Księża w czasach rwanda ludobojstwo, kosciol - zbrodnie spod znaku krzyza


Księża w czasach ludobójstwa

październik 10, 2008 · Zamieszczone w kategoriach Edukacja rozwojowa, Ludobójstwo · Tagged kościół katolicki, Ludobójstwo, protestanci, rwanda

„Po patykach i kamykach, po patykach i kamykach. Po patykach, kościach i kamykach, po patykach, kościach i kamykach.”

Leonie Swann „Sprawiedliwość owiec”

* * *

Podoba Ci się ten tekst? Kliknij i wykop.

Makuramanzi, trzynastoletnia dziewczynka, która przetrwała masakrę w kościele w Nyamata - małej miejscowości w prowincji Bugasera na południe od Kigali:

Spróbowałam się podnieść, ale na próżno. Byłam bardzo słaba od moich obrażeń i było tak wiele ciał wszędzie, że z trudem mógłby się ktoś poruszyć. Kilkoro dzieci stało, być może dlatego, że nie były świadome niebezpieczeństwa. Zawołałam jedno z nich by mi pomogło. To była około dziewięcioletnia dziewczynka. Odpowiedziała, że nie może mi pomóc, bo ucięli jej ręce. Sprężyłam się i udało mi się usiąść. Lecz to czego nie mogłam to stanąć na nogach. Próbowałam i próbowałam, ale po prostu nie dałam rady. W końcu zobaczyłam młodą kobietę, którą znałam, moją sąsiadkę. Zawołałam do niej. Najpierw nie odpowiedziała. Nalegałam i w końcu zareagowała. Gdy się przyjrzałam bliżej, zobaczyłam, że jej ramiona też są obcięte.

Teraz nie wiedziałam czy to co czuję i widzę to prawda czy nocny koszmar. Zapytałam ją czy to się dzieje naprawdę czy mi się śni. Potwierdziła, że to rzeczywistość. Próbowała dać mi kogoś innego do pomocy, ale nikogo nie mogła znaleźć. Ostatecznie przemogłam się by wstać i wydostać z kościoła. Jak byłam na zewnątrz, poczułam się tak przerażona, że zawróciłam do środka pomimo tych martwych ciał. Spędziłam w nim noc z tymi wszystkimi zwłokami wokół mnie.

* * *

Ledwo co wychodzimy na spacer, gdy Innocent nagle zaskakuje mnie:

- Czy to nie z Polski był ten poprzedni papież?

Odpowiadam nieco ucieszony, że tak. Podejrzewałem, że nasz „główny towar eksportowy” dotarł także i tutaj, do środka Afryki. Nawet jak jeszcze byłem w Polsce, obawiając się, że ktoś mnie w końcu może napaść (jakby nie było jadę do Rwandy, wtedy jeszcze miałem o niej wyobrażenie stereotypowe) jak coś to powołam się na papieża. Zapytam: jak możesz napadać na rodaka poprzedniego papieża, jesteś przecież wierzący? Według Wikipedii Rwanda to kraj w zdecydowanej większości katolicki.

Pomysł brzmi głupio, ale różne się miewa pomysły dla obrony. Na przykład ponoć Wojciech Cejrowski - niezależnie od mojej o nim opinii - jak zdarzało mu się natknąć na niewygodne dla niego lokalne rytuały, do udziału w których próbowano go namówić, broniąc się odpowiadał, że w Polsce jest szamanem i religia mu na to nie pozwala, bo utraci magiczne moce. Tam gdzie szamanizm wciąż jest praktykowany i darzony szacunkiem taka odpowiedź rozwiązuje impas. Ale wierzenia ludowe w Rwandzie - nadal według Wikipedii - to tylko kilka procent ludności. Jako że kraj katolicki mogę więc śmiało zapewne zbliżać sobie ludzi przyznając się do ziomkostwa z Karolem Wojtyłą.

- Jak on się nazywał? - zastanawia się Innocent - Jean Paul…?

- Tak. Jean Paul the Second - udaje i mi się chyba dobrze wyrecytować angielskie imię papieża.

- Tak, Jean Paul the Second - powtarza Innocent i cmokając z zakłopotaniem dodaje:

- Ale ludzie go tutaj nienawidzą.

* * *

Już w pierwsze dni pobytu pytam wszystkich, tak przy okazji rozmowy, jakiego są wyznania. Agathe i Innocent są ewangelistami. Shilla, Robert i parę innych osób także. Kilkoro innych, w tym i Nelly są adwentystami, do tego sporadycznie inne kościoły protestanckie.

Tylko Pacifique jest katoliczką. Paul bez skrępowania odpowiada mi, że jest niewierzący. Lecz  widząc pytający wzrok Pacifique od razu szybko usłużnie dodaje:

- Ale bardzo chciałbym być katolikiem.

Do ślubu Paula i Pacifique zostało już tylko kilka miesięcy.

I nagle zaczynam mocno się zastanawiać gdzie się podziali katolicy? Czy internetowa encyklopedia tak bardzo się myli, czy też trafiłem do nietypowej miejscowości? Zastanawiam się i wsłuchuję w radosne śpiewy dobiegające z pobliskiej świątyni. Przeczucie mi mówi, że tu coś musiało się stać Kościołem. Tylko co i ile ma to wspólnego z ludobójstwem?

* * *

- Może nie tyle nienawidzą, co nie jest tu lubiany. - ciągnie dalej Innocent. Spacerujemy wśród drzew, trwa i kaktusów; pogoda jak zawsze jest pełna słońca. - Bardzo nie lubiany. Jan Paweł II był tu na rok przed ludobójstwem i nie zrobił nic, by to powstrzymać. Zupełnie nic! A Kościół dobrze wiedział co jest szykowane, sytuacja od lat była bardzo napięta, a podczas wizyty papieża drastyczna, bardzo wyraźna. I potem już w czasie jak to się działo, nie powstrzymał tego. Powinien to powstrzymać, a tego nie zrobił. Tylu ludzi wtedy zginęło.

- Ale wiesz, papież tak naprawdę niewiele może - próbuję jakoś na szybko coś odpowiedzieć. - Na przykład teraz jak zaczynała się wojna w Iraku, prawda? Papież apelował o to by jej nie było, ale co z tego? Przecież prezydent Ameryki nie słuchał go. Tak to już jest.

- Ale to nie to samo, Konrad.

Wtrąca się Agathe i zmienia temat rozmowy.

* * *

Tuż obok domu mamy kościół protestancki. Poprzednie zdanie muszę jednak wyjaśnić, bo wiem co sobie wyobrażacie z polskiego punktu widzenia: dostojny gmach, może niekoniecznie największy, ale którego dzwony dobiegają głosem z kilkuset metrów. Otóż nie. „Tuż obok domu” w Rwandzie oznacza dwadzieścia metrów od naszego ogrodzenia. Budynek przypomina protestanckie kościoły z amerykańskich filmów, ustawione gdzieś na prerii. Niewielki parterowy ceglany barak ze spadzistym dachem. Potęga ujawnia się za to w czasie nabożeństwa. Z powodu ciepłego klimatu śpię zawszę z otwartym oknem i nie ma soboty czy niedzieli by nie obudził mnie donośny śpiew chóru i potężny łomot w bębny. Od świtu do zmierzchu brzmi to jak jeden wielki koncert. Nawet to lubię.

Kilkaset metrów dalej idąc w kierunku centrum mijam meczet. Jednopiętrowy budynek z parterem przypominający nasze polskie stare wille z płaskim dachem, tyle, że tu ozdobionym regularnie rozstawionymi na brzegach słupkami. Nigdy nie podszedłem do niego bliżej, lecz co chwila z głośników na sporą część miasteczka rozlewa się nawoływanie do modlitwy.

Koło telecentrum na drugim końcu miasta mamy dwa kościoły, także protestanckie. Jeden z nich to zapewne kościół adwentystów, bo chodzi do niego Nelly, do drugiego uczęszcza z naprawdę wielką gorliwością Agathe, zatem to kościół ewangelicki.

Codziennie rano zasiadam na tarasie restauracyjki i przy akompaniamencie śpiewów i bębnów wyłaniających się z doliny naprzeciw mnie zjadam śniadanie.

Jeśli chciałbym udać się do kościoła katolickiego na mszę, to nie miałbym gdzie. Jedyny kościół katolicki w Nyamata to obecnie miejsce pamięci ofiar ludobójstwa. Msze w nim się już dawno nie odbywają. Robert mówi, że tak jest teraz w większości miejscowości. Nie ma już katolików. Nyamata Memorial Site, Ntarama Memorial Site, Gikongoro Memorial Site - kiedyś kościoły, teraz mauzolea.

* * *

Którejś niedzieli Innocent wychodzi z domu wyjątkowo wcześnie, jeszcze przed wschodem słońca. Jedzie do Kigali, do swojej przyjaciółki. Od lat szukała gdzie znajdują się ciała jej rodziców, w którym miejscu Rwandy zostali zabici. Rodziców trzeba pochować, a jeśli to już niemożliwe, trzeba wiedzieć, w którym miejscu się za nich modlić.

Z tego powodu ostatnie czternaście lat odwiedzała kolejne więzienia w Rwandzie i błagała osadzonych by jej w tym pomogli. Gdy tylko komuś kończył się wyrok szła i pytała, czy to ty zabiłeś moją mamę i mojego tatę. Czy wiesz kto to zrobił. Nie musiała często tłumaczyć jak wyglądali, gdzie mieszkali. Szukała wśród więźniów swych byłych sąsiadów, bo tu sąsiad zabijał swojego sąsiada.

I w końcu stanął przed nią ten, który ją rozpoznał po latach i przyznał się. Wychodzi właśnie z więzienia i mówi, że jej rodzice zginęli w kościele w Kigali. Ich kości nie da się już odróżnić od innych zgromadzonych w Kigali Memorial Site. Dlatego ona i wszyscy jej znajomi i resztki rodziny, w tym i Innocent w niedzielę będą od świtu do zmierzchu cały dzień się tam modlić i wspominać.

* * *

Tu sąsiad zabijał sąsiada. Jednego dnia mieszkali ze sobą płot w płot, następnego dnia przychodził z innymi, podpalał dom, zarzynał maczetą, tych którzy uciekali. Potem szedł do następnego domu, podpalał dom i czekał aż zaczną wybiegać. Ucinał ramiona i wciąż żywych zrzucał na dno głębokiego na kilkanaście metrów wychodka. Wczoraj witał ich słowami mwirwe, mwarametse. Jutro wbijał maczetę tak głęboko, że pękała kość. Codziennie pytał amakuru? Jak się czujesz? Na to samo pytanie odpowiadał jak zawsze z uśmiechem, że dobrze, nimeza. Gdy wszystko się zaczęło, szedł do interahamwe - partyzantki Hutu - i pokazywał który dom trzeba zburzyć, a jego mieszkańców zabić.

Tu mąż zabijał żonę. Tu ojciec zabijał swoje dzieci. Wystarczyło, że Hutu poślubił Tutsi. Zbrodnię tą mógł odkupić tylko krwią żony i wszelkiego ich potomstwa. Inaczej sam zostałby zabity. Niejeden z maczetą zawieszoną w powietrzu nad głową bez wahania przypominał sobie o swym plemiennym długu. Najpierw żonę, potem po kolei każde z licznych wciąż patrzących z ufnością dzieci.

Synowie zabijali rodziców. Lata temu udało im się zdobyć wpis w dowodzie, że nie są już Tutsi, a są Hutu. Jeden z przywódców interahamwe to były Tutsi, który zabił swoich rodziców jak i wielu innych członków rodziny.

* * *

W telecentrum uczę nauczycieli obsługi edytorów tekstu. Proszę o napisanie dowolnego zdania, w dowolnym języku. Jeden z mężczyzn pisze mimo wszystko God is Love. Bóg jest miłością.

* * *

Szybka śmierć była przywilejem. Można było być ciętym maczetami, tłuczonym kamieniami, czy zakatowanym na śmierć kijami. Leżeć kopanym z połamanymi żebrami. Tłum ludzi skakał by po dogorywającym ciele.

Można też było umrzeć szybko, od kuli wystrzelonej prosto w głowę. Za to jednak niejednokrotnie trzeba było zapłacić. I ludzie płacili.

Można było próbować uciekać. Nie natknąć się na liczne punkty kontrolne, gdzie sąsiad wskazywał palcem i mówił, że jesteś Tutsi. Ciało pozostawione by zostało tam gdzie upadło, jako upewnienie innych, że wszystko to dzieje się naprawdę.  Zarówno przemierzających drogę jak i Hutu zgromadzonych na zaporze. Bo kto by się wyłamał z zabijania, sam by szybko zginął.

Próbować się schronić. W szpitalach i szkołach. I kościołach. Niezależnie jaka szerokość geograficzna, niezależnie który rok i jaka wojna, między jakimi stronami, wystraszeni ludzie kierują się do świątyń.

Czy można sobie wyobrazić coś gorszego niż złamanie sacrum uświęconego miejsca? Czy można zabijać ludzi w kościele? Czy jest większa zbrodnia niż niemieckie bombardowania polskich kościołów? Jest.

* * *

Dyrektor liceum w Nyamata pyta mnie ile ma mi zapłacić za pomoc przy naprawie komputerów. Mówię, że nic, ale że nie ustępuje, pytam czy mają w szkole bibliotekę i czy mógłbym coś wypożyczyć. Kończą mi się książki, więc może znajdę jakąś powieść przynajmniej po angielsku.

Idziemy i niestety wszystko to podręczniki szkolne. Przeglądam więc półkę z biologią w nadziei na znalezienie opisów tutejszej natury, a dyrektor mnie pyta czy lubię książki historyczne. Odpowiadam, że nie za bardzo, ale widząc, co wyciągnął natychmiast zmieniam zdanie. „Rwanda. Death, Despair and Defiance”Rwanda. Śmierć, Rozpacz i Bunt), ponad tysiącstronicowy opis ludobójstwa. Historia Rwandy, jak powstał podział na Hutu i Tutsi, jak zamienił się w rasizm pod wpływem kolonizatorów, jak zrobiono z niego ekstremizm, jak zamordowano niemal milion ludzi w niemal równe sto dni. Relacje tych, którzy przeżyli, zgromadzone przez African Rights dowody. Opisy zbrodni miasto po mieście. A tak naprawdę: parafia po parafii. (

* * *

Fragment relacji Philipo Kayitare opisującej kościół w Nyamata ósmego kwietnia 1994 roku.

„…reszta z nas uciekła do kościoła w Nyamata w nadziei na to, że tam nas nie tkną, zwłaszcza w obecności białego księdza. Ścisnęliśmy się w kościele wraz z tak dużą ilością osób jak to tylko było możliwe. Było tak wielu ludzi wypełniających kościół, że nie mógłbyś znaleźć miejsca by postawić stopę. To były tysiące w środku świątyni, niektórzy musieli się położyć się pod ławkami. Kolejne tysiące stały na zewnątrz.”

* * *

Na początku mojego pobytu w Rwandzie w ogóle ich nie dostrzegam. Rwanda to bajka, to kolorowy sen. Widzę tęczowe  ptaki i uśmiechniętych serdecznych ludzi. Z biegiem czasu jednak zaczynają się wyłaniać. Krótkie migawki, gdzieś pomiędzy tłumem. Żyją swoim życiem po cichu nie rzucając się w oczy.

Gdy wracam ze szpitala przed sobą dostrzegam kobietę z ręką uciętą wysoko ponad łokciem.

Inna kobieta wyciąga rękę po pieniądze i demonstruje drugi kikut bez dłoni.

W Kigali omal nie potykam się o wciśniętego w tłum pucybuta. Obie nogi ucięte są u samego ich początku.

Odwrócony tyłem do mnie mężczyzna podaje sobie ręką coś z ziemi, chwyta zębami i zaczyna pełzać przesuwając się jedynie dzięki podporowi rąk. Rzecz uchwycona w zęby to nogawka od jedynej nogi; kompletnie bezwładnej, zachowującej się jak gumowy wąż.

Przyglądam się po raz pierwszy mężczyźnie u którego zwróciłem jak dotąd uwagę tylko na jego pomysłowy wózek inwalidzki. Z przodu na wysokości piersi zamontowane są pedały od roweru. Wtedy dostrzegam, że mężczyzna nie ma lewej nogi, nie ma prawej nogi i nie ma lewej ręki.

Dociera do mnie, że to wydarzyło się naprawdę.

* * *

Jest sobota rano i właśnie odwołaliśmy zajęcia, bo kolejny raz zniknął prąd. Siadamy z Robertem i zaczynamy rozmawiać o niczym. Przypominam sobie rozmowę z Innocentem o papieżu i postanawiam dopytać co o tym wie Robert.

Najpierw jest trochę skonsternowany, gdy używam słowa nienawiść, ale zastanawia się chwilę i mówi, że chyba wie co Innocent miał na myśli i że w gruncie rzeczy to prawda.

- Ludzie szukali schronienia w kościołach, a znaleźli tam tylko śmierć.  I to nie chodzi tylko o to, że Hutu nie uszanowali świętości tego miejsca. Że wchodzili, zabijali, wrzucali granaty. Kościół im w żaden sposób nie pomógł - zawiesza głos widząc moje niezrozumienie i dodaje - chodźmy do tutejszego kościoła to zrozumiesz, do Nyamata Memorial Site. Tam ci opowiem co się działo.

* * *

Nyamata Memorial Site to niegdysiejszy tutejszy kościół katolicki. Niski budynek, ze spadzistym, krytym blachą dachem, nawet ładny. Po bokach od wejścia ściany zbudowane są z pustaków z otworami skierowanymi do wewnątrz i na zewnątrz tak aby wpadało przez nie światło i przyjemne powiewy wiatru tworzące przeciąg. Pustaki także od drugiej strony za ołtarzem. Czerwona cegła. Wchodzimy do środka.

Chłód i delikatnie przytłumione światło. W dali  zasłany obrusem ołtarz, na prawo od niego na podwyższeniu tabernakulum. Po bokach i po środku rzędy kilkudziesięciu ławek, na których wydaje się, że wciąż ktoś siedzi. Nad nami o dziwo rozgwieżdżone niebo. Od razu uderza jednak niekościelna część wystroju.

Kilkadziesiąt ławek  dokładnie, szczelnie bez miejsca by można przysiąść obłożona jest stertami wysokimi na trzydzieści, czterdzieści centymetrów dawno zaschniętych i zesztywniałych ubrań. Brudnych od zakrzepniętej krwi. Tak samo brudnych jak niegdyś biały, a teraz bordowy obrus na ołtarzu; tak samo teraz brudny jak obrus pod tabernakulum. Pod tylną ścianą kościoła zgromadzone ubrania, które nie zmieściły się na kilometrach ławek. Nie do policzenia. Ściany ochlapane rozbryzgami krwi.

Rozgwieżdżone niebo to sufit kościoła podziurawiony tysiącami odłamków granatów.

Robert mówi rzecz oczywistą, której się sam domyślam: To krew i ubrania ludzi, którzy tu zginęli. Poukładano je w sterty na ławkach, lecz nic poza tym nie zmieniono. Spójrz na ołtarz, na obrus. Wciąż leży jak leżał czternaście lat temu i nadal widać na nim jeszcze plamy.

Robert się myli w ostatnim zdaniu. Obrus jest jedną wielką plamą. Przesiąknięty do ostatniej nitki brudnoczerwoną breją.

Schodzimy do małego podziemia kościoła. Oświetlona jarzeniowym światłem szklana gablota zawierająca po kilkaset popękanych, rozłupanych i pociętych czaszek na dwóch półkach, na trzeciej półce inne kości: miednice, kości obręczy górnej, kości długie. Mały fragment to szklana półka z naszyjnikami, grzebieniem, biżuterią. Bolesne uświadomienie, że kilkaset czaszek to tak naprawdę kilkuset niegdyś ludzi, którzy zginęli w tym kościele. Przyglądam się cięciu na jednej czaszce biegnącemu od oczodołu gdzieś ku kości potylicznej. Jaką siłę ma człowiek uderzający maczetą?

Robert wyprowadza mnie z kościoła i zabiera na jego tyły gdzie widzę dwa betonowe wyłożone płytkami mauzolea delikatnie wystające ponad powierzchnię ziemi. Wchodzimy stromymi schodami do środka.

Tu już nie potrafię policzyć  wszystkich czaszek i kości. Grobowiec to ciasny korytarz długi na prawie trzydzieści metrów z półkami po obydwu jego stronach. Każda półka wysoka na jeden metr i tyle samo co najmniej głęboka szczelnie, od dołu po sspód półki kolejnej wypełniona jest kośćmi. Półek w pionie jest cztery, a w całym grobowcu trzydzieści sześć. Grobowce są dwa, oba przytłaczają ciasnotą korytarzy i wrażeniem, że wysokie na cztery metry sterty kości zaraz runą mi na głowę. Chcę stąd wyjść.

* * *

Wychodzimy i Robert opowiada dalej. Zaczyna od tego, że w tym kościele zginęło kilkanaście tysięcy ludzi. Nikt nigdy dokładnie tego nie policzył i właściwie nie było nikogo, kto zidentyfikowałby ciała. Tylko kilka półek w podziemiach to trumny osób, z których rodzin ktoś się zachował i rozpoznał ofiary. Inni ginęli całymi rodzinami i są teraz częścią wielkiego magazynu kości.

I wraca do tematu kościoła. Opowiada znów jak ludzie uciekali do świątyń z nadzieją na schronienie za plecami księdza. A ci tymczasem zawiedli. Nie wpuszczali za drzwi kościoła, jeśli wpuszczali, nie dawali żadnej nadziei na ochronę i przeżycie. I przeraża mnie stwierdzeniem: sami donosili do Hutu, że w ich kościele są pasożyty, które trzeba zabić. Sami chwytali za pistolety i rozstrzeliwali ludzi.

Nie mogę uwierzyć, a Robert opowiada dalej jak na całe lata przed ludobójstwem księża grzmieli zza ołtarzy mówiąc, że Tutsi to nie ludzie. Że to węże, karaluchy i jak karaluchy próbują wedrzeć się do Rwandy by ją opanować. I jak karaluchów trzeba się ich pozbyć. Jak dzielili ludzi w szkołach niedzielnych na Tutsi i na Hutu, jak tłumaczyli czym jest duma Hutu i czym jest grzech Tutsi. Pokazuje przed kościołem grób siostry zakonnej, która zginęła na całe lata przed ludobójstwem zamordowana, bo nie chciała zgodzić się z ideologią tutejszego kościoła.

Mówi, a ja nadal nie wierzę, jaką rolę polityczną odgrywał kościół. Jak księża i biskupi tworzyli podwaliny ekstremistycznych ugrupowań Hutu. Jak wielka była zażyłość pomiędzy kościołem, a tutejszym dyktatorem Habyarimana. Ideologia kościoła wykluwała się na salonach tutejszego reżimu.

Tłumaczy czym była wizyta Jana Pawła II na rok przed ludobójstwem w kraju, w którym księża, biskupi i arcybiskup nawoływali do zbrodni. „Papież nic nie zrobił by to powstrzymać”, mówił Innocent. Wystraszeni ludzie z nadzieją na zmianę czekali tej wizyty. Ludzie ginęli z rąk Hutu nakłanianych przez liderów, w tym i księży, do morderstw. Wizyta papieża była ich ostatnią nadzieją, która nie została ziszczona. Papież - jak mówi Innocent i jak potwierdza Robert - nie zrobił nic. Jakby problemu nie było lub nie widział.

A potem rok później ludzie uciekali do kościołów gdzie wpadali prosto w paszczę lwa. Proboszczowie parafii szli po Hutu i w ich asyście dokonywali ostatecznego rozwiązania. Do kościołów przez wywietrzniki najpierw wrzucano granaty, a tych, którzy nie zginęli dożynano maczetami i rozstrzeliwano; nie raz z broni trzymanej przez księdza.

Powstrzymuję Roberta i walę prosto z mostu pytanie, nie zważając no to czy go obrażę czy nie insynuując kłamstwo. Pytam czy ma jakieś dowody na to co mówi, bo to się wydaje tak nieprawdopodobne, że uważam, że zmyśla i ubarwia.

Odpowiada, że tak. Że dowodem są księża skazani i osadzeni w więzieniach za te zbrodnie. Mówi, że mogę zapytać kogo chcę, mówi, że wiele się o tym pisze. Że Rwanda szuka po całym świecie tych księży, którym udało się zbiec. I dziwi się, że świat zachodni nic o tym nie wie. Ja też się dziwie. Że telewizja huczy o księżach pedofilach w USA, o księdzu Rydzyku co zebrał i nie oddał, a nic nie słychać o księżach - totalitarnych mordercach. Informacja ta mnie przytłacza. Ksiądz, który gwałci dzieci szokuje. Co można powiedzieć o księdzu, który rozstrzeliwuje ludzi, gwałci chroniące się u niego dzieci i dostarcza je do Hutu na kolejne gwałty i na śmierć? Księdzu, który jest elementem całej państwowej struktury kościoła, która uczestniczyła w przygotowaniu i wykonaniu ludobójstwa.

* * *

Tydzień później nie mogę powstrzymać emocji wracając do domu z właśnie co wypożyczoną książką dokumentującą ludobójstwo. Siadam na tarasie i pierwsze co robię, to wertuję spis treści z nadzieją, że znajdę - lub lepiej nie - potwierdzenie słów Roberta.

Niestety okazuje się to prawdą. Rozdział odnośnie roli księży w ludobójstwie liczy 70 stron. Ponadto kolejne rozdziały opisujące kolejne przypadki ludobójstwa noszą nazwy parafi: Parafia w Nyamata, Parafia w Gahanga, Seminarium w Ndera… I tak przez kolejne ponad trzysta stron. Jedna trzecia książki to opis roli Kościoła w ludobójstwie.

* * *

Na podstawie książki Rwanda. Death, Despair and Defiance.

Thadée Rusingizadenkwe

Były kapłan polowy, nauczyciel w Wyższym Seminarium w Gishamvu. Po ludobójstwie osadzony w więzieniu w Butare.

Uczestniczył w masakrze w kościele w Kibeho, gdzie żołnierze i cywile przy użyciu pistoletów, granatów i maczet zabili chroniących się tam ludzi. Osobiście rozstrzeliwał uchodźców Tutsi, wydawał rozkazy traktowania ich  gazem łzawiącym.

Kobieta o imieniu Vestine opowiada, jak gdy uciekała z kościoła, ojciec Thadée zerwał jej trzymiesięczną córeczkę z jej pleców i przekazał w ręce mężczyzny. Ten podrzucił ją w powietrze, wysoko ponad samochodem i pozwolił spaść po drugiej jego stronie. Dziewczynka zmarła.

Opowiada jak inni ocaleni widzieli ojca Thadée rozstrzeliwującego jej męża. Mąż Vestine nie zginął od razu, został dobity przez dwóch innych mężczyzn, jego sąsiadów, a kolejny sąsiad pociął ciało na kawałki mówiąc, że robi to dla pewności, że ten Tutsi już nigdy nie wróci wśród żywych.

Poza zabójstwami oskarżony o wywożenie Tutsi z Rurembe, o prowadzenie treningów militarnych dla bojówki Hutu interhamwe łącznie z nauką strzelania. Wizytował podległe mu parafie upewniając się, że ocaleni nie mają szans na ucieczkę z nich.

Wprawiając w zakłopotanie biskupów i innych księży, którzy gościli papieskiego wysłannika, kardynała Rogera Etchegaraya, odwiedzającego Rwandę pod koniec czerwca (u schyłku ludobójstwa), ojciec Thadée Rusingizadenkwe przywitał go z krzyżem na piersi i z pistoletem w ręku.

Anaclet Sebahinde

Kapłan wojskowy w Butare i dwóch innych miastach. Widziany z pistoletem w ręku, granatami i mieczem. Posądzany o przewodzenie militarnej wyprawie w góry w regionie Huye w celu poszukiwań uchodźców chroniących się w lesie. Ci których znaleziono, zostali zabici. Trenował młodych chłopców jak posługiwać się granatami.

Przyczynił się do osadzenia w więzieniu polowym sześciu księży, których oskarżył o popieranie RPF [Rwandese Patriotic Front, partia uchodźców Tutsi]. Trzech z księży zostało zamordowanych w więzieniu pod koniec maja 1994, trzech pozostałych  przeniesiono na posterunek policji gdzie zostali zabici 13 maja. W miejscowości Mubuga zachęcał do zamordowania dwóch innych księży nie wspierających ludobójstwa.

Athanese Nyandwi

Proboszcz parafii Kaduha

Na dzień przed atakiem na uchodźców chroniących się w kościele, opuszcza parafię i przenosi się do pobliskiej szkoły będącej w tym czasie lokalną bazą interahamwe - bojówki Hutu. Dzień później w rzezi w kościele ginie 16000 ludzi.

W czasie gdy uchodźcy chronili się w murach kościoła sprzedawał im ryż jaki został mu dostarczony jako dar przez Caritas. Przez cały czas podnosił cenę, co doprowadziło do skrajnej sytuacji.

W czasie ludobójstwa wielokrotnie widziano go z mieczem w ręku; pokazywał się też w towarzystwie liderów interahamwe.

Oskarżony o gwałty na dziewczynkach Tutsi oraz o dostarczanie dziewczynek do siedziby interahamwe, gdzie także były gwałcone. African Rights dysponuje nazwiskami jego ofiar.

Przed ludobójstwem zaangażowany politycznie, wspierał partie CDR i FRODEBU (obie zrzeszające Hutu i dążące do eksterminacji Tutsi).

* * *

To tylko kilka przykładów. Cały rozdział noszący tytuł „No safety in the God's Hause. The Attack on The Church” („Nie jest bezpiecznie w domu Boga: atak na Kościół”) wymienia dwudziestu czterech kapłanów zaangażowanych w ludobójstwo, w tym trzech z kościołów protestanckich. Ale jak napisałem niemal cała pozostała książką przepełniona jest opisami wydarzeń w kolejnych parafiach w całym kraju. Opisy morderstw w rąk księży, wydawania ludzi mordercom, gwałtów na dzieciach i kobietach, wyganiania i nie wpuszczania do kościołów. Jedną z pierwszych blokad dróg, które zasłynęły potem jako miejsca, gdzie ginęło najwięcej uciekających ludzi Tutsi, założył proboszcz jednej z parafii polecając pilnującym drogi, by nie dopuścili nikogo do jego kościoła.

Książka potwierdza usłyszaną od Roberta historię o udziale Kościoła w przygotowaniu ludobójstwa. Sięga dalekiej przeszłości, początku XX wieku, gdy zrodziła się teoria ras. Kolonizatorzy stwierdzili, że de facto kasty Tutsi i Hutu to tak naprawdę oddzielne rasy o różnym pochodzeniu i z tego powodu należy je odseparować. Głoszeniem tej opinii zajęli się katoliccy i protestanccy misjonarze. Utworzyli oddzielne szkoły dla Tutsi i oddzielne dla Hutu, gdzie nauczali jaka ma być rola poszczególnych ras. Podzieli msze na msze dla Hutu i dla Tutsi.

Przez cały czas narastało związanie Kościoła z władzami kraju i zaangażowanie w politykę w każdym aspekcie, także i w politykę rasową. Gdy w latach 50-60 nastąpiło odwrócenie ról Hutu i Tutsi i to ci pierwsi zaczęli dominować, z ambon coraz częściej było słychać o konieczności wygonienia, a jeśli nie było to możliwe, zabicia wrogiej nacji.

* * *

Książka zawiera też bardzo mądre zdanie wypowiedziane przez jednego ze zwierzchników Kościoła Katolickiego już po ludobójstwie: „Należy pamiętać, że pod sutannami oni wszyscy wciąż byli Tutsi i Hutu”. Jest to nijakie usprawiedliwienie, a może nawet i umycie rąk przez władze kościelne, ale tak niestety faktycznie było. Byli to ludzie, którzy wykorzystując autorytet Kościoła załatwiali swoje potworne ambicje. Nie mogę uwierzyć, że Watykan o wszystkim by wiedział, podejrzewam, że tutejsze struktury były bardzo oderwane od Stolicy Apostolskiej. To jest jednak tylko moja wiara, a wspominając historię ze Stanów Zjednoczonych z głębokim ukrywaniem afery pedofilskiej, zmuszaniem ofiar do milczenia, grożeniem ekskomuniką, zastanawiam się czy jednak nie jest to standardowa praktyka.

* * *

W artykule skupiłem się jedynie na zbrodniach Kościoła Katolickiego popełnianych w związku z ludobójstwem. Muszę jednak dodać, że spora część wspomnianego przeze mnie rozdziału to świadectwa duchownych, którzy  przeciwstawili się zabijaniu, dawali schronienie zrozpaczonym i wystraszonym Tutsi. Zachowywali się jak przystało na duchownych, nieraz narażając swoje życie w imię bliźniego swego. I życie te niemal zawsze tracili. Kto nie był z Hutu, musiał zginąć. Księża dobrze o tym wiedzieli i wiedzieli co ich niedługo po wpuszczeniu Tutsi do kościołów czeka. Ginęli razem z nimi lub byli ścigani przez innych duchownych za zdradę i zabijani. Pod sutannami byli nie tylko Hutu, ale i Tutsi.

Proboszcz kościoła w Nyamata otworzył drzwi ludziom, wpuścił do środka, ale zrezygnowany powiedział, że to i tak nie ma sensu, bo wszyscy oni zginą. Po czym długie dni nie dawał ukrywającym się nic do jedzenia.

To piękna historia syna marnotrawnego, bo świadkowie, którzy przeżyli opowiadają jak po kilku dniach wrócił do nich zdruzgotany i szczerze przeprosił za swoją postawę. Natychmiast nakazał wydać wszystkim pożywienie.

Książka nie mówi jakie były dalsze losy księdza.

* * *

Na koniec i ja musze przeprosić. Pamiętajcie, że nie wiem wszystkiego.

Gdybym był rzetelnym dziennikarzem, powinienem po równo rozpatrzyć wszelkie za i przeciw, gdy tymczasem skupiłem się jedynie na grzechu kościoła. Stało się tak jednak za sprawą słów Innocenta o nienawiści wobec Papieża i za sprawą mojego zdziwienia nieobecnością Katolików w tym kraju. Kwestię winy lub nie-winy Jana Pawła II pozostawiam pod rozwagę Was wszystkich we własnym zakresie. Czy brak interwencji przed ludobójstwem jest grzechem? Czy podczas pielgrzymki do Rwandy Papież faktycznie nie zrobił nic? Pamiętajcie, że opowiadam tylko relację Rwandyjczyków; być może nie wiem wszystkiego. Być może Papież grzmiał tutaj w obronie równości, lecz nic mi na ten temat niestety nie wiadomo. Faktem jest jednak, że w rok po wizycie ludobójstwo miało jednak miejsce, a dowody świadczą o długoletnim zaangażowaniu władz kościelnych w jego inspirowanie czy przygotowanie.

Mogę jednak wyjaśnić chyba nieobecność Katolików w dzisiejszych dniach. Nikt tu jednak nie jest na Kościół śmiertelnie obrażony, ludzie zdają się rozumieć, jeśli w ogóle jest to do zrozumienia, jak dalekie jest chrześcijańskie nauczanie od tego co tu się działo.

Po ludobójstwie zostało bardzo wiele sierot, którymi zaopiekowały się Kościoły protestanckie. Od wczesnych lat dzieciństwa wyrastały już jako adwentyści, ewangeliści, członkowie kościoła odnowienia i nigdy tak naprawdę nie byli świadomie Katolikami. Nie było tu więc celowej konwersji z jednej wiary na drugą, obrażenia się czy swoistej zemsty. Jest jedynie pamięć o grzechu tego innego kościoła.

______________

Errata: po napisaniu głównej części artykułu dowiedziałem się, że jednak jest tu więcej katolickich kościołów niż przypuszczałem, jest nawet gdzieś w Nyamata, do którego chodzi Pacifique (dotąd myślałem, że jeździ z Paulem do Kigali), ale nie wiem nadal gdzie dokładnie się znajduje. Nie jest ich zatrzęsienie, ale jednak są w tym kraju. Przyznając się do błędu (zależy mi na napisaniu prawdy nie zważając na własne ambicje), pozostawiam jednak powyższe bez zmian.

Szkoła parafialna w Ntarama. Ciemna plama na ścianie to zaschnięta krew. Bojówki Hutu chwytały dzieci i rzucały nimi



Wyszukiwarka