Adams Audra - Meżczyzna ze snu, E-boki, romanse


ADAMS AUDRA

Mężczyzna ze snu

The Bachelor's Bride

Tłumaczyła: Weronika Żółtowska

PROLOG

Pokój był nieskazitelnie biały. Barwę czystego śniegu miały ściany, zasłony, firanki spływające ciężkimi fałdami z otwartych okien, wielkie łoże okryte jedwabną pościelą. Ocieniał je półprzezroczysty, jasny baldachim. Sypialnia wydawała się nieco staromodna i... bez najmniejszej skazy.

Lśniła bielą.

Ciemnowłosa dziewczyna położyła głowę na jedwabnej poduszce i wyciągnęła ramiona ku wezgłowiu. Pokój tonął w bladej, srebrzystej poświacie księżyca. Tajemnicza piękność spoglądała szeroko otwartymi oczyma na mężczyznę, który szedł w stronę łóżka bez pośpiechu, lecz zdecydowanie. Trzymał w dłoni papierosa. Miał na sobie biały letni garnitur i nie dopiętą koszulę tej samej barwy.

Uśmiechnął się; dziewczyna odpowiedziała uśmiechem. Nie odsunęła się, gdy nieznajomy usiadł obok niej na posłaniu. Wodził spojrzeniem po urodziwej twarzy i zgrabnej postaci. Pieścił dziewczynę spojrzeniem. Jego oczy były zielone jak szmaragdy, z ciemniejszą obwódką wokół tęczówki. Dziewczyna powiedziała kilka słów, a mężczyzna wybuchnął śmiechem. W kącikach jego oczu pojawiły się zmarszczki, które sprawiły, że wyrazista twarz straciła nagle wyraz surowości i determinacji.

Odłożył papierosa do białej popielniczki, pochylił się i pocałował dziewczynę, która się nie broniła. Była w siódmym niebie. Rozkoszowała się czułym dotykiem jego warg. Nieznajomy podniósł głowę i z uśmiechem popatrzył na ciemnowłosą piękność. Zielone oczy straciły wyraz powagi i zalśniły dziwnym blaskiem.

To było pożądanie.

Mężczyźni często spoglądali na nią w ten sposób, ale w oczach nieznajomego była jakaś wyjątkowa siła. Dziewczyna zadrżała nagle ze strachu. A może to nie obawa, tylko podniecenie? Uniosła rękę i odgarnęła nieznajomemu z czoła kosmyk jasnych włosów. Mężczyzna wtulił policzek w jej dłoń. Dziewczyna poczuła ciepło jego gładkiej skóry.

Przysunął się jeszcze bliżej.

- Chcę się z tobą kochać - szepnął.

- Tak - odparła przeciągle, rozkoszując się brzmieniem tego słowa. Mężczyzna zamknął jej usta pocałunkiem.

Rozchyliła wargi i poczuła dotknięcie jego języka, który wdarł się do jej ust z siłą morskiej burzy. Nikt jej tak dotąd nie całował - z pasją, ogniem i zachłannością. Poddała się zielonookiemu mężczyźnie, całkowicie zdana na jego wolę. Zrobiła to chętnie i spontanicznie.

Silne dłonie powoli sunęły w górę po jej ramionach, aż objęły piersi. Nieznajomy przez chwilę bawił się ramiączkami letniej sukienki, a potem zsunął je delikatnie i łagodnym ruchem obnażył kształtny biust. Dziewczyna czuła jego natarczywe spojrzenie.

Mężczyzna dotknął palcami sutków, które stwardniały pod wpływem delikatnej pieszczoty. Uśmiechnął się znowu, szepcząc z niekłamanym zachwytem żarliwą pochwałę jej urody. Czułe słowa zupełnie oszołomiły dziewczynę.

Zamknęła oczy, gdy dotknął wargami jej piersi. Zaskoczył ją żar pocałunków. Jej ciało płonęło. Męskie dłonie sunęły w dół. Wślizgnęły się pod sukienkę. Opuszki palców muskały smukłe uda.

- Rozsuń nogi - szepnął mężczyzna, tuląc głowę do piersi dziewczyny. Gorący oddech parzył nagą skórę.

Posłuchała go, spragniona śmielszych pieszczot. Jej cierpliwość została wystawiona na ciężką próbę. Minęło sporo czasu, nim męskie dłonie uwolniły ją od bielizny. Poczuła między udami jego smukłe palce.

Krzyknęła pod wpływem zmysłowej pieszczoty. Nieznajomy uniósł głowę i pocałował dziewczynę zaborczo, tłumiąc jęk, który wydała, gdy poznawał sekrety jej kobiecości. Dotyk jego dłoni był zdecydowany, a zarazem i czuły. Dziewczyna zatraciła się w rozkosznych doznaniach. Była gotowa, rozpalona, udręczona pożądaniem.

Nie wystarczały jej odważne męskie pieszczoty. Rozpięła białą koszulę i wsunęła palce we włosy porastające muskularny tors. Jej dłonie sunęły w dół, aż trafiły na pasek od spodni.

Palce mężczyzny znieruchomiały na moment, lecz po chwili znów poczuła ich niespieszne, łagodne i zdecydowane dotknięcie. Wyprostował się i obserwował dziewczynę, która przez dłuższą chwilę zmagała się z oporną klamrą paska. Nie odrywał roziskrzonego spojrzenia od kobiecych dłoni obejmujących jego męskość. Ogarnięta żądzą dziewczyna zapomniała o wstydzie.

Patrzyli sobie w oczy, gdy niecierpliwe dłonie rozpalały w ciałach pożądanie. Dziewczyna pierwsza odwróciła wzrok. Zacisnęła powieki, ulegając przemożnej rozkoszy, która pulsowała w niej jak wszechogarniająca światłość.

- Teraz - szepnął mężczyzna. Dziewczyna nie protestowała.

Przykrył ją swoim ciałem. Poczuła go w sobie. Żaden mężczyzna nie posiadł jej dotąd w sposób tak zupełny i całkowity. Uniosła biodra. Poruszali się zgodnie w odwiecznym tańcu kobiet i mężczyzn, który stanowił niewyczerpane źródło najczystszej rozkoszy. Dziewczyna bez oporu się jej poddała. Wpatrzona w twarz kochanka, radowała się, że potrafi dotrzymać mu kroku, że umie go zadowolić, że zdolna jest odczuwać tak wielkie pożądanie. Czuła, jak ciało kochanka tężeje w jej objęciach.

Długo odpoczywali. W końcu mężczyzna uniósł się na łokciu. Oczy mu jaśniały w srebrzystym blasku księżyca. Gdy się uśmiechnął, dziewczyna ujrzała drobne zmarszczki w kącikach oczu. Pocałował ją w czubek nosa i ona również się uśmiechnęła.

Przyglądała mu się uważnie. Miał opaloną twarz, wydatne kości policzkowe i bardzo jasne włosy opadające na czoło. Pomyślała, że mogłaby go pokochać. Był przystojny, męski, opiekuńczy. Wpatrywała się w urodziwą twarz.

Twarz ze snu...

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Kropka zmieniła kolor na niebieski. Na wszelki wypadek dziewczyna przyjrzała się jej pod światło.

Wlepiła spojrzenie w barwny punkcik.

Nie miała żadnych wątpliwości. Błękitny jak niebo w letni dzień.

Rachel Morgan przysiadła na toaletce stojącej w łazience niewielkiego mieszkania, które było zarazem jej pracownią. Westchnęła głęboko. Przeprowadzanie trzeciej próby nie miało sensu. Wynik okazałby się taki sam.

Była w ciąży.

Jak to możliwe? Oto jest pytanie!

Ręce jej drżały, jakby nagle straciła panowanie nad sobą. To absurdalne... po prostu nierzeczywiste. Odkąd przeniosła się do Nowego Jorku, nie była z nikim związana. Zamieszkała w wielkim mieście przed dwoma laty, po śmierci matki i zerwaniu zaręczyn z Tomem. W życiu Rachel nie było od tamtej pory żadnego mężczyzny. Zbyt wiele miała życiowych problemów, by znaleźć czas na randki. Przygryzła wargi, starając się powstrzymać łzy. Bezrobotna kobieta spodziewa się dziecka. Piękna perspektywa!

Usiłowała dociec, jak to możliwe. Była rozsądną kobietą. Zdawała sobie sprawę, że niepokalane poczęcie jest zjawiskiem unikalnym. Najwyraźniej erotyczny sen o nieznajomym w białym garniturze miał jakieś odniesienia do rzeczywistości.

Zadzwonił telefon. Rachel podniosła się niechętnie i przeszła z łazienki do pokoju w kształcie litery L, który pełnił funkcję kuchni, salonu oraz sypialni. Przysiadła na łóżku i podniosła słuchawkę.

- Halo?

- Mówi Trudy. Cześć, Rachel. Wspaniale, że cię zastałam. Chyba mam dla ciebie pracę. Jeden z naszych dostawców szuka...

- Jestem w ciąży.

- Co?

- Słyszałaś.

- Jak to?

- Sama nieustannie zadaję sobie takie pytanie. Siedzę tu i usiłuję coś wykombinować. - Nie wspomniała, że musi prócz tego walczyć z mdłościami i zapanować nad roztrzęsionymi nerwami.

- Nie ruszaj się z domu - poleciła Trudy. - Zaraz do ciebie przyjadę.

Pół godziny później Rachel usłyszała dzwonek. Nacisnęła guzik domofonu i czekała w korytarzu na charakterystyczny dźwięk zatrzymującej się windy. Otworzyła drzwi, oparła się o framugę i obserwowała swoją przyjaciółkę, idącą pospiesznie w jej stronę. Wysoka, szczupła, rudowłosa Trudy Levin stanowiła doskonały przykład kobiety wyzwolonej i zdeterminowanej. Była ambitna i pewna siebie; odnosiła wielkie sukcesy w branży kosmetycznej.

Gdy Rachel przyjechała do Nowego Jorku, na pierwszy rzut oka można w niej było rozpoznać dziewczynę z małego miasteczka. Pewnego dnia zgubiła się w metrze i wówczas niebiosa zesłały jej na pomoc Trudy. Kuta na cztery nogi piękność z Manhattanu pomogła nowicjuszce i zaopiekowała się nią jak kwoka bezbronnym kurczęciem. Od razu przypadły sobie do serca i zostały przyjaciółkami.

- To mi się nie mieści w głowie - rzuciła Trudy. Minęła Rachel i wpadła do mieszkania. Zawsze dokądś się spieszyła.

Rachel odwróciła się powoli i zamknęła drzwi.

- Jeszcze zasuwa i łańcuch - przypomniała Trudy, rzucając wielką torbę na kuchenny stół.

Rachel posłuchała z uśmiechem. Przyjaciółka zawsze ją strofowała i nie szczędziła rad, jak uniknąć niebezpieczeństw wielkiego miasta. Rachel wiedziała, że apodyktyczna panna Levin troszczy się na serio o jej bezpieczeństwo, i dlatego bez dyskusji wykonywała polecenia.

- Mów, co się stało.

Rachel sięgnęła po leżące na kuchennym blacie pudełeczko z testem ciążowym. Z pozornym spokojem podsunęła je Trudy pod nos.

- Czysty błękit.

- Nie do wiary - jęknęła Trudy.

- Ciągle to sobie powtarzam - mruknęła ponuro Rachel.

Zajęła się parzeniem herbaty, próbując opanować stargane nerwy.

- Czuję się urażona. Wiesz niemal wszystko o mnie i Jake'u. Po każdej randce zdawałam ci szczegółowe sprawozdanie, prawda? Dlaczego mi nie powiedziałaś, że kogoś masz? - wypytywała naburmuszona Trudy.

- Z nikim się nie widuję.

- W takim razie...

- Sama nie wiem. - Rachel bezradnie pokręciła głową.

- Absurd.

- Oczywiście. Problem w tym, że nie mam pojęcia, kto jest ojcem. Jedynie tamten sen...

- Sen?

- Opowiadałam ci, co mi się śniło, pamiętasz? To było wówczas, gdy chorowałam na grypę.

- Erotyczny sen o mężczyźnie w białym ubraniu?

- Tak. Właśnie ten - potwierdziła Rachel z ironicznym uśmiechem.

- Dobrze. Musimy to przemyśleć - stwierdziła Trudy opadając na krzesło.

- Napijesz się herbaty? - zapytała Rachel.

- Tak. Wrzuć do kubka plasterek cytryny i pół...

- Wiem. Pół torebki słodziku.

Rachel nakryła do stołu. Na miniaturowym blacie położyła serwetki i łyżeczki. Obok postawiła dzbanek pełen gorącego naparu z herbacianych listków. Z wdzięcznością popatrzyła na Trudy. To prawdziwe szczęście, gdy można komuś zaufać. Rachel zrobiło się lżej na sercu.

Gdy usiadły przy stole, napełniły filiżanki i zaczęły pić gorącą herbatę, Trudy położyła rękę na dłoni przyjaciółki.

- Opowiedz mi wszystko od początku.

- Problem w tym, że początku w ogóle nie pamiętam. Wiem tylko, jaki był koniec.

- W takim razie słucham.

- To się zdarzyło, gdy zachorowałam. Pamiętasz?

- Owszem. Tego dnia moja firma wydała przyjęcie. Promowaliśmy nowe perfumy. Nieco wcześniej złapałaś paskudną grypę.

- Tak, lekarz przepisał mi antybiotyk. Czułam się nieco lepiej, ale nie miałam ochoty wychodzić z domu. Mimo to udało ci się mnie namówić, żebym wzięła udział w tym przyjęciu.

- Z tego wniosek, że jestem wszystkiemu winna.

- Nie opowiadaj bzdur. Po prostu zależało ci, żebyśmy poszły razem na bankiet. Tłumaczyłaś, że powinnam wyrwać się z domu, poznać nowych ludzi, nawiązać kontakty pomocne w znalezieniu pracy.

- Pamiętam. Zostałyśmy prawie do końca. Przyjęcie odbywało się w starej zbrojowni. Był straszny tłok. Rozdzieliłyśmy się i potem długo nie mogłam cię znaleźć. Obeszłam wszystkie sale chyba ze sto razy, ale nigdzie cię nie dostrzegłam. Po prostu zniknęłaś.

- W ogóle tego nie pamiętam.

- Znalazłam cię wreszcie na schodach. Siedziałaś na stopniu z głową opartą o balustradę, jakbyś drzemała. Wystarczył rzut oka, abym przestraszyła się nie na żarty. Byłaś okropnie blada i skarżyłaś się na mdłości. Natychmiast cię stamtąd zabrałam. Pojechałyśmy do ciebie taksówką. Pamiętasz z tego cokolwiek?

- Nie. Wiem, że poszłyśmy na bankiet. Jak przez mgłę przypominam sobie wystrój sali. Piłam coś... To był poncz.

- Jakiś idiota go wzmocnił.

- Nie czułam smaku. W tym momencie film mi się urwał. - Rachel patrzyła z rozpaczą na przyjaciółkę. Trudy wzięła ją za rękę. Była zatroskana.

- Opowiedz mi ten sen.

- To bardzo trudne. Nie umiem się w tym rozeznać.

- Spróbuj.

- Widziałam nieznajomego mężczyznę - oznajmiła Rachel, wzdychając ciężko. - Potem...

- Kochaliście się?

- Tak - odparła zarumieniona Rachel.

- W śnieżnobiałym pokoju?

- Tak.

- Kiedy miałaś ten sen po raz pierwszy? - zapytała Trudy.

- Podczas choroby. Leżałam w łóżku całe dwa tygodnie. Kiedy gorączkowałam, sen wielokrotnie się powtarzał. Po wyzdrowieniu nie miałam go ani razu.

- Jak dawno zaczęłaś śnić?

- Przed sześcioma tygodniami.

- Jak długo trwa ciąża? - zapytała Trudy.

- Prawdopodobnie sześć tygodni.

- Zagadka rozwiązana.

- Och, Trudy. Przecież to bzdura!

- Kochanie, w czasie przyjęcia szukałam cię ponad godzinę. Na pewno z kimś wyszłaś. Trzeba tylko ustalić, kto to był. - Trudy w zamyśleniu gładziła palcem dolną wargę. - Opisz mi mężczyznę ze snu. Może go znam.

- Nosił biały garnitur i koszulę.

- Bardzo mi pomogłaś - mruknęła kpiąco Trudy. - Przyjęcie odbyło się w połowie czerwca. Był upał. Większość gości miała jasne ubrania.

- To był wysoki blondyn o zielonych oczach - dodała Rachel.

- Ciekawy rysopis.

Rachel przymknęła powieki. Oglądane we śnie obrazy stanęły jej przed oczyma. Zadrżała.

- Palił. Miał piękny uśmiech, a w kącikach oczu drobne zmarszczki. Mówił niskim, wibrującym głosem, niczym Harrison Ford. - Rachel spojrzała z nadzieją na przyjaciółkę. - I co?

- Sama nie wiem. Pamiętasz coś jeszcze?

- Miał cudowne usta.

- Co przez to rozumiesz? - wypytywała Trudy. Rachel odwrócił wzrok.

- Nie wiem, jak to ująć - mruknęła, zerkając na przyjaciółkę. Czuła, że się rumieni.

- Nie czas na fałszywy wstyd, Rachel. Musisz mi podać więcej szczegółów - przekonywała Trudy.

- Zaborcze.

- Proszę?

- Jego usta były gorące i zaborcze.

- Dużo pamiętasz z tamtej nocy - odparła Trudy, ze zrozumieniem kiwając głową.

- Chyba tak - przyznała jej rację przyjaciółka, z uwagą oglądając swoje paznokcie.

- Coś jeszcze przychodzi ci do głowy?

- Niewiele. - Rachel przygryzła wargę. - Chwileczkę, pamiętam, że tamten mężczyzna mówił z ledwie wyczuwalnym obcym akcentem. Mógł pochodzić z Francji.

- Raczej z francuskiej części Kanady.

- Słucham? Wiesz, o kim mówię? - zapytała z nadzieją Rachel.

- Nie jestem pewna, ale rysopis wydaje się znajomy.

- Mów prędko. Na miłość boską, Trudy, muszę wiedzieć!

- To mój szef.

- Niemożliwe! Reid James?

- Owszem, Reid James, czyli znacznie odmłodzone wcielenie Roberta Redforda.

- O Boże! Byłam przekonana, że to sen.

- Najwyraźniej się pomyliłaś - odparła Trudy, spoglądając znacząco na talię przyjaciółki.

Reid nie mógł się doczekać końca nudnego zebrania. Niech już będzie po wszystkim! Teraz. Natychmiast! Był śmiertelnie znudzony. Z trudem unosił ciężkie powieki. Czego ci ludzie od niego chcą? Po co tyle gadają? Przecież mogliby powiedzieć krótko, z czym przyszli, i wynieść się do diabła!

Oparł podbródek na dłoni i pokiwał głową, udając, że przysłuchuje się dyskusji. Miał nadzieję, że nikt nie zauważy, jak nudzą go wywody podwładnych. Nie miał do pracowników żadnych zastrzeżeń. Problem był poważniejszy. Reid był śmiertelnie znudzony wszystkim, co działo się w jego życiu.

Miał trzydzieści pięć lat. Osiągnął sukces, o jakim większość młodych ludzi może tylko śnić. Po dziesięciu latach wytężonej pracy zorganizował przedsiębiorstwo obracające milionami dolarów. Był w centrum zainteresowania. Jedni go podziwiali, inni zawzięcie krytykowali.

Gdy osiągnął wszystko, poczuł się zmęczony. Miał dosyć ustawicznej harówki. Pragnął, by inna osoba lub grupa osób przejęła zarządzanie korporacją. Postanowił się wycofać. Myślał o tym, odkąd przed trzema laty umarła jego matka. Udowodnił obojgu rodzicom, że jest kimś. Ojciec oficjalnie uznał Reida za swego potomka dopiero wówczas, gdy młody przedsiębiorca zarobił pierwszy milion dolarów.

Reid James postanowił wziąć bezterminowy urlop, ale łatwiej było podjąć decyzję, niż wprowadzić ją w czyn. Ciągle to odwlekał, a przyczyn było wiele: kolejne ważne zebranie, którego nie można opuścić; następny przełom, decydujący o losach korporacji; jeszcze jeden atak nieuczciwej konkurencji.

Miał tego dość. Stracił zainteresowanie sprawami przedsiębiorstwa. Czas z tym skończyć. Natychmiast!

Reidowi pozostał do rozwiązania tylko jeden problem. Gdy się z nim upora, będzie mógł odejść. Lękał się jednak, że przyjdzie mu długo szukać tego, czego pragnął.

Potrzebował celu, który nada sens jego dalszej egzystencji.

- Przepraszam - powiedział, wstając z miejsca. Mówca urwał w pół słowa, ale szef w ogóle się tym nie przejął. W sali zapanowała martwa cisza. - Muszę wyjść - oznajmił i ruszył ku drzwiom.

Czuł na sobie zdziwione spojrzenia pracowników. Nikt się nie odezwał. Nie mieli odwagi. Decyzje szefa zawsze były ostateczne. Nikt ich nie kwestionował.

Reid szedł w stronę biura. Wcale się nie spieszył. Przystawał, odpowiadając życzliwie na pozdrowienia swych podwładnych. Znał wszystkich z imienia i nazwiska. To było dla niego niesłychanie ważne. Musiał walczyć z uporem, by odzyskać prawo do własnego nazwiska, ale gdy już dopiął swego, postanowił zachować to, które w sierocińcu nadały mu siostry zakonne.

Wszedł do biura, w którym urzędowała jego asystentka, Charlotte Mercier, strzegąca gabinetu szefa przed nieproszonymi gośćmi. Była jego prawą ręką. Pilnowała terminów, samodzielnie prowadziła korespondencję i podpisywała listy w imieniu pracodawcy. Reid ufał jej całkowicie i nie miał wątpliwości, że nawet po jego odejściu Charlotte da sobie radę z prowadzeniem firmy. Ilekroć wspominał o takiej ewentualności, asystentka udawała zaniepokojoną, ale na pewno uporałaby się bez jego pomocy z każdą trudną sprawą.

Charlotte podniosła głowę znad papierów i podała szefowi plik różowych karteczek, na których zanotowała, kto dzwonił. Reid przejrzał je pospiesznie. Większość z powrotem rzucił na biurko, co oznaczało, że asystentka powinna samodzielnie podjąć decyzje w tych sprawach. Ów prosty rytuał powtarzał się codziennie. Reid niechętnie odpowiadał na telefony. Charlotte sięgnęła po karteczki. Wybrała kilka z nich. Reszta trafiła do kosza.

- Kiedy dzwonił Mazelli? - zapytał Reid, spoglądając na jedyną kartkę wartą zainteresowania.

- Pół godziny temu.

Reid skinął głową. Postanowił jak najszybciej skontaktować się z prywatnym detektywem nazwiskiem Eddy Mazelli. Facet miał opinię najlepszego w branży, a jednak przez sześć tygodni od podpisania umowy niczego się nie dowiedział. Na jego usprawiedliwienie można było jedynie powiedzieć, że sprawa zlecona przez Reida była wyjątkowo skomplikowana.

Reid czuł się bezsilny i to doprowadzało go do furii. Rzadko tracił panowanie nad sytuacją. W tej sprawie od początku jakaś zagadkowa i nieprzewidywalna siła kierowała jego poczynaniami.

Daremnie łudził się, że z czasem zapomni o tamtej niezwykłej nocy. Może ciemnowłosa dziewczyna zapadła mu w pamięć, bo od dawna nie spotykał się z kobietami? Nieprawda! Szczerze i otwarcie przyznał w duchu, że po raz pierwszy w życiu poznał tak wyjątkową istotę. Chwile spędzone z tajemniczą nieznajomą wydały mu się cudowną bajką. Śliczna brunetka emanowała wewnętrznym spokojem, nie przejmowała się konwenansami, była pełna radości życia, łagodna, kobieca, urocza, namiętna i... kochająca. Nie sądził, że są na świecie takie kobiety.

Był przerażony, gdy o tym myślał.

Kochali się z pasją, ale nie robili przecież nic szczególnego. Problem nie w tym, jak doszło do miłosnego zbliżenia; najważniejsze były odczucia zrodzone w sercach przypadkowych kochanków.

Reid zapomniał o całym świecie, gdy nieznajoma dziewczyna znalazła się w jego ramionach. Wiedział, że takie rzeczy się zdarzają, ale sam nigdy tego nie doświadczył, chociaż miał wiele kobiet.

W pierwszej chwili poczuł strach, lecz wkrótce ogarnęła go wielka radość, a potem ogromna niecierpliwość, z którą nadal się borykał.

Dziewczyna zniknęła. Opuścił ją tylko na moment, by przynieść coś do picia. Gdy wrócił, nie zastał już w holu tajemniczej nieznajomej. Rozpłynęła się w powietrzu. Często zadawał sobie pytanie, czy spotkał ją na jawie, czy we śnie.

W końcu doszedł do przekonania, że naprawdę była w białej sypialni. Poduszka nadal pachniała jej perfumami. Gdy nadeszła pora, by zmienić pościel, Reid zachował się jak kompletny idiota i zabronił sprzątaczce dotykać łóżka. Zrobił Bogu ducha winnej kobiecie awanturę i uspokoił się dopiero wtedy, gdy potulnie wyszła z sypialni.

Nieznajoma była kobietą z krwi i kości. Ta myśl... wspomnienie o cudownej kochance nie dawało mu spokoju. Z pewnością istniała naprawdę.

- Proszę mnie połączyć z Mazellim - polecił sekretarce i ruszył ku drzwiom gabinetu.

- Czeka tam Trudy Levin - oznajmiła Charlotte, podnosząc słuchawkę.

- Czego chce? - zapytał Reid, kładąc dłoń na klamce.

- Nie mówiła. Koniecznie chce z tobą porozmawiać. Twierdzi, że sprawa jest ważna - odparła asystentka, wzruszając ramionami. Szef pokiwał głową.

- Zaraz się dowiem, o co chodzi. Czekam na połączenie z Mazellim.

Reid James otworzył drzwi gabinetu.

- Trudy przyprowadziła jakąś dziewczynę - dodała Charlotte.

- Cześć, Reid. - Trudy powitała szefa uśmiechem. James ucieszył się na jej widok. Lubił tę dziewczynę i wysoko oceniał jej pracę. Była zdolna, uczciwa, ambitna. Te cechy były dla niego bardzo ważne. Sam je również posiadał. Tak mu się przynajmniej wydawało.

- Witaj, Trudy - odrzekł, podchodząc do biurka. - W czym mogę ci pomóc?

Kątem oka dostrzegł ciemnowłosą kobietę stojącą przy oknie. Odsunęła ręką zasłonę i podziwiała wspaniałą panoramę miasta. Nagle odwróciła głowę i spojrzała na niego przez ramię. Reid zamrugał powiekami, jakby oślepił go blask słońca tworzący wokół twarzy nieznajomej świetlistą aureolę.

Coś ścisnęło go za gardło, gdy pojął, kto przed nim stoi.

- Rachel - szepnął zdławionym głosem. Trudy westchnęła głęboko. Reid spojrzał na nią z roztargnieniem.

- Widzę, że nie muszę was sobie przedstawiać - stwierdziła panna Levin.

ROZDZIAŁ DRUGI

- Wiesz, jak się nazywam?

- Znam tylko imię.

Wcale się nie zmieniła. Wszystko, prócz nastroju, było w niej takie same. Tamtego wieczoru zdawała się wesoła, beztroska, pogodna. Teraz stała przed nim kobieta zdenerwowana, pełna obaw, zakłopotana. Jedynie oczy pozostały identyczne: szare tęczówki z ciemniejszą obwódką - niemal w kolorze włosów.

- Mazelli na linii - oznajmiła Charlotte przez wewnętrzny telefon.

Reid podszedł do aparatu, nie odrywając wzroku od Rachel, jakby się lękał, że ponownie straci ją z oczu.

- Tak? - rzucił podnosząc słuchawkę. Nerwowo uderzał palcami w blat biurka. Słuchał przez moment swego rozmówcy.

- Dobrze. Niech mi pan wyśle rachunek. - Popatrzył Rachel prosto w oczy. - Rozumiem. W porządku. Nie będzie mi pan więcej potrzebny.

Reid odłożył słuchawkę. Przez chwilę stał nieruchomo, wpatrując się w Rachel, jakby zobaczył ducha. Dziewczyna nie była w stanie oderwać od niego wzroku.

- Mimo wszystko przedstawię was sobie - mruknęła Trudy. - Rachel Morgan. Reid James.

- Witaj - powiedziała półgłosem Rachel.

- Niesamowite! Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Po tym, co zrobiłaś?

- Nie rozumiem. - Zdezorientowana Rachel wodziła spojrzeniem od Trudy do Reida. - Czym cię uraziłam?

Reid zaniemówił. Stał przez moment z otwartymi ustami, nie mogąc wykrztusić słowa. Zacisnął wargi, gdy przemknęło mu przez myśl, że wygląda okropnie głupio.

- Kpisz ze mnie, prawda?

- Nie - odparła Rachel, wolno kręcąc głową.

- Czy możesz na chwilę zostawić nas samych? - powiedział Reid do Trudy.

- Nie jestem pewna, czy to rozsądne - zawahała się.

- Rachel nie przywykła do twoich wybuchów złości. Wyglądasz w tej chwili na potencjalnego mordercę.

- Idź i przestań się martwić. Od dawna nie rzucam się rozmówcom do gardła. Kobiety są przy mnie całkiem bezpieczne.

- Chyba jednak zostanę - oznajmiła Trudy, spoglądając na szefa z pobłażliwym uśmiechem.

- Lepiej nie. To bardzo osobista sprawa.

- Domyślam się, o co chodzi - mruknęła Trudy.

- Czyżby? - odparł Reid, unosząc brwi. - To ciekawe, ponieważ ja sam jestem całkiem zdezorientowany.

Z trudem panował nad sobą. Ogarnęła go wściekłość. Czuł, że lada chwila wybuchnie.

- Możesz iść - wtrąciła Rachel. Trudy popatrzyła na nią z niepokojem. Dziewczyna drżała jak liść na wietrze.

- Proszę, zostaw nas samych.

- Zgoda. - Trudy podeszła do drzwi. - Czekam w sąsiednim pokoju. Zawołaj mnie, gdyby coś było nie tak.

- Przystanęła położywszy rękę na klamce i rzuciła Reidowi porozumiewawcze spojrzenie. - Ty również możesz na mnie liczyć, szefie.

Gdy Trudy wyszła, Reid okrążył biurko i dotknął stylowego fotela ustawionego w pobliżu.

- Usiądź - powiedział cicho. Dziewczyna stała bez ruchu. Reid dodał: - Proszę.

Przywykł do wydawania poleceń i rzadko używał tego słowa. Starał się bardziej niż zwykle, bo chciał zrobić na Rachel dobre wrażenie. Nie mógł dopuścić, by po raz drugi przestraszyła się i uciekła. Nie miał pojęcia, czemu poprzednio zniknęła. Trzeba się natychmiast dowiedzieć, kim właściwie jest ta ciemnowłosa dziewczyna i co się z nią stało tamtego wieczoru. Nie zamierzał po raz wtóry kusić losu.

- Proszę - powtórzył z naciskiem. Rachel w końcu go posłuchała. Zbliżyła się do fotela i usiadła. Reid zajął miejsce na kanapie. Oddzielał ich tylko wąski blat stolika.

- Czy możesz mi powiedzieć, co zaszło tamtej nocy?

- poprosiła cicho Rachel. Siedziała wyprostowana. Dłonie ułożyła na kolanach.

- Chciałem ci zadać to samo pytanie. - Reid uniósł brwi.

Dziewczyna pokręciła głową.

- Nie wiem. Do niedawna sądziłam, że to był tylko sen - odparła cicho.

- Sen?

- Tak. Zrozum, byłam wtedy poważnie chora. Po tamtym przyjęciu dwa tygodnie walczyłam z grypą. Wieczorem bardzo źle się poczułam. Zemdlałam pod koniec bankietu. Nie pamiętam, co się działo. Trudy mi powiedziała, że ty wydałeś to przyjęcie.

- Owszem. To była promocja nowych perfum. Wynajęliśmy dawny arsenał. Tam cię poznałem - opowiadał, starannie dobierając słowa. - Długo rozmawialiśmy.

- Tak?

O co tu chodzi? Dlaczego Rachel twierdzi, że niczego nie pamięta?

- Wyszliśmy razem. - Patrzyła na Reida szeroko otwartymi oczyma. Pochyliła się w jego stronę i kiwnęła głową, zachęcając, by mówił dalej. - Poszliśmy na spacer i wkrótce dotarliśmy do mojego mieszkania. Nic z tego nie pamiętasz?

- Nie - odparła cicho. - Co było dalej?

- Poszliśmy na górę.

- Do twego mieszkania?

- Tak. Oglądałaś salon.

- A potem?

- Weszliśmy do sypialni.

Rachel spuściła wzrok. Czuła, że się rumieni.

- Spójrz na mnie - zachęcił ją Reid. Podniosła oczy. - Naprawdę sobie tego nie przypominasz?

- Niestety. Brałam wówczas antybiotyki. Wypiłam trochę ponczu...

- Jakiś idiota wlał do wazy sporo alkoholu.

- Trudy mi o tym wspomniała. Nie mam pewności, czy lekarstwa i alkohol tak na mnie podziałały, ale tamten wieczór jest czarną dziurą.

- Miałem wrażenie, że czujesz się doskonale - wtrącił Reid. - Byłaś niezwykle ożywiona, promienna.

- Pozory mylą.

- Pamiętasz, jak się kochaliśmy?

- Nie... Dopiero później wróciły do mnie strzępy wspomnień. Sądziłam, że to sen.

- Już o tym wspomniałaś. Co sprawiło, że zmieniłaś zdanie?

Rachel westchnęła ciężko. Dygotała na całym ciele. Musiała usiąść prosto w fotelu i zacisnąć ręce na oparciach, by opanować drżenie.

- Dokonałam pewnego odkrycia.

- Mianowicie? - zapytał Reid.

- Spodziewam się dziecka.

Reid nie odrywał wzroku od jej twarzy. Do tej chwili sądził, że żadna wiadomość nie wstrząśnie nim bardziej od nagłej wizyty tej dziewczyny. Mylił się. Zachował wprawdzie kamienną twarz, ale serce waliło mu tak, jakby miało lada chwila wyskoczyć z piersi.

- Przyszłaś tu, by mi powiedzieć, że jestem ojcem tego dziecka?

- To jedyne rozsądne wyjaśnienie - odparła.

- Przychodzi mi do głowy kilka innych możliwości.

Rachel zacisnęła dłonie w pięści. Trzeba zachować spokój i kontrolować emocje. Jej położenie i tak było wyjątkowo kłopotliwe. Trudno się dziwić, że Reid przyjął usłyszaną wiadomość z niedowierzaniem. Miał prawo znać prawdę, choćby trudno mu było w nią uwierzyć.

- Domyślałam się, że taka będzie twoja reakcja - stwierdziła, zwilżając językiem suche wargi.

- Nie sądzę, żebyś umiała przewidzieć moją reakcję - mruknął opryskliwie i lekceważąco.

- Wręcz przeciwnie. Uznałeś, że przyszłam tu po pieniądze. Mylisz się. Niczego od ciebie nie chcę. - Rachel wstała. - Trudy i ja przeanalizowałyśmy fakty i odtworzyłyśmy wydarzenia tamtego wieczoru. Poprosiłam, żeby mnie tu przyprowadziła. Sądziłam, że masz prawo znać prawdę. To wszystko. - Rachel ruszyła w stronę drzwi. - Nie będę cię więcej nachodzić.

- Stój - rzucił Reid tonem nie znoszącym sprzeciwu.

- Proszę sobie zapamiętać, że nie jestem pańską podwładną. Nie będzie mi pan rozkazywać - oświadczyła zimno.

- Wróć. - Rachel stała nieruchomo jak posąg. Reid zacisnął zęby i dodał: - Proszę.

Stała przy drzwiach, spoglądając w zielone oczy rozjarzone dziwnym blaskiem. Intensywność tego spojrzenia przyciągała jak magnes. Rachel zrobiła parę kroków w stronę Reida.

- Nie mam ci nic więcej do powiedzenia - stwierdziła kategorycznie.

- Być może. Ja natomiast chciałbym z tobą spokojnie porozmawiać, o ile nie masz nic przeciwko temu.

- Słucham.

- Zapalisz? - rzucił Reid, wyjmując papierośnicę, ale natychmiast się zreflektował. - Oczywiście, że nie. Ten nałóg jest ci obcy. Spróbowałaś papierosa jako szesnastolatka i zrobiło ci się niedobrze.

Rachel wyprostowała się dumnie. Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. Opowiadała Reidowi o swoim życiu. Zwierzała się. Na pewno sporo o niej wiedział, a tymczasem dla niej ten przystojny mężczyzna był jedynie postacią z prasowej kroniki towarzyskiej i opowieści Trudy. Znała go z cudzych relacji.

Jedno wiedziała na pewno: był ojcem jej dziecka. Niespodziewanie zachwiała się na nogach.

- Chyba powinnam usiąść - oznajmiła słabym głosem i podeszła do skórzanego fotela ustawionego przy biurku.

- Napijesz się kawy albo herbaty? - zapytał Reid.

- Poproszę o filiżankę herbaty.

Reid przycisnął guzik wewnętrznego telefonu i wydał polecenie.

- Nie wyglądasz najlepiej - oznajmił zatroskanym głosem.

- Nic mi nie jest. To zawrót głowy. - Podniosła na niego oczy. - Wszyscy mówią, że tak często bywa w moim stanie.

Reid skinął głową, zapalił papierosa i zaciągnął się głęboko dymem. Charlotte przyniosła na tacy herbatę w prześlicznej filiżance z chińskiej porcelany. Tego serwisu używała jedynie wówczas, gdy w gabinecie Reida gościli bardzo ważni kontrahenci lub politycy. Szef rzucił asystentce zdumione spojrzenie. Charlotte uśmiechnęła się tajemniczo jak Mona Lisa, co dowodziło, że sporo wie.

Niech diabli porwą Trudy! Ta dziewczyna ma długi język. Trzeba ukrócić plotki, bo w przeciwnym razie, nim wybije piąta, wszyscy pracownicy będą znali osobliwą nowinę.

- Dziękuję - powiedziała Rachel, biorąc filiżankę z rąk Charlotte.

- Na zdrowie, kochanie - odparła asystentka. - Proszę mnie wezwać, jeśli będzie pani czegoś potrzebowała.

- Zostaw nas samych, Charlotte - polecił Reid. Sekretarka uśmiechnęła się i popatrzyła znacząco na szefa, który rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie i wymownie pokręcił głową. Potem zaczął się ukradkiem przyglądać siedzącej przy biurku Rachel. Mimo woli poczuł wzruszenie. Tak było zawsze, ilekroć o niej myślał. Przypomniał sobie wieczór sprzed sześciu tygodni.

Miał wtedy za sobą trudny dzień. Gdy o piątej skończył urzędowanie, głowa pękała mu z bólu. Nie miał ochoty jechać na bankiet promujący nowe perfumy jego firmy, ale w końcu dał się przekonać. Przez jakiś czas krążył po salach arsenału, ściskał dłonie znajomych i wdzięczył się do dziennikarzy. Goście wyjątkowo dopisali. W salach bankietowych panował wielki tłok. Przyjęcie odbywało się w starej zbrojowni wynajętej specjalnie na ten cel. Budynek stał niedaleko miejsca, gdzie mieszkał Reid. Gospodarz przyjęcia odczuwał silną pokusę, by wymknąć się niepostrzeżenie. Wtedy ujrzał piękną nieznajomą.

Jak w romantycznym filmie, ich oczy spotkały się ponad głowami nieprzeliczonych gości. Reid, niewiele myśląc, podszedł do dziewczyny, która uśmiechnęła się do niego. Natychmiast zapomniał o bólu głowy. Rozmawiali o wszystkim i o niczym - jak to na przyjęciu. Reid co chwila wybuchał śmiechem, ubawiony dowcipami ciemnowłosej nieznajomej. Niełatwo było go rozśmieszyć, ale tamtej nocy stał się cud.

Poprosił, by zaczerpnęli świeżego powietrza. Rachel nie miała nic przeciwko temu. Wyszli, nie zwracając niczyjej uwagi. Noc była gorąca i wilgotna. Gdy minęli kilka przecznic, ogarnęło ich zmęczenie. Reid machinalnie ruszył ku swemu domowi. Gdy znaleźli się w pobliżu, zaproponował, by weszli na górę i napili się czegoś dla ochłody. Nowa znajoma chętnie na to przystała.

Pogrążony we wspomnieniach, Reid nie odrywał wzroku od Rachel, która małymi łykami piła gorącą herbatę. Patrzyła na niego przez delikatną mgiełkę unoszącą się znad filiżanki.

Reid znowu poczuł koło serca znajome ciepło. Tamtego wieczoru doznawał podobnego wzruszenia. Rachel była taka... naturalna. Niczego nie udawała. Rozmawiali, jakby ich łączyły długie lata znajomości. W pewnej chwili zachwyciła się wystrojem salonu. Reid postanowił jej pokazać całe mieszkanie. W końcu dotarli do sypialni. Na widok ogromnego łoża Rachel zaczęła sobie kpić z jego właściciela. Reid zachęcił ją, by sama się przekonała, że jest bardzo wygodne. Rachel bez oporów wyciągnęła się na białej jedwabnej pościeli.

Ich spojrzenia znowu się spotkały. Reid poczuł nieprzezwyciężoną potrzebę, by podejść bliżej. Usiadł na posłaniu.

Rachel nie okazała zakłopotania. Reid pochylił się i pocałował ją. To mu się wydawało całkiem naturalne.

W tej samej chwili zapomniał o całym świecie. Czas, miejsce, okoliczności straciły dla niego znaczenie. Nie panował nad sobą. Kochali się bez najmniejszych zahamowań, z radością i zadowoleniem - jakby byli ze sobą od lat.

Reid nie potrafił zapomnieć tamtej nocy. Był przekonany, że tamto doznanie było dla Rachel równie wyjątkowe jak dla niego. Nie umiał przyjąć do wiadomości, że zapomniała, co razem przeżyli.

Czyżby Rachel prowadziła z nim jakąś grę? Reid nie umiał odpowiedzieć na pytanie. Trzeba sprawdzić tę dziewczynę. Była przyjaciółką Trudy, co świadczyło na jej korzyść. Panna Levin pracowała u niego od dawna i cieszyła się zaufaniem szefa.

Scenariusz dotyczący rzekomego ojcostwa był Reidowi dobrze znany. Usłyszał kiedyś podobną nowinę. Wtedy był już ważną figurą i swoje życiowe sprawy mógł załatwiać jak należy. Miał dwadzieścia parę lat, gdy pewna kobieta usiłowała mu wmówić, jakoby spłodził z nią dziecko. Reid poddał się koniecznym badaniom, udowodnił, że powódka kłamie, i wygrał proces. Cała sprawa kosztowała go mnóstwo pieniędzy i upokorzeń.

Od tamtej pory wiązał się z kobietami rzadko i niechętnie. Było ich w jego życiu coraz mniej, chociaż gazety rozpisywały się o rzekomych romansach przystojnego milionera. Doszło do tego, że całymi miesiącami zachowywał dobrowolną wstrzemięźliwość. Ilekroć decydował się na erotyczną eskapadę, dbał skrupulatnie, by nie miała żadnych nieprzewidzianych konsekwencji.

Zdawał sobie jednak sprawę, że prezerwatywy bywają zawodne. Tego rodzaju niespodzianka spotkała jego rodziców. Reid James czuł się winny wobec Rachel. Nie powinien był na początku rozmowy podawać w wątpliwość jej prawdomówności.

- Lepiej się czujesz? - zapytał, gdy postawiła na tacy pustą filiżankę.

- Tak. Herbata dobrze mi zrobiła. - Podniosła oczy na Reida. - Czy mam coś jeszcze wyjaśnić?

- Jeśli to, co mówisz, jest prawdą...

- Zaręczam, że tak.

- Powinienem chyba zapytać, jak zamierzasz postąpić. Rachel bawiła się delikatną filiżanką.

- Istnieją rozmaite... możliwości - odparła cicho.

- Wiem. Postanowiłaś już, co zrobisz?

- Nie - powiedziała dziewczyna, wolno kręcąc głową. Podniosła wzrok i spojrzała na Reida. Długo patrzyli sobie w oczy. Czytali w nich pytania, na które nie potrafili jeszcze odpowiedzieć. Reid zgasił papierosa.

- Mogę ci pomóc w podjęciu decyzji?

- Czy to oznacza, że mi wierzysz?

- Sam nie wiem - odparł, siadając w fotelu.

- W takim razie dlaczego chcesz wiedzieć, jak zamierzam postąpić? Wkrótce opuszczę twój gabinet i pewnie się więcej nie zobaczymy. Przyrzekam, że nie będę cię nachodzić.

- Istnieje spore prawdopodobieństwo, że mówisz prawdę - odparł rzeczowo Reid. - W takim wypadku nie pozwolę, żebyś mnie odsunęła na margines, Rachel. Zrobię, co do mnie należy. Poważnie traktuję swoje obowiązki.

- Nie jesteś za mnie odpowiedzialny. Potrafię zadbać o siebie i dziecko.

- Zobaczymy.

- Czy zamierza pan mnie śledzić, żeby się o tym przekonać, panie James? - rzuciła drwiąco. Świadomie użyła formy grzecznościowej. Reid wstał.

- Szczerze mówiąc, już wynająłem prywatnego detektywa. Poleciłem mu ciebie odnaleźć. Nie mów do mnie per pan. Taki oficjalny ton jest nie na miejscu po tym, co między nami zaszło, prawda? Wiesz, że mam na imię Reid. - Zawahał się i popatrzył dziewczynie prosto w oczy. - Tamtej nocy... powtarzałaś je bez przerwy.

- Nie pamiętam - wyjąkała.

Reid okrążył biurko i podszedł do Rachel, która podniosła wzrok. Miał dziwny wyraz twarzy, a jego oczy lśniły niezwykłym blaskiem. Położył ręce na oparciu fotela, tak że dziewczyna była niemal unieruchomiona.

- W takim razie odświeżę ci pamięć.

Dotknął ustami jej warg. Rachel siedziała zupełnie nieruchomo, lecz nie próbowała się opierać. Przymknęła oczy, gdy zaczął ją całować. Pod wpływem nagłego impulsu rozchyliła wargi i poddała się pieszczocie języka. Oboje wiedzieli, że między kochankami tak właśnie powinno być.

Reid czuł się jak alkoholik po długiej abstynencji. Wreszcie mógł się rozkoszować smakiem warg Rachel. Serce biło mu w piersi jak oszalałe. Pocałunek stawał się coraz bardziej zaborczy, z każdą chwilą namiętniejszy. Rachel wydała jęk, który dźwięczał Reidowi w głowie, w sercu, w duszy jak najpiękniejsza muzyka. Ramiona, na których się opierał, drżały z wysiłku. Poczuł dziwną słabość, którą lękał się nazwać. Niespodziewanie ogarnął go lęk.

Przerwał pocałunek, ale się nie odsunął od Rachel.

Patrzyli sobie w oczy. Ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Oddechy były urywane jak po długim biegu.

- Przepraszam - szepnął. Rzadko poczuwał się do winy. Nie miał pojęcia, czemu prosi Rachel o przebaczenie. Wiedział tylko, że musi to zrobić.

- Dlaczego mnie pocałowałeś? - zapytała, opuszkami palców dotykając spuchniętych warg.

Reid zacisnął pięści i zrobił krok do tyłu. Potrząsnął głową, jakby z trudem wracał do rzeczywistości. Nie znał odpowiedzi na pytanie Rachel.

- Chciałem tylko sprawdzić, czy doznania, które sama uważałaś dotychczas za sen, nie są przypadkiem wytworem mojej wyobraźni.

Rachel skinęła głową. Wiedziała, co Reid chce przez to powiedzieć. Usiłował przekonać samego siebie, że przeżycia tamtej pamiętnej nocy były dla nich obojga czymś więcej niż tylko przyjemnym epizodem po nudnym przyjęciu. Nie myśleli teraz o dziecku. Rachel nurtował tylko jeden problem, podobnie jak Reida. Chciała mieć namacalny dowód, że kochała się z tym mężczyzną na jawie, a nie we śnie.

Namiętny pocałunek stanowił dla obojga dostateczne potwierdzenie.

Rozległo się pukanie do drzwi. Trudy wsunęła głowę do gabinetu.

- Żyjecie oboje? - zapytała kpiąco.

- Tak - odparł Reid, idąc w stronę biurka. - Jesteśmy cali i zdrowi.

- Mogę wejść? - rzuciła Trudy.

- Oczywiście - odparła skwapliwie Rachel. Popatrzyła wymownie na Reida, by dać mu do zrozumienia, że temat uważa za wyczerpany. Badawcze spojrzenie zielonych oczu dowodziło czegoś zupełnie innego.

- Sądzę, że wszystko już omówiliśmy... - powiedziała niepewnie.

- Mogę do ciebie zadzwonić? - zapytał Reid.

- Raczej nie... - Rachel wodziła spojrzeniem od Trudy do Reida. - Cóż, odezwij się, jeżeli masz ochotę.

- Zadzwonię.

- Doskonale.

- Odwiozę cię do domu - stwierdziła Trudy, podchodząc do przyjaciółki. Zerknęła na swego szefa. - Chyba nie będę ci tu potrzebna?

Reid pokręcił głową. Odprowadził gości do drzwi. Rachel odwróciła się niespodziewanie. Była zakłopotana, ale wyciągnęła rękę.

- Do widzenia... Reid.

- Dzięki za wizytę - powiedział uprzejmie i uścisnął podaną mu dłoń. Zrobił to spokojnie, z pozorną obojętnością, ale zielone oczy nadal lśniły dziwnym blaskiem. Rachel nie wiedziała, co o tym myśleć. Może Reid sam nie potrafi się rozeznać w swoich uczuciach? Pożegnała go słabym uśmiechem.

Reid długo stał, patrząc na drzwi wiodące do korytarza, za którymi zniknęła Rachel oraz Trudy. Charlotte daremnie czekała, aż szef się odezwie i wyda jej polecenia. Po chwili wróciła do pisania na maszynie. Znajomy odgłos wyrwał Reida z zamyślenia.

- Charlotte - rzucił, idąc w stronę gabinetu. - Połącz mnie z Mazellim.

Rachel poszła do lekarza, który potwierdził wyniki próby ciążowej. Pierwszy tydzień sierpnia zszedł jej na rozmyślaniach. Należało wszystko przeanalizować. W rozmowie z Reidem podkreśliła, że istnieje kilka ewentualności. Trzeba było szybko dokonać wyboru. Czasy się zmieniły. Nie było żadnego przymusu. Mimo to czuła, że decyzja praktycznie już została podjęta. Rachel skończyła trzydzieści lat. Nie był to podeszły wiek, ale trudno udawać nastolatkę. Idealna pora na urodzenie dziecka. Gdyby wyszła za Toma, właśnie teraz myśleliby o powiększeniu rodziny. Do małżeństwa jednak nie doszło. Od tamtej pory żaden inny kandydat do ręki Rachel nie pojawił się na horyzoncie.

Niespodziewanie stanął jej przed oczyma Reid James. Skarciła się w duchu. Trzeba szybko o nim zapomnieć. Ten mężczyzna jej nie ufał. Rachel nie miała sił i ochoty, by zabiegać o względy tego gbura. Przez całe życie usiłowała pozyskać sobie innych ludzi. Zabiegała o ich miłość. Gdyby miała znowu czynić podobne starania, Reid James byłby ostatni na liście kandydatów.

Stanęły jej przed oczyma tytuły artykułów poświęconych przystojnemu milionerowi. Kolorowe magazyny często o nim pisały. Trudy chętnie podtykała je swojej przyjaciółce. Wszędzie nazywano Reida doskonałą partią. Był kawalerem, do którego wzdychały wszystkie zamożne panny na wydaniu. Rachel skrzywiła się z niesmakiem. Jak mógł pomyśleć, że chciała wyłudzić od niego pieniądze! Też coś! Gdyby naprawdę goniła za forsą, sprzedałaby skandalizującą opowieść o swoim romansie jednemu z brukowców. Za krótki wywiad dostałaby kupę forsy. Na szczęście dla Reida, nie szukała taniej popularności.

Mogła polegać tylko na sobie. Trzeba uporać się z życiowym problemem. Reid James twierdził, że chce z nią jeszcze porozmawiać, ale Rachel podjęła decyzję, nie oglądając się na przystojnego uwodziciela.

Postanowiła urodzić i wychować jego dziecko. Inne rozwiązania nie wchodziły w grę. Zdawała sobie sprawę, że nie będzie jej łatwo. Odziedziczyła po matce niewielką sumę, ale było oczywiste, że pieniądze stopnieją błyskawicznie, o ile nie podejmie pracy. Rachel czuła się w Nowym Jorku jak ryba w wodzie, ale życie w wielkim mieście było kosztowne. Nawet gdyby Reid zechciał jej pomóc, z trudem wiązałaby koniec z końcem.

Niechętnie rozważała tę ostatnią możliwość. Przeczuwała, że gdyby pozwoliła pewnemu siebie milionerowi wkroczyć w swoje życie, wkrótce zacząłby samowolnie decydować o losach jej i dziecka. Nie chciała się grzać w blasku jego sławy. Była przekonana, że i maleństwu takie rozwiązanie nie wyszłoby na dobre. Ceniła własną niezależność i postanowiła jej strzec. W obecnej sytuacji najlepszym rozwiązaniem był powrót do Ohio, do rodzinnego domu.

Rachel poczuła skurcz w żołądku na samą myśl o takiej możliwości. Jej ojciec ożenił się powtórnie dwa miesiące po śmierci pierwszej żony. Córka długo nie mogła mu tego wybaczyć. Z czasem doszli do porozumienia, ale nie było między nimi serdeczności. Decyzja o powrocie do domu okazała się dla Rachel bardzo trudna.

Niełatwo uwolnić się od wspomnień. Matka Rachel chorowała ciężko przez dwa lata. Córka pielęgnowała ją z prawdziwym oddaniem. Związek państwa Morgan od początku nie należał do udanych, ale gdy nieszczęsna kobieta podupadła na zdrowiu, ujawniły się najgorsze cechy charakteru jej męża. Czuł się nieswojo w domu, gdzie rytm codziennych zajęć wyznaczała choroba. Spędzał tam niewiele czasu. Ciężar odpowiedzialności przerzucił na barki córki.

Rachel nie czuła się wykorzystywana. Bardzo kochała matkę, podtrzymywała ją na duchu w chorobie, a po śmierci wspominała z czułością. Niestety, dobrowolne poświęcenie kosztowało ją nie tylko dwa lata życia. Tom, który początkowo bez sprzeciwu godził się na przesuwanie daty ślubu, po dwóch latach stracił wreszcie cierpliwość i znalazł kobietę gotową poświęcić mu znacznie więcej czasu niż pochłonięta wieloma obowiązkami narzeczona.

W dzień po pogrzebie matki Rachel usłyszała od Toma, że pokochał inną dziewczynę, z którą postanowił się ożenić. Dla Rachel śmierć matki i niemal jednoczesne zerwanie zaręczyn było ciosem ponad siły, ale jakoś się pozbierała. Dwa miesiące później ojciec przedstawił córce swoją przyjaciółkę i oznajmił, że wkrótce ją poślubi. Nowa żona miała zamieszkać w ich domu - tam gdzie żyła i umarła matka Rachel.

Straciła cierpliwość. W dniu ślubu wygarnęła ojcu, co o nim myśli. Po kłótni, która wtedy nastąpiła, oboje byli wściekli i rozdygotani. Zrodziła się między nimi nienawiść. Tak przynajmniej sądziła wówczas Rachel. Tego samego dnia wyprowadziła się z domu. Zamieszkała na krótko u szkolnej koleżanki.

Nowy Jork był dla niej idealnym schronieniem. Mogła zniknąć w tłumie i zapomnieć o życiowych porażkach. Wkrótce na nowo odkryła w sobie wolę życia. Czasami miała wrażenie, że matka czuwa nad nią z daleka. Bez trudu znalazła pracę w niewielkiej filii znanego domu mody. Dyplom studium dla projektantów okazał się dobrą rekomendacją. Jej modele i wiedza o tkaninach zyskały spore uznanie. Znalazła wygodne lokum, poznała Trudy. Po raz pierwszy od paru lat miała wrażenie, że odzyskuje życiową równowagę.

Niespodziewanie wszystko runęło jak domek z kart. Rachel straciła pracę. Zarząd firmy podjął decyzję o redukcji zatrudnienia. Postanowiono zwolnić pracowników o najkrótszym stażu; na pierwszy ogień poszła Rachel. Od czterech miesięcy daremnie szukała pracy. Musiała zarobić chociaż parę groszy, kelnerowała więc codziennie przez kilka godzin w barze za rogiem. Odziedziczonych po matce pieniędzy szybko ubywało.

Niechętnie myślała o powrocie do domu, ale doszła do wniosku, że to najlepsze rozwiązanie, skoro postanowiła urodzić dziecko. Podjęła decyzję. Wiele spraw budziło w niej obawy i wątpliwości, ale uparła się, że przy tym postanowieniu wytrwa niezłomnie.

Nareszcie dokonała wyboru.

Zaterkotał dzwonek u drzwi. Zwlekła się z łóżka. Trudy obiecała wpaść do niej po pracy i przynieść coś do jedzenia. Rachel nie miała apetytu, ale zdawała sobie sprawę, że jeśli niczego nie zje, Trudy zrobi jej wykład o zgubnych skutkach głodówki. Z dwojga złego wolała potulnie zjeść przyniesione smakołyki.

Nacisnęła guzik domofonu. Czekając na Trudy, szybko nakryła do stołu. Wkrótce rozległo się energiczne pukanie. Rachel otworzyła drzwi. Na progu stała przyjaciółka dźwigająca wielką torbę.

- Kupiłaś wszystko, co było w restauracji? - spytała Rachel z pobłażliwym uśmiechem.

- Nie mędrkuj, kochanie. Znam cię jak zły szeląg i wiem, że niczego sobie nie ugotujesz, więc zrobiłam większe zakupy. Zostanie ci trochę na jutro.

- Jesteś niemożliwa - odparła Rachel.

- Dlatego tak mnie lubisz. - Trudy postawiła torbę na stoliku i poklepała przyjaciółkę po ramieniu. Gdy usiadły do kolacji, dodała z chytrą miną: - Nieźle się dogadujemy, prawda?

- Rozumiemy się w pół słowa - przyznała Rachel, dziobiąc widelcem ryż smażony z chińskimi przyprawami.

- Przyszło mi do głowy - zaczęła ostrożnie Trudy - że mogłybyśmy razem zamieszkać.

- We dwie?

- Tak.

- O co ci chodzi? - zapytała podejrzliwie Rachel.

- O ciebie. O mnie. Powinnaś się przenieść do mego mieszkania.

- Och, Trudy...

- Wszystko można jakoś zorganizować. Damy sobie radę. Późno wracam z pracy. Mogłabyś pomagać mi w sprzątaniu...

- To bez sensu. Twoje mieszkanie jest za małe. Ledwie starcza w nim miejsca dla ciebie.

- Nieprawda. Mam sporą wnękę. Można tam ustawić kołyskę. Łóżko dla ciebie umieścimy w pokoju.

- A Jake?

- Dlaczego pytasz?

- Najwyraźniej macie się ku sobie. Co ukochany powie na dziką lokatorkę w twoim uroczym mieszkanku? - zapytała Rachel, kiwając głową. - Troje w jednej sypialni to za dużo, kochanie. Kiedy przyjdzie na świat dziecko, będzie nas czworo.

- Nie widzę problemu. W gromadzie zawsze weselej. Nie marudź. Zobaczysz, będzie wspaniale.

- Nie. - Rachel energicznie pokręciła głową i ujęła dłoń Trudy. Łzy stanęły jej w oczach. - Jesteś najlepszą przyjaciółką, jaką kiedykolwiek miałam. Dzięki za troskę, ale nie mogę przyjąć twojej propozycji. Już wiem, co zrobię.

- Zamieniam się w słuch.

Rachel splotła palce i w milczeniu patrzyła na talerz z jedzeniem. Nie była w stanie wykrztusić słowa. Wydawało jej się, że gdy oznajmi swoją decyzję, nie będzie już miała odwrotu.

- I cóż? - mruknęła zniecierpliwiona Trudy. Rachel podniosła wzrok i napotkała zatroskane spojrzenie przyjaciółki.

- Postanowiłam wrócić do domu.

- To niemożliwe! Będziesz się tam czuła zupełnie obco.

- Zarezerwowałam bilet na samolot.

- Dzwoniłaś do ojca?

- Nie. Zrobię to jutro. - Rachel popatrzyła na zirytowaną Trudy. - Nie mam innego wyjścia.

- Wręcz przeciwnie.

- Czyżby? Jaką widzisz ewentualność?

- Jedna istnieje na pewno. Reid.

- Nie. - Rachel zdecydowanie pokręciła głową.

- Dlaczego? Ten facet jest nieprzyzwoicie bogaty. Może ci pomóc znaleźć pracę, urządzić się...

- Nie. To wykluczone. Nie przyjmę od niego pieniędzy. Teraz nie potrafię. Może kiedy dziecko dorośnie... Powinno studiować.

- Dlaczego tak się upierasz? Wytłumacz mi, na litość boską!

Rachel nie była w stanie dokończyć kolacji. Wyrzuciła resztki jedzenia do kosza na śmieci.

- Czułabym się fatalnie, gdyby Reid utrzymywał mnie i dziecko. Nie chcę mieć wobec niego długu wdzięczności. Pomyśl o dziennikarzach. Wyobrażasz sobie, co by pisali, gdyby prawda wyszła na jaw? Ulubieniec nowojorskich dam i dziewczyna z prowincji! Już widzę te tytuły.

- Jakoś to zniesiesz!

- Nie chcę tego znosić! Pragnę urodzić dziecko w spokoju. Dziennikarze nie będą mnie nazywali kolejną ofiarą uwodzicielskiego Reida Jamesa! Obejdę się bez jego pomocy. Nie musi mi niczego proponować. - Umilkła na chwilę. - Pamiętaj, że w ogóle o tym nie wspomniał.

- Racja - przyznała Trudy. - Jestem pewna, że gdybyś go...

- Mam go prosić, tak? Czy wyobrażasz sobie, co bym czuła?

- Dlaczego jesteś taka uparta? - Trudy podeszła i przytuliła Rachel. - Reid wiele może dla ciebie zrobić.

- Jego starania przyniosły dość niespodziewany efekt, prawda?

- Jesteś niesprawiedliwa - odparła Trudy. - To wspaniały człowiek. Przyznaję, że wygląda na odludka. Miał trudne dzieciństwo.

- Gdzie się wychował?

Niespodziewanie zadzwonił telefon. Rachel podniosła słuchawkę.

- Proszę?

- Rachel? Jak się czujesz?

To był Reid. Rachel usiadła na brzegu łóżka i bezgłośnie oznajmiła Trudy, kto dzwoni.

- Dzięki, doskonale.

- Chyba nie masz nic przeciwko temu, że dzwonię. Trudy dała mi numer twojego telefonu.

- Nie. Miło, że o mnie pamiętasz.

- Właśnie o tobie plotkowałyśmy - zawołała Trudy. Rachel pogroziła jej palcem.

- Czego sobie życzysz? - zapytała Reida.

- Chciałbym się z tobą zobaczyć... Musimy porozmawiać.

Rachel przymknęła oczy i zagryzła wargę.

- Podjęłam decyzję.

- Jaką?

- Urodzę dziecko.

Reid James odetchnął z ulgą. Czyżby mimo wszystko obchodziła go ta sprawa?

- Cieszę się.

- Naprawdę? - odparła z niedowierzaniem.

- Tak. Czy możemy się spotkać?

- Po co?

- Musimy wszystko omówić i zaplanować.

- Nie będziemy robić żadnych planów. Postanowiłam wrócić do domu.

- Słucham?

- Jadę do Ohio.

- Czy to ostateczna decyzja?

- Tak. Wszystko już załatwiłam - skłamała.

Reid długo milczał. Rachel nieomal czuła jego oburzenie i złość. Serce biło jej w piersi coraz mocniej.

- Rozumiem - powiedział w końcu. - W takim razie to jest...

- Pożegnanie - dokończyła za niego.

Nie sądziła, że tyle ją będzie kosztowało wypowiedzenie tego słowa. Ledwie znała Reida Jamesa. Ten człowiek był jej niemal obcy. Gdyby nie osobliwy splot okoliczności, po tamtej nocy nie spotkaliby się więcej. Reid był dla Rachel mężczyzną ze snu. Niespodziewanie wyszło na jaw, że to człowiek z krwi i kości. Spotkanie w biurze wytrąciło Rachel z równowagi.

Czuły kochanek ze snu istniał na jawie. Co więcej, łączyło ich niezwykłe, rzeczywiste, a zarazem tajemnicze przeżycie. W sercu Rachel kiełkowały uczucia, których nie umiała nazwać.

- Muszę już kończyć - powiedziała zdławionym głosem.

- Trudno - odparł łagodnie. Nie była w stanie przerwać rozmowy. Reid zapytał: - Rachel? Jesteś tam?

- Tak - wykrztusiła.

- Dasz mi znać, kiedy dziecko...

- Tak. Oczywiście. Do widzenia, Reid. Zdecydowanym ruchem odłożyła słuchawkę, ale jeszcze długo zaciskała na niej dłoń.

- Stało się - mruknęła z irytacją zawiedziona Trudy.

- Tak - westchnęła Rachel. - Wszystko skończone.

ROZDZIAŁ TRZECI

Nie wolno się poddawać. Tak sądził Reid. Czas pokaże, jak to się skończy.

Rachel Morgan bardzo się myli, uważając, że wolno jej pojawić się w jego życiu, przynieść nowiny, które poraziły go jak grom z jasnego nieba, a potem odprawić ojca swego dziecka niecierpliwym gestem kapryśnej primadonny.

Wykluczone! Taka sytuacja jest nie do przyjęcia - zwłaszcza teraz, gdy okazało się, że Rachel pragnie urodzić dziecko.

Reid cieszył się... To za mało powiedziane: był uszczęśliwiony, gdy usłyszał, jaką podjęła decyzję. Zdał sobie sprawę, że z niepokojem czekał na tę wiadomość. Nie miał pojęcia, co by zrobił, gdyby Rachel postanowiła inaczej. Jednego był pewny: za wszelką cenę próbowałby ją przekonać do macierzyństwa.

Nie chciał stracić Rachel. Tylko od niej zależało, jaką rolę zechce odegrać w jego życiu. Najpierw musiał ją przekonać, że jako mężczyzna wart jest zainteresowania. Powinien starannie zaplanować kolejne posunięcia. Był doskonałym strategiem. Przez całe życie wyznaczał sobie ambitne cele i nieustępliwie dążył do ich realizacji, chociaż niekiedy sukces graniczył z cudem. Był przekonany, że i tym razem dopnie swego.

Postanowił zaopiekować się Rachel. Wynajmie jej mieszkanie w porządnej dzielnicy - blisko parku, by w pogodne dni mogli chodzić z dzieckiem na spacer. Zatrudni do pomocy młodej mamie doświadczoną nianię... albo lepiej dyplomowaną pielęgniarkę, która będzie się zajmować jego synem... albo córeczką. To bez znaczenia. Najważniejsze, że będzie miał dziecko.

Nie uważał się za człowieka przesądnego lub religijnego, mimo to przypuszczał, że spotkanie sprzed kilku tygodni było im obojgu pisane. Bóg czy los, gwiazdy lub jakaś potężna siła zdecydowały, że ich drogi się spotkały. Przeczucie mówiło Reidowi, że ta dziwna znajomość ma głęboki, choć ukryty sens.

Jednego był pewny: Rachel nie wyjedzie do Ohio. Trzeba znaleźć sposób, by ją zatrzymać w Nowym Jorku. Skoncentrował się na argumentach, jakich powinien użyć. Krzykiem i groźbami niczego nie wskóra. Rachel była na to zbyt niezależna. Trzeba się odwołać do jej rozsądku oraz niezawodnej logiki.

Nie zaszkodzi też zaapelować do uczuć. Dziwne wzruszenie ogarnęło Reida, gdy przypomniał sobie, jak łagodna i pełna ciepła potrafi być Rachel. Twierdziła, że nie pamięta niezwykłych chwil spędzonych we dwoje. Reid nie zapomniał ani sekundy. W zamyśleniu dotknął wskazującym palcem dolnej wargi, zastanawiając się nad kolejnym posunięciem. Z roztargnieniem rozglądał się po gabinecie. Nagle zadzwonił jeden z telefonów stojących na biurku. Była to prywatna linia Reida. Numer znało tylko kilka osób.

- Słucham - mruknął Reid, podnosząc słuchawkę.

- Tu Mazelli. Mam dla pana pewne informacje.

- Szybko się pan uwinął.

- Znałem nazwisko dziewczyny. To bardzo ułatwia śledztwo, panie James. Od razu powiem, że Rachel Morgan nie jest wcale tajemniczą postacią.

Reid z powątpiewaniem kręcił głową.

- Słucham. Czego pan się dowiedział?

- Rachel ma trzydzieści lat. Pochodzi z małego miasteczka. Jej życiorys nie zawiera żadnych rewelacji. W szkole była prymuską, co niedziela chodzi do kościoła... Rozumie pan, co mam na myśli. Jej matka zmarła przed dwoma laty. Długo przedtem chorowała. Rachel pielęgnowała ją z prawdziwym oddaniem. Ojciec powtórnie się ożenił...

- Kiedy?

- Dwa miesiące po śmierci pani Morgan.

- Ciekawe.

- Owszem. Przyjemniaczek, co?

- Zna pan więcej faktów z jej życia?

- Była zaręczona z Tomem Walcottem. To agent ubezpieczeniowy z jej miasteczka. Facet zerwał zaręczyny i ożenił się z inną. Ma już dzieciaka. - Mazelli umilkł na chwilę. - Przyjrzałem się datom i doszedłem do wniosku, że rozstał się z Rachel mniej więcej w tym samym czasie, gdy zmarła jej matka.

- Jeszcze jeden miły facet. - Reid miał coraz wyraźniejszy obraz sytuacji. Mazelli opowiedział krótko, czym Rachel zajmowała się w Nowym Jorku. Przedstawił również jej obecną sytuację. Reid milczał.

- Wygląda na to, że panna Morgan nie ma łatwego życia.

- Słuszna uwaga. Coś jeszcze?

- To już wszystko. Aha, mam jej adres, numer telefonu, wyciąg z konta bankowego...

- Proszę mi podać adres Rachel.

Mazelli podyktował Reidowi nazwę ulicy, numer domu i mieszkania.

- Byłbym zapomniał o ważnym szczególe. Panna Morgan zarezerwowała bilet w jedną stronę na samolot do Ohio.

- Kiedy zamierza lecieć?

- W ostatni piątek sierpnia.

- Dzięki. Dobra robota, Mazelli.

- Zawsze do usług, szefie.

- Na pewno chętnie znów z nich skorzystam. Pogrążony w zadumie Reid spoglądał na biały arkusz papieru, na którym zanotował adres Rachel. Wyrwał kartkę z notesu, złożył ją starannie i wsunął do kieszonki białej koszuli. Sięgnął po marynarkę wiszącą na oparciu fotela, odruchowo poprawił krawat i mankiety, a potem ruszył ku drzwiom gabinetu.

Rachel postanowiła wyjechać pod koniec miesiąca. Reid miał niewiele czasu, ale się tym nie przejmował. Przywykł do rozmaitych przeciwności. Konieczność ich przezwyciężania dodawała mu zapału i energii.

Charlotte wyszła już z biura. Reid zostawił jej kartkę z informacją, że następnego dnia nie pojawi się w pracy. Zapowiedział, że nieobecność może potrwać trochę dłużej. Poczuł szaloną radość, gdy zrozumiał, że znalazł to, czego daremnie szukał od dawna. Miał wreszcie życiowy cel, który usprawiedliwiał nieobecność w biurze. Czekało go wyzwanie nadające sens wszelkim poczynaniom.

Miał powód, by dalej żyć.

Było nim dziecko...

I Rachel.

Rzeczy Rachel zostały już spakowane. Dziewczyna spojrzała ponuro na kartonowe pudełka zawierające skromny dobytek. Robiło jej się coraz smutniej. Po przyjeździe do Nowego Jorku szybko zrozumiała, że wynajęcie umeblowanego mieszkanka będzie znacznie tańsze niż kupowanie potrzebnych sprzętów. Wiadomo, że prowizorka trwa najdłużej! W ciasnej klitce zamiast kilku tygodni spędziła całe dwa lata. Nie chciała zagracić mieszkania i dlatego niewiele rzeczy kupowała.

Usiadła wśród pudeł, czekając na pracowników firmy zajmującej się przeprowadzkami. Ostatni wieczór w Nowym Jorku zamierzała spędzić z Trudy, ale w ostatniej chwili zdecydowała się wyjechać trochę wcześniej. W ten sposób będzie miała dość czasu, by zaraz po przyjeździe rozmówić się z ojcem. Rankiem zadzwoniła do Trudy. Rozmawiały długo i serdecznie. Obie miały łzy w oczach.

Gdy pomyślała o powrocie do rodzinnego domu, niespodziewanie odkryła, że nie łączy już tego miejsca z matką lub własnym dzieciństwem i młodością. To był teraz dom ojca... i jego drugiej żony, Sally.

Zabrakło jej odwagi, by zadzwonić do nich i zwierzyć się ze swoich kłopotów.

Otrząsnęła się z zadumy i przygryzła wargę. Podjęłam właściwą decyzję, powtarzała sobie w duchu raz po raz.

Rozległ się dzwonek domofonu. Rachel z westchnieniem ulgi nacisnęła guzik otwierający drzwi wejściowe. To na pewno fachowcy od przeprowadzek. Rozejrzała się po niewielkim mieszkaniu w kształcie litery L, by sprawdzić, czy wszystko zostało spakowane. Zaglądała do kartonowych pudełek, gdy rozległo się pukanie do drzwi.

- Proszę wejść. Wszystko jest przygotowane.

- Rachel?

Odwróciła się, słysząc znajomy głos. Ujrzała Reida. Miał na sobie dżinsy i niebieską sportową koszulę. Stał na progu z ręką na klamce.

- Reid! Skąd się tu wziąłeś?

- Mogę wejść?

- Oczywiście. - Rachel wstała i odgarnęła do tyłu spadające na twarz włosy. Była zakłopotana. Wskazała ręką pakunki i powiedziała niepewnie: - Jak widzisz, jestem w trakcie przeprowadzki.

- Tak sądziłem. - Reid zamknął drzwi i ruszył w głąb pokoju. - A więc przychodzę w samą porę.

- Co przez to rozumiesz?

- Zamierzam cię przekonać, żebyś nie wyjeżdżała.

Gdy Trudy zadzwoniła do szefa z wiadomością, że Rachel postanowiła wyjechać nieco wcześniej, Reid ubrał się pospiesznie i kazał natychmiast wyprowadzić auto z garażu. Rozsądek podpowiadał mu, że gdyby się rozminęli, może pojechać za Rachel do Ohio. Z drugiej strony jednak sądził, że ma lepsze widoki na osiągnięcie upragnionego celu, póki Rachel Morgan pozostaje w Nowym Jorku. Gdy powróci do rodzinnego domu, trudno ją będzie stamtąd wyciągnąć.

Reid nie wątpił, że prędzej czy później dopnie swego.

- Obawiam się, że przyjechałeś za późno - odparła z uśmiechem Rachel. Popatrzyła na zegarek. - Mój samolot startuje za dwie godziny.

- Mógłby odlecieć bez ciebie.

- Wykluczone.

- Czy zechcesz przynajmniej wysłuchać, co mam do powiedzenia, nim się pożegnamy?

- Nie dręcz mnie, Reid. - Rachel przymknęła oczy. - Wszystko, co mi leżało na sercu, usłyszałeś już przez telefon. Nie jest mi łatwo. Wolałabym, żebyś nie utrudniał mi życia, robiąc w ostatniej chwili niepotrzebne zamieszanie.

- Nie cieszysz się z powrotu do domu. Może to powinno być dla ciebie wskazówką.

- Jaki z tego wniosek?

- Twój wyjazd to nieporozumienie.

- Nie mam innego wyjścia - odparła smutno Rachel.

- Nieprawda. Jest kilka innych możliwości. Wolisz ignorować ludzi gotowych ci pomóc.

- Mówisz o sobie?

- Tak.

- Nie zgadzam się.

- Dlaczego?

- Nie chcę twoich pieniędzy. Ani ja, ani dziecko nie jesteśmy na sprzedaż.

- Taka myśl nie postała mi w głowie! Spróbuj popatrzeć na to z innej perspektywy. Proponuję ci pomoc, a nie forsę. Nie będziesz musiała wracać do ojca z lękiem i niepewnością.

- Skąd możesz wiedzieć, co odczuwam, myśląc o powrocie do Ohio?

- Nie wiem na pewno. To jedynie domysły.

- Sprawdziłeś mnie, co? - mruknęła zaczepnie.

- Owszem. Przez kilka ostatnich lat nie było ci łatwo. Rachel poczuła łzy pod powiekami. Coś ścisnęło ją za gardło. Z trudem odzyskała panowanie nad sobą. Popatrzyła Reidowi prosto w oczy - zielone, czujne, spokojne, beznamiętne. Dlaczego tak ją dręczył?

- Czemu się nade mną znęcasz? - zapytała drżącym głosem.

- Chcę tylko, żebyś tu została.

- Zależy ci na dziecku, prawda?

- Przecież to na jedno wychodzi.

- Ja tak nie uważam.

Reid zacisnął usta i popatrzył Rachel prosto w oczy. Nagle rozległ się dzwonek. Dziewczyna stała jak zahipnotyzowana. Poraziła ją wewnętrzna siła patrzącego na nią mężczyzny. Dzwonek zabrzmiał ponownie.

- Muszę otworzyć. - Rachel ominęła Reida zagradzającego jej drogę. Nacisnęła guzik domofonu. - To fachowcy od przeprowadzek.

- Odeślij ich.

- Nie mogę...

- Owszem, możesz.

- Nie. - Rachel energicznie pokręciła głową. Reid podszedł i chwycił ją za ramiona.

- Porozmawiaj ze mną. Wysłuchaj przynajmniej moich argumentów.

- Samolot...

- Wiem. Mój samochód czeka na dole. Pojedziemy razem na lotnisko. Jeśli nie zdołam cię przekonać, wrócę tu i dopilnuję, żeby twoje rzeczy dotarły bezpiecznie do Ohio. Zgoda?

- Dlaczego właściwie...

- Czas ucieka, Rachel, mam tylko dwie godziny, żeby cię przekonać do pozostania w Nowym Jorku. Nie odbieraj mi tej szansy, dobrze?

Nim zdążyła odpowiedzieć, dobiegł ich zza drzwi niski stłumiony głos.

- Jesteśmy z firmy transportowej.

Reid popatrzył Rachel w oczy. Nie zaprotestowała, gdy odsunął ją delikatnie i otworzył drzwi. Uznał, że milczenie oznacza zgodę.

- Już panów nie potrzebujemy - powiedział krótko do stojącego w korytarzu robotnika.

- Jak to? Mam zlecenie. Tu jest napisane...

- Wszystko się zgadza. Panna Morgan zmieniła zdanie. - Reid sięgnął do kieszeni i wyciągnął portfel. Wręczył mężczyźnie banknot o wysokim nominale. - To za fatygę.

- Klient nasz pan - stwierdził mężczyzna, zerkając na banknot, a potem na Reida. Odwrócił się i ruszył w stronę windy, mamrocząc coś pod nosem.

Reid zamknął drzwi i stanął twarzą w twarz z Rachel.

- Postawiłeś na swoim - stwierdziła dziewczyna. - Moje rzeczy miały dotrzeć do Ohio za tydzień. Ciekawe, jak długo przyjdzie mi teraz na nie czekać.

- Obiecuję, że w ciągu tygodnia je odzyskasz, choćbym miał wynająć ciężarówkę i przywieźć je osobiście.

- Muszę jechać na lotnisko - oznajmiła Rachel. Czuła się dziwnie skrępowana, przebywając z Reidem sam na sam w niewielkim pokoju.

- Pojedziemy moim samochodem - stwierdził zdecydowanie Reid, biorąc dwie walizki.

Rachel skinęła głową. Gdy wyszli z mieszkania, zamknęła drzwi na klucz i chciała go schować do kieszeni, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Podała Reidowi pęk kluczy. - Weź je. Obiecałeś dopilnować transportu moich rzeczy.

- Zgoda, ale nie przesądzaj sprawy. Przypuszczam, że te rzeczy tu pozostaną.

- Jesteś pewny, że postawisz na swoim? - zapytała z wymuszonym uśmiechem Rachel, gdy czekali na windę.

- Zwykle tak się dzieje.

- Tym razem będzie inaczej - odparła zdecydowanie. Reid pochylił się nad nią. Jego twarz była tak blisko, że Rachel mogła policzyć drobne zmarszczki w kącikach cudownych, zielonych oczu.

- Nie bądź naiwna, Rachel. Właśnie tym razem muszę dopiąć swego.

Gdy znaleźli się na dole, Reid poprowadził Rachel do czekającej przed domem limuzyny. Był spory ruch, ale szofer Reida był doskonałym kierowcą i szybko przejechał przez zatłoczone śródmieście. Wkrótce znaleźli się w tunelu wiodącym prosto na lotnisko. Rachel obserwowała ukradkiem milczącego Reida. Od kwadransa siedzieli ramię przy ramieniu, a tymczasem on nie wypowiedział ani słowa.

Jaki to człowiek?

Z tego, co wiedziała, jasno wynikało, że Reid James ma wszystko, o czym marzy większość ludzi. Był przystojny, bogaty, inteligentny. Początkowo nie było mu łatwo, ale z czasem zyskał powszechne uznanie. Gazety rozpisywały się o jego rzekomych romansach, ale nic nie wskazywało, na to, żeby bohater sensacyjnych artykułów traktował owe znajomości poważnie.

Rachel odwróciła głowę i patrzyła na przejeżdżające samochody. Nie powinna mu w ogóle wspominać o dziecku. Początkowo sądziła, że ojciec ma prawo wiedzieć o narodzinach potomka, ale nie przypuszczała wówczas, że Reid zacznie ingerować w jej życie.

Uchodził za mężczyznę chłodnego i opanowanego, który nie angażuje się uczuciowo. Trudy przypisywała te cechy dzieciństwu spędzonemu w sierocińcu i zapewne miała rację. Reid wyrósł na samotnika, który nie lubił zdradzać prawdziwych uczuć. Wolał realizować kolejne życiowe cele i wspinać się po szczeblach kariery. Bardziej interesowała go sama walka niż zwycięstwo.

Czy dlatego tak uporczywie zabiegał o jej względy?

Nie mogła pozwolić, by traktował ją niczym łowieckie trofeum. Przeczuwała, że gdyby przejął kontrolę nad jej życiem, byłaby zgubiona. Reid miał tajemniczy urok, któremu z wolna ulegała. Ilekroć znalazł się w pobliżu, szybko traciła rozsądek i poddawała się owemu czarowi. Postępowała inaczej niż zwykle, jakby nie była sobą. Reid potrafił jej zamącić w głowie; był ogromnie przekonujący. Zapewne dlatego poszła za nim jak zahipnotyzowana w czasie pamiętnego bankietu. Alkohol i lekarstwa silnie na nią podziałały, ale znacznie większy wpływ miał na jej zachowanie jasnowłosy mężczyzna o zielonych oczach.

Była wobec niego bezbronna. Mógł ją boleśnie zranić. Postanowiła w duchu, że mu na to nie pozwoli. Dosyć się w życiu nacierpiała. Dawno temu postanowiła, że zbuduje wokół siebie mur i nie pozwoli, by ktokolwiek ją skrzywdził. Nie podda się uczuciom i zwalczy przywiązanie do tego człowieka. Nie miała innego wyjścia. Gdyby pozwoliła uczuciom rozkwitnąć, a potem została porzucona lub odepchnięta, przeżyłaby tragedię, jakiej nie można porównać z poprzednimi nieszczęściami. Nie mogła sobie na to pozwolić. Musiała przecież wychować dziecko.

- Jak sądzisz, dlaczego się w ogóle spotkaliśmy? - zapytał nagle Reid, jakby umiał czytać w myślach.

- Nie wiem. Tamtej nocy oboje popełniliśmy błąd...

- Nie mów tak. Rozmaicie można oceniać tamto spotkanie, ale z pewnością nie była to życiowa omyłka.

- Zgoda. Jak ty byś je opisał?

- Długo o tym myślałem. Za każdym razem dochodzę do tych samych wniosków.

- A mianowicie?

- Takie było nasze przeznaczenie - oznajmił, patrząc jej prosto w oczy.

- Mówisz o dziecku?

- Owszem, ale nie tylko. Chodzi również o ciebie i o mnie.

- Naprawdę tak sądzisz? Mnie to nie przekonuje.

- Dlaczego? Podaj mi choć jeden powód?

- Czy ja wiem? - Rachel wzruszyła ramionami. - Tak bywa. Nie mnie pierwszej zdarzyła się nieprzewidziana ciąża. Przypadek...

- Nie. - Reid ujął ją za rękę. - To nie był przypadek, Rachel. Użyłem prezerwatywy.

- Naprawdę? - wypytywała z niedowierzaniem.

- Tak.

- Wcale się nie dziwię, że początkowo potraktowałeś mnie bardzo nieufnie. - Dotknięcie silnej męskiej ręki było czułe i przyjemne. Rachel cofnęła dłoń.

- To prawda, ale szybko zmieniłem zdanie.

- Dlaczego? Czyżby przekonał cię raport prywatnego detektywa? Zapewne przekonałeś się, że prowadzę nudne, monotonne życie.

- Nie - odparł z uśmiechem Reid. - Zmieniłem zdanie dużo wcześniej. Powiedzmy, że przekonanie o twojej prawdomówności zrodziło się... tutaj. - Mężczyzna położył rękę na sercu.

- I to wystarczyło?

- Gdybyś mnie lepiej znała, wiedziałabyś, że ten argument jest dla mnie najważniejszy. Zawsze tak było.

- Właściwie nic o tobie nie wiem.

- Dowiedziałaś się wszystkiego, co ma znaczenie. - Zielone oczy Reida lśniły niczym szmaragdy.

Jego krótkie i zagadkowe odpowiedzi coraz bardziej intrygowały Rachel. Reid bardzo umiejętnie starał się ją przekonać, by zapomniała o uprzedzeniach.

- Co masz na myśli?

- Wiesz doskonale, że pragnę opiekować się tobą i dzieckiem. Chcę dzielić z wami życie. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by tak się stało.

- Nawet jeśli będę temu przeciwna?

- Dobre pytanie. Czy zastanawiałaś się, czego naprawdę chcesz, Rachel?

- Owszem. Pragnę spokojnie wychować dziecko.

- W rodzinnym domu, gdzie mieszka twój ojciec ze swoją nową żoną?

- Masz rację. Gdyby to ode mnie zależało, wolałabym inny wariant, ale nie mam wyboru.

- Możesz przyjąć moją propozycję.

- To wyjście jest korzystne wyłącznie dla ciebie.

- Raczej dla nas obojga, a przede wszystkim dla dziecka. Dwoje rodziców radzi sobie z wychowaniem malucha znacznie lepiej niż samotna matka.

- Żyjemy w latach dziewięćdziesiątych. Wiele kobiet samodzielnie wychowuje dzieci.

- To wcale nie znaczy, że tak być powinno.

- Do czego zmierzasz? - powiedziała Rachel, rzucając mu badawcze spojrzenie. - Chcesz mi wynająć mieszkanie? Zatrudnisz niańkę do dziecka?

- Początkowo taki miałem zamiar, ale przemyślałem sprawę.

- I cóż?

- Mam niewielki dom w Connecticut. Nigdy tam nie mieszkałem. Właściwie zapomniałem o tym domu. Na szczęście Charlotte odświeżyła mi pamięć. - Reid popatrzył Rachel w oczy. - Czy wiesz, że Charlotte jest tobą zachwycona?

- To bardzo miła osoba.

- Owszem. Do tego ma głowę na karku. Gdy wspomniała przypadkiem o domu w Connecticut, pomyślałem, że dziecko miałoby tam znacznie lepsze warunki niż w apartamencie na Manhattanie. Tobie również by się tam podobało.

Limuzyna stanęła przed budynkiem portu lotniczego. Szofer wysiadł, by otworzyć drzwi. Rachel zamierzała wysiąść, ale Reid chwycił ją za rękę.

- Co ty na to?

- Bardzo interesująca oferta, ale nie mogę jej przyjąć.

- Dlaczego?

Rachel nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie mogła wyznać mu prawdy. Rzecz w tym, że bała się mężczyzny, który budził w niej tyle ciepłych uczuć i miał nad nią ogromną władzę. Najbardziej obawiała się, że wystarczy odrobina serdeczności z strony Reida, by pokochała go na śmierć i życie.

- Nie przyjmuję jałmużny - odparła, unosząc dumnie głowę. Wysiadła z auta i ruszyła w stronę budynku portu lotniczego. Reid pospieszył za nią.

- Wolisz cierpieć w milczeniu niż przyjąć moją pomoc - odparł, spoglądając na nią ponuro.

- Mam swoją dumę. Wolę zamieszkać z ojcem.

- I jego drugą żoną - dodał uszczypliwie Reid. Rachel skinęła głową, rzucając mu nieprzyjazne spojrzenie. Podała bilet pracownikowi linii lotniczych, który umieścił na walizkach nalepki z adresem.

Reid niecierpliwym gestem odgarnął włosy z czoła. Rachel była najbardziej upartą dziewczyną, z jaką kiedykolwiek miał do czynienia. Czyżby nie posiadała za grosz rozsądku? Dlaczego nie może zrozumieć, że jego plan jest korzystny dla nich obojga i dla dziecka? Czemu chce wrócić do rodzinnego domu, gdzie trudno jej będzie wytrzymać? Reid doszedł do wniosku, że nie powinien rezygnować. Postanowił walczyć do upadłego.

Rachel załatwiła już wszystkie formalności. Wyciągnęła do Reida rękę, chcąc się pożegnać.

- Do zobaczenia, Reid. Dziękuję za podwiezienie i za propozycję pomocy. Muszę już iść.

- Poczekaj, jeszcze nie skończyłem. - Reid przytrzymał jej dłoń.

- Nic nowego już od ciebie nie usłyszę - odparła zdecydowanie i ruszyła w stronę rękawa prowadzącego bezpośrednio do samolotu.

Reid nie umiał przegrywać.

Ruszył za upartą dziewczyną i chwycił ją za ramię. Zniecierpliwiona Rachel westchnęła.

- Reid...

- Wiem, co chcesz powiedzieć. Nie umiałem cię przekonać, ale postaraj się myśleć rozsądnie. Zapewniam, że mój dom jest dość obszerny, byśmy tam mogli zamieszkać we troje. Pragnę być przy tobie i dziecku, obserwować jego rozwój. Nie chcę być tatusiem, który wysyła czeki i od czasu do czasu zabiera malucha na lody.

- Co ty pleciesz? Chcesz zamieszkać ze mną i dzieckiem?

- W pewnym sensie.

- Jak to?

- Wszystko zależy od ciebie.

- Mam być twoją utrzymanką?

- Źle mnie zrozumiałaś, Rachel. Nie chciałbym zostać ojcem na przychodne. Moim zdaniem wszyscy troje powinniśmy żyć pod jednym dachem. Jest na to sposób.

- Jaki?

- Chcę, żebyś za mnie wyszła.

Rachel osłupiała. Przez chwilę nie była w stanie wykrztusić ani słowa.

- Chyba oszalałeś - stwierdziła kategorycznie. Potrząsnęła głową, jakby próbowała wrócić do rzeczywistości. Odwróciła się i ruszyła w stronę wyjścia.

- Nie - dobiegł ją z tyłu głos Reida. Zignorowała go.

- Słyszałaś? Powiedziałem, że jestem przy zdrowych zmysłach. Wiem, co robię.

- Czyżby? - mruknęła, spoglądając na Reida przez ramię.

- Oczywiście.

- W takim razie wytłumacz, dlaczego chcesz się ze mną ożenić - powiedziała, zatrzymując się niespodziewanie. Reid wyciągnął ją z długiej kolejki pasażerów oczekujących na wejście do samolotu.

- Ślub rozwiąże wszystkie nasze problemy - oznajmił stanowczo.

Rachel okazała wreszcie pewne zainteresowanie propozycją Reida, którego oczy znów rozbłysły.

- Ty postawisz na swoim. Moje kłopoty zaś nie zostaną rozwiązane.

- Rachel, czy interesuje cię dobro dziecka, czy raczej własne samopoczucie?

- Ważne jest dla mnie jedno i drugie. Dużo gotowa jestem poświęcić dla tego maleństwa, ale nie mogę składać w ofierze ani swego życia, ani uczuć. Jeśli stanę się męczennicą, dziecko na pewno nie będzie szczęśliwe.

- Twoim zdaniem małżeństwo ze mną będzie koszmarem?

- W pewnym sensie. - Rachel wybuchnęła nerwowym śmiechem i smutno pokiwała głową. - Nic nas nie łączy. Pochodzimy z odmiennych środowisk. Nie pasowałabym do twojego świata. Nie zamierzam się upodobnić do ludzi z twego otoczenia. Sądzę, że zaproponowałeś mi ślub, bo tak ci nakazuje męska duma oraz poczucie obowiązku. Zapewniam, że dziecko wiele dla mnie znaczy i nie stanie się nigdy elementem przetargowym.

Pasażerowie wsiadali już do samolotu. Obsługa lotniska podawała ostatnie komunikaty.

- Moja duma nie ma tu nic do rzeczy.

- Reid, proszę, daj mi spokój. Nie wrócę z tobą do miasta. Nie zamieszkamy razem. Nie będzie żadnego ślubu. Pochlebia mi twoja propozycja, ale zapewniam, że nic by z tego nie wyszło. Trudno nawet powiedzieć, czy łączy nas zwykła ludzka sympatia. Przykro mi, że się zawiodłeś w swoich rachubach, ale nie dość jest wyrazić życzenie, by sprawy ułożyły się po twojej myśli.

Rachel poczuła łzy pod powiekami i szybko odwróciła głowę. Reid dotknął jej ramienia. Pracownik lotniska spojrzał z irytacją na spóźnioną pasażerkę.

- Puść mnie - szepnęła Rachel. - Muszę już iść.

- Rachel, daj mi jeszcze jedną...

- Wybij to sobie z głowy. Przemyśl swoją propozycję... Czy poprosiłbyś, żebym za ciebie wyszła, gdybym nie była w ciąży? - Nim Reid zdążył odpowiedzieć, uniosła rękę, jakby nie chciała go już słuchać. - Namyśl się, zanim odpowiesz. Przyjmij do wiadomości, że tamta noc była pomyłką. Oboje popełniliśmy głupstwo. Musisz się z tym pogodzić.

Dłoń Reida opadła. Rachel zniknęła w rękawie prowadzącym do samolotu. Reid stał nieruchomo, patrząc, jak pracownik lotniska opuszcza barierkę. Podszedł do okna i obserwował samolot kołujący na pas startowy.

Nie pogodził się z klęską.

Cała ta gadanina o błędach nie miała sensu. Odkąd Reid sięgał pamięcią, wmawiano mu, że przyszedł na świat z powodu niefortunnej pomyłki. Nie dał się przekonać i po dziś dzień był głęboko przekonany, że każde wydarzenie ma głęboki sens.

Nie, Rachel, mylisz się. To nie była pomyłka. Moja w tym głowa, abyś zmieniła zdanie.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Rachel siedziała przy stole w jadalni. Miejsce po drugiej stronie zajmowała uśmiechnięta Sally.

- Masz jakieś plany na jutro, Rachel? - zapytała pani Morgan, podsuwając pasierbicy półmisek z fasolką szparagową.

- Powinna się rozejrzeć za jakąś robotą - rzucił Al Morgan, nie dając córce dojść do słowa.

- Zamierzałam to zrobić, tato.

- Nie łudź się, że szybko coś znajdziesz - perorował Al. - Więcej u nas bezrobotnych niż w wielkim mieście. Dobra posada to rzadkość.

- Na pewno coś znajdę.

- Mam nadzieję.

- Rachel da sobie radę - dodała Sally, gładząc dłoń Ala. Małżonkowie wymienili porozumiewawcze spojrzenia i jak na komendę uśmiechnęli się do dziewczyny, która od razu spostrzegła, że ojciec czuje się niezręcznie, ale doceniła jego wysiłki. Bardzo się starał. Oboje mieli sporo dobrych chęci. Rachel powtarzała sobie w duchu, że jedynie to się liczy. Od początku zdawała sobie sprawę, że sytuacja nie będzie łatwa. Wszyscy czuli się dziwnie. Rachel mieszkała w rodzinnym domu od tygodnia. Jej cierpliwość była na wyczerpaniu.

Całkiem zapomniała, że jej ojciec do każdej rozmowy musi wtrącić swoje trzy grosze. Nie miał złych intencji. Po prostu z natury był skłonny do pouczania. Żywił głębokie przekonanie, że na wszystkim się zna, i zawsze chciał mieć ostatnie słowo.

Rachel odłożyła widelec.

- Nic nie zjadłaś - powiedziała zatroskana Sally, spoglądając znacząco na talerz pasierbicy.

- Dziękuję, Sally. Nie mam apetytu.

- Za mało jesz. Została z ciebie skóra i kości.

- Moim zdaniem Rachel wygląda świetnie - wtrącił Al.

- Chyba pójdę na górę, wezmę prysznic i wcześnie położę się spać - oznajmiła dziewczyna, wstając od stołu.

- Oszczędzaj ciepłą wodę. Zbiornik jest mały - usłyszała głos ojca, gdy była już na schodach.

Zawsze to samo, pomyślała, ściskając poręcz. Co gorsza, nie powiedziała jeszcze ojcu i Sally o dziecku. Zadowolili się stwierdzeniem, że wróciła, bo chwilowo nie miała pracy i przeżyła zawód miłosny. Zamierzała powiedzieć całą prawdę zaraz po przyjeździe, ale ojciec i macocha przywitali ją tak ciepło, że nie chciała od razu psuć im nastroju.

Przez cały tydzień odkładała tę rozmowę na później. Zasłaniała się argumentem, że nie nadeszła jeszcze odpowiednia chwila. Wczoraj pomagała Sally, która robiła wielkie pranie. Macocha zachęcała ją, by poplotkowały trochę o swoich mężczyznach, jak to bywa między kobietami. Niewiele brakowało, by Rachel wyznała, co jej leży na sercu, lecz niespodziewanie zadzwonił telefon.

Rachel była zaskoczona, gdy odkryła, że Sally da się lubić. Nie sądziła, że tak będzie. Przypuszczała, że trudno jej będzie opanować niechęć do kobiety, która zajęła miejsce matki. Sally była jednak serdeczna, miła i szczera. Dokładała wszelkich starań, by pasierbica czuła się dobrze w rodzinnym domu.

Mimo to Rachel nadal uważała się za intruza. W Ohio niewiele się zmieniło, ale dwa lata spędzone w Nowym Jorku sprawiły, że Rachel stała się niezależna i zapomniała o dawnych lękach. Polubiła samą siebie.

Nie podobało jej się to, że kładzie uszy po sobie, byle tylko zadowolić ojca. Udawała grzeczną córeczkę. Obawiała się, że jeśli nadal będą mieszkać pod jednym dachem, przywyknie do tej roli i nie będzie w stanie postępować inaczej.

Weszła po schodach, wzięła z pokoju szlafrok oraz świeżą bieliznę i pomaszerowała do łazienki. Gdy odkręciła kurek z gorącą wodą, niewielkie pomieszczenie szybko wypełnił obłok pary. Rachel przyglądała się w lustrze swej obnażonej postaci, która niewiele się do tej pory zmieniła. Pomyślała nagle o Reidzie. Miała wrażenie, że spogląda w zielone, roziskrzone namiętnością oczy - zupełnie jak we śnie, który stał się jawą. Odkąd się rozstali, coraz częściej wspominała tamtą noc.

Myślała o Reidzie Jamesie dniem i nocą, chociaż próbowała wziąć się w garść i zapomnieć o uczuciach, które zrodziły się podczas krótkiej znajomości z tym niebezpiecznym mężczyzną. Potrafiła zająć umysł innymi problemami, ale w jej sercu Reid zadomowił się na dobre. Gdy rozmawiali po raz ostatni, w jego głosie brzmiała dziwna żarliwość, która dowodziła, że nie chodzi mu wyłącznie o dziecko.

Ciekawe, jak by się zachował, gdyby przyjęła oświadczyny? Zapewne próbowałby się wykręcić albo zwodziłby ją obietnicami rychłego ślubu, licząc na to, że matka jego dziecka tak czy inaczej zgodzi się pozostać w Nowym Jorku. Rachel nie przypuszczała, by Reid mówił poważnie, gdy prosił ją o rękę.

A jeśli było inaczej?

Pukanie do drzwi wyrwało ją z zadumy.

- Wzięłaś już prysznic?

- Chwileczkę, tato! - krzyknęła, wskakując pod strumień ciepłej wody. Namydliła się błyskawicznie, opłukała ciało, wytarła je do sucha, narzuciła szlafrok, w ostatniej chwili chwyciła zapomnianą bieliznę i wyszła z łazienki. Zniecierpliwiony ojciec czekał w korytarzu.

- Przepraszam - mruknęła, umykając do swego pokoju. Wytarła mokre włosy. W pokoju po drugiej stronie korytarza rozległy się konspiracyjne szepty ojca i Sally. Rachel nie była już senna. Postanowiła wyrwać się z domu choćby na chwilę i odetchnąć świeżym powietrzem. Zrzuciła szlafrok i sięgnęła do szafy po niebieską lnianą koszulę i szeroką dżinsową spódnicę.

W korytarzu zastanawiała się przez moment, czy powiedzieć ojcu i Sally, że wychodzi, ale uznała, że to będzie krótki spacer, więc nie ma o czym mówić. Jak złodziej skradała się ku drzwiom. Cichutko wyszła przed dom.

Było znacznie chłodniej, niż sądziła. Powinna chyba włożyć sweter. Po chwili doszła do wniosku, że woli marznąć niż zawrócić.

Nareszcie czuła się wolna.

Reid od dawna nie prowadził furgonetki. Daremnie wiercił się na siedzeniu, próbując usadowić się wygodniej. Był nazbyt wymagający. Przewróciło mu się w głowie. Nic dziwnego, skoro najczęściej podróżował na tylnym siedzeniu limuzyny.

Zaskoczyła go własna nieustępliwość. Był wściekły, gdy Rachel mimo wszystko wyjechała. Nie mógł jej tego darować. Skąd u niej tyle dumy? Za kogo ta dziewczyna się uważa? Szybko opanował gniew. Od dawna wiedział, że złość w niczym mu nie pomoże. Nawet w sytuacjach bez wyjścia starał się trzymać nerwy na wodzy. Nie warto tracić energii, która może być lepiej spożytkowana.

Wrócił do miasta, wynajął ciężarówkę, zapakował do niej dobytek Rachel, kupił mapy samochodowe i najszybciej, jak to było możliwe, ruszył do Ohio. Mógł zlecić dostarczenie rzeczy jakiejś firmie albo wysłać w uciążliwą podróż swojego szofera, a samemu polecieć samolotem, lecz postanowił inaczej. To była dla niego próba odwagi i wytrwałości. Jeśli dojedzie bez przeszkód do rodzinnego miasteczka Rachel, z pewnością uda mu się namówić dziewczynę, by z nim wróciła.

Odkąd opuściła Nowy Jork, nieustannie o niej myślał. W owych snach na jawie stawała się z wolna osobą całkiem inną niż do tej pory. Tajemnicza kochanka usunęła się w cień. Reid coraz częściej nazywał Rachel swoją dziewczyną.

Nie zaprzątał sobie głowy gadaniną psychologów, którzy twierdzili, że trudne dzieciństwo komplikuje mu kontakty z ludźmi. Musiał jednak przyznać, że po raz pierwszy od wielu lat czuje się mocno związany z inną ludzką istotą - na dobre i złe. Uświadomił sobie prawdę z pozoru nadzwyczaj banalną: nie ulegało wątpliwości, że Rachel nosi pod sercem jakąś cząstkę jego samego. Takiego kapitału nie mógł spisać na straty. Nie zamierzał się poddać. Prędzej czy później Rachel i dziecko staną się częścią jego życia. Czuł się jak człowiek, który w ciemnym tunelu widzi przed sobą niewielką plamkę słonecznego blasku. Ta niezłomna i stała nadzieja świadczyła zapewne, że Rachel nie jest mu obojętna. Bał się jeszcze do tego przyznać - nawet przed samym sobą.

Otrząsnął się z zadumy i zaczął myśleć praktycznie. Wszystko w swoim czasie. Był już niemal u celu podróży. Trzeba najpierw odnaleźć dom ojca Rachel. Zwolnił, skręcił w przecznicę i zaczął się rozglądać, sprawdzając numery.

Rachel początkowo nie zwróciła uwagi na niebieską furgonetkę. Kierowca zwolnił, skręcając w ulicę, i przepuścił pieszych. Ruszyła w stronę domu. Była zdumiona, gdy auto zatrzymało się przed jej furtką. Wstrzymała oddech na widok Reida wyskakującego z szoferki.

- Co tutaj robisz? - zapytała niepewnie.

- Wypełniam obietnicę - powiedział, otwierając bagażnik, w którym piętrzyły się pudła z jej rzeczami.

Rachel zdziwiła się, że spotkanie z Reidem sprawiło jej taką radość. Jej serce kołatało niespokojnie. Była ogromnie przejęta. Długo patrzyli na siebie bez słowa.

Ich oczy wreszcie się spotkały. Była w nich... serdeczność i radość ze spotkania. Reid odetchnął z ulgą. W głębi ducha obawiał się, że Rachel wcale nie będzie uszczęśliwiona jego widokiem. Gdy wsiadł do furgonetki i ruszył w drogę, starał się o tym nie myśleć, ale przez kilka ostatnich godzin niepokój stopniowo w nim narastał. Reid miał wrażenie, jakby kamień spadł mu z serca. Odgarnął włosy, próbując ukryć zmieszanie.

- Jesteś chyba zmęczony - powiedziała cicho Rachel.

- Nie zatrzymywałem się po drodze.

- Niepotrzebnie zadałeś sobie tyle trudu. Reid uznał, że czas przerwać tę grę pozorów.

- Musiałem to zrobić - oznajmił, łagodnym ruchem dotykając jej policzka. Uśmiechnął się.

Rachel spoglądała na niego jak urzeczona. Śniła na jawie. Patrzyła w zielone oczy, widziała drobne zmarszczki i opadający nieustannie kosmyk jasnych włosów. Już miała ulec pokusie i odgarnąć go z czoła, gdy rozległ się głos Ala Morgana:

- Rachel? Kto przyjechał?

- Mój znajomy, tato. Przywiózł rzeczy z Nowego Jorku.

Ojciec Rachel otworzył drzwi i zszedł ostrożnie po cementowych schodkach. Reid wyciągnął do niego rękę, niepewny, jak go przyjmie starszy pan. Ten człowiek miał prawo zwymyślać go od najgorszych i na dodatek solidnie mu przyłożyć.

Panowie uścisnęli sobie dłonie, a Rachel dokonała prezentacji.

- To miło, że zadał pan sobie tyle trudu, by pomóc Rachel - stwierdził pan Morgan, obrzucając córkę i przybysza badawczym spojrzeniem.

- Rachel wiele dla mnie znaczy - odparł spokojnie Reid.

- Czyżby? - mruknął Al, zerkając pytająco na córkę.

- Wnieśmy pudła do domu - zaproponowała Rachel, by przerwać tę dziwną rozmowę.

- Oczywiście - powiedział skwapliwie Reid, zadowolony, że uniknie dalszego śledztwa. Miał również inny powód: chciał jak najszybciej uporać się z robotą i porozmawiać z Rachel w cztery oczy.

- Przytrzymaj tylko drzwi furgonetki - powiedział do Rachel, gdy obaj z Alem Morganem zabrali się do dźwigania kartonów.

- Moja córka nie jest rozpieszczoną księżniczką - gderał Al, podnosząc ciężką paczkę i maszerując w stronę domu. - Może nam pomóc. Nic jej nie będzie.

Reid odwrócił się i popatrzył badawczo na Rachel, która z wielkim zainteresowaniem oglądała dywaniki leżące na podłodze furgonetki. Odstawił pudło i delikatnie uniósł twarz dziewczyny.

- Nie powiedziałaś mu, zgadłem?

- Zrobię to - mruknęła, odwracając wzrok.

- Kiedy?

- Wkrótce.

- Będziesz czekać, aż sam zauważy?

- Powiem mu wcześniej.

- Dlaczego do tej pory nie zdobyłaś się na to?

- Tak się złożyło.

- Zadałem ci pytanie!

- Niczego nie rozumiesz! - odparła zirytowana jego natarczywością.

- Masz rację. Nie mam pojęcia, o co chodzi. - Wepchnął pudło do środka i zamknął tylne drzwi furgonetki. - Ale wkrótce się dowiem. Idziemy. - Ujął Rachel za łokieć i pociągnął ku szoferce. Otworzył drzwi i wymownym gestem wskazał jej fotel dla pasażera.

- Co chcesz zrobić? - zapytała nieco oszołomiona, gdy pomagał jej wsiąść.

- Zamierzam porwać cię na chwilę.

- Mój ojciec...

- Porozmawiam z nim - przerwał jej Reid i zatrzasnął drzwi.

Rachel obserwowała go, jak podbiegł do wychodzącego z domu Ala Morgana. Rozmawiali przez chwilę. Rachel pochwyciła zdziwione spojrzenie ojca i uspokajająco kiwnęła głową. Starszy pan wzruszył ramionami i odszedł.

- Co mu powiedziałeś? Chciałabym też wiedzieć, dokąd jedziemy - wypytywała zirytowana, gdy Reid wsiadł do auta.

- Twój ojciec nie miał nic przeciwko temu, żebym cię zaprosił na kawę. Oznajmiłem mu, że chcemy pogadać o dawnych dobrych czasach - stwierdził z wymuszonym uśmiechem.

- A właściwie dokąd jedziemy? - zapytała chłodno Rachel, gdy samochód wyjechał z osiedla, wrócił na autostradę i przyspieszył. Nie doczekała się odpowiedzi. Po kilku minutach wjechali na parking przydrożnego motelu.

- Chyba żartujesz! - zawołała Rachel, gdy auto się zatrzymało. Reid wyjął kluczyki ze stacyjki i odwrócił głowę ku swojej pasażerce.

- Wynająłem pokój. Proszę, żebyś tam ze mną poszła.

- Po co?

- A jak sądzisz? - zapytał z dziwnym uśmiechem.

- Nie mam pojęcia. Właśnie dlatego zadałam ci to pytanie.

Reid pochylił się w jej stronę.

- Chcę z tobą spokojnie porozmawiać. Nikt nam nie będzie przeszkadzał. To idealne miejsce. - Spostrzegł wahanie dziewczyny i dodał: - Obiecuję trzymać ręce przy sobie.

- Nie tego się obawiam.

- A co cię niepokoi?

Rachel zagryzła wargę. Problem w tym, że w ogóle nie czuła lęku. Była podekscytowana. Od dziwnej lipcowej nocy, która utonęła w mgle niepamięci, Rachel nigdy nie spotkała się z Reidem sam na sam. Niezwykłe doznania wracały tylko we śnie.

- Zgodzisz się? - nalegał Reid. Popatrzył jej w oczy. Skinęła głową.

Pokój okazał się słabo oświetlony i chłodny, ale dość czysty. W przydrożnych motelach bywało znacznie gorzej. Rachel usiadła na stojącym w kącie krześle. Reid podszedł do podwójnego łóżka i włączył nocną lampkę.

- Co się z tobą dzieje? - zapytał Rachel. - Dlaczego nie powiedziałaś ojcu, że spodziewasz się dziecka?

- Nie było okazji.

- Jak mam to rozumieć?

- Po prostu nie mogłam się na to zdobyć. Zabrakło sposobności. Całkiem nieźle się rozumiemy. Wszystko układa się doskonale. Nie chciałam tego zniszczyć.

- Czy tym grozi szczera rozmowa córki z ojcem?

- Nic nie rozumiesz. Tata i ja nigdy nie umieliśmy się dogadać.

- Wiem o tym.

- Domyślam się. Wynająłeś przecież detektywa. Szkoda słów. Co jeszcze o mnie wiesz?

- Znam tylko najważniejsze fakty z twego życia. Proszę o więcej szczegółów.

- Zgoda. Opowiem ci wszystko od początku. Niełatwo było Rachel wrócić do przeszłości. Gdy mówiła o wielkiej kłótni z ojcem, nagle się rozpłakała. Łzy płynęły po bladych policzkach. Zakłopotana, otarła je wierzchem dłoni, ale po chwili oczy miała znowu mokre. Rozszlochała się na dobre.

Reid podbiegł do niej. Objął zrozpaczoną dziewczynę, która łkała jak dziecko.

- Wszystko będzie dobrze - szepnął. - Wypłacz się. Posłuchała jego rady. Reid wziął ją na ręce, zaniósł do łóżka, ułożył na pościeli i mocno przytulił. Rachel długo płakała. W końcu dostała czkawki. Reid, rozczulony tą dziecięcą reakcją, odgarnął kosmyk ciemnych włosów i delikatnie pocałował w czoło zapłakaną dziewczynę.

Rachel powoli się uspokajała. Reid nie wypuścił jej z objęć, chociaż łzy przestały już płynąć, a czkawka ustała. Wcale nie miał ochoty rozluźnić uścisku. Długo leżeli przytuleni. Za oknami było zupełnie ciemno. Rachel powtarzała sobie, że pora wysunąć się z opiekuńczych męskich ramion, lecz odwlekała tę chwilę. Było tak cudownie. Znowu ktoś się o nią troszczył. Powieki ciążyły jej jak ołów. Zmęczona długim płaczem, wolno zapadała w drzemkę. Gdy zamknęła oczy, usłyszała niespodziewanie głos Reida:

- Nim się rozstaliśmy, powiedziałaś kilka słów, które zapadły mi w pamięć. Chodziło o to, że dziecko nie będzie miało szczęśliwego dzieciństwa, o ile ty nie znajdziesz w sobie radości życia. Odpowiedz mi szczerze, Rachel. Czy za siedem miesięcy... za rok naprawdę będziesz tu szczęśliwa? - Przytulił policzek do jej włosów. - Ofiaruj ten czas mnie. Jeśli będziesz rozczarowana, możesz zawsze wrócić do rodzinnego domu.

- O czym ty mówisz? - zapytała, unosząc mokrą od łez twarz.

- Rozmawialiśmy na ten temat, nim wsiadłaś do samolotu. - Reid popatrzył w oczy Rachel. - Wyjdź za mnie. Zamieszkajmy razem. Pozwól mi sobie pomóc. Zrób to dla dziecka, skoro jesteś zbyt dumna, by w tej sytuacji pomyśleć o sobie. Zostań ze mną przynajmniej do chwili narodzin maleństwa. Jeśli potem zechcesz odejść, nie będę cię zatrzymywał.

- Masz na myśli rozwód?

- Owszem. Ty podejmiesz decyzję.

- Skąd mam wiedzieć, czy nie mącisz mi w głowie tylko po to, żebym wróciła do Nowego Jorku?

- Masz moje słowo. - Reid umilkł na chwilę. - Jeśli zechcesz, dam ci to na piśmie.

Nim Rachel zdążyła odpowiedzieć, Reid stracił głowę. Wyglądała tak ślicznie z zafrasowaną miną i mokrymi od łez rzęsami. Musnął wargami jej usta, ale to mu nie wystarczyło. Pocałował ją namiętnie, zaborczo. Przetoczyli się na środek łóżka. Rachel objęła go za szyję i wsunęła palce w jasne włosy. Reid na moment uniósł głowę, a potem wpił się zachłannie w jej wargi, rozkoszując się ich smakiem, chłonąc znajomy zapach. Rachel była znowu w jego ramionach. W tym momencie nic innego nie miało znaczenia. Gdy się wreszcie opamiętali i nieco ochłonęli, pocałował ją w czubek nosa.

- Nie proszę o szybką odpowiedź - mruknął drżącym głosem. - Przemyśl moje oświadczyny.

Przyciągnął Rachel łagodnym ruchem i objął ją mocno.

- Reid...

- Nic nie mów. Odpocznij.

Zamknęła oczy, daremnie próbując wziąć się w garść. Gdy leżała w objęciach Reida, nie była w stanie myśleć.

Czuła ciepło jego ciała, chłonęła nozdrzami zapach, słyszała wibrujący głos...

Reid spostrzegł, że Rachel zasnęła. Z westchnieniem ulgi wtuliła się w jego ramiona i zaczęła oddychać głęboko, regularnie. Uniósł głowę, delikatnie przesunął dłonią po ciele dziewczyny i dotknął płaskiego jeszcze brzucha.

- Cześć, maleństwo - szepnął, wsuwając rękę pod niebieską bluzkę. Łagodnym ruchem pieścił gładką skórę.

Po chwili głowa opadł mu na poduszkę. Był zmęczony. Niespodziewany wybuch tłumionych od dawna uczuć i namiętności zupełnie go wyczerpał. Czuł piasek pod powiekami. Przymknął oczy i zastanawiał się, jaką przyjmie strategię, jeśli Rachel znowu odrzuci jego propozycję. Zdawał sobie sprawę, że to przełomowa chwila. Co mógł jej ofiarować prócz forsy i opieki? Odruchowo zacisnął palce na niebieskiej koszuli Rachel i niepostrzeżenie zapadł w sen.

Rachel obudziła się w mrocznym pokoju oświetlonym jedynie słabą żarówką nocnej lampki. W pierwszej chwili nie wiedziała, gdzie jest. Oblizała suche wargi i daremnie próbowała się podnieść. Obejmowało ją męskie ramię. Reid spał z dłonią na jej brzuchu. Ściskał w palcach materiał niebieskiej bluzki.

Ostrożnie uniosła się na łokciu. Reid leżał na boku, z głową odrzuconą do tyłu. Był pogrążony w głębokim śnie, którego tak bardzo potrzebował. Rachel ostrożnie wysunęła się z jego ramion. Nie chciała obudzić wyczerpanego długą jazdą mężczyzny, ale musiała odetchnąć świeżym powietrzem i zebrać myśli. Żar bijący od jego ciała był równie obezwładniający jak namiętne pocałunki.

Podeszła do drzwi, otworzyła je po cichu i stanęła na cementowych płytach chodnika prowadzącego do niskich pawilonów motelu. Chłodne powietrze szybko ją otrzeźwiło. Przymknęła drzwi, zostawiając wąską szparę, i odetchnęła głęboko. Pora wracać do domu. Ojciec będzie się niepokoił, zacznie ją wypytywać... Nie miała ochoty tłumaczyć się przez cały wieczór.

Reid doskonale wybrał moment na ponowienie oświadczyn. Rachel musiała przyznać, że w rodzinnym domu nie jest szczęśliwa. Wybaczyła ojcu, że wkrótce po śmierci jej matki ożenił się powtórnie. Polubiła Sally i nie miała za złe tej obcej kobiecie, że panoszy się w jej domu. Problem w tym, że stosunkowo krótki nowojorski epizod całkowicie odmienił sposób myślenia dziewczyny. Lubiła życie, jakie tam prowadziła, i bardzo za nim tęskniła.

Podniosła głowę, by popatrzeć w gwiazdy. To prawda, że nie można dwa razy wejść do tej samej rzeki. Powroty są bardzo trudne, czasami wręcz niemożliwe.

Drzwi otworzyły się szeroko.

- Ale mnie przestraszyłaś - mruknął z wyraźną ulgą Reid, pocierając jednodniowy zarost na policzku. - Byłem przekonany, że odeszłaś... - Zamilkł, lecz oboje wiedzieli, co ma na myśli. Sądził, że Rachel zniknęła po raz drugi.

- Chciałam tylko odetchnąć świeżym powietrzem... - oświadczyła, wracając do pokoju - ...i spokojnie pomyśleć.

- O czym? - zapytał niespokojnie Reid.

- O twojej propozycji i mojej sytuacji rodzinnej.

Reid z trudem panował nad sobą. Nie umiał przewidzieć, co za chwilę usłyszy. Krew szumiała mu w uszach. Odwrócił się, podszedł do stołu, wyjął papierosa z leżącej tam paczki i zapalił go, próbując ukryć drżenie rąk.

- Co postanowiłaś? - Rachel milczała. Reid patrzył na nią przez obłok dymu. - Rachel? Powiedz...

- Musisz rzucić palenie - odparła pozornie bez związku z tematem rozmowy.

- Jasne - zgodził się skwapliwie i zmrużył oczy, czekając na odpowiedź.

- Kiedy to zrobisz?

- Za jakiś czas.

- A konkretnie?

- Dlaczego pytasz?

- Sama nie wiem. Palenie szkodzi - odparła, wzruszając ramionami.

- Komu?

- Tobie.

- To mój problem.

- A także osób z twego otoczenia.

Reid z namysłem obserwował trzymanego w dłoni papierosa. Nagle podniósł wzrok i uśmiechnął się chytrze.

- Jeśli za mnie wyjdziesz, natychmiast rzucę palenie.

- Nigdy nie dajesz za wygraną - stwierdziła Rachel, wybuchając śmiechem.

- To prawda.

- Co zrobisz, jeśli przyjmę twoje oświadczyny?

- Przyjmij je, a sama się przekonasz.

Długo patrzyli na siebie z uśmiechem. Rachel spoważniała. Reid obserwował ją w skupieniu. W pięknych szarych oczach widział niepokój i zakłopotanie. Milczał. Nie miał innego wyjścia. Rachel musiała podjąć decyzję. Cała jego przyszłość zależała od jej postanowienia. Czekał na wyrok.

Rachel podeszła do niego, sięgnęła po papierosa i zgasiła go w popielniczce. Nagle przestraszyła się własnej śmiałości. Najwyraźniej próbowała dać coś Reidowi do zrozumienia. Serce kołatało jej w piersi niespokojnie, a w ustach zrobiło się sucho. Na twarzy Reida pojawił się uśmiech, a zielone oczy zalśniły dziwnym blaskiem. Zrobił krok w stronę Rachel, która podniosła rękę ostrzegawczym gestem.

- Będziemy razem przez rok. Zobaczymy, jak się między nami ułoży. Na pewno zostanę z tobą do czasu rozwiązania.

Reid delikatnie uniósł jej twarz i długo patrzył w szare oczy. Rachel czuła się jak zahipnotyzowana. Nie mogła się poruszyć, ale w ogóle nie zwracała na to uwagi. Chciała tak stać przez całą wieczność. Reid całował delikatnie jej usta, policzki, szyję. Podniósł głowę na moment i szepnął:

- Jedźmy do domu.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Ceremonia była skromna.

Rachel miała na sobie prosty jasny kostium w odcieniu lilaróż oraz kapelusz z szerokim rondem w tym samym kolorze, na którego kupno namówiła ją Trudy. Reid i jego narzeczona stawili się przed sądowym urzędnikiem, by złożyć przysięgę małżeńską.

Pannie młodej owa uroczystość wydawała się całkiem nierealna. Miała wrażenie, że na ślubnym kobiercu stoi jakaś inna kobieta, natomiast ona sama obserwuje wszystko z boku. Mes Laraby, adwokat Reida, w ostatniej chwili zgodził się zostać świadkiem, co wydawało się naturalne, skoro wczesnym rankiem i tak był umówiony z Reidem na rozmowę.

Od powrotu do Nowego Jorku w życiu Rachel zapanował ogromny zamęt. Miała wrażenie, że jest postacią z dziwacznej kreskówki, gdzie wszystko dzieje się w zawrotnym tempie. Narzeczeni biegali po urzędach załatwiając potrzebne zaświadczenia. Trudy ciągała swoją przyjaciółkę po eleganckich sklepach w poszukiwaniu odpowiedniej kreacji. Rachel miała wrażenie, że wtajemniczone osoby robią dobrą minę do złej gry i nie wiedzieć czemu kręcą się jak w ukropie. Wszyscy udawali ogromnie zadowolonych.

Po zakończeniu ceremonii Reid pocałował żonę, a właściwie musnął tylko jej wargi. Panna młoda była rozczarowana. Ten zdawkowy pocałunek nie dodał jej otuchy. Obawiała się, że ich małżeństwo pozostanie tym, czym wydawało się w tej chwili: pozorem i blagą.

- Idziemy? - zapytał Reid, gdy podpisali dokumenty i uścisnęli dłoń sędziego.

- Tak - odparła Rachel i pozwoliła się wyprowadzić z sali znajdującej się w gmachu sądu. W korytarzu natknęli się przypadkiem na reportera, który przygotowywał relację z procesu. Dziennikarz rozpoznał Reida i natychmiast zrobił młodej parze kilka zdjęć. Nowożeńcy umknęli do czekającej przed gmachem limuzyny.

Rachel ściskała drżącymi palcami mały bukiet z bladoróżowych storczyków. Próbowała wziąć się w garść.

- Wszystko w porządku? - zapytał Reid, uśmiechając się do żony, która skinęła głową.

Świadomie wprowadziła go w błąd. W gruncie rzeczy była przygnębiona. Marzyła, by uciec na drugi koniec świata. Jak mogła do tego stopnia stracić głowę? W jaką kabałę dobrowolnie się wpakowała? W tej chwili nie potrafiła sobie wyobrazić nic gorszego. Niespodziewanie ujrzała oczyma wyobraźni przerażający obraz. Zdawało jej się, że jest związana, unieruchomiona, bezsilna. Brakowało jej powietrza.

Siedząca naprzeciwko Trudy uważnie obserwowała przyjaciółkę. Pochyliła się i ścisnęła jej rękę. Dwie kobiety spojrzały sobie w oczy. Rachel uśmiechnęła się smutno do rozpromienionej Trudy, która zaczęła paplać jak najęta o ruchu ulicznym, wspaniałej pogodzie i paru innych bzdurach. Rachel utkwiła wzrok w przyciemnionej szybie. Była zadowolona, że Trudy wciąż trajkocze, nie próbując wciągnąć jej do rozmowy. Uparte milczenie żony zaniepokoiło Reida.

- Dobrze się czujesz? - zapytał, biorąc ją za rękę.

- Tak - skłamała. - Całkiem nieźle.

Wkrótce znaleźli się w eleganckim mieszkaniu. Weszli do chłodnego korytarza. Głos perorującej z ożywieniem Trudy odbijał się echem w obszernym holu. Rachel zaczynała kojarzyć fakty. Jej przyjaciółka była poważnie zaniepokojona. Ciekawe, dlaczego? W czasie przygotowań do ślubu zadała sobie wiele trudu, by wszystko zostało załatwione jak należy. Od chwili gdy Reid wrócił z Ohio, była jego najwierniejszą sojuszniczką. Bez przerwy wynajdywała Rachel jakieś zajęcia, pilnując, by przyjaciółka nie miała czasu na rozmyślania i zmianę decyzji.

Rachel musiała przyznać, że wszystko jakoś się ułożyło. Nawet rozmowa z ojcem, której bardzo się obawiała, miała wyjątkowo spokojny przebieg. Al był uradowany. Nie rozmawiał z córką tak szczerze, odkąd jego pierwsza żona zaczęła chorować. Twierdził, że wyczuł pismo nosem. Ze sposobu, w jaki Rachel oraz jej znajomy patrzyli sobie w oczy, wiele można było wywnioskować.

Wiele osób cieszyło się z pomyślnego zakończenia sprawy. Zwyciężył rozsądek. Skoro wszystko dobrze się ułożyło, dlaczego panna młoda czuje dziwny uścisk w gardle? Czemu umiera ze strachu na samą myśl o wspólnym - choć z założenia tymczasowym - życiu z Reidem?

Rachel obserwowała męża, który zapraszał nielicznych gości na obiad do utrzymanej w ciemnych barwach jadalni. In dłużej na niego patrzyła, tym bardziej ją zadziwiał. Wiele przeszedł w dzieciństwie, lecz nie poddał się przeciwnościom losu. Dzięki wewnętrznej sile stworzył własny, niepowtarzalny styl bycia. Poruszał się bez pośpiechu, jakby nieustannie miał świadomość, dokąd zmierza i co chce osiągnąć. Przypominał panterę, która zaspokoiła głód i teraz igra z ofiarą. Pod nienagannymi manierami kryła się pierwotna siła. Rachel od pierwszej chwili odczuwała nieprzeparty pociąg do tego mężczyzny, który emanował ową tajemniczą mocą.

Miała wrażenie, że tylko ona reaguje w ten sposób na jego obecność. Trudy odnosiła się do szefa z koleżeńską poufałością, a tymczasem Rachel drżały dłonie i serce podchodziło do gardła, ilekroć czuła na sobie spojrzenie szmaragdowych oczu Reida.

Na przykład teraz. Podał jej kieliszek szampana. Odmówiła, zadowalając się wodą mineralną.

- Grzeczna dziewczynka - szepnął Reid, muskając ręką jej policzek. Jego palce były ciepłe, a dotknięcie łagodne i podniecające zarazem. Gdy cofnął dłoń, odruchowo chciała się do niego przytulić i omal nie straciła równowagi. W tej samej chwili usłyszała dobiegający z tyłu głos dowcipkującej Trudy. Gdy rozmawiała z przyjaciółką, znowu ogarnął ją gwałtowny strach. Jak to się dzieje, że ten mężczyzna ma nad nią taką władzę? Nie ulegało wątpliwości, że odczuwają wzajemne pożądanie. Czy można się doszukać w ich związku czegoś więcej? Bała się odpowiedzi na to pytanie. Zbyt długo walczyła o swoją niezależność. Nie mogła pozwolić, by ktoś znowu całkowicie nią zawładnął.

Reid z niepokojem obserwował żonę. Czyżby ogarnęły ją wątpliwości? Łudził się, że tak nie jest. Chciał jej zapewnić poczucie bezpieczeństwa i dlatego wczesnym rankiem spotkał się z Julesem, by przygotować korzystną dla Rachel umowę małżeńską. Dokumenty były gotowe do podpisania. Reid pamiętał o swojej obietnicy; przyrzekł Rachel, że określi czarno na białym, jakie są ich wzajemne prawa i obowiązki. To doda jego żonie pewności siebie i sprawi, że nieco zagubiona dziewczyna nabierze do niego zaufania.

Nie miał pojęcia, dlaczego tak bardzo pragnie, by Rachel mu ufała. Sam rzadko pozwalał sobie na taki luksus, chociaż niezłomną wiarę w drugiego człowieka cenił ponad wszystko. Zdawał sobie sprawę, że Rachel musi być całkiem pewna jego dobrych intencji, by spokojnie przeżyć następny rok. Wiedział, dlaczego niechętnie przyjęła oświadczyny; obawiała się, że utraci z trudem zdobytą niezależność.

Znał dobrze ten strach. Odczuwał go przez całe życie. Każda znajomość - zarówno prywatna, jak i zawodowa - oznaczała zagrożenie. Długie lata walczył z potworem nieufności, który zagnieździł się w jego sercu. Reid nie zaznał w życiu ani prawdziwej miłości, ani szczerej przyjaźni, ale przypuszczał, że łatwiej byłoby mu się zakochać niż uwierzyć komuś bez zastrzeżeń. Ten sam lęk widział u Rachel. Choć z całego serca pragnął zatrzymać przy sobie ją i dziecko, postanowił zadbać przede wszystkim o to, by żona nie czuła się jak w pułapce. Z zadumy wyrwało go postukiwanie łyżeczką o kieliszek. Trudy zamierzała wygłosić mowę.

- Proponuję wznieść toast za państwa młodych. - Jules i Charlotte unieśli kieliszki. - Za Rachel i Reida... - Uśmiechnęła się do nowożeńców i dodała niemal modlitewnym tonem: - Byliście sobie przeznaczeni.

- Proszę, proszę - rzucił ironicznie Jules i dopił szampana.

- Cieszę się waszym szczęściem - oznajmiła wzruszona Charlotte, ocierając łzy białą lnianą serwetką. Mocno uścisnęła rękę szefa. - Tego ci było trzeba.

- Dzięki. Zastanawiam się, czy jesteś przygotowana na wszelkie konsekwencje dzisiejszej uroczystości - odparł z uśmiechem.

- O czym ty mówisz? - Charlotte i pozostali goście spojrzeli pytająco na pana młodego.

- Dzisiejszy dzień wiele zmienił w moim życiu. Po powrocie do biura znajdziesz na biurku list, ale zdradzę ci swój sekret już teraz. Postanowiłem odejść. To ostateczna decyzja. Od dziś ty rządzisz firmą.

- Co ty mówisz, Reid? - zapytał Jules, parskając nerwowym śmiechem.

- Dokładnie to, co usłyszałeś. Na jakiś czas wycofuję się z interesów.

- A konkretnie? - Jules nie dawał za wygraną.

- Jeszcze nie zdecydowałem. - Reid popatrzył na Rachel. - Z pewnością na rok... albo dłużej.

- Reid, nie możesz tak po prostu odejść...

- Mogę, Jules. Podjąłem decyzję i zrobię, co uważam za słuszne. Charlotte zajmie się firmą. Ma sporą praktykę. Od dawna sama musi dawać sobie radę. Może liczyć na pomoc moich prawników i doradców. - Reid ujął dłoń zakłopotanej asystentki i dodał: - Nie gap się na mnie. Przestań udawać, że jesteś zdziwiona. Wielokrotnie o tym rozmawialiśmy.

- Owszem... ale nie przypuszczałam, że mówisz poważnie.

- Jak najpoważniej.

- To dziwne - powiedział Jules, nie kryjąc zdumienia. - Nie wspominałeś mi nigdy, że chcesz się wycofać.

- Do tej pory nie miałem powodu, by to zrobić - odparł Reid i spojrzał wymownie na Rachel. - Sytuacja się zmieniła.

Wpatrywał się w twarz żony, niepewny jej reakcji na usłyszane słowa. Przyjęła je obojętnie. Co naprawdę myślała? Reid zapragnął nagle wyprosić gości za drzwi. Chciał zostać z Rachel sam na sam, wziąć ją w ramiona i przekonać, że wszystko będzie dobrze. Postanowił, że uczyni wszystko, by dotrzymać słowa i zapewnić jej spokojną, szczęśliwą egzystencję. Stawką w tej grze było jego własne szczęście. W głębi serca czuł, że postawił wszystko na jedną kartę, którą było to szalone, niespodziewane małżeństwo. Przegrana nie wchodziła w rachubę.

- Co będziesz teraz robić? - nie dawał za wygraną Jules.

- Po prostu żyć - podpowiedziała pracownikowi Trudy.

Reid pomyślał, że trafiła w dziesiątkę.

- Dziękuję, Trudy. - Pan młody spojrzał znowu na swego adwokata. - Będę cieszył się życiem, Jules. Mam chyba dość forsy, by sobie na to pozwolić, nie sądzisz?

- Z twoim majątkiem można sobie pozwolić na wszystko - odparł Jules z westchnieniem.

- A więc nie ma przeszkód. - Reid wstał. - Przepraszam, Rachel i ja musimy omówić pewną sprawę.

- Przecież wszystkie dokumenty...

- Będziemy w salonie, Jules. Przyjdź do nas za pięć minut. - Ujął rękę żony. - Pozwól na chwilę, Rachel.

Zaskoczona panna młoda poszła za nim bez słowa.

- Co się stało? - zapytała nieco zaniepokojona, gdy rozsuwane drzwi salonu zamknęły się za nimi.

- Chciałem ci zadać to samo pytanie - odparł Reid. Sięgnął po wykałaczkę schowaną w małej kieszonce marynarki. Wsadził do ust patyczek nasączony miętową esencją.

Zacisnął zęby na pachnącym drewienku i westchnął z ulgą. Nie palił od pamiętnej rozmowy w motelu, kiedy to Rachel zgodziła się na małżeństwo. Wolał paść trupem niż złamać dane jej przyrzeczenie. Wyjął patyczek z ust, potrzymał chwilę w palcach i ponownie zacisnął na nim zęby. Był świadomy, że postępuje jak idiota, nie mógł jednak zapanować nad potrzebą wykonywania gestów typowych dla palacza. Z głodem nikotynowym radził sobie znacznie łatwiej.

Rachel z ciekawością przyglądała się mężowi. Był ogromnie zaaferowany. Co go tak poruszyło? Z pewnością nie jej zachowanie.

- Wszystko w porządku - odpowiedziała na pytanie Reida.

- W takim razie dlaczego od rana sprawiasz wrażenie nieobecnej duchem?

- To dla mnie bardzo ważne chwile - odpowiedziała, wzruszając ramionami. Podeszła do okna. - Nie co dzień zdarza mi się brać ślub.

- Mnie również.

Rachel uznała, że czas postawić sprawę jasno.

- Jak sobie wyobrażasz nasze małżeństwo?

- Wszystko zależy od ciebie.

- Ja mam decydować? - Rachel zacisnęła wargi. - Trudno mi w to uwierzyć, Reid.

- Nic na to nie poradzę. Mogę tylko przyrzec, że dotrzymam swoich obietnic.

- Łącznie z przysięgą małżeńską?

- O co ci chodzi, Rachel? - zapytał, mrużąc oczy.

- Masz nie najlepszą reputację, mój drogi - odparła z wahaniem.

- Dziennikarze lubią przesadzać, Rachel.

- Zapewne, ale jedno chciałabym ci uświadomić. Nie pozwolę się upokorzyć ani ośmieszyć.

- Domyślam się, że pytasz, czy w moim życiu będą inne kobiety?

- Tak.

Reid popatrzył z uśmiechem na żonę.

- Nie będzie innych kobiet, Rachel.

Nie spodziewała się, że Reid tak łatwo przyjmie jej warunki. Uniosła brwi, nie kryjąc zdumienia.

- Czy to oznacza, że postanowiłeś...

- Żyć w celibacie? Owszem, jeśli sobie tego życzysz.

- Życzę sobie jasnej i wyraźnej odpowiedzi na moje pytanie.

Reid wyjął z ust wykałaczkę i wrzucił ją do popielniczki. Wolnym, lecz zdecydowanym krokiem podszedł do Rachel i spojrzał jej w oczy. Poczuła zapach jego ciała i natychmiast poddała się dziwnej słabości. Nie była w stanie odwrócić wzroku. Stała bez ruchu, czekając na jego odpowiedź.

- Sądzę, że parę spraw musimy od razu wyjaśnić. - Reid ujął dłoń żony, ucałował czule i położył na swoim ramieniu. Chwycił drugą rękę i niespiesznie powtórzył łagodną pieszczotę.

- A konkretnie? - wykrztusiła z trudem Rachel. Mąż objął ją w talii i przyciągnął do siebie.

- Jaką odpowiedź chcesz usłyszeć, Rachel? Czy mam wyznać, że pragnę, aby to było prawdziwe małżeństwo? Chcę, byśmy żyli pod jednym dachem i spali w tym samym łóżku. Pragnę cię. Marzę, by znowu się z tobą kochać. To chciałaś wiedzieć? - Reid bez pośpiechu odpinał guziki fiołkowej bluzki, odsłaniając koronkową bieliznę. Musnął dłonią piersi okryte beżową tkaniną. Sutki Rachel stwardniały natychmiast. Reid uradowany tą reakcją pochylił głowę tak, że jego twarz dotknęła niemal policzka żony. Rachel poczuła jego gorący oddech. - Proszę, abyś zechciała rozważyć taką ewentualność.

Nim zdążyła odpowiedzieć, wziął ją w ramiona i pocałował zachłannie. Przymknęła oczy.

- Rachel, zgódź się, bardzo proszę - mruknął po chwili, muskając ustami najpierw górną, a potem dolną wargę żony. Przesunął po nich kciukiem i szepnął: - Otwórz usta.

Przypomniała sobie tamtą pamiętną noc i całkiem straciła głowę. Usłuchała Reida. Oszołomiona namiętnymi pocałunkami, zacisnęła palce na jego marynarce.

Odsunął się niespodziewanie. Oboje z trudem chwytali powietrze. Reid szybko zapiął rozchyloną bluzkę.

- Czy odpowiedziałem na wszystkie twoje pytania? - szepnął.

Rachel nie potrafiła wykrztusić ani słowa. Była równie zdumiona wyznaniem męża, jak i porażającą siłą jego namiętności. Radość, oszołomienie i strach walczyły ze sobą w jej sercu, które waliło jak młotem. Gdyby znowu wziął ją w ramiona, szeptałaby „tak” aż do utraty tchu. Nagle usłyszeli ciche pukanie do drzwi. Reid nie zwrócił na nie uwagi.

- Czy wiesz, na co liczę?

- Tak - odparła z trudem.

- A... twoja odpowiedź?

Rachel odwróciła głowę, unikając jego wzroku.

- Nie wiem...

Właściwie podjęła już decyzję. W głębi serca marzyła o tym samym, co Reid. Chciała, by ich małżeństwo było udane - prawdziwe, jak mówił Reid. Oczyma wyobraźni widziała, jak śpią w jednym łóżku. Pragnęła budzić się naga w jego ramionach, czuć na brzuchu jego dłoń śledzącą ruchy maleństwa. Na samą myśl o tym Rachel mąciło się w głowie. Obezwładniająca tęsknota odbierała jej rozum i tamowała oddech.

Chciała wyznać Reidowi całą prawdę, ale coś ją powstrzymało. Nadal dręczył ją trudny do sprecyzowania, niewytłumaczalny strach, że ulega złudzeniom, że prawda jest całkiem inna, a Reid bawi się jej kosztem i stwarza pozory, bo zależy mu tylko na dziecku.

Nic dziwnego. Dlaczego mężczyzna, którego uwielbiają niemal wszystkie kobiety, miałby obsesyjnie pragnąć kogoś takiego jak ona? Rachel nie uważała się za byle kogo, ale Reid mógł przecież wybierać: marzyło o nim mnóstwo piękności. Miała tylko jeden atut, który dawał jej nad nimi przewagę: dziecko - jego dziecko.

Tak bardzo pragnęła objąć Reida, pogłaskać go po policzku, wyznać, że pragnie go równie mocno...

Usłyszeli głośne pukanie. Rachel odsunęła się od męża, zaciskając dłonie w pięści. Reid patrzył na nią uparcie. Krew pulsowała mu w skroniach. Rachel go odtrąciła. Zacisnął zęby. Czuł się upokorzony. Był wściekły, że tak się przed nią obnażył.

Po chwili westchnął głęboko. Trudno. Zaryzykował i przegrał. Nie pierwszy i nie ostatni raz wyszedł na idiotę.

Oboje znajdowali się w trudnym położeniu. Jeśli Rachel potrzebuje więcej czasu, by zebrać myśli i podjąć decyzję, on jej to umożliwi.

Pukanie do drzwi zabrzmiało natarczywiej.

- Kto tam? - zawołał zirytowany Reid.

- Mogę wejść? - W uchylonych drzwiach ukazała się głowa Julesa.

- Proszę - odparł Reid. Adwokat wyciągnął z teczki plik dokumentów i podał je Rachel.

- Co mam z tym zrobić?

- Reid nie powiedział ci, o co chodzi? - Jules wodził spojrzeniem po twarzach młodych małżonków.

- Nie - odparła Rachel. - O co...

- Przejrzyj te papiery - wtrącił Reid. Żona popatrzyła na niego badawczo. Otworzyła skoroszyt. To był ich kontrakt małżeński. Podniosła wzrok. - Czy...

- Dałem słowo, że sformułuję na piśmie wszystkie moje zobowiązania. Dotrzymałem słowa. - Popatrzył jej prosto w oczy i dodał nieco łagodniejszym tonem: - Może zechcesz przeczytać te dokumenty.

Rachel spełniła jego prośbę. Powoli brnęła przez kolejne paragrafy; pięć stron prawniczego bełkotu, ale znaczenie kontraktu na pierwszy rzut oka wydawało się oczywiste.

- Nie prosiłam cię o pieniądze - powiedziała, rzucając dokumenty na niski stolik. - Nie jestem na sprzedaż. Nie podpiszę tych papierów.

- Musisz...

- Zamknij się, Jules - rzucił Reid.

- Posłuchaj mnie, przyjacielu. Gdyby doszło do rozwodu, Rachel będzie miała prawo do połowy twojego majątku - denerwował się adwokat.

Reid patrzył na niego z kamienną twarzą. Jego oczy przypominały zielonkawe okruchy lodu. Po chwili zapytał:

- Jeśli rzeczywiście dostałaby połowę forsy, ile by mi zostało?

- Trudno w tej chwili policzyć. Wszystko zależy...

- Zostałbym bez grosza?

- Ależ nie!

- W takim razie nie ma się czym martwić. Zostaw nas samych, Jules - mruknął Reid i odwrócił się ku Rachel.

- Jako twój adwokat muszę stanowczo zaprotestować...

- Idź już - przerwał mu Reid. Wkrótce zostali w salonie tylko we dwoje.

- Zapomnijmy o tym. - Reid wyrzucił do kosza plik dokumentów. Rachel odetchnęła z ulgą. Czuła niesmak podczas lektury tego niedorzecznego kontraktu. Wyceniono w nim kobietę niczym przedmiot wystawiony na sprzedaż. Można ją było mieć za określoną sumę. Przez moment Rachel miała wrażenie, że została po prostu wynajęta w celu urodzenia zarozumiałemu milionerowi upragnionego potomka. Obrzydliwe uczucie!

Nie chciała pieniędzy Reida. Pragnęła dostać od niego coś znacznie ważniejszego. Poczuła łzy pod powiekami. Zagryzła wargi, żeby się nie rozpłakać. Czy żądała nazbyt wiele, prosząc, by cenił ją dla niej samej?

- Przepraszam. Jules niepotrzebnie się napracował - powiedziała cicho, gdy Reid podszedł do niej.

- Nie martw się o niego.

- Reid, nie umiem tego ogarnąć. Wszystko się dzieje za szybko. - Podniosła na męża załzawione oczy. - Boję się.

- Nie przyszło ci do głowy, że ja również odczuwam lęk?

- Ty?

- Tak, ja też. Dla mnie to również całkiem nowe doświadczenie.

- Naprawdę masz zamiar nie pracować przez rok?

- Oczywiście.

- Co będziesz robił?

- Trudy dobrze to ujęła. Chcę po prostu żyć. - Wyciągnął rękę do żony. - Żyj razem ze mną, Rachel. - Po chwili wahania podała mu dłoń i podniosła wzrok, napotykając uważne spojrzenie zielonych oczu. - Zaufaj mi, moja droga. Wiem, że nie chcesz pieniędzy. Mnie natomiast bardzo zależy na twoim zaufaniu. Oboje podjęliśmy spore ryzyko. Być może do tej pory żadne z nas nie ryzykowało tak wiele. Zrobię wszystko, by się nam udało.

- Wierzę ci - odparła Rachel - chociaż nie umiem powiedzieć, dlaczego tak jest.

- A więc zrobiliśmy pierwszy krok.

Nim zdążyła spytać, jaki będzie następny, w uchylonych drzwiach stanęła Trudy.

- Mogę wejść? Charlotte i ja musimy wracać do biura. Chciałyśmy się z wami pożegnać.

Reid skinął na obie kobiety, zapraszając je do salonu. Charlotte podeszła do szefa, by omówić kilka bieżących spraw. Trudy podbiegła do Rachel, uściskała ją i szepnęła:

- Będziesz z nim spała dziś w nocy?

- Trudy!

- Jesteś okropnie tajemnicza!

- Nie sądzę, żebym się na to zdecydowała.

- Poprosił cię?

- W pewnym sensie...

- Nie masz na niego ochoty?

- Przestań się wygłupiać, Trudy. W ogóle się nad tym nie zastanawiałam - skłamała Rachel, spoglądając na Reida pogrążonego w rozmowie z Charlotte.

- Nie wierzę ci.

- Trudno.

- Nie sądziłam, że jesteś taką wariatką. Tysiące samotnych dziewczyn oddałoby wszystko, byle znaleźć się dziś na twoim miejscu.

- Być może, ale tu chodzi o moją przyszłość.

- Może być cudownie, Rachel.

- Tego się obawiam - odparła dziewczyna z wymuszonym uśmiechem.

- Możemy iść? - zapytała Charlotte, zwracając się do Trudy. Ta skinęła głową i ucałowała przyjaciółkę na pożegnanie. Charlotte podeszła, by uściskać żonę szefa.

- Bądź dla niego wyrozumiała - szepnęła. - To wspaniały człowiek, chociaż sam nie zdaje sobie z tego sprawy.

- Postaram się - odparła Rachel. Od razu polubiła asystentkę Reida. Ta mądra kobieta budziła zaufanie.

- Zaopiekuj się nią, Reid - rzuciła na odchodnym Trudy.

- Taki mam zamiar.

- Przyszła mi do głowy pewna myśl - oznajmiła Trudy, ujmując się pod boki. - Jeśli postarasz się oczarować Rachel, a wiem, że to potrafisz, rezultaty mogą przejść twoje najśmielsze oczekiwania.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Może się w tobie zakocha.

- Mało prawdopodobne - odparł Reid, wybuchając śmiechem.

- Nie wykluczam, że i ty się w niej zakochasz.

- Czas wracać do biura, Trudy - odparł Reid, niespodziewanie poważniejąc.

- Miłość to wspaniałe uczucie - oznajmiła pogodnie Trudy, zachichotała, pomachała ręką nowożeńcom i wyszła. Charlotte pospieszyła za koleżanką.

Reid zamknął drzwi. Przez chwilę stał bez ruchu. Potem odwrócił się i badawczym spojrzeniem zmierzył Rachel, która poczuła się jak robak umieszczony pod mikroskopem.

- O co chodzi? - zapytała w końcu.

- Nieważne - odparł z roztargnieniem Reid i potrząsnął głową. Słowa Trudy nadal brzmiały mu w uszach.

Zakochać się... Śmieszny pomysł! W ich związku miłość znaczyła równie mało jak pieniądze. Z pewnością Rachel jest tego samego zdania. Przyjaźń, poczucie bliskości, zaufanie, wspólne wychowywanie dziecka - to właśnie ich łączyło. Miłość nie była im potrzebna do szczęścia. Gwałtowne uczucie mogło tylko zaszkodzić ich małżeństwu. Po co wprowadzać niepotrzebne zamieszanie? Nie szukał miłości i doskonale się bez niej obywał. Wątpił, czy to uczucie w ogóle istnieje.

Popatrzył na Rachel, która wpatrywała się w niego, jakby ujrzała dwugłowego smoka. Może istotnie przypominał takie monstrum?

- Chciałabym się odświeżyć i przebrać - stwierdziła.

- Oczywiście - odrzekł skwapliwie. - Twoje rzeczy są na górze. - Pokazał ręką spiralne schody. Rachel weszła po nich na piętro.

Niespodziewanie znalazła się... tam. Znowu była w śnieżnobiałej sypialni Reida. To był pokój z jej snu.

- Chyba najlepiej będzie, jeśli zostaniemy tu na noc, a jutro rano pojedziemy do Connecticut.

Rachel poczuła, że coś ściska ją za gardło. Wpadła w panikę. Nie mogła spać w tym pokoju... w tym łóżku!

- Ta sypialnia... Nie zostanę tutaj - wykrztusiła, patrząc z obawą na Reida.

- Pamiętasz, Rachel? - zapytał, mrużąc oczy.

- Niewiele.

- Czy to było dla ciebie tak przerażające doznanie, że sam widok sypialni... i łóżka przejmuje cię dreszczem?

- W żadnym wypadku. - Rachel energicznie pokręciła głową.

- W takim razie o co chodzi?

- Gorąco tu.

- Włączę klimatyzację.

- I ta biel - dodała w zadumie dziewczyna.

- Nie lubisz bieli?

- Wolałabym, żebyśmy tu nie nocowali. - Jak mogła opowiedzieć Reidowi swój niezwykły sen?! Na pewno uznałby ją za wariatkę.

- Zgoda. - Reid powtarzał sobie w duchu, że musi być cierpliwy. Wolno pokiwał głową. - Będzie tak, jak chcesz. Wyjedziemy do Connecticut po południu, gdy zrobi się nieco chłodniej. W domu są jeszcze trzy sypialnie. Będziesz mogła wybierać.

Rachel czuła, że Reid jest zirytowany, ale nie miała wyboru. Ten pokój ją przytłaczał. Za nic w świecie nie zostałaby tu na noc.

- Rachel? - zaczął niepewnie Reid. - Wprawdzie nie doszliśmy do porozumienia, czy pragniemy żyć jak mąż i żona, ale jedno chciałbym ci uświadomić: nasze małżeństwo musi być dopełnione zgodnie z obowiązującym prawem.

- Sądziłam, że załatwiliśmy wszystkie formalności.

- Jeszcze nie.

- Czy możesz wyrażać się jaśniej? - odparła zaniepokojona Rachel.

- Małżeństwo musi zostać skonsumowane... tu lub w Connecticut.

Skonsumowanie małżeństwa! To staromodne wyrażenie długo brzmiało im w uszach. Rachel pomyślała, że ów zwrot mimo wszystko pasuje do stylu Reida. Ten wspaniały mężczyzna był trochę staroświecki. Bardziej niż inni ludzie dbał o formy towarzyskie i dobre maniery. Sprawiał wrażenie dżentelmena z ubiegłego stulecia zagubionego w dwudziestym wieku, który przestrzega reguł odmiennych niż jego bliźni.

- Rozumiem - wymamrotała. - Kiedy... powinniśmy...

- Jak najszybciej. Oczywiście jeżeli ci to nie zaszkodzi.

Zostawił jej furtkę. Mogła wykręcić się złym samopoczuciem albo zdrowiem rosnącego w jej łonie dziecka i odkładać sprawę w nieskończoność. Dobro maleństwa i jego matki za bardzo leżało Reidowi na sercu, by domagał się od Rachel wypełnienia małżeńskich powinności. Zdawała sobie z tego sprawę, ale kłamstwo nie przeszłoby jej przez gardło.

Popatrzyła Reidowi prosto w oczy. Jego spojrzenie wiele mówiło. Była w nim determinacja, a prócz tego... niepewność, która sprawiła, że Rachel nagle pomyślała o mężu z czułością.

- A zatem kiedy?

Pożądanie zawładnęło sercem i umysłem Reida. Mięśnie stężały w mgnieniu oka. Tryumfował. Zaryzykował i wyszedł z tej próby zwycięsko. Z radości mąciło mu się w głowie. Nie odrywał wzroku od twarzy Rachel, która stała bez ruchu jak zaczarowana.

- Chyba nie mamy powodu, by to odwlekać, prawda?

- Nie - odparła pospiesznie. - Masz rację. A więc kiedy? Reid nie dowierzał własnemu szczęściu. Odrzekł zdecydowanym tonem:

- Dziś wieczorem.

- Zgoda. - Rachel wolno skinęła głową. Dziś wieczorem!

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Na widok domu Reida Rachel ogarnęło zdumienie. Spodziewała się ujrzeć imponującą rezydencję urządzoną podobnie jak miejski apartament milionera. Przypuszczała, że tylko otoczenie będzie inne; w Connecticut zamiast eleganckich kamienic powinna ujrzeć piękne stare drzewa.

Dom był prześliczny.

Stał niecały kilometr od głównej drogi. Miał staroświecki wdzięk zamieszkanej od pokoleń wiejskiej siedziby; łakomy kąsek dla mieszczucha, który szuka cichego schronienia.

Żadnego blichtru ani pretensji do wyszukanego stylu. Dębowe belki z naturalnymi przebarwieniami dodawały budynkowi uroku i ciepła. Rachel była zdziwiona, że Reid kupił skromny, bezpretensjonalny dom. Nie znała męża od tej strony. Znajomi Reida byliby równie zaskoczeni jego wyborem.

Frontowe drzwi skrzypiały przy otwieraniu. Reid odwrócił się do Rachel, którą zaniepokoił wyraz jego twarzy. Jej nowo poślubiony mąż był śmiertelnie poważny. Dziewczyna była pełna obaw. Uśmiech zniknął powoli z jej twarzy.

- Co się stało? - zapytała szeptem.

- Wszystko powinno być tak, jak należy - odparł cicho. Nim zdążyła odpowiedzieć, wziął ją na ręce i przeniósł przez próg. Objęła męża za szyję. Reid nie postawił żony na podłodze. Trzymając ją w ramionach, szedł długim korytarzem.

- Dawno tu nie zaglądałem - oznajmił, przytulając ją mocniej. - Wystrój domu jest bardzo skromny.

Popatrzył w szare oczy Rachel, lśniące i szeroko otwarte ze zdumienia. Dopiero w chwili gdy schował klucz do kieszeni, zdał sobie sprawę, jak bardzo mu zależy, by Rachel spodobał się ten dom. Na jej twarzy widział zdumienie. Zapewne spodziewała się zamieszkać w eleganckiej rezydencji. Pragnął jej wynagrodzić ten zawód.

Niewiele myśląc, pochylił głowę i delikatnie pocałował Rachel, która od razu rozchyliła usta, spragniona śmielszej pieszczoty. Reid nie tracił czasu. Tęsknota i pożądanie zawładnęły nim bez reszty, gdy poczuł dotknięcie ciepłego języka dziewczyny. Opanował się ostatkiem sił. Gdyby tego nie zrobił, wkrótce kochałby się z nią na podłodze. To był dla nich obojga trudny dzień. Długotrwała jazda okazała się bardzo męcząca. W tej sytuacji niełatwo było Reidowi udawać, że jest spokojny i opanowany. Bał się nieoczekiwanego wybuchu uczuć i namiętności; nie chciał utracić kontroli nad swoim zachowaniem.

Nowożeńcy powinni się kochać inaczej. Skoro postanowili spać dzisiaj razem, ta noc musi być wyjątkowa, szczególna, godna zapamiętania na całe życie. Jeśli Rachel zazna w ramionach męża prawdziwej rozkoszy, może potem sama zapragnie...

- To na szczęście - mruknął, odrywając wargi od jej ust. Uśmiechem starał się pokryć zmieszanie. Przytulił Rachel, a potem bez pośpiechu rozluźnił uścisk i postawił żonę na podłodze.

Reid zrobił krok do tyłu i odgarnął włosy z czoła, próbując wziąć się w garść. Zaskoczyła go intensywność niedawnych doznań i odczuć. Gdy Rachel zawitała do wiejskiego domu, który był jedynym miejscem bliskim jego sercu, ogarnął go dziwny niepokój. Reid był ogromnie przejęty i zaskoczony gwałtownością swojej reakcji. Odwrócił się, mając nadzieję, że Rachel nie zwróci uwagi na to wzburzenie. Miał je wypisane na twarzy.

- Trzeba sporo wysiłku, żeby ten dom prezentował się jak należy. Wszelkie decyzje pozostawiam tobie - powiedział.

- Moim zdaniem to piękny dom. Wnętrze jest cudowne - odparła Rachel, zaglądając do salonu. Reid dotknął jej policzka. Ty jesteś cudowna, przemknęło mu przez głowę. Uśmiechnął się do żony.

- Chodź. Obejrzymy inne pokoje.

- Nie będę tu niczego zmieniać - oznajmiła Rachel, patrząc w zielone oczy Reida. - Od razu pokochałam ten dom.

Na górze były trzy sypialnie. Żadna z nich nie została urządzona na biało. Jeden z pokoi szczególnie spodobał się Rachel. Z przyjemnością się po nim rozglądała: niezbyt duży, wyjątkowo przytulny, jasny i słoneczny. Mimo woli pomyślała, że złocisty blask sączący przez duże okna na pewno rozproszy mrok panujący w jej sercu.

Na umeblowanie składała się szafa z wiśniowego drewna, elegancka toaletka, ogromne łóżko z dwiema nocnymi szafkami oraz stół nakryty obrusem z tego samego materiału, z którego uszyto zasłony i kapę na łóżko. Rachel z uśmiechem przesunęła dłonią po staromodnej tkaninie.

Ktoś zadał sobie wiele trudu, by wszystko zostało uszyte jak należy.

- Podoba ci się ta sypialnia? - zapytał Reid, stając tuż obok Rachel, która skinęła głową.

- Jest twoja.

Dziewczyna zwróciła uwagę na wybór zaimka: twoja, a nie nasza.

- Dzięki - odparła zastanawiając się, co o tym myśleć.

- Zwiedzanie domu zakończone. Czas na kolację, nie sądzisz? Jesteś głodna?

W chwili gdy Reid wypowiedział te słowa, jego żona poczuła wielką ochotę na ryż z chińskimi przyprawami. Odkąd Trudy uraczyła przyjaciółkę orientalnymi potrawami w dniu, gdy Rachel podjęła ostateczną decyzję dotyczącą urodzenia dziecka, przyszła matka nie mogła się obejść bez ulubionego dania.

- Jedźmy do restauracji - zaproponował Reid. Rachel skrzywiła się wymownie. - W takim razie może przywiozę coś do domu?

- Chińskie jedzenie?

- Oczywiście, skoro masz na nie apetyt - odparł z uśmiechem Reid.

- Zrobię wszystko, byle dostać miskę ryżu po chińsku.

- To brzmi niezwykle obiecująco, Rachel.

- Proszę też o duszone warzywa - dodała, chichocząc.

Red starał się dogodzić żonie. Sam wyjął z auta wszystkie bagaże, nie pozwalając jej tknąć ich palcem. Następnie przez godzinę krążył po okolicy, szukając chińskiej restauracji. Na pustkowiach Connecticut niełatwo było znaleźć taki lokal. Powrócił do domu z miną tryumfatora.

- Proszę bardzo! Duszone warzywa, ryż z przyprawami, krewetki, wołowina z brokułami, kurczak z groszkiem...

- Po co tyle tego nakupiłeś?

- Zapomniałem spytać, co chcesz zjeść jako główne danie, i dlatego zamówiłem wszystkiego po trochu.

Rachel pałaszowała ulubiony ryż wielką łyżką. Reid jadł pałeczkami.

- Jak się tego nauczyłeś? - mruknęła, podnosząc do ust kolejną porcję.

- Przed laty często podróżowałem w interesach do Hongkongu. Często miałem okazję używać pałeczek. - Reid podał żonie krewetkę. - Spróbuj.

- Nie sądzę...

- Daj się skusić, Rachel. Tylko odrobinkę. Otwórz... Reid powolnym ruchem niósł krewetkę do jej warg.

Rozchyliła usta, by chwycić smaczny kąsek. Reid delikatnie przesunął chropowatą pałeczką po dolnej wardze dziewczyny. Jak zahipnotyzowani patrzyli sobie w oczy. Rachel zapomniała o trzymanej w ustach krewetce. Dużo czasu minęło, nim zaczęła ją żuć. Reid nie odrywał wzroku od twarzy żony, póki nie przełknęła ostatniego kęsa.

- To łatwe - powiedział cicho, odkładając pałeczki. - Potrzeba tylko nieco praktyki.

- Chyba się nie nauczę. Nie mam zdolności manualnych.

- Jestem innego zdania - odparł Reid z dziwnym uśmiechem. - Z czasem dojdziesz do perfekcji. To bardzo przyjemne.

Rachel szybko pojęła, że nie rozmawiają wcale o jedzeniu pałeczkami. Poczuła, że się rumieni, pochyliła głowę i utkwiła spojrzenie w talerzu pełnym smakołyków.

- Napijesz się herbaty?

Podniosła wzrok. Reid trzymał w ręku dzbanek.

- Bardzo chętnie - odparła, podsuwając kubek. Reid nalał gorącej herbaty najpierw Rachel, potem sobie. Dziewczyna popijała ją małym łykami. Objęła dłońmi kubek, przymknęła ciężkie powieki i westchnęła.

- Jesteś zmęczona? - zapytał czule Reid.

- Trochę.

- Oszukujesz. Zabierz herbatę do sypialni i połóż się do łóżka. Ja tu posprzątam.

Rachel popatrzyła na niego ze zdziwieniem. Do czego zmierzał? Czy chciał jej dać do zrozumienia, że powinna się przygotować do nocy poślubnej? Kiedy zjawi się w jej sypialni?

- Chętnie się położę - odpowiedziała, wstając z krzesła i biorąc kubek.

- Dobranoc, Rachel.

- Idziesz... na górę?

- Jeszcze nie teraz. Muszę tu posprzątać.

- W takim razie dobranoc.

Rachel z zachwytem przyglądała się nocnej koszuli. Cieniutka biała satyna połyskiwała w blasku ognia, który Reid rozpalił w kominku po zachodzie słońca, gdy na dworze zrobiło się chłodno. Z roztargnieniem przesunęła dłonią po wydekoltowanym, lśniącym fatałaszku. To oczywiste, że krótko będzie go miała na sobie.

Nocna koszula była prezentem od Trudy, która oznajmiła dowcipnie, że każda oblubienica powinna mieć taki drobiazg w ślubnej wyprawie. Rachel nie chciała urazić koleżanki; musiała przyjąć szykowny prezent, chociaż nie sądziła, że będzie miała okazję tę koszulę włożyć.

Sprawy ułożyły się zupełnie inaczej. Reid poprosił, żeby spędzili razem noc poślubną, a Rachel na to przystała. Wkrótce mąż przyjdzie do jej sypialni.

Marzyła, by się z nim kochać. Bardzo tego chciała. Nikogo dotąd tak bardzo nie pragnęła. Mimo to nadal dręczyły ją obawy. Kobieta, która oddała się Reidowi w miejskim apartamencie, była dla niej nie znaną istotą, tworem wyobraźni, postacią cudem uwolnioną od lęków i zahamowań dręczących prawdziwą Rachel. Tamta zmysłowa kobieta nie znała trosk, lekceważyła wszelkie zakazy, oddała się bez namysłu, gotowa przyjąć wszystko, co chciał jej ofiarować kochanek.

Być może Rachel naprawdę była w głębi ducha ową namiętną istotą, ale nie potrafiła na zawołanie pozbyć się narastających w niej od lat uprzedzeń i zahamowań. Niewiele miała do tej pory erotycznych doświadczeń. Trudno ją było nazwać kobietą zmysłową. Czego właściwie Reid się po niej spodziewał?

Rachel rzuciła koszulę na łóżko i ukryła twarz w dłoniach. Była przekonana, że rozczaruje męża, jeśli pozostanie sobą. Nie chciała go zawieść - nie tej nocy. Być może nigdy więcej nie będzie już miała okazji, by się z nim kochać.

Może powinna zejść na dół i poprosić, żeby przyszedł do jej sypialni? Nie umiała się na to zdobyć. Wyszłoby na to, że błaga go o miłosną noc. Z drugiej strony jednak cóż w tym było złego? Dlaczego nie miałaby go zachęcić? Wystarczy nałożyć tę prześliczną koszulkę, zejść do kuchni i zadać pytanie.

- Przepraszam, Reid - powiedziała na głos do pustych ścian. - Czy zamierzasz skonsumować dzisiejszej nocy nasze małżeństwo?

Zaczęła chichotać, rozbawiona własnym postępowaniem. Po co się oszukiwać? Nie ośmieli się tego zrobić. Reid na pewno zemdlałby z wrażenia, gdyby postawiła sprawę jasno.

Wiedział, co robi, zostawiając ją w niepewności. Zyskał nad nią przewagę. Jak ma się zachować świeżo poślubiona małżonka? Spać w nocnej koszuli czy nago? Czekać na oblubieńca czy schować się pod kołdrą i zasnąć?

Po namyśle Rachel nałożyła koszulkę, wślizgnęła się do łóżka i przykryła do pasa. Tak powinno być dobrze. Ogarnęło ją zmęczenie. W sypialni robiło się coraz cieplej. Zapomniała o strapieniach. Przymknęła powieki i zapadła w sen.

Obudziła się niespodziewanie. Nie miała pojęcia, co ją wybiło ze snu. Po chwili zrozumiała. Reid stał w drzwiach. Ledwie widziała jego twarz. Pokój rozświetlały tylko polana żarzące się słabo w kominku. Rachel nie miała pojęcia, która jest godzina. Zerknęła na budzik, ale to nic nie dało. Był odwrócony tarczą w przeciwną stronę. Spała chyba bardzo mocno. Jak długo? Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie.

- Mogę wejść? - zapytał Reid.

- Naturalnie - odparła, siadając na posłaniu. Ręce jej drżały. Zapytała cicho: - Która godzina?

- Zaraz wstanie świt. Nie mogłem zasnąć. Chcesz, żebym sobie poszedł? - zapytał niepewnie, spoglądając na Rachel, która zdawała sobie sprawę, że Reid wyczuwa jej zakłopotanie. Pokręciła głową.

- Nie.

Reid rzucił w ogień wykałaczkę, którą nerwowo ściskał zębami. Podszedł do wielkiego łóżka. Rachel odgarnęła potargane włosy. Kołdra podciągnięta aż pod brodę zsunęła się nagle. Reid nie odrywał wzroku od głębokiego dekoltu jej koszulki. Chwycił brzeg kołdry i odrzucił ją na bok.

- Piękny widok - oznajmił, błądząc wzrokiem po smukłej postaci okrytej białą satyną.

- Ta koszula to prezent od Trudy.

- Przypomnij mi, żebym dał tej dziewczynie podwyżkę.

Zachichotała nerwowo. Reid wciąż miał na sobie koszulę i dżinsy. Co robił, gdy spała? Dlaczego przyszedł do sypialni dopiero o świcie? Serce Rachel kołatało się w piersi jak oszalałe. Krew pulsowała jej w skroniach.

Modliła się w duchu, by nie stchórzyć. Posunęła się, robiąc mu miejsce i bez słowa poklepała materac. Nie zwracała uwagi na dziwne oszołomienie, które poczuła, gdy Reid usiadł na łóżku i pochylił się w jej stronę.

- Czy zdajesz sobie sprawę, jak bardzo cię pragnę, Rachel? - zapytał tak cicho i czule, że omal nie zemdlała z wrażenia.

- Opowiedz mi o tym.

- Znam lepszy sposób.

- To bardzo interesujące - odparła, dotykając ręką jego policzka.

Pochyliła się, widząc, że Reid chce ją pocałować. Rozchyliła wargi i poddała się namiętnej pieszczocie, o której tak długo marzyła. Zaskoczyła ją zachłanność i niecierpliwość ich obojga, chociaż tego właśnie mogła się spodziewać. Tak było zawsze, ilekroć Reid ją całował. Budził w niej szaloną tęsknotę, by oddać mu się bez reszty - ciałem, duszą i sercem, które już teraz do niego należało.

Reid zsunął delikatnie ramiączka nocnej koszuli. Opuszkami palców pieścił kształtne piersi.

- Jeśli chcesz, żebym wyszedł, powiedz mi to.

- Nie. Zostań.

Reid zsunął cieniutką tkaninę aż do talii Rachel i objął dłońmi biust żony. Cofnęła się niespodziewanie.

- Skarbie, doprowadzasz mnie do szaleństwa. - Reid odsunął się natychmiast.

- Nie. Zostań, proszę.

- Rachel, musisz coś postanowić. Czy naprawdę chcesz ze mną być?

- Tak - odparła. - Nie odchodź. Czy mógłbyś...

- Słucham?

- Myślę, że powinieneś się rozebrać.

- Mam zdjąć ubranie?

- Tak - szepnęła.

Reid wstał z łóżka. Rozpiął guziki koszuli, wyciągnął ją z dżinsów i zrzucił buty. Rachel spostrzegła, że się spieszy, jakby dręczył go lęk, że jego wybranka zmieni zdanie, nim weźmie ją znów w ramiona - co przecież było możliwe.

Rachel zdobyła się na odwagę, uklękła na pościeli, przysunęła się do brzegu posłania w chwili, gdy stojący przy łóżku Reid zsunął z ramion koszulę. Wyprostowała się i wyciągnęła rękę, nie dotykając jego torsu.

- Pomożesz mi? - zapytał szeptem Reid, rzucając koszulę w róg sypialni. Miał na sobie tylko spodnie. Rachel zamarła w bezruchu. Reid rozpiął pasek i czekał. Po chwili dodał: - Śmiało. Rozbierz mnie.

Rachel przymknęła oczy, pochyliła się lekko i dotknęła policzkiem torsu męża. Nagie piersi musnęły skórę jego brzucha, gdy otarła się o niego niczym zadowolona kotka. Wciągnęła w nozdrza przyjemny zapach jego wody kolońskiej pomieszany z wonią męskiego ciała. Bez pośpiechu, ale zdecydowanie, sięgnęła ręką do suwaka dżinsów. Słyszała szybkie, głośne uderzenia serca swego męża i to dodało jej odwagi. Powoli uwolniła Reida od spodni i bielizny.

Głaskała i okrywała pocałunkami jego nagi tors. Jej dłonie zsuwały się coraz niżej, by w końcu objąć nabrzmiałą męskość. Usłyszała spazmatyczne westchnienie Reida. Jeszcze nim go dotknęła, zdała sobie sprawę, że jest bardzo podniecony, gotowy kochać się z nią natychmiast tak szaleńczo, by oboje zapomnieli o całym świecie.

- Rachel...

Jej imię zabrzmiało jak magiczne zaklęcie... Niczym westchnienie z głębi serca. Oczarowana brzmieniem niskiego głosu, pieściła ukochanego mężczyznę, wodząc dłońmi po jego wrażliwej i rozpalonej pożądaniem skórze. Poznała opuszkami palców każdy jej skrawek.

Reid stracił panowanie nad sobą. Chwycił Rachel w objęcia, szukając zachłannie jej ust. Poddała się natarczywej pieszczocie jego języka. Pocałunek był tak namiętny i obezwładniający, że po chwili oboje dygotali z tęsknoty, żądzy i natłoku trudnych do pojęcia wrażeń.

Reid wypuścił z objęć żonę, która opadła bez sił na łóżko. Po chwili oboje byli całkiem nadzy. Reid położył się obok swojej wybranki. Obsypywał kształtny biust pocałunkami tak delikatnymi jak dotknięcie motylich skrzydeł, a potem objął wargami nabrzmiałe sutki.

- Rachel... - Wymawiał to imię jak magiczną formułę. Gorący oddech parzył skórę dziewczyny. Zachłanne usta wędrowały coraz niżej, całując płaski brzuch. Rachel odruchowo uniosła biodra, jakby zachęcała męża do śmielszych pieszczot. Reid skwapliwie przystał na to nieme zaproszenie. Rachel była zawstydzona i zażenowana. Odwróciła twarz i wtuliła głowę w poduszkę, próbując się ukryć. Miała wrażenie, że spada w przepaść głową na dół - wprost na groźne skały. Czuła wstyd, lecz, posłuszna pierwotnemu odruchowi, rozsunęła uda, spragniona zuchwałych pocałunków.

Nie była przygotowana na taką intensywność odczuć. Znieruchomiała na chwilę. Nie zdołała stłumić przeciągłego jęku rozkoszy. Zasłoniła twarz poduszką i odsunęła się od męża niespodziewanie.

- Spójrz na mnie - usłyszała głos Reida. Bez słowa pokręciła głową.

- Proszę, Rachel.

- Nie mogę.

- Nieprawda. Po prostu odwróć głowę i otwórz oczy.

- Nie. Wstydzę się.

- Dlaczego?

- Całkiem się zapomniałam.

- Dlatego jesteś zażenowana? Nie ma się czego wstydzić. Ciesz się. - Reid zmusił ją, żeby odwróciła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. - Jestem tobą zachwycony.

- Naprawdę?

- Jak możesz pytać? - odparł, przytulając się do niej. Czuła między udami jego męskość. Patrzyli sobie prosto w oczy. Reid szepnął namiętnie: - Pragnę ciebie. Czy ty również mnie chcesz? Powiedz to, Rachel.

- Tak - szepnęła, rozkoszując się brzmieniem tego słowa.

- Nie chcę cię skrzywdzić - szepnął, wsuwając dłoń między jej uda.

- Wszystko będzie dobrze.

- Jesteś tego pewna?

- Tak.

Przylgnęła całym ciałem do Reida, który wsunął się w nią łagodnym ruchem. Objęła go mocno za szyję. Poruszał się bez pośpiechu, wchodząc w nią coraz głębiej, lecz uważnie. Uniosła biodra, jakby chciała mu wyjść na spotkanie. Cudownie było czuć tę oszałamiającą jedność - z każdą chwilą doskonalszą i pełniejszą. Nikt jej dotąd tak nie posiadł. Raz tylko - w pamiętnym śnie - doznała podobnej rozkoszy.

Długo odpoczywali. Reid przyglądał się żonie, która sprawiała wrażenie zamyślonej.

- Nad czym się zastanawiasz? - spytał wreszcie.

- Przypomniałam sobie twoje słowa.

- Jakie?

- Wspomniałeś o konieczności skonsumowania małżeństwa. Czy na pewno uczyniliśmy zadość wszelkim formalnościom? - zapytała z figlarnym błyskiem oczu. Reid wybuchnął śmiechem i mocno pocałował żonę w usta.

- Tak, Rachel. Staliśmy się prawdziwym małżeństwem.

- Jesteś o tym przekonany? - zapytała, klękając na łóżku. Reid popatrzył na nią ze zdziwieniem, gdy przysunęła się bliżej i usiadła mu na biodrach.

- Co ty knujesz? - zapytał. Był uradowany, a zarazem nieco zdziwiony. Rachel pochyliła się i, zamiast odpowiedzieć, namiętnie go pocałowała. Reid podniósł się, objął żonę w talii i popatrzył jej prosto w oczy.

- Masz rację. Spróbujmy jeszcze raz - szepnął, dotykając niemal wargami jej ust. - Lepiej się upewnić.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

- Gdzie jest Reid? - zapytała Trudy.

- W ogrodzie. Kosi trawnik - odparła Rachel.

- Proszę?

- Dobrze słyszałaś. Porządkuje trawniki. Zarosły chwastami niczym tropikalna dżungla. Wszystko tu rośnie jak szalone. Reid walczy z tym gąszczem od dwóch tygodni.

Czternaście dni byli małżeństwem i mieszkali pod jednym dachem. Pogoda im sprzyjała. Nastało ciepłe babie lato. Wrzesień pięknie się zapowiadał. Każdego ranka Rachel szczypała się ukradkiem, by sprawdzić, czy to nie sen.

Gdy obudziła się po szalonej nocy, była w łóżku sama. Przespała cały ranek. W sypialni czuć było miły zapach świeżo zaparzonej kawy, który zwabił ją do kuchni, gdzie krzątał się Reid. Najwyraźniej postanowił uraczyć żonę jagodziankami własnego wypieku. Właśnie sprzątał po uwieńczonych powodzeniem wysiłkach.

Rachel była wzruszona jego staraniami i nieco zażenowana po niezapomnianej miłosnej nocy. Kochali się tak namiętnie i zachłannie, że pragnęła, by mąż do końca świata nie wypuszczał jej z ramion. Wmawiała sobie, że nie jest zmysłową kobietą, ale wystarczyło jedno dotknięcie Reida, by jej namiętność znów się objawiła. Przez kilkanaście dni Rachel łudziła się, że wkrótce znowu będzie mogła ujawnić swoją drugą naturę.

Daremnie.

Reid nie przyszedł więcej do jej sypialni. Był wobec żony pełen kurtuazji, ale zachowywał dystans, trzymał się od niej z daleka i unikał jak ognia wszelkiego fizycznego kontaktu.

Bardzo dbał o nią. Razem szukali dobrego lekarza, który czuwałby we właściwy sposób nad przyszłą mamą. Zaproponował również, by zapisali się do szkoły rodzenia. Rachel czuła się przy nim coraz lepiej - niemal jak prawdziwa żona. W ich związku brakowało tylko jednego elementu.

Reid dostrzegł z daleka miłego gościa, pomachał ręką na powitanie i wyłączył kosiarkę.

- Wygląda na... szczęśliwego - powiedziała cicho Trudy.

- Mówisz to z niedowierzaniem - odparła Rachel, spoglądając badawczo na przyjaciółkę. - Sama mu radziłaś, żeby cieszył się życiem.

- Nie sądziłam, że potrafi.

Wkrótce dołączył do nich pan domu. Rachel wyciągnęła rękę, by strzepnąć źdźbło trawy wplątane w jego włosy. Reid odsunął się natychmiast. Jego żona pochwyciła zdziwione spojrzenie Trudy. Przyjaciółka Rachel taktownie milczała.

- Opowiadajcie - poprosiła po chwili, spoglądając na młodych małżonków. - Jak wam się tu żyje?

- Wspaniale!

- Cudownie!

- To widać. - Trudy pokiwała głową. - Bardzo się cieszę.

- Co słychać w firmie? - zapytał Reid, pospiesznie zmieniając temat.

- Spory zamęt. Telefony dzwonią nieustannie.

- Naprawdę?

- Musisz wiedzieć, że twoja decyzja o wycofaniu się z interesów narobiła dużo zamieszania, a ślub to największa sensacja ostatnich dni. Na chodnikach Nowego Jorku wala się mnóstwo złamanych serc porzuconych przez oszalałe z rozpaczy twoje wielbicielki, drogi szefie.

- Trudy oczywiście przesadza - wtrącił Reid, spoglądając z niepokojem na Rachel.

- Czyżby?

- Oczywiście.

- Żadnej młodej damie nie złamałeś serca? - spytała Rachel, zahipnotyzowana spojrzeniem zielonych oczu męża.

- Nic mi o tym nie wiadomo.

- A ta mała blondyneczka z Long Island? - kpiła Trudy, zachwycona nieoczekiwaną sceną zazdrości między szefem i jej przyjaciółką.

- Nie znam żadnej blondyneczki z Long Island - odparł zdecydowanie Reid, rzucając Trudy ostrzegawcze spojrzenie.

- Niemożliwe! W ubiegłym roku asystowała ci wytrwale na wszystkich imprezach dobroczynnych. Na imię ma Tiffany, nazwiska nie pamiętam. Ostatnio dzwoniła codziennie. Dodam, że miała twój prywatny numer. Nie przyjęła do wiadomości, że wyjechałeś, i domagała się stanowczo, żeby Charlotte przełączyła rozmowę do twojego gabinetu. Zaproponowałam twojej niezrównanej asystentce, żeby dała Tiffany wasz numer telefonu...

- Chyba cię zamorduję! - zawołał Reid.

- Charlotte również uznała, że to głupi pomysł. - Trudy nagle spoważniała. - Powinieneś złożyć jakieś oświadczenie. Ludzie prześcigają się w domysłach na temat zagadkowej oblubienicy milionera. Miasto trzęsie się od plotek. Musisz oficjalnie przedstawić Rachel i ukrócić tę bezsensowną gadaninę.

- Masz rację - odparł Reid. - Wydamy przyjęcie. Niezbyt wystawne. Urządzimy je w moim apartamencie. Zaprosimy tylko najważniejszych ludzi. Zadzwonię do Charlotte. Niech przygotuje listę gości.

- Po co ten bankiet? - zapytała Rachel.

- Nie po co, tylko dla kogo. Dla ciebie. Musimy przestrzegać określonych reguł. Przedstawię w towarzystwie moją świeżo poślubioną małżonkę.

- Doskonały pomysł - uznała Trudy.

- Nie sądzę, żebym musiała...

- To najlepsze wyjście - przerwał Reid. - Nie chcę, żeby po narodzinach dziecka krążyły jakieś plotki. Przyjęcie ukróci głupie domysły.

Jasne, stwierdziła z goryczą Rachel. Chodzi mu wyłącznie o dziecko. Odruchowo położyła dłoń na brzuchu. Nieświadomie coraz częściej powtarzała ten gest. Reid postanowił ukręcić łeb wszelkim plotkom co do swego potomka. Nie życzył sobie, by ciekawscy z wypiekami na twarzach liczyli miesiące. Wszyscy musieli uznać za pewnik, że jego dziecko pochodzi z prawego łoża.

Rachel coraz lepiej rozumiała swego męża i gotowa była wiele dla niego poświęcić.

W głębi duszy podejrzewała, że jest w nim zakochana.

- Jeżeli sądzisz, że to najlepsze wyjście z sytuacji, zgadzam się na przyjęcie.

- A zatem decyzja została podjęta. - Reid ruszył w stronę łazienki. - Trudy, zrzuć miejskie łachy i przebierz się w coś wygodniejszego. Później zajmiemy się papierkową robotą. Zaraz wracam. Wezmę tylko prysznic.

- Do zobaczenia wkrótce - odparła Trudy, pochyliła się ku przyjaciółce i zapytała konspiracyjnym szeptem: - Co tu się dzieje?

- Nic - odparła Rachel, unikając jej wzroku.

- Bzdura. Wodzicie za sobą oczyma, kiedy się wam zdaje, że nikt nie patrzy, ale kiedy chcesz dotknąć Reida, twój cudowny małżonek odskakuje na bok jak oparzony.

- Głupstwa mówisz.

- Nie próbuj mącić w głowie najlepszej przyjaciółce. Żyję z tego, że pilnie obserwuję ludzi. Chodzicie wokół siebie na paluszkach. Co tu się święci? Sądziłam, że z nim sypiasz...

- Tylko raz.

- Co? Jeden raz? W ciągu dwóch tygodni? Masz kłopoty? Źle się czujesz?

- Jestem w świetnej formie! - Rachel zerwała się z krzesła i zaczęła nerwowo spacerować po pokoju. - Nigdy w życiu nie byłam zdrowsza. Podobno większość ciężarnych kobiet cierpi na mdłości, ale mnie nic nie dolega. Czuję się wspaniale.

- W takim razie co stoi na przeszkodzie?

- Reid zachowuje się dziwnie. Unika mnie jak ognia. Nie pozwala się tknąć nawet palcem. Zachowuje dystans.

- Coś z nim jest nie tak?

- Skądże. - Oczy Rachel zabłysły na wspomnienie miłosnej nocy. Dodała cicho: - Wszystko w porządku.

- A zatem kochaliście się tylko raz?

- Tak. Reid oznajmił, że małżeństwo musi zostać skonsumowane.

- Teraz rozumiem! Ach, to jego klasztorne wychowanie...

- Jak sądzisz, co powinnam zrobić?

- Uwieść go! To oczywiste.

- Chyba żartujesz.

- Nie, mówię całkiem poważnie. Reid najwyraźniej czeka, abyś zrobiła pierwszy krok.

- To szaleństwo. - Rachel pokręciła głową. - Tamtej nocy udowodnił ponad wszelką wątpliwość, że nie należy do wstydliwych. To absurd twierdzić, że czeka, bym ja przejęła inicjatywę.

Trudy podeszła do przyjaciółki i wzięła ją za ręce.

- Spróbuj popatrzeć na to inaczej. Reid powiedział, że małżeństwo powinno być skonsumowane, a ty się zgodziłaś. Jego zdaniem spełniłaś małżeński obowiązek i nie masz ochoty tego powtarzać. Czeka na twój sygnał.

- Jesteś pewna?

- Przychodzi ci do głowy inny pomysł?

- Nie.

- W takim razie co masz do stracenia?

Rachel położyła dłoń na niewielkiej wypukłości brzucha.

- Nic - powiedziała głośno. Skuliła się ze strachu, gdy przyszło jej do głowy, że może stracić wszystko.

„Może się w niej zakochasz...”

Słowa Trudy nieustannie brzmiały w głowie Reida. Do tej pory nie sądził, że coś podobnego może się przytrafić samotnikowi, mężczyźnie o kamiennym sercu. Ostatnio stracił tę pewność. Czyżby naprawdę zakochał się w Rachel. Co zrobi, jeśli ukochana nie odwzajemni tego uczucia i... odejdzie?

Rachel, trzymaj się ode mnie z daleka...

I tak go nie posłucha. Proszę bardzo, właśnie idzie przez świeżo wykoszony trawnik krokiem wolnym, lecz zdecydowanym. Może tęskni równie mocno jak on? Ogarnęła go złudna nadzieja, chociaż nie potrafił w to uwierzyć.

- Cześć - powiedziała z uśmiechem Rachel. - Przyniosłam ci wodę mineralną z lodem.

- Dzięki - odparł, wyłączając kosiarkę. Wziął od żony plastikowy kubek i wypił łapczywie jego zawartość.

- Wkrótce będzie obiad - oznajmiła.

- Dobra nowina.

- Wstawiłam przed chwilą do piecyka zapiekankę z szynką i żółtym serem. Mam nadzieję, że dopisuje ci apetyt - stwierdziła z uśmiechem.

Reid otarł spoconą twarz i podał żonie pusty kubek.

- Umieram z głodu - odparł, mimo woli pożerając ją wzrokiem. Po chwili dodał, mierząc własną postać krytycznym spojrzeniem: - Wyglądam, jakbym się tarzał w trawie niczym idiota.

- Mogę cię otrzepać - zaproponowała Rachel, rzucając kubek na trawnik. Jej dłonie wolno sunęły w górę po muskularnych udach. - Chyba naprawdę jesteś idiotą - szepnęła, tłumiąc śmiech. Czuła, że Reid znieruchomiał.

Rachel nie zamierzała dać za wygraną. Postanowiła iść za radą Trudy i uwieść własnego męża. Podeszła bliżej, wspięła się na palce i musnęła ustami jego wargi.

- Co ty robisz? - szepnął Reid.

- Pocałowałam cię.

- Jestem brudny i spocony.

Rachel przesunęła dłońmi po wilgotnym torsie i zarzuciła mężowi ramiona na szyję.

- Mniejsza z tym.

Przesunęła czubkiem języka po jego wargach - najpierw nieśmiało, potem trochę pewniej. Objął ją z całej siły i gwałtownie oddał pocałunek. Odchylił do tyłu głowę Rachel i całował zachłannie jej szyję i ramiona. Dotknął językiem małego zagłębienia tuż za uchem, które od dawna go fascynowało. Zdawał sobie sprawę, że powinien wypuścić ją z objęć, nim będzie za późno.

- Rachel... nie kuś mnie.

- Dlaczego? - zapytała, zsuwając w dół elastyczną bluzkę bez ramiączek. Reid jęknął, patrząc na jej biust.

- Dlatego - mruknął, obejmując dłońmi obnażone piersi.

- Nadal nie rozumiem. - Rachel gładziła muskularny tors porośnięty gęstymi włosami.

- Bo nad sobą nie panuję - wykrztusił. Pospiesznie rozsunął suwak szortów żony i wsunął dłoń między jej uda.

- Mnie to nie przeszkadza.

- Chcesz się kochać tu, na trawie?

- Piękne miejsce... - Drżała w objęciach Reida. Zacisnęła palce na jego ramionach.

- Masz rację, skarbie.

Osunęli się na trawnik. Dłoń Reida wsunęła się głębiej między uda żony.

- Tego ci było trzeba?

- Tak... Nie - szepnęła. - To za mało.

Reid znieruchomiał na moment. Potem jego dłoń przesunęła się wolno po nieznacznie zaokrąglonym brzuchu, w którym rosło jego dziecko. Tysiące myśli i uczuć kłębiły się w jego umyśle i sercu. Rachel położyła rękę na jego dłoni.

- Pragnę cię - szepnęła.

- Powiedz mi to jeszcze raz.

Uniosła się na łokciu, przesunęła dłoń w dół po jego torsie, a potem jeszcze niżej. Czuła, że Reid gotów jest kochać się z nią w każdej chwili. Uśmiechnęła się uradowana, że ma nad nim taką władzę.

- Pragnę ciebie. Weź mnie. Tu, natychmiast.

Reid pochylił głowę. Podała mu usta do pocałunku. Śmiałe pieszczoty nie mogły ich obojga zaspokoić. Pospiesznie zrzucili ubrania i przylgnęli do siebie nagimi ciałami. Reid zawahał się na moment.

- Musimy uważać.

- Nie, Reid, wszystko będzie dobrze. Weź mnie. Wszedł w nią zdecydowanie. Opierał się na łokciach, a jego ramiona obejmowały głowę żony, która głaskała go po nagich plecach i pośladkach. Uniosła nogi i splotła je za plecami ukochanego.

- Tak... - westchnęła przeciągle, gdy zaczął się w niej poruszać.

Szybowała wolno ku wielkiej światłości. Pragnęła Reida coraz bardziej, stawała się coraz zachłanniejsza. Uniosła w górę biodra, wychodząc mu na spotkanie. Poruszali się w jednym rytmie.

- Reid... Reid... Reid... - powtarzała jego imię jak magiczne zaklęcie.

- Rachel... nie mogę czekać - szepnął chrapliwie.

- Wiem.

- Rachel... Najmilsza... Rachel...

Gdy wrócili do rzeczywistości, przez chwilę jak w transie patrzyli sobie w oczy. Reid głaskał żonę po policzkach, strzepując delikatnie źdźbła trawy z jej twarzy.

- Rachel...

- Tak?

- Ja...

- Panie James? Jest pan tam? Przywiozłem zamówione narzędzia...

Małżonkowie zerwali się na równe nogi. W pośpiechu naciągnęli szorty. Reid klął półgłosem. Rachel błyskawicznie włożyła bluzkę. Ubrali się w rekordowym tempie. Gdy właściciel sklepu z narzędziami wyłonił się zza żywopłotu, wyglądali całkiem przyzwoicie, chociaż sprawiali wrażenie trochę roztargnionych.

- Widzę, że dobrze trafiłem! - ucieszył się pan McCaffrey i pomachał im ręką na powitanie. Zdjął baseballową czapkę z firmowym napisem i ukłonił się Rachel. - Witam panią. Przywiozłem wszystko, co zamówił mąż. Byłem w okolicy, więc to żadna fatyga. Nie będzie pan musiał jeździć do miasta.

- Jestem panu bardzo wdzięczny - odparł Reid, biorąc paczkę z narzędziami. - Niepotrzebnie zadał pan sobie tyle trudu.

- Dla mnie to żaden kłopot. - Właściciel sklepu uśmiechnął się szeroko. Popatrzył z niepokojem na młodych małżonków. - Używał pan nowej kosiarki?

- Tak... niedawno ją... wyłączyłem - odparł niepewnie Reid.

- Nie powinna tak rozrzucać trawy. Cali jesteście nią obsypani! Muszę zobaczyć, co się z nią dzieje.

Pan McCaffrey oglądał maszynę, szukając usterek. Ponad jego głową Reid popatrzył z uśmiechem na żonę. Rachel przygryzła wargę, próbując opanować chichot.

- Wracam do kuchni. Muszę sprawdzić, co z naszym obiadem.

- Boże, całkiem zapomniałem! - wykrzyknął pan McCaffrey, podnosząc głowę. - Dym wali z okna kuchni! Zajrzałem, przechodząc...

- Moja zapiekanka! - krzyknęła Rachel i pobiegła do domu. Obaj mężczyźni odprowadzili ją wzrokiem.

- Zapiekanka? - spytał podejrzliwie właściciel sklepu.

- Cały obiad w jednym naczyniu.

- Można się tym najeść?

- Raczej nie.

- Moja kobieta też miała trochę problemów, nim pojęła, jak chłopu dogodzić. - Pan McCaffrey ze zrozumieniem pokiwał głową. - Trochę cierpliwości. Pańska żona też się nauczy.

Reid nie odrywał wzroku od Rachel, która biegła do kuchni co sił w nogach.

- Nie ma obawy, drogi panie. To bardzo zdolna dziewczyna.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Państwo James spóźnili się na własne przyjęcie znacznie bardziej, niż wypadało.

- Dzięki Bogu! Nareszcie jesteście! - mruknęła na ich widok zirytowana Charlotte. Goście dobrani starannie przez asystentkę Reida powitali młode małżeństwo gromkimi okrzykami. Spóźnieni gospodarze zrobili furorę.

Gdy weszli do salonu, tłum zaintrygowanych gości natychmiast ruszył w ich kierunku. Charlotte szybko i taktownie ustawiła kolejkę chętnych do powitania młodej pary. Wszyscy patrzyli z ciekawością na wybrankę Reida. Rachel czuła się jak egzotyczna panda sprowadzona do zoo ku uciesze gapiów.

Na domiar złego niemal wszyscy robili dowcipne uwagi na temat horrendalnego spóźnienia gospodarzy. Reid odpowiadał, że utknęli w korku, ale Rachel ciągle się rumieniła. Była przekonana, że goście już wiedzą, czemu młodzi małżonkowie przyjechali tak późno.

Mimo zażenowania, Rachel czuła się wspaniale. Była lekko oszołomiona i dlatego prawie nie zwracała uwagi na otaczający ją tłum. Po nagłym wybuchu namiętności przez cały dzień nieustannie szukali się wzrokiem, świadomi niewygasłego jeszcze pożądania. Zabrakło im czasu, by o tym porozmawiać, lecz oboje zdawali sobie sprawę, że coś się zmieniło w ich związku.

Rachel była uradowana, że mąż przestał jej unikać. Mogła go dotknąć, kiedy miała na to ochotę. Inni uznaliby to za dziecinadę, ale dla niej dzisiejsze przeżycie stanowiło istotny przełom, który szybko oczyścił fatalną atmosferę wiejskiego domu. Co najdziwniejsze, od chwili gdy Rachel przejęła inicjatywę i łamiąc niepisany zakaz, pocałowała Reida, mąż patrzył w nią jak w tęczę i nie szczędził czułości.

Gdy szykowali się do wyjścia, poprosiła go o pomoc w zasunięciu umieszczonego na plecach zamka sukienki. Wystarczyła na to jedna chwila, ale Reid zwlekał, muskając opuszkami palców delikatną skórę żony. Jego dłoń sunęła wolno ku górze, jakby w ogóle się nie spieszyli. Potem złożył czuły pocałunek na karku Rachel, u nasady włosów. Ciepły oddech pieścił jej skórę i przyprawiał o dreszcze. Oboje zapomnieli o suwaku. Reid włożył ręce pod tkaninę i objął nagie piersi.

Rachel oparła się plecami o muskularny tors męża, który przytulił ją mocno. Przylgnęła pośladkami do jego ud. Był podniecony. Słyszała tuż przy uchu namiętny szept. Reid powtarzał raz po raz jej imię, jakby w ten sposób chciał wyrazić swoje najskrytsze pragnienia, które jedynie ona mogła spełnić.

Oboje zapomnieli o rozsądku.

Kochali się przy drzwiach, na stojąco, choć do łóżka mieli zaledwie kilka kroków. Przed kilkoma godzinami w ogrodzie zaspokoili nagłe pożądanie, a mimo to znowu ogarnęło ich szaleństwo namiętności, jakby spotkali się po wielu tygodniach rozłąki.

Rachel musiała potem uprasować zmiętą suknię. Nie starczyło jej czasu na ułożenie włosów. Kilkoma ruchami grzebienia zaczesała je do tyłu i pobiegła do frontowych drzwi. Makijaż zrobiła w samochodzie, przeglądając się w bocznym lusterku. Jazda do Nowego Jorku była ryzykowną przygodą. Auto mknęło, podskakując na wybojach, a Rachel spokojnie malowała rzęsy i usta. Nie była zadowolona ze swego wyglądu, ale w ogóle się tym nie przejmowała.

Spisała na straty swój towarzyski debiut.

Gdy małżonkowie powitali gości i wmieszali się w tłum, Rachel odnalazła Trudy. Była wdzięczna przyjaciółce za dobrą radę. Uwiedzenie męża okazało się doskonałym pomysłem. Po pewnym czasie wymknęły się ukradkiem na górę, do białej sypialni, żeby poplotkować jak dawniej. Trudy uważnie przyglądała się rozpromienionej Rachel. Nagle podniosła rękę i wyciągnęła z rozpuszczonych włosów suchą gałązkę oraz kilka źdźbeł trawy. Nie musiała o nic pytać.

- Cudownie!

- Co cię tak zachwyciło? - Usłyszały znajomy, niski głos. Natychmiast odwróciły się w stronę drzwi. Rachel poczuła dziwną słabość. To uczucie ogarniało ją zawsze na widok Reida.

- Mówiłam, że... Rachel wygląda cudownie w tej sukni.

- Owszem - potwierdził Reid, stając obok żony. Dotknął ręką jej policzka. - Promienieje urodą. Wszyscy to mówią.

Reid nie mógł oderwać spojrzenia od swojej wybranki. Czuł, że robi z siebie idiotę, ale nie mógł nic na to poradzić. Przed chwilą daremnie szukał jej wzrokiem. Ogarnęła go panika. Tak samo jak poprzednim razem... przemknęło mu nagle przez myśl. Przypomniał sobie, jak przemierzał sale zbrojowni, wypatrując tajemniczej brunetki.

Umierał ze strachu na samą myśl, że Rachel mogłaby odejść. Życie bez tej cudownej kobiety stałoby się puste. Egzystencja Reida straciłaby wszelki sens, gdyby nie mógł rozmawiać z żoną, dotykać jej, kochać się z nią. Dzięki Rachel doczeka się wkrótce potomka. Dziecko było dla niego wielką nadzieją i nowym wyzwaniem. Zdawał sobie sprawę, że Rachel nie wie, ile dla niego znaczy, ale nie potrafił jej tego uświadomić. Biznesmen, któremu niestraszne były trudne negocjacje, daremnie próbował znaleźć właściwe słowa, by wyznać żonie, jak bardzo jest mu bliska.

Starał się okazać to inaczej i żywił nadzieję, że Rachel wszystko zrozumie.

Spojrzał w jej szare oczy. Długo patrzył w nie jak urzeczony. Opamiętał się dopiero wówczas, gdy usłyszał dyskretne pokasływanie Trudy. Zdał sobie sprawę, że nie są sami.

- Do zobaczenia w salonie - rzuciła z uśmiechem panna Levin, mrugnęła porozumiewawczo do Rachel i zniknęła za drzwiami.

- Jak się czujesz? - zapytał Reid.

- Doskonale - odparła Rachel.

Pochylił głowę i pocałował ją czule, a zarazem namiętnie.

- Może tu zostaniemy? - zaproponował.

- Lepiej nie... Goście będą nas szukać...

- Nie odważą się...

- Charlotte...

Reid westchnął ciężko.

- Masz rację. Ona nie będzie miała żadnych skrupułów. Cóż robić? Idziemy.

Rachel była zmęczona i uszczęśliwiona zarazem. Przeżycia tego dnia całkiem ją wyczerpały. Po popołudniu Reid był dla niej wyjątkowo czuły. Rozkoszowała się potęgą własnej kobiecości. Wszystko się nagle zmieniło tylko dlatego, że nie kryła przed ukochanym swego pożądania. Uśmiechnęła się tajemniczo. Rada Trudy była na wagę złota.

Wydawało się Rachel, że w jej życiu pojawił się wreszcie promyk nadziei. Była niemal pewna, że związek, który miał im obojgu umożliwić wspólne wychowywanie dziecka, stanie się prawdziwym małżeństwem. Rachel miała nadzieję, że słowa Trudy okażą się prorocze. Może z czasem Reid ją pokocha... Z lękiem uświadomiła sobie, że sama jest w nim zakochana po uszy.

- Masz ochotę na poncz? - Rachel odwróciła się natychmiast. Ujrzała Julesa. Laraby podał jej szklankę z napojem. Rachel była spragniona, ale zawahała się, nim podniosła ją do ust.

- Mam nadzieję, że nie przyszło nikomu do głowy dolać do niego alkoholu. - Uśmiechnęła się do adwokata, który należał do wąskiego grona osób świadomych, jak i dlaczego została żoną Reida.

- Nie ma obawy. To czysty sok owocowy - odparł z uśmiechem Jules. - Sam nalewałem.

- Dzięki. - Rachel śmiało upiła łyk napoju.

- Zawsze do usług - odparł adwokat. - Co myślisz o przyjęciu?

- Wspaniałe. Charlotte stanęła na wysokości zadania.

- Sporo umie załatwić - mruknął Jules - ale ma jedną wadę: nie jest Reidem.

- Co masz na myśli? - zapytała Rachel, spoglądając na niego z uwagą.

- Chyba wyraziłem się jasno. - Jules wzruszył ramionami. - Charlotte jest świetną organizatorką, ale nie wytrzymuje porównania z Reidem Jamesem. Dobrze sobie radzi, ale na dłuższą metę... Powiem tylko, że odejście Reida nie wyjdzie przedsiębiorstwu na dobre.

- To jedynie dłuższy urlop, a nie emerytura - odparła żartobliwie Rachel.

- Tak powiedział Reid, ale obawiam się, że postanowił zrezygnować z pracy. - Jules popatrzył znacząco na Rachel. - Zrobił to dla ciebie.

- Absurd!

- Zgadzam się. Z drugiej strony jednak w rozmowach z Charlotte często powtarzał, że pragnie się wycofać z interesów. Los bywa złośliwy. Wygląda na to, że Reid jest na najlepszej drodze do osiągnięcia tego celu. Im dłużej będzie korzystał z urlopu, tym trudniejszy stanie się jego powrót. Reid James traci wiarygodność... i siłę przebicia.

- Wolałbyś na pewno, aby zachował jedno i drugie, prawda?

- Oczywiście. Podobnie myślą wszyscy, którzy mu dobrze życzą. Reid przyzna nam rację, gdy trochę ochłonie. Zapewne nie uświadamia sobie, ile go może kosztować ta milutka przygoda na łonie natury.

Rachel znieruchomiała. A więc małżeństwo i wychowanie dziecka to dla Julesa jedynie milutka przygoda! Po chwili namysłu odparła:

- Reid jest mądrym i przenikliwym człowiekiem. Bez niczyjej pomocy zbudował własne imperium. Z pewnością będzie potrafił je utrzymać.

- To mi się podoba! Masz rację. - Jules od razu poweselał. Przez chwilę obserwował Reida. - Popatrz na tego faceta. Świetnie się tu bawi. Uwielbia tę atmosferę. Lubi pociągać za sznurki, przekonywać ludzi, panować nad nimi. Na dłuższą metę nie umie się bez tego obejść.

Rachel nie odrywała wzroku od męża. Reid krążył wśród gości, ściskał podane dłonie, z każdym zamieniał parę słów. Jules miał rację. Jego szef był w swoim żywiole. Pełen energii, wesoły, ożywiony - tak samo jak podczas bankietu, na którym go poznała. Mężczyzna strzygący trawnik przy wiejskim domu w Connecticut wydawał się całkiem zwyczajny i mało ambitny w porównaniu z przebojowym człowiekiem interesu, który panował nad tłumem zgromadzonych w salonie gości niczym urodzony przywódca.

Ile czasu potrzeba, by Reida zaczęła nudzić zabawa w życie rodzinne? Czy jego marzenie o spokojnej egzystencji w domu na prowincji przetrwa zimę? A może po prostu zmieni zdanie dopiero po narodzinach potomka? Kiedy nastąpi ta chwila?

- Nim spadnie pierwszy śnieg, Reid będzie miał powyżej uszu rozkosznej sielanki. Wróci do pracy wypoczęty i gotowy do wielkich czynów. - Jules zdawał się czytać w jej myślach. - Oboje wiemy, jaka była umowa. Postanowiliście mieszkać pod jednym dachem do czasu narodzin dziecka.

- Niczego nie podpisaliśmy. - Rachel rzuciła adwokatowi badawcze spojrzenie.

- Mniejsza o dokumenty. - Jules wzruszył ramionami. - Jesteście związani umową ustną w obecności świadka. Byłem przy waszej rozmowie. - Życzliwie poklepał Rachel po ramieniu i dodał ciszej: - Nie martw się. Reid zawsze dotrzymuje słowa. Dał ci przecież do zrozumienia, że dziecko jest dla niego najważniejsze. Oczywiście twoje dobro także leży mu na sercu. Po upływie roku będziesz wolna, jak sobie tego życzyłaś. Pamiętam doskonale, jakie było twoje stanowisko.

- Dzięki... za wyczerpującą informację.

- Gdybyś miała najmniejsze wątpliwości dotyczące swojej sytuacji albo przyszłości dziecka, dzwoń śmiało. Chętnie odpowiem na każde twoje pytanie.

- To miło z twojej strony.

- Drobiazg! Ty i Reid zawsze możecie na mnie liczyć. Nie zapominaj, że byłem świadkiem na waszym ślubie.

Rachel zdobyła się na wymuszony uśmiech, chociaż coś ściskało ją za gardło.

Dziecko jest dla Reida najważniejsze. Tak powiedział Jules.

Nie byli prawdziwym małżeństwem. Nic prócz spodziewanego potomka ich nie łączyło.

Rachel wzięła się w garść. Nie mogła płakać, chociaż czuła łzy pod powiekami. Ręce jej drżały. Objęła dłońmi szklankę i podniosła ją do warg, udając, że pije sok.

- Wzbudziłaś ogólny zachwyt! - usłyszała głos uradowanej Charlotte.

- Naprawdę?

- Zapewniam cię, że tak! Co się stało?

- Nic. - Rachel westchnęła głęboko. - Zupełnie nic. Wspaniałe przyjęcie, Charlotte. Doskonale wszystko zorganizowałaś. Chciałam ci podziękować.

- Naprawdę dobrze się czujesz? - Asystentka Reida patrzyła na nią badawczo. - Nie jest ci słabo?

- Poza zmęczeniem nic mi nie dolega.

- Goście niedługo zaczną się rozchodzić. To już koniec przyjęcia. Wystarczy, że wyjdzie parę osób, a reszta pójdzie za ich przykładem: Zostaniecie tu na noc, czy wrócicie do Connecticut?

- Nie mam pojęcia - odparła Rachel. - Wolałabym pojechać do domu, ale wszystko zależy od mojego męża. To on decyduje.

- Dokąd chcesz jechać? - zapytał Reid obejmując żonę w talii. Rachel znieruchomiała.

- Do domu.

- Dziś wieczorem?

- Chyba nie masz nic przeciwko temu.

- Wolałbym zostać.

- A ja nie.

- Zapomniałem. - Reid wzruszył ramionami i z pogodnym uśmiechem wyjaśnił Charlotte: - Moja żona nie znosi białej sypialni. Zgoda. Mam dziś tyle energii, że bez trudu zawiozę nas oboje do domu.

- Wygląda na to, że mógłbyś nawet góry przenosić - odparła z uśmiechem Charlotte.

- Chyba masz rację. Jestem dziś królem życia!

- Goście zbierają się do wyjścia. Muszę ich pożegnać. Przepraszam.

Bankiet się zakończył. Rachel została wprowadzona do eleganckiego towarzystwa, które było nią zachwycone. Nie czuła jednak zadowolenia, tylko pustkę. Dano jej do wyraźnie do zrozumienia, że nie spełni się jej ukrywane w głębi serca marzenie.

Rachel była milcząca. Dopiero gdy wsiedli do auta, Reid zrozumiał, że stało się coś złego. W sypialni wyglądała na szczęśliwą i pełną nadziei. Potem nagle spochmurniała. Czuł wyraźnie jej niechęć. Umiał rozpoznawać nastroje żony. Słodka, łagodna, kochająca Rachel zniknęła jak sen. Obok Reida siedziała osoba chłodna, opanowana i pełna rezerwy. Skąd ta zmiana?

- Czujesz się zmęczona, kochanie? - zapytał cicho.

- Jesteśmy sami, Reid. Nie musisz udawać. Zrobiłam, co do mnie należało. Zagrałam z powodzeniem rolę szczęśliwej pani James.

- Nie wiem, o czym mówisz, Rachel. Co się stało dziś wieczorem?

- Powiedzmy, że jedna z twoich dawnych przyjaciółek otworzyła mi oczy - skłamała Rachel i zacisnęła usta.

Reid nie odpowiedział. Zerknął ukradkiem na żonę, a potem skupił się na prowadzeniu auta. Był przekonany, że Rachel coś przed nim ukrywa. Znów się mu wymykała; bardzo go to bolało. Czy, mówiąc o zagraniu roli żony, chciała mu tylko dokuczyć? A może naprawdę tak myśli? Kpiła z niego, ale tak objawia się czasami niepewność i cierpienie. Znał to z własnego doświadczenia.

Ubolewał nad własną naiwnością. Puszył się dziś niczym paw. Z dumą przedstawiał znajomym uroczą żonę, a tymczasem ona najwyraźniej chciała tylko wypełnić podjęte wcześniej zobowiązania i wreszcie odzyskać wolność.

Kochała się z nim dzisiaj. Sama do niego przyszła. I cóż? Nie warto przypisywać takim faktom nazbyt wielkiego znaczenia, przestrzegł samego siebie. Zdarzało mu się uwodzić kobiety, by osiągnąć pewien cel. Świadomie udawał wówczas, że odczuwa coś więcej niż tylko pożądanie.

Zrobiło mu się ciężko na sercu. Był przygnębiony świadomością, że Rachel zapewne nic do niego nie czuje. Jej zdaniem mąż powinien wypełniać określone funkcje: być ojcem ich dziecka, opiekunem, żywicielem.

Czas pozbyć się złudzeń. Bądź realistą, Reid. Dostałeś wszystko, o co prosiłeś. Rachel wyszła za ciebie. Będziesz uczestniczył w wychowaniu dziecka. Nie żądaj zbyt wiele. Nie proś o więcej. Jak zawsze... spotka cię rozczarowanie.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Przepowiednia Julesa zaczęła się sprawdzać, gdy z końcem listopada spadł pierwszy śnieg. Reid znudził się pielęgnowaniem trawnika. Zaczął jeździć do Nowego Jorku - początkowo raz w tygodniu. Około Bożego Narodzenia spędzał już w mieście dwa dni. Po Nowym Roku wyjeżdżał regularnie w poniedziałki, środy i piątki.

Dziecko rozwijało się. Rachel z niesmakiem patrzyła na obszerne ciuchy, które z konieczności musiała teraz nosić. Co miesiąc odwiedzała lekarza. Badanie ultrasonograficzne wykazało, że maleństwo jest zdrowe. Lekarz nie zdołał natomiast określić jego płci. Rodzice w ogóle się tym nie przejęli.

W lutym Rachel zaczęła urządzać pokój dziecinny. Do tej pory kpiła sobie z przyszłych matek, które z zapałem mościły dla potomstwa wygodne gniazdko. Teraz sama uległa tej samej potrzebie. Była stałą klientką paru sklepów z artykułami dziecięcymi. Polubiła mieszkańców pobliskiego miasteczka. Wyglądała na szczęśliwą mężatkę i zachowywała się tak, jak na panią domu przystało. Gdyby nie to, że jej mąż sypiał w odległym pokoju po drugiej stronie korytarza, czułaby się jak prawdziwa żona. Reid twierdził, że nie chce zakłócać jej spokoju, co byłoby nieuniknione, skoro zwykle pracował do późnej nocy. Komputer zainstalowany w jego sypialni był połączony z urządzeniami elektronicznymi w nowojorskim biurze. Reid mógł kontrolować wszystko, co działo się w jego firmie.

Od dnia bankietu w miejskim apartamencie Reid ani razu nie odwiedził sypialni żony. Rachel wmawiała sobie, że przyszły ojciec troszczy się po prostu o zdrowie matki swego potomka, ale w głębi ducha zdawała sobie sprawę z tego, że prawda jest inna. Podczas ostatniej wizyty lekarz wyraźnie podkreślił, że nic nie stoi na przeszkodzie, by nadal się kochali, jeśli mają na to ochotę.

Rachel wiedziała, że mąż coraz bardziej odsuwa się od niej, jakby przeczuwał, że narodziny dziecka mogą wiele zmienić w ich życiu. Nie mogła sobie darować, że pochopnie zaproponowała, by na próbę spędzili pod jednym dachem tylko rok. Ilekroć próbowała do tego wrócić, Reid bagatelizował sprawę i zmieniał temat.

Podczas weselnego przyjęcia twierdził, że pragnie cieszyć się życiem. Rachel nie sądziła, że tak to będzie wyglądać. Zaczynała ją nużyć ta ponura egzystencja. Z obawą myślała, jak będzie wyglądać ich wspólne życie po narodzinach dziecka. Reid najwyraźniej walczył ze sobą, z nią, z uczuciem, które zakiełkowało w ich sercach.

Była przygnębiona, bo nie potrafiła do niego dotrzeć. Zastanawiała się ciągle, jak pokonać lęk i nieufność męża. Pragnęła być mu bliska i potrzebowała jego bliskości. Nie chciała pozostać jedynie matką ich dziecka.

W końcu znalazła sposobność, by przełamać opory Reida. Pewnego niedzielnego poranka zeszli do salonu i, usadowieni wygodnie w fotelach, czytali poranne gazety. Nagle dziecko zaczęło kopać. Rachel położyła dłoń na brzuchu i zaczęła go delikatnie masować.

- Reid...

- Słucham? - odparł, podnosząc oczy znad gazety.

- Podejdź tu.

- Źle się czujesz? - Reid przeskoczył przez niski stolik i pochylił się nad żoną, która potrząsnęła głową.

- Nie - powiedziała, biorąc go za rękę. Położyła ją sobie na brzuchu. - Poczekaj.

Maleństwo zdawało się wyczuwać bliskość ojca, który od razu poczuł energiczne szturchnięcie.

- Boże...

Rachel uśmiechnęła się radośnie.

- Często kopie?

- Owszem - przytaknęła kiwając głową. - Zazwyczaj wówczas, gdy ciebie przy mnie nie ma.

Reid udał, że nie rozumie łagodnej wymówki, choć wiedział, że na nią zasługuje. Rachel nie powinna się dowiedzieć, czemu ostatnio znikał z domu. Sprawy firmy mało go obchodziły.

Próbował uciec przed uczuciami, jakie dla niej żywił.

Wkrótce nadejdzie czas porodu. Rachel będzie musiała zdecydować, czy chce z nim zostać, czy woli odejść. Od dnia pamiętnego bankietu ich kontakty cechowała chłodna uprzejmość. Znowu oddalili się od siebie - przede wszystkim z jego winy. Chwilami odnosił wrażenie, że Rachel wcale nie zamierza go opuścić... ale nie był tego pewny. Zdawał sobie sprawę, że wszystko psuje, i próbował się zmienić. Daremnie. Zawsze tak reagował. Miał nadzieję, że przy Rachel pozbędzie się chłodu i nieufności, ale był nadmiernym optymistą. Przyzwyczajenia okazały się zbyt silne. Ilekroć był z kimś związany, zaczynały go dręczyć wątpliwości. Na nic się nie zdały mądre rady doświadczonych terapeutów. Reid nadal nie umiał przywiązać się na dobre i złe, zaufać bezgranicznie drugiemu człowiekowi... kochać z całego serca.

Rachel była mu ogromnie bliska. Przez krótki czas miał wrażenie, że pokonał dawne uprzedzenia, lecz strach znowu go paraliżował i kazał zwątpić w sens owych starań. Reid odwołał się do rozsądku i stłumił uczucia, posłuszny bezlitosnej logice.

Chroń samego siebie, powtarzał w duchu. Ona z tobą nie zostanie. Wkrótce cię zostawi. Tak samo jak inni.

W głębi ducha marzył jednak, by los dał mu niezbędne gwarancje. Miał nadzieję, że Rachel udowodni ponad wszelką wątpliwość, iż należy do niego ciałem i duszą. Chciał, by tak było zawsze. Pragnął owej pewności, chociaż sam nie umiał jej dać.

Był na siebie wściekły, ponieważ nie potrafił zwyciężyć własnych uprzedzeń i słabości. Ogarnęła go straszliwa tęsknota. Zacisnął zęby. Było mu ciężko na sercu.

Ukląkł na podłodze przed żoną. Miał dość tej udręki.

Rachel odsunęła delikatnie jego dłoń i zaczęła masować brzuch w miejscu, gdzie kopnęło ją maleństwo.

- Spróbuj sam. Czasami na to reaguje.

Przez kilka chwil Reid w skupieniu muskał opuszkami palców delikatną skórę. Omal nie odskoczył, gdy dziecko szturchnęło jego dłoń, aż zafalowały mięśnie wydatnego brzucha.

- Mała się obraca - szepnęła z przejęciem Rachel.

- To dziewczynka? - zapytał cicho Reid.

- Chyba tak.

- Skąd wiesz?

- Nie mam pojęcia. Po prostu czuję. Jesteś zły?

- Skądże!

Podniósł oczy na Rachel. Była uśmiechnięta, rozradowana, promienna. Poczuł ogromne wzruszenie. Nie mógł wykrztusić ani słowa. Jego serce było jak otwarta rana, gdy klęczał przed żoną, gotowy przyjąć wszystko, co zechce mu ofiarować.

Rachel patrzyła na niego rozkochanym wzrokiem.

Pogłaskała męża po policzku. Łzy stanęły mu w oczach. Na ich widok serce zabiło jej mocno. Miała wrażenie, że lada chwila wyskoczy z piersi. Delikatnie wodziła palcami po mokrych od łez policzkach, a potem odgarnęła kosmyk włosów wiecznie opadający na czoło.

- Reid... - szepnęła łagodnie.

Stracił głowę słysząc, jak Rachel wypowiada jego imię. Uczucia wzięły górę i porwały go niczym letni wiatr. Podniósł się z klęczek, oparł ręce na fotelu i pochylił się nad żoną.

Rachel znieruchomiała, czując na sobie spojrzenie szmaragdowych oczu. Nadzieja obudziła się w jej sercu. Miała wrażenie, że nawet Reid słyszy jego kołatanie.

Proszę, proszę... błagała w duchu, patrząc mu w oczy, pocałuj mnie. Oboje tego pragniemy.

Reid usłuchał jej niemego błagania. Pochylił głowę i musnął wargami rozchylone usta. Łagodna pieszczota natychmiast rozpaliła w nim pożądanie, które wybuchło jak płomień tłumiony zbyt długo. Reid jęknął. Uległ namiętności, nie zważając na głos rozsądku, który uparcie nakazywał mu ostrożność.

Tylko jeden pocałunek... jeszcze chwila. Zaraz wypuści Rachel z objęć...

Nie mógł się powstrzymać. Całował żonę zachłannie. Rozsunął poły jej szlafroka. Jego usta i dłonie sunęły coraz niżej. Pragnął Rachel. Czuł, że i ona go pożąda. Nie umiał wprawdzie bez reszty poddać się namiętnościom, posiąść Rachel i oddać całego siebie, ale mógł dać rozkosz tej cudownej kobiecie.

Popatrzył żonie w oczy. Rachel zwilżyła wargi koniuszkiem języka. Mąciło mu się w głowie. Pożądała go! Tęskniła za nim! Był w siódmym niebie widząc, że podobnie jak on jest całkiem owładnięta namiętnością. Nikt go dotąd tak nie pragnął.

Ukląkł i nie odrywając wzroku od zdziwionych szarych oczu żony, położył ręce na jej biodrach. Zrozumiała, co chce zrobić, i próbowała się odsunąć. Delikatnie pogłaskał jej uda.

- Pozwól mi.

- Reid, ja...

- Rachel, proszę.

Jedno krótkie słowo złamało jej opór. Reid nigdy jej o nic nie prosił, nie błagał, niczego od niej nie chciał. Skoro zrobił to w owej chwili, nie powinna się bronić. Powoli osunęła się na oparcie fotela.

- Zamknij oczy - usłyszała cichy szept. - Odpręż się. To bardzo przyjemne. - Poczuła na udach jego oddech. Już się nie broniła. Chłonęła każde jego dotknięcie, każdą pieszczotę. Zapomniała o całym świecie. Straciła poczucie czasu.

- Jesteś piękna - usłyszała głos Reida. - Tak bardzo cię pragnę.

- Możemy... - szepnęła pochylając się nad nim.

- Nie - przerwał.

- Lekarz powiedział...

- Ja nie mogę.

Odsunął się, wstał i odszedł w drugi kąt pokoju. Rachel otuliła się szlafrokiem i usiadła wyprostowana w fotelu.

- Dlaczego? Wytłumacz mi.

- To dla mnie ryzykowne.

Rachel przymknęła powieki. Długo nie otwierała oczu. Postanowiła, że nie będzie go o nic prosić. Wyszłaby na idiotkę. Skoro Reid nie chce się z nią kochać i pragnie tylko zaspokoić udręczoną pożądaniem kobietę, nie ma sensu go do czegokolwiek zmuszać.

- Sądzisz, że kochać się ze mną to zbyt wielkie ryzyko dla twej równowagi ducha, prawda? - zapytała ironicznie. Reid odwrócił się od niej. - Przyznaj wreszcie, że nie chodzi tu wcale o seks.

- Chciałem dać ci rozkosz. Sądziłem, że tego pragniesz.

- Dzięki za przysługę, ale to za mało. Chcę cię mieć i oddać ci się zarazem. Chcę się z tobą kochać. To bardzo ważne.

- Pragnęłaś rozkoszy. Dałem ci ją.

- Nie. Najważniejsza jest miłość. - Rachel odetchnęła głęboko. - Kocham cię.

- Nie mów tak. - Reid był wstrząśnięty.

- Czemu?

- To nieprawda.

- Mówię to, co czuję. Dlaczego nie możesz mi zaufać? Chciałeś, żebym ci uwierzyła. Zdobyłam się na to. Zostałam twoją żoną, zdecydowałam się na przeprowadzkę do tego domu. Czy nie możesz odpłacić własnej żonie podobnym zaufaniem?

Reid nie odpowiedział. Odwrócił się i pokręcił tylko głową. Nie mógł się na to zgodzić, nie potrafił zaakceptować jej argumentów.

- Trudno ci mnie rozumieć, prawda? - zapytała Rachel. - Ja z kolei nie jestem w stanie pojąć twoich obaw.

- Wcale tego nie oczekuję.

- Spróbuj mi wytłumaczyć, o co chodzi - poprosiła, nie odrywając od niego wzroku.

Reid unikał jej spojrzenia. Szare oczy błagały go o dar, którego nie był w stanie ofiarować. Jako człowiek naznaczony piętnem cierpienia nie był zdolny spełnić owej prośby.

- To dla mnie zbyt trudne. Jest we mnie... skaza. Nie potrafię dać ci tego, czego pragniesz.

- Chcesz powiedzieć, że nie jesteś w stanie nikogo pokochać? Moim zdaniem zbyt wiele myślisz o nieszczęśliwym dzieciństwie. Nie wierzę ci, Reid. Chcę ci pomóc. Zaufaj mi.

Nie odpowiedział. Potrząsnął tylko głową i ruszył ku schodom. Po chwili trzasnęły głośno drzwi jego sypialni. Mały pokój w końcu korytarza od pewnego czasu był dla Reida schronieniem... kryjówką. Rachel westchnęła głęboko. Poczuła ogromne zmęczenie. Daremnie usiłowała przeszkodzić mężowi, który bez litości dręczył samego siebie.

Była wyczerpana. Z wolna traciła nadzieję. Pochyliła głowę i wybuchnęła płaczem.

Reid spacerował nerwowo po niewielkiej sypialni. Był wzburzony. Chwycił ołówek i zacisnął na nim zęby. Nie palił od sześciu miesięcy, ale chwilami miał wielką ochotę sięgnąć po papierosa. Z rozpaczą myślał, że żadna kobieta nie była mu tak bliska jak Rachel. Przy niej zaczął rozumieć, czym jest miłość. Był prawie pewny, że zakochał się w swojej ślicznej żonie.

Ty idioto, powtarzał sobie w duchu, wróć do salonu, powiedz to Rachel, a potem idź z nią do łóżka.

Musiałby wiele zaryzykować. Z drugiej strony w interesach zawsze kusił los i nie znał lęku. Dlaczego w życiu prywatnym zachowywał się jak tchórz? Czemu zwodził Rachel...

Tak dłużej być nie może. Trzeba podjąć jakąś decyzję. Prosiła, by jej zaufał, i miała rację. Uwierzyła mu, zgodziła się na małżeństwo i przeprowadzkę. Zrobiła wszystko, o co prosił - dla dobra ich związku. A jednak do tej pory nie potrafił całkiem zaufać żonie i nie chciał wyznać całej prawdy o swoim życiu.

Czy miał wybór? Zrób to, człowieku, skarcił się w duchu. Wyznaj jej wszystko. Dość wahania! Nie ukrywaj niczego. Powiedz jej o wszystkich swoich życiowych klęskach i pomyłkach. Rachel to zrozumie albo postanowi odejść.

Teraz albo nigdy, pomyślał idąc ku drzwiom.

- Mówiłaś serio?

Rachel drgnęła gwałtownie, słysząc głos męża. Serce waliło jej jak młotem.

- Proszę? - wyjąkała, odwracając głowę. Wytarła dłonią łzy na policzkach.

- Pytałem, czy naprawdę chcesz mnie zrozumieć.

- Tak. Mówiłam poważnie - oznajmiła stanowczo, choć nie była pewna, o co mu chodzi.

- W takim razie... Zabieram cię na przejażdżkę, zgoda?

- Dokąd jedziemy?

- To będzie długa podróż. Możesz się na nią zdobyć?

- Tak. Chętnie wyrwę się z domu na jakiś czas.

- Doskonale. Wyprowadzę samochód.

- Jesteśmy na miejscu - oznajmił Reid.

Rachel ocknęła się z drzemki, usiadła prosto i zerknęła na samochodowy zegar. Jechali ponad dwie godziny. Przetarła oczy i wyjrzała przez okno. Okolica była pagórkowata. Stali przed dużym, nieco zniszczonym budynkiem w wiktoriańskim stylu. W pobliżu nie było innych domów. Wokół rosły sosny i bujna trawa widoczna spod śniegu.

Przyjechali do klasztoru.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Gdy zapukali do klasztornej furty, otworzyła im zakonnica w skromnym ciemnym welonie obwiedzionym szeroką białą lamówką z wykrochmalonej lnianej tkaniny. Miała na sobie granatowy habit, szary fartuch i solidne półbuty.

- Synku! Jaka miła niespodzianka! - Niemłoda zakonnica była wyjątkowo energiczna jak na swój wiek. Chwyciła Reida za ręce i wciągnęła do sporego przedsionka.

- Siostro Konstancjo! Proszę zobaczyć, kto nas odwiedził, - zawołała. Do korytarza wbiegła zakonnica w identycznym habicie.

- Co się stało, siostro Małgorzato? Nie do wiary! Toż to nasz drogi podopieczny!

- Witajcie, siostrzyczki. - Reid ucałował obie zakonnice. - Co u was słychać?

- Wszystko w porządku.

- Siostro Małgorzato, siostro Konstancjo, oto... - zaczął, obejmując ramieniem Rachel... - moja żona.

- Żona! - zawołały jednocześnie obie zakonnice. - Bogu niech będą dzięki!

- Podejrzewałyście, że nigdy się nie ożenię, zgadłem? Siostrzyczki zgodnie pokiwały głowami i podeszły do Rachel, biorąc ją za ręce.

- Witaj, kochanie - powiedziała furtianka. - Twoja wizyta to dla nas wielka radość.

- Och, Małgorzato, popatrz! Będzie i dziecko!

Zakonnice spojrzały na siebie porozumiewawczo i skinęły głowami. Najwyraźniej rozumiały więcej, niż chciały powiedzieć. Spoglądały z czułością na żonę swego wychowanka.

- Bardzo się cieszę, że tu przyjechałam - odparła cicho uradowana Rachel. Gorączkowo szukała właściwych słów. Reid przyszedł jej z pomocą.

- Drogie siostrzyczki, nakarmcie głodnego.

- Ten chłopak nigdy się nie zmieni - stwierdziła z westchnieniem siostra Konstancja. - Biegnę do kuchni.

Siostra Małgorzata zaprowadziła gości do rozmównicy. Małżonkowie popatrzyli sobie w oczy. Reid lękał się, że Rachel okaże mu litość. Nie pragnął współczucia - zwłaszcza od niej. Chciał, by spojrzała na niego z miłością i zrozumieniem.

- Dawno u was nie byłem - powiedział. - Chwilami mam wrażenie, że tutaj czas stoi w miejscu.

- Przecież wiesz, mój chłopcze, że stronimy od świata i jego nowinek - odparła siostra Małgorzata i zwróciła się do Rachel. - Mieszkamy w tym domu od siedmiu lat. Reid nam go podarował. Nasz kanadyjski klasztor spalił się doszczętnie. Jesteśmy ubogim zakonem. Nie stać nas było na odbudowę dawnej siedziby. Groziło nam rozproszenie po rozmaitych domach zakonnych, ale Reid do tego nie dopuścił. Kupił budynek, w którym osiadło nasze zgromadzenie. Okazał nam wiele serca.

- Nie wiedziałam - odparła cicho Rachel. Zastanawiała się, co jeszcze usłyszy o mężu podczas odwiedzin w klasztorze. Jeśli Reid zamierzał ujawnić przed nią jaśniejszą stronę własnej natury, z pewnością był na najlepszej drodze.

Do rozmównicy weszła siostra Konstancja. Przyniosła gościom małą przekąskę.

- Reid był strasznym urwisem - oznajmiła żartobliwie, sadowiąc się w fotelu naprzeciwko Rachel. - Ciągle psocił. Zakradał się, na przykład, do zakrystii i chował księdzu Walshowi szaty liturgiczne. Oj, miałyśmy z nim krzyż pański.

- Z drugiej strony jednak był wyjątkowo miłym, dobrym i urodziwym chłopcem - wtrąciła siostra Małgorzata. Z uśmiechem pogłaskała dłoń wychowanka.

- To dziwne, że nie został adoptowany - stwierdziła Rachel, popijając herbatę. Siostra Małgorzata niespodziewanie spoważniała, odwróciła wzrok i zacisnęła pięści. Zapadło niezręczne milczenie. Rachel poczuła się zakłopotana. - Przepraszam, chyba nie powinnam była poruszać tego tematu.

- Wręcz przeciwnie, Rachel. To bardzo dobre pytanie - powiedział Reid ze smutnym uśmiechem. - Jako mały chłopiec sam wiele razy je sobie zadawałem. Inne dzieci szybko znajdowały nowe rodziny. Siostrzyczki próbowały mnie jakoś pocieszyć. Twierdziły, że muszę pozostać w klasztorze, bo jestem niezwykłym i wyjątkowo obiecującym dzieckiem. - Rachel patrzyła na męża szeroko otwartymi oczyma. Nic z tego nie rozumiała. - Wyjaśnienie jest bardzo proste. Ksiądz Walsh dostawał od rodziny mojej matki znaczne sumy, które pozwalały utrzymać sierociniec. Gdybym został adoptowany, ofiary przestałyby napływać. W naszym domu zapanowałby niedostatek. Może trzeba by go zamknąć. Ksiądz uznał, że dla dobra bliźnich muszę pozostać u sióstr.

- Podjął decyzję nie pytając nas o zdanie, a śluby zakonne nakładają na nas obowiązek posłuszeństwa - dodała ze smutkiem siostra Małgorzata.

Zapadło milczenie.

- Chciałbym cię komuś przedstawić - odezwał się w końcu Reid, spoglądając z czułością na żonę. Popatrzył na zakonnice: - Możemy tam iść?

Siostry pokiwały głowami. Reid wziął Rachel za rękę. Weszli po schodach i stanęli przed drzwiami jednej z cel.

- Komu zamierzasz mnie przedstawić?

- Kobiecie, która mnie wychowała. To siostra Teresa. Jest bardzo chora. Ostatnio przeżyła wylew i dlatego nie wolno jej opuszczać łóżka. Chciałbym, abyś ją poznała. Jest mi bliska niczym prawdziwa matka.

- Nie czujesz się zmęczony tą wizytą? - zapytała troskliwie Rachel, kładąc dłoń na ramieniu męża. Popatrzyła w jego zielone oczy, świadoma, że odwiedziny w klasztorze u dawnych opiekunek są dla Reida wielkim przeżyciem.

- Trudno stawić czoło wspomnieniom - przyznał, biorąc żonę za rękę. - Pamiętasz, jak się czułaś po powrocie do ojca? - Rachel skinęła głową. - A zatem wiesz, co przeżywam. To prawda, jestem bardzo przejęty, lecz zarazem kamień spadł mi z serca. Dawno powinienem to zrobić.

- Mówisz o wizycie w klasztorze?

- Raczej o potrzebie zwierzeń.

- Nikomu o tym nie mówiłeś?

- Jedynie ty znasz prawdę.

Pod wpływem nagłego impulsu Rachel przytuliła się do męża.

- Och, skarbie... Tak mi z tobą dobrze - szepnął, gładząc ją po włosach.

Trzymając się za ręce, weszli do celi wiekowej zakonnicy. Było to niewielkie, jasne, skromnie umeblowane pomieszczenie: wygodne łóżko, mały stolik, a na nim... fotografia Reida.

Siostra Teresa popatrzyła na stojącego w drzwiach gościa. Jej twarz z wolna rozjaśnił promienny uśmiech.

- James...

- Tak, to ja. - Reid pochylił się i ucałował policzek chorej. - Jak się siostra czuje?

- Jestem szczęśliwa, że cię widzę.

- Dzień dobry, siostro Tereso - powiedziała cicho Rachel. Podeszła bliżej.

- To moja żona.

- Och, James. Moje modły zostały wysłuchane. Co ja widzę! I dziecko w drodze! - Przeżegnała się i szeptem odmówiła dziękczynną modlitwę. Po chwili dodała z uśmiechem: - Nie umiem wyrazić, jak bardzo się cieszę. Mój wychowanek był dobrym, kochającym chłopcem. Potem zamknął się w sobie. Cieszę się, że odnalazł właściwą drogę.

Reid zorientował się, że chora jest zmęczona rozmową.

- Niech siostra teraz odpocznie. Na nas już pora - oznajmił, żegnając się serdecznie z zakonnicą. - Wkrótce zjawimy się tu z maleństwem.

- Trzymam cię za słowo, James - odparła słabym głosem siostra Teresa. Pobłogosławiła małżonków, nim wyszli. Rachel była wzruszona tym spotkaniem.

- James? Dlaczego ona tak cię nazywa?

- Reid to panieńskie nazwisko mojej matki. Ksiądz Walsh przez długie lata mówił o mnie: ten mały Reid. Siostra Teresa zirytowała się w końcu. Powiedziała, że to świętokradztwo, by chłopiec nie miał chrześcijańskiego imienia, i wzięła sprawy w swoje ręce.

- Kiedy zacząłeś domyślać się prawdy o swoim pochodzeniu?

- Miałem wówczas szesnaście lat.

- To musiało być dla ciebie okropne przeżycie.

- Chyba poznałaś już dość ponurych szczegółów z mojej biografii - stwierdził ze smutnym uśmiechem Reid. Przytulił żonę i pocałował ją w skroń.

- O tobie mogę rozmawiać godzinami - wyznała, obejmując męża i tuląc się do niego.

Reid pochylił głowę i pocałował żonę, która natychmiast rozchyliła wargi. Niewinny pocałunek zamienił się w namiętną pieszczotę. W ten sposób zapewnili się bez słów o wzajemnej miłości, tęsknocie i zrozumieniu. Reid wsunął palce w ciemne włosy i objął dłońmi głowę żony. Po chwili niechętnie oderwał wargi od jej ust.

- Czas się opamiętać - mruknął z uśmiechem. - Nie wypada ulegać namiętnościom w takim miejscu.

- A więc jedźmy do domu - odparła Rachel. - Nie powinniśmy gorszyć siostrzyczek.

Reid mocno ucałował żonę.

W tej samej chwili do korytarza wbiegła zaaferowana siostra Konstancja. Goście pożegnali się z nią bardzo serdecznie. Furtianka Małgorzata odprowadziła ich do auta.

- Uważajcie na siebie, kochani - prosiła, pomagając Rachel zająć miejsce. - Przyjedźcie do nas z dzieckiem!

Rachel i Reid pomachali jej na pożegnanie i ruszyli w drogę powrotną.

- Dziękuję, że mnie tu przywiozłeś - powiedziała cicho Rachel, gdy wyjechali na główną drogę.

- Czy to miejsce i jego mieszkanki nie wydały ci się dziwne?

- Skądże! Siostrzyczki są cudowne!

- W latach dzieciństwa nie przyszłoby mi do głowy, że można je tak określić - powiedział Reid, wybuchając śmiechem. - Bywają twarde jak skała.

- Chyba wyszło ci to na dobre. Wychowały cię na porządnego człowieka.

- Przyznaję, że wiele dla mnie zrobiły - odparł, zerkając na żonę.

- Mają się czym pochwalić - mruknęła Rachel, kładąc głowę na jego ramieniu.

Długo milczeli. Auto sunęło po gładkiej drodze.

- Chciałabym poznać dalszy ciąg twojej historii.

- To smutna i ponura opowieść.

- Mimo to chciałabym ją usłyszeć.

- Gdy miałem szesnaście lat, poszperałem ukradkiem w kartotece księdza Walsha. Znalazłem moje świadectwo urodzenia i odkryłem, że wcale nie jestem podrzutkiem ani nieślubnym dzieckiem. Moja matka nazywała się Joan Reid i pochodziła z bogatej kanadyjskiej rodziny o anglosaskich tradycjach. Ojciec to Xawier Monserrat, bardzo zamożny potomek francuskich osadników. Domyślasz się pewnie, że obie rodziny nie utrzymywały kontaktów, jak to zwykle bywa z Kanadyjczykami różniących się pochodzeniem. Moi rodzice wprawdzie się pobrali, ale małżeństwo zostało unieważnione.

- Po twoich narodzinach?

- Dokumenty podpisano, zanim ktokolwiek wiedział, że zostałem poczęty. Małżeństwo trwało zaledwie pięć dni.

- Nic z tego nie rozumiem.

- Ze mną było tak samo, póki nie odwiedziłem matki. Czasami żałuję, że się z nią spotkałem. Joan Reid powtórnie wyszła za mąż, urodziła dzieci. Stała się godną szacunku matroną i okropną snobką, podobną do innych kobiet z wielkiego świata. Nie chciała wracać do skandalu sprzed lat. Kazała mi się wynosić i nigdy nie wracać.

- Jak mogła tak rozmawiać z własnym synem?

- Dla niej byłem nikim. Urodziła dziecko, bo takie było życzenie rodziców, ludzi bogatych i władczych. Miała wówczas piętnaście lat. Mój ojciec był od niej niewiele starszy. Marzyła im się romantyczna ucieczka i ślub jak z awanturniczej powieści. Obie rodziny nie chciały tego mariażu. Inaczej wyobrażały sobie przyszłość nastolatków. Minęło kilka dni i para smarkaczy poszła po rozum do głowy. Zmienili zdanie. Byli zepsuci i samolubni, a żądzę wzięli za głębokie uczucie. Nie protestowali, gdy staraniem rodziców małżeństwo zostało unieważnione.

- Kontaktowałeś się z ojcem?

- Tak. Nie miał pojęcia o moim istnieniu. Pojechałem do niego wkrótce po nieudanym spotkaniu z matką. Skwitował moje rewelacje wybuchem śmiechu. Twierdził, że nie może być moim ojcem, bo sypiając z Joan, zawsze używał prezerwatywy. W tamtych latach trudno było udowodnić ojcostwo za pomocą testów medycznych. Musiałem uznać argumenty ojca i położyć uszy po sobie. Nie było mi łatwo. Wściekałem się na cały świat. Zwymyślałem księdza Walsha i uciekłem z sierocińca. Urabiałem sobie ręce po łokcie, by zarobić na utrzymanie. W końcu dostałem pracę w małej firmie, której właściciel bardzo mnie polubił. Gdy przeszedł na emeryturę, zacząłem nią kierować. Zaciągnąłem kredyt i wykupiłem przedsiębiorstwo. Podjąłem wielkie ryzyko. Wkrótce sprzedałem firmę. Była warta dwa razy więcej niż na początku mojej działalności. Ciąg dalszy znasz.

Reid długo milczał. Rachel dotknęła jego ramienia.

- Spójrzmy prawdzie w oczy, Reid. Twoi rodzice to ludzie podli i słabi. Popełnili wielki błąd, wyrzekając się ciebie. Sądzę, że w końcu to pojęli.

- Może. Nie wiem. Liczy się jedynie to, że mnie nie chcieli.

- Zatrzymaj auto - rzuciła niespodziewanie Rachel.

- Proszę?

- Zatrzymaj je natychmiast - powtórzyła z irytacją. Reid posłusznie zjechał na pobocze.

- Co się stało?

- Niech ich diabli wezmą! - mruknęła Rachel, dotykając ręką policzka swego męża. - Ja ciebie chcę.

Pochyliła się i pocałowała Reida, który oddał jej pocałunek z żarem, jakiego oczekiwała. Gdy oderwał usta od jej warg, popatrzyła w jego zielone oczy. Jej serce wyrywało się do ukochanego.

- Ja ciebie chcę, Reid - powtórzyła. - Bardzo.

Gdy wrócili do domu, udowodniła mu to ponad wszelką wątpliwość.

Dziecko urodziło się pod koniec marca, w słoneczny wiosenny dzień. Córka państwa James otrzymała dwa imiona: Emily - po matce Rachel, i Teresa - na cześć opiekunki Reida. Miała ciemne włosy i zielone oczy.

Jules podawał ją do chrztu. Niezwłocznie ustanowił dla małej fundusz powierniczy. Trudy i Charlotte, które były matkami chrzestnymi, oświadczyły zgodnie, że nie widziały dotąd równie pięknego noworodka. Rodzice dziewczynki byli oczywiście tego samego zdania.

Zgodzili się także w innej sprawie.

Byli w sobie zakochani.

EPILOG

Reid nie miał ochoty nocować w swoim nowojorskim apartamencie. Najchętniej wróciłby tego samego wieczoru do ukochanego domu w Connecticut - do żony i córki. Niestety, Rachel zadzwoniła i wymogła na mężu obietnicę, że zostanie dziś w Nowym Jorku.

Był zły, że dał się tak podejść.

Na schodach zdjął marynarkę i rozluźnił krawat. Otworzył drzwi i osłupiał. Rachel spała na wielkim białym łożu. Miała na sobie nocną koszulę z białego jedwabiu, która cudownie podkreślała uroki kuszącej figury. Była jeszcze piękniejsza i bardziej kobieca niż przed kilkoma miesiącami - o ile to w ogóle możliwe.

Reid zastanawiał się, skąd ta cudowna dziewczyna wiedziała, że stęskniony mąż ogromnie jej dziś pragnie i potrzebuje.

Rachel obudziła się, czując na sobie jego spojrzenie. Otworzyła oczy i z uśmiechem popatrzyła na męża, który podszedł do łóżka i pochylił się, by ją pocałować.

- Kochaj się ze mną - szepnęła, gdy uniósł głowę.

- Tak, najmilsza... tak - odpowiedział, tuląc ją w objęciach. Przetoczyli się na środek wielkiego łoża. Reid niecierpliwie zsunął z ramion żony cieniutkie paski jedwabiu. Całował jej piersi i brzuch; jego usta sunęły coraz niżej, aż Rachel jęknęła z rozkoszy, oszołomiona intensywnością pieszczoty. Gdy oboje nieco oprzytomnieli, zrewanżowała się ukochanemu, wodząc dłońmi po jego ciele, świadoma władzy, jaką ma nad jego sercem i zmysłami. Wkrótce byli już całkiem nadzy. Rachel nie pozwoliła mężowi ochłonąć. Łagodnym ruchem pchnęła go na posłanie i usiadła mu na biodrach. Kochała się z nim bez pośpiechu. Był zdany całkowicie na jej łaskę i niełaskę. Należał do niej.

Patrzył na nią jak zahipnotyzowany. Fascynowała go radość, z jaką Rachel brała i dawała rozkosz. Poddał się narzuconemu przez nią rytmowi, który był jedyny i niepowtarzalny. Każdy ich gest był deklaracją wszechogarniającej miłości. Reidowi nie mieściło się w głowie, jak mógł kiedyś żyć bez tej kobiety.

Pragnął, by przeżycia tej miłosnej nocy były dla niej równie intensywne jak dla niego. Jego dłoń zsunęła się po biodrze żony między jej uda. Rachel znieruchomiała, nagle porażona śmiałą pieszczotą.

Opadła bezwładnie na tors męża i krzyknęła. Reid zapomniał, gdzie jest i co się z nim dzieje, oślepiony nagłą światłością, dla której znalazł tylko jedną nazwę: miłość.

Gdy odpoczywali, rozległ się płacz głodnej Emily. Reid wstał, wyjął córkę z koszyka stojącego w rogu pokoju i ostrożnie umieścił ją w objęciach mamy. Usiadł na łóżku i objął ramieniem dwie najukochańsze istoty, gotów bronić ich przed wszelkimi przeciwnościami losu. Rachel położyła mu głowę na ramieniu. Popatrzyli sobie w oczy. Byli tacy szczęśliwi.

- Kocham cię - szepnął Reid i pocałował żonę w policzek. Z zachwytem obserwował piękną twarz, na której malowała się ufność.

To była twarz ze snu... który stał się jawą.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Adams Audra Mężczyzna ze snu
Adams Audra Mezczyzna ze snu
Adams Audra Mezczyzna ze snu
272 Adams Audra Mężczyzna ze snu
272 Adams Audra Mężczyzna ze snu
D272 Adams Audra Mężczyzna ze snu
D272 Adams Audra Mezczyzna ze snu
Amanda Quick Mężczyzna ze snu
Krentz Jayne Ann Mężczyzna ze snu
Burnham Nicole Biurowa swatka 06 Piękność ze snu (Harlequin Romans 829)
Kentz Jayne Ann Mężczyzna ze snu
Karp wyczarowany ze snu
Ona jest ze snu

więcej podobnych podstron