Stanisław Balbus, Zagłada gatunków, w: Genologia dzisiaj, red. W. Bolecki, I. Opacki, Warszawa 2000
Od romantyzmu trwa i konsekwentnie natęża się „zagłada” wszystkich tradycyjnych gatunków i form literackich, które przestały mieścić się w kręgu aktualnych światopoglądów i potrzeb estetycznych. Zniknęła nowela i tragedia, zanika powieść. Nie ma opisowych i epickich poematów, ody, hymny, elegie, ballady i sonety pojawiają się już najwyżej w ramach stylizacji. Trzeba jednak zaznaczyć, że w przeciwieństwie do świata naturalnego, w którym im mniej gatunków, tym mniejsza różnorodność zjawisk w literaturze- im mniej kategorializacji gatunkowych, tym większe bogactwo indywidualnych form życia. „Zagłada gatunków” oznacza więc nie tyle zubożenie, co wyzwolenie literatury.
Zjawisko gatunków „mieszanych”, krzyżowanie się gatunków i powstanie tzw. gatunków synkretycznych sprawiają, że konieczne jest konstruowanie nowych genologii. Gatunki zanikają, ale gatunki także powstają i trwają. Kłopot z „bezgatunkowością” mają nie tyle autorzy, co odbiorcy, którzy stają przed dylematem jak dany utwór czytać, jak go zakwalifikować. Badacze literatury radzą sobie w ostateczności z tym kłopotem tak, że w najbardziej skrajnych przypadkach skłonni są przyznawać kwalifikacje gatunkowe nawet pojedynczemu utworowi, o ile utwór ten pozwala na wyrazisty opis swojej struktury semiotycznej.
Dwudziestowieczny dekret o „zaniku gatunków” niekoniecznie odnosi się do zasobu aktualnie powstającej literatury, ale oznacza kryzys jej teorii. Naprawdę chodzi o to, że literatura nieustannie rozrywa narzucane jej z zewnątrz przez teoretyków siatki gatunkowe. Wśród badaczy pojawiły się dwa rozbieżne stanowiska:
1. Pierwsze opiera się na stwierdzeniu, że nie ma gatunków. Są one dla rozumienia i wyjaśniania dzieł literackich bytem zbędnym, gdyż niefunkcjonalnym. „Nie ma nic prócz tekstów” (Derrida). Gdyby konsekwentnie przyjąć takie stanowisko, należałoby wykluczyć z literaturoznawstwa poetykę, zastępując ją „czysto empatyczną sztuką interpretacji”, a genologię uznać za naukę archaiczną.
2. Zwolennicy drugiego stanowiska twierdzą, że skoro żywa literatura w toku swego historycznego rozwoju konsekwentnie wymyka się wszelkim stałym typologiom gatunkowym, znaczy to, że podstaw typologii należy szukać głębiej, u samych podstaw językowego kontaktu. Postawę taką reprezentuje przede wszystkim Tzvetan Todorov, autor artykułu pt. O pochodzeniu gatunków. Stanowisko to sprowadza się do przekonania, że ponieważ literatura jest formą międzyludzkiego kontaktu, musi w ostateczności sprowadzać się do form aktów mowy. A dokładniej- każdy utwór literacki stanowi efekt rozwinięcia, transformacji i kombinacji odpowiednich form Austinowskich illokucji. Istota gatunkowa tekstu literackiego sprowadza się tu do poziomu illokucyjnych prototypów komunikacji praktycznej. Na przykład opowiadanie ma się wywodzić stąd, że właściwością życia człowieka w mowie jest opowiadanie anegdot, liryka erotyczna wywodzi się stąd, że ludzie czynią sobie wyznania miłosne, itp. Tezy tej koncepcji głoszą, że literatura polega na tym, iż ludzie, którzy ją tworzą i czytają, potrafią posługiwać się mową.
W historii istniała także teoria gatunków, według której gatunki literackie zmieniają się w procesie ewolucji (koncepcja F. Brunetiere'a), na wzór rozwoju i zróżnicowania organizmów żywych.
Zamęt genologiczny pozostaje zbieżny z procesem zachodzącym w obrębie samej literatury. Mianowicie z zacieraniem się granic między formami literackimi i nieliterackimi i zasiedlaniem się w literaturze artystycznej takich form komunikacji praktycznej, jak np. reportaż, biografia, pamiętnik, wywiad. W praktykach literackich i czytelniczych im bardziej gatunki się rozpadają, tzn. im bardziej dekonstruują się ich paradygmaty, tym bardziej konkretne dzieła z nich korzystają (aby im zaprzeczyć). Przykładowo Witkacy o swoich dziełach Nienasycenie czy Pożegnanie jesieni mówi, że są powieściami, chociaż tworzy je na przekór wszelkiej tradycji literackiej. Chodzi tu zatem o to, by według wyraźnych instrukcji autorskich czytać te teksty jako powieści. Tadeusz Nowak pisze wiersze, które nazywa psalmami. Utwory te formalnie (konstrukcyjnie, stylistycznie, obrazowo) niewiele mają z psalmami wspólnego. A jednak obligatoryjnie domaga się, aby wiersze te czytać właśnie jako psalmy, jako formę specyficznie liturgiczną. Jedynymi indeksami genologicznymi tych tekstów są liczne- ale swobodnie traktowane- aluzje biblijne. Aluzje- zatem jedynie wskazanie kierunku odniesienia gatunkowego, a nie realizacja gatunkowej zasady konstrukcyjnej.
Według autora tekstu gatunki literackie wcale nie uległy „zagładzie”. Genologia nie wyczerpała się i nie straciła racji bytu, ale przeniosła się w inne niż tradycyjnie jej to przyznawano rejony. Przeniosła się z obszaru pragmatyki form literackich w rejony hermeneutyki tych form. W praktyce oznacza to, że konkretne utwory literackie nie realizują (nie muszą realizować) określonych paradygmatów gatunkowych, „danych z góry”. Gatunki jako pewne ustalone już i historycznie okrzepłe paradygmaty istnieją w przestrzeni hermeneutycznej , gdzie są potencjalnie dostępne jako zasób form tradycji literackiej. Gatunek literacki nie ma żadnego „obowiązku” realizacji jakiegokolwiek gatunkowego paradygmatu (nawet w sensie negatywnym). Musi natomiast- na różne sposoby- wskazywać na rozmaite punkty genologicznych odniesień. Punkty te bywają bardzo różne- od nazw gatunkowych, po aluzje.
Poemat Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada Cz. Miłosza jest dobrym przykładem utworu, na przestrzeni którego istnieje mnóstwo różnego rodzaju aluzji genologicznych. Miłosz ze szczególną starannością dba o to, aby swoje dzieło umieścić w kontekście całej zróżnicowanej tradycji literackiej i aby w ten sposób kontekst ten uaktywnić. Ale dba też o to, by już na wstępie dać wyrazisty sygnał „właściwej” przynależności gatunkowej, przynależności do wielkich form epickich. Tradycyjnie głównym konstrukcyjnym sygnałem takiej epickiej przynależności była inwokacja. Inwokacja zawsze miała charakter metaliteracki. Tak też jest u Miłosza. Chociaż nie istnieje tu ani wezwanie do muzy, ani nawet nie zostaje zachowana obowiązkowa w epickich inwokacjach konstrukcyjno-stylistyczna forma zwrotu do drugiej osoby. Zaczyna się jednak od tego, co w wewnętrznej strukturze inwokacji najistotniejsze: od osobistej, podmiotowej refleksji metaliterackiej. Poeta wprowadził nas w określoną hermeneutyczną przestrzeń genologiczną, w której pozostaniemy do końca lektury, niezależnie od tego jak w dalszym ciągu utworu potoczą się perypetie gatunkowe. Całościowy plan genologiczny jest nam wskazany jako pole odniesienia.
Za przykład genologii hermeneutycznej uznaje Balbus teorię poetyki historycznej Bachtina. Jego badania dzieł Dostojewskiego ukazują, że gatunki pozostają w strukturze utworów nieobecne, lub nie w pełni obecne. Obecne są tylko indeksy do nich. Różnego rodzaju aluzje gatunkowe. Potrzeba było znawcy takiego jak Bachtin, aby je dostrzec i ujawnić.
Kwalifikacje gatunkowe tekstów literackich opierają się na różnego rodzaju i różną metodą przeprowadzonych referencjach do odpowiedniej przestrzeni hermeneutycznej. Lektura jakiegokolwiek tekstu literackiego nie jest możliwa w oderwaniu od hermeneutycznej przestrzeni, niezależnie od tego, w jakim stopniu jest ona poszczególnym konkretnym odbiorcom dostępna.
„Zagłada gatunków” literackich- jako zasadniczych, fundamentalnych kategorii myślenia o literaturze i interpretacji jest niemożliwa, i to niezależnie od tego, jakie kształty konstrukcyjne- czy dekonstrukcyjne- przybierają aktualnie powstające utwory literackie, w jakiej mierze poddają się „z osobna” kwalifikacjom. Dzieje się tak dlatego, że każdy tekst zjawia się zawsze i nieodzownie wśród gatunków, które już zaistniały i stanowią dla niego przestrzeń odwołania. Zdaniem autora „zagłada gatunków byłaby możliwa jedynie w wypadku nie tylko pełnej kulturowej amnezji, lecz i całkowitej zagłady wszelkich zbiorów bibliotecznych”.