Filozofia i teologia, Filozofia i teologia - konflikt czy współpraca w poszukiwaniu prawdy


Filozofia i teologia - konflikt czy współpraca w poszukiwaniu prawdy?

(Moja krótka praca)

W zasadzie wydawać by się mogło, iż na tak postawione pytanie możemy odpowiedzieć zdecydowanie tak lub nie. Jednak wydaje mi się, że odpowiedź nie będzie tak jednoznaczna, biorąc pod uwagę rozmaite aspekty. Teologia, samo znaczenie tego słowa przywodzi na myśl człowiekowi coś, co jest rzeczą stricte określoną, jedyną i nieomylną. Wynika z tego, iż ten zwykły człowiek w ogóle nie sformułuje pytania, które będzie musiał poddać pod rozwagę, gdyż rzecz ta wyda mu się jednoznaczną i oczywistą, iż jedyną i właściwą drogą w poszukiwaniu prawdy, będzie właśnie teologia. Człowiecza wiara w to, iż wszystko, co ma związek ze słowem BÓG będzie rzeczą lepszą. BÓG przecież, jako samo słowo brzmi majestatycznie. W psychice człowieka zakorzeniła się bezgraniczna wiara w to, iż to co boskie jest jedynie godne zaufania. Nie zastanawia się przeciętny człowiek, ani nie poddaje w wątpliwość wytyczonych przez wiarę dogmatów, gdyż to implicite jest właśnie jednym z fundamentów wiary, aby człowiek w pewne rzeczy - wierzył. Teolog jako “uczony w piśmie” przekazuje swoją (właściwą?) interpretację wybranych zagadnień religijnych. “Bo za najpierwszy dowód umysłu zrównoważonego poczytuję możność spokojnego trwania na jednym miejscu i obcowania z samym sobą”, tak pisał Seneka, i czyż dzisiaj nie myślimy tak samo. Nie lubimy przecież osób niestatałych, które raz po raz zmieniają swoje zdanie. Ktoś wychowany w rodzinie głęboko wierzącej, wpajającej w jego umysł, iż rzeczą godną dobrego człowieka jest stałość, stałość w wierze, gdyż tylko ona jest prawdą, a wszystko inne jest niemoralnymi podszeptami zła. Czyż taka osoba nie odpowie nam jednoznacznie, że konflikt taki jest i zawsze będzie, tylko dlatego, iż tak została nauczony, a jej wewnętrzne alter ego trzymać ją będzie w strachu, aby nie zboczył z jedynej właściwej drogi, podyktowanej przez teologów?

Konflikt czy współpraca? Można wymienić wielu teologów - filozofów, jednak znacznie trudniej jest odnaleźć filozofów - teologów. Wychwycenie tego niuansu, będzie istotną rzeczą w dalszych rozważaniach. Chodzi o drugi przypadek, mianowicie filozofa - teologa. Jak wiele osób po skończeniu studiów filozoficznych zapragnęło również studiować również teologię? Karl Jaspers napisał: “ W słuchaniu boskiego przewodzenia leży ryzyko pomyłki. Treść jest jeszcze wieloznaczna, wolność, która polegałaby na jasnej i jednoznacznej wiedzy o tym, co konieczne, nigdy nie byłaby doskonała. Ryzyko, czy jestem w tym rzeczywiście samym sobą, czy naprawdę ze źródła słyszałem informację, nigdy nie ustaje”. W tym tkwi istota problemu. Filozof ma, wydaje mi się, większe pole działania, niż teolog. Przeważnie dzieje się tak, że osoba, dla której filozofia stała się jedyną wytyczną w działaniu nie potrafi przejść później na konkretną i nazwijmy to zunifikowaną wiarę, gdyż wszędzie dopatruje się pewnych niedociągnięć i braków, aby móc bez większych oporów przyjąć na wiarę pewne dogmaty. Nie oznacza to jednak, iż osoba będąca filozofem, jest zawsze niewierząca. Mamy tutaj do czynienia z innym rodzajem wiary, bardziej wewnętrznego przeżywania Boga, bez zbędnego uzewnętrzniania i afiszowania swojej wiary. Konflikt czy współpraca? Myślę, iż bardziej przychylałbym się do stanowiska, iż w większości przypadków mamy do czynienia ze swoistego rodzaju konfliktem. Jednak, jak uczy nas doświadczenie życiowe podążanie drogą arystotelowskiego “złotego środka” wydaje się rzeczą z gruntu niemożliwą, dlatego też nie będzie nigdy ścisłej granicy pomiędzy filozofią a teologią. Zawsze te rzeczy będą współistnieć i przenikać się nawzajem.“Z życiem jest jak z bajką: zależy nie na tym, czy długo trwa, lecz na tym, czy pięknie jest ułożona.”(Seneka). Myślę, iż właśnie filozofia i teologia, nie koncentrują się na tym, aby ułożyć człowiecze życie w sposób jak najlepszy.

“Konflikt czy współpraca w poszukiwaniu prawdy”, “w poszukiwaniu prawdy”, jakiej prawdy? Prawdy, o czym? O tym jak żyć? O tym, co się z nami stanie po śmierci? Do czego mamy dążyć? Jakie wartości wybierać? Według jakich zasad postępować?

Musimy zastanowić się, które rozwiązanie przyniesie więcej szczęścia człowiekowi. Teolog poprzez prawdy objawione i nie podlegające dyskusji, nakaże iść drogą wpojonych zasad moralnych, według wytycznych, jakie pozostawił Bóg. Filozof często natomiast w swoim działaniu przypomina biblijnego niewiernego Tomasza, który jeżeli nie dotknie i nie przekona się, to nie uwierzy. Filozof wie, iż wszystkie “transcendentalne” przekazy, jakie otrzymali ludzie od Boga, przeszły trudną drogę przez dzieje historyczne. Zdaje on sobie sprawę, iż pewne rzeczy, w niepowołanych rękach mogą stać się przedmiotem manipulacji oraz kontroli nad innymi jednostkami. Filozof boi się utraty swojej wolności. Nie chce być ograniczony nakazami wiary, której nie do końca ufa.

Prawda, cóż to takiego? Czy istnieje ktoś , kto mógłby mnie przekonać, iż pojęcie prawdy nie jest jedynie ułudą, rzeczą różną, jak różni są ludzie, dla których prawda przyjmować będzie różne oblicza. Wydaje się to być rzeczą trochę zaskakującą. Jak to - możemy zapytać - nie ma jednaj prawdy, wspólnej wszystkim? Stoję na stanowisku, iż nie ma takiej prawdy. Jest takie powiedzenie, że : “wyjątek potwierdza regułę”. Regułę, czyli jakąś określoną prawdę, na którą jednostkowe wyjątki nie mają żadnego wpływu. Jednakże skąd wiemy, że to czego dotychczas doświadczaliśmy należało do sfery reguły? A co, jeżeli poruszaliśmy się przez ten cały czas w sferze owego wyjątku? Co się stanie, jeżeli wyjątek ten stanie się dla nas zasadą, za jakiś czas?

Uważam, iż właśnie to poszukiwanie prawdy determinuje ciągły rozwój filozofii i teologii. Prawda przez swoją trudną do uchwycenia strukturę napędza niejako tryby wielkiej maszyny poznania. Gdyby prawdę odnaleziono, gdyby przyjęła ona pewną zunifikowaną strukturę, to dalszy rozwój stałby się niemożliwy. Staje się ona głównym celem w dążeniu teologów i filozofów, jednakże celem, który nosi jedynie znamiona bliskości, stając się jeszcze bardziej odległym w miarę zbliżania się do niego. Myślę, że można tutaj przyjąć, iż jest ona również sensem życia dla każdego z nich.

Teologia, wierzy, że zna odpowiedź, ale nadal cały czas szuka prawdy - na wszelki wypadek. Filozofii natomiast wydaje się, że znalazła, jednak nie dowierza do końca swoim osądom i szuka dalej....

Skoro więc szukają one tego samego, dlaczego więc nie dążą one do współpracy? Uważam, iż winę za taki stan rzeczy ponosi teologia. Można umotywować to twierdzenie tym, iż posiadając pewne, właściwe tylko jej dogmaty, a co za tym idzie i prawdy wiary, za wszelką cenę będzie ich broniła, przed atakami innych. Myślę, że teologia ma znacznie zawężone pole poszukiwań, w porównaniu z filozofią. A jeżeli ich płaszczyzny poznania nie pokrywają się ze sobą, może rodzić to w większości przypadków jedynie konflikty.

A gdzie tutaj znajduje się miejsce dla człowieka? Teologia ustawia go w szeregu, a on cieszy się, że ma wyznaczoną rolę, która jeżeli dobrze odegra, przyniesie zbawienie jego duszy. Filozofia, no cóż...nie obiecuje zbawienia, jednak daje tym, którzy pójdą jej ścieżką nadzieję, na to, iż ich poznanie stanie się pełniejsze, że wreszcie zrozumieją i poznają to czego szukali przez całe swoje życie. Jednak, czy za życia możemy stwierdzić, którą drogą musimy podążać do prawdy, my, ludzie, skoro mamy nawet problem z samookreśleniem siebie jako jednostki ludzkiej. Bardzo ciekawie ujął tą sprawę uczeń Martina Heidegerra, Karl Rahner, gdy pisał: “Co to jest człowiek? Nie chcę zbyt dużo krążyć wokół odpowiedzi na to pytanie. Uważam, że człowiek jest pytaniem, na które nie ma odpowiedzi”. Naukowiec mógłby się oburzyć - jak to nie ma odpowiedzi? Ja wiem, czym jest człowiek... i wówczas z jego ust popłynąłby potok słów, które w pełni zrozumiałe stały by się jedynie dla naukowca. Tak, nie ominie nas tutaj wkroczenie w sferę nauki, która jest moim zdaniem pewnym rodzajem filozofii wynikającej z przeprowadzanych doświadczeń, analizowania i omawiania wyników, czyli czysto empirycznego poznawania. Myślę, iż jest to jej główna zaleta, jak i największa wada...

Według mnie nauka przyznaje sobie pierwszeństwo, we wszystkich kwestiach, jakie dotyczą świata, w którym przyszło nam żyć. Jest pociągająca, a zarazem egocentryczna, skupia przy sobie umysły, które widzą w niej jedyną prawdę i sens, gdyż to ona ma coś, co nie jest dane innym teoriom - ma możliwość ich sprawdzenia. Czy nauka potrzebuje Boga? Odpowiedź jest jednoznaczna - nie.

Wkraczamy obecnie w nowe tysiąclecie i już dzisiejszy stan wiedzy pozwala naukowcom na całkowite odrzucenie idei Boga. Wybitny astrofizyk, określany mianem “następcy Einsteina” - Stephen Havking, który być może tak jak Einstein, mógłby powiedzieć o sobie, że jest “głęboko wierzącym ateistą”, stwierdza, iż nasz wszechświat jest “bez żadnego brzegu w przestrzeni, bez początku ani końca w czasie, czyli wszechświat, w którym Stwórca nie ma nic do roboty”.

Stwórcę, Boga, zastąpiono teraz kwantową próżnią, w której cząsteczki, wykorzystując energię swoich drgań zerowych, doprowadziły do nagłej fluktuacji, czyli zapożyczenia energii, która zainicjowała łańcuchowy proces reakcji kształtujących nasz wszechświat. Tak więc miejsce boskiego, mającego siłę twórczą słowa, zajął “wielki wybuch”.

Jeżeli dorzucimy do tego trochę materialistycznych koncepcji oraz darwinowską teorię ewolucji, to człowiekowi, któremu wydaje się, że myśli logicznie, analizuje chłodno wyniki swoich badań, w końcu dochodzi do wniosku, że tak naprawdę, to on trzyma w swoich rękach dowód, iż Bóg nie istnieje...

Hegel pisał: “Według empiryzmu w ogóle to, co zewnętrzne, jest prawdziwe i jeżeli następnie uznaje się ponadto istnienie czegoś nadzmysłowego, to neguje on możliwość jego poznania i głosi, że musimy trzymać się wyłącznie tego, co należy do spostrzeżenia. Konsekwentnie rozwinięcie tej podstawowej przesłanki dało jednakowoż to, co następnie nazwano materializmem. Dla tego materializmu materia jako taka jest tym, co prawdziwie obiektywne”. Czyż nie widać tutaj analogii do myślenia naukowców, którzy materii przypisują cechy, dzięki którym formułują sądy na temat naszego świata? Nauka trzyma się wszystkiego tego, czego może “dotknąć”. Nie ma tutaj miejsca, na jakieś twory niematerialne, takie jak ludzka dusza. Nikt przecież jeszcze nie dowiódł jej istnienia, i chociaż naukowcy - psychiatrzy, tacy jak Raymond Moody próbują dowieść, iż doświadczenia pacjentów, którzy przeżyli śmierć kliniczną, są dowodami, iż naprawdę mamy do czynienia z duszą ludzką, jako bytem nie tyle materialnym, co realnym. Jednak, tak jak istnieją zwolennicy, takiego myślenia, to są także jego przeciwnicy, którzy zrzucają wszystko na reakcje chemiczne następujące w mózgu, gdy jest on niedotleniony. Jednak do zwolenników teorii o istnieniu duszy możemy zaliczyć, oprócz teologów, także filozofów, a nawet naukowców-filozofów (jeszcze jedno rozróżnienie, wprowadzone, aby oddać głębszy sens całości). Tym ostatnim był właśnie Rudolf Steiner. Pisał on w książce An Outline of Antroposophical Medical Research : “Jeżeli jednostka potrafi tak pracować nad swoją duszą, by zezwolić jej na odpoczynek w uchwyconej myśli i jednocześnie nie dopuścić żadnej autosugestii lub zmiany stanu świadomości, i jeżeli dusza jest obiektem ćwiczeń, tak jak mięśnie, wówczas rozwija się i jest coraz silniejsza. Systematyczność kolejnych i coraz trudniejszych ćwiczeń sprawia, że dusza ludzka staje się potężna i w końcu jest zdolna widzieć. Pierwszą rzeczą jaką zobaczy i zrozumie jest to, że istota ludzka nie składa się wyłącznie z ciała materialnego.” Wierzył on, iż człowiek nie składa się tylko z ciała materialnego. W człowieku wyróżniał, oprócz materialnej, jeszcze trzy płaszczyzny egzystencji: eteryczną, astralną oraz egostrukturę. Zwracał też uwagę na to, iż można dostrzec ciało eteryczne człowieka, mógł tego dokonać inny człowiek, charakteryzujący się jednak wysokim stopniem rozwoju duchowego. Obecnie możemy wykonać zdjęcia swojej aury, za pomocą fotografii Kirlianowskiej. Czyżbyśmy stanęli wreszcie przed rozwiązaniem jednej z zagadek? Czy mamy do czynienia z namacalnym dowodem istnienia duszy? Wobec tego, czyżby moja teza, iż filozofia z teologią jest ciągle w konflikcie, zaczęła upadać? Przecież Steiner, był jakby syntezą nauki, filozofii i teologii. Chrześcijanin, oddany jego podstawowym dogmatom, jednak to, co go odróżniało od przeciętnego chrześcijanina, to wiara w reinkarnację. Można by zapytać: jak to przecież nie ma takiego dogmatu w wierze chrześcijańskiej? Nie ma teraz. A przynajmniej tak twierdzą niektóre źródła, reinkarnacja była początkowo integralną częścią nauki kościoła wczesnochrześcijańskiego, jednakże Sobór Konstantynopolski z 553 r. Usunął ją z oficjalnej nauki kościoła, gdyż uważał ją za zbyt zawiłą dla mas. A może ludzie nie płacili by wówczas składek na kościół, chcąc wykupić sobie miejsce w niebie? Więc którędy to kroczyliśmy? Ach tak, poszukiwaliśmy prawdy. Czy, aby ta prawda nie oddala się trochę od nas?

Tego właśnie obawia się filozof, któremu przeszło przez myśl zostanie teologiem - ludzkiego przekłamania. Nie istnieje żadna obiektywna możliwość zweryfikowania wszystkich przekazów jakie pozostawił Jezus Chrystus oraz tego, czy aby niektóre z nich nie zapodziały się gdzieś przykryte warstwą kurzu minionych tysiącleci.

Myślę, że filozofia i teologia są dziedzinami bardziej apriorycznymi, w porównaniu z nauką, rozumianą, jako szczególny przypadek nauk filozoficznych. Wobec tego, to właśnie nauka jest bardziej przemawiająca do przeciętnego człowieka. Wobec tego rośnie grono ateistów, na tym świecie. Jednakże zadziwiające w tej kwestii jest zaufanie, jakie pokładają te osoby w samej nauce. Zwłaszcza, że jak każda dziedzina wiedzy, nie uniknęła ona błędów. Nawet nie przychodzi im na myśl, iż nasz świat, ten, jaki postrzegamy poprzez swoje zmysły może być jedną wielką “osobliwością”, w której prawa naukowe są właściwe tylko dla niej. I w taki sposób odchodzi nam coraz dalej obiektywna prawda naukowa, która wybiera sobie jedynie te doświadczenia i wyniki, które jej pasują.

Jednak patrząc z innej strony; czy nie doświadczyłeś kiedyś drogi czytelniku uczucia, jakbyś już kiedyś przebywał w danym miejscu? Złudzenie, czyste złudzenie? A może mamy do czynienia z wędrówką dusz, a będąca podstawowym dogmatem wiary w kulturach wschodnich? Wydaje się być znamienną rzeczą, iż człowiekowi nie może przyjść do głowy, iż on, człowiek, byt bliski doskonałości, może po śmierci przeistoczyć się w nic. Nic.

Jak to słowo dziwnie brzmi. Nie można go sobie nawet dobrze wyobrazić, gdyż tak naprawdę nikt z nas jeszcze go nie doświadczył, podczas swojego życia. Teolog powie nam, że z człowieka po śmierci pozostanie dusza, która bądź to trafi do nieba, bądź piekła (zastanawiam się czy pominąć czyściec, który był włączony do wiary chrześcijańskiej znacznie później), bądź też teolog wschodni powie nam, iż będziemy tak długo się rodzić, aż nie staniemy się doskonali i nie pójdziemy do “Krainy Wiecznego Szczęścia”.

Perski filozof Omar Chajjama, w jednym ze swoich wierszy pisał:

“Przechodząc, ręka Losu pisze Słowo

i nic na Ziemi: miłość rozum, litość,

już nie przymuszą nigdy do powrotu,

wszystkie łzy świata zmyć go już nie mogą”.

Od zawsze był człowiekowi przypominany upływ czasu, jakiego doświadczał oraz to, iż śmierć jest końcem tego życia. Właśnie, tego - życia. Jednak człowiek chciał żyć dalej, przeświadczenie o tym, iż powróci, bądź znajdzie szczęście w niebie towarzyszyło ludziom już od dawna. U Majów, czas był cykliczny, stanowił jakby koło i powtarzał się co 260 lat. To zaskakujące, iż z cyklicznym czasem spotykamy się również na gruncie filozofii europejskiej. Arystoteles w “Fizyce” pisał, iż czas wydaje się być “jakimś kołem”. Nawet wśród nihilistów, mam tutaj na myśli Fryderyka Nietzschego, strach przed utratą siebie jako jednostki i przeistoczeniem się w nicość, odbił się bardzo wyraźnie w przeświadczeniu, iż czas, historia, powtarza się w nieskończoność, tak, iż po tej egzystencji znów odrodzimy się w tym samym miejscu, spotkamy tych samych ludzi i doznamy tego samego, co w życiu poprzednim, a wszystko to trwać będzie bez końca.

Poszukiwanie prawdy. Myślę, iż najważniejsze dla filozofii, teologii, nauki, będzie danie ludziom nadziei, iż taką prawdę mogą odnaleźć, jeżeli nie za życia, to po śmierci. Człowiek Zachodu pragnie iść na wykład, wygłoszony przez filozofa, naukowca, bądź teologa, w którym przedstawiona mu zostanie logiczna koncepcja prawdy. I co ciekawe, pomimo, iż wykładowcy nie mają pewności, co do swoich osądów, to jednak czas, w jakim przetwarzali, modyfikowali i udoskonalali swoje koncepcje sprawił, iż rzeczywiście sami w nie bezgranicznie uwierzyli.

Sytuacja taka nie ma miejsca, w filozofii jednego z odłamów buddyzmu, mianowicie Zen. Najlepiej na gruncie europejskim sens praktykowania Zen, oddały by słowa W. Hugo: “Aby wznieść się ku Bogu, trzeba zstąpić w głąb siebie”. Tutaj wszystkie logiczne przesłanki upadają, gdyż młody adept Zenu stawiany jest przed zadaniami, które są z gruntu niewykonalne dla Europejczyka. Bywa on często uważany za filozofię nihilistyczną, absolutnej negacji wszystkiego, co można sobie wyobrazić. Kiedy słyszymy, jak mnisi codziennie z rana recytują swoje sutry, iż “wszystko naznaczone jest pustką, nic nie ma początku ani końca, nic nie jest bez skazy, ani nie bez skazy”, “w owej pustce nie ma ani kształtu, ani postrzegania, ani wiedzy”. Po tych słowach pierwsze co rzuca się, to negacja. Jednak myślenie takie byłoby całkowicie błędne, gdyż wbrew temu, co my myślimy o tych słowach, wyrażają one jedynie afirmację i to afirmację życia w jej najczystszej postaci, jak uważają mnisi. Nietzsche pisał: “I swoich myśli nie można dokładnie oddać w słowach”, to przeświadczenie dzielą właśnie wyznawcy Zenu. A skoro słowa nas zawodzą, zostaje jedynie bezpośrednie poznanie. Bo czyż można wyjść tak łatwo z zadania jakie postawił przed młodymi adeptami, dojrzały mnich, pokazując im swoją laskę i mówiąc, aby nazwali to coś, ale jeżeli ktoś powie cokolwiek, to dostanie nią trzydzieści razy, jeżeli natomiast nic nie powie, to również zbierze cięgi. Jak widzimy nie jest łatwo praktykować Zen. Jednak, być może ceną jest poznanie obiektywnej prawdy, poprzez satori, czyli oświecenie? Nie doświadczając tego stanu, nigdy się nie dowiemy.

Gdzie szukać prawdy? Czy możliwe jest powiązanie teologii i filozofii w jedną całość, w celu poszukiwania prawdy?

Osobą, która podjęła starania w tym kierunku był Pierre Teilhard de Chardin, jezuita, który studiował teologię, filozofię, a do tego był jeszcze naukowcem, który prowadził badania antropogeniczne.

Jednak jego koncepcje nie spotkały się z akceptacją, ze strony kościoła katolickiego, gdyż próbował on połączyć religię chrześcijańską z ewolucjonizmem. Cenzura watykańska odrzucała kolejno jego prace, stwierdzając, iż wieloznaczność i błędy teilhardyzmu “narażają na szwank doktrynę katolicką”. Chardin stanowi dobry przykład, iż nie będzie pełnej współpracy pomiędzy tymi trzema gałęziami jednego drzewa - poznania. Adama i Ewę Bóg pokarał, za to, iż postanowili sprawdzić, jak smakują jego owoce. A my ich potomkowie czujemy w ustach stale gorzki smak, jaki pozostał nam po tym, że pokusiliśmy się i również sięgnęliśmy po ten “zakazany” owoc. Może lepiej trzeba było zostawić to jabłko w spokoju?

W głównej mierze czynnikiem sprawczym tego stanu rzeczy stał się ogólny sceptycyzm. Jak pisał Edmund Husserl: “Uważam, że nasza epoka jest epoką wielką, gdy chodzi o jej powołanie - jej chorobą jest sceptycyzm, który doprowadził do rozkładu dawnych, nie ujętych jasno ideałów”. Tak, sceptycyzm szerzy się bardzo szybko i zaraża wszystkie drogi poznania. Widząc coś niezwykłego nie dowierzamy swoim zmysłom, podważamy wyniki badań, wszystko, po to, aby uzyskać pewność co do naszego osądu. Pewność? Czy na pewno zyskujemy dzięki temu pewność? Wydaje mi się, iż jest to rzecz nad którą należało by się poważnie zastanowić.

Konflikt pomiędzy teologią, a filozofią będzie trwał. Chociaż uważam, iż miejsce filozofii, zajmie nauka i to właśnie ona prowadzić będzie walkę z teologią. Dlaczego tak uważam? Te dwie dziedziny mają coś co, działa na ludzi. Tą rzeczą jest wiara. Jest on silna, tak dla teologa, jak i naukowca, gdyż każdy z nich przeświadczony jest o swojej racji. Poznanie prawdy nie jest konieczne. Wystarczy jedynie uwierzyć w to, iż poznaje się prawdę poprzez to co się robi. Już w starożytności pojawiła się sentencja crede, quod habes, et habes (wierz, że masz, a będziesz miał). Nic więcej nie jest potrzebne, aby uczynić ludzi szczęśliwymi, jak dać im możliwość wiary, iż droga, jaką podążają doprowadzi ich do prawdziwego poznania. Nawet, jeżeli nie poznają prawdy, to czyż nie było warto żyć w przeświadczeniu, iż kroczyło się najlepszą drogą?

 

 

 

 

Bibliografia:

0x01 graphic

Drogi czytelniku, jeżeli masz ochotę nawiązać, do tego, śmiało, nie krępuj się i wyślij do mnie e-maila. A ja umieszczę twoje uwagi na mojej stronce.

Discipulus Socratis



Wyszukiwarka