rodzenstwo bez rywalizacji


Adele Faber i Elaine Mazlish

„Rodzeństwo bez rywalizacji”

Jak pomóc własnym dzieciom żyć w zgodzie,
by samemu żyć z godnością

Przełożyła

Beata Rumatowska

Media Rodzina of Poznań

Tytuł oryginału

SIBLINGS WITHOUT RIVALRY

Projekt okładki
Sambor .Mordalski

Ilustracje w tekście
Kimberly Ann Coe

Suplement pt. Doświadczenia rodziców polskich napisała
Zofia Śpiewak

Copyright © 1980 by Adele Faber and Elaine Mazlish

Wszystkie prawa zastrzeżone. Bez pisemnej zgody Wydawcy nie
wolno reprodukować i przekazywać w żadnej postaci ani za po-
mocą jakichkolwiek środków elektronicznych czy mechanicz-
nych włącznie z fotokopiowaniem i nagrywaniem, ani za pomocą
innego systemu pozyskiwania i odtwarzania informacji, żadnej
części niniejszej książki.

Copyright © 1995 for Polish edition
by Media Rodzina of Poznań

Wydanie drugie, 1996 r.

Media Rodzina of Poznań
61—658 Poznań, ul.
Pasieka 24,
tel. 20-34-75, tel./fax 20-34-11

ISBN 83-85594-04-3

Skład, łamanie i fotonaświetlanie:
perfekt s.c. Poznań, ul. Grodziska 11

Druk: Zakłady Graficzne w Poznaniu.

Wszystkim dorosłym braciom, którzy

nadal skrywają w sobie skrzywdzone dziecko.

Spis treści

Do Czytelnika polskiego ................ 11

Jak powstała ta książka ................ 13

Słowo od Autorek ................... 17

1. Bracia i siostry - dawniej i dziś ........... 19

2. Dopóki nie ujawni się negatywnych uczuć ...... 33

3. Ryzyko porównywania ................. 67

4. Równo znaczy mniej .................. 85

5. Dzieci grają role .................... 106

6. Kiedy dzieci się biją .................. 147

7. Pogodzić się z przeszłością .............. 197

PRAGNIEMY PODZIĘKOWAĆ...

Naszym mężom za ich nieustanne wsparcie i zachętę do re-
alizacji tego pomysłu, za to, że codziennie dodawali nam otu-
chy, szczególnie zaś wtedy, gdy prace nad książką przebiegały
wolniej.

Naszym dzieciom, które - gdy były małe - dostarczały nam
wciąż nowego materiału do tej książki, a potem, gdy dorosły,
udzieliły nam cennych wskazówek i podpowiedziały, co mogły-
śmy zrobić inaczej.

Rodzicom, którzy brali udział w kursach, za ich chęć pozna-
wania nowych metod wychowawczych i za wypróbowanie ich
na własnych dzieciach. To właśnie ich przeżycia i refleksje wzbo-
gacają te stronice.

Wszystkim ludziom, którzy opowiedzieli nam, co czuli dawniej
i co czują obecnie do swych braci i sióstr, i pozwolili nam na-
grać te zwierzenia na taśmę.

Kimberly Ann Coe, ilustratorce książki, która dokładnie zro-
zumiała, co chcemy przedstawić na rysunkach, i stworzyła uro-
czą grupę rodziców i dzieci.

Lindzie Healey za to, że była takim redaktorem, o jakim może
marzyć pisarz, zdecydowanie wspierającym styl i przesłanie au-
torek, subtelnym i wytrwałym w dążeniu do osiągnięcia dosko-
nałości.

Gerardowi I. Nierenbergowi, wydawcy naszej książki Jak mó-
wić, żeby dzieci nas słuchały, jak słuchać, żeby dzieci do nas
mówiły,
za to, że nalegał, byśmy w niniejszej książce poświęciły
więcej miejsca ludziom dorosłym i ich stosunkom z własnym
rodzeństwem.

9

Robertowi Markelowi, naszemu dawnemu wydawcy, a obecnie
agentowi literackiemu, za jego niezmienne wsparcie w czasie
całej naszej kariery, za wyczucie i sąd, na którym zwykłyśmy
polegać.

Sophii Chrissafls, naszej gorliwej maszynistce, od której często
żądałyśmy niemożliwego, a ona zawsze odpowiadała z uśmie-
chem: „Nie ma sprawy".

Patrycji King, drogiej przyjaciółce, za to, że podczas czytania
maszynopisu wniosła do niego swą niezwykłą wrażliwość.

I wreszcie zmarłemu doktorowi Haimowi Ginottowi, który pod-
sunął nam pierwszą wizję i wskazał, w jaki sposób można uga-
sić płomienie rywalizacji między rodzeństwem, by stały się małą, bezpieczną iskierką.

Do Czytelnika polskiego

Po ogromnie satysfakcjonujących i inspirujących twórczo do-
świadczeniach z książką Adele Faber i Elaine Mazlish pt.: Jak
mówić,
żeby dzieci nas słuchały, jak słuchać, żeby dzieci do nas
mówiły z
radością zapraszam do spotkania z jej Autorkami przy
lekturze
Rodzeństwa bez rywalizacji.

Już w podtytule: Jak pomóc własnym dzieciom żyć w zgodzie,
by samemu żyć z godnością
zawarta jest zapowiedź pomocy,

jaką ten mądry, rzetelny i praktyczny poradnik niesie rodzicom
uwikłanym w konflikty, kłótnie i bójki swoich dzieci.

Co mogę uczynić, aby cud harmonijnego współistnienia braci
i sióstr zdarzył się wśród moich dzieci?

Czy przy pomocy metod pomagających uwalniać się od bo-
lesnych uczuć zazdrości, zawiści, gniewu, zemsty zamienimy
nasze rodzinne domy w gniazda, gdzie będzie rodziła się i doj-
rzewała umiejętność wzajemnego radowania się sobą na co dzień
i wspierania się w trudnych chwilach życia?

Chciałabym, aby moje: „Tak! To jest możliwe! Możesz to zro-
bić!" - zabrzmiało jak okrzyk budzący nadzieję i rozjaśniający
spojrzenie w przyszłość. Cieszę się, mogąc powiedzieć, że pew-
ność ta jest nie tylko wyrazem zaufania do Autorek i ich ogro-
mnej wiedzy, ale wynika z konkretnych doświadczeń ojców, ma-
tek i ich dzieci, także - polskich.

Zdarzyło się bowiem tak, że przed oddaniem tej książki do
druku grupa polskich rodziców mogła wypróbować w swoich
rodzinach skuteczność proponowanych przez Autorki metod,
a możliwość poznania ich została entuzjastycznie przyjęta przez
tych rodziców, którzy wcześniej doświadczyli osobistych korzyści
dzięki lekturze Jak mówić,
żeby dzieci nas słuchały...

11

W grupie matek i ojców, którzy po raz pierwszy zdecydowali
się na rozwiązywanie swoich problemó
w przy pomocy Rodzeń-
stwa bez rywalizacji -
w początkowym okresie - nadzieja na
upragnione postępy przeplatała się z powątpiewaniem i lękiem
wypływającymi z niewiary w siebie i w możliwości dzieci, a pier-
wsze porażki zniechęcały lub rodziły gniewny sprz
eciw.

Potrzebowali dokładnie tego samego, co - jak podkreślają Au-
torki w obu książkach - jest warunkiem pozytywnych zmian
w zachowaniu dzieci; potrzebowali zrozumienia możliwości ujaw-
nienia własnej złości, bezsilności, niepokoju, lęku, gniewu,
smutku, aby móc odkryć w sobie zdumiewające zasoby siły,
mądrości, dobroci, cierpliwości, miłości.

Rodzicielskie zmagania i sukcesy, odkrycia i refleksje, zawarte
w suplemencie pt.
Doświadczenia rodziców polskich, są darem
ich rozradowanych serc dla tych, którzy potrzebują pocieszenia
i wsparcia, by móc odnaleźć w sobie siłę, nadzieję i wiarę w mo-
żliwość przemieniania kłótni i waśni w radosne braterstwo.

Za to, że mogłam towarzyszyć w tej wyprawie ku dojrzalszemu
rodzicielstwu, pragnę podziękować wszystkim, którzy zdecydo-
wali się na wspólną pracę i zechcieli podzielić się swoim do-
świadczeniem. Występujące w ich opowiadaniach imiona i realia
zostały zmienione tak, aby zachować anonimowość bohaterów.

Do pochylenia się nad tą mądrą i dobrą książką chciałabym
zaprosić także tych, którzy weszli w swoje dorosłe życie zatruci
goryczą tłumionej zazdrości, pokaleczeni nigdy nie wyrażonym
gniewem lub pragnieniem zemsty, sparaliżowani lękiem i apatią
dziecka, które czuło się „gorsze" od swojego rodzeństwa...

Wierzę, że spotkanie z dorosłymi braćmi i siostrami, którzy
uwolnili się od skrywanych bolesnych dziecięcych uczuć - ofia-
rowując możliwość zrozumienia - otworzy drogę ku wyzwole-
niu, wybaczeniu, pojednaniu i bliskości.

Zofia Śpiewak

Jak powstała ta książka

Kiedy pisałyśmy książkę Jak mówić, żeby dzieci nas słucha-
ły..., pojawiły się trudności. Rozdział na temat rywalizacji między
rodzeństwem wymykał nam się z rąk. Byłyśmy dopiero w po-
łowie, a liczył już ponad sto stron. Zaczęłyśmy więc gorączkowo
skracać, streszczać i eliminować materiał - robiłyśmy wszy-
stko, by zachować właściwe proporcje książki. Ale im bardziej
skracałyśmy tekst, tym bardziej byłyśmy nieszczęśliwe.

W końcu zaświtała nam myśl: aby prawidłowo przedstawić
zagadnienie rywalizacji między rodzeństwem, musimy napisać
odrębną książkę. Gdy podjęłyśmy tę decyzję, wszystko trafiło
na swoje miejsce. Do książki Jak mówić,
żeby dzieci nas słu-
chały... włączymy tyle materiału o zażegnywaniu konfliktów po-
między dziećmi, aby rodzice byli w stanie załagodzić najbardziej
zaognione spory. Natomiast w książce o rodzeństwie będziemy
mogły rozwinąć ten temat. Opiszemy, jak bardzo byłyśmy kiedyś
przygnębione, gdy nasze dzieci ze sobą walczyły. Przedstawimy
rewelacyjne zasady, z którymi zapoznał nas specjalista w dzie-
dzinie psychologii dziecka, doktor Haim Ginott, gdy uczestni-
czyłyśmy w jego kursach dla rodziców. Podzielimy się spostrze-
żeniami poczynionymi we własnych rodzinach, wrażeniami
z przeczytanych lektur i wnioskami z naszych nie kończących
się dyskusji. Opowiemy o przeżyciach rodziców, którzy wzięli
udział w organizowanych i prowadzonych przez nas kursach na
temat rywalizacji między rodzeństwem.

Przyszło nam również na myśl, że wygłaszając odczyty w ca-
łym kraju, mamy niezwykłą sposobność dowiedzieć się, co sądzą
rodzice o konfliktach między rodzeństwem. Szybko odkryłyśmy,
że to gorący temat. Gdziekolwiek się udałyśmy, sama wzmianka

13

o rywalizacji między rodzeństwem wywoływała natychmiastową
i żywiołową reakcję.

„Ich bójki doprowadzają mnie do szału".

„Nie wiem, co się stanie najpierw: czy same się pozabijają,

czy też ja ich pozabijam".

„Dobrze sobie radzę z każdym dzieckiem z osobna, ale kiedy

obydwoje są razem, nie mogę ścierpieć żadnego z nich".

Najwyraźniej był to problem powszechny i głęboko przeżywa-
ny. Im dłużej rozmawiałyśmy z rodzicami o tym, co się dzieje
pomiędzy ich dziećmi, tym częściej rozmyślałyśmy o siłach, któ-
re wywołują tak wielkie napięcie w rodzinach. Jako przykład
weźmy dwoje dzieci, które współzawodniczą o miłość i zaintere-
sowanie rodziców. Dodajmy do tego zazdrość, jaką odczuwa
dziecko, gdy jego brat lub siostra są bardziej uzdolnieni; żal
o to, że rodzeństwo ma jakieś przywileje; osobiste rozczarowa-
nia, których nie ośmiela się wyładować na nikim innym poza
rodzeństwem. Łatwo więc zrozumiemy, dlaczego w rodzinach na
całym świecie stosunki między rodzeństwem niosą taki ładunek
uczuciowy, że starcza go na kilka wybuchów dziennie.

Zastanawiałyśmy się, czy coś przemawia na korzyść rywali-
zacji między rodzeństwem. Na pewno nic dobrego nie wynikało
z niej dla rodziców. Czy rywalizacja może przynieść jakiś pożytek
dzieciom?

Wszystkie publikacje, które przeczytałyśmy, udowadniały, że
istnieją pozytywne skutki niektórych konfliktów między rodzeń-
stwem. Walka o dominację nad pozostałym rodzeństwem spra-
wia, że dzieci stają się odporne i wytrzymałe; nie kończące się
bijatyki pozwalają im wyrobić szybkość i zwinność; potyczki
słowne uczą, jaka jest różnica pomiędzy zachowaniem inteli-
gentnym i brutalnym; gniew i złość towarzyszące często wspól-
nemu życiu uczą, jak nie dać sobą rządzić, jak się bronić i go-
dzić na kompromisy, a zazdrość o to, że rodzeństwo jest
bardziej uzdolnione, zachęca do cięższej pracy, wytrwałości i po-
budza pragnienie osiągnięcia sukcesu.

To najlepsze rezultaty rywalizacji między rodzeństwem. Nato-
miast do najgorszych należy - co natychmiast podpowiedzieli
nam rodzice - demoralizacja jednego lub obojga dzieci, a nawet
powstanie nieodwracalnej szkody. Ponieważ w naszej książce za-
mierzałyśmy przedstawić, jak zapobiegać wszelkim szkodom
i jak je naprawiać, wydawało nam się, że należy raz jeszcze

14

zastanowić się nad przyczynami nieustannego współzawodnic-
twa między rodzeństwem.

Od czego się to wszystko zaczyna? Specjaliści w tej dziedzinie
zgadzają się, że korzenie zazdrości tkwią w głębokim pragnieniu
każdego dziecka, by posiąść wyłączną miłość rodziców. Skąd
bierze się to straszliwe pragnienie, by być tym jedynym? Stąd,
że matka i ojciec są cudownym źródłem wszystkich rzeczy, któ-
rych dziecko potrzebuje do życia i do prawidłowego rozwoju:
jedzenia, schronienia, ciepła, pieszczot, poczucia własnej war-
tości i wyjątkowości. To dzięki promieniom rodzicielskiej miłości
dziecko może stopniowo poznawać świat i powoli zdobywać pa-
nowanie nad swoim naturalnym środowiskiem.

Dlaczego obecność rodzeństwa nie miałaby rzucać cienia na
życie dziecka. Rodzeństwo
zagraża wszystkiemu, co jest konie-
czne dla jego pomyślności. Sama obecność innego dziecka bądź
dzieci w rodzinie może oznaczać MNIEJ. Mniej czasu spędza-
nego sam na sam z rodzicami, mniej uwagi rodziców dla jego
bolączek i rozczarowań, mniej pochwał dla jego osiągnięć.
I przerażająca najbardziej ze wszystkiego myśl: „Jeśli mama i ta-
ta okazują tyle miłości, troski i zachwytu mojemu bratu i sio-
strze, to może oni są warci więcej ode mnie? A jeśli są warci
więcej, to znaczy, że ja jestem mniej wart. A jeśli jestem mniej
wart, to znalazłem się w poważnych tarapatach".

Nic dziwnego, że dzieci tak zażarcie walczą o to, by być pier-
wszym lub najlepszym. Nic dziwnego, że mobilizują wszystkie
siły, by mieć więcej lub najwięcej. A jeszcze lepiej - wszystko.
Czują się bezpieczne, gdy mają mamę i tatę na wyłączność, gdy
do nich należą wszystkie zabawki, całe jedzenie i cała prze-
strzeń.

Jak niewiarygodnie trudne zadanie stoi przed rodzicami! Mu-
szą wiedzieć, w jaki sposób zapewnić każde dziecko, że jest bez-
pieczne, wyjątkowe i kochane; muszą pomóc odkryć młodym
przeciwnikom, jakie korzyści płyną z dzielenia się i współpracy;
muszą wreszcie stworzyć podwaliny przyszłych stosunków mię-
dzy zwaśnionymi dziećmi, by któregoś dnia dostrzegły one, że
stanowią dla siebie źródło oparcia i sympatii.

Aby dowiedzieć się, jak rodzice radzą sobie z tak odpowie-
dzialnym zadaniem, opracowałyśmy krótki kwestionariusz.
Czy robisz coś, co poprawia stosunki między twoimi dziećmi?
Czy robisz coś, co je pogarsza?

15

Czy twoi rodzice zrobili coś, co zwiększyło wrogość między
tobą i twoim rodzeństwem?

Czy kiedykolwiek zrobili coś, co zmniejszyło twoją wrogość?

Pytałyśmy również, jak układało się współżycie z rodzeń-
stwem, kiedy byli mali, jak układa się obecnie i jakie sprawy
należałoby poruszyć w książce o rywalizacji między rodzeń-
stwem.

Przeprowadzałyśmy też osobiście wywiady z ludźmi. Nagrały-
śmy setki godzin rozmów z mężczyznami, kobietami i dziećmi,
ludźmi o różnym pochodzeniu społecznym, w wieku od trzech
do osiemdziesięciu ośmiu lat.

W końcu zebrałyśmy cały materiał, stary i nowy, i zorganizo-
wałyśmy kilka kursów, z których każdy składał się z ośmiu
spotkań, wyłącznie na temat rywalizacji między rodzeństwem.

Niektórzy rodzice od samego początku byli nastawieni entu-
zjastycznie, inni wyrażali swój sceptycyzm („Tak, ale nie zna
pani moich dzieci"), a jeszcze inni byli u kresu wytrzymałości,
gotowi spróbować czegokolwiek. Wszyscy jednak brali aktywny
udział w zajęciach: sporządzali notatki, zadawali pytania, od-
grywali scenki i dzielili się rezultatami doświadczeń przeprowa-
dzonych w swych „domowych laboratoriach".

Efektem tych wszystkich spotkań i naszej wieloletniej pracy
jest właśnie niniejsza książka, która stanowi potwierdzenie na-
szej wiary, że my sami, jako rodzice, możemy coś zmienić.

Możemy albo zaostrzyć, albo zredukować współzawodnictwo.
Możemy sprawić, że wrogie uczucia będą ukrywane, albo po-
zwolić na ich bezpieczne wyładowanie. Możemy zaognić walkę
lub umożliwić współpracę. Nasze postępowanie i słowa mają
wielką moc. Kiedy zaczyna się bitwa między rodzeństwem, nie
musimy już czuć się sfrustrowani, zrozpaczeni lub bezradni.
Uzbrojeni w nowe metody i nowe umiejętności, możemy dopro-
wadzić do zawarcia pokoju pomiędzy zwaśnionymi stronami.

Słowo od autorek

Aby uprościć narrację, uczyniłyśmy z nas
dwu jedną osobę, z sześciorga naszych dzieci

Adele Faber i Elaine Mazlish

„Spójrz, jak to dobrze i jak miło,

gdy bracia i siostry żyją w zgodzie".

Księga Psalmów

1. Bracia i siostry - dawniej i dziś

W głębi duszy wierzyłam, że rywalizacja między rodzeństwem
to problem, który nie dotyczy moich dzieci. Nie opuszczała mnie
zarozumiała myśl, że potrafię postępować tak, by dzieci nigdy
nie były o siebie zazdrosne. Wystarczy nie popełniać tak oczy-
wistych błędów, jak czynią to inni rodzice: nigdy nie porówny-
wać, nigdy nie stawać po czyjejś stronie, nigdy nie faworyzować
jednego z chłopców. Jeśli obaj będą wiedzieli, że kocham ich
tak samo, mogą się od czasu do czasu trochę posprzeczać, ale
czy znajdą jakiś powód do poważnej bójki lub kłótni?

Jakikolwiek był ten powód, zawsze go znaleźli. Odkąd tylko
otworzyli rano oczy, aż do chwili gdy zamknęli je wieczorem,
mieli tylko jeden jedyny cel - unieszczęśliwić brata.

Zupełnie mnie to zbijało z tropu. Nie potrafiłam sobie wytłuma-
czyć powodu ich bezlitosnej i nie kończącej się walki. Czy coś
jest z nimi nie w porządku? Czy ze mną jest coś nie w porządku?
Uspokoiłam się dopiero wtedy, gdy podzieliłam się swoimi oba-
wami z uczestnikami kursów dla rodziców organizowanych
przez doktora Ginotta. Byłam uszczęśliwiona,, gdy odkryłam, że
nie jestem osamotniona w niedoli. Nie tylko ja jedna musiałam
przez cały dzień patrzeć, jak moje pociechy przezywają się, skar-
żą na siebie, podszczypują się, okładają pięściami, wrzeszczą
i wylewają gorzkie łzy. Nie tylko ja jedna kręciłam się koło nich
z ciężkim sercem i starganymi nerwami i miałam poczucie, że

do niczego się nie nadaję.

Ponieważ dobrze pamiętamy swoje dzieciństwo, pomyślicie, że
powinniśmy wiedzieć, czego należy się spodziewać. Jednakże
większość rodziców w grupie była tak samo jak ja zaskoczona
wrogością między własnymi dziećmi. Nawet teraz, po latach,

19

kiedy prowadzę swój pierwszy kurs dla rodziców na temat ry-
walizacji między rodzeństwem, uświadamiam sobie, jak niewiele
się zmieniło. Ludzie zauważają z przerażeniem, że ich świetlane
nadzieje zupełnie nie przystają do brutalnej rzeczywistości.

- Zdecydowałam się na drugie dziecko, bo chciałam, żeby
Christie miała siostrę, z którą mogłaby się bawić, i przyjaciela
na całe życie. Teraz ma siostrę i nienawidzi jej. Pragnie tylko
jej się pozbyć.

- Zawsze myślałam, że moi chłopcy będą wobec siebie lojalni.
Chociaż w domu się kłócili, byłam pewna, że poza domem są
solidarni. Byłam przerażona, gdy odkryłam, że mój starszy syn
znajdował się w bandzie dzieciaków, które na przystanku au-
tobusowym znęcały się nad jego młodszym bratem.

- Ponieważ miałem braci, wiedziałem, że chłopcy się biją, ale
wyobrażałem sobie, że z dziewczynkami jest inaczej. Nie z moją
trójką. Poza tym są okropnie pamiętliwe. Nigdy nie zapominają,
co „ona mi zrobiła" w zeszłym tygodniu, w zeszłym miesiącu
czy w zeszłym roku. I nigdy nie przebaczają.

- Jestem jedynaczką, więc sądziłam, że Dara będzie uszczę-
śliwiona, że ma brata. Byłam bardzo naiwna i wierzyłam, że
ona i Gregory od razu będą się ze sobą zgadzali. I tak było,
dopóki syn nie zaczął chodzić i mówić. Powtarzałam sobie: „Na
pewno wszystko się zmieni, kiedy Gregory podrośnie". Niestety,
jest jeszcze gorzej. Syn ma teraz sześć lat, a córka dziewięć.
Dara zawsze chce tego, co ma Gregory. Gregory chce tego, co
ma Dara. Nie mogą się do siebie zbliżyć bardziej niż na dwa
kroki, bo zaraz się biją i kopią. I oboje ciągle mnie pytają: „Po
co go urodziłaś? Po co ją urodziłaś? Dlaczego nie mogłem być
jedynakiem?"

- Nie chciałam dopuścić do rywalizacji między swoimi dzieć-
mi, więc postanowiłam zapewnić im odpowiednią różnicę wieku.
Moja siostra poradziła mi, że najlepiej urodzić jedno dziecko po
drugim, wtedy będą się bawić ze sobą jak małe psiaki. Posłu-
chałam jej rady, ale dzieci ustawicznie ze sobą walczyły. Później
przeczytałam książkę, w której twierdzono, że najlepiej jeśli mię-
dzy dziećmi są trzy lata różnicy. Spróbowałam i tego, ale naj-
starsze sprzymierzyło się ze średnim przeciwko młodszemu. Po-
czekałam cztery lata i zdecydowałam się na kolejne dziecko.
Teraz wszystkie dzieci przybiegają do mnie z płaczem. Młodsze

20

narzekają, że najstarszy brat jest „podły i im rozkazuje", a naj-
starszy skarży się, że młodsze rodzeństwo wcale go nie słucha.

Nie ma zwycięzców.

- Nigdy nie rozumiałam, dlaczego ludzie się tak bardzo przej-
mują, że ich dzieci ze sobą rywalizują. Nie miałam tego proble-
mu, kiedy mój syn i córka byli mali. Ale cóż, teraz są nasto-
latkami i nadrabiają stracony czas. Nie mogą przebywać ze sobą
nawet przez minutę bez awantury.

Gdy słuchałam ich narzekania, zaczęłam się zastanawiać, dla-
czego tak ich to dziwi. Czy nie pamiętają już własnego dzieciń-
stwa? Dlaczego nie potrafią przypomnieć sobie, jakie stosunki
panowały między nimi i rodzeństwem? A ja? Czy moje doświad-
czenia z dzieciństwa okazały się pomocne przy wychowywaniu
własnych dzieci? A może ze mną jest inaczej, bo byłam naj-
młodszym dzieckiem, miałam dużo starszą siostrę i brata. Nig-
dy nie widziałam, jak zachowują się dorastający razem chłopcy.
Gdy podzieliłam się tymi spostrzeżeniami z uczestnikami kur-
su, wszyscy szybko przyznali, że w ich obecnych rodzinach jest
zupełnie inny układ niż w rodzinach, w których sami się wy-
chowywali. Inna jest liczba dzieci, inne różnice wieku między
nimi, płeć i charaktery. Podkreślali także, że teraz stoją po prze-
ciwnej stronie. Jak zauważył kwaśno jeden z ojców: „Co innego,
gdy jest się dzieckiem skłonnym do bójki, a co innego, gdy zo-
staje się ojcem, który musi uporać się z konfliktami między

dziećmi".

Chociaż bardzo spokojnie rozważaliśmy, jakie istnieją różnice
między naszymi obecnymi i dawnymi rodzinami, wkrótce doszły
do głosu stare, ciągle żywe wspomnienia. Każdy chciał opowie-
dzieć jakieś zdarzenie ze swego dzieciństwa. Pokój wypełnił się
braćmi i siostrami z dawnych lat, a górę wzięły silne emocje,
które dominowały niegdyś w stosunkach między nimi.

- Pamiętam, jak się wściekałem kiedy brat się ze mnie nabijał.
Rodzice powtarzali mi bez końca: „Jeśli nie będziesz zwracał na
niego uwagi, to przestanie ci dokuczać", ale ja nie mogłem się
powstrzymać. Brat bez przerwy mnie drażnił, żeby doprowadzić
mnie do płaczu. Mówił na przykład: „Zabieraj swoją szczoteczkę
do zębów i idź sobie. Nikt cię tu nie kocha". To zawsze skutko-
wało. Za każdym razem, gdy to mówił, zaczynałem płakać.

- Mój brat też mi dokuczał. Pewnego dnia, miałem wtedy nie-
spełna osiem lat, doprowadził mnie do szału, ponieważ robił

21

wszystko, żebym się wywrócił podczas jazdy na rowerze. Powie-
działem sobie: „Mam tego dość. To musi się skończyć". Poszed-
łem do domu i przywołałem telefonistkę (pochodzę z małego
miasteczka i nie mogliśmy wtedy sami wybierać numerów). Po-
wiedziałem: „Proszę mnie połączyć z policją". Telefonistka mruk-
nęła: „Hmm!" i w tym momencie przyszła moja matka i kazała
mi odłożyć słuchawkę. Nie krzyczała na mnie, tylko powiedziała:
„Muszę porozmawiać z twoim ojcem". Kiedy ojciec wrócił wie-
czorem do domu, udawałem, że już śpię, ale obudził mnie i po-
wiedział tylko: „Nie możesz wyładowywać złości w taki sposób".
Z początku odczułem jedynie ulgę, że nie zostanę ukarany. Ale
pamiętam, że już w chwilę później znowu byłem wściekły. I czu-
łem się bezradny.

- Mojemu bratu nie było wolno mi dokuczać, obojętnie, co
mu zrobiłam. Byłam „córeczką tatusia". Wszystko uchodziło mi
płazem. A robiłam czasami straszne rzeczy. Kiedyś oblałam bra-
ta gorącym tłuszczem od bekonu. Innym razem pokłułam mu
ramię widelcem. Czasem próbował mnie powstrzymać i powalał
mnie na ziemię, ale kiedy mnie puścił, oddawałam mu z na-
wiązką. Pewnego dnia, kiedy rodziców nie było w domu, uderzył
mnie pięścią w twarz. Do dzisiaj mam bliznę pod okiem. To mi
wystarczyło. Nigdy więcej nie podniosłam na niego ręki.

- W mojej rodzinie bójki były po prostu zakazane. Kropka.
Mojemu bratu i mnie nie wolno było nawet pogniewać się na
siebie. Wiele razy naprawdę mieliśmy siebie dosyć, ale nie, nie
wolno się złościć. Dlaczego? Po prostu nie wolno. „On jest twoim
bratem. Musisz go kochać". Odpowiadałem: „Ale, mamo, on jest
zakałą i samolubem!" „To nic, musisz go lubić". Przez to tłu-
miłem często gniew, bo bałem się, co się stanie, jeśli ujawnię
moje uczucia.

Kiedy rodzice dzielili się wspomnieniami z dzieciństwa, dziwiło
mnie, że w trakcie opowiadania przenoszą się jakby z powrotem
w przeszłość, intensywnie przeżywają dawny ból i znowu czują
gniew. Ale czy ich opowieści o rodzeństwie różniły się zasadniczo
od tego, co powiedzieli o własnych dzieciach? Zmieniło się tło
i postacie, ale uczucia wydawały się niemal identyczne.

- Widocznie nie ma wcale wielkiej różnicy pokoleniowej - za-
uważył ktoś ze smutkiem. - Może musimy się po prostu na-
uczyć akceptować fakt, że bracia i siostry są naturalnymi prze-
ciwnikami.

22

- Niekoniecznie - zaoponował jeden z ojców. - Mój brat i ja
od samego początku byliśmy ze sobą bardzo zżyci. Kiedy byłem
mały, matka kazała mu się mną opiekować i nigdy mu to nie
przeszkadzało, nawet wtedy, kiedy mówiła, że nie pójdzie się
bawić, dopóki nie wypiję całej butelki mleka. Nie miałem ochoty
wypijać całej butelki, a jemu nie chciało się czekać, więc wypijał
mleko za mnie. Potem zabierał mnie do swoich kolegów.

Wszyscy się roześmiali. Jedna z kobiet powiedziała:

- To mi przypomina moją siostrę i mnie. Zawsze byłyśmy
w komitywie, zwłaszcza jako nastolatki. Sprzymierzałyśmy się,
kiedy chciałyśmy zrobić matce na złość. Kiedy skrzyczała nas,
czy dała nam reprymendę, jedna z nas podejmowała strajk gło-
dowy. Matkę doprowadzało to do szału, bo martwiła się, że je-
steśmy takie szczupłe. Zwykle kazała nam pić grzane piwo z jaj-
kiem i mleczne koktajle, więc jeśli przestawałyśmy jeść, była to
dla niej najgorsza kara. Ale nie miała pojęcia, że tak naprawdę
wcale nie głodowałyśmy. Ta, która nie strajkowała, przynosiła
jedzenie tej drugiej. - Przerwała i zmarszczyła brwi. - Ale mo-
ja młodsza siostra to już zupełnie inna historia. Urodziła się
dziesięć lat po mnie i była oczkiem w głowie. Zawsze uważałam
ją za rozpieszczonego bachora i nadal tak o niej myślę.

- Pewnie to samo mogłyby o mnie powiedzieć moje starsze
siostry - wtrąciła inna kobieta. - Kiedy się urodziłam, miały
osiem i dwanaście lat i chyba były zazdrosne, bo ojciec mnie
faworyzował. Miałam także korzyści, jakich one nie miały. Kiedy
się urodziłam, rodzice byli już dobrze sytuowani i jako jedyna
z sióstr ukończyłam college. Obie siostry wyszły za mąż w wieku
dziewiętnastu lat. Po śmierci ojca bardzo zbliżyłam się do matki.
Ona z kolei zżyła się też bardzo z moimi dziećmi. Niedawno
zastanawiałyśmy się, czy nie lepiej byłoby zamieszkać razem
w jej domu, i nie uwierzycie państwo, jaką wywołałyśmy burzę.
Kiedy matka powiedziała siostrom o tych planach, zaczęła się
awantura. „Musiałyśmy spłacać hipotekę, kiedy kupiliśmy dom!
Musiałyśmy walczyć wiele lat, żeby dojść do tego, co teraz ma-
my! Ona skończyła college! Jej mąż skończył college! Ma dobrą

pracę".

Jednak najbardziej martwi mnie fakt, że moi siostrzeńcy i sio-
strzenice mają żal do moich dzieci. Mówią: „Babciu, dlaczego cały
czas zajmujesz się tylko nimi? Nigdy nas nie odwiedzasz!" Za-
zdrość nie ma końca. Przechodzi z jednego pokolenia na drugie.

23

Rozległy się westchnienia. Ktoś stwierdził, że rozmawiamy
o „ciężkich problemach". Uznałam, że czas na podsumowanie.
Dopiero potem możemy posunąć się dalej.

- Przyjrzeliśmy się własnemu dzieciństwu i naszym dzieciom
i doszliśmy jak na razie do wniosku, że współżycie z rodzeń-
stwem może mieć na nas silny wpływ we wczesnych latach życia,
wzbudzać intensywne uczucia, pozytywne lub negatywne; stwier-
dziliśmy, że te uczucia mogą przetrwać i wpływać na nasze sto-
sunki z rodzeństwem już w dorosłym wieku. I wreszcie zau-
ważyliśmy, że mogą nawet przenosić się na następne pokolenie.

Brakowało mi czegoś w tym podsumowaniu, ale nie bardzo
wiedziałam czego. Znowu pomyślałam o własnym rodzeństwie.
Uważali mnie za utrapionego dzieciaka, który ciągle im zawa-
dzał. I nawet dzisiaj, kiedy są rozsądnymi, odnoszącymi sukcesy
ludźmi, nadal postrzegam siebie jako „przeszkodę na ich dro-
dze". Zwróciłam się do rodziców w grupie:

- Zastanawiam się, czy nie posunę się za daleko, stwierdza-
jąc, że te wczesne przeżycia związane z rodzeństwem mogą zde-
terminować nasze zachowanie, uczucia i sposób myślenia o so-
bie samych w dorosłym wieku.

Wahali się zaledwie przez chwilę. Cztery ręce podniosły się
natychmiast. Wskazałam jednego z panów.

- Całkowicie się z tym zgadzam! - powiedział. - Jestem
człowiekiem, który musi rządzić. I jestem pewien, że dzieje się
tak dlatego, że byłem najstarszym z trzech braci. Zachowywałem
się w stosunku do nich jak łaskawy dyktator. Zawsze się ze
mną liczyli i zrobiliby wszystko, cokolwiek bym kazał. Czasem
ich biłem, ale broniłem ich
także przed sąsiadami, którzy się
nad nimi znęcali. Nawet teraz muszę być ciągle „na górze".
Ostatnio otrzymałem wspaniałą ofertę i mogłem sprzedać swoją
firmę. Nowi właściciele zaproponowali mi, bym dalej ją prowa-
dził. Ale
znam siebie. Nigdy tego nie zrobię. Muszę być szefem.

- Jestem najmłodszym z pięciu braci i ani przez chwilę nie
wątpiłem, że bracia wywarli wpływ na to, w jaki sposób dzisiaj
o sobie myślę. Wszyscy byli bardzo energiczni, rzutcy. Odnosili
znaczące sukcesy - w nauce, sporcie i w czymś tam jeszcze.
Tylko że im przychodziło to łatwo. Jako dzieciak ciągle próbo-
wałem dotrzymać im kroku. Kiedy się bawili, ślęczałem w swoim
pokoju nad książkami. Nigdy nie mogli mnie rozgryźć. Nazywali
mnie „adoptowanym dzieckiem" - oczywiście żartobliwie. Po dziś

24

dzień zmuszam się do większego wysiłku. Żona mi zarzuca., że
jestem „pracoholikiem". Nie rozumie, że jakaś cząstka we mnie
cały czas pragnie jak diabli dorównać braciom.

- Już dawno temu porzuciłam starania, żeby dorównać sio-
strze. Była taka piękna i uzdolniona, że nigdy nie mogłam nawet
marzyć o rywalizacji. A ona o tym wiedziała.

Pamiętam, jak kiedyś, gdy miałam niespełna trzynaście lat,
miałyśmy pójść na wesele w rodzinie i akurat się ubierałyśmy.
Sądziłam, że naprawdę ładnie wyglądam. Stanęła koło mnie
przed lustrem i powiedziała: „Jestem dziewczyną na trzy P: pięk-
na, przeurocza, powabna". Potem popatrzyła na mnie i stwier-
dziła: „Ty jesteś dziewczyną na trzy S: słodka, skromna i szcze-
ra". Nigdy tego nie zapomniałam. Jeszcze dzisiaj, kiedy ktoś
mnie pochwali, myślę sobie: „Tak, tak, ale powinniście zobaczyć

moją siostrę".

- Na mnie również siostra wywarła duży wpływ - powiedziała
łagodnie inna kobieta. Kilka osób pochyliło się w jej stronę,
żeby lepiej słyszeć. - Zawsze wprawiała mnie w zakłopotanie. -
Zawahała się, wzięła głęboki oddech i ciągnęła: - Jak tylko się-
gam pamięcią, moja siostra miała zaburzenia emocjonalne i za-
wsze robiła dziwaczne rzeczy, a ja musiałam to potem tłumaczyć
przyjaciołom. Moi rodzice tak bardzo się o nią martwili, że to
właśnie ja musiałam być grzeczną córką, na której mogli pole-
gać. Chociaż byłam młodsza, zawsze czułam się tak, jakbym
była starsza. Przez wszystkie te lata zmieniło się tylko tyle, że
siostra jest jeszcze gorsza. Przy każdym spotkaniu mam do niej
żal, że podstępnie pozbawiła mnie normalnego dzieciństwa, cho-
ciaż wiem, że to nie jej wina.

Słuchałam ze zdumieniem. Zawsze wiedziałam, że rodzice
w dużym stopniu kształtują przyszłość dziecka, ale nigdy dotąd
nie sądziłam, że rodzeństwo może tak silnie wpływać na nasze

losy.

A jednak siedzieli przede mną: dorosły mężczyzna, który ciągle
musi zachowywać się jak szef, i inny, pragnący dorównać swoim
braciom; kobieta, która nadal ma przekonanie, że jest gorsza
od siostry, i inna, wciąż odczuwająca przymus bycia „grzeczną

dziewczynką".

Próbowałam przyswoić sobie te nowe spostrzeżenia i dopiero
po chwili uświadomiłam sobie, że jeden z ojców już od pewne-
go czasu snuje opowieść. Zmusiłam się do uważnego słuchania.

25

- Więc w moim domu nie można było polegać na ojcu. Matka
była bardzo kochająca, bardzo spokojna. Ale ojciec miał tem-
perament, nie potrafił kontrolować swojego zachowania. Wyjeż-
dżał mówiąc, że nie będzie go dwa dni, a tymczasem wracał
dopiero po dwóch miesiącach. Więc trzymaliśmy się
razem, żeby
wspierać się nawzajem. Starsze rodzeństwo opiekowało się młod-
szym, wszyscy pracowali po szkole, kiedy tylko dorośli. Każdy
dokładał do wspólnej kasy swoje zarobki. Musieliśmy trzymać
się razem, nikt by przecież dla nas nic nie zrobił.

Przez salę przebiegł szmer. - „No, no! Cudownie, wspaniale".
Słowa mężczyzny dotykały najgłębszych pragnień każdego czło-
wieka: mieć dzieci, które się wzajemnie wspierają, darzą miłością
i są wobec siebie lojalne.

Pewna kobieta stwierdziła:

- To mi dodaje otuchy! Sytuacja, którą pan opisał, to wszy-
stko, o czym można marzyć. Ale również zniechęca. Słyszałam
też o innych rodzinach, w których dzieci garną się do siebie,
ponieważ między rodzicami niezbyt dobrze się układa. Nie mogę
nawet myśleć, że mąż musiałby ode mnie odejść, żeby dzieci
przyzwoicie się do siebie odnosiły.

- Moim zdaniem - zauważył inny mężczyzna - wszystko
jest uwarunkowane genetycznie. Jeśli mamy szczęście, to cha-
raktery dzieci dobrze do siebie pasują. Jeśli nie, jesteśmy w kło-
pocie. Tak czy siak, drodzy państwo, to nie zależy od nas.

- Nie zgadzam się z opinią, że „to nie zależy od nas" - sprze-
ciwiła się jedna z kobiet. - Słyszeliśmy dzisiaj opowieści o rodzi-
cach, którzy jeszcze pogorszyli stosunki między swoimi dziećmi,
praktycznie odsunęli je od siebie. Przyszłam na to spotkanie, po-
nieważ chcę, aby moje dzieci zostały pewnego dnia przyjaciółmi.

Gdzie ja już słyszałam te słowa?

- Dziesięć lat temu myślałam tak samo jak pani - powie-
działam. - Tylko że ja miałam bzika na tym punkcie. Miałam
zamiar doprowadzić do tego, żeby moi dwaj synowie zostali przy-
jaciółmi i w rezultacie znalazłam się na uczuciowej huśtawce.
Kiedy grzecznie się
razem bawili, byłam wniebowzięta. Myślałam
wtedy: „A jednak bardzo się lubią. Jestem cudowną matką".
Kiedy się bili, wpadałam w rozpacz: „Nienawidzą się. To moja
wina!" Wreszcie porzuciłam marzenie o „dobrych przyjaciołach"
i zastąpiłam je bardziej realistycznym celem. To był najszczę-
śliwszy dzień w moim życiu.

26

Kobieta wydawała się zakłopotana.

- Nie bardzo wiem, do czego pani zmierza - powiedziała.

- Zamiast się martwić, czy chłopcy zostaną przyjaciółmi -
wyjaśniłam - zaczęłam się zastanawiać, jak przekazać im wie-
dzę i umiejętności, które pomogłyby im zbudować w przyszłości
dobre związki. Tak wiele musieli się nauczyć. Nie chciałam, żeby
całe ich życie kręciło się tylko wokół tego, kto ma rację, a kto
nie. Chciałam, żeby potrafili odrzucić taki sposób myślenia, na-
uczyli się słuchać argumentów drugiego i szanować różnice i że-
by umieli
znaleźć drogę do siebie ponad tym, co ich dzieli. Nawet
jeśli ich charaktery różniły się do tego stopnia, że nie mogliby
nigdy zostać przyjaciółmi, powinni przynajmniej umieć nawią-
zywać przyjaźnie z innymi ludźmi.

Kobieta była zbita z tropu. Rozumiałam to. Sama potrzebo-
wałam wiele czasu, by pogodzić się z tym, co właśnie tak szybko

jej wyłożyłam.

- Proszę to zrozumieć - powiedziałam. - Wiele razy byłam
zbyt zmęczona, zbyt zniechęcona albo wściekła na dzieciaki,
żeby w ogóle próbować. Ale kiedy udawało mi się im pomóc
i widziałam, jak od zaciekłej walki przechodzą do rozsądnej dys-
kusji, czułam się wspaniale, jak dobrze wykwalifikowana matka.

- Nie wiem, czy tak potrafię - powiedziała kobieta z niepo-
kojem.

- W tym, co zrobiłam, nie ma nic nadzwyczajnego. Jeśli ja
mogłam zastosować te metody, pani też może - zapewniłam ją. -
I zrobi to pani począwszy od przyszłego tygodnia.

Uśmiechnęła się słabo.

- Mogę nie przetrwać do przyszłego tygodnia - powiedziała. -

Co mam robić przez ten czas?

Zwróciłam się teraz do wszystkich.

- Proszę, byście państwo przez ten tydzień obserwowali, co
zwykle doprowadza do nieporozumień między waszymi dziećmi.
Niech ich kłótnie przyniosą wam pożytek. Proszę zanotować
drobne zdarzenia i rozmowy, które państwa martwią. Na nastę-
pnym spotkaniu podzielimy się naszymi spostrzeżeniami. Od
tego zaczniemy.

Wracając do domu, rozmyślałam o własnych synach, teraz
już dorosłych. Miałam ciągle na świeżo w pamięci rozmowę, ja-
ką odbyli po obiedzie podczas ostatniego Święta Dziękczynienia.

27

Nagle znowu stoję w jadalni i sprzątam ze stołu, przysłuchując
się, jak dyskutują podczas porządkowania kuchni. Z począt-
ku żartują z podziału prac domowych, mówią, że każdy z nich
wyspecjalizował się w czym innym i wymieniają swoje „działki".

Potem zaczynają rozmawiać poważnie, porównują kolegów
i swoje fakultety - jeden studiuje przedmioty ścisłe, a drugi
sztukę. Natychmiast wybucha zaciekły spór o to, kto jest waż-
niejszy w społeczeństwie: artysta czy naukowiec. „Weźmy na
przykład Pasteura". „Tak, ale co z Picassem?" Dyskutują bez
końca, każdy stara się przekonać drugiego. W końcu, wyczer-
pani, dochodzą do wniosku, że oba zajęcia są wartościowe.

Po chwili milczenia wracają w rozmowie do przeszłości. Odgrze-
bują dawną złość i znowu się kłócą, co kto komu zrobił i dlacze-
go, ale wyjaśniają swoje stanowisko na nowo, już z pozycji ludzi
dorosłych. Po chwili nastrój znowu się zmienia. Chłopcy przywo-
łują zabawne, ciepłe wspomnienia i obaj wybuchają śmiechem.

Można odnieść wrażenie, że jednocześnie działają dwie siły:
jedna odpycha ich od siebie, gdy koncentrują się na tym, co
ich dzieli, aby zdefiniować własną, odrębną tożsamość; druga
zbliża ich i pozwala budować unikalne braterstwo.

Gdy z sąsiedniego pokoju słucham mimochodem ich rozmowy,
dziwię się, że jestem taka spokojna i odprężona. Ich związek
o tak zmiennych „temperaturach" nie wymaga ode mnie emo-
cjonalnego zaangażowania. Różnice zainteresowań i tempera-
mentów, które uniemożliwiały im zbliżenie się do siebie w dzie-
ciństwie, nadal istnieją. Ale wiem również, że przez te wszystkie
lata pomagałam im zbudować mosty, by mogli połączyć odległe
wyspy swych tożsamości. Jeśli kiedykolwiek będą musieli do
siebie dotrzeć, znajdą na to wiele sposobów.

Doświadczenia rodziców polskich

Nasze dzieciństwo z bagażem różnorodnych wspomnień
i uczuć powróciło i do nas, zaskoczonych niekiedy faktem, że
problemy braci i sióstr na dwóch odległych kontynentach mogą
być tak bardz
o podobne.

28

Szczególną uwagę przykuwało jednak zjawisko (przypadek to
czy rys charakterystyczny naszego społeczeństwa?), które je-
den z ojców nazwał „syndromem najstarszej siostry". Przeważa-
ły liczebnie wśród uczestniczących w spotkaniach matek, a ich
przeżycia z dzieciństwa, naznaczone podobnym cierpieniem i go-
ryczą, odciskały się na teraźniejszości bolesnym piętnem.

Zabrano mi dzieciństwo. Musiałam niańczyć braci i byłam
odpowiedzialna za wszystko, co zrobili w domu i w szkole.
Nawet za obsiusiane majtki! Przypominam sobie, że obowiązek
odrabiania z nimi lekcji wywoływał we mnie mdłości. Nie mia-
ło znaczenia, że sama byłam dzieckiem zaledwie kilka lat

starszym.

Wychowywanie braci tak silnie mnie z nimi związało, że nie
potrafiłam zadbać o swoje małżeństwo, które rozleciało się,
a moje bratowe (żyjące w wielkiej przyjaźni z naszą matką)
ze mną rywalizują jak z przysłowiową „straszną teściową".

*

A mnie amputowano w dzieciństwie beztroskę i spontani-
czność. Byłam najstarsza, najpoważniejsza, najbardziej odpo-
wiedzialna i nad wiek dojrzała. Do mnie należały obowiązki,
a wśród nich - obowiązek posiadania „dobrego serca" i ustę-
powania młodszemu rodzeństwu. Jako „prawej ręce mamy"
przysługiwał mi przywilej partycypowania w kłopotach rodzi-
ców, podczas gdy „maluchy" mogły szaleć na podwórku, potem
chodzić na randki, wreszcie pozakładać rodziny. Aby się od
nich uwolnić i zacząć żyć własnym życiem, przejechałam całą
Polskę. Wyszłam za mąż i nie utrzymuję żadnych kontaktów
ze swoim rodzeństwem. Ale nadal nie potrafię się beztrosko
śmiać ani cieszyć życiem, a moje córki dostają „białej gorą-
czki", gdy usiłuję interweniować podczas ich kłótni; wytykają
mi, że się „czepiam", bo nie mam poczucia humoru. Podobnie
zresztą jak mąż, który dodaje żartobliwie, że wytrzymuje ze
mną tylko dlatego, że jeździ w delegacje. Czasem odnoszę wra-
żenie, że jedynie mój upośledzony synek - powtarzając za-
słyszane gdzieś „Smutnama Donna, Smutnama Donna" - ro-
zumie w jakiś tajemniczy sposób mój problem.

29

Jak pamiętam, zawsze byłam rozliczana za przewinienia
młodszych. Sąsiadki skarżyły na nich, a moja matka krzyczała
na mnie: „To ty nie wiesz, co się dzieje z twoimi braćmi?!"
Oni robili straszne rzeczy: męczyli koty, żaby, a ja dostawałam
za to lanie.

Pragnęłam zemsty, ale była ona możliwa tylko w snach.
Były tak przerażające, że moczyłam się do piętnastego roku
życia. Jednak każdego wieczoru, kładąc się do łóżka, odpra-
wiałam swoisty rytuał: zaciskałam powieki, dłonie przyciska-
łam do uszu i szeptałam: „Niech mi się przyśni, niech mi się
przyśni..."

Kiedy dorośliśmy i rozjechaliśmy się po świecie, kontaktu-
jemy się przy pomocy świątecznych kartek z wydrukowanym
tekstem życzeń, pod którym składamy swoje podpisy. Kiedy
wyszłam za mąż, długo nie chciałam mieć dzieci, a szcz
egól-
nie - synów. Mam ich trzech i dlatego tu jestem.

Moje wspomnienia z dzieciństwa są miłe, choć też byłam
najstarszą siostrą. Wtedy napełniało mnie dumą to, że mama
traktuje mnie tak poważnie i powierza mi pod opiekę dzieci.
Przewijanie, wożenie w wózku, pilnowanie ich na podwórku -
sprawiało mi przyjemność. Wszyscy mnie podziwiali i chwalili.
Rodzeństwo odpłacało mi uwielbieniem i przez wiele lat żyli-
śmy w przekonaniu, że stanowimy niezwykłą, wspaniałą ro-
dzinkę, w której wszyscy sobie wzajemnie pomagają. Od czasu
do czasu jedynie mąż próbował protestować, twierdząc, że po-
święcam dzieci i jego dla swoich braci i sióstr.
Zarzuty te
kwitowałam wyrozumiałym uśmiechem, bo cóż on - jedynak
- mógł wiedzieć o związkach między rodzeństwem.

Przebudzenie było bolesne. Najmłodsza córka poszła do
szkoły
i zaczęły się ujawniać różne zaburzenia rozwojowe; ćwi-
czenia w domu i wędrówki do specjalistycznych poradni zże-
rały mnóstwo czasu. Przestaliśmy być tak dyspozycyjni dla
rodziny jak dawniej. Moi dorośli bracia i siostry poczuli się
dotknięci i obrazili się...

Zamrożenie stosunków sprawiło radość mojej starszej córce,
której komentarz brzmiał: „Nareszcie zajmiesz się nami! Ma-

30

mo, nie masz pojęcia, jak ja czasem nienawidziłam tych ciotek
i kuzynek! One zawsze były dla ciebie ważniejsze niż my!"
Słowa te zdopingowały mnie do udziału w zajęciach na temat
rywalizacji wśród rodzeństwa.

Kiedy tak was słucham - odezwał się w pewnym momencie
jeden z ojców - pomyślałem o swojej najstarszej siostrze, któ-
rej zarzucałem, że się na nas wyżywała. Może ona czuła się
tak jak wy? Zastanawiam się też, co przeżywa moja pierwo-
rodna córka, kiedy widzi, jak faworyzuję młodszego syna. Sam
czułem się wśród sióstr „kozłem ofiarnym" i chciałem go
uchronić przed podobnym losem.

*

A mnie zdumiewa ten klimat bezpieczeństwa i serdeczności,
jaki się wytworzył wśród nas. Przecież my się widzimy drugi
raz w życiu! Nigdy nie czułam takiej bliskości z moją siostrą.
Można powiedzieć, że byłyśmy rozdzielane od siebie. Kiedy
jedna była w domu, to druga - u babci; jeśli się spotkałyśmy -
kłóciłyśmy się zażarcie.

Lubiłam te kłótnie, bo one oznaczały, że mam siostrę. Ale
wtedy wkraczała mama i albo odsyłała nas do osobnych pokoi,
albo dostawała „zawału serca", a my wędrowałyśmy znów:
jedna do b
abci, druga do ciotki.

Pamiętam, że kiedy poszłam do szkoły, najbardziej zazdro-
ściłam dzieciom zadrapań i siniaków i opowieści o bójkach
z braćmi. Powiedziałam wtedy ojcu: „Chciałabym, żeby mama
umarła, bo przez te jej zawały nie mogę być z siostrą". Ojciec
uderzył mnie w twarz, a ja natychmiast zapragnęłam, aby

umarł razem z mamą.

Może z tego powodu napełniają mnie takim przerażeniem
bójki moich dzieci? Może dlatego reaguję agresywnie, a potem
wstydzę się...

*

Albo bez przerwy czuwam, żeby nie dopuścić do kłótni... -
wtrąciła inna matka - i w efekcie dzieci świetnie się bawią,
gdy mnie nie ma, natychmiast kiedy tylko się pojawiam, za-
czyna się wojna.

31

Nas było w domu kilkoro, ale tłukłem się tylko z jednym
bratem. I z nim mam teraz najbliższy kontakt. Interwencje
rodziców zawsze były dla mnie pozbawione sensu, bo przecież
nie wiedzieli, co jest grane... Kiedy karcili nas obu „dla przy-
kładu", miałem pretensje, bo nie było to sprawiedliwe.

A ja miałem do rodziców pretensje o to, że byłem jedyna-
kiem. Jako mały chłopiec zapowiadałem, że kiedy się ożenię,
będę miał dziesięcioro dzieci, żeby móc z nimi kopać piłkę.

Obserwując moją czwórkę - często poirytowany ich zacho-
waniem - wytykam im, że się nie kochają, że nie potrafią
cenić tego, iż nie są jedynakami, tak jak ja. Nie przypuszcza-
łem, że między rodzeństwem dzieją się takie dramaty. Jestem
wam wdzięczny...

2. Dopóki nie ujawni się
negatywnych uczuć

Następne spotkanie rozpoczęło się spontanicznie, już w mo-
mencie kiedy ludzie zdejmowali płaszcz
e.

- Wiecie państwo, że robienie notatek, kiedy dzieciaki się biły,
okazało się pomocne - zauważyła jedna z matek. - Byłam tak
zajęta pisaniem, że nawet nie zdążyłam się zmartwić.

- Szkoda, że mnie się coś takiego nie przytrafiło - stwierdziła
inna kobieta. - Pod koniec tygodnia nie mogłam już patrzeć
na moją najstarszą córkę.

Wyjęła notes i otworzyła go na pierwszej stronie.

- Czy chcecie, państwo, usłyszeć, jak odzywała się do swojej
młodszej siostry dzisiaj przy śniadaniu?
„Całe
szczęście, że nie siedzę koło ciebie".
„Śmierdzisz".
„Tatuś lubi mnie bardziej niż ciebie".

„Jesteś brzydka".
„Nie znasz alfabetu".
„Mamusia musi wiązać ci sznurowadła".
„Jestem ładniejsza od ciebie".

Rodzice zajmowali właśnie miejsca. Po sali przeszedł pomruk,
jak gdyby te słowa wydawały im się znajome.

- Miałem nadzieję, że mój syn wyrośnie z takiego dziecinnego
okrucieństwa - powiedział zduszonym głosem któryś z ojców. -
Teraz ma już kilkanaście lat, ale nadal znęca się nad swoim
bratem, nawet nie mógłbym powtórzyć niektórych wy
zwisk.

- Nie rozumiem, dlaczego niektóre dzieci tak paskudnie się
zachowują - powiedziała kolejna kobieta. - Mój pięcioletni syn
ciągnie swoją małą siostrzyczkę za włosy, wtyka jej palce do

33

nosa, uszu i oczu. Mała ma szczęście, że jeszcze nie straciła
gałek ocznych.

Doskonale wiedziałam, o czym mówią. Pamiętam, jaka byłam
oszołomiona i wściekła, gdy zobaczyłam dwa długie zadrapania
na plecach mojego młodszego syna. A trzyletni syn stał obok
ze złośliwą miną. Co za podłe, zepsute dziecko! Dlaczego to rob
i?

Aby rodzice mogli sobie lepiej uzmysłowić, skąd bierze się
„podłość" ich dzieci, rozdałam kartki z ćwiczeniem. (Drogi Czy-
telniku, zanotowanie własnych reakcji może okazać się bardzo
przydatne. Jeśli jesteś mężczyzną, zamień słowo „mąż" na „żo-
na", a
zaimek „on" na „ona".)

Wyobraź sobie, że twój małżonek obejmuje cię ramieniem i mó-
wi: „Skarbie, tak bardzo cię kocham i jesteś taka cudowna, że
zdecydowałem się na drugą żonę, podobną do ciebie".

Twoja reakcja:.........................................................................

Kiedy w końcu pojawia się nowa żona, zauważasz, że jest
bardzo młoda i niezwykle urocza. Gdy wychodzicie gdzieś w trój-
kę, ludzie uprzejmie się z tobą witają, ale wychwalają pod nie-
biosy nowo przybyłą: „Czyż nie jest zachwycająca? Witaj, ko-
chanie! Jesteś nadzwyczajna!" Potem zwracają się do ciebie
z pytaniem: „Jak ci się podoba nowa żona?"

Twoja reakcja:.........................................................................

Nowa żona musi się w coś ubrać. Mąż szpera w twojej szafie,
zabiera twoje swetry i spodnie i daje tamtej. Kiedy się sprzeci-
wiasz, zauważa, że te rzeczy są już na ciebie za ciasne, ponie-
waż trochę przytyłaś, a na tamtą będą pasowały jak ulał

Twoja reakcja:.........................................................................

Nowa żona szybko nabiera pewności siebie. Z każdym dniem
wydaje się bardziej bystra i coraz lepiej się na wszystkim zna.
Któregoś popołudnia, kiedy z wysiłkiem zgłębiasz instrukcję ob-

34

sługi nowego komputera, który kupił ci mąż, tamta wpada do
pokoju
i mówi „O, mogę spróbować? Wiem, jak to zrobić".
Twoja reakcja:.......,.................................................................

Nie pozwalasz jej, więc biegnie z płaczem do twojego męża.
Chwilę później wraca z nim, na policzkach ma ślady łez. Mąż
obejmuje ją ramieniem i
mówi do ciebie: „Dlaczego nie pozwalasz
jej spróbować? Co ci to szkodzi? Dlaczego nie potrafisz się dzielić?"

Twoja reakcja:.........................................................................

Gdy pewnego dnia wchodzisz do pokoju, twój mąż i nowa żona
leżą razem w łóżku. On ją łaskocze, ona się śmieje. Nagle dzwoni
telefon, mąż go odbiera. Po
chwili mówi, że wzywają go pilne
sprawy i musi natychmiast wyjść. Prosi, żebyś
została w domu

z nową żoną i dopilnowała, żeby tamta dobrze się czuła.

Twoja reakcja:

Czy okazało się, że twoje uczucia wcale nie przypominały mi-
łości? Uczestnicy kursu natychmiast przyznali, że na zewnątrz
są godnymi szacunku i kulturalnymi ludźmi, ale w ich wnętrzu
kryje się małostkowość, zdolność do okrucieństwa, chęć doku-
czania, znęcania się, pragnienie zemsty i mordercze instynkty.
Nawet ci, którzy uważali się za spokojnych ludzi i mieli wysokie
poczucie własnej godności, byli zdumieni, że tak bardzo mogłaby
ich rozzłościć i przerazić obecność „tej drugiej".

- Coś mnie tu niepokoi - powiedziała jedna z kobiet. - Z tego
ćwiczenia wynika, że tylko pierworodni reagują w ten sposób.
W mojej rodzinie to właśnie młodsze dziecko odczuwa przera-
żenie i gniew. Córka ma dopiero osiemnaście miesięcy, a już
atakuje bez powodu swojego czteroletniego brata. Wczoraj zaszła
go od tyłu, gdy oglądał telewizję, i walnęła w głowę grzechotką.
A nie dalej jak dzisiaj rano leżała ze mną w łóżku i spokojnie
piła mleko, ale gdy tylko syn chciał się położyć obok mnie,
pchnęła go tak mocno, że wylądował na podłodze.

35

Wywiązała się długa dyskusja na temat uczuć młodszego dzie-
cka. Niektórzy rodzice stwierdzili, że ich młodsze dzieci są agre-
sywne i od samego początku prowokują starsze rodzeństwo.
Z kolei inni zauważyli, że młodsze dzieci otaczają starszych braci
i siostry wielką czcią i są bardzo dotknięte i zmieszane, gdy
rodzeństwo je odtrąca. Jeden z panów opowiadał, że jego dziec-
ko jest przygnębione i zniechęcone, ma poczucie, iż nigdy nie
dorówna rodzeństwu.

Inny ojciec był najwyraźniej zirytowany przebiegiem naszej
dyskusji.

- Szczerze mówiąc - powiedział - za dużo gadamy o tym,
co dzieci czują. Mam tego po dziurki w nosie, dość mam tej
uczuciowości we własnej rodzinie. Przychodzę do domu po dłu-
gim dniu, a tu trzy dziewczęta krzyczą na siebie, żona na nie
krzyczy i wszystkie przybiegają do mnie, żeby się wyżalić. Nie
chcę już słuchać, co kto czuje i dlaczego! Chcę tylko, żeby to
się wreszcie skończyło.

- Widzę, że jest pan zniecierpliwiony i rozczarowany - po-
wiedziałam - ale niestety taka już ironia losu. Jeśli chcemy
mieć nadzieję, że „to się kiedykolwiek skończy", musimy powitać
z radością i traktować z szacunkiem samo pragnienie, żeby
z tym skończyć raz na zawsze.

Popatrzył na mnie spode łba.

- Wiem, że wysłuchiwanie, jak jedno dziecko wścieka się na
drugie - mówiłam dalej - jest przygnębiające. Ale jeśli nie po-
zwolimy im wyładować tej wściekłości, to istnieje niebezpieczeń-
stwo, że będzie to w nich narastać i uzewnętrzni się w inny
sposób, na przykład w postaci objawów chorobowych bądź za-
burzeń emocjonalnych.

Teraz miał sceptyczny wyraz twarzy.

- Zobaczmy, co się dzieje z nami, dorosłymi - ciągnęłam -
kiedy nie wolno nam wyładować negatywnych uczuć. Wróć-
my na moment do przykładu z nową żoną / nowym mężem.
Przypuśćmy...

- To ćwiczenie sprawiło mi kłopot - przerwał inny mężczy-
zna. - Bo jednak w Ameryce istnieje jakaś kulturowa norma
i nie można mieć drugiego współmałżonka. To jest nawet nie-
zgodne z prawem. Natomiast to, że rodzice mają więcej niż jedno
dziecko, jest normalne i legalne.

- Jasne - przyznałam - ale dla potrzeb tego ćwiczenia wyo-

36

braźmy sobie, że normy się zmieniły i drugie małżeństwo zostało
zalegalizowane przez prawo. Z powodu niedoboru mężczyzn lub
kobiet na świecie wprowadzono nowe prawo, pozwalające mniej
licznej płci na zawieranie drugiego małżeństwa.

- W porządku - zgodził się niechętnie. - Mogę na to przystać.

- Dlaczegóż by nie? - zażartowała jedna z kobiet. - Przecież
to pan należy do mniej licznej płci.
Poczekałam, aż ucichnie śmiech.

- Minął już rok - kontynuowałam - odkąd w domu pojawiła
się nowa żona czy nowy mąż (proszę to zamienić tak, jak w po-
przednim ćwiczeniu). Zamiast przyzwyczaić się do jej obecności,
czujesz się teraz jeszcze gorzej. Czasem się zastanawiasz, czy
wszystko z tobą w porządku. Gdy siedzisz na skraju łóżka, prze-
pełniona żalem i bólem, twój małżonek wchodzi do pokoju. Nie
namyślając się długo, wybuchasz: „Nie życzę sobie, żeby ta osoba
przebywała w moim domu. Jestem przez nią bardzo nieszczę-
śliwa. Dlaczego się jej nie pozbędziesz?" Twój mąż może odpo-
wiedzieć na wiele sposobów. Zanotuj swoje reakcje na poniższe

odpowiedzi:

1. To nonsens. Jesteś śmieszna. Nie masz powodu tak się czuć.

Twoja reakcja:.........................................................................

2. Bardzo mnie złości takie gadanie. Jeśli naprawdę tak to
odczuwasz, zachowaj to, proszę, dla siebie, bo ja nie mam za-
miaru tego wysłuchiwać
.

Twoja reakcja:.........................................................................

3. Nie wymagaj ode mnie rzeczy niemożliwych. Dobrze wiesz,
że nie mogę się jej pozbyć. Jesteśmy teraz rodziną.
Twoja reakcja:.........................................................................

4. Dlaczego cały czas jesteś nastawiona na „nie"? Postaraj się

to zrozumieć i nie przybiegaj do mnie z każdym głupstwem.

Twoja reakcja:............................................................................

37

5. Nie ożeniłem się powtórnie wyłącznie ze względu na siebie.
Wiem, że czasem jesteś osamotniona, i pomyślałem, że czyjeś
towarzystwo sprawiłoby ci przyjemność.

Twoja reakcja:.........................................................................

6. Daj spokój, kochanie. Skończ z tym. Moje uczucia do ciebie
nie zmieniły się przez to, że ona tu jest W moim sercu jest dość
miłości dla was obu.

Twoja reakcja:.........................................................................

Uczestnicy kursu ponownie byli zaskoczeni własnymi reakcja-
mi. Niektórzy z nich stwierdzili, że czuli się: „głupi", „win-
ni", „źli",
„zrozpaczeni", „pokonani", „bezsilni", „opuszczeni". In-
ni doszli do następujących wniosków: „Moje prawdziwe »ja« jest
nie do przyjęcia. Chyba jestem złym człowiekiem". „Muszę uda-
wać, że jestem szczęśliwa nawet z tamtą, żeby zachować choć
resztki mężowskiej miłości". „Nie mam z kim porozmawiać, ni-
kogo nie obchodzę".

Ale najbardziej wszystkich zdumiało gorące pragnienie wyrzą-
dzenia krzywdy, bez względu na konsekwencje, chcieli zranić
ją lub jego fizycznie. Fakt, że mogliby przy tym wyrządzić krzyw-
dę samym sobie lub wzbudzić gniew współmałżonka, nie miał
dla nich znaczenia. Uznali, że warto, jeśli udałoby się w ten
sposób pognębić intruza w oczach partnera czy partnerki. Co
więcej, pragnęli również krzywdy współmałżonka, żeby ukarać
jego lub ją za sprowadzenie na nich tego nieszczęścia.

A jednak, kiedy przeanalizowaliśmy ponownie wypowiedzi,
które spowodowały taką przesadną reakcję, musieliśmy przy-
znać, że nie było w nich nic niezwykłego. Zaprzeczanie, logiczne
wyjaśniani
e, zapewnianie i udzielanie dobrych rad to bardzo
rozpowszechnione sposoby reagowania na nadmierne emocje
drugiej osoby.

Gdy spytałam grupę, co powinien zrobić ich współmałżonek,
zabrzmiało gniewne
unisono: - Pozbyć się jej! Pozbyć się go! -

38

Potem wybuchnęli radosnym śmiechem, ale po chwili doszli do

poważniejszych wniosków.

- Gdyby mój mąż pozbył się jej tylko dlatego, że go o to pro-
siłam, zaczęłabym się bać. Sądziłabym, że pewnego dnia może

ze mną zrobić to samo.

- Mój mąż musiałby mnie zapewnić, że najbardziej kocha

mnie, a tamta nic dla niego nie znaczy.

- Uspokoiłoby mnie to pewnie na jakiś czas, ale potem zaczę-
łabym się zastanawiać, czy tamtej nie mówi tego samego o mnie.

- Więc, co by was w końcu zadowoliło, ludzie? - spytałam

żartobliwie.
Po
chwili milczenia odpowiedzieli:

- Chciałabym móc swobodnie wyrazić wszystkie paskudne
i krytyczne sądy o nowej żonie, obojętnie, czy prawdziwe czy
nie, i żeby ani razu jej nie bronił, nie poniżał mnie i nie wściekał

się.

- I nie patrzył na zegarek.

- I nie włączał telewizora.

- Dla mnie co innego jest ważne. Chciałabym wiedzieć, że

naprawdę rozumie, co czuję.

Nagle przyszło mi do głowy, że prawie wszystkich odpowiedzi
udzieliły kobiety. Czy to dlatego, że w ćwiczeniu bardziej sku-
piłam się na nowej żonie niż na nowym mężu? A może kobietom
w naszym społeczeństwie przyzwala się na okazywanie swoich
uczuć bardziej niż mężczyznom?

Tym razem zwróciłam się do ojców:

- Panowie, wasze żony właśnie powiedziały, jakie mają po-
trzeby. Chcę was prosić, żebyście spróbowali sprostać tym po-
trzebom. Jak byście zareagowali, gdyby żona powiedziała: „Nie
życzę sobie, żeby ta osoba przebywała w moim domu. Jestem
przez to nieszczęśliwa. Dlaczego się jej nie pozbędziesz?"

Mężczyźni patrzyli na mnie nie rozumiejącym wzrokiem. Po-
wtórzyłam, na czym polega zadanie:

- Co moglibyście, panowie, odpowiedzieć swojej żonie, żeby
przekonać ją, że rozumiecie, co czuje?

Mężczyźni mieli strapione miny. W końcu jeden z nich zde-
cydował się przemówić:

- Nie wiedziałem, że tak się czujesz z tego powodu - wypalił.

Inny również zdobył się na odwagę:

- Nie wiedziałem, że tak głęboko to przeżywasz - powiedział.

39

Jeszcze inny dorzucił:

- Zaczynam dostrzegać, jaka to dla ciebie przykra sytuacja.
Zwróciłam się ponownie do kobiet:

- Co byście, panie, powiedziały mężowi, żeby dać mu do zro-
zumienia, że wiecie, co czuje z powodu nowego męża?
Jedna z pań podniosła rękę.

- Na pewno trudno ci to znieść, że on się tu cały czas kręci.

- Jeśli chcesz mi powiedzieć, co cię martwi, jestem do twojej
dyspozycji - powiedziała inna.
I wreszcie:

- Chcę wiedzieć, co czujesz. To dla mnie bardzo ważne.

Przez salę przebiegło westchnienie. Kilka osób wyraziło swój
aplauz oklaskami. Spodobały im się słowa, które przed chwilą
usłyszeli.

Zwróciłam się do ojca, który mówił, że „ma po dziurki w nosie
słuchania o czyichś uczuciach".

- Co pan o tym sądzi? - spytałam.
Uśmiechnął się ze smutkiem.

- Przypuszczam - odparł - że chce nam pani dać do zro-
zumienia, w taki okrężny sposób, że właśnie tak powinniśmy
postępować z naszymi dziećmi zamiast zamykać im buzie.

Przytaknęłam.

- Chociaż jesteśmy dorośli i robimy to tylko na niby - po-
wiedziałam - uświadamiamy sobie, jak dobrze jest mieć kogoś,
kto zrozumie nasze negatywne uczucia. Z dziećmi jest tak samo.
Muszą wiedzieć, że mogą
okazać swoje uczucia i wyrazić pra-
gnienia dotyczące rodzeństwa. Nawet te paskudne.

- Tak - odrzekł - ale dorośli potrafią nad sobą panować.
Jeśli pozwolimy, aby dzieci dawały wyraz swoim uczuciom, to
obawiam się, że
zaczną je wyładowywać w działaniu.

- Bardzo ważne jest podkreślenie, że istnieje różnica między
przyzwoleniem na wyrażanie uczuć a przyzwoleniem na działa-
nie - odparłam. - Pozwalamy dzieciom wyrażać wszystko, co
czują. Nie pozwalamy, żeby wyrządzały sobie nawzajem krzywdę.
Nasze zadanie polega na tym, aby pokazać im, jak mogą wyrazić
swoją złość, nie wyrządzając szkody.

Sięgnęłam po materiały, które przygotowałam na te zajęcia.

- Na rysunkach - mówiłam rozdając kartki - zobaczycie pań-
stwo, jak zrealizować tę teorię w praktyce, jak ją zastosować, gdy
dzieci są małe, trochę starsze i wreszcie w wieku kilkunastu lat.

40

ZAMIAST LEKCEWAŻYĆ NEGATYWNE UCZUCIA,
JAKIE DZIECKO ŻYWI DO RODZEŃSTWA,
WYRAŹ ZROZUMIENIE DLA JEGO UCZUĆ

Zamiast.,. Powiedz, co dziecko może odczuwać

0x01 graphic

Zamiast... Powiedz, co dziecko może odczuwać

0x01 graphic

Zamiast... Powiedz, co dziecko może odczuwać

0x01 graphic

41

POZWÓL DZIECIOM POMARZYĆ O TYM,
CO NIE MOŻE ZDARZYĆ SIĘ W RZECZYWISTOŚCI

Zamiast... Wyraź możliwe życzenia dziecka

0x01 graphic

Zamiast... Wyraź możliwe życzenia dziecka

0x01 graphic

Zamiast.., Wyraź możliwe życzenia dziecka

0x01 graphic

42

POMÓŻ DZIECIOM WYŁADOWAĆ WROGIE UCZUCIA
W TWÓRCZY LUB SYMBOLICZNY SPOSÓB

Zamiast... Zachęć dziecko do twórczego wyrażenia uczuć

0x01 graphic

Zamiast... Zachęć dziecko do twórczego wyrażenia uczuć

0x01 graphic

Zamiast... Zachęć dziecko do twórczego wyrażenia uczuć

0x01 graphic

43

POWSTRZYMAJ NIEBEZPIECZNE ZACHOWANIA, POKAŻ, JAK MOŻNA BEZPIECZNIE WYŁADOWAĆ GNIEW, NIE NAPADAJ NA DZIECKO, KTÓRE JEST PROWODYREM.

Zamiast... Pokaż właściwe sposoby wyrażania gniewu

0x01 graphic

Zamiast... Pokaż właściwe sposoby wyrażania gniewu

0x01 graphic

Zamiast... Pokaż właściwe sposoby wyrażania gniewu

0x01 graphic

44

Przez resztę wieczoru przeglądaliśmy kolejno wszystkie rysun-
ki, dyskutując na temat metod i dopasowując je próbnie do

własnych dzieci.

- Kiedy mój syn poskarży się znowu, że babcia poświęca za
dużo czasu jego małej siostrzyczce, powinnam być może zauwa-
żyć po prostu, że jest rozżalony. Albo powiedzieć coś takiego:
„Chciałbyś, żeby spędzała więcej czasu z tobą".

- Następnym razem, kiedy Lori będzie chciała uderzyć brata,
powiem jej, żeby wyraziła swoją złość słowami, a nie rękoma.

Wszyscy zastanawiali się, jak zastosować te nowe metody do
łagodzenia bolesnych konfliktów między własnymi dziećmi.

W pewnej chwili zauważyłam, że część rodziców spogląda męt-
nym wzrokiem. Dowodziło to, że czas kończyć zajęcia.

Gdy zbieraliśmy się do wyjścia, mówili z zakłopotaniem:

- Kto jest w stanie to wszystko zapamiętać?

- Czuję się okropnie. Powiedziałam wszystko to, czego nie

powinnam.

- To ponad moje siły. Łatwiej by było wysłać dzieciaki raz

w tygodniu do psychoterapeuty.

Przysłuchiwałam się i rozmyślałam. Najbardziej zniechęcający

jest moment, gdy znajdujemy się pomiędzy dwoma biegunami.

Zdajemy sobie sprawę, co jest złe, ale jeszcze nie bardzo wiemy,

jak to naprawić. Nic dziwnego, że rodzice byli strapieni.

Ponieważ sama kiedyś przez to przeszłam, wiedziałam, że ich
zakłopotanie wkrótce minie. Gdy z czasem nabiorą wprawy
i zaczną odnosić małe sukcesy, przekonają się na własnej skó-
rze, że zastosowanie tych metod nie przekracza ich możliwo-
ści. Być może jeszcze tego nie wiedzieli, ale byli już na dobrej
drodze.

45

SZYBKIE PRZYPOMNIENIE!

Musimy potwierdzić, że rozumiemy
uczucia, jakie bracia i siostry żywią
do siebie

dziecko: Zabiję go! Zabrał moje nowe łyżwy.

Poprzez nazwanie tych uczuć:

„Ale jesteś wściekły!"
lub

Określenie pragnień dzieci:

„Chciałbyś, żeby zapytał, czy może ruszać twoje rzeczy".

lub

Zachęcenie do symbolicznego lub kreatywnego
wyrażenia uczuć:

„A może byś tak napisał tabliczkę »Własność
prywatna« i zawiesił ją na drzwiach szafy?"

Musimy powstrzymać dzieci
od wyrządzania sobie krzywdy

„Przestań! Nie bije się innych!"

i podpowiedzieć, jak mogą
bezpiecznie wyładować złość

„Użyj słów, żeby udowodnić mu, jaki jesteś zły.
Powiedz: »Nie życzę sobie, żebyś zabierał moje
łyżwy bez pozwolenia!«"

46

Pytania

Po spotkaniu na temat wyrażania uczuć rodzice mieli wiele
pytań i bardzo chcieli zrelacjonować, co się zdarzyło w ich do-
mach. Oto ich pytania:

Próbowałam uświadomić mojemu synowi, że rozumiem jego
złość. Powiedziałam nawet: „Wiem, że nienawidzisz brata".
Jednak to go tylko bardziej rozgniewało. Wykrzyknął: „Wca-
le nie!" Co zrobiłam źle?

Większość dzieci żywi mieszane uczucia do swojego rodzeń-
stwa i są zakłopotane lub urażone, kiedy im się mówi, że czują
jedynie nienawiść. Bardziej pomocne byłoby następujące stwier-
dzenie: „Wydaje mi się, że żywisz do brata mieszane uczucia.
Czasem go bardzo lubisz, a czasem wkurza cię jak diabli".

Co robić, jeśli dziecko z uporem powtarza, że nienawidzi
swojego brata? Kiedy odpowiadam: „Zdaje się, że go niena-
widzisz", wykrzykuje: „Tak, nienawidzę go!". Kiedy mówię:
..Ojej, naprawdę go nienawidzisz", ono wrzeszczy: „No pew-
nie, nienawidzę go!" Chyba do niczego w ten sposób nie
dojdziemy.

By nie podsycać ciągle złości dziecka, wystarczy czasem wy-
razić jego uczucia innymi słowami. To mu pomoże posunąć się
o krok do przodu.

„Ależ jesteś zły na Davida".
„Zrobił coś, co naprawdę cię wkurzyło".
„Musiał powiedzieć coś,
co cię rozwścieczyło".
„Chciałbyś mi o tym opowiedzieć?"

Mówię swojej trzyletniej córce: „Nie bij siostry! Idź do swo-
jego pokoju i uderz lalkę". Ale ona nie chce tego zrobić
i ciągle rzuca się na małą. Czy powinnam zmienić sposób
postępowania?

Wysyłanie dziecka do drugiego pokoju, żeby uderzyło lalkę,
to nie to samo, co zachęcanie go, aby w naszej obecności wy-

47

ładowało swe uczucia na lalce. Bardziej pomocne byłoby stwier-
dzenie: „Nie mogę pozwolić, żebyś biła siostrę, ale możesz po-
kazać mi, co czujesz, na lalce". !

Słowo klucz to: „pokazać". Kiedy dziecko wygraża lalce palcem
albo okłada ją pięściami, rodzice mogą nazwać uczucia, którym
dziecko próbuje dać wyraz.

„Twoja siostra naprawdę cię denerwuje".

„Czasem cię złości!"

„Cieszę się, że mi to pokazałaś. Kiedy znowu będziesz się tak

czuć, możesz do mnie przyjść i powiedzieć mi o tym".

Przekonałam swoją trzyletnią córkę, żeby pokazała mi na
lalce, co czuje do swojej młodszej siostry. Kiedy grzmotnęła
główką lalki o podłogę, zdałam sobie sprawę, że to być może
pomaga dziecku, ale ja nie mogę spokojnie na to patrzeć.
Czy tylko ja tak się przejmuję?

Nie jest pani osamotniona. Rodzice, którzy reagują podobnie,
wolą, aby dzieci używały starych poduszek, plasteliny, farbek,
kredek i papieru jako środków wyrazu.
„Czy możesz mi narysować, co czujesz?"

„Te czarne zygzaki dowodzą, że jesteś bardzo rozgniewana!"
„Strasznie potrząsasz tą poduszką. Rozumiem, jak musisz się
czuć. Brrr!"

Gdy nie ma pod ręką nic innego, zawsze możemy użyć słów:
„Nie mogę pozwolić, żebyś biła siostrę, ale możesz mi powie-
dzieć, jaka jesteś wściekła. Możesz powiedzieć bardzo głośno:
Jestem WŚCIEKŁA!!!"

Zauważyłam, że kiedy odwiedzają nas krewni i zachwycają
się maleństwem, mojemu pięcioletniemu synowi robi się po
prostu smutno. Potem odgrywa się na siostrze. Czy można
coś na to poradzić?

Czy nie byłoby wspaniale, gdybyśmy mogli zamknąć usta tym
ludziom, chociaż mają najlepsze intencje? Ponieważ nie jest pani
w stanie zmienić zachowania krewnych, może pani uodpor-
nić syna na podobne przykrości, mówiąc otwarcie, co musi od-
czuwać:

„Założę się, że przykro jest patrzeć, jak wszyscy gruchają

48

z twoją siostrą, i wysłuchiwać tych wszystkich „achów"
i „ochów"
- nawet jeśli wiesz, że tak samo zachwycali się
tobą, gdy byłeś
malutki. Kiedy znowu zrobi ci się smutno, daj
mi jakiś
znak, na przykład mrugnij, a ja mrugnę do ciebie.
Wtedy będziesz wiedział, że ja wiem. To będzie nasza taje-
mnica".

Wydaje mi się, że mój syn zupełnie nie potrafi spojrzeć na
jakąś sprawę z punktu widzenia siostry. Ostatnio spytałam
go: „Jak byś się czuł, gdyby ona zrobiła ci coś t
akiego?"
Ale on nigdy nie odpowiada. Dlaczego?

Takie pytanie stawia go w kłopotliwej sytuacji. Gdyby miał
szczerze odpowiedzieć, musiałby przyznać, że wcale by mu się
to nie podobało. Jeśli chce pani, by syn rozważył inny punkt
widzenia, musi pani dać mu do zrozumienia, że w niego wierzy:
„Jestem pewna, że potrafisz sobie wyobrazić, jak byś się czuł,
gdyby ktoś ci zrobił coś takiego". Teraz musi pomyśleć: „Czy
potrafię sobie to wyobrazić? Jak bym się czuł?" Ale nie musi
odpowiadać na to pytanie nikomu poza sobą. I tak jest dobrze.

Moja kilkunastoletnia córka ciągle uskarża się na brata. Cza-
sem nie mogę już tego znieść. Czy muszę jej wysłuchiwać
za każdym razem, gdy do mnie przychodzi?

Każdy z nas ma czasem tego dość i nie jest w stanie cierpliwie
słuchać. Najważniejsze, by nasze dzieci również zdawały sobie
z tego sprawę. Może pani powiedzieć córce:

„Widzę, że jesteś bardzo rozżalona z powodu brata, ale w tej

chwili nie mam siły tego słuchać. Porozmawiajmy po obiedzie".

Pewna matka stwierdziła, że nie ma cierpliwości wysłuchiwać
nieprzerwanego potoku narzekań. Kupiła każdemu dziecku no-
tes, osobistą księgę zwierzeń, w którym mogły rysować i pisać,
kiedy były na siebie wściekłe. Notesy natychmiast zostały
wykorzystane, a dzieci dużo rzadziej przybiegały na skargę do
matki.

49

Opowiadania

Prowadzę zajęcia od wielu lat, a mimo to ciągle zdumiewa
mnie fakt, że rodzice już po jednym lub dwóch spotkaniach
potrafią zastosować teorię w praktyce i czynią to zarówno traf-
nie, jak i oryginalnie. Większość przytoczonych tu relacji przed-
stawiam tak, jak zostały one spisane bądź opowiedziane podczas
kursu. Niektóre są nieznacznie poprawione. Zmieniłam tylko
imiona dzieci.

Pierwsze dwie historie zadziwiły wszystkich. Mówią bowiem
o tym, że już nie narodzone rodzeństwo może być źródłem kło-
potów.

Jestem w siódmym miesiącu ciąży. Kiedy oznajmiłam Tarze,
która ma pięć lat, że spodziewam się dziecka, nic nie powiedzia-
ła. Ale w zeszłym tygodniu dotknęła mojego brzucha i powie-
działa: „Nienawidzę tego dziecka". Byłam zaszokowana, ale i za-
dowolona, że poruszyła tę sprawę. Wiedziałam, że musi się czuć
trochę urażona, a jeśli mogła mi o tym powiedzieć bez skrę-
powania, to znaczy że ma do mnie zaufanie. Chociaż byłam na
to przygotowana - niemal czekałam na ten moment - słowa
córki odebrałam jak cios. Odparłam: „Dobrze, że mi o tym po-
wiedziałaś. Czy myślisz może, że kiedy urodzi się drugie dziec-
ko, mamusia nie będzie miała dla ciebie czasu?" Kiwnęła głową.
Dodałam: „Zawsze kiedy tak ci się zdaje, przyjdź do mnie
i powiedz mi o tym, a wtedy na pewno znajdę dla ciebie czas".

Napięcie zostało rozładowane i Tara nie poruszyła już więcej
tego tematu.

Kiedy żona i ja powiedzieliśmy Michaelowi (sześć lat), że
mama będzie miała dziecko, z początku był zachwycony, ale
pomyślał chwilę i w końcu stwierdził: „Nie ma mowy!" Tej
nocy
zaczął się moczyć.

Gdy dziecko przyszło na świat, nie był do niego wrogo na-
stawiony. Właściwie bardzo się cieszył, że ma siostrę - nosił
ją, pilnował jej, był bardzo opiekuńczy. Ale w stosunku do
matki nastąpiła diametralna zmiana. Próbował ją kopać, a na-

50

wet bić, ale żona położyła temu kres. Powiedziała: „Nie po-
zwolę, żebyś mi zrobił krzywdę!" Wtedy Michael zaczął wszy-
stko w domu brudzić, na przykład pastą do zębów albo wa-
zeliną. Jakby tego było mało, zadzwoniła jego nauczycielka.
Stwierdziła, że Michael przestał uważać na lekcjach i nie po-
trafi się na niczym dłużej skoncentrować.

Omówiliśmy tę sprawę z Kay i doszliśmy do wniosku, że
powodem jego dziwnego zachowania może być fakt, że nie
daliśmy mu nawet możliwości wyrażenia, co czuje. Zacząłem
postępować tak, jak uczono nas na zajęciach. Mówiłem na
przykład: „Jesteś pewnie zły, że mamusia cały czas zajmuje
się małą - karmi ją, zmienia pieluszki". A Kay powiedziała:
„Kiedy mamusia ma dziecko, inne jej dzieci myślą czasami,
że już ich nie kocha. Jeśli kiedykolwiek tak pomyślisz, natych-
miast przyjdź mi o tym powiedzieć, to cię przytulę". Zajmo-
waliśmy się nim na zmianę i spędzaliśmy z nim czas sam na
sam bez młodszego dziecka.

To bardzo pomogło. W domu syn zachowuje się dużo lepiej.
A podczas zebrania nauczycielka powiedziała: „To nie do wia-
ry. Nie wiem, co się stało z Michaelem. Jest teraz jednym
z moich najlepszych uczniów. Czyta najlepiej ze wszystkich".

Kolejna relacja pochodzi od matki, która próbuje poradzić so-
bie ze swym dziesięcioletnim synem Halem przy pomocy nowych
metod. Potrafi jakoś zapewnić syna, że rozumie, co czuje, cho-
ciaż jego słowa doprowadzają ją do szału.

Zdarzyło się to kilka dni po ostatnim spotkaniu. Dzieci długo
nie wracały ze szkoły. Tak długo, że poszłam ich szukać. Zo-
baczyłam, że Timmy (sześć lat) idzie drogą i rozpaczliwie szlo-
cha. W pewnej odległości za nim szedł mój drugi syn, Hal

(dziesięć lat).

Podbiegłam do młodszego. Powiedział szlochając, że Hal go
uderzył, popchnął i przewrócił na ziemię, a potem kopnął.

Pociemniało mi w oczach. Chciałam wlać Halowi, ale po-
wstrzymałam się. Zamiast tego przytuliłam Timmy'ego i po-
cieszałam go najlepiej, jak umiałam. Kiedy syn się w końcu
uspokoił, dałam mu kanapkę i pobiegł się bawić.

51

Hal przez cały czas kręcił się w pobliżu i obserwował nas.,
Kiedy Timmy sobie poszedł, zapytał: „Kiedy wysłuchasz, co ja
mam do powiedzenia?" Odparłam: „W tej chwili". Zaczął mi
opowiadać, jak trzech chłopaków w autobusie odgrażało się,
że go pobiją, i jak upuścił torbę i pobiegł do parku, żeby im
uciec. Kiedy zostawili go w spokoju, wyszedł z parku i zoba-
czył, że Timmy zabrał jego torbę, a nie ma przecież prawa jej
ruszać. Nie widział nic złego w tym, że pobił brata. Timmy
„sam się o to prosił".

Hal miał szczęście, że brałam udział w zajęciach. Przemo-
głam się i powiedziałam: „Więc uważasz, że miałeś prawo po-
bić Timmy'ego za to, że chciał zanieść twoją torbę do domu?"
„No pewnie! - wykrzyknął. - To moja torba".

Nie wiedziałam, co powinnam teraz zrobić, więc poszłam do
kuchni przygotować kolację. Po chwili Hal przyszedł do mnie
i stanął obok bez słowa. Spojrzałam na niego. Powiedział ci-
chym głosem: „Chciałbym coś powiedzieć, ale nie mogę".

Zapewniłam go, że jestem gotowa go wysłuchać. Wyglądał
na bardzo nieszczęśliwego i nie był w stanie nic z siebie wy-
dusić. Spytałam, czy mógłby to napisać.

Wziął kartkę papieru i napisał: „Wydaje mi się, że chyba
za mocno uderzyłem Timmy'ego".

Powiedziałam tylko: „Och!"

Hal nadal wyglądał żałośnie. Zauważyłam: „Musisz się pa-
skudnie czuć z tego powodu". Przytaknął, a potem opowie-
dział, co wtedy odczuwał. Był wściekły, tamte dzieciaki po-
rządnie go przestraszyły. W końcu stwierdził: „Wiesz co,
mamusiu, gdyby tamte dzieciaki się do mnie nie przyczepiły,
to wcale bym nie pobił Timmy'ego". „Rozumiem" - odparłam.

Przez resztę wieczoru Hal bardzo się starał być miły dla
brata.

Pewien ojciec wymyślił całkowicie oryginalny sposób, by
uświadomić córce jej wrogie nastawienie do brata. Nie tylko
„wyraził jej uczucia słowami", ale w dodatku przelał je na papier.

Wczoraj wieczorem Jill gorzko się żaliła na swojego brata.
Próbowałem powiedzieć jej, że ją rozumiem, ale była tak po-

52

chłonięta swoją przemową, że nawet mnie nie słuchała.
W końcu sięgnąłem po pióro i spróbowałem zanotować to, co
mówiła.

1. Jill jest oburzona, że Mark korzysta z drugiego tele-
fonu, żeby podsłuchiwać jej rozmowy.

2. Nie cierpi, kiedy Mark głośno mlaska przy jedzeniu
i drapie zębami po widelcu. To ją wnerwia.

3. Uważa, że Mark nie ma prawa wchodzić do jej pokoju
bez pukania. Szczególnie oburza ją fakt, że Mark
się śmieje, kiedy ona krzyczy, żeby wyniósł się z po-
koju.

Kiedy przerwała na chwilę dla zaczerpnięcia tchu, przeczy-
tałem jej te punkty. Z wielkim zainteresowaniem wysłuchała
swoich własnych słów. Spytałem, czy nie chce czegoś dorzucić.
Dodała jeszcze dwie skargi, które dopisałem. Potem powie-
działem: „Mark powinien zobaczyć tę listę. Ale wydaje mi się,
że pięć zażaleń naraz to za dużo dla każdego. Czy możesz
wybrać jedną lub dwie
rzeczy, które najbardziej cię dener-
wują?"
Ponownie przeczytała listę i zakreśliła dwa punkty, po czym

schowała kartkę do kieszeni.

Nie mam pojęcia, co działo się potem. Aż mnie korci, żeby
o to spytać, ale myślę, że lepiej się nie wtrącać.

W tym nowym stanie ducha rodzice chętnie przeprowadzali
eksperymenty i gotowi byli sprawdzić, jak zareaguje urażone
dziecko, kiedy pozwolą mu pomarzyć o tym, co nie może się
zdarzyć w rzeczywistości.

Rezultaty czasem ich zdumiewały.

Roy (pięć lat) przybiegł do mnie z płaczem i wyliczył całą
listę nieszczęść, które go spotkały. Billy zrobił mu to i tamto,
wyrzucił go z pokoju i nazwał zakałą.

matka: To na pewno zraniło twoje uczucia. Chciałbyś, żeby
powiedział ci uprzejmie, że chce być sam.

53

roy: (nic nie mówi, ale przestaje płakać)

matka: Chciałbyś, żeby powiedział: „Wejdź, Roy, pobawimy

się".

roy: No, i żeby pozwolił mi popatrzeć przez teleskop.
matka: Tak długo, jak byś chciał.
ROY: I żeby mi dał kilka swoich nak
lejek. Ja bym tak

zrobił, gdybym miał młodszego brata.
matka: Myślisz, że byłbyś dobrym starszym bratem.
roy: Jasne! (nagle wpada na pomysł) Mogłabyś mieć

dziecko!

W tym momencie nie potrafiłam już nic więcej powiedzieć.

Wraz z uczeniem się nowych metod pojawił się pewien pro-
blem. Rodzice żyli pod presją. Chcieli przez cały czas „postępo-
wać, jak należy" i „mówić to, co trzeba". Na szczęście szybko
się przekonali, że dzieci zawsze dają im drugą szansę. Oto re-
lacja ojca, który zmienił swoje postępowanie na gorąco, w tra-
kcie groźnego konfliktu.

Zbliżały się urodziny Liz (osiem lat). Paul (jedenaście lat)
czuł się z tego powodu rozżalony i miał zły humor. Odmawiał
jakiejkolwiek współpracy. Kiedy matka poprosiła go, żeby po-
zbierał swoje porozr
zucane w salonie rzeczy, ponieważ właśnie
tam miało się odbyć przyjęcie, powiedział: „Odczep się ode
mnie!" Tak mnie to zirytowało, że powiedziałem mu, że jest
nieznośny, i odesłałem go do jego pokoju. Poszedł, ale oczy-
wiście trzasnął drzwiami z całej siły.

Nie chciało mi się wierzyć, że może zachowywać się tak
dziecinnie. W końcu ma jedenaście lat. Ale potem przyszło
mi do głowy, że mimo to może czuć się przygnębiony z powodu
zamieszania i przygotowań do przyjęcia urodzinowego Liz.
Kiedy poszedłem do jego pokoju, okazałem mu więcej współ-
czucia.

Powiedziałem: „Kiedy wszyscy mówią w kółko - przy-
jęcie, przyjęcie, przyjęcie, i to przez cały tydzień, to może
ci być przykro. Zwłaszcza że do twoich urodzin jeszcze dużo

czasu .

54

„Pięć miesięcy" - powiedział gniewnie.

„Chyba nawet sześć" - zauważyłem.

Zaczął liczyć na palcach: „Kwiecień, maj, czerwiec, lipiec,

wrzesień".

,A sierpień?" - spytałem.

„No nie, zapomniałem o sierpniu! Głupi sierpień! To jeszcze

dłużej!"

„Założę się, że chciałbyś przesunąć październik na następny
miesiąc - powiedziałem. - Mógłbyś zatem już teraz przygo-
towywać swoje przyjęcie urodzinowe". Uśmiechnął się po raz
pierwszy tego dnia. Porozmawiałem z nim jeszcze chwilę
w tym samym duchu i wyszedłem z pokoju.

Po kilku minutach Paul zszedł na dół i pogwizdując, sprzą-
tał salon na urodziny Liz.

Pomysł uczenia dzieci wyrażania swoich negatywnych uczuć
w twórczy sposób poprzez nadawanie im symbolicznego wyrazu
nie przyjął się w grupie tak szybko. Pewna kobieta powiedziała,
że kilka razy zachęcała dzieci do pisania lub rysowania, ale
zawsze odmawiały. Ktoś wtedy zauważył, że dzieci są skłonne
naśladować zachowania rodziców, więc kiedy będzie na kogoś
zła, może powinna sama, w obecności dzieci, coś narysować

lub napisać.

Wysłuchała tego uprzejmie, ale nie wydawała się przekonana.
Mimo to na następnym spotkaniu opowiedziała nam, co się wy-
darzyło, gdy wprowadziła ten pomysł w życie.

Parę dni temu mój telewizor zupełnie się zepsuł. Zadzwo-
niłam do mechanika z sąsiedztwa, który przyszedł natych-
miast. Stwierdzenie, co się stało, nie zabrało mu nawet dzie-
sięciu sekund. Wtyczka w gniazdku się poluzowała. Wepchnął
ją mocniej i telewizor zaczął działać. Czułam się jak idiotka.
Potem wystawił rachunek jak za normalną naprawę, plus
podatek! Próbowałam wybić mu to z głowy, ale w ogóle nie
chciał słuchać. Gdy już wychodził, zawołał od drzwi: „Niech
się pani tym nie przejmuje. Nie warto!"

Chciałam go zwymyślać, ale dzieci mi się przyglądały. Wpię-
łam więc dużą kartkę i napisałam na górze:

55

Jestem WŚCIEKŁA!!!

Nienawidzę tego faceta. To złodziej.

Drobny oszust.

Nigdy więcej go nie wezwę.

Powiem wszystkim sąsiadom, co zrobił.

Pod spodem narysowałam „brzydki" portret tego osobnika,
z wywalonym językiem i symbolami dolara zamiast oczu. Po-
czułam się lepiej. Roześmiałam się, patrząc na swój nieudolny
rysunek. Kiedy wrócił mąż, dzieci nie mogły się powstrzymać
i od razu opowiedziały mu o całym wydarzeniu.

Z początku był zmartwiony, ale kiedy spojrzał na mój ry-
sunek, również wybuchnął śmiechem.

Tak się zaczęło. Od tamtej pory moje dzieci bez przerwy
rysują i piszą. Oto, co mój dziesięcioletni syn napisał na ma-
szynie o swoim starszym bracie.

A to jest rysunek, który córka mi wręczyła któregoś ranka.
Powiedziała: „Alex specjalnie mi złamał czerwoną kredkę. Ten
rysunek pokazuje, jaka jestem zła!"

LISTA WAD ALEKA

1. Głupota

2. Tępota

3. Idiotysm

4. Opóźniony w rozwoju

5. Dokuczanie

6. Podły

7. Prużniactwo

8. Zbzikowany

9. Dziwak

10. Stuknięty

WNIOSKI

Jeśli poznacie Alexa, natychmiast go znienawidzi-
cie.
To informacja wprowadzona do komputera.

Tajna służba

56

A to jest rysunek, który córka mi wręczyła któregoś ranka.
Powiedziała: „Alex specjalnie mi złamał czerwoną kredkę. Ten
rysunek pokazuje, jaka jestem zła!"

0x01 graphic

57

Dwoje rodziców w naszej grupie borykało się ze szczególnie
trudnym problemem. Ich dzieci napadały na młodsze rodzeństwo
i wyrządzały mu krzywdę. Chociaż rodzice próbowali stosować
wszystkie poznane sposoby, najczęściej korzystali z metody
„wyraź to słowami!"

Musieli wtedy wysłuchiwać gwałtownych, często przerażają-
cych słów, ale liczba napaści radykalnie się zmniejszyła.

Słyszałam, że dzieci sprzeczają się w pokoju Christiny pod-
niesionymi głosami. W końcu Hans wypadł jak burza z jej
pokoju i pobiegł do siebie.

Po chwili wrócił i powiedział do Christiny: „Wiesz, jaki je-
stem na ciebie wściekły? Jestem taki wściekły, że chciałbym
cię podziurawić tak, jak ten papier!" (Usłyszałam odgłos prze-
bijania papieru ołówkiem.) „Nie zrobię tego, ale chciałbym,
żebyś była tym kawałkiem papieru".

To jest fantastyczna poprawa w zachowaniu Hansa. Jeszcze
dwa tygodnie temu uderzyłby ją.

*

Lori (siedem lat) zupełnie nad sobą nie panuje. Wystarczy,
że brat krzywo na nią spojrzy, a już na niego burczy.
Wczoraj, gdy prowadziłam samochód, Lori znowu zaczęła.

lori: (wrzeszczy) Jason uderzył mnie w oko piłeczką
pingpongową.

jason: Wcale nie!

LORI: Kłamczuch!

JASON: Nie zrobiłem tego specjalnie. Chciałem ją tylko pod-
rzucić.

Widzę w lusterku, że Lori zamachnęła się pięścią i chce go
uderzyć.

JA: Lori, to cię na pewno bolało! Nieprzyjemnie jest do-
stać w oko, nawet przez przypadek. Możesz być
wściekła. Powiedz Jasonowi, co czujesz.

Lori obrzuciła Jasona wyzwiskami, ale przynajmniej go nie
tknęła. Byłam zdumiona.

58

Niektórzy rodzice byli zaskoczeni, że wiele dzieci zrobiło tak
duże postępy, ale inni nie mogli znieść faktu, że mogą się one
tak brzydko do siebie odnosić. Po krótkiej rozmowie doszliśmy
do wniosku, że aby pomóc dzieciom wznieść się na wyższy po-
ziom w rozmowie, trzeba dać przykład, jakiego zachowania wy-
magamy. Jeśli nalegamy, aby dzieci znalazły jakąś alternatywę
dla bicia i przezywania się, musimy sami podsunąć im inną
możliwość. Oto, co zrobił jeden z ojców.

Mam trzy kilkunastoletnie córki i wszyscy często się prze-
zywamy. Moja żona i ja brzydko przezywamy dzieci, a one
obrzucają się nawzajem wyzwiskami. Po ostatnim spotkaniu
uświadomiliśmy sobie, że musimy położyć temu kres. Następ-
nego wieczoru dwie córki kłóciły się o loda i jedna z nich
powiedziała: „Ty świnio!"

„Chwileczkę! - wtrąciłem się. - Wpadliśmy z mamą na lep-
szy pomysł. Może byśmy tak usiedli wszyscy razem i poroz-
mawiali o tym".

Kiedy usiedliśmy, powiedziałem: „Wiecie, że tym przezywa-
niem sprawiamy sobie przykrość. My ranimy was, a wy ranicie
się nawzajem. Spróbujmy z tym skończyć".

W odpowiedzi stwierdziły po prostu: „Okay, tato, możemy
spróbować". Od tamtej pory zrobiliśmy pewien postęp. Kiedy
zaczynają się kłócić i któraś mówi: „Wynoś się z mojego po-
koju, ty głupia!", mogę przynajmniej się wtrącić: „Zaraz, zaraz,
coś postanowiliśmy. Dość przezywania. Ja was nie przezywam
i wy się nie przezywajcie. Powiedz jej, co ci leży na sercu".
I od razu zaczynają rozmawiać.

Kiedy z kolei ja tracę panowanie nad sobą, zwracają mi
uwagę: „Tato, powiedziałeś chyba, że nie mamy się przezywać".
Odpowiadam wtedy: „Okay, nie podoba mi się, że..."
To mała
rzecz, ale wiele zmienia.

Następną historię opowiedziała matka, która zwykle dawała
klapsa swemu pięcioletniemu synowi, gdy dokuczał młodszej
siostrze. Pewnego razu spróbowała inne
j metody.

59

Miałam okropny ranek z dwójką kapryszących dzieci. Wró-
ciłam z zakupów i zauważyłam z ulgą, że mała w końcu za-
snęła w samochodzie. Mogłam więc rozpakować zakupy, za-
nim ją nakarmię. Kiedy układałam wszystko w lodówce, Filip
piszczał i marudził. Kazałam mu zobaczyć, czy z Kasią wszy-
stko w porządku. Długo nie wracał, więc poszłam sprawdzić,
co się dzieje. Mała płakała, a Filip potrząsał jej przed nosem
grzechotką. Spytałam, czy ją obudził, i odpowiedział, że tak.
Był zły, że Kasia tak długo śpi.

Z całych sił powstrzymywałam się, żeby nie dać mu klapsa.
Zamiast tego uderzyłam dłonią w siedzenie samochodowe
i wykrzyknęłam, że jestem wściekła. Potem zaniosłam córkę
do domu.

Filip nie poszedł za mną. Zamknął się w samochodzie, jakby
chciał się w ten sposób ukarać. Pomyślałam: „W porządku.
Niech sobie tam siedzi!"

Po dziesięciu minutach przyszedł do domu i zaczął mówić,
że nie cierpi siebie samego. Zdążyłam już trochę ochłonąć.

„Chyba mamy problem - powiedziałam. - Porozmawiajmy
o tym". Usiedliśmy razem przy stole kuchennym. „Czasem lu-
bisz Kasię, a czasem cię złości, i to bardzo".

Przytaknął.

„Pomyślmy, jak można temu zaradzić".

Zanim zdążyłam dodać coś jeszcze, syn wybuchnął; „Kiedy
jestem zły, powinnaś zabrać Kasię, żeby była daleko ode mnie,
bo się na niej wyżywam".

Nie mogłam wyjść z podziwu, że tak dobrze uświadomił
sobie, co czuje. Nie sądziłam, że pięciolatek potrafi tak się
wysłowić. Od tamtej pory udaje nam się uniknąć wielu
kłopotów. Kiedy Filip jest w złym nastroju, pyta, czy może
usiąść na innym miejscu w samochodzie. Albo kiedy Kasia
go denerwuje, proponuję mu, żeby pobawił się w innym
pokoju.

60

Zawsze czułam, że Melissa (siedem lat) jest trochę zazdrosna
o siostrę (trzy lata). Nie, żeby była dla niej niedobra. Nie bije
jej ani nic
z tych rzeczy. Po prostu nie zwraca na nią uwagi.
Ale trudno się rozmawia z Melissą. Nie lubi mówić, co ją gry-
zie. Jest bardzo podobna do mnie.

W każdym razie po ostatnim spotkaniu, kiedy młodsza cór-
ka spała po południu, poprosiłam Melissę, żeby posiedziała
ze mną na kanapie. Objęłam ją i powiedziałam: „Cieszę się,
że jesteśmy same, bo już od dawna nie rozmawiałam z tobą
w cztery oczy. Pomyślałam sobie, że pewnie czasami masz
dość młodszej siostry. Musisz się wszystkim dzielić: wspólny
pokój, wspólne za
bawki i nawet... wspólna matka".

Zupełnie jakby przerwała się jakaś tama. Mówiła bez końca,
a ja nie wierzyłam własnym uszom. Opowiadała takie okropne
rzeczy. Jak bardzo nienawidziła siostry! Czasem życzyła jej,
żeby umarła. Zaczynało mi się robić niedobrze. Nie mogłam
już tego słuchać. Na szczęście zadzwonił telefon.

Kiedy poszłam tego wieczoru na górę sprawdzić, czy dzieci
już śpią, myślałam, że wzrok mnie myli. Spały razem, objęte
ramionami!

Kiedy wszystkie historie zostały już opowiedziane bądź odczy-
tane, patrzeliśmy na siebie w zdumieniu. Jaka dziwna i wzru-
szająca rzecz dokonywała się na naszych oczach! Wydawało się
to zagadkowym paradoksem:

Zmuszanie dzieci do dobrych uczuć rozbudza złe uczucia.

Pozwalanie dzieciom na ujawnienie złych uczuć prowadzi do

rozbudzenia dobrych uczuć.

Okrężna droga do harmonii w rodzeństwie. A jednak - naj-
prostsza.

Ostatnie zdarzenie zrelacjonowała kobieta, która zazwyczaj nie
brała udziału w dyskusji. Kiedy wysłuchałam jej opowieści,
przyszła mi na myśl podstawowa zasada psychologa Dorothy
Baruch: „Dopóki nie ujawni się złych uczuć, nie ma miejsca na
dobre".

61

Doświadczenia rodziców polskich

Wpadł do pokoju z wrzaskiem pełnym oburzenia i zaatako-
wał starszą siostrę. Okazało się, że weszła do pokoju brata,
otworzyła jego biurko i narobiła bałaganu. Było to oczywiste
naruszenie osobistych praw oraz ich ostatniej umowy.

- Usiądź przy mnie i porozmawiajmy. Rozumiem cię... -
zawołałam do syna.

Córka z przekąsem rzuciła w moją stronę:

- Nie zachowuj się jak pani psycholog!
Nie zareagowałam na zaczepkę, tylko dalej zajmowałam się
synem.

- Opisz, jak się czujesz, a najlepiej pokaż tę wściekłość!

Robił to bardzo ekspresyjnie. Ściskał dłonie, wymachiwał
rękami, prychał... Córka była zmieszana. Wreszcie wstał z ka-
napy, zapowiadając, że teraz jeszcze musi poprzeklinać. Klął.
Ale kiedy wrzasnął: „Ona jest złodziejką!" - zaprotestowałam:

- Nie zgadzam się na obrażenie ludzi. W tym domu nikt
nikomu nic nie ukradł. Nie chcę słyszeć, że moja córka jest
złodziejką.

To wystąpienie wyraźnie spodobało się mojej pannicy.
Uśmiechnęła się nawet pod nosem, ale kiedy dodałam: „Ro-
zumiem jednak, że możesz być rozwścieczony, bo ona bez-
prawnie wtargnęła na twój teren" - żachnęła się:

- Znowu ta pani psycholog! Nie mów tak jak pani Zosia!
A syn tarzał się na tapczanie. Walił w poduszki. Warczał.
Wreszcie siadł i jakby w ostatnim ataku gniewu fuknął:

- Najchętniej to bym jej łeb ukręcił!

- Och! Rozumiem! Ale ponieważ to niewykonalne, to po-
wiedz jej jasno, czego od niej oczekujesz na przyszłość.

- Nie życzę sobie, żebyś wchodziła do mojego pokoju, kiedy
mnie tam nie ma. Nie
życzę sobie, żebyś zaglądała do mojego
biurka i grzebała w moich
rzeczach. I chcę, żebyś mnie teraz
przeprosiła! - wyliczył jednym tchem.

Córka, która od dłuższego czasu stała za moimi plecami,
jakby chciała odgrodzić się od uczuć brata, bąknęła:

- Przepraszam!

Wyraźnie nie wiedziała, co ze sobą począć. To, że zajęłam
się oburzeniem i złością syna, a nie naskoczyłam na nią -

62

było zupełną nowością. Niewiarygodnie inne i trudne. Zmu-
szało do zastanowienia się nad własnym postępowaniem...

- Wyobrażam sobie, że musi ci być teraz bardzo trudno -
powiedziałam do córki. - Wierzę, że dotrzymasz umowy!

Popatrzyła na mnie, na brata, a po chwili oboje ulotnili się
z mojego pokoju i każdy zajął się swoimi sprawami. Byłam
zachwycona!

*

Andrzej (dziewiętnaście lat) wypadł z pokoju rozwścieczony
w pogoni za Jackiem (siedem lat), który usiłował schronić się

w łazience.

- Ile razy, durniu, mówiłem, żebyś ułożył swoje rzeczy! Te-
raz zarobisz! - krzyknął i rzucił tornistrem za bratem.

Przechodziłam właśnie przez przedpokój. Powstrzymując się
od ataku na starszego, powiedziałam:

- Rzeczywiście, można się wściec, gdy tyle razy powtarza
się to samo, a taki maluch specjalnie nie słucha.

Słowa te „zatrzymały" syna w miejscu! Popatrzył na mnie
i... zrezygnował z przebijania się do brata. Wracając do pokoju,
burczał coś pod nosem, ale udałam, że tego nie słyszę. Cie-
szyłam się, że nie doszło do bójki.

Tornister leżał jakiś czas na podłodze, ale Jacek nie rozpo-
czął nowej awantury z tego powodu i sam go w końcu ułożył
na miejsce.

*

Syn leżał w łóżku z bardzo wysoką gorączką.

- Chciałabym być chora, jak Romek. Ciągle do niego latasz
i latasz, a dla mnie nie masz czasu! - wyrzucała mi płacz-
liwym głose
m córka (osiem lat).

- Złości cię, że niosę mu picie, tabletki, termometr. I... pew-
nie trochę zazdrościsz, że tyle czasu przeznaczam dla niego -
powiedziałam okazując zrozumienie dla jej uczuć.

- Nooo... Ale jak ja byłam chora, też do mnie latałaś! - ku
mojemu zaskoczeniu przypomniała sobie sama. To wspomnie-
nie wyraźnie ją pocieszyło, bo podskoczyła lekko i wróciła do
swoich zajęć.

63

Grzesiu (osiem lat) jest dzieckiem upośledzonym. Od czasu
kiedy poszedł do szkoły, stał się bardzo agresywny. Złości się,
obraża i trudno dociec powodu, a jeszcze trudniej go uspokoić.

Próbowałem mówić: „Widzę, jaki jesteś wściekły...", ale to
nic nie dawało. Pewnego razu zacząłem po prostu „towarzy-
szyć" mu podczas ataku złości; robiłem straszne miny, tupa-
łem, krzyczałem... Wreszcie zawołałem: „Nie chcę tej złości!
Złość do kosza!"
i pogalopowałem do kuchni, aby ją wyrzucić,
a dzieciaki za mną. Potem rozłożyłem się na dywanie z roz-
anieloną miną, pokazując, jak jest mi dobrze i przyjemnie.
Grzesiu się uspokoił i razem z innymi dziećmi zaczął barasz-
kować, jako że takiej okazji do zabawy nie można było prze-
puścić. Pomogło, ale sądziłem, że na tym się skończy.

Parę dni później wróciłem do domu wściekły na kumpla
i opowiadałem żonie, co mi się przydarzyło. Grzesiu przytargał
z kuchni wiadro i postawił koło fotela. Gdyby nie żony uwaga:
„Patrz, Grzesiu chce, żebyś wyrzucił złość", nie zaskoczyłbym,
o co mu chodzi. Byłem naprawdę wzruszony. Kiedy „wytrząs-
nąłem" z siebie złość, syn bąknął coś do żony, chwycił wia-
derko i poleciał „wyrzucić śmieci". Wrócił bardzo z siebie dum-
ny, a ja pogłaskałem go.

Od tego dnia „wiaderko" służy Grzesiowi do uwalniania się
od złych uczuć. Nie przewidzieliśmy jednak, że powtórzy to
w szkole!

Nauczycielka poskarżyła się, że kiedy krzyknęła ostro na
dzieci, Grzesiu zaczął płakać i walić rękoma w ławkę, a po
chwili wstał, podszedł do kosza, napluł do środka i z uszczę-
śliwioną miną wrócił na miejsce, po czym do końca lekcji był
już grzeczny.

Opowiedziałem jej, co mi się przydarzyło, choć bałem się
trochę nauczycielskiej reakcji; opowiedziałem o książce i na-
szych zajęciach. Zamyśliła się, uśmiechnęła się, powiedziała:
„Hmm...To rzeczywiście interesujące".

*

Ojciec wrócił do domu po dłuższej delegacji i przywiózł dzie-
ciom prezenty: Jakubowi (osiem lat) - zegarek, Michałowi
(cztery lata) - klocki „Lego". Bardzo dumni pokazywali wszy-
stkim, co dostali od taty, ale Jakub zazdrościł bratu klocków;
wyrywał je i psocił, popłakując: „A ja nie dostałem klocków..."

64

Próbowałam się nie wtrącać, ale któregoś dnia nie wytrzy-
małam:

- Kuba, przestań! Dostałeś bardzo fajny zegarek!

- Ale klocków nie dostałem! - odparował z pretensją.

- Michał dostał klocki, bo jest mały i nie mógł dostać ze-
garka. Tobie tatuś też przywoził klocki, kiedy byłeś w wieku

Michała.

- Teraz jednak nie przywiózł!

- Nie przywiózł, bo potraktował cię doroślej. Sądził, że tobie
zegarek przyda się bardziej niż klocki - tłumaczyłam intencje

ojca.

- Aleja wolałbym klocki! - zawodził coraz bardziej roz-
żalony.

Zdałam sobie sprawę, że moja argumentacja pogarsza sy-
tuację, i że powinnam zająć się jego uczuciami, ale zdanie:
„Wygląda na to, że bardzo zazdrościsz bratu klocków" - nie
chciało mi przejść przez gardło. Irytowało mnie, że swoimi
pretensjami burzy radość z przyjazdu ojca. Sfrustrowana
i bezradna powiedziałam:

- To w takim razie, jakie widzisz rozwiązanie tego prob-
lemu?

- Chciałbym też dostać klocki!

- Aha! Rozumiem. Chciałbyś też dostać klocki - powtórzy-
łam. - Takie same jak Michał, a może nawet i większe!

- Właśnie!

- I mógłbyś wtedy bawić się swoimi klockami, a Michał
swoimi - kontynuowałam fantazjowanie. Opuścił głowę w mil-
czeniu.

- I pewnie zbudowałbyś takie pojazdy, jakich on nie potrafi

jeszcze skonstruować...

Słaby uśmiech wypełzł na policzki syna.

- I Michał prosiłby ciebie, żebyś mu takie same zbudował...

- Teraz też mógłbym mu zbudować... - rozmarzył się. -
Ale on mi nie pozwala bawić się klockami!

- Michał! Czy to prawda?! - wyrwało mi się w starym stylu
(przyzwyczajenie do prowadzenia śledztwa podczas konflik
tów

dzieci).

- Bo jak ja buduję, to on mi zabiera! - natychmiast od-
parował młodszy, a ja zreflektowałam się i po prostu zapy-
tałam:

65

- A pozwolisz mu pobawić się twoimi klockami, jeśli się
z tobą dogada?

- No, dobra. Tylko niech mi nie przeszkadza!

Wtedy wychodząc z pokoju, zwróciłam się do starszego:

- Kuba, ty wiesz, jak dogadać się z bratem, żeby fajnie
bawić się razem!

I rzeczywiście, budowali razem w zgodzie! W trakcie zabawy
Jakub sukcesywnie zagarniał dla siebie coraz więcej klocków,
ale skoro Michał nie protestował, nie wtrącałam się.

*

Agata (szesnaście lat) i Leszek (trzynaście lat) siedzieli przy
kuchennym stole, zajęci jakąś pisaniną. Kiedy jedno posztur-
chnęło drugie, poleciała lawina:

- Czubek!

- Kretynka!

- Idiotka!

- Debilka!

W ich głosach nie było wielkiego gniewu ani wściekłości.
Ot, taki ping-pong obelg, które nie bolą tylko dlatego, że są
nieprawdziwe i bezzasadne. Zastanawiałam się: wtrącać się
czy nie (zdecydowanie nie lubię tego typu epitetów), kiedy syn
palnął:

- Hiena!

Córka zbladła. Zaczęła jej drżeć broda. Syn też miał
niewyraźną minę; jakby sam siebie niemile zaskoczył. Myśla-
łam błyskawicznie: „Wymknęło mu się! Jeśli zrobię z tego
problem, Agata -jak zwykle - będzie przez wiele dni przeżuwać
bolesność tej obelgi, a on będzie obśmiewać cierpienie siostry.
Nie zareaguję - to natychmiast
zacznie się wojna. Fantazja...
W fantazji przeżyć..." - kołatało mi po głowie coś z książki.

I wtedy - zanim dzieciaki złapały drugi oddech - wrzas-
nęłam do córki, wybiegając z kuchni:

- Agata! Czekaj! Nic nie mów! Zaraz przyniosę słownik zoo-
logiczny i też sobie coś na niego wybierzesz!

Zbaranieli, a za moment - wybuchnęli śmiechem.

Przyniosłam książkę. Przeglądali ją razem, wyszukując
„antypatyczne" zwierzęta i chichocząc przy co bardziej ob
rzyd-
liwych paskudztwach.

Od tamtego dnia przestali się przezywać. Naprawdę!

66

3. Ryzyko porównywania

Mówiliśmy dotąd, że dzieci same, bez udziału dorosłych, wno-
szą do stosunków z rodzeństwem niepohamowane współzawod-
nictwo. W czasie trzeciego spotkania spytałam rodziców, czy
wiedzą, w jaki sposób my, dorośli, przyczyniamy się do zaostrze-
nia rywalizacji między dziećmi.
Ktoś zawołał:

- Porównujemy!

Nikt się nie sprzeciwił. Wszyscy zgodzili się z opinią, że po-
równywanie zdecydowanie podsyca współzawodnictwo. Mimo to
uznałam, że spojrzenie na tę sprawę z punktu widzenia dziecka
i uświadomienie sobie, co ono czuje, gdy jest porównywane,
może okazać się interesujące.

- Bądźcie państwo moimi dziećmi - zaproponowałam - i po-
wiedzcie, jak byście zareagowali na następujące słowa:

„Liz potrafi tak wspaniale zachowywać się przy stole. Jeśli
będziesz jeść palcami, nigdy jej nie dorównasz".

„Dlaczego odrabiasz to zadanie w ostatniej chwili? Twój brat
zawsze odrabia wszystko dużo wcześniej".

„Czy nie mógłbyś zadbać o siebie tak jak Gary? On zawsze
schludnie wygląda: krótkie włosy, koszula w spodniach. Przy-
jemnie na niego spojrzeć".

Reakcja była natychmiastowa.

- Wepchnę Gary'ego w błoto.

- Mam go dość.

- Każdy ci się podoba bardziej niż ja.

- Nic nie umiem zrobić porządnie.

- Nie kochasz mnie takim, jaki jestem.

- Nigdy nie będę taki, jak chcesz, więc po co mam się starać?

67

- Jeśli nie mogę być najlepszy z najlepszych, to będę najle-|
pszy z najgorszych.

Zdumiało mnie takie nasilenie złości i rozpaczy. Szczególnie,
poruszyło mnie ostatnie stwierdzenie. Czy niektóre dzieci na-
prawdę postanawiają wyróżniać się negatywnie, jeśli nie potrafią
wyróżnić się pozytywnym zachowaniem?

Kilka osób natychmiast to potwierdziło, przytaczając przykład
z własnego doświadczenia. Potem ktoś wspomniał o prezydencie
Jimmym Carterze, którego brat Billy był jedyny w swoim ro-
dzaju. Wszyscy się roześmiali, przypominając sobie dziwaczne
wybryki Billy'ego. Z pewnością wiódł prym wśród najgorszych,

Jedna z kobiet pokręciła głową:

- Nie zawsze tak jest - powiedziała. - Niektóre dzieci nie
mają ochoty walczyć. Poddają się. Tak było ze mną. Matka na
wiele sposobów dawała mi do zrozumienia, jaka wspaniała jest
moja siostra Dorothy i że ja w ogóle nie mogę się z nią równać.
Zawsze się zastanawiałam, po co mnie urodziła. Zrobiłam naj-
mądrzejszą rzecz w życiu, kiedy przeprowadziłam się do miej-
scowości oddalonej o tysiąc mil od nich obu - mojej matki
i mojej siostry.

Jeszcze dzisiaj boję się wakacji, bo matka i teraz potrafi mnie
dotknąć. Zaczyna, gdy tylko mnie zobaczy. „Twoje włosy wygląda-
ją nieciekawie, moja droga. Może powinnaś je upiąć, jak Doro-
thy?" „Jak twoje dzieci radzą sobie w szkole? Dzieci Dorothy są
w najlepszych klasach". „Dorothy znalazła sobie nową pracę i ma
wspaniałą pensję. Ta twoja siostra zawsze osiąga to, czego chce".
Tygodniami nie mogę przyjść do siebie po tych odwiedzinach.

Przez salę przeszedł szmer współczucia.

- Mój ojciec zawsze porównywał moich dwóch starszych bra-
ci - powiedział ze smutkiem jeden z panów. - Ojciec umarł,
kiedy mieli po kilkanaście lat, ale sami bezbłędnie dokończyli
jego dzieło. To nie do wiary. Jeden ma teraz czterdzieści trzy
lata, a drugi czterdzieści siedem. Wiedzą, że zachowują się śmie-
sznie, ale nie potrafią z tym skończyć. Nawet choroba nerek
jest pretekstem do rywalizacji. „Kto jest bardziej chory? U kogo
to się gorzej objawia? Czyja kuracja jest lepsza?" Obydwaj są
poddawani dializie
i każdy stara się udowodnić, że jego leczenie
jest lepsze. Dorośli mężczyźni!

- Czy to nie są wyjątki? - zauważyła inna kobieta. - Te
przykłady są strasznie skrajne. Sama od czasu do czasu po-

68

równuję swoich chłopców, ale nie uważam, żeby miało to im
wyrządzić wielką krzywdę.
Wszyscy utkwili we mnie wzrok. Spojrzałam na tę kobietę.

- W jakich sytuacjach pani porównuje? - spytałam.

Zastanowiła się przez chwilę.

- Nie jestem nawet pewna, czy można to uznać za porówny-
wanie. To raczej rodzaj motywacji. Na przykład mówię do Za-
chary'ego: „Alex od razu siada wieczorem do lekcji. Tata i ja
nigdy nie musimy go zapędzać". Nigdy bym nie powiedziała:
„Dlaczego nie jesteś taki jak Alex"?

Siostra Dorothy wpadła jej w słowo:

- Nie musi pani - powiedziała gwałtownie. - Może pani być
pewna, że Zachary zrozumie bezbłędnie, że jego brat jest w po-
rządku, a on nie.

- Ale ja nie zawsze stawiam Alexa za wzór - zaprotestowała
kobieta. - Czasem chwalę Zachary'ego. Mówię mu, że bardziej
mi pomaga, że Alex ma dwie lewe ręce.

- To na jedno wychodzi! - uniosła się siostra Dorothy. -
Tak samo postępowała moja matka. Pamiętam, jak kiedyś po-
wiedziała mi, że jestem „bardziej dojrzała" niż Dorothy. Przez
moment czułam się wspaniale, ale potem zaczęłam się zamar-
twiać. Czy sprostam temu? A nawet jeśli tak, to co się stanie,
gdy kiedyś Dorothy będzie „bardziej dojrzała?" Co będzie wtedy
ze mną? Moja matka sądziła na pewno, że dodaje mi wiary we
własne siły, ale w rzeczywistości zmusiła mnie do dalszej rywa-
lizacji z siostrą. - Przerwała na chwilę, jakby zastanawiając się,
czy ma mówić dalej. - I do rywalizacji z innymi - dodała. -
Po roku terapii uświadomiłam sobie, że jako osoba dorosła robię
ciągle to, co robiła moja matka. Stałam się godna politowania,
bo ustawicznie przyrównywałam się do innych ludzi. To było
takie głupie. Bo jeśli się rozejrzysz, zawsze znajdziesz kogoś,
kto robi coś lepiej od ciebie. Mój terapeuta miał świetne powie-
dzonko: „Nigdy nie porównuj się z innymi, staniesz się albo
próżny, albo zgorzkniały". Z własnego doświadczenia mogę tylko
powiedzieć: wystrzegaj się porównywania. To jest jedynie źród-
łem nieszczęścia.

Kobieta, która upomniała się o prawo do porównywania,
wyraźnie straciła animusz. Po tym, co przed chwilą usłyszała,

69

nie była już w stanie bronić swoich przekonań. Prawdziwoś
tych słów została poparta cierpieniem.

- To dziwne - zwróciłam się do grupy. - Kiedy moje dzieci
były małe, przyrzekłam sobie, że nigdy nie będę ich porównywać.]
A jednak to robiłam - bez przerwy.

Rodzice spojrzeli na mnie zaskoczeni.

- Słowa same mi się wymykały - ciągnęłam - i byłam zdu-
miona, że to ja je wypowiadam. W końcu odkryłam, na czym
to polega. Porównywałam dzieci, kiedy kipiałam wprost gnie-
wem. („Dlaczego cała rodzina musi zawsze czekać akurat na
ciebie? Twój brat siedzi w samochodzie już od dziesięciu mi-
nut".) Porównywałam ich również wtedy, kiedy sprawiali mi ra-
dość. („Niesamowite! Twój starszy brat męczył się z tym
przez
godzinę, a ty to rozwiązałeś w ciągu dwóch minut!") Jednak
w każdej sytuacji stwarzało to tylko
problemy.

Wiecie państwo, co pomogło mi zwalczyć ten nawyk? Kiedy |
tylko kusiło mnie, żeby porównać jedno dziecko do drugiego,
mówiłam sobie: „Stop! Nie rób tego!" Obojętnie, co chcesz po-
wiedzieć dziecku, powiedz to wprost, bez odwoływania się do
rodzeństwa. Słowo klucz to „opisać". Opisuj, co widzisz. Opisuj,
co ci się podoba, albo co ci się nie podoba. Opisuj, co dziecko
ma zrobić. Najważniejszą rzeczą jest skupienie się na zachowa-
niu tego jednego, jedynego dziecka. To, co robi, lub czego nie
robi j
ego brat, nie ma z nim nic wspólnego.

Rozdałam ilustracje, aby rodzice mogli zobaczyć, jak ta różnica
wygląda w praktyce.

70

UNIKAJ PORÓWNAŃ, KTÓRE STAWIAJĄ JEDNO Z DZIECI
W NIEKORZYSTNYM ŚWIETLE

Zamiast... Opisz problem

0x01 graphic

Zamiast... Opisz problem

0x01 graphic

Zamiast... Opisz problem

0x01 graphic

71

UNIKAJ PORÓWNAŃ, KTÓRE WYRÓŻNIAJĄ
JEDNO Z DZIECI

Zamiast... Opisz, co widzisz lub co czujesz

0x01 graphic

Zamiast... Opisz, co widzisz lub co czujesz

0x01 graphic

Zamiast... Opisz, co widzisz lub co czujesz

0x01 graphic

72

Gdy wspólnie przeglądaliśmy rysunki, padło wiele spontani-
cznych uwag. Rodzice podkreślali, że nawet porównywanie, któ-
re pozytywnie wyróżnia jedno z dzieci, może być szkodliwe. Kilka
osób stwierdziło, że rysunki unaoczniły im, iż w pewnych przy-
padkach taki rodzaj pochwały może wzbudzić w dziecku chęć
pognębienia rodzeństwa. Miałam zamiar przejść do następnego
zagadnienia, ale zauważyłam, że niektórzy rodzice nad czymś
się zastanawiają.

Okazało się, że niepokoiło ich bardzo wiele spraw. Próbowałam
uspokoić ich obawy.

- Żyjemy w społeczeństwie, w którym panuje ustawiczne
współzawodnictwo. Czy dziecko nie potrzebuje rywalizacji w ro-
dzinie, żeby nie dawać się w życiu?

- Jeśli przez określenie „nie dawać się w życiu" rozumie pani,
że ktoś jest zdolny sprawnie działać, bronić swoich praw, osiągać
cele - to tego wszystkiego można się nauczyć w środowisku,
w którym zachęca się do współpracy. Wychowanie w duchu
współpracy daje najlepsze rezultaty: więcej szacunku dla in-
nych, więcej wiary we własne siły.

- Ale widzi pani chyba coś dobrego we współzawodnictwie?

- Owszem, pobudza w nas chęć, żeby coś osiągnąć, ale trzeba
wtedy zapłacić pewną cenę. Badania przeprowadzone w szko-
łach i wśród biznesmenów wykazują, że kiedy rywalizacja nasila
się, pojawiają się zwykle objawy chorobowe: bóle głowy, brzucha,
pleców. A także zaburzenia emocjonalne. Ludzie stają się bar-
dziej nerwowi, podejrzliwi i wrogo nastawieni do otoczenia.
Uchrońmy nasze domy przed takimi stresami.

- Nigdy nie porównuję, ale wystarczy tylko, że powiem córce
coś miłego o jej bracie, a już reaguje tak, jakbym ją porówny-
wała. Mówi wtedy: „Uważasz, że jest lepszy ode mnie". Nie ro-
zumiem jej.

- Dziecko często odnosi wrażenie, że jeśli chwalimy brata czy
siostrę, to je tym samym ganimy. Słowa: „Twój brat jest taki
rozsądny", przekładają sobie automatycznie na: „Mama myśli,
że ja taki nie jestem". Najlepiej zachować swoje entuzjastyczne
uwagi tylko dla dziecka, które na nie zasłużyło.

- Ale co zrobić, kiedy jedno z dzieci opowiada nam o swoim
szczególnym osiągnięciu, a wszystkie pozostałe się przysłu-
chują?

73

- To trudna sytuacja. Nie chcemy psuć radości dziecku, które
jest przejęte swoim sukcesem. Jednak musimy mieć na wzglę-
dzie uczucia pozostałych dzieci. Nigdy nie popełnimy błędu, je-
śli opiszemy, co naszym zdaniem dziecko czuje („Na pewno je-
steś z siebie bardzo dumny) albo co osiągnęło („Zdobycie tego
medalu wymagało wielu ćwiczeń i wytrwałości"). Cała sztuka
polega na tym, żeby nie dodać: „Jestem taka szczęśliwa. Nie
mogę się doczekać, kiedy powiem tacie i wszystkim sąsiadom".
Zachwyt i radość z sukcesu dziecka można okazać dopiero wte-
dy, kiedy zostanie się z dzieckiem sam na sam. Nie trzeba zmu-
szać pozostałych dzieci, żeby tego słuchały. To dla nich zbyt
wiele.

- Ale czasem nie da się tego uniknąć, na przykład kiedy przy-
noszą okresowe sprawozdania z wyników w nauce. W moim do-
mu dzieci pokazują mi dzienniczki w tym samym czasie. W ze-
szłym tygodniu syn z radością pochwalił się swoim „B"*
z matematyki (ostatni raz dostał „C") i kiedy byłam cała
w „achach" i „ochach" z powodu tego postępu, córka zauważyła
po prostu, że ma „A" z matematyki. Nagle cała radość z niego
uleciała, jak powietrze z balonika. Jego „B" nie miało już żadnej
wartości.

- Może pani powiedzieć dzieciom stanowczo: „Koniec z po- |
równywaniem ocen. To jest świadectwo waszej pracy i zacho-
wania w szkole w ciągu ostatnich sześciu tygodni. Chcę poroz-
mawiać z każdym na osobności, zobaczyć, jak was ocenia
nauczyciel, i usłyszeć, co sądzicie o s
woich wynikach".

- Ale jak mogę powstrzymać dzieci od porównywania ocen za
moimi plecami?

- Nie jest pani w stanie. I nie ma takiej potrzeby. Jeśli chcą
sobie pokazać swoje oceny, to już ich sprawa. Ważne, żeby wie-
dzieli, że mama i tata traktują ich jak odrębne istoty i nie są
zainteresowani porównywaniem ich ocen.

Nie było więcej pytań. Chciałam już dokonać podsumowania,
ale zauważyłam, że jedna z kobiet podnosi rękę. Gdy tylko na
nią spojrzałam, zaczęła mówić:

- Byłabym zachwycona, gdyby moje dzieciaki porównywały
tylko oceny. Ale one przez cały boży dzień porównują dosłownie

74

wszystko, łącznie z pępkami: „Mój jest wklęsły, a twój wypukły".
Zawsze patrzą, co dostają, i przejmują się tym: „Jej jest lepszy,
on dostał ładniejszy. Kupiłaś mu to? Dlaczego dla mnie też nie
kupiłaś?" Ciągle staram się traktować ich równo. Tak mnie tym
wykańczają, że kiedy kupuję Gregory'emu parę skarpetek, to
kupuję też skarpetki dla Dary, chociaż ona wcale ich nie po-
trzebuje.
Rozejrzałam się po sali.

- Oczywiście, nikt więcej nie ma takiego problemu - powie-
działam. - Nikt nie ma dzieci, które ciągle się porównują i żą-
dają, żeby je równo traktować.

Rozległy się jęki i śmiechy.

- Panie i panowie - oznajmiłam - niedługo zrzucicie z sie-
bie ten ciężar. Na następnych zajęciach spróbujemy rozwiać mit,
że dzieci należy traktować jednakowo. Tymczasem przekonajcie
się państwo, co się stanie, gdy przestaniecie je porównywać.

* Oceny „A", „B”, „C" to odpowiednio: bardzo dobry, dobry, dostateczny (przyp. tłum.)

75

SZYBKIE PRZYPOMNIENIE!

Powstrzymaj się od porównywania

Zamiast porównywać jedno dziecko do drugiego,
stawiając któreś z nich w niekorzystnym świetle
(„Dlaczego nie możesz ułożyć rzeczy jak twój
brat?),
powiedz tylko dziecku, co ci się nie
podoba w jego zachowaniu.

Opisz, co widzisz

„Nowa, droga kurtka leży na podłodze".

albo

Opisz, co czujesz

„To mnie martwi".

albo

Opisz, co należy zrobić

„Miejsce tej kurtki jest w szafie".

Zamiast porównywać jedno dziecko do drugiego,
wyróżniając pozytywnie któreś z nich („Jesteś
dużo schludniejszy niż twój brat"), powiedz tylko,
co ci się podoba w jego zachowaniu.

Opisz, co widzisz

„Widzę, że powiesiłeś swoją kurtkę".

albo

„To mi się podoba! Lubię, kiedy w korytarzu jest
porządek".

76

Opowiadania

Nieporównywanie dzieci okazało się trudniejszym zadaniem,
niż większość rodziców przypuszczała. Ci, którzy opowiedzieli
grupie o swoich dokonaniach, byli z siebie bardzo zadowoleni.
Nie tylko dlatego, że coś zrobili, ale również dlatego, że zdołali
powstrzymać się od zrobienia niepotrzebnych działań i słów.

Kay karmiła dziecko w sypialni. Kazałem Michaelowi pójść
ze mną do kuchni i zapytałem, co chce zjeść na lunch. Zaczął
piszczeć i powiedział: „Nie wiem, co chcę. Szkoda, że nie je-
stem dzidziusiem. Dzidziuś nic nie musi sam robić. Nie musi
się sam ubierać, nie musi się sam myć, nie musi mówić, co

chce zjeść!"

Zwykle w takiej sytuacji próbowałbym podnieść Michaela
na duchu kosztem córki. Powiedziałbym coś takiego: „No tak,
ale niemowlę nie potrafi mówić ani chodzić i musi nosić pie-
luszki". Ale miałem na świeżo w pamięci ostatnie zajęcia, więc
usiłowałem okazać mu po prostu, że go słucham. W rezultacie
odbyliśmy naprawdę miłą rozmowę:

tata: Uważasz, że niemowlęta nie muszą nic robić i że
to zabawne.

michael: Tak. Tatusiu, chciałbyś być dzidziusiem czy nie?

tata: (żartuje) Chciałbym być astronautą.

michael: To nie jest odpowiedź! Czy wolałbyś być dzidziu-
siem, czy nie być dzidziusiem?

tata: Chciałbym być tym, kim jestem.

michael: Dlaczego?

tata: Mogę robić więcej rzeczy niż niemowlę. Mogę wy-

bierać i podejmować decyzje.

michael: To znaczy, że jak nie lubisz różowego, to nie mu-

sisz nosić nic różowego?

tata: Tak.

michael: Lubisz niebieski czy zielony?

tata: Czasem lubię niebieski, a czasem zielony. W tej

chwili wolę niebieski.

77

michael: (namyśla się) W tej chwili mam apetyt na masło
orzechowe i kanapkę z galaretką!

*

Wczoraj wieczorem John zadzwonił do mnie z college'u i był
bardzo rozradowany. Powiedział: „Właśnie się dowiedziałem,
jakie mam oceny w tym semestrze. Oczywiście, są gorsze niż
oceny Karen, ale..."

Już miałam mu przerwać jak zwykle: „No wiesz, ona się
bardzo dużo uczy, a ciebie zawsze najbardziej interesował
sport, więc oczywiście nie możesz oczekiwać..." itd., itd.

Pomyślałam jednak: Nie, tym razem powiem coś innego.
Jaki to ma związek z Karen? Interesujesz mnie ty jako ty,
a nie w powiązaniu z siostrą. Potem jednak pomyślałam: Nie,
po co w ogóle wspominać o Karen? I powiedziałam tylko:
„Paul, zdaje się, że jesteś zadowolony. Pewnie dobrze ci po-
szło".

Potem rozmawialiśmy o jego studiach i o tym, jakie przed-
mioty wybierze w przyszłym semestrze, i ani razu nie wspo-
mnieliśmy o Karen.

*

Przed snem.

JA: Allen! Jennifer! Czas do łóżka. Piżamy i mycie

zębów. (Allen idzie na górę.)

jennifer: (piskliwym głosem) Nie chcę iść spać.

JA: Już czas się rozebrać i umyć zęby.

jennifer: Pomóż mi.

JA: (Zaczynam się wściekać i denerwować, i chcę

krzyknąć: „Dlaczego nie zrobisz, co każę. Twój
brat zawsze mnie słucha!!!" Ale po chwili namy-
słu idę do pokoju Allena, żeby ochłonąć. Jennifer
idzie za mną. Allen jest już gotowy do snu.)

JA: (do Allena) Już się rozebrałeś i umyłeś. Kiedy

powiedziałam, że czas do łóżka, od razu włoży-
łeś piżamę i umyłeś zęby. To dla mnie wielka
pomoc. (Proszę zauważyć, ani słowa o Jennifer).

78

KORZYŚĆ: Jennifer zrobiła, co kazałam, bez dalszego po-
pędzania.

DODATKOWA KORZYŚĆ:

allen: (ze swojego pokoju) Nie musisz mi zostawiać rzeczy
na
jutro. Już je przygotowałem. Lubię ci pomagać.

JA: Dziękuję, Allen. (Do Jennifer) Widzę, że jesteś go-

towa. (Proszę zauważyć, nie powiedziałam „rów-
nież"). Jennifer jest z siebie dumna.

*

Matthew (jedenaście lat) ciągle porównuje się ze starszym
bratem i zawsze stwierdza, że jest „gorszy" i „mniej zdolny".
Ale podczas ubiegłego weekendu zrobił coś, co olśniło całą
rodzinę.

W niedzielę rano zepsuła nam się elektryczna kosiarka do
trawy. Matthew podsłuchał, jak mąż i ja jęczeliśmy, że zakup
nowej kosiarki naruszy nasz budżet przeznaczony na zapła-
cenie rachunków. Kilka godzin później
syn pojawił się przed
domem ze staroświecką ręczną kosiarką, którą kupił na wy-
przedaży za trzy dolary z własnych oszczędności.

Byłam zupełnie zaszokowana. Tak się tym przejęłam, że
chciałam już powiedzieć Matthew, że nikt inny o tym nie po-
myślał. Ani ja, ani jego ojciec, ani oczywiście starszy brat,
który w przekonaniu Matthew jest takim bystrzakiem. Otóż
to! Udowodnił, że jest tak samo dobry, jeśli nie lepszy od
brata.

Nie macie państwo pojęcia, jak bardzo musiałam się pilno-
wać, żeby tego nie powiedzieć, tylko opisać, co zrobił. Powie-
działam: „Matt, słyszałeś jak tata i ja martwiliśmy się, że mu-
simy kupić nową kosiarkę. Zastanawiałeś się, jak mógłbyś
nam pomóc, i udało ci się
znaleźć ręczną kosiarkę, która dzia-
ła. I w dodatku za trzy dolary!"

Matthew uśmiechnął się od ucha do ucha. Potem wypiął
pierś i powiedział: „Jestem całkiem pomysłowym facetem!"

79

Doświadczenia rodziców polskich

Uczucia - przeżywane podczas psychodramy umożliwiającej
rodzicom „wejść w skórę" dzieci porównywanych przez matkę
i nauczycielkę - wywołały skojarzenia z prześladowanym Kop-
ciuszkiem, budzącą wrogość macochą i jej pyszałkowatymi cór-
kami, z targowiskiem, gdzie wybiera się lepszy produkt, a odrzu-
ca gorszy, z prokuratorem
zadowolonym ze skazania winnego.

Jedna z matek opowiedziała historię z dzieciństwa:

Ojciec często wytykał mojej starszej siostrze, że nie jest tak
punktualna i słowna, jak ja. Czułam się wtedy okropnie. Złość
do ojca mieszała się z uczuciami wstydu, żalu i winy wobec
siostry. Zastanawiałam się, czy ojciec nie kochałby siostry
bardziej, gdyby nie mógł jej porównywać ze mną, czyli wtedy,
gdybym się nie urodziła.

Słysząc, że jestem „lepszym" dzieckiem, czułam się „gorsza"
i w efekcie - bojąc się, że siostra mnie znienawidzi - też
zaczęłam się spóźniać i nie dotrzymywać obietnic.

Rodzice uważali, że to „zły wpływ" starszej, ale przecież to
ojca postępowanie sprowokowało mnie do zmiany, gdyż pa-
miętam, jak bardzo byłam z siebie dumna, kiedy po raz pier-
wszy usłyszałam srogie: „Jak mogłaś nie dotrzymać słowa!
Jesteś taka sama jak twoja siostra!"

Z zajęć na temat porównywania rodzice wychodzili z posta-
nowieniem „nigdy więcej". Jakież było nasze zdumienie, gdy na
następnym spotkaniu, po pytaniu o domowe sukcesy i trudno-
ści - zapadła cisza!

Kiedy zastanawialiśmy się nad tym zjawiskiem i jego przyczy-
nami, milczenie przerwał jeden z ojców:

Doszliśmy z żoną do wniosku, że w naszej sytuacji musie-
libyśmy przeprowadzić domową rewolucję, a nie mamy na to
odwagi.

Córka jest genialna, obowiązkowa, bardzo zaradna. Syn -

80

przeciwnie: rozwija się gorzej, nie nadąża na lekcjach, nigdy
nie wie, co zadane, i wiecznie przynosi uwagi od nauczycieli.
Są bliźniakami (dwanaście lat) i dzięki temu, że chodzą do
jednej klasy, łatwiej nam kontrolować syna. Tak znaczna dys-
proporcja między ich zdolnościami od dawna uczuliła nas na
to, żeby nie podkreślać różnic, ale... i tak porównujemy je
bez przerwy! Robią to też nauczyciele w szkole, dzieci w klasie,
a przede wszystkim same bliźniaki!

Pięć lat szkolnego treningu spowodowało, że córka już od
drzwi donosi: „Dostałam piątkę z wiersza, a Maciek pałę! Ten
głupek wcale nie chciał odpowiadać!" „Tato, pani kazała, żebyś
przyszedł do szkoły, bo Maciek wybił szybę w kiblu!" „Mamo,
dlaczego ja mam takiego głupiego brata?! Dziewczyny w klasie
mówią, że jestem biedna, bo ciągle muszę się za niego wsty-
dzić!"

Córka paple jak karabin maszynowy, a syn skrywa się
w świecie komiksów, które tonami pożycza od kolegów; nic
innego go nie interesuje.

Po naszych zajęciach postanowiłem porozmawiać z dziećmi.
Syn ociągając się jak zwykle, bąknął:

- Eeee... Ja tam nie wiem... To głupie...
Reakcja córki zaskoczyła mnie nieprzyjemnie.

- Tato, co tu gadać! Ja jestem lepsza, on gorszy i to on
musi się zmienić, a nie ja! Bez sensu ta rozmowa! Najlepiej
wysłać go w kosmos razem z jego głupimi komiksami!

Zrobiło mi się przykro i głupio, ale powstrzymałem się od

kąśliwych uwag.

- Mam wrażenie, że czasami zachowanie Maćka bardzo cię
wkurza - powiedziałem ze smutkiem, na który nie zwróciła

uwagi.

- Pewnie! Wolałabym mieć siostrę!

- A ja wolałbym polecieć w ten kosmos, niż mieć taaką

siostrę! - wypalił syn.

- Hmm... Wygląda na to, że ty też jej czasem nie znosisz...

- Też wolałbym mieć brata!

- Noo... tak, takie porównywanie z siostrą może być nie do

wytrzymania.

- Wolałbym już chodzić do szkoły specjalnej niż z nią!

- Aha! Więc wolałbyś chodzić do zupełnie innej szkoły niż

ona.

81

- Jasne!!!

- ...Może to jest pomysł? - zamruczałem półgłosem, a syn
spojrzał na mnie badawczo. - Zastanów się nad tym, a ja
pogadam z mamą...

Na tym ojciec przerwał czytanie swoich zapisków, ale zanim
cokolwiek dodał, mówili już inni: „To najlepsze wyjście! Też miał-
bym dość życia z taką siostrą!" „Ja bym się głupio czuła z »gor-
szym« bratem w klasie. Wolałabym być osobno!" „Chodziłam do
tej samej szkoły, co brat. To było okropne! Nauczyciele ciągle
się »dziwowali«, że nie jestem tak zdolna jak on!"

- Słuchajcie! - głos jednej z matek wybił się ponad ogólny
rwetes. - Właśnie odkryłam, dlaczego przyszłam z pustą kar-
tką i przekonaniem, że nie porównuję dzieci! One same bez
przerwy to robią, a ja tylko potwierdzam. Znam na pamięć
te litanie:

- Mamo, ja mam ładniejsze włosy niż Zuza, prawda?!

- Prawda.

- A ja mam zgrabniejsze nogi niż ty! Prawda, mamo?!

- Prawda.

- A tata bardziej woli jeździć ze mną po zakupy niż z tobą!
Prawda, mamo?!

- Zgadza się.

- Ale mama mówi, że ja jej lepiej pomagam sprzątać niż
ty!...

Grupa wybuchnęła śmiechem. Opowiadająca matka wes-
tchnęła i dodała:

- No, tak... więc ja musiałam jednak kiedyś to powie-
dzieć. Nieprawdopodobne! Boże! Wygląda na to, że trudno nie
porównywać mimochodem swoich dzieci...

Rodzice w milczeniu, cicho wzdychając do swoich myśli,
kiwali potakująco głowami.

A nasz Karol (dziewięć lat) czuje się gorszy od Roberta (je-
denaście lat). I za każdym razem, gdy słyszę bolesne: „Bo ja
jestem głupszy niż Robert" - ściska mi się serce i pośpiesznie

82

pocieszam syna: „Ależ skąd, tak ci się tylko wydaje! Wcale
nie jesteś głupszy! Jesteś tak samo mądry i inteligentny jak
twój brat!", a mąż dorzuca: „Przestań gadać takie głupoty! Nie

mogę tego słuchać!"

Rozdział o porównywaniu czytałam kilka razy, aż zrozumia-
łam, że właśnie sposób, w jaki pocieszaliśmy syna, ugrunto-
wywał jego poczucie niższości i dokładał cierpienia. Postano-
wiłam pilnować się i oto, co się wydarzyło:

Robert przyniósł swoją konstrukcję wykonaną na „zetpety"
i przechwalał się, że dostał szóstkę. Ubabrany farbami Karol,
który tworzył właśnie dzieło pod tytułem „Nadchodzi wiosna",
wsadził pędzel we włosy i głosem pełnym cierpienia wyszeptał:

nie dostanę szóstki!

Wtedy powiedziałam:

- Robert, gratuluję ci! Praca jest oryginalna i bardzo sta-
rannie wykonana. Podoba mi się!
A potem zwróciłam się do młodszego:

- Wydaje mi się, że ty, Karolku, podziwiasz Roberta, i jed-
nocześnie mu zazdrościsz...

Westchnął ciężko.

- Och! A może nawet bardzo, bardzo mu zazdrościsz i robi

ci się strasznie smutno!

- Bo ja jestem głupszy od Roberta...

Tym razem byłam przygotowana na tę kwestię; wzięłam głę-
boki oddech i odparłam z powagą:

- Słyszę, co mówisz, ale chcę, żebyś wiedział, że ja mam
inne zdanie na twój temat. Uważam, że jesteś wspaniałym,
9-letnim chłopcem, który dzięki swojej inteligencji nauczy
się wszystkiego, czego tylko będzie chciał!

Przestał wzdychać i spojrzał mi prosto w oczy. Wtedy do-
dałam:

- Teraz idę robić obiad. Kiedy skończysz swój rysunek, chcę
go zobaczyć, bo zaciekawiło mnie, dlaczego ta połowa kartki
jest żółta, a ta - niebieska... I jeszcze ta czerwoniasta smuga...
To takie oryginalne... Tak, chcę go zobaczyć w całości!

Moje słowa musiały zrobić wrażenie na obu chłopcach, bo
po pierwsze: kiedy wychodziłam do kuchni, Robert pochylał
się nad rysunkiem Karola, który zaczął mu coś wyjaśniać, po
drugie: nie kłócili się do obiadu, po trzecie: oprócz rysunku

83

do szkoły, tego dnia Karol namalował jeszcze jeden (nota bene
pod tytułem „Wiosna już nadeszła") i to był prezent dla mnie!
A po czwarte: kiedy po serii zachwytów (w ten zalecany opi-
sowy sposób: „Widzę tu czerwone tulipany... I te żółte pro-
mienie słońca ogrzewające tę dziuplę... Och! I ta kropka...
A tu taka soczysta zieleń!) postanowiłam głośno: „Powieszę
ten obraz w kuchni, bo jest tak radosny i kolorowy, że będzie
mi pomagał czekać na prawdziwą wiosnę" - usłyszałam:

- Bo ty, Robert, jesteś konstruktorem, a ja - malarzem!

W głosie Karola czułam siłę i przekonanie, a przechwalający
się zwykle Robert przyjął to oświadczenie w milczeniu. To było
niezwykłe!!!

84

4. Równo znaczy mniej

To było nasze czwarte spotkanie. Kiedy przekroczyłam próg
sali, usłyszałam wybuchy śmiechu. Panie, które przyjechały
wcześniej, zajęte były rozmową. Chyba opowiadały sobie coś

zabawnego.

Gdy tylko weszłam, przywołały mnie gestem. Dyskutowały
o problemie, który poruszyliśmy pod koniec ostatnich zajęć: Czy
dzieci powinny być traktowane równo, czy nie. Opowiadały sobie
humorystyczne historyjki o tym, co może się zdarzyć, jeśli za
wszelką cenę chcemy być wobec dzieci w porządku.

Nim zdążyły do końca zrelacjonować te zabawne zdarzenia,

przerwałam im.

- Powstrzymajcie się, panie - powiedziałam. - To tak zna-
komite historie, że inni również muszą je usłyszeć.

Gdy tylko zebrała się cała grupa, poprosiłam panie, by raz
jeszcze opowiedziały o swoich przeżyciach. Oto ich relacje, tak
jak je zapamiętałam.

Dlaczego nie ma bajki o Piotrusiu Paluchu?

Leżałam na kanapie z moimi dwoma synami, Piotrusiem
i Tomkiem, i czytałam im bajkę, którą właśnie wypożyczy-
liśmy z biblioteki. Po raz pierwszy słuchali bajki o Tomciu
Paluchu. Obaj zachwycali się bajką, ale kiedy skończyłam czy-
tać, Piotruś wybuchnął płaczem: „Dlaczego to jest tylko
o Tomciu? Dlaczego nie ma książki o Piotrusiu Paluchu"? -
szlochał. Obiecałam, że poszukam książki, której bohaterem
będzie Piotruś, ale w żaden sposób nie mogłam go pocieszyć.

85

Nie do wiary, prawda? Nie mogę nawet przeczytać chłopcom
bajeczki, bo od razu muszę się zadręczać, że nie traktuję ich
równo.

Historia o obcinaniu włosów (I)

Kiedy byłam mała, miałam cienkie brązowe kosmyki, a moja
siostra - cudowną złocistą grzywę. Mój ojciec zachwycał się
bardzo jej włosami. Nazywał ją Złotowłosą.

Pewnej nocy, kiedy siostra spała, wzięłam krawieckie nożyce
matki i zakradłam się na paluszkach do jej łóżka. Obcięłam
jej włosy tak, jak się dało, nie budząc jej. Kiedy następnego
ranka siostra spojrzała w lustro, przeraźliwie wrzasnęła. Przy-
biegła moja matka, rzuciła na nią okiem i wpadła w histerię.
Chciałam się schować, ale znalazła mnie. Powiedziała, że za
karę mam siedzieć przez cały dzień w swoim pokoju i myśleć
o tym, co zrobiłam. Chyba trochę żałowałam, ale nie za bar-
dzo. Przynajmniej nareszcie byłyśmy równe!

Historia o obcinaniu włosów (II)

W mojej rodzinie to właśnie ja miałam ładne włosy, a moja
matka dążyła do tego, żeby nas zrównać. Zdecydowała, że
będzie traktować siostrę i mnie tak samo, byśmy nie miały
żadnego powodu do zazdrości.

Pewnego dnia postanowiła, że nie mogę mieć kręconych
włosów, ponieważ siostra miała proste. Zabrała mnie do fry-
zjera i kazała mu ściąć moje loki. Wyglądałam jak oskuba-
ny kurczak. Płakałam i płakałam przez cały dzień i do niko-
go się nie odzywałam. Nawet dzisiaj trudno mi przebaczyć
matce.

Karmienie piersią - równe szansę

Kiedy urodziłam pierwsze dziecko, bardzo chciałam karmić
je piersią, ale nie mogłam z przyczyn zdrowotnych. Kilka lat
później, gdy przyszła na świat moja druga córka, postanowi -

86

łam, że jej również nie będę karmić piersią. Wtedy już mogłam
i bardzo tego pragnęłam, ale nie chciałam, żeby starsza córka
kiedykolwiek odczuła, że została czegoś pozbawiona, żeby do-
wiedziała się, że jej siostra dostała coś więcej. Wtedy wydawało
mi się to najuczciwszym rozwiązaniem, ale teraz, z perspek-
tywy czasu, uważam, że to był zwariowany pomysł.

Ciągle za mało lodu

Nigdy nie zapomnę pewnego letniego dnia, kiedy postano-
wiłam przetransportować dużą zamrażarkę do garażu i pozbyć
się lodu nie rozmrażanego od dwóch lat. Dzieci były w strojach
kąpielowych i obserwowały, jak noszę garnki z gorącą wodą,
która miała roztopić lód. W pewnym momencie lód zaczął się
topić. Dla zabawy rzuciłam kawałek w stronę jednego dziecka
i powiedziałam: „Masz trochę lodu". Pozostałe dzieci natych-
miast zawołały: „Ja też chcę".

Ułamałam dwa kawały lodu i popchnęłam w ich kierunku.
Wtedy najmłodsze dziecko wykrzyknęło: „Oni mają więcej!"

Powiedziałam: „Chcesz więcej? Proszę bardzo! - i rzuciłam
mu pod nogi górę lodu. Wtedy tamtych dwoje zawołało: „Teraz
on ma więcej!" Rzuciłam im całe mnóstwo lodu. Pierwsze
dziecko krzyknęło: „Oni mają więcej!"

Cała trójka stała po kostki w lodzie i ciągle wołała, żeby
dać im więcej. Rzucałam każdemu pod nogi ogromne kawa-
ły lodu tak szybko, jak tylko potrafiłam. Chociaż podskaki-
wały z bólu, bo nogi im kostniały, wciąż krzyczały, że chcą
jeszcze. Szalały na myśl, że któreś z nich dostanie więcej niż

pozostałe.

Właśnie wtedy uświadomiłam sobie, że dążenie do takiej
równości to daremny wysiłek. Dzieci nigdy nie będą miały
dość, a ja jako ich matka, nigdy ich nie zadowolę.

Wszystkie opowiadania zrobiły wrażenie na rodzicach, ale
ostatnie najlepiej oddawało istotę rzeczy. Uzmysłowiło wszy-
stkim, jakie szaleństwo można rozpętać, gdy dzieci żądają ab-
solutnej równości, a rodzice czują się zobowiązani im to zapew-
nić. Po chwili namysłu pewien ojciec zauważył:

87

- Zdaję sobie sprawę, że dochodzi do dziwacznych rzeczy,
gdy próbujemy traktować dzieci tak samo, ale co można zrobić,
jeśli dzieciaki same przyprą nas do muru?

- Na przykład jak?

- Na przykład wiercą dziurę w brzuchu, że nie postępujemy
fair, albo powtarzają „dałeś jej więcej", „ko
chasz go bardziej".

- Może pan być spokojny - powiedziałam. - Nawet gdy nam
się zdaje, że chcą być traktowane jednakowo, to w istocie wcale
tego nie pragną.

Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.

Trudno było wyjaśnić to twierdzenie. Opowiedziałam historyj-
kę o młodej żonie, która nagle zwróciła się do męża z pytaniem:
„Kogo kochasz bardziej: swoją matkę czy mnie?" Gdyby odpo-
wiedział: „Kocham was tak samo", znalazłby się w niezłych ta-
rapatach. Ale on stwierdził: „Matka to matka, a ty jesteś fascy-
nującą i bardzo atrakcyjną kobietą, i właśnie z tobą chcę
spędzić resztę życia".

- Być kochanym tak samo - ciągnęłam - znaczy niejako, że
jest się kochanym mniej. Być kochanym w sposób wyjątkowy -
dla naszego własnego „ja" - to być kochanym tak, jak się tego
potr
zebuje.

Kilka osób nadal patrzyło na mnie z niedowierzaniem. By mo-
gli lepiej zrozumieć, jaka jest różnica między dawaniem po równo
a dawaniem w sposób wyjątkowy, dostosowany do uzasadnio-
nych potrzeb dziecka, rozdałam rysunki.

88

ZAMIAST STARAĆ SIĘ, ŻEBY DZIECI DOSTAWAŁY
WSZYSTKO W RÓWNYCH ILOŚCIACH...

0x01 graphic

WEŹ POD UWAGĘ INDYWIDUALNE POTRZEBY
KAŻDEGO DZIECKA

0x01 graphic

89

ZAMIAST ZAPEWNIAĆ, ŻE KOCHASZ WSZYSTKIE DZIECI
JEDNAKOWO...

0x01 graphic

OKAŻ DZIECIOM, ŻE KAŻDE Z NICH JEST KOCHANE
W WYJĄTKOWY SPOSÓB

0x01 graphic

90JEŚLI PRZEZNACZASZ DZIECIOM TYLE SAMO CZASU,

DZIECKO MOŻE MIEĆ WRAŻENIE, ŻE MASZ DLA NIEGO

MNIEJ CZASU NIŻ DLA RODZEŃSTWA

0x01 graphic

91

PRZEZNACZ KAŻDEMU DZIECKU TYLE CZASU,
ILE FAKTYCZNIE POTRZEBUJE

0x01 graphic

92

Niektórzy śmiali się z aprobatą podczas oglądania ilustracji.
Inni wydawali się przygnębieni. Wywiązała się ożywiona dysku-
sja, rodzice pragnęli bowiem podzielić się swymi obawami.

- Ta scena z naleśnikami jest jakby żywcem wzięta z mojego
domu. Ale co zrobić, kiedy mały Jasio chce więcej, a nie mamy
już naleśników w proszku?

Dwóch ojców podniosło ręce.

- A może by napisać wielkimi literami notatkę i powiesić ją
na lodówce: PAMIĘTAĆ O KUPIENIU NALEŚNIKÓW W PRO-
SZKU. I oczywiście kupić je potem.

- Można mu dać kawałek własnego naleśnika. Moje dzieci
uwielbiają wyjadać z talerza taty. Nie dalej jak wczoraj moja
mała skarżyła się, że jej brat dostał więcej groszku. Powiedzia-
łem: „Weź trochę ode mnie". Policzyła, ile kulek jej dałem, po-
łożyła je z powrotem na moim talerzu i powiedziała: „Teraz ja

ci trochę dałam".

Rozległy się śmiechy. Pewna kobieta rozzłościła się.

- To świetnie, że jesteście, państwo, w dobrych nastrojach -
powiedziała. - Ale kiedy zadaję sobie trud, by ugotować dobry
obiad, a dzieciaki zaczynają liczyć i odmierzać, i trajkoczą, kto
dostał więcej, to tracę cierpliwość i przestaję być miła.

- A kto powiedział, że ma pani być miła? - odparł kolejny
mężczyzna. - Może lepiej zachować się naturalnie? Nikomu nie
jest przyjemnie, kiedy mu zarzucają, że nie postępuje fair. Po-
wiedziałem moim córkom prosto z mostu: „Jeśli którejś z was
się wydaje, że dostała czegoś za mało, to chciałbym, żeby
poprosiła w ten sposób: Tato, czy mogłabym cię prosić o do-
kładkę?"

- W moim domu - powiedziała inna z kobiet - to nie

z dziećmi jest taki kłopot, tylko ze mną. To ja czuję się nieswojo,
jeśli nie dostaną tego samego. Kiedy kupię coś dla Gretchen,
na przykład nową piżamę, a Claudia stoi i patrzy, i buzia jej
się wydłuża, czuję się okropnie. Nigdy nie wiem, co mam po-
wiedzieć.

- Co zwykle pani mówi?

- No, nie wiem! Coś w rodzaju: „Kochanie, nie potrzebujesz

nowej piżamy, stara jest jeszcze dobra".

- Nam, dorosłym ludziom, takie tłumaczenie wydaje się zu-
pełnie logiczne - powiedziałam. - Kłopot w tym, że dzieci nie
przyjmują logicznych wyjaśnień, kiedy im smutno. Chcą, żeby

93

zwrócić uwagę na to, co czują: „Claudia, może ci być przykro,
że siostra dostała nową piżamę, a ty nie. I chociaż doskonale
wiesz, że nowa piżama jest jej bardziej potrzebna niż tobie, to
i tak cię to gryzie".
Zwróciłam się do pozostałych.

- Mam nadzieję - powiedziałam - że nikt z państwa nie od-
niósł wrażenia, że nigdy nie należy dawać dzieciom takich sa-
mych rzeczy. W wielu przypadkach jest to normalne i nie ma
w tym nic złego. Chcę tylko przekonać państwa, że jeśli z ja-
kiegokolwiek powodu postanowiliście nie dawać po równo, to
także postępujecie dobrze. Dzieciom, które czegoś nie dostaną,
nie stanie się nic złego. Jeśli okażecie im zrozumienie i zaakcep-
tujecie ich rozczarowanie, to pomożecie im w ten sposób radzić
sobie z pewną nierównością w życiu.

- To nic nie daje w przypadku mojego starszego syna - po-
wiedziała ze smutkiem jedna z matek. - Wiem. Próbowałam.
Może dlatego, że ma do czynienia z tak skrajnie nierównym
traktowaniem. Nie chodzi o przedmioty, ale o czas. Syn nie mo-
że odżałować, że tak wiele czasu muszę poświęcać jego młod-
szemu bratu, który jest opóźniony w nauce.
Zarzuca mi nawet,
że bardziej lubię jego brata.

- Przedstawiła pani bardzo trudną sytuację - powiedziałam. -
I ma pani rację. W takim przypadku empatia jest nieskuteczna.
Nie można zaspokoić w ten sposób uzasadnionych potrzeb dzie-
cka. Zastanawiam się, czy myśli pani, że coś by to dało star-
szemu synowi, gdyby pani wspólnie z nim opracowała harmono-
gram, w którym piętnaście minut codziennie byłoby przeznaczo-
ne na rozmowę z nim sam na sam - piętnaście minut wyłącznie
dla niego, bez innych spraw, bez odbierania telefonów. Czy też
byłby to dla pani dodatkowy ciężar?

Zastanawiała się przez chwilę.

- Nie wiem - powiedziała - może warto spróbować. Gdyby
wiedział, że może liczyć na piętnaście minut ze mną, nie byłby
pewnie taki zły. I może wreszcie dotarłoby do niego, że wcale
nie wyróżniam jego brata, bo naprawdę tego nie robię!

- Przypuśćmy, że pani wyróżnia - powiedział jeden z ojców. -
I co z tego? Myślałem, że powiedzieliśmy tu sobie między innymi
jedną
rzecz: nie musimy się przejmować, w jaki sposób prze-
konać dzieci, że kochamy je tak samo. To nawet niemożliwe,
żeby człowiek kochał wszystkie dzieci tak samo. Założę się, że

94

każdy z nas ma swojego ulubieńca lub ulubienicę. Przyznaję
od razu, że ja mam. Moi chłopcy to dobre dzieciaki, ale córka
jest moim oczkiem w głowie.

Ostrzeżenia nie zdały się na nic. Wydawał się taki zadowolony
z sytuacji, która niosła potencjalne niebezpieczeństwo. Czy
w ogóle miał pojęcie, jaki ból może zadać wszystkim dzieciom,
włączając jego „oczko w głowie?"

- Moim zdaniem - powiedziałam - nie w tym rzecz, że ma-
my ulubieńca lub ulubienicę. Od czasu do czasu każdy z nas
ma słabość do jednego lub drugiego dziecka. Musimy jednak
uważać, by nie okazywać tych uczuć. Wiemy wszyscy, że Kain
zabił Abla, ponieważ Bogu bardziej „spodobała się" ofiara złożona
przez Abla. I wiemy również, że bracia wrzucili Józefa do studni,
ponieważ był ulubieńcem ojca i dostał od niego kolorowy płaszcz.
To było dawno temu, ale uczucia, które wywołały te akty gwałtu,
są nieprzemijające i uniwersalne. Nawet dzisiaj na tej sali -
ciągnęłam, zwracając się do kobiety, która opowiedziała historię
o obcinaniu włosów - usłyszeliśmy opowiadanie o małej dziew-
czynce, która obcięła siostrze włosy dlatego, że ojciec się nimi

zachwycał.
Siostra „Złotowłosej" spojrzała na mnie z przejęciem.

- Prawdę mówiąc, zachwycał się wszystkim, co miało z nią
związek. Nigdy nie zachwycał się mną. - W jej oczach pojawiły
się łzy. - Nie mogę uwierzyć, że to nadal sprawia mi przykrość -

powiedziała.

Miałam ochotę zapłakać nad jej losem. I nad losem wszystkich
dzieci, które widziały blask radości w oczach rodziców i wie-
działy, że takie spojrzenie nigdy nie będzie skierowane do nich.

- To będzie trudne - powiedziałam. - Jak ochronić pozosta-
łe dzieci w rodzinie? Co zrobić, żeby nie zauważyły naszego en-
tuzjazmu dla tego dziecka, które najbardziej przypadło nam do

serca?

Zapadła cisza. Byłam zdziwiona. Myślałam, że przynajmniej
niektórzy rodzice stwierdzą, iż ten problem ich nie dotyczy. Po
chwili namysłu kilka osób podzieliło się swoimi refleksjami.

- Wiem, że mój syn ma świadomość, jak bardzo jesteśmy dum-
ni z jego siostry, i że sprawia mu to przykrość. Powiedział nam
bez ogródek: „Tata i ty, mamo, zawsze na siebie patrzycie, kiedy
Liz coś powie". W pierwszej chwili nie wiedzieliśmy, o co mu
chodzi. Potem zdaliśmy sobie sprawę, że bez przerwy wymienia-

95

my spojrzenia mówiące: „Czyż ona nie jest wspaniała?" Odkąd
zwrócił nam na to uwagę, zmuszamy się, żeby tego nie robić.

- Moja żona zauważyła, że kiedy jedziemy wszyscy na wycie-
czkę samochodem, zawsze ignoruję dziewczęta. Mam zwyczaj
mówić: „Mark, zobacz to! Mark, spójrz na to!" Teraz mam się
na baczności i wołam: „Hej, dzieciaki, zobaczcie
, co tam jest!"

- Muszę wyznać, że przyłapałam się na tym, i to nie raz, że
dla jednej z moich dziewczynek jestem bardziej surowa niż dla
drugiej. Mogą zrobić to samo w tym samym czasie, a ja zbe-
sztam ostro Jessikę, natomiast Holly dam tylko łagodną repry-
mendę. Jest w niej coś takiego, że serce mi topnieje. Wiem, że
muszę się pilnować.

- Z tego, co państwo mówią, wynika - powiedziałam - że
jeśli chcemy powstrzymać się i nie okazywać, że kogoś wyróż-
niamy, to najpierw musimy uświadomić sobie, czy istotnie ma-
my ulubieńców. Musimy być na tyle uczciwi, żeby przyznać się
do tego sami przed sobą. Wiedząc, jakie mamy nastawienie,
jesteśmy w lepszej sytuacji i możemy ochronić nasze mniej lu-
biane dziecko. Pomoże nam to też uwolnić nasze ukochane
dziecko spod presji, że musi utrzymać taką pozycję, i ochronić
je przed nieuniknioną wrogością ze strony rodzeństwa.

Kobieta, która zabrała głos jako ostatnia, nie była zadowolona.

- A co z naszym poczuciem winy? - zapytała. - Przyznaję,
że mam ulubieńca, ale okropnie się czuję z tego powodu.

- Może gdyby powiedziała pani sobie - odparłam - że nie
trzeba darzyć wszystkich dzieci takim samym uczuciem, a to,
że czujemy co innego do każdego dziecka, jest całkowicie na-
turalne i normalne, poczułaby się pani lepiej? Musimy tylko
koniecznie przyjrzeć się jeszcze raz mniej lubianemu dziecku,
odkryć jego wyjątkowość i uświadomić mu ten cudowny fakt.
To wszystko, czego możemy od siebie wymagać i czego potrze-
bują od nas dzieci. Ceniąc indywidualność każdego dziecka
i podkreślając jego wyjątkowość, mamy pewność, że każde z na-
szych dzieci czuje się tak, jakby było najważniejszym dzieckiem.

Nie było więcej pytań.

Spojrzałam na zegarek. Przedłużyliśmy zajęcia o pięć minut.
Wszyscy siedzieli spokojnie, pogrążeni w myślach. Niemal sły-
szałam, jak dopasowują to, co przed chwilą usłyszeli, do sytuacji
we własnych rodzinach. Nie było potrzeby wyznaczać zadań.
Rodzice sami już wiedzieli, co należy zrobić.

96

SZYBKIE PRZYPOMNIENIE!

Dzieci nie muszą być traktowane
jednakowo, muszą być traktowane tak,
jakby były wyjątkowe

Zamiast dawać równe ilości,

„Proszę, teraz masz tyle samo winogron, co twoja siostra".

Dawaj zgodnie z indywidualnymi potrzebami.

„Chcesz kilka kulek czy całą kiść winogrona?"

Zamiast okazywać jednakową miłość,

„Kocham cię tak samo jak twoją siostrę".
Okaż dziecku, że jest kochane w sposób

wyjątkowy.

„Nie ma drugiej takiej jak ty na całym świecie.
Nikt nie
mógłby cię nigdy zastąpić".

Zamiast poświęcać dzieciom tyle samo czasu,

„Najpierw zajmę się przez dziesięć minut twoją
siostrą, a potem posiedzę dziesięć
minut z tobą".
Przeznacz im tyle czasu, ile potrzebują.

„Wiem, że poświęcam dużo czasu na przejrzenie
wypracowania twojej siostry. To dla niej ważne.
Gdy tylko skończę, powiesz mi, jakie ty masz
ważne sprawy".

97

Opowiadania

Pierwsza relacja ujawniła, że matka dogłębnie przemyślała
wiele spraw.

Bardzo przejęłam się naszą dyskusją o tym, że każdy ma
swojego ulubieńca czy ulubienicę. Zmusiło mnie to do zasta-
nowienia się, jak musi się czuć Jessika (trzynaście lat), wi-
dząc, że poświęcam tyle czasu i okazuję tyle miłości jej sio-
strze Holly (dziesięć lat). Wiedziałam, że się tym martwi. Ale
bardzo trudno jest mi
zbliżyć się do Jessiki. Ma takie zmienne
usposobienie. Nigdy nie wiadomo, co zrobi, jest jak chorągie-
wka na wietrze. Ilekroć próbujemy rozmawiać, kończy się to
kłótnią. Prawda jest taka, że chyba jej unikam.

W każdym razie po ostatnim spotkaniu zaczęłam szukać
jakiegoś sposobu, by po prostu posiedzieć spokojnie z Jessiką.
Któregoś popołudnia, kiedy oglądała swoją mydlaną operę,
przerwałam pracę i usiadłam koło niej na kanapie. Nie po-
wiedziałam ani słowa. Następnego dnia znowu oglądałam z nią
serial. A wczoraj zawołała mnie i powiedziała, że zaraz roz-
pocznie się film. Kiedy się skończył, dyskutowałyśmy nawet
przez chwilę o tym, co się wydarzyło. Może to niewiele, ale
od dłuższego czasu nie byłyśmy sobie takie bliskie.

Następne opowiadania ukazują, jak rodzice próbują na nowo
zdefiniować pojęcie uczciwości. Z początku trudno im było od-
rzucić dawne wyobrażenie, że aby być fair wobec dzieci, trzeba
im dawać wszystkiego po równo: te same przedmioty, identyczne
ilości, tyle samo czasu i nawet taką samą miłość. Jednak re-
zygnując z takiego zrównywania dzieci i biorąc pod uwagę ich
indywidualne potrzeby, ci sami rodzice odnaleźli nowy i skute-
czny sposób, by postępować uczciwie.

*

Kiedy byłam w zeszłym tygodniu na zakupach, zobaczyłam
koszulkę z jednorożcem, która bardzo by się podobała Gret-

98

chen. Ona ma bzika na punkcie jednorożców. Gdy pomyśla-
łam, jak zareaguje Claudia, chciałam już zrezygnować z tego
zakupu, ale przypomniało mi się nasze ostatnie spotkanie
i w końcu postanowiłam kupić koszulkę.

Kiedy Gretchen otworzyła torbę i wyjęła koszulkę, Claudia
była trochę zaskoczona, ale nie skarżyła się. Wtedy wkroczyła
do akcji moja matka, która cały czas obserwowała, co się
dzieje. Wzięła Claudię na bok i wyszeptała: „Nic się nie martw,
kochanie, jutro kupię ci nową koszulkę".

„Psiakrew - pomyślałam. - Claudia wcale nie była rozcza-
rowana, ale będzie, jeśli moja matka nie przestanie się wtrą-
cać".

Objęłam Claudię i powiedziałam: „Babcia się chyba martwi,
ale my nie. Wiemy, że w naszej rodzinie każde dziecko dostaje
to, czego potrzebuje. Czasem Gretchen, a czasem Claudia, ale
ostatecznie nikomu niczego nie brakuje". Sama nie mogłam
uwierzyć, że zdobyłam się na te słowa.
Moja matka była zakłopotana, ale Gretchen i Claudia chyba

to zrozumiały.

*

Nigdy dotąd nie przyszło mi nawet do głowy, żeby kupić
coś dla Dary, a nie kupić przy tym również jakiegoś drobiazgu
dla Gregory'ego. Dałam się im zupełnie zastraszyć.

Ale wczoraj wzięłam wreszcie byka za rogi. Kupiłam Darze
nowy piórnik, ponieważ był jej potrzebny, i wróciłam do domu,
nie przynosząc niczego dla Gregory'ego. Kiedy Dara weszła do
domu, natychmiast zaczęła wołać do brata: „Mama kupiła mi
nowy piórnik, a tobie nie!"

Od razu zamknęłam jej buzię. Powiedziałam: „Nie podoba
mi się to! Nie lubię przechwałek. Innym jest z tego powodu
przykro. I zaczynam nawet żałować, że w ogóle kupiłam ci
ten piórnik!" Cieszyłam się, że słyszał to Gregory, ponieważ
on zrobiłby Darze dokładnie to samo. Obydwoje się przeko-
nają, że ich matka nie ma już zamiaru godzić się na takie
nonsensy.

99

W tym tygodniu dwukrotnie zaoszczędziłam mnóstwo ener-
gii, bo nie starałam się postępować fa
ir.

Zdarzenie I

Przed snem

STEVIE: (cztery lata) Mamo, to nie w porządku. Byłaś
u Maggie dłużej niż u mnie. Dłużej z nią rozma-
wiałaś.

Kusiło mnie, żeby się wytłumaczyć: „No wiesz, twoja siostra
nie mogła zasnąć. Za długo spała po południu. Jutro wieczo-
rem posiedzę za to z tobą. Poczytam ci dłużej niż zwykle".
Ale zamiast wyjaśniać!

JA: Chciałbyś, żebym spędzała z tobą więcej czasu?
steVie: Tak. (Po czym od razu ułożył się do snu.)

Zdarzenie II

Stevie źle się czuł. Kołysałam go na kolanach, gdy przybiegła
do mnie Maggie (dwadzieścia miesięcy) i podniosła rączki.
W pierwszym odruchu chciałam ją przygarnąć, postawić syna
na ziemi i natychmiast wziąć córkę na kolana. Ale nie zrobi-
łam tego. Powiedziałam: „Maggie, wiem, że chcesz, żeby ma-
musia cię przytuliła, ale w tej chwili Stevie mnie potrzebuje,
bo jest chory i chce, żeby go przytulać".

Spojrzenie Steviego mówiło: „Widzisz, jestem ważny!" Ale
zdumiało mnie, że Maggie zaakceptowała to i naprawdę była
w stanie poczekać pół minuty, aż wezmę ją na kolana
.

Kolejne zadanie, przed jakim stanęli rodzice, to wyzwolenie
dzieci od obsesji wyrażonej słowami: „równo", „tak samo" i „ucz-
ciwie". W dwóch następnych przykładach można zaobserwować,
jak matka i ojciec połączyli swe siły, by pomóc synom „oderwać
się" od
siebie.

*

Rywalizacja między naszymi synami sięga zenitu, gdy czas
iść spać. Zachary jest oburzony, że musi chodzić spać pół
godziny wcześniej niż Alex tylko dlatego, że jest dwa lata młod-
szy. Każdego wieczoru powtarza się ta sama historia. Zachary

100

nie chce się spokojnie położyć. Śpiewa, fika koziołki na łóżku,
woła coś do nas, odzywa się do Alexa, nawet gdy ten jest już
w łóżku, żeby dać mu hałaśliwie znać, że jeszcze nie śpi.

To z kolei złości Alexa, który uważa, że jego starszeństwo
jest wystawiane na próbę. Kiedy tylko mój mąż lub ja pró-
bujemy stanowczo traktować Zachary'ego, ten upiera się, że
nie może zasnąć, dopóki Alex się nie położy.

Na początku tego tygodnia próbowałam porozmawiać z oby-
dwoma synami o ich potrzebach w tym względzie. To była
katastrofa. Na końcu już tylko na siebie krzyczeli.

Prawie dałam za wygraną. Ale następnego dnia dopadłam
Zachary'ego na osobności i okazało się to zupełnie innym do-
świadczeniem. Zaczął znowu marudzić, że Alexowi wolno
później chodzić spać, ale tym razem byłam na to przygoto-
wana. Powiedziałam: „Nie rozmawiamy o Alexie, rozmawiamy
o tobie". On na to: „Ale Alex..." Powtórzyłam: „Alex to inna
sprawa. On mnie w tej chwili nie interesuje. Chcę porozma-
wiać o tobie i o tym, czego potrzebujesz, żeby zasnąć".

To skierowało rozmowę na zupełnie inne tory. Powiedział
mi, że bardzo trudno mu się zasypia. Wtedy spytałam, czy
coś mogłoby mu pomóc. Powiedział, że gdyby poćwiczył przed
snem, to może straciłby trochę energii. Powiedział również,
że gdyby któreś z nas, ojciec lub ja, posiedziało z nim spo-
kojnie przed zgaszeniem światła, to byłoby mu łatwiej zasnąć.
Jak dotąd, odnosi to skutek.

Między chłopcami wybucha kłótnia.

ALEX: Tato, mógłbyś mu wytłumaczyć, że może spokoj-

nie przejść przez ulicę, kiedy mu każę? Zachary,
ten samochód był kilometr od nas.

zachary: No pewnie, kilometr! Mógł mnie przejechać!

ojciec: Alex, ty inaczej oceniasz odległość niż Zachary.
Cieszę się, że chociaż zupełnie się ze sobą nie
zgadzacie, to jednak każdy kieruje się wł
asnym
wyczuciem.

Ostatnia historia daje nam pojęcie, czego naprawdę dzieci od
nas chcą, nawet gdy wywierają na nas presję, byśmy je wyróż-
niali.

101

Ależ miałem sprawdzian w tym tygodniu! Amy (osiem lat),
moja średnia córka, siedziała ze mną na kanapie i nagle spy-
tała: „Tatusiu, kogo kochasz najbardziej: Rachel, Emily czy
mnie?"

Wszystko, o czym mówiliśmy w ubiegłym tygodniu, wyle-
ciało mi z głowy. Byłem w stanie powiedzieć tylko: „Kochanie,
kocham was wszystkie tak samo". Bystra odpowiedź, co?

Ale ona nie dała się na to nabrać. Powiedziała: „Przypuśćmy,
że płyniemy wszyscy kajakiem i nagle się wywrócił, i wszy-
stkie toniemy. Kogo byś wtedy ratował?"
Starałem się jakoś z tego wybrnąć. „Tę, która jest najbliżej" -
powiedziałem.

„Przypuśćmy, że wszystkie są w takiej samej odległości".

Tym razem mnie złapała. W końcu jednak przypomniałem
sobie.

„To byłaby dla mnie okropna sytuacja - powiedziałem. -
Każda z was jest dla mnie kimś wyjątkowym, ponieważ tak
bardzo się różnicie. Co
bym zrobił, gdyby kiedykolwiek coś
złego przytrafiło się mojej Amy? Nie
zniósłbym utraty kogoś,
z kim tak przyjemnie jest posiedzieć i porozmawiać. Nigdy
i nigdzie nie znalazłbym drugiej takiej jak ona. Jest zupełnie
wyjątkowa. Samo myślenie o tym jest straszne!"

Udało się. Była chyba zadowolona. Nawet nie spytała, co
czuję do jej sióstr. Po prostu chciała wiedzieć, ile dla mnie
znaczy.

Doświadczenia rodziców polskich

Kiedy rozmyślałam o tym, jak traktuję swoje dzieci i czy
czują się kochane „równo", przypomniałam sobie wydarzenie
sp
rzed kilku lat.

Był upalny, letni dzień. Trójka moich brzdąców taplała się
w pobliskiej fontannie, a ja osunęłam się na ławce w przyjem-
nym rozleniwieniu. Brzęczenie much i jednostajny pisk dzieci
usypiał.

102

Nagle... zelektryzowana ciszą, która w przypadku moich
dzieci nie wróżyła niczego dobrego, otworzyłam oczy i zoba-
czyłam staruszkę rozmawiającą z maluchami. Synek celował
w moją stronę paluchem. Nadstawiłam ucha.

- A kogo kochasz bardziej? Mamę czy tatę? - pytała nie-
znajoma.

W odpowiedzi Karolek zaczął przestępować z nogi na nogę,
a najmłodsza z przejęciem dłubała w nosie. Poczułam złość do
staruszki. I narastający niepokój. Zdałam sobie sprawę, że pra-
gnąc, by dzieci kochały mnie i tatę jednakowo, bez wyróżniania,
jednocześnie chciałam usłyszeć, że mnie kochają... bardziej!

I wtedy najstarsza córka, 5-letnia Marta, zrobiła coś nie-
zwykłego. Chwyciła za rączkę Karolka i Asie i odciągając ich
od starszej pani, zawyrokowała pewnym głosem:

- Mamę kochamy jak mamę, a tatę jak tatę! Chodźcie!
Dzieci odwróciły się i pobiegły za przefruwającym motylem.
Poczułam się szczęśliwa i dumna! Uczucia ulgi i lekkości

nie zmąciło nawet zachowanie Karolka, który odwróciwszy gło-
wę w kierunku odchodzącej kobiety, pokrzykiwał z dziecięcym

zaśpiewem:

- Głuuuuuupia babcia... Głuuuuuupia babcia...

W głębi duszy myślałam równie niegrzecznie jak syn.

Niewątpliwie była to lekcja kochania w sposób wyjątkowy:
„mamę jak mamę, tatę jak tatę", ale ja wówczas tego nie po-
jęłam; starałam się kochać dzieci jednakowo, a obdzielać rów-
no, dziwiąc się, skąd bierze się ich poczucie krzywdy.

Dzięki tej książce zrozumiałam, że może być inaczej. Chcę
opowiedzieć o zdarzeniu, które pozwoliło mi ponownie zachwy-
cić się własnymi dziećmi.

Kiedy w paczce od rodziny przyszły prezenty, rozdzieliłam je
zgodnie z potrzebami dzieci, sprawiedliwie, żeby nie było kłótni:
Marta (szkolny prymus) dostała śliczny piórnik z bogatym wy-
posażeniem, Karol (sportowiec) - wrotki, a kochająca nowe
fatałaszki Asia - dwa kolorowe podkoszulki i legginsy.

Dzieci miały skwaszone miny, obrzucały siebie zawistnymi
spojrzeniami i mamrotały coś pod nosem. Już... już chciałam
wygarnąć, co myślę o ich malkontenctwie i niewdzięczności,
gdy olśniła mnie zupełnie nowa myśl. Powiedziałam spokojnie:

- Kiedy na was patrzę, widzę kwaśne miny i słyszę jakieś
niemiłe pomrukiwania. Wygląda na to, że czujecie się rozcza-

103

rowani tym, jak rozdzieliłam prezenty. Ponieważ ciocia chciała
sprawić wam radość, rozdzielcie je sami tak, aby każdy był
zadowolony.

Oniemiały z wrażenia, a ja wyszłam do kuchni, gdzie do-
biegał mnie wesoły trajkot negocjacji. A oto ich efekt:

- Mamuś, jestem taka szczęśliwa! Nareszcie mam legginsy,
tak jak inne dziewczyny z naszej klasy! - szeptała z rozanie-
leniem w oczach najstarsza Marta, przytulając
pstrokate maj-
tki do piersi.

Dla Karolka - pochłoniętego penetrowaniem zawartości
piórnika - świąt przestał istnieć, a Asia, przypinając wrotki,
wołała:

- Mamo, podkoszulki są dla ciebie! Cieszysz się? Będą aku-
rat, bo są duże; takie jak lubisz!

Wieczorem, kiedy tworzyli laurki z podziękowaniami dla cio-
ci (co było wprost niewiarygodne wobec ich normalnej niechęci
do pisania listów), myślałam o tym, jak odmienne od naszych
wyobrażeń są ścieżki dziecięcej radości.

Moi dwaj synowie (pięć i sześć lat) wpędzali mnie w poczucie
winy z pozornie błahego powodu. Kiedy będąc z nimi w mie-
ście, chciałem zafundować jakąś extra-przyjemność, Maciek
prosił o stosunkowo tanie frytki, a Wojtek - o drogie, wymy-
ślne łakocie. Złościła mnie zarówno ciapowata pokora jednego,
jak i cwaniactwo drugiego naciągacza. Jeśli w trosce o większą
sprawiedliwość decydowałem, że dostaną obaj tylko frytki
albo tylko łakocie, byli rozżaleni, kłócili się między sobą
i wzajemnie się oskarżali, a ja z irytacją w głosie odgrażałem
się, że następnym razem nic nie dostaną.

Po naszych zajęciach zastanawiałem się, czy rzeczywiście
właściwiej jest kierować się indywidualnymi potrzebami dzie-
cka niż... ceną. Postanowiłem to sprawdzić. Maciek dostał fryt-
ki, które szybko zniknęły w brzuchu, a Wojtek - czekoladę
z orzechami; część schrupał, a resztę schował do kieszeni.
W pewnym momencie Maciek zwrócił się do brata:

- Dasz mi kawałek czekolady?

Wojtek kiwnął głową. Z namaszczeniem odwinął srebrny pa-
pierek, a częstując mnie i brata, rzekł:

- Ale to moja czekolada!

104

- Nooo...! - potwierdził z powagą Maciek. - Następnym

razem dam ci moich frytek!

- Dobra! - kiwnął głową Maciek.

Wtedy zapytałem chłopców:

- Czy tak jak dzisiaj jest sprawiedliwie? Czy sprawiedliwie
jest, kiedy jeden ma frytki, a drugi taką czekoladę?

- Nooo! - odparli zgodnie i bez cienia wątpliwości.
Jednak nie uwierzyłem im i naciskałem dalej:

- A ja myślałem, że sprawiedliwie jest wtedy, kiedy jeden
dostaje coś za pięć tysięcy i drugi też za pięć tysięcy.

Pokręcili przecząco głowami. Musiałem mieć głupią minę,
bo Maciek dodał pocieszająco:

- To może było sprawiedliwie, ale nie... równakowo. Tak
jak jest teraz, jest równakowo i sprawiedliwe!

Zaskoczył mnie dokumentnie! Kiedy opowiedziałem o tym
żonie, była taka zafascynowana, że podczas obiadu spytała:

- Wojtek, ty lubisz mięso, a nie ziemniaki. Ile chcesz jed-
nego, a ile drugiego?

- Dwa kotlety i dwa ziemniaki - odparł z namaszczeniem.

- A ja nie lubię kotleta! Ja chcę duuużo buraczków i trzy
ziemniaki! - obwieścił niemal natychm
iast Maciek.

Żona nakładała chłopcom porcje zgodnie z ich decyzjami,
kiedy niespodziewanie oburzyła się babcia:

- To niesprawiedliwe! Nie możesz dawać jednemu aż dwa
kotlety, a drugiemu żadnego! Obaj rosną i muszą dostawać
wszystkiego po równo! Wojtek, daj
swój talerz!

- Ale my chcemy równakowo i sprawiedliwo! - zapiszczał
Maciek, spoglądając z niepokojem to na mnie, to na żonę,
podczas gdy Wojtek usiłował skonsumować oba kotlety, zanim
sprawiedliwość dorosłych pozbawi go jednego.

Zdecydowałem się poprzeć moich synów. Kiwnąwszy głową
do Maćka, powiedziałem:

- Babciu, może to sprawiedliwie dostać po jednym kotlecie,
ale ważniejsze, żeby było „sprawiedliwo i równakowo!"

Syn uśmiechnął się od ucha do ucha, a ja nieoczekiwanie
dla samego siebie dodałem:

- A ja nie będę jadł buraczków, proszę dużo ziemniaków.

Nie cierpiałem buraczków od dzieciństwa, ale nie wiem, dla-
czego zawsze je posłusznie jadłem. Byłem w wyśmienitym hu-
morze!

105

5. Dzieci grają role

JEŚLI ON JEST „TYM", JA BĘDĘ „TAMTYM"

Był wieczór poprzedzający nasze kolejne spotkanie i już nie
mogłam się go doczekać. W końcu mieliśmy poruszyć temat,
na który wszyscy czekali: bójki. Miałam zamiar poświęcić całe
dwie godziny na rozmowę o tym, co należy robić, kiedy spór
między dziećmi przeradza się w bójkę. Z wielką satysfakcją po
raz ostatni rzuciłam okiem na przygotowane wcześniej materiały,
po czym zapakowałam je do aktówki.

Suczka trącała mnie nosem. Nie zwróciłam na nią uwagi. Za-
szczekała i znowu mnie trąciła.

- No dobrze już, dobrze, Pepper.

Nałożyłam obrożę na jej wyciągniętą szyję i pobiegłyśmy na
dwór. Dwaj mali chłopcy pędzili w naszą stronę, wskazując pal-
cem i wołając:

- Piesek! Piesek!

Tuż za nimi podążała moja nowa sąsiadka. Gdy widziałyśmy
się po raz ostatni, pchała jeszcze wózek spacerow
y.

- Barbara! - wykrzyknęłam. - Nie do wiary, jak chłopcy wy-
rośli. Już chodzą i mówią! Jedno pewne, obaj lubią psy, pra-
wda?

- Tak, chyba tak! Ale, jak widzisz, ten mniejszy próbuje go
pogłaskać. A zobacz, gdzie jest ten większy. Trzyma się jak naj-
dal
ej od niego.

Zaskoczyła mnie ta uwaga i nie byłam pewna, co mam od-
powiedzieć.

- Są tacy od urodzenia - ciągnęła. - Ten mały to prawdziwy
śmiałek. Niczego się nie boi. Ale za to duży boi się nawet włas-
nego cienia.

106

Chrząknęłam dyplomatycznie i przeprosiłam ją, po czym za-
ciągnęłam psa z powrotem do domu. Wiedziałam, że gdybym
została jeszcze sekundę, powiedziałabym coś, czego bym potem

żałowała.

Jak mogła mówić tak przy nich? Czy myślała, że tego nie
słyszą? Albo nie rozumieją? Zaszufladkowała każdego z chłop-
ców, rozdzieliła im role i była całkowicie nieświadoma, jaką
krzywdę im wyrządza - nie tylko każdemu z osobna, ale także
ich przyszłemu związkowi.

Kiedy znalazłam się z powrotem w domu, zaczęłam się niepo-
koić kolejnym spotkaniem. Może rozmowa o bójkach będzie
przedwczesna? Może powinniśmy porozmawiać o tym, że przy-
dzielanie dzieciom ról wywołuje negatywne uczucia, które dopro-
wadzają do konfliktów? W przeciwnym razie będziemy usuwać
skutki, nie rozumiejąc jednej z głównych przyczyn. Jednak
z drugiej strony, wszyscy, łącznie ze mną, nastawili się psychicz-
nie na jutrzejszy temat. Może powinnam poprosić grupę o przej-
rzenie rozdziałów na temat ról w książkach
Liberated Parents.
Liberated Children
oraz Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały, jak
słuchać, żeby dzieci do nas mówiły i na tym poprzestać.
Zadzwonił telefon. To był mój starszy syn. Wydawał się mocno

zmęczony.

- Cześć, mamo. Przez cały tydzień piszę prace semestralne
i pomyślałem, że zrobię sobie przerwę i zadzwonię do domu. Co

u was słychać?

- Wszystko w porządku. Tęsknimy za tobą. Zwłaszcza Pepper.

Ciągle zagląda do twojego pokoju i szuka cię.

- Musi jej być ciężko beze mnie i Andy'ego.

- Myślę, że bardziej tęskni za tobą.

- Dlaczego?

- Bo to głównie ty się nią zajmowałeś.

- To nieprawda, mamo. Andy ją karmił co rano.

- Może i tak. Ale to ty dbałeś o to, żeby się codziennie po-
rządnie wybiegała. I nikt oprócz ciebie nie mógł obcinać jej pa-
zurków i czyścić uszu. Twojego brata nie dopuściłaby do siebie
z myjką nawet na dwa krok
i.

- Może - przyznał jakoś nieswojo. - Nie wiem! No, ale lepiej
wezmę się do pracy. Mam jeszcze sporo do przeczytania. Po-
zdrów tatę ode mnie.

Odłożył słuchawkę.

107

Nie mogłam uwierzyć, że zrobiłam coś takiego. Co mnie opę-
tało? Dlaczego sądziłam, że muszę uznać Davida za „odpowie-
dzialnego"? Dlaczego, na miły Bóg, w ogóle zachęcam go, żeby
czuł się w jakiś sposób lepszy od brata? Czy dlatego, że było
mi żal, że siedział zupełnie sam w tym małym pokoiku akade-
mickim? Aż tak, że musiałam podnieść go na duchu kosztem
jego brata? A dopiero co oburzałam się, że moja sąsiadka wy-
rządza krzywdę dzieciom.

To przeważyło. Zajęcia na temat bójek będą musiały poczekać.
Jutro pomówimy o rolach, ale w nowy sposób. Musimy lepiej
zrozumieć, skąd bierze się w nas chęć, by rozdzielać dzieciom
role. Musimy prześledzić, w jaki sposób przydzielenie dziecku
roli wpływa nie tylko na to konkretne dziecko, ale również na
jego rodzeństwo i ostatecznie na ich wzajemne stosunki.

Nadszedł następny wieczór. Czekałam cierpliwie, aż wszyscy
zajmą miejsca.

- Dzisiaj o bójkach? - spytała z nadzieją jedna z kobiet, gdy
tylko usiadła.

- W przyszłym tygodniu - odparłam. Potem opowiedziałam
o swojej sąsiadce, o rozmowie z synem i o swoich przemyśle-
niach.

Słuchali ze zrozumieniem.

- Chciałam się dowiedzieć - powiedziałam - co popycha
niektórych rodziców do przydzielania dzieciom różnych ról?
Wspomniałam już o jednej prawdopodobnej przyczynie: źle ro-
zumiane chęci dowartościowania dziecka. Jakie są inne powody?

- Źle rozumiana chęć dowartościowania samego siebie. Przy-
puszczam, że pani sąsiadka była bojaźliwą dziewczynką i dla-
tego przechwala się, że ma odważnego dzieciaka.

- Dzieje się też odwrotnie. Myślę, że mamy skłonność prze-
nosić na dzieci własne słabości. Wiem, że zawsze
zarzucam sy-
nowi, że ma zwyczaj odkładać wszystko na później, ale to ja
sama jestem specjalistką od tego.

- Myślę, że podoba nam się pomysł, by mieć wszystkie dzieci
zaszufladkowane. Czasami mówię na syna „punktualny Paul"
albo drażnię córkę, nazywając ją „spóźnialską Lizzy". To coś
w rodzaju rodzinnego żartu.

- Myślę, że przydzielamy dzieciom role, ponieważ chcemy, by

108

każde z nich czuło się wyjątkowe. Nie wiem, czy dobrze robię,
ale mawiam do mojej trójki: „Ty dobrze czytasz, twoja siostra
jest dobra z matematyki, a twój brat ładnie rysuje". W ten spo-
sób każdy z nich ma odrębną tożsamość.
Nagle wystrzeliła w górę ręka.

- Właśnie sobie coś uświadomiłam! - wykrzyknęła kobieta. -
Nie tylko rodzice narzucają dzieciom role. Dzieci przydzielają

role sobie samym!

Dyskusja natychmiast się ożywiła. Wszyscy poparli to stwier-
dzenie.

- To prawda. Dziecko może grać rolę „grzecznego chłopca",

ponieważ to mu zapewnia miłość i uznanie.

- Albo „niegrzecznego chłopca", ponieważ może w ten sposób
przyciągnąć uwagę, nawet w n
egatywnym rozumieniu tego

słowa.

- Dzieciaki są również sprytne. Wiedzą, że pewne role przy-
noszą korzyści. Rodzinnemu „błaznowi" uszłaby płazem nawet
zbrodnia, zaś udając bezradność, dziecko zmusza innych, żeby
wszystko za nie robili.

Znowu ta sama kobieta podniosła rękę.

- Jeszcze nie wspomnieliśmy, że dzieci same zmuszają się
nawzajem do przyjmowania ról! I to również nie ma żadnego
związku z rodzicami.

Poprosiłam, żeby to wytłumaczyła.

Zastanawiała się przez chwilę.

- Dam państwu przykład z własnego domu. Mój starszy syn,
który jest mały i chudy, ciągle się przechwala, jaki to on jest
silny, i nazywa młodszego brata słabeuszem. A młodszy, zbu-
dowany jak byczek, wierzy w to. Uważa się za słabego i tak się
zachowuje. Kiedy każemy mu cokolwiek podnieść lub przenieść,
mówi, że to za ciężkie. Nie ma pojęcia o swojej sile. I nigdy nie
będzie jej miał, jeśli jego starszy brat nie przestanie się tak

zachowywać.

Byliśmy przytłoczeni rozmiarem i złożonością zagadnienia,
które poruszyliśmy. Przydzielamy dzieciom role. Dzieci sobie sa-
mym przydzielają role. Dzieci przydzielają role sobie nawzajem.

Jeden z mężczyzn podniósł rękę.

- Mogę przez chwilę wystąpić jako adwocatus diaboli?
Wszyscy zwrócili wzrok w jego stronę.

- Jeżeli rozdzielanie dzieciom w rodzinie ról jest takie rozpo-

109

wszechnione, to może istnieje jakiś sensowny powód, o którym
jeszcze nie wspomnieliśmy.

- Na przykład jaki? - spytałam.

- Powiedzmy, że chwali pani jedno dziecko, mówiąc, że jest
mózgiem w rodzinie. Czy to nie byłaby dla niego zachęta, żeby
więcej się uczyć, mieć lepsze wyniki w szkole, a w końcu lepiej
sobie radzić w życiu? Chcę powiedzieć, że przydzielenie dziecku
roli może przynosić korzyści.

Trzy poirytowane kobiety zaczęły mówić jednocześnie.

- Pani pierwsza - powiedziałam, wskazując na kobietę, któ-
rej twarz przybrała buraczkowy kolor.

- Oczywiście, że skorzysta na tym uprzywilejowane dziecko -
stwierdziła lekceważącym tonem. - To dobre dla niego. Ale co
z innymi? Automatycznie stają się mniej warte.

Następna kobieta wpadła jej w słowo:

- A jaką wrogość wywołuje wywyższanie jednego dziecka nad
inne. Mój brat był rodzinną „pięknością". Ludzie zawsze pod-
chodzili do matki i zachwycali się: „Pani syn jest nadzwyczajny!
Wygląda jak Robert Redford! O więc to pani córka. Jaka mi-
lutka". Wtedy tym się nie przejmowałam. Ale muszę państwu
wyznać, że od wielu lat mam ten sam sen. Brat i ja idziemy
ulicą i nagle jego twarz zostaje strzaskana jakimś gigantycznym
dziadkiem do orzechów.

Rozległy się śmiechy.

Kiedy grupa się uspokoiła, trzecia kobieta zabrała głos:

- Wiem z doświadczenia, że dziecko, któremu przypadła ta
lepsza rola, wcale nie ma lekko. To wielka presja. Moi rodzice
zawsze mnie chwalili za to, że jestem taka odpowiedzialna i do-
rosłam do ich oczekiwań. Ale zapłaciłam za to cenę. Po dziś
dzień brat i siostra odgrywają „bezradnych" i zwalają na mnie
wszystkie rodzinne kłopoty.

Teraz podniosły się niemal wszystkie ręce. Każdy chciał opo-
wiedzieć, jakie role mu narzucono, gdy był dzieckiem, i jaki to
wywarło na niego wpływ. Chociaż relacje bardzo się różniły,
miały ten sam schemat. Jedna z ról dominowała zwykle nad
pozostałymi. „Byłem zawsze brudasem, a mój brat był czyścio-
szkiem". „Byłem diabłem wcielonym, a moja siostra była małym
aniołeczkiem".

Kiedy sztuka została obsadzona, bohaterowie byli niemal zmu-
szeni odgrywać swoje role. „Stwierdziłem, że skoro ciągle wma-

110

wiano mi, że jestem dziki, to równie dobrze mogę być dziki".
„Ponieważ ludzie oczekiwali, że jestem niechlujna, nie chciałam

im sprawić zawodu".

I zawsze między braćmi i siostrami pojawiała się wrogość.
„Miałem żal do brata, że to on jest uważany za zdolnego. Czułem
się przy nim gorszy". „Nienawidziłam siostry za jej okropne uspo-
sobienie. Przez nią musiałam być »tą spokojną«".

Nawet jeśli role nie stanowiły prostego przeciwieństwa, dzieci
były określone - lub określały siebie - w opozycji do rodzeń-
stwa. „Nie byłam tak lubiana jak moja siostra". „Nie przewodzi-
łem jak mój brat". I każda relacja kończyła się smutnym wy-
rażeniem: „Po dziś dzień". „Po dziś dzień stosunki między nami
są napięte". „Po dziś dzień nie ma między nami zażyłości". „Po
dziś dzień odnoszę wrażenie, że coś jest nie w porządku, jeśli
nie jestem zabawny, schludny, odpowiedzialny".

Kiedy ostatnia osoba podzieliła się swymi doświadczeniami,
siedzieliśmy w milczeniu, rozmyślając o tym, co usłyszeliśmy.

Ktoś spytał:

- Czy nie jest możliwe posiadanie rodziny, w której rola każ-
dego dziecka współgra dobrze z rolami rodzeństwa, a cała ro-
dzina tworzy harmonijną jedność?

- Przypuszczam, że jest to możliwe - odparłam - ale musi-
my również przygotować dzieci do życia poza rodziną. A życie
wyznacza nam wiele ról. Musimy wiedzieć, jak troszczyć się o in-
nych i jak się zachować, gdy ktoś się troszczy o nas; jak przewo-
dzić i jak się podporządkować; jak być poważnym, a jak trochę
niesfornym; jak żyć w bałaganie i jak tworzyć porządek. Dlaczego
mamy ograniczać nasze dzieci? Dlaczego nie zachęcać ich wszy-
stkich do podejmowania ryzyka, poznawania własnych możliwo-
ści, odkrywania siły, o której posiadaniu nawet nie marzyły?

Moja przemowa nie zrobiła wrażenia na mężczyźnie, który wy-
stąpił jako
adwocatus diaboli

- Mówi pani o jakimś ideale - powiedział. - Spójrzmy praw-
dzie w oczy. Ludzie mają wrodzone zdolności i wrodzone ograni-
czenia. Moja starsza córka ma talent do muzyki. Ma dziesięć lat
i gra już cały koncert fortepianowy Haydna. Młodszej słoń na-
depnął na ucho, więc zachęciliśmy ją, żeby zajęła się gimnastyką.
Nie mógł wybrać gorszego przykładu, żeby przedstawić mi swój
punkt widzenia. Jego słowa poruszyły we mnie wspomnienia
z dzieciństwa, których nie przywoływałam od lat. Teraz tamte

111

przeżycia znowu do mnie powróciły, świeże i bolesne jak zawsze.
Opowiedziałam mu tę historię od samego początku: o nowym
mahoniowym fortepianie, który rodzice z dumą kupili dla dzieci;
o tym, jak siostra grała, a ja patrzyłam i nie mogłam się do-
czekać, kiedy będę na tyle duża, żeby brać lekcje; o pierwszym
roku nauki z nauczycielem, który bez przerwy powtarzał mi, że
jestem jego najgorszą uczennicą; o tym, jak lekceważąc jego
krytykę i własny brak talentu, z radością grałam kilka prostych
melodii; i wreszcie o wielkiej naradzie między rodzicami, czy
opłaca się kontynuować moje lekcje, czy nie. Znałam wyrok,
zanim go oznajmili. Moja siostra była „pianistką". Może dla mnie
znajdą inne zajęcie. Przyjęłam ich decyzję bez sprzeciwu. Mieli
rację. Pomimo uporczywych ćwiczeń uczyłam się powoli i z wiel-
kim trudem.

Jednak utrata muzyki była dla mnie strasznym ciosem. Do-
piero po paru miesiącach uświadomiłam sobie, jak bardzo mi
tego brakuje. Nie mogłam słuchać, jak moja siostra grała.
Każda
nutka sprawiała mi ból. Po kryjomu, kiedy nikogo nie było,
wyjmowałam swoje stare podręczniki i próbowałam się uczyć.
Zrobiłam nawet postępy. Ale w końcu zadanie okazało się ponad
moje siły i dałam za wygraną. Widocznie muzyka nie była dla
mnie.

Mężczyzna wpatrywał się we mnie. Odniosłam wrażenie, że
chce coś powiedzieć, ale jedna z kobiet zaczęła opowiadać drżą-
cym głosem:

- Brałam lekcje gry na fortepianie, kiedy miałam osiem lat.
Moja młodsza siostra obserwowała mnie zazwyczaj, gdy ćwiczy-
łam, a kiedy kończyłam, siadała przy fortepianie i próbowała
mnie naśladować. Któregoś dnia podeszła do fortepianu i bez
żadnej lekcji zagrała utwór, którego daremnie starałam się na-
uczyć od miesiąca. Po tym zdarzeniu przestałam ćwiczyć. Po-
wiedziałam matce, że nie chcę już się uczyć gry na fortepianie.

- I matka zgodziła się na to? - zapytałam.
Przytaknęła.

- Zastanawiam się, co by było, gdyby matka nie zaakcepto-
wała pani decyzji i powiedziała: „Nie widzę powodu, dla którego
miałabyś rezygnować. Granie sprawia ci przyjemność i robisz
postępy". Jak by pani na to zareagowała? - spytałam.

- Przypuszczalnie powiedziałabym: „Ale to wyrzucanie pienię-
dzy. Ruth gra lepiej. Umie już cały utwór".

112

Nadal mówiłam tak, jakbym była jej matką:

- Skarbie, wiem, że to cię może zniechęcać, ale to, jak gra
Ruth, nie ma z tobą nic wspólnego. Nieważne, czy ktoś się uczy
szybko, czy powoli. Ważne jest, że przywiązujesz do muzyki
szczególne znaczenie, takie jak nikt inny. Ważne jest, że czer-
piesz przyjemność z grania. Za nic nie chciałabym cię tego po-
zbawiać.

Kobieta z trudem powstrzymywała łzy.

- To by dla mnie wiele znaczyło - powiedziała.

- Wiem - odparłam. (Oj tak, wiedziałam aż za dobrze.) -
Jest całe mnóstwo chłopców i dziewczynek, którym niesłusznie
odbiera się możliwość działania w jakiejś dziedzinie tylko dla-
tego, że mają wybitnie uzdolnione rodzeństwo. - Zwróciłam się
teraz do wszystkich: - To prawda, że niektóre dzieci istotnie
mają wrodzone zdolności i te zdolności należy odkryć i rozwijać.
Ale nie kosztem rodzeństwa. Kiedy jedno z dzieci zaczyna do-
minować w pewnej dziedzinie, bo jest szczególnie uzdolnione,
miejmy się na baczności i nie pozbawiajmy innych dzieci mo-
żliwości działania na tym samym polu. I upewnijmy się, że one
same nie wycofują się z tego powodu. Wystrzegajmy się takich
stwierdzeń: „Ona jest muzykiem w rodzinie". „Ona jest naszym
uczonym". „On jest lekkoatletą". „Ona jest artystką". Nie po-
winniśmy pozwolić, żeby któreś z dzieci zdobyło wyłączność
działania w jakiejkolwiek dziedzinie ludzkiej aktywności. Chce-
my, żeby dzieci doskonale wiedziały, że radość płynąca z nauki,
tańca, teatru, poezji, sportu, może być udziałem każdego z nich
i nie jest zarezerwowana dla tych, którzy są szczególnie uzdol-
nieni.
Nie było najmniejszego sprzeciwu.

- Możemy wykorzystać naszą wiedzę w przyszłym tygodniu -
powiedziałam - żeby zaobserwować, czy któreś z naszych dzie-
ci gra z jakiegokolwiek powodu rolę, i pomyśleć, czy możemy
pomóc dzieciom stać się sobą.

Nagle coś sobie przypomniałam.

- O nie! - wykrzyknęłam. - Zupełnie zapomniałam. Obieca-
łam państwu, że w przyszłym tygodniu będziemy rozmawiać

o bójkach.

Adwocatus diaboli wykonał uspokajający gest.

- W porządku - powiedział. - Najwyżej będą się bić tydzień
dłużej. To ważny temat.

113

JAK UWOLNIĆ DZIECI OD GRANIA RÓL

I POMÓC IM STAWAĆ SIĘ SOBĄ

Początek zajęć jest zwykle powolny. Po całym tygodniu aktyw-
ności ludzie potrzebują trochę czasu, by na nowo włączyć się
w tok zajęć.

Ale nie ta grupa. Natychmiast podjęli wątek ostatniej dyskusji,
jakby właśnie wrócili z przerwy na kawę.

- Wiele myślałam o tym, co pani powiedziała w zeszłym tygo-
dniu, i doszłam do wniosku, że w mojej rodzinie nikt nikomu
nie przydziela ról. Ale w niedzielę przedstawiałam moich chłop-
ców nowemu pastorowi i powiedziałam tak: „To mój najstarszy,
to średni, a to moje maleństwo". I muszę przyznać, że właśnie
tak ich traktuję. Rozpieszczam pięcioletniego syna, bo jest naj-
młodszy, średni po prostu jest jakby wciśnięty między tamtych
dwóch, a od najstarszego, który ma dziesięć lat, zawsze wyma-
gam, żeby zachowywał się na swój wiek.

- Znam ten problem - powiedział jeden z ojców. - Kiedy
Kay urodziła drugie dziecko, zauważyłem, że zmuszam Micha-
ela, żeby zachowywał się doroślej. Wczoraj wieczorem po-
wiedziałem mu, że jest już dużym chłopcem i sam powinien
zakładać piżamę. Był nieszczęśliwy. Powiedział: „Tatusiu, nie
widzisz, że w środku, pod tą skórą jestem jeszcze całkiem
mały?"

- O tym właśnie zapomnieliśmy wspomnieć na poprzednich
zajęciach - odezwała się jedna z kobiet - a to przecież oczy-
wiste. Traktujemy dzieci w zależności od tego, w jakiej kolejno-
ści się urodziły.

- A czasem - zauważyła inna kobieta - traktujemy je w za-
leżności od tego, w jakiej kolejności sami się urodziliśmy.
Spojrzeliśmy na nią zupełnie zbici z tropu.

- Spróbuję to wyjaśnić - dodała. - Byłam starszą siostrą
i zawsze uważałam swojego młodszego brata za zakałę. W re-
zultacie od razu się złoszczę, kiedy widzę, że mój syn molestuje
swoją starszą siostrę, i nazywam go zakałą. Chyba identyfikuję
się z córką. Z kolei mój mąż, który był młodszym bratem, re-
aguje odwrotnie. Identyfikuje się z synem, widzi w nim ofiarę
i zawsze zarzuca córce, że jest niedobra dla młodszego brata.
Zatem według mojego męża to nasza córka jest „prześladowcą",
a syn - „prześladowanym".

114

Wszystkich poruszył ten problem. Kilka osób wyznało, że one
również są skłonne identyfikować się z tym dzieckiem, którego
rola jest najbardziej zbliżona do roli, jaką sami mieli w rodzinie.
Inni zauważyli szybko, że nie potrzeba żadnych odwołań do prze-
szłości, żeby widzieć w jednym dziecku „prześladowcę", a w dru-
gim „prześladowanego". Stwierdzili, że wśród ich dzieci jedne
są bierne i łagodne, a inne rzeczywiście nieznośne, paskudne
i znęcają się nad rodzeństwem.

- Czy ktoś może podać przykład? - spytałam.

- Moje dwie dziewczynki - powiedziała jedna z kobiet. -
Wiem, że to nie do wiary, ale to ta trzyletnia znęca się nad
swoją starszą siostrą. Wszystko jej zabiera, drapie ją i gryzie,
a tamta po prostu siedzi jak głupia i nie broni się. Nawet nie
próbuje. Nie mogę na to patrzeć, ale nigdy nie wiem, co mam

zrobić.

- A co pani robi? - zapytałam.

Zaśmiała się z zakłopotaniem.

- Prawdopodobnie wszystko to, czego nie powinnam - po-
wiedziała. - Mówię tej małej, że jest niedobra, i każę jej wyjść

z pokoju.

- A najgorsze jest to - dodałam - że po godzinie wraca i za-
chowuje się tak samo.

- No właśnie! - wykrzyknęła kobieta. - Tylko że zwykle wraca
po upływie minuty. Ale co innego mogę zrobić? Muszę ją po-
wstrzymać, prawda?

- Bezwzględnie. Ale musi ją pani powstrzymać w taki sposób,
żeby nie wzmacniać roli, jaką ma każda z dziewczynek.

Aby unaocznić obecnym, na czym polega opisana sytuacja,
poprosiłam moją rozmówczynię o odegranie roli własnej córki.

- Ja będę matką. Czy ktoś chciałby zagrać starszą siostrę?

Znalazła się ochotniczka. Odtworzyliśmy scenkę dwukrotnie.
Za pierwszym razem skupiłam całą uwagę na trzyletniej „prze-
śladowczyni” i zignorowałam jej siostrę. Za drugim razem po-
święciłam uwagę wyłącznie starszej dziewczynce. Oto rezultaty.

115

NIE ZWRACAJ UWAGI NA NAPASTNIKA

0x01 graphic

0x01 graphic

116

ZAJMIJ SIĘ POSZKODOWANYM DZIECKIEM

0x01 graphic

0x01 graphic

117

Kobieta, która odgrywała swoją trzyletnią córkę, była zdumiona.

- Jaka różnica! - powiedziała. - Za pierwszym razem, kiedy
pani na mnie krzyczała i potrząsała mną, pomyślałam: „Świet-
nie! Nareszcie mama jest moja!" Ale za drugim
razem, kiedy
zwracała pani uwagę tylko na moją siostrę, pomyślałam: „Nie
warto. Więcej tego nie zrobię!"

- Ale przypuśćmy, że źle pani zaszufladkowała dzieci - po-
wiedziała inna kobieta. - Moja siostra ciągle mnie biła, więc
matka sądziła, że to ona się znęca. Ale nie wiedziała, że specjalnie
drażniłam siostrę, żeby mnie uderzyła, bo w ten sposób mogłam
przysporzyć jej kłopotów. Moja matka nigdy się nie połapała.

Na kilku twarzach pojawił się złośliwy uśmieszek. Widocznie
taki scenariusz nie należał do rzadkości.

- To kolejny powód - powiedziałam - żeby nie narzucać
dzieciom ról. Nawet obserwując bezpośrednio ich poczynania,
możemy z łatwością wyciągnąć błędne wnioski.

Matka dwóch córek potrząsnęła głową.

- Może i tak - stwierdziła - ale moim zdaniem każde dziec-
ko przychodzi na świat z określonymi cechami i to, co robimy
jako rodzice, niczego nie zmieni. Wiem, że moje córki były zu-
pełnie inne od samego początku. Jak noc i dzień. Młodsza była
zawsze małą paskudnicą, a starsza...

Przestałam słuchać. Dokładnie wiedziałam, co powie. Co wię-
cej, kiedyś całkowicie bym się z nią zgodziła. Westchnęłam
w duchu. Jak mam do niej dotrzeć? Rozważyłam szybko, czy
mam opowiedzieć o swoich dwóch synach, ale zrezygnowałam
z tego pomysłu. To było jedno ze wspomnień, których nie chcia-
łam przywoływać.

Nagle w pokoju zapanował posępny nastrój. Kobieta nadal
mówiła z przejęciem o niezmienności wrodzonych cech chara-
kteru. W końcu podsumowała:

- Tak więc to całe usiłowanie zmienienia ludzkiej natury przy-
pomina walenie głową w mur.

Rozejrzałam się po sali w nadziei, że znajdzie się ktoś, kto
przedstawi inny punkt widzenia. Na próżno. Miałam przed sobą
grupę ludzi, którzy wyglądali na zrezygnowanych. Pomyślałam:
„No więc dobrze. Opowiem to".

- Czułam się kiedyś tak samo - zaczęłam powoli - szcze-
gólnie kiedy dzieci były małe. Doszłam do wniosku, że mój star-

118

szy syn urodził się ze skłonnością do znęcania się, a młodszy
ma wrodzoną słodycz i łagodność. I każdy dzień przynosił nowe
dowody, że się nie pomyliłam, ponieważ z każdym dniem David
zachowywał się podlej, a Andy wydawał się coraz bardziej bez-
bronny, żałosny i potrzebujący mojej opieki.

Kiedy chłopcy mieli około dziesięciu i siedmiu lat, nastąpił
punkt zwrotny. Wzięłam udział w sesji doktora Ginnota, który
mówił o tym, że nasze postępowanie z dziećmi nie wynika z te-
go, jakie dzieci są, ale z tego, jakie mają się stać. To stwierdzenie
zupełnie odmieniło mój sposób myślenia. Byłam wyzwolona
i mogłam spojrzeć na moich chłopców w inny sposób. Jakie
mają się stać moje dzieci?

Znalezienie odpowiedzi nie było łatwe. Wiele razy musiałam
się przekonywać: „Oczywiście, David bywa nieznośny i agresyw-
ny, ale potrafi również być miły, umie nad sobą panować i osiąg-
nąć to, czego pragnie, pokojowymi metodami. Trzeba rozwijać

w nim te zalety".

Wiedziałam jednocześnie, że muszę przestać myśleć o Andym
tak, jakby był „ofiarą", nie przyczepiać mu więcej takiej etykietki.
Powiedziałam sobie: „W tym domu nie ma już ofiary. Jest tylko
chłopiec, który musi się nauczyć, jak należy się bronić i jak
wymagać szacunku dla siebie".

Sam proces zmiany myślenia okazał się cudowny. W każdym
razie sposób, w jaki chłopcy reagowali na moje nowe oczekiwa-
nia, wydał mi się cudem. Historia ta została częściowo przed-
stawiona w książce
Liberated Parents. Liberated Children. Ale
nie opisałam tego, co mam zamiar teraz opowiedzieć.

Wzięłam głęboki oddech. Nie miałam najmniejszej ochoty wy-
wlekać tej sprawy.

- Był niedzielny ranek. Chłopcy kręcili się bez celu po kuchni.
Szykowałam śniadanie i czułam się wspaniale, gratulowałam so-
bie w duchu, że tak dobrze się ze sobą zgadzają. Kącikiem oka
zauważyłam, że David trzyma łyżkę nad piecykiem elektrycznym,
z którego właśnie zdjęłam czajnik z gotującą się wodą. Nagle
powiedział do Andy'ego: „Chcesz zobaczyć, jaka będzie gorąca?
Chodź tu! Kiedy Andy się zbliżył, David przytrzymał go i przy-
cisnął rozgrzaną do czerwoności łyżkę do jego gołej szyi.

Andy krzyknął z bólu. Ja też krzyknęłam. David uciekł z ku-
chni. Zajęłam się oparzeniem najlepiej, jak umiałam, i próbowa-
łam pocieszyć Andy'ego. Potem poszłam do sypialni i usiadłam.

119

Chyba nigdy w życiu nie byłam tak zrozpaczona jak wtedy
To, co zrobił David, było podłe, okrutne, wykalkulowane, tak
z gruntu złośliwe, że czułam się wystrychnięta na dudka dla-
tego, że mu zaufałam. On się nigdy nie zmieni, cokolwiek byml
o nim myślała. Przyniósł ze sobą na świat zło. Był diabelskim
nasieniem. Nie stanowił cząstki mnie samej.
Wtedy usłyszałam pukanie do drzwi. To był David. „Czego
chcesz"? - spytałam. Nie odpowiedział. Po prostu wszedł i stał]
bez ruchu, wydawał się mały i przestraszony.

Coś się we mnie odmieniło. Nie wiem, skąd się to wzięło, ale
usłyszałam własny głos: „Do diaska, postąpiłeś tak głupio! Głu-
pio! Głupio! Głupio! Przypominasz mi wujka Stu!"
„Wujka Stu?"

„Tak, twojego ukochanego wujka Stu, tego, który zabiera cię na
ryby i jest takim równym facetem. No cóż, jako jego młodsza sio-
stra mogę cię zapewnić, że dla mnie nie był taki wspaniały. Kiedyś
oderwał mi z dużego palca u nogi zadarty paznokieć, krwawiło
i bolało jak diabli, i kazał mi obiecać, że nie naskarżę matce".
David był zaskoczony. „Dlaczego to zrobił?"
„Dlatego, że kiedy dzieci dorastają, lubią eksperymentować
i robią sobie nawzajem szalone, głupie i okrutne
rzeczy. Ale to
nie
znaczy, że dzieci są niemądre lub okrutne".

David zmienił się na moich oczach. Zrobił coś potwornego, cał-
kowicie nagannego, ale jeśli własna matka nie uważała go za po-
twora i jeśli jego wujek, który zrobił coś tak podłego, wyrósł na
porządnego człowieka, to może dla niego też jest jakaś nadzieja.
Kiedy David wyszedł z pokoju, siedziałam na łóżku i ciągle od
nowa odtwarzałam w pamięci tę scenę. Nagle przyszło mi do gło-
wy, że nie wystarczy tylko myśleć o Davidzie w inny sposób. To
jedynie część zadania. Pozostaje jeszcze żądać od niego, by za-
chowywał się inaczej, i zmusić, by czuł się zobowiązany zachowy-
wać się inaczej. Właśnie takiej pomocy potrzebował od dorosłych.
Tydzień później znowu wystawił mnie na próbę. Uganiał się
za bratem po pokoju i swoim dokuczaniem doprowadził go do
płaczu. Ale tym razem nie wpadłam w
rozpacz. Chwyciłam go
za ramiona i spojrzałam wymownie. „David - powiedziałam
stanowczo - masz niezwykłą zdolność i jeśli chcesz, potrafisz
być miły. Wykorzystaj to!" Uśmiechnął się bezradnie, ale przestał
dokuczać Andy'emu.
Wszyscy byli urzeczeni moją opowieścią.

120

- Jestem pod wrażeniem - powiedział ktoś. Była to kobieta,
która dowodziła, że naturalne skłonności są silniejsze niż wy-
chowywanie.

Zwróciłam się bezpośrednio do niej:

- To, co pani wcześniej powiedziała, jest zgodne z prawdą:
dzieci rodzą się z różnymi cechami osobowości. Ale my, jako
rodzice, jesteśmy w stanie wpłynąć na ich osobowość i pomóc
naturze. Wykorzystajmy mądrze naszą siłę. Nie narzucajmy dzie-
ciom ról, które odwrócą się przeciwko nim.

Kobieta była zafrasowana.

- Ale ja bym nawet nie wiedziała, od czego zacząć - powie-
działa. - Jak się do tego zabrać? To znaczy, gdybym miała
zmienić moje dziewczynki tak, jak pani zmieniła swoich chło-
pców, to musiałabym wiedzieć więcej, żeby się z tym uporać.

Jeden z ojców powiedział:

- Zaczynam sobie uświadamiać, że to skomplikowana sprawa.
Jeśli chcemy sprawić, by jedno z dzieci się zmieniło, to musimy
się przygotować do pracy również z pozostałymi dziećmi.

Przyszedł mi do głowy pewien pomysł.

- Weźmy może za przykład dwoje dzieci z tej samej rodziny,
które grają przeciwstawne role, i spróbujmy zastanowić się, jak
można uwolnić obydwoje od tych ról.

- W porządku - powiedział.

- Jaki problem przedstawimy w tym przykładzie? - spytałam.

Zaproponował bez wahania:

- Może to, o czym pani przed chwilą mówiła, kiedy jedno
dziecko się znęca, a drugie jest ofiarą? Bo taki sam kłopot
mam z moim synem i córką! Oczywiście, jeśli wszyscy się na

to zgadzają.

Cała grupa go poparła. Widocznie kombinacja prześladowcy

i ofiary była rozpowszechniona.

Rozważałam, w jaki sposób przeprowadzić to ćwiczenie. Po-
nieważ w zeszłym tygodniu doszliśmy do wniosku, że o tym,
jaka jest rola dziecka, decydują głównie trzy elementy: rodzice,
rodzeństwo i samo dziecko, uznałam, iż najsensowniejsze będzie
wyodrębnienie takich sytuacji, kiedy działanie każdego z tych
elementów wyrządza szkodę. Dopiero potem zastanowimy się,
jak możemy temu zaradzić, o ile w ogóle możemy. Nasze zadanie
będzie dwojakiego rodzaju: sprawić, by prześladowca odczuwał
współczucie i by ofiara zyskała siłę.

121

BEZ PRZEŚLADOWCÓW...

Zamiast traktować dziecko
jak prześladowcę.-..

Rodzice mogą zapewnić je, że potrafi
zachowywać się grzecznie

0x01 graphic

Kiedy rodzeństwo uważa go za
prześladowcę...

Rodzice mogą sprawić, by dzieci
ujrzały brata w nowym świetle

0x01 graphic

Kiedy samo dziecko uważa się za
prześladowcę,..

Rodzice mogą zapewnić je,
że potrafi być miłe

0x01 graphic

122

...I BEZ OFIAR

Zamiast traktować dziecko jak
„ofiarę"...

Rodzice mogą podpowiedzieć mu,
jak należy się bronić

0x01 graphic

Kiedy rodzeństwo traktuje ją jak
„ofiarę"...

Rodzice mogą sprawić, by dzieci
ujrzały siostrę w innym świetle

0x01 graphic

Kiedy dziecko uważa się za „ofiarę

Rodzice mogą uświadomić mu,
że ma ukrytą siłę.

0x01 graphic

123

Rysunki na s. 122 - 123 przedstawiają, co udało nam się
osiągnąć.

Byliśmy zadowoleni z tego, co osiągnęliśmy, ale również zdzi-
wieni, że zajęło nam to tyle czasu. Znalezienie słów, które po-
mogłyby obojgu dzieciom zobaczyć siebie w innym świetle, wy-
magało chwili namysłu.

Spojrzałam na zegarek. Zostało nam jeszcze pół godziny. Wy-
dawało mi się, że wyczerpaliśmy już temat, a pozostały czas
możemy spożytkować na przypomnienie sobie tego, co powie-
dzieliśmy. Rozdałam rodzicom kartki z „szybkim przypomnie-
niem", które przygotowałam w domu, i poprosiłam ich, żeby roz-
prostowali nogi i zrobili sobie pięciominutową przerwę.

124

SZYBKIE PRZYPOMNIENIE!

Niech nikt nie narzuca dziecku roli

ZAMIAST:

Ani rodzice

Johnny, czy schowałeś bratu
piłkę? Dlaczego zawsze jesteś
taki niedobry?
ojciec lub matka: Twój brat chce, żebyś oddał mu
piłkę.

Ani samo dziecko

zamiast: Wiem, że jestem niedobry.
ojciec lub matka: Potrafisz również być miły.

Ani rodzeństwo

SIOSTRA:
OJCIEC:

Johnny, jesteś podły! Tatusiu,
on nie chce mi pożyczyć swojej

kasety.

Spróbuj poprosić go w inny
sposób. Będziesz zdziwiona, jaki
potrafi być wspaniałomyślny.

Jeśli Johnny atakuje brata, zwróć uwagę na
poszkodowanego i nie napadaj na atakującego.

ojciec lub matka: To na pewno boli. Pomasuję to.
Johnny musi się nauczyć wyra-
żać swoje uczucia przy pomocy
słów, a nie pięści.

125

NIE MA JUŻ DZIECI SPECJALNEJ TROSKI

Sala opustoszała. Niektórzy podążyli w stronę fontanny, inni
stali w korytarzu i rozmawiali. Usiadłam przy biurku i przeglą-
dałam swoje notatki, chcąc sprawdzić, co pozostało do zrobienia.
Omówiliśmy już wszystkie ważniejsze punkty i zastanawiałam
się, czy nie skończyć zajęć wcześniej.

Nagle uświadomiłam sobie, że nie jestem sama. Przy moim
biurku stała kobieta i czekała, aż podniosę wzrok. Wydawała
się podenerwowana.

- Czy mogę porozmawiać z panią na osobności? - wyszep-
tała szybko. - Z naszej dyskusji wypływa wniosek, że każde
dziecko można uwolnić od jego roli. Ale to nie jest takie proste.
Co z dzieckiem, które jest dotknięte poważną chorobą albo upo-
śledzone? Upośledzenie samo w sobie staje się rolą i nikt nie
może dziecka od tego uwolnić.

Nie byłam pewna, do czego zmierza..

- Nie ma w tym niczyjej winy - mówiła dalej drżącym gło-
sem. - To nie jest wina rodziców. Nie spowodowałam tego, że
mój syn jest opóźniony w rozwoju. Jego rodzeństwo również nie
miało na to wpływu. Ani oczywiście on sam. Mimo to jest wtło-
czony w tę rolę i cokolwiek byśmy zrobili, nie zm
ienimy tego.

To była poważna sprawa. Dziś wieczorem nie uda nam się
jednak wcześniej skończyć zajęć.

- Problem, który pani poruszyła, jest taki ważny, że powin-
niśmy wspólnie się nad tym zastanowić. Czy nie zechciałaby
pani podzielić się swoimi spostrzeżeniami z resztą grupy? - na-
legałam.

- Nie sądzę, żeby oni... Prawdopodobnie jestem jedyną osobą
tutaj, która ma... No dobrze, jeśli pani na tym zależy...

Kiedy wszyscy zgromadzili się ponownie, powtórzyła im w za-
rysie to, co mi powiedziała.

Wysłuchali jej z uwagą, a potem nalegali łagodnie, żeby po-
dała więcej szczegółów.

- No dobrze - zgodziła się niechętnie. - Kiedy Neil czegoś
nie rozumie, miota się na wszystkie strony, kopie, przeklina,
wydaje dziwaczne dźwięki, a potem powtarza, że jest tępy. Uwa-
ża, że jest opóźniony w rozwoju. To jego rola. I gra ją przez
cały boży dzień.

Rodzice poruszyli się niespokojnie na krzesłach. Ja również

126

odczuwałam niepokój. Powinnam była zaufać intuicji tej kobiety
i nie zmuszać jej do opisywania tak bolesnej sytuacji ludziom,
którzy prawdopodobnie nie potrafią zrozumieć, co przeżywa.
Każdy z obecnych miał normalne dzieci z normalnymi proble-
mami.

Inna kobieta podniosła rękę i zaczęła mówić powoli i z na-
mysłem:

- To, co pani opisała, nie jest mi obce. Mój syn Jonathan
ma porażenie mózgowe i chociaż bardzo się staramy mu pomóc,
jest ciągle zniechęcony, że są rzeczy, których nie potrafi robić.
Zawsze jest zły: na mnie, na swojego ojca, na siostrę, ale naj-
bardziej na siebie samego. Powiedziałabym, że jego tożsamość
jest spętana chorobą.

Wszyscy ucichli. Zastygli. Problemy poruszone przez te matki
wydawały się zbyt poważne, zbyt skrajne, by dopasować je do
którejkolwiek z omówionych przez nas metod.

Ktoś spytał matkę Jonathana bardzo łagodnym głosem:

- Jak pani córka to przyjmuje?

- Och, Jennifer jest wspaniała, po prostu wspaniała! Niczego

ode mnie nie wymaga.
Prawie wszyscy odetchnęli z ulgą. Oprócz jednego mężczyzny,

który patrzył ponuro.

- Nie wątpię, że jest wspaniała - burknął - ale nie należy
pozwolić, żeby przejmowała się faktem, że musi taka być. To
nie w porządku wobec niej. Powinna wiedzieć, że może stawiać
wymagania, że nie musi cały czas chodzić na paluszkach, żeby
wynagrodzić rodzicom kłopoty z bratem.

Niektórzy patrzyli na niego z przerażeniem, zdumieni tymi
szorstkimi słowami. Nie przejął się i mówił dalej, zwracając się

do matki Jonathana:

- Mój młodszy brat był chorowitym dzieckiem. W wieku sied-
miu lat zachorował na astmę, a kiedy miał trzynaście lat, oka-
zało się, że ma wrzody. Moi rodzice cały czas myśleli tylko o cho-
robach Donalda i o niczym innym nie rozmawiali: ,Astma
Donalda nie jest dziś tak dokuczliwa". „Wrzody mu dzisiaj bar-
dziej dokuczają". Moje potrzeby się nie liczyły. Nigdy nie zapo-
mnę, jak w wieku czternastu lat poprosiłem ojca o pieniądze
na kino. Był na mnie wściekły i powiedział: „Jak możesz nawet
myśleć o kinie, kiedy twój brat jest taki chory".

Matka Jonathana była bardzo zmartwiona.

127

- Niech pani posłucha - ciągnął. - Nie pomniejszam tego,
przez co pani przechodzi, ale niech pani uwierzy komuś, kto
był jednym z tych „wspaniałych" dzieci. To paskudna rola. To
wielka presja być przez cały czas wspaniałym. Dzieciaki mają
prawo być zwyczajne, a ich zwyczajne potrzeby muszą być tak
samo ważne, jak potrzeby dziecka specjalnej t
roski.

- Wychowałam się z siostrą, która była niepełnosprawna - po-
wiedziała z goryczą inna kobieta - i dokładnie wiem, o czym pan
mówi.

Jej słowa zupełnie mnie zaskoczyły. Najwyraźniej więcej osób
w tej grupie wiedziało z własnego doświadczenia, co to znaczy
mieć rodzeństwo wymagające specjalnej troski.

- Moi rodzice - mówiła dalej - dawali mi odczuć, że ponie-
waż jestem normalna, nie zasługuję na uwagę. Ale nadskakiwali
mojej siostrze, bo jeździła na wózku. Zawsze uważałam, że uda-
wała bardziej bezradną, niż naprawdę była, że wykorzystywała
to. Kiedy o cokolwiek prosiłam, matka i babcia mawiały: „Po-
winnaś się wstydzić! Twoja siostra ma większe potrzeby niż ty".
A potem dziwili się, że nie jestem dla niej miła!

- No tak - powiedziałam powoli, próbując przyswoić sobie
to, co przed chwilą usłyszałam. - Wygląda na to, że kiedy jedno
z dzieci jest uważane, z jakiegokolwiek powodu, za dziecko spe-
cjalnej troski, zostają wprawione w ruch pewne siły:

- Dziecko specjalnej troski staje się większym problemem.

- Rodzice obarczeni takim ciężarem wymagają od „normal-
nych" dzieci, aby im to wynagrodziły.

- Potrzeby normalnego rodzeństwa schodzą na dalszy plan.

- Normalne rodzeństwo zaczyna żywić urazę do dziecka spe-
cjalnej troski.

- Jak wobec tego - ciągnęłam - można się zgadzać z bra-
tem czy siostrą, do których żywimy urazę i prawdopodobnie
poczuwamy się z tego powodu do winy?

- Nie można - odparł mężczyzna. - Właśnie o to chodzi.
Miałam pustkę w głowie.

- W takim razie, jakie pan widzi rozwiązanie? - spytałam.
Odpowiedział z przekonaniem:

- Dokładnie takie, o jakim cały czas tutaj mówiliśmy: nie
przydzielać dzieciom ról. Uważać je za pełnowartościowych ludzi.

128

Dlaczego miałoby być inaczej z dzieckiem, które jest niepełno-
sprawne albo chorowite? Mój brat Donald składał się z czegoś
więcej niż tylko z astmy i wrzodów.

Kobieta, która miała siostrę na wózku inwalidzkim, powie-
działa z takim samym zapałem: - Traktujmy wszystkie dzieci
tak, jakby wszystko było z nimi w porządku. Nawet dzieci z po-
ważnymi problemami. Stać je na dużo więcej, niż sobie wyo-
brażamy.

W ich słowach rozbrzmiewało przekonanie. Teoria była pięk-
na, ale czy możliwa do zrealizowania? Czyż myślenie, że możemy
traktować wszystkie dzieci tak, jakby były zupełnie sprawne,
zupełnie zdrowe, nie jest irracjonalne, szczególnie wtedy, gdy
akurat udowadniają one swoim zachowaniem, że wymagają spe-
cjalnej troski?

- Zastanówmy się, czy można to zrealizować - zwróciłam się
do rodziców. - Weźmy pod uwagę te same sytuacje, o których
państwo wcześniej wspomnieliście: dziecko z porażeniem móz-
gowym krzyczące z wściekłości; dziecko, które czuje się bezsilne,
ponieważ jest opóźnione w rozwoju; dziecko na wózku, które
udaje bardziej bezradne, niż jest. Przyjrzyjmy się, czy w tych
przykładowych sytuacjach możliwe jest traktowanie wszystkich
dzieci w rodzinie tak, jak normalne dzieci.
Oto do czego doszliśmy po długiej dyskusji.

129

NIE MA JUŻ DZIECI SPECJALNEJ TROSKI.

ZAMIAST KONCENTROWAĆ SIĘ NA TYM, CZEGO DZIECKO

NIE UMIE, ZWRÓĆ UWAGĘ NA TO, CO POTRAFI

Zamiast... Zachęć do prób

0x01 graphic

Zamiast... Zachęć do prób

0x01 graphic

Zamiast... Zachęć do prób

0x01 graphic

130

Po wykonaniu tej pracy i po dyskusji rodzice nabrali wiary
we własne siły. Jedni usiłowali wyrazić to słowami, dorzucając
własne refleksje do przemyśleń i
nnych:

- Widzę teraz, że to rodzice nadają ton, to do nich należy
uświadomienie wszystkim w rodzinie, że żadne z dzieci nie jest

problemem.

- Niektórzy z nas mogą mieć poważniejsze kłopoty albo stają
przed nimi trudniejsze zadania, ale każdego trzeba zaakcepto-
wać takim, jaki jest.

- I każdy z nas jest zdolny się rozwijać i zmieniać.

- Co nie znaczy, że nie będziemy mieć problemów. Ale roz-
wiążemy każdy problem, jaki się pojawi. Najważniejsze to uwie-
rzyć w siebie.

- I uwierzyć w innych.

- I wspierać się nawzajem, jak zespół, bo właśnie na tym

polega bycie rodziną.

Moje spojrzenie krążyło po sali. Niemal widziałam, jak na ich
twarzach zaczyna się malować silne postanowienie. Ziarno zo-
stało posiane i byłam ciekawa, co z tego wyniknie.

131

SZYBKIE PRZYPOMNIENIE

Dzieci borykające się z poważnymi
problemami nie muszą być uważane
za dzieci specjalnej troski

Należy:

Zaakceptować ich rozczarowania:

„To trudne. Można się zniechęcić".

Doceniać ich osiągnięcia, jakkolwiek są
niedoskonałe:

„Tym razem wyszło dużo lepiej".

Pomóc im skoncentrować się na poszukiwaniu
rozwiązań:

„To bardzo trudne. Co byś zrobił w takim
przypadku?"

132

Opowiadania

Ziarno zakiełkowało. Sama myśl, że oswobodzenie dzieci
z więzienia narzuconych, niezmiennych ról leży w mocy rodzi-
ców, poruszyła wyobraźnię każdego. Nagle zniknęły ogranicze-
nia, dziecko mogło stać się kimkolwiek. Rodzice stwierdzili, że
gdy tylko postanowili spojrzeć na swoje dzieci w inny sposób,
w ich domach wydarzyły się zaskakujące zmiany.

Claudia już jako mała dziewczynka była zorganizowana. Na-
leżała do tych dzieci, które same, bez żadnego polecenia, zbie-
rają swoje klocki i układają je według wielkości, nie inaczej.
Gretchen z kolei jest zupełnie roztrzepana. Nigdy nic nie od-
kłada na swoje miejsce i nigdy nie może niczego znaleźć.
W ubiegłą sobotę, kiedy zauważyłam, że w mojej spiżarni pa-
nuje odrażający bałagan, chciałam powiedzieć zupełnie odru-
chowo: „Chodź tutaj, Claudio, jesteś moim wybawieniem, to
praca dla ciebie". Ale nie zrobiłam tego. Poszłam natomiast
do Gretchen i powiedziałam: „Gretchen, nie mogę tego znieść.
Musimy coś zrobić z tą spiżarnią. Czy mogłabyś mi pomóc?"
Powiedziała tylko „okey" i wyjęła wszystko ze spiżarni: pudeł-
ka, torby, słoiki, puszki, sprzęt kuchenny. Byłam bardzo nie-
spokojna, myślałam sobie: „Nigdy tego z powrotem nie po-
układa i będę musiała skończyć za nią".

Ale ten dzieciak nie tylko uporał się z tym, ale nie spoczął,
dopóki nie wyczyścił każdej półki i nie ustawił wszystkiego
z powrotem w idealnym porządku. Włożyła nawet do szuflady
moje torby do zakupów, więc w efekcie miałam więcej miejsca

niż przedtem.

To nie do wiary, prawda? Moje niezorganizowane, roztrze-
pane dziwadło (tylko żartuję) wykonało taką wspaniałą pracę!

*

Sądziliśmy, że robimy Michaelowi wielką przysługę, powta-
rzając mu ciągle, jaki jest „dorosły". Zawsze było: „nasz duży
chłopiec" i „nasza mała". Ale po ostatnich zajęciach długo roz-

133

mawialiśmy z Kay i doszliśmy do wniosku, że w ten sposób
odbieramy Michaelowi prawo do bycia małym dzieckiem. Na
przykład, kiedy córka zaczęła raczkować, powiedzieliśmy: „Ale
ona chodzi!" I bardzo się nią zachwycaliśmy. Kiedy Michael
zaczął chodzić za nią na czworakach, kazaliśmy mu przestać
i mówiliśmy, że duży chłopiec nie może się tak zachowywać.
Postanowiliśmy więc to zmienić. Na początek zrezygnowa-
liśmy z przyklejania dzieciom etykietek. Koniec z „dużym
chłopcem" i z „małą". Teraz jest Michael i Julie. Myślę, że
to pomogło. Wczoraj Julie siedziała mi na jednym kolanie,
a Michael wdrapał się na drugie. Zaczął podskakiwać i po-
wiedział: „Jestem superdziecko!" Potem spojrzał na mnie, cie-
kaw, jak zareaguję. Uśmiechnąłem się i odparłem: „Cześć, su-
perdziecko!" Od tego czasu to jego ulubiona zabawa. Siada
mi na kolanach i udaje superdziecko, które właśnie przyje-
chało do domu ze szpitala, umie już mówić, chodzić, biegać
i pływać!

*

To moja pierwsza próba, żeby pomóc Halowi (prześladowca)
i Timmy'emu (słabeusz) spojrzeć na siebie w inny sposób.

Z sypialni dochodzą hałasy, które mi się nie podobają. Idę
sprawdzić, co się dzieje, i widzę, że Hal siedzi na grzbiecie
Timmy'ego, który jest przyszpilony do podłogi i
szczerzy zęby.
Już chcę krzyknąć: „Hal, odczep się od niego! I to zaraz, ty
wielki byku, zanim go zabijesz!" Ale przypominam sobie, co
powinnam zrobić.

JA: (staram się powiedzieć to jakby od niechcenia) Tak,
Timmy, dobrze, że masz brata, który nauczy cię, jak
się siłować, ale nie zachowywać się przy tym brutalnie.
(Hal wygląda na zaskoczonego.)

JA: A poza tym, Timmy, dobrze, że jesteś twardy i możesz
to znieść. (Teraz Timmy wydaje się zaskoczony.)

Wychodzę z pokoju i modlę się.

Przez następnych kilka minut słyszę bum, bum, ale żadnych
krzyków. Potem Timmy przychodzi do kuchni, zalewając się
łzami. Hal podąża za nim.

134

timmy: On mnie uderzył!

JA: (niepewna, czy dam sobie z tym radę) Powiedz Ha-

lowi. Przynajmniej się dowie, że nie może używać
całej siły.

TIMMY: Już powiedziałem!

JA: Powiedz jeszcze raz. Powiedz, że nie będziesz się
z nim siłował, jeśli cię nie posłucha. Musi zgodzić
się na przerwanie zapasów, kiedy powiesz, że spra-
wia ci ból. Hal nie jest głupi. Zrozumie to.

Chłopcy patrzą na siebie i biegną z powrotem do sypialni.
Kilka sekund później słyszę rozdzierający krzyk. Pędzę do
nich. Nim dobiegam do drzwi, słyszę:

HAL: Przepraszam. Powiedziałem, „przepraszam"! Oddaj
mi! Au! Nie tak mocno. Daj spokój, pokażę ci, jak
się zakłada nelsona. (Słyszę stukot, potem huk.
Otwieram drzwi. Szafa jest przewrócona, a wszy-
stkie gry i książki walają się po podłodze.)

JA: No teraz to jestem wściekła! Obydwaj jesteście

w niezłych tarapatach! Nie pokazujcie mi się na
oczy, dopóki nie posprzątacie pokoju!

Obaj winowajcy chichoczą i zaczynają zbierać książki z pod-
łogi. Po raz pierwszy są po tej samej stronie barykady -
wspólnicy przestępstwa.

Wychodzę z pokoju, groźnie marszcząc brwi, ale tak napra-
wdę przepełnia mnie ogromna radość.

Kiedy rodzice uświadomili sobie, że swoimi słowami oraz po-
stępowaniem mogą narzucić dziecku określoną rolę, zaczęli rów-
nież zwracać baczniejszą uwagę na to, co dzieci mówią do siebie
i o sobie nawzajem.

Podczas gdy przed kursem ignorowali fakt, że jedno dziecko
wtłacza drugie w jakiś schemat zachowania, po zajęciach nie
potrafili już przejść nad tym do porządku dziennego. Oto frag-
menty dialogów zaczerpnięte z p
isemnych relacji rodziców.

135

BiLLY: (do mnie w obecności swojego brata Roya) Nie je-
stem taki jak Roy. On jest nieśmiały. Ja mówię
ludziom dzień dobry.

MATKA: Zdaje się, że lubisz mówić ludziom dzień dobry.
Kiedy Roy dojdzie do wniosku, że ma ochotę po-
wiedzieć komuś dzień dobry, też to zrobi.

filip (do swojej maleńkiej siostry) Niegrzeczna dziew-
czynka!

ojciec: Hej, nie chcę, żeby ktoś mówił, że któreś z moich
dzieci jest niegrzeczne. Jeśli nie chcesz, żeby Katy
gryzła twojego misia, daj jej gumową zabawkę.

KAREN: Mamo, zgubiłam pieniądze na drugie śniadanie.
siostra: Znowu?

karen: To nie moja wina. Mam dziurę w kieszeni.
siostra: Ale z ciebie niedbaluch.

matka: Ja tak nie uważam, Karen. Sądzę, że musisz
znaleźć jakiś bezpieczny schowek na pieniądze.

Kiedy rodzice przekonali się w końcu, że narzucanie które-
mukolwiek z dzieci negatywnej roli wpływa bardzo niekorzystnie
na stosunki między rodzeństwem, ponowili wysiłki, żeby ujawnić
to, co jest w dzieciach pozytywne, i to, co jest pozytywne w całej
ich rodzinie.

Wszyscy zawsze czepiali się mojej najmłodszej córki Rachel.
Teraz, kiedy jej matka i ja rozwiedliśmy się, jest jeszcze gorzej.
Jej siostry tylko pogarszają sprawę, nazywając Rachel „nie-
znośnym, uprzykrzonym dzieciakiem".

Zastanawiałem się, co mogę na to poradzić, i nagle przy-
pomniałem sobie ćwiczenie, które robiliśmy na zajęciach ze
stosunków międzyludzkich w college'u.
Nazywało się to „silne
uderzenie". Każdy musiał wymienić trzy cechy, które podobały

136

mu się u innych studentów. Nigdy nie zapomnę, jak wspaniale
się czułem, kiedy zobaczyłem, co ludzie o mnie napisali.

Kiedy córki znowu spędzały ze mną weekend, kazałem im
wziąć poduszki i usiąść na podłodze. Potem wyjaśniłem, że
tego wieczoru zajmiemy się czymś wyjątkowym. Każdy z nas,
po kolei, wymieni trzy
rzeczy, które podobają mu się u pozo-
stałych, a ja to wszystko zanotuję i każda dziewczynka do-
stanie swoją kartkę. Powiedziałem, że zaczniemy od Rachel.

Amy stwierdziła: „Rachel jest miła".

Wyjaśniłem: „Zabawa polega na tym, żeby wymienić coś
wyjątkowego, co szczególnie podoba ci się w Rachel". Amy
rzuciła: „Lubię, jak Rachel przychodzi do mojego pokoju i się
śmieje, i opowiada mi o śmiesznym programie, który oglą-
dała".

Rachel zaczęła się uśmiechać.

„Jeszcze jedno" - powiedziałem.

„Podoba mi się, jak Rachel prosi mnie, żebym jej poczytała".

Zanotowałem jeszcze sześć uwag o Rachel. Potem zaczęli-
śmy „obrabiać" pozostałe dziewczęta. Uwagi stawały się coraz
bardziej szczegółowe. Dziewczęta mówiły na przykład:

emily: Podoba mi się wyobraźnia Amy. Kiedy się bawi
lalkami, tak sensownie z nimi rozmawia.

amy: Podobają mi się maniery Emily, na przykład: „Po-

daj mi, proszę, ziemniaki".

rachel: Lubię, jak Emily przychodzi do mojego pokoju,
kiedy nie mam humoru, i mów
i: „O co chodzi,
Rachel?" i obejmuje mnie ramieniem.

Im dłużej rozmawialiśmy, tym więcej odkrywały w sobie po-
zytywnych cech. Amy spytała: „Czy możemy również powiedzieć,
co nam się podoba w nas samych?" „No jasne" - odparłem i do-
pisałem jeszcze kilka uwag do listy każdej z dziewczynek.

amy: Kiedy jakiś kot się zabłąka i jest przestraszony,

potrafię łagodnie do niego przemówić i uspokoić

go.

emily: Podoba mi się, jak uczę Rachel grać w różne gry.
rachel: Podoba mi się sposób, w jaki czeszę swoje włosy.

137

Przez resztę weekendu nikt nie czepiał się Rachel i zauwa-
żyłem, że przed odjazdem każda dziewczynka upewniła się,
czy zapakowała do torby swoją listę.

Kiedy Jonathan (cztery i pół roku) był mały, odkryliśmy, że
cierpi na porażenie mózgowe. Wiedzieliśmy, że będziemy mu-
sieli zmienić wiele przyzwyczajeń, ale ku naszemu zdumieniu
najtrudniejsze okazało się zrezygnowanie z aktywnego trybu
życia. Dotąd byliśmy rodziną uprawiającą wiele sportów. Bili
i ja uwielbiamy piesze wędrówki, a Jennifer jest niesamowicie
wysportowana. Ma wspaniałą koordynację ruchów i poczucie
równowagi.
Jeździ na łyżwach, gra w tenisa, pływa i biega
najszybciej ze wszystkich dzieci w szkole w swojej grupie wie-
kowej.

Jennifer błagała nas, żeby zabierać ją na łyżwy w weekendy,
i jedno z nas zwykle z nią jechało, ale drugie musiało, oczy-
wiście, zostać w domu z Jonathanem. Próbowaliśmy wyjaśnić
jej, że jej brat nie może uprawiać sportów, ale ona ciągle
narzekała, że Jonathan „wszystko zepsuł".

Po ostatnich zajęciach przyszło mi do głowy, że wyrządzamy
krzywdę zarówno Jonowi, jak i Jen, ponieważ ciągle powta-
rzamy, że
syn nie potrafi wszystkiego robić, i prosimy córkę,
żeby zrozumiała, że jej brat nie jest normalnym dzieckiem.
W sobotę rano odbyła się rodzinna narada. Powiedziałam
wszystkim, że począwszy od tego dnia nasza rodzina wypra-
cuje to, co dla nas będzie „nową normalnością". Od dziś nasze
życie będzie się różniło od życia innych rodzin, ale dla nas
to będzie normalne. Każdy członek rodziny zostanie zaakcep-
towany takim, jaki jest, całkowicie i bezwarunkowo. Każdy,
jeśli zechce, będzie brać udział w rodzinnych przedsięwzię-
ciach i wypadach i uprawiać sporty, tak jak sobie życzy i na
poziomie dostosowanym do indywidualnych możliwości. Potem
wszyscy ubraliśmy się i pojechaliśmy na łyżwy.

Jennifer jako pierwsza wypadła na lodowisko. Pognała przed
siebie szybko jak wiatr i z takim wdziękiem, że aż dech za-
pierało. Potem na lód wjechał Jonathan - w wypożyczonych
łyżwach, hełmie, z poduszkami na brzuchu i na plecac
h, ob-

138

wiązanymi paskiem taty. Z obu stron podtrzymywało go dwoje

dorosłych.

Jedno okrążenie lodowiska z Jonem zajęło nam piętnaście
minut, ale syn był zachwycony. Jen śmignęła obok nas ze
dwadzieścia razy, wykrzykując słowa zachęty pod adresem
brata. Kiedy zeszliśmy z lodu, Jon uśmiechnął się od ucha
do ucha i powiedział: „O rety, na pewno nie wiedzieliście, że
umiem tak dobrze jeździć na łyżwach".

Doświadczenia rodziców polskich

Najbardziej poruszyła naszych rodziców idea „bez prześladow-
ców i bez
ofiar".

Sugestia, aby w czasie incydentów między rodzeństwem zaj-
mować się poszkodowanym, została przyjęta entuzjastycznie,
gdyż wyznaczała kierunek postępowania uwalniając od rodziciel-
skiego dylematu: po czyjej stronie stanąć, kogo przed kim bronić.
Druga sugestia, aby zarazem zrezygnować z napadania na
napastnika - budziła początkowo obawy i wątpliwości, a nawet
sprzeciw. Zaakceptowanie jej okazało się dla wielu osób bardzo
trudne; wymagało rewizji poglądów oraz zakwestionowania nie-
których „dogmatów" na temat wychowania („To skąd dziecko
ma wiedzieć, że tak nie wolno robić?!" „Jak go nie ukarzę, to
będzie robił tak dalej!" „Skrzywdzi i ma być mu darowane?!"
„Jak nie zareaguję, to następnym razem pozabijają się").

Rodzice, którzy brali już udział w zajęciach według podręcz-
nika Jak
mówić, żeby dzieci nas słuchały...", dostrzegali w tym
oportunizmie analogię do swoich wcześniejszych zastrzeżeń wo-
bec postulatów:

1. zniesienia kar i wprowadzenia zasady „narażania"
małego człowieka na konsekwencje jego zachowań (kary ranią,
nasilają wrogość i poczucie krzywdy, zabijają dziecięcą miłość
i ufność, a konsekwencje - uczą)

2. stosowania pochwał opisowych, które najsilniej sty-
mulują rozwój dziecka i utrwalają pożądane zachowania.

139

Trudność przyjęcia tej nowej idei wynikała także z pokutują-
cego przekonania, że wychowanie dzieci to przede wszystkim
trud i obowiązek, walka o autorytet i posłuszeństwo, walka ze
złymi nawykami, wadami i humorami dziecka.

A idea „bez prześladowców i bez ofiar" niesie przesłanie, że
możemy być szczęśliwymi rodzicami, którzy - czyniąc dobro -
pomnażają dobroć i szlachetność swoich dzieci.

Jeden z ojców zastanawiających się, czy warto podjąć trud
zmieniania siebie samego, by pomóc dzieciom żyć w zgodzie,
powiedział: „Nie wiem, czy rezultaty będą oszałamiające, ale
spróbuję, bo spodobała mi się obietnica ukryta w słowach: »...by
samemu żyć z godnością*.

A oto relacje rodziców, którzy „zaryzykowali" nowy sposób re-
agowania na konflikty między dziećmi.

Niepokoiły mnie dobiegające z pokoju dzieci wrzaski i rumor,
ale nie interweniowałam, dopóki nie stało się to nie do znie-
sienia.

Wpadłam do pokoju z krzykiem: „Co tu się dzieje?!" Ewka
(osiem lat) histerycznie łkała, rozmazując na twarzy łzy i krew.
Tomek (jedenaście lat) i Bartek (dziesięć lat) rechotali trium-
falnie:

- To było poskromienie złośnicy!

- Bartek jest Szekspir!

- Ewa wyłupiła Bartkowi oko! - donosił 4-letni Maciuś.

- Nie wyłupiłam! Nie wyłupiłam! To oni wyrwali mi włosy!

- Bo oni ją bili i ona się broniła! - stanął po stronie siostry
5-letni Jasiek.

- Wcale nie! To ona zaczęła! - wrzasnęli starsi chłopcy.

- Ewa miała harakiki... - szeptał najmłodszy, który zdążył
już mi się wgramolić na ręce.

- Nie mówi się harakiki, tylko harakiri - pouczał Jasiek.

- Bo ona zawsze się wtrąca i nam przeszkadza!

- A oni mnie odpędzają, bo jestem dziewczyną! - wyła po-
krwawiona Ewka.

To wszystko usłyszałam w ciągu pierwszej minuty!

„Bez prześladowców i bez ofiar"... „Zająć się poszkodowa-
nym..." - mignęły mi przed oczami komiksowe obrazk
i.

Spuściłam Maćka na podłogę i podeszłam do Ewy, uznając,
że jest najbardziej poszkodowaną, skoro krew leje się z jej nosa.

140

- Połóż się i odchyl głowę! Tomek, leć po ręcznik! Zmocz
go w zimnej wodzie! - wydałam polecenia i przysiadłszy koło
córki, głaszcząc ją po głowie, dodałam:

- Pewnie się przestraszyłaś, kiedy poczułaś krew na buzi.

Załkała głośniej.

- I pewnie cię bolało! Takie uderzenie w nos jest bolesne -
ciągnęłam, nakładając mokry ręcznik; ciałem córki wstrząsnął

dreszcz.

- I wtedy człowiek może czuć wszystko naraz: ból, strach,
wściekłość... Tak! Jak się mocno oberwie, to można się prze-
straszyć i bardzo, bardzo rozgniewać... I nawet chcieć się ze-
mścić - mówiłam spokojnie, łagodnie, nie za głośno, ale tak,
żeby chłopaki mogli też słyszeć.

Ewa pokiwała powoli głową.

- I wygląda na to, że czułaś się osamotniona i skrzywdzona,
kiedy cię chłopcy odpychali i nie chcieli się z tobą bawić,
bo jesteś dziewczyną - nawiązałam do jej skargi o dyskry-
minację.

Odpowiedziało mi ciężkie westchnienie.

- Może nawet żałowałaś, że jesteś dziewczyną, a nie chło-
pakiem...
Córka pokręciła przecząco głową.

- Ach! Więc to jest fajnie, że jesteś dziewczyną, tak jak

mamusia.

Tym razem pokiwała głową twierdząco. I nagle podniosła
się i wtuliła we mnie. Objęłam ją ramieniem. Łkała, ale płacz -
coraz mniej histeryczny - stawał się po prostu przeraźliwie

bolesny.

Chłopcy stali naokoło nas jak zaczarowani uczestnicy tajem-
niczego misterium.

- Ja ich nienawidzę!!! - nieoczekiwanie, zduszonym szep-
tem wybuchnęła Ewa.

- Och! Więc czasami nawet nienawidzisz Bartka i Tomka -
powtórzyłam pilnując się, by nie kwestionować żadnych jej

uczuć.

- Nie Bartka i Tomka, ale chłopaków!

- Ach! Rozumiem - powiedziałam powoli, zastanawiając

się, co z tego wyniknie.

- Chłopaków w szkole! Bo oni nas biją! Napadają na dziew-
czynki i zabierają tornistry! I mówią brzydkie wyrazy! Podsta-

141

wiają nogi i śmieją się, jak upadniemy. I dziewczynki się boją!
I... mamo, ja nie chcę chodzić do szkoły!!!

- Rozumiem. Nie chcesz chodzić do szkoły, bo boisz się
zaczepiania chłopaków - odpowiedziałam, głaszcząc po gło-
wie córkę, która do tej pory nigdy na nic się nie skarżyła.
Byłam poruszona i nie wiedziałam, jak zareagować.

- A pani jeszcze ich broni! Mówi, że oni są w takim wieku
i że muszą się bić, a my pewnie zmyślamy! Ale ja nie chcę,
żeby oni mnie bili! I nie lubię naszej pani, bo mówi, że ja
kłamię! A ja nie jestem kłamczucha!

- To cię zabolało...

- Bo ja nie jestem kłamczucha! - zawołała gniewnie.

- Och! I trochę rozgniewało...

- Tak! Bo ja nie kłamię!

- Masz rację. Ty jesteś dziewczynką prawdomówną! Ja wie-
rzę, że mówisz prawdę, i dlatego się martwię, że dziewczynki
mają w szkole taki trudny problem z chłopakami. (Poczułam
na szyi gorące westchnienie i głęboki, długi oddech). Zasta-
nawiam się, co mogłoby pomóc tym dzieciom żyć w zgodzie
i bez bicia - dodałam ostrożnie.

- Mogłabyś przyjść do szkoły i bawić się z nimi na prze-
rwach. Wtedy by nas nie zaczepiali - zaproponowała bez na-
mysłu.

I znów nie wiedziałam, co odpowiedzieć, zaskoczona zarówno
trafnością, jak i niewykonalnością tego pomysłu.

Milczenie przerwał mały Jasiek:

- Ewka! Nie bój się, jak pójdę do szkoły, to im dołożę!
Starsi chłopcy też się poruszyli. Trzymające w pełnym na-
pięcia milczeniu przedziwne zaklęcie - traciło swą
moc.

- Będę chodzić razem z tobą do szkoły! - stwierdził Bartek,
który od początku drugiej klasy wychodził z domu pół godziny
wcześniej, żeby tylko uwolnić się od towarzystwa siostry.

- A ja pogadam z chłopakami! I będę cię bronił na prze-
rwach. I... przepraszam, Ewka, że cię uderzyłem - powiedział
czerwieniąc się Tomek.

- Przepraszam, że cię przezywałem - z mety dołączył Bar-
tek.

- To... To ja wam przeczytam legendę! Chcecie? Którą chce-
cie? - dopytywała się słodkim głosikiem Ewka, zeskakując
lekko z mo
ich kolan.

142

Usiadła na kanapie, maluchy już były koło niej, a Bartek
sięgał po książkę. Tomek rozkładał swoje papiery na biurku,
udając lekceważenie dla dziecinnych baśni. Nawet nie zauwa-
żyli, kiedy wyszłam z pokoju.

Długie to moje opowiadanie, ale sami widzicie, od czego się
zaczęło, a do czego doszłam, wskutek zajęcia się poszkodo-
waną. Obyło się bez horroru „śledztwa", chłopcy zachowali
się wspaniale bez mojego sztorcowania, Ewa czuła się pocie-
szona i ważna dla braci.

Postanowiłam pójść do szkoły porozmawiać z nauczycielką,
a po głowie snuła mi się myśl o tęczy po gwałtownej, letniej
burzy.

*

Iwona (osiem lat) przytrzasnęła drzwiami palce Mirkowi
(dwanaście lat), po czym uciekła do mojego pokoju. Wściekły
(pewnie z bólu) Mirek dopadł ją i zaczęli się bić. Podbiegłam

do dzieci:
- Mirek, widzę, że jesteś wściekły, bo Iwona zrobiła ci

krzywdę!

Zatrzymał się, burknął: „Niech uważa!" i... zawrócił do po-
koju chłopców.

Po chwili przybiegł jednak jeszcze bardziej rozzłoszczony,
bo dopiero tam poczuł, jak bardzo Iwona go podrapała.

Usiłowałam opisywać jego złość, ale był tak rozjuszony, że

nie słuchał i nadal gonił siostrę, aż ją złapał i też podrapał.

Po przeanalizowaniu przyczyn „porażki", doszłam do wniosku,

że gdybym za drugim razem nie gadała o jego złości, tylko

opatrzyła mu zadrapania, nie doszłoby do tego aktu zemsty.

*

Odkryłam, że moja gotowość do walki w obronie skrzyw-
dzonego dziecka nasilała agresywność wszystkich domowni-
ków. Idea „bez prześladowców i bez ofiar" tak mnie oczarowała,
że nie chcę już z nikim walczyć ani dzielić świata na winnych

i niewinnych.
Patrzę, słucham i... milczę, a dzieciaki - chyba oszołomione

tą ciszą - prawie się nie kłócą.

143

O ojcu, który „zajął się poszkodowanym",
czyli samym sobą.

Siedzące na tylnym siedzeniu samochodu dzieci, znudzone
długą jazdą, szarpały się i kłóciły.

- Nie szczyp mnie! - piszczał Artek (sześć lat).

- To się posuń! - piszczał Grzesiek (osiem lat).

- Sam się posuń! Wlazłeś na moją połowę!

- Nie wlazłem, tylko mnie zsunęło!

- Aaaa!

- Eee!

Zareagowałam (niestety w starym stylu):

- Artek, czy ty słyszysz, co do ciebie mówi Grzesiu? Grze-
siu, bądź mądrzejszy i przestań go szczypać! Odsuń się od
niego!

- Słyszę! - odpowiedział młodszy i... walnął brata w głowę.

- Ale on... - usiłował protestować starszy, ale już go nie
słuchałam, bo uświadomiłam sobie, że takimi właśnie inter-
wencjami rozkręcam tę jazgoczącą karuzelę, aż w końcu „trze-
pnę" któregoś...

Mąż zareagował inaczej. Zatrzymał samochód, wysiadł,
otworzył drzwi i powiedział stanowczo:

- Wysiadajcie, chłopcy!

Kiedy stanęli przed ojcem z niepewnymi minami, usłyszeli:

- Wiem, że trudno usiedzieć długo w jednym miejscu, ale
ja nie mogę prowadzić samochodu w takim hałasie. Mógłbym
spowodować wypadek, a tego nie chcę.

Przestępowali z nogi na nogę.

- Jaka jest wasza decyzja? - spytał ojciec.

- To my się uspokoimy... - zapiszczał młodszy.

- Chcę usłyszeć decyzję każdego z was. Twoją, Grzesiek,
i twoją, Artek.

- Ja będę grzeczny - postanowił starszy.

- Ja też - zapewnił mały.

- Aby wam łatwiej było wytrwać, teraz... biegiem do tamtego
drzewa i z powrotem. Gazu!

Kiedy zziajani usadowili się na siedzeniu, ojciec odwrócił
się do chłopców i powiedział:

- Przypominam zasadę, która obowiązuje wszystkich pasa-
żerów: „Kierowcy nie wolno przeszkadzać w c
zasie jazdy".

144

I ruszył. Chłopcy do końca siedzieli jak trusie i byli napra-
wdę przejęci.

Zafascynował mnie paradoks, który dostrzegłam dzięki temu
zdarzeniu: kiedy dorosły (matka, ojciec, nauczyciel) uczciwie
i otwarcie zatroszczy się o siebie samego („nie mogę prowadzić
w takim hałasie, potrzebuję spokoju") i spokojnie, bez obu-
rzania się, zakomunikuje swoje potrzeby lub oczekiwania, to
jest to lepsze dla dzieci, niż wszystkie błagania, upominania

i kary.
I jest to dobre dla nas, dorosłych, bo dzieci oddają nam to,

co od nas otrzymały.

*

Bracia i siostry w klasie

Kiedy przekonałam się na własnych dzieciach, jak skuteczne
jest wyrażenie zrozumienia dla najgorszych nawet uczuć i tro-
szczenie się o poszkodowanego bez napadania na atakujące-
go, postanowiłam zastosować te metody w klasie.

Od kilku miesięcy, czyli od czasu objęcia wychowawstwa,
borykam się ze starą sprawą Bożenki, która „śmierdzi".

Zdarzało się, że niedomyta, z nieświeżą bielizną Bożenka
rzeczywiście nieprzyjemnie pachniała, ale sądziłam początko-
wo, że usunięcie tego przykrego zapachu rozwiąże problem.
To była iluzja. Narosła latami wrogość tliła się i wybuchała
przy byle głupstwie. Nie umiałam jej wygasić, a różne podej-
mowane przeze mnie „akcje" nasilały smutne uczucie bezsil-
ności.

Ale tym razem było inaczej.

- Proszę pani, my nie możemy koło niej siedzieć, bo ona
śmierdzi! - z dystyngowanym oburzeniem oznajmiły dwie kla-
sowe „gwiazdy", które najczęściej inicjowały atak na kole-
żankę.

- Słyszę, że trudno wam siedzieć koło Bożenki - odpowie-
działam spokojnie.

- Tak! Bo w dodatku wyzywa nas od mrówkojadów!

- Przezwiska mogą być bardzo bolesne i sprawiają przy-
krość.

145

- No, właśnie... - potwierdziła Hania zaskoczona moją re-
akcją. Cały impet ataku gdzieś się rozwiał i nie wiedziała, co
teraz powiedzieć.

- Bo one są mrówkojady! - niespodziewanie wybuchnęła
Bożenka.

- Wygląda na to, że Hania i Ola czymś bardzo cię rozgnie-
wały...

- Bo one robią takie gesty! - krzyknęła.

- Robią coś, czego ty nie lubisz...

- Robią takie brzydkie miny, zatykają nos i pokazują na
mnie palcem! - wyrzuciła jednym tchem.

- Zatykanie nosa i pokazywanie palcem może być trudne
do zniesienia.

- To bardzo boli... - wyszeptała dziewczynka.
Do jej przekleństw byliśmy przyzwyczajeni, jednak bolesny
szept Bożenki zaskoczył nas. Hania i Ola spuściły głowy.

- Mnie boli, kiedy one zatykają nos przy mnie - powtórzyła.

- A co ty byś chciała, Bożenko? - spytałam z uczuciem
bezradności wobec smutku i cierpienia dziecka.

- Żeby tego nie robiły! - odpowiedziała cicho, ale z jakąś
wewnętrzną mocą.

- Czy wy rozumiecie... Czy możecie spełnić oczekiwania Bo-
żenki? - zwróciłam się do dziewczynek.

Pokiwały głowami w milczeniu, a po chwili wyszły z klasy
razem. Bez komentarzy i bez docinania.

Kiedy porównuję rezultaty długich rozmów i kategorycznych
interwencji z efektami tego kilkuminutowego spotkania - od-
żywa we mnie nadzieja, że będę mogła moim uczniom pomóc
żyć w większej harmonii i wzajemnym szacunku.

146

6. Kiedy dzieci się biją

JAK SKUTECZNIE INTERWENIOWAĆ

Wreszcie o bójkach.

- Czy naprawdę będzie dzisiaj ten temat? - spytała jedna
z kobiet. - Nie będzie już przekładania? Bo czekałam na ten
moment od pierwszego spotkania.

- Niech pani nie mówi, że pani dzieci nadal się biją! - po-
wiedziałam z udanym przerażeniem.
Nie była w nastroju do żartów.

- Nie tak często jak kiedyś - powiedziała z powagą. - Wiele
rzeczy robię inaczej i na pewno lepiej się ze sobą zgadzają. Ale
kiedy się biją, nadal nie potrafię nad nimi zapanować.

- Co zwykle każe się nam robić, kiedy dzieci się biją? - spy-
tałam rodziców.

- Nie wtrącać się - odpowiedziało kilka osób zgodnym chórem.

- Co jeszcze?

- Pozwolić, żeby same to rozstrzygnęły.

- Dlaczego?

- Bo jeśli raz zaczniemy się wtrącać, dzieci zawsze będą chcia-
ły nas w to mieszać.

- A jeśli za każdym razem będziemy rozstrzygać za nich kon-
flikty, to nigdy nie nauczą się same rozwiązywać pewnych spraw.

- A więc - powiedziałam - wszyscy państwo uważacie, że
najlepiej nie zwracać uwagi na sprzeczki, kiedy tylko jest to
możliwe, i powiedzieć sobie, że w ten sposób dzieci uczą się,
jak sobie radzić w sytuacjach, gdy się ze sobą nie zgadzają.

Kobiecie, która zabrała głos na początku spotkania, nie spo-
dobało się moje podsumowanie.

- Nie chodzi o jakieś drobne kłótnie - powiedziała. - Cho-

147

dzi o to, że moje dzieci krzyczą, przeklinają, rzucają przedmio-
tami. Nie mogę tego lekceważyć.

- Właśnie o tym będziemy dzisiaj rozmawiać - powiedzia-
łam. - Jak interweniować, żeby pomóc dzieciom, kiedy czujemy,
że jest to konieczne. Ale myślę, że najpierw powinniśmy zasta-
nowić się przez chwilę, czy są może jakieś przyczyny bójek
o których jeszcze nie wspomnieliśmy.

Skierowałam to pytanie do grupy „ekspertów". Odpowiadali
nie namyślając się długo.

- Moja córka bije się o własność. Wszystko, co ma, jest jej,
a wszystko, co ma jej brat, powinno być jej.

- Moja bije się o terytorium: „Tatoo! On wstawił nogę do mo-
jego pokoju".

- Wiem, że zwykle biłam się z siostrą po to, żeby tata stanął
po mojej stronie, żeby udowodnić, że kocha mnie bardziej.

- Może się to wydawać państwu nieistotne, ale sądzę, że ro-
dzeństwo przeciwnej płci radzi sobie w ten sposób z seksualnym
pociągiem, jaki może do siebie czuć.

Kilka osób uniosło brwi, ale nikt się nie sprzeciwił. Lista się
wydłużała.

- Czasem dziecko wszczyna bójkę, bo jest złe na siebie i nie
ma się na kim wyładować.

- Albo dlatego, że rozzłościł je przyjaciel, a nie może go ude-
rzyć, więc bije brata.

- Albo dlatego, że nauczyciel nakrzyczał na nie w szkole.

- Albo dlatego, że nie ma nic lepszego do roboty. Tak jest
z moim synem i jego młodszą siostrą. Drażni ją, kiedy się nudzi.
Mówi na przykład: „Wiesz, że nogi ci odpadną? Wiesz, że jak
się urodziłaś, byłaś małym pieskiem?"

- Mój syn zaczepia młodszego brata, bo dzięki temu czuje się
ważny. Pewnego razu, kiedy mu dokuczał, powiedziałam trochę
ironicznie: „Dokuczanie bratu to niezła zabawa, co?" A on od-
parł: „Jasne. To daje mi siłę. Muszę być silny, żeby grać w piłkę".

- Moje dzieci biją się, bo uwielbiają oglądać przedstawienie,
które odstawiam. Kiedy już wyślę ich do łóżek, po dwóch mi-
nutach słyszę: „Mamaaaaa! On na mnie skacze! Mamaaaaa! On
jest w moim pokoju!" Biegnę na górę krzycząc: „Co się dzieje?
Przestańcie! Przestańcie! Przestańcie natychmiast!" Trwało to
przez kilka tygodni. W końcu odkryłam, w czym
rzecz. Przyznali
się, że walili w ścianę między swoimi pokojami i udawali, że

148

się biją. Wymyślili to po to, żebym co chwilę musiała przybiegać
na górę. Uważali, że to było zabawne.
Rozległy się śmiechy, pochrząkiwania i westchnienia.

- W moim domu nie ma się z czego śmiać - powiedziała ko-
bieta, która zainicjowała naszą dyskusję. - To, co robią czasem
moi chłopcy, śmiertelnie mnie przeraża. Parę dni temu rzucali
w siebie ciężkimi drewnianymi klockami. Kiedy przerwałam wre-
szcie tę bójkę i wysłałam każdego do innego pokoju, tak mnie
rozbolała głowa, że musiałam się położyć. Wyciągnęłam się na
łóżku z okładem na głowie i usłyszałam, że chłopcy już się ra-
zem bawią. Pomyślałam: „Cudownie! Dobrze, że już im przeszło.
Tylko że ja mam migrenę".

- Możemy coś zaradzić na taki ból głowy - powiedziałam. -
Na początek zobaczmy może, jak zwykle reagujemy, kiedy dzieci

się biją.

Spytałam, czy są ochotnicy - jeden odegra starszego brata,

a drugi jego młodszą siostrę.

- Może ja - powiedział jeden z panów, wstając z miejsca.

- I ja - oznajmiła młoda kobieta, podchodząc do mnie. -
W mojej rodzinie nadal jestem małą siostrzyczką.
Najpierw zwróciłam się do „starszego brata":

- Ma pan osiem lat. Ranek jest długi i deszczowy i nie wie
pan, co robić. Nagle pana spojrzenie pada na stare klocki i kom-
plet zwierzątek (wręczyłam mu torbę z klockami i drugą z pla-
stykowymi zwierzątkami). To raczej zabawki dla mniejszych dzie-
ci, ale ma pan pomysł! Zbuduje pan zoo, może nawet z dżunglą
dla małp i basenem dla fok. Możliwości są nieograni
czone.

Mężczyzna grający starszego brata usiadł na podłodze i zaczął
ustawiać w rządku swoje zwierzątka i wznosić budowlę z klocków.
Gdy to robił, wzięłam na bok „młodszą siostrę" i wyszeptałam:
- Pani też nie ma tego ranka, co robić. Już od dawna nie
bawi się pani tymi nudnymi starymi klockami i zwierzątkami,
ale widzi pani, że brat chyba bardzo przyjemnie spędza czas.
Kuca pani obok niego i mówi: „Ja też chcę się bawić".

Wróciłam na swoje miejsce. Wszyscy czekaliśmy, co się wy-
darzy.
Bomba wybuchła prawi
e od razu.

SIOSTRA: Ja też chcę się bawić.

BRAT: Nie. Buduję zoo i chcę się bawić sam.

149

siostra: (chwyciła zebrę i dwa klocki) Ja też się mogę bawić

jeśli zechcę.

brat: Nie możesz. Oddaj to!
siostra: Właśnie, że mogę! To moje!
brat: Ja byłem pierwszy.
siostra: Ale ja się mogę bawić, jeśli chcę. Tatuś mi też to dał.
brat: (łapie ją za rękę i siłą odgina palce) Oddawaj!

SIOSTRA: Au! To boli!

brat: Powiedziałem: oddawaj!
siostra: Mamoooo! On mnie bije! Powiedz mu coś! Mamooo!
To boli!

Zwróciłam się do rodziców:

- Co państwo zwykle robią w takiej sytuacji? Tylko bez au-
tocenzury. Proszę po prostu powiedzieć pierwszą rzecz, jaka
przychodzi państwu do głowy.

- Wpadam do pokoju i każę im przestać.

- Zabieram zabawki i wysyłam każde dziecko do innego po-
koju.

- Mówię im, że zachowują się jak zwierzęta.

- Próbuję przekonać ich, żeby się grzecznie bawili i podzielili
zabawkami.

- Staram się zgłębić istotę konfliktu i dowiedzieć się, kto zaczął.

- Staję po stronie starszego dziecka. On się pierwszy bawił.

- Biorę stronę młodszego dziecka i mówię chłopcu, żeby zna-
lazł sobie coś innego do zabawy.

- Mówię im, że niedobrze mi się robi, kiedy widzę, że się biją.

- Mówię im, że nie obchodzi mnie, kto zaczął, chcę, żeby
natychmiast przestali.
Wtedy rzuciłam rodzicom propozycję:

- Chciałabym, żebyście powtórzyli państwo „tym dzieciom" to,
co przed chwilą powiedzieliście. Mamy rzadką sposobność prze-
konać się, jak zareagują na wasze słowa.

Rodzice podchodzili po kolei do kłócących się dzieci i wypo-
wiadali słowa, które miały zmusić rodzeństwo do zaprzestania
bójki. Za każdym razem „dzieci" odpowiednio reagowały. Na ry-
sunkach pokazano, co się zdarzyło (ten sam ojciec próbuje róż-
nych metod postępowania).

150

POSTĘPOWANIE, KTÓRE NIE POMAGA
BIJĄCYM SIĘ DZIECIOM

0x01 graphic

0x01 graphic

151

POSTĘPOWANIE, KTÓRE NIE POMAGA
BIJĄCYM SIĘ DZIECIOM

0x01 graphic

0x01 graphic

152

Gdy skończyliśmy ćwiczenie, rodzice uświadomili sobie boles-
ną prawdę, że tradycyjne strategie stosowane do rozstrzygania
sporów między dziećmi wywołują jedynie większą wzajemną nie-
chęć i urazę.

Potem zaprezentowałam jeszcze jedną metodę, jaką można za-
stosować. Najpierw opisałam kolejne posunięcia. Należy cały
czas o nich pamiętać, kiedy wkracza się pomiędzy zwaśnione
dzieci.

1. Zacznij od stwierdzenia, że dzieci są na siebie złe. To po-
może im ochłonąć.

2. Wysłuchaj z szacunkiem, co każde dziecko ma do powie-
dzenia.

3. Doceń wagę problemu.

4. Daj wyraz przekonaniu, że dzieci same potrafią znaleźć
rozwiązanie, które zadowoli obie st
rony.

5. Wyjdź z pokoju.

Rysunki, na których przedstawiono te same postacie co po-
przednio, ukazują, co się zdarzyło, kiedy próbowałam postępo-
wać zgodnie z tymi poleceniami.

153

POSTĘPOWANIE, KTÓRE MOŻE POMÓC
BIJĄCYM SIĘ DZIECIOM

0x01 graphic

0x01 graphic

154

DZIECI SIĘ ZASTANAWIAJĄ

0x01 graphic

155

Kiedy skończyliśmy ćwiczenie, poprosiłam „dzieci", żeby do-
kładnie opisały, co czuły, gdy interweniowałam w ten sposób.

brat: Czułem, że mnie pani szanuje i że ma do mnie
zaufanie. Podobało mi się również stwierdzenie, że
rozwiązanie musi być uczciwe w odczuciu nas oboj-
ga. Znaczyło to, że nie muszę ustępować.

siostra: Czułam się bardzo dorosła. Ale dobrze, że wyszła
pani z pokoju, bo gdyby pani została, mogłabym
zrobić scenę i znowu zacząć krzyczeć.

Teraz przyszła kolej na pytania skierowane do mnie.

- Przypuśćmy, że dzieci nie mają zielonego pojęcia, jak to
rozstrzygnąć. Moja dwójka gapiłaby się na siebie.

- W takim przypadku można rzucić od niechcenia jakiś po-
mysł i wyjść. Na przykład: „Moglibyście się bawić na zmianę...
albo razem. Omówcie to. Coś wymyślicie".

- A jeśli dzieci próbują znaleźć rozwiązanie i znowu na siebie
krzyczą? Co wtedy?
Zwróciłam się do „dzieci", znów jako ich matka.

- Zaraz zrobię coś - powiedziałam - co może się nie spodobać
któremuś z was. Sama zadecyduję, co macie robić. Brat może
dalej budować swoje zoo, a siostra pójdzie ze mną i będzie mi
dotrzymywać towarzystwa. Dziś po kolacji musimy porozmawiać.
Ustalimy zasady, zastanowimy się, co można zrobić, kiedy jedno
dziecko się czymś bawi, a drugie chce się bawić tym samym.

Następna uwaga padła z ust kobiety, która miała migrenę.

- Nadal nie powiedzieliśmy, co należy zrobić, kiedy dzieci na-
prawdę są w niebezpieczeństwie i mogą zrobić sobie nawzajem
krzywdę.

- Zaraz się tym zajmiemy - powiedziałam. - Wchodzi pani
do pokoju i widzi, że młodszy chłopiec stoi na krześle i ma
zamiar rzucić w brata metalowym samochodzikiem. A z kolei
starszy wygraża młodszemu kijem baseballowym.

- No właśnie! - zawołała. - To wypisz wymaluj sytuacja
z mojego domu.

- Niestety - powiedziałam. - To się zdarzyło w moim domu,
a na rysunkach, które zaraz państwu rozdam, przedstawione
są metody, które nieraz uratowały życie moim dzieciom i mnie.

Wszyscy wyciągnęli ręce po ilustracje.

156

KIEDY DZIECI MOGĄ ZROBIĆ SOBIE KRZYWDĘ

1. Opisz sytuację

0x01 graphic

2. Ustal granice 3. Rozdziel ich

0x01 graphic

157

- Podobało mi się w tych metodach szczególnie to - powie-
działam - że dzięki nim czułam się silniejsza. Kiedy głośno
i zdecydowanie opisywałam, co
zamierzają zrobić, byli zasko-
czeni. Udawało mi się ich powstrzymać. Moje stanowcze stwier-
dzenie, że „w tym domu nie wolno robić sobie krzywdy", tłumiło
ich gniew. A wreszcie widziałam, że są zadowoleni z tego, że
mają matkę, która dba o nich na tyle, żeby ich bronić przed
wzajemnymi atakami.

- Pani dzieci miały szczęście - powiedział ze smutkiem jeden
z mężczyzn. - Mój brat bliźniak dosłownie mnie terroryzował,
kiedy byliśmy mali, a moi rodzice tego nie zauważali. Zdarzało
się wręcz, że zaglądali do salonu i widzieli, że brat mnie bije,
ale w ogóle nie reagowali, nie rozumieli, co się dzieje. Uważali
to po prostu za dziecinne igraszki. Zawsze się zastanawiałem,
jak mogli pozwolić, żeby mu to uszło płazem. Dlaczego go nie
powstrzymali? To było zadanie dla silnych, mających władzę
rodziców. Mogli powiedzieć, że pod żadnym pozorem nie wolno
mu robić ze mnie żywego worka treningowego. Ale jakoś nigdy
tego nie zrobili, albo przynajmniej nigdy nie w taki sposób, żeby
to odniosło skutek.

- Czy to możliwe - spytał inny mężczyzna - że pańscy ro-
dzice nie zdawali sobie sprawy, co się dzieje? Może sądzili, że
się po prostu siłujecie. Wiem, że z moimi chłopcami tak bywa.
Trudno czasem dostrzec granicę między siłowaniem się a praw-
dziwą bójką. Nie zawsze jestem pewien, co jest co.

- Kiedy nie jest pan pewien - powiedziałam - najlepiej spy-
tać dzieci wprost: „Czy to walka na niby, czy naprawdę?" Czasem
odpowiedzą, że na niby, a za dwie minuty usłyszy pan płacz.
To sygnał, żeby wkroczyć i powiedzieć: „Widzę, że przerodziło
się to w prawdziwą walkę z prawdziwym bólem, a na to nie
pozwolę. Musicie się rozdzielić".

- A jeśli jeden z nich powie: „Biliśmy się na niby", a drugi
stwierdzi: „Wcale nie! Biliśmy się naprawdę. To bolało"?

- Wtedy ma pan okazję - odparłam - ustanowić następne
„domowe prawo": walka na niby tylko za zgodą obu stron. Jeśli
komuś nie sprawia przyjemności siłowanie się, trzeba to prze-
rwać. Ważne, by ustanowić niepodważalną zasadę, że jedno
dziecko nie może zabawiać się kosztem drugiego.

- Szkoda, że moja matka i ojciec o tym nie wiedzieli - po-
wiedziała jedna z kobiet. - Moje najokropniejsze wspomnienia

158

z dzieciństwa mają związek z braćmi. Lubili przytrzymywać
mnie i poddawać temu, co nazywali „torturą łaskotek". Łaskotali
mnie tak długo, aż nie mogłam złapać tchu ze śmiechu. A moi
rodzice pozwalali im na to. Myśleli, że wszyscy się dobrze ba-
wimy. Ani matka, ani ojciec nie pomyśleli nawet, żeby mnie
spytać, czy mi to odpowiada.

- Jestem trochę skołowany - powiedział kolejny ojciec. -
Na początku spotkania zgodziliśmy się, że kiedy dzieci ze sobą
walczą, przede wszystkim nie należy się wtrącać. A teraz słyszę
tylko, że właśnie powinniśmy interweniować. Mam wrażenie,
jakby kazano mi robić dwie różne
rzeczy.

- Jest miejsce na obie rzeczy - wyjaśniłam. - Dzieci powin-
ny mieć swobodę rozstrzygania własnych nieporozumień. Mają
również prawo wymagać interwencji dorosłych, kiedy jest to ko-
nieczne. Jeżeli któreś z dzieci jest napastowane przez rodzeń-
stwo lub obrażane słownie, musimy w to wkroczyć. Jeżeli nie-
porozumienie pomiędzy nimi dezorganizuje życie rodzinne,
musimy wkroczyć. Jeżeli jakiś problem ciągle powraca i na nic
się zdają rozstrzygnięcia dzieci, musimy także wkroczyć.

Różnica polega na tym, że nie interweniujemy po to, aby roz-
strzygać spór za nich albo wydawać sądy, ale po to, żeby umo-
żliwić dzieciom porozumienie się i pomóc im znowu znaleźć

wspólny język.

- A jeśli nie potrafią? - zapytał.

- Może się tak zdarzyć - powiedziałam. - Są pewne proble-
my, do których dzieci mają tak emocjonalny stosunek, że same
nie są w stanie wypracować rozwiązania. Potrzebna jest obec-
ność bezstronnej osoby dorosłej. I o tym właśnie porozmawiamy
w przyszłym tygodniu: jak pomóc dzieciom rozwiązywać wyjąt-
kowo trudne problemy. A tymczasem możecie państwo wypró-
bować wiele nowych metod. Jestem pewna, że dzieci dadzą nie-
jedną sposobność do tego.

- Zobaczy pani - powiedziała jedna z kobiet - że w tym
tygodniu jak na złość nie będą się bili.

Mąż kobiety pochylił się w jej stronę i poklepał ją pocieszająco

po ramieniu.

- Znając nasze dzieci, kochanie, nie ma się czym przejmować.

159

SZYBKIE PRZYPOMNIENIE!

Co robić, kiedy dzieci się biją

Poziom I: Normalna sprzeczka.

1. Nie zwracaj uwagi. Pomyśl o następnych
wakacjach.

2. Powiedz sobie, że dzieci zdobywają ważne
doświadczenie w dziedzinie rozstrzygania
spor
ów.

Poziom II: Konflikt zaostrza się. Interwencja
osoby dorosłej może być pomocna.

1. Daj dzieciom do zrozumienia, że dostrzegasz
ich gniew:

„Wygląda na to, że jesteście na siebie
wściekli".

2. Określ swoimi słowami punkt widzenia
każdego dziecka:

„A więc ty, Saro, chcesz jeszcze potrzymać
pieska, bo dopiero co wzięłaś go na ręce. A ty,
Billy, uważasz, że teraz twoja kolej".

3. Doceń wagę ich problemu:

„To trudny problem: dwoje dzieci i tylko jeden
pies".

4. Wyraź wiarę w zdolność dzieci do
samodzielnego znalezienia rozwiązania:
„Jestem pewna, że potraficie znaleźć
rozwiązanie, które zadowoli was oboje...
i pieska też".

5. Wyjdź z pokoju.

160

SZYBKIE PRZYPOMNIENIE!

Poziom III: Sytuacja potencjalnie
niebezpieczna.

1. Upewnij się:

„Czy bijecie się na niby, czy naprawdę?"
(Bójki na niby są dozwolone, prawdziwe bójki
- zakazane.)

2. Poinformuj dzieci, jakie są zasady:

„Bójki na niby są dozwolone tylko za zgodą
obu stron". (Jeśli któremuś dziecku nie
sprawia to przyjemności, należy przerwać
bijatykę.)

Poziom IV: Sytuacja zdecydowanie
niebezpieczna! Konieczna interwencja osoby
dorosłej.

1. Opisz, co widzisz:

„Widzę dwoje bardzo rozzłoszczonych dzieci,
które zaraz zrobią sobie krzywdę".

2. Rozdziel dzieci:

„Nie możecie przebywać razem. To
niebezpieczne. Potrzebujecie trochę czasu, żeby
ochłonąć. Każdy do swojego pokoju, i to
szybko!"

161

JAK INTERWENIOWAĆ, ŻEBY MÓC SIĘ WYCOFAĆ

Mieliśmy małe trudności z rozpoczęciem następnego spotka-
nia. Niektórych rodziców rozsadzało wprost pragnienie opowie-
dzenia, w jak odmienny sposób postępowali
teraz, kiedy dzieci
wszczynały bójkę. Inni chcieli, żeby rozpocząć zajęcia dokładnie
od tego, na czym zakończyliśmy ostatnie spotkanie. Napięcie
między dwoma przeciwstawnymi obozami rosło.

Jeden z ojców uśmiechnął się szeroko i zawołał:

- Bójki! Bójki!

Inny walnął w stół i krzyknął:

- Chcę państwu opowiedzieć, i to zaraz.
Okazałam im zrozumienie.

- Niektórzy z państwa wprost nie mogą się doczekać, żeby
opowiedzieć, z jak dobrym skutkiem zastosowali w zeszłym
tygodniu nowe metody.

- No właśnie! - wykrzyknął.

- A inni - powiedziałam zwracając się do drugiego obozu —
niecierpliwie czekają na dalsze wskazówki. Nie chcecie słuchać
niczyich opowieści. Chcecie, żeby was dokładniej poinstruować,
jak sobie radzić w sytuacji, gdy dzieci się biją
.

Chóralne „tak" i śmiech.

- Co robimy w takim przypadku? - spytałam.

Wszyscy zgodzili się bez większych oporów, że powinniśmy
zachowywać się jak ludzie dorośli i odłożyć przyjemniejszą część
zajęć na później. Najpierw zajmiemy się trudniejszymi zagad-
nieniami, a ostatnie dwadzieścia minut spotkania przeznaczymy
na relacje.

- W zeszłym tygodniu - zaczęłam - ktoś z państwa zauwa-
żył, że nieporozumienia między dziećmi mogą być czasem tak
poważne, że dzieci nie potrafią same
znaleźć rozwiązania. Jed-
nak my, dorośli, lekceważymy zwykle kłótnie dzieci, pomniej-
szamy ich znaczenie, uważamy je za dziecinne i mamy nadzieję,
że jakoś się wszystko rozejdzie. Musimy jednak wiedzieć, że
niektóre nieporozumienia między rodzeństwem „nie rozejdą się".
Narastają i stają się główną przyczyną stresów i niepokoju.
Skąd o tym wiem? Młodzi ludzie, z którymi przeprowadzałam
wywiady, opowiedzieli mi
szczerze, jak nieszczęśliwi byli z po-
wodu nieporozumień z rodzeństwem.

162

Sięgnęłam po notes z zamiarem odczytania listy, którą wcześ-
niej przygotowałam.

- Przeczytam państwu, co dzieci mają do powiedzenia. Są to

ich własne słowa.

„Moja starsza siostra ciągle na mnie krzyczy, jakby była moją

matką".

„Mój brat zawsze sobie siedzi, a ja muszę wszystko robić. Mó-
wi, że to należy do mnie, bo jestem dziewczyną".
„Mój brat mówi, że okropnie śpiewam i że nigdy już nie pozwoli
mi śpiewać w domu".
„Moja siostra prowokuje mnie, żebym ją uderzyła, a potem ja

mam kłopoty".

„Mój brat znęca się nad moimi zwierzątkami. Podnosi moje

chomiki do góry, a potem je puszcza".

„Kiedy moi rodzice wychodzą, mój brat mi rozkazuje i bije

mnie, jeśli nie robię tego, co każe".

- Kiedy pytałam te dzieci, czy kiedykolwiek próbowały opo-
wiedzieć rodzicom o swoich kłopotach, odpowiadały zwykle: „Nie
będą tego słuchać"; „Mówią, że dramatyzuję"; „Mówią, żebym to
załatwiła ze swoim bratem".

Odłożyłam notes i spojrzałam na rodziców. Mieli bardzo za-
troskane miny. Wywiązała się długa dyskusja. Stawialiśmy sobie
trudne pytania. Jak przezwyciężyć początkowe opory i zacząć
traktować dzieci poważnie? Jak zmusić się do wysłuchania ich
i skłonić je, by wysłuchały się nawzajem?

Oto sposób postępowania, na jaki w końcu się zgodziliśmy
(wykorzystaliśmy w tym przykładzie przypadek dziewczynki, któ-
ra skarżyła się, że brat jej rozkazuje i bije ją, kiedy rodziców
nie ma w domu).

JAK POMÓC DZIECIOM ROZWIĄZAĆ TRUDNY KONFLIKT

1. Zwołaj spotkanie zainteresowanych stron i wyjaśnij je-
go cel.

„Pewien konflikt w naszej rodzinie sprawia, że ktoś jest
nieszczęśliwy. Musimy się zastanowić, jak można temu
zaradzić, żeby wszyscy mieli lepsze samopoczucie".

2. Wyjaśnij wszystkim podstawowe zasady.

„Zwołaliśmy to spotkanie, ponieważ Janie się czymś za-

163

martwia. Najpierw wysłuchamy Janie i nikt nie będzie jej
przerywał. Potem chcemy poznać twoje zdanie, Bili, i tobie
również nikt nie będzie przerywał".

3. Zanotuj, co dzieci czują i co je martwi. Przeczytaj to
głośno obojgu i upewnij się, że właściwie ich rozumiesz.

„Janie boi się, kiedy wychodzimy. Mówi, że Bili się nad
nią znęca. Ostatnim razem wyłączył jej telewizor, zepchnął
ją z kanapy i uderzył w ramię".

„Bili twierdzi, że wyłączył telewizor tylko dlatego, że za
długo oglądała i nie chciała go słuchać. Sądzi, że delikat-
nie pociągnął ją za ramię i nie mogło jej to boleć".

4. Daj dzieciom czas na obronę własnego stanowiska.

janie: Mam siniaka. To dowód, że mnie uderzyłeś.

A mój program miał się skończyć za pięć minut!

bilL: To stary siniak. A program dopiero co się zaczął.

5. Poproś, żeby każdy zaproponował tyle rozwiązań, ile
potrafi. Zapisz wszystkie pomysły, nie oceniając ich.
Dzieci mają pierwszeństwo.

bilL: Janie powinna mnie słuchać, bo jestem starszy.
janie: Bili nie powinien mi mówić, co mam robić, ani

mnie bić.

rodzice: Możemy wynająć opiekunkę do dzieci.
bilL: Pozwólcie mi wychodzić.
janie: Pozwólcie mi zaprosić przyjaciółkę.
bilL: Zanim mama i tata wyjdą, powinni ustalić, jak

długo możemy oglądać telewizję i kiedy mamy

iść spać.
janie: Ludzie powinni sami sobą rządzić i odpowiadać

za siebie.

6. Zdecyduj się na rozwiązania, które wszyscy mogą za-
akceptować.

Żadnych opiekunek. Żadnego bicia. Żadnego rozkazywa-
nia. Opracowanie razem z rodzicami harmonogramu oglą-
dania telewizji. Każdy jest odpowiedzialny za siebie.

7. Zapowiedz ciąg dalszy spotkania.

„Spotkamy się wszyscy w następną niedzielę, żeby stwier-
dzić, czy jesteśmy zadowoleni z tego rozwiązania".

164

Podczas naszej dyskusji jeden z mężczyzn patrzył spode łba
i mruczał coś pod nosem. Kiedy skończyliśmy, dałam mu znak,
że może teraz zabrać głos.

- Jeśli chodzi o mnie - oznajmił - wszystko to jest zbyt
słodkie i ugrzecznione. Jeśli mój syn zrobiłby coś takiego swojej
siostrze, nie wywinąłby się tak łatwo. Powiedziałbym mu prosto
z mostu: „Jeśli jeszcze raz usłyszę, że uderzyłeś swoją siostrę,
kiedy nie było nas w domu, będziesz miał ze mną do czynienia,
kolego" - zacisnął pięść. „A to nie będzie zabawne!"

Kilka osób zawołało z aprobatą:

- Otóż to! Dobrze powiedziane! Trzeba być twardym!
Potem nastąpiła kontra:

- Może dzięki temu pan czuje się lepiej, ale córkę naraża to
na jeszcze większe niebezpieczeństwo. Bo on znajdzie jakiś spo-
sób, żeby się na niej odegrać.

- A poza tym, czego pan go uczy? Jego zdyscyplinowanie bę-
dzie zależało tylko od ojca, a nie od niego s
amego.

- I jak pan może tak od razu uwierzyć córce, a nie synowi.
Może to właśnie ona kłamie.

Mężczyzna otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale widocznie
zmienił zamiar, bo nie odezwał się.

Inny ojciec przyjął wyzwanie.

- Nie rozumiem, dlaczego każda sprzeczka między dziećmi
ma się zamieniać w żmudne rozwiązywanie problemu. Moim
zdaniem, są sytuacje, kiedy rodzice mogą się wtrącić i przejąć
inicjatywę, nawet jeśli trzeba stanąć po czyjejś stronie.

- Kiedy na przykład? - zapytałam.

- Na przykład, kiedy jedno z dzieci jest zupełnie nieodpowie-
dzialne.

- Proszę to sprecyzować.

- Zeszłej niedzieli wszyscy wybieraliśmy się na wycieczkę ro-
werową i usłyszałem, że syn błaga córkę, żeby mu pożyczyła
swój stary plecak. Kategorycznie odmówiła. Powiedziała, że brat
go zniszczy. Zniszczy? Bez żartów. Ten plecak nadaje się już
na śmietnik i dlatego właśnie kupiliśmy jej nowy. Tak się wku-
rzyłem, że krzyknąłem: „Daj mu ten plecak, i to
zaraz!"

- Zrobiła to? - spytałam.

- Oczywiście, że tak. Dałem jej do zrozumienia, że jeśli tego
nie zrobi, zostanie w domu.

- Jak na to zareagowała?

165

- Dąsała się trochę, ale co z tego? Nauczyła się, że w rodzinie
trzeba się dzielić.

- Mnie by to nie nauczyło, że trzeba się dzielić! - powiedziała
z oburzeniem jedna z kobiet. - Byłabym wściekła, gdyby mój
ojciec tak mnie potraktował. Przedmioty to czasem coś więcej.
Są jakby cząstką nas samych, wiążą się z nimi wspomnienia.
Mam w szafie stary, zjedzony przez mole sweter, którego nie
noszę od lat, ale nikomu bym go nie pożyczyła, szczególnie zaś
mojej siostrze. Gdybym była matką w pańskiej rodzinie, stanę-
łabym zdecydowanie po stronie córki.

- A więc - powiedziałam - mamy dwa przeciwstawne sta-
nowiska:

1. Stanąć po stronie dziecka, które ma plecak.

2. Stanąć po stronie dziecka, które potrzebuje plecaka.

Zaczęłam rozdawać materiały, które przygotowałam na te za-
jęcia.

- Rysunki na pierwszej stronie - wyjaśniłam - przedstawia-
ją dwie siostry, które kłócą się nie o plecak, ale o bluzkę. Na
drugiej stronie pokazano, co się dzieje, kiedy matka decyduje
za dzieci: raz na korzyść właścicielki bluzki, raz na korzyść
drugiej dziewczynki. Wreszcie na ostatniej stronie ukazano sy-
tuację, kiedy matka popiera jedną ze stron, ustanawiając pewne
prawo czy zasadę, ale pozostawia ostateczną decyzję dzieciom.

166

WALKA O WŁASNOŚĆ

0x01 graphic

167

CO SIĘ DZIEJE, KIEDY RODZICE DECYDUJĄ ZA DZIECI

Na korzyść właściciela

0x01 graphic

Na korzyść tego, kto nie posiada

0x01 graphic

168

CO SIĘ DZIEJE, KIEDY RODZICE POPIERAJĄ JEDNĄ

ZE STRON, ALE OSTATECZNĄ DECYZJĘ

ZOSTAWIAJĄ DZIECIOM

0x01 graphic

169

Dałam grupie kilka minut na przejrzenie rysunków, a potem
zwróciłam się z pytaniem do ojca, który nakazał córce pożyczyć
plecak.

- Co pan o tym sądzi?
Zawahał się.

- No cóż, w pewnym sensie ta matka również była stronnicza.
Powiedziała starszej córce, że nie musi pożyczać bluzki. To tak,
jakby powiedziała: „Nie musisz się dzielić". Nie widzę w tym nic
nadzwyczajnego.

Dwie osoby podniosły ręce.

- Ona nie powiedziała: „Nie musisz się dzielić". Dała tylko
wyraźnie do zrozumienia, że wymaga poszanowania cudzej włas-
ności. To podstawowa zasada, która chroni dzieci.

- A broniąc praw starszej dziewczynki, matka sprawiła, że
córka była w ogóle w stanie rozważyć, czy ma pożyczyć siostrze
bluzkę.

Ojciec pokręcił głową, wyraźnie zniechęcony.

- Nadal nie widzę, co w tym złego, że uczymy dzieci, że należy
się dzielić. Ale najwyraźniej nie rozumiecie mnie państwo.

- Ja rozumiem - powiedziałam. - Mam wrażenie, że zauwa-
żył pan ważną
rzecz. Powinniśmy zachęcać dzieci, żeby się dzie-
liły, i to z bardzo praktycznych powodów. Po prostu, żeby radzić
sobie w życiu, muszą umieć się dzielić z innymi: przedmiotami,
przestrzenią, nawet samymi sobą. I są też głębsze powody. Chce-
my, by nasze dzieci wiedziały, jaką przyjemność i satysfakcję
sprawia dobrowolne dawanie. Jednak nakazywanie dzieciom, że-
by się dzieliły, powoduje tylko, że jeszcze bardziej pilnują swojej
własności. Zmuszanie do dzielenia się wyklucza dobrą wolę.

Wróćmy do tego, co jest celem tych zajęć i całego kursu. Szu-
kamy sposobów, które pozwolą wzmocnić pozytywne uczucia
dzieci do siebie. Sposobów, które pozwolą zmniejszyć częstotli-
wość bójek i kłótni. Kiedy rodzice zajmują stanowisko: „W tym
domu to ja decyduję, kto musi się dzielić, a kto nie; co jest
rozsądne, a co nie; kto ma rację, a kto się myli", kończy się
na tym, że dzieci coraz bardziej uzależniają się od rodziców,
a ich wrogie nastawienie do rodzeństwa jeszcze się potęguje.
Co może zmniejszyć napięcie i umożliwić harmonijne współży-
cie? Tylko zajęcie stanowiska uwzględniającego odpowiedzi na
pytania: „Co jest komu potrzebne? Co kto czuje? Jakie rozwią-
zanie weźmie pod uwagę potrzeby i uczucia każdego dziecka?"

170

Interesuje nas nie tyle szczegółowe rozpracowanie danej me-
tody, ile dobre samopoczucie każdego członka rodziny.

Nie znamy jeszcze wszystkich odpowiedzi. Wiemy tylko, jaki
jest ogólny kierunek. Przede wszystkim spróbujmy się nie wtrą-
cać, a skoro już musimy, to cały czas pamiętajmy, żeby przy
pierwszej nadarzającej się okazji wycofać się i zostawić dzieci
same. Chcemy, żeby przekonały się, że same mogą rozwiązywać
swoje problemy. To najlepsze przygotowanie do życia, jakie mo-
żemy im dać.

Zerknęłam na zegar wiszący na ścianie. Pozostało tylko kilka

minut do końca zajęć.

- No cóż - powiedziałam - wygląda na to, że nie mamy już
zbyt wiele
czasu na opowiadania.

- Jakie opowiadania? - zdziwiła się jedna z kobiet. - Ach
tak, te które zostawiliśmy na koniec. Nie ma sprawy. Mogę po-
czekać do przyszłego tygodnia. Mam pytanie, które chciałam
pani zadać już od dawna.

Inni ludzie podnieśli ręce.

- Ja też. Co należy robić, kiedy...?

- Zastanawiałem się, czy...

Ta grupa miała niespożytą energię. Temat był niewyczerpany.
Zdaje się, że tylko ja byłam u kresu sił.

- Proszę - powiedziałam - żeby ci z państwa, którzy mają
pytania zapisali je na karteczce, kiedy będę pakować swoje rze-
czy. Zabiorę kartki do domu i w przyszłym tygodniu otrzymacie
państwo pisemne odpowiedzi. Tymczasem proszę nie zapomnieć
o zabraniu kartek z „szybkim przypomnieniem".

171

SZYBKIE PRZYPOMNIENIE!

Kiedy dzieci nie potrafią same
rozwiązać problemu

1. Zwołaj spotkanie antagonistów. Wyjaśnij jego
cel i podstawowe zasady.

2. Zanotuj, co czuje i czym się martwi każde
z dzieci, i odczytaj im to.

3. Daj dzieciom czas na obronę własnego
stanowiska.

4. Poproś, żeby każdy zaproponował rozwiązania.
Zapisz wszystkie pomysły, ale nie oceniaj ich.

5. Wybierz rozwiązania, które wszyscy mogą
zaakceptować.

6. Zapowiedz ciąg dalszy.

172

SZYBKIE PRZYPOMNIENIE!

Jak pomóc dziecku, które o to prosi,
ale nie stawać po niczyjej stronie

jimmt: Tatusiu, nie mogę skończyć tej mapy do
szkoły. Powiedz jej, żeby dała mi kredki.

AMY: Nie dam. Muszę pokolorować mój
kwiatek.

1. Opisz sytuację.

„Pozwólcie mi się zastanowić. Jimmy,
potrzebujesz kredki, żeby skończyć zadanie
domowe. A ty, Amy, chcesz skończyć rysunek".

2. Ustal zasadę lub priorytet.

„Zadania domowe mają bezwzględne
pierwszeństwo".

3. Pozostaw dzieciom możliwość negocjowania.

„Ale jeśli chcesz, Jimmy, możesz wspólnie
z siostrą znaleźć rozwiązanie. To zależy od
was".

4. Wyjdź z pokoju.

173

Pytania

W przeddzień ostatnich zajęć przypomniałam sobie, że muszę
rzucić okiem na pytania, które rodzice zostawili na moim biurku.
Wertuję stertę kartek i znowu staje się dla mnie jasne, że tego
tematu naprawdę nie da się wyczerpać. Im więcej się wie, tym
więcej pragnie się wiedzieć. Oto ich pytania i moje odpowiedzi.

Nie należy zmuszać dzieci do dzielenia się, ale jak inaczej
je do tego zachęcić?

1. Proponując, żeby to właśnie dzieci dokonały podziału.
(„Dzieci, kupiłam jedną butelkę płynu do kąpieli dla wszystkich.
Jak najlepiej to podzielić?")

2. Wskazując, jakie korzyści płyną z dzielenia się. (Jeśli dasz
jej połowę swojej czerwonej kredki, a ona da ci połowę swojej
niebieskiej kredki, to oboje będziecie mogli stworzyć fioletowy
kolor".)

3. Dając dzieciom czas na przemyślenie sprawy. („Lucy ci po-
wie, kiedy będzie chciała się z tobą podzielić".)

4. Doceniając fakt, że dziecko zawsze potrafi się dzielić, kiedy
zrobi to spontanicznie. („Dziękuję, że dałeś mi kawałek swojego
ciastka. Było pyszne".)

5. Samemu dzieląc się czymś z dzieckiem. („Teraz ja ci dam
kawałek swojego ciastka".)

Co należy zrobić, kiedy widzimy, że starsze dziecko z roz-
mysłem wykorzystuje młodsze rodzeństwo? Mój syn i córka
wymieniają swoje karty z baseballistami. Ona zatrzymuje
dla siebie te lepsze, a bratu daje stare i wyświechtane. Czy
powinnam jej zwrócić uwagę?

Tak długo, jak obie strony są zadowolone, lepiej się nie wtrą-
cać. Proszę tylko przez cały czas pamiętać, że pani
syn nie
będzie wiecznie popychadłem. To pomaga. Już wkrótce będzie
tak duży, bystry i pewny siebie, jak jego starsza siostra. Nauczy
się dopominać o swoje i dostawać to, czego potrzebuje. W koń-
cu ma wspaniałą nauczycielkę.

174

Wiele bójek i kłótni między moimi chłopakami zaczyna się
wtedy, gdy jeden skarży na drugiego, żeby przysporzyć mu
kłopotów. Czy jest jakiś sposób, żeby obrzydzić im skarże-
nie?

Oczywiście. Nie należy dawać satysfakcji skarżypycie. Nie wol-
no złościć się w jego obecności na drugie dziecko: „Co?! Twój
brat zrobił coś takiego? Powiedz mu, żeby natychmiast tu przy-
szedł".

Zniechęcamy dzieci do skarżenia, kiedy konsekwentnie utrzy-
mujemy, że każde dziecko powinno odpowiadać jedynie za swoje
zachowanie: „Nie mam ochoty słuchać, co zrobił lub czego nie
zrobił twój brat. Ale jeśli chcesz mi powiedzieć coś o sobie,
z przyjemnością cię wysłucham".

Po pewnym czasie dziecko zda sobie sprawę, że skarżenie nie

popłaca.

Wyjątek: Jeśli jedno z dzieci robi coś, co zagraża bezpieczeń-
stwu, wtedy rodzice bezzwłocznie muszą się o tym dowiedzieć.
Jeden z moich znajomych powiedział dzieciom tak: „Nie toleruję
skarżenia. Oczekuję, że sami poradzicie sobie z nieporozumie-
niami, jakie się między wami zdarzają. Ale jeśli zobaczycie, że
któreś z was robi coś, co może być niebezpieczne, wtedy macie
przybiec do mamy albo do mnie ile sił w nogach. W naszej ro-
dzinie wszyscy muszą się troszczyć nawzajem o swoje bezpie-
czeństwo".

Wczoraj dzieci chodziły za mną krok w krok krzycząc: „Te-
raz moja kolej!" „Nie, moja!" Uparli się chyba, żeby kłócić
się tuż pod moim nosem. Jest jakaś rada?

Powinna pani z takim samym uporem bronić się przed nimi.
Może im pani powiedzieć: „Słyszę, że chcecie zdecydować, kto
ma się teraz huśtać, i że to dla was ważne, ale w tej chwili
potrzebuję spokoju. Możecie zastanawiać się nad tym w
swoim
pokoju albo na dworze. Nie tutaj!"

Dzieci mają prawo się sprzeczać, a pani ma prawo oszczędzać
bębenki w uszach i swój system nerwowy.

Co pani sądzi o proponowaniu dzieciom, żeby rozstrzygnęły
sprzeczkę, rzucając monetę?

175

Kłopot polega na tym, że jeśli taka propozycja wychodzi od
rodziców, to ma ukryty podtekst: „Wasze uczucia i opinie są
nieważne. Niech zadecyduje przypadek".

Z rzucaniem monety wiąże się też inny problem: zawsze jest
zwycięzca i przegrany - zwykle rozgoryczony.

Tylko raz udało mi się z powodzeniem zastosować rzucanie
monety. Było to wtedy, gdy wszystkie możliwe propozycje roz-
wiązań zostały wyczerpane. Ponieważ ciągle znajdowaliśmy się
w impasie, spytałam: „Co powiecie na rzucanie monety? Czy
moglibyście zaakceptować jej wyrok?"

Zeszłej niedzieli chłopcy kłócili się, czy mamy jechać do
parku, czy na plażę. Czy powinnam w takiej sytuacji zapro-
ponować przegłosowanie sprawy?

Głosowanie może wywołać negatywne uczucia, szczególnie jeśli
przeprowadzamy je zamiast wysłuchać opinii każdego dziecka.
„Nie traćmy czasu na kłótnie. Przegłosujmy to. Park czy plaża?
Cztery głosy za plażą, jeden za parkiem. Plaża wygrywa. No to
jedziemy!" Nic dziwnego, że dziecko, które znalazło się w mniej-
szości, czuje się oszukane po zastosowaniu takiej for
my „demo-
kracji".

Kiedy nie mogłam osiągnąć consensusu drogą dyskusji i by-
łam zmuszona zarządzić głosowanie (pozostawało albo to, albo
spędzenie całego dnia w domu na dyskusji, jak spędzić dzień),
stwierdziłam głośno (gdy umilkły już radosne okrzyki zwycięz-
ców): „Jedziemy na plażę, ponieważ za tym głosowała większość,
ale chcę, żeby wszyscy zdawali sobie sprawę, że jedna osoba
jest rozczarowana. Andy naprawdę się cieszył na przejażdżkę
do parku".

To zwykle powstrzymywało zwycięzców od napawania się cu-
dzą klęską i poprawiało samopoczucie przegranego.

Przygnębia mnie fakt, że ilekroć chcemy miło spędzić dzień
na powietrzu z naszymi trzema córkami, to dziewczęta bez
przerwy się sprzeczają. Czy można coś na to poradzić?

Różne dzieci w różnych okresach życia zachowują się lepiej,
jeśli nie muszą ciągle przebywać razem. Mogą mieć własne wyj-
ścia, innych przyjaciół, inne zainteresowania, mogą uprawiać

176

inne sporty i przebywać czasem z matką czy ojcem sam na sam.
Spędzając więcej czasu oddzielnie, mogą nawet nabrać do siebie
sympatii.

Nie podoba mi się, że kiedy dzieci zrobią czasem coś miłego,
to potem kłócą się, kto to zrobił najlepiej albo kto się bar-
dziej napracował. Córka mówi: „Ja umyłam wszystkie na-
czynia". A syn na to: „Wielkie rzeczy! Ja musiałem za to
umyć garnki i wynieść śmieci". Co można zrobić w takiej
sytuacji?

Kiedy dzieci licytują się, kto najbardziej pomagał, rodzice mają
wspaniałą okazję, by docenić ich wspólny wysiłek: „Ojej, jak tu
czysto! Posprzątaliście razem całą kuchnię. Niezły z was zespół!"

Przypuśćmy, że stosujemy metody, o których mówiliśmy na
kursie, a jedno z dzieci nie przestaje się znęcać nad pozo-
stałymi. Co wtedy?

Jeśli w stosunkach dziecka z braćmi i siostrami dominuje
nienawiść, intensywna zazdrość i ustawiczne współzawodnic-
two; jeśli dziecko nie potrafi się niczym dzielić; jeśli ciągle gnębi
rodzeństwo fizycznie i/lub obraża słownie, wtedy najlepiej po-
szukać profesjonalnej pomocy. Rodzice mogą się wtedy zasta-
nowić, czy potrzebna jest indywidualna terapia dla dz
iecka, czy
terapia rodzinna.

Opowiadania

Gdy jechałam na ostatnie spotkanie, byłam niespokojna. Te-
raz, kiedy kurs dobiegał końca, miałam mnóstwo wątpliwości.
Czy wykorzystałam wszystkie możliwości? Czy kiedykolwiek
przestrzegłam moją grupę, jak niebezpieczne jest uczynienie jed-
nego z dzieci powiernikiem, z którym omawia się kłopoty brata
czy siostry? Czy kiedykolwiek wspominałam, że jeśli przebywa

177

się sam na sam z jednym dzieckiem, to rozmawianie o jego ro-
dzeństwie nie jest najlepszym pomysłem? Czy wyznałam smutną
prawdę, że niektóre dzieci nigdy nie będą ze sobą zgodnie współ-
żyły, bez względu na to, jak umiejętnie postępowaliby rodzice?
Miałam zamiar powiedzieć z naciskiem, że nawet w takich przy-
padkach można przynajmniej, stosując poznane metody, nie po-
garszać sprawy. Gdybym tylko miała więcej czasu!

Kiedy weszłam do klasy, przekonałam się, że nastrój grupy
ostro kontrastuje z moim. Ludzie radośnie gawędzili. Przypomi-
nało to ostatni dzień szkoły przed letnimi wakacjami. Żadnych
więcej pouczeń. Po prostu czas na własne opowieści. Okazja,
żeby posiedzieć i posłuchać, jak inni rodzice radzą sobie z kon-
fliktami pomiędzy dziećmi. Beztroski nastrój grupy był zaraźliwy.
Odprężyłam się.

Usiadłam i zaczęliśmy zajęcia. Porządek relacji kształtował się
swobodnie. Kiedy jedna osoba opowiedziała, w jaki sposób za-
stosowała konkretną metodę, inni szybko dorzucali coś na ten
temat z własnych doświadczeń. Na przykład dwie pierwsze re-
lacje ukazują, jak rodzice, po raz pierwszy w pełni świadomie,
postanawiają nie rozstrzygać sporu za dzieci. Co dziwniejsze,
w obu przypadkach przedmiotem kłótni było krzesło.

Byłam w znakomitym nastroju i postanowiłam sprawić
dzieciom radość. Pozwoliłam im zjeść kolację w pokoju i oglą-
dać telewizję.

Byli zachwyceni i pobiegli do pokoju, żeby tam poczekać,
aż przygotuję kanapki. Po chwili usłyszałam piskliwe krzyki.
Bili się o krzesło. Jason dał za wygraną, ponieważ Lori, jako
starsza
i silniejsza, po prostu siłą zarekwirowała krzesło.

Jason z płaczem i krzykiem przybiegł do kuchni. Chciał,
żebym poszła do pokoju i kazała Lori oddać mu krzesło. Kor-
ciło mnie, żeby to zrobić, ponieważ Lori zawsze musi postawić
na swoim, ale powiedziałam tylko: „Jason, widzę, jaki jesteś
zły. Powinienieś chyba powiedzieć Lori, co czujesz".

Wrócił do pokoju, żeby zmierzyć się z siostrą. Czułam się
tak, jakbym rzuciła go lwom na pożarcie. Lori zaczęła go ob-
rzucać brzydkimi wyzwiskami, więc wkroczyłam do pokoju
i powiedziałam: „Nikomu w tym domu nie wolno używać prze-
zwisk!"

178

Wtedy Lori zaczęła się żalić: „On jest rozpieszczonym ba-
chorem! Zawsze siedzi na tym krześle, ja nigdy nie mam

szansy!"

Odparłam: „Widzę, że oboje bardzo się tym przejmujecie".
Potem wyłączyłam telewizor i dodałam: „Tylko od ciebie i Ja-
sona zależy, czy znajdziecie jakieś wyjście". Myślę, że Lori
zrozumiała również ukrytą treść: „Nie będziecie oglądać tele-
wizji, dopóki nie dojdziecie do porozumienia".

Wróciłam do kuchni, a płaczący Jason podreptał za mną.
Aż kipiałam z oburzenia. To była wyłącznie wina Lori. Miałam
ochotę jej wlać. Ale postanowiłam spróbować jeszcze raz i po-
wiedziałam bez większego przekonania (na tyle głośno, żeby
Lori usłyszała): „Jestem pewna, że jeśli spróbujecie, potraficie
wspólnie
znaleźć jakieś wyjście".

W tym momencie (nie mogłam w to uwierzyć) Lori przyszła
do kuchni i powiedziała: „Jaz, mam pomysł". Jason bardzo
się ucieszył i pobiegł za nią do pokoju. Po chwili przyszli do
kuchni po swoje kanapki, szczęśliwi i w najlepszej komitywie.
Nie wiem, co wymyślili, i nie obchodzi mnie to. Jestem bar-
dzo zadowolona, że wytrzymałam i nie byłam stronnicza.

To ja chodzę na zajęcia, ale mój mąż dokonuje zmian po
przeczytaniu moich notatek. Wczoraj rano, kiedy mieliśmy już
zasiąść do śniadania, Billy i Roy zaczęli się kłócić, kto ma
siedzieć na krześle przy oknie. Kiedy sprzeczka stała się za-
żarta, mój mąż krzyknął: „Nikt nie usiądzie na tym krześle -

oprócz mnie!"

Po czym zepchnął obu chłopców z krzesła i sam na nim
usiadł. Billy zaczął krzyczeć: „Nienawidzę cię, tato!" Śniadanie
zamieniło się szybko w katastrofę.

Po chwili coś widocznie zaświtało mężowi w głowie, bo po-
wiedział: „Oho, Billy, widzę, że jesteś bardzo zmartwiony. To
było dla ciebie bardzo ważne. Naprawdę chciałeś tu siedzieć
przy śniadaniu". Billy odpowiedział prawie krzykiem: „Tak!"
I złość go opuściła. Wtedy mój mąż dodał: „Założę się,
że wspólnie z Royem potraficie znaleźć jakieś uczciwe rozwią-
zanie".

Ku naszemu zdumieniu zaczęli opracowywać plan. Billy miał

179

siedzieć na krześle podczas śniadania, a Roy w czasie obiadu.
Zanim się spostrzegłam, nastroje się zmieniły i mogliśmy spo-
kojnie zasiąść do śniadania.

Nie wszystkie dzieci potrafiły znaleźć rozwiązanie. Ale to nie
miało większego znaczenia. Sam proces poszukiwania wyjścia,
które mogłyby zaakceptować obie strony, pozwalał zmniejszyć
napięcie między rodzeństwem.

Żona była w pracy, a ja leżałem w łóżku z okropnym prze-
ziębieniem i chciałem trochę odpocząć. Przez jakiś czas chłopcy
(cztery i sześć lat) bawili się bardzo grzecznie. Nagle, zupełnie
znienacka,
zaczęli się strasznie kłócić i obaj przybiegli do mnie.
Każdy chciał mi opowiedzieć swoją wersję wydarzeń.

Czułem się tak podle, że nie chciało mi się ich słuchać,
więc zaproponowałem, żeby poszli do swojego pokoju i nary-
sowali na tablicy, co ich gnębi. Potem mogą również naryso-
wać, jak ich zdaniem najlepiej rozwiązać ten problem.

Spodobał im się ten pomysł. Wzięli linijkę i podzielili tablicę
na dwie części. Potem każdy zaczął rysować na swojej połowie.

Kiedy skończyli, przynieśli mi podomkę, kazali wstać z łóżka
i zaprowadzili do swojego pokoju, żeby wytłumaczyć mi, co
jest na rysunkach. Było
oczywiste, że ich złość dawno gdzieś
uleciała.

Moje trzy kilkunastoletnie córki mają, niestety, wspólny po-
kój. Najgorsze
zaczyna się wtedy, kiedy którąś z nich ma od-
wiedzić przyjaciółka. Wczoraj jak zwykle kłóciły się hałaśliwie,
która z nich ma zwolnić pokój, i wszystkie zbiegły jak burza
po schodach, żeby się poskarżyć. Każda miała nadzieję, że
stanę po jej stronie.

Ale tym razem nie dałem się wciągnąć w ich sprzeczkę. Po-
wiedziałem im, że spodziewam się, iż same wypracują jakieś
rozwiązanie, które zadowoli każdą z nich.

Poszły na górę, ale po dwóch minutach były z powrotem
na dole. Powiedziały, że próbowały, ale nie potrafią, więc mam
to rozstrzygnąć.

180

Przystąpiłem do ataku.

JA: Co? Poświęciłyście na to tylko dwie minuty? Na taki
poważny problem? Jesteście w trudnej sytuacji: trzy
dziewczyny mają wspólny pokój i każda pragnie być
sama, kiedy ktoś do niej przychodzi. Nie wystarczą
dwie minuty, żeby poradzić sobie z czymś takim.

ONE: Daj spokój, tato. Powiedz nam po prostu, co mamy
zrobić.

JA: Pomyślcie nad tym trochę.

one: To za długo trwa.

ja: Za długo? Czy wiecie, jak długo najmądrzejsi ludzie
z trzynastu różnych stanów naradzali się, żeby dojść
do porozumienia i ustanowić konstytucję, a w końcu
proklamować Stany Zjednoczone Ameryki? Nie dni.
Nie tygodnie. Lata całe! Waszego problemu nie roz-
wiążecie tak szybko. To wymaga namysłu. Ale ani
przez chwilę nie wątpię, że wam się to uda - prędzej
czy późn
iej.

Nie mogły walczyć z historią. Poszły do swojego pokoju i sły-
szałem, że przez następne piętnaście minut prowadziły po-
ważną dyskusję.

No cóż, przykro mi to stwierdzić, ale nie ustaliły nic szcze-
gólnego.
Jednak w ciągu następnych dwóch tygodni zauwa-
żyłem wyraźną zmianę w ich zachowaniu. Kiedy jedną z dziew-
cząt odwiedza teraz przyjaciółka, pozostałe albo wychodzą
z pokoju, albo pytają, czy mogą zostać. Może się wydawać,
że to niewiele, ale znając moją trójkę, uważam to za duże
osiągnięcie.

Dwie następne relacje mówią o dzieciach, którym udało się
znaleźć rozwiązanie. Ku naszemu zdumieniu te bardzo małe
dzieci poradziły sobie w twórczy sposób z problemami, które
sprawiłyby trudność wielu dorosłym.

W zeszłym tygodniu jechałam samochodem z moją córką
(sześć lat), jej koleżanką i z moim synem (trzy lata). Każda
z dziewczynek miała po dwa kasztany, a syn nie miał ani

181

jednego. Zaczął płakać, ponieważ żadna z dziewczynek nie
chciała się z nim podzielić.

Moja córka tłumaczyła, że jeśli dałaby Joshui jeden kasztan,
to miałaby mniej kasztanów niż jej przyjaciółka. Powiedziałam
im, że jeśli się przez chwilę zastanowią, to na pewno znajdą
uczciwe rozwiązanie (ale w gruncie
rzeczy wcale w to nie wie-
rzyłam).

Po niespełna minucie moja córka powiedziała: „Mamusiu,
mam pomysł! Johanna (to jej koleżanka) może dać jeden ka-
sztan Joshui, a ja dam jeden tobie. W ten sposób każdy bę-
dzie miał po jednym kasztanie!"

Kiedy przyszła do mnie bratowa ze swoimi dziećmi, z pew-
nym niepokojem czekałam na okazję, żeby zaprezentować mój
nowy sposób postępowania (ona uważa, że kursy na temat
wychowywania dzieci są dobre dla rodziców, którym brak pew-
ności siebie). Mój bratanek Johnny, który ma pięć lat, przy-
biegł do kuchni, żeby naskarżyć, że moja córka Leslie (sześć
lat) nie pozwala mu być Supermanem. Powiedziałam: „To trud-
na sprawa, Johnny. Oboje chcecie być Supermanem. Hmm!
No cóż, jestem pewna, że znajdziecie z Leslie jakieś rozwią-
zanie, na które oboje się zgodzicie". Moja bratowa mruknęła
pod nosem, że Johnny ustąpi Leslie tak jak zawsze i pozwoli
jej być Supermanem.

Po niespełna pięciu minutach dzieci, bardzo przejęte, wpadły
do kuchni. Znalazły rozwiązanie! Oboje będą Supermanem!
Młodszy brat Leslie (dziewiętnaście miesięcy) i siostra John-
ny'ego (trzy lata) mogą być tym, czym chcą.

Moja bratowa była pod wrażeniem. Nie mogła uwierzyć, że
takie małe dzieci są w stanie coś ustalić bez pomocy rodziców.

Następną historię opowiedziała matka nastolatków. Jej stano-
wisko określić można najlepiej słowami „lepiej późno niż wcale".

Szkoda, że dziesięć lat temu nie znałam tych metod. Dużo
łatwiej je stosować, kiedy dzieci są małe, niż zaczynać dopiero
wtedy, kiedy mają po kilkanaście lat. Ale przypuszczam, że

182

jeszcze przez kilka lat mogę próbować zmieniać ich w „cywi-
lizowanych" ludzi.

Najgorzej jest przy obiedzie. Przez cały czas nie robią nic
innego, tylko sobie docinają, a ja usiłuję jeść. Mówiłam im
setki razy, że zachowują się obrzydliwie i rozmawiają ze sobą
jak nieokrzesane dzikusy, ale to do nich wcale nie doci
era.

Po ostatnim spotkaniu postanowiłam zmienić taktykę. Nie
puszczę im niczego płazem. Gdy tylko usłyszałam obraźliwą
uwagę, przerywałam im mówiąc: „Dość tego, koniec z tymi
zjadliwymi rozmowami!" Albo: „To wredna uwaga". Albo: „Ma-
cie do wyboru: rozmawi
acie uprzejmie albo w ogóle nie roz-
mawiacie".

Powiedziałam im również, że chcę, aby na jutro przygotowali
interesujący temat do dyskusji przy obiedzie. Dałam im
wyraźnie do zrozumienia, że spodziewam się, iż każdy z nich
„poświęci się", by w rodzinie mogła zapanować miła atmosfera.
Nie macie państwo pojęcia, jaka byłam stanowcza. Następ-
nego dnia usiadłam do stołu z moim starym gwizdkiem za-
wieszonym na szyi (byłam nauczycielką wf). Początek był do-
bry. Naprawdę rozmawiali jak normalni ludzie. Ale po około
pięciu minutach padła pierwsza niegrzeczna uwaga. Użyłam
gwizdka. Przez sekundę nie wiedzieli, o co chodzi, ale szybko
się połapali i wybuchnęli śmiechem. I już do końca obiadu
zachowywali się przyzwoicie.

Większość z dotychczasowych relacji przedstawia nieporozu-
mienia między rodzeństwem, które można szybko zażegnać z ra-
czej niewielką pomocą ze strony rodziców. Ale są też poważniejsze
konflikty, które prowokują rodziców do krzyku: „Poczekajcie, aż
będziecie mieć własne dzieci! Przekonacie się wtedy, czym jest
prawdziwy gniew!" Dwie ostatnie relacje ukazują rodziców uwi-
kłanych w długotrwałe mediacje ze zwaśnionym rodzeństwem.

Jest środa po południu. Hal i Timmy wracają ze szkoły.
Witam ich i pytam, jak minął dzień.

Hal mówi, że zapomniał zabrać drugie śniadanie, a koledzy
dali mu tylko dwa chipsy. Wyrażam swoje współczucie i daję
mu drugie śniadanie, które zostawił w domu. Potem obaj

183

chłopcy idą się bawić. Po kilku minutach są z powrotem, po-
pychają się nawzajem, a Timmy zalewa się łza
mi.

JA: Co się stało?

hall: (ze złością) Timmy uderzył mnie w głowę!

timmy: (przez łzy) Ale niechcący, Hal. Uderzyłem cię nie-
chcący!

HAL: Wcale nie! Zrobiłeś to specjalnie. (Znowu zaczyna
popychać Timmy'ego.)

ja: (rozdzielając ich) Ludzie nie są do bicia, obojętnie
co zrobili. Usiądźmy i porozmawiajmy o waszych
problemach.

Hal siada i patrzy na książkę, którą Timmy wypożyczył ze
szkolnej biblioteki. Timmy zabiera książkę, Hal mu ją
wyrywa.

HAL: Oglądam ją.
timmy: To moja książka.

HAL: Wcale nie. Pożyczyłeś ją z biblioteki, więc nie jest
twoja.

Wyrywają sobie książkę.

JA: Widzę, że mamy następny kłopot. Dwoje dzieci i jed-
na książka. Jak zamierzacie to rozwiązać?

timmy: Nie chcę, żeby czytał książkę, bo mnie bił.

hal: Tylko dlatego, że mnie uderzyłeś. Chcę się zemścić!

timmy: To było niechcący! I wcale cię mocno nie uderzyłem.

hal: Akurat! Uderzyłeś mnie mocno, o tak (bije Timmy'ego
w głowę).

Timmy uchyla się, bierze kawałek tektury i delikatnie klepie
Hala w głowę: „Wcale nie, uderzyłem cię lekko, o tak".
Hal wyrywa bratu tekturę i bije Timmy'ego już na serio.

JA: (rozdzielając ich) To wygląda na prawdziwą bójkę.

HAL: Racja!

JA: Hal, widzę, że jesteś bardzo zły. Będzie bezpieczniej,

jeśli będziesz się trzymał z dala od Timmy'ego. Chcę,

żebyś poszedł na górę.

184

HAL: Nie pójdę. Chcę mu oddać!

JA: Bicie jest zakazane! Możesz albo pójść na górę i zostać
tam, aż ochłoniesz, albo powiedzieć mi, co cię gryzie.

Hal, ociągając się, idzie na górę. Po pokonaniu trzech stopni
wraca.

hal: Mamo, on mnie tak mocno uderzył, że aż mnie głowa
rozbolała.

JA: Więc teraz boli cię głowa.

hal: Cały dzień boli mnie głowa.

JA: W szkole też cię bolała?

hal: Tak, na muzyce. Pani Cane miała napad i cały czas
tylko na mnie krzyczała.

JA: (nagle rozumiejąc sytuację) Pozwól mi pomyśleć, Hal.
Miałeś ciężki dzień. Po pierwsze, kiedy przyszedłeś do
szkoły, zauważyłeś, że nie masz drugiego śniadania.
Po drugie, nauczycielka na ciebie krzyczała.

HAL: (który przytakiwał moim słowom) A potem na przerwie
Louis i Steven zaczepiali mnie, a Bobby do nich do-
łączył, ale przyszli dyżurni i ich powstrzymali.

Hal wylicza, co go dzisiaj zdenerwowało w szkole. Kiedy koń-
czy, stwierdzam, że musiał mieć bardzo ciężki dzień. Moje
współczucie mu wystarcza. Przez całe popołudnie Hal i Timmy
spokojnie się razem bawią.

Mój syn i jego przybrany brat są w podobnym wieku. Każdy
z nich przyzwyczaił się do tego, że miał własny pokój, więc
kiedy musieli zamieszkać razem w jednym pokoju, był to dla
nich ogromny przeskok. Najwięcej kłopotów wynika z tego, że
koniecznie chcą słuchać „swojej" muzyki w tym samym czasie.
Wczoraj dwa magnetofony w jednym pokoju nastawione były
na cały regulator. Na jednym jazz, na drugim rock.

ja: (od drzwi) Ciszej! Ciszej! (Oba magnetofony zostają
przyciszone.)

185

Następnego dnia ta sama historia: radio nastawione na roz-
głośnię rockową, a na taśmie - Herbie Hancock. Robię sa-
molocik z papieru z napisem: „Proszę ściszyć!" i wpuszczam
go do pokoju.

Przez chwilę panuje spokój. Potem znowu zaczyna się hałas.

JA: Jeden rodzaj muzyki naraz!

Ta reguła jest dla nich nie do przyjęcia. Zaczyna się kłótnia.
Każdy chce słuchać swojej muzyki w tym samym momencie
i
zarzuca drugiemu, że ma spaczony gust.

Pora spać. Kolejna kłótnia. Todd chce zasypiać, słuchając
Chicka Corei, Jeremy woli Stonesów. Nie mogą słuchać obu
naraz; nie słuchają żadnego. Todd przychodzi do mnie i mówi,
że zanim zjawił się tu Jeremy, wszystko układało się o wiele
lepiej. Tego wieczoru mąż mówi mi, że Jeremy ta
k samo na-
rzeka na Todda.

Następny dzień. Radio znowu ryczy. Wchodzę do pokoju i ze
spokojem wyłączam oba radia i magnetofony z kontaktu, sta-
wiam je na szafce w moim pokoju i zamykam drzwi. Za chwilę
walą w drzwi i krzyczą: „To nie fair!" Wychodzę i oznajmiam:
„Gdy tylko opracujecie plan, który uwzględni potrzeby całej
rodziny, zwrócę wam sprzęt".

Trzy dni spokoju. Znowu mogę myśleć. Przyczyną całego
konfliktu jest brak własnego kąta. Gdyby każdy z chłopców
miał chociaż mały pokoik wyłącznie dla siebie! Tylko gdzie?
W suterenie znajduje się wnęka, wyłożona kafelkami i wypo-
sażona w wentylację, ale nie można tam nawet wejść. Jest
zawalona meblami i kartonami z dwóch mieszkań. Inna stro-
na problemu - prawdopodobnie ważniejsza - to narastająca
niechęć między chłopcami. Musimy coś z tym zrobić.

Przeglądam swoje notatki z zajęć, omawiam sprawę z mę-
żem i oboje postanawiamy zwołać pierwszą rodzinną naradę.
Chłopcy są nieufni, ale chętnie się
zgadzają..

Wyjaśniamy podstawowe reguły i prosimy, żeby każdy
z nich powiedział, co go gnębi. Z początku trudno coś z nich
wyciągnąć, ale kiedy już
zaczynają mówić, nie sposób ich po-
wstrzymać.

„Nienawidzę tej sytuacji. Miałem własny pokój i przyzwy-
czaiłem się do tego".

186

„Czuję się jak intruz, który narusza czyjąś prywatność".
„Potrzebuję trochę samotności. Czasem żal mi samego sie-
bie".

„Za bardzo się różnimy. On jest »grzecznym chłopcem*, a ja

przypominam punka".

„Nie mogę się przyzwyczaić do »racjonowania żywności«. Tu-
taj jest tyle rygorów dotyczących jedzenia. Przyzwyczaiłem się
jeść, kiedy mam ochotę".

„Nie podoba mi się, że muszę się dzielić swoim tatą. Dlaczego
zawsze musimy wszystko robić razem?"

To więcej, niż oczekiwaliśmy. Nie mam pojęcia, co robić
dalej, i daję znak mężowi, że potrzebuję pomocy. Jego spoj-
rzenie mówi: „Jestem w kropce". Potem mąż zauważa: „Wasza
matka i ja traktujemy te zażalenia poważnie i chcemy prze-
myśleć to, co nam powiedzieliście. Proponuję kontynuować

dyskusję jutro rano".

Idę załatwić parę spraw, a mój mąż siada do rachunków. Kie-
dy po kilku godzinach wracam do domu, słyszę hałasy dobie-
gające z sutereny i idę sprawdzić, co się tam dzieje. Todd za-
uważa mnie i woła: „O, mama, przyszłaś w samą porę. Chodź
zobaczyć, co zrobiliśmy". Jeremy woła: „Tato, ty też chodź!"
Nie wierzymy własnym oczom.

W suterenie panuje idealny porządek. Kartony są ustawione
pod jedną długą ścianą w równych słupkach, po trzy. We
wnęce na podłodze leży dywan, na środku stoi krzesło, w jed-
nym rogu znajduje się lampa, w drugim - gitara, a pod ścia-
ną - stół z radiem i magnetofonem.

Mój mąż nie może wykrztusić słowa. Jestem tak zdumiona,
że zdobywam się tylko na okrzyk: „Och! sami to zrobiliście?"

jeremy: To moje studio muzyczne.

todd: Jeremy lubi siedzieć i grać na gitarze, kiedy słu-
cha rocka. Ja zostaję w sypialni, bo lubię leżeć
na łóżku, kiedy słucham muzyki.

Todd wycofuje się do sypialni i włącza magnetofon. Jeremy
bierze gitarę i włącza radio, a my wracamy do pokoju i uśmie-
chamy się do siebie jak dwoje szczęśliwych głupców. Oboje
wiemy, że taka sytuacja nie może trwać długo, ale w tym
momencie jesteśmy zachwyceni. Nareszcie spokój!

187

Ta historia zakończyła nasze ostatnie spotkanie. Widzę, że
rodzice już teraz
zaczynają odczuwać pewną nostalgię. Ja rów-
nież. Przeżyliśmy wspólnie wiele ciepłych i zapadających w pa-
mięć chwil.

- Będzie mi brakowało tych spotkań - powiedział ktoś.

- Czy musimy kończyć? Ten kurs będzie mi się przydawał,
dopóki dzieci nie dorosną i nie opuszczą domu.

- Czy moglibyśmy się znowu spotkać, na przykład za miesiąc,
i podzielić się świeżymi doświadczeniami?

Spojrzałam pytająco na pozostałych. Kilka osób przytaknęło
gorliwie. Inni nie byli pewni, wspominali o planach na lato
i wcześniejszych zobowiązaniach.

Nie rozważałam możliwości następnego spotkania. Jednak
myśl o kontynuowaniu kursu za miesiąc, nawet z częścią grupy,
była kusząca. Wyjęliśmy kalendarze i ustaliliśmy termin.

Doświadczenia rodziców polskich

Swoje opowiadanie chcę zacząć od słów: PODOBAM SIĘ SO-
BIE, kiedy nie podnoszę głosu, kiedy mówię do dzieci spokoj-
niej i bez oburzania się na ich kłótliwość, kiedy mam coraz
więcej odwagi i siły do bycia mądrą matką.

Łapię się na przyjemnym zdziwieniu, gdy myślę o efektach,
które pojawiły się tak szybko i tak lawinowo. I muszą one
być widoczne nie tylko dla mnie, skoro moja matka - sar-
kastycznie komentująca wprowadzane przeze mnie innowacje
książkowo-kursowe - przyznała ostatnio z zadumą: „A może
to i dobrze, że tak spokojniej..."

Kłótnie między moimi córkami są coraz krótsze.

Jedna z nich dotyczyła pluszowej małpki, która jest włas-
nością Paulinki (siedem lat). Młodsza Monika (pięć lat) usiło-
wała ją wyrwać z objęć właścicielki.

- Widzę, Monika, że bardzo chcesz się bawić tą małpką.
Myślę, że gdybyś Paulinę poprosiła, to by ci ją dała.

Przestały jazgotać. Monika milczała z pochyloną głową, ale

188

Paulina spojrzała na mnie z zaciekawieniem. „Pewnie się dziwi,
że nie każę jej ustąpić młodszej" - pomyślałam. I uśmiech-
nęłam się do niej.

Wtedy wręczyła mi maskotkę ze słowami, które mnie zdu-
miały:

- Mamo, potrzymaj małpkę, to ja zrobię tu porządek.

- Mamuś, daj mi małpkę! Daj mi małpkę! - szturmowała
Monika z namolnością, która dawniej zawsze gwarantowała

sukces.

- Nie mogę ci jej dać, bo Paulina zostawiła ją pod moją
opieką. Małpka należy do Pauliny i ona o niej decyduje -
obstawałam dzielnie.

- Ale, mamuś... Daj mi małpkę!
Paulina obserwowała mnie kątem oka.

- Gdybyś naprawdę bardzo chciała tę małpkę, to wiedzia-
łabyś, jak z Pauliną rozmawiać, żeby ona ci ją dała. Myślę,
że... tak naprawdę żadna z was nie ma ochoty na zabawę
maskotką, tylko chcecie się wykłócać o nią - powiedziałam
do Moniki i... było to błędem.

Monika podbiegła do Paulinki i uderzyła ją. Paulina rozry-
czała się, a ja speszyłam się porażką. Na szczęście przypo-
mniałam sobie zachętę do tego, by nie poddawać się, jak coś
nie wyjdzie. Pomyślałam chwilkę i postanowiłam
„zająć się

poszkodowaną".

- Widzę, że jest ci bardzo smutno i przykro - zwróciłam

się do Pauliny.

Szlochała dalej. Przyniosłam kartkę, pisaki i zaproponowa-
łam:

- Narysuj mi to, co czujesz.

Najpierw narysowała serce, potem oczy, nosek, a w końcu

stwierdziła:

- Zobacz... To moja małpka. Jeszcze jej kucyki dorysuję.

- Mmm... Widzę, że bardzo kochasz tę małpkę - mówiłam
do Pauliny, chociaż zauważyłam, że Monika też zabrała się

do rysowania.

Paulinka uśmiechnęła się, a kiedy zawołałam: „Kolacja!" -
spokojnie poszła jeść. Monika udawała, że nie słyszy, i ryso-
wała dalej. Po chwili zawołała:

- Patrz! Narysowałam diabła! Tego, co mnie kusi!

- Aha! Teraz rozumiem, dlaczego tak brzydko postąpiłaś

189

z Pauliną i czemu nie przyszłaś na kolację. Wydaje się, że
słuchasz go dalej... - odpowiedziałam.

Odrzuciła kartkę i wtuliła buzię w mój rękaw.

- Już nie będę! - zapewniła.

A po kolacji zgodnie rysowały dalej.

Parę dni później - znów zatarg przy grze planszowej. Kiedy
zaczęły się kłócić, wyszłam zmywać naczynia. „Nie wtrącaj się!
Nie wtrącaj się!" - powtarzałam sobie w myślach.

Nagle Monika wpadła do kuchni z wrzaskiem:

- Paulina mnie ugryzła!

- Och! Pokaż! - powiedziałam pochylając się nad dziec-
kiem. - Boli?
Pokiwała głową, choć śladu ugryzienia nie było widać.

- To pewnie ci smutno? - zapytałam.

- Tak! - zapewniła z przejęciem, a potem niespodziewanie
dodała:

- Daj mi, mamo, długopis, to ci narysuję, jak bardzo mi
smutno.

I na tym cała sprawa się skończyła. Powiedziałam tylko dwa
zdania!!!

Zmieniło się między nami. Jest fajniej, przynajmniej i dziew-
czynki też dostrzegają, że inaczej reaguję. To „nowe" budzi
ich zaciekawienie, czasem fascynuje, a czasem bywa niewy-
godne, bo niejako wymu
sza poprawniejsze zachowanie.

- Och! Widzę dwie dziewczynki z wykrzywionymi buziami
i słyszę, jak brzydko się wyzywają.

- Mamo, przestań wciąż mówić, co ty widzisz! - protestuje
wtedy „zbite z pantałyku" dziecko.

Zabawne jest też to, że początkowe uczucie niepewności
i sztuczności oraz zwyczajna niechęć do tego nowego „trudu"
mijają z czasem, a w ich miejsce pojawiają się pomysły przy-
noszące rewelacyjne rezultaty.

Jednym z takich pomysłów był... budzik! Uratował mnie
przed zmorą, jaką były kolacje. Nie pomagały „dobranocki"
ani zakazy ich oglądania, ani obietnice, ani groźby i kary.
Raz była winna jedna, raz - druga, a ustalanie prowodyra
stawało się bezsensowne.

Teraz stawiam na stole zegarek i oznajmiam:

190

- Macie obie dziesięć minut do „dobranocki". Smacznego!

Tykający towarzysz przykuwa ich uwagę, bawi i mobilizu-
je. Kolację zjadają szybciej, niż trzeba. I wszystkim jest przy-
jemnie.

*

Zauważyłam, że większość domowych wojen zaczyna się
z powodu słowa „chcę", które w naszej rodzinie brzmi jak „mu-
sisz" i funkcjonuje jak iskra zapalająca ładunek wybuchowy.

Dzieci: Chcę, żebyś się wyniósł z mojego biurka!

A ja chcę, żebyś się ode mnie odczepiła i oddała mi

wreszcie moją forsę!

Ja: Dzieci, chcę mieć spokój, bo nie mogę myśleć!
Dzieci: Ja też chcę mieć spokój, więc powiedz jej, żeby się

zamknęła!

A ja chcę mieć swój pokój, bo z tym wariatem nie

można wytrzymać!

Mąż: A ja domagam się trochę kultury i szacunku w mojej

rodzinie!

Po ostatnich zajęciach zwołałam rodzinę na naradę. Powie-
działam, co mi leży na sercu. Zapisywałam każdą pretensję
i każdy pomysł. I żaden z nich nie był dostatecznie dobry dla

wszystkich.

Aż nagle, najmłodsza, 6-letnia Basia, zacinając się z prze-
jęcia, powiedziała:

- Bo ty... Bo wy... krzyczycie na mnie, jak ja coś chcę,
wyganiacie mnie i mówicie: „To sobie chciej!", a ja naprawdę
tego potrzebuję!!!

To było to! Rodzina zdecydowała: jeżeli komuś na czymś
zależy, mówi: „potrzebuję", zamiast „chcę". I koniec. Pilnują
się jak diabli! Jeżeli komuś wymsknie się po staremu, dopy-
tują się: „Chcesz czy potrzebujesz? Jeśli chcesz - to się odwal!
Jeśli naprawdę potrzebujesz, to ci pomogę".

Czyż nie są wspaniali, choć język mają jeszcze niewybredny?

*

Do pokoju sprowadził mnie przeraźliwy głos bliźniaczek (dzie-
więć lat). Akurat oglądały bajkę, kiedy nadszedł Marek (dwa-
naście lat) i usiłował wyrwać Beacie pilota, żeby zmienić kanał.

191

- Dziewczynki oglądają właśnie bajkę - zainterweniowałam.
Przestał atakować siostrę, ale zaczął zasłaniać sobą ekran.
Bliźniaczki nadal wrzeszczały, chcąc w ten sposób zmusić
mnie do pacyfikacji Marka.

- To przykre, że nie widzicie bajki. Widzę, że to was bardzo
rozzłościło - powiedziałam głośno do dziewczynek, a potem
zwróciłam się do Marka:

- Wiem, że potrafisz zachować się spokojnie i grzecznie za-
łatwić sprawę telewizora.

- One też mi tak robiły! - odparł odsłaniając ekran.

- Więc ty wiesz, jakie to nieprzyjemne i złoszczące - od-
powiedziałam, a Marek zamyślił się na moment i bez słowa
wycofał się do swojego pokoju.

Wrócił dokładnie po bajce i spokojnie oglądał swój program
sportowy.

Wieczorną ciszę przeciął okrzyk:

- Mamo! Ja muszę coś przepisać, a on rozłożył się na moim
biurku!

- To powiedz to jemu, nie mnie - zadeklamowałam cytat
z książki z niebywałym dla mnie spokojem. I nie ruszyłam
się z miejsca!

- Ale on nie reaguje! - odkrzyknął syn.

- A tobie zależy, żeby zareagował, czy żebyś miał wolne
biurko?

- Żeby się przeniósł... - brzmiała pozornie tylko jednozna-
czna odpowiedź.

- Jeśli ci zależy na wolnym biurku, to pomóż mu przełożyć
j
ego rzeczy na jego biurko - podsunęłam, nadal nie ruszając
z odsieczą.

Kiedy po jakimś czasie poszłam na górę do pokoju chłopców,
zaintrygowana niezwykłą ciszą, zobaczyłam, że młodszy już
spał w łóżku, a starszy spokojnie pracował przy swoim biurku.

-#-

Wiedząc, że przez dwie godziny będę bardzo zajęta, zgodzi-
łam się na zaproszenie koleżanki z sąsiedztwa, ale postawiłam
synom (osiem i pięć lat) warunek: ich zabawa nie może prze-
szkadzać mi w pracy.

192

Przez jakiś czas było idealnie, ale potem zaczęli się kłócić.
Puściłam do pokoju dzieci papierowy samolocik z ostrzeże-
niem. Hałas ucichł na moment, a po chwili wybuchnął ze
zdwojoną siłą. Odgłosom bicia towarzyszył płacz młodszego
syna. Weszłam do pokoju i powiedziałam:

- Taki hałaśliwy i agresywny sposób zabawy jest niedopu-
szczalny. Ponieważ nie dotrzymaliście umowy, ogłaszam ko-
niec zabawy, bo nie mogę pracować. Proszę odprowadzić ko-
leżankę do domu.

I nie czekając na komentarz, wróciłam do swoich zajęć.

Po zapowiedzianych dwóch godzinach poprosiłam synów, by
usiedli przy mnie i wyjaśnili, co się stało. Starszy Rafał zaczął

pierwszy:

- Paweł nie chciał zejść z łóżka!

- Nie chciałem, bo Rafał na mnie krzyczał! - odparował

młodszy.

- Nieprawda! Najpierw mówiłem normalnie, ale on mnie nie
słuchał! Więc mówiłem głośniej i zacząłem krzyczeć. Ale on
dalej nie chciał zejść z łóżka, więc dostał w plecy - bronił

się Rafał.

- Hmm... - mruknęłam i postanowiwszy: nie napadam na
starszego, nie bronię młodszego, po prostu zapytałam:

- Paweł, a dlaczego właściwie nie chciałeś zejść z łóżka?

- Bałem się, że barierka się złamie.

(Piętrowe łóżko już się rozlatywało i prosiłam synów, by uwa-
żali).

- Słyszę, że pamiętałeś o mojej prośbie dotyczącej łóżka. To
mi się podoba. Czy powiedziałeś Rafałowi, że boisz się zejść?

- Nie.

- Jak myślisz, gdybyś powiedział, że boisz się zejść, to do-
stałabyś lanie od Rafała?

- Nie.

- Rafał, nie zgadzam się na bicie, bo możesz mu zrobić

krzywdę - zwróciłam się do starszego.

- To co ja mam z nim zrobić? - spytał bezradnie.

- Na drugi raz powiem, dlaczego nie robię tego, o co pro-
sisz! - postanowił młodszy.

- Czy w takim razie uważacie, że problem został wyjaśniony?

- Tak, ale zabawa się skończyła - stwierdził ze smutkiem
Rafał.

193

- Tak, ale muszę go przeprosić - powiedział Paweł ku mo-
jemu zdziwieniu. I uściskali się nawzajem, choć Rafał nadal
był smutny.

- Żal ci, Rafał, fajnej zabawy, która tak nagle się skończy-
ła - powiedziałam ze współczuciem.

- Nooo... Ale myśmy nie dotrzymali umowy... - potwierdził.

Byłam zadowolona. Po raz pierwszy nie słyszałam irytują-
cych argumentów typu: „Młodszemu się ustępuje" (Paweł)
i „Starszego się słucha" (Rafał). Nie było ofiary, nie było kata,
a ja nie musiałam opowiadać się po stronie któregokolwiek
z moich synów.

Było natomiast ważne ustalenie na przyszłość i życiowe do-
świadczenie dotyczące skutków niedotrzymania umów. I co
najważniejsze - moi synowie nadal byli braćmi.

Najmłodsza córka (pięć lat) wskutek naszych poprzednich
błędów czuje się bardziej uprzywilejowana od starszych (czter-
naście i piętnaście lat) braci. Ciągle ich zaczepia, prowokuje,
drażni...

Może rzeczywiście dokuczała im po to, by demonstrować
swoją przewagę nad nimi? Bo przecież ostro obrywali od nas,
jeśli tylko spróbowali czasem jej „oddać".

Któregoś popołudnia znów bezkarnie poszturchiwała brata,
więc kiedy powiedziałam do córki: „Jest czwarta pięć. Zaczyna
się »Ciuchcia« - skorzystał z okazji, by chociaż wypchnąć ją
z kuchni.

- Mamo, on mnie bije! - wrzasnęła.

Byłam uważna i tym razem nie dałam się złapać w pułapkę.
Nie napadłam na
syna, tylko poinformowałam zwięźle:

- Już jest czwarta zero sześć. „Ciuchcia" się zaczęła,
a ja wychodzę.

- Na którym programie? - rzuciła od niechcenia córka
i wybiegła, nie czekając na odpowiedź.

Puściłam „oczko" w stronę syna, a on odpowiedział mi
uśmiechem.

Krzątając się przy domowych pracach, zastanawiałam się,
dlaczego moi synowie potrafią się zgodnie bawić, gdy mnie

194

nie ma, a kiedy pojawiam się, rozpoczynają kłótnie i wciągają
mnie w swoje konflikty. Przyszły mi też na myśl różne moje
manipulacje i uniki, do których sięgałam, by ich agresję jak

najszybciej... zdławić.

- Mama! Mama! On mi zabrał mój samochód! - wołał 6-letni

Stefek.

- Spróbuj się z Maćkiem dogadać - poradziłam na odczep-

nego.

- Ale on mnie nie słucha!

- Poproś go! - rozkazałam.

Stefek poszedł do brata (dziesięć lat), ale jego (równie jak
moje) rozkazujące: „Proszę!" nie przyniosło pożądanego rezul-
tatu. Przybiegł więc z powrotem, wołając:

- Maciek nigdy mi nie oddaje!

- Nigdy???

- On zawsze bierze moje zabawki!

- Zawsze???

Ot, i napytałam sobie biedy. Zaczął wymyślać historie, które
miały zaświadczyć o złośliwości starszego brata. Zreflektowa-
łam się.

Przerwałam swoją robotę i patrząc synowi w oczy, powie-
działam:

- Słyszę i widzę, jaki jesteś wściekły na Maćka!

I to już wystarczyło!!!

Ze zdumieniem usłyszałam:

- Mamo, mogę wziąć jabłko?

- Możesz; proszę sobie wziąć.

Maciek przysłuchiwał się rozmowie z drugiego pokoju. Skoro
do tej pory „nie oberwał", uznał, że też może przyjść po jabłko.
Siedzieli obaj spokojnie i jedli, ale po paru minutach Maciek
znów miał ochotę na zabawkę Stefana.

Usiłując zapobiec awanturze, poprosiłam Maćka o przynie-
sienie gazety z kuchni.

- Ale po co ci gazeta?

- Chciałabym zobaczyć program TV - skłamałam. (No, właś-
nie. To jeden z moich uników
.)

Po gazetę pobiegł Stefan, który natychmiast wykorzystu-
je takie okazje, by zaskarbić sobie sympatię, podczas gdy
Maciek z reguły ociąga się ze spełnianiem moich próśb. Te-
raz też zerwał się dopiero wtedy, kiedy brat wrócił z „Dzien-

195

nikiem". Wyrwał go i krzyczał, że to on miał przynieść pro-
gram.

Dość tych błędów - pomyślałam. Trzeba wypróbować spo-
sób z książki, czyli opisać sytuację. I ustalić granice. Kręcąc
głową od jednego do drugiego - jak na meczu tenisowym -
powiedziałam:

- Widzę jednego chłopca, jak walczy o gazetę, i widzę dru-
giego chłopca, który też walczy o gazetę. Jeden chce podać
gazetę mamie i drugi chce podać gazetę mamie. Ale mnie nie
podoba się ta kłótnia. Przykro mi na to patrzeć. Chcę, żebyście
się dogadali. Jesteście mądrymi braćmi i potraficie to zrobić
sami, dlatego idę teraz do pani sąsiadki.

Wróciłam po kilkunastu minutach, a oni spokojnie się ba-
wili. Ale kiedy tylko usiadłam w fotelu... zaczęło się na nowo!

- Mamo! Stefan zawsze papuguje to, co ja robię!

- Nieprawda! Ja właśnie buduję swoje samochody, a on
zabiera mi klocki!
Byłam zdecydowana przerwać to natychmiast i bez krętactw.

- Pokażcie mi swoje samochody! Obaj! Szybko! - zawoła-
łam.

Przybiegli natychmiast i postawili je na stole. Oglądałam
skrupulatnie każdy
samochód:

- Widzę, że obaj zbudowaliście wspaniałe samochody. O!
Maćkowi udało się wmontować szyby! O! Stefan wmontował
koła!...Wspaniale się uzupełniacie. Myślę, że fajnie byłoby,
gdybyście z reszty klocków zbudowali wspólny pojazd... Chęt-
nie bym go obejrzała.

- Ale ja nie wiem co... - zafrasował się Maciek.

- Rakietę! Zbuduję rakietę! - wykrzyknął Stefek.

- Słyszę, że chcesz budować sam - zauważyłam.

- Nieee... Maciek zacznie, a ja dokończę.

- No, dobra! Ale nie będziesz się wtrącał!

Pobiegli do pokoju, uzgadniając ze sobą, co to ma być, i ba-
wili się zgodnie aż do kolacji. A kiedy po „dobranocce" popro-
siłam ich o sprzątnięcie klocków, ze śmiechem bombardowali
własne budowle. Ocalili po jednej i każdy postawił swoją przy
łóżku.

196

7. Pogodzić się z przeszłością

Wiedziałam, że wszyscy nie przyjdą. Kiedy przerwie się rytm
regularnych spotkań, dopadają nas wszystkie możliwe zobowią-
zania i spychają na bok nasze dobre intencje. Mimo to, ponie-
waż przywykłam do tryskającej energią i zapałem dużej grupy,
musiałam przez chwilę przyzwyczajać się do tego, że tym razem
jest nas tylko sześcioro.

„Nie szkodzi - pomyślałam. Sześcioro to też nieźle. Będzie
kameralnie i na luzie". Jednak odniosłam wrażenie, że coś wisi
w powietrzu. W pokoju wyczuwało się jakieś utajone napięcie.
Poprosiłam rodziców, żeby przysunęli krzesła i ustawili je w pół-
kole.

- No i jak państwu idzie? - zaczęłam.

Zapadła długa, niezręczna cisza. Wreszcie!

- Odbyłam długą rozmowę z siostrą, z Dorothy, kilka tygodni
temu, ale przypuszczam, że nie powinnam państwu zabierać

czasu.

- To pani czas - powiedziałam. - Nie przygotowałam nic

szczególnego na dzisiejszy wieczór.

- Ale mamy rozmawiać o kłopotach naszych dzieci, a nie
o problemach z własnym rodzeństwem.

- Dzisiaj możemy rozmawiać o wszystkim, co państwu przyj-
dzie do głowy, a co ma związek ze stosunkami między rodzeń-
stwem.

Wahała się.

- Właściwie - powiedziała - to się nawet wiąże, bo nigdy
bym z nią nie porozmawiała, gdybym nie chodziła na ten kurs.

Wszyscy nagle bardzo się zainteresowali tym, co miała opo-
wiedzieć. Kilka osób przynaglało ją.

197

- Nie wiem, czy ktoś z państwa sobie przypomina, jak wspo-
minałam kiedyś o swojej siostrze...

- Doskonale to pamiętam - wpadła jej w słowo inna kobieta.
- Mówiliśmy o porównywaniu dzieci i opowiadała nam pani, że
matka zawsze stawiała Dorothy za wzór i że okropnie się pani
przez to czuła.

Rumieńce zabarwiły jej policzki.

- No właśnie - stwierdziła. - Po tamtym spotkaniu znowu
byłam bardzo przygnębiona myślami, że matka tak bardzo wy-
wyższała Dorothy i że moja siostra zawsze zachowywała się tak,
jakby była ode mnie lepsza. Kilka tygodni później, kiedy mówi-
liśmy o przydzielaniu dzieciom ról i o tym, jakie to może być
bolesne nawet dla dziecka, któremu przypadła pozytywna rola,
zaświtało mi w głowie, że może Dorothy również cierpiała. Przez
całą noc nie opuszczała mnie ta myśl, a następnego ranka wie-
działam już, że muszę porozmawiać z Dorothy.

Przerwała i spojrzała na nas pytająco.

- Jesteście państwo pewni, że chcecie tego słuchać? Jest je-
szcze tyle do opowiedzenia.
Grupa znowu ją zachęciła.

- Denerwowałam się trochę, że mam do niej zadzwonić, po-
nieważ Dorothy i ja kontaktujemy się tylko w wakacje. Nie wie-
działam, jak to przyjmie. Obawiałam się, że efekt może być mi-
zerny i że znowu będę się czuła „tą gorszą". Ale wcale tak się
nie stało. Dorothy bardzo się ucieszyła, że zadzwoniłam. Roz-
mawiałyśmy przez chwilę o naszych mężach i dzieciach. W koń-
cu wspomniałam o kursie, powiedziałam, jak wiele mi daje.
Zainteresowało ją to, więc opowiedziałam jej trochę więcej o za-
jęciach na temat przydzielania dzieciom ról, a potem spytałam,
czy nie uważa, że mama narzucała nam role. Najpierw odparła,
że nie, ale po chwili, gdy dokładniej wspomniała swoje dzieciń-
stwo, przyznała, że żyła pod presją, ponieważ cały czas stawiano
ją za wzór. Potem wyznała najbardziej zdumiewającą
rzecz. Parę
razy przychodziło jej nawet do głowy, że mama próbuje trzymać
nas z dala od siebie, i martwiła się, że jeśli kiedykolwiek sta-
niemy się sobie bliskie, mama będzie źle o niej myśleć. Ponieważ
ją mama wyróżniała, a mnie zawsze krytykowała.

Dopiero po kilku sekundach pojęliśmy znaczenie tych słów.

- Musiała pani być zaszokowana tym, co powiedziała siostra -
mruknął ktoś.

198

- W pewnym sensie tak. Ale z drugiej strony, chyba zawsze
o tym wiedziałam. Najdziwniejsze jest to, że wcale się nie zmar-
twiłam. Po prostu było mi żal Dorothy. Powiedziałam jej, że
musiała się okropnie czuć, to było zbyt wielkie obciążenie dla
dziecka. Wtedy, zupełnie niespodziewanie, zaczęła płakać. Po
raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że moja siostra wcale nie
jest taka odporna. Bardzo chciałam ją pocieszyć, ale była tysiąc
mil ode mnie. Powiedziałam: „Dorothy, ściskam cię. Ściskam
cię przez telefon i całuję cię". Potem Dorothy wyznała, jak bar-
dzo było jej przykro, że przez nią cierpiałam, i jak wiele to dla
niej znaczy, że zadzwoniłam, bo gdybym nie zadzwoniła, mogły-
byśmy umrzeć, wcale się nie znając. Wtedy ja zaczęłam płakać.
Kilka osób sięgnęło po chusteczki.

- Czy wiecie państwo, co postanowiłyśmy? - mówiła dalej. -
Mamy zamiar spotkać się w połowie drogi między Nowym Jor-
kiem i Chicago. Spędzimy razem weekend - tylko we dwie, bez
mężów, bez dzieci. Musimy nadrobić stracony czas.

- Cieszę się razem z panią - powiedział jeden z mężczyzn -
ale jest mi też trochę smutno.

- Dlaczego? - spytała siostra Dorothy.

- Bo to smutne, że rodzice mogą tak poróżnić własne dzieci.
Wiem, jak ciężko było mojej rodzinie, kiedy ojciec zakazał nam
kontaktów z najstarszym bratem.

- Dlaczego to zrobił? - zapytała.

- To długa historia! Głównym powodem było to, że Tom był
zawsze zbuntowany, a mojego ojca wychowano zgodnie z suro-
wymi zasadami ortodoksyjnej greckiej religii. Zawsze były między
nimi konflikty. Kiedy Tom miał siedemnaście lat, ojciec ostate-
cznie zerwał z nim wszelkie kontakty. Tom ukradł pieniądze ze
sklepu ojca i uciekł. Ojciec nigdy mu tego nie wybaczył - nigdy.
I nigdy nie pozwolił Tomowi wrócić. Matka go błagała. Ja bła-
gałem. Nie ugiął się.

- I nigdy więcej nie widział pan Toma?

- Raz. Po ośmiu latach, kiedy umarł nasz ojciec, Tom przy-
jechał z żoną na pogrzeb, ale od tamtej pory prawie wcale się
nie kontaktujemy. Zawsze pragnę zaprosić go na Święto Dzięk-
czynienia, ale Nick, mój młodszy brat, stanowczo się sprzeciwia.
Nie chce z nim mieć do czynienia.

- To dziwne - powiedziała siostra Dorothy. - To prawie tak,
jakby ta niechęć przeniosła się z ojca na niego.

199

- Wiem. Nick postawił mnie w bardzo trudnej sytuacji. Je-
stem w rozterce. Mój najmłodszy
syn ma chrzciny w przyszłym
miesiącu i chciałbym, żeby Tom był przy tym obecny. Wiem, że
źle postąpił, ale można było to załatwić inaczej. Nie powinien
zostać wtedy odtrącony. Co nam z tego przyszło? Moje dzieci
nie znają swojego wujka i cioci, a kuzynów nigdy nie widziały.
Ja mam bratanka i bratanicę, którzy mi są zupełnie obcy.

- Co zamierza pan zrobić? - spytała miękko siostra Dorothy.
Zapadło długie milczenie.

- Mam zamiar jeszcze raz porozmawiać z Nickiem. Mamy bra-
ta i musimy go zaakceptować i okazać mu miłość. To jedyne,
co możemy zrobić. Wszystko inne byłoby niewłaściwe. Chcę,
żeby wszyscy bracia zgromadzili się na chrzcinach mojego syna.
Chcę, żebyśmy znowu byli rodziną.

- Życzę panu tego z całego serca - powiedziała z zadumą in-
na kobieta. - To cudowne, że w ogóle macie taką szansę
.

Jej uwaga zastanowiła mnie. Po chwili przypomniałam sobie,
że właśnie ta kobieta wspomniała podczas pierwszego spotkania,
iż jej siostra ma zaburzenia emocjonalne.

- Odnawianie kontaktu z moją siostrą nie ma najmniejszego
sensu - ciągnęła. - Kiedy ostatnio próbowałam z nią poroz-
mawiać, zarzucała mi, że rozpuszczam o niej plotki wśród jej
przyjaciół. Poza tym osobą, z którą naprawdę chciałam poroz-
mawiać, była moja matka. Ten kurs otworzył mi oczy na wiele
spraw. Po naszym ostatnim spotkaniu powiedziałam sobie: „Na-
wet jeśli to będzie ostatnia
rzecz, jaką zrobię, muszę uświadomić
mojej matce, co czułam przez te wszystkie lata".

- Czy kiedykolwiek się pani na to zdobędzie? - spytał ktoś,
chcąc zachęcić ją do zwierzeń.

- Już to zrobiłam - odparła.

- I pani matka tego wysłuchała?

- Nie było to dla niej łatwe.

- Co jej pani powiedziała?

Zawahała się i spojrzała na mnie z zakłopotaniem.

- Nie musi pani o tym mówić - odezwałam się.

- No, nie wiem - zastanawiała się. - Chyba nie mam nic
przeciwko temu.

Zamknęła na chwilę oczy, chcąc odtworzyć w pamięci to zda-
rzenie.

- Przede wszystkim powiedziałam matce, jak bardzo cierpia-

200

łam przez to, że emocje Lynn zawsze rządziły naszym domem.
Powiedziałam: „Zawsze byłaś tak pochłonięta Lynn i jej kłopo-
tami, że nigdy mnie nawet nie zauważałaś. Nie wiedziałaś, jaka
byłam, i nie obchodziło cię to. Więc, prawdę mówiąc, nie czułam

się kochana".

W pokoju można było usłyszeć bzyczenie muchy.

- Co ona na to? - zapytał ktoś.

- Powiedziała, że jestem śmieszna. Przecież byłam idealnym
dzieckiem, takim jakie każdy kocha. „No widzisz, właśnie o to
chodzi - odparłam. - Znowu to robisz. Robisz ze mnie kogoś,
kto w ogóle nie istnieje". Matka zignorowała moje słowa i znowu
zaczęła opowiadać to samo: jak ciężko jej było z Lynn - ciągle
bieganie do lekarzy, zwariowane zachowanie, ani chwili spokoju.
Przypomniała wszystko, co Lynn zrobiła i czego nie zrobiła! Zna-
łam to na pamięć. Nie pozwoliłam jej dokończyć. Powiedziałam:
„Mamo, chcę cię prosić o coś, co nie będzie łatwe. Wysłuchaj
mnie. Po prostu wysłuchaj i nie staraj się niczego wyjaśniać.
Ja już to wszystko wiem. Chcę, żebyś spróbowała zrozumieć,
jak ja się czułam przez te wszystkie lata". Popatrzyła na mnie,
a potem powiedziała: „Dobrze, dobrze! Mów". Słowa popłynęły
strumieniem. Przypomniałam jej, jak wiele razy próbowała zrobić
ze mnie jakiś ideał.

„Dzięki Bogu, że można ci zaufać".
„Przynajmniej ty masz głowę na karku".
„Cieszę się, że mam choć jedno dziecko, które jest odpowie-
dzialne".

I przypomniałam, ile razy próbowałam się buntować, na przy-
kład uciekłam ze szkoły w piątej klasie, albo nie chciałam grać
dla gości na pianinie, i jak zawsze wtedy słyszałam: „To do
ciebie niepodobne, kochanie". Nie mogłam przestać mówić, wciąż
dorzucałam przykłady, żeby uzmysłowić jej, że czułam się nic
nie znaczącą osobą. Nic dziwnego, że tak często nie wiedziałam,

jaka jestem.

Potem spytałam ją: „Czy wiesz, ile by to dla mnie znaczyło,
gdybyś choć raz powiedziała: Nie musisz przez cały czas być
idealna. Nie musisz być taka doskonała. Nie musisz ciągle być
dla mnie pociechą. Możesz być czasem niegrzeczna, rozwydrzona,
niechlujna, niedobra, nierozsądna, nieodpowiedzialna - i wszy-
stko jest w porządku. To normalne, czasem tacy jesteśmy. A ja
będę cię kochać tak samo".

201

Łzy spływały matce po twarzy, gdy to mówiłam, ale nie prze-
rwałam. Nie mogłam. Kiedy wreszcie skończyłam, wyszeptała:
„Nie miałam pojęcia! Co mogę powiedzieć? Nie wiem, co mam
powiedzieć!" Odparłam: „Nic. Nie ma nic do powiedzenia. Po
prostu chciałam, żebyś wiedziała". Nagle coś się we mnie prze-
łamało. Powiedziałam: „Nie myśl, że nie zdaję sobie sprawy,
przez co przeszłaś z powodu Lynn. Nie myśl, że nie wiem, jak
było ci ciężko". Potem otoczyłam ją ramionami i trzymałyśmy
się w objęciach, a ja miałam wrażenie, jakby runął jakiś mur
między nami.

Słuchałam i nie mogłam się nadziwić, że zrozumienie tak bar-
dzo pomaga przebaczyć. Jaką niewypowiedzianą ulgę musiało
przynieść wyzbycie się tych gorzkich uczuć. I jak wiele ofiaro-
wała jej matka, po prostu słuchając.

- Nigdy nie mogłabym powiedzieć mojej matce czegoś takie-
go - stwierdziła inna kobieta, kręcąc głową. - Nie zrozumiała-
by moich uczuć. Nie potrafi nawet poradzić sobie z własnymi
uczuciami. Nie wiem, co mnie do tego skłoniło, ale niedawno
usiłowałam powiedzieć jej, co sprawiało mi przykrość, kiedy by-
łam dzieckiem, na przykład to, że nigdy nie pozwalano mi złościć
się na brata, zawsze musiałam bić przed nim czołem, bo był
niemal udzielnym księciem. Wiecie, państwo, co powiedziała?
„Kłopot z tobą polega na tym, że zauważasz problemy i chcesz,
żeby wszystko było doskonałe". Wtedy odparłam: „A dlaczego
nie mamy mówić, że coś nas boli, jeśli rzeczywiście nas boli?
Jeśli wskakując do łóżka, uderzymy się w palec, to dlaczego
nie mamy powiedzieć: »O kurczę, boli jak diabli!«?" Matka po-
wiedziała: „Ja po prostu nie przejmuję się i mówię: »Ale to było
głupie!« Potem zapominam o całej sprawie". I właśnie w taki
sposób moja matka załatwia wszystkie problemy. Więc jak mogę
oczekiwać, że mnie zrozumie?

Jest taka bezmyślna, że czasem mam ochotę nią potrząsnąć.
Cały czas mówi tylko, jak bardzo pragnie, żeby jej dzieci były
sobie bliskie, ale wszystko, co robi, jeszcze bardziej nas od siebie
oddala. Wiecie, państwo, co jest najdziwniejsze? Mojemu bratu,
który nigdy do mnie nie dzwonił, niedawno urodziło się pierwsze
dziecko i nagle zaczął do mnie dzwonić i pytać o radę. Rozma-
wiamy jak normalni ludzie. Może mimo wszystko jest dla nas
jeszcze nadzieja. Ale daję słowo, że jeśli pewnego dnia zosta-
niemy przyjaciółmi, to stanie się to nie dzięki mojej matce, ale

202

wbrew niej. Wiem, że chce dobrze, ale naprawdę nie można
o niej powiedzieć, że jest wrażliwa.

- Nie wiem - wtrącił mężczyzna, który jako jedyny nie za-
bierał dotąd głosu. - Moja matka i ojciec byli bardzo wrażli-
wymi ludźmi, ale mogę państwa zapewnić, że nawet wrażliwi
rodzice pozwalają, żeby działy się brutalne rzeczy.

Oczy wszystkich zwróciły się na niego.

- Chyba wspomniałem kiedyś - wyjaśnił - że mam brata
bliźniaka, który mnie bił, a oni nawet nie kiwnęli palcem, żeby

go powstrzymać.

- To straszne - powiedział ktoś. - Ale dlaczego nic nie ro-
bili?

- Nie mam pojęcia. Może myśleli, że chłopcy powinni trochę
dostawać w skórę. Może myśleli, że to naturalne zachowanie
w przypadku bliźniaków i że nigdy nie zrobilibyśmy sobie
krzywdy. Nie wiem, co myśleli. Mogę tylko powiedzieć, że kiedy
ma się pięć lat, a rodzice są jedynymi obrońcami, to można być
naprawdę przerażonym, jeśli odwracają się w inną stronę. Czło-
wiek zaczyna rozumieć, że po prostu musi jakoś przez to przejść.

- Musiał pan być wytrzymałym dzieciakiem, żeby to znieść -

powiedziałam.

- Byłem wytrzymały. Ale Eryk jeszcze bardziej. I był o wiele
większy. Urodził się pięć minut wcześniej i ważył dwa razy tyle

co ja.

- Więc od samego początku był pan w niekorzystnej sytuacji.

- To prawda. Ale kiedy byliśmy mali, nie przejmowałem się,
że jest taki duży. Nie dawałem się mimo to. Typowy przykład.
Wchodził do pokoju i przełączał telewizor na inny kanał, bo
chciał oglądać co innego. Nie chciałem dopuścić do tego, żeby
mną rządził, więc przełączałem z powrotem na swój program.
Wtedy naskakiwał na mnie, przytrzymywał i bił pięściami.
W końcu dotarło do mnie, że naprawdę może mnie skrzywdzić.
Po jakimś czasie doszło do tego, że mógł wyłączyć telewizor,
a ja po prostu wychodziłem z
pokoju.

- Nadal nie rozumiem, jak pana rodzice mogli na to pozwo-
lić! - wykrzyknęła jedna z kobiet.

- No cóż, matka właściwie starała się mnie bronić. Krzyczała
na Eryka i zabierała mnie do innego pokoju. Ale najczęściej
uważała, że powinniśmy to sami załatwić. Kiedyś kupiła na-
dmuchiwanego człowieka z plastyku, na samym dole był piasek.

203

Kiedy się uderzyło kukłę, wracała do poprzedniej pozycji. Pa-
miętam, jak powiedziała do Eryka: „Gdy chcesz uderzyć brata,
uderz zamiast niego kukłę". Nigdy tego nie zapomnę, bo odkąd
dostaliśmy tę zabawkę, najpierw bił mnie, potem kukłę i znowu
mnie. To nic nie pomogło.

- A kiedy byliście nastolatkami? - zapytał ktoś.

- Eryk był prawdziwym atletą, uprawiał hokej, piłkę nożną.
Walczył na śmierć i życie, żeby unicestwić, zniszczyć. Im bar-
dziej kogoś zgnębił, tym bardziej się cieszył. Ja nie lubiłem spor-
tów. Prawdę mówiąc, w szkole średniej niezbyt lubiłem ryzyko.
Wolałem udzielać się towarzysko. Nigdy nie zrobiłbym nic, co
mogłoby zniszczyć mój krąg opiekuńczych przyjaciół.

- Czy nic się nie zmieniło, kiedy byliście starsi?

- Nie bardzo. Po prostu nie napadał już na mnie fizycznie,
tylko słownie. Ważną sprawą w naszej rodzinie były dyskusje
przy obiedzie. Eryk był zawsze na bieżąco ze wszystkim - książ-
kami, sportem, polityką. Kiedy próbowałem coś wtrącić, uśmie-
chał się szyderczo: „To głupie". A matka i ojciec byli tak za-
chwyceni rozległą wiedzą Eryka, że nawet niczego nie zauważali.
Więc po jakimś czasie przysłuchiwałem się tylko dyskusjom
i wtrącałem kpiarskie uwagi. Wyrobiłem sobie dosyć ostry, iro-
niczny język. To była moja
jedyna broń przeciwko Erykowi.
I używałem jej. Znałem wszystkie jego słabe punkty.

- Nie można pana za to winić - powiedział inny mężczyzna. -
Musiał pan
znaleźć jakiś sposób, żeby odegrać się na draniu.

Brat Eryka uniósł brwi i rozsiadł się wygodnie. Jego postawa
całkowicie się zmieniła.

- Kiedyś bym się z panem zgodził. Ale zdarzyła się najbardziej
zwariowana rzecz. W zeszłym miesiącu, kiedy skończył się ten
kurs, bardzo zapragnąłem ponownie spotkać się z Erykiem.
Przez całe lata unikałem go. Zadzwoniłem więc do niego i umó-
wiliśmy się. Zrobił się z tego trzygodzinny lunch.

Ciekawość nasza sięgnęła zenitu.

- O czym rozmawialiście? Czy powiedział mu pan prawdę?
Czy powiedział mu pan, jak zatruwał panu życie?

- Właściwie to on chciał mi powiedzieć, jak bardzo zatruwałem mu życie.

Wszystkim opadły szczęki.

- Według Eryka rodzice mnie faworyzowali i nigdy nie mógł
mi tego wybaczyć.
Zauważał, że mama i ja porozumiewaliśmy

204

się w naturalny sposób, zaś między nim a mamą wszystko było
nie tak. Miał wrażenie, że bez przerwy była na niego zła, że
zajmowała się tylko bronieniem mnie i że nigdy nie okazywała
mu wyrozumiałości, na jaką zasługiwał. Zauważał również, że
ludzie zawsze lubili mnie od pierwszego wejrzenia. Powiedział
tak: „Byłeś taki drobny, z tymi doskonałymi rysami twarzy, bu-
dziłeś takie uczucia jak maleńki kociaczek. Ja wyglądałem jak
wielki bysio. Każdy mnie mijał i wybierał ciebie". Potem zwierzył
się, że czuł się bardzo wyobcowany, nieśmiały i niezręczny już
w przedszkolu. W szkole było jeszcze gorzej, bo to ja byłem „oso-
bowością" i przyprowadzałem do domu wielu przyjaciół, a on

nie miał nikogo.

Przypomniałem mu, że to właśnie jego rodzice chwalili za to,
że jest taki inteligentny i wysportowany. Odparł: „Pochwały nic
nie znaczyły. Ty miałeś ich miłość".

Spytałem go prosto z mostu: „Czy dlatego mnie biłeś?" Od-
powiedział: „No jasne. Byłem zły i sfrustrowany. Zostałeś moim
kozłem ofiarnym". Potem zapytałem, czy gdyby mama nie była
ciągle na niego zła za to, że mnie bił, to on nie złościłby się na

mnie.

„Prawdopodobnie nie" - odparł, a potem zapytał : „Czy byłbyś
zazdrosny, gdybyśmy się z mamą naprawdę dobrze zgadzali?"

„Może - powiedziałem. - Ale na pewno chciałbym, żeby tak
było, bo wtedy nie wściekałbyś się na mnie".

Wtedy dopiero uświadomiliśmy sobie, jak wiele obaj wycier-
pieliśmy, jak wiele bólu sobie zadaliśmy. On mnie atakował,
a ja mu oddawałem po swojemu, ale w rezultacie wyrządziło to

wielką krzywdę nam obu.

Kiedy się rozstawaliśmy, mieliśmy poczucie spełnienia, jakby-
śmy odnaleźli brakującą cząstkę samych siebie. I wiedzieliśmy,
że obaj jesteśmy w porządku. Żaden z nas nie był złym czło-
wiekiem. On był miłym facetem i ja byłem miłym facetem.
Dwóch miłych facetów, którzy nie mogli poradzić sobie z pro-
blemami wynikającymi z tego, że są braćmi. I dwoje miłych ro-
dziców, którzy starali się najlepiej, jak umieli.

Spotkanie dobiegło końca. Wszyscy byliśmy zmęczeni. To było
bardzo wyczerpujące psychicznie. Nikt z nas nie miał już nic
do powiedzenia. Żegnaliśmy się w milczeniu, wymieniając moc-
ny uścisk dłoni.

205

Po raz pierwszy cieszyłam się z długiej jazdy do domu i ciszy
panującej w samochodzie. Musiałam wiele przemyśleć.

Wszystko, co usłyszałam tego wieczoru, przeraziło mnie. Lę-
kiem napawało mnie to, że dynamika konfliktów między rodzeń-
stwem jest tak wielka, iż mogą one być przyczyną cierpień dzieci
już od najmłodszych lat; że istnieje między rodzeństwem niemal
magnetyczne przyciąganie, które pomaga ponownie
zbliżyć się
do siebie, odnowić rodzinną więź; że jakaś siła popycha z po-
wrotem ku sobie nawet bardzo skrzywdzone rodzeństwo i każe
mu zapomnieć o dawnych urazach.

I nabrałam przekonania, że metody, których uczę, są dobre.
Można było załagodzić wszystkie bolesne konflikty, o których
dzisiaj opowiadano, lub nawet uniknąć ich, gdyby odpowiedzial-
ni za to rodzice postępowali umiejętnie.

Wyobraźmy sobie - pomyślałam - świat, gdzie bracia i sio-
stry dorastają w rodzinach, w których wyrządzanie sobie krzy-
wdy jest niedozwolone, w których uczy się dzieci, jak bezpiecz-
nie i rozsądnie wyrażać swoją złość, w których każde dziecko
jest cenione jako odrębna istota, a nie w relacji do rodzeń-
stwa, w których normą jest raczej współpraca niż współza-
wodnictwo, w których nikt nie jest ograniczony do przypisanej
mu roli, w których dzieci każdego dnia zdobywają doświad-
czenie i umiejętność samodzielnego rozwiązywania własnych
sporów.

A co się stanie, kiedy te dzieci dorosną i zaczną same kształ-
tować przyszłość świata? Co by to była za przyszłość! Dzieci
wychowane w takich domach wiedziałyby, jak rozwiązać świa-
towe problemy, nie niszcząc przy tym cennego świata. Wiedzia-
łyby, jak to zrobić, i czułyby się do tego zobowiązane. Ocaliłyby
naszą ziemską rodzinę.

Zaczęło padać. Włączyłam wycieraczki i nastawiłam radio, że-
by posłuchać wiadomości.

Niesamowite. Zupełnie jakbym słuchała opowiadań rodziców,
tylko że wszystko na większą skalę: spory o terytorium; spory
o system wierzeń; zazdrość tych, którzy nic nie mają, skiero-
wana przeciwko tym, którzy posiadają wszystko; ważni faceci
gnębiący maluczkich; mało ważni faceci kierujący skargi do ONZ
i Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości; długie, skom-
plikowane dzieje goryczy i nieufności, w których nie obeszło się
bez inwekt
yw i bomb.

206

Ale tym razem nie przygnębiało mnie to. Byłam przepełniona
optymizmem. Jeśli po tak długim okresie cierpienia, rywalizacji
i niesprawiedliwości, nadal tak silna jest w rodzeństwie potrze-
ba pojednania, to dlaczego nie mielibyśmy wyobrazić sobie in-
nego świata? Świata, w którym bracia i siostry wszystkich na-
rodowości, zdecydowani zapomnieć o dzielących ich krzywdach,
podają sobie dłonie i odkrywają, jaką miłość i siłę mogą sobie
wzajemnie ofiarować jako rodzeństwo.

Wyłączyłam radio. Deszcz przestawał padać.

Nagle wszystko wydawało się możliwe.

Doświadczenia rodziców polskich

Pragnienie kontynuowania spotkań odczuwaliśmy równie sil-
nie, jak rodzice „z książki". Doświadczyliśmy, ile wsparcia i siły
może dawać podążanie z innymi ku wspólnemu celowi, jak po-
mocne jest dzielenie się przeżywanymi trudnościami i sukcesami
oraz jak ważne jest słuchanie albo raczej usłyszenie siebie
samego i tego, co mówi drugi człowiek.

W jednej z grup na ostatnim spotkaniu zabrał głos ojciec,
który do tej pory milczał. Jego wypowiedzią pragniemy pożegnać
się z polskim czytelnikiem:

Po przeczytaniu książki Rodzeństwo bez rywalizacji byliśmy
z żoną pełni energii i zapału do korekty naszych metod wy-
chowawczych.

Już od jakiegoś czasu uważaliśmy, że dajemy sobie nieźle
w kość: my - dzieciom, one - nam i sobie nawzajem. Jed-
nak bez względu na to, ile nocnych godzin strawiliśmy na
analizowaniu przykrych sytuacji, dochodziliśmy do tego sa-
mego wniosku, że - w gruncie
rzeczy - jesteśmy niezłymi
rodzicami, mamy równie niezłe dzieci, a przyczyną wszystkich
ich i naszych waśni jest horrendalna ciasnota.

- Też byłbym czarującym „daddy" - jak sam Bili Cosby -

207

gdybym mógł powrzucać was do osobnych pokoi, a sam za-
mknąć się z mamą w uroczej sypialni! - zapewniałem ura-
żonych moim podniesionym głosem synów, których dopiero
co ściągnąłem z braterskiego „ringu".

- Ależ, ojciec, to nie o to chodzi... - perorował najstarszy;
dla niego (od czasu kiedy wąs mu się sypnął) każda sytuacja
stanowi okazję do prezentowania jedynego słusznego, czyli je-
go własnego poglądu.

Ma prawie osiemnaście lat, jest jota w jotę podobny do mnie
i pewnie dlatego tak „wkurza" mnie jego śmiesznie pretensjo-
nalna dyktatura wobec młodszego rodzeństwa. Prawdę mó-
wiąc, sporo winy za konflikty i bójki między naszą piątką
dzieci przypisywałem właśnie jemu.

Spróbowaliśmy metod z książki. Nie wychodziło; czasami
nawet było gorzej, niż przedtem. Analizowaliśmy z żoną prawie
każdą sytuację, szukając przyczyn porażek. W końcu doszli-
śmy do wniosku, że mówimy „nowe teksty", ale nadal „sie-
dzimy w starej skórze".

Zaczęliśmy zapisywać nasze słowa i odpowiedzi dzieci, co
pozwoliło nam zdemaskować postawy, którymi wywoływaliśmy
oburzające lub zasmucające nas reakcje u dzieci.

Rozpoznaliśmy w sobie rodzica - pacyfikatora, policjanta,
dyktatora, zawstydzacza, inkwizytora, męczennika, demagoga,
rodzica oburzającego się i stronniczego.

Postanowiliśmy eksmitować ich z naszego ciasnego miesz-
kania, żeby zrobić miejsce dla RODZICA UWAŻNEGO, który
nie gorszy się faktem, iż jego ukochane dzieci odczuwają na-
miętności i gwałtowne uczucia, ale pomagając je wyrażać,
przyczynia się do rozbudzania uczuć dobrych.

W tej decyzji wspierają nas słowa Leonarda Shawa:

Każde oburzenie lub ocena, którą tworzysz,

pomaga podtrzymać konflikt,

o którym twierdzisz,

że chcesz mu zaradzić.

Zamiast oburzać się - działaj z przestrzeni

miłości i wybaczenia.

Koniec



Wyszukiwarka