Chłopiec z baśniowej komnaty, Harry Potter, Fanfiction


Chłopiec z baśniowej komnaty

By SoDoNe

Notki Autora:

Nie którym może się zdawać, że akcja się bardzo szybko rozwija, nawet zbyt szybko i... mają rację ;)

Rozdział I W baśniowej komnacie.

Harry szedł w kierunku Zakazanego Lasu. Był środek zimy, śnieg prószył gęsto dokoła, i zimny wiatr wył w każdej szczelinie między drzewami, a ciemnowłosy chłopak ledwie przywdział szal i skórzane buty.

Miał już dość, nic się dla niego nie liczyło, bo czemu mogłoby pozostać jeszcze jakieś znaczenie. On - wybraniec - przestał być już człowiekiem, dla ludzi stał się ich ratunkiem. Każdy uważał go za kogoś niepokonanego, za kogoś kto nie potrzebuje pomocy, i tak też był traktowany. Wiele osób przychodziło do niego o pomoc, lecz jemu nikt jej nie zaoferował, bo nikt nie potrafił albo nie chciał zauważyć, że Harry nie jest żadnym wszechmocnym, potężnym i samodzielnym czarodziejem. Nawet jego starzy przyjaciele mieli o nim takie zdanie.

Teraz po tym jak ukończył szkołę i wstąpił do Zakonu Feniksa wiele się zmieniło. Obecnie osiemnastoletni brunet, który kiedyś marzył o byciu aurorem (nie mógł nim zostać, gdyż większość studiów i miejsc pracy zostało zamknięte z uwagi na coraz częstsze ataki śmierciożerców, którzy stali się coraz odważniejsi i pewni siebie po tym jak zginął Dumbledore) teraz marzy o spokoju i byciu samotnym.

Zatrzymał się pod jednym z drzew, głowę miał spuszczoną, jego oczy spoglądały na zaśnieżone podłoże lasu. To, w tym miejscu, było piękne. Ten śnieg, ten spokój, ta czystość i samotność. Wiatr gwizdnął koło niego, Harry zadrżał z zimna jakie towarzyszyło na dworze. Skulił się, podwijając kolana pod brodę. Jego powieki opadły zakrywając zielony kolor oczu chłopaka. Zimno, które go otaczało zaczęło powoli od niego odchodzić, a na jego miejsce wchodziła cisza. Ciemnowłosy wiedział, co za chwilę nastąpi, oparł się o pień pobliskiego drzewa i zasnął w ciszy i spokoju, i także z uczuciem wolności, której tak pragnął.

Było mu ciepło, bardzo ciepło. Czuł, że leży w łóżku na miękkiej pościeli, przykryty puszystą kołdrą. Słyszał odgłos ognia w kominku. Umarł? Nie! Może śni? Uchylił powieki. Leżał w wielkim łóżku z baldachimem, pięknie zdobionym i bardzo kosztownym. W miłych i ciepłych kolorach, takich jak żółć, pomarańcz, róż albo mocna czerwień (kolor czereśni).

Usiadł na łóżku, po czym zaczął się rozglądać po pokoju, w którym się znajdował. Pokój ten powinno się raczej nazwać komnatą, gdyż był ogromny i tak samo jak łóżko bardzo kosztowny i niezwykle wprawnie ozdobiony. Wyglądał jak "Baśniowa Komnata". Tak! To było dobre określenie, pasowało w sam raz. Harry wstał z łóżka i podszedł do jednego z okien umieszczonych po lewej stronie (naprzeciw łóżka były wielkie, barwnie zdobione drzwi, a po prawej stronie były wielkie szafy, pozostałe - mniejsze szafki były poustawiane między oknami). Brunet odsunął dłonią delikatną firankę i wyjrzał na zewnątrz. Małe, kruche płatki śniegu spadały z nieba wykonując po drodze swój taniec, przy którym pomagał im wiatr.

Harry uśmiechnął się, pierwszy raz odkąd wstąpił do Zakonu Feniksa, zielonooki tak prawdziwie pokazał uśmiech. Jeśliby tylko wiedział, że to go spotka po śmierci, dawno zrobiłby to. Nie myśląc nic więcej chłopak podszedł do drzwi balkonowych umieszczonych pomiędzy dwoma oknami. Złapał za obydwie klamki od razu i otworzył je na pełną szerokość. Zimne powietrze natychmiast przewiało cały pokój, wrzucając do środka płatki śniegu, które natychmiast traciły swój urok zamieniając się w wodę. Ogień w kominku zakołysał się, po czym za swymi plecami Harry usłyszał:

- Ty naprawdę chcesz popełnić samobójstwo, czy jesteś aż tak głupi, żeby w koszuli nocnej wychodzić na mróz?

Brunet odwrócił się do osoby, która to powiedziała. Tymczasem ona wyjęła różdżkę i jednym machnięciem zamknęła drzwi balkonowe uniemożliwiając, tym samym, ponowny napływ mokrego śniegu do komnaty.

Zielone oczy Harry'ego przyglądały się mężczyźnie, który przed chwilą wszedł do komnaty. Był to człowiek dobrze zbudowany o kruczoczarnych, lśniących włosach opadających na ramiona. Jego oczy były koloru krwi, a jego nos różnił się od przeciętnych ostrością kształtów i bardzo małymi otworami, jak u węży. Lecz choć wyglądał tak strasznie, to młodszy chłopak nie bał się jego, jak było na poprzednich spotkaniach. Teraz było mu już wszystko obojętne, łącznie z tą osobą - Lordem Voldemortem. Jednak znalazł się mały drobiazg, który zwrócił uwagę zielonookiego.

- Ja nadal żyję? - spytał niepewnie i niedowierzająco.

Krwiste oczy zwęziły się, po czym na twarzy Czarnego Pana pojawił się przewrotny uśmiech.

- A chciałeś umrzeć? - odpowiedział pytaniem.

Harry nic nie odparł, odwrócił głowę i jego wzrok padł na lustro, lecz wiadomość, że to co widzi jest odbiciem jego osoby dotarło do niego dopiero po dłuższej chwili.

- Co to jest?! - spytał zaskoczony brunet.

W lustrze jego odbicie było ubrane w falbankową, przezroczystą koszulę nocną. Dodatkowo przybraną złotem, srebrem i wycieńciami w najmniej odpowiednich miejscach.

- Co to ma znaczyć?! - spytał wściekły.

Jakkolwiek nic go przed chwilą nie interesowało. Teraz postanowił pomścić taką obrazę swej osoby.

- Coś ci przeszkadza? - zapytał kruczowłosy.

- Wszystko! - krzyknął Harry.

- Łącznie z tobą samym?

Brunet zdenerwował się naprawdę. Niedość, że morderca jego rodziców ubrał jego w tak dziwaczny sposób, to jeszcze drwi sobie z niego.

- Nie podoba mi się to jak mnie ubrałeś. - powiedział starając się zachować spokój - To jest nienormalne.- dodał.

- A co w tym jest nienormalnego? - spytał rozbawiony głos Voldemorta.

- To--jest--żeński--ubiór. - powiedział Harry zaznaczając wyraźnie każde słowo.

- Nie. - odparł krótko kruczowłosy, zmieniając ton swego głosu na bardziej poważny.

- Co? - zapytał głucho chłopak.

- To NIE jest żeński ubiór. Nie ma miejsca na biust. - Harry spojrzał uważnie i okazało się rzeczywiście, że ta koszula nocna nie może być dla kobiety. Dokładnie, to miał wrażenie, że ten ciuch został zrobiony... "Dla ciebie. - usłyszał głos Voldemorta - Ta koszula jest dla ciebie. - powtórzył Czarny Pan. - Tak jak i reszta ubrań w tamtej szafie, - krwistooki wskazał na jeden z mebli - a dokładniej wszystko w tej komnacie jest twoje łącznie z komnatą.

Harry spojrzał totalnie zaskoczony na starszego mężczyznę. Czy on sobie robił z niego żarty?

- Co mam rozumieć przez twoje ostatnie zdanie? - zapytał podejrzliwie.

- To, że teraz tu mieszkasz. - odpowiedział mu kruczowłosy. - Jeśli byś czegoś chciał, wezwij skrzata. Nazywa się Truflek.

Ale dlaczego?! - krzyknął zielonooki. - Co to ma znaczyć?! Po co to robisz? O co ci chodzi?

Brunet chciał jak najszybciej dowiedzieć się co za pomysły chodzą Lordowi Voldemortowi po głowie i jaki one mają związek z nim. Lecz na te pytanie nie dostał odpowiedzi. Czerwonooki nacisnął klamkę u drzwi i wyszedł zamykając je za sobą cicho. Harry rzucił się do nich, lecz po próbie otworzenia ich zdał sobie sprawę, że są zamknięte. Różdżka. Zielonooki rozejrzał się po swym więzieniu w poszukiwaniu jej, ale nigdzie nie było po niej śladu.

- Co za głupota. - powiedział sam do siebie. - Przecież, jeśli chce mnie tutaj więzić, to na pewno nie zostawił mi niczego pomocnego w ucieczce.

Harry podszedł do drzwi balkonowych, nacisnął klamkę i uchylił je. Lecz nie minęła sekunda, gdy te same drzwi zamknęły się z trzaskiem, a przed chłopakiem ukazał się napis z krwi "Gdzie się wybierasz N.A.G.O.?!", który po chwili wsiąkł w powietrze. Brunet westchnął.

- Wszystko w tej komnacie jest moje. - znowu zaczął rozmawiać sam z sobą. - Więc czemu, by nie zobaczyć, co tu mamy.

Podszedł do szafy w poszukiwaniu lepszego stroju niż obecny. Po otwarciu jej przeżył jeszcze większy szok niż te poprzednie razem wzięte. Całą jego garderoba składała się z ekskluzywnych, falbankowych sukien, pozłacanych rajstop, przezroczystych halek, koronkowych majteczek i najróżniej zdobionych pantofelków (nie zawsze z obcasem). Harry na widok tego rodzaju odzienia uznał, że nie ma potrzeby się przebierać (do koszuli się już przyzwyczaił, a inne stroje obecne w tym pokoju, jego męska strona - albo dokładnie cały on - odmawiały założenia).

Zielonooki postanowił posprawdzać, co się znajduje w szafkach. Pierwsza - naszyjniki, druga - pierścionki, trzecia - kolczyki (Harry sprawdził czy aby nie pojawiły mu się dziurki w uszach - na jego szczęście nie było), czwarta - broszki, piąta - bransolety, szósta i każda następna były zapełnione rzeczami do komnaty - jak ozdoby na lampy, świeczniki, a także zapasowa pościel, czy firanki. Wszystko ekskluzywne i kosztowne.

Brunet uznając, że nic przydatnego nie znajdzie (ledwie spojrzał na regał z książkami, po zobaczeniu kilku znanych romansideł, a także tytułów, typu "Pierwszy raz", "Wymarzona noc" czy "Miłość, a Nienawiść" uznał, że najlepiej będzie trzymać się od tego z daleka) postanowił położyć się na łóżku i "liczyć barany". Jedyny plus, jaki znalazł z zapoznania się ze swym więzieniem było to, że miał mniej więcej pojęcie, co Lord Voldemort chce zrobić; GWAŁT, ale to już nie był plus.

Rozdział II Zaręczyny

Na następny dzień Harry obudził się jeszcze przed świtem. W przeciwieństwie do wczoraj, gdy śnieg prószył tak gęsto, że nic nie można było zobaczyć, dziś nie padał w ogóle. Brunet wstał z łóżka i wyjrzał za okno. Jego oczy ujrzały ogromny ogród przykryty grubymi warstwami śniegu. Dokoła niego był mur, a za nim rozpościerał się las, który o tej porze roku był cały w bieli, tylko od czasu do czasu jakieś iglaste drzewo wyłaniało się ze swą ciemną zielenią.

Chłopak miał wielką ochotę wyjść na dwór, ale wiedział, że przy obecnym stanie rzeczy nie miał na to szans. Położył się z powrotem na łóżko i poczuł, że jest głodny, czemu nie można było się dziwić, bo nie jadł już nie wiadomo ile czasu.

- Truflek! - wezwał skrzata, który zaraz się przed nim pojawił.

- Czego sobie Pani życzysz? - spytał

"Pani?! Mogę się założyć, że ten zbok Voldemort kazał mu tak się do mnie zwracać." - pomyślał Harry, po czym na głos powiedział - Śniadania.

Skrzat odszedł, a po chwili wrócił niosąc tacę z jedzeniem, którą postawił na łóżku przed zielonookim, po czym zniknął.

Brunet zaczął jeść, albo raczej pożerać, to co miał przed sobą. Gdy skończył położył głowę na poduszkę i przekręcił ją na lewą stronę, tak by móc obserwować, co się dzieje na dworze. Po paru minutach usłyszał pukanie do drzwi, które następnie zostały delikatnie uchylone, a do komnaty wszedł najmniej proszony gość.

- Truflek oznajmił mi, że już wstałeś. - wytłumaczył Czarny Pan.

- Taa - odparł Harry wciąż patrząc za okno.

Voldemort spojrzał na niego, potem na pogodę i zwrócił się do chłopaka:

- Chcesz wyjść na dwór?

Brunet zerwał się z łóżka i spojrzał na mężczyznę oszołomiony.

- Mogę?! - spytał

- Oczywiście. - zezwolił kruczowłosy.

Zielonooki podbiegł do drzwi, a potem odwrócił się do krwistookiego.

- Mogę? - spytał jeszcze raz.

- Oczywiście, że możesz, ale najpierw musisz się ubrać - wytłumaczył Voldemort.

Harry pobladł na myśl o włożeniu tych dziwacznych ubrań, które ma w szafie.

- To ja zostaję. - rozmyślił się.

- Niestety, Harry. - zaczął kruczowłosy - Przebywanie przez cały czas w zamkniętym pomieszczeniu szkodzi twemu zdrowiu, więc ubierzesz się i wyjdziesz zarzyć trochę świeżego powietrza.

Nim ciemnowłosy się spostrzegł Czarny Pan wyjął różdżkę i zdjął z niego koszulę nocną, a po chwili z szafy wyleciała halka, która sam włożyła się na Harrego, potem rajstopy, następnie wzorzyste kozaki i na końcu wyleciała błękitna suknia przybrana gdzieniegdzie bielą. Choć brunet krzyczał i wyrywał się jak mógł, to i tak wszystkie ubrania założyły się na niego. Wtedy znikąd przyleciał kożuch i nałożył się na pozostałe ciuchy jako przykrycie.

- Możemy iść. - powiedział czerwonooki, po czym złapał chłopaka za ramię i wyszli z komnaty.

Harry był zbyt skołowany, tym co się działo dokoła niego, by opierać się. Voldemort szedł szybko, dużymi krokami, a Harry próbując nadążyć trzy razy potknął się (winą tego był rodzaj sukni i butów, do którego nie był przyzwyczajony) za każdym razem wpadając na starszego mężczyznę. Po czwartym upadku kruczowłosy wziął go na ręce i wyniósł jak pannę młodą. W momencie gdy znaleźli się na dworze Czarny Pan postawił go na ziemi.

- Jesteśmy na miejscu - oznajmił, po czym wziął go pod rękę i obaj ruszyli scieżką przez zaśnieżony ogród.

- Powiedz mi - odezwał się ciemnowłosy. - Czego ty tak naprawdę ode mnie chcesz?

- A nie potrafisz się domyślić?

- Nie!!! To znaczy... eee... myślałem o gwałcie, ale... - Voldemort zachichotał się - Co?! - zdenerwowało to bruneta. - Po tym jak mnie ubierasz, co można pomyśleć?!

Krwistooki spojrzał na chłopaka:

- Więc uważasz, że chcę cię zgwałcić.

- Uważałem. - poprawił Harry - Ale twoje zachowanie nie pasuje do gwałciciela. - odczekał chwilę, po czym powtórzył pytanie - O co ci właściwie chodzi?

Czarny Pan odwrócił od niego wzrok.

- Hej! - zielonooki zagrodził mu drogę. - Odpowiedz! - rozkazał.

Kruczowłosy pogrzebał w swojej szacie przez moment, następnie wyjął złoty pierścionek ze szmaragdowym oczkiem i powiedział:

- Odpowiem, gdy zgodzisz się na ten pierścionek.

Harry skrzywił się na myśl o jeszcze jednej ozdobie.

- Jeszcze trochę i zacznę wyglądać jak choinka - wymamrotał, natomiast głośno odparł - Zgoda.

Lord Voldemort wsunął mu pierścionek na palec serdeczny u prawej ręki, po czym odszedł parę kroków i zwrócił się do bruneta:

- Tak się składa Harry, że planuję ślub.

- Ze MNĄ ?!?!

- Dokładnie.

- Ja... Nie... Nigdy... Nie z tobą... - próbował coś wydukać ciemnowłosy.

- Sądzę, że jednak ślub się odbędzie i jak na razie nie widzę kłopotów; przy pierścionku zaręczynowym nie było rzadnych.

- Jakim pierścionku zaręczynowym?! - wyrwało się nagle zielonookiemu.

- Tym, który masz na prawej ręce. - padła odpowiedź Voldemorta.

Harry był na siebie wściekły. Na jego prawej ręce znajdowało się coś, co powiniem jak najszybciej się pozbyć. Łatwo mówić. Voldemort mu grzecznie wytłumaczył, że bez magii i odpowiedniego zaklęcia nie da rady ściągnąć tego. Po kilku bardzo bolesnych próbach dał sobie spokój i obeciał sobie, że na ślub tak łatwo nie pozwoli się nabrać.


Rozdział III Draco Malfoy

Następne kilka dni nie były niczym nadzwyczajnym. Pobudka w tej samej komnacie, śniadanie, odwiedziny Volda (Harry uznał, że jego imię jest za długie, a po drugie gdy był wściekły mógł zmienić z Vold na Voldrań), następnie spacer po dworze, obiad w ogrodzie, na wieczór powrót do komnaty, kolacja i spanie. Do codzienności można też dołożyć obrzydliwe (według zielonookiego) stroje zmieniane każdego nowego ranka, głupie (według ciemnowłosego) zachowanie Volda i sprytne (według Harrego) czyhanie na pułapki ślubne.

Tego dnia brunet siedział na swoim łóżku czytając jedną z tych idiotycznych książek o tytule "Romantyczne przygody w świetle księżyca". Dzisiejszego dnia Vold nie przyszedł do niego, tylko przekazał przez Truflka wiadomość, że nie będzie go dziś cały dzień.

"...bardzo romantycznym sposobem na spędzenie nocy poślubnej jest też wyjazd nad rzekę ukrytą w lesie. Można wtedy wędrować wzdłuż rzeki pod koronami drzew przykrywających niebo. Wbrew wszystkim przesądom to jest równie wspaniałe jak wędrówka pod gołym niebem..."

Harry zakmnął książkę uznając, że jeszcze trochę i zacznie chcieć ślubu z Voldem. Leżał na łóżku. Spojrzał na baldachim i w tym samym momencie usłyszał pukanie do drzwi. "Vold - pomyślał - Przecież powiedział, że nie będzie go dziś cały dzień". Usiadł na łóżku i przyjrzał się drzwią. "Przesłyszało mi się" uznał i położył się na łóżku. Pukanie się powtórzyło. Harry spojrzał na drzwi i poczekał. Po kilku minutach pukanie znowu się powtórzyło.

To już było dziwne.

- Proszę. - powiedział.

Osoba z drugiej strony nacisnęła klamkę, ale jakoś wachała się z wejściem.

- Możesz wejść. - powtórzył.

Drzwi się otworzyły i do komnaty wszedł młody blondyn, który nie spoglądając nawet na bruneta, natychmiast się skłonił i powiedział uniżenie.

- Pani! Czarny Pan kazał mi być Twym towarzyszem, Pani. Mam Cię słuchać i wykonywać wszystko co mi rozkażesz, Pani. A także uczyć Cię manier i zachowania znacznie wyżej postawionych czarodziei czystej krwi, Pani. Jako że masz wkrótce zostać żoną Czarnego Pana, chciał też żebyś przyzwyczaiła się do nazywania Cię Czarną Panią, Pani. - Draco Malfoy skończył mówić i najwyraźniej czekał teraz na rozkaz, który Harry z chęcią mu dał:

- Przynieś jakieś gry; np: szachy lub karty.

- Tak jest, Pani! - wykrzyknął niebieskooki i wybiegł wykonać rozkaz.

Wrócił po pięciu minutach trzymając w rękach nie tylko szachy i karty, ale też pełno innych gier. Wysunął je przed siebie, a głowę wsadził między ramionami i przyglądał się pięknie zdobionemu dywanowi o wiele mniej ciekawemu niż chłopak w sukience, który siedział na łóżku.

Gdyby to były szkolne czasy. Harry z pewnością by poniżył Malfoya, ale w obecnej sytuacji, miał o wiele większą ochotę zagrać z nim w szachy, niż czytać te badziewne książki. Lecz żeby móc z nim zagrać tak by patrzył oczami na szachownicę a nie gapił się na swoje kolana trzeba było najpierw go ocucić z usłużnej pozy do jakiej najprawdopodobnie ("na pewno" pomyślał Harry) przyuczył go krwistooki.

- Nie rób z siebie idioty, Malfoy, i przynieś tu te gry! - powiedział ostro, a w myślach dodał: "zareaguj tak jak zwykle!"

Malfoy nie podnosząc głowy przyniósł, to o co go proszono.

- Połóż je na łóżku! "spójrz na mnie ty cymbale!"

Blondyn nadal z głową patrzącą na dół położył gry na łóżku

- Rozpakuj szachy i przygotuj je do gry! "podnieść tą pustą łepetynę!"

Niebieskooki ciągle trzymając pochyloną głowę rozpakował i przygotował jedną z gier. "Zaraz go kopnę" pomyślał zielonooki, lecz na głos powiedział:

- Draconie Malfoyu, czy zechciałbyś zobaczyć komu służysz?

- Nie ośmieliłbym się Pani.

- W takim razie rozkazuję ci, żebyś na mnie spojrzał.

Blondyn powoli niepewnie zaczął unosić głowę do góry. Najpierw jego wzrok padł na nogi, potem na tułów i ręce. Czym wyżej chłopak podnosił głowę, tym większe stawały się jego oczy, czemu nie można się było dziwić, gdyż Czarna Pani okazała się rodzaju męskiego. W momencie gdy wzrok stanął twarzy bruneta, jego oczy były jak dwie dynie, by po chwili z jego gardła wydarło się:

- Potter! Jak śmiesz?! Gdzie jest Czarna Pani?!

- Nie wiem o kim mówisz, ale jak chodzi ci o osobę, którą Vold ma zamiar zmusić do ślubu -- to JA.

- Co? - spytał niedowierzający, ledwo trzymający się na nogach blondyn.

- Draco - zaczął spokojnie brunet - Vold na pewno przysłał cię tu byś mi usługiwał, ale ja sług nie potrzebuję, jedynie kogoś do rozrywki (dop. autora: nie takiej rozrywki, nie takiej). Po czym położył rękę na szachownicy - Chcesz grać w szachy?
Blondyn kompletnie osłupiał. Harry nie odzywał sie dając mu czas na poukładanie nowych nietypowych wiadomości w swoim umyśle. Po kilku minutach młodzieniec zamrugał oczami i będąc nadal w szoku wymruczał:

- Czarny Pan chce cię poślubić?

- Dokładnie. Nawet noszę pierścionek zaręczynowy. - wysunął prawą rękę naprzeciwko twarzy Malfoy'a, który zrobił niedowierzające oczy. - Oczywiście nie noszę go z własnej woli, po prostu nie mogę go ściągnąć. - dodał Harry dowcipnym tonem.

Blondyn kiwnął głową na znak zrozumienia, ale było wyraźnie widać, że nie czuje się najlepiej w tej sytuacji.

- To chcesz grać w szachy? - powtórzył pytanie zielonooki.

Drugi chłopak po usłyszeniu Harrego ocknął się i przytaknął z niemym "tak". Brunet odsunął się na łóżku robiąc miejsce dla Dracona, który przyjął zaproszenie. Po pół godzinie blondyn przyzwyczaił się do "Czarnej Pani", a "ją" tak "wciągnęły" wytęsknione szachy, że na koniec dnia "oboje" byli zadowoleni i blisko siebie jak najlepsie przyjaciele.


Rozdział IV Ślub

Nazajutrz rano Harry smacznie spał w łóżku, gdy poczuł, że ktoś go podnosi, a następnie wynosi na rękach z pokoju, żeby po jakimś czasie położyć go na kanapie. Owa osoba przeszła palcem po jego nosku, po czym spoczęła na lekko rozchylonych wargach.

- Apetyczne. - wyszeptał mu znajomy głos do ucha przygryzając je lekko.

- Mmmm... - wymruczał sennie brunet i uchylił powieki.

Jego wzrok padł na bladą twarz z czerwonymi oczami. Patrzył nieprzytomnie na krwistookiego, gdy po chwili poczuł zimne palce gładzące jego policzek.

Oderwał się jak oparzony. Vold uśmiechnął się do niego:

- Dzień dobry, Panno Młoda.

- Jaka Panna Młoda?! - wrzasnął zielonooki.

- Mam zaszczyt Ci ogłosić, O Pani Mego Serca, że dziś nadszedł dzień naszego ślubu. - powiedział delikatnie, wykonując przy tym romantyczne sceny, gdzie na koniec pocałował chłopaka w dłoń - Z uwagi, że Pan Młody nie powinien widzieć Panny Młodej przed ślubem, JA już wychodzę i przygotowanie Ciebie, MÓJ I TYLKO MÓJ kwiatuszku, pozostawiam Draconowi - po czym wyraz jego twarzy z romantycznej stał się zimny i pusty. - Draco! - krzyknął. Blondyn pochylony wszedł do pokoju. - Wiesz co masz robić?

- Tak, Panie. - odparł pokornie niebieskooki.

Vold podszedł do drzwi, uchylił je, po czym odwrócił się i rzucił oczko do Harrego - Oczko, za które brunet miał ochotę go zabić.

Po wyjściu Czarnego Pana, blondyn podniósł pytająco oczy na zielonookiego. Ten natomiast rzucił jakby od niechcenia:

- Oczywiście, że wolę gdy nie robisz z siebie głupka.

Na tę odpowiedź Draco wyprostował się i rzekł:

- Harry, będzie lepiej dla ciebie jeśli przygotujesz się do ślubu z własnej woli.

- Za nic! - było jedyną odpowiedzią chłopaka.

- Rozumiem - odparł blondyn wyjmując różdżkę. Harry na widok owej rzeczy przypomniał sobie o swojej, a także że jej nie posiada obecnie przy sobie i zrozumiał w jak trudnej sytuacji się znalazł.

Niebieskooki machnął różdżką, a Harry krzyknął, protestując i próbując przeciwstawić się nieuniknionemu.

***

Vold przyjrzał się uważnie miejscu, gdzie miał odbyć się ślub. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Mrocznie, ponuro ale również nastrojowo.

- Lumos. - cała gwardia świec dała blask i trochę ciepła do owego ciemnego miejsca.

- Panie.

Krwistooki odwrócił się twarzą do Lucjusza i Narcyzy, którzy mieli być świadkami ślubu.

- Dobrze. Teraz brakuje tylko Panny Mlodej. - powiedział cicho, po czym uderzył ręką w Ołtarz, spod którego dochodziły szepty układające się w jakąć modlitwę. - Drogi Ojcze Święty - zaczął szeptem tak, żeby tylko ksiądz mu go słyszeć - nie przyprowadziłem Cię tutaj abyś siedział w ukryciu pod ołtarzem. Tylko chciałbym byś zechciał dać ślub dwóm ćwierkającym wróbelką, które chcą być już na zawsze razem. Wyjdź, gdyż zaraz zjawi się tu me Serduszko. - Ojciec Święty wychylił się powoli. - Po ślubie będziesz mógł sobie pójść.

Drzwi otworzyły się powoli, do sali wkroczyła delikatnym krokiem Panna Młoda w mlecznoróżowej sukni. Włosy owej osoby były długie, lśniące koloru głębokiej czerni, rozpuszczone lecz pięknie ułożone przez wiatr. Twarz miała zakrytą, w rękach trzymała bukiet z dzikich róż i innych polnych kwiatów o barwie różu i bieli. Szła swobodnie choć miała długą suknię i pantofelki na obcasie, wyglądała raczej jakby płynęła ponad zimną, kamienną posadzką.

Na twarzy Czarnego Pana wykwitł uśmiech triumfu, gdy owa osoba podeszła do swego przyszłego męża i przytuliła głowę do jego ramienia. Ksiądz rozpoczął ślub, starał się zachować spokój, lecz jego nogi trzęsły się na przekór jego próbom ukojenia nerwów.

- Szybciej. - syknęła postać Lorda Voldemorta.

- Czy ty chcesz go poślubić? - zapytał ksiądz bruneta.

- Tak. - odpowiedział delikatnie i namiętnie.

- A ty?

- Oczywiście. - odparł krwistooki.

- Więc jesteście małżeństwem. - dokończył ksiądz. - Możecie się pocałować. - dodał robiąc znak krzyża i wybiegając szybko przez tylne drzwi.

Czarny pan pocałował namiętnie obecnie już swoją żonę.



Rozdział V Noc poślubna

Po całym ślubie, a następnie weselu, gdzie wszyscy śmierciożercy dowiedzieli się o tożsamości małżonki swego Pana, oboje udali się do dużej komnaty z ogromnym łożem.

Wtedy to kruczowłosy wskazał różdżką na Harrego i cicho powiedział - Finite Incantatem.

Cisza. Blask. A po chwili...

- Jak mogłeś - odezwał się wściekły i jednocześnie pełen bólu głos bruneta. - Jak mogłeś mi to zrobić?!

Vold nic nie odpowiedział, jedynie wziął w swe ręce twarz młodzieńca, po której teraz płynęły łzy upokorzenia i pocałował go delikatnie. Chłopak zamknął oczy. Może jego mąż był sadystą i wariatem, ale trzeba było przyznać, że całować umiał. Rozchylił szerzej swoje wargi. Wiedział, że przegrał. Nie było powodu, by dłużej walczył. Obecnie był w zamku Czarnego Pana, ubrany w jakąś suknię i po ślubie.
Właśnie! Jest po ślubie! Po ślubie z Lordem Voldemortem, więc co mu jeszcze zostało?!

- Dziewiczość. - powiedział jakiś cichy głosić z tyłu jego głowy.

- Zgadza się. - przyznał mu rację Harry.

Została mu jeszcze dziewiczość - tak ważna rzecz. Tej rzeczy na pewno nie odda tak łatwo. Z całej siły odepchnął od siebie drugą osobę, która skrytykowała to kąśliwie z nutą rozbawienia w głosie:

- Już po rozpaczy?

- Nie byłem w żadnej rozpaczy? - odpowiedział hardo chłopak.

- Doprawdy? A te łezki? - przejechał palcem po jeszcze mokrym policzku zielonookiego.

- To przez ciebie! - odparł - Przez to jak mnie upokorzyłeś, draniu! - nie mógł się powstrzymać, by nie dodać ostatniego słowa.

- Przed czym tak się bronisz?

Harry przełknął ślinę, krwistooki trafił w czuły punkt.

- Boisz się nocy poślubnej? - dalej pytał przyglądając się mu.

- Nie miałem pierwszego razu. - wyrwało się młodzieńcowi.

- Oh, miałeś. - powiedział ponętnie mężczyzna, a na twarzy zielonookiego pojawił się wyraz przerażenia.

- Co?! - wyksztusił chłopak.

- Miałeś, mój króliczku. Ze mną.

Harry usiadł na łóżku, z trudem mógł złapać powietrze. A więc nic mu nie zostało. Nic.

Vold podszedł do niego. Popchnął go lekko na łóżko. Po czym zaczął go rozbierać. Powoli. Namiętnie. W końcu zielonooki się nie opierał.

Znikąd nacisnął palcem jego sutka. Chłopak nabrał gwałtownie powietrza.

Czerwonooki zaczął bawić się przy wcześniej wspomnianym miejscu, ku jego radości młody brunet wzdychał i wydawał odgłosy wyraźnie zapraszające starszego mężczyznę do kontynuowania, który z wielką przyjemnością wykonywał to dobierając się do coraz bardziej ciekawych miejsc.

Harry nie mógł uwierzyć, że mu tak dobrze. Dobrze? Dobrze - to mało powiedziane, on czuł się wspaniale! Vold pieścił ustami i jedną ręką jego sutki, szyję, ręce (zwłaszcza zgjęcia i dłonie), brzuch, a nawet pod pachami, gdy w tym czasie drugą ręką rozpinał mu spodnie.

Nie minęło dużo czasu, a cały ubiór Harrego łącznie z bielizną leżał na ziemi, gdy on sam był poddawany najróżniejszym pieszczotą. Kruczowłosy na chwilę przestał i przyjrzał się twarzy chłopaka. Była taka słodko-zdziwiona z powodu przerwania wcześniejszych przyjemności.

- Podoba ci się? - spytał go krwistooki.

Brunet nie odpowiedział, tylko odwrócił wzrok rumienąc się jak dojrzała wisienka.

- Zdaje mi się, że bardzo ci się podobało.

- Wcale nie. - zaprzeczył zielonooki wciąż rumieniąc się.

- Wiesz, w takim przypadku nawet nie muszę używać legilimencji, gdyż twoje ciało mówi za ciebie. - przejechał palcem po stwardniałej męskości młodego chłopaka, który pisnął, po czym zatkał sobie usta ręką.

Voldemort spojrzał na niego z zainteresowaniem.

- Po pierwsze, to zabierz te rączki od swej buzi i pozwól ponieść się emocjom - delikatnie wziął dłonie Harrego i odsunął je na bok - a po drugie nie wiedziałem, że umiesz piszczeć. - Brunet zarumienił się teraz jak bardzo dojrzała czereśnia, co nie bardzo pasowała do zielonego koloru jego oczu.

Voldemort uśmiechnął się i pocałował chłopaka w policzek, po czym wyszeptał do ucha:

- Jeśli przyznasz, że ci się TO podoba. To powiem ci "prawdę".

- Jaką "prawdę"? - zaciekawił się Harry.

- "Prawdę" o bardzo ważnej sprawie.

- O tym dlaczego mnie tu więzisz?

Krwistooki nic na to nie odpowiedział tylko patrzył w zielone oczy młodszego chłopaka.

- Jeśli powiem, że mi się TO podoba, to wcale nie znaczy, że tak jest naprawdę.

Kruczowłosy nadal nic nie mówił.

- Powiem to tylko dlatego, że chcę znać twoje prawdziwe zamiary. Nic więcej.

Czarny Pan wciąż nie reagował.

- To co robiłeś nie sprawia mi ani trochę przyjemności...

Lord Voldemort uśmiechnął się.

- ...Ale, zgoda. Powiem to: "Przyznaję, że mi się podoba" - wyrecytował, po czym dodał od siebie - ale tak naprawdę to wcale mi się nie...

- Dziś jest twój pierwszy raz. - wyszeptał jego mąż.

- ...nie podoba to. Ani trochę... co?

- Dziś jest twój pierwszy raz.

- Pierwszy raz? Przecież powiedziałeś, że zabrałeś mi dziewiczość... - Harry zachłysnął się powietrzem robiąc przy tym duże oczy. - KŁAMAŁEŚ?!

Kruczowłosy uśmiechnął się triumfująco.

- Dlaczego? - wydusił z siebie zielonooki po tym jak zdołał złapać oddech.

- Jeśli wyrywałbyś się, musiałbym użyć siły, aby cię uspokoić. Wtedy twoja delikatna i piękna cera uległaby uszkodzeniu od sznurów, łańcuchów albo innych sposobów przytrzymania cię w miejscu.

- I tak ci się nie uda. Jeszcze mi nic nie zrobiłeś i ci nawet nie pozwolę.

- Nic nie zrobiłem? Wręcz przeciwnie, słonko. Wyraźnie zaznaczyłem, że należysz do mnie, CAŁY. - po czym wskazał chłopakowi dziesiątki malinek na jego ciele.

- I co z tego? Zmyję je. - odparł pewnie brunet.

Voldemort zaśmiał się.

- Z czego się śmiejesz?

- Twój brak informacji na temat spraw erotycznych jest słodziuśki.

- Co masz na myśli?

- Nic. Idę spać. - po czym przekręcił się na drugi bok. - Ty też nie siedź długo.

- A gdzie miałbym spać? - spytał Harry wyraźnie nie akceptując mężczyzny obok.

- Gdzie chcesz. - odparł kruczowłosy. - Ale najbardziej chciałbym cię przy sobie.

- Chciałbyś. - było ostatnim słowem jakie powiedział, po czym zabrał jedną poduszkę z łóżka i położyć się na dywanie. Niedługo potem usnął.



Rozdział VI Kąpiel

Harry otworzył oczy. Leżał na dywanie w nie zaprzyjemnym pokoju. Mrocznym i cichym. Powoli się podniósł.

- Auu... - wyrwało się z jego ust.

Okazuje się, że spanie na dywanie nie jest tak proste jak wygląda. Brunet czuł się obolały od czubków palców u nóg po czubki palców u rąk. Z trudem wstał i wyprostował się.

- Może masaż? - usłyszał znajomy głos z tyłu.

- Nie. Za nic sobie nie wyobrażam być masowanym przez ciebie.

- Masz rację. Mam zbyt wysokie mniemanie o sobie, żeby masować komuś plecy. Miałem na myśli Dracona, w końcu przydzieliłem mu opiekę nad tobą.

- Nie, nie potrzebuję. - odtrącił ofertę. - Gdzie mógłbym się wykąpać?

- Nadal chcesz zmyć te czerwone plamki, którymi cię pozaznaczałem wczoraj? - zapytał dowcipnie kruczowłosy.

- Tak! - pewnie odpowiedział chłopak.

Voldemort roześmiał się.

- Jak chcesz się śmiać to możesz, tylko najpierw powiedz, gdzie jest łazienka!

Czarny Pan opanował się.

- Truflek. - powiedział cicho.

Skrzat pojawił się na środku komnaty.

- Czego sobie Pan życzy?

- Zaprowadź me maleństwo do łazienki i uważaj by nie "zboczył z drogi".

- Tak, Panie. - zaskrzeczał skrzat po czym podszedł do drzwi. - Proszę za mną, Pani.

Harry spojrzał na Voldemorta.

- Nie martw się. Nie "zboczę z drogi". Co najwyżej "zgubię się" w drodze powrotnej. - Harry poprawił krwistookiego uśmiechając się szeroko.

Czarny Pan odwzajemnił uśmiech.

- Jeśli "zgubisz się", to cię "znajdę". - odparł.

Brunet odwrócił się i poszedł za skrzatem.

Droga do łazienki od komnaty jego męża okazała się być długa, ale z zaledwie trzema skrętami. Po zaprowadzeniu na miejsce swej Pani skrzat ukłonił się i odszedł. Harry został sam. Jakkolwiek myśli o ucieczce kręciły się w jakimś małym kącie jego głowy, to uważał zmycie malinek za najważniejszą obecnie sprawę. W końcu jeśli Vold nie będzie miał dowodów, to mało prawdopodobne, aby ktokolwiek uwierzył, że Harry jest jego żoną.

Powoli otworzył drzwi do łazienki. Z początku oniemiał na jakość łazienki. Można by szybko określić jako klasę 1 albo i wyżej, jeśli jest to możliwe. Delikatne ozdoby, wszystko zrobione z drogich kamieni i najlepszego, nierdzewnego metalu, a nie betonu czy drewna. Szafki całe ze szkła. Umywalki z bursztynu. Podłoga z szafirów. Sufit w rubinach. Ściany - były jak malowidła, lecz zamiast farb użyto naturalnych kolorów drogocennych kamieni.

Idąc dalej była trzy-warstwowa zasłona zrobiona z jedwabiu. Za nią znajdowała się ogromna wanna. 10 razy większa niż normalna. Była w kształcie serca, gdzie dokoła niej ułożone były kwiaty stworzone z drogocennych kamieni. Woda w wannie była gotowa. Harry zanurzył dłoń. Tak jak sądził - ciepła, w sam raz do kąpieli.

Zdjął z siebie ubrania i wszedł do wody, położył się i odprężył.

- Ahh... - odetchnął, mrużąc oczy i zapominając się.

- Aż tak przyjemnie?

Zielonooki otworzył oczy. Po przeciwnej stronie wanny, patrząc się na niego, siedział ten, którego być tu nie powinno - według Harrego.

- Po co tu przylazłeś?

- Wziąźć z tobą kapiel.

Brunetowi ciarki przeszły po plecach na wskutek nadchodzącego zagrożenia. Przysunął się bliżej krawędzi wanny.

- Boisz się? - na pozór grzecznie zapytał go Voldemort

- Nie.

Krwistooki przysunął się bliżej, aż za blisko. Prawie stykali się nosami. Harry odwrócił twarz i wtedy dostał buziaka w policzek.

- Moje. - wyszeptał kruczowłosy.

Młody chłopak próbował wstać i wyjść, ale silne ręce jego męża zatrzymały go trzymając za nadgarstki.

- Gdzie uciekasz?

- Puść mnie!

Mężczyzna zwolnił uścisk, ale nadal nie pozwalał swej żonie odejść. Patrzyli sobie w oczy.

- Puść mnie. - powtórzył chłopak.

- Nie. - odpowiedział Czarny Pan.

- Dlaczego? Czego ty ode mnie chcesz?

- Ciebie.

- Za nic nie uwierzę, że się zakochałeś.

- Nie zakochałem się.

- To po co mnie chcesz.

Voldemort dotknął jego blizny.

- Masz coś co należy do mnie.

- Cząstkę twojej mocy?

- Zgadza się.

- I chcesz ją z powrotem?

- Nie do końca.

Harry zamyślił się.

- Nie rozumiem. - odparł.

- Chcę ciebie jako najważniejszą dla mnie osobę.

- Chcesz żebym był śmierciożercą?!

- Moją żoną.

- Twoją żoną? Za nic.

- Już jesteś.

Brunet spuścił oczy. Voldemort miał rację. On - Harry Potter - był już jego żoną.

- Teraz trzeba cię jedynie nauczyć posłuszeństwa wobec swego męża - pana domu.

- Marzy ci się.

- Jak do tej pory wszystkie moje marzenia spełniły się.

- Oprócz tego.

- A ja sądzę, że też się spełni.

- W jaki sposób?

- Zastanów się, co będzie jak będziesz niegrzeczny?

- Masz zamiar mnie szantażować?

- Nie szantażować, słoneczko. Nauczyć posłuszeństwa.

- Nie dasz rady.

- Prawda, jesteś trudnym uczniem. Ale ja jestem Lordem Voldemortem - najlepszym nauczycielem.

Młodszy chłopak nic nie odpowiedział.

- Cóż, na razie zostawię cię samemu i tak nie dasz rady "zgubić się" w drodze powrotnej. - orzekł po czym wyszedł z wody, zarzucił na siebie szlafrok i poszedł w kierunku drzwi.

- Aj! - zatrzymał się w wyjściu. - Przypomniało mi się coś, okruszynko. Malinki są niezmywalne. - oznajmił i roześmiał się. Jego rozbawienie było jeszcze słychał długo po jego wyjściu.

- Głupek. - powiedział do siebie Harry. - Nie wierzę, że tego się nie da zmyć. - Po czym wziął gąbkę do ręki i energicznie zaczął szorować swoje ciało.

Po pół godzinie starań musiał przyznać, że Voldrań miał rację. Czerwone plamki, które zostawił mu na ciele za nic nie chciały zejść. A od mocnego szorowania niektóre zrobiły się jeszcze bardziej czerwone. Zielonooki westchnął. Kruczowłosy naprawdę był najlepszym strategiem. Harry czuł, że przegrał, ale wbrew temu jego gryfońska strona postanowiła nadal walczyć.

Na dziś mu wystarczyło. po wyjściu z łazienki na korytarzu czekał skrzat, który miał go odprowadzić do jego komnaty. Przy okazji był na tyle miły, by oznajmić że jeśli skręci w złą stronę to wpadnie pułapki, które z jakiegoś powodu zastawił tam jego mąż. Tak więc poszedł prosto za skrzatem. Swoją sytuację postanowił przemyśleć później.


Rozdział VII Nie!

"...Jakiekolwiek kiedykolwiek chodziły po świecie kłótnie, to największa była o najpotężniejszy rodzaj magii - biała czy czarna. Czarodzieje czy Czarnoksiężnicy. Ostatecznie wśród czarnej magii znaleziono przerażającą klątwę. Mogła ona sprawić, że osoba mająca coś takiego samego jak rzucający czar lub będąca z nim widocznie lub wyczuwalnie (mająca taką samą moc magiczną, charakter) spokrewniona mogły stać się twymi najwierniejszymi sługami. Być jak twe ręce i nogi. Tak samo myśleć i robić wszystko co by dana osoba-władca chciał - bez rozkazu, bez zbędnych słów..."

Voldemort zamknął grubą książkę leżącą na stole. Gdyby ktokolwiek dowiedział się, że zamierza uczynić Harrego swym najwierniejszym sługom, z pewnością uznałby to za niemożliwe. Ale w tym wypadku była jedna mała różnica. Po wszystkim Harry byłby tylko jego "ręką" bez własnego mózgu, bez zdolności do myślenia inaczej niż jego pan - Lord Voldemort. Co on by sobie pomyślał - zielonooki już by robił, bez uczuć, bo w końcu byłby tylko jak ręka.

***

Brunet przez całą poprzednią noc nie mógł zasnąć, więc teraz kiedy był już dzień spał w najlepsze. A przynajmniej do czasu.

- Pani! - krzyknął głos tuż przy łóżku.

Harry przekręcił się na bok.

- Pani! Obudź się!

Harry uchylił oczy. Przy łóżku starając się go obudzić stał Draco Malfoy. Brunet powoli usiadł.

- Co się stało? - zapytał zaspany.

- Już popołudnie.

Chłopak spojrzał na stary zegar stojący przy drzwiach, wyraźnie wskazujący godzinę pięć po pierwszej. Blondyn podszedł do szafy i wyjął strój dla zielonookiego, który akurat wstał i zaczął zakładać halkę. Ostatecznie przyzwyczaił się już do noszenia dziwactw.

Godzinę później, po skończeniu zakładania wszystkich ciuchów i zjedzenia śniadania Harry siedział w fotelu czytając "Zagrożenia zbytniej miłości". Był na opisie dziewczyny, która zabiła swoich rodziców, bo za nic nie chcieli się zgodzić na jej chłopaka, gdy do pokoju wszedł Vold, chwilę patrzył na niego czekając, po czym wyjął mu książkę z ręki i skrytykował.

- Sądzę, że powinno się zwracać uwagę na swego męża, gdy przychodzi w odwiedziny. - zamknął książkę i położył ją na stole.

Brunet przeciągle ziewnął.

- Nie ziewa się podczas rozmowy. To niegrzeczne.

- I co z tego?

- Czy wiesz po co przydzieliłem ci Dracona?

- Do towarzystwa.

- I nauki. - dodał krwistooki. - Czyżby ci nie wspomniał?

- Coś tam wspominał. - przypomniało się Harry'emu.

- W takim razie zechciej nauczyć się manier i dobrego wychowania.

- A po co? Chyba nie dlatego, że jestem twoją żoną? Bo w końcu zależy ci tylko na cząstce twej mocy, którą posiadam.

- Posiadasz i dlatego ze mną zostaniesz - orzekł. - jako żona. - dopowiedział z naciskiem.

Młodszy chłopak wstał i podszedł do drzwi balkonowych.

- Nie. - odparł.

- Dlaczego?

- Zabiłeś moich rodziców. - odpowiedział cicho, ale tak by kruczowłosy mógł go usłyszeć.

- I to jest jedyny powód.

Harry odwrócił się. Na jego twarzy widniał gniew.

- Dla ciebie to nic nie znaczy, tak?!! - wykrzyczał. - W końcu dlaczego miało by mieć jakieś znaczenie skoro zabiłeś swojego własnego ojca!! Jesteś mordercą!! Możesz zabijać i czuć z tego przyjemność, ale JA NIE!! - przerwał by złapać oddech. - I nigdy nie będę. - dodał.

- Czyli to znaczy, że jeszcze się nie poddałeś?

- Nie. Nie poddałem się.

- Szkoda. Lepiej będzie dla ciebie jeśli przestaniesz się stawiać. W przeciwnym razie to ty stracisz - nie ja.

Harry nadal mierzył go wzrokiem wilka. Jednak Czarny Pan nie miał ochoty najwyraźniej przedłużać tej rozmowy. Odwrócił się na pięcie i wyszedł. Brunet opadł na kolana. Jakkolwiek starał się być silnym - to wbrew wszystkiemu wiedział, że przegrał. Ale i tak postanowił walczyć. Czemu? Sam tego nie wiedział. Może to po prostu była jakaś gryfońska zdolność: żeby nigdy się nie poddawać i wierzyć w zwycięstwo.

***

Voldemort szedł wściekły korytarzem. Jak mógł wykazać się taką głupotą. Uważał, że ten mały bachor już się poddał, że odda się w jego ramiona błagając o jego miłość. Bo przecież nie może zrobić z niego swej ręki jeśli on nie będzie w nim zakochany albo przynajmniej wiernie oddany.

- Psiakrew. - Kruczowłosy zaklął pod nosem. - Czemu ta cała potężna magia wymaga takich poświęceń? - zapytał sam siebie. - Przez tą jedną jedyną klątwę robiłem z siebie idiotę przed smarkaczem tylko po to by zauważył we mnie swego wybranka. Po to by się we mnie zakochał, a ja bym wtedy użył jego dziewiczości i byłby MÓJ, już na zawsze.

- Przecież to wszystko było tak idealnie zaplanowane. Najpierw użyłem czaru smutku połączonego z czarem braku wytrwałości i straty nadziei. Tak jak się spodziewałem popadł w depresję. Więc udając zakochanego rycerza wziąłem go do siebie.

- Kiedy obudził się w tamtej komnacie specjalnie nałożyłem na niego takie ciuchy, aby go poniżyć. Wtedy jego depresyjny stan by zgupiał. A poprzez moje amory uznałby mnie za swego partnera i kogoś kto uratował mu życie.

- Kiedy okazał się być trudniejszym do przekonania wymyśliłem ślub. Użyłem czaru miłosnego, aby śmierciożercy uznali, że to ten bachor się we mnie zakochał, a ja się z nim tylko żenię z uwagi na jego stan miłosnego oddania, przy tym też wierności.

- Po ślubie, kiedy się rozpłakał zauważyłem, że to może utrudnić cel moich planów, więc zaimponowałem mu "nocnymi" przyjemnościami. W końcu on jest tylko człowiekiem, on czuje z tego radość. Dość dziwną z tego co go obserwowałem, ale z pewnością mu się podobało.

- Oczywiście udałem grzecznego i niezabrałem mu dziewiczości, ale ja nie mogłem tego zrobić. W zaklęciu, które mam zamiar użyć wszystko musi być w idealnej kolejności. To on najpierw szczerze musi coś do mnie czuć, a dopiero potem mogę wziąć się za jego dziewiczość i inne sprawy.

- Tyle, że oczywiście Złoty Chłopiec musiał popsuć mi plany. I to zaledwie jednym "nie". Jednym NIE!!! Ale ja jestem Lordem Voldemortem i nigdy nie przegrałem. Nie pozwolę mu wygrać i się upokorzyć.

***

Harry leżał na łóżku z twarzą w poduszce. Dziwnym sposobem przypomniało mu się zajście z kruczowłosym podczas nocy poślubnej. To jak był całowany i pieszczony. Choć coś mu mówiło, że to było niewłaściwe, że powinien o tym nie myśleć - to i tak zastanawiał się nad tym, a czym dłużej myślał tym bardziej tego chciał. Marzył by być znów w ramionach tego, który zabił jego rodziców.

Drzwi otworzyły się cicho i do komnaty wszedł Draco Malfoy. Odchrząknął.

- Czego chcesz? - rzucił mu Harry.

- Pani... - zaczął, ale brunet mu przerwał.

- Mów mi po imieniu. Już ci o tym wspominałem. - dopiero teraz zielonooki podniósł głowę i spojrzał na blondyna.

- Dra... Draco...? - wyjąkał chłopak.

Niebieskooki siedział na kolanach. Ręce miał twardo oparte o posadzkę. Starał się opanować drżenie swego ciała i ból jaki pozostał.

- On... Crucio? - zapytał przerażony brunet.

Drugi chłopak przytaknął. Harry zerwał się, podbiegł do blondyna, pomógł mu wstać i zaprowadził go do swego łóżka. Tam ułożył go wygodnie na pościeli.

- Truflek! - krzyknął brunet w przestrzeń.

Nie minęła sekunda gdy pojawił się wezwany skrzat.

- Przynieś zimną wodę! - rozkazał.

Skrzat zniknął. Harry podbiegł do szafy i ze swej garderoby wyciągnął błekitną chustkę. Wtedy wrócił mały stworek z miską zimnej wody. Zielonooki zanurzył materiał, wyciągnął, wycisnął z nadmiaru wody, po czym ułożył ją na czole chłopaka. Choć blondyn wciąż drżał to zimna woda z pewnością koiła ból i z minuty na minutę jego cierpienie malało.

Po paru godzinach brunet siedział przy łóżku i przyglądał się twarzy Dracona, który obecnie spał wtulony w poduszkę. Zielonooki przejechał oczami po jego ciele. Zatrzymał się na kieszeni w szacie. Włożył rękę i powoli wyciągnął różdżkę. Spojrzał na twarz śpiącego chłopaka.

- Dziękuję, Draco. - wyszeptał mu do ucha.

Skierował się w stronę drzwi. Uniósł różdżkę, cicho wypowiedział zaklęcie. Wyszedł prosto w ciemny korytarz nie oświetlony nawet najmniejszą świecą.



Rozdział VIII Książka

Szedł prosto - przed siebie. Bez światła - ciemnym korytarzem. Harry Potter zmierzał na spotkanie z nim - z tym, który już dawno został wybrany na jego największego wroga. Już postanowił - był pewien. On - Wybraniec - wykona swą misję. Jego - Czarnego Pana - spotka śmierć.

***

Voldemort siedział w wygodnym fotelu w swym pokoju. Uśmiechnął się pod nosem na widok pierścionka ślubnego zmieniającego się z barwy srebrnej (naturalnej) do barwy zielonej, a następnie czerwonej.

- Mój kotek nie dość, że uciekł - wysyczał z rozbawieniem w głosie - to jeszcze ma zamiar mnie zabić. Szykuje się ciekawa noc.

Podszedł do okna i rozsunął zasłony. Ostatnie promienie słońca właśnie znikały nad zaśnieżonym lasem otaczającym jego posiadłość. Obrzydliwy uśmiech rozlał się na twarzy krwistookiego a po chwili wybuchł niekontrolowanym śmiechem demona.

***

Harry idąc prosto korytarzem wyszedł na dwór. Niebo było już ciemne, zasłonięte chmurami. Śnieg prószył gęsto dokoła. Pogoda była dokładnie taka jak stan młodego chłopaka. Zasłonięty przez gęste chmury zemsty, sypiące śmierć.

Poszedł w przód jeszcze kilka metrów, następnie odwrócił się i spojrzał uważnie na willę. Jedno z okien, w górnej części budynku było otwarte, a w nim stał kruczowłosy przyglądając się młodemu chłopakowi.

- Złaź! - rozkazał zielonooki szykując różdżkę.

Kruczowłosy zniknął wewnątrz, aby po chwili pokazać się na dworze. Stanął na przeciwko bruneta z założonymi rękoma i triumfującym uśmiechem. Wiedział dobrze, że jeśli odpowiednio to rozegra Harry padnie do jego stóp, albo dokładniej załamie się i będzie błagał o jego miłość.

- Dobry wieczór, Czarna Pani. - przywitał się.

"Co..." wybąkał w myślach brunet, gdy dopiero po chwili skojarzył, że jest żoną Czarnego Pana, co w pewnym sensie daje mu miano Czarnej Pani. Zielonooki spojrzał na swego męża. Najwyraźniej go to bawiło, bo inaczej by nie wybrał tak głupiej chwili do użycia tego zwrotu. Był z pewnością wściekły, lecz to powitanie w dziwny sposób go uspokoiło. "Może o to chodziło Voldemortowi. W takimi razie dlaczego by też nie mieć z tego trochę radości" przeleciał mu przez myśli pomysł, który zarasł postanowił wypróbować.

- Zabiję CIĘ!!! - krzyknął Voldemortowi w twarz z całej siły.

Kruczowłosy tego się spodziewał.

- ...później. - dodał ciszej chłopak.

Krwistooki nie zrozumiał.

Nie miał czasu.

Gładkie usta chłopaka spotkały jego.

Zgupiał... na chwilę.

"Poddał się" było jego opinią.

Błędną opinią.

Harry odrzucił go... z całej siły.

- Nienawidzę CIĘ!!! - znowu krzyk.

Krwistooki wrócił na ziemię.

- ...bo cię kocham. - dodał ciszej.

Kruczowłosy zachłysnął się.

Chłopak wtulił się w niego.

"Nie rozumiem" skwitował.

Brunet znowu go odrzucił... z większą siłą.

- Zabij MNIE!!!

"On mnie błaga o śmierć?!"

- ...bo zabiję ciebie.

Zieloonoki stał w miejscu.

- Ale... - zaczął Voldemort.

- ZABIJ MNIE!!! - przerwał mu młodszy chłopak.

- Ale...

- ZABIJ MNIE!!!

- Har...

- ZABIJ MNIE!!!

- Słu...

- ZABIJ MNIE!!!

Krwistooki spojrzał na swoją żonę, jeśli ona nie miała zamiaru pozwolić mu powiedzieć zdania w takim razie sam musiał o to zadbać. Wyjął różdżkę, aby móc rzucić zwykłe silencio. Lecz w tym samym momencie chłopak skoczył na niego, przygwożdżając Czarnego Pana do ziemi. Zatopił swoje usta w miękkim pocałunku. A Voldemort znowu nie wiedział co robić. Rozłączyli się. Harry spojrzał mu w oczy.

- Kocham to... - powiedział cicho podnosząc się.

- Mówiąc "to" masz na myśli pocałunki? - spytał sam nie wiedząc czemu krwistooki.

- Nie. Mam na myśli... - tu zrobił emocjonującą przerwę - twoją głupotę.

Kruczowłosego zatkało. Jak jakiś smarkacz, który nawet nie umie porządnie walczyć, o mądrości nie mówiąc, śmie mu mówić, że jest głupi. Podniósł się z ziemi otrzepując swoją szatę.

- A jeśli zastanawiasz się dlaczego tak uważam to spójrz na to. - tu zielonooki wycelował w niego różdżką. Voldemort nie rozumiał co może być dziwnego w celowaniu różdżką dopóki nie dotarł do niego drobny fakt - to była JEGO różdżka. Zielonooki małolat zabrał mu ją z ręki po tym jak znikąd na niego skoczył. Młody chłopak cicho szepnął zaklęcie. Jego mąż stracił przytomność.

Harry czuł się jakby ważył zaledwie 1 gram. Rozpierała go radość po zakończeniu swego planu powodzeniem. Oczywiście początkowy plan morderstwa z czasem zmienił się na plan zabawy z Czarnym Panem. Co prawda zgadywał, że Lord Voldemort - najpotężniejszy czarnoksiężnik jaki chodzi obecnie po ziemi - nie będzie miał na sobie żadnego czaru ochronnego przed zwykłym czarem snu, ale to i tak miało mało znaczenia, gdyż wygrał. Przy pomocy paru innych czarów zaniósł go do komnaty w której wcześniej był uwięziony i obudził Dracona.

Blondyn został obudzony ze spokojnego już snu, powitał zielonookiego uśmiechem i już miał podziękować mu za pozwolenie odpoczęcia gdy zobaczył lewitującego w powietrzu Czarnego Pana. Zrobił się blady z przerażenia, a Harry oddający mu różdżkę i zwracający uwagę na jej przydatność o mało nie sprawił, że ponownie zemdlał.

Jednak życie umie dopiąć swego. Zemdlał po usłyszeniu planów Złotego Chłopca co do krwistookiego. Harry po swoim zwycięstwie nie mógł się oprzeć aby nie dodać parę drobnych szczegółów swemu mężowi. A także zająć się paroma ważnymi sprawami.

***

Voldemort obudził się. Pierwszą rzeczą jaką napotkały jego oczy była kolorowa komnata jego żony. Natychmiast przypomniał sobie zajście, lecz był lekko zdziwiony, że wciąż żyje. Z jakiegoś powodu czuł się dziwnie nieswojo. Przejrzał się w lustrze i prawie co nie wyzionął ducha. Falbankowa halka do snu! I to różowa!

Teraz zrozumiał. Jego żona nie chciała go zabić zanim się nie zemści. Wrócił na łóżko, przez chwilę tak leżał, lecz później wziął jeden z romansów i zaczął kartkować książkę wyszukując ciekawszych momentów z jakąś tragedią czy wypadkiem sprawiających bohaterom dużo smutku i bólu.

***

Harry tymczasem bawił się w najlepsze "czyszcząc" komnatę swego męża. Zaczął od wyrzucenia wszelkich mrocznych i podejrzanych przedmiotów, a skończył na niegustownym portrecie zniekształconej ludzkiej twarzy. Do palącego się kominka wrzucił wszystkie książki bez nazwy i autora na okładce obawiając się nawet do nich zajrzeć. Natomiast pozostałe kazał Draconowi gdzieś sprzedać za kilka galeonów.

Po skończonej pracy mroczna komnata stała się stylową komnatą w czerni z lekkimi dodatkami z granatu, brązu, ciemnej zieleni czy purpury. Teraz jak młody chłopak czuł się bezpieczniej postanowił szukać tajnych skrytek, gdyż uważał że to nie w stylu jego męża, aby nie ukryć najbardziej cennego przedmiotu.

Nie zawiódł się. Pod końcem dnia znalazł ich około piętnastu, w tym w jednej leżała stara, gruba książka bez nazwy i autora. Z pewnością była ważna dla krwistookiego i dlatego Harry uznał, że należy się jej jak najszybciej pozbyć. Jeszcze tego samego dnia spalił książkę. Zniszczył na dobre najważniejszą książkę dla Lorda Voldemorta.

***

Tej nocy Czarny Pan czuł, że traci coś ważnego. Leżąc na łóżku zastanawiał się co robi jego żona - obecnie wolna i łażąca po całej willi jak jakiś kociak. Był pewien, że raczej nie pozna swojej posiadłości po tym jak znajdzie się w rękach "obrońcy sprawiedliwości" i "bohatera czarodziejskiego świata" ale nie za bardzo uważał to za kłopot.

W końcu jeśli będzie teraz grzecznie leżał to Harry Potter może zmienić zdanie co do swego męża. Niech tylko by się zakochał, a wtedy będzie koniec dla niego. Jakkolwiek cała klątwa trwała dwa lata od momentu wykonania pierwszej czynności i było prawie niemożliwe zapamiętać jej - to i tak nie pogorszyło humoru kruczowłosemu. Ostatecznie udało mu się zdobyć jedyny egzemplarz tej klątwy spisany na papierze. Przekręcił się na drugi bok. I drobna iskierka zaświeciła się w jego umyśle.

HARRY ZNALAZŁ KSIĄŻKĘ!!!



Rozdział IX Pomysł



Czarny Pan próbował się uspokoić chodząc w kółko po komnacie. Jego żona zamknęła go tam, a sama bez jego zgody wałęsała się po willi i najprawdopodobniej znalazła książkę. Jeśli Harry znalazłby książkę to wszystkie jego plany i durne starania się zostałyby skończone w mgnieniu oka. Całe to przedstawienie, które wykonał byłoby na marne. Do niczego. Voldemort usiadł w fotelu, wziął kilka głębokich wdechów.

"Uspokój się wreszcie" zaczął mówić do siebie w myślach. "Jest szansa, że ten smarkacz znajdzie książkę, ale to jest tylko szansa. Możliwe, że nawet nie przyszło mu do głowy obszukiwać mej komnaty. Jedynie wałęsa się i robi jakieś głupie czynności typu spacer czy zwiedzanie." Powoli zaczął się uspokajać. "A jeśli nawet się dowie o moich planach to po prostu go zabiję. Tak, nie powinienem się martwić."

W tym momencie drzwi się otworzyły i owa przyczyna niepokoju kruczowłosego przyszła go odwiedzić. Zielonooki chłopak przez chwilę stał przy wejściu, nie będąc pewnym czy lepiej nie uciec od razu zamiast wdawać się w rozmowę ze swym mężem. Natomiast krwistooki siedział na fotelu. Na pozór wyglądał spokojnie lecz wewnątrz toczył wojnę ze sobą, aby nie zapytać o książkę albo po prostu nie rzucić się od razu na chłopaka.

- Eee... cześć. - wybąkał niepewnie brunet.

- Witaj. - odparł mężczyzna. - Z jakiego powodu ta wizyta?

- Eee... no... - zielonooki próbował znaleźć jakiś powód oprócz "chciało mi się", który w tym momencie wyglądałby co najmniej podejrzanie. - zastanawiałem się czy wszystko w porządku.

- Nie masz zamiaru mnie zabić?

- Nie... na razie nie...

- To co chcesz ze mną zrobić?

- Na razie... będziesz przebywał w tej komnacie.

- A później?

- Później?

- Może chcesz żebym się w tobie zakochał?

- Eee... raczej nie.

- Chcesz żebym był twą maskotką?

- Nie!

- Twym zwierzaczkiem?

- Za nic!

- To może twym sługą?

Harry na chwilę zamilkł zanim odpowiedział.

- Przecież dobrze wiesz, że nie chcesz być moim sługą, a ja nie chcę być twoim.

- Może poprzez czar, zaklęcie, klątwę.

- Masz na myśli Imperio?

- Nie znasz nic innego?

- A jest coś innego?

Na twarzy Czarnego Pana rozlał się obrzydliwy uśmiech. Skoro Harry Potter nie znał tej klątwy oznacza, że nie znalazł książki, co oznaczałoby brak potrzeby zmiany oryginalnych planów. Młodszy chłopak zamrugał oczami.

- Chcesz użyć na mnie jakiś czar, abym został twoim sługą. - podsumował dziwne pytania Volda.

- Chcę, ale niestety słoneczko, nie powiem ci jaki.

- Nie chcę wiedzieć, bo i tak ci się nie uda. W końcu mam twoją różdżkę.

Krwistooki wstał z fotela, natomiast brunet cofnął się do tyłu o krok.

- Masz moją różdżkę, lecz nadal się mnie obawiasz.

- Wcale nie. - starał zachować się dzielnie gryfon.

Kruczowłosy szedł powoli, krok po kroku w jego kierunku. Harry cały czas patrzył w jego oczy. Na odpowiedni znak był gotów uciec. Lecz tego nie zrobił, coś kazało mu stać w miejscu. Nie ruszył się. Nie mógł nawet zabrać wzroku z jego twarzy. Starszy mężczyzna stanął przed nim. Wolno uniósł rękę i pogładził policzek zielonookiego.

Młodszy chłopak drgnął, gdy poczuł chłód dłoni krwistookiego. Nie za bardzo zdając sobie sprawę z tego co robi wtulił się w klatkę piersiową swego męża. Ten natomiast jedną ręką objął go w pasie gdy drugą głaskał po włosach. Harry trzymał twarz schowaną. Wiedział, że się czerwienił i nie chciał, aby kruczowłosy to zobaczył. Nie chciał w ogóle być w takiej sytuacji, ale nie mógł nic na to poradzić. Jego ciało ruszało się wbrew jego woli, robiąć to czego on nie chciał.

Wziął głęboki oddech. Zebrał wszystkie siły nad jakimi jeszcze miał władzę i odepchnął mężczyznę, po czym z szybkością błyskawicy wybiegł z komnaty zatrzaskując za sobą drzwi. Voldemort został sam, ale jemu to nie przeszkadzało. Według jego zdania brunet nie znalazł książki, a powoli zaczynał coś do niego czuć. Czyli wszystko szło na jego korzyść. Prawie wszystko. Siedział w końcu zamknięty w kolorowej sypialni swej żony, co dawało drobniutki minusik.

***

Zieloonoki chłopak przebiegł szybko korytarzem i zamknął się w komnacie swego męża. Osunął się pod drzwiami, podwinął kolana pod brodę i objął je rękoma. Musiał to przemyśleć. Zdarzenia jakie ostatnio mu się przytrafiły były tak dziwne i nagłe, że brunet całkowicie się w nich pogubił. Najpierw został porwany i zmuszony do ślubu przez Volda, który chciał go w sobie rozkochać, a potem udało mu się uciec i sądził, że teraz kruczowłosy jest w jego władzy lecz przed chwilą rozwiały się wszystkie jego nadzieje. Krwistooki nigdy nie będzie w jego władzy, zamiast tego on niedługo będzie niewolnikiem miłości, jeśli czegoś nie zrobi aby temu zapobiec.

Chłopak podniósł głowę i zapatrzył się przed siebie pogrążony w myślach. Musiał coś wymyślić. W przeciwnym razie czekał go bardzo (nie)przyjemny koniec. Wstał i zaczął chodzić w kółko z założonymi rękoma. W myślach monotonnie powtarzał sobie dwa słowa: "...wymyśl coś, wymyśł coś, wymyśl coś...". I nagle, jak piorun z nieba, uderzyło go natchnienie. Uśmiech rozgościł na jego twarzy.

Pomysł miał 50% sprawdzalności, więc trzeba było być ostrożnym. Harry ostrożnie przejrzał komnatę męża w poszukiwaniu ciekawszych ubrań niż sukien. W szafie nie było nic, jego mąż miał tylko jedno ubranie, które nosił na sobie. Chłopak wykrzywił usta w obrzydzeniu, po czym wezwał skrzata i kazał mu przyprowadzić Dracona do niego. Blondyn pojawił się w komnacie Czarnego Pana, którą w tym czasie zajmowała Czarna Pani i spytał w czym ma pomóc.

- Pożycz mi swoje ubrania. - odpowiedział brunet ściągając te które obecnie miał na sobie.

- Co chcesz zrobić?

- Nie martw się. Jak kupię sobie własne to ci oddam.

- Idziesz na zakupy?

- Oczywiście. Chyba nie myślisz, że chce chodzić w tych dziwactwach do końca życia?

- Nie.

Blondyn pożyczył zielonookiemu spodnie i bluzę, które według zdania bruneta absolutnie mu wystarczyły. Rozpalił ogień w kominku i wrzucił trochę proszku fiu, wypowiedział "Ulica Pokątna" i zniknął.

Wrócił późnym wieczorem. Zwrócił pożyczone ubrania Draconowi, a na siebie założył dżinsy i T-shirt. Potem wyciągnął pelerynę z kapturem i zakrył nią siebie. Patrzył na blondyna czekając.

- Zastanawiasz się, jak długo czasu zejdzie zanim zapytam co ci strzeliło do głowy?

Brunet uśmiechnął się łobuzersko.

- Eh, nie ci będzie. Co chcesz zrobić?

- Zostać Czarną Panią.

Niebieskooki nie zareagował, najwyraźniej czekając aż ktoś krzyknie "prima aprilis". Po dłuższej jednak chwili postanowił zapytać.

- Co masz na myśli?

- To co powiedziałem.

- Czyli?

- Zostać Czarną Panią = żoną Voldemorta = Tą-Której-Imienia-Nie-Wolno-Wymiawiać.

Blondyn nie ruszał się z miejsca, nie dawał żadnych oznak zaskoczenia. Był w zbyt dużym szoku.

- Draco? - zaczął się martwić zielonooki.

- Nic mi nie jest.

- Aha, to dobrze.

- Masz zamiar być taki jak ON? - głos panicza był na pozór spokojny.

- Ze sławy - tak.

Blondyn zamrugał oczami.

- Ze sławy?

- Chyba nie sądziłeś, że zmienię swój charakter.

Niebieskooki znowu zamrugał oczami, by po chwili z wielką ulgą wypuścić powietrze.

Brunet roześmiał się.

- Ha, ha, ha... Myślałeś, że stanę się zły... ha, ha, ha...

- Każdy pomyślałby tak, gdyby to usłyszał. A skoro nie chcesz zostać mrocznym czarnoksiężnikiem, to co innego masz na myśli.

Chłopak wziął głęboki wdech i zaczął wprowadzać Draco Malfoya w swój najnowszy plan. Po usłyszeniu zamiarów Chłopca-Który-Przeżył blondyn skwitował to w jednym idealnie dobranym zdaniu: "Kompletny idiota jeszcze bardziej zidiociał"


Rozdział X Severus Snape

W pokoju oświetlonym zaledwie jedną świeczką na fotelu w czarnych szatach z grubą książką w ręku siedział starszy mężczyzna. Jego dom był ukryty z dala od miejsc zamieszkanych, dlatego też miał zawsze spokój i ciszę, której z pewnością mogły mu pozazdrościć ludzie z miast.

***

Wśród mrocznego lasu, przy bagnach, we mgle zmierzała tam druga osoba. Jej blond włosy rozwiane na wietrze, szaro-błękitne oczy i arystokrackie zachowanie z pewnością nie pasowały do miejsca przez które musiał przejść aby dojść do swego celu.

Wśród mgły zarysowała się figura owego starego domu. Blondyn przyspieszył. Nocną ciszę przerwało pukanie do drzwi.

***

Siedzący na kanapie mężczyzna, nie oczekiwał żadnego wizytora, lecz dobrze wiedział kto to był - niewiele osób przychodziło do niego, a tym mniej przyszłoby o takiej porze.

- Wejdź, Lucjuszu.

Drzwi powoli uchyliły się i do pokoju wszedł owy gość. Czarnowłosy mężczyzna o węgielnych oczach, wyglądający na wiek około pięćdziesięciu lat wstał przywitać swego przyjaciela.

- Witam cię, Severusie. Jak widzę, starzejesz się. Coś cię martwi?

- Witaj, Lucjuszu. Nie mówisz się o mnie martwić.

- Doprawdy. - Blondyn pokręcił głową. - Severus, co ja będę robił jak cię stracę?

- Będziesz dziękować Bogu, że skończysz tracić pieniądze.

- Eh, ile razy mam ci mówić, że tobie mogę pożyczać tak dużo pieniędzy jak chcesz. Nie musisz mi ich zwracać...

- 32 175 galeonów. Tyle jestem ci już winny, a ty nie pozwalasz mi ich oddać...

- Wyrzuć ten durny notes. - ton blondyna brzmiał trochę groźnie - Jesteś chyba jedyną osobą na całym świecie, która notuje swoje długi. Gdyby nie to, już dawno bym zapomniał, że ci nawet coś pożyczyłem.

- Ale, Lucjuszu...

- Severus, Severus, Severus... Nie ma potrzeby abyś mi zwrócił cokolwiek, dopóki jesteśmy przyjaciółmi. Ale jak się nie zamkniesz na ten temat, to jeszcze dziś zostawiesz moim wrogiem i będziesz musiał mi to spłacić do końca tego tygodnia. Co wybierasz?

Blondyn usiadł na najbliższym fotelu. Węgielnooki zmienił temat.

- Herbaty czy kawy?

- Może kompocik malinowy? - zażartował szaro-błękitnooki.

- Nie mam. - odpowiedział z naciskiem, jakby tłumaczył coś małemu dziecku.

- Wino. - skończył swoje żarty drugi mężczyzna.

Severus podniósł klapę w kącie pokoju i ze spiżarni przyniósł jedno z win.

- Nie tak wytworne jak u ciebie Lucjuszu, ale mam nadzieję, że będzie smakowało.

- Mmm... - wymruczał szaro-błękitnooki próbując napój. - bardzo dobre.

- Dziękuję, a teraz przechodząc do sprawy...

- Cóż, od czego by zacząć...

- Czy to coś związanego z Czarnym Panem?

Lucjusz posłał mu spojrzenie "Tak, a co ty o tym wiesz?"

- Wiele śmierciożerców rozmawia o tym ostatnio. Większość z nich nie wierzy, że Potter mógł się w nim zakochać...

- Ty i ja też w to nie wierzymy.

- Dokładnie i nie sądzę, aby Czarny Pan także w to uwierzył. Musiało stać się jeszcze coś o czym nie wiemy, a co sprawiło, że Czarny Pan mu uwierzył albo to wszystko co robi Czarny Pan jest o czymś całkiem innym.

- Bella uważa, że tak naprawdę to Czarny Pan wykorzystuje go do czegoś.

- Możliwe, a co na to twój syn? Czarny Pan przydzielił go przecież...

- To ściśle tajne, nie może mi nic powiedzieć, nawet trochę.

- Ale jego zachowanie, powinno o czymś mówić...

- To jest jeszcze bardziej dziwne.

Severus zmarszczył brwi na nietypową odpowiedź swego przyjaciela.

- Wczoraj wrócił do domu w stanie szoku. Bredził coś o tym, że Potter zwariował i świat się wali.

- A mówił coś o Czarnym Panu, w końcu nie pokazywał się już od kilku dni. To nie w jego stylu.

- Owszem, Severusie, wykorzystałem jego stan i szybko się zapytałem...

- I powiedział:...

- "Czarny Pan uwięziony. Harry chce być Czarną Panią. Czarny pan zakochany. Harry uczy się czarnej magii." Potem Draco ocknął się i pędem poleciał do swojego pokoju. Jak go spytałem wieczorem to oznajmił, że musiało mi się coś przesłyszeć.

- Czarny Pan uwięziony. Potter chce być Czarną Panią... - powtórzył czarnowłosy upewniając się przy tym czy aby dobrze usłyszał, gdyż brzmiało to jakby rzeczywiście świat się zaczął walić.

- Tak powiedział. Nie uważasz, Severusie, że przydałaby się nam mała wycieczka do willi Czarnego Pana.

Węgielnooki wyglądał bardziej zdecydowanie niż zwykle.

- Sądzę, że powinniśmy udać się teraz. - odparł.

- Popieram.

***

Lucjusz stał przed budynkiem willi. Według planu mieli wejść tam z dwóch różnych stron. Zrobił krok w przód i nim się zdążył obrócił uderzył w niego czar. Zemdlał.

***

Severus ostrożnie wszedł do środka. Poruszał się cicho niczym kot czy nawet duch. Nie było szansy, żeby ktoś go usłyszał. Powoli skierował się w kierunku komnaty Czarnego Pana, jako jeden z niewielu śmierciożerców został tam zaproszony parę razy i dobrze znał drogę.

Skręcił w prawo i stanął przed dużymi drewnianymi drzwiami na metalowych zawiasach. Zapukał trzy razy. Nie usłyszał żadnej odpowiedzi, więc ostrożnie nacisnął klamkę. Drzwi otworzyły się lekko skrzypiąc.

W pierwszym momencie zaczął się zastanawiać, czy aby nie pomylił drogi. Komnata w której się znajdował nie przypominała tej do której został kiedyś zapraszony ani trochę. Miał zamiar się wycofać, gdy doszły go odgłosy kroków. Jak najciszej zamknął drzwi i rzucił na siebie czar kameleona, stając przy okazji w boku, tak aby raczej nikt się na niego nie natknął.

Drzwi otworzyły się i wszedł przez nie zielonooki brunet, którego mistrz eliksirów nie mógł skojarzyć, lecz miał wrażenie, że już gdzieś widział. Za nim wszedł Draco Malfoy z miną jakby kazano mu tańczyk na butach o wysokich szpilkach bez żadnych ciuchów w centrum miasta.

- Draco, zgadnij!

Blondyn zamrugał oczami.

- Twój tata.

- Co?

- Próbował wejść.

- Gdzie?

- Na teren willi.

- Kiedy?

- Przed chwilą, jak trenowałem crucio na pająkach w lesie.

- Co zrobiłeś?

- Ogłuszyłem. Leży w głównym salonie. Zabierz go do domu.

Niebieskooki wyszedł z pochyloną głową, a do Severusa dotarły dwie wiadomości: Lucjusz został złapany, natomiast osoba, która przed nim stoi to Harry Potter, który raczej go nie przypomina.

Młody chłopak obrócił się na pięcie i zaczął rozglądać dokoła.

- Wyłaź! - rozkazał. - I tak wiem, że tu jesteś.

Severus przyjrzał mu się uważnie. Brunet rzeczywiście wyglądał jakby wiedział, że ktoś jest w komnacie, ale nie zabardzo wiedział gdzie. Uniósł różdżkę i rzucił w chłopaka czarem niewerbalnym, który jakimś cudem go uniknął. Po czym wyjął swoją różdżkę i wycelował nią w miejsce z którego doszedł promień. W tym momencie czarnowłosy mężczyzna wycofał działanie czaru kameleona i Harry zobaczył swego przeciwnika.

- Snape... - wyszeptał nieświadom swych słów.

- Zgadza się, panie Potter, czy może wolisz Czarna Pani?


Rozdział XI Plany

Dwaj mężczyźni patrzyli sobie w oczy. Severus Snape nie mógł uwierzyć, że ten gryfoński smarkacz kiedyś chciałby zostać Czarną Panią. Nie. Severus nie miał zamiaru na to pozwolić. Czarny Pan wystarczył, zwłaszcza że on był kimś wielkim - potomkiem Salazara Slytherina, ale za nic nie zgodziłby się na Pottera - syna jego największego wroga.

Harry upuścił różdżkę, powoli otwierając szerzej usta ze zdziwienia, aby chcwilę później znikąd wybuchnąć ze śmiechu. Mistrz eliksirów z szokiem obserwował chłopaka ściskającego się za brzuch i tarzającego ze śmiechu na dywanie. Małymy krokami doszedł do niegu w ciągu minuty, kiedy brunet zdążył się już trochę uspokoić i usiadł.

Dzielił ich zaledwie niecały metr.

- Czy zechciałbyś mi wytłumaczyć, co cię tak rozbawiło? - spytał podejrzliwie Severus.

- Bo... - zaczął Harry, lecz nie dokończył, gdyż znów zaczął się tarzać ze śmiechu.

Severus uznając, że raczej nic na to nie pomoże usiadł w pobliskim fotelu (wpierw sprawdzając, czy nie jest pod działaniem żadnego czaru) i postanowił czekać aż chłopak się wyśmieje.

Tymczasem zielonooki starał się ze wszystkich sił, próbując opanować swoje rozbawienie, lecz gdy tylko przeszło mu i dał radę usiąść chcą odpowiedzieć na pytanie swego gościa, to niestety samo przypomnienie tego powodowało ponowny wybuch śmiechu.

W ten sposób minęło około pół godziny. Można było zwrócić specjalną uwagę na cierpliwość Severusa Snape, gdyż przez ten cały czas nie rzucił nawet jednej uwagi świadczącej o jego zniecierpliwieniu. Harry Potter wreszcie usiadł i odchrząknął, zaznaczając że teraz już naprawdę da odpowiedź i zakontroluje nad swoim śmiechem.

- No, więc... - zaczął nadal trzymając się za brzuch - rozbawiło mnie to co powiedziałeś.

Czarnowłosy zmarszczył brwi

- A dokładniej?

- Kiedy nazwałeś mnie Czarną Panią.

Severus nie odpowiedział, myśli wirowały mu w głowie zbyt szybko by mógł je pozbierać. Pierwszy raz w swym życiu musiał przyznać się, że nie rozumie odpowiedzi tego smarkacza.

- Przecież chcesz być tak nazywany. - wypalił pierwsze co mu przyszło do głowy.

- Gdzie to słyszałeś? Draco ci tego nie powiedział.

- Jesteś pewien, że Draco trzymał język za zębami?

- Tak, a jeśli on ci to powiedział to zrobił sobie z ciebie żart.

- Nie chcesz być Czarną Panią? - myśli węgielnookiego powoli zaczęły układać się.

- I tak, i nie. - myśli Severusa znowu się poplątały. - Bo widzisz, to jest tak: - zielonooki postanowił być na tyle uprzejmy żeby wytłumaczył biednej skołowanej głowie swego byłego nauczyciela całą sytuacje. - Nie jestem zły. Tu chodzi o to by pokonać zło. Jeśli zostanę Czarną Panią i udowodnie śmierciożercą, że jestem silny i zdolny do zabicia ich za nieposłuszeństwo to będą mnie słuchać. No, i w skrócie rozkarzę im iść do Azkabanu.

Severus oświecony przez krótkie acz wiele tłumaczące wyjaśnienie swego byłego ucznia westchnął. Plan Pottera rzeczywiście wyglądał na bardzo dobry. Dość dziwne, że ten bachor z kurzym móżdżkiem był w stanie wpaść na coś takiego. Ale zaraz, tu pozostawała jeszcze jedna sprawa do wyjaśnienia.

- Dziękuję za wyjaśnienie tej sprawy, ale mam jeszcze jedną o której chciałbym wiedzieć więcej.

- Jaką.

- Odnośnie twej miłości do Czarnego Pana...

- Nie jestem w nim zakochany! - krzyknął chłopak z podenerwowaniem.

- Tak sądziłem, więc dlaczego Czarny Pan ożenił się z tobą?

- Chce mnie do czegoś wykorzystać. Nie wiem dokładnie co, niewiele mi powiedział. Wymagało to ślubu, rozkochania mnie, zabrania dziewiczości, przeciągnięcia na swoją stronę, itd, itp...

Uszy wegielnookiego zareagowały wyjątkowo na zwrot "zabranie dziewiczości". Był mistrzem w czarnej magii i dobrze wiedział, że zabranie dziewiczości było podstawą wśród najpotężniejszych czarów czarnomagicznych (ale po co było wtajemniczać w to pana Harrego Pottera?) i dlatego też nic nie powiedział.

- Mógłbym dowiedzieć się gdzie obecnie znajduje się osoba o której mówimy?

- A, tak. Jest zamknięta w mojej komnacie... bez różdżki, oczywiście.

- W twojej komnacie?

- Tak, przygotował ją dla mnie i byłem tam więziony, ale teraz to Vold tam siedzi.

Severus nie lubił osób na tyle głupio-odważnych, które mówiły imię Czarnego Pana, ale to był pierwszy raz kiedy usłyszał kogoś ZDROBNIAJĄCEGO imię Czarnego Pana, to była po prostu... obraza.

- Jak śmiesz hańbić imię Czarnego Pana?!! - zerwał się z fotela i krzyknął na siedzącego na dywanie bruneta.

- Jestem jego żoną. - usłyszał cichą odpowiedź, którą rzeczywiście można było nazwać "dobrym argumentem". - I nazywam go tak od dawna. Jak na razie mu nie przeszkadza. - dodał chłopak.

Czarnowłosy usiadł z powrotem w fotelu.

- Dlaczego mi to mówisz?

- Co? - spytał zaskoczony nagłą zmianą tematu brunet.

- Swoje plany. Co jeśli ci przeszkodzę? Jeśli pamiętasz, zabiłem twego ukochanego Dumbledore'a.

Zielonooki schylił głowę.

- Pamiętam. Szczerze mówiąc nie wiem czemu ci o tym powiedziałem. - westchnął - ludzie, którzy są mi bliscy zawsze szybko odchodzą. Może jeśli byłbyś to ty lub Vold, wtedy wy byście odeszli.

- Czyli tak naprawdę masz nadzieję, że umrę. Odpowiedź na twoje nadzieje jest TAK, gdyż każdy kiedyś umiera. Wcześniej czy później.

- Wiem. Już się zdąrzyłem z tym pogodzić. Postanowiłem nie zwracać na to uwagi, dopóki nie pokonam jego.

- To nie jest twoja misja, to jest coś co Dumbledore ci podsunął.

- To jest to co mówi przepowiednia.

- Będziesz słuchał przepowiedni?

- Przepowiednie mówią o przyszłości!

- Zgadza się, przepowiednie MÓWIĄ o przyszłości, ale o niej nie decydują.

- Jeśli nie zabiję Volda, on zrobi więcej złego.

- Może tak, może nie. W każdym razie zapamiętaj sobie, że przepowiednie mają dwie drogi - iść tak jak one mówią, lub przeciwnie.

Wstał z fotela i skierował się do wyjścia.

- Gdzie idziesz? - spytał zielonooki.

- Jak to gdzie? Wracam do swego domu.

- Eee... ale...

- Słucham.

Brunet wyciągnął różdżkę i wycelował nią w węgielnookiego.

- Nie chciałbym, abyś mi przeszkodził w planach.

- Rozumiem, w takim razie pozwól, że z własnej woli posiedzę sobie w tym pokoju. - wyjął różdżkę i podał ją chłopakowi, lekko zdziwionemu jego zachowaniem. - I nie waż mi się wiązać mnie, czy rzucać na mnie jakiś czar. Jak masz ochotę coś zaczarować, to wykorzystaj drzwi. - po czym wrócił na fotel, w którym siedział.

- Zgoda, ale Draco będzie cię pilnował.

Mistrz eliksirów nieznacznie kiwnął głową.

Harry wezwał Truflka i przekazał mu rozkazy dla blondyna.



Rozdział XII Czarna Pani

Harry wyszedł z komnaty zostawiając w niej Severusa samego (Draco powinien się w krótce pojawić) i skierował się do głównej sali na parterze, gdzie jego mąż zawsze zwoływał swe sługi. To będzie bardzo ważny moment w jego życiu. Zależnie od tego jak dobrze to rozegra zależało jego życie.

Zszedł schodami i stanął rozglądając się na wręcz olbrzymią salę, w której można by było spokojnie zmieścić z dwustu ludzi. Ciężko pracował szykując się do tego dnia. Musiał wiedzieć wszystko o tym jak zachowuje się jego mąż, o tym jak kara, jak się wyraża, jak przywołuje swoje sługi. Wypytywał nawet Dracona o niektóre zagadnienia więcej niż trzy razy.

Teraz mógł nazwać się przygotowanym, a przynajmniej miał taką nadzieję, że nic nie zawali. Zwłaszcza, że w momencie kiedy został porwany przez Volda jego pech do wpadania w kłopoty usnął i nadal śpi i Harry miał nadzieję, że nie obudzi się znikąd w ciągu następnej godziny.

Cieszyło go także to, że Vold poprzez ślub, który wziął pozwolił mu także przywoływać śmierciożerców przy użyciu Mrocznego Znaku, co znacznie ułatwi mu przekonanie ich. Może kruczowłosy zrobił to nieświadomie, albo uznał to za nieszkodliwy drobiazg. Teraz zobaczy jaki duży był to błąd. Według tego co powiedział mu Draco, glizdogon zawsze stoi pod drzwiami i jest gotów przyjść na zawołanie w każdej chwili.

Chłopak wciągnął i wypuścił powietrze uspokajając się.

- Peter - powiedział cicho, lecz ściany odbiły to głośnym echem. Nic dziwnego, że Vold nie musiał krzyczeć.

Mały, skulony człowieczek podszedł do Harrego i unosząc lekko oczy spytał:

- Panie...?

- Pani. - poprawił go zielonooki.

- Gdzie Pan?! - wykrzyknął

- Nie waż się mówić do mnie w ten sposób.

Glizdogon pisnął.

- Ręka. - brunet wymówił to słowo z wyrażnym naciskiem i (jak miał nadzieję) z przerażająco zimnych głosem..

Mężczyzna wyciągnął swe ramię przed siebie. Harry wzdrygnął się w duchu na myśl o dotykaniu ręki owej osoby, lecz wbrew temu silnie chwycił miejsce znaku. Glizdogon zawył, co mogło oznaczać tylko jedno - zadziałało. Puścił jego ramię i nie minęła sekunda, gdy na jego oczach zaczęli aportować się śmierciożercy. Widział to już podczas Turnieju Trójmagicznego, ale wtedy to była całkiem inna sytuacja. Dziś sam ich wezwał.

Ustawili się w kole. Jedni nie zabardzo wiedząc co robić, inni zachowujący się tak jakby nic nie zauważyli, a jeszcze inni nie mogli się powstrzymać, by nie okazać rozczarowania na widok Harrego Pottera zamiast swego pana. Brunet stał w środku spokojnie czekając, aż atmosfera nieco ochłonie.

- Witam. - zaczął. - Z pewnością spodziewaliście się kogoś innego. Musi to być dla was wielkie rozczarowanie, że zamiast Czarnego Pana widzicie Czarną Panią...

- W co ty grasz, Potter! - przerwał mu wściekły i pełen pogardy głos Bellatrix.
Harry powoli wycelował różdżką w buntowniczkę. Cicho wypowiedziane Crucio odniosło perfekcyjny rezultat. Śmierciożercy dokoła niego drgnęli. Żaden z nich się tego nie spodziewał. Kobieta z krzykiem zaczęła zwijać się na podłodze. Zielonooki wycofał czar.

- Sądzę, że tytuł Czarna Pani mówi sam za siebie. - wymówił spokojnym głosem. - wracając do tego na czym skończyłem. Mój mąż obecnie nie będzie mógł się wami zająć przez pewien czas, więc JA osobiście dopilnuję, aby nawet bez niego wszystko było tak jak być powinno. Zrozumiano?

Po sali rozeszły się cicho wypowiedziane "Tak, Pani."

- Mogę was jeszcze ostrzec, żebyście nie byli zbyt ciekawscy, a zwłaszcza w sprawach dotyczących Czarnego Pana...

- Co z nim zrobiłeś?! - odezwała się piskliwym głosem Lestrange.

- Nic mu nie jest i nic mu nie zrobiłem.

- Za nic... - krzyczała - Za nic nie uwierzę... ty Czarną Panią?!... oszukałeś go... wykorzystałeś... chciałeś tylko mieć nad nami władzę...

- Przeciwnie.

Kobieta ucichła.

- Nie ja chciałem być zły, tylko on chciał żebym był... Udało mu się...

- Jak?... nie... nie możliwe... ty zły?!... nie uwierzę!!!

- To prawda.

- Udowodnij!!!

Harry podniósł różdżkę i wskazał nią na kobietę. Słowo "udowodnij" było słowem na które czekał.

- Chcesz dowodu? Jakiego? Może chcesz żebym kogoś zabił? Może znęcał się? A może chcesz żebym cię ukarał? Może cruciatus wcześniej był za mało dla ciebie. W końcu Czarny Pan bardzo cię chwali i uważa za znacznie lepszą od niektórych innych..

- Czarny Pan mnie chwali? - zdawać by się mogło, że dotarło do niej tylko ostatnie zdanie.

- Tak. Uważa cię za kogoś ważnego, jednego z lepszych.

- Ha! - krzyknęła z triumfem - Wiedziałam! Wiedziałam!

- Crucio. - Zielonooki rzucił czar w Bellatrix Lestrange, która znowu upadła na podłogę wijąc się z bólu. Po pewnym czasie wycofał zaklęcie. - Czarny Pan powiedział, że jesteś dla niego więcej warta niż niektórzy idioci, którym jakimś dziwnym cudem udało się stać jego śmierciożercami. Ale jak dla mnie zachowujesz się jak wariatka.

Kobieta spojrzała na niego wzrokiem bazyliszka.

- Na dziś mam was dosyć. Chciałem się tylko przedstawić i powiedzieć parę słów. Mam nadzieję, że na następnym spotkaniu nie będzie tylu kłopotów. Możecie wrócić do swoich własnych spraw.

Obrócił się na pięcie mając zamiar odejść.

- A racja. Jeśli ktoś ma jeszcze do mnie jakąś sprawę, o którą chciałby mnie zapytać powiniem zostać. Wtedy byśmy porozmawiali - po czym ściszył głos i nadał mu najlepszą złowieszczą nutę na jaką było go stać - w cztery oczy.

Śmierciożercy drgnęli, po czym zaczęli jak najszybciej opuszczać miejsce spotkań. Nie został nikt. Harry uśmiechnął się pod nosem. Triumfował. Udało mu się rozegrać tę rolę lepiej niż mógł przypuszczać. Zaczął się zastanawiać. Może naprawdę nadawał się do tytułu Czarnej Pani? Może jednak powinien być w Slytherinie? Nie! Nie! Jest Gryfonem! I za nic nie interesuje go bycie złym. Delikatnie puknął się w głowę, chcąc wyrzucić natrętne myśli, które mogłyby wróżyć tylko niepotrzebne kłopoty.

Powolnym krokiem ruszył w stronę komnaty Czarnego Pana. Zostawił tam w końcu Severusa Snape'a pod opieką Draco i po tak długim czasie zaczął się zastanawiać czy aby wszystko w porządku. Skręcił w boczny hol i trzymając głowę pochyloną pełną domyślań i przemyślań, nie zauważył sylwetki osoby stojącej przed nim, dopóki w nią nie wszedł.

- Przepraszam. - wymruczał odruchowo pod nosem, gdy do jego umysłu dotarła jedna krótka, a zarazem ważna wiadomość: "W willi Voldemorta powinien znajdować się tylko on sam."

Szybkim ruchem odsunął się i spojrzał w twarz swego męża - Lorda Voldemorta...



Rozdział XIII Kłopoty

Nie minęła nawet minuta gdy po wyjściu Złotego Chłopca w pokoju pojawił się syn Lucjusza. Severus ostro spojrzał na blondyna, który zadrżał pod karzącym wzrokiem swego byłego nauczyciela. Schylił głowę i cicho wymruczał pod nosem, ale tak by czarnowłosy mógł go usłyszeć.

- Masz tu zostać dopóki Harry nie wróci.

Severus zmarszczył brwi.

- Komu służysz? - zapytał znikąd.

Niebieskoooki podniósł swą twarz, na której malowało się zdziwienie i niezrozumienie, i spojrzał na mężczyznę.

- Czarnego Panu. - odpowiedział typowo jak we wszystkich takich sytuacjach.

- Na pewno?

Chłopak kiwnął głową.

- A nie Czarnej Pani? Albo dokładniej Harremu Potterowi?

Na twarzy blondyna wymalowało się przerażenie.

- Widzę, że zrozumiałeś! - krzyknął węgielnooki wstając z fotela. - Dokładnie, Draco Malfoyu. Pomagałeś Potterowi. Zdradziłeś Czarnego Pana. Pozwoliłeś, aby ten dzieciak go zamknął i nie miałeś przeciw temu żadnego sprzeciwu. Ponadto nawet nie próbowałeś go uwolnić.

Niebieskooki słuchał wypowiedzi mężczyzny ze strachem i poczuciem winy. Jak mógł zapomnieć. Teraz możliwe, że gdy Czarny Pan zostanie uwolniony on straci życie za zdradę. Pochylił głowę.

- Twój ojciec z pewnością nie będzie zadowolony, ale nie chcę mu sprawiać nieprzyjemności, dlatego pozwolę ci naprawić swój błąd.

Chłopak podniósł oczy i spojrzał na czarnowłosego.

- Jeszcze nie jest za późno, abyś naprawił swój błąd. Wypuść mnie z tego pokoju, a potem idź uwolnić Czarnego Pana. Z pewnością wiesz gdzie znajduje się jego obecne więzienie.

Niebieskooki kiwnął głową.

- A więc na co czekasz? - dodał mistrz eliksirów.

Chłopak natychmiast otworzył drzwi. Przepuścił swego byłego nauczyciela, po czym wyszedł za nim ponownie zamykając wejście do komnaty. Chłopak ruszył naprzód korytarzem, zaraz po nim Severus Snape. Ich celem było uwolnienie Czarnego Pana...

Dotarli tam w ciągu paru minut. Draco drżącą ręką otworzył drzwi. Nie był w tej komnacie odkąd nie było tam Harrego Pottera, więc teraz odczuwał pewien dystans do owego miejsca. Zwłaszcza, że miejsca zamieszkiwane przez Czarnego Pana budziły strach i czy się tego chciało czy nie, wolało się trzymać od nich z daleka.

Razem z węgielnookim mężczyzną weszli do środka. Kruczowłosy siedział na kanapie przeglądając książkę, na widok dość nieoczekiwanych gości uniósł pytająco brwi. Severus Snape natychmiast padł na ziemię, aby ucałować szatę swego mistrza, zaraz po nim wykonał to Draco.

- Panie. - odezwał się czarnowłosy. - Wybacz nam ten czas jaki musiałeś czekać zanim my, twoi wierni słudzy, odważyli się przyjść cię uwolnić.

- Jak zwykle mnie zadziwiasz, Severusie. - wyszeptał krwistooki nieukrywając swego rozbawienia. Nie było to z powodu zachowania swych śmierciożerców, ale z tego jak zrozumieli obecną sytuację. - Nie ma potrzeby mnie uwalniać, gdyż nawet siedząc zamknięty w tej komnacie nie jestem we władzy Harrego, lecz on w mojej.

Obaj słudzy spojrzeli zaskoczeni na swego pana.

- Pozwólcie, że wytłumaczę wam to dokładniej. Harry Potter zamknął mnie w tej komnacie mając nadzieję, że w ten sposób się ode mnie uwolni, ale - tu wyraźnie zaznaczył ostatnie słowo - ale nie zabił mnie. Co jeszcze jest ważne, to to, że on nadal się mnie boi. Niezależnie od tego co wyprawia w mojej willi z pewnością nie jest to coś o co powinienem się martwić.

Blondyn i czarnowłosy wynienili spojrzenia. Ich pan nie miał najmniejszego pojęcia co robi Harry Potter obecnie i jakie ma związku z tym dalsze plany. Severus jako starszy i bardziej zaufany śmierciożerca postanowił się poświęcić i powiadomić swego pana o zaistniałej sytuacji.

- Panie - zaczął spokojnym głosem niczym nie wskazującym tak niewiarygodnej informacji jaką miał przekazać. - Osoba o której mówimy, Harry Potter, on postanowił zostać Czarną Panią.

- Poddał się? - Voldemort źle zinterpretował usłyszaną informację.

- Nie, Panie. On chce zająć twoje miejsce.

W powietrzu zawisła cisza. Czarny Pan groźne zmrużył oczy patrząc na swego sługę.

- Jeśli to jest żart... - zaczął lecz nie skończył, gdyż zostało mu nagle przerwane przez niebieskookiego.

- To nie jest żart. Harry naprawdę chce zająć twe miejsce, panie. Powiedział mi o tym wczoraj, że jeśli uda mu się zostać Czarną Panią będzie mógł mieć władzę nad śmierciożercami i wtedy będzie mógł ich łatwiej zniszczyć.

- Czyli chce wykorzystać pozycję jaką mu dałę żeniąc się z nim aby uratować świat. Typowo gryfońskie zachowanie, ale wracając do sprawy to chyba będę musiał z nim porozmawiać. Ostatecznie nie mogę pozwolić aby moja droga żona popsuła mi moje plany na rzecz swoich. - wstał z fotela i udał się w kierunku wyjścia - Jestem wam oboje wdzięczny za powiadomienie mojej osoby o zaistniałej sytuacji. Wynagrodzę was później, obecnie zapowiada się na ważną rozmowę małżeńską.

Po czym wyszedł z komnaty zostawiając w niej dwójkę śmierciożerców. Severus położył dłoń na ramieniu swego byłego ucznia. Draco drgnął, gdy usłyszał wyszeptane do jego ucha dwa słowa: "dobra robota".

Krwistooki szedł powoli korytarzem zastanawiając się nad najlepiej pasującą odpowiedzią, gdy spotka swą żonę.W końcu nie zrobiła nic złego ("póki co" - dodał w myślach), więc nie potrzebuje zmieniać wcześniejszych zamiarów. Tylko będzie potrzebował ukarać ją w taki sposób by więcej tego nie robiła, a zarazem by nie złamać jej delikatnych uczuć, które były początkiem miłości. Jeśliby to zniszczył wtedy jego plany skończyłyby się na niczym, co oznaczałoby porażkę, a jemu jako Lordowi Voldemortowi nie przystoi przegrać.

Ostatniemu zdaniu przyznał dużą rację. Nigdy dotąd nie przegrał i zawsze dał radę zdobyć to co chciał. Zawsze wygrywał, więc porażka w tak błachej sprawie jak zrobienie Pottera jego sługą z pewnością nie zasługiwała na przepuszczenie. Przecież Harry nie był Dumbledorem, a przynajmniej nie teraz , choć z tego jak się zachowywał można było przypuszczać, że gdyby się go zostawiło samemu sobie, to za jakieś czterdziesci lat, albo może nawet wcześniej zacznie zachowywać się i myśleć jak stary Albus Dumbledore.

Nienawidził go - starego skurczybyka, który zawsze wchodził mu w drogę - ale teraz ten skurczybyk był już martwy i to od dawna. "Właśnie!" - przyznał sobie rację. - "On jest martwy, więc czemu o nim akurat teraz myślę?!" - zganił sam siebie za obrzydliwe myśli. Przystanął gdyż usłyszał czyjeś kroki. Osoba, która je wydawała nie wyglądała na spieszącą się.

Jej sylwetka powoli wyszła z zakrętu. Miał głowę pochyloną - wyglądaj na zamyślonego. Harry Potter powoli szedł do przodu dokładnie w kierunku z którego przyszedł kruczowłosy. Najwyraźniej nie wyczuł osoby stojącej przed nim i dlatego też doszło do tego, że na nią wszedł. Po czym stracił równowagę i upadł na ziemię.

- Przepraszam. - wyszeptał odruchowo, lecz w chwilę później odskoczył jak poparzony i spojrzał na twarz swego męża. Voldemort uśmiechnął się na widok przerażonej twarzy nastolatka. Uznał, że chłopak wygląda słodko, kiedy się boi.


Rozdział XIV Furia

Harry był zbyt przerażony, aby móc podnieść się z posadzki. W jego głowie tłukła się tylko jedna myśl "Voldemort jest wolny".

Krwistooki uśmiechnął się w sposób "mam cię!", który chłopakowi przyprawił dodatkowe drgawki.

- Czy masz mi coś do powiedzenia? - zapytał na pozór obojętnie.

Zielonooki milczał

- Chyba nie. - mężczyzna wzruszył ramionami - ale za to ja mam do ciebie pytanie.

Brunet przełknął ślinę.

- Co robiłeś podczas mojej nieobecności?

- Nic specjalnego. - odpowiedział Harry zdając sobie sprawę, że Vold z pewnością wie co robił a jeśli nie to jest to tylko kwestia bardzo krótkiego odcinka czasu zanim się dowie.

- Oh, doprawdy? - Kruczowłosy udał zdziwienie - Więc skoro nie zrobiłeś "nic specjalnego", to chciałbym żebyś grzecznie wrócił do swojej komnaty.

Zielonookiemu chłopakowi trzęsły się nogi. Nie mógł powstrzymać strachu przed TYM czarnoksiężnikiem, a zwłaszcza że był bezbronny... Zaraz, chwileczkę! Nie był bezbronny! Przecież ma już swoją różdżkę z powrotem!

Jedna myśl dodała mu niewyobrażalnych zasobów odwagi. Skoro ma różdżke, może walczyć.

Natychmiast podniósł się z podłogi i wyciągnął różdżkę naprzeciw wroga.

- No, no... Harry, czy to ładnie grozić swemu mężowi?

- Nie jesteś moim mężem!

- Jestem, koteczku, jestem.

- Ale jak zginiesz to się skończy!

Twarz Voldemorta z rozbawionej stała się zimna i bezuczuciowa. Powoli wyjął swą różdżkę.

- Chciałem być dla ciebie miły, ale widzę, że ty jesteś grzeczny tylko jak nie masz różdżki. Expelliarmus!

Różdżka chłopaka z wielką siłą wyrwała się z jego ręki i odleciała na odległość pięciu metrów.

- A więc, wracając do tego o czym rozmawialiśmy... - Krwistooki podszedł do bruneta i objął go ręką czując jak mniejsze ciało drga z nagłego zimnego dotyku, po czym poddaje się. - Czy będziesz teraz grzecznym chłopcem i pójdziesz do swego pokoju? - nieusłyszał odpowiedzi, więc wężowym językiem oblizał jego ucho.

- Ach...

- Twoja odpowiedź?

- ........

- Czy mam znowu to zrobić, a może życzysz sobie czegoś więcej?

- ........nie.

- "Nie" co?

- Nie chcę więcej. - wymruczał pod nosem najciszej jak mógł.

- Więc pójdziesz do swego pokoju?

- .......yhm.

- To znaczy tak?

- .......yhm.

- Więc idziemy. - wziął chłopaka ze sobą i zaczął prowadzić w kierunku jego komnaty.

Harry trzymał oczy wpatrzone w ziemię. Nie chciał spojrzeć w twarz swego męża. Czuł się podle. Nie zasługiwał na bycie gryfonem. Dał się złamać łatwiej niż sam przypuszczał. Wiele myśli tłukło się w jego głowie, żeby uciekać, zaatakować po mugolsku, wyrwać się od niego, oszukać, zabrać różdżkę (w końcu raz się to już udało). Jednak chłopak był jakby nieprzytomny. Nie słuchał myśli. Nie słuchał ich rozkazów do walki. Po prostu posłusznie szedł tam gdzie był prowadzony.

Voldemort zatrzymał się przed wejściem do komnaty i spojrzał na bruneta. Wiedział o czym chłopak myśli. Nie trudno było zgadnąć, że się poddał. Teraz z pewnością obwiniał się o to, że jest słaby - jak każdy gryfon. Ale nie wiedział, że przyczyna jego słabości leży w całkiem innym miejscu.

Dlatego właśnie on - Czarny Pan - wyzbył się uczuć. Miłość jest przyczyną największej słabości świata. To ona sprawiła, że Harry Potter przegrał to strarcie. Przez nią osoba zakochana jest niezdolna do obrony i całkowicie oddana swemu wybrankowi. Niezależnie od tego kim będzie i jak bardzo zły będzie, osoba zakochana nigdy go nie opuści.

"Żałosne" - pomyślał Kruczowłosy i jeszcze raz pogratulował sobie, że wyzbył się uczuć. I wtedy jak na złość przypomniały mu się słowa starego głupca - Dumbledore'a: "miłość przychodzi jak grom z jasnego nieba, Tom. Nawet nie zauważysz kiedy przyjdzie, a wtedy będziesz mógł się tylko obwiniać. Zwłaszcza, że w osoby, które się przed nią najbardziej bronią, najmocniej trafia."

"Przeklęty cwaniak" - zdenerwował się gdy przypomniał sobie romantyczny "koszmar" ze sobą w roli głównej w noc po usłyszeniu owej wypowiedzi. - "oby mi się nie śniło dziś nic co chciałbyś żeby mi się przyśniło" - krzyczał w myślach mając nadzieję, że jeden konkretny zmarły go usłyszy.

Nacisnął klamke i otworzył drzwi. Poprowadził swą żonę do łóżka, położył ją i ucałował w policzek.

- Dobranoc, księżniczko. - wyrzekł i opuścił komnatę.

Po zamknięciu drzwi udał się do siebie. Idąc ciemnym korytarzem nie mógł powstrzymać radości. Ostatecznie jego plan udał się lepiej niż zaplanował. Teraz, jak chłopak się w nim zakochał mógł wreszcie wziąźć się za klątwę. Zielonooki nigdy się nie zorientuje, że jest wykorzystywany, a tym bardziej nie będzie miał sprzeciwu dopóki będzie zakochany.

Zatrzymał się w korytarzu w którym powinna znajdować się jego komnata. Jakkolwiek wszystko było takie same, to wyczuwał wyraźną zmianę. Po plecach przeszły mu ciarki.

"Czyżby ten smarkacz zrobił coś co nie powinien." - pomyślał i podszedł bliżej drzwi.

Nacisnął klamkę i w jego oczach pojawiło się przerażenie. Z wewnątrz komnaty nie wyczuwał ani trochę zwykłej czarnomagicznej mocy, a przecież miał jej pełno chyba, że...

Jednym ruchem otworzył drzwi i upadł z szoku na podłogę. To nie była jego komnata!!!

Nic, ani trochę, nawet najdrobniejszy szczegół.

Jego ukochana żona przemeblowała komnatę. Gdyby tylko to. Ona ją całkowicie przerobiła. I to w taki sposób, że Czarny Pan bał się postawić wewnątrz niej choćby czubka palca u stopy.

Ściany nie były pokryte mchem, tylko żółtą tapetą w polne kwiaty. Na suficie nie chodziły karaluchy, tylko wisiał żyrandol, a podłoga nie była ze zniszczonych desek, tylko z najlepszego, zdrowego drewna - oszlifowana i wylakierowana.

Zamiast starych i zniszczonych mebli były nowe i zdobione. Zamiast zabitych deskami szpar były okna. Zamiast zniszczonego łóżka bez przykrycia (na którym nie spał gdyż nie miał potrzeby snu) było nowe łóżko dwuosobowe przykryte tak jak być powinno - prześcieradłem, kołdrą i kocem. Zamiast podartych szmat na podłodze były dywany. Natomiast z kominka został wyniesiony popiół i obok były ustawione drewienka gotowe do użycia.

A najgorsze było to, że do komnaty zostały wstawione świece i lampy, których wcześniej w ogóle nie było. W skrócie można było powiedzieć, że zamiast Komnaty Czarnego Pana znajdowała się tam Komnata Czarnej Pani.

Szok Voldemorta osłab, gdyż zastąpiło go przerażenie. Jednym ruchem podniósł się z podłogi i dopadł miejsca gdzie powinna znajdować się książka z klątwą. Po pierwsze to nie było tam już ukrytego schowka, a więc Harry Potter znalazł książkę. I teraz było pytanie, jeśli ją gdzieś przełożył to nie jest najgorzej ale jeśli...

Rozejrzał się po komnacie. Dostrzegł małą biblioteczkę i udał się do niej szybkim krokiem.

- Panie. - odezwał się ktoś cichym głosem.

Voldemort odwrócił się i zobaczył w drzwiach Draco Malfoya.

- Coś chciałeś, obecnie jestem bardzo zajęty...

- Czarna Pani... ona... spaliła wszystkie książki... bez tytułu i autora... - wypowiedział trzęsąc się ze strachu blondyn.

Krwistooki spojrzał na niego uważnie.

- Powtórz. - rozkazał cichym acz złowieszczym głosem.

- Czarna Pani spaliła wszystkie książki bez tytułu i autora... - powtórzył chłopak.

- Wynoś się. - powiedział cicho i groźnie kruczowłosy. - Natychmiast! - dodał z krzykiem.

Niebieskooki uciekł najszybciej jak mógł. Dokładnie w momencie gdy wyszedł z budynku i spojrzał za siebie, część willi po stronie komnaty Czarnego Pana wyleciała w powietrze z wielkim hukiem. W centrum stał Czarny Pan. Draco był przerażony, widział go parę razy wściekłego, ale to było pierwszy raz gdy widział jego... wpadającego w furię!!!



Rozdział XV Sen

Harry położony na łóżku przez Voldemorta zasnął. Wtulił się mocno w poduszki i delikatnie oddychając oddał się pod opiekę sennemu światu.

***

Było to upalne lato. Siedział nad basenem w bogatej posiadłości. Miał na sobie tylko krótkie spodenki.

- Zamówienie. - odezwał się głos koło niego.

Kiedy się obrócił spotkał twarz Voldemorta, ale to nie był on. Ten Voldemort nie miał oczu koloru krwi, szarej cery, wężowego nosa i języka. To był Voldemort z czasów za nim został tym kim był teraz. W wysuniętej do bruneta ręce trzymał koktajl truskawkowy.

- Mmm. - wymruczał chłopak biorąc napój i próbując. - Dziękuję, jest naprawdę smaczne.

Mężczyzna usiadł koło zielonookiego. Miał na sobie długą pelerynę z kapturem, która z pewnością nie pasowała do trzydziesto-stopniowej temperatury jaka panowała na dworze.

- Jak długo będziesz to nosił zanim się ugotujesz? - zagadnął chłopak.

- Nie ugotuję się, rzuciłem na pelerynę czar chłodzenia.

- Czyli zamrozisz się w środku lata. - skwitował brunet.

- Byłaby szansa gdyby była zima. - odpowiedział Tom Riddle.

- Przynieś mi loda waniliowego. - głos chłopaka brzmiał wyraźnie jak rozkaz.
Kruczowłosy spojrzał na niego i uniósł pytająco brwi.

- Dam ci za to buziaka. - dopowiedział zielonooki.

- Jeszcze nie dostałem tego za koktajl.

- Aj, sorka. - przeprosił brunet, po czym nachylił się i pocałował swego męża w policzek. - w usta będzie jak przyniesiesz mi loda.

- Za przyniesienie loda, powinieneś "zrobić mi loda". - zwrócił mu uwagę ciemnooki.
Jego żona zarumieniła się i patrząc gdzieś na bok odpowiedziała:

- Teraz dostaniesz buziaka, a o TYM to porozmawiamy wieczorem w naszej sypialni.

- Buziak to za mało.

Chłopak spojrzał na niego podejrzliwie.

- ...Z języczkiem. - dodał do pomysłu swej żony kruczowłosy oblizując usta.

Brunet lekko zarumieniony kiwnął głową. Jego mąż udał się po jego kolejną zachciankę.

***

Harry śpiąc twardo wtulony w poduszki nie usłyszał otwieranych drzwi, ani nie zauważył krwistookiego mężczyzny wchodzącego do komnaty.

Gość spojrzał na śpiącego chłopaka. Na jego twarzy malowała się chęć mordu.

***

- Zamówienie nr. 2 - Tom podał mu lody w zielonym talerzyku.

- Dziękuję. - odpowiedział chłopak odbierając swe zamówienie.

- Zapłata. - przypomniał mu jego mąż.

- W restauracji płaci się po zjedzeniu.

- W mojej restauracji płaci się dwa razy. Za zamówienie i za zjedzenie.

- Ehh, niech ci będzie. - odstawił lody i koktajl obok, po czym przybliżył swoje usta do ust kruczowłosego.

Robił to bardzo powoli, a jego mąż nie należał do osób cierpliwych. Chwycił jego podbródek i silnie przyciągnął do siebie. Pocałowali się, albo raczej ciemnooki pocałował bruneta, który nie stawiał oporu.

Nie minęła sekunda od zaczęcia pocałunku, kiedy chłopak poczuł jak język jego męża wchodzi do środka. Najpierw bada pokolei wszystkie zęby, później wita się z językiem zielonookiego, potem łaskocze podniebienie, aby dać swej żonie jak najwięcej przyjemności.

- Mmm... - wymamrotał chłopak prosząc o więcej, lecz wbrew temu jego mąż przestał.

Zrobił zawiedzioną minę.

- Taka zapłata wystarczy. - wytłumaczył - Nie biorę napiwku.

- W takim razie jeszcze sobie coś zamówię.

- Na dziś restauracja zamknięta.

- Ej! Ty to robisz specjalnie!

- Hmm, co?

- Specjalnie się tak zachowujesz.

- Dlaczego miałbym?

- Bo wiesz, że - chłopak zarumienił się - że jeśli tak będziesz robił to wtedy - brunet stawał się z każdym słowem coraz bardziej czerwony - wtedy będę prosił cię o... o...

- O...? - Tom postanowił pomóc mu w dokończeniu zdania.

- Ożesz! - zdenerwował się chłopak. - Dobrze wiesz co mam na myśli, więc nie zmuszaj mnie do mówienia tego. - po czym dodał ciszej. - A ponadto wiele razy już to słyszałeś.

- Hmmm... - kruczowłosy wyglądał jakby miał wybuchnąć od nadmiaru myślenia.

- Przestań! - rozkazał groźnie Harry. - Nie uwierzę, że nie możesz domyślić się co miało być na końcu tego zdania!

- Nie mogę. - powiedział Tom chichotając się.

- Akurat.

- Słonko, proszę. - zaczął najprawdopodobniej starając się brzmieć naprawdę jakby był w kłopocie, ale nie bardzo mu to wychodziło. - Nie męcz mojej starej głowy i dokończ tamto cudne zdanie.

- Skoro nie wiesz jaki był koniec, to skąd wiesz, że było cudne? - zielonooki uczepił się pierwszej rzeczy jaka przyszła mu do głowy.

- To proste, koteczku. Wszystkie zdania jakie wyjdą z twych ust są cudne.

Harry odwrócił głowę. Nie miał najmniejszej ochoty kończyć owego zdania.

- Nie, nie, nie... - powiedział Tom i wskazującym palcem pomachał przed twarzą bruneta.

- Odczep się. - odpowiedział chłopak i wstał z zamiarem odejścia.

Niestety, wbrew swej woli został złapany za rękę i przyciągnięty bliżej swego męża.

- Puść!

- Zawsze robisz się niegrzeczny w najlepszych chwilach. - objął ramionami swoją zdobycz. - Znasz mnie, cukiereczku. Wystarczy, że dokończysz zdanie, a cię puszczę.

Zielonooki wtulił się w klatke piersiową kruczowłosego.

- Jeśli będziesz mnie tak trzymał dopóki nie powiem, w takim razie nigdy nie powiem.

- A! - oczy ciemnookiego rozszerzyły się z podziwem, a usta wykrzywiły w zrozumieniu. - Ty spryciarzu. Chciałeś tego od początku!

Harry podniósł głowę.

- Przegrałeś. - powiedział. - A teraz zanieś mnie do łóżka. Czym dłużej ci to zajmie, tym krócej będziesz miał czasu na TO.

Tomowi Riddle nie trzeba było dwa razy powtarzać. Przycisnął mocniej do siebie chłopaka i dokładnie w tym samym momencie teleportował ich oboje do sypialni na łóżko.

- Nie straciłem ani sekundy, więc mam tyle czasu ile zechcę.

- Następnym razem wymyślę coś trudniejszego.

- Ty niegrzeczna żono. Chcesz mi jak najbardziej utrudnić życie?

- Nie. Chcę sprawdzić czy nadal mnie kochasz.

- A jeśli przestanę to co?

- Jeśli mnie zostawisz, po tym co dla ciebie musiałem przejść to zabiję za zdradę i brak dotrzymywania obietnic.

- Jesteś zdolny do zabicia kogoś?

- Umiem używać ten czar poprawnie.

- Ale jak dotej pory na nikogo go nie rzuciłeś.

- Nie było potrzeby.

- Ha, ha, ha... - Tom Riddle roześmiał się. - Po co tak grasz? Wystarczy jedno słowo. Jeśli je powiesz obiecuje, że spełnię twe marzenia dotyczące tego słowa.

- ...........

- No dalej. Gdzie się podziała gryfońska odwaga?

Harry zarumieniony jak dojrzała wisienka i przysunął swoją twarz do ucha swego męża, cicho i zarazem namiętnie wyszeptał: "seks".

***

Tymczasem Lord Voldemort wyjął różdżkę i wycelował nią w śpiącego bruneta, wypowiadając tylko dwa słowa:

- Avada Kedavra.



Rozdział XVI Miłość

Z różdżki Czarnego Pana wyleciał śmiercionośny promień. Pokój na sekundę został roświetlony zielonym światłem, aby po chwili znowu zapaść się w mroku.

Obok łóżka, na którym leżał chłopak, stał krwistooki mężczyzna. Upuścił różdżkę, która upadła na podłogę odbijając się i odskakując w kąt. Kruczowłosy podniósł rękę i spojrzał na swoją dłoń w przerażeniu. Jego myśli skupione były tylko na jednym. Na tym jak wycelował różdżką w chłopaka, rzucił czar i... nie trafił.

Patrzył uważnie na swoją dłoń. Trzęsła się, trzęsła tak jak nigdy. W jego sercu zaczęło się powoli formować dziwne uczucie. Cofnął się od łóżka. Bał się, bał się tego uczucia o nazwie... miłość.

Wybiegł z komnaty zostawiając tam zarówno nadal żyjącego chłopaka jak i swoją upuszczoną różdżkę. Jego szeroko otwarte oczy przeraziły się bardziej, gdy jego myśli zaczęły szybciej krążyć obok tego co chciał zrobić. Mówiąc mu, że to było złe, obwiniając go. Upadł na podłogę, jego serce mocno zabolało z bólu jakiego nie znał.

Jeszcze przed chwilą starał się zachować spokój, lecz teraz nawet nie rozumiał po co. Jego wszystkie uczucia, które zamknął, zniszczył, a przy najmniej miał taką nadzieję, nagle w jednym momencie wróciły. Przywracając cierpienie jakie niesie ze sobą krzywdzenie innych.

Twarze wszystkich osób, przerażonych, błagających go o litość, dzielnie przeciwstawiających, uciekająch, próbujących się ratować w jakikolwiek sposób, które kiedyś nie robiły na nim znaczenia, teraz sprawiały mu cierpienie. Chciał się uwolnić od tego bólu. Bólu, którego nie rozumiał. Bólu, który według niego nie powinien istnieć.

Wbił paznokcie w podłogę, najmocniej jak mógł. Poleciała krew, lecz nie poczuł bólu. Chciał ulgi, lecz ta nie przychodziła. Chciał przerwać to cierpienie, umrzeć, cokolwiek. Ale nic nie przyszło, nic i nikt nie chciał mu pomóc. Był wściekły sam na siebie. Za swoją głupotę, za wszystko.

W jednej sekundzie przestał myśleć o nieśmiertelności, o władzy, o potędze. Obecnie miał tylko jedno życzenie, takie za które był gotów oddać wszystko, nawet własne życie. Chciał aby te cierpienia się skończyły. Te cierpienia, które bolą mocniej niż jakiekolwiek inne.

***

Harry powoli otworzył oczy. Leżał na łóżku w swej komnacie. Podniósł się do pozycji siedzącej i rozejrzał dokoła. Jego wzrok padł na długi kijek leżący w końcie przy szafie. Zszedł z łóżka i podszedł bliżej. Podniósł ową rzecz i dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę z jej ważności i znaczenia.

Rozejrzał się po komnacie. Jeśli była różdżka jego męża to mogłoby tylko oznaczać, że kruczowłosy też jest albo był. Pustka jaka panowała w komnacie wyraźnie dała znać, że jest jedyną żywą istotą w niej przebywającą. Podszedł do wejścia i wtedy zauważył. Drzwi do komnaty były niedomknięte.

Nacisnął klamkę i wyszedł na zewnątrz. Jego wzrok padł na sylwetkę osoby leżącej na podłodze. Niewiele się zastanawiając podbiegł i położył rękę na jej ramieniu.

- Czy...? - nie zdąrzył dokończyć pytania, gdyż mężczyzna leżący na podłodzy mocno ścisnął jego rękę, po czym swym ciałem przygwoździł go do podłogi.

***

Voldemort leżał na podłodze. Był słaby, ból który odczuwał zabierał mu siły. Chciał pomocy. Wołał o pomoc. Wzywał ją. Lecz to były tylko myśli. Jego usta mogły tylko otworzyć się po to aby wydać krzyk bólu lub jęk cierpienia.

Poczuł czyjąś dłoń na swym ramieniu, nie namyślał się długo. Chwycił ją tak jak tonący chwyta się czegokolwiek, co by tylko mogło uratować mu życie. Resztkiem sił podniósł się, lecz w tym samym momencie jego nogi osunęły się i przewrócił się przygwożdżając drugą osobę do podłogi.

Poczuł się słaby, zbyt słaby, aby mógł jeszcze raz wstać, a ciepło bijące od drugiego ciała, w ogóle TO drugie ciało w jakiś sposób łagodziło jego ból i usypiało. Tak. To było prawdą. Krwistooki czuł się śpiący, bardzo zmęczony. Nigdy nie spał, nie potrzebował snu, więc dlaczego teraz tak bardzo czuł się senny.

Nie zastanawiał się. Myślenie bolało. Zbyt bolało jak na jego obecny stan...

***

Jęk bólu wydał się z ust bruneta gdy uderzył o twardą posadzkę. Podniósł głowę i spojrzał na osobę, która leżała na nim. Oddychała spokojnie, spała. Zielonooki chłopak nie miał zamiaru leżeć wiecznie przygnieciony przez swego męża do podłogi. Po pięciu minutach męczenia się z wydostaniem spod większego ciała usiadł pod ścianą.

Jego oczy patrzyły na mężczyznę. Wstał. Wycelował różdżką w krwistookiego:

- Mobilicorpus.

***

Jakiś czas później Voldemort spał na łóżku w komnacie swej żony. Harry siedział przy nim trzymając jego rękę. Sam nie wiedział czemu był taki miły dla osoby, która chciała go wykorzystać. Nie rozumiał dlaczego jego serce bije jakby chciało mu powiedzieć: "nie martw się, już wszystko dobrze".

Położył się obok kruczowłosego. Przymknął oczy patrząc na śpiącą twarz Czarnego Pana. Usnął zastanawiając się co będziej dalej. Przez sen przybliżył się i wtulił w ciało drugiej osoby.

Tego czasu obydwoje śnili jeden i ten sam sen. Dość dziwny sen.

***

Voldemort stał na jakichś puszystych kamieniach układających się w drogę. Spojrzał w niebo po którym spojonie płynęły różowe chmurki w kształcie serduszek. Dokoła fruwały żółte ptaszki śpiewając ludzkim głosem miłosne piosenki. Ruszył do przodu. Przyglądał się wyraźnie drzewom z cukru o żywicy z miodu i czekoladowych liściach kłaniającym się mu po drodze.

Idąc dalej spotkał pomarańczowego kota, który trzymał pocztówkę w kształcie serduszka w swym pyszczku. Mężczyzna wziął ją i przeczytał: "czekam na ciebie pod wierzbą przy rzece". Jako podpis było "żona". Kot odwrócił się w prawo wskazując kierunek.

Kruczowłosy poszedł na miejsce spotkania. Po paru minutach dotarł do rzeki, lecz zamiast zimnej wody było ciepłe mleka, a zamiast ryb pływały bułki. Rozejrzał się dokoła. Po prawej stronie znajdowało się duże drzewo. Jego kora zrobiona była z cukru-pudru, natomiast liśćmi były lizaki. Gdzie z jednego długiego wyrastały mniejsze i tak aż do samej ziemi przykrywając drzewo.

Voldemort wszedł do środka. Tak jak się spodziewał wewnątrz znajdowała się jego żona. Zielonooki spojrzał na niego i uśmiechnął się.

- Czekałem. - powiedział.

Krwistooki podszedł bliżej.

- Usiądź. - brunet wskazał miejsce koło siebie.

Kruczowłosy wykonał prośbę.

- Naprawdę długo czekałem.

- Przecież dojście tu zajęło mi zaledwie pare minut odkąd dostałem wiadomość.

- Ale też zajęło ci wiele lat zanim zechciałeś tu przyjść.

- Nie rozumiem.

- Byłeś tu kiedyś?

- Nie, to pierwszy raz gdy widzę takie dziwactwo.

- To świat dla tych, którzy są zakochani. Spójrz. - wskazał ręką dokoła siebie i znikąd Voldemort zauważył wiele osób, których wcześniej z pewnością nie było. Par kochanków i małżeństw obejmujących się z miłością, całujących, czule rozmawiających, po prostu będących razem ze sobą szczęśliwymi.

- Czekałem. - powtórzył jeszcze raz chłopak.

Kruczowłosy spojrzał na niego.

- Kocham cię. - powiedział zielonooki przez łzy i wskoczył w jego ramiona.
Krwistooki nie wiedział jak zareagować na taką sytuację. To było pierwszy raz kiedy się z czymś takim spotkał. Lecz wbrew swemu zaskoczeniu powiedział trzy słowa, które szczerze były w jego sercu.

- Ja ciebie też. - po czym objął go ramionami i przytulił mocno do siebie.

Rozdział XVII Wybór

Voldemort obudził się następnego ranka, u jego boku nadal spał Harry. Delikatnie przesunął palcem po policzku chłopaka, po czym odsunął niesforne kosmyki włosów z czoła, nachylił się i złożył pocałunek na bliźnie w kształcie błyskawicy. Chłopak zamruczał przez sen, wtulając się w ciało starszego mężczyzny.

Krwistooki objął go prawą ręką. Czuł przeogromną potrzebę bycia blisko tego chłopaka. Bał się na myśl, że mógłby go stracić. Wsłuchiwał się w spokojny oddech najukochańszej dla niego osoby, w bicie swego serca. W myślach miał pustkę, lecz wewnątrz czuł radość. Radość jakiej nigdy nie czuł.

Patrzył jak brunet powoli otwiera jeszcze zaspane oczy. Jak przeciera je ręką spoglądając na twarz swego męża. Jak podnosi się opierając się i rozgląda. Jak zwraca pytająco wzrok w stronę starszego mężczyzny. Jak otwiera swoje usta i zadaje pytanie:

- Co się stało?

- Nic takiego. - odpowiada krwistooki. - Jest jeszcze wcześnie. Możemy poleżeć trochę dłużej.

- Yhm. - przytakuje zielonooki i kładzie się z powrotem przy swym mężu.
Voldemort spokojnymi ruchami głaszcze go po głowie zarazem przeczesując jego włosy. Nic nie mówi, ani on, ani młodszy chłopak. Leżą obok siebie, razem, i żaden z nich nie chce odejść od drugiego. Nie chcą opuścić się nawzajem, nie chcą zostawić tej drugiej połowy siebie samych. Boją się, że jeśli to zrobią nigdy nie będą mogli być znów razem. Z takimi uczuciami zasnęli.

***

Ponownie obudzili się już koło południa. Słońce znajdowało się wysoko na niebie. Harry tym razem nie był śpiący i jego reakcja na to co zobaczył po pobudce nie była taka słodka jak ta o świcie.

- Co robisz?!! - krzyknął przerażony wyskakując z łóżka i stając jak najdalej.
Voldemort spokojnie podniósł głowę i oparł się na ręce, którą z kolei oparł na łóżku.

- Coś nie tak, kocurku? - zapytał.

- Jasne, że jest nie tak! Jakim cudem obudziłem się z tobą na jednym łóżku?!

- Nie wiem, nie za bardzo pamiętam co się wczoraj stało. W każdym razie wydaje mi się, że zrobiłeś to z własnej woli.

Harry uciszył się na chwilę, po tym jak przypomniał sobie co zdarzyło się dzień wcześniej. Opadł na podłogę i podwinął kolana pod brodę rumieniąc się na myśl, że sam z własnej woli położył się spać przy kruczowłosym.

- Ja... to... to było przypadkiem. - wybąkał pierwsze co przyszło mu na myśl starając się usprawiedliwić swoje dziwne zachowanie wczorajszego dnia.

- Przypadkiem? - powtórzył Voldemort jakby chciał się upewnić czy dobrze usłyszał.

- Tak.

- Rozumiem. - odparł krwistooki. Natomiast brunetowi zdawało się, że wyczuł w jego głosie smutek.

Chłopak podniósł głowę i spojrzał na swego męża, który zauważając wzrok żony odwrócił głowę patrząc teraz za okno.

- Jeśli pozwolisz to już wyjdę. - powiedział, po czym udał się do wyjścia.

Zielonooki przytaknął głową, gdy kruczowłosy spojrzał na niego pytająco tuż przed wyjściem. Drzwi zamknęły się za odchodzącym mężczyzną, a Harry poczuł ukłucie smutku w swym sercu.

***

Czarny Pan cicho zamknął za sobą drzwi i udał się gdzieś. Gdziekolwiek, byle z dala od tej jednej osoby. Teraz, gdy sądził, że wszystko wreszcie mogło być dobrze, że co złe już się skończyło okazało się jednak inaczej. Gdyż zielonooki chłopak tak naprawdę go nie kochał. Nie czuł tego samego uczucia, co on.

Szedł z pochyloną głową. Zatrzymał się i oparł o ścianę. Dotknął swego policzka, był mokry. Płakał. Był to pierwszy raz w jego życiu. Ból, który czuł w swym sercu był taki delikatny i właśnie to sprawiało, że z jego oczu płynęły łzy smutku po stracie czegoś czego nie miał...

***

Następne pare dni minęło bez zmian. Lord Voldemort nie odwiedzał komnaty swej żony, natomiast ona znów zamknięta w Baśniowej Komnacie dostawała tylko posiłki przynoszone przez Truflka.

Krwistooki siedział na kamieniu w ogrodzie. Była to najgorsza pora roku na to, ale jemu to nie przeszkadzało. Przedwiośnie znane było z zimnej temperatury, dużej ilości błota ze śniegiem i rozmiękłej ziemi a także z pustki jaka następowała zaraz po stopnieniu śniegu. Kruczowłosy nie mając na sobie żadnych cieplejszych ubrań niż zwykła szata mógł z łatwością się zaziębić, gdyby nie był czarodziejem. Jednak to wcale nie poprawiało mu humoru.

Spojrzał w niebo, po którym spokojnie płynęły szarobiałe chmury. Chciałby być jedną z tych chmur. Bez żadnych trosk podróżować po niebie, zwiedzać różne miejsca i nie martwić się o istoty żyjące poniżej. Będąc pewnym, że cokolwiek złego będzie działo się na ziemi na pewno nie będzie ich to dotyczyło.

Zamknął oczy i wsłuchał się w szum liści poruszanych wiatrem. Odgłosy jakie go otoczyły brzmiały jak rozmowa natury, jak język, który mogą zrozumieć tylko nieliczni. Zrobił głęboki oddech wdychając zapachy nowo odradzającego się świata. Musiał przyznać sam sobie, że pory roku naprawdę były niezwykłe. Od wiosny, która była narodzinami poprzez lato - dorosłość i jesień - starość aż do zimy, która była śmiercią.

Wstał. Spojrzał na willę. Jej prawa strona była doszczętnie zniszczona po jego wybuchu furii. Lecz lewa, ta gdzie uwięził Harrego, była w bardzo dobrym stanie. Westchnął. Będzie musiał naprawić prawą część zanim zwróci czyjąś ciekawość.
Ale wpierw było coś ważniejszego. Postanowił, że ten jeden jedyny raz przestanie być ślizgonem i szczerze porozmawia z osobą, którą tak bardzo kocha. Zaczął pewnie iść w kierunku willi. Przed wejściem zatrzymał się po to by wziąźć głęboki wdech i równie pewnie ruszyć dalej.

Stał przed drzwiami do komnaty swej żony. Ostrożnie nacisnął klamkę. Osoba patrząca z boku mogłaby mieć wrażenie, że za drzwiami stoi morderca lub jakaś śmiercionośna pułapka, gdyby nie to, że po chwili Voldemort zaczął się zachowywać jak złodziej-amator na swoim pierwszym występie.

***

Harry leżał na łóżku rozmyślając nad ostatnimi zdarzeniami, gdy usłyszał jak ktoś otwiera drzwi. Podniósł się i spojrzał w owym kierunku. W drzwiach stał Lord Voldemort we własnej osobie.

- Witam. - zaczął jak zwykle i zdecydował się jednak zachowywać jak ślizgon, ale tylko na początku.

- Co znowu? - było odpowiedzią.

- Zastanawiałem się nad ostatnią sytuacją i pomyślałem, że wyjście z sytuacji w jakiej obaj się znaleźliśmy jest bardzo proste. - taką zdanie z pewnością nie można było nazwać nieślizgońskie.

- Mianowicie?

- Mam dla ciebie wybór. - jak ślizgońsko z jego strony.

- Jaki?

- Zostaniesz tu i będziesz się zachowywał jak moja żona, czyli posłuszeństwo wobec mnie. - powiedział 100-u procentowo-ślizgońsko krwistooki.

- A jeśli nie?

"Typowy gryfon" pomyślał kruczowłosy zapominając, że jeszcze przed chwilą miał zamiar tak się zachowywać. Na głos odpowiedział:

- Zginiesz. - odparł, wcale nie mając zamiaru tego wykonywać, więc postanowił namówił zielonookiego na słowo "tak": - Lepiej będzie dla ciebie, jeśli wybierzesz pierwszą opcję. - starał się jak mógł przekonać bruneta dobrze wiedząc, że gryfoni dobrych rad nie słuchają. Ale próbować trzeba.

- Pozwól, że się zastanowię.

- Zgoda. - krwistooki kiwnął głową, po czym odwrócił się i wyszedł z komnaty.

Za drzwiami odetchnął z ulgą, jeśli chłopak miał zamiar zastanawiać się to oznaczało, że jest jakaś szansa. Spojrzał przed siebie. Może ten brunet nie był taki gryfoński jak przypuszczał, większość tych imbecylów od razu krzyknęłaby coś w stylu: "Nie! Nigdy nie będę słuchał zła!". Ale właśnie ta reakcja Harrego mogła sprawić, że wszystko obróci się na dobre. Oczywiście jeśli wybierze opcje nr. 1.



Rozdział XVIII Fred i George

W kwaterze głównej Zakonu Feniksa.

- Więc nadal go nie znaleźliście? - spytał Szalonooki Moody z posępną miną, który obecnie dowodził całym ZF.

Osoby zebrane dokoła opuściły głowy. Od zaginięcia Harrego Pottera minęły już dwa długie miesiące i choć wszyscy starali się jak mogli nikt nie dał rady go odnaleźć. Powoli coraz więcej osób zaczęła uważać, że został zabity.

- Ale chwileczkę. - odezwała się znikąd pani Weasley. - Gdzie jest Fred i George? Czyżby jeszcze nie wrócili? - zaczęła się martwić o swoich synów.

- Tak sobie teraz przypominam - zaczął Ron - że mówili coś o tym, że znają miejsce pobytu Harrego... - przerwał, a jego twarz pozieleniała na przypomnienie owej wiadomości.

- ...I zamierzają zrobić COŚ niebezpiecznego. - dokończyła za niego Hermiona. - Myślałam, że blefowali, ale... - jej twarz nie zzieleniała, ale wyglądała jakby zobaczyła zombi.

Wszyscy zebrani wstrzymali oddechy.

***

W tym czasie w ogrodzie okrążającym willę Voldemorta stały dwie postacie. Miały na sobie czarne płaszcze i czarne okulary, a także czarny szal wokół swych szyi. Jedynie rude włosy na ich głowach dawały o sobie znać tak mocno, jak światło na szczycie latarni.

Jeden z nich wyciągnął ze swej kieszeni mały okrągły przedmiot, który okazał się być radarem.

- Według naszego najnowszego wynalazku... - zaczął Fred.

- ...O genialnej nazwie Znajdywacz Osób Zaginionych...

- ...W skrócie ZOZ, udało nam się znaleźć...

= ...Harrego Pottera - skończyli oboje razem.

Spojrzeli na siebie.

- Więc, Feorge. Pora wziąść się do roboty.

- Zgadzam się, Gred. Pora narobić kłopotów.

- A przy okazji. Nazywam się Dref.

- A ja z kolei jestem Egroeg.

- Chociaż możesz mi mówić Dreg.

- Tak samo tutaj, Egroef nie zaszkodzi.

- Gotowy?

- Gotowy. Zaczynamy?

- Zaczynamy. Idziemy?

- Idziemy.

= W drogę!

Po czym przygotowali się do biegu jak to zwykle robią sportowcy na zawodach.

= Trzy... dwa... jeden... START!!!

***

Czarny Pan spokojnie szedł korytarzem, gdy nagle usłyszał odgłos szybko nadbiegających stóp. Znikąd z za zakrętu wyłoniły się dwie postacie i o szybkości 17km/h przeminęły kruczowłosego mężczyzną. Który zszokowany nie dał rady się ruszyć i stał w miejscu, gdy w głowie stukało mu jedno słowo ze znakiem zapytania: "włamywacze?".

***

- Hej! - odezwał się George. - Czy to przypadkiem nie był Sam-Wiesz-Kto?

- Czy rzucił Avadą Kedavrą?

- Nie, był zbyt zszokowany.

- Sam-Wiesz-Kto nie mógłby być zszokowany.

- Hmm. Chyba masz rację. Więc kto to był?

- Któryś ze śmierciożerców?

- Jeśli tak to będzie nas gonił.

Zatrzymali się, obrócili w tył i spojrzeli w pusty korytarz.

- Więc to nie był śmierciożerca.

- W takim razie był to duch.

- Myślisz, że o nas rozpowie?

- Zależy po której jest stronie.

- Chyba będzie trzeba to sprawdzić?

- Absolutnie popieram ten pomysł.

= DZIEŃ DOBRY SAM-WIESZ-KTO!!! - krzyknęli, po czym postali w jednym miejscu przez chwilę.

- Ten duch był po naszej stronie.

- To dobrze. Będzie nam łatwiej.

Po czym ruszyli dalej.

***

Voldemort stał nie bardzo wiedząc co robić. Gdyby to byli zwykli włamywacze to po prostu zabiłby ich, ale ci włamywacze nie byli zwykli skoro na jego widok nie zatrzymali się i nie zostali sparaliżowani strachem. Wręcz przeciwnie to on sam był w stanie ogromnego szoku.

Odwrócił się i wtedy po korytarzach rozeszło się echo głośno krzykniętego zdania.

= DZIEŃ DOBRY SAM-WIESZ-KTO!!!

I wtedy krwistooki już wiedział. Nie było się czego obawiać. To nie byli włamywacze tylko zwykłe poltergeisty. Uśmiechnął się pod nosem. Teraz pewnie myślą, że on - Lord Voldemort - za nimi pójdzie i wpadnie prosto w ich pułapkę, ale jakże się mylą.

Kruczowłosy odwrócił się w przeciwną stronę w którą poleciały owe poltergeisty. Za nic nie miał zamiaru wpaść w ich pułapkę, dlatego musiał być ostrożny i sprytny. Akurat to posiadał, a ponadto znał bardzo dobrze całą willę, w ten sposób miał nad kłopotliwymi duchami dużą przewagę.

A w między czasie odpowiednio się nimi zajmie, tak aby więcej nigdy nie pokazały się na terenie jego willi.

***

Tymczasem dwaj rudzi bliźniacy dzikim biegiem przemierzali korytarze szukając drogi do ich celu. Do tej pory obiegli całe podziemie, łącznie z lochami gdzie spodziewali się znaleźć związanego Harrego Pottera, lecz niestety wbrew ich oczekiwaniom nie było tam nawet muchy.

W myślach przyznali, że Voldemort naprawdę ma spryt: "Domyślił się, że kiedy przyjdzie do jego willi ktoś z Zakonu z pewnością będzie szukał bruneta w lochach, więc ulokował go w którejś z komnat". Biegiem ruszyli spowrotem na parter, lecz tam też go nie było.

Po długim bieganiu znaleźli się przed drzwiami do komnaty na pierwszym piętrze. Według ZOZ-a po drugiej stronie znajdowała się poszukiwana osoba. Otworzyli drzwi i raźnym krokiem weszli do środka. W pierwszym momencie w ich oczy rzucił się wystrój komnaty.

Był z pewnością dziwny jak na miejsce, w którym miała być więziona osoba. A wracając do sprawy zielonookiego. Bliźniacy rozejrzeli się dokoła, lecz nie zauważyli z początku ani jednej żywej duszy. Dopiero jak podeszli do dużego łóżka z baldachimem przysłoniętym zasłonami zauważyli wewnątrz nastolatka.

Brunet spał wtulony w poduszki z delikatnym uśmiechem przyjemności na twarzy. Rudzielce spojrzeli po sobie. Pierwsza myślą jaka im wpadła do głowy była: "Coś jest nie tak.". Lecz nie dane im było przemyśleć tego dokładniej gdyż z za drzwi doszły ich kroki nadchodzącej osoby. Szybko rzucili na siebie czar kameleona i odsunęli się w kąt. W następnej chwili drzwi zostały cicho uchylone.

Do komnaty wszedł nie kto inny jak Lord Voldemort we własnej osobie. Powoli podszedł do łóżka chłopaka, ręką odsunął różową zasłonę i usiadł obok swej śpiącej żony. Delikatnie przejechał palcem po policzku, potem nachylił się i pocałował go w bliznę na czole.

Rudych bliźniaków skamieniowało z zaskoczenia. "Czyżby Sam-Wiesz-Kto porwał Harrego Pottera z miłości?!" zapytali siebie samych w myślach zarazem obserwując kruczowłosego, który położył się na łóżku obok swego wybranka i powolnymi, opiekuńczymi ruchami głaskał jego włosy.

***

Brunet zamruczał przez sen wtulając się w ciało swego męża. Voldemort objął go w pasie i wyszeptał łagodnym głosem do ucha tak, aby tylko zielonooki chłopak mógł go usłyszeć:

- Kocham cię i chcę żebyś ze mną został. Jeśli się nie zgodzisz to mnie zabijesz, więc mam nadzieję, że jak każdy gryfon masz trochę litości. A zwłaszcza nad takim idiotą i słabeuszem jak ja, który przegrał z miłością.

Delikatnie pocałował lekko rozchylone usta młodszego chłopaka, po czym wstał i wyszedł z komnaty zostawiając wszystko tak jak było za nim przyszedł.



Rozdział XIX Ucieczka

Fred i George stali spraraliżowani. Nigdy nie uwierzyliby w to co przed chwilą widzieli gdyby nie to, że widzieli to na własne oczy. Powoli doszli do siebie. Razem podeszli do łóżka i usiedli po obu stronach. Fred potrząsnął śpiącego chłopaka, który uchylił sennie powieki.

***

Brunet poczuł jak ktoś stara się go obudzić. Otworzył oczy i ujrzał twarz Freda, a może George'a. Informacja o tym nie dotarła do niego od razu. Ponownie zamknął oczy. Dopiero po chwili skojarzył obraz jaki zobaczył. Zerwał się jak oparzony i szeroko otworzył usta ze zdziwienia.

- My chyba powinniśmy być bardziej zdziwieni. - powiedział jeden z bliźniaków.

- Masz rację, George. Kto by przypuszczał, że Sam-Wiesz-Kto kocha swego największego wroga: Harrego Pottera.

Chłopak zamrugał oczami.

- Nie rozumiem. - wymamrotał.

= Widzieliśmy!

- Co?

- Jak cię pocałował - wytłumaczył Fred.

- Kiedy?

- Przed chwilą, jak spałeś. - odparł George.

Informacje jakkolwiek jasno powiedziane nie chciały dotrzeć do jego umysłu.

- Naprawdę?

= Taaaaaaak.

Zielonooki upadł na łóżko i ręką dotknął swoich ust, na których według zeznania bliźniaków został złożony pocałunek Czarnego Pana.

- Harry - zaczął Freg. - Czy mógłbyś nam to wytłumaczyć?

- Hę?

- Jakim cudem rozkochałeś w sobie Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać?

- Nie wiem. - odpowiedział szczerze. - To wszystko jest jakieś dziwne. Jakby to tylko był sen, albo... nie wiem.

- To przynajmniej opowiedz nam co się stało. - zaproponował George.

- Yhm, dobrze - brunet przytaknął głową.

Dokładnie opisał im zdarzenia z ostatnich dwóch miesięcy, zaczynając od tego jak obudził się w komnacie, przygotowanej dla niego przez Voldemorta, jak krwistooki zaręczył się z nim i poślubił. Opowiedział też o Draco Malfoyu, o tym jak udało mu się uciec z zamknięcia i porządzić w willi, o tym jak przyszedł Snape i przeszkodził mu, przez co teraz znowu musiał siedzieć w baśniowej komnacie, na koniec opisał to co wiedział z planów kruczowłosego.

- ...I to wszystko. - zakończył.

Rudzielce siedzieli w ciszy. Żaden z nich nie był w stanie wydobyć choćby jednego słowa.

- Ehm, - zaczął Harry. - On mnie tak naprawdę nie kocha, robi to tylko w nadziei, że przejdę na jego stronę. Albo dokładniej chce mnie do tego zmusić, bo z jakichś tam powodów uważa mnie za niezbędnego do jego planów.

Bliźniacy kiwnęli głowami na znak zrozumienia.

- Gdybym teraz ja mógł dowiedzieć się czegoś...? - zaczął pytanie Harry.

= Nic ci nie powiemy...

- Czemu...?

= Bo cię stąd zabierzemy. - po czym uśmiechnęli się szeroko do zielonookiego.

- Nie masz się o co martwić. - odpowiedział George.

- Umieliśmy tutaj wejść, damy radę i wyjść. - dopowiedział Fred.

Brunet uśmiechnął się odwzajemniając optymizm rudzielców. W końcu dla nich rzeczywiście nie było rzeczy niemożliwych. Przy ich pomysłowości (bardzo bliskiej geniuszowi), odwadze (bardzo bliskiej głupocie) i farcie (zawsze wtedy gdy go potrzebowali) mogli zrobić wszystko.

- A więc, po co tracić czas? Jeśli jest coś co chciałbyś wziąźć ze sobą Harry, to bierz. My poczekamy.

- Nie mam takich rzeczy, przynajmniej nie tutaj.

- O.K., w takim razie zabieramy cię do kwatery głównej Zakonu Feniksa.

George uchylił drzwi i wyjrzał na zewnątrz. Upewniając się, że korytarz jest pusty machnął znacząco ręką i wyszedł. Za nim podążył brunet, a na końcu Fred, którego zadaniem było pilnować tyłów, gdyż nigdy nie wiadomo z której strony wróg zaatakuje.

Szli gęsiego przy ścianie. Zachowując ostrożność, to znaczy tak to wyglądało dla osoby patrzącej z boku, ale prawda była taka, że jedyną osobą zachowującą ostrożność był Harry Potter. Obaj bliźniacy mieli to gdzieś, lecz dla zabawy można byłoby poudawać ostrożnego, co nie?

Przy farcie rudzielców wyszli z willi niespotkawszy nikogo, tak samo spokojnie przeszli przez ogród. Kiedy znaleźli się na zewnątrz murów otaczających posiadłość wyjęli coś na rodzaj kompasu, który zamiast kierunku północnego wskazywał "dom".

- Więc teleportujemy się do domu, - Fred wskazał ręką kierunek - zrozumiano?
Harry przytaknął głową. W następnej sekundzie cała trójka deportowała się z wielkim hukiem.

***

- Na Merlina! - westchnęła pani Weasley po raz niewiadomo który.

- Molly, uspokój się. - odparł pan Weasley. - Przecież dobrze wiesz jacy oni są. Z pewnością wrócą cali i zdrowi.

- ...Z Harrym? - zapytała rudowłosa dziewczyna. - Aaah...!!!

W tym momencie na środku salonu aportowały się trzy osoby. Dwaj bliźniacy natychmiast ukłonili się po rycersku oznajmiając:

= Misja wypełniona. Harry Potter spowrotem z nami.

- A tak przy okazji... - zaczął George.

- Nigdy byście nie uwierzyli... - pomógł mu Fred.

- Co Harry robił...

- W willi Voldemorta...

- Oprócz tego...

= Że był uwięziony.

- Co macie na myśli? - spytał pan Weasley.

- Nic takiego! - szybko odpowiedział zielonooki lekko się rumieniąc, jakkolwiek powiedział o tym Fredowi i George'owi, nie chciał już mówić nikomu innemu. Przy dłuższym zastanowieniu uznał, że jednak nie powinien nawet im mówić, tego typu informacje lepiej zachowywać dla siebie.

- Ah, nieważne. - machnęła na to ręką pani Weasley. - Z pewnością jesteś zmęczony, Harry. - zwróciła się z czułością do bruneta. - Przygotuję dla ciebie miejsce do spania. - odwróciła się do wyjścia, zanim ponownie spojrzała na chłopaka i dopowiedziała - Dziś rano zrobiłam ciasto waniliowe, leży tam. Jeśli masz ochotę możesz wziąźć jak dużo chcesz. - po czym wyszła.

***

Dumbledore siedział przy biurku, gdy sowa z listem zapukała do jego okna. Wpuścił ją, dał trochę chrupków dla ptaków, otworzył list, przeczytał i uśmiechnął się pod nosem.

- Chyba będę musiał wyjść przywitać odnalezioną zgubę. - powiedział do swego feniksa. - Zaopiekuj się tym miejscem pod moją nieobecność, Fawkes. Dziś raczej szybko nie wrócę. - po czym zarzucił na siebie płaszcz i wyszedł.

***

Harry Potter zaczynał żałować powrotu, ale z drugiej strony nie miał nawet ochoty myśleć co by się działo, gdyby został tam dłużej. Dokoła niego, w głównym salonie domu Syriusza, znajdowali się wszyscy członkowie Zakonu Feniksa i wszyscy w takim samym lub podobnym zamiarze: aby na własne oczy zobaczyć jak Chłopiec-Który-Przeżył wrócił cały i zdrowy od kolejnego spotkania z Sam-Wiesz-Kim"

= Harry! - przez tłum przecisnęli się Fred z Georgem - Pytaliśmy rodziców i zgodzili się na przyjęcie z okazji odzyskania cię całego i zdrowego!!!

Zielonooki westchnął, czuł że nie będzie to ani trochę przyjemne dla jego osoby. Miał wielką nadzieję, że krwistooki znowu go porwie i zamknie w tamtej baśniowej komnacie, a on będzie mógł tam przebywać całymi dniami w ciszy i spokoju

***

Lord Voldemort otworzył drzwi do komnaty swej żony. Wszedł i powolnym krokiem dotarł do łóżka. Jego serce zostałe przekłute niewidzialnym sztyletem na widok pustki jaka została po pewnej osobie.

Rozdział XX Oszustwo i prawda

Harry czuł się zmęczony, czemu nie można było się dziwić gdyż cały dzień spędził jako główna atrakcja w Zakonie Feniksa. Lecz wbrew temu nie mógł zasnąć. Coś czego nie umiał określić nie dawało mu spokoju. Jakieś dziwne uczucie niepokoju ze smutkiem i żalem.

Przekręcił się na bok, podkładając ramię pod głowę. Zamknął oczy i w tymże momencie jego serce pokazało mu twarz, której nie chciał widzieć, a może jednak chciał. Może to właśnie pragnienie spotkania Lorda Voldemorta było powodem tych dziwnym odczuć.

Nie! Ukrył swoją twarz, po której poleciały łzy z niezrozumiałego dla niego powodu w poduszkę. Jego serce zabolało, czuł jakby ktoś lub coś chciało je wyrwać wbrew jego woli. Choć tak naprawdę to była jego wola, jego wola, aby nigdy więcej nie spotkać tego, którego kochał.

"Nienawidzę, nienawidzę go" powtarzał jak w omamie, a z każdym słowem ból stawał się coraz bardziej silniejszy. Jego serce starało się sprzeciwić jego decyzji, a on nie chciał go słuchać. Nie słuchał serca, nie słuchał rozumu, robił coś czego nawet sam nie rozumiał.

Nie rozumiał już niczego. Słowo "nienawidzę" przestało mieć znaczenie, słowa "kocham" nie rozumiał. "Miłość" była głupia, "nienawiść" dziwna. Powienien GO nienawidzić! Powienien! To właśnie ON zabił jego rodziców, to ON był powodem wszelkich kłopotów jakie spotykał.

Więc czemu? Czemu zamiast go nienawidzić zakochał się w nim. Zakochał się - te określenie z pewnością nie pasowało. On był opętany przez miłość. Opętany przez uczucie, które wszyscy nazywali czymś dobrym, czymś wspaniałym. To nie było wspaniałe. To było bolesne. Dlaczego?

"Bo się bronisz." powiedział ktoś wewnątrz niego.

"Muszę" odpowiedział.

"Wcale nie"

"Muszę"

"Co musisz?"

"Muszę się bronić"

"Dlaczego"

"Nienawidzę go"

"Kochasz go"

"Nie prawda"

"Prawda, dobrze o tym wiesz"

"Nie prawda!"

"Oszukujesz siebie"

"..."

"On cię kocha"

"On nie ma uczuć"

"Wszyscy ludzie mają uczucia"

"On nie jest człowiekiem"

"On był człowiekiem"

"Ale już nie jest"

"Lecz może znów być"

"W jaki sposób?"

"Kiedy mu powiesz prawdę"

"Jaką prawdę?"

"Że go kochasz"

"Nienawidzę"

"Kochasz"

"Nienawidzę!"

"Kochasz"

"Nienawidzę!!"

"Kochasz"

"Nienawidzę!!!"

"Kochasz"

- NIENAWIDZĘ!!!!! - wykrzyknął na głos, zrywając się z łóżka i wybiegając z pokoju, w którym został zszokowany Ron na widok nagłej reakcji przyjaciela.

***

Lord Voldemort siedział na kamieniu w swym ogrodzie pod gołym niebem. Było mu zimno, lecz nie był to chłód pozimowej nocy, tylko uczucie samotności. Straty czegoś, co było dla niego niezbędne do życia, jak tlen czy woda. Wysunął rękę w kierunku księżyca, jakby chciał go dosięgnąć.

Był głupcem. Sądził, że może mieć wszystko lecz teraz wyraźnie dowiedział się prawdy, którą życie mu pokazało. Był słaby wobec takich spraw jak miłość. Żałował, że nie użył siły (nie chciał go skrzywdzić), ale teraz był pewien, że jeśli dostałby drugą szansę z pewnością wykorzystałby wszystkie możliwe opcje, aby zatrzymać tą jedną jedyną osobę przy sobie.

Nie interesowało go, że cierpiałaby. To byłoby nie ważne dopóki miałby ją przy sobie. Dopóki byłaby jego i tylko jego. Dopóki istniała taka możliwość był gotów zrobić wszystko. Uwięzić, związać, oszukać, zabrać wolność i wszystko co do niej należało, tylko po to aby zachować tą jedną osobę przy sobie i dla siebie.

Wyobraził ją sobie jak spowrotem wróciła do swych starych przyjaciół i znajomych. Na przypomnienie sobie twarzy staruszka wstrząsnął nim gniew. Siwowłosy dyrektor szkoły był tak blisko Harrego, był za blisko. On nie miał prawa go dotykać, nie miał prawa z nim rozmawiać, nie miał prawa go widzieć!

Harry Potter był JEGO własnością, i tylko JEGO. Nikt inny oprócz NIEGO nie miał prawa być blisko niego. Nikt inny poza Lordem Voldemortem nie mógł być jego panem, jego władcą, jego właścicielem. NIKT!!!

***

Zielonooki chłopak oparł się o ścianę w łazience.

- Harry, czy wszystko w porządku? - zapytał Ron z za drzwi.

- Taaak.

- Na pewno...

- TAK!!! - krzyknął zdenerwowany.

- Aha, to jak wracam do łóżka. - odparł lekko przerażony, po czym odszedł.

Brunet skulił się chowając głowę między kolanami. Zaczął cicho popłakiwać z bólu i cierpienia jakie niesie ze sobą trudna miłość.

"Czemu? Czemu cię kocham?" - zapytał obraz Czarnego Pana, który właśnie pojawił się w jego umyśle. "Czemu zakochałem się w osobie, którą nienawidzę... nienawidziłem." - poprawił się. - "Przestań. Ja już nie mogę. Ja... ja cię naprawdę kocham. Proszę, pokochaj mnie... także."

***

- Harry, kocham cię. To takie głupie, ale cię kocham. - Vold zaśmiał się ponuro mówiąc do siebie. - Ja, który przyrzekałem, że nigdy nie użyję tego słowa zakochałem się tak mocno. W osobie, którą chciałem zniszczyć. Jestem zazdrosny, że zamiast być ze mną jesteś ze swoimi przyjaciółmi.

- To boli. Pierwszy raz od długiego czasu czuję cierpienie mego serca. Coś czego nie chciałem czuć nigdy więcej. Powinieneś wziąźć za to odpowiedzialność, panie Potter. Wskrzesiłeś we mnie uczucia, które zabiłem. Przywróciłeś mi znów ludzką postać. Nienawidzę cię za to.

- Nienawidzę gdyż teraz jestem słaby... wobec ciebie. Ale i tak nie pozwolę, żeby ktoś mi cię zabrał. Nie interesuje mnie posiadanie potęgi, sławy i władzy jeśli nie mogę mieć ciebie. Ty jesteś tym czego teraz pragnę. Ty, Harry Potterze, od dzisiaj jesteś moim celem.

- Bądź pewny, że cię złapię, nie zależnie jak daleko uciekniesz. Naznaczyłem cię magią i poślubiłem. Jesteś mój nawet jeśli nie ma mnie w pobliżu. Jesteś jak zwierzątko, któremu założy się obrożę. Będziesz mój dopóki będziesz miał obrożę, a obroża którą ci założyłem jest niezniszczalna.

***

- Uaaaaa...!!! - dobiegło z salonu. Harry wybiegł z łazienki i udał się w kierunku krzyku. Zatrzymał się przed postacią starszego mężczyzny z długą białą brodą. Stanął na przeciwko...

- Du... Du... Du...Dumbledore?!!

- We własnej osobie.

- Ale.. ale... eee... no... te... ja.. ty... bo... eee...

- Pozwól Harry, że powiem to zdanie za ciebie: "Jakim cudem tutaj jesteś skoro umarłeś?", zgadza się?

Brunet przytaknął głową.

- No cóż. Możesz o to zapytać mojego asystenta, który pomagał mi w tym całym oszustwie. - tu wskazał ręką na zakapturzoną osobę stojącą z boku.

- Snape?!!

- Nie jestem już twoim nauczycielem, ale sądzę, że szacunek nadal mi się należy.

- To jest żart. - powiedział Ron. - Coś tu nie tak! Przecież Snape jest śmierciożercą, który zabił Dumbledora.

- Ale jesteś głupi, Ron. - przerwała mu Hermiona. - Dumbledore przed chwilą powiedział, że to było tylko oszustwo.

- Ale jak i w ogóle po co?

- Używając paru czarów, które są zakazane, jako że użycie ich kończy się wyczerpaniem zdolności magicznych. Tak, moi drodzy. Obecnie nie jestem czarodziejem, i nie zależnie ile bym się starał z mej różdżki nie wyleci nawet iskierka. Natomiast zrobiłem to po to, aby przepowiednia mogła się wypełnić.

Wszyscy zebrani w salonie wstrzymali oddechy.


Rozdział XXI Przepowiednia

- No cóż. - westchnął Dumbledore - Z pewnością każdy chciałby wiedzieć co dokładnie mam na myśli, ale niestety jak na razie mogę w to wtajemniczyć tylko Harrego. - po pokoju rozeszły się jęki niezadowolenia. - Przykro mi. - Odwrócił się do bruneta. - Choć ze mną.

Zielonooki kiwnął głową, były dyrektor Hogwartu wsypał trochę proszku fiuu do kominka i powiedział "Dom Severusa". Płomienie stały się zielone. Staruszek ręką wskazał, aby Harry wszedł do środka, co też chłopak zrobił. Za nim wszedł Snape, a na końcu żegnając się z obecnymi w Zakonie Feniksa Dumbledore.

***

Brunet po, jak zwykle, nieprzyjemnej podróży siecią fiuu wylądował na drewnianej podłodze w kuchni. Nie był to bogaty ani piękny dom. Wyglądał raczej na zwykłą wiejską chałupkę zamieszkiwaną przez czarodzieja. Tylko cztery pomieszczenia (kuchnia, sypialnia, łazienka i pokój do pracy nad eliksirami).stanowiły cały dom.

Z kominka wyszły dwie następne osoby. Kruczowłosy mężczyzna natychmiast gdzieś poszedł, natomiast siwowłosy usiadł na krześle i zwrócił się do zielonookiego.

- A więc, Harry. Zacznijmy od tego czy pamiętasz przepowiednię, którą ci powiedziałem.

- Tak.

- Czy pamiętasz co mówiła o tobie i Voldemorcie.

- Tak. Jeden z nas musi umrzeć, aby drugi mógł żyć.

- Widzisz, Harry. Chodzi tu o to, że przepowiednie nigdy nie mówią otwarcie co ma się zdarzyć. Mi zajęło to ponad piętnaście lat, aby rozszyfrować tę.

- Nie rozumiem.

- Wybacz mi że nie mogłem ci odpowiedzieć na to wcześniej, ale teraz mogę. - przerwał aby wziąźć głęboki wdech. - Nie będziesz musiał nikogo zabijać.

- Co?! Ale przepowiednia...

- ...Mówi o pokonaniu Czarnego Pana. Pod zdaniem "Jeden musi umrzeć, aby drugi mógł żyć" tkwi głębsza prawda. Nie przeszkadzaj mi, a wszystko ci wytłumacżę. - odchrząknął. - Wiesz o tym, że wcześniejsze imię Lorda Voldemorta brzmiało Tom Riddle. - chłopak kiwnął głową. - Przepowiednia mówi o zniszczeniu Czarnego Pana: Lorda Voldemorta.

- Zaczynając od początku będzie to następująco Młody czarodziej o imieniu Tom Riddle nienawidził swojego imienia, dlatego zmienił je przy okazji zamykając swoją duszę i uczucia. Po tym jak zmienił imię na Lord Voldemort stał się całkiem inną osobą. Stał się Czarnym Panem.

- Zabić Czarnego Pana nie oznacza rzucić w niego Avadą Kedravrą. Oznacza to zniszczyć jego złą stronę i uwolnić dobrą. Innymi słowami odwrócić proces. Zrobić z Lorda Voldemorta spowrotem Toma Riddle.

- Ale tutaj zaczął się problem, gdyż nie mogłem znaleźć w przepowiedni w jaki sposób to się stanie. Dlatego właśnie oszukałem was, że umarłem. W pewien sposób wiedziałem, że to mi pomoże. I jakże dobre otrzymałem wyniki. Teraz znam odpowiedź na moje pytanie. Miłość.

- Zdanie "Jeden musi umrzeć, aby drugi mógł żyć" nie dotyczy zabicia ciała, ale zmienienia uczuć. Twoja przegrana Harry, nie oznacza twej śmierci, ale twej miłości do Lorda Voldemorta, która sprawi, że będziesz mu oddany i na tyle wierny aby popełnić samobójstwo na jego rozkaz czy nawet zdradzić swych przyjaciół.

- Z kolei jeśli przegra Voldemort, wtedy on zakocha się w tobie. Tak bardzo, że obudzi w sobie swe dawne uczucia. Jakkolwiek nie zmieni mu się wygląd, wewnątrz znów stanie się człowiekiem. Wróci spowrotem do bycia Tomem Riddlem jakim kiedyś był. Rozumiesz mnie, Harry?

- Jakoś - odpowiedział chłopak. - To znaczy, że mam go w sobie rozkochać?

- Nie. Nie ma takiej potrzeby. Oboje zaczęliście się kochać nawzajem w tym samym momencie. Teraz jest tylko pytanie kto dłużej wytrzyma zanim wyzna drugiemu swoją miłość i obieca wierność aż po śmierć. Jeśli to będzie Voldemort będzie dobrze, jeśli ty będzie źle.

- O mnie nie musisz się martwić. Wcale go nie kocham i nie zakocham się.

- Nie kłam, Harry. Już jesteś w nim zakochany, tak jak on w tobie. I z każdą sekundą jesteście coraz bardziej. Czym dłużej się będziecie bronić tym bardziej będziecie zakochani. Ale Harry i tak się o ciebie nie martwię. Jakkolwiek żadne z was nigdy nie zaznało prawdziwej miłości. Jestem prawie pewien, że Voldemort będzie pierwszym, który wyzna swoje uczucia.

- Dlaczego?

- On czekał na miłość o pięćdziesiąt lat dłużej od ciebie. Jeśli ją znikąd dostałby jestem raczej pewny, że nie czekałby, ale wziąłby i może nawet siłą. Miłość dla ludzi jest niezbędna jak woda. Kiedy jej nie mają zdobywają ją siłą. Voldemort nazywa śmierciożerców rodziną, gdyż tego pragnie: rodziny.

- Niestety, oni nie dali mu miłości, nie są tymi których szuka. Przeciwnie ty Harry. Ty dałeś mu ją posmakować. Ty mu ją pokazałeś. Choć nie zdajesz sobie z tego sprawy. On z pewnością po ciebie przyjdzie. Od tamtego czasu stałeś się dla niego bardzo ważny. Ważniejszy niż ktokolwiek lub cokolwiek innego.

- Ale co mam wtedy powiedzieć? Jak przyjdzie...

- Powiedz to co uznasz za słuszne. Nie musisz się martwić. Kochasz go i to szczerze. Szansa na to, że coś się nie uda jest mniejsza niż 0,0001%. Nie bój się, miłość zawsze była, jest i będzie najsilniejszą siłą na tym świecie. Mając ją przy sobie na pewno zwyciężysz.

- Ale Voldemort też jest zakochany.

- Tak i właśnie dlatego zwycięstwo jest po twojej stronie.

- Że co?! JA już absolutnie nic nie rozumiem. Jestem zakochany więc zwyciężę, a Voldemort jest zakochany i przegra?

- Dokładnie.

- Że jak?!

- Tyle tylko, że Voldemort przegra przestając być zły i stając się na powrót dobrą osobą. Innymi słowami wszystko skończy się dobrze, ale tylko i tylko wtedy jeśli on będzie pierwszym, który wyzna miłość. Czyli Harry, nie powinieneś mu mówić o swoich uczuciach dopóki on ci nie powie o nich pierwszy.

- Taaa, racja. - rozejrzał się dokoła. - A przy okazji, gdzie poszedł Snape?

- Severus za chwilę przyprowadzi tu twego męża.

- Co?!!

W tym momencie w kieszeni szaty Dumbledore'a coś zadzwoniło.

- Oho. Już pora. W takim razie do widzenia Harry, a i wszystkiego najlepszego z okazji zaręczyn i ślubu, wybacz moje spóźnienie co do tych spraw. Życzę wam oboje miłości aż po śmierć, albo i dłużej.

- Hej! Czekaj!

Lecz staruszek nie czekał. Deportował się w tym samym miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stał. Brunet został sam, ale nie na długo. Za ścianą usłyszał odgłos aportacji, a w sekundę dłużej kroki w jego kierunku.

W następnym momencie stał twarzą w twarz z Lordem Voldemortem.


Rozdział XXII Obietnica

Czarny Pan nie czekał aż jego żona coś powie. Pewnym krokiem podszedł do niej i objął ramionami.

- Wreszcie cię znalazłem. - wyszeptał do ucha chłopaka, który nic nie odpowiedział.
Stali tak przez długi czas. Wszystko się przestało liczyć, nie było nic ważniejszego niż ta chwila, trwająca tak długo, lecz dla nich za krótko.

- Eee... - wybąkał zielonooki.

- Tak?

- Ja... nie rozumiem. - Sam nie miał pojęcia od czego zacząć, więc powiedział pierwsze co mu przyszło do głowy.

- Kocham cię, Harry.

Przez ciało bruneta przeszły dreszcze. Wygrał. Dumbledore miał rację. Voldemort był pierwszym, który to powiedział. Teraz już nic nikomu nie groziło. Mógł zostawić go samego i wrócić do tego jakim był wcześniej. I gdy tylko o tym pomyślał jego serce mocno zabolało.

W jednym momencie zdał sobie sprawę, że zapomniał o jednej bardzo ważnej rzeczy. Przecież on też go kocha. Mówił, że tak nie jest, innym i nawet samemu sobie, ale wbrew temu dobrze znał prawdę. Kochał go z całego serca i nie mógłby go teraz tak zostawić. To byłoby okrutne.

- Ja... ciebie też. - odpowiedział nie chcąc złamać mu serca, lecz z drugiej strony jego zdanie nie było kłamstwem.

Krwistooki odsunął go od siebie i uważnie spojrzał w jego oczy, jakby to co przed chwilą usłyszał nie było prawdziwe.

- Czy możesz to powtórzyć? - zapytał niepewnie.

- Także cię kocham.

Kruczowłosy uśmiechnął się przez łzy, które zaczęły spływać po jego policzku. Na twarzy chłopaka wymalował się strach. Lord Voldemort płakał, to moglo oznaczać tylko konieć świata! Nie wiedząc, co powiedzieć, nie więdząc, co robić po prostu wtulił się w starszego mężczyznę.

- Przepraszam.

- Nie, nie przepraszaj. Ja... jestem szczęśliwy. - przytulił mocniej chłopaka do siebie. - Bardzo szczęśliwy.

***

- Hmm... widzę, że wszystko się dobrze skończyło. - powiedział Dumbledore obserwując parę z bezpiecznej odległości, czyli z pokoju obok.

- Na to wygląda. - odpowiedział mu stojący obok czarnowłosy mężczyzna.

- Sądzę, Severusie, że nie mamy się o co martwić. - odwrócił się do węgielnookiego. - Masz ochotę na lody.

- Jeśli będą o smaku kawowym. - odparł, po czym razem ze staruszkiem cicho wymknęli się z budynku.

***

- Harry?

- Tak?

- Czy zamieszkałbyś ze mną?

- Chyba tak, ale muszę się nad tym zastanowić. To wszystko jest takie nagłe. Może zapytałbym Dumbledore'a...

- Dumbledore'a?

- Tak. - przytaknął głową brunet lekko zaskoczony nagłym zdziwieniem męża.

- On żyje?!

I nagle zielonookiego oświeciło.

- Eee... no...

- Powiedz prawdę!

- Tak, żyje.

W tym momencie kruczowłosy odsunął od siebie chłopaka.

- Wybacz mi, ale za nim zaczniemy nasze wspólne życie muszę dokończyć sprawy z przeszłości, a zwłaszcza te kłopotliwe i denerwujące.

- Co? Ty chyba nie chcesz go zabić?

- Chcę.

- Nie waż mi się!

- Dlaczego?

- Obiecaj mi, że od teraz nigdy już nie użyjesz żadnego z czarów zakazych albo w przeciwnym razie znajdę sobie kogoś innego!!!

Voldemorta zatrzymało na chwilę. Argument żony był bardzo ważny i trzeba było go dokładnie przemyśleć zanim podjęło się głupią decyzję i straciło coś cennego. Po dłuższym namyśle uznał, że lepiej będzie złożyć obietnicę.

- Rozumiem. Obiecuję ci to.

- Powiedz to całym zdaniem.

- Obiecuję, że dopóty nie użyję żadnego z czarów zakazanych, dopóki Harry Potter będzie mnie kochał szczerze i wiernie jako moja żona.

Zielonooki zarumienił się na obietnicę, którą usłyszał, ale nie poddał się.

- W takim razie ja obiecuję, że dopóty będę cię kochał szczerze i wiernie, dopóki nie użyjesz czaru zakazanego.

- A więc?

- Hmm?

- Będziesz ze mną mieszkał?

- Chyba nie mam wyboru.

- Wspaniale. - odpowiedział krwistooki biorąc bruneta na ręce i deportując się do willi.

***

Rok później.

Harry obudził się w wielkim łóżku. Przekręcił się na bok, jak zwykle nie było obok niego jego męża. Jak czasami budził się w nocy, znajdował go w pokoju do którego zabronił mu wchodzić. Nie wiedział, co tam robi, ale miał nadzieję, że nie było to coś groźnego lub niebezpiecznego.

Leżał, nie miał ochoty wychodzić z ciepłej i przytulnej pościeli. Zmrużył oczy, wtulając się w poduszkę, gdy z za drzwi doszedł huk wybuchu, który go po prostu zrzucił z łóżka. Niewiele myśląc wybiegł z pokoju w samej piżamie i bez butów, i udał się w kierunku z którego doszło "bum".

Stanął przed rozwalonym doszczętnie pokojem, do którego krwistooki zabronił mu wchodzić. Wśród dymu zauważył sylwętkę mężczyzny.

- Vold?

Na dźwięk jego głosu owa osoba odwróciła się i podążyła w jego kierunku. Kiedy wyszedł z zadymionego pomieszczenia Harry mógł mu się dokładnie przyjrzeć. Był to mężczyzna na wiek wyglądający na trzydzieści o kruczoczarnych włosach i oczach koloru czystej, lśniącej czerni jagód bzu.

Szybkim krokiem podszedł do zielonookiego, złapał za ręce i silnie pocałował. Bruneta zszokowało zachowanie nieznajomego. W pierwszym momencie nie wiedział co robić, gdy w następnym zaczął się wyrywać. Mężczyzna przerwał pocałunek i spojrzał w oczy chłopaka.

- Podobasz mi się. - powiedział bardziej do siebie niż do zielonookiego.

- Nawet nie próbuj! Jestem po ślubie!

- O! Doprawdy?

- Tak.

- I z tego powodu mnie odrzucasz?

- Obiecałem mu wierność.

- Wszyscy obiecują wierność.

- JA dotrzymam obietnicy.

- Hmm. Ciekawe. - przyjrzał się uważniej chłopakowi. - A czy ten twój mąż jest przynajmniej przystojny?

- Nie za bardzo... - odpowiedział, a po chwili dodał - ale i tak go kocham!

- Kochasz?

- Tak.

- A czy jesteś wstanie odróżnić go od innych facetów.

- Tak.

- W jaki sposób?

- Możesz w to nie wierzyć, ale moim mężem jest Lord Voldemort. Nikt inny nie ma czerwonych oczu, czy kościstych palców, albo cery umarłego!

- Czyli twoim typem są dziwolągi?

- Nie waż się o nim tak mówić! Ja kocham go za jego charakter! Nie interesuje mnie jego wygląd!

- A co ci się podoba w jego charakterze?

- Wiele. - odpowiedział, lecz sam nie wiedział dokładnie co.

- Na przykład?

- Jest bardzo silnym czarnoksiężnikiem.

- O! Lubisz silnych czarnoksiężników?

- Zamknij się! Jeśli nie przestaniesz, to mu o tym powiem i będziesz miał kłopoty!

- Nie powiesz mu nic.

- Dlaczego?

- Bo on nie żyje.

Harry poszarzał na twarzy z przerażenia.

- Jak to?

- Lord Voldemort umarł. Przestał istnieć na tym świecie.

- Niemożliwe. - powiedział chłopak, a w jego oczach zaczęły tworzyć się łzy.

- Chyba za bardzo przesadziłem. - powiedział mężczyzna sam do siebie. - Harry, - zaczął - Nazywam się Tom Marvolo Riddle, Lord Voldemrt musiał zginąć. - przytulił chłopaka do siebie - Przepraszam cię za to. Chciałem tylko trochę pożartować, nie spodziewałem się, że cię tak bardzo zranię.

- Vold? - wymówił brunet patrząc z niedowierzaniem w twarz mężczyzny.

- Teraz Tom Riddle, a ty jako moja żona jesteś od teraz Harry Riddle. Nie uważasz, że nazwisko Riddle brzmi lepiej od Lord czy Potter.

Zielonooki przytaknął głową uśmiechając się przez łzy.

- I zastanawiam się, czy wiesz, że dzisiaj jest rocznica naszego ślubu. Mam nadzieję, że mój prezent ci się bardzo podoba.

- Tak, bardzo. - odpowiedział chłopak.

- Harry, jesteś najlepszą żoną jaka istnieje na świecie. Czasami mam wrażenie, że na ciebie nie zasługuję.

- Nie rozumiem.

- Jak zwykle. - powiedział z uśmiechem. - Chodzi mi o to, że dotrzymałeś swej obietnicy.

- Przecież ty także.

- Zrobiłem to tylko dla ciebie. Jest to moja pierwsza obietnica, którą dotrzymałem.

Harry odwzajemnił uśmiech.

- Jestem zaszczycony.

- Dziękuję. - odparł. - A tak przy okazji. Jako, że znów mam ludzkie ciało, to znów mam też i ludzkie potrzeby do jedzenia, spania i... - tu zrobił emocjonującą przerwę - ...seksu. - po czym z łatwością wziął bruneta na ręce i zaniósł do sypialni, mówiąc - A ty jako moja żona służysz do załatwiania tej ostatniej potrzeby.

KONIEC

Bardzo krótka wypowiedź autorki:
I to był ostatni rozdział "Chłopca z baśniowej komnaty". Dziękuję wszystkim, którzy znaleźli trochę czasu na przeczytanie powyższego fanficka. Spodziewam się nawet od niektórych jęków niezadowolenia, ale niestety więcej nie napiszę.
Choć jeśli spotkam usilnie błagających to może zgodzę się na jeszcze jeden rozdział o tym co Harry i Vold... znaczy się Tom poszli wyprawiać razem w sypialni, ale tylko jeśli znajdą się osoby, które naprawdę będą chciały o tym przeczytać.
A jeśli spodobały się wam moje nienormalne pomysły i jeszcze bardziej nienormalna osobowość, która odbija się w moim pisaniu to zachęcam do czytania innych fanficków mojego autorstwa, które powinny się wkrótce pojawić.
Na koniec składam pozdrowienia dla wszystkich fanek yaoi, które piszą, oby miały dużo genialnych pomysłów i dla tych które czytają, oby znalazły do czytania to co chcą i lubią.

Jeszcze raz wszystkim dziękuję
SaDoNe


Rozdział dodatkowy Czyli co Harry i Tom wyprawiali razem w łóżku.

Tom ułożył zielonookiego chłopaka na kołdrze. Delikatnymi i powolnymi ruchami zaczął go rozbierać.

- Mmm... - wymruczał brunet jak kruczowłosy zdejmując z niego górną część piżamy zaczął ssać jego sutek.

- Dobrze ci? - spytał czarnooki.

- Tak, bardzo. - młodszy chłopak przyciągnął swego męża bliżej i pocałował. Trwało to dość długo i bardzo rozpaliło oboje mężczyzn.

Kruczowłosy otworzył rozporek u spodni zielonookiego i wyciągnął nabrzmiałą męskość. Czubkiem palcem wskazującego przycisnął główkę penisa.

- Iiiiii...

- Znowu piszczysz? - spytał romantycznie. - Wiesz, to dość rzadkie zjawisko, kiedy mężczyzna umie wydawać tak wysokie dźwięki.

- Aha. - odpowiedział chłopak rumieniąc się. - Wiem.

Tom zniżył swoją twarz i polizał męskość zielonookiego.

- Mmm...

- Powiedz, ile osób jeszcze wie, że umiesz piszczeć?

- Tylko ty... mmm...

- Czyli jest to tajemnica małżeńska. - podsumował kruczowłosy biorąc penisa bruneta do ust i robiąc swej żonie loda.

- Ah... Tak...mmm... więcej...

- Trochę cierpliwości. W końcu czym dłużej się czeka, tym lepsza jest nagroda.

- Mmm...

Kruczowłosy zauważając, że jego "dziewica" wkrótce dojdzie postanowił zrobić to w ciekawy sposób. Zatrzymał się i zassał się do męskości Harrego, tak jak zwykli ludzie zassysają się, gdy chcą wyciągnąć ostatnie kropelki z kartoniku z soczkiem. To było idealne porównanie, gdyż w końcu o to chodziło czarnookiemu. Aby wyssać soczek.

- AH...!!! - dało się słyszeć od zielonookiego chłopaka, po tym jak doszedł prosto w usta swego męża.

Kruczowłosy nie połknął niczego, lecz pocałował się ze swoją żoną i przekazał jej część. W końcu zgodne małżeństwo wszystkim się dzieli.

- Smakuje? - spytał zlizując trochę spermy z twarzy bruneta.

- Jak karmel. - odparł młodszy chłopak. - Tom?

- Tak?

- Mogę spróbować także twoją?

- Owszem, ale nie spodziewaj się niczego nadnaturalnego. Jesteś tu jedynym chłopakiem, który umie piszczeć i jego nasienie smakuje jak karmel.

- A jak smakuje nasienie przęcietnego mężczyzny?

Kruczowłosy chwycił w dłonie twarz Harrego i przyciągnął ją między swoje nogi.

- Możesz to sprawdzić.

Zielonooki rozpiął rozporek swego męża i wyjął penisa.

- Twój jest większy niż mój.

- Mówisz jakbyś nie miał pojęcia, że każdy mężczyzna ma inną wielkość.

- Ja do tej pory widziałem tylko Rona, który miał taki sam jak mój, i Neville'a, który miał mniejszy.

- Czyli musisz naprawdę sporo nadrobić, Harry.

- Hm, masz rację. Pomógłbyś mi?

- Sądzę, że tak, ale tylko jeśli będziesz pilnym uczniem.

- Będę!

- W takim razie jak długo mam jeszcze czekać, aż sprawdzisz smak mojej spermy?

- Oh. - brunet schylił się i wziął w usta to co ofiarował mu jego mąż. Było to z pewnością dziwne uczucie. Dość trudne do opisania, w każdym razie było mu przyjemnie. A przynajmniej tak sądził, dopóki wielka męskość Toma nie wytrysła fontanną nasienia. - Blee, słone!

- Dokładnie. - odpowiedział czarnooki.

- Sperma jest słona?

- Jak widzisz, większość mężczyzn taką właśnie ma.

- Dlaczego?

- A czy ja wiem. Mnie to nie za bardzo interesuje, skoro należę do normy. Za to jestem bardzo szczęśliwy, że mam karmelową żonę. Zastanawiam się, ile by takie nasienie kosztowało.

- Kosztowało?

- Gdybym je sprzedał można by mieć za to trochę kasy.

- Przecież nikt nie kupi spermy!!

- Wręcz przeciwnie, Harry. Ludzie na 100% będą chcieli spróbować słodkiej spermy.

- Ale i tak nie sądzę, żeby ministerstwo na to pozwoliło.

- Oj, moja żonko. Ty czasami umiesz zadawać głupie pytania. Gdzie ty sądzisz, że ja będę sprzedawał? Na schodach przed budynkiem ministerstwa magii?

- Ale nawet na Pokątnej...

- A na Nokturnie?

- Tam chodzą tylko czarnoksiężnicy.

- Tam chodzą ci, którzy szukają nielegalnych rzeczy do załatwiania własnych potrzeb, czyli 98% ludności.

- Ale w ogóle po co? I ile by to kosztowało? Dwa sykle?

- Sto galeonów próbka.

Bruneta zatkało na chwilę.

- Jak? - spytał.

- Sperma = 0 galeonów, ale słodka jako że jest najrzadsza to 4 galeony, młodego chłopaka poniżej 20 to plus 3 galeony, przystojnego chłopaka kolejne 3, no więc.

- Razem jest 10, chyba pomyliło ci się o jedno zero.

- Chyba. - odpowiedział z przekątnym uśmieszkiem kruczowłosy. - Wracając do sprawy, Harry. Jeszcze nie skończyłem cię rozdziewiczać, a dłużej wytrzymać już nie mogę patrząc na twój zadziorny tyłeczek.

- Aha, - odparł zielonooki jeszcze bardziej wystawiając ową część ciała. - więc po co czekasz?

- Nie czekam. - odparł Tom, po czym złapał chłopaka za biodra i bez rzadnego ostrzeżenia wsunął się do wewnątrz.

- Auu...!! - krzyknął zielonooki. - To bolało!!

- Przepraszam, ale to tylko i wyłącznie twoja wina, że mnie kusiłeś. - odpowiedział.
Czarnooki czekał chwilę, aby zmniejszyć cierpienie dla młodszego chłopaka. Po pewnym czasie zacząć się poruszać wewnątrz. Najpierw wolno, lecz gdy zauważył, że jego żona zaczyna odczuwać przyjemność przyspieszył.

- Ah, tak... dobrze... - jęki chłopak pod nim tylko jeszcze bardziej go zachęcały. W końcu nie mogąc dłużej wytrzymać zaczął ruszać się najszybciej jak mógł.

- Aaah!... - krzyknął gdy doszedł wewnątrz ciała zielonookiego.

Obaj leżeli ramię w ramię obok siebie. Jakkolwiek nie byli przytuleni ze sobą w ciasnym uścisku. To i tak można było poznać, że są blisko ze sobą. Choćby na przykład przez to, że ich głowy były blisko siebie, a ich twarze naprzeciwko, i to tak blisko, że omało nie stykali się nosami.

- Tom... - zaczął Harry. - mogę cię o coś zapytać?

- Tak.

- Czy zgodziłbyś się, abym zaprosił tu kogoś?

Kruczowłosy spojrzał na swoją żonę.

- Eh. Mówiąc szczerze mam ochotę powiedzieć "nie", ale z drugiej strony nie chcę żebyś się na mnie obraził, więc zgadzam się, ale tylko na porę dzienną. Żadnego zostawania na noc. Po dwudziestej pierwszej nie chcę widzieć tu nikogo oprócz nas dwóch... samych... w łóżku... uprawiających seks. Zrozumiano?

- Ok.

- A i najważniejsze! Mam nadzieję, że dasz mi trochę tej spermy. W końcu moglibyśmy się na niej dorobić fortuny.

- Przecież już się wyjaśniło, że to nie będzie 100, tylko 10 galeonów.

- Masz rację, w poprzednim liczeniu rzeczywiście się pomyliłem. Taka mała buteleczka spermy nie będzie kosztowała 100 galeonów...

- Właśnie.

- ...Tylko 10 000 galeonów.

- Znowu coś źle policzyłeś? - zapytał podejrzliwie.

- Nie, po prostu zapomniałem uwzględnić właściciela. Bo widzisz, Harry. Kiedyś była na sprzedasz sperma Dumbledore'a za 5 000 galeonów, (podobno stary dziad sam wystawił ją na sprzedaż bo chciał sobie kupić jakieś durne skarpetki z wełny), a więc jeśli tyle kosztowała sperma tak wielkiej osoby jak głupi Albusek, w takim razie ty jako osoba jeszcze większa niż on zasługujesz na wyższą cenę, nie sądzisz? - zakończył swoją wypowiedź Tom Riddle patrząc z zainteresowaniem na swoją zaniemówiałą żonę.


Author's note: I to byłby już naprawdę koniec!!! Dziękuję za czytanie.
I nie błagać mnie o więcej, nie szantażować, nie zmuszać, nie obrażać się tylko być cierpliwym i czekać na moje następne piśmidła. Bye, bye.




Wyszukiwarka