po co żyję, Stoję sobie na drodze do szczęścia, Stoję sobie na drodze do szczęścia / 31 styczeń 2008


Stoję sobie na drodze do szczęścia / 31 styczeń 2008
Ewa Trzebińska

0x01 graphic

Ewa Trzebińska przygląda się pułapkom, jakie zastawia nasza psychika, by utrudnić nam osiągnięcie szczęścia.

Na niczym w życiu nie zależy nam tak bardzo jak na szczęściu. Choć stale o nie zabiegamy, zwykle nie jesteśmy tak szczęśliwi, jak chcielibyśmy. Dlaczego tak trudno być szczęśliwym? Okazuje się, że nasza psychika zastawia pułapki i rodzi paradoksy, które skutecznie komplikują nam drogę do szczęścia. Oto niektóre z nich.

Tak bardzo się staram, a jestem coraz mniej szczęśliwa.

Przeszkodą w osiągnięciu szczęścia mogą być nasze marzenia i dążenia. Cele, jakie sobie stawiamy, wpływają na to, jak nam się wiedzie. Jeśli nasze cele są nieodpowiednie, to im bardziej staramy się je osiągnąć, tym jest nam gorzej. Robert Emmons z University of California ustalił w swoich badaniach, że ludzie są tym mniej zadowoleni z życia, im bardziej odległe są ich zamierzenia i im bardziej ogólnikowe jest wyobrażenie tego, do czego dążą. Marzenie, aby zostać kimś wybitnym, może skutecznie unieszczęśliwić młodego chłopaka. Długo bowiem będzie musiał czekać, aż się to stanie. A co gorsza nie wiadomo, co konkretnie musi osiągnąć, aby mógł przypisać sobie wyjątkowość. Nie wiadomo też, jak pozna, czy się do niej zbliża, czy raczej się od niej oddala.
Związek między celami życiowymi a jakością życia badał Brian Little z Carleton University w Kandzie. Opisał aż pięć rodzajów zamierzeń, które prowadzą nieuchronnie do cierpienia i zniechęcenia. Po pierwsze, można postawić przed sobą cele nieważne. Ograniczenie starań do spraw prozaicznych i przyziemnych, takich jak utrzymanie porządku w mieszkaniu czy unikanie nadmiernego wysiłku fizycznego, powoduje, że nasze życie zaczyna się nam wydawać pozbawione znaczenia. A utrata poczucia sensu życia jest jednym z najdotkliwszych cierpień. Po drugie, niektóre zamierzenia określone są zbyt słabo, aby można było rozsądnie zaplanować, jak je osiągnąć, a następnie skutecznie kontrolować przebieg ich realizacji. Człowiek, który podąża za jakąś mglistą ideą, traci panowanie nad swoim życiem, jest zdezorientowany i ma poczucie zagrożenia. Po trzecie, niebezpiecznie jest stawiać sobie cele, które nie odpowiadają naszym zdolnościom i umiejętnościom albo warunkom, w jakich działamy. Starania okazują się wtedy daremne, a to pociąga za sobą poczucie przegranej, bezsilność i smutek. Po czwarte, ważne jest, jak odbierają nasze zamierzenia ludzie, wśród których żyjemy. Jeżeli to, co stawiamy sobie za cel, jest traktowane obojętnie lub wręcz nieakceptowane przez otoczenie, pozostajemy w naszych dążeniach osamotnieni. Poświęcanie się takim zamierzeniom oddala nas od ludzi, czasem naraża na konflikty, potępienie albo odtrącenie. Po piąte wreszcie, cel może być zbyt trudny do osiągnięcia. Zrealizowanie go wymaga tylu wysiłków i wyrzeczeń, a droga do niego wiąże się z tak dotkliwym stresem, że nawet gdy zostanie osiągnięty,  przynosi więcej strat i goryczy niż satysfakcji.

Zdobyłam to, czego pragnęłam, ale nie czuję się szczęśliwsza.

Wielokrotnie stwierdzano w badaniach, że ludzie różnią się od siebie tym, jak bardzo czują się szczęśliwi, ale u każdego człowieka poczucie szczęścia ma względnie stałą wielkość. Niepowodzenia i sukcesy oczywiście poprawiają lub pogarszają nasze samopoczucie, ale dość szybko powracamy do swojego stałego poziomu szczęścia. James Averill uważa, że odczucie szczęścia można rozpatrywać jako reakcję emocjonalną, a możliwy do osiągnięcia poziom szczęścia jako cechę osobowości. Jak każda inna złożona emocja, przeżywanie szczęścia jest złożonym procesem psychicznym, którego przebieg wyznacza odpowiedni wzorzec umysłowy. Ten wzorzec kształtuje się u każdego z nas na bazie osobistej „historii szczęścia”, czyli pod wpływem tych szczególnych sytuacji, które wzbudzały w nas szczęście, a także pod wpływem tego, jak przeżywali szczęście nasi rodzice i inni ważni ludzie (naśladowani przez nas, często bezwiednie) oraz jak otoczenie reagowało na nasze przejawy szczęścia. Kiedy już taki osobisty wzorzec szczęścia powstanie, określa on, w jakiej postaci, kiedy i jak bardzo przeżywamy szczęście. Charakterystyczny dla nas sposób doświadczania szczęścia wpisuje się w naszą osobowość, a to oznacza, że pomimo sukcesów i pomyślnych okoliczności trudno nam stać się kimś szczęśliwszym, niż dotąd byliśmy.

Uciekł mi autobus, więc jestem nieszczęśliwa.

John Cacioppo i jego współpracownicy wykazali w serii badań, że mamy dwa odrębne i odmiennie działające systemy mózgowe: jeden jest przystosowany do odbierania bodźców pozytywnych, a drugi - negatywnych. Wprawdzie potrafimy się zarówno cieszyć, jak i martwić, jednak zdarzenia niekorzystne wywołują w nas bardziej wyraziste i subiektywnie ważniejsze odczucia niż te wywoływane przez zdarzenia pomyślne. W repertuarze naszych reakcji emocjonalnych uczuć negatywnych jest więcej niż pozytywnych. Zostaliśmy psychicznie tak wyposażeni, aby specyficzne odcienie sytuacji niepożądanych rozróżniać emocjonalnie lepiej niż odcienie sytuacji pożądanych. To swoiste psychiczne uwrażliwienie na negatywną stronę życia spełnia ważną rolę. Przygotowuje nas ono do precyzyjnego wykrywania i rozumienia różnych rodzajów zagrożeń, strat i przeszkód, dzięki czemu efektywniej sobie z nimi radzimy.
Ponieważ zdarzenia negatywne pamiętamy lepiej niż pozytywne, skutecznie uczymy się na błędach. Jednak za tę zwiększoną odporność na niekorzystne sytuacje płacimy spadkiem poczucia szczęścia. Negatywne aspekty naszego życia mocniej bowiem niż pozytywne wpływają na naszą psychikę i wyraźniej zabarwiają naszą ocenę świata i siebie.

Muszę trochę pocierpieć, żeby być bardziej szczęśliwa.

Czasem okrężną drogą dążymy do tego, aby czuć się lepiej: sami sprawiamy sobie przykrości po to, żeby potem cieszyć się z korzyści, jakie w ten sposób osiągniemy. Przykładem takiej taktyki poprawiania sobie samopoczucia może być narzekanie. Uskarżanie się na różne bolączki jest nieprzyjemne, lecz powszechne. Można więc przypuszczać, że spełnia ono jakieś ważne funkcje. Zdaniem Dariusza Dolińskiego narzekanie przynosi wiele pożytków samopoczuciu. Jednym z nich jest doznawanie ulgi. Kiedy roztrząsamy przed kimś przykre zdarzenia i ubolewamy z ich powodu, następuje znaczna intensyfikacja negatywnych uczuć. Gdy wreszcie się wygadamy i wzburzenie opadnie, czujemy ogromną ulgę. Ulga jest jednym z najbardziej przyjemnych i pożądanych stanów psychicznych. By ją uzyskać i maksymalizować, ludzie niekiedy sprawiają sobie ból lub sami stwarzają sytuacje niebezpieczne, zagrażające ich życiu.

Inna korzyść z narzekania to uwolnienie się od negatywnych uczuć poprzez opowiadanie komuś o tym, co je wywołało. Pozwala to lepiej zrozumieć sytuację, a także zabezpiecza przed nasileniem się negatywnych emocji, które mogłoby się pojawić, gdybyśmy próbowali je tłumić. Co więcej, narzekanie może zapewnić nam dobre kontakty z ludźmi. Wzbudza bowiem u słuchaczy współczucie i chęć udzielenia pomocy, a tam, gdzie jest powszechne - tak jak w Polsce - i dobrze widziane, zjednuje nam sympatię i poczucie bliskości z innymi osobami, które podobnie jak my skłonne są uskarżać się na różne kłopoty. Doliński dowodzi, że dzięki narzekaniu można nawet zyskać podziw otoczenia, ponieważ ludzie otwarcie wyrażający niezadowolenie uchodzą zwykle za bardziej odważnych, wymagających i wyrafinowanych w ocenianiu świata.
Czy dążenie do szczęścia jest więc skazane na niepowodzenie? Niekoniecznie. Możemy wpływać na zjawiska psychiczne, od których zależy nasze szczęście: znaleźć sobie lepsze życiowe cele, zmienić swój wzorzec szczęścia, rozbudowując osobistą „historię szczęścia” o nowe, konstruktywne doświadczenia, świadomie dystansować się od nadmiaru negatywnych wspomnień i skojarzeń, znaleźć bardziej bezpośrednie drogi do dobrego samopoczucia niż sprawianie sobie przykrości. Z wiedzy o przeszkodach wynikają pomysły na ich przezwyciężenie - na szczęście.



Wyszukiwarka