Bardzo dobry wywiad, ks.Pelanowski Augustyn


Bozia pokarała?

Marcin Jakimowicz

Jak mówić dzieciom o Bogu? Co zrobić, gdy nastoletni syn na widok księdza przechodzi na drugą stronę ulicy?

Ojcze nasz, któryś jest w niebie - rodzice klęczą przy łóżeczku. Dziecko staje na głowie. - Przyjdź królestwo twoje - dziecko robi fikołka. Jako i my odpuszczamy - maluch udaje, że śpi. Krzyknąć czy przeczekać? Jak mówić o Bogu, by dzieci zafascynowały się światem modlitwy?

Grzegorz Wacław „Dziki”, warszawski anarchista, na którego widok kilka lat temu ludzie schodzili z drogi, był ostatnią osobą, której ktoś chciałby powierzyć swoje dziecko. Dziś jest ojcem czwórki. - Zauważyłem z Justyną jedno: gdy dzieci widzą, że modlimy się szczerze, że rozmawiamy z Bogiem, włączają się - opowiada. - Ale jeśli wyczują, że odstawiamy szopkę, bo tak wypada, nie wchodzą w modlitwę. Żadna pokazówa nie przejdzie. - Dzieci muszą dostrzec, że jest ktoś ważniejszy niż mama, tata i one same. Wtedy się wyciszają - dopowiada mój redakcyjny kolega Jarek Dudała, ojciec małej Emilki..

- Bałem się wychowywać dzieci. Bałem się, że moja przeszłość może je poranić. Tymczasem okazało się, że modlitwa wszystko przełamała - dodaje mistrz Francji w boksie Tim Guénard. W dzieciństwie katowany przez ojca, doświadczył ogromnej mocy, jaka płynie z przebaczenia. - Mieszkam w dużym, jasnym domu z żoną i dziećmi. Bardzo je kocham. Cała czwórkę! Widzę, jakie to ważne: wziąć swoje dziecko na kolana i powiedzieć: kocham cię. Jestem z ciebie dumny. Mówię to głośno czwórce moich dzieci. Słowa są niesamowicie ważne. Bo mnie nie raniły ciosy ojca, raniły mnie jego słowa.

Będą miały do Kogo wrócić

Dzieci modlących się rodziców zapewne też będą się modliły. Nie ma rzecz jasna pewności, bo każdy z nas ma inną drogę. Jak mówić maluchom o Bogu? Po pierwsze nie straszyć. Neurotyczne obrazy karzącego Sędziego, czyhającego na nasze potknięcia, pozostają głęboko w pamięci dorosłych ludzi - powtarzają spowiednicy. Ale są też sytuacje odwrotne. - Gdy przychodzą do mnie dorośli faceci i opowiadają o Bozi, zastanawiam się, czy nie grzeszą przeciwko pierwszemu przykazaniu - opowiada o. Augustyn Pelanowski. - Nie ma Bozi. Jest Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba. Żywy Bóg. Nie trzeba banalizować Ewangelii. Widzę na co dzień, jak ogromne wrażenie robią na moich dzieciach filmy o Mojżeszu, rozstępującym się Morzu Czerwonym, Eliaszu wypraszającym ogień z nieba czy uzdrowieniu malutkiej dziewczynki. Dzieci zafascynowane są mocą Boga, potęgą Jego aniołów. Nie trzeba wpadać w banał.

- Mówicie dzieciom o Panu Bogu czy o Bozi? - pytam Jadwigę i Darka Basińskich, z popularnego kabaretu Mumio. - Mówimy o Panu Bogu! Opowiadamy o Aniele Stróżu. Ale tak naprawdę, to one nas wychowują. Ostatnio Roch wstaje i mówi: A modlitwa? Zapomnieliśmy o modlitwie! I kto tu kogo uczy? Gdy patrzę na moje dzieci, to często marzę o jednym: chciałabym poczuć to, co one czują w danym momencie - dopowiada Jadwiga. - Chciałabym odebrać świat tak jak one. To ja powinnam się uczyć wiary od moich dzieci. Bo one są prostolinijne, mówią: mamo, daj! Chcę pić, chcę jeść. Nie owijają w bawełnę: mamusiu, czy mógłbym… Są szczere. I myślę, że tak powinno się rozmawiać z Bogiem: Boże daj, bo tego potrzebuję. A nie kręcić: Boże, widzisz, że inni mają ciężką sytuację, ale gdybyś mógł mi pomóc... (śmiech). Sama często się tak modlę. A dzieci mówią wprost.

Bozia pokarała?

Marcin Jakimowicz

Jak mówić dzieciom o Bogu? Co zrobić, gdy nastoletni syn na widok księdza przechodzi na drugą stronę ulicy?

Uczymy się od dzieci. To sam Jezus postawił nasze myślenie do góry nogami: nie mówił dzieciom: „Bądźcie jak rodzice”. Powiedział dorosłym: „Stańcie się jak dzieci”. - Nie mamy wielkiego kłopotu, bo nasze dzieci bardzo lubią się modlić - śmieją się Tomek (muzyk) i Natalia (dziennikarka) Budzyńscy.

- Modlimy się razem. Jeśli nawet kiedyś odwrócą się od Boga, to będą pamiętały, że zawsze mają do Kogo wrócić.

Wspólna modlitwa ocaliła już niejedną rodzinę. Amerykańska socjolog Mercedes Arzur Wilson przeprowadziła badania na temat trwałości różnych związków małżeńskich. Wyniki mówią same za siebie: związek cywilny - rozchodzi się jedna para na dwie (50 proc.), po ślubie kościelnym, bez praktyk religijnych - jedna para na trzy (33 proc.), po ślubie kościelnym i przy coniedzielnej Mszy świętej - jedna na pięćdziesiąt (2 proc.), po ślubie kościelnym, coniedzielnej Mszy świętej i codziennej modlitwie małżonków zaledwie jedna na 1429 par, a więc 0,7 promila!

Tata na kolanach

- Dla młodych chłopaków niesamowicie ważna jest postawa ojca - przekonuje dominikanin Tomasz Kwiecień. - By mężczyzna się modlił, musi to zobaczyć u innego mężczyzny! Jeżeli ojciec się modli, to jego syn prawdopodobnie też się będzie modlił, i nawet jeżeli po drodze będzie miał różne meandry i odstępstwa od wiary, prędzej czy później do wiary wróci.

Przykład z życia moich przyjaciół: Trójka dzieci, najstarszy syn zdążył być po drodze ateistą, jego ojciec jest bardzo głęboko wierzącym katolikiem (nie dewotem, tylko człowiekiem rzeczywiście modlącym się poważnie). Kiedy chłopak doszedł do dwudziestki, nie tylko przestał być ateistą, ale przystąpił nawet do Opus Dei.

Pociągnął go przykład ojca: dojrzałego mężczyzny, który odniósł sukces w życiu i nie jest nieporadnym chłopczykiem, który ucieka od życia w modlitwę, tylko dorosłym mężczyzną głęboko przeżywającym swoją wiarę. Nie ma możliwości, by to nie promieniowało!

W starożytnym świecie to ojciec uczył dzieci modlitwy, nie matka. Świetnie widać to w historii nawrócenia świętego Augustyna. Miał niewierzącego ojca i wierzącą, świętą matkę. Monika przez całe życie modliła się o jego nawrócenie. Augustyn widział jej wiarę, ale nawrócił się, bo spotkał modlącego się mężczyznę - Ambrożego, ówczesnego biskupa Mediolanu. Oniemiał, zachwycił się nim. Musiał spotkać na swojej drodze modlącego się mężczyznę.

Jak mówić dzieciom o Bogu? Co zrobić, gdy nastoletni syn na widok księdza przechodzi na drugą stronę ulicy?

Jezus Maria, masz dziecko!

W wielu przypadkach zbawienna okazała się jednak gorliwa modlitwa załamanych zachowaniem dzieci matek. Łukasz mieszka w Jastrzębiu. Jako nastolatek uciekł w świat agresji. Pił tyle, że trzęsły mu się ręce. Lubił zadymy na stadionach. - Pojechałem na mecz Polska-Czechy do Ostrawy. Tak się tam spiłem, że nie wiedziałem, co się dzieje. Pobiłem policjanta. Zatrzymali mnie i siedziałem tam trzy miesiące. Nie byłem już w stanie grać bohatera. W uszach miałem to, co dosłownie dwa dni wcześniej mówiła mi mama: „Łukasz, nawróć się, bo Bóg tak tego nie zostawi. Coś się wydarzy”. I wydarzyło się: poszedłem siedzieć, i to w obcym kraju. Poznałem ciemną stronę miasta: kradłem, jeździłem na różne „numery”... A matka cały czas mówiła: „Nawróć się, bo upadniesz bardzo nisko”. Zatykałem uszy, uciekałem, a ona - nawet jak spałem, to mnie budziła, zrywała ze mnie kołdrę i czytała mi Pismo Święte. Mówiła mi, żebym się nawrócił. Stała na balkonie i paliła papierosa. Ja to wykorzystałem, zamknąłem balkon, zasunąłem firanę, żeby się jej pozbyć, żeby się pozbyć wyrzutów sumienia. I wtedy zobaczyłem coś niesamowitego: smutne oczy matki, błyszczące, z pytaniem: co ja ci zrobiłam? Serce mnie zabolało. Wpuściłem ją do środka, a ona poszła do kościoła, na pierwszy piątek. Ja wziąłem Pismo Święte i znalazłem taki fragment: „Proście, a otrzymacie”. Poprosił i otrzymał.

Modlitwa mamy złamała też innego twardziela. - Zawsze gdy o tym mówię, przechodzą mnie dreszcze - opowiada Grzegorz Wacław „Dziki”. - Gdy byłem punkowcem, antyklerykałem i anarchistą, mama mi mówiła, że codziennie z babcią modlą się za mnie na różańcu. Przez osiem lat codziennie się za mnie modliły. Mówiłem: „Możecie się modlić, to i tak nic nie zmieni”. Mama co miesiąc dzwoniła, by spytać, czy wszystko w porządku. Zawsze na końcu rozmowy padało sakramentalne pytanie: „Czy coś się w twoim życiu zmieniło?”. A ja mówiłem: „Co się miało zmienić? Nic się nie zmieniło!”. Takim cwaniaczkiem byłem, twardzielem. Po nawróceniu przypomniałem sobie o tym i tak zacząłem czekać na telefon od mamy, żeby jej o wszystkim opowiedzieć. A tu nic: miesiąc, matka nie dzwoni, drugi - cisza.

W końcu wkurzyłem się i sam zadzwoniłem. Pytam: „Co tam słychać?”. A matka: „A czemu ty w ogóle dzwonisz? Nigdy nie dzwoniłeś!”. Gadamy, gadamy, a na końcu rozmowy mówię: „Mamo, chcę ci coś ważnego powiedzieć”. A ona z miejsca: „Jezus Maria, masz dziecko!!!” (śmiech). A ja mówię: „Nie, nie - nawróciłem się”. A w słuchawce zima, cisza. Po chwili matka lodowatym głosem mówi: „Co to za sekta?” (śmiech). A mnie zatkało, nie wiedziałem, co powiedzieć. Mówię: „Jaka sekta? Taki Kościół zwykly, wiesz, taki normalny, do jakiego ty chodzisz”. Nie wiedziałem, co powiedzieć. To był absurd - kobieta przez osiem lat modli się o moje nawrócenie, a potem wyskakuje z takim pytaniem... Mówię: „Kobieto, czy ty w Boga nie wierzysz? Myślisz, że On byłby ci w stanie zrobić takie świństwo i po ośmiu latach twojej modlitwy wsadzić mnie do sekty?” (śmiech).

„Mamo, babciu, widzisz, że twój syn, czy wnuczek zboczył z dobrej drogi? - woła Tim Guénard - nie załamuj rąk. Zaciśnij je na różańcu”.

Bardzo dobry wywiad

Z ks. Tadeuszem Czakańskim* rozmawia Marcin Jakimowicz

WIELKI POST 2007 - KATECHEZA V Marcin Jakimowicz: Rozmawiałem kiedyś z młodym, poranionym chłopakiem. Powiedział, że tylko Bóg widzi w nim dobro. Rodzice i koledzy ciągle mówią mu: jesteś zły.

Ks. Tadeusz Czakański: - To zależy od oczu, jakimi ktoś patrzy na świat i człowieka. Ojcowie Kościoła mówili, że wzrokiem Kościoła jest Duch Święty i że On pozwala zobaczyć Jezusa. Podobnie jest z dobrem. Bóg już na samym początku widział, że wszystko, co stworzył, jest dobre. Człowiek jest koroną stworzenia. To właśnie w Kościele możesz usłyszeć: jesteś dobry. Jasne, masz skażoną grzechem naturę, ale w swej istocie jesteś dobry. W głębi naszego serca zawsze pozostaje odciśnięty obraz dobrego Boga, na którego wzór zostaliśmy stworzeni... Ciało nasze jest świątynią Ducha Świętego, to dzięki Niemu widzimy dobro.

Mamy jednak solidną skorupę. Delikatności i czułości nie widać pod setkami masek ironii i agresji…

- Ale ciągle jest to jeszcze żywa skorupa, a nie maska pośmiertna. W każdej takiej skorupie są szczeliny, prześwity, pęknięcia. To wystarczy, by wpadł tam promień łaski. Wielkość Jezusa polegała na tym, że potrafił dostrzec dobro i w faryzeuszu, i w prostytutce. Chciał ratować każdego, bo kochał każdego. Przecież pytając Judasza: „Przyjacielu, po coś przyszedł”, nie mówił tego z ironią, ale z pełną życzliwością! Chciał go ratować. Podoba mi się żydowski midrasz związany z Księgą Wyjścia. Mówi on o Żydach, którzy przeszli przez Morze Czerwone, cieszą się i skaczą z radości. Nagle widzą, że Pan Bóg jest smutny. - Czemu się smucisz? Odniosłeś wielkie zwycięstwo! - wołają. A Bóg odpowiada: martwię się z powodu Egipcjan, którzy potonęli. To przecież też moje dzieci. On kocha największego grzesznika…

Kilka razy widziałem, jak podchodził Ksiądz z uśmiechem do obcych ludzi na ulicy i zagadywał ich. Widzi Ksiądz w nich dobro?

- Podchodzę do ludzi, bo jestem od urodzenia strasznie nieśmiały. To wychodzenie jest jedynym sposobem przezwyciężenia tej patowej sytuacji. Pan Jezus mówi, aby zaprzeć się samego siebie. Ktoś mi kiedyś powiedział, bym widział w każdym kandydata do jedności, więc próbuję...

Cadyk Widzący z Lublina mawiał: „Szatan nie tyle zabiega o grzech człowieka, ale o jego żal, że znów zgrzeszył i nie potrafi uniknąć grzechu. Wtedy łapie biedną duszę w sieci rozpaczy”. Są ludzie tak zakręceni wokół swojego grzechu, że kompletnie nie dostrzegają wokół siebie dobra…

- Często zaczynam rozmowę z penitentami od słów: dobry człowieku. Powiedzmy sobie szczerze: diabeł nie przyjdzie do spowiedzi. Przyjdzie człowiek, który ma jakąś nadzieję, na coś czeka. Może być nawet bardzo wystraszony i zamknięty, ale skoro już podszedł, to jest to wielkie poruszenie dobra. Im większy grzesznik się nawraca, tym większa radość w niebie. Pamiętajmy też, że rachunek sumienia zaczyna się od pytania, co zrobiłem dobrego, a dopiero potem jest pytanie o zło. Diabeł zazdrości nam tego, że możemy się nawrócić. Dlatego zasnuwa wokół nas mgłę niejasności, podejrzliwości, kłamstwa. Wmawia: z ciebie już nic nie będzie. Jesteś do niczego. Przesłania nam kompletnie Dobrą Nowinę, że jesteśmy kochani. Przecież powołaniem człowieka nie jest „iść do diabła”, jak niektórzy krzyczą. Człowiek idzie do nieba, do domu Ojca, do Boga.

Grzech promieniuje. Po wielu dniach czystości jedno potknięcie powoduje, że człowiek, zwłaszcza skrupulant, wpada w sidła rozpaczy..

- A co powtarzamy dzieciom? Codziennie musisz myć rączki, codziennie szorować zęby. Jeśli się pobrudzisz, to nie jest jeszcze koniec świata. Zanim człowiek się nauczy chodzić, musi kilkaset razy upaść. Najgorzej leżeć i nie prosić o pomoc w powstaniu. Powinniśmy chwycić za rękę Pana Boga i pozwolić, by uczył nas chodzić. Inaczej za takie samopotępienia się trzeba przepraszać Boga. Jeśli mówisz, że nikt ci nie pomoże, to możesz grzeszyć przeciw Duchowi Świętemu. Nikt, to nikt. A gdzie tu miejsce na łaskę Boga, ratunek Kościoła? Kościół to przecież święta wspólnota grzeszników i łódź ratunkowa dla każdego grzesznika…

ks. Tadeuszem Czakańskim* założyciel Grupy 33 rozmawia Marcin Jakimowicz

WIELKI POST 2007 - KATECHEZA V Marcin Jakimowicz: Rozmawiałem kiedyś z młodym, poranionym chłopakiem. Powiedział, że tylko Bóg widzi w nim dobro. Rodzice i koledzy ciągle mówią mu: jesteś zły.

Pewien ksiądz zażartował, że gdyby wywiesił na drzwiach kościoła tabliczkę „Wstęp tylko dla grzeszników”, połowa ludzi wróciłaby obrażona do domu… Skąd się w nas bierze takie myślenie: on jest dobry, bo chodzi do kościoła.

- Kościół jest tylko dla grzeszników. Jezus mówił o tym wprost: nie przyszedłem powoływać sprawiedliwych, ale grzeszników. Kto mówi, że nie ma grzechu, jest kłamcą - pisze święty Jan. Skąd to fałszywe twierdzenie, że do Kościoła chodzą tylko „dobrzy” ludzie? Myślę, że z ukrytej pychy: z przekonania, że kiedy idę do Kościoła, to po to, by Bogu pokazać, że wreszcie jestem dobry, że już jestem doskonały. To pachnie obłudą na kilometr. To jest też często łatwe usprawiedliwianie się: do kościoła chodzą dobrzy ludzie, a ja - grzesznik - się tam nie nadaję, zostaję w domu z lęku lub fałszywej pokory.

Czy szczytem pychy nie jest zapytanie samego Boga: co jeszcze dobrego mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?

- Wie pan, na czym polegał błąd bogatego młodzieńca? Nie na tym, że nie potrafił sprzedać majątku, rozdać ubogim i pójść za Jezusem. On nawet nie zapytał, jak ma to zrobić. Nie powiedział: Jezu, nie potrafię, to jest dla mnie za trudne. Pomóż! Nie wszedł z Jezusem w dialog, zaprzestał modlitwy. Zwątpił. Nie uwierzył. Został sam.

Ojciec Pelanowski napisał wprost, że był opętany własną dobrocią.

- Tak. Sam chciał się zbawić, odkupić. I odszedł samotny i bardzo zasmucony…

Znajoma opowiadała: wyobrażam sobie, że po mojej śmierci na pogrzeb przyjdą tłumy. Ludzie będą płakali i mówili: Ależ ona była dobra… Przeraziła się tego… Czy dobro może stać się naszym bożkiem?

- Jasne. Jeśli uwierzymy, że to my jesteśmy źródłem dobra, że możemy być dobrzy o własnych siłach. Nasze powołanie jest wyraźne: potrzeba, byśmy się umniejszali, by Bóg mógł wzrastać. Świetnie wiedział o tym Jan Chrzciciel. Paweł poszedł jeszcze dalej: Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus. Na czym polega świadectwo chrześcijańskie? Przecież nie na opowiadaniu, co ja dobrego zrobiłem, ale na powiedzeniu, czego dokonał sam Bóg we mnie i przeze mnie. To On działa. Jezus mówi: Beze Mnie nic uczynić nie możecie. Niech ludzie widzą wasze dobre uczynki, ale niech potem chwalą mojego Ojca, nie was! To świetne pytanie do rachunku sumienia: czy czynię dobro, tak że ludzie chwalą od razu Boga? A może czekam, aż łaskawie przyjdą i podziękują? Może tak bardzo czekam na kwiaty, wierszyki i prezenty, że nie widzę już, że jestem sługą nieużytecznym. Ja czuję coraz częściej, że jestem starym, zardzewiałym drogowskazem. Może się jeszcze na coś przydam?

Przywołany już Widzący z Lublina mawiał, że woli grzesznika, który wie, że grzeszy, niż sprawiedliwego, który wie, że jest sprawiedliwy. Lubi Ksiądz ludzi chwalących się swoim dobrem?

- A kto ich lubi? Zawsze w takich przypadkach opowiadam historyjkę: młoda dziewczyna pyta się lustra: Lustereczko powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy na świecie? A zwierciadełko na to: odsuń się, bo nie widzę…

Ks. Tadeusz Czakański - doktor teologii pastoralnej, pasjonat historii sztuki, założyciel Grupy 33 dla dorosłych samotnych, rekolekcjonista

Smutek obserwatora

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Kiedy nie chcemy cieszyć się z czyjegoś szczęścia, nic już nie jest w stanie nas ucieszyć. Smutek zazdrości jest paraliżującą przeszkodą, by odczuwać radość z czegokolwiek

Przypowieść urywa się w połowie rozmowy ojca ze zbuntowanym na miłosierdzie synem. Dlaczego? Dlatego, że ona na tym świecie nie ma zakończenia, lecz ciągle się powtarza. Możemy przejrzeć się w obydwu synach i odnaleźć się w jednym albo w obydwu.

Obydwaj byli na polu. Jeden z nich tak odszedł, że wrócił. Drugi tak oddalił się od domu, że nie wyglądało to na odejście. Jeden z nich żałował, że zgrzeszył. Drugi natomiast, choć nie wyraził tego wprost, żałował, że nie zgrzeszył. Był tak blisko Ojca i jednocześnie nie wszedł do wnętrza Jego domu! Przypowieść nie pochwala uczynków pierwszego syna, ale ostrzega też przed postawą drugiego: pozornej poprawności moralnej. Syn służył od lat ojcu, ale tylko służył, czyli wykonywał obowiązki, zakazy i nakazy, nie szukał miłości i czułości w jego ramionach. Ani zmysłowość, ani mistyka nie pociągnęły go i nie ciekawiły.

Nie miał odwagi pogrążyć się w grzechu, choć naprawdę za nim tęsknił, co widać w jego pretensjonalnych wyrzutach: „Nigdy mi nie dałeś koziołka, abym ucieszył się ze swymi przyjaciółmi”. Tęskni za uciechami życia, ale ich sobie sam zakazał, choć niezrozumiale do ojca ma żal. Ojciec przecież mu mówi: „Dziecko, wszystko moje jest twoje!”. Co jest Ojca? Ojca jest uczta, czyli Eucharystia. Najdelikatniej jak mógł, dał synowi do zrozumienia, że w każdej chwili może sobie sprawić ucztę, ale tajemnicą pozostanie, dlaczego starszy syn ani w grzechu nie szukał radości, ani w domu ojca.

Tajemnicą są ludzie, którzy nie odważyli się szukać szczęścia w grzechu, ani w Bogu, ani na ulicy, ani na Eucharystii. Ludzie, którzy nie żyją, tylko obserwują życie innych, jak te panie z okien w blokowiskach, które całymi godzinami przyglądają się sąsiadom. Całe życie tkwią w jakimś żalu do życia, że im się nie udało odnaleźć szczęścia. Przyglądają się innym, ale nigdy sobie!

Stał więc smutny starszy syn, obserwując domostwo rozbrzmiewające muzyką i śpiewami. Polskie tłumaczenie tekstu nie oddało pewnego niuansu. Radość, którą chciał przeżyć syn, konsumując owego koziołka z przyjaciółmi, została nazwana tym samym słowem, które było radością z powrotu marnotrawcy, o której nieśmiało powiedział ojciec. Ta sama radość? Kiedy nie chcemy się cieszyć z czyjegoś szczęścia, nic już nie jest w stanie nas ucieszyć. Jeśli chodzi o mnie, to radzę wszystkim raczej ucztę w domu Ojca, bez potrzeby odwiedzania chlewnych agencji towarzyskich, ale odradzam też postawę obserwatora, który ze wszystkiego jest niezadowolony.

Puste stągwie, puste serca

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Im więcej imprez, tym większy lęk przed samotnością, im więcej zmysłowego zaspokojenia i upojenia, tym bardziej okradziony duch

Bóg jest Bogiem wesela, a nie smutku, tyle że nasza tęsknota za radością od wczesnego dzieciństwa jest narażona na okaleczenie. Te okaleczenia sprawiają, że zamykamy się w sobie, odcinamy się od prawdziwych pragnień, zabraniamy sobie uczuć, przestajemy wierzyć w szczęście, podejrzewamy każdą radość o podstęp cierpienia.

Wielu ludzi boi się w piątek przeżyć najskromniejsze rozweselenie, gdyż są przekonani, że niedziela będzie pełna łez. Coraz mniej ludzi wierzy w udane małżeństwa, coraz częściej słowo „rodzina” kojarzy się z torturami psychicznymi. Ludzie zamykają się na doznawanie radości, szukają rozweselenia w uzależnieniach chemicznych, w pracoholizmie, w zajęciach pochłaniających uwagę, w obsesyjnej aktywności nawet o pozorach charytatywnych. W masturbacji i obżarstwie, w seksie i Internecie, upijaniu się piwem i wirtualnych grach, w których mszczą się na wygenerowanych potworach. I wszystko dlatego, że stłumiona tęsknota za prawdziwym weselem została zablokowana. Im bardziej nie wierzą w radość życia, tym usilniej oddają się hedonistycznym imitacjom.

Substytuty miłości, czułości, radości, sukcesu, przyjaźni są na wyciągnięcie drżącej ręki. Ale to wszystko tylko depresyjnie pogłębia smutek. Wiele matek daje swym dzieciom jedzenie zamiast czułości, wielu ojców daje dzieciom pieniądze zamiast rozmowy. Wielu ludzi młodych nie ma nic do zaofiarowania partnerom prócz seksu. Wielu ludzi woli oglądać godzinami ekranowe dramaty, niż zaryzykować uświadomienie sobie na minutę własnej tragedii. Odcinamy się od uczuć. Nie chcemy odczuwać głodu serca i zapychamy go czymkolwiek, co nas oszuka na chwilę, a nie zaspokoi na zawsze.

Czego naprawdę pragniesz? Szczęścia, czułości, miłości, rozmowy, rozweselenia, które nie jest pustym śmiechem. Kto ci może to dać? Tylko Jezus zaradził pustce kamiennych stągwi. Było ich sześć. To szóstego dnia stworzono człowieka. Żeby poczuć smak prawdziwego szczęścia, trzeba uczynić to, co mówi Jezus - zgodnie z zachętą Maryi: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”. Wesele w Kanie jest nie tylko wydarzeniem rozpoczynającym szereg cudów Jezusa, ale też symbolem powołania człowieka do przeżywania nieskończonego i niewyczerpalnego wesela. Był trzeci dzień i zabrakło wina, za godzinę lub dwie wesele mogło się skończyć niemiłym zgrzytem.

Starosta weselny udawał, że wszystko jest w porządku. Zachowywał pozory panowania nad sytuacją. Jest mnóstwo ludzi, którzy już w połowie życia skazani są na sztuczny uśmiech, skrywający bankructwo uczuć i ducha. Ich radość z życia albo powiedzmy inaczej: ich wesele, stało się kurtyną zasłaniającą rozpacz i beznadzieję, deficyt i rozczarowanie. Im więcej imprez, tym większy lęk przed samotnością, im więcej zmysłowego zaspokojenia i upojenia, tym bardziej okradziony duch. Szczęście nie leży poza nami, lecz jest w naszym wnętrzu - w odkryciu w samotności pełni obecności Ducha Świętego. Któż jednak w to uwierzy? Kto jest owym wiecznym weselem i niegasnącym rozradowaniem dla człowieka? „Jezus rozradował się w Duchu Świętym…” (Łk 10,21).

Otwarte niebo nad dennym życiem

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Chrzest nie zapewnia człowiekowi losu, w którym nic złego nas nie spotka, ale sprawia, że każde doświadczenie, nawet miażdżące, staje się uobecnieniem Ducha Pocieszyciela

Był deszczowy dzień. Chodnik wyłożony betonowymi płytami był splamiony licznymi kałużami. Trzymałem w ręku drewniany różaniec. Chwila nieuwagi i leżał w brudnej kałuży jak mały wąż. Gdy wróciłem do celi, musiałem kilka chwil spędzić przy umywalce, by obmyć go z błota i przywrócić mu czystość. Pomyślałem o chrzcie. Jezus wszedł w rwącą kałużę Jordanu i chociaż nie potrzebował obmycia, samo obmycie uczynił na zawsze swoją Obecnością. Oczyścił oczyszczenie.

Żydzi wierzyli, że pewne miejsca, gdzie ich prorocy lub patriarchowie się modlili, na zawsze stały się duchowymi korytarzami, przez które można było otrzymać wyjątkowe łaski i być wysłuchanym w modlitwie. Tak było z górą Moria Abrahama, czy z Betel Jakuba, albo ze studnią Lachaj Roj Izaaka. Każde wydarzenie zachodzi w pewnej przestrzeni i ta przestrzeń już na zawsze jakby zapamiętuje charakter tego przeżycia, tym bardziej gdy jest ono nadprzyrodzone. Są miejsca święte, nacechowane modlitwą, przesycone kadzidłem, do których pielgrzymujemy i w których odnajdujemy nie tylko swoje, ale i czyjeś olśnienia duchowe.

Chrzest nie jest miejscem świętym, ale na każdym miejscu może uświęcić każdą duszę! Przy każdym chrzcie otwiera się niebo. To samo niebo, które otworzyło się wtedy, gdy On otrzymywał chrzest. A ogień? Mieszkałem w dzieciństwie w mieście, w którym była stara huta. Metalurgia w Świętokrzyskiem ma prehistoryczną tradycję. Kamienne bryły rudy żelaza, rdzawe i twarde jak wieloletni grzech, w starych piecach martenowskich rozpływały się w płynny strumień. Później walcowano użyteczne kształty. Woda oczyszcza, ogień przeistacza. Dwa żywioły, ale na pewno uboższe w moc, którą Duch Święty upodabnia nas do Jezusa Chrystusa. Chrzest jest sakramentem otwierającym nad nami niebo w każdym doświadczeniu - oczyszcza i przeistacza. Zawsze otwarte niebo, gdziekolwiek zatrzymamy się w strumieniu wydarzeń.

Chrzest nie zapewnia człowiekowi losu, w którym nic złego nas nie spotka, ale sprawia, że każde doświadczenie, nawet miażdżące, staje się uobecnieniem Ducha Pocieszyciela. Ducha, który stoi tuż obok nas jak wierny przyjaciel i jest darem nieskończonej i niewyczerpalnej miłości Boga. Od tej chwili nawet klęska, fiasko naszych planów, zawalenie się naszych pragnień, pożar niszczący wieloletnie konstrukcje naszych starań, potop zalewający błotnym od łez smutkiem nasze uczucia i myśli, to wszystko, a nawet choroba, starość i śmierć stają się zwycięstwem miłości Boga. A On przebacza, podnosi, nie opuszcza, uzdrawia, wskrzesza i wprowadza do świata, który już nie będzie skromnym przedsionkiem, jakim jest cały kosmos, lecz czymś cudowniejszym niż wszystkie gwiazdy na niebie.

Jezus stał na dnie rzeki, najniżej jak tylko można zejść na dno. Stanął w potoku wydarzeń, które płyną wartkim losem od naszego urodzenia aż po śmierć. Nagle otworzyło się niebo. Chrzest daje ci szansę odkrycia w nurcie twojego smutnego i dennego losu szczęścia nie z tej ziemi. Chrzest jak rzeka ciągle dostarcza czystej wody. Spójrz, jak szybko nurty łaski oczyszczają wszystko, co zanieczyściłeś.

Jezus - dziecko dobrze wychowane

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Czy jako dziecko uczyłeś się miłości Bożej przez miłość rodziców? Czy uczono Cię rozmawiać o Bogu i dawać mu miejsce w swoich myślach i planach?

Na Jasnej Górze prawie każdego dnia przyprowadza się do zakrystii jakieś dziecko, które zgubiło rodziców. Siedzą na ławeczce, płacząc albo trwając w niemym odrętwieniu, i nie na wiele zdaje się pocieszanie. Na tle takich obrazków spokój dwunastoletniego Jezusa, który bez płaczu rozmawia z uczonymi w Piśmie i spędza czas w domu Ojca, wydaje się być fascynujący.

Mały chłopiec po raz pierwszy przeczytał parszę z liturgicznych tekstów i stał się Bar Micwa - Synem Przykazania, i od tego momentu miał świadomość większej przynależności do Ojca niż do najwspanialszych rodziców na ziemi. Jego przywiązanie do słów Boga wskazywało, że był wychowany w wolności od wszelkich uzależnień, posiadał pokój ducha i miłość do Ojca większą niż do któregokolwiek z rodziców. Był tak zajęty mądrością słów Boga, że nie zajmowało go nic w równym stopniu. To doskonałe świadectwo właściwego wychowania dziecka.

My zwykle podporządkowujemy swoją wolę uczuciom, tymczasem On swoje uczucia podporządkował woli Ojca. My, kiedy kogoś kochamy, modlimy się, kiedy zazdrościmy, angażujemy swoją wolę, by osiągnąć to, co inni, kiedy nie lubimy kogoś, skarżymy się Bogu, kiedy chcemy postawić na swoim, wyszukujemy religijne argumenty, a nawet cytaty z Biblii, kiedy czegoś pragniemy, zmuszamy Boga, by nam to ofiarował. Wszystko w nas jest podporządkowane naszym uczuciom i potrzebom, które w sumie zajmują miejsce bóstwa, i tak trwamy w naiwnie fałszywym przekonaniu, że jesteśmy naprawdę religijni.

Właściwe wychowanie powinno być nakierowane na to, by dziecko nauczyć wypełniania woli Boga, a nie zmuszania Boga do wypełniania pragnień dziecka.

Bóg nie jest „lokajem” naszych pragnień. Sensem życia człowieka jest służba Bogu. James Dobson podał wiele zasad, które budują właściwy obraz Boga w sercu dziecka. Niektóre z nich brzmią następująco: Czy jako dziecko uczyłeś się miłości Bożej przez miłość rodziców? Czy uczono Cię rozmawiać o Bogu i dawać mu miejsce w swoich myślach i planach? Czy uczono Cię od dziecka czytać Biblię jako najważniejszą księgę, czy było to ważniejsze niż odrabianie lekcji czy oglądanie filmów albo gry komputerowe? Czy uczono Cię udziału we Mszy z takim nastawieniem, że przychodzisz do kogoś ważniejszego niż rodzice? Czy ktoś tłumaczył ci, że wiara to zaufanie do Boga, a nie tylko pewność, że On istnieje?

Czy nauczono cię posłuszeństwa jako przygotowania do przyszłego posłuszeństwa Bogu? Czy Twoi rodzice byli godni posłuszeństwa, czyli byli osobami wiarygodnymi, rzetelnymi, autentycznymi, nie kłamali, nie oszukiwali, nie wykorzystywali cię dla własnych celów, nie manipulowali tobą, nie szantażowali cię? Czy dobrze tłumaczono ci obie prawdy o Bogu, który jest sprawiedliwy, ale i miłosierny? Czy tłumaczono ci, że grzech niszczy szczęście duszy i jest stanem nienormalnym dla człowieka, w odróżnieniu do stanu łaski, który jest czymś normalnym? Czy mówiono ci o konsekwencjach grzechu? Czy miałeś pozytywny przykład prawdziwości i uczciwości? Czy uczono cię święcić dzień święty?

Pospiesznym do Jezusa o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Spotykając Maryję, nie sposób uniknąć spotkania Jezusa. Ci, którzy zastanawiają się, czy modlić się do Jezusa, czy do Maryi, nie wiedzą, że takie rozdzielenie jest niemożliwe

Zanim Jezus nauczył się chodzić, zanim powiedział pierwsze słowo, zanim uczynił pierwszy cud, mógł już udać się do drugiego człowieka w Niej - w Maryi. Ona umożliwiła Mu dotarcie do człowieka, zanim On urodził się jako człowiek. Ona stała się pierwszym apostołem. Tak zostało na zawsze. Również i dziś Maryja przybliża Jezusa najszybciej. Łukasz mówi, że Jej droga odbywała się w pośpiechu. Możemy to tak rozumieć, że Jej droga przybliżania nam Jezusa jest szybsza niż zwykła droga dochodzenia do Niego.

Kiedy czytamy, że Maryja weszła do domu Elżbiety i ją pozdrowiła, nie możemy oprzeć się skojarzeniu ze zwiastowaniem. Zachowała się dokładnie tak jak anioł Gabriel. Jej osobiste spotkanie z Gabrielem sprawiło, że tak samo zaczęła zachowywać się wobec tych, którym przynosiła Jezusa i przynosi.

Być może i ty, jak Elżbieta, oczekujesz kogoś, kto by przyniósł ci odmianę życia. Elżbieta wyraźnie zmieniła się po ujrzeniu Maryi, poczuła napełnienie Duchem Świętym. Być napełnionym, to nie czuć w sobie pustki. Czujemy ją zawsze, dopóki szukamy spełnienia we wszystkim oprócz Boga. Począwszy od chipsów, a skończywszy na filmach, nic nie da człowiekowi poczucia pełni i satysfakcji z istnienia, oprócz Ducha Świętego.

Każdy człowiek wybiera najszybszą drogę do osiągnięcia jakiegokolwiek celu. Denerwujemy się na opóźnienie pociągu. Odczuwamy wstyd, gdy sami się spóźniamy. Bóg się nie spóźnia. Dał nam nawet szansę spotkania z Nim szybciej, niż gdybyśmy tego oczekiwali. Tą szansą jest Maryja. Wystarczy jeden Różaniec, który zadziała jak telefon interwencyjny, i jesteśmy w ramionach Ducha Świętego. Przestrzeń, którą Syn Boży choćby raz dotknął swoją obecnością, na zawsze staje się przestrzenią dotykającą Jego Obecnością. Jej łono, Jej wnętrze, Jej serce zostało wypełnione obecnością Ducha Świętego i obecnością Jezusa, i tak już zawsze będzie. Spotykając Ją, nie sposób uniknąć spotkania Jezusa.

Ci, którzy zastanawiają się, czy modlić się do Jezusa, czy do Maryi, nie wiedzą, że takie rozdzielenie jest niemożliwe. Jeden z moich przyjaciół prowadził dyskusję z pastorem zboru zielonoświątkowego. W pewnej chwili zapytał go o to, do kogo ludzie z jego wspólnoty przychodzą prosić o modlitwę wstawienniczą.

Odpowiedział, że do niego. Wtedy zapytał go, dlaczego. Na co zdziwiony pastor odrzekł, że ludzie uważają modlitwę pasterza za skuteczniejszą, ponieważ sądzą, że pasterz wspólnoty ma bliższy kontakt z Jezusem. Mój przyjaciel dalej pytał, czy gdyby istniała osoba na ziemi, która znałaby Jezusa najbliżej, to czy pozwoliłby swoim owieczkom do niej się udawać? Odpowiedział, że tak. Tym razem już wyraźnie zapytał, czy zna kogoś na świecie, kto miałby bliższy kontakt z Jezusem niż Jego Matka. Oczywiście ów pastor nie dał się przekonać, ale my pozwólmy sobie na pospieszny kontakt z Jezusem, czyli na przyjęcie Maryi choćby dziś, kiedy Jego przyjście jest tak bliskie.

Zdejmowanie sandałów

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Gdy mężczyzna zdejmował sandał i oddawał go drugiej stronie, zrzekał się prawa do oblubienicy. Oblubienicą Chrystusa jest Kościół, ale my wszyscy przez swoje grzechy staliśmy się bliżsi diabłu niż Bogu, dlatego musimy być wykupieni

Jan dokonał wiele, aby przygotować ludzi na przybycie Mesjasza, który miał dokonać ostatecznego wykupienia człowieka z mocy diabla. Lew Aslan, jeden z bohaterów „Opowieści z Narnii” Lewisa, oddał samego siebie w ręce sił ciemności, aby wykupić z mrocznych mocy chłopca, który przez przywiązanie do przyjemności stał się własnością czarownicy. Bajkowa metafora jest nasycona prawdą chrześcijańską, o której i dziś możemy porozmyślać. Oto bowiem Jan, heros ascezy, człowiek niezwykle prawy i oddany Bogu, atleta modlitwy i czempion walk ze złymi duchami, mówi skromnie, że nie może rozwiązać rzemyka u sandała Jezusa. Inaczej mówiąc, przy całej swej szlachetności nie ma siły wykupić nawet jednego człowieka z mocy szatana. Nawet siebie!

Symbolika zdejmowania czy też rozwiązywania sandałów ma swoją starożytną tradycję w religijnej obyczajowości Izraela. Jak mówi np. Księga Rut, istniał pewien zwyczaj w Izraelu dotyczący prawa do kobiety, której mąż umarł (prawo lewiratu). Stawała się ona prawnie własnością następnego w kolejności brata lub najbliższego krewnego. Ktoś inny mógł ją jednak odkupić, jeśli osoba, której się ona należała, pozwalała sobie publicznie na zdjęcie sandała. Ten gest oznaczał zezwolenie na to, by ktoś inny nabył do niej prawo (Rt 4,7-8; Pwt 25,9). Jan, mówiąc, że nie może zdjąć sandała z nóg Jezusa, daje do zrozumienia, że nie jemu należy się Oblubienica, czyli Nowy Izrael, należący jedynie do Syna Bożego.

Mistycy żydowscy widzieli w tym geście zdjęcia sandałów (HALICA) prawdę o wiele głębszą niż tylko targ o kobietę. Sandałem duszy jest ciało. Zdjąć sandał, to objawić siebie lub obnażyć swoją duchową tożsamość. Kiedy Mojżesz stanął na górze Horeb przed Bogiem objawiającym mu się w płonącym krzewie, usłyszał od Niego słowa, aby zdjął sandały, gdyż ma przed sobą samego Boga. Mojżesz zdjął sandały, i w nagości swej duszy widział „obnażonego”, czyli objawionego Stwórcę, który znakiem ognia manifestował miłość do Izraela.

Jan więc skromnie przyznaje, że niczego nie może przygotować, aby objawiła się miłość Boga w Jezusie. Mistyka małżeństwa lewirackiego i „zdjęcia sandała” (HALICA) była szeroko objaśniona przez mistyków żydowskich. Jan chciał powiedzieć, że odkupienie Jezusa jest niemożliwe do odebrania przez kogokolwiek innego, nawet przez niego! Tylko Jezus ma prawo do Nowego Izraela, tylko Jezus może przygotować objawienie się miłosierdzia wobec naszych grzechów, tylko Jezus może wykupić ludzkość z zależności od szatana.

Idźmy dalej za tym skojarzeniem. Gdy mężczyzna zdejmował sandał i oddawał go drugiej stronie w rytuale prawa lewirackiego, zrzekał się prawa do oblubienicy. Oblubienicą Chrystusa jest Kościół, ale my wszyscy przez swoje grzechy staliśmy się bliżsi diabłu niż Bogu, dlatego musimy być wykupieni, podobnie jak kobieta musiała być wykupiona przez mężczyznę, jeśli istniał bliższy krewny. Jezus odsłania swojego Ducha wobec tych, którzy wchodzą w największe uniżenie w obliczu Jego miłości. Objawia się tym, którzy są gotowi wyrzec się wszystkiego, co ich łączy z szatanem.

Zatęsknij!

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Nikt nie odczuwa szczęścia w tym, za czym prawdziwe wcześniej nie zatęsknił. Dlatego Bóg szuka w Tobie tęsknoty za nawróceniem

Czas nadejścia Chrystusa nie był wydarzeniem rozreklamowanym na całym świecie. Wystąpienie Jana Chrzciciela dokonało się na odległej prowincji Imperium. Skromność tego wydarzenia daje wiele do myślenia. Jan był rzeczywiście głosem wołającym na pustyni, głosem Boga rozlegającym się w świecie, w którym niewielu chciało słuchać Bożych napomnień.

Podobnie może być dzisiaj. Przyjście Jezusa do mnie lub do Ciebie odbywa się skromnie, na marginesie wielkich wydarzeń lub kłótni sejmowych. Akurat teraz, kiedy czytasz ten komentarz, Bóg czyta Twoje myśli i pragnie dopatrzyć się wzruszenia sumienia, pragnienia przemiany, tęsknoty za Nim. Nikt nie odczuwa szczęścia w tym, za czym prawdziwe wcześniej nie zatęsknił. Dlatego Bóg szuka w Tobie tęsknoty za nawróceniem. Jeśli ją masz, On umożliwi ci naprawienie Twojej ścieżki życia. Najwyższy bowiem daje człowiekowi to, za czym on naprawdę tęskni.

Mamy czas do śmierci, gdyż po niej wcale nie będziemy inni niż za życia. Jeśli za życia tęskniliśmy tylko za dobrami materialnymi, władzą, wykorzystaniem innych, urządzeniem siebie w komforcie, po śmierci odkryjemy w sobie to samo, ale tam już będzie za późno na nawrócenie i tęsknotę za duchowym wzrostem. Pozostaniemy wiecznie złaknionymi tego, co zostawiliśmy na ziemi, a czego w niebie nie będzie. Wieczny, dręczący głód, nieskończone niezaspokojenie i rozpacz pomyłki, której nie da się naprawić. Wieczność stanie się bezdrożem, prowadzącym do coraz większej rozpaczy. Czy zdajesz sobie sprawę, że właśnie w tym momencie, gdy czytasz ten komentarz, Bóg przygląda się Tobie i doszukuje się tęsknoty za nawróceniem? Nie otrzymasz łaski nawrócenia, jeśli za nią naprawdę nie tęsknisz.

Nadejście Chrystusa będzie wyprostowaniem moich i twoich ścieżek, podniesieniem w górę tych, co zapadli się w doliny smutku, upokorzeniem tych, co swą wyniosłością wznieśli się jak góry, spoglądając na innych z wysoka, surowym wyprostowaniem krętaczy i zaleczeniem poranionych z ich udręczenia, żalu i nieprzebaczenia.

Wołanie Jana opowiada tylko o drogach krzywych, wyboistych, wyniosłych, zdołowanych. Każdy człowiek podąża do celu wiecznego, ale żaden człowiek nie potrafi naprawić swojej drogi bez łaski Boga. Łaska jest dostępna dla tych, którzy okazują skruchę, dokonując pokuty. O to właśnie chodziło Janowi wówczas i dziś o to samo chodzi. Chrystus przychodzi każdego roku w dniach obchodzenia Jego narodzin. Mamy przygotować dla Niego drogę, aby mógł do nas przyjść.

Przygotować drogę, to właśnie wydobyć się z dołu rozpaczy, zrezygnować z górowania nad innymi, zrezygnować z kłamliwego krętaczenia, uleczyć rany wyboiste w swoim sumieniu. Wszystko to możliwe jest dzięki skrusze i pokucie. Miłosierdzie chodzi tylko po ścieżkach skruchy, podobnie jak łódź płynie tylko po wodzie, a ptak tylko wznosi się w powietrze, albo samochód tylko jedzie po ulicy. Skrucha daje człowiekowi nadzieję i wydobywa go z rozpaczy oraz zwątpienia, uniemożliwia pychę i wyniosłość, demaskuje osobiste kłamstwa oraz leczy żal i złość, jakie gnieżdżą się w naszych krzywdach.

Rentgen sumień o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Nie to jest prawdą o nas, co o sobie myślimy, lecz to, co się objawi w świetle Dnia Pańskiego

Trudno zapewne uwierzyć w to wszystko, co Jezus zapowiedział o znakach poprzedzających Jego przyjście, tym, którzy ciągle żyją w błogiej nieświadomości prawd objawionych. Nie da się sprowadzić zapowiedzi Jezusa jedynie do metafory. W czasach, w których raz po raz słyszymy o tsunami, wzmianka o trwodze narodów wobec szumu morza nie wydaje się już czymś fantastycznym. Rozumiemy także ostrzeżenie Jezusa o znakach na słońcu czy księżycu lub gwiazdach, gdy coraz częściej słyszymy o możliwości zderzenia się z Ziemią asteroidów średnicy kilkudziesięciu kilometrów.

W czasie ostatniego lata ludzie mdleli nie tylko ze strachu, ale i z upałów. Jeśli działanie promieni słońca doprowadziło do tysięcy zgonów ludzi chorych na serce, to co się stanie, gdy Słońce Sprawiedliwości, czyli Jezus Chrystus, rozbłyśnie nad naszym niebem? Ileż ludzi o duchowo chorym sercu nie wytrzyma tego „upału”? Przyroda wykroczyła ze swych granic podobnie jak człowiek, który przekroczył granice przykazań. Zdaje się, że możemy spodziewać się dalszej eskalacji zjawisk w świecie fizycznym, bo i człowiek posuwa się w swych nienormalnych, a nawet perwersyjnych pomysłach. W tym rozszalałym moralnie i fizycznie świecie mamy zachowywać mimo wszystko wstrzemięźliwość przed złem. Mimo presji społecznej, mimo mody i trendów kulturowych. Obżarstwo, pijaństwo, troski o komfort życia sprawiają, że serce jest ociężałe, pozbawione czujności duchowej sumienia.

Można przegapić najważniejsze nawiedzenie ludzkości: powtórne przyjście Chrystusa. Jezus wzywa do modlitwy, bo dzień Jego przyjścia będzie tak niespodziewany i wstrząsający, że dla wielu stanie się potrzaskiem, atakiem serca, tsunami duszy. Objawienie się Syna Bożego będzie też jednoczesnym wydobyciem z naszego wnętrza wszystkiego, co w sobie ukrywamy. Wszystkie sprawy wyjdą na jaw. Gdy Bóg objawi się, my też doznamy objawienia się nas samych i tego, czym naprawdę jesteśmy! Nagłe objawienie się prawdy Boga spowoduje prześwietlenie wszystkich sumień i wielu ludzi nie wytrzyma objawienia się zawartości ich duszy, która okaże się obliczem wykrzywionym w grymasie podłości i wyniosłości, a nie uśmiechniętą maską dobroci.

Opowiadano mi swego czasu tragiczną historię o pewnej artystce, która uległa poparzeniu i musiała być poddana operacji plastycznej. Jej twarz została zeszpecona, ale dopóki leżała w łóżku szpitalnym z obandażowaną twarzą, przyjmowała odwiedzających ją przyjaciół oraz rodzinę i spotkania były pełne radości i coraz lepszego samopoczucia. Pewnego dnia mogła wstać i zdjęto jej opatrunki z twarzy. Stanęła przed lustrem. Widok oblicza był dla niej takim wstrząsem, że z rozpaczy odebrała sobie życie. Myślę o tym wydarzeniu, ponieważ takim właśnie dniem prawdy o obliczu naszej duszy będzie Dzień Pański. Nie wszyscy wytrzymają zderzenie z prawdą o samych sobie. Mogą znaleźć się tacy, którzy samych siebie odrzucą, nie zgodzą się na oblicze swej duszy i zapadną się w otchłań samoodrzucenia. Nie to jest prawdą o nas, co o sobie myślimy, lecz to, co się objawi w świetle Dnia Pańskiego.

Klęska, czyli triumf o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Razem z Piłatem stoją w szeregu Wolter, Nietzsche, Freud, Marks, Sartre i wszyscy, którzy osądzili chrześcijaństwo jako przegrane i jako zjawisko zamierające w dziejach

To, co wydarzyło się z Głową Kościoła, czyli z samym Chrystusem, zdaje się, że musi spotkać również całe Ciało, czyli Kościół.

Mojżesz, jak mówi Biblia, został porzucony przez matkę w rzecznym sitowiu, w koszu. Wszystko wskazywało na beznadziejność jego położenia i zapewne matka, która go wrzuciła do Nilu, spodziewała się już tylko cudu, bo według wszelkiego prawdopodobieństwa powinien iść na dno. Byłby zapewne tam utonął. Po wielu latach ten sam Mojżesz przeprowadził dnem wiele tysięcy ludzi. Miejsce, w którym tego dokonał, nazywało się JAM SUF, czyli wody sitowia. To, co sam przeżył, stało się przeżyciem całego Izraela. Jeremiasz, zanim powiedział, że Sedecjasz pogrąży się w błocie, sam spędził jakiś czas w cysternie wypełnionej błotem.

Jeśli chwile osądu Chrystusa przez Piłata, a potem Jego śmierci i pogrzebania były chwilami bezpośrednio przygotowującymi zmartwychwstanie i triumf nad śmiercią, grzechem i szatanem, to niewykluczone, że czas głoszenia śmierci Boga, śmierci chrześcijaństwa, pogrzebania wiary, zamknięcia kościołów, wyrzucenia krzyży i usunięcia słowa „Bóg” z wszelkich konstytucji będzie znakiem zapowiadającym zmartwychwstanie i triumf całego chrześcijaństwa, czyli Nowego Izraela. Razem z Piłatem stoją więc w szeregu Wolter, Nietzsche, Freud, Marks, Sartre i wszyscy, którzy osądzili chrześcijaństwo jako przegrane i jako zjawisko zamierające w dziejach.

Byli i tacy, którzy nie tylko osądzili, ale też wykonywali totalitarne wyroki, wysadzając w powietrze świątynie albo umieszczając naczynia liturgiczne w muzeach ateizmu. Są i tacy, którzy traktują Kościół jak cmentarz. Inni wyśmiewają najmniejsze przejawy religijności chrześcijańskiej albo fałszują Kościół przez wymyślanie zakodowanych filmowo bzdur. Ale właśnie moment chwilowego triumfu sił ciemności jest znakiem dla nas, byśmy oczekiwali już rychłego zmartwychwstania nieśmiertelnego Ciała Kościoła. Talmud mówił, że Mesjasz przyjdzie do pokolenia, które będzie całkowicie sprawiedliwe albo do pozbawionego jakiejkolwiek zasługi. Czas odkupienia był przewidywany w takim momencie historii, gdy Izrael będzie na skraju zupełnego rozkładu moralnego i martwoty życia duchowego. Gdy wszystko będzie wskazywało na klęskę, nagle okaże się zwycięstwem.

Liturgia porównuje przyprowadzenie Jezusa przed Piłata z podchodzeniem Syna Człowieczego do tronu Przedwiecznego Ojca. Wydaje się, że ta sama chwila, która wydawała się triumfem szatana, jest również tą samą, w której Synowi Człowieczemu zostaną oddane panowanie i władza, chwała i narody, i języki. Ci, którzy przebili Mu serce, będą przebici Jego widokiem triumfu. On jest pierworodnym umarłych, czyli pierwszym, który przez śmierć przeszedł jak przez nowe narodziny. Skoro tak, to dla całego chrześcijaństwa uśmiercenie Go przez światowe potęgi będzie pierwszym krokiem do powstania z jeszcze większą siłą i niezwyciężoną mocą. Umarły będzie tylko ten, dla którego Bóg umarł.

Zaćmienie wiary o. Augustyn Pelanowski OSPPE

O wiele trudniejsze niż prześladowanie chrześcijaństwa będzie to, że straci ono swój blask, stając się systemem martwych rytuałów, a wielu chrześcijan odejdzie od wiary w stronę martwych praktyk.

Byłem dzieckiem, kiedy zobaczyłem coś, co mnie zaskoczyło: wziąłem liść brzozy do ręki. Ze zdumieniem spostrzegłem, że małe żyłki na małym listku przypominają gałęzie, a zielone blaszki do złudzenia są podobne do tysięcy liści na drzewie. Pomyślałem, że to nie przypadek, że najmniejszy listek z brzozy jest jakąś miniaturową mapą całego drzewa. Potem sięgnąłem po liść innego drzewa i znowu zdumiałem się, że kształtem przypomina właśnie ten gatunek drzewa. Z nauki biologii przypomniałem sobie, że każda ludzka komórka nerwowa wygląda jak drzewo. Stąd już mi było blisko do opowieści biblijnej o drzewie poznania złego i dobrego, i tego wszystkiego, co było napisane o Adamie i Ewie, którzy oderwali owoc od drzewa. Z różnych mitów pozachrześcijańskich wiedziałem, że większość ludów wyobrażała sobie świat jako kosmiczne drzewo. Owoc oderwany od drzewa to może po prostu człowiek oderwany od drzewa, wytrącony ze struktury zaplanowanej przez Boga!

Jest naznaczony koniec tego świata, w którym dojrzewamy do zaowocowania w świecie przyszłym. Zanim jednak to nastąpi, Jezus zapowiada bardzo trudny okres ucisku, który będzie bezpośrednio poprzedzał ostateczne przyjście i osądzenie świata. Po raz pierwszy przyszedł i został osądzony przez nas, po raz drugi przyjedzie jako sądzący nas wszystkich. Każda minuta decyduje o wieczności. Każde „teraz” tworzy nasze „na wieki wieków”.

Nastąpi „zaćmienie słońca, brak blasku księżyca i strącone gwiazdy oraz wstrząśnięte moce nieba”. Słońce jest w Biblii symbolem światła samego Boga. Jezus na Górze Przemienienia odsłonił przed uczniami oblicze, które jaśniało jak słońce (Mt 17,2). Księżyc też wcale nie jest w tym miejscu jedynie ciałem niebieskim, gdyż w sensie symbolicznym odnosi się również do pełni władzy Mesjasza (por. Ps 72). Gwiazdy są symbolem autorytetów duchowych, potomstwa Abrahama, ludzi zawierzenia, a nawet apostołów. Toteż zaćmienie słońca, utrata blasku księżyca i upadek gwiazd to epoka zaćmienia wiary, destrukcji chrześcijaństwa, odejścia wielu autorytetów życia duchowego, zarówno kapłanów, jak i ludzi, którzy wysoko zaszli w swym rozwoju duchowym.

Biblia sugeruje, że o wiele trudniejsze niż prześladowanie chrześcijaństwa będzie to, że straci ono swój blask, swoją żywotność duchową, stając się systemem martwych rytuałów, a wielu chrześcijan odejdzie od wiary w stronę martwych praktyk lub zupełnie opuści mury świątyń. Moce w niebiosach zostaną zachwiane, gdyż miliony ludzi zostanie zachwianych w swych przekonaniach z powodu panowania ciemności. Nie wtedy chrześcijaństwo przeżywać będzie najgorsze chwile, gdy będzie za nie groziła śmierć, lecz gdy będzie się wydawało, że nie da się w nim żyć. Po znakach możemy się domyśleć, czy to już są chwile ostatnie z ostatnich. Czas tego świata jest jak czas drzewa figowego. Gałęzie jego miękną i zapowiada to wypuszczenie liści, a później owoców, bo zbliża się nowa pora roku. Podobnie gdy gałęzie wiary zmiękną i nawet miliony ludzi nie będzie miało w sobie już pierwotnej gorliwości, będzie to być może ostatnia chwila tego, co oglądamy.

Bez grosza przy duszy o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Ogołocenie. To jest moment przełomowy w życiu duchowym

Oddać ostatni grosz to nie tylko zdać się na kogoś, ale po prostu pozbyć się złudzeń, że jesteśmy cokolwiek warci. Zanim staniemy się bezcenni w Bożych oczach, musimy pozbyć się złudzeń co do tego, że na coś nas stać, albo że jesteśmy lepsi od innych. Czasem trzeba nawet pozbyć się rzeczywistych darów, bo wyrzeczenie jest pomnożeniem. Wdowa z Sarepty, dopóki nie oddała ostatniego podpłomyka Eliaszowi, nie doznała codziennej obfitości mąki i oliwy, z której mogła czynić setki podpłomyków.

Arogancja ducha objawia się również w tym, że oczekujemy efektów w swoim postępie duchowym. Jezus powiedział do św. Katarzyny Sieneńskiej: „Czy wiesz, Córko moja, Kto Ja Jestem? A czy wiesz, kim ty jesteś? Ja Jestem Tym, Który Jestem, a ty jesteś tym, co nie jest. Tym poznaniem osiągniesz zbawienie”. Św. Jan Klimak napisał, że pyszni z powodu wielkiego pragnienia doznawania czci i szacunku i przywiązania do pochwał udają nieraz to, czego nie mają, na przykład wyższość intelektualną, erudycję, chwalą się dziełami, których nie dokonali, znajomościami słynnych ludzi, zaletami ducha i sumienia, majątkiem, pięknem ciała.

Podobnie ci, którzy mają prawdziwą pokorę, niekiedy zachowują się jakby podobnie i dla większego poniżenia przypisują sobie wady, których nie mają, aby nie doznać szacunku lub uznania, o których dobrze wiedzieli, że są bardziej niebezpiecznymi pokusami niż pokusy zmysłowe. Św. Franciszek specjalnie wszedł gołymi stopami w błoto, brudząc je, byleby nie być zaproszonym na bogatą ucztę.

Dwa pieniążki to naprawdę niewiele, ale nawet tyle trzeba oddać Bogu. W przypowieści o talentach trzeci sługa nie potrafił oddać jednego talentu, choć inni oddali pięć i dwa, i to go właśnie zgubiło. Gdyby św. Albert Chmielowski nie oddał swojego talentu plastycznego Bogu, nie udałoby mu się nigdy odmalować w sumieniach tych, którym pomagał, podobieństwa do Chrystusa. Niekiedy Bóg daje nam talenty po to, byśmy wyrzekając się ich, mogli Mu oddać chwałę, a to coś wspanialszego niż zdobyć chwałę dla siebie!

Wszystko, co jest w nas dobre, jest własnością Boga, sami z siebie nic nie mamy i niczym jesteśmy. „Czuwajmy, troszczmy się o drobiazgowe wady, dopóki są drobiazgami, ażeby nie urosły. I świętość, i grzech zaczyna się od rzeczy małych, a zdąża do większych i bądź dobrych, bądź złych” (św. Doroteusz).

Gdy już jesteśmy pokornie pozbawieni wszystkiego, stajemy przed ostatnią pokusą: podziwu za naszą pokorę i ubóstwo. „Pragnąć pochwał za pokorę nie jest cnotą, lecz przewrotnością i zniszczeniem pokory” - głosi święty Bernard.

Wdowa została bez grosza, ta z Sarepty w pewnej chwili też już nie miała nawet garści mąki i nawet kropli oliwy. To jest moment przełomowy w życiu duchowym. Ogołocenie. Takiego samego dokonał Jezus, oddając ostatnią kroplę krwi za każdego z nas. Oddał też swoją chwałę, gdy został osądzony i uznany za najgorszego bluźniercę i opętanego. Nie walczył o swój prestiż. „Nie sądź, że postąpiłeś w dobrym, jeśli nie uważasz się za najgorszego ze wszystkich” (św. Tomasz a Kempis).

Ochrona przed rozpadem o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Miłość porządkuje istnienie. Poszczególne sfery ludzkiej natury zaczynają chodzić „jak w zegarku”. Każda sytuacja i każda chwila powinny być okazją do poszukiwania miłości Boga

Bywa tak, że dobrze znane prawdy poznajemy dogłębnie i olśniewająco w jakimś wyjątkowym momencie życia, który działa jak reflektor wydobywający z ciemności kształty słów i głębię ich treści. Kilka słów zamienionych z Jezusem przez uczonego w Piśmie było jak ów blask zrozumienia.

Kochać Boga sercem, to nie kochać Go w lęku, lecz kochać miłością. W tym przykazaniu nie jest napisane, że mamy Go kochać, ponieważ On nas kocha. Dlatego należy zrozumieć to przykazanie w ten sposób: kochaj Go, nawet wtedy, gdy wszystko wskazuje, że On nie ma dla Ciebie miłości. My kochamy tylko tych, którzy nas kochają, ale Bóg oczekuje od nas miłości bez interesu, bez wzajemności, miłości, która kocha zawsze. Owszem, On nas kocha nieporównywalnie wspanialszą miłością, ale kochać Go mamy nawet wtedy, gdy nic z tej miłości nie dostrzegamy na ścieżce naszego życia.

Poza tym nakaz kochania nie dotyczy sfery odczuwania emocji, tylko dotyka naszej woli. Chodzi o to, byśmy chcieli Go kochać, a nie tylko czuli, że Go kochamy. Czy można sobie nakazać miłość? Tak, wtedy, gdy ktoś, kogo zamierzamy kochać, jest godny tej miłości, a nie dlatego, że nam się podoba lub jest dla nas wyjątkowo przychylny. Możemy nakazać sobie miłość w tym znaczeniu, że pragniemy poczynić wszelkie możliwe kroki, by osiągnąć szczyt miłości i nigdy nie zrezygnować z dążenia do umiłowania Boga jeszcze mocniej niż dotychczas. Całym sercem, całą duszą, całym umysłem, całą mocą! Całym, czyli całkowicie, każdym detalem naszej natury, krótko mówiąc: totalnie!

Jest w tym ukryta tajemnica również naszej integralności: kto kocha Boga tak całkowicie, sam jest zintegrowany, scalony w swej duchowości i cielesności, zharmonizowany psychicznie i fizycznie. Miłość porządkuje istnienie. Poszczególne sfery ludzkiej natury zaczynają chodzić jak w zegarku, choć człowiek nie jest maszyną! Każda sytuacja i każda chwila, każde słowo i każdy gest powinny być okazją do poszukiwania miłości Boga. Ponieważ większość ludzi tak nie żyje, dlatego większość ludzi żyje w rozsypce.

Wyobraźmy sobie orła, który wpatruje się w szczyt góry, zrywa się do lotu, porzuca gniazdo, jego skrzydła harmonijnie podporządkowują się celowi lotu, podkurcza swoje szpony, by nie stawiały oporu powietrzu i ułatwiły lot, wytęża wszystkie siły, ciągle wpatrując się w cel. Wszystkie jego mięśnie i kości wykonują ruchy posłuszne jednej myśli. Jego lot jest majestatyczny, ponieważ wszystkie części jego natury mają jeden jedyny cel. Gdyby jednocześnie chciał osiągnąć szczyt góry i siedzieć w gnieździe albo polować na jakieś zwierzę, lub spać, każda z części jego ciała wykonywałaby inną czynność, niezharmonizowaną z celem. Skończyłoby się to tragicznie. Podobnie człowiek, który jest zapatrzony w szczyt miłości Boga, porządkuje każdy swój ruch i każdy zryw, by osiągnąć ten cel. Takie życie jest majestatyczne. Kiedy jednocześnie chce kochać Boga i siebie, albo zapatrzony jest w stworzenie czy też pragnie wielu obiektów na raz, upatrując w nich cel swojego życia, wtedy rozsypuje się wewnętrznie.

Pod płaszczykiem o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Lęk przed pominięciem i utratą znaczenia w oczach innych sprawia, że z dnia na dzień ukrywamy się coraz bardziej. W końcu stajemy się tak skryci, że samych siebie nie widzimy, choć wszyscy nas już dostrzegają.

Są prawdziwie ubodzy, ale i fałszywie. Jeśli jakaś Cyganka, narkoman lub alkoholik obserwują twoją twarz na ulicy, to starają się dostrzec tylko jedno: czy uda im się wyłudzić choćby trochę grosza. Płaszczą się, poniżają, czasem wymyślają niestworzone dramaty wyciskające z nas krople współczucia i żebraczą należność. Jeśli uda im się obudzić w tobie litość, triumfują, bo wiedzą, że to się opłaciło. Mają wtedy miny aktorów, którzy swoją grą doprowadzili widownię do szlochu.

Czy nie jest ślepotą, żyć tylko po to, by stwarzać wokół siebie aurę litości, współczucia i pożałowania? Żyć tylko po to, by inni otaczali mnie czułym wzrokiem, żebrać o każde spojrzenie zainteresowania, wyłudzać zainteresowanie innych, domagać się wysłuchania i wyciskać z innych podziw nad wymyśloną tragedią, w którą się samemu już wierzy! Być może taki styl życia jest jeszcze większą ślepotą niż bycie prawdziwie ślepym.

Istnieją ludzie, którzy nie potrafią o sobie mówić dobrze, bo wtedy straciliby zainteresowanie i współczucie, ciągle wymyślają jakieś choroby lub problemy, kreują się na nieszczęśników i pokrzywdzonych, bo dzięki temu zdobywają u innych efekt litości. Żyją pod płaszczykiem wyuczonych i wyimaginowanych historii o sobie samych, ale prawdziwe „ja” ukrywa się nawet przed nimi samymi. Jest w nas „ja” znane sobie i znane innym, jest również takie „ja”, które jest nieznane nam, ale za to doskonale znane innym, wreszcie takie, które jest znane nam, ale za to ukryte przed innymi, i na końcu takie „ja”, które nie jest przejrzyste ani dla nas, ani dla innych.

Jezus, uzdrawiając człowieka, pozwolił mu zrzucić całkowicie płaszcz, który był symbolicznym parawanem ukrywającym prawdę. Widzieć to przede wszystkim być przejrzystym dla Boga, dla siebie i dla innych. Lęk przed pominięciem i utratą znaczenia w oczach innych sprawia, że z dnia na dzień ukrywamy się w coraz bardziej paradoksalny sposób: odsłaniając w sobie historie wzbudzające politowanie. W końcu stajemy się tak skryci, że samych siebie nie widzimy, choć wszyscy nas już dostrzegają. To jest szczyt ślepoty.

Zaryzykowałbym interpretację, że niewidomy Bartymeusz, zrzucając płaszcz, zerwał z taką postawą wymuszania litości u innych i zaryzykował życie w przejrzystości. Jeśli nawet tak nie było, to wydarzenie to jest na pewno symboliczną manifestacją takiej sytuacji. Przestał udawać. Jezus uzdrowił go w sposób najpełniejszy i subtelny. Zadając mu pytanie, czego on tak naprawdę pragnie, zmusił go do zdefiniowania swego kalectwa.

Nie powiedział mu: jesteś ślepy! Pragnął, by Bartymeusz sam siebie określił. Niekiedy powiedzenie komuś prawdy w oczy sprawia, że jeszcze bardziej on staje się zakłamany i jeszcze bardziej się ukrywa, i jeszcze usilniej się usprawiedliwia albo wyszukuje argumentów umacniających go w chorej pozycji do świata, Boga i niego samego. Najlepiej, jeśli człowiek sam stanie się odkrywcą swojego zamaskowania, bo wtedy najczęściej z nim zrywa.

Ma się plecy! o. Augustyn Pelanowski OSPPE

W świecie Boga służba jest zaszczytem. Bóg stał się sługą, aby ludzie stali się panami wieczności

W naszym świecie mówi się, że ktoś ma plecy, kiedy może dużo załatwić dla siebie dzięki komuś innemu. W świecie Boga jest zupełnie odwrotnie.

Jezus jest arcykapłanem, ale też sługą cierpiącym, zmiażdżonym i udręczonym, dźwigającym nasze nieprawości, jak służący, który idzie za panem z bagażami wypełnionymi jego brudnymi ubraniami. Bóg stał się sługą, aby ludzie stali się panami wieczności. Każdy, kto chce panować w wieczności, na tym świecie musi służyć, poświęcać się, dźwigać ciężary innych na plecach, pić to, co inni „nawarzyli”. Ten, kto jest kimś na tym świecie, będzie niczym na tamtym. W Misznie jest napisane, że zazdrość, pożądanie i pragnienie zaszczytów wypędzają człowieka nawet z tego świata. Służba jest zaszczytem w świecie Boga. Owszem, nie czujemy wyniesienia, gdy się uniżamy, służąc Bogu i ludziom, bo na tym świecie nie ma nagrody, która byłaby odpowiednia i w pełni gratyfikująca nasze poświęcenie. Świat jest zbyt mały, by zmieścił taką nagrodę, więc jej tutaj nie doznajemy! Służba Jezusa sięgnęła szczytu, kiedy dźwigał krzyż. Wtedy wziął za nas bagaż naszych grzechów na swoje plecy, wykpiwany przez tych, których sumienia uwalniał od winy.

Jezus też ma plecy. W naszym świecie ma się plecy tylko dla znajomych, w świecie Boga Jezus służył swoimi plecami nawet wrogom! Zapewnił im najlepsze stanowiska w niebie! Kim bowiem był Szaweł, kiedy prześladował chrześcijan? Kim stał się dzięki biczowanym plecom Jezusa? Szczytem służby jest dać swoje życie na okup za innych, i to umrzeć za tych, którzy nas zabijają. Taką służbę możesz znaleźć w swoim małżeństwie, gdy zabijają cię słowa współmałżonka, a ty słowami modlitwy prosisz o jego zbawienie. Taką służbę możesz znaleźć, gdy znosisz kogoś przykrego, zanosząc swoją ofiarę do Boga właśnie po to, by zanieść na plecach modlitwy tę osobę do raju. Podobnie jak doznawanie dobra może uczynić nas złymi, tak znoszenie zła czyni nas niekiedy dobrymi. Najpiękniejszą służbą jest taka, która nie zobowiązuje do wdzięczności osoby, której czyni się dobro, czyli taka, w której lewica nie wie, co czyni prawica. Kiedy kogoś informujemy, że za niego bardzo się modlimy, pozbawiamy się nagrody u Boga i zniewalamy kogoś wdzięcznością.

Nie dziwię się, że Jezus wspomina w tym kontekście o kielichu. To wskazuje na związek z tajemnicą Eucharystii. Na każdej Mszy modlę się do Jezusa, aby moje ciało ukrył w swojej Hostii. Modlę się też za tych, których imiona wypisał na moim ciele. To taka moja prywatna modlitwa w duchu. Kiedyś na Mszy zdałem sobie sprawę, że tymi, których imiona noszę na swoim ciele, są jedynie ci, którzy mnie jakoś zranili. Odczułem ulgę, wręcz szczęście. Oni nawet nie wiedzą, że się za nich modlę, i to bardziej niż za tych, których kocham. Moje blizny serca to imiona tych, którzy zadali mi rany. Nic tak bardzo jak Eucharystia nie daje szansy, by kochać nieprzyjaciół piękniejszą miłością niż przyjaciół. To jest właśnie służba bliźnim, czyli tym, którzy bliźnimi stali się przez blizny.

Odcinanie pępowiny o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Cóż może być bardziej smutnego niż człowiek, który trzyma się wszystkiego oprócz Boga?

Nikogo to nie dziwi, że po dziewięciu miesiącach dziecko porzuca łono matki. Gdyby pozostało jeszcze na dziesiąty miesiąc, obumarłoby i zapewne matka też umarłaby w bólach. Nikogo nie dziwi także to, że w chwili zawarcia małżeństwa porzuca się własną rodzinę, by założyć nową. Gdy syn nie przestaje być synem dla mamusi, a jednocześnie sam staje się już mężem i ojcem, to wszyscy wiedzą, czym to grozi. Scenariusze rozwodowe są podobne. Dlaczego więc miałoby nas dziwić, że potrzeba porzucić ten świat, by wybrać nowy? Ten świat jest łonem dla ludzkiej duszy, i pewnego dnia usłyszmy od Jezusa takie same słowa jak ów bogaty młodzieniec.

Był moralnie szlachetny, ale zabrakło mu mądrości i odwagi w przyjęciu ciosu miecza słowa Bożego, który odcina nas od pępowiny wiążącej ze światem. Świat jest dla nas środowiskiem dojrzewania do wieczności, ale nie celem! Piotr, człowiek jak najbardziej osadzony w realiach tego świata, mówi, że porzucił wszystko dla Jezusa. Porzucić, nie znaczy nie posiadać już żadnego kontaktu. Dziecko, wychodząc z łona matki, zostaje od niej odcięte, ale przecież nie oznacza to braku kontaktu z matką. Można nawet powiedzieć, że po narodzinach jego kontakt z matką jest doskonalszy. Podobnie o wiele doskonalsze relacje wiążą nas ze światem, gdy go porzucamy w sensie ewangelicznym.

Otrzymujemy stokroć lepszą relację do ludzi i do rzeczy, do uczuć, do własnej woli, a wreszcie do samego Boga. Porzucenie jest uwolnieniem się od zależności, rozwiązaniem emocjonalnej symbiozy, dowodem wolności, wyniesieniem ponad to, co wcześniej dla nas było dominujące, jest więc drogą uwznioślenia ludzkiej natury. Bogaty młodzieniec nie zauważył, że lęk przed porzuceniem czegokolwiek doprowadził go do tego, że odszedł smutny, porzucając Boga. Zapewne nigdy już nie odzyskał radości i szczęścia. Porzucił Boga, nie potrafiąc porzucić tego, co ubóstwiał. Dopóki nie spotkał Jezusa, nawet nie był świadomy, że jest w jego wnętrzu smutek istnienia. Wszelkie dobro, którego nie potrafimy się wyrzec, zatrzymuje nas w rozwoju, czyni nas złośliwymi i zasmuconymi bankrutami istnienia. Chwila, w której nie zajmujesz się Bogiem, jest już chwilą, w której zajmuje się tobą szatan.

Rada Jezusa, aby porzucić wszystko dla Niego, zawsze będzie niezrozumiała dla tych, którzy nie chcą porzucić niczego. Będzie zawsze zrozumiała dla tych, którzy chcą coś porzucić. Bóg jest absurdalny dla głupców i niezrozumiały dla tych, którym mądrość pomyliła się z przebiegłością. Począwszy od Ewagriusza z Pontu, każdy spowiednik mający wgląd w ludzkie sumienia wie, że niezdolność do wyrzeczenia, czyli chciwość, jest też niezdolnością do przebaczania i do przyjmowania przebaczenia Bożego. Być może dlatego w greckim języku owo opuszczenie AFIMI, o którym mówił św. Piotr, jest tym samym słowem, które oznacza też przebaczenie, czyli puszczenie w niepamięć krzywdy. Cóż może być bardziej smutnego niż człowiek, który trzyma się wszystkiego oprócz Boga?

Zawsze ten (ta) sam(a) o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Małżeństwo jest sakramentem - przypomina wzajemne przyjmowanie siebie w Komunii lub nieustanną spowiedź

Na pewno nie żyjemy tylko po to, aby przeżyć następny dzień. Nie żyje się też po to, żeby jeść, wyżyć się lub mieć święty spokój. Wyższe potrzeby człowieka: pragnienie godności, przynależności, pragnienie uczynienia czegoś szlachetnego, poświęcenie się i wreszcie miłość są dostępne już tylko tym, którzy mają jakąś duchowość. Duchowość jest zbudowana na jakiejś prawdzie. Jaka prawda rządzi twoim życiem? Czy w ogóle mogą być różne prawdy, albo nawet dwie prawdy?

Oczywiście dla chrześcijanina jest tylko jedna Prawda. Syn Boży powiedział, kto jest prawdą: „Ja jestem drogą, prawdą i życiem”. To bardzo ważne, że Jezus mówił, iż On sam jest drogą dochodzenia do Prawdy, która daje życie, i to nie jakikolwiek rodzaj życia, tylko życie wieczne, życie spełnione, szczęśliwe. Życie, w którym nie ma już ani jednej najmniejszej troski, ani zmartwienia.

Jest droga do takich prawd, które w końcu dają Życie. Taką drogą są sakramenty! Jednym z nich jest małżeństwo, droga wspólnego samodoskonalenia się według prawd Jezusowych. Miłość nie jest na pewno zakochaniem się, afektem, fascynacją, lecz stałą troską o kogoś, nieustanną promocją, ciągłym wybieraniem tylko tej, a nie innej osoby. Jezus oddał swe życie za uczniów i nie zmienił ani jednego w grupie Dwunastu. Wytrwał w miłości do nich. Oddawać siebie komuś i oddawać swoje życie dla kogoś jest właśnie istotą małżeństwa. Chodzi o ciągłe wyrzekanie się swoich osobistych wyobrażeń, planów, celów, egoistycznych pragnień, dla dobra drugiej osoby.

To ciągłe zgadzanie się na czyjeś dobre strony, ale i na to, co niedoskonałe. Jezus nie miał idealnych uczniów, ale dzięki wspólnocie stawali się coraz lepsi. Kto zawiera małżeństwo, musi pamiętać, że nie wiąże się tylko dlatego, że ktoś jest piękny, atrakcyjny czy inteligentny, ale zgadza się także na wspólne dojrzewanie ku życiu wiecznemu. Wierzymy takiej osobie, która potrafi przyznać się do błędu, a nie takiej, która potrafi się jedynie usprawiedliwiać. Dla nas, chrześcijan, wzorem jest miłość, którą zobrazował we własnym życiu Jezus. Pokazał nam jej obraz w prawdach Biblii, i właściwie to jest najważniejszy prezent ślubny: Biblia! Miłość jest możliwa, jeśli dwie osoby tak samo się sobie ofiarują i tak samo siebie wybierają. W całym wszechświecie nie ma nic cudowniejszego niż poświęcenie. To nadaje sens naszemu istnieniu!

Małżeństwo najmocniej łączy, gdy przezwycięża pokusę koszmaru odrzucenia. Cierpienie udoskonala, jak czytamy w drugiej lekcji. To właśnie wtedy można prawdziwie kochać, gdy się chce kogoś najbardziej znienawidzić. Małżeństwo jest sakramentem - przypomina wzajemne przyjmowanie siebie w Komunii lub nieustanną spowiedź. Jezus powiedział: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś swoje życie oddaje za swoich przyjaciół”. Oddawać siebie jest jednocześnie przyjmowaniem kogoś, a jedność osiągnięta na tej drodze staje się ściślejsza niż ta, która istnieje między kwiatem a zapachem lub między smakiem owocu a nim samym.

Tnij, Waść! o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Im bardziej demonstrujemy swoją gorliwość, która narzuca innym podporządkowywanie się moralnym nakazom, tym usilniej skrywamy w sobie tęsknotę za grzechem.

Uczniowie widzieli człowieka, który wyrzucał złe duchy mocą imienia Jezus, choć nie należał do grupy apostolskiej. Eldad i Medad nie byli w namiocie z siedemdziesięcioma prorokami, a jednak prorokowali. Miłość Boga jest nieograniczona. Z drugiej strony, właśnie ta miłość Boga wymaga od nas okaleczenia naszych grzesznych przyzwyczajeń: odcięcia się od ręki chciwości, od nogi dumnej pewności siebie i od oka pożądania. Miłość Boga daje siebie w nadmiarze, ale żeby ją godziwie przyjąć, trzeba sobie wiele odmówić.

Wydarzenie z wylaniem się Ducha na siedemdziesięciu miało miejsce w miejscowości Kibrot Hattawa (Groby Pożądania), gdy Izraelici zgrzeszyli żądzą pożerania przepiórek, bo za mało im było manny! W samym epicentrum grzesznej żądzy Bóg tchnął swojego Ducha na ludzi, którzy bez opamiętania rzucali się na opadające przepiórki, jedząc ich mięso przez miesiąc, aż wychodziło im nozdrzami, jak groteskowo zapisała to Księga Liczb. Wstrząsające jest to zetknięcie się miłości Bożej i żądzy ludzkiej!

Jezus nie ograniczał działania Ducha miłości tylko do swoich uczniów, ale swoim uczniom nakazywał ograniczenie się w swych nieumiarkowanych potrzebach, które mogą tak łatwo przerodzić się w niebezpieczne pożądania. Dlaczego Jezus zaczął pouczać uczniów o odcięciu się od grzechu w tak zdecydowany sposób po wyjaśnieniu, iż nie powinni zabraniać innym żyć imieniem Jezusa? Zobaczył bowiem w swoich apostołach tę mroczną siłę, która pod pozorami radykalnych zakazów ukrywa potrzebę rozwiązłości.

Im bardziej demonstrujemy swoją gorliwość, która narzuca innym podporządkowywanie się moralnym nakazom, tym usilniej skrywamy w sobie tęsknotę za grzechem. Żyjemy nie tylko w ciągłych wyborach, ale i w ciągłych sprzecznościach. Jednak napięcie, które ujawnia się w tych zmaganiach, daje siłę do duchowego wzrostu. Tylko ten, kto pokonuje i sprzeciwia się własnym tęsknotom za grzechem, może naprawdę wybrać Boga całym sercem. Moment kuszenia jest też momentem wiarygodnego wyboru prawdziwej Miłości. Tylko w jednej chwili możemy naprawdę zaświadczyć, że zależy nam na Bogu - wtedy, gdy jesteśmy kuszeni do tego, by Go porzucić, i nie czynimy tego.

Jezus mówił o trzech podstawowych siłach sprzeciwiających się kroczeniu za Nim: ręka, noga, oko to symbole chciwości, pychy i pożądania. Tej drastycznej wypowiedzi nie musimy rozumieć dosłownie. Odcięcie nogi czy ręki, albo wyłupienie oka to po prostu pozbawienie się pewnych możliwości, okazji, udogodnień, które nieuchronnie powodują upadki. Ktoś, kto ma problem z uzależnieniem od pornografii, na którą ciągle wpada w Internecie jak na stado przepiórek, nie musi sobie wyłupywać oka, wystarczy, że zrezygnuje z Internetu. Ktoś, kto okrada bliźniego z pieniędzy, wystarczy, że się mu do tego przyzna i odda to, co ukradł, i w ten sposób „utnie” proceder. Ktoś, kto ciągle staje na palcach, by wywyższyć się ponad innych, dobrze zrobi, jeśli odważy się powiedzieć o sobie coś upokarzającego i odetnie się w ten sposób od dumnego wywyższania.

Lek na zgorzknienie o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Jak woda w górach spływa do dolin i nie zatrzymuje się na szczytach, podobnie łaska od Boga spływa do tych, co są najniżej i nie zatrzymuje się na tych, którzy nad innymi się wynoszą

Uniżenie to doskonałość, którą Jezus nieustannie stawiał przed oczami uczniów, jak to dziecko z dzisiejszej Ewangelii. Pokora nie jest poniżaniem siebie, które jest powodowane pogardą do siebie lub niezadowoleniem z tego, że się nie jest takim, jakim by się chciało być. To byłaby pycha. Pokora to takie uniżanie siebie, które ukazuje prawdę o nas. To zgoda na swoją prawdziwą małość. Rodrycjusz napisał, że tak jak woda w górach spływa do dolin i nie zatrzymuje się na szczytach, podobnie łaska od Boga spływa do tych, co są najniżej, i nie zatrzymuje się na tych, którzy nad innymi się wynoszą.

Ludzie pokorni są podobni do aniołów, bo w niczym nie szukają siebie. Tak jakby ich nie było i jakby nie mieli własnych pragnień, lecz ciągle pytają, czego pragnie Bóg i w jaki sposób uszczęśliwić Boga. Są jak lustra, które nie mają własnego obrazu, lecz odbijają w sobie tego, który przed nimi stanie. Większość Ojców Kościoła wyrażała przekonanie, że Bóg stworzył aniołów przed całym stworzeniem materialnym. Święta Hildegarda z Bingen widziała aniołów jako pierwociny stworzenia. Przedstawiała ich jako uformowane światłem, lustrzane postacie, które Boskie światło odbijają dla ludzi, a ludzi przedstawiają Bogu jakby w odbiciu lustra.

Przybliżają człowieka Bogu i Boga przybliżają człowiekowi, sami pozostając prawie niewidoczni. Dlatego w Biblii często, gdy jakiś bohater rozmawia z aniołem, raz jest mowa, że mówi z Bogiem, a raz, że rozmawia z aniołem, jakby anioł tylko przez chwilę był widoczny, a całym sobą przyzbliżał Boga człowiekowi. I taki jest również człowiek pokorny. Jest tak uniżony, że nie widać jego samego, lecz wszyscy, którzy na niego patrzą, dostrzegają tylko Boga, a gdy on się modli, to Bóg w nim widzi osoby, za które on błaga! Aniołowie nie modlą się za samych siebie i ci, którzy są jak aniołowie, nie modlą się za samych siebie.

To nie znaczy, że modlitwa za siebie jest zła, ale wskazuje, że ktoś nie jest jeszcze tak uniżony, lecz jest w nim jakaś wyniosłość, która potrzebuje oczyszczenia. Bóg nie wybrał na górę objawienia Mount Everestu, tylko niski pagórek Synaju. Najbardziej niebezpieczne dla uniżenia są te cnoty, które sobie przypisujemy. W „Ścieżce sprawiedliwego” rabina Luzzatto czytamy, że cnoty mogą nas oszukiwać, gdyż przez nie widzimy się wyżej postawionymi od innych, a przecież żadna z nich nie jest nasza własnością, lecz darem Boga.

Łaciński tekst, podając słowa Jezusa o tym, by być ostatnim, używa słowa novissimus, które owszem, znaczy ostatni, ale też najmłodszy, świeży, najnowszy. Bo w byciu ostatnim jest pewien sekret. Ten, kto stara się być ostatnim i ustawia się w cieniu innych, przestaje być starym człowiekiem, człowiekiem grzechu, staje się kimś nowym, świeżym, kimś wiecznie młodym! To dziecko, postawione przez Jezusa w centrum uwagi uczniów, było najmłodsze, albo właściwie ciągle młode, nigdy nie stare. Pokora człowieka czyni młodym, świeżym, nie zgorzkniałym i zgrzybiałym.

Pokusa małych serc o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Iluż ludzi obwinia Boga o wszystkie swoje niepowodzenia, o to, że nie zapewnia im raju na ziemi?

Uczniowie zwracali się do Jezusa często po imieniu, niekiedy nazywali go Rabbim. Nikomu nie nakazywał siebie tytułować. Zdumiewająca jest ta bezpośredniość w relacjach z ludźmi. My też często zwracamy się do Niego po imieniu. Nie wiem, czy którakolwiek głowa państwa albo ktoś z autorytetów naukowych, politycznych czy religijnych pozwoliłby sobie na coś takiego.

Pytanie Jezusa, za kogo uważają Go ludzie, możemy również skierować do siebie samych. To, co naprawdę o Nim myślimy, jest istotne dla naszego życia, dla naszych wyborów, dla naszego zbawienia. Większość z nas nawet nie jest świadoma, że nosi w sobie wykrzywione wyobrażenie o Bogu. Iluż ludzi podejrzewa Boga o złośliwość czy obojętność, albo o to, że jest wymagającym perfekcjonistą, nadprzyrodzonym księgowym, surowym tyranem, jowialnym staruszkiem lub chłodnym, zdystansowanym mózgowcem?

Iluż ludzi obwinia Boga o wszystkie swoje niepowodzenia, o to, że nie zapewnia im raju na ziemi? Wielu z nas kształtuje sobie wyobrażenie Boga, przerzucając na Niego obraz rodzonego ojca lub matki. Inni są zdani na medialne bzdury i sensacje typu „Kod Leonarda da Vinci” czy „Ewangelia Judasza”.

A jaka jest prawda o Jezusie Chrystusie, uczłowieczonym Bogu? Tylko On sam może powiedzieć o sobie, kim jest. Dlatego sprowokował uczniów do odpowiedzi, stając przed nimi jak odpowiedź. Dziwi nas zapewne, że Jezus surowo zakazał uczniom rozpowiadać o tym, że jest Mesjaszem. Nie jest to jedynie efekt pokory, ale także obawy, aby nie być fałszywie zrozumianym, gdyż Izrael oczekiwał Mesjasza politycznego. Zbyt wcześnie odsłonięta prawda bywa gorsza niekiedy niż wierutne kłamstwo.

Warto zwrócić uwagę na wymagania, jakie stawiał sobie Jezus, i propozycję, którą przedłożył uczniom. O sobie mówi, że MUSI wiele cierpieć, natomiast uczniom mówi, że JEŚLI CHCĄ, mogą każdego dnia podejmować swój krzyż. Nie jest to więc Bóg, który stawia człowiekowi wymagania nie do wykonania, lecz Bóg, który sobie samemu nakłada jarzmo podjęcia odpowiedzialności za grzechy wszystkich ludzi. Natomiast nam proponuje z ogromną wolnością podjęcie odpowiedzialności jedynie za własne życie w taki sposób, by idąc Jego śladami, pozyskać życie wieczne.

Interesująca jest próba Piotra, by złagodzić obraz Mesjasza. Piotr wyraźnie chce wierzyć w Chrystusa, który jest tylko dobry i tylko mądry. Pragnie wymazać z obrazu Chrystusa wszelkie bolesne stygmaty. Chce wierzyć w Chrystusa bez krzyża. To wielka pokusa naszych małych serc: znać Boga, ale nie dostrzegać w Nim prawdy o cierpieniu, jakie wziął na siebie za nasze nieprawości. Pomyśl, czy nie jest to Twoja pokusa? Czy lubisz chodzić na Drogę Krzyżową? Czy nie unikasz tych fragmentów Biblii, które mówią o cierpieniu Jezusa spowodowanym grzechem świata? Czy masz odwagę uświadomić sobie, że również Twoje grzechy zaprowadziły Go na śmierć?

Zatrzaśnięte drzwi o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Nigdy nie można myśleć, że całe zło, jakie przeżyliśmy, pozostanie tylko naszym milczącym bólem, o którym nie jesteśmy w stanie nikomu opowiedzieć. Jest Bóg, który słyszy niewypowiedziane skargi.

To straszna męczarnia być skazanym jedynie na obserwowanie świata. To boli - nie móc nic powiedzieć ani usłyszeć, jak głuchoniemy z Ewangelii św. Marka. Interesujące, że Jezus, zanim dotknął jego języka i uszu, spojrzał w niebo. Jakby spojrzenie ku niebu było początkiem otworzenia się tego człowieka na świat słów. Może w spojrzeniach głuchoniemego brakowało właśnie spoglądania ku niebu?

Nic nie słyszymy i nic tak naprawdę nie wypowiedzieliśmy, dopóki nie usłyszmy słów Jezusa. Dopiero gdy mowa Boga dociera do nas, nasza mowa nabiera wydźwięku, sensu, znaczenia. Zdarza się, wcale nierzadko, że do człowieka nic nie dociera, a jego słowa są bez wyrazu, choć dobrze słyszy i nie ma problemów z wymową. To jakaś choroba - ten szczególny rodzaj zamknięcia w sobie, zabarykadowania się w swym wnętrzu, wyizolowania się i wycofania z wszelkich relacji międzyludzkich.

Co poprzedza takie zamknięcie? Na pewno bolesne przeżycie swej otwartości, poczucie zdrady, wykorzystania, manipulacji, upokorzenia, zmiażdżenia godności. Gdy doznajemy takich doświadczeń, możemy nie utracić słuchu ani zdolności mówienia, ale nic do nas nie dociera i uparcie milczymy, ukrywając się w sobie. Nie ufamy już nikomu i szepczemy swemu sercu: „Już na nikogo się nie otworzę!”. To może być niezwykle dręczącym uwięzieniem siebie. Lęk, poczucie winy, poczucie zaniżenia swej wartości, izolacja, zamknięcie w sobie, samoukaranie, zanikanie istnienia stają się krętymi schodami w obronnej wieży. Nie patrzymy wtedy w niebo, lecz ciągle w dół. Nikt nie może nam nic wytłumaczyć, bo nikomu nie wierzymy. Nic nikomu nie mówimy, bo nie wierzymy, że to cokolwiek zmieni.

Co wtedy pozostaje? Spotkanie z Jezusem. Modlitwa, w której poprosimy Go o przebaczenie tym, którzy nas boleśnie doświadczyli. Jezus kładł ogromny nacisk na przebaczenie tym, którzy nas krzywdzili, nie tylko ze względu na to, że zamykamy im drogę do nieba, ale też dlatego, że sobie samym zamykamy niebo. Jezus więc spojrzał w niebo, by pokazać i nam, że trzeba zmienić opcję spoglądania przed siebie i na siebie. Spojrzał w niebo, jakby chciał powiedzieć: „Nie patrz w dół!”. Jest jeszcze Ktoś, kto panuje nad naszą egzystencją i jej historią, dlatego nigdy nie można myśleć, że całe zło, jakie przeżyliśmy, pozostanie tylko naszym milczącym bólem, o którym nie jesteśmy w stanie nikomu opowiedzieć. Jest Bóg, który słyszy niewypowiedziane skargi i mówi do nas, mimo że już nie chcemy niczego słuchać. Nieprzypadkowo Jezus odciągnął głuchoniemego od tłumu. Często zamknięcie w sobie jest efektem ludzkich opinii, ich osądów i posądzeń, wyroków i złości. Pomyśl o swoim zamknięciu, czy czasem nie jest efektem czyichś kłamstw, którym dałeś wiarę.

Pułapka doskonałości o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Obok doczesnych ambicji istnieje też ambicja duchowej nieskazitelności. To, że ktoś ma zainteresowania religijne, wcale nie znaczy, że pozbył się dumy, wręcz przeciwnie, ona wtedy jeszcze bardziej daje o sobie znać

Człowiek niezmiernie łatwo oszukuje siebie samego. Ludzie, z którymi rozmawiał Jezus, włożyli naprawdę wiele wysiłków w to, by być doskonałymi. Z religijnej powinności i z troski o nieskazitelność niezauważalnie zabrnęli w pułapkę obsesji, lęku, perfekcjonizmu i obłudy. Usiłowali dokonać kosmetyki swej osobowości, by przekształcić siebie w idealne istoty bez skazy. Doskonałość stała się dla nich zasadzką, w której utknęli.

Zapewne szokiem były dla nich słowa Jezusa, który zdemaskował te wysiłki i ujawnił, że im człowiek usilniej dba o zewnętrzną nieskazitelność, tym bardziej ukrywa wewnętrzny bałagan moralny. Chcemy być perfekcyjni, dokładni, spełniający swoje ambicje, a nawet złośliwie krytyczni wobec tych, którzy nie mogą się poszczycić takimi efektami doskonałości jak my. Uciekamy od możliwości objawienia się nam prawdy o naszym wnętrzu. A przecież „Nieżywa mucha zepsuje naczynie wonnego olejku. Bardziej niż mądrość, niż sława zaważy trochę głupoty” (Koh 10,1).

Obok ambicji bycia wybitnym naukowcem, albo zadartonosym politykiem czy też słynnym fotoreporterem, istnieje też ambicja duchowej nieskazitelności. To, że ktoś ma zainteresowania religijne, wcale nie znaczy, że pozbył się dumy, wręcz przeciwnie, ona wtedy jeszcze bardziej daje o sobie znać. Prawdziwa świętość nie jest nastawiona na wyszukiwanie u innych dowodów grzeszności, a taką właśnie religijność mieli rozmówcy Jezusa.

Na tym świecie trzeba się pogodzić chyba ze wszystkim, oprócz grzechu. Tymczasem żyjemy niepogodzeni, o czym nawet nie wiemy. A właśnie grzech posługuje się wszystkim i wszystkimi, abyśmy żyli w tym niepogodzeniu. Ta niezgoda objawia się na zewnątrz w postaci oskarżeń innych ludzi. Przez skłonność do wyszukiwania u innych błędów moralnych daje o sobie znać najbardziej ukryty grzech.

Jak więc pozbyć się zła? Wyszukując go u innych, czy przyznając się do niego w sobie? Nie wiemy, jak radzić sobie z grzechem. Nie wiemy, co uczynić, by się go pozbyć, i wybieramy najczęściej najłatwiejszą drogę: ukrywanie!

Ukrywamy cały ten brud jakby pokrywką od naczynia, a samo naczynie, czyli naszą zewnętrzną stronę istnienia, pokrywamy wtedy anielskimi ozdobami ambicji i perfekcji. Prorok Zachariasz miał pewnego razu taką właśnie wizję bezbożności. Zobaczył naczynie, które było unoszone przez dwóch aniołów, ale ta anielska powierzchowność ukrywała we wnętrzu naczynia zgoła zaskakującą tajemnicę. Zachariasz stał zdumiony i wpatrywał się w naczynie zbliżające się do niego. Gdy już było zupełnie blisko, zapytał swego anielskiego cicerone: „Co to jest? Odpowiedział: Zbliża się dzban. I dodał: To zresztą można zobaczyć w każdym zakątku świata. Potem podniosła się ołowiana pokrywa i zobaczyłem we wnętrzu dzbana siedzącą kobietę. I rzekł: To jest bezbożność, i zepchnął ją z powrotem do wnętrza dzbana, a otwór zakrył ołowianą płytą” (Zach 5,6-9).

Święta prawda o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Człowiek potrafi skłamać, by nie utracić drugiego człowieka, Bóg nie zmienia nawet jednej litery w słowach prawdy, nawet gdyby z tego powodu opuścili Go ci, których umiłował

Wolał utracić fałszywych uczniów, niż zmienić choćby jeden akcent w swej wypowiedzi. Bardziej Mu zależało na prawdzie niż na popularności. Nikogo na siłę nie zatrzymywał. Postać Jezusa odsłania się nam w tym fragmencie w całej swej bezkompromisowości.

Nie złagodził swych wypowiedzi nawet po zgorszeniu, jakie wywołał, gdy swoje Ciało i Krew zdefiniował jako pokarm do jedzenia. Człowiek potrafi skłamać, by nie utracić drugiego człowieka, Bóg nie zmienia nawet jednej litery w słowach prawdy, nawet gdyby z tego powodu opuścili Go ci, których umiłował. Bogatemu młodzieńcowi, który zachowywał wszystkie przykazania, ale szkoda mu było wyrzec się bogactw, nie złagodził wymagań i nie ułatwił stopniowego oswajania się z ubóstwem, mimo tego, że spoglądał na niego z miłością. Był miłosierny, współczujący, wyrozumiały, ale nieustępliwy, gdy chodziło o prawdę. Nawet swojego ziemskiego życia nie cenił sobie tak jak prawdy. Gdy Kajfasz zapytał Go, czy jest Synem Bożym, wolał stracić życie, niż choćby jedno słowo ująć z prawdy swej odpowiedzi.

W Synu Bożym nie ma wahania, nie ma nawet pokusy czy najmniejszej wątpliwości, gdy mówi prawdę. Stracić wszystko i wszystkich, byleby nie prawdę - to pragnienie zapewne fascynująco przebiegało przez umysły Jego prawdziwych uczniów. Ale i oni, choć pozostali przy Nim, nie zapłacili najwyższej ceny za prawdę przyznania się do Jezusa, gdy uciekali z Getsemani! Prawdą jest Boże słowo, prawdą jest sam Syn Boży. W Jezusie Chrystusie prawda była Nim samym, w nas prawda jest, co najwyżej, pragnieniem, bo już radość z tego, że się jest prawdomównym, staje się z minuty na minutę nieszczerością. Przecież dopóki wiemy, że jesteśmy kłamcami, mamy kontakt z prawdą. Wystarczy jednak być dumnym ze swej prawdomówności, by przestać się podobać Bogu z powodu wyniosłości. Faryzeusz był prawdziwy, gdy mówił o sobie, że trzy razy pości i daje jałmużnę oraz ofiary, wymieniając przed obliczem Boga wszystkie swe zasługi. Ale ponieważ czerpał z tego dumną radość, wynoszącą go ponad skręconego ze wstydu celnika, nie znalazł upodobania w oczach Boga. Bywa ktoś gorszy niż niegodziwy grzesznik. To wynoszący się ponad niego człowiek prawdomówny!

Najprawdziwsze w człowieku jest mgnienie skruchy. Łatwiej jednak o skrusze pisać, niż ją przeżyć na ułamek sekundy. Wymyślamy różne wykręty, by nie odsłonić się w całej fałszywości. Najłatwiej się oszukujemy, gdy innym zarzucamy fałsz. Czytamy o modlitwie, zamiast się modlić. Piszemy o prawdzie, byleby tylko uniknąć jej policzków. Gorszymy się, jak owi uczniowie, Boskimi wyrokami, by nadać swej duszy grymas miłosierniejszych niż Bóg. Rozmawiamy o Bogu, byleby tylko nie z Nim. Demaskujemy czyjeś grzechy, by swoje ukryć. Gorszymy się, by ukryć pożądanie, albo oskarżamy innych o głupotę, by uzyskać odczucie bycia mądrymi. Żyjemy zbyt krótko, by stać się sobą, i zbyt długo, by pozbyć się udawania.

Znajdź w sobie człowieka o. AugustynPelanowski osppe

Nie trzeba sięgać do bajek, by odkryć w sobie przebiegłość lisa czy świńską niemoralność albo głupotę bydlęcia, czy upór osła

Alegoria uczty mądrości tłumaczy się w osobie Jezusa Chrystusa, który o sobie samym mówi, że jest Chlebem, a nawet Ciałem i Krwią. Należy je spożywać, jeśli chce się żyć. Zadziwiające, jak dosłownie Jego prorocza wizja zrealizowała się w Eucharystii.

Kiedy Jezus wypowiadał te słowa, nikomu nic nie mówiły. Wielu nawet się zgorszyło. A On zbudował Kościół, stając się jego kamieniem węgielnym, z kamieni odrzuconych jak i On. Stworzył Kościół z ludzi, którzy budowali się przykładem Jego życia, opierając się na Tym, który jest żywym kamieniem, odrzuconym wprawdzie przez ludzi, ale u Boga wybranym i drogocennym. My również, niby żywe kamienie, jesteśmy budowani jako duchowa świątynia, dla składania duchowych ofiar, przyjemnych Bogu przez Jezusa Chrystusa (1P 2,4-5). Każdy z nas, Jego wzorem, ma wyciosać siedem kolumn. On ociosał siedem sakramentów, uderzając mieczem swojego Słowa w siedem grzechów ludzkiej nieprawości. My, używając słów Boga, możemy ociosywać się z bezkształtu, coraz bardziej formując w sobie podobieństwo do Niego. Siedem kolumn - to siedem sakramentów, przyciskających swoim ciężarem siedem grzechów. Ociosywanie jest bardzo trudną pracą, zaś nasza miłość do Boga jest oporna, a obojętność wydaje się zimnym kamieniem. Toteż Ozeasz ujawniał skargę Bożego serca, który po to wysyłał proroków, by swoimi słowami, jak mieczami, ciosali sumienia zobojętniałego ludu, pragnąc miłości i poznania Boga (Oz 6,5-6).

Fragment z Księgi Przysłów mówi też o zabijaniu zwierząt. Nie trzeba sięgać do bajek La Fontaine'a, by odkryć nie tylko w innych, ale i w sobie przebiegłość lisa czy świńską niemoralność albo głupotę bydlęcia, czy upór osła. To, co w nas jest bardziej zwierzęce niż samo zwierzę, należy uśmiercić, by to, co ludzkie, odżyło i uczyniło miejsce dla tego, co jest Boskie. Nie ma świętych, którzy są posępni i zasmucają innych złośliwym ponuractwem. Zastawić stół może ktoś, kto nie jest egoistą i potrafi być gościnny, kto nie skąpi ubogim jałmużny.

Mądrość wysłała służące, aby szukały prostaczków. A Jezus wysyłał apostołów, aby szukali owiec, które zaginęły z domu Izraela. Bywają ludzie, którzy szukają drugiego człowieka, by tylko nim gardzić, albo szukają kogoś wielkiego, przy kim czuliby się ważni. Prawdziwa duchowa przyjaźń szuka podobnego sobie w duchu. Wielkość nie sprzyja szczerości, a wyjątkowość rzadko toleruje pokorę. Zapewne są jeszcze inne wytłumaczenia tej alegorii, ale ta wydaje mi się bardzo bliska duchowi Jezusa. On swoje Ciało i swoją Krew ofiarował w pomieszczeniu, które nie przypominało ogromnej katedry, i podał ten Pokarm osobom, których nie znano w pałacach. Bóg jest skromny i takich również lubi mieć przy sobie. Jest skromny jak chleb, ale upajający jak wino. Jest cichy i pokornego serca, ale głos Jego jest potężniejszy od gromu, a szczodrość Jego serca jest niedościgniona dla królów

Nierozerwalne więzy o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Po to Jezus był z uczniami na ziemi, aby oni z Nim byli w niebie

Przemienienie dokonało się dlatego, abyśmy zostali nasyceni Chwałą Świata, Który Ma Nadejść. Nie dziwi mnie, że Jezus włożył wiele trudu, by przywiązać uczniów do siebie. Więzy miłości są nie do zerwania! Są silniejsze niż śmierć!

Czytałem o hinduskim ojcu, który w czasie powodzi rzeki Narbady przywiązał swoje dzieci sznurem na przegubach ich rąk i rzucił się w nurt. Kiedy przepłynął, nakazał dzieciom również przedostać się na brzeg. Ciągnął je sznurem, choć one zanurzały się w wodzie i prawie pogrążały w nurcie, tracąc nadzieję, że swoimi wątłymi rączkami zdołają pokonać potęgę żywiołu. Jednak siła ojca i przywiązanie dzieci sznurem pozwoliły mu wszystkie uratować.

Myślę, że podobnie Jezus nas do siebie przywiązuje. I siebie do nas, aby nas pociągnąć do nieba, poprzez szalejące koleje losu, które jak powódź nas zalewają i porywają, grożąc zatopieniem na dnie istnienia! Po to Jezus był z uczniami na ziemi, aby oni z Nim byli w niebie. Przemienienie odsłania tę wolę zaprowadzenia człowieka wyżej niż najwyżej - do Świata, Który Ma Nadejść! Niebo jest naszą przyszłością, naszym celem. Ziemia to za mało dla człowieka. Jezus chce, aby wszyscy zostali pociągnięci do Jego królestwa. Dlatego zaprowadził ich na górę, osobno, i tam odsłonił im prawdę o Świecie, Który Ma Nadejść. Pociągnął ich do nieba.

Przemienienie przypomina nam o najważniejszym pytaniu człowieka: po co żyjemy? Tylko po to, by dojść do szczęścia w Bogu. Człowiek jest stworzony po to, by był szczęśliwy w Bogu i czerpał przyjemność z Jego chwały. Miejscem, w którym jest to jedynie możliwe, jest Świat, Który Ma Nadejść. A drogą jest ten świat - Świat, Który Ma Odejść. Bóg najpierw pozostawił znaki i ślady, po których mieliśmy iść do świata przyszłego - przykazania. Zniszczyliśmy je błotem nieprawości i powodzią kłamstw. Pozostał tylko sznur Jego miłości.

Ten świat został nie tylko naznaczony śladami Boga, czyli przykazaniami, ale też znakami Jego szczęścia, którymi są przyjemności, jakie istnieją na tym świecie. Bóg stworzył je po to, by przypominały o szczęściu tamtego świata. My jednak uczyniliśmy z nich cel naszego życia i to nas najbardziej unieszczęśliwiło. Postąpiliśmy jak ktoś, kto ma fotografię ukochanej osoby i na niej się zatrzymał, zapominając o poszukiwaniu ukochanej osoby. Jednak fotografia jej nie zastąpi, lecz pogłębi tęsknotę do poziomu rozpaczy! I tak się z nami dzieje, bo uganiamy się za przyjemnościami jak za fotografiami, a zapominamy o szczęściu, które jest ukryte w Osobie Jezusa. Uganiamy się za tym, co tylko miało odsyłać nasze serce do Boga. Uczyniliśmy z tego nasze bóstwa i dlatego cierpimy. Celem tego świata jest być dla człowieka ścieżką. Na tej ścieżce mamy jedno zadanie: tak związać się z Bogiem przez Jezusa Chrystusa, by nasze więzy, jak sznury, mocno nas ciągnęły do Świata, Który Ma Nadejść!

Kto rozdaje, ten dostaje o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Dlaczego Jezusowi i apostołom nie zabrakło ani chleba, ani ryb? Ponieważ rozdawali tyle, ile kto chciał. Nikomu nie żałowali, dlatego nic im nie zabrakło.

W świecie, w którym produkuje się tyle pożywienia, że trzeba je wyrzucać, jest jednocześnie tak wiele krajów cierpiących głód, że ludzie umierają tam milionami. W takim świecie Jezus widzi tłumy ludzi, w których dostrzega głód o wiele poważniejszy niż ten, który ściska żołądek. O jaki głód tu naprawdę chodzi? Nie wiemy, jak żyć. Błąkamy się i swoje pragnienia zaspokajamy czymkolwiek i bezmyślnie. Jezus chce przypomnieć nam, co jest na dnie naszego serca, o co w ogóle nam chodzi, czego najgłębiej pragniemy i po co żyjemy.

Człowiek nie znosi pustki. Dla jej wypełnienia sięga po butelkę, pornografię, narkotyki lub przyjemności mniej niemoralne. Okazuje się jednak, że po zapełnieniu się nimi czuje się jeszcze bardziej spustoszony. Pomyśl przez chwilę, czego tak naprawdę w życiu potrzebujesz? Wszyscy możemy śmiało powiedzieć, że przede wszystkim pragniemy miłości. Cud rozmnożenia chleba właśnie o tym miał przekonać. Jezus, rozdając chleb, pokazał, że miłość otrzymujemy, ofiarując ją innym. Nasza cywilizacja proponuje zupełnie inną koncepcję miłości: brać, używać, nadużywać, mieć coś z tego życia, wykorzystać. Jezus staje przeciwko tym tendencjom.

Gest rozdawania jest obecny w Eucharystii. Podczas niej klękamy, by miłość Jezusa przyjąć w największym uszanowaniu i ponieść ten gest dalej w życie. Eucharystia kończy się rozdawaniem Ciała ukrytego w chlebie, rozdawaniem miłości, która jest pokarmem par excellence! Jezus patrząc z miłością na bogatego młodzieńca mówi: „Sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim” (Łk 18,22). Pierwsi chrześcijanie tak bardzo żyli miłością, iż każdemu rozdawano według potrzeby z ofiar, które składano u stóp apostołów po sprzedaniu majątków (Dz 4,35). Dlaczego Jezusowi i apostołom nie zabrakło ani chleba, ani ryb? Ponieważ rozdawali tyle, ile kto chciał. Nikomu nie żałowali, dlatego nic im nie zabrakło. Cudem jest to, że gdy zaczynamy już to ryzyko rozdawania miłości Bożej, płynie ona coraz szerszym nurtem, niepowstrzymanym i ciągle rosnącym.

Boimy się, że w końcu zabraknie dla nas miłości. Nie rozumiemy, że zatrzymanie rozdawania miłości Boga jest właśnie ostatecznym utraceniem jej. Na tym polu rozmnożenia nikomu nic nie zabrakło, bo nie było tam nikogo, kto by chciał zatrzymać chleb czy rybę tylko dla siebie. Nawet najmniejsze uczynki, najmniejsze dary odbijają się szerokim echem w niebie. Zarówno gościnność, jałmużna, jak i szczodrość są przejawami miłości. Są to cechy cudowne, niezwykle umiłowane przez Boga, bo wiemy, że nawet kubek wody podany komuś dlatego, że jest uczniem, jest odnotowany w księgach naszych uczynków. Można zapytać, skoro Bóg kocha tak ubogich, dlaczego o nich mało dba? Dzieje się tak dlatego, abyśmy my, pomagając ubogim, mogli być uwolnieni od kar za grzechy. Gdy bowiem ktoś obdarowuje ubogiego, jeszcze więcej od niego otrzymuje.

Litości!o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Najbardziej jesteśmy godni politowania wtedy, gdy stajemy się bezlitośni dla siebie. Taka postawa jest pychą, która nie może się pogodzić z tym, że człowiek jest słaby

Jan Paweł II powiedział kiedyś, że kapłan nie ma wakacji. Czy można mieć urlop od ratowania ludzkich dusz? Od pustki, spustoszenia, zagubienia, lęku, bezsensu życia, rozpaczy, oczekiwania nieszczęścia i wreszcie samopotępiania się?... Od tego wszystkiego ratuje człowieka pasterz serc, Jezus Chrystus.

Jezus lituje się. Jego spojrzenie jest przede wszystkim pełne miłosierdzia dla człowieka. Ciężko mi się czyta słowa Jeremiasza zapowiadające sąd nad pasterzami, którzy rozpraszają trzodę oraz prowadzą do zguby. Dla swej samotności rozpędzają tych, którzy szukają Bożego zmiłowania. Widzę wtedy wiele moich win popełnionych w przeszłości. Co bowiem może uratować zagubionych ludzi, spustoszonych w sercu, odpędzanych i niepotrzebnych nikomu? Pasterzowanie, obecność i obdarowywanie miłością Boga. Sycenie się Jego słowami, potwierdzanie przebaczaniem win, leczenie ran modlitwą.

Z drugiej strony cóż bardziej jest poszukiwane na tym świecie, jeśli nie miłosierdzie Boga? Tysiące ludzi zapewne obserwowało łódź Jezusa i Apostołów, a potem zebrało się na brzegu, przy którym łódź się zatrzymała. W tej migracji tak wyraźnie dostrzegamy to, co w sobie ukrywamy: potrzebę miłosierdzia nad nami. Jezus zlitował się! Może nawet to, że na świecie jest tak wiele zła, świadczy o miłosierdziu Boga? On nie chce od razu okazywać swej sprawiedliwości. Jest cierpliwy i oczekujący! Zawsze mnie to jednak głęboko poruszało, gdy czytałem fragment o tym, że Jezus, przyglądając się tym ludziom, nie zdobył się na podziw, na radość, na żadne inne uczucie, tylko na litość. Jak ci ludzie musieli wyglądać, skoro tylko litość wzbudzali w Jezusie?

Jak wyglądają dzisiaj ludzie, gdy na nich patrzy Jezus? Bóg obdarza najpierw tym, czego człowiekowi najbardziej brakuje. Obdarza miłosierdziem i litością, gdy los jest niemiłosierny i bezlitosny, i gdy sami dla siebie takimi jesteśmy. Pomyśl więc, czy nie jesteś dla siebie zbyt okrutny, zbyt wymagający, zbyt niemiłosierny, przesadnie sprawiedliwy? Nie bądź przesadnie sprawiedliwy i nie uważaj się za zbyt mądrego! Dlaczego miałbyś sobie sam zgotować zgubę? (Koh 7,16). Przesadnie sprawiedliwy, to znaczy okrutnie bezwzględny. Najbardziej jesteśmy godni politowania wtedy, gdy stajemy się bezlitośni dla siebie. Ukrywa się w tym zapewne pokusa wszechmocy, uzurpująca sobie władzę, by totalnie kontrolować swoje życie, zamiast je powierzać Bogu. Chcemy sami o sobie decydować i mieć nad sobą i innymi kontrolę.

Odrzucamy w ten sposób odpowiedzialność za słabości i upadki, objawiając złość i gniew na siebie. Myślimy też o sobie źle i uczymy się tylko zło w sobie dostrzegać, za wszystko się obwiniając. Taka postawa rodzi nienawiść do siebie i w sumie jest pychą, która nie może się pogodzić z tym, że człowiek jest słaby. Zbyt krytycznie i zbyt bezwzględnie się oceniamy, bo mamy zbyt wyidealizowany obraz siebie. Dążymy do wydumanych ideałów, zapominając, że bez Boga nic nie możemy uczynić nawet dla siebie, nie mówiąc już o innych. Kiedy jesteśmy zbyt przywiązani do swego ideału, nienawidzimy prawdy i skrzętnie ją skrywamy, zdradzając się tylko ciągłym niezadowoleniem z siebie. Nie ma nic tak budzącego politowanie jak ludzka duma. Jak wyglądam ja i ty, gdy na nas patrzy Jezus?

Świat w ogniu o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Do wielu Jezus powiedział: „Chodź za mną”. Usłyszał to wezwanie Lewi, wychodząc ze swojej komory celnej. Usłyszał też bogaty młodzieniec, który jednak nie potrafił zostawić swojego bogactwa. Czy my usłyszeliśmy wołanie Boga, by opuścić nieprawość i wędrować ku nowej ziemi i nowemu niebu?

Zastanawiające jest to, że po tym, jak zlekceważono Jezusa w Nazarecie, On wysłał Apostołów w misję. Podwaja wysiłki zmierzające ku nawróceniu ludzi. Misja była niezwykle ważna, bo chodziło nie tylko o głoszenie usprawiedliwienia, które daje Jezus Chrystus, ale też o uwolnienie od nieczystej duchowości i o głoszenie nowego nieba i nowej ziemi.

Rabbi Maharal opowiada następującą przypowieść: Był sobie zajazd z anielską obsługą. Gościom dostarczano codziennie do pokoi przepyszne jedzenie i wszystkie ich potrzeby były zaspokajane doskonale. Jednak mieszkańcy zajazdu wciąż chcieli więcej. Zaczęli okradać się na­wzajem i oszukiwać. Wybuchały między nimi bójki, aż w końcu wzniecili w zajeździe ogień. Byli jednak tak pochłonięci walką, że nie zauważyli nawet, jak zajazd stanął w płomieniach. Pewien podróżnik przechodził obok i zobaczył palący się zajazd. Chciał po­móc mieszkańcom i ostrzec ich, aby uciekali.

Wbiegł do środka, otworzył drzwi do jednego z pokoi i zastygł w miejscu, zobaczywszy jednego z mieszkańców obrabowującego swego sąsiada. Otworzył kolejne drzwi i zobaczył, jak inny morduje swego kolegę. Chodził od pokoju do pokoju i widział gwałt, niemoralne stosunki, znieważane i bite dzieci, ludzi trujących siebie i innych śmiercionośnymi środkami. W końcu zdesperowany wykrzyknął: „Co się tu dzieje? Musi być jakiś właściciel tego zajazdu. Dlaczego nic z tym nie zrobi?”. W tym momencie wła­ściciel pojawił się przed nim i zachęcił go do wyjścia z płonącego budynku. Tak było z Lotem, gdy uciekał z Sodomy, z Abrahamem, gdy wychodził z Ur, tak było z Eliaszem. Podróżnikami teraz są apostołowie Jezusa, oni głoszą pożar świata i ratują, kogo się da. Zajazd jest metaforą tego świata.

Bóg był stopniowo usuwany z tego świata, i tak jest dalej. Usuwa się Go z parlamentów, ze szkół, z umysłów i z rozmów. W konse­kwencji świat staje się zepsuty i podły, pełen ignorancji, czarów i bałwochwalstwa. Mnóstwo ludzi jest przekonanych, że nie ma żadnego Boga.

Świat funkcjonuje w dwóch różnych porządkach. Jeśli świat jest sprawiedliwy, Bóg jest blisko niego. Świat kierowany przez Boga staje się ogrodem Eden. Jednak, kiedy świat nie jest sprawiedliwy, funkcjonuje w drugim porządku. Gdy świat jest pełen zła, źli wzniecają pożar, bo zło niszczy samo siebie. Sprawiedliwi muszą wyjść z niego, aby być blisko Boga. Kiedy świat płonie, może też być miejscem próby dla sprawiedliwych, środowiskiem, w którym mają uczynić siebie doskonal­szymi.

Jezus wysłał Apostołów, aby ratowali z tego świata tych, którzy przyjmą głoszenie nowego królestwa. Do wielu sam powiedział: „Chodź za mną”. Usłyszał to wezwanie Lewi, wychodząc ze swojej komory celnej. Usłyszał też bogaty młodzieniec, który jednak nie potrafił zostawić swojego bogactwa. Pozostaje jeszcze pytanie, czy my usłyszeliśmy wołanie Boga, by opuścić nieprawość i wędrować ku nowej ziemi i nowemu niebu?

Biada prorokom!o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Każdy człowiek ma w sobie opór olbrzymi jak mur, ukrywający w sobie prawdę. Żyjemy fasadowo, stosując sztukę maskowania. Najlepszym ukryciem jest pobożność, która zdaje się usprawiedliwiać nasze mroczne żądze i grzechy.

Przepowiadaniu Dobrej Nowiny towarzyszy sprzeciw. Paweł skarżył się, że policzkuje go wysłannik piekieł, gdy głosi Ewangelię. Ezechielowi towarzyszyła bezczelność i opór mieszkańców Jerozolimy. Jezus został źle przyjęty w synagodze w Nazarecie, gdy przestał mówić wdzięcznym głosem i dotknął wrażliwych miejsc sumień słuchających.

Wielu kapłanów wie, co to znaczy sprzeciw ciemności, kiedy tylko rzetelnie zabierają się do przepowiadania Słowa Bożego. Jest to trudne, gdy po udanych rekolekcjach przychodzi czas poniżającego kuszenia, albo pojawiają się listy z pogróżkami, czy też telefony z oskarżeniami. Takie znaki nie towarzyszą tym, którzy usypiają swoją trzodę nie tylko nudą wypowiedzi, ale amputowaniem ich z prawdy. Prawda jest trudna do wypowiedzenia, a jeszcze trudniejsza do przyjęcia. Najtrudniej znieść jej konsekwencje. Świątynie bywają sypialniami mózgów albo muzeami patriotycznych pamiątek. Każdy człowiek ma w sobie opór olbrzymi jak mur, ukrywający w sobie prawdę. Żyjemy fasadowo, stosując sztukę maskowania. Najlepszym ukryciem jest pobożność, która zdaje się usprawiedliwiać nasze mroczne żądze i grzechy. Biada prorokom! Przyzwyczailiśmy się ukrywać prawdziwe zło i demonstrować imitację dobra. Nauczyliśmy się nie korzystać z usprawiedliwienia Chrystusa, ale sami się usprawiedliwiamy.

Tłumaczymy sobie, że musieliśmy, albo że nic się nie stało, albo zwalając winę na innych. Czasem udaje nam się zobaczyć trochę prawdy o sobie, gdy pojawią się uczucia: gdy się zakochamy, albo wybuchniemy nienawiścią. Niekiedy cierpienie objawia nam, że wcale nie jesteśmy tacy szlachetni, za jakich się uważamy. Rzadko kiedy zdarza się, że mamy już dość tego pozerstwa. Zawsze jednak, gdy jest głoszone słowo prorocze, Słowo od Boga, następuje eksplozja poznania, które odsłania nam porażającą panoramę wnętrza. I wtedy, zamiast szukać w sobie skruchy, szukamy winnego. Niewielu ludzi może poszczycić się zdecydowaną uczciwością wobec siebie samych, odpowiedzialnością za swoje mroczne czyny i myśli, uczucia i słowa.

Kilka razy Jezus przez ludzi dał mi do zrozumienia, że jestem zarozumiały. W pierwszym odruchu uzewnętrzniał się mój gniew. Wstrząs prawdy najpierw ranił tych, którzy demaskowali moją dumę. Za każdym razem jednak, kiedy ostatecznie zgodziłem się, naprawdę odczuwałem wyzwalającą ulgę.

Życie przestaje być cudowne, gdy Jezus jest lekceważony. Życie przestaje być do zniesienia, gdy nie znosimy Jezusa i Jego nauki. Liczba gejów w procesji adorującej pośladki bywa większa niż liczba mieszkańców Sodomy, a przecież Bóg nie oszczędził Sodomy. Cudzołóstwo szerzy się, raniąc małżeństwa w coraz większym stopniu, a przecież Bóg umiłowanemu Dawidowi nie przepuścił grzechu z Batszebą. Aborcje wcale nie ustępują, a przecież wielu pierworodnych Egipcjan umarło w jedną noc, za zabijanie dzieci izraelskich. Dlaczego nie dotyka nas jeszcze sąd? „Nie zwleka Pan z wypełnieniem obietnicy - bo niektórzy są przekonani, że Pan zwleka - ale On jest cierpliwy w stosunku do was. Nie chce bowiem niektórych zgubić, ale wszystkich doprowadzić do nawrócenia” (2 P 3,9).

Córeczka tatusia o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Jest w tłumie ludzi. Ściśnięta, nieważna, niejedyna. Modli się z pokorą. Jej samotność zostaje zauważona przez Jezusa. Chwyta się modlitwy jak skraju szat Boskiego Lekarza, który zna jej historię

Po uzdrowienie swojej córeczki przyszedł tylko ojciec, ale zauważmy, że gdy Jezus wskrzeszał dziewczynkę, poprosił nie tylko ojca, ale i matkę. Charakterystyczna jest też przemiana pojęć. Jair nazywa ją córeczką, ludzie, którzy donieśli o śmierci, nazwali ją już mniej ciepło: córka. Jezus nazywa ją najpierw dzieckiem, w końcu dziewczynką, jakby dystansując związek z ojcem.

Wyobraźmy sobie tatusia, który jest lekarzem i miał jedyną córeczkę. Ojciec nosił ją na rękach, powtarzał, że jest z niej dumny. Córka rywalizowała ze swoją matką, dążąc do tego, by uwaga ojca skupiała się na niej, a nie na matce. Przez całe dzieciństwo czyniła wszystko, by ojciec ją podziwiał. Przynosiła najlepsze oceny ze szkoły, ubierała się tak, by w ojcowskich oczach zobaczyć podziw. Nauczyła się chorować, by wzbudzać opiekuńczość ojca. Matka zawsze była w cieniu.

Gdy córka dorosła, nie potrafiła opanować kokieterii, którą zwabiała mnóstwo mężczyzn, ale wybierała tylko tych, którzy ją adorowali i podziwiali jak ojciec, troskliwie i nadopiekuńczo. Po kolejnych odtrąceniach przez mężczyzn zaczęła odczuwać pustkę i zrozumiała, że jest na bocznym torze. Nigdy nie żyła własnym życiem, zawsze pasożytowała na kolejnych wcieleniach własnego ojca lekarza. Już wie, że nie znajdzie nikogo, kto by nią pokierował tak jak w dzieciństwie. Minęło może 12 lat, a może nawet 24, odkąd opuściła dom po śmierci ojca, a wciąż nie może znaleźć swojego tatusia. Lęk paraliżuje jej życie.

Pewnego dnia dostaje krwotoku. Leczenie mnóstwo kosztuje. Ktoś jej radzi pielgrzymkę do dalekiego sanktuarium. Jest w tłumie ludzi. Ściśnięta, nieważna, niejedyna. Modli się z pokorą. Jej samotność zostaje zauważona przez Jezusa. Chwyta się modlitwy jak skraju szat Boskiego Lekarza, który zna jej historię. I w kilku sekundach przypomina jej się ta historia z omdleniem i skaleczonym palcem. Całe życie była głodna takiego dotknięcia, jakie teraz czuje w swoim sercu. Takiego uchwycenia się Boga. Takiej modlitwy, która jest jak nakarmienie chorej i osłabionej dziewczynki.

Maskota czy sternik?o. Augustyn Pelanowski

Nic tak nie pomaga nam odkryć obecności i mocy Jezusa jak sytuacje krytyczne

Bóg nie obiecuje nam życia bez burz, ale obiecuje nam, że w naszych burzach zawsze będzie z nami. Burza, która zdarzyła się uczniom na jeziorze, pozwoliła im jeszcze głębiej odkryć tajemnicę Jezusa. Kim właściwie On jest? Nic tak nie pomaga nam odkryć obecności i mocy Jezusa, jak sytuacje krytyczne. Z jednej strony przeżywamy wtedy wielką trwogę, z drugiej - nigdy nie czujemy się tak blisko Boga.

Nasze modlitwy w czasie spokoju przypominają odkurzanie starych mebli piórkową miotełką. Ale gdy na horyzoncie pojawi się czarna chmura niebezpieczeństwa, modlitwa zamienia się w wyważanie drzwi do nieba. Jeśli więc zdarzają ci się nieustannie kłopoty, burze życiowe, fale wściekłości ludzi, z którymi pracujesz albo żyjesz, wichry niszczące całą nadzieję, jaką skrupulatnie wznosiłeś latami, to być może dlatego, że zaniedbałeś to, co istotne: modlitwę!

Może stała się ona tak usypiająca, że nawet samego Jezusa zepchnęła w kąt, w „wezgłowie” łodzi. Bóg „zasypia”, kiedy nasze modlitwy usypiają nawet nas i już nie chce nam się podnieść z łóżka. Czy rozmawiałbyś z kimś najważniejszym z ludzi, przyjmując go w łóżku? Czy jest kulturalnie zasnąć w fotelu w czasie rozmowy z gościem, którego poczęstowałeś kawą w czasie odwiedzin? Wzburzona woda, ogień błyskawic i gwałtowny wicher były to trzy plagi, które spadały na ludzkość, kiedy odwracała się od Boga. Pokolenie Noego zostało zalane wodą, ogniem z nieba zostało ukarane pokolenie Sodomy, a wichrami zostało rozrzucone po świecie pokolenie wieży Babel. Mądrość rabinów widziała w tym trzech wysłanników Bożego ostrzeżenia za lekceważenie miłości do Stwórcy.

Lekcja, którą otrzymali uczniowie, zdarzyła się chyba po to, by odkryli na nowo Jezusa. Ospałość w życiu duchowym to wielkie niebezpieczeństwo dla ludzkiego istnienia. Jezus był u wezgłowia. W greckim tekście to miejsce zostało nazwane PRYMNA, czyli rufa, miejsce sternika. PRYMNETES to sternik lub kierownik, a także władca. Jezus był w miejscu, w którym steruje się wszystkim, ale uczniowie pozwolili Mu zasnąć. To wyraża naszą ospałą uwagę, duchową ospałość.

Myślę o naszym świecie, na którym zdarzyły się już wielkie tsunami, pożary ogromnych wież na Manhattanie, huragany niszczące wybrzeża. Ilu z nas obudzi się ku prawdziwemu przebudzeniu duchowemu po tych znakach? Tylko Bóg może uspokoić żywioły, a my ciągle uważamy, że sami sobie poradzimy z żeglugą przez ten świat. Brak wiary sprowadza nadmiar trwożliwego lęku.

Pomyśl o swoich burzach życiowych. Co powiedziały ci o miejscu, które wyznaczyłeś w łódce swojego życia Jezusowi? Gdzie jest Bóg w twoim planie dnia, skoro żyjesz w lęku i raz po raz zdarzają ci się niszczące wszystko burze? Może mówisz: gdzie jest Bóg, skoro mi się to zdarza? Jeśli chcesz, żeby wszystko się uspokoiło na zewnątrz i wewnątrz ciebie, to przebudź swoje sumienie i zawołaj do Jezusa! Umieść Go znowu w centrum swojej uwagi, intronizuj Go i ogłoś go w swojej duszy jako Króla! Jeśli zaś dalej będzie On tylko „maskotką” twojego życia duchowego, staniesz się pastwą sił, które swoją potęgą cię przerastają i nie poradzisz sobie z nimi.

Kochaj i pracuj o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Życie jest wzrastaniem, a Boski Ogrodnik troszczy się o każde istnienie. Dokonuje się promocja dusz najmniejszych, jak ziarnko gorczycy, łamanie gałązek wyniosłości, odbieranie dolarowej zieleni chciwym ...

Przez całe życie odbywa się sąd nie-ostateczny. Bóg nieustannie ingeruje w nasze wzrastanie, abyśmy w końcu osiągnęli właściwe rozmiary duchowe. Jesteśmy jak drzewa. On zaś, jak orzeł wszechmogący i współczujący, oderwie nas pewnego dnia od pnia doczesnego rozwoju i zasadzi na górze wieczności. Życie jest wzrastaniem, a Boski Ogrodnik troszczy się o każde istnienie. Wywyższa poniżonych, poniża wywyższających się. Dokonuje się promocja dusz najmniejszych, jak ziarnko gorczycy, łamanie gałązek wyniosłości, odbieranie dolarowej zieleni chciwym, a także okrywanie szmaragdową zielenią uschłych od żalu i skruchy. Wynagradza gościnność i życzliwość obecnością aniołów, jak ptaki powietrzne gnieżdżących się w cieniu tych, którzy rosną bez splendoru zarozumiałości. Aniołowie umiłowali zresztą cień uniżenia i wszystkich, którzy żyją w szarości innych.

Starajmy się podobać Panu, bo jeśli teraz tak bolesny jest trybunał, który poniża pychę i wywyższa skromność, to jak trudny będzie trybunał ostateczny. Po owocach poznaje On każdego z nas. Chciwy nie potrafi przecież przebaczać, kłamca złośliwie reaguje na prawdomównych, fałszywy nie może się ukryć i ciągle się demaskuje, zazdrosny zdradza się obmowami i pretensjami, niewierny Bogu, długo też nie będzie wierny w swym małżeństwie. Ciernie nie rodzą fig! Syrach mówi: „Nie oddawaj siebie na wolę swych żądz, liście zmarnujesz, owoce zniszczysz i pozostaniesz jak uschłe drzewo” (Syr 6,3). Kiedy Jezus wędrował na Golgotę, niósł drzewo na swych ramionach jak Ezechielowy orzeł.

Wiele osób płakało nad nim i wtedy odwrócił się do nich, mówiąc: „Jeśli z zielonym drzewem to czynią, to co stanie się z suchym?” (Łk 23,31). Po tym przypomnieniu łatwiej nam szukać źródeł, które nie pozwalają nam uschnąć duchowo ani wynosić siebie zbyt dumnie. W psalmie pierwszym Duch Święty odsłania nam obraz drzewa, które zawsze rodzi owoc i nigdy nie usycha. Jest to człowiek, który nieustannie rozmyśla nad słowami Boga, dniem i nocą. W tym, co pojmuje i jest dla niego jasne, i w tym, co jest dla niego niepojęte, ciemne jak mistyczna noc, zapuszcza korzenie w potoki mądrości płynącej w słowach Boga. Jego owoce to miłość, którą karmi innych, a liście jego nie więdną: co uczyni, pomyślnie wypada.

Dziennikarze zapytali kiedyś Freuda, jaki jest ideał zdrowia umysłowego i ideał ludzkiej realizacji. Odpowiedział słowami: Kochać i pracować! Owocować i rosnąć, być wciąż zielono-żywym. Nie jest to możliwe bez korzeni czerpiących soki z potoków mądrości Boga.

Nasza refleksja jest już skompletowana. Potrzebujemy medytacji, czyli odkrywania Bożej woli i czerpania siły w korzeniach ciągłego rozmyślania. Potrzebujemy pracy, która jak gałęzie i liście wznosi się coraz wyżej i rozwija. Wreszcie potrzebujemy kochać i być kochanymi, czyli dawać się innym jak owoce. Mamy więc trzy najważniejsze elementy naszego udanego życia: medytacja, praca i miłość. Jesteśmy przecież stworzeni na obraz Trójcy Świętej.

W imię Ojca, Syna i Ducha Świętego o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Wizyta Świadków Jehowy jest oskarżeniem naszej gnuśności i zaniedbania dwóch podstawowych obowiązków chrześcijańskich: poznania Boga w Biblii i ewangelizowania

Zapewne wielu z nas przeżyło odwiedziny tajemniczych gości, którzy pukając do naszych drzwi, chcieli porozmawiać o Bogu, trzymając Biblię pod pachą. Tak, to świadkowie Jehowy. Osobiście myślę, że ich wizyta jest oskarżeniem naszej gnuśności i zaniedbania dwóch podstawowych obowiązków chrześcijańskich: poznania Boga w Biblii i ewangelizowania. Minęły już te czasy, kiedy dzieci na ulicach Konstantynopola kłóciły się o to, czy Jezus Chrystus jest współ-istotny (gr. homousios), czy tylko współpodobny (gr. homoiousios). Wielu chrześcijan nie potrafiłoby dziś nic powiedzieć o tajemnicy Trójcy Świętej. Fragment z Ewangelii Mateusza jest wspaniałym świadectwem wiary pierwszych uczniów Jezusa w Trójcę Świętą.

Na odmienność i jednocześnie równość Osób Boskich w tym tekście wskazuje ustawienie ich na tym samym poziomie, ale osobno. Nikt nie jest równy Bogu, tylko On sam w innych osobach. Ojciec i Syn są na pewno rozróżnialni, a dodatkowo w tym samym szeregu zapisano Ducha Świętego. Chrzest ma być udzielany w Imię, a nie w imiona. Jedno Imię, czyli jeden Bóg, ale jednocześnie Trzech na tym samym poziomie. Cała Trójca wykonuje działanie, które przynależy tylko Bogu. Chrzest, który jest dziełem Trójcy, daje nam uwolnienie z grzechów, uświęca nas, czyni nas dziećmi Boga, a te czynności są dziełem jedynie Boga! Gdy Jezus odpuszczał grzechy uzdrowionemu paralitykowi, uczeni w Piśmie, a więc znawcy przedmiotu, pomyśleli: „Czemu On tak mówi? On bluźni. Któż może odpuszczać grzechy, prócz jednego Boga?” (Mk 2,7).

Żydzi, doskonale rozumieli, co Jezus chciał przez to powiedzieć. „Dlatego więc usiłowali Żydzi tym bardziej Go zabić, bo nie tylko nie zachowywał szabatu, ale nadto Boga nazywał swoim Ojcem, czyniąc się równym Bogu” (J 5,18). Jezus nie zaprzeczył Żydom, że tak właśnie jest. On naprawdę czynił się równym Bogu, nazywając Go swoim Ojcem! Jeśli się czynił równym Bogu, to albo jest Bogiem, albo bluźniercą. Wiemy z historii, że ówcześni decydenci religijni wybrali tę drugą możliwość i uznali Jezusa za bluźniercę. W innym wypadku nie ośmieliliby się ukrzyżować Jezusa. Został ukrzyżowany, ponieważ nigdy nie zaprzeczył, że jest Bogiem, a szczególnie na sądzie Kajfasza. Podobnie rzecz się ma z Duchem Świętym. On nie występuje jako jakaś „dusza Ojca” lub „dusza Syna”, czy też bezosobowa moc, tylko jako samodzielna Osoba. A jednak jest tym samym Bogiem, co Ojciec i Syn! „Lecz gdy przyjdzie On, Duch Prawdy, nauczy was wszelkiej prawdy” (J 16, 13). Teologia mówi, że Ojciec nie pochodzi od nikogo, Syn pochodzi od Ojca przez prawdziwe zrodzenie, Duch od Ojca i Syna.

Duch Święty, mówiąc o sobie „Ja”, jest Osobą, a nie jest jakimś bezosobowym duchowym tchnieniem: „Kiedy Piotr rozmyślał jeszcze nad widzeniem, powiedział do niego Duch: Poszukuje cię trzech ludzi. Zejdź więc i idź z nimi bez wahania, bo Ja ich posłałem” (10,19-20). Nie musimy być wybitnymi znawcami dogmatyki, ale wystarczy nam znać choćby tyle, ile dziś poznaliśmy, by nie tylko zamknąć drzwi przed świadkami ducha kłamstwa, ale i zamknąć im usta, by nie fałszowali prawdy!

Gniazdo z połamanych gałęzi o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Różne języki, ale ten sam ogień miłości Boga. Różnimy się między sobą, ale Bóg nas łączy. Jedność w Kościele jest skomponowana z naszej różnorodności. Bez Bożego ognia miłości nasza jedność stałaby się początkiem niechęci i wzajemnych oskarżeń.

Bóg dał Apostołom moc do przebaczania i jednania się, ponieważ trwali na jednym miejscu. Gdy po raz pierwszy Jezus tchnął w nich Ducha, aby byli zdolni odpuszczać grzechy, stało się to tam, gdzie przebywali razem. Bez Boga nie potrafimy sobie przebaczać, trwać w jedności mimo różnic. Kościół jest nam potrzebny, abyśmy mogli doświadczać pomocy Ducha Świętego, by ciągle sobie przebaczać i kochać się wzajemnie, mimo różnorodności.

Duch przychodzi, gdy wydaje się, że tracimy Jezusa. Duch Święty przyszedł do uczniów wtedy, gdy Jezus miał za sobą Golgotę i gdy wstąpił do nieba. Uczniom pozostała już tylko modlitwa. Kiedy po raz pierwszy stracili Go z oczu i został pochowany w grobie, została im świadomość beznadziejności. Byli przerażeni i ścigani. Drzwi były zamknięte z lęku przed ludźmi, przed represjami. Zamknięte drzwi to wymowny obraz odcięcia się od wszystkich, zawiedzenia się na życiu, rezygnacji z wychodzenia innym naprzeciw, wycofania. Gdy wojska wycofują się z frontu, wiadomo, że oznacza to klęskę.

Wycofujemy się, gdy przeżyliśmy porażkę. Zamykamy drzwi, gdy chcemy uciec, bo wszyscy nas ranią i wszystko stało się pułapką budzącą naszą podejrzliwość. Zamknięte drzwi to zamknięty w sobie człowiek, który już nie wierzy w to, że cokolwiek w życiu mu się uda. W takich chwilach myślimy, że Bóg naprawdę umarł albo przestał się nami interesować, a my umarliśmy dla Niego albo nic dla Niego nie znaczymy. Są więc takie chwile, gdy najwspanialsze nadzieje zostają ścięte jak olbrzymie drzewa, waląc się z hukiem na piaszczystą ziemię, rozpacz wylewa się jak ropa z rany, a ciemność jest namacalna niczym lepka smoła.

Z lęku zamykamy się w sobie i stajemy się niedostępni jak wierzchołek skały. Nikomu nie pozwalamy się zbliżyć do siebie. Właśnie wtedy przybywa Duch Święty z pomocą, którą jest On sam! Ptaki przecież siadają na wierzchołkach gór, na niedostępnych miejscach! Jak gołębie układają gniazda z połamanych gałązek, tak Duch Święty bierze pod swoje skrzydła ludzi połamanych zwątpieniem, złamanych bólem - czyni w nich swoje gniazdo.

Jezus przyszedł mimo zabarykadowanych drzwi, mimo tego, że już nikt nie miał siły do nich się choćby zbliżyć ani ich otworzyć. Śmierć najdroższej im osoby, śmierć Jezusa, wydawała się być czymś nieodwracalnym. Nikt przecież dotąd nigdy nie powrócił z cmentarza. To stało się po raz pierwszy. Czy wierzysz, że Pan wskrzesza umarłych? Czy wierzysz, że wskrzesi umarłą nadzieję w tobie i umarłą odwagę życia? Bo przecież nie wiadomo, co bardziej przypominało mogiłę: Wieczernik, w którym zatrwożeni Apostołowie zamarli z lęku, czy grób Józefa z Arymatei, w którym spoczywało ciało Chrystusa?

Światełko w piwnicy o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Kiedy wpatrujesz się w oczy Jezusa, dostrzegasz, że Bóg patrzy na ciebie. W twoim wnętrzu widzi swoje niebo, jeśli tylko pozwolisz Mu tam zamieszkać w nieskończoność

Gdy byłem małym, kilkuletnim chłopcem, często bawiliśmy się w piwnicach spółdzielczego bloku, w którym mieszkaliśmy. Panował tam mrok i zaduch, a małe okienka wpuszczały niewiele światła. Bywało, że zdenerwowany krzykami dzieci sąsiad zamykał na klucz drzwi piwnicy i uwięzieni, szukając wyjścia, zmuszeni byliśmy przeciskać się przez te małe okienka. Choć były ciasne jak ucho igielne, to jednak, gdy tylko głowa zmieściła się w otworze, reszta ciała mogła się już łatwo przecisnąć.

Paweł mówi o Jezusie, że jest Głową całego Ciała Kościoła, czyli nas wszystkich, którzy się przeciskamy przez ciasny otwór do nieba, tuż za Chrystusem. Życie przebiega w mrocznej piwnicy świata, ale na szczęście jest Ten, który wyszedł na światło nieba przez okno wniebowstąpienia. W Nim jest nadzieja naszej przyszłości, pełnej nieopisanego bogactwa Chwały. Wezwanie do głoszenia Ewangelii to ostatecznie nakaz wydobywania z mrocznych labiryntów naszych zabłąkanych losów, ogłoszenie, iż jest okno, które jest wyjściem w inny świat.

Wniebowstąpienie Syna cieśli z Nazaretu było jak zdradzenie nam wyjścia z sytuacji bez wyjścia, jak przeciśnięcie się głowy, która pociąga za sobą drżące ze strachu ciało, jak znalezienie klucza do zamkniętych na siedem grzechów bram oddzielających nas od królestwa Światłości, jak pojawienie się strażaka w oknie płonącego domu na siódmym piętrze, który wspiął się po drabinie, aby uratować przelękłe dziecko. Przecież tak, jak został wzięty do nieba, tak samo przyjdzie do nas - według tego, co oświadczyli aniołowie uczniom.

Za pierwszym razem, gdy przyszedł, został osądzony przez ludzi; gdy przyjdzie drugi raz, On będzie sądził ludzkość. Zanim jednak nastąpi nasze wniebowstąpienie, istnieje „w-duszę-wstąpienie” Chrystusa. Bo przecież zanim spełnią się słowa: „Kołaczcie, a otworzą wam” (Mt 7,7), pragnijmy wpierw usłyszeć inne słowa: „Oto, stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną” (Ap 3,20).

Niebem jest dla Chrystusa dusza ludzka, Chrystus jest niebem dla duszy człowieka. W Pieśni nad pieśniami, Oblubieniec, czyli Chrystus, zagląda przez okno rozmodlonych oczu Oblubienicy, do wnętrza jej duszy, ona zaś sama jest jak gołąbka ukryta w jego ranach, jakby w szczelinach skalnych. Przenikanie duszy i Boga jest stałym motywem w tekstach mistyków, podpowiadającym nam, że pewnego rodzaju wniebowstąpienie i „w-duszę-wstąpienie” dokonuje się już podczas kontemplacji. W Pismach św. Mechtyldy z Hackeborn przybiera ono szczytową formę wymiany oczu kochającego Boga i mistyczki. Mieć kolor oczu Jezusa i widzieć, że Jezus ma moje oczy, to wzruszające poznanie! Pomyśl tylko, że jakimś rodzajem przeżycia Nieba jest już wpatrywanie się w oczy Jezusa choćby na wschodniej ikonie. Kiedy wpatrujesz się w Jego źrenice, dostrzegasz, że Bóg patrzy na ciebie. W twoim wnętrzu widzi swoje niebo, jeśli tylko pozwolisz Mu tam zamieszkać w nieskończoność.

Miłość wymaga o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Miłość to mozolne żłobienie serca, pełne wysiłku, walki, wyczuwalnego oporu egoizmu, ciągłego poprawiania detali

Miłość potrzebuje ciągłego podtrzymywania, rozwijania, starania, aby nie rozwiała się jak dym, nie skończyła się jak sen, nie odleciała jak przestraszony ptak, nie zwiędła jak niepodlewana roślina. Potrzebuje uderzania Słowami Biblii jak dłutem w skałę serca, by je kruszyć, czyli czynić sercem skruszonym. Miłość Boga zdobywa się wytrwale każdego dnia, wpisując we własną duszę naukę Jezusa. To mozolne żłobienie serca, pełne wysiłku, walki, wyczuwalnego oporu egoizmu, ciągłego poprawiania detali.

Miłość ta jest po to, aby radość człowieka była pełna. Jezusowi chodzi bowiem o szczęście człowieka, i według Niego nic tak nie uszczęśliwia jak troska o miłowanie Boga.

Jeśli człowiek lekceważy wpisywanie Jego nauki w tablicę serca - twardszą niż kamień - jego wnętrze pozostaje nienasycone i niespokojne. Ostatnia, 613. micwa (nakaz) Starego Przymierza nakazywała Żydowi napisać własnoręcznie, litera po literze, zwój Tory dla siebie. Natchnione słowa miały być w ten sposób osobiście nie tyle przepisane na pergaminie, co wpisane w duszę człowieka. Jezus chce jeszcze więcej od swoich uczniów. Pragnie nieustannego wysiłku nie tylko w rozmyślaniu nad Jego nauką, ale przede wszystkim nieustannego wysiłku w miłosnym poznawaniu wszystkiego, co On im objawił.

Zakochani posługują się często poezją, bo nie znajdują słów, by wyrazić uczucie codziennymi sformułowaniami. Cytują Eliota albo Rilkego, ponieważ miłość potrzebuje szczególnego języka, który porusza nie tylko uczucia, ale też popycha do niezwykłych wyczynów. Każde ludzkie słowo wydaje się mizernym opakowaniem dla wyrażenia nawet zwykłego zakochania. Jakich słów potrzeba, by wyrazić miłość Boga do człowieka albo człowieka do Boga? Tu trzeba czegoś więcej niż poezji. Dlatego Jezus używa takich słów, jak przykazanie, nakaz, rozkaz, nauka, praeceptum! Mimo tak mocnych słów, ta miłość nie ma nic z elementów kontroli.

Wielu ludzi użala się na obojętność kogoś, kogo kochają. Ale nie każdy potrzebuje takiej miłości, jaką my ofiarujemy. Często miłość, którą obdarzamy kogoś, wcale nie jest miłością, tylko wymuszaniem czy też podejrzliwym sprawdzaniem drugiej osoby. Jezus wiedział, jakiej miłości potrzebują uczniowie i taką miłość im ofiarował. Wiedział też, jaką miłością pragną oni kochać i do takiej ich pobudzał. Erich Fromm porównał ofiarowywanie miłości do zapewnienia roślinie wilgoci. Moją miłość przejawiam w tym, że zapewniam roślinie taką wilgotność, jaka jest jej potrzebna.

Nie mogę zakładać, że wszystkie rośliny potrzebują takiej samej wilgotności, bo mogę uszkodzić lub zniszczyć wiele z nich. Nie wystarczy chcieć dobrze. Trzeba jeszcze poznać, wiedzieć, czego oczekuje kochana osoba. Nasze wyobrażenia o miłości są nie tylko zdeformowane, ale czasem nawet krzywdzące dla innych. Jeśli nie pozbędziemy się osobistych wyobrażeń o miłości, możemy mieć problem z uciekaniem od nas ludzi. Jeśli nie wiem, jakiej miłości oczekuje ode mnie Bóg, mogę też się z Nim rozminąć.

Owocowanie o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Tak jak kwiat, który zwiastując owoc, kieruje się ku słońcu, tak ludzkie serce, gdy zaczyna szukać w Bogu światła, zwiastuje przyszły owoc.

W Jerozolimie uczniowie nie wierzyli w na- wrócenie Szawła, gdyż pamiętali jego prześladowcze czyny. Nie wiedzieli jeszcze o przebaczeniu i umiłowaniu Szawła przez Jezusa, który go oczyścił i usprawiedliwił. Patrząc na innych, oceniamy ich często powierzchownie. Zapominamy o tym, że Bóg ich kocha. Gdybyśmy wiedzieli, jak bardzo, mielibyśmy odwagę do umiłowania ich.

Latorośl, która przynosi owoc, jest oczyszczana, przycinana i podwiązywana do palika. Człowiek, który zaczyna owocować duchowo, jest przycinany w tym, co jest w nim nieopanowane, błędne, grzeszne. W końcu jest przywiązywany do swojego krzyża, tak jakby ogrodnik zwrócił osieroconej gałęzi oderwany owoc i z powrotem go cudownie wszczepił. Latorośl, która nie rodzi owoców, jest odcinana, wyrzucona i spalona. Człowiek, który nie daje owoców nawrócenia, odpada od Boga i pochłania go najpierw ogień złości i żądzy, później zaś ogień otchłani.

Decydujące znaczenie ma owocowanie. Czy twoje życie przynosi owoc, czy też żyjesz bezowocnie? Czym jednak jest ten owoc? To nie jest zrealizowanie swoich marzeń lub pragnień, samorealizacja, sukces. Biblia mówi, że gdy Adam i Ewa zerwali owoc z drzewa poznania, spowodowali, że raj stał się matnią, gąszczem złowrogim, mroczną dżunglą, która dla nich samych stała się zasadzką. Owoc bez łączności z drzewem gnije. Człowiek bez krzyża ginie w bezsensie. Pierwsi rodzice ukrywając się przed Bogiem, stracili Go z oczu i stał się On dla nich niedostępny. Im usilniej próbujemy wypełnić nasze życie wszystkim, oprócz Boga, tym wyraźniejsza staje się nasza frustracja i zawiedzenie. Życie jest owocne, gdy mamy dowody nawrócenia ku Bogu. Tak jak kwiat, który zwiastując owoc, kieruje się ku słońcu, tak ludzkie serce, gdy zaczyna szukać w Bogu światła, zwiastuje przyszły owoc. Św. Paweł mówi: „Owocem bowiem światłości jest wszelka prawość i sprawiedliwość, i prawda. Badajcie, co jest miłe Panu. I nie miejcie udziału w bezowocnych czynach ciemności” (Ef 5,9-11).

Karol de Foucauld przed nawróceniem nieustannie powtarzał krótką modlitwę: „Boże, jeżeli jesteś, spraw, bym Cię poznał!”. Czy było to miłe Bogu? Oczywiście, dlatego przyszedł czas, kiedy jego modlitwy przyniosły owoc nawrócenia. Przyjął krzyż samotności, przed którym uciekał całe dotychczasowe życie, zatracając się w namiętnych grzechach. Wyobraźmy sobie ogród, w którym jest wiele drzew. Gdy ludzie go nawiedzają, wyszukują tylko te drzewa, które mają kwiaty lub owoce, inne są pomijane. Ludzie wyczuwają modlącego się człowieka i takiego, który nie odrywa się od drzewa swego krzyża, bo tylko taki jest dla nich kimś miłym jak aromat kwiatu i pożywnym jak miąższ owocu. Podobnie Bóg wyszukuje pośród ludzi tych, których już wyróżnia aromat modlitwy, i tych, którzy już mają smak podobieństwa do Jezusa. Świętego poszukują nie tylko ludzie, również dla Boga jest on kimś nieustannie upragnionym.

Pasja Pasterza o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Kto chce iść za Bogiem, ten nie może się zatrzymywać, lecz musi ciągle wkraczać w nowe obszary fascynacji i poznania. Jezus prowadzi nas do coraz żyźniejszych obszarów duchowych

Objawienie Boskiego Pasterza nie jest rodzajem rywalizacji z rządzącą elitą polityczną. Jezusowi nie chodzi o rewolucję na tym świecie. Pasterz prowadził stada owiec z miejsc zniszczonych i stratowanych na nowe, wyżej położone, świeże i pełne zdrowej paszy. Kto chce iść za Bogiem, ten nie może się zatrzymywać, lecz musi ciągle wkraczać w nowe obszary fascynacji i poznania. Podobnie Jezus prowadzi nas do coraz żyźniejszych obszarów duchowych. Staliśmy się dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy. Jezus nas nie pożyczył na jakiś czas, lecz wykupił swoją śmiercią na zawsze.

Pragnie takiej bliskości między sobą nami, jaka jest między Nim a Ojcem. Wpatrując się w twarz Jezusa, poznajemy Jego niewyczerpalną cierpliwość, On zaś widzi w naszych oczach niecierpliwą tęsknotę.

W rozdziale 6. Pierwszej Księgi Kronik jest lista miast, w których zamieszkiwali kapłani z rodu Kehata. Przy każdym z wyliczonych miast Biblia dodaje, jak nieodłączny refren, że kapłani otrzymywali miasta zawsze wraz z pastwiskami. Nie otrzymywali miast bez pastwisk. Zainteresowało mnie, dlaczego Biblia tak bardzo to podkreśla, że kapłani zawsze mieli mieć pastwiska - przecież nie trudnili się wypasem owiec czy kóz? Dla kogo te pastwiska?

A może kapłani zawsze muszą zadbać o to, by troszczyć się o wypas duchowy tych, którzy zostali im powierzeni? Sprawdziłem, jak nazywa się pastwisko w języku oryginalnym, by dowiedzieć się, dla kogo te pastwiska kapłan musi przygotowywać. Pastwisko lub łąka to migresz, ale rdzeniem tego określenia jest gerasz, które znaczy wypędzać, wyrzucać albo być wygnanym, wypędzonym, odepchniętym, złupionym. Na pastwisko wyganiano owce, ale to słowo kojarzy się również z innym rodzajem wypędzania, jakiego człowiek może doświadczyć od społeczeństwa. Wolą Boga jest, aby kapłan zawsze gromadził wokół siebie i karmił duchowo tych, którzy są wypędzeni, wygnani, złupieni przez los, odepchnięci przez środowisko!

W przypadku Chrystusa paszą dla dusz, którym pasterzuje, jest Jego życie. Kiedy ktoś czymś się pasjonuje, mówimy, że tym żyje. Ludzie żyją miłością, nienawiścią, sportem, nauką, kłamstwem i żyją życiem swoich dzieci, żyją sukcesami i czyimś nieszczęściem. Żyć samym Bogiem to najtrafniejszy wybór człowieczego serca. Bóg jest niepowstrzymanie rozrzutny w obdarowywaniu swoim życiem. Czym żyjesz? Czy Jezus jest dla ciebie pasją, fascynacją, kimś, bez kogo nie możesz żyć ani oddychać, ani funkcjonować, ani być zaspokojonym, ani zasnąć?

Słowo pasja: passio, oznacza w łacinie zarówno cierpienie, jak i namiętność; a więc umieranie, jak i ożywienie; radość i smutek, śmierć i życie. To bardzo mądre słowo! Pasja ma w sobie dwa oblicza: chwalebne i krzyżowe! Jezus mówi, że daje swoje życie dla nas, czyli umiera dla nas, ale to umieranie właśnie jest dla Niego czymś pasjonującym, gdyż w ten sposób zdobywa nas ożywionych na wieczność.

Ryba z dna - światło z wysoka o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Szukajmy więc światła na nasze życie w Biblii i przez pryzmat własnych przeżyć próbujmy zrozumieć, co napisane jest w Biblii. Wyjaśniajmy Biblię życiem i Biblią wyjaśniajmy życie!

Uczniowie siedząc w ciepłym Wieczerniku, przy oliwnych lampkach, które rzucały światło na ich osamotnione oblicza, dzielili się Słowem Bożym i doświadczeniem. Nie były to teoretyczne teologiczne wnioski ani też zwykłe zwierzenia ludzi. Oni już wiedzieli, że dzielenie polega na tym, aby własne doświadczenie wyjaśnić w świetle Biblii, a Biblię wyjaśniać własnym doświadczeniem. Gdy tak rozmawiali, On sam stanął pośrodku nich.

Autentyczne dzielenie się Słowem Bożym sprawia, że człowiek w relacji do drugiego człowieka doświadcza obecności Boga.

Wspólnota ludzi, którzy dzielą się Słowem właśnie w taki sposób, cieszy się obecnością Jezusa. W tekście jest też mowa o tym, że Jezus zapragnął, aby Apostołowie podzielili się z Nim upieczoną rybą, On zaś podzielił się z nimi światłem mądrości. Najpierw zażądał, aby oni podzielili się tym, co wyłowili z dna i co sami usiłowali strawić, a później obdarował ich tym, co sam w sobie ukrywał - mądrością Słowa!

Również od nas żąda, abyśmy podzielili się najpierw tym, czym się gryziemy i co usiłujemy strawić - naszym doświadczeniem życiowym. A później rzuca na to światło. Szukajmy więc światła na nasze życie w Biblii i przez pryzmat własnych przeżyć próbujmy zrozumieć, co napisane jest w Biblii. Wyjaśniajmy Biblię życiem i Biblią wyjaśniajmy życie!

Co może się stać z człowiekiem, gdy nie kieruje się umysłem oświeconym przez Słowo Jezusa? Pierwsze czytanie opowiada o tym, że Żydzi zabili Jezusa i zaparli się Świętego Boga, a także wyprosili ułaskawienie dla jakiegoś przestępcy, ponieważ działali w nieświadomości. Jak więc okrutna niewiedza nie ominęła ludzi z narodu wybranego, tak i nam mogą się zdarzyć nie mniej tragiczne wypadki, jeśli nie będziemy łączyli Słowa Bożego z tym, co przeżywamy lub ukrywamy w sobie najgłębiej na dnie serca! Na Boga będziemy patrzeć jak na kogoś, kto jest wszystkiemu winny, natomiast w sobie nie będziemy potrafili zobaczyć przestępstw grzechu. Przypomnij sobie, czym uczniowie poczęstowali Jezusa? Rybą!

A przecież jest to stworzenie najgłębiej ukryte i żyjące na dnie wody! Ona symbolizuje właśnie to wszystko, co w nas jest ukryte na dnie serca. Wszystkie nasze najgłębsze uczucia i najniższe stany duchowe, zatopione w podświadomości obawy i życiową bezbronność. Apostołowie podzielili się z Jezusem tym, co było ich najgłębiej skrywanym, mrocznym doświadczeniem, i dlatego Jezus podzielił się z nimi mądrością z nieba!

W drugim czytaniu św. Jan tak zaczyna zachętę do dzielenia się Słowem: „Dzieci moje, piszę wam to dlatego, żebyście nie grzeszyli”. Słowo Boże jest po to, abyśmy nie grzeszyli. Czytając i rozważając, a w końcu dzieląc się nim, nabieramy dystansu do pokusy i zbliżamy się do Boga. Im głębsze i mroczniejsze tajemnice naszego serca wydobywa Słowo, tym jaśniejszą mądrość nam przynosi! Wtedy unikniemy grzechów tak tragicznych jak te, które zdarzyły się tym, którzy nie rozpoznali Syna Bożego w człowieku, a w przestępcy zobaczyli kogoś niewinnego!

Jeszcze raz o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Jezus, ukazując się z ranami, utożsamił się ze wszystkimi napiętnowanymi. Ludzie są stygmatyzowani do dziś i do dziś stygmaty Jezusa są dla nich jedyną szansą na odzyskanie godności

Miłosierdzie jest miłością, która kocha jeszcze raz! Tomasz zwątpił. Jego wątpienie otarło się o rezygnację z oczekiwania na miłość, która objawiła się jeszcze raz. Zwątpienie leży po drugiej stronie miłosierdzia, jak cień jest zawsze naprzeciwko światła. Żaden grzech nie potrafi tak zdewastować duszy ludzkiej jak zwątpienie. Poza nim jest już tylko rozpacz.

Jezus wrócił po ośmiu dniach, gdy uczniowie byli razem wewnątrz domu. Zaznaczono, że zbierali się wewnątrz, bo byli to ludzie żyjący wewnętrznie, głęboko, duchowo. Jezus wrócił do wspólnoty, która ciągle się zbierała i oczekiwała. Wrócił jak miłość miłosierna, która jeszcze raz chce kochać przez przebaczenie. Możliwe, że po uzdolnieniu uczniów we władzę przebaczania grzechów Jezus sam zademonstrował na Tomaszu, w jaki sposób ma się dokonywać przebaczenie: wpuszczać do wnętrza serca, choćby przez rany; ponownie dawać szansę; wierzyć w wątpiących; wyciągać ręce do tych, którzy je zranili gwoźdźmi; przekraczać drzwi zamknięte; ryzykować nawet złamanie serca, przygwożdżenie, przebicie, byleby tylko pozyskać wszystkich wątpiących Tomaszów.

Miłosierdzie jest dostępne najbardziej dla tych, którzy sami go nie odmawiają swym krzywdzicielom. Sąd nieubłagany natomiast jest dla tych, którzy innym nie czynią miłosierdzia. Łacińskie tłumaczenie Biblii (Wulgata) nazwało rany Jezusa Signa Clavoirum - znaki gwoździ. W języku wojskowym signa oznacza chorągiew, a nawet komendę wojskową nakazującą wyruszenie na bitwę. Być może to nieprzypadkowe skojarzenie, gdyż prawdziwa wojna toczy się w człowieku, pomiędzy zwątpieniem a wiarą w miłosierdzie Boga.

Jezus wolał być skrzywdzony, niż osądzić krzywdzicieli i tych, którzy Go opuścili i zwątpili. Zależy Bogu na nas wszystkich i jest wierny swej miłości. Niedowiarstwo Tomasza, przeniknęło nie mniej głęboko do serca Jezusa niż włócznia. Gotowy był jednak jeszcze raz odsłonić bok i poczuć się dotkniętym do żywego, byleby tylko Tomasz nie pozostał niedowiarkiem.

Jezus, ukazując się uczniom z ranami, utożsamił się ze wszystkimi napiętnowanymi przez społeczeństwo. Niewolnicy byli napiętnowani na czole lub nosili obrożę na szyi. Dzwonki dla trędowatych, żółta łata lub gwiazda na ubraniu dla Żydów, numery identyfikacyjne dla więźniów obozów koncentracyjnych, wilcze bilety dla „nielewomyślnych” w czasach komunizmu, żółte włosy dla prostytutek. Ludzie są stygmatyzowani do dziś i do dziś stygmaty Jezusa są dla nich jedyną szansą na odzyskanie godności. W żadnej religii jednak żaden bóg czy prorok nie jawił się swoim wyznawcom jako naznaczony czy napiętnowany, oprócz Jezusa Chrystusa. Wszyscy odtrąceni, piegowaci, o rudych włosach, niezgrabni, brzydcy, rozwiedzeni, pominięci, sieroty, alkoholicy, narkomani wbijający jak gwoździe igły w swe ręce i nogi, bezdomni, śmierdzący, zgwałceni, znieważeni pobiciem, przestępcy, bezskutecznie szukający kogoś, kto by im zaufał i dał jakąś pracę, beznadziejni nieudacznicy, zniewoleni, okaleczeni fizycznie i moralnie mogą w naznaczonym ranami Chrystusie zobaczyć swój obraz.

Krew na drzwiach o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Tam, gdzie jest Jezus Chrystus, życie się nie kończy

W noc paschy Izraela zabijano baranka i jego krwią naznaczano odrz-wia domów, aby Anioł Niszczyciel mógł ominąć je i nie zniszczyć pierworodnych dzieci, tak jak to działo się z dziećmi egipskimi. Ominięcie w hebrajskim to pesach. Krew baranka sprawiała, że śmierć omijała dzieci Izraela. Według jednego z komentatorów żydowskich, baranek był zabijany, gdyż Egipcjanie czcili zwierzęta jako bogów, wśród nich baraniogłowego bożka Chnum. Zabicie bożka, czyli zerwanie z bałwochwalstwem, staje się warunkiem wyjścia z niewoli grzechu. Jezus Chrystus nadał zupełnie nowe znaczenie śmierci baranka, ponieważ On sam stał się barankiem, umierającym z miłości dla swego ludu, broniąc własną krwią przed śmiercią wieczną tych, którzy schronili się w Jego sercu. Jezus jest pierwszym, który pokonał śmierć, Człowiekiem zapoczątkowującym generację tych, których śmierć wieczna ominie.

W dzień poprzedzający noc paschalną Izraelici mieli obowiązek wyrzucić z domu wszelki chleb kwaszony, tak zwany chemec. Każdy okruch był skrupulatnie wyszukiwany, aby dom był oczyszczony z wszelkiego kwasu, który symbolizował niewolę egipską. Jezus nadał nowe znaczenie tej czynności. Ostrzegał uczniów przed kwasem faryzeuszy, przed obłudą religijną, czyli pojmowaniem religijności magicznie i jurydycznie. Faryzeuszy cechował duch oskarżenia, czerpiący siłę z przekonania o poprawności rytualnej. Wielu chrześcijan wpada w tę zasadzkę, nawet nie wiedząc, że „zakwaszają” swoją duchowość niebezpiecznym wirusem. Zdarza się przecież, że ktoś, kto zachowuje ściśle wszelkie przepisy religijne, wiele się modli, przestrzega postów, wyrzeczeń, mnoży nowenny, jednocześnie jest skwaszony oskarżaniem. To jest zakwaszona religijność magiczna, budująca poczucie wartości na pogardzie słabszych.

Pascha była nie tylko ominięciem przez Anioła Niszczyciela, ale też wyjściem z ciemności Egiptu, ze zniewoleń i uzależnień, w jakie popadli Izraelici w kraju faraona. Grób Chrystusa jest bramą nowej paschy - ominięcia śmierci wiecznej i wyjścia z ciemności oraz ciemnoty duchowej. Piotr i Jan przybiegli do grobu, aby zobaczyć, że tam, gdzie jest Jezus Chrystus, życie się nie kończy. Przybiegli, ponieważ uciekli przed krzyżem i śmiercią Baranka Bożego. Żydowski komentator Tory, Raszi, zauważa, że każdy, kto w chwili zabijania baranka znajdował się za progiem świątyni lub nie trzymał rąk na głowie baranka był rochaka (odległy, obojętny). Nie przeżywał uczuciowej straty i dlatego nie mógł poczuć zranienia serca, a zarazem zerwania z przeszłością zniewolenia, by otworzyć się na wolność w przyszłości. Uczniowie uciekli spod krzyża i dlatego byli rochaka, czyli według żydowskiej tradycji nie zaliczyli tej paschy. A jednak żaden z nich nie został dotknięty aniołem śmierci, jak Judasz. Ponieważ żaden z nich nie uciekł z Ostatniej Wieczerzy, jak Judasz. Eucharystia chroni nawet tych, którzy nie wytrwali pod krzyżem.

Flakonik, dzban, kielich o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Stłuczony flakonik ilustruje zniszczenie tego, co grzeszne, światowe i próżne Życie jest jak naczynie - istotniejsza jest jego zawartość od zewnętrznej formy.

W opisie męki Jezusa trzykrotnie pojawia się znak naczynia. Kobieta, w domu Szymona, przyniosła flakonik alabastrowy drogocennego kosmetyku i rozbiła go u stóp Jezusa; dwaj uczniowie zostali posłani przez Nauczyciela, aby odnaleźć człowieka z dzbanem wody; wreszcie sam Jezus wziął kielich wina i zapewnił uczniów, że wewnątrz tego pucharu jest Jego krew, Jego życie. Flakonik kosmetyku, dzban wody, kielich Krwi. Pomiędzy tymi naczyniami zachodzi tajemniczy związek, wyznaczający nam drogę rozpoczynającą się od odnalezienia w sobie grzechu i rozbicia go u stóp Pana, aż do odkrycia w Chrystusie winnego smaku miłości Boga.

Znak rozbitego alabastrowego naczynia wzbudził w apostołach oburzenie spowodowane zmarnowaniem olejku. To zmarnowanie, nazwane perditio, daje szerokie pole skojarzeń. Słowo to ma również znaczenie: odpokutować, przegrać, zniszczyć, i pojawia się, kiedy Jezus mówi o tym, że kto zmarnuje swoje życie z Jego powodu i Ewangelii, uzyska zbawienie (Mk 8,35). Stłuczony flakonik nabiera więc znaczenia symbolicznego. Ilustruje zniszczenie tego, co w nas grzeszne, światowe i próżne, jak również dokonanie pokuty za nasze winy!

Życie w grzechu, życie korzystające z uciech ciała, życie w chciwości, w próżności i satysfakcji, to właśnie ów flakonik, który u stóp Jezusa został roztrzaskany. Odrzucenie kuszenia to właśnie zmarnowanie nardu i rozbity flakonik naszej cielesnej powłoki. Trzeba stracić, zmarnować, rozbić swoje doczesne kształty istnienia. Przegrać, zgubić to życie, by zyskać inne. Trzeba rozbić alabastrowe ciało, by odkryć złoty kielich duszy pełen amarantowej krwi Chrystusa.

Pomiędzy mrokiem doczesności i blaskiem wieczności jest droga niepokoju w poszukiwaniu człowieka z dzbanem z wodą, która kojarzy się z obmyciem z brudu. Najtrudniej jest nie cieszyć się jeszcze niebem, a już nie zapominać o pożądaniach tego świata. Woda to już nie nard zmysłowości i jeszcze nie duchowe zaspokojenie krwią Chrystusa. Woda to łzy i pot, to często kubeł zimnej wody wylany na sumienie.

Nie zwiedzaj, ale zamieszkaj! o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Osoba Jezusa jest jak ogromne miasto, którego nie wystarczy zwiedzać z pomocą przewodnika, ale najlepiej zrobisz, jeśli po prostu w nim zamieszkasz

Epizod z dzisiejszej Ewangelii mówi o Grekach, którzy pewnego dnia przyszli do Apostołów i prosili o możliwość poznania Jezusa. Charakterystyczne jest to, że nie przyszli od razu do Jezusa, ale pragnęli Jezusa poznać przez pośrednictwo Apostołów.

Kiedy wyjeżdżałeś do innego miasta lub innego państwa na pielgrzymkę lub wycieczkę, zwykle korzystałeś z usług przewodnika. Bez jego wiedzy niemożliwe było zrozumienie historii kraju i jego zabytków. Przewodnik zrobił swoje, ale w końcu i tak zapewne stwierdziłeś, że trzeba zamieszkać w danym kraju, żeby go dobrze poznać i zrozumieć. Podobnie jest z życiem duchowym i z poznaniem tajemnic Najświętszej Osobowości Jezusa Chrystusa. Jego Osoba jest jak ogromne miasto, którego nie wystarczy zwiedzać z pomocą przewodnika, ale najlepiej zrobisz, jeśli po prostu w nim zamieszkasz. Potrzeba „zamieszkać” w Bogu, „zadomowić się” w Nim i odkryć w Nim skarby Życia i Mądrości. Nie wystarczy poznawać Go tylko od zewnątrz jak jakąś atrakcję albo „zabytkową” postać ze starożytności. I jeszcze jedno: potrzeba przewodnika! Takim przewodnikiem w naszym życiu duchowym jest każdy kapłan, u którego wyczuwamy głęboką znajomość Chrystusa - taki, który „zadomowił” się w modlitwie i w Biblii. Jaką rolę w poznaniu Jezusa w twoim życiu odegrał kapłan - przewodnik duchowy?

Jeremiasz napisał, że w czasach przyjścia Mesjasza Bóg będzie najbliższy człowiekowi, wręcz namacalnie poznawalny, tak że nikt już nie będzie błądził, szukając prawdy o Bogu w mądrości ludzkiej. Kiedy Filip stanął przed Andrzejem, oznajmiając mu o pragnieniu Greków, obydwaj wiedzieli, że świat stanął przed możliwością bezpośredniego poznania Boga w Jezusie. Jezus jest najlepszym „przewodnikiem po wnętrzu Boga” i jednocześnie sam jest Bogiem! Od nikogo na świecie nie możemy się dowiedzieć o Bogu więcej niż od samego Boga, a jest Nim Jezus.

Dlaczego Filip nie poszedł od razu do Jezusa, tylko pytał Andrzeja o możliwość poznania Jezusa przez Greków? Jakby nie chciał sam rozstrzygać, czy można dopuścić do poznania Jezusa przez nieznanych ludzi o nieznanych intencjach. Jezus był zarówno dla Filipa, jak i Andrzeja oraz reszty Apostołów nie tylko cudotwórcą i głosicielem, ale Synem Bożym, który na osobności wyjaśniał przyjaciołom tajemnice swego życia. Ci Grecy nie byli jednak turystami, którzy z ciekawości chcieli przyjrzeć się jakiemuś cudotwórcy. Oni chcieli wejść w głębię tajemnicy życia Jezusa i już w Niej pozostać.

Jak wygląda twoja znajomość Jezusa? Czy wystarczy Ci tylko to, że Bóg istnieje? Czy wierzysz w Jezusa dlatego, że taka jest tradycja twojego narodu i rodziny, czy dlatego, że sam wybrałeś Go na Pana swego życia? Poznanie Jego osoby jest nierozłącznie związane z poznaniem siebie samego. Czy nie boisz się, że poznasz nie tylko prawdę o Jezusie, ale i o sobie?

Wahadełko nad kotletem o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Dziś ludzie zamiast szkaplerza noszą amulety, zamiast klęczeć przy konfesjonale, leżą na kozetkach psychoanalityków lub chodzą do wróżki

Wszyscy naczelnicy Judy, kapłani i lud mnożyli nieprawości, naśladując wszelkie obrzydliwości narodów pogańskich. - Słyszymy tysiące razy, że na Zachodzie coś już dawno zaistniało, dlatego najwyższy czas, by i Polacy poszli tymi samymi śladami. Tak się argumentuje związki homoseksualne, aborcję, eutanazję, polityczne i ekonomiczne mody. Jerozolima spłonęła, ponieważ nikomu serce nie płonęło już miłością do Boga przy czytaniu świętych wierszy Tory.

Historia wraca. Dziś ludzie zamiast szkaplerza noszą amulety, zamiast klęczeć przy konfesjonale, leżą na kozetkach psychoanalityków lub chodzą do wróżki. Dzieci zamiast medalików z aniołami noszą w kieszeniach pokemony. Młodzież rozczytuje się w „Kodzie Leonarda da Vinci”, który szatkuje jej inteligencję skuteczniej niż nóż pekińską kapustę. Plakaty zapraszają na medytacje transcendentalne, które za jedyne 50 złotych obiecują przeniesienie w inny wymiar. Dlaczego tak się dzieje? Harald Baer stwierdza: „Eksplozja okultyzmu jest zjawiskiem protestu przeciw skostniałemu chrześcijaństwu”.

Fascynacje okultyzmem to przejaw niewystarczalności elementu mistycznego w Kościele, a także pewnej ignorancji. Znachorstwo, wróżbiarstwo, jasnowidztwo, medytacje wschodnie i wiele innych alternatywnych bezdroży duchowych wpycha człowieka w ewolucyjny regres. Oczywiście dla pełniejszego obrazu potrzeba jeszcze alternatywnej medycyny, homeopatii, uzdrowienia magią, odrobinę spirytyzmu, hipnozy, bioenergoterapii, radiestezji, tajemniczych transów. Może jeszcze wahadełko nad kotletem sprawdzające, czy jest duchowo pozytywny, i jeszcze kilka akupunkturowych szpilek srebrnych w czubek zadartego nosa. Co jest efektem takich poszukiwań?

Niewyjaśnione depresje, nieobliczalne zachowania, niekontrolowane pożądanie, seksualne deformacje, złość nie do powstrzymania, obsesyjne myśli i uczucia, nieustanny strach, niepokój, nerwowość lub neurotyczne zachowanie, myśli samobójcze, obojętność dla spraw duchowych, bluźniercze myśli przeciwko Bogu, wstręt do sakramentów, powtarzające się niepowodzenia. Nie każda duchowość jest od Ducha Świętego, istnieją również duchy ciemniejsze niż noc i wprowadzające człowieka w coś gorszego niż zwykła ciemnota. „Magia jest mocą bezbronnych” - wyjaśnia Hubert Kohle. Czy można się dziwić, że w Polsce mamy dwa razy więcej egzorcystów niż dziesięć lat temu? Czy można się dziwić, że są przeciążeni i oblężeni przez przerażonych penitentów?

Nikodem przyszedł w nocy i rozmawiał w ciemnościach z Jezusem. On był w ciemnościach. Właściwie to ciemności zmusiły go do poszukiwania Jezusa. To, co przymusza nas do nawrócenia, to zniewolenie ciemnością, widoczne działanie sił mroku. Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła. Wielu ludzi powraca do Boga dopiero wtedy, gdy bezbożność doprowadza ich do takiej męki, że życie staje się dla nich nie do wytrzymania. Jak z tego wyjść? Pierwsza rzecz - to powrócić do Jezusa Chrystusa, choćby w ciemnościach nocy!

Budynek do rozbiórki o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Jeśli twoje życie jestw rozsypce, to dobrze, bo wreszcie można oddać budowę w ręce Syna cieśli. Rozsypka to skutek fałszywego fundamentu przekonań. Coś musi być zburzone, by mogło być na nowo odbudowane

Zwykle znak oczyszczenia świątyni jest odczytywanyjako symbol wyrzucenia z naszego sumienia bałwochwalstwa,które zawiera się w wielkiej chciwości. To prawda, ale gdybyś przyjrzał się swojemu życiu, zobaczyłbyś, że zbudowane jest ze strachu, lęku, ambicji, chciwości, żądzy i dumy. W takiej budowli nie da się zdrowo oddychać, jej ściany są toksycznie zagrzybione i dlatego potrzeba wszystko zburzyć. Bronisz swego planu życia, ale nie jesteś w nim szczęśliwy. Coś musi być zburzone, by mogło być na nowo odbudowane.

Czy pozwalasz Chrystusowi burzyć i wyganiać z ciebie handel ze światem? Czy pozwalasz Mu zburzyć w sobie twoje narcystyczne przekonania o tym, że wszystko ci się należy, i że każdy powinien ci służyć, i wszystko powinno być według twoich architektonicznych planów, nakreślonych egocentrycznymi pragnieniami? Skarżymy się, że życie nam się rozwala, rozsypuje, nie idzie nam tak, jak zamierzyliśmy, że nie realizuje się nasza egocentryczna architektura. Ale jeśli coś się rozsypuje, to tylko dlatego, że ma bałwochwalczy fundament. Jeśli twoje życie jest w rozsypce, to dobrze, bo wreszcie można oddać budowę w ręce Syna cieśli. Rozsypka to skutek fałszywego fundamentu przekonań.

Co bowiem myślisz tak naprawdę o miłości? Czy nie wyobrażałeś sobie, że miłość to nieustanne wymuszanie na innych ubóstwiania ciebie i zapewnień, że jesteś najcudowniejszą osobą na świecie? Czy nie jest tak, że bardziej liczysz się z opiniami innych ludzi niż z Biblią? Czy nie wmówiłeś sobie, że trzeba kierować się sercem, czyli ślepymi afektami, które zapędziły cię w pułapkę nienawiści, zależności oraz zazdrości? A twoja fałszywa skromność, czyż nie była tak naprawdę lękiem przed podejmowaniem decyzji i oglądaniem się na innych? A twoje pojęcie o doskonałości? Co ono naprawdę ma wspólnego z doskonałością ewangeliczną, a może o wiele więcej z perfekcyjną i znerwicowaną wolą podporządkowania sobie dzieci i współmałżonka, psa oraz rybek akwariowych? Czy twoja szlachetność nie jest tak naprawdę troską o pozory? Albo czy pod pozorem oszczędności nie ukrywają się wykorzystywanie innych i zwykłe oszustwa? A twoje modlitwy, czy nie są rozkazami? Czy nie mylisz bycia dobrym z tym, by tobie tylko było dobrze?

Wydaje ci się, że jesteś wyjątkowo dobry i uczciwy, ale to może istnieć tylko w twojej wyobraźni. To, za kogo się uważasz, musi runąć, bo nie jest prawdą, tylko parawanem, za którym ukrywają się lęk, nienawiść do siebie i skrywanie bezsilności. Jest wiele pytań, które powodują, że nasz gmach życiowy pęka, smagany biczami prawdy. Jest jeszcze więcej odpowiedzi, które dają nam szansę na odbudowę. Wszystkie jednak są w Chrystusie. Jeśli z Nim umierasz, to i żyć będziesz w nowym przybytku Ducha. Nowy gmach istnienia ma być zbudowany na słowach Boga, na dziesięciu przykazaniach. One nigdy się nie zdezaktualizują.

Na górę drogą w dół o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Naczynie musi być puste, by mogło być napełnione. Serce musi być samotne i opuszczone, by mogło doznać olśnienia Obliczem Boga. Pustka to pierwszy krok do pełni

Droga ku przemianie w Chrystusie wiedzie przez powolne wspinanie się nie tyle ku szczytom doskonałości, co raczej ku głębiom poznania swej samotności i pustki. Dopiero za nią widać Oblicze Szczęścia. Jest to szczyt nieoszczędzania siebie w miłości. To szczyt, który jest otchłanią i przepaścią. Sam Bóg nie oszczędził swojego Syna, i chociaż Golgota to góra, w sercu Jezusa była dolina ciemności i opuszczenia. Gdy Abraham wchodził krok po kroku po zboczu góry Moria, schodził w opuszczenie, w przepaść serca. Szczytem jego przemiany było jednocześnie duchowe opuszczenie. Dla Boga i dla Abrahama szczyt miłości oznaczał przepaść utraty najukochańszej osoby - syna!

Na taki szlak duchowego wędrowania Jezus zabrał apostołów. Zabiera i Ciebie, jeśli tylko chcesz być tak blisko, jak blisko byli Jan, Jakub i Piotr. Nie wszystkich zabrał tak wysoko i jednocześnie tak głęboko. Jezus był porywającą osobą. Seorsum solos, czyli każdego samotnie wprowadzał w tę samotność, poza którą jest dopiero pełnia Obecności. Naczynie musi być puste, by mogło być napełnione. Serce musi być samotne i opuszczone, by mogło doznać olśnienia Obliczem Boga. Na audiencję przed oblicze władcy do sali pałacu królewskiego wchodzi się samotnie. Droga z Jezusem dla każdego z tych trzech była duchową edukacją. Najpierw poznali swą pustkę i samotność, aby odkryć pełnię ojcowskiego serca, wpatrując się w Oblicze swego Nauczyciela.

Ktoś, kto nie poznał swej pustki i samotności, nie może pomóc innym przejść tą samą drogą do Boga. W tej tajemnicy nie tylko mieści się sens celibatu, ale też sens opuszczenia, jakiego doświadczają ci, którzy zostali porzuceni przez małżonka, sens wdowieństwa, sens odtrącenia przez innych, sens i wartość jakiegokolwiek osierocenia.

Pustka to pierwszy krok do pełni. Jak wielu z nas mówi: czuję się pusty, niepotrzebny nikomu i nienadający się do niczego! Z powodu takiego doświadczenia ludzie wkraczają na dwie drogi: uzależnień od jedzenia, alkoholu, internetu, seksu, pracy itd. albo na drogę coraz głębszego wznoszenia się ku odkryciu ojcostwa Bożego. Dopóki szukamy szczęścia w świecie zewnętrznym, poza drogą przez własną ciemność do światła Oblicza Bożego, jesteśmy zagrożeni uzależnieniem. Jesteśmy ogarnięci pragnieniem czegoś bardziej ekscytującego niż to, co przynosi życie. Ale kiedy to zdobywamy, stajemy się pochwyceni i zniewoleni. Pojawia się zagubienie i jeszcze większa rozpacz, bo poza Obliczem Boga żadna inna twarz nie daje nasycenia. Być może podejmujesz ciągle próby oszukania swej pustki czymkolwiek lub kimkolwiek, doświadczając w efekcie jeszcze większego wstydu. Co kilkanaście minut telewizja wmawia nam reklamami, że pełnia szczęścia jest na wyciągnięcie ręki wypełnionej banknotami. Tymczasem nic innego i nikt inny nie wypełni twojej pustki, tylko wędrówka przez swoją pustkę ku pełni Bóstwa w Jezusie.

Przez pustynię do nieba o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Im bliżej Boga znajduje się dusza, tym większą pustkę i silniejsze ataki złych duchów przeżywa. Żeby mieć w sobie niebo, trzeba mieć czasem wokół siebie piekło

Duch wyprowadził Jezusa na pustynię. Ulewa potopu trwała 40 dni. Tyle samo pościł Jezus. Czy zgadzasz się na pustkę w domu, ciszę w telefonie, samotność w sercu, na puste ściany i suszę uczuć? Przecież to Duch wyprowadza na pustynię. I to po to, by człowiek był kuszony przez szatana! Duch Święty chciał, by Jezus był kuszony przez złego ducha, bo wtedy aniołowie Mu usługiwali. Żył tam wśród zwierząt - jak Noe, gdy zamknął się ze zwierzętami w arce. Skarżysz się na złe relacje, na to, że wokół jest tyle agresywnych ludzi, złośliwych jak pustynne węże, chciwych niczym trzoda wygłodzonego bydła i dumnych jak pustynne lwy. Jezus żył wśród zwierząt pustyni, nie stał się jednak łupem dzikich bestii, gdyż Duch Go wyprowadził.

Gdy jesteś posłuszny Duchowi Świętemu, żyjesz jak Adam w raju przed grzechem, nawet w pustce i w otoczeniu zdziczałych istot. Ważne jest tylko jedno: nie szukaj grzechu.

Nieskończenie gorszym niebezpieczeństwem dla człowieka jest grzech niż dzikie bestie. Ojciec Pio pisał w liście: „W tych dniach diabeł znęca się nade mną we wszelki możliwy sposób i robi tyle, że więcej już chyba nie może. Ten nieszczęśnik będzie podwajał swoje wysiłki na moją szkodę. Lecz nie obawiam się niczego, tylko obrażenia Boga”. To, że jesteśmy celem ataków złych duchów, nie oznacza nic innego, tylko to, że jesteśmy blisko Boga. Im bliżej Boga znajduje się dusza, tym większą pustkę i silniejsze ataki złych duchów przeżywa.

Jezus nie dokonał żadnego cudu i nie powiedział żadnej mowy, nie wygłosił żadnego błogosławieństwa, dopóki nie przeszedł pustynnej próby. Anioł Stróż, widząc Ojca Pio walczącego z demonami, powiedział do niego: „Czy sądzisz, że byłbym tak szczęśliwy, gdybym cię nie widział tam zmaltretowanego? Ja, który w świętej miłości bardzo pragnę twojego dobra, raduję się bardziej, widząc cię w tym stanie. Jezus dopuszcza te ataki demona, ponieważ jego miłosierdzie czyni, że jesteś mu drogi i chce, abyś był podobny do niego w mękach pustyni”.

Ognista kąpiel, którą przeżywasz, jest ci bardzo potrzebna, bez niej dusza uległaby szybko zarozumiałości. Żeby mieć w sobie niebo, trzeba mieć czasem wokół siebie piekło. Ogień zmienia wszystko w prawie niematerialny i delikatny popiół. Doświadczenie pustyni prowadzi człowieka do skruchy, bez której jesteśmy zbyt zmysłowi, zbyt cieleśni, zbyt twardzi. Ludzie, którzy wzniecają w tobie ogień gniewu, są ci potrzebni. Bez nich nie wiedziałbyś, co naprawdę ukrywa się w tobie, co naprawdę myślisz o sobie i czego naprawdę oczekujesz od innych. Na początku swej drogi jesteś wypełniony oczekiwaniami, żądaniami, oskarżeniami wobec siebie i innych. Żądamy, aby środowisko sprzyjało naszemu egoizmowi. Pierwszymi naszymi odruchami na to, co trudne, jest osądzanie siebie i innych. Na zło ten tylko reaguje źle, kto w sobie nie odkrył jeszcze zła. Kto nie przebył drogi wyjścia ze swych fałszywych przekonań o sobie i innych, nie jest zdolny pomóc innym przebyć tej drogi.

Miłosny list Boga o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Bóg wyprowadza na pustynię, by palcem delikatnej miłości tak dotykać skamieniałych tablic serc, by stały się listem żywym, pełnym zwierzeń i szeptów nieba.

Czy chodzi o wypełnienie zasad, czy o miłość między tobą a Jezusem? Jeśli Go kochasz, stajesz się Mu wierniejszy, niż wymagają przykazania. Jeśli tylko zachowujesz przykazania, to może się okazać, że Bóg jest ci bardziej obojętny niż mrukliwy przechodzień na ulicy, z którym się mijasz, idąc właśnie do kościoła.

Bóg nie tylko nas kocha, ale też bardzo zależy Mu na naszej miłości do Niego. By wydobyć kilka słów tęsknoty za Nim z twojego wnętrza, jest gotowy uczynić z twojego życia pustynię, spustoszyć ci wszystko, jak ktoś zazdrosny i nieustępliwy.

Nawiedzają cię wtedy doświadczenia, po których czujesz, że już nie da się żyć tylko na planie zewnętrznym, w pozorach i mirażach, jakie oferuje świat, w którym grasz podrzędną rolę w serialu nazywanym zbyt dumnie życiem. Pojawiają się najpierw pustka i post uczuć. Tracisz orientację, jak po zgaszeniu światła w pomieszczeniu, w którym dotychczas wszystko było określone i konkretne. Wtedy, na takiej pustyni, porzucasz swoich idoli. To nie musi być twoja wina, że nie da się już żyć „na parterze” świata i czujesz się porywany na jakieś piętro, z którego balkonu wszystko wydaje się nieważne i nieosiągalne.

Na duchowej pustyni milczenia Bóg uwalnia od innych ludzi. Od ich wymagań i roszczeń. Od ich pretensji i zaborczości, rozkazów i manipulacji. Od ich paragrafów i zakazów. A tobie może się to wszystko wydawać stratą czegoś, co dotychczas nazywałeś miłością. Ale może to były smycze i kajdany! Wyprowadzi cię więc na pustynię, by ucałować twoje serce. Uniemożliwi ci spokojne życie, byś umierał z miłości do Niego. Tak czynił z Abramem, całym Izraelem, Eliaszem, tysiącami eremitów i setkami świętych oraz wszystkimi, którzy stracili wszystko i nagle odkryli Jego w swej pustce. Czynił to, by palcem delikatnej miłości tak dotykać skamieniałych tablic serc, by stały się listem żywym, pełnym zwierzeń i szeptów nieba, zdolnych poruszyć nawet po tysiącach lat. Czy widzisz w Biblii coś więcej niż litery? Czy widzisz Ducha Świętego, który napisał do ciebie list liczący 73 księgi? Czy ktoś kiedykolwiek napisał do ciebie tak długi list?

Jezus i Paweł głosili Ewangelię, która nie była i nie jest jedynie jakimś pomysłem religijnym dla ludzkości. Tu chodziło o ogłoszenie słów, które ukrywają w sobie Boskie zakochanie w człowieku, w tobie!

Chrześcijaństwo w swej najprawdziwszej wersji jest wiernym umiłowaniem Boga, wobec którego wierność jedynie literowym prawom wydaje się niestosowną niewiernością. Post samotności wcale nie musi być karą. Może być czymś więcej niż nagrodą, bo może się okazać, że tylko dlatego nie udało ci się ułożyć życia, gdyż niezauważalnie udało się tobie dostać do Jego Serca. Jezus nazywa się panem młodym. To nazewnictwo wprost z kobierca ślubnego. Dlaczego Bóg ośmiela się ogłaszać małżonkiem? Jaka jest Jego miłość, skoro traktuje nas z taką miłością jak narzeczony w przeddzień ślubu?

Najsłabsza słabość o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Załamanie, lęk, zamieszanie i niepowodzenie prowadzą najbliżej stóp Jezusa. Te cztery złowieszcze siły są sanitariuszami, niosącymi sparaliżowanego człowieka ponad dach i wprost do nóg Mesjasza

Każdy człowiek wobec Boga może się czuć jak sparaliżowany. Uzdrowienie paralityka manifestuje zderzenie niemożliwości człowieka i wszechmożliwości Boga. Bez Niego nic nie możemy, w Nim wszystko jest możliwe. Być może i twoja sytuacja jest niemożliwa do zmiany: zmagasz się ze sobą, z innymi, z problemami, zranieniami, grzechami, nałogami, trudnościami finansowymi albo wychowawczymi, może w twoim małżeństwie lub powołaniu nastąpił paraliżujący impas.

Słabość spadła na ciebie jak góra lodowa, ścinając mroźnym lękiem całe ciało. Już na nic wszelkie wysiłki, nadzieje. Grzęźniesz otępiały w sobie samym wskutek tej katastrofy, niezdolny do funkcjonowania i rozumowania. Osamotniony jak drzewo na skraju przepaści, którą podmywa wściekłe morze. A jednak ten bezruch coś w tobie uruchomił, otworzył jakieś sekretne drzwi w twoim wnętrzu. Wielu ludzi stało przed drzwiami domu, w którym ukrył się Jezus. Nikt nie dostał się tak blisko Niego jak ten sparaliżowany, bo ikt tak tego nie pragnął, bo nikt nie miał tak „sparaliżowanej sytuacji”. Podszedł najbliżej, ponieważ nie mógł iść na własnych nogach. Jego życie było unieruchomione, dlatego posunął się najdalej i najgłębiej.

Ludzie, których życie nie jest dramatycznie beznadziejne, ziewają na Mszy i spoglądają na zegarek, siedząc jak najbliżej drzwi. Ci zaś, których życie jest beznadziejnie dramatyczne, klęczą najbliżej ołtarza, wyrzucają ponad dach świątyni potężną modlitwę. Wielu ludzi poszukuje Boga w spokoju, zadowoleniu z życia, w uśmiechu losu, dlatego uciekają od tego, co niepokoi, co budzi trwogę mrożącą krew w żyłach. A jednak to właśnie załamanie, lęk, zamieszanie i niepowodzenie prowadzą najbliżej stóp Jezusa. Te cztery złowieszcze siły są, być może, owymi czterema sanitariuszami, niosącymi sparaliżowanego człowieka ponad dach i wprost do nóg Mesjasza.

Osoba Jezusa jest ukryta w słowach Biblii, tak jak była ukryta w owym domu, pod którym stało wielu i przysłuchiwało się. Słuchając tekstów biblijnych, stoisz przed domem, nie widząc osoby. Trzeba odkryć dach. Odkryć nie tylko sens, ale dostęp do osoby Jezusa. Do tego trzeba nie inteligencji, tylko bezsilności sparaliżowanego. Wiele osób klęczy w kaplicy jasnogórskiej, ale tylko niektóre otrzymują co jakiś czas uzdrowienie. Dlaczego? Czyżby Bóg był skąpy? Nie! Można być metr przed ikoną jasnogórską, ale sercem za drzwiami nawet własnej duszy. Bez kontaktu ze sobą nie ma się też kontaktu z osobami Jezusa i Maryi. Kontakt ze sobą uzyskujemy często wtedy, gdy spadnie na nas cierpienie, z którym nie potrafimy sobie poradzić. Większość modli się tak, jakby nikogo w niebie nie było, albo tak, jakby Bóg był nieosobowy. To właśnie niemożność uczynienia czegokolwiek dla siebie umożliwia człowiekowi spotkanie ze sobą i z Jezusem. Najsłabsza słabość jest w oczach Boga najmocniejsza.

Odstające uszy o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Czy nie przyczyniłeś się do tego, że na widok jakiejś osoby pojawiają się cyniczne uwagi, ironiczne uśmiechy, kąśliwe dowcipy? Wyjść z pogardy to okazać miłosierdzie komuś, na kogo mamy ochotę zwalić całą swoją złość

Nasz świat pełen jest niedotykalnych - parszywych i wzgardzonych. W Indiach, gdzie 80 proc. ludności wyznaje hinduizm, co piąty Hindus rodzi się w systemie kastowym jako nieczysty. 160 milionów ludzi jest ofiarami ogólnego potępienia tylko dlatego, że urodzili się jako niedotykalni.

Na tle tych obrazów Jezus jawi się nam jako Bóg, który nie brzydzi się człowiekiem, do którego czują wstręt wszyscy. W Jezusie trędowaci, kozły ofiarne i czarne owce społeczeństwa wracają do godności człowieka. Paweł nie czynił różnicy między Żydem i Grekiem. Uzdrowienie pozwoliło trędowatemu wejść do miasta, powrócić do środowiska, ale uniemożliwiło Jezusowi wejść do tego samego miasta.

Pozwalając komuś wrócić, sam musiał odejść. Sens dzisiejszych tekstów przymusza nas do odpowiedzi: Czy w środowisku, w którym przebywasz, żyjesz, pracujesz, odpoczywasz, modlisz się, jest ktoś, kogo traktujesz jak trędowatego, czarną owcę albo Hindusa z piątej kasty? Czy uczestniczysz w niszczeniu ludzkiej godności, zrzucając na kogoś całe niezadowolenie ze swego życia, obrzucając choćby kogoś ośmieszającymi wyzwiskami? Czy nie przyczyniłeś się do tego, że na widok jakiejś osoby pojawiają się cyniczne uwagi, ironiczne uśmiechy, kąśliwe dowcipy lub wulgarne epitety? Czy nie za twoją przyczyną ktoś ma chore odniesienie do siebie samego, jest ciągle rozdarty, żyje w nieładzie i chaosie, ukrywa swoje oblicze w cieniu wstydu, izoluje się, zamyka, wycofuje?

Zaczyna się od tego, że jakieś dziecko w szkole jest słabsze lub nie ma rodziców, którzy by je ubrali w najmodniejsze ciuszki, nosi zbyt duże okulary, ma odstające uszy, jąka się jak Mojżesz, albo ma krzywy nos i staje się trędowatym popychadłem w klasie lub celem bolesnych żartów. Może ma rude włosy jak Dawid, nieudolnie gra w piłkę albo się zsikało na lekcji. Dziecięcy ostracyzm bywa okrutny.

W pewnej szkole chłopcy związali swojego kolegę w ubikacji i opluwali jego twarz przez całą przerwę międzylekcyjną. Przez wiele lat chłopiec wstydził się siebie samego i wzrastał, głusząc w sobie ogromną nienawiść do siebie. Był już dorosłym mężczyzną, ojcem trójki dzieci, namiętnie oglądającym mecze bokserskie. Pewnego dnia przyszedł do domu pijany, chwycił najstarszego syna, zaprowadził do ubikacji, związał go i krzycząc w szale wyzwiska, pluł w jego twarz i bił.

Zmaltretowane dziecko potrzebowało pomocy medycznej. Napisano o nim w jakiejś gazecie, którą przeczytał dawny kolega z klasy, właśnie ten, który wpadł na ten okrutny pomysł wiele lat wcześniej w szkolnej ubikacji.

Jezus zdjęty litością wyciągnął rękę i dotknął trędowatego. Jezus być może i do ciebie wyciąga rękę i wskazuje ci twoje zapomniane przeżycie z dzieciństwa, delikatnie dotykając obolałych wspomnień, abyś poczuł się uwolniony od nienawiści do siebie lub, co gorsza, od przerzucania jej na najbliższych. Wyjść z pogardy, to okazać miłosierdzie komuś, na kogo mamy ochotę zwalić całą swoją złość.

A kto mi za to zapłaci? o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Polarnicy pokonywali ogromne przestrzenie dla zdobycia najzimniejszego punktu na ziemi. Czy dla zdobycia dla Ewangelii jednego zmarzniętego serca nie warto zaryzykować dalszej podróży?

Sprawiedliwy Hiob oczekiwał zapłaty za noce udręki i miesiące męczarni, ale jego oczekiwania nie spełniły się szybko. Wiele nocy było dla niego długich jak wieczność i targanych bólem. Gdzieś w cieniu naszej szlachetności, jak pies za murem rzeźni, ukrywa się oczekiwanie gratyfikacji za życie ciemniejsze niż noce. Któż z nas nie skarży się jak Hiob na cierpienie? Wychowanie dzieci, tworzenie dobrych relacji ze współmałżonkiem, troska o przeżycie każdego dnia w czystości sumienia, walka o każdy grosz, zmaganie o rozwój duchowy, zaliczenie egzaminów, znoszenie upokorzeń, spełnienie wymagań stanu i powołania - to wszystko jest męczące, ale popatrz na Jezusa, Hioba, Pawła.

Paweł nie liczył na żadną zapłatę za trud głoszenia i obdarowywania innych tajemnicą odkupienia, chociaż za swoją bezcenną i wyniszczającą pracę powinien dostać najwyższe wynagrodzenie oraz urlop w śródziemnomorskim kurorcie. On jednak pracował jak niewolnik. Dawał nie tylko Jezusa i skarb Ewangelii, ale też całego siebie, aby tym liczniejsi byli ci, którym się oddawał. Zaprzedawał się, by odkupić choćby niektórych. Benedykt XVI powiedział, że brak postawy służby w kapłaństwie jest profanacją kapłaństwa.

Kiedy Jezus wieczorem dokonał uzdrowienia teściowej Piotra, był zapewne zmęczony i powinien udać się na zasłużony odpoczynek. Zaszło już zmęczone słońce, a całe miasto było zebrane u drzwi, które nie zamykały się do późnej nocy. Mało tego, kiedy po wyczerpujących uzdrowieniach i egzorcyzmach powinien pozwolić sobie na dłuższy sen, On wstał, gdy jeszcze było ciemno, i modlił się. Pracował dla ludzkiego zbawienia po zachodzie słońca, a o mrocznym poranku, zanim słońce wstało, modlił się. Zbawienie jest totalnym samoofiarowaniem się Boga ludziom. Dzięki niemu człowiek został odkupiony, całkowicie pozyskany. Jezus, dając się nam bez reszty, kupił nas też bez reszty dla nieba. Zdobył nas na zawsze, ponieważ nam się oddał na zawsze. Został na wieki królem, ponieważ pracował nad naszym zbawieniem jak niewolnik. Jaką nagrodę wdzięczności otrzymał od nas?

Teksty dzisiejszych czytań mogą Cię wybawić z roszczeń, narzekań, pretensji i oczekiwań na gratyfikację za to, co przeżyłeś. Jan Paweł II był już bardzo słabym, starym i chorym człowiekiem, ale ciągle wypływał na głębię dalekich podróży, aby pozyskiwać ludzi dla Jezusa. Ktoś inny na jego miejscu poprosiłby już dawno o emeryturę i zamieszkał w ciepłym mieszkanku, z daleka od ludzkich łez, emocjonując się jedynie telewizyjnymi wiadomościami. Jakiś czas temu byliśmy świadkami niesamowitej wyprawy na biegun północny Marka Kamińskiego i Janka Meli. Pokonywali ogromne przestrzenie dla zdobycia najzimniejszego punktu na ziemi. Czy dla zdobycia dla Ewangelii jednego zmarzniętego serca nie warto zaryzykować dalszej podróży?

Duch zamieszania o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Dzisiejsza Ewangelia jest pytaniem o twoją czystość duchową. Pomyśl, czy twoja duchowość nie jest zainfekowana którąś z powyższych ingerencji i czy wróg nie zaczął już swojego ukrytego ataku na ciebie?

Choć rzadko słyszymy o wypadkach egzorcyzmów, to jednak ludzi spętanych złem i demoniczną władzą nad sercem jest coraz więcej. Oficjalne dane mówią, że populacja Unii Europejskiej jest w 30 proc. psychicznie zdeformowana. Psychiczna choroba lub deformacja nie musi być opętaniem, ale ile zniewoleń grzechem jest odpowiedzialnych za nasze deformacje osobowościowe? Zapewne większość! Grzech jest chorobotwórczy. Przyczyną ingerencji demonicznych są prawie zawsze grzechy ludzkie. Zdarza się, że jest nią dopust Boży. Bóg dopuszcza atak złego ducha na człowieka, aby wyćwiczyć go w pokorze, cierpliwości i umartwieniu, albo po to, by nawrócić środowisko.

To znamienne, że Marek, zaraz po powołaniu pierwszych uczniów, opisuje egzorcyzm Jezusa spełniony na opętanym, który dotychczas ukrywał się w pobożnym środowisku, zapewne modląc się gorliwie jak reszta uczestników nabożeństw. To jest właśnie charakterystyczne, że demon znosi granice, miesza świętość z tym, co najohydniejsze, nie wzbrania się przed świętokradztwem i bluźnierstwem. Ten człowiek był religijny, ale zbuntowany, modlił się, ale był nieposłuszny woli Boga. Ukrywała się w nim potworna sprzeczność. Ekstremalne zachowania emocjonalne, krzyk albo mroczne milczenie przyciągające uwagę, oskarżenie Boga o zamiar unieszczęśliwienia człowieka i jednoczesne wyznawanie w Jezusie bóstwa.

Duch nieczysty, zapewne nie tylko przez to nieczysty, że duchowość tego człowieka została zmieszana, ale być może miało to związek z jego nieczystością seksualną. Kłopoty z seksualnością biorą się nierzadko ze środowiska rodzinnego, w którym wymagania intelektualne, tyrania ambicji, kult pieniądza lub kariery albo rozbicie związku małżeńskiego uniemożliwiają obdarowywanie dzieci miłością i czułością. A to już jest furtka do zniewoleń i wreszcie opętań. Naskórkowa religijność, ograniczająca się do namiastkowej spowiedzi raz do roku i rzadkich odwiedzin w świątyni, prowadzi do pustki duchowej, którą łatwo nawiedzają ciemne siły duchowe.

Notoryczne przyjmowanie Komunii Świętej w stanie grzechu ciężkiego albo notoryczne zatajanie grzechu ciężkiego przy spowiedzi to najczęściej uczęszczana ścieżka złych duchów. Zaczyna się niewinnie, nawet od pokemonów, później pojawia się zamiłowanie do agresywnej muzyki, pornografii czy noszenia symboli okultystycznych, zainteresowanie magią, wizerunkami demonicznymi, amuletami. Fascynacja duchowymi praktykami związanymi z wierzeniami hinduistycznymi, tybetańskimi. Wywoływanie duchów, karty tarota, horoskopy, jasnowidztwo, bioenergoterapia, posługiwanie się wahadełkiem. Wreszcie to wszystko już nie wystarcza i dusza ludzka zostaje wessana przez szatana, doprowadzając do jawnego satanizmu.

Pozornie człowiek taki wydaje się co najwyżej interesującym i pociągająco oryginalnym egzemplarzem popkultury, odwiedzającym nocne kluby lub organizującym ściemnione „imprezki” w akademiku. Ale wystarczy spojrzenie Jezusowi w oczy, obecność Chrystusa w kapłanie, w świątyni, odgłos modlitwy, by zamanifestowała się z ogromnym krzykiem mroczna siła żerująca na ludzkim istnieniu.

W jakiej jesteś sieci? o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Nikt z ludzi nie ma siły oderwać się i uwolnić od wiążących go sieci zła, w które się zaplątał. Mając wrażenie, że jest łowcą, nie wie, że sam jest ofiarą

Morskie wody to obraz biblijnie obciążony wspomnieniem potopu, jaki spotkał świat za nieprawości w czasach Noego. Jezus nie tyle odciągnął pierwszych uczniów od rybackich zajęć, co wyciągnął uczniów, którym groziło zatonięcie w mętnych wirach grzechu. Nawrócenie Niniwitów doprowadziło do zaniechania niedoli, jaką Bóg postanowił już zesłać na zdemoralizowane miasto. Któż z nas nie pamięta przerażających fotografii, pokazujących mieszkańców Nowego Orleanu wychodzących z błota. Tak właśnie wyglądał Jonasz, kiedy wypluł go wieloryb. Być może tak ubłoceni byli Apostołowie, gdy zobaczył ich Jezus. Nie ma takiego grzesznika, który by nie stał się apostołem dzięki nawróceniu. To nie zasługi sprowadzają łaskę, ale łaska prowadzi do zasług.

Zbuntowany prorok mimo swej grzeszności jest konturem Chrystusa do tego stopnia, że sam Chrystus nazwał się „znakiem Jonasza”. Bez względu na to, jakie dno i jakie brudne odmęty by nas ukrywały w przeszłości, Bóg upodabnia nas do Chrystusa. Dzięki temu nasze wstawiennictwo za innymi jest współuczestnictwem w Jego nieodwołalnym i jedynie skutecznym wstawiennictwie. Św. Hieronim pisze, że „Pan wybrał sobie na Apostołów ludzi obarczonych największymi grzechami”.

Andrzej i Szymon natychmiast porzucili sieci, w które zapewne sami byli zaplątani. Bo cóż może symbolizować sieć, jeśli nie bycie niewolnikiem grzechu? Nawróciwszy się szybko, nawracali innych bezzwłocznie. Nie ociągaj się. Ta historia może być i twoim udziałem. Popatrz, w co jesteś zaplątany? W jakie sieci jesteś uwikłany? Nie muszą to być sieci telefonii komórkowej, ale może sieci zniewoleń uczuciowych, sieci korupcji, sieci powiązań z osobami niegodziwymi, sieci ramion cudzołóstwa, sieci nałogu alkoholowego lub narkotyków, sieci zazdrości lub chciwości, kłamstwa albo dumnych ambicji, strachu albo wątpliwości, rozpaczy lub ciągle powracających niepowodzeń i nieszczęść. Najgorsze zaś i najbardziej bolesne są sieci bezbożnej zdrady. „Zbyt czyste oczy Twoje, by na zło patrzyły, a nieprawości pochwalać nie możesz. Czemu jednak spoglądasz na ludzi zdradliwych i milczysz, gdy bezbożny połyka uczciwszego? Obchodzi się on z ludźmi jak z rybami morskimi, zagarnia swoim niewodem albo w sieci gromadzi” (Ha 1,13-15). Jezus daje ci zaproszenie do uwolnienia się z takich sieci. Wystarczy dobra spowiedź, wystarczy znaleźć apostoła, którego Bóg sam wyłowił z otchłani, aby mógł łowić innych dla królestwa Bożego. Nikt z ludzi nie ma siły oderwać się i uwolnić od wiążących go sieci zła, w które się zaplątał. Mając wrażenie, że jest łowcą, nie wie, że sam jest ofiarą. Zapewne Szymon i Andrzej dalej siedzieliby nad jeziorem, gdyby nie kilka mocnych słów Jezusa. To Jezus wyplątał tych ludzi z ich zaplątania i tylko On może ciebie wyplątać mocą swoich słów, mocą swojego przebaczenia. Daj szansę Bogu, by mógł do Ciebie przemówić, weź teraz Biblię i otwórz. Sieci słów Boga mogą wyciągnąć cię z najciemniejszych głębin rozpaczy.

Mieszkać z Bogiem o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Bóg mówi w mroku i budzi Cię z nocy. Mówi w mroku, bo umiłował sobie tajemnice i samotność swych wybrańców Bóg budzi też z nocy, bo nienawidzi grzechu i nieprawości.

Samuel otrzymywał słowo, ale to słowo pchało go do człowieka. Nie pojmował go dobrze, ale dzielił się z drugim człowiekiem. Rozpoczyna swoją historię proroka w ciemnościach, będąc sługą zobojętniałego arcykapłana Helego. Jest pozbawiony oparcia i pozbawiony wielu rozrywek tego świata. Spał skromnie w przybytku, a więc chwile ciemności spędzał z Bogiem. Wystarczył mu Bóg.

Bóg mówi w mroku i budzi Cię z nocy. Mówi w mroku, bo umiłował sobie tajemnice i samotność swych wybrańców: „A kiedy słońce zaszło i nastał mrok nieprzenikniony, wtedy to właśnie Pan zawarł przymierze z Abramem” (Rdz 15,17-18). Przymierze z Abramem dokonało się w mroku nieprzeniknionym. Samotność patriarchy wypełniała obecność Boga. Im większa samotność, tym większa szansa na odkrycie Obecności. Ale Bóg budzi też z nocy, bo nienawidzi grzechu i nieprawości. „Noc się posunęła, a przybliżył się dzień. Odrzućmy więc uczynki ciemności, a przyobleczmy się w zbroję światła!” (Rz 13,12).

Bóg mówi do kogoś skromnego, pogrążonego w ciemności i małego, jak Samuel. Nie martw się więc tym, że nic dla nikogo nie znaczysz i jesteś małym człowiekiem. Bóg właśnie z małym Samuelem chciał rozmawiać, a nie z wielkim i sławnym Helim. Ty też w nocy możesz usłyszeć wołanie Boga i zerwiesz się zapewne przerażony, wpatrując się w ciemność i nasłuchując uważnie kroków za drzwiami. Możesz usłyszeć głos Pana na ulicy lub w restauracji, w pracy lub w chwili załamania, kiedy wszyscy cię opuszczą, albo w czasie tańca, a na pewno w świątyni, i to nawet takiej, w której zgasły wszystkie świece.

Uczniowie Jana poszli za Jezusem, idąc zwykłą drogą, która dla nich nigdy się już nie skończyła i stała się drogą niezwykłych przeżyć. Możesz usłyszeć nawet głos Boga, gdy ciemność twoich grzechów usunie światło nadziei i wydaje Ci się, że twoje życie to zwykła, szara ścieżka, jedna z miliona. Można iść za Jezusem zawsze, ale wielu pozoruje swoje pójście za Nim, a niewielu naprawdę idzie. Idąc za Jezusem, idziemy za Osobą, za Jego miłością. Nie po to, by się podlizywać, udawać pobożność, wypełniać obowiązki lub zadowalać osobiste roszczenia.

Samuel służył Panu przy bezbożnym kapłanie. Świętemu człowiekowi nie przeszkadza czyjaś bezbożność. Ostatnie zdanie czytania mówi, że Bóg nie pozwolił upaść na ziemię żadnemu słowu, które wypowiedział Samuel. Nie rzucał słów na wiatr - powiedzielibyśmy współczesnym językiem. Wszystko, co Samuel powiedział, budziło innych do miłości Boga. Żadne słowo nie marnuje się u tego, kto każde Słowo Boga przeżywa jak przebudzenie.

Jezus spytał uczniów: „Czego szukacie?”. To ważne pytanie, które zmusiło uczniów do zastanowienia się nad celem ich losu. A czego szukasz Ty? Spytali go o mieszkanie, szukając i dla siebie miejsca zatrzymania się. Tymczasem mieszkać z Jezusem, to ciągle iść, to nieustannie zrywać się z ciemności, budzić się z koszmaru grzechu, być gotowym opuścić wygodę własnego snu, byleby wykonać Jego nakaz. Dopiero kiedy się idzie za Jezusem, widzi się, co to znaczy mieszkać z Bogiem.

Rzemyk u sandała o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Jan nie czuł się na siłach, aby rozwiązać najmniejszy z węzłów gordyjskich, w jakie zaplątała się ludzkość. Kołtun grzechu zacisnął się nieludzko i tylko ktoś ponadludzki mógł sobie z tym poradzić.

Mimo wyrzeczeń, postów, modlitw i płonącej miłości do Boga Jan Chrzciciel doskonale wiedział, że jego wysiłek nie daje mu żadnych szans, żeby rozwiązać choć najmniejszy rzemyk u sandałów Chrystusa. Rzemyk to drobiazg, ale jest cennym symbolem.

Potomstwo Ewy miało swoją stopą zmiażdżyć głowę węża. Jezus zdeptał głowę szatana na Golgocie (czaszka), ale również w czasie swojego chrztu, depcząc nagą stopą dno wijącego się jak ślad węża Jordanu. Stanął w tłumie najpokorniej i najciszej, bo zawsze był pokornego i cichego serca, i gdy przyszła na Niego kolej, nagimi stopami zdeptał dno. Stanął na dnie rzeki, niżej niż Chrzciciel, niżej od najniższego z ludzi. Dokonało się tu oczyszczenie całego rodzaju ludzkiego z tego wszystkiego, co może wypalić w nas nie tylko piętno winy, ale doszczętnie spalić nas na popiół piekielnej rozpaczy. Ten ogień piekła trzeba było zagasić. Chrzest jest zagaszeniem ognistych płomieni, jakie rozpalają się w nas kuszącymi jęzorami. Obmycie ciała Jezusa jest obmyciem całego Kościoła, który jest przecież mistycznym Ciałem Chrystusa.

A wszystko rozpętało się od tego zaplątanego rzemyka. Rozwiązać rzemyk - to zapewne czynność kojarząca się również z rozplątywaniem jakichś węzłów. Można rozwiązać rzemyk, ale też problem, zagadkę, tajemnicę albo więzy krępujące nogi czy ręce więźnia. Jan nie czuł się na siłach, aby rozwiązać nawet najmniejszy z tysięcy węzłów gordyjskich, w jakie zaplątała się cała ludzkość. Kołtun grzechu zacisnął się bowiem nieludzko i tylko ktoś ponadludzki mógł sobie z tym poradzić. Jezus rozwiązał wszelkie węzły i więzy, rozwiązał wszystko to, co nas krępuje, zniewala, ogranicza, czyni niewolnikami. „Czyż nie jest raczej ten post, który wybieram: rozerwać kajdany zła, rozwiązać więzy niewoli, wypuścić wolno uciśnionych i wszelkie jarzmo połamać” (Iz 58,6). Nie ma takiego związania, którego by miłość Jezusa nie rozplątała mocą rozkazującego słowa. Gdy pojawił się w okolicach Dekapolu, przyprowadzono mu głuchoniemego, któremu jednym słowem Effatha rozwiązał więzy języka i uwolnił słuch (por. Mk 7,35). Dał też ludziom moc do rozwiązywania wszelkich więzów na ziemi w mocy swego imienia. Powiedział do Piotra, że cokolwiek rozwiąże na ziemi, będzie rozwiązane w niebie (por. Mt 16,19).

Wraz z Jezusowym narodzSerce pełne głosów o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Nasze modlitwy są jak bałaganiarski stragan. Kto może go poukładać, jeśli nie Ta, która w swym matczynym sercu składa niezliczone ludzkie głosy, starając się zrozumieć każdego z nas.

Nosiła Go pod swym sercem i nawet po Jego urodzeniu rozważała w swoim sercu to wszystko, co o Nim mówiono. Daje nam niepokalany wzorzec przyjmowania Syna Bożego. Każdy, kto rozważa słowa Biblii, staje się podobny do Niej. Najpierw zachowywała, a potem rozważała. Ta zdolność do zachowywania słów i rozważania ich pozostała w Maryi do dziś, ale teraz przechowuje Ona nasze słowa, szczególnie słowa sług Bożych, którzy wielbią i wysławiają Pana.

Zdolność do przeżycia Słowa Boga stała się umiejętnością do wysłuchiwania modlitw zanoszonych przez pasterzy za wszystkie owce Bożej trzody. Po przyjęciu Słowa Boga Jej serce rozszerzyło się bezkreśnie, czyniąc miejsce dla wszystkich naszych słów i wołań. Greckie symbaloussa - rozważała - oznacza, że wszystkie te przeżycia i słowa, które słyszała, składała w swym sercu jak w skarbcu, gromadząc i łącząc, kojarząc, układając i porządkując. W skarbcu nawet grosze wydają się majątkiem! Słowo to ma również znaczenie: pomagać komuś, być pomocnym, a nawet walczyć. W hebrajskim przekładzie użyto w tym miejscu określenia szamerah, które oznacza stróżowanie albo trzymanie straży, strzeżenie czegoś lub kogoś. W łacińskiej Wulgacie oddano sens tego słowa jako conservabat, czyli zatrzymywanie czegoś bez zmiany, także ocalenie czegoś lub kogoś, zachowanie przy życiu, pozostawienie nietkniętym.

Wszystkie trzy języki natchnione pozwalają pojąć tę zdolność do rozważania jako zdolność do strzeżenia tych, którzy Sercu Maryi się powierzają w modlitwach. Jakże powinniśmy doceniać medytacyjne rozmyślanie nad Biblią! Bóg bowiem wysłuchuje tych, którzy słuchają Jego słów. Najskuteczniejszą zdolność wstawienniczą mają ci spośród ludzi, którzy medytują natchnione treści, u których Biblia nie jest sierotą biblioteki, lecz faworytem oczu! Zdolność do przyjęcia Syna Bożego stała się nieskończoną zdolnością do przyjmowania wszystkich naszych słów, modlitw, imion, próśb i błagań, całego wołania ludzkości, jakie wznosi się z ziemi ku niebu od wieków.

Czy Maryja może kogoś pozostawić bez wysłuchania, jeśli pojęła Tego, który jest Niepojęty? Tak, w swym matczynym sercu składa jak w skarbcu niezliczone głosy ludzkie, starając się zrozumieć każdego z nas, albowiem sami siebie nie rozumiemy i często nie wiemy, o co prosimy! Nasze modlitwy są jak bałaganiarski stragan, który trzeba poukładać, zanim się go przedstawi Bogu. Kto może tego dokonać, jeśli nie Ta, która pomaga nam ułożyć i uporządkować to, co stało się chaosem rozpaczy w naszych modłach. Ona strzeże nas, jak strzegła w swym sercu Syna Bożego. Strzeże, abyśmy sobie nie uczynili krzywdy. Kto się Jej powierza, pozostaje nietknięty przez mroczne pazury demonów. Maryja odebrała od Boga swoiste władanie nad duszami, aby je karmić i przyczyniać się do ich dojrzewania w Bogu.

eniem rozwiązało się wszystko, co dotychczas ludzkość więziło. Nie będzie chyba wielkim nadużyciem interpretacyjnym, jeśli zrozumiemy następujące słowa Biblii: „Nadszedł dla Maryi czas rozwiązania. Porodziła swego pierworodnego Syna” (Łk 2,6-7) jako pewną przenośnię. Niech nie będzie to jedynie przypadkiem, że narodziny Jezusa oddano słowem „rozwiązanie”, bo rzeczywiście Jezus przyniósł uwolnienie dla całej ludzkości. Greckie słowo, tłumaczone jako „rozwiązanie” (lyo), ma również znaczenie „zniszczyć”, i Jan Ewangelista celnie wymierzył swoje słowa w dzieło diabła: „Kto grzeszy, jest dzieckiem diabła, ponieważ diabeł trwa w grzechu od początku. Syn Boży objawił się po to, aby zniszczyć dzieła diabła” (1 J 3,8)

Człowiek jak świat o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Dziś podziwiamy Boga, który stał się podobny człowiekowi. Leżał więc nasz Pan w ciemną noc, choć był Światłością, otoczony bydłem, a beczenie owiec przypominało, że światu brakuje pasterza

Tekst Prologu Janowego („Na początku było Słowo...”) jest wyraźną aluzją do opisu stworzenia świata. Księga Rodzaju też się tak zaczyna: Na początku! Co było na początku? Oczywiście Słowo Boga, które jest światłością i stało się ciałem. Biblijny opis stworzenia dzieli etapy stwórcze na sześć symbolicznych dni. Każdy z nas też ma swój świat, czasem nawet swój „światek”, który rozwija się stopniowo, poczynając od pierwszej żywej komórki, a skończywszy na dojrzałości duchowej, która przekracza nieskończenie miliony szarych komórek. Każdego dnia Bóg obdarowywał świat swoim Słowem i ono sprawiało, że świat nabierał kształtu, coraz bardziej zbliżając się do swego Stwórcy.

Bóg swoim Słowem stworzył więc najpierw niebo i ziemię. I również w naszym życiu najpierw dał nam życie ciała i ducha. Tego dnia stworzył dzień i noc. I w naszym życiu jest to, co jasne, zrozumiałe, i to, co mroczne i budzące lęk. Potem nastąpił dzień wyznaczania granic. I każdy z nas uczy się granic, norm, reguł, zasad moralnych i społecznych, przykazań religijnych i oswajania się z prawami fizyki. Wreszcie pojawiły się drzewa i rośliny, ukrywające w sobie nasiona. To jest ten moment, w którym pozwalamy się zasiewać ziarnami Biblii, napisano przecież: „Królestwo Boże jest jak ziarnko gorczycy; gdy się je wsiewa w ziemię, jest najmniejsze ze wszystkich nasion na ziemi. Lecz wsiane wyrasta i wypuszcza wielkie gałęzie, tak że ptaki powietrzne gnieżdżą się w jego cieniu” (Łk 4,31-32). Ktoś, kto oddaje się modlitwie, zasiewa Słowa Biblii oraz ziarna Eucharystii, rośnie jak drzewo. Bez tego etapu żaden ptak niebieski, żaden anioł przynoszący łaskę, nie siądzie na naszych ramionach, które jak gałęzie wznoszą się w modlitwie w górę.

Czwartego dnia Bóg stworzył ciała niebieskie, gwiazdy i słońce oraz księżyc. To jak nasze ideały, najpiękniejsze marzenia, najwyższe tęsknoty i świadomość naszego miejsca w niebie, bo przecież Biblia mówi: „...cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie”. (Łk 10,20). Po tych wspaniałych przeżyciach i wzniosłych chwilach olśnienia naszym powołaniem do cywilizacji niebieskiej musimy jednak dojrzeć to wszystko, co ukrywa się w głębinach naszej duszy. Piąty dzień to bogactwo zwierząt, ryb i ptaków, morskich potworów, ukrywających się na dnie. Jest taki etap, kiedy człowiek odkrywa w sobie potwora, kiedy skrucha definiuje w nas chciwość grubej ryby, pychę lwa, bezczelność bydlęcia, żądzę psa czy łakomstwo wieprza. Wystarczy sobie przypomnieć etap syna marnotrawnego. Nikt nie ominie poznania sięgającego swym światłem w głąb sumienia jak w głębinę jeziora, z którego Piotr wyłowiwszy grube ryby wykrzyczał: „Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny”.

Wreszcie po tych etapach Bóg stworzył człowieka. Człowiek to podobieństwo Boga. Dziś jednak podziwiamy Boga, który stał się podobny człowiekowi. Leżał więc nasz Pan w ciemną noc, choć był światłością, otoczony bydłem, wpatrując się w gwiazdę, która zawisła nad betlejemskim żłobem. Zapewne wokół rosły drzewa pełne nasion, a w potoku płynęła woda pełna ryb, a beczenie owiec przypominało, że światu brakuje pasterza.

Anielsko, nie sielsko Marcin Jakimowicz

Przygotowaliśmy dla Was kalendarz z aniołami. Niech strzegą każdego Waszego kroku. Rano, wieczór, we dnie i w nocy. Szczególnie w nocy.

Panie, proszę Cię, postaw przy mnie Michała Archanioła. Niech mnie obroni i strzeże - przemknęło mi przez myśl, gdy wracałem późnym wieczorem przez osiedle. Naprzeciwko szła głośna grupka młodych chłopaków. Znałem ich, już wcześniej szukali zaczepki. Panie, poślij archanioła Michała - prosiłem na ulicy między ogromnymi cegłami bloków. W powietrzu wisiała agresja. I w tym momencie ktoś zawołał: „Marcin!”. W ciemnościach dostrzegłem sylwetkę faceta, którego dawno nie widziałem. Miał na imię... Michał. Nie gadaliśmy ładnych parę lat. Podszedłem do niego (kawał chłopa), a ekipa, która szła w moim kierunku, przeszła gdzieś obok. Rozmyła się.

Zwykły przypadek, uśmiechną się sceptycy. Możliwe. Wierzę, jednak, że Bóg może posłużyć się człowiekiem dokładnie tak jak aniołem. Pod warunkiem, że ten idzie „w Imię Boże”. Wówczas człowiek dysponuje takim arsenałem środków jak anioł. Jest prawdziwym posłańcem (posłaniec to po hebrajsku malach - anioł). „Całe niebo idzie z tymi, którzy idą je ogłaszać” - woła ojciec Augustyn Pelanowski.

Michał. Grzeszny, wątpiący, słaby człowiek... Wtedy - anioł. Patrzyłem, czy na plecach nie wyrastają mu skrzydełka. Na razie nie, może tylko jakiś puszek. Spod koszulki nie wystawało żadne piórko...

Na kolacji z aniołem

My, słabi ludzie, nie mamy daru widzenia aniołów. Nie jesteśmy ojcami Pio. Dlatego potężni aniołowie często popychają do działania swych „podopiecznych”, tych, którzy akurat są pod ręką. Tomków, Michałów, Grzegorzów... Talmud powiada, że „aniołowie sporządzają z ludzkich modlitw korony, po czym wkładają je na głowę Świętego Jedynego”. Są tuż obok. Strzegą każdego naszego kroku. Przekazują słowa Boga ze stuprocentową precyzją. Są twardzi, ale nie zatrzymują nawet promyka Bożego blasku. Choć są potężni, największą przyjemność sprawia im służenie ludziom. Są duchami pełnymi Bożej mocy. Anioł ukazujący się Danielowi jest tak potężny, że rzuca proroka na twarz. Daniel jest przerażony, ze strachu drżą mu kolana, a ludzie, widząc go dygocącego, uciekają w popłochu. Więcej, po spotkaniu z gościem z nieba Daniela „ogarnęła niemoc i chorował przez wiele dni” (Dn 8, 27). A przecież anioł nie uczynił mu niczego złego! Nic dziwnego, że pierwszymi słowami, które aniołowie kierują do ludzi jest często prośba: „Nie bójcie się!”. Są odbiciem potęgi Najwyższego i choć dysponują niewyobrażalną mocą, nie przypisują sobie chwały.

Nie widziałem anioła. Ale doświadczyłem jego działania. Widziałem, jak pewien kapłan, modląc się za mojego znajomego, prosił, by Bóg posłał do niego anioła. Ku mojemu zdumieniu na drugi dzień w życiu kolegi nastąpiły ogromne zawirowania. Anioł wywrócił wszystko do góry nogami. Ale taki wstrząs był potrzebny. Chłopak wyszedł z tego cało i - co najważniejsze - zdrowo. Było anielsko, ale nie sielsko.

Zrozumiałem, jak potężne i skuteczne jest działanie anioła. Sam Gabriel, którego znamy jako zwiastuna nowiny o narodzeniu Jezusa, odpowiedzialny był za zniszczenie Sodomy i Gomory. W ciągu chwili potężne miasta zmieniły się w kupki pyłu.

„Przenika się nawzajem tłum, Archanioły i ludzie” - pisał Józef Czechowicz w wierszu „Przemiany”. „Nie zapominajmy też o gościnności, gdyż przez nią niektórzy, nie wiedząc, aniołom dali gościnę” (Hbr 13,2) Przenika się tłum. Kto jest człowiekiem, a kto aniołem?

Czy dostrzegasz żebraka... w sobie? o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Żyjemy wielkimi aspiracjami, a nie zauważamy, że wewnątrz nas jest mały, biedny człowiek, którego tak naprawdę nie lubimy. Jemu powinniśmy okazać najwięcej miłości

Czytałem u Kazantzakisa opowieść o kimś, kto całe życie zbierał pieniądze na pielgrzymkę do Jerozolimy. Kiedy już zebrał wielką sumę, spakował torby podróżne, pożegnał się z rodziną i wyruszył w stronę Świętego Miasta. Ale kiedy tylko wyjechał za bramę swojego miasta, ujrzał żebraka, który nie miał ani domu, ani nikogo, kto by mu pomógł. Oddał więc mu wszystkie oszczędności i wrócił do domu. Rodzina wybiegła naprzeciw zdziwiona i zaczęła pytać z przekąsem: „Już dojechałeś do Jerozolimy?”. On ze stoickim uśmiechem powiedział: „Tak, dojechałem, zobaczyłem nawet Jezusa”. Okazał miłosierdzie i dlatego uznał, że nie musi wędrować do Jerozolimy.

Takimi żebrakami możemy być też sami dla siebie. Wyruszamy w daleką podróż, żyjemy wielkimi aspiracjami, a nie zauważamy, że wewnątrz nas jest mały, biedny człowiek, którego tak naprawdę nie lubimy. Jemu powinniśmy okazać najwięcej miłości. Z jednej strony, nie sposób pomagać innym, kiedy nie chcemy pomóc sobie samym i nie zgadzamy się na swoją małość i swoją kruchość. Z drugiej strony, czasem trzeba pomóc komuś biednemu, żeby dorosnąć do odkrycia kogoś wcale nie lepiej uposażonego we własnym wnętrzu. Najlepiej bowiem jesteśmy przygotowani, by pomóc innym, gdy nam udzielono pomocy. Nikt nie wie, co to bieda, jeśli osobiście jej nie doświadczył. Okaż jałmużnę najpierw sobie samemu! Jałmużna to słowo kojarzy nam się jedynie z udzieleniem komuś jakiejś łaski, ale jałmużna może być także udzielaniem sobie prawdy.

Dlatego proponuję odczytać słowa Jezusa w inny sposób: Czy uznałeś w sobie kogoś głodnego uczuć, głodnego czyjejś obecności, głodnego miłości? Czy uznałeś w sobie spragnionego dobrego słowa? Czy uznałeś w sobie przybysza, kogoś, kto nie umie się odnaleźć, kto czuje się zagubiony? Czy widzisz swoją nagość, swój wstyd? Czy wiesz już, na co chorujesz? Czy znasz swoje więzienie? W czym czujesz się ograniczony i zamknięty? W tym wszystkim przecież był Jezus. On tego wszystkiego doświadczył i dlatego w tym wszystkim był gotowy nam pomóc. Tak napisano o Nim w Liście do Hebrajczyków: „Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu” (Hbr 4,14-15). Czy widzisz, że Jego słabości są i Twoimi?

Na pewno nie zachęcam nikogo do użalania się nad sobą, ale do zwolnienia się z ciężaru buntu i tych wszystkich narzekań, które czynią nas niezadowolonymi z naszego naśladowania Jezusa. Jałmużną może być właśnie ta nasza medytacja nad sobą samym. Czy udzieliłeś sobie słów prawdy - porównania siebie z życiem Jezusa? Czy zgodziłeś się na niedomagania, trudności, przykrości życia? Czy Twoje pragnienie bycia takim jak Jezus zostało spełnione, gdy zdałeś sobie sprawę, że tylko jedno pragnienie powinno być w Tobie: domagać się spełnienia pragnienia w takim miejscu jak Jezus - na krzyżu?

Uff, ciężkie te talenty o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Co jest twoim krzyżem, jest twoim talentem! Pozbyć się problemów, czy wykorzystać je dla chwały Bożej? Jak konkretnie zamierzasz wykorzystać swoje problemy dla chwały Bożej?

Czy twoje życie jest pomnażaniem talentów czy zakopywaniem ich? Zakopać - to zachować tylko dla siebie, nie oddać Bogu i nie służyć ludziom, mieć dar tylko na swój użytek i dla własnej satysfakcji. Wszystkim obdarowanym jest ciężko. Czasem aż tak bardzo, że ukrywają swoje dary nie tylko dla siebie, ale nawet przed sobą. Jak zamierzasz sobie poradzić z tym, z czym ci ciężko? Talent to przecież ciężar od 21 do 68 kg według miary babilońskiej!

Dwa talenty są jak dwie belki krzyża Chrystusa. Co jest twoim krzyżem, jest twoim talentem! Pozbyć się problemów, czy wykorzystać je dla chwały Bożej? Jak konkretnie zamierzasz wykorzystać swoje problemy dla chwały Bożej? Pięć talentów jest jak pięć ran Jezusowego ciała! Czy twoje zranienia oddałeś dla chwały Boga? Najbardziej utalentowani jesteśmy wtedy, gdy jesteśmy podobni do Chrystusa ukrzyżowanego.

Pewien artysta malował wspaniale obrazy. Jeden mu się wyraźnie nie udał. Ze złości mokrym pędzlem przekreślił płótno i schował go na górę, na strych. Po jakimś czasie przyszedł do niego handlarz dziełami sztuki i kazał sobie przedstawić obrazy. Zakupił kilka, ale chciał jeszcze zobaczyć coś szczególnego. Kazał sobie przynieść wszystkie prace i, ku zdziwieniu artysty, zakupił najbardziej nieudane i przekreślone dzieło. Zrobiło ono furorę, ponieważ wyraźnie rzucało się w oczy. Przedstawiało dziecko w zniekształconych proporcjach ciała. Cała postać była przekreślona dwoma pociągnięciami farby. Obraz wydawał się do niczego nie nadawać. Kupił go jakiś książę do swej galerii. Napisano interesujące recenzje na jego temat. Ten artysta z dnia na dzień stawał się coraz sławniejszy.

Nie patrz, czy twoje życie jest przekreślone, czy bez proporcji, tylko czy swoje życie oddajesz w „obieg” Panu Bogu i czy żyjesz dla Jego chwały? Czy twoje dzieło życia pozwoliłeś Jezusowi zakupić do Jego galerii? Sam jesteś talentem Jezusa, wartościowym skarbem, który On odkupił i zniósł, choć było Mu ciężko! Co zrobiłeś ze swoim życiem? Co zrobiłeś ze swoim powołaniem w ciągu tego roku? A twoja największa łaska tego roku? Co z nią uczyniłeś w ciągu tego czasu? Jakimi darami dysponujesz i jak obdarowałeś swoją wspólnotę lub rodzinę? Czy widzisz rozwój w świecie swojej modlitwy?

Nad czym pracowałeś i jak ci się udały twoje wysiłki? Czy udało ci się „zainwestować” w swoją wspólnotę lub rodzinę coś z Bożej łaski? Czy widzisz, że bardziej kochasz, że łatwiej wychodzisz z konfliktów? Czy nie pozwalasz na obłudne zachowanie, czyli udawanie, że wszystko jest w porządku, gdy tymczasem nie są uporządkowane twoje relacje z innymi? Może powinieneś napisać teraz listę swych najważniejszych talentów i opisać, jak je wykorzystałeś dla chwały Boga? Tylko nie przekreślaj tej listy na krzyż, bo może to wszystko okazać się dziełem, które zakupi jakiś handlarz sztuki z nieba?

Stój, nie pali się! o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Nie pozwolić, by z naszych oczu znikł Bóg. Nawet gdyby się straciło na jakiś czas Pana, nie dać się skusić do pracoholizmu za wszelką cenę! Nie musimy się tak spieszyć, jak się spieszymy

Czuwanie w oczekiwaniu na przyjście Pana jest zdolnością, której nie możemy zaniedbać.

Przypowieść ma w sobie wątek tragiczny - podążanie głupich panien, by zakupić oliwę. W greckiej wersji użyto w tym miejscu słowa: „agorasato”, które pochodzi od „agoradzo”, i oznacza nie tylko samo kupowanie, ale też przebywanie na rynku, wałęsanie się po nim lub, w sensie przenośnym, bycie wulgarnym, pospolitym, a nawet kimś, kto nie tyle ma lampę, co stoi pod latarnią! Wielka miłość do Boga łatwo może przeistoczyć się w wulgarną miłość z rynku, jeśli zabraknie czujności. Nie ma takiego szczytu miłości, z którego człowiek nie stoczyłby się na samo dno, a nie z każdego dna jest powrót. Trzeba czuwać nad swoim sercem. „Wesoło błyszczy światło sprawiedliwych, a lampa niewiernych przygasa” (Prz 13,9).

Niewierność polegająca na braku czuwania to efekt działania złego ducha, który ciągle ponagla człowieka do takiej aktywności, by nie było czasu na zastanowienie się, na rozmyślanie, na adorację Jezusa, na zatrzymanie się w biegu życia. Szatan posługuje się jedną z najskuteczniejszych metod odciągnięcia nas od sensu życia: nie masz czasu! Głupie panny pobiegły mimo tego, że było już ciemno i była noc. Mądre panny potrafiły zatrzymać się, poczekać na obecność Boga. Każdy z nas potrzebuje nie tylko wytchnienia, ale też wytchnienia w Bogu. Nadaktywność sprawia, że tracimy z lamp oczu najważniejsze światło: Boga. Wtedy pozostaje już tylko bieg w ciemności, ku grzechowi. Sidła szatana polegają między innymi na tym, by człowieka nieustannie zajmować czymkolwiek, byleby tylko ten nie miał czasu dla Jezusa. Faraon, widząc przebudzenie duchowe Izraela, nakazał: „Wyznaczycie zaś im tę samą ilość cegieł, jaką wyrabiali dotąd, nic im nie zmniejszając; ponieważ są leniwi, wołają przeto: Pójdźmy złożyć ofiarę naszemu Bogu. Praca tych ludzi musi się stać cięższa” (Wj 5,8).

Z takiej zasadzki jest tylko jedno wyjście: nie pozwolić, by z naszych oczu znikł Bóg. Nawet gdyby się straciło na jakiś czas z oczu Pana, nie dać się skusić do pogoni świata, do pracoholizmu za wszelką cenę! Nie musimy się tak spieszyć, jak się spieszymy. Nie pali się! „Błogosławię Pana, który dał mi rozsądek, bo nawet nocami upomina mnie serce. Stawiam sobie zawsze Pana przed oczy, nie zachwieję się, bo On jest po mojej prawicy” (Ps 16,7-8). To jest ta czujność. Lepiej nie zdać egzaminu, niż zdać i nie znaleźć czasu na Biblię. Każdej nocy lepiej nie być przytulonym, byleby przytulić w swoim sercu Ducha Świętego. Nie przegapić spowiedzi, nie zapomnieć o Eucharystii, nie zaniedbać Boga, choćby się zaniedbało wszystko inne. Czytamy wyraźnie: „Starajcie się naprzód o królestwo Boga i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy” (Mt 6,33-34).

Nie połykaj wielbłądów! o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Oburzenie jest tym gatunkiem niezadowolenia z siebie, które udaje, że jest niezadowoleniem z innych. Tego oburzają czyjeś komary, kto połyka swoje wielbłądy

Pokuta jest poniżeniem siebie samego, rezygnacją z pozycji, która pozwala ci święcić triumf nad innymi. Miło jest czytać słowa Jezusa, w których tak bardzo obnaża obłudę faryzeuszów, ale całkiem niemiło byłoby takich słów wysłuchać, będąc ich adresatem. A przecież to jest prawda o mnie.

Jestem kapłanem i w świątyni zawsze siadam na zaszczytnym miejscu.

Po udanym kazaniu wychodziłem na zewnątrz, by mnie pochwalono za mądre słowa. Moi przełożeni kupują coraz piękniejsze ornaty, pełne frędzli i haftów, w których wyglądam przy ołtarzu dostojnie i majesta­tycznie. Kiedy przychodzą uroczystości lub jakieś uczty, wszyscy lubimy w kościołach wysłuchiwać długich życzeń, w których wspomina się nasze za­sługi, tytuły i dokonania. Po rekolekcjach dostajemy kwiaty i słuchamy wierszyków dziecięcych, z których dowiadujemy się, że jesteśmy idealni i godni ubóstwienia. Lubimy ten błysk podziwu w oczach tłumu i oklaski.

Któż nie lubi usłyszeć słów: „wielebny ojcze”, „księże doktorze”, „ekscelencjo”, „ojcze dyrektorze”. Wszystko to wynosi nas wysoko, utwierdza w nas pokusę przekonania, że jesteśmy nie solą tego świata, tylko najsłod­szym kremem na torcie społeczeństwa. Ale kiedy przychodzi podjąć jakiś trud, ciężar pokuty za ludzi, przejąć się bó­lem i cierpieniem, to wsiadamy w auta i pędzimy się odprężyć za miasto. Grozimy palcami innym, ale palcem nie chcemy podeprzeć umęczonych do granic wytrzymałości przez cierpienie. Oczywiście tak generalnie nie jest, ale my, ludzie przy katederkach, mamy coraz słabszy autorytet, i to jest na pewno efektem ucieczki w dystyngowaną próżność.

Faryzeizm ma również swoją ateistyczną frakcję. Wśród niewierzących przeważają „zgorszeni” niekonsekwencją katolików, politykierstwem niektórych kapłanów albo zbyt ekonomicznie brzmiącymi ogłoszeniami. Zawsze mają ściśnięte twarze jak pięści - gotowe uderzyć celnym argumentem. Faryzeusze są wszędzie, wśród wierzących i ateistów, wśród zakonników i publicystów. Łączy ich jedno hasło: „Faryzeusze wszystkich krajów łączcie się przez oburzenie”.

Oburzenie jest tym gatunkiem niezadowolenia z siebie, które udaje, że jest niezadowoleniem z innych. Możemy śmiało powiedzieć, że tego oburzają czyjeś komary, kto połyka swoje wielbłądy. Brudne ręce oburzają tych, którzy ukrywają brudne nogi. To zadziwiające, że wrażliwość estetyczna aż nazbyt często ukrywa niechlujstwo etyczne!

| 1 |

Oddaj dobro, nie zło

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Od miłości do Boga zależy każda inna miłość. Brak miłości do bliźnich jest oznaką „wybrakowanej” miłości do Boga

Miłość do Boga jest miłością jedyną w swoim rodzaju, i nie da się jej podzielić z nikim innym. A jednak to od miłości do Boga zależy każda inna miłość. Brak miłości do bliźnich jest oznaką „wybrakowanej” miłości do Boga. Kochać bliźniego można wtedy, gdy się chce więcej dobra bardziej dla kogoś niż dla siebie.

Sprawdzianem miłości bliźniego jest zupełny brak zazdrości, a nawet radość z czyjegoś szczęścia i sukcesu. Miłość objawia się przez zdolność do oddawania tego, co posiadamy. Chodzi o oddawanie dobra, ale też o nieoddawanie krzywdy. W tradycji rabinicznej zapisano takie porównanie: „Tora nakazuje nam, aby nie mścić się ani nie chować urazy do drugiego człowieka. Jeśli ktoś kroił mięso i nóż obsunął mu się, raniąc jego rękę, to czy skaleczona ręka odwzajemniłaby się za to i zraniła drugą?”. Miłość do bliźniego jest więc zdolnością do oddawania dobra i nieoddawania zła.

Jeśli Jezus mówi, by kochać bliźniego jak siebie samego, to znaczy, że każdy bliźni jest częścią tego samego ciała, a więc raniąc kogoś, ranilibyśmy siebie samych. Oddawać dobro - to pragnienie, aby ktoś był tak ceniony, jak ja sam chciałbym być ceniony, aby ktoś był bardziej kochany niż ja, aby ktoś zyskiwał większe znaczenie niż ja, aby inni byli bardziej chwaleni niż ja, aby kogoś bardziej ceniono we wszystkim niż mnie, aby inni byli nawet bardziej szczęśliwi niż ja, bardziej obdarowani łaską niż ja, aby ktoś był bardziej rozumiany niż ja, aby czyjaś wola się spełniała, a nie moja, aby nie u mnie szukano rady, lecz u bliźniego, aby ktoś miał mniejsze trudności niż ja. „Miłość braterska ma w nas sprawiać, że będziemy tak kochali tych, którzy nie są dla nas sympatyczni, jak tych, którzy są dla nas sympatyczni” (M. D. Philippe).

Szatan skupia naszą uwagę na czyichś wadach i defektach, Duch Święty zaś uwydatnia czyjeś zalety i dary. Możemy żyć, nie będąc kochanymi przez bliźnich, ale nie możemy, gdy ich nie kochamy. Miłość potrafi być równie porażająca jak śmierć, a nawet bardziej! Święta Katarzyna Sieneńska podczas jednej z ekstaz przeżyła śmierć mistyczną. Na kilka godzin ustały wszystkie funkcje jej organizmu tak wyraźnie, że wszyscy myśleli, że umarła. Gdy odzyskała ziemską świadomość, przez trzy dni płakała z tęsknoty za tym, czego doświadczyła od Jezusa i co zobaczyła w Jego miłości do Jej duszy! Miłość bliźniego nie może się ograniczać do jednej osoby, choć miłość Boga zawsze ma wyłączność, bo Bóg jest tylko jeden! Można kochać tylko jednego Boga, zaś miłość tylko do jednego człowieka bywa grzechem bałwochwalstwa. „Każdy, kto kocha tylko jedną osobę i nie kocha bliźniego swego, zdradza tym samym, że jego uczucie do tej osoby jest zwykłym przywiązaniem mającym charakter podporządkowania lub dominacji. Na pewno zaś nie jest miłością” (E. Fromm).

| 1 |

Podatek sumienia

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Napisano już dużo o tej kłótni o podatki. Jedno jest pewne, Jezus w ogóle nie zajął stanowiska w tej sprawie. Nie dał się sprowokować.

Można oczywiście zrozumieć Jego odpowiedź w ten sposób, że skoro denar ma napis cezara, to należy do cezara i nie należy wstrzymywać się przed płaceniem podatków. W gruncie rzeczy Jezus uniknął pułapki rozstrzygnięć problemów politycznych, finansowych czy ekonomicznych.

Chrystus przyszedł po to, by człowiekowi ukazać źródło grzechu: serce. To należy oddać Bogu! Jest tylko jeden podatek - podatek wyznania win. Co by się stało, gdybyśmy w ogóle nie płacili wszelkich podatków, zaniedbali NIP-y i PIT-y, pokpili sobie kwity za światło i za energię, i nie odwiedzali latami okienek w urzędzie skarbowym? Co się stanie z człowiekiem, który zaniedbał podatek sumienia należny Bogu w okienku konfesjonału? Które konsekwencje są poważniejsze? Jeśli rzeczą konieczną jest nieustanne porządkowanie naszych relacji z państwem, to tym bardziej z państwem Boga!

Celem pierwszego nadejścia Mesjasza nie było zaprowadzenie wszechświatowego pokoju czy kodyfikacja polityczno-ekonomiczna. Celem było zajęcie się praprzyczyną nieszczęść, czyli grzechem.

To w czasie swego drugiego przyjścia zaprowadzi On pokój na świecie. Żydzi z czasów Pana Jezusa nie chcieli słyszeć o Mesjaszu Cierpiącym Słudze, który miał przyjść jako Paschalny Baranek ofiarny.

Chcieli Króla zwycięskiego, który założyłby doskonałe królestwo, porządek idealnego społeczeństwa.

Mamy obowiązek składania denara Bogu. Nowy Testament mówi o tym kilkakrotnie. Nie chodzi jednak o denara składanego w urzędzie, ale o uregulowanie zadłużeń sumienia: denar przebaczenia, gdyż umiemy prosić o przebaczenie Boga, ale na prośby bliźnich jesteśmy głusi i dusimy ich zawiścią (Mt 18,28); denar darowany dla ulgi człowiekowi obciążonemu zadłużeniami moralnymi, które rzucają go do stóp Jezusa (Łk 7,41); denar pracy nad rozwojem powołania, jakim zostaliśmy wszyscy obdarowani, bez względu na czas nawrócenia (Mt 20,13); denar dzielenia się mądrością słowa jak chlebem, nawet gdy jest za późno i nie mamy nic do ofiarowania innym oprócz Bożych słów i modlitwy (Mk 6,37); denar nieżałowania niczego w miłowaniu Jezusa, wzorem Marii, która nie żałowała nie tylko naczynia alabastrowego, ale zapewne i swego alabastrowego życia dla chwały Chrystusa (Mk 14,5); denar wyrzeczenia się wszelkiej magii i każdego rodzaju okultyzmu, nawet jeśliby miały pozór medycznego omamienia (Dz 19,19). I wreszcie denar miłosierdzia, ulitowania się nad nieszczęściem innych, którzy zabłądzili w drodze do Jerozolimy Niebieskiej (Łk 10,35; Ap 6,6). Oto zgłoszenie identyfikacyjne dla osoby prowadzącej samodzielnie działalność zbawczą!

| 1 |

Nie zjadaj Komunii!

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Spójrzmy na swoje zaangażowanie na Mszy świętej. Ilu z nas nie ma, nie tyle stroju, co nastroju weselnego i po prostu nie odzywa się ani słowem?

Odrzucenie zaproszenia jest zniewagą. Jeszcze gorszą zniewagą jest być na weselu i mieć pogrzebową minę, być obdarowanym łaską i nie cieszyć nią, lecz smucić. Uczta z przypowieści jest obrazem Eucharystii. Spójrzmy na swoje zaangażowanie na Mszy świętej. Ilu z nas nie ma, nie tyle stroju, co nastroju weselnego i po prostu nie odzywa się ani słowem?

Przypomnijmy sobie komunię z Ostatniej Wieczerzy. Judasz zjadł chleb umaczany w winie i wyszedł, milczący i smutny. A była noc. Wszedł od razu w ciemność, ponieważ zrezygnował z czułości Boga. Jan zaś został w Wieczerniku i przytulił się do piersi Jezusa. On nie wyszedł na zewnątrz, pozostał wewnątrz i nasłuchiwał serca Jezusa.

Msza święta jest chwilą jedyną w swoim rodzaju. Niczego nie da się z nią porównać. Każdy z nas został stworzony dla zbawienia. Każda chwila w życiu przeznaczona jest dla wypełnienia tego właśnie celu. Każda chwila jest niepowtarzalna. Jeśli nie odkrywamy tej eucharystycznej chwili i pozwalamy Jezusowi przejść obok nas, nie da się już wrócić tego czasu. Nie możemy przyjmować Komunii, jeśli jesteśmy w stanie grzechu śmiertelnego. Trzeba o to bardzo dbać, by czystym sercem przyjmować Jezusa. By nie być Judaszem, ale Janem. Zbyt łatwo wracamy do grzechów. Zbyt łatwo wchodzimy w ciemną noc, gdzie jest płacz i zgrzytanie zębów, jak Judasz. Przyjmować Jezusa z sercem brudnym to coś więcej niż zuchwałość. Moment Komunii jest po to, by się modlić. Byłoby jednak niewłaściwe, gdybyśmy modlili się modlitwą faryzeusza - porównując się z innymi, albo modlitwą, w której bardziej liczą się nasze kłopoty i problemy niż Jezus. Mniej próśb, a więcej miłości do Jezusa! Powiedz Mu, że Go kochasz, że całym sercem dziękujesz Mu za to, co dla ciebie uczynił. Nie chciej tylko „zjeść” Komunii, chciej przyjąć Jezusa. Taka modlitwa nie powinna być litanią smutnych próśb i skarg albo stanem odrętwiałego zaniemówienia, ale bukietem czci i podziwu.

Kiedy trzymam Hostię, myślę o przypowieści o robotnikach, którzy otrzymali denara za różny czas pracy (Mt 20,1-16). Za pracę duchową w winnicy mojej duszy, za pracę dla innych dusz w winnicy Kościoła zawsze jest ta sama nagroda: komunia z Jezusem. To moja zapłata!

Święty Piotr Damiani był małym dzieckiem, kiedy stracił rodziców. Był wychowywany przez starszego brata, który bardzo źle go traktował. Dziecko chodziło bez właściwego ubrania i często niedożywione. Pewnego dnia na drodze chłopiec znalazł srebrny pieniądz, a nie mogąc odszukać właściciela, pomyślał, że kupi sobie coś z ubrania. Nagle w pamięci ujrzał zmarłych rodziców. Zdecydował się ofiarować swój skarb na Mszę za rodziców. Od tego dnia jego życie się zmieniło. W niedługim czasie jego losem zajął się drugi brat, który zadbał o jego edukację i traktował go z miłością. Ta zmiana pozwoliła mu zostać kapłanem, a później świętym.

| 1 |

Nie, dziękuję!

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Każde dobro staje się zasadzką, kiedy staje się bardziej pożądane niż Bóg

Zabito syna, bo nie chciano oddać korzyści z winnicy. Zabijamy Jezusa zawsze, gdy boimy się utracić to, co, jak sądzimy, należy się nam od życia. Istnieje pokusa, by zinterpretować tę przypowieść, zganiając wszystko na żydów, którzy odrzucali proroków i samego Jezusa, ale przecież... sami jesteśmy w takiej sytuacji. Nudzi już mnie, gdy słyszę w czasie homilii o faryzeuszach sprzed dwóch tysięcy lat. Tak, jakby nie było ich dzisiaj!

Jesteśmy w winnicy Boga. To do nas posyłani są prorocy, do nas przychodzi Jezus. Życie nie jest dla „wyżycia się”. Sytuacja opisana w przypowieści kojarzy się z podstępem węża, który skusił Ewę do spożycia owocu. Nie potrafiła się wyrzec tej przyjemności. Tym razem jednak obiektem pożądania stał się już nie tylko owoc, ale cała winnica. Winnica to ogród, to raj, który powinniśmy wyhodować w tym życiu. Ale nawet to, do czego doszliśmy w życiu, nie jest ważniejsze od samego Boga. Nie ma raju bez wolności od Niego. Każde dobro staje się zasadzką, kiedy okazuje się bardziej pożądane niż Bóg.

Prawdziwe wyrzeczenie nie zaczyna się od wielkich poświęceń, lecz od małych kęsów. Tak było w przypadku Adama i Ewy. Wielkie upadki zaczynają się od małych zaniedbań i drobnych przywiązań.

Wielka świętość zaczyna się w małych wyrzeczeniach. Tym bardziej że Bóg nie patrzy na ogrom naszych czynów ani nawet na przeciwieństwa, które pokonaliśmy, ale na miłość, która pobudza nas do ich spełnienia. Człowiek ma tylko dwie ręce, ale chciałby nimi zgarnąć cały świat, tracąc przy tym głowę. Pracownicy nie chcieli się wyrzec owocu, dlatego w końcu musieli wyrzec się Syna właściciela. Kiedy nie umiemy się uwolnić od zachłanności, wcześniej czy później stracimy Jezusa. Owoc winnicy w porównaniu z przyjaźnią z Synem właściciela całego świata jest doprawdy czymś znikomym, ale właśnie to jest groteskowo tragiczne, że marne przywiązania do bezwartościowych przyjemności są dla nas potężniejszymi kajdanami niż więzy miłości z Jezusem.

Przyjemności zawsze grozi niebezpieczeństwo zawłaszczenia, dlatego święci woleli znosić przykrości, gdyż serce ich było wówczas wolne od tej pokusy. Oddać Bogu cokolwiek, to oddać siebie, zatrzymać cokolwiek dla siebie, to stracić Bożą przyjaźń. Izrael musiał opuścić Egipt, aby stać się narodem wybranym, Mojżesz musiał wyrzec się kariery na dworze faraona, by stać się prorokiem, Eliasz musiał porzucić sławę pogromcy 450 proroków Baala, by stać się godnym oglądania Boga na Horebie, Apostołowie musieli opuścić domy, pola i najbliższych, by stać się godnymi Chrystusa.

Nawet miłość łatwo bywa mylona z zależnością. Wyrzeczenie daje człowiekowi to, czego zawsze bardzo pragnął - wolność. Wszyscy czujemy się zniewoleni, ale gdy przychodzi zerwać jakiekolwiek kajdany, krzyczymy: Nie! Naród wybrany musiał wyrzec się nie tyle Egiptu, co bogów Egiptu: pracy i tyranii, bogów Asyrii: złości i wojny, bogów Babilonu: rozpusty i magii. A my? Jacy bogowie rządzą naszym sercem?

| 1 |

Pracuj nad winną duszą

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Tymczasem, kiedy inni dwa razy w tygodniu poszczą o chlebie i wodzie, potrafię zajadać pstrąga, usprawiedliwiając się, że to nie mięso

Przypowieść o dwóch synach jest dalszym komentarzem do opowieści o robotnikach z winnicy. Tu również jest konflikt dwóch postaw: kogoś, kto deklaruje swoje zaangażowanie, ale w rzeczywistości jest opieszałym i upartym pozerem przybierającym maski religijnej aktywności, i kogoś, kto przez jakiś czas życia odrzucał Bożą miłość, ignorując i lekceważąc dar nieba, ale w końcu się opamiętał i wszedł do winnicy!

Dopóki przypowieść pozostaje na terenie symboli, każdy z nas może ją czytać z bezpiecznym dystansem człowieka, który negocjuje w kamizelce kuloodpornej. Lecz gdy tylko zadamy sobie pytanie, kim dzisiaj są ci, którzy mówią „idę”, ale nie idą, i ci, którzy buntują się przeciwko Bogu, lecz później gorliwie Mu towarzyszą, przypowieść zaczyna drażnić sumienie. W takim zamiarze Jezus ją wypowiedział, choć chcielibyśmy z niej uczynić jedynie bajkę do poduszki. Słowa mądrości mają być jak ościenie, mają boleśnie pobudzać do drogi.

Sprawiedliwy rozpoczyna swą mowę od oskarżenia samego siebie. Przypominam sobie, że w dniu święceń powiedziałem Jezusowi „Oto idę, Panie” i miałem zamiar iść z Nim wszędzie, gdzie On pokaże. Tymczasem, kiedy inni dwa razy w tygodniu poszczą o chlebie i wodzie, potrafię zajadać pstrąga, usprawiedliwiając się, że to nie mięso. Kiedy opłakujący swe opóźnienie w wierze modlą się w świątyni na czuwaniu do rana, ja spoglądam na ekran.

Dwa razy w przypowieści pojawia się słowo opamiętać się! Można je przetłumaczyć jako poczucie żalu, które prowadzi do nawrócenia. O czym trzeba sobie przypominać? O własnym grzechu i o tym, ile to kosztowało Chrystusa. To daje moc, by iść i nie zatrzymywać się. Dlatego w przypowieści pojawia się to istotne słowo, oznaczające postawę aktywną, dynamiczną: Idę! Wychodzić od pamięci o swoim grzechu i dochodzić do krzyża Chrystusa. Nieustanna pamięć o tych dwóch punktach losu chrześcijańskiego tworzy w nas tożsamość dziecka Bożego. Tożsamość jest bowiem efektem pamięci (skąd się wyszło) i nadziei (dokąd się zmierza).

Skorzystam z gry słownej: pracować nad winną latoroślą to pracować nad własną winną nieprawości duszą, tak by zakwitła modlitwą i wydała owoc nawrócenia, gdyż siekiera już przyłożona do korzenia gorzkiego, który rośnie ku zarozumiałości. Święta Katarzyna ze Sieny otrzymała od Jezusa słowa: Lecz spójrz i zobacz, jak oblubienica moja zabrudziła sobie twarz, jak zarażona jest trądem nieczystości i miłości własnej, jak nadęta pychą i chciwością. Ciało powszechne, to jest religia chrześcijańska, i nawet ciało mistyczne świętego Kościoła, to jest moi słudzy, tuczą się jej grzechem. Z jednej strony średniowiecze było mistyczne, radykalne i bogate w ubóstwo świętego Franciszka, a z drugiej pełne nepotyzmu, symonii, żądzy władzy i bogactwa. W Kościele zawsze istniało to podwójne odniesienie do Jezusa. Oczywiście łatwiej zobaczyć to w historii, bo to mniej zobowiązuje.

| 1 |

artykuł z numeru 39/2005 25-09-2005

Wszyscy byliśmy bezczynni

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Nawrócenie to jedyny rodzaj zajmowania się sobą, który nie jest samolubstwem

Kolejno najmowani robotnicy pracowali od coraz późniejszych godzin, jednak dostali tę samą nagrodę. Jezus opowiedział tę przypowieść prawdopodobnie pod koniec swej działalności, kiedy stało się jasne, że wybrany naród zostanie wzbogacony o pogan, a nawet ostatnich grzeszników. Widział zgorszenie swych rodaków, gdy otaczał się ludźmi dotychczas żyjącymi z dala od Tory: celnikami, grzesznikami. Ostatni stali się pierwszymi w Jego sercu.

Czy to jest niesprawiedliwe, że nawróceni dostają nagrodę nieba podobnie jak wiernie trzymający się religijnego stylu przez całe życie? Szemranie jest oznaką przeceniania siebie. Nawrócenie to jedyny rodzaj zajmowania się sobą, który nie jest samolubstwem. Praca nad sobą to praca nad swoją wiecznością, nad życiem duchowym, nad duchem skrytym w ciele. Nasz duch to winnica rozrastająca się na gruncie ciała. Winnica jest twoim rajem, a jednocześnie własnością Boga. Robotnicy pracują w winnicy Pana. Kształtowanie osobowości duchowej nie może się dokonywać w izolacji od innych i od świata, ani też w zatraceniu swojego „ja” w anonimowym tłumie.

Winnicą na pe-wno jest ogród Biblii. Słynny komentator Raszi mawiał, że kto nie przedłuża swojego dziennego studiowania Tory o nocne czuwanie, straci swoje życie. Pewna przypowieść jeszcze wyraźniej podkreśla niezmierną wartość czasu, jaki został nam dany na zdobycie mądrości ukrytej w winnicy Biblii. Król powiedział swojemu słudze: przelicz te sztuki złota od teraz do jutra, a ile uda ci się policzyć, będzie twoje. Jakże mógł sługa zasnąć? Każda chwila przeznaczona na sen kosztowałaby go fortunę. Podobnie Mojżesz, kiedy był na Horebie i rozmawiał z Bogiem twarzą w twarz przez czterdzieści dni, nie zasnął ani przez moment, lecz wykorzystał każdą chwilę spędzoną z Najwyższym.

Tymczasem Jezus mówi, że nawet ci, którzy przez większość życia nie zajmowali się Bogiem ani troską o własne życie i dość późno sięgnęli do słów Bożych, dostaną swoją nagrodę.

Zwróćmy na to uwagę, że właściciel winnicy najął wszystkich robotników. Na początku wszyscy byli bezczynni! Na początku każdy z nas nie zajmuje się troskliwie swoim zbawieniem. To jest tajemnicza wola Boga, że każdy z ludzi, w zupełnie innym momencie, jest przekonywany do nawrócenia, które zostało przedstawione jako praca w winnicy. Ci, którzy najpóźniej przybyli, być może byli najgorliwsi, bo chcieli nadrobić stracony czas. W greckim słowniku możemy ze zdumieniem przeczytać, że słowo argos, jakim zostali określeni ci bezczynni, ma podwójne znaczenie. Może też oznaczać kogoś szybkiego, rączego, gorliwie spełniającego swoje zadanie. Znana jest wszystkim gorliwość prozelitów, ludzi nawróconych, i aroganckie lenistwo duchowe tych, którzy mniemali, że już nie muszą się starać o miejsce w niebie, gdyż im się zawsze należało.

| 1 |

Lekcja miłości

Agnieszka Amrouni Marsylia, Francja

Bardzo trafiają do mnie mądre teksty ojca Augustyna Pelanowskiego. Uczą, że piękne słowa Ewangelii należy odbierać w kontekście Bożej miłości, całego ogromu miłosierdzia dla nas, słabych ludzi.

Nie można poznać swojej natury bez oparcia w Jezusie. Nawet, gdybyśmy byli skażeni wszystkimi grzechami świata, jest jeszcze Ktoś, kto nas kocha, kto nas mocno trzyma za rękę, zwłaszcza wówczas, gdy czujemy się bardzo samotni.

Komentarze ojca Augustyna dzięki swej mądrości i zarazem prostocie są wspaniałą lekcją miłości i pokory, codziennego obcowania z Bogiem.

Dla mnie owo przesłanie sprowadza się do słów: „Oddaj się Panu z całą swoją nędzą i złą naturą, bezgranicznie Mu zaufaj”. Serdecznie dziękuję za te komentarze do Ewangelii.

| 1 |

Pozbądź się długu!

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Nie ubóstwiaj swojego żalu i niechęci. Nie wpadaj w złość, wpadnij w przebaczenie

Gdy Izaak był w Gerarze, oczyszczał studnie wy-kopane jeszcze przez Abrahama. Filistyni zasypywali je ziemią, ale Izaak natychmiast je oczyszczał. Czynił to dotąd, aż Filistyni przestali brudzić wodę. Tak uprzykrzają nam życie złe duchy. One są takimi Filistynami wrzucającymi do studni naszego serca ziemię złości. Zanieczyszczają uczucia i gdy doświadczymy czegoś nieprzyjemnego, „dosypują” oskarżenia, pretensje, żale, mącą wnętrze niepokojem, powiększają w naszej wyobraźni krzywdy. Nie pozwól, aby niepowodzenie stało się klęską, nie powiększaj w swoim wnętrzu rozmiarów przykrości, które przeżyłeś. Nie myśl i nie działaj, jakbyś był bezwolną ofiarą wypadków z przeszłości. Przeszłości nie zmienisz, ale możesz zmienić swoje podejście do niej i oczywiście przyszłość.

Czy zawsze musi być między tobą a osobą, która cię skrzywdziła, tak jak było dotychczas? Nie skupiaj się na tym, co ta osoba zawiniła, nie ubóstwiaj swego żalu i niechęci. Nie wpadaj w złość, wpadnij w przebaczenie. Nabierz nowych przyzwyczajeń. Twoje przebaczenie trwa - już się zaczęło, ale jeszcze się nie skończyło, skoro uciekasz przed kimś, kto ci wyrządził krzywdę. Nigdy nie pozbędziesz się złości, jeśli nie nauczysz się żyć przebaczeniem, a przebaczenie to wola pokochania kogoś. Za każdym razem, kiedy spotykasz tę osobę, staraj się wskrzeszać łagodność i wolę przyjęcia jej, a odrzucaj, na ile potrafisz, filistyńskie błoto urazów. Zrezygnuj z roszczenia, nie chowaj w sobie urazy.

Pomyśl sobie, że skoro przebaczyłeś tej osobie, to znaczy, że już nic nie jest ci winna! To tak, jak z długiem pieniężnym. Wyobraź sobie, że masz kartkę z podpisem osoby, która jest zadłużona u ciebie na 10 tysięcy talentów złota, ale darowałeś cały ten dług. Wziąłeś zapis dłużny i podarłeś na oczach swojego dłużnika. Czy po czymś takim należy jeszcze żądać długu? Czy po twoim darowaniu należy jeszcze żywić pretensje do dłużnika? Jeśli teraz naprawdę chcesz to wreszcie załatwić, to weź taką kartkę i napisz: Dług mojego krzywdziciela.

Wypisz wszystkie pretensje, żale i krzywdy. Zrób to sumiennie i rzetelnie. Po napisaniu, przeczytaj na głos i zastanów się czy chcesz raz na zawsze skończyć z tymi długami. Zastanów się, czy chcesz wreszcie się od tego uwolnić i już zrzucić z siebie ten ciężar? Potem zniszcz tę kartkę, może nawet na jego oczach albo przynajmniej wpatrując się w krzyż. Zniszcz, mówiąc: Jezu! Ty, przebaczyłeś mi wszystkie grzechy i nie masz do mnie pretensji. Nie wyrzucasz mi grzechów sprzed lat, nie gniewasz się i nie unikasz mnie za grzechy, które Ci oddałem. Ja też przebaczam i nie mam żadnych pretensji do X o to, co się stało.

Tak uczy Paweł, mówiąc o Chrystusowym przebaczeniu: Darował nam wszystkie występki, skreślił zapis dłużny obciążający nas nakazami. To właśnie, co było naszym przeciwnikiem, usunął z drogi, przygwoździwszy do krzyża. (Kol 2,14)

| 1 |

Święty gniew

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Miłość, która unika złości, jest fałszywa. Prawdziwa miłość złości się i gniewa, a nie przestaje kochać.

Miłością jest wypowiedzenie trudnej prawdy komuś prosto w oczy. Podobnie jak rodzajem nienawiści jest przemilczanie czyjegoś trwania w grzechu. Zwykło się rozumieć miłość jako „miłe” odniesienie, które unika drażliwych tematów, posługuje się pochlebstwami i zgadzaniem się na wszystko. Potrzeba odwagi, by różnić się w poglądach (Dag Hammarskjöld). Miłość to nie tylko czułość, ale i upominanie. Paweł w swoich listach wyrażał nie tylko czułość wobec duchowych dzieci, ale także gniew i skarcenie. Chcemy kochać idealnie - dlatego kochamy na dystans - żeby nie zranić i żeby nie być zranionym. Nie chcemy w miłości stracić kontroli nad sobą, dlatego udajemy, że trochę się lubimy, gdy bardzo kochamy albo bardzo nienawidzimy. Bywa odwrotnie. Udajemy, że bardzo kochamy, gdy ledwie kogoś lubimy, bo mamy lęk, że nie zaspokoimy czyichś oczekiwań.

Odwaga kochania jest również odwagą uznania w sobie złości i gniewu. Miłość, która unika złości, jest fałszywa. Prawdziwa miłość złości się i gniewa, a nie przestaje kochać. Kiedy słyszę w konfesjonale rodzica lub dziecko, które oskarża się o złość wobec innych członków rodziny, pytam: Czy w chwili złości przestałeś kochać te osobę? Jeśli odpowiedź brzmi: kochałem, wiem, że granice grzechu nie zostały naruszone i ktoś niepotrzebnie wyrzuca sobie emocjonalny dyskomfort. Większym grzechem jest udawanie miłości, gdy drzemie w nas nienawiść. Kiedy boimy się przeżyć przykrość w miłości, przekształcamy naszą miłość w manipulację, czyli ukryte kierowanie uczuciami innych ludzi.

Nikt nie jest dojrzały w uczuciach. Kiedy ktoś mówi o kimś, że jest niedojrzały w uczuciach, to mi się chce śmiać, bo znam starców niedojrzałych uczuciowo i ludzi poważnych, którzy niepoważnie się zachowują, i wykształconych intelektualnie, którzy są niewykształceni w uczuciach, i zdarza się, że dzieci są od nich dojrzalsze. Czy chcemy grać role dojrzałych czy być dojrzałymi? Czy chcesz być autentyczny, czy oryginalnie wyglądać? Niedojrzałość nie jest winą, winą jest udawanie dojrzałego.

Rachunek sumienia w uczuciach jest prosty: Kocham, czy usiłuję za wszelką cenę komuś się spodobać? Kocham, czy tylko lubię? Kocham, czy ulegam czyjejś presji wymuszania na mnie miłości? Kocham, czy gram? Gniewam się na czyjeś postępowanie, ale kocham tego człowieka, czy nienawidzę tego człowieka, bo zdenerwowało mnie jego zachowanie? Czuję do kogoś złość i ją zagłuszam, żeby nie popsuć relacji, czy wyraziłem złość, bo mi zależy na tym, żeby między nami był prawdziwy pokój. Jestem zły na kogoś, bo mnie obraził, czy dlatego, że boję się mu powiedzieć prawdę, że mnie obraził?

Zapewne jest jakimś rodzajem grzechu, kiedy wymuszamy miłość, tłumimy gniew, uciekamy w lęk i odsuwamy się od ludzi, a potem atakujemy nienawiścią, która wybucha jak wulkan odruchem uczuć tłumionych za długo pod maską miłego uśmiechu.

| 1 |

Najtrudniejsza, bo jedyna

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Kiedy postanawia się kogoś kochać, to nieuniknioną koniecznością będzie jakieś umieranie nas samych

Nie doczeka się chwały z Chrystusem ten, kto nie przetrwał wstydu z Jego powodu. Dlaczego Jezus musiał tyle wycierpieć? Dlaczego chciał aż tyle wycierpieć? Dlaczego podjął drogę, o której wiedział, że jej ziemskim celem będzie krzyż? Dlaczego wreszcie mówi nam, żebyśmy zaparli się samych siebie, jeśli chcemy z Nim królować? Kiedy jest wybór, wybiera się najkorzystniejszą i najwygodniejszą drogę wyjścia z opresji, ale jeśli wybiera się najtrudniejszą, to widocznie była jedyna! Nie było innego wyboru. Podobnie jak nie ma innego Mesjasza, oprócz Jezusa, tak, nie ma innej drogi, tylko ta jedna: z własnym krzyżem, na którym trzeba umierać wbrew sobie, na przekór swoim pragnieniom. Gdyby była inna droga, Jezus by ją wskazał, ale została tylko jedna: droga przez umieranie! Jest to jaśniejsze niż słońce, że Jezusowa propozycja jest jedyna i nigdy nie znajdziemy już innej, choćby równie optymalnej.

Każda przyjaźń jest łańcuchem wyrzeczeń na koszt przyjaciela, każda miłość jest tak naprawdę ukrytym cierpieniem, kolekcją zranień i ustępstw. Kiedy postanawia się kogoś kochać, to nieuniknioną koniecznością będzie jakieś umieranie nas samych. Można umierać na różne sposoby i są różne śmierci: śmierć z miłości, umieranie z zazdrości, z zawiści, z tęsknoty, z lęku, ze strachu, z troski, z bólu, ze szczęścia. Można umierać, ratując kogoś i umierać z tego powodu, że się nikogo nie kocha i chce się żyć kosztem innych. Umieramy fizycznie, uczuciowo, duchowo, psychicznie, intelektualnie, społecznie, w rodzinie, dla dzieci, dla męża, dla żony, z samotności.

Jest śmierć sensowna i bezsensowna. Wszyscy jakoś umieramy z godziny na godzinę. Wszyscy kiedyś umrzemy fizycznie, ale zanim przyjdzie godzina agonii, każdy dzień jest jakimś umieraniem, w którym albo umieramy dla grzechu, albo umieramy w grzechu. Albo grzech zabija w nas życie wieczne, albo my zabijamy w sobie grzech. Chcąc zabić w nas grzech, musimy sięgnąć po jedyną broń, po krzyż! Krzyżem jest to, co uniemożliwia grzech.

Taka postawa nierzadko sprowadza prześladowanie od ludzi albo wprost ich zabójczą zawiść. Jezus wiedział, że Jego czysta miłość, jego niezmienna wola ukochania nas i wybawienia z zakłamania i ciemnoty moralnej, doprowadzi wcześniej czy później do reakcji ludzi, którzy obawiają się, że przyznanie racji Jezusowi jest uznaniem w sobie hipokryzji i grzechu. Woleli więc zabić Jezusa, niż zabić w sobie grzech. Odtrącili krzyż, ratując kłamstwo o swej bezgrzeszności. Uniewinnili siebie, obwiniając Syna Bożego o bezbożność. Chrystus nie chce, abyśmy cierpieli, chce, abyśmy nie rezygnowali z prawdy wtedy, gdy przyjdzie cierpieć z tego powodu.

| 1 |

Wiedzieć to za mało

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Bóg w Jezusie nie jest sensacją, tylko rewelacją, i to dla przyjaciół, czyli dla tych, którzy są z Nim zawsze, na dobre i na złe

Pytanie Jezusa było jednocześnie dla niego odpowiedzią. Ten z nich, który miał poznanie i pewność co do boskości Jezusa, mógł zostać „skałą” w Kościele. Szymon Piotr własnym staraniem umysłu nie doszedł do takiego poznania Jezusa, jakiemu dał odważnie wyraz. Objawił mu to Ojciec, a przez to Ojciec ujawnił, kogo widzi jako fundamentalną skałę w przyszłym Kościele! To było znakiem dla Jezusa! Od tej chwili nie tylko Szymon wiedział, kim jest Jezus, ale i Jezus wiedział, kim jest Szymon. Im głębiej Szymon poznawał Jezusa, tym głębiej sam był obdarowywany nową tożsamością duchową. Zmiana imienia jest tego najlepszym dowodem.

Odkrywamy siebie samych, wchodząc w głębię Serca Jezusowego. Im wnikliwiej Go poznajemy, tym wyraźniej widzimy, kim jesteśmy. Kiedy Piotr wypowiedział głośno, co odkrył w Chrystusie, Jezus wyrzekł, co widzi w Piotrze. Klucz poznania Boga okazał się tym samym kluczem, który miał moc otworzyć wnętrze Szymona. Człowiek bowiem tak długo jest zamknięty w sobie, dla siebie i dla innych, dopóki nie otworzy się na pragnienie poznania Boga w Jezusie Chrystusie. Jest to zdumiewające, że wchodząc w Boga, głębiej docieramy do siebie samych.

Tym bardziej jednak zdumiewa nas zakaz Chrystusa: Surowo im zabronił, aby nikomu nie mówili, że On jest Mesjaszem. Intymność objawienia jest zamknięta kluczem dyskrecji. Jest zbyt cenna, by mogła być dostępna jak zwykły, prasowy czy ekranowy news. Zwykła ciekawość nie jest kluczem do bram nieba. Poszukiwanie sensacji otwiera bramy piekieł, które są pełne skandalicznych życiorysów, udokumentowanych przez demonicznych paparazzi. Bóg w Jezusie nie jest sensacją, tylko rewelacją i to dla przyjaciół. Dla tych, którzy są z nim zawsze, na dobre i na złe. Dlatego Jezus od razu prorokował o swoim męczeństwie i śmierci. Zakaz strzeże tajemnicy Jezusa tylko przez pewien czas, ale ma też inny sens. Chodzi o szacunek dla prawdy o Jezusie. Szanujący się Żyd nie wypowie imienia Boga! Dopiero po zmartwychwstaniu Jezus nakazał głosić uczniom zbawczą prawdę o Nim całemu światu. Piotr na razie zobaczył głębię prawdy o Jezusie, ale jeszcze jej nie przeżył.

Nie wystarczy sama wiedza o Chrystusie. Dopiero doświadczenie uzupełnia objawienie i uprawnia do apostołowania. Przyglądanie się szczytom górskim ze spokojnej doliny to nie to samo, co ich zdobycie. Nie ten jest alpinistą, kto widział Alpy, ale ten, kto wspiął się choćby na jedną skałę! Nie ten jest w pełni apostołem, kto widział Jezusa i wie, kim On jest, ale ten, kto zdobył się na przeżycie z Nim zgorszenia krzyża i chwały powstania z grobu. Apostoł, który wie, kim jest Jezus, ale nie chce z Nim przeżyć zgorszenia krzyża, staje się podobny do robaka w owocu. Nie dziwmy się więc słowom Jezusa, które później nazwały Piotra szatanem. Spożywać Ciało Chrystusa w Komunii Świętej, ale samemu nie być strawnym dla wspólnoty, to coś więcej niż egoizm.

| 1 |

Niebezpieczne okolice grzechu

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Cudzołóstwo jest rodzajem kłusownictwa. Dzieli ludzi na myśliwego, który zadowala się tylko do czasu konsumpcji zdobytym mięsem, i na ofiarę, która chwyta haczyk namiętności

Jest zapewne wiele dzielnych kobiet, które wychowują samotnie swoje dzieci. Co jednak dzieje się z dziećmi tych samotnych matek, które całą swoją osamotnioną miłość narzucają im, chroniąc je przed każdym nieszczęściem i nieustannie zamartwiając się o nie? Niektóre uczucia bywają zbyt silne, szczególnie te, które mają tylko jeden obiekt. Mogą stać się kultem, tyranią albo nad troskliwością czy prześladowaniem.

Może zdarzyć się inny wariant. Osamotniona przez męża kobieta zaniedbuje córkę, szukając miłości, która ciągle się urywa, gdyż cudzołóstwo zawsze jest rodzajem kłusownictwa. Dzieli ludzi na myśliwego, który zadowala się tylko do czasu konsumpcji zdobytym mięsem, i na ofiarę, która chwyta haczyk namiętności. Być może tak było w życiu bohaterki dzisiejszej Ewangelii... Jej córka czuła się opuszczona i pozbawiona choćby okruszyny ciepła i uwagi, najdrobniejszego przytulenia, choćby spojrzenia. Może właśnie dlatego Jezus powiedział tej kobiecie: Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom i rzucić psom? Może to był przenikliwy wyrzut? Może matka zabierała cały chleb miłości dziecku, a sama rzucała swe ciało pożądliwym kochankom?

Cudzołóstwo wpuszcza demony w całą rodzinę. Poznałem kiedyś matkę, która przyjechała z odległego miasta zaniepokojona zachowaniem córki. Jej dziecko było zamknięte w sobie, prawie się nie odżywiało, trwało w odrętwieniu, nie ruszając się z domu i milcząc godzinami. Nocą budziło się z powodu bluźnierczych koszmarów. Namówiłem ją, nie bez oporów do spowiedzi. Okazało się, że grzech cudzołóstwa był w jej życiu tak liczny jak muchy na padlinie. W pierwszych chwilach jej wyznania nie było ani okruszyny skruchy, ale kiedy zobaczyła związek swego grzechu ze stanem duchowym córki, coś w niej się skruszyło!

Kobieta kananejska wyszła z TAMTYCH okolic. Są takie środowiska, takie rodziny, gdzie grzech zdrady jest dziedziczony i kieruje ludzkimi wyborami silniej, niż one to sobie uświadamiają. Są jednak i takie osoby, które dla uratowania swego dziecka opuszczają TAMTE okolice - okolice grzechu, środowisko obciążone schematem zdrady. Wtedy jest szansa. Być może jednak Jezus powiedział jej tak przykre słowa, chcąc nie tylko uświadomić pogański i zupełnie bezbożny styl życia, ale też po to, by sprowokować ją do skruchy, która zawsze staje się okazją do łaski? Łaska łatwo zdobyta, równie łatwo bywa utracona.

Najpierw Jezus nie odzywał się do niej ani słowem. Potem przypomniał jej pieskie życie. Mimo sytuacji, która wielu by zniechęciła i dotknęła, była gotowa stracić swoją iluzoryczną godność, by uratować życie dziecka. Może zresztą w tym momencie odzyskała naprawdę miłość do córki?

| 1 |

Lornetka serca

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Dopóki się modlisz - wołasz o pomoc, kiedy przestajesz, inni wołają o pomoc, widząc ciebie!

Samotna modlitwa Eliasza, Pawła i Jezusa. Wydaje się, że modlitwa samotna jest modlitwą mizantropa uciekającego przed społeczeństwem. Można odnieść wrażenie, że to brak troski o innych. Ale jest wręcz odwrotnie. W modlitwie człowiek, oddalając się fizycznie od ludzi, coraz wyraźniej i mocniej uświadamia sobie odpowiedzialność za los innych.

Paweł odsłania swą troskę o naród: wolałbym być pod klątwą dla zbawienia braci moich! Zdumiewająca troska o ludzi, którzy ekskomunikowali Apostoła z synagogi. Samotność w modlitwie, w sensie zupełnej utraty kontaktu z innymi, jest niemożliwa. Modlitwa sprawia, że odległości pomiędzy ludźmi znikają. Modlitwa może sprawić, że odległości zbliżają, zaś zażyłość bez modlitwy często prowadzi do odtrącenia!

Spójrzmy na Jezusa. Wchodząc samotnie na górę, by się modlić, nie porzuca uczniów. To właśnie dzięki tej modlitwie mają oni moc wypłynąć na morską otchłań i ją bezpiecznie przemierzyć. Modląc się, pomagamy innym przewędrować niebezpieczne etapy życia i dopłynąć do zbawczego brzegu. Dzięki modlitwie nie giną nam z serca ci, których nawet zgubiliśmy z oczu!

Od niepamiętnych czasów pierwszą czynnością człowieka myślącego było zwrócenie się do Boga. Ranna modlitwa to wołanie o wsparcie, o uratowanie! Bardzo słusznie, bo życie jest niebezpieczną żeglugą, i dlatego pierwszym świadomym aktem człowieka myślącego jest wołanie o pomoc. Modlitwa ranna to może nawet modlitwa zraniona? Odrobina trzeźwego myślenia często wystarcza, by się przerazić samym istnieniem. Bez tego wołania toniemy nawet wtedy, gdy wydaje nam się, że jesteśmy „grubymi rybami”. Omijając modlitwę, stajemy się dla innych toksycznym zagrożeniem.

Choć ludzie modlitwy uciekali na pustynię, ciągnęły za nimi tysiące. Inaczej miała się rzecz z tymi, którzy modlitwą wzgardzili, ci stali się tyranami, o których historia napisała fatalne świadectwa. Dopóki się modlisz - wołasz o pomoc, kiedy przestajesz, inni wołają o pomoc, widząc ciebie!

Nie zdarzyło mi się jeszcze w życiu, by modlitwa powiększyła mój niepokój albo obniżyła poczucie bezpieczeństwa. Spośród wszystkich mocy przemieniających człowieka, najskuteczniejsza i najgruntowniejsza jest właśnie ona. Można po niej podnieść się kompletnie odmienionym. Mało tego, ona zmienia też tych, za których się modlimy! Bóg się nam przygląda nieustannie, ale „uaktywnia się” dopiero wtedy, gdy Go o to wyraźnie poprosimy.

| 1 |

Za późno? To w sam raz!

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Nie opuszczaj Boga nawet wtedy, gdy trwanie przy Nim wydaje się oczywistą stratą i absurdem

Nakłonić ucho, by się nakarmić? Brzmi zpozoru jak poemat dadaistyczny. Tymczasem duch człowieka syci się słuchaniem, tak jak ciało pokarmem. Słuchać, tak jakby się smakowało przysmaki! Bóg daje za darmo nieskończenie więcej, niż my możemy kupić, płacąc skończenie mniej. Kto zaznał, jak słodki jest Pan, tego nie oderwą od Chrystusa ani problemy, ani deficyty, ani ubóstwo, ani nawet piekło.

Uczniowie mieli jedynie 5 chlebów i 2 ryby. Od dawna dopatrywano się w tych pokarmach aluzji do Tory albo do pięciu ran Chrystusa, jak również do Starego i Nowego Testamentu albo do dwóch przykazań miłości Boga i człowieka.

Połamać chleby, to jakby złamać tajemniczość treści, zrozumieć sens zapisu w jego duchowej warstwie, w jego wewnętrznym smaku. A może to odniesienie do męki Chrystusa, w której złamał zapieczętowany sens proroctw mesjańskich? Najważniejsze dla nas jest jednak to, że Jezus ma pokarm na głód miłości!

Miejsce było puste, ale z każdą pustką Bóg potrafi sobie poradzić, wypełniając ją cudownie obfitością. Pora była spóźniona, ale dla Jezusa nigdy nie jest za późno! Nie sądź, że wszystko stracone. Nastał wieczór, ale gdzie jest Światłość świata, widać to, co najważniejsze, a znika to, co odciąga naszą uwagę od Boga.

Mówimy, że jest już za późno, ogarnia nas rezygnacja, czujemy się zawiedzeni. Tymczasem właśnie taki czas dla Jezusa to jedyna okazja, by w całej obfitości okazać swą łaskawość. Chodzi tylko o to, by w takim momencie nie opuścić Boga! Tłumy mogły przecież odejść, widząc, że nie ma co jeść i nie ma nikogo, kto by mógł temu zaradzić. Nie opuszczaj Boga nawet wtedy, gdy trwanie przy Nim wydaje się oczywistą stratą i absurdem. Nie wierz faktom, tylko Bogu! Nie pożałujesz! Pustka z Bogiem jest zawsze pozorna jak szary papier opakowania, który ukrywa prezenty pod choinkę. Nigdy nie powinniśmy wątpić w wynagrodzenie tych pustych godzin spędzonych na modlitwie lub przy czytaniu Biblii.

Pamiętam chińską bajkę o trzech braciach, którzy przemierzając świat, dotarli do wielkiego pustego pałacu. Najsilniejszy wziął skarby i uciekł, średni porwał królewnę, a najmłodszy spóźnił się, więc w pałacowych komnatach nie znalazł już nic. Siedział smutny na progu. W nocy usłyszał głos, który obwieścił mu, że cały gmach jest jego. Głos prosił, by poczekał jeszcze trzy dni. Chłopak nie miał nic do stracenia i poczekał. Po trzech dniach przy bramie stał wierzchowiec najstarszego brata z workiem skarbów, a obok drugi koń z przerażoną królewną. Opowiedziała, że bracia zginęli, gdyż chciwość odebrała im rozsądek i chwaląc się zdobyczami, wzbudzili morderczą zazdrość ludzi z pobliskiego miasteczka. Królewna uciekła i zabrała wierzchowca ze skarbami. Żyli długo i szczęśliwie. Dobrze jest się spóźnić!

| 1 |

Skarb w brudnej ziemi

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Bóg odkupił mnie, sprzedając wszystko, nawet samego siebie, w cenie bardzo niskiej, bo wynoszącej 30 srebrnych monet.

Mądrość to wydobywanie sensu z bezsensu, miłości z nienawiści. Wartości z nędzy, bogactwa ducha z ubóstwa materialnego. Pocieszenia duszy ze smutku ciała. Pereł jasnych jak gwiazdy z mrocznego dna oceanu, najczystszego złota spod zwałów brudnej ziemi. Mnóstwa ryb z pozornie pozbawionej życia powierzchni jeziora.

Człowiek to istota, która po pierwotnym grzechu zaczęła sobie wmawiać, że ma władzę jedynie do odnoszenia zwycięstw, gdy tymczasem ma niezaprzeczalny, lecz rzadko rozwijany talent do wykorzystywania porażek! Salomon doznał objawienia w nocy, podczas snu. Światło przyszło w ciemności, czyli wtedy, gdy nic nie jest jasne! Lux in tenebris! Prawdziwe życie staje się możliwe dopiero wtedy, gdy ogarnie go mgła niemożliwości.

Większość ludzi cofa się instynktownie przed ciemnym pomieszczeniem. Boimy się mroku, ponieważ w nim odkrywamy w sobie światło, dżunglę uczuć, słuchamy, jak bije serce, słyszymy, swój oddech i wreszcie wyczuwamy Bożą obecność. Sen Salomona mógł być rzeczywiście zwykłym snem, ale być może Biblia ukryła pod tą metaforą taki stan ludzkiego ducha, kiedy już nic nie pojmujemy z naszego życia i otacza nas zewsząd ciemność. Salomon mógł zlekceważyć obietnice Boże, ale uwierzył. I stało się! Z głębokiego mrocznego snu, który wydawał się tylko fantazją, wydobył skromną prośbę o rozsądne serce. Niepozorna modlitwa wydobywa z serca Boga trzy razy więcej, niż prosimy! Bóg nie tylko dał mu to, o co prosił, ale dodał jeszcze mądrość, bogactwo i sławę.

Wszechmogący wydobył nas z hańby grzechu i podniósł do wysokości więcej niż królewskiej - do chluby nieba. Podczas medytacji dzisiejszych tekstów przypomina się mit o Pigmalionie, wydobywającym z amorficznego kamienia rzeźbę, która ożyła. Posługując się twardym dłutem i raniąc go ciosami młota, wydobył kształty tak piękne i ciepłe, że stały się życiem. Sztuką jest nie tyle odtworzyć naturę, ile ożywić ją. A na taki gest stać przede wszystkim jednego artystę: Boga. On potrafi nie tylko dopatrzyć się w brudnej kałuży odbicia gwiazd i nietkniętego błękitu nieba, ale i zobaczyć w kimś tak brudnym jak ziemia ukryty skarb, który zresztą sam tam umieścił.

Jestem ziemią, ciałem, prochem, rolą gruntownie przeoraną cierpieniem, ziemią zranioną, okaleczoną pługiem nieszczęść, ale spojrzenie Boga dostrzega we mnie, najcenniejsze kształty podobieństwa do Niego samego! Bóg odkupił mnie sprzedając wszystko, nawet samego siebie, w cenie bardzo niskiej, bo wynoszącej 30 srebrnych monet. Transakcja kosztowała Go sen w śmierci, w ciemnym grobie zamkniętym ogromnym kamieniem. Kiedy więc zasnął w śmierci, zapewne czuł się bardziej szczęśliwy niż Salomon, bo zdobył jeszcze większe bogactwo niż on - zdobył człowieka!

| 1 |

Płonący pot aniołów

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Jochanan ben Zakaj na łożu śmierci dał zaskakującą naukę swym uczniom: "Obyście się tak bali Boga jak ludzi"

Przypowieść o chwastach trudno byłoby uznać za poradę dla rolników. Chwastów się nie toleruje. Z punktu widzenia życia duchowego, istnienie przeszkód może jednak okazać się pomocą. Chrześcijański punkt widzenia jest zupełnie odległy od Jungowskiego ujęcia, że zło uzupełnia dobro, a Lucyfer jest ciemną stroną Boga.

Nieprzyjaciel przyszedł nocą i zasiał złe nasienie między dobre. Ciemność próbuje się wcisnąć między nasiona miłości Boga. Dlaczego jednak Pan pozwolił kąkolowi rosnąć aż do żniwa? Pieśń nad pieśniami podpowiada: „Jak lilia pośród cierni, tak przyjaciółka ma pośród dziewcząt”(2,2). Szlachetność serca jest otoczona przez przewrotne dusze.

Żyjemy wśród niepokoju, nerwowego napięcia, niesprawiedliwości i dezorientacji moralnej. Wzrastamy więc w rywalizacji z potomstwem nieprawości, by tym wyraźniejsza stała się moc dobra. Chwasty zwykle przerastają szlachetne rośliny. Gdzie jednak nauczyć się bojaźni Bożej, jak nie w cieniu panoszącego się zła? Podstawowym odczuciem duszy jest bojaźń, ale może się ona stać albo bojaźnią przed grzechem, albo bojaźnią uległą złu. Albo uklękniemy się popełnienia grzechu, albo z obawy przed dez-aprobatą otoczenia zaczniemy czynić to, co inni.

Dawid w psalmach mówi o tym wyraźnie: „Możni prześladują mnie bez powodu, moje zaś serce odczuwa lęk przed Twoimi słowami” (119, 161). Był otoczony przez ludzi złych i przerastających go siłą i możliwościami. Był zachęcany do naśladowania nieprawości, a mimo to bardziej obawiał się słów Boga ostrzegających go przed naśladowaniem niegodziwych uczynków. Dlatego w końcu stał się królem!

Królem jest ten, kto panuje nad sobą. Dopiero taki człowiek ma prawo panować nad innymi!

W Talmudzie zapisano, że źródłem strumienia ognia w niebie jest pot świętych stworzeń, czyli bojaźń aniołów przed Bogiem (Chagiga 13b). Nasz świat zagubił lęk przed grzechem, a nauczył się bezczelności wobec Boga. To jest najfatalniejsze zachwaszczenie naszych umysłów. Raban Jochanan ben Zakaj na łożu śmierci dał zaskakującą naukę swym uczniom: „Obyście się tak bali Boga jak ludzi!”. Zdumieni pozorną bezbożnością nauki, uczniowie zapytali go o wyjaśnienie tej uwagi. Umierający mędrzec wyjaśnił: „Ludzie wstydzą się popełnić grzech w obecności innych ludzi, ale wcale się nie wstydzą popełniać go w obliczu Boga, bo gdy są sami, Bóg jest ich świadkiem. Obyście tak się bali popełnić zło, jak wstydzicie się upaść w skalanie w obecności ludzi”.

To, że w jakimś miasteczku, gdzie żyje stu mieszkańców, jest 99 złodziei, wcale nie znaczy, że setna osoba też musi kraść. Ona tym bardziej będzie cenna, jeśli się do tego nie skusi! Będzie jak lilia między cierniami, jak pszenica w chwastach.

| 1 |

artykuł z numeru 29/2005 17-07-2005

Maryja sprzątała w kuchni?

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Nie jest ważne to, że czynisz coś wielkiego. Dla Boga ma wartość najmniejsze ziarenko rzucone w ziemię.

Ziemia żyzna to ta, w której ziarno gnije, rozpada się, cierpi, zamiera, by wypuścić głęboki korzeń nowego życia. Dopiero później plon wznosi się nad ziemię, prosto do nieba! Jest to więc pozycja na początku stracona, pozornie nieudany los. Często mówimy z goryczą: „Ja tu gniję!”, mając na myśli beznadziejną pozycję: pracę, nieudaną rodzinę, ubóstwo, niemożliwość poprawy losu.

Bóg podlewa takie ziarna prawdziwą ulewą. Krople spadają na ziemię i wspomagają rozwój ziarna, nawadniają je łzami, użyźniają i zapewniają urodzaj. Ziarnem jest też Chrystus, który został rzucony w ziemię, w błoto naszej cywilizacji. Nie wszyscy Go przyjęli, wielu Go odrzuciło. Są jak szeroka droga, po której idzie się do Szeolu (Mt 7,13). Są uparci jak skała, uwikłani w troskę o życie, i jak ciernie ranią swą chciwością siebie i innych. Ziemia żyzna to ziemia ostatnia. A my właśnie takiej pozycji nie akceptujemy. Przypomina mi się pewna siostra zakonna, która, jak powiedziała, była tylko ostatnią kucharką w klasztorze. Jej współsiostry były katechetkami, dyrektorkami, studentkami, wykładowcami, muzykami, lekarzami, a ona tylko ostatnią z kucharek. Kiedy wypowiadała te słowa, wychodził z niej cały żal i złość na los. Spytałem ją, czy wie, co robiła Maryja w Kanie Galilejskiej. Spojrzała zdumiona, jakbym naruszył jakieś tabu. Maryja według pewnej tradycji po prostu pomagała w kuchni. Dlatego wiedziała o wszystkich brakach. Nie była zaproszona, ale była na weselu.

Dla Jezusa ostatni są pierwszymi. Ubodzy dostają królestwo. Celnicy stojący na końcu świątyni są bardziej wysłuchani niż ci przy katedrze. Łazarze wyrzuceni za bramę siedzą na łonie Abrahama. Samarytanki są upojone miłością Boga, a wdowa rzucająca grosz do skarbony świątynnej sfotografowana przez aniołów, jak po otrzymaniu Oscara! Najmniejsza trzódka jest dla Wszechmogącego trzodą elitarną. On nie upodobał sobie w egipskich piramidach, babilońskich zikkuratach, rzymskim Kapitolu czy ateńskich kolumnach. Wybrał trzodę przestraszonych niewolników, którzy na swych ramionach dźwigali skrzynkę akacjową, nazywając ją Arką Przymierza. Do tego ludu wyrzekł słowa: „Pan wybrał was i znalazł upodobanie w was nie dlatego, że liczebnie przewyższacie wszystkie narody, gdyż ze wszystkich narodów jesteście najmniejszym” (Pwt 7,7). Św. Paweł nazywany największym z apostołów, sam o sobie opowiadał: „Mnie, zgoła najmniejszemu ze wszystkich świętych, została dana ta łaska: ogłosić poganom jako Dobrą Nowinę niezgłębione bogactwo Chrystusa” (Ef 3,8). Żaden z królów nie został tak wyniesiony jak ten, o którym rodzony ojciec powiedział: „Pozostał jeszcze najmniejszy, lecz on pasie owce” (1 Sm 16,11).

| 1 |

Najwyższy na oślątku

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Prostaczkowie, najmniejsi, hobbici cywilizacji są wyróżnieni nadzwyczajnymi łaskami poznania Ojca w Synu i losów księgi świata

Co nas najbardziej męczy? Brak cichości i pokory, czyli zewnętrzny chaos spraw i wewnętrzna pycha serca. Nadmiar zajęć wynika przecież często z naszej ambicji, z potrzeby udowodnienia sobie i innym, że jesteśmy menedżerami, znawcami, fachowcami, ludźmi wyjątkowymi. A Bóg? Kocha uniżonych. Objawia najskrytsze tajemnice swych wyroków tym, na których świat wydał wyrok zapomnienia.

Niewielu ludzi z tej ogromnej większości odtrąconych, zapomnianych, niezauważonych i niechcianych cieszy się, widząc, że ich uniżenie stawia ich w miejscu uprzywilejowanym: są przecież odbiorcami rewelacji nie z tego świata! Po tych słowach Jezusa nie możesz się już zamykać z powodu swych kompleksów niższości, syndromów niechcianego dziecka, samopotępienia i niezadowolenia spowodowanego skromną pozycją we wszechświecie. „Możliwe, że pesymizm jest zjawiskiem wynikającym z widzenia rzeczy w małej skali, zjawiskiem związanym z krótkowzrocznością” (Jean Guitton).

Jezus naprawdę z radością nagradza pominiętych przez ziemski sukces! Prostaczkowie, najmniejsi, hobbici cywilizacji są wyróżnieni nadzwyczajnymi łaskami poznania Ojca w Synu i losów księgi świata. Są, bowiem nieustraszeni, bo nie mają nic do stracenia. Są radośni, bo smutek jest cieniem nieodłącznym wyróżnienia. Im bardziej są uniżani, tym wyższe nieba odsłaniają się przed nimi. Sam Mesjasz jest pokornym Królem pokornych. Jego triumfalny wjazd na niepozornym osiołku, prorok Izajasz jeszcze bardziej umniejszył: pisząc o „oślątku”, a nawet „źrebięciu”. Tak, jakby słowo „osiołek” było zbyt dumne. To daje do myślenia! Prorok czuł, że nawet najskromniejsze określenie jest jeszcze zbyt dumne, by opisać uniżenie Mesjasza!

Mesjasz tajemniczą siłą swej skromności roztrzaska potęgi tego świata: rydwany, rącze wierzchowce, wojowników, połamie włócznie i łuki, czołgi, działa, pancerne samochody i myśliwce. Jego pochód przetacza się i w naszych czasach, gdy upadają zarówno totalitaryzmy, jak i wieże Babel dotykające chmur naszych metropolii. Pokorni zwyciężają upokarzających. Konflikt między nimi zaczyna się jednak w ukrytym polu bitwy: między ciałem i duchem. Dlatego św. Paweł w Liście do Rzymian stawia nas przed wyborem: albo będziemy uśmiercać grzechy, albo grzechy uśmiercą nas samych. Albo będziemy uśmiercać popędy ciała, powściągając ich porywy jak uzdę osiołka, albo one, jak armia rydwanów żądzy, stratują w nas wszystko, co duchowe! Wydaje się, że nie bez znaczenia pojawia się tu porównanie do osiołka, którego się dosiada. Każdy wie, że kierunek jego drogi zależy od uprzęży, od uzdy, która krępuje jego głowę. „Zanim, człowiek zacznie pokornie postępować, najpierw musi nauczyć się pokornie o osobie myśleć, nie przywiązując znaczenia do samego siebie z jakiegokolwiek powodu” (Chajm Luzzatto).

| 1 |

Umebluj Bogu mieszkanie

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

To, co czynimy dla Boga, pozostaje na zawsze, nigdy nie mija

artykuł z numeru 26/2005 26-06-2005

Jak bardzo jesteśmy ważni

o. Augustyn Pelanowski, OSPPE

Bóg głaszcze Cię tak czule, że wie nawet, ile masz włosów na głowie. On nie myli Cię z nikim innym

Mamy ogromne deficyty w poczuciu własnej wartości. Od zarania dziejów ludzie przebierali się w skóry zwierzęce, pióra ptaka, przyprawiali sobie bycze rogi, obwieszali się trofeami lub skalpami. Wszystko po to, by poczuć się ważniejszymi, bardziej wartościowymi. Dziś, zamiast pióropuszy, ludzie chwalą się doktoratami. Zamiast się tatuować, tytułują się. Jeszcze inni, zamiast polować na mamuty, polują na wysokie stanowiska. Im bardziej ktoś czuje się bezwartościowy, tym usilniej udowadnia sobie i in-nym swoją siłę.

Wulgarni i agresywni kibice okazują się w indywidualnym spotkaniu przestraszonymi chłopcami, którym zabrakło oparcia w ojcu. Hałaśliwe zachowania pseudokibiców są rodzajem projekcji źródła lęku na świat zewnętrzny i sposobem pozbywania się tego lęku. Im mocniej ktoś podkreśla swą osobę, tym bardziej ma rozmyty obraz samego siebie. Kiedy Erich Fromm zastanawiał się nad osobowością Hitlera, doszukał się w nim wielu deformacji wewnętrznych. Hitler czuł się bardzo niepewnym i przerażonym człowiekiem. Cechował go skrajny narcyzm, brak kontaktu z innymi ludźmi, zaburzenia w postrzeganiu rzeczywistości, nekrofilia.

Mało tego, Fromm uważał, że Hitler rozpętał wojnę, nie mając wiary w jej zwycięstwo. Jego zachowanie wskazywało na przeczucie klęski i pragnienie pociągnięcia w jej wir milionów innych ludzi. Podobnie było ze Stalinem, który przerażał innych swoim lękiem. Jego zwycięstwa zrodziły się z przerażenia klęską. Faszyzm i komunizm zrodziły się z egzystencjalnego lęku.

Jezusowe słowa tchną najzdrowszą filozofią życia - jesteśmy o wiele bardziej cenniejsi niż wróble i nawet nasze włosy są policzone. Bóg z nami się liczy i wszystko w nas jest Mu znane: istniejemy w Jego oczach. Kto ma świadomość tej prawdy, nie doznaje lęku przed utratą istnienia w sposób tak drastyczny, by wywoływać wojny lub budować obozy koncentracyjne, po to, by widząc przerażenie innych, zapomnieć o swoim lęku. Bojaźń i drżenie dotyczą nas wszystkich, ale rozwiązanie jest w Bogu, a nie w człowieku. Nazirejczycy składali ślubowanie Bogu.

Nie wolno im było obcinać włosów. Jeden z nich, Samson, oparł się na człowieku, na Dalili, i tej nocy stracił nie tylko włosy, ale i siłę istnienia. Można bowiem drugiego człowieka kochać, można z nim iść przez życie, ale prawdziwe oparcie mamy tylko w Bogu. „Nawet jeśli Twoi ziemscy rodzice Cię nie chcieli, nawet jeśli inni nie poświęcają Ci uwagi, wiedz, że jesteś nieustannie chciany przez Twego prawdziwego ojca, Boga. Wiedz, że On co dzień głaszcze Cię tak czule i z taką pełną troskliwości uwagą, że wie nawet, ile masz włosów na głowie. On nie myli Cię z nikim innym” (V. Albisetti).

| 1 |

Czułość Boga

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Robimy wszystko, by nie czuć samotności. A jednak to, co robimy, pogłębia naszą samotność

Jezus widział, że Jego słuchacze są bardzo samotni. Poszukują oparcia i nie znajdują go w nikim. Poszukiwanie miłości doprowadza człowieka na skraj pustyni nienawiści, dopóki nie zrozumie, że żaden człowiek nie wypełni jego pustki. Pełnią jest tylko Bóg! On jest opieką, troską, ramionami.

Izrael spotkał się z Bogiem na pustyni. Nie tylko dlatego, że trzeba wszystko porzucić, by dojrzeć miłość Boga, ale również dlatego, że Bóg chciał uświadomić człowiekowi jego sytuację: opuszczenie, znękanie, rozdarcie wewnętrzne.

Tak jest z nami dopóki nie otworzymy oczu, by zobaczyć, że Boże oczy nigdy nie są zamknięte na nas. My jesteśmy tymi znękanymi przez uczucia i rozszarpanymi w sercu. Złupieni przez siły mroku, niemający sił do stania o własnych nogach, jak mówi List do Rzymian: bezsilni i żyjący jak wrogowie Boga! Bóg to widzi, ale czy my potrafimy dostrzec to w sobie?

Ewangelia nie tylko objawia miłość Boga, ale także prawdę o człowieku. Szukamy miłości wszędzie, tylko nie w Bogu. Jak powiedział św. Jan od Krzyża, szukamy niczego w niczym! Mimo tego, że porzuciliśmy Boga, On nas kocha. Wyprowadza z pustyni do ziemi obiecanej, zachowuje od karzącego gniewu.

Najbardziej zdumiewa to, że Jezus, pragnąc zaradzić ludzkiej nędzy, powołał Apostołów - robotników żniwa, udzielając im władzy nad duchami nieczystymi, nad wszelkimi chorobami i słabościami. W Biblii obraz żniw to często symbol końca świata! Apostołowie mieli obowiązek wyganiać złe duchy. Niewielu jest takich, którzy są wierni temu powołaniu. Wielu nawet zwątpiło w istnienie demonów, uważając ich obecność w Biblii za „gatunek literacki”. W jaki sposób Apostołowie mieli wyganiać złe duchy? Przez głoszenie czułości Boga! Człowiek potrzebuje miłości i czułości, ale nie sięga po nią tam, gdzie ona naprawdę na niego czeka, nie sięga po ramiona Boga.

Każde inne ramiona, tylko nie Boga! Tak, niestety, myślimy i dlatego oplatają nas swymi ramionami demony. Ludzie nie potrzebują psychologów, którzy wytłumaczą im ich pustkę i samotność. Potrzebują czułości i miłości. I tylko Bóg może ich nasycić. Kto jednak uwierzy, że Bóg ma więcej ciepła niż najczulsza matka? Kto uwierzy, że u źródeł ludzkiego zagubienia jest zawsze brak miłości i czułości? Kto uwierzy, że właśnie po to Jezus wysłał Apostołów, aby głosili tę czułość, udostępniali ją w sakramentach, wskazywali w rozmowach, by namaszczali olejem w taki sposób, by namaszczeni czuli łagodne dotknięcie Ducha, kojące i leczące?

Robimy wszystko, by nie czuć samotności. A jednak to, co robimy, pogłębia naszą samotność. Samotność budzi potrzebę zbliżenia się do kogoś. Tracimy dystans i wolność, tracimy siebie dla kogoś, wreszcie tracimy kogoś! To nie jest wyjście z samotności, tylko zatracenie. Bóg potrafi kochać w tak doskonały sposób, że nawet ktoś, kto zwątpił w to, że może być kochany, nie zostanie przez Niego porzucony.

| 1 |

Przecedzanie komara

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Człowiek nie jest aniołem, a Bóg nawet w aniołach dostrzega braki

Wyobrażam sobie Mateusza jako dojrzałego mężczyznę, któremu ciągle towarzyszy myśl, że źle podliczył rachunki. Zaczyna jeszcze raz, a gdy skończy, nie ma pewności, czy czegoś nie pominął i zaczyna liczyć od początku. Nigdy nie jest pewny, nigdy nie jest zdecydowany. To człowiek, którego męczą skrupuły.

Podobne sytuacje zdarzają się podczas spowiedzi. Wyznajesz grzechy i kiedy kończysz, natychmiast masz wątpliwość, czy wszystko powiedziałeś. Skąd się biorą skrupuły? Z doświadczenia wiem, że ludzie ogarnięci potrzebą idealnego oczyszczenia, w przeszłości pomijali grzechy ciężkie.

Dawniej połykali wielbłądy, a teraz przecedzają komary. Osobę, która przez kilka lat zaniedbywała sumienie i świętokradczo przyjmowała Komunię świętą, po jakimś czasie sumienie w swej wynaturzonej formie zacznie niepokoić tam, gdzie nie ma mowy o grzechu. Skrupulanctwo ma korzenie w przemieszczeniu się poczucia winy z tego, co istotne, na to, co nieistotne. Ktoś może kraść miliony, ale rozliczać siebie lub innych z groszy!

Kiedy Jezus wszedł do Mateusza, nie zrobił mu kontroli, remanentu, nie wykrył manka w rachunkach, nie szukał jego pomyłek albo niedoskonałości. Spojrzał na niego i go powołał. Dał mu miłość, która go wyprowadziła z neurotycznej potrzeby rozliczania siebie i innych.

Skrupulant chce być absolutnie autentyczny i rozliczony z Bogiem i sobą aż do najmniejszego szczegółu. Człowiek jednak nie jest aniołem, a Bóg nawet w aniołach dostrzega braki. Powtarzanie spowiedzi, lęk przed przeoczeniem jakiegoś „grzeszku”, nieustanne niezadowolenie z siebie w końcu dają efekt odwrotny do zamierzonego: zamiast pokoju płynącego z doskonałości, przynoszą niepokój podejrzeń o niedoskonałość i przerzucanie swojego niezadowolenia na innych - w złośliwym krytykowaniu, narzekaniu, obwinianiu innych o własne niezrównoważone nastroje. Skrupulant ma wrażenie, że w każdej chwili grzeszy. Dlatego ciągle się spowiada. Jest przekonany, że musi płacić Bogu najlepszymi uczynkami za tolerancję, bo na miłość, jak uważa, nie zasługuje.

Słowo „skrupuł” pochodzi od łacińskiego scripulum. Jest to rzymska miara ciężaru wynosząca 1,137 grama. Skrupuł jest więc drobiazgiem, najmniejszą z możliwych miar, najlżejszym ciężarem. Takie nastawienie do sumienia nie ma nic wspólnego z życiem duchowym, gdyż jest problemem psychologicznym. Dopóki nie uzdrowimy w Jezusie swoich zahamowań i zwyrodnień osobowościowych, nie ma sensu mówić o życiu wewnętrznym czy duchowym, bo nie jest to żadna asceza, tylko nerwica lękowa. Duchowość chrześcijańska nie ma na celu osiągnięcia wewnętrznej doskonałości, ale spotkanie z Jezusem, życie Jego miłością, Jego spojrzeniem. Tu nie chodzi o rachunki, lecz o miłość, która się liczy z człowiekiem, a nie rozlicza z nim!

| 1 |

Góra niezwyciężona

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Duchowa budowa wymaga od nas przede wszystkim cierpliwej dyscypliny

Budowa domu to budowanie własnego istnienia, własnej osobowości, duchowego gmachu, który ma dawać bezpieczeństwo, ale nas nie zamykać. Okna i drzwi są symbolem naszego otwarcia, dach - ostrożności i przezorności, schody - starania się, fundamenty - naszych przekonań.

Fundament musi być twardy jak skała. W pierwszym znaczeniu - symbolicznym - możemy odnieść ten obraz do samego Boga, który jest skałą (Ps 18,47), Chrystusa (1 Kor 10,4) albo Kościoła, który jest opoką (Mt 16,18). Być może też nasze serce - uparte i przekorne, zarozumiałe i narcystyczne, trzeba położyć najniżej, w upokorzeniu, jako skalny fundament. Hiob przecież mówi: „Serce ma twarde jak skała, jak dolny kamień młyński” (Hi 41,16). Ale symbolika skały wskazuje również na dyscyplinę wewnętrzną. Dyscyplina jest surowym wychowaniem, choć nie tyrańskim; jest wymagająca, ale nie zarozumiała; żąda wyrzeczeń, ale nie wyniszczenia. Odtrącenie zaś może stać się ogromną siłą motywującą przemianę własnego wnętrza. Czasem „im dalej od innych” oznacza „tym bliżej siebie samego”.

Pamiętam indiańską legendę o chłopcu, który był bardzo słaby fizycznie i stał się pośmiewiskiem swoich rówieśników w wiosce. Czuł się odtrącony. Często koledzy rzucali w niego kamieniami, by go odgonić od miejsca swych zabaw. Zmartwiony poszedł do szamana. Mędrzec przyrzekł mu, że Duch Niebios obdarzy go siłą w ciągu kilku miesięcy, ale musi w ofierze dla niego ułożyć ołtarz z odłamków skalnych, poczynając od tych, którymi rzucali w niego koledzy. Chłopiec wznosił kopiec skalny. W ciągu tych miesięcy bywał bardzo wyczerpany, załamany, przechodził kryzysy i zwątpienia, jego ręce krwawiły i zrogowaciały. Obolały zasypiał szybciej, niż zdążył zamknąć powieki. Śnił koszmarne zwidy, budził się w nocy z krzykiem, ale rankiem zrywał się i brał do kamiennej roboty. Niejeden raz budowla się zawalała. Zmienił zatem porządek jej wznoszenia. Na samym dnie, na fundamencie, kładł odtąd najcięższe odłamki skalne. Wiele razy przychodził do mędrca zniechęcony. Ale zamiast wsparcia, otrzymywał ostre upomnienia. Wreszcie ustalony czas minął. Szaman rzekł: „Spójrz na swoje mięśnie, Duch Nieba obdarzył cię siłą!”. Dopiero teraz chłopiec zauważył, jak bardzo jego ciało się zmieniło. Stał się silnym, postawnym mężczyzną.

Nasza duchowa budowa wymaga od nas przede wszystkim cierpliwej dyscypliny, upartego podnoszenia ciężarów, przyjmowania trudnych rad i upomnień. „Zbij szydercę - a prosty zmądrzeje, upomnij mądrego - a nabędzie karności” (Prz 19,25). Być może coś się zawala, ale ty masz każdego dnia brać swoje kamienie i układać z tego prawdziwą skałę. W Księdze Daniela jest mowa o ogromnej, niezwyciężonej skalnej górze, która wyrosła z małego odrzuconego kamyczka (Dn 2,34). Jezus nazwał siebie kamieniem węgielnym, fundamentalnym, ale dodał, że był kamieniem odtrąconym. Skoro fundamentalny kamień Góry Boga został odrzucony, to jak będzie z tymi, którzy na Nim się budują?

| 1 |

Machnąć ręką na grzechy

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Miłosierni są jedynie ci, którzy dogłębnie doznali miłosierdzia

Jezus daje Ducha Świętego przede wszystkim w tchnieniu przebaczenia. Jeśli uczniowie udzielą rozgrzeszenia skruszonym grzesznikom, sam Bóg ich usprawiedliwi.

Potężna władza, którą dotychczas dysponował sam Jezus, dostaje się teraz w ręce apostołów. Dlaczego? Przecież kilkadziesiąt godzin wcześniej zaparli się Go, pozostawili, zgrzeszyli ucieczką? Właśnie dlatego! Któż bowiem bardziej nadaje się na sędziego czynów ludzkich jak nie ten, kto był winowajcą, któremu darowano coś gorszego niż karę śmierci? Miłosierni są jedynie ci, którzy dogłębnie doznali miłosierdzia.

Piotr wyparł się Jezusa, chcąc uratować siebie (Mt 26,69-75). A jednak po zdradzie „wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał”. Owo „na zewnątrz” (exo) w kilku miejscach w Biblii ma znaczenie wyrzeczenia się wszystkiego, utraty wszystkich dóbr, związków i szans życiowych, nawet potępienia w wiecznych ciemnościach. Oznacza miejsce kary i rozpaczy (Mt 5,13; Mt 8,12; Ap 22,15; Mt 25,30; Mt 22,13). BÓG JEDNAK WSZYSTKO PRZEKREŚLA za jednym zamachem ręki kapłana. Ruch ręki kapłana w konfesjonale można zinterpretować jako krzyż. Albo jakby Bóg chciał „machnąć ręką” na nasze grzechy. Nikt na świecie nie może machnąć ręką na nasze grzechy, tylko Bóg. Mieli rację faryzeusze, kiedy powiedzieli, że gdyby człowiek odpuszczał grzechy, toby bluźnił. Jak więc zrozumieć udzielnie tej władzy apostołom? Czyżby Jezus dopuścił do bluźnierstwa? W żadnym wypadku! To po prostu On sam, w Duchu Świętym, będzie udzielał rozgrzeszenia. Duch Święty, to obecność Boga w kapłanie.

W wydarzeniu uzdrowienia paralityka, Jezus mówi do niego: „Synu!”. Zanim przebaczył, nazwał go synem. Uczynił go dzieckiem Bożym, czyli kimś kochanym. Zanim go uleczył, najpierw go usynowił. Dlaczego? Ponieważ uczucia albo leczą, albo powodują choroby. Uczucia decydują o trzech czwartych naszych decyzji życiowych. Jeśli tak dużo zależy od uczuć, jeśli tak wiele zależy od miłości, to o ileż więcej od Tego, który jest samą Miłością; od Tego, który jest Kimś nieskończenie większym niż uczucia!

| 1 |

Pomieszane z poplątanym

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Dla szatana nie ma prawdy i kłamstwa, lecz wszystko jest jednocześnie prawdą i kłamstwem. Dlatego, według niego, można siedzieć w grzechach śmiertelnych i jednocześnie siedzieć w kościele

Jezus daje rozkaz, aby uczniowie nauczali wszystkich przykazań, a nie niektórych. Cechą charakterystyczną dla kuszenia złego ducha jest „zmieszanie”: znosi on granice między tym, co czyste duchowo, a tym, co duchowo skalane. Zły duch może pozwolić na zachowywanie niektórych przykazań - szczególnie tych wygodnych, ale jednocześnie pozwala na brak wierności tym trudniejszym.

Bóg, stwarzając świat, oddzielał jedną rzeczywistość od drugiej. Szatan miesza granice. Dla niego nie ma płci, nie ma granic moralności, nie ma ciemności i światła. Dobro jest złem, a grzech cnotą. Mężczyzna może być kobietą, możliwe jest małżeństwo między dwoma mężczyznami, dzieci nie muszą być niewinne, a Chrystus jest też Sai Babą albo Kriszną. Dla szatana nie ma prawdy i kłamstwa, lecz wszystko jest jednocześnie prawdą i kłamstwem. Dlatego, według niego, można siedzieć w grzechach śmiertelnych i jednocześnie siedzieć w kościele; można przyjaźnić się z sąsiadką, która wywołuje duchy i wróży z dłoni, a jednocześnie przyjaźnić się z zakonnicą z Karmelu.

Człowiek, który nie przestrzega prawa rozróżniania, rzuca Bogu wyzwanie. Tworzy połączenia nowych kształtów i rodzajów. Zajmuje miejsce Stwórcy i staje się demiurgiem.

Mamy skłonności do wracania do świata pogańskiego w naszej cywilizacji. Taka sama siła deformowała świat Kananejczyków czczących Asztarte, Baala czy Molocha. Religie te były nasycone zboczonymi rytuałami. I dziś dopuszczalna jest religijność, ale nie wierność przykazaniom. Tymczasem napisano: „Choćby ktoś przestrzegał całego Prawa, a przestąpiłby jedno tylko przykazanie, ponosi winę za wszystkie” (Jk 2,10). Kanaan był po prostu światem zboczonym nie mniej niż nasz świat, w którym coraz częściej na ulicach można spotkać procesje gejów i lesbijek, a coraz rzadziej procesje Bożego Ciała. W tym świecie za normalne uważa się małżeństwa między gejami i lesbijkami i takie związki się promuje. Robi się też wszystko, by ułatwić rozwód w związkach heteroseksualnych.

Izraelici w zetknięciu ze światem pogańskim mieli nakaz ścisłego przestrzegania Prawa, które nazywało po imieniu rzeczywistości, stawiało granice, obwarowywało tożsamość i wolność człowieka granicami, poza którymi człowiek stawał się biologiczną masą komórek żyjącą bez celu i sensu. Jest to życie na poziomie pierwotniaków, ale wydaje się, że obecnie większość ludzi właśnie do tego zmierza. „(Kapłani) mają pouczać lud mój o różnicy między tym, co święte, a tym, co nieświęte, a także o różnicy między tym, co nieczyste, a tym, co czyste” (Ez 44,23).

| 1 |

Osierocone przykazania

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Kiedy zniesione zostaną granice moralne, nic nie zatrzyma granic natury

artykuł z numeru 18/2005 01-05-2005

Zapatrzeć się w Boga

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Bóg potrafi dostrzec ciebie nawet wtedy, gdy wydaje ci się, że nie jesteś godny zauważenia przez kogokolwiek

Zobaczyć Ojca to zaspokoić wszystkie nasze deficyty egzystencjalne, każdy głód, każde pragnienie, każde oczekiwanie, wszelką nadzieję. Filip powiedział słowa, które wydobył z najgłębszego dna w sercu. Wszyscy ogromnie pragniemy doznać czegoś takiego w życiu, co by nas absolutnie i na zawsze zaspokoiło. Większość szuka zaspokojenia w alkoholu, seksie, narkotykach, biznesie, zaszczytach, obżeraniu się, internecie, pornografii, medytacjach transcendentalnych, kryształach, astrologii, buddyzmie; nakłuwają ciało igłami akupunktury, uspokajają się wahadełkiem, jogą lub wróżbami, wieszają sobie na ścianie portrety Che Guevary lub Madonny.

Spełnieniem dla ludzkiego ducha i ciała jest widzenie Boga. O wiele częściej ubóstwiamy jednak stworzenia niż samego Stwórcę. Nie ma nic takiego na świecie, co by bardziej uszczęśliwiało człowieka - jedynie widzenie Boga! Teologia duchowości nazywa ten stan zjednoczeniem mistycznym! Bogu nie chodzi o najem robotników kwalifikowanych do swego królestwa, lecz o zjednoczenie nieskończenie bliższe niż najbardziej udane małżeństwo. On na nas patrzy z miłością. Jest w nas zapatrzony, doszukując się podobieństwa do swego Syna. To jest właśnie naszym absolutnym zaspokojeniem: przylgnięcie do Boga, które bierze swój początek w widzeniu Jego oblicza.

Niezmiernie ważne jest to dla naszego stanu miłości do Boga, czy jesteśmy w Niego zapatrzeni, czy też tylko uznajemy obojętnie Jego istnienie, zezując na idoli tego świata. Nikt z nas nie musi się zastanawiać, gdzie zobaczyć twarz Boga - to oblicze Chrystusa. Bóg jest ludzki i da się kochać, bo można Go dostrzec. Oblicze Jezusa to nie tylko ikona, to przede wszystkim słowa, które Jezus mówi od Ojca, i dzieła Ojca, których On dokonuje przez Jezusa. To widać! Czy dostrzegasz w słowach Biblii oczy Ojca, które patrzą na ciebie? Czy dostrzegasz w swoim życiu, że jesteś strzeżony jak źrenica w oczach Boga? Bóg bowiem potrafi dostrzec ciebie nawet wtedy, gdy wydaje ci się, że nie jesteś godny zauważenia przez kogokolwiek. Bóg widzi w tobie to, czego w sobie nienawidzisz. Widzi i dalej kocha! „Na pustej ziemi go znalazł, na pustkowiu, wśród dzikiego wycia, opiekował się nim i pouczał, strzegł jak źrenicy oka” (Pwt 32,10).

Jedność z Jezusem sprawia, że uczymy się od Niego przenikliwości spojrzenia na nas samych, na innych, na świat. Im bardziej wpatrujemy się w oczy Boga, tym lepiej widzimy nie tylko Jego miłość, ale też braki naszej miłości. To poznanie siebie samych korzy nas przed obliczem Najwyższego. Bóg nie wycofał miłości do nas, mimo że dostrzega w nas nędzę, bałwochwalstwo, żądzę, kłamstwo, obłudę, chciwość, pazerność, mściwość. My zdobyliśmy siłę, by samych siebie pokochać. Bóg kocha nas nawet wtedy, gdy my Go nienawidzimy. Zapatrzenie w Jego oczy pozwala nam dostrzec to wszystko i uratować siebie od samopotępienia.

| 1 |

Świadek potrzebny od zaraz

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Przyjmujemy prawdę, gdy ktoś jest prawdziwy, i zawsze ją odrzucamy, gdy głoszący zakłada maskę hipokryzji

Jest ogromna różnica między aniołami z Biblii i aniołami z tarota; między muzyką symfoniczną, wykonywaną przez profesjonalistów i muzyką z podwórka wykonywaną przez chór trzech pijaków wracających z knajpy; między autentycznym dziełem Holmana Hunta, przedstawiającym Jezusa pukającego do bramy naszej duszy, a jego imitacją, namalowaną przez jakiegoś niedzielnego malarza i sprzedawaną na odpustowym stoisku, między prawdziwym złotem a imitacją złota, wreszcie między duchowością chrześcijańską a duchowością reiki. Jest różnica między talk- -show, gdzie neurotyczna pani z mikrofonem w dłoniach z niebieskimi tipsami decyduje o tym, co jest dobre a co złe, a Dekalogiem z dziesięcioma przykazaniami wyrytymi palcami Boga. Jest wreszcie różnica między homilią wygłoszoną przez kapłana, który żyje tym, co głosi, a kazaniem księdza, któremu tylko się wydaje, że skoro głosi prawdę, to nią żyje.

Świat nie bardzo potrzebuje ludzi tylko głoszących miłość. Świat potrzebuje ludzi, którzy żyją miłością. Czasem słowa są te same, ale inny człowiek, i wszyscy czują różnicę między głosicielem, który mówi poprawnie, a tym, który żyje poprawnie. Odwołując się do Ewangelii: owce rozpoznają głos prawdziwego pasterza. Głos to jeszcze nie filozofia, nie wiedza, nie treść, tylko akcent, barwa, duch przekonania, zaangażowanie emocjonalne, poprawność wypowiedzi lub jej zaburzenia, sztuczna płynność albo swobodna, robienie długich pauz, które męczą, albo takich, które zmuszają do medytacji, nerwowy sposób wypowiedzi lub jej dynamika, wzdychanie, które zdradza wewnętrzną sprzeczność, albo wzdychanie, które komunikuje czyjeś przejęcie, nabieranie powietrza w płuca, które zdradza oznaki niejasnego toku myślenia i jest zamiarem nabierania słuchaczy, albo głęboki oddech, który jest nabieraniem mocy dla słów, stres lub pewność. Zwykle te oznaki umykają naszemu umysłowi, ale nie umykają naszej intuicji duchowej, która jest filtrem dla kłamstwa i dla prawdy. Tylko wtedy przyjmujemy prawdę, gdy ktoś jest prawdziwy, i zawsze ją odrzucamy, gdy głoszący zakłada maskę hipokryzji.

W greckim tekście jest mowa o głosie, który odróżnia prawdziwego pasterza od jego imitacji. Głos to fone, a nie logos. Wystarczy dźwięk, by wyczuć, czy nuta jest fałszywa, czy prawdziwa, jak w instrumencie, który jest źle nastrojony. Z przykrością słucha się śpiewu, gdy akompaniament jest odtwarzany na fałszywie nastrojonym instrumencie. Z jeszcze większą, gdy ktoś głosi prawdę, ale sam pogrążony jest w dysonansach kłamstwa życiowego. To musi być zestrojone: życie i nasze przekonania, słowa i głos, teoria i praktyka.

| 1 |

Bitwa pod Emaus

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Najtrudniejsza chwila to utrata kogoś, kto nadawał sens naszej drodze Droga do Emaus jest naszą drogą. Wszyscy błądzimy ku smutkowi. Zawodzimy się na życiu i naszych nadziejach. Jezus po zmartwychwstaniu jest na każdej ludzkiej drodze. Zawraca nas ku odkryciu swojej obecności na Eucharystii.

Uczniowie odkryli obecność Jezusa w drodze dzięki temu, że rozważali Pisma. Wymiana Słów Bożych pozwoliła im się otworzyć na Jego prowadzenie, które skończyło się na łamaniu Chleba. Przez Biblię do Eucharystii - schemat dojścia do celu życia jest prosty. Jezus dosłownie spytał: „Jakie są słowa, które WYMIENIACIE, idąc?”. Łukasz użył słowa antiballete, które można też tłumaczyć: rzucać sobie nawzajem, wymieniać słowa, dyskutować, porównywać albo nawet ciskać jakby pociskami, gdyż pierwotnie to słowo miało znaczenie militarne. Rozmowa więc była pełna ognia, była rodzajem walki duchowej, w której Słowa Biblii, jak strzały, uderzały w zwątpienie, krusząc je niczym mury. Słowa uderzały i raniły, uzdrawiając, były zmaganiem duchowym, bitwą o cel życia.

Możemy lepiej zrozumieć tę dyskusję, gdy porównamy ją z wędrówką aniołów przez środek Jerozolimy z wizji Ezechiela (Ez 9,4-6). Aniołowie wyniszczyli tych, którzy w życiu nie przyjęli skruchy, unikali krzyża (litera TAW miała formę krzyżyka). Ci, którzy przyjęli znak TAW na czole, czyli przyjęli krzyż życia, byli ocaleni. Ich smutek zamienił się w zbawienie. Życie dzieli nas na tych, którzy przyjmują krzyż, oraz tych, którzy odrzucają krzyż. Jesteśmy rozdarci między tymi postawami i wybór właściwej zależy od tego, czy umiemy walczyć Słowem Boga o własny los.

Najtrudniejsza chwila to utrata najdroższej osoby - utrata kogoś, kto nadawał sens naszej drodze. Jezus, zanim umarł, przygotowywał na taką stratę swoich uczniów: „Jeszcze chwila, a nie będziecie Mnie widzieć, i znowu chwila, a ujrzycie Mnie. (...) Wy będziecie płakać i zawodzić, a świat się będzie weselił. Wy będziecie się smucić, ale smutek wasz zamieni się w radość” (J 16,16.20). Gorzej jest z tymi, którzy oparli swoje życie na drugim człowieku, na idei, na pieniądzach, na żądzy, na karierze, na czymkolwiek i kimkolwiek, tylko nie na Bogu. Ich smutek utraty nie zamieni się nigdy w radość.

| 1 |

Rana jest bramą

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Grzech jest zranieniem Bożego Serca. Jednocześnie ta rana Bożego Serca jest jedynym lekarstwem na nasz grzech. Nie ma jednak możliwości doznania przebaczenia, jeśli się nie zobaczyło w całej pełni swojego grzechu. Szczelina zranienia serca Jezusa staje się wąską bramą prowadzącą do nieba. Kluczem do tej bramy jest wyznanie grzechu, symbolicznie wyrażone gestem włożenia palców do boku Mesjasza.

Jezus prorokował: „Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują” (Mt 7,14). On wpuścił nas do swego Serca przez bolesne, ciasne przejście, przez bramę miłosierdzia, która była raną naszych złości. Czy my będziemy zwlekać, by Go wpuścić do naszego serca? On potrzebuje tylko bólu naszego sumienia, bólu naszej skruchy. Chce delikatnie pokazać nam nasze grzechy, które nie tylko Jego ranią, ale nas także!

O kimś, kogo najbardziej kochamy, mówimy: „Noszę cię w moim sercu; mam cię w sercu; jesteś w moim sercu”. Wiemy, co jest w Jego sercu: głębokie miłosierdzie. Nie chcemy wiedzieć, co jest w naszym: płytkie poznanie grzechów. Tymczasem Jezus wskazywał swoim palcem na całą zepsutą zawartość naszych serc. „Gdy się oddalił od tłumu i wszedł do domu, uczniowie pytali Go o to przysłowie. Odpowiedział im: I wy tak niepojętni jesteście? Co wychodzi z człowieka, to czyni go nieczystym. Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota. Całe to zło z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym” (Mk 7,17-23).

Z serca Chrystusa wypłynęła krew miłości do nas i woda przebaczenia, a z naszego serca wypłynęły strumienie cuchnących nieprawości. On palcem kreślił na piasku nasze winy, gdy ratował cudzołożnicę prowadzoną na kamienowanie, my zaś palcem dotknęliśmy Go do żywego miłosierdzia.

Miłosierdzie jest nawet tam, gdzie są już sąd i kara. Bóg bowiem łatwo daje łaskę i niechętnie karze. Nawet gdy już wyda wyrok, daje szansę na jego odwrócenie. Nawet gdy karze, Jego uderzenia są jak pocałunki. Nawet gdy ukarze, czeka na to, by w sercu naszym pojawiła się choć mała szczelina skruchy. Mieszkańcy Niniwy zostali już potępieni i skazani na zagładę, a przecież Bóg wysłał do nich Jonasza, zmuszając go do głoszenia ostatniej szansy. Sodoma i Gomora zasłużyły na ogień z nieba. Abraham nie doszukał się w Sodomie nawet jednego sprawiedliwego, a mimo to Bóg posłał tam dwóch aniołów, pokazując wolę uratowania kogokolwiek.

Jest jakiś paradoks w miłosierdziu. To miłość Boga, która otwiera się nawet tam na przebaczenie, gdzie już nikt go nie chce.

| 1 |

Zobaczyć zmartwychwstanie

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Zmartwychwstania możemy doświadczać już dziś, gdyż wiemy, że ceną grzechu jest śmierć. Pozbawiając się grzechów podczas spowiedzi, już pokonujemy krępujące nas konsekwencje śmierci.

Uczniowie, wchodząc do ciemnego grobu, zobaczyli coś, co ich przekonało o zmartwychwstaniu. Sam widok pustego grobu to za mało, by przekonać się o pokonaniu śmierci. Musieli zobaczyć coś wyjątkowego. Ujrzeli leżące płótna oraz oddzielnie zwiniętą chustę, która była na Jego głowie. Nie chodziło o to, że idea życia zmartwychwstała w ich świadomości i zdali sobie sprawę z tego, że w ich pamięci Jezus nigdy już nie umrze. Ani o to, że Jezus przetrwał letarg, ani o jakiś sprzeczny z zasadami logiki etap reinkarnacji. Musieli zobaczyć coś dokumentującego autentyczne zmartwychwstanie!

Przypomnijmy, że Łazarz, po wskrzeszeniu, nie mógł się uwolnić od tkanin, którymi był szczelnie obwiązany i które go krępowały - potrzebował pomocy świadków wskrzeszenia. Jezus nie przebudził się z powodu zimna albo z powodu silnej struktury organizmu. Po śmierci Jezusa Nikodem przyniósł 100 funtów wonności - mieszaniny aloesu i mirry (ówczesny 1 funt to około 325 gramów miary współczesnej). Każdy zwój był posypany sproszkowanymi wonnościami.

Gdyby płótna zostały odwinięte i zrzucone, wonności rozsypałyby się. Płótna byłyby rozwinięte, chusta z głowy byłaby rozwiązana. Tekst grecki delikatnie sugeruje, że płótna pozostały nierozwiązane - ciało z nich po prostu… wypromieniowało. Właśnie to od razu zauważyli uczniowie! Ciało znikło, nie naruszając szczelnie i dokładnie zawiniętych płócien. Uczniowie zobaczyli też syndarion - chustę zwiniętą, co można zrozumieć, że zachowała kształt głowy, pozostając jakby pustym „opakowaniem”! To musiało zrobić na nich ogromne wrażenie. Było to tak jednoznaczne, że nie analizowali znaleziska, tylko po prostu uwierzyli. Wszystko, co zastali, wskazywało na cud.

Mamy więc autentyczną relację z tamtego wydarzenia, która przemawia do nas i do naszej wiary w zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Jest też zapowiedzią naszego powstania z grobów. Zmartwychwstania możemy doświadczać już dziś, gdyż wiemy, że ceną grzechu jest śmierć. Pozbawiając się grzechów w demaskującej spowiedzi, już pokonujemy krępujące nas, jak owe płótna, konsekwencje śmierci, z któ-rych możemy się wyzwolić. Dzieje się tak tylko dzięki temu, że On, Światłość tego świata, wyszedł z grobu bez przeszkód.

Zaraz po narodzeniu Jezus był owinięty w pieluszki, w białe płótna, zapewne tak ściśle przylegające do ciała, że dziecko było nieruchome. Porównanie wydaje się niestosowne, ale w rzeczywistości jest pomostem do nowych refleksji: śmierć, dzięki Chrystusowi, stała się nowymi narodzinami, życie będzie przebiegać dalej, ważne jest tylko, gdzie się znajdziemy po otworzeniu się trumiennych drzwi. Kluczem do nieba jest wyznanie grzechów, kluczem do piekła - zachowanie ich dla siebie!

| 1 |

Ja, Piłat

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Każdy z nas chciałby być taki jak Piłat! Nikt nie chciałby być taki jak Jezus.

Kiedy Piłat spoglądał na Jezusa, widział w Nim wszy-stko to, czego nienawidził w sobie i w innych. Widział Człowieka przegranego, opuszczonego, bezbronnego i przeklinanego. Jezus był kimś, kim Piłat za nic nie chciałby być. A jednak Piłat, patrząc na Jezusa, widział w nim swój lęk przed przyszłością, przed przeszłością, przed wspomnieniami, przed upokorzeniem, bólem, niechęcią do siebie samego. Zobaczył to wszystko, czego żaden człowiek nie chce w sobie widzieć, nie chce przeżyć, nie chce wspominać. Zobaczył Jezusa w nędzy i pogardzie, człowieka bez szans. A jednak taki człowiek miał w sobie nie tylko podobieństwo do Boga, ale sam był Bogiem.

Co Jezus widział w Piłacie? Piłat stał przed Jezusem w najmodniejszym ubraniu, pachnący, schludny, czysty, mocny, wykształcony, dobrze zarabiający, otaczany szacunkiem, a nawet wzbudzający lęk. Miał dumne spojrzenie, udane życie. Zrobił karierę. Miał dużo pieniędzy, ludzie go słuchali i kłaniali mu się nisko. Każdy z nas chciałby być taki jak Piłat! Nikt nie chciałby być taki jak Jezus. Prawda jest taka, że każdy z nas jest taki jak Jezus, a najwyżej udajemy, że jesteśmy tacy jak Piłat. Kiedy umarł Piłat i stanął przed Bogiem, spuścił głowę, i może ją do dziś trzyma spuszczoną w czyśćcu albo „piętro niżej”. Tego nie wiemy.

Bóg chciał objawić się w człowieku przeklętym i przegranym. Takie świadectwo dał Jezus o prawdzie. Taką prawdę o człowieku objawił Syn Boży. Kiedy mówimy, że coś jest „boskie”, to mamy na myśli, że coś jest najlepsze, wspaniałe, wyjątkowe, ponadludzkie! Każdy chce być najmądrzejszy, najlepszy, przystojny, lubiany, chwalony itd. Każdy chce wspinać się w górę, mieć dobre dzieci, najlepszego męża albo idealną żonę. Wszyscy dążą do tego, co piękne, idealne, wybitne. Ina-czej mówiąc, chcą stać po stronie Piłata, a nie po stronie Jezusa.

Boskość promieniowała z odartego z godności, poranionego, przeklętego Człowieka. Dlaczego Jezus to uczynił? Żebyś Ty nie musiał się potępiać za to, co było ciemną stroną twojego losu.

| 1 |

artykuł z numeru 12/2005 20-03-2005

Posłuszny posłusznym

o. Augustyn Pelanowski, OSPPE

Bóg wzrusza się, gdy widzi modlitwę. Jest nieporuszony, gdy bez modlitwy zabieramy się do teologii

To nie Marta doprowadziła swymi namowami do wskrzeszenia brata, ale Maria. Marta wyszła pierwsza na spotkanie z Jezusem. Długo rozmawiała z Nim o zmartwychwstaniu i o swej wierze. Jej dyskusja miała charakter jak najbardziej teologiczny. W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że sama wiedza nie ruszy Jezusa z miejsca. Pobiegła do Marii i powiedziała, że Nauczyciel ją woła.

Maria zaczęła swą rozmowę z Jezusem tymi samymi słowami co Marta. Upadła Mu do kolan w geście modlitwy. W tym momencie przypomniała tę chwilę w ich domu, kiedy Pan pochwalił jej zasłuchanie, nazywając je najlepszą cząstką. Wtedy też klęczała u Jego stóp. Jezus wzruszył się i zapłakał dopiero teraz.

Bóg wzrusza się, gdy widzi modlitwę. Jest nieporuszony, gdy bez modlitwy zabieramy się do teologii. Jest posłuszny posłusznym. Twoja modlitwa jest słuchana przez Boga jak Biblia, gdy Jego Biblia jest przez Ciebie wysłuchiwana, jakby to była Jego modlitwa do Ciebie! Nie wystarczy wiedzieć, że jest Bóg, trzeba z Nim rozmawiać, przylgnąć do Niego, „upaść Mu do nóg!”.

Mamy więc piąty temat postu: WSKRZESZENIE. Czytałem kiedyś żydowską legendę o Dniu Ostatnim. Bóg posłał aniołów, aby wskrzesili wszystkich umarłych. Przez siedem dni wzywali umarłych, aby powstali z grobów. Wielu stawiło się przed tronem Boga, ale część spała dalej, jakby nie dotarło do nich Boże wołanie. Bóg spytał świętego Michała: „Dlaczego wielu nie zbudziło się ze śmierci?”. „Ponieważ za życia, nie słuchali Biblii i ta niewrażliwość pozostała im po śmierci!”.

Dlaczego Jezus tak głęboko się wzruszył przy grobie Łazarza? Przecież Łazarz nie był ani apostołem, ani uczniem, nie czynił cudów, nie wyganiał złych duchów, nie prorokował. Jezus bardzo go kochał, a nic nie wskazuje na to, by Łazarz zasłużył sobie na taką miłość, która z grobu go podniosła. No właśnie! Bóg kocha bez zasług, nie „za coś”. Bóg kocha kogoś, kto nie uczynił w życiu nic godnego uwagi, tylko…umarł!

| 1 |

Zamiast deszczu pieniędzy

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Miłość Boga wyróżnia wzgardzonych, namaszcza przeklinanych, szczyci się tymi, których wstydzili się nawet najbliżsi

Pewien król wstępował do katedry po schodach i rzucił żebrakowi wielką bryłkę złota. Zauważył jednak, że żebrak z pogardą wyrzucił złoto do kałuży, jakby to był zwykły kamień. Z ciekawości i oburzenia zapytał go: „Dlaczego wyrzuciłeś mój dar?”. „Ponieważ spodziewałem się czegoś wartościowego, a nie bezwartościowego kamienia. Pragnę pieniędzy!” - odrzekł żebrak! Król zrozumiał, że żebrak nie poznał się na skarbie, jaki otrzymał, i w milczeniu wszedł do świątyni.

Bóg ma nam do zaofiarowania więcej niż deszcz pieniędzy, ale my nierzadko to ignorujemy, pytając: „Czy Bóg da mi pieniądze?”. Cóż może być cenniejszego na świecie od pieniędzy? Cenniejsza jest miłość.

Miłość Boga wybiera tych, którzy już sami siebie nie kochają, gdyż oni potrafią ją docenić. Dawid był ostatni i najmniej kochany w rodzinie. Ślepiec nie otrzymał wsparcia nawet od rodziców, gdy musiał obronić Jezusa, który dał mu więcej niż jałmużnę. Wszyscy byliśmy niegdyś ciemnością, ale tylko Jezus daje nam blask jaśniejszy, niż może z siebie wydobyć złoto - dostrzeżenie Bożej miłości. Wielu z nas nosiło na oczach błoto tego świata - grzech, ale dzięki Jezusowi odkryliśmy coś więcej niż złocisty blask przejrzenia - miłość Boga.

Czwarta niedziela postu daje nam okazję do rozważania MIŁOŚCI BOGA, która wyróżnia wzgardzonych, namaszcza przeklinanych, szczyci się tymi, których wstydzili się nawet najbliżsi. Jezus otworzył ślepcowi oczy na coś cenniejszego niż pieniądze - na miłość Boga. Nam zaś miłość Boga jest potrzebna najwyżej do tego, by otrzymać pieniądze, a jeśli ich nam nie daje, przestajemy w Niego wierzyć. Co to znaczy otworzyć oczy dla ciebie? Czy je już otworzyłeś? Przed otwarciem oczu człowiek widzi jedynie ciemność i ten, który nie zobaczył Jezusa, widzi, że jego życie jest mrokiem przygnębienia i lęku, koszmarem, który począł się z zaciśniętych powiek.

Nie wierzę w optymizm tych, którzy cieszą się bez Boga, jak również w optymizm tych, którzy nie zaznali ślepoty, którą Bóg uzdrowił. Nieszczęściem większym niż ślepota jest zaślepienie. Ślepota pozwala dostrzec Boga, zaślepienie natomiast zmusza człowieka do ubóstwienia wszystkiego oprócz Boga. Dlaczego Jezus uwolnił niewidomego błotem? Dlaczego nie wybrał innego lekarstwa? Od dawna domyślano się, że błoto jest metaforą dostrzeżenia w sobie grzechu. Czym jest owo błoto, wyjaśnia św. Piotr: „Spełniło się na nich to, o czym słusznie mówi przysłowie: Pies powrócił do tego, co sam zwymiotował, a świnia umyta - do kałuży błota” (2P 2,22). To przeraża! Jakże Bóg może obdarowywać łaską dostrzegania Go w jakimś wędrowcu z Nazaretu, i nie być dostrzeganym przez grupę światłych ludzi, którzy przez całe życie wypatrywali Mesjasza? Ponieważ więcej widać przez błoto grzechu niż przez oświecenie wiedzą.

| 1 |

Totalny szok

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Jeśli nie zdarzyła Ci się radość spotkania Jezusa, po której przestałeś się wstydzić życia, jeszcze nie wiesz, co to zbawienie.

Temat czytań dałby się dziś określić dwoma słowami: zdziwienie odkupieniem. Wyobraź sobie, że jesteś w trudnym położeniu. Właśnie wyrzucono Cię z pracy i nie masz za co kupić pożywienia. Ze złości obrzuciłeś sąsiada obraźliwymi słowami. Z sądu przychodzi wezwanie. Wykryto twoje oszustwa, za które teraz grozi ci więzienie. Żona nie żyje już od kilku lat. Twoja córka po pięciu nieudanych związkach żyje samotnie. Ma ciągle podkrążone oczy. Nikt jej nie chce. Nocami nie możesz spać. Wylewasz swój żal na Boga.

Rankiem budzi cię dzwonek u drzwi, otwierasz je i widzisz sąsiada, którego poprzedniego dnia brzydko potraktowałeś. Spokojnym głosem informuje Cię, że ma dla Ciebie dobrze płatną pracę w swojej firmie. Wręcza Ci też jakiś urzędowy świstek z uniewinnieniem w sprawie oszustw z przeszłości. Załatwił to. Pytasz: „Dlaczego Pan to uczynił?”. „Miałem w nocy sen. Przyśnił mi się Bóg i prosił mnie, bym w taki sposób postąpił. Posłuchałem Go!”. Stoisz oniemiały. Wchodzisz do kuchni i widzisz, że twoja córka znowu płacze. „Co się stało?”. Odwraca się, cała we łzach szczęścia: „Tato, ten, którego ukradkiem kochałam, poprosił mnie o rękę. Powiedział mi, że cała moja przeszłość nie ma dla niego znaczenia. Jestem szczęśliwa!”.

Wyobrażasz sobie, jakbyś był zaskoczony i zawstydzony szczęściem, które dał Ci Bóg? To jest właśnie zbawienie! Im głębiej włócznia grzechu przebija Serce Jezusa, tym większe okazuje się Jego przebaczenie. Za grzechy odpłacił nam się czymś więcej niż nagrodą! Jezus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze niezasługujący na to, abyśmy dla Niego żyli! Jezus wypowiedział grzechy Samarytanki, która sama nie potrafiła sięgnąć do pamięci swego sumienia. Samarytanka przyszła do studni w południe. Być może dlatego, że unikała ludzi. Wstydziła się swojego istnienia. Po spotkaniu z Jezusem była najgłośniejszą osobą w mieście, krzyczała z radości o spotkaniu Mesjasza. Jeśli nie zdarzyła Ci się radość spotkania Jezusa, po której przestałeś się wstydzić życia, jeszcze nie wiesz, co to zbawienie.

| 1 |

artykuł z numeru 9/2005 27-02-2005

Cichy krzyk Boga

Augustyn Pelanowski OSPPE

Drugi temat postu to POWOŁANIE. Jest ono oznaką zbawienia. Zwykle to słowo kojarzymy jedynie z powołaniem do stanu duchownego. To oczywisty błąd. Jesteśmy wszyscy powołani do zbawienia, ale to powołanie przybiera różne formy: samotności, małżeństwa, kapłaństwa, czy wreszcie stanu życia konsekrowanego.

Powołanie to cichy krzyk Boga do oddalonego człowieka. Bóg wzywa nas nie dzięki naszym czynom, ale z darmowej łaski - łaski, na którą nikt nie zasługuje, ale ją otrzymuje. Ów krzyk jest cichszy niż szept matki nad czołem uśpionego dziecka. Jest jednak głośniejszy niż grom, uderzający tuż obok nas z burzowych obłoków!

Początek powołania jest zawsze taki sam jak u Abrama: wyjdź z Ur, wyjdź z ziemi rodzinnej, z domu swego ojca. Chodzi o wyjście z ziemskich pożądań, o wydobycie się spod warstwy zabrudzenia ziemią, brudem, błotem, które stały się bliższe niż rodzina. Wreszcie z domu ojca - z ojcostwa naturalnego do odkrycia ojcostwa nadprzyrodzonego. Nie bez powodu dodano, że miasto, z którego rozpoczęło się powołanie Abrama, nazywało się Ur, czyli „piec”- symbol piekielnej atmosfery, która przybiera pozory „domowego ciepełka”. Do zła przyzwyczajamy się bowiem jak do komfortu, bez instrukcji i przymusu.

Drugi krok to trudy i przeciwności - walka o wytrwałość w przylgnięciu do Słowa Jezusowego i Jego sakramentalnych dłoni. Jedynie Jezus wyprowadza nas na górę, na Tabor przemiany. Tam możemy odczuć tak wielkie dobro, że sam Piotr zawołał: „dobrze, że tu jesteśmy”. Najlepiej jest nam z Bogiem, z Jezusem, w obłokach świetlanych, w chmurach szczęścia, które otaczają jedynie tych, co to wyrzekli się dołującej rozpusty ziemi.

Trzy kroki powołania - wyjście, wytrwanie, przemiana - to temat do medytacji, która nie powinna być dla Ciebie jedynie czymś w rodzaju reportażu biblijnego, lecz zaniepokojeniem sumienia, podrażnieniem umysłu do wglądu w siebie i w swą historię: Czy masz już za sobą wyjście? Czy trwasz przy Bogu mimo trudów i przeciwności? Czy pragniesz tylko przemienić twe wyobrażenia o szczęściu?

Piotr bez nutki udawania wyrzekł słowa zadowolenia z przebywania z Jezusem: „dobrze, że tu jesteśmy”. To nie był okrzyk turysty, który podziwia piękne widoki.

To zdefiniowanie szczęścia - odwiecznego celu nie tylko filozofów. To odnalezienie szczęścia i odnalezienie przez szczęście! Człowiek może być szczęśliwy tylko z Bogiem, ale i Bóg potwierdził, że bycie z człowiekiem, dzięki człowieczeństwu Syna Bożego, jest dla Boga szczęściem: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”. Okazuje się, że nie tylko Bóg jest niebem dla człowieka, ale i człowiek może być niebem dla Boga.

| 1 |

Pokusa - oszustka

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Tajemnica postu zaczyna się od tematu kuszenia. Kuszenie jest początkiem grzechu - choć nie jest grzechem, i jest końcem raju - choć dokonało się jeszcze w stanie łaski. Kuszenie jest najbardziej niebezpieczną propozycją dla człowieka, choć jednocześnie sprawia, że możemy być bliżej Boga.

Pokusa jest dopuszczana na nas jedynie po to, by ją odrzucić. Przyjęcie propozycji pokusy jest odrzuceniem Boga.

W czytaniach tej niedzieli trzykrotnie jest mowa o kuszeniu: pierwszych ludzi, w ogóle ludzkości i wreszcie Jezusa. Ewangelia przekonuje nas, że jedynie w Jezusie jest możliwe pokonanie szatana. Nawet bezgrzeszni Adam i Ewa dali się oszukać kusicielowi. Bez Jezusa nikomu nie uda się przejrzeć przebiegłości, która obnaża nas aż do rozpaczliwego wstydu. Łaska Jezusa chroni przed tym, by nie ulec oszustwu chciwości, która jest tak naprawdę żebraniem; oszustwu wyniesienia, które jest upadkiem w przepaść hańby; oszustwu żądzy, która stwarza jeszcze większy głód.

Pokusa jest tak naprawdę nielogiczna, bo zupełnie nieopłacalna. Przynosi absolutnie odwrotny skutek do obiecanego. Żądza nie daje zaspokojenia, tylko niepokoi. Sława nie daje dowartościowania naszej osoby, lecz odrzucenie i rozpacz. Wreszcie chciwość sprawia, że ostatecznie odmawiamy nawet samemu sobie tego, co posiadamy. Pokusa kryje w sobie sprzeczność. Jest zyskiem, który nas okrada; chlebem, który okazuje się kamieniem, wreszcie jest długim łańcuchem pokłonów, które rzucają jedynie władczy cień na innych. W hebrajskim owa przebiegłość węża (ARUM) zapisywana jest tymi samymi literami co nagość Adama i Ewy (AROM). Natchniony autor chciał bowiem zaznaczyć ową sprzeczność obietnicy węża, która wydawała się korzystną roztropnością, a stała się żebraczą, obnażającą głupotą! Nie jesteśmy odpowiedzialni za pokusy, ale za zgodę na nie, za wiarę w to, że są większym dobrem niż przyjaźń z Bogiem.

Dla wielu grzech jest ciekawszy niż sam Bóg, i w skrytości serca uważają, że Bóg może dać o wiele mniej szczęścia niż to, co proponuje pokusa. Co to jest pokusa? Jest tym, co sprawia, że odsuwamy Boga bardziej, ceniąc cokolwiek innego. To propozycja anioła ciemności, który twierdzi dość nachalnie, że w Bogu nie ma tyle szczęścia, ile jest we wszystkim, oprócz Boga. Wszystko może być kuszeniem, jeśli się uwierzy, że Bóg jest o wiele mniej godny uwielbienia i o wiele mniej ma do ofiarowania w samym sobie. Pokusą może być nawet inne dobro niż sam Bóg. Czy może być jednak dobro poza Bogiem? Jezus odpowiedział pewnemu młodemu człowiekowi: „Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg” (Łk 18,19). To zupełnie nam wystarcza. Jeśli Jezus nazwany został dobrym, to zapewne jest samym Bogiem, wszystko inne tylko wydaje się dobre.

| 1 |

artykuł z numeru 7/2005 13-02-2005

Dosolić sobie

Augustyn Pelanowski OSPPE

Prawda wyzwala, wypala jak sól, szczypie,wreszcie rozdziera, nadaje smakunaszemu życiu.

Hebrajskie słowo melah znaczy sól, ale też rozdarcie, w sensie rozdartych szat. Wiemy, co to znaczy rozdzierać szaty - czyniło się to zawsze, gdy ktoś bardzo żałował, dokonywał skruchy albo chciał odsłonić prawdę o sobie. Bywa jednak i tak, że przeżywamy rozdarcie, ponieważ ciągnie nas w dwie strony. Nasze postawy nie są jednoznaczne. Idziemy za Chrystusem, ale oglądamy się za diabłem, jak za panienką w krótkiej spódniczce.

Oburzamy się na ludzką chciwość i marzymy o pieniądzach. Pochwalamy skromność i pokorę, ale niech no tylko Pan Bóg nas wysłucha i da nam kogoś, przy kim będziemy skromnie wyglądać - odczujemy zazdrość. Pragniemy, aby nas szanowano, wysłuchiwano i traktowano z szacunkiem, ale czy tak traktujemy innych? I wreszcie ten znienawidzony świat, którym gardzimy jako chrześcijanie, czując do niego wstręt za niemoralność, czy nie jest tym samym światem, który wszyscy podglądamy przez dziurkę od klucza, przez różne ekraniki, czasopisemka, słuchaweczki? Symbolem zakłamanej postawy stała się żona Lota, która oficjalnie uznała świat Sodomy za niegodny jej osoby, ale tak naprawdę zezowała za nim z tęsknotą. Napisano: Żona Lota, która szła za aniołami, obejrzała się i stała się słupem soli (por. Rdz 19,26).

Sól to jednoznaczność ucznia Pana, to zdecydowanie, jakiś smak radykalności, o którą trzeba walczyć z własnymi kusicielami. Mamy skłonność do oszukiwania siebie. Rola sumienia polega na prawdziwej ocenie sytuacji. Pychy nie nazywać godnością, buntu nie nazywać obroną, chciwości nie nazywać troską o siebie. „Dosolić sobie” - to nie wierzyć w swoje kłamstwa tak bardzo, że wydadzą się prawdami. Nie wmawiać sobie, że grzech jest silniejszy niż Jezus.

Kiedy Elizeusz wrzucił sól do źródła, wody stały się zdrowe, a okolica płodna. „Mieszkańcy miasta mówili do Elizeusza: »Patrz! Położenie miasta jest miłe, jak sam, panie mój, widzisz, lecz woda jest niezdrowa, a ziemia nie daje płodów«. On zaś rzekł: »Przynieście mi nową misę i włóżcie w nią soli!«. I przynieśli mu. Wtedy podszedł do źródła wody, wrzucił w nie sól i powiedział: »Tak mówi Pan: Uzdrawiam te wody, już odtąd nie wyjdą stąd ani śmierć, ani niepłodność«” (2 Krl 2,19-21). Co to znaczy wrzucić sól do źródła strumieni? Trzeba szukać źródeł naszych postępków, przyczyn naszych zachowań. Prawda wyzwala, wypala jak sól, szczypie, wreszcie rozdziera, nadaje smaku naszemu życiu. Żeby uzdrowić chore ciała, trzeba sięgnąć do chorych emocji i uczuć, do źródła, do dzieciństwa, do pierwszych chwil życia, które jak źródło życia wypływa z rodziny.

Prawda wyzwala, wypala jak sól, szczypie,wreszcie rozdziera, nadaje smakunaszemu życiu.

Dać sól u źródeł, to rzucić Słowo ewangeliczne w chory klimat dzieciństwa, to posłużyć się nie tylko spowiedzią, ale i rozmową, modlitwą o uzdrowienie uczuć i pamięci.nDosolić sobieHebrajskie słowo melah znaczy sól, ale też rozdarcie, w sensie rozdartych szat. Wiemy, co to znaczy rozdzierać szaty - czyniło się to zawsze, gdy ktoś bardzo żałował, dokonywał skruchy albo chciał odsłonić prawdę o sobie. Bywa jednak i tak, że przeżywamy rozdarcie, ponieważ ciągnie nas w dwie strony. Nasze postawy nie są jednoznaczne. Idziemy za Chrystusem, ale oglądamy się za diabłem, jak za panienką w krótkiej spódniczce. Oburzamy się na ludzką chciwość i marzymy o pieniądzach. Pochwalamy skromność i pokorę, ale niech no tylko Pan Bóg nas wysłucha i da nam kogoś, przy kim będziemy skromnie wyglądać - odczujemy zazdrość. Pragniemy, aby nas szanowano, wysłuchiwano i traktowano z szacunkiem, ale czy tak traktujemy innych? I wreszcie ten znienawidzony świat, którym gardzimy jako chrześcijanie, czując do niego wstręt za niemoralność, czy nie jest tym samym światem, który wszyscy podglądamy przez dziurkę od klucza, przez różne ekraniki, czasopisemka, słuchaweczki? Symbolem zakłamanej postawy stała się żona Lota, która oficjalnie uznała świat Sodomy za niegodny jej osoby, ale tak naprawdę zezowała za nim z tęsknotą. Napisano: Żona Lota, która szła za aniołami, obejrzała się i stała się słupem soli (por. Rdz 19,26).

Sól to jednoznaczność ucznia Pana, to zdecydowanie, jakiś smak radykalności, o którą trzeba walczyć z własnymi kusicielami. Mamy skłonność do oszukiwania siebie. Rola sumienia polega na prawdziwej ocenie sytuacji. Pychy nie nazywać godnością, buntu nie nazywać obroną, chciwości nie nazywać troską o siebie. „Dosolić sobie” - to nie wierzyć w swoje kłamstwa tak bardzo, że wydadzą się prawdami. Nie wmawiać sobie, że grzech jest silniejszy niż Jezus.

Kiedy Elizeusz wrzucił sól do źródła, wody stały się zdrowe, a okolica płodna. „Mieszkańcy miasta mówili do Elizeusza: »Patrz! Położenie miasta jest miłe, jak sam, panie mój, widzisz, lecz woda jest niezdrowa, a ziemia nie daje płodów«. On zaś rzekł: »Przynieście mi nową misę i włóżcie w nią soli!«. I przynieśli mu. Wtedy podszedł do źródła wody, wrzucił w nie sól i powiedział: »Tak mówi Pan: Uzdrawiam te wody, już odtąd nie wyjdą stąd ani śmierć, ani niepłodność«” (2 Krl 2,19-21). Co to znaczy wrzucić sól do źródła strumieni? Trzeba szukać źródeł naszych postępków, przyczyn naszych zachowań. Prawda wyzwala, wypala jak sól, szczypie, wreszcie rozdziera, nadaje smaku naszemu życiu. Żeby uzdrowić chore ciała, trzeba sięgnąć do chorych emocji i uczuć, do źródła, do dzieciństwa, do pierwszych chwil życia, które jak źródło życia wypływa z rodziny. Dać sól u źródeł, to rzucić Słowo ewangeliczne w chory klimat dzieciństwa, to posłużyć się nie tylko spowiedzią, ale i rozmową, modlitwą o uzdrowienie uczuć i pamięci

Szczęście w nieszczęściu

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Ubóstwo jest tylko wtedy możliwe, gdy się znajdzie skarb

Bardzo pragniemy tego, by Bóg widział nasz ból. Mamy manię informowania wszystkich dokoła o naszym nieszczęściu. Odpowiedzialność za zło widzimy w innych, kreując się na ofiary losu, wymagające szczególnego uszanowania. Jezus, widząc tłumy, dostrzegał to wszystko, choć tłumy były zapewne zaskoczone tym, czego jeszcze się dopatrzył Jezus - szczęścia w nieszczęściu.

Do Jezusa przybyli ludzie, którzy mieli już serdecznie dość wszystkiego i nigdzie nie czuli się dobrze - smutni, płaczący, biedni, skrzywdzeni. Zapewne stojąc przed Mesjaszem, chcieli mu obwieścić, że oto składają dymisję z istnienia. On jeden jednak spojrzał nie tylko na ich biedę egzystencjalną, ale i na to, co pod nią się ukrywa. To było zaskoczenie: błogosławieństwo opakowane łzawym całunem. Gdyby nie grzech, szczęście nie musiałoby ukrywać się pod tą zasłoną smutku, ale każdy z nas jest bardziej sprawcą niż ofiarą.

Błogosławieństwa są skróconą wersją zadania, które postawił Jezus przed nami: odkryj w swym nieszczęściu najgłębszą radość dzięki Mnie! Smutni mogą odnaleźć autentyczne pocieszenie, jeśli zamiast uciekać przed przykrościami, przyjmą je i pobłogosławią Boga za to, co otrzymali od życia. To nie rzeczy są przyjemne lub przykre, to my je takimi czynimy, błogosławiąc za nie Boga lub przeklinając. Złoczyńca z krzyża, wisząc obok Jezusa, na pewno cierpiał, ale gdy zwrócił się do Jezusa, w tym samym dniu zakosztował radości raju. Drugi nie potrafił zdobyć się na zwrócenie się do Chrystusa, i pozostał w swym przekleństwie.

Rabin Jehuda napisał: „Czerpanie przyjemności z rzeczy stworzonych bez błogosławieństwa jest równoznaczne ze znieważeniem ich, bo są święte”. Wszystko nabiera sensu i staje się źródłem radości, co jest przeżywane przez nas dla błogosławienia Boga. Jezus potrafił dostrzec w zgnębionym tłumie ukryte skarby błogosławieństw. Decydujące jest to, czy my potrafimy dostrzec w Jezusie nasz skarb błogosławieństw. Błogosławieństwa zaczynają się od ubóstwa. Zwykle to powód wielu przekleństw i narzekań. Ubóstwo jest tylko wtedy możliwe, gdy się znajdzie skarb. Człowiek bowiem ma w sobie nieusuwalną potrzebę cenienia sobie czegoś i troszczenia się o coś, czyli potrzebę poświęcenia swego życia dla czegoś lub dla Kogoś - dla wartości, którą sobie ceni bardziej niż swoje życie! Kiedy jego uwaga koncentruje się na kimś, kogo najbardziej ceni, wszystko inne przestaje być potrzebne, przestaje być ważne - pozostaje tylko obiekt miłości. To jest ubóstwo, ponieważ tego kogoś się jedynie ubóstwia! Dopóki Jezus nie jest twoim skarbem, będziesz chciał dowartościować siebie albo przewartościujesz coś lub kogoś innego. Albo robisz wszystko, żeby cię ceniono jak skarb i domagasz się szacunku, albo podporządkowujesz się innym osobom i wartościom, ubóstwiając wszystko, oprócz Jezusa.

| 1 |

Panowanie nad rekinami

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Jezus zobaczył nie tylko braci, którzy naprawiali sieci, i tych, którzy je zarzucali, ale w ich zajęciach dostrzegł zapewne szczególny charakter, z jakim oddawali się swej pracy. W najprostszych bowiem zajęciach ujawniają się nasze najgłębsze zdolności i skłonności.

Zobaczył więc nie tylko naprawiających i zarzucających, ale tych, którzy cierpliwie potrafią naprawiać i poprawiać, oraz tych, którzy potrafią innych skutecznie wyciągać z dna! Nie ma siły do wyciągnięcia z potopu grzechów innych ten, kto nie ma siły do naprawiania sieci swego sumienia. Greckie słowo użyte na określenie czynności naprawiania sieci (katartizontas) ma również znaczenie moralne i użyte zostało w Liście św. Pawła do Galatów (6,1) w znaczeniu sprowadzania kogoś na poprawną drogę życia w Duchu Jezusa: „Bracia, a gdyby komu przydarzył się jaki upadek, wy, którzy pozostajecie pod działaniem Ducha, w duchu łagodności sprowadźcie takiego na właściwą drogę. Bacz jednak, abyś i ty nie uległ pokusie”.

Podobnie rzecz się ma z tym samym słowem użytym przez Ewangelistę. Naprawiane nabrało tu sensu doskonalenia podobieństwa do Nauczyciela - Jezusa! „Uczeń nie przewyższa nauczyciela. Lecz każdy, dopiero w pełni wykształcony, będzie jak jego nauczyciel” (Łk 6,40). Chodzi więc o taką pracę nad sieciami sumienia, żeby nie przepuszczać „grubych ryb” - osobistych grzechów, wyślizgujących się z pamięci jak śliskie ryby. Tylko wtedy wyciągniemy innych z dna, gdy sami potrafimy z własnego wydobyć swoje grzechy. I tylko w tej dziedzinie możemy innym pomóc w której sami odnieśliśmy zwycięstwo. Jezus powoływał na Apostołów właśnie rybaków, a nie krawców czy szewców albo legionistów, bo ten wybór ma związek z grzechem człowieka.

Dlaczego? Grzech zafałszował właściwy kształt człowieka jako Bożego obrazu. Ryba w symbolice biblijnej to zwierzę podziemne, ukryte, najniżej postawione w hierarchii stworzeń, będące na dnie. Według Księgi Rodzaju (2,19-20), ryby i inne stwory wodne nie zostały nazwane przez Adama, dopóki on był w raju. Pismo Święte mówi też o otchłani śmierci, o dnie zatracenia, jako o olbrzymim potworze morskim, nazywanym Lewiatanem. Wyobrażano go sobie jako olbrzymią rybę, podobną do węża, która paszczą pochłania przeklęte stworzenia. Panować nad rybami - to panować nad otchłanią, nad śmiercią, grzechem, szatanem, wreszcie nad tym, co ukryte w głębinach ludzkiego ducha, na dnie życia. Grzech to utopiony w podświadomości ludzki bunt, zakryty sprzeciw wobec Boga.

Zakryty, tak jak ryba ukryta jest pod powierzchnią wody. To dumny sprzeciw, nad którym straciliśmy panowanie. W Księdze Rodzaju (1,26), w pierwszym opisie stworzenia człowieka, napisano: „A wreszcie rzekł Bóg: Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam. Niech panuje nad rybami morskimi”. Podobieństwo do Boga polega więc na panowaniu nad skrytymi wirami serca, nad wyrywającymi się rekinami grzechów. Umieć to z siebie wyłowić - to być obrazem Boga!

| 1 |

Znosić grzechy

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Skarć mędrca, a będzie cię kochał, skarć głupca, a będzie cię nienawidził. Powiedz, czy kochasz tych, którzy cię skarcili?

W czasie mszy świętej rozbrzmiewa nasz głos: Ecce Agnus Dei, qui tollit peccata mundi. - Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata. Trzeba wiedzieć, że słowo łacińskie tollo znaczy nie tylko gładzić, ale też znosić - stąd od słowa tollo pochodzi znane nam pojęcie tolerancja jako znoszenie czegoś lub kogoś.

Baranek Boży przez to gładzi grzechy świata, że bierze je na siebie, podnosi je w górę, znosi - toleruje - nie w sensie obojętnego przyzwolenia, tylko cierpliwego znoszenia ciężaru tych nieprawości. I jeśli Jezus znosi moje grzechy, to czy ja nie powinienem mieć odwagę znoszenia czyichś grzechów, albo tym bardziej czyichś defektów, wad, pomyłek, słabości?

Zastanawiasz się czasami, dlaczego wracają do ciebie wstrętne grzechy, poniżające cię, mimo że wyspowiadałeś się szczerze? Powiem ci, dlaczego: bo nie znosisz czyichś grzechów. Jeśli ty nie znosisz - czyli nie gładzisz czyichś grzechów, to jak możesz wymagać, żeby Jezus znosił twoje grzechy? Jeśli Jezus znosi twoje, to ty znoś czyjeś - bo Jezus znosząc cię jako grzesznika, gładzi twoje grzechy. Podobnie i ty, znosząc grzesznika, przyczyniasz się do gładzenia tych grzechów. Kiedy się oburzasz i pretensjonalnym głosem osądzasz swoich bliskich, gdy mówisz, że już tego nie zniesiesz, co dzieje się wokół ciebie, to wiesz, co się stanie?

Skarć mędrca, a będzie cię kochał, skarć głupca, a będzie cię nienawidził. Powiedz, czy kochasz tych, którzy cię skarcili?

Twoje stare grzechy mogą powrócić - twoje nałogi, twoje nieczyste sprawki, twoje uzależnienia. Im bardziej skupiony jesteś na swoich grzechach, tym mniej interesują cię grzechy innych i tym więcej masz mocy do ich zniesienia. Ale my łatwo zapominamy, że jesteśmy pokoleniem wiarołomnym, dlatego osądzamy, przypisujemy winy, których jedynie się domyślamy, nie mamy tolerancji i nie znosimy się nawzajem.

Tymczasem lepiej być karconym i osądzanym, niż osądzającym i karcącym. Bo nawet gdy ktoś niesprawiedliwie cię osądzi i skarci - jeśli to zniesiesz i przebaczysz - czeka cię nagroda nie tylko w postaci zdobytej cnoty cierpliwości i nabycia siły znoszenia czyichś osądów.

Święty Cyprian mówi: „Skarć mędrca, a będzie cię kochał, skarć głupca, a będzie cię nienawidził”. Powiedz, czy kochasz tych, którzy cię skarcili? Jeśli tak, to jesteś mędrcem, jeśli nie, to wiesz, kim jesteś?

Człowiek o sercu gotowym znosić czyjeś grzechy, nawet w niewoli, doczeka się wyniesienia i nawet wrogów zamienia w przyjaciół. O Mojżeszu czytamy: „Uważał bowiem za większe bogactwo znoszenie zniewag dla Chrystusa niż wszystkie skarby Egiptu, gdyż patrzył na zapłatę” (Hbr 11,26). Wspólnota Kościoła nie jest tylko po to, by doświadczać przyjemności, ale też po to, by uczyć się znoszenia grzechów innych i błagać za nimi u Boga.

Ocaleni topielcy

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Kto bowiem nie utonął w miłości Jezusa, tonie w grzechu, który tylko wydaje się być miłością. Chrzest to nie tylko sakrament. Ma on również wyjątkowy charakter, wyróżniający nas od reszty świata tonącego w potopie demoralizacji.

Kto bowiem nie utonął w miłości Jezusa, tonie w grzechu, który tylko wydaje się być miłością. Chrzest to nie tylko sakrament. Ma on również wyjątkowy charakter, wyróżniający nas od reszty świata tonącego w potopie demoralizacji.

Noe, gdy wypuścił z arki gołębia, otrzymał pierwszy sygnał zbawienia, wyłonienia się z ulewy pogrążającej świat w śmierci. Gołąb przyniósł mu gałązkę oliwną zwiastującą koniec potopu. Ten starożytny znak wybawienia stał się symbolem obecności Ducha Świętego, zstępującego jak gołębica na wychodzącego z wody, z dna, Chrystusa. W Nim wychodzimy z każdego dna! Jezusowe ciało jest bowiem arką i każdy z nas ukryty w ciele Chrystusa, w Kościele, pokonuje zalewające świat odmęty grzechu i śmierci.

Musisz wierzyć, że nie masz szans na wydobycie się z własnego dna, alkoholu, depresji, rozpaczy, łez, potu, nienawiści, pornografii, materializmu, zazdrości, przekleństwa grzechów twoich przodków i rodziców, jeśli nie ukryłeś się w Jezusie, w Jego ciele mistycznie obecnym w tym świecie - w nowej arce! Kto bowiem nie utonął w miłości Jezusa, tonie w grzechu, który tylko wydaje się być miłością.

Porównanie Jezusa do Noego jest odkryciem wielkości misji Jezusa. Kto bowiem nie utonął w miłości Jezusa, tonie w grzechu, który tylko wydaje się być miłością. Chrzest to nie tylko sakrament. Ma on również wyjątkowy charakter, wyróżniający nas od reszty świata tonącego w potopie demoralizacji.

Noe uratował tylko osiem osób, sam zamykając się w swojej skrzyni i odcinając od ulewy zła. Noe zadbał o najbliższych - nie interesowało go, że świat jest zalany potopem grzechów. Jezus wszedł swymi stopami na dno Jordanu i zapewne całym ciałem zanurzył się w brudne wody rzeki. Udostępnił swoje ciało wszystkim, którzy tylko zechcą się w Nim schronić. Na nikogo się nie zamknął. Chrzest jest otwarty dla każdego.

Ginzberg podaje legendę żydowską, w której mówi o buncie Noego przeciw karze Boga. „Kiedy Noe wyszedł z arki i zobaczył gnijące trupy ludzkie, rozdęte zwłoki topielców i odór śmierci doszedł do jego nozdrzy, zaczął płakać nad zniszczonym światem i zarzucił Bogu brak miłosierdzia. Na to odrzekł mu Pan: »Głupi pasterzu! Dopiero teraz przychodzisz do mnie ze swoją mową, ale słowem się nie odezwałeś, kiedy ci powiedziałem, że cię wybrałem jako sprawiedliwego przede mną i oznajmiłem ci, że sprowadzę na ziemię potop, ażeby zgładzić wszelkie ciało. Zapowiedziałem ci to na długo przedtem, bo myślałem, że poprosisz o łaskę dla świata. Ale gdy usłyszałeś, że w arce znajdziesz ucieczkę, nie troszczyłeś się już o niedolę świata, lecz zbudowałeś swoją skrzynię i schowałeś się do niej. A teraz, gdy świat opustoszał, otwierasz usta i lamentujesz«”.

Jezus jest dobrym pasterzem, a Jego ciało stało się nową arką, w której wszyscy możemy wydobyć się z niebezpieczeństwa pójścia na dno nieprawości

Co na początku?

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Dość często słyszymy wezwanie, aby czynić to, co mówi nam nasze serce. Serce człowieka jest stawiane na początku naszego kodeksu moralnego - ale to zły początek.

To, co jest na początku, jest najważniejsze, jest fundamentalne. Na początku naszego świata jest Słowo Boga. Na początku dnia powinno być Słowo Boga, na początku myślenia powinno być Słowo z Biblii, na początku porozumienia jest odezwanie się kogoś, na początku każdej decyzji jest myśl oświecona mądrością Boga.

Mamy początek roku i doskonale się składa, że Bóg nam przypomina o swoim przemawianiu - o Biblii w naszym życiu. Natchnienie Biblii jest analogiczne do Wcielenia Chrystusa. Tak więc nikt nie może twierdzić, że spotkał Jezusa, kto nie pozwolił Mu przemówić do serca przez Biblię.

Dość często słyszymy wezwanie, aby czynić to, co mówi nam nasze serce. Serce człowieka jest stawiane na początku naszego kodeksu moralnego - ale to zły początek. Nie powinno się na początku słuchać serca ludzkiego, które „jest zdradliwsze niż wszystko inne i niepoprawne - któż je zgłębi?”(Jer 17,9). Bardziej wiarygodne niż nasze serce są Słowa Boga, w których jest Serce Boga! Zapewne to sformułowanie: „Na początku było Słowo”, jest wyraźną aluzją do stworzenia świata, o którym Księga Rodzaju podobnie opowiada: „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię”, a słowa te wszak są na początku Biblii (Rdz1,1).

Bądź pewien, że kiedy otwierasz twarde okładki Biblii, w tym samym momencie Bóg otwiera twarde bramy twojej duszy i wkracza w twoje życie. Zanim Bóg uporządkował swoim słowem świat, panował chaos - twoje życie też może było dotychczas chaosem. Próbowałeś je naprawiać i nic z tego nie wyszło, bo zapomniałeś o tym, by na początku było przemawianie Boga. Otwórz Biblię - i daj szansę Bogu, by stworzył cię na nowo!

Nikt nie rozumie Biblii na początku. Biblia staje się jasna w miarę wczytywania się w nią. Nawet Apostołowie nie rozumieli słów Jezusa na początku wspólnej drogi. Wczytywanie się w natchnione teksty nie objawi się na początku wielkimi zmianami w twoim życiu, ponieważ gruntowne przemiany zachodzą bardzo głęboko i wyglądają skromnie. W Kanie Galilejskiej Jezus nie dokonał wielkiego przewrotu na miarę Kopernika czy Einsteina, tylko przemienił wodę w wino - ta przemiana nie wydaje się godna nagrody Nobla - nie miała znaczenia dla biologii, czy kardiochirurgii. Nie była nawet zaradzeniem problemom głodu, panującym zapewne już wówczas na terenach afrykańskich. Jezus nie zdradził mapy ludzkiego genomu ani nie wynalazł leku uniemożliwiającego wniknięcie do komórki wirusa HIV. A jednak ten skromny początek przesądził o dziejach świata, o naszym zbawieniu: „Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej” (J 2,11). To, co robisz na początku jest najważniejsze. Ważniejsze niż jeden maleńki kamień rzucony ze szczytu, który powoduje lawinę ważącą na dnie doliny miliony ton.

Autor jest mistrzem nowicjatu w klasztorze paulinów w Krakowie.

| 1 |

Granice dobra i zła

Człowiek, który nie respektuje zakazu, a więc nie szanuje prawa rozróżniania, rzuca Bogu wyzwanie.

Augustyn Pelanowski OSPPE

Jednym z najtrudniejszych dla ludzkości doświadczeń wyłaniających się z grzechu pierworodnego jest homoseksualizm. Bo jest on zaprzeczeniem ojcostwa: mężczyzna przestaje w nim być ojcem, staje się hybrydą moralną. Homoseksualizm jest zamachem na świat różnic, czyli na świat Boga, w którym kobieta jest kobietą, a mężczyzna mężczyzną.

Każdy, kto nawiedza Kaplicę Syk-styńską, ma okazję zobaczyć fresk Michaia Anioia przedstawiający stworzenie Adama. W geście wyciągniętych dioni i ledwie się dotykających palców Boga i Adama jest tyle wolności zdumiewającej i przerażającej! Bóg powołując z niebytu Adama, dotyka go zaledwie i obydwie ręce tworzą coś w rodzaju klucza i zamka. Con clave! Jakże kluczowym, otwierającym istnieniem jest OJCIEC!

MIESZANIE GRANIC

Bóg stwarzając świat, oddziela! jedną rzeczywistość od drugiej, szatan miesza granice. Dla niego nie ma pici, nie ma granic moralności, nie ma ciemności i światła, dobro jest ziem, a grzech cnotą, mężczyzna może być kobietą, a związek małżeński mogą tworzyć dwaj mężczyźni, dzieci nie muszą być niewinne, a Chrystus jest też Sai Babą albo Kriszną. Nie ma dla niego prawdy i kłamstwa, lecz wszystko jest jednocześnie i prawdą, i kłamstwem - dlatego można siedzieć, według niego, w grzechach śmiertelnych i jednocześnie siedzieć w kościele, wyszukiwać czakrany i przyjmować Komunię Świętą. Orgie seksualne, zboczenia, wszelkie łamanie praw naturalnych mają w sobie za cel sprzeciwienie się Bogu. Wszystko w natchnieniu Lucyfera musi być odwrócone: współżycie analne, świętość użyta w sposób skalany lub świętokradzki, miłość musi być nienawiścią, a cierpienie rozkoszą, wieczność zaś piekłem.

BIBLIJNE PRZESTROGI

Nasza cywilizacja cofa się do świata pogańskiego, do tej samej ciemności, która deformowaia świat Kananejczyków czczących Asztarte czy Baala albo Molocha - religie te były nasycone zboczonymi, orgiastycznymi rytuałami, rzucaniem niemowląt w ogień i prostytucją sakralną. Religia była zboczeniem zapewne dającym się w dużym stopniu wyjaśnić nie tylko psychiczną regresją analno-sadystyczną mającą związek z wykluczeniem roli ojca z rodziny, ale też ukrytą ingerencją Lucyfera! Przypomnijmy, że mieszkańcy Sodomy, chcieli aniołów potraktować jak kobiety, a mieszkańcy Gibea, nie pragnęli gwałtu kobiety, tylko jej męża, lewity! Ka-naan był po prostu światem zboczonym, nie mniej niż nasz świat, który coraz częściej na swoich ulicach ma procesje gejów i lesbijek i coraz rzadziej procesje Bożego Ciała; za normalne uważa się „małżeństwo" między gejami i lesbijkami i takie związki się promuje i chroni, natomiast robi się wszystko, by ułatwić rozwód w związkach heteroseksualnych.

POZORY DEMOKRACJI

Są ludzie, którzy cierpią i szukają uwolnienia z grzechu homoseksualnego i są tacy, którzy się obnoszą ze swoim zboczeniem, jak z cnotą, bo skapitulowali w walce ze swoją deformacją. Może jeszcze bardziej perfidne jest to, że istnieją siiy polityczne, które manipulują tymi ludźmi, próbując uratować choçby resztki władzy politycznej. Żenujący jest ten lament medialny, który pod pozorami demokracji, pragnie wymusić na społeczeństwie faworyzowanie kultury gejowskiej. Pamiętamy Sodomę i los zboczeńców, którzy rzucili się na bliźniaczych aniołów i pamiętamy, że w tych dniach, kiedy Katrina zniszczyła Nowy Orlean, czyniąc z niej latrynę, taka sama procesja ubóstwianego odbytu miała odbyć się właśnie w tym mieście, które było znanym z Voodoo, portem narkotykowym i siedliskiem rozpasania seksualnego.

UTOŻSAMIENIE Z GRZECHEM

Czy więc wszyscy homoseksualiści będą potępieni? Paweł pisze do chrześcijan w liście do Koryntian: „Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy ani rozwieźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą, ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy nie odziedziczą królestwa Bożego. A takimi byli niektórzy z was. Lecz zostaliście obmyci, uświęceni i usprawiedliwieni w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa" (1 Kor 6, 9-11). Byli więc chrześcijanie, którzy wydobyli się z sideł homoseksualizmu.

Na pewno coś o tej mocy odkupienia mogliby powiedzieć ludzie z grupy „Odwaga", zajmującej się odzyskiwaniem mężczyzn i kobiet ze szponów homoseksualizmu. Ale ten sam tekst mówi, że ci, którzy nie żałują swojego postępowania i utożsamili się tym grzechem oraz uważają go za coś normalnego, nie odziedziczą Królestwa Bożego, gdyż jest on nie tylko grzechem, ale też współdziałaniem z siłami ciemności w odwracaniu porządku Boga.

DOTYK WOLNOŚCI

Stojąc pod sklepieniem Sykstyny, natrafiamy wzrokiem na fresk przedstawiający kuszenie Ewy. Obydwie ręce - Ewy i szatana - również są wyciągnięte, ale nie jest to już dotyk wolności, jest w tym uścisku jakieś wężowe splecenie i ręka Ewy jest odwrócona, jest zaprzeczeniem wyciągniętej dłoni Adama z fresku przedstawiającego stworzenie.

Grzech jest zaprzeczeniem stworzenia, odwróceniem, czymś gorszym niż regres. Kolory obydwu fresków wydają się byç jednakowo żywe, ale odwrócona ręka Ewy odwraca sens stworzenia. Stając na pierwszym planie, Ewa staje w miejscu Adama, wypierając go w cień drzewa. Jest w tym zapowiedź wykluczenia ojcostwa, jakiego jesteśmy świadkami w obecnych czasach. Bez kogoś, do kogo się mówi „ojcze", obraz Boga zostaje w naszym świecie mocno zamazany.

Człowiek, który nie respektuje zakazu, a więc nie szanuje prawa rozróżniania, rzuca Bogu wyzwanie. Tworzy połączenia nowych form i gatunków. Bluźnierczo zajmuje miejsce Stwórcy. Słowo „hybryda" (gr. hybris), oznacza przemoc, nieumiarkowanie, nadużycie, niegodziwość, urąganie. Hybris jest więc buntem przeciw Boskiemu działaniu, sprzeciwianiem się, które wprowadza chaos. Wykluczenie ojcostwa z naszego świata jest jak czytanie Biblii na opak.

BĘDZIECIE JAK BOGOWIE

Nasza cywilizacja intronizowaia artretyczną owcę Dolly i zdetronizowała Baranka Bożego, ale nie przyniosło to spodziewanego Nowego Wspaniałego Świata. Używanie rzeczy niezgodnie z ich przeznaczeniem, tworzenie „małżeństw" homoseksualnych, genetyczne mutacje roślin, klonowanie zwierząt i ludzi, grozi o wiele poważniejszymi skutkami niż przejazd na czerwonym świetle, który też jest przekroczeniem granicy. Wykluczenie obrazu ojcowskiego z losu ludzkiego stało się zamachem na prawo Boga, a nawet na samego Boga.

Kochaj szczęśliwie

Ciągle szukamy idealnego męża, żony, dziecka, rodzica. Kogoś kto będzie zaspokajał wszystkie nasze pragnienia. Taki ktoś nie istnieje. Żaden człowiek nie jest bogiem, za to Bóg potrafi być naprawdę ludzki.

Augustyn Pelanowski OSPPE

Miłość jest jedna, ale ma tysiąc naśladowczyń. Tak samo mają na imię, ale zupełnie co innego sobą prezentują. Bardzo wielu ludzi uważa, że to, co obsesyjnie przeżywa, jest miłością. Tak naprawdę tkwią w depresjogennym układzie prowadzącym do rozpaczy. W szaleństwie zabójczej dla nich deformacji uczuciowej.

Marcin to 30-letni przystojny mężczyzna. Ciągle popada w kłopoty i nie radzi sobie z życiem. Smutek, lęk i niepewność siebie bardzo udanie maskuje poczuciem humoru. Niby dorosły, ale za nic na świecie nie chce stracić dziecięcej beztroski ani matczynej opieki.

Jesteś sensem mojego życia

Kiedy Teresa poznaje go u przyjaciół, od razu czuje, że coś ją do niego ciągnie. Rozmawiają bardzo długo - ze szczerością dziecka zwierza się jej z najskrytszych myśli, życiowych powikłań. Jest spod znaku Wodnika, jak i ona, i tak jak ona kocha śpiew operowy. Słucha go jak zaczarowana, jej oczy chłoną jego szczupłą postać: mężczyzny, któremu nie wyszło po prostu dlatego, że nie miał wsparcia. Nagle załamuje mu się głos. I co najgorsze - wyznaje w zaufaniu - ma problemy z pracą. Raz go wyrzucono i ten mechanizm powtarza się od kilku lat. To już szósta firma, z której odchodzi niesłusznie i niesprawiedliwie oskarżony przez szefa. Milknie na chwile. Tak samo było w jego domu - ojczym wyrzucił go na ulicę, za kradzież, której tak naprawdę nie było. Był jeszcze chłopcem, ale nikt nie zareagował, kiedy wziął kilkadziesiąt tabletek z szafki swojej matki. Teresa słucha i czuje, jak serce rozgrzewa jej krew do wrzenia. Kocha go. Wie już, że zrobi wszystko, żeby mu pomóc. Nigdy go nie opuści. On patrzy na nią pełnymi źrenicami i mówi: „Zaufałem ci. Nikt nie wie o mnie tyle co ty. Zawsze tęskniłem za kimś, komu mógłbym cały się powierzyć, przy kim mógłbym zasnąć bez lęku. Teraz wiem, że Ty jesteś taką osobą. Jesteś sensem mojego życia”.

Wytrzymam, choćby nie wiem co

Po kilku tygodniach okazuje się, że Marcin jest też uzależniony od alkoholu. Do Teresy to nie dociera: z tym też sobie poradzi. Zamieszkują razem. Kilka pierwszych dni to pokaz matczynej wręcz troski o biednego Marcina. Kupuje mu nawet szczoteczkę do zębów. Teresa zapomina o sobie, dziecku (sama wychowuje córkę), w pracy bez przerwy myśli o Marcinie, ciągle spogląda na wyświetlacz komórki. Dostaje SMS-y pełne słodkich słów. Marcin może sobie na to pozwolić - Teresa kupuje mu karty na „doładowanie” komórki. Jest na każde jego skinienie. Bywa, że z jego ust padają straszne wyzwiska, ale ona to rozumie, miał ciężkie życie. Po miesiącu Marcin po raz pierwszy nie wraca na noc. Potem znów. Po raz pierwszy ją uderza, krzyczy na córkę, upija się, trafia do aresztu. Wychodzi na wolność, ale nie wraca do Teresy. Ona nie może o nim zapomnieć. „Namierza go” u jakiejś starszej od niego kobiety. Puka do odrapanych drzwi. Rozmawiają w progu. Ze środka dobiegają śmiechy, ktoś woła go po imieniu. Nikomu nie pozwoliłaby tak się potraktować, ale jemu wybacza. Chociaż czuje się jak szmata. Osuwa się pod drzwiami i niemal godzinę siedzi jak suka, na wycieraczce. Mija kilka tygodni, Teresa ciągle czeka. Nie może bez niego żyć, nie może spać, myśleć o niczym. Schudła, dużo pali, godzinami gapi się w telewizor. Kiedy dziecko jest w szkole, rozpacz powala ją na podłogę, wije się z tęsknoty i bólu. Myśli, żeby ze sobą skończyć. Ktoś puka. Marcin. Rzuca mu się w ramiona. On przeprasza. Znowu razem siedzą w kuchni, on opowiada. Jest taki biedny. Płaczą oboje, teraz już będzie dobrze. Dwa tygodnie spokoju. Ale Marcina znowu nie ma od dwóch nocy. Teresa wie, że musi go odzyskać. Może tym razem to jej wina, bo ciągle się narzuca, jest zazdrosna, sprawdza go.

Nie mogę cię stracić

Ostatnio chodził taki wycofany, musiała czymś go zranić. Robi solidny rachunek sumienia, znowu śle SMS-y, przeprasza, prosi, błaga. Sama nie chce być odrzucona i nie chce, by on poczuł się odrzucony. Chce tylko się nim opiekować. Dlaczego znowu kogoś traci? Jest noc, jest sama, dziecko śpi przytulone do zimnej ściany. Płacze. Nie ma już siły. Może powinna porzucić tego człowieka. Wzbiera w niej wściekłość i bezsilność - chciałaby się od niego uwolnić i mieć odwagę powiedzieć: „Odejdź z mojego życia”, gdyby jutro zapukał do drzwi. Tak jest przez wiele nocy. Pewnego ranka on znowu puka do drzwi. Znowu są w kuchni, on znowu opowiada. Piją kawę i palą papierosy - jeden za drugim. Ma długi, i to potężne. Na karcie Teresy jest debet, ale jutro pożyczy od rodziców. Albo od brata, albo... ukradnie. Słucha go z uwagą, ale czuje, że już tylko udaje, że kocha. Czuje się jak kompozytor, przed którym jakiś amator udaje artystę operowego. Tak naprawdę go nienawidzi. Nie ma jednak siły powiedzieć mu, co naprawdę o nim myśli. Przecież mówiła, że nigdy go nie opuści, że kocha go bardziej niż siebie, że zawsze może na nią liczyć. Czuje, że wpadła w sidła własnych pragnień. Już wie, że on musi odejść, bo to ją zabija, niszczy, jest gorsze niż cholera, dżuma, niż AIDS... A on patrzy jej prosto w oczy i mówi, że to miłość. Hm, ma rację, przecież go kocha, nie może tak po prostu go „skasować”, jak numer w komórce. Całuje go w czoło i przytula do piersi.

Głód serca

Każdy wie jak ważne jest nasze wzrastanie w poczuciu bezpieczeństwa. Ale nikt też nie ma wątpliwości, co do powszechnego dziś kryzysu rodziny. Więzi rodzinne są nazbyt często naznaczone albo odtrąceniem, albo zaborczością. Te dwie skrajności rodzą w nas głód serca wymuszający poszukiwanie kogoś, kto przedłuży nam nazbyt bliskie więzi z matką lub ojcem, albo kogoś kto uzupełni ich deficyt. Jeśli wchodzimy w dorosłość z takim głodem w sercu, możemy wprawdzie sprawiać wrażenie ludzi wolnych i zrównoważonych emocjonalnie, ale w duchu przeżywamy rozpaczliwą potrzebę przeżywania niezaspokajalnej, ciągłej bliskości. To taki rodzaj więzi, która zatraca granice osobowości, sprawia, że zaczynamy żyć nie swoim życiem. Albo domagamy się, by ktoś przejął odpowiedzialność za nasze istnienie.

Kiedy miłość staje się bożkiem

Innymi słowy podstawą uzależnienia uczuciowego jest paniczny lęk przed odpowiedzialnością za własne życie. Człowiek czuje się bardzo samotny, pragnie „zawiesić” na kimś swoje istnienie. Albo kogoś zawłaszczyć, aż do zatarcia granic osobistej integralności. Prowadzi to do przecenienia miłości, uczynienia z uczucia boga. Nie Bóg jest wtedy miłością, ale miłość staje się bożkiem. Takie więzi charakteryzują się zachłannością, domaganiem się absolutnego poświęcenia, paroksystyczną obawą przed odejściem.

To wszystko wydaje się być wielką miłością. A jest tylko niezdolnością do miłości prawdziwej. Nierealne oczekiwania rodzą ogromny lęk przed odtrąceniem i tworzą przestrzeń dla niepohamowanej agresji i złości w wypadku ich niespełnienia. Źródła takiego uczucia tkwią w niespełnionej, albo źle spełnionej, miłości rodziców.

Jak się uwolnić

Pozwól sobie na złość i wykorzystaj ją do uwolnienia od kogoś, kto stał się dla ciebie sidłem, pasożytem uczuciowym. Przyjrzyj się swoim skrupułom, które nakazują ci opiekować się kimś takim. Może on tylko udaje biednego i godnego litości? Nie wierz swoim wyrzutom sumienia. A może to Ty jesteś kimś, kto nieustannie uzależnia - miej odwagę sobie to wyznać. Każdy kryzys emocjonalny jest szansą na wyzwolenie się z cyklu nieustannych uzależnień, uwolnieniem od wyniszczającej relacji. Kiedy więc jest z tobą już bardzo źle i odkrywasz, że więź z kimś po prostu cię zabija - jest to najlepszy moment, by zyskać siłę do uwolnienia.

Bałwochwalcze ubóstwienie

Ludzie rosną w przekonaniu, że ich życie powinno być pasmem zwycięstw, idealnych relacji, sukcesów, a o tragediach powinni dowiadywać się z wiadomości telewizyjnych. Że inni są po to, żeby zaspokajać nasze potrzeby, no i że wszystko co najlepsze należy się nam. To wizja obłędna i niebezpieczna. Im bardziej wyidealizowane mamy oczekiwania, tym rozpaczliwiej znosimy to, co jest realnością naszego losu.

Wyzwalające słowa Mistrza

Dlatego Jezus mówi tak trudne słowa: Kto nie niesie swojego krzyża, kto nie wyrzeka się wszystkiego, kto kocha matkę i ojca bardziej niż Mnie, kto za wszelką cenę chce być całe życie dzieckiem, które inni pieszczą, nie nadaje się do królestwa Bożego [dosłownie brzmi to tak: „Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien” (Mat 10,37-38) ]. Pozornie słowa te wydają się nas krzywdzić - pozbawiać ukochanych osób, uniemożliwiać miłość, zabraniać bliskich związków. Pozornie, bo Jezus po prostu odziera nas ze złudzeń, mówiąc przede wszystkim o takich właśnie - chorych - więziach z drugim człowiekiem.

Bóg nie chce chorych więzi

Bóg nie chce, żeby nasze życie okazało się ciernistym rozczarowaniem, na skutek z gruntu fałszywego ubóstwienia człowieka opartego na ułudzie życia bez cierpienia. Nie chodzi więc o odrzucenie ukochanych osób, ale o to, aby się nimi - ani ich - nie zniewalać. Nikt bowiem, żaden człowiek, nie uwolni cię od dźwigania krzyża - twojego istnienia. Na nikogo swojego ciężaru nie przerzucisz! „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści ojca, matki...”. Dlaczego tak radykalne i paradoksalne są żądania Jezusa!? Bo większość z nas od drugiego człowieka - męża, kochanka, przyjaciela, żony, przyjaciółki, dziecka, rodzica, ukochanej osoby - oczekuje zaspokojeń wręcz boskich. I to jest początek rozwodów, odtrąceń, rozczarowań, porzuceń. Istnieje w nas bałwochwalcze i dlatego błędne przekonanie, że jest gdzieś ktoś, ten jeden jedyny, kto wypełni pustkę, da szczęście i spełni wszystkie nasze oczekiwania. Nikt oprócz Boga nie jest w stanie zaspokoić tych pragnień. Trudno w to uwierzyć, dlatego uparcie szukamy idealnego męża, żony, dziecka, rodzica. Im usilniejsze poszukiwanie, tym dramatyczniejsza nasza historia. Im więcej krzyża w naszym życiu, tym silniejsza ucieczka w ideały, w kogoś, kto miałby od krzyża nas wybawić. Ale to krzyż ma wybawić ciebie od złudzeń, a nie złudzenia od krzyża! Nie istnieje idealny, superczuły, troskliwy człowiek, który zawsze i we wszystkim będzie cię zaspokajał. Jak powiedziałem, zwykle takie poszukiwania mają swoje źródło w domu, gdy nasza rodzina była „Golgotą”, a uczucia ciągle krzyżowane. Doświadczenie wielu osób potwierdza tę prawdę, że największe skłonności do idealizacji człowieka w tej dziedzinie mają osoby, które boleśnie przeżywały rozłączenie z rodziną, lub były z nią za bardzo związane.

Miłość chodzi zwykłymi drogami

Taką fałszywą i wyidealizowaną miłość trzeba mieć w nienawiści. O to chodziło Jezusowi - by się nie oszukiwać. Miłość chodzi po zwykłej drodze, a nie po Drodze Mlecznej! Właśnie taką deformację miłości potrzeba naprawdę mieć w nienawiści. Wszyscy jesteśmy naznaczeni grzechem i wszystkie nasze władze duchowe i psychiczne są grzechem napiętnowane. A to znaczy, że nasze wyobrażenie o miłości też jest zdeformowane grzechem i dlatego nigdy nie potrafimy od razu kochać bezgrzesznie i czysto. Możemy nauczyć się kochać właściwie, ale taka nauka uda się tylko wtedy, kiedy za nauczyciela weźmiemy sobie Prawdziwą Miłość, czyli Jezusa Chrystusa i jeśli będziemy cierpliwi i czyści. Żaden człowiek nie jest bogiem, natomiast Bóg potrafi być naprawdę ludzki.

Tylko prawda wyzwala

Miej więc odwagę spojrzenia prawdzie w oczy, napisano przecież najświętszymi słowami o tobie i Bogu: „Na pustej ziemi go znalazł, na pustkowiu, wśród dzikiego wycia, opiekował się nim i pouczał, strzegł jak źrenicy oka. Jak orzeł, co gniazdo swoje ożywia, nad pisklętami swoimi krąży, rozwija swe skrzydła i bierze je, na sobie samym je nosi - tak Pan sam go prowadził, nie było z nim boga obcego” (Pwt 32,10-12).

O tym jak rozpoznać uzależnienie uczuciowe i jak je pokonać czytaj w dziale "Nasze poradniki".

Literatura:

William Backus, C. Backus: „Potrzebuję Ciebie”; Susan Forward, Craig Buck: „Toksyczne namiętności”; Karen Horney: „Psychologia kobiety”; Elizabeth Schlumpf, Heidi Werder: „Pułapki nadmiernej troskliwości”.

O sensie chorego życia

Augustyn Pelanowski OSPPE

Łk 5,18-20

„Wtem jacyś mężczyźni niosąc na łożu czlowieka, który był sparaliżowany, starali się go wnieść i położyć przed Nim. Nie mogąc w żaden sposób go przenieść z powodu tłumu, weszli na płaski dach i przez powałę spuścili go na sam środek, przed Jezusa. On, widząc ich wiarę, rzekł: Człowieku, odpuszczone Ci są twoje grzechy”.

Nas też paraliżuje strach, paraliżuje nas przerażenie, wstyd, nieprzebaczenie, nawet miłość. Ten człowiek był cały sparaliżowany, bez szansy dojścia do Oblicza Bożego! Bez wiary. Byli jednak czterej, którzy doprowadzili go, mimo jego bezsiły, wprost do Jezusa. Tych czterech to na pewno przyjaciele, którzy się za ciebie modlą i niosą ciebie, chociaż ty sam siebie już znieść nie możesz.

Obrazowy sens tego wydarzenia nasuwa na pamięć przenoszenie Arki Przymierza, największej świętości Izraela. Miała ona cztery pierścienie służące do przenoszenia. Może to tylko przypadek, że akurat tego sparaliżowanego przenosiło czterech ludzi, ale być może jest to wskazówka, by w najbardziej osłabionym człowieku dostrzec Przybytek Boga - Arkę Obecności.

Nie ma istnień nieważnych, istnień przypadkowych, nie ma ludzi, którzy w oczach Boga byliby nieważni i nie ma takiego człowieka, który nie mógłby liczyć na miłosierdzie i odpuszczenie grzechów, jak ten sparaliżowany.

W decydującym momencie Jezus mówi, że jego grzechy są odpuszczone, więc zapewne jego paraliż miał związek z jego winami. Grzech bowiem sprawia, że tracimy odwagę stawania przed Bogiem, tracimy wiarę w to, że Bóg w nas jeszcze wierzy! Tracimy śmiałość w modlitwie i tak bardzo się go wstydzimy. Oskarżają nas nasze przewinienia, tak że sami siebie odtrącamy od Oblicza. Wtedy muszą się znaleźć ludzie, którzy nam przypomną, że jesteśmy godni miłości Boga, ponieważ On tak chciał. Przypomną nam o powołaniu do świętości. Odtworzą w nas podobieństwo do Arki i potraktują jak Arkę: zaniosą w swoich modlitwach przed Oblicze!

Mamy na świecie ludzi, którzy chcą żeby wszyscy byli zdrowi, idealni, piękni, udani, perfekcyjni, a tych starych, cuchnących jak Łazarz, zniedołężniałych, trudnych do zniesienia należałoby sprzątnąć jak śmiecie. Czy więc życie człowieka chorego nie ma sensu? Oto Stephen Hawking, sparaliżowany naukowiec poruszający się na wózku inwalidzkim, jest najwybitniejszym współczesnym fizykiem. Fiodor Dostojewski chorował na epilepsję. Blaise Pascal całe życie miał chroniczne bóle głowy. Van Gogh cierpiał na chorobę psychiczną. Jak wiadomo Beethoven był przygłuchy, na kilka lat przed śmiercią zupełnie ogłuchł. Wielki impresjonista Toulouse-Lautrec był karłem i kaleką. Właściwie dzięki temu, że miał złamane dwie nogi w udach rozpoczął swoją epopeję malowania. Ich cierpienie nie przekreślało wartości ich istnienia, wręcz przeciwnie podkreślało ją. Zapewne w dużym stopniu rozwinęło ich geniusz. Są ludzie, którzy uważają, że karmienie chorych staruszków, albo podtrzymywanie przy życiu niedorozwiniętych dzieci lub chorych psychicznie jest marnotrawstwem. W naszym świecie mamy wiele absurdów.

Wszystko zaczyna się od przebaczenia

Augustyn Pelanowski OSPPE

Przebaczenie nie może być zapomnieniem, unikaniem, obwinianiem, odłożeniem pojednania ad calendas graecas lub zdeformowane kulturalnym ceremoniałem, zadowalającym się wyrzuceniem z siebie jak granatu słowa „Przepraszam!”.

Bóg nie chce od nas niczego i niczego od nas nie przyjmie, nawet największego wyrzeczenia i daru, dopóki nie będziemy pojednani. Nawet umrzeć nie możemy, dopóki nie będziemy mogli wszystkim powiedzieć, że ich kochamy. Co się stanie, jeśli nie pogodzimy się z żoną, mężem, teściową, sąsiadem, bliźnim, na którego będziemy chcieli patrzeć jedynie jak na przeciwnika? Przeciwnik, jak mówi Ewangelia, odda nas sędziemu, ten dozorcy, dozorca wsadzi do więzienia, aż oddamy ostatni grosz, ostatni dług. W naszym języku świetnie się to przekłada: być winnym, to być zadłużonym finansowo, ale też mieć winę moralną. Historyjka z uwięzieniem jest zaś aluzją do nieprzebaczenia, gdyż w języku greckim zarówno „uwalniać” (z więzienia) jak i „przebaczać” (odpuścić winy lub grzechy) można określić tym samym słowem: „afesis”. Nieprzebaczenie jest szczególnym uwięzieniem, zamyka przede wszystkim nieprzebaczającego w postawie osamotnienia i lęku przed popadnięciem w ten sam grzech, którego nie chce on przebaczyć bliźniemu. Lęka się osądu sumienia, boi się poczucia winy bardziej niż samego grzechu. Bardziej boi się czuć winnym, niż nim rzeczywiście być, dlatego pilnuje siebie i pilnuje na każdym kroku innych, zachowuje się jak dozorca. Jest to męcząca postawa nieustannej podejrzliwości, aktywnej zwykle w tej dziedzinie, w której pozostało owrzodziałe nieprzebaczenie. Więzienie to sytuacja zamknięcia się w sobie, izolacja i autyzm duchowy. Ludzie skrywający w sobie nieprzebaczenie nie są otwarci, są zamknięci. Często są także zniewoleni grzechami nałogowymi, które mogłyby ich uczyć miłosierdzia, bo ciągle muszą o miłosierdzie wobec siebie prosić, a to otwiera. Dokąd taki stan będzie trwał? Dopóki nie oddadzą ostatniego grosza. Metafora o oddawaniu ostatniego grosza dotyczy właśnie tych zniewoleń, które dotąd się powtarzają, dopóki człowiek nie poczuje, że mu przebaczono ZA DARMO i nie musi płacić za wino miłosierdzia Boga i mleko Jego sprawiedliwości. Jeśli człowiek, choć otrzymał rozgrzeszenie i przebaczenie Chrystusa, sam nie może sobie darować grzechu, nie będzie też zdolny przebaczać za darmo swoim winowajcom.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Zdejmowanie sandałów, ks.Pelanowski Augustyn
Możesz posłuchać, ks.Pelanowski Augustyn
Ochrona przed rozpadem, ks.Pelanowski Augustyn
Niespodziewana zmiana, ks.Pelanowski Augustyn
Co jest moim przykazaniem, ks.Pelanowski Augustyn
Dosolić sobie, ks.Pelanowski Augustyn
Zamiast deszczu pieniędzy, ks.Pelanowski Augustyn
Bez grosza przy duszy, ks.Pelanowski Augustyn
Rentgen sumień, ks.Pelanowski Augustyn
Puste stągwie, ks.Pelanowski Augustyn
Pokusa – oszustka, ks.Pelanowski Augustyn
Wszystko zaczyna się od przebaczenia, ks.Pelanowski Augustyn
O sensie chorego życia, ks.Pelanowski Augustyn
Pasja pasterza, ks.Pelanowski Augustyn
Znosić grzechy, ks.Pelanowski Augustyn
Granice dobra i zła, ks.Pelanowski Augustyn
Smutek obserwatora, ks.Pelanowski Augustyn
Kochaj szczęśliwie, ks.Pelanowski Augustyn
Zaćmienie wiary, ks.Pelanowski Augustyn

więcej podobnych podstron