nauka o państwie, belgia, Daniel Hannan/08


Daniel Hannan/08.11.2007 13:49

0x01 graphic

Belgia to król, drużyna piłkarska i piwo

Ten kraj nie ma rządu już ponad 150 dni i wydaje się, że życie toczy się tam normalnym torem

Eurokraci rezerwują stoliki w "Comme Chez Soi", marokańscy chłopcy tańczą breakdance na stacjach metra, a urzędnicy (tych jest mnóstwo) raczą się niespiesznie ciasteczkami Speculoos i kawą z witaminizowanym mleczkiem.

0x01 graphic
REKLAMA

0x01 graphic
0x01 graphic
 

0x01 graphic
0x01 graphic
Pojawia się więc myśl: a może Belgia nie powinna mieć rządu? Kraj ten pobił rekord funkcjonowania bez władzy i nikt - oprócz armii funkcjonariuszy publicznych obawiających się o swoje emerytury - najwyraźniej się tym nie przejmuje. Jeśli sprawy będą toczyć się tak dalej, administracja flamandzka może ulec pokusie pójścia śladem Jelcyna i przyjęcia uprawnień martwej federacji.

Antwerpia, fot. Getty Images/FPM

0x01 graphic

0x01 graphic

0x01 graphic

Dlaczego zawracam wam głowę moimi refleksjami na temat Belgii? Są trzy powody. Po pierwsze, żeby zacytować zabawne słowa Harolda Evansa z czasów, gdy był on redaktorem "Timesa": "Już dawno nie mieliśmy jakiejś opinii o Belgii". Kraje europejskie nie dzielą się zbyt często, a ten przypadek zasługuje na więcej uwagi, niż mu się poświęca.

Po drugie, ponieważ Belgia to w dużym stopniu nasza wina. Chcąc nie dopuścić do tego, by ważne porty znalazły się pod kontrolą wrogiego mocarstwa, poparliśmy powstanie nowego państwa, umieściliśmy na jego tronie jako Leopolda I odpowiednie książątko z dynastii sasko-koburskiej (wuja królowej Wiktorii) i udzieliliśmy mu gwarancji militarnych.

Następcy Leopolda nie okazywali szczególnej wdzięczności. Podczas pierwszej wojny światowej jego wnuk Albert I zaproponował Niemcom, że przejdzie na ich stronę, jeśli uznają jego władzę i zapłacą odszkodowania wojenne. (Gdy pamięta się, dlaczego Wielka Brytania wzięła udział w tej wojnie, był to być może największy akt niewdzięczności w ludzkich dziejach.) Podczas drugiej wojny światowej syn Alberta Leropold III kolaborował z Niemcami i został później zmuszony do abdykacji. Mówiąc krótko, być może mieliśmy tam niegdyś interesy, ale Belgia dawno już przestała mieć dla nas znaczenie strategiczne.

Trzeci powód jest jednak najważniejszy. Belgia funkcjonuje - o ile funkcjonuje - na tej samej zasadzie co Unia Europejska. Nie ma języka belgijskiego, belgijskiej kultury, a historia tego kraju jest bardzo skromna. Jak ujął to zwycięzca czerwcowych wyborów Yves Leterme, Belgia to król, drużyna piłkarska i piwo. Parafrazując Rene Magritte'a (jednego z niewielu bez wątpienia sławnych Belgów): "Ceci n'est pas une nation'' ("To nie jest naród").

Nie mogąc odwoływać się do wspólnej tożsamości, rząd belgijski musiał kupować lojalność ludzi szeroko zakrojonymi projektami robót publicznych. W ten proceder wciągnięto wszystkie instytucje państwowe: związki zawodowe, znacjonalizowane przedsiębiorstwa, systemy świadczeń społecznych. Belgia, mówiąc krótko, stała się miniaturą tego, czym staje się Unia Europejska: mechanizmem dla arbitralnej realokacji pieniędzy.

Na rozłamie najbardziej zależy Flamandom: płacą większość podatków i żal im łożyć na swoich, jak uważają, nieudolnych frankofońskich sąsiadów. W Walonii mieszka 33 procent ludności Belgii, ale daje ona jedynie 24 procent PKB. Dwadzieścia procent Walonów jest bezrobotnych, a 40 procent pracuje na państwowych posadach.

Co jednak ciekawe, wydaje mi się, że to francuskojęzyczni Belgowie mogą najbardziej skorzystać na podziale kraju. Wskazuje się, że Walonia otrzymuje rocznie 20 miliardów euro subsydiów, ale tak naprawdę korzysta na tym garstka frankofońskich polityków i urzędników: dotacje te dają im możliwość nagradzania przyjaciół i karania przeciwników. Jeśli odetnie się je i towarzyszącą im biurokrację, Walonowie zaczną produkować i sprzedawać, zamiast skupiać energię na pozyskiwaniu środków. Inaczej mówiąc, Walonia może okazać się po rozwodzie drugą Słowacją: biednym partnerem, z początku zmartwionym, że musi radzić sobie sam, ale po wzięciu spraw w swoje ręce osiągającym zadziwiające tempo wzrostu.

A co z Brukselą, miastem w przeważającym stopniu francuskojęzycznym, które jest stolicą Flandrii? Euroentuzjaści mają swoje plany. Jeśli Belgia rozpadnie się na dwie połówki, zamierzają wyjąć jej paskudną szarą stolicę z państwa i podporządkować bezpośrednio administracji unijnej jako coś w rodzaju Washingtonu D.C.: dopiero wtedy Unia Europejska ostatecznie i naocznie wykroczy poza państwo narodowe.

Problem polega na tym, że dzieje się tak dopiero po utwierdzeniu zasady narodowej. W Belgii są kłopoty, ponieważ nie ma tam rdzennych Belgów, podobnie jak nie ma rdzennych Europejczyków. Są grupy narodowościowe ze swymi językami, stacjami telewizyjnymi i partiami politycznymi. Demokracji bez "demosu" - czyli bez tego, co rozumiemy przez "my" - pozostaje tylko "kratos": władza systemu, która wymusza siłą prawa to, czego nie może żądać w imię patriotyzmu. Ale samo "kratos" nie wystarczy by istniało państwo.



Wyszukiwarka