pani przeżyła, zostały usunięte, stały się nieważne, zostały unicestwione?”
Pacjentka (jeszcze bardziej zamyślona): „Te
piękne rzeczy, które przeżyłam...”
Franki: „Proszę mi powiedzieć, czy mógłby ktoś cofnąć to szczęście, które pani przeżyła? Czy mógłby je wymazać?”
Pacjentka: „Ma pan rację, panie profesorze, nikt nie mógłby go cofnąć”.
Franki: „Czy mógłby ktoś wymazać owe dobra, których doznała pani w życiu?”
Pacjentka: „Nie, tego również nikt nie mógłby zrobić”.
Franki: „Czy mógłby ktoś wymazać to, co pani osiągnęła i zdobyła?”
Pacjentka: „Ma pan rację, panie profesorze, nikt nie mógłby tego usunąć”.
Franki: „Albo czy ktoś może usunąć to, czemu pani śmiało i mężnie stawiła czoło? Czy ktoś może usunąć to wszystko z przeszłości? Z przeszłości, w której wszystko to pani chroniła i zbierała, oszczędzała i gromadziła?”
Pacjentka (poruszona do łez): „Nikt tego nie może. Nikt!” (Po chwili:) „To prawda, musiałam wiele przecierpieć. Ale również próbowałam znosić ciosy, jakie wymierzało mi życie. Pan rozumie, panie profesorze, wierzę, że cierpienie jest karą. Bo ja wierzę w Boga”.
Oczywiście sam z siebie nigdy nie miałbym prawa dokonywać interpretacji usensowniającej w jakimkolwiek sensie religijnym i pozwalać, by chory ją osądzał. Skoro jednak wyszło na jaw pozytywne nastawienie religijne pacjentki, nic już nie stało na przeszkodzie wbudowaniu go w psychoterapię jako dany fakt.
Franki: „Ale proszę powiedzieć, czy cierpienie nie może być też próbą. Czy nie może być
tak, że Bóg chciał widzieć, jak pani znosi cierpienie? I na koniec może musiał przyznać, że naprawdę zniosła je pani dzielnie. I proszę mi teraz powiedzieć, jak pani sądzi, czy ktoś może odwołać te osiągnięcia?”
Pacjentka: „Nie, tego nikt nie może”.
Franki: „To przecież pozostaje, czyż nie?” Pacjentka: „Z pewnością, to pozostaje!” Franki: „Zapewniam panią, że nie tylko wiele pani w swym życiu osiągnęła, ale również ze swego cierpienia zrobiła pani to, co najlepsze. I pod tym względem jest pani dla naszych pacjentów wzorem. Gratuluję pani współpacjentom, że mogą się na pani wzorować!”
W tym momencie nastąpiło coś, co nie zdarzyło się jeszcze na żadnym wykładzie: spontaniczne oklaski stupięćdziesięciu słuchaczy! Ja natomiast znów zwróciłem się do starej kobiety: „Czy pani słyszy, te oklaski są dla pani. Dla pani życia, które było wielkim osiągnięciem. Może być pani z niego dumna. A jak mało jest ludzi, którzy mogą być dumni życia! Chcę powiedzieć, że pani życie jest pomnikiem. Pomnikiem, którego żaden człowiek nie może usunąć!”
Staruszka powoli wychodziła z sali wykładowej. W tydzień później umarła. Umarła jak Hiob: pełna lat. Ale w ostatnim tygodniu życia nie była już przygnębiona. Na odwrót, była dumna i ufna. Jak się wydaje, udało mi się jej pokazać, że jej życie również było sensowne, że nawet jej cierpienie miało głębszy sens. Przedtem staruszka była, jak powiedzieliśmy, stroskana, że prowadziła bezużyteczne życie. Ale jej ostatnie słowa, jakie notuje historia choroby, brzmiały: „Moje życie jest pomnikiem — powiedział profesor do studentów w sali wykładowej. Moje życie nie było więc daremne...”