Dum dum


Lech Galicki

DUM-DUM

Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
Trzy Orły z Jasnych Błoni
lecieć chciały do Płoni
Lecz Czyn Polaków
nie znosi braków
i ptaki trzyma w dłoni
PRZEDSŁOWIE
Każdego dnia, od poniedziałku do piątku, o 1705 na antenie PR Szczecin
rozpoczyna się
audycja zatytułowana "Pomóc sobie, pomóc innym". Nie wiadomo dokładnie, kto
wymyślił
tytuł, wiele jest matek chrzestnych. Wiadomo, że tytuł odpowiada idei programu,
i że audycja,
choć z czasem zmieniała swoją formułę, wciąż jest potrzebna. Zwykłym ludziom
wydaje się
bowiem, że gdy wszyscy ich zawodzą, w radiu jeszcze ostatnia nadzieja... Wiara w
moc
dziennikarską wciąż jest imponująca. Czasem rzeczywiście udaje się rozwiązać
czyjąś trudną
sytuację życiową. Magia mikrofonu, lęk przed publiczną kompromitacją, bywa,
łamie urzędnicze
serca: i sprawa nie do załatwienia
załatwiona jest od ręki.
Nie zdarza się
to jednak często.
Poza interwencjami, zadaniem prowadzących audycję jest wskazywanie i piętnowanie
różnych
nieprawidłowości dziejących się wokół nas. Bo jest i tak, że przyzwyczajamy się:
i jak
normalne traktujemy nienormalne.
Obowiązkiem felietonisty jest uświadamianie, że czasem świat wokół nas stoi na
głowie, i
że niekoniecznie trzeba się z tym zgadzać
Od ponad roku roli "prześmiewcy" w piątkowym wydaniu "Pomóc sobie, pomóc innym"
w
PR Szczecin, podjął się Lech Galicki. Odnotowuje i komentuje wpadki urzędnicze,
złe nawyki,
karkołomną logikę, zgodę na głupotę... A słuchacze dzwonią do studia pod nr
telefonu (91)
423 00 50 i mówią: tak jest!:
tak jest, że "niby tłumnie na ulicach, a bezludzie". Ludzie stali się obojętni
na krzywdę i nieszczęście
innych,
tak jest, że złodzieje i bandytyzm panoszą się na ulicach i "młody" nie szanuje
"starego",
tak jest, że między deklaracjami a czynami Polaków ogromna przepaść: chodniki, i
ulice,
nawet te świeżo odremontowane, wciąż są krzywe. To "polska robota"!
mówią,
tak jest, że piękne, zielone miasto Szczecin, rozwija się w żółwim tempie,
ludzie się nie
bogacą...
tylko niektórzy...,
i tak jest, że szczecińska publiczność nagradza brawami na stojąco spektakl,
który jest
kompromitacją teatru i realizatorów. Te owacje na stojąco
to wpadka
publiczności.
Dum-dum, to pocisk karabinowy, powodujący rany szarpane. Brak dowodów, ile ran
szarpanych
spowodowały felietony Lecha Galickiego w piątkowych magazynach "Pomóc sobie,
pomóc innym".
Autor felietonów i prowadząca audycję zakładają, że choć trochę ukłuły jednych,
choć trochę
pomogły innym.
Agata Foltyn1
1 Agata Foltyn jest dziennikarką Polskiego Radia Szczecin S.A., autorką wielu
nagrodzonych reportaży. Publikuje teksty w
periodykach literackich, prasie; jest także współautorką książki "Na oka dnie".
Gęganie i kołowacenie
Jak napisał Władysław Kopaliński: "... zgodnie z Biblią, potomkowie Noego,
przybywszy
do ziemi Sennar, postanowili zbudować wieżę Babel, której szczyt sięgałby nieba.
Bóg zstąpił,
by obejrzeć budowę wieży i nie chcąc dopuścić do jej ukończenia pomieszał im
języki,
aby się nie rozumieli nawzajem i rozproszyli na wszystkie strony".
Człowiek jednak pragnie porozumieć się z drugim człowiekiem mówiącym innym
językiem,
szczególnie teraz, gdy świat stał się globalną wioską i trwa proces jednoczenia
Europy,
a granice państwowe można przekraczać bez przeszkód
po prostu nie wypada nie
znać
przynajmniej jednego światowego języka obcego. Okazuje się, że my, Polacy, w
większości
jesteśmy zwolennikami tak zwanego "efektu wieży Babel"
to znaczy, "lubimy nie
rozumieć"
co mówi do nas obcokrajowiec. Ileż to razy, na ulicach, na przykład Szczecina,
widzimy
spoconych z wysiłku fizycznego mieszkańców grodu Gryfa, starających się na migi
rozmawiać
z zagranicznymi turystami, zwykle tymi z Niemiec, aby odpowiedzieć na zadane
przez nich pytanie. Po niemiecku, czy po angielsku
my ani "me" ani "be".
Jesteśmy po prostu
niemi. I tacy wchodzimy do Europy.
Kuriozalny przykład arogancji w tym względzie dała swego czasu polska delegacja
na sesję
Komitetu Praw Człowieka w Genewie. Do tej pory rumienię się na samą myśl o tym
fakcie.
Jej członkowie nie znali żadnego z oficjalnych języków Organizacji Narodów
Zjednoczonych.
Podobno jest to reguła. Należy zapytać: czego ci, zwykle pachnący Old Spicem (co
to znaczy
kotku?
delegacie?) ludzie szukają na wielce ważnych konferencjach
międzynarodowych,
skoro nie potrafią zrozumieć o czym na nich się rozmawia, ani nie są w stanie
wyartykułować
własnego, czyli Polski stanowiska.
I druga strona medalu. "A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie
gęsi i
swój język mają"
pisał Mikołaj Rej. I pewnie, że mają. Lecz zdziwiłby się pan
Mikołaj
współczesnym Polaków gęganiem.
Czytelnicy jednej ze szczecińskich gazet zauważyli z niesmakiem, że w jednym z
emitowanych
przez telewizję publiczną filmów, znani polscy aktorzy
macho i gangsterzy
ekranu,
zaaplikowali telewidzom tak potężną dawkę wulgarnych słów, iż im, telewidzom,
odebrało
mowę. Ojczystą.
Reasumując: elity polityczne głuchną, a ich członkom język kołkiem staje na
międzynarodowych
sympozjach, bo języków obcych nie znają ni w ząb. Z drugiej strony, jakby
powiedział
Stanisław Tym: "Polak
Szarak atakowany jest przez kulturotwórcze media
rynsztokowym
gęganiem".
Co z tego wyniknie? Być może polska wieża Babel. Kto wie. Może już sięga dna.
Gęby pełne, brzuchy puste
W trakcie Wielkiego Finału popularnego telewizyjnego turnieju wiedzy, jeden z
jego
uczestników nie odpowiedział na pytanie: "co to jest pauperyzacja?" I przegrał.
Stracił nagrodę.
Oto przykład na przepaść dzielącą teorię od praktyki.
Pauperyzacja
to ubożenie lub zubożenie ludności. W jaki sposób się przejawia,
tłumaczyć
nie trzeba. Uczestnik turnieju nie rozumiejąc znaczenia słowa, wiedział o co
chodzi

skoro w 40-milionowej Polsce prawie siedemnaście milionów osób żyje na poziomie
minimum
socjalnego. Dotyczy to przede wszystkim mieszkańców wsi. Czy to cena wielkiej
transformacji?
Na pewno także. Ale jest to również efekt potężnego ciosu zadawanego
społeczeństwu
z premedytacją, czy też w wyniku głębokiej niekompetencji na przestrzeni wielu
lat
przez rozmaitych gospodarzy: kraju, województw, miast i wsi. Zasiane ziarna
nieodpowiedzialności,
bezczelności i głupoty wzrosły, i do tej pory plenią się jak chwasty, gdyż nikt
nie
znalazł, nie chciał znaleźć lub po prostu nie potrafił stworzyć skutecznego
antidotum
rozwiązań
systemowych
mogących przynajmniej ograniczyć zasięg choroby biedy.
Tu uwaga: wielu siewców biedy staje obecnie w obronie swych ofiar, wzywając do
stawiania
kos na sztorc i
co jest paradoksem
zatrzymania wielkiego teatru polskiej
gospodarki.
Inni tworzą operetkową partię obrony Polaków. Jak napisał Andrzej Szczypiorski:
"mają gęby
pełne miłości ojczyzny, a sami nigdy palcem nie kiwnęli, nigdy najmniejszego
ryzyka nie
podjęli, aby w Polsce coś polepszyć, poprawić, ucywilizować". Z zawołania "Żywią
i bronią"

nie siew
tylko "młóckę" wybierają
bo nie mają planu siewu.
Pauperyzacja. To także zubożenie w sferze intelektualnej. Nie czytać, nie
słuchać, krzyczeć,
zamieniać biało-czerwone na szarobrudne, hołubić prywatę. Bieda to choroba. Ma
wiele
twarzy. Ten, kto z niej kpi, nie jest wart dobrego słowa. Kto jej nie widzi, nie
chce widzieć lub
oszukuje, wykorzystuje biednych
przepadnie jako polityk i człowiek. Mimo
wszystko trzeba
wierzyć, że będzie lepiej. Bo jeżeli nie
to co? Rozdziobią nas kruki i wrony?
Praca a krzyk
Kiedyś, ktoś wymyślił bzdurną opinię, iż Polacy nie potrafią i nie lubią
pracować. Nie bacząc
na to, że generalizowanie jest z gruntu demagogiczne, trzeba dać wyraźny i
pryncypialny
odpór tego rodzaju sugestiom. Minęły czasy dwóch tysięcy złotych za nic. Nastał
wolny rynek
i demokracja. Polacy chcą pracować. Niestety, nie wszyscy mogą. Bo bezrobocie.
Obowiązuje
gospodarka rynkowa i mało kto chce zdobyć nowy zawód. Nie musi tego robić, bo
jest demokracja
i wolny kraj. To nic, że np. 80 tysięcy Polaków pracujących w górnictwie jest
zatrudnionych
tylko z powodów społeczno-politycznych. Ekonomia rządzi się swoimi prawami.
Komputeryzacja, automatyzacja produkcji i wzrost wydajności pracy wymuszają
zredukowanie
liczby zatrudnionych. Polacy chcą pracować. Podatnik może utrzymać 80 tysięcy
niepotrzebnych
górników, chociażby w podzięce za to, że kiedyś, gdy na Stadionie Śląskim, w
trakcie wielkiej
rangi meczu piłkarskiego, z tylu właśnie tysięcy gardeł zagrzmiało: "Jeszcze
Polska nie zginęła...".
Wtedy Anglia odbierała na Śląsku srogie baty. Taka to potęga zjednoczonego
tłumu.
Przy okazji warto wspomnieć, że w Anglii, w XIX wieku, istniał, zwany luddyzmem,
ruch
robotników, którzy niszczyli maszyny fabryczne, upatrując w nich przyczynę
niskich płac i
groźbę bezrobocia.
A Polacy chcą pracować. To nieważne, że po dziesiątkach lat stania i leżenia za
dwa tysiące

ludzie i gospodarka po prostu muszą zbierać cięgi. Nawet, gdy prowadzona jest
kuracja uzdrawiająca

praw ekonomii nikt nie oszuka. Zaszłości złego gospodarowania długo odbijają
się czkawką.
Można natomiast oszukać zdeterminowanych ludzi. Wystarczy krzyczeć. Co?
Nieważne. Może:
Polacy chcą pracować! Do rozbiórki Polski starczy rąk polskich bezrobotnych.
Póki my żyjemy.
Laputa? Być może
Laputańczyk. Kim jest Laputańczyk? Oczywiście, to mieszkaniec Laputy, wyspy
latającej,
która była celem trzeciej podróży Jonathana Swifta, autora słynnych "Podróży
Guliwera".
Laputańczycy
to według bohatera książki
ludzie bardzo osobliwi. O nich
później.
Ponieważ podróże kształcą, tu wycieczka do otaczającej nas: szarosłonecznej

zapoconej
rzeczywistości.
Znajomy kioskarz, kiedyś działacz ożywczego strumienia podziemnej opozycji,
teraz ledwo
wiąże koniec z końcem. A jego towarzysze, zwykle postaci zupełnie nie znane mu
ze styropianu,
wraz z obecną opozycją tworzą poważną "rzecz-pospolitą kolesiów".
Według profesor Jadwigi Staniszkis, "republika kolesiów"
to mechanizm
obsadzania z
klucza politycznego stanowisk wymagających merytorycznego przygotowania i
wiedzy. Karuzela
stanowisk i traktowanie posad w gospodarce jako gratyfikacji politycznej
występowały w
starym układzie i teraz się panoszą. Wystarczy spojrzeć dookoła i strach bierze,
a wstyd mowę
odbiera. "Bierny, mierny, ale wierny". Uwaga: 40 procent wyższych urzędników i
20 procent
polityków z tak zwanej góry jest bezpośrednio zaangażowanych w radach
nadzorczych i zarządach
funduszy. Ty biedny kioskarzu
Szaraku
dawny styropianowcu, sprzedajesz
gazetę
"Rzeczpospolita", natomiast "rzeczpospolita kolesiów" raczej kupuje. I to nie
gazety.
Tu anegdota: Brat posła mówi: "On ma czyste ręce. Wjechał do parlamentu
polonezem, a po trzech
kadencjach wyjechał seatem cordobą. Proszę popatrzeć na samochody innych
polityków".
Niemieckie ministerstwo spraw zagranicznych jeszcze niedawno, oficjalnie
ostrzegło turystów
wybierających się do Polski, by liczyli się z możliwością kradzieży auta.
Jesteśmy krajem
także samochodowych złodziei. I nie tylko.
A Laputańczycy? Według Guliwera: umysły tego narodu zdały się być tak
roztargnione i w
zamysłach pogrążone, iż nie mogli ani mówić, ani uważać co drudzy do nich mówią.
Zupełnie jak u wielu szczecińskich radnych, których szczególne posiedzenia
transmituje na
żywo szczecińska "Siódemka".
Siódemka dla Pitagorejczyków była liczbą mistyczną. Na starożytnym Bliskim
Wschodzie
uważano ją za liczbę świętą. O stosunku do niej Laputańczyków nie wiadomo nic.
My
dom, zupa dębowa
"Wszyscy jesteśmy jedną rodziną"
mówią słowa podniosłej pieśni. Wszyscy

Polacy. W
naszym wspólnym Domu. Jedną rodziną, czy także dobrą?
My
w Szczecinie to próbka reprezentatywna polskiego społeczeństwa
rodziny.
Zabiegani
albo pogrążeni w beznadziei, od świtu do zmierzchu myślący o pieniądzach
tych
potrzebnych
do przeżycia lub tych pozwalających na wybudowanie basenu przy naszym domu

willi
zamku, a ten zamek to nasza twierdza.
Przestaliśmy rozmawiać ze sobą. Mijamy się. A jeżeli już cudem się spotkamy, to:
albo na
wszystko narzekamy, albo z uporem maniaków mówimy o biznesach, interesach,
kredytach,
wycieczkach do Tunezji czy RPA.
Umysły zniewolone. Serca podszyte lodem. Polska rodzina. Szczecińska familia.
Twarze
na co dzień szare, naburmuszone i wypudrowane w niedziele i święta. Lojalność,
szczerość i
wielkoduszność wobec innych członków rodziny schowaliśmy już dawno do kieszeni.
Co nas
obchodzi najbliższy bezrobotny? A jeżeli już przyjdzie do nas prosić o pracę, to
go lekceważymy,
spławiamy, oszukujemy
byle odszedł. I on odchodzi. Tyle, że z goryczą i często
nienawiścią
w sercu. Dla nas ważni są bogaci a nie ubodzy krewni. Z nimi można stworzyć inny
rodzaj rodziny.
Niedawno, po raz pierwszy w Polsce rozpracowano i rozbito doskonale
zorganizowaną
strukturę mafijną. Oprócz gangsterów, działali w niej lekarze, były milicjant,
brokerzy, radny i
biznesmeni, powiązani z wysokimi funkcjonariuszami policji
stróżami prawa w
polskiej
rodzinie.
Takich familii, zwanych grupami nieformalnymi wspólnego interesu, jest w Polsce
co niemiara:
w miastach, miasteczkach
wszędzie. Ojciec
magazynier będzie prezesem, matka


fryzjerka
szefem Kasy Chorych, wuj z wykształcenia felczer, zajmie się kulturą
i niech rodzina
rośnie w siłę a jej członkom żyje się dostatniej. Polska rodzina.
Gdy wyjedziemy do Niemiec, mówimy szeptem, bo po polsku mówić nie uchodzi. W
Polsce
zrywamy struny głosowe, rzucając się sobie do gardeł. Bogaty oszust, co to
fortunę zrobił,
bezczelnie kantując na lewo i prawo, zostaje senatorem, radnym, prezesem,
przewodniczącym...
Do domu opieki społecznej trafili: 61-letni profesor Leopold C. i 85-letnia dr
nauk medycznych
Lidia P. On po wypadku
już nie tak sprawny intelektualnie, ona cierpi na
amnezję.
Obydwoje zostali ubezwłasnowolnieni przez rodziny i oddani do przytułków.
Uciekli. Gdy ich
odnaleziono
wygłodzeni szperali w śmietnikach.
"Wszyscy jesteśmy jedną rodziną"
mówią słowa podniosłej pieśni. My
Polacy.
Polska
rodzina. Skoro przestaliśmy rozmawiać ze sobą, mijamy się w naszym Domu, a nasze
serca
podszyte są lodem
to co? Co zrobić?
Rodzina zastępcza nie wchodzi w rachubę? Nikt nas nie zechce.
Po co?
Minimalizm, to zgodnie ze słownikiem wyrazów obcych: "ograniczanie się do
minimum w
jakiejkolwiek dziedzinie, a minimalista, to człowiek stawiający sobie w życiu
skromne cele".
Z czasów, gdy byłem studentem, pamiętam dwie zasady ekonomiczne, które wywarły
na
mnie duże wrażenie. Pierwsza: "przy minimum nakładów osiągnąć zamierzony cel".
Druga:
"przy posiadanych środkach uzyskać maksymalny efekt". Po jakimś czasie odkryłem,
że ta
pierwsza zasada
minimum, to wspaniałe zobrazowanie wszelkich, niezależnie od
panującego
ustroju, decyzji inwestycyjnych podejmowanych przez włodarzy Szczecina. Minimum
nakładów,
bo w tak zwanym mieście odzyskanym od zniszczonych wojną Niemiec notorycznie
mało pieniędzy w grodzkiej kasie, a zamierzone cele też karłowate, gdyż nie ma
pieniędzy.
Zamyka się szare koło. Kto odpowie, gdzie w Szczecinie, mieście portowym,
leżącym nad
Odrą, przy granicy z Republiką Federalną Niemiec, znajduje się centrum handlowo-
kulturalne
na miarę 400-tysięcznego miasta. Nie ma takiego. Hali widowiskowo-sportowej typu
poznańska
"Arena" także nie ma, bo tajna grupa szczecińskich minimalistów najpierw
maksymalnie
rozdmuchała ideę jej budowy, a potem
z sobie tylko wiadomych powodów uznała,
że wielkiemu
Szczecinowi wystarczy chałupina, zwana Wojewódzkim Domem Sportu, czy też Teatr
Letni (w ruinie). Minimalizm szczeciński. Urzędniczy minimalizm nadal żyje:
minimalne
nakłady
minimalny zamierzony cel. Kto pamięta o pokrytej kurzem idei budowy
Szybkiego
Tramwaju Miejskiego. Minimaliści starają się zapomnieć.
Jeszcze niedawno, na obchody 120-lecia szczecińskiej komunikacji miejskiej,
przywieziono
z Warszawy
na specjalnej naczepie, wspaniały, niskopodłogowy, długi na 24
metry żółtoczerwony
tramwaj. A popatrzcie sobie prowincjusze... Dotknijcie... Wiceprezydent
Szczecina
i członek zarządu miasta, odbyli owym cackiem niezapomnianą podróż. Byli
zachwyceni.
Tramwaj wrócił do stolicy, a nam przypomniano, iż eksploatowany w Szczecinie
tabor jest co
prawda wysłużony, a na nowy nie ma pieniędzy. Na maksymalnie wysokie pensje dla
urzędników
minimalistów pieniądze są. Jednak cieszmy się. Członek zarządu przyrzekł, że na
Gwiazdkę tego roku, jeden tramwaj tej klasy, chociaż
tu uwaga:
"może nie
identyczny,
może krótszy"
trafi do Grodu Gryfa. Nie wiadomo tylko, skąd miasto weźmie na
jeden nowoczesny
tramwaj pieniądze.
Katowice, w ramach budowy Szybkiego Tramwaju Miejskiego zamówiły 17 takich
środków
transportu, a Gdańsk nie pożałował grosza na komfortowe wozy z klimatyzacją. Ale
to
rozrzutni maksymaliści. Bo, czy w szczecińskim Urzędzie Miejskim, kiedykolwiek
ktoś kierował
się zasadą: "przy posiadanych środkach uzyskać maksymalny efekt"?
Po co? Środków zawsze za mało lub ich po prostu nie ma.
Zwis szczerbaka
Leniwce, to rodzina nadrzewnych szczerbaków
południowoamerykańskich ssaków,
które
wiszą na gałęziach zaczepione hakowatymi pazurami. Wiszą, wiszą i dobrze im tak
w tym
stanie.
Święta krowa
tak mówimy o bydle domowym w Indiach, którego hinduizm nie
pozwala
zabijać, ale także w ten sposób określamy osobę rozkapryszoną i leniwą,
pozostającą pod specjalną
ochroną, człowieka, którego nie wolno krytykować. A krytykowano, proszę sobie
wyobrazić,
nawet słynne obiady czwartkowe organizowane przez króla Stanisława Augusta

spotkania towarzyskie przy okrągłym stole. Prześmiewca pisał: "A uczone obiady?
Znasz
może to imię, gdzie połowa nie gada, a połowa drzemie, w których Król wszystkie
musi zastąpić
ekspensa: dowcipu, wiadomości, wina i mięsa". Słodkie lenistwo. Boskie
nieróbstwo.
Kiedyś "leżało się" lub "stało się" i otrzymywało się... pensję. Nicnierobienie
równało się
"praca". Wynik tego rodzaju "pracy" równy był zeru, czego efekty możemy dostrzec
w sferze
chędogiego bogactwa narodowego i ziewającej mentalności wielu osób. Stworzono
nawet
dekalog szczęśliwego człowieka, tak, dla żartu, gdzieś w jednym z urzędów, a on
kusi, zachęca
do... lenistwa. Bo: "człowiek rodzi się zmęczony i żyje po to, aby odpocząć". O,
proszę

koronny argument stronnictwa proleniwych. "Praca jest męcząca". "Jeżeli
zrobienie czegokolwiek
sprawia ci trudność
pozwól to zrobić innym". "Odpoczywaj w dzień, abyś mógł
spać w nocy". "Praca uszlachetnia
lenistwo uszczęśliwia". To niektóre z
przykazań dekalogu.
Spójrzmy w stronę wielkiej filozofii. Hedoniści głosili, że celem życia jest
osiągnięcie
przyjemności, że moralność polega na dążeniu do przyjemności, która jest źródłem
rozwoju
człowieka.
A rozwijamy się nieustannie i pod każdym względem. Rośnie w Polsce liczba osób
bezrobotnych.
Oni chętnie podjęliby się każdej pracy, byle tylko mieć za co żyć i zaleczyć
rany własnego
niedowartościowania. A tu ponownie trzeszczy ironiczne przykazanie: "Co masz
zrobić
dziś
zrób pojutrze, będziesz mieć dwa dni wolnego".
Oto mamy przed sobą najdłuższy weekend nowoczesnej Polski: wolną sobotę,
niedzielę,
poniedziałek 1 Maja
święto pracy, odpracowany wtorek i święto 3 Maja.
W korytarzu jednej z firm umieszczono hasło: "W pracy pracuj". Skoro tyle dni
wolnych
przed nami, nie trzeba w pracy pracować. Nadmiar odpoczynku nigdy nikogo nie
doprowadził
do śmierci. Ale skoro Polska to wielki zakład pracy na dorobku w szczególnym
czasie przed
wejściem do Unii Europejskiej
kto odrobi to, co zostanie niezrobione? Na pewno
nie
nadrzewne szczerbaki zwane leniwcami.
Ptak nie malowany
Przedwiośnie. Aniołowie użyczają ptakom języka poetycznego i intelektualnego.
Według
Rigwedy, wiedzy hymnów, najstarszego zbioru, liczącego 1028 pieśni poetyckich,
recytowanych
przez kapłana przy ofierze, inteligencja jest najszybszym ptakiem. Słowo,
niewidzialna
emanacja duszy, jest samoskrzydlate. Ale przecież "Noszony to ptak" znaczy: wyga
kuty na
cztery nogi, szczwany lis, filut i frant.
Tak więc Przedwiośnie. Zlatują ptaki z ciepłych krajów. Do domu. Do Polski. I tu
uwaga!
Mowa ptaków jest dawnym motywem folklorystycznym
przekazują one rady i
ostrzeżenia,
wygłaszają proroctwa. Wyczytujemy zapowiedź z lotu jaskółki i z piania kogutów.
A także z
kukania kukułek.
Przy Powiatowym Urzędzie Pracy w Szczecinie, przy ulicy Szymanowskiego,
ustawiono
dwie kabiny wc. Gdy powieje przedwiosenny wiatr, otwierają się ich podwoje
a
bezrobotni i
przechodnie widzą to, co przyprawia ich o mdłości.
W "Panu Tadeuszu" Adama Mickiewicza czytamy: "Bo zbyt często słyszano krzyk
złowieszczych
ptaków, które na pustych polach gromadząc się w kupy, ostrzyły dzioby, jakoby
czekając na trupy". Cyprian Kamil Norwid pisał: "Czy ten ptak kala gniazda, co
je kala. Czy
ten, co mówić o tym nie pozwala".
Tak więc mówmy prawdę. Szczecin jest brudnym i zaniedbanym miastem. Kiedyś gród
zielony, teraz szary i brudny. Ptaki nie znajdują swych miejsc na wyciętych
drzewach. A jeżeli
ktoś zasadzi nowe drzewo? "Jedna jaskółka nie czyni wiosny"
to starożytne
przysłowie pochodzące
z bajek Ezopa. Kilka ładnych dni wywabiło jaskółkę z ukrycia. Młody utracjusz
widząc ją,
sprzedał swój płaszcz, a pieniądze za niego otrzymane trwonił na hulankach.
Mrozy wróciły, a on
przekonał się, że jedna jaskółka nie czyni wiosny.
Niebieskich ptaków w bród, pawich postaci ci u nas dostatek. Kruków i wron całe
zastępy.
A Stanisław Wyspiański pisał w "Weselu":
Ptak ptakowi nie jednaki
człek człekowi nie dorówna
dusa dusy zajrzy w oczy
nie polezie orzeł w gówna.
Przedwiośnie. Oto my. Orły, Sokoły.
Przyjaźń, czas, pieniądze
Gdy pieniędzy wiele, wokoło przyjaciele
mówi sentencja. A czymże są pieniądze?
Czas
to pieniądz
twierdzą Anglicy. Pieniądz nie śmierdzi
dodawali starożytni
Rzymianie. Podobno
cesarz Wespazjan rzekł tak, gdy opodatkowano publiczne latryny.
Jednak pieniądz jest okrągły i toczy się, często zmienia właściciela. Cóż z
przyjaciółmi tego,
który miał wiele pieniędzy, a teraz ich nie ma. Prawdziwi przyjaciele zostają,
inni odchodzą
do nowego, majętnego guru. I nie są to przyjaciele, tylko koniunkturaliści,
wyrafinowani
cwaniacy. Czymże jest przyjaźń! To zagadkowa więź, która powstaje między dwiema
osobami.
Francesco Alberoni, włoski filozof i socjolog powiedział, iż przyjaźń powstaje z
zaiskrzenia.
Ciągnie nas ku sobie swoista biologia, lub jest to czysta metafizyka. Wolter dał
i opisał
bezcenną definicję przyjaźni: "To milcząca umowa między szlachetnymi i uczuciowo
wrażliwymi.
Szubrawcy mają jedynie kumpli z szajki. Wesołkowie
kompanów do zabawy, chciwcy

partnerów w interesach, politycy
stronników, pospolici zjadacze chleba

znajomych,
książęta
dworaków. Tylko ludzie szlachetni pozostają ze sobą w przyjaźni".
Grecki filozof Zenon z Elei na pytanie "Co to jest przyjaciel?", odpowiedział:
"Drugie ja".
Skoro tak, warto zadać pytanie: ilu wśród nas jest szlachetnych ludzi, skoro
tylko między nimi,
z zaiskrzenia powstaje i trwa prawdziwa przyjaźń? Ilu z nas może powiedzieć: Mój
przyjaciel

to drugie ja? Niestety, niewielu. Na każdym kroku można upewnić się, że
przyjaźń
traktowana jest jako anachronizm, lub swoisty instrument operacyjny. Ważne są
dobre dojścia,
a potem dobre znajomości: kumple z szajki, kompani do zabawy, partnerzy w
interesach, polityczni
stronnicy.
Kto słyszał, aby mianowany urzędnik, na dodatek z "kontraktu", powiedział, że
jego zastępca,
to jego drugie ja. Wręcz przeciwnie.
W polityce iskrzy, lecz nie w wyniku milczącej umowy między szlachetnymi. Czyli
przyjaźni.
To wzajemna lojalność, szczerość, dawanie sobie oparcia, szczególnie w trudnych
sytuacjach.
Niestety, dookoła w urzędach, na zjazdach, posiedzeniach, korytarzach
instytucji, słyszymy:
wzajemne "się obszczekiwanie", lub obserwujemy: się podlizywanie. To zagadkowa
więź łącząca ludzi.
Pieski świat.
Lassie, owczarek szkocki, zwierzęca bohaterka powieści Erica Knighta "Lassie
wróć" zauroczyła
czytelników, a potem widzów ekranizacji tego utworu, wielką psią wiernością i
oddaniem
dla swych właścicieli. Pies jest przyjacielem człowieka od wielu tysięcy lat.
Jest wobec
niego lojalny, szczery i broni go w trudnych sytuacjach. Warto, aby pamiętali o
tym tak
zwani szlachetni, bezwzględni ludzie, którzy na szumnie przez siebie pasowanych
przyjaciołach,
poza ich plecami, z lubością wieszają psy. (Wiem
doświadczyłem). Czas na to
najwyższy.
A czas to pieniądz, który nie śmierdzi. Chociaż, jak rzekł Albert Einstain: e =
mc2

wszystko jest względne. Jedno jest pewne: "Czas ucieka, wieczność czeka".
Tik, tak
"Bije zegar godziny, my wtedy mawiamy: Jak ten czas szybko mija!
a to my
mijamy!"

pisał poeta. Rzeczywiście, to my z krwi i kości: od wiosny, poprzez lato i
jesień życia
mijamy.
Czasu nie można dotknąć, ani zobaczyć
jednak człowiek uparł się aby go mierzyć

co
przez wielu uważane jest za jeden z najdowcipniejszych pomysłów homo sapiens.
Były zegary
słoneczne, zegary wodne, a mimo wszystko Seneka pisał: "Filozofowie łatwiej
godzą się ze sobą
niż zegary".
W V wieku naszej ery
kto uwierzy
Grecy nie mieli pojęcia, co to jest
godzina. W
związku z tym nie mogli być ludźmi punktualnymi. Punktualne było, jest i będzie

przemijanie.
Więc mijamy.
Zegar mechaniczny, taki co to "nie je, nie pije, chodzi i żyje" wynalazł według
jednych,
Chińczyk Liang Ling-con w 724 roku, a według innych, Gerbert z Aurilac. To
dzięki nim i ich
następcom
zegarmistrzom, mogliśmy śpiewać: "Umówiłem się z nią na dziewiątą",
oglądać
filmy: "15.10 do Yumy", czy też "W samo południe", czytać książkę "Godzina
pąsowej róży",
mogliśmy spóźnić się "akademicki kwadrans". Dane nam było urodzić się o
osiemnastej, lub
punktualnie, zgodnie z planem Wielkiego Demiurga, odejść w inne rejony
bytowania. Nie bez
kozery zwykle przy zegarach kościelnych widoczna jest sentencja: "Czas ucieka,
Wieczność
czeka".
Mało kto wie, że pierwsze na świecie zegarki kieszonkowe, ze względu na ich
kształt, nazywano
jajami norymberskimi. Jajo zaś symbolizuje zmartwychwstanie. To znak
zmartwychwstania
i odrodzenia, powtarzania się życia, wyobrażenie zwycięstwa wiosny i Słońca w
walce
z zimą i nocą w okresie wiosennego przesilenia. Z każdą sekundą, minutą,
godziną, dłuższy
dzień, więcej światła. Lux umbra Dei
"Światło jest cieniem Boga"
głosi napis
na średniowiecznym
zegarze słonecznym. Światło Słońca
to znaczy natchnienie, intuicja,
kontemplacja.
Kto z nas zabiegany, wpatrzony we wskazówki szwajcarskiego zegarka, znajdzie
czas na natchnienie, kontemplację...? Kto przypomni sobie, że gdy zegar bije
godziny
to nie
czas, tylko my mijamy?
Przed-stan
W wierszu "Jak ja się czuję" Wisława Szymborska napisała: "Kiedy ktoś zapyta,
jak ja się
czuję, grzecznie mu odpowiem, że dobrze się czuję. To, że mam artretyzm, to
jeszcze nie
wszystko, astma, serce mi dokucza i mówię z zadyszką, puls słaby, krew moja w
cholesterol
bogata, lecz dobrze się czuję, jak na moje lata".
Społeczność tego świata składa się z ludzi przesiąkniętych skłonnością do
postrzegania
dobrych stron życia, do spoglądania z otuchą i nadzieją w przyszłość swoją i
wszystkich oraz
z osób emanujących ogromem niewiary w świat i ludzi, w lepszą przyszłość,
żonglujących
namiętnie czarnowidztwem, beznadzieją i dostrzeganiem złych stron życia.
Optymiści i pesymiści.
Białe i czarne. Dzień i noc. Lekarze wyrokują jednoznacznie: Optymizm leczy, a
pesymizm
zabija. Na depresję cierpi 2-4 procent ludzi w wieku od 20 do 30 lat i 8 do 10
procent
osób powyżej sześćdziesiątego piątego roku życia. O optymistach statystyki nie
wspominają,
bo oni, ci ufni, nie skarżą się lub mówią, iż dobrze się czują jak na swoje
lata.
Wesoło żeglujmy, wesoło,
Po życia burzliwym potoku,
Jak orły w gradowym obłoku,
Choć wichry, pioruny wokoło,
Wesoło żeglujmy, wesoło

to początek "Pieśni Żeglarzów"
Edmunda Wasilewskiego.
Przypomnijmy "Opty"
jak Optymista, to jacht typu jol, którym Leonid Teliga
odbył samotnie
i szczęśliwie rejs dookoła ziemskiego globu.
Właśnie dzisiaj, 5 maja 2000 roku, ten glob, Samotna Ziemia ze swym Księżycem po
jednej
stronie Słońca a Saturnem, Jowiszem, Marsem, Wenus i Merkurym po drugiej,
ustawiły
się w linii prostej. Koniunkcja planetarna. Pesymiści mówią o końcu świata i
kupują "zestawy
do przeżycia" lub ukrywają się w specjalnie skonstruowanych bunkrach. Optymiści,
cóż, wierzą,
że zdarzenie to sprawi, iż w Polsce skończy się dwuipółmilionowe bezrobocie, że
padnie
"rzeczpospolita kolesiów", odejdą w siną dla populiści i ludzie
koperty, że
staniemy się dla
siebie bardziej uprzejmi i życzliwi, choć zgodnie z przewidywaniami astrologów,
owa koniunkcja
i występowanie zwiększonej ilości plam na Słońcu sprawią, że będziemy
nadpobudliwi,
nerwowi i źli. Szaleństwo planet dotrze zapewne do tych, którzy tego chcą.
Przekupnych
polityków, agresywnych szalikowców, cwaniaków, bandytów i miernot na wysokich
stanowiskach.
Oni, jak kule bilardowe ustawieni są w idealnie prostej linii już od lat. To
szczególna
koniunkcja.
A poetka
optymistka pisze z rozbrajającą szczerością: "W nocy przez
bezsenność, bardzo
się morduję, ale przyjdzie ranek..., znów się dobrze czuję, mam zawroty głowy,
pamięć figle
płata, lecz dobrze się czuję, jak na swoje lata".
I nie trzeba tak wiele, aby mimo szczególnych układów planet i słonecznego
maksimum,
znaleźć swoje małe szczęścia, których więcej niż gwiazd na niebie.
Po-stan
Tydzień temu prorocy zagłady ostrzegali ludzkość przed potwornymi skutkami
koniunkcji
sześciu planet, Słońca oraz Księżyca. Miały być: wybuchy wulkanów, wstrząsy
matki Ziemi,
przesunięcie biegunów i wysokie na kilometr fale zalewające całe kontynenty.
Końca świata nie było. Jest upał. Przedwczesny i długotrwały. Słońce to symbol
nieskończoności,
nieba, nowego początku, prawdy, najwyższej inteligencji kosmicznej, ale także:
szału, złośliwości i południowego szaleństwa.
Niedawno jeden z rowerzystów opowiadał grupie zdumionych miłośników jazdy na
bicyklu,
że gdy w południe jechał drogą, przy jeziorze Goplana usłyszał, iż mija go drugi
rowerzysta.
Spojrzał w bok i zobaczył... siebie. W samo południe. Czyżby południowe
szaleństwo? A
może fatamorgana
zjawisko optyczne tworzące obrazy pojawiające się w warstwach
powietrza
o różnej temperaturze? Jeżeli wynikający z upału miraż, to winniśmy zobaczyć w
Szczecinie
na przykład: ścieżki rowerowe w centrum miasta, wolne od szalonych,
wzbudzających
tumany pyłu, cyklistów, alejki na Jasnych Błoniach, czy też porządne rowerowe
parkingi
przed ważniejszymi urzędami. Po prostu obrazy przeniesione z cywilizowanych
państw.
A może był to jeden z wielu przypadków południowego szaleństwa. Jest ich więcej.
Oto
proszę: pijany lekarz kieruje trzeźwego pacjenta do izby wytrzeźwień.
Czteroletni chłopiec ze
wsi Łomna otrzymał wezwanie do stawienia się przed komisją poborową. Rodzicom,
urodzonej
w domu, przy świadkach, zaopatrzonych w karty przebiegu ciąży, dwutygodniowej
Joasi,
Urząd Stanu Cywilnego w Szczecinie odmówił wydania aktu urodzenia. Według prawa,
dziewczynka nie istnieje. A proszę
jest. Urzędowa cywilizacja prawa?
Południowe szaleństwo?
Marek H., pseudonim "Gumiok", główny oskarżony o kradzież transportu kurzych
udek, nie siedzi we więzieniu, ponieważ w związku z jego ciężkim stanem zdrowia,
sąd
uchylił mu areszt. Teraz "Gumiok" zastrasza świadków swego niecnego czynu i
ściąga od
nich haracze. Szaleństwo południowe. Słońce. Upał. W Golczewie miejscowy lekarz
wystawił
akt zgonu 85-letniemu mężczyźnie, a dwie godziny później domniemany zmarły ożył.
Słońce

symbol nowego początku, prawdy i szału.
Dom szalonych
tak dawniej nazywano zakład dla umysłowo chorych. Gdzie my
jesteśmy,
skoro w jednym z sądów toczy się rozprawa, w której oskarżonym jest człowiek,
który w
swoim domu bronił się przed złodziejem z kilkoma wyrokami na koncie? Zadał mu
ciosy nożem,
gdyż rabuś groził, że go zabije. Oskarżycielem posiłkowym jest napastnik

bandyta.
Szaleństwo. Upał. Niejeden z nas, szalona głowa uciekłby z chęcią od tych
anomalii pogodowych
i wszelkich anomalii polskich. Gdyby nie skradziono mu roweru, jak stwierdził
policjant

bez szans na jego odzyskanie, wrzuciłby piąty bieg i ruszyłby w podróż dookoła
świata.
Niekoniecznie w 80 dni.
UFO nad Szczecinem
Nad Szczecinem pojawił się Niezidentyfikowany Obiekt Latający
czyli UFO. Ot
tak, w
biały dzień, w środę o godzinie 15.15. Standardowy dysk nadleciał od strony Lasu
Arkońskiego
i na kilkanaście sekund zawisł nad centrum Szczecina. Właśnie tam. Nikt o tym
nie napisał,
nie powiedział, więc o zielonym grodzie Gryfa, mieście portowym, będzie cicho,
jak
zwykle, a była szansa, aby to miasto parków, magnolii i placów rozmaitych,
odetchnęło wielkomiejską
dumą. Nic z tego. Nie dla szczecinian świat od zaraz. Ba, jest gorzej.
Zarząd miasta zdecydował, że tegoroczne Dni Morza odbędą się w Szczecinie nie
tradycyjnie
w czerwcu, tylko od 7. do 9. lipca 2000 roku. W związku z tym w mieście portowym
Dni Morza obejdą się bez motorowodnych zawodów o puchar świata. I już. Nie dla
naszych
oczu walka o światowe puchary, skoro i tak w lokalnych środkach masowego
przekazu (ostatnio
mówi się: masowego przerażenia), zauważono, że, cytuję: "Szczecin jest martwy",
a
"szczecińska oferta kulturalna trąci mizerią i chaotycznością".
O grodzie Gryfa, mieście szerokich ulic, "Filipinek" i znanej ze zwykle
karuzelowej formy
drużyny piłkarskiej "Pogoń", było w Polsce ostatnio bardzo głośno. Ogólnopolskie
gazety
rozpisywały się, jak to w Szczecinie na jednej ze stacji benzynowych,
wyładowanie elektrostatyczne
spowodowało zapalenie się benzyny podczas tankowania samochodu. Przez chwilę
byliśmy może nie światowi, ale na pewno ogólnopolscy. O województwie
zachodniopomorskim
też od czasu do czasu słychać w kraju. O proszę: Mieszkaniec jednej ze wsi w
powiecie
choszczeńskim, podczas jednego dnia wzniecił aż 17 pożarów. Być może trafi do
Księgi Rekordów
Guinessa? Z innych rejonów Polski, dążącej aby od zaraz być krajem na światowym
szczycie, dochodzą równie sensacyjne wiadomości. Oto radiowóz policyjny zderzył
się z bocianem.
Ptak zginął na miejscu, policjanci na szczęście katastrofę przeżyli.
Szczecin, miasto Wałów Chrobrego, miasto Trasy Zamkowej, Klubu 13 Muz i
oczywiście
zieleni, być może odbuduje swoją dawną świetność. W wyniku skoordynowanej akcji
firm
dobrej woli, bo akcja być musi, być może ogród różany w parku Kasprowicza, tak
zwana Różanka,
zostanie odtworzony. Powtarzam: odtworzony. Jak średniowieczna osada, czy
starożytny
fresk. Skoro był, to dlaczego go nie ma? Kto za to odpowiada? Cisza.
Wiceprezydent Szczecina, miasta zieleni, parków, ale też rozrywki, zapowiada
odbudowę
Kaskady, ponieważ, cytuję: "Szczecin był znany z tego lokalu"
koniec cytatu.
Dodam:
oczywiście
był znany i kto wie, czy nie bardziej w Szwecji niż w Polsce.
Ostatnio, na górnej alei na Jasnych Błoniach, widziano spacerujących, ramię w
ramię, prezydenta
i wiceprezydenta Szczecina
miasta parków, zieleni i kwiatów. Być może już
niedługo
zostaniemy mile zaskoczeni planami wspaniałej rozbudowy, cytuję: "martwego
Szczecina".
Póki co, obu panom urzędnikom należy pogratulować odporności na pylicotwórcze
tumany
kurzu, unoszące się z niechlujnie odremontowanych alejek Jasnych Błoni. Ale
remont
był w latach dziewięćdziesiątych. Teraz jest rok 2000. Zapewne będzie się nam
żyło lepiej,
dostatniej i piękniej w stolicy Pomorza Zachodniego. W Szczecinie powstanie
centrum. Nad
nim zapewne pojawi się UFO.
Drzewa na betonie
Magnolia, to drzewo lub krzew wschodniej Azji i Ameryki Północnej. Kwiaty ma
okazałe,
zwykle białe, co ciekawe, często rozwijają się one przed liśćmi. Znana jest
obfitość gatunków
magnolii, które sadzi się w ogrodach i parkach. Szczecin był kiedyś miastem
magnolii, ale
także grodem
parkiem, ogrodem, w którym rosły drzewa i krzewy tak niezwykłe,
że pierwsi
polscy osadnicy wspominają ich urok po dziś dzień. Poprzedni gospodarze tego
miasta dbali,
aby sadzono je z rozmysłem, zgodnie z planami wytrawnych architektów przyrody,
systematycznie,
a nie akcyjnie. Tak, aby każda pora roku wydobywała z nich oryginalne barwy i
zapachy.
Potem nadszedł czas niszczenia zielonego bogactwa Szczecina
a czyniono to
systematycznie,
w sposób barbarzyński
raz w imię przeprowadzenia linii tramwajowej, to znowu w
imię bezmyślnych idei i planów betonowania miejskiej przyrody. Kto pomyślał?
Kogo to interesowało,
że magnolia i bez żyją do stu lat, olsza czarna i brzoza do lat 120, topola
czarna i
jesion
do 300 lat, klon, sosna czarna i modrzew do lat 600, buk czerwony, lipa
szerokolistna
i świerk do tysiąca lat, i na koniec, dąb szypułkowy i platan
grzmijcie chore
platany z Jasnych
Błoni
do 1300. lat. Życie drzew skracano akcyjnie, nie bacząc na ich walory i
potencjalną
długość życia. To co zostało, wystarczyło nienasyconym drwalom, aby z dumą i
pychą nazywać
Szczecin miastem zieleni. A tak naprawdę
miastem zieleni przetrzebionej.
W historii ludzkości drzewa obdarzano kultem. U Greków były mieszkaniem bóstw i
nimf.
Na przykład dęby łączono z Zeusem, topole z Heraklesem, a platany z Dionizosem.
W USA w czasie wojny o niepodległość sadzono topolei inne drzewa "jako symbol
wzrastającej
niepodległości". Podobnie czyniono z drzewami wolności we Włoszech w czasie
rewolucji
1848 roku, czy w jakobińskiej Francji.
W marzeniu sennym aleja drzew oznacza długotrwałe szczęście, wdrapywanie się na
drzewo

wielkość i bogactwo, spadanie z drzewa znaczy
podobnie jak spadanie ze
stołka

zbliżające się nieszczęście, koniec kariery.
Niedawno szczecińscy politycy, senatorowie, posłowie i radni, w ramach akcji
"Magnolie
dla Szczecina", z okazji obchodów 10-lecia samorządności w Szczecinie, sadzili
magnolie.
Magnolie kwiaty mają okazałe, zwykle białe. W heraldyce kolor ten oznacza
czystość, prawdę,
pokój i szczerość.
Należy czekać na kolejne akcje sadzenia przez szczecińskie Bardzo Ważne Osoby,
na
przykład: dębów. Symbolizują one: cnotę, odwagę i honor. Jesiony nie wchodzą w
rachubę

przedstawiają: ślepotę, ostrożność i niszczenie. A tego zbyt wiele dookoła. W
Szczecinie

mieście zieleni przetrzebionej.
Rysa ryzyka
Ryzyko. Każdy dzień, ba, nawet noc, to w życiu człowieka czas ryzyka. Ryzyko
jest, ale
nie można o nim bez przerwy myśleć, bo inaczej byśmy postradali zmysły.
Egzegeci biblijni rozróżniali siedem zmysłów: rozum, mowę, smak, wzrok, słuch,
węch i
dotyk. Później uwzględniono tylko pięć ostatnich. Lecz mówiono także o zmyśle
szóstym.
Intuicji!
Juliusz Słowacki pisał: "Szczęściem, że wierne zwierciadło i słowa. Często
niewierna,
wszak wiecie
kobieta. Dopomagają nam szkłem i umysłem. Patrzeć na siebie... i
są szóstym
zmysłem".
Często ryzykujemy, zapominając o intuicji. Oto przykład. W jednym ze
szczecińskich
środków komunikacji miejskiej, dwóch mężczyzn udawało kontrolerów. Zaryzykowali,
mieli
pecha, bo na swe ofiary wybrali policjantów. Z wrażenia odjęło im mowę.
Objawem przedkładania ryzyka nad własne siły jest tak zwany "zespół Mount
Everestu".
Alpinista George Herbert Mallory wyraził go bardzo zwięźle: "Chcę się wspiąć na
Mount
Everest, bo tam jest". I zaginął pod najwyższym szczytem na Ziemi, na wysokości
powyżej
8600 metrów.
Objawem "zespołu Mount Everestu" jest pragnienie dokonania czynów, jakich nigdy
dotąd
nikomu nie udało się zrealizować. Tak było, jest i będzie. Ginevra, dziewczyna z
rodu Orsinich,
w dzień swego ślubu z Francesco Dorią, dla figlów ukryła się w kufrze. Zamek
zaryglował
wieko. Szkielet Ginevry odnaleziono po pięćdziesięciu latach. A jeszcze, Lady
Godiva,
żona Leofrica, hrabiego Mercji. Gdy nałożył on rujnującą daninę na swych
dzierżawców,
obiecał swej żonie, że ich od tego ciężaru uwolni, gdy ona przejedzie nago na
koniu przez
ulice miasta. Godiva zaryzykowała
spełniła warunek, a jej mąż słowa dotrzymał.
Czyn ryzykowny raz kończy się źle, raz dobrze.
W sferach politycznych ryzyko często przybiera postać zobrazowaną słowami byłego
premiera
Wspólnoty Niepodległych Państw, Wiktora Stiepanowicza Czernomyrdina: "Chcieliśmy
jak najlepiej, a wyszło tak, jak zawsze". Podobnie włodarze Szczecina
jak
pisał Henryk
Heine: "niczym dziewczęta z buziami jak malina"
ciągle chcą jak najlepiej, od
lat, od zdobycia
Szczecina, chcą wielkiego, wielkomiejskiego Szczecina, a wychodzi tak, jak
zawsze. I
nie ma na nich mocnych. Byli, są, będą!
Ryzyko. Już, gdy się rodzimy, ryzykujemy, bo nie wiadomo, w jakie trafimy czasy,
kto będzie
nami rządził i czy będziemy mieć tyle, aby móc być. Dlatego ryzykujemy, gramy w
totolotka,
bingo, i bierzemy udział w stresujących turniejach telewizyjnych2. Niczym
desperaci.
Milionerzy z pustymi kieszeniami. Szewcy bez butów. Murarze bez kielni. Miliard
starych
złotych, a może milion nowych w rozumie, mało co znaczy. Mimo to, stajemy w
szranki, aby
zacząć żyć godnie. Ryzykujemy. Nawet za cenę postradania zmysłów. Póki boli,
znaczy, że
żyjemy.
2 Autor brał udział w teleturnieju "Milionerzy". Niestety, pokonał go stres. W
nagrodę "otrzymał" ostry atak rwy kulszowej.
...do ostatniej kropli kawy
Starorzymski poeta i filozof, Lukrecjusz, stwierdził, że matką bogów była
trwoga.
"Jedyną rzeczą, której powinniśmy się bać, jest strach"
powiedział w swym
przemówieniu
inauguracyjnym prezydent USA Franklin Delano Roosevelt. Stany Zjednoczone nękał
wówczas kryzys. Do wyboru był optymizm lub pesymizm. Białe lub czarne. Bać się
strachu

znaczyło zwycięstwo. Występowanie objawów gwałtu, terroru i wynikającego z nich
strachu,
w nowoczesnych społeczeństwach określa się zwykle jako powrót do prawa dżungli.
Co ciekawe,
zwierzęta pozostawione samym sobie, rzadko czynią krzywdę osobnikom własnego
gatunku. Jedynym stworzeniem z uporem napadającym na własnych krewniaków jest
człowiek.
Co prawda, tyle w nas dobra ile zła. To, czy będziemy się obnosić z czarną
piracką banderą,
czy wzniesiemy białą flagę, znak chęci rozpoczęcia rokowań z nieprzyjacielem

jest
kwestią naszej wolnej woli. Zgodnie z maksymą starożytnych stoików: "Żaden zły
człowiek
nie jest wolny". Czarny to obraz niewolników zła.
Od pewnego czasu na Jasnych Błoniach i w parku Kasprowicza w Szczecinie buszuje
osobnik, właściciel psa bojowego rasy bulterier, uważanego za najsilniejszego w
swojej wadze
do około 21. kilogramów, którego puszcza wolno i
używając niewybrednych słów

straszy właścicieli innych psów, iż jego podopieczny rozszarpie je na strzępy.
Czyni to z lubością,
nagminnie i bezkarnie. Dlaczego tak się zachowuje? To jego czarna tajemnica, bo
to
"czarny charakter". Straż miejska, czy policjanci pojawiają się w tych rejonach
od święta
na
pomoc nie ma co liczyć. Pozostaje strach. A przecież strachu powinniśmy się bać.
Trwogą napełnia wysyp osób, które miast być chlubą społeczeństwa, okazują się
rzezimieszkami.
Oto ich wyrywkowa czarna lista: znany szczeciński biznesmen został zatrzymany
w Hamburgu przez celników z tak zwanej czarnej brygady. Jest on zamieszany w
przemyt
dwu i pół tony marihuany. Niedawno Interpol zatrzymał szczecińskiego biznesmena,
który
dokonał niebotycznych malwersacji. Starosta pewnego powiatu oskarżony jest o
sprzedanie
dwu działek przy użyciu fałszywych dokumentów. Jeden z profesorów szczecińskiej
uczelni
domagał się od studentów 300 marek niemieckich za odpowiedni wpis do indeksu.
Biznesmeni,
starosta, profesor. Na usługach zła. Czarnej polewy.
Tyle w nas dobra ile zła. Dobro nie ustępuje złu. "Wielka Orkiestra Świątecznej
Pomocy",
Szukające osób zaginionych Stowarzyszenie "Itaka", "Caritas", "Monar", "Markot",
"Stowarzyszenie
Przeciwko Zbrodni imienia Joli Brzozowskiej", "Domy Dziecka"
to tylko sygnały
jego
w nas istnienia.
Prezydent USA Theodore Roosevelt odwiedził w 1907 roku eksperta mieszanek kawy
znanej
firmy. Po wypiciu filiżanki czarnego napoju, orzekł: "Dobra do ostatniej
kropli". Powiedzenie
to służy firmie jako slogan reklamowy. Co prawda, niektórzy chcieli wiedzieć, co
za
feler miała ta ostatnia kropla. Czy owa dobroć obejmuje też ostatnią kroplę, czy
ją wyłącza?
Pytanie bez odpowiedzi.
Ostatnio, Ważny Urzędnik powiedział dziennikarce, że zadała mu głupie pytanie,
ale i na
nie należy odpowiedzieć. Wcześniej, ktoś powiedział, że nie ma głupich pytań: są
tylko mądre
lub głupie odpowiedzi. Szczególnie, gdy chodzi o problem dobra i zła.
Nocnik Piszczyka X

Czy w Polsce można się dorobić wielkiego majątku?
Można
Powiedział pan X,
za
czasów Peerelu rzemieślnik, kombinator, członek Stronnictwa Demokratycznego
siostrzanej
partii PZPR, podczas stanu wojennego miłośnik Patriotycznego Ruchu Odrodzenia
Narodowego,
po obradach Okrągłego Stołu zakochany w Solidarności. Obecnie kombatant,
działacz
rewindykacyjny i sympatyk lewicy od urodzenia.
Obywatel Piszczyk. Obywatel X. Trafił już nieszczęśnik do słownika eponimów,
czyli wyrazów
odimiennych. Otóż, ów Piszczyk X znalazł receptę na zrobienie fortuny: dla
każdego
Chińczyka należy wyprodukować przynajmniej jeden guzik, sprzedać... i miliardy
złotych leżą
u naszych stóp. Taka to mentalność Piszczyka. Piszczyk X wierzy w zrobienie
majątku na
odpowiednich politycznych posunięciach. Zmienia poglądy jak rękawiczki. Niedawno
wieszał
na drzewach komunistów: za Katyń, za wojskowe bataliony robocze. Teraz Piszczyk
X mówi
tak: "Starych komunistów już nie ma, a lewica dobrze jest odbierana przez polski
naród, więc
popieram". W latach czterdziestych śpiewano: "nie wierz Zosiu komuniście", ale
Piszczyk nie
Zosia i nie o wiarę tu chodzi, lecz o gratyfikację.
Czy można się w Polsce dorobić? Owszem. Można, tak jak siedmiu krakowskich
policjantów,
wymuszać na miejscowym bazarze od Wietnamczyków haracz. Po tysiąc złotych od
głowy. Złoty interes. Ale są i inne sposoby. Można, tak jak dwóch "kilerów" z
Legionowa,
zastosować w sprzyjających okolicznościach metodę błędnego koła. Od pani A
przyjąć 5 tysięcy
złotych za podjęcie się zamordowania jej męża, pana B. Następnie ostrzec pana B
o grożącym
mu niebezpieczeństwie i zainkasować od niego 10 tysięcy złotych za odstraszenie
żądnej
jego krwi, żony, aby po pewnym czasie przyjąć 20 tysięcy złotych od pani A za
zamordowanie
pana B, jej męża. I ostrzec go. To rzeczywistość! Jak amerykański film
kryminalny.
Można się w Polsce dorobić uczciwie. Pewien osobnik tak nasycił rodzimy rynek
znakomitej
jakości śrubkami, iż wymusił popyt na równie znakomite nakrętki i teraz figuruje
na
liście najbogatszych Polaków. A jego zawód wyuczony
kelner.
Jeżeli ktoś w tak zwanym robieniu pieniędzy stanie na granicy prawa, a ma układy

nie
musi się obawiać. W cudowny sposób wypuszczą go na wolność, a uprzednio dobrze
nakarmią.
Jadłospis z aresztu śledczego w Białymstoku. Śniadanie: kiełbasa parówkowa, zupa
mleczna,
pieczywo. Obiad: barszcz czerwony, kiełbasa w sosie pomidorowym, surówka z
kapusty
kiszonej. Kolacja: pieczywo i... jaja.
Zarobić w Polsce można też tak. Najpierw trzeba było działać w podziemiu, potem
być populistycznym
człowiekiem legendy, następnie świetnie zarabiającym senatorem i prezydentem
Szczecina, aby po uzyskaniu niegodności kłamcy lustracyjnego zasiąść w radzie
nadzorczej
Szczecińskiego Towarzystwa Budownictwa Społecznego. Kompetencje zbędne.
Komentarz
też.
W Polsce jest wiele osób uczciwych, czyli głupich. One nie zarobią. One mogą
sobie najwyżej
poczytać ranking 100 najbogatszych i niewątpliwie najuczciwszych Polaków. A poza
tym może się zdarzyć, że w Polsce, kraju zastępów nie zlustrowanych świętych,
stanie się cud
i starzy komuniści, których nie ma, oprą polski kapitalizm na zasadzie
każdemu
według
jego potrzeb. I zarzucą rynek nocnikami. Jest nas przecież 40 milionów świętych.
A to interes.
Piszczyk Anonim X
Gall Anonim, to Anonim nazwany przez Marcina Kromera w 1555 roku
Gallem

czyli
Francuzem. Jest on autorem "Kroniki Książąt i Królów Polskich". Ów mnich
benedyktyński,
niewiadomego pochodzenia (mówi się, że był to Flandryjczyk, Prowansalczyk,
Węgier albo
Włoch, który pracował w kancelarii książęcej Bolesława Krzywoustego), nie pisał,
aby komuś
zaszkodzić, wręcz przeciwnie, pro publico bono opisywał współczesne mu postaci i
zdarzenia
dla pamięci przyszłych pokoleń. To przykład pozytywnego anonimowego twórcy z
przełomu
11 i 12 wieku.
Zgodnie ze słownikiem wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych: "anonim to
nieznany,
bezimienny utwór, czy też list bez podpisu. Zwykle o treści oszczerczej lub
grożącej adresatowi".
Marni ludzie nie znoszą prawdy, więc gdy usłyszą, iż ktoś wypomni im łgarstwo,
czy też
skoliozę kręgosłupa polityczno-moralnego
wówczas odzywają się anonimowym
skrzekiem.
Tak też się stało po jednym z ostatnich felietonów aktualnych, mówiących o
polskich Piszczykach
X. Autor
piszący te słowa dowiedział się, że zostanie "zniszczony",
felietonista został
poinformowany przez anonimowego Piszczyka X, iż w zamian za słowo prawdy
zostanie unicestwiony:
być może fizycznie, być może donosami, być może przy pomocy plotki. W tej
sytuacji, dziennikarz boi się, ale cóż
nie może przestać mówić prawdy w
zależności od kaprysów
ludzi, którym się to podoba lub nie. Musi nadstawiać swój kark, nawet wówczas,
gdy
ktoś zagrozi mu złamaniem kręgosłupa
co nie jest przyjemne, ba, grozi nawet
paraliżem lub
unicestwieniem. Felietonista był już przesłuchiwany i straszony za czasów
Peerelu i wie, co to
pogróżka i szantaż.
Komu zależy, aby w wolnym, demokratycznym kraju, stworzyć ociekający kłamstwem,
donosami, szantażem i nienawiścią polski gułag? Komu w wolnym, demokratycznym
kraju,
jakim jest Polska, zależy, aby słowo i obraz: w telewizji, radiu, prasie

podlegały cenzurze?
Polska
to firma z dobrym znakiem jakości. Nawet pod zaborami nie dała zwieść
się kłamstwu.
Szczególnie temu, które nabijało kiesy politycznym Judaszom.
Niemiecki satyryk, Dieter Hildebrandt, napisał: "Cenzura jest potajemną
rekomendacją
oficjalnego zakazu".
Kiedyś zakazywano myśleć i mówić o zbrodni katyńskiej. Później ktoś wymyślił, że
w hitlerowskich
obozach zagłady nie mordowano ludzi. Teraz w umysłach zniewolonych w imię
własnej interesowności, zakwitł pomysł tak zwanej estetyzacji stanu wojennego do
trzech
minut półprawdy na telewizyjnym ekranie lub odłożenia filmu "Firma" z TVP
Szczecin na
półkę zapomnienia.
Gall Anonim, pracownik kancelarii książęcej Bolesława Krzywoustego, zapewne nie
zniósłby takiego zakłamania i poprosiłby o polityczny azyl lub przeniósłby się w
stan wewnętrznej
emigracji. Kronikarz nie może zmieniać dat, pisać bujd i manipulować
rzeczywistością.
Podobnie dziennikarz, który w gruncie rzeczy jest kronikarzem. Co zrobić, aby
historia
Polski, firmy z nieograniczoną odpowiedzialnością, nie została sfałszowana? Ot,
pisać
prawdę i pokazywać drzwi manipulatorom i anonimowym szantażystom. To wszystko.
Szklane lepianki
Według "Słownika symboli" dom symbolizuje między innymi: bezpieczeństwo,
trwałość,
schronienie, twierdzę, mieszkanie, stąd zapewne angielskie powiedzenie: "mój dom
jest moją
twierdzą". Dom to także: gospodarstwo domowe, domownicy, ojczyzna i skarbnica
wiedzy.
Może być dom: otwarty
w którym przyjmuje się wielu gości, może być "dom
dziecka" lub
"dom starców", może być "dom publiczny"
czyli "dom nierządu". "A cała Polska

jego
dom"
pisał w "Manifeście Ludu" Or-Ot. Gospodarze miasta
to gospodarze domu.
Mieszkańcy
miasta
domownicy.
Kilka dni temu lokatorzy domu z ulicy Bogusława 7 w Szczecinie dowiedzieli się
od
urzędników miejskich, iż za miesiąc mają się wyprowadzić. Ot tak. Z domu. Do
komunalnych
mieszkań o gorszym standardzie, ze wspólną toaletą na piętrze, lub do mieszkań
STBS, płacąc
kaucję od 7. do 15. tysięcy złotych. Gdyby nawet ten jeden dom i ci domownicy
mieliby zostać
potraktowani ze względów technicznych w sposób wyjątkowy, bo trzeba szybko
ruszyć z
modernizacją kamienicy
trudno się dziwić rozgoryczeniu i złości lokatorów
owego domu na
bezduszne postępowanie gospodarzy miasta.
Swego czasu, sir William Pitt, w przemówieniu na temat ustawy akcyzowej rzekł w
Izbie
Lordów: "Najuboższy człowiek w swej chałupie stawia czoło całej potędze Korony.
Może to
być lepianka, do której przecieka deszcz i wiatr, ale król Anglii wejść nie
może".
W napisanej w roku 1925 przez Stefana Żeromskiego powieści "Przedwiośnie", jadąc
pociągiem,
w drodze do ojczyzny, Seweryn Baryka mówił o "Szklanych domach"
wizji nowej
cywilizacji i cudownego życia w Polsce, roztaczanej przed synem, Cezarym. Obrazu
nieprawdziwego.
Wydumanego.
"Szklane domy" roku 2000 nie różnią się od tych z czasów "Przedwiośnia".
Angielskie
przysłowie mówi: "Kto mieszka w szklanych domach, niech nie rzuca kamieniami".
Innymi
słowy: skoro nastała demokracja w wolnej Polsce, gospodarze tego domu nie
zachowujcie się
jak napuszone słonie w składzie porcelany, bo to nie domek z kart, czy dom
zbudowany na
piasku.
I już nie wiadomo, co myśleć o radnym i odpowiedniej komisji, twórcach koncepcji
utworzenia
kulturalno-rekreacyjnego, tak zwanego Złotego Szlaku, który miałby prowadzić od
Zamku Książąt Pomorskich, przez plac Żołnierza, plac Grunwaldzki, Urząd Miejski,
do Jasnych
Błoni. A znaczyłoby to między innymi przesiedlenie domowników z parterowych
mieszkań na placu Grunwaldzkim i utworzenie w piwnicach szacownego Urzędu
Miejskiego
kombinatu rozrywki: restauracji i pubów. Pomysł tak kuriozalny, że wart
wyróżnienia. Nie
złotą, lecz szklaną cegłą. Ze szklanego, publicznego domu władzy miejskiej,
symbolu bezpieczeństwa,
trwałości i skarbnicy wiedzy.
Dłoń na receptorze
Rzecz będzie o pochwale dotyku, roli dłoni i rąk w życiu człowieka i wszystkim,
co z tym
jest związane.
Chiromancja to wróżenie z linii dłoni. Ocenia się i wróży z wielkości oraz
kształtu dłoni,
długości palców i ich kształtu, a przede wszystkim z linii dłoni i różnych
występujących na
niej znaków: trójkątów, kwadratów, pętelek, czy kopertokształtnych symboli.
Przyjmuje się,
że lewa ręka odzwierciedla możliwości, cechy charakteru oraz hipotetyczny los
człowieka, a
ręka prawa jest obrazem jego życia rzeczywistego. Dłoń, ręka
ich rola i
symbolika w życiu
każdego z nas jest wielka. Ręka to symbol siły, domu, ale i zdrady. "Nawet
odwaga załamuje
ręce" pisał w "Panu Tadeuszu" Adam Mickiewicz. Dłoń na sercu
znaczy szczerze,
bez obłudy.
Dłoń przesuwana pod gardłem, to groźba śmierci.
Dłoń
to dotyk. Dotyk jest ekscytującym zmysłem, gdyż polega na wymianie: kto
dotyka,
ten jest jednocześnie dotykany. Na opuszkach palców mieszczą się setki zakończeń
nerwowych
spragnionych dotyku jak pustynny piasek wody.
Dotyk, dłoń, ręka... Mikołaj Rej pisał: "Gdyby nie była ręka, co by brała,
wielką by zacność
sprawiedliwość miała". A ta ręka, która bierze, to emblemat łapownika. Też
dotyka. Drugiej
dłoni i tematu ważnego.
Ostatnie raporty Transparency International, Banku Światowego i Najwyższej Izby
Kontroli
biją na alarm głosząc, że zjawisko korupcji objęło w Polsce prawie wszystkie
dziedziny
życia. Łapówki biorą wszyscy: urzędnicy państwowi, samorządowcy, lekarze,
celnicy, policjanci
i przedstawiciele, o zgrozo... wymiaru sprawiedliwości. Polska znajduje się na
44. bardzo
wysokiej pozycji w rankingu ukazującym korupcję w 99. krajach świata. Polacy
powszechnie
uważają, że bez łapówki niewiele można załatwić.
Czy Wysoki Rangą Urzędnik, o którym mówi się z ironią "Koperta"
powinien być
Wysokim
Rangą Urzędnikiem? Czy przyjmujący łapówki lekarz może nadal być lekarzem? Czy
biorący w łapę "wziątkowy" (tak się mówi)
przedstawiciel Wymiaru
Sprawiedliwości powinien
nadal grać rolę sprawiedliwego?
Oto są pytania.
Z ogromem zjawiska łapownictwa wchodzimy nie do Unii Europejskiej, lecz do
Czarnej
Afryki.
"Nikogo nie przyjmują z twarzą tu wesołą, jeśli przyjdzie niewcześnie, albo z
ręką gołą"

pisał Wacław Potocki.
Dotyk jest ekscytującym zmysłem, gdyż polega na wymianie: kto dotyka, ten jest
jednocześnie
dotykany. Kto daje
ten bierze. Rola i symbolika dłoni jest doprawdy wielka.
Tolerancja? Nie!
W roku 1916 amerykański reżyser Dawid W. Griffith zrealizował wielkie widowisko
filmowe
zatytułowane "Nietolerancja". Ten "dramat porównań" przedstawiał w czterech
epizodach:
upadek Babilonu, Golgotę, Noc świętego Bartłomieja i obraz z życia
współczesnego. Twórca filmu
protestował przeciw tyranii i nienawiści, ale także dowodził, iż nietolerancja
określała ludzkie
działania od zarania dziejów. Co ważne: obraz ten nie miał powodzenia i
przyniósł producentom
finansową klęskę. Być może między innymi dlatego, że wówczas Stany Zjednoczone
zbroiły się z myślą o udziale w I Wojnie Światowej. Historia filmu, radia,
prasy, odnotowała
w różnych czasach i rozmaitych miejscach świata "kneblowanie" dzieł krzyczących
o nietolerancji,
nienawiści i pogardzie.
Nietolerancja i pogarda przejawiają się w rozmaitych sferach życia rozwiniętych
społeczeństw:
często zabijają w ciszy, w białych rękawiczkach, innym razem unicestwiają swe
ofiary
w ryku przekleństw i poniżających gestów.
Strach ogarnia na myśl o zdarzeniu, które niedawno miało miejsce w Łodzi. Do
jednego z
kościołów wtargnęła grupa agresywnych, pijanych młodzieńców. Zaatakowali
wiernych, wykrzykiwali
bluźnierstwa, usiedli tyłem do ołtarza, jeden z nich założył stułę, usiadł w
konfesjonale
i chciał spowiadać przerażonych ludzi. Na koniec nietolerancyjni pobili
proboszcza,
starszą kobietę i interweniującego mężczyznę. Zdemolowali kiosk z religijnymi
pamiątkami.
Nietolerancja i pogarda. Głupota
trudno uwierzyć, że źródłem tego typu
zachowań są tylko
filmy przemocy, gry komputerowe i książki typu "Biblia szatana".
Psycholog sądowy mówi o współczesnym świecie, w którym jest coraz mniej
autorytetów i
coraz więcej zdziczenia obyczajów (także w elitarnym, politycznym światku), co
przenosi się
negatywnym impulsem na zachowania wchodzących tłumnie w dorosłe życie
nastolatków.
Proszę wyliczyć wprost ze szczecińskiego podwórka osoby, które mogą być dla nich
autorytetami!
Proszę dowieść, że w Szczecinie, podobnie jak w całej Polsce, nie następuje
zdziczenie
obyczajów. Otóż następuje. I to na każdym kroku. Od góry do dołu. Począwszy od
zaniku
przejawów dobrego wychowania: mówienie "dzień dobry", "dziękuję", "przepraszam",
stało się niemodne i jest oznaką słabości, poprzez bezczelności, chamstwo królów
i dworu
szarej strefy gospodarczej, na niekulturalnych kampaniach wyborczych
skończywszy. Złośliwości,
donosy, do ostatniej kropli jad. Byle dotrzeć do stołka. Mój kontrkandydat
mój
wróg.
Kto nie z nami, ten przeciwko nam. Ja dobry
on zły. Ten klerykał
były
komuch, ten komuch

były klerykał. Zatrzeć prawdę sloganami, cel uświęca środki. Co na to powie
doświadczony
przez życie człowiek ze szczecińskiej ulicy? Być może: "ci ludzie nie są jednymi
z nas". I będzie miał dużo szczęścia, jeżeli jego słów nie usłyszą
nietolerancyjni zwolennicy
ostrej, wyborczej walki.
My
pępek świata
"Cały świat, to sami aktorzy, cały świat gra komedię"
tak napisano na figurze
wyobrażającej
glob ziemski
stanowiący emblemat elżbietańskiego teatru "The Globe"
co
znaczy po
angielsku "kula ziemska". Tam odbyły się premiery: "Makbeta", "Króla Leara" i
"Otella".
Świat
to aktorzy, świat gra komedię. Dziwny jest ten świat. "Niech ryczy z
bólu ranny łoś,
zwierz zdrowy niech przebiega knieje. Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś, takie są
świata koleje"

to cytat z "Hamleta" Williama Szekspira.
W Szczecinie nie śpi na przykład Zakład Ubezpieczeń Społecznych, który odkrył,
że jeden
z prezydentów tego miasta, w chwili gdy na jego stolcu zasiadł kolejny prezydent

natychmiast
przeszedł na długotrwałe zwolnienie lekarskie i pobierał nieborak 80, a potem
100 procent
pensji prezydenta, mimo że prezydentem już nie był. Dziwny jest ten świat! Jak
mówi
łacińska maksyma: "Świat chce być oszukiwany, niech więc będzie".
17-letni uczeń szkoły zawodowej udusił szalikiem jedenastoletnią dziewczynkę
cierpiącą
na lekki niedorozwój umysłowy. Zabójstwo to tragedia. Co powiedzieć, gdy
małoletni morderca
oświadcza, że nie wie dlaczego zabił? Dziwny jest ten świat! Amerykański
filozof, William
James, stwierdził: "Póki choć jeden biedny karaluch doznaje cierpień
nieodwzajemnionej
miłości, świat nie jest doskonały".
Jak nazwać miejsce na tym świecie, gdzie o przyznanie nagrody artystycznej
miejscowemu
twórcy wnioskują na przykład: Brygada Kawalerii Powietrznej, Związek Błękitnych
Mundurków,
Stowarzyszenie Byłych Kułaków, a na dodatek Klub Miłośników Złotej Rybki. To
miejsce,
to miasto zwie się: "Świat zabity deskami", czyli zapadła dziura, głucha
prowincja, pipidówka...
Dziwny jest ten świat.
Wszystko się dziwnie plecie
Na tym tu biednym świecie
A kto by chciał rozumem wszystkiego dochodzić
I zginie, a nie będzie umiał w to ugodzić

pisał w swych pieśniach Jan Kochanowski.
Na ulicy Stanisława Moniuszki, podobnie jak na innych traktach Wielkiego
Szczecina, z
dnia na dzień powiększa się i pogłębia dziura w jezdni. Na wypadek tylko czekać.
Tuż przy
wygiętym jeszcze w latach siedemdziesiątych słupie latarni ulicznej, w którą
wówczas uderzyła
czarna wołga, samochód zmierzający do pobliskiego Konsulatu Związku
Socjalistycznych
Republik Radzieckich. ZSRR już nie ma. Konsulat zlikwidowano. Pozostała wygięta
latarnia. I dziury w jezdni, jak w szwajcarskim serze.
Niektórzy twierdzą, że jesteśmy pępkiem świata.
Wrzesień
plecień
Podczas jednego z procesów sądowych, oskarżony, młody człowiek
morderca
kilkunastolatka
powiedział w swym ostatnim słowie, że nie żałuje popełnionego czynu i gdyby miał
tylko taką
możliwość, zabiłby jeszcze raz. Potem w okrutny sposób ponownie zakpił z rodziny
ofiary. Musiała
interweniować policja, bo doszło by do linczu mordercy przez zdesperowaną
publiczność.
Przy okazji
prawo linczu, to rodzaj samosądu, stracenie przez tłum osoby
posądzonej o
dokonanie zbrodni
wywodzi się od samosądu dokonanego w 18. wieku przez białych
na
Murzynie w USA i maczającego w tej sprawie ręce sędziego i plantatora ze stanu
Wirginia,
Charlesa Lyncha. Czarne i Białe
morderca i ofiara.
Jeden z najstarszych na świecie Kodeks Hammurabiego, wydany przez króla
Babilonii,
wymieniał kary mające charakter odwetowo-symboliczny
"oko za oko, lub ucięcie
ręki za
uderzenie ojca". W cywilizowanym świecie powoływanie się na prawo do zemsty i
wyrównywania
krzywd, a takie ma zasadę "oko za oko", nie jest pożądaną normą.
1 sierpnia 1994 roku w Warszawie, Roman Herzog, prezydent Niemiec, powiedział:
"pochylam
głowę przed bojownikami Powstania Warszawskiego, jak też przed wszystkimi
ofiarami
wojny. Proszę o przebaczenie za to, co im wszystkim zostało wyrządzone przez
Niemców".
4 listopada 1995 roku polscy i niemieccy biskupi stwierdzili "w 50 rocznicę
zakończenia
wojny wypowiadamy wspólnie przebaczamy i prosimy o przebaczenie".
Polacy
więźniowie obozów koncentracyjnych, męczennicy XX wieku są od zawsze
oszukiwani. Kiedyś w Kacetach byli tylko numerami. Teraz podobnie
ich
kartoteki i podania
o odszkodowanie noszą nie wzbudzający niczyjego współczucia numer. Kpią z nich
wymigując
się na wszelki sposób od wypłacenia rekompensaty za wyrządzony ból

przedstawiciele
narodu, z którego wywodzili się ich oprawcy. Targują się o kwoty, detale,
szczegóły,
szczególiki. Traktują ofiary jak żebraków. Czas ucieka, Wieczność czeka. To ich
gra.
Byli więźniowie obozów koncentracyjnych
niewielu was
gdy myślę o zgotowanym
wam, począwszy od oprawców przez tyle pokoleń podłym losie, pęka mi moje
chrześcijańskie
serce. Absolutnie nie wierzę w wypowiadane przez polityków prośby o
przebaczenie. Ich pochylone
głowy
to teatralne gesty. Oni nie żałują tego co się stało. Oni stosują wobec
nas
socjotechniczne manewry i prawo linczu. Za popełnione na Was zbrodnie. Wbrew
normom
przyjętym przez cywilizowany świat.
Świat według Dupka
Piotr Wereśniak, młody i opromieniony sławą scenarzysta i reżyser filmowy,
napisał ostatnio interesujący
tekst zatytułowany: "Alchemia scenariusza filmowego, czyli nieznośny ból dupy".
Broszurkę
wydano w nakładzie kilkudziesięciu tysięcy egzemplarzy. Ktoś się obruszy, że
"ból dupy". Brzydki wyraz.
Błąd. To staropolskie słowo, a o prawo jego istnienia w potocznym i literackim
języku polskim walczył
z uporem wielki erudyta, pisarz i publicysta, mistrz opowieści reportażowej

Melchior Wańkowicz.
Jak się wabił jego ukochany pies?
ano "Dupek". Nie chodzi tu o wygłaszanie
pochwały tego czteroliterowego
słowa. Rzecz w tym, że tolerujemy fruwające dookoła jak szarańcza tak zwane
wyrazy na k,
ch, czy też p, a dupa, która sięga korzeniami głęboko w historię jędrnej
polszczyzny, wywołuje złość i oburzenie
klnących hipokrytów.
Już niedługo, w jednym z niewielu szczecińskich teatrów, Janusz Józefowicz
wystawi dramat Stanisława
Wyspiańskiego "Wesele"3. Będzie: "współczesna muzyka ludowa, czyli disco", coś z
Chopina i
zespołu Piersi i wiele atrakcji dla młodzieży. Być może zamiast pić okowitę,
weselnicy ćpać będą marihuanę,
Jasiek zamiast złotego rogu zgubi złotą bas gitarę, a chłopi zamiast kos,
postawią na sztorc wibratory.
Ma być przecież współcześnie, po polsku, w kontekście przystąpienia Polski do
Unii Europejskiej.
Informacje niesione przez dramat mistrza Stanisława, a także przesłanie tej
sztuki nic się nie zdezaktualizowały,
czy zestarzały. Oczywiście, można na przykład z mickiewiczowskiego Pana Tadeusza


młodzieńca
zrobić powracającego z balangi skina, a z Telimeny
ufryzowaną
tirówkę. Tylko po co?
To sztuka ma kreować, a nie schlebiać gustom nawet najnowocześniejszej
młodzieży. Z krainy wiecznego
wesela dochodzi ujadanie psa Dupka, przyjaciela mistrza Wańkowicza. On podobno
tak reagował
na bufonadę i pomruk kiczu.
"Wesele" Stanisława Wyspiańskiego, to ważny dla kultury i tożsamości polskiej
symboliczny dramat
i komedia polityczno-obyczajowa. I nie wolno tym utworem dowolnie żonglować.
Pisanie felietonu, podobnie jak pisanie scenariusza filmowego, wiąże się z bólem
wiadomej części
ciała. Już słyszę syk oburzenia. Powtarzam: d... nie jest tak zwanym brzydkim
wyrazem, jak to by
chcieli niektórzy przyzwyczajeni do potoków słów na p, k i ch.
Dlaczego nie obruszać się z innego powodu, na przykład na to, że zjednoczeni
przed dwudziestu laty
członkowie Solidarności, 10. milionowego wielkiego ruchu społecznego, teraz
skłóceni, osobno, czczą
rocznicę Sierpnia roku osiemdziesiątego? Solidarni niesolidarni. "Miałeś chamie
złoty róg". Stanisław
Wyspiański pisał w "Weselu" o braku podjęcia hasła walki o niepodległość. A
przecież Polska nie jest
wolna, skoro "nie ma wolności bez solidarności". Są kłótnie, sceny i prywata.
Dlaczego zamiast oburzać się na skromny, lecz wymowny czteroliterowy wyraz, nie
obruszamy się
na bezradność Urzędu Miejskiego w Szczecinie, którego urzędnicy Wydziału Ochrony
Środowiska nie
mogą sobie poradzić z watahą solidarnie wbiegających do Grodu Gryfa dzikich świń

25 dzików, bo
wyczerpał się im
urzędnikom, zapas specjalnego, antydzikoświńskiego granulatu?
Dlaczego nie zagrzmieć,
gdy w ramach restrukturyzacji, ze szpitala w Policach wyrzucani są znakomici
lekarze z oddziału
ginekologiczno-położniczego?
Niedawno, w wagonie "Warsu" na trasie Warszawa
Szczecin, pracownik naukowy
jednej z uczelni

okazywał z dumą legitymację
przekonywał mnie, że w obozie koncentracyjnym w
Oświęcimiu nie
było więźniom źle, a baraki przypominały motele. Taka jest współczesna Polska, z
brzydkimi wyrazami
3 Premiera "Wesela" w Teatrze Polskim w Szczecinie odbyła się 2 września 2000 r.
(przyp. red.)
na p, k, i ch. Nieudolnymi urzędnikami, skłóconymi bohaterami przeszłości i jej
fałszerzami. A skoro
tak
uważam, że jest do... kitu.
Pies Dupek i tak resztę doszczeka.
Wielka ucieczka
Ucieczka jest dobra na wszystko. No, może nie na wszystko. Na rozwiązywanie
problemów.
No, może nie wszystkich problemów.
Podczas aktualnej kampanii prezydenckiej burmistrz jednego z miasteczek witając
na ryneczku
głównym X-a, jednego z kandydatów na prezydenta RP, stremowany rzekł w słowie
powitalnym: "Witam w naszym miasteczku Y-a". Gafa! Y-ek to zażarty przeciwnik X-
a.
Burmistrz zbladł i uciekł. Ukrył się w stodole. Był w stanie szoku
poucieczkowego.
Wrocławski sąd rejonowy wydał nakaz aresztowania L.C.
byłego mistrz Polski w
boksie.
W polskiej demokracji zajął się on dowodzeniem zorganizowaną grupą przestępczą,
która
handlowała narkotykami, kradła samochody i pobierała haracze.
Co zrobił mistrz sportu z okresu Peerelu, rzezimieszek epoki drapieżnego
polskiego pseudokapitalizmu,
gdy do jego pałacu ,by go ująć, przybyła grupa antyterrorystyczna? Otóż skoczył
do jeziora. Uciekł. Ukrył się pod wodą. Niestety, na swoje nieszczęście po
pewnym czasie
musiał się wynurzyć.
W bajce Ezopa zające, znużone życiem w nieustannym strachu, poszły nad staw, aby
się
utopić! Kilka wystraszonych szmerem żab wskoczyło (uciekło) do wody. Wówczas
zające
postanowiły żyć, bo i ich na tym bożym świecie ktoś się boi.
Adam Mickiewicz pisał: "Każdy ma swoją żabę, co przed nim ucieka i swojego
zająca,
którego się boi".
Bywa, że niektórzy uciekają ze swoim problemem w śmieszność i głupotę.
Jeden z trenerów polskich olimpijczyków strzelających także do celu, z pistoletu
automatycznego,
tłumaczył ich porażkę tym, że wyliczone od roku biorytmy jego podopiecznych były
w dniu
zawodów w stanie totalnej depresji. Równej największej depresji świata, czyli
Polodowcowego
Rowu Bentleya na Antarktydzie (2500 metrów poniżej poziomu morza).
Ze strachu przed problemami
a życie ich nie szczędzi
uciekamy w sen lub
chorobę. Ze
strachu przed agresorami uciekamy co sił w nogach, gdzie pieprz rośnie. (A gdzie
rośnie?).
Dawna indyjska bajka o tysiącnogu, który władał wszystkimi zwierzętami i
wybierał sobie
spośród nich ofiary na pożarcie opowiada o ubogiej myszy, która nie chcąc
dopuścić do pożarcia
przez tysiącnoga jej dzieci, zapytała go skąd wie, w którym momencie należy
podnieść
nogę numer 392, opuścić nogę numer 738, zgiąć w kolanie nogę numer 53 i
wyprostować

numer 264. Tysiącnóg zamyślił się i odtąd nie mógł już ruszyć się z miejsca.
A gdyby tak podobne pytanie:
jak to robisz?
zadać machinie: biurokracji,
zestawom
cymbałów niekompetencji, czy też urzędowemu tysiącrękiemu potworowi
łapówkarskiemu?
Czy zjawiska te
tyrani
zastygłyby w zamyśleniu nad sobą? Czy zadający
pytanie musiałby
uciec, gdyż zostałby pożarty?
Odpowiedź zna każdy: nawet zając, żaba i biedna mysz. Tylko kto zada potworom
pytanie?
Nie dotyczy analfabetów
Dziwne zdarzenia mają miejsce w Polsce i na świecie, co świadczy o tym, że
żyjemy w
ciekawych czasach. Już od wielu lat nie ma milicji, a od kilu miesięcy nowe auta
muszą mieć
białe tablice rejestracyjne. Tymczasem policjanci jednego z komisariatów nie
dość, że dostali
nowe radiowozy z czarnymi, starymi tablicami, to na dodatek z napisem MO.
Przeszłość goni
teraźniejszość i ogonem zamiata.
W Polsce lawinowo rośnie liczba oszustw. Nabierany jest nie tylko zwykły
Kowalski, ale
także wielkie firmy ubezpieczeniowe lub banki. Najgorsze jest to, że policjanci
nie mają narzędzi
potrzebnych do walki z oszustami. Co najdziwniejsze
wśród oszukanych, chętnych
na przykład na tani kredyt
rośnie liczba policjantów, prokuratorów i sędziów.
Dziwne zdarzenia
i dziwne sytuacje.
"Jak nie może być dobrze, to niech chociaż będzie ładnie"
powiedział jeden z
kandydatów
na prezydenta RP, były prezydent.
I czysto
dodał ktoś z boku. Na ścianie
przy śmietniku,
dozorca napisał dużymi literami instrukcję: "Śmieci wrzucamy do pojemników".
Ktoś dopisał:
"Nie dotyczy analfabetów". Mimo że w Polsce nie ma ponoć analfabetów
pokaźny
procent
Polaków nie wrzuca śmieci do pojemników. Szczególnie interesująco brzmi to w
kontekście
zbliżającej się akcji "Sprzątanie świata", która ma zmusić rodaków do segregacji
śmieci.
Lapsus to pomyłka w wypowiedzi lub tekście, wynikająca z przejęzyczenia się albo
roztargnienia.
W uczniowskich wypracowaniach znaleźć można ich wiele.
Oto kilka przykładów:
Chłop pańszczyźniany musiał znosić panu jajka
albo
Różnica między królem a prezydentem polega na tym, że król jest synem swego
ojca, a
prezydent
nie
albo
Skawiński był prawdziwym Polakiem, gdyż wszystko mu było obojętne
albo
" Fraszki" i "Treny" napisał Jan z Czarnobyla
albo
Wokulski był prawdziwym pozytywistą, bo ciągle trzymał rękę na swym interesie
lub
Janko Muzykant ledwie zipał... ale zipał.
Takie są to lapsusy z uczniowskich wypracowań. Czy na pewno wynikają z
przejęzyczenia
się lub roztargnienia? Może jednak nie. Z niedouczenia? Tak. Z obserwacji
rzeczywistości
polskiej? Tak. A dziwne zdarzenia mają miejsce w Polsce i na świecie.
W Teatrze Polskim w Szczecinie odbyła się premiera "Wesela" Stanisława
Wyspiańskiego,
a w rzeczywistości wariacji Janusza Józefowicza na temat tej wspaniałej sztuki,
zachwycającej
w oryginale swą wymową artystyczną, gorzką ironią, stanowiącą rachunek sumienia
narodu.
Cóż, Józefowiczowi, oceniającemu wspaniałą ekranizację "Wesela", dokonaną przez
Andrzeja
Wajdę, jako przestarzałą, udało się stworzyć marne, zupełnie niezrozumiałe w
przesłaniu,
przerażająco płytkie, przedstawienie. Chociaż, co ciekawe, szczecińska
publiczność zgotowała
"mistrzowi" z Warszawy owację na stojąco. Ale to już sprawa dla socjologa.
Dziwne zdarzenia mają miejsce w Polsce i na świecie, co świadczy o tym, że
żyjemy w
ciekawych czasach.
Chłopskie puzzle
Puzzle, to obrazek pocięty na większe lub mniejsze kawałki, które rozsypujemy i
dla zabawy
układamy z nich całość. Przypomina to duże pole, podzielone na poletka, z
których w
jednym miejscu łypie oko czarnoziemu, natomiast w innym
żółte, pustynne
ślepie. W rzeczywistości
wszystko zależy od Twórcy miejsca, które rolnik ma czynić sobie poddanym, ale
także chłopskiej miłości do ziemi i jego umiejętności nią gospodarowania.
A więc chłopskie puzzle.
Polak, to nazwa oznaczająca "mieszkańca pola lub pól". Forma poprzednia

Polanie została
utrwalona w języku łacińskim przez Galla Anonima. Nazwa Polan objęła cały naród
za
panowania Bolesława Krzywoustego. Wszyscy więc pochodzimy z pól niezmierzonych,
czy
też wsi, to biednej i zapuszczonej, to znowu sielskiej, anielskiej. I nie ma się
szanowny panie
robotniku, inteligencie
magistrze czego wstydzić. To nasze korzenie.
Przysłowie mówi: "Dla Polaków Ojciec Kraków, a Warszawa Matka". Oczywiście, lecz
dookoła pól tyle urodzajnych i majątków popegeerowskich i biedy po PRL-owskiej.
I ziemi w
rozmaitych reformach rolnych obiecanych chłopom.
Na przestrzeni wieków nieszczęście rzadko chłopa omijało. Było dobrze i było
źle. Zwycięstwo
często zależało od jego mądrości i klasy z jaką podejmował on walkę z ciemięzcą.
Chłopskie puzzle.
Tadeusz Kościuszko, generał, polski bohater narodowy, szlachcic z zadartym jak
chłop nosem,
wzór umiłowania wolności, patriotyzmu i odwagi. Najwyższy Naczelnik Sił
Zbrojnych
Narodowych. Polsce oddał serce. A i w wojnie o niepodległość Stanów
Zjednoczonych wykazał
się bohaterstwem i umiejętnościami. Jest twórcą słynnych fortyfikacji Saratoga i
West
Point. Kto by pomyślał. "Za wolność Waszą i naszą". Na rynku w Krakowie ("Dla
Polaków
Ojciec Kraków...") Tadeusz Kościuszko przysięgał narodowi, że powierzonej mu
władzy "na
niczyj prywatny ucisk nie użyje, lecz jedynie dla obrony całości granic,
odzyskania samowładności
i ugruntowania powszechnej własności używać będzie".
Chłopskie puzzle.
Uchwała sejmu pruskiego z 1904 roku zabroniła Polakom stawiania budynków
mieszkalnych
na nowo nabytych parcelach. W tej sytuacji rolnik Michał Drzymała zamieszkał w
wozie
cyrkowym i przemieszczał go z miejsca na miejsce w obrębie swojej ziemi.
Polskiej ziemi.
Ten fortel polskiego chłopa zdumiał zaborców i całkowicie nie zjednoczoną
wówczas Europę.
Chłopskie puzzle.
25 września 2000 roku w Krakowie ("Dla Polaków Ojciec Kraków...), podczas
Kongresu
Rolnictwa Europejskiego, niejaki Andrzej L., szef organizacji, ponoć broniącej
rolników,
kandydat na prezydenta Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, z wyrafinowaniem i
radością oblał
kefirem dyrektora krakowskiej Cepelii. Fakt ten potwierdził prezes kółek
rolniczych, Władysław
S. Obywatel Andrzej L. w odpowiedzi na zarzut o nieodpowiedzialność stwierdził:
"To
debil S. nasłał na mnie człowieka, który kopnął mnie w jądra".
Kółko, wcale nie rolnicze, zamyka się. Od Polan do współczesnych Polaków.
"Patrz Kościuszko, na nas z nieba"
brzmią pierwsze słowa poloneza. A my tu

Panie
Naczelniku
znowu w polskim piekle.
Siła pokoju
"Zgoda buduje, niezgoda rujnuje"
sens tej maksymy jest oczywisty.
Stanisław Lubomirski w "Tobiaszu wyzwolonym" pisał: "Och, gdyby takie się lata
wróciły,
gdy więcej cnoty było niźli stroju, I gdy dom miewał, dość swym czasem miły,
Pokojów mało

a siła pokoju".
Symbolami pokoju i zgody są gałązka oliwna, czy też gołębica. Istnieje także
pokój zbrojny,
który Friedrich von Logau określił jako stan pokoju gotów w każdej chwili do
przeobrażenia
się w walkę zbrojną. Przykład tego typu pokoju? Proszę bardzo. Kilka dni temu, a
dzisiaj
jest piątek przed wyborami prezydenckimi AD 2000, w Polsce, w Poznaniu, w jednym
z domów,
przyjęcie imieninowe przebiegało w spokoju i miłości wzajemnej. Do czasu, aż
zaczęto
politykować. Od tego momentu uczestnicy biesiady, przez kilka godzin (!) toczyli
między
sobą regularną bitwę. Obrzucali się obelgami
nie argumentami. Ciskali także w
przeciwników
jaja w majonezie, ogórki kiszone i konserwowe, kawałki tortu, śledzie w
śmietanie, sałatkę
warzywną, czy też pociski w postaci polędwicy na gorąco w sosie szczawiowym. Kto
wygrał? Takich bitew nikt nie wygrywa.
W krajach starej demokracji zadanie pytania uczestnikowi spotkania towarzyskiego
o jego
poglądy polityczne uznawane jest za wielki nietakt. Nikt nikogo nie przekonuje,
aby przyjął
jego poglądy, czy też światopogląd. U nas jest zupełnie odwrotnie. Za wszelką
cenę żądamy,
aby wszyscy myśleli tak jak my.
Niedawno, pewien artysta-malarz, późną nocą wykonał kilka napisów na budynku
komisariatu
policji. Natychmiast został zatrzymany. Po krótkim czasie wyszedł na wolność. Za
okoliczność
łagodzącą uznano fakt, iż jeden z wykonanych ręką ulicznego artysty napis
brzmiał: "Policjanci, to
fajne chłopy".
Może tuż przed wyborami, należałoby przyjąć, ot tak, na przekór wszelkim
politycznym
podziałom, że Polki i Polacy bez wyjątku, to fajne dziewoje i chłopy. Obojętne,
co by jutro się
stało. Góra, za trzy dni.
Słowo
"Należałoby przynajmniej raz dziennie posłuchać jakiejś piosenki, przeczytać
dobry
wiersz, popatrzeć na piękny obraz, i jeśliby to było możliwe, powiedzieć kilka
rozsądnych
słów"
pisał w jednym ze swoich dzieł Goethe.
Jeżeli mówić, to do kogoś
najlepiej chętnego słuchacza i rozmówcy. Kiedyś, gdy
człowiek
nie był przytłoczony ścianami żelbetonu, ekranami telewizorów i komputerów,
gwarem
wielkich miast
żył w zgodzie z naturą i mógł porozumiewać się z innym
człowiekiem na
odległość za pomocą telepatii. Przekazywał na odległość, bez pomocy
jakichkolwiek środków:
myśli, różne stany psychiczne, wzruszenia, nastroje i przeczucia. Potem,
pozbawiony tej
umiejętności, szukał środka pozwalającego rozmawiać, komunikować się między
ludźmi na
odległość. Bo przecież słowo dobre i mądre
potrzebne jest jak dotyk. "Jakież
to słowo wymknęło
się z zagrody twych zębów"?
pytano w "Iliadzie" Homera.
Szlachetne żywe słowo mówione. Byron pisał: "Słowa to byty: Kropka atramentu
pada na
myśl, jak rosa i coś tworzy, co każe myśleć tysiącom, milionom".
W roku 968 Chińczycy poznali sposób przekazywania dźwięku za pośrednictwem
napiętego
włókna. Telefon taki składał się z dwóch pudełek spełniających rolę mikrofonu i
głośnika,
połączonych mocno napiętym włóknem. 26 października 1876 roku dwaj Amerykanie:
Elisha
Gray z Chicago i pochodzący ze Szkocji Alexander Bell, zgłosili niezależnie od
siebie patenty
na telefon. Cztery lata później, w roku 1880 w USA wprowadzono pierwsze
publiczne telefony
wrzutowe samoinkasujące. Najpierw w urzędach pocztowych, a potem w gmachach
publicznych.
Tu anegdota z czasów nam współczesnych. Ktoś musiał pilnie zatelefonować. Wszedł
do
Urzędu Miejskiego w Szczecinie. Tam zamontowano telefoniczny aparat wrzutowy. Po
wrzuceniu
do odpowiedniej szparki żetonu, nasz bohater zauważył przyklejoną do automatu
kartkę
z informacją, iż jest on
telefon
samoinkasujący, zepsuty. Niedaleko, na
ulicy Felczaka,
telefony samoinkasujące były zdewastowane: bez słuchawek, z przypalonymi
szparkami
wrzutowymi. Trochę dalej
podobnie. Nasza rzeczywistość skrzeczy. Telefony
milczą.
Telefony przekazują słowa: miłości, nienawiści, radości, smutku, groźby,
głupoty. "Słówko
wyleci wróblem, a powróci wołem". A jednocześnie, jak mówi Księga Ksiąg: "Słowo
wypowiedziane
w odpowiedniej chwili jest jak złote jabłko na srebrnej tacy". Chociaż: "Mowa
jest
srebrem, a milczenie złotem". Szczególnie, gdy weźmiemy pod uwagę wysokość opłat
za
rozmowy telefoniczne prowadzone za pomocą konwencjonalnych, komórkowych,
cyfrowych,
automatycznych aparatów
samoinkasujących i innych. Być może, należałoby, jak
pisał Byron,
przynajmniej raz dziennie
także w rozmowie telefonicznej
powiedzieć kilka
rozsądnych
słów. Kilka i rozsądnych. Nie więcej. Czas to pieniądz.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
abba dum dum diddle
Dum Maaro Dum (2011)
ABBA Dum dum diddle
Galicki [DUM DUM]

więcej podobnych podstron