R13 Q3REMEBB2ZU3QO7CZ2DDEPGL5HYT7EPI5QFRNXI


13. Wojna turecka Sobieskiego:

heroiczne szaleństwo
czy szlachetna mądrość stanu?

Sprzymierzone chrześcijańskie siły zbrojne wyruszyły 19 wrześ-
nia na wschód, przodem Polacy, za nimi Lotaryńczyk z cesarską
kawalerią, następnie Starhemberg z piechotą, na końcu straż tyl-
na Kroatów. Przekroczono Dunaj pod Preszburgiem; przeniesio-
no tam most ruchomy z Tulln. Z oddziałów Rzeszy większość
wróciła tymczasem do domu. Elektor saski oddalił się już
15 września, bardzo obrażony, z podobnych powodów co So-
bieski. Lecz Bawarczyk pozostał i zaprzyjaźnił się, tak jak i Ka-
rol z Lotaryngii, z Janem III. Ten król o temperamencie sangwi-
nika sądził nawet, po częstych opowiadaniach Maksymiliana Ema-
nuela o swojej siostrze, że ów chciałby wydać za mąż tę księż-
niczkę za Jakuba. Nawet jeśli monarcha przezwyciężył już w so-
bie rozgoryczenie spowodowane posępnym epilogiem zwycięstwa
pod Kahienbergiem i związał się z Ligą Świętą aż do czasu cał-
kowitej klęski odwiecznego wroga, to jednakże wpływ niesto-
sownego i niesprawiedliwego postępowania austriackich mężów
stanu na Marię Kazimierę i na kierowany przez nią rząd miał
o wiele poważniejsze następstwa niż w przypadku Jana III. Ów
nie wierzył przecież, mimo wszystko, w małżeństwo syna z Habs-
,burżanką, a co dotyczy Węgier, to jego pogląd da się najtraf-
niej streścić w jego własnych słowach: "w Tekolim, moja duszo,
ja się nie kocham, ale nad narodem węgierskim mam wielkie
miłosierdzie, bo są okrutnie utrapieni." Z powodu tego natural-
nego uczucia, z humanitaryzmu i owego powinowactwa z wy-
boru z braterskim narodem Madziarów, król polski starał się
również i teraz unikać działań wojennych przeciwko Thókółyemu
i pojednać go z cesarzem, chociaż nie żywił już żadnych iluzji
co do korony węgierskiej dla Jakuba.

Sobieski cieszył się z tego, że książę kuruców również unikał

Wojna turecka Sobieskiego

walki i wycofał się za Nyitrę. Lecz Zierowski, a w tym wypadku
też Buonvisi parli do wojny z Thókołym, jak z każdym stron-
nikiem sułtana; wahanie polskiego króla, który nigdy chętnie
nie podnosił broni przeciwko chrześcijanom, stało się podejrzane,
a co gorsza, do tej nieufności dawała wszelkie powody wpraw-
dzie nie postawa Jana III, lecz jego małżonki.

Przy swym wyjeździe z Krakowa monarcha przekazał wyko-
nawczą władzę radzie regencyjnej, do której należeli Maria Ka-
zimiera, prymas Wydżga, jako najwyższy duchowny w kraju,
i kasztelan krakowski Potocki, jako najwyższy świecki senator
królestwa. Aż do bitwy pod Wiedniem nie było żadnych niepo-
rozumień; Marysieńka, jak cała Polska, czekała na meldunek
z placu walki. O tym, że królowa dążyła przy tym wciąż do
realizacji swoich, bardzo ambitnych nadziei, związanych z pier-
worodnym synem, już mówiliśmy; misja poselstwa Thokółyego
w Krakowie na początku września nie mogła być uważana w
ówczesnych okolicznościach za wrogi akt wobec cesarskiego

dworu.

Z niepokojem i troską czekała małżonka Sobieskiego na zbaw-
czą wiadomość. Któryś z kaznodziejów wpadł na nieszczęsny po-
mysł, by wspomnieć Władysława Warneńczyka, młodego polskie-
go króla, który padł w walce z Turkami w Bułgarii. Maria Ka-
zimiera zalała się łzami. Czyżby jej Jachniczka miał spotkać ter
sam los? Jednak 16 września przez bramę miejską Krakowa pędź
kurier Jana III, francuski oficer artylerii, Dupont. Zastaje kro
Iową modlącą się przed krucyfiksem. Krzyk przerażenia; poten
otwiera list; pismo z namiotów wielkiego wezyra. Marysieńk;

dowiaduje się o zwycięstwie, sławie, zdobyczach i dobrym samo
poczuciu męża i syna. Każe wołać nuncjusza Pallaviciniego. Za
intonowano Te Deum, triumfujące wiwaty wypełniają stolic(
Jednakże wraz z kasztelanem krakowskim wielu opłakuje śmier
swoich najbliższych, którzy już nigdy nie wrócą z krucjaty d
domu. Królowa wydaje polecenie, by strzemię wezyra powieś:

na krucyfiksie jako votum. Teraz płonie z ciekawości, żeby d<
wiedzieć się czegoś bliższego o politycznych skutkach zwycięstw
Doniesienia małżonka o spotkaniu w Schwechat i o wszystkie
innych nieporozumieniach burzą raptem wszystkie marzeń
królowej. Następstwem tego jest nagła zmiana jej sympatii. J;

prawdziwa kobieta, odczuwa teraz nienawiść do cesarskiego dw

ru i Ligi.

Pallavicini jest nie mniej zaskoczony, a jego niezadowolę!

244 Rozdział 13

nie zna granic, kiedy Maria Kazimiera mu wyjawia, że Thokoły
zaproponował Jakubowi węgierską koronę; podobna propozycja
została przekazana jej i jej mężowi swego czasu w Częstochowie
przez posłańca od Lotaryńczyka, w nagrodę za pomoc Sobieskie-
go dla Wiednia. Nuncjusz spróbował natychmiast ,,rozbić intrygę,
która, jak sądzę, została wymyślona przez piekło przeciwko Li-
dze". Wkrótce pojawiła się jeszcze większa groźba: Bethune szy-
kował się do powrotu do Polski. Szwagier królowej obiecywał
jej listownie złote góry, jeżeli tylko nakłoni Sobieskiego do po-
wrotu: 12 000 żołnierzy francuskiej armii przeciwko Turkom,
8 milionów guldenów, Burbonkę za żonę Jakubowi, Węgry,
Siedmiogród, Mołdawię i Wołoszczyznę jako księstwa lenne dla
Polski i dla papy d'Arquien owo niezapomniane parostwo wraz
z tytułem książęcym. Wabiona takimi słodyczami przez Ludwi-
ka XIV, widząc swe marzenia rozbite pejczem Leopolda I, dała
się nabrać Maria Kazimiera na miraże Bśthune'a. Wysłała na-
tychmiast do Sobieskiego innego francuskiego dworzanina, Daley-
raca, by ściągnąć męża do domu.

W jednym z listów, z 3 października, królowa zastosowała
wszystkie swe wypróbowane sztuczki, aby namówić małżonka
do powrotu z Austrii. Najpierw zaapelowała do zranionej dumy:

"Je m'attendis bien a quelque sorte d'ingratitude, mais je ne
croyaie pas qu'elle put arriver au point ou je la vois."1 Następnie
czułość i tęskne westchnienia: Marysieńka nie może już dłużej
wytrzymać bez swego Jachniczka. Potem rozsądek polityczny:

Sobieski powinien iść przez Budę na Stryj, po drodze mógłby
zająć tureckie tereny i te potem wymienić na Kamieniec, nie
oglądając się przy tym na cesarza. "II ne faut point se faire
d'ennemis, pour ceux qui ont si peu de foi, de ceux qui vous
recherchent. Vous remarquerez quo les beaux procedes sont, dans
le siecle ou nous sommes, la risee de toute la terre."2 I groźba:

armia jest niezadowolona jej potraktowaniem przez cesarza. "Vos
ennemis ne dorment pas ici."3 Wreszcie: mały "amorek", najmłod-
szy synek Sobieskiego, tak bardzo tęskni za papą. I postscriptum,

1 Spodziewałam się przecież jakiejś niewdzięczności, ale nie. sądziłam,
że może ona dojść do takiego, jak widzę, stopnia.

2 Dla ludzi tak małej wiary nie należy sobie czynić wrogów z tych,
którzy o Twoje względy [Panie] zabiegają. Zauważ, że piękne uczynki
są w dzisiejszej dobie pośmiewiskiem całego świata.

3 Wasi wrogowie nie śpią tutaj.

Wojna turecka Sobieskiego

tak typowe dla Marysieńki: skarga, że brat Maligny i ojciec

d'Arquien za mało dostali z łupów wojennych.

Gdy Jan III otrzymał ten produkt kobiecej chytrości i pod-
stępu, omawiał właśnie na radzie wojennej w Vizvar, 2 paź'
dziernika, z Lotaryńczykiem plan wyprawy na pozostałą częś'
roku. Armie opuściły wyspę, którą utworzył Dunaj w tej część
swego środkowego biegu, i maszerowały przez teren górzysty ns
Parkany, przyczółek tureckiej twierdzy Esztergom, położony n:

północnym brzegu Dunaju. Posłanie niezadowolonej Marii Kazi
miery, jak zwykle, wprawiło Sobieskiego w wielkie przygnębię
nie; rozbudziło w nim również już uśmierzony gniew na łudź
cesarza. Tak więc król bardzo źle przyjął ostrzeżenie Lotaryń
czyka przed przedwczesnym atakiem na Turków i dał się sprc
wekować do nieprzemyślanej akcji, która łatwo mogła się prze

rodzić w katastrofę.

Polacy wyruszyli 7 października, nie czekając na wojska c(

sarskie, przeciwko Osmanom. Lotaryńczyk popadł w gwałtown
oburzenie; uprzedził, że sojusznicy dostaną się z pewnością '
ciężkie tarapaty, i poprzysiągł, że wyda ich wówczas na pastw
losu, który sami sobie zgotowali. W rzeczy samej ledwie Sobiesi
zbliżył się do miejscowości Parkany, gdy zza łańcucha wzgó]
pokazała się turecka jazda; najpierw było jej niewiele, pote:

coraz to więcej. Dragoni, którzy jechali na czele polskiego wo
ska, bronili się chwilę, potem, widząc przewagę, rzucili się c
ucieczki, w panice porwali za sobą husarzy. Na próżno próbow
Sobieski zebrać te doborowe oddziały i poprowadzić na nieprz;

jaciela. Ci sami jeźdźcy, którzy tak świetnie sprawili się p<
Wiedniem i w dwa dni później potwierdzili swoją dawną sław
uciekali pod wpływem psychozy tłumu przed Turkami, który
daleko było do liczebnej przewagi. Pękły wszelkie więzy dysc
pliny. Król został odepchnięty, przewrócony, i w końcu pozost
a tyłu tylko z siedmioma towarzyszami, ścigany przez setki t
reckich spahów. Ten tęgi, ciężki mężczyzna nie potrafił już t
szybko galopować jak za czasów swojej młodości. Wierny ME
czyński podtrzymywał go, by przy tej szalonej jeździe nie os
nął się z konia. W zamieszaniu oddzielono od króla królewic
Jakuba. Jan myślał już tylko o tym, żeby teraz, gdy, jak prz
puszczał, stracił reputację wojenną i syna, zginąć z honore
Czyżby miała powtórzyć się Warna? W ostatniej chwili pewi
niemiecki jeździec, który służył u polskich dragonów, uratoy

monarsze życie. Ten dzielny żołnierz bił się sam z tuzina


246

Rozdział 13

Osmanów; kiedy osunął się martwy na ziemię, Sobieski był już
w bezpiecznym miejscu. A tymczasem Lotaryńczyk nie dotrzy-
mał swojej obietnicy. Niechęć tego szlachetnego księcia nie mo-
gła przecież trwać długo. Gdy zorientował się w tragicznej sy-
tuacji sojusznika, wyruszył natychmiast z całą swą siłą zbrojną.
Zatrzymał uciekających Polaków. Lecz turecka kawaleria zawró-
ciła natychmiast, gdy natknęła się na uszeregowane w porządku
cesarskie regimenty. Uniknięto druzgocącej klęski, jednakże ty-
siąc Polaków pokryło pole bitwy. Złe przygotowana akcja kosz-
towała dwa razy więcej ofiar niż pełne chwały zwycięstwo pod
Wiedniem. Pośród ofiar znalazł się wojewoda pomorski Denhoff,
któremu Turcy odcięli głowę i którego z początku wzięli za pol-
skiego króla.

Cesarscy oficerowie z trudem ukrywali swoją radość z tego

nieszczęścia. Tym wyżej należy ocenić taktowną serdeczność Lo-
taryńczyka. Tak więc siedział Sobieski załamany psychicznie w
namiocie i medytował ponuro nad hańbą ucieczki swojej jazdy
w oczach Austriaków, którym chciano sprzątnąć "gloriolae ven-
tum".1 Nikt i nic nie mogło króla pocieszyć. Drzwi się otwierają
i zjawia się książę Karol; siada obok zrozpaczonego, sławi jego
czyny wojenne i dodaje mu tak długo otuchy, póki Jan III nie
wróci znowu do siebie. Ani jedno słowo wyrzutu nie przeszło
przez usta Lotaryńczyka; dzięki niezrównanej wprost subtelności
uniknął nawet tego, że jego, tak wyjątkowa, wielkoduszność nie
wywołała uczucia wstydu u polskiego króla. Sobieski jednak wie
dobrze, co jest winien sobie i sprzymierzeńcom. Szybkie i chwa-
lebne zwycięstwo..

Druga bitwa pod Parkanami stoczona będzie 9 października.

Tym razem według zgodnych dyspozycji króla i księcia. Sojusz-
nicy mieli dużą przewagę, 27 000 ludzi przeciwko niewiele po-
nad 12 000 Osmanów, i pragnienie zemsty zawstydzonych Pola-
ków, którym Sobieski przemówił należycie do sumienia. Zalety
terenu przy takiej przewadze nie były brane pod uwagę. Zwy-
cięstwo nad bohaterskimi Turkami zakończyło się prawie całko-
witą ich zagładą. Poległo 9000 Osmanów, przede wszystkim dla-
tego, że linia odwrotu prowadziła przez Dunaj i zwyciężeni zo-
stali zabici, zanim zdołali się wydostać na drugi brzeg rzeki.
Chrześcijanie wzięli 1200 jeńców. Tylko 2000 ludzi udało się uciec
do Budy. Sojusznicy splamili swój sukces przerażającym okru-

* ppwiew chwały.

Wojna turecka Sobźeskźego

cieństwem, którego nie da się usprawiedliwić rewanżem za włas-
ne grzechy, popełnione w pierwszej bitwie. Sobieski i Lotaryń-
czyk starali się powstrzymać swoich ludzi. Nic z tego im nie

wyszło. Lecz militarna operacja była udana.

Jednakże z wojskiem, w którym rozluźniły się więzy dyscy-
pliny, nie można było już wiele zdziałać, tym bardziej że zbli-
żała się zima. Dworska rada wojenna lekką ręką zadeklarowała,
że Sobieski i Lotaryńczyk mają szybko zdobyć "Ujvar, Esztergom
l Budę, cesarskie wojska mogą przezimować na Górnych Wę-
grzech, Polacy zaś na tureckim terenie, w Siedmiogrodzie albo
w Debreczynie. Chodziło więc o to, by otoczyć leżącą naprzeciw
Parkanów twierdzę Esztergom i szturmować do skutku. Potem
jednak lepiej rozesłać tę armię do domu. Przy kapitulacji Eszter-
gomu 27 października Polacy popełnili znowu wiele aktów okru-
cieństwa i niesubordynacji. Dlatego ze względu na ponaglanie
Marii Kazimiery i z powodu odnawiających się sporów, doty-
czących postawy Sobieskiego wobec Węgrów, król, mimo że
chętnie dokonałby jeszcze wielu czynów wojennych i przychylił
się do życzenia Lotaryńczyka, by podbić całe Górne Węgry, nie
mógł myśleć o kontynuowaniu wyprawy. 3 listopada zawarto
umowę w sprawie kwater zimowych i natychmiast potem obie
armie rozstały się. Sobieski, po serdecznym pożegnaniu z księ-
ciem Karolem, pociągnął na północ, aby wrócić do ojczyzny przez

Karpaty Zachodnie.

Król wybiera drogę przez obszar Thókołyego, z początku w

niezmiennie przyjaznym zamiarze. W połowie października Absa-
lon i Hommonay omówili z Sobieskim zasady poddania się ma-
dziarskich buntowników. Wychodząc z uzgodnień ustalonych
z Saponarą, Thókóły żądał amnestii, zwrotu skonfiskowanych
dóbr, potwierdzenia węgierskich swobód, dożywotniej władzy
książęcej dla Thókołyego nad kilkoma górnowęgierskimi komita-
tami i dla całego tego układu gwarancji ze strony Polski. Lota-
ryńczyk i Starhemberg musieli odmówić zgody na te warunki
w rozmowie z Janem III przed jego wyjazdem. Tak więc Sobieski
przesłał projekt bezpośrednio do Wiednia; jednakże i tu propo-
zycję tego paktu czekał podobny los. Cesarscy ministrowie wie-
trzyli w tym znowu starania o koronę dla Jakuba, a tym razem

również Buonvisi nie poparł polskiego władcy.

Podczas gdy Sobieski ujmował się za Thokołym na cesarskim
dworze i przez to znów wzbudził ledwo złagodzoną nieufność,
ten niewy nagrodzony prawy pośrednik, nie ponosząc za to żad-

248

Rozdział 13

nej winy, naraził się również węgierskim rebeliantom. Tymcza-
sem bowiem nadciągnęli wreszcie Litwini, trochę późno, lecz za
to do kraju przyjaciela; bez przesadnego zapału, by mierzyć swe
siły z Turkami, lecz za to tym bardziej żądni, by zapisać się
w pamięci pożałowania godnych mieszkańców tego obszaru, przez
który wiodła droga wojska Wielkiego Księstwa. Historia zacho-
wuje bezlitośnie wspomnienia jasne i ciemne; musi ona odnoto-
wać, oprócz pełnego chwały wyczynu Polaków pod Wiedniem,
oprócz niezapomnianego dzieła Sobieskiego, również okrywającą

wstydem hańbę litewskich bachanalii.

Dzielni wojacy hetmana Sapiehy odnosili się już choćby dla-
tego z niewielkim entuzjazmem do tej świętej sprawy, że ich
dowódca był w tajnym porozumieniu z Francją i Brandenburgią
i czynił wszystko, by stać się uciążliwym dla króla Polski. Swą
działalność rozpoczął Sapieha w lipcu rozbijaniem powołanych r'
przez Sobieskiego na Litwie oddziałów. Gdy Jan III wyruszył l
z Warszawy, oddziały wojska Wielkiego Księstwa Litewskiego
były jeszcze daleko. Gdy walczył pod Wiedniem, wówczas sza-
lały -w okolicach Krakowa jak we wrogim kraju. Litewscy żoł-
nierze, "oprócz tego, że nie podpalali i nie zabijali, postępowali
w Polsce prawie jak Tatarzy, szczególnie z kobietami obchodzili
się bardzo nieobyczajnie". Jan III, powiadomiony przez Marię
Kazimierę i inne osoby o działalności tych szczególnych obroń-
ców ojczyzny, rozkazał 17 września litewskiemu hetmanowi wy-
ruszyć przez Górne Węgry, z biegiem Dunaju, aby zjawił się
tam przynajmniej pod koniec jesiennej wyprawy przeciwko Tur-
kom. Lecz powołani rozkazem króla Litwini wcale się jednak nie
spieszyli. 3 października Maria Kazimiera powiadamia, że w cza-
sie tygodnia przeszli zaledwie trzy mile i czekali jeszcze na
swoją artylerię. Wreszcie pojawili się w Spiszu, polskiej enkla-
wie pośrodku węgierskiego kraju. Nieludzkie okrucieństwa zna-
czyły pochód tych krzyżowców. Obdzierali żywcem ze skóry
ewangelickich duchownych, podpalali i plądrowali. Nic dziwne-
go, że przybycie tych poddanych Sobieskiego na teren, gdzie
panował Thókóły, po paru zaledwie dniach skłoniło księcia kuru-
ców, by odwrócił się od swego polskiego protektora nawet bar-
dziej zdecydowanie niż od cesarza. Ta szerząca panikę chmara
szarańczy zalała górnowęgierskie wzgórza i zachowywała się tam
mniej więcej tak, jak jej żołnierze zwykli byli postępować na
obcym terenie. Wierni zasadzie, że tego, co się innym wyrządza,
nie należy wyrządzać samemu sobie, kuruce byli oburzeni z po-


Wojna turecka Sobźeskżego

wodu tego rodzaju gości. Litewska armia ,,ne manqua pas de
bruler, de piller, de tuer sans egard; marquant są route par des
desordres epouvantables."1 "Ta niekarna, barbarzyńska horda
miała tylko jedno przed oczyma: niszczyć, podpalać i rabować."

Owa zbrodnicza hołota, która nie wymieniła z Turkami ani
jednego strzału, spotkała się w połowie listopada z powracającą
do kraju polską armią, gdy już zniweczyła reputację i polityczną
pozycję Sobieskiego na Górnych Węgrzech równie gruntownie
jak dobrobyt tamtych okolic. Zdemoralizowane długą wyprawą
polskie wojsko stało się w końcu niewiele lepsze od tych band,
które się teraz z nim połączyły. Ten pośledniej wartości element,
znajdujący się w armii, o którym informowaliśmy krótko już
przy przemarszu przez Morawy, dawał się we znaki tym silniej,
im mniej walczono i im bardziej dowództwo było zmęczone i sła-
be. Jak zwykle, nie świetnie zdyscyplinowane oddziały, które
w armii Sobieskiego stanowiły do końca większość, ale ich gor-
sze przeciwieństwo decydowało o wrażeniu, jakie wywierała cała
ta potęga zbrojna nie tylko na ludności, lecz również na włas-
nych dowódcach.

Ów powolny proces narastania przewagi gorszych popędów

i gorszych żołnierzy da się dokładnie prześledzić. Do bitwy pod
Wiedniem wykroczenia zdarzają się dość rzadko; są natychmiast
wykrywane i surowo karane. Kiedy, na przykład, podczas mar-
szu przez góry Lasu Wiedeńskiego kilka oddziałów włamuje się
do opuszczonej piwnicy i upija, wtedy starcza kilku ludzi ze
szlacheckiej kawalerii, aby plądrujących rozpędzić i doprowadził
do opamiętania. Łupy w obozie tureckim, kilka dni głodu w po
łowię września i wskutek niedostatecznych zdrowotnych zarżą
dzeń wybuchające epidemie, przede wszystkim czerwonka, po
ważnie podkopały dyscyplinę oddziałów wojskowych. Ujawniał
się to podczas całego października w bitwach n^. Węgrzech. Pc
mijając okrucieństwa w Parkanach i w Esztergomie, można jes;

cze wymienić inne, mniejsze, bezmyślne' rzezie, przy któryc
sojusznicy zabijali się nawzajem. Najbardziej powołany do te^
świadek, sam Sobieski, mówi po pierwszej bitwie pod Parkanar
o sprawiedliwej karze Boskiej "za rabunki kościołów, zdzierstw
cudzołóstwa"; nie chce dłużej przebywać przy armii, nad kto:

zawisł gniew Najwyższego; "...egzercycyj żadnych nie umiej

1 nie omieszkała palić, grabić, zabijać bez żadnego względu, znac2
swą drogę straszliwymi ekscesami.

250

Rozdział 13

oficerowie głupcy, niedbalcy, niepilni". W parę dni później ka-
zał król na odstraszający przykład spalić publicznie trzech żoł-
nierzy, którzy ograbili kościół.

Tego samego dnia, 15 października, pisze o deszczu, głodzie,, |
chorobach, rabunkach, podpalaniach. ,,Nieochota sroga i stęsknię- j
nie się do domu, pieca i do piwa." Królewicz Jakub jednak opi- |
suje w liście do matki, jak te okoliczności były wykorzystywane :

przez skrytych i coraz bardziej otwarcie występujących prze-
ciwników monarchy: "Armia nie chce iść dalej, a to z winy pew-
nych ludzi, o których Jego Królewska Mość, jak wiem, słyszał,
że są niezadowoleni. Oni podburzają armię i rozsiewają przez
sługusów pogłoskę, że król chce przywieść wojsko do całkowitej
zguby. Ci podżegacze zyskali już na tyle przewagę, że obawia-
my się w każdej chwili nieszczęścia."

Wobec takich obrazków rodzajowych z jaśnie oświeconych
polskich źródeł, nie będziemy się dziwić czytając podobne świa-
dectwa pochodzące spod pióra cesarskiego i niemieckiego z Rze-
szy. Obiektywni obserwatorzy przeprowadzają dokładny podział
między poszczególnymi częściami składowymi armii. "Król pol-
ski jest ponad miarę uprzejmy, również zachowanie ludzi z jego
orszaku, którzy wszyscy są bardzo dzielni. Lecz prości żołnierze
źle się sprawdzili. Są tylko dobrzy przy plądrowaniu" (książę Je-
rzy Ludwik brunszwicki). Starhemberg zaś zwierza się wenec-
kiemu ambasadorowi Contariniemu: "che ii re era principe valo-
rosissimo di cuore, e di pari condotta, ma che non era Padrone
delie sue truppe, che, voltata una volta faceta, non potevano piu
rattenersi".1 W ustach złośliwego wicekanclerza Rzeszy, hrabiego
Kónigsegga, te oskarżenia przybierają jeszcze ostrzejsze formy.
"L'Empereur est bien malheureux - pisze do francuskiego posła
Sebeville - ses allićs le quittent en pillant tous ses Etats here-
ditaires et ceux'qui restent font pis que les Tartares. Le roi de
Polegnę est reste, mais plut aux dieux qu'il fut plus fort avant
dans la Polegnę, puisqu'il nous ruinę les pays et qu'au lieu de
nous aider a exterminer les rebelles, ii a des menagements pour
eux, qui nous doivent etre fort suspects, d'autant plus que son
grand generał s'est entierement declare pour Tekeli."2

4

1 iż król jest władcą nadzwyczaj mężnego serca i równie mężnym do-
wódcą, ale że nie jest panem swoich oddziałów, które - zaledwie od-
wróci głowę - nie są w stanie się powściągnąć.

2 Cesarz jest nader nieszczęśliwy, jego sojusznicy opuszczają go, gra-
biąc wszystkie jego dziedziczne ziemie, ci zaś, którzy zostają, postępują

Wojna turecka Sobieskiego

Z pewnością Jan III już w listopadzie wolałby "zatroszczyć
się o zapewnienie zwycięstwa, zamiast oddawać się zemście";

chciał łagodnością odciągnąć księcia kuruców od Turków, wów-
czas jednak Thokóły uciekł na osmański teren, "powodowany
rozpaczą i za radą złych ludzi". Polski król był bardzo zmartwio-
ny czynem tego człowieka, z którym również podczas wyprawy
nigdy nie zaprzestał podtrzymywania dobrych stosunków. Wysłał
do Thokółyego Gizę, lecz zerwanie było nieuniknione. Nieugię-
tość wiedeńskiego dworu i okoliczności towarzyszące przemar-
szowi polsko-litewskiej armii przez Górne Węgry zniszczyły po-
kojowe zamiary Sobieskiego. Szedł przez wrogi kraj. Twierdza
Szeczeny została zdobyta 10 listopada, Kassa, które odmówiło
kapitulacji, pozostawiono na uboczu, przekroczono Eperjes.
12 grudnia wojsko dotarło do granicy, Sobieski pożegnał się tu
z żołnierzami i 15 w Starym Sączu świętował swe powitanie

z Marią Kazimierą.

Oddziały, które tak dumnie wyruszyły przed miesiącami z Pol-
ski, znajdowały się w opłakanym stanie. Obdarte, marznące, gło-
dujące, powracały do domu z tej chwalebnej wyprawy, którą
tymczasem w całej Europie okryła legendarna sława. Marsz po-
wrotny przez węgierskie góry, który trwał ponad miesiąc, spo-
wodował więcej strat niż przedtem właściwa wyprawa, podczas
której, jak pamiętamy, najmniej ofiar kosztowało zwycięstwo
pod Wiedniem. Wojsko spodziewało się, że odpocznie po trudach
wojennych u zaprzyjaźnionych Madziarów, jednakże po ostatnicr
doświadczeniach "straciło serce do węgierskiej ziemi". Było ,,tal'
zrujnowane, że niezdatne zupełnie do dalszej służby". Wedłuj
zgodnych wypowiedzi wszystkich źródeł, tylko niewielka czesi
z 25 000 ludzi, którzy bili się we wrześniu pod Wiedniem, przy
była żywa i zdrowa. Wśród zmarłych był też hetman polny ko
ronny Sieniawski, który u progu ojczystej -ziemi obiecane;

15 grudnia, w nadgranicznej miejscowości Lubowla pożegnał si
z życiem. Resztki armii rozproszyły się po części natychmiast
Magnaci i szlachta z doborowych oddziałów, ku wielkiemu róż
goryczeniu, czerpali z przeżyć na Węgrzech materiał do wysts
pień przeciw Sobieskiemu i przeciwko Lidze Świętej. Francuski

gorzej niż Tatarzy. Król Polski pozostał, lecz oby bogowie sprawili, al
się okazał mocniejszym, jak przedtem w Polsce, albowiem niszczy ws
i zamiast nam pomóc wytępić rebeliantów, oszczędza ich w sposób, kfói
wydaje się nam wielce podejrzany, zwłaszcza że jego hetman wielki op
wiedział się całkowicie po stronie Thokółyego.

252 Rozdział 13

stronnictwo znalazło dla siebie świetną pożywkę wśród wetera-
nów ostatniej kampanii.

Wyglądało to tak, jak gdyby los chciał wymazać jeszcze przed
końcem tego roku wszelkie zbawienne skutki polskiej dzielności
i odwagi - otóż w dniach, kiedy trzon armii powrócił do domo-
wego ogniska, również dywersja, prowadzona na bocznej arenie
tej wojny, w Mołdawii, poniosła klęskę, która pozbawiła ją wszy-
stkich plonów. Podczas gdy Sobieski w lecie przeprowadzał zbro-
jenia, zgłosił się do niego ataman kozacki, nazwiskiem Kunicki
(który dzięki swej wierności dochowywanej Polsce otrzymał szla-
chectwo na sejmie w 1673 roku), z propozycją wystawienia wojska
ze swych rodaków i najazdu na naddunajskie księstwa wówczas,
gdy Tatarzy będą walczyli na Węgrzech i w Austrii. Jan III,
który zawsze darzył sympatią Kozaków i do którego ogólnopoli-
tycznych planów świetnie pasowała ekspedycja na Mołdawię czy
raczej zadanie dotkliwego ciosu Tatarom z Budziaka, zapewnił
z papieskich subsydiów środki na opłacenie żołdu dla około 10 000
tych małoruskich jeźdźców. Zewsząd z prawobrzeżnego obszaru

. Dniepru napływali do chorągwi Kunickiego ochotnicy, zwabieni
żołdem, powodowani żarliwością religijną, nienawiścią do Tur-
ków i Tatarów oraz żądzą łupów.

Kunicki, mianowany przez Sobieskiegp hetmanem kozackim,
wdarł się przez Pokucie do Mołdawii. Tu osadził ponownie jako
hospodara Petryczejkę, księcia wypędzonego stamtąd przed dzie-
sięciu laty, który do tej pory żył na banicji w Polsce. Duca,
wasal turecki, uciekł. Pod koniec października hetman ruszył

'dalej na Bendery. Tu, w siedzibach Tatarów Budziaka, uwolnił
tysiące chrześcijańskich jeńców, lecz zhańbił swój szlachetny
czyn barbarzyńskim wprost postępowaniem wobec bezbronnych
kobiet i dzieci. Liczba 300 000 tatarskich ofiar, których wymor-
dowaniem chlubi się w swych raportach Kunicki, jest z pew-
nością mocno przesadzona. Mimo to była wystarczająco duża, by
wzbudzić nasze przerażenie i aby wracających spod Wiednia przez
Węgry do domu Tatarów napełnić bezmierną wściekłością. Ko-
zacy rozbili 4 grudnia pod Akermanem małe ugrupowanie tu-
recko-tatarskich oddziałów. Gdy jednak pojawił się sam chan

-Hadżi Gerej wraz ze wszystkimi swymi wojownikami, wówczas
rajd Kunickiego szybko się zakończył. 30 grudnia 1683 roku te
bandy, które w kraju Tatarów okazały się ich godne swymi po-
stępkami, doznały druzgocącej klęski.

Na innym placu boju toczącej się wojny, na Pokuciu, kaszte-

Wojna turecka Sobieskiego 253

łan krakowski Potocki odbił twierdze Jazłowiec i Czortków.
Przepędził tatarskie hordy, które wdarły się na Wołyń, i uchro-
nił wschodnie tereny pogranicza Polski przy pomocy swych nie-
wielkich sił zbrojnych, liczących 4000 żołnierzy, przed grozą woj-
ny tureckiej. Czyżby więc ten efekt był godny tak wielkich wy-
siłków, na które się zdobyła Polska w swym świętym zapale;

.czyż wiele tysięcy poległych i wiele milionów guldenów nie było
zbyt wysoką ceną za to, że królestwo nie utraciło nic ze swoich
terenów, i czy nie można było osiągnąć tego dużo mniejszym
nakładem, gdyby Sobieski trzymał się po prostu z dala od wojny
z Turkami?

Odpowiedź ta, tak teraz, jak i przed wyprawą nad Dunaj, nie
może brzmieć inaczej: decyzja Jana III była koniecznością ży-
ciową dla Polski. O sukcesie tej kampanii możemy jedynie tylko
tyle orzec, że zarówno w swym pozytywnym, jak i w negatyw-
nym zakresie został on zdeterminowany charakterem polskiego
społeczeństwa i zakreślonego przez nie terenu ówczesnego pol-
skiego państwa. Sobieski uczynił wszystko, aby ten sukces umoc-
nić i powiększyć; nie był w stanie zlikwidować układów i sto-
sunków, które zniszczyły plon polskiego osiągnięcia.

Owa niemożność zachowania neutralności wobec starcia mię-
dzy cesarzem i sułtanem okazała się zrozumiała w przebiegu
wydarzeń. Wiedeń padłby bez polskiej pomocy, jak też musiał-
by się poddać bez wsparcia wojsk książąt Rzeszy. Historia tu-
reckiego oblężenia poucza nas nawet, że ledwie dwutygodniowa
zwłoka w odsieczy przypieczętowałaby los tego miasta. Jeśli oka-
zało się, iż Sobieski miał słuszność, że jego interwencja nad Du-
najem była niezbędna dla uratowania Wiednia, to tym samym
również jego następne przewidywanie trafiłoby w samo sedno;

w kilka lat później turecka potęga z pewnością zwróciłaby się
przeciw Polsce, a ta wówczas musiałaby, nie mogąc walczyć
"przy wsparciu wszystkich sił Cesarstwa [Rzymskiego Narodu
Niemieckiego], zginąć w nierównych zmaganiach, opuszczona
przez przyjaciół i sąsiadów".

Głupota, zwierzęcy egoizm czy też stronnicza nienawiść pró-
bowały pominąć te fakty. Grzymułtowski, uosobienie wszelkich
złych cech polskiego parlamentaryzmu, wróg śmiertelny Sobies-
kiego i każdego niewygodnego człowieka, który chciałby prze-
szkodzić mętnym kręgom tej interesownej polityki, już w roku
1676, bezpośrednio po Zurawnie, wystąpił jako obrońca pokoju
z Porta. Trawestując słowa poety, "niech drudzy za łby chodzą,

254 Rozdział 13

a ja się dziwuję",1 wojewoda poznański oświadczył: "Niechaj so-
bie Turcy z Niemcami łby urywają, jak im się podoba, nas to
nie obchodzi, bylebyśmy w domu mieli pokój." Tak, jeżeli tylko
tych innych, mianowicie Turków, również by to nie obchodziło.
"Pokoju nam trzeba - mówił dalej Grzymułtowski - bośmy
w wojnie per se impares."2 To właśnie było to, to był ów wzgląd,
który militarną słabość Polski doprowadził do takiego stopnia:

że owo wielkie i ludne królestwo zaniedbało swoje siły, że z tego
powodu żadne z państw nie pragnęło mieć takiego sojusznika
i że nikt, gdy znalazło się w potrzebie, nie śpieszył mu z po-
mocą; że ponosiło klęskę przy każdym poważniejszym ataku
Porty, jak pod panowaniem Michała Wiśniowieckiego. Jan III
dał więc swemu krajowi ufność we własne siły, przeprowadzając
zbrojenia, i równocześnie okazję, by pokazać sojusznikom, że ten
kraj nie był "impar" do wojny. Był to, tak dla wewnętrznej, jak
i dla zewnętrznej polityki tego państwa, pierwszy zysk z roku
wojny tureckiej 1683 - dowód polskiej zdolności do stawienia
oporu.

Wyłącznie zasługą Sobieskiego jest jeszcze inne dokonanie.
Współczesny znakomity historyk, zajmujący się osobą tego kró-
la, Piwarski, broni go, argumentując jasno dla dzisiejszego czy-
telnika: "Podejmując wyprawę wiedeńską w roku 1683, kierował
się Jan III przede wszystkim polską racją stanu. Nie był zapóź-
nionym epigonem średniowiecznej idei krucjat, lecz bystrym po-
litykiem, trafnie oceniał ówczesną sytuację w środkowej i wschod-
niej Europie." My chcielibyśmy jednak ująć to w ten sposób:

król jako wnikliwy polityk, będąc przedstawicielem najwyższej
wówczas moralnie idei krucjaty, działał w poczuciu polskiej ra-
cji stanu. Albowiem Polska jako przedmurze zachodniej chrześci-
jańskiej Europy stała się wielka, potężna i kwitnąca, jak Węgry,
jak Austria. Wrogowie Polski byli wrogami Krzyża, Polska i jej
przyjaciele obronili kulturę i wolność przed barbarzyństwem
i despotyzmem. Wyświadczyłoby się Janowi III przysługę nie-
dźwiedzią i byłoby to zafałszowaniem dzieła życia tego człowieka,
który urodził się w atmosferze krucjat, został w niej wychowa-
ny, działał nią powodowany i trwał w niej aż do śmierci, gdyby
chciano 'opieczętować tę świadomie dążącą do zgody świata

1 Jan Kochanowski, fraszka O żywocie ludzkim, w: Dzieła polskie. War-
szawa 1980, s. 158 - (przyp. red.).

2 sami z siebie nieudolni.

Wojna turecka Sobieskiego 255

chrześcijańskiego politykę piętnem rzeczowej polityki nieświęte-
go egoizmu.

W okresie najściślejszej przyjaźni z Francją Sobieski oświad-
czył pewnego razu swemu szwagrowi Bethune'owi: Polska nie
mogłaby wyruszyć przeciwko cesarzowi, gdyby ów został napad-
nięty przez Turków; nigdy nie ściągnie na siebie zarzutu, że
dała się sprowokować do wojny, która chrześcijaństwo jako ca-
łość strąci w otchłań zguby. Niezależnie od tego, jak bardzo i jak
skory byłby do gniewu Sobieski na swego niewdzięcznego so-
jusznika i na ile jasną miał świadomość, że nad Dunajem broni
swoich polskich granic, to w dniach swej największej sławy
Jan III czuł się przede wszystkim wodzem chrześcijańskiej Euro-
py. "Yenimus, vidimus et Deus vicit. Segnalatissima Yittoria
concessa hieri dalia Mta Divina alla Christianita tutta sotto
Yienna",1 tak rozpoczyna monarcha sprawozdanie z bitwy pod
Kahienbergiem. A kiedy umiłowana Marysieńka ponagla do po-
wrotu do domu, kiedy brak serca sojuszników i polskie interesy,
kobiecą czułość i tęsknotę dziecięcia za ojcem rzuca na szalę
wagi, to mimo to ta druga szala przeważa i król pozostaje, albo-
wiem "ja zdrowie, życie i szczęście moje oddałem raz w ręce
Boskie, a godność nie pozwala rejterować".2 Sobieski bowiem wy-
ruszył jako chrześcijański rycerz, wiara i miłość do ojczyzny sto-
piły się w nim w jedno. Nie zna różnicy między sprawą Polski
a zbawieniem chrześcijaństwa. Ten jednak, kto dzieli ten pogląd
z bohaterskim władcą, dojrzy w uratowaniu Wiednia, w osta-
tecznym odparciu islamu, które zapoczątkowane zostało zwy-
cięstwem z 12 września 1683 roku, rezultat drugi i nie mniej
ważny, nie mniej warty podzięki niż pokaz polskiej woli życia
i żywotności.

Do tego dołącza się trzeci. Głęboki, wielki i trwały był od-
dźwięk, który wzbudziła wyprawa wiedeńska u wszystkich je)
współczesnych. Egzystencja narodowych wspólnot zależy prze-
cież nie tylko od chleba, lecz także od owych nie dających się
zmierzyć sił, którymi muszą się one powodować, a pośród któ-

* Przybyliśmy, zobaczyliśmy, a Bóg zwyciężył. Głośne i znamienite zwy-
cięstwo, .jakie Boski Majestat zesłał wczoraj całemu światu chrześcijań-
skiemu pod Wiedniem.

2 Cytat ten został nieco przekręcony przez autora. W rzeczywistości
list Sobieskiego brzmi: "Mnie się stąd odjechać, nie skończywszy kampanii,
ani nie godzi, ani podobna... Ja zdrowie, życie i szczęście moje oddałem
raz w ręce Boskie... ależ i honor... powinien być miły." - (przyp. red.).

256 Rozdział 13

rych na pierwszym miejscu stoi szacunek i cześć u własnych
rodaków i u innych członków europejskiej rodziny. Ta cześć, ten
prestiż, który stał się kapitałem przez jedno stulecie, z którego
Polska korzystała w erze swego upadku, ta sława u przyjaciół
i wrogów promieniała z czynu Sobieskiego. Listy papieża i wład-
ców naszej półkuli, pełne podziwu wypowiedzi mężów stanu, wo-
dzów, poetów i kronikarzy dają nam świadectwo, jak silne było
wrażenie tego "heroicznego szaleństwa", w miejsce którego złoś-
liwi i ograniczeni krytycy proponowali politykę "gwarancji"
i "paktów".

Innocenty XI do Jana III: "Invictae fortitudini, qua publicam
salutem summum paene in discrimen adductam asseruisti, laudes
tribuimus immortales. Recensebitur profecto in Ecdesiae Catho-
licae fastis inclytum nomen tuum, ac fidelium memoriam non
interituris praeconiis occupabit."1 Krystyna, królowa Szwecji:

"Un grandę e raro spettacolo diede al mondo la M. V. in quel
memorabile e yittorioso giorno del soccorso di Vienna per U
quale deve tanto a Lei la Santa Sede ed ii mondo tutto. In quel
fortunato giorno V.M. si rese degna non solamente delia corona
di Polonia - ma si meritó 1'impero del mondo, quando ad un
solo Monarca fosse destinato dal cięło. [A V.M.] tutti gli altri re
devono dopo Dio la conservatione de loro regni; ma io che regni
piu non ho, li devo la conservatione delia independenza e delia
mia quiete... Io invidio a V.M. le sue fatiche, i suoi pericoli; io
l'invidio ii bel titolo di liberatore delia cristianita."2

Zbawca chrześcijaństwa, to znaczy, tłumacząc na język świec-
ki, człowiek, którego polityczna i militarna działalność zadecy-

1 Niezwyciężonemu męstwu, okazanemu w najwyższym stopniu w de-
cydującej walce, dzięki któremu zapewniłeś ocalenie powszechne, chwałę
nieśmiertelną przyznajemy. Zaiste imię Twoje, pełne chwały, umieszczone
będzie na najchwafebniejszych kartach dziejów Kościoła katolickiego i na-
pełni pamięć wiernych nieprzemijającym dla Ciebie uwielbieniem.

2 W ów pamiętny i chwalebny dzień odsieczy Wiednia Wasza Królew-
ska Mość dał światu wielkie i rzadko spotykane widowisko, dzięki czemu
Stolica Apostolska i świat cały tak wiele Mu zawdzięcza. W tym szczęśli-
wym dniu Wasza Królewska Mość okazał się godny nie tylko korony
Polski, lecz zasłużył sobie na władanie całym światem, gdyby nieba ze-
zwalały na to jednemu tylko monarsze. [Waszej Królewskiej Mości] wszy-
scy inni królowie zawdzięczają, zaraz po Bogu, zachowanie swoich kró-
lestw; lecz ja, która królestwa już nie posiadam, zawdzięczam Mu za-
chowanie niezależności i mojego spokoju... Zazdroszczę Waszej Królew-
skiej Mości jego trudów i niebezpieczeństw, zazdroszczę miana oswobp-
dziciela chrześcijaństwa.

Wojna turecka Sobieskiego 257

dowala o zwycięstwie nad Turkami i o tym, że osmańskie plany
podbojów spełzły na niczym. Na tego monarchę, który, wbrew
wszelkim pesymistycznym przepowiedniom, przybył we właści-
wym czasie z wielką armią i wywalczył zwycięstwo, zwraca po-
nownie uwagę Ludwik XIV, który darzy nią tylko silnych. I to
.jest czwarty rezultat ekspedycji przeciwko sułtanowi. Polska
przestała być wasalem, stała się mocarstwem, o którego względy
konkurowało wielu. Temu samemu Sobieskiemu, którego Ludwik
traktował z góry jako podległego "sojusznika" i uważał, że nie
przysługują mu żadne szczególne względy, król-słońce, odkąd ten
lew pokazał swe pazury, przebaczył obrazę Vitry'ego, ba, nawet
rozbicie planów, które wiązano w Wersalu z oblężeniem i ocze-
kiwanym zajęciem Wiednia przez muzułmańskie wojska.

Wiadomość o wyzwoleniu Wiednia przyjął Ludwik XIV urzę-
dowo z pełną dostojeństwa satysfakcją, godną arcychrześcijań-
skiego króla. "J'ai appris avec bien de la joie la bonne nouvelle
de la levee du siege de Vienne",1 jest napisane w instrukcji do
Sebeville'a z 23 września, a Leopold niech wyciągnie z tego zwy-
cięstwa wszystkie korzyści, których wymaga wspólne dobro
chrześcijaństwa; ba, ten Burbon posunął się tak daleko, że za-
pewnił Habsburga, "qu'il seroit ravi de pouvoir contribuer a l'en-
tiere destruction de la puissance ottomane."2 Cesarz, który nie
był pozbawiony subtelnej ironii, odrzekł: "qu'il connaissait V.M.
si chretienne et si genereuse qu'il ne doutait point du tout
qu'elle ne fut fort aise de cet avantage rapporte sur les infi-
deles".3 W tych enuncjacjach Ludwika XIV było atoli tylko tyle
prawdy, że pogardzał on zwykle słabymi, a każdy sukces wymu-
szał na nim uznanie i szacunek. Najlepiej opisuje uczucia gabi-
netu wersalskiego brandenburski ambasador Sponheim, raportu-
jąc, że Francja ubolewa, iż oblężenie Wiednia nie trwało dosta-
tecznie długo, by doprowadzić do konfrontacji między cesarzem
i królem-słońce. Albowiem po 12 września, na podstawie rapor-
tów Sebeville'a, Colbert de Croissy stwierdził, że "imperium
osmańskie zachwiało się w swych posadach". Pocieszano się

1 Z wielką radością przyjąłem wiadomość o przerwaniu oblężenia
Wiednia.

1 iż byłby wielce kontent, gdyby mógł się przyczynić do całkowitego
zniszczenia potęgi tureckiej.

3 że tak dobrze znane mu było chrześcijańskie i wielkoduszne serce
Waszej Wysokości, iż nie było wątpliwości, że Wasza Wysokość rad bę-
dzie z tej przewagi odniesionej nad niewiernymi.

17 - Jan Sobieski

258 Rozdział 13

wprawdzie tym, iż z powodu dynastycznych planów Sobieskiego
Leopold I i Jan III nie mogą pozostać w zgodzie, lecz to nie
przeszkodziło, by podjąć gorliwe zabiegi odzyskania bliskiego
kontaktu z warszawskim dworem. Tak więc kardynał d'Estrees
. starał się w tym sensie urobić wysłanego do Rzymu do papieża
sekretarza króla, Talentiego. Bethune'a wyznaczono do ponownej
misji w Polsce i powiadomił on o swym rychłym przybyciu dru-
giego szwagra, kanclerza Wielopolskiego. Jan III, który zacho-
wał mimo wszystko na dnie serca swe uczucia dla Francji, mógł
z dumą odnotować tę przemianę. On to wpoił tym z Wersalu
przekonanie, że potrafi zaszkodzić lub być użytecznym, i to po-
działało bardziej niż argumenty w owym liście rzekomego Fran-
cuza do Du Yernaya - Sobieski sam zredagował to pismo - że
polski król kocha ,,wielkie i heroiczne czyny" Ludwika XIV i je-
podziwia, że zna najdzielniejszych i najznakomitszych Francuzów
i że ich ceni.

Na piątym miejscu tych pozytywnych rezultatów postawimy
sojusz z Austrią. Mimo wszystkich sporów przymierze z cesarzem
stanowiło podstawę, na której Polska mogła budować wielkie
plany. Austria zatrudniała Portę w tak wielkim stopniu, że So-
bieski, przy pomocy swego sojusznika i dzięki samemu faktowi,
że sojusznik ten powstrzymywał najpoważniejszą część tureckiej
armii, mógłby dokonywać najśmielszych podbojów, gdyby tylko
sama Polska nie zostawiła swego króla na lodzie. Jeśli już po-
mysł małżeństwa Jakuba usunięto z drogi, to pozostały między
Wiedniem i Warszawą jeszcze dwie sporne sprawy: pragnienie
Sobieskiego, by pozyskać sobie Węgry, i jego dalekosiężne cele,
związane z księstwami naddunajskimi. Pierwsza z tych przeszkód
była łatwa do usunięcia: król miał tylko zrezygnować z pewnej
politycznej chimery, na której urzeczywistnienie nie było żad-
nych widoków. Musiał przekonać cesarza, że Sobiescy pozbyli
się już aspiracji do korony świętego Stefana, a on miał do speł-
nienia, jako pośrednik między królem i węgierskim narodem,
bardzo wdzięczną rolę. Leopold I spoglądałby zupełnie inaczej
na stosunki Sobieskiego z Thokółym, gdyby zyskał pewność, że
się za nimi nie kryje myśl o kandydaturze Jakuba na tron wę-
gierski i o dziedzictwie Arpadów. W Mołdawii jednakże i na
Wołoszczyżnie było powinnością Polaków walczyć i zwyciężać.
Cesarscy przyglądaliby się wówczas z zadowoleniem i, w zależ-
ności od sytuacji, protestowali lub nawet życzyli szczęścia.

W danej chwili Jan III dysponował w każdym razie pewnym

Wojna turecka Sobieskiego 259

kapitałem, jeśli nie zaufania, to szacunku i uznania, którego mu
udzielał Leopold I: ,,L'Imperatore stima molto ii Re di Polonia,
e se li professa grato di quello che ha operato per lui... l'universo
parła del Re con somma lode e confessa che la sua venuta ha
liberato Yienna."1 Tak powiadamia Buonvisi. Sam cesarz pisze
o tym do Marka d'Aviano 12 grudnia 1683 roku: "lo certo havró
sempre a lui [Sobieski] ogni confidenza, perche conosco ii suo
valore e buona intentione, e sochę puó ancora farę del grań bene
contra ii nemico comune."2 Nierozsądna zawiść trzech Eleonor,
którym szczególnie to nie odpowiadało, że książę Karol zajął do-
piero drugie miejsce za Janem III, intrygi hiszpańskiego stron-
nictwa, węgierskie jabłko niezgody, wszystko to nie znaczyło nic
wobec woli obu monarchów, by utrzymać sojusz. Jeszcze leżały
otworem wszystkie możliwości, które stworzyło zwycięstwo pod
Kahienbergiem. Smutny koniec chwalebnej wyprawy uszedł uwa-
gi europejskich państw. Tylko najbliżej zaangażowani mogli roz-
poznać w postępującym rozkładzie dyscypliny wojskiwej i w
słabnięciu woli walki pierwsze symptomy choroby państwowego
i narodowego organizmu. Lecz ta choroba nie znaczyła nic wo-
bec żywotności organizmu, który zaatakowała, ani wobec nie da-
jących się zmienić warunków egzystencji polskiego bytu i pol-
skiej siły; nie zbawczy czyn wielkiego króla należało czy należy
oskarżać, lecz stosunki i szkodliwe siły, które przeciwstawiały się
temu osiągnięciu w historii świata i które potem wspólnie sta-
rały się zniweczyć jego efekty.

1 Cesarz nader ceni króla Polski i wyznaje mu swoją wdzięczność za
to, co dla niego uczynił... świat cały mówi o królu w najwyższych po-
chwałach i przyznaje, że jego przybycie uwolniło Wiedeń.

2 Zapewniam, że zawsze będę miał do niego [Sobieskiego] całkowite
zaufanie, ponieważ znam jego wartość i wiem, że może jeszcze zdziałać
wiele dobrego przeciwko wspólnemu wrogowi.

l7*




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
R13 apogeum stalinizmu 1950 1953
r13
r13 01
R13 1
R13 1 (5)
r13 02 (11)
r13 02 popr
R13

więcej podobnych podstron