dusza i taniec djvu

dusza i taniec djvu



r


2 ksifJoozbioru

*wi. St.piaonUa

DUSZA I TANIEC

Ą/tiL* 7y^, *~c

PAUL YALEBY

DUSZA I TANIEC

* *'

(L’AME ET LA DANSE)

Za zezwoleniem autora przełożył i wstępem poprzedził

WITOLD HULEWICZ

^ księgozbioru
Prof* Sl* -Pigonia

WILNO 1$26

Nakładem i drukiem. Ludwika Chomińs kiego Księgarnia Stów. Naucz. Polskiego1))? Wilnie Wilno Lida Święclany " Oszmłans

Odbito prócz zwykte9<a-i«łKładii 50 egzemplarzy numerowanych na papieize kredcwym Wydanie to dokonane zostało za upoważnieniem księgarni Mouyeiie Revue Franęalse. Libralrie Oailimard w Paryżu.


rys wspótpr. .We'wollen Litteraires"

ROZMOWA Z PAWŁEM YALERY

Dość zabawna jest w Polsce konieczność „odkrywania” co pewien czas poetów i wprowadzania ich z trudeni, gwałtem nieraz, do grona autorów czytywanych, lub chociażby znanych z nazwiska. Dobrze już, jeżeli takie odkrycie nie dotyczy Polaka, jeżeli nie czeka się pół wieku, aż oplwany gen-jusz znajdzie swego Miriama. Gdy chodzi o poetów zagranicznych, zazwyczaj zaaklimatyzowanie ich na gruncie naszym zależne jest od wysiłku jednostki.

Takiego pośrednika nie znalazł jeszcze Paweł Wery. A zasłużył na niego, mimo, iż opublikował dotąd dopiero cztery dzieła: tom kilkunastu wierszy i poematów, dwa dialogi na modłę platońską i zbiór rozpraw p. t. „Variete“.

Rówieśnik i przyjaciel Andrzeja Gide’a, od paru lat zaczyna we Francji doganiać go pod względem rozgłosu i poczytności. Poczytność ta jednak jest dość problematyczna, gdyż książki Valery’ego wyczerpane były przez długi czas, a rzadkie egzemplarze krążyły po antykwa miach przy kursie nader wygórowanym.

O poczytności zresztą w znaczeniu endemicznem mowy tu być nie może. Jest to pisarz dla niebylekogo, a może nawet doczekałby się w Polsce epitetu „niezrozumialca”. Pisano o nim w „Przeglądzie Warszawskim”, a Staff fragmentem jego poematu zakończył znakomitą antologją liryków francuskich.

Więc zanim opowiem o rozmowach z Valerym, winienem czytelnikowi parę słów o tym nieznanym poecie.

Jest to poezja od Stefana Mallarme, która Baudelaire'a ominęła w tak dalekiej obojętności, że Valery zdobył się nawet na zarzut, że Baudelaire imituje Poego. (Na co krytyk Burger przypomniał list Baudelaire’a z r. 1860 z temi słowami samoobrony:    „Czy wie

cie, dlaczeg-om tak cierpliwie tłumaczył Poego? Ponieważ był podobny do mnie! Gdym po raz pierwszy otwarł jego książkę, ujrzałem z przerażeniem i zachwytem nietylko rzeczy przez siebie wyśnione, ale i zdania przemyślane przeze mnie, a przez niego napisane na dwadzieścia lat wcześniej"). Otóż Ba«delaire'owi Valery jest daleki. Dość otworzyć niewielki zbiór wierszy p. t. „Charmes ou poeines“ (wyczerpany) i przeczytać wiersz niezmiernie charakteryzujący autora:

LES PAS

Tes pas, enfants de mon silence, Saintement, lciitement places,

Vers le lit de ma vigilance Procedent, muets et glace s.

Personne pure, ombre divine,

Qu’ils sont doux, tes pas retenus! Dieuxl... tous les dons que je devine Viennent a moi sur ces pieds nus!

Si de tes levres avancees,

Tu prepares, pour 1’apaiser,

A 1'habitant de mes pensees La nourriture d’un baiser,

Ne hate pas cet acte tendre,

Douceur d’etre et de n’etre pas,

Car j’ai vecu de vous attendre Et mon coeur n’etait que vos pas.

Trzeba ten wiersz przeczytać kilka razy, zanim pochwyci się całą subtelność myśli i metafor. Spróbowałem przełożyć go z rękopisu, który otrzymałem od autora, w następującej formie:

KROKI

Twe kroki, jak mego milczenia dzieci, stawiane przeczysto i wolno, na mego łoża czujne drżenia suną zmrożone przez głusz dookolną

Ty boski cieniu, czysta zjawo, o jakżeż słodki ten krok tchnący mgławo! Bogi!... przeczutych wszech szczęść losj idą tu do mnie na tej stopie bosej!

Jeśli twe wargi nachylone

temu, co skryty w moich mys i cieniu,

to uciszenie utajone

niosą w całunku żywnem ukojeniu,

nie spiesz do słodkich spełnień celu, ty słodycz bytu i niebytu mrok, bom żył czekaniem godzin wielu, a serce me — to tylko twój był krok.

Interesujące będzie poniekąd ze stawienie obu tych tekstów z przekładem niemieckim, dokonanym przez Ril~ kego, a przepisanym przezemnie ze wspomnianego niżej autografu;

DIE SCHRITTE

Deine Schritte, ais meines Schweigens Kinder, arglos und langsam gesetzt, nahn sie dem Bette, wo ich mich eigens wachsam halte, und frieren jetzt. Gottlicher Schatten, du reine, du gute, oh deiner Schritte verhaltener Gruss ! Was ich, ihr Gótter, an Gaben vermute, kommt jetzt zu mir auf entkleidetem Fuss!

Wenn deine Lippen yielleicht schon vom Weiten

jenem, der in mir sich bergen muss, seine unendliche Stiłlung bereiten endlich in dem nahrenden Kuss, eile mir nicht zuin VoIlzuge, dem zarteii, Susse, drin Sein und Nichtsein stritt, dann ich lebte vom Dich-Erwarten, und mein Herz war nichts ais dein Schritt.

Duchowy jego poprzednik, Mallar-me, powiedział: „kęs choses existent: nous n'avons pas a les^creer”. liValery naprawdę, „tworząc”’, czyni to w pełni przekonania, że tylko ubiera w szatę słów to, co jest, co stoi wszędzie i wyraźnie. Niewielkie ma zaufanie do natchnienia. „Uważam to za rzecz niegodną, pisać samym tylko entuzjazmem. Entuzjazm nie jest jednym ze stanów duszy pisarza”.

Do przekonań poety na temat poezji i sztuki powrócimy, gdy będzie mowa o jego prozie i gdy on sam przemówi w swym salonie. O tern samem opowiadają nam jego poezje w inny nieco sposób. Więc jeszcze jeden typowy wiersz przytoczmy, sonet skupiający w sobie charakterystyczne cechy poezji Valery’ego, tłomaczony przeze mnie:

GRANATY

Twarde granaty wpół otwarte, Ustępujące ziaren sile,

Jak czoła, co odkryły tyle,

Ze pękły, odkryć potęgą rozdarte!

Jeśli słońca, któreście zniosły,

O wy z powłoką rozchyloną,

Dały wam pychę tę szaloną,

Żeście przegrodę z rubinu rozniosły,

Jeśli skorupy suche złoto

Za wolą siły jakiejś oto

Pęka w soczystej jądr czerwieni,

To u rozdarcia miąższu cieczy Obraz się we mnie duszy mieni,

Co duszą tajną jest wszech rzeczy.

Proszę „ciemny” ten wiersz „odczytać”, jak mówi Norwid, „i skończyć w sobie” — a wystarczy on na ujawnienie nerwowo czułej obserwacji, klasycznego prawie patosu, no... i poezji— to znaczy trzech wybitnych znamion tego pióra. A pozatem:    zuchwałej,

zwartej siły obrazowania i tu już trzeba sięgnąć po oryginały rzadko napotykanego zmysłu treści dźwiękowej słowa.

Te same elementy, rozprowadzone na terenie większych poematów, zachwycają i porywają w potężnych utworach „Le cimetiere marin”, „L'ebauche cTun serpent”, „Au płatane”. Dorywcza charakterystyka nic tu nie pomoże — trzeba to czytać (dla zainteresowanych: nowe wydanie poezyj Valery’ego, oczekiwane od dwu prawie lat, jest w druku i ma się ukazać lada tydzień).

Druga forma, w jakiej wypowiada się poeta, to przepiękna proza dialogu, nieustępującego dialogom Diderota i Gourmonta, na platońskiej tradycji zbudowanego świadomie, z dojrzałością i powagą przeżycia. Dialog niniejszy toczący się między Fajdrosem, Sokratesem i Eryksymachem wykazuje, jak wielką rolę przypisuje i przyznaje Valery w twórczości rozumowi, który nie pozwala nigdy, aby go choć na chwilę od stałego gruntu oderwały: wyobraźnia, która musi być w ryzach, polot, trzymany w twardej uździe, natchnienie, które niech sobie będzie, ale mech się nie panoszy. Obserwacja tanecznic nastręcza trzem widzom myśli o sztuce gestu i rytmu, o człowieku i celach jego; przez szukanie „le pourquoi de la danse” roztrząsają kwe-stję onego „pourquoi” wszelkiej sztuki.

I JF«jdros tak mówi:

„Zycie w zetknięciu z prawdą czerni jak ów, trujący grzyb zmiażdżony w zetknięciu z powietrzem”. I wówczas rodzi się ciężar życia, ten ciężar absolutny, który sam w sobie nie jest niczem innem, jak najbardziej obnażo-nem życiem. Na ów ciężar jedyny środek: upojnośó, złożona u stóp naszego działania. Sztuka jest właśnie tą upoj-nością, która najlepiej usuwa ciężar życia. „Niespokojni wiedzą, zbyt szczęśliwi niewiedzą szukamy w tern, co jest, leku na to, czego niema; a w tem, czego niema, ulgi na to, cc jest”.

I oto jesteśmy pośrodku nastroju i tematu wielkiego dialogu: „Eupalinos czyli Architekt”. Określić tę książkę możnaby krótko a trafnie zawarłem w niej pytaniem i znalezioną odpowiedzią: „Skąd pochodzi ów zmysł wieczności, spotykany niekiedy u ludzi żyjących? — Z czegoś, co człowiekowi przystoi, a co go bez wysiłku stawia ponad jego naturą:    z twórczości arty

stycznej, która szuka trwałości".

Gdy mowa jest, jak sam już tytuł wskazuje, o architekturze, to nie w celu wywyższania jej ponad inne sztuki, ale w celu apoteozy zmysłu kompozycyjnego i archi tekturalnoścj każdego dzieła sztuki (czy może w tem waźkiem poczuciu odpowiedzia'ności znajdziemy przyczynę, dla które] Valery nie stworzył dotąd dzieła wielkiego także rozmiarami?). „Niema żadnych szczegółów w wykonaniu”. Eupalinos rozróżnia gmachy nieme, mówiące i te najrzadsze: śpiewające. Czyż w poezji nie jest to samo — w tej sztuce, której celem wypowiedzenie rzeczy nie-wypowiedzialnych ?

Dawniej określano sztukę tak: h o-mo additus natura e, a dzisiaj: homo, homo, homo. „Używać środków zmysłowych, któreby nie były podobieństwami rzeczy zmysłowych, ani powtórzeniami istnień znanych”, oto jeszcze jedno określenie poezji Valery’ego, wypowiedziane w „Eupali-nosie”.

W „Variete” wreszcie, najnowszym tomie rozpraw i artykułów, interesuje nas przcdewszystkiem traktat czołowy

„La crise de 1’esprit”: coś w rodzaju rachunku europejskiego sumienia pc> wojnie. Mówi o chaosie umysłowym, zrodzonym w czasach wojennych. „Przypomnieli się człowiekowi jego wielcy ladzie, jego wielkie książki — wszystko w bezładzie. Nigdy tyle i tak namiętnie nie czytano: spytajcie księgarzy. Nigdy tyle nie modlono się: spytajcie księży. 1 w ternie samem por szaniu Europa ożywiła wszystkie si ,e niezliczone myśli: dogmaty, filozofje, ideały, trzysta sposobów wytłomaczenia świata, tysiąc i jeden odcień chrystja-nizmu, dwa tuziny pozytywizniów — to wszystko dziwnie sprzecznem światłem oświetlało agonję duszy europejskiej.— Przesilenie wojskowe może jest ukończone; przesilenie gospodarcze widoczne jest w całej swej sile; ale przesilenie intelektualne niełatwo pozwala uchwycić swą istotę i swoje stadjum. Okręt kołysał się tak silnie, że nawet najlepiej zawieszone latarnie musiały wreszcie runąć. — I oto Hamlet europejski waha się między dwiema przepaściami, ponieważ dwa niebezpieczeń-

stwa nie przestają zagrażać światu, ład i bezład... Pokój jest może tym stanem rzeczy, w którym wrodzona wzajemna wrogość ludzi objawia się w czynach twórczych, zamiast w czynach niszczycielskich, co dzieje się w czasie wojny”.

A konkluzje? Konkluzji Valery nie daje. Nie odważa się na żadną. Czy boi się popaść w dogmatyczność? Kon kluzji nam brak. Ale sam ów sUrćwy, twardy a oślepiająco jasny gest, z jakim sięga do jądra choroby, uświadamia czytelnikowi bardzo wiele.

Inne rozprawy i odczyty tego tomu tyczą się La Fontaine’a, istoty poezji (artykuł p. t. „Avant - propos”, gdzie ujęty jest w precyzyjnym skrócie toŁ ideowy „Eupałinosa’’) i wreszcie „Wprowadzenie w metodę Lionarda daVinci”— wspaniałego traktatu o sztuce, o inteligencji, która dotarła „do najwyższego ubóstwa potężności bezprzedmiotowej”

*

Kiedym znalazł się niedaleko Ave-nue Kleber w eleganckim salonie Pa-

wła Valery, wśród rysunków Degasa i portretów gospodarza, j zacząłem rozmową z wytwornym 53-letnim siwiejącym panem o żywej grze myśli na głębokiej twarzy — nasamprzód wyraziłem żal, że przychodzą do poety, którego prawie nie znam:

Bo przecież pan jest w dosło-Wnem znaczeniu poetą „nieczytelnym”..

Valery śmieje sią.

— Tak! Jak pan wie, oprócz ostatniego tomu, wszystkie moje książki są wyczerpane- A ich autor też.

Pocóż tak dręczyć publiczność?

Nie trzeba tak bardzo wszystkiego odrazu dawać. Ale zresztą mam w korekcie nowe wydania, poprawione,

I takie egzemplarze z korekty, kreślone i uzupełnione ręką poety, otrzymują od niego. Zmartwiony jest, że nie może przeczytać moich tłomaczeń jego wierszy, które mu na kartce przyniosłem. Ale pokazuje duży tom oprawny w skórą i wręcza mi go z obiecującą miną. Książka zapełniona przepisanemi ręcznie wierszami. Na pierwszej stronie dedykacja taka mniej więcej:

„A Paul Valery

cette smutne ćTabeissance et de con-sentement...

Rainer Maria R i 1 k e”.

Poeta poecie uwielbianemu przesłał z Szwajcarji swój rękopis najważniejszych poematów Valery’ego, które sam przełożył na język niemiecki. Valery odczuwa całą subtelność takiego daru.

— Niestety, i tego czytać nie mogę, ani nawet nie mam możności poznania poezyj Rilkego, poza „Cahiers de Maltę Laurids Brigge”, które wyszły po francusku. Gdy pół roku temu byłem u niego w Szwajcarji, wywiozłem niezwykle głębokie wspomnienia z pobytu w tej jego samotnej, starożytnej wieży.

*

Rozmowa toczy się przez pewien czas dokoła tematu tak dla obu stron ciekawego, poczem przechodzi na sztukę i literaturę naszej doby. Mój gospodarz mówi płynnie, żywo, bardzo prędko, raz po raz wypuszczając z oka monokh Często, dla braku czasu nie mogąc wyczerpać tematu, odsyła mnie do artykułów, szczególnie do wywiadu Lefevre’a, daje mi wycinki lub w odpowiedzi czyta urywki. Potrącam o spostrzeżenia poczynione świeżo w Paryżu:

—    Czy zauważył pan, jak po zdobyczach, utwierdzonych przez radykalne kierunki współczesne, których to zdobyczy nikt już dzisiaj nie kwestionuje, znaczna ilość artystów z abstrakcyjnej wizyjności zaczyna wracać do przedmiotu, do objektu?

—    O tak, — potwierdza Valery potrzeba przedmiotowości toruje sobie wyraźnie drogę, w malarstwie zarówno jak w piśmiennictwie. Objaw ten wypływa zresztą ściśle z przełomu, w jakim znalazła się po wojnie psyche europejska. Poznano, że jednak sztuka bez kanwy przedmiotu obejść się nie-bardzo może. Abstrakcję uznaję, bo jest ciekawa, ale to jest ,,1’art du jour”, to nie jest sztuka współczesna. O zdobycie dzisiejszego „sujet” nie jest łatwo: dawniej kopalnią była mitologja, Biblj‘a; dziś Biblji albo się znać nie chce, albo się jej me rozumie. „Sujet” dzisiejsze jest nieciekawe, Judzie nie umieją go szukać. I diugie jeszcze spostrzeżenie znamienne. Zaczynamy wyzwalać się od wpływów rosyjskich.

—    Czy pan wpływy te uważa za niepożądane?

—    Za zgubne wprost. Wielkość Dostojewskiego, przetransponowana na umysłowość Europejczyka, szerzy spustoszenie. Skutki te w dostatecznej mierze obserwowaliśmy w literaturze szczególnie niemieckiej, a także I naszej. To samo było z Tołstojem. Do naszej psychiki absolutnie przylegać nie chce ten mglisty, oderwany mistycyzm rosyjski. Stoimy między dwoma światami: bizantyjsko - azjatyckim „de-sordre”, i amerykańskim „ordre”; kultura europejska usiłuje ostać się pośrodku, a do niej należy i wasza, polska. Mistyka ma w Europie potężną tradycję; katolicyzm, ten system doskonale uporządkowany, stworzył tej mistyce mocne podstawy, dał jej orga-

nizację, chęć doskonałości i realizacji w przedmiocie. W Rosji mistyka jest wręcz przeciwna, bizantynizm jako antyteza ducha łacińskiego.

—    Jakie zatem książki uważa par. dzisiaj za najważniejsze i najbardziej godne czytania?

Valei‘y uśmiecha się i w odpowiedzi czyta mi ustęp z korekty wywiadu Lefevre’a:

—    To zależy od czytelnika. Trzeba pamiętać, że książki o znaczeniu „ka-pitalnem” istnieją tylko dla czytelników zdolnych książką wzruszyć się do dna, zdolnych do przemian pod wpływem książki. Takich jest dzisiaj bardzo mało. A ludzkość czyta gazety, co przecież oducza od czytania! Trzebaby w szkole nauczać lektury gazet. Nie, j'a wcale nie żartuję. Analiza gazety byłaby bardzo pożytecznem ćwiczeniem. Bo dziś pisma codzienne stanowią o intelektu-alnem odżywianiu rodzaju ludzkiego. Większość ludzi umiejących czytać ma codziennie tylko godzinę czasu na lekturę, a ta godzina (w restauracji, w kolejce podziemnej) wypełniona jest gazetą. Wyobraźmy sobie, źc w szkole uczy się rozbioru gazety, artykułu, wydzielając zeń czynniki, przedmioty, źródła i t. p.—i że sią tę naukę uzupełnia porównaniami z prasą różnych narodów... Czy nie wierzy pan, że miałoby to wielkie skutki? —

Potem Valery wyznaje, że dysputy literackie, tak zawsze gorące i powszechne (szczególnie w Paryżu), przyprawiają go o mdłości (mai de mer). Pozbawione są wdzięku i... rezultatów.

Wspominam o atakach, jakie jego poezję spotykały wśród wszystkich entuzjazmów; wymieniam książkę p. Alfreda Droin, twierdzącą, że Valery zaprzepaścił francuską tradycję poetycką. A on odpowiada:

— Nie denerwują mnie krytycy. Gdyby przeciwnicy mojej poezji przed uchwyceniem pióra zapytali mnie o radę, podałbym im znacznie więcej tematów do krytyki.

Opowiada następnie o indywidualnościach, których poznanie zaważyło na jego twórczości.

—    Spotkanie moje z Piotrem Louys w r. 1889 (miałem wówczas łat 18) było zdarzeniem decydując.em. Studjowałem prawo. W trzy lata później znalazłem się w Paryżu, już po zrezygnowaniu z pisania wierszy. Poznałem Stefana Mal-larme i nauczyłem się podziwiać go nieskończenie- Louys zapoznał mnie z nim. Byłem uderzony słodyczą tego człowieka i jego domu. Nikt tak nie umiał mówić jak on. Słowo jego rozgrywało się bardzo wysoko ponad tajemną myślą, wypracowywaną głęboko. Widywałem dość często Józefa Marję Heredia. Okazywał mi szczerą życzliwość. Spędziłem długie lata w bardzo różnolitych refleksjach, nie myśląc nigdy o tern, aby karjera literacka mogła odpowiadać mojej naturze... Wszystko, co odtąd tworzyłem, było napisane albo naskutek czyichś życzeń, albo wprost zamówień. „Eupalinos” zamówiony był przez czasopismo „Architectures”, którego redakcja oznaczyła nawet konieczną ilość liter dla mej rozprawy: 115.800!

—    A wiersze?

—    Okcło r. 1913 księgarnia „Nou-velle Revue Franęaise” prosiła mnie o pozwolenie wydania dawnych moich poezyj. Gdy oponowałem, zebrano je z różnych czasopism i przedstawiono mi w odpisach maszynowych. Nie podobały mi się, więc zacząłem zabawiać się przerabianiem, z zupełną swobodą człowieka, który oddawna przywykł nie niepokoić się poezją. Nabrałem tak dalece przekonania, że napisałem ostatni wiersz, coś niby pożegnanie z temi igraszkami młodości. Tak powstał poemat „La jeune Parque”, który rozmiarami przerósł dziesięciokrotnie moje zamierzenia, a czyta się; jak każdy wie, sto razy trudniej, niżby wypadało,..

Tu wspominam o polemice na temat niezrozumialstwa, jaką w swoim czasie zainicjował w Polsce Irzykowski:

—    Skoro mówimy o ciemności, pozwoli pan, źe powtórzę to, co już mówiłem dla pism francuskich. Nie będę jej bronił, ale (co jest stokroć ciekawsze od atakowania czy bronienia) spróbuję określić jej przyczyny. Nie można rzec, żebym ich nie znał!

Uśmiecham się do siebie, poprawiam w fotelu i przyzywam ducha Irzykowskiego. A Paul Valery zakłada rnonokl:

Ciemność („1’cbscurite”), mojem zdaniem, jeżeli nie jest umyślna, wypływa z trzech źródeł. (Stylizację tych wywodów opieram na „NouveIles Lit-teraires”). Pierwsze polega na samej trudności tematów („des su-jets”) nasuwających się pisarzowi- W tym wypadku zdarzę się, że im precyzyjniej on sam widzi, tern oporniejszy („plus dur”) czyni się w czytaniu. Weź pan przedmiot najcodzienniejszy: krzesło, klucz... Przypuśćmy, że nazwa tego przedmiotu zagubiła się i że trzeba go opisać, oddać zapomocą innych wyrazów słownika. Im bardziej będę dokładny, tern trudniejsze zadanie dam czytelnikowi, tem więcej będę musiał od niego wymagać. Otóż przedmioty myśli lub stany duszy — są to rzeczy źle, niedokładnie nazwane. Nie można ich określić bez skupienia ustosunkować i zestawień.

Druga przyczyna niezrozumiałości autora, pierwszorzędna może, polega na ilości warunków, jakie sobie nakłada autor. Jeżeli chce on osiągnąć harmonję, ciągłość efektów plastycznych, wypełnić samą myśl, nie zatracić wdzięku i giętkości składni — i jeśli chce, aby to wszystko zawierało się w armaturze prozodji klasycznej — wówczas musi niekiedy przeładować swój styl, w zbytniem skondensowaniu oddać treść i używać skrótów i opisów, mylących czytelnika. Nie zapominajmy, że ciemność tekstu jest produktem dwóch czynników: czytanej rzeczy i czytającej istoty! Bardzo rzadko zdarza się aby ta istota winę przypisywała sobie samej!

A trzecia przyczyna trudności dzieła jest efektem złożonym z dwu przyczyn pierwszych. Polega bowiem na streszczeniu w jednym utworze poetyckim przeżyć zbyt rozległych. W wierszu „La jeune Parąue” spróbowałem według najlepszych sił i za cenę nieprawdopodobnej pracy oddać taką modulację życia. Ale nasz język psychologiczny jest tak bardzo ubogi. Musiałem go jeszcze zubożyć, bo większość jego wyrazów nie lieuje z tonem poetyckim. Wydaje mi się jednak, iż to nie szkodzi, że się stworzy ciemny poemat, aby rozjaśnić ideę!

Oto w luźnych zarysach zrekonstruowana treść mych rozmów z Va-lerym, które utrwaliły we mnie wspomnienie jasnej r *~wy i nerwowej, bardzo czule przya ijącej i ustawicznie przetwarzającej duszy.

Uważałem, że taki referat na wstępie do przepięknego poematu o duszy i o tańcu zbliży czytelnika do osobliwego, cichego w swem bogactwie poety.

Witold Hulewicz

DUSZA I TANIEC

r

i

!


Eryksymach : O Sokratesie, konam !,.. Ducha mi dodaj! Wlej myśl !... Ponieś ku powonieniu memu ostrość swych zagadek!... Niemiłosierna ta biesiada przekracza wszelką zrozumiałą żądzę i wszelkie pragnienie godne wiary!... Co za stan: być po smakołykach i dziedziczyć trawienie!... Moja dusza już tylko snem jest, jaki sprowadza materja w walce ze sobą samą!... O, rzeczy smakowite i nazbyt smakowite, precz odemnie!... Niestety, od schyłku dnia począwszy, odkąd jesteśmy pastwą tego, co jest na świecie najlepsze, — to straszliwe „najlepsze*', spotęgowane trwałością, wytwarza nieznośną obecność!... Wreszcie ginę z głupiego pragnienia rzeczy suchych i poważnych i najzupełniej duchowych!.... Pozwól, bym zasiadł przy tobie samym i przy Fajdrosie; a plecy śmiało przeciwstawiwszy temu mięsu wciąż na nowo powstającemu i tym naczyniom niewyczerpanym, niech słowom waszym nakłonię najwyższą czarę mego ducha. O czem mówiliście ?

Fajdros ; O niczem jeszcze. Patrzyliśmy, jak jedzą i piją nasi bliźni...

Eryksymach :    Lecz nie poleeał-

li Sokrates rozmyślać o czem ?... Czyż może on kiedykolwiek pozostać sam na sam ze sobą i milczący aż do dna duszy! Uśmiechał się tkliwie do swego demona, u mrocznych granic tej biesiady. Co szepczą wargi twoje, drogi Sokratesie ?

Sokrates : Mówią mi zcicha: człowiek jedzący jest najsprawiedliwszym z ludzi...

Eryksymach : Oto już zagadka! 1 pragnienie duchowe, które ona ma zbudzić...

Sokrates:    Człowiek jedzący —

mówią mi — karmi swoje dobro i swoje zło. Kęs każden, który się w nim stapia i rozprasza, przyniesie nowe siły jego cnotom, a zarazem, bez różnicy i meprawościom. Podtrzymuje udręki jego, jak i tuczy nadzieje; i dzieli się gdziekolwiek między namiętności a rozsądek. Miłości zarówno potrzebny jest ów kęs, jak nienawiści; i moja radość i gorycz, pamięć moja i zamierzenia — dzielą po bratersku tę samą zawartość pełnej gęby. Co myślisz o tern, synu Akumenosa ?

Eryksymach:    Myślę, że myślę

jak ty.

Sokrates : O, lekarzu jeden! Podziwiałem w milczeniu czynności wszystkich tych odżywiających się ciał.

Każde z nich wszelkiej możliwości życiowej, wszelkiemu zarodkowi śmierci,, które są w niem, bezświadomie daje sprawiedliwie to, co do nich powraca. Nie wiedzą one, co czynią, wszelako czynią to jak bogowie.

Eryksymach :    Śledziłem to oć-

dawna: cokolwiek wnika w człowieka, rozwija się w nim w ścisłem następstwie, tak jak się podoba przeznaczeniu. Rzekłbyś, iż przesmyk gardzielny jest progiem kapryśnych konieczności i zorganizowanego misterjum. Tan. ustaje wola i niezaprzeczone królestv»o świadomości. Oto dlaczego przy wykonywaniu swojej sztuki wyrzekłem się wszystkich tych zmiennych ziół, przez ogół lekarzy narzucanych najrozmaitszym chorym. I obstaję ściśle przy lekach oczywistych, zmienianych indywidualnie w'edług ich natury.

Fajdros s Jakież to leki?

Eryksymach: Jest ich osiem: ■ciepło, zimno; wstrzemięźliwość i jej przeciwieństwo; powietrze i woda; spokój i ruch. To wszystko.

Sokrates:    Lecz dla duszy są

■dwa tylko, Eryksymaęhu.

Fajdros :    A jakie ?

Sokrates:    Prawda i Kłamstwo.

Fajdros s Jakto ?

Sokrates s Czyż me są one pośród nich, jak sen i jawa ? Czyli nie dążysz do przebudzenia i do jasności światła, gdy zły sen cię męczy? Czy me wskrzesza nas konkretność słońca, nie umacniają swą obecnością ciała stałe V — Wszelako: czy nie od snu i sennych marzeń właśnie żądamy rozpraszania nudy i przerywania trosk, ścigających nas w świecie dnia? I oto uciekamy z jednego w drugie, wzywając dnia pośrodku nocy, i naodwrót, modląc się do mroku, kiedy mamy światło. Zaniepokojeni wiedzą, zbyt szczęśliwi niewiedzą, szukamy w tem, co jest, leku na to, czego niema; a w tem, czego niema, ulgi na to, co jest. To rzeczywistość, to znów ułuda nas skupia. A dusza nie ma w ostateczności żadnej innej ucieczki, jak prawdę,, która jest jej bronią, — i kłamstwo, swój pancerz.

Eryksymacfa:    Dobrze, dobrze..

Ale czy nie obawiasz się, drogi Sokratesie, pewnej konsekwencji tej myśli, która ci się nasunęła?

Sokrates: Jakiej konsekwencji^

Eryksymachi Następującej: prawda i kłamstwo zmierzają do jednakiego celu... Jest to rzecz ta sama, która, zależnie od jej ujęcia, czyni z nas. kłamców albo ludzi prawdomównych; a podobnie, jak raz ciepło, raz zimno : naprzemian opadają nas, to znów nas. bronią, — tak samo prawda i fałsz.

oraz chęci sprzeczne do nich się odnoszące.

Sokrates:    Nic oczywistszego.

Niema na to rady. Tego chce życie samo: ty lepiej wiesz odemnie, że ono wszystkiem się posługuje. Wszystko mu jest dobre, Eryksymachu, żeby nigdy nie zakończyć. Kończyć ma ono samo... Nie jestże ono tym ruchem tajemnym, co dzięki zbaczaniu wszystkiego, co się wydarza, bezustannie przekształca mnie wewnętrznie i co powrotnie sprowadza mię dość szybko do tego samego Sokratesa, abym go odnalazł i abym, wyobrażając sobie z konieczności, że go na nowo poznaję,— był? — Ona jest kobietą tańczącą, a w sposób boski przestałaby kobietą być, gdyby za dokonanym skokiem mogła wznieść się aż w obłoki.

Wszelako jak i my nie możemy pójść w nieskończoność ani w sen ani

w jawę, podobnie i ona zawsze powraca do siebie, przestaje być ptakiem* pyłkiem, ideą; przestaje być wreszcie tem wszystkiem, czem się na fłe tni zawołanie stała, jako że ją ta sama ziemia, która ją posłała, odwołuje teraz i całą zadyszaną oddaje jej naturze kobiecej i kochankowi ...

Fajdros: O cudzie!... Wspaniały człowieku!... Prawdziwy niema! cudzie! Zaledwie przemówisz, tworzysz to, czego trzeba!... Obrazy twoje nie mogą pozostać obrazami!— A oto właśnie— jak gdyby z twórczych twoich ust rodzi się pszczoła i pszczoła i pszczoła oto skrzydlaty chór tanecznic sławnych!... Powietrze drży i dźwięczy przeczuciami muzyki!... Wszystkie budzą się pochodnie... Pomruk śpiochów przetwarza się; a na ścianach z rozwichrzonych płomieni dziwią się i niepokoją ogromne cienie pijaków-

Spójrz-no na tę gromadkę nawpół zwiewną, wpół uroczystą! — Wchodzą niby dusze!

Sokrates t Przez bogi, tanecznice przejasne!... Jakaż to żywa i wdzięczna introdukcja do najwznioślejszych myśli!... Ręce ich mówią, a stopy zdają się pisać. Co za ścisłość u tych istot, które się uczą tak szczęśliwie używać swoich rdzennych sił!... Wszelkich zawiłości wyzbywam się i niema w tej chwili zagadnienia, któreby zajmowało mnie, tak radośnie posłuszny jestem ruchliwości owych postaci! Pewność jest tu igraniem; świadomość, rzekłbyś, znalazła swój czyn, a intelekt nagle ulega wdziękom odruchów... Spójrzcie na tę oto!... najdrobniejszaa najwięcej pochłonięta w czystości prawdy... Kto ona ? Jest rozkosznie jędrna i niewypowiedzianie giętka ... Ustępuje, wychodzi z rytmu i wraca doń z taką precyzją, że kiedy zamykam oczy, widzą ją dokładnie słuchem. Ścigam ją, odnajdują, a nigdy nie mogą utracić; a jeśli patrzą na nią, zatykając uszy, tak dalece jest ona rytmem i muzyką, że niezdolny jestem nie słyszeć dźwięku cytary.

Fajdros :    Ta, która cię zachwyca,

to, zda się, Rodopis.

Sokrates t U Rodopis zatem ucho cudownie łączy się z kostką nogi. Co za trafność!... Stary Czas od tego cały sią odmładza!

Eryksymach: Ależ nie, Fajdro-sie!... Rodopis to ta inna, taka słodka, jak poto stworzona, by oko pieścić nieskończenie.

Sokrates:    A więc kto jest ten

wątły dziwotworek giętkości ?

Eryksymach: Rodenja.

Sokrates; Rodonja cudownie u-cho wiąże z przegubem stopy.

Eryksymach t Zresztą znam je wszystkie, jedną po drugiej. Mogę wam wymienić wszystkie ich imiona. Układają się doskonale w mały wiersz, który łatwo spamiętać :    Nips, Nifoe, Ne-

ma; Nikteris, Nefełe, Nexis; — Ho dopis, Rodonja, Ptile... Co zaś do tego małego tancerza, który tak jest szpetny, zowią go Nettarjon. Jednakże Królowa Chóru nie weszła jeszcze.

Fajdros :    Kto zatem króluje tym

pszczołom?

Eryksymach:    Zdumiewająca •

niesłychana tancerka : Atikte !

Fajdros s Jak ty je znasz !

Eryksymach j Cały ten świat czarując}' posiada inne jeszcze imiona ! Jedne po rodzicach mają, drugie od swoich serdecznych...

Fajdros t To ty, ten serdeczny!— Znasz je aż nazbyt dobrze!

Eryksymach : Znam je znacznie lepiej niż dobrze, a w pewnem znaczeniu nawet nieco lepiej, niż one znają same siebie. O Fajdrosie, czyliż nie jestem lekarzem? — We mnie, przeżeranie wszelkie sekrety sztuki lekarskiej zamieniają się w sekret naprze-kór wszystkim sekretom tanecznicy! Wzywają mnie do wszystkiego. Zwichnięcia, guzy, urojenia, dolegliwości serca, przypadki tak różnorodne w ich zawodzie (i te przypadki istotne, wynikające łatwo z tak ruchliwego zajęcia), — i tajemnicze ich niemoce, ba nawet i zazdrości, czy to artystyczne czy miłosne; sny nawet!... Czy wiesz, że starczy, aby mi szepnęły o śnie jakim trapiącym, bym mógł naprzykład wnioskować z niego o zepsuciu jakiegoś zęba?

Sokrates: Mężu podziwu godzien, który przez sny poznajesz zęby, czy sądzisz, że filozofowie mają wszystkie popsute?

Eryksymaeh : Przed ukąszeniem Sokratesa uchowajcie mnie, bogowieFajdros s Obserwujcie lepiej te ramiona i te nogi niezliczone!... Kilka kobiet czyni tysiąc rzeczy. Tysiąc pochodni, tysiąc zwiewnych perysty'ów, szpalery, kolumny... Obrazy mieszają się, nikną... Jest to gaik o uroczych gałązkach, całych w ruchu od powiewów muzyki! — Czyliż jest sen, o Ery-ksymachu, któryby oznaczał większą udrękę i więcej niebezpiecznego wzburzenia naszych duchów?

Sokrates:    Ależ to właśnie oto

jest najjaskrawszem przeciwieństwem snu, drogi Fajdrosie.

Fajdros : Ja jednak śnię... Snuję sen słodkości, wzmożonej nieskończenie przez samą siebie, onych spotkań i wymian dziewiczych form. Snuję sen tych dotknięć niewysłowionych, co wykwitają w duszy, śród czasów, śród bieli i rytmicznych przelotów tych ciał, śród dźwięków syrnfonji stłumionej, w którą wszystko zda się wmalowane i zaklęte... Chłonę, niby woń słodką a złożoną, tę rozmaitość dziewcząt czarodziejek, a jaźń moja błąka się w tym labiryncie wdzięków, kędy każda z nich gubi się z jedną z towarzyszek, a odnajduje z inną.

Sokrates:    Duszo rozpustna, tu

oto masz przeciwieństwo snu i brak przypadku... Wszelako przeciwieństwo snu czernie innem jest, Fajdrosie, jeśli nie innym jakimś snem?.. Snem czujności i napięcia, zrodzonym przez Rozum sam!—A o czemże śniłby ten Rozum? — Gdyby Rozum miewał sny, ten Rozum wytrawny, stojący na nogach, z o-kiem uzbrojonem i ustami zamkniętemi,, będąc tych ust panem, — czy sen jego nie byłby tern, co widzimy obecnie: światem ścisłych sil i złud wystudjo-wanych? — Snem, snem, ale snem na-wskroś przenikniętym symetrjami, pełnym ładu, pełnym aktów i sekwencyj!.. Któż wie, jakie dostojne Prawa śnią tutaj, iż przybrały jasne oblicza i że •zgodne są w zamiarze objawienia śmiertelnym, jak rzeczywistość, złudzenie i zrozumiałość mogą zlać się w jedno i połączyć pod potęgą Muz?

Ery ksy mach: Słuszne to zupełnie, Sokratesie, iż skarb tych obrazów jest nieoceniony... Czy nie sądzisz, że myśl Nieśmiertelnych jest dokładnie tern, na co patrzymy, i że bezmiar tych szlachetnych podobieństw, te zwroty, kontrasty, niewyczerpane urozmaicenia, które sobie odpowiadają i odtrącają się w naszych oczach, unoszą nas w boskie świadomości?

Fajdros : Jakże czysta, jak cza-rowna jest ta maleńka świątynia krągła i różana, którą one tworzą w tej chwili, krążącą zwolna jak nocRozprasza się. w dziewczynach, tuniki w lot pierzchają, a bogowie jakby myśl odmienili!...

Eryksymach s Myśl boska rodzi teraz tę różnobarwną obfitość ugrupowań i postaci uśmiechniętych; myśl boska stwarza nawrót do owych rozkosznych wirów, co układają się z dwu lub trzech ciał, a już rozłączyć się me mogą... Jedna z nich jak gdyby uwięziona, Już jej nie puszczą z oków zaczarowanych I...

Sokrates r Jednakże co to nagle? Co czynią?... Wikłają się w ucieczce!...

Fajdros:    Lecą do bram. Chylą

się w powitaniach.

Eryksymach * Atikte ! Atikte !.... O bogi Atikte cała drżąca !

Sokrates: Takie nic.

Fajdros :    Ptaszyna!

Sokrates :    Rzecz bez ciała!

Eryksymach j Rzecz bez ceny !

Fajdros : O Sokratesie ! Powolna st, rzekłbyś, figurom niewidzialnym !

Sokrates* Albo że u1 ega szlachetnemu przeznaczeniu !

Eryksymach :    Patrzaj! Patrzaj!

Zaczyna, widzisz, stąpaniem wprost nie-biańskiem: jest to zwykły krok okrężny... Zaczyna od rzeczy najwyższej w swojej sztuce; kroczy z prostotą po szczycie, który osiągnęła, Ow drugi rodzaj najbardziej odległy jest od pierwszego, wszakże trzeba, by doń podobny był do złudzenia.

Sokrates: Pławię się jak niktr w tej wspaniałej wolności. Inne v» tej chwili nieruchome są i jak zaczarowane, Muzykantki zesłuchują się, me tracąc jej z oczu... Sprzymierzone są z przedmiotem i zdają się kłaść wielki nacisk na doskonałość swego akompa-nj amen tu.

Fajdros : Jedna z nich, koral różowy, przegięta osobliwie, dmie w olbrzymią muszlę.

Eryksymach:    Smagła flecistka

o udach jak wrzeciona, ściśle z sobą splecionych, wyciąga wytwoi uą nóżkę, palcem wybijając takt... O Sokratesie, co mniemasz o tancerce oncj ?

Sokrates; Eryksymachu, ta istotka daje do myślenia... Świadomie bierze na się majestat, który majaczył w nas wszystkich i niepostrzeżony mieszkał w aktorach tej orgji... Jeden prosty krok:    przed nami bogini! A my:

bogowie prawie !... Jeden prosty krok: związanie najprostsze !... Rzekłbyś, że ona przestrzeń opłaca pięknem najrówniejszych gestów, że stopą wystukuje dźwięczne wizerunki ruchu. Zdaje się wyliczać i płacić sztukami szczerego złota to, co my trwonimy nieopatrznie w ordynarnej monecie kroków, idąc do jakiegoś celu.

Eryksymach :    Drogi Sokratesie,

ona uczy nas, co czynimy, jasno pokazując duszom to, co niezrozumiale spełniają nasze ciała. W blasku jej nóg bezpośrednie nasze gesty stają się nam cudami. 1 zadziwiają nas ostatecznie na tyle, 4_ - trzeba.

Fajdros: W czemże ta oto tanecznica miałaby, według- twego zdania, coś sokratycznego, ucząc nas, w dziedzinie kroczenia, nieco lepszego poznawania samych siebie ?

Eryltsymach : Otóż właśnie- Kroki nasze są nam tak łatwe i swojskie, że nigdy nie dostępują zaszczytu, aby je rozważano jako takie i w związku z osobliwością ich gestów (chyba że, pozbawieni ich, w niemocy i obezwładnieniu dochodzimy doichpodziwiania)... Więc one nas prowadzą jak umieją, nas, którzy je naiwnie ignorujemy; a odpowiednio do terenu, celu, usposobienia i stanu człowieka, czy nawet oświetlenia drogi, one są tem, czem są: my je gubimy bezmyślnie.

Wszelako zważ ten skończenie uroczysty pochód Atikte, po ziemi bez skazy, wolnej, czystej, zlekka elastycznej. Na tem zwierciadle własnych sił stawia symetrycznie swoje kolejno zmieniające się oparcia; pięta podająca ciało ku czubkowi stopy, druga noga mijająca, odbiera to ciało i znów podaje naprzód ; i tak i tak; gdy tymczasem boski szczyt głowy, w wiekuistej obecności, front kreśli falującej fa*i.

Jak ziemia w pewnej mierze absolutną jest, będąc najstaranniej wyzwoloną z wszelkich przyczyn arytmji i niepewności, — tak marsz ten monumentalny, co tylko siebie ma za ceJ, a zniweczył wszelką zmienną nieczystość, staje się typem, wzorem powszechnym.

Patrz, jakie piękno, jaka pełna bezpieczność duszy płynie z te* przecią-głości jej stąpania Ta przestronność jej kroków zestrojona jest z ich ilością, która wypływa bezpośrednio z muzyki Ale ta ilość i ta przeciągłość są równocześnie tajemną harmonją złączone z postawą...

Sokrates:    Tak dobrze prawisz

o tych rzeczach, uczony Eryksymachu, że uie mogą ustrzec się od widzenia według twojej myśli. Rozmyślam o tej kroczącej kobiecie, która mi daje wrażenie nieruchomości. Zajęty jestem tylko równością tego rytmu...

Fajdros : Zatrzymuje się, pośrodku spółmieri:    zi swoich wdzięków...

Eryksymach : Zobaczycie !

Fajdros: Oczy zamyka.-

Sokrates ; Cała jest w tych oczach zawartych i najzupełniej samotna z duszą swoją, na łonie wnętrznego skupienia... W sobie samej odczuwa, jak staje się — zdarzeniem.

Eryksymach: Czyli spodziewacie się... Cicho, cicho !

Fajdros: Rozkoszna chwila... Ta cisza to sprzeczność... Co czynić, aby me krzyczeć : Cisza 1

Sokrates; Chwila bezwzględnie dziewicza. A potem, moment, w którym coś ma się zerwać w duszy w oczekiwaniu, w zgromadzeniu... Coś się zerwać... A jednak: to też jest jak punkt spojenia.

Eryksymach O Atikte ! Jakaś ty niedościgniona w tej groźbie zbliżania się!

Fajdros: Muzyka, zda się, słodko skłania ją do innego stylu, podnosi ją...

Eryksymach: Muzyka przeistacza jej duszę.

Sokrates : W momencie tym, który skona lada chwila, wszecnmocnemi jesteście władczyniami, o Muzy!

Rozkoszne zatajenia oddechów i serc L. Ciężkość do jej pada stóp a wielka ta zasłona, osuwająca się bez najmniejszego szmeru, tłomaczy wszystko. Ciało jej widzieć trzeba tylko w ruchu.

Eryksymach:    Oczy jej wróciły

do światła...

Fajdros: Rozkoszujmy się chwilą najsubtelniejszą, kiedy odmienia się jej wola!... Jak ptak, gdy posunie się na samą krawędź dachu, zrywa z pięknym marmurem i pada w swój lot...

Eryksymach: W niczem tak się nie lubuję, jak w tern, co się oto rozgrywać zaczyna ; i nawet w miłości nie znajduję nic, co ją ponosi w rozpustę ponad pierwsze wzruszenie- Nad wszystkie pory dnia przenoszę godzinę brzasku. Oto dlaczego z tkliwem wzruszeniem oglądać pragną święty ruch, świtający w tej żywej istocie. Patrzcie!... Rodzi się on z tego muskającego spojrzenia, które głową o przesłodkich nozdrzach przemożnie skłania ku barkom oświetlonym jasno... A każde piękne włókno jej jasnego i muskularnego ciała, od karku aż po stopy, wypowiada się i skręca w ruch stopniowy ; a całość wre... Powolnie rysuje narodziny skoku... Zapiera nam oddech aż do momentu wybuchu, gdy aktem gwałtownym odpowie na huk spodziewany a niespodziany cymbałów rozdzierających!...

Sokrates:    Och! oto wreszcie

przecie wstępuje w wyjątkowość i przenika to, co nie jest możliwe!... Jakże dusze nasze podobne są, o przyjaciele moi, w obliczu onego czaru, który dla każdej z nich jednaki jest i pełen!., jak one piją razem to co jest piękne !

Eryksymach : Cała zamienia się w taniec i cała oddaje się wszechru-chowi.

Fajdros:    Zrazu jakby ścierała

z ziemi, uduchowieniem swoich kroków, wszelaki trud i głupstwo wszelakie... A oto stwarza mieszkanie dla siebie, nieco powyżej rzeczy, i rzekłbyś, że gniazdko ściele sobie w swych białych ramionach... A teraz: czy nie zdawałoby się, iż stopami tka sobie nieokreślony kobierzec wzruszeń... Tka pasma wszerz i wzdłuż i wątkiem trwania przetyka ziemi osnowę... O cza-rowne to dzieło, drogocenna praca jej myślących paluszków, które atakują, wymijają, które dziergają i odwiązują, które gonią się wzajem i pierzchają uskrzydlone!... Co za zręczność, co za życie w tych czystych pracownikach

rozkoszy straconego czasu!___ Dwie te

nóżki szczebioczą z sobą i swarzą się nito gołębie!..* O ten sam skrawek ziemi dobijają się jak o ziarnko!.. Zrywają się razem i w przestworzu zderzają się, jeszcze!... Przez Muzy, nigdy stopy nie zbudziły na mych wargach większej zazdrości!

Sokrates:    Oto wargi twoje za

zdrosne są o sprawność tych cudownych stóp ! Chciałbyś czuć ich skrzydła u swoich słów i to, cobyś wypowiadał, przystrajać obrazami równie zywemi jak ich skoki !

Fajdrus : Ja ? ...

Eryksymach:    On tylko marzył

o gruchaniu z pieszemi gołąbkami!.. . To jest skutek tego namiętnego zainteresowania, które on ma dla widowiska tanecznego. Cóż bardziej naturalnego, Sokratesie, cóż naiwniej tajemniczego ? ... Nasz Fajdros cały jest olśniony temi skrętami i błyskotliwością piruet, które są słuszną dumą nadzwyczajnych pa7cy Atikte; pochłania je oczarowanemi oczyma, twarz pochyla ku nim ; na wargach czuje wyraźnie przemykające ruchliwe onyksy ! — Nie tłomacz się, kochany Fajdrosie, nie ambarasuj się bynajmniej!.. Nie odczuwałeś nic, coby nie było prawe a ciemne, a przeto najzupełniej dostrojone do mechanizmu śmiertelników. Czyż nie jesteśmy my kaprysem zorganizowanym ? A nasz system życiowy me jestże bezzwiązkiem funkcjonującym— i bezładem, który działa ? Czy zdarzenia, chęci, idee nie zmieniają się w nas — w sposób najbardziej konieczny i najbardziej nieściśliwy ? ... Co za kakofonja przyczyn i skutków S...

Fajdrus : Ależ ty sam bardzo dobrze objaśniłeś to, co ja w prostocie odczuwałem___

Sokrates : Drogi Fajdrosie, w istocie, nie bez pewnej słuszności byłeś wzruszony. I ja, patrząc na tę nieopisaną tancerkę, coraz to więcej cudowności opowiadam sam sobie. Zadaję sobie pytanie, jak natura w onej tak wiotkiej i delikatnej dziewczynie umiała zawrzeć podobnego dziwotwora siły i rączości ? Czy istnieje mit: Herkules w jaskółkę przemieniony ?—I jakże ta maleńka główka, zwarta jak młoda szyszka, może zapomocą swych rąk i nóg płodzić nieomylnie te mirjady pytań i odpowiedzi, to błąkanie się w odurzającem szukaniu, jakie tworzy i odtwarza, odpychając je bezustannie, przyjmując je od muzyki, a oddając natychmiast światłu ?

Eryksymach: Ja natomiast myślę o potędze owada. Niezliczone drgania skrzydełek podniecają niesłychanie jego dufność, jego ciężar i odwagę!...

Sokrates:    Ta trzepocze się v/

tkance naszych spojrzeń, jak złapana mucha. Ale mój umysł ciekawie podąża za nią po sieci, chcąc pożreć to, czego ona dokonała !

Fajdros : Kochany Sokratesie, ty przecie zawsze rozkoszować się możesz tylko sobą samym !

Sokrates * O przyjaciele moi, czem w istocie jest taniec ?

Eryksymach: Nie jestże tern, co widzimy ? — Co chcesz jaśniejszego o tańcu, nad taniec sam ?

Fajdros:    Nasz Sokrates nie mo

że spocząć, zanim nie wyłowi duszy z każdej rzeczy: bodaj nawet duszv z duszy!

Sokrates: Jednakże, co to jest taniec i co mogą mówić kroki ?

Fajdros :    Ach ! Rozkoszujmy się

jeszcze trochę, w prostocie ducha, te-mi pięknemi dziełami!... W prawo, w lewo ; naprzód, wstecz ; i wgórę i wdói, zdaje się ona rozdzielać dary, wonie,

kadzidła, pocałunki, życie nawet własne, na wszystkie strony globu i po wszechświata bieguny...

Kreśli róże, floresy, gwiazdy w obrocie i kręgi zaczarowane... Wykonywa skoki poza koła ledwo zamknięte... Skacze i biegnie za widmami!... Zrywa kwiat, który po chwili jest tylko uśmiechem!... O, jakże ona ruchliwością swą niewyczerpaną protestuje przeciw swemu niebytowi!... Gubi się pośród tonów, znowu ujmuje wątek... To flet-wybaw-ca ocalił ją! O Melodjo!...

Sokrates -. Teraz myślałbyś, iż wokół niej są tylko już widziadła. Ona je rodzi, uciekając od nich ; gdy jednak znienacka się odwróci, mamy wrażenie, iż objawia się nieśmiertelnym!...

Fajdros:    Nie jestże ona duszą

baśni ? Czy nie jest taką, która wymknęła się ze wszystkich wrót życia ?

Eryksymach:    Czy myślisz, że ona cośkolwiek wie o tem V I ze pochlebia sobie, iż stwaiza inne cuda, jak te hołupce i dreptania, te bardzo wysokie rzuty nóg, mozolnie w czasie nauki wyuczone ?

Sokrates : To prawda, że można także rozważać rzeczy pod kątem niezaprzeczalnego światła dziennego... Oko zimne łacnie patrzyłoby na nią jak na obłąkaną, na tą kobietą dziwacznie wykorzenioną, co bezustannie odrywa sią od własnej formy, gdy oszalałe jej członki zdają sią z sobą walczyć o ziemią i przestworza; gdy głowa opada, wlokąc po ziemi rozpuszczone włosy ; a jedna z nóg jest na miejscu tej głowy ; a palec nakreśla w pyle nie wiem jakie znaki!... Ostatecznie — poco to wszystko ? — Niech sią tylko ustali dusza i uodporni, a nie odczuje już nic, poza dziwacznością i niesmakiem tak śmiesznego podniecenia... Jeżeli więc tak chesz, duszo moja, wszystko to jest absurdem !

Eryksymach:    Możesz przecież,

jak ci się podoba, rozumieć, nie rozumieć ; uważać za piękne, uważać za śmieszne: jak chcesz.

Sokrates:    Takby powinno być...

Fajdros:    Czy chcesz twierdzić,

drogi Sokratesie, że twój rozsądek patrzy na taniec jak na cudzoziemca, którego językiem gardzi, którego obyczaje zdają się mu niepojęte, jeśli nie rażące; a może nawet zgoła wsze-teczne ?

Eryksymach : Rozum wydaje mi się niekiedy duchową władzą niepojmowania niczego, co dotyczy naszego ciała!

Fajdros: Co do mnie, Sokratesie, pod wpływem kontemplacji tej tanecznicy pojmuję wiele rzeczy i wiele ustosunkowali między rzeczami, które w okamgnieniu stają się moją własną myślą, myśląca w pewnej mierze za Faj-drosa. Znajduję w sobie światłości, którychbym nigdy nie był zdobył w obliczu samej tylko duszy mojej...

Przed chwilą naprzykład Atikte wydawała się mi objawieniem miłości. — Jakiej miłości ? — Nie tej; nie tamtej i nie jakowejś lichej miłostki! — Zaiste, nie robiła ona bynajmniej osoby kochanki... Żadnej mimiki, nic z teatru! Nic, nic! Żadnej fikcji! Pocóż zmyślać, przyjaciele moi, gdy włada ruchem i miarą, które są tern, co rzeczywistość ma rzeczywistego!... Była ona więc miłości samą istotą ! — Z czego zrobioną ?—Jak ją określić i opisać?— Wiemy dobrze, iż dusza miłości, to: nieprzezwyciężona różnica między kochankami, podczas gdy jej subtelna materja, to: ich pragnień tożsamość. Taniec winien zatem przez subtelność pociągnień, przez polotu boskość, przez mistemość nieruchomych figur — za-pładniać ono wszechstworzenie, co ciała niema ni oblicza, ale ma dary i dni i przeznaczenia, ale ma życie i ma śmierć ; a które nawet nie jest niczem innem, jeno życiem i śmiercią, jako że nie zna uśpienia, ni żadnego spoczynku.

Dlatego to jedna tanecznica może widzialny kształt jej nadać pięknem swoich gestów. Cała, Sokratesie, cała miłością była!... Ona to były igraszki i płacze i złudy niepoźyteczne 1 Wdzięki, runięcia, całopalne ofiary i niespodzianki wszelkie i wszystkie „tak” i wszystkie „nie” — i kroki w smutku zagubione... Odprawiała wszystkie misterja rozłąki i obecności; zdawała się chwilami dotykać niewypowiedzianych klęsk!... W tej chwili jednak, dzięki czyniąc Afrodycie, patrzcie na nią. Nie jestże nagle istną falą morza ? — Naprzemian cięższa i lżejsza nad ciało własne, odskakuje, jak od ostrej skały; wstecz opada miękko... to fala!

Eryksymach : Fajdros koniecznie twierdzi, że ona coś wyobraża!

Fajdros : Jak sądzisz, Sokratesie?

Sokrates :    Czy wyobraża cokol-

wiekbądż ?

Fajdros: Tak. Myślisz, że coś wyobraża ?

Sokrates:    Nic, drogi Fajdrosie.

Ale wszystko, Eryksyma hu. Równie dobrze miłość, jak ocean — i samo życie i myśli... Czyli nie odczuwacie, że jest ona czystem metamorfoz wcieleniem ?

Fajdros : Boski Sokratesie, wiesz, jak prostem i osobliwem zaufaniem obdarzyłem twoją nieporównaną świa tłość, odkąd cię poznałem ; nie mogę ciebie słuchać, nie wierząc, ani ci wierzyć bez radowania się samym sobą, który ci wierzy. Wszelako, żeby taniec Atikte me miał wyobrażać nic, żeby nie był przedewszystkiem obrazem porywów i wdzięków miłości, — tego ja słuchać nie mogę...

Sokrates :    Jeszczeć nic tak sro

giego nie rzekłem ! — Pytam was tylko, przyjaciele, co to jest taniec; i jeden i drugi z was zdaje się to wiedzieć,—lecz wiedzieć zgoła odmiennie! Jeden z was mówi mi, że taniec jest tern, czem jest, i że ogranicza się na tein, co tu widzą oczy nasze ; drugi natomiast twierdzi bardzo śmiało, że taniec wyobraża coś, że zatem nie jest cały w sobie samym, ale głównie w nas. Co do mnie, przyjaciele, moja wątpliwość jest niezachwiana... Myśli moje są mnogie, — co nigdy nie jest dobrym znakiem!... Mnogie, pogmatwane, jednako tłoczące się dokoła mnie...

Eryksyniiich: Narzekasz na swoje bogactwo !

Sokrates:    Dostatek sprowadza

bezruch. Ja zaś ruchu pożądam, Ery-ksymachu... Narazie trzebaby mi tej lekkiej mocy, która jest właściwością pszczoły, tak jako jest władnem dobrem tanecznicy... Trzebaby memu duchowi onej siły i cnego ruchu zogniskowanego, które owada zawieszają w górze nad powodzią kwiatów; które czynią go drżącym samowładcą ich różno barwności; które go ukazują, jak sam zechce, to temu, to owemu, to tamtej róży odsuniętej nieco; a dzięki którym on muśme jedną, unika innej łub w nią się zapuści... Nagle odsuwają go od tej róży, którą kochać przestał, i znowu nawracają go ku niej, jeśli żałuje pozostawionej jakiejś drobiny soku, którego wspomnienie go ściga, którego słodycz opanowała dalszy jego lot... Albo też trzebaby mi, o Fajdro-sie, subtelnego przesiedlenia tanecznicy, która wkradając się do moich myśli szłaby je budzić delikatnie, każdą po kolei, wywołując je z mroków mej duszy, a stawiając w światłość waszych umysłów, w porządku z możliwych porządków najszczęśliwszym !

Fajdros:    O mów, mów... Widzę

pszczołę na twych wargach, a tanecznicę w .ach twoich 1

Ery ksy mach:    Mów, o Mistrzu

w boskiej sztuce oddawania się ideom świtającymi... Zawsze szczęsny sprawco cudownych skutków dialektycznego trafu!... Mów! Snuj złotą nić... Z głębokich swych zamyśleń dobądź prawdę jaką żyjącą!

Fajdros:    Traf jest przy tobie...

Niepostrzeżenie zamienia się w mądrość, w miarą jak w labiryncie twej duszy głos twój idzie z« nim.

Sokrates:    A więc, przedewszy-

stkiem zamierzam poradzić się naszego lekarza!

Eryksymach. Jak zechcesz, kochany Sokratesie.

Sokrates:    Powiedzże mi tedy,

synu Akumenosa, o Terapeuto Eryksy-machu, ty, dla którego leki pełne goryczy i ciemne korzonki tak znikome mają zalety, że zgoła nie posługujesz .się niemi; owóż ty, który w równym stopniu jak człowiek światowy, posiadając wszelakie tajemnice sztuk: i przyrody, nie przepisujesz jednak, ani zachwalasz balsamów, pigułek, ani też tajemniczych mastyk; ty, dalej, niepole-gający na eliksirach, w sekretne napoje miłosne niewierzący zgoła; o uzdrawia-czu bez leczydeł, lekceważący wszystko, co —jak proszki, krople, żywice, grudki, szarpie, czy lapisy lub kryształki — odrętwia język, przewierca jamy nosowe, pobudza kichanie lub mdłości, zabija lub do życia przywraca; powiedz mi tedy, drogi przyjacielu Eryksyma-chu, z iatrów najbieglejszy w dziedzinie lecznictwa, powiedz przecie : — czy nie znasz zgoła między tylu czynnikami i substancjami działającemi, między temi bakalarskiemi preparatami w arsenale farmakopeji, w których wiedza twoja oręż widzi daremny i wstrętny,— powiedz: czy nie znasz jakiego specyfiku lub niezawodnej jakowejś odtrutki na ten ból nad bóle, tę truciznę nad trucizny, na ten jad całej naturze wrogi ?.„

Fajdros : Jakiż to jad ?

Sokrates:    zowiący się: nuda

życiowa ? — Na myśli mam, wiedz o tern, nie nudę przejściową, nie nudę z utrudzenia, ani taką, której się po-

czątek widzi albo zna kres; lecz tę nudę istotną, ową czystą nudę, które; pierwiastkiem nie jest wcale nieszczęście lub słabość, a której szczytem szczęścia jest grążenie się we wszystkie możliwości, — tę nudę wreszcie, której substancją jedyną jest życie samo, a jedyną wtórną przyczyną jasnowidzenie tego, co żyje. Ta nuda absolutna nie jest w samej sobie niczem innem, jak życiem w całej nagości, oglądającem siebie jasno.

Eryksynrach: To prawda, że o ile dusza nasza oczyści się z wszelkiego kłamstwa i wy rzecze wszelkich oszukańczych dodatków do tego co jest, istnienie nasze natychmiast zagrożone bywa przez to zastanowienie zimne, dokładne, rozsądne i umiarkowane — nad życiem ludzkiem takiem, jakie ono jest.

Fajdros:    Zycie w zetknięciu z praw clą czerni, jak ów trujący grzyb zmiażdżony w zetknięciu z powietrzem.

Sokrates : Eryksymachu, zadałem ci pytanie, czy jest lekarstwo ?

Eryksymach : Pocóż leczyć chorobę tak racjonalną ? — Nic, bezwąt-pienia, nic nie jest w istocie swej tak chorobliwe, tak wrogie naturze, jak widzenie rzeczy tokiem i, jakie sg. Chłodna i niezbita jasność to trucizna, której zwalczyć niesposób. Bezwzględna rzeczywistość unieruchamia serce... Jedna kropla tej lodowatej limfy starczy, ażeby rozprężyć w danej duszy sprężyny i drżenia tęsknoty, zgładzić wszelkie nadzieje, zniweczyć wszystkich bogów, których we krwi mieliśmy-Cnoty ostatnie i najszlachetniejsze barwy pobladły tutaj i stopniowo niszczeją. Przeszłość kurczy się w szczyptę popiołu; przyszłość: w sopel lodu. Dusza samej sobie przedstawia się jako naczynie puste i wymierne. — Tak więc wyglądają rzeczy takie jakie są, — skoro się łączą ponownie, skoro wzajem odgraniczają się i oplatają łańcuchem w sposób najbardziej ścisły i najbardziej śmiertelny... O Sokratesie, świat nie może cierpieć ani przez chwilę z tego powodu, że jest tylko tern, czem jest. Pojąć trudno, żeby Wszystko nie mogło sobie wystarczyć!... Toż pi zecie trwoga jego przed tern, aby nie być tem, czem jest, — kazała mu stworzyć i wymalować sobie tysiąc masek; żadnej innej racji istnienia śmiertelników niema. Nacóż są śmiertelni ludzie ? — Ich rzeczą jest poznawanie. Poznawanie ? A co to jest poznawanie ? — Jest to niewątpliwie: nie być wcale tem, czem się jest. — Masz więc oto śmiertelników, co majaczą i myślą i wprowadzają do natury zasadę nieograniczonych omyłek i te mirjady cudowności!...

Pomyłki, pozory, igraszki dioptryki umysłowej — pogłębiają i ożywiają nędzną rzeszę ^idzką... Idea wprowadza do tego, co jest, ferment tego, czego niema... Ostatecznie jednak prawda objawia się niekiedy —i w harmonijnym zespole fantasmagoryj i omyłek — detonuje... Wówczas wszystkiemu grozi zagłada natychmiastowa, a Sokrates we własnej osobie przychodzi żądać odemnie lekarstwa na ten beznadziejny wypadek jasnowidztwa i nudy!...

Sokrates : A więc, Eryksymachu, gdy niema leku żadnego, czy możesz mi powiedzieć przynajmniej, jaki stan jest najskrajniej przeciwny ohydnemu temu stanowi niesmaku, zabójczej światłości i przejrzystości nieubłaganej?

Eryksymach: Widzę nasamprzód wszystkie obłędy niemelancholiczue.

Sokrates :    A potem ?

Eryksymach:    Opilstwo i kate-

gorję złudzeń, które przypisać należy waporom mózgowym.

Sokrates ; Tak. Ale czyż niema żadnych upojeń, niemających wcale źródła w winie ?

Eryksymach: Zaiste. Miłość, nienawiść, chciwość — upajają!... Poczucie potęgi...

Sokrates. Wszystko to dodaje smaku i barwy życiu. Wszelako możliwość nienawiści czy miłowania, czy też zdobycia znacznego majątku—związana jest ze wszystkiemi hazardami realności... Czy nie widzisz, Eryksymachu, że zpośród wszystkich upojeń najszla-chetniejszem i najbardziej wielkiej nudzie wrogiem jest upojenie pochodzące z czynów ? Czyny nasze, a osobliwie te wśród nich, które wprawiają całe nasze ciało w ruch, mogą nas wprawić w stan dziwny i zachwycający... Jest to stan najwięcej oddalony od onego mizernego stanu, w którym pozostawiliśmy nieruchomego i jasnego obserwatora, stworzonego przed chwilą w naszej wyobraźni.

Fajdros : Gdyby jednakże, cudem jakimś, tego człowieka porwała nagła namiętność tańca ?... Gdyby zechciał przestać być jasnym, aby stać się lekkim; i gdyby przeto, usiłując wyróżnić się bezgranicznie od samego siebie, pokusił się o zamianę swej wolności sądu na wolność ruchu ?

Sokrates : Wtedy za jednym zamachem nauczyłby nas tego, co usiłujemy wyjaśnić w tej chwili... Lecz mam coś jeszcze, o co zapytać muszę Ery-ksymacha.

Eryksymach: Według twego życzenia, drogi Sokratesie.

Sokrates : A zatem powiedz mi, mądry lekarzu, który w swoirr peryplos i w studjach swoich zgłębiłeś wiedzę wszech żywych rzeczy; wielki ty znawco form i kaprysów natury, coś się odznaczył w klasyfikacji zwierząt i roślin godnych uwagi (szkodliwe i życzliwe; kojące, skuteczne; zadziwiające, straszliwe, pocieszne; niepewne; i wreszcie nieistniejące), — powiedzże mi, czy nie doszły cię słuchy o tych osobliwych zwierzętach, które żyją i rozwijają się poprostu w płomieniu ?

Eryksymach:    Oczywiście!-. Ich

kształt i zwyczaje, drogi Sokratesie, były wiele badane; chociaż samo ich istnienie było niedawno przedmiotem niejednego sporu. Bardzo często opisywałem je moim uczniom; jednakże nigdy nie miałem sposobności obser. wowania ich naocznie.

Sokrates: A więc, czy nie zdaje ci się, Eryksymachu, i tobie, mój Faj-drosie, iż to stworzenie, które tam przed nami trzepocze się i tak lubo w naszych oczach się porusza, że ta ognista Atikte, która rozdwaja się i skupia, wznosi i opada, otwiera się i znów zamyka tak szybko, a która zdaje się należeć nie do naszych kon-stelacyj,—czyni wrażenie, jakoby z całą swobodą żyła w elemencie podobnym do ognia, — w niezmiernie subtelnej esencji muzyki i ruchu, kędy chłonie energję niewyczerpaną, — że jednocześnie całą swą istotą uczestniczy w czystej i bezpośredniej gwałtowności ostatecznego szczęścia?—Jeśli porównać nasze warunki ciężkie i poważne z tym stanem roziskrzonej salamandry, czyli nie macie wrażenia, iż nasze akty pospolite, stwarzane kolejno przez nasze potrzeby, że nasze gesty i przypadkowe ruchy są niby prostackie materjały, niby skażona a trwała ma-ter]a, gdy tymczasem ten szał i ta wibracja życia, ta przewaga należna i te natchnione porywy w największej zwinności, jaką z siebie wydobyć można, posiadają zalety i potęgę płomienia; i że sromoty, nudy, głupstwa i jednostajne podtrzymywanie życia pokarmami — przestają istnieć, ukazując w blasku oczom naszym, co jest boskiego w istocie śmiertelnej ?

Fajdros: Zadziwiający Sokratesie, popatrz-no szybko, jak dalece prawdę mówisz!... Patrz na nią drżącą. Rzekłbyś, taniec rwie się z jej ciała jak płomień !

Sokrates : O Płomieniu!...

—    A może ta dziewczyna jest głupia ? ...

O Płomieniu !...

—    A kto wie, jakie zabobony i jakie bzdury składają się na jej pospolitą duszę ?

O Płomieniu, mimo wszystko !... Rzeczy boska i żywa !...

Czernie jednak jest płomień, o przyjaciele moi, jeżeli nie istotą cfjwiii ? Tern, co jest szałem, radością, grozą— w chwili samej!... Płomień to akt tego momentu, który jest między ziemią a niebem. Wszystko, o przyjaciele moi, co przechodzi ze stanu ciężkiego w stan subtelny, przechodzi przez chwilę ognia i światła...

A płomień, czy to nie jest także nieuchwytna i dumna forma najszlachetniejszego niszczenia ? — Co nigdy już się nie wydarzy, to wydarza się przepysznie na oczach naszych! Co nigdy już się nie wydarzy, to winno wydarzyć się z całym możliwym przepychem!— Jako głos śpiewa zapamiętale, jak płomień śpiewa szalony mię dzy materją a eterem, — a od materji do eteru wściekle huczy i przewala się, — czy i wielki Taniec, o przyjaciele moi, nie jest onem wyzwoleniem z ciała tak zupełnie duchem kłamstwa opanowanego, i z muzyki kłamanej, — i pijaństwem przeczenia nic nie znaczącej realności ? — Widzicie to ciało, pląsające niby płomień za płomieniem, widzicie jak ono depcze i tratuje to, co jest prawdziwe! Jak zapamiętale, radośnie burzy samo to miejsce pod sobą, jak się upaja zbytkiem własnych przemian !

Ale jak to ciało boryka się z duchem! Czy nie widzicie, że o szybkość i rozmaitość usiłuje walczyć z duszą własną ? Zazdrosne dziwnie jest o tę swobodę i tę wszechobecność, łctóre duchowi przypisuje !...

Bezwątpienia, przedmiotem duszy, jedynym a wieczystym, jest to, co nie istnieje: co było, a co już nie jest; — co będzie, a nie jest jeszcze; — co możliwe jest, co jest niemożliwe,—oto rzecz duszy, lecz nigdy, przenigdy, to co jest!

A oto ciało, które jest tem, co jest, — nie może się już powściągnąć w swej rozciągłości!—Gdzie się podziać? Gdzie dokonać się? To Jedno chce grać we Wszystko. Chce grać w powszechność duszy! Chce tożsamości swojej zapobiec ilością aktów J Będąc rzeczą, rozpryskuje się na wydarzenia! Porywa się ! — A jako myśl podniecona dotyka każdej rzeczy, drga między czasami i momentami, przekracza różnice wszelakie; jak w umyśle naszym symetrycznie kształtują się hipotezy, a możliwości porządkują się i są wyliczone,—tak i to ciało ćwiczy wszystkie swoje części i układa się w sobie i bierze formę po formie i nieustannie wychodzi z siebie!... Wreszcie jest oto w tym stanie podobnym do płomienia, w ośrodku najbardziej aktywnych przemian... Już mowy niema o „ruchu”... Już nie odróżnia się działania od własnych członków...

Tamta kobieta pochłonięta jest przez niezliczone figury... To ciało, w swych wybuchach jędrnej siły, nasuwa mi krańcową myśl: tak, jak żądamy od własnej duszy wielu rzeczy, do których me jest stworzona, i wymagamy od niej wyjaśnień, proroctw, odgadywania przyszłości, a nawet zaklinamy ją do odsłonięcia Bóstwa,— takoż i tamto ciało pragnie dojść do zupełnego posiadania samego siebie i do szczytu chwały nadprzyrodzonej... Wszelako dzieje mu się tak, jak duszy, dla której Bóstwo i mądrość i głębia, których się od niej żąda, są i mogą być momentami tylko, błyskami, fragmentami obcego czasu, skokami rozpaczliwemi poza własna formę...

Fajdros: Patrz, ależ patrz!.. Tam cna tańczy, a oczom naszym udziela tego, co ty tutaj usiłujesz nam powiedzieć... Pokazuje chwilę... Och, jakież klejnoty na jej drodze!... Gesty swoje ciska niby skry!... Okrada naturę z niemożliwych sposobów, tuż pod okiem Czasu!... (On pozwala się zwodzić...) Przebija się bezkarnie przez absurd... Boską jest w zmienności—i dań z tego składa oczom naszym !,..

Eryksymach: Chw'ila zapładnia formę, a forma ukazuje chwilę.

Fajdros:    Ona w przestworza li

cie ka przed swoim cieniem !

Sokrates:    Widzimy ją zawsze

dopiero przed opa^m...

Eryksymach . Cale swe ciało u-czyniła tak zwiewnem, a tak zwartem, jak zwinna dłoń... Dłoń jedna naśladować może takie opanowanie i taką swobodę własnego ciała...

Sokrates:    Czy nie czujecie się

nagle pijani, przyjaciele moi, i, jakby od wzmagających się ciosów, stopniowo upodobnieni do tych wszystkich współbiesiadników, którzy tupią i swych demonów utrzymać już w milczeniu ni u-kryć nie mogą? Ja sam czuję na sobie najazd osobliwych pot^g... Albo raczej czuję, jak one wychodzą ze mnie, który nie byłem świadom posiadania takich cnót. W świecie dźwięków, oddźwięków i odskoków to natężone dla dusz naszych święto ciała niesie radość i światło... Wszystko nabiera świetności, staje się lżejsze, bardziej żywe, porasta w moc; wszystko jest możliwe na inny sposób; wszystko może na nowo zaczynać się, bez końca... Nic nie uchyli się od wyboru między silnymi a słabymi... Bijcie, bijcie ! Materja obrażana i bita i uderzana w takt; ziemia dobrze ubi jana; skóry i struny dobrze napięte,

A


dobrze bite i trącane; dłonie, piąty, dobrze bijące i wystukujące czas, kujące radość i szał; i wszelakie rzeczy o dobrym rytmie gorączki — władają.

Wszakże rosnąca radość rozhasana zmierza do przebrania wszelkiej miary, ciosami taran u nadwątla mury, które są między istotami. Mężczyźni i niewiasty w takt ciągną śpiew aż do zgiełku. Wszyscy naraz walą i śpiewają, a coś podnosi się i olbrzymieje... Słyszę trzask wszystkich błyszczących oręż ów życia!.. Cymbały w uszach naszych druzgoczą wszelki głos tajemnych myśli. Huczne są, niby pocałunki warg spiżowych...

Eryksyniach i Atikte tymczasem przedstawia ostatnią figurę. Całe jej ciało na jednym władnym palcu przenosi się z miejsca na miejsce.

Fajdros:    Ten palec, unoszący ją

całą, tak dotyka ziemi, jak bębna dotyka wielki palec ręki. Co za uwaga w tym palcu; co za wola ją spręża i na tym czubku trzyma!... Ale oto kręci się dokoła siebie...

Sokrates :    W iruje dokoła siebie,

tutaj rzeczy wiecznie złączone rozłączać się poczynają. Wiruje, wiruje...

Eryksymach : Doprawdy, to przenikanie w inny świat...

Sokrates : To jest próba najwyższa... Kręci się, a wszystko widzialne odrywa się od jej duszy; cały muł duszy odłącza się wreszcie od tego, co najczystsze; z ludzi i rzeczy powstają męty, bez kształtu krążące...

Widzicie... wiruje... Ciało zwykłą swą siłą i działaniem własnem dość jest potężne, by móc wzburzyć głębiej naturę rzeczy, niż kiedykolwiek zdolny jest do tego umysł w spekulacjach swoich i rojeniach.

Fajdros : Zdawałoby się, że to oto trwać może wiecznie.

Sokrates :    Mogłaby skonać tak.,.

Eryksymach:    Spać, być może,

zapaść w sen czarodziejski...

Sokrates:    Spoczywałaby nieru

choma w samym ośrodku swego ruchu. Samotna, odosobniona, do osi świata podobna..

Fajdros* . Wiruje, wiruje... Pada ! Sokrates : Runęła !

Fajdros:    Skonała...

Sokrates: Wyczerpała wtórne swe siły i organizmu najtajniejszy skarb !

Fajdros:    Bogi! Ona skonać mo

że... Eryksymachu, biegnij?...

Eryksymach : Nie mam zwyczaju spieszyć się w takich okolicznościach!

0    ile rzeczy mają się naprawić, wypada, by Lekarz nie niepokoił ich zgoła

1    by pojawił się w ostatniej chwileczce przed wyzdrowieniem, krokiem jak bogów kroki.

Sokrates : Trzeba jednakże pójść zobaczyć.

Fajdros: Jaka blada !

Eryksymach :    Niech działa spo

kój, ten ją uleczy od owego ruchu.

Fajdros :    Sądzisz, że nie umarła?

Eryksymach :    Spójrz na tę pierś

maleńką, która tylko życia prosi. Przypatrz się, jak słabo oddycha, w czasie wstrzymana...

Fajdros : Widzę aż nadto dobrze.

Eryksymach: Ptak skrzydłem bije lekko, zanim puści się w nowy lot.

Sokrates : Wydaje się dość szczęśliwą.

Fajdros:    Co rzekła?

Sokrates :    Rzekła coś dla siebie

mej.

Eryksymach: Powiedziała: Jak mi dobrze!

Fajdros:    Ta garstka członków

i szmatek porusza się...


Eryksymach: No, dziecino, o-twórzmy oczęta. Jakże czujesz się teraz?

Atlkte: Nie czuję mc. Nie jestem martwa. A jednak, nie jestem żyjąca!

Sokrates : Skąd powracasz ?

Atikte:    Ucieczko, ucieczko* o

schronienie moje, o Wirze! — W tobie byłam, o ruchu, naze\vnątrz, poza rzeczami wszystkiemi...

BIBLIOTEKA GŁĆWIA UR nr inw.: Z 90325


Pig. 90325


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
skanuj0033 iiLjtr
sen katarzyny ii Sen Katarzyny IIJ. Kaczmarski -G-a—-- / n /i --Wi-K K ST § v 7 P P 7 pp p iJJ*
v I 5 -3 -1 Wi • k >2 9 “T" • saf,. ;.™-Ł- k
Agatka L): * :- * Wi:^Śt et, J[ /, * V- ryj ;> 1 i ._,v 1 * ^ f Y r i V j ■, JarL. Y
Kinezjologia notatki (18) .....rrmwmmsmso- ■ “t m$wiewAmfc> -• &acfac£ dafc&ouctmy głj c£
img18501 djvu 155 Tern cię być w kraju znali współobywatele, Gzem jest dusza stoika w chorowitem ci
img20801 djvu 178 „O bogini! zakreśleń władzy niecierpliwa, „Tobie hołdować winna każda dusza żywa.
Morine Dusza kina1 „ cieni i świateł... Widz bierny jest także wi- film--na równi z jego autorami
filo09 TL SęĄ. Cluguótya: (Bóf i dusza,cea, moMLtm om® u i Ljii&m- [edytuj] Czas - Augustyna teo
Gennep Obrz?dy przej?cia0 Te ostatnie odnajdujemy tak z o w obrzędach zmartwychwstania I reinkarn
image 23 HYMN O RĘKACH Mów ciszej. W tej chwali, kiedy moja dusza Drzemie z oczyma na wpół zmrużonem
Zdjęcie 0143 farwawlitł (wi tawMcw tai*rwineiApneśiiiriWl^iiirtrfinxhhr#n^St ^ wWp.#wtMiiia okrr«lan
img14301 djvu 142 trzu? Gdzie było mniej gołąbków? Staś miał cztery pióra, a Ignat miał pięć piór.

więcej podobnych podstron