Na skale czy na piasku, apologetyka


0x08 graphic
Na skale czy na piasku?
ks. Andrzej Siemieniewski

za: apologetyka.katolik.net.pl :.




WSTĘP

I. BIBLIJNY SPOSÓB NA CZYTANIE BIBLII :.

II. KOŚCIÓŁ: BOŻY CZY LUDZKI?

III. SAKRAMENTY? OD KIEDY!?

IV. PODRĘCZNY MSZALIK RZYMSKIEGO KATOLIKA WEDŁUG BIBLII SPISANY

V. JESZCZE NIECO O BIBLIJNEJ MODLITWIE

VI. CO MOŻE DIABEŁ?

VII. CEL NASZEJ WIARY: ZBAWIENIE DUSZ :.

ZAKOŃCZENIE


NA SKALE CZY NA PIASKU - KS. A. SIEMIENIEWSKI

W roku 2000, u progu trzeciego tysiąclecia są w Polsce, podobnie jak w wielu innych krajach świata, i takie grupy chrześcijan wierzących w Biblię jako natchniony dar od Boga, którzy w ten właśnie sposób formują postawy swoich wiernych wobec katolików. Nie stronią od wpajania takich skojarzeń z Kościołem katolickim, jak "czynienie z Chrystusa kłamcy", "potworna herezja", "sprzyjanie planom szatana". Zwykle myślenie tego typu kojarzyło nam się z nauczaniem Świadków Jehowy. Okazuje się jednak, że może występować także poza tym ugrupowaniem, i to w środowiskach, po których byśmy się tego nie spodziewali.

Wśród ludzi uważających się za "biblijnych chrześcijan", będziemy pewnie i w przyszłości spotykać na naszej drodze radykalnie antykatolicko nastawionych wyznawców Jezusa. Wobec nich zachować się mamy tak, jak nauczali tego Apostołowie: "Pana zaś Chrystusa miejsce w sercach za Świętego i bądźcie zawsze gotowi do obrony wobec każdego, kto domaga się od was uzasadnienia tej nadziei, która w was jest" (1 P 3, 15).

Początek formularza

ZAKOŃCZENIE

Ks. Andrzej Siemieniewski

1342

VII. CEL NASZEJ WIARY: ZBAWIENIE DUSZ

Ks. Andrzej Siemieniewski

1912

VI. CO MOŻE DIABEŁ?

Ks. Andrzej Siemieniewski

1776

V. JESZCZE NIECO O BIBLIJNEJ MODLITWIE

Ks. Andrzej Siemieniewski

1789

IV. PODRĘCZNY MSZALIK RZYMSKIEGO KATOLIKA WEDŁUG BIBLII SPISANY

Ks. Andrzej Siemieniewski

1731

III. SAKRAMENTY? OD KIEDY!?

Ks. Andrzej Siemieniewski

1709

II. KOŚCIÓŁ: BOŻY CZY LUDZKI?

Ks. Andrzej Siemieniewski

2260

I. BIBLIJNY SPOSÓB NA CZYTANIE BIBLII

Ks. Andrzej Siemieniewski

1850

WSTĘP

Ks. Andrzej Siemieniewski

2056

 

Dół formularza

WSTĘP

Napisał: Ks. Andrzej Siemieniewski   

W gorące, czerwcowe południe roku 2000 zatrzymałem się przed księgarnią w dużym polskim mieście. Była to, jak oznajmiał napis widoczny już od rogu ulicy, "Księgarnia chrześcijańska" i rzeczywiście sąsiadowała ze sporym budynkiem kościelnym. Kościół należał do jednego z aktywnie działających w tym mieście wyznań niekatolickich, z rodzaju tych, które lubią określać siebie jako wspólnota "biblijnych chrześcijan".

Wszedłem do środka. Oferta była szeroka: od Biblii w różnych wersjach, poprzez ewangelizacyjne książki dla dzieci, po traktaty rozważające, czy współczesna nauka wspiera wiarę, czy też raczej jej przeczy. Obok tej pożytecznej literatury moją uwagę przykuł jeszcze jeden rodzaj publikacji: polemiki z Kościołem katolickim. Wyróżniały się one niezwykłą temperaturą uczuć i ogromnie radykalnymi sądami. Oto co wyczytałem w niektórych proponowanych w "Księgarni chrześcijańskiej" tekstach:

"Bratanie się przywódców ewangelicznych z rzymskim katolicyzmem sprzyja globalistycznym planom szatana".

"Już od stuleci hierarchia rzymskokatolicka staje pomiędzy Ojcem a Jego dziećmi, ustalając niebiblijne dogmaty i tradycje. Swoich wiernych utrzymuje w niewiedzy co do wolności w Chrystusie".

Katolicyzm "proponuje "ratalną" łaskę ku życiu wiecznemu. Taka droga do nieba czyni z Chrystusa kłamcę".

"[Katolickie] Magisterium użyje wszelkich środków, by zwiększyć swe wpływy. W jego przepastnym wnętrzu znika i Bóg, i Pismo święte, i Jezus Chrystus. Skutki tej potwornej herezji dla całego rodzaju ludzkiego nie dadzą się oszacować".

W roku 2000, u progu trzeciego tysiąclecia są w Polsce, podobnie jak w wielu innych krajach świata, i takie grupy chrześcijan wierzących w Biblię jako natchniony dar od Boga, którzy w ten właśnie sposób formują postawy swoich wiernych wobec katolików. Nie stronią od wpajania takich skojarzeń z Kościołem katolickim, jak "czynienie z Chrystusa kłamcy", "potworna herezja", "sprzyjanie planom szatana". Zwykle myślenie tego typu kojarzyło nam się z nauczaniem Świadków Jehowy. Okazuje się jednak, że może występować także poza tym ugrupowaniem, i to w środowiskach, po których byśmy się tego nie spodziewali.

Z pewnością nie chodzi tu o grupy zbyt liczne i na pewno o wiele lepiej jest zwracać większą uwagę na liczne okazje do ekumenicznej współpracy i do pojednania między chrześcijanami różnych wyznań. Ale często zdarza się, że w swoim zapale misyjnym przedstawiciele owych mniejszościowych grup dążą do "nawracania" katolickich wiernych. A ponieważ w naszych czasach żyjemy hasłem ekumenizmu, stąd może się zdarzyć niewiedza co do intencji tak nastawionych chrześcijan. Dobrze więc jest zapoznać się z ich stylem myślenia o Biblii, ze sposobami jej interpretowania oraz z ich zamiarami wobec katolików.

Po pierwsze więc, rozumienie tekstu biblijnego podporządkowane bywa tam radykalnej chęci przeciwstawienia się Kościołowi katolickiemu, którego wierni są uważani za ludzi kompletnie nieświadomych prawdziwego nauczania Pisma św. Czasem powoduje to zdumiewające efekty z pogranicza groteski. Krytycy owi potrafią zapędzić się tak daleko, że widząc nacisk kładziony przez katolików na chrzest, twierdzić będą na temat "Ewangelii, która zbawia", że "Ewangelia nie mówi o chrzcie" (to nie żarty; naprawdę w publikacji oferowanej w księgarni poważnego wyznania chrześcijańskiego w roku 2000 spotkałem taką tezę). Dlaczego tak napisano? Oczywiście, aby zaraz potem uzupełnić: "jeżeli dodajemy cokolwiek do Ewangelii, przekręcamy ją i jesteśmy pod przekleństwem". Wniosek z tego ma być prosty: katolicy dodali chrzest do "Ewangelii, która zbawia", i dlatego są "pod przekleństwem". Katolik pamiętający słowa Jezusa Chrystusa "kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony" (Mk 16, 16) mógłby wprawdzie zauważyć, że chyba sam Jezus "dodał" chrzest do wymogów zbawienia, ale antykatolicki zapał tego typu misjonarzy nie zraża się tym.

Po drugie, nadgorliwi krytycy katolicyzmu uwięzieni w schematach szesnastowiecznych sporów związanych z Reformacją, nie potrafią dostrzec, jak myśl katolicka przez dwadzieścia wieków, począwszy od starożytności i średniowiecza, była uformowana przez gorące pragnienie wierności wobec tekstu biblijnego. U progu dwudziestego pierwszego wieku wyczytałem na przykład w książce nastawionej "misyjnie" wobec katolików, że "wbrew nauce Rzymu, odróżniającej grzechy powszednie od śmiertelnych, za które grozi śmierć, Biblia głosi, że śmierć jest karą za każdy grzech". Na poparcie tej dziwnej tezy owi antykatoliccy polemiści cytują jakieś teksty Pisma św. niespecjalnie związane z rozróżnianiem rodzajów grzechu (np. Rz 6, 23), natomiast nie przyjdzie im do głowy, aby sięgnąć do tekstu Biblii, który mówi wprost o tym zagadnieniu. Tak to w zapale obrony biblijnej prawdy przed "katolicką herezją" niektórzy będą z przekonaniem twierdzić, że "Biblia głosi, że śmierć jest karą za każdy grzech", chociaż Biblia omawia ten temat wprost i głosi wyraźnie: "są jednak grzechy, które nie sprowadzają śmierci" (1 J 5, 17).

Po trzecie wreszcie, tego typu ludźmi kieruje radykalna niechęć wobec ekumenizmu prowadzącego do bycia wraz z katolikami w jednej rodzinie Kościoła. Głoszą: "Różnice doktrynalne to bariery nie do przebycia dla chrześcijańskiej jedności i stawiają one Kościół rzymskokatolicki i prawosławny poza Bożą rodziną". Bywa też, że katolickie chrześcijaństwo jest stawiane na równi z najbardziej okrutnymi dyktaturami i totalitarnymi reżimami. O protestantach porozumiewających się z katolikami napisano na przykład: "Jak Roosevelt i Churchill oddający pół Europy na pastwę Stalina, ludzie ci oddali los jednej piątej ludzkości do dyspozycji papiestwa".

Ponieważ w czasach otwartości i ekumenizmu my, katolicy, miewamy więcej okazji do kontaktów również z tak nastawionymi wierzącymi, trzeba być na to przygotowanym. Najważniejszym elementem takiego przygotowania jest świadectwo ukształtowania naszej katolickiej wiary przez Biblię. Kościół czyta przecież z wiarą Pismo św. od dwudziestu wieków i w ten właśnie sposób uformował swoje zwyczaje modlitewne i wyznania wiary.

Skoro postawy jawnie wrogie wobec katolików można spotkać dziś wśród ludzi uważających się za "biblijnych chrześcijan", będziemy pewnie i w przyszłości spotykać na naszej drodze radykalnie antykatolicko nastawionych wyznawców Jezusa. Wobec nich zachować się mamy tak, jak nauczali tego Apostołowie: "Pana zaś Chrystusa miejsce w sercach za Świętego i bądźcie zawsze gotowi do obrony wobec każdego, kto domaga się od was uzasadnienia tej nadziei, która w was jest" (1 P 3, 15).

Niech kolejne stronice tego tekstu umocnią w nas nadzieję zbawienia właściwą każdemu wyznawcy Jezusa Chrystusa, niech ugruntują też naszą wiarę dotyczącą Kościoła, sakramentów i modlitwy, słowem tego wszystkiego, co składa się na drogę do Boga. A ponieważ zarówno autorowi tych słów, jak i innym katolikom zdarzały się błędy, zbyt ostre słowa i uprzedzenia wobec chrześcijan wyznających Jezusa Chrystusa na innej ścieżce wiary, niech wzrośnie także nasza miłość do wszystkich, którzy "umiłowali pojawienie się Jego" (2 Tm 4, 8).

0x01 graphic

Kilka przydatnych pojęć: "fundamentalista", "zbawienie", "chrześcijanin", "biblijne chrześcijaństwo"

W dalszej części niniejszego tekstu pojawią się takie sformułowania, jak "fundamentalizm biblijny" lub "biblijne chrześcijaństwo", spotkać się też będzie można ze specyficznym użyciem słów "chrześcijanin" i "zbawienie" w kontekście fundamentalistycznym. Dlatego teraz kilka zdań przybliżających te pojęcia, dla większej łatwości zrozumienia tego, co nastąpi.

Często spotykany typ gorliwego przeciwnika Kościoła katolickiego z powodu rzekomej niebiblijności katolików to chrześcijanin nazywany w USA fundamentalistą. Aby zrozumieć motywy ataków fundamentalistów na Kościół katolicki konieczne jest poznanie ich wyobrażenia o nauce Biblii na temat drogi człowieka do Boga. Trzeba także mieć w pamięci fragmenty Pisma św., na których się opierają w głoszeniu swoich nauk.

O ile droga człowieka do Boga przedstawiana przez typowego katolickiego nauczyciela wymaga rozpatrywania wielu niuansów i udzielania skomplikowanych wyjaśnień, to ta sama droga przedstawiana przez fundamentalistę jest niezwykle prosta. Tak prosta, że można ją streścić w trzech zdaniach.

1. Od czasu występku Adama i Ewy wszyscy ludzie bez wyjątku rodzą się "pozbawieni chwały Bożej" (Rz 3, 23); dlatego, jeśli nie zdarzy się im okazja do spotkania z Jezusem Chrystusem, po śmierci idą do piekła na wieczne potępienie.

2. Od wieczności w piekle uratowani są tylko ci, którzy w jakimś momencie ziemskiego życia "dostąpili zbawienia" (Dz 2, 47).

3. Zbawienie polega na spełnieniu trzech prostych warunków. Trzeba mianowicie:

- uznać siebie samego za grzesznika (Dz 2, 38);

- uznać Jezusa z Nazaretu za Syna Bożego, który umarł i zmartwychwstał dla naszego zbawienia (Rz 10, 9);

- w konsekwencji przyjęcia powyższych dwóch prawd - wypowiedzieć z mocną wiarą słowa: "Panie Jezu, przyjmuję Cię za mojego Pana i Zbawiciela" (por. Rz 10, 10).

Wielu chrześcijan nazywanych w Ameryce "ewangelicznymi fundamentalistami" wierzy, że od momentu spełnienia tych trzech warunków człowiek jest już zbawiony. Dlatego można spotkać się w tym środowisku z wypowiedzią w stylu: "zostałem zbawiony dwa lata temu, w środę 12 lipca po południu"; albo: "kiedy człowiek zostanie zbawiony, to dobrze jest, jeśli przyjmie chrzest". Spotkamy w literaturze tego typu sformułowania w opisie nabożeństwa nawróceniowego: "po kazaniu trzystu ludzi zostało zbawionych". Autorzy chcą w ten sposób przekazać myśl, że wspomnianych trzysta osób to ci, co po kazaniu wyszli na środek sali i z wiarą powiedzieli, że przyjmują Jezusa jako swego Pana. W ten sposób zostali zbawieni.

Jak widać, rozumienie słowa zbawienie znacznie odbiega od jego znaczenia, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni w Kościele katolickim. O podobnej trudności trzeba pamiętać, jeśli w fundamentalistyczno-ewangelicznej literaturze spotkamy się z określeniem chrześcijanin. Słowo to najczęściej oznacza to samo, co "człowiek zbawiony", a więc używa się go na określenie kogoś, kto kilka lub kilkanaście lat temu "przyjął Jezusa jako Pana i Zbawiciela" w opisany wyżej sposób. Kto natomiast nigdy w życiu nie został zaproszony do wypowiedzenia takiej lub podobnej formuły, ten w oczach ewangelicznego fundamentalisty w ogóle nie jest chrześcijaninem. Dlatego dla typowego przedstawiciela tego nurtu większość katolików i prawosławnych to nie są "chrześcijanie". Chrześcijan trzeba z nich dopiero uczynić.

Według wyobrażeń ewangelicznych fundamantalistów o nauce Pisma św. człowieka, który "przyjął Jezusa jako Pana i Zbawiciela", nic nie jest już w stanie pozbawić tak nabytego zbawienia. W szczególności, wbrew wierze katolików i prawosławnych, nie ma takiej mocy żaden grzech ani żadne odstępstwo. Jeśli "zbawiony człowiek" grzeszy zbyt zuchwale lub wyzywająco, Bóg może go ukarać jakąś przemijającą karą, może nawet chorobą lub przedwczesną śmiercią, ale zbawienie wieczne jest już "zaklepane". Zdobyte raz w ciągu kilkuminutowej decyzji, jest już absolutnie nieodwołalne, raz na całą wieczność.

Tacy fundamentalistyczni chrześcijanie myślą, że w zasadzie nic więcej nie należy do zbawczego przekazu Biblii. Dlatego tak bardzo denerwuje ich nauka Kościoła katolickiego, która jest o wiele obszerniejsza i o wiele bardziej skomplikowana. Wszystko to wydaje się typowemu ewangeliczno-fundamentalistycznemu wierzącemu zupełnie zbędnym balastem, niepotrzebnym dodatkiem pochodzącym z ludzkiej tradycji, wymysłem papieży i Ojców Kościoła. Dlatego katolicyzm przeciwstawiany jest tak zwanemu biblijnemu chrześcijaństwu. Ta ostatnia nazwa obejmuje oczywiście tylko wyznawców opisanej powyżej drogi zbawienia.

Misja ewangelizacyjna fundamentalisty skierowana do katolika będzie się starała więc, co oczywiste, uwolnić z wszelkiego "zbędnego balastu" wyznawcę Ewangelii uformowanego w tradycji katolickiej. Często trudno to sobie wyobrazić inaczej niż jednoczesne "uwolnienie" z przynależności do Kościoła katolickiego. Jak mawiają tak usposobieni ewangelizatorzy w Ameryce: Jesus saves, Rome enslaves ("Jezus zbawia, Rzym zniewala"). Popularny w tych kręgach autor sformułował to jeszcze inaczej: jeśli "blisko do Boga", to "daleko od Rzymu".

Co ciekawe, trzypunktowa droga do zbawienia jest bardzo rzadko w sposób jasny formułowana, chociaż leży u podstaw ogromnej ilości literatury i obfitej tradycji kaznodziejskiej. Dopiero bowiem gdy się ją przedstawi w klarownym schemacie, wychodzą na jaw jej niedoskonałości. Każdy bowiem, kto choć trochę zna Biblię, stanie od razu przed problemem: jeśli każdy człowiek idzie do piekła, z wyjątkiem tych, którzy uwierzyli i wyznali, że przyjmują Jezusa jako Pana i Zbawiciela - to jak ocaleli przed piekłem Abraham ( Łk 16, 22), Izaak i Jakub (Mt 8, 11), Mojżesz i Eliasz (Łk 9, 30)? Czy ewangeliczni fundamentaliści wierzą, że również Jeremiasz i Ezechiel, a także mnóstwo proroków i pobożnych Izraelitów z czasów Starego Testamentu, że wszyscy oni, którzy zawierzyli Bogu Izraela, poszli do piekła na wieczne potępienie? Trudno przecież nie zauważyć, że nigdy nie mieli okazji przyjąć Jezusa jako Pana i Zbawiciela (podobnie zresztą, jak miliony ludzi żyjących poza zasięgiem oddziaływania wspólnot chrześcijańskich)!

Jeszcze w XIX wieku, uzupełniano ewangeliczny protestantyzm o teorie mówiące, że Pan Bóg zmienia co pewien czas warunki zbawienia (określano to za pomocą trudnego słowa "dyspensacjonalizm"). Od tego czasu minęło jednak sto lat i w popularnej wersji fundamentalizmu ewangelicznego przestano się martwić o takie szczegóły. Obecnie im prościej, tym lepiej. A jeśli Kościół katolicki udziela zbyt skomplikowanych odpowiedzi, bo dostrzegł zbyt dużo pytań czekających na odpowiedź - to lepiej uciąć dyskusję używając zamiast argumentu radykalnego wezwania: "To my jesteśmy biblijnymi chrześcijanami, właściwie to tylko my jesteśmy w ogóle chrześcijanami, bo tylko my jesteśmy zbawieni!"

I. BIBLIJNY SPOSÓB NA CZYTANIE BIBLII

Pismo św. a Tradycja:

Jak nie czytać Pisma św. na własną zgubę?

"W tekście objawionym sam Ojciec niebieski wychodzi nam na spotkanie i rozmawia z nami" - to są słowa Jana Pawła II. Czytanie Pisma św. jest najprawdziwszą rozmową z Bogiem. Owszem, jeśli jest to czytanie właściwe. Czy przyszło ci jednak kiedyś na myśl, że jeśli odpowiednie czytanie Pisma św. prowadzi do serdecznej zażyłości z Panem, to niewłaściwe czytanie Biblii może przynieść duchową zgubę? Jeśli nie, to Bóg pomyślał o tym przed tobą i przestrzegł cię przed tym w swoim własnym Słowie. Powiedział nam, że niektórzy "opacznie tłumaczą Pisma na własną swoją zgubę" (2 P 3, 16).

Są tacy, którzy uczą, aby każdy sam sobie tłumaczył Biblię, a Bóg zachowa go od błędu. Inni twierdzą, że prawidłowo będą tłumaczyli Słowo Boże charyzmatycy, bo to oni mają dar rozeznania, i dlatego ich trzeba słuchać. Jeszcze inni mówią, że trzeba słuchać Kościoła i rozumieć Pismo św. tak, jak zawsze przez dwadzieścia wieków - rozumiała je kościelna Tradycja. Kto ma rację?

a. Każdy sam sobie tłumaczy Pismo?

Wielu jest zwolenników tej pierwszej metody. Mówią: "Jeśli ja mam Ducha Świętego, to dlaczego nie miałbym sam najlepiej rozumieć tekstu, który ten Duch napisał? Cóż mogą mi pomóc ludzkie tradycje i zwyczaje, skoro czytając Biblię rozmawiam z samym Bogiem?" Odpowiedź na te pytania znajdziemy w samym Piśmie świętym. Jest tam napisane wyraźnie: "to przede wszystkim miejcie na uwadze, że żadne proroctwo Pisma nie jest dla prywatnego wyjaśnienia" (2 P 1, 20). A ponieważ jednocześnie doskonale wszyscy wiemy, że samodzielne czytanie Biblii jest nadzwyczaj pożyteczne dla duchowego rozwoju i od wieków polecane było w Kościele, zwłaszcza w zakonach jako tak zwane "czytanie duchowne", pojawia się przed nami bardzo ważny problem: jak właściwie zrozumieć przestrogę Apostoła Piotra, aby nie osłabić jednocześnie orzeźwiającego, codziennego kontaktu z żywym Słowem Bożym spisanym w Biblii.

Jeśli ktoś nie chce się stosować do wyraźnej wskazówki zawartej w Piotrowym liście, wtedy lektura Biblii może przestać być dla niego duchowym pokarmem i źródłem życia, a stać się trucizną prowadzącą do zguby. Apostoł Piotr widząc takie smutne sytuacje już w I wieku ostrzegał: "nasz brat Paweł napisał do was we wszystkich listach [...] są w nich trudne do zrozumienia pewne sprawy, które ludzie niedouczeni i mało utwierdzeni opacznie tłumaczą, tak samo jak i inne Pisma, na własną swoją zgubę" (2 P 3, 15-16). Kierowane pychą i zarozumiałością indywidualistyczne interpretowanie Biblii może więc być czytaniem "na własną zgubę".

b. Charyzmatycy są ostatecznym autorytetem, bo mają dar rozeznania?

Wielu chrześcijan myśli, że w wątpliwych sprawach przy lekturze Biblii zawsze można odwołać się do daru rozeznania. Jeśli ktoś czyni cuda, prorokuje, wyrzuca złe duchy - to przecież najlepszy dowód, że działa w nim Duch Boży. A jeśli tak jest, to czy ten sam Duch nie podpowie mu przez duchowy dar, jak rozumieć trudniejsze miejsca Pisma? Wystarczy przecież tylko pomodlić się o natchnienie i namaszczenie - i odpowiedź będzie gotowa!

Tymczasem jednak Jezus w Biblii wyraźnie mówi, że jest to metoda niewystarczająca. Przepowiedział, że będą tacy, którzy spełniając nawet wielkie charyzmatyczne dzieła, będą w błędzie i w konsekwencji daleko od Niego: "Wielu powie mi w owym dniu: "Panie, Panie, czy nie prorokowaliśmy mocą Twego imienia i nie wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twego imienia, i nie czyniliśmy wielu cudów mocą Twego imienia?""(Mt 7, 22).

Jezus wcale nie zaprzecza, że ludzie, o których mówi, spełniali takie cudowne dzieła; wcale nie mówi, że proroctwa ich były nieprawdziwe, a ich cuda fałszywe. Mówi po prostu, że pomimo to wszystko nie byli to "Jego ludzie": "Wtedy oświadczę im: "Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości"" (Mt 7, 23).

Kierowanie się "wielką charyzmatycznością" w przyjmowaniu różnych nowych idei i nauk podpieranych cytatami z Biblii może być zwodnicze. Może być przyjmowaniem pouczeń od ludzi, o których Jezus mówi: "nigdy was nie znałem". Należy dokładać starań, by przez lekkomyślną naiwność nie stanąć w gronie takich, o których prorokował Paweł: "Przyjdzie chwila, kiedy zdrowej nauki nie będą znosili, ale według własnych pożądań - ponieważ ich uszy świerzbią - będą sobie mnożyli nauczycieli" (2 Tm 4, 3).

c. Czytanie Biblii według Tradycji Kościoła

Drugi List Piotra poświęcony jest w bardzo dużej części problemowi, kto autorytatywnie ma określać sens Pisma św. Problem ten stał się niezmiernie ważny już w pierwotnym Kościele, skoro "znaleźli się fałszywi prorocy wśród ludu" (2 P 2, 1). Piotr poleca, aby wśród licznych sprzecznych nauk i bałamutnych twierdzeń opartych na pokrętnym tłumaczeniu Pisma przypomnieć sobie, jakie było nauczanie podawane przez posłanych przez Jezusa pasterzy Kościoła: "pobudzam wasz zdrowy rozsądek, abyście przypomnieli sobie [...] przykazania Pana i Zbawiciela, podane przez waszych apostołów" (2 P 3, 1-2).

Interesujące jest, że zanim jeszcze Piotr odwołał się do darów rozeznawania i rozpoznawania przypomniał o innym wielkim darze Bożym: o zdrowym rozsądku. Apostołowie wiele na ten temat mówili w obliczu fanatyzmu, rozgorączkowania i nadużywania pseudoduchowych sposobów rozumienia Słowa. "Zdrowy rozsądek" (2 P 3, 1), "duch trzeźwego myślenia" (2 Tm 1, 7), "zdolność rozumu", którą obdarzył nas Syn Boży (1 J 5, 20) czy nie są to elementy biblijnego nauczania nieco dziś zapomniane?

O ile prywatne czytanie Pisma służy pokrzepieniu serca i pomaga w duchowym karmieniu się, to na pewno nie służy do wyciągania doktrynalnych wniosków na własną rękę i późniejszego podpierania ich wyrwanymi z kontekstu cytatami. Apostoł Piotr z całym naciskiem podkreśla:

"to przede wszystkim miejcie na uwadze, że żadne proroctwo Pisma nie jest do prywatnego wyjaśnienia" (2 P 1, 20).

Posługę wyjaśniania sensu trudniejszych miejsc w Biblii sprawuje Kościół poprzez tych, którzy pełnią urząd nazwany w Piśmie episkopoi i presbyteroi. Episkopoi znaczy po grecku "nadzorujący". Stąd pochodzi polskie słowo "biskup", oznaczające pasterza, który nadzoruje prawidłowość głoszonej nauki i porządku kościelnego. Presbyteroi oznacza "starsi" w znaczeniu przewodniczenia wspólnotom kościelnym. Stąd "prezbiterzy", czyli "księża" (kapłani Kościoła).

Urząd nadzorowania nauczania Ewangelii był sprawowany przez całą historię Kościoła. Najbardziej warto uczyć się rozumienia Biblii od tych, których ze względu na szczególne światło Ducha Świętego nazwano Doktorami i Ojcami Kościoła. Spośród wielkich biskupów i prezbiterów starożytności wyróżniono grono takich, którzy pokazują nam, jak właściwie rozumieć Biblię. Tacy ludzie, jak św. Augustyn, św. Hieronim, św. Bazyli czy św. Jan Chryzostom tworzą najbardziej czcigodną część Tradycji Kościoła. Tradycja zaś to sposób rozumienia Pisma św. w Kościele. Przeciwstawianie Tradycji Pismu św. jest nieporozumieniem.

"Posłuszny nakazom Chrystusa: "Badajcie Pisma" oraz "Szukajcie, a znajdziecie" wypełniam swoją powinność, bym przypadkiem nie usłyszał: "Jesteście w błędzie nie znając Pisma ani mocy Bożej". Jeśli bowiem, jak mówi Apostoł Paweł, Chrystus jest mocą Bożą i mądrością Bożą, to ten, kto nie zna Pisma, nie zna mocy Boga ani Jego miłości: nieznajomość Pisma jest nieznajomością Chrystusa".

To są słowa św. Hieronima, jednego z największych Ojców Kościoła z IV w., z jego komentarza do Księgi Izajasza. Na takich intuicjach wzrastał Kościół, ludzi tak właśnie myślących uznawano za wielkich Doktorów i Ojców. A oto inna sławna wypowiedź Hieronima:

"Czytaj często święte Pisma. Powiem więcej: niech twe dłonie nigdy nie odkładają świętego tekstu. Ucz się tego, czego masz nauczać".

Ten wielki myśliciel był znany z niezmiernie trafnych i ogromnie zwięzłych aforyzmów, jak na przykład taki: "Kochaj Pismo św., a kochać cię będzie mądrość".

To nastawienie nigdy nie znikło z wiary i pobożności katolickiej. Zwołany w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku Sobór Watykański II autorytatywnie stwierdza, nie pozostawiając cienia wątpliwości:

"Kościół [...] zawsze uważał i uważa Pisma Boże zgodnie z Tradycją świętą, za najwyższe prawidło swej wiary" (Dei Verbum, 21).

Uważna lektura powyższej wypowiedzi nasunie zapewne ważne pytanie: dlaczego Sobór dodał, że Biblia staje się najwyższym prawidłem wiary "wraz z Tradycją świętą"? Czy nie następuje tu pomieszanie objawionej nauki Bożej z najróżniejszymi zwyczajami pobożnymi, a może nawet z religijnym folklorem? Czy nie będzie to oznaczać na przykład, że tradycja jesiennego pielgrzymowania do diecezjalnego sanktuarium stanie się równie ważna jak tradycja nauczania o czterech Ewangeliach?

Otóż trzeba zwrócić uwagę na to, że nie o każdą "tradycję" tu chodzi, ale o "Tradycję świętą". Mowa tu więc nie o ludowych zwyczajach, folklorze świątecznym, objawieniach prywatnych, pielgrzymkach, sanktuariach i nauczaniach pojedynczych, choćby najświętszych autorów. Wszystko to są różne "tradycje". Kiedy natomiast mówimy o tym, że "Pisma Boże zgodnie z Tradycją świętą są najwyższym prawidłem naszej wiary", to mamy na myśli tylko i wyłącznie Tradycję, która jest sposobem rozumienia biblijnego objawienia, Tradycję, która pozwala nam zrozumieć poszczególne fragmenty Pisma, szczególnie te trudniejsze.

Dlatego katolik pyta się: Jak rozumiano dany tekst biblijny w historii Kościoła począwszy od pierwszych wieków? Jak tłumaczyli go Ojcowie Kościoła w III i IV wieku? Jak interpretuje go nauczanie biskupów i papieży ostatnich stuleci? Dlatego właśnie, zdaniem katolików, autorytet Biblii natchnionej przez Ducha Świętego wymaga połączenia z autorytetem wierzącego Kościoła wszystkich czasów, bo przecież w Kościele działa ten sam Duch Pański. To właśnie nazywamy czytaniem "Pisma Bożego zgodnie z Tradycją świętą". Nie należy tego mylić z wieloma "tradycjami" (piszemy to małą literą, w odróżnieniu od Tradycji rozumienia Biblii). Owe tradycje to zwyczaje pobożnościowe, często ludowe, które powstają i zanikają, jednych inspirują, a innym się nie podobają, ale w każdym razie nie stanowią centrum naszej wiary.

Teraz przykład dla nieprzekonanych, którzy wciąż mniemają, że Pismo św. samo się wystarczająco jasno wytłumaczy do tego stopnia, że żadne odwoływanie się do tradycji nie jest potrzebne. Znany chrześcijański publicysta amerykański, ewangeliczny protestant doktor James C. Dobson w wydanej w 1996 roku książce Miłość musi być twarda (Love Must Be Tough) pisze:

"Jestem pewien, że nie ma żadnego sposobu, aby jakakolwiek grupa chrześcijan wybrana losowo kiedykolwiek doszła do jednomyślności w sprawie rozwodu i ponownego małżeństwa. Więcej nawet. Nie wierzę, aby cały autobus amerykańskich teologów ewangelicznych mógł być jednomyślny w sprawie rozwodu i ponownego małżeństwa, nawet gdyby podróżowali po Stanach Zjednoczonych przez całe lato!"

Czy Dobson pisze o jakimś nieistotnym, marginalnym aspekcie wiary, który może być rozumiany tak, albo inaczej, bo nie ma to większego wpływu na nasze życie z Jezusem? Otóż czytamy w Biblii, że sprawa ta nie jest błaha: "Kto oddala żonę swoją, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo względem niej" (Mk 10, 11). A skoro jednocześnie "cudzołożnicy nie odziedziczą królestwa Bożego" (1 Kor 6, 9-10), oznacza to, że zdaniem wybitnego ewangelicznego publicysty "nie ma żadnego sposobu", aby pewnego typu chrześcijanie, i to nazywający siebie "ewangelicznymi" poinformowali człowieka mającego taki problem małżeński, że jego droga życiowa nie prowadzi do królestwa Bożego! Nie pomoże mu też nawet cały autobus teologów, opierających się na "Biblii, samej Biblii i tylko Biblii".

Sola Scriptura:

Biblia, sama Biblia i tylko Biblia

"Chrześcijanin powinien kierować się tylko Biblią! Pismo św. i tylko Pismo św. ma być naszym drogowskazem. Modlę się do Ducha Świętego, sam czytam w domu Biblię, a więc wiem wszystko i nie potrzebuję niczyjego wyjaśnienia w żadnej sprawie".

Zwolennicy takiego stanowiska powołują się czasem na zasadę zwaną z łacińska sola Scriptura, która polega na twierdzeniu, że jedynym autorytetem w sprawach wiary ma być "sama Biblia".

Tymczasem, jako katolicy przyzwyczailiśmy się do wspierania naszej wiary pomocniczymi argumentami w rodzaju: "Jan Paweł II w czasie swojej katechezy na placu św. Piotra powiedział, że..." albo "już od piątego wieku rozpowszechnił się zwyczaj używania obrazów w modlitwie". Powoływanie się na nauczanie papieży i biskupów, przykłady z historii Kościoła są to dla nas ważne pomoce w chrześcijańskim życiu według Objawienia Bożego. Uczą nas, jak rozumieć wiele prawd wiary, podpowiadają prawidłową interpretację tego, o czym czytamy w Piśmie św. Czasem spotykamy się jednak z wręcz przeciwną opinią, mówiącą, że wszystko, czego potrzebuję, by posiąść zasady chrześcijańskiej wiary, to prywatny egzemplarz Biblii, chwila modlitwy o oświecenie i zapas dobrych chęci. W ten sposób, podobno, zbłądzić nie mogę. Czy na pewno?

a. Czy Biblia naucza o tym, że uczyć się mamy tylko i wyłącznie z samej Biblii?

Dla zwolenników tezy o absolutnej wystarczalności Biblii, czytanej bez potrzeby wyjaśnień i interpretacji ze strony pasterzy Kościoła i historii wiary wierzącego ludu (czyli Tradycji) największym problemem jest sama Biblia. Otóż Pismo św. nigdzie nie zawiera twierdzenia, że samo w sobie wystarczy, albo że samo w sobie jest w prosty sposób zrozumiałe dla wszystkich. Jakby tego było jeszcze mało, to wprost mówi nawet coś dokładnie przeciwnego. Tekst biblijny miejscami bywa na tyle trudny, że "ludzie niedouczeni i mało utwierdzeni opacznie tłumaczą" Pismo św. "na własną zgubę" (2 P 3, 16).

Najmocniejszy fragment z Nowego Testamentu w kwestii autorytetu Biblii to piękne zdania z Listu św. Pawła do Tymoteusza. Często powołują się na nie zwolennicy wyłącznego autorytetu Biblii we wszystkich sprawach związanych z wiarą chrześcijańską. "Od lat niemowlęcych znasz Pisma święte, które mogą cię nauczyć mądrości wiodącej ku zbawieniu przez wiarę w Chrystusie Jezusie. Wszelkie Pismo, od Boga natchnione [jest] i pożyteczne do nauczania, do przekonywania, do poprawiania, do kształcenia w sprawiedliwości aby człowiek Boży był doskonały, przysposobiony do każdego dobrego czynu" (2 Tm 3, 14-17). Jeśli uważnie przyjrzeć się tym zdaniom, to oczywiście nic specjalnie przeciwnego Tradycji Kościoła z nich nie wynika. Mówią one po prostu, że podstawą nauczania, przekonywania i kształcenia chrześcijańskiego ma być Pismo św. (dlatego w Kościele w czasie Eucharystii w liturgii Słowa czyta się tylko i wyłącznie Biblię), oraz że należy je wykorzystać do prowadzenia chrześcijanina ku doskonałości (dlatego podstawową formą nauczania w Kościele katolickim powinna być homilia - wyjaśnianie czytań biblijnych).

Z cytowanego fragmentu 2 Tm wynika, że to, co się robi w liturgii Słowa w czasie Mszy św., jest dobre i że tego należy się trzymać. Jeśli chcemy prowadzić chrześcijan ku doskonałości, to "wszelkie Pismo od Boga natchnione" jest do tego celu "pożyteczne", podczas gdy o innych pismach, nienatchnionych, czegoś podobnego nie czytamy. Natomiast pozostaje tajemnicą, jak wyprowadzić z tego wnioski o tym, że wystarczy absolutnie "sama Biblia i tylko Biblia", oraz że "ani papież, ani żadna Tradycja nie są nam potrzebni do zrozumienia Pisma św."

b. Prawdziwie katolicka wiara w "samą Biblię"

Istnieje więc jakaś niepoprawna forma wiary w wystarczalność "samej Biblii" (sola Scriptura), która to wiara nie jest oparta na żadnym biblijnym tekście, a więc jest sprzeczna sama w sobie. Polega to na głoszeniu, że Pismo św. jest samo w sobie tak jasne, że każdy człowiek dobrej woli z łatwością i bez niebezpieczeństwa błędów sam i bez pomocy je zrozumie. Dlatego też nie miałoby być potrzebne światło w postaci Tradycji Kościoła i Magisterium papieży i biskupów.

Jako lekarstwo na taki bezpodstawny optymizm polecam osobiście krótkie rozmowy (koniecznie w krótkich odstępach czasu!) ze: 1) świadkiem Jehowy, 2) mormonem; 3) adwentystą; 4) członkiem Kościoła nowoapostolskiego. Wszyscy czterej będą z absolutną pewnością wywodzić z tekstu Biblii rzeczy absolutnie sprzeczne ze sobą, i na każdą ze swoich tez będą mieli poparcie sporej ilości wersetów biblijnych. Jeśli takie rozmowy przeprowadzi się w odstępach nie większych niż kilka dni - efekt jest zapewniony, a jest nim uleczenie z wiary w tak rozumianą wyłączną wystarczalność Biblii.

Istnieje jednak prawidłowa, katolicka wiara w wystarczalność Pisma św., a więc katolicka postać wiary sola Scriptura. Każdy katolik powinien wierzyć przecież, że istnieje tylko jedna księga święta na świecie, tylko jedna księga natchniona Duchem Świętym i dlatego nieomylna w sprawach wiary i moralności. Księgą tą jest Biblia: "wierzę w coś objawił, Boże, Twe Słowo mylić nie może" - tak uczono dzieci na lekcjach religii. Spisane, natchnione źródło objawienia Bożego jest tylko jedno, a jest nim "tylko Pismo św.", a więc sola Scriptura. Taki pogląd nazywamy uczenie "wystarczalnością materialną", a to dlatego, że "materia" naszej wiary pochodzi z Pisma św. Natomiast jak ją bez błędów zrozumieć - w tym pomaga Tradycja i bieżące Magisterium Kościoła. Zresztą sama Biblia wystarczająco jasno o tym poucza: "Żadne proroctwo Pisma nie jest dla prywatnego wyjaśnienia, nie z woli bowiem ludzkiej zostało kiedyś przyniesione, ale kierowani Duchem Świętym mówili święci ludzie" (2 P 1, 20-21). Stanie się to jaśniejsze, jeśli będziemy pamiętać, że na samym początku chrześcijaństwa nie było jeszcze Nowego Testamentu, a opierano się tylko na ustnym przekazie Apostołów.

W przeciwnym razie, jak wskazuje doświadczenie, można przy odrobinie fantazji i dawce "wewnętrznego namaszczenia" udowodnić za pomocą Pisma św. praktycznie wszystko. W historii zdarzało się już wykazywanie na podstawie biblijnych cytatów, że Jezus Chrystus nie był Żydem, że koniecznie należy podtrzymywać segregację rasową, że grzechem jest walczyć z niewolnictwem, że należy przywrócić zwyczaj posiadania wielu żon naraz, że niemożliwe jest zbawienie bez modlitwy w językach, że... tu w historii chrześcijaństwa nastąpiły praktycznie wszystkie najbardziej fantastyczne i najbardziej nawet dowolne pomysły.

II. KOŚCIÓŁ: BOŻY CZY LUDZKI?

Ciało Chrystusa

Głosimy Jezusa, a nie żaden Kościół!

Zdarzyło się raz czy drugi, że taki właśnie okrzyk: "Głosimy Jezusa, a nie żaden Kościół!" dał się słyszeć z ust gorliwych ewangelizatorów. Pozornie brzmiało to zachęcająco. Myślano przy tym: nie chodzi przecież o przynależność do organizacji ani o struktury stworzone przez człowieka, ale o żywą relację z Bogiem. Pozornie wszystko się zgadza. A co na to mówi Słowo Boże? Czy pozwala rozdzielić Jezusa od Kościoła? Czym według Biblii jest Kościół dla samego Jezusa? Czym dla Apostoła Pawła? Czym wobec tego ma być Kościół dla nas? Czy możemy mieć żywą relację z Jezusem nie przyjmując do wiadomości, że istnieje założony przez Niego Kościół?

a. "Małżonka Baranka"

Czym jest Kościół dla Jezusa Chrystusa, dowiadujemy się ze zdumiewających słów księgi Apokalipsy. Czytamy tam, że gdy z ziemi do nieba wznosi się głos modlitwy chrześcijan, to jest on wspólnym wołaniem "Ducha i Oblubienicy" (por. Ap 22, 17). Greckie słowo nymphe (Oblubienica) znaczy tyle co "panna młoda", albo "małżonka w dniu ślubu". Oto czym - a raczej kim! - jest Kościół dla Jezusa. Jest Jego sercu tak drogi, jak żona dla męża w dniu ich zaślubin. Porozmawiaj ze swoim znajomym o jego narzeczonej w przeddzień ich ślubu: może dowiesz się trochę o tym, co odczuwa serce Jezusa na dźwięk słowa "Kościół". Na innym miejscu Biblia nazywa Kościół "Małżonką Baranka" (dosłownie więc: "żoną Jezusa"!) Co może sobie myśleć Pan Jezus, gdy słyszy: "głosimy, Panie Jezu, Ciebie, ale o wybrance Twego Serca, Oblubienicy i Małżonce nie chcemy słyszeć"? Słowa te przecież w świetle Słowa Bożego są absurdalne!

Co więcej, nawet sam Krzyż Chrystusa jest owocem Jego miłości do Kościoła; dar sakramentów jest darem dla Kościoła; zesłanie Ducha Świętego - jest dla Kościoła. O tym wszystkim czytamy w Biblii:

"Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, aby go uświęcić, oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo, aby osobiście stawić przed sobą Kościół jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i nieskalany" (Ef 5, 25-27).

Jeśli więc Jezus umiłował Kościół i siebie samego za Kościół wydał - to jaka ma być nasza postawa wobec Kościoła? Tak jak Apostołowie mamy oddawać Bogu chwałę "w Kościele i w Chrystusie Jezusie" (Ef 3, 21). Nie w Chrystusie Jezusie bez "jakiegoś tam Kościoła" - bo to byłoby z gruntu niebiblijne, ale - tak jak uczy Pismo św. - "w Kościele i w Chrystusie Jezusie".

b. "Ciało Chrystusa"

Czym jest Kościół dla Apostoła Pawła? Jest przedmiotem jego codziennej, nieustannej miłości. A jeśli dostrzega jakieś braki czy potrzeby w Kościele, to jego miłość nie tylko nie słabnie, ale wręcz przeciwnie: tym skuteczniej zaczyna działać. Jego "codzienna udręka płynie z troski o wszystkie Kościoły" (por. 2 Kor 11, 28). Jeśli trzeba, Apostoł samego siebie za Kościół ofiarowuje i woła: "dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół" (Kol 1, 24).

Wiara chrześcijańska oparta na Biblii nie zna rozdzielenia Chrystusa od Kościoła. Czy można oddzielić Jezusa od jego Ciała? Czy można, po tym jak Jezus wprowadził nas do Kościoła, żyć inaczej, jak tylko korzystając z tych posług, które Bóg w Kościele ustanowił, poczynając od posługi Apostołów i ich następców? "Jesteście ciałem Chrystusa i poszczególnymi członkami; i tak ustanowił Bóg w Kościele najprzód apostołów, po wtóre proroków, po trzecie nauczycieli, tych, co mają dar czynienia cudów..." (1 Kor 12, 27-28).

c. Kościół - wspólnotą świętych?

Czasem mówi ktoś: dobrze, w planie Bożym tak było. Ale potem Kościół okazał się Kościołem grzeszników, a nie świętych, wobec tego trzeba sobie poszukać lepszej wspólnoty. A może - kto wie? - trzeba sobie samemu taki Kościół, czysty i nieskalany, utworzyć? Coś w stylu: "skoro nie wyszedł Panu Bogu w Jego zamysłach wobec Kościoła "plan A", dlatego czas najwyższy sięgnąć po drugą opcję: "plan B"!"

Czy rzeczywiście jest możliwe, aby wskutek grzechu i niewierności chrześcijan Kościół kiedyś przestał się Panu Bogu podobać? Według Biblii nie jest możliwe nawet to, żeby lud Starego Przymierza, Izrael przestał się podobać Panu Bogu. Nawet po tym, jak większość Żydów w I wieku nie uznała Mesjasza w Jezusie i nie przyjęła Ewangelii, Pismo św. na pytanie "czy Bóg odrzucił lud swój?" ma tylko jedną odpowiedź: "żadną miarą! [...] bo dary łaski i wezwania Boże są nieodwołalne" (Rz 11, 1 i 29). Nawet lud Boży Starego Przymierza nie mógł niczego takiego uczynić, aby zostać odrzuconym.

To samo, oczywiście, dotyczy ludu Nowego Przymierza, Kościoła. On też cieszy się przywilejem nieutracalnej miłości Boga. Nawet wtedy, gdy chrześcijanie okazują się niewierni? Tak, nawet wtedy: "jeśli my odmawiamy wierności, On wiary dochowuje, bo nie może się zaprzeć samego siebie" (2 Tm 2, 13). Podobnie jak Izraelici, tak samo ludzie w Kościele niczego takiego nie mogą uczynić, aby Kościół przestał być Oblubienicą Baranka. Nie może tego spowodować żaden grzech ani żadna niewierność. Dlaczego? Bo Bóg "nie może się zaprzeć siebie samego".

Nie znaczy to, że Bóg nie widzi grzechów w Kościele. Widzi je, ale Jego reakcją nigdy nie jest odwrócenie się od swojego ludu. Bóg reaguje zawsze wezwaniem do nawrócenia. Ile razy Bóg zauważa sprzeniewierzenie się ludu swojemu powołaniu (a zauważa to, niestety, nad wyraz często), tyle razy woła: "znam twoje czyny, żeś ani zimny, ani gorący [...] nawróć się [...] oto stoję u drzwi i kołaczę, jeśli ktoś posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego" (Ap 3, 15 i 20). Te słowa Jezusa z Apokalipsy nie są skierowane do niewierzących! To są słowa wypowiedziane do Kościoła!

Wynika z nich, że może zdarzyć się taka sytuacja, kiedy Pan Jezus stoi przed jakąś wspólnotą czy grupą kościelną i okazuje się, że pozostawiono go na zewnątrz, za drzwiami. Mogły zdarzać się takie sytuacje przez całe okresy historyczne, kiedy Pan Jezus musiał (z zewnątrz!) stukać do serc chrześcijan. Mimo to nie powiedział: "utworzę sobie inny, nowy lud, obok starego". Zawsze wołał: "kołaczę; a jeśli usłyszy wejdę do niego".

d. Inkwizycja, stosy, wojny religijne, niewolnictwo...
czyli w pisarskiej szkole "Strażnicy"

Istnieje pewien gatunek literacki, który można by nazwać "literaturą "Wielkiego Boju"", a to od tytułu sędziwej już dziś książki (tekst powstał w 1888 roku) napisanej przez współzałożycielkę nowoczesnego adwentyzmu, panią Ellen G. White. Książka nosi polski tytuł właśnie Wielki Bój, a jej tytuł angielski jest jeszcze bardziej obiecujący i znaczy w tłumaczeniu: Wielkie zmagania między Chrystusem a Szatanem. Nietrudno domyślić się, że Kościół katolicki konsekwentnie został tam opisany jako siła działająca po stronie szatana, a sprawę Chrystusa też łatwo zgadnąć po wiekach zmagań i trudów, dziś z powodzeniem realizują Adwentyści Dnia Siódmego. Gatunek literacki Wielkiego Boju kontynuowali potem z zapałem Świadkowie Jehowy.

Schemat, powielany od zeszłego wieku, jest prosty. Przypomina się, że w dawnych czasach istniała wśród katolików Inkwizycja skazująca ludzi na śmierć za przekonania religijne. Dobrych chrześcijan skazywano na stosy. Rozniecano antysemityzm i tolerowano niewolnictwo, a nawet ciągnięto z tego dochody finansowe. Wspierano różnych niesprawiedliwych i okrutnych władców. Dołącza się do tego porozumiewawczy szept: "Przecież Hitler był formalnie rzecz biorąc katolikiem!" Wniosek? "Kilka słów z Pisma świętego wystarczy, aby oskarżyć Kościół rzymskokatolicki. Jego długa historia świadczy, że jest to Kościół odstępczy".

Zakres obraźliwych wyzwisk pod adresem Kościoła katolickiego powtarza się w literaturze tego gatunku dość monotonnie: "gigantyczny system fałszywej religii", "mistrzowskie arcydzieło szatana", "smok dał władzę bestii", "wielki Babilon pijany krwią świętych". Wszystko to znalazło się dawno temu w bojowych dziełach adwentystów, potem odżyło z powodzeniem na łamach walczącej "Strażnicy" niestrudzonych Świadków Jehowy, a dziś pałeczkę przejęli... Nie, nie będę reklamował tak chodliwych dzieł: trzeba, czytelniku, przekonać się samemu. Kto wie, może nawet w jakiejś "Księgarni chrześcijańskiej"?

Jak nazwać takich przedziwnych interpretatorów historii Kościoła? Trudno powstrzymać się przed określeniem: "rozkosznie nieświadomi".

Dlaczego "nieświadomi"? Otóż zapisują setki stron mrożącymi krew w żyłach opisami niegodziwości katolików: a to stos, a to morderstwo, a to zniewolenie całych krajów. Nie zdają sobie sprawy, że jeśli nie powstają takie same dzieła o historii "biblijnych chrześcijan", to nie dlatego, że nie ma stosownego materiału historycznego, tylko dlatego, że nikt nie będzie się zniżał do takiego poziomu polemik. Zostawia się to nawiedzonym wizjonerom. To tylko dlatego nikt nie będzie rozpisywał się na stu stronach, co stało się w Münster w XVI wieku, kiedy rządzili tam anabaptyści. Nikt nie będzie upajał się obliczaniem, ile milionów Indian północnoamerykańskich pożegnało się z życiem w kolejnym wieku po zdominowaniu tego kontynentu przez chrześcijan, bynajmniej nie katolickich. Nikt nie będzie zapisywał dziesiątek stron informacjami, jakiego wyznania byli mieszkańcy niemieckich landów, które wybrały Hitlera w wolnych wyborach. Ani członkowie jakich Kościołów ewangelicznych do lat sześćdziesiątych XX wieku podtrzymali segregację rasową w USA i do lat osiemdziesiątych w Republice Południowej Afryki. Nikt nie będzie tego robić, nie dlatego, że nie znalazłaby się odpowiednia ilość historycznych "haków", tylko dlatego, że metoda polemiczna Wielkiego Boju jest żenująca dla człowieka na poziomie, który ma choć elementarne wiadomości z historii chrześcijaństwa.

I tu pojawia się problem drugi. Autorzy sądów w rodzaju "historia świadczy, że Kościół katolicki jest odstępczy" są rozkoszni w swej nieświadomości, że w tym sensie historia żadnego wyznania i żadnego nurtu chrześcijaństwa nie jest specjalnie chwalebna i jeśli przyjrzeć się dokładnie, to każda chrześcijańska wspólnota wyznaniowa jest odstępcza: odstąpiła od przykazania miłości! Im dłużej jakieś wyznanie trwa w historii, tym oczywiście więcej grzechów uzbierało na koncie. Jeśli natomiast ma historię trwająca tylko kilku wieków lub zaledwie lat kilkadziesiąt, to oczywiście negatywne konto w Bożej Księdze będzie krótsze, ale naprawdę średnia statystyczna jest ta sama. Średnia liczba grzechów przypadająca na statystyczny tysiąc wyznawców dowolnego wyznania chrześcijan w danym stuleciu jest, niestety, stała. Aby o tym wiedzieć, trzeba tylko przeczytać coś poza "Strażnicą" (może jakiś podręcznik historii?) Nie wystarczą tylko propagandowe broszury bojowe tego czy innego walczącego wyznania.

Smętnego rezultatu Bożego eksperymentu z ludźmi należało się zresztą spodziewać i Bóg spodziewał się tego od początku: ludzie są grzeszni, chrześcijanie też są grzeszni, i to zarówno katolicy, jak i niekatolicy pospołu. Otóż, gdyby ci niechętni Kościołowi katolickiemu autorzy mieli rację (podkreślam gdyby! ponieważ oczywiście jest to wszystko wielki nonsens), to im bardziej udowadnialiby, że Kościół katolicki stracił prawo do nazywania się "chrześcijańskim" z powodu listy popełnionych w historii grzechów, tym bardziej podcinaliby gałąź, na której sami siedzą. Ich własne wyznanie, zapewne we własnych oczach bardzo biblijne, gdyby zostało ocenione mało wyrozumiałym okiem z zewnątrz, wyglądałoby, niestety, tak samo jak Kościół katolicki: odstępcze, gdyż popełniło mnóstwo błędów, grzechów, wypaczeń, okrucieństw i przyniosło mnóstwo krzywd wielkiej liczbie ludzi.

Gdyby ci zajadli krytycy mieli rację co do katolików, racja ta jak miecz obosieczny spadłaby wyrokiem skazującym także na nich samych i na całe chrześcijaństwo! I okazałoby się, że "historia świadczy, że chrześcijaństwo jest odstępcze". Nieświadomy realiów taki prostoduszny człowiek przygotowuje jeden paszkwil za drugim udowadniający, że Kościół katolicki wyraźnie się Bogu nie udał. Podobne jest to do zabawy dziecka odkręcającego nakrętki na torze, a potem dziwiącego się, że pociąg się wykoleił. Krytycy chrześcijaństwa, którzy patrzą na to z boku, dobrze wiedzą, że okropności popełnione przez katolików tylko dlatego są większe niż niegodziwości popełnione przez prezbiterianów, baptystów, zielonoświątkowców lub "wolnych chrześcijan", że katolicy mieli na to dwadzieścia wieków, a inni odpowiednio mniej. Postronni obserwatorzy dochodzą więc do wniosku: jeśli katolicyzm niegodny jest imienia Kościoła Jezusa Chrystusa z powodu swoich grzechów i błędów, to wszyscy inni chrześcijanie oczywiście też.

Na szczęście, wszystko to tylko zdania warunkowe: "gdyby", "jeżeli". Na szczęście, wszystko to nonsensowny wytwór zaślepionych umysłów. Na szczęście Biblia uczy nas, że "dary łaski i wezwania Boże są nieodwołalne" (Rz 11, 29).

"A jeśli synowie jego porzucą moje prawo [...],
jeżeli naruszą moje ustawy
i nie będą pełnili moich rozkazów,
ukarzę rózgą ich przewinienia,
a winę ich biczami;
lecz
nie odejmę mu łaski mojej
i nie zawiodę w mojej wierności.

Nie zbeszczeszczę mojego przymierza
ani 
nie zmienię słowa ust moich.
Raz przysiągłem na moją świętość:

na pewno nie skłamię Dawidowi"
(Ps 89, 31-36).

Dobrze, że Bóg jest miłosierny dla wszystkich. On jest dobry i dla katolików, i dla tych, którzy katolików nie lubią. Dla Boga, który patrzy na to z góry, cała sprawa musi wyglądać na kłótnię dwóch umorusanych swoimi grzechami biedaków, z których jeden patrzy pogardliwie na drugiego i woła: "ty nędzny, umorusany w grzechach biedaku!"

Pasterze w Kościele:

Ustanowił Bóg apostołów

Ogłoszono Słowo Boże. Ludzie uwierzyli. Pan zaczyna ich gromadzić na wspólnej modlitwie. Duch Święty prowadzi ich do ewangelizacji, do kolejnych dzieł rozszerzania Dobrej Nowiny. Kto ma przewodzić takiej wspólnocie? Komu ma ona być posłuszna? Jakie polecenia w tej kwestii zostawia nam Pismo św.? Czy Biblia każe, aby lud sam sobie ustanowił pasterzy i sam nadał im władzę? Czy to wspólnota wybiera sobie tych, którzy potem już tylko przed Bogiem są odpowiedzialni?

a. Ustanawianie pasterzy

Pierwszym, Najwyższym i - ściśle mówiąc - jedynym Pasterzem Kościoła jest oczywiście tylko Jezus Chrystus. To On jest nazwany "Wielkim Pasterzem owiec" (Hbr 13, 20). Pismo św. uczy jednak, że są tacy ludzie, którzy z polecenia Jezusa będą pełnić rolę pasterzy w Kościele. To o nich Chrystus powiedział: "jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam" (J 20, 21). Wielki Pasterz owiec, posłany przez Ojca, sam posyła pasterzy dla dobra Kościoła.

Pierwszych pasterzy ustanowił Jezus - byli to Apostołowie. Ale skąd brali się pasterze później? Biblia pokazuje nam, że w Kościele pasterze ustanawiani byli przez Apostołów. Na przykład w Dziejach Apostolskich czytamy, że Paweł i Barnaba odwiedzając wspólnoty "w każdym Kościele wśród modlitw i postów ustanowili im starszych" (Dz 14, 23). Warto zauważyć, że "starsi" (prezbiterzy) nie byli wybrani przez wspólnotę, ale zostali jej dani "odgórnie". Dlatego czytamy w Dziejach Apostolskich: "ustanowili im starszych".

Jest i takie miejsce w Nowym Testamencie, gdzie czytamy o wyborach związanych z ustanowieniem posługujących w Kościele. Jest to opis wyboru kandydatów na diakonów w Dziejach Apostolskich (Dz 6, 3-6). Po pierwsze jednak, diakoni nie byli pasterzami ludu, gdyż jedynie "obsługiwali stoły", a po drugie - sam wybór nie sprawiał, że ktoś stawał się diakonem. Na mocy woli wspólnoty stał się on tylko kandydatem na ten urząd: "Wybrali Szczepana, męża pełnego wiary i Ducha Świętego, Filipa, Prochora, Nikanora, Tymona, Parmenasa i Mikołaja". Faktyczne ustanowienie nowych diakonów miało miejsce dopiero przez posługę Apostołów: "Przedstawili ich Apostołom, którzy modląc się włożyli na nich ręce" (Dz 6, 6).

b. Porządek autorytetu kościelnego

Tak ustanowieni starsi podlegali kontroli i poleceniom tych, którzy ich ustanowili. Na przykład Paweł "z Miletu posłał do Efezu i wezwał starszych Kościoła" (Dz 20, 17) po to, by ich pouczyć, przekazać im polecenia i skorygować ich postawę. Po Apostołach rolę nadzoru i kierowania prezbiterami przejęli biskupi. O Tymoteuszu czytamy, że w skrajnych przypadkach mógł osądzać i rozliczać prezbiterów, jeśli ci zasłużyliby na naganę: "Przeciwko prezbiterowi nie przyjmuj oskarżenia, chyba że na podstawie dwu albo trzech świadków. Trwających w grzechu upominaj w obecności wszystkich, żeby także i pozostali przejmowali się lękiem" (1 Tm 5, 19-20).

Zresztą także biskupi - a nawet Apostołowie! - podlegali posłuszeństwu wobec kościelnego autorytetu. Nawet Apostoł Paweł, który przecież w danym mu widzeniu od samego Jezusa otrzymał polecenie głoszenia Ewangelii, nie opierał się na swoim własnym doświadczeniu jako na ostatecznej podstawie. Wiedział, że on sam też powinien poddać się autorytetowi tych, których Jezus ustanowił w tym celu w Kościele. Po wielu latach ewangelizacyjnej działalności Paweł pisze: "przedstawiłem Ewangelię, którą głoszę wśród pogan [...] osobno tym, którzy się cieszą powagą, by stwierdzili, czy nie biegnę lub nie biegłem na próżno" (Ga 2, 2). Ludźmi, którzy na mocy autorytetu Jezusa mieli dokonać tej oceny, byli "Jakub, Kefas i Jan, uważani za filary" (Ga 2, 9). Paweł poddał się ich ocenie i był gotów przyjąć ich krytykę. To od nich chciał się dowiedzieć, czy "nie biegł na próżno".

Dlaczego tak postępował Paweł, a nie uważał się za najwyższy i jedyny autorytet w sprawach wiary? Dlaczego nie mówił: "mam dar rozeznania duchowego, miałem widzenie i objawienie, więc chyba sam sobie wystarczę jako kryterium prawdy"? Paweł pewnie znał Ewangelię, z której można się dowiedzieć, że Chrystus rzekł Piotrowi:

"Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie" (Mt 16, 18-19).

Piotr w naszych czasach:

Papież - zamiast Chrystusa?

Pośród krytykowanych często elementów wiary katolickiej nie może oczywiście zabraknąć roli papieża w Kościele. Temat jest o tyle wdzięczny dla krytyków, że historia zachowała pamięć o pewnej liczbie papieży, którzy niechlubnie pod względem moralnym zapisali się w dziejach Kościoła. Niektóre z pseudobiblijnych zarzutów przeciw obecności papieży w Kościele Jezusa Chrystusa bywają na pograniczu groteski. Spotykamy na przykład takie argumenty: "Piotr nie mógł być pierwszym papieżem, ponieważ: 1) był żonaty; 2) nie pozwalał, aby mu się kłaniano; 3) nie nosił korony". Albo: "Paweł napisał 100 rozdziałów o 2 325 wersetach, a Piotr tylko 8 rozdziałów o 166 wersetach" - z czego ma wynikać wyższość Pawła nad Piotrem (nawiasem mówiąc, Jezus Chrystus w ogóle żadnego rozdziału nie napisał: czy wynika z tego cokolwiek w kwestii Jego znaczenia?) Argumenty tego rodzaju najstosowniej jest pokryć wyrozumiałym milczeniem. Inne zarzuty natomiast domagają się poważniejszej odpowiedzi na podstawie Słowa Bożego. Trudno ukryć, że katolikom też jest potrzebna dokładniejsza znajomość biblijnych fundamentów ich własnej wiary odnośnie roli papieży w Kościele.

a. Olśniewająca wspaniałość Watykanu?

Wielu ludzi przybywających do Rzymu zachwyca wspaniałość watykańskich budowli, a szczególnie Bazyliki św. Piotra na Watykanie. Najbardziej olśniewającym elementem Watykanu nie są jednak wspaniałe mozaiki tej imponującej konstrukcji ani też wyniosła kopuła. Najważniejsza jest podstawa, na której się wspiera wszystko to, co przyciąga turystów. Dla oczu ludzi tego świata podstawa ta może wydawać się nadzwyczaj skromna. Chodzi mianowicie o... kilka biblijnych wersetów. Ich treść - wypisana wielkimi, złocistymi literami - opasuje wokół wnętrze całej watykańskiej bazyliki. Są to wersety, w których Jezus Chrystus mówi o Piotrze. Przez całe wieki katolickiej wiary uważano, że jeśli chcemy zrozumieć, kim jest papież, biskup Rzymu, to musimy czytać z wiarą Biblię. Musimy wierzyć w to, co powiedział Jezus: "Niebo i ziemia przeminą, ale Moje słowa nie przeminą" (Mt 24, 35). My wierzymy, że biblijne wersety wypisane na mozaikach wokół bazyliki papieskiej na Watykanie są jej najważniejszą częścią. Co więcej: są jedynym elementem tej budowli, który nie przeminie. Jedynym, który ostoi się na wieki, także wtedy, gdy niebo i ziemia (wraz z bazylikami i mozaikami!) przeminą.

Wspaniałe jest watykańskie wzgórze, ale najwspanialszą jego częścią są wersety Słowa Bożego we wnętrzu słynnej bazyliki. Przypatrzmy się tym wersetom: co mówią one o Piotrze i o papieżach?

b. Nadanie imienia "Piotr"

Aby zrozumieć biblijne teksty opisujące nadanie nowego imienia temu, który uprzednio nazywał się Szymonem, synem Jony, musimy nabrać nieco biblijnego ducha. Musimy wczuć się w duchową atmosferę Izraelitów i w ich głębokie przekonanie, że zmiana imienia pociąga za sobą obdarzenie człowieka nową misją, zaplanowaną specjalnie dla niego przez Boga. A oto przykład pochodzący ze Starego Testamentu, który zilustruje nam to przekonanie. Kiedy Bóg przekazywał Abramowi powołanie na ojca wiary, zmienił mu imię. Powiedział mu: "Imię twoje będzie Abraham, bo uczynię ciebie ojcem mnóstwa narodów" (Rdz 17, 5).

W takim samym sensie trzeba też rozumieć inne słowa, wypowiedziane przez Jezusa Chrystusa kilkanaście wieków później, i zawarte w tej samej księdze Biblii: "Błogosławiony jesteś Szymonie, synu Jony. Albowiem ciało i krew nie objawiły ci tego, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą" (Mt 16, 17-18). Nowe imię oznacza przekazanie w ten sposób nowej funkcji i nowego powołania. Jak dla Abrahama miało to być powołanie na ojca wiary, tak dla Szymona - powołanie do bycia oparciem dla Kościoła. W sposób zrozumiały dla Apostołów - nie tylko znających Pismo, ale po prostu myślących biblijnie - Jezus jakby mówił: "Twoje imię będzie Piotr (Petros, po grecku: "Skała"), bo uczynię cię skałą dla wiary chrześcijańskiej". Nadanie nowego imienia oznacza więc nowe posłannictwo - bycia wsparciem dla Kościoła.

Jak brzmiało dokładnie to nowe imię? Jakkolwiek może nas to zdziwić, to odpowiedź "Piotr" nie jest właściwa! Imię nadane przez Jezusa Szymonowi brzmiało oryginalnie "Kefas". Wiemy to z najstarszych przekazów Nowego Testamentu. Kefa jest to słowo aramejskie i oznacza "skałę". Przerobione na imię przez Greków brzmiało "Kefas". Apostoł Paweł używał często tego oryginalnego brzmienia w swoich relacjach o Piotrze: pisał na przykład "Jakub, Kefas i Jan, uważani [są] za filary" (Ga 2, 9); albo - "Kefas przybył do Antiochii..." (Ga 2, 11); lub - "każdy z was mówi: "Ja jestem Pawła, a ja Apollosa; ja jestem Kefasa, a ja Chrystusa"" (1 Kor 1, 12).

Aramejskie pochodzenie imienia Kefas jest szczególnie ważne wobec zdarzających się czasem zarzutów ludzi niechętnych katolikom, którzy twierdzą, że Pan Jezus rozróżniał "skałę" (petra) od "kamienia" (petros). Wywodzą oni, że sens słów Ewangelii jest taki: "Ty, Piotrze, jesteś tylko niewielkim kamieniem (Petros), w porównaniu z wielką Skałą (Petra), jaką jest Chrystus". Dyskusje te jednak stają się bezprzedmiotowe, jeśli pamiętamy, że Ewangelia według św. Mateusza podając po grecku słowa Jezusa, przytacza nam ich tłumaczenie. Pan Jezus przecież nie mówił do Apostołów po grecku, ale po aramejsku. A po aramejsku nowe imię Szymona nie brzmi ani Petros, ani Petra, tylko Kefas, co pochodzi od słowa Kefa. Kefa zaś znaczy po prostu "skała".

Skąd więc wzięło się imię Piotr? Wyjaśnia to bardzo wyraźnie Ewangelia św. Jana: "Jezus, wejrzawszy na [Szymona] rzekł do niego: "Ty jesteś Szymon, syn Jana, ty będziesz nazywał się Kefas" - to znaczy: Piotr" (J 1, 42). Sformułowanie "to znaczy Piotr" jest dodatkiem Ewangelisty Jana, wyjaśniającym dla greckiego czytelnika Ewangelii, co oznacza aramejskie słowo Kefas. Wyjaśnienie jest potrzebne - jak widać - czytelnikom Biblii, aby każdy wiedział, że imię Apostoła brzmi: "Skała". Sam Jezus wyjaśnił, choć nieco później, po co dokonał tej zmiany imienia: "Na tej skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą" (Mt 16, 17-18).

Jeśli niektórym ludziom dzisiaj ta zmiana imienia wydaje się dziwna, to możemy być pewni, że o wiele bardziej dziwna musiała wydawać się samym uczniom Jezusa! W Starym Testamencie "Skałą" nazywany jest przecież często sam Bóg, "Skała naszego zbawienia" (Ps 95, 1). Ale Nowy Testament częściej używa takich zaskakujących zestawień, szokujących czytelnika. Oto na przykład raz "fundamentem" naszej wiary jest nazwany Jezus: "fundamentu bowiem nikt nie może położyć innego, jak ten, który jest położony, a którym jest Jezus Chrystus" (1 Kor 3, 11) - a na innym miejscu "fundamentem" są nazwani powołani przez Boga ludzie: zbudowani jesteśmy "na fundamencie apostołów i proroków" (Ef 2, 20). Podobnie, chociaż fundamentem Kościoła jest Jezus Chrystus, to jednak "mur Miasta ma dwanaście warstw fundamentu, a na nich dwanaście imion dwunastu Apostołów Baranka" (Ap 21, 14).

Jeżeli w Biblii "fundamentem" jest nazywany raz sam Jezus Chrystus, a raz - Apostołowie, to tak samo nie może nas dziwić, że "Skałą" niekiedy jest nazywany Bóg Jahwe, a niekiedy - Piotr. Gdyż oczywiście słowa te są używane w zupełnie różnym znaczeniu. Bóg jest fundamentem lub skałą sam z siebie. Może natomiast udzielić ludziom mocy, jeśli zechce, i uczynić ich fundamentem albo skałą dla zaplanowanych przez Bożą Mądrość planów zbawienia. Bóg może wszystko.

c. Nadanie kluczy Królestwa

Biblia przekazuje nam słowa Jezusa Chrystusa skierowane do Piotra w chwili nadania mu nowego imienia: "Tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie" (Mt 16, 19). Obietnica dana Piotrowi w zaskakujący sposób zostaje zresztą rozszerzona nieco później na innych Apostołów: "Wszystko, co zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie" (Mt 18, 18). Jak to zrozumieć? Komu została dana ta obietnica? Jednemu Piotrowi czy grupie wszystkich uczniów?

Tajemnica wyjaśni się nieco, jeśli Biblię będziemy czytać wraz z wierzącym Kościołem. Słowa z Ewangelii św. Mateusza rozumiano tradycyjnie w taki sposób: oto władzę wiązania i rozwiązywania mają Apostołowie, gdy są w jedności z przewodniczącym ich zespołu, z Piotrem. Podobnie jest z biskupami (następcami Apostołów), jeśli są zjednoczeni z papieżem (następcą Piotra). W starożytności rozumiano tę władzę zwykle jako dar odpuszczania grzechów w sakramencie pokuty. Chrześcijanin związany swoimi winami mógł usłyszeć od Apostoła, a później od biskupa: "jesteś rozwiązany, jesteś wolny od swoich win" (nazywamy to dziś rozgrzeszeniem).

d. Nadanie misji pasterza trzody

Kolejny tekst skierowany w Biblii do Piotra brzmi następująco: "Rzekł Jezus do Szymona Piotra: "Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci?". Odpowiedział Mu: "Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham". Rzekł do niego: "Paś baranki moje!"" (J 21, 15). Jezus powtarza jeszcze raz te swoje słowa, a potem znowu, tak że w sumie brzmią one trzykrotnie. Dlaczego? Najprawdopodobniej Chrystus chciał przypomnieć niedawne trzykrotne zaparcie się Piotra. Czemu więc w takich dramatycznych okolicznościach został udzielony dar pasterzowania całą trzodą, przy wspomnieniu grzechu i upadku Apostoła? Aby papieże nigdy nie zapomnieli, że są tylko grzesznymi ludźmi i że z ludu wezwani, dla ludu zostali ustanowieni.

e. Nadanie misji wspierania wiary Kościoła

Ważne są jeszcze i te słowa, zawarte w kolejnych biblijnych słowach skierowanym do Piotra przez Jezusa: "Szymonie, Szymonie, oto szatan domagał się, żeby was przesiać jak pszenicę, ale Ja prosiłem za tobą, żeby nie ustała twoja wiara. Ty ze swej strony utwierdzaj twoich braci" (Łk 22, 31). Jezus obiecuje więc Piotrowi stałość wiary. Obietnica ta nie opiera się na nadzwyczajnych zaletach intelektu tego Apostoła ani nie na mocy jego osobistej wiary. Oparta została na prośbie Jezusa skierowanej do Ojca. Jezus prosi Ojca, aby wiara Piotra nie ustała. Nasza wiara w rolę papieży w Kościele ma więc - oczywiście - takie oparcie: jest nim prośba samego Jezusa skierowana bezpośrednio do Boga Ojca.

Wiara Kościoła w owocność posługi Piotrowej, posługi papieskiej w Kościele nie wiąże się z nadzwyczajnymi cechami ludzi, którzy tę posługę sprawują, ale z nadzwyczajnymi cechami Ducha Świętego, którego moc nam to wszystko zapewnia. Moc Ducha sprawia, że Kościół może wierzyć Bogu z nieomylną pewnością.

Sobór Watykański I z 1870 roku tak ujął wiarę Kościoła w przysługujący mu dar nieomylności. Najpierw, jako cały Kościół, my wszyscy, cały wierzący lud jesteśmy adresatami obietnic Bożych uroczyście złożonych w Biblii: "Duch mój, który jest nad tobą, i słowa moje, które włożyłem ci w usta, nie zejdą z twych własnych ust odtąd i na zawsze" (Iz 59, 21). Sobór jest pewny, że Kościół jest nieomylny w sprawach wiary, gdyż ma nieomylne Słowo Boże i nieomylnego Ducha Świętego, który przecież mieszka w Kościele.

Dalej, mówi Sobór, "Bóg założył Kościół przez swojego Syna, aby Kościół mógł być poznany jako stróż i nauczyciel objawionego Słowa". A jeśli pojawiają się jakieś trudności w sprawie zrozumienia pewnych niejasnych miejsc w Piśmie, to "w sprawach wiary i moralności [...] należy uważać za prawdziwe to znaczenie Pisma świętego, które [...] Kościół uważał i obecnie uważa za prawdziwe".

Dopiero w tym kontekście pojawia się wiara Kościoła, że "papież rzymski określający doktryny dotyczące wiary i moralności ex cathedra [...] posiada tę nieomylność, której Boży Zbawiciel pragnął dla swojego Kościoła". Następca Piotra realizuje więc biblijną zapowiedź: "Ty ze swej strony utwierdzaj twoich braci" (Łk 22, 31).

f. Znak Piotra jest dla Kościoła znakiem mocy Bożej, ale też i ludzkiej słabości

Ustanowienie roli Piotra i papieskiej posługi Piotrowej nie oznacza, że wprowadzono do Kościoła nowy rodzaj człowieka, niepodobnego do wszystkich innych chrześcijan, na kształt starożytnego herosa. Widać to bardzo wyraźnie w dwóch momentach biblijnych przekazów o ustanowieniu Piotra jako przewodniczącego wspólnoty Apostołów.

- Po zmianie swojego imienia i po otrzymaniu zapowiedzi władzy kluczy Piotr najwyraźniej wpada w zarozumiałość. Zaczyna myśleć, że skoro stał się obiektem tak zawrotnej obietnicy ("na tej skale zbuduję mój Kościół"), to może pokierować historią zbawienia na swój własny sposób. Zaczyna mniemać, że Bóg dostosuje swój plan do przemyślnego, choć tylko ludzkiego planu Piotra. To dlatego słysząc o rychłej "klęsce Jezusa" gdy "Jezus zaczął wskazywać, że musi wiele cierpieć" (Mt 16, 21) Piotr postanowił wziąć sprawy zbawienia świata w swoje własne ręce. "Wziął Go na bok i począł robić Mu wyrzuty: "Panie, niech Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie!"" (Mt 16, 22). Reakcja Jezusa była natychmiastowa: "Zejdź mi z oczu, szatanie! Jesteś mi zawadą, bo nie myślisz na sposób Boży, lecz na ludzki" (Mt 16, 23). Wniosek z tego prosty: im mniej Piotr działa według swoich ludzkich planów, tym lepiej. Jest powołany do odczytywania i wcielania w życie doskonałego planu, jaki Bóg ma dla każdego człowieka i dla całego świata.

Jak pięknie ujął to wspomniany już Sobór Watykański I w XIX wieku: "Papieże rzymscy ogłaszali jako naukę obowiązującą to, co z Bożą pomocą rozpoznali jako zgodne z Pismem świętym i z apostolską Tradycją. Następcom Piotra został obiecany Duch Święty nie po to, aby z Jego natchnienia nowe nauki ogłaszali, ale ich zadaniem jest raczej z pomocą Ducha Świętego sumiennie strzec i wiernie wyjaśniać Objawienie przekazane przez Apostołów, czyli zawierzone im prawdy wiary". Zadaniem papieża jest strzeżenie poprawnego rozumienia słów Biblii, tak jak je Kościół rozumiał przez dwadzieścia wieków.

- Drugi moment przypominający ludzką słabość Piotra jest podobny. Po obietnicy Jezusa skierowanej do Piotra: "Ja prosiłem za tobą, aby nie ustała twoja wiara" (Łk 22, 32), Apostoł popada znowu w zarozumiałość. Myśli, że skoro obiecano mu tak wiele, to może sam proponować siebie Bogu jako niezawodne oparcie: "Panie, z Tobą jestem gotów iść nawet do więzienia i na śmierć" (Łk 22, 33). Jest to głos człowieka polegającego na sobie samym i myślącego, że Bóg też może na nim polegać. Tymczasem jednak niezawodność Piotra jest mu udzielona jako darmowy dar łaski, i trzeba mu to ciągle przypominać! Dlatego Jezus uświadamia Piotrowi, jakie są realia jego posługi w Kościele: "Powiadam ci, Piotrze, nie zapieje dziś kogut, a ty trzy razy wyprzesz się tego, że Mnie znasz" (Łk 22 34).

Po przypomnieniu ludzkiej słabości Piotra, tak dokładnie opisanej w Ewangeliach, może się pojawić pewna wątpliwość. Jak ma się to wszystko do używanego niekiedy tytułu papieży Vicarius Christi - "Zastępca Chrystusa"? A przede wszystkim: czy Chrystus w ogóle potrzebuje zastępców? Przecież powiedział wyraźnie: "Oto jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata" (Mt 28, 20). Jest to nawet Jego "testament", ostatnie słowa na ziemi, jakie zanotowała Ewangelia według św. Mateusza. Jeśli jest z nami osobiście Chrystus, to po co nam Jego zastępcy?

Nie można na pewno zastąpić Jezusa w Jego obecności - i każdy wierzący ma prawo do spotkania z Jego żywą obecnością całkiem bezpośrednio, tak jak osoba spotyka osobę, twarzą w twarz: "wszyscy z odsłoniętą twarzą wpatrujemy się w jasność Pańską" (2 Kor 3, 18). Ale Zbawiciel potrzebuje zastępstwa w najróżniejszych przejawach swojej działalności i dlatego wierzący człowiek może Go "zastąpić", to znaczy może działać w Jego imieniu.

Na przykład, kiedyś sam Jezus osobiście wypowiadał słowa wzywające do nawrócenia: "Nawracajcie się" (Mk 1, 15). Ale potem zlecił to swoim "zastępcom", przez których działa: "W imieniu Chrystusa spełniamy posłannictwo jakby Boga samego, który przez nas udziela napomnień. W imię Chrystusa prosimy: pojednajcie się z Bogiem" (2 Kor 5, 20).

Kiedyś sam Zbawiciel osobiście uzdrawiał. A teraz może to czynić przez swojego "zastępcę", który będzie uzdrawiał w Jego imię: "Nie mam srebra ani złota, ale co mam, to ci daję: W imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź!" (Dz 3, 6).

Podobnie, kiedyś sam Jezus pasterzował swoim uczniom, prowadząc ich do Jerozolimy, udzielając napomnień i wskazówek. W sensie duchowym jest tak dalej: nazwany jest przecież "Wielkim Pasterzem owiec" (Hbr 13, 20) i "Najwyższym Pasterzem" (1 P 5, 4). Istnieją jednak oprócz Niego także i inni pasterze, którzy "zastępują Go", pasąc owczarnię Jezusa: "paście stado Boże, które jest przy was" (1 P 5, 2). Jezus podzielił się swoim pasterzowaniem, wyznaczając w ten sposób swoich "zastępców". Mówi przecież: "Paś baranki moje" (J 21, 15).

Dlatego można mówić o tym, że Kościół "zastępuje" Jezusa na ziemi, a w Kościele w sposób szczególny zastępuje Chrystusa Piotr. Po Piotrze zaś - ci, którzy obejmują "posługę Piotrową", czyli zostają wybrani na biskupów Rzymu, na następców św. Piotra. Do wielu ludzi Jezus mówi: "paście stado Boże", ale tylko do jednego w liczbie pojedynczej: "paś baranki moje". Podobnie do wielu powiedział: "cokolwiek rozwiążecie, będzie rozwiązane", ale te same słowa w sensie szczególnym wypowiedział do jednego, do Piotra. Władza posługiwania w imieniu Chrystusa należy do Kościoła, a pełne trwanie w Kościele katolickim oznacza też jedność z wiarą Piotra i z posługiwaniem Piotra.

Warto tu jeszcze wspomnieć o spotykanym często tytule papieskim "Ojciec Święty". Niektórzy bardzo gwałtownie atakują ten zwyczaj, przypominając, że przecież Jezus powiedział: "Nikogo na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie" (Mt 23, 9). Pamiętając, że papieski tytuł "Ojciec Święty" jest tylko zwyczajowy i żadną miarą nie wchodzi w skład wiary Kościoła, że jeśli komuś nie odpowiada, to oczywiście nie musi go używać, warto jednak uświadomić sobie, że sama Biblia wspomniany zakaz Jezusa traktuje dość swobodnie i wcale nie rygorystycznie. Oto w Liście do Rzymian czytamy: "Abraham: on to jest ojcem nas wszystkich" (Rz 4, 16).

Wróćmy jednak do sedna sprawy. Pismo św. jasno przedstawia nam konsekwencje roli Piotra w Kościele apostolskim. Apostołowie w oczywisty sposób traktowali Piotra jako swojego przedstawiciela: Piotr najczęściej odpowiada na pytania Chrystusa, kierowane do wszystkich (np. Mt 16, 15); on w imieniu Apostołów zwraca się do Chrystusa, gdy mają jakieś wątpliwości (np. Mt 15, 15); on przez św. Jana Ewangelistę jest wymieniany z imienia, choć inni uczniowie występują anonimowo (J 18, 15); spisy Apostołów wymieniają go na pierwszym miejscu (Mt 10, 2-4; Mk 3, 16-19; Łk 6, 13-16); autorzy Nowego Testamentu po imieniu Jezusa najczęściej wymieniają imię Piotra (około 150 razy).

Nie może więc dziwić nikogo fakt, że po Wniebowstąpieniu Chrystusa, św. Piotr przewodził młodemu Kościołowi, co ukazują Dzieje Apostolskie: jego pierwszego wymienia spis Apostołów (1, 13); on decyduje o wyborze dwunastego Apostoła (1, 15-22); w imieniu Kościoła Piotr przemawia w dzień Pięćdziesiątnicy (2, 14; 3, 12); on nadzoruje zwyczaje pierwotnego Kościoła (5, 3-9); broni wspólnoty przed Sanhedrynem (4, 8); on kieruje pierwszym Soborem Jerozolimskim (15, 7); do niego kieruje swe kroki św. Paweł po nawróceniu (Ga 1, 18).

Podsumowując: można precyzyjnie określić, co da się o Piotrze wyczytać z Biblii. Pominąwszy oczywiste różnice kulturowe i cywilizacyjne, jasne jest, że papież pełni dziś w Kościele podobną rolę, jaką pełnił Piotr w pierwszej wspólnocie.

Życie zakonne:

Najbardziej biblijny sposób na życie!

- Porzuciłem Kościół katolicki i wstąpiłem do nowej wspólnoty. Jest tam naprawdę wspaniale. Ci ludzie starają się żyć jak pierwsi chrześcijanie, i kierują się w swoim życiu i w swojej wierze tylko Biblią. Chcą być święci i doskonali dokładnie tak, jak uczy tego Pismo św. Oni naprawdę radykalnie poszli za Jezusem - to cytat z pewnej entuzjastycznej wypowiedzi, którą kiedyś miałem okazję usłyszeć.

- Doprawdy? - zapytałem - zapewne więc sprzedają swoje majątki i dobra i rozdzielają je każdemu według potrzeby (Dz 2, 45)? Zapewne żaden z nich nie nazywa swoim tego, co posiada, ale wszystko mają wspólne (Dz 4, 44)? Zapewne sporo u nich bezżennych mężczyzn, którzy troszczą się o sprawy Pana (1 Kor 7, 32), którzy nie szukają żony (1 Kor 7, 27), i sporo też podobnie żyjących kobiet, które z tego samego powodu nigdy nie wyszły za mąż (1 Kor 7, 34)? A jeśli chcą być doskonali lub zauważą, że jeszcze nie dość radykalnie poszli za Jezusem, to idą sprzedać wszystko, co mają, i rozdają ubogim, a dopiero potem idą za Chrystusem (Mt 19, 21)?

- Ach, nie - usłyszałem w odpowiedzi - te fragmenty Biblii to nie... one są chyba zresztą już nieaktualne. Ci ludzie żyją duchem Nowego Testamentu tak... ogólnie.

- Ach, tak - pomyślałem sobie - to znaczy, że głównie to oni mówią, że żyją jak pierwsi chrześcijanie.

a. Oni naprawdę żyją Pismem!

Oczywiście, tak robi większość chrześcijan dowolnego wyznania i każdego Kościoła. Najczęściej wszyscy po prostu mówimy, że żyjemy jak pierwsi chrześcijanie, albo że jesteśmy wierni Słowu Bożemu, a wykonanie bywa różne, często mizerne. To akurat jest wspólne katolikom i niekatolikom, i to - niestety! - bardzo ekumenicznie łączy większość chrześcijan, z katolikami na czele.

Problemem jest jednak, jeśli ktoś krytykuje rzekomo niebiblijny styl życia katolickiego i uważa, że w przeciwieństwie do niego tworzy wspólnotę kierującą się tylko i wyłącznie Biblią. Zwykle, jak widać, nie całkiem jest to prawdą.

Dlatego chciałbym, abyśmy z dumą, właśnie jako katolicy odkryli, że w obrębie naszego Kościoła istnieje bardzo radykalna i odważna próba życia według Biblii, ukształtowania każdego dnia swojego życia dokładnie tak, jak zostało to napisane w Słowie Bożym. Duma ta nie ma oznaczać, że osobiście powinniśmy się wywyższać, bo zwykle nasze życie jest od tego bardzo odległe; oznacza tylko, że należymy do Kościoła, w którym Duch Święty taką odważną próbę nieustannie wzbudza. Nazywa się to życiem zakonnym, które obejmuje bezżeństwo, nieposiadanie osobistego majątku, życie we wspólnocie na co dzień i modlitwę liturgiczną.

b. Najbardziej biblijny na świecie styl życia

bezżeństwo

"Człowiek bezżenny troszczy się o sprawy Pana, o to, jak by się przypodobać Panu, ten zaś, kto wstąpił w związek małżeński zabiega o sprawy świata, o to, jak by się przypodobać żonie [...], podobnie i kobieta [...] tak więc dobrze czyni, kto poślubia swoją dziewicę, a jeszcze lepiej ten, kto jej nie poślubia" (1 Kor 7, 32-34. 38).

Jeśli dla kogoś troska o sprawy Pana jest pierwszą i naczelną kwestią w życiu, to wskazówkę ma nadzwyczaj jasną.

Tak czytamy o kobietach rezygnujących z małżeństwa w ogóle ("kobieta niezamężna i dziewica troszczy się o sprawy Pana, o to, by była święta ciałem i duchem" - 1 Kor 7, 34), tak czytamy o wdowach rezygnujących z powtórnego małżeństwa ("ta, która rzeczywiście jest wdową, jako osamotniona złożyła nadzieję w Bogu i trwa w zanoszeniu próśb i modlitw we dnie i w nocy" - 1 Tm 5, 5).

Można się spierać o to, czy w życiu osobistym wychodzi to na pożytek ludziom, którzy na to się odważą, czy jest to praktyczne, czy jest to modne, czy odpowiada to duchowi współczesnego świata... Natomiast nie można spierać się o jedno: że tak właśnie brzmi recepta biblijna.

ubóstwo

"Żaden z nich nie nazywał swoim tego, co posiadał, ale wszystko mieli wspólne" (Dz 4, 32). Nieposiadanie majątku osobistego to druga cecha tej radykalnej postaci chrześcijaństwa. I to nie tylko "duchowe ubóstwo", które polega na tym, że dalej mam tyle, ile przedtem, a Bogu oddaję wszystko "duchowo". Wiemy, że bardzo pożyteczne jest "duchowe" oddawanie majątku Bogu, a jeszcze bardziej godny podziwu jest zwyczaj oddawania w dziesięcinie 10% dochodu na różne potrzeby (gdyby stać nas było tylko na to, to już byłoby bardzo dobrze!) Jednak według recepty biblijnej to jeszcze nie jest to, o co chodzi: "Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a potem przyjdź i chodź za Mną" (Mt 19, 21).

W wersji naprawdę radykalnej chodzi o dosłowne pozbycie się własności ("sprzedanie i rozdanie"). Tak to zrozumieli Apostołowie i ich pierwsi uczniowie: "Sprzedawali swoje majątki i dobra i rozdzielali je każdemu według potrzeby" (Dz 2, 45). Tak robili właściciele pól albo domów: "sprzedawali je i przynosili pieniądze ze sprzedaży, i składali je u stóp apostołów" (Dz 4, 35). Tak samo postąpił Barnaba: "Sprzedał ziemię, którą posiadał, a pieniądze przyniósł i złożył u stóp Apostołów" (Dz 4, 37).

Można się spierać o to, czy jest to praktyczne, czy się to uda, czy ludzie będą z tego powodu szczęśliwsi, czy jest to zgodne z postępem ekonomicznym i postulatem wyzwalania z nędzy... O jedno spierać się nie można: tak zostało w Piśmie Bożym spisane.

wspólnota

"Ci wszyscy, co uwierzyli, przebywali razem" (Dz 2, 44); "codziennie trwali jednomyślnie w świątyni" (Dz 2, 46). Chodzi o ludzi, którzy tworzyli wspólnotę nie tylko na cotygodniowym spotkaniu albo nawet na dodatkowych dwóch jeszcze spotkaniach diakonii i animatorów, ale o codzienne i nieustanne przebywanie razem.

Zapewne nie da się tego pogodzić z normalnym życiem rodzinnym, z wieloma rodzajami pracy zawodowej i z rytmem życia współczesnego społeczeństwa, a jednak - tak właśnie czytamy w tekście biblijnym.

wieczerza Pańska i modlitwa psalmami

"Gdy się zbieracie, nie ma u was spożywania Wieczerzy Pańskiej" (1 Kor 11, 20). Któż wierniej dostosowuje się do tej intencji Pisma św., jeśli nie członkowie zgromadzeń zakonnych? Zwykle nie zdarzy im się nawet jeden dzień bez Eucharystii - ile razy się zbiorą, tyle razy jest u nich spożywanie Wieczerzy Pańskiej.

Codziennie też stosują się do apostolskich rad dotyczących modlitwy: "Napełniajcie się Duchem, przemawiając do siebie wzajemnie w psalmach i hymnach, i pieśniach pełnych ducha" (Ef 5, 18-19), a także "Słowo Chrystusa niech w was przebywa z całym swym bogactwem: z wszelką mądrością nauczajcie i napominajcie samych siebie przez psalmy, hymny, pieśni pełne ducha" (Kol 3, 16).

Od pierwszych wieków istnienia chrześcijaństwa wśród mnichów i w zakonach spełnia się ten biblijny model modlitwy: "przemawiają do siebie wzajemnie" (modlący się w zgromadzeniach zakonnych są podzieleni na dwa chóry przeplatające swoje głosy), "w psalmach" (zakonny brewiarz składa się w znakomitej większości z biblijnej Księgi Psalmów), "w hymnach" (każda modlitwa brewiarzowa zaczyna się takim hymnem) i "w pieśniach pełnych ducha" (pieśni zaczerpnięte są w brewiarzu z pism proroków Starego Testamentu lub z pism Nowego Testamentu).

Można krytykować tę modlitwę - jeśli się komuś ona nie podoba - za jej małe urozmaicenie albo za to, że od dwudziestu wieków jest taka sama. Nie można jej natomiast odmówić jednego: jest wiernym wypełnieniem zaleceń Biblii.

c. Recepta dla wszystkich?

Biblijne drogowskazy życia dla radykalnego ucznia Jezusa Chrystusa mówią o bezżeństwie, ubóstwie, przebywaniu w codziennej wspólnocie, o modlitwie Eucharystią i codziennej modlitwie psalmami. Znajdowanie się tych drogowskazów życia chrześcijańskiego w Biblii nie znaczy, że wszyscy chrześcijanie mają dokładnie tak żyć. Jest to niemożliwe, gdyż ten styl życia jest nie do pogodzenia na przykład z życiem rodzinnym. Grupa żyjąca według tych wskazówek, jak wynika z Nowego Testamentu, jest zawsze mniejszością, może nawet nieliczną, i żyje w obrębie większej wspólnoty tworzonej przez rodziny, na przykład w parafii. Jest natomiast znakiem, że mamy do czynienia z "jednym, świętym, apostolskim i powszechnym Kościołem", gdyż udowadnia, że są tacy, którzy chcą nieodwołalnie, całe życie, aż do końca, przeżyć w wierności Biblii, według nauczań spisanego i nieomylnego Słowa Boga Żywego. Wychodząc z tego punktu widzenia można w pewnym sensie powiedzieć, że najbardziej biblijnym stylem życia jest życie zakonne.

Należeć do Kościoła:

W denominacyjnej niewoli?

Jeden z byłych katolików, rozczarowany poznanym przez siebie obliczem Kościoła katolickiego (nazwał go z amerykańska "denominacją"), wyznał niedawno na łamach pewnego chrześcijańskiego, choć niekatolickiego czasopisma: "Wyszliśmy z kościoła denominacyjnego i wiemy, jak bardzo niewola denominacyjna niszczy i zabiera wolność, rozwój, hamuje przepływ Ducha; widzimy dzisiaj jeszcze ludzi, którzy żyją w denominacji, jak bardzo moce ciemności wiążą ich i wstrzymują".

Owocem tej drogi stał się tak zwany "wolny Kościół", a więc stowarzyszenie ludzi wierzących w Biblię, którzy nie czują się związani z tradycyjnymi formami chrześcijaństwa, zwłaszcza w postaci ludowej wiary. Podobnych wydarzeń było ostatnio więcej i są one dobrą okazją, aby postawić dwa pytania: cóż może znaczyć pojęcie "wolności chrześcijańskiej"? i czy katolik może uważać się za wolnego chrześcijanina?

a. Chrześcijanin - wolny uczeń Jezusa

Chrześcijanin ma być człowiekiem wolnym. Obdarzeni jesteśmy Duchem Świętym, a "gdzie Duch Pański - tam wolność" (2 Kor 3, 17). Istnieje jednak niebezpieczeństwo popadnięcia na nowo w niewolę. "Ku wolności wyswobodził nas Chrystus. A zatem trwajcie w niej i nie poddawajcie się na nowo pod jarzmo niewoli" (Ga 5, 1). Zawsze zdarzyć się mogą "fałszywi bracia", którzy chcą "na nowo nas pogrążyć w niewolę" (Ga 2, 4), a mamy przecież być dziećmi Kościoła wolności: "Górne Jeruzalem cieszy się wolnością i ono jest naszą matką" (Ga 4, 26). Jak praktycznie ma wyglądać życie wolnego chrześcijanina, który chce kształtować swoją odzyskaną na nowo wolność według nauk Pisma św.?

Czy ma to być radosna twórczość w stylu: "założyć Kościół każdy umie"? Przy płytkim i niebiblijnym myśleniu można by tak zrozumieć hasło wolności. Tak przecież postępują ludzie tego świata: jeśli nie mogą porozumieć się w partii lub stronnictwie - zakładają sobie nowe organizacje. Jeśli można założyć pięćdziesiąt sześć partii politycznych, to dlaczegóżby nie miało być pięćdziesięciu sześciu - albo i więcej - Kościołów? Przecież mamy demokrację! Czy mogę się swobodnie rozwijać duchowo, jeśli muszę liczyć się z kimś, kto mi nie odpowiada? Z gronem starszych pań odmawiających w parafialnym kościele różaniec?! A może nawet, o zgrozo, z proboszczem!?

Pierwszy wniosek, jaki wyciąga Pismo św. z odzyskanej wolności, to jednak nie - jak można by powierzchownie przypuszczać - anarchia. Pierwszym wnioskiem jest służba. "Powołani zostaliście do wolności. Tylko nie bierzcie tej wolności jako zachęty do hołdowania ciału, wręcz przeciwnie, miłością ożywieni służcie sobie wzajemnie" (Ga 5, 13). Być wolnym po chrześcijańsku, to przede wszystkim być wolnym od egoizmu. Być na tyle wolnym, by umieć pozwolić ożywiać się miłością. Także wobec starszych osób, które modlą się inaczej, niż podoba się to nawet tak bardzo ważnej osobie, jak JA. Nawet, jeśli przez to "nie mogę swobodnie rozwijać się duchowo". Gdyż celem chrześcijańskiej wolności nie jest przyglądanie się, jak wzrasta moje duchowe JA. Cel jest - biblijnie rzecz ujmując - całkiem, ale to całkiem inny. A nawet dokładnie przeciwny: "Jeśli jest jakieś napomnienie w Chrystusie - dopełnijcie mojej radości przez to, że będziecie mieli te same dążenia: tę samą miłość i wspólnego ducha, pragnąc tylko jednego, a niczego nie pragnąc dla niewłaściwego współzawodnictwa ani dla próżnej chwały, lecz w pokorze oceniając jedni drugich za wyżej stojących od siebie. Niech każdy ma na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale też i drugich. To dążenie niech was ożywia; ono też było w Chrystusie Jezusie" (Flp 2, 1-5). Kto wie, może rzeczywiście MÓJ nieskrępowany w żadnym aspekcie rozwój duchowy nie jest tak okropnie ważny? Może najważniejsza wolność, to uwolnienie od egoizmu własnego JA? Także od duchowego egoizmu? To jest pierwszy aspekt wolności.

Trudno ukryć, że jest on po większej części zapomniany. Do tego stopnia, że dziś niektórzy nie są już w stanie zrozumieć, dlaczego ktoś na przykład potrafi wstąpić do zakonu czy posługiwać całe życie chorym i ubogim. W niektórych rodzi to od razu podejrzenie, że ktoś taki nie wierzy w bezinteresowną dobroć Bożą i chce sobie zaskarbić względy u Boga, próbując zasłużyć sobie na łaskę zbawienia. Nie byłaby to specjalnie szczytna motywacja, ponieważ - jak wiadomo - Pismo św. uczy, że zbawieni jesteśmy z wiary, a nie z uczynków (por. Ef 2, 8-9). Nie można więc "zarobić sobie dobrymi uczynkami na zbawienie". Ale żeby z tego powodu zaraz podejrzewać każdą siostrę zakonną czy wszystkich chrześcijan posługujących w dziełach miłosierdzia o duchowe wyrachowanie? Pewien przywódca chrześcijan krytycznie nastawionych wobec Kościoła katolickiego wołał kiedyś: "Niech Matka Teresa z Kalkuty nie myśli sobie, że swoją pracą zdobędzie zasługę zbawienia!" Stan umysłu, który takie podejrzenia rodzi, jest rzeczywistością bardzo smutną. Wydaje się, że nie dopuszcza nawet możliwości, że chrześcijanin może to wszystko robić w ogóle nie myśląc w danej chwili o swoim własnym zbawieniu. A nawet w ogóle nie myśląc o sobie! Niektórym jakby nie przychodzi do głowy, że można coś trudnego zrobić nie dla siebie, nawet nie dla własnego zbawienia, ale - z miłości. Na przykład z miłości do Jezusa Chrystusa. I to jest właśnie pierwszy stopień wolności, kiedy "miłość nie szuka swego" (1 Kor 13, 5).

Po drugie, wolność oznacza, że nie jesteśmy już podlegli przepisom Prawa Starego Testamentu. "Prawo nie opiera się na wierze, lecz mówi: Kto wypełnia przepisy, dzięki nim żyć będzie. Z tego przekleństwa Prawa Chrystus nas wykupił" (Ga 3, 12-13). Jesteś uwolniony od religijnego życia polegającego na drobiazgowych przepisach, w których miałbyś pokładać ufność! Jaki pełen zachwytu dla wolności był kiedyś chrześcijański apologeta należący do Kościoła anglikańskiego, C. S. Lewis po wizycie na nabożeństwie prawosławnym. Napisał: "Jeden tam klęczał, drugi stał, a pewna staruszka modliła się leżąc nawet na podłodze! I nikt się tam niczemu nie dziwił, a nawet - co jeszcze ważniejsze - nikt niczego w ogóle nie zauważył!"

b. Prawo wolności

Nie oznacza to jednak, że nie podlegamy w ogóle żadnemu prawu. Żyjemy tak samo jak Apostołowie, "nie będąc wolnymi od prawa Bożego, lecz podlegając prawu Chrystusowemu" (1 Kor 9, 21).

To nowe prawo nazywa się w Biblii "prawem wolności" i polega na życiu w miłości i służbie innym. "Mówcie i czyńcie tak, jak ludzie, którzy będą sądzeni na podstawie Prawa wolności. Będzie to sąd nieubłagany dla tego, który nie czynił miłosierdzia: miłosierdzie odnosi triumf nad sądem. Jaki z tego pożytek, bracia moi, skoro ktoś będzie utrzymywał, że wierzy, a nie będzie spełniał uczynków? Czy sama wiara zdoła go zbawić?" (Jk 2, 12-14). Jest tu mowa o sądzie, przed którym wszyscy chrześcijanie staną po śmierci. "Wszyscy bowiem musimy stanąć przed trybunałem Chrystusa, aby każdy otrzymał zapłatę za uczynki dokonane w ciele, złe lub dobre" (2 Kor 5, 10). Biblia uczy, że może się zdarzyć, że sąd ten okaże się "nieubłagany". To surowe słowa, nieprawdaż? Takie właśnie są - ale tylko dla ludzi surowego i oschłego serca, bo "miłosierdzie odnosi triumf nad sądem".

Nowe prawo wolności polega też na posłuszeństwie! Jak pogodzić jedno z drugim? Czy posłuszeństwo nie jest przeciwieństwem wolności? W więzieniu pewnie tak. A często też w wojsku lub w przedsiębiorstwie. Ale Kościół nie przypomina ani wojska, ani firmy, a zwłaszcza więzienia! Kościół przypomina rodzinę. A w rodzinie posłuszeństwo wraz z wolnością składają się na owocną miłość: "Bądźcie posłuszni waszym przełożonym i bądźcie im ulegli, ponieważ oni czuwają nad duszami waszymi i muszą zdać sprawę z tego. Niech to czynią z radością!" (Hbr 13, 17).

Nowe prawo wolności to także trudna walka z grzechem. "Jak ludzie wolni postępujcie, nie jak ci, dla których wolność jest usprawiedliwieniem zła" (1 P 2, 16). W przeciwnym razie popada się w prawdziwą niewolę: "Wolność im głoszą, a sami są niewolnikami zepsucia. Komu bowiem kto uległ, temu też służy jako niewolnik" (2 P 2, 19). Kto uważa, że wolność chrześcijanina polega na samowoli i zachciankach, niech dowie się z Pisma św.: "Kiedy byliście niewolnikami grzechu, byliście wolni od służby sprawiedliwości. Jaki jednak pożytek mieliście wówczas z tych czynów, których teraz się wstydzicie? [...] Teraz zaś, po wyzwoleniu z grzechu i oddaniu się na służbę Bogu, jako owoc zbieracie uświęcenie" (Rz 6, 20-22). Wolność chrześcijańska to służba Boża.

Wolny chrześcijanin to ten, co idzie za Jezusem. Ufa Jego Słowu i chce według niego żyć. Z tego powodu żyje w posłuszeństwie swoim kościelnym przełożonym, żyje w służbie i miłości wobec braci i sióstr, prowadzi zwycięską walkę z grzechem. Katolik jest wolnym od egoizmu uczniem Jezusa. Jego Pan wyzwolił go od niewoli troszczenia się nieustannie o swoje własne JA, o służbę temu egoistycznemu bożkowi, który każdy sam nosi we własnym wnętrzu. Wolny uczeń Jezusa swoim życiem świadczy, co to znaczy, że "miłość nie szuka swego".

c. Chrześcijaństwo ponaddenominacyjne?

Ze słowem "denominacja" (tak określa się zgodnie z amerykańskim zwyczajem rozmaite wyznania chrześcijańskie) wiąże się jeszcze jedno ważne zjawisko: "chrześcijaństwo ponaddenominacyjne", czyli ponadwyznaniowe. Zjawisko to występuje w dwóch formach.

Po pierwsze więc, część "biblijnych chrześcijan" głosi tezę, że uczeń Jezusa nie powinien być w ogóle członkiem denominacji (katolickiej, prawosławnej, luterańskiej, baptystycznej, zielonoświątkowej czy jakiejkolwiek innej), gdyż wszystkie one, według nich, opierają się tylko na ludzkich ideach i interpretacjach wiary. Prawdziwe chrześcijaństwo, głoszą, ma być "ponaddenominacyjne", czyli niezwiązane z żadnym dotychczasowym wyznaniem. Ludzie tacy nazywają się "chrześcijanami" w bardzo specjalnym znaczeniu. Mówią: "nie jestem ani katolikiem, ani baptystą, ani luteraninem: jestem za to chrześcijaninem".

Idea ponadwyznaniowego chrześcijaństwa pojawia się regularnie od wieków, zwłaszcza w amerykańskiej wersji protestantyzmu, i nieodmiennie, również od wieków, skutkuje powstawaniem dziesiątek i setek coraz to nowych wyznań. To zresztą zrozumiałe: fakt, że ktoś nazwie swoje wyznanie "organizacją ponadwyznaniową" nie sprawi, że nie będzie to wyznanie; nazwanie kolejnego Kościoła "wspólnotą ponadkościelną" nie spowoduje, że nie będzie to 

Następny Kościół. Nowe nazwy nie zmienią starej rzeczywistości. Stosowana w latach osiemdziesiątych nazwa "masło roślinne" na określenie pewnej odmiany margaryny nie sprawiła, że nagle margaryna stała się masłem.

Często tacy chrześcijanie głoszą, że jest rzeczą niewłaściwą, aby na danym terenie lub w danej miejscowości były różne wyznania chrześcijańskie. Uczą, że zgodnie z Biblią lokalna wspólnota chrześcijan ma być tylko jedna i powinna nazywać się "Kościołem lokalnym". Nie trzeba jednak zbyt wielkiej wyobraźni, aby zgadnąć, co ma to oznaczać: wszystkie wyznania powinny zniknąć, poza jednym tylko - ich właśnie.

Druga forma omawianego zjawiska to cały szereg organizacji "ponaddenominacyjnych" w innym jeszcze sensie. Oto w takich grupach, jak "Młodzież z Misją", "Nawigatorzy", "Ruch Nowego Życia" proponuje się wspólny cel - ewangelizację - chrześcijanom różnych wyznań. W praktyce chrześcijanie wyznania katolickiego zapraszani bywają do ekumenicznej współpracy z wiernymi pochodzącymi ze środowisk zielonoświątkowych lub baptystycznych we wspólnym dziele głoszenia Ewangelii ludziom oddalonym od Chrystusa.

Jeśli uczestnicy takich form działania są solidnie zakorzenieni w swoich wyznaniowych wspólnotach, to często przynosi to bardzo dobre owoce. Dary wnoszone przez chrześcijan różnych wyznań sumują się w nową jakość, pełną mocy zwyciężania świata dla Chrystusa. Zdarza się jednak, że zakorzenienie to jest czysto zewnętrzne, a formacja proponowana w takiej organizacji w praktyce zastępuje uczestnikom poprzednie sposoby modlitwy i życia w Kościele. Łatwo domyślić się, co wtedy następuje: mamy klasyczną sytuacją chrześcijaństwa deklarującego się jako bezwyznaniowe, co oczywiście z konieczności prowadzi do utworzenia wspólnoty "wyznaniopodobnej" na bazie rzekomo ponaddenominacyjnej organizacji.

Słowa nie mają magicznej mocy. Powtórzmy raz jeszcze: użycie określenia "organizacja ponadwyznaniowa" dla nazwania wspólnoty chrześcijan, która wszystkie formy modlitwy ma wspólne, która podejmuje wspólne dzieła i w praktyce nie dba o regularne, cotygodniowe kontakty z macierzystymi Kościołami, nie zmieni faktu, że jest to nowe wyznanie, choćby nazywało się, na przykład "ponaddenominacyjną wspólnotą "Gwiazda Syjonu"". Ludzkie słowa tylko nazywają rzeczywistość, ale nie mogą jej tworzyć.

Dynamika trudnych nieraz kolei losu takich wspólnot stanie się jeszcze bardziej zrozumiała, gdy uświadomimy sobie pojęcie Kościoła, jakie wnoszą wyznawcy chrześcijaństwa uformowani w środowisku baptystycznym, metodystycznym czy zielonoświątkowym. Dla nich przejście do innego wyznania z powodu zmiany miejsca zamieszkania, osobistych upodobań czy dla towarzyszenia przyjaciołom nie jest często niczym szczególnym ani niczym specjalnie dramatycznym. Odczuwają to trochę tak, jak katolik zmianę jednej parafii katolickiej na inną z powodu przeprowadzki do sąsiedniego miasta. Postawa ta jest trudno zrozumiała dla katolików, którzy mają odmienne pojęcie wspólnoty kościelnej: Kościół katolicki widzą mianowicie na kształt rodziny Bożej. Opuszczenie rodziny odbierane jest jako bolesna zdrada powodująca zranienie na całe lata. Katolik nie wyraża w ten sposób swoich uprzedzeń ani wrogości wobec chrześcijan innych wyznań, a jedynie nazywa głośno to, w jaki sposób rozumie swój Kościół.

Różnica wrażliwości jest znaczna i trzeba zdawać sobie z niej sprawę. W środowisku zdominowanym przez myślenie "wolnokościelne" katolik będzie się spotykał z radą: "Jeśli masz trudności w swoim Kościele, to zmień Kościół na taki, który ci bardziej odpowiada". Rada ta nie będzie wypływała ze złej woli brata zielonoświątkowca lub baptysty, nawet bardzo ekumenicznie usposobionego. Po prostu wielu z nich ubiera tylko w słowa swoje pojęcie Kościoła. O tym, jakie jest to pojęcie, trzeba po prostu wiedzieć. Jest bardzo odmienne i pociąga to za sobą przy planowaniu wspólnych przedsięwzięć (pożytecznych przecież i często owocnych) potrzebę przewidywania także kłopotów i trudności. Chrześcijanie tego typu dzieląc się swoim przeżywaniem Chrystusa i Jego zbawczej łaski będą także równocześnie dzielić się takim właśnie przeżywaniem Kościoła: jako federacji stowarzyszeń chrześcijańskich, formowanych w znacznej mierze na bazie osobistych upodobań i indywidualnych przeżyć uczestników. Federacja wspólnot, między którymi trwa nieustanny przepływ ludzi, gdzie można wędrować w poszukiwaniu odpowiadającego mi osobiście miejsca... Wizja ta pasuje do katolickiego rozumienia różnych ruchów i grup odnowy, ale nie do katolickiego pojęcia Kościoła. Ruchy i grupy według katolika należą do jednego widzialnego Ciała, jakim jest Kościół katolicki. Ich jedność jest, owszem, przede wszystkim duchowa, ale nie tylko; jest także organizacyjna. Jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy, ekumenizm budujemy na iluzji. Chrześcijanin zaś powinien żyć realiami, a nie złudzeniami.

Różnicę tę należy wziąć pod uwagę przede wszystkim tam, gdzie po bolesnych doświadczeniach podziałów i rozłamów próbuje się obecnie mozolnej drogi pojednania. Czy wystarczy powiedzieć wtedy: "Stary, nie przejmuj się tak, minęło już tyle lat, o co ci właściwie chodzi? Było, minęło, teraz podajmy sobie ręce - i naprzód!" Może jednak trzeba wstępnie zapytać: "Ale jakie pojęcie Kościoła nosisz teraz w swoim wnętrzu?" Pamiętajmy o katolickim pojęciu wspólnoty ludzi wierzących i o związanej z tym wrażliwości serca! Czy ojciec rodziny może mieć pewność, że kolejna jego ukochana córka nie zostanie uwiedziona?

Rozłam:

Gdyby byli naszego ducha, pozostaliby z nami

"Tradycyjny Kościół, do którego należysz, nazywa się duchowo Sodoma i Egipt! Wyjdźcie z Babilonu i nie miejcie udziału w jego uczynkach!" Spotykamy niekiedy specyficzny typ gorliwych głosicieli nowych idei religijnych, którzy nawołując do odkrycia na nowo Jezusa, zachęcają równocześnie do występowania z Kościoła katolickiego i do wstępowania do nowych, przez siebie samych utworzonych wspólnot religijnych. Niekiedy lubią oni myśleć i mówić o sobie: "biblijni chrześcijanie", lubią przeciwstawiać się "tradycyjnym chrześcijanom" i jak twierdzą "odkładają na bok ludzkie opinie, lata tradycji", aby "jasno zobaczyć, co Bóg mówi przez swoje Słowo". Działalność takich głosicieli skończyła się w ciągu ostatnich lat serią rozłamów i odejść z Kościoła katolickiego członków różnych wspólnot ruchów odnowy. Według pasterzy Kościoła katolickiego jest to zjawisko wysoce nieewangeliczne. Dlaczego?

a. "Gdyby byli naszego ducha, pozostaliby z nami" (1 J 2, 19)

Po pierwsze, harmonijnie żyjące wcześniej wspólnoty przeżyły bolesne podziały, niezgodę i spory.

Po drugie, dziesiątki, a nawet setki młodych ludzi, dawniej zaangażowanych w ewangelizację, odeszło od jakiejkolwiek formy udziału w chrześcijaństwie: zniechęceni fanatyzmem i sprzecznymi opiniami zajęli się po prostu tak zwanym "normalnym życiem" i robieniem interesów.

Po trzecie, realizacja owocnego i skutecznego planu ratowania ludzi żyjących "bez nadziei ani Boga na tym świecie" (Ef 2, 12) w wielu środowiskach wyraźnie zwolniła tempo.

Po czwarte, nowe, rozłamowe grupy w przeważającej części wcale nie są zasilane przez nawróconych bezbożników, "nierządnice i celników", którzy wcześniej żyli bez Chrystusa. Typowy ich przedstawiciel to były aktywny członek katolickich grup, który będąc katolikiem ożywił swoją wiarę przez "przyjęcie Jezusa jako Pana i Zbawiciela", będąc w Kościele katolickim przyjął modlitwę o "chrzest w Duchu Świętym", jako katolik poznał moc Słowa Bożego a odszedł dopiero potem, z powodu natrętnego przedstawiania mu doktryny katolickiej jako niezgodnej z Biblią.

Wreszcie, gdyby nie podziały, bylibyśmy dziś o wiele dalej w dziele duchowego ratowania poszczególnych ludzi, naszych miast i całego kraju.

Stąd właśnie bierze się opinia pasterzy Kościoła katolickiego, że inicjatorem podziałów i rozłamów w niektórych grupach odnowy Kościoła jest Przeciwnik Bożego planu zbawienia, oraz że niekiedy udaje mu się z powodzeniem ten Boży plan na pewien czas powstrzymać.

Łatwo zgadnąć, że ludzcy inicjatorzy owych rozłamów mają o tym opinię dokładnie odwrotną. Podziały, nawet polegające na odchodzeniu wiernych od Kościoła katolickiego, są - według nich - dobre, gdyż nastąpiły wtedy, gdy ludzie "poszli do przodu z Bogiem" i dlatego nie mogli już wytrzymać atmosfery panującej w Kościele swojego dzieciństwa i swojej młodości. Co więcej jak pisze jeden z takich głosicieli - okazuje się czasem, że nawet "Bóg jest czasem inicjatorem podziału. Jezus powiedział: "Czy myślicie, że przyszedłem, by dać ziemi pokój? Bynajmniej, powiadam wam, lecz rozłam" (Łk 12, 51)". Stąd, podobno, podnoszenie alarmu z powodu podziałów w Kościele jest głosem fałszywej troski, a nawet "znajduje swoje źródło w mocy diabła"; dlatego fałszywie mieliby mówić ludzie ostrzegający przed rozłamami, "że ci, którzy idą z Bogiem do przodu, dzielą Kościół".

Skoro stanowiska są tak przeciwne, to obie strony nie mogą mieć racji równocześnie. Jedna z tych dwóch postaw musi być uleganiem pokusom, a druga - głosem uległości Duchowi Świętemu. Ale która?

b. Rozłam jest grzechem

Zwolennicy rozłamu porównywali czasem problem rozbicia w Kościele do rozwodu.

"Bóg nienawidzi rozwodów. Jest to ostateczny środek, kiedy wszystkie próby pojednania zawiodły. Czasami dla dobra własnego duchowego życia lepiej jest odejść..."

Jednym słowem, czasem byłoby lepiej dla swojego dobra uczynić coś, czego Bóg nienawidzi. Jak na chrześcijan wniosek taki jest zadziwiający. Wydawałoby się przecież, że człowiek Jezusa Chrystusa nigdy nie musi czynić niczego, czego Bóg by nienawidził. Zdaje się też, że takie czyny dawniej nazywały się grzechami i twierdzono o nich, że człowiek jeśli je popełnia to dlatego, że dokonał złego wyboru. Teraz zaś okazuje się, że po pierwsze musi, a po drugie jest to może nawet dobre i pożyteczne.

Dla chrześcijanina różnica między grzechem a czynem dobrym wcale nie jest tym samym, co różnica między tym, co jest dla mnie niewygodne, a tym, co jest dla mnie akurat dziś przyjemne i pożyteczne. Chrześcijanin od Boga dowiaduje się, co jest grzechem. A konkretnie ze Słowa Bożego. W Biblii znajdujemy, jakby dla naszej wygody, nawet całe gotowe spisy grzechów, aby nie trzeba było za bardzo się męczyć wyszukiwaniem ich po różnych miejscach. Oto jedna z takich list:

"Jest zaś rzeczą wiadomą, jakie uczynki rodzą się z ciała: nierząd, nieczystość, wyuzdanie, uprawianie bałwochwalstwa, czary, nienawiść, spór, zawiść, wzburzenie, niewłaściwa pogoń za zaszczytami, niezgody, rozłamy, zazdrość, pijaństwo, hulanki" (Ga 5, 19-21).

Rozłam jest więc grzechem. Podobnie jak rozwodów, tak samo rozłamów "Bóg nienawidzi". Bóg kocha grzesznika, ale nienawidzi grzechu. Rozłamy umieszczone są w Biblii w "doborowym towarzystwie" takich uczynków, jak pijaństwo, czary lub nierząd. Dlatego polecanie ich "czasami", "dla dobra własnego duchowego życia" wydaje się cokolwiek dziwne...

Rozłam jest grzechem zaraźliwym, podobnie jak nierząd lub wyuzdanie seksualne. Porównajmy, jak podobne są w brzmieniu dwa apostolskie ostrzeżenia: jedno przeciw sekciarzom (tak, to nie pomyłka: słowo "sekciarz" naprawdę znajduje się w Biblii!), drugie - przeciw rozpustnikom. "Sekciarza po jednym lub drugim upomnieniu się wystrzegaj, wiedząc, że człowiek taki jest przewrotny i grzeszny, przy czym sam na siebie wydaje wyrok" (Tt 3, 10-11). "Napisałem wam w liście, żebyście nie obcowali z rozpustnikami" (1 Kor 5, 9).

Rozłam jest grzechem prowadzącym do zguby, to znaczy oddala od zbawienia, a nie przybliża. "Będą fałszywi nauczyciele, którzy wprowadzą wśród was zgubne herezje [dosł. "rozłamy"]" (2 P 2, 1).

Rozłam okazuje też jawnie, kto grzechowi ulega. Pismo św. mówi nam: "Zresztą muszą być wśród was rozdarcia, żeby się okazało, którzy są wypróbowani" (1 Kor 11, 19). Wypróbowani to ci, którzy nie ulegli rozłamowi, a niewypróbowani - to ulegający mu. Uleganie podziałom jest bowiem grzechem cielesności: "Jeśli bowiem jest między wami zawiść i niezgoda, to czyż nie jesteście cieleśni?" (1 Kor 3, 3).

Rozłam jest też grzechem pokazującym, kto ma Ducha, a kto jest cielesny. "Oni to powodują podziały, są cieleśni, Ducha nie mają" (Jud 19). Cielesność objawia się nie tylko w pijaństwie lub rozwiązłości, ale także w nieumiejętności zachowania jedności kościelnej wspólnoty. Przypomnijmy raz jeszcze Apostoła Pawła: wśród "uczynków rodzących się z ciała" są także "rozłamy" (Ga 5, 19n).

Rozłam jest grzechem pychy i zarozumiałości, wynikającym z tego, że ktoś wierzy tylko sobie i swojemu sposobowi rozumienia Pisma św. Zobaczmy, jak Biblia opisuje proces powstawania rozłamu: 1) "żadne proroctwo Pisma nie jest dla prywatnego wyjaśniania"; 2) "znaleźli się jednak fałszywi prorocy wśród ludu"; 3) "tak samo wśród was będą fałszywi nauczyciele, którzy wprowadzą wśród was zgubne herezje [dosł. "rozłamy"]" (2 P 1, 20 - 2, 1). Proces ten kończy się w sposób opisany przez św. Piotra: "ludzie niedouczeni i mało utwierdzeni opacznie tłumaczą listy Pawła, tak samo jak i inne pisma, na własną swą zgubę" (por. 2 P 3, 16).

Rozłam jest grzechem egoizmu. To przecież podobno dla "własnego duchowego dobra" należy odejść z Kościoła, aby nikt nie krępował mojego "wzrastania w Duchu" i "pójścia bezkompromisowo za Bogiem". Oprócz mojego dobra jest jednak dobro większe: dobro Ciała Chrystusa, którego jestem członkiem. Do jedności jesteśmy wzywani nie z powodów czysto ludzkich, ale Bożych: "upominam was bracia, w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyście byli zgodni, i by nie było wśród was rozłamów" (1 Kor 1, 10).

Ta długa litania biblijnych tekstów wskazuje na jedno. Spotykana czasem wśród ludzi niechętnych Kościołowi katolickiemu rada, by odejść z kościelnej wspólnoty i założyć sobie własną, oznacza w świetle dokładnie przestudiowanego Słowa Bożego ni mniej, ni więcej, tylko tyle: "Gdy wierność Biblii staje się trudna, lepiej jest dla własnego duchowego egoizmu dać sobie z nią spokój". Tymczasem Pismo św. uczy wyraźnie: "Niech każdy ma na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale też i drugich" (Flp 2, 4).

c. "Jezus miał umrzeć, aby rozproszone dzieci Boże zgromadzić w jedno" (J 11, 51-52)

Niekiedy beztroska głosicieli rozbicia w Kościele staje się zdumiewająca. Czytamy u jednego z nich: "Czasami tego typu podziały dotyczą większych grup w ciele Chrystusa. Bóg chce pokazać, czyje postępowanie aprobuje". Jak pogodzić to z Chrystusową modlitwą: "Proszę za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie, aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty Ojcze we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili jedno w Nas, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał" (J 17, 20-21)? Potrzeba więc sporego wysiłku, aby pomimo to wciąż niefrasobliwie zachęcać do rozłamów i podziałów w Kościele. Trzeba jakoś to "biblijnie" wyjaśnić, aby zatrzeć niemiłe wrażenie, że "aby świat uwierzył" Jezus dał nam całkiem inne rady.

Cóż tak naprawdę radzi nam Jezus Chrystus w Biblii, gdy okazuje się, że Kościół, do którego należymy, zawiera sporą dawkę grzechu, oziębłości i niewierności? Pod koniec pierwszego wieku w Kościele niemało było odstępstw od prawa Ewangelii, niemało też zniechęcenia i grzechów. Czy Pismo św. uczyło wtedy, aby "odchodzić dla wzbogacenia własnego rozwoju duchowego"? Nic podobnego! Apostolski Kościół miewał czasem za członków ludzi, których wiara wystygła ("odstąpiłeś od twej pierwotnej miłości" - Ap 2, 4), ludzi, którzy byli chrześcijanami tylko nominalnymi ("masz imię, które mówi, że żyjesz, a jesteś umarły" - Ap 3, 1), a nawet takich, których postawa budziła obrzydzenie u Boga ("Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust" - Ap 3, 15-16). Ale wszystkich ich nazywa jednak Bóg swoim "Kościołem" (Ap 3, 22) i kieruje do nich wezwanie: "nawróć się" (Ap 3, 19).

Pierwsi chrześcijanie dobrze to zrozumieli. Jako dowód przeczytajmy kilka zdań z listu św. Klemensa do Koryntian. Tekst ten powstał około 100 r., może jeszcze za życia św. Jana Apostoła.

"Któż z was jest szlachetny, miłosierny i pełen miłości? Niech powie: "Jeśli to z mojego powodu wynikł spór, niezgoda i rozłam, ustąpię. Odejdę dokądkolwiek zechcecie; uczynię cokolwiek nakaże zgromadzenie. Niech tylko owczarnia Chrystusa żyje w pokoju z ustanowionymi prezbiterami". Kto tak uczyni, dostąpi wielkiej chwały i wszędzie znajdzie przyjęcie".

Co to jest ekumenizm?

Aby tak jak My stanowili jedno

"Oby się tak zespolili w jedno, aby świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich umiłował, jak Mnie umiłowałeś" (J 17, 23).

Nie można mówić o biblijnej wizji Kościoła nie zdając sobie jednocześnie sprawy z tego, że obecny kształt światowej wspólnoty chrześcijan nie do końca odzwierciedla zamysł Jezusa Chrystusa. Chrześcijaństwo podzielone na odrębne wyznania, czasem niechętne sobie, a niekiedy nawet rywalizujące ze sobą (a skrajnym przypadku nawet wrogie!) to jeszcze nie to, o co chodzi Panu Bogu.

a. Jesteście naszymi braćmi

Świat nie będzie mógł odkryć Jezusa jako Syna Bożego posłanego przez Ojca dopóki chrześcijanie nie będą zespoleni w jedno. Przejmująco wyraził to Jan Paweł II: "Jeśli wierzący w Chrystusa chcą się skutecznie przeciwstawić dążeniu świata do zniweczenia Tajemnicy Odkupienia, muszą razem wyznawać tę samą prawdę o krzyżu!" Ekumenizm, jak widzimy, to nie kwestia mody lub politycznej poprawności, ale to sprawa wierności nakazowi Jezusa Chrystusa i sprawa skuteczności chrześcijaństwa. Jakkolwiek podziały między poszczególnymi wyznaniami mogą wydawać się nam dziś nie do pokonania, to jednak Bóg czynił już w historii cuda burzenia murów: "On jest naszym pokojem. On, który obie części uczynił jednością, bo zburzył rozdzielający je mur - wrogość [...] aby jednych i drugich znów pojednać z Bogiem w jednym ciele przez krzyż" (Ef 2, 14).

Z tego powodu jest potrzebny nam, katolikom, ekumenizm z chrześcijanami prawosławnymi i z tymi, którzy uwielbiają Chrystusa w Kościele ewangelicko-augsburskim. Potrzebny jest nam ekumenizm z wyznawcami Zbawiciela ze wspólnot metodystycznych, zielonoświątkowych, baptystycznych i z tymi, którzy pochodzą z rozmaitych tak zwanych "wolnych Kościołów".

Gdyż, bardzo praktycznie patrząc i bardzo biblijnie oceniając, całkiem po prostu potrzebujemy się nawzajem. Potrzebujemy zielonoświątkowego zapału modlitewnego, ich wiary, że "Bóg jest wciąż taki sam", żaru radości w Chrystusie Jezusie i nieustępliwości w głoszeniu Ewangelii także w więzieniach lub w środowiskach patologicznych. Dalej, potrzebujemy powagi baptystów w posłuszeństwie biblijnemu tekstowi i ich odwagi w przeciwstawianiu się duchowi tego świata. Potrzebujemy jeszcze wielu innych darów szczególnie rozwiniętych i cenionych w poszczególnych wspólnotach chrześcijańskich. Ale sądzimy, że koniecznie potrzebne są także dary katolickiego, ewangelicznego spojrzenia na świat: sięgająca w nieprzerwanej świadomości historycznej łączność ze świadkami wiary z pierwszych wieków, szacunek dla takiego rozumienia Biblii, jakie dane było kolejnym pokoleniom uczniów Jezusa, rodzinne poczucie jedności rozciągające się w najgłębszej "katolickości" na wszystkie wieki istnienia Kościoła i na wszystkie geograficzne regiony.

Wzajemne potrzebowanie się chrześcijan na różne sposoby przeżywających wiarę w Ewangelię stanie się jeszcze wyraźniejsze, gdy dostrzeżemy, że zwykle z takim samym zapałem troszczą się oni o nieco odmienne rzeczy. Na przykład Kościół katolicki bardzo przywiązany jest do pełni wyrazu wiary, zatroskany jest o to, by niczego nie uronić ze skarbca zostawionego nam przez Jezusa. Natomiast tak zwane "nowe Kościoły" bardziej zainteresowane są czystością wiary, by nie dodać absolutnie niczego do niezbędnego minimum. Katolicy zwykle bardziej podkreślają ciągłość działania łaski Bożej w ciągu kolejnych pokoleń, będą też bardziej wyczuleni na niewidzialną jej moc, dostrzegalną tylko dla Boga. Często kontrastuje to z odczuciami chrześcijan zielonoświątkowych czy tak zwanych "ponaddenominacyjnych", którzy widzą łaskę głównie tam, gdzie objawia się ona w niespodziewanych Bożych interwencjach możliwych do zaobserwowania w codziennym życiu.

Ile dobra mogłoby wyniknąć, gdyby te uzupełniające się sposoby widzenia zaczęły wpływać na siebie ubogacając się wzajemnie. I odwrotnie, ile strat, jeśli spotkanie polega tylko i wyłącznie na budzeniu niechęci i uprzedzeń. Największą stratą jest zapewne utrata możliwości spojrzenia na swoją własną społeczność chrześcijańską krytycznie, oczami życzliwego, choć należącego do odmiennego Kościoła współchrześcijanina. Kochający krytycyzm wzywający do powrotu do normy Bożej jest zawsze po myśli naszego Pana. Ta właśnie postawa otwiera ku modlitwie o Boże światło w świecie, w którym - jak być może nigdy przedtem - potrzebne jest świadectwo i głos nieskłóconych i niepodzielonych chrześcijan.

Potrzebujemy się nawzajem. Co więcej, wygląda na to, że dla spełnienia swego planu objawienia się światu sam Jezus Chrystus potrzebuje nas wszystkich! "Jeśliby noga powiedziała: "Ponieważ nie jestem ręką, nie należę do ciała" - czy wskutek tego rzeczywiście nie należy do ciała? Lub jeśliby ucho powiedziało: "Ponieważ nie jestem okiem, nie należę do ciała" - czy wskutek tego rzeczywiście nie należałoby do ciała? [...] Nie może więc oko powiedzieć ręce: "Nie jesteś mi potrzebna"" (1 Kor 12, 15-16. 21). Potrzebujemy się, nawet jeśli czasem nie chcemy tego przyjąć do wiadomości. Jak powiedział św. Augustyn o sytuacji ekumenicznej w V wieku: "Oni więc nie uznając naszego chrztu nie uważają nas za braci, my natomiast nie powtarzając [chrztu] udzielonego przez nich, ale uznając ich chrzest za swój własny, mówimy "Jesteście naszymi braćmi"". Dlatego jest rzeczą niezmiernie istotną wiedzieć, co oznacza słowo "ekumenizm", czego nie znaczy z całą pewnością, i jaki jest upragniony rezultat wszelkich ekumenicznych dążeń.

b. "Abyśmy nie byli dziećmi, którymi miotają fale i porusza każdy powiew nauki"

Istnieje bowiem pewne błędne pojęcie ekumenizmu. W tym rozumieniu "ekumeniczne" byłoby każde pojawienie się wśród nas przedstawiciela jakiegokolwiek wyznania chrześcijańskiego i jakakolwiek forma spotkania z nim, niezależnie od późniejszych rezultatów. Dla zilustrowania skutków takiego pojęcia ekumenizmu podajmy przykład. Oto wiadomość z prasy: "Wspólnota Ruchu Odnowy w Duchu Świętym opuściła Kościół rzymskokatolicki. Liczy kilkaset osób, niewiele mniej niż pół roku temu. Zarejestrowała się jako Kościół Chrześcijański". Oto inna wiadomość z Biuletynu KAI: "Grupa, która wywodzi się z katolickiego ruchu Odnowy w Duchu Świętym, zarejestrowała się w Urzędzie Miasta jako Stowarzyszenie Chrześcijańskie. Biskup ostrzega: przynależność do Stowarzyszenia jest równoznaczna z dobrowolnym odejściem od Kościoła katolickiego".

Większość członków tak powstałych "wolnych Kościołów" poznała Ojca, przyjęła Jezusa jako Pana i Zbawiciela i została napełniona Duchem w Kościele katolickim, w tym samym Kościele katolickim "zakosztowała wspaniałości słowa Bożego i mocy przyszłego wieku" (Hbr 6, 5), i dopiero tak uformowana przeszła do nowych wspólnot wyznaniowych. Ludzie tacy wskutek stopniowej zmiany sposobu myślenia nie odczuwają niczego niestosownego w takim przebiegu wydarzeń, a nawet, prawdę mówiąc, nie widzą w tym nic specjalnie dramatycznego. Wszystko to jawi się im jako forma uprawnionej wędrówki duchowej i witane bywa jako bardzo "ekumeniczne". Oto jak relacjonuje taki proces jeden z uczestników:

"Około dwudziestoosobowa grupka ludzi poczuła prowadzenie, by założyć niezależny kościół. W ten sposób powstała Społeczność Chrześcijańska. Co prawda, po pierwszej fali prześladowań pozostało około dziesięciu członków, ale za to byli to bardzo entuzjastycznie nastawieni wierzący, a co najważniejsze - rozkochani w Jezusie. Warto przy tej okazji wspomnieć, iż mimo faktu, że dziś Społeczność ta już nie istnieje, członkowie jej są aktywnymi członkami rozwijających się kościołów [niekatolickich]. Chwała Jezusowi, to naprawdę bardzo budujące!"

Różne rzeczy wydają się różnym ludziom budujące. Warto więc pamiętać o tym, co pragnie zbudować z nas sam założyciel Kościoła, Jezus Chrystus: "Żyjąc prawdziwie w miłości sprawmy, by wszystko rosło ku Temu, który jest Głową - ku Chrystusowi. Z Niego całe Ciało - zespalane i utrzymywane w łączności dzięki całej więzi umacniającej każdy z członków stosownie do jego miary - przyczynia sobie wzrostu dla budowania siebie w miłości" (Ef 4, 15-16). Dlatego spotkanie międzywyznaniowe, które przynosi mniej jedności, niż było jej poprzednio, nie zasługuje na nazwę "ekumeniczne". Zgodnie z prostym sensem słów, których definicje łatwo znaleźć w encyklopedii, jest ono wtedy "antyekumeniczne".

c. "Każdy z was mówi: 'Ja jestem Pawła, a ja Apollosa; ja jestem Kefasa, a ja Chrystusa'"

Obecna sytuacja podzielonego chrześcijaństwa nie jest czymś absolutnie nowym. Prawdę mówiąc, istniała od samego początku historii wspólnoty chrześcijan i dlatego od pierwszych dziesięcioleci istnienia Kościoła był potrzebny ekumeniczny wysiłek tworzenia jedności. "Zdarzają się między wami spory. Myślę o tym, co każdy z was mówi: "Ja jestem Pawła, a ja Apollosa; ja jestem Kefasa, a ja Chrystusa". Czyż Chrystus jest podzielony?" (1 Kor 1, 12-13).

Z tego powodu ekumenizm nie jest, jak błędnie rozumieją to niektórzy, każdym spotykaniem się chrześcijan różnych wyznań. Określenie to przysługuje tylko takiemu rodzajowi spotkań, który owocuje wzrostem jedności. "Jeśli jest między wami zawiść i niezgoda, to czyż nie jesteście cieleśni i nie postępujecie tylko po ludzku?" (1 Kor 3, 3). Ekumenizm jest, jak sformułował to Jan Paweł II "ruchem ku jedności", a uczestniczą w nim ludzie "w społecznościach, w których Ewangelię usłyszeli i o których każdy mówi, że to jego własny i Boży Kościół". Chociaż to przekonanie z natury rzeczy rodzi możliwość konfliktu, to jednak - przypomina papież - "wszyscy tęsknią za jednym i widzialnym Kościołem Bożym, który by był naprawdę powszechny i miał posłannictwo do całego świata, aby ten świat zwrócił się do Ewangelii i w ten sposób zyskał zbawienie na chwałę Bożą". Określenie "katolicki" znaczy przecież po grecku "powszechny".

Bez dogłębnego zrozumienia tej biblijnej prawdy pod hasłem ekumenizmu może następować dalsze rozbicie chrześcijaństwa, a więc faktyczny... antyekumenizm!

d. "Wzbudził wicher burzliwy i spiętrzył fale"

Zilustrujmy raz jeszcze ten problem. Dostajemy czasem pocztówkę z pozdrowieniami znad morza. Dla szczura lądowego bywa to wielka atrakcja. Często widokówka taka przedstawia toń oświetloną promieniami zachodzącego słońca. Spiętrzone potężnym tchnieniem wiatru fale niosą niepowstrzymaną, zdawałoby się, energię.

Z drugiej strony - piaszczysta plaża. A wzdłuż niej dzieło ludzi, którzy postanowili udaremnić moc fali. Rzecz ciekawa: ci, którzy chcieli przeciwstawić się potężnej mocy tchnienia wichru wcielonej w fale, nie uciekli się do gigantycznych murów ani stalowych zapór. Postanowili przeciwstawić fali słabiutką, wydawałoby się, przeszkodę. Drewniany słupek. Cóż on może wobec gnanej wichrem potęgi? Ale za jednym słupkiem stoi drugi i trzeci... Cały rząd. A obok drugi rząd i trzeci takich samych słupków. Fala wyhamowuje malutką część energii na pierwszej przeszkodzie, a potem na drugiej i kolejnej. Kiedy wreszcie dociera do brzegu, została już unieszkodliwiona. Potęga, która mogła zmieniać kształt brzegu, wdzierać się w głęboko w ląd, zamieniła się w bezsilny chlupot: bezskutecznie obmywa piasek. Został rozbrojona, unieszkodliwiona, pozbawiona mocy. Jaką metodą? Poprzez podział energii ciosu fali na coraz więcej i więcej odosobnionych uderzeń. Metoda nieodmienne skuteczna.

"Wiatr wieje tam, gdzie chcesz, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak jest z każdym, który narodził się z Ducha" (J 3, 8). Zdarzało się już w historii, że powiew Ducha Świętego spiętrzył fale tak, że dokonywały się wielkie zwycięstwa Boże. "Wiatr wschodni wiał przez całą noc. Fale zatopiły rydwany i jeźdźców całego wojska faraona. Izraelici widzieli wielkie dzieło, którego dokonał Pan" (por. Wj 14, 21. 28. 31). "Powiedział i wzbudził wicher burzliwy, i spiętrzył jego fale" (Ps 107, 25).

W XX wieku jesteśmy w szczególny sposób świadkami, jak wśród wielu chrześcijan wieje z mocą wiatr Ducha Świętego. Dlaczego? To bardzo proste: "Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą" (Łk 11, 13). A wiek dwudziesty stał się widownią coraz mocniejszego wołania o Ducha. Na naszej polskiej ziemi kulminacją tego było pamiętne wołanie Jana Pawła II z 1979 roku: "Niech przyjdzie Duch Twój i odmieni oblicze ziemi: tej ziemi". Bóg w odpowiedzi tchnął i spiętrzył fale nowej ewangelizacji "udaremniające wszelkie ukryte knowania" (por. 2 Kor 10, 4).

Nie chodzi tu tylko o polityczne zwycięstwa ani o wywyższanie jednych stronnictw społecznych nad drugie. Chodzi o zwycięstwo nad bezbożnością, beznadzieją, niewiarą, grzechem - tym wszystkim, co w Biblii symbolicznie nazywa się Babilonem, Tyrem, Egiptem, Sodomą: "Ja, Pan, jestem przeciw tobie. Sprawię, że [...] nadpłyną falami jak morze i zburzą mury Tyru" (Ez 26, 3). Pan chciał powiedzieć wszelkiej twierdzy szatana: "zostałeś rozbity przez morskie fale" (Ez 27, 34).

Cóż może stanąć na przeszkodzie potędze fali wzbudzonej wiatrem Ducha Świętego? Jakiej wielkiej potęgi wymagałoby, aby stanąć jej wprost na drodze i tym sposobem ją obłaskawić, unieszkodliwić, udaremnić? Przeciwnik zamiaru Bożego nie dysponuje taką siłą. Ale może to zrobić zupełnie inną metodą. Jak?

Można rozdzielić energię fali wzbudzonej przez Ducha wśród chrześcijan na stronnictwa, frakcje, opcje, skierować jej energię na wewnętrzne spory, podejrzenia, zatargi, skanalizować uruchomione moce na zwalczanie "wroga", który odmiennie zrozumiał pewien werset biblijny. Zapewne ugrzęźnie przy tym wiele ludzkiego zapału i dobrej woli. Efekt będzie miły sercu Przeciwnika: zamiast potężnej fali nawróceń i zdobywania środowisk dla Jezusa, usłyszymy nieszkodliwy chlupot.

Powróćmy od ilustracji do konkretnej rzeczywistości związanej z problemem ekumenizmu. Jedenaście lat temu odbył się w Londynie pierwszy "Marsz dla Jezusa", czyli publiczna manifestacja rozentuzjazmowanych chrześcijan ku chwale Bożej na ulicach miasta. Potem stał się marszem międzynarodowym, a znowu po kilku latach stał się marszem światowym. Do Polski - Wrocławia, Warszawy, Gdańska - świeżość Marszu wtargnęła w 1992 r. W 1993 roku w samym Wrocławiu w entuzjastycznym pochodzie uczestniczyło 4,5 tysiąca wierzących. Była to potężna fala chwały Bożej przetaczająca się przez miasto.

W latach 1994 i 1995 - "Marsze dla Jezusa" w Polsce były, choć trzeba by raczej powiedzieć - jeszcze były. Potem zdarzył się jeszcze jeden czy drugi, ale już nie jako "Marsze jedności", ale jako "Marsze podziału". Z imponującej liczby uczestników sprzed pięciu lat ostali się nieliczni. Z internetowej strony Marszu można się było wtedy dowiedzieć o sytuacji w Polsce: "były mury między Kościołami". Zamiast gromkiego uderzenia potężnej fali słychać było chlupot. A największą masową imprezą uliczną w naszej części Europy stał się tymczasem - też przed niewielu laty zapoczątkowany - marsz ku czci całkiem innej "miłości": berlińska "Love Parade". Impreza ta jest zdobna w masowe używanie narkotyków i reklamę homoseksualizmu. To nie marsze chrześcijańskie, a ta właśnie doroczna parada szczyci się dziś milionem uczestników. Wniosek? Ktoś tu odniósł nad kimś zwycięstwo (mamy nadzieję oczywiście, że tymczasowe!)

Tym bardziej warto więc cieszyć się tym, co Bogu udaje się zdziałać ku pojednaniu chrześcijan pomimo ludzkiej słabości. Czasem są to wydarzenia na wielką skalę, jak choćby wspólna, protestancko-katolicka deklaracja sprzed kilku lat ogłoszona w USA pod hasłem Ewangelicy i katolicy ku Trzeciemu Tysiącleciu. Czasem znowu udaje się zrobić coś ku budowaniu lokalnej jedności, jak na przykład zorganizować wspólną modlitwę chrześcijan: katolików i braci z Kościoła ewangelicko-augsburskiego na czuwaniu przed uroczystością Zesłania Ducha Świętego.

Trzeba się tym cieszyć, bo przecież nie chodzi o to, aby pozornie "zdobyć dla Chrystusa" tych, co już wcześniej zostali zdobyci, tyle tylko, że... w innej (niewłaściwej?) wspólnocie chrześcijańskiej. Chodzi o prawdziwe zdobywanie dla Pana niezdobytych. A także o wzajemne wzbogacenie się tym, co Bóg zechciał ze szczególną wyrazistością objawić w każdej wspólnocie chrześcijan - na pewno po to, aby i inni mogli mieć w tym udział.

III. SAKRAMENTY? OD KIEDY!?

Sakramenty

Znaki ufności w obietnice Słowa

Biblia zawiera cały szereg obietnic Bożych. W Starym Testamencie większość z nich odnosi się do izraelskiego Narodu Wybranego, a w Nowym rozszerzają się one na członków ludu Bożego Nowego Przymierza, czyli na Kościół. Obietnice te mogą dotyczyć obecności Bożych Osób w sercu wierzącego chrześcijanina: "Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać" (J 14, 23). Mogą dotyczyć losów człowieka po śmierci: "Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie" (J 11, 25). Dlatego Pismo św. można śmiało nazwać "Księgą Bożych Obietnic".

Pośród obietnic danych przez Jezusa Chrystusa lub przekazanych nam przez Jego Apostołów na kartach Pisma św. są i takie, które związane są z pewnymi gestami lub znakami. Jeśli chrześcijanin pełen wiary w niezmienność Bożych obietnic i pełen ufności w zapewnienia dane nam w Słowie Bożym zastosuje się do biblijnych poleceń, może mieć pewność, że Bóg dotrzyma danego słowa i udzieli obiecanej łaski. Biblijny chrześcijanin opiera swoje życie nie tylko na czytaniu Słowa, ale i na wprowadzaniu go w życie. "Nie bądźcie tylko słuchaczami oszukującymi sami siebie"; nie może być tak, że ktoś "przysłuchuje się tylko słowu, a nie wypełnia go" (Jk 1, 22-23). Wypełnianie Słowa to między innymi wiara w obietnice Jezusa dotyczące kilku gestów lub znaków. Z biegiem czasu zaczęto te znaki określać wspólnie za pomocą zbiorczej nazwy "sakramenty". Chodzi tu na przykład o chrzest lub Eucharystię. Jest tych znaków jednak więcej, dlatego przyjrzyjmy się im po kolei i systematycznie.

a. Siedem biblijnych obietnic

- Obietnica chrztu

Pierwszym z tych znaków jest chrzest. Jest to widzialny znak, zewnętrzny gest nazywany w Piśmie "obmyciem wodą" (Ef 5, 26). Ze znakiem tym jest związana bardzo jasna biblijna obietnica zgładzenia grzechów i otwarcia bramy do Królestwa: "Jeśli ktoś się nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do Królestwa Bożego" (J 3, 5). Jest też zawarte w Biblii wyraźne polecenie Jezusa Chrystusa, aby Kościół wykonywał ten znak: "Idźcie i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego" (Mt 28, 19). Posłuszni temu nauczaniu Zbawiciela Apostołowie wprowadzali je w życie. Mówili o tym, że Jezus chce Kościół "uświęcić, oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo [...] aby był święty i nieskalany" (Ef 5, 26-27). Mówili też: "Niech każdy z was ochrzci się w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych, a weźmiecie w darze Ducha Świętego" (Dz 2, 28). Wiara w niezmienność Bożych obietnic poświadczonych na piśmie w Biblii wyraża się więc najpierw w potrzebie przyjęcia chrztu przez każdego, kto będzie szedł przez życie chrześcijańską drogą.

- Obietnica Eucharystii

Drugim znakiem, który domaga się naszej niezłomnej wiary w biblijne obietnice, jest Eucharystia. I tu mamy do czynienia z czymś widzialnym, namacalnym: Jezus "wziął chleb", a potem "wziął kielich" (Łk 22, 19-20). Związał też z tym znakiem niezwykłą obietnicę: "Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym" (J 6, 54). Dodał zaraz potem polecenie wykonywania tego znaku przez chrześcijan: "To czyńcie na moją pamiątkę" (Łk 22, 19). Apostołowie uwierzyli oczywiście w to, co przyobiecał im Chrystus, i stosowali się do tego. Św. Paweł pisał: "otrzymałem od Pana to, co wam przekazałem: Pan Jezus wziął chleb i rzekł: to jest Ciało moje" (1 Kor 11, 23-24).

- Obietnica umocnienia, czyli bierzmowania

Ta nieco mało czytelna dziś nazwa - "bierzmowanie" - oznacza mniej więcej to samo, co "umocnienie". W tym przypadku Pan Jezus nie posłużył się jako znakiem żadną materialną rzeczą, ale gestem człowieka. Wiemy o tym, ponieważ czytamy, że Apostołowie modląc się o Ducha Świętego "wkładali ręce" (Dz 8, 17). Wierzyli bowiem w obietnicę, którą dał im Zbawiciel: "Gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami" (Dz 1, 8). Jakkolwiek nie zapisano w Biblii wprost polecenia wykonywania gestu nakładania rąk dla otrzymania umocnienia przez Ducha Świętego, to jednak - skoro Apostołowie tak robili - z pewnością polecenie takie było, choć go wyraźnie nie zanotowano. Nauka o "wkładaniu rąk" (Hbr 6, 2) należy przecież do fundamentów wiary i dlatego właśnie "Apostołowie wkładali na nich ręce" (Dz 8, 17), a "kiedy Paweł włożył na nich ręce, Duch Święty zstąpił na nich" (Dz 19, 6).

- Obietnica odpuszczenia grzechów

W tym przypadku widzialnym znakiem jest wyznanie grzechów drugiemu człowiekowi: "przychodziło wielu wierzących wyznając i ujawniając swoje uczynki" (Dz 19, 18). Czynili tak, gdyż znali obietnicę związaną z tym przez Pana Jezusa: "Weźmijcie Ducha Świętego. Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone" (J 20, 22-23). W tych samych słowach Ewangelii Janowej Biblia zawiera też polecenie wykonywania tego znaku z wiarą w miłosierdzie Boże dla uzyskania odpuszczenia grzechu. Nic więc dziwnego, że pierwsi uczniowie wyznawali swoje grzechy innym wierzącym: "wyznawajcie zatem sobie nawzajem grzechy" (Jk 5, 16). Po prostu wierzyli, że Bóg jest wierny swojej obietnicy: "Jeśli wyznajemy nasze grzechy, Bóg jako wierny i sprawiedliwy odpuści je nam" (1 J 1, 9).

- Obietnica namaszczenia chorych

W przypadku tego znaku znowu mamy do czynienia z czymś namacalnym i materialnym. Biblia nazywa to "namaszczeniem olejem" (Jk 5, 14). Ma ono moc, jeśli wierzy się obietnicy zawartej w Słowie Bożym: "modlitwa pełna wiary będzie dla chorego ratunkiem i Pan go podźwignie" (Jk 5, 14). Pismo św. zawiera też ewidentne polecenie stosowania tego znaku: "Choruje kto wśród was? Niech sprowadzi prezbiterów Kościoła, by się modlili nad nim i namaścili go olejem w imię Pana" (Jk 5, 14). Z tych samych słów widać, że pierwsi uczniowie tak właśnie czynili w przypadku chorób we wspólnocie wierzących.

Następne dwa biblijne znaki związane z obietnicami Bożymi są całkiem innego rodzaju. Nie polegają na jakimś pojedynczym geście albo na konkretnej, materialnej "rzeczy", którą Jezus Chrystus polecił z wiarą stosować. Polegają na całym chrześcijańskim życiu: życiu małżeńskim albo życiu pasterza, czyli prezbitera. Czasem stosujemy do drugiego z tych znaków bardziej dziś zrozumiałą nazwę "kapłan" zamiast mniej zrozumiałego, pochodzącego z greki słowa "prezbiter".

- Obietnica dla małżonków chrześcijańskich

Widzialnym znakiem jest tutaj dwoje ludzi połączonych przez całe życie węzłem małżeńskim, mąż i żona. Mają zagwarantowaną biblijną obietnicę złączenia ich przez Boga: "co Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela" (Mt 19, 6). Apostołowie polecali zawierać małżeństwa zgodnie z wiarą: "może poślubić kogo chce, byleby w Panu" (1 Kor 7, 39). Dlatego właśnie, wierząc Jezusowi, tak rozumieli małżeństwo zawarte przez chrześcijan i tak nauczali uczniów: "opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją [...] tajemnica to wielka, a ja mówię w odniesieniu do Chrystusa i Kościoła" (Ef 5, 31-32).

- Obietnica dla wspólnoty chrześcijańskiej (kapłaństwo)

Znakiem widzialnym jest tu konkretna osoba: apostoł, prezbiter (po grecku: "starszy") lub biskup (po grecku: "nadzorujący"). Czytamy o nich w Piśmie św. Oto Apostoł Paweł "wezwał starszych" i powiedział im "uważajcie na stado, nad którym Duch Święty ustanowił was biskupami" (Dz 20, 28). Paweł i Barnaba "w każdym Kościele wśród modlitw i postów ustanowili im starszych" (Dz 14, 23). Owi "starsi" nosili w sobie obietnicę samego Jezusa: "kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi" (Łk 10, 16). Aby pełnić funkcję prezbitera lub biskupa nie wystarczyło po prostu być chrześcijaninem, nawet wiernym uczniem Jezusa, ale należało być specjalnie dołączonym do tego grona mocą decyzji pozostałych Apostołów: "trzeba, aby jeden z tych, którzy towarzyszyli nam [...] stał się z nami świadkiem jego zmartwychwstania [...] i los padł na Macieja" (Dz 1, 21 i 26). Maciej dopiero po specjalnym obrzędzie dołączenia do grona Dwunastu stał się członkiem zespołu Apostołów, mimo że od początku towarzyszył jako uczeń Jezusowi. Nazywamy to dzisiaj "święceniami".

b. Wiara w sakrament czyli wiara w Słowo Boże

Grupa zwyczajów modlitewnych opisanych wyżej obejmuje siedem znaków lub gestów. Wszystkie one charakteryzują się czymś bardzo szczególnym, a mianowicie trzema cechami.

Po pierwsze, każdy z nich jest widzialnym znakiem. Po drugie, z każdym z nich jest związana wyraźna obietnica biblijna oraz poświadczone jasno w Piśmie św. polecenie wykonywania go lub wprowadzania w życie. Po trzecie, Biblia opisuje też wyraźnie, że znaki te były faktycznie wykonywane przez Apostołów lub ich uczniów. Niektóre z nich już od starożytności nazywano "sakramentami", co znaczyło po łacinie "tajemnice wiary".

Samo słowo "sakrament" - jak widać więc - to nazwa wymyślona w późniejszych wiekach, na określenie czegoś, co polecone zostało w Piśmie św. i stosowane było od zawsze wśród wierzących w Kościele. Jeszcze później, bo dopiero od średniowiecza mówiono wprost o "siedmiu sakramentach". Jeśli kogoś dziwi fakt, że nazwa ta pochodzi z tak późnego okresu, to warto dodać dla porównania, że dopiero około 170 roku wymyślono nazwę "Nowy Testament" na określenie drugiej części chrześcijańskich Pism. Czy to znaczy, że Nowy Testament wcześniej nie istniał? Istniał, tyle że bez specjalnej nazwy. Najpierw istnieje rzeczywistość, a dopiero potem można ją nazwać. Tak uczyniono po stu latach z biblijnymi księgami chrześcijańskimi: nazwano je Nowym Testamentem. Tak też uczyniono po kilku (lub - w innych przypadkach - po kilkunastu) wiekach z gestami, z którymi Jezus związał w Piśmie św. specjalne obietnice: nazwano je "sakramentami".

Trzy sakramenty - chrzest, Wieczerza Pańska, namaszczenie chorych - są do siebie podobne w wykorzystaniu elementu materialnego: woda, chleb i wino, olej. Elementy te są zaczerpnięte ze starotestamentowych zwyczajów judaistycznych, z nadaną im przez Jezusa nową mocą zbawczą. W chrzcie jest to usprawiedliwienie (zamiast dawnego rytualnego obmycia); w Eucharystii zjednoczenie z Panem (zamiast świątecznego posiłku paschalnego, który obdarowywał mocą zbawczej nocy Wyjścia z Egiptu), w namaszczeniu chorych - podźwignięcie duchowe lub cielesne (zamiast symbolicznego wzmocnienia).

Dwa następne sakramenty, bierzmowanie i pojednanie grzesznika z Bogiem są podobne do siebie w wykorzystaniu ludzkiego gestu: nałożenia rąk i wyznania grzechów. Gesty te również zaczerpnięte są ze zwyczajów Izraela, ale Jezus związał z nim zupełnie nowe obietnice.

Kolejne dwa sakramenty, małżeństwo i kapłaństwo (czyli prezbiterat pasterzy Kościoła) są podobne w tym, że znakiem staje się stan całego życia chrześcijanina. Podobny stan istniał już w Izraelu, ale w chrześcijaństwie ma nowe znaczenie i nową moc nadaną przez Jezusa Chrystusa.

Wiara w skuteczną moc sakramentu jest dokładnie tym samym, co wiara w obietnice Boże poświadczone na piśmie w Biblii. Jak powiedział ktoś bardzo trafnie i krótko zarazem: "Jezus obiecał, ja uwierzyłem, to rozwiązuje mój problem". Jest to najlepsze streszczenia wiary dotyczące tych znaków biblijnych, które dziś nazywamy sakramentami.

Chrzest:

Jak poczuć się narodzonym na nowo i być w zgodzie z Biblią

Tytuł pewnej wydanej całkiem niedawno książki sugeruje niedwuznacznie, że duchowa bliskość Rzymu niespecjalnie sprzyja zbliżaniu się do Boga. Mianowicie: im bliżej człowiekowi do Boga, tym dalej od papieskiego Rzymu. Z tekstu wynika jednak, że jest na to rada: "nowe narodzenie". Wtedy, podobno, opierając się na "solidnej, biblijnej teologii" będzie można "podążać za Jezusem, zdecydować się na porzucenie tradycji ludzkich i opowiedzieć się za Prawdą objawioną w Biblii".

Często możemy dziś spotkać się z bardzo szczególnym użyciem terminu "nowe narodzenie". Oto ktoś poszedł na spotkanie ewangelizacyjne, wysłuchał wezwania do "odrodzenia" i do "przyjęcia Jezusa Chrystusa jako Pana i Zbawiciela" w takiej formie: "Jeśli uwierzysz w Jezusa i uwierzysz, że On umarł za twoje grzechy - narodzisz się na nowo". Następnie przewodniczący spotkania recytuje odpowiednią modlitwę, chętni powtarzają ją za nim, a na końcu słyszą: "Jesteście teraz zbawieni i narodzeni na nowo". Czy prowadzący spotkanie miał rację i czy tak naucza Pismo św.?

a. "Nowo narodzony chrześcijanin" czy "ochrzczony katolik"?

W USA bardzo znaczny procent chrześcijan protestanckich nazywa samych siebie "chrześcijanami narodzonymi na nowo". Nie inaczej jest tam wśród katolików, z których takie miano nowo narodzonych przypisuje sobie przynajmniej kilka milionów wiernych. Terminologia ta coraz popularniejsza staje się także w Polsce. Pojawiają się pytania: Kto właściwie jest narodzony na nowo? Czy katolik może być "nowo narodzonym chrześcijaninem"? A co z tymi, którzy proponują gorliwym od wielu lat katolikom "nowe narodzenie" za pomocą jednej formułki (a potem może wypisanie się z Kościoła katolickiego)? I jaki to wszystko ma związek z chrztem?

Nie są to pytania marginalne. Sama Biblia napomina nas, że chodzi tu o samo centrum naszego chrześcijaństwa. "Podstawowe nauki o Chrystusie", nazywane też "fundamentem" sformułowane są w Piśmie św. tak: "nawrócenie z uczynków martwych i wiara w Boga; nauka o chrztach i wkładaniu rąk; o powstaniu z martwych i sądzie wiecznym" (Hbr 6, 1-2). Pomiędzy tym, co najważniejsze, jest więc też nauczanie o chrztach. Potrzebę poruszenia tego tematu widać dziś wyraźnie. Powstają całe książki o nawróceniu, o tym jak i kto został chrześcijaninem, i czasem ani słowa w nich o chrzcie! Czyżby budowano dom chrześcijańskiego życia bez fundamentu?

Kiedy Jezus mówi o "powtórnym narodzeniu" (J 3, 5 i 7), używa greckiego słowa, które można przetłumaczyć "z wysoka". Ma to więc być "nowe narodzenie" czy "narodzenie z wysoka". Nie jest ono według tego tekstu możliwe bez wody, podobnie jak niemożliwe jest bez Ducha Świętego: "Jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha..." (J 3, 5). Sam Jezus z Apostołami potwierdził to zresztą zaraz potem swoimi czynami: "Jezus i uczniowie Jego udali się do ziemi judzkiej. Tam z nimi przebywał i udzielał chrztu" (J 3, 22).

Termin "odrodzenie" w sensie czegoś, co może nastąpić w życiu człowieka szukającego Boga, występuje w Biblii w Liście do Tytusa. Również tam zawiera oczywiste aluzje do wody: "obmycie odradzające i odnawiające w Duchu Świętym" (Tt 3, 5). Inne sposoby użycia tej terminologii są raczej ogólniejsze: "nowe życie" związane oczywiście z chrztem (Rz 6, 3-4) oraz "obrzezanie serca" będące wynikiem chrztu (Kol 2, 11-12).

Tak rozumieli to Apostołowie: pierwsze "spotkanie ewangelizacyjne" prowadzone przez Piotra zakończyło się przypomnieniem obietnic, jakie czynił Jezus, a były to obietnice dotyczące chrztu: "Nawróćcie się i niech każdy z was ochrzci się w imię Jezusa Chrystusa, a weźmiecie w darze Ducha Świętego" (Dz 2, 38). Dokładnie to samo powiedział też Ananiasz świeżo nawróconemu Szawłowi: "Ochrzcij się i obmyj z twoich grzechów, wzywając Jego imienia" (Dz 22, 16). W Nowym Testamencie nazwa "nowe narodzenie" oznacza skutek chrztu przyjętego z wiarą.

b. Fundament sakramentalnego chrztu wodą

Konieczność chrztu wynika najpierw z podstawowego dogmatu chrześcijaństwa, mianowicie z wiary w istnienie powszechnego grzechu pierworodnego. A oto znaczenie tej prawdy wiary: "Wszyscy zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej, a dostępują usprawiedliwienia za darmo, z Jego łaski" (Rz 3, 23-24). Oprócz wiary Pismo św. wspomina wodę jako potrzebną do zbawienia: "[woda] ratuje was we chrzcie nie przez obmycie brudu cielesnego, ale przez zwróconą do Boga prośbę o dobre sumienie" (1 P 3, 21). Sprawa jest na tyle ważna, że Pan Jezus powiedział najpierw od strony negatywnej: "Jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego" (J 3, 5), a potem od strony pozytywnej: "Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony" (Mk 16, 16).

Chrystus przekazał Kościołowi jako jedno z głównych zadań ewangelizację mającą prowadzić do wiary i do chrztu: "Nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego" (Mt 28, 19). Dokładnie tak zrozumieli to Apostołowie i ich bezpośredni uczniowie. Pewnemu człowiekowi "Filip opowiedział Dobrą Nowinę o Jezusie". Jaka była reakcja człowieka, który dobrze zrozumiał chrześcijaństwo? Zapytał: "Cóż przeszkadza, abym został ochrzczony?" A jaki jest dowód, że właśnie o to chodziło w ewangelizacji? Filip "ochrzcił go; a kiedy wyszli z wody, Duch Pański porwał Filipa" (Dz 8, 35-39).

Chrzest obmywa z grzechu i włącza do świętego Kościoła, "uruchamia" moc zbawienia: "Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego siebie samego, aby go uświęcić, oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo, aby osobiście stawić przed sobą Kościół jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, lecz aby był święty i nieskalany" (Ef 5, 25-27).

Nowe życie zaczyna się w chrzcie, z czego wynika logiczny wniosek, że chrzest jest narodzeniem na nowo. "Przez chrzest zanurzający nas w śmierć zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie" (Rz 6, 4).

c. Chrzest dzieci?

W Nowym Testamencie opisany jest chrzest dorosłych. A co z dziećmi i z naszym własnym chrztem, który zwykle miał miejsce w niemowlęctwie? Biblijne obietnice związane z chrztem obejmują w jakiś sposób dzieci. "Niech każdy z was się ochrzci: bo dla was jest obietnica i dla dzieci waszych" (Dz 2, 38-39). Obyczaj chrzczenia małych dzieci nie jest dogmatem. Praktycznie byłoby możliwe, aby chrzcić raczej dorosłych (w wielu kościołach lokalnych w starożytności był taki zwyczaj i być może zwyczaj ten kiedyś powróci). Jednak można chrzcić również dzieci i jest to bardzo pożyteczne.

Czy chrzest dzieci jest potrzebny? Skoro "przestępstwo jednego [Adama] sprowadziło na wszystkich ludzi wyrok potępiający" (Rz 5, 18) i "przez nieposłuszeństwo jednego człowieka [Adama] wszyscy stali się grzesznikami" (Rz 5, 19), to pewnie ten rodzaj grzechu dotyczy także dzieci. Jak wszyscy, to wszyscy. Pismo uczy nas, że "wszyscy zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej" (Rz 3, 23). Nie chodzi tu tylko o konkretne czyny grzeszne, których dzieci popełniać nie mogą, ale o grzech płynący z przynależności do rodziny ludzkiej. Dowodem na to, że dzieci przychodzą na świat obciążone skutkami grzechu jest to, że podlegają śmierci: "śmierć przeszła na wszystkich ludzi, ponieważ wszyscy zgrzeszyli" (Rz 5, 12). Nazywamy to tradycyjnie "grzechem pierworodnym". Chyba więc roztropnie jest zadbać o to, aby dziecko zostało z tego grzechu Adama uwolnione!

Niektórzy mają z tym spore problemy i koniecznie chcą, aby chrzest był udzielany tylko dorosłym. Mówią: "przecież małe dziecko nie ma wiary i nie może uczynić niczego, aby łaskę chrztu przyjąć". Właśnie w chrzcie małych dzieci mamy do czynienia z klasycznym przypadkiem zapoczątkowania zbawienia z czystej łaski. Dziecko nic nie może uczynić, a łaska i tak do niego dociera. "A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga, nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił" (Ef 2, 8-9). Jeśli człowiek jest dorosły, dzieje się to przez akt wiary tego człowieka (Ef 2, 8), a jeśli jest dzieckiem dar łaski jest zupełny, nie ma nic ze strony człowieka, co mogłoby taką dobroć Boga wytłumaczyć, nic, czym człowiek mógłby się chlubić.

Ciekawym przypadkiem jest też nacisk kładziony czasem przez ludzi niechętnych Kościołowi katolickiemu na chrzest przez całkowite zanurzenie w wodzie i odrzucanie katolickiego chrztu jedynie przez polanie wodą jako "niebiblijnego". Oczywiście, najlepiej jest udzielać chrztu przez zanurzenie, ale czy tylko taki sposób jest dobry i ważny? Greckie słowo używane z Piśmie św. na oznaczenie czynności chrztu (baptisma) może oznaczać zanurzenie, ale może też oznaczać polanie lub obmycie. Na przykład czytamy w Ewangelii, że Żydzi, gdy wrócą z rynku, nie jedzą, dopóki się nie "obmyją" (Mk 7, 4). Użyte tu słowo jest tym samym, którego używa się na określenie chrzczenia, a chyba nikt nie myśli, że każdy Żyd po każdym powrocie z rynku "zanurzał się"! Zdarzają się tacy, którzy chcą być bardziej papiescy niż papież. Są też tacy, którzy chcą być bardziej biblijni niż Biblia.

Można niekiedy nasłuchać się sporo o tym, że "Biblia mówi, aby chrzcić przez zanurzenie". Kiedy jednak przychodzi do wskazania miejsca w Biblii, które mówi o zanurzeniu, odpowiedź bywa niełatwa. Prawda, że Jan Chrzciciel udzielał chrztu akurat w Ainon, "ponieważ było tam wiele wody" (J 3, 23). I bardzo możliwe jest, że w tej dużej ilości wody zanurzał, ale przecież nie można także wykluczyć, że dużą ilością wody polewał. Nie znaczy to, że nie powinniśmy chrzcić, jeśli to możliwe, przez zanurzenie. Powinniśmy. Tak zwykle czynią na przykład bracia prawosławni. Ale motywem tego jest raczej tradycja Kościoła, który tak w starożytności postępował niż Biblia, która na ten temat nie wyraża się zbyt precyzyjnie.

d. "Poczuć się narodzonym na nowo"

Zadawane przez niektórych nowoczesnych głosicieli Ewangelii pytanie "Czy jesteś zbawiony?" ma w rzeczywistości mniej więcej taki sens: "czy miałbyś chęć poczuć się zbawionym?" Na przykład jedna z pretendujących do wierności Pismu św. broszur pod tytułem Nowe Narodzenie wymienia, czym owo narodzenie nie jest, a między innymi "nie jest wodą chrztu". A czym jest? "Jest przyjęciem Jezusa Chrystusa jako osobistego Zbawiciela, pokutując i zwracając się do Boga całym sercem jak dziecko". Jakkolwiek bardzo pożyteczne jest przyjęcie Jezusa wraz z pokutą i zwróceniem się do Boga to czy rzeczywiście Biblia nazywa to nowym narodzeniem?

Nie. Oczywiste jest ze wszystkich cytowanych wyżej tekstów, że biblijne pojęcie nowego narodzenia jest związane z chrztem. Dlatego jeśli wzywa się nieochrzczonych do przyjścia do Pana, wymagane jest uwierzenie i ochrzczenie się (Dz 2, 38). Jeśli natomiast wezwanie zwrócone jest do ochrzczonych, to musi zgodnie z Biblią brzmieć inaczej: "pamiętaj (dosł.: wspomnij) więc, jak wziąłeś i usłyszałeś, strzeż tego i nawróć się" (Ap 3, 3). Wspomnij, jak wziąłeś co? - twój chrzest. Jak usłyszałeś co? - nauczanie chrześcijańskie, może jeszcze w dzieciństwie. Tego właśnie strzeż i nawróć się. Chrztu powtórzyć nie można, gdyż chrzest jest absolutnie jeden: "Jeden jest Pan, jedna wiara, jeden chrzest", tak jak "jeden jest Bóg" (Ef 4, 5-6). Można natomiast, będąc człowiekiem ochrzczonym, który daru chrztu do tej pory nie wykorzystywał, oddać w modlitwie dziś życie Jezusowi przyjmując Go do serca jako Pana i Zbawiciela, można dziś otworzyć serce na dar Ducha Świętego, na którego było się do tej pory zamkniętym. I w ten sposób, przez odnowioną wiarę, katolik może przyjąć radykalnie nowy dar zbawiającego Boga.

Dzieje się tak dlatego, że zdarza się nam czasem pewien kłopot. A prawdę mówiąc, to jest on nawet niezmiernie częsty. Dar łaski chrztu może zostać zapomniany, wzgardzony, podeptany, zarzucony. Po wielu latach błądzenia na manowcach, a może i życia bez Boga, przychodzi opamiętanie. A wraz z nim wątpliwość: czy chrześcijanin może potrzebować nawrócenia? Jeśli ja radykalnego nawrócenia potrzebuję, to może wcale nie jestem chrześcijaninem, może dopiero od jutra będę mógł się nazywać chrześcijaninem, i będę od tej pory mówić: "zostałem chrześcijaninem, gdyż się nawróciłem"? Jak ma przeżyć swoje nowe narodzenie ktoś, kto dawno, dawno temu przyjął chrzest, a teraz dopiero odkrywa moc zbawienia, potęgę Słowa Bożego i radość Ducha Świętego? Czy Pismo św. zawiera receptę dla takich przypadków?

Tak. Odpowiedź znajdziemy w księdze Apokalipsy, a szczególnie w rozdziale drugi i trzecim. Tekst księgi Apokalipsy (2, 1 - 3, 22) to siedem listów skierowanych do różnych chrześcijańskich Kościołów. Tekst wymienia obok cech pozytywnych najróżniejsze grzechy pierwotnych wspólnot kościelnych. Często zresztą znajdziemy podobne niewierności pośród współczesnych nam chrześcijan, niestety!

Nawet widząc duchową martwotę i niewierność takich letnich pseudowierzących, Jezus nie odmawia tym ludziom miana "chrześcijanina". Owszem są to chrześcijanie bardzo niedoskonali, ale jednak chrześcijanie. Sam Jezus używa wobec nich sformułowania "Kościół": "Kościołowi w Laodycei napisz: [...] znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś [...], jesteś letni i chcę cię wyrzucić z mych ust" (Ap 3, 14-16).

Wobec wszystkich grzechów chrześcijańskich Kościołów, wobec grzesznych i niewiernych chrześcijan, Jezus dyktujący owe zawarte w Apokalipsie listy ma jedną tylko odpowiedź: "nawróć się" (Ap 2, 5; 2, 16; 3, 3). Wynika z tego, że Kościołowi jest potrzebne nieustanne nawrócenie. Ma ono postać odwrócenia się od grzechu, ponownego słuchania Słowa, przyjmowania w wierze Jezusa do swego życia i korzystania z mocy Eucharystii: "Znam twoje czyny, żeś ani zimny, ani gorący [...] Nawróć się! Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną" (Ap 3, 15. 20).

Dlatego nie dziw się, jeśli mając lat szesnaście, dwadzieścia siedem, a może nawet siedemdziesiąt usłyszysz od kogoś, że masz przyjąć Jezusa jako swego Pana i Zbawiciela. Po pierwsze, nie tłumacz się: jestem przecież ochrzczonym katolikiem bo członkowie Kościoła w Laodycei też byli ochrzczeni. Po drugie nie pytaj: czy wobec tego moja dotychczasowa droga oznacza, że w ogóle nie jestem chrześcijaninem? Raczej zapytaj sam siebie, czy nie pasują do ciebie słowa: "Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś". I z radością usłysz głos Jezusa stukającego do drzwi i otwórz Mu. To będzie twoje nowe narodzenie według biblijnego wzoru przewidzianego dla letnich chrześcijan, według wzoru laodycejskiego. Nowe narodzenie, które w tym przypadku zawiera element tylko wewnętrznego nawrócenia dopełniającego chrztu sprzed lat, jako owoc przyniesie spełnienie obietnicy Jezusa: "wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną".

Nie tłumacz się, że przecież "jestem wierzący" i "nikogo nie zabiłem ani nie okradłem". O wierze bez miłości Boga i bez miłości drugiego człowieka mówi Pismo: "także i złe duchy wierzą i drżą" (Jk 2, 19). A otrzymany kiedyś chrzest pozostanie dla ciebie fundamentem nadziei: "Przystąpmy z sercem prawym [...] obmyci na ciele wodą czystą; trzymajmy się niewzruszenie nadziei, którą wyznajemy, bo godny zaufania jest ten, który dał obietnicę" (Hbr 10, 22-23).

Spowiedź:

Jeżeli wyznajemy nasze grzechy...

"Każdy, kto narodził się z Boga, nie grzeszy, gdyż trwa w nim nasienie Boże" (1 J 3, 9). Jakże pięknie brzmią te słowa o bezgrzesznym chrześcijaninie tylko jak je pogodzić z doświadczeniem życiowym, które zdaje się nam mówić coś całkiem innego! Jakkolwiek jesteśmy narodzonymi na nowo chrześcijanami, jesteśmy ochrzczeni w Duchu Świętym, chodzimy w światłości i wyrwani zostaliśmy z królestwa ciemności to jednak grzeszymy! Denerwujemy się, bywamy złośliwi, ulegamy pokusie nieuczciwości, kłamstwa, niewierności. Jak jedno z drugim pogodzić? I co o wiele ważniejsze jaką drogę Bóg ustanowił dla swojego ludu, aby nas oczyszczać z grzechu? W jaki sposób Biblia każe nam wyznawać grzech i dostąpić oczyszczenia?

Na jednym z ewangelizacyjnych obozów letnich jak donosił popularny tygodnik katolicki zdumionej młodzieży ogłoszono:

"Mamy dla was dobrą nowinę! Nie musicie spowiadać się przed człowiekiem! Biblia mówi, aby spowiadać się tylko osobiście przed samym Bogiem!"

Czy rzeczywiście tak jest? Czy tak uczy Pismo św.? Jak naprawdę człowiek Nowego Testamentu ma dostąpić oczyszczającej mocy krwi Chrystusa? Jaki porządek ustanowił Bóg w swoim Słowie?

a. Chrześcijanin grzesznik

Może się zdarzyć, że chrześcijanin zgrzeszy. Nie powinno tak być, jest to zawsze jego osobistym odstępstwem i popełnioną niegodziwością, ale Biblia uczy nas, że musimy poważnie się liczyć w życiu z taką możliwością. Nie jest to tylko teoria, ale niestety praktyka naszej codzienności: "Jeżeli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy" (1 J 1, 8).

Nie ma jednak takiej sytuacji grzechu, która byłaby dla człowieka wiary beznadziejna. Pismo św. zapewnia, że zawsze stoi przed nami droga ratunku: "Krew Jezusa, Syna Jego, oczyszcza nas z wszelkiego grzechu [...] Bóg jako wierny i sprawiedliwy oczyści nas z wszelkiej nieprawości [...] mamy Rzecznika wobec Ojca, Jezusa Chrystusa Sprawiedliwego; On jest ofiarą przebłagalną za grzechy całego świata" (1 J 1, 7-9; 2, 2). Każdy grzech, wszelki grzech, grzech całego świata znajduje swoje lekarstwo we Krwi Baranka, w miłości Ojca, w obmyciu uzdrawiającym w Duchu Świętym.

Jak praktycznie wygląda dostęp do tej uzdrawiającej łaski? Co należy zrobić, aby jej dostąpić? Niechrześcijanin ma w tym celu uwierzyć i przyjąć chrzest na odpuszczenie grzechów (Dz 2, 38). A grzeszny chrześcijanin? "Jeśli wyznajemy nasze grzechy, Bóg jako wierny i sprawiedliwy odpuści je nam" (1 J 1, 9). Niezmiernie ważne jest więc wiedzieć, jak prawidłowo wyznawać swoje grzechy zgodnie z tym, co Bóg polecił w swoim Słowie.

b. Grzech powszedni

Istnieją takie grzechy, które są powszednią rzeczywistością życia, o których Apostoł pisze: "Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy" (1 J 1, 8). Co to za grzechy? Te, o których uczył już Stary Testament: "prawy siedmiokroć upadnie i wstanie" (Prz 24, 16). Jest to uleganie pokusom, słabościom i niedoskonałościom, od których nikt nie jest wolny. Nie był od tego wolny nawet św. Paweł: "Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię zło, którego nie chcę [...] spostrzegam prawo inne, które podbija mnie w niewolę pod prawo grzechu" (Rz 7, 19-23).

Są to grzechy, które oczywiście obrażają Boga i domagają się nawrócenia i poprawy, ale nie mogą zerwać relacji z Ojcem przez Jezusa w Duchu Świętym. Nie odbierają daru nowego życia z serca, ich owocem nie jest duchowa śmierć. "Każde bezprawie jest grzechem, są jednak grzechy, które nie sprowadzają śmierci" (1 J 5, 17).

Wzajemne wyznawanie grzechów i modlitwa wstawiennicza była polecaną przez Apostołów drogą odzyskiwania zdrowia duchowego (a często i cielesnego), nadwątlonego chorobą grzechu: "Wyznawajcie zatem sobie nawzajem grzechy, módlcie się jeden za drugiego, byście odzyskali zdrowie; wielką moc posiada wytrwała modlitwa sprawiedliwego" (Jk 5, 16). Podobnie nauczał Jan Apostoł: "Jeśli ktoś spostrzeże, że brat popełnia grzech, który nie sprowadza śmierci, niech się modli, a przywróci mu życie, mam na myśli tych, których grzech nie sprowadza śmierci" (1 J 5, 16).

Taki jest apostolski sposób dostępowania łaski oczyszczenia z grzechów powszednich. Być może, to właśnie czynili "wierzący, wyznając i ujawniając swoje uczynki" w czasie posługiwania Pawła w Efezie (Dz 19, 18). Na pewno to właśnie czynimy, ile razu na początku Mszy św. modlimy się słowami: "spowiadam się Bogu Wszechmogącemu i wam, bracia i siostry, że bardzo zgrzeszyłem [...] przeto błagam was, bracia i siostry, o modlitwę za mnie". Spowiadamy się zebranemu Kościołowi, zgromadzonym ludziom, z naszych powszednich grzechów, i prosimy ich o modlitwę za nas w tej sprawie. Na początku Eucharystii robimy dokładnie to, czego naucza Biblia.

Słyszeliście może o tym, że podobno "Biblia nie naucza chrześcijanina, by wyznawał swoje grzechy człowiekowi, ale by wyznawał je bezpośrednio Bogu"? Od dawna czekamy na odpowiednie dowody biblijne, które by potwierdziły tę opinię... Otóż prawda jest dokładnie odwrotna. Stary Testament rzeczywiście tak często uczy, ale Testament Nowy nie poleca wyznawania grzechów przez chrześcijanina bezpośrednio przed Bogiem, natomiast kilkakrotnie wspomina o wyznawaniu ich przed ludźmi.

c. Grzech sprowadzający śmierć - śmiertelny

Istnieją jednak takie grzechy, które są zupełnie innego rodzaju. Jeśli chrześcijaninowi zdarzy się je popełnić, to nauczanie Biblii zmienia się wtedy radykalnie. Apostoł Jan mówi: "istnieje taki grzech, który sprowadza śmierć; w takim wypadku nie polecam, aby się modlono" (1 J 5, 16).

Grzech śmiertelny nie podlega prostej modlitwie i przeproszeniu Boga w sercu. Nie wystarczy, aby bracia i siostry pomodlili się za mnie. "Nie polecam, aby się modlono". Wobec takiego grzechu, zamiast wezwać do modlitwy przeproszenia, Biblia zaczyna przedstawiać jego grozę, a nawet katastrofalne skutki:

"Jeśli bowiem dobrowolnie grzeszymy po otrzymaniu pełnego poznania prawdy, to już nie ma dla nas ofiary przebłagalnej za grzechy, ale jedynie jakieś przerażające oczekiwanie sądu i żar ognia, który ma trawić przeciwników" (Hbr 10, 26-27).

Jak widać, sprawa nie jest załatwiona jednym pocieszającym zdaniem: "Jezus oczyści nas z wszelkiej nieprawości". Nie jest to jedyne miejsce w Piśmie św., gdzie przypomina się chrześcijanom powagę grzechu ciężkiego: "niemożliwe jest tych, którzy raz zostali oświeceni [...], a jednak odpadli odnowić ku nawróceniu" (Hbr 6, 4n). Nie znajdujemy tu łatwego pocieszenia, że wszystko załatwi jedna modlitwa. Prawda jest ważniejsza od pocieszenia. "Baczcie, aby nikt nie pozbawił się łaski Bożej [...] i aby się nie znalazł jakiś cudzołożca i bezbożnik, jak Ezaw [...] a wiecie, że później, gdy chciał otrzymać błogosławieństwo, został odrzucony, nie znalazł bowiem miejsca na nawrócenie, choć go szukał ze łzami" (Hbr 12, 15-17).

O jakie grzechy tu chodzi? Tego możemy się dowiedzieć z innych miejsc Pisma:

"Nierząd, nieczystość, wyuzdanie, uprawianie bałwochwalstwa, czary, nienawiść, spór, zawiść, wzburzenie, niewłaściwa pogoń za zaszczytami, niezgoda, rozłamy, zazdrość, pijaństwo, hulanki [...] ci którzy się takich rzeczy dopuszczają, królestwa Bożego nie odziedziczą" (Ga 5, 19-21).

Jest to lista grzechów "sprowadzających śmierć", lista grzechów śmiertelnych. Grzech taki nie podlega zwykłej modlitwie wstawienniczej braterskiej wspólnoty.

Czy nauczanie Pisma na ten temat kończy się surowym "królestwa Bożego nie odziedziczą" i groźnym "nie ma dla nas ofiary przebłagalnej za grzechy"? Czy niczego więcej Bóg w swoim Słowie nie zawarł, poza przypomnieniem, że Ezaw "nie znalazł miejsca na nawrócenie"?

d. Sakramentalne wyznanie grzechów

Podsumowaniem nauczania Nowego Testamentu na temat odpuszczania grzechów są słowa Jezusa z Ewangelii św. Jana: "Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane" (J 20, 22-23). Ostatecznym objawieniem Jezusa dla grzesznika jest możliwość spowiedzi, możliwość usłyszenia od człowieka posługującego w Kościele jako prezbiter słów: "I ja odpuszczam tobie grzechy".

Ojcowie Kościoła często podkreślali, że dar odpuszczania grzechów został nadany Piotrowi przez słowa Chrystusa o kluczach królestwa: "Tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie" (Mt 16, 19).

Podobne słowa, tym razem skierowane do uczniów, powtarzają się dwa rozdziały dalej (Mt 18, 18). Kontekst wskazuje na władzę odpuszczania grzechów i ekskomunikowania.

Spotykamy się często z tym, że dla ludzi słabej wiary jest zgorszeniem, że człowiek człowiekowi może odpuścić grzechy. To także jest "trudna mowa, i któż jej słuchać może" (por. J 6, 60). A jednak dosłownie tak powiedział Jezus: "którym odpuścicie". Wy ludzie; wy posłani przez Mnie; wy odpuścicie grzechy ludziom. Kto ma odwagę oprzeć swoją nadzieję na Słowie Bożym, kto nie ma względu na człowieka, ale tylko na to, czego dowiedział się z Pisma św., ten choćby był grzesznikiem doświadczy, że naprawdę "jeśli wyznajemy nasze grzechy, Bóg jako wierny i sprawiedliwy odpuści je nam" (1 J 1, 9) oraz że "którym odpuścicie, są im odpuszczone" (J 20, 23).

e. Biblijne warunki spowiedzi

Czy poza wiarą należy spełnić jeszcze jakieś warunki, aby dostąpić odpuszczenia grzechów? Tak, istnieje kilka takich warunków i o wszystkich nich poinformował nas bardzo dokładnie Bóg w swoim Słowie, abyśmy nie musieli błądzić po omacku. W sumie jest ich pięć. Dlatego jeśli szukamy pojednania z Bogiem po grzechu, a zwłaszcza ciężkim, czeka nas przejście przez pięć etapów, spełnienie pięciu warunków. Pięć razy musimy usłyszeć od samego Jezusa poprzez słowo spisane w Biblii: "odpuszczone ci będą grzechy, jeżeli..."

1. Jeżeli uznasz się za grzesznika

"Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy" (1 J 1, 8). Potrzebne jest więc bardzo praktyczne i szczegółowe przyjrzenie się swojemu życiu, aby sprawdzić, czy nie kryje się w nim coś sprzecznego z Bożym Prawem. "Siebie samych badajcie, czy trwacie w wierze, siebie samych doświadczajcie" (2 Kor 13, 5), nawołuje Apostoł Paweł. W szczególności należy sprawdzić, czy czasem "nie pozbawiłem się łaski" (Hbr 12, 15), a to przez świadome i dobrowolne popełnienie któregoś z czynów, przez który mogę stracić prawo do "odziedziczenia królestwa Bożego" (Ga 5, 21). Grzechy, które powodują taki skutek nazywamy śmiertelnymi, gdyż Biblia mówi: "istnieje taki grzech, który sprowadza śmierć" (1 J 5, 16). Grzechy tego typu są wyliczone w kilku miejscach Nowego Testamentu, np.: "nierząd, nieczystość, wyuzdanie, uprawianie bałwochwalstwa, czary nienawiść, spór, zawiść, wzburzenie [...] niezgoda, rozłamy, zazdrość, pijaństwo, hulanki" (Ga 5, 19-21); albo rozpusta, cudzołóstwo, współżycie homoseksualne, kradzieże, oszczerstwa (1 Kor 6, 9-10). Księga Apokalipsy (Ap 21, 8) dodaje do tego jeszcze tchórzostwo i kłamstwo (zapewne w jakiejś bardzo ważnej sprawie). Sprawdzanie samego siebie może objąć też inne grzechy, zwane powszednimi, które często trudno u siebie dostrzec: "sumienie nie wyrzuca mi wprawdzie niczego, ale to mnie jeszcze nie usprawiedliwia. Pan jest moim sędzią" (1 Kor 4, 4).

Ten pierwszy warunek uzyskania odpuszczenia grzechów nazywamy rachunkiem sumienia.

2. Jeżeli będziesz żałował za grzech

"Oczyśćcie ręce, grzesznicy [...], uznajcie waszą nędzę, smućcie się i płaczcie [...] uniżcie się przed Panem, a wywyższy was" (Jk 4, 8-10). Nie można dostąpić odpuszczenia, czyli usprawiedliwienia z popełnionych grzechów, jeśli człowiek nie żałuje za grzechy: "Faryzeusz modlił się [...] "Boże, dziękuję ci, że nie jestem jak inni ludzie", natomiast celnik mówił "Boże, miej litość dla mnie, grzesznika"". Werdykt Jezusa jest jasny: "Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten" (Łk 18, 11-14).

Warunek ten nazywamy żalem za grzechy.

3. Jeżeli postanowisz poprawę

"Odwróć się od swego grzechu i proś Pana, a może odpuści ci twój zamiar" (Dz 8, 22). Nie można dostąpić odpuszczenia grzechów, jeśli grzech bez żadnej poprawy tkwi w nas nadal. Na przykład, gdy ktoś dalej żywi urazę, niechęć, uprzedzenia lub nienawiść, nie może dostąpić odpuszczenia grzechów. Dlatego codziennie modlimy się o to, aby Bóg "tak nam odpuścił, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom" (por. Mt 6, 12). To bardzo ważny warunek. Ostrzegając przed surową karą, mówi Pan Jezus: "podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeśli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu" (Mt 18, 35). "Jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień" (Mt 6, 15). Konieczne jest odwrócenie się od swoich grzechów i przebaczenie.

Warunek ten nazywamy mocnym postanowieniem poprawy.

4. Jeżeli grzech wyznasz

"Jeżeli wyznajemy nasze grzechy, Bóg jako wierny i sprawiedliwy odpuści je nam" (1 J 1, 9). Dlatego czytamy, że grzeszni chrześcijanie, którzy popadli w grzechy, "wyznawali i ujawniali swoje uczynki" (Dz 19, 18) nie samemu tylko Bogu, lecz ludziom. Grzechy należy "wyznać i ujawnić" uczniom Jezusa rozesłanym przez Niego na cały świat (J 20, 22-23). Po śmierci bezpośrednich uczniów naszego Pana trzeba poszukać tych, którzy są następcami Apostołów. Są nimi biskupi i zależni od nich prezbiterzy - to przed nimi trzeba ujawnić grzechy i od nich trzeba usłyszeć: "odpuszczam ci grzechy". Co się wtedy dzieje z przewinieniami grzeszników? "Są im odpuszczone" (J 20, 23).

Ten warunek nazywa się spowiedzią, czyli wypowiedzeniem win albo wyznaniem swoich grzechów.

5. Jeżeli będziesz się starał naprawić zło

Na koniec wspomnieć trzeba o ostatnim warunku, który należy spełnić wobec innych ludzi. Jeśli "wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw twój dar przed ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim" (Mt 5, 23-24). Nawrócony grzesznik musi powiedzieć: "Jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie" (Łk 19, 8).

Warunek ten to naprawienie krzywd i wyrządzonego zła, czyli tak zwane zadośćuczynienie.

f. Grzechy zatrzymane?

Istnieje więc pięć warunków odpuszczenia grzechów: rachunek sumienia, żal za grzechy, mocne postanowienie poprawy, wyznanie grzechów i zadośćuczynienie. Wszystkie pięć biblijnych warunków odpuszczania grzechów są bezpośrednio sformułowane przez Jezusa Chrystusa lub Jego Apostołów i zapisane w Piśmie św. Jest to droga pewna i niepodważalna do otrzymania upragnionego przebaczenia, gdyż jest objawiona przez Boga w Jego Słowie. Człowiekiem, który pomoże nam w sprawdzeniu, czy te warunki spełniamy, jest spowiednik. Urząd spowiednika ustanowił sam Pan Jezus w niezwykle uroczystym i ważnym momencie, niedługo po swoim zmartwychwstaniu: "Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane" (J 20, 22-23).

Pozostaje nam jeszcze tylko jeden problem. Dlaczego w tym poleceniu biblijnym znajduje się tajemnicze zalecenie "zatrzymania grzechów" w niektórych przypadkach? Czy wyznany grzech może pozostać nieodpuszczony? Otóż jest to rzeczywiście możliwe, jeśli nie wypełnimy zaleconych przez Pismo św. warunków odpuszczania grzechów.

Nie chodzi tu o samowolne i arbitralne decyzje spowiednika, który miałby odpuszczać i zatrzymywać grzechy według swojego uznania. Chodzi o rozeznanie, czy faktycznie Bóg doczekał się już spełnienia warunków nałożonych przez Siebie w Biblii, i czy wobec tego grzechy są faktycznie przez Boga odpuszczone. Jeśli na przykład ktoś wyznaje grzechy planując jednocześnie zemstę wobec znienawidzonych przez siebie członków rodziny, to obowiązkiem spowiednika jest przypomnieć, co powiedział Pan Jezus: "Jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień" (Mt 6, 15). Jeśli ktoś wyznaje grzechy oszustwa, ale deklaruje, że dalej będzie się z nich utrzymywał, to powinien usłyszeć: najpierw "odwróć się od swego grzechu i proś Pana, a może odpuści ci twój zamiar" (Dz 8, 22). Biblijne "zatrzymanie" grzechu to po prostu poinformowanie grzesznika, że najpierw trzeba jeszcze spełnić któryś brakujący z pięciu biblijnych warunków odpuszczenia grzechów.

Eucharystia:

Zwykły symbol czy rzeczywistość?

Co niedzielę słyszymy w Kościele odczytywane podczas Eucharystii słowa zapisane w Piśmie św., a mówiące o poleceniu z Ostatniej Wieczerzy: "to czyńcie na moją pamiątkę". Co Pan Jezus mógł mieć na myśli mówiąc: "to jest Ciało moje", a nieco później "ten kielich to Nowe Przymierze we Krwi mojej" (Łk 22, 19-20)?

Są tacy chrześcijanie, którzy twierdzą, że Pan Jezus zapowiedział w ten sposób tylko obchodzenie symbolicznej "pamiątki" zbawienia. Mówią, że słowa "to jest Ciało moje" podobne są na przykład do słów: "Ja jestem drogą" (J 14, 6), "Ja jestem krzewem winnym" (J 15, 5) albo "Ja jestem bramą" (J 10, 9). Nikt przecież nie myśli, że Jezus Chrystus jest zewnętrznie podobny do odcinka drogi, do przechodniej bramy albo do rośliny. Są to tylko metafory wskazujące na duchową rolę Pana Jezusa, którego nauka staje się drogą życia, który otwiera nam bramę do zbawienia i daje życiodajne siły. Czy więc nie należy twierdzą niektórzy rozumieć słów "to jest Ciało moje" również w sensie czysto przenośnym? Na przykład jako symboliczną obietnicę, że nauka Pana Jezusa będzie pokrzepieniem dla ducha człowieka, a obecność Pana Jezusa w sprawowanej Wieczerzy Pańskiej będzie czysto duchowa?

Część wypowiedzi Pana Jezusa zapisanych w Ewangeliach rzeczywiście ma charakter metaforyczny (np. "moje owce słuchają mego głosu" J 10, 27 odnosi się do ludzi, a nie do owiec), a część ma charakter dosłowny (np. "Ja daję im życie wieczne“ J 10, 28 odnosi się naprawdę do życia wiecznego). Musimy się więc przekonać, do której z tych dwóch grup należą słowa "to jest Ciało moje" oraz "Krew moja". Czy słowa te są tylko metaforą i symbolem, czy też zawierają dosłowne nauczanie wiary precyzyjnie spisane pod natchnieniem Ducha Świętego w tekście Biblii?

Niektórzy posuwają się tak daleko w swoim polemicznym zapędzie, że oskarżają katolików ni mniej, ni więcej, tylko o... bałwochwalstwo! A wszystko to wskutek katolickiej (i prawosławnej) wiary, że pod postacią Chleba i Wina jest obecny sakramentalnie sam Jezus. Takie polemiczne, antykatolickie pomysły nie są niczym nowym. Na przykład w XIX w. współzałożycielka wyznania adwentystów tak pisała o Kościele katolickim: "Biblijną Wieczerzę Pańską zastąpiono bałwochwalczą ofiarą mszy świętej [...] kapłani twierdzili, że mają moc "tworzenia" Boga, Twórcy wszechrzeczy".

Ponieważ czasem nawet dzisiaj możemy spotkać się z podobnymi wymysłami, warto sprawdzić, jakie jest prawdziwie biblijne nauczanie na temat obecności Jezusa w czasie Wieczerzy Pańskiej, czyli Eucharystii.

a. "Ciało i krew"

W Nowym Testamencie spotykamy często zestawienie obok siebie dwóch słów: "ciało i krew", co brzmi po grecku "sarks kai haima". Oto na przykład czytamy w tekście Ewangelii Mateusza: "Błogosławiony jesteś Szymonie, synu Jony: albowiem ciało i krew nie objawiły ci tego, ale Ojciec mój" (Mt 16, 17). W ustach Jezusa specyficznie semickie wyrażenie "ciało i krew" oznacza tutaj człowieka z podkreśleniem jego strony fizycznej, przez wskazanie na jego cielesną naturę, nawet w pewnym przeciwstawieniu wobec tego, co czysto duchowe. Na początku Ewangelii Jana czytamy o nowo narodzonych chrześcijanach, że "ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili" (J 1, 13). "Ciało i krew" to wyrażenie znowu oznacza konkretną cielesność człowieka, fakt, że żyje na ziemi i jest obecny także w swoim fizycznym ciele. "Zapewniam was bracia, że ciało i krew nie mogą posiąść królestwa Bożego" (1 Kor 15, 50) na podstawie tego zdania widzimy, że również Apostoł Paweł, jako rodowity Żyd, używał omawianego biblijnego wyrażenia na oznaczenie człowieka żyjącego na ziemi, człowieka bardzo konkretnego i zanurzonego w codziennych zdarzeniach. Dokładnie to samo Apostoł chciał wyrazić, gdy pisał, że zaczął głosić swoją Ewangelię "nie radząc się ciała i krwi" (Ga 1, 16), czyli nie zasięgając rady żadnego człowieka żyjącego na ziemi, żyjącego w ciele. Kiedy Paweł chciał z kolei przeciwstawić walkę duchową walce cielesnej, a więc walce z konkretnymi ludźmi, znów sięgnął po to samo wyrażenie: "nie toczymy walki przeciw ciału i krwi, ale [...] przeciw pierwiastkom duchowym" (Ef 6, 12). Cielesną i fizyczną konkretność tego wyrażenia podkreśla jeszcze raz sposób jego użycia dla opisania pokrewieństwa rodzinnego w Liście do Hebrajczyków: "dzieci uczestniczą we krwi i w ciele" (Hbr 2, 14).

Chyba wystarczy tych tekstów, aby zrozumieć, co mogło oznaczać sformułowanie "ciało i krew" dla Hebrajczyka, wierzącego Żyda z czasów Jezusa, dla człowieka o umysłowości semickiej a takimi byli zarówno Apostołowie, jak i pierwsi uczniowie. "Ciało i krew" znaczyło tyle, co realność obecności ludzkiej osoby, właśnie z podkreśleniem jej ziemskiego aspektu, a nawet z pewnym przeciwstawieniem wobec aspektu czysto duchowego. Po polsku mówimy czasem podobnie: "człowiek z krwi i kości".

b. "Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?" (J 6, 60)

Nauczanie o "Ciele i Krwi" Jezusa, które stają się obecne w znaku Wieczerzy Pańskiej nie zostało na początku przekazane ezoterycznie myślącym Grekom ani niezmiernie "duchowym" starożytnym filozofom. Wręcz przeciwnie! Zobaczmy, jak opisuje wypowiedź Jezusa Ewangelista Jan: ""Kto spożywa moje Ciało i pije Krew moją, ma życie wieczne" [...] to powiedział ucząc w synagodze w Kafarnaum" (J 6, 54 i 59). Były to słowa jak podkreśla z naciskiem Ewangelia skierowane do Żydów, i to w synagodze!

Słuchacze mogli je zrozumieć tylko w jeden sposób jako zapowiedź ustanowienia Eucharystii, która będzie uobecniała Pana w "Ciele i Krwi". Tak właśnie to zrozumieli wszyscy zebrani i z tego powodu część z nich odeszła, zbuntowana taką rzekomo "nieduchową" i "cielesną" religią. Tymczasem to oni właśnie rozumowali na sposób cielesny i nieduchowy, nie chcąc przyjąć objawionych słów Syna Bożego. Przyjęliby Mesjasza ale tylko takiego, jakiego sami sobie wyobrazili i zaplanowali. Dlatego usłyszeli od Jezusa, że Jego uczniowie opierać się mają na Jego Słowach, a nie na swoich cielesnych uprzedzeniach: "To was gorszy? Duch daje życie, ciało na nic się nie przyda. Słowa, które ja wam powiedziałem, są duchem i życiem" (J 6, 61-63). Co to za słowa? Właśnie te: "Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem" (J 6, 55).

c. "Otrzymałem od Pana to, co wam przekazałem" (1 Kor 11, 23)

Wiara w obecność Pana Jezusa w Chlebie i Winie Wieczerzy Pańskiej stanowiła jeden z fundamentów nauczania Apostołów. Św. Paweł ucząc o tym stosuje uroczyste wyrażenie "przekazałem wam to, co sam przejąłem" (1 Kor 11, 23). Używa tych słów, aby opisać, w co wierzyli pierwsi chrześcijanie w sprawie Wieczerzy Pańskiej: "Pan Jezus rzekł [...]: "To jest Ciało moje [...] ten Kielich jest Nowym Przymierzem we Krwi mojej"" (1 Kor 11, 24-25).

Niezmiernie "duchowa" i ezoteryczna interpretacja chrześcijaństwa, która odrzucała cielesną konkretność zbawienia, zresztą nie tylko Eucharystii, ale także Zmartwychwstania, zaczęła się już w pierwszym wieku, najpierw w Kafarnaum, a potem w Atenach. Jej początek miał miejsce wtedy, gdy powiedziano z wyrzutem do Pana Jezusa: "trudna jest ta mowa" (J 6, 60) i wtedy, gdy powiedziano do Apostoła Pawła: "posłuchamy cię innym razem" (Dz 17, 32). W obu przypadkach odrzucenie Dobrej Nowiny zabrzmiało w kontekście "ciała i krwi", w kontekście konkretu Zmartwychwstania i konkretu Wieczerzy Pańskiej.

d. Co to znaczy: "rzeczywista obecność Pana Jezusa w Eucharystii"?

Po zmartwychwstaniu ciało Chrystusa przebywa w niebie, dla nas niewidzialne, po prawicy Boga. Ale Jezus jeszcze przed swoją śmiercią ustanowił specjalny obrzęd, by przedłużyć pod postacią widzialnych znaków obecność swego złożonego w ofierze ciała. Bardzo wyraźnie powiedział: "to czyńcie na Moją pamiątkę" (Łk 22, 19; 1 Kor 11, 25). Odtąd znaki chleba i wina będą uobecniały tu, na ziemi, ciało Jezusa wydane na śmierć i Jego przelaną za nas Krew.

Ponieważ niektórzy myślą, że obecność Jezusa w Eucharystii jest materialna i jakby "fizyczna", to stają przed trudnymi pytaniami: czy Pan Jezus przebywa w niebie, czy na ziemi? czy może być w kilku miejscach kościołach jednocześnie? Tymczasem jednak wierzymy w obecność Jezusa Chrystusa w Eucharystii nie materialną ani nie fizyczną, ale sakramentalną.

Sposoby prawdziwej obecności mogą być różne, nie tylko materialne i fizyczne. O ile na przykład normalne ciało człowieka jest obecne w przestrzeni przez swoje zewnętrzne kształty i zajmuje tyle miejsca, ile wynoszą jego rozmiary, o tyle dusza człowieka też przecież realnie obecna! znajduje się w człowieku na inny sposób, nie przez swoje wymiary, których nawet w ogóle nie posiada. Dusza nie jest w połowie po prawej stronie ciała, a w połowie po lewej, ani nie ubywa jej, gdy człowiek na przykład straci rękę. Jeszcze inaczej może być obecny w tym świecie duch (na przykład anioł). Przecież nawet jeśli jakieś pomieszczenie jest niewielkie, to nikt nie powie, że nie zmieszczą się w nim trzy anioły, bo zabraknie dla nich przestrzeni! Rodzaje obecności są różne.

Te trzy rodzaje obecności nazywano tradycyjnie: obecnością "przez wymiary" (ciało człowieka), "przez substancję" (dusza ludzka), "przez moc" (aniołowie). Jeszcze innym sposobem obecności jest prawdziwa i rzeczywista obecność Jezusa w Eucharystii jak mówią Ewangelie i św. Paweł obecność w Jego "Ciele i Krwi". Jest to obecność sakramentalna. A ponieważ w Eucharystii spotykamy sakramentalną, a nie fizyczną obecność Jezusa, to Ciała Chrystusowego nikt nie może widzieć w tym sakramencie posługując się zmysłem wzroku. Rzeczywista obecność Jezusa pod postaciami Chleba i Wina Eucharystii oznacza znacznie więcej niż tylko obecność duchową. Chodzi tu o obecność w "Ciele i Krwi", czyli o spotkanie zarówno z Bogiem-Duchem (Synem Bożym), jak i Bogiem-Człowiekiem (Jezusem z Nazaretu). "Duch nie ma ciała ani kości, jak widzicie, że Ja mam" (Łk 24, 39).

e. Ofiara Mszy świętej?

Używane często w Kościele katolickim wyrażenie "ofiara Mszy św." budzi wielkie emocje przeciwników katolicyzmu. W sprzedawanej niedawno broszurze przejęty autor apelował: "Chciałbym tu powiedzieć wszystkim kapłanom rzymskokatolickim, którzy codziennie składają Bogu Chrystusa w ofierze podczas każdej mszy zwanej "świętą": skończcie z tym! Bóg nie wymaga ani nie przyjmuje więcej żadnej ofiary!" Inny, podobny mu autor wykłada z powagą: "W [katolickiej] Eucharystii Chrystus jest ustawicznie składany jako ciągła ofiara za grzechy, co zaprzecza całkowitej wystarczalności jego jednorazowej ofiary na krzyżu".

Jak ma się to wszystko do Słowa Bożego? Cóż, po pierwsze, jedyna i doskonała ofiara Chrystusa nie przeszkadza temu, aby Bóg zachęcał chrześcijan do składania Mu ofiary, która z całą pewnością złączy się z ofiarą Jezusa, bynajmniej jej nie uszczuplając. Ofiarą tą może być modlitwa: "Składajmy Bogu ofiarę czci ustawicznie, to jest owoc warg, które wyznają Jego imię" (Hbr 13, 15). Nawet całe życie wierzącego może być oddane na ofiarę miłą Bogu: "Proszę was bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną" (Rz 12, 1). Trochę więc zbyt pośpiesznie byłoby twierdzić, że "Bóg nie wymaga ani nie przyjmuje więcej żadnej ofiary!"

Czy Eucharystia też może być nazwana "ofiarą Bogu miłą"? Owszem, jeśli tylko pamiętamy, co znaczyło to słowo dla ludzi wychowanych na Starym Testamencie, jakimi byli Apostołowie. Ostatnia Wieczerza, a potem Wieczerza Pańska, kojarzyła się im oczywiście z ucztą święta Paschy. Było to jednocześnie spotkanie współwierzących (aby była odpowiednia liczba osób Wj 11, 4), uczta ("spożywać będziecie" Wj 12, 11) oraz ofiara (zabijano baranka Wj 11, 6). Ta sama Moc wyzwolenia, którą niegdyś obdarowano Izraelitów wychodzących z Egiptu, stawała się nawet po wiekach udziałem wszystkich Żydów. Dokładnie tak samo przeżywali Wieczerzę Pana Apostołowie i ich uczniowie: jest to spotkanie wiernych i uczta (kiedy się zbierają, ma być wśród nich spożywanie Wieczerzy Pańskiej por. 1 Kor 11, 20) i jest to ofiara dająca udział w Mocy jedynej i doskonałej ofiary Jezusa na Krzyżu: "Ilekroć bowiem spożywacie ten chleb, albo pijecie kielich, śmierć Pańską głosicie, aż przyjdzie" (1 Kor 11, 26). Ofiara Mszy św. nie jest jakąś nową, a więc dodatkową ofiarą. Jest uobecnieniem jednorazowej ofiary Krzyża.

Kłopoty ze zrozumieniem tego mogą mieć tylko ci, którzy nie wczuli się w paschalną atmosferę ukształtowaną przez doroczne przeżywanie wydarzeń Księgi Wyjścia z okazji święta Paschy.

f. Jak mieć pełną "społeczność z Bogiem"?

Wielu z nas pragnie mieć, jak to się niekiedy określa, "społeczność z Bogiem". Jest to piękne biblijne wyrażenie. Pismo św. rzeczywiście obiecuje każdemu chrześcijaninowi "społeczność" [koinonia] "z Ojcem i z Jego Synem Jezusem Chrystusem" (1 J 1, 3). Przeżywamy ją w nawróceniu, we wspólnej modlitwie, w karmieniu się słowami Biblii... Wszystkie te sposoby są bardzo wzbogacające i pożyteczne, jeśli pamiętamy, że od chwili Zwiastowania Bóg jest już nie tylko Duchem, ale również Duchem wcielonym w Jezusie Chrystusie. Dlatego "społeczność z Bogiem" to nie tylko łączność z Bogiem-Duchem, ale również z Bogiem-w-Ciele. Jak jest to możliwe dzisiaj dla nas, skoro Chrystus po zmartwychwstaniu został "wyniesiony na prawicę Ojca" (Dz 2, 33) i nie jest już więcej obecny fizycznie na ziemi?

Na to pytanie odpowiada nam samo Pismo św., którego dosłowne brzmienie naucza tak: "Kielich błogosławieństwa, który błogosławimy, czyż nie jest społecznością [koinonia] z Krwią Chrystusa? Chleb, który łamiemy, czyż nie jest społecznością [koinonia] z Ciałem Chrystusa?" (por. 1 Kor 10, 16). Pełen biblijnej wiary udział w Eucharystii przynosi nam zjednoczenie z Jezusem z Nazaretu, zmartwychwstałym Panem i Zbawicielem.

Kto wie, może od dzisiaj pełniej zaczniemy rozumieć sens polecenia, które poznaliśmy na katechezie tyle lat temu: "w niedzielę i święta we Mszy św. nabożnie uczestniczyć"? "Nabożnie", czyli "po Bożemu", tak jak Bóg w Biblii objawił i jak On sam tego od nas oczekuje.

IV. PODRĘCZNY MSZALIK RZYMSKIEGO KATOLIKA WEDŁUG BIBLII SPISANY

Napisał: Ks. Andrzej Siemieniewski   

Pewien nieprzejednany krytyk Kościoła katolickiego w rozpowszechnianej aktualnie książce grzmiąc przeciw katolickim praktykom religijnym napisał:

"Wziąłem Pismo święte i rozpocząłem poszukiwania: «Gdzie jest mowa o mszy? Gdzie to wszystko?» Nie znajdowałem. Im dłużej badałem sprawę, tym jaśniej widziałem, że chrześcijaństwo to jedno, rzymski katolicyzm to zupełnie co innego".

Niniejszy rozdział zatytułowany Podręczny Mszalik rzymskiego katolika według Biblii spisany ma za zadanie dopomóc owemu zdezorientowanemu krytykowi. Skoro on szukając w Biblii, "gdzie jest mowa o mszy?", musiał wyznać w końcu: "nie znalazłem", to postaramy się wyszukać dla jego wygody jakieś stosowne miejsca: znajdziemy za niego. Przy okazji przyda się to zapewne wszystkim innym, którzy zapragną ugruntować swoje wiadomości o związku Mszy św. z Biblią.

Początek Mszy św. i Liturgii Słowa:

- W każdą niedzielę

Najpierw więc trzeba się zastanowić, dlaczego katolicy uczestniczą w Eucharystii w każdą niedzielę (oczywiście chętni mogą to robić jeszcze częściej, ale niedzielna Msza św. jest obowiązkiem sumienia katolika). Dlaczego nie robić tego na przykład tylko w pierwszą niedzielę miesiąca albo tylko raz w roku na święta paschalne, albo raz na kwartał. W końcu wielu ludzi uważających, że kierują się w życiu Biblią, tak właśnie postępuje w swoich wspólnotach wyznaniowych.

Otóż katolicy czynią to z posłuszeństwa słowom Jezusa Chrystusa czytanym w Biblii. Jezus powiedział o Ostatniej Wieczerzy: "To czyńcie na moją pamiątkę". Trudno znaleźć w całej Biblii słowa Zbawiciela udokumentowane z większym naciskiem. Znajdują się w Ewangelii Łukasza (Łk 22, 19) i powtórzone są dosłownie przez św. Pawła (1 Kor 11, 24). Jezus nie powiedział tak na przykład o śpiewaniu lub klaskaniu, ani o pantomimie ewangelizacyjnej. Nie znaczy to, że ewangelizowanie nowoczesnymi metodami nie jest bardzo potrzebne, albo że śpiewanie i klaskanie nie może być bardzo budujące. Może być. Jeśli jednak rozróżniamy to, co koniecznie musi być, od tego, co ewentualnie można dołączyć, to Eucharystia jak wynika to z całą oczywistością z Biblii być musi. Inne rzeczy być mogą.

Wiemy już, jaki jest konieczny, na mocy polecenia Jezusa spisanego w Słowie Bożym, sposób duchowego "pamiętania o Nim": "To czyńcie na moją pamiątkę". Ale jak często mamy to czynić? Apostoł Paweł wyjaśnił to tak wyraźnie, że dokładniej powiedzieć już tego nie można. Napominając Koryntian za błędy powiedział: "Gdy się zbieracie, nie ma u was spożywania Wieczerzy Pańskiej..." (1 Kor 11, 20). Nie może być tak, że spotkania chrześcijan polegają regularnie na czymś innym, a nie na przeżyciu Wieczerzy Pana. Wierne Chrystusowi wspólnoty świętowały ją zawsze w niedzielę. Wspominają o tym Dzieje Apostolskie, używając jeszcze innej pięknej starożytnej nazwy Eucharystii: "łamanie chleba": "W pierwszy dzień po szabacie zebraliśmy się na łamanie chleba" (Dz 20, 7).

Nie znaczy to oczywiście, że nie może być zgromadzeń chrześcijańskich w innym celu. Jak najbardziej mogą być: na przykład spotkania modlitewne lub ewangelizacyjne. Mają one jednak rolę uzupełniającą wobec gromadzenia się w celu sprawowania Wieczerzy Pańskiej. W ten sposób spełniona zostanie cała biblijna recepta modlitwy uczniów Jezusa: zarówno "to jest Ciało moje za was wydane; czyńcie to na moją pamiątkę" (1 Kor 11, 24), jak i "kiedy się razem zbieracie, ma każdy z was już to dar śpiewania hymnów, już to łaskę nauczania albo objawiania rzeczy skrytych, lub dar języków, albo wyjaśniania" (1 Kor 14, 26).

Dlatego jeśli usłyszymy propozycję od wspólnoty, która nie ma zwyczaju coniedzielnej Wieczerzy Pańskiej (tak bowiem brzmi starodawna nazwa Mszy św.), to koniecznie musimy sobie przypomnieć, że "Słowo Pana trwa na wieki" (1 P 1, 25), a nie zmienia się co kilka lat. A Słowo to napomina zwolenników takich innowacji: "Gdy się zbieracie, nie ma u was spożywania Wieczerzy Pańskiej..."

- Otrzymaliśmy od Pana

Kolejne pytanie dotyczyć może specjalnych gestów i niecodziennych strojów związanych tradycyjnie ze sprawowaniem Eucharystii. Mają nam pomóc. W czym? Wszystko to ma nam ułatwić przypomnienie sobie, że nie tworzymy zwyczaju Eucharystii, ale od samego Boga za pośrednictwem Biblii go otrzymujemy i z pokolenia na pokolenie przekazujemy: "Ja bowiem otrzymałem od Pana to, co wam przekazałem: że Pan Jezus tej nocy, kiedy został wydany, wziął chleb..." (1 Kor 11, 23). Sens tych obrzędów, słów i gestów jest taki: mają nas wprowadzić w atmosferę początków Eucharystii danych przez Jezusa w pierwszym wieku.

To właśnie dlatego strój księdza przewodniczącego liturgii jest wzorowany na zwyczaju ubierania się w starożytności: biała tunika zwana dla swego koloru z łacińska albą; sznur nazywany cingulum (to od łacińskiego cingo - "przepasuję się"), płaszcz ozdobny o nazwie ornat, podobny do strojów noszonych w czasie początków chrześcijaństwa. Używanym jako ołtarz sprzętem jest ozdobny, czasem drewniany, a czasem kamienny stół, zgodnie ze słowami Apostoła, że chodzi tu o "stół Pana" (1 Kor 10, 21). Przykryty jest obrusem na pamiątkę tego, że Jezus wskazując na odświętny charakter uczty polecił: "wskażą wam salę dużą, usłaną, tam przygotujcie" (Łk 22, 12).

- Spowiadam się...

Zaraz na samym początku Mszy św. chrześcijanie uświadamiają sobie, że są grzesznikami. Dlaczego? Gdyż "jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma nas prawdy" (1 J 1, 8). Dlatego wszyscy zaczynają recytować "Spowiadam się Bogu Wszechmogącemu, że bardzo zgrzeszyłem". Oznacza to: "wyznaję Tobie, Boże, moje grzechy". A dlaczego mówimy jeszcze, że "spowiadam się" też "wam, bracia i siostry"? To proste. Gdyż Biblia poucza: "Wyznawajcie sobie nawzajem grzechy, módlcie się jeden za drugiego" (Jk 5, 16). I dokładnie to właśnie robimy na początku Eucharystii, dodając z tego powodu później: "błagam was, bracia i siostry, o modlitwę za mnie do Pana Boga naszego". Prośbę tę rozszerzamy o tych braci i te siostry, którzy już doszli do celu, a więc do zbawienia (por. Hbr 12, 23): dlatego błagamy "Maryję, zawsze Dziewicę, i wszystkich aniołów i świętych" o taką samą modlitwę za nas.

Co wtedy się dzieje? Wtedy, "jeśli wyznajemy nasze grzechy, to Bóg jako wierny i sprawiedliwy odpuści je nam i oczyści nas z wszelkiej nieprawości" (1 J 1, 9). Wierni tym biblijnym zasadom wyznajemy sobie nawzajem grzeszność, a wierny biblijnym obietnicom Bóg odpuszcza nam nasze grzechy.

- Chwała na wysokości

We wspaniałym hymnie śpiewanym w niedziele w kościołach nawet człowiek mało wprawny w zgłębianiu tekstów biblijnych rozpozna z łatwością słowa pieśni aniołów, która zapisana została w Ewangelii Łukaszowej: "Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom Jego upodobania" (Łk 2, 14). Bezinteresowne oddawanie chwały Bogu w tym hymnie zostało rozszerzone o szereg pięknych dodatkowych wezwań wzorowanych na Piśmie św., jak na przykład: "chwalimy Cię, bo wielka jest chwała Twoja" (por. Ps 96, 4 lub Ps 113, 4).

- Modlitwa

Potem brzmi w kościele wezwanie "Módlmy się" i po chwili ciszy płyną słowa stosownej modlitwy mszalnej. Jezus podał nam podstawową zasadę modlitwy: "Kiedy się modlicie, mówcie «Ojcze»" (Łk 11, 2). Wierni tej biblijnej zasadzie w liturgii modlimy się do Boga Ojca. Chrystus jest bowiem Arcykapłanem naszego wyznania (to dlatego ksiądz kończy tę modlitwę słowami: "przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego"), a Duch Święty jest tym, który sprawia jedność. Ta właśnie prawda jest wspominana zawsze przy końcu modlitwy: modlimy się "w jedności Ducha Świętego", a więc w jedności obejmującej "głębokości Boga samego" (1 Kor 2, 10), a sięgającej aż do Kościoła na ziemi, skoro "otrzymaliśmy Ducha, który jest z Boga" (1 Kor 2, 12).

- Czytanie Biblii

Tu warto zadać bardzo ważne pytanie: czy w czasie Mszy św. stosujemy naprawdę biblijną metodę czytania Biblii? Jakkolwiek może to brzmieć trochę dziwnie, to jednak rzeczywiście istnieje najbardziej biblijna metoda zaznajamiania się z tekstem biblijnym. Nie wiedząc o niej, niektórzy krytycy praktyk kościelnych potrafią wygłosić taką przedziwną opinię: "Pewien katolik chodził wprawdzie co niedziela do kościoła, ale nie znał Biblii". Ludziom takim często wydaje się, że słuchanie tekstu Pisma czytanego w kościele jest tak mało znaczące, że w ogóle nie zasługuje na wzmiankę. Dla nich liczy się tylko osobiste studium Słowa Bożego.

A jak naprawdę wygląda wzorcowa biblijna metoda lektury Pisma? Otóż jest to właśnie głośne odczytywanie tekstu przez lektora wobec ludu zgromadzonego na nabożeństwie. Łatwo się o tym przekonać, jeśli zainteresujemy się, co na ten temat mówi nam Słowo Boże. Na przykład kapłan Ezdrasz "czytał z księgi, a uszy całego ludu były zwrócone ku księdze Prawa" (Ne 8, 4). To samo polecali Apostołowie. "Skoro list zostanie u was odczytany, postarajcie się, aby odczytano go też w Kościele w Laodycei, a wy, żebyście też przeczytali list z Laodycei" (Kol 4, 16). Dokładnie tak zrozumiał to pierwotny Kościół opisany w Biblii: "Błogosławiony, który odczytuje, i którzy słuchają słów Proroctwa" (Ap 1, 3). Widać wyraźnie pojedynczą osobę lektora ("który odczytuje") i licznych zebranych słuchaczy ("którzy słuchają"). Dokładnie tak, jak widzimy to co niedziela na Mszy św.

Wbrew mylnym wyobrażeniom krytyków katolickich nabożeństw, czyta się w ten sposób w ciągu trzech lat cyklicznie urywek za urywkiem, praktycznie całą Biblię. W ten sposób kontynuuje się zwyczaje biblijne, które nie polegały na ekscytowaniu się wybranymi dowolnie fragmentami Słowa, ale na metodycznym zgłębianiu całego tekstu. Tak czytano Prawo Mojżesza: "Domagali się, aby przyniósł księgę Prawa Mojżeszowego [...] I czytał z tej księgi od rana aż do południa" (Ne 8, 1 i 3). W późniejszych nieco czasach dołączono do tego lektury z tekstów Proroków (na przykład Jezusowi podano w synagodze w Nazarecie do czytania księgę proroka Izajasza - por. Łk 4, 17), a jeszcze później dodano to, co my nazywamy Nowym Testamentem (por. Kol 4, 16). Pomiędzy czytaniami śpiewano psalmy. Czytanie samego tekstu uzupełniane było komentarzem: "Czytano z księgi Prawa Bożego dobitnie, z dodaniem objaśnienia, tak że lud rozumiał czytanie" (Ne 8, 8). Komentarz ten nazywamy dziś homilią lub kazaniem.

Jak łatwo się przekonać, dokładnie to samo dzieje się w każdym kościele katolickim w niedzielę w czasie Eucharystii. Nie zmieniono nic, ani jednej joty.

- Wierzę w Boga Ojca

Modlitwa ta przypomni nam w każdą niedzielę, w co właściwie wierzymy. Nie jest to wcale takie oczywiste, gdyż w Biblii znajdziemy wiele cząstkowych apeli dotyczących wiary. Na przykład Paweł i Sylas powiedzieli strażnikowi więzienia: "Uwierz w Pana Jezusa, a zbawisz siebie i swój dom" (Dz 16, 31). Takie teksty mogą sprawić mylne wrażenie, że w króciutkiej formule zawiera się wszystko, co potrzeba. Że na przykład wystarczy uwierzyć w Jezusa (może tylko w Jego istnienie?), aby już posiadać cały skarb zbawienia. Ale przecież zaraz potem czytamy uzupełnienie: "Opowiedzieli mu więc naukę Pana" (Dz 16, 32). Wiara obejmowała więc coś więcej niż jedno krótkie zdanie. "Uwierzyć w Jezusa" znaczyło równocześnie uwierzyć w całą jego Ewangelię.

Takim rozszerzającym uzupełnieniem krótkich formuł wiary jest tekst modlitwy "Wierzę w Boga Ojca". To właśnie tutaj rozproszone po całej Biblii cząstkowe apele są zebrane w całość. Przypominamy sobie mianowicie wiarę, która nas zbawia.

Dlatego wołamy "Wierzę w jednego Boga" (bo "Jeden jest Bóg" - Ef 4, 6; a "przystępujący do Boga musi wierzyć, że Bóg jest i że wynagradza tych, którzy go szukają" Hbr 11, 6); dodajemy, że wierzymy "w Jezusa Chrystusa, Syna Jego Jedynego" (gdyż Apostołowie wskazali: "uwierz w Pana Jezusa, a zbawisz siebie i swój dom" Dz 16, 31). Przypominamy sobie, że "narodził się z Maryi Dziewicy" (aby nigdy nie uszło naszej uwagi, że "każdy duch, który uznaje, że Jezus Chrystus przyszedł w ciele, jest z Boga" 1 J 4, 2).

Wyznajemy wiarę w kluczowe momenty historii Pana: "ukrzyżowany dla naszego zbawienia" (przecież wszystko "to, co było naszym przeciwnikiem, usunął z drogi przygwoździwszy do krzyża" Kol 2, 14), "trzeciego dnia zmartwychwstał" (gdyż "Chrystus umarł, został pogrzebany, zmartwychwstał trzeciego dnia" 1 Kor 15, 3-4).

Kończymy przypomnieniem wiary w Ducha Pańskiego: "Wierzę w Ducha Świętego" (bo przecież "żyjecie według Ducha, jeśli tylko Duch Boży w was mieszka" Rz 8, 9), "Pana i Ożywiciela" (skoro "Pan jest Duchem" 2 Kor 3, 17 ). Konieczne jest też pamiętanie o dziele Ducha Świętego na ziemi, o Kościele. Dlatego "wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół" (skoro takiej wiary Bóg w swoim Słowie się domaga "nie byli z nas, bo gdyby byli naszego ducha, pozostaliby z nami" 1 J 2, 19). Z tego samego powodu również "wierzę w jeden chrzest na odpuszczenie grzechów" (gdyż polecono szukającym zbawienia: "niech każdy z was ochrzci się w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów" Dz 2, 38).

Wyznanie wiary ukoronowane jest ogłoszeniem ostatecznego zwycięstwa chrześcijanina: "wierzę w życie wieczne" (tak wierzyli bowiem Apostołowie: "To, co zniszczalne, przyodzieje się w niezniszczalność [...] zwycięstwo pochłonęło śmierć" 1 Kor 15, 54-55).

W ten sposób każdego tygodnia ożywa w naszych sercach w najważniejszych swoich prawdach "Ewangelia, którąście przyjęli i w której też trwacie. Przez nią również będziecie zbawieni, jeżeli ją zachowacie tak, jak wam rozkazałem" (1 Kor 15, 1-2).

- Modlitwa wiernych

W niedzielnym zgromadzeniu chrześcijan posłusznych Biblii nie może zabraknąć modlitwy za innych. Ponieważ naturalną tendencją byłoby modlić się tylko i wyłącznie "za swoich": za rodzinę, znajomych, przyjaciół, dlatego Słowo Boże pomaga nam rozszerzyć serce w modlitwie.

"Zalecam, by prośby, modlitwy, wspólne błagania, dziękczynienia odprawiane były za wszystkich ludzi" (1 Tm 2, 1). Jak wszystkich, to wszystkich. Na przykład "za królów i za sprawujących władzę" (1 Tm 2, 2) i to niezależnie od ich wiary, gdyż przecież kiedy List do Tymoteusza powstawał, nie było jeszcze żadnych władców chrześcijańskich. Jeśli ważny polityk nie jest wierzącym chrześcijaninem, nie oznacza to, że nie trzeba się za niego modlić.

Apostoł Paweł modlił się też za wierzących niechrześcijan: "Muszę im wydać świadectwo, że pałają żarliwością ku Bogu, nie opartą jednak na pełnym zrozumieniu" (Rz 10, 2). Dlatego "z całego serca pragnę ich zbawienia i modlę się za nimi do Boga" (Rz 10, 1).

Modlitwa wiernych, jak pamiętamy z naszych Mszy św., często obejmuje sprawy "świeckie": modlimy się o dobre plony, albo za artystów i dziennikarzy, modlimy się o błogosławieństwo w roku szkolnym, o pomyślne rozwiązanie problemów społecznych. To bardzo ważne świadectwo wyczucia biblijnego ducha modlitewnego: "Starajcie się o pomyślność kraju, do którego was zesłałem; módlcie się za niego do Jahwe; bo od jego pomyślności zależy wasza pomyślność" (Jr 29, 7).

Głośna modlitwa wiernych w czasie Mszy św. koniecznie musi objąć też Kościół, stąd znajdzie się w niej na przykład wezwanie za papieża (wiemy, że gdy strzeżono Piotra w więzieniu, "Kościół modlił się za niego nieustannie do Boga" Dz 12, 5). Wreszcie nie może zabraknąć modlitwy za wszystkich obecnych w kościele, za otaczających ołtarz: "Módlcie się jeden za drugiego" (Jk 5, 16).

Modlitwy te kierowane są według najstarszej tradycji, wiernej Biblii, zwykle do Boga Ojca. To do Niego wołamy "Panie" - "Ciebie prosimy, wysłuchaj nas, Panie". Głęboki sens ma też zwyczajowe zakończenie tej modlitwy: "przez Chrystusa, Pana naszego". Modlitwy w Mszy św. zanosimy przez wstawiennictwo Arcykapłana naszej wiary, Jezusa Chrystusa.

Liturgia Ofiary:
Jezus gorąco pragnie spożywać Paschę z nami

- Przygotowanie darów

Modlitwa wiernych kończy tak zwaną liturgię Słowa. Drugą częścią Mszy św. jest liturgia eucharystycznej uczty ofiarnej. Przygotowuje się do niej chleb niekwaszony (dlatego nie wygląda on dokładnie tak, jak używany przez nas na co dzień chleb). Jest tak dla przypomnienia, że prawdopodobnie takiego chleba użył Chrystus. Chleb paschalny nie mógł zawierać kwasu: "z ciasta, które wynieśli z Egiptu, wypiekli niekwaszone placki, ponieważ się nie zakwasiło" (Wj 12, 39). Do tego nawiązuje jeszcze później św. Paweł: "wyrzućcie stary kwas, abyście się stali nowym ciastem, jako że przaśni jesteście" (1 Kor 5, 7).

Przygotowując zgromadzenie braci i sióstr na ofiarną ucztę, ksiądz składa najpierw dziękczynienie nad chlebem i winem. Naśladuje w tym stosowne fragmenty Pisma św. Przecież Jezus "wziął kielich i odmówiwszy dziękczynienie, rzekł «weźcie go»..." (Łk 22, 17), a potem "wziął chleb, odmówiwszy dziękczynienie, połamał go i podał..." (Łk 22, 19). Potem przewodniczący liturgii dokonuje obmycia rąk, wspominając w ten sposób symbolicznie biblijny nakaz pochodzący jeszcze ze Starego Prawa: "Gdy się będą zbliżać do ołtarza, aby pełnić służbę i aby składać ofiarę dla Jahwe, muszą obmyć ręce" (por. Wj 30, 20-21).

- Zbiórka pieniędzy

Na wstępie od razu trzeba zaznaczyć, że dawanie pieniędzy "na tacę" dokonuje się w całkowitej wolności. Jakkolwiek katolik oczywiście powinien wspierać swój Kościół, to jednak gdyby bardzo nie chciał nie musi tego czynić. "Niech każdy postąpi tak, jak mu nakazuje jego własne serce, nie żałując i nie czując się przymuszonym" (2 Kor 9, 7). Zbieranie pieniędzy w ramach przygotowania darów nie kłóci się z duchem modlitwy, gdyż przypomina, że "więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu" (Dz 20, 35). Natomiast kto miałby dawać z wyrachowaną nadzieją, że Bóg mu odda więcej, niech lepiej w ogóle nic nie daje: "Czyńcie dobrze niczego się za to nie spodziewając" (Łk 6, 35).

- Liturgia Eucharystii - Wieczerza Pańska

Śledząc uważnie Pismo św. łatwo zorientować się, że w pierwszej części Mszy św., nazywanej liturgią Słowa, odtwarzamy to, co Jezus i Jego Apostołowie czynili w synagogach. Czytano we wspólnocie Biblię, wyjaśniano ją, zanoszono modlitwy.

Jezus wyraźnie jednak wskazał, że to nie wszystko. Że należy nie tylko mówić do Boga i o Bogu, ale trzeba jeszcze coś uczynić. Oto "nadszedł dzień Przaśników, w którym należało ofiarować Paschę" (Łk 22, 7). W drugiej części Eucharystii odtwarzamy to, co Jezus i jego Apostołowie czynili w domu z okazji Paschy i co wtedy czyniono w świątyni. Odtwarzamy nie dlatego, że polecił nam to jakiś natchniony chrześcijanin albo że z biegiem wieków wytworzył się taki zwyczaj. Czynimy to na mocy najbardziej uroczystego ze wszystkich nakazów naszego Pana: "To czyńcie na moją pamiątkę" (Łk 22, 19). A wygłosił ten nakaz wtedy, gdy "zajął miejsce u stołu i Apostołowie z Nim" i powiedział: " gorąco pragnąłem spożyć tę Paschę z wami" (Łk 22, 15).

To, co Jezus nam polecił, mamy przeżywać na trzy sposoby. Najpierw więc jako zgromadzenie braci i sióstr ("zajął miejsce u stołu i Apostołowie z Nim" Łk 22, 14). Potem jako najświętszą ucztę: Zbawiciel powiedział przecież: "bierzcie i jedzcie" oraz "pijcie z niego wszyscy" Mt 26, 26-27). W końcu wreszcie jako ofiarę. On sam wyjaśnił sens tego, co się w Wieczerniku działo, jako uobecnienie mającej nastąpić niedługo ofiary Jego życia na Krzyżu: "to jest Ciało moje, które za was będzie wydane"; to jest "Nowe Przymierze we Krwi mojej, która za was będzie wylana" (Łk 22, 19-20).

- Liturgia Eucharystii - dziękczynienie Bogu

Następuje wielkie dziękczynienie Ojcu za wspaniałe dzieła zbawienia, nazywane "prefacją": "Zaprawdę godne to i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne, abyśmy dzięki składali Tobie, Ojcze Wszechmogący..." Stąd właśnie pochodzi nazwa "Eucharystia", co po grecku znaczy "dziękczynienie". W każdą niedzielę możemy wsłuchać się, jak śpiew lub recytacja księdza staje się dziś odpowiedzią na biblijne wezwania sprzed dwudziestu wieków: "bądźcie wdzięczni" (Kol 3, 15); "nie zaprzestaję dziękczynienia!" (Ef 1, 16).

Dziękczynienie wznosi serca wierzących aż do nieba, a tam wielbią Boga aniołowie. My wielbimy Go wraz z nimi. Na znak tego śpiewamy zawsze pieśń zaczerpniętą znowu oczywiście z Biblii: "Święty, Święty, Święty, Pan Bóg Zastępów, cała ziemia jest pełna jego chwały; błogosławiony, który idzie w imię Pańskie" (Iz 6, 3 i Ps 118, 26). Słowa prefacji podkreślają, że śpiewamy ją "wraz z chórami archaniołów i aniołów", gdyż tak przekazał nam to prorok Izajasz. Widział on, że to serafiny wołały jeden do drugiego "Święty, Święty, Święty, Pan Bóg Zastępów" (Iz 6, 3). Pieśń ta trwa w niebie nieustannie (Ap 4, 8), a możemy włączyć się w nią na ziemi, jeśli uczestniczymy w Eucharystii.

- Liturgia Eucharystii - my w Wieczerniku z Jezusem

Następująca zaraz po prefacji Modlitwa Eucharystyczna to nic innego, jak zawsze to samo czytanie z Pisma św. przybrane w otaczające je modlitwy. Tekst ten mówi o tym, co Chrystus uczynił w Wieczerniku. Dlatego pozostałe czytania biblijne mogą się zmienić i faktycznie w każdą niedzielę są inne, ale to jedno zawsze jest stałe: że "Pan Jezus, tej nocy, której był wydany, wziął chleb..." (1 Kor 11, 23). Przyzywamy też Ducha Bożego ("uświęć te dary łaską Ducha Twojego") gdyż tylko On może sprawić, że Słowo Boże stanie się skuteczne i że dziś, w naszym kościele, stanie się to samo, co w Wieczerniku. Że Jezus znowu powie z mocą: "to jest Ciało moje".

W historii używano różnych nazw, aby pomóc wiernym w zrozumieniu sensu Mszy św. Mówiono więc bardziej filozoficznie o "transsubstancjacji" albo o "przeistoczeniu". Określenia te są cenne, gdyż pomagają pamiętać o najważniejszym: "Słowo Twoje jest Prawdą" (J 17, 17). A co przez to Słowo objawił Bóg? "To jest Ciało moje"; "to jest Krew moja" (Mt 26, 26-28; Mk 14, 22-24; Łk 22, 19-20; J 6, 56). Dlaczego więc w to wierzymy? Bo Jezus rzekł: "niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą" (Mk 13, 31).

Trzydzieści lat wcześniej, przy przyjściu Syna Bożego na ziemię, to tak jakby Bóg powiedział o Jezusie "to jest Ciało moje" (por. J 1, 14), a pod koniec swojego dzieła na ziemi Jezus oznajmił w Wieczerniku: od tej pory "to jest Ciało moje" tutaj, na ziemi, którym karmić się będzie moje Ciało, którym jest Kościół (por. 1 Kor 12, 27).

Ta część Mszy św. na jeszcze inne, bardziej symboliczne sposoby przywołuje różne fragmenty biblijne. Skoro "podniosę kielich zbawienia i wezwę imienia Pana" (Ps 116, 13), a obecnie "ten kielich to Nowe Przymierze we Krwi mojej, która za was będzie wylana" (Łk 22, 20), to ksiądz wznosi do góry kielich z Winem i patenę z Chlebem, które stały się Obecnością Chrystusa. Woła też "przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie...", jawnie przywołując tekst św. Pawła o Synu Bożym: "Albowiem z Niego i przez Niego i dla Niego jest wszystko" (Rz 11, 36).

- Ojcze nasz

"Wezwani zbawiennym nakazem i oświeceni pouczeniem Bożym ośmielamy się mówić". Nakaz, o jakim tu mowa, pochodzi z Biblii: "Wy zatem tak się módlcie: «Ojcze nasz»" (Mt 6, 8-9). A dlaczego "ośmielamy się mówić"? Gdyż wezwani jesteśmy do "nabywania śmiałości" w naszym Panu. "W Nim mamy śmiały przystęp do Ojca" ( Ef 3, 12); "Jego [Chrystusa] domem my jesteśmy, jeśli ufność zachowamy" (Hbr 3, 6); "Przybliżmy się z ufnością do tronu łaski" (Hbr 4, 16); "Mamy bracia pewność, że wejdziemy do Miejsca Świętego przez Krew Jezusa" (Hbr 10, 19); "Trwajcie w Nim, abyśmy - gdy się zjawi - mieli w Nim ufność" (1 J 2, 28). Z taką właśnie ufnością w sercu wołamy do dobrego Ojca w niebie.

- Znak pokoju

Przez ten znak wchodzimy w atmosferę Ewangelii według św. Mateusza. W tekście Ewangelii tuż obok modlitwy "Ojcze nasz" (Mt 6, 8-14) znajduje się przypomnienie, że Ojciec jest dobry dla wszystkich: "On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych" (Mt 5, 45). W tym samym rozdziale Ewangelii czytamy: "Pogódź się ze swym przeciwnikiem, dopóki jesteś z nim w drodze, [...] aby cię nie wtrącono do więzienia" (Mt 5, 25).

Dlatego w tym momencie Eucharystii wołamy: "nie zważaj na grzechy nasze, lecz na wiarę swojego Kościoła i doprowadź [go] do pełnej jedności". Jesteśmy przecież w drodze do jedności. Dopiero po takim przygotowaniu słyszymy: "Pokój Pański niech zawsze będzie z wami". Jest to pokój pochodzący od Pana. On przecież powiedział: "Pokój wam" (J 20, 19). Taki pokój mamy sobie nawzajem przekazać: "Przekażcie sobie znak pokoju!" Dlaczego jednak w tym miejscu Mszy św.? Gdyż "jeśli przyniesiesz dar swój przed ołtarz, i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie [...] najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim" (Mt 5, 23-24). Eucharystyczna wspólnota braterska nie jest jeszcze niebem; jest miejscem, gdzie często miewamy coś przeciw sobie.

- Komunia

Tuż przed przyjęciem Komunii znów sięgamy w pamięci po cytat biblijny: "Panie nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo..." (Mt 8, 8). Oczywiście, że jako człowiek grzeszny sam z siebie nigdy nie będę godny przyjęcia Pana pod mój dach. Ale Pan, jeśli zechce, może mnie za pomocą jednego swojego słowa uczynić godnym. A wszystko to przygotowuje nas do najpiękniejszej chwili dnia, do właściwego celu Wieczerzy Pańskiej: "Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną" (Ap 3, 20).

* * * * *

To tylko skromny szkic niewielkiego fragmentu ogromnego bogactwa czekającego na nas w niedzielę w kościele. Po resztę trzeba przyjść samemu tam, gdzie rozdają Słowo Życia za darmo: na coniedzielną Eucharystię. Niezależnie od moich emocji i nastrojów, jest tam Ktoś, kto rozpala się chęcią spotkania ze mną. Ktoś, kto dziś mówi to samo, co powiedział dwadzieścia wieków temu: "Gorąco pragnąłem spożyć tę Paschę z wami" (Łk 22, 15).

Przypomnijmy teraz nasz punkt wyjścia. Było nim wyznanie pewnego krytyka Kościoła katolickiego: "Wziąłem Pismo święte i rozpocząłem poszukiwania: «Gdzie jest mowa o mszy? Gdzie to wszystko?»" Cóż, szukał chyba nie w tym miejscu, co trzeba. Ale teraz już nie musi się sam fatygować. Dość sporo przykładów zostało tu nagromadzonych, z pewnością o wiele więcej dałoby się jeszcze przytoczyć.

Na końcu można ze spokojnym sercem rozpisać konkurs na najbardziej biblijny sposób przeżycia niedzielnego przedpołudnia. I przyznać nagrodę tej osobie, która odpowie: by najdoskonalej przeżyć niedzielny poranek zgodnie z drobiazgowymi zaleceniami Pisma św., najlepiej pójść na Mszę świętą do kościoła.

V. JESZCZE NIECO O BIBLIJNEJ MODLITWIE

Napisał: Ks. Andrzej Siemieniewski   

Czy nasza modlitwa jest biblijna?

Aby przebywało w was Słowo Chrystusa

Pozostał nam kolejny bardzo ważny problem: oprócz wynikających wprost z Pisma św. sakramentów, jest jeszcze wiele innych zwyczajów modlitewnych, często powstałych w późniejszych wiekach. Siłą rzeczy te sposoby trwania w obecności Bożej nie są dokładnie opisane w tekście Pisma św., choć jak myślą katolicy z tekstu tego wynikają bardziej pośrednio. Wiele z tych modlitw budzi spore emocje przeciwników Kościoła katolickiego i często bywają przytaczane jako przykłady niewierności Biblii. Ważne więc, by wiedzieć, jak mam sprawić czytając Pismo św., aby moja modlitwa stawała się rzeczywiście zgodna z wymogami Słowa Bożego.

a. Jak napełniać się Duchem Świętym na modlitwie?

Kto chce, by "przebywało w nas Słowo Chrystusa" oraz pragnie "napełniać się [nieustannie] Duchem" ma wyraźną receptę biblijną na to, jak może się to dziać. Recepta ta jest podana w Piśmie św. w dwóch częściach. Pierwsza jej część mówi: "Napełniajcie się Duchem przemawiając do siebie wzajemnie w psalmach i hymnach, i pieśniach pełnych ducha" (Ef 5, 18-19), a druga: "Słowo Chrystusa niech w was przebywa z całym swym bogactwem: z wszelką mądrością nauczajcie i napominajcie samych siebie przez psalmy, hymny, pieśni pełne ducha" (Kol 3, 16). W historii chrześcijaństwa ułatwiono ten sposób modlitwy wszystkim, którzy pragnęli z niego korzystać. Ponieważ trudno jest codziennie wielokrotnie wertować Biblię w poszukiwaniu odpowiednich psalmów, biblijnych pieśni i hymnów oraz zmieniających się wersetów z najróżniejszych ksiąg Starego i Nowego Testamentu, dlatego powybierano je i ułożono w antologię modlitewnych fragmentów Pisma św. Antologia ta nazywa się "brewiarzem", albo jeszcze inaczej: "Liturgią Godzin". To właśnie ta książka, którą tak często widzimy w rękach księży lub osób zakonnych.

Najlepiej można spełnić biblijne polecenie modlitwy napełniającej Duchem Świętym, w całej dosłowności, jeśli modlitwa brewiarzowa odbywa się wspólnie. Czytamy przecież: niech "przemawiają do siebie wzajemnie". To właśnie dlatego modlący się w zgromadzeniach zakonnych są podzieleni na dwa chóry modlące się na zmianę. Mają "przemawiać do siebie w psalmach" (brewiarz składa się w znakomitej większości z biblijnej Księgi Psalmów), "w hymnach" (każda "godzina brewiarzowa zaczyna się hymnem) "i w pieśniach pełnych ducha" (w brewiarzu są to pieśni zaczerpnięte z ksiąg Starego Testamentu lub z pism Nowego Testamentu).

Nie jest to oczywiście jedyny sposób napełniania się Duchem Świętym na modlitwie i nie jedyny, dzięki któremu Słowo Chrystusa przebywa w nas z całym swym bogactwem. Natomiast ten właśnie sposób dokładnie i dość dosłownie został na kartach Biblii opisany.

b. Mamy dokoła siebie chmurę świadków!

Chrześcijanin znający Biblię wie, że nigdy nie modli się sam. Ile razy skieruje myśli i słowa do Boga, tyle razy przypomina sobie, że mamy prawdziwego Orędownika i Rzecznika Ludu Bożego, Jezusa Chrystusa. O Jego nieustannej modlitwie wstawienniczej za nas mówi na wielu miejscach Nowy Testament. Jezus nie przestał wstawiać się w modlitwie za swoich wiernych na ziemi, dlatego nazwany jest jedynym Pośrednikiem i Orędownikiem Ludu Bożego (1 Tm 2, 5). "Mamy Rzecznika wobec Ojca, Jezusa Chrystusa sprawiedliwego" (1 J 2, 1). Rzecznik, to tyle samo co orędownik albo przywołany do boku pomocnik. Autorzy biblijni byli pewni od samego początku, że "Jezus żyje zawsze, aby się wstawiać za nami" (Hbr 7, 25). Tak uczyli swoich uczniów: Jezus "zmartwychwstał, siedzi po prawicy Boga i przyczynia się za nami" (Rz 8, 34). Od tamtej pory wszyscy chrześcijanie wierzą niezłomnie, że "Chrystus wszedł do samego nieba, aby teraz wstawiać się za nami przed obliczem Boga" (Hbr 9, 24). Jezus jest jedynym Pośrednikiem i Orędownikiem dla chrześcijan.

A co z ludźmi ufającymi Bogu, którzy przeżyli swoje życie w wierności Jego obietnicom i odeszli do Pana? Gdzie są oni teraz, czym się zajmują i czy możemy liczyć na ich modlitewne wsparcie?

List do Hebrajczyków mówi nam, że gdy przyjęliśmy wiarę objawioną nam przez Boga, wtedy "przystąpiliśmy do miasta Boga żyjącego, Jeruzalem niebieskiego" (Hbr 12, 22). Jest to przenośnia, pod którą ukrywa się niebo. Któż jest mieszkańcem tego miasta? Oczywiście "Bóg żyjący", oczywiście też "Pośrednik Nowego Testamentu Jezus", ale także "niezliczona liczba aniołów" oraz to nas w tym miejscu szczególnie interesuje "duchy sprawiedliwych, którzy już doszli do celu" (por. Hbr 12, 22-23). Tak, mieszkańcy nieba to także dusze (czy duchy) ludzi sprawiedliwych, którzy już doszli do celu swego życia, do Boga. Do nich też "przystępujemy", chociaż w zupełnie innym sensie niż do Boga.

Jakkolwiek nasze wiadomości o rodzaju życia, które wiodą w niebie oczekujący na zmartwychwstanie święci, są raczej skąpe i fragmentaryczne, to jednak Pismo św. kilka razy pozwala nam zajrzeć przez uchylone na chwilę okienko wprost do nieba. Dowiadujemy się więc przede wszystkim, że święci żyją, że są we wspólnocie z Bogiem i między sobą, że w jakiś sposób interesują się tym, co dzieje się na ziemi. Na przykład Łazarz po śmierci został przez aniołów zaniesiony "na łono Abrahama" (Łk 16, 22) i trwał przed Bogiem we wspólnocie z tym starotestamentowym patriarchą: "Bogacz [...] ujrzał z daleka Abrahama i Łazarza na jego łonie" (Łk 16, 23). Abraham okazuje zainteresowanie stanem rzeczy na ziemi: "mają Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają" (Łk 16, 29). Podobne informacje o życiu świętych daje nam scena przemienienia Jezusa na Górze Tabor: "A oto ukazali im się Mojżesz i Eliasz, którzy rozmawiali z Nim" (Mt 17, 3).

Jest nauka biblijną, że święci w niebie przed ostatecznym powrotem Chrystusa u kresu czasów cieszą się danym im przez Boga odpoczynkiem ("Dano każdemu z nich białą szatę i powiedziano im, aby jeszcze krótki czas odpoczęli, aż pełną liczbę osiągną ich współsłudzy i bracia" Ap 6, 11). Z drugiej jednak strony święci mogą też zwracać się w niebie do Boga z modlitewną prośbą o interwencję w różnych ziemskich sprawach: "Ujrzałem [...] dusze zabitych dla Słowa Bożego. I głosem donośnym tak zawołały: «Dokądże, Władco święty i prawdziwy, nie będziesz sądził i wymierzał za krew naszą kary tym, co mieszkają na ziemi?»" (Ap 6, 10).

Chrześcijański zwyczaj przyzywania modlitewnej pomocy świętych nasuwa jednak jeszcze jedno pytanie: skąd mogą oni wiedzieć o różnych naszych problemach i o kierowanych do nich prośbach? Święci, jeśli znają nasze modlitwy, to tylko przez objawienie udzielone im przez Boga. Dlatego w rzeczywistości nie jest prawdą, jak to się często uważa, że święci ujawniają Bogu nasze modlitwy. Niektórzy nawet głoszą, że zwykle modlą się w drobnych sprawach raczej do świętych, "aby nie zawracać Bogu głowy drobiazgami". To jakieś nieporozumienie! To przecież wszechwiedzący i wszechobecny Bóg, który wie, o co ludzie modlą się na ziemi, może te modlitwy ujawnić świętym, aby mogli Go prosić o wysłuchanie.

Wynika to zresztą wyraźnie z kształtu liturgii katolickiej. Wszelkie "modlitwy do świętych" (z bardzo nielicznymi wyjątkami) są w liturgii kierowane do Boga, a nie do samych świętych. Na przykład: "Wszechmogący Boże, spraw, [...] abyśmy za wstawiennictwem Najświętszej Maryi Panny zostali doprowadzeni do chwały zmartwychwstania" (jest to modlitwa ze wspomnienia Najświętszej Maryi Panny Różańcowej). Albo: "Święty Boże, Ty powierzyłeś młodość naszego Zbawiciela straży świętego Józefa, spraw za Jego wstawiennictwem, aby Twój Kościół nieustannie się troszczył o zbawienie świata" (modlitwa z Uroczystości św. Józefa). Modlitwa liturgiczna kieruje się zawsze do Boga ("Wszechmogący Boże!"), a wstawiennictwo świętych jest w niej wspomniane, jako coś, o czym się Bogu "przypomina ("spraw za Jego wstawiennictwem...")

Nie ma natomiast zwyczaju, aby w liturgii kierować słowa modlitwy wprost do Maryi lub innych świętych (jednym z wyjątków jest używana w czasie chrztu Litania do Wszystkich Świętych). Wynika z tego, że do aniołów i świętych modlimy się tylko o wspomożenie w wyproszeniu łaski, a nie o to, aby Bóg nasze modlitwy poznał. Modlimy się więc nie tyle "do świętych", co "o wstawiennictwo świętych", całkiem podobnie, jak prosimy przyjaciół ze wspólnoty o modlitwę wstawienniczą.

Chrześcijanin to człowiek, którego życie może być porównane do uczestniczenia w trudnych zawodach. W tych zmaganiach duchowego sportu "kibicują mu duchy ludzi sprawiedliwych, którzy już są zbawieni. Podobnie jak na stadionie są trybuny, na których zasiada otaczające stadion grono życzliwych i dopingujących kibiców, podobnie i my "mamy dokoła siebie takie mnóstwo świadków [i] winniśmy wytrwale biec w wyznaczonych nam zawodach" (Hbr 12, 1). Dosłownie List do Hebrajczyków mówi o "chmurze świadków", czyniąc może kto wie? aluzję do zapełnionych kibicami trybun piętrzących się nad zawodnikami, którzy dają z siebie wszystko na płycie stadionu. Oczywiście, wszystkie takie modlitewne pośrednictwa i orędownictwa, czyli duchowe kibicowanie i dopingowanie, mają sens o tyle, o ile są włączone w orędownictwo Jezusa Zmartwychwstałego. Święci pomagają nam "patrzeć na Jezusa, który nam w wierze przewodzi", natomiast nigdy nie powinni zajmować Jego miejsca w naszej pobożności (por. Hbr 12, 1-2).

c. Niech się każdy trzyma swego przekonania!

A co mamy zrobić, jeśli czegoś w zwyczajach modlitewnych jakiejś grupy ludzi w naszym Kościele nie rozumiemy, jeśli nam się coś nie do końca podoba, albo nawet po prostu nie zgadzamy się z tym? Czy ma to być powodem do napięć we wspólnocie lub do utraty poczucia jedności? Otóż chrześcijanin ukształtowany przez Biblię umie modlić się w Kościele jak w pewnego rodzaju dużej rodzinie, gdzie rodzice umieją uszanować odrębne nieco przekonania dzieci, a dzieci starodawne w ich oczach zwyczaje dziadków. Takiej postawy wobec różnorodnych zwyczajów modlitewnych uczy Pismo św.: "Tego, który jest słaby w wierze, przygarniajcie życzliwie, bez spierania się o poglądy [...] ten, kto jada wszystko, niech nie pogardza tym, który nie wszystko jada, a ten, który nie jada, niech nie potępia tego, który jada [...] Jeden czyni różnicę między poszczególnymi dniami, drugi uważa wszystkie dni za równe: niech się każdy trzyma swego przekonania [...] Dlaczego gardzisz bratem swoim? Wszyscy przecież staniemy przed trybunałem Boga" (Rz 14, 1-10).

Dlatego chrześcijańska pobożność biblijna odróżnia to, co dla wierzącego jest w modlitwie obowiązkowe, od tego, co dowolne. Obowiązkowe jest tylko to, co wyraźnie Jezus Chrystus i Jego Apostołowie zawarli w Piśmie św., a więc te obietnice, które nazywają się sakramentami. Dlatego też, kto chce okazać Bogu swoją ufność w Jego Słowo, ten koniecznie musi być ochrzczony, brać udział w Eucharystii, jeśli zdarzy mu się nieszczęście grzechu śmiertelnego powinien wyznać go zgodnie z zaleceniem Biblii w spowiedzi.

Ale jest wiele rodzajów modlitwy, co do których Pismo św. się po prostu nie wypowiada: nowenny środowe, nabożeństwa październikowe, gorzkie żale, pielgrzymki do sanktuariów, różańce i procesje, droga krzyżowa... To wszystko możemy zmieścić w biblijnej kategorii: "Niech się każdy trzyma swego przekonania". Bardzo wielu ludzi korzysta z takich form modlitwy, inni uważają, że nie odpowiada to ich wewnętrznemu nastawieniu. Formy te zmieniają się zresztą w ciągu wieków: jedne powstają, inne zanikają. I tak na przykład zwyczaj poszczenia przez wszystkie dni Wielkiego Postu ostatnio zanikł; zwyczaj modlitwy twarzą na wschód niegdyś absolutnie przestrzegany dziś jest praktycznie w ogóle zapomniany. Natomiast rodzą się formy nowe: od XII wieku coraz szerzej znany jest różaniec, od całkiem niedawna zwyczaj obchodzenia dziewięciu pierwszych piątków.

Biblijnie nastawiony chrześcijanin korzysta z tych różnych form modlitewnej pomocy, ale nie uważa tych form za obowiązkowe dla wszystkich, gdyż jednym odpowiadają takie, a innym inne. "Niech więc nikt o was nie wydaje sądu co do jedzenia i picia, bądź w sprawie święta czy nowiu, czy szabatu. Są to tylko cienie spraw przyszłych, a rzeczywistość należy do Chrystusa. Niechaj was nikt nie odsądza od nagrody, zamiłowany w uniżaniu siebie i przesadnej czci aniołów" (Kol 2, 16-18). Wszystkie tego rodzaju zwyczaje modlitewne obejmuje nazwa: "religijność ludowa". Tak mówi o tym Katechizm Kościoła Katolickiego, streszczając w niewielu słowach biblijną naukę na ten temat:

"Zmysł religijny ludu chrześcijańskiego zawsze znajdował wyraz w różnorodnych formach pobożności, które otaczały życie sakramentalne Kościoła. Są to: cześć oddawana relikwiom, nawiedzenia sanktuariów, pielgrzymki, procesje, droga krzyżowa, tańce religijne, różaniec, medaliki itp. Te formy pobożności są kontynuacją życia liturgicznego Kościoła [...] należy je tak uporządkować, aby zgadzały się z liturgią [...] ponieważ ona ze swej natury znacznie je przewyższa" (KKK 1674-1676).

Do Boga czy raczej do Maryi? Błogosławić Mnie będą odtąd wszystkie pokolenia

a. Niepokalana i Wniebowzięta Matka Kościoła

"I prawosławie, i katolicyzm nauczają wiary w taką samą niebiblijną, wiecznie dziewiczą i wszechmogącą «Maryję»". Tak grzmiał niedawno w jednym ze swoich licznych wystąpień publicznych zacięty krytyk katolickich praktyk pobożnościowych. Jak więc jest naprawdę? Jaki jest związek Maryi, Matki Jezusa z Nazaretu z naszą modlitwą do Boga i z naszym chrześcijańskim kroczeniem przez życie?

Zdanie zamieszczone w Łukaszowej Ewangelii (Łk 1, 48) to jedno z najbardziej zadziwiających proroctw biblijnych. Odnosi się bowiem do tej samej osoby, która je wypowiada. Maryja, po tym jak usłyszała od anioła, że stać się ma matką Zbawiciela, usłyszała od Elżbiety "Błogosławiona jesteś między niewiastami" (Łk 1, 31 i 42). Wtedy Matka Jezusa z natchnienia Ducha Świętego ogłosiła, że taki sam sposób odnoszenia się do niej, jakim powitała ją Elżbieta, będzie już na zawsze trwać w Kościele Bożym. Nie wystarczy, że błogosławi ją Elżbieta, gdyż jak ogłasza Maryja "Odtąd błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia" (Łk 1, 48). Dlatego chyba nikogo nie dziwi, jeśli to biblijne proroctwo spełnia się przez usta wiernych chrześcijan, którzy mają zwyczaj powtarzać: "Zdrowaś, Maryjo, łaski pełna, Pan z Tobą, błogosławionaś Ty między niewiastami..." Należało prawdę mówiąc tego oczekiwać, skoro Duch Święty przez Maryję sam to przepowiedział i w Biblii to zapisano: że mianowicie wszystkie pokolenia będą ją błogosławić.

Nie znaczy to, że niemożliwe są w tej kwestii przejaskrawienia i przesada. Sam Jan Paweł II przypomniał niedawno (3 stycznia 1996 r.): "Jezus wskazał swoim współczesnym, aby oddając cześć Jego Matce nie ulegali tylko emocjom, lecz aby uznali przede wszystkim w Maryi Tę, która jest błogosławioną [...] należy zawsze unikać pozycji krańcowych, kierując się wiernością prawdzie objawionej".

Jedna skrajność polega na takich formach modlitwy, pobożności, zwracania się do Maryi, które zacierają różnice między Bogiem a człowiekiem: między Bogiem wcielonym w Jezusie z Nazaretu a człowiekiem Maryją. Konieczne jest zaś jak mówi Jan Paweł II "aby [...] zachować zawsze nieskończoną różnicę, która istnieje między osobą ludzką Maryi a Osobą Boską Jezusa". Różnica między Maryją a Jezusem nie jest po prostu "duża"; ona jest nieskończona.

Niedobrze więc byłoby, gdyby stawiano w modlitwie i pobożności Jezusa i Maryję na równi, a czasem nawet preferowałoby się Maryję jako "bardziej przystępną i miłosierną" niż Syn Boży lub Bóg Ojciec. Niektórym ludziom Jezus wydaje się bardziej daleki, bo przecież łączy w sobie obok miłosierdzia pewne "niebezpieczne" cechy (jest przecież też Sędzią por. Mt 25, 32). Maryję traktują natomiast jako czyste miłosierdzie ("Matka miłosierdzia") i w takim zestawieniu wychodzi na to, że grzesznikowi lepiej będzie zwrócić się do Niej. Jest to oczywiście nie do przyjęcia, gdyż zaprzecza najbardziej podstawowym prawdom chrześcijańskiej wiary. Jeśli bowiem jakieś stworzenie, jak na przykład Maryja, jest miłosierne, to przecież mogło swoje miłosierdzie otrzymać tylko w darze od Stworzyciela!

Spróbujmy sobie przypomnieć, co Pismo św. wyraźnie nam mówi: na początku była tylko jedna osoba, która wierzyła w to, że Jezus jest Zbawicielem. Była to Maryja (Łk 1, 45). Wtedy nie będzie nas dziwić, że do tego początkowego, "jednoosobowego Kościoła" odnoszą się wszystkie obietnice dotyczące późniejszego Kościoła, który ma dojść do zbawienia.

Jeden z przykładów odnosi się do tytułu, jakim często obdarzamy Maryję: "Niepokalanie Poczęta". W polskim tłumaczeniu Biblii nie jest to już tak wyraźne, ale na przykład łaciński tekst Pisma św. kilkakrotnie odnosi tytuł "Niepokalana" (łac. Immaculata) do wszystkich chrześcijan lub do całego Kościoła w przyszłej chwale. Czytamy na przykład, że Chrystus pragnie, aby "osobiście stawić przed sobą Kościół jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i nieskalany" (po łacinie: Ecclesia Immaculata, czyli "Kościół Niepokalany" - Ef 5, 27). Maryja jest więc pierwowzorem Kościoła uświęconego przez Krew Jezusa, który ma się stawać podobny do Maryi w otrzymanej od Boga świętości. Matka Jezusa jest wolna od grzechu nie tak jak Jezus, który nie potrzebował zbawienia, ale właśnie wskutek zbawienia przez Chrystusa. Woła przecież: "Raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy" (Łk 1, 47). Źródło jej wolności od grzechu jest więc tym samym źródłem, z którego czerpią uwalniani od grzechu wszyscy pozostali chrześcijanie: Krzyż Jezusa i jego powstanie z martwych.

Drugim przykładem może być tytuł "Wniebowzięta". Niektórzy odnoszą wrażenie, jakby tytuł ten podkreślał podobieństwo Maryi do Chrystusa w taki sposób, że oznaczałby skrajną odrębność jej losu od losu "normalnych chrześcijan". Tymczasem jednak cały Kościół oczekuje swojego wniebowzięcia: "zmarli w Chrystusie powstaną pierwsi, potem my, żywi i pozostawieni, wraz z nimi będziemy porwani w powietrze, na obłoki naprzeciw Pana" (1 Tes 4, 16-17). O tym, że Wniebowzięcie Maryi jest zapowiedzią dla całego Kościoła oczekującego na swoje wzięcie do nieba, świadczy też tekst z Ewangelii św. Mateusza, gdzie czytamy, że po zwycięstwie Chrystusa "groby się otworzyły i wiele ciał Świętych, którzy umarli, powstało; i wyszedłszy z grobów po Jego zmartwychwstaniu, weszli do Miasta Świętego i ukazali się wielu" (Mt 27, 52-53). Przecież chyba nie powrócili do swoich grobów po krótkim urlopie, ale trafili do nieba! Ważny jest w tym względzie los Eliasza, który "wśród wichru wstąpił do niebios" (2 Krl 2, 11). Ogłoszony przez Kościół dogmat Wniebowzięcia nie mówi koniecznie o wyłączności Maryi w tym względzie. Nawet św. Tomasz, wielki teolog Kościoła mówiąc "o tym, co już jest wskrzeszone" wymienia w największym swoim dziele, w Sumie Teologicznej "Chrystus sam i Najświętsza Panna, a także ewentualnie inni święci, którzy są w chwale wraz ze swoim ciałem".

Kolejny przykład to tytuł "Matka Kościoła". Maryja słusznie może być tak nazwana. Nie może to jednak sprawiać wrażenia, że zachodzi tu analogia do Boga, który jest Ojcem. Jeśli szukać podobieństw, to raczej jej tytuł "Matki" staje się analogiczny do tytułu, jakim Biblia obdarza Abrahama tego patriarchę Starego Testamentu nazywa "ojcem". Abraham jest "ojcem wszystkich tych, którzy wierzą" (por. Rz 4, 12). Nawiasem mówiąc, określenie "matka wierzących" też nie jest obce duchowi Nowego Testamentu: Apostoł Piotr wspominając żonę Abrahama, Sarę, mówi swoim uczennicom: "Stałyście się jej dziećmi, gdyż dobrze czynicie" (1 P 3, 6). Wypada nam dzisiaj zapytać: czy Maryja nie jest jednak ważniejsza od Sary? I czy tym bardziej nie można powiedzieć: "staliście się dziećmi Maryi"? Zwłaszcza, że Jezus "rzekł do ucznia: "Oto Matka twoja" (J 19, 27).

U początku historii Starego Testamentu stoi więc, w roli ojca, Abraham. Apostoł Paweł, który należał zarówno do Starego, jak i do Nowego Testamentu, rozumiał swoją wiarę w sposób następujący: "ci, którzy polegają na wierze, są synami Abrahama" (Ga 3, 7). Widzimy, że Apostoł Paweł, wzorem Żydów swoich czasów, również nazywał Abrahama "ojcem". Sama Maryja widzi siebie jako wkraczającą w ślady Abrahama. Woła radośnie, że Bóg okazał się "pomny na miłosierdzie swoje, jak przyobiecał naszym ojcom na rzecz Abrahama i jego potomstwa" (Łk 1, 45-55). Abraham "uwierzył i Pan poczytał mu to za zasługę" (Rdz 15, 6), a Maryja doczekała się pochwały "błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła" (Łk 1,45). Abraham usłyszał od Boga "będę błogosławił tym, którzy ciebie błogosławić będą" (Rdz 12, 3), a Maryja sama wyznała: "oto błogosławić mnie będą odtąd wszystkie pokolenia" (Łk 1, 48). Stosując to samo rozumowanie co Izraelici wobec Abrahama, chrześcijanie zaczęli nazywać Maryję "Matką wszystkich wierzących", a więc "Matką Kościoła". Dlatego chrześcijanie w czasie pogrzebu śpiewają "niech na twe spotkanie wyjdzie litościwa Matka", słusznie uważając, że jeśli Lud Starego Testamentu spodziewał się spotkania w niebie z Abrahamem (por. Łk 16, 22), to Lud Nowego Testamentu może spodziewać się spotkania także z Maryją (z Abrahamem oczywiście również! nie zapominajmy, że pełna wersja katolickiej Litanii do Wszystkich Świętych zawiera u swego początku wezwanie "Święty Abrahamie, módl się za nami"). Ta biblijna logika w pobożności maryjnej stała się zresztą częścią oficjalnego nauczania w Kościele: "wiara Abrahama stanowi początek Starego Przymierza; wiara Maryi daje początek Przymierzu Nowemu" (są to dosłowne sformułowania Jana Pawła II z jego maryjnej encykliki Redemptoris Mater).

Maryja jest wzorem wiary i pobożności dla różnego typu powołań. Po pierwsze, dla powołania do życia kontemlacyjnego, ponieważ "zachowywała wszystkie te wspomnienia w swoim sercu" (Łk 2, 51). Po drugie, dla powołania do życia wśród zajęć tego świata, jako osoba, która miała męża i dziecko. Wszyscy mogą się od niej uczyć, jak "uwielbiać Pana" za to, że "wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny" (Łk 1, 46 i 49). Dla naszych czasów być może najważniejszym aspektem naszego naśladowania Maryi jest jej wiara. Wiara w słowo Boże jest dla Maryi tytułem do błogosławieństwa Bożego: "błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią ci się słowa powiedziane ci od Pana" (Łk 1, 45).

b. Różaniec

Nie sposób mówić o pobożności bez poruszenia tematu różańca. Różaniec to bez wątpienia najpopularniejsza forma modlitwy maryjnej w całym Kościele katolickim czasów współczesnych. Jednym z bardziej kuriozalnych zarzutów, z jakim zdarzyło mi się spotkać ze strony pewnych osób nielubiących katolicyzmu było to, że jest to "katolicka mantra". Podobieństwo do mantry miało wynikać z tego, że 50 razy powtarza się w różańcu te same słowa. Ciekawe, co powiedzieliby tacy krytycy, gdyby przeczytali kiedyś Psalm 136. Powtarza się w nim w każdym wersecie (dokładnie: 26 razy) to samo wezwanie: "bo Jego łaska na wieki". Czyżby więc nawet Biblia ukrywała mantry? Może trzeba ją wobec tego oczyścić z obcych wpływów? Pozostawiając na boku takie curiosa, warto spojrzeć teraz poważniej na tę chyba najpopularniejszą modlitwę medytacyjną w Kościele katolickim.

Czy można nazwać różaniec "biblijną pomocą do biblijnej modlitwy"? Spróbujmy odpowiedzieć na to pytanie najpierw zastanawiając się, kto jako pierwszy w historii modlił się w sposób takimi oto słowami opisany:

"Recytowane są słowa modlitwy «Zdrowaś, Mario, łaski pełna, Pan z Tobą...» Połączone z tym są rozważania według przygotowanych i podsuniętych w odpowiedniej chwili punktów. Punkty te obejmują kolejno najważniejsze tajemnice narodzenia i życia Jezusa Chrystusa, dokonanego przez Niego zbawienia, Jego zwycięstwa w tych, którzy Mu uwierzyli."

Otóż nawet jeśli dziś kojarzy nam się ten opis z różańcem, to przede wszystkim jest to relacja z pewnej modlitwy-rozważania, jaką znajdujemy na kartach Biblii! A konkretniej, w Ewangelii św. Łukasza (Łk 1, 28-37). Znajduje się tam tekst przedstawiający nam Maryję zaskoczoną nagłą "wizytą" anioła. Anioł wypowiada słowa używane tyle razy w każdej różańcowej modlitwie, słowa które obecnie znamy jako pierwszą część modlitwy "Zdrowaś, Maryjo", czyli "Pozdrowienia Anielskiego". Maryja przystępuje do "rozważania, co miałoby znaczyć to pozdrowienie" (Łk 1, 29). Nie jest w tym zdana tylko na własne siły. W zrozumieniu pomaga jej Anioł Gabriel, przedstawiający w skrócie najważniejsze punkty z (mającej się stać dopiero w przyszłości) historii zbawienia. "Poczniesz i porodzisz Syna" tak Anioł objawia tajemnicę pojawienia się Syna Bożego na ziemi; "Nadasz Mu imię Jezus" oto objawienie celu Jego misji, gdyż imię "Jezus" oznacza "Jahwe zbawia"; "Będzie On nazwany Synem Najwyższego" tak objawiona zostaje tajemnica tożsamości Jezusa Chrystusa, Syna Bożego; "Będzie panował nad domem Jakuba na wieki" słowa te zawierają zapowiedź zwycięstwa na śmiercią; i wreszcie "A Jego panowaniu nie będzie końca" przez co Anioł objawia tajemnicę nieskończonego władania Jezusa, które nie będzie miało granic (por. Łk 1, 30-33). Maryja słucha słów "Pozdrowienia Anielskiego" i "rozważając, co miałoby ono znaczyć", przebiega myślami wszystkie te punkty historii życia swojego Syna, przedstawione jest przez Anioła. Tyle o Maryi i jej rozważaniu opisanym w Piśmie św. Zauważmy jednak, że dokładnie to samo czyni chrześcijanin modlący się na różańcu.

Po pierwsze, powtarza wiele razy pod rząd słowa "Pozdrowienia Anielskiego", słowa "Zdrowaś, Maryjo". Różaniec to recytowanie "Pozdrowienia Anielskiego", gdyż tak uczynił opisany w Biblii Anioł (Łk 1, 28).

Po drugie, chrześcijanin "rozważa, co miałoby znaczyć to pozdrowienie". Różaniec to rozważanie fundamentów wiary, to rozważanie treści pozdrowienia Anioła, bo tak uczyniła jak uczy Biblia Maryja (Łk 1, 29).

Po trzecie, chrześcijanin swoje rozważanie prowadzi według pewnych punktów, zwanych "tajemnicami różańcowymi". Tajemnice te to na przykład "Narodzenie Jezusa Chrystusa" albo "Śmierć na krzyżu", lub "Zmartwychwstanie". Różaniec jest to rozważanie wzorowane na punktach podanych Maryi przez Gabriela (Łk 1, 31-37), zawierających tajemnice historii zbawienia (narodzenie, ofiara i zwycięstwo Chrystusa). Różaniec zawiera też tajemnice dotyczące zwycięstwa Ludu Bożego, gdyż "panowaniu Jezusa nie będzie końca", będzie On zwycięsko panował w tych, którzy Mu zawierzyli. Stąd biorą się tajemnice dotyczące najwspanialszej przedstawicielki Bożego Ludu Maryi, i to tajemnice dotyczące właśnie panowania mocy Jezusa w niej: Wniebowzięcie i Ukoronowanie chwałą.

Po czwarte, różaniec jest to modlitwa "z Maryją, Matką Jego". Tak było na początku, że Kościół obejmujący Apostołów, niewiasty i braci Pańskich modlił się razem "z Maryją, Matką Jego" (Dz 1, 14). Tyle tylko, że dziś ta jedność w modlitwie nie jest realizowana fizycznie, ale dokonuje się duchowo, gdyż Maryja przebywa wraz z innymi zbawionymi w niebie.

Czy więc można nazwać różaniec "biblijną pomocą do biblijnej modlitwy"? W świetle pierwszego rozdziału Łukaszowej Ewangelii trudno go chyba nazwać inaczej.

Może ktoś zapytać: a czy różaniec jest konieczny? Przecież dawniej rozmyślano o tajemnicach podanych przez Anioła Gabriela na inne sposoby. Dopiero od średniowiecza rozmyślanie to najczęściej przebiega za pomocą metody zwanej różańcem, a więc do dziedzictwa wiary w sensie ścisłym nie należy. Owszem, jest to prawda, ale różaniec należy do pięknych zwyczajów ubogacających życie wiary wszystkich tych chrześcijan, którzy odczuwają pragnienie modlenia się za jego pomocą. Z jednej strony więc, różaniec nie jest "katolicką mantrą", ale z drugiej strony nie jest absolutnym sprawdzianem katolickiej wiary. Z tego, że jest on modlitewnym wnioskiem z lektury stosownego fragmentu Biblii (1 Łk) wynika wielki pożytek z jego odmawiania, choć oczywiście nie obowiązek. Nazwano go kiedyś w analogii do zwyczajów prawosławnych "Jezusową modlitwą Zachodu". Różaniec jest pięknym ludowym zwyczajem modlitewnym chrześcijańskiego ludu i takim niech pozostanie.

Obrazy religijne:

Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu...

Ulubionym tematem krytyków Kościoła katolickiego jest przytaczanie jednego z Dziesięciu przykazań: "Nie będziesz czynił żadnej rzeźby" (Wj 20, 4). Na tej podstawie gwałtownie krytykują wszelki użytek czyniony z obrazów i rzeźb, czy to do ozdabiania kościołów, czy to jako pomocy w modlitwie.

Oczywiście, są możliwe nadużycia w tak zwanym kulcie obrazów. Zdawano sobie z tego sprawę w pierwotnym Kościele, gdzie wobec powszechnego w społeczeństwie bałwochwalstwa stosowano się do zasady wyrażanej słowami: "nie powinno się umieszczać obrazów w kościołach". Znany w starożytności Synod w Elwirze ok. 300 r. nakazywał, że w kościołach nie powinno być żadnych wizerunków. Niebezpieczeństwo przesady w użytkowaniu obrazów zauważano także później. Wielki Doktor Kościoła św. Jan od Krzyża pisał w swojej Drodze na Górę Karmel, że "niektórzy posługują się obrazami świętych, jakby figurkami bożków [...] i są do nich tak przywiązani, jak był Michas lub Laban przywiązany do swych bałwanów".

a. Ile przykazań z Dekalogu chcemy zachowywać?

Pozostawiwszy możliwe nadużycia na boku, powróćmy do sedna sprawy. Człowiek troszczący się o zachowywanie Dziesięciu przykazań na pewno nie chce zachować tylko jednego z nich. Z pewnością będzie pragnął pozostać wierny także i pozostałym dziewięciu. W końcu Biblia w Nowym Testamencie mówi bardzo wyraźnie: "choćby ktoś przestrzegał całego Prawa, a przestąpiłby jedno tylko przykazanie, ponosi winę za wszystkie" (Jk 2, 10). Gdyby więc zarzut o "cześć obrazów" rzeczywiście wynikał ze szczerego przejęcia się Słowem Bożym, musiałby koniecznie doprowadzić do zauważenia jeszcze jednej ważnej "luki" w postępowaniu: "Pamiętaj o dniu szabatu, aby go uświęcić [...] nie możesz w dniu tym wykonywać żadnej pracy [...] pobłogosławił Jahwe dzień szabatu i uznał go za święty" (Wj 20, 8-11).

Ciekawe jest jednak, że rzadko kiedy krytycy wyciągają wniosek, który musi się narzucić z całą oczywistością, jeśli nie wyrywa się jednego przykazania z kontekstu pozostałych. Kto chce dosłownie zachować drugie przykazanie (o czci oddawanej religijnym podobiznom) według jego judaistycznego rozumienia, musi również w ten sam sposób zachować pozostałe przykazania. A wśród nich znajduje się również bezwzględny nakaz zachowywania szabatu. Jakoś jednak nie słychać, by ci, którzy gwałtownie krytykują wszelki użytek czyniony z wizerunków świętych, z równą pasją wzywali do niepracowania w soboty, do liczenia, czy nie zrobi się w szabat więcej kroków, niż godzi się to uczynić w dzień odpoczynku...

Wśród krytyków Kościoła katolickiego tyle konsekwencji w myśleniu zachowali tylko Adwentyści Dnia Siódmego, święcący sobotę. Inne wyjście wybrali Świadkowie Jehowy: w ich katechizmie wyczytać można, że Dziesięć przykazań Starego Testamentu nie obowiązuje chrześcijanina w ogóle, gdyż zostały zastąpione przez prawo Nowego Testamentu.

Natomiast pozostali zwolennicy rozumienia Dziesięciu przykazań w oderwaniu od Tradycji Kościoła wybrali sobie jedno przykazanie ("nie będziesz czynił żadnej rzeźby...") do dosłownego zachowania, a inne ("pamiętaj o dniu szabatu...") zachowywać chcą w sensie jedynie metaforycznym. Myślą przewodnią ich rozumowania nie jest więc wierność tekstowi Biblii, ale niechęć do pewnych katolickich (i prawosławnych) zwyczajów modlitewnych i wyrwanie w tym celu jednego przykazania z kontekstu pozostałych.

A co stanie się z popularnym znakiem "chrześcijańskiej ryby" przyklejanym na samochodach również przez braci protestantów? Przecież przykazanie mówi dosłownie "nie będziesz czynił żadnego obrazu", również "tego, co jest w wodach pod ziemią" (Wj 20, 4). Czy od jutra ogłosimy akcję odrywania z samochodowych bagażników naklejek z podobizną ryby?

b. Apostoł Paweł o przykazaniach

A jak do Dziesięciu przykazań odnosił się św. Paweł? "Niech nikt o was nie wydaje sądu co do jedzenia i picia, bądź w sprawie święta czy nowiu, czy szabatu; są to tylko cienie spraw przyszłych, a rzeczywistość należy do Chrystusa" (Kol 2, 16-17). Jasne jest, że dosłowne, w sensie judaistycznym rozumienie przykazania (w tym przypadku o szabacie) wydawało się Apostołowi nieistotne; ważne było zachowanie ducha przykazań. Wyraźnie zresztą napisał o tym na innym miejscu: "kto miłuje bliźniego, wypełnił Prawo [...] miłość jest doskonałym wypełnieniem Prawa" (Rz 13, 8 i 10).

Dlatego katolicy wchodząc w biblijny styl myślenia św. Pawła, rozróżniają w Dekalogu dwa rodzaje przykazań. Są tam przykazania dotyczące codziennego postępowania moralnego (nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij) i te obowiązują niezmiennie, dziś tak samo jak przed tysiącami lat. Natomiast przykazania kultowe (dotyczące szabatu, imienia Bożego Jahwe, wizerunków religijnych) obowiązują w sensie duchowym. Podobnie jak św. Paweł nie zobowiązywał nikogo do święcenia szabatu, tak samo nie ma powodu, by odczuwać zgrozę na widok wizerunku jakiejś świętej postaci.

c. Bóg poleca wizerunki jako wystrój miejsca modlitwy

Często jednak zarzut związany z pierwszym przykazaniem idzie dalej: "Dobrze", mówi się, "gdyby wszystko było ograniczone do obecności ozdób artystycznych w kościołach w charakterze dekoracji, to jeszcze nie byłoby tak źle; ale przecież katolicy oddają obrazom cześć uwielbienia". Jest prawdą, jak wynika z przytoczonego wyżej tekstu św. Jana od Krzyża, że czasem może się zdarzyć taka grzeszna przesada w czci wizerunków religijnych. Ale wtedy, jak jasno pisze ten hiszpański święty i jak głosi nauczanie Kościoła, mamy do czynienia z błądzącymi katolikami. Ważne jest natomiast, jak być powinno, jaki jest autentycznie katolicki stosunek do obrazów religijnych.

Otóż Biblia naucza, że Bóg potępił wprawdzie adorację figur, ale nie tylko że nie potępił używania figur przy modlitwie, to jeszcze czasem osobiście polecał ich zastosowanie. Ta sama księga biblijna, która zawiera Dekalog (czyli Księga Wyjścia), zawiera też Boże polecenie uczynienia figur oraz co więcej umieszczenia ich w świętym przybytku! "Dwa cheruby wykujesz ze złota [...] Cheruby będą miały rozpostarte skrzydła ku górze [...] i ku przebłagalni będą zwrócone twarze cherubów" (Wj 25, 18-20). Wygląda na to, że niektórzy znawcy Biblii lepiej od Pana Boga wiedzą, jak przestrzegać Dziesięciu przykazań.

Podobnie Dawid przekazał plany świątyni Salomonowi, łącznie z modelem czy wzorem wozu "z cherubami złotymi, rozciągającymi skrzydła i pokrywającymi Arkę Przymierza". I dodał jeszcze: "O tym wszystkim pouczony zostałem na piśmie przez Jahwe" (1 Krn 28, 18-19). Podobnie kiedy Ezechiel miał "Boże widzenie kraju Izraela" i świątyni jerozolimskiej (Ez 40, 2), a anioł pokazał mu szczegóły świątyni, okazało się, że "na ścianach wokoło, wewnątrz i na zewnątrz, były wyobrażenia cherubów i palm [...] każdy cherub miał dwie twarze, jedną twarz ludzką i twarz lwa" (Ez 41, 18). Ciekawe, czy gorliwy krytyk Kościoła katolickiego umiałby się dziś modlić w takiej scenerii: świątynia pełna figur i płaskorzeźb aniołów. Czy czasem z takiej scenerii, której projekt wykonawczy jest zawarty w Słowie Bożym, nie uciekłby z przerażeniem w imię swojego rozumienia wierności Bożemu Słowu?

d. Bóg poleca wizerunek jako pomoc modlitewną

Podczas plagi węży na pustyni "Jahwe rzekł do Mojżesza "Sporządź węża i umieść go na wysokim palu, wtedy każdy ukąszony, jeśli spojrzy na niego, zostanie przy życiu"" (Lb 21, 8). Mamy tu do czynienie nie tylko z dekoracją miejsca modlitwy, ale z faktyczną pomocą w modlitwie w postaci wizerunku religijnego.

Tak samo należy podejść do problemu relikwii. Są to albo przedmioty związane z jakąś świętą postacią z przeszłości, albo czasem nawet fragmenty jej doczesnego ciała. W wielu kościołach przechowuje się takie przedmioty i uważa się je za szczególnie cenne. Dawniej często wiązano z nimi wiarę w moc Bożą, na przykład uzdrowieńczą. O pierwszych relikwiach czytamy już w Nowym Testamencie: "Bóg czynił niezwykłe cuda przez ręce Pawła, tak że nawet chusty i przepaski z jego ciała kładziono na chorych, a choroby ustępowały z nich i wychodziły złe duchy" (Dz 19, 11-12).

Odrzucając fundamentalistyczną krytykę wszelkich wizerunków religijnych jako pomocy modlitewnych warto jednocześnie pamiętać, że rzeczywiście może kryć się tutaj problem grzechu człowieka. Fakt, że ktoś błędnie interpretuje jedno z przykazań Dekalogu nie oznacza, że przykazanie to w ogóle nie istnieje. Można przywiązywać do religijnych wizerunków i innych tego typu przedmiotów tak wielką wagę, że zacznie to prowadzić do błędu. Św. Augustyn pisał w V wieku w dziele O zgodności Ewangelistów: "Słusznie zasłużyli na błąd ci, którzy nie szukają Chrystusa i Jego Apostołów w świętych księgach, ale na malowanych ścianach. Nic też dziwnego, że zwiodły ich pomysły malarzy".

Również Słowo Boże przestrzega przed możliwością wynaturzenia czci nawet takich wizerunków, które polecone zostały przez Boga. Dowiadujemy się, że węża uczynionego na pustyni przechowywano w Izraelu jeszcze bardzo długo, aż w końcu Ezechiasz "czyniąc to, co jest słuszne w oczach Jahwe [...] potłukł węża miedzianego, którego sporządził Mojżesz, ponieważ aż do tego czasu Izraelici składali mu ofiary kadzielne nazywając go Nechusztan" (2 Krl 18, 4). Bóg polecając ten wizerunek jako pomoc w modlitwie nie dał jednocześnie wolnej ręki, aby zamieniać taką statuę w bożka. Podobnie niech figury, obrazy i inne przedmioty przypominają osobę, którą przedstawiają, ale niech nigdy nie zajmują jej miejsca!

Cuda:

Czynić większe cuda niż Jezus?

Zdarzają się krytycy Kościoła katolickiego, którzy pokrzykują buńczucznie:

"Katolicy nie wierzą w moc Bożą i dlatego chorują! Gdybyś, bracie, naprawdę uwierzył w Ewangelię, to nie musiałbyś nigdy chorować! Wypędziłbyś choroby z twojej rodziny i już nigdy by nie wróciły. Byłbyś zawsze zdrowy i zadowolony, a w dodatku nie miałbyś kłopotów finansowych, gdyż Bóg zawsze błogosławiłby cię zamożnością. Tak uczy Biblia! Zostałem odkupiony z wszystkich chorób i słabości. Z WSZYSTKICH!!!"

Czy to prawda? Czy rzeczywiście mamy dostęp już tu na ziemi do świata bez chorób, bez zasadzek szatana, bez przykrych dla nas praw przyrody? W końcu w Markowej Ewangelii czytamy: "Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą, węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie" (Mk 16, 17-18).

a. Obietnica biblijna mocy Bożej w życiu chrześcijanina

Pojawiło się w ostatnich czasach rozumienie tego fragmentu Biblii na sposób dość przedziwny. Rozumie się mianowicie czasem ten werset tak: każdy chrześcijanin, który uwierzy, będzie mówić nowymi językami; każdy jeśli tylko położy ręce na chorych na pewno ich uzdrowi; każdy będzie miał dowolną władzę nad złymi duchami, na przykład "związywania i rozwiązywania". Skrajni interpretatorzy idą dalej: czyż ten werset nie zawiera polecenia brania węży do rąk? czyż nie poleca picia trucizn? Amerykańska wspólnota o nazwie Kościół Świętości Bożej w Sercu Jezusa w imię wierności Ewangelii każe swoim członkom brać do ręki grzechotniki i tańczyć z nimi. W końcu czytamy przecież polecenie: "węże brać będą do rąk". O rytualnym piciu trucizny połączonym z budzeniem wiary, że Bóg nas zachowa od wszelkiej szkody, jeszcze nie słychać. Na razie?

W tak wypaczonym rozumieniu wersety te oznaczałyby, że chrześcijanin będzie żyć w zupełnie innym świecie niż pozostali ludzie: nie będą go dotykać żadne choroby, nie będzie narażony na żaden atak złego ducha, będzie ponad prawami przyrody, które mówią, że jad węży jest szkodliwy, a trucizny śmiertelne. W takim sensie oznaczałoby to, że decyzja uwierzenia już za życia, w doczesności, przenosi nas do świata zupełnie innego niż ten, w którym żyliśmy dotychczas.

b. Fundamentalistyczne rozumienie władzy chrześcijanina: iluzja mocy

Jeśli stosuje się ciasną, pseudobiblijną logikę, wydaje się, że rzeczywiście chrześcijanin ma do tego wszystkiego prawo. W końcu Pan Jezus, jak czytamy w Ewangelii, skutecznie uzdrawiał z chorób. Miał władzę nad demonami. Panował nad prawami przyrody zamienił wodę w wino, rozmnożył chleby, uciszał burze, chodził po wodzie. Do tego dał jeszcze uczniom taką oto oszałamiającą obietnicę: "Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, owszem i większe od tych uczyni [...] o cokolwiek prosić będziecie w imię moje, to uczynię [...] o cokolwiek prosić Mnie będziecie w imię moje, Ja to spełnię" (J 14, 12-14).

Pan Jezus polecił też uczniom czynić te same rzeczy, które i On czynił: "uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy" (Mt 10, 8). Apostołowie rzeczywiście doświadczyli mocy Jezusa w pełnieniu tych dzieł: Piotr wskrzesił zmarłą Tabitę (Dz 9, 40); znoszono chorych i dręczonych przez duchy nieczyste, a wszyscy doznawali uzdrowienia (Dz 5, 16); Apostołów nie mogły powstrzymać mury ani łańcuchy więzienne, a bramy więzienia same się przed nimi otwierały (Dz 12, 7-10); Paweł miał moc rozkazywania złemu duchowi, aby wyszedł z niewolnicy, a ten był mu posłuszny (Dz 16, 18); nawet ukąszenie żmii nie zaszkodziło Pawłowi, ku zadziwieniu jego towarzyszy (Dz 28, 3-6).

Mamy więc w Biblii opis dzieł Jezusa, mamy polecenie dane uczniom, aby czynili to samo, mamy cały szereg opisów biblijnych mówiących, że uczniowie rzeczywiście żyli w świecie pełnym cudów i znaków. Czyżby więc rzeczywiście człowiek wierzący nie musiał już chorować, czyżby nie musiał być narażony na ataki złego ducha, czyżby prawa przyrody miały być mu posłuszne? Wygląda na pierwszy rzut oka, że rzeczywiście to mają znaczyć słowa: "te znaki towarzyszyć im będą". Tak też często brzmią słowa nauczań rozmaitych entuzjastycznych nauczycieli: nie musisz chorować, złego ducha zawsze możesz związać, prawa przyrody będą ci posłuszne. A nawet możesz brać do ręki grzechotniki...

c. Biblijne realia życia Apostołów: doświadczenie słabości

Tymczasem jednak to wrażenie powstaje z czytania Pisma św. w postaci powyrywanych z kontekstu wersetów. Jest to skutek ciasnego fundamentalizmu. W końcu z deserowego keksu też można powybierać same rodzynki i twierdzić, że w gruncie rzeczy poza rodzynkami nic innego w cieście nie ma. Postawa taka jest, nawiasem mówiąc, charakterystyczna dla małych dzieci.

Nawet pobieżna znajomość Biblii pokazuje nam, że Apostołowie nie żyli zawsze i wszędzie w świecie, w którym zmieniły się prawa przyrody, w świecie bez chorób, bez śmierci, bez więzień i bez szatana.

choroba

W Piśmie św. czytamy o tym, że choroby czasem nękały chrześcijan, skądinąd napełnionych Duchem Świętym i pełnych darów duchowych. Chorował św. Paweł i czy stało się to powodem do wątpienia w moc Jezusa? Stało się wręcz przeciwnie! Bóg wykorzystał jego chorobę jako okazję do ogłoszenia zbawienia w Jezusie Chrystusie:

"Pierwszy raz głosiłem wam Ewangelię zatrzymany chorobą i mimo próby, na jaką moje niedomaganie cielesne was wystawiło, nie wzgardziliście mną ani nie odtrąciliście, ale mnie przyjęliście jak anioła Bożego, jak samego Jezusa Chrystusa" (Ga 4, 13-14).

Chorował "współpracownik i współbojownik" Pawła, Epafras, "wierny sługa Chrystusa, zastępujący Pawła". Paweł nie tylko że nie ukrywał tego faktu, ale pisał o chorobie jako o czymś, co normalnie rzecz biorąc czasem zdarza się w życiu chrześcijańskim. Według Pawła, Epafras "tęsknił za wami wszystkimi i dręczył się tym, że usłyszeliście o jego chorobie; rzeczywiście bowiem zachorował, tak iż był bliski śmierci; ale Bóg się nad nim zmiłował" (Flp 2, 25n).

Zdarzyło się, że chorował działający wraz z Pawłem Trofim (2 Tm 4, 20). Musiała to być ciężka choroba, skoro zmusiła Trofima do przerwania podróży i pozostania w Milecie. Chorował też i sam Tymoteusz, któremu św. Paweł zalecał całkiem naturalne sposoby łagodzenia skutków choroby: "Samej wody już nie pij, używaj natomiast po trosze wina ze względu na żołądek i częste twe słabości" (1 Tm 5, 23). Jak widać, niekoniecznie oczekiwał, że chorobę uda się z pewnością wygnać cudownym sposobem.

więzienie

Pomimo że niekiedy Bóg cudownie uwalniał uczniów z więzienia, to jednak nie działo się tak zawsze. Ten sam Paweł, który uwięziony w Filippi oglądał na własne oczy cud ("natychmiast otwarły się wszystkie drzwi i ze wszystkich opadły kajdany" - Dz 16, 26) musiał później znosić więzienie. Czy była to klęska Boga i Jego mocy? Nie, Bóg wykorzystał jego więzienie do głoszenia Ewangelii. Gdy Apostoł został zatrzymany w twierdzy, zamiast uwolnienia usłyszał od Pana: "Odwagi! trzeba bowiem, żebyś i w Rzymie świadczył o Mnie, jak dawałeś o Mnie świadectwo w Jerozolimie" (Dz 23, 11).

śmierć

Jakkolwiek i Paweł, i Piotr doznali mocy wskrzeszania umarłych, to jednak i oni sami, i wszyscy im współcześni poumierali. Do naszych czasów jakoś nikt z nich nie dożył. Nawet Łazarz wskrzeszony przez Jezusa. Czy więc mieli wrażenie, że umierając są świadkami klęski mocy Bożej? Paweł nie traktował śmierci jako nieszczęścia: "dla mnie bowiem żyć to Chrystus, a umrzeć - to zysk [...] pragnę odejść, a być z Chrystusem" (Flp 1, 21).

szatan

Pomimo mocy wypędzania złych duchów, którą posiadał Paweł, on sam musiał przeżyć również chwile swojej słabości wobec działania złego ducha. I znowu doświadczenie przeciwnych mu zakusów szatana okazuje się okazją do Bożego zwycięstwa. "Aby nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, został mi dany oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie, lecz Pan mi powiedział: "wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali" (2 Kor 12, 7-9). Nawet w obliczu szatana Apostoł musiał doświadczyć słabości, a nie tylko mocy.

W Apokalipsie czytamy: "Oto diabeł ma niektórych spośród was wtrącić do więzienia, abyście próbie zostali poddani, a znosić będziecie ucisk przez dziesięć dni" (Ap 2, 10). Natomiast całkowite związanie szatana jest obiecane dopiero na czasy ostateczne (Ap 20, 2).

d. Katolickie rozumienie Biblii: moc w słabości się doskonali

Jeżeli więc Apostołowie żyli w takim samym świecie, w jaki żyli wszyscy inni ludzie, poddani byli chorobom, śmierci, więzieniom, a nawet niektórym rodzajom ataków szatana to jak zrozumieć tekst Mk 16, 17-18?

Jeżeli czytamy ten tekst bez fanatycznych okularów, dostrzeżemy w nim łatwo słowo "znaki". Cudowne moce uzdrawiania chorych i niepodlegania prawom przyrody nie są nazwane "normą życia", ale "znakami" [semeia]. Biblijne słowo "znak" oznacza cud, który jest wyjątkiem, odbiegającym od normy. Na przykład o przemianie wody w wino czytamy: "taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej" (J 2, 11). Nie oznacza to, że od tej pory normalnym sposobem przygotowania posiłków w gronie Jezusa i Jego uczniów było cudowne przemienianie półproduktów w gotowe dania obiadowe. Był to "znak", który od codziennej normy właśnie odbiegał.

Jakkolwiek Jezus potrafił uczynić "znak" rozmnożenia chleba (np. J 6, 11), to jednak w powszednim, normalnym życiu posyłał uczniów, aby kupowali żywność (np. J 4, 8).

Chociaż św. Paweł mówił o darze uzdrawiania (1 Kor 12, 9), to jednak kiedy Tymoteusz podupadł na zdrowiu, Paweł poradził mu według najzwyklejszej ludzkiej roztropności: "samej wody już nie pij, używaj natomiast po trosze wina ze względu na żołądek i częste twe słabości" (1 Tm 5, 23).

Znaki towarzyszące Kościołowi przez dwadzieścia wieków jego historii są bardzo wyraźne: w imię Jezusa wyrzucano i wyrzuca się złe duchy, Duch Święty wzbudzał i wzbudza dar mówienia nowymi językami, zdarzało się jak z Pawłem że węże i trucizny okazywały się nieszkodliwe; zawsze wierzono - a dziś ta wiara na szczęście jeszcze bardziej się wzmacnia że Bóg ma moc, aby chorzy cudownie odzyskali zdrowie. W ten sposób sprawdza się zapowiedź Jezusa: "Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których ja dokonuję, owszem i większe od nich uczyni" (J 14, 12).

Słowa te nie odnoszą się jednak do indywidualnego chrześcijanina, który (gdyby tylko wierzył odpowiednio mocno), czyniłby większe cuda niż nasz Zbawiciel. Są wprawdzie tacy, którzy w naszych czasach chełpliwie to właśnie głoszą: cóż, możemy ich spytać, kiedy ostatni raz chodzili po jeziorze Śniardwy lub jak często zamieniają dzban wody w wino, możemy też zapytać o adresy wskrzeszonych przez nich zmarłych. A co z gorącym posiłkiem dla pięciu tysięcy? Bezdomni czekają! Zapowiedź Jezusa realizuje się oczywiście przez cały Kościół: ilość cudów i znaków spełnionych mocą Bożą w historii dwudziestu wieków rzeczywiście jest o wiele większa niż ta, o jakiej czytamy w Ewangeliach. Są to jednak tylko "znaki". Obok nich istniały i istnieją powszednie realia życia. Jak uzbrojeni mocą Jezusa Apostołowie, tak i dziś ludzie chorują i umierają; jak Apostołowie podlegają nękającemu działaniu szatana; jak Apostołowie bywają bezsilni wobec kajdan i więziennych murów.

Moc znaków i słabość ciała: jedno i drugie współistniało od czasów biblijnych ze sobą i do dziś współistnieje. Nigdy nie będzie inaczej. Moc bowiem w słabości się doskonali. A zbawieni jesteśmy dopiero w nadziei. Nie oglądamy więc zawsze i wszędzie zwycięstwa nad chorobą, śmiercią i szatanem. Czasem tak, jako znak mocy Bożej. Czasem nie, jako przypomnienie naszej słabości. "W nadziei bowiem już jesteśmy zbawieni. Nadzieja zaś, której spełnienie już się ogląda, nie jest nadzieją, bo jak można się jeszcze spodziewać czegoś, co już się ogląda? Jeśli jednak, nie oglądając, spodziewamy się czegoś, to z wytrwałością tego oczekujemy" (Rz 8, 24-25).

Jeśli czytać będziemy fragment Mk 16, 17-18 przez fanatyczne okulary, to owocem będzie najpierw ślepota na rzeczywistość ("nie choruję! to niemożliwe! Bóg mnie uzdrowił!"), potem frustracja ("jeśli to nieprawda, to gdzie jest Bóg i Jego obietnice?"), a wreszcie wypalone zgliszcza oszukanego serca ("chyba cała Ewangelia też tyle samo jest warta...")

Jeśli natomiast czytamy Pismo św. zgodnie z Tradycją Kościoła, to obietnica Jezusa o "znakach, które towarzyszyć nam będą", będzie nas napełniać radością. Pełna pokoju radość płynie z tego, że Bóg jest pomiędzy nami, że działa pośród swego ludu, że pozwala nam oglądać cudowne znaki swojej mocy. Będziemy cieszyć się tym, że Jezus żyje, uzdrawia i zwycięża moc szatana. Będzie to dla nas pokrzepieniem nawet wtedy, gdy jak Paweł, Tymoteusz czy Trofim będziemy musieli się zmagać z chorobą, a zamiast uzdrowienia, towarzyszyć będzie nam cierpienie. Jezus okaże się Emanuelem, Bogiem-z-nami, zarówno w zwycięstwie i uzdrowieniu, jak i w cierpieniu, chorobie i śmierci.

Nawet "zatrzymani chorobą" będziemy umieli "głosić Ewangelię" i "mimo próby, na jaką niedomaganie cielesne nas wystawia" będziemy widzieć działanie Jezusa Chrystusa (por. Ga 4, 13-14). Nawet cierpiąc więzienie usłyszymy słowa: "Odwagi! trzeba bowiem, żebyś i w Rzymie świadczył o Mnie, jak dawałeś o Mnie świadectwo w Jerozolimie" (Dz 23, 11). Nawet bez wskrzeszenia osoby zmarłej będziemy umieli zrozumieć, że "żyć to Chrystus, a umrzeć to zysk", i że "odejść, to być z Chrystusem" (Flp 1, 21).

Chociaż choroba i śmierć weszły na świat przez zawiść diabła, to jednak w obecnym stanie rzeczy cierpienie nie musi być niezgodne z wolą Boga: "ci, którzy cierpią zgodnie z wolą Bożą, niech dobrze czyniąc, wiernemu Stwórcy oddają swoje dusze" (1 P 4, 19); "Bóg, który was powołał, gdy trochę pocierpicie, sam was udoskonali, utwierdzi, umocni i ugruntuje" (1 P 5, 10). Nawet tak ciężkie doświadczenia jak pojawienie się "ościenia dla ciała, wysłannika szatana, aby policzkował", nawet trzykrotne proszenia Pana pozornie bez odpowiedzi może stanie się okazją do usłyszenia Jego głosu: "wystarczy ci mojej łaski; moc bowiem w słabości się doskonali" (2 Kor 12, 7-9).

e. Błogosławieństwo finansowe

Z pewnością powyższe myśli są dla większości roztropnych chrześcijan oczywiste. Nie są jednak taką oczywistością dla pewnego rodzaju ludzi niepałających zbytnią sympatią do Kościoła katolickiego. A ponieważ bywa, że wydumanymi przez siebie rewelacjami niepokoją katolików stąd jest potrzebna solidna, ugruntowana na Biblii odpowiedź. Jeden z takich badaczy Pisma św. wyczytał na przykład, że "błogosławieństwo Pańskie wzbogaca" (Prz 10, 22) i po wsparciu tego kilkoma innymi cytatami biblijnymi głosi z przekonaniem, że szczera wiara w moc Słowa Bożego zawsze sowicie opłaci się także finansowo. Wierzący, jeśli tylko jego wiara jest odpowiednio mocna, miałby mianowicie cieszyć się nieodmiennie "błogosławieństwem finansowym" i mieć z tytułu swojego zawierzenia obietnicom biblijnym większe dochody niż wtedy, gdy tak mocno nie wierzył.

A oto próbka takiego myślenia, zaczerpnięta z całkiem niedawnej publikacji, rozpowszechnianej przez ludzi krytykujących przy okazji Kościół katolicki. Zachęcając do ofiarności w czasie zbierania składki na nabożeństwach, pisano:

"Dajesz pieniądze, otrzymujesz pieniądze. Dajesz koce, otrzymujesz koce. Apostoł Paweł pisze: "co człowiek sieje, to i żąć będzie" (Ga 6, 7). Zasiej 200 złotych, a powinieneś otrzymać od 6.000 do 20.000 złotych. Dlaczego? Paweł pisze: "Kto sieje skąpo, skąpo też żąć będzie, a kto sieje obficie, obficie też żąć będzie" (2 Kor 9, 6). Zasiej swoje ziarno w dobry grunt. Jezus w przypowieści o ziarnie powiedział: "Jeszcze inne padły na dobrą ziemię i wydały owoc, jedne stokrotny, drugie sześćdziesięciokrotny, a inne trzydziestokrotny" (Mt 13, 8)".

Dla niewtajemniczonych krótkie wyjaśnienie: autor tych rewelacji otrzymał wysokość zysku spodziewanego od Boga (od 6.000 do 20.000 zł) mnożąc początkowy wkład (200 zł) przez cyfry podane przez Pana Jezusa w przypowieści o siewcy (od 30 do 100). Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale zaręczam, że niestety naprawdę takie rzeczy publikuje się u progu XXI wieku w gronach uważających się za chrześcijańskie i za żyjące Słowem Bożym. I naprawdę wierzą w to niektórzy z uczestniczących w tym byłych katolików.

Oczywiście, każdy wierzący człowiek przyzna, że jest całkiem możliwe, aby Bóg udzielił błogosławieństwa finansowego całkiem podobnie, jak udziela zdrowia, pokoju i dobrych plonów. Ale od tego do twierdzenia, że chrześcijanin ma prawo stanowczego wyznawania swojego prawa do pozyskiwania finansowych Bożych datków oraz że istnieje przemyślna technika pozyskiwania od Boga tych pieniędzy za pomocą wiary, droga daleka. Tak daleka, że oddala się znacznie, ale to znacznie od Pisma św.

Owszem, wiemy że Boży ludzie opisani w Biblii niekiedy cieszyli się takimi sukcesami, jakie obiecuje nie przymierzając firma AmWay. Czasem dane im było osiągnąć wiele: pieniądze, sukces, szczęście osobiste. Doznawali życia przyjemnego i bogatego, którego wielu mogło im zazdrościć. Tak wyglądała część życia Abrahama lub króla Dawida. Czasem. Ale nie było to regułą. Jaka więc była reguła? Ocena stopnia sukcesu życiowego wiernych sług Bożych Starego Testamentu została w Biblii streszczona tak:

"Jedni ponieśli katusze, nie przyjąwszy uwolnienia, aby otrzymać lepsze zmartwychwstanie. Inni zaś doznali zelżywości i biczowania, a nadto kajdan i więzienia. Kamienowano ich, przerzynano piłą, kuszono, przebijano mieczem; tułali się w skórach owczych, kozich, w nędzy, utrapieniu, w ucisku świat nie był ich wart i błąkali się po pustyniach i górach, po jaskiniach i rozpadlinach ziemi. A ci wszyscy, choć ze względu na swą wiarę stali się godni pochwały, nie otrzymali przyrzeczonej obietnicy" (Hbr 11, 35-39).

To akurat nie są jakieś tendencyjnie wybrane przykłady. Jest to podsumowanie w Nowym Testamencie losów Bożych wybrańców z całego Starego Testamentu, czyli jakby "podwójne" Słowo Boże.

Również Apostołom dane było czasem osiągnąć wiele korzyści doczesnych: pieniądze, sukces, osobiste zadowolenie. Także życia pełnego wartkich wydarzeń, którego wielu mogło im zazdrościć. Dopowiedzmy znowu: niekiedy. Ale jak wyglądała reguła osiągania tak rozumianego sukcesu? Znowu: szukajmy w Biblii jakiegoś całościowego podsumowania.

"[Jestem sługą Chrystusa] bardziej przez trudy, bardziej przez więzienia; daleko bardziej przez chłosty, przez częste niebezpieczeństwa śmierci [...] Często w podróżach, w niebezpieczeństwach na rzekach, [...] w niebezpieczeństwach od fałszywych braci, w pracy i umęczeniu, często na czuwaniu w głodzie i pragnieniu, w licznych postach, w zimnie i nagości, nie mówiąc już o mojej codziennej udręce płynącej z troski o wszystkie Kościoły. Któż odczuwa słabość, bym i ja nie czuł się słabym?" (2 Kor 11, 23-29).

Jak dalecy od nowoczesnej pseudoewangelii dobrobytu, sukcesu i nieustannego zdrowia (koniecznie wraz z dobrym humorem!) byli Apostołowie Jezusa Chrystusa, odkryjemy łatwo, kiedy zaczniemy czytać ich listy. Jeden z nich napisał: "Za pełną radość poczytujcie to sobie, bracia, ilekroć spadają na was różne doświadczenia, wiedząc, że to, co wystawia waszą wiarę na próbę, rodzi wytrwałość" (Jk 1, 2). Inny z kolei głosił: "Raduję się w cierpieniach za was i w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół" (Kol 1, 24).

Następny zaś nauczał: "Cieszcie się, im bardziej jesteście uczestnikami cierpień Chrystusowych, abyście się cieszyli i radowali przy objawieniu się Jego chwały" (1 P 4, 13). Chrześcijanom, którzy utracili majątek w czasie prześladowań, pisano: "Z radością przyjęliście rabunek waszego mienia" (Hbr 10, 34).

Dlatego Biblia z cała surowością osądza takich, którzy mniemają, że ich relacja z Bogiem finansowo się opłaci.

"Ludzie o wypaczonym umyśle uważają, że pobożność jest źródłem zysku; wielkim zaś zyskiem jest pobożność wraz z poprzestawaniem na tym, co wystarczy [...] Mając żywność i odzienie, i dach nad głową, bądźmy z tego zadowoleni. A niektórzy, chcąc się bogacić, wpadają w pokusę i w zasadzkę oraz w liczne nierozumne i szkodliwe pożądania. One to pogrążają ludzi w zgubę i zatracenie. Albowiem korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy. Za nimi to uganiając się, niektórzy zabłąkali się z dala od wiary" (1 Tm 6, 5-10).

Zdaje się, że większe wyczucie biblijne od skrajnych miłośników "błogosławieństwa finansowego" miewają małe dzieci. Całkiem niedawno zespół muzykujących maluchów śpiewał w piosence nagranej na świetnie sprzedającej się płycie: "Najlepszą modlitwę na świecie znam: cieszyć się z tego, co mam". Czyżby dzieci podsłuchały świętego Pawła: "Wielkim zyskiem jest pobożność wraz z poprzestawaniem na tym, co wystarczy" (1 Tm 6, 5)? A może podsłuchiwanym był Jan Apostoł: "Nie znam większej radości nad tę, kiedy słyszę, że dzieci moje postępują zgodnie z prawdą" (3 J 4)?

VI. CO MOŻE DIABEŁ?

Napisał: Ks. Andrzej Siemieniewski   

Nauki zwodnicze:

Skłonią się ku naukom demonów

"W czasach ostatnich niektórzy odpadną od wiary, skłaniając się ku duchom zwodniczym i ku naukom demonów. Stanie się to przez takich, którzy obłudnie kłamią, mając własne sumienie napiętnowane. Zabraniają oni wchodzić w związku małżeńskie" (1 Tm 4, 1-3). Nietrudno zgadnąć, że fragment ten stać się może szczególnie smakowitym kąskiem dla tych, którzy szukają okazji do "przyłożenia" katolikom. Czyż bowiem to właśnie w Kościele katolickim nie praktykuje się celibatu? Czy nie wynika z tego, że katolicy "zabraniają wchodzić w związki małżeńskie"? Czyż nie są to nauki demonów?

a. Małżeństwo zakazane?

Spotykany niekiedy zarzut o "zakazywaniu małżeństw" księżom i osobom zakonnym wyróżnia się wysokim stopniem absurdalności. Małżeństwo nie jest dla nikogo "zakazane", co więcej, uważane jest w Kościele za sakrament, a więc za rzeczywistość w sensie duchowym podobnego rodzaju co chrzest lub kapłaństwo! Całkiem po prostu uważa się w Kościele, że małżeństwo nie jest obowiązkowe dla wszystkich chrześcijan. Ale akurat to przekonanie dzielimy z Panem Jezusem i z Jego Apostołami. Sam Jezus Chrystus powiedział: "Są i tacy bezżenni, którzy dla królestwa niebieskiego sami zostali bezżenni. Kto może pojąć, niech pojmuje!" (Mt 19, 12).

Celibat, jakkolwiek rzadko spotykany, był praktykowany już w Starym Testamencie. Czytamy o tym w Księdze Jeremiasza: "Jahwe oznajmił mi następujące słowa: "Nie weźmiesz sobie żony i nie będziesz miał na tym miejscu ani synów, ani córek"" (Jr 16, 1-2). Jeremiasz jest proroczą zapowiedzią współczesnego celibatu: człowiek, który z Bożego polecenia nie ma własnej rodziny ze względu na misję, jaką otrzymał dla całego ludu Bożego.

Szczególnie kłopotliwe byłyby dla wspomnianych krytyków niechętnych celibatowi te fragmenty Biblii, w których Apostoł Paweł radzi powstrzymywanie się od małżeństwa. Ale znajomość wszystkich części Pisma św. (a nawet tylko Nowego Testamentu) nie jest wcale w tych kręgach tak powszechna, jak wynikałoby to z autoreklamy. Apostoł pisze, że małżeństwo nie jest dla wszystkich chrześcijan, a nawet że bezżeństwo jest darem Bożym: "Dobrze jest człowiekowi nie łączyć się z kobietą". Jednak "ze względu na niebezpieczeństwo rozpusty niech każdy ma swoją żonę, a każda swojego męża [...] to, co mówię, pochodzi z wyrozumiałości, a nie z nakazu. Pragnąłbym, aby wszyscy byli jak i ja, lecz każdy otrzymuje własny dar od Boga, jeden taki, a drugi taki" (1 Kor 7, 1-6). Cóż powiedzieliby krytycy celibatu jako "doktryny demonicznej", gdyby wiedzieli, że Biblia naucza: "Jesteś wolny? Nie szukaj żony" oraz: "Jeśli mąż umrze, [wdowa] może poślubić kogo chce, byleby w Panu. Szczęśliwsza jednak będzie, jeśli pozostanie tak jak jest, zgodnie z moją radą" (1 Kor 7, 27 i 40). Nauczanie św. Pawła jest oczywiście! takie samo jak Jezusa Chrystusa: małżeństwo jest czymś dobrym i jak najbardziej godnym pochwały, ale nie obowiązuje wszystkich. Natomiast bezżeństwo jest stanem przewidzianym jako dar Boży dla niektórych, którzy wtedy "pozostaną szczęśliwsi".

b. Niebiblijne śluby bezżeństwa?

W ten sposób krytyk celibatu da się pewnie w końcu przekonać, że "człowiek bezżenny troszczy się o sprawy Pana, o to, jak by się przypodobać Panu, ten zaś, kto wstąpił w związek małżeński zabiega o sprawy świata, o to, jak by się przypodobać żonie [...], podobnie i kobieta [...] tak więc dobrze czyni, kto poślubia swoją dziewicę, a jeszcze lepiej ten, kto jej nie poślubia" (1 Kor 7, 32-38). Często pozostanie jednak jeszcze jedna wątpliwość. Bezżeństwo można zaakceptować jako wyraźnie popierany przez Biblię stan życia, ale żeby miało to być dodatkowo obwarowane jakimś ślubem, czyli dozgonnym zobowiązaniem? No, to już chyba przesada!

Tymczasem jednak w Pierwszym Liście do Tymoteusza czytamy: "Miej we czci te wdowy, które są rzeczywiście wdowami [...] ta, która rzeczywiście jest wdową, jako osamotniona złożyła nadzieję w Bogu i trwa w zanoszeniu próśb i modlitw we dnie i w nocy" (1 Tm 5, 3 i 5). Istniał wtedy, za czasów Apostołów w Kościele spis wdów. Aby być zapisaną do tego spisu, kandydatka-wdowa nie mogła wyjść nigdy po raz drugi za mąż: "Do spisu należy wciągać taką wdowę, która ma co najmniej lat sześćdziesiąt, była żoną jednego męża, ma świadectwo o dobrych czynach" (1 Tm 5, 9).

Trudno nie zauważyć, jak bardzo jest to podobne do stylu życia pochwalanej przez Pismo św. prorokini Anny, która "od swego panieństwa siedem lat żyła z mężem i pozostała wdową. Liczyła już osiemdziesiąty czwarty rok życia. Nie rozstawała się ze świątynią, służąc Bogu w postach i modlitwach dniem i nocą" (Łk 2, 36-37). Trudno też nie zauważyć, że jedyną grupą w dzisiejszym świecie podobną do opisanych przez Pawła "wdów", jak również do wspomnianych przez niego "dziewic" (1 Kor 7), są zgromadzenia sióstr zakonnych. Prawdziwie biblijny Kościół powinien zawierać takie grupy, podobnie jak zawierał je w czasach apostolskich i jak to jest opisane w Biblii.

Najciekawsza jest w tym wszystkim pewna uwaga uczyniona w Piśmie św.: "Młodszych wdów nie dopuszczaj. Odkąd bowiem znęciła je rozkosz przeciwna Chrystusowi, chcą wychodzić za mąż. Obciąża je wyrok potępienia, ponieważ złamały pierwsze zobowiązanie" (1 Tm 5, 11-12). Na pierwszy rzut oka wygląda to niezwykle zaskakująco: pragnienie wyjścia za mąż jest przeciwne Chrystusowi? Przecież ten sam Apostoł pisał, że po śmierci męża wdowa może znaleźć sobie drugiego (1 Kor 7, 39)! Za małżeństwo grozi wyrok potępienia? Przecież małżeństwo jest czymś dobrym i pobłogosławionym przez Boga!

Tajemnicę rozwiązuje dopiero ostanie słowo: "zobowiązanie". "Przeciwne Chrystusowi" i "wyrok potępienia" nie dotyczy to oczywiście małżeństwa samego w sobie, ale odnosi się do złamania zobowiązania do życia w bezżeństwie. Przed wpisaniem na listę wdów kobiety mogły wychodzić znowu za mąż, po wpisaniu już nie. Zobowiązały się, by "troszczyć się o sprawy Pana, by być świętymi ciałem i duchem" (por. 1 Kor 7, 34). Apostoł uważał, że zobowiązanie takie trwa nadal, nawet jeśli człowiek się rozmyśli i zmieni zdanie. Samowolne złamanie zobowiązania jest grzechem na tyle ciężkim, by użyć słów "wyrok potępienia". Są to wyjątkowo twarde słowa, co wskazuje na powagę podjętego projektu życia bez zakładania nowej rodziny. Było więc w Kościele apostolskim w zwyczaju publiczne zobowiązanie do życia bez małżeństwa i traktowano je jako bardzo poważne przedsięwzięcie. Ewentualne złamanie obietnic w tym względzie uważano za ciężki grzech.

Dzisiaj takie zobowiązanie nazywamy "ślubem zakonnym", wtedy nazywano je po prostu "zobowiązaniem". Nazwa "ślub", chociaż w innym kontekście, też jest zresztą biblijna (Dz 18, 18). Nie chodzi nam o nazwy, te mogą się zmieniać. Chodzi nam o rzeczywistość ślubów bezżeństwa, a te istniały za czasów apostolskich i są wspomniane w Biblii! (Inna rzecz, że jak widać bywały składane pochopnie, stąd fakt, że Paweł odradza ich zbyt łatwe przyjmowanie). Ciekawe zresztą, że ten nowotestamentowy ślub bezżeństwa jest opisany w 1 Liście do Tymoteusza tuż obok miejsca, w którym napiętnowano tych, co "zabraniają wchodzić w związki małżeńskie". W niektórych wydaniach Biblii nawet kartki nie trzeba przewracać.

c. Przymusowy celibat dla księży?

Wszystko to prawda, ale jednak księżom to zabraniają się żenić! Rzeczywiście, w większość diecezji Kościoła katolickiego na kandydatów do posługi prezbitera przyjmuje się tylko takich, którzy podążają za radą św. Pawła i pozostają bezżenni, "aby troszczyć się o sprawy Pana, o to, jak by przypodobać się Panu" (1 Kor 7, 32). Po pierwsze jednak, nie w całym Kościele katolickim tak jest (istnieją inne ryty poza rytem łacińskim!), nie zawsze tak było (w pierwszych wiekach istniało sporo żonatych prezbiterów i biskupów) i co więcej w przyszłości może się to zmienić. Otóż celibat księży nie jest doktryną (czyli niezmienną prawdą wiary, dogmatem), ale jedynie zwyczajem. Zwyczaje mogą się zmieniać i faktycznie w historii Kościoła bywają zmienne. Może się więc tak zdarzyć, że za jakiś czas któryś z przyszłych papieży zmieni tę praktykę, na przykład w niektórych krajach.

Jeśli celibat jest zwyczajem kościelnym, a nie doktryną, to krytykowanie go na podstawie Biblii ma równie mało sensu, co zarzut, że protestanci dopuszczają kandydata do funkcji pastora jedynie po ukończeniu seminarium lub kolegium teologicznego. Czy Biblia mówi coś o seminariach i kolegiach? Oczywiście nie, co nie przeszkadza, że pomysł kończenia kolegium jest całkiem dobry. Można natomiast dyskutować nad owocnością celibatu z punktu widzenia praktycznego, ale to już całkiem inny problem.

A co z tym, że podobno "Biblia naucza, aby biskupi mieli żony"? W Pierwszym Liście do Tymoteusza czytamy: "Biskup powinien być [...] mężem jednej żony" (1 Tm 3, 2). Gdy jednak przeniesiemy się duchem do pierwszego chrześcijańskiego wieku, to jasnym się stanie, że przedmiotem nauczania Apostoła nie jest biskup-celibatariusz, który powinien mieć jedną żonę (a nie ma żadnej). Wynika to już choćby z tego, że przecież sam Paweł żony nie miał (por. 1 Kor 7, 7 i 9, 5).

Przedmiotem nauczania jest tutaj biskup lub kandydat na biskupa, który gdyby został wdowcem nie powinien żenić się po raz drugi. Podobnie jak wdowy, aby być wpisane na listę Kościoła musiały być według 1 Tm 5, 9 "żoną jednego męża" (a nie dwóch, na przykład gdyby wdowa wyszła za mąż po raz drugi), tak samo biskup musiał być według 1 Tm 3, 2 "mężem jednej żony" (a nie dwóch, gdyby po śmierci pierwszej znowu się ożenił). List do Tymoteusza nie jest więc poleceniem, aby biskup koniecznie miał żonę zamiast żyć w celibacie, ale jest ograniczeniem nałożonym na małżeńskie zwyczaje biskupów. O ile każdy inny chrześcijanin mógł po owdowieniu szukać sobie nowej żony, o tyle biskup (a nawet kandydat na biskupa) nie. Jasne jest więc, że już Kościół apostolski opisany w Biblii uważał, że małżeńskie zwyczaje biskupów powinny być inne, bardziej powściągliwe niż wszystkich pozostałych chrześcijan.

Dziś zwyczaj kościelny jest jak wiadomo jeszcze bardziej rygorystyczny. Jeśli może kiedyś w przyszłości ulegnie to zmianie, nie wpłynie to w żaden sposób na katolicką wiarę w biblijne nauczanie o wartości pobłogosławionego przez Boga małżeństwa i o wartości zalecanego przez Boga życia w bezżeństwie i celibacie.

Duchy kontroli:

O sposobach uwalniania od ducha kontroli religijnej

"Obecnie największym zagrożeniem dla ludzi wierzących nie jest komunizm, materializm, kulty [...] główny wróg Kościoła znajduje się w nim samym. Nazywam to duchem religijności". Tę niezwykłą opinię można znaleźć w pewnym tekście rozpowszechnianym przez środowiska ożywiane niespecjalną sympatią wobec katolików. Dlaczego warto zatrzymać się nad tą tezą nieco dłużej? Bo należy do zestawu rewelacji serwowanych przez misjonarzy charakteryzujacych się niespecjalną sympatią do katolicyzmu niepokojących niekiedy tych, którzy chcą w Kościele katolickim być uczniami Jezusa Chrystusa zgodnie z nauką Pisma św.

a. "Duch religijności"?

Jaki sposób zaleca się nam w celu wyśledzenia ewentualnej obecności "ducha religijnego" w naszej kościelnej społeczności? Recepta jest dość prosta: "Czy byłeś w takim kościele, gdzie możesz przewidzieć od początku do końca, co wydarzy się podczas niedzielnego spotkania? Nabożeństwo zaczyna się tak samo każdego tygodnia, są te same pozdrowienia i formuły na rozpoczęcie [...] te same starsze kobiety modlą się tą samą modlitwą każdego tygodnia..." Jeśli ktoś jest w miarę aktywnym członkiem katolickiej parafii, to z łatwością rozpozna w tym opisie typowe niedzielne nabożeństwo. Wszystko się zgadza łącznie ze starszymi kobietami! (Nawiasem mówiąc: czyżby zdaniem autora tego tekstu Bóg bardziej lubił w swoim kościele młodsze kobiety niż starsze?)

Sama diagnoza to oczywiście jeszcze nie wszystko. Po niej należy przystąpić do działania: "Musimy wyciągnąć nasze kościoły z religijności i przywrócić do prawdziwych relacji z Jezusem Chrystusem". Pewnie takie wezwanie samo w sobie nie byłoby jeszcze niczym złym. W końcu wszyscy chcielibyśmy, aby wierzący w Kościele byli bardziej zaangażowani, aby nasze modlitwy były bardziej żywe, a śpiewy bardziej entuzjastyczne i płynące z gorącego serca.

Na tym jednak nie zatrzymuje się logika tropiciela "ducha religijnego". Okazuje się, że nie chodzi tylko o modlitewne rozgrzanie serc. Chodzi o napiętnowanie "martwego Kościoła". Na liście cech pozwalającej sprawdzić, "czy wasz Kościół nie jest zarażony duchem religijności" znajduje się na przykład: "powtarzanie tych samych czynności, gestów każdej niedzieli; tacy ludzie są wewnętrznie martwi". Wezwanie do "działania" ukryte jest nieco dalej: "Nie było Bożym zamiarem, byśmy byli religijni, religijnie się zachowywali, mówili i chodzili"; a nawet: "Pamiętaj to religia zabiła Jezusa Chrystusa!"

Jeśli więc w twojej parafii każdej niedzieli powtarza się te same gesty i słowa masz poczuć się trochę jak w gronie ludzi odrzucających Jezusa. "Pamiętaj, że jedynym sposobem, aby oczyścić się od ducha religijności, jest budowanie swojej relacji z Jezusem Chrystusem".

Rewelacje te są dziś dla nas interesujące o tyle, że powracały do naszych środowisk co pewien czas w mniej lub bardziej zawoalowanej formie w celu "uwolnienia" katolickich chrześcijan z "niewoli religijnego ducha", który opanować miał Kościół katolicki.

b. "Religijność" według nauki Nowego Testamentu

Co ma nam do powiedzenia Pismo, szczególnie Nowego Testamentu, na temat owej osławionej "religijności"? Czy rzeczywiście "nie było Bożym zamiarem, byśmy byli religijni, religijnie się zachowywali, mówili i chodzili", a to dlatego, że "religia zabiła Jezusa Chrystusa"?

W Nowym Testamencie, który jest napisany po grecku, słowo "religijność" to "threskeia", a "religijny" (np. religijny człowiek) to "threskos". Czy rzeczywiście ze słowem tym wiążą się w Biblii negatywne skojarzenia? Czasem tak: "threskeia" może oznaczać formalistyczne wydanie religii judaistycznej w postaci praktykowanej przez młodego Szawła późniejszego Apostoła Pawła, ściśle według reguł faryzeuszy (Dz 26, 5). Może oznaczać też religię chrześcijańską zawierającą pewne przejaskrawienia lub wypaczenia. Tak określony jest na przykład przesadny kult aniołów, co Biblia nazywa "religijnością zmysłową" (Kol 2, 18), albo "kultem według własnego pomysłu" (Kol 2, 23).

Ale ten sam grecki termin może też oznaczać prawidłową religijność chrześcijańską. O dziwo, bynajmniej nie polega ona jednak na nienasyconym pragnieniu, aby każdej niedzieli było zupełnie niepodobnie do niedzieli poprzedniej (jak nie przymierzając na jakimś przedstawieniu, w którym nudziłyby powtarzane po raz kolejny "stare numery"!) Prawidłowa pobożność chrześcijańska nazywa się "religijnością (threskeia) czystą i bez skazy", która polega przede wszystkim "na opiece nad sierotami i wdowami w ich utrapieniach i w zachowaniu siebie samego nieskalanym od wpływów świata" (Jk 1, 27).

Jak widać, Biblia nie zna w Nowym Testamencie takiego przeciwstawiania religijności i relacji z Bogiem, które miałoby zakończyć się wnioskiem: "religijność" to coś stojącego na przeszkodzie "relacji z Jezusem". Jest prawdą, że religijność może czasem być wypaczona, ale krytykowanie cnoty religijności dlatego, że może prowadzić do obłudy i faryzeizmu podobne byłoby do krytykowania na przykład cnoty odwagi, gdyż może doprowadzić do zuchwałych kradzieży, albo odrzucania cierpliwości, bo jej wynikiem może stać się bezmyślne poddaństwo i uległość.

Pismo zna natomiast różne rodzaje religijności, złe i dobre, mniej lub bardziej doskonałe. Jedne prowadzą do Boga i są godne pochwały, a inne podlegają krytyce i powinny ulec sprostowaniu. Zamiast wymyślonego, ale za to pseudonowoczesnego terminu "duch religijności", którego w Piśmie świętym jako żywo nie ma (podobnie jak i sławetnego "ducha kontroli religijnej"), lepiej pozostać przy nauczaniu biblijnym na ten temat. A wtedy o wiele ważniejsze okaże się rozróżnienie na "kult (religijność) własnego pomysłu" (Kol 2, 23) i kult (religijność) według zamysłu Bożego.

Przypatrzmy się więc następnemu problemowi: czy to prawda, że jeśli "nabożeństwo zaczyna się tak samo każdego tygodnia, są te same pozdrowienia i formuły na rozpoczęcie [...] te same starsze kobiety modlą się tą samą modlitwą każdego tygodnia", to wynika z tego, że "powtarzanie tych samych czynności, gestów każdej niedzieli" dowodzi, iż "tacy ludzie są wewnętrznie martwi"?

Wskazówkę dotyczącą problemu gonitwy za nieustanną odmianą (żeby się nam przypadkiem nie znudziło?) znaleźć możemy w 1 Liście do Koryntian. Oto Paweł zarzuca Koryntianom pewne ważne wypaczenia w ich wspólnotowej modlitwie. Czy pretensje Apostoła dotyczą tego, że "można przewidzieć od początku do końca, co się wydarzy podczas niedzielnego spotkania"? Nic podobnego! Zarzut Pawła idzie właśnie w odwrotną stronę: "gdy się zbieracie, nie ma u was spożywania Wieczerzy Pańskiej" (1 Kor 11, 20). Apostoł ma pretensję właśnie o to, że Koryntianie nie powtarzają za każdym razem tego samego (jest to oczywiście tylko ludzki sposób mówienia, gdyż Jezus żyje i Jego obecność nigdy nie jest nawet dwa razy taka sama). Najwidoczniej biblijną normą właśnie jest powtarzanie tej samej sakramentalnej formy modlitwy zwanej Wieczerzą Pańską, i brak takiej systematyczności był odstępstwem od chrześcijańskiego porządku w korynckim Kościele.

c. "Uwolnić się od duchów kontroli religijnej"?

Jasne jest, że biblijnym ideałem podtrzymywania i rozwijania relacji z Jezusem nie jest wcale odrzucanie schematów jeśli są dobre, a przede wszystkim jeśli są zalecane przez Słowo Boże. Nie jest też ideałem negowanie powtarzających się gestów i rytów w końcu sam Jezus w czasie Ostatniej Wieczerzy bardzo skrupulatnie i ściśle dostosował się do wymogów Prawa i zwyczajów! Duchowa i wewnętrzna relacja z Jezusem bynajmniej nie przeciwstawia się tak pojętej "religijności". Wręcz przeciwnie, powinna czerpać z niej siłę i stabilność.

Gorliwe propagowanie "uwolnienia się od duchów kontroli religijnej" wynikło z założeń zgoła nie biblijnych, ale z uległości wobec indywidualistycznej i konsumpcyjnej mentalności tego świata. Założeniem było: chrześcijaństwo to stowarzyszenie mające służyć rozwojowi mojej własnej osobowości, a wszystko, co krępuje moją swobodę należy odrzucić. Dorobiono nawet pobożnie brzmiące słownictwo, aby to wszystko usprawiedliwić: mianowicie osławione "duchy kontroli religijnej".

To właśnie takie duchy opanowały rzekomo Kościół katolicki, i to właśnie spod ich wpływów należałoby się uwolnić, aby zaznać wolności dzieci Bożych. Czy jednak czasem nie jest tak, że to nie tyle Słowo Boże do tego skłania, ale raczej oparta na pogańskich ideałach ideologia nieograniczonego liberalizmu?

Czy Biblia przedstawia chrześcijańską wspólnotę na kształt gigantycznej dyskoteki, z której można przejść do sąsiedniej, jeśli tam akurat gra dzisiaj lepsza kapela? Czy też raczej przedstawia wspólnotę wierzących jako uporządkowane i kontrolowane przez kogoś ciało, wymagające niekiedy trudnych poświęceń, cierpliwości, wyrozumiałości i wzajemnej miłości? Otóż według Biblii jest cały szereg osób kierujących Kościołem i poddających go kontroli. Oto lista takich osób:

Posługa wymienionych wyżej Apostołów, oraz ich następców biskupów wraz z prezbiterami oraz różnymi przełożonymi jest ważnym sposobem kierowania Kościołem przez Ducha Świętego. "Apostołowie i bracia starsi [presbyteroi]" piszą: "postanowiliśmy bowiem, Duch Święty i my" (Dz 15, 23-28).

Od samego początku istnienia naszej wiary byli tacy, którzy "zawsze narzekają i są niezadowoleni ze swego losu" (Jud 16). Nie zmienia to faktu, że nieposłuszeństwo jest niebezpieczną wadą: "niech zbyt wielu z was nie uchodzi za nauczycieli, moi bracia, bo wiecie, że tym surowszy czeka nas sąd" (Jk 3, 1). Wniosek jest prosty: jest prawdą, że istnieje duch kontroli w Kościele Boga Żywego. Tyle tylko, że duch ten ma na imię Duch Święty.

Wszystkich poszukujących drogi chrześcijańskiego życia możemy zapewnić o jednym: największą radością jest trwanie w społeczności kontrolowanej przez Ducha Świętego, Ducha Bożej kontroli nad ludem Bożym. Wielką radością jest dla nas odkrywanie, że za każdym razem, kiedy odmawiamy w czasie niedzielnej Eucharystii wyznanie wiary ("wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół"), żyjemy pełnym Słowem życia. Słowo to dla nas nie straciło nic ze swojej mocy. Spisane w Biblii dla pierwszych pokoleń chrześcijańskich opisuje nasz wspólny dom duchowy, Kościół Boga Żywego, kontrolowany i podtrzymywany w jedności przez Ducha Świętego:

"Jesteście zbudowani na fundamencie apostołów i proroków, gdzie kamieniem węgielnym jest sam Chrystus Jezus. W Nim zespalana cała budowla rośnie na świętą w Panu świątynię. W Nim także i wy wznosicie się we wspólnym budowaniu, by stanowić mieszkanie Boga przez Ducha" (Ef 2, 20-22).

Walka duchowa:

Ale nas zbaw ode Złego

Wskutek mody na nowoczesność, zaniedbywano niekiedy wśród katolików w głoszeniu wiary chrześcijańskiej problem szatana i demonów, który to problem zabiera bardzo dużo miejsca w Piśmie św. Walka duchowa chrześcijanina jest opisana już w Starym Testamencie. Jeszcze lepiej zrozumiemy ją zgodnie z interpretacją daną przez Nowy Testament. Możemy nauczyć się w ten sposób, jaką bronią walczą przeciw ludziom demony i jak się przed tym obronić. Przy okazji jednak stykamy się z poglądami w tej kwestii przesadnymi, a czasem nawet dziwacznymi lub graniczącymi z obsesją. Czas na przykłady.

a. Zdemonizowany chrześcijanin

"Chrześcijanie mogą po nawróceniu mieć demony, które przebywały w nich przed nawróceniem. Poza tym mogą otrzymać dalsze demony przez trwanie w grzechu i poprzez inne punkty wejścia. Nie jest to teoretyczny punkt widzenia, ale jest oparty na szerokim doświadczeniu uzdrawiania i uwalniania".

Zdanie to dość precyzyjnie odzwierciedla stan umysłu pewnej liczby "wierzących w Pismo św." ludzi, którzy pragną "oczyszczać świat z wpływów diabła", a osiągnąć to chcą przez "zdobywanie terenu opanowanego przez demony". Świat jest w ich pojęciu terenem zdobytym w całości przez Szatana i chrześcijanin powinien krok po kroku wyrywać z panowania demonów kolejne partie terytorium. Następuje to przez spektakularne, jak się to nazywa, "konfrontacje mocy". Są to sceny wypędzania złych duchów i egzorcyzmowania, połączone z krzykami, konwulsjami, drgawkami i innymi niezwykłymi manifestacjami. Tym, co nas najbardziej tutaj interesuje, jest fakt, że często ulubionym "terenem do zdobycia i oczyszczenia" z owych mocy, podobno demonicznych, są wierni praktykujący katolicką formę chrześcijaństwa. Duchy kontroli, duchy hierarchii, duchy brewiarza lub duchy różańca, duchy... których zliczyć nie sposób, oto przeciwnik tak pojętej "walki duchowej".

Według wielu gorliwych miłośników problematyki walki z demonami, którzy zapewniają, że bardzo są biblijni, są trzy drogi wejścia demonów do ludzkiego życia: 1) grzech, 2) nieszczęśliwe wypadki, 3) sławetna "linia pokoleniowa", największe curiosum i niegdysiejsza sensacja sezonu.

  1. Ludzie przejęci do głębi strasznymi możliwościami szatana posługują się nazwą "demonizacja". Oznacza to obejmowanie władzy nad człowiekiem przez demona, lub przynajmniej fakt, że mieszka w kimś, jak mówią, "demon rezydujący". Jeśli zapoznać się z rozpowszechnianymi przy okazji tekstami, to odniesie się nieodparte wrażenie, że demonizacja to przypadłość mająca miejsce bardzo często. Na przykład, wystarczy według tego typu nauczań pożądliwe spojrzenie: "Duch pożądliwości, który wchodzi przez oczy, może zachęcić człowieka do grzechu seksualnego. Jako rezultat, wejdzie wtedy duch rozwiązłości. A gdy otworzy się to demoniczne wejście, wtedy zacznie działać jak demoniczna pompa, którą wróg może posyłać swoich współpracowników".

Przy takim podejściu trudno oprzeć się wnioskom, że zdemonizowany jest praktycznie każdy, gdyż przecież "jeśli mówimy, że nie ma w nas grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy" (1 J 1, 8). Jeśli grzeszne spojrzenia lub niewłaściwe myśli dają prawo demonom do zamieszkania we wnętrzu człowieka, to kolejnym demonizacjom i wypędzeniom demonów powinno nie być końca! Jeśli ktoś w to uwierzy, to zaczyna dostrzegać w świecie dwie tylko kategorie ludzi. Pierwsza kategoria to "zdemonizowani" (praktycznie prawie wszyscy), druga zaś to ci, których dzielni mocarze ducha uwolnili od demonów w wyniku "konfrontacji mocy".

Najbardziej nawet pobieżna znajomość Pisma świętego podpowie od razu, że jest to nonsens. Jezus Chrystus nie traktował wszystkich jako opętanych! W czasach opisywanych przez Ewangelie ludzi "zdemonizowanych", opętanych przez szatana było, procentowo rzecz ujmując, bardzo niewielu. Mógł to być jeden człowiek w mieście lub kilku w danej okolicy. Prawdą jest, że wszyscy byli grzesznikami, wszyscy popełniali mniejsze lub większe grzechy, Dobra Nowina jeszcze do nich nie dotarła, ale czy byli oni wszyscy traktowani jako przypadki nadające się do "uwolnienia z demonicznych mocy"? Z całą pewnością nie! Czy to na terenach zamieszkałych przez wiernych Izraelitów, czy na terenach pogańskich, Jezus traktował ludzi jako zasadniczo wolnych i odpowiadających za siebie, a przypadki opętań traktował jako rzadki wyjątek. Tak samo postępowali Jego uczniowie, gdy głosili Ewangelię wśród pogan oddających cześć najróżniejszym bożkom (a więc wśród Koryntian, Rzymian, Galatów), i tak samo postępował Kościół przez dwadzieścia wieków. Tak samo to znaczy zgodnie z Pismem.

Nowy Testament mówi (czego można się było spodziewać) to, w co zawsze wierzył Kościół. Że mianowicie egzorcyzmy są rzadką koniecznością, a normalnym sposobem walki ze złym duchem jest "pas prawdy, pancerz sprawiedliwości, gotowość do ewangelizacji, modlitwa i czytanie Słowa Bożego" (por. Ef 6, 13-17). Z radością więc możemy uświadomić sobie, że jako katolicy zawsze staraliśmy się to robić, zamiast oddawać się iluzorycznym "konfrontacjom mocy" z "duchami religijnymi" i z "duchami hierarchii", o czym jako żywo ani Apostołowie nie uczyli, ani nie wspomina o tym spisane przez nich Słowo Boże.

  1. Poza grzechem, drugą drogą, jaka podobno ma dawać szatanowi prawo do "wejścia w człowieka", są traumatyczne przeżycia, a szczególnie nieszczęśliwe wypadki. Podczas jednej z "uwolnieniowych konferencji" wypędzano z pewnej dziewczyny demona, który miał wejść w nią, gdy spadła z balkonu jako dziecko. Jako dowód obecności złego ducha przytoczono fakt, że potem nękała ją seria nieszczęśliwych zdarzeń. Jej wypadek w dzieciństwie był koronnym dowodem na obecność w niej "rezydującego demona". Ktoś inny spadł w dzieciństwie z roweru, ktoś jeszcze inny wystraszył się w ciemnym korytarzu... Co więcej, nawet jeśli ktoś miał wyjątkowo spokojne życie, nic mu to nie pomoże. Demon podobno może wejść w człowieka nawet jeszcze w łonie matki!

A jak to jest naprawdę? Pomijając oczywisty fakt, że nigdzie Pismo św. o podobnej przyczynie "demonizacji" nie mówi, to ileż demonów musiałby mieć Apostoł Paweł: "Od Żydów pięciokrotnie byłem bity, trzy razy sieczony rózgami, raz kamienowany, trzykrotnie byłem rozbitkiem na morzu [...] w niebezpieczeństwach na rzekach, w niebezpieczeństwach od zbójców, w niebezpieczeństwach od własnego narodu, w niebezpieczeństwach od pogan, w niebezpieczeństwach w mieście, w niebezpieczeństwach na pustkowiu, w niebezpieczeństwach na morzu" (2 Kor 11, 26n). Gdyby traumatyczne przejścia i nieszczęśliwe wypadki były bramą do wejścia demona do wnętrza człowieka, to Apostoł Paweł musiałby mieć cały legion demonów! Tymczasem jego wnioski, gdy zastanawiał się nad tymi przypadkami, szły w dokładnie przeciwną stronę. Apostoł mówił: wskutek tego wszystkiego jeszcze bardziej jestem sługą Chrystusa! "Bardziej przez trudy, bardziej przez więzienia, daleko bardziej przez chłosty, przez częste niebezpieczeństwa śmierci" (2 Kor 11, 23).

Wniosek dla katolików nasuwa się prosty: mniej "konferencji uwolnieniowych", więcej Pisma świętego czytanego w Kościele oto czego nam trzeba, ażeby bronić się przed złymi mocami.

  1. Trzeci sposób przenikania demonów to podobno tak zwana linia pokoleniowa. Ta ostatnia droga zasługuje na szczególną uwagę, ze względu na nacisk kładziony na nią w nauczaniu wędrownych nauczycieli uwolnieniowych: "czasami ludzie otrzymują demony poprzez linie pokoleniowe". Według takiego nauczania Biblia podobno mówi, że grzech przodków może być przyczyną obecności demona aż do trzeciego i czwartego pokolenia. To podobno bardzo biblijne nauczanie zyskało niebywały rozgłos i zrodziło coraz powszechniejszą modę uwalniania od demona pokoleniowego, który posiadł prawo do nękania nieszczęśliwego chrześcijanina z winy dziadka lub pradziadka. Pradziadek przecież też mógł być leniwy lub nadmiernie nerwowy, mógł spaść z balkonu albo przestraszyć się pioruna. Za bardzo podejrzane z demonologicznego punktu widzenia (to nie są, niestety, żarty!) uważano posiadanie dziadka górnika. A skoro za czasów jego młodości nie było jeszcze "posługi uwalniania", to demon mógł spokojnie przesiedzieć przez cztery pokolenia w zarażonej w ten sposób rodzinie. Dopiero teraz nadarza się okazja, by tę demoniczną chytrość zastopować.

Pojęcie demonicznej "linii pokoleniowej" uzasadniane jest jakżeby inaczej fragmentami Biblii, a konkretnie Starego Testamentu. Każdy cytat wydaje się przy tym dobry, byleby występowało w nim sformułowanie "trzecie i czwarte pokolenie" albo przynajmniej jakiś związek z "rodem" lub "rodziną". Przytacza się więc takie teksty biblijne: "Jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia" (Wj 20, 4-5); "Ja i mój ród zgrzeszyliśmy" (Ne 1, 6-7); "Przodkowie nasi zgrzeszyli, a my dźwigamy ich grzechy" (Lm 5, 7). Podobno ma z tego wynikać, że demony rezydują w rodzinach przez trzy lub cztery pokolenia, dopóki się ich nie wyrzuci (nie jest jasne, co dzieje się w pokoleniu piątym; czyżby demoniczna obecność wygasała z czasem? a może ulega przedawnieniu?) Niekiedy entuzjaści "walki duchowej" w postaci "konfrontacji mocy" mówią nawet wprost o dziedziczeniu grzechu: "grzechy, które popełniają dziadkowie, przechodzą na dzieci i wnuków".

W rzeczywistości, jak może to stwierdzić każdy czytając te teksty osobiście, przytoczone fragmenty biblijne mówią wprawdzie o możliwości odpowiadania przez ludzi za czyny ich przodków, ale nigdzie nie ma wzmianki, jakoby odpowiedzialność ta miała charakter demonizacji. Nigdzie nie ma ani śladu sugestii, że taką karą ma być zamieszkanie demona we wnętrzu człowieka; nie ma absolutnie żadnych podstaw do wniosków w rodzaju: "duchy, które weszły w linię pokoleniową w życiu pradziadków, przeszły na dziadków, rodziców i dzieci", na przykład przy "dziedzicznej migrenie".

Pismo święte mówi co najwyżej o tym, że Bóg karze występki Izraelitów karami, które mogą sięgać do trzeciego i do czwartego pokolenia (Wj 20, 4-5); że Izraelici poczuwali się do pokutowania za grzechy swoich przodków (Ne 1, 6-7); że ludzie ponoszą odpowiedzialność za grzechy swoich przodków (Lm 5, 7).

Jako lekarstwo na ten stan rzeczy Stary Testament zaleca nawrócenie i cierpliwość w nieszczęściu, nigdzie natomiast nie zaleca "przerywania linii pokoleniowej" lub wypędzania demonów. Byłoby to zresztą nonsensem, jako że zawsze kary te są opisane w Biblii jako nałożone przez Boga, a nie przez demona. Jeśli według Starego Testamentu konsekwencje grzechu trwające do trzeciego i czwartego pokolenia są karą nałożoną osobiście przez Boga, to jak człowiek może taką karę Bożą "wypędzać" rozkazując jej w imię Boże, aby go opuściła? Wniosek jest jasny: cała teoria o demonicznej mocy trwającej wskutek "linii pokoleniowej" aż do trzeciego i czwartego pokolenia jest czystym wymysłem i nie ma żadnego oparcia w Biblii. Chrześcijanin obmyty Krwią Jezusa i uświęcony w Duchu Świętym jest wolny. Żadnych tajemniczych przekleństw ciążących na rodzinie i żadnych demonów pasożytujących z pokolenia na pokolenie nie musi się bać, podobnie jak rzuconego uroku i czarnego kota.

b. Walka duchowa, czyli walka z grzechem

Najcięższa broń szatana w walce z chrześcijaninem to grzech. Niezdrowa fascynacja opętaniami i dręczeniami przez duchy odsunęła na plan dalszy zadanie z pewnością pierwszoplanowe: walkę z grzechem. W końcu kiedy szatan wszedł w Judasza (J 13, 27), to ten nie zaczął się tarzać ani wykrzykiwać jak opętany. Całkiem po prostu "zaraz wyszedł; a była noc" (J 13, 20).

Najgorsze grzechy nazwane są "grzechami głównymi", gdyż po pierwsze, odwodzą od wiary i mogą stać się przyczyną utraty prawa do odziedziczenia Królestwa Bożego, a po drugie stają się przyczyną mnóstwa innych grzechów. Jest razem siedem grzechów głównych wyraźnie opisanych na kartach Nowego Testamentu: pycha, zazdrość, gniew, lenistwo, chciwość, nieczystość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu. Cztery z niech mają charakter duchowy, a trzy cielesny.

- cztery grzechy główne duchowe

Wbrew popularnemu mniemaniu, grzechy duchowe są ze swojej natury cięższe niż grzechy cielesne, a z nich z kolei największy ciężar gatunkowy ma grzech pychy. Ponieważ są duchowe, mogą towarzyszyć nawet bardzo ascetycznej postawie ciała. Znani są ludzie, którzy przez pychę i zazdrość wyrządzili mnóstwo zła, a nie ulegali wcale popędom ciała. Pismo mówi nam o "pozorach mądrości [...] dzięki uniżaniu siebie i nieoszczędzaniu ciała" (Kol 2, 23).

1) Pycha
Jest to prawdziwie grzech demoniczny, największy. "Pożądliwość oczu i pycha tego życia nie pochodzi od Ojca" (1 J 2, 16). Pycha grozi szczególnie świeżo nawróconym gorliwcom, a prowadzi jak ostrzega Biblia do służenia planom Przeciwnika: "Troszczący się o Kościół Boży [...] nie może być świeżo ochrzczony, ażeby wbiwszy się w pychę nie wpadł w diabelskie potępienie" (1 Tm 3, 6).

2) Zazdrość
Grzech ten wprowadza nieład i burzy Boży porządek. "Gdzie bowiem zazdrość i żądza sporu, tam też bezład i wszelki występek" (Jk 3, 16). Staje się też przyczyną wielu grzesznych czynów: "Żywicie morderczą zazdrość, a nie możecie osiągnąć" (Jk 4, 2).

3) Gniew
Może mieć nawet pozór działania w Bożej sprawie, ale najczęściej nie odpowiada to rzeczywistości. "Każdy człowiek winien być [...] nieskory do gniewu. Gniew bowiem męża nie wykonuje sprawiedliwości Bożej" (Jk 1, 10).

4) Lenistwo

Najbardziej szkodliwą jego odmianą jest lenistwo duchowe, czyli duchowa ospałość albo gnuśność. Jezus mówi: "Sługo zły i gnuśny!" (Mt 25, 26). Lenistwo to duchowy bezruch skłaniający do duchowej drzemki. Pismo św. przestrzega: "abyście nie stali się ospałymi" i daje taką ostrą ocenę: "złe bestie, brzuchy leniwe" (Tt 1, 12).

Grzechy duchowe, jak widać, upodabniają człowieka do istoty duchowej, do anioła; tyle tylko, że jest to anioł zbuntowany, czyli szatan.

- trzy grzechy główne cielesne

Grzechy cielesne spowodowane są zdominowaniem ducha ludzkiego przez popędy natury cielesnej.

1) Chciwość
Przy nieustannym poruszaniu przez krytyków Kościoła rzekomego katolickiego bałwochwalstwa zapomniano, jak się zdaje, o Biblii. Bałwochwalstwo naprawdę ostro krytykowane przez Nowy Testament to kult pieniądza. "Korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy" (1 Tm 6, 10). Dlatego "o chciwości niech nawet mowy nie będzie wśród was, jak przystoi świętym" (Ef 5, 3). Kult pieniędzy może stać się przyczyną zguby chrześcijanina: "żaden chciwiec to jest bałwochwalca nie ma dziedzictwa w królestwie Chrystusa i Boga" (Ef 5, 5).

2) Nieczystość

Ocena tego grzechu jest równie surowa co grzechów poprzednich: "Żaden rozpustnik ani nieczysty [...] nie ma dziedzictwa w królestwie Chrystusa i Boga" (Ef 5, 5). Potrzebne jest więc wyraźne nawrócenie: "Nie powołał nas Bóg do nieczystości, ale do świętości. A kto to odrzuca, nie człowieka odrzuca, lecz Boga, który przecież daje wam Ducha Świętego" (1 Tes 4, 7).

3) Nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu
Ten grzech jest znakiem stylu życia właściwego poganom: "Wystarczy, żeście w minionym czasie pełnili wolę pogan i postępowali w rozwiązłościach, żądzach, nadużywaniu wina, obżarstwie, pijaństwie i niegodziwym bałwochwalstwie" (1 P 4, 3).

Grzechy cielesne powodują zatarcie duchowej strony w człowieku, upodabniając go do świata zwierzęcego.

- "grzechy wołające o pomstę do nieba"

Walka duchowa chrześcijanina to również konfrontacja z czterema szczególnymi pokusami, które tradycyjnie nazywano "grzechami wołającymi o pomstę do nieba". Nazwa ta wzięła się oczywiście stąd, że tak właśnie grzechy te określa Biblia:

1) Morderstwo
Jako grzech "wołający do nieba" Bóg ocenił postępek Kaina: "Cóżeś uczynił? Krew brata twego głośno woła ku mnie z ziemi!" (Rdz 4, 10).

2) Wyzysk, niewypłacanie robotnikom ich należności
Zapomina się czasem dziś o bardzo surowej ocenie tego grzechu przez Pismo, o tym, że dociera on przed oblicze Boga: "Oto woła zapłata robotników, żniwiarzy pól waszych, którą zatrzymaliście, a krzyk ich doszedł do uszu Pana Zastępów" (Jk 5, 4).

3) Krzywda wdów i sierot
Osoby pozbawione możliwości zarobkowania (na pewno trzeba tu włączyć też chorych i ludzi starszych niezdolnych do pracy!) są pod szczególną opieką Boga: "Nie będziesz krzywdził żadnej wdowy i sieroty. Jeślibyś ich skrzywdził i będą Mi się skarżyli, usłyszę ich skargę [i] zapali się gniew mój" (Wj 22, 21).

4) Grzech nieczystości przeciwny naturze
Obrazowe nauczanie Biblii również w tym wypadku mówi o rozleganiu się skargi na te grzechy w niebie. "Skarga na Sodomę i Gomorę głośno się rozlega, bo występki ich mieszkańców są bardzo ciężkie. Chcę więc iść i zobaczyć, czy postępują zgodnie z wołaniem, które do Mnie doszło, czy nie" (Rdz 18, 20-21).

- grzechy przeciw Duchowi Świętemu

Walka duchowa chrześcijanina z szatanem musi być szczególnie wyczulona na grzechy przeciw Duchowi Świętemu. Jak zrozumieć biblijną przestrogę, że grzech taki nie będzie nigdy odpuszczony (Mt 12, 32)? Na pewno nie mamy tego rozumieć w ten sposób, że jeśli coś nieostrożnie zrobimy, powiemy lub pomyślimy, wpadniemy w zastawione przez Boga sidła, z których nie ma już potem żadnego ratunku. Kościół czytając przez wieki Pismo święte, sprecyzował owe grzechy jako błędne postawy trwające całe życie i prowadzące do śmierci w wyraźnie bezbożnym stanie ducha, bez żadnej chęci czynienia pokuty. Na tej podstawie tradycyjnie wymieniano sześć takich grzechów.

1) Grzeszyć licząc zuchwale na miłosierdzie Boże
Taki grzech przeciw Duchowi Świętemu wyraźnie jest opisany w Biblii. "Jeśli bowiem dobrowolnie grzeszymy po otrzymaniu pełnego poznania prawdy, to już nie ma dla nas ofiary przebłagalnej za grzechy, ale jedynie jakieś przerażające oczekiwanie sądu" (Hbr 10, 26-27). Nie chodzi oczywiście o to, że chrześcijanin jest grzeszny (to akurat zdarza się każdemu!), ale o postawę całkowitego odwrócenia od Boga, w zuchwałym przekonaniu: Bóg musi mnie zbawić! nie ma innego wyboru! jest przecież miłosierny!

2) Rozpaczać albo wątpić w miłosierdzie Boże
Nie chodzi oczywiście o wątpliwości, jakie niekiedy każdy miewa. Chodzi natomiast o wybór dotyczący całej wieczności. Przestrogą przed takim postępowaniem jest los Judasza. Jakkolwiek nie wiemy oczywiście, jakie są jego losy wieczne, to jednak jego historia ma być na zawsze ostrzeżeniem przed grzechem rozpaczy: "Judasz rzekł: "Zgrzeszyłem, wydawszy krew niewinną" [...] Potem poszedł i powiesił się" (Mt 27, 3 i 5).

3) Sprzeciwiać się uznanej prawdzie chrześcijańskiej
Uporu w odrzucaniu fundamentów wiary nie należy mylić z pytaniami, dyskusjami i szukaniem prawdy. "Baczcie, aby jakiś korzeń gorzki, który rośnie w górę, nie spowodował zamieszania, a przez to aby nie skalali się inni [...] a wiecie, że później, gdy chciał otrzymać błogosławieństwo, został odrzucony, nie znalazł bowiem miejsca na nawrócenie" (Hbr 12, 15 i 17).

4) Zazdrościć bliźniemu łaski Bożej
Jeśli jest to zazdrość jako impuls, który tak często się w nas rodzi i z jakim musimy walczyć, to nie ma nic wspólnego z grzechem przeciw Duchowi Świętemu. Jeśli natomiast ktoś wybrał ją jako drogowskaz na całe życie i konsekwentnie wybór ten realizuje, to znajduje się w poważnym niebezpieczeństwie. "Żywicie morderczą zazdrość, a nie możecie osiągnąć" (Jk 4, 2).

5) Mieć zatwardziałe serce wobec zbawiennych napomnień
Wprawdzie pewien stopień obojętności na napomnienia cechuje nas wszystkich, tu jednak ostrzega się przed życiem jakby impregnowanym całkowicie na głos wzywający do nawrócenia, przed radykalnym zamknięciem serca. "Jest powiedziane: Dziś, jeśli głos Jego usłyszycie, nie zatwardzajcie serc waszych jak w buncie" (Hbr 3, 15).

6) Aż do śmierci odkładać pokutę i nawrócenie
Nawracać się mamy wtedy, gdy dociera do nas Boże wezwanie, gdyż nikt nie wie, ile czasu da mu jeszcze Bóg. "Uważajcie, bracia, aby nie było w kimś z was przewrotnego serca niewiary, której skutkiem jest odstąpienie od Boga żywego [...] aby żaden z was nie uległ zatwardziałości przez oszustwo grzechu" (Hbr 3, 12-13).

c. Opętanie?

Każdy grzech i niewierność Ewangelii, jak również każde zaburzenie normalnego toku chrześcijańskiego życia może być splotem wpływu pokus złego ducha, ludzkiej słabości i cech ułomnej natury. Dlatego mówi św. Paweł: "toczymy walkę przeciw rządcom świata tych ciemności, pierwiastkom duchowym zła" (Ef 6, 12). Szatan przewyższa człowieka inteligencją, mocą i przebiegłością: dlatego naiwnością są zbyt proste metody walki z szatanem. Prawdziwą metodą walki duchowej z nim jest świętość.

Szczególnym i w praktyce raczej rzadkim przypadkiem działania szatana są tak zwane "napaści" i opętania szatańskie. Napaści są zewnętrznym atakiem szatana, opętania dotyczą wewnętrznych władz zmysłowych. W dzisiejszej atmosferze poszukiwania sensacji i udziwnień tym bardziej obowiązuje stara łacińska zasada: Non prius admittenda quam probanda (nie przyjmuje się podejrzenia o opętanie, zanim się tego nie udowodni po wyczerpaniu wszystkich innych wyjaśnień, naturalistycznych, a szczególnie medycznych). Wolno natomiast przypuszczać, że dobrowolne angażowanie się w kontakty z duchami złymi (spirytyzm, satanizm) może częściej prowadzić do szatańskich napaści i opętań.

Wielu współczesnych ludzi żyje w egzaltacji religijnej, szukając sensacji i niezwykłych manifestacji duchowych na każdym kroku. Religijni sceptycy natomiast w ogóle nie wierzą w istnienie złego ducha. Chrześcijanie zaś kierują się zasadą biblijnego realizmu: "Przeciwstawiajcie się diabłu, a ucieknie od was; przystąpcie bliżej do Boga, to i On zbliży się do was" (Jk 4, 7-8).

VII. CEL NASZEJ WIARY: ZBAWIENIE DUSZ

Napisał: Ks. Andrzej Siemieniewski   

Zbawienie od zaraz?

Bracie, czy jesteś zbawiony?

- Czy jesteś zbawiony, bracie katoliku?
- Cóż, mam nadzieję, że jeśli będę żył po chrześcijańsku, to po śmierci pójdę do nieba, że wtedy będę zbawiony...
- W takim razie nie jesteś zbawiony! Ktoś wprowadził cię w błąd, bracie, mówiąc, że na zbawienie musisz czekać przez całe życie. Tymczasem już dziś możesz być zbawiony! Już w tej chwili możesz mieć absolutną pewność zbawienia! A więc: czy chcesz być dziś zbawiony? Jeśli tak, to tu, na tym miejscu, przyjmij przez wiarę Jezusa do swego serca! I problem twojego zbawienia zostanie rozstrzygnięty w ciągu jednej minuty na zawsze, na wieki.

a. Zbawienie: dziś czy po śmierci?

Dialog taki, jakkolwiek fikcyjny, mógłby faktycznie mieć miejsce. Radykalnie usposobieni nadgorliwcy zarzucają czasem nam, katolikom, że osłabiamy pewność wiary, mówiąc o zbawieniu dopiero po śmierci, w niebie. Tymczasem podobno Biblia uczy, że mogę zostać zbawiony w jednej chwili, kiedy tylko uwierzę, kiedy przyjmę Jezusa, gdy zostanę chrześcijaninem.

Oto dwa zdania zaczerpnięte z broszur propagujących taką tezę:

"Przez jeden akt wiary zbawiony jesteś na wieczność".

"Kościół katolicki głosi fałszywą ewangelię, nie informując ludzi, że kiedy tylko przyjmą Chrystusa jako Pana i Zbawiciela mogą być absolutnie pewni swojego zbawienia na wieki! Tacy ludzie już przecież są zbawieni!"

Rewelacje te zawarte są jak się nas zapewnia w Biblii i biblijnemu chrześcijaninowi nie pozostaje nic innego, jak je przyjąć.

Czy jest to temat ważny? Czy warto dyskutować o takich rzeczach? Raczej tak. Zbawienie jest celem naszej wiary i jeśli nie mamy pełnej jasności w tej kwestii, to znaczy, że błądzimy po omacku. Biblia mówi nam: jako kres waszej drogi "osiągniecie cel waszej wiary zbawienie dusz" (1 P 1, 9). Kiedy idzie się jakąś drogą przez wiele lat, to chyba warto wiedzieć, czy droga ta prowadzi do naszego celu, czy też zaprowadzi nas na manowce. Jak więc ma się sprawa ze zbawieniem? Od tego pytania zależy, czy wiemy, jaki jest cel naszego chrześcijaństwa. Dlatego odpowiedzi na to pytanie poszukajmy w Słowie Bożym: czy już jestem zbawiony, czy też dopiero zbawiony będę?

b. Czy ja, chrześcijanin, jestem już zbawiony?

Rzeczywiście, w kilku miejscach Nowy Testament mówi o naszym zbawieniu jako o czymś, co już się dokonało. Jeśli jesteśmy chrześcijanami, to zostaliśmy zbawieni, a więc teraz zbawieni już jesteśmy. Najmocniej mówi o tym tekst: "łaską bowiem jesteście zbawieni"; "łaską jesteście zbawieni przez wiarę" (Ef 2, 5 i 8). Podobnie wyczytać możemy ze słów: "zbawił nas przez obmycie odradzające i odnawiające w Duchu Świętym" (Tt 3, 5); oraz w Liście do Rzymian: "dla tych, którzy są w Chrystusie Jezusie, nie ma już potępienia" (Rz 8, 1).

Te miejsca z upodobaniem cytowane są przez zwolenników tezy o absolutnej pewności zbawienia, które już się w nas dokonało; pewności, której podobno możemy zaznać po osobistym przyjęciu Jezusa, i której nie może naruszyć najbardziej nawet grzeszny sposób życia. Ale Pismo św. znacznie częściej, żeby nie powiedzieć zdecydowanie częściej mówi o zbawieniu jako o czymś, na co my, chrześcijanie, dopiero czekamy.

Apostoł Paweł pisze na przykład o życiu chrześcijanina jako o czekaniu na upragnioną chwilę zbawienia: "teraz bowiem zbawienie jest bliżej nas niż wtedy, gdyśmy uwierzyli" (Rz 13, 11). Jak widać, mowa jest tu o dwóch różnych momentach. Jeden z nich to uwierzenie, czyli przyjęcie wiary w Chrystusa; należy on do przeszłości i od niego zaczęło się życie wiary. Drugi moment to zbawienie; należy on do przyszłości i wszyscy musimy na ten moment dopiero czekać. Zbawienie dopiero się do nas zbliża. Jest to zbawienie w sensie oczekiwanej przyszłości oczywiście w chwili naszej śmierci lub w chwili powrotu Chrystusa na ziemię.

Dlatego Apostoł radził Filipianom, aby "zabiegali o własne zbawienie z lękiem i drżeniem" (Flp 2, 12). Ma to oczywiście sens tylko wtedy, gdy na zbawienie dopiero oczekują. Tego samego od swojego nauczyciela dowiedzieli się też Koryntianie, gdy św. Paweł pisał im: "[przez Ewangelię] będziecie zbawieni" (1 Kor 15, 2).

Dziwne jest, że w ogóle zdarzają się na ten temat dyskusje i to od kilkuset lat skoro to pytanie stało się wprost i wyraźnie tematem nauczania Pisma. Zbawieni jesteśmy już ale na razie w nadziei, co znaczy, że na zbawienie z ufnością i radością czekamy! "W nadziei bowiem już jesteśmy zbawieni. Nadzieja zaś, którą już się ogląda, nie jest nadzieją, bo jak można się jeszcze spodziewać tego, co się już ogląda? Jeżeli jednak, nie oglądając, spodziewamy się czegoś, to z wytrwałością tego oczekujemy" (Rz 8, 24-25).

Czeka się na coś, co będzie, a nie na coś, co było. Jeszcze nigdy nie widziałem kogoś, kto by w obecnym roku czekał na rok miniony. Wytrwała nadzieja i spodziewanie się dotyczą tego, co będzie jutro, a nie tego, co było wczoraj. Tym czymś jest ostateczne i pełne zbawienie.

c. Już i jeszcze nie

- Czy jesteś zbawiony?
- Tak odpowiadam jako katolik, - Zgodnie z tym, co mówi Biblia, jestem już zbawiony (Ef 2, 5-8), ale też jestem ciągle w trakcie zbawiania przez Chrystusa i w trakcie mojego starania się o to (Flp 2, 12), dlatego też żyję w nadziei, że będę zbawiony w przyszłości (Rz 5, 10 i 8, 24-25). Wiem, że jestem odkupiony i z Bogiem pojednany (Rz 5, 10), ale towarzyszy mi bojaźń i drżenie ((Flp 2, 12) wraz z nadzieją wiary w obietnice Chrystusa (Rz 5, 2 i 2 Tm 2, 11-13). Nie mam jednak absolutnej pewności niezależnej od mojego postępowania, gdyż muszę badać, czy trwam w wierze (2 Kor 13, 5) i powinienem starać się o uświęcenie, gdyż bez tego nie zobaczę Pana (Hbr 12, 14). Wierzę tak, jak wierzyli chrześcijanie od czasów Jezusa Chrystusa i Jego Apostołów, bez żadnych zmian.

Warunki zbawienia?

Będziesz zbawiony, jeżeli...

"Pismo św. nigdy nie głosi, że za grzechy chrześcijanie ryzykują utratę zbawienia". Autor tych rewelacji zapewnia, że zaczerpnął odpowiednie przesłanki z Biblii, z której dowiedział się, że sposób życia chrześcijanina, jego święte życie lub żywot bezbożny i grzeszny nie mogą wpłynąć na wieczne zbawienie. Na tym polega teza o absolutnej pewności zbawienia, której nic naruszyć nie zdoła. Jeśli jest to prawda, to należałoby oczywiście życzyć sobie, aby wszyscy chrześcijanie taką pewność posiedli. Ale jeśli prawdą to nie jest, to pewność okaże się pewnością fałszywą. Z dość poważnymi, jak łatwo sobie to wyobrazić, konsekwencjami...

a. Zbawienia stracić nie można?

Czy łaska Boga, przez którą jesteśmy zbawieni, wyklucza wartość moich dobrych uczynków? Jeśli dziwi kogoś, że takie pytania można zadawać, to trzeba zacytować parę polemicznych tez z upodobaniem wytaczanych nieraz przez niechętne katolikom kręgi: "żadne moje dobre czyny nie mają ze sprawą mojego zbawienia nic wspólnego"; "łaska, przez którą Bóg cię zbawił, wyklucza twoje uczynki"; w sprawie swojego własnego zbawienia "człowiek nie ma nic do zrobienia". Mówi się: "katolicy dodają coś do wiary, twierdzą, że do zbawienia potrzebna jest wiara i coś jeszcze". Tymczasem podobno Biblia mówi, że tylko wiara i kropka!

W najbardziej jaskrawej wersji teoria ta brzmi jeszcze bardziej radykalnie: podobnie jak dobre uczynki w żaden sposób nie miałyby wpływać na ostateczną ocenę człowieka przed Bogiem w dzień sądu, tak samo i złe uczynki, najokropniejsze nawet grzechy, nie mogłyby spowodować utraty zbawienia. Zbawienie raz uzyskane w chwili "przyjęcia Jezusa" miałoby być absolutnie nie do utracenia, nawet przez najbardziej wyzywające grzechy. A oto stosowne cytaty zaczerpnięte z tekstów głosicieli takiej "dziwnej Ewangelii":

"W kościele korynckim pleniły się podziały, bałagan, kłótnie, rozpusta i świętokradztwo; w Listach św. Pawła nigdzie jednak nie znajdziemy wskazówki, że za takie grzechy zapłacą oni utratą zbawienia".

"Bez wątpienia nasze zbawienie nie ma nic wspólnego z uczynkami, choćby były one wspaniałe i dobre, lecz zależy od wiary w Ewangelię".

Najlepszym znawcą problematyki zbawienia jaki kiedykolwiek żył na ziemi, a także najlepszym znawcą ze wszystkich, jacy żyją obecnie i kiedykolwiek żyć będą, jest Jezus Chrystus. A On wypowiedział się raczej jasno w tej kwestii: "Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony" (Mt 24, 13). Dlatego czytamy w Piśmie: "strzeżcie się, żeby was kto nie zwiódł" (Mt 24, 4). A więc zwiedzenie chrześcijanina jest możliwe i może wpłynąć na zbawienie. Co więcej istnieje jakiś warunek zbawienia: jest nim wytrwanie do końca. "Powstaną fałszywi mesjasze [...], by w błąd wprowadzić, jeśli to możliwe, także wybranych" (Mt 24, 24). Wybranie przez Boga nie jest więc automatyczną gwarancją na zawsze, jeśli człowiek przestanie w którymś momencie na takie Boże wezwanie odpowiadać. A człowiek nie jest automatem, jest wolny i zły użytek z wolnej woli jest zawsze możliwy.

Czytamy na innym miejscu słowa skierowane do chrześcijan w Koryncie:

"Dopuszczacie się niesprawiedliwości, czyż nie wiecie, że niesprawiedliwi nie posiądą królestwa Bożego? Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy nie odziedziczą królestwa Bożego. A takimi byli niektórzy z was, lecz zostaliście usprawiedliwieni" (por. 1 Kor 6, 8-11).

Św. Paweł pisze Koryntianom o możliwości utraty zbawienia i o tym, że usprawiedliwienie z grzechów popełnionych w przeszłości nie jest automatycznie usprawiedliwieniem z grzechów popełnionych w przyszłości. Spotykane dziś czasem dziwne nauki o absolutnej pewności zbawienia do tego się bowiem sprowadzą: jestem automatycznie usprawiedliwiony z każdego grzechu, jaki popełnię w przyszłości, gdyż niemożliwe jest, abym kiedykolwiek utracił raz zdobyte usprawiedliwienie, raz dane mi zbawienie. Warto powtórzyć trzy słowa św. Pawła ostrzegające nas wszystkich bez wyjątku: "Nie łudźcie się!"

"O nierządzie zaś i wszelkiej nieczystości niechaj nawet mowy nie będzie wśród was [...], żaden rozpustnik ani nieczysty nie ma dziedzictwa w królestwie Chrystusa i Boga" (Ef 5, 3 i 5).

"Postępujcie według Ducha, a nie spełnicie pożądania ciała; jest rzeczą wiadomą, jakie uczynki rodzą się z ciała: nierząd, nieczystość i tym podobne; co do nich zapowiadam wam: ci, którzy się takich rzeczy dopuszczają, królestwa Bożego nie odziedziczą" (por. Ga 5, 16-21).

Teksty te są jasne: zbawienie zależy od wiary, ale ma związek także z czynami chrześcijanina. Są takie czyny, które są grzechami. Mało tego, niektóre grzechy mają charakter tak wyjątkowo ciężki, że powodują utratę łaski, a więc zamykają bramę Królestwa. "Jeśli dobrowolnie grzeszymy po otrzymaniu pełnego poznania prawdy, to już nie ma dla nas ofiary przebłagalnej za grzechy" (Hbr 10, 26).

b. Zbawienie pod pewnymi warunkami?

A co z dobrymi uczynkami? Czy są one przydatne w drodze do zbawienia? Czy głoszenie ich potrzeby to rzeczywiście katolicki wymysł, aby utrudnić ludziom dojście do zbawienia, które w przeciwnym wypadku byłoby łatwe i natychmiastowe, jak nie przymierzając rozpuszczalna kawa? Cóż, o takim "wymyśle" dobrze wiedzieli Apostołowie, a nawet zapisali to w Biblii. "Sprawiedliwy z trudem dojdzie do zbawienia" (1 P 4, 18), pisał św. Piotr, a św. Paweł precyzował to jeszcze bardziej, gdy pisał o kobietach żyjących w małżeństwie: "Zbawiona zaś zostanie przez rodzenie dzieci; jeśli wytrwają w wierze i miłości, i uświęceniu z umiarem" (1 Tm 2, 15). Jest to oczywiście dokładnie ta sama nauka, którą uczniowie usłyszeli od Jezusa i zapisali dwukrotnie w Ewangelii: "Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony" (Mt 10, 22 i 24, 13). Jest to w tym sensie "zbawienie warunkowe"! Chrześcijanin będzie zbawiony, jeśli coś będzie czynić. "Jeśli wytrwa w wierze i miłości", "Jeśli wytrwa do końca". Św. Paweł, jak widać, był kolejnym z tych, którzy obok Pana Jezusa "dodawali coś do wiary": zbawienie "przez czynienie czegoś", "pod warunkiem", "jeżeli..."

Czy możemy wobec tego mówić o przeżywaniu pewności naszego zbawienia? Gdyby ktoś chciał to rozumieć jako pewność absolutną, niezależną od swojego dobrego i chrześcijańskiego życia w przyszłości, to musiałby spierać się o swoją pewność zarówno z Panem Jezusem, jak i z Jego Apostołami. Apostołowie takiej absolutnej, niezależnej od niczego pewności zbawienia, wcale nie mieli. "Poskramiam moje ciało i biorę je w niewolę, abym innym głosząc naukę, sam przypadkiem nie został uznany za niezdatnego" (1 Kor 9, 27). Jak widać, odrobina ascezy i wyrzeczenia dla wzmocnienia pewności zbawienia nie zaszkodzi nam, skoro św. Pawłowi też się przydała. "Staramy się Jemu podobać, czy to gdy z Nim, czy gdy z daleka od Niego jesteśmy. Wszyscy bowiem musimy stanąć przed trybunałem Chrystusa, aby każdy otrzymał zapłatę za uczynki dokonane w ciele, złe lub dobre" (2 Kor 5, 9-10). Zamiast absolutnej i niezależnej od niczego pewności możemy natomiast mówić o pewności życiowej, opartej na ufności, że Bóg będzie mnie wspierał w chrześcijańskim życiu, a ja go nie zawiodę i "wytrwam do końca".

Jeden ze "znawców Biblii", wyśmiewał ambicje katolików w tym względzie, twierdząc, że cokolwiek człowiek uczyni, każdy jego najlepszy nawet czyn i tak jest "jak szmata" (powoływał się tu na Iz 64, 5). Cóż, my natomiast chcemy znaleźć się w liczbie tych, którzy oczywiście pamiętając o absolutnym prymacie łaski Boga w naszym życiu jednak wyczytali również i takie Słowo Życia: "Tym, którzy przez wytrwałość w dobrych uczynkach szukają chwały, czci i nieśmiertelności życie wieczne" (Rz 2, 7).

To przecież Jezus powiedział na temat sądu, wiecznego życia lub wiecznego potępienia, że najważniejsze jest "wszystko, co uczyniliście" oraz "wszystko, czego nie uczyniliście". Na tej podstawie "pójdą ci na mękę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego" (Mt 25, 40 i 45-46).

c. Dobre czyny - "współpraca" łaski Boga i woli człowieka

Dobre uczynki, całkiem po prostu, nie stoją w sprzeczności z łaską zbawienia, gdyż same są owocem nie tylko naszych wysiłków, ale przede wszystkim łaski. Bóg z łaski je dla nas przygotował (Ef 2, 10), a my swoją wolną wolą, wspartą łaską Boga, z Nim w tym dziele współpracujemy. Dobre czyny nie muszą "uzupełniać" łaski gdyż same są współdziałaniem łaski i decyzji wolnej woli chrześcijanina napełnionego Duchem Świętym.

(Uwaga! Część fundamentalistów biblijnych twierdzi, że żaden człowiek nie ma w ogóle wolnej woli, że istnienie wolnej woli jest "katolicką herezją"! Dyskusja z nimi w tej kwestii jest przedsięwzięciem wysoce frustrującym. Jak dyskutować z kimś, kto twierdzi, że jest automatem?)

Uwagi o absolutnym prymacie łaski na pewno się nam, katolikom, przydają, jeśli padają ze strony życzliwych krytyków. Bywa przecież tak, że katolik streszcza nadzieję chrześcijańską w słowach: "Jeśli będziesz dobrze żył i nagromadzisz dużo dobrych uczynków, to w nagrodę pójdziesz do nieba". Na tym czasem jego wyobrażenie o drodze do zbawienia się kończy. Zdarza się to niekiedy (i wskazuje na braki podstaw wiadomości religijnych z zakresu drugiej klasy szkoły podstawowej, gdyż jedna z sześciu głównych prawd wiary nauczanych właśnie wtedy mówi: "Łaska Boża jest do zbawienia koniecznie potrzebna"). Ale lekarstwem na wjechanie samochodem w drzewo z lewej strony drogi nie jest na pewno zderzenie ze słupem po stronie prawej. Czy bowiem lekarstwem na wspomniane wykoślawienie chrześcijańskiej nadziei jest z kolei głoszenie, że zbawienie nie ma nic, ale to dokładnie nic wspólnego ze sposobem życia człowieka wierzącego?

Można przecież mówić o zasługach, które z łaski Boga i za Jego pomocą przyniesiemy ze sobą na sąd Boży. "Zasługi" to wprawdzie słowo, który tradycyjnie budziło oburzenie niektórych chrześcijan niechętnych katolicyzmowi, ale chyba jednak biblijny chrześcijanin może mówić o zasługach człowieka przed Bogiem, skoro mówili o tym natchnieni autorzy w Biblii. "Nie jest bowiem Bóg niesprawiedliwy, aby zapomniał o czynie waszym i miłości" (Hbr 6, 10); "Błogosławieni, którzy w Panu umierają [...] idą wraz z nimi ich czyny" (Ap 14, 13); "Osądzono zmarłych z tego, co w księgach zapisano, według ich czynów [...] każdy został osądzony według swoich czynów" (Ap 20, 12). Są to czyny nie tylko złe, sprowadzające osąd skazujący, ale i dobre sprowadzające pochwałę. Kiedy święci idą po śmierci do Boga, to "idą wraz z nimi ich czyny" (Ap 14, 13). Nawet sam Jezus zapowiada: "dam każdemu z was według waszych czynów" (Ap 2, 23), a Apostołowie napominali: "Niechże i nasi wierni nauczą się przodować w spełnianiu dobrych czynów [...] - żeby nie byli bez zasług" (Tt 3, 14).

Zasługa jest owocem łaski, ale tylko w takim sercu, które zechciało z tą łaską współpracować, czyli jak mówi Pismo coś uczyniło ze swej strony: "Jeśli ktoś usłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego" (Ap 3, 20). To właśnie nazywamy współpracą z łaską. Musisz coś uczynić ty sam ("otworzyć drzwi"), aby Jezus mógł coś uczynić w tobie ("z tobą wieczerzać"). Dlatego św. Piotr zachęca nas w Biblii, abyśmy lękali się o nasze święte postępowanie właśnie z powodu przyszłego zbawienia: "jeśli bowiem Ojcem nazywacie Tego, który sądzi według uczynków każdego, to w bojaźni spędzajcie czas swego pobytu na obczyźnie" (1 P 1, 17). Apostoł powtarza tymi słowami tylko to, czego nauczył się od Jezusa. A nasz Zbawiciel uczył wyraźnie: "ci, którzy pełnili dobre czyny, pójdą na zmartwychwstanie życia; ci, którzy pełnili złe czyny na zmartwychwstanie potępienia" (J 5, 29).

Jeśli przyjmie się karkołomną tezę o tym, że zbawienie nie ma nic wspólnego z uczynkami chrześcijanina, z jego świętym albo grzesznym życiem, z jego szlachetnym i ofiarnym albo podłym i wstrętnym postępowaniem, to różne teksty Pisma św. mówiące o zbawieniu stają się przedziwnym chaosem. Jedne mówią o zbawienia z łaski niezależnym od uczynków (Ef 2, 9), inne o tym, że o zbawieniu decyduje sąd Boga nad naszymi uczynkami (Mt 25, 45). Jedne mówią o tym, że kto uwierzy, nie idzie pod sąd (J 3, 18), a inne o tym, że wszyscy staniemy przed trybunałem (2 Kor 5, 10), jedne mówią, że usprawiedliwienie przychodzi na podstawie samej wiary, a nie z uczynków (Rz 3, 28), inne wręcz odwrotnie, że usprawiedliwieni jesteśmy na podstawie uczynków, a nie samej tylko wiary (Jk 2, 24)... I w końcu nic z tego nie można zrozumieć.

Jeśli natomiast przyjmie się tradycyjne katolickie nauczanie, to Dobra Nowina Pana Jezusa głoszona przez Jego Apostołów i spisana w Biblii stanie się przedziwnie jasna i zrozumiała. Twoja historia z Jezusem to kilka etapów, w których rola wiary i uczynków jest różna. Etapy te to najpierw usprawiedliwienie, potem uświęcenie, a wreszcie zbawienie. Są to trzy biblijne pojęcia o precyzyjnym znaczeniu i mylenie ich prowadzi do chaosu i poważnych błędów. Biblia staje się niezrozumiała. Wiele jej fragmentów trzeba wtedy pomijać jako rzekomo "mniej istotnych". Czasem pierwszy z tych etapów, usprawiedliwienie, też nazwane bywa określeniem "zbawienie". W końcu po grecku "zbawienie" znaczy po prostu tyle samo co "uratowanie", a więc jest to pojęcie bardzo nieostre. "Uratowanym" można być od życia bez Boga, w grzechu, z dala od Jezusa Chrystusa. Częściej jednak te trzy etapy są nazwane każdy innym określeniem. Wtedy zbawienie w sensie "uratowania na wieki", czyli zbawienie wieczne okazuje się zależne od czynów.

d. Etapy życia w Jezusie Chrystusie

Wiele zamieszania w tej dziedzinie wynikło z zaniedbań w poznawaniu podstaw doktryny chrześcijańskiej, szczególnie nauki o usprawiedliwieniu, uświęceniu i zbawieniu. W tej dziedzinie, niestety, bracia katolicy również najczęściej nie mają się czym chlubić, gdyż tak często wiara budowana jest tylko na mocno sypkim fundamencie przeżyć, wzruszeń, rodzinnych tradycji i patriotycznych przywiązań. Spróbujmy odnaleźć więc nieco twardszy grunt (zanim nie spadną deszcze i nie wzbiorą potoki, i nie uderzą w ten dom!)

Usprawiedliwienie spotkało cię, gdy byłeś jeszcze bezsilny (Rz 5, 6). Bóg wyszedł ci naprzeciw, może gdy byłeś jeszcze małym dzieckiem lub kiedy wcale nie myślałeś o Bogu i podobało ci się życie w grzechu z dala od Niego. On sam wezwał cię wtedy przez przyjaciela, kazanie, lekturę, rekolekcje. Niezależnie od tego, że zasługiwałeś na odrzucenie i nie miałeś Bogu nic do zaofiarowania On cię przyjął i usprawiedliwił. Z grzesznika stałeś się w jego oczach kimś sprawiedliwym. Nie miałeś swojej własnej sprawiedliwości, prosiłeś Go o łaskę i obdarzył cię swoją własną, Bożą sprawiedliwością (Rz 3, 26). Było to całkiem niezależne od twoich uczynków i zasług. "Człowiek osiąga usprawiedliwienie nie przez wypełnianie Prawa za pomocą uczynków, lecz jedynie przez wiarę w Jezusa Chrystusa" (Ga 2, 16).

Apostoł Paweł często sięga w Listach do swojego własnego doświadczenia życiowego. Był człowiekiem bardzo religijnym, pielęgnował wyniesione z domu tradycje religijne, wypełniał każdy swój dzień mnóstwem gorliwych uczynków. A jednak nie doprowadziło go to do rozpoznania Mesjasza w Jezusie. Chrystus sam mu się objawił i obdarzył usprawiedliwieniem "z łaski, a nie z uczynków". Nie tylko na podstawie teorii, ale i praktyki życiowej św. Paweł pisze: "człowiek osiąga usprawiedliwienie przez wiarę, niezależnie od pełnienia nakazów Prawa" (Rz 3, 28).

Nie można zostać usprawiedliwionym chrześcijaninem z powodu mnóstwa swoich zasług, nie da się na ten Boży podarunek zarobić ani zasłużyć, jest on zawsze czystym darem zaskakującego nas swoją inicjatywą Boga. Tak jak człowiek swoje naturalne narodzenie zawdzięcza całkowicie swoim rodzicom bez żadnej swojej zasługi, tak samo duchowe nowe narodzenie zawdzięcza bez swoich zasług Bogu.

Uświęcenie to coś, czego Bóg oczekiwał od ciebie później. Obdarzył cię misją, zadaniami, powołaniem i spodziewał się po tobie dobrych owoców. Ten etap twojego chrześcijańskiego życia nie tylko że nie jest niezależny od twoich uczynków, ale wręcz przeciwnie jest od nich dramatycznie zależny! Bóg je przygotował, abyś je pełnił (Ef 2, 10) i spogląda z nieba, czy rzeczywiście tak się dzieje! Bardzo wiele zależy tu od twojego wysiłku, starań, zabiegów czyli, mówiąc krótko, uczynków. Na tym etapie jesteś wzywany nie tylko, by w coś wierzyć, ale równocześnie aby coś nieustannie czynić, aby nie stracić danej ci za darmo łaski usprawiedliwienia: "Starajcie się o pokój ze wszystkimi i o uświęcenie, bez którego nikt nie zobaczy Pana. Baczcie, aby nikt nie pozbawił się łaski Bożej" (Hbr 12, 14-15). Na tym etapie pozostajesz sprawiedliwy przed Bogiem, jeśli wypełniasz Jego wolę przez twoje postępowanie. "Człowiek dostępuje usprawiedliwienia na podstawie uczynków, a nie samej tylko wiary [...] martwa jest wiara bez uczynków" (Jk 2, 24 i 26).

Przyda się też nieco pokory w myśleniu o zbawieniu, które nie jest stuprocentową polisą ubezpieczeniową! "Przeto się nie pysznij, ale trwaj w bojaźni! Jeżeli bowiem nie oszczędził Bóg gałęzi naturalnych, może też nie oszczędzić i ciebie" (Rz 11, 20-21). "Zabiegajcie o własne zbawienie z bojaźnią i drżeniem" (Flp 2, 12). Nowe życie można utracić. Może się to stać przez złe czyny czyli grzechy. "Znam twoje czyny: masz imię, które mówi, że żyjesz, a jesteś umarły. Stań się czujnym i umocnij resztę, która miała umrzeć, bo nie znalazłem twoich czynów doskonałymi wobec Boga" (Ap 3, 1-2). Stąd jest potrzebna w życiu chrześcijanina nawet asceza i umartwienie, choćby nie było dzisiaj w modzie mówienie o tym: "poskramiam moje ciało i biorę je w niewolę, abym innym głosząc naukę sam przypadkiem nie został uznany za niezdatnego" (1 Kor 9, 27). Nie powinniśmy znać innej mody niż "moda na Pismo św."!

Zbawienie w sensie ścisłym odnosi się do chwili opuszczenia przez nas tego świata. Dopóki żyjemy na tej ziemi, jesteśmy tylko w drodze do zbawienia, zawsze z pewną dozą świętej bojaźni, gdyż każdy może upaść przez swój grzech, lenistwo, opieszałość i głupotę, przez czyny złe i brak czynów dobrych i może łaskę stracić. Jako ostrzeżenie dla chrześcijan (a nie dla niewierzących) napisano kiedyś: "straszną jest rzeczą wpaść w ręce Boga żyjącego" (Hbr 10, 31).

Absolutną i niepodważalną pewność zbawienia ma dopiero ten, kto już dopłynął do portu, czyli do spotkania z Bogiem w wieczności. Tylko ten, kto należy do symbolicznej liczby "stu czterdziestu czterech tysięcy wykupionych z ziemi" (Ap 14, 3).

Rozróżnienie dwóch etapów chrześcijańskiego życia początkowego usprawiedliwienia, czyli wejścia na drogę zbawienia (nowe narodzenie), i kroczenia tą drogą w ciągu całego życia (nowe życie) jest bardzo ważne dla naszego rozumienia Biblii. Inaczej można przekrzykiwać się do końca świata. Jeden będzie wołać: "człowiek osiąga usprawiedliwienie nie przez wypełnianie Prawa za pomocą uczynków, lecz jedynie przez wiarę!" (Ga 2, 16). A drugi na to: "nieprawda, bo przecież "człowiek dostępuje usprawiedliwienia na podstawie uczynków, a nie samej tylko wiary" (Jk 2, 24)!"

Jeśli natomiast odniesiemy teksty Biblii napisane przez Apostołów do historii ich własnego usprawiedliwienia, uświęcenia i zbawienia, a potem do naszej historii z Bogiem, to nie będzie dla nas żadnej sprzeczności między początkową absolutną darmowością łaski a późniejszą oceną chrześcijanina w dzień sądu na podstawie zarówno wiary, jak i uczynków. Prawdą jest, że "człowiek osiąga usprawiedliwienie przez wiarę, niezależnie od pełnienia nakazów Prawa" (Rz 3, 28), gdyż nowe narodzenie otrzymał całkowicie za darmo. Ale jednocześnie prawdą jest, że "człowiek dostępuje usprawiedliwienia na podstawie uczynków, a nie samej tylko wiary" (Jk 2, 24), gdyż nowe życie aby go nie stracić wymaga unikania złych uczynków i pełnienia uczynków dobrych. W ogóle prawdą jest wszystko, co napisane jest w Piśmie świętym, a nie tylko wybrane wersety, który akurat dziś nam się przydają.

e. "Cokolwiek uczyniliście..."

Dyskusję o zbawieniu warto zakończyć bystrą obserwacją, jaką poczynił Keith Green, wielki amerykański muzyk i wielki protestancki chrześcijanin, kiedy w jednym ze swych utworów wyśpiewał dwudziesty piąty rozdział Ewangelii według św. Mateusza. Zadał tam pytanie, czym różnią się według Jezusa Chrystusa i Jego biblijnego Słowa zbawieni (symboliczne "owce") od niezbawionych (symbolicznych "kozłów").

"Jedyną różnicą między kozłami i owcami według Pisma jest to, co zdołali i to, czego nie zdołali uczynić." ("The only difference between the sheep and the goats according to the Scriptures is what they did and didn't do").

Postawa wiary w jedynego Pana i Zbawcę, Jezusa Chrystusa oraz postawa czynnej miłości: one dwie razem zwyciężają na sądzie przed Bogiem. Po pierwsze więc: "Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu" (J 3, 18). Równocześnie jednak: "będzie to sąd nieubłagany dla tego, który nie czynił miłosierdzia: miłosierdzie odnosi triumf nad sądem" (Jk 2, 13).

Odpusty i czyściec:

Do nieba tanio i na raty?

Podobno chrześcijanin, który jest usprawiedliwiony z grzechów, jest już za życia zbawiony i o żadnej karze za grzech myśleć nie musi. Podobno też, kto ma być zbawiony, zaraz po śmierci idzie do nieba i niepotrzebne mu tam żadne odpusty. A temu, kto ma być potępiony tym bardziej. A więc sprawa zakończona. Czy jednak na pewno?

Katolicy wspominają czasem w kontekście śmierci i sądu Bożego o tak zwanych "odpustach". U krytyków katolicyzmu wyobrażenia o tym, czym katolicki odpust jest, bywają dość fantastyczne. W czasopiśmie bardzo chrześcijańskim, z tytułu sądząc wyczytać można było niedawno, że podobno według katolików "odpust to częściowe lub całkowite "darowanie grzechów" za dokonane zasługi". Warto więc przypomnieć, że tak naprawdę, według katolików odpust jest to darowanie przez Boga kary doczesnej tylko za te grzechy, które już wcześniej zostały przebaczone i z których człowiek już został usprawiedliwiony przez wyznanie grzechów. W nauczaniu o usprawiedliwieniu z grzechowej winy mówi się obecnie w Kościele katolickim całkiem słusznie o wiele więcej o miłosierdziu Bożym i o ewangelicznych obietnicach przebaczenia niż o odpustach. Nie stanowią one na pewno centrum naszej wiary. Bywa jednak, że nauka o odpustach, choć z całą pewnością nie najważniejsza dla nas, staje się okazją do podnoszenia najróżniejszych zarzutów. Podobno "Biblia całkowicie inaczej uczy na ten temat".

a. Grzech: wina i kara

Biblijne pojęcie konsekwencji grzechu zawiera dwa jego skutki: winę i karę. Najłatwiej będzie nam je rozróżnić na przykładzie. Oto król Dawid po popełnionej zbrodni przeżywa nawrócenie. Poruszony skruchą mówi: "Zgrzeszyłem wobec Jahwe". Wtedy prorok poucza go: "Pan odpuszcza ci też twój grzech nie umrzesz. Lecz dlatego, że przez ten czyn odważyłeś się wzgardzić Panem, syn, który ci się urodzi, na pewno umrze" (2 Sm 12, 13-14). Bóg przebaczył Dawidowi grzech, przez co "skasowany" został pierwszy jego skutek, czyli wina. Dawid nie poniesie śmierci ani kary wiecznej. Został od niej zbawiony. Ale drugi skutek grzechu pozostaje jest to kara za wzgardzenie Bogiem, kara doczesna. Podobnie chrześcijanin pokutujący za grzech nie poniesie kary wiecznej. Jest od niej zbawiony i ma obiecaną wieczność z Bogiem. Niekoniecznie jednak obejmuje to karę doczesną, czyli taką, która potrwa jakiś czas, a potem się skończy.

Należy więc odróżnić karę wieczną, którą ponosi się za ciężki grzech nieodpokutowany, i karę doczesną, którą ponosi się jako konsekwencję odpokutowanego grzechu. O pierwszej mówi nam Biblia w wielu miejscach (na przykład Dn 12, 2: jedni zbudzą się "do wiecznego życia", a inni "ku wiecznej odrazie", albo Ap 20, 10: "cierpieć będą katusze na wieki wieków"). O drugim rodzaju kary czytamy również bardzo często. Jest to ta kara, która spotkała Dawida po jego nawróceniu. Jest to kara, która spotkała na pustyni Izraelitów. Kiedy po grzechu ludu Mojżesz poprosił Boga "Odpuść winy tego ludu według wielkości Twego miłosierdzia", Pan mu odpowiedział: "Odpuszczam zgodnie z twoim słowem". Nie przeszkadza to jednak, że "ci, którzy nie słuchali mego głosu, nie zobaczą kraju, który im obiecałem" (Lb 14, 19-23). Nawet sam Mojżesz musiał "odcierpieć" karę doczesną za przebaczony grzech. "Rzekł Pan do Mojżesza i Aarona: "Ponieważ mi nie uwierzyliście, dlatego wy nie wprowadzicie tego ludu do kraju, który im daję"" (Lb 20, 12).

Ta sama zasada obowiązuje oczywiście w Nowym Testamencie: "Kogo miłuje Pan, tego karze, chłoszcze zaś każdego, którego za syna przyjmuje" (Hbr 12, 6). Jako nowo narodzeni chrześcijanie zostaliśmy przyjęci jako synowie, przebaczono nam grzechy i darowano karę wieczną, ale coś nazywającego się "karą" czy "chłostą" jednak zostało: kara doczesna.

b. Bóg pomaga jednym ludziom przez wstawiennictwo innych ludzi?

Odpusty to darowanie kary doczesnej, przynajmniej w części, za przyczyną doskonałych zasług Jezusa Chrystusa oraz zasług świętych chrześcijan, którzy nas poprzedzili. Praktyka wskazuje, że niektórym trudno uwierzyć, że Bóg może brać pod uwagę zasługi człowieka. Pytają się, czy nie oznacza to jakiejś niedoskonałości zasług Jezusa Chrystusa? Zarzuca się niekiedy katolikom, że dodają coś do zasług Chrystusowego Krzyża podważając w ten sposób doskonałość Jego dzieła.

Jeśli katolicy tak robią, to dlatego, że mają godnych poprzedników, do tego poprzedników natchnionych przez Boga do spisania odpowiedniego nauczania w tym względzie w nieomylnym Słowie Bożym: "Raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół" (Kol 1, 24). Jakkolwiek mogłoby się to nie podobać niektórym, biblijna prawda jest właśnie taka. Domyślamy się, że "dopełniam" nie dlatego, aby Chrystus tego uzupełnienia potrzebował, ale dlatego, że na nie łaskawie zezwala i z łaski swojej do niego zaprasza. Dlatego zarzut o "dodawaniu" do zasług Chrystusa jest zupełnie chybiony. Owo rzekome "dodawanie" nie jest przecież dziełem człowieka, ale Boga. W ten sposób ofiara cierpienia człowieka ("w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa") staje się pomocą dla innych ("dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół").

Wszystko wskazuje też na to, że nie tylko kary doczesne, ale nawet sprawy zbawienia wiecznego mogą jakoś zależeć od tego, że Bóg wejrzy na ludzi poprzedzających nas w wierze. Może nam się to wydawać dziwne albo mało zrozumiałe, ale musimy to przyjąć, gdyż jedna z podstawowych zasad chrześcijańskich mówi, że "nie wolno wykraczać ponad to, co zostało napisane" (1 Kor 4, 6). A co zostało napisane w tej kwestii? "Cały Izrael będzie zbawiony", pomimo że "gdy chodzi o Ewangelię są [oni] nieprzyjaciółmi Boga", ponieważ "gdy chodzi o wybranie, są oni ze względu na praojców przedmiotem miłości" (Rz 11, 26-28). Zbawienie zależy w jakiś sposób od tych "praojców", czyli świętych Izraelitów. Jeśli wydaje się nam to nie do przyjęcia, to ewentualne "zażalenia" trzeba kierować do Pana Boga, który natchnął Pismo św.

c. Kara doczesna po śmierci dla zbawionych?

Nareszcie dotarliśmy do słynnego problemu czyśćca! Odpusty mają sens tylko wtedy, jeżeli po śmierci ze zbawionym człowiekiem jeszcze dzieje się coś, co go oczyszcza i zbliża do Boga. A przecież "Biblia o czyśćcu nigdzie nie wspomina! Zbawiony człowiek idzie do nieba i na tym koniec! Czyściec to katolicki straszak!" Czy na pewno? Co dzieje się ze zbawionym człowiekiem po śmierci? Czego dowiedzieć się możemy na ten temat z Pisma?

Po pierwsze, pewne jest, że śmierć oznacza definitywne i niepodlegające zmianom orzeczenie, czy człowiek jest zbawiony, czy nie. "Postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd" (Hbr 9, 27). Nie można więc utracić zbawienia po śmierci.

Po drugie, chrześcijanin podlega ocenie ze swoich uczynków, zarówno dobrych, jak i złych; ma to charakter sądu, a sędzią jest Bóg: "Wszyscy bowiem musimy stanąć przed trybunałem Chrystusa" (2 Kor 5, 10). "Wszyscy musimy" to znaczy: nie tylko poganie, ale zmarli dobrzy chrześcijanie też.

Po trzecie, oprócz nagrody za czyny dobre, człowiek poniesie karę za czyny złe (oczywiście nie karę wieczną; jest już przecież zbawiony): "Musimy stanąć przed trybunałem Chrystusa, aby każdy otrzymał zapłatę za uczynki dokonane w ciele, złe lub dobre" (2 Kor 5, 10). "Zapłatą za złe uczynki dokonane w ciele" na pewno nie jest dyplom uznania i gratulacje ze strony Pana Boga.

Po czwarte, kara ta ma charakter oczyszczenia. Chrześcijanin budował swoje życie na fundamencie, jakim jest Jezus (dlatego po śmierci czeka go zbawienie wieczne), ale mógł budować niedoskonale (dlatego po śmierci musi zostać oczyszczony): "Tak jak ktoś na tym fundamencie buduje: ze złota, ze srebra, z drogich kamieni, z drzewa, z trawy lub słomy, tak też jawne stanie się dzieło każdego [...] ten, którego dzieło wzniesione na fundamencie przetrwa, otrzyma zapłatę; ten zaś, którego dzieło spłonie, poniesie szkodę: sam wprawdzie ocaleje, lecz tak, jakby przez ogień" (1 Kor 3, 12-15). Ten bardzo piękny i pocieszający fragment mówi, że nawet jeśli ktoś jest niespecjalnie dobrym chrześcijaninem, to mimo jego grzesznego życia Bóg może go zbawić i człowiek taki "sam ocaleje". Nie przeszkadza to temu, że ten sam człowiek "poniesie szkodę" w oczyszczającym ogniu miłości Boga. Nazwano to w średniowieczu "czyśćcem". Jeśli komuś nazwa "czyściec" nie przypada do gustu, może wymyślić sobie inną. Nie będziemy się spierać o nazwy. Nie zmieni to faktu, że Biblia uczy o potrzebie oczyszczającej kary dla zbawionych po śmierci, jeśli nie byli zbyt doskonali za życia.

Całość tego nauczania jest zebrana w postaci przypowieści przez samego Jezusa. Chrześcijanin za życia jest "w drodze" i jeśli nie naprawi pewnych grzechów tutaj, będzie musiał liczyć się z konsekwencjami po drugiej stronie życia, również jeśli zostanie zbawiony: "Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś z nim w drodze, by cię przeciwnik nie podał sędziemu, a sędzia dozorcy, i aby nie wtrącono cię do więzienia. Zaprawdę powiadam ci: nie wyjdziesz stamtąd, aż zwrócisz ostatni grosz" (Mt 5, 25-26).

d. Najpierw wiedzieć, potem krytykować

Z tego, co powiedziano wyżej, wynika, że szereg informacji, jakie wyczytać można czasem o odpustach w przeróżnych antykatolickich broszurach, jest nieprawdziwych.

Nieprawdą jest, że przez odpust można "kupić wybawienie od piekła", gdyż nigdy nie uczono, jakoby odpusty miały cokolwiek wspólnego z karą wieczną, wiecznym potępieniem, czyli piekłem. Odpusty dotyczą tylko i wyłącznie kary doczesnej dla ludzi, którzy już są zbawieni, i na pewno nie dotyczą w żadnym sensie ludzi, którzy odrzuciwszy Boga są potępieni.

Nie jest prawdą, że odpusty oferują przebaczenie grzechów jeszcze niepopełnionych, gdyż dotyczą tylko skutków grzechów z przeszłości. Rozmyślne planowanie grzechu ciężkiego z pełną świadomością, licząc na zagwarantowane Boże przebaczenie, jest grzechem przeciw Duchowi Świętemu i oczywiście nigdy nie było w Kościele popierane.

Nieprawdą jest, że zamiast prosić o przebaczenie grzechów Jezusa Chrystusa, można przebaczenie kupić. Odpusty w ogóle nie dotyczą winy (która jest od razu przebaczona w chwili usprawiedliwienia przez naszego Zbawiciela), ale kary doczesnej. Są to dwie zupełnie różne sprawy.

Nie jest też prawdą, że motywem ich wprowadzenia były pieniądze. Tak zwana "sprzedaż odpustów" to rzeczywiście fatalny wynalazek, ale raczej późny. O odpustach bez żadnego związku z pieniędzmi mówiono na całe wieki wcześniej i taka jest też praktyka dzisiaj.

ZAKOŃCZENIE

Napisał: Ks. Andrzej Siemieniewski   

Czas na podsumowanie. Jeśli zostałeś ochrzczony w Kościele katolickim i w nim żyjesz, i modlisz się, to dobrze trafiłeś! Nawracaj się więc coraz bardziej na biblijne, katolickie chrześcijaństwo. Odkryj dar nowego narodzenia, aby móc żyć w pełni po katolicku. Stawaj się coraz bardziej wolnym i coraz bardziej katolickim chrześcijaninem. Ucz się biblijnej modlitwy: jest ona najbardziej tradycyjną, katolicką modlitwą. Katoliku, dobrze w życiu trafiłeś!

Prawdy wiary, zwyczaje modlitewne, niedzielna Msza św., pięć warunków spowiedzi wszystko to wynika z wiernej lektury Biblii, takiej, jaka jest. Wynika z niej też jeszcze wiele innych rzeczy! Żyjesz we wspólnocie wiary, która od czasów Jezusa Chrystusa i Jego Apostołów ma jedną ambicję: żyć i modlić się w zgodzie z Bożym zamiarem. Słowa, wypowiedziane przez wielkiego świętego Kościoła starożytnego w trzecim wieku, niech dziś staną się naszym chlubnym zawołaniem i powodem do radości. Opisują one nasze życie wiary:

"Jeden jest tylko Bóg, a poznajemy Go nie skądinąd, ale z Pisma św. [...] nie godzi się iść za własnymi pragnieniami i własnym rozumieniem ani też przeinaczać tego, co od Boga pochodzi, ale pojmować Jego naukę tak, jak On zechciał ją podać w Piśmie św." (św. Hipolit).

Wniosek ze wszystkich powyższych rozważań jest następujący: Kościół katolicki jest znakomitym miejscem na zrealizowanie planu życiowego polegającego na tym, aby studiując Pismo św. zacząć żyć pełnią biblijnego chrześcijaństwa, narodzić się na nowo i przeżywać wolność chrześcijańską. Powiedzieć, że jest miejscem znakomitym, to może nawet jeszcze za mało. Należałoby powiedzieć: jest najlepszym miejscem na świecie!

Jak wobec tego zrozumieć poszukiwanie przez byłych katolików pełni chrześcijaństwa poza katolicką wspólnotą? Jakie bywają przyczyny takich odejść od Kościoła katolickiego? Jest ich kilka. Na przykład poczucie uwolnienia od bezdusznego rytuału i niezrozumiałego obowiązku. A przyczyna często bywa zawiniona przez przedstawicieli wspólnoty katolickiej, którzy czasem nie wiedzą, że to, co jawi się im jako "jedynie prawdziwa duchowość katolicka", to po prostu formy pobożności ukształtowane w XIX wieku, a spopularyzowane często dopiero kilkadziesiąt lat temu. Czy rzeczywiście nie można być katolikiem inaczej, jak tylko na sposób popularny dopiero od "wczoraj" historii Kościoła, na przykład z entuzjazmem do nabożeństw majowch i czerwcowych? W prezentacji katolicyzmu czasem gubi się świadomość, że pobożność ludowa (różaniec, pielgrzymki, medaliki, droga krzyżowa) jest tylko pożyteczna - a obowiązkowe są sakramenty. Gubi się rozróżnienie tego, co należy do istoty, od tego, co jest ozdobą do wyboru, według duchowych upodobań.

Inną przyczyną odejść jest pragnienie życia dokładnie według Słowa Bożego. O ile mylne jest ogólne mniemanie, że Kościół katolicki żyje Słowem mniej niż niechętni mu rywale, to jednak w przypadku konkretnego człowieka, który zetknął się z ubogą propozycją swojej parafii, po odejściu do niekatolickiej wspólnoty jego osobiste życie wiary naprawdę może być pełniejsze niż poprzednio.

Ważnym powodem jest też chęć znalezienia się na szczycie fali spiętrzonej w historii świata przez Ducha Świętego. Ta chęć jest dobra i godna pochwały! Jeśli ktoś spełnienia takich pragnień szuka poza Kościołem katolickim, to może warto w poszukiwaniu winnych zapytać, na ile na przykład mógł spotkać się w swojej parafii z odczuciem przełomowego i niezwykłego momentu roku 2000, z historyczną chwilą Wielkiego Jubileuszu, z wielkim planem Bożym związanym z czasami, w jakich żyjemy. Może ktoś odszedł z Kościoła, który jawił mu się jako monotonne powtarzanie ciągle tego samego, w szarej rutynie identycznych lat i okresów liturgicznych?

Dla wielu taką przyczyną staje się wreszcie ogromna tęsknota za "chodzeniem z Panem", a więc za intymną i codzienną relacją z Jezusem, co w katolickiej praktyce parafialnej rzeczywiście może skryć się za skomplikowanym rytuałem kościelnym.

Na zakończenie naszego tekstu jeszcze jedno pytanie: jeśli wiara i praktyka Kościoła katolickiego tak wyrasta z Biblii, jak kwiat z łodygi, to skąd biorą się różnice między wyznaniami chrześcijańskimi? Czy to znaczy, że inni chrześcijanie nie znają Pisma św. albo że nie chcą zrozumieć najprostszych rzeczy? Nie, oczywiście tak nie jest. Istnieją trudne do przezwyciężenia ważne powody naszego wzajemnego różnienia się między sobą.

Część takich różnic bierze się z wyboru tego fragmentu Biblii, który będzie traktowany jako najważniejszy i który będzie służył jako światło dla całej reszty biblijnego tekstu. Czy taki wybór jest potrzebny? Czy nie można traktować całej Biblii jako równie cennej? Otóż wszyscy chrześcijanie takiego wyboru dokonują: na przykład uważają, że Nowy Testament ma służyć jako światło dla zrozumienia Starego Testamentu i dlatego na przykład nie w pełni i nie w całej rozciągłości stosują się do żydowskiego Prawa. Trudniejszym problemem jest, gdy przed podobnym zadaniem stajemy w obrębie Nowego Testamentu.

Dla wielu chrześcijan z nowo powstałych Kościołów, których opinie bywały przytaczane w naszym tekście, często najważniejszym punktem wyjścia jest nauczanie św. Pawła, zwłaszcza z Listów do Rzymian i do Galatów. W świetle Pawłowego nauczania interpretuje się wtedy również Ewangelie. Dlatego jeśli chrześcijanie tacy przeczytają na przykład o wytrwałości jako warunku zbawienia ("kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony" Mt 24, 13), to będą starali się wyjaśnić te słowa Jezusa Chrystusa w świetle wypowiedzi Apostoła, która może sugerować bezwarunkowe zbawienie (np."łaską jesteście zbawieni przez wiarę [...] nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił" (Ef 2, 8).

Dla katolików zaś tradycyjnie absolutnym punktem wyjścia są słowa Jezusa zapisane w czterech Ewangeliach. To one uchodzą za światło, któremu należy podporządkować wszystko i w którym wszystko należy wyjaśniać. Dlatego, by pozostać przy podanym przykładzie, nadrzędne wydadzą się nam słowa wzywające chrześcijanina do wysiłku "kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony" (Mt 24, 13). Wielkiego znaczenia nabierze też wezwanie do czynu: "miłosierdzie [chodzi o miłosierdzie czynione przez człowieka] odnosi triumf nad sądem" (Jk 2, 13).

Jak łatwo zauważyć, obie te postawy przy odpowiedniej dawce dobrej woli mogłyby się wzajemnie ubogacić i służyć jednocześnie za pomoc w trwaniu wierności Biblii. Z kolorowych kamyków biblijnych fragmentów i cytatów można ułożyć przepiękne mozaiki, niekoniecznie identyczne. Znawcy Biblii wiedzą, że istnieje różnorodność ujęć i podejść już w samym Nowym Testamencie: co innego akcentuje Ewangelia Mateuszowa, co innego św. Jana, co innego Apostoł Jakub, a odmienne znowu rzeczy św. Paweł. Nazywa się to "pluralizmem teologii Nowego Testamentu". Na tym zresztą opiera się ekumenizm: nie jest on przecież wynikiem wzajemnych kompromisów, jak w polityce, ale rodzi się z dostrzeżenia, że mozaika sąsiada zawiera coś, czego może brakować mojej mozaice.

Możemy wzajemnie wzbogacać nasze poznanie dzieła Chrystusa. Niestety, dzieje się tak stanowczo za rzadko. Jedną z przyczyn jest zawłaszczanie przez pewne grupy tylko dla siebie nazwy "biblijni chrześcijanie" i napastliwość wobec tych wszystkich, którym takiej nazwy nie chce się przyznać. Połączony z prośbą o życzliwe potraktowanie katolickiego pragnienia wierności Biblii i z przeproszeniem za uprzednią napastliwość w słowach, niniejszy tekst w tym sensie mógłby pomóc w pojednaniu. Pojednanie to potrzebne jest tym wszystkim, którzy noszą miano chrześcijanina i którzy nie zapominają o postawie pokory: "w pokorze oceniajcie jedni drugich za wyżej stojących od siebie; niech każdy ma na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale także i drugich" (Flp 2, 3-4).



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
10 Jak wodę na piasku MK2 STT
Rybak i rybka, dla dzieci i nauczycieli, zabawy dla dzieci - piasek, woda, Zabawy na Piasku i w Wodz
Wyścig węgorzy, dla dzieci i nauczycieli, zabawy dla dzieci - piasek, woda, Zabawy na Piasku i w Wod
Rekin drapieżca, dla dzieci i nauczycieli, zabawy dla dzieci - piasek, woda, Zabawy na Piasku i w Wo
Woda-ląd, dla dzieci i nauczycieli, zabawy dla dzieci - piasek, woda, Zabawy na Piasku i w Wodzie
Zbieracze, dla dzieci i nauczycieli, zabawy dla dzieci - piasek, woda, Zabawy na Piasku i w Wodzie
Bieg parami, dla dzieci i nauczycieli, zabawy dla dzieci - piasek, woda, Zabawy na Piasku i w Wodzie
Bałagan, dla dzieci i nauczycieli, zabawy dla dzieci - piasek, woda, Zabawy na Piasku i w Wodzie
Indianin, dla dzieci i nauczycieli, zabawy dla dzieci - piasek, woda, Zabawy na Piasku i w Wodzie
Obrona wyspy, dla dzieci i nauczycieli, zabawy dla dzieci - piasek, woda, Zabawy na Piasku i w Wodzi
Walka jeźdźców, dla dzieci i nauczycieli, zabawy dla dzieci - piasek, woda, Zabawy na Piasku i w Wod
Sumy i karpie, dla dzieci i nauczycieli, zabawy dla dzieci - piasek, woda, Zabawy na Piasku i w Wodz
Abecadło, dla dzieci i nauczycieli, zabawy dla dzieci - piasek, woda, Zabawy na Piasku i w Wodzie
Medytacje na piasku
Na trzeciego, dla dzieci i nauczycieli, zabawy dla dzieci - piasek, woda, Zabawy na Piasku i w Wodzi
Szczupak i płotka, dla dzieci i nauczycieli, zabawy dla dzieci - piasek, woda, Zabawy na Piasku i w
600 zamki na piasku lady pank LMUZBYIGPYMRDX5X4O5E3QH4U6F6WAV7FXDBFWI
Psia piłka, dla dzieci i nauczycieli, zabawy dla dzieci - piasek, woda, Zabawy na Piasku i w Wodzie
Numery, dla dzieci i nauczycieli, zabawy dla dzieci - piasek, woda, Zabawy na Piasku i w Wodzie

więcej podobnych podstron