Rozdział 29, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec


Rozdział 29

Ciemność nagle się rozproszyła i w świetle księżyca uka­zała się równina, wzdłuż której biegła pusta droga. Po­woli podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam się wokoło. Rowe odszedł ode mnie na parę kroków, zataczając się, po czym w końcu zwalił się na kolana w trawę. Z tru­dem łapał powietrze. Drżał cały, pocąc się obficie. Prze­mieszczanie się z miejsca na miejsce bardzo go wyczerpało.

Wbijając paznokcie w ziemię, zaczęłam podwijać pod siebie nogi, aby wstać. Całe moje ciało zawyło z bólu, a świat lekko się zakołysał. Brakowało mi krwi, bym mogła podjąć walkę i liczyć na zwycięstwo, ale i Rowe był najwy­raźniej w kiepskim stanie.

- Pilnujcie jej - rzucił, nie patrząc na mnie.

Dopiero teraz zobaczyłam sześcioro naturi różnej wielkości, z rozmaitych klanów, którzy zbliżali się do nas ostrożnie. Za nimi wznosiły się blade monolity Stonehenge. Próbowali złożyć ofiarę tej nocy i z jakiegoś dziwnego powodu Rowe chciał, abym była świadkiem ich triumfu.

Nie byłam w formie, by poradzić sobie z siedmioma na­turi.

Świszczący śmiech wydobył się z gardła Rowe'a. Klę­czał na ziemi, opierając przedramiona na trawie przed so­bą. Głowę miał zwróconą w moją stronę, czarne włosy częściowo zasłaniały mu twarz, ale i tak mogłam dostrzec wymowny uśmieszek wykrzywiający mu usta.

- Och, wygląda na to, że wcale nie jesteś w lepszej for­mie ode mnie - warknęłam.

- Przynajmniej mam kogoś, kto mnie chroni - odparł, siadając powoli, jakby go wszystko bolało.

Spojrzałam ponownie na naturi stojących przed nami. Do przodu wystąpiła istota rodzaju żeńskiego o jasnych włosach do pasa. Wyciągnęła rękę i płomienie zatańczyły na jej palcach. Wyglądało na to, że należy do klanu światła.

- Idź do diabła, Rowe - burknęłam, nie spuszczając oka z sześciu naturi.

Z ust Rowe'a wydobył się potok słów, których nie rozu­miałam. Naturi po chwili wycofali się, powracając do we­wnętrznego kręgu utworzonego z głazów.

Na równinie znowu zapadła cisza. Powietrze było nie­ruchome, przepełnione wyczekiwaniem. Dopiero gdy na­turi powrócili w cień głazów, usłyszałam cichy płacz ko­biety. Mieli swoją ofiarę, czekającą w ciemności, otoczoną przez wielkie kamienie. Gdzie, u licha, był Jabari? Przecież potrafił przemieszczać się z miejsca na miejsce w jednej chwili. Mógł mnie odnaleźć wszędzie, gdzie tylko byłam. Dlaczego jeszcze się nie zjawił? Gdyby tu był, mógłby po­wstrzymać to, co tutaj się działo. Zadowoliłabym się nawet obecnością Sadiry lub Danausa, ale zdawałam sobie spra­wę, że dotarcie do mnie zajęłoby im nieco więcej czasu.

Przeciągnęłam palcami po ziemi, pozostawiając w niej wąskie bruzdy. Trawa była wilgotna, jakby niedawno pa­dało. Poczułam pod sobą dziwne buczenie mocy, która zaczęła narastać. Czy zaczęli już składać ofiarę? Nie do­strzegałam większości naturi, gdyż przesłaniały ich wielkie kamienie, ale dobiegały do mnie ciche odgłosy oddechów, szelest ubrań.

- Czujesz to, prawda? - powiedział Rowe. Czułam je­go wzrok na moich ramionach, ale nie spojrzałam nawet na niego. - W ostatnich dniach w Machu Picchu Nerian nie musiał cię dotykać, moc gór była wystarczająco wielka, że­byś wiła się z bólu.

Pokręciłam głową. Nie zamierzałam pozwolić na to, by bawił się ze mną w jakieś psychologiczne gierki.

- Przestań. Nie było cię tam - odparłam.

- Ależ byłem - rzekł cicho. Zerknęłam na niego. Podpełzł kilka kroków bliżej, ale nadal znajdował się poza zasięgiem mojej ręki. - Byłem tam codziennie, każdej nocy, gdy przebywałaś w niewoli. Nie pamiętasz mnie tylko, bo wyglądałem wtedy nieco inaczej.

- Czas nie obszedł się z tobą łaskawie. - zadrwiłam.

Na jego twarzy na sekundę pojawił się gniew, niena­wiść.

- Jestem pewien, że minione lata naznaczyły nas oboje w szczególny sposób.

- Po co mnie tu sprowadziłeś? Wciąż jeszcze mogę przeszkodzić wam w składaniu ofiar i pokrzyżować wszyst­kie wasze plany. - Uśmiechnęłam się do niego, siadając. Potarłam jedną ręką o drugą, strzepując z nich piach.

Rowe też usiadł. Zdawało się, że porusza się z nieco większą łatwością. Oboje odzyskiwaliśmy powoli siły.

- Dlatego, że wynikająca z tego satysfakcja jest warta takiego ryzyka.

Parsknęłam śmiechem.

- Zamordowanie mnie aż tyle dla ciebie znaczy?

Rowe przygładził włosy ręką, zaczesując parę kosmy­ków za ucho, aby nie spadały mu na oko. Wzdłuż jego szczęki biegła biała szrama, połyskująca w świetle księżyca na opalonej skórze.

- Nie mam zamiaru cię zabijać.

Żachnęłam się w odpowiedzi i Rowe powiedział coś pod nosem w swoim własnym języku, tonem, przez któ­ry przebijała frustracja. Patrzył przez chwilę na kamienny krąg, a potem znowu zwrócił się do mnie.

- Między nami nie musi tak być.

- Co takiego? Czyżby naturi łaskawie postanowili przestać zabijać nocnych wędrowców?

- O nie, nocni wędrowcy to hołota. Trzeba ich wytępić. Miałem na myśli ciebie i naturi.

- Ja także jestem nocnym wędrowcem.

- Ale nie tak miało być - odparł, pochylając się w mo­ją stronę, po czym dodał, ściszając głos do szeptu: - Nie powinnaś należeć do tej rasy. Twoje moce wykraczają poza jej ograniczenia. Mogłaś być kimś potężniejszym. I nadal możesz.

Odchyliłam się do tyłu, próbując utrzymać między na­mi pewien dystans. Gdy siedział tak blisko, trudno było po­wstrzymać chęć, by go uderzyć, ale nie miałam żadnych szans, skoro jego pobratymcy znajdowali się zaledwie parę metrów dalej.

- Niech zgadnę: to ty możesz mi w tym dopomóc - za­drwiłam.

- Potrafisz wyczuć tutaj moc, a żaden inny wampir te­go nie umie. Kiedy kilkaset lat temu koło Machu Picchu zaroiło się od wampirów, żaden z nich nie reagował tak jak ty. Wciąż możesz czuć ziemię, mimo że jesteś nocnym wędrowcem - wyjaśnił. - Nadal to potrafisz, ponieważ jest to potężniejsze niż wszystko inne, co zyskałaś, zostając noc­nym wędrowcem. Należysz do nas, a nie do nich.

Rozbawienie narastało we mnie powoli, aż w końcu od­chyliłam głowę, a mój śmiech rozległ się na równinie, ucisza­jąc żałosne zawodzenie kobiety skazanej na śmierć tej nocy.

- Daruj sobie. Słyszałam takie gadki już wcześniej, chociaż za pierwszym razem wydawały się bardziej intere­sujące. W Machu Picchu próbowaliście namówić mnie do tego, żebym zabijała swoich. Teraz chcesz, bym uwierzyła, że jestem jedną z was.

- Czy możesz szczerze przyznać, że naprawdę odczu­wasz przynależność do swojej rasy? Jak z tym jest, Krzesicielko Ognia?

Śmiech zamarł we mnie.

- To nie ma znaczenia.

- Możesz dziś zakończyć tę wojnę - rzekł cicho Rowe.

- Zabijając cię?

- Doprowadzając do końca składanie ofiary.

Ściągnęłam brwi, wpatrując się w niego przez długi czas bez słowa.

- O czym ty mówisz? - spytałam w końcu.

- Jeśli dopełnisz ofiary, pieczęć zostanie usunięta na zawsze. Ty ją założyłaś. Jeżeli sama ją zdejmiesz, nocni wę­drowcy nigdy nie będą w stanie posłużyć się nią ponownie. Zakończymy tę walkę na zawsze.

- A jeśli tego nie zrobię?

- Wtedy cię zabiję.

- A jeżeli to uczynię?

- Odejdziesz. Naturi nigdy więcej nie będą cię niepo­koić.

Zostanę jednak uznana za zdrajczynię i moi pobratym­cy będą mnie ścigać do końca moich nocy - odparłam, kręcąc głową.

- W takim razie usuń pieczęć i pozostań z nami - za­proponował, zadziwiając mnie. - Jestem małżonkiem kró­lowej i znajdziesz się pod moją ochroną. Naturi nigdy nie będą cię nękać, a nocni wędrowcy cię nie dosięgną.

Odwróciłam głowę i przez chwilę spoglądałam na Stonehenge, a potem zamknęłam oczy. W rękach naturi miałam stać się bronią wymierzoną przeciw nocnym wę­drowcom. A będąc wśród wampirów, stanowiłam broń w walce z naturi. Nieświadomie egzystowałam w obu tych światach.

Opierając ręce o ziemię, podniosłam się na nogi. Obok mnie cicho zaszeleściło ubranie, gdy Rowe również po­wstał. Trzymał się blisko mnie, kiedy powoli minęłam pierwszy krąg kamieni i wkroczyłam do wewnętrznego krę­gu. Pozostałych sześcioro naturi stało dookoła kobiety le­żącej na trawie. Ręce miała związane i przymocowane do kołka wbitego w ziemię koło jej głowy. Kostki jej nóg rów­nież spętano i przywiązano do pala w taki sposób, aby jej ciało było wyciągnięte w osi wschód-zachód. Miała krót­kie ciemnobrązowe włosy, po jej okrągłej twarzy spływały łzy. Nadgarstki otarła sobie do krwi, próbując się uwolnić, a powietrze wypełniał zapach jej ciała.

- Co chcecie, żebym zrobiła? - spytałam, patrząc na nią.

Rowe stanął przede mną i delikatnie ujął mnie za pod­bródek, unosząc mi głowę i zmuszając do spojrzenia mu w oczy.

- A zrobisz to?

- Pora zakończyć tę wojnę.

Uśmiechnął się półgębkiem i pokiwał głową.

- Krew tej kobiety powinna wsiąknąć w ziemię, zanim spalimy jej serce, które wytniesz.

Musiałam się upewnić. Nie mogłam teraz popełnić naj­mniejszego błędu. Kiedy Rowe się odsunął i stanął obok mnie, zbliżyłam się o krok do kobiety. Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, błagając w milczeniu, żebym ją uwolniła. Nie mogłam jednak tego zrobić. Była jedyną isto­tą ludzką w okolicy. Stanie się ofiarą naturi, bez względu na to, jak postąpię.

Wpatrując się w nią, skupiłam wzrok na jej sercu. Ko­bieta wydała nagle z siebie stłumiony okrzyk, mącąc nocną ciszę. Wygięła się w łuk i wszyscy naturi cofnęli się o krok.

- Co się dzieje? - spytał ktoś.

- Ona jest nocnym wędrowcem! Zabije tę kobietę! - usłyszałam czyjś głos, ale nie odwróciłam głowy. Nadal skupiałam wzrok na klatce piersiowej kobiety, aż jej jasno­niebieska bluzka z perłowymi guzikami w końcu zaczęła czernieć i stanęła w płomieniach.

- Powstrzymać ją!

Rowe złapał mnie i odrzucił do tyłu na jeden z wielkich kamieni. Upadłam na ziemię i zamknęłam oczy, czekając, że zaraz runą na mnie inne głazy. Kiedy nic się takiego nie stało, otworzyłam powieki, próbując zignorować ból, pulsujący w moim kręgosłupie i w tyle czaszki.

- Czy możemy złożyć ją w ofierze? - spytał Rowe, zer­kając przez ramię na leżącą kobietę, która już się nie po­ruszała.

- Jej serce zostało zniszczone - powiedział ktoś inny.

Rowe odwrócił się w moją stronę z nożem zaciśnię­tym w dłoni.

- W takim razie spróbujemy użyć serca tej drugiej - oświadczył.

Spróbowałam odskoczyć do tyłu, ale natknęłam się na olbrzymi głaz wystający z ziemi. Zużyłam resztki swojej mocy do uśmiercenia tej biednej kobiety i nie zostało mi już nic, żeby się bronić.

Wyczułam jednak powoli narastające napięcie, prze­mieszczanie się mocy wypełniającej krąg, a potem obok mnie pojawił się Jabari.

Rowe oraz inni naturi cofnęli się, gromadząc się po drugiej stronie kręgu; między nami a nimi leżały zwłoki kobiety. Nóż w dłoni Rowe'a zadrżał, gdy wpatrywał się w Starożytnego, oddychając ze świstem przez zaciśnięte zęby.

- Nie dostaniecie jej - oznajmił Jabari.

Rowe pochylił się do przodu, po czym wydał niski po­mruk, a na plecach wyrosły mu nagle gigantyczne skrzydła. Czarne jak bezksiężycowa noc, miały około trzech metrów rozpiętości i przypominały skrzydła nietoperza.

- Nie możesz zatrzymać jej na zawsze - warknął, wy­mierzając nóż w Jabariego.

Spojrzałam na swojego dawnego nauczyciela i opieku­na i zobaczyłam szeroki uśmiech na jego twarzy. Wycią­gnął rękę w taki sposób, że jego dłoń znalazła się niemal nad moją głową. Naraz moc przepłynęła przez moje ciało. Jęknęłam. Czułam się tak, jakby do różnych części mojego ciała przymocowano liny i podniesiono mnie na nogi. Kie­rowało mną coś, czemu nie mogłam się przeciwstawić. By­łam zredukowana do roli marionetki.

Przez moje ciało przeszła druga fala mocy, niemal oślepiając mnie bólem. Uniosłam rękę i trzech naturi stanęło w płomieniach. Czułam, że naturi należąca do klanu światła próbuje ugasić ogień, ale bezskutecznie. Po chwili również i ją ogarnęły płomienie.

Rowe wzbił się w powietrze jednym machnięciem skrzydeł.

- Do zobaczenia w świecie zmarłych - rzucił i znik­nął, pozostawiając dwóch ostatnich naturi, by płonęli żywcem.

Kiedy ostatni z nich zamienił się w kupkę popiołów, Jabari mnie oswobodził. Kolana ugięły się pode mną i zwali­łam się na ziemię. Miałam takie wrażenie, jak gdybym prze­stała istnieć. Pozostał tylko ból i przerażenie.

Zamrugałam kilka razy, próbując odzyskać jasność widzenia, i zobaczyłam, że Jabari wyciąga do mnie rękę, chcąc pomóc mi podnieść się na nogi. Wyrwałam się mu.

- Nie dotykaj mnie - warknęłam.

Jego ponury śmiech przerwał ciszę, owijając się wokół mnie niczym stryczek.

- Nie muszę.

Przeszedł mnie dreszcz i zacisnęłam zęby, żeby nimi nie szczękać. To prawda, wcale nie musiał mnie dotykać, aby sprawować nade mną kontrolę.

- Udamy się do Wenecji. To najlepszy sposób, żeby ochronić cię przed naturi - oznajmił Jabari.

Z pewnością miał rację. Wenecja to jedynie miejsce, gdzie będę bezpieczna i naturi mi nie zagrożą. Nigdy nie po­stawili nogi w tym mieście. Dawne opowieści głosiły, że je­den z ich bogów umarł w miejscu, gdzie obecnie znajduje się Wenecja, tworząc kanały wijące się pośród wysepek. Na­turi nie mieli prawa wkraczać do tego miasta. Wenecja była jednak również siedzibą Sabatu. Nie chciałam znaleźć się w pobliżu innych Starożytnych, a już na pewno nie obok trzech najpotężniejszych nocnych wędrowców, jacy w ogóle istnieli.

Ze smutkiem uświadomiłam sobie, że nie mam wybo­ru. Nie czułam się na siłach, by walczyć z Jabarim, w ogóle nie wiedziałam, jak go pokonać. Ten łajdak mógł kierować mną jak marionetką. A gdybym mu się wymknęła, z pewnością Rowe wyciąłby mi serce. Przynajmniej Jabari przez jakiś czas potrzebował mnie żywej. Powstrzymałam złoże­nie drugiej ofiary, zyskując dla nas trochę czasu. Jednak naturi zaatakują ponownie.

Triada została odtworzona, nawet jeśli w jej skład wchodził teraz łowca wampirów. A ja byłam ich żywą bro­nią, która mogła zabijać lub powstrzymywać naturi.

Odgłos silnika samochodowego wytrącił nas oboje z zamyślenia. Nadjeżdżał Danaus. Nie musiałam korzy­stać ze swoich mocy, żeby to wiedzieć. To z pewnością był on.

- Pojedziesz do Wenecji i zabierzesz łowcę ze sobą - rozkazał Jabari. - Będziemy na ciebie czekać.

Skinęłam głową, odwracając wzrok od jego twarzy.

- A Sadira?

Już wyjechała do Włoch. Prosi, żebyś przywiozła jej dziecko. - Znowu spojrzałam na niego i zobaczyłam drwią­cy uśmiech na jego ustach. Gdy samochód podjechał bliżej, Jabari zniknął.

Zamknęłam oczy, z trudem trzymając się prosto. Po raz pierwszy zastanawiałam się, czy opowiedziałam się po wła­ściwej stronie. Gdybym przeszła na stronę naturi, byłabym zmuszona do zabijania nocnych wędrowców i przypatry­wania się, jak naturi unicestwiają ludzi. Jeśli zaś sprzymie­rzyłabym się z wampirami, musiałabym zabijać naturi. Bez względu na to, jakie zajęłabym stanowisko tej nocy, ta nie­winna kobieta i tak zginęłaby z mojej ręki.

Silnik samochodu ucichł i usłyszałam ciężkie kroki ko­goś biegnącego przez pole. Otworzyłam oczy i ujrzałam Danausa między dwoma wielkimi głazami, trzymającego w dłoni długi nóż. Przyjrzał się miejscu, gdzie leżały zmasakrowane ciała, zatrzymując wzrok na zwłokach kobiety, a potem schował w końcu nóż do pochwy.

Powoli się podniosłam, ale nogi znowu się pode mną ugięły. Danaus podbiegł i chwycił mnie pod ręce, powstrzy­mując przed ponownym osunięciem się na ziemię.

- Gdzie Jabari? - spytał.

- Już odszedł - odparłam. Słowa z trudem przechodzi­ły mi przez ściśnięte gardło. - Jedziemy do Wenecji. - Sar­kastyczny uśmiech przemknął mi przez usta. - Udało nam się. Odtworzyliśmy triadę i mamy broń, która powstrzyma naturi.

Wzdrygnęłam się, kiedy jego duże dłonie ujęły moje po­liczki. Moc, która go przepełniała, wirowała wokół mnie, tworząc ciepły kokon.

- Nie pozwól, żeby cię stłamsił - powiedział Danaus, zmuszając mnie, bym spojrzała w jego błyszczące oczy. Wiedziałam, że mówi o Jabarim. Nie wiedział jeszcze, co zrobił Rowe, i nie byłam pewna, czy kiedykolwiek mu o tym opowiem. I tak już stanowiłam dostatecznie wielkie zagrożenie dla otaczającego mnie świata; nie było sensu dodatkowo pogarszać sytuacji.

- Już to zrobił - odparłam cicho. - Jestem narzędziem w jego rękach. Bronią.

- Nie, jesteś Krzesicielką Ognia. Żywym postrachem zarówno wampirów, jak i naturi. Znajdziemy sposób, żeby ich pokonać.

Wpatrywałam się w Danausa, nie próbując nawet ukryć sceptycyzmu. Jakiego cudu oczekiwał ode mnie?

- Wymykacie mi się przez ostatnie kilkadziesiąt lat. Ja­ki problem może stanowić kilku starych wampirów? - po­wiedział, unosząc gęste brwi i spoglądając na mnie.

Zrozumiałam, co ma na myśli. Musieliśmy znaleźć ja­kiś sposób, jeśli chcieliśmy przetrwać. Nasze losy były te­raz ze sobą związane.

- Znajdziemy jakiś sposób - szepnęłam. - Zawsze mi się to udaje.

Danaus pochylił się i pocałował mnie w skroń; fala spokoju przeniknęła mnie do szpiku kości, łagodząc nie­co ból.

- A potem pozabijamy się nawzajem, jak nam to prze­znaczone.

KONIEC



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rozdział 20, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 13, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 27, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 12, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 22, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 17, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 19, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 11, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 18, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 21, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 16, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 28, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 15, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 10, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 20, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 13, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 25-26, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 5, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec

więcej podobnych podstron