Różne bajki relaksacyjne i psychoedukacyjne (1), BAJKI TERAPEUTYCZNE I RELAKSACYJNE


Bajka relaksacyjna nr 1

Mały kotek samotnie wracał ze szkoły. Ciągnął łapkę za łapką wolno, jakby ospale. Był smutny, nic go nie cieszyło, czuł się bardzo nieswojo. Niechętnie prychał na inne przechodzące obok zwierzęta. Nagle nadleciał malutki motylek i nad samym nosem kotka zrobił okrążenia, jedno, drugie, trzecie. Chyba mi się przygląda - pomyślał kotek i łapką próbował odgonić motylka. Ale ten wcale nie odlatywał, tylko krążył, krążył i jak samolot kreślił znaki w powietrzu. Kotek patrzył i patrzył, jak zaczarowany, w piękny lot motyla. A ten wzbił się wyżej, jakby chciał dolecieć do słońca, i nagle znikł mu z oczu za wysokim ogrodzeniem. Zaciekawiony kotek zbliżył się do płotu, wdrapał się po deskach i znalazł się w ogrodzie. Rozejrzał się dookoła. Było tam tak pięknie, rosły wysokie owocowe drzewa sięgające koronami do nieba, a małe krzaczki, jakby przy nich przycupnięte, trzymały się ich jak maminej spódnicy. Rosły też kolorowe kwiaty, które jak dywan pokrywały cały ogród. Kotek poczuł zapach ziemi, kwiatów, krzewów i drzew. Pociągnął mocno noskiem i zapach jak fala, jakby ramionami, objął go. Kotek położył się na trawie i oddychał miarowo, równo i spokojnie. Przetarł oczy, podłożył łapki pod głowę, wyciągnął całe ciałko, było mu bardzo wygodnie. Leżał teraz i odpoczywał. Poczuł senność. Słonko wysyłało swe promyki na ziemię, by pogłaskały każdy kwiatek, każdy listek i każdą roślinkę. Kotek poczuł przyjemny dotyk ciepłych promieni. Zamknął oczy. A promyczki jeden po drugim głaskały go, przyjemnie ogrzewając. Po chwili pojawił się delikatny wiaterek, który kołysał listki i gałęzie, jakby do snu. Pochylił się nad kotkiem i też go kołysał, trzymając w swoich ramionach. Kotek poczuł, jak wiaterek przesuwając się teraz po nim od głowy do łap, do pazurków samych, z wolna uwalnia go od smutków, i jeszcze raz, i jeszcze delikatnie przesuwając się od głowy w dół ciałka, zabiera z sobą całe niezadowolenie. Kotek poczuł się tak dobrze, poczuł się spokojny, jakby obmyty ze wszystkich swoich dużych i małych zmartwień. Otworzył wolno oczka i popatrzył na chmurki, które płynęły po niebie, nie spiesząc się, leniwie, nie przeganiając się, zgodnie. Płynęły i płynęły, a wiatr wolno je popychał. Kotkowi było tak dobrze. Nagle jedna mała kropelka spadła mu na nos. Co to ? - zdziwił się. Rozejrzał się dookoła i zobaczył, jak kwiatki wyciągają swoje małe główki do kropli deszczu, zupełnie jak on pyszczek do miseczki z mlekiem. Usiadł na trawie. Przeciągnął się. Kropelki deszczu wolno, lecz miarowo spadały na spragnione roślinki. Wraz z tym delikatnym deszczem wróciła mu siła. Wstał, otrząsnął futerko, uśmiechnął się do siebie zadowolony. Pora iść do domu - pomyślał. Ale dziwną przeżyłem przygodę w tym ogrodzie, gdzie przyprowadził mnie motylek. Wrócę tu jeszcze - obiecał sobie - tu jest tak pięknie i spokojnie. Wyprężył się do skoku i jednym zamachem przeskoczył płot. Radośnie machając ogonem, wracał do domu.


Bajka relaksacyjna nr 2

Mama prowadziła małego wróbelka do szkoły. Szedł tam dzisiaj pierwszy raz. Czego ja się będę uczył ? - zastanawiał się. Wszystkiego, co przyda ci się w życiu - odpowiedziała tajemniczo mama, ale on tylko pokręcił łebkiem, bo w dalszym ciągu nic nie rozumiał. O, już jesteśmy - powiedziała mama., gdy stanęli pod wielkim dębem, naokoło którego było już wiele mam ze swoimi pociechami. Panował gwar nie do opisania. Nagle pojawiła się wielka pani Wróbel, nauczycielka w okularach na dziobie, i powiedziała donośnym głosem: Witam wszystkich nowych uczniów na pierwszej lekcji nauki fruwania ! Zwracając się do mam, dodała: Dzisiaj wasze pociechy już samodzielnie przylecą do domu, nie potrzebujecie po nie przychodzić.
A teraz proszę mnie zostawić z dziećmi, bo chcę rozpocząć lekcję. Rozległo się ciche klap, klap, klap. To dźwięk, jaki wydają dzioby, gdy dotykają się przy pożegnaniu. Po chwili mamy wróbelków odleciały. Nauczycielka podchodziła do każdego z uczniów i pomagała mu się dostać na gałązkę dębu. Kiedy ostatni już był na drzewie, pani powiedziała: - Proszę położyć się na brzuszku wygodnie, o tak, jak najwygodniej. Rozkładamy szeroko skrzydełka, oddychamy wolno, spokojnie. Przywieramy całym ciałem do drzewa. Czujemy zapach kory, miły powiew wiatru, odpoczywamy. Oddychamy miarowo i spokojnie. Wyobraźcie sobie, małe wróbelki, że powiew mógłby was unieść w powietrze tak, jak unosi liście. Czujecie się wspaniale. Proszę lekko poruszać skrzydełkami, raz, dwa, wolniutko, a teraz troszkę szybciej, raz, dwa. - Skrzydełka małego wróbelka jak skrzydełka latawca lekko poruszały się. - Odpychamy się nóżkami od gałązki i płyniemy w powietrzu, płyniemy razem. - Nasz wróbelek poczuł, że skrzydełka same go unoszą. Obok niego, z boku i z tyłu, i nad nim fruwały inne wróbelki. Poruszał lekko skrzydełkami i wzbijał się w górę, w błękit nieba. Czuł się tak lekko i swobodnie, było mu tak przyjemnie ! Popatrzył w dół, wznosił się nad zielonymi koronami drzew. Dookoła rozciągał się piękny park. Nie spiesząc się, w ślad za nauczycielką leciał w górę, do słońca. Ciepłe słoneczko wychyliło się zza chmurki i ciekawie spoglądało na wróbelki. Posłało promyczek, który ciepłym dotykiem przyjemnie go pogłaskał. Wróbelek wznosił się w górę, wyżej i wyżej. Czuł się lekko i swobodnie. Teraz przelatywał nad łączką, zatoczył koło, jedno, drugie i wolniutko sfruwał w dół. Był nad małym strumyczkiem, przy brzegu którego wygrzewał się na słoneczku zajączek. Sfrunął jeszcze niżej, nad samą taflą wody, zobaczył kolorowe rybki, jak wolno płynęły z nurtem, usłyszał, jak kumkają żabki: kum, kum, rozmawiając między sobą. Poczuł zapach łąki, kwiatów. Wciągał głęboko ten zapach w siebie. Sfrunął nad brzegiem strumyka, usiadł na małym kamyczku, nachylił się i napił wody. Była zimna i orzeźwiająca. Posłuchał szemrzącego strumyka. Odpoczywał. Wiatr lekko muskał mu piórka. Postanowił zamoczyć łapki, wszedł do wody, popryskał się nią troszeczkę, jak to wróbelki mają w zwyczaju. Otrząsnął się i tysiące kropelek spadło na spragnione wody roślinki. Zrobił to raz i drugi, pokropił wszystkie kwiatki dookoła. Poczuł się rześko, czuł, że wstępuje w niego razem z tą zimna woda energia. Nagle usłyszał głos nauczycielki: - Pora wracać ! - Znowu rozpostarł skrzydła i z niezwykłą siłą wzniósł się wysoko, wysoko. Wzbijał się szybko, wznosił się jak samolot i krążył w powietrzu pełen sił i radości, że potrafi fruwać. Tak skończyła się pierwsza lekcja nauki fruwania w szkole dla wróbelków. Jeśli będziecie chcieli wrócić, to możemy to zrobić jutro
i zobaczyć, czego jeszcze uczą się ptaszki w swojej szkole.


Bajka relaksacyjna nr 3

Mały niedźwiadek szedł wolno przez las. Czuł ogarniające go zmęczenie, nóżki zrobiły się jakieś ciężkie i nie chciały odrywać się od ziemi. Rozglądał się dookoła, szukając miejsca do odpoczynku. Drzewa rosły tutaj rzadziej, słońce coraz swobodniej przeciskało się przez konary drzew, oświetlając wszystko dookoła.
Chyba niedaleko jest jakaś polanka, tam sobie odpocznę - pomyślał miś.
I rzeczywiście, po chwili jego oczom ukazała się mała łączka otoczona ze wszystkich stron drzewami. Stanął na jej skraju i znieruchomiał z zachwytu: niskie krzewy, trawa, kwiaty jak kolorowy dywan rozkładały się u jego stóp. Na środku łączki zajączki, króliczki, ba, nawet myszki wygrzewały się w promieniach słońca. Spojrzał na niebo. Było bezchmurne, słońce jakby wiedziało, że zwierzęta oczekują na jego promienie, bo świeciło bardzo mocno. Miś wystawił pyszczek do słońca i poczuł, jak przyjemne ciepło obejmuje najpierw jego głowę, a potem całe ciało. Usłyszał lekki szum wiatru i brzęczenie owadów, które unosiły się nad kwiatami. Głęboko odetchnął. W nos wkręcał się delikatny zapach trawy i kwiatów.
Tutaj jest wspaniałe miejsce do odpoczynku - pomyślał, po czym położył się wygodnie na trawie, jak na kocyku, łapki podłożył sobie pod głowę. Zamknął oczy. Odpoczywał. Oddychał miarowo i spokojnie. Zrobił głęboki wdech, wciągnął powietrze przez nos, a po chwili wypuścił je. Powtórzył to jeszcze raz. Czuł, jak z każdym wydechem pozbywa się zmęczenia. Był teraz przyjemnie rozluźniony, poczuł się ciężki i bezwładny. Jego głowa, brzuszek i nóżki były jak z ołowiu. Wtulił się w trawkę jak w kołderkę. Było mu bardzo wygodnie. Oddychał równo i miarowo, jego klatka piersiowa spokojnie w rytm wdechu i wydechu unosiła się i opadała, tak jak fale morskie, kiedy wolno i leniwie przybijają do brzegu. Poczuł się teraz tak dobrze ! Delikatny wiaterek przesuwał się po całym jego ciele, rozpoczynając od czubka głowy aż po koniuszki łapek, zabierając z niego zmęczenie i napięcie. Robił to raz i drugi, powtarzał wiele razy. Promienie słońca przyjemnie ogrzewały. Miś odpoczywał. Po chwili zasnął, a razem z nim zajączki, króliczki i nawet małe myszki. Zrobiło się tak cicho, że nie słychać było nawet brzęczenia pszczół. Słońce wolno szło po niebie. Nagle, nie wiadomo skąd, pojawiły się małe chmurki, rozpoczęły zabawę w chowanego, biegały po całym niebie, zagradzały drogę promyczkom, które płynęły na ziemię. Wiatr zaczął silniej dmuchać, łączka budziła się ze snu. Zabrzęczały pszczółki, które znowu zabrały się do zbierania miodu z kwiatów, ptaszki rozpoczęły swe trele, a motyle rozpościerając skrzydełka, unosiły się nad roślinkami. Wtem jeden z nich, taki najmniejszy motylek usiadł na nosku niedźwiadka i w rezultacie niechcący go przebudził. Miś leniwie otworzył oczy. Przetarł je łapkami. Ziewnął raz i drugi, przeciągnął się. Wiaterek tymczasem nagle zawirował, zatańczył i chłodnym powietrzem orzeźwił go. Najpierw dotknął jego łap. Wniknęła w nie ożywcza siła, miś poczuł, jakby zanurzył je w chłodnym strumyku. Ten przyjemny, orzeźwiający dotyk przenikał coraz wyżej i wyżej, jak prysznic ogarnął ciało, dając energię, przepełniając siłą. Miś łapkami, główką, nóżkami. Wstał, otrzepał futerko, poczuł się odprężony i wypoczęty. Wiaterek wzmagał się, coraz silniej, tańcząc po łące i zachęcając wszystkich do zabawy. W jego rytm pochylały się trawy, kwiatki, a nawet krzewy ruszały swymi gałązkami jak ramionami.
Cudownie wypocząłem - pomyślał miś. - Jutro na pewno tutaj powrócę, ale teraz już pora wracać do domu. Czeka tam przecież na mnie mama i przepyszny podwieczorek. W tym momencie pogłaskał się po brzuszku i ruszył energicznie, podskakując w rytm podmuchów, w kierunku swego domu.


Bajka relaksacyjna 4
"Pszczoła Słoduszka"

Zbliżało się lato. Słońce coraz mocniej grzało. Słoduszka od rana zbierała z kwiatów słodki nektar. Nagle poczuła zmęczenie. Ile to jeszcze kwiatów muszę odwiedzić? Zaczęła liczyć: jeden, dwa, trzy… jedenaście, dwanaście. Położyła się wygodnie na dużym liściu, rozluźniła zmęczone nóżki i łapki, zamknęła oczy. Jej brzuszek zaczął spokojnie oddychać. Jak mi dobrze, słyszę tylko piękną, cichą muzykę - pomyślała Słoduszka. Moja prawa łapka staje się coraz cięższa, nie chcę mi się jej podnieść. Moja lewa łapka staje się leniwa, nie chce mi się jej podnieść. Tylko mój brzuch równiutko, spokojnie oddycha. Prawa noga z przyczepionym woreczkiem miodu staje się ciężka, coraz cięższa i cięższa. Nie chcę mi się jej podnieść. Głowa jest tak wygodnie ułożona. Jestem spokojna, słyszę piękną muzykę. Czuję jak słońce ogrzewa moje nogi i łapki. Jest mi coraz cieplej… całe ciało jest przyjemnie ogrzane słońcem. Jestem spokojna, czuje się bezpiecznie. Jeszcze przez chwilę w ciszy posłucham tej pięknej muzyki…


Bajka terapeutyczna

Słońce chyliło się ku zachodowi. Minął kolejny dzień, a mała mrówka siedząc przy mrowisku i patrząc, jak wszystko dookoła układa się snu cichutko zapłakała. Przyszła na świat z jedną krótszą nóżką, przez co nie była tak sprawna jak jej cała rodzina. Pomagała w budowaniu mrowiska jak tylko mogła najlepiej, ale wciąż była popychana, odsuwana a najbardziej bolały ją przezwiska, którymi zasypywano ją co dnia. Mrówka Kulejka - nazywano ja tak od urodzenia - nie znalazła dotąd żadnej bratniej duszy. Wiele by oddala za to, żeby ją zaakceptowano. Zmęczona całodniową pracą zasnęła. Śnił jej się wielki plac zabaw, na którym bawiła się z innymi mrówkami cała i zdrowa. Biegała uśmiechając się. Każdy kto ją widział zatrzymywał się zamieniając z nią kilka słów, ponieważ była z natury pogodna i radosna.
Po przebudzeniu głęboko westchnęła. Zdawała sobie sprawę, że nigdy nie będzie tak sprawna jak jej liczna rodzina. Była bardzo smutna bo czekał ja kolejny trudny dzień. Już słyszała za sobą
- Kuternogo, rusz się. Czas do pracy. Długo się będziesz ślimaczyć? Szybciej.
Nie potrafiła dłużej znieść wyzwisk, ciągłego popędzania i braku akceptacji. W przypływie wielkiej rozpaczy postanowiła uciec. Jej decyzja była nieodwołalna. Odejście wiązało się z wielkim ryzykiem, a nawet utratą życia. Mrówki bowiem nie potrafią żyć samotnie. Kulejka jednak nie miała się do kogo zwrócić o pomoc i zaryzykowała. Pochylona wstała i posuwistym, ciężkim krokiem ruszyła przed siebie.
Nagle usłyszała wołanie o pomoc. Skierowała swe kroki w kierunku skąd dochodził rozpaczliwy głos. Podeszła bliżej i ku swojemu zdumieniu zobaczyła królową w towarzystwie przybocznej straży. Królowa leżała nieprzytomna pod gałązką, która pod wpływem silnego wiatru ułamała się z drzewa. Mrówki czuwające nad bezpieczeństwem królowej wpadły w panikę i histerycznie wołały o pomoc. Kulejka pełna obaw ruszyła w kierunku mrowiska głośno wołając:
- Królowa jest w niebezpieczeństwie. Ratunku. Pomocy.
- Któż tak wrzeszczy od rana? - zawołała jedna z mrówek.
- Pomóżmy królowej matce. Leży nieprzytomna pod gałązką.
Ktoś z oddali krzyknął:
- Przecież to niemożliwe. Królowa jest w swoim apartamencie i z pewnością jeszcze się nie obudziła.
Kulejka jednak nie dawała za wygraną. Królowa mogła umrzeć, a ona jako jej podwładna nie mogła na to pozwolić.
- Jeżeli mi nie wierzycie to sami sprawdźcie - zawołała i ruszyła w kierunku leżącej bezwładnie królowej, nie oglądając się za siebie.
Jedna z mrówek podążyła za Kulejką a wnet i pozostałe chcąc sprawdzić, czy to prawda. Niestety Kulejka miała rację. Mrówki przystąpiły do ratowania swojej królowej matki. Podniosły ciężką dla nich gałąź i zaniosły królową do mrowiska, gdzie ułożono ją wygodnie w jej królewskim łożu. Wkrótce królowa odzyskała przytomność i kazała wezwać wybawicielkę Kulejkę którą na oczach wszystkich mrówek mianowała osobista damą.
Od tej chwili wszyscy odnosili się z szacunkiem do Kulejki i nikt nie ośmielił się jej dokuczać z powodu jej kalectwa. Z czasem odważna mrówka zdobyła sobie przyjaciół, którzy pokochali ją za jej dobroć i chęć niesienia pomocy. Mała Kulejka otoczona troskliwością i miłością z czasem zapomniała o swoim kalectwie. Jej życie było niezwykle ciekawe, a o jej wrażliwości na krzywdę opowiadano długo w całym mrowisku.


Bajka terapeutyczna 2

Pewnego jesiennego słonecznego popołudnia w okno zapukała jakaś dziwna postać. Ubrana była w długą błękitną suknię, wokół szyi miała okręcony ciepły szal, a w ręku trzymała długą czarodziejską różdżkę. Pukała, stukała, a tu nikt nie zwracał na nią uwagi. Zniechęcona smutna usiadła na parapecie i ze smutkiem spoglądała na salę, w której radośnie bawiły się dzieci. Nagle Jaś zobaczył dziwną postać siedząca za oknem i powiedział o tym pani Grażynce. Pani uchyliła ostrożnie okno i do sali wleciała z silnym powiewem jesiennego wiatru nieznajoma postać.
Zawisła wysoko na lampie po czym przywitała się z dziećmi i zaczęła swoją opowieść. Jej głos dźwięczał jak małe krystaliczne dzwoneczki. Tajemnicza niewiasta powiedziała „mam na imię Gizela i jestem wróżką. Mieszkam na pierzastej, puszystej chmurce ".Gizela była wróżką, która bardzo lubiła dzieci, odwiedzała je i przynosiła im swoje bajki. W tym dniu trzymając w ręku różdżkę, dotykała dzieci i witała się z nimi. "Dzień dobry Marku, witaj Pawełku” itd.
Za oknem było szaro i pochmurno, duże krople deszczu uderzały o szybę wystukując smutne rytmy. Nagle okno zaskrzypiało i do sali weszła
Wróżka Gizela z dużym kolorowym parasolem. Ubrana była w żółtą pelerynę, a na nogach miała czerwone kalosze. Rozebrała się, usiadła na krzesełku i zaprosiła dzieci na wycieczkę do CZARODZIEJSKIEGO LASU.
W lesie było cicho. przez gałęzie wysokich drzew przedzierały się jasne promienie jesiennego słońca. Dzieci rozbiegły się i zbierały kolorowe liście, kasztany i żołędzie. Sandra znalazła dużego czerwonego muchomora, Wiktor usłyszał stukanie dzięcioła, Paulinka zobaczyła małą rudą wiewiórkę, która skakała po drzewach. Dzieci zmęczone zabawą położyły się na trawie i oglądały białe, puszyste chmurki przesuwające się po błękitnym niebie . Adrian zobaczył białą pasącą się owieczkę na niebieskiej łące, Sebastian ujrzał dużego smoka z czterema głowami, Ola widziała małą dziewczynkę ubraną w białą sukienkę z bufiastymi rękawami. Gizela chodziła między dziećmi i głaskała je po głowach, nuciła im piosenki. Wszyscy czuli się wspaniale, było im ciepło i dobrze, wcale nie miały ochoty wracać do przedszkola. Jednak zbliżała się pora podwieczorku i kończył się czas wizyty w Czarodziejskim Lesie.
Dzieci chwyciły Wróżkę Gizelę za jej długą niebieską sukienkę, uniosły się wysoko do góry i poszybowały. Usiadły wygodnie w wagonikach z chmurek i ruszyły w drogę powrotną do przedszkola. Pociąg zatrzymał się przed szeroko otwartym oknem. Przedszkolaki weszły do swojej sali, nagle poczuły jak Wróżka delikatnie dotyka wszystkich po kolei i mówi „pobudka Jasiu, wstawaj Martusiu, już wstajemy Karolku, pora wstawać Weroniczko”( Gizela po kolei budzi dzieci ).
Dzieci z niepokojem wyglądały przez okno czekając na Wróżkę Gizelę, były bardzo smutne, gdyż nie pojawiła się w przedszkolu od poniedziałku, a dzisiaj już czwartek. Myślały „chyba coś się stało naszej Wróżce Gizeli? ".
Z drzewa spadały kolorowe liście, wiatr rozwiewał je po całym ogrodzie. Nagle po długim promieniu słońca zaczęła powoli spuszczać się Wróżka Gizela. Jesienny wiatr rozwiewał jej niebieską sukienkę, która układała się w kształt talerza UFO . Gizela wylądowała na środku dywanu i zaczęła swoją opowieść.
„Spóźniłam się przepraszam, nie było mnie u was trzy dni, ale spotkała mnie niezwykła przygoda:
Nocą czarną, ciemną głuchą,
Na mój ogród spadło UFO
Pewnie zepsuł im się talerz.
Lub nie chcieli lecieć dalej
I wylazły dwie pokraki,
Każdy inny, taki siaki,
Miały oczy jak szpareczki,
Ręce cienkie jak niteczki,
Nosy grube jak cebule,
Każdy futrem się otulał,
Włosy mieli krótko ścięte
I ogony jak diablęta.
Dziwili się w gęstym mroku,
Że na ziemi taki spokój.
( J.Ruth-Charlewska )
„Ja przez okno ich widziałam i zupełnie się nie bałam, ale o wizycie u was zapomniałam ". Gizela przykucnęła przy Krzysiu, Marku, Pauli ( i innych dzieciach ) szepcząc „ przepraszam cię za spóźnienie, wiem że było wam smutno. Jutro punktualnie przybędę z nową bajką ".
Kiedy za oknem zgasło słońce i na granatowe niebo wyszedł srebrny księżyc, Wróżka Gizela z wielką niecierpliwością zapukała w okno. Było jej zimno i chciała jak najszybciej znaleźć się w jasnej, ciepłej i przytulnej sali.
W oknie była malutka szparka przez którą przecisnęła się Gizela. Kiedy rozsiadła się między dziećmi na dywanie, zauważyła, że jej piękna niebieska suknia jest rozdarta .Chwilę pomyślała i powiedziała „zabiorę was dzisiaj do KRAINY MATERII, gdzie piękne barwne motyle tkają materiały na suknie dla wróżek”.
Na wyprawę poleci ze mną „ Adrian, który pomógł Krzysiowi zawiązać buta, Oskar, który pięknie sprzątał zabawki, Weronika, która podzieliła się klockami z Olkiem ( Gizela wymienia po kolei wszystkie dzieci ).
Wróżka przewiązała dzieci złotą nitką i uniosła je wysoko. W czasie lotu dzieci oglądały z góry rozświetlone miasto, tysiące migocących gwiazd. Nagle ciemność rozpłynęła się i zobaczyły duże różowe słońce i kolorowe motyle, które przędły bajeczne kolorowe materiały.
W pracowni panowała cisza i spokój. Nagle cały rytm pracy został przerwany, nici zaczęły się plątać na nitkach powstawały supełki. Motyle opuściły swoje kolorowe skrzydła i zapłakały. I tu z pomocą przyszły motylowym prządkom dzieci, które swoimi malutkimi rączkami rozplątały supły i supełki, rozdzieliły nitki i praca mogła rozpocząć się na nowo. Kolorowe motyle za udzieloną pomoc podziękowały dzieciom i podarowały Gizeli kupon błękitnego materiału na nową sukienkę. Wróżka Gizela była bardzo szczęśliwa i dumna ze swoich małych przyjaciół. Zaprosiła wszystkie dzieci na pyszne lody z bitą śmietaną. Po zakończonej uczcie lodowej wszyscy wyruszyli w drogę powrotną. Gizela dotykała dzieci czarodziejską i jeszcze raz dziękowała za pomoc i błękitny materiał na nową sukienkę „ dziękuję ci Karolu i tobie Franiu też, Sebastianowi jeszcze raz dziękuję i tobie Paulinko też.” (Wróżka podchodzi kolejno do dzieci i im dziękuje).
Wszystkie dzieci straciły już nadzieję, że za chmur wyjrzy słońce i wyjdą na spacer. Wyglądały przez okno i czekały na Wróżkę . „ Może Gizela zabierze nas na wycieczkę ?”- rozmarzył się Sebastian.
Nagle zahuczał wiatr w kominie, zawirowały liście leżące na klombie. W szybkę delikatnie zapukała Gizela, uśmiechnęła się do dzieci i powiedziała „ zabieram was dzisiaj do CZEKOLADOWEJ KRAINY. Zamknijcie oczy, połóżcie się wygodnie za chwilę powiem wam kto ze mną poleci, „Julcia, która ma śliczne oczy jak węgielki, Partycja, która zawsze się pięknie uśmiecha, Emilka, która nie boi się już chodzić do przedszkola”. ( Gizela wymienia pozostałe dzieci ).
Przed drzwiami czekały ustawione w szeregu marcepanowe ważki. Dzieci siadły na nie i wyfrunęły na wyprawę . W CZEKOLADOWEJ KRAINIE domy były z czekolady, po ulicach jeździły czekoladowe samochody, panowie chodzili po ulicach w czekoladowych kapeluszach i krawatach, a panie nosiły na nogach czekoladowe pantofelki .W ogródkach przed domami rosły landrynkowe drzewa. Ważki z dziećmi wylądowały na karmelowym lotnisku. Niedaleko był plac zabaw na którym dzieci bawiły się w berka, bujały się na waniliowych huśtawkach, robiły babki z wiórków kokosowych. Zmęczone zabawą usiadły na piernikowych ławkach i popijały ptasie mleko. Dzieci położyły się w hamakach z galaretki owocowej i zasnęły. Obudził je lemoniadowy deszcz, Wróżka wyjęła ze swojego zaczarowanego plecaka dwadzieścia cztery kolorowe parasole i rozdała je dzieciom. Wtem przyleciał z nad Czekoladowego Morza psotny Zefirek i porwał dzieci w drogę powrotną do przedszkola. Tam Gizela podziękowała wszystkim dzieciom za to, że były grzeczne i cierpliwe. Nikogo nie popychały, razem się bawiły, każdego głaskała po głowie mówiąc „ byłaś bardzo grzeczna Marcelinko, a ty Filipku cierpliwy”. ( Wróżka gratulowała wszystkim dzieciom ).
Z nieba leniwie opadały duże płatki śniegu, pokrywając całą ziemię wielką puszystą pierzynką. Drzewa i krzewy w ogrodzie przedszkolnym otuliły się bardzo szczelnie białym puchem śnieżnym czekając w spokoju na wiosnę. Ciszę i spokój który panował za oknem przerwały głośne krakania wron, które chodziły dostojnie wokół karmnika wyszukując okruszków chleba i ziarenek pozostawionych przez dzieci.
''Ale smutno i tak cicho'' powiedział Marek”. Może odwiedzi nas dzisiaj Wróżka Gizela i zabierze nas na kolejną wyprawę? .Dzieciom bardzo spodobał się pomysł kolegi, położyły się wygodnie na dywanie, zamknęły oczy i wsłuchały się w ciszę. Nagle za oknem rozdzwoniły się dzwonki u sań Gizeli było je słychać coraz wyraźniej. Konie zatrzymały się pod oknem z sań wysiadła Wróżka . Uderzyła delikatnie czarodziejską różdżką w wiszący sopel nad dachem wyczarowując kryształowe schody po których wbiegła do dzieci na górę. Przywitała się bardzo pośpiesznie ze swoimi małymi przyjaciółmi ,owinęła je swoim szalem i zaczęła unosić się coraz wyżej i wyżej, aby po chwili razem z płatkami śniegu wylądować w swoich saniach. Dzisiaj zabiorę was do LODOWEJ KRAINY '' powiedziała wróżka lądując bezpiecznie w saniach. Konie ruszyły ciągnąc sanie rozdzwoniły się dzwoneczki wygrywając rytm znanej dzieciom piosenki
''Jaka pyszna sanna,
raźno parsknął koń
śnieg rozbijał kopytami,
sanki dzwonią dzwoneczkami
dzeń, dzeń, dzeń........
Sanie razem z dziećmi uniosły się wysoko ponad ziemię wpadając w olbrzymią trąbę powietrzną, która wciągnęła je jak rura odkurzacza. Nagle przed oczami dzieci pojawił się dziwny widok. Biel roztaczała się dookoła, wypełniała każde miejsce, całą przestrzeń. Widok był przygnębiający i groźny. „Co my tu będziemy robić?'' zmartwiła się Weronika. „Nie ma górki ani lodowiska'' rozłożył bezradnie ręce Pawełek. Gizela uśmiechnęła się tajemniczo i klasnęła w dłonie. Nagle pojawiła się górka z torem saneczkowym, srebrzyste lodowisko. Dzieci z okrzykiem rozbiegły się po LODOWEJ KRAINIE. Karol
z Sebastianem zjeżdżali z wysokiej górki na sankach. Krzysiu, Ola, Jaś, Mateusz i Oskar rozgrywali mecz hokejowy z bałwankami, które zamieszkiwały LODOWĄ KRAINĘ. Marta, Paula jeździły figurowo na lodzie. Adrian z Natalką zjeżdżali na skibobach. Zabawa była wspaniała, nikt nie myślał o powrocie do przedszkola, ale kiedy słońce schowało się za lodową górę i dookoła zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. Kacper zawołał „Ale zimno!'' i wtedy Wróżka ponownie uśmiechnęła się tajemniczo. Klasnęła w dłonie, a z pod ziemi trysnął gorący gejzer malinowego soku. Dzieci napiły się pachnącego słodkiego napoju i zrobiły się bardzo senne, usłyszały tylko głośne granie tysiąca dzwoneczków i. kiedy otworzyły oczy zobaczyły ,że leżą w swojej sali. Zaczęły się zastanawiać czy to prawda czy sen. Tylko pan Waldek wchodząc do łazienki aby naprawić zepsuty kran szepnął coś cicho pod wąsem.
Grudzień dawał się we znaki srogim mrozem, lodowatym wiatrem wszystkim ludziom i zwierzętom. Grube ciężkie chmury wisiały nisko nad ziemią. Dobre wróżki robiły porządki i trzepały swoje pierzynki z których leciały na ziemię duże płatki śniegu, pokrywając i otulając cały świat w głębokim śnie.
„Nudzę się'' powiedział Jaś przeciągając się leniwie. I stało się jak zwykle coś bardzo dziwnego i niewytłumaczalnego. Wszyscy unieśli się wysoko pod sufit i zawiśli tam na kilka sekund .W tym czasie Gizela wspinała się po najdłuższym soplu lodu w gimnastycznym stroju z gwizdkiem na szyi do sali dzieci. Kocim skokiem pokonała wszystkie stojące na drodze przeszkody i stanęła przed dziećmi. „Zabieram was dzisiaj do CZWORAKOLANDII” .
W KRAINIE CZWORAKOLANDII dzieci pokonywały różne trudności, aby stać się sprawnymi, dzielnymi sportowcami. Szły do przodu i na wspak czworakując, pokonywały też dzielnie trasę po kolorowych dywanikach, musiały też przejść przez zaczarowane koła prosto i w slalomie. Najtrudniejszą sztuką było przejście przez ognisty krążek. Gizela nie mogła się nadziwić że dzieci są tak wysportowane i dały z siebie wszystko, aby zostać mistrzami czworakowania. Wróżka dziękowała Karolowi, że tak się starał, Adrianowi za skupienie i wysiłek, Marcie za dokładnie wykonanie ćwiczeń.
„Bo to już wiosna, wiosna, wonna i radosna.'' ćwierkały wróble w ogrodzie przedszkolnym. Było ciepło i przyjemnie. Drzewa i krzewy wypuszczały zielone pąki, delikatny wietrzyk kołysał pierwsze źdźbła trawy. Dookoła panował jakiś szczególny uroczysty nastrój. Dzieci bawiły się w sali cicho i zgodnie. Przez uchylone okno do sali zaglądało złote słońce, które malowało na dywanie świetliste plamy. Nagle do sali wpadł lustrzany zajączek, który skakał po zabawkach, ścianach i wyraźnie pokazywał dzieciom jakieś znaki. „On nam chce coś powiedzieć'' wyszeptał Marek, który od dłuższego czasu obserwował psotnego zajączka. Dzieci pośpiesznie odłożyły zabawki na półki ponieważ postanowiły iść za zajączkiem.
Wyszły z sali, zeszły po schodach do szatni. Tam błyskawicznie ubrały się i wybiegły na plac zabaw. A tam na zielonym rowerze siedziała Wróżka Gizela. Przywitała się z przedszkolną gromadą i przyjaznym gestem wskazała dzieciom 24 prześliczne nowe rowery, które stały i dzwoniąc srebrzystymi dzwonkami dawały znać że nadeszła pora na kolejną wyprawę. Wszyscy w pośpiechu wsiedli na swoje czarodziejskie rumaki i ruszyły w nieznane. ''Zabieram was dzisiaj do MAJOWEGO GAJU, proszę przestrzegać zasad ruchu drogowego, ustępować pierwszeństwa pieszym i nie przekraczać prędkości. Dzieci mocno naciskał na pedały, ale rowery nie jechały do przodu tylko unosiły się wysoko, coraz wyżej ku majowemu słońcu. To była ciężka podróż, słońce grzało coraz mocniej, a nogi powoli odmawiały posłuszeństwa. „Nie dam rady'' zapłakała Paulinka. „Musimy się zatrzymać i trochę odpocząć'' zawołał zdyszany Krzyś. Niestety Gizela dalej jechała nie oglądając się za siebie. Dzieci jechały dalej i dalej. Wtem przy drodze pojawił się znak MAJOWY GAJ ''Jesteśmy na miejscu'' zadźwięczał głos Wróżki. Dzieci zsiadły z rowerów i zaczęły iść wąską dróżką pod górę. Następnie skręciły w lewo mijając duży rozłożysty dąb na którym mieszkała ruda wiewiórka Iskierka, przywitały się z nią i poszły dalej. Wtem zobaczyły w pełnej swej krasie MAJOWY GAJ. Był to zestaw odcieni zieleni przeplatany bielą kwitnących drzew jabłoni, śliw, grusz i wiśni. „Ale tu pięknie'' wyszeptała cichuteńko Weronika. „Możemy się tu zatrzymać?'' zapytał Oskar. Dookoła krążyły zapracowane pszczoły, zbierając dla swoich małych gości słodki nektar, który wlewały w kielichy białych dzwonków i podawały dzieciom. Dziewczynki rozbiegły się po łące zbierając kwiaty na wianki, chłopcy puszczali latawce i kaczki na niedalekim stawie. Kiedy już nikt nie miał ochoty na zabawę kładł się pod kwitnącym bzem i wsłuchiwał się w ptasie trele. Powoli dzieci zamykały oczy i zapadały w głęboki sen. Śniło im się, że........, ale o tym opowiedzą mi kiedy wrócą do przedszkola.
„Wstawaj Franku, pobudka Sebastianku, już czas otworzyć oczy Pawełku........".
W sali panował wielki bałagan i jak często to się zdarza, nie było chętnych do sprzątania. Ola twierdziła, że nie bawiła się lalkami, Sebastian, że nie brał z półki samochodów, rozsypane klocki nie były sprawką Martusi. „Kto nam zrobił w sali taki bałagan?” - zastanawiała się pani Grażyna. Dzieci zaczęły skarżyć, obwiniać siebie nawzajem. Zrobiła się bardzo nieprzyjemna atmosfera, podniosły się krzyki i lamenty. Nikt nie zauważył, że do sali weszła Wróżka Gizela i stanęła jak zamurowana. Zrobiła okrągłe oczy ze zdziwienia, zaniemówiła z wrażenia. Stała i czekała aż ktoś ją powita, a tu dalej słychać tylko coraz większe krzyki i kłótnie. Zniecierpliwiona klasnęła w dłonie, dalej nic - żadnej reakcji. Tupnęła nogą i znowu nic. Wyciągnęła z czarodziejskiego plecaka piszczałkę i zapiszczała. Dzieci znieruchomiały i zaczęły powoli unosić się do góry. Dopiero wtedy zauważyły miłego gościa, kiedy zawisły pod sufitem. „Dzień dobry” - powiedziały, bo przecież doskonale znały zasady dobrego wychowania. „Dzień dobry” - odpowiedziała Wróżka, która też wiedziała jak się zachować w takiej sytuacji. Zastanowiła się głęboko i po chwili powiedziała: „Zabieram was dzisiaj do KRAINY zwanej ŚMIECIOLANDIĄ. Ruszamy.” Wróżka bardzo dokładnie pospinała dzieci dużymi agrafkami, które wpięła sobie do swojego odświętnego kapelusza. Okręciła się trzy razy w lewo, pięć razy w prawo i wypłynęła przez uchylony lufcik. Podróż nie trwała długo. Przedszkolaki wraz z Gizelą przelecieli nad torami kolejki wąskotorowej, ominęli dwa duże wieżowce, skręcili dużym łukiem w lewo i lecieli po prostej około 30 minut. Dookoła świeciło słońce, a zielone gałęzie wysokich drzew pozdrawiały ich dostojnie falując swoimi liśćmi. Nagle zrobiło się szaro, słońce zgasło, a dzieci poczuły nieprzyjemny zapach. „Jesteśmy na miejscu!” - krzyknęła Gizela - i z szybkością światła cała gromadka znalazła się pośrodku wielkiego wysypiska śmieci. „Ale tu śmierdzi!” - skrzywił się Franiu zatykając nos. „Tu jest brudno i bardzo nieprzyjemnie.” - orzekła Kazimiera, „Co to za pomysł, żeby zabrać nas w tak nieprzyjemne miejsce?” z obrażoną miną stwierdziła Olusia. Z daleka słychać było warkot wielkiej koparki. Kiedy zbliżyła się do dzieci wysiadł z niej jegomość w ciemnych okularach. Na głowie miał czarna, skórzaną czapkę z dużym daszkiem, ubranie miał wymiętolone i dawno nie prane. Twarz jego była nieogolona i wykrzywiona w nieprzyjemnym grymasie. Wyciągnął dużą, spracowaną, popękaną dłoń i podał ją kobiecie siedzącej w kabinie koparki. „Jaśnie Pani jesteśmy na miejscu”. Jego głos był miły, ale donośny jak Dzwon Zygmunta. Z oblepionego gliną pojazdu wysiadła tajemnicza postać. Stanęła dumnie przed dziećmi i dłubiąc w nosie wsparła się na ramieniu mężczyzny. Jej długie, tłuste rudawe włosy spięte były w koński ogon. Jej głowę zdobiła płócienna czapka, która była niewiadomego koloru. Wyblakłe, spłowiałe ubranie kobiety było pokryte dużymi tłustymi plamami. „Witajcie w naszej krainie, jestem BRUDASKA WIELKA, a to mój mąż HAŁASEK X, zwany również jako KRZYKACZ V”. Dzieci zaniemówiły z wrażenia, zapominając o dobrych manierach. Dookoła słychać było furkotanie podartych starych reklamówek i pobrzękiwanie pogiętych puszek po Coca-Coli.
Spod sterty śmieci niespodziewanie wyłoniły się głowy nieznanych nikomu dzieci. „Pozwólcie, że wam przedstawię swoje pociechy: Księżniczka Brudna Woda, Pan Smrodek, Mały Książę Nieużytek, Freonek, Fetorek i wiecznie zapłakany Mister Ozonek, który szuka przyjaciół. Zapraszam was do wspólnej zabawy, a potem zjemy może wspólnie podwieczorek. Ludzie wyrzucają tyle różnych smakołyków.” Cała grupa stała jak zaczarowana. Nikt nie miał ochoty na zabawę, a tym bardziej podwieczorek w takim otoczeniu. „Bardzo dziękujemy, ale na nas już czas” - powiedział bardzo dyplomatycznie Jaś. Wszystkie dzieci zwróciły błagalne spojrzenie w stronę Wróżki Gizeli. Ona stała jednak dalej niewzruszona. Nagle Marek głośno zawołał: „Ale my musimy w naszej sali zrobić generalne porządki”. „Musimy powycierać kurze, poustawiać zabawki na swoje miejsce, pozbierać klocki...” - wtórowały mu dzieci. „Jeśli tak, to wracamy” - odpowiedziała zadowolona Gizela i przypięła wszystkie dzieci dużymi agrafkami do swego odświętnego kapelusza. Zakręciła się dziesięć razy na prawej nodze w lewą stronę i zawisła nad głowami Królewskiej Pary i ich dzieci. „Do widzenia” - wołały przedszkolaki żegnając ŚMIECIOLANDIĘ, tym razem bez żalu. Kiedy znalazły się w sali, od razu wzięły się zgodnie za porządki. Gizela chodziła między nimi i każdemu rozdawała dobre słowa. Oskarowi: „Jak sprytnie układasz te klocki”. Konradowi: „Jesteś mistrzem w segregowaniu puzzli”. Tylko Marek o czymś myślał... A o czym?..... O małym Ozonku, który szukał przyjaciół.

Kiedy w podziemnej krainie potomkowie Krasnala Hałabały zbierali potoki łez, które spływały ze świata ludzi, w przedszkolu nie było słychać żadnych odgłosów. Nikomu nie chciało się ani mówić, ani śmiać. „Co tu robić?” - szepnął Adrian. „Zróbmy coś z tym smutkiem” - dodał Marek. „Dlaczego zdarzają się takie dni jak dzisiaj?” - zapytała pani Grażynka. Dzieci długo zastanawiały się nad pytaniem, ale nikt nie potrafił na nie odpowiedzieć. I znowu zapadła długa cisza.
Weronika chciała się bawić z Martą, ale ona wydęła brzydko usta i odwróciła się do niej plecami. Karol podszedł do Pawła i zaproponował mu partię szachów, ale ten tylko wzruszył ramionami. W tym czasie na korytarzu rozległ się straszliwy płacz. To płakał Hubert ze starszaków, którego uderzył z całej siły Tomek. Zrobiło się jeszcze bardziej smutno. „Ja chcę do mamy!” - powiedziała Paula, a w jej oczach pojawiły się łzy.
Nagle drzwi do sali zaskrzypiały i weszła nasza stara znajoma - Wróżka Gizela. Uśmiechnęła się wesoło i każdemu z dzieci przesłała całuska. Rozsiadła się wygodnie na dywanie i jakby nie dostrzegając wielkiego smutku powiedziała: „Zadam wam dzisiaj pewne pytanie: Gdzie szukac dobroci?” Nie czekając nawet na odpowiedzi dzieci mówiła dalej...
„Gdzie szukać dobroci?
W konfiturach cioci?
Czy w kwiecie paproci?
Może w miodzie jest - bo on taki słodki,
Może ją roznoszą krasnoludki
Na tacach w srebrnych dzbanuszkach.
Czy się w kwiatach trzepocze jak motyl? Lub na drzewach
Jak czereśnia dojrzała? (...)
Może czarodziej w kosmicznym UFO
Sypie ją z góry zaklętą szuflą?
A może mieszka w nas samych?
I w ciepłych oczach mamy,
I nawet w tatusiowym gniewie...
Tylko się o tym nie wie.”
(J. Papuzińska)

Kiedy Gizela kończyła swoją opowieść dzieci znały już odpowiedź na zadane wcześniej pytanie. Wróżka wstała. Kolejno podchodziła do dzieci i jak w zabawie „Papużka” cichutko szeptała im do uszka same dobre słowa. Kacperkowi wyszeptała........, ale stop - przecież to wielka tajemnica każdego dziecka. Jak zechcą, to może nam o tym powiedzą.
Wróżka Gizela niepostrzeżenie wymknęła się z sali, zostawiając włączone radio, z którego dzieci usłyszały słowa piosenki:
„..., że jest taki dzień
i każdy tak ma,
że czasem jest źle
i jakoś nie tak,
a potem jest noc
i znowu jest dzień
i uwierz mi, że uśmiechniesz znów się...”


Bajka psychoedukacyjna 1

Nad brzegiem błękitnego morza na szerokiej, słonecznej plaży mieszkały ziarenka piasku. Dwoje z nich: okrągły, cytrynowy Ziarenek i wysoka, żółciutka jak słonecznik Ziarenka, było najlepszymi przyjaciółmi pod słońcem. Razem chodzili do szkoły i siedzieli w jednej ławce. Ziarenek umiał dobrze i szybko liczyć, a Ziarenka lubiła czytać książki i pisała piękne wiersze. Razem się bawili, razem odrabiali lekcje, w których pomagali sobie nawzajem, razem spędzali wakacje.
Pewnego dnia Ziarenek i Ziarenka postanowili popływać w morzu na materacach z liści. Dzień był wietrzny i wysokie fale zalewały liście, dlatego szybko powrócili na plażę. Susząc się w promieniach słońca Ziarenek spojrzał na przyjaciółkę i zobaczył, że jest jakaś blada i to od stóp do głów. Zdecydowanie nie przypominała żółciutkiej jak słonecznik Ziarenki.
- Może przestraszyła się fal? - pomyślał, ale nic nie powiedział.
Następnego dnia Ziarenka przyszła do szkoły jeszcze bledsza. Ziarenek przyglądał się jej z niepokojem. Przyjaciółka nie chciała biegać na przerwach ani grać w piłkę. Nawet pani spoglądała na Ziarenkę uważnie i postanowiła zatelefonować do jej rodziców.
Wieczorem Ziarenek postanowił odwiedzić koleżankę, żeby zapytać jak się czuje i czy wszystko jest w porządku. Wiedział, że jej rodzice wyjechali na kilka dni z wizytą do cioci na sąsiednią plażę i Ziarenką opiekuję się babcia.
- Jestem trochę zmęczona - przyznała Ziarenka - Pójdę dziś wcześniej spać i jutro wszystko już będzie dobrze.
Kiedy Ziarenek wyszedł, Ziarenka skuliła się w kącie swojego pokoju i rozpłakała. Tak naprawdę od kilku dni czuła się bardzo źle, ale bała się komukolwiek o tym powiedzieć. Nie wiedziała co robić i do kogo się z tym zwrócić. Nie chciała martwić swojej babci i przerywać wizyty rodziców u cioci. Postanowiła więc poczekać do następnego dnia. Może rzeczywiście wystarczy dobrze się wyspać?
Rankiem Ziarenka spojrzała przestraszona w lustro i ujrzała zupełnie obce, całkowicie białe ziarenko piasku. Podniosła do oczu rękę i przyjrzała się jej z uwagą.
- Hm - powiedziała - moja ręka pachnie jak cukierki, które mama kupuje w sklepie. - Podniosła do ust palec i polizała koniuszek.
- O nie! Nie jestem już ziarenkiem piasku! Zamieniłam się w ziarenko cukru! Co teraz będzie ? - jęknęła zrozpaczona. - Nie mogę iść taka biała do szkoły. Wszyscy będą się ze mnie śmiać. Założę na siebie kurtkę, spodnie, czapkę i buciki - pomyślała - i nikt nie zobaczy, że jestem taka biała.
Do szkoły dotarła tuż przed dzwonkiem i przemknęła szybko na swoje miejsce w klasie. Wszyscy spoglądali na nią ze zdziwieniem.
- Dlaczego jesteś tak grubo ubrana? Czyżbyś zapomniała, że mieszkamy w ciepłych krajach? - Ziarenek spoglądał na przyjaciółkę zaskoczony
Na szczęście pani właśnie weszła do klasy i Ziarenka nie musiała odpowiadać. Na przerwie szybko wymknęła się na boisko i usiadła samotnie. Podbiegł do niej najmniejszy w klasie Piasecznik, ale Ziarenka nie miała ochoty na zabawę i niegrzecznie odburknęła, żeby dał jej spokój. Podniosła się z miejsca, chcąc znaleźć inny spokojny kącik, a wtedy wpadły na nią rozpędzone ziarenka bawiące się w berka i strąciły jej czapkę. Wszyscy zamarli bez ruchu, wpatrując się w Ziarenkę.
- Jesteś cała biała - krzyknęła Piaskunka - Co ci się stało?
Ziarenka próbowała coś wyjaśnić, ale nagle podbiegł do niej mały Piasecznik i pociągnął noskiem.
- Pachniesz jak cukierki. Ależ ty nie jesteś już ziarenkiem piasku tylko wielkim ziarnem cukru - zawołał.
Ziarenka odskoczyły od koleżanki niepewne. Jeszcze nigdy nie widziały innego ziarenka piasku niż żółte. Poszeptały miedzy sobą i nagle zaczęły krzyczeć jedno przez drugie:
- Cukiernica! Worek cukru! Wielki gruby wór cukru!
Ziarenka skuliła się. Nie wiedziała jak wytłumaczyć ziarenkom coś, czego sama nie rozumiała i na co nie miała żadnego wpływu. Ziarenka nadal skandowały coraz wymyślniejsze i coraz bardziej złośliwe przezwiska, kiedy nadbiegł Ziarenek.
- Przestańcie - krzyknął. - Tak nie można. Ziarenka pewnie jest chora. Potrzebuje naszej pomocy.
Ale nikt go nie słuchał. Ziarenka okręciła się na pięcie i pobiegła z płaczem do domu, w którym czekali już na nią rodzice, zawiadomieni przez nauczycielkę. Od razu zabrali córeczkę do lekarza.
Pan doktor tylko spojrzał na Ziarenkę i od razu wiedział, co jej jest.
- Ziarenko - powiedział poważnie - jesteś teraz ziarenkiem cukru, bielutkim jak śnieg. Musisz o siebie dbać, jeść zdrowe rzeczy i dużo ruszać się na świeżym powietrzu. Kiedy będziesz czuła się słabo, zjedz kostki cukru, a kiedy będziesz czuła, że jesteś coraz słodsza, weź lekarstwo, które ci zapiszę. Jeśli będziesz o tym wszystkim pamiętała, będziesz mogła bawić się z dziećmi i robić to, co do tej pory.
- Nie będę mogła - zaszlochała - Dziś w szkole ziarenka śmiały się ze mnie.
- To dlatego - powiedział mądry pan doktor - że nie wiedziały co się z tobą dzieje. Wszyscy boimy się tego, czego nie znamy. Jeśli razem z panią wychowawczynią wszystko im wytłumaczycie na pewno zrozumieją.
- Może - Ziarenka miała duże wątpliwości.
Wieczorem długo nie mogła zasnąć. Myśli przelatywały przez głowę jedna za drugą.
- Nie jestem już ziarenkiem piasku, ale cukru. Teraz już na zawsze będę biała i słodka. Ale dlaczego akurat ja? Dlaczego mnie to musiało się przytrafić? Czy to dlatego, ze nie zawsze byłam grzeczna? Dlaczego nie można cofnąć czasu? Chciałabym się jeszcze raz urodzić.
Mamusia zajrzała do jej pokoju. Usiadła na łóżku, blisko córeczki, przytuliła ją mocno i powiedziała:
- Ziarenko, ja i tatuś kochamy ciebie taką jaką jesteś, żółtą jak słonecznik czy białą jak śnieg i zrobimy wszystko, żebyś dobrze się czuła i była szczęśliwa.
Ziarenka w objęciach mamy wreszcie poczuła się bezpiecznie i pomyślała, że może wszystko jakoś się ułoży.
Przez kilka dni Ziarenka nie chodziła do szkoły. Pani wychowawczyni wyjaśniła dzieciom w klasie, że Ziarenka jest teraz ziarenkiem cukru i będzie bardzo potrzebowała ich przyjaźni. Jednak kiedy Ziarenka wróciła do szkoły, okazało się, że niewiele ziarenek piasku naprawdę panią zrozumiało. Nadal wyśmiewano się z Ziarenki i nie chciano się z nią bawić. Tylko Ziarenek nadal był jej najlepszym przyjacielem, pomagał w matematyce i odwiedzał po lekcjach. Przyjaciółka robiła się jednak coraz bardziej cicha i skryta, nie chciała z nikim rozmawiać ani się bawić. Mamusia i tatuś bardzo się martwili, więc postanowili poprosić o radę doktora. Ten popatrzył na Ziarenkę uważnie i powiedział:
- Ziarenko, musisz znaleźć sposób, aby nie słyszeć przykrych słów. Kiedy ziarenka będą dla ciebie niemiłe, pomyśl o tym co najbardziej lubisz robić. Musisz nauczyć się nie zwracać uwagi na przykre słowa. Inaczej za każdym razem będzie cię bolało w sercu tak samo mocno.
Ziarenka pomyślała, że najbardziej lubi szum fal, dlatego po wizycie u doktora poszła na długi spacer. Nagle zobaczyła, że morze wyrzuciło pustą muszlę. W środku było tak przytulnie, cicho, ciepło i spokojnie, że Ziarenka postanowiła zostać tam do wieczora. Nakryła się wierzchem muszli i zasnęła. A kiedy wieczorem wyszła z muszli okazało się, że nie jest już biała tylko kremowa. Ziarenko cukru, którym była, zostało otoczone jakąś połyskliwą, jasną skorupką, w której odbijały się wesoło promyki słońca.
- Co się ze mną znowu stało? - pomyślała Ziarenka i popatrzyła uważnie na muszlę. - Ach, to była muszla perłopławu.
Jeśli ziarenko piasku dostanie się do środka muszli, staje się prawdziwą perłą. Niewielu ziarenkom piasku się to udaje i jest to powód do szczególnej dumy. Ziarenka uśmiechnęła się wesoło i wróciła do domu. Po drodze spotkała ziarenka ze swojej klasy, które patrzyły na nią ze zdumieniem. Wołały coś za nią, ale Ziarenka schowana bezpiecznie w swojej perle niczego nie słyszała. W domu słyszała jednak doskonale co mówili rodzice.
Nazajutrz w szkole okazało się, ze Ziarenka słyszy również bardzo dobrze panią i swojego przyjaciela Ziarenka.
- To fantastyczne - pomyślała. - Słyszę tylko ziarenka życzliwe i dobre a tych, które mówią niemiłe rzeczy i się ze mnie śmieją, nie słyszę.
Ziarenka była bardzo zadowolona, ale po kilku dniach okazało się, że perłowa skorupa staje się coraz grubsza i twardsza i coraz słabiej dochodzą do niej głosy rodziców, przyjaciela oraz pani wychowawczyni. Ziarenka poprosiła o radę doktora.
- Oj, Ziarenko - pan doktor pokiwał głową - tak było ci dobrze w tej perłowej skorupce, że chciałabyś się niej zamknąć pewnie na zawsze i rozmawiać tylko z wybranymi ziarenkami. Tak jednak nie można. Albo słuchasz i słyszysz wszystkich albo nikogo. Jeśli ranią cię przykre słowa, to raczej zrób tak, jak mówiłem na początku: myśl o rzeczach lub ziarenkach, które lubisz.
Doktor obiecał Ziarence, że pomyśli jak jej pomóc. Wieczorem poszedł naradzić się z wychowawczynią.
Następnego dnia pani przypomniała ziarenkom, że ostatnio ich lekturą była książka pod tytułem “Mały książę”.
- Dziś chciałabym - mówiła - abyście wyciągnęli kredki i bloki do rysowania i narysowali pracę zatytułowaną “Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. Kto powiedział te słowa?
- Lis - odpowiedział Ziarenek.
- Masz rację Ziarenku. A teraz do dzieła. Każdy rysuje to co przyjdzie mu na myśl.
Dzieci bardzo długo zastanawiały się co narysować, ale kiedy zadzwonił dzwonek, wszyscy zdążyli skończyć pracę. Pani zebrała rysunki i obejrzała je dokładnie. Wybrała jeden i powiesiła na tablicy. Na jednym z nich, z daleka widać było tylko żółty kolor, a dokładnie pośrodku kartki tkwiła mała biała plamka. Dzieci podeszły bliżej, żeby zobaczyć dokładniej obrazek, tylko Ziarenka została na swoim miejscu. Z bliska na rysunku widać było setki, tysiące uśmiechniętych żółtych ziarenek piasku, a w środku smutne i przygnębione białe ziarenko cukru.
- To mój rysunek - zawołał Piasecznik.
- W taki razie - powiedziała pani - proszę, powiedz nam dlaczego właśnie to narysowałeś.
- Ja… - zaczął nieśmiało Piasecznik ze spuszczoną głową - przypomniałem sobie, że kiedy byliśmy mniejsi, Ziarenka czytała nam książki, bo ona już umiała, a my jeszcze nie. Pewnego razu przeczytała nam “Małego księcia”. Nie rozumiałem słów lisa. Ziarenka wytłumaczyła, że lis mówi o tym, że musimy nie tylko patrzeć, ale przede wszystkim zobaczyć. Zapomnieliśmy, że Ziarenka to nie jest zwykłe ziarenko zwykłego cukru, ale przede wszystkim nasza przyjaciółka, którą znamy od dawna i wszyscy lubimy. I to jest najważniejsze.
Ziarenka piasku słuchały z otwartymi buziami słów Piasecznika, a pani kiwała głową. Nagle wszyscy usłyszeli głuchy trzask i odwrócili się w stronę Ziarenki, która stała samotnie w głębi klasy. Zobaczyli, że na perłowej skorupie pokazała się szeroka rysa. Ziarenka podbiegły do koleżanki. Pierwszy nieśmiało dotknął perłowej okrywy Piasecznik.
- Ziarenko, byłem niemądry, że się z ciebie wyśmiewałem. Przepraszam cię bardzo.
Rysa powiększyła się znowu. Kolejne ziarenka piasku podchodziły do Ziarenki, przepraszały za swoje zachowanie i dotykały perły. Za każdym razem rysa poszerzała się, aż przy ostatniej Piaskunce rozpadła się na drobne kawałeczki. Wtedy wszystkie ziarenka zobaczyły uśmiechającą się przez łzy, ale szczęśliwą Ziarenkę. Ziarenkę białą jak śnieg, białą jak cukier, białą jak mewa, inną od wszystkich ziarenek piasku, a jednocześnie dokładnie taką samą jak one.
Piasecznik podszedł do obrazka wiszącego na tablicy. W ręce trzymał gumkę do mazania. Po chwili na rysunku Ziarenka uśmiechała się promiennie.


Bajka psychoedukacyjna 2
"Wszyscy kochamy nasze mamy"

ZASTOSOWANIE BAJKI:
W różnych sytuacjach wychowawczych, kiedy dziecko czuje się niepewnie, jest niedowartościowane, uważa, że jest gorsze od innych dzieci , które przechwalają się swoimi rodzicami lub ich osiągnięciami.

TEKST BAJKI:

Myszka Basia mieszkała wraz ze swoimi rodzicami w norce na kukurydzianym polu. Była jeszcze bardzo małą myszką, nosiła czerwoną kokardkę zawiązaną na swym mysim ogonku i taką samą kokardkę wpiętą we włoski na samym czubku głowy. Co dzień rano mamusia odprowadzała ją do mysiego przedszkola, które znajdowało się na skraju lasu. Żeby tam dotrzeć musiały minąć wiele łodyg dorodnej kukurydzy, potem polną dróżkę, po której czasami przejeżdżały traktory albo wozy, które ciągnęły konie, a potem jeszcze troszkę wśród wysokich traw. Basia bardzo lubiła te codzienne spacery z mamą, bo wtedy mogła sobie z nią o wszystkim porozmawiać, opowiedzieć o tym, co jej się śniło albo zapytać dlaczego słońce jest takie żółte, a trawa taka zielona. Najbardziej jednak bała się tej drogi, po której jeździły pojazdy. Nigdy nie wiadomo, co nagle wyskoczy, zahuczy i przemknie gdzieś w nieznanym kierunku. Ale kiedy mamusia mocno ściskała Basię za łapkę, czuła, że choćby nawet na drodze pojawiło się stado groźnych smoków albo innych potworów przy mamie nic jej nie grozi.
Basia bardzo lubiła swoje mysie przedszkole. Panie przedszkolanki były bardzo miłe i wymyślały mnóstwo ciekawych zabaw. Najbardziej Basia lubiła zabawę w mysią królewnę. Oczywiście każda myszka chciała być królewną, ale panie za każdym razem wybierały kogo innego, żeby nikt nie czuł się pokrzywdzony. Basi udało się zostać mysią królewną już trzy razy i była z tego powodu bardzo dumna.
Pewnego dnia, a było to niedługo przed Dniem Matki, panie przedszkolanki ogłosiły małym myszkom, że od następnego dnia będą zapraszały do przedszkola ich mamusie, żeby opowiedziały dzieciom o swojej pracy, o tym co najbardziej lubią robić i w ogóle, żeby każdy mógł się pochwalić swoją mamusią. Wszystkie małe myszki bardzo się ucieszyły.
- Moja mamusia przyniesie skarby, które przywiozła z dalekich podróży! - krzyczała myszka Funia, której mama była dziennikarką w mysiej gazecie i bardzo dużo podróżowała.
- A moja mamusia przyniesie kostium, w którym ostatnio zagrała rolę złej czarownicy! - krzyczał Kazio, którego mamusia była aktorką w mysim teatrze.
- Ja poproszę, żeby moja mamusia przeczytała bajkę, którą ostatnio napisała! - machała łapkami Jania. Jej mamusia była autorką książek dla małych myszek - To bardzo ciekawa bajka o mysim rycerzu Filipie!
- Moja mama pokaże jak maluje się obrazy! - cieszył się Poluś, którego mama była znaną mysią malarką.
Tylko Basia nie cieszyła się z pomysłu pań przedszkolanek. Jej mamusia nie była ani dziennikarką, ani aktorka, nie pisała bajek ani nie malowała obrazów. Mama Basi pracowała w domu: gotowała, prała, cerowała skarpetki, robiła na drutach, szykowała zapasy na zimę. Jeśli mama przyjdzie do przedszkola i opowie o swojej pracy, wszystkie myszki będą się śmiały z Basi, że ma taką zwyczajną, “nieciekawą” mamę. Więc kiedy inne myszki trzymały w górze łapki i krzyczały: “Proszę pani, proszę pani, może moja mama jutro przyjdzie do przedszkola!”, Basia usiadła cichutko w kąciku i marzyła o tym, żeby nikt na nią nie zwrócił uwagi. Ale pani Malwina, którą Basia najbardziej lubiła ze wszystkich pań przedszkolanek, uważnie popatrzyła na myszkę i głośno powiedziała:
- Może poprosimy, żeby jutro przyszła do nas mama Basi…
Basia skuliła się, jakby chciała się stać jeszcze mniejsza niż w rzeczywistości była i cichutko pisnęła:
- Moja mamusia nie może jutro przyjść do przedszkola, bo wyjeżdża do cioci…
Pani Malwina powiedziała więc, że w takim razie zaprasza na jutro mamę Funi, a mamusia Basi przyjdzie innym razem.
Następnego dnia w przedszkolu pojawiła się mama Funi - bardzo wesoła mysia dziennikarka, która przyniosła ze sobą mnóstwo zdjęć ze swoich podróży. Na jednym z nich siedziała pod wielką palmą kokosową, na innym spoglądała z góry na wodospad, jeszcze na innym brnęła w ogromnych zaspach śniegu podczas podróży na Antarktydę. Pokazała małym myszkom kolekcję swoich wspaniałych kamieni z różnych stron świata. Myszki były zachwycone.
Potem do przedszkola przyszła mama Kazia, która odegrała przed dziećmi scenkę ze spektaklu o złej czarownicy i dobrej, szarej myszce, która szukała szczęścia. Nawet sam Kazio przestraszył się, kiedy jego mama przebrana za złą wiedźmę krzyknęła: “Zaraz zaczaruję was w obrzydliwe ropuchy!”. A potem były wielkie brawa.
Do przedszkola przyszła też mama Jani i czytała myszkom swoją nową bajkę. Wszyscy aż pyszczki pootwierali, taka była ciekawa. Była też mama Polusia, przyniosła ze sobą farby i sztalugę, każda z myszek mogła coś namalować jak prawdziwy malarz.
Któregoś dnia pani Malwina znowu zapytała Basię:
- Czy jutro twoja mama mogłaby nas odwiedzić?
Ale Basia pokręciła główką:
- Moja mama jest chora. Nie może wstawać z łóżka…
- Oj, to bardzo smutne! - zmartwiła się pani - Pozdrów mamusię od nas i życz jej szybkiego powrotu do zdrowia.
Oczywiście domyślacie się, że mama Basi wcale nie była chora, wprost przeciwnie, tryskała zdrowiem, szykując słoiczki i konfiturami na zimę.
Basia właśnie bawiła się małymi figurkami, które zrobił jej tatuś z sosnowych szyszek, kiedy do drzwi norki ktoś delikatnie zastukał. Mama wytarła zabrudzone łapki fartuchem i krzyknęła:
- Już, już, otwieram!
Odsunęła zasuwkę i obie z Basią ujrzały stojącą w progu panią Malwinę. W łapkach trzymała bukiet polnych kwiatów i słoiczek z sokiem. Na widok mamy Basi sprawiającej wrażenie zupełnie zdrowej, pani Malwina otworzyła pyszczek ze zdziwienia:
- Myślałam, że pani jest chora… Przyniosłam syrop malinowy, bo najlepszy środek na przeziębienia…
Ale mama Basi była równie zdziwiona jak pani Malwina:
- Ja miałabym być chora? - wzruszyła ramionami - Kto pani naplótł takich bzdur?
Obie spojrzały w stronę Basi, ale myszka już zniknęła za drzwiami mysiej spiżarni. Ukryła się tam i miała ochotę zniknąć na zawsze, byleby tylko nie patrzeć w oczy mamusi i pani Malwiny.
Tymczasem mama z panią Malwiną bardzo długo rozmawiały, Basia nawet nie słyszała, kiedy pani wyszła.
A nazajutrz… Nazajutrz Basia pomaszerowała do przedszkola razem z mamą. Mamusia zabrała ze sobą wiklinowy koszyczek, w którym schowała coś, czego Basia nie zauważyła. Kiedy wszystkie myszki siedziały już przy swoich stolikach, pani Malwina powiedziała;
Mamy dziś w przedszkolu gościa. Mama Basi przyniosła nam smakowite konfitury i miodek własnej roboty . Chce wam opowiedzieć o swojej pracy - bo mama Basi jest gospodynią domową. To bardzo odpowiedzialna i ciężka praca!
A potem było jak w bajce. Mama tak ciekawie opowiadała o tym, jak szykuje przetwory na zimę, jak gotuje pyszne konfitury, że wszystkie myszki słuchały jej z zapartym tchem. No i najważniejsze było to, że można było tych smakowitości spróbować. Bo mama Basi zabrała ze sobą do przedszkola koszyk pełen słoiczków z pysznymi konfiturami i słodziutkim miodkiem. Palce lizać!
- Ale ty jesteś szczęśliwa! - powiedział Kazio - Masz taką wspaniałą mamę…
- Ja bym chciała, żeby moja mama umiała robić takie pyszności… - westchnęła rozmarzona Jania.
A Basia zarumieniła się po sam czubek swojej czerwonej kokardki i bardzo, bardzo mocno przytuliła się do swojej mamusi.


Bajka psychoedukacyjna 3

ZASTOSOWANIE BAJKI
Sądzę, że można ją wykorzystać w sytuacji odrzucenia dziecka przez grupę lub wyśmiewania czy przezywania. Tekst zarówno dla grupy, jak i dla jednego dziecka.

TEKST BAJKI:

Zapadał zmierzch. Morze szumiało kojąco i ogromna żółwica pomyślała, że to dobry czas, by złożyć jaja i zagrzebać je w nagrzanym piasku plaży. Powoli wyszła z wody i przesuwała się w stronę wysokiej wydmy. Zapadała się głęboko, męczyła się bardzo, ale wytrwale dążyła do celu. Wykopała dołek i złożyła w nim jaja, potem starannie je zasypała i mozolnie przesuwała się w stronę wody., by znów zanurzyć się w przyjaznych falach. Nie wiedziała, że przez cały czas obserwował ją lis i gdy tylko zniknęła w wodzie, podbiegł do gniazda, by porwać z niego żółwie jaja. Szybko wykopał jedno i wziął je do pyska. Wtem usłyszał jakieś głosy. Spłoszony błyskawicznie pomknął daleko na wydmy, gdzie miał swoją norę. Zakopał zdobycz w ciepłym piasku i ruszył na dalsze polowanie.
W nocy rozpętała się burza. Wiatr hulał po plaży i wydmach, przesypując piasek w każdą stronę i lis rano nie mógł odnaleźć miejsca, w którym zakopał jajko.
Mijały gorące dni. Pewnego dnia z jaj na plaży wykluły się malutkie żółwiki i natychmiast rozpoczęły wędrówkę w stronę wody. Podróż przez plażę zajęła im kilka godzin. Gdy wreszcie dotarły, z radością uczyły się pływać i zdobywać pożywienie. Tymczasem w głębi wydm z głębokiej norki wydostał się ich braciszek, porwany przez lisa. Nie widział morza, nie wiedział, jak się do niego dostać, ale coś kazało mu się kierować we właściwą stronę. Gorący piasek parzył jego małe łapki, słońce przypiekało miękką jeszcze skorupkę. Wspinanie się pod górkę było bardzo wyczerpujące, ale mały żółwik czuł, że musi dostać się tam, gdzie będzie bezpieczny i znajdzie jedzenie. Strasznie był głodny i zmęczony. Podczas, gdy jego szczęśliwe rodzeństwo baraszkowało w wodzie, on powoli sunął po piasku. Wędrował bardzo długo. Robiło się ciemno i zimno, potem znów jasno i gorąco, a on wciąż szedł. Kiedy już prawie opadł z sił, ujrzał morze i swoje pływające rodzeństwo. Ten widok dodał mu energii i szybko znalazł się nad brzegiem.
- Witajcie! - powiedział zdyszany.
Żółwiki popatrzyły na niego zdziwione.
- Nowy! Zobaczcie wszyscy! Cały w piasku! Skąd się wziąłeś?! - pytały zaciekawione.
- Przyczołgałem się stamtąd - wskazał głową zmęczony żółwik i nieśmiało dotknął pyszczkiem słonej wody. Nie wiedział, jak się zachować.
- O, boi się wody!!! Ty, nowy, a pływać umiesz?! - zapytał ze śmiechem jeden z żółwi.
- Nie wiem... A co to znaczy? - spytał zakłopotany żółwik.
Wszystkie żółwie zamilkły, a potem wybuchły śmiechem:
- Nie wie! Żółw i nie umie pływać! Ciamajda!
Małemu żółwikowi zrobiło się bardzo smutno. Próbował wyjaśnić, jak trudno było mu odnaleźć rodzeństwo, ale nikt go nie słuchał. Chciał wejść do wody, lecz potykał się ze zmęczenia i głodu. Inne żółwiki wciąż się śmiały, a jemu robiło się coraz bardziej przykro. Zanurzył głowę w wodzie, żeby nie było widać, że płacze. Potem wszedł dalej i dalej. Zaczął płynąć, ale wszyscy go wyprzedzali. Żółwiki ciągle się śmiały i dokuczały mu. Niektóre z nich specjalnie popisywały się swoimi umiejętnościami pływackimi, a żółwik wstydził się, że jest taki niezdarny. Coraz bardziej żałował, że udało mu się dotrzeć nad morze. Czuł się okropnie samotny.
Nagle z wody wychylił się stary żółw:
- Dlaczego śmiejecie się ze swojego braciszka? - spytał surowo.
- Zobacz, dziadku, jak on pływa! Wolno i dziwnie! Ciągle jest ostatni! Boi się i jest taki ślamazarny! - wołały rozbawione żółwiki.
- Niesprawiedliwie go osądzacie. Czy wiecie, ile wysiłku włożył w to, żeby tu dotrzeć? Żaden z was nigdy nie musiał tak długo czołgać się po piasku bez wody i jedzenia. Nie wiecie nawet, jakie to trudne! Zaczęłyście pływać wcześniej niż on i to, że udaje się wam to lepiej, nie jest waszą zasługą. Nie rozumiem, z czego jesteście takie dumne...- zakończył ze smutkiem.
Żółwiki zawstydzone umilkły, a niektóre ćwiczyły nurkowanie, żeby ukryć zmieszanie. Potem powoli podpłynęły do żółwika.
- Przepraszamy, nie gniewaj się. Nie pomyślałyśmy, że twoja droga do wody była taka długa i trudna...
Żółwik popatrzył na swoje rodzeństwo i nieśmiało się uśmiechnął.
- Będę musiał długo ćwiczyć, żeby pływać tak dobrze, jak wy...- wyszeptał.
- To nic!!! Pomożemy ci! - wołały żółwiki. - Zobaczysz, że razem nam się uda!
Żółwik krzyknął z radości i po raz pierwszy chętnie zanurkował.
- Dziękuję! - zawołał po chwili, wynurzając się z wody. - A ja wam za to opowiem, jak wyglądają wydmy...


Bajka psychoedukacyjna 4

ZASTOSOWANIE BAJKI wg jej autora:
Dzieci bardzo często nie akceptują siebie, chciałyby być zupełnie kimś innym, wydaje im się, że wtedy byłyby szczęśliwe. Bajka pokazuje, że tylko będąc sobą można być szczęśliwym, a to co wydaje się nam szczytem marzeń często jest tylko ułudą.

TEKST BAJKI:

Była sobie mała, wigilijna gwiazdka. Co roku w ten jedyny wieczór wychodziła na niebo i rozbłyskiwała, jak tylko potrafiła najpiękniej. Ale potem, przez dwanaście długich miesięcy musiała czekać, aż znowu przyjdzie wigilia Bożego Narodzenia. Mała gwiazdka wcale nie była z tego zadowolona. Często użalała się nad swoim losem:
- Dlaczego mogę pokazywać się ludziom tylko raz w roku? To naprawdę niesprawiedliwe! Tak bardzo chciałabym być kimś innym…
Pewnego razu, gdy stary, poczciwy księżyc rozgościł się na niebie, mała gwiazdka rozpoczęła swoje narzekania.
- Jaki ty jesteś szczęśliwy, że zawsze o zmierzchu zwiastujesz nadejście nocy!... - chlipała.
Sędziwy staruszek uśmiechał leciutko i pobłażliwie kiwał głową.
- Powiedz mi, w taki razie, kim chciałabyś być, moja mała przyjaciółko? - zapytał nagle.
Gwiazdka wzruszyła ramionami. Nad tym nigdy się nie zastanawiała. Wtem, tuż obok niej, zawirował, zamigotał i poleciał w dół płatek śniegu.
- Już wiem! - klasnęła w dłonie wigilijna gwiazdka - Chciałabym być śnieżynką! Pomyśl tylko, kochany księżycu, jakby to było wspaniale tańczyć w powietrzu, być leciutka niczym mgiełka, wirować na wietrze i lecieć hen, przed siebie, w daleki świat!
Księżyc zastanowił się chwilkę, a potem zwrócił się do gwiazdki:
- Usiądź na moim błyszczącym rogu. Zaraz sama się przekonasz, czy gwiazdki śniegu są naprawdę szczęśliwe…
I poszybowali w dół.
Rzeczywiście, spadające płatki śniegu wyglądały wspaniale! Pchane jakąś nieznaną siłą, odbijały się od siebie, omijały, krążyły, wznosiły w górę, opadały, a w końcu spadały na ziemię i ….. już nie były pięknymi gwiazdkami. Przejeżdżające samochody rozpryskiwały na boki mokre grudy brudnego, czarnego śniegu. Jakiś przechodzień brnąc po kostki w szarej mazi, ze złością narzekał:
- Fe, jaka okropna kasza!
Wigilijna gwiazdka skrzywiła się z niesmakiem. Księżyc uśmiechnął się i zapytał:
- Czy nadal pragniesz być śnieżynką?
- Nie! - gwałtownie zaprzeczyła gwiazdeczka - One wcale nie są szczęśliwe! Taki smutny los czeka każdą z nich. Już za nic w świecie nie chcę być płatkiem śniegu! Chciałabym być na przykład… na przykład…
Gwiazdka przymrużyła oczka i rozglądała się wokoło, jakby czegoś szukała. Nagle jej wzrok padł na błyszczące w oddali fabryczne światełko.
- Ojej! - krzyknęła - Księżycu, zobacz, tam jest coś ciekawego! Tak pięknie błyszczy! Polećmy tam na chwilę, proszę….
Księżyc bez słów spełnił życzenie swojej przyjaciółki. Wkrótce przez maleńkie okienko zaglądali do wnętrza fabryki. Człowiek w specjalnej masce, chroniącej jego oczy, spawał żelazną konstrukcję. Tysiące maleńkich iskierek wytryskiwało spod rąk spawacza.
- Ach…- rozmarzyła się wigilijna gwiazdka - Jakie piękne, maleńkie gwiazdeczki! Chciałabym być jedną z nich…
Tymczasem kolorowe ogniki szybowały w górę, początkowo splątane ze sobą, potem rozpryskiwały się na złociste drobinki, pokrzykiwały coś do siebie, migotały jeszcze przez chwilę i nagle…. znikały. Zupełnie jakby rozpływały się w powietrzu! Księżyc nie zdążył jeszcze o nic zapytać, gdy wigilijna gwiazdka krzyknęła:
- Nie, księżycu, już nic nie mów! Wcale nie chcę być jedną z tych gwiazdeczek!
- Tak też myślałem. - stwierdził spokojnie księżyc. I znowu poszybowali w górę.
- Właściwie, to sama dokładnie nie wiem, kim chciałabym być…- zmartwiła się gwiazdka.
Właśnie przelatywali nad osiedlem domków jednorodzinnych. Mimo, że było już późno, okna wszystkich domów jaśniały w mroku jaskrawymi światełkami. Księżyc zbliżył się do jednego z okien tak, aby jego towarzyszka mogła zajrzeć do środka. Mała wigilijna gwiazdka aż buźkę otworzyła ze zdumienia. W kącie pokoju stało ogromne, zielone drzewko. Wśród jego gałązek czerwieniły się czapeczki krasnoludków, błyszczały pękate bombki, szeleściły kolorowe cukierki. Porozrzucana wata sprawiała wrażenie, że drzewko okryte jest śniegową kołderką. Ale to, co najbardziej urzekło naszą gwiazdkę, znajdowało się na samym jego wierzchołku. Była to duża, błyszcząca, złocista gwiazda. Pyszniła się swym blaskiem, spoglądając na wszystko i wszystkich z góry.
- Już wiem, już wiem! - zapiszczała wigilijna gwiazdka - Księżycu, już wiem, kim naprawdę chciałabym być! Och, gdybym mogła być tą piękną, błyszczącą ozdobą na szczycie choinki! Każdy mógłby mnie oglądać i podziwiać. Jakże byłabym wtedy szczęśliwa…
Ledwie powiedziała te słowa, do pokoju wbiegła gromadka dzieci. Dwie dziewczynki z jasnymi lokami rozrzuconymi na ramiona podskakiwały wesoło, starszy od nich chłopiec z bujną, kruczą czupryną starał się je wyprzedzić, a na samym końcu dreptał ledwie jeszcze trzymający się na nogach berbeć. Popychając się nawzajem i śmiejąc podbiegły w stronę okna. Księżyc i gwiazdka gwałtownie unieśli się w górę.
- Mamo, tato! - usłyszeli nagle cieniutki głosik jednej z dziewczynek - Już jest! Nareszcie jest! Wigilijna gwiazdka świeci, pora zaczynać!
Dzieci z radością wskazywały na migoczącą na niebie gwiazdeczkę, podskakiwały z uciechy i przekomarzały, kto pierwszy ją zauważył. Do pokoju weszła kobieta, fartuchem ocierała mokre ręce. Na choince rozbłysły różnokolorowe lampki. Kobieta zerknęła przez okno.
- Rzeczywiście. - uśmiechnęła się - To wigilijna gwiazdka. Siadamy do stołu!
Księżyc i wigilijna gwiazdka długo jeszcze wpatrywali się w okno. Widzieli, jak matka i ojciec dzielą się ze swymi dziećmi opłatkiem jak składają sobie życzenia, wyciągają spod choinki prezenty. Długo jeszcze brzmiały im w uszach słowa głośno śpiewanej kolędy: “Lulajże, Jezuniu”.
- Wiesz, księżycu… - szepnęła w końcu gwiazdka - Zmieniłam zdanie. Już nie chcę być kimś innym. Pragnę być wigilijną gwiazdką, która zwiastuje ludziom radosną nowinę. Mój czas już się kończy, ale za rok pojawię się znowu…
Poczciwy księżyc nic nie powiedział, tylko z uśmiechem pokiwał swoją starą, sędziwą głową.


Bajka Psychoedukacyjna 5

ZASTOSOWANIE BAJKI
Sytuacja, gdy dziecko jest niedoceniane przez grupę, jest przez nią odrzucane z powodu nieposiadania wyróżniających się zdolności i umiejętności. Bajka ma na celu uświadomienie dziecku, że dla funkcjonowania grupy mają znaczenie również te małe, drobne rzeczy, robione “bez publiczności”, a także to, że każdy posiada swoiste uzdolnienia i predyspozycje.

TEKST BAJKI:

Daleko stąd, gdzieś na południu, tam gdzie góry pną się aż pod niebo, w Słonecznej Dolinie, mieszkały przeróżne zwierzątka. Żyła tam rodzina Niedźwiedzi, Koników, Dziobaków, Bobrów, Lisów. Był samotny Borsuk, Kokoszka prowadząca sklep, Sowa ucząca w szkole i wiele, wiele innych. Życie toczyło się tu powoli i szczęśliwie - dorosłe Zwierzęta pracowały, ich dzieci chodziły do szkoły, a w wolnym czasie bawiły się biegając po lasach i łąkach, których w okolicach było tak wiele.
Nadeszły wakacje. Pewnego dnia, bawiąc się wspólnie, Zwierzątka wpadły na pomysł: “Zróbmy cyrk w naszej Dolinie!” - krzyczały z entuzjazmem. Ze swoim pomysłem udały się do pana Lwa, który za czasów swej młodości występował w najznakomitszych cyrkach świata. Chciały go po prosić o pomoc w zorganizowaniu cyrku.
- Dobrze, pomogę wam - powiedział pan Lew, po tym jak Zwierzątka opowiedziały mu o swoich planach - tylko najpierw powiedzcie mi: co takiego każde z nas umie, co mogłoby pokazać w cyrku?
- Ja pięknie tańczę - powiedział mały Paw, obracając się na jednej nodze i rozkładając wachlarz swoich pięknych piór.
- A ja potrafię grać na mojej trąbie! - krzyknął Słoń i zatrąbił.
- A ja umiem robić różne magiczne sztuczki ze wstążkami i monetami - oświadczył Lisek.
- My świetnie radzimy sobie na wysokich drzewach i moglibyśmy robić popisy na huśtających się drążkach - równocześnie powiedziały dwa Szympansy-bliźniaki.
- Ja bardzo dobrze podrzucam piłkę i potrafię kręcić nią na nosie - dodała Foczka.
- A ja… ja umiem straszliwie warczeć i przeskakiwać przez różne przeszkody - zawarczał Tygrysek.
- A ty, Żabciu? Co takiego potrafisz? - zapytał pan Lew widząc, że Żabka nie odezwała się.
- Tak naprawdę to ja nie wiem… całkiem dobrze rechoczę, uwielbiam szyć, potrafię przyrządzać smaczne potrawy, ale… to nie są rzeczy, którymi można by pochwalić się w cyrku…
- To nic, Żabciu. - pocieszył ją pan Lew - Jest zadanie i dla Ciebie. Będziesz się opiekowała wszystkimi artystami, po prostu zostaniesz dyrektorem naszego cyrku. Do Ciebie należy najważniejsze zadanie - skoro lubisz i potrafisz szyć to będziesz przygotowywała różne stroje dla Zwierzątek. Będziesz im pomagała przygotować się do występów i będziesz pilnowała, kto, kiedy ma wyjść na arenę, dobrze?
- Dobrze! - odpowiedziała Żabka z zachwytem. Bardzo jej się podobała rola, jaką wyznaczył jej pan Lew. Była szczęśliwa, że może uczestniczyć w tej przygodzie. “Może nawet będę gotowała moim przyjaciołom pyszne obiadki?” pomyślała sobie.
- Teraz trzeba się zastanowić, gdzie można zrobić pierwszy występ. Ale to już nie dzisiaj. Wracajcie do domu, bo rodzice będą się martwić. Spotkamy się jutro i pójdziemy poszukać miejsca na cyrkowy namiot.
Wszyscy spotkali się następnego dnia. Nie musieli długo szukać. Nieopodal szkoły znaleźli ogromną, piękną łąkę.
- Myślę, że to doskonałe miejsce na nasz cyrk - powiedział Lew.
- Tylko skąd weźmiemy taki duży namiot? - złapały się za głowę Szympansy.
- Ja mogę uszyć… - cichutko zaproponowała Żabcia.
- To świetnie! W taki razie można już zacząć przygotowywać program artystyczny - powiedział śmiejąc się pan Lew.
Przygotowania ruszyły całą parą. Nie zajęły one Zwierzątkom zbyt wiele czasu, bo każde z nich tak bardzo chciało już występować, że poświęcało na próby całe dnie. Kiedy Żabcia skończyła szyć namiot, wszyscy wspólnymi siłami rozłożyli go na łące, a następnie roznieśli wszystkim mieszkańcom Słonecznej Doliny zaproszenia na występ, który miał się odbyć następnego dnia wieczorem. Wszystkie Zwierzątka bardzo się cieszyły na myśl o popisach przed publicznością. Żabcia też się cieszyła, że pomysł z cyrkiem się udał. Uszyła artystom przepiękne, kolorowe stroje, dla każdego inny. Pomyślała też o niespodziance dla wszystkich - przygotowała różne łakocie, którymi chciała poczęstować swoich przyjaciół po pierwszym występie.
Im bliżej był wieczór, tym bardziej wszystkie Zwierzątka odczuwały tremę. Denerwowały się i martwiły, czy wszystko pójdzie według planu. Bały się, że coś może im nie wyjść i publiczność będzie się śmiała. Żabcia również się martwiła, ale starała się uspokoić artystów. Podchodziła do każdego i mówiła, że wszystko na pewno się uda. Dodawała im w ten sposób odwagi. Pomogła wszystkim w przebieraniu się w przepiękne stroje. Wszyscy byli już gotowi. Cyrk pękał w szwach od nadmiaru widzów. Jako pierwszy na arenę wyszedł Paw - zatańczył z wdziękiem wachlując swoimi mieniącymi się piórami. Ukłonił się na koniec i przywitał publiczność. Po nim swoimi sztuczkami popisywał się Lisek - sprawiał, że z jednej wstążki robiły się dwie, że monety znikały w jego łapkach, a z kapelusza wylatywały gołębie. Widzowie byli zachwyceni! Foczka bardzo dobrze poradziła sobie z odbijaniem piłki płetwami i głową, i kręceniem nią na nosie. Później był jeszcze Słoń, który uraczył wszystkich utworami wykonanymi na swoje trąbie, Tygrysek, który przeskakiwał przez przeróżne przeszkody i obręcze, a na koniec Szympansy dały wspaniały popis na drążkach - 15 m nad publicznością! To był prawdziwy sukces! Wszystkie Zwierzątka były bardzo szczęśliwie. Żabcia po występie zaprosiła je na poczęstunek, który przygotowała.
- Myślę, że możemy ruszyć z naszym cyrkiem w trasę - powiedział pan Lew przełykając kolejny kawałek ciasta upieczonego przez Żabcię.
- Hurra! - krzyknęły uradowane tym pomysłem Zwierzątka.
I wyjechali ze Słonecznej Doliny. Jeździli po miastach, miasteczkach i wsiach, wszędzie byli przyjmowali bardzo ciepło, a na trybunach nigdy nie brakowało chętnych do oglądania wyczynów Zwierzątek. Dlatego występowały całymi dniami - wstawały wcześnie rano i późno chodziły spać. To były bardzo pracowite wakacje. Żabcia też miała dużo pracy - często wstawała wcześniej niż inni, żeby przygotować dla wszystkich śniadanie. Chciała, żeby mieli siły na występy, dlatego też zawsze gotowała im pyszne obiadki. Przesiadywała do późnych godzin nocnych szyjąc i reperując ich stroje. Zawsze była w szatni i pocieszała stremowanych artystów przed wyjściem na scenę, mówiła każdemu, kiedy jest jego kolej na wyjście na arenę. Jednym słowem - robiła dla cyrku bardzo dużo, jednak patrząc na swoich przyjaciół występujących przed publicznością, myślała: “oni są naprawdę niesamowici! Publiczność ich kocha i uwielbia patrzeć na ich popisy. Gdyby nie to, że potrafią robić takie rzeczy, nasz cyrk nigdy by nie powstał i nie przeżylibyśmy tylu wspaniałych przygód. A ja co tu robię? Nic, a nic - ciągle tylko szyję, albo gotuję… pan Lew mówił, że to ważna rola, ale ja mam wrażenie, że to bez sensu … równie dobrze mogłoby mnie tu nie być…”. Takie smutne myśli nie opuszczały Żabci przez cały dzień. W ogóle nie mogła się skupić na tym, co robiła. Przez to przesoliła zupę i nawet tego nie zauważyła.
Kiedy jej przyjaciele skończyli występ, zaprosiła ich na obiad.
- Bleeee, jak ta zupa okropnie smakuje! - krzyknął Lisek.
- Fuuuu, rzeczywiście - dodał Paw - Żabciu, skoro całymi dniami nic nie robisz, to mogłabyś się postarać ugotować dobry obiad!
- Przecież wiesz, że my ciężko pracujemy i zasługujemy na porządny posiłek, żeby móc odzyskać siły! - dorzucił swoje pretensje Tygrysek.
To przebrało miarkę. Żabci zrobiło się bardzo przykro. “A więc jest tak jak myślałam - nie jestem tutaj potrzebna, nic tak naprawdę nie robię dla naszego cyrku. Tak, to bez sensu, żebym tu dłużej została. Jeszcze dziś stąd wyjadę”. Jak pomyślała, tak zrobiła. Wsiadła na swój rower i odjechała.
A jeszcze tego samego dnia naszych artystów czekał bardzo ważny występ. Wszyscy tak bardzo byli tym przejęci, że nikt nawet nie zauważył nieobecności Żabci. Dopiero w szatni, przed występem, ale nie było już czasu na poszukiwania - zaraz musieli zacząć! Zwierzątka przebrały się w swoje stroje i czekały. Nikt nie wiedział, kiedy jest jego kolej. Foczce odpadł guzik od sukienki, Słoniowi rozpruły się spodnie, a Pawiowi nie miał kto ułożyć piór. Sytuacja nie wyglądała wesoło. Do tego jeszcze wszyscy czuli się tak strasznie stremowani!
Jak zawsze na arenę pierwszy wyszedł Pawik. Podczas gdy tańczył i wachlował swoimi nieułożonymi piórami, na scenę wpadł Lisek (myślał, że to już jego kolej) i zderzył się z tańczącym Pawiem. Na pomoc ruszył Słoń, ale w biegu jego spodnie rozpruły się do końca i plątały się mu pod nogami tak, że co chwilę się potykał i przewracał. Sytuację chciały uratować Szympansy - swoimi akrobacjami na wysokości próbowały odwrócić uwagę publiczności od tego, co działo się na arenie. Ale niestety - bez zjedzenia kolacji (nie miał jej kto przygotować) jedyną rzeczą, na jaką miały siłę, to zwykłe huśtanie się na drążkach. Tygryskowi też nie za dobrze poszło z jego przeszkodami, a Foczka tak się przestraszyła tego, że nikomu nic nie wychodzi, że w ogóle nie wyszła na arenę. Publiczność się śmiała, ale to nie był przyjemny śmiech.
Po wszystkim Zwierzątka zeszły z areny, a w szatni czekał na nich pan Lew.
- Co się z wami dzisiaj stało? Gdzie jest Żabcia? - zapytał zatroskany pan Lew.
Wszystkie Zwierzątka ze wstydu spuściły wzrok. Uświadomiły sobie właśnie, że to po tym, co powiedziały przy obiedzie, Żabcia zniknęła.
- Chyba byliśmy dla Żabci bardzo niesprawiedliwi. Powiedzieliśmy, że nic nie robi całymi dniami, choć to przecież nieprawda. Dzisiejsze wieczorne przedstawienie właśnie to pokazało - powiedział zawstydzony Tygrysek.
- Tak, bardzo potrzebujemy, żeby Żabcia była z nami. Żeby szyła nam stroje, mówiła kto kiedy ma wyjść na arenę… żeby nam dodawała odwagi i gotowała pyszne posiłki! - dodał Słoń.
- Hmmm… - powiedział pan Lew - Myślę, że dobrze by było, żebyście to samo powiedzieli Żabci. Chodźmy jej poszukać!
I poszli jej szukać. Znaleźli ją niedaleko cyrku. Siedziała smutna nad strumykiem i moczyła nogi w lodowatej wodzie. Bardzo się zdziwiła, kiedy zobaczyła swoich przyjaciół biegnących w jej stronę.
- Żabciu, Żabciu! Tak bardzo Cię przepraszamy! Dziś wieczorem zrozumieliśmy jak wiele przez cały czas dla nas robiłaś. Cyrk nie może bez Ciebie istnieć! - mówiły chórem Zwierzątka.
Żabcia poczuła się bardzo szczęśliwa i doceniona. “Więc jednak nie miałam racji uważając, że to, co robię w cyrku jest bez sensu” pomyślała pocieszona Żabcia.
Wakacje dobiegały końca. Nadszedł czas, aby Zwierzątka wróciły do Słonecznej Doliny. Smutno im było na myśl o tym, że to już koniec występów, dlatego na pożegnanie postanowiły zrobić jeszcze jeden pokaz w rodzinnej miejscowości. Wszyscy mieszkańcy Słonecznej Doliny zostali zaproszeni.
Występ dobrze się zapowiadał. I rzeczywiście - Zwierzątka dały wspaniały popis! To był naprawdę piękny występ na zakończenie działalności cyrku. Wszyscy artyści z uśmiechem na twarzy kłaniali się widzom, aż nagle poprosili o ciszę. Tygrysek wyszedł na przód i powiedział:
- Wszyscy jesteśmy bardzo szczęśliwi, że nasz cyrk dostarczył Państwu tyle radości. Naprawdę wspaniale było występować przed tak cudowną widownią. Ale jest wśród nas jeszcze jedna osoba, która zasługuje na jeszcze większe brawa niż my - to Żabcia, nasza przyjaciółka i dyrektor naszego cyrku. Bardzo prosimy o gorące brawa dla niej, bez jej pracy na zapleczu cyrku, nigdy nie odnieślibyśmy takiego sukcesu.
Żabcia wyszła na arenę i została nagrodzona gromkimi oklaskami. Czuła się taka ważna! Cieszyła się, że przyjaciele docenili jej pracę. Teraz już nie miała wątpliwości, że to, co robiła dla cyrku miało dla innych znaczenie.
I tak to już jest, że najczęściej najważniejsze są te zwyczajne i proste rzeczy, które ktoś robi po cichu i bez publiczności.


Bajka psychoedukacyjna 6
"O igle co się zastrzyków bała"

ZASTOSOWANIE BAJKI
Bajka może pomóc dziecku oswoić lęk przed zastrzykami

TEKST BAJKI:

Jaś jak co rano usłyszał głos mamy, która wabiła go do kuchni na poranne kakao. To był rytuał. Podobnie jak to, że na sam dźwięk jej głosu Jaś podrywał się z łóżka, bo wiedział, że to oznacza: po pierwsze początek dnia, po drugie - rychłe wyjście do przedszkola, które przecież tak lubił, a po trzecie...spotkanie z Kacprem, który miał zawsze tak zwariowane pomysły. Ale dzisiaj coś jednak było nie tak. Jaś jakby nie do końca cieszył się z tych trzech cudowności. Odkrył nawet, że nie ma za bardzo siły wyskoczyć z łóżka. Mama najwyraźniej też zniecierpliwiła się długim oczekiwaniem i delikatnie uchyliła drzwi do pokoju.
- Jasio, kochanie. Nie słyszałeś jak cię wołałam? Kakao już czeka - uśmiechnęła się mama jak zwykle najpiękniej. Pochyliła się przy tym nad Jasiem i jakoś tak dziwnie zmarszczyła czoło.
- Kotku, czy ty dobrze się czujesz? - jej uśmiech zmieszał się z troską. - Chyba masz gorączkę powiedziała, dotykając rozgrzanego czoła Jasia i bacznie wpatrując się w jego szkliste oczy.
- Nie, mamusiu, na pewno nie - jakoś zbyt szybko zaprzeczył Jaś. Bardzo mu zależało na przedszkolu - przecież Kacper ma dzisiaj przynieść tego robota, któremu ruszają się ręce.
- Tylko jakoś tam brakło mi siły - dodał już trochę markotnie, spuszczając wzrok pod naporem świdrujących i wszystkowiedzących oczu mamy.
- Trudno kochanie, zaraz zadzwonię do naszej cioci “doktor” i wybierzemy się do niej z wizytą.
- Ale mamo, ja muszę iść do przedszkola, ja muszę! Kacper miał przynieść swojego robota i nam go zadementować!
- Jasiu, chyba zademonstrować, czyli pokazać - uśmiech na twarzy mamy znów zabłysnął na moment - Kotku, pojedziemy do cioci, do przychodni, żeby sprawdzić czy wszystko z tobą w porządku. Potem zdecydujemy, czy pójdziesz do przedszkola, dobrze?
Nie było rady. Mamie nie można się sprzeciwiać. Jest taka uparta. Jak sobie coś postanowi, to tak musi być. Zupełnie jak dziecko - pomyślał Jasio.
W przychodni jak zwykle Jaś zajął się misternym układaniem klocków w poczekalni. Miał nawet towarzysza niedoli, który w kolorowych pudłach wyszukiwał dla niego kolejnych klocków niezbędnych do skończenia konstrukcji. Od czasu do czasu pokichiwał i kaszlał pod nosem, ale uśmiechał się przy zabawie jakby nigdy nic. Mama wyrwała Jasia dokładnie w momencie ustawiania ostatniego ramienia wiatraka...prawie udało mu się skończyć. Weszli do gabinetu. Jaś i tutaj znalazł sobie zajęcie i z niezwykłą uwagą segregował kolorowe naklejki do kilku pojemniczków. Od czasu do czasu dochodziły tylko do niego skrawki rozmowy mamy z ciocią “doktor”. Coś o lekarstwach i jakiś zastrzykach. Jaś raz nawet zainteresował się i zapytał:
- Mamo, a co to jest zastrzyk?
Mama jakoś nie kwapiła się z odpowiedzią, więc ciocia “doktor” wyręczyła ją i powiedziała, że zastrzyk to taka para igły ze strzykawką, która jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki leczy dzieci.
Jaś zastanowił się chwilkę, ale potem chyba uznał, że jego to nie dotyczy, więc wrócił do zabawy naklejkami.
Po powrocie do domu mama wyciągnęła z torebki plik karteczek zapisanych drobnym maczkiem. Usiadła w fotelu, a Jasia posadziła sobie na kolanach.
- I co, teraz już możemy jechać do przedszkola? Kacper i robot czekają - Jaś wykrzywił buźkę w błagalnym grymasie.
- Jasiu kochanie, niestety nie możesz dzisiaj pójść do przedszkola. Ani dziś , ani jutro. Jesteś chory i nie możemy narażać twoich kolegów na to, że oni też zachorują. Rozumiesz?
Jaś najwidoczniej nie był zadowolony z takiej odpowiedzi, bo mama na widok jego zasmuconej miny przytuliła go mocniej i pocałowała w czoło. Nadal było gorące.
- Wiem, że to zrozumiesz. Musisz przez kilka dni zostać w domu. Ale mam pewien plan popatrzyła spod ciemnej grzywki na lekko zaciekawionego Jasia. - Jak tylko poczujesz się trochę lepiej, będziemy mogli zaprosić do nas Kacpra ze swoim robotem. Zadzwonię do mamy Kacpra i zaproszę ich razem.
- Tak, tak, tak - przerwał jej Jaś z niepohamowaną radością. - Zadzwoń, zaproś, teraz, teraz!!!
- Spokojnie, kochanie. Nie tak prędko. Teraz jesteś jeszcze chory. A żeby wyzdrowieć i poczuć się lepiej musisz dostać lekarstwa. A żeby lekarstwa szybciej podziałały, będziesz musiał przez kilka dni dostawać zastrzyki.
Jaś zmarszczył czoło na moment. Zastrzyki. Już gdzieś to słyszał. Hmmm. Tak, to coś o tej dziwnej parze. Igła i coś tam jeszcze.
- A jak to się połyka?
Mama z trudem opanowała śmiech.
- Jasiu, zastrzyków się nie połyka. Umówiłam się z ciocią “doktor”, że codziennie będzie do nas przychodzić pani Hania i to ona będzie ci robić zastrzyk.
- Robić zastrzyk? - powtórzył Jaś już z mniejszym entuzjazmem.
- Chyba muszę ci to wytłumaczyć. - mama poprawiła Jasia na kolanach - Zastrzyki nie są bardzo przyjemne. Nie każde dziecko musi je lubić i wiesz one o tym wiedzą. Dlatego przed każdą wizytą u dziecka strasznie się boją, czy dziecko będzie na ich widok płakać. A płaczu zastrzyki nie lubią najbardziej.
Mama chyba dostrzegła, że Jaś jest zmęczony tą nagłą porcją wiedzy i musi sobie wszystko przemyśleć.
- Połóż się tymczasem w swoim łóżeczku. Ja zrobię ci ciepłej herbaty i poczytam tę historię o smokach, chcesz?
- O taaaaak - odparł sennie Jaś.
Wtulił się w miękki kocyk i podczas gdy mama krzątała się w kuchni, obmyślał sprawę zastrzyków. Tylko jego powieki robiły się coraz cięższe i cięższe. I już właśnie miał zasnąć, gdy przy drzwiach rozległ się dzwonek.
- Dzień dobry pani Haniu. Jaś właśnie położył się na chwilkę. Może napije się pani najpierw herbaty? - mama przywitała kogoś w przedpokoju.
- A bardzo proszę, biegam tak od rana i kubek herbaty dobrze mi zrobi - Jaś usłyszał rezolutny głos kobiety. Pewnie to ta pani od zastrzyków - zdążył jeszcze pomyśleć Jaś.
Potem obie zniknęły w kuchni, a Jaś mógł powrócić do swoich myśli. Nagle Jaś usłyszał z początku cichy potem coraz bardziej zawodzący szloch. Był pewien, że dochodzi z przedpokoju, który przed chwilą opuściły mama z panią Hanią. Naraz szloch przerodził się w tak okropne zawodzenie, że nie sposób było, żeby kobiety w kuchni go nie usłyszały. A jednak nikt, zupełnie nikt na niego nie reagował. Jaś wysunął się więc spod koca i powoli, bardzo powoli podszedł do drzwi swojego pokoju, wychylił głowę do przedpokoju. Oprócz kilku par butów, stał w nim jedynie czarny, nieco zniszczony kuferek lekarski (widział taki kiedyś u cioci “doktor”). Poza tym nikogo, kto mógłby tak płakać.
- To dziwne - pomyślał Jaś - mógłbym przysiąc, że ten płacz dochodzi z kuferka. Nawet się trochę trzęsie.
Jaś nie zastanawiał się długo. Podreptał do kuferka, uchylił go delikatnie i powoli zajrzał do środka.
Płacz na moment przycichł, ale potem jakby powrócił ze zdwojoną siłą.
- Ciiiiiii, cicho - zasyczał Jaś do środka kuferka - przestań tak płakać.
Dopiero teraz dostrzegł na dnie kuferka malutką, cieniutką igłę, która trzęsła się okrutnie i przytulała się raz po raz do stojącej obok rurki. Wydawało się jakby ta nieco tylko grubsza i wyższa przezroczysta rurka pocieszała maleńką towarzyszkę z kuferka.
- Dlaczego robicie tyle hałasu i w ogóle kim wy jesteście? - zapytał Jaś strojąc srogą minę.
- Jestem strzykawka, a to jest igła, i przyszłyśmy tutaj na zastrzyk - odrzekła rurka, a igła znów zaczęła zawodzić. Trzęsła się przy tym tak okropnie, że cały kuferek trząsł się razem z nią.
- Ale dlaczego ona tak płacze - Jaś nie dawał za wygraną.
- Wiesz, to z emocji. Od naszych sióstr, które były już u innych dzieci słyszałyśmy opowieści jak wyglądają zastrzyki u dzieci. One nas nie lubią, nikt nas nie lubi. Dzieci płaczą na nasz widok i nie chcą nas... boją się nas - strzykawka też jakby zaczynała się rozklejać, więc Jaś szybko zapytał:
- Ale dlaczego? Ciocia “doktor” mówiła mi dzisiaj coś o was, ale nie do końca rozumiem, dlaczego nikt was nie lubi. Czego tu się bać, przecież jesteście takie małe - Jasiowi żal się zrobiło obu.
- No właśnie nie wiemy dlaczego - odezwała się wreszcie igła - Jak tylko pani Hania zakłada mnie na strzykawkę i zanurza w lekarstwie, dzieci zaczynają tak przeraźliwie płakać, że ja już na samą myśl o płaczu zaczynam się trząść. I wtedy jest jeszcze gorzej, bo trudno nam zrobić zastrzyk. - igła znów zaczęła łkać.
Jaś pomyślał przez moment i podjął decyzję.
- Zaraz, zaraz. Przestańcie. Przecież dzisiaj przyszłyście na zastrzyk do mnie, tak?
- No tak - igła i strzykawka odpowiedziały niepewnie razem.
- No, a ja nie płaczę na wasz widok, tak?
- Noo, tak - igła ze strzykawką patrzyły to na siebie to znów na Jasia, który mówił dalej.
- Przestańcie więc się mazać - tak mówi do mnie mama, gdy zaczynam płakać bez powodu - i posłuchajcie. Ja się was nie boję. A to do mnie przyszła pani Hania z zastrzykiem. I wcale nie chce mi się płakać na wasz widok. No chyba, że z żalu nad wami. Ale się powstrzymam, bo nie chcę byście znów zaczęły wydzierać się tak okrutnie. Poza tym chce mi się spać i nie chcę żeby mi ktoś przeszkadzał. - stanowczo powiedział Jasio - Nawet Zuzia z mojej grupy nie płacze tak głośno jak wy. Tego nie da się znieść - dodał jeszcze na zakończenie.
I poczłapał sennie do swego łóżeczka. Po drodze jeszcze przemknęła mu przez głowę myśl, że swoją drogą coś nie tak, żeby dziecko musiało uspokajać innych, podczas gdy dwie dorosłe osoby spokojnie gwarzą sobie w kuchni. Odszedł zostawiając zdziwioną igłę i jeszcze bardziej zdumioną strzykawkę w kuferku. Obie milczały.
...
Gdy znów się obudził zobaczył nad sobą dwie twarze kobiet. Jedna była mamą, druga..pewnie panią Hanią, bo w ręce trzymała strzykawkę z igłą. Poznał je od razu. Nie słyszał jednak tym razem żadnego płaczu.
- Kochanie, pani Hania przyszła na zastrzyk. Nic się nie bój - powiedziała mama spokojnie.
- Wiem, wiem, przecież wiem, że one nie mogą się mnie bać. Nie będę więc płakał - tymi słowami zwróciła się jakby do strzykawki i igły.
Mama z panią Hanią wydawały się trochę zaskoczone, ale nie dały na długo po sobie tego poznać. Pani Hania pochyliła się tylko nad Jasiem i po chwili powiedziała:
- Już po wszystkim. Byłeś Jasiu bardzo dzielny.
- Wy też - Jaś uśmiechnął się do strzykawki i igły. I mógłby przysiąc, że przez moment zobaczył nieśmiały uśmiech na jednej i drugiej.
Tylko mama przyglądała się baczniej Jasiowi i znów położyła rękę na jego czole. Uśmiechnęła się potem i dodała:
- Naprawdę dzielny jesteś Jasiu. Teraz spróbuj zasnąć, a ja odprowadzę panią Hanię do drzwi.
Jaś jeszcze przez moment wspominał rozmowę z igłą i strzykawką, i nadal dziwił się, dlaczego dzieci tak płaczą na ich widok. Przecież one są takie małe...


Bajka psychoedukacyjna 7
"Czarownica i straszne strachy"

ZASTOSOWANIE BAJKI: Bajka może być pomocna w przełamywaniu strachu dziecka przed ciemnością. Pomoże też w tłumaczeniu dzieciom, że większość lęków jest tworem ich wyobraźni i mogą sobie łatwo z nimi poradzić.

Tekst bajki:

Zupełnie niedawno niedaleko stąd, może nawet na tej samej ulicy, przy której stoi wasz dom, mieszkał sobie chłopiec o imieniu Staś. Był bardzo, bardzo odważny. Nie bał się szybko jeździć na rowerze. Potrafił wspinać się na najwyższe drzewa. A gdy pluszowy miś małej Alicji wpadł do wielkiej kałuży przed domem, Staś go wyciągnął i uratował. Wszystkie dzieci uważały, że jest najodważniejszy na świecie. Prawie tak samo odważny, jak tata Krzysia, który jest pilotem samolotu. Nikt na podwórku nie wiedział, że Staś bardzo boi się... ciemności. Gdy mama kładła go spać, zawsze prosił: - Zostań ze mną dopóki nie zasnę.
Bo wiedział, że wszystkie strachy boją się mamy i dopóki ona będzie w pokoju nie wyjdą spod dywanu, zza kaloryfera i nie wskoczą znienacka przez uchylony lufcik wprost do jego łóżka.
- I nie gaś światła mamusiu - przypominał jeszcze na wszelki wypadek. - I zostaw otwarte drzwi.
Pewnej nocy Staś obudził się. W pokoju nie było mamy, a lampka była zgaszona. Chłopiec ze strachu schował głowę pod poduszkę. Być może leżałby tak aż do rana, ale nagle usłyszał wesoły głos:
- Halo, halo! Co tam słychać pod poduszką?
Wyjrzał ostrożnie ze swojej kryjówki i rozejrzał się po pokoju. Zobaczył, że w fotelu na biegunach siedzi jakaś pani.
- Kto ty jesteś? - zapytał przestraszony.
- Mam na imię Matylda - odpowiedziała tajemnicza postać.
- Czy jesteś czarownicą? - dopytywał się Staś.
- Chwileczkę - Matylda zastanowiła się. - Nie, chyba jednak nie jestem czarownicą.
- Szkoda... - westchnął chłopiec.
- A do czego potrzebna ci jest czarownica? - dopytywała się pani, która nie była czarownicą.
- Poprosiłbym ją, żeby wypowiedziała zaklęcie, po którym wszystkie straszne strachy z mojego pokoju uciekną na zawsze - wyszeptał Staś. W tym samym momencie coś zaskrzypiało. Chłopiec pisnął: - Ratunku! To na pewno potwór, który mnie zaraz zje - i znowu schował się pod kołdrę.
Gdy po chwili odważył się wyjrzeć ostrożnie zobaczył, że Matylda stoi przy oknie.
- Nie bój się i podejdź tu - powiedziała. A gdy Staś stanął obok niej powiedziała: - Nie ma żadnego potwora. To tylko stare skrzypiące okno. Nie musisz się już bać.
- Może i tak - zgodził się niechętnie chłopiec. - Ale w szafie na pewno mieszka jakiś duch, który co noc stuka przeraźliwie.
Matylda podeszła do szafy i ku przerażeniu Stasia uchyliła ją szeroko. Ze środka wyskoczył... Nie, wcale nie duch, tylko mały kotek.
- Widzisz - roześmiała się Matylda. - To kiciuś stukał, bo bawił się w szafie twoimi butami. Czy w tym pokoju są jeszcze jakieś straszne strachy, czy rozprawiłam się już ze wszystkimi?
- Jest jeszcze jeden tam - Staś pokazał ręką za okno. - To musi być wilkołak, bo oczy mu się świecą w ciemności.
Matylda ku przerażeniu Stasia podeszła do okna i rozchyliła zasłony.
- Aaaaa - krzyknął przerażony chłopiec, bo nagle wilkołak znalazł się tuż, tuż...
- Otwórz oczy i spójrz - poprosiła Matylda.
Staś uchylił jedno oko. A ponieważ nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył, natychmiast otworzył również drugie oko. Po wilkołaku nie było śladu, a za oknem dwa neony oświetlały wielką reklamę na sąsiednim domu.
- Teraz na pewno nie ma tu już żadnych strasznych strachów. - powiedziała Matylda i okryła Stasia kołdrą.
- Ale, co ja zrobię, jak się znowu pojawią - przestraszył się Staś.
- Zrobisz to, co ja dzisiaj - odpowiedziała Matylda. - Sprawdzisz, co cię przestraszyło. Zapamiętaj: najbardziej boimy się tego, czego nie znamy. - odpowiedziała Matylda i znikła. W tym samym momencie Staś obudził się we własnym łóżku. Za oknem był już ranek. Chłopiec zerwał się na równe nogi i popędził do kuchni.
- Mamo, mamo - musiał koniecznie opowiedzieć komuś, co mu się przytrafiło. - W nocy...
Nagle zamilkł, bo obok mamy w kuchni zobaczył Matyldę.
- Przywitaj się Stasiu - powiedziała mama. - To moja przyjaciółka z czasów, gdy byłam taka mała jak ty. Teraz jest lekarzem.
Ale Staś i tak wiedział, że tajemnicza pani musi być czarownicą. Znała przecież zaklęcia, którymi przepędziła wszystkie straszne strachy z jego pokoju.


Bajka psychoedukacyjna 8
"Stracholubek"

ZASTOSOWANIE BAJKI:
Stuacją, w której dziecko nie chce ćwiczyć na lekcji wychowania fizycznego, bo odczuwa paniczny lęk przed wykonaniem jakiegoś ćwiczenia. Bardzo często jest to lęk przed przyborami gimnastycznymi. Bajka może pomóc zrozumieć dzieciom, że często ten strach jest tylko wytworem ich wyobraźni a wykonanie ćwiczenia nie sprawi im najmniejszej trudności.

TREŚĆ BAJKI

Małgosia bardzo lubiła gimnastykę. Uwielbiała zabawy ze śpiewem, rzuty woreczkami do kosza czy czworakowanie. Nie mogła się doczekać lekcji wychowania fizycznego, to były jej ulubione zajęcia.
Pewnego dnia pani przyniosła na lekcje dwa drewniane płotki.
- Niedługo będą zawody. - powiedziała - Jedną z konkurencji będzie skok przez płotek. Musimy solidnie się przygotować.
Wszyscy bardzo się ucieszyli. Najgłośniej krzyczeli chłopcy:
- Super! Pokonamy wszystkich! Płotki to dla nas pestka!
I zaczęły się skoki przez płotki. Krzyś przeskoczył jak prawdziwy sportowiec, Marta trochę zaczepiła jedną nóżką, ale jakoś sobie poradziła, później skakał Maciek - on również nie miał kłopotu z pokonaniem płotka.
Wreszcie przyszła kolej na Małgosię. Dziewczynka zaczęła biec przed siebie w kierunku przeszkody i już, już miała podnieść wysoko w górę nóżkę, żeby przeskoczyć, kiedy nagle wydało się jej, że przed nią stoi nie drewniany płotek, lecz wielka, stroma góra. W żaden sposób nie uda się jej pokonać. Małgosia gwałtownie zwolniła, ale było już za późno, wpadła z impetem na stojącą przeszkodę, płotek przewrócił się, a dziewczynka razem z nim.
- Cha, cha, cha ! - rozległy się śmiechy - Ale łamaga! Takiego niskiego płotka nie potrafi przeskoczyć!
Małgosia leżała na podłodze i chociaż za bardzo się nie potłukła z jej oczu popłynęły łzy. Było jej wstyd, że dzieci śmieją się z niej, że wszyscy jakoś sobie poradzili, a ona wyłożyła się jak długa na podłogę.
- Co się stało?! - podbiegła do niej przerażona pani - Boli cię coś?
- Taaakkk… - skłamała dziewczynka - Chyba skręciłam nogę…
Ola i Madzia pomogły Małgosi dojść do pokoju pani pielęgniarki. Dziewczynka ciągnęła nogę za sobą, jakby rzeczywiście bardzo ja bolała.
Pani pielęgniarka pokręciła głową:
- Aż tak cię boli? Może zadzwonimy po pogotowie…
- Nie! - przestraszyła Małgosia - Już prawie nie boli!
Posiedziała trochę z okładem lodu na nodze i kiedy wróciła do klasy było już po lekcji wychowania fizycznego.
Następnego dnia był piątek, a w tym dniu dzieci nie miały w planie gimnastyki, więc Małgosia odetchnęła z ulgą. Już nie czekała na te lekcje z utęsknieniem. Bała się, że pani znowu każe skakać przez płotki.
Ale w poniedziałek dziewczynka musiała stawić czoła kolejnej lekcji wychowania fizycznego.
- Mamo! - poprosiła rano - Napisz mi zwolnienie z wuefu. Trochę boli mnie gardło…
Mama z niepokojem sprawdziła czoło Małgosi, czy przypadkiem nie ma temperatury i nie zaczyna się jakaś angina, ale ponieważ nic na to nie wskazywało, po prostu napisała karteczkę ze zwolnieniem.
Następnego dnia znowu był wuef i znowu Małgosia poprosiła mamę o zwolnienie.
- Chyba po lekcjach przejdziemy się do przychodni. - zdenerwowała się mama - Już drugi dzień boli cię gardło. Może to jakaś infekcja?
- Nie, nie, mamo - krzyknęła Małgosia - To tylko zwykły katar… Nic mi nie będzie…
Na następnej lekcji gimnastyki nie mogła już wykręcić się od ćwiczeń. Na szczęście okazało się, że tym razem będzie aerobic. Małgosia była wniebowzięta. Ćwiczyła tak solidnie i wytrwale, że pani ją pochwaliła i kazała przygotować ćwiczenia przy muzyce na następną gimnastykę. Wszystkie dzieci po lekcji podchodziły do dziewczynki i mówiły:
- Ale ty to masz szczęście! Na następnym wuefie zastąpisz panią!
A Małgosia rosła z dumy i ze szczęścia.
Po lekcjach dziewczynka wybrała się do parku na spacer ze swoim pieskiem - małym kundelkiem Rafikiem. Rafik bardzo lubił obwąchiwać wszystkie zakamarki po drodze, zaglądać w każdy kącik. Małgosia bała się, żeby piesek jej nie uciekł, więc prowadziła go na smyczy. Przechodzili właśnie koło sklepu z zabawkami i na wystawie dziewczynka zobaczyła wspaniały domek dla lalek. Przystanęła przed wystawą, choć Rafik próbował zmusić ją szarpaniem za smycz, aby iść dalej.
- Może poprosiłabym Świętego Mikołaja, żeby przyniósł mi taki domek na gwiazdkę? - pomyślała Małgosia - Jakby to było wspaniale gdyby moje lalki mogły w nim zamieszkać…
W tej chwili Rafik szarpnął mocniej za smycz, wyrwał ją z rąk Małgosi i pobiegł przed siebie.
- Rafik! Wracaj! - krzyknęła przerażona dziewczynka i rzuciła się w pogoń za swym ulubieńcem.
Ale piesek ani myślał się zatrzymać. Biegł przed siebie ile tchu w łapkach, tylko kosmate uszy trzęsły mu się na wszystkie strony. Minął przystanek, kiosk, mostek i skręcił w stronę rzeki. Małgosia biegła za nim, wciąż krzycząc głośno:
- Rafik! Rafik!
Nagle piesek wyskoczył w górę i jednym skokiem pokonał murek, który był na jego drodze. Małgosia nie zastanawiając się ani chwili wyskoczyła w górę, a kiedy była już po drugiej stronie murku szybko chwyciła smycz Rafika. Udało się, piesek był bezpieczny. Dziewczynka odetchnęła z ulgą i otarła dłonią spocone czoło.
Nagle:
- Buuu! Buuuu… - usłyszała za sobą cieniutki głosik.
Odwróciła się i zobaczyła siedzącego na murku małego skrzata. Włoski miał potargane, jakby nigdy w życiu nie używał grzebienia, ubrany był a zielony serdaczek i szerokie spodenki.
- Kim jesteś? - zainteresowała się Małgosia, bo po raz pierwszy w życiu zobaczyła kogoś takiego - I dlaczego płaczesz?
Mały skrzat wytarł rękawem nosek i wybąkał:
- Jestem Stracholubek. Mieszkałem sobie spokojnie za twoim kołnierzem od czasu, kiedy przestraszyłaś się skoku przez plotek…Tak mi tam dobrze było… A dzisiaj, proszę, przeskoczyłaś murek zupełnie bez odrobiny lęku, chociaż jest on dużo wyższy od tego płotka w szkole. Już nie będę mógł mieszkać za twoim kołnierzykiem! Buuuu!
Małgosia popatrzyła na murek i z przerażeniem stwierdziła, że murek rzeczywiście jest o wiele wyższy od płotka, a ona przed chwilą przeskoczyła go, jakby był niewielkim progiem. I nawet się ani trochę nie bała. Kiedy po raz kolejny spojrzała na murek zauważyła, że zniknął też Stracholubek, tak jak jej lęk przed skokami.
Na następnej lekcji gimnastyki Małgosia sama poprosiła panią o skoki przez płotki. Pani wprawdzie trochę się zdziwiła, ale pozwoliła ustawić płotki. Małgosia wzięła rozbieg i ruszyła w stronę przeszkody. Kiedy była już bardzo blisko jej serduszko znowu ścisnęło jakieś dziwne uczucie i miała wrażenie, że znowu się boi. I wtedy wydało się jej, że widzi za płotkiem uciekającego Rafika, że słyszy jego głośne ujadanie. Zamknęła oczy, podskoczyła i… Była po drugiej stronie płotka!
- Brawo! - krzyknęła pani, klaszcząc w dłonie.
- Brawo! - krzyczały dzieci.
A Małgosia miała wrażenie, że przez moment widzi rozczochranego Stracholubka, jak zmyka pomiędzy płotkami gdzie pieprz rośnie.


Bajka psychoedukacyjna 9
"Przyjaciółki"

ZASTOSOWANIE BAJKI:
Bajka może zostać przeczytana dziecku, które ma problem ze złością, daje upust nagromadzonym emocjom w postaci zachowań agresywnych, które ma młodsze rodzeństwo i konkuruje z nim o miłość rodzicielską.

Zrobię dzisiaj na złość mamie,
nie zjem kaszki na śniadanie
I zabawek nie posprzątam,
powędruję zła do kąta,
A gdy mama zada pytanie:
“Kochanie, co ze śniadaniem?”
- Nic nie odpowiem na nie!
Może nawet trzasnę drzwiami
I odwrócę się plecami...
- Przestań być taka uparta!
Krzyczy młodsza siostra Marta.
- Daj mi spokój, idź do mamy!
- SKĄD MY TEN SCENARIUSZ ZNAMY?
Obudziły się wnet lalki,
A dziewczynki poszły w szranki.
- JUŻ CZAS WKROCZYC DO AKCJI
I TO ZMIENIĆ DO KOLACJI!
- Idę się pobawić lalką,
- MOŻE ZROB TO RAZEM Z MARTĄ?
Ola się zrobiła blada
- Marta słyszysz? Lalka gada!
-Przestań znowu fantazjować,
-A Ty przestań mnie strofować!
- DZIEWCZYNKI, NIE CZAS NA KŁÓTNIE,
Rzekła lala rezolutnie.
-Ale to jest niemożliwe,
Żeby lalki były żywe!
-PRZYBYŁYŚMY NA CZAS KRÓTKI,
BY ODEGNAĆ WASZE SMUTKI,
PRĘDKO RAZEM TU SIADAJCIE
I HISTORII POSŁUCHAJCIE:
Były sobie raz dwie lale,
Obie piękne, doskonałe,
Ale każda z nich być chciała
Ta jedyna, uwielbiana.
A więc się kłóciły stale,
Która z nich na piedestale,
Którą Marta się wciąż bawi,
Której Ola nie zostawi,
Która włosy ma piękniejsze,
Która suknie ma zdobniejsze...
Tak od rana do wieczora,
Lecz nadeszła kiedyś pora,
Że ta nowsza się zgubiła:
“Może półki pomyliła,
kiedy wróci?” - myśli druga
“Bez niej noc samotna, długa,
za dnia nie ma z kim plotkować,
z kim się czesać i malować...”
Starsza lala posmutniała
“Czyżby wrócić tu nie chciała?”
Tak się bardzo tym stropiła,
Poszukiwać wyruszyła.
Nagle z tyłu, pośród ciszy
Swej kompanki głosik słyszy:
“Witaj Miła, już wróciłam,
tak za Tobą się stęskniłam,
wiesz, przepraszam za złe słowa
może zaczniemy od nowa?”
- “Mi się też przykrzyło samej,
i też nie chcę żyć tak dalej!”
Wtem się obie uściskały,
Zgodę sobie obiecały.

Oli kapie łza z policzka:
- Tyś kochana ma siostrzyczka!,
nie chcę sprawiać Ci przykrości,
ani wzbudzać w mamie złości.
Na co Marta: No to zgoda?
-Oczywiście, moja Droga!
- Pokażemy mamie lalki?
- Nie uwierzy w takie bajki,
- Niech to będzie między nami.
MY SIĘ Z WAMI JUŻ ŻEGNAMY,
ALE W SERCACH ZOSTANIEMY,
A CZY WIECIE JAK SIĘ ZWIEMY..?


Bajka psychoedukacyjna 10
"Zaczarowana różą"

ZASTOSOWANIE BAJKI:Bajka psychoterapeutyczna może pomóc dzieciom, których mamy poświęcają im za mało czasu, są zmęczone, przepracowane. Dziecko, słuchając bajki odnoszącej się do jego lęku przeżywa go powtórnie, rozumie swoją sytuację, odczuwa, że ten problem dotyczy też innych dzieci, akceptuje go i wówczas następuje katharsis - negatywne emocje przestają “dokuczać” dziecku, zostają odrzucone.

TREŚĆ BAJKI

W ogródku Oli rosła niezwykle piękna żółta róża, z pomarańczowymi plamkami. Była duża, górowała nad innymi kwiatami. Miała bardzo przyjemny zapach. Ola często podchodziła do róży i wąchała ją. Uwielbiała ten zapach. Róża podobała się też mamie, babci, tacie. Wszyscy się nią zachwycali.
Pewnego dnia mama Oli źle się czuła. Wróciła z pracy bardzo zmęczona. Powiedziała, że miała niezwykle trudny dzień. Rozmawiała z babcią. Siedziała smutna przy stole i piła herbatę, chyba ziołową. Nie chciała bawić się z Olą. Powiedziała nawet, że Ola jest już dużą dziewczynką, chodzi do trzeciej klasy i może pobawić się sama. Mama długo siedziała przy stole, a potem położyła się na kanapie. Ola postanowiła zrobić mamie niespodziankę.
Znalazła w szufladzie nożyce. Postanowiła ściąć różę i dać ją mamie. Trudno było ściąć kwiat róży, żeby nie skaleczyć rączki kolcem, ale Ola nie chciała nikogo prosić o pomoc. Udało się! Oleńka nie dotykając rączką łodygi z kolcami ścięła kwiat. Następnie delikatnie wzięła do rączki łodyżkę tuż przy kwiatku, gdyż nie było tam kolców. Kwiat zaniosła do kuchni. Nalała zimnej wody do białego flakonu, ostrożnie włożyła różę. Znowu udało się nie dotknąć żadnego kolca. Ola widziała jak mama bardzo sprawnie i szybko usuwała kolce, ale Ola nie potrafiła tego zrobić. Mama jej powiedziała, żeby tego nie robiła, bo mogłaby skaleczyć rączkę.
Oleńka zaniosła różę we flakonie do pokoju, w którym leżała mama. Powiedziała: - Mamusiu, bardzo cię kocham, nie chcę, żebyś była smutna, przyniosłam ci moją ulubioną różę, powąchaj ją, na pewno poczujesz się lepiej.
Mama powąchała różę, uśmiechnęła się, posadziła Oleńkę na swoich kolanach, przytuliła mocno i poczuła się lepiej. Nie była już taka zmęczona.
Oleńka, zapytała mamę: - Mamusiu, nie przykro ci, że róża nie rośnie już w ogrodzie? Nie gniewasz się, że ją ścięłam?
- Nie - powiedziała mama - Róża niedługo zwiędnie. Zanim to nastąpi, w naszym domu będzie pełno pięknego, różanego zapachu.
Po chwili dodała oglądając rączki Oli - cieszę się, że nie skaleczyłaś rączek kolcami, że jesteś taka ostrożna i samodzielna. Trzeba bardzo uważać, przy ścinaniu kwiatów, szczególnie róż, żeby się nie skaleczyć.
Róża nie tylko pięknie pachniała, ale wyglądała też bardzo ładnie. Mijały dni, a róża nie więdła. Po tygodniu plamki zaczęły ciemnieć, nie były już pomarańczowe, ale zrobiły się czerwone. Było to bardzo dziwne, róża stała we flakonie już dwa tygodnie, ale wciąż była świeża i pachnąca. Wszyscy zastanawiali się, dlaczego róża nie więdnie? Oleńka powiedziała:
- To jest chyba zaczarowana róża. Ścięłam ją, kiedy mama bardzo źle cię czuła i dzięki róży poczuła się lepiej. Teraz róża nie więdnie, bo byłoby nam przykro, że musimy ją wyrzucić.
Po kilku następnych dniach całe płatki róży były czerwone, nie było widać żadnych plamek. Wszyscy domownicy dziwili się, jak to się stało? Oleńka też nie mogła tego zrozumieć, była już prawie pewna tego, że to jest zaczarowana róża. Pomyślała, że skoro to jest zaczarowana róża, może poprosić o spełnienie swojego największego marzenia:
- Kochana różyczko, bardzo Cię proszę, zaczaruj moją mamę. Chciałabym bardzo, żeby zawsze była szczęśliwa i uśmiechnięta.
Kiedy Ola powiedziała te słowa, płatki róży rozchyliły się bardzo mocno, a po chwili stuliły się w pączek.
Od tego dnia mama Oli była ciągle uśmiechnięta i zadowolona. Ola bardzo się z tego cieszyła. Kiedy mama wracała z pracy nie była zmęczona, ale radosna, uśmiechnięta, szczęśliwa. Chętnie bawiła się z Oleńką. Róża jeszcze kilka dni stała w wazonie. Codziennie miała świeżą wodę. Mama ją zmieniała. Ola opowiedziała mamie o tym, że poprosiła różę o spełnienie swojego marzenia, róża je spełniła. Zapytała: - Mamusiu jesteś szczęśliwa?
Mama odpowiedziała: - Tak, córeczko, jestem bardzo szczęśliwa.
- Może zasuszymy różę? - zapytała Ola.
- Dobrze, możemy zasuszyć. Powiesimy ją przy oknie w twoim pokoju - powiedziała mama.
Czerwona róża wisiała przy oknie w pokoju Oleńki. Zdarzało się, że mama była zmęczona, ale szybko ją to zmęczenie opuszczało. Mama często uśmiechała się i cieszyła.


Bajka psychoedukacyjna 11
"Humorystyczna bajka o zabawnych świnkach, Bolku i Lolku"

Zastosowanie bajki wg autora;Bajka psychoterapeutyczna poprawiająca nastrój.

TREŚĆ BAJKI:

W maleńkiej wsi Kleczkowo, w gospodarstwie Pana Łabędziowskiego mieszkały dwie świnki: Bolek i Lolek. Świnki były małe i ładne, miały jasnoróżową sierść i pomarańczowe ogonki. Ogonki świnkom pomalowała siedmioletnia Zosia, najmłodsza córka Pana Łabędziowskiego. Zosia bardzo lubiła kolor pomarańczowy.
Świnki nie chciały, aby Zosia malowała ich ogonki, ale zgodziły się, gdyż Zosia wytłumaczyła im, że wezmą udział w konkursie “Najsympatyczniejsza świnka w województwie”. Przed wyjazdem na konkurs nałożyła świnkom różowe pelerynki w białe kropeczki. Świnki chętnie weszły na przyczepę traktorową i pojechały do pobliskiego miasta wraz z Zosią i jej tatą.
Konkurencja była duża, ale ukochane świnki Zosi wyglądały bardzo zabawnie i zajęły pierwsze miejsce w konkursie świnek - bliźniąt. Bardzo podobały się publiczności i wieczorem, po podliczeniu głosów oddanych przez publiczność okazało się, że świnki zdobyły niezwykle ważną nagrodę konkursu “Najsympatyczniejsza świnka w województwie”- nagrodę publiczności. Świnki otrzymały bambusowe maty do leżenia, bardzo ładne korytka do karmy, preparaty mineralne i po dwa medale, które zawieszono im na szyjach.
Zosia i jej tata byli bardzo szczęśliwi. Nagrody odbierała wraz ze świnkami Zosia i mówiła do mikrofonu: “Dziękuję bardzo w imieniu Bolka i Lolka”. Zosia miała ogromną tremę, ale była bardzo zadowolona z sukcesu swoich świnek. Dzięki pomysłowości Zosi świnki miały pomarańczowe ogonki i śmieszne pelerynki, które bardzo podobały się publiczności. Dzięki tacie świnki pojechały na konkurs i zostały nagrodzone.


Literatura:
• Bajki pochodzą ze stron internetowych

• Doris Brett, Bajki, które leczą, część I i II
• Maria Molicka,Bajki terapeutyczne
• Maria Molcka, Bajkoterapia. O lękach dzieci i nowej metodzie terapii
• E. Małkiewicz, Bajki relaksacyjno-terapeutyczne w pracy z dziećmi z problemami emocjonalnymi, wspomaganie rozwoju
• Red.H. Skrobiszewska, Baśń i dziecko



Wyszukiwarka