7555


KAROL MAY



JUAREZ

DAS WALDR諷CHEN ODER DIE VERFOLGUNG RUND UM DIE ERDE IX

ZDOBYCIE CHIHUAHUA

Sternau zamkn膮wszy drzwi pokoju oficer贸w na klucz, jednym skokiem znalaz艂 si臋 przy wej艣ciu, gdzie czeka艂 na niego od藕wierny. Wsun膮艂 mu pospiesznie do r臋ki latark臋 i powiedzia艂:
Tylko pr臋dko, senior! M贸j brat odbierze od pana klucze. Sternau przebieg艂 sale, starannie zamykaj膮c za sob膮 ka偶de drzwi.
Na dole spotka艂 str贸偶a.
Bogu dzi臋ki! odezwa艂 si臋 stary s艂uga na jego widok. Ju偶 powa偶nie zacz膮艂em si臋 o was niepokoi膰.
To by艂o zbyteczne odrzek艂 Sternau. Teraz musz臋 si臋 spieszy膰, tutaj macie klucze.
Wsun膮艂 mu do raki latark臋 oraz klucze, kt贸re ten mia艂 odnie艣膰 bratu, sam za艣 znikn膮艂 w ciemno艣ciach. Pod os艂on膮 nocy uda艂o mu si臋 szcz臋艣liwie przedosta膰 a偶 do domu Emilii.
Oczekiwa艂a go z niecierpliwo艣ci膮, na jego widok odetchn臋艂a g艂臋boko i zawo艂a艂a:
Bogu dzi臋ki! By艂am ju偶 o was niespokojna, senior. Czy Francuzi domy艣laj膮 si臋, 偶e jeste艣cie u mnie?
O nie, seniorita. Prosz臋 si臋 nie martwi膰.
Jak wam posz艂o? Rozmawiali艣cie z oficerami?
Naturalnie. Wszyscy znajdowali si臋 u komendanta. Powiedzia艂em im, 偶e jestem pos艂em Juareza, ale mimo to postanowili mnie uwi臋zi膰 i rozstrzela膰 jeszcze dzisiejszej nocy.
Mon dieu! Grozi艂o panu wielkie niebezpiecze艅stwo!
Nie by艂o a偶 takie. Wprawdzie obskoczyli mnie z wyci膮gni臋tymi szpadami, ale moje dwa rewolwery powstrzyma艂y ich na jaki艣 czas.
Pu艂kownik Laramel tak偶e bra艂 w tym udzia艂? spyta艂a.
Tego wcze艣niej powali艂em pi臋艣ci膮 na ziemi臋, obrazi艂 mnie.
Ach! Zabi艂 go pan?
Nie, zemdla艂 tylko, lecz du偶o czasu up艂ynie zanim wr贸ci do przytomno艣ci, ale gdzie jest m贸j ma艂y przyjaciel, Andre, seniorita?
Nie da艂 si臋 zatrzyma膰 i uciek艂.
Dok膮d?
Pojecha艂 naprzeciw Juareza i Apacz贸w. Nie m贸g艂 spokojnie wysiedzie膰, zbyt si臋 o was martwi艂. Zapewne chce sprowadzi膰 pomoc.
W takim razie musz臋 p臋dzi膰 za nim odpar艂 Sternau. Boj臋 si臋, 偶eby nie zrobi艂 jakiego艣 g艂upstwa.
Prosi艂, by powiedzie膰 wam, jak wr贸cicie, 偶e czeka膰 b臋dzie na was w lesie, przy koniach.
Musz臋 tam jecha膰, chocia偶 w艂a艣ciwie zamierza艂em robi膰 co艣 zupe艂nie innego.
Kiedy was znowu zobacz臋, senior.
Pewnie pr臋dzej ni偶 si臋 spodziewacie. Tymczasem, b膮d藕cie zdrowa, seniorito!
Wyszed艂 opuszczaj膮c miasto chy艂kiem. W kr贸tkim czasie dotar艂 do lasu, na to samo miejsce, gdzie przywi膮zali rumaki. Oba konie sta艂y jeszcze, widocznie ma艂y traper nie pojecha艂 naprzeciw Apacz贸w. Sternau w艂a艣nie my艣la艂, czy ma na niego czeka膰, gdy us艂ysza艂 jakie艣 kroki.
Andre!
Ach, pan ju偶 tutaj? spyta艂. Prosz臋 wybaczy膰, 偶e si臋 oddali艂em, ale troska o pana nie da艂a mi spokoju i wygna艂a z miasta.
To nie by艂o konieczne, przyjacielu.
Do diab艂a. Poszed艂 pan przecie偶 wprost do jaskini lwa, jak膮 wi臋c mog艂em mie膰 gwarancj臋, 偶e pana nie rozerw膮.
Nie jestem z tak delikatnego materia艂u, aby 艂atwo by艂o mnie rozerwa膰.
W to nie w膮tpi臋. Ale dla jednego zaj膮ca, sfora ps贸w bywa gro藕na. Mogli pana z艂apa膰 i wraz z innymi rozstrzela膰.
Rzeczywi艣cie chcieli to uczyni膰.
Widzi pan! Dlatego uda艂em si臋 naprz贸d, chc膮c si臋 dowiedzie膰, czy przypadkiem nasze si艂y ju偶 nie nadchodz膮.
Jeszcze za wcze艣nie.
O, Apacze p臋dz膮 znakomicie, a i Juarez nie je藕dzi gorzej.
Co? Czy偶by ju偶 tu byli?
Nie inaczej, ale ich konie padaj膮 ze zm臋czenia.
Kto przyby艂?
Juarez, obaj wodzowie Apacz贸w, pa艅scy towarzysze i stu wojownik贸w. Reszta na s艂abszych koniach pozosta艂a w tyle.
Stu wojownik贸w? To wystarczy! Chod藕my szybko! Odwi膮zali swe konie i opu艣cili las. Nied艂ugo dotarli do Apacz贸w.
Na skutek g艂臋bokiej ciemno艣ci mogli rozpoznawa膰 si臋 tylko po g艂osie. Juarez przyst膮pi艂 do Sternaua m贸wi膮c:
Senior to by艂a zawrotna jazda, jeszcze w 偶yciu w takim tempie nie przeby艂em takiej odleg艂o艣ci. Musz臋 przyzna膰, 偶e bol膮 mnie wszystkie ko艣ci i mi臋艣nie.
Niech pan troch臋 odpocznie. Mo偶e pan nam przekaza膰 swe rozporz膮dzenia.
O nie, nie senior. Chc臋 by膰 obecnym przy wszystkim.
Nawet wtedy je偶eli wolno艣膰 albo nawet i 偶ycie pa艅skie by艂oby zagro偶one?
Nawet wtedy. Moim obowi膮zkiem jest pokaza膰 intruzom, 偶e prawdziwy Meksykanin wszystko got贸w jest po艣wi臋ci膰 dla wolno艣ci kraju, a czy ja, jako prezydent nie powinienem dawa膰 przyk艂adu? Senior Andre opowiedzia艂 mi, 偶e pan uda艂 si臋 do komendanta.
Tak. Rozm贸wi艂em si臋 z nim w obecno艣ci wszystkich oficer贸w.
I jaki skutek?
Taki, jakiego si臋 mo偶na by艂o spodziewa膰. Dekret co do republikan贸w rzeczywi艣cie zosta艂 wydany. Wed艂ug niego tak pan, jak i wszyscy pa艅scy sprzymierze艅cy wyj臋ci s膮 spod prawa, ka偶dy uwi臋ziony ma by膰 uwa偶any za bandyt臋 i jako taki stracony. Mnie tak偶e chcieli uwi臋zi膰 i jeszcze dzisiejszej nocy rozstrzela膰.
Czy powiedzia艂 im pan co postanowi艂em w odwecie?
Powiedzia艂em. Wy艣miali mnie tylko.
Nie wiedzieli co si臋 sta艂o w forcie Guadaloupa?
Nie mieli o tym zielonego poj臋cia. Naturalnie powiedzia艂em im o wszystkim, ale nie mia艂em czasu czeka膰 na odpowied藕, musia艂em ucieka膰.
A co s艂ycha膰 z uwi臋zionymi?
Ci nie mog膮 liczy膰 na 偶adne wzgl臋dy. Dzi艣 w nocy ma si臋 odby膰 egzekucja. Je偶eli si臋 nie myl臋 chcieli mnie rozstrzela膰 razem z nimi.
Nie pozostaje nam nic innego, jak tutaj czeka膰 na egzekucj臋, otoczy膰 ich i potem powystrzela膰. Wprawdzie moje serce buntuje si臋 przeciw tak nadmiernemu rozlewowi krwi i mordowaniu niewinnych 偶o艂nierzy, lecz c贸偶 innego mo偶na wymy艣li膰.
Je偶eli chce pan oszcz臋dzi膰 偶ycie niewinnych, to mam lepszy pomys艂, kt贸ry pozwoli nam unikn膮膰 egzekucji.
To by by艂o bardzo dobrze, senior. Wolno zapyta膰 co to za plan?
Ale偶 oczywi艣cie, mam na my艣li uwi臋zienie wszystkich oficer贸w tutejszej za艂ogi. W ten spos贸b mo偶emy ich zmusi膰 do oddania miasta bez rozlewu krwi, bez jednego wystrza艂u.
Caramba! Gdyby to by艂o mo偶liwie!
To nie b臋dzie trudne, senior.
Jak pan to wszystko obmy艣li艂?
Obecnie wszyscy oficerowie zgromadzeni s膮 u komendanta. Niepostrze偶enie przedostaniemy si臋 tam i z艂apiemy ich w pu艂apk臋. S艂ysza艂em, 偶e z panem przyby艂o stu wojownik贸w. Po艂owa wystarczy by obsadzi膰 ca艂y ratusz.
My艣li pan, 偶e uda si臋 ich podej艣膰?
Jak najbardziej. Od藕wierny ratusza jest po naszej stronie. Tylko jemu zawdzi臋czam powodzenie mojej misji.
W jaki spos贸b pozna艂 go pan?
Jego bratem jest str贸偶 domu, w kt贸rym mieszka panna Emilia.
Aha, t臋dy droga. Czy b臋dziemy mieli okazj臋 porozmawiania z t膮 niezwyk艂膮 kobiet膮, nie nara偶aj膮c przy tym ani siebie, ani jej?
Podejmuj臋 si臋 zaprowadzi膰 pana do niej i odprowadzi膰 z powrotem, je偶eli zechce mi pan ca艂kowicie zaufa膰.
Tak, chod藕my. Bardzo zale偶y mi na tym, aby porozmawia膰 z seniorit膮 Emili膮, zanim podejm臋 dalsze kroki.
Obaj udali si臋 do miasta. Nie zauwa偶eni przez nikogo dotarli do domu Emilii.
Miasto wcale nie wygl膮da na warowny ob贸z odezwa艂 si臋 Juarez. Zaczynam wierzy膰, 偶e bez trudu uda nam si臋 wykurzy膰 z niego Francuz贸w.
W ciemnej sieni domu zawo艂a艂 na nich znajomy Sternauowi g艂os:
Kto tam?
Ja, Sternau przybywam ponownie. Co s艂ycha膰 w kwaterze komendanta?
Wspaniale, senior. M贸j brat sk艂ama艂 komendantowi, 偶e czeka艂 na was jaki艣 je藕dziec i 偶e zaraz odjechali艣cie na po艂udnie. W tym kierunku wys艂ano pogo艅.
To wspania艂y pomys艂, w ten spos贸b jeste艣my bezpieczni. Czy mo偶na pom贸wi膰 z seniorit膮 Emili膮?
Was senior przyjmie niezawodnie i to o ka偶dej porze. Mam za艣wieci膰 latark臋?
Dzi臋kuj臋, nie potrzeba, znam drog臋.
Poszli po schodach i udali si臋 wprost do salonu Emilii. Gospodyni siedzia艂a w fotelu, jakby czekaj膮c na kogo艣. Na widok prezydenta szybko wsta艂a, poda艂a mu r臋k臋 i z rado艣ci膮 zawo艂a艂a:
Witaj prezydencie! Dumna jestem, 偶e mog臋 pierwsza powita膰 pana w naszym mie艣cie. Oby B贸g da艂, 偶eby wej艣cie wasze by艂o szcz臋艣liwe i aby by艂o po艂膮czone z tak膮 korzy艣ci膮, na jak膮 ca艂y nar贸d czeka z ut臋sknieniem.
Dzi臋kuj臋 pani odrzek艂 z wrodzon膮 艂agodno艣ci膮. Do tego, 偶e mog艂em tutaj przyby膰, w znacznej mierze sama si臋 pani przyczyni艂a. W艂a艣ciwie powinienem pozwoli膰 pani wypocz膮膰, ale niestety, zmuszony jestem okaza膰 si臋 niewdzi臋cznikiem i pos艂a膰 pani膮 do dalszej s艂u偶by dla narodu.
Ach, zapewne ma pan dla mnie nowe zadanie? spyta艂a uradowana.
Tak, chcia艂bym pani膮 wys艂a膰 do stolicy, do cesarza. Oblicze jej zar贸偶owi艂o si臋 z rado艣ci.
Czy mam si臋 uda膰 tam otwarcie? spyta艂a.
Mo偶e si臋 pani uda膰 otwarcie i otwarcie wyst膮pi膰, ale w艂a艣ciwe zadanie pani i dzia艂alno艣膰 b臋dzie tajemnic膮. Jednak zanim o tym pom贸wimy chcia艂bym powr贸ci膰 do tera藕niejszo艣ci i do obecnych stosunk贸w. Co to za cz艂owiek, ten tutejszy komendant?
Tuzinkowy, senior odrzek艂a. Troch臋 dzielny, troch臋 tch贸rz, troch臋 zarozumia艂y i troch臋 lekkomy艣lny. Nic szczeg贸lnego. Brakuje mu samodzielno艣ci i charakteru, nawet jako podw艂adny nie odznacza si臋 zbytnim pos艂usze艅stwem.
Czyli, 偶e nie musimy si臋 go zbytnio obawia膰?
O nie.
A czy jest w艣r贸d oficer贸w jaki艣, kt贸ry potrafi艂by w nadzwyczajnych przypadkach zachowa膰 zimn膮 krew i siln膮 wol臋?
My艣l臋, 偶e nie. Nawet pu艂kownik Laramel, kt贸ry dopiero co przyby艂, odznacza si臋 raczej grubia艅stwem, ni偶 talentem i sprytem.
Czo艂o Juareza zachmurzy艂o si臋.
S艂ysza艂em o nim. Musz臋 mu si臋 dobrze przyjrze膰 odrzek艂. Musi pani wiedzie膰, 偶e senior Sternau poradzi艂 mi nie czeka膰 na egzekucj臋, tylko najpierw napa艣膰 i uwi臋zi膰 oficer贸w w ich w艂asnej kwaterze.
Oczy jej rozb艂ys艂y 偶ywym ogniem.
Wyborna my艣l odpowiedzia艂a. Z oficerami ca艂a za艂oga i ca艂e miasto wpadnie w pana r臋ce. Jednym uderzeniem zajmie pan ca艂膮 prowincj臋.
To prawda, je偶eli si臋 tylko uda.
Musi si臋 uda膰 odezwa艂 si臋 Sternau. Potrzebujemy pos艂a膰 str贸偶a do jego brata, by nam otworzy艂 tylne wyj艣cie.
Opowiedzia艂 prezydentowi w jaki spos贸b uda艂o mu si臋 umkn膮膰 z ratusza. Juarez pokiwa艂 g艂ow膮 i odezwa艂 si臋 po pewnej chwili:
Ilu Francuz贸w jest w mie艣cie wiem, od seniora Andre. Moich stu Apacz贸w wystarczy, by wszystkich oficer贸w pojma膰 i ubezw艂asnowolni膰 za艂og臋, przynajmniej do czasu, gdy przyb臋d膮 pozostali wojownicy.
Czy wolno mi przedstawi膰 projekt, senior? spyta艂 Sternau.
Prosz臋!
Sze艣膰dziesi臋ciu wojownik贸w postawimy jako stra偶e przy wszystkich g艂贸wnych wyj艣ciach z miasta. Dow贸dc贸w dla tych porozdzielanych oddzia艂贸w mamy pod dostatkiem, powinni nimi by膰: Andre, Mariano, Bawole Czo艂o i obaj wodzowie Apacz贸w. Jak tylko obsadz臋 miasto ze wszystkich stron, udam si臋 z pozosta艂ymi czterdziestu do ratusza i pojmiemy oficer贸w. Napadniemy na nich tak znienacka, 偶e nawet nie pomy艣l膮 o obronie. Mo偶emy ich zastraszy膰, 偶e ka偶dego rozstrzelamy na miejscu, je偶eli nie przyjm膮 naszych warunk贸w. W ten spos贸b ca艂e ich wojsko b臋dziemy trzyma膰 w szachu.
To bardzo dobry pomys艂 odrzek艂 Juarez. Najlepsza droga do tego, by bez rozlewu krwi osi膮gn膮膰 cel.
Sternau ci膮gn膮艂 dalej:
Po zaj臋ciu ratusza musimy uwi臋zi膰 wszystkich oficer贸w i przetrzyma膰 do rana. Po wschodzie s艂o艅ca b臋dziemy mogli lepiej zorientowa膰 si臋 w sytuacji i zadecydowa膰 co dalej robi膰. Tymczasem nadci膮gnie reszta naszych i ca艂e miasto opasa silnym kordonem.
Panowie nie musicie liczy膰 tylko na w艂asne si艂y przerwa艂a Emilia. Przecie偶 w艣r贸d czternastu tysi臋cy mieszka艅c贸w, znajdzie si臋 z par臋 tysi臋cy dzielnych m臋偶贸w, kt贸rzy na wiadomo艣膰 o powrocie prezydenta pochwyc膮 za bro艅. Ja ich dok艂adnie znam. Zaraz w nocy roze艣l臋 wiadomo艣膰, przynajmniej do tych najwa偶niejszych, oznajmiaj膮c im co zasz艂o.
Ten plan te偶 jest dobry zawo艂a艂 Juarez. Tylko bardzo prosz臋, aby pani si臋 tym nie zajmowa艂a. Prosz臋 pozosta膰 jak do tej pory osob膮 neutraln膮 i nie zdradza膰 si臋. Mam co do tego wa偶ne powody. Prosz臋 raczej powiedzie膰 nam o kim艣, komu b臋dziemy mogli powierzy膰 t臋 misj臋, naturalnie musi to by膰 kto艣 godny zaufania.
W takim razie zaproponuj臋 jednego, wyj膮tkowo godnego zaufania, kt贸ry na sam dodatek got贸w jest p贸j艣膰 za panem w ogie艅. On zna wszystkich patriot贸w w naszym mie艣cie.
Kto to taki?
W艂a艣ciciel ma艂ej gospody, kt贸ra znajduje si臋 naprzeciwko mego domu.
Ach to ten, o kt贸rym opowiada艂 nam Andre, to u niego zatrzyma艂 si臋 podczas wizyty w mie艣cie.
Tak, to ten sam.
My艣li pani, 偶e jeszcze nie 艣pi?
Prawdopodobnie, a nawet gdyby by艂o inaczej to 艂atwo go obudzi膰.
To dobrze. Teraz musz臋 wyda膰 rozporz膮dzenia. Senior Sternau! Wprawdzie pana losy Meksyku i moja osoba nie obchodz膮 wiele, to jednak do tej pory okazywa艂e艣 mi tyle zrozumienia, i偶 my艣l臋, 偶e nadal nie odm贸wi mi pan swojej pomocy.
Z ca艂膮 pewno艣ci膮 odrzek艂 Sternau. Prosz臋 tylko powiedzie膰, w jaki spos贸b mog臋 by膰 panu pomocny.
Chcia艂bym pana prosi膰, by艣 by艂 tak dobry i uda艂 si臋 teraz do naszego wojska. Tam wyda pan odpowiednie polecenia. Prosz臋 tych czterdziestu, lepiej pi臋膰dziesi臋ciu wojownik贸w przyprowadzi膰 w tajemnicy a偶 tutaj. Zaraz potem udamy si臋 do ratusza. Jak pan b臋dzie wychodzi艂, prosz臋 nie zapomnie膰 zawo艂a膰 do mnie str贸偶a.
Sternau oddali艂 si臋 natychmiast, a po chwili zjawi艂 si臋 str贸偶. W sieni z powodu ciemno艣ci nie widzia艂 Juareza, kiedy go jednak teraz zobaczy艂, podskoczy艂 jak m艂odzieniec. Ze zdziwienia i rado艣ci zawo艂a艂:
O Bo偶e! To偶 to pan prezydent! O, senior, czyja aby nie 艣ni臋? Na twarzy jego malowa艂a si臋 taka szczera rado艣膰, 偶e Juarez nie m贸g艂 tego nie dojrze膰. Poda艂 mu r臋k臋 m贸wi膮c:
Tak, senior, to ja. Zna mnie pan?
Widzia艂em pana, jak st膮d jecha艂e艣 prosto do el Paso del Norte. Ale, 偶e te偶 pan odwa偶y艂 si臋, sam jeden przyby膰 tutaj, do Chihuahua, to przecie偶 strasznie niebezpieczne.
Nie tak bardzo. Jeszcze dzisiaj spodziewam si臋 zaj膮膰 miasto, naturalnie licz臋 przy tym na pa艅sk膮 pomoc.
Uczyni臋 wszystko, co tylko b臋dzie w mojej mocy.
Dobrze. Pono膰 pa艅ski brat jest od藕wiernym w ratuszu, czy to zaufany cz艂owiek?
Najzupe艂niej, senior. R贸wnie gorliwy republikanin, jak ja.
Prosz臋 si臋 uda膰 do niego i powiedzie膰 mu, aby mi tak, jak senior Sternauowi otwar艂 tyln膮 bram臋 budynku.
Pan prezydent chce uda膰 si臋 do oficer贸w?
Naturalnie.
Ale偶 to ogromne ryzyko. Jeszcze pana zaaresztuj膮.
Przecie偶 Sternaua nie uwi臋zili, cho膰 by艂 sam jeden, ja za艣 udam si臋 tam z pi臋膰dziesi臋cioma Apaczami, wi臋c nie tylko, 偶e mnie nie aresztuj膮, ale przeciwnie, to ja ich pojm臋.
Pi臋膰dziesi臋ciu Indian? To wystarczy, to zupe艂nie co innego. Ten podst臋p musi si臋 uda膰. Ca艂e miasto b臋dzie nasze. Pobiegn臋 natychmiast do brata. On panu otworzy nawet wszystkie bramy.
Prosz臋 si臋 spieszy膰. Przedtem jednak prosz臋 wst膮pi膰 do venty i powiedzie膰 gospodarzowi, tylko tak, aby nikt nie s艂ysza艂, 偶eby si臋 tu zaraz zjawi艂.
Stary s艂uga pobieg艂 jakby mu dziesi臋膰 lat uby艂o. Nied艂ugo potem ukaza艂 si臋 karczmarz z oznakami ogromnej rado艣ci na twarzy. By艂 tak uszcz臋艣liwiony, 偶e m贸g艂 zobaczy膰 prezydenta i 偶e dosta艂 od niego zadanie. Mia艂 zrobi膰 spis wszystkich republikan贸w w mie艣cie. List臋 t臋 mia艂 zatrzyma膰 do dalszego rozporz膮dzenia.
Nied艂ugo po jego wyj艣ciu zjawi艂 si臋 Sternau i oznajmi艂 o gotowo艣ci Apacz贸w.
Czy kto艣 was widzia艂? spyta艂 prezydent.
Nie. Indianie nawet dniem umiej膮 prze艣lizgn膮膰 si臋 niepostrze偶enie, c贸偶 dopiero podczas tak ciemnej nocy. W takiej ciemno艣ci mogliby nawet sw贸j wojenny taniec odta艅czy膰 na rynku przez nikogo niezauwa偶eni.
W takim razie chod藕my. Pan b臋dzie przewodnikiem. Emilia prosi艂a jeszcze odchodz膮cych, by zachowali maksymaln膮 ostro偶no艣膰. Juarez zbli偶a艂 si臋 ju偶 do drzwi, gdy odwr贸ci艂 si臋 nagle i powiedzia艂:
W艂a艣nie wpad艂o mi co艣 do g艂owy, seniorita. Czy odwa偶y艂aby si臋 pani towarzyszy膰 nam?
Naturalnie odpowiedzia艂. W ka偶dym razie nie potrzebowa艂abym si臋 tak martwi膰 b臋d膮crazem z panami, ni偶 gdyby zosta艂a sama.
Pani obecno艣膰 b臋dzie nam potrzebna z innego powodu. Pojedzie pani do cesarza, wi臋c musi pani udowodni膰, 偶e rzeczywi艣cie im sprzyja. Bli偶szych instrukcji udziel臋 pani jutro. Teraz prosz臋 i艣膰 z nami. Chwil臋 przed naszym wej艣ciem zjawi si臋 pani u komendanta. Prosz臋 mu oznajmi膰, 偶e w艂a艣nie przez swych szpieg贸w, dowiedzia艂a si臋 pani, 偶e maszeruj臋 w stron臋 Chihuahua i mam zamiar zaj膮膰 miasto, a tak偶e, 偶e postanowi艂em uda膰 si臋 wprost do ratusza i zaj膮膰 go, otoczywszy najpierw Indianami. Reszt臋 pozostawiam pani i powierzam jej bystro艣ci. Naturalnie musi im pani poradzi膰, aby natychmiast poczynili kroki zabezpieczaj膮ce i udaremnili m贸j zamiar. W odpowiedniej chwili zjawi臋 si臋. Co do toalety prosz臋 zaniecha膰 wszelkich stroj贸w. Musz膮 nabra膰 pewno艣ci, 偶e dowiedzia艂a si臋 pani o wszystkim w艂a艣nie w tej chwili i nie trac膮c czasu pospieszy艂a do nich.
Zarzuc臋 tylko poncho i ju偶 jestem gotowa.
Chwil臋 p贸藕niej wszyscy troje opu艣cili dom Emilii. Indian nie by艂o nigdzie wida膰.
Gdzie oni s膮? spyta艂 Juarez.
Le偶膮 w ukryciu, przy domach wzd艂u偶 ulicy odpar艂 Sternau. Chod藕my tylko, oni pod膮偶膮 za nami bez specjalnego rozkazu.
Skradali si臋 przez kilka ulic, dop贸ki nie dotarli do tylnej bramy ratusza. Tutaj oczekiwa艂 na nich str贸偶 Emilii.
Wszystko w porz膮dku? spyta艂 Juarez.
Wszystko, senior odpowiedzia艂 stary.
Gdzie wasz brat?
Stoi na schodach z latarni膮 i poprowadzi pana do 艣rodka, ja wejd臋 ostatni zamykaj膮c drzwi.
Oficerowie siedz膮 razem?
Tak jest. Ale pan przychodzi sam, gdzie Indianie?
To prawda, gdzie oni s膮? spyta艂 prezydent Sternaua. Dotychczas nie widzia艂 ani jednego, lecz zaledwie wypowiedzia艂 te s艂owa i to przyt艂umionym g艂osem, a tu偶 obok powsta艂a jaka艣 ciemna posta膰, odpowiadaj膮c szeptem:
Tu jeste艣my!
W sekundzie obok stan臋艂o pi臋膰dziesi臋ciu Indian.
Teraz naprz贸d! Tylko cicho.
Przestroga ta wobec Indian by艂a zupe艂nie zbyteczna.
Je偶eli kto艣 uwa偶nie patrzy艂by na g贸rne okna ratusza, to ujrza艂by tu i 贸wdzie migaj膮ce w oknach 艣wiate艂ko. By艂 to blask latami od藕wiernego, kt贸ry przez poszczeg贸lne pokoje, prowadzi艂 za sob膮 ca艂膮 kolumn臋.

* * *

W tym samym czasie pu艂kownikowi Laramel wr贸ci艂a przytomno艣膰. Skutki uderzenie nie min臋艂y jednak tak pr臋dko. G艂ow臋 mia艂 ci臋偶k膮 jak o艂贸w i nie m贸g艂 zebra膰 my艣li, z trudem tylko m贸wi艂.
O gdybym tylko m贸g艂 dorwa膰 tego 艂otra wo艂a艂 od czasu do czasu ze z艂o艣ci膮. Kaza艂bym go zat艂uc r贸zgami na 艣mier膰.
Z艂apiemy go i to ca艂kiem szybko, pociesza艂 go komendant a w贸wczas poniesie zas艂u偶on膮 kar臋 i to tak straszn膮, 偶e pa艅ska ch臋膰 zemsty b臋dzie zaspokojona.
W tej chwili kto艣 zapuka艂 do drzwi i nie czekaj膮c na zaproszenie wszed艂. Wszyscy oficerowie poderwali si臋 z miejsc ze zdziwienia. W drzwiach sta艂a Emilia.
Seniorita, pani tutaj? spyta艂 komendant. O tej porze?
Tak, wprawdzie to nie jest odpowiednia godzina na sk艂adanie wizyt, ale nie mog艂am zwa偶a膰 na konwenanse, obowi膮zek nakazywa艂 mi natychmiast uda膰 si臋 do pan贸w.
Obowi膮zek? To brzmi jako艣 dziwnie i powa偶nie.
Bo to s膮 powa偶ne wiadomo艣ci, komendancie. Dowiedzia艂am si臋 bardzo wa偶nych rzeczy.
Prosz臋 usi膮艣膰 i m贸wi膰.
Chcia艂 jej podsun膮膰 krzes艂o, lecz skin臋艂a r臋k膮 m贸wi膮c:
Prosz臋 wybaczy膰 senior, 偶e nawet nie siadam. Jak panowie widzicie, przybywa tu bez przygotowa艅, tak nagle, tylko dlatego, by pan贸w ostrzec przed gro偶膮cym niebezpiecze艅stwem.
U艣miech komendanta ust膮pi艂 miejsca trwodze.
Przed niebezpiecze艅stwem? A c贸偶 takiego mo偶e nam grozi膰?
Okre艣l臋 to jednym s艂owem, Juarez nadci膮ga.
Ach, to mnie uspokaja! odpowiedzia艂.
Co to pana uspokaja? spyta艂a zdziwiona.
Naturalnie, wyczekiwa艂em ju偶 B贸g wie, jakiego nieszcz臋艣cia.
W takim razie nie rozumiem pana, czy偶 to nie jest najgorsza nowina, jak膮 panu przynios艂am?
O nie. Zreszt膮 by艂em na ni膮 przygotowany. Ju偶 dzisiaj s艂ysza艂em, 偶e Juarez wyruszy艂 z el Paso del Norte i chce zaj膮膰 prowincj臋 Chihuahua.
A wi臋c potwierdza si臋 moja informacja?
Tak bardzo nie, jak to sobie pani przedstawia. Ten Indianin, kt贸ry sobie ubzdura艂, 偶e jest prezydentem Meksyku, nie jest gro藕ny.
Pan pu艂kownik si臋 myli. Dowiedzia艂am si臋, 偶e on pobi艂 pa艅skich 偶o艂nierzy.
O tym tak偶e ju偶 s艂ysza艂em odrzek艂.
I pan to m贸wi tak spokojnie?
Naturalnie. Uwa偶am to za k艂amstwo.
W g艂臋bi serca nie w膮tpi艂 w prawdziwo艣膰 tych doniesie艅, ale wstydzi艂 si臋 przed kobiet膮 zdradzi膰 ze swych obaw. Emilia pocz臋艂a jednak nalega膰.
Ja jestem przekonana, 偶e to nie k艂amstwo, ten cz艂owiek, kt贸ry mi o wszystkim doni贸s艂, nie m贸g艂 si臋 myli膰.
Kt贸偶 to taki?
Pan pu艂kownik wie, 偶e mam wystarczaj膮co du偶o informator贸w. Mi臋dzy nimi mam tak偶e pewnego Meksykanina, poszukiwacza z艂ota. By艂 niedawno w forcie Guadaloupe i widzia艂 walk臋.
A gdzie jest teraz?
W moim domu. W艂a艣nie przyby艂 do mnie.
Chcia艂bym go widzie膰 i porozmawia膰 z nim.
Dobrze, zaraz z rana przy艣le go tutaj, je偶eli oczywi艣cie nie b臋dzie za p贸藕no.
To brzmi jako艣 wyj膮tkowo niepokoj膮co.
Bo jestem przekonana, 偶e niebezpiecze艅stwo jest bardzo bliskie. Ten cz艂owiek jecha艂 do mnie co ko艅 wyskoczy i powiada, 偶e Juarez jest tu偶 za nim.
To mo偶e powiedzie膰 tylko zwyk艂y poszukiwacz z艂ota. Juarez przecie偶 nie jest taki g艂upi, by samemu pcha膰 si臋 w nasze r臋ce. Wie, 偶e mo偶e zosta膰 schwytany i rozstrzelany.
Pan my艣li, 偶e on przyjdzie z ma艂膮 garstk膮 ludzi?
Naturalnie, co najwy偶ej zbierze ko艂o siebie paru drab贸w, kt贸rym na niczym nie zale偶y.
Musz臋 si臋 znowu sprzeciwi膰 panu pu艂kownikowi. Myli si臋 pan i to bardzo. Juarez ma przy sobie kilkuset Indian.
Mo偶e mie膰 i par臋 tysi臋cy, i tak nie potrafi zdoby膰 Chihuahua. Indianin nie potrafi zdobywa膰 miasta, zw艂aszcza takiego jak nasze, o kilkunastu tysi膮cach mieszka艅c贸w.
Ale mo偶e si臋 wkra艣膰.
Co by mu to za korzy艣膰 mog艂o przynie艣膰 odezwa艂 si臋 komendant wzruszaj膮c lekcewa偶膮co ramionami.
Ale偶 on w mie艣cie ma licznych sprzymierze艅c贸w, kto wie, czy ju偶 nie jest tutaj!
Pu艂kownik Laramel wmiesza艂 si臋 do rozmowy, m贸wi膮c:
To bardzo pi臋knie, 偶e seniorita tak si臋 o nas troszczy, ale cho膰by nawet by艂 ju偶 w mie艣cie, to wystarczy jedno moje s艂owo, kr贸tki rozkaz, a moi 偶o艂nierze 艂atwo wyp臋dz膮 go wraz z jego sprzymierze艅cami.
Prosz臋 spr贸bowa膰, w膮tpi臋 czy si臋 uda.
Te g艂o艣ne s艂owa zabrzmia艂y od drzwi, kt贸re w艂a艣nie otwarto. Przed nimi stan膮艂 jaki艣 m臋偶czyzna w meksyka艅skim stroju. Jego bystre oczy w sekundzie obj膮艂 ca艂e zgromadzenie. Na twarzy pojawi艂 si臋 dumny u艣miech.
Co to? Kto 艣mie tu wchodzi膰? spyta艂 komendant. Kim pan jest?
Nazywam si臋 Juarez i jestem prezydentem Meksyku odpowiedzia艂 spokojnie.
Do stu tysi臋cy diab艂贸w! krzykn膮艂 pu艂kownik Laramel wyjmuj膮c szpad臋. To on! Widzia艂em jego fotografi臋. 艁apa膰 go!
O tym, kto ma by膰 z艂apany b臋d臋 decydowa艂 ja! odpowiedzia艂 Juarez. Prosz臋 si臋 podda膰, panowie. Op贸r nic tu nie pomo偶e.
G艂upstwo! Bra膰 go!
Z tymi s艂owami Laramel przyst膮pi艂 do Juareza. Prezydent odsun膮艂 si臋 w bok, chc膮c by mogli zobaczy膰 eskort臋 czekaj膮c膮 za drzwiami.
Naprz贸d! zawo艂a艂.
Ledwie wym贸wi艂 to s艂owo, gdy nagle ca艂y pok贸j zaroi艂 si臋 od Apacz贸w. Z podziwu godn膮 szybko艣ci膮 wskoczyli do 艣rodka. Zanim oficerowie mieli czas przyj艣膰 do siebie, byli zbici w kup臋 i otoczeni ze wszystkich stron. O jakiejkolwiek obronie nie mog艂o by膰 mowy. Pocz臋to ich rozdziela膰. W sekundzie zabrano im bro艅, skr臋powano i zakneblowano. Le偶eli na pod艂odze powi膮zani jak barany.
Senior Sternau! zawo艂a艂 Juarez.
Zawo艂any wszed艂 do pokoju. Na jego widok pu艂kownik Laramel rzuci艂 si臋 jak szczupak szarpi膮c postronki i gdyby mu nie zakneblowano ust zapewne rzuca艂by na wszystkie strony przekle艅stwa.
Prosz臋 mi zostawi膰 dziesi臋ciu, to mi wystarczy. Z reszt膮 pan uda si臋 do stra偶nik贸w, pojmie pan wszystkich 偶o艂nierzy i powi膮偶e. Najpierw jednak musimy si臋 naradzi膰, co zrobi膰 z t膮 dziewczyn膮.
Z ostr膮 min膮 zwr贸ci艂 si臋 w stron臋 Emilii, kt贸ra znakomicie udaj膮c strach, schowa艂a si臋 w samym k膮cie pokoju.
S艂ysza艂em co pani powiedzia艂a, cho膰 prawdopodobnie nie wszystko! zawo艂a艂. Kim pani jest?
Milcza艂a z przera偶enia.
Prosz臋 odpowiada膰! zawo艂a艂 rozkazuj膮cym tonem.
Nazywam si臋 Emilia odrzek艂a przera偶onym g艂osem.
Seniorita Emilia? Ha, znam to imi臋odrzek艂. Pani mi wi臋cej zaszkodzi艂a, ni偶 ca艂a brygada Francuz贸w. Postaram si臋 unieszkodliwi膰 pani膮. Gdzie pani mieszka.
Przy ulicy del Emyrado.
Dobrze, zaraz ka偶臋 przeszuka膰 pani dom. Je偶eli znajd臋 cho膰 jeden dow贸d zdrady, powiesz臋 pani膮, jak pierwszego lepszego szpiega. Senior Sternau, prosz臋 zabra膰 ze sob膮 t臋 kobiet臋. Ma zosta膰 zwi膮zana i wrzucona do wi臋zienia. Potem zajm臋 si臋 jej losem.
Sternau wyj膮艂 lasso i skr臋powa艂 Emili臋.
Marsz za drzwi! zawo艂a艂 z udanym oburzeniem. Popchn膮艂 j膮 daj膮c znak Apaczom, by mu towarzyszyli. Jednak, gdy tylko wyszli na korytarz, odwi膮za艂 lasso m贸wi膮c:
Prosz臋 wybaczy膰, seniorita. By艂em zmuszony troch臋 po grubia艅sku si臋 z pani膮 obej艣膰.
Naturalnie, musia艂 pan gra膰 swoj膮 rol臋 do ko艅ca odpowiedzia艂a. Ale co teraz ze mn膮 zrobicie?
Teraz jest pani wolna.
Mog臋 zosta膰 z panem?
Prosz臋 tego nie czyni膰. Nie wiem, czy 偶o艂nierze, kt贸rych mamy pojma膰 nie zechc膮 si臋 broni膰. Tam stoi od藕wierny. Zaprowadzi pani膮 do domu. Nied艂ugo poinformujemy pani膮, czy nasz podst臋p si臋 powi贸d艂.
Posz艂a za jego rad膮. Sternau tymczasem pod膮偶y艂 z Apaczami do wartowni.
Tam, nikt nie przypuszcza艂 nawet co si臋 sta艂o na g贸rze. Pojmanie oficer贸w zosta艂o przyprowadzone tak szybko i skutecznie, 偶e 偶aden z nich nie mia艂 nawet czasu krzykn膮膰.
呕o艂nierze siedzieli na 艂awkach zabawiaj膮c si臋 opowiadaniem dowcip贸w, nie przeczuwaj膮c co nad nimi zawis艂o. W jednej chwili otwar艂y si臋 szeroko drzwi, w kilku sekundach wpad艂o czterdziestu Apacz贸w chwytaj膮c przede wszystkim za karabiny wisz膮ce na 艣cianie. Kilka uderze艅 w g艂ow臋 i kilka silnych uchwyt贸w za gard艂o rozbroi艂o zupe艂nie 偶o艂dak贸w. W dwie minuty wszyscy le偶eli powi膮zani.
Sternau rozkaza艂 zamkn膮膰 bram臋. Nikt nie przeczuwa艂 co si臋 wydarzy艂o w ratuszu.
Tymczasem Juarez przes艂uchiwa艂 komendanta. Apacze wyj臋li mu knebel i posadzili na krze艣le.
S艂ysza艂em koniec pa艅skiej rozmowy z t膮 kobiet膮 odezwa艂 si臋 Juarez. S膮dz臋, 偶e to pan jest komendantem Chihuahua. Mo偶e si臋 myl臋?
Jestem nim odrzek艂 kr贸tko zapytany.
Dobrze, w takim razie mam z panem nieco do pom贸wienia. Komendant przerwa艂 mu m贸wi膮c pospiesznie:
Niech si臋 pan nie spodziewa, 偶e b臋d臋 odpowiada艂 na jego pytania. Najpierw musz膮 mi zdj膮膰 wi臋zy. To chyba jaki艣 barbarzy艅ski zwyczaj, kr臋powa膰 oficer贸w.
Ma pan ca艂kowit膮 racj臋, monsieur odrzek艂 spokojnie Juarez. Francuzi wy艂apali ju偶 wielu moich oficer贸w, mi臋dzy nimi nawet dw贸ch genera艂贸w. Mo偶e pan o tym nie wie, 偶e powi膮zali ich bez s膮du i rozstrzelali bez wyroku? Czy nie mam prawa uwa偶a膰 ich oficer贸w, za oficer贸w barbarzy艅skiego narodu i stosownie do tego post臋powa膰 z nimi? Ka偶dy rozs膮dny cz艂owiek to zrozumie i nie zdziwi si臋 nawet, bo p艂ac臋 r贸wn膮 monet膮.
To jest fa艂szywe por贸wnanie zawo艂a艂 komendant. Rozstrzelani byli burzycielami.
Czy mo偶e podburzam, je偶eli wyrzucam z domu z obcego cz艂owieka, kt贸ry wkrad艂 si臋 do niego podst臋pem lub przemoc膮, aby mnie obrabowa膰? Prosz臋 si臋 nie o艣miesza膰. Jest mi to ca艂kowicie oboj臋tne, czy zechce pan ze mn膮 rozmawia膰, czy nie. Chcia艂em tylko o ile mo偶liwo艣ci oszcz臋dzi膰 was, bo nie chc臋 by膰 uwa偶any za takiego samego barbarzy艅c臋 jak Francuzi. Chce pan udaremni膰 m贸j zamiar, ha w takim razie skutki post臋powania spadn膮 na pa艅sk膮 g艂ow臋.
Ja si臋 tych skutk贸w nie boj臋 zamrucza艂 komendant.
Do艣膰 z艂udny pogl膮d, monsieur. Pan zdaje si臋 nie chce zrozumie膰, 偶e sytuacja pa艅ska jest krytyczna. Musi pan mie膰 b艂臋dne informacje o moich si艂ach. Prosz臋 wierzy膰, 偶e nie jestem bezsilny.
Na to moi 偶o艂nierze dadz膮 panu odpowied藕.
Pana 偶o艂nierze? Ha! W tej chwili ca艂e miasto obsadzone jest tak szczelnie, 偶e 偶adna mysz nie zdo艂a si臋 wymkn膮膰 albo wtargn膮膰 do miasta bez mego pozwolenia. Ca艂a pa艅ska stra偶 i wszyscy oficerowie s膮 w moich r臋kach. Oddzia艂y, kt贸re pan wys艂a艂 zosta艂y ca艂kowicie rozbite. Na wiadomo艣膰, 偶e przyby艂em, wszyscy mieszka艅cy miasta chwyc膮 za bro艅 i stan膮 po mojej stronie. Ma pan mo偶e tysi膮ce 偶o艂nierzy? Za艂oga licz膮ca kilkaset 偶o艂nierzy zostanie zlikwidowana w pi臋膰 minut. Pysza艂kowato艣膰 pana jest nie na miejscu. Pytam po raz ostatni, b臋dzie pan ze mn膮 rozmawia艂, czy te偶 nie?
Wszelkie rokowania s膮 daremne, pan nie jest osob膮, z kt贸r膮 mo偶na wchodzi膰 w uk艂ady.
Brwi Juareza 艣ci膮gn臋艂y si臋 gro藕nie, hamuj膮c gniew odrzek艂:
T膮 sam膮 uwag臋 zrobi艂 pan wobec mego pos艂a. O艣mieli艂 si臋 pan nawet grozi膰 mu 艣mierci膮. Tak jego, jak i mnie og艂osi艂 pan bandyt膮 i chcia艂 stosownie do tego post臋powa膰. Ot贸偶 powiadam panu, 偶e ca艂a rzecz ma si臋 odwrotnie. Pan i pa艅scy podkomendni przemoc膮 wtargn臋li艣cie do tego kraju, a wi臋c to raczej was m贸g艂bym nazwa膰 bandytami. Co za艣 si臋 tyczy tego, 偶e nie chce mnie pan uzna膰 za osob臋, z kt贸r膮 mo偶na rokowa膰, to musz臋 oznajmi膰, 偶e to ja poni偶am si臋 rozmawiaj膮c z panem i wdaj膮c si臋 z nim w uk艂ady.
Jakie dowody ma pan na to? zawo艂a艂 komendant.
Jeden, ale wyj膮tkowo skuteczny. Pan zosta艂 zniewa偶ony i to porz膮dnie, a nawet odarty z czci.
Do pioruna! Gdybym nie by艂 zwi膮zany pokaza艂bym panu, jak francuski oficer odpowiada na tak膮 obraz臋!
O obrazie nie mo偶e by膰 mowy. Czarny Gerard uderzy艂 pana w twarz. S膮dz臋, 偶e to wystarczaj膮ce zniewa偶enie dla oficera. Co wi臋cej, zdar艂 z pana przy tym epolety, a to ju偶 najwy偶sza zniewaga, na jak膮 oficer mo偶e by膰 nara偶ony. Straci艂 pan przy tym zar贸wno cze艣膰 jak i szacunek, wi臋c ja rzeczywi艣cie musz臋 si臋 poni偶a膰 rozmawiaj膮c z panem. Pu艂kownik Laramel r贸wnie偶 zosta艂 zniewa偶ony, bo senior Sternau paln膮艂 go pi臋艣ci膮 w g艂ow臋. Mam wi臋c powody w膮tpi膰, czy znajduj臋 si臋 w odpowiednim towarzystwie. Pytam powt贸rnie, chce pan ze mn膮 rozmawia膰?
Komendant milcza艂. Nie znalaz艂 ani s艂owa by zaprzeczy膰, przytoczonym argumentami. Dobrze wiedzia艂, 偶e Juarez m贸wi艂 prawd臋.
Pana milczenie potwierdza me s艂owa m贸wi艂 dalej Juarez. Zreszt膮 w tym wypadku nie rozchodzi si臋 o to, kto z nas ma prawo do rokowa艅. Czyny m贸wi膮 same za siebie. Obecnie znajduje si臋 pan w moich r臋kach, wi臋c o wiele korzystniej dla pana b臋dzie porzuci膰 t臋 g艂upi膮 pych臋 i zachowa膰 j膮 na stosowniejsz膮 por臋. Teraz prosz臋 mi powiedzie膰, czy dekret z trzeciego pa藕dziernika dotar艂 ju偶 do pana?
Komendant musia艂 przyzna膰 w g艂臋bi ducha, 偶e znajduje si臋 w fatalnym po艂o偶eniu i 偶e lepiej uczyni, je偶eli przynajmniej tymczasowo zastosuje si臋 do 偶yczenia Juareza.
Tak odpar艂.
Kto go panu wr臋czy艂?
Pu艂kownik Laramel.
Czy ten dekret wyjmuje wszystkich republikan贸w spod prawa?
Tak.
Dosta艂e艣 pan wi臋c rozkaz uwa偶a膰 nas za bandyt贸w i jako takich odpowiednio nas traktowa膰?
Tak.
Rozstrzela膰 lub zabi膰.
Nie inaczej.
Czy chcia艂 si臋 pan dostosowa膰 do tego dekretu?
Pos艂usze艅stwo jest obowi膮zkiem 偶o艂nierza.
Wyda艂 pan nawet rozka偶, 偶e dzi艣 w nocy, wszyscy moi sprzymierze艅cy, kt贸rych niedawno uj臋to, maj膮 zosta膰 rozstrzelani?
Sk膮d pan o tym wie?
To ju偶 moja tajemnica. Ale sam fakt, 偶e wiem, musi pana przekona膰, 偶e nie mo偶esz polega膰 nawet na swoich ludziach. Mia艂em zamiar przyby膰 tu dopiero za kilka dni, ale dowiedziawszy si臋 o tym, musia艂em pospieszy膰, by uratowa膰 tych biedak贸w przed niezas艂u偶on膮 艣mierci膮. Najpierw pos艂a艂em wi臋c do pana mego pe艂nomocnika. Czy nie powiedzia艂 panu, 偶e b臋d臋 si臋 m艣ci艂 i odp艂ac臋 pi臋knym za nadobne?
To akurat powiedzia艂.
Pomimo tego chcia艂 pan sw贸j okrutny rozkaz wprowadzi膰 w czyn? W takim razie, teraz ja og艂osz臋, by ka偶dego obcego, kt贸ry z broni膮 w r臋ku wtargn膮艂 do Meksyku uznawano za bandyt臋.
Meksyk, jak panu wiadomo, zaci膮gn膮艂 w Anglii, Hiszpanii i Francji, po偶yczki. Wi臋ksza cz臋艣膰 tych d艂ug贸w uros艂a wskutek potwornego oszustwa. Pomimo tego, za偶膮dano od nas sp艂aty. Ca艂y kraj znajdowa艂 si臋 w agonii. G艂osem ludu zosta艂em wybrany na prezydenta.
Podj膮艂em si臋 tego trudu i przyj膮艂em t臋 godno艣膰. Bardzo mi z pocz膮tku ci膮偶y艂a, ale czu艂em w sobie si艂臋 i by艂em przekonany, 偶e podo艂am zadaniu i poprawi臋 sytuacj臋, w jakiej znalaz艂 si臋 m贸j kraj. Uda艂o mi si臋. Zaprowadzi艂em pok贸j, przynios艂em zgod臋 i regularnie p艂aci艂em d艂ugi. Kiedy oznajmi艂em, 偶e owych milion贸w, pochodz膮cych z oszustwa nie mam zamiaru sp艂aca膰, rzucono si臋 na mnie. Anglia, Francja i Hiszpania zjednoczy艂y si臋, chc膮 mnie przemoc膮 zmusi膰 do zap艂aty. Anglia i Hiszpania wkr贸tce ust膮pi艂y, bo uzna艂y, 偶e prawo jest po mojej stronie. Francja jednak nie chcia艂a przyzna膰 si臋 do b艂臋du. Przys艂a艂a do Meksyku ca艂e legiony, by艂em za s艂aby, by oprze膰 si臋 tej przyt艂aczaj膮cej przewadze. Setki milion贸w dolar贸w po偶yczy艂 Napoleon, by uzbroi膰 swe wojska, by je przetransportowa膰 i by je op艂aci膰 za okrucie艅stwa, jakich si臋 u nas dopuszczali. Naturalnie, te setki milion贸w d艂ug贸w zaci膮gn膮艂 na nasze konto. Myje mieli艣my sp艂aca膰 i niestety sp艂acamy. A teraz ta logika:
Dlatego, 偶e Meksykanin wzbrania si臋 i nie chce do ostatka by膰 wyssanym, og艂aszaj膮 go bandyt膮, wieszaj膮 i rozstrzelaj膮. Czy zgas艂o w was ca艂kowicie poczucie sprawiedliwo艣ci? Mo偶e obce pa艅stwo prezydenta innego kraju z艂o偶y膰 z godno艣ci? Wolno francuskiemu regentowi, kt贸ry sam bezprawnie wdrapa艂 si臋 na tron wyrzuca膰 ameryka艅skiego regenta? O nie, przenigdy! Mo偶na cofn膮膰 si臋 przed przemoc膮 bagnet贸w i zaczeka膰 w odosobnieniu na stosowny czas do dzia艂ania. Ale kto mnie nie chce uzna膰 za prezydenta, kto zaprzecza memu prawu do w艂adzy, ten jest albo wariatem, albo rozb贸jnikiem zaliczaj膮cym si臋 do hord grasuj膮cych w naszym kraju.
W Starym Testamencie jest napisane: "oko za oko, z膮b za z膮b!" Czy mam si臋 kierowa膰 tym prawem i wed艂ug niego post臋powa膰 z panami? Mam pom艣ci膰 wszystkich poleg艂ych rodak贸w, od czasu, gdy tylko wpadli艣cie do naszego kraju? Mam pom艣ci膰 tych, kt贸rych na podstawie tego dekretu ju偶 wymordowano. Mam obr贸ci膰 ostrze i zastosowa膰 ten edykt do jego wydawc贸w?
Czy mam pan贸w, Bazaine i tego, kt贸rego nazywaj膮 cesarzem Meksyku, gdy wpadn膮 w moje r臋ce uwa偶a膰 za bandyt贸w i kaza膰 powiesi膰 albo rozstrzela膰? Nazywacie si臋 dzie膰mi narodu, kt贸ry kroczy na czele cywilizacji, mnie za艣 przezywacie bandyt膮, Indianinem, czerwonosk贸rym. Wy, jako synowie cywilizacji siejecie mord, czego si臋 macie spodziewa膰 od Indianina. 呕al mi was, a 偶a艂uj臋 dlatego, 偶e czcza duma i pragnienie s艂awy pomiesza艂y panu jasne poj臋cie, ta艅czycie na sznurku cz艂owieka, kt贸ry jest jednym z najwi臋kszych egoist贸w i aktor贸w 艣wiata. Ale historia 艣wiata, jest r贸wnie偶 jego s膮dem. Nie tysi膮ce, nie setki, dziesi膮tki lat, tylko jeden rok os膮dzi i ukarze wasz膮 samowol臋. Ten rok przywr贸ci jeszcze Juareza do jego praw, odda go z powrotem jego ludowi, poka偶e, 偶e jest B贸g sprawiedliwy, kt贸ry za dobre wynagradza, a z艂e karze. Ja nie chc臋 nim by膰. Juarez stoi przed mordercami swego narodu, przed niszczycielami kraju. Zechcecie pos艂ucha膰 mego g艂osu to dobrze, je偶eli nie, zaci膮偶y moja r臋ka nad wami. Obecnie jestem panem Chihuahua. Je偶eli zechcecie mnie za takowego uzna膰 i powr贸cicie do g艂贸wnej kwatery, naturalnie z艂o偶ywszy najpierw przyrzeczenie, 偶e ani panowie, ani wasi 偶o艂nierze nie b臋d膮 dalej walczy膰 przeciw nam, w taki wypadku pozwol臋 panom i pa艅skim podw艂adnym odej艣膰, oczywi艣cie po wcze艣niejszym rozbrojeniu. Je偶eli nie zechcecie si臋 panowie na to zgodzi膰, b臋d臋 zmuszony zniszczy膰 ca艂膮 tutejsz膮 za艂og臋, pan贸w za艣, o tej samej godzinie, o kt贸rej chcieli艣cie mordowa膰 niewinnych, rozka偶臋 nie rozstrzela膰, ale potopi膰 w rzece, w tym samym miejscu, w kt贸rym si臋 mia艂a odby膰 egzekucja. Daj臋 panom dziesi臋膰 minut czasu na zastanowienie si臋. Zostawi臋 teraz pan贸w samych, naturalnie pod opiek膮 Indian. Kto tylko si臋 odwa偶y g艂o艣niej m贸wi膰 lub b臋dzie pr贸bowa艂 ucieczki zostanie zabity.
Podaj臋 panu pomocn膮 r臋k臋 i na wszystko co 艣wi臋te prosz臋, nie odrzucaj jej pan! O jakimkolwiek ust臋pstwie z mojej strony nie ma mowy. Jak wr贸c臋 b臋d臋 oczekiwa艂 kr贸tkiej odpowiedzi, jednego s艂owa: "tak" albo "nie". Nie dopuszcz臋 do 偶adnych wywod贸w lub przetarg贸w.
Da艂 rozkaz Indianom, kt贸rzy natychmiast przyst膮pili do ka偶dego oficera. Podczas, gdy lew膮 r臋k膮 wyjmowali im kneble z ust, praw膮 wyci膮gn臋li no偶e, gotowe w ka偶dej chwili do wbicia. Juarez wyszed艂 z pokoju i uda艂 si臋 do pomieszczenia stra偶y. Tam, na pod艂odze le偶a艂o ju偶 oko艂o trzydziestu powi膮zanych 偶o艂nierzy. Sternau siedzia艂 ko艂o nich, czekaj膮c na prezydenta. Apacze w milczeniu czekali na dalsze rozkazy.
Na widok Juareza Sternau wsta艂 i rzek艂:
Tak pr臋dko si臋 pan z nimi upora艂, panie prezydencie?
Jeszcze niezupe艂nie odpar艂. Oddali艂em si臋 tylko na jaki艣 czas, nie chc膮c im przeszkadza膰 w naradzie.
Rozumiem, da艂 im pan czas do namys艂u.
Tak. Chcia艂bym unikn膮膰 rozlewu krwi. Nie chc臋 swego nazwiska okry膰 pi臋tnem krwiopijcy.
Wolno zapyta膰 jaki da艂 im pan wyb贸r?
Albo ka偶臋 wszystkich oficer贸w utopi膰 i zniszcz臋 ca艂膮 za艂og臋, albo pozwol臋 im razem z rozbrojonym wojskiem opu艣ci膰 Chihuahu臋, odebrawszy wprz贸d przyrzeczenie, 偶e nie podnios膮 wi臋cej r臋ki przeciwko mojej osobie i moim sprzymierze艅com. W tym drugim przypadku mog膮 wr贸ci膰 do swojej kwatery g艂贸wnej.
Dla nich to trudny wyb贸r. Po jednej stronie 艣mier膰 bez s艂awy, ha艅bi膮ca i upokarzaj膮ca, po drugiej powr贸t bez walki, bez broni. Zapewne b臋d膮 chcieli rokowa膰.
Oznajmi艂em wyra藕nie, 偶e nie dopuszcz臋 do 偶adnych dalszych uk艂ad贸w albo, albo. W ci膮gu dziesi臋ciu minut maj膮 rozstrzygn膮膰 o swoim losie i nie dam ani sekundy wi臋cej. Czy pan post膮pi艂by inaczej?
Nie, z ca艂膮 pewno艣ci膮 tak samo.
Tak wi臋c zostanie. Gdzie jest seniorka Emilia?
W pokoju od藕wiernego.
Ale mam nadziej臋, 偶e wolna?
Tak, uwolni艂em j膮 zaraz, jak tylko drzwi si臋 za nami zamkn臋艂y. Juarez sk艂oni艂 potakuj膮co g艂ow膮 i rzek艂:
Powiedzia艂em francuskim oficerom, 偶e w razie nie przyj臋cia moich warunk贸w, ka偶臋 ich potopi膰 w tym samym miejscu, w kt贸rym mia艂a si臋 doby膰 egzekucja. My艣l臋, 偶e to akurat da si臋 zrealizowa膰.
Bardzo 艂atwo. Przetransportowania ich na miejsce podejm臋 si臋 z dwudziestoma Apaczami i zar臋czam, 偶e nawet kot nas nie zauwa偶y.
Senior, musz臋 panu wyzna膰, 偶e tak zdolnego pomocnika chyba nie b臋d臋 ju偶 mia艂. Jestem przekonany, 偶e gdyby pan zosta艂 w naszym kraju, m贸g艂by zosta膰 jednym z najlepszych oficer贸w. Nie chcia艂by pan przypadkiem przyj膮膰 mojej propozycji?
Dzi臋kuj臋 bardzo za zaufanie. Zapomina pan tylko, 偶e jestem lekarzem, wi臋c moim zadaniem jest leczy膰 rany a nie zadawa膰 je. Opr贸cz tego t臋skni臋 za moim krajem i bliskimi, kt贸rych tam pozostawi艂em.
Juarez u艣cisn膮艂 serdecznie d艂o艅 doktora.
Ma pan ca艂kowit膮 racj臋 odrzek艂. Ja 偶ycz臋 panu tylko szcz臋艣cia. Je偶eli m贸g艂bym panu kiedy艣 w czym艣 pom贸c, prosz臋 nie zapomina膰, 偶e jestem gotowy uczyni膰 dla pana wszystko i to o ka偶dej porze. Prosz臋 o tym nie zapomina膰.
B臋d臋 pami臋ta艂, senior i nawet teraz, zaraz o co艣 poprosz臋.
Aha, masz pan ju偶 do mnie jak膮艣 pro艣b臋?
Tak jest i to nawet nagl膮c膮.
S艂ucham.
Mieszka艅cy tego miasta, skazani na 艣mier膰, 偶yj膮 w strasznej trwodze o swoje 偶ycie. Ka偶da minuta dla nich jest piekieln膮 m臋k膮. Czy naszym obowi膮zkiem nie powinno by膰 przede wszystkim uwolnienie ich czym pr臋dzej z tej strasznej sytuacji?
Ma pan zupe艂n膮 racj臋. Gdzie s膮 uwi臋zieni?
Tego nie wiem, zapytam od藕wiernego.
Prosz臋 si臋 tym zaj膮膰, ja mam inne sprawy. Up艂yn膮艂 ju偶 czas, jaki dostali oficerowie, musz臋 wraca膰.
Odszed艂 pospiesznie, Sternau za艣 uda艂 si臋 do pokoju od藕wiernego, kt贸ry wraz z 偶on膮 i Emili膮 siedzieli ci臋偶ko przestraszeni.
Na widok wchodz膮cego Sternaua klucznik poderwa艂 si臋 z miejsca, Emilia r贸wnie偶 post膮pi艂a w jego stron臋 pytaj膮c:
Co s艂ycha膰, senior Sternau? Czy niebezpiecze艅stwo min臋艂o.
Dotychczas wszystko idzie dobrze odpowiedzia艂, po czym zwr贸ci艂 si臋 do klucznika z pytaniem: Gdzie s膮 wi臋藕niowie, kt贸rzy mieli by膰 dzi艣 rozstrzelani, w wi臋zieniu?
Tak.
To znakomicie. Gdzie konkretnie?
W jednej z piwnic.
Maj膮 stra偶nik贸w.
Pi臋ciu 偶o艂nierzy ich pilnuje, a opr贸cz tego zamkn臋li razem z nimi pi臋ciu francuskich kapelan贸w.
Francuskich kapelan贸w? To albo straszna g艂upota, albo umy艣lne okrucie艅stwo. Skazany na 艣mier膰 chce si臋 wyspowiada膰, by sobie ul偶y膰, a jak偶e mog膮 to uczyni膰 skoro najcz臋艣ciej w og贸le nie w艂adaj膮 francuskim. I od obcych ksi臋偶y maj膮 si臋 spodziewa膰 pociechy, b艂ogos艂awie艅stwa? To czyste dra艅stwo. Zaraz przyprowadz臋 paru Apacz贸w, potem musi mnie pan zaprowadzi膰 do nich.
Uwolni ich pan? spyta艂 klucznik.
Naturalnie.
Niech panu B贸g wynagrodzi, senior! zawo艂a艂 od藕wierny.
Spe艂nimy dobry uczynek, gdy偶 uspokoimy ich obawy, powiemy co ich czeka. Opr贸cz tego b臋dzie to z korzy艣ci膮 dla nas. Porozdzielamy pomi臋dzy nich zabran膮 Francuzom bro艅, nie w膮tpi臋, 偶e z ochot膮 stan膮 po naszej stronie. W ten spos贸b wzmocnimy nasze si艂y.
Oni s膮 gotowi 偶ycie dla was po艣wi臋ci膰! krzykn膮艂 klucznik.
Nied艂ugo zjawi艂 si臋 Sternau z dziesi臋cioma Indianami zaopatrzonymi w lassa i sznury. Zeszli po szerokich, kamiennych schodach, na d贸艂 piwnicy, a偶 do wielkich zaryglowanych drzwi.
Sternau nachyli艂 si臋 do klucznika szepcz膮c:
Czy tam na dole jest 艣wiat艂o?
Tak, senior.
W takim razie prosz臋 je zgasi膰 lub zgasi膰 swoj膮 latark臋, by nie o艣wietla艂a Indian. Lepiej b臋dzie, je偶eli 偶o艂nierze nie zobacz膮 ich od razu.
Klucznik zgasi艂 latark臋 i schowa艂 do kieszeni, po czym odryglowa艂 drzwi. Kiedy je otworzy艂 mo偶na by艂o zobaczy膰 rozleg艂e miejsce, o艣wietlone s艂abo lamp膮 wisz膮c膮 u stropu. Indianie posuwali si臋 w t臋 p贸艂ciemn膮 nor臋 ze zr臋czno艣ci膮 kot贸w. Jeden, dwa, trzy, cztery pi臋膰 g艂o艣nych krzyk贸w zabrzmia艂o w podziemiu, po czym znowu zapanowa艂a cisza.
Uff! zawo艂a艂 jeden Indianin.
Chcia艂 da膰 znak, 偶e s膮 gotowi. Sternau wszed艂 do 艣rodka rozkazawszy klucznikowi wyj膮膰 latark臋. Przy jej blasku mogli rozpozna膰 znajduj膮cych si臋 w wi臋zieniu.
Wzd艂u偶 艣cian, w pewnych odst臋pach by艂y powbijane haki. Ko艂o ka偶dego z nich sta艂 jeden z uwi臋zionych, skr臋powany i mocno przywi膮zany do 偶elaza.
Uwolni膰 wi臋藕ni贸w zabrzmia艂 rozkaz Sternau. Ale szanowa膰 sznury, bo b臋dziemy ich jeszcze potrzebowali.
Santa Madonna! Poprowadzicie nas ju偶 na rze藕? spyta艂 jeden z Meksykan贸w.
O nie! odrzek艂 Sternau Jeste艣cie wolni!
Wolni? odezwa艂o si臋 kilku z niedowierzaniem w g艂osie.
Tak jest; powtarzam, jeste艣cie wolni! Mam panom oznajmi膰, 偶e przyby艂 prezydent Juarez, by obroni膰 was przed 艣mierci膮. Zjawi艂 si臋 w sam膮 por臋.
Juarez? krzykn臋li z rado艣ci膮.
Sto pyta艅 i wykrzyknik贸w posypa艂o si臋 naraz.
Prosz臋 teraz zachowa膰 milczenie, panowie! odezwa艂 si臋 Sternau. Musimy by膰 ostro偶ni, gdy偶 nie zaj臋li艣my jeszcze ca艂ego miasta. Czy zechc膮 panowie teraz, po uwolnieniu, chwyci膰 za bro艅 i stan膮膰 po stronie prezydenta?
Wszyscy bez wyj膮tku wyrazili zgod臋.
To dobrze! Spodziewa艂em si臋 tego. A teraz pr臋dko, kto ju偶 jest wolny pomaga rozwi膮zywa膰 nast臋pnych. Musimy ca艂膮 stra偶 z g贸ry, przetransportowa膰 tutaj na d贸艂. Uwi臋zimy ich razem z dawnymi kolegami, przy tych samych hakach, przy kt贸rych byli przywi膮zani panowie. Bro艅 偶o艂nierzy nale偶y do pan贸w. Teraz pr臋dko, do dzie艂a!
Wi臋藕niowie dr偶膮cymi od wzruszenia r臋kami pomagali sobie. W kr贸tkim czasie wszystko by艂o gotowe. Pomaszerowali na g贸r臋. Ju偶 na korytarzu zetkn臋li si臋 z Juarezem, kt贸ry szuka艂 Sternaua.
Prezydent, jak tylko powr贸ci艂 na g贸r臋 do oficer贸w, da艂 znak Indianom. Natychmiast pozatykali im usta z wyj膮tkiem komendanta. Mieli tak膮 wpraw臋 w tym, 偶e nawet najsilniejsze zaciskanie szcz臋k nic nie pomog艂o.
Min膮艂 czas, panowie, jaki mieli艣cie odezwa艂 si臋 Juarez do komendanta. Czy chce si臋 pan podda膰?
Pa艅skie warunki s膮 zbyt surowe odrzek艂 komendant. Spodziewam si臋, 偶e
Ani s艂owa wi臋cej! przerwa艂 mu Juarez. Powiedzia艂em wyra藕nie, 偶e nie pozwol臋 na czcz膮 gadanin臋. Ka偶de niepotrzebne s艂owo b臋d臋 zmuszony uzna膰 za odmow臋. Prosz臋 odpowiada膰 kr贸tko: poddajecie si臋 panowie, czy nie?
Nasza 艣mier膰 b臋dzie natychmiast pomszczona!
Pogardzam takimi pogr贸偶kami. Pan widocznie chce wypr贸bowa膰 moj膮 cierpliwo艣膰. Dobrze, wi臋c nied艂ugo przekona si臋 pan, 偶e nie braknie mi odwagi, by da膰 si臋 francuskim oficerom napi膰 wody do syta. 呕eby pan za艣 pozna艂, 偶e m贸wi臋 powa偶nie, nie b臋d臋 ju偶 czeka艂. Dam wam przedsmak tego, co was czeka.
Senior! Co pan chce uczyni膰? spyta艂 komendant, oczy jego rzeczywi艣cie zdradza艂y trwog臋.
Pu艂kownik Laramel odrzek艂 Juarez ws艂awi艂 si臋 jako nasz najzacieklejszy wr贸g, wymordowa艂 setki niewinnych, w walce ani razu nie da艂 pardonu i teraz z jego winy i namowy tylu patriot贸w mia艂o zgin膮膰 dzisiejszej nocy. S艂owem, grasowa艂 po ca艂ym kraju jak bandyta, tote偶 poniesie stosown膮 kar臋. Bez s膮du i wyroku, ka偶臋 go na oczach pan贸w powiesi膰 o tu, na tym haku.
Na to si臋 pan nie odwa偶y! zawo艂a艂 komendant.
Tak? A to dlaczego?
To francuski pu艂kownik.
Wiem o tym, ale wiem tak偶e, 偶e ten pu艂kownik jest wi臋kszym 艂otrem ni偶 wszyscy inni. Ma na sumienie wszystkie okrucie艅stwa swoich podw艂adnych.
Ja 偶膮dam prawomocnego s膮du!
S膮du? Dla rozb贸jnika, bandyty? Gdybym nawet zwo艂a艂 s膮d, wyrok brzmia艂by; "powiesi膰!". Prosz臋 mi wierzy膰, 偶e nie stanie mu si臋 krzywda.
Zwr贸ci艂 si臋 do Indianina stoj膮cego ko艂o pu艂kownika i zawo艂a艂 par臋 s艂贸w w jego narzeczu:
Ni ti saikhi lariat akayal Powie艣 tego oficera, tutaj, na g贸rze.
Wskaza艂 przy tym za zagi臋ty hak, kt贸ry by艂 wbity na 艣rodku stropu. Zapewne przy okazji wi臋kszych uroczysto艣ci zawieszano na nim dodatkowy 艣wiecznik.
Uff! odrzek艂 Indianin.
W sekundzie odwi膮za艂 swoje lasso p臋taj膮c na jednym ko艅cu w臋ze艂. Porwa艂 pu艂kownika pod ramiona i powl贸k艂 na 艣rodek pokoju. Z r贸wn膮 szybko艣ci膮 p臋tl臋 za艂o偶y艂 mu na szyj臋.
Widz膮c to komendant zawo艂a艂 z przera偶eniem:
St贸j! To morderstwo! Protestuj臋 ca艂ym swoim autorytetem!
Ten protest wywo艂uje u mnie pusty 艣miech odpowiedzia艂 Juarez. Uratowa膰 go pan mo偶e tylko wtedy, gdy si臋 podda.
Komendant spojrza艂 pytaj膮co na Laramela. Ten jednak zacisn膮艂 skr臋powane r臋ce i pocz膮艂 przecz膮co potrz膮sa膰 g艂ow膮. Nie wierzy艂 widocznie, 偶e naprawd臋 odwa偶膮 si臋 go powiesi膰.
Podda膰 si臋 nie poddamy, ale d艂u偶ej nie zniesiemy takiego traktowania odrzek艂 z min膮 pe艂n膮 pychy komendant.
To ju偶 zakrawa na g艂upot臋. Oto moja odpowied藕! odpar艂 Juarez i przy tych s艂owach skin膮艂 na Indianina.
Apacz wyrzuci艂 w g贸r臋 lasso i z wielk膮 zr臋czno艣ci膮 pocz膮艂 ci膮gn膮膰. Po trzech silnych szarpni臋ciach pu艂kownik zawis艂 pod stropem. Jego konwulsyjne drgania i straszna niebieskawo pokurczona twarz przedstawia艂y okropny widok.
Zab贸jstwo! Mord! Rze藕! krzycza艂 przera偶ony dow贸dca. Inni oficerowie rzucili si臋 na ziemi臋 targaj膮c swoje wi臋zy.
Pan chyba zapomnia艂, 偶e wyra藕nie zakaza艂em wszelkich wrzask贸w rzek艂 Juarez. Zaraz po艂o偶ymy temu kres.
Na jedno skinienie Indianin stoj膮cy przy nim wpakowa艂 powt贸rnie komendantowi knebel w usta.
Juarez wyszed艂 chc膮 poszuka膰 Sternaua. Nie spotka艂 go w pokoju stra偶y. Dopiero od od藕wiernego dowiedzia艂 si臋, 偶e Sternau, w celu oswobodzenia uwi臋zionych republikan贸w uda艂 si臋 do piwnic. Id膮c w tamt膮 stron臋, na schodach napotka艂 ca艂膮 gromad臋.
S艂aby blask latarki nie wystarczy艂 do o艣wiecenia ca艂ej postaci prezydenta, dlatego nie od razu go poznano.
Ci poczciwi ludzie, byli tutaj zamkni臋ci? spyta艂 prezydent.
Wczoraj ich tutaj przyprowadzono odpar艂 Sternau. Uda艂o nam si臋 bez wielu korowod贸w uwolni膰 wszystkich.
By艂a przy nich stra偶?
Pi臋ciu 偶o艂nierzy i trzech kapelan贸w. Wszyscy le偶膮 powi膮zani na dole.
To dobrze, aleja widz臋, 偶e niekt贸rzy maj膮 ju偶 karabiny.
Tak. Mam zamiar wszystkich uzbroi膰 w bro艅 zabran膮 Francuzom. Przyrzekli walczy膰 i umiera膰 w obronie republiki.
Dzi臋kuj臋 panowie! zawo艂a艂 prezydent. To dla mnie wielka pomoc. B臋dzie mi to z ca艂膮 pewno艣ci膮 potrzebne.
R贸wnocze艣nie wyci膮gn膮艂 r臋ce, podaj膮c ka偶demu z osobna sw膮 d艂o艅. Dopiero teraz go poznali. Okrzyki rado艣ci i szacunku da艂y si臋 s艂ysze膰 z ust uwi臋zionych. Wszyscy t艂oczyli si臋, pragn膮c u艣cisn膮膰 jego r臋k臋. Nie by艂o jednak czasu na serdeczne powitanie. Juarez przerwa艂 dalsze wybuchy rado艣ci s艂owami:
Panowie, prosz臋 si臋 przede wszystkim uzbroi膰. Potem poka偶臋 wam, jak ukarzemy tych, kt贸rzy wam wyrz膮dzili krzywdy.
Poprowadzi艂 ich do lokalu stra偶nik贸w. Tam porozdziela艂 pomi臋dzy nich karabiny i inn膮 bro艅. Apaczom rozkaza艂 po艣ci膮ga膰 powi膮zan膮 stra偶 do piwnic, sam w towarzystwie Sternaua i uzbrojonych Meksykan uda艂 si臋 na g贸r臋, do pokoju oficer贸w.
Przy wej艣ciu nowoprzybyli nie mogli powstrzyma膰 si臋 od okrzyku przera偶enia na widok wisz膮cego przy stropie pu艂kownika Laramela.
Strasznie wykrzywiona, nabrzmia艂a twarz z szeroko otwartymi oczami patrzy艂a na wchodz膮cych. Ale w oczach tych nie by艂o ju偶 偶ycia. Walka ze 艣mierci膮 by艂a zako艅czona. Wisia艂 sztywny, bez ruchu.
Panowie, widzicie pocz膮tek mego s膮du rzek艂 Juarez. Ten wisz膮cy oficer to jeden z naszych najzagorzalszych wrog贸w. Z jego inicjatywy mieli艣cie by膰 dzisiaj rozstrzelani. Pomimo tego, by艂em got贸w nawet jemu darowa膰 偶ycie i pozwoli膰 opu艣ci膰 miasto. W za艣lepieniu swoim, s膮dz膮c zapewne, i偶 nie b臋d臋 mia艂 odwagi udowodni膰, 偶e nie 偶artuj臋, odrzucili moj膮 propozycj臋. Dlatego dla przyk艂adu wykona艂em ten wyrok. Mo偶e teraz zrozumiej膮, 偶e to nie 偶arty.
Pomimo strasznego widoku Meksykanie wygl膮dali na zadowolonych.
Pozostali ci膮gn膮艂 dalej Juarez, b臋d臋 potopieni, w tym samym miejscu, w kt贸rym postanowili pan贸w rozstrzela膰. Jestem to winien cieniom wszystkich wymordowanych w obronie swojej ziemi, swojej w艂asno艣ci. Ilu niewinnych jeszcze straci 偶ycie na mocy niesprawiedliwego dekretu, kt贸ry nas og艂asza bandytami, dlatego, 偶e chcemy broni膰 naszego kraju przed obcymi, kt贸rzy zabieraj膮 nam nasz膮 w艂asno艣膰, nasze przywileje, nasze prawa.
S艂owa te wywar艂y powszechne wra偶enie. Pierwszy odezwa艂 si臋 Sternau:
Pan nazywa to za艣lepieniem? To nie za艣lepienie, to raczej czyste wariactwo, jeszcze teraz sprzeciwia膰 si臋 nam. Przecie偶 ca艂e miasto jest w naszych r臋kach. Co ta garstka za艂ogi mo偶e zrobi膰? Czy po naszej stronie nie mamy pi臋ciuset Apacz贸w, kt贸rzy udowodnili, 偶e w odwadze i zr臋czno艣ci przewy偶szaj膮 francuskich 偶o艂dak贸w. A co robi膮 nasi my艣liwi, z kt贸rych ka偶dy z kilkoma Francuzami potrafi si臋 upora膰, co obywatele tego miasta, z kt贸rych wielu czeka z niecierpliwo艣ci膮 na jedno has艂o, by z broni膮 w r臋ku porwa膰 si臋 i odp艂aci膰 ciemi臋偶ycielom. Czy taki op贸r to nie g艂upota!
S艂owa te skierowane by艂y wprawdzie do prezydenta, ale nie bez celu wypowiedziane tak g艂o艣no; chcia艂 by je s艂yszeli oficerowie i 偶eby odnios艂y nale偶yty skutek. Komendant w艂a艣nie poruszy艂 si臋 niecierpliwie daj膮c znak, 偶e chce m贸wi膰.
Prezydent ujrza艂 to i skin膮艂 na Apacza. W mgnieniu oka uwolni艂 komendanta, wyjmuj膮c mu knebel z ust.
Chce pan co艣 powiedzie膰? spyta艂 Juarez.
Czy pan rzeczywi艣cie zechce nas utopi膰? spyta艂 komendant.
Juarez wzruszy艂 z pogard膮 ramionami i odpar艂:
Je偶eli jeszcze w膮tpi pan w moje s艂owa, to i ja zaczynam pow膮tpiewa膰 co do zdrowia pa艅skich zmys艂贸w.
Prosz臋 tylko mie膰 na uwadze odpowiedzialno艣膰, jaka na pana spadnie! odpar艂 Francuz.
Prezydent sp膮sowia艂. Ju偶 za d艂ugo zmusza艂 si臋 do cierpliwo艣ci, teraz wybuchn膮艂 krzycz膮c swym mocnym g艂osem:
Zamilcz pan wreszcie! To wy napadli艣cie na m贸j kraj i m贸j lud, morduj膮c i grabi膮c. Kto wi臋c wzi膮艂 na siebie odpowiedzialno艣膰 za te czyny, ja czy wy? Prosz臋 ze mn膮 nie igra膰, bo jak B贸g na niebie, ka偶臋 pana przed utopieniem wysmaga膰 porz膮dnie kijami. Ta ca艂a pa艅ska mowa, jest nie tylko pozbawiona sensu, ale wprost g艂upia. Mnie pan chce poci膮ga膰 do odpowiedzialno艣ci w chwili, w kt贸rej 艣mier膰 wisi nad wami. Doprawdy to czyste szale艅stwo! Mo偶e pan my艣li, 偶e ja si臋 zl臋kn臋 tych awanturnik贸w, kt贸rzy o艣mielaj膮 si臋 nam dyktowa膰 prawa? Meksyk tylko raz zosta艂 zdobyty, ale prosz臋 sobie nie wyobra偶a膰, 偶e ja jestem owym 艂atwowiernym Montzum膮, a Bazaine Ferdynandem Cortesem. Stany Zjednoczone i Anglia przes艂a艂y mi ju偶 miliony i obieca艂y dalsz膮 pomoc. Przyrzek艂y same powsta膰 przeciwko Napoleonowi i zmusi膰 go do zabrania swej ci臋偶kiej 艂apy z Meksyku.
S艂owa te i 贸w ton z pocz膮tku gniewny, potem pogardliwy nie pozosta艂 bez wra偶enia. Komendant odezwa艂 si臋 dziwnie pokornie:
Prosz臋 wzi膮膰 pod uwag臋, 偶e ja jestem tylko podw艂adnym, kt贸ry musi s艂ucha膰 rozkaz贸w.
To uwzgl臋dni艂em i dlatego zaproponowa艂em spos贸b w jaki 偶ycie swoje, swoich towarzyszy i 偶o艂nierzy m贸g艂 pan uratowa膰. Tak膮 艂ask臋 odrzuci膰 m贸g艂 tylko cz艂owiek, kt贸ry uciek艂 z domu dla ob艂膮kanych. Nie do艣膰 tego, to o艣miela si臋 pan jeszcze prawi膰 mi o odpowiedzialno艣ci, kt贸r膮 obecnie w艂o偶y艂e艣 na swoje barki.
Komendant widzia艂, 偶e przeci膮ganiem nie polepszy swojej sprawy i 偶e g艂upot膮 swoj膮 ju偶 i tak wszystko popsu艂, wi臋c odezwa艂 si臋 niepewnie:
Czy zechce pan jeszcze dotrzyma膰 swego poprzedniego s艂owa?
Da艂em panu dziesi臋膰 minut na zastanowienie. Poniewa偶 nie zdecydowa艂e艣 si臋 w tym czasie, to prosz臋 wyci膮gn膮膰 z tego wnioski i przygotowa膰 si臋 na drug膮 ostateczno艣膰.
Komendant zblad艂. Straszna my艣l przemkn臋艂a mu piorunem przez g艂ow臋, straci艂 ostatni膮 resztk臋 dumy.
Czy je偶eli pana poprosz臋, to uczyni pan to, przynajmniej ze wzgl臋du na niewinnych 偶o艂nierzy?
Juarez nie da艂 odpowiedzi. Zwr贸ci艂 si臋 do Sternaua pytaj膮c:
Co pan o tym s膮dzi?
Ja my艣l臋, 偶e przebaczenie s艂odsze jest ni偶 zemsta.
Dobrze, post膮pi臋 tak jak pan mi radzi odrzek艂 Juarez. Zwr贸ci艂 si臋 do komendanta i rzek艂 powa偶nie:
Jak pan s艂yszy, chc臋 spe艂ni膰 akt przebaczenia, prosz臋 tylko nie sprzeciwia膰 si臋, bo inaczej popadnie pan znowu pod wyrok i to o wiele surowszy. Poddaje pan Chihuahua?
Tak.
Odda pan ca艂膮 bro艅, kt贸ra znajduje si臋 w pa艅skim posiadaniu?
Tak.
Opu艣ci pan prowincj臋 i pod膮偶y drog膮 przez Durango i Guanarnato, wprost do stolicy?
Tak.
Przyrzeka pan, 偶e wi臋cej nie b臋dzie walczy艂 przeciwko moim wojskom?
Przyrzekam.
Co do tego punktu, musimy spisa膰 protok贸艂. Swoim podpisem, jak i te偶 podpisami wszystkich oficer贸w, potwierdzi pan, 偶e dotrzymacie uzgodnie艅.
Dobrze.
R贸wnie偶 nie sprzeciwi si臋 pan 偶adnym moim rozkazom, co do rozbrojenia 偶o艂nierzy?
Nie. Spodziewam si臋 jednak, 偶e nie b臋dzie przy tym 偶adnych gwa艂t贸w.
Prosz臋 si臋 nie obawia膰. Do tej pory gwa艂tami odznaczali si臋 Francuzi, nie chc臋 im odbiera膰 s艂awy. W艂a艣nie wpad艂o mi do g艂owy jeszcze jedno. T臋 dam臋, kt贸r膮 zasta艂em u pan贸w, tak偶e uwi臋zi艂em. To by艂 wasz szpieg, czy tak?
Zapytany milcza艂, na jego twarzy malowa艂o si臋 zak艂opotanie.
Pana milczenie potwierdza to. Jako szpieg zas艂u偶y艂a na stryczek, ale nie chc臋 si臋 plami膰 艣mierci膮 kobiety, zatrzyma膰 jej jednak tutaj w prowincji nie mog臋
Czy wolno mi o co艣 prosi膰? przerwa艂 komendant.
M贸w pan!
Prosz臋 pozwoli膰 jej przy艂膮czy膰 si臋 do nas.
A gdzie j膮 pan zaprowadzi?
Zabior臋 j膮 ze sob膮.
Hm! A po drodze zostawisz j膮 gdzie艣 na jakiej艣 stacji, aby dalej przeciwko mnie szpiegowa艂a?
Nie, daj臋 panu s艂owo, 偶e mademonsielle Emili臋 wypuszcz臋 dopiero w stolicy.
Dobrze, niech i tak b臋dzie. Zgadzacie si臋 zaraz jutro opu艣ci膰 Chihuahua?
Zgadzam si臋.
W takim razie rozka偶臋 pana i pa艅skich oficer贸w uwolni膰. Jeden Laramel pozosta艂 ofiar膮 pa艅skiego uporu. Dokument co do przyrzeczenia warunk贸w zaraz ka偶臋 sporz膮dzi膰.
Na dany znak Apacze uwolnili wszystkich oficer贸w. Papier znalaz艂 si臋, wi臋c spisali wszystkie warunki kapitulacji. Oficerowie podpisywali po kolei, po czym Juarez wys艂a艂 po Apacz贸w stoj膮cych u bram miasta i rozkaza艂 im zebra膰 si臋 przed ratuszem. Mieli sta膰 frontem do budynku.
Komendant kaza艂 zatr膮bi膰 na powszechn膮 zbi贸rk臋. W kr贸tkim czasie ca艂a za艂oga zebra艂a si臋. Panowa艂o powszechne zdziwienie. Przeczuwano, 偶e musia艂o wydarzy膰 si臋 nadzwyczajnego.
Komendant wys艂a艂 do nich dw贸ch oficer贸w, kt贸rzy mieli wpuszcza膰 偶o艂nierzy pojedynczo, do jasno o艣wietlonej sali.
Tymczasem Juarez wys艂a艂 ma艂ego Andre, kt贸ry przyby艂 z Apaczami do gospodarza venty. Mia艂 natychmiast stawi膰 si臋 u prezydenta.
Zjawi艂 si臋 bardzo szybko i dosta艂 rozkaz, aby zwo艂a膰 wszystkich obywateli miasta, na kt贸rych mo偶na by艂o polega膰.
Sala by艂a obszerna, wi臋c wszyscy wpuszczani 偶o艂nierze francuscy mogli si臋 w niej zmie艣ci膰. Zapanowa艂o powszechne zdziwienie, kiedy otrzymali rozkaz oddania broni.
Uczynili to z niech臋ci膮 i cicho przy tym przeklinaj膮c. Opiera膰 si臋 nie 艣mieli, widz膮c Apacz贸w, ale targa艂 nimi ogromny gniew. Ca艂ym rozbrojeniem kierowa艂 Sternau, gdy偶 Juarez oddali艂 si臋, aby om贸wi膰 z Emili膮 wa偶niejsze sprawy.
Na odg艂os tr膮bek g艂o艣no brzmi膮cych w nocnej ciszy, obudzili si臋 tak偶e mieszka艅cy miasta. By艂o to co艣 niezwyk艂ego. Obawa nie da艂a im spa膰, wyp臋dzi艂a z 艂贸偶ka i z domu. Odwa偶niejsi udali si臋 nawet w pobli偶e ratusza.
Wobec jasno o艣wietlonych okien, mogli rozpozna膰 postacie india艅skich wojownik贸w i bia艂ych traper贸w, kt贸rzy stali tu偶 przy bramie. Ze zdziwienia i ciekawo艣ci podeszli do os贸b stoj膮cych pod ratuszem. Ostro偶nie, w pewnej odleg艂o艣ci od Indian stan臋li patrz膮c bacznie i medytuj膮c, co to wszystko ma znaczy膰.
W艂a艣nie z szereg贸w Indian wyst膮pi艂a do ciekawych, jaka艣 posta膰. By艂 to Mariano. Podszed艂 do nich i spyta艂:
Najprawdopodobniej chcecie si臋 dowiedzie膰, co tu si臋 dzieje?
Tak jest odpowiedzia艂o kilka g艂os贸w.
Francuzi opuszczaj膮 miasto.
Odpowiedzia艂o mu powszechne milczenie. 呕aden z mieszka艅c贸w nie m贸g艂 wydoby膰 z siebie ani s艂owa. Ogromne zdziwienie i wzruszenie zamkn臋艂o im usta. Dopiero po chwili jeden z nich podszed艂 do Mariano i zapyta艂:
Senior, czy pan tak偶e jeste艣 Francuzem?
Nie.
A kim?
Hiszpanem, przyjacielem Juareza.
Juareza? Ale to do艣膰 dziwne, dlaczego Francuzi odchodz膮. To wr臋cz nieprawdopodobne. Co mog艂o ich sk艂oni膰 do odej艣cia?
Przemoc. Zmusili艣my ich.
Kto ich zmusi艂? Co pan chce przez to powiedzie膰?
Chc臋 powiedzie膰, 偶e Juarez przyby艂 tutaj z garstk膮 Apacz贸w i bia艂ych my艣liwych, otoczy艂 podst臋pem ratusz i uwi臋zi艂 wszystkich oficer贸w. Pu艂kownika Laramela rozkaza艂 powiesi膰, innych za艣 zmusi艂 do podpisania warunk贸w kapitulacji. Na jego mocy, jutro, zaraz o 艣wicie wszyscy Francuzi opuszcz膮 miasto. W艂a艣nie teraz, w tej ogromnej sali rozbrajaj膮 偶o艂nierzy.
Senior, zaklinam pana na wszystkie 艣wi臋to艣ci, czy to prawda?
Daj臋 panu na to s艂owo.
Czy mo偶emy si臋 o tym przekona膰 na w艂asne oczy?
Tak.
Czyli, 偶e kilku z nas mo偶e wej艣膰 do 艣rodka i zobaczy膰 co si臋 tam dzieje, aby potem opowiedzie膰 pozosta艂ym?
Owszem, nawet sam ich zaprowadz臋.
Kilku wysun臋艂o si臋 z grupy, i pod膮偶y艂o za Mariano do ratusza. Min臋艂o sporo czasu zanim wr贸cili: Tymczasem grono mieszka艅c贸w zacz臋艂o rosn膮膰. Coraz to nowi ciekawscy przy艂膮czali si臋 do nich.
Wreszcie ujrzeli powracaj膮cych wys艂annik贸w. Ten, kt贸ry przedtem rozmawia艂 z Mariano wo艂a艂 ju偶 z daleka:
To prawda! Juarez przyby艂! Wszyscy Francuzi uwi臋zieni! Nasi wsp贸艂obywatele, kt贸rych niedawno uwi臋ziono, mieli by膰 w tajemnicy dzisiejszej nocy rozstrzelani. Juarez dowiedzia艂 si臋 o tym i pospieszy艂 im na ratunek. Niech 偶yje Juarez! Wiwat republika! Dalej, spieszcie si臋 i powiedzcie o tym wszystkim, kt贸rzy jeszcze o tym nie wiedz膮. Dalej biegnijcie! A kto jest szczerym republikaninem, niech 艂apie za bro艅 i przy艂膮cza si臋 do Juareza. Chodzi o walk臋 z wrogiem!
Niech 偶yje Juarez! Huuraa, republika! zabrzmia艂o z ka偶dej strony.
W sekundzie ca艂a grupa rozbieg艂a si臋. W p贸艂 minuty mo偶na by艂o s艂ysze膰 radosne okrzyki uszcz臋艣liwionych mieszka艅c贸w, tak nagle uwolnionych od ci臋偶kiego jarzma Francuz贸w.
Pos艂annictwo karczmarza nie by艂o nawet potrzebne. Przy pierwszym brzasku dnia, zebra艂o si臋 oko艂o tysi膮ca m臋偶czyzn z broni膮 w r臋ku, gotowych stan膮膰 na rozkazy Juareza.
Aby unikn膮膰 t艂umu ciekawskich, boczn膮 uliczk膮, w stron臋 po艂udniowej bramy jecha艂a garstka je藕d藕c贸w. W 艣rodku znajdowa艂a si臋 mocno zawoalowana dama, to Emilia. W ten spos贸b, cichaczem musia艂a opu艣ci膰 miasto, aby nie zdradzi膰 si臋 ani przed Francuzami, ani przed mieszka艅cami Chihuahua ze swych prawdziwych przekona艅. Nied艂ugo po niej z Chihuahua wyruszy艂o ca艂e wojsko Francuz贸w, pod膮偶aj膮c w tym samym kierunku. Z przodu jechali oficerowie. By艂 to poch贸d gorszy dla nich ni偶 m臋czarnie. Okrzyki gniewu i przekle艅stwa towarzyszy艂y im, powa偶niejszych rozruch贸w jednak nie by艂o.
Meksykanie byli zbyt dumni, by m艣ci膰 si臋 nad bezbronnymi.
Pocz膮tek zosta艂 zrobiony. P贸艂nocna granica kraju zosta艂a wyczyszczona z wrog贸w. Juarez rozpocz膮艂 sw贸j zwyci臋ski poch贸d.
W stolicy, w meksyka艅skiej gazecie pozostaj膮cej pod wp艂ywami francuskimi nied艂ugo po tych zdarzeniach mo偶na by艂o wyczyta膰 nast臋puj膮ce nowiny:

W celu odparcia k艂amstw i g艂upich pog艂osek o najnowszych zdarzeniach, musimy zaznaczy膰, 偶e tylko strategiczne wzgl膮dy g艂贸wnodowodz膮cego, spowodowa艂y ust膮pienie wojsk z prowincji Chihuahua. Wprawdzie nale偶y ona do cesarstwa, ale 偶e lud tam jest nadzwyczaj spokojny i dobrze do nas usposobiony, wi臋c mo偶na by艂o spokojnie uwolni膰 go od niepotrzebnych ci臋偶ar贸w kwaterunku, zw艂aszcza, 偶e koncentracja wojska w innych, bardziej zagro偶onych cz臋艣ciach kraju okaza艂a si臋 niezb臋dna.

Mo偶e tydzie艅 p贸藕niej pojawi艂 si臋 w tym samym pi艣mie nast臋puj膮cy artyku艂:

Poniewa偶 g艂贸wnym zadaniem ka偶dego pa艅stwa jest o ile mo偶liwo艣ci, centralizacja, podczas gdy b艂臋dem jest niepotrzebne rozpraszanie si艂y, dlatego rz膮d pa艅stwa uzna艂 za stosowne, pojedyncze, z dala rozsypane oddzia艂y, a wi臋c w pierwszym rz臋dzie owe z Cohahuila 艣ci膮gn膮膰 z powrotem do stolicy.
Mo偶na si臋 spodziewa膰, 偶e to ogl臋dne i roztropne post臋powanie rz膮du uzyska godne uznanie. Na ka偶dym kroku wida膰 nieustann膮 trosk臋 o losy pa艅stwa i gorliwo艣膰 z jak膮 w艂adza pracuje w celu rozwi膮zania obecnej, trudnej sytuacji.

Gdzie tylko zebra艂o si臋 bodaj dw贸ch ludzi i zacz臋艂o rozprawia膰 o nowinach, przybierali na wzmiank臋 o tym tajemnicze miny, nie chc膮c otwarcie zdradzi膰 swych pogl膮d贸w. Ka偶dy jednak wiedzia艂, 偶e ta ca艂a centralizacja jest zwi膮zana z ust臋powaniem, czyli z cofaniem si臋, w kt贸rej to sztuce wed艂ug powszechnego mniemania mieli szczeg贸lne odznacza膰 si臋 Francuzi
Cohahuila r贸wnie偶 wpad艂a w r臋ce prezydenta Juareza. Pierwszym jego zadaniem by艂o teraz po艂膮czenie si臋 z lordem Lindsay, kt贸ry mia艂 oczekiwa膰 go przy delcie Rio Sabinas.
Si艂y jego wzros艂y i wynosi艂y teraz par臋 tysi臋cy, wi臋c m贸g艂 bez szkody dla za艂ogi wyruszy膰 w towarzystwie dwustu je藕d藕c贸w. Sternau razem z przyjaci贸艂mi przy艂膮czy艂 si臋 do nich. Pasterze dostali nakaz wyruszenia za nimi i zabrania ze sob膮 jak najwi臋cej woz贸w ci膮gni臋tych przez wo艂y.
Ca艂a ta kawalkada by艂a przeznaczona do transportu pieni臋dzy, broni i amunicji, kt贸re Lindsay wi贸z艂 ze sob膮. Wszystko mia艂o by膰 przetransportowane do miasta.
Mariano z najwi臋ksz膮 niecierpliwo艣ci膮 oczekiwa艂 chwili spotkania. Wiedzia艂, 偶e jego ukochana znajduje si臋 przy ojcu i zapewne z r贸wn膮 t臋sknot膮 oczekuje na spotkanie z nim. My艣l ta przepe艂nia艂a go szcz臋艣ciem a zarazem, niepokojem, kt贸ry zmusza艂 do przyspieszenia jazdy w ka偶dy mo偶liwy spos贸b.

PRZY OGNISKU

Prowincja Cohahuila jest g臋sto poro艣ni臋ta lasami. S膮miejsca, kt贸re mo偶na przeby膰 tylko maszeruj膮c wzd艂u偶 rzeki, bo przez lasy, zw艂aszcza wi臋kszym oddzia艂om, nie spos贸b si臋 przedrze膰.
Odleg艂o艣膰 od miasta do Rio Sabinas wynosi mo偶e jeden stopie艅 szeroko艣ci geograficznej. W prostym kierunku a偶 do po艂膮czenia si臋 oby jej ramion, gdzie Lindsay mia艂 czeka膰 na kotwicy, rosn膮 ogromne lasy. Tylko na wschodzie rozci膮gaj膮 si臋 pojedyncze pasy prerii, pomi臋dzy stuletnimi sosnami.
Dlatego wybrali t臋 drog臋, jako najbardziej dogodn膮. Wprawdzie musieli straci膰 troch臋 czasu, ale mimo to spodziewali si臋 pr臋dzej dotrze膰 do celu, ni偶 gdyby przedzierali si臋 przez las.
Prawie ca艂e towarzystwo mia艂o 艣wie偶e, wypocz臋te rumaki, wi臋c jad膮c galopem, jak to by艂o w zwyczaju, przebyli t臋 drog臋 pr臋dko i ochoczo.
Wczesnym rankiem wyjechali z miasta, a obecnie s艂o艅ce pocz臋艂o chyli膰 si臋 ku zachodowi.
Przodem jechali obaj wodzowie Apacz贸w i Bawole Czo艂o, tu偶 za nimi Sternau i Mariano. Indianie byli zaj臋ci jak膮艣 interesuj膮c膮 rozmow膮. Nagle Nied藕wiedzie Oko przystan膮艂, zatrzyma艂 konia i zeskoczy艂 z siod艂a ogl膮daj膮c bacznie ziemi臋.
St贸j! zakrzykn膮艂 Sternau do jad膮cych w tyle. Wida膰 jakie艣 艣lady, a nie wolno nam ich stratowa膰!
Podjecha艂 ostro偶nie do obu wodz贸w i r贸wnie偶 zsiad艂 z konia.
Czy m贸j bia艂y brat widzi te 艣lady? spyta艂 go Nied藕wiedzie Oko.
Wskaza艂 na szerok膮 przestrze艅, na kt贸rej by艂y powgniatane kopyta koni.
Widz臋 odpowiedzia艂 Sternau. Ju偶 z daleka mo偶na je zauwa偶y膰.
S膮 tak szerokie, jakie zwykli zostawia膰 po sobie biali m臋偶owie.
Nied藕wiedzie Oko pocz膮艂 mierzy膰 i liczy膰, w ko艅cu powiedzia艂:
By艂o ich wi臋cej, ni偶 cztery razy po dziesi臋膰, to blade twarze.
Jechali z poradnia na p贸艂noc, doda艂 Bawole Czo艂o a wi臋c w tym samym kierunku co my. Musz膮 spotka膰 lorda Lindsay艂a. Kto to mo偶e by膰?
Sternau przygl膮da艂 si臋 uwa偶nie wyci艣ni臋tym 艣ladom kopyt ko艅skich.
Widz膮 moi czerwoni bracia, 偶e przeje偶d偶ali t臋dy ca艂kiem niedawno?
Tak. odrzek艂 Nied藕wiedzie Serce. Najwy偶ej p贸艂 tego czasu, kt贸ry biali m臋偶owie nazywaj膮 godzin膮.
S艂usznie. My o wiele p贸藕niej mieli艣my skr臋ci膰 na p贸艂noc, jednak 艣lad贸w tych nie mo偶emy lekcewa偶y膰. Moim zdaniem, musimy jecha膰 za nimi.
To nie b臋dzie trudne zauwa偶y艂 Bawole Czo艂o. Jak widz臋, ich konie s膮 ju偶 bardzo zm臋czone, musieli przeby膰 d艂ug膮 drog臋.
Twarz Juareza zas臋pi艂a si臋.
By艂o ich wi臋cej ni偶 czterdziestu? spyta艂.
Tak i to znacznie wi臋cej odpar艂 Sternau.
To wygl膮da do艣膰 podejrzanie. Mo偶e to Indianie?
Nie wida膰 艣lad贸w, 偶e to konie Indian, zreszt膮 Indianie nie pozostawiaj膮 nigdy tak szerokich 艣lad贸w.
A mo偶e to vaqueros?
Vaqueros, w takiej liczbie? Tutaj, razem, nic, to niemo偶liwe.
No to kto?
O tym dowiemy si臋 wkr贸tce. Musimy pod膮偶y膰 za mmi.
Dobrze! Naprz贸d!
Skierowali si臋 na p贸艂noc. 艢lady co chwila stawa艂y si臋 widoczniejsze i 艣wie偶sze. By艂o to najlepszym dowodem, 偶e jechali pr臋dzej ni偶 poprzedni oddzia艂.
Sternau jecha艂 na koniu schylony do ziemi, przypatruj膮c si臋 uwa偶nie ka偶demu szczeg贸艂owi.
S膮 przed nami jakie艣 dziesi臋膰 minut drogi powiedzia艂 do Juareza. Tutaj jechali ju偶 pojedynczo.
Nie min膮艂 nawet kwadrans, s艂o艅ce pocz臋艂o chyli膰 si臋 ku zachodowi, nied艂ugo mia艂 zapa艣膰 zmrok, gdy Nied藕wiedzie Oko podni贸s艂 si臋 w siodle i r臋k膮 wskaza艂 do przodu.
Uff! zawo艂a艂.
Bystre oko Sternaua pobieg艂o w tej chwili we wskazanym kierunku. Bardzo daleko, ale przecie偶 widocznie przed nim czerni艂a si臋 jaka艣 linia, kt贸ra zdawa艂a si臋 porusza膰.
To oni! zawo艂a艂.
Dogonimy ich? zapyta艂 Juarez.
Nie odpar艂 Sternau.
Dlaczego nie?
Bo nie wiemy co to za jedni i czego tu szukaj膮.
Nic nie szkodzi. Nas jest dwustu, a ich co najmniej pi臋膰dziesi臋ciu. Nie potrzebujemy si臋 ich obawia膰.
To prawda. Ale w jaki spos贸b dowiemy si臋, co ich tu sprowadzi艂o?
Bardzo prosto, zapytamy.
Ha, ale czy zechc膮 odpowiada膰?
B臋d膮 musieli.
Pod przymusem nigdy nie powiedz膮 prawdy, to wi臋cej ni偶 pewne. Je偶eli nic z艂ego nie maj膮 na my艣li, z pewno艣ci膮 nie b臋d膮 potrzebowali nas ok艂amywa膰, ale je偶eli maj膮 z艂e zamiary, my艣li pan, 偶e nam je zdradz膮?
A w艂a艣ciwie, co nas obchodz膮 ich zamiary?
Tego nie mo偶emy wiedzie膰.
To co pan zamierza uczyni膰?
B臋d臋 pr贸bowa艂 ich pods艂ucha膰.
To do艣膰 trudne.
O nie. Zaraz si臋 艣ciemni, wi臋c na pewno zarz膮dz膮 odpoczynek, wtedy 艂atwo b臋dzie ich podej艣膰. Teraz musimy uwa偶a膰, by niczego nie zauwa偶yli. Moj膮 propozycj膮 jest, by jeden za nimi pojecha艂, my za艣 porozdzielamy si臋 na mniejsze grupy i b臋dziemy i艣膰 jedna za drug膮, w takiej odleg艂o艣ci, aby nie straci膰 si臋 z oczu.
Dobry pomys艂 zauwa偶y艂 Nied藕wiedzie Oko. Ja pojad臋 pierwszy.
Z tymi s艂owami pogalopowa艂 nie patrz膮c za siebie. Reszta porozdziela艂a si臋 na mniejsze gromadki, tak jak poradzi艂 Sternau.
P臋dzili jaki艣 czas w milczeniu. Naraz Nied藕wiedzie Oko zatrzyma艂 konia pozwalaj膮c przedniemu oddzia艂owi zr贸wna膰 si臋 ze sob膮.
Znikn臋li odezwa艂 si臋.
Sternau popatrzy艂 w dal, lecz niczego nie m贸g艂 zauwa偶y膰.
W kt贸rym miejscu? spyta艂.
Wjechali tam, do tamtego lasu.
Czy zauwa偶yli nas?
Nie, raczej szukaj膮 miejsca na nocleg.
W takim razie nie mo偶emy jecha膰 dalej. Senior Juarez, prosz臋 rozkaza膰, by pozsiadano z koni.
Tutaj? Na 艣rodku prerii?
Tak. Nie musimy si臋 tu niczego obawia膰. Ja i Nied藕wiedzie Serce p贸jdziemy naprz贸d, by sprawdzi膰, gdzie si臋 zatrzymali.
Senior, to wielka nieostro偶no艣膰. We藕 przynajmniej wi臋cej ludzi. Myli si臋 pan, im mniej ludzi, tym bezpieczniej.
Przy tych s艂owach zeskoczy艂 z konia podaj膮c cugle Helmerowi. Nied藕wiedzie Serce poszed艂 za jego przyk艂adem.
W tym miejscu preria nie by艂a zbyt szeroka, ci膮gn膮艂 si臋 tylko w膮ski pas, ograniczony po lewej stronie krzakami, kt贸re ros艂y do艣膰 g臋sto mi臋dzy ogromnymi drzewami. Tam znikn臋li nieznajomi je藕d藕cy.
Sternau wszed艂 w krzaki i posuwa艂 si臋 ostro偶nie wzd艂u偶 nich. Tu偶 za nim post臋powa艂 w贸dz Apacz贸w. W g臋stwinie drzew by艂o zupe艂nie ciemno.
Uff. wyszepta艂 w贸dz chwytaj膮c Sternaua za rami臋.
Co?
S艂ycha膰 rozmow臋.
Sternau przystan膮艂 natychmiast pilnie nas艂uchuj膮c.
Gdzie? spyta艂.
Przed nami.
Daleko?
Nie.
Obaj uwa偶nie nads艂uchiwali wpatruj膮c si臋 w ciemno艣膰. Wkr贸tce us艂yszeli w pobli偶u wo艂aj膮cy g艂os:
Alfredo!
Co?
Chod藕. Drzewa mamy ju偶 dosy膰, ogie艅 p艂onie.
Znowu ucich艂o. Poczekali jaki艣 czas, a potem znowu zacz臋li si臋 skrada膰. Nied艂ugo Sternau us艂ysza艂 jak Nied藕wiedzie Serce przystan膮艂 wci膮gaj膮c g艂臋boko powietrze. Tak偶e poczu艂 jaki艣 s艂aby sw膮d.
Czy m贸j bia艂y brat, czuje to co ja? spyta艂 Apacz.
Dym odrzek艂 Sternau.
Rozpalili ogie艅, chod藕my dalej, ale teraz za zapachem dymu. Poszli w oznaczonym kierunku dop贸ki nie spostrzegli przed sob膮 widocznego blasku ognia.
S膮 tam powiedzia艂 w贸dz.
Rozdzielimy si臋 to p贸jdzie nam szybciej.
A gdzie si臋 spotkamy?
Pod tym samym drzewem, pod kt贸rym teraz stoimy; naturalnie je偶eli nas nie z艂api膮 i nie wy艣l膮 na inne spotkanie.
Jak p贸jdziemy?
Ty na prawo, ja na lewo. Przede wszystkim musimy si臋 dowiedzie膰, gdzie stoj膮 konie; ich prychanie mog艂oby nas zdradzi膰.
W jednej chwili Nied藕wiedzie Serce znikn膮艂 w krzakach le偶膮cych po prawej stronie.
Sternau od drzewa do drzewa przekrada艂 si臋 ostro偶nie nads艂uchuj膮c. Widocznie musieli si臋 ju偶 usadowi膰 wok贸艂 ogniska, bo wsz臋dzie panowa艂a cisza. Tak zbli偶a艂 si臋 coraz bardziej do miejsca, z kt贸rego m贸g艂 wszystko dok艂adnie ujrze膰.
Naliczy艂 pi臋膰dziesi臋ciu m臋偶czyzn, kt贸rzy siedzieli wok贸艂 dw贸ch ognisk, a na nich piek艂y si臋 mi臋sa. Ubrani byli bardzo r贸偶nie, ale po meksyka艅sku, widocznie pochodzili z rozmaitych prowincji.
Po艂o偶y艂 si臋 na ziemi i podczo艂ga艂 a偶 do ostatnich drzew, za kt贸rymi rozci膮ga艂 si臋 ob贸z. St膮d m贸g艂 s艂ysze膰 ka偶de s艂owo.
A ja ci powiadam, 偶e zb艂膮dzili艣my rzek艂 jeden z nich.
Co za g艂upstwa pleciesz! odrzek艂 drugi Do Candeli jeszcze daleko.
A ja ci m贸wi臋, 偶e jeste艣my zbyt na zach贸d. By膰 mo偶e po prawej r臋ce mamy ju偶 Nari臋. Ju偶 dawno powinni艣my dotrze膰 do Rio San Juano.
Pleciesz g艂upstwa, ja znam t臋 okolic臋.
By艂oby rozs膮dniej, gdyby艣my si臋 dowiedzieli o drog臋, a nie polegali tylko na sobie. Co powie na to senior Kortejo?
Sternau drgn膮艂 mimo woli s艂ysz膮c to nazwisko. Co za Kortejo? Czy偶by by艂 jeszcze jaki艣 drugi, o tym samym nazwisku?
Co tam Kortejo odpowiedzia艂 drugi do艣膰 pogardliwie.
Albo lepiej, co na to powie, ta wied藕ma J贸zefa, jego c贸rka? Sternau a偶 podskoczy艂. M贸wili o Korteju i jego c贸rce J贸zefie. To musia艂 by膰 ten sam, kt贸rego zna艂, sk膮d by si臋 zreszt膮 wzi膮艂 tu jaki艣 inny Kortejo, z c贸rk膮 o imieniu J贸zefa. To przecie偶 nieprawdopodobne. Wkr贸tce przekona艂 si臋, 偶e jego domys艂y by艂y s艂uszne.
Ona mnie bardzo ma艂o obchodzi us艂ysza艂 odpowied藕.
A ja my艣la艂em, 偶e jeste艣 w niej zakochany? za艣mia艂 si臋 jego kompan.
Musia艂bym najpierw da膰 sobie ogoli膰 艂eb.
Przecie偶 nosisz przy sobie jej fotografi臋?
Tak jak i ty, by m贸c uchodzi膰 za jej stronnika.
By potem, jak Kortejo zostanie prezydentem dosta膰 u niego funkcj臋 ministra.
Nie drwij. Ja nie jestem wcale g艂upszy od innych, a na ministr贸w w ko艅cu nie wybieraj膮 najm膮drzejszych. Zreszt膮 kto wie, czy z tego co艣 wyjdzie. Po c贸偶 by on do kaduka laz艂 a偶 tutaj, na p贸艂noc.
Przede wszystkim chce odebra膰 Anglikowi pieni膮dze.
I bro艅.
Bro艅 przeznaczon膮 dla Juareza, haha haha haha
Juarez p臋knie ze z艂o艣ci, gdy si臋 dowie, 偶e Kortejo go tak haniebnie podszed艂.
Ale, do diab艂a! Zdaje mi si臋, 偶e za tamtym drzewem widz臋 jakie艣 艣lepia.
Podni贸s艂 si臋, z艂apa艂 n贸偶 i podszed艂 w kierunku, w kt贸rym ukry艂 si臋 Steranu.
Ten z ogromnym zainteresowaniem ws艂uchiwa艂 si臋 w tre艣膰 ich rozmowy. Widocznie troch臋 za bardzo wysun膮艂 g艂ow臋 zza drzew, dlatego zosta艂 spostrze偶ony. Jak tylko si臋 zorientowa艂, w gro偶膮cym mu niebezpiecze艅stwie, w mgnieniu oka podni贸s艂 si臋 i uciek艂. Na szcz臋艣cie dla niego, wielkie drzewa rzuca艂y du偶o cienia i nie mogli go ujrze膰.
Hm mrucza艂 Meksykanin. Przysi膮g艂bym, 偶e dok艂adnie widzia艂em czyje艣 艣lepia.
A czyje mia艂yby niby by膰? spyta艂 go towarzysz.
Jakiego艣 cz艂owieka.
Kto by tu zab艂膮dzi艂. Musia艂o ci si臋 co艣 przywidzie膰.
Mo偶liwe, ale ostro偶no艣膰 nie zawadzi.
Podszed艂 do ogniska, wzi膮艂 p艂on膮c膮 偶agiew i jeszcze raz poszed艂 sprawdzi膰 okolice.
Sternau na pewno musia艂 zostawi膰 tam jakie艣 艣lady, je偶eli teraz zosta艂yby zauwa偶one, ca艂a wyprawa wzi臋艂aby w 艂eb. Na szcz臋艣cie szukaj膮cy nie grzeszy艂 zbytni膮 bystro艣ci膮, a do tego nie posiada艂 koniecznego do艣wiadczenia. Przeszed艂 kilka krok贸w woko艂o o艣wiecaj膮c pojedyncze drzewa i krzaki, ale nie patrz膮c na ziemi臋. Wreszcie si臋 odezwa艂:
Nie ma nikogo!
Nieprawda, jest kto艣 zawo艂a艂 drugi ze 艣miechem.
Kto taki?
Ty sam.
Gadasz g艂upstwa. Ale oczy widzia艂em, mo偶e 艂otr uciek艂, gdy zobaczy艂, 偶e nadchodz臋. Ostro偶no艣膰 nie zawadzi. Teraz musimy obaj uwa偶a膰, mo偶e go jeszcze zobaczymy.
Po tych s艂owach powr贸ci艂 do ogniska, na dawne miejsce. Sternau tymczasem dowiedzia艂 si臋 wystarczaj膮co. Nie chcia艂 zreszt膮 niepotrzebnie nara偶a膰 si臋 na niebezpiecze艅stwo, dlatego powr贸ci艂 na miejsce spotkania z Nied藕wiedzim Sercem.
By艂o to trudne zadanie by w takich ciemno艣ciach dotrze膰 na miejsce. Traperzy jednak odznaczaj膮 si臋 niespotykanym sprytem. Nikt inny nie dokona艂by tego, co oni uwa偶aj膮 za rzecz naturaln膮.
Gdy dotar艂 do drzewa nie potrzebowa艂 d艂ugo czeka膰, wkr贸tce po nim zjawi艂 si臋 Nied藕wiedzie Serce.
M贸j brat, niech idzie za mn膮 wyszepta艂 do Sternaua. Niepostrze偶enie wyszli z lasu na otwart膮 preri臋, gdzie ju偶 tak偶e zapad艂a ciemno艣膰.
Tam jest pi臋膰 razy po dziesi臋ciu m臋偶czyzn rzek艂 Apacz.
Tylu samo naliczy艂em odpar艂 Sternau. A konie?
S膮 z艂e, ani jeden nie parskn膮艂.
Czy m贸j brat by艂 przy nich?
Tak, to same oswojone konie. S膮 przywi膮zane jakie艣 dziesi臋膰 krok贸w, od ogniska, dalej w lesie.
Czy m贸j brat pods艂ucha艂 tych ludzi?
Tak.
Us艂ysza艂 co艣 wa偶nego?
Opowiada艂, 偶e ci膮gle widzi twarz bitego.
Zapewne ten 艂otr by艂 艣wiadkiem jakiej艣 niegodziwo艣ci, a mo偶e sam si臋 jej dopu艣ci艂 i teraz sumienie nie daje mu spokoju. Nie s艂ysza艂 m贸j brat nic innego?
Nie, musia艂em szuka膰 koni, a potem wr贸ci艂em pod drzewo.
Musimy szybko wraca膰 do naszych.
Czy m贸j brat dowiedzia艂 si臋 wi臋cej? spyta艂 Apacz post臋puj膮c za Sternauem.
Tak, o wiele wi臋cej.
Co?
Wszystko opowiem Juarezowi, wi臋c m贸j brat us艂yszy tak偶e.
Nied藕wiedzie Serce skin膮艂 g艂ow膮, na znak zgody. Nied艂ugo spotkali si臋 ze swoimi, kt贸rzy czekali na nich z wielk膮 niecierpliwo艣ci膮.
Znale藕li艣cie ich? spyta艂 Juarez.
Tak, i to ca艂kiem 艂atwo. Rozmawiali tak g艂o艣no, 偶e z dala mo偶na ich by艂o s艂ysze膰 odpowiedzia艂 Sternau.
Co to za jedni? Pozna艂 ich pan?
Tak. Jak si臋 pan dowie to zdziwi si臋 i przerazi zarazem.
Tak? Prosz臋 m贸wi膰, byle pr臋dko!
S膮 zwolennikami Kortejo.
Ma pan na my艣li Pabla Kortejo, mojego, raczej 艣miesznego, konkurenta?
Tak, tak.
Co oni tu robi膮? Kortejo przecie偶 jest na po艂udniu!
Nie, jest na pomocy.
To czyste szale艅stwo.
Z tego co si臋 dowiedzia艂em, jego zamiar wcale nie jest szalony.
C贸偶 takiego, czy chce ze mn膮 konkurowa膰? Przypomina mi ow膮 偶ab臋, kt贸ra chcia艂a dor贸wna膰 wo艂owi, w ko艅cu jednak p臋k艂a.
Senior, to do艣膰 powa偶na sprawa. Kortejo musia艂 si臋 od kogo艣 dowiedzie膰 o lordzie Lindsay.
Do diab艂a! zawo艂a艂 Juarez z przera偶eniem.
Ten oddzia艂 wys艂a艂 w艂a艣nie po to, aby z艂apali Anglika i odebrali mu przesy艂k臋.
To wprost nie do uwierzenia.
Sam s艂ysza艂em. Rozmawia艂o o tym dw贸ch m臋偶czyzn.
W takim razie musimy koniecznie wszystkich z艂apa膰!
Naturalnie, dobrze si臋 sta艂o, 偶e nie dop臋dzili艣my ich na prerii. Wszelkie nasze pytania by艂yby daremne. Niczego by艣my si臋 nie dowiedzieli, a do tego, jak mi si臋 zdaje to chyba zab艂膮dzili.
Dok膮d si臋 chcieli dosta膰?
Do Rio San Juano.
Aha, tam chcieli Anglika z艂apa膰 w pu艂apk臋. Chyba si臋 jednak troch臋 przeliczyli. Lord musia艂 ju偶 dawno przep艂yn膮膰 uj艣cie rzeki.
To nie takie pewne. Zreszt膮 Kortejo musi mie膰 zgromadzone znaczne si艂y, je偶eli mo偶e wysy艂a膰 grupy, licz膮ce pi臋膰dziesi臋ciu je藕d藕c贸w.
To g艂upota z jego strony. Ci ludzie nie maj膮 z sob膮 偶adnych woz贸w. Ciekawi mnie, jak w chwili udanego napadu chcieli przetransportowa膰 przesy艂k臋.
To prawda; ca艂y ten pomys艂 jest zbyt awanturniczy. Musimy jednak troch臋 poczeka膰, mo偶e czas przyniesie i to wyja艣nienie.
B臋d膮 musieli si臋 wyspowiada膰.
Oczywi艣cie. Kiedy chcesz ich pan z艂apa膰?
Jak najpr臋dzej. Nie mamy czasu do stracenia. W艂a艣nie dzisiaj wiecz贸r mieli艣my si臋 spotka膰 z lordem.
Prosz臋 tylko wyda膰 rozkazy.
Moje rozkazy? Ja nie jestem my艣liwym. Ca艂膮 akcj臋 oddaj臋 w pa艅skie r臋ce.
W takim razie prosz臋, aby nasze konie pozosta艂y tutaj.
Dlaczego?
Bo tu maj膮 lepsz膮 pasz臋, w lesie s膮 tylko g臋ste krzaki, a opr贸cz tego r偶eniem 艂atwo mog艂y by nas zdradzi膰.
Tak, to prawda.
Konie zosta艂y przywi膮zane i dziesi臋ciu ochotnik贸w pozosta艂o przy nich. Reszt臋 podzielono na dwa odzia艂y. Jeden mia艂 poprowadzi膰 Nied藕wiedzie Oko, a drugi doktor Sternaua. Nale偶a艂o wyj膮tkowo ostro偶nie podej艣膰 tamtych i szczelnie otoczy膰, reszt臋 dyspozycji miano wydawa膰 na bie偶膮co.
Je偶eli tamci b臋d膮 m膮drzy, to zaprzestan膮 wszelkiego oporu. doda艂 Juarez Nie chcia艂bym zb臋dnego przelewu krwi, zw艂aszcza, 偶e martwi niczego nam nie b臋d膮 mogli powiedzie膰.
W takim razie mam pomys艂 powiedzia艂 Sternau.
Jaki?
Jeden albo dw贸ch z naszych uda si臋 do obozu wcze艣niej. Mog膮 im oznajmi膰, 偶e s膮 w tych stronach na polowaniu i zupe艂nie przypadkiem si臋 na nich natkn臋li. Przy艂膮cz膮 si臋 do nich i poczyni膮 pewne przygotowania. Na m贸j znak, krzyk sowy, gdy ca艂y ob贸z zostanie otoczony, wezw膮 do poddania si臋. My艣l臋, 偶e dla wys艂anych zadanie to nie stanowi niebezpiecze艅stwa, a my mo偶emy unikn膮膰 nag艂ego napadu i nieodzownej rzezi.
Dobry pomys艂, senior, ale zadanie to, mimo wszystko po艂膮czone jest z niebezpiecze艅stwem. Kto odwa偶y si臋 na takie ryzyko?
Ja! zabrzmia艂o z wielu ust.
Widzicie, senior, 偶e odwa偶nych ludzi mamy pod dostatkiem odrzek艂 Sternau. Potrzebujemy ich tylko wybra膰.
Prosz臋 to uczyni膰 odezwa艂 si臋 Juarez.
Nie jest to 艂atwe zadanie, gdy偶 nie chcia艂bym nikogo obrazi膰. Ja sam z najwi臋ksz膮 ochot膮 podj膮艂bym si臋 tego zadania, ale nie mog臋, bo obj膮艂em dow贸dztwo. My艣l臋, 偶e najlepiej zrobimy wysy艂aj膮c Mariano i Piorunowego Grota.
Obaj wymienieni zgodzili si臋 z ochot膮.
Dlaczego nie ja? spyta艂 sternik Helmer.
A dlaczego nie wybra艂e艣 pan mnie? odezwa艂 si臋 Bernardo.
Przyjacielu, odpowiedzia艂 Stamau, zwracaj膮c si臋 najpierw do Helmera po tobie bardzo 艂atwo mo偶na pozna膰, 偶e nie jeste艣 zawodowym traperem, to samo dotyczy te偶 seniora Bernardo.
Co to, to nie odezwa艂 si臋 Mariano. Ja mam i艣膰 i nie pozwol臋 si臋 nikomu zast膮pi膰.
Ja tak偶e zawo艂a艂 Antoni Helmer.
Dobrze, prosz臋 wi臋c wyrusza膰.
Na koniu? spyta艂 Mariano.
Naturalnie odrzek艂 Sternau We wszystkim musisz na艣ladowa膰 swego towarzysza. On w tych sprawach ma o wiele wi臋ksze do艣wiadczenie.
Gdzie si臋 znajduje ich ob贸z? spyta艂 Helmer.
Jakie艣 p贸艂 mili st膮d, niedaleko lasu. My艣l臋, 偶e na otwartej prerii zobaczycie ich ogniska.
To wyj膮tkowa nieostro偶no艣膰 z ich strony, ale dla nas nawet lepiej, w ten spos贸b mo偶emy znakomicie usprawiedliwi膰 swoje przyj艣cie. Chod藕my do koni, senior Mariano!
Odwi膮zali swoje wierzchowce i pop臋dzili naprz贸d.
Jak si臋 im przedstawimy? spyta艂 Mariano podczas jazdy.
Powiemy, 偶e jeste艣my traperami.
Dobrze, ale jakiej narodowo艣ci?
Ja jestem Niemcem i zostan臋 nim.
A ja? Mog臋 si臋 poda膰 za francuskiego zastawiacza side艂.
Tak i najlepiej b臋dzie, gdy zachowamy swoje nazwiska.
Ale sk膮d przybywamy i dok膮d d膮偶ymy?
Nad tym musimy si臋 zastanowi膰. Na szcz臋艣cie by艂em ju偶 tu kiedy艣 na polowaniu, wi臋c dobrze znam te okolice. Najlepiej b臋dzie je偶eli podamy im odmienny kierunek ni偶 oni zamierzaj膮 przedsi臋wzi膮膰.
Czyli, 偶e przychodzimy z Teksasu?
Dobrze. W Lareto przeprawili艣my si臋 przez Rio del Norte i zamierzamy w艂a艣nie pod膮偶y膰 do do do, ach powiedzmy, 偶e do Francuz贸w, aby z nimi walczy膰 przeciwko temu przekl臋temu Juarezowi.
Doskonale za艣mia艂 si臋 Mariano. A teraz, naprz贸d! B艂yskawicznie zatoczyli 艂uk, tak aby wygl膮da艂o, 偶e przychodz膮 z przeciwnej strony, po czym jechali truchtem wzd艂u偶 linii lasu.
Po jakim艣 czasie rzeczywi艣cie ujrzeli przebijaj膮ce si臋 przez konary wielkich drzew i padaj膮ce na traw臋 prerii, 艣wiat艂o. Do ich uszu dolatywa艂y nawet g艂osy rozmawiaj膮cych. Zatrzymali konie. Helmer podjecha艂 bli偶ej i krzykn膮艂 w stron臋 biesiaduj膮cych:
Halo! Co tam w lesie za ogie艅?
W obozie ucich艂o, a po kilku minutach pad艂a odpowied藕:
Kto tam jest?
Dw贸ch traper贸w!
Tylko dw贸ch?
Tak. Czy mo偶na do was podej艣膰?
Zaczekajcie chwil臋.
Kilka os贸b podnios艂o si臋, podesz艂o do ogniska i wzi臋艂o z niego 艂uczywa, potem o艣wietlaj膮c drog臋 zbli偶yli si臋 do my艣liwych. Jeden z nich, ze szczeg贸lnie surow膮 twarz膮 zapyta艂:
Mo偶e za wami schowali si臋 inni?
Co za inni? Nas tu jest tylko dw贸ch odpowiedzia艂 Mariano ze 艣miechem.
Mimo tego, my was nie potrzebujemy.
Ale my was.
A to do czego?
Dlaczego pytasz, do stu piorun贸w! zakl膮艂 Helmer. Czy to nie jest pow贸d do rado艣ci, gdy w tej dziczy spotka si臋 cz艂owieka?
Wasza rado艣膰 jest daremna.
Czemu jeste艣cie tacy nieuprzejmi. W艂贸czymy si臋, na naszych szkapach przez ca艂y dzie艅, w艂a艣nie chcieli艣my sobie poszuka膰 jakiego艣 miejsca na nocleg, gdy ujrzeli艣my wasz ogie艅. My艣l臋, 偶e nie odp臋dzicie nas, skoro zechcemy si臋 troch臋 ogrza膰?
D艂ugo przygl膮dano si臋 o艣wietlonym traperom, w ko艅cu kto艣 rzek艂:
Chod藕cie. Ale ostrzegam, je偶eli handlujecie cuchn膮c膮 ryb膮 i chcecie nas podej艣膰, to si臋 grubo pomylicie. Natrafili艣cie na lepszych od siebie.
Zsiedli z koni i prowadz膮c je za uzdy poszli za Meksykanami. Kiedy zbli偶yli si臋 do ognia pozostali podnie艣li si臋, chc膮c dok艂adnie obejrze膰 niespodziewanych go艣ci. Helmer i Mariano pozdrowili wszystkich bez cienia obawy, po czym pierwszy z nich zapyta艂:
Gdzie wasze konie, panowie, bo nasze tak偶e chcieliby艣my gdzie艣 przywi膮za膰?
To ju偶 nasza sprawa, sami si臋 nimi zajmiemy odpar艂 ten, kt贸ry z nimi ju偶 rozmawia艂.
Da艂 znak i dw贸ch m臋偶czyzn przyst膮pi艂o do koni, chc膮c je odprowadzi膰. Helmer jednak zrobi艂 r臋k膮 zabraniaj膮cy gest i powiedzia艂:
Poczekajcie, panowie. Nie tak szybko. Jeste艣my traperami, wi臋c wiemy co si臋 komu nale偶y. Koniom wypoczynek, a nam przede wszystkim wygoda, wi臋c najpierw prosz臋 zdj膮膰 siod艂a. Znakomicie zast膮pi膮 nam poduszki. Teraz mo偶ecie je odprowadzi膰 do innych.
Obaj zdj臋li siod艂a i pouk艂adali je na ziemi tu偶 ko艂o ogniska, poczym pok艂adli si臋 wygodnie opieraj膮c na nich g艂owy.
Ten, kt贸ry dotychczas z nimi rozmawia艂, by艂 cz艂owiekiem, kt贸remu J贸zefa Kortejo odda艂a listy do przewiezienia. Jak tylko konie zosta艂y odprowadzone zwr贸ci艂 si臋 do Helmera i rzek艂:
Pozwolicie na kilka pyta艅, panowie?
Pyta艅? Dlaczego chcecie nas wypytywa膰?
Bo jestem dow贸dc膮 tych ludzi.
A, to co innego, je偶eli jeste艣cie dow贸dc膮 to macie prawo.
Jeste艣cie traperami?
Tak.
Sk膮d?
Sk膮d? Polujemy gdzie si臋 da, naturalnie szukamy miejsc, gdzie najwi臋cej zwierzyny.
Ale ja nie o to si臋 pytam. Chcia艂em wiedzie膰, sk膮d pochodzicie?
Ja jestem Niemcem i nazywam si臋 Helmer.
A wasz towarzysz?
Ten jest Francuzem, nijaki Lautreville.
A sk膮d przybywacie?
Z tamtej strony Rio Grande.
Aha, jeste艣cie wi臋c Jankesami. Niech was diabe艂 porwie i to jak najpr臋dzej, raczej dzisiaj ni偶 jutro.
Helmer roze艣mia艂 si臋 i odpowiedzia艂 weso艂o:
Senior, z geografii nie jeste艣cie zbyt mocni.
Do pioruna? A to dlaczego?
Odk膮d to Niemcy albo Francuzi zaliczani s膮 do Jankes贸w?
Skoro tam, po tamtej stronie polujecie, to musicie by膰 Jankesami. Zreszt膮 wygl膮dacie wyj膮tkowo podejrzanie. Kiedy przeprawili艣cie si臋 przez rzek臋?
Wczoraj.
To mo偶liwe, tak膮 przestrze艅 mo偶na w tym czasie przeby膰. Gdzie si臋 przeprawili艣cie?
W Laredo.
A dok膮d zmierzacie?
Koniecznie musicie to wiedzie膰?
Tak.
No, to w drodze wyj膮tku mog臋 zaspokoi膰 wasz膮 ciekawo艣膰. Ale czy przypadkiem nie jeste艣cie zwolennikami Juareza?
Ani nam w g艂owie wys艂ugiwa膰 si臋 Indianinowi.
To dobrze. M贸j towarzysz jest Francuzem i t臋skni za swoimi. Ja za艣 mam stare porachunki z Juarezem, dlatego wpadli艣my na my艣l, by uda膰 si臋 do Meksyku. Chcemy sprawdzi膰, czy nie uda nam si臋 pobawi膰 troch臋 z Juarezem i z nawi膮zk膮 wyp艂aci膰 mu jego nale偶no艣膰.
Chcecie si臋 zaci膮gn膮膰 do Francuz贸w?
Co艣 w tym rodzaju.
A dlaczego w艂a艣nie do Francuz贸w?
Bo to rodacy mego towarzysza.
Prawda, pow贸d s艂uszny, ale Bazaine nie potrzebuje ludzi.
Nie mo偶e by膰, czy偶by艣my na pr贸偶no si臋 fatygowali?
Naturalnie, 偶e tak, chyba 偶e przyjmiecie dobr膮 rad臋 Meksykanin widocznie straci艂 wszelk膮 w膮tpliwo艣膰, jak膮 na pocz膮tku 偶ywi艂 do obcych.
Dobr膮 rad臋? Tej zawsze warto pos艂ucha膰 odezwa艂 si臋 Mariano.
M贸g艂bym wam powiedzie膰, gdzie zostaniecie przyj臋ci.
Gdzie?
Tu, u nas.
U was? Hm! Kim jeste艣cie?
S艂yszeli艣cie mo偶e o Panterze Po艂udnia?
O i to nie raz.
A o Kortejo?
No, tego nie mog臋 sobie przypomnie膰.
Ci dwaj zawarli sojusz. Na jego mocy Kortejo ma zosta膰 prezydentem.
Do diab艂a. To widocznie jaki艣 nieg艂upi cz艂owiek zawo艂a艂 Helmer.
Zbiera si艂y. Je偶eli mu si臋 ten plan powiedzie, ka偶dy kto mu teraz s艂u偶y mo偶e si臋 spodziewa膰, 偶e nie odejdzie z pr贸偶nymi r臋kami.
To brzmi zach臋caj膮co.
A na dodatek, obecnie ca艂kiem dobrze i wygodnie si臋 nam wiedzie. Nie ma ani musztry, ani s艂u偶by koszarowej, jak u Francuz贸w. 呕yje si臋, jak u Pana Boga za piecem i bierze co tylko wpadnie pod r臋k臋.
To wspaniale.
Domy艣lacie si臋 wi臋c, 偶e my mu s艂u偶ymy.
Zaczynamy pojmowa膰.
Nie chcieliby艣cie si臋 do nas przy艂膮czy膰?
Hm, nad tym musimy si臋 zastanowi膰. Jeszcze was nie znamy.
Ja tak偶e was nie znam. G艂贸wna rzecz, to profity.
A te si臋 znajd膮 zawsze, nieprawda?
Naturalnie.
A gdzie obecnie znajduje si臋 Kortejo?
W swojej hacjendzie.
Odpowiadacie bardzo enigmatycznie, senior. Hacjend jest setki.
No to powiem wam wyra藕niej. W hacjendzie del Erina.
Helmer o ma艂o co, a podskoczy艂by ze zdziwienia. Musia艂 jednak zapanowa膰 nad sob膮. Po Mariano, uwa偶ny obserwator te偶 m贸g艂by pozna膰 pewien niepok贸j.
Del Erina? spyta艂 spokojnie Helmer To jego hacjenda?
Tak jest. Znacie j膮?
Tak. Spa艂em tam przed kilku laty jedn膮 noc. W贸wczas jednak kto艣 inny by艂 jej w艂a艣cicielem. Nazywa艂 si臋 on si臋 nazywa艂
Arbellez dopom贸g艂 mu Meksykanin.
Tak, tak! Arbellez. Zapewne ju偶 umar艂.
Nie, ale przydarzy艂o mu si臋 co艣 w tym rodzaju.
Co艣 w tym rodzaju, wi臋c chory?
Prawdopodobnie. Po prostu zabrali艣my mu hacjend臋. Kortejo dosta艂 dom, a my wszystko co w nim by艂o.
Do stu piorun贸w!
Oczy trapera zapali艂y si臋. Najch臋tniej pos艂a艂by kul臋 mi臋dzy oczy swemu rozm贸wcy, ale Meksykanin zupe艂nie inaczej t艂umaczy艂 sobie ten okrzyk.
A co? Nieprawda, 偶e to by by艂o co艣 dla was?
Oczywi艣cie. Ale jak na to zareagowa艂 ten ten Arbellez?
Widocznie nic m膮drego, bo zosta艂 wysmagany r贸zgami.
Bili go? zawo艂a艂 Helmer. Czy to mo偶liwe, senior?
Nie inaczej. Spytajcie tylko tego co przy mnie siedzi, on go bi艂.
Helmer umilk艂. Z trudem przezwyci臋偶a艂 swoje uczucia. Meksykanin, kt贸ry siedzia艂 ko艂o dow贸dcy odezwa艂 si臋:
Tak, ja tak偶e go bi艂em.
Na czyj rozkaz? spyta艂 Mariano, domy艣laj膮c si臋, 偶e z艂o艣膰 艣cisn臋艂a Helmerowi gard艂o.
Na rozkaz seniority, J贸zefy.
A kt贸偶 to taki?
C贸rka Korteja.
Ona tak偶e przebywa w hacjendzie?
Tak..
Od kiedy?
Dopiero od kilku dni.
A Kortejo tak偶e tam jest?
Nie, on musia艂 na jaki艣 czas wyjecha膰.
Dok膮d si臋 uda艂?
W tej chwili rozleg艂 si臋 dono艣ny krzyk sowy. Traperzy poznali um贸wiony sygna艂.
Co艣 za wiele zadajecie pyta艅 odezwa艂 si臋 po chwili dow贸dca Meksykan. Jeste艣cie obcy. Najpierw wst膮pcie do nas, a potem b臋dziecie mogli zadawa膰 pytania i to na ka偶dy temat.
Musimy przynajmniej si臋 dowiedzie膰, dok膮d teraz jedziecie?
To mog臋 wam powiedzie膰, udajemy si臋 do Rio del Norte.
A po co?
Aby napa艣膰 na pewnego Anglika i odebra膰 mu pieni膮dze, przy pomocy r贸zgi oczywi艣cie.
Wydaje mi si臋, senior, 偶e bijecie z ogromn膮 rozkosz膮.
A dlaczego nie. Kije to najlepsze lekarstwo. Tego Arbelleza na przyk艂ad to t艂ukli艣my dop贸ki cia艂o mu nie zacz臋艂o odchodzi膰 od ko艣ci. Zapewne pozbawili艣my go uporu raz na zawsze.
Helmer ze z艂o艣ci przegryz艂 wargi i spyta艂 przyt艂umionym g艂osem:
Co potem z nim zrobili艣cie?
Wrzucili艣my do piwnicy. Tam zdycha.
I wy przy tym byli艣cie?
Dlaczego nie?
Niech ci臋 piek艂o poch艂onie, wstr臋tny 艂otrze!
Straci艂 panowanie nad sob膮 i porwawszy za rewolwer wypali艂 mu prosto w oczy. Strza艂 ze wzgl臋du na panuj膮c膮 doko艂a nocn膮 cisz臋 by艂o s艂ycha膰 w oddali. Kapitan pad艂 艣miertelnie raniony. Reszta na chwil臋 zdr臋twia艂a, to wystarczy艂o, by Helmer zd膮偶y艂 pos艂a膰 jeszcze kilka kulek, a Mariano poszed艂 za jego przyk艂adem. Lecz Meksykanie opami臋tali si臋 do艣膰 szybko, porwali za bro艅 i chcieli pom艣ci膰 poleg艂ych.
艢mier膰 pocz臋艂a zagl膮da膰 w oczy traper贸w, kiedy ujrzeli kilkadziesi膮t strzelb skierowanych w swoje piersi. W tym samym momencie zagrzmia艂 g艂os Sternaua:
Ognia!
Hukn臋艂o z tylu strzelb, 偶e grzmot ich by艂 podobny do huku dzia艂. Druga salwa zab艂ys艂a bezpo艣rednio po pierwszej i na tym si臋 sko艅czy艂o. Wszystko zaleg艂o pokotem. Dwadzie艣cia strza艂贸w na pi臋膰dziesi臋ciu m臋偶czyzn i to wymierzonych z tak niewielkiej odleg艂o艣ci by艂 przyczyn膮 艣mierci tylu Meksykan贸w.
Zaszele艣ci艂y krzaki i niewidzialni strzelcy wyszli.
Dlaczego pan strzela艂? spyta艂 Sternau Helmera.
Nie s艂ysza艂 pan, co ten cz艂owiek opowiada艂? spyta艂 ten.
Nie, by艂em przy koniach. Powr贸ci艂em na odg艂os strza艂u. Dopiero wtedy da艂em rozkaz do walki.
Tak, musz臋 wi臋c panu powiedzie膰, 偶e te draby zas艂u偶y艂y na 艣mier膰 i to okropn膮.
Dlaczego?
Napadli na hacjend臋 del Erina i obili r贸zgami mojego te艣cia, po czym wrzucili go do piwnicy.
Helmer, gdy m贸wi艂 te s艂owa a偶 dr偶a艂 z oburzenia. Sternau s艂ysz膮c to przerazi艂 si臋.
Czy to prawda? spyta艂 os艂upia艂y.
Tak, ten 艂otr, ich dow贸dca sam mi to opowiada艂.
Wi臋c to by艂a banda rabusi贸w, a ja my艣la艂em, 偶e oni s膮 stronnikami Korteja.
S膮. Kortejo razem z nimi napad艂 na hacjend臋 i pozwoli艂 im wszystko zrabowa膰. Jego c贸runia w niczym mu nie ust臋puje, to ona kaza艂a wych艂osta膰 Arbelleza.
Czyli, 偶e ona jest w hacjendzie?
Tak.
M贸j Bo偶e, co za nowina. Ale o tym porozmawiamy p贸藕niej. Teraz musimy ogl膮dn膮膰 poleg艂ych. Mo偶e kt贸ry艣 偶yje.
Juarez zatrzyma艂 si臋 w pobli偶u. Opar艂 si臋 o pie艅 drzewa i obserwowa艂, jak w艣r贸d trup贸w poszukiwano chocia偶by jednego 偶ywego. Polegli le偶eli bez ruchu, pomimo szarpania i obracania, 偶aden z nich nie poruszy艂 si臋. Tylko jeden lekko j臋kn膮艂, gdy go obracali. Skierowa艂 swoje szklane oczy na szarpi膮cego i cicho wyst臋ka艂:
O o to twarz hacjendera!
Co ten cz艂owiek powiedzia艂? spyta艂 Juarez.
M贸wi o twarzy hacjendera.
To ten, co bi艂 mego te艣cia odezwa艂 si臋 Helmer kopn膮wszy go z ca艂ych si艂.
Opowiada艂 mi ju偶 o tym Nied藕wiedzie Serce powiedzia艂 Sternau. Mo偶e uda si臋 nam utrzyma膰 go przy 偶yciu, mogliby艣my si臋 wiele od niego dowiedzie膰.
Jaka jest rana?
Kula przesz艂a mu przez piersi.
Poka偶cie!
Sternau schyli艂 si臋 nad rannym, rozpi膮艂 mu koszul臋 i pocz膮艂 bada膰, po chwili powiedzia艂:
Niestety, dla niego nie ma ju偶 ratunku.
O nie! wyj臋cza艂 znowu ranny. Ta twarz, to ta twarz! Jego ca艂e oblicze zdradza艂o trwog臋. Przymkn膮艂 nieco oczy, ale po chwili otworzy艂 je. Wzrok jego pad艂 na le偶膮cego tu偶 obok dow贸dc臋.
Nie偶ywy? Trup? Ale list! Kto odniesie list!
Co za list? spyta艂 go Sternau.
Do Korteja wyszepta艂 z trudem.
Gdzie jest Kortejo?
Nad nad nad San Juano.
A list?
Ogie艅 o艣wieci艂 twarz umieraj膮cego, policzki poblad艂y mu jak p艂贸tno, zabrak艂o mu si艂 na odpowied藕. Sternau podni贸s艂 jego g艂ow臋 i potrz膮saj膮c nim zawo艂a艂 g艂o艣no:
A list? Gdzie on jest?
W bucie ledwie wyszepta艂.
W czyim bucie?
Pytany powt贸rnie zamkn膮艂 oczy. 艢mier膰 pocz臋艂a bra膰 go w obj臋cia. Nie skutkowa艂y ani potrz膮sania ani g艂o艣ne pytania. Z ust s膮czy艂a si臋 krew, ju偶 mia艂 si臋 wyprostowa膰, gdy wtem widocznie ostatni膮 si艂膮 woli zawo艂a艂 g艂o艣no z przera偶eniem:
O Bo偶e Bo偶e przebacz! Ja, ja mu przecie偶 poda艂em wodywody i i chleba.
Po tych s艂owach zmar艂.
Co on chcia艂 przez to powiedzie膰 spyta艂 Mariano, podczas gdy reszta stan臋艂a w milczeniu
Kto to mo偶e wiedzie膰. Tajemnic臋 zabra艂 ze sob膮 odrzek艂 Helmer.
Mo偶e i nie odezwa艂 si臋 Sternau. Widocznie dr臋czy艂o go sumienie, bo przed oczami ci膮gle widzia艂 twarz katowanego Arbelleza. Senior Arbellez zosta艂 wrzucony do piwnicy. Ten sam co go bi艂 dostarczy艂 mu p贸藕niej 艣rodk贸w do 偶ycia. Zas艂u偶y艂 na to by艣my go zostawili przy 偶yciu, niestety
Ale co z tym listem, o kt贸rym wspomnia艂? spyta艂 Juarez.
To jest list do Korteja odpar艂 Sternau. Kortejo znajduje si臋 nad rzek膮 San Juano, tam czeka na lorda Lindsay. Ten oddzia艂 mia艂 si臋 z nim po艂膮czy膰, a przy okazji odda膰 mu list.
Od kogo?
Najprawdopodobniej od jego c贸rki, kt贸ra znajduje si臋 w hacjendzie.
List jest w bucie, ale kt贸rym?
Przede wszystkim musimy przeszuka膰 kapitana. On by艂 dow贸dc膮, a wi臋c zapewne jemu powierzy艂a list.
Natychmiast 艣ci膮gni臋to buty z n贸g dowodz膮cego i rzeczywi艣cie w cholewie jednego z nich znale藕li list od J贸zefy.
Prosz臋 senior powiedzia艂 Sternau do Juareza Oto list. Juarez zbli偶y艂 si臋 do ogniska, otworzy艂 kopert臋 i przeczyta艂, gdy tylko sko艅czy艂 odwr贸ci艂 si臋 do pozosta艂ych m贸wi膮c:
Panowie, to wa偶ne, s艂uchajcie.
G艂o艣no i dono艣nie, tak aby go by艂o s艂ycha膰 jak najdalej, przeczyta艂 tekst, a potem powiedzia艂:
Musimy go zachowa膰. Zawiera ca艂膮 prawd臋 o zbrodniarzach ich przyznanie si臋 do winy. Wszystko jest jasne, ale co teraz robi膰?
To co najpilniejsze? odpar艂 Sternau. Przede wszystkim musimy dotrze膰 do Rio Sabinas, by si臋 przekona膰, czy lord Lindsay przypadkiem ju偶 tam na nas nie czeka.
Ale Arbellez, m贸j uwi臋ziony te艣膰 odezwa艂 si臋 Helmer.
Do hacjendy dotrzemy nied艂ugo. Najpierw musimy uratowa膰 przesy艂k臋 i pojma膰 Korteja, w贸wczas b臋dziemy mogli uwa偶a膰 si臋 za zwyci臋zc贸w. Do Rio Sabinas dojedziemy za dwie godziny. Teraz prosz臋 poleg艂ym zabra膰 bro艅 i amunicj臋, zaraz potem ruszamy.
W kwadrans potem po prerii, stosownie do rady Sternaua, ca艂y oddzia艂 je藕d藕c贸w galopowa艂 w kierunku Rio Sabinas.

ANGIELSKA PRZESY艁KA

Sir Henry Lindsay wyl膮dowa艂 w porcie El Refugio, gdzie wspania艂a rzeka Rio Grand臋, wpada szerokim korytem do morza.
Pomimo ogromu Rio Grand臋 i szcz臋艣liwego po艂o偶enie miasto El Refugio pozostawa艂o do艣膰 nieznane i jakby zapomniane. Po cz臋艣ci przyczyn膮 tego by艂y niespokojne czasy i niepewne stosunki tam panuj膮ce, a po cz臋艣ci, 偶e prowincje pograniczne, przez kt贸re przep艂ywa艂a Rio Grande nie zajmowa艂y si臋 jeszcze handlem, a zw艂aszcza handlem 艣wiatowym.
Dlatego te偶, gdy lord Lindsay przybi艂 do brzegu, opr贸cz jednej lichej barki w przystani nie by艂o wida膰 偶adnych statk贸w.
Jak wiemy Lindsay kaza艂 wszystkie rzeczy prze艂adowa膰 na dwie barki. S臋pi Dzi贸b podczas swego pobytu w Gaudaloupe nie wiedzia艂 jeszcze o tym. Kiedy powr贸ci艂, wy艂adowane 艂odzie sta艂y na kotwicy niedaleko uj艣cia Rio Grand臋. Dwa ma艂e, lekkie parowce, kt贸re by艂y przeznaczone do p艂ywania po p艂ytkich wodach, sta艂y ko艂o 艂odzi, gotowe do poci膮gni臋cia ich w g贸r臋 rzeki.
Ka偶dy z tych parowc贸w mia艂 po jednej wygodnie urz膮dzonej kajucie. W jednej z nich mieszka艂 sam sir Henry, w drugiej za艣 jego c贸rka Amy.
Oboje z niecierpliwo艣ci膮 czekali na swego pos艂a艅ca, obawiali si臋, czy przypadkiem nie przydarzy艂o mu si臋 co艣 z艂ego. Oboje rozmawiali prawie tylko o tym. Wieczorem lord powiedzia艂:
Wed艂ug oblicze艅, jakie sam mi poda艂, powinien ju偶 tu by膰. Nie mog臋 traci膰 tyle czasu. Je偶eli jutro nie przyb臋dzie, ka偶臋 wyrusza膰.
Bez przewodnik贸w? spyta艂a Amy.
Mi臋dzy mymi lud藕mi jest dw贸ch, kt贸rzy do艣膰 dok艂adnie znaj膮 nurt rzeki w jej g贸rnym biegu, a spodziewam si臋, 偶e w tym czasie spotkamy S臋piego Dzioba.
A je偶eli rzeczywi艣cie co艣 mu si臋 przytrafi艂o?
Hm, w takim razie b臋dziemy musieli obej艣膰 si臋 bez niego.
A je偶eli w og贸le nie dotar艂 do fortu Guadaloupe i nie zdo艂a艂 ostrzec Juareza?
To by rzeczywi艣cie by艂o fatalne. W takim razie Juarez nawet nie przeczuwa, 偶e czekam na niego, a tutaj grozi nam niebezpiecze艅stwo. Francuzi mog膮 zw膮cha膰 w jakim celu tu przyp艂yn臋li艣my. W mgnieniu oka by tu przybyli i skonfiskowali ca艂y transport.
Tego to bym im raczej nie radzi艂!
Kiedy zabrzmia艂y te s艂owa, oboje, jak na komend臋 odwr贸cili si臋 w stron臋 drzwi i ujrzeli oczekiwanego z tak膮 niecierpliwo艣ci膮 pos艂a艅ca.
S臋pi Dzi贸b! zawo艂a艂 Lindsay z rado艣ci膮. Bogu dzi臋ki!
Tak, Bogu dzi臋ki odrzek艂 traper podchodz膮c bli偶ej To by艂a jazda. Sir, to nie przelewki odby膰 tak膮 podr贸偶 w g贸r臋 rzeki i z powrotem. Przybywam i nie znajduj臋 pana na dawnym miejscu. Nawet nie przeczuwa艂em , 偶e pan ju偶 tak膮 drog臋 przeby艂.
Ale w ko艅cu mnie pan znalaz艂. Teraz prosz臋 powiedzie膰, jak si臋 panu powiod艂o?
Dzi臋kuj臋 sir, ca艂kiem dobrze.
A pa艅skie zlecenie?
Wykonane. Czy wszystko gotowe i mo偶emy odbija膰?
Tak. Mamy dwudziestu ludzi. My艣l臋, 偶e to wystarczy?
Je偶eli mo偶na na nich polega膰, to tak.
Nied艂ugo wi臋c wyruszamy.
Jak najpr臋dzej. Czy rzeczywi艣cie spotka艂 si臋 pan z Juarezem?
Naturalnie.
By艂 pan a偶 w el Paso del Norte?
O nie. W Guadaloupe zaczeka艂em kilka dni, by spotka膰 si臋 z Czarnym Gerardem, op艂aci艂o mi si臋 to, gdy偶 Juarez przyby艂 tam tak偶e.
Ach! Wiedzia艂 zapewne o panu i sam uda艂 si臋 na spotkanie.
Nie, sir. Przypuszczam, 偶e o niczym nie wiedzia艂. Przyby艂 przypadkowo, 偶e si臋 tak wyra偶臋, z w艂asnej woli. Dzia艂y si臋 tam rzeczy niewyobra偶alne, o kt贸rych musz臋 panu opowiedzie膰.
Tymczasem oczy jego biega艂y po kajucie w poszukiwaniu czego艣. Lindsay zauwa偶y艂 to i wskazuj膮c fotel rzek艂:
Prosz臋, niech pan usi膮dzie i czekam na opowie艣ci.
Ja si臋 nie nadaj臋 do drugich opowiada艅. Ogromnie pr臋dko wysycha mi w gardle, wi臋c musia艂bym sir
Dobrze, dobrze, ju偶 wiem przerwa艂 mu Lindsay 艣miej膮c si臋. Zaraz podam panu krople, kt贸re maj膮 znakomit膮 w艂a艣ciwo艣膰 zwil偶ania gard艂o.
Otworzy艂 szafk臋 przymocowan膮 do 艣ciany i wyj膮艂 z niej butelk臋 i szklank臋. Nape艂niwszy postawi艂 przed go艣ciem m贸wi膮c:
Prosz臋 pi膰. Zapewne po tak m臋cz膮cej drodze jest pan g艂odny?
Nie przecz臋, sir, ale g艂贸d mo偶e poczeka膰. Jedzenie przeszkadza w rozmowie. S艂owa chc膮 z gard艂a, a k臋sy do gard艂a, gdy spotkaj 膮 si臋 w po艂owie drogi czyni膮 takie zamieszanie, 偶e niepodobna si臋 wyzna膰, co nale偶y do 艣rodka, a co na zewn膮trz. Kropl臋 rumu mo偶na natomiast nala膰 na j臋zyk bez najmniejszej szkody przynajmniej tak s膮dz臋.
Przy tych s艂owach zacz膮艂 ostro偶nie kosztowa膰 zawarto艣膰 szklanki, ale poma艂u, prawdziwy traper nigdy nie jest pijakiem.
Jestem bardzo ciekawy pa艅skiej relacji powiedzia艂 lord. Amerykanin skin膮艂 g艂ow膮 z figlarnym u艣miechem.
A ja jestem ciekawy, jak si臋 ono panu spodoba powiedzia艂.
Czy to wa偶ne sprawy?
Tak.
Ze wzgl臋du na nasze przedsi臋wzi臋cie?
Tak, ale nie tylko.
Przybra艂 bardzo tajemnicz膮, ale zarazem figlarn膮 min臋, poniewa偶 nie odpowiedzia艂 od razu, Lindasy spyta艂 ponownie:
Z jakiego innego wzgl臋du?
S艂ysza艂em, 偶e s膮 jeszcze jakie艣 wzgl臋dy osobiste.
Chce pan powiedzie膰, 偶e te nowiny s膮 dla mnie podw贸jnie wa偶ne.
Tak sir, w艂a艣nie to mia艂em na my艣li. Gdy przyby艂em do fortu Guadaloupe, to uda艂em si臋 do Pirnera; wy艣mienity, stary hultaj ale i niewyobra偶alny osio艂.
Obr贸ci艂 si臋 na bok i splun膮艂 z pe艂n膮 nonszalancj膮, tu偶 obok n贸g lorda. Lindsay cofn膮艂 si臋 gwa艂townie.
Czy pan mierzy艂 we mnie? spyta艂.
Ale偶 absolutnie. Prosz臋 by膰 spokojnym. M贸j 艂adunek idzie tylko tam, gdzie ma wskazany kierunek ani kropla nie pada na bok. Panu nie grozi najmniejsze niebezpiecze艅stwo. Przyby艂em wi臋c do fortu Guadaloupe i spotka艂em si臋 z Czarnym Gerardem. Chcia艂em, aby mnie zaprowadzi艂 a偶 do el Paso del Norte, tymczasem okaza艂o si臋 to zupe艂nie zb臋dne, bo to Mahomet przyszed艂 do g贸ry. Naturalnie nie bez powodu. Wie pan, 偶e walka ju偶 si臋 rozpocz臋艂a?
Nic o tym nie s艂ysza艂em.
Juarez ruszy艂. Ma przy sobie sporo Apaczy, kt贸rzy w diabelskim w膮wozie wyt臋pili ca艂膮 kampani臋 Francuz贸w, nast臋pnie Juarez pod fortem Guadalupe wybi艂 prawie wszystkie si艂y nieprzyjaciela, przy 偶yciu pozosta艂 tylko jeden, ale i tak zdj臋to mu skalp. Obecnie prezydent wyruszy艂 do Chihuahua, aby je zaj膮膰
Czy ma wystarczaj膮ce si艂y?
Prosz臋 si臋 tym nie martwi膰, sir. Z Chihuahua pod膮偶y艂 do Cohahuila, aby i to miasto zdoby膰, a na koniec po艂膮czy si臋 z panem.
Gdzie?
Przy uj艣ciu rzeki Rio Sabinas.
Kiedy?
Wszystko tak obliczono, 偶e panowie przyb臋d膮 na miejsce r贸wnocze艣nie, je偶eli wyruszymy jutro.
P艂yniemy jeszcze dzisiaj, je偶eli tylko ciemno艣膰 nie jest zbytni膮 przeszkod膮.
Ciemno艣膰 nam nic nie zrobi. Rzeka jest tutaj bardzo szeroka, zreszt膮 woda w nocy b艂yszczy si臋 i mo偶na spokojnie odr贸偶ni膰 j膮 od brzegu.
Juarez przyb臋dzie sam, czy te偶 wy艣le swego pe艂nomocnika?
My艣l臋, 偶e sam.
Naturalnie z siln膮 obstaw膮?
To oczywiste. Ludzi b臋dzie mia艂 do艣膰. Zaraz po zdobyciu Chihuahua zacz臋li do niego nadci膮ga膰 ca艂ymi gromadami.
Wie pan z ca艂膮 pewno艣ci膮, 偶e wyt臋pi艂 Francuz贸w?
Tak, by艂em przy tym i pomaga艂em w walce.
Juarez sam dowodzi艂?
W艂a艣ciwie tak. Ale w walce nie bra艂 udzia艂u. W pierwszym rz臋dzie walczy艂 Czarny Gerard, kt贸ry broni艂 fortu, znaczne zas艂ugi poni贸s艂 tak偶e, Nied藕wiedzie Oko, w贸dz Apacz贸w ostatnie s艂owa wypowiedzia艂 ze szczeg贸lnym naciskiem.
Amy dotychczas przys艂uchiwa艂a si臋 ca艂ej rozmowie w milczeniu, dopiero przy ostatnich s艂owach, podnios艂a g艂ow臋 i odezwa艂a si臋:
Nied藕wiedzie Oko, wyj膮tkowo podobne nazwisko.
Prawda? Do Nied藕wiedziego Serca powiedzia艂 traper.
Tak odpar艂a. Pan go zna艂?
Dopiero teraz go pozna艂em odrzek艂 oboj臋tnym g艂osem.
Zapewne z opowiadania?
Nie, osobi艣cie.
Co pan m贸wi? Rzeczywi艣cie pozna艂 pan wodza o tym samym imieniu?
Tak.
Gdzie go pan spotka艂?
W forcie Guadaloupe.
Co za przypadek. Indianie ch臋tnie przybieraj膮 imiona zwierz膮t, ale 偶e ten przyj膮艂 imi臋 innego Indianina i to tak s艂awnego?
Pani si臋 myli. Indianin nigdy nie przybiera cudzego nazwiska.
Nawet wtedy, gdy nale偶y do innego szczepu?
Tym bardziej si臋 tego wystrzega.
Do jakiego szczepu nale偶y ten, kt贸rego pozna艂 pan w forcie Guadaloupe?
Do Apacz贸w, Nied藕wiedzie Serce to jego brat.
M贸j Bo偶e, s艂yszysz tatku? Co za szczeg贸lna historia!
Rzeczywi艣cie powiedzia艂 lord, kt贸rego twarz zdradza艂a zaciekawienie. Musi pan wiedzie膰, 偶e Nied藕wiedzie Serce znikn膮艂 bardzo dawno temu.
Tak sir. Jego brat, Nied藕wiedzie Oko raz w tygodniu 艣ci膮ga艂 skalp z g艂owy bia艂ego. Podejrzewa艂, 偶e to oni wykradli brata, a nawet, 偶e ju偶 nie 偶yje. Przez d艂ugi czas bezskutecznie go szuka艂.
A pan go widzia艂 w forcie?
Tak.
Tego samego co zagin膮艂?
Tego samego.
Lord i c贸rka a偶 podskoczyli.
Co za nowina! powiedzia艂 lord Nawet pan sobie nie wyobra偶a, jak wa偶n膮 przyni贸s艂 wiadomo艣膰. Rozmawia艂 pan z Nied藕wiedzim Sercem?
Tylko kilka chwil. Ci ludzie nie s膮 gadatliwi.
Prosz臋 wszystko opowiedzie膰, byle pr臋dko!
Przyby艂 do fortu tu偶 przed rozpocz臋ciem bitwy. Podczas najbardziej krytycznej chwili, jad膮c na swym rumaku wpad艂 na najsilniejsz膮 pozycj臋 nieprzyjacielsk膮. Jego pojawienie si臋 wywo艂a艂o niespodziewane skutki. Apacze jak zelektryzowani rzucili si臋 z podw贸jn膮 si艂膮 na Francuz贸w. W ten spos贸b przyczyni艂 si臋 do zwyci臋stwa.
Apacze nie wiedzieli wcze艣niej o jego obecno艣ci?
Nie.
Ani jego brat, Nied藕wiedzie Oko?
Ten tak偶e nic nie wiedzia艂. Apacze przybyli z Juarezem na pomoc obl臋偶onej fortecy. Z pocz膮tku wiod艂o im si臋 nie藕le, ale gdy Francuzi sformowali si臋 w czworoboki, nazywane carres, zwyci臋stwo pocz臋艂o si臋 chyli膰 na ich stron臋. Wszystko rozbi艂o si臋 o te kwadraty naje偶one bagnetami. Nied藕wiedzie Serce, kt贸ry si臋 znajdowa艂 w forcie zobaczy艂 to. Kaza艂 otworzy膰 bfam臋 i w jednej chwili pogalopowa艂, z powiewaj膮cymi pi贸rami na g艂owie, pomalowany wojennymi farbami i jednym, 艣mia艂ym skokiem rzuci艂 si臋 w taki czworobok szerz膮c zniszczenie i tratuj膮c wszystko. Tym sposobem utorowa艂 drog臋 swoim i obudzi艂 w nich now膮 nadziej臋 na zwyci臋stwo. Dopiero w贸wczas poznali swego wodza, kt贸rego osiemna艣cie lat temu stracili i kt贸rego uwa偶ali za zaginionego.
O, tatku, teraz si臋 z pewno艣ci膮 dowiemy czego艣 nowego! zawo艂a艂a Amy.
Je偶eli to ten sam odpar艂 lord.
S臋pi Dzi贸b za艣mia艂 si臋 mimo woli, m贸wi膮c:
Sir, ja za to r臋cz臋.
Dowiedzia艂 si臋 pan, gdzie przez ten ca艂y czas przebywa艂?
Gdzie przebywa艂? Zapewne na prerii albo gdzie艣 w lasach. Ci Indianie wsz臋dzie si臋 w艂贸cz膮, jak Cyganie.
My艣li pan, 偶e przy艂膮czy si臋 teraz do prezydenta?
Najprawdopodobniej.
I tak偶e b臋dzie nad Rio Sabinas?
Jestem o tym przekonany.
To wspaniale! Spytamy go o wszystko. Musi przecie偶 wiedzie膰, co si臋 sta艂o z pozosta艂ymi. Je偶eli tylko doprowadzi nas na jaki艣 艣lad, to na nowo zaczniemy poszukiwania i mam nadziej臋, 偶e tym razem z pozytywnym rezultatem. Nie by艂o przy nim nikogo wi臋cej, sir!
By艂 jeden m臋偶czyzna, nazywa艂 si臋 Bernardo Mendoza.
Rozmawia艂 pan mo偶e z nim? Nie znam tego nazwiska.
Je偶eli si臋 nie myl臋, by艂 ogrodnikiem w Manresie.
W Manresie, w Hiszpanii? spyta艂a szybko Amy.
Tak.
O Bo偶e! To tak偶e musi mie膰 jaki艣 zwi膮zek, prawda tatku?
Te偶 mam takie wra偶enie odpowiedzia艂 lord. Poza tym by艂oby to bardzo dziwne, gdyby Nied藕wiedzie Serce tylko przypadkiem spotka艂 si臋 z cz艂owiekiem z Manresy. Nie wie pan nic bli偶szego na ten temat?
Nie pyta艂em o to, ani jego, ani tej Indianki, kt贸ra przy nim by艂a.
By艂a przy nim jaka艣 Indianka? Co za jedna?
C贸rka Mistek贸w, Karia.
I lord i Amy spogl膮dali na niego z niedowierzaniem.
Karia? Siostra Bawolego Czo艂a? spyta艂a Amy.
Tak, Bawole Czo艂o by艂 tam tak偶e.
Powiedzia艂 to z takim spokojem, jakby chodzi艂o o b艂ahostk臋.
Rozmawia艂 pan z nim? Prosz臋 pr臋dko odpowiedzie膰 zawo艂a艂a niespokojnie.
Ani s艂owa! Ani z ni膮, ani z drug膮 dam臋. Gdybym wiedzia艂, 偶e to pani膮 tak b臋dzie ciekawi艂o, to zasi臋gn膮艂bym dok艂adniejszych informacji.
Wspomnia艂 pan o jakie艣 drugiej kobiecie przerwa艂 mu lord. Kto to taki?
M贸wiono do niej, seniorita Emma.
Emma to imi臋, a nazwisko?
Hm, prosz臋 zaczeka膰! Je偶eli si臋 nie myl臋, nazywa si臋 Emma Arbellez.
Amy obj臋艂a ojca za szyj臋 i zawo艂a艂a ze wzruszeniem:
S艂yszysz tatku! O, musimy si臋 czego艣 dowiedzie膰!
Ta seniorita Emma jest widocznie zar臋czona, opowiada艂 dalej S臋pi Dzi贸b ze spokojem. bo przez ca艂y czas towarzyszy艂 jej jeden m臋偶czyzna.
Zna pan mo偶e jego nazwisko?
Znam. By艂 razem ze swoim bratem, kt贸ry przedtem by艂 偶eglarzem. Nazywa si臋 Helmer. W swoim czasie by艂 s艂awnym my艣liwym, nazwali go Piorunowy Grot.
Lord po艂o偶y艂 sw膮 dr偶膮c膮 ze wzruszenia r臋k臋, na ramieniu my艣liwego i spyta艂 cichym g艂osem:
Czy wymieni艂 pan ju偶 wszystkich, kt贸rzy tam byli?
Musz臋 sobie przypomnie膰. uda艂 zamy艣lonego, po czym spokojnie doda艂: W艂a艣nie mi przysz艂o do g艂owy, 偶e by艂 z nimi, jaki艣 pot臋偶ny m臋偶czyzna, barczysty, z d艂ug膮 a偶 po pas brod膮.
Jak si臋 nazywa? Pr臋dko, pr臋dko!
Hm, w艂a艣ciwie to lekarz, ale przede wszystkim ws艂awi艂 si臋 jako znakomity strzelec i my艣liwy. Przezwali go nawet Ksi臋ciem Ska艂.
Sternau! zawo艂a艂a rado艣nie Amy.
Sternau, tak, tak si臋 nazywa艂 odpar艂 traper kiwaj膮c g艂ow膮.
Dalej! Dalej! Kto jeszcze by艂 偶 nimi?
By艂 jeszcze jaki艣 starszy m臋偶czyzna, hrabia Ferdynand. Je偶eli si臋 nie myl臋, a powiedzia艂 mi to stary Pirnero, 偶e ten m臋偶czyzna jest hrabi膮 Rodriganda.
Lord obj膮艂 swoj膮 c贸rk臋 wo艂aj膮c:
Amy, jakie to dziwne. Co za cudowne zrz膮dzenie losu. Teraz si臋 wszystkiego dowiemy!
Ama zwr贸ci艂a si臋 do trapera z pytaniem:
Nie by艂o tam jeszcze kogo艣?
By艂 jeszcze jeden, ale to ju偶 ostatni.
Kto? Kto taki? Na Boga m贸w pan w ko艅cu!
Jaki艣 m艂ody, przystojny m臋偶czyzna, kt贸ry pomimo r贸偶nicy wieku by艂 bardzo podobny do hrabiego.
Popatrzy艂a na niego wielkimi oczami, pier艣 jej pocz臋艂a silnie falowa膰, jej pi臋kna twarzyczka pokry艂a si臋 rumie艅cem, otwar艂a usta, ale nie mia艂a si艂y, by zada膰 pytanie:
Jak si臋 nazywa艂 ten m艂ody m臋偶czyzna? spyta艂 lord.
Sternau m贸wi艂 do niego, je偶eli sobie dobrze przypominam, Mariano.
Mar Mariano! wyszepta艂a Amy.
艁kaj膮c opad艂a na kanap臋. Lord podszed艂 do niej i g艂aszcz膮c po g艂owie uspokaja艂:
Moje dziecko, moje drogie, kochane dziecko. To szcz臋艣liwa nowina! Bo偶e, aby ci tylko nie zaszkodzi艂o, to nag艂e wzruszenie!
S臋pi Dzi贸b wyszed艂 po cichu na pok艂ad. Wyj膮艂 z kieszeni pot臋偶ny kawa艂 tytoniu i mrucz膮c z zadowoleniem 偶u艂:
Dobrze si臋 sprawi艂e艣 stary, wr臋cz znakomicie. Jakby艣 jej od razu to wszystko powiedzia艂 pewnie by dziesi臋膰 razy zemdla艂a, albo te偶 mog艂a si臋 rozchorowa膰. Te damy ulepione s膮 z zupe艂nie innej gliny, ni偶 m臋偶czy藕ni.
Podni贸s艂 r臋k臋 do oczu.
Do diab艂a, je偶eli nie 艣ni臋 to i mnie woda wlaz艂a pod powieki. Aj, aj S臋pi Dziobie! Pomimo twojej zr臋czno艣ci i rozumu, jeste艣 normalnym g艂upcem, star膮 bab膮.
Spacerowa艂 po pok艂adzie tam i z powrotem, co chwil臋 spluwaj膮c to na lewo, to na prawo, jakby chcia艂 wyplu膰 swoje wzruszenie, po chwili ostro偶nie podszed艂 do kajuty i czeka艂 czy go aby nie zawo艂aj膮.
W 艣rodku s艂ycha膰 by艂o szept, jakby kto艣 zmawia艂 modlitw臋 dzi臋kczynn膮, a wreszcie us艂ysza艂 g艂os Amy:
A gdzie jest S臋pi Dzi贸b?
Tutaj zawo艂a艂 wchodz膮c do 艣rodka.
Musz臋 zadawa膰 panu jeszcze kilka pyta艅. Czy s艂ysza艂 pan co艣 jeszcze o tych osobach, czy mo偶e powiedzia艂 pan nam ju偶 wszystko?
Podrapa艂 si臋 po g艂owie i odpowiedzia艂:
O, seniorita, ja jestem zbyt wra偶liwy i nie mog臋 patrze膰 jak kobieta mdleje, gdy偶 sam mog臋 zrobi膰 wielkie g艂upstwo i zemdle膰.
Aha, pan chcia艂 mnie tylko przygotowa膰.
Co艣 takiego w艂a艣nie kombinuj臋.
Czyli, 偶e wie pan znacznie wi臋cej.
By膰 mo偶e.
Chwyci艂a za jego szorstk膮 r臋k臋 i pocz臋艂a prosi膰 b艂agalnym tonem:
Ale偶 bardzo prosz臋, niech mi pan powie! Teraz mo偶e ju偶 pan wszystko wyja艣ni膰. Jestem ju偶 przygotowana, nic mi si臋 nie stanie.
Mam wi臋c opowiada膰 o tym Mariano? spyta艂 u艣miechaj膮c si臋 figlarnie.
Tak, prosz臋 i o nim opowiedzie膰 odrzek艂a rumieni膮c si臋. Ale dlaczego pan w艂a艣nie jego imi臋 wymienia na pocz膮tku?
Dlaczego? Bo ma艂o nie wylecia艂 w powietrze, jak si臋 dowiedzia艂, 偶e jestem wys艂annikiem sir Henry Lindsay艂a.
Co powiedzia艂?
Gdy si臋 dowiedzia艂, 偶e miss Amy znajduje si臋 przy ojcu, koniecznie chcia艂 razem ze mn膮 p艂yn膮膰 tutaj.
Dlaczego nie wzi膮艂 go pan ze sob膮?
Bo mam jednoosobowe cz贸艂no. Zreszt膮 inni odradzali mu to. Zobaczy go pani, w tym czasie co i Juareza, ale tyle pozdrowie艅 i uk艂on贸w na艂adowa艂 mi przed odjazdem, 偶e przynajmniej z milion zd膮偶y艂em zapomnie膰 po drodze, mimo to przywioz艂em i tak ca艂膮 mas臋, ca艂膮 ziemi臋 mo偶na by nimi wy艂o偶y膰.
By艂 zdr贸w? Jak wygl膮da艂? Jak by艂 ubrany?
Zdrowy jak ryba, wygl膮da艂 jak jaki艣 hrabia, a ubrany by艂 jak ka偶dy Meksykanin.
Czy wszyscy, kt贸rych pan wymieni艂, tak偶e brali udzia艂 w walce? spyta艂 lord.
Naturalnie. Bez nich zwyci臋stwo nad Francuzami nie by艂oby mo偶liwe. Walczyli bardzo dzielnie, sam Juarez by艂 tego zdania.
O Bo偶e! zawo艂a艂a Amy z trwog膮. Teraz pewnie p贸jd膮 z nim do Chihuahua. Znowu b臋d膮 musieli walczy膰, w Cohahuila tak偶e.
Prosz臋 si臋 tak o nich nie martwi膰. Na swego dow贸dc臋 wybrali Sternaua, a to cz艂owiek wyj膮tkowo do艣wiadczony, zawsze wie co ma czyni膰. On nie narazi ani siebie ani innych.
Ale gdzie oni wszyscy tak d艂ugo przebywali?
Najlepiej b臋dzie je偶eli opowiem wszystko od pocz膮tku, oczywi艣cie tylko to czego si臋 dowiedzia艂em. Tylko do kaduka, gard艂o mi znowu wysch艂o, jak sk贸ra na bucie, nie wiem czy
Tu stoi rum przerwa艂 mu Lindsay. Prosz臋 si臋 cz臋stowa膰. S臋pi Dzi贸b nie da艂 sobie tego dwa razy powtarza膰. Nalawszy zrobi艂 spory 艂yk, po czym zacz膮艂 swoje opowiadanie.
Nie potrzebujemy dodawa膰, 偶e oboje s艂uchali z nale偶yt膮 uwag膮. S臋pi Dzi贸b opowiada艂 wszystko o czym wiedzia艂, a na zako艅czenie doda艂:
To ju偶 chyba wszystko, co wiem. Dalszych szczeg贸艂贸w dowiedz膮 si臋 pa艅stwo od nich samych, jak tylko dotrzemy do Rio Sabinas.
Czy Emma i Karia tak偶e przyb臋d膮 do Cohahui艂a? spyta艂a Amy.
Tak my艣l臋.
Na miejsce spotkania?
Tego nie wiem, ale my艣l臋, 偶e nie, chocia偶 miejsce to jest oddalone tylko o dzie艅 drogi od miasta, wi臋c je偶eli pani zechce, mo偶e je odwiedzi膰.
Mam do pana jeszcze wiele, wiele pyta艅
O seniorita, ja ju偶 niczego wi臋cej nie wiem! odpar艂 S臋pi Dzi贸b.
To niemo偶liwe, musi pan jeszcze wiele wiedzie膰, wystarczy zadawa膰 pytania.
Cho膰by mnie pani rozpru艂a, nie wiem ju偶 absolutnie nic.
Wie pan, wie, tylko m臋偶czy藕ni nie zwa偶aj膮 na drobiazgi. Uwa偶acie, 偶e s膮 to nic nie znacz膮ce sprawy, tymczasem dla nas maj膮 one ogromne znaczenie.
Ale ja nie znam naprawd臋 ani jednego szczeg贸艂u wi臋cej! zawo艂a艂 traper z uporem. Prosz臋 mi wierzy膰, 偶e m贸wi臋 prawd臋.
Zaraz panu udowodni臋, 偶e tak nie jest. Jakie oczy ma seniorita Resedilla, o kt贸rej pan opowiada艂?
Niebieskie.
A te dwie m艂ode Meksykanki, Pepi i Zilli?
Czarne jak w臋giel.
Sk膮d pochodzi ten ma艂y traper, Andre, o kt贸rym pan m贸wi艂?
Z jakiej艣 pruskiej prowincji. Jego brat jest gajowym u jakiego艣 emerytowanego kapitana w okolicach Moguncji.
Mo偶e w Kreuznach? spyta艂a pospiesznie.
Tak, tak jako艣 si臋 nazywa, ta dziura.
Ten kapitan nazywa si臋 Rodenstein?
Nazwisko brzmi podobnie, je偶eli si臋 nie myl臋, to chyba tak samo.
Co za zbieg okoliczno艣ci. Z tego mo偶na wywnioskowa膰, jak pan B贸g zwolna rozwija nici los贸w ludzkich. Pan tak偶e musi przyzna膰, 偶e jeszcze wiele rzeczy by si臋 znalaz艂o, o kt贸rych pan wie i mo偶e odpowiedzie膰.
Hm, tak to wygl膮da? A kto przy opowiadaniu zwraca艂 by uwag臋 na kolor oczu tej lub tamtej seniority.
W艂a艣nie o takie drobnostki b臋d臋 pana pyta艂a, bo cho膰 one dla pana nic nie znacz膮, to jednak odgrywaj膮 wa偶n膮 rol臋. Ale czy nie mogliby艣my tymczasem wyruszy膰 w drog臋? Czy to mo偶liwe?
Ojciec pani ju偶 mnie o to pyta艂. Nie widz臋 偶adnego problemu.
Ale pan jest bardzo zm臋czony.
Dobry traper nie wie co to zm臋czenie. Je偶eli lord chce wyp艂ywa膰, ja jestem got贸w. Czy wszyscy ludzie si臋 ju偶 zebrali?
Tak. S膮 wszyscy, ogie艅 pod kot艂ami si臋 pali.
艁odzie ratunkowe i tratwy podzieli pan zapewne na dwa parowce?
Naturalnie.
Uformuje si臋 wi臋c dwa oddzia艂y. Nie jest to najm膮drzejsze posuni臋cie, ale c贸偶, inaczej nie mo偶na. Jako przewodnik, zajm臋 swe miejsce na pierwszym, a pan?
Pop艂yn臋 z panem.
A miss Amy?
Jej kajuta znajduje si臋 na drugim.
To mi si臋 nie podoba, czy nie mog艂aby miss Amy p艂yn膮膰 z nami?
Dlaczego? B臋dzie nam niewygodnie.
Ale za to bezpiecznie.
Czy w czasie drogi czyha na nas niebezpiecze艅stwo?
No c贸偶, ja przep艂yn膮艂em wprawdzie spokojnie w obie strony, ale obecnie stosunki uleg艂y zmianie i nale偶y mie膰 si臋 na baczno艣ci i dlatego nie radz臋 noc膮 przybija膰 do brzegu. O wiele lepiej zrobimy, je偶eli chc膮c odpocz膮膰 zarzucimy kotwic臋 na 艣rodku rzeki. Czy pa艅scy ludzie s膮 dobrze uzbrojeni?
Tak. Zreszt膮 mam na pok艂adzie dzia艂a, tak wi臋c nie potrzebujemy si臋 zbytnio obawia膰 napa艣ci, drogi panie.
B膮d藕my optymistami. Prosz臋 wyda膰 rozkaz odp艂yni臋cia, ja tymczasem zajm臋 si臋 reszt膮.
Uda艂 si臋 do 艂odzi i sprawdza艂 czy wszystko jest w porz膮dku. Natrafi艂 na kilku swoich znajomych. Odni贸s艂 wra偶enie, 偶e za艂oga sk艂ada si臋 z samych dzielnych ludzi, na kt贸rych mo偶na ca艂kowicie polega膰.
Poleci艂 sternikowi drugiego parowca, by w miar臋 mo偶liwo艣膰 trzyma艂 si臋 blisko nich.
Wszyscy rzucili si臋 do pracy, poprzywi膮zywali 艂odzie i tratwy, a偶 w ko艅cu parowy gwizdek da艂 sygna艂 do drogi. Podniesiono kotwic膮.
Panowa艂a ciemno艣膰, ale przy blasku gwiazd mo偶na by艂o dok艂adnie obserwowa膰 drog臋.
Na dziobie pierwszego parowca sta艂 S臋pi Dzi贸b wyt臋偶aj膮c wzrok, obok niego usiad艂a Amy. Wypytywa艂a go ci膮gle o tysi膮ce drobnostek, tak, 偶e sam dziwi艂 si臋 ile szczeg贸艂贸w pomin膮艂 w czasie swej relacji.

* * *

Je偶eli dop艂ynie si臋 do miasta Rio de City, kt贸re le偶y na lewym brzegu i p艂ynie dalej w g贸r臋 rzeki, to po kr贸tkim czasie mo偶na dotrze膰 do miejscowo艣ci Mier, le偶膮cej na drugim brzegu. Niespe艂na pi臋tna艣cie mil dalej le偶膮 Revilla i Bellevilla, w艂a艣nie tutaj Rio Sabinas wpada do Rio Grand臋.
Droga jest d艂uga i dzika. Oba brzegi obro艣ni臋te s膮 g臋stymi krzakami, tak, 偶e dalsze tereny s膮 prawie niewidoczne. Za g臋stwin膮 krzak贸w ro艣nie pot臋偶ny, dziewiczy b贸r z nieprawdopodobnie ogromnymi drzewami. Przez ten b贸r, na koniu mo偶na si臋 by艂o 艂atwo przeprawi膰, przeszkod臋 stanowi膮 dopiero nabrze偶ne krzaki.
W cieniu tego gigantycznego lasu w g贸r臋 rzeki jecha艂 znaczny oddzia艂 znakomicie uzbrojonych je藕d藕c贸w, jednak wida膰 by艂o, 偶e konie s膮 ju偶 bardzo znu偶one.
Na czele oddzia艂u jecha艂o dw贸ch m臋偶czyzn. Jeden z nich to Pablo Kortejo, pretendent do prezydentury Meksyku. Twarz mia艂 zas臋pion膮, najwyra藕niej nie mia艂 powod贸w do rado艣ci, inni tak偶e wygl膮dali na mocno zniech臋conych. Kortejo rozmawia艂 ze swoim s膮siadem p贸艂g艂osem, przeklinaj膮c od czasu do czasu.
Przekl臋ty pomys艂, aby te dwa parowce p艂yn臋艂y z transportem za艂adowanym na tratwy zakl膮艂 Kortejo.
To nie by艂o najgorsze, senior odezwa艂 si臋 jego towarzysz ale ta niespotykana ostro偶no艣膰, ani razu na noc nie dobijaj膮 do brzegu.
Niech piek艂o poch艂onie, ca艂膮 t臋 sytuacj臋. Gonimy za nimi jak psy od San Juano, wyka艅czamy konie i wszystko bez skutku.
Z艂apa膰 go mo偶emy tylko podst臋pem, senior.
. Na co si臋 zda ca艂y podst臋p, kiedy nie przybijaj膮 do brzegu.
Nie potrzebuj膮, ale niech tylko Anglik sam zejdzie na brzeg
Tego tak偶e nie zrobi.
O to si臋 ju偶 postaram.
Podj膮艂by艣 si臋 tego?
Naturalnie, oczywi艣cie za dodatkow膮 op艂at膮.
Otrzymasz j膮. Kiedy dojedziemy do tego miejsca?
Za jakie艣 p贸艂 godziny. Wybrane miejsce jest wr臋cz stworzone do tego celu. Przedziera艂em si臋 tamt臋dy niedawno i par臋 razy nawet nocowa艂em.
Ten projekt w艂a艣ciwie nie jest z艂y. Jak z艂apiemy Anglika to dostaniemy reszt臋, tylko czy uda nam si臋 wywabi膰 go z gniazda?
Musi si臋 uda膰, senior, jestem o tym przekonany.
Po p贸艂 godzinie, rzeczywi艣cie dotarli do miejsca, w kt贸rym rzeka gwa艂townie skr臋ca艂a.
Powsta艂y w ten spos贸b p贸艂wysep by艂 skalisty i zaro艣ni臋ty niskimi ro艣linami. Miejsce to 艂atwo mo偶na by ujrze膰 zar贸wno od strony rzeki, jak i z l膮du.
Po jakim艣 czasie na zakr臋cie ukaza艂y si臋 oba parowce. Lord Lindsay p艂yn膮艂 spokojnie w g贸r臋, nie przeczuwaj膮c, 偶e taka ilo艣膰 wojska jedzie prawym brzegiem i tylko czeka na stosown膮 por臋, aby ich napa艣膰 i obrabowa膰.
S艂o艅ce chyli艂o si臋 ku zachodowi, gdy pierwszy parowiec dotar艂 do zakola. Lord i S臋pi Dzi贸b stali obok sternika.
Jak daleko mamy jeszcze do Rio Sabinas? spyta艂 lord trapera.
Jutro, ko艂o po艂udnia dotrzemy do jej uj艣cia, a potem dalej, z nurtem, przez ten zakr臋t musimy znacznie nad艂o偶y膰 czasu. Kto zna t臋 drog臋, to na koniu przebywaj膮 znacznie szybciej. Ale prosz臋 spojrze膰, tam na tej mieli藕nie stoi jaki艣 cz艂owiek.
Tak, odpar艂 lord teraz chyba usiad艂.
O nie! odezwa艂 si臋 sternik On nie usiad艂, tylko upad艂, musi by膰 wyczerpany.
Podnosi si臋, ale z wielkim trudem! zawo艂a艂 S臋pi Dzi贸b Daje znaki. Zapewne chce, by艣my go wzi臋li na pok艂ad.
Zabierzmy go poprosi艂a Amy przyst臋puj膮c do m臋偶czyzn. Mo偶e spu艣cimy szalup臋 tatku?
Tak, trzeba to zrobi膰 odpowiedzia艂 lord. Nie mo偶emy przecie偶 zostawi膰 tego biedaka bez pomocy.
Spokojnie, b膮d藕cie cicho, on co艣 wo艂apowiedzia艂 S臋pi Dzi贸b. Ujrzeli jak 贸w cz艂owiek przy艂o偶y艂 r臋ce do ust i krzycza艂:
Juarez!
Powiedzia艂 tylko jedno s艂owo, ale osi膮gn膮艂 po偶膮dany skutek.
To wys艂annik prezydenta rzek艂 lord. Musimy go zabra膰 na pok艂ad. Pojad臋 na brzeg, 偶eby si臋 z nim rozm贸wi膰.
Tego pan nie uczyni, przerwa艂 traper. Znajdujemy si臋 w艂a艣nie ko艂o najbardziej dzikich g膮szczy, nie pozwol臋 wi臋c, by wystawia艂 si臋 pan na niebezpiecze艅stwo. W zupe艂no艣ci wystarczy, je偶eli wy艣lemy szalup臋, kt贸ra zabierze go na pok艂ad.
Natychmiast wydano odpowiednie rozkazy. Dw贸ch silnych ludzi pop艂yn臋艂o na brzeg. Z parowca, kt贸ry zarzuci艂 kotwic臋 mo偶na by艂o dok艂adnie widzie膰, jak 艂贸dka wyl膮dowa艂a na brzegu, a marynarze udali si臋 w kierunku wo艂aj膮cego o pomoc. Rozmawiali z nim przez jaki艣 czas, ale wkr贸tce powr贸cili bez niego i powios艂owali z powrotem.
Dlaczego go nie zabrali艣cie? spyta艂 lord.
Spad艂 z konia i jest ci臋偶ko ranny. Strasznie cierpi, jak go tylko dotkn臋li艣my to wy艂 z b贸lu i prosi艂 by艣my go tam zostawili, bo i tak musi umrze膰.
Biedny cz艂owiek. Nie mo偶emy go tak zostawi膰 powiedzia艂a Amy.
To dlaczego dawa艂 nam znaki, skoro nie chce by艣my go zabrali? spyta艂 S臋pi Dzi贸b.
Jest pos艂a艅cem Juareza. Dosta艂 rozkaz, by czeka膰 na brzegu na lorda Lindsay艂a, ma dla niego jakie艣 wa偶ne wiadomo艣ci odpowiedzia艂 marynarz.
To dziwne. Juarez doskonale wie, gdzie mamy si臋 spotka膰. Je偶eli naprawd臋 wys艂a艂 do nas go艅ca, to chyba tylko dlatego, 偶e zmieni艂 miejsce, albo chce nas ostrzec przed niebezpiecze艅stwem. Dlaczego ci nie powiedzia艂, z jak膮 nowin膮 do nas przybywa?
Chce m贸wi膰 z samym lordem, twierdzi bowiem, 偶e te wiadomo艣ci s膮 bardzo wa偶ne i 偶e nie mo偶e powierzy膰 ich pierwszemu lepszemu.
To mi wygl膮da bardzo podejrzanie. Widzia艂e艣 jego konia?
Nie, ko艅 mu si臋 sp艂oszy艂 i uciek艂.
A 艣lad贸w kopyt tak偶e nie wiedzia艂e艣?
Nie, tam grunt jest bardzo skalisty.
Nie zauwa偶y艂e艣 na brzegu lasu czego艣 podejrzanego?
Nie, nic.
No c贸偶, b臋d臋 musia艂 sam do niego pop艂yn膮膰 odezwa艂 si臋 lord.
Tatko prosz臋, zosta艅 tutaj m贸wi艂a Amy. Ja mam jakie艣 z艂e przeczucia.
Musz臋 si臋 przecie偶 dowiedzie膰, o co chodzi!
Niech to powie komu艣 innemu.
Tego nie uczyni odezwa艂 si臋 marynarz, kt贸ry by艂 na brzegu. Powiedzia艂 mi wyra藕nie, 偶e powierzy tajemnic臋, tylko lordowi.
W takim razie, trzeba jeszcze raz spr贸bowa膰 zabra膰 go na 艂贸dk臋, a potem na parowiec.
Nie zechce. Powiada, 偶e 艣mier膰 zagl膮da mu w oczy. Ka偶de poruszenie sprawia mu straszne cierpienie, wi臋c przetransportowanie go na statek jest wykluczone.
C贸偶, musz臋 wi臋c pojecha膰 do niego powiedzia艂 lord. Wezm臋 ze sob膮 kilku uzbrojonych ludzi, na pewno nic mi si臋 nie stanie.
S臋pi Dzi贸b splun膮艂 z niecierpliwo艣ci膮.
A czy pan wie, zapyta艂 ilu ludzi ukrytych jest w lesie za drzewami?
Dobrze, to nie wysi膮d臋 na brzeg, z 艂贸dki te偶 mog臋 si臋 z nim rozm贸wi膰 odpar艂 Lindsay.
A tymczasem pierwsza kula z lasu dosi臋gnie pana.
Na mi艂o艣膰 bosk膮, tatko prosz臋, pozosta艅 na statku prosi艂a Amy.
Nagle S臋pi Dzi贸b za艣mia艂 si臋 serdecznie, splun膮艂 do wody kilka razy i tak si臋 odezwa艂:
Znakomita my艣l wpad艂a mi do g艂owy.
Jaka?
Ja sam tam pop艂yn臋.
Ale on panu nic nie powie, bo chce rozmawia膰 tylko ze mn膮.
Powiem, 偶e jestem lordem Lindsay.
Anglik zdziwi艂 si臋 z pocz膮tku, a potem roze艣mia艂 i powiedzia艂:
Stroi pan sobie 偶arty, senior.
M贸wi臋 to zupe艂nie powa偶nie, ten drab przecie偶 pana nie zna?
My艣l臋, 偶e nie odrzek艂 Lindsay. Ale teraz pan b臋dzie w niebezpiecze艅stwie.
Niebezpiecze艅stwo? Z mojej strony to tylko 偶art, kawa艂. Doskonale b臋d臋 udawa艂 lorda, tak mi si臋 przynajmniej wydaje.
Ca艂a twarz rozja艣ni艂a mu si臋 na t臋 my艣l. Amy mimo woli spojrza艂a na niego z uwag膮. Widz膮c jego wielki nos, wyschni臋t膮, 偶ylast膮 posta膰, otwart膮, zaro艣ni臋t膮 pier艣 i podarte na strz臋py zwisaj膮ce ubranie, za艣mia艂a si臋 serdecznie:
Ja te偶 my艣l臋, 偶e paradny lord b臋dzie z pana.
No, na powadze nie b臋dzie mi zbywa膰 odpar艂 majestatycznie prostuj膮c si臋. Jeste艣my prawie tego samego wzrostu, mylordzie. Mo偶e ma pan jakie艣 dodatkowe ubranie, ale koniecznie modne, takie jak obecnie nosi si臋 w Londynie albo w Nowym Jorku.
Mam nawet kilka.
A cylinder?
Tak偶e.
R臋kawiczki?
Naturalnie.
Krawat, okulary albo przynajmniej monokl?
Oczywi艣cie.
Parasol te偶?
Mam i parasol.
Czy zechce mi pan to wszystko wypo偶yczy膰?
Pytanie to na nowo wywo艂a艂o wybuch 艣miechu. Nast膮pi艂y liczne pytania, wreszcie postanowiono pozwoli膰 S臋piemu Dziobowi na ten figiel. W kajucie lorda pocz膮艂 si臋 stroi膰, a po kr贸tkim czasie ponownie zjawi艂 si臋 na pok艂adzie, gotowy do wyprawy.
Na jego widok, Amy chcia艂a wybuchn膮膰 g艂o艣nym 艣miechem, jednak powstrzyma艂 j膮, daj膮c r臋k膮 znak i dodaj膮c p贸艂g艂osem:
Prosz臋 cicho, seniorka. Taki cienki g艂osik, 艣miej膮cej si臋 damy rozchodzi si臋 daleko. Kto wie, czy nie dotar艂by do brzegu, a w贸wczas by艂oby po 偶arcie.
Ale to wyj膮tkowo trudno, powstrzyma膰 si臋 odrzek艂a Amy z wysi艂kiem.
Tamci na brzegu, na m贸j widok nie b臋d膮 si臋 艣miali. Ju偶 ja si臋 o to postaram.
Ale pan nie ma ze sob膮 broni zawo艂a艂a z trosk膮 Amy.
Schowa艂em n贸偶 i dwa rewolwery, to mi wystarczy. Dziwnie wygl膮da艂 w tym stroju. Mia艂 na sobie popielate ubranie, kamasze, lakierki, siwy cylinder, 偶贸艂te r臋kawiczki, parasol i okulary na swym d艂ugim nosie, s艂owem ubrany by艂 tak, 偶e i w mie艣cie zrobi艂by furor臋, a c贸偶 dopiero tutaj, w tych dzikich ost臋pach.
Uwa偶am, 偶e dwa wypadki s膮 mo偶liwe, albo ten drab rzeczywi艣cie jest wys艂annikiem Juareza, albo to wszystko jest tylko podst臋pem, pu艂apk膮 na pana, senior.
Ja s膮dz臋, 偶e to pierwsze odpar艂 lord Lindsay.
A ja my艣l臋, 偶e to drugie odpar艂 traper. Je偶eli pan ma racj臋, to nied艂ugo przyb臋d臋 z powrotem, ale je艣li moje przeczucie mnie nie myli, to nie wiem jeszcze jak to wszystko si臋 zako艅czy.
Co mamy robi膰 w przypadku, gdyby pan mia艂 racj臋? spyta艂 lord.
Gdybym d艂ugo nie wraca艂, to pojutrze prosz臋 p艂yn膮膰 naprz贸d. Juarez na pewno was spotka. Tylko senior, prosz臋 o wyj膮tkow膮 ostro偶no艣膰 i ci膮g艂e stra偶e. Je艣li mnie pochwyc膮, to b臋dzie znak, 偶e czatowali na pana i pa艅ski transport. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 b臋d膮 chcieli, pod os艂on膮 nocy podp艂yn膮膰 do was i niespodziewanie napa艣膰.
B臋dziemy czuwa膰.
Prosz臋 na艂adowa膰 dzia艂a kartaczami, o ile mo偶liwe od razu, ale tak, aby nic z brzegu nie zauwa偶ano. Co prawda s膮 pokryte p艂贸tnem, wi臋c mo偶e nie zauwa偶膮, co si臋 tutaj 艣wi臋ci.
Ale pan, co b臋dzie z panem? Obawiam si臋 o pa艅skie 偶ycie.
Prosz臋 si臋 o mnie nie troszczy膰. Nawet gdyby mnie pojmali, przy pierwszej lepszej sposobno艣ci dam drapaka i pod膮偶臋 wprost do Juareza.
Jak si臋 pan chce do niego dosta膰?
Zapytany splun膮艂, jak to mia艂 w zwyczaju i spokojnie odpowiedzia艂:
Jak? Na koniu.
Ale pan nie ma przecie偶 konia.
Ja nie, ale tamci na brzegu maj膮. Zreszt膮 bardzo dobrze znam te tereny. Jeszcze nie jest ciemno, przed zmrokiem dostan臋 si臋 na Preri臋, nad ranem, cho膰by nawet ko艅 by艂 lichy, dotr臋 do Juareza. Ten naturalnie od razu wyruszy, by rozprawi膰 si臋 z 艂otrami.
A jak si臋 dowiem, czy pana rzeczywi艣cie napadli i czy zdo艂a艂e艣 im umkn膮膰?
To pierwsze zobaczycie na w艂asne oczy, a drugie us艂yszycie, jak raz dosi膮d臋 konia, to ju偶 jestem wolny. Zna pan g艂os meksyka艅skiego s臋pa?
Bardzo dobrze.
Gdy us艂yszy pan ten g艂os, to b臋dzie znak, 偶e jestem wolny, drugi krzyk po艣wiadczy, 偶e siedz臋 na koniu, a trzeci raz krzykn臋 wtedy, gdy b臋d臋 pewny, i偶 uda mi si臋 zbiec. Je偶eli jeszcze raz, z dala zabrzmi g艂os s臋pa, to b臋dzie znaczy膰, 偶e jestem w drodze do Juareza.
Dobrze senior, b臋dziemy nas艂uchiwa膰.
No c贸偶, komedia mo偶e si臋 rozpocz膮膰.
Si臋gn膮艂 do kieszeni swych nowych spodni, wyj膮艂 z nich kawa艂ek tytoniu i wsadzi艂 do ust.
Ale偶 senior, angielski lord nie 偶uje tytoniu zawo艂a艂a Amy ze 艣miechem.
Dlaczego nie? Ciekawy jestem, dlaczego w艂a艣nie lord mia艂by si臋 pozbawia膰 tej przyjemno艣ci. Prosz臋 mi wierzy膰, 偶e wszyscy ludzie ho艂duj膮 takiemu na艂ogowi, tylko nie zdradzaj膮 si臋 przy damach.
Schowa艂 parasol pod pach臋 i wskoczy艂 do szalupy.
Prosz臋 na siebie uwa偶a膰, w miar臋 mo偶liwo艣ci zawo艂a艂 za nim lord.
O to samo prosz臋 pana! odpowiedzia艂, po czym da艂 znak marynarzom, aby wios艂owali.
Ma艂a 艂贸dka szybko mkn臋艂a po wodzie. Nied艂ugo dotarli do brzegu.
脫w podobno ranny Meksykanin, oczekiwa艂 na t臋 chwil臋 z niecierpliwo艣ci膮, gdy zobaczy艂 przybijaj膮c膮 艂贸dk臋, wzrok mu si臋 rozja艣ni艂 i zamrucza艂:
Nareszcie. Ale ci Anglicy, to rzeczywi艣cie dziwacy. Nawet tutaj, na prerii stroj膮 si臋 jak do opery. Do diab艂a! A c贸偶 za nos ma ten lord!
S臋pi Dzi贸b wyskoczy艂 na brzeg, marynarzom kaza艂 czeka膰 w gotowo艣ci. Gdyby tylko zobaczyli co艣 podejrzanego, to natychmiast mieli powraca膰 na statek, jego mieli zostawi膰 samemu sobie.
Ranny wspar艂 si臋 na ramionach i g艂ucho j臋cza艂:
O senior, jak ja cierpi臋.
S臋pi Dzi贸b opu艣ci艂 okulary na sam czubek nosa i uwa偶niej, ale z niedowierzaniem przygl膮dn膮艂 si臋 le偶膮cemu, wreszcie potr膮ci艂 go parasolem i wysepleni艂:
Bole艣ci? Co? Boli?
O i to jak bardzo!
Ach 藕le, bardzo 藕le! Jak si臋 nazywa?
Kto, ja?
Yes.
Friderico.
Co jest?
Vaquero.
Od Juareza?
Tak.
Co za nowiny?
Meksykanin wykrzywi艂 usta i znowu pocz膮艂 ogromnie j臋cze膰. To da艂o traperowi mo偶liwo艣膰 dok艂adnego obejrzenia terenu.
Nie dostrzeg艂 w pobli偶u 偶adnych 艣lad贸w, las tak偶e nie wygl膮da艂 podejrzanie, w ko艅cu vaquero odezwa艂 si臋:
Pan rzeczywi艣cie jest lordem Lindsay?
Naturalnie.
Ale na pewno?
Tak. Mo偶e by膰 spokojny. Co ma powiedzie膰?
Juarez jest ju偶 w drodze. Prosi pana, by w tym miejscu przybi艂 do brzegu i czeka艂 na niego.
Ach! Wspaniale! Gdzie on jest?
Jedzie wzd艂u偶 brzegu.
Sk膮d?
Z el Paso del Norte.
Kiedy?
Wyruszy艂 przed dwoma tygodniami. Szybciej przecie偶 nie m贸g艂 tutaj dotrze膰.
Pi臋knie! Znakomicie! Pojad臋 naprz贸d. Je偶eli Juarez jedzie z biegiem rzeki, to si臋 spotkamy. Dobranoc!
Obr贸ci艂 si臋 z powag膮 chc膮c uda膰 si臋 w stron臋 brzegu. W tej jednak chwili, rzekomo s艂aby podskoczy艂 jak strza艂a i chwyci艂 go z ty艂u.
Prosz臋 o spok贸j, je偶eli 偶ycie panu mi艂e, prosz臋 si臋 nie rusza膰! zawo艂a艂.
S臋pi Dzi贸b by艂 do艣膰 silnym i zr臋cznym m臋偶czyzn膮. Jednym szarpni臋ciem m贸g艂 si臋 uwolni膰 z uchwytu, ale postanowi艂 dzia艂a膰 w inny spos贸b.
Stan膮艂 jak skamienia艂y, jakby go os艂abi艂a trwoga i zawo艂a艂:
Zounds! Do kaduka, c贸偶 to takiego?
Jest pan moim wi臋藕niem odrzek艂 Meksykanin.
Anglik otwar艂 szeroko usta i spyta艂 ze zdziwieniem:
Ach, to jest podst臋p! On nie s艂aby?
Nie! za艣mia艂 si臋 nieznajomy.
Nie spad艂 z konia?
Nie!
Ga艂gan! Dlaczego?
By pana z艂apa膰, mylordzie odpowiedzia艂 i rzuci艂 na lorda spojrzenie pe艂ne wzgardy. Widocznie uwa偶a艂 Anglika za wyj膮tkowego tch贸rza, gdy偶 nie pomy艣la艂 nawet o obronie.
Dlaczego chcia艂 mnie z艂apa膰? pyta艂 nadal S臋pi Dzi贸b.
Dla tego pi臋knego towaru, kt贸ry znajduje si臋 tam, na 艂odziach.
Moi ludzie mnie uwolni膮.
Lepiej 偶eby pan w to nie wierzy艂. Popatrz pan tylko, ci co z panem przyp艂yn臋li ju偶 daj膮 drapaka, widzisz pan jak szybko wios艂uj膮, a teraz obr贸膰 si臋 pan i rozejrzyj!
Wio艣larze uczynili jak im rozkaza艂 S臋pi Dzi贸b. Gdy tylko zobaczyli, 偶e da艂 si臋 zaskoczy膰, podej艣膰 od ty艂u i z艂apa膰, czym pr臋dzej pobiegli w stron臋 艂odzi. Napadni臋ty ujrza艂 za sob膮 dziwny widok. Nagle, ca艂a zgraja uzbrojonych drab贸w, jakby wyros艂a spod ziemi i galopowa艂a na z艂amanie karku w jego kierunku. Po dw贸ch minutach zosta艂 szczelnie otoczony.
Przybra艂 strasznie zafrasowan膮 min臋 i jakby w zak艂opotaniu, pocz膮艂 targa膰 sw贸j parasol. Je藕d藕cy zeskoczyli z koni. Kortejo pierwszy zbli偶y艂 si臋 do z艂apanego. Jak tylko go spostrzeg艂 stan膮艂 os艂upia艂y, jeszcze raz obejrza艂 go dok艂adnie, a na koniec rzek艂 gniewnie:
Kim pan jest?
A kim ty? spyta艂 Anglik nie trac膮c udanej sztywno艣ci.
Ja pytam kim pan jest! krzykn膮艂 Kortejo surowo.
A ja pytam kto艣 pan! odrzek艂 S臋pi Dzi贸b. Ja jestem Anglikiem, ze znakomitej rodziny, z solidnym wykszta艂ceniem; odpowiem dopiero po panu.
. Niech i tak b臋dzie, nazywam si臋 Kortejo.
Anglik przyj膮艂 strasznie zdziwion膮 min臋, tym razem ca艂kiem naturaln膮 i zapyta艂:
Kortejo? Mo偶e Pablo?
Tak odrzek艂 dumnie zapytany.
Thunderstorm! To wybornie!
Ten wykrzyknik te偶 by艂 szczery. Nie tylko ogromne zdziwienie, ale i rado艣膰 zmiesza艂y si臋 w sercu strzelca na widok Korteja. Ju偶 cieszy艂 si臋 na my艣l, na rado艣膰 jak膮 sprawi Juarezowi, jak go podprowadzi na spotkanie z Kortejem i pomo偶e w jego uj臋ciu.
Znakomite, nieprawda偶? za艣mia艂 si臋 Kortejo. Tego si臋 pan nie spodziewa艂. Ale teraz prosz臋 mi powiedzie膰, kim pan jest?
Nazywam si臋 Lindsay odpar艂 spokojnie.
Lindsay? To wierutne k艂amstwo!
Kto odwa偶a si臋 tak twierdzi膰?
Ja. Znam bardzo dobrze lorda Lindsay. Pan nim nie jeste艣.
S臋pi Dzi贸b przerazi艂 si臋 nieco, lecz nie da艂 tego po sobie pozna膰.
Z ca艂膮 flegm膮, na jak膮 tylko m贸g艂 si臋 zdoby膰 wyplu艂 prze偶uty tyto艅 tu偶 ko艂a konia Korteja, i z zimn膮 krwi膮 doda艂:
Tak, tym nie jestem.
Kortejo odrzuci艂 w ty艂 g艂ow臋 i z gniewem zawo艂a艂:
Prosz臋 uwa偶a膰, senior, gdzie plujesz!
Ja uwa偶am; trafiam zawsze tam gdzie chc臋 odpar艂 ze spokojem.
My艣l臋, 偶e nie zamierzali艣cie mnie trafi膰?
To si臋 jeszcze zobaczy.
Wypraszam sobie, a wi臋c pan nie jest lordem Henry Lindsay?
Nie.
To dlaczego przyw艂aszczyli艣cie sobie to nazwisko?
Bo jest moje.
Swoim spokojem zbi艂 nieco Korteja z tropu, tak 偶e zawo艂a艂 z niecierpliwo艣ci膮:
Co do diab艂a, jak mam to zrozumie膰? Raz nim jeste艣cie, raz nie!
S臋pi Dzi贸b spyta艂 go ze spokojem:
By艂 pan kiedy艣 w starej Anglii?
Nie!
To si臋 nie dziwi臋, 偶e nie rozumiecie. Lordem jest tylko najstarszy syn, reszta ju偶 nie.
A, pan jest m艂odszym bratem lorda Lindsay?
Yes.
Jak pan ma na imi臋?
Jestem, sir Dawid Lindsay.
Czy to mo偶liwe? Pan wcale nie jest podobny do swego brata.
S臋pi Dzi贸b ponownie splun膮艂 pod nogi Korteja i odpowiedzia艂:
Nonsens, bzdura!
Czy chce pan temu zaprzeczy膰?
Yes.
Nie przyznaje pan, 偶e nie jeste艣 podobny do swego brata?
Nie przyznaj臋.
A to dlaczego?
To pan si臋 myli, nie ja! Nie ja, tylko on nie jest podobny do mnie!
Kortejo nie wiedzia艂 co ma na to odpowiedzie膰. Najch臋tniej zakl膮艂by siarczy艣cie na tego dziwnego jegomo艣cia, ale jego pewno艣膰 siebie i zimna krew po prostu mu zaimponowa艂a. Po pewnym czasie odezwa艂 si臋:
Ale ja oczekuj臋 pa艅skiego brata.
Lorda Henry?
Tak.
A to dlaczego czeka na niego?
Bo si臋 dowiedzia艂em, 偶e transportuje wa偶ne rzeczy.
B艂膮d! Ja transportuj臋.
Mia艂a by膰 razem z nim miss Amy.
By艂a z nim.
Tak? A co to za dama, kt贸ra st膮d mo偶na by艂o ujrze膰 na pok艂adzie.
Miss Amy.
A gdzie jej ojciec?
U Juareza.
Ach, wyprzedzi艂 was? Gdzie jest Juarez?
W el Paso del Norte.
Jak daleko zamierzacie p艂yn膮膰 z tym 艂adunkiem?
. Do fortu Gadaloupa.
Chytry i zarazem z艂o艣liwy u艣miech pojawi艂 si臋 na twarzy Korteja.
Tak daleko transport nie dop艂ynie.
Dlaczego?
Gdy偶 tutaj musicie przybi膰 do brzegu i odda膰 mi ca艂y 艂adunek.
Anglik rzuci艂 mocno zdziwionym wzrokiem doko艂a. Mia艂 w tym sw贸j cel. W jednej chwili przegl膮dn膮艂 konie i jednego wybra艂 dla siebie, naturalnie najlepszego. Ju偶 wiedzia艂, na kt贸rego b臋dzie mia艂 wskoczy膰 w czasie ucieczki.
W pa艅skie r臋ce? spyta艂 A to dlaczego?
Bo potrzebuj臋 tego wszystkiego, co pan ma na pok艂adzie.
Tak? Niestety nie mog臋 tego sprzeda膰. Ani jednej rzeczy nie mog臋 panu odst膮pi膰.
O senior, nie chodzi o sprzeda偶. Musi mi pan zrobi膰 podarunek i to z ca艂ego transportu znajduj膮cego si臋 na statkach i 艂odziach.
Podarunek? Ja nic nikomu nie zamierzam dawa膰.
To zmusimy pana do tego.
Zmusicie? spyta艂 Anglik oboj臋tnym tonem.
Poruszy艂 ramionami po czym zw臋zi艂 usta i wyplu艂 z nich ca艂y strumie艅 prze偶utego tytoniu wprost na kapelusz Korteja; tyto艅 pocz膮艂 艣cieka膰 z ronda a偶 na ubranie.
Do stu piorun贸w! zawo艂a艂 z oburzeniem. Co to za dowcip? Nie wiecie, 偶e to obraza plu膰 na kogo艣?
Odejd藕cie! odpar艂 S臋pi Dzi贸b spokojnie. Ja jestem angielskim d偶entelmenem i dlatego mog臋 plu膰, gdzie mi si臋 podoba. Kto nie chce by膰 trafionym mo偶e si臋 usun膮膰.
Poczekajcie! Oduczymy was tej g艂upiej mody. Teraz macie zdecydowa膰, czy zgadzacie si臋 na dobrowolne oddanie mi ca艂ej przesy艂ki?
Ani mi to w g艂owie.
Zmusz臋 was! Jeste艣cie od tej chwili moim wi臋藕niem.
Pchtsichchchct!
Potworna porcja prze偶utego tytoniu przelecia艂a tu偶 ko艂a nosa Korteja. S臋pi Dzi贸b pocz膮艂 znowu szarpa膰 sw贸j parasol m贸wi膮c:
Wi臋藕niem? Ja? O tym nic nie wiem.
Informuj臋 was wi臋c.
Tak, to znakomite, wyborne, bardzo zajmuj膮ce, ju偶 dawno chcia艂em zosta膰 czyim艣 wi臋藕niem.
No c贸偶, 偶yczenie wasze spe艂ni艂o si臋. Teraz macie wyda膰 swym ludziom rozkaz, by dalej nie p艂yn臋li.
Dobrze, uczyni臋 to.
Powiedzia艂 to wyj膮tkowo spokojnym tonem, jakby si臋 rzeczywi艣cie zgadza艂 ze wszystkim. Wsun膮艂 sw贸j parasol pod pach臋, obie d艂onie przy艂o偶y艂 do ust i krzykn膮艂 w kierunku statku tak g艂o艣no, 偶e ka偶de s艂owo mogli zrozumie膰:
Musicie zosta膰, Pablo Kortejo jest tutaj!
Czemu im pan to powiedzia艂, do diab艂a? Po co maj膮 wiedzie膰, 偶e jestem tutaj?
A dlaczego ja mam to wiedzie膰? spyta艂 Anglik flegmatycznie.
Przecie偶 nie po to, aby pan to wszystkim rozgada艂. Zreszt膮 nie my艣la艂em, 偶e to si臋 tak odb臋dzie, oni nie mieli si臋 zatrzyma膰, chc臋 aby przybili do brzegu.
Po co?
No, 偶eby艣my mogli rozpocz膮膰 wy艂adunek.
Anglik pokr臋ci艂 g艂ow膮 w obie strony i powiedzia艂 z rozwag膮:
Tego pan nie uczyni.
Dlaczego nie?
Zakazuj臋 panu.
Nie b臋d臋 zwa偶a艂 na pa艅ski zakaz. Ilu ludzi ma pan ze sob膮?
Nie wiem.
To przecie偶 musi pan wiedzie膰.
Czasem zapominam. Mo偶e potem sobie przypomn臋.
I tak nied艂ugo dowiemy si臋 tego. Teraz prosz臋 rozkaza膰 aby tu przybyli.
Nie mam zamiaru.
Kortejo po艂o偶y艂 mu r臋k臋 na ramieniu i rzek艂 gro藕nie:
Senior Lindsay, 艂odzie musz臋 dobi膰 do brzegu zanim si臋 艣ciemni. Je偶eli pan natychmiast nie wyda takiego rozkazu, b臋d臋 zmuszony u偶y膰 艣rodk贸w, kt贸re zmusz膮 pana do tego.
Ach! Jak to?
Parasol trzyma艂 ci膮gle pod pach膮, r臋ce wsadzi艂 do kieszeni spodni i rozkraczy艂 nogi. Z jego ca艂ej, spokojnej miny i postawy mo偶na by艂o pozna膰, 偶e nie ma nawet poj臋cia o niebezpiecze艅stwie, w jakie si臋 wpakowa艂.
Jakich? Ka偶臋 pana t艂uc r贸zgami! krzykn膮艂 Korteja pozbawiony cierpliwo艣ci. Dostanie pan pi臋膰dziesi膮t kij贸w!
Pi臋膰dziesi膮t? Tylko?
Senior, pan chyba oszala艂!
Well! Pan tak偶e.
Je偶eli pi臋膰dziesi膮t kij贸w to za ma艂o, to ka偶臋 pana ok艂ada膰 dot膮d, dop贸ki pan nie wyda swym ludziom odpowiedniego polecenia.
S臋pi Dzi贸b podni贸s艂 w g贸r臋 ramiona i popatrzy艂 na niego pogardliwym wzrokiem.
Bi膰? Mnie? Angielskiego d偶entelmena? spyta艂.
Oczywi艣cie. Cho膰by by艂 pan synem lub bratem samego cesarza, to i tak ka偶臋 pana smaga膰 r贸zgami, je偶eli nie b臋dziesz pan pos艂uszny.
Prosz臋 spr贸bowa膰!
Zsiada膰! rozkaza艂 Kortejo Meksykanom.
Nie zauwa偶y艂 przy tym jakim wzrokiem rzekomy Anglik spojrza艂 na jedn膮, gniad膮 klacz, z kt贸rej je藕dziec w艂a艣nie zeskoczy艂. Nie zauwa偶y艂 tak偶e, 偶e Anglik wyci膮gn膮艂 nieco z kieszeni r臋ce, a w ka偶dej z nich trzyma艂 rewolwer. Kortejo obr贸ciwszy si臋 do niego, pocz膮艂 gro藕nie krzycze膰:
Teraz ka偶臋 pana na oczach wszystkich wych艂osta膰, je偶eli nie wykonasz tego, co kaza艂em. Nic panu nie pomo偶e, nawet jego pochodzenie. Ka偶e ci臋 smaga膰, jak prostego pacho艂ka.
Czy senior m贸wi to powa偶nie?
Naturalnie.
Czyli, 偶e grozi pan mnie, angielskiemu d偶entelmenowi?
Jak pan widzi!
I naprawd臋 chce mnie pan kaza膰 wych艂osta膰 tutaj, na oczach gawiedzi.
Tak jest.
No c贸偶, zobaczymy, czy pa艅skie oczy tego doczekaj膮. Po tych s艂owach sta艂o si臋 co艣 nieoczekiwanego, nikt nie by艂 na co艣 takiego przygotowany.
W mgnieniu oka S臋pi Dzi贸b z艂apa艂 parasol w z臋by. Nawet w tej, tak krytycznej chwili nie chcia艂 po艣wi臋ci膰 ani jednej rzeczy. Wyci膮gn膮wszy b艂yskawicznie z kieszeni oba rewolwery, wyloty skierowa艂 wprost w oczy Korteja, kt贸ry sta艂 tu偶 obok. Natychmiast zagrzmia艂y dwa strza艂y, jeden po drugim. Ka偶dy z nich trafi艂 do celu.
Kortejo le偶a艂 na ziemi z zakrwawionymi oczami i krzycza艂 jak zraniony zwierz. Ludzie jego os艂upieli. Dopiero po jakiej艣 minucie przyszli do siebie. Tak nag艂ego napadu nikt si臋 nie spodziewa艂, po tym zimnym, flegmatycznym Angliku.
Ten kr贸tki moment w zupe艂no艣ci wystarczy艂. Z ostatnim strza艂em zabrzmia艂 um贸wiony krzyk s臋pa. Jednym skokiem znalaz艂 si臋 traper na grzbiecie konia i pop臋dzi艂 w stron臋 lasu, powt贸rnie na艣laduj膮c krzyk s臋pa. Na skraju lasu obr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 na ci膮gle os艂upia艂ych Meksykan贸w. Po raz trzeci da艂 si臋 s艂ysze膰 wrzask drapie偶nego ptaka. Dopiero teraz poderwa艂a si臋 pogo艅.
Za nim! Za nim! s艂ycha膰 by艂o kilka g艂os贸w.
Podczas gdy wi臋kszo艣膰 dosiada艂a koni i p臋dzi艂a za uciekaj膮cym, kilku zosta艂o przy rannym.
Moje oczy! Moje oczy! j臋cza艂 przera藕liwie Kortejo. Wygl膮da艂 strasznie, oczodo艂y zasz艂y krwi膮. Jedno oko wyciek艂o ca艂kowicie, drugie tak spuch艂o, 偶e nie mo偶na by艂o go dojrze膰.
Wody! Wody! krzycza艂 z b贸lu Kortejo. Zimnej wody! Ratunku!
Unie艣li go pod ramiona i zanie艣li w stron臋 rzeki, obmywaj膮c mu oczy i przyk艂adaj膮c mokre, zimne kompresy. W ko艅cu jeden z "opiekun贸w" powiedzia艂:
Jedno oko stracone na zawsze.
Stracone? zapyta艂 Kortejo Czy to prawda?
Tak, trzeba tylko usun膮膰 wisz膮ce resztki.
A drugie?
Drugie mo偶e da si臋 uratowa膰, ale nie wiem tego z pewno艣ci膮.
Niech piek艂o poch艂onie tego przekl臋tego Anglika krzycza艂 Kortejo. Niech go diabli poch艂on膮 z ca艂膮 jego rodzin膮 i potem wrzuc膮 z najg艂臋bsze otch艂anie, na ca艂膮 wieczno艣膰.
Prosz臋 si臋 tylko nie z艂o艣ci膰 senior, bo to mo偶e zaszkodzi膰. Zimna woda to najlepsze lekarstwo.
Czterech, czy pi臋ciu Meksykan podtrzyma艂o go swymi silnymi ramionami, aby si臋 nie szarpa艂, jeden za艣 zaj膮艂 si臋 jego oczami. Potworny krzyk Korteja rozleg艂 si臋 daleko.
Ci膮g艂e przyk艂adanie i obmywanie zimn膮 wod膮 zmniejszy艂o troch臋 jego cierpienia. Kiedy obwi膮zywano mu oczy, poczu艂 znaczn膮 ulg臋.
Wszyscy, kt贸rzy pu艣cili si臋 w pogo艅 za S臋pim Dziobem powr贸cili nied艂ugo. W lesie zgubili jego 艣lady, nie mieli wi臋c po co dalej jecha膰. W rzeczywisto艣ci chcieli jak najszybciej dosta膰 si臋 w pobli偶e 艂odzi i statk贸w. Zdobycz by艂a dla nich wa偶niejsza, ni偶 jaki艣 Anglik, kt贸ry opr贸cz rewolwer贸w i dziwacznego ubrania nie mia艂 przy sobie nic godnego uwagi.
脫w Meksykanin, kt贸remu S臋pi Dzi贸b zabra艂 pi臋kn膮, klacz, z艂o艣ci艂 si臋 po stracie. Poniewa偶 rewolwery Anglika po艂o偶y艂y trupem sze艣ciu, pi臋ciu ci臋偶ko zrani艂y, wi臋c z koni nie偶yj膮cych koleg贸w m贸g艂 sobie wybra膰 najlepszego.
Z trupami towarzyszy nie robili zb臋dnych ceregieli, powrzucali do rzeki, rybom na 偶er. Ranni za艣 stanowili dodatkowe utrudnienie. Nie bardzo wiedzieli co maj膮 z nimi uczyni膰. Ich przewodnik, ten sam, kt贸ry podst臋pem przywo艂a艂 do siebie rzekomego lorda Lindsay odezwa艂 si臋 s艂owami:
Ja wiem o miejscu, gdzie ranni mog膮 doj艣膰 do si艂.
Gdzie to jest? spyta艂 Kortejo.
Na drugim brzegu. Tam, o jakie艣 trzy mile st膮d, stoi chatka mojego znajomego. Tam wszyscy b臋d膮 bezpieczni i w spokoju dojd膮 do zdrowia. Tutaj ich przecie偶 nie mo偶emy zostawi膰.
Och, gdybym m贸g艂 tak razem z nimi! zawo艂a艂 Kortejo.
A dlaczego by艣cie nie mogli, nikt wam przecie偶 tego nie mo偶e zabroni膰.
Mog臋 si臋 st膮d oddali膰?
Dlaczego nie? Widzie膰 i tak nic nie mo偶ecie, a wi臋c pom贸c nam tak偶e nie jeste艣cie w stanie.
Mo偶e ju偶 jutro z moim okiem b臋dzie lepiej.
Mo偶liwe. Jednak uwa偶am, 偶e b臋dzie lepiej, je艣li si臋 senior podda solidnej kuracji. Prosz臋 nam tylko wyda膰 dyspozycje, a myje wype艂nimy co do joty.
O nie. Ja zostaj臋.
Przewodnik widz膮c, 偶e nic nie wsk贸ra odszed艂. Zapad艂 wiewa wi臋c rozpalili ogie艅. Przewodnik usiad艂 obok i podpar艂szy g艂ow臋 na r臋kach odda艂 si臋 zadumie. Po chwili podni贸s艂 si臋, skin膮艂 na kilku zaprzyja藕nionych, by udali si臋 za nim.
Cichaczem udali si臋 do lasu i skryli za drzewami.
Czego od nas chcesz? spyta艂 jeden z nich.
Przysz艂a mi do g艂owy znakomita my艣l odpowiedzia艂. Naturalnie Kortejo nie mo偶e si臋 o niczym dowiedzie膰.
A my?
Tylko wy.
Dobrze.
Powiedzcie mi najpierw, co my艣licie o nim, ale tak szczerze, mi臋dzy nami.
Milczeli nie mog膮c si臋 odwa偶y膰 na s艂owa okrutnej prawdy. Wreszcie jeden z nich odezwa艂 si臋 nie艣mia艂o:
Najpierw ty powiedz, co o nim s膮dzisz.
Ja my艣l臋, 偶e to wielki dure艅.
Przedtem si臋 z tym nie zdradza艂e艣.
Przedtem by艂em os艂em.
A teraz, je偶eli to m贸wisz, to nie jest to g艂upota?
O nie, wy naprawd臋 wierzycie, 偶e on zostanie prezydentem?
Nie.
Przecie偶 na to jest za g艂upi. Pantera Po艂udnia sprzymierzy艂 si臋 z nim tylko dlatego, by go wykorzysta膰. Mo偶e i my potrafimy to samo?
Jak to?
My艣l臋, czy nie zdoby膰 tych 艂odzi tylko dla nas.
Bez Korteja? To by艂by niez艂y po艂贸w!
Co powiadacie na taki projekt?
Wyborny.
Wy艣mienity! dodali pozostali.
I 艂atwo jest go zrealizowa膰 odezwa艂 si臋 przewodnik.
艁atwo? Nie wydaje mi si臋. Co powie na to Kortejo?
Ani s艂owa, bo nie b臋dziemy go pytali.
A jak si臋 domy艣li?
Moja ju偶 w tym g艂owa. Musz臋 tylko wiedzie膰, czy mog臋 wam zaufa膰?
Nie potrzebujesz si臋 niczego obawia膰, gadaj, tylko 艣mia艂o!
Dobrze. My艣lisz, 偶e gdy Kortejo nagle zniknie to kto艣 si臋 o niego b臋dzie pyta艂?
. Naturalnie!
Kto taki?
Jego sprzymierze艅cy.
Przecie偶 my nimi jeste艣my.
A jego c贸rka?
Co nas obchodzi jego c贸rka! Jest teraz 艣lepcem, wi臋c wystarczy jedno pchni臋cie i ca艂a sprawa b臋dzie za艂atwiona.
Zab贸jstwo?
Ju偶 nie jeden zgin膮艂. Pomy艣lcie tylko o tym co si臋 znajduje na 艂odziach.
Powiadaj膮, 偶e kilka tysi臋cy karabin贸w. To drogie rzeczy.
M贸wi膮, 偶e nawet dzia艂a.
To wszystko nic nie znaczy, ale ja wiem i to od samego Korteja, 偶e Anglia przys艂a艂a pieni膮dze. Par臋 milion贸w!
Do pioruna!
Mamy to mo偶e odda膰 w 艂apy Korteja, 偶eby p艂aci艂 nimi za swoje g艂upie pomys艂y.
Wiesz z ca艂膮 pewno艣ci膮, 偶e tam s膮 pieni膮dze?
Tak. Szpiedzy Pantery to sprawdzili.
W takim razie byliby艣my g艂upcami, gdyby艣my mu je oddali.
Rozdzielimy je pomi臋dzy siebie. Zgadzacie si臋?
Oczywi艣cie! odpowiedzieli zgodnie pozostali.
Korteja musimy usun膮膰!
Ale czy inni si臋 zgodz膮?
I to nawet ch臋tnie. Gdy si臋 rozchodzi o miliony, nikt si臋 od tego nie uchyli. G艂贸wna rzecz, aby艣my to wzi臋li w nasze r臋ce i opracowali plan. Potem p贸jdziemy do pozosta艂ych i przekonamy si臋, jakie maj膮 zdanie o Kortejo, oczywi艣cie nic nie m贸wi膮c o naszych planach.
Ale Kortejo by艂 naszym dow贸dc膮; nie by艂 tyranem, ani sk膮pcem, na wiele rzeczy patrzy艂 przez palce. Dopiero niedawno pozwoli艂 obrabowa膰 ca艂膮 hacjend臋 del Erina, dlatego nie chcia艂bym, aby zgin膮艂.
To co z nim zrobimy?
Mogliby艣my si臋 go pozby膰 w inny spos贸b.
W jaki?
Zbudujmy mu ma艂膮 tratw臋 i wsad藕my na ni膮. Potem zepchniemy j膮 na wod臋. Niech sobie p艂ynie, dop贸ki go kto艣 nie spotka.
To niez艂y pomys艂, w ten spos贸b unikniemy morderstwa.
Tak pomys艂 jest dobry, a co wy na to?
Wszyscy si臋 zgodzili. Po kr贸tkiej naradzie postanowili pu艣ci膰 Korteja z wod膮, a jeden z nich doda艂:
Ale co zrobimy z rannymi? Je偶eli ich tak偶e przyjmiemy do sp贸艂ki, nasze zyski si臋 zmniejsz膮. Ja my艣l臋, 偶e oni tak偶e s膮 zb臋dni.
To prawda.
Mo偶e ich tak偶e wsadzi膰 na tratw臋 dla towarzystwa Korteja?
Nie! odrzek艂 jeden z nich, kt贸ry mia艂 jeszcze odrobin臋 przyzwoito艣ci. Oni s膮 przecie偶 naszymi towarzyszami. 艢mier膰 i tak zagl膮da im w oczy, mo偶e umr膮 jeszcze dzisiejszej nocy. Niech spokojnie le偶膮, zaczekamy do jutra. Korteja musimy si臋 pozby膰, inaczej sprz膮tnie nam pieni膮dze, ale tych oszcz臋dzimy. Przede wszystkim musimy wybra膰 jednego z naszych na dow贸dc臋, aby pokierowa艂 ca艂膮 spraw臋. Wed艂ug mego zdania powinni艣my to uczyni膰 zaraz.
Ta my艣l przypad艂a wszystkim do gustu. Po d艂u偶szych rozmowach wybrali dotychczasowego przewodnika, nast臋pnie wr贸cili do obozu.
Nied艂ugo ma艂e, pojedyncze grupki rozmawia艂y ze sob膮 o czym艣 偶ywo, ale bardzo cicho. Coraz cz臋艣ciej gromadzili si臋 ko艂o nich inni. Wreszcie wszyscy zacz臋li 艂膮czy膰 si臋 w jedn膮, wielk膮 gromad臋. Ca艂a rozmowa by艂 prowadzona szeptem, ale zapanowa艂o takie zamieszanie, 偶e zaniepokoi艂o Korteja.
Co tam nowego? Co to za szepty? spyta艂 przera偶ony.
Rozmawiamy, o tym co nas czeka odrzek艂 przewodnik.
A co mia艂aby si臋 sta膰. Przecie偶 statki jeszcze stoj膮?
Stoj膮.
Czekaj膮 na powr贸t Anglika. Zd膮偶ymy je zaj膮膰.
Ale jak? Gdyby艣my chocia偶 mieli cz贸艂na.
Niestety tego nam brakuje.
My艣licie mo偶e o tym, 偶e powinni艣my zbudowa膰 tratwy. Kortejo zastanowi艂 si臋 chwil臋, a potem doda艂:
To nie jest dobry pomys艂. Tratwami nie da si臋 kierowa膰. Och, gdybym tylko widzia艂, po godzinie statki by艂yby moje.
To b臋dzie trudne, senior.
Dlaczego?
Bo cz贸艂en nie mamy, a tratew nie mo偶emy zbudowa膰.
Ale to nie jest konieczne. Tu jest wystarczaj膮co du偶o drzewa i sitowia.
Senior my艣li, by dop艂yn膮膰 do statk贸w?
Naturalnie.
Kiedy nie ka偶dy umie p艂ywa膰.
To co z tego. Jak ka偶dy zrobi z drzewa i sitowia solidny punkt oparcia, nawet nie umiej膮c p艂ywa膰, bezpiecznie dotrze na miejsce.
Ale proch zamoknie.
Nie. Strzelby zostawimy tutaj. Ka偶dy we藕mie ze sob膮 tylko d艂ugi n贸偶. Gdy b臋dziemy p艂yn臋li pojedynczo, to nikt nas nie zauwa偶y i podkradniemy si臋 tu偶 pod sam膮 zdobycz. Potem w ciemno艣ciach wdrapiemy si臋 do g贸ry i zanim co艣 zauwa偶膮 poczuj膮 w piersiach 偶elazo. Nast臋pnie ca艂y transport przyholujemy do brzegu. Och, gdybym tylko m贸g艂 to widzie膰 i w tym uczestniczy膰.
Ale偶 mo偶ecie senior.
W jaki spos贸b?
Sporz膮dzimy dla was tratw臋 i zabierzemy was ze sob膮.
Nie dam rady ni膮 sterowa膰.
To zbyteczne, dw贸ch albo trzech z nas pop艂ynie z panem.
Tak, wtedy to b臋dzie mo偶liwe. B贸le troch臋 ust膮pi艂y. Wprawdzie spodziewam si臋, 偶e jutro b臋d臋 ju偶 widzia艂 na to jedno oko co mi zosta艂o, ale je偶eli b臋dziemy tak d艂ugo zwleka膰, to zdobycz mo偶e nam 艂atwo umkn膮膰.
Takie jest te偶 nasze zdanie.
Dobrze odrzek艂 Kortejo. Czy wida膰 jeszcze 艣wiat艂a na okr臋tach?
Nie, ani jednego.
Najwyra藕niej 艣pi膮. G艂upcy! My艣l膮 pewnie, 偶e niebezpiecze艅stwo ju偶 min臋艂o. Tylko pami臋tajcie, 偶e musicie si臋 rozdzieli膰, tak 偶eby ka偶dy wiedzia艂, na kt贸ry statek czy 艂贸d藕 ma napa艣膰. Musicie tak偶e wygasi膰 ogniska, by nie zdradzi艂o was 艣wiat艂o odbijaj膮ce siew wodzie. Teraz id藕cie i zetnijcie par臋 drzew na tratw臋 dla mnie, a dla siebie przygotujcie podpory.
Senior, gdzie b臋dziemy mieli sterowa膰 wasz膮 tratw膮.
Do pierwszego statku. Tam musicie przede wszystkim pojma膰 seniorit臋, a co do towar贸w, to nie 艣miecie ich ruszy膰, a偶 do jutra rana.
Dlaczego, senior?
Musz臋 wszystko widzie膰.
S艂uchaj膮cy spojrzeli po sobie wzrokiem wiele daj膮cym do my艣lenia, a potem udali si臋 do pracy.
G艂upot膮 ze strony Korteja by艂o wyrazi膰 zgod臋 na budow臋 tratwy, niczego nie widz膮c i zda膰 si臋 na 艂ask臋 swych ludzi. A mo偶e mia艂 do nich zaufanie, a mo偶e te偶 s膮dzi艂, 偶e sam膮 swoj膮 obecno艣ci膮 zapewni bezpiecze艅stwo skarbom, kt贸re znajdowa艂y si臋 na 艂odziach.

* * *

Jak tylko 艂贸d藕 wys艂ana ze statku przybi艂a do brzegu, ca艂a za艂oga z najwi臋ksz膮 ciekawo艣ci膮 oczekiwa艂a na rezultat wyprawy. Lord razem z c贸rk膮 sta艂 ko艂o sternika, kt贸ry na szcz臋艣cie dobrze zna艂 dalsz膮 cz臋艣膰 drogi i by艂 do艣膰 do艣wiadczony, mogli wi臋c liczy膰 na niego.
Teraz wychodzi na brzeg odezwa艂a si臋 Amy.
Ma postaw臋 bogatego handlarza drzewem, kt贸ry usi艂uje na艣ladowa膰 d偶entelmena.
Rozmawia z nim. Ciekawa jestem o czym?
Ze statku mo偶na by艂o dok艂adnie widzie膰 ludzi na brzegu. My艣leli, 偶e podejrzenia S臋piego Dzioba by艂y b艂臋dne, 偶e ranny jest prawdziwym wys艂annikiem Juareza, gdy nagle, ku w艂asnemu przera偶eniu ujrzeli, 偶e 贸w nieznajomy poderwa艂 si臋 na r贸wne nogi i od ty艂u z艂apa艂 trapera.
Na Boga! krzykn臋艂a Amy On go napad艂!
Czyli, 偶e to by艂 podst臋p zawo艂a艂 sternik.
No, c贸偶 odezwa艂 si臋 lord S臋pi Dzi贸b jest silnym m臋偶czyzn膮, zaraz mu si臋 wyrwie i zd膮偶y uciec.
Sta艂o si臋 co艣 przeciwnego. My艣liwy pozosta艂 bez ruchu, nie pr贸buj膮c si臋 nawet broni膰, gdy tymczasem obaj wio艣larze zacz臋li co si艂 p艂yn膮膰 w stron臋 statku.
A to co takiego spyta艂 Lindsay. Moi wio艣larze uciekaj膮?
To tch贸rzostwo! zawo艂a艂a Amy. Teraz nie b臋dzie si臋 m贸g艂 uratowa膰.
Tak, teraz naprawd臋 jest zgubiony odezwa艂 si臋 sternik. Otoczyli go ze wszystkich stron! Dobrze przeczuwa艂, 偶e ta ca艂a komedia to podst臋p!
Przed wyjazdem powiedzia艂, 偶eby艣my na艂adowali dzia艂a kartaczami zawo艂a艂a Amy z trwog膮. Tatko, strzelamy tam, w t臋 mas臋 ludzi!
Przecie偶 mo偶emy trafi膰 tak偶e w niego.
Fakt, nie pomy艣la艂am o tym. Ale tam si臋 co艣 dzieje, on chyba chce nam co艣 powiedzie膰? Cisza, s艂uchajcie!
Tu zosta膰! Pablo Kortejo jest tutaj! dotar艂o do nich z oddali.
Czy to mo偶liwe? Pablo Kortejo tutaj? zawo艂a艂 lord ze zdumieniem.
Kortejo? powt贸rzy艂a przera偶ona Amy. Jakim sposobem si臋 tutaj dosta艂?
Wprost nie mog臋 w to uwierzy膰 doda艂 Lindsay.
Przekonajmy si臋 tatku!
W jaki spos贸b, moje serce?
Przecie偶 mamy lunet臋.
Lord a偶 podskoczy艂 i uderzaj膮c r臋kaw czo艂o zawo艂a艂:
Ale偶 jestem zapominalski, stoj臋 tu bezczynnie i ogl膮dam daleki brzeg, nie pomy艣lawszy nawet o tym, 偶e o wiele dok艂adniej m贸g艂bym wszystko zobaczy膰, przez lunet臋.
Chcia艂 si臋 uda膰 do kajuty, ale sternik ubieg艂 go i przyni贸s艂 po偶膮dany przyrz膮d.
Tatku, ja nie widz臋 naszego trapera, a ty? spyta艂a Amy.
Widz臋 odpar艂 spokojnie.
Co robi?
Rozmawia z., z z wszyscy stoj膮 w kole, rozmawia z jak Boga kocham, to rzeczywi艣cie Pablo Korteja, we w艂asnej osobie.
W takim razie S臋pi Dzi贸b jest zgubiony, nie ma wyj艣cia.
Tak my艣lisz?
To oczywiste, przecie偶 Kortejo ci臋 zna.
O tym nie pomy艣la艂em. S臋pi Dzi贸b chcia艂 ich wyprowadzi膰 w pole udaj膮c mnie, teraz jednak wszystko wzi臋艂o w 艂eb.
Mo偶emy go jako艣 uratowa膰?
Teraz nie, musimy zaczeka膰 i zobaczy膰 jak si臋 to sko艅czy.
Z ogromn膮 uwag膮 wpatrywali si臋 w stoj膮c膮 na brzegu gromad臋. Nagle zabrzmia艂 jeden strza艂, a po kr贸tkim czasie nast臋pne; jeden i drugi z szalon膮 szybko艣ci膮, naliczyli ich dwana艣cie.
O Bo偶e, oni do niego strzelaj膮! lamentowa艂a Amy.
Nie! odrzek艂 sternik. Wprawdzie nie mam lunety, ale my艣l臋, 偶e to on do nich strzela.
Nagle us艂yszeli um贸wiony sygna艂, g艂o艣ny krzyk s臋pa, zaraz potem drugi.
Bogu dzi臋ki! Uwolni艂 si臋! zawo艂a艂a Amy klaszcz膮c z rado艣ci w d艂onie.
Widzisz go tam, na koniu? spyta艂 j膮 lord wskazuj膮c r臋k膮.
Widz臋. Galopuje w kierunku lasu.
Trzeci wrzask s臋pa, a po chwili czwarty przeszy艂 powietrze. Je藕dziec znikn膮艂 za drzewami.
Uratowany! krzykn臋艂a Amy z rado艣ci膮.
Jedzie do Juareza! doda艂 jej ojciec. Bogu dzi臋ki. M贸wi膮c szczerze bardzo si臋 o niego ba艂em. Sp贸jrzcie! Bandyci siadaj膮 na konie i p臋dz膮 za nim! Gotowi go jeszcze z艂apa膰!
Pogo艅 r贸wnie偶 znikn臋艂a za drzewami.
S臋pi Dzi贸b nie da si臋 z艂apa膰, przecie偶 to obieca艂 odezwa艂a si臋 Amy. Tatku, prosz臋 popatrz, kogo nios膮 na brzeg rzeki?
Lord skierowa艂 lunet臋 we wskazanym kierunku i powiedzia艂:
To Kortejo.
Co mu si臋 sta艂o?
Zapewne jest ranny. Obmywaj膮 mu twarz. Dok艂adnie nie mog臋 rozr贸偶ni膰.
Potworny krzyk rannego dochodzi艂 a偶 do statku.
Musi odczuwa膰 ogromny b贸l odezwa艂a si臋 Amy.
Dobrze mu tak odpar艂 lord. Zas艂u偶y艂 sobie na to w stu procentach. Wiele da艂bym za to, aby si臋 dosta艂 w moje r臋ce.
Juarez przyb臋dzie i z艂apie go.
Licz臋 na to. Niestety robi si臋 ciemno. Jestem ciekawy co teraz zamierzaj膮 zrobi膰, mo偶e odjad膮, skoro zrozumieli, 偶e ich podst臋p na nic si臋 nie zda艂.
Trwoga o los S臋piego Dzioba okaza艂a si臋 na wyrost. Goni膮cy go nied艂ugo powr贸cili, jednak z pustymi r臋kami, a poniewa偶 zapada艂 wiecz贸r, rozpalili ogniska i roz艂o偶yli si臋 w ko艂o.
Oni, tu chyba zostaj膮, tatku! Czy my b臋dziemy bezpieczni?
Bezpieczni? Nie, raczej nie, jestem przekonany, 偶e zechc膮 nas odwiedzi膰.
Przecie偶 ich plany spe艂z艂y na niczym.
W艂a艣nie dlatego. Pierwotnie zamierzali schwyta膰 mnie podst臋pem i w ten spos贸b zagarn膮膰 ca艂y 艂adunek. Poniewa偶 im si臋 to nie uda艂o, b臋d膮 chcieli z ca艂膮 pewno艣ci膮 zorganizowa膰 napad.
W takim razie jeste艣my w wielkim niebezpiecze艅stwie!
Nie b贸j si臋 moje dziecko; b臋dziemy czuwali. W ka偶dym razie na pewno b臋dziemy s艂yszeli, jak si臋 zbli偶aj膮. Dzia艂a skierujemy w ich stron臋 tak, aby mog艂y ostrzeliwa膰 ca艂a powierzchni臋 wody. Zapewne zbuduj膮 sobie tratwy.
Na to odezwa艂 si臋 sternik:
Czy mog臋?
O co chodzi?
Prosz臋 mi pozwoli膰 uda膰 si臋 do nich. Chcia艂bym ich pods艂ucha膰.
Nie, to niemo偶liwe. To zbyt niebezpieczne.
Nie dla mnie. Jestem znakomitym p艂ywakiem.
Ale prawdziwe niebezpiecze艅stwo zacznie si臋 dopiero na brzegu. Czy potrafi pan, podczo艂ga膰 si臋 pod ob贸z nieprzyjaciela, ale tak by go nikt nie zauwa偶y艂.
Na tyle, 偶e nie zgin臋.
Ale ja bez pana nie dam sobie rady. Je偶eli pana z艂api膮, co ja poczn臋 bez pierwszego sternika?
O, jestem przekonany, 偶e mi si臋 nic nie stanie. Oni nawet nie przeczuwaj膮, 偶e kto艣 z nas odwa偶y si臋 podkra艣膰 do obozu. Na pewno nie ustawili stra偶y. Prosz臋 mi na to pozwoli膰. To dla nas bardzo wa偶ne, du偶o zyskamy, gdy poznamy ich plany.
Lindsay nie chcia艂 si臋 zgodzi膰, ale sternik nalega艂 tak d艂ugo, a偶 w ko艅cu dosta艂 pozwolenie.
Prosz臋 wygasi膰 wszystkie 艣wiat艂a poprosi艂 sternik na odchodnym. Okna kajut nale偶y szczelnie zas艂oni膰. Najmniejszy blask wskaza艂by im kierunek i cel.
Zajm臋 si臋 wszystkim, w og贸le postaram si臋 przygotowa膰 tak, aby艣my w razie napadu nie byli zaskoczeni. Zaraz wydam odpowiednie rozkazy.
Czy mamy do艣膰 sztucznych ogni, mylordzi!l
Wystarczaj膮co.
W razie potrzeby musimy o艣wieci膰 wod臋 i brzeg, aby cel by艂 widoczny.
Postaram si臋 i o to. Teraz prosz臋 p艂yn膮膰. Mam nadziej臋, 偶e si臋 panu nic z艂ego nie przytrafi.
Sternik wsun膮艂 za pas maczet臋 i cichutko zanurzy艂 si臋 w wodzie.
Lord patrzy艂 przez jaki艣 czas za p艂ywakiem, potem szybko zaj膮艂 si臋 przygotowaniami do obrony. Kaza艂 wynie艣膰 ca艂膮 skrzynk臋 z rakietami, po czym w ma艂ym cz贸艂nie p艂ywa艂 od 艂odzi do 艂odzi, wydaj膮c odpowiednie polecenia.
Kiedy powr贸ci艂 na statek min臋艂y mo偶e trzy kwadranse. Amy oczekiwa艂a go niecierpliwie. Jeszcze jakie艣 dwie godziny musieli czeka膰 na sternika. Lord zacz膮艂 ju偶 w膮tpi膰 w jego powr贸t i w艂a艣nie rozmawia艂 o tym z Amy, kiedy kto艣 ze zr臋czno艣ci膮 kota wspi膮艂 si臋 po linie na pok艂ad i stan膮艂 przed lordem.
By艂 to solidnie zm臋czony sternik. Rzeka w tym miejscu by艂a bardzo szeroka, napracowa艂 si臋 wi臋c ogromnie. Odetchn膮艂 g艂臋boko i rzek艂:
Wr贸ci艂em rzek艂 zasapany.
Bogu dzi臋ki! odrzek艂 Lindsay. Ju偶 my艣la艂em, 偶e pana wi臋cej nie zobacz臋. No i co? Op艂aci艂a si臋 ta wyprawa?
Naturalnie.
Uda艂o si臋 panu ich pods艂ucha膰?
Tak, s膮 ogromnie nieostro偶ni, s艂ysza艂em wi臋c niejedno. Ich dow贸dca rzeczywi艣cie nazywa si臋 Kortejo.
Widzia艂 go pan?
Widzia艂em, on jest 艣lepy.
Co takiego? zawo艂a艂 lord. A co mu si臋 sta艂o?
S臋pi Dzi贸b wystrzeli艂 ze swoich rewolwer贸w. Jedno oko Kortejo straci艂 bezpowrotnie, a drugie da si臋 uratowa膰.
Co za nowina! Podziwu godna sprawiedliwo艣膰. Tak blisko pan podszed艂, 偶e mog艂e艣 zobaczy膰 Korteja?
Tak. Posuwa艂em si臋 sitowiem. Kiedy zbiera艂em si臋 do odwrotu, przypadkiem us艂ysza艂em ich rozmow臋, o czym艣 bardzo, bardzo wa偶nym. Zbuntowali si臋 przeciwko swemu dow贸dcy.
Przeciw Kortejo?
Tak. Przyby艂 w te strony z zamiarem napadu na nas i zabrania ca艂ego transportu, tylko dla siebie. Poniewa偶 nie widzi, wi臋c chc膮 si臋 go pozby膰, aby zdobycz i pieni膮dze podzieli膰 mi臋dzy siebie.
Zamierzaj膮 na nas napa艣膰?
Tak. Ju偶 przygotowuj膮 drzewo i sitowie.
Przyjmiemy ich godnie, tak jak na to zas艂uguj膮. Nie s艂ysza艂 pan czego艣 o rozmowie S臋piego Dzioba i Korteja?
Nie.
Chc膮 wi臋c zamordowa膰 Korteja?
Tego nie jestem pewien. W ka偶dym razie chc膮 si臋 go pozby膰, ale w jaki spos贸b, nie wiem. Nie mog艂em wszystkiego s艂ysze膰, gdy偶 rozmawiali szeptem.
Kiedy zamierzaj膮 na nas napa艣膰?
Zapewne najpierw wygasz膮 ogniska.
Czy uda nam si臋 ich zauwa偶y膰?
Oczywi艣cie, bo pop艂yn臋 naprzeciwko.
Pan znowu chce tam p艂yn膮膰?
Naturalnie.
O nie, prosz臋 zosta膰, nie chc臋 by si臋 pan ponownie nara偶a艂.
Teraz nie mo偶e by膰 mowy o jakimkolwiek niebezpiecze艅stwie. Czy dzia艂a s膮 na艂adowane?
Na艂adowane, skierowane i gotowe do wystrza艂u.
W takim razie nie chc臋 traci膰 czasu.
Nie pytaj膮c nawet o powt贸rne pozwolenie opu艣ci艂 si臋 do wody i znikn膮艂 w ciemno艣ciach nocy.
Mo偶e p贸艂 godziny potem, na brzegu nagle zgas艂y ogniska, a na wodzie znikn膮艂 poblask, zapanowa艂a kompletna ciemno艣膰.
Zaraz pewnie rozpoczn膮 szepn臋艂a Amy.
Prawdopodobnie. Id藕 do kajuty, kochanie.
Pos艂usznie zesz艂a na d贸艂, po chwili jednak wr贸ci艂a na pok艂ad.
Dlaczego nie zosta艂a艣 w kajucie? spyta艂 ojciec.
Nie mog艂abym wytrzyma膰, mam ze sob膮 dwa rewolwery.
Na mi艂o艣膰 bosk膮! Czy chcesz mo偶e bra膰 udzia艂 w walce?
Je偶eli zajdzie taka potrzeba, tak odpowiedzia艂a stanowczym tonem.
No my艣l臋, 偶e nie dojdzie do walki wr臋cz. Par臋 kartaczy wystarczy, by rozgoni膰 t臋 ho艂ot臋.
Ledwie wym贸wi艂 te s艂owa, gdy na pok艂adzie ponownie zjawi艂 si臋 sternik, biegn膮c szybko w ich stron臋.
Nadp艂ywaj膮 szepn膮艂.
S膮 blisko?
By艂em na brzegu i czeka艂em zanim si臋 do mnie nie zbli偶yli. Teraz b臋d膮 pewnie w po艂owie drogi.
Mam ich o艣wieci膰?
Najwy偶szy czas.
Kilka chwil potem par臋 rakiet zosta艂o wystrzelonych do g贸ry, o艣wiecaj膮c ca艂e koryto rzeki. Sternik nie pomyli艂 si臋. Od brzegu, g艂owa przy g艂owie p艂yn臋li Meksykanie.
Ognia! krzykn膮艂 Lindsay.
Silny huk wystrza艂贸w zatrz膮s艂 powietrzem. Plusk wody, gwa艂towne ko艂ysanie statk贸w i 艂odzi zag艂uszy艂o na chwil臋 wszystko. Pojedyncze krzyki i wrzaski dochodzi艂y na statek, potem wszystko ucich艂o.
Wi臋cej rakiet prosi艂 sternik.
Nowy s艂up 艣wiat艂a wzbi艂 si臋 w g贸r臋. Przy jego blasku zobaczyli, 偶e strza艂y by艂y skuteczne. Wprawdzie niewielu ewentualnych napastnik贸w zosta艂o trafionych, ale dok艂adnie mo偶na by艂o widzie膰, 偶e wszyscy w po艣piechu wracali do brzegu. Tylko jedna tratwa p艂yn臋艂a unoszona pr膮dem wody w d贸艂. Gdyby Lindsay przeczuwa艂, 偶e na tratwie tej p艂ynie ranny Kortejo, z pewno艣ci膮 wys艂a艂by za nim pogo艅.
Uciekaj膮 na brzeg. Wygrali艣my! zawo艂a艂a ucieszona Amy.
Tak, przynajmniej tymczasowo odpar艂 lord.
W ka偶dym razie musimy by膰 przygotowani na powt贸rny napad.
Nie unikniemy tego? spyta艂 sternik.
W jaki spos贸b?
Gdy pop艂yniemy troch臋 w g贸r臋 rzeki.
Musimy przecie偶 tutaj czeka膰 na Juareza.
On nas tu spotka. Najpr臋dzej mo偶e si臋 tu zjawi膰 dopiero jutro rano, do tego czasu mo偶emy spokojnie powr贸ci膰.
My艣li pan, 偶e Meksykanie nie puszcz膮 si臋 za nami w pogo艅?
W nocy? Przez las, tak g臋sto zaro艣ni臋ty krzakami? Nie, to niemo偶liwe, chyba, 偶e wszyscy poupadali na g艂ow臋.
A czy my b臋dziemy bezpieczni w czasie tej nocnej wyprawy?
Raczej nie. To zakole nie jest 艂atwe do przebycie, ale jak pop艂yniemy powoli nic si臋 na nie stanie.
Niech i tak b臋dzie.
Natychmiast wyda艂 rozkazy i nied艂ugo ca艂y transport wolno ruszy艂 z miejsca.
Na brzegu zostali napastnicy, ich nowy dow贸dca rozkaza艂 ponownie roznieci膰 ogie艅. Przy jego blasku odnale藕li swoje ubrania i bro艅.
Dopiero teraz mogli oceni膰 jak膮 szkod臋 uczyni艂a strzelanina. Brakowa艂o oko艂o trzydziestu ludzi.
Niech diabe艂 porwie tych wisielc贸w. Sk膮d im wpad艂o do g艂owy by o艣wieca膰 rzek臋 rakietami krzycza艂 w艣ciek艂y przyw贸dca.
Musieli nas us艂ysze膰 odpowiedzia艂 jeden z nich.
To niemo偶liwe, musi istnie膰 jaki艣 inny pow贸d.
Ja si臋 domy艣lam, jaki odpar艂 nast臋pny.
Jaki?
Zapewne spostrzegli jak ogie艅 zosta艂 zgaszony i domy艣lili si臋, 偶e przygotowujemy napad.
To mo偶liwe! Tak niezawodnie by艂o. Musimy powt贸rzy膰 napad. Teraz jednak nie zgasimy ognisk.
To nas ujrz膮.
Nie; p贸jdziemy spory kawa艂ek w g贸r臋 rzeki i tam wskoczymy i pop艂yniemy w kierunku drugiego brzegu. Dopiero gdy b臋dziemy na 艣rodku, pozwolimy by porwa艂 nas pr膮d. W ten spos贸b uda nam si臋 napa艣膰 na nich z drugiej strony, tam si臋 nas zupe艂nie nie spodziewaj膮.
To by by艂o znakomite, je艣li si臋 uda, ale w膮tpi臋.
Dlaczego?
Popatrzcie tam.
Oczy wszystkich skierowa艂y si臋 na wod臋. Z komin贸w obu statk贸w wystrzeli艂y s艂upy iskier. W tym samym momencie pocz臋艂y pracowa膰 maszyny.
Do pioruna, oni odp艂ywaj膮! zawo艂a艂 przyw贸dca.
Tak, uciekaj膮.
Musimy si臋 jutro pu艣ci膰 w pogo艅.
A co zrobimy z rannymi. Wielu ich mamy, b臋dziemy wlec ich z sob膮.
Niemo偶liwe, przeszkadzaliby nam w drodze.
A co innego nam pozosta艂o?
Co?! Powrzucamy ich do wody. I tak nam si臋 na nic nie przydadz膮, kto wie czy do偶yj膮 jutra.
Projekt zosta艂 przyj臋ty. Mimo j臋k贸w, pr贸艣b i szarpaniny, porwali ci臋偶ko rannych towarzyszy i powrzucali do rzeki. Jeszcze d艂ugo s艂ycha膰 by艂o ich j臋ki rozlegaj膮ce si臋 po wodzie.
Kominy parowc贸w rzuca艂y za siebie d艂ugie snopy iskier. Przy ich f blasku ujrzeli, jak transport powoli znika艂 za zakr臋tem rzeki.
Kiedy wyruszamy?
Jutro o brzasku. A teraz spa膰!
Widocznie mord w艂asnych towarzyszy nie wzburzy艂 ich sumieniami, gdy偶 wkr贸tce wszyscy usn臋li. Nie porozstawiali stra偶y, bo nie spodziewali si臋 jakiegokolwiek napadu.

SPOTKANIE

Daleko od nich, bo przy uj艣ciu Rio Sabinas ukaza艂 si臋 w tym czasie inny oddzia艂 je藕d藕c贸w. By艂 to Juarez ze swymi sprzymierze艅cami. Pomimo ciemno艣ci przeszukano brzeg rzeki, ale nic nie znaleziono, ani Anglika, ani niczego podejrzanego. Zostawiwszy w pewnym oddaleniu swe konie rozbili ob贸z, a potem udali si臋 na spoczynek.
Panowa艂 tutaj zupe艂nie inny porz膮dek. Liczne stra偶e czuwa艂y nad bezpiecze艅stwem spoczywaj膮cych.
Przebyli spory kawa艂 drogi, wi臋c mocno znu偶eni zasn臋li i smacznie spali a偶 do rana. Dopiero pierwsze blaski s艂o艅ca postawi艂y towarzystwo na nogi. Udali si臋 do lasu, aby upolowa膰 zwierzyn臋 i w ten spos贸b zaopatrzy膰 ob贸z w 偶ywno艣膰.
Nied藕wiedzie Serce i jego brat Nied藕wiedzie Oko pierwsi powskakiwali na konie. Jak tylko Nied藕wiedzie Serce z艂apa艂 za cugle, spojrza艂 za siebie i zawo艂a艂:
Uff! Kto to taki?
Czy kto艣 nadje偶d偶a? spyta艂 Juarez.
Tak, tam! wskaza艂 r臋k膮.
Ob贸z by艂 schowany za krzakami, ale preri臋 by艂o wida膰 ja na d艂oni. Dolin膮 galopowa艂 z niezmiern膮 szybko艣ci膮 jaki艣 samotny je藕dziec. Zbli偶y艂 si臋 na tyle, 偶e mo偶na by艂o rozr贸偶ni膰 pojedyncze cz臋艣ci jego ubrania.
To jaka艣 szczeg贸lna figura za艣mia艂 si臋 Juarez. Galopuje z otwartym parasolem, po kiego grzyba?
S膮dz膮c po ubraniu, musi by膰 Anglikiem odezwa艂 si臋 Sternau.
Mo偶e to wys艂annik lorda Lindsay艂a!
A sk膮d by lord mia艂 na pok艂adzie konie? Zreszt膮 jedzie jak Indianin, nie ja Anglik.
Teraz podni贸s艂 si臋 w siodle, wyra藕nie kogo艣 szuka. Mo偶e mu si臋 pokaza膰?
Naturalnie. Przecie偶 nam to niczym nie grozi.
Wyjechali zza krzak贸w na woln膮 przestrze艅 prerii. Je藕dziec zobaczy艂 ich natychmiast, przez kr贸tk膮 chwil臋 waha艂 si臋, jednak potem skierowa艂 konia w ich kierunku.
Jak si臋 tylko zbli偶y艂, tak 偶e ich m贸g艂 lepiej obserwowa膰, znowu podni贸s艂 si臋 w siodle, a praw膮 r臋k膮 pocz膮艂 wywija膰 otwartym parasolem, lew膮 za艣 cylindrem wydaj膮c przy tym okrzyki rado艣ci.
W kilka chwil zjawi艂 si臋 obok, jednym szarpni臋ciem zatrzyma艂 wierzchowca, zeskoczy艂, a za pomoc膮 cylindra i parasola pocz膮艂 czyni膰 uk艂ony, kt贸re mia艂y si臋 wyda膰 powa偶ne, wypad艂y jednak strasznie niezgrabnie.
Zobaczyli jego wielki nos i pocz臋li z ogromnym zdziwieniem ogl膮da膰 jego eleganckie, popielate ubranie, cylinder, monokl nie mog膮c sobie wyt艂umaczy膰, sk膮d to wszystko wzi膮艂. Wreszcie da艂o si臋 s艂ysze膰 pojedyncze g艂osy:
S臋pi Dzi贸b?!
Do us艂ug, jestem S臋pi Dzi贸b. Mam zaszczyt powita膰 pan贸w rzek艂 k艂aniaj膮c si臋 nisko.
Zamkn膮艂 parasol i wbi艂 go w ziemi臋, cylinder za艂o偶y艂 na parasol, r贸wnie偶 sw贸j d艂ugi frak powiesi艂 na nim, po czym powiedzia艂:
Przekl臋te szmaty. Pierwszy i ostatni raz w swym 偶yciu udawa艂em Anglika.
Pan udawa艂 Anglika? spyta艂 Juarez ze zdumieniem.
Tak, sir.
Ale po co?
Chcia艂em si臋 da膰 z艂apa膰.
Nadal nie rozumiem, po co?
S臋pi Dzi贸b wyci膮gn膮艂 z flegm膮 sw贸j zwitek tytoniu, odgryz艂 kawa艂ek i odpowiedzia艂:
Tak jest. Rzeczywi艣cie z艂apali mnie.
Kiedy?
Wczoraj.
Gdzie?
Powy偶ej Rio del Norte.
Kto taki?
Pablo Kortejo.
Pablo Kortejo? spyta艂 Sternau. My艣la艂em, 偶e on jest nad San Juano?
O nie, sir! Je偶eli chce go pan zobaczy膰 i z艂apa膰, mo偶e pan to zrobi膰 zaraz, po po艂udniu b臋dzie pa艅ski.
Prosz臋, niech pan opowiada. Spotka艂 pan lorda Lindsay艂 a w El Refugio?
Naturalnie. Wyruszyli艣my zaraz w kierunku Sabinas. Opowiedzia艂 o wszystkich zdarzeniach, a偶 do chwili ucieczki, a na koniec doda艂:
Ca艂膮 noc p臋dzi艂em na z艂amanie karku z tak膮 szybko艣ci膮, 偶e zapomnia艂em nawet, o tym, aby wsadzi膰 sobie w usta kawa艂ek Virginii.
Lord oczekuje nas na zakolu rzeki? spyta艂 Juarez.
Tak, senior.
Nie przyb臋dzie tutaj?
Nie, powiedzia艂em mu, 偶e przyprowadz臋 pana ze sob膮.
A co z Kortejem? O艣lepi艂 go pan?
Tak si臋 spodziewam. Wsadzi艂em mu obie lufy rewolweru w oczy, na pewno nam nie ucieknie.
A jego ludzie? Czy mimo wszystko nie zechc膮 napa艣膰 na lorda?
To prawdopodobne, lecz jestem pewny, 偶e lord da sobie z nimi rad臋.
A je偶eli nie potrafi si臋 obroni膰, je偶eli mimo dzielnego oporu, bandyci zdob臋d膮 przesy艂k臋.
To im j膮 odbijemy, senior.
No to, naprz贸d, ruszajmy! Mo偶e nas pan poprowadzi膰, czy jeste艣 zbyt zm臋czony?
Zm臋czony? zawo艂a艂 ze zdziwieniem, jakby nie rozumiej膮c co to s艂owa znaczy, splun膮艂 przy tym siarczy艣cie i odrzek艂: Prosz臋 tylko o 艣wie偶ego konia.
Juarez zwo艂a艂 natychmiast narad臋. Uchwalono, 偶eby cz臋艣膰 wojska zosta艂a z ty艂u przy koniach, reszta mia艂a wyruszy膰 na pomoc lordowi.
W kwadrans po przybyciu S臋piego Dzioba, liczny oddzia艂 je藕d藕c贸w galopowa艂 przez dolin臋 w d贸艂 rzeki pod przewodnictwem Sternaua i S臋piego Dzioba, kt贸ry w cylindrze na g艂owie i parasolem w r臋ce jecha艂 z pe艂n膮 powag膮 na 艣wie偶ym koniu.
Prosz臋 zamkn膮膰 parasol odezwa艂 si臋 Sternau.
Dlaczego?
Bo trudniej jecha膰 z otwartym.
Skoro ju偶 go mam.
Co z tego, mo偶e go pan przecie偶 trzyma膰 zamkni臋tym, my艣l臋, 偶e tak b臋dzie znaczniej wygodniej.
Terefere! Parasol winien by膰 rozpi臋ty, a nie zamkni臋ty; skoro go dosta艂em, musz臋 go u偶ywa膰 jak nale偶y.
Jechali galopem mo偶e ze dwie godziny, kiedy nagle znowu zobaczyli jakiego艣 samotnego je藕d藕ca, zd膮偶aj膮cego do rzeki. Zanim si臋 spostrzeg艂 otoczyli go ze wszystkich stron, widocznie si臋 tego nie spodziewa艂, ale te偶 nic sobie z tego nie robi艂. By艂 raczej niskim pi臋膰dziesi臋cioletnim cz艂owiekiem, o mocno opalonej twarzy. Juarez zbli偶y艂 si臋 do niego i zacz膮艂 wypytywa膰:
Znacie mnie, senior?
Znam.
Tego si臋 nie spodziewa艂em. Kim jestem?
Pan nazywa si臋 Juarez i jeste艣 prezydentem.
To prawda, a pan kim jest?
Ja jestem traperem. Z tamtej strony rzeki, z Teksasu. Na lewym brzegu mam sw贸j dom.
Jak si臋 pan nazywa?
Grandeprise.
Jest pan Francuzem?
Jankesem, francuskiego pochodzenia.
Dok膮d pan zmierza?
Do domu.
A sk膮d pan przybywa?
Cohuahuila.
Aha, tam mnie pan widzia艂?
Tak.
Juarez popatrzy艂 na niego badawczo i spyta艂:
Znane jest panu nazwisko Kortejo?
Znane.
Sk膮d?
S艂ysza艂em o nim w Cohuahuila.
Zna go pan osobi艣cie?
Nie.
Kiedy pan wyjecha艂 z miasta.
Wczoraj rano.
Spotka艂 pan mo偶e jaki艣 wi臋kszy oddzia艂 je藕d藕c贸w?
Nie.
Nic podejrzanego pan nie widzia艂e艣?
Nie.
Czy kto艣 z naszych zna tego cz艂owieka?
Tak jest, ja go znam odpowiedzia艂 S臋pi Dzi贸b. Nocowa艂em raz u niego. Na pewno mnie pami臋ta.
To mi wystarczy, naprz贸d! rzek艂 Juarez.
Ca艂y oddzia艂 da艂 koniom ostrogi i pomkn膮艂 jak strza艂a wzd艂u偶 rzeki. Traper Grandeprise popatrzy艂 za nimi ponuro i zamrucza艂:
Niech diabe艂 porwie tych wielkich pan贸w! Gdy mi臋dzy nimi nie by艂o S臋piego Dzioba, pewnie by mnie dalej egzaminowali, jak jakiego艣 sztubaka. Co mnie oni obchodz膮? Jakby cz艂owiek nie mia艂 do艣膰 w艂asnych k艂opot贸w.
Poci膮gn膮艂 konia za uzd臋 i poprowadzi艂 ko艂o siebie, ale bli偶ej rzeki, gdy偶 musia艂 si臋 przeprawi膰 na drug膮 stron臋, o wiele ni偶ej owego zakola, do kt贸rego zmierza艂 Juarez.
Na pocz膮tek oddzia艂u wysun膮艂 si臋 teraz Mariano, ci膮gle pop臋dzaj膮c swego konia i bod膮c go ostrogami, pomimo 偶e ten i tak p臋dzi艂 jak szalony. Gna艂a go niecierpliwo艣膰, nie m贸g艂 doczeka膰 si臋 tej chwili, na kt贸r膮 cieszy艂 si臋 od tak dawna. Kiedy si臋 zr贸wna艂 z S臋pim Dziobem i Sternauem, Karol widz膮c jego po艣piech odezwa艂 si臋:
Mariano! Zwolnij, bo twoja szkapa padnie.
Naprz贸d! zawo艂a艂 zagadni臋ty niecierpliwie.
Mimo woli konie Karola i S臋piego Dzioba tak偶e zacz臋艂y p臋dzi膰 i po jakim艣 czasie do艣膰 znacznie oddalili si臋 od reszty.
S艂o艅ce dosi臋ga艂o ju偶 najwy偶szego punktu, kiedy Sternau patrz膮c bacznie przed siebie ujrza艂 co艣 na horyzoncie. Natychmiast zatrzyma艂 swego konia, jego towarzysze uczynili to samo.
Wyci膮gn膮艂 lunet臋 i przy艂o偶y艂 do oka.
Co nowego? spyta艂 Mariano zniecierpliwiony przeszkod膮.
Jacy艣 je藕d藕cy! odrzek艂 Sternau.
Du偶o ich jest?
Sporo, p臋dz膮 wprost na nas.
Od rzeki? spyta艂 szybko S臋pi Dzi贸b. To mo偶e by膰 tylko Kortejo ze swymi lud藕mi. Prosz臋 mi na chwil臋 da膰 ten przyrz膮d.
Sternau poda艂 mu lunet臋. Przy艂o偶y艂 do oka i pocz膮艂 bacznie wypatrywa膰. Je藕d藕cy tymczasem przybli偶yli si臋. Poniewa偶 szk艂a by艂y znakomite, wi臋c S臋pi Dzi贸b wykrzykn膮艂:
Pozwol臋 si臋 powiesi膰, jak to nie Kortejo ze swoimi.
Poznaje ich pan dobrze?
Ca艂kiem dobrze nie, bo jeszcze s膮 daleko.
To zaczekajmy nieco!
W tej chwili nadjecha艂 Juarez z reszt膮.
Co to? spyta艂.
Z przodu nadje偶d偶a spora grupa ludzi. Je偶eli si臋 nie myl臋, s膮 to ludzie Korteja odpar艂 S臋pi Dzi贸b.
Powracaj膮, rozpozna艂 ich pan?
Dotychczas to tylko moje przypuszczenie, kalkuluj臋 jednak, 偶e nie jest b艂臋dne.
Co zrobimy, senior Sternau?
Ukryjemy si臋, tam na lewo, w krzakach. Podzielimy si臋 na trzy oddzia艂y, jeden postawi si臋 na samym przedzie, drugi w 艣rodku, a trzeci w tyle. Na znak dany przez S臋piego Dzioba pierwszy i trzeci oddzia艂 otoczy nieprzyjaciela. A teraz, naprz贸d!
Ca艂a grupa skry艂a si臋 w krzakach, rozdzielaj膮c si臋 wed艂ug rozkazu Sternaua na trzy oddzia艂y. S臋pi Dzi贸b trzyma艂 si臋 w pobli偶u doktora. Niespokojnie i niecierpliwie pocz膮艂 si臋 kr臋ci膰, wreszcie nie mog膮c wytrzyma膰 zapyta艂:
Senior, mog臋 sobie jeszcze raz pozwoli膰 na 偶art?
Jaki?
Ja wymkn膮艂em si臋 tym ludziom wczoraj, chcia艂bym wi臋c im zrobi膰 satysfakcj臋 i pozwoli膰 da膰 si臋 za to dzisiaj powt贸rnie z艂apa膰.
To jest dla pana niebezpieczne.
A! Nie s膮dz臋. Prosz臋 jeszcze raz o szk艂a.
Powt贸rnie spojrza艂 przez lunet臋 i odezwa艂 si臋:
To oni! Ten co jedzie na przedzie to ten sam, co nas chcia艂 oszuka膰 i udawa艂 pos艂a艅ca prezydenta. Senior pozw贸l mi na ten 偶art!
Nie pytaj膮c dalej o pozwolenie zsiad艂 z konia i poci膮gn膮艂 go za uzd臋, wyprowadzaj膮c z g膮szczy na woln膮 przestrze艅.
Rumak pocz膮艂 ogryza膰 li艣cie krzak贸w. S臋pi Dzi贸b rozci膮gn膮艂 si臋 na ziemi, w艂o偶y艂 cylinder g艂臋boko i roz艂o偶y艂 parasol.
Robi艂o to wra偶enie, jakby ju偶 od dawna tu odpoczywa艂. Do tego obr贸ci艂 si臋 ty艂em do nadje偶d偶aj膮cych. Wsadziwszy okulary na nos zdawa艂 si臋 zupe艂nie pogr膮偶ony w my艣lach, jakby nie przeczuwa艂 zbli偶aj膮cego si臋 niebezpiecze艅stwa.
Dotychczas nie spostrzegli go jeszcze. Jak si臋 jednak zbli偶yli, dow贸dca ich stan膮艂 nagle i rzek艂 ze zdziwieniem:
Do wszystkich diab艂贸w, patrzcie, tam siedzi jaki艣 cz艂owiek.
Skierowali oczy we wskazanym kierunku. Rzeczywi艣cie spostrzegli konia ogryzaj膮cego li艣cie krzaka, nast臋pnie wielki parasol, a spod niego wystaj膮cy si臋 popielaty cylinder.
Na wszystkich 艣wi臋tych, to ten Anglik! Teraz nasza wygrana!
Z tymi s艂owami pop臋dzi艂 dow贸dca swego wierzchowca w kierunku odpoczywaj膮cego, za nim pozostali. Tu偶 obok S臋piego Dzioba zatrzymali wreszcie rumaki.
Hola! Senior, czy to pan, czy mo偶e duch pa艅ski? posypa艂y si臋 pytania z ust wielu.
Dopiero teraz obr贸ci艂 si臋, wsta艂 i sk艂adaj膮c parasol spokojnie zacz膮艂 obserwowa膰 przybyszy, wreszcie odpowiedzia艂:
M贸j duch.
A nie cia艂o?
Nie!
A to dlaczego?
Przecie偶 mnie wczoraj zastrzelili艣cie i zasmagali艣cie na 艣mier膰.
Nie gadaj sir g艂upstw, wczoraj uda艂o si臋 panu szcz臋艣liwie wyrwa膰 si臋 z naszych r膮k, ale postaramy si臋, 偶eby dzisiaj si臋 to nie przytrafi艂o.
Ja nie mam wcale zamiaru wyrywa膰 si臋.
Jak to, dlaczego?
Dlaczego? Musz臋 was przecie偶 pojma膰!
Ha, ha, ha. Gdzie pan by艂 podczas tej nocy?
W lesie.
A w jaki偶 to spos贸b ma pan do innego konia?
To nie inny.
Nie inny. Przecie偶 uciek艂 pan na gniadej klaczy, a dzisiaj przyje偶d偶asz na cisawej.
To duch wczorajszej gniadej.
Prosz臋 sobie nie stroi膰 偶art贸w. Wczoraj zabi艂 pan i zrani艂 dwunastu z naszych. Dzisiaj nast膮pi zemsta. Wiesz pan, gdzie s膮 pa艅skie statki i 艂odzie?
Wiem.
Gdzie?
W waszych r臋kach. Przecie偶 postanowili艣cie je zabra膰.
Niestety nie uda艂o si臋 nam to. Pa艅scy ludzie zasypali nas kartaczami. To te偶 musisz pan odpokutowa膰. A teraz prosz臋 na konia.
A to dlaczego?
Pojedzie pan z nami.
Dok膮d?
W g贸r臋 rzeki, do pa艅skiego transportu. Zaraz jak go znajdziemy, rozka偶e pan by oddali go w nasze r臋ce, inaczej 偶ycie pana wisi na w艂osku. W razie oporu rozstrzelamy pana. Zrozumiano?
S臋pi Dzi贸b zw臋zi艂 usta i splun膮艂 porcj臋 tytoniu wprost na kapelusz m贸wi膮cego, i spyta艂 ze spokojem:
Gdzie wasz dow贸dca?
Ja nim jestem. Ale musz臋 was uprzedzi膰, 偶eby艣cie nie zapominali i nie pluli przypadkowo na sombrero po raz drugi, bo to nie spluwaczka, inaczej naucz臋 was rozumu!
Rzekomy Anglik wzruszy艂 ramionami.
Ba odrzek艂 lekcewa偶膮co. Chcia艂em spyta膰 o Korteja?
Wasi ludzie go zamordowali.
Do pioruna, w jaki spos贸b?
Kartaczami. Podczas napadu znajdowa艂 si臋 na rzece, zapewne zosta艂 trafiony albo utopi艂 si臋.
Szkoda, chcia艂em go powiesi膰.
T臋 sam膮 procedur臋 wymy艣li艂em dla was, ale troch臋 p贸藕niej, tymczasem wsiadajcie na konia i dalej za nami, ale pr臋dko, inaczej wam pomog臋.
Pomo偶esz, w jaki spos贸b?
Meksykanin wyci膮gn膮艂 pistolet i kieruj膮c go wprost w g艂ow臋 S臋piego Dzioba zawo艂a艂:
W taki! Jak natychmiast nie dosi膮dziesz swojego konia, po艣l臋 ci kulk臋 w skronie!
Skosztuj ty wprz贸d mojej! odpar艂 napadni臋ty.
W mgnieniu oka wyrwa艂 mu z r臋ki pistolet, skierowa艂 w jego pier艣 i wystrzeli艂. Meksykanin spad艂 z konia przeszyty kul膮. Reszta chwyci艂a za strzelby, chc膮c pom艣ci膰 艣mier膰 dow贸dcy, lecz za p贸藕no. Wi臋cej ni偶 sto wystrza艂贸w hukn臋艂o zza krzak贸w, tylu偶 je藕d藕c贸w potoczy艂o si臋 na ziemi臋 i tylu偶 obro艅c贸w wy艂oni艂o si臋 z g臋stwiny. W p贸艂 minuty le偶eli wszyscy bez 偶ycia.
Znakomicie odezwa艂 si臋 S臋pi Dzi贸b Teraz jeste艣my gotowi. Pr臋dko uporali艣my si臋 z nimi.
Mo偶e jeszcze kt贸ry艣 偶yje? spyta艂 Juarez.
Ani jeden odpowiedzia艂 Sternau, kt贸ry w艂a艣nie sko艅czy艂 ogl臋dziny.
Szkoda. Bo si臋 niczego nie dowiemy.
To niepotrzebne odezwa艂 si臋 S臋pi dzi贸b. Ja ju偶 wszystko wiem.
Gdzie wi臋c znajdziemy statki?
Tam, gdzie je zostawi艂em.
A gdzie wy艂aduj膮 przesy艂k臋?
U Rio Sabinas, tak jak by艂o um贸wione.
W takim razie nie ma potrzeby, aby ca艂y oddzia艂 jecha艂 z nami.
Naturalnie, 偶e nie. Musieliby dwa razy przebywa膰 t臋 sam膮 drog臋.
A jak zajdzie potrzeba walki?
O to prosz臋 by膰 spokojnym.
Zgadzam si臋 ca艂kowicie z S臋pim Dziobemodezwa艂 si臋 Sternau. Jestem bardzo zadowolony, 偶e si臋 nam tak powiod艂o, tylko to jedno mnie martwi, 偶e nie z艂apali艣my Korteja. Widocznie taki 艂otr nie ginie zaraz, da艂bym wiele za to, gdyby艣my potrafili znale藕膰 jego cia艂o.
Szukajmy! odpar艂 Juarez.
Dobrze! We藕my ze sob膮 pi臋膰dziesi臋ciu je藕d藕c贸w. Reszta mo偶e powr贸ci膰 do obozu. Senior Juarez, Mariano i ja wyruszymy z tymi pi臋膰dziesi臋cioma na poszukiwania.
Tak si臋 sta艂o. Zabrawszy zdobycz wszyscy pozostali wr贸cili do obozu, podczas gdy pi臋膰dziesi臋ciu oddzieli艂o si臋, by pod przyw贸dztwem Juareza pogoni膰 do celu poszukiwania statk贸w i Korteja.
Ujechali niedaleko, gdy S臋pi Dzi贸b wskaza艂 przez drzewa, m贸wi膮c:
Wy艂ania si臋 jaka艣 ja艣niejsza przestrze艅. To musi by膰 rzeka. Wyjechali na to samo miejsce, na kt贸rym wczoraj S臋pi Dzi贸b, jako rzekomy Lindsay pozwoli艂 si臋 z艂apa膰. Liczne 艣lady zdradza艂y, 偶e Meksykanie musieli tu nocowa膰. Na 艣rodku rzeki sta艂y statki z 艂odziami, kt贸re tymczasem zd膮偶y艂y powr贸ci膰.
Mariano pogalopowa艂 natychmiast na sam brzeg. Zobaczywszy na pok艂adzie pierwszego parowca jakiego艣 m臋偶czyzn臋 i kobiet臋, nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰. Zb贸d艂 wierzchowca ostrogami i skoczy艂 razem z nim w wielk膮 wod臋.
By艂o mu teraz wszystko jedno, czy zmoknie, czy nie. Na widok ukochanej nie potrafi艂 czeka膰 cierpliwie, a偶 wy艣l膮 po niego 艂贸dk臋.
Lindsay sta艂 razem z Amy ca艂ymi godzinami na pok艂adzie. Jak tylko statki powr贸ci艂y z nocnej wycieczki, miejsce na brzegu zasta艂y puste. Meksykanie dopiero co opu艣cili obozowisko i wyruszyli w g贸r臋 rzeki. Pomimo tego nie wierzyli temu nag艂emu spokojowi i nie przybijali do brzegu, tylko cz贸艂na by艂y gotowe.
Czy oni naprawd臋 odeszli spyta艂a Amy zatrwo偶ona.
Tak odrzek艂 jej ojciec.
A czy Juarez przyb臋dzie?
Naturalnie, je偶eli tylko S臋pi Dzi贸b go spotka.
My艣lisz, 偶e inni panowie b臋d膮 razem z nim? spyta艂a Amy z rumie艅cem na twarzy.
Sternau i jego towarzysze?
Tak, tatku.
Wed艂ug tego, co S臋pi Dzi贸b opowiada艂 b臋d臋. Musz臋 ci powiedzie膰, droga c贸rko, 偶e ciesz臋 si臋 na to spotkanie, jak dziecko na niespodziank臋, a ty kochana Amy?
Ach, tak!
Obj臋艂a go ramionami chowaj膮c g艂ow臋 na jego piersi. Przycisn膮艂 j膮 serdecznie do siebie, nagle odst膮pi艂 na bok i zawo艂a艂:
Patrz tam, kochanie!
Wskaza艂 r臋k膮 na brzeg. Mo偶na by艂o zobaczy膰 je藕d藕c贸w wy艂aniaj膮cych si臋 z lasu. Przede wszystkim uderzy艂 w oczy jeden w popielatym cylindrze i rozpostartym parasolu.
To S臋pi Dzi贸b zawo艂a艂 lord.
A ci inni, to kto? spyta艂a dr偶膮cym g艂osem. Lindsay przy艂o偶y艂 lunet臋 do oczu.
Widz臋 Juareza! zawo艂a艂.
Kt贸ry to?
Ten na prawo od nas.
A inni?
Ta wysoka, szeroka posta膰 ach ta d艂uga broda spadaj膮ca a偶 na grzbiet konia to, to mo偶e by膰 tylko Sternau.
A ten ten ten trzeci?
Ten co pierwszy jedzie do brzegu?
Tak. Bo偶e! On wskakuje do wody!
Z艂o偶y艂a r臋ce jak do modlitwy, trupia biel pokry艂a jej twarz.
Tatko! On si臋 utopi, tu rzeka zbyt szeroka! zawo艂a艂a. Woda dochodzi艂a je藕d藕cowi a偶 do bioder, ko艅 r贸wnie偶 zanurzy艂 si臋 a偶 po g艂ow臋. Amy za艂ama艂a r臋ce z rozpaczy.
Tato, pom贸偶! Ja nie mog臋 si臋 na to patrzy膰!
Wsiada膰 w 艂贸dk臋 i p艂yn膮膰 naprzeciw! rozkaza艂 lord.
Za chwil臋 pomkn臋艂o cz贸艂no naprzeciw 艣mia艂ego je藕d藕ca. W kr贸tkim czasie dotar艂o do niego.
Je藕dziec zsun膮艂 si臋 z konia do cz贸艂na, ko艅 uwolniony skierowa艂 si臋 do brzegu. Jak tylko Mariano wskoczy艂 do cz贸艂na pocz膮艂 ta艅czy膰 i krzycze膰 z ca艂ych si艂:
Amy, Amy, to ja, to ja!
Zwiesi艂a si臋 z pok艂adu i wyci膮gaj膮c r臋ce ku niemu zawo艂a艂a:
Mariano!
Tak to ten sam, ten sam s艂odki, melodyjny g艂osik, kt贸ry zaraz w pocz膮tkach znajomo艣ci brzmia艂 mu tak lubo w uszach.
Przychodz臋 ju偶 do ciebie! zawo艂a艂 znowu z 艂贸dki.
W tej chwili 艂贸d藕 przybi艂a do statku. Z zadziwiaj膮c膮 szybko艣ci膮 znalaz艂 si臋 Mariano na pok艂adzie. Sam nie wiedzia艂 jak si臋 na艅 dosta艂. Wsta艂a, chcia艂a spieszy膰 mu naprzeciw, ale jakie艣 dziwne os艂abienie ow艂adn臋艂o ni膮, w oczach pocz臋艂o jej migota膰, poczu艂a tylko, jak jakie艣 dwa silne ramiona obj臋艂y j膮, a obce usta przylgn臋艂y do jej warg.
Lord sta艂 tu偶 obok, nie chcia艂 przerwa膰 tej chwili szcz臋艣cia obojga, po d艂ugich cierpieniach, postanowi艂 ich zostawi膰 samych sobie. Wskoczy艂 do 艂贸dki i kaza艂 si臋 wie艣膰 naprzeciw przyby艂ych, chcia艂 widocznie, by m艂odzi bez przeszk贸d zakosztowali szcz臋艣cia pierwszych chwil spotkania.
M艂odzi tymczasem trzymali si臋 w obj臋ciach, jakby na ca艂膮 wieczno艣膰 tak chcieli pozosta膰. Wargi ich szuka艂y si臋 i spotka艂y ju偶 ze sto razy. Pierwszy opami臋ta艂 si臋 Mariano i przypominaj膮c sobie o obowi膮zku wzgl臋dem ojca narzeczonej, rozgl膮dn膮艂 si臋 pytaj膮c: Gdzie tato?
Dopiero teraz Amy przysz艂a do siebie i wskazuj膮c na miejsce gdzie sta艂, odrzek艂a:
Tam! Ale naprawd臋, gdzie on jest, nie widz臋 go!
Popatrz, tam na cz贸艂nie p艂ynie do brzegu odrzek艂 Mariano. Popatrzy艂a we wskazanym kierunku.
Kochany! zawo艂a艂a. Nie chcia艂 nam przeszkadza膰. Oczy jej natychmiast skierowa艂y si臋 na posta膰 ukochanego. Dopiero teraz mog艂a przyjrze膰 mu si臋 bli偶ej. Co za zmiany!
By艂 to ten sam Mariano, kt贸rego pozna艂a przed tylu laty? Tak, to by艂 on, ten sam, tylko dziwnie zm臋偶nia艂y. Rysy twarzy sta艂y si臋 bardziej zdecydowane. Oczy ja艣nia艂y szcz臋艣ciem, a na czole pojawi艂o si臋 poczucie w艂asnej godno艣ci.
Policzki jego, przyblad艂y wprawdzie, lecz jak偶e pi臋knie odbija艂 si臋 od nich g臋sty zarost. Zm臋偶nia艂, wyr贸s艂, s艂owem wypi臋knia艂. Tak wspania艂ego m臋偶czyzny nie spodziewa艂a si臋, im d艂u偶ej si臋 w niego wpatrywa艂a, tym wi臋kszy podziw i mi艂o艣膰 wzbiera艂y w jej sercu.
A ona? Wprawdzie pierwsze lata 艣wie偶o艣ci i m艂odo艣ci przemkn臋艂y bezpowrotnie, lecz z owego mi艂ego p膮czka rozwin膮艂 si臋 obecnie cudny kwiat, woniej膮cy ci膮gle niewinno艣ci膮 i czysto艣ci膮, jak r贸偶a sk膮pana porann膮 ros膮. Czar niewinno艣ci okrasi艂 jej policzki, o偶ywi艂 oko. Mariano patrz膮c na ni膮 nic m贸g艂 si臋 nacieszy膰 tym cudnym widokiem. Jej pe艂ne, foremne kszta艂ty, 贸w b艂yszcz膮cy wzrok, pi臋kne czyste czo艂o, oczarowa艂y go i przyciskaj膮c dziewcz臋 do serca szepta艂 uszcz臋艣liwiony:
Amy, moje 偶ycie, moja s艂odyczy, rozkoszy jedyna!
M贸j drogi, kochany Mariano! odpowiedzia艂a przyciskaj膮c znowu swe na p贸艂 otwarte wargi do jego ust.
O ta chwila powetuje mi wszystko, wszystko!
Biedny, kochany! Ile ty musia艂e艣 przecierpie膰 przez ten czas! Oczy jej zasz艂y 艂zami.
Moja droga, jedyna, z jak膮 niecierpliwo艣ci膮 oczekiwa艂a艣 na mnie przez te wszystkie lata. Co艣 ty prze偶y艂a przeze mnie! O Bo偶e, dusza moja wyrywa艂a si臋 do ciebie nieustannie, lecz cia艂o niestety nie mog艂o.
Nie zapomnia艂e艣 o mnie? Moje 偶ycie by艂o jedn膮, d艂ug膮 modlitw膮 o ratunek dla ciebie.
I B贸g ci臋 wys艂ucha艂. Dlaczego mia艂by pogardza膰 modlitw膮 anio艂a?
Nie tylko ja jedna modli艂am si臋 o was, m贸j drogi Mariano.
Odbior膮 teraz i oni swoj膮 nagrod臋. Ale popatrz, tatko wraca! Lord, gdy wyl膮dowa艂 spotka艂 najpierw S臋piego Dzioba.
Przynosz臋 panu ubranie zawo艂a艂 tamten biegn膮c w jego stron臋. Nie podarte, chocia偶 przy moich tarapatach, to rzeczywi艣cie mo偶e si臋 wydawa膰 cudem.
Prosz臋 je sobie zatrzyma膰, na pami膮tk臋.
Dzi臋kuj臋, sir. Takiego ubrania nie potrafi艂bym nosi膰. Nie wiedzia艂bym, czy w spodnie r臋ce, czy w r臋kawy nogi mam wsadzi膰. Moje stare ga艂gany s膮 wygodniejsze. Ale tutaj stoi ju偶 senior, Sternau.
Rzeczywi艣cie, wysoka, rozros艂a posta膰 min臋艂a go i stan臋艂a obok. Na jego powa偶nym obliczu ja艣nia艂a rado艣膰. Z rado艣ci padli sobie w obj臋cia.
Niech B贸g b艂ogos艂awi pa艅skie przybycie!
Dzi臋kuj臋, mylordzie! Po ka偶dej mrocznej nocy nast臋puje poranek. T臋skni艂em za tym jak spragniony za kropl膮 wody. B贸g okaza艂 si臋 mi艂osierny. Ale nie zapomnijmy w naszej rado艣ci o prezydencie Juarezie, kt贸ry stoi na uboczu, jak zapomniany.
O, ja co najwy偶ej musz臋 prosi膰 o przebaczenie, 偶e by艂em 艣wiadkiem tego radosnego spotkaniaodrzek艂 prezydent z 艂agodnym u艣miechem. Nie chc臋 przeszkadza膰, ju偶 odchodz臋.
O nie! odpar艂 Sternau Prosz臋 powiedzie膰, czy wiedzia艂 pan, 偶e to Pablo Kortejo pr贸bowa艂 zaatakowa膰 statki?
S臋pi Dzi贸b powiedzia艂 mi o tym.
Walczy艂 pan z nim?
Nie wiem, czy osobi艣cie bra艂 udzia艂 w napadzie.
Mog艂e艣 go pan widzie膰?
Nie, by艂o zbyt ciemno.
S臋pi Dzi贸b powiada, 偶e mu wybi艂 oczy.
To mo偶liwe. S艂ysza艂em jak krzycza艂 z b贸lu, widzia艂em tak偶e jak mu obmywali twarz.
W takim razie nie m贸g艂 bra膰 udzia艂u w walce. Bardzo mi zale偶y, by dowiedzie膰 si臋, gdzie si臋 on znajduje. Niedawno natrafili艣my na jego podw艂adnych. Ca艂y oddzia艂 zniszczyli艣my.
Tak? To doskonale. Zas艂u偶yli sobie na to. Gdzie to si臋 sta艂o?
Na prerii, z tamtej strony lasu. Przyw贸dca ich opowiada艂, 偶e Kortejo zgin膮艂 w czasie napadu. Mia艂 zosta膰 trafiony z kartacza albo utopi膰 si臋. Czy to prawdopodobne?
Najprawdopodobniejsze jest to, 偶e go w艂a艣ni ludzie sprz膮tn臋li.
Co pan m贸wi? Jest jaki艣 pow贸d tego?
Tak. M贸j sternik podp艂yn膮艂 a偶 na brzeg, chc膮c pods艂ucha膰 tych drab贸w. Us艂ysza艂 w艂a艣nie ich narad臋, co do usuni臋cia Korteja. Chcieli w ten spos贸b zdoby膰 pieni膮dze tylko dla siebie.
Nie by艂 pan jeszcze dzisiaj na brzegu?
Nie.
Nie przeszukano go?
Nie.
Niech nasi je藕d藕cy, zajm膮 si臋 tym starannie. My zaczekamy na rezultat, na statku.
Moje ma艂e 艂贸dki oddaj臋 do dyspozycji, senior Sternau. Za ich pomoc膮 mog膮 si臋 przeprawi膰 ci ludzie i na drugi brzeg, aby w razie potrzeby tak偶e go przeszuka膰. A teraz prosz臋 za mn膮 do cz贸艂na i jazda do mego parowca.
Amy i Mariano oczekiwali ich na pok艂adzie.
M贸j synu, m贸j kochany synu! zawo艂a艂 lord przyciskaj膮c Mariano do serca. Nacierpia艂e艣 si臋 dosy膰, ale mam nadziej臋, 偶e teraz koniec twych nieszcz臋艣膰. Szczeg贸艂y om贸wimy p贸藕niej.
Amy wyci膮gn臋艂a obie r臋ce do Sternaua.
Powita膰, serdecznie powita膰 pana doktora! zawo艂a艂a z ja艣niej膮cym obliczem. Co to za szcz臋艣liwa chwila.
Witam! odpar艂. Widok pani wraca mi s艂o艅ce.
Widzia艂am pana ojczyzn臋 i wszystkich pa艅skich bliskich.
Wszystkich?
Tak.
Moj膮 matk臋 i siostr臋?
Ksi臋偶n臋? O tak odrzek艂a z 艂agodnym z u艣miechem.
Ksi臋偶n膮? spyta艂. Kogo ma pani na my艣li?
Kog贸偶 by innego jak nie pa艅sk膮 matk臋?
Co to za 偶arty?
Popatrzy艂a mu szczerze i 艣mia艂o w oczy odpowiadaj膮c:
Ja nie 偶artuj臋, senior. Pa艅ska matka jest ksi臋偶n膮.
To dla mnie czysta zagadka.
Wysz艂a za m膮偶.
To niemo偶liwe.
Mog臋 panu nawet zdradzi膰 jego nazwisko, to ksi膮偶臋 Olsunna! Na chwil臋 pociemnia艂o mu w oczach, wspar艂 si臋 o balustrad臋 pok艂adu, niby szukaj膮c podpory.
Ksi膮偶臋 Olsunna? spyta艂 jak we 艣nie. Jak to si臋 sta艂o?
Wszystko co jest mi wiadome, z ch臋ci膮 panu opowiem.
Czyli, 偶e moja matka jest w Hiszpanii?
O nie, w Prusach.
Gdzie?
W Kreuznach. Tam ksi膮偶臋 zbudowa艂 sobie pa艂acyk i nazwa艂 go Rodriganda, i tam wszyscy mieszkaj膮. Ale o inne osoby pan wcale nie pyta?
Tak! Ach! Ta wiadomo艣膰 bardzo mnie zaskoczy艂a, wi臋cej ni偶 pani przypuszcza. Co z moj膮 R贸偶膮, z moj膮 jedyn膮, kochan膮 R贸偶膮?
呕yje.
Biedna! Musia艂a tyle przecierpie膰.
Bardzo wiele, ale B贸g da艂 jej si艂y. Potrafi艂a to znie艣膰. Chce zobaczy膰 pan jej obraz?
Ma go pani ze sob膮? O pr臋dko, pr臋dko, prosz臋 mi pokaza膰!
Prosz臋 p贸j艣膰 za mn膮.
Poprowadzi艂a go do kajuty i wskaza艂a na praw膮 stron臋.
Tutaj wisi jej obraz wiernie skopiowany z najnowszego zdj臋cia. Wzi臋艂am go ze sob膮, aby si臋 i podczas podr贸偶y z nim nie rozstawa膰. Wszak偶e to moja najbli偶sza przyjaci贸艂ka. Musz臋 doda膰, 偶e obraz jest bardzo dobrze zrobiony.
Nie s艂ysza艂 nawet co m贸wi艂a. Sta艂 przed wizerunkiem swojej najdro偶szej, ze za艂o偶onymi r臋kami, jak przed Madonn膮. Chcia艂 poch艂on膮膰 ka偶dy, najdrobniejszy szczeg贸艂 tych drogich rys贸w, tylko 艂zy, kt贸re mu rz臋si艣cie sp艂ywa艂y po twarzy przes艂ania艂y ukochane oblicze.
R贸偶a, Rozita najukocha艅sza! wo艂a艂 p艂acz膮c jak dziecko. Zjawi艂a艣 si臋, niby anio艂 opieku艅czy w owych strasznych chwilach, kiedy daleko od ludzi, na bezludnej wyspie, na kolanach 艂ama艂em r臋ce wzniesione do modlitwy, chc膮 si臋 k艂贸ci膰 z Tym, kt贸ry mi ci臋 wydar艂, chc膮c przeklina膰 los, moj膮 nieszcz臋sn膮 gwiazd臋. Ty by艂a艣 pociech膮 i nadziej膮 w owych czarnych chwilach. Obraz tw贸j nie znika艂 mi sprzed oczu ani we 艣nie, ani na jawie. 呕adna my艣l, 偶aden oddech nie by艂 bez ciebie. Jeste艣 moim 艣wiat艂em, moim niebem, nie mam nic dro偶szego, pr贸cz Boga!
Amy sta艂a tu偶 za nim wzruszona niezmiernie. Widzia艂a tego silnego m臋偶czyzn臋 p艂acz膮cego jak dziecko, jego rozros艂膮 pier艣 wstrz膮san膮 g艂臋bokim uczuciem. Nie odwa偶y艂a si臋 przeszkadza膰 tej uroczystej chwili. W milczeniu wsp贸艂czu艂a temu szlachetnemu, tak gor膮co kochaj膮cemu ma艂偶onkowi.
Wreszcie zwr贸ci艂 si臋 do niej i poda艂 jej obie r臋ce.
Dzi臋kuj臋 pani, miss Amy! odezwa艂 si臋. Szcz臋艣cia tej chwili nie odst膮pi艂bym za 偶adne skarby 艣wiata. Uradowa艂a艣 mnie pani niezmiernie.
Na twarzy jej ukaza艂 si臋 figlarny u艣miech.
Mo偶e by si臋 jeszcze znalaz艂o co艣 takiego, odrzek艂a co by pana serce przepe艂ni艂o wi臋kszym szcz臋艣ciem.
To niemo偶liwe!
Mam spr贸bowa膰?
Na pr贸偶no, panno Amy! za艣mia艂 si臋 z wilgotnymi oczami. Chwyci艂a go za r臋k臋 i poci膮gn臋艂a do przeciwleg艂ej 艣ciany, na kt贸rej tak偶e wisia艂 jaki艣 obraz.
Spojrza艂 badawczo i nagle zadr偶a艂 jak ra偶ony pr膮dem. Co to za rysy? Musia艂 ju偶 gdzie艣 widzie膰 t臋 twarzyczk臋, ale gdzie? Czy mo偶e tylko w snach wymarzy艂 sobie ten idea艂? Zda艂o mu si臋, 偶e wszystkie jego marzenia, sny, idea艂y urzeczywistni艂y si臋, uciele艣ni艂y w tych anielskich rysach, wszystkie my艣li skupi艂y si臋 w tej dzieci臋cej g艂贸wce. Dziwna jaka艣, tajemna, nieprzeparta si艂a ci膮gn臋艂a go do tego wizerunku. Chcia艂by go zedrze膰 ze 艣ciany, przycisn膮膰 do piersi, do ust po tysi膮c razy lub kl臋ka膰 i modli膰 si臋 przed tym anio艂em, owym wymarzonym idea艂em, jak Pers przed s艂o艅cem, kiedy w swoich dziewiczych blaskach wy艂ania si臋 rano na horyzoncie.
Kto to taki? spyta艂 przerywanym oddechem.
Le艣na R贸偶yczka odrzek艂a Amy.
Le艣na R贸偶yczka? Nowa zagadka?
Ale dla pana s艂odka, panie doktorze. Nie domy艣la si臋 pan, nie przeczuwa pan co to za istota? Serce panu niczego nie powiedzia艂o?
Twarz powlek艂a mu si臋 blado艣ci膮, za chwil臋 znowu obla艂a si臋 rumie艅cem. Wyci膮gn膮艂 r臋ce w stron臋 Amy, pytaj膮c:
Czy pani chce przez to powiedzie膰, czy mo偶e 偶e Przerwa艂. Wzruszenie odebra艂o mu mow臋.
No, 偶e ? spyta艂a.
Le艣na R贸偶yczka! Nazywa si臋 wi臋c R贸偶yczka, R贸偶a?
Tak jest.
To imi臋 mojej 偶ony
Naturalnie.
Pisa艂a mi, ale to ju偶 przed wielu laty, 偶e oczekuje radosnego zdarzenia, 偶e serce
Pisa艂a o tym? Ot贸偶 ta radosna nowina zi艣ci艂a si臋, senior.
Ta urocza g艂贸wka, to
To Le艣na R贸偶yczka, pana jedynaczka, 艣liczna c贸reczka naszego kochanego doktora.
Moja c贸rka!
Stan膮艂 jakby nie pojmuj膮c donios艂o艣ci tych s艂贸w. Wreszcie porwa艂 obraz ze 艣ciany i trzymaj膮c go dr偶膮cymi od wzruszenia r臋kami podni贸s艂 w g贸r臋 wpatruj膮c si臋 we艅 niespotykanym wzrokiem. Pocz膮艂 si臋 chyli膰, nie pomy艣la艂 nawet co czyni i m贸wi.
O Panie! Cierpia艂em wiem, ale takiej 艂aski nie spodziewa艂em si臋, ani na nianie zas艂u偶y艂em!
Amy nie mog艂a powstrzyma膰 艂ez. Po cichu wysun臋艂a si臋 z kajuty, nie chc膮c przerywa膰 tej uroczystej chwili.
Na pok艂adzie panowie byli zaj臋ci jak膮艣 interesuj膮c膮 rozmow膮, wi臋c im tak偶e nie chcia艂a przeszkadza膰. Usiad艂a na uboczu, przypatruj膮c si臋 ulubionej grze fal. Po chwili us艂ysza艂a za sob膮 kroki. Jaka艣 obca r臋ka dotkn臋艂a jej ramienia.
Miss Amy wyszepta艂 Sternau. Czy co艣 mo偶e m贸wi艂a, wspomina艂a o swoim ojcu?
Nawet bardzo cz臋sto, naturalnie z najwi臋kszym szacunkiem i mi艂o艣ci膮.
Jest taka 艣liczna, czysta i dobra, jak przedstawiona na obrazie?
Taka jest, senior.
Wynagrodzi艂 mi B贸g moje cierpienia. A co z innymi s艂ycha膰? 呕yje jeszcze stary kapitan Rodenstein?
呕yje. Nic si臋 nie zmieni艂.
A Kurt, jego wierny towarzysz?
Tak偶e.
Alimpo ze swoj膮 Elwirk膮?
呕yj膮 tak偶e. Ale o jednym pan doktor zapomnia艂?
Kogo?
Swego ucznia, Roberta Helmera.
Ma pani s艂uszno艣膰, nie my艣la艂em o nim. Ojciec jego jest razem z nami. Tego ch艂opca rzeczywi艣cie bardzo lubi艂em. By艂 nadzwyczaj uzdolniony. Co si臋 z nim sta艂o? Obawiam si臋, 偶e te wielkie talenty po moim odje藕dzie nie potrafi艂y si臋 wykszta艂ci膰 w tym kierunku, w jakim bym chcia艂.
A co pan zamierza艂, jaki kierunek obra艂e艣 dla niego?
Szczeg贸lnie uzdolniony by艂 do wojskowo艣ci.
Tak? W takim razie uspokoj臋 pana. Rzeczywi艣cie w tym kierunku si臋 wykszta艂ci艂. Widzia艂am go w Berlinie. Zosta艂 oficerem. Mimo m艂odego wieku odznaczy艂 si臋 ju偶 tak, 偶e posiada zaufanie najwy偶ej postawionych osobisto艣ci. P贸藕niej opowiem panu o nim dok艂adniej.
W tej chwili zbli偶y艂 si臋 do nich Juarez razem z lordem.
Lord uczyni艂 mi pewn膮 propozycj臋, odezwa艂 si臋 prezydent abym nie na koniu, tylko razem z nim, na statku przeby艂 t臋 drog臋 do Rio Sabinas, na um贸wione miejsce. Co pan na to?
呕e to wygodniejsze odpowiedzia艂 Sternau.
A co zrobimy z ko艅mi?
Apacze wezm膮 je ze sob膮. Jak tylko uko艅cz膮 poszukiwania Korteja, mog膮 zaraz powraca膰.
Tak, ale czy tylko trafi膮 z powrotem do obozu? Sternau nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰 od u艣miechu.
Prosz臋 si臋 nie obawia膰 odrzek艂. W najg艂臋bszej puszczy, kt贸rej jeszcze nigdy ich noga nie stan臋艂a zorientuj膮 si臋 lepiej, ni偶 niejeden my艣liwy. Pod tym wzgl臋dem maj膮 szczeg贸lny zmys艂.
Spodziewam si臋, 偶e odnajd膮 albo trupa Korteja, albo jego 艣lad. To bardzo wa偶ne dla nas.
Indianie podzielili si臋 na trzy oddzia艂y. Jeden z nich przeprawi艂 si臋 na koniach, p艂yn膮c przez ca艂膮 szeroko艣膰 rzeki i rozpocz膮艂 na drugim brzegu poszukiwania wzd艂u偶 wody. Drugi pojecha艂 w d贸艂 tego samego brzegu, trzeci za艣 na cz贸艂nach lorda, pop艂yn膮艂 rzek膮 badaj膮c oba brzegi od strony wody. Rezultatu tych dok艂adnych bada艅 nie mo偶na by艂o przewidzie膰. W ka偶dym razie reszta musia艂a czeka膰 na wynik.
Tymczasem lord razem z Juarezem udali si臋 do kajuty. Sternau, Mariano i Amy pozostali na pok艂adzie nie chc膮c im przeszkadza膰 w wa偶nych rokowaniach. Lindsay przywi贸z艂 wprawdzie bro艅, amunicj臋 i pieni膮dze dla Juareza, jednak musia艂 jeszcze wiele spraw om贸wi膰 z prezydentem, od tej ugody zale偶a艂o dalsze post臋powanie Anglii.
Amy tymczasem opowiada艂a obu zas艂uchanym m臋偶czyznom o drogich im osobach. Czas mija艂 bardzo szybko. Pytania i odpowiedzi cisn臋艂y si臋 jedne za drugimi.
W tej chwili da艂 si臋 s艂ysze膰 jaki艣 krzyk z brzegu.
Jeden Indianin wo艂a odezwa艂 si臋 Mariano.
Czego on mo偶e chcie膰? spyta艂a Amy. Sternau podszed艂 do bandy i krzykn膮艂:
Co tam nowego?
M贸j bia艂y brat, niech tu przyjdzie zabrzmia艂 g艂os Apacza.
Dlaczego? Jest co艣 nowego?
艢lad!
Czyj?
Nie wiem. Niech sam popatrzy. Wys艂ali mnie inni.
Poniewa偶 wszystkie cz贸艂na odda艂 lord do rozporz膮dzania Indianom, musia艂 Sternau odczepi膰 ma艂y gig o jednym wio艣le, s艂u偶膮cy wy艂膮cznie dla lorda. W nim przeprawi艂 si臋 na brzeg.
Chod藕 za mn膮! rzek艂 Apacz, zwracaj膮c si臋 zaraz w d贸艂 rzeki. Sternau dosiad艂 konia i pogalopowa艂 za Indianinem. Jechali do艣膰 d艂ugo. Dopiero po godzinie skierowa艂 Indianin swego konia ku brzegowi. Tam byli zgromadzeni wszyscy je藕d藕cy, kt贸rzy szukali 艣lad贸w po prawej stronie. 艁odzie p艂yn膮cych 艣rodkiem by艂y tak偶e przy brzegu. Otoczyli jakie艣 miejsce opatruj膮c z dala 艣lady, jakby boj膮c si臋 ich potratowa膰.
Na ziemi siedzia艂 jeden z nich, z powiewaj膮cym kruczym pi贸rem. Kierowa艂 ca艂ym poszukiwaniem, jak tylko zobaczy艂 Sternaua podni贸s艂 si臋 z ziemi i zawo艂a艂:
Ksi膮偶e Ska艂 niech do mnie przyst膮pi.
Sternau zsiad艂 z konia, odda艂 cugle jednemu z Indian i przyst膮pi艂 do niego. Apacz wskaza艂 r臋k膮 na ziemi臋, m贸wi膮c:
Niech m贸j bia艂y brat popatrzy. Sternau spogl膮da艂 uwa偶nie na ziemi臋.
艢lad je藕d藕ca odrzek艂.
Rozpozna m贸j brat ile by艂o koni?
Tak. Na jednym jecha艂, a drugiego prowadzi艂 za uzd臋.
Niech m贸j brat p贸jdzie dalej.
R臋k膮 wskaza艂 na brzeg. Sternau poszed艂 w tym kierunku, nie trac膮c z oczu pierwotnego 艣ladu.
Wjecha艂 do rzeki, odrzek艂 przedtem jednak zsiad艂 z konia, by nar偶n膮膰 sitowia. Aha, widocznie mia艂 zamiar przeprawi膰 si臋 przez rzek臋, a chc膮c ul偶y膰 koniom porobi艂 wi膮zki z sitowia, by je przyczepi膰 do bok贸w.
M贸j brat odgad艂. Co to by艂 za m膮偶?
Mo偶e ten traper, kt贸rego dzisiaj spotkali艣my. Jecha艂 w tym samym kierunku. Zreszt膮 mo偶na to pozna膰 ze 艣lad贸w.
Wojownicy Apacz贸w uczynili to ju偶.
I znale藕li艣cie?
Tak. Ksi膮偶臋 Ska艂 mo偶e tu przyj艣膰 i popatrzy膰 na 艣lady.
Wskaza艂 na miejsce, na kt贸rym by艂y liczne odciski ko艅skich kopyt, tu wyzna膰 si臋, by艂o rzeczywi艣cie sztuk膮. Sternau rzuciwszy tylko okiem odezwa艂 si臋:
Tutaj pas艂y si臋 konie podczas, gdy on odcina艂 sitowie. Konie by艂y niespokojne, zapewne kopa艂y i gryz艂y. Trzeba poszuka膰 za w艂osem, mo偶e by si臋 znalaz艂 jaki艣.
Czerwoni bracia przeszukali i znale藕li. Niech m贸j brat popatrzy na ten w艂os z ogona.
Poda艂 Sternauowi d艂ugi w艂os ko艅ski.
Czarny ko艅 odezwa艂 si臋 Sternau.
A ta gar艣膰?
W drugiej r臋ce trzyma艂 spory k艂臋bek pogmatwanych i kr贸tkich w艂os贸w ko艅skich. Sternau popatrzy艂 uwa偶nie m贸wi膮c:
Gniady! Te w艂osy musz膮 by膰 z g艂owy, a wi臋c jeden ko艅 by艂 czarny, a drugi gniady. Takie same konie mia艂 ze sob膮 ten traper, kt贸rego spotkali艣my. To musi by膰 on, nikt inny.
Uff! Czerwoni bracia przekonali si臋 dok艂adnie.
Przy tych s艂owach wskaza艂 na las, z kt贸rego p臋dzi艂o w艂a艣nie dw贸ch Indian na spienionych koniach.
Gdzie oni byli? spyta艂 Sternau.
Niech m贸j brat ich sam zapyta.
Jak tylko nadjechali Sternau spyta艂:
Moi braci szukaj膮 za tymi 艣ladami w tyle?
Ksi膮偶臋 Ska艂 odgad艂 odpowiedzia艂 jeden z nich.
Dok膮d prowadz膮?
Do tego miejsca, gdzie napotkali艣my obcego trapera.
A wi臋c to on by艂?
Tak jest.
Sternau domy艣li艂 si臋, 偶e mu jeszcze wszystkiego nie powiedzieli, zwr贸ci艂 si臋 wi臋c do przyw贸dcy z pytaniem:
Ale dlaczego moi bracia tak si臋 nim zajmuj膮? Odkryli mo偶e co艣 jeszcze?
Tak. Ksi膮偶臋 Ska艂 my艣li zapewne, 偶e on si臋 przeprawi艂 przez rzek臋?
Tak mo偶na si臋 domy艣la膰.
Wojownicy Apacz贸w te偶 tak my艣leli, ale jak si臋 udali dalej w d贸艂, znale藕li znowu jego 艣lady.
A wi臋c tutaj wszed艂 w rzek臋, a dalej z niej wyjecha艂? spyta艂 Sternau.
Tak jest.
To trudne do poj臋cia. Dla pojenia koni nie potrzebowa艂 wje偶d偶a膰 tak daleko w wod臋. Zreszt膮 je偶eli mia艂 zamiar opu艣ci膰 j膮 troch臋 dalej, na tym samym brzegu i nie chcia艂 si臋 przeprawi膰 przez ni膮, to po co naci膮艂 tyle sitowia? Pozostaje tylko jedna mo偶liwo艣膰, 偶e chcia艂 si臋 pierwotnie przeprawi膰, tylko co艣 nadzwyczajnego przeszkodzi艂o mu w tym.
Ksi膮偶臋 Ska艂 posiada bardzo bystre my艣li.
Aha, wi臋c moi bracia sprawdzili ju偶 sens mych s艂贸w.
Tak, niech m贸j brat p贸jdzie za mn膮.
Indianin pod膮偶y艂 w g艂膮b sitowia, Sternau post臋powa艂 tu偶 za nim. Trudno by艂o przedziera膰 si臋 przez ten g膮szcz, ale wkr贸tce zosta艂o to nagrodzone. Mo偶e sto krok贸w dalej, Sternau zauwa偶y艂 tratw臋 zwi膮zan膮 z drzew i sitowia. Jeden cz艂owiek m贸g艂 si臋 na niej ca艂kiem dobrze utrzyma膰 na wodzie, gdy umia艂 zachowa膰 r贸wnowag臋.
Czy m贸j brat widzi t臋 tratw臋? spyta艂 Indianin.
Tak. Znalaz艂 mo偶e m贸j brat jaki艣 znak, po kt贸rym mo偶na by pozna膰, kto j膮 u偶ywa艂?
Nawet dok艂adny, oto on.
Si臋gn膮艂 za pas i wyci膮gn膮艂 kraciast膮 chustk臋 z艂o偶on膮 w pas i zwi膮zan膮 na ko艅cach w supe艂.
Wygl膮da艂a tak, jakby kto艣 mia艂 ni膮 obwi膮zan膮 g艂ow臋, dla ul偶enia b贸lu z臋b贸w albo szumu w uszach.
Sternau przygl膮dn膮wszy si臋 jej dok艂adnie zawo艂a艂:
Na 艣rodku chusty wida膰 krew. Kto艣 mia艂 ni膮 przewi膮zane, zranione oczy. Gdzie j膮 znale藕li艣cie?
Tutaj, na tej tratwie.
Co za nieostro偶no艣膰 ze strony Korteja, bo nikt inny nie m贸g艂 to by膰.
Gdy ponownie wpatrzy艂 si臋 w ziemi臋 ujrza艂 kilka nowych 艣lad贸w, wi臋c zapyta艂:
Czy synowie Apacz贸w, szukali dalej?
Indianin skin膮艂 g艂ow膮.
I co znale藕li?
Niech m贸j brat p贸jdzie za mn膮.
Dobrze widoczne 艣lady prowadzi艂y przez sitowe. Post臋powa艂 za nimi, dop贸ki nie doszli do miejsca, w kt贸rym znowu zaczyna艂y si臋 odciski ko艅skich kopyt.
Aha, tutaj traper ponownie wyjecha艂 z wody odezwa艂 si臋 Sternau.
Poszli za nowymi 艣ladami. Wkr贸tce napotkali zupe艂nie stratowane i zgniecione miejsce.
Czy znale藕li moi bracia tutaj co艣 nowego? spyta艂 Sternau.
Tutaj le偶a艂 Kortejo odpowiedzia艂 Apacz i tu przyby艂 do niego 贸w traper.
A gdzie dalej prowadz膮 艣lady?
Do lasu.
Szli艣cie za nimi?
Nie.
Dlaczego?
Chcieli艣my najpierw sprowadzi膰 Ksi臋cia Ska艂.
Dobrze, czy m贸j brat my艣li, 偶e ten traper wzi膮艂 Korteja ze sob膮?
Tak jest, posadzi艂 go na drugiego konia.
Niech m贸j brat we藕mie ze sob膮 paru wojownik贸w i pojedzie tymi 艣ladami i niech si臋 przekona, dok膮d one prowadz膮, w kt贸r膮 stron臋: Caudela, Naria czy Saltillo?
Na to potrzeba par臋 dni czasu.
Tak, je偶eli by si臋 chcia艂o dotrze膰 a偶 do Saltillo. Najzupe艂niej jednak wystarczy, je偶eli zbadacie dalsze 艣lady, jutro a偶 do po艂udnia, kiedy s艂o艅ce b臋dzie w najwy偶szym punkcie. Wtedy b臋dzie ju偶 mo偶na pozna膰, gdzie pod膮偶yli. T臋 wiadomo艣膰, niech mi zaraz potem przynios膮, synowie Apacz贸w.
Dok膮d?
Do Cohuahuila.
Uff.
Indianin wyrzek艂 tylko to jedno s艂owo, po czym powr贸ci艂 do swoich i da艂 znak. W mgnieniu oka pi臋ciu z nich wsiad艂o na konie i pod膮偶y艂o w pogo艅, za dalszymi 艣ladami trapera. 呕aden z nich nie spyta艂 dlaczego jedzie i dok膮d d膮偶y. Spe艂niali wszystko w milczeniu, w 艣lepym pos艂usze艅stwie.
Sternau wyda艂 rozkaz, aby reszta zaniecha艂a dalszych poszukiwa艅 i powr贸ci艂a cz贸艂nami do statk贸w, sam wsiad艂 na konia i pod膮偶y艂 z powrotem. Na pok艂adzie wszyscy oczekiwali go z wielk膮 niecierpliwo艣ci膮.
No co, znale藕li艣cie go? zawo艂a艂 Juarez ju偶 z daleka.
Tak jest odpowiedzia艂 Sternau.
Samego?
Niestety nie, tylko jego 艣lady.
Koszmar, wi臋c on 偶yje?
Najprawdopodobniej. T膮 chust膮 mia艂 obwi膮zane oko wdrapa艂 si臋 na pok艂ad i pokaza艂 zakrwawion膮 chust臋.
Co si臋 z nim sta艂o? spyta艂 lord.
Poszukiwania wykry艂y, 偶e oczy mia艂 rzeczywi艣cie zranione, a po drugie, 偶e p艂yn膮艂 na tratwie z biegiem rzeki.
Zapewne w ten spos贸b jego podw艂adni chcieli si臋 go pozby膰, a wi臋c to prawda, co m贸j sternik opowiada艂.
Musia艂 swoje przecierpie膰, to nie 偶arty, gdy pozbawiony wzroku cz艂owiek zostaje zepchni臋ty na wod臋, na niezbyt stabilnej tratwie.
Pan my艣li, 偶e on rzeczywi艣cie o艣lep艂?
Tak s膮dz臋, przynajmniej na razie, gdyby cho膰 troch臋 m贸g艂 widzie膰, nie zostawi艂by tej skrwawionej chustki na tratwie. Zapewne musia艂a mu spa艣膰 z g艂owy i pomimo szukania nie m贸g艂 jej znale藕膰.
Co si臋 potem z nim sta艂o?
Jego tratwa, na kt贸rej le偶a艂, przybi艂a przypadkowo do brzegu. Poczuwszy ziemi臋 pod nogami, wylaz艂 na brzeg i zsun膮艂 si臋 z sitowia. Tam go znalaz艂
Kto taki?
Ten traper, kt贸rego dzisiaj rano spotkali艣my, senior Juarez.
Ach ten? Czyli, 偶e Apacze przybyli za p贸藕no?
Niestety! Zabra艂 go ze sob膮 i odjechali na po艂udnie.
To nawet dobrze, pozosta艂 na naszym terenie, gdyby si臋 przeprawi艂 na drug膮 stron臋, do Teksasu, straciliby艣my go bezpowrotnie. Mo偶e si臋 pan domy艣la, dok膮d m贸g艂 pod膮偶y膰?
Tak odpar艂 Sternau.
Dok膮d wi臋c?
Do hacjendy del Erina.
Dlaczego w艂a艣nie tam?
Bo tam jest jego c贸rka. O艣lep艂, a wi臋c potrzebuje pomocy, musi si臋 dosta膰 do ludzi, kt贸rym m贸g艂by zaufa膰, czyli w pierwszej linii do swojej c贸rki.
My艣li pan, 偶e ten my艣liwy zaprowadzi go a偶 do hacjendy?
Tak jest.
Ale dlaczego, co go do tego sk艂oni?
Kortejo obieca艂 mu zapewne wysok膮 nagrod臋.
To prawdopodobne, ale jest te偶 mo偶liwe, 偶e obaj znaj膮 si臋 od dawna.
Sternau nagle poruszy艂 si臋 i powiedzia艂:
Dziwna my艣l przysz艂a mi do g艂owy. Czy przypomina pan sobie, senior, jak膮 odpowied藕 da艂 nam 贸w my艣liwy, kiedy go spytali艣my o nazwisko?
Przypominam sobie, powiedzia艂, 偶e nazywa si臋 Grandeprise.
Pewien Grandeprise jest sprzymierze艅cem Korteja.
Ma pan mo偶e na my艣li czarnego kapitana? spyta艂 lord.
Oczywi艣cie, jego pierwotne nazwisko brzmia艂o Grandeprise, dopiero p贸藕niej zmieni艂 je na Henryk Landola, a okr臋t sw贸j przechrzci艂 na "Lion".
My艣li pan, 偶e jest on spokrewniony z tym traperem?
Mo偶liwe. Nazwisko to nie jest zbyt popularne, ja jeszcze o nim nie s艂ysza艂em.
W takim razie nale偶a艂by pod膮偶y膰 za nimi i obu pojma膰. Co pan zarz膮dzi艂 w tej sprawie?
Wys艂a艂em kilku Indian za nimi, maj膮 si臋 przekona膰, czy pod膮偶yli w kierunku Saltillo i poinformowa膰 mnie o tym w Cohahuila.
A czy nie by艂oby lepiej zamiast tych kilku Indian, wys艂a膰 za nimi ca艂y oddzia艂?
Dlaczego to lepsze?
By艂by nam pr臋dzej wpad艂 w r臋ce.
Myli si臋 pan. W nocy musieliby zaprzesta膰 pogoni, a Kortejo nie jest taki g艂upi, aby si臋 na noc rozk艂ada膰 wygodnie, pop臋dzi zapewne i noc膮, aby dotrze膰 si臋 jak najdalej.
Czy ten Grandeprise mia艂 dobre konie?
Dosy膰, zreszt膮 to mu nawet nie jest potrzebne. Pop臋dzi przez ca艂y dzie艅, w nocy zabierze z pierwszego lepszego stada 艣wie偶e, wi臋c i tak nie damy rady go dogoni膰.
Mamy go wi臋c pu艣ci膰 wolno?
O nie. Mo偶liwe jest z艂apanie go tylko w hacjendzie del Erina. Jednak do tego potrzebna nam jest pomoc senior Juareza.
Moja pomoc? spyta艂 prezydent.
Z listu c贸rki Korteja, J贸zefy mo偶na wywnioskowa膰, 偶e w hacjendzie znajduje si臋 g艂贸wny ob贸z jego zwolennik贸w. Musz膮 tam by膰 zgromadzone znaczne si艂y, a wi臋c konieczny b臋dzie 偶o艂nierz.
Tego nie wiem, bo nie mam poj臋cia, jak silna jest za艂oga hacjendy.
Zobaczymy ilu si臋 da wys艂a膰. Je艣li chodzi o mnie, to uczyni臋 wszystko co tylko w mojej mocy. Hacjenda jest wa偶nym punktem strategicznym, le偶y w pobli偶u traktu 艂膮cz膮cego po艂udnie z p贸艂noc膮. Aby j膮 zdoby膰 i dosta膰 Korteja w swoje r臋ce, nie b臋d臋 szcz臋dzi艂 zabieg贸w i trud贸w. Dlatego te偶 chcia艂bym, aby艣my jak najpr臋dzej wyruszyli, by wkr贸tce dosta膰 si臋 do Cohahuila.
Niestety musimy czeka膰 na 艂odzie.
Kiedy powr贸c膮?
Najwcze艣niej za godzin臋.
Odbijemy wprawdzie p贸藕niej, ale za to pop艂yniemy pe艂n膮 par膮 odezwa艂 si臋 Lindsay.
Sternau dobrze obliczy艂, dopiero za godzin臋 zjawi艂y si臋 艂odzie z Apaczami. Kot艂y ju偶 przedtem zosta艂y podgrzane, wi臋c wydawszy Apaczom rozkaz powrotu do obozu t膮 sam膮 drog膮, kt贸r膮 przybyli, pe艂n膮 par膮 pop艂yn臋li w g贸r臋 rzeki.
Podczas podr贸偶y Lindsay prowadzi艂 z Juarezem dalsze rokowania, doszli do porozumienia. Wszystkie wa偶niejsze punkty zosta艂y spisane, potem osobi艣cie je podpisali.
Napoleon nie przeczuwa艂, 偶e po艣r贸d g臋stwin Rio Grande del Norte zosta艂 zawarty traktat, na mocy kt贸rego b臋dzie zmuszony wycofa膰 swe si艂y z Meksyku i uzna膰 Juareza za prawowitego w艂adc臋 republiki.
Tymczasem Mariano i Amy rozkoszowali si臋 pe艂ni膮 szcz臋艣cia, jak膮 da艂o im spotkanie i przyrzekali sobie nigdy wi臋cej si臋 nie roz艂膮cza膰.
Sterna potakiwa艂 im.
Jeszcze nie dotarli艣my do przystani spokoju odezwa艂 si臋. Nie wiemy co nas czeka. Dlatego najkorzystniej dla nas i najpraktyczniej, je偶eli solidnie si臋 po艂膮czymy, aby si臋 znowu nie pogubi膰.
Juarez nas obroni odrzek艂a Amy.
On sam ci膮gle potrzebuje pomocy odpowiedzia艂 Sternau.
A ja my艣l臋, 偶e jego si艂y rosn膮 z dnia na dzie艅!
To prawda. Mimo tego jeszcze ci膮gle s膮 zbyt ma艂e. Nawet wtedy, gdy omawiali艣my ucieczk臋 Korteja nie 艣mia艂em go prosi膰 o co艣 bardzo wa偶nego.
O co?
Chcia艂em, aby艣my pod膮偶yli do hacjendy szybciej i dotarli tam przed Kortejem.
To rzeczywi艣cie bardzo wa偶ne doda艂 Mariano.
Poniewa偶 nie znamy si艂 tamtejszej za艂ogi, wi臋c potrzebowaliby艣my oko艂o tysi膮ca 偶o艂nierzy, a tylu nie mo偶e nam Juarez odst膮pi膰.
To we藕my mniej! zawo艂a艂 Mariano.
Dzielny jeste艣, m贸j przyjacielu odrzek艂 Sternau. Ale czy to wystarczy?
Dlaczego nie. Odwaga tak偶e co艣 znaczy, z mniejsz膮 si艂膮 mo偶na pobi膰 liczniejszego nieprzyjaciela.
Masz racj臋. Mo偶na podst臋pem zdoby膰 hacjend臋, ale ca艂a droga od Cohahuila do del Erina znajduje si臋 w r臋kach Francuz贸w. Trzeba ich najpierw pokona膰.
A tymczasem Kortejo ucieknie.
My艣l臋, 偶e nie.
Przyb臋dzie do hacjendy wcze艣niej ni偶 my.
Nie zapominaj, 偶e on nie mo偶e jecha膰 prost膮 drog膮, musi unika膰 Francuz贸w, tak samo jak i nas.
To prawda. Je偶eli Juarez nie przeci膮gnie tej sprawy i pod膮偶y szybko do hacjendy, mo偶e stan膮膰 w niej przed Kortejem.
Tego si臋 w艂a艣nie spodziewam. Nale偶y jednak i to wzi膮膰 pod uwag臋, 偶e ma chore oczy, a wi臋c ca艂kowicie skazany jest na obcych. Zapewne do ran przy艂膮czy si臋 gor膮czka, kt贸ra nie pozwoli mu na po艣piech, b臋dzie musia艂 cz臋艣ciej odpoczywa膰. Nie chcia艂bym by膰 teraz w jego sk贸rze.
Sternau si臋 nie myli艂.

ATAK NA STATKI

Jak s艂yszeli艣my Meksykanie pod wiecz贸r postanowili pozby膰 si臋 Korteja. Przy pomocy tratwy chcieli go pu艣ci膰 z biegiem rzeki. Nie przeczuwaj膮c tego, sam przyczyni艂 si臋 do zrealizowania ich pomys艂u, bo zgodnie przysta艂 na ich projekt.
Przy pomocy maczet poci臋li sitowie sporz膮dzaj膮c dla siebie wi膮zki maj膮ce ich podtrzymywa膰 na wodzie, a dla Korteja zbudowali ma艂膮 tratw臋.
Kiedy mu zameldowano, 偶e tratwa jest gotowa spyta艂:
Jakich jest rozmiar贸w?
Osiem st贸p d艂uga, a sze艣膰 szeroka.
To za ma艂o odrzek艂.
O senior, dla jednej osoby w zupe艂no艣ci wystarczy odrzek艂 ten, kt贸rego wybrano na dow贸dc臋.
Nawet dla jednego jest za ma艂a.
Prosz臋 mi zaufa膰, dla jednego ca艂kowicie wystarczy.
No dobrze, a gdzie podziej膮 si臋 ci, co mnie maj膮 przeprawi膰?
Pop艂yn膮 obok, kieruj膮c tratw膮 do oznaczonego celu. Je偶eli by艂aby wi臋ksza, 艂atwo mo偶na by j膮 dojrze膰 z okr臋tu, a to po艂膮czone by艂oby z dodatkowym ryzykiem, na co nie mo偶emy pozwoli膰.
Te z trosk膮 wypowiedziane s艂owa, by艂y pomy艣lane po szata艅sku. Kortejo jednak tego nie wyczu艂.
Dobrze zawo艂a艂 Niech i tak b臋dzie. Musicie tylko przygotowa膰 wi膮zki sitowia. Powtarzam raz jeszcze, aby po zaj臋ciu statku nikt z was nie odwa偶y艂 si臋 rusza膰 艂adunku.
Dlaczego? spyta艂 nowy przyw贸dca.
Ca艂y fracht nale偶y do mnie.
Senior, a co zostanie dla nas? Czy my nie mamy prawa do cz臋艣ci 艂adunku?
Nie. Wiecie przecie偶 do jakiego celu zostanie on u偶yty.
To bardzo pi臋knie. Ale to przecie偶 zdobycz, a nie pa艅ska w艂asno艣膰. Pan j膮 zabiera, a my w tym pomagamy, czy to nie to samo, jakby okr臋t wojenny zrabowa艂 jaki艣 nieprzyjacielski statek?
Co to za por贸wnanie?
Bo 偶o艂nierze dostaj膮 za to wynagrodzenie w pieni膮dzach.
Wy tak偶e dostaniecie.
Jakie? Ile?
To zale偶y od warto艣ci 艂adunku. W ka偶dym razie dziesi膮t膮 cz臋艣膰 jego warto艣ci ka偶臋 rozdzieli膰 mi臋dzy was.
Czy to troch臋 nie za ma艂o?
Milcz! Tam na statkach s膮 miliony. Dziesi膮ta cz臋艣膰 dla ka偶dego to sto tysi臋cy. Porachuj szybko ile przypadnie na g艂ow臋.
Tak, to co innego. Je偶eli tak sprawa stoi to zgadzamy si臋.
No, my艣l臋!
Gdyby m贸g艂 zobaczy膰 miny i drwi膮ce u艣miechy swoich podw艂adnych, niezawodnie zmieni艂by swoje zdanie i zrozumia艂by co si臋 艣wi臋ci.
Zga艣cie ogniska! zawo艂a艂 po chwili Czas zaczyna膰!
Uczynili co rozkaza艂. Byli 艣wi臋cie przekonani, 偶e ich plan si臋 powiedzie. Nawet przez chwil臋 nie pomy艣leli, 偶e mo偶e by膰 inaczej. Trawi艂a ich wszystkich gor膮czka, by jak najszybciej dosta膰 owe miliony w swoje r臋ce.
Na bok od艂o偶yli strzelby, ale tak, by je 艂atwo mogli znale藕膰 po powrocie, wzi臋li wi膮zki sitowia i weszli do wody. Dw贸ch, kt贸rzy umieli p艂ywa膰, kierowa艂o tratw膮 Korteja. Jak go tylko na ni膮 posadzili, cicho wyda艂 rozkaz:
Naprz贸d!
Zacz臋li p艂yn膮膰. Nie przeczuwali, 偶e sternik z okr臋tu wszystko pods艂ucha艂. Tu偶 przed nimi zanurzy艂 si臋 w wod臋 p艂yn膮c pospiesznie do statk贸w.
Przy pomocy wi膮zek wygodnie p艂yn臋li naprz贸d. Przebyli mo偶e po艂ow臋 drogi, kiedy pierwsze rakiety wystrzelono z parowca. Zapanowa艂o og贸lne przera偶enie. Zrozumieli, 偶e za艂oga statku czuwa艂a.
Przy blasku wznosz膮cych si臋 w g贸r臋 s艂up贸w ognia wida膰 ich by艂o jak na d艂oni.
Ognia! us艂yszeli rozkaz lorda.
Hukn臋艂y dzia艂a. Pod wp艂ywem kul i kartaczy wpadaj膮cych do wody ca艂a rzeka si臋 wzburzy艂a, powsta艂y ogromne fale. Wrzaski i przekle艅stwa zabrzmia艂y wko艂o, wielu p艂yn膮cych znikn臋艂o pod powierzchni膮.
Jednak z kul trafi艂a kieruj膮cego tratw膮 Korteja.
Santa Madonna, pomocy! wrzasn膮艂.
Co ci jest? spyta艂 Kortejo.
Trafili mnie.
Gdzie?
W rami臋. Nie mog臋 dalej! Och!
Pu艣ci艂 tratw臋, w tej chwili b艂ysn臋艂y nowe rakiety. Przy ich 艣wietle drugi p艂ywak zobaczy艂 cia艂o kolegi zanurzaj膮ce si臋 w g艂臋binie.
Trzymaj si臋 drugim ramieniem! zawo艂a艂 Kortejo.
Za p贸藕no na rady odezwa艂 si臋 p艂ywak.
A to dlaczego?
Biedak poszed艂 ju偶 pod wod臋.
Przynajmniej ty trzymaj si臋 dzielnie. Co si臋 sta艂o? Powiedz! Niczego nie widzia艂em!
Ze statku strzelaj膮 racami.
Do pioruna! A jak strzelali z dzia艂 to du偶o trafili?
Tak, senior.
Czym pr臋dzej na pok艂ad!
Z tego nic nie b臋dzie. Pozostali przy 偶yciu wracaj膮 do brzegu.
Do stu diab艂贸w! Wszyscy?
Wszyscy.
A wi臋c napad odparty?
Najzupe艂niej.
Czemu ja nic nie widz臋! Inaczej, by to wszystko przebieg艂o.
My艣l臋, 偶e wzrok nie strze偶e przed kartaczami.
No c贸偶, skieruj tratw臋 do brzegu.
Ani mi w g艂owie odrzek艂 p艂ywak zupe艂nie innym tonem.
Co? Co powiedzia艂e艣? spyta艂 zdumiony Kortejo.
呕e ci臋 dalej nie b臋d臋 holowa艂!
Co? Dlaczego?
Bo mi zakazano wraca膰 z panem na brzeg.
Kortejo zadr偶a艂. B艂yskawiczna my艣l przebieg艂a mu przez g艂ow臋, jasno na艣wietlaj膮c niebezpiecze艅stwo w jakim si臋 znajdowa艂. 呕e te偶 wcze艣niej o tym nie pomy艣la艂. Dlaczego jak g艂upiec zaufa艂 tym ludziom.
Kto ci zabroni艂? spyta艂 przera偶ony.
Pozostali odpowiedzia艂 kieruj膮c si臋 ju偶 do brzegu.
A wi臋c to sprzysi臋偶enie, powstanie, spisek przeciwko mnie?
Nazywaj pan to jak chcesz! Ju偶 dawno bym pana opu艣ci艂, ale 偶e tratwa jest mi pomoc膮 w p艂ywaniu, a na dodatek zas艂ania mnie, wi臋c pos艂u偶臋 si臋 ni膮 jeszcze przez jaki艣 czas.
Do diab艂a, dlaczego nie chcecie mnie dalej s艂ucha膰.
Bo nie jest nam pan ju偶 potrzebny.
Dlatego, 偶e o艣lep艂em? Pomog艂em wam przecie偶 w zdobyciu 艂upu.
Jeszcze go nie mamy.
Ale z ca艂膮 pewno艣ci膮 b臋dziemy mie膰. Powt贸rzymy napad.
Uda nam si臋 to o wiele lepiej bez pana. Jest pan tylko balastem.
Pomy艣l o nagrodzie.
A co nam po niej, przecie偶 wszystkie pieni膮dze b臋d膮 nasze.
Rozumiem, dlatego chcecie si臋 mnie pozby膰. Cz艂owieku, powiedz, naprawd臋 masz mnie zostawi膰.
Naturalnie.
Korteja opanowa艂a potworna trwoga.
Co chcecie ze mn膮 uczyni膰? spyta艂 trz臋s膮c si臋 ze strachu.
Z pocz膮tku chcieli pana zamordowa膰
艢wi臋ta Madonno! To chyba niemo偶liwe.
P贸藕niej jednak postanowili wsadzi膰 pana na tratw臋 i pu艣ci膰 z nurtem.
Cz艂owieku i ty si臋 tego podj膮艂e艣?
Tak jest, musia艂em.
Ja w tym przeszkodz臋! po艂o偶y艂 si臋 na tratw臋, a g艂ow臋 zbli偶y艂 do r臋ki p艂ywaka.
A to w jaki spos贸b? spyta艂 Meksykanin.
A w ten! wyci膮gn膮艂 r臋ce i mimo 艣lepoty z艂apa艂 go za d艂o艅.
Ha, ha, ha! Pan chce mnie zatrzyma膰?
Tak jest odpowiedzia艂 Kortejo.
To si臋 panu nie uda. Zobaczy pan, jak 艂atwo jest si臋 obroni膰 przed 艣lepcem.
Chcesz si臋 wyrwa膰? Bo偶e, co ja im takiego zrobi艂em.
Nic senior.
To mnie nie opuszczaj, nie masz prawa.
Musz臋.
Dam ci podw贸jn膮 nagrod臋.
Dostan臋 wi臋cej. Ca艂y transport zostanie podzielony mi臋dzy nas.
Potr贸jn膮.
To na nic, senior.
Pi臋ciokrotn膮.
To wszystko za ma艂o. Zreszt膮 nie mam prawa da膰 si臋 panu przekupi膰, nie mog臋 pana z powrotem wysadzi膰 na brzegu.
To przynajmniej uratuj mnie.
A w jaki spos贸b?
Wysad藕 mnie na brzeg i postaraj si臋 o dwa konie. Je偶eli szcz臋艣liwie dowieziesz mnie do hacjendy, wynagrodz臋 ci臋 sowicie.
A tymczasem strac臋 moj膮 cz臋艣膰 艂adunku.
Ja ci to wszystko zrekompensuj臋.
To bardzo niepewna inwestycja.
Daj臋 ci s艂owo honoru i przysi臋gam na wszystkich 艣wi臋tych.
W pana s艂owo ja nie wierz臋, a w 艣wi臋tych pan sam nie wierzy.
艁otrze!
Kortejo zrozumia艂, 偶e gniewem czy surowo艣ci膮 niczego nie wsk贸ra, odezwa艂 si臋 wi臋c 艂agodniej:
Prosz臋 ci臋, nie post臋puj ze mn膮 w tak nieludzki spos贸b.
A jak pan post臋powa艂 z innymi?
Zgodnie z regu艂ami.
Ju偶 ja wiem, co o panu opowiadaj膮.
To wszystko to k艂amstwo. Pos艂uchaj, je偶eli mnie zawieziesz do hacjendy del Erina podaruj臋 ci j膮 na w艂asno艣膰.
Tego pan nie mo偶e zrobi膰, bo ona nie jest pa艅ska.
Zaj膮艂em j膮 przecie偶, wi臋c teraz nale偶y do mnie.
A na jak d艂ugo? Tamci tak偶e pana opuszcz膮, pr臋dzej czy p贸藕niej , podobnie jak my.
Dam ci dwadzie艣cia tysi臋cy pesos.
To bardzo ma艂o.
Pi臋膰dziesi膮t.
Te偶 ma艂o.
No to sto tysi臋cy!
Sk膮d pan chce wzi膮膰 tyle pieni臋dzy?
Ja jestem bogaty.
Przeciwnie, jest pan biedny, bardzo biedny. Wyrzucili pana przecie偶 z kraju. W razie uj臋cia nikt nie b臋dzie robi艂 ceregieli. Powiesz膮 pana na pierwszej lepszej ga艂臋zi.
Ca艂y maj膮tek schowa艂em.
Zanim by艣my do niego dotarli niezawodnie by nas z艂apali i obu powiesili. O nie, senior, nie jestem g艂upi. Bywaj zdr贸w!
Zosta艅! Dam ci jeszcze wi臋cej prosi艂 dr偶膮cym g艂osem.
Co to za gadanie, dam i dam! Z czego pan dasz, skoro niczego nie masz?
Dam ci wi臋cej ni偶 przeczuwasz. Znasz moj膮 c贸rk臋, J贸zef臋?
Znam.
Jeste艣 kawalerem?
Tak.
Dostaniesz j膮 za 偶on臋.
Meksykanin za艣mia艂 nagle na ca艂e gard艂o.
Czy pan ca艂kiem zwariowa艂, senior Kortejo? spyta艂.
Zwariowa艂? Dlaczego?
Bo tak膮 propozycj臋 mo偶e da膰 tylko szaleniec.
Sam widzisz, 偶e to szalony pomys艂, prostemu vaquero, kt贸ry do tego jest rabusiem oddawa膰 r臋k臋 znakomitego hidalgo. Jak wiesz, hidalgo to powszechnie bogaty lub bardzo znamienity cz艂owiek.
Hidalgo! spyta艂 p艂ywak. Chce mi pan mo偶e powiedzie膰, 偶e nim jeste艣? W takim razie ogromnie si臋 pan myli. Pan nie by艂e艣 nigdy niczym innym jak tym co ja, a wi臋c wed艂ug pa艅skich s艂贸w rabusiem i z艂oczy艅c膮. A co do pana c贸rki, co do tego straszyd艂a na ptaki, powiem tylko tyle, 偶e gdybym nawet wisia艂 na szubienicy i powiedzieli mi, 偶e daruj膮 mi 偶ycie, je偶eli o偶eni臋 si臋 z pa艅sk膮 c贸rk膮, to z ca艂膮 pewno艣ci膮 sam zacisn膮艂bym w臋ze艂. To lepsze ni偶 艣lub z pa艅sk膮 c贸reczk膮. Ten pomys艂 to czyste szale艅stwo, a teraz prosz臋 mnie pu艣ci膰.
Dop艂yn臋li ju偶 w pobli偶e brzegu.
O nie, nie puszcz臋 ci臋!
Z podw贸jn膮 si艂膮 z艂apa艂 za r臋k臋 Meksykanina.
Nie chce mnie pan pu艣ci膰? W takim razie b臋d臋 musia艂 u偶y膰 przemocy.
Drug膮 r臋k膮 wyci膮gn膮 zza pasa maczet臋 i ostrze przy艂o偶y艂 do r臋ki Kortejo, gdy ten poczu艂 zimno, natychmiast zapyta艂:
Chce mnie pan zrani膰?
Puszczaj natychmiast, inaczej odetn臋 r臋k臋! Kortejo szybko cofn膮艂 rami臋.
Tak! zawo艂a艂 Meksykanin A teraz p艂y艅 pan dok膮d chcesz.
Silnie odtr膮ci艂 tratw臋, tak 偶e pr膮d poni贸s艂 j膮 a偶 na 艣rodek, sam za艣 skierowa艂 si臋 w stron臋 brzegu.
Kortejo poczu艂 to gwa艂towne pchni臋cie.
Odp艂yn膮艂e艣 ju偶? spyta艂.
Nie us艂ysza艂 ani s艂owa.
Odpowiedz! Prosz臋 ci臋 na mi艂o艣膰 bosk膮, odezwij si臋!
Mimo tej pro艣by nie us艂ysza艂 nic. Zaleg艂a g艂臋boka cisza.
Jestem samotny j臋cza艂. Sam jeden! A na dodatek nic nie widz臋. Oddany na pastw臋 fal. Co ja poczn臋? Jak si臋 uratuj臋?
Pomimo tego nie da艂 za wygran膮. Posiada艂 jeszcze spory zas贸b energii.
Ha! zawo艂a艂. Kto mi przeszkodzi, je偶eli sam pokieruj臋 tratw臋 do brzegu. Wezm臋 si臋 potem za nich, poczuj膮 przeciw komu si臋 zbuntowali. Znajdzie si臋 przecie偶 jeszcze dosy膰 ludzi, kt贸rzy stan膮 po mojej stronie.
Zsun膮艂 si臋 do wody, jedn膮 r臋k膮 z艂apa艂 za kraw臋d藕 tratwy, drug膮 wios艂owa艂, jak mu si臋 zdawa艂o w kierunku brzegu. Niestety nie widzia艂. Tratwa zacz臋艂a si臋 obraca膰 w ko艂o wiruj膮c prawie ci膮gle w tym samym miejscu. Wreszcie po pr膮dzie rzeki poczu艂, 偶e raz go unosi, raz znowu pryska mu w twarz. Uzna艂, 偶e niepodobie艅stwem b臋dzie utrzyma膰 pierwotny kierunek.
To na nic! mrucza艂 zziajany Jestem zgubiony; nie widz臋 szans na ratunek. Cho膰bym nawet wo艂a艂 o pomoc to i tak si臋 nie uratuj臋. Ten angielski pies got贸w mnie us艂ysze膰 i wys艂a膰 za mn膮 pogo艅, a wtedy, koniec. Chyba tylko jaki艣 szcz臋艣liwy przypadek zdo艂a mi pom贸c. Musz臋 zaczeka膰, mo偶e pr膮d sam wyniesie mnie na brzeg.
Ponownie wszed艂 na tratw臋 i spokojnie si臋 na niej po艂o偶y艂. P艂ywanie bardzo go zm臋czy艂o, a na dodatek oczy ci膮gle bola艂y. Zdj膮艂 chustk臋 i zmoczy艂 j膮 w wodzie.
Tymczasem pr膮d unosi艂 go w d贸艂.
Pomimo wielkiego gor膮ca w ci膮gu dnia, noce w tym klimacie bywaj膮 do艣膰 zimne. Kortejo ubranie mia艂 lekkie, a do tego zupe艂nie przemoczone, wi臋c zacz臋艂y nim szarpa膰 dreszcze. Nied艂ugo dosz艂a do tego gor膮czka i ogromne bole艣ci. Wydawa艂 z siebie s艂aby j臋k, pami臋taj膮c, 偶e ka偶de g艂o艣niejsze s艂owo mo偶e go zdradzi膰.
Minuty wlek艂y si臋 jak godziny, a godziny stawa艂y si臋 wieczno艣ci膮. Cierpia艂 straszne m臋ki, pomimo tego 偶adna my艣l nie rozja艣ni艂a jego ciemnego wn臋trza, nie zrozumia艂, 偶e to tylko pocz膮tek zas艂u偶onej kary za pope艂nione zbrodnie.
Wreszcie poczu艂 gwa艂towne szarpni臋cie. Fale ponios艂y przypadkiem tratw臋 do brzegu. Pocz膮艂 w ko艂o maca膰 r臋k膮, chwyci艂 jak膮艣 ga艂膮藕, chc膮c si臋 utrzyma膰, ale to nie by艂o potrzebne. Tratwa utkwi艂a silnie na p艂askim brzegu.
Jeszcze jaki艣 czas pozosta艂 bez ruchu. Pocz膮艂 cz臋艣ciej przyk艂ada膰 wod臋 do oka, tak 偶e b贸le si臋 zmniejszy艂y. Gor膮czka te偶 go opu艣ci艂a.
Podczo艂ga艂 si臋 wreszcie w stron臋 brzegu, chc膮c znale藕膰 jakie艣 miejsce na spoczynek.
Najpierw musz臋 si臋 ukry膰, zamrucza艂 aby mnie moi kompani nie znale藕li, gdyby mnie przypadkowo zechcieli szuka膰.
Kierowa艂 si臋 tylko dotykiem. Ukrywszy si臋 g艂臋boko w dobrze zaro艣ni臋tym k膮cie rozci膮gn膮艂 si臋 jak d艂ugi.
Najwa偶niejsze, 偶e si臋 nie utopi艂em rzek艂 sam do siebie. Moja szcz臋艣liwa gwiazda jeszcze nie zgas艂a. Kto wie czy i ratunek nie jest bliski?
Trudy, bole艣ci, gor膮czka, sprawi艂y, 偶e po paru minutach zapad艂 w g艂臋boki cho膰 niespokojnym sen. Dopiero zimno poranka zbudzi艂o go.
Co mi ten dzie艅 przyniesie? zapyta艂 siebie samego.
Wkr贸tce jednak wydarzy艂o si臋 co艣, co by艂o tysi膮c razy milsze ni偶 odpowied藕 na to pytanie. Kiedy s艂o艅ce rzuci艂o pierwsze promienie na wod臋, tak, 偶e cala powierzchnia zdawa艂a si臋 by膰 z艂ocista, poczu艂 jaki艣 blask w lewym oku. To nie by艂o z艂udzenie. Oko mia艂 wprawdzie jeszcze bardzo spuchni臋te, ale z ka偶d膮 chwil膮 stan jego si臋 polepsza艂. Kiedy nadesz艂o po艂udnie m贸g艂 zobaczy膰 swoj膮 r臋k臋.

HISTORIA HENRYKA LANDOLI

Tak czeka艂 Kortejo jeszcze jaki艣 czas. Nagle zdawa艂o mu si臋, 偶e s艂yszy t臋tent ko艅skich kopyt. Rzeczywi艣cie po chwili do艣膰 blisko zar偶a艂 ko艅. Kto to m贸g艂 by膰? To m贸g艂 by膰 nieprzyjaciel, ale r贸wnie dobrze jaki艣 obcy, kt贸ry m贸g艂by zapewne pom贸c.
Kiedy tak bi艂 si臋 z my艣lami us艂ysza艂 do艣膰 g艂o艣ne s艂owa wypowiedziane po francusku:
Nie rwij si臋 tak kruku, nie widzisz, 偶e gniady nie mo偶e ci sprosta膰!
Francuz. To niebezpieczne. Nadzieja Korteja pocz臋艂a zwolna topnie膰. Po kr贸tkim czasie da艂 si臋 ponownie s艂ysze膰 ten sam g艂os:
No, dalej, do wody! Po drugiej stronie jest zagroda i 偶艂贸b pe艂en paszy.
Zagroda? Po drugiej stronie? Musia艂 to by膰 jaki艣 mieszkaniec Teksasu. To nie by艂 wr贸g, bo ani Francuz ani Meksykanin. Kortejo postanowi艂 spr贸bowa膰 szcz臋艣cia.
Hola! zawo艂a艂.
Nikt nie odpowiedzia艂, tylko woda pocz臋艂a pluska膰 pod ko艅skimi kopytami.
Hola! tym razem zawo艂a艂 o wiele g艂o艣niej.
Nie czeka艂 d艂ugo na odpowied藕.
Hola? Kto tam wo艂a z brzegu?
Nieszcz臋艣liwy, potrzebuj膮cy pomocy!
Nieszcz臋艣liwy? Ha, to nie mo偶na zwleka膰. Gdzie jeste艣?
Tutaj.
Gdzie to tutaj jest? Zaznacz mi pan jakie艣 drzewo albo krzak, bo ja p艂yn臋 z ko艅mi po wodzie.
Tego nie mog臋 zrobi膰, bo nie widz臋.
Do pioruna! 艢lepy w tej dzikiej puszczy? To troch臋 za wiele. Ju偶 id臋, prosz臋 tylko zawo艂a膰 jeszcze raz, bym si臋 po g艂osie m贸g艂 skierowa膰.
Tutaj!
Dobrze, wystarczy, teraz ju偶 wiem. Dalej kruku na brzeg. Do domu pop艂yniemy p贸藕niej.
Kortejo us艂ysza艂 trzeszczenie trzcin i sitowia coraz bli偶ej, a偶 tu nagle przy nim zeskoczy艂 z konia jaki艣 je藕dziec.
M贸j Bo偶e, senior, jak pan wygl膮da? zawo艂a艂 przyby艂y.
Okropnie, nieprawda?
Okropnie! Kim pan jest?
O tym p贸藕niej, powiedz mi pan najpierw, kim ty jeste艣?
W艂a艣ciwie powinien si臋 dowiedzie膰 pierwszy, bo to ja panu przynosz臋 pomoc.
To prawda, to nawet s艂uszne, ale jako niewidomy musz臋 zachowa膰 podw贸jn膮 ostro偶no艣膰.
Dobrze, niech tak b臋dzie. Jestem my艣liwym, z tamtej strony rzeki.
A z Teksasu?
Tak.
Zapewne Jankes?
Tak, ale francuskiego pochodzenia.
Sk膮d pan jedzie?
Z Cohahuila.
Ado jakiej partii pan nale偶y?
Do 偶adnej.
Czy to prawda?
Naturalnie. Co mnie obchodz膮 jakie艣 partie, ja jestem parti膮 sam dla siebie.
A jak si臋 pan nazywa?
Grandeprise.
Grandeprise? To dziwne nazwisko.
Tak, do艣膰 rzadkie.
A przecie偶 s艂ysza艂em ju偶 o nim.
Gdzie?
W rozmaitych miejscach. Ma pan mo偶e krewnych? Tego by艂o ju偶 za wiele.
Senior, odpar艂 czy ma pan jeszcze jakie艣 pytania do mnie? Ja my艣l臋, 偶e b臋dzie lepiej, je偶eli si臋 zajm臋 waszymi oczami zamiast traci膰 cenny czas.
Prosz臋 mi wybaczy膰 senior Grandeprise! Ma pan ca艂kowit膮 racj臋. Prosz臋 opatrzy膰 moje oczy.
Strzelec nachyli艂 si臋 i pocz膮艂 go opatrywa膰.
Na mi艂o艣膰 bosk膮, w jaki spos贸b nabawi艂 si臋 pan takich ran?
Chciano mnie pozbawi膰 wzroku.
Ale dlaczego?
Ze wzgl臋d贸w politycznych. S艂ysza艂 pan ju偶 mo偶e o cz艂owieku, nazwiskiem Kortejo.
S艂ysza艂em. Ma pan zapewne na my艣li tego dziwaka, kt贸ry fotografie swojej c贸rki rozsy艂a po ca艂ym kraju i my艣li, 偶e w ten spos贸b wdrapie si臋 na fotel prezydenta.
Tak, jego mia艂em na my艣li. Co pan o nim s膮dzi?
Co? 呕e to najwi臋kszy dure艅, jaki tylko mo偶e istnie膰. Wszyscy si臋 ju偶 z niego 艣miej膮.
Te s艂owa bardzo zabola艂y Kortej臋. Po to si臋 tyle napracowa艂 i natrudzi艂, 偶eby zas艂u偶y膰 na tak膮 reputacj臋? Jest 艣mieszny, a mia艂 by膰 s艂awny.
Wie pan mo偶e, gdzie on si臋 teraz znajduje.
Nie wiem. Jest mi to ca艂kiem oboj臋tne, gdzie si臋 takie os艂y ukrywaj膮. Gdybym przypadkowo nie spotka艂 Juareza, tak偶e nie wiedzia艂by gdzie si臋 ukrywa.
Spotka艂 pan Juareza?
Tak.
Kiedy?
Ca艂kiem niedawno. Tu w lesie.
Kortejo nie m贸g艂 wyj艣膰 ze zdumienia.
To na pewno by艂 on? C贸偶by robi艂 w lesie?
Tego nie wiem. Ale wiem, 偶e tu by艂, bo osobi艣cie z nim rozmawia艂em.
Ale on przecie偶 ma by膰 w el Paso del Norte.
Kto to panu naopowiada艂?
Jeden cz艂owiek, kt贸ry by艂 bardzo dobrze poinformowany. Pewien Anglik, kt贸ry chcia艂 si臋 do niego dosta膰.
Anglik, a gdzie go pan spotka艂?
Wczoraj wieczorem, tutaj nad rzek膮.
Do diab艂a, to nie b臋dzie przecie偶 Prosz臋 go dok艂adnie opisa膰.
Suchy, wysoki m臋偶czyzna z ogromnym nosem, w popielatym ubraniu, w cylindrze, z monoklem na nosie i z parasolem.
Czy to by艂 ten Anglik? W takim razie bardzo si臋 pan myli.
A kto to by艂?
S臋pi Dzi贸b, my艣liwy, traper, a nie 偶aden Anglik.
S臋pi Dzi贸b? Je偶eli si臋 nie myl臋, to s艂ysza艂em ju偶 kiedy艣 o nim.
Jest s艂awny w ca艂ej okolicy. Ale zajmijmy si臋 najpierw oczami, potem mo偶emy dalej rozmawia膰. Nie ma pan jakie艣 chustki?
Mia艂em, ale niestety zgubi艂em j膮.
Musz臋 panu da膰 moj膮. Jak widz臋 prawe oko wyp艂yn臋艂o zupe艂nie. Lewe mo偶e si臋 da jeszcze uratowa膰. Ale jest bardzo spuchni臋te. Musz臋 je panu obwi膮za膰.
Podszed艂 do wody, zmoczy艂 swoj膮 chustk臋 i przewi膮za艂 mu oczy.
Tak odezwa艂 si臋. To tymczasem musi wystarczy膰. Potem poszukam owego s艂awnego india艅skiego ziela na rany. To po艂o偶ymy na oczy. B臋dzie pan widzia艂, 偶e po kilku dniach si臋 polepszy. Tymczasem przewioz臋 pana na mym luzaku na drug膮 stron臋 rzeki. Tam niedaleko stoi moja cha艂upa, w niej mo偶e pan spokojnie wraca膰 do zdrowia.
To nie jest mo偶liwe, senior.
Dlaczego.
Musz臋 si臋 koniecznie dosta膰 do swoich.
A gdzie oni s膮?
Mo偶e s艂ysza艂 pan kiedy艣 o hacjendzie del Erina?
Aha, to ta sama, kt贸rej w艂a艣cicielem jest stary Pedro Arbellez. Znam j膮. By艂em tam ju偶 kilka razy.
Tam s膮 moi ludzie, kt贸rzy na mnie czekaj膮.
Zapewne jest pan spokrewniony z Arbellezem?
Kortejo nie 艣mia艂 powiedzie膰 prawdy, postanowi艂 ratowa膰 si臋 k艂amstwem, wi臋c odpowiedzia艂:
Tak. Arbellez jest nawet moim bliskim krewnym. Czy by艂 pan mo偶e ju偶 w forcie Gaudaloupa?
By艂em senior.
To zna pan zapewne starego Pirnero, tamtejszego gospodarza?
Tak, doskonale. Ci膮gle gada o zi臋ciu.
Tak, ot贸偶 on tak偶e jest moim krewnym. Ja tak偶e nazywam si臋 Pirnero. W艂a艣nie powraca艂em z fortu Guadalupa i chcia艂em si臋 dosta膰 do Comancho, potem za艣 do del Erina. W tych g膮szczach nagle napadli na mnie Apacze i poranili mnie.
A to psy! Dziwi mnie, 偶e w og贸le pana pu艣cili 偶ywcem.
Wyznaczyli mi sro偶sz膮 kar臋, ni偶 艣mier膰. Pozbawiwszy mnie wzroku wsadzili na tratw臋 i spu艣cili z biegiem wody. W pe艂nej 艣wiadomo艣ci swego nieszcz臋艣cia, mia艂em zgin膮膰 z ran lub po prostu utopi膰 si臋. Tylko przypadek zrz膮dzi艂, 偶e tratwa dotar艂a do brzegu. B贸g tymczasem sprowadzi艂 mi pomoc w postaci pana.
Tak senior. B贸g zawsze pomaga sprawiedliwym, przekona艂em si臋 o tym ju偶 kilkakrotnie; Poniewa偶 skierowa艂 moje kroki w艂a艣nie w to miejsce, wi臋c pana nie opuszcz臋. Tylko nie wiem, co te bandy robi膮 w tutejszych lasach, sk膮d si臋 wzi臋li Apacze i Juarez.
Kortejo domy艣la艂 si臋, dlaczego Juarez przyby艂, chcia艂 si臋 z ca艂膮 pewno艣ci膮 po艂膮czy膰 z lordem Lindsay艂em odezwa艂 si臋 wi臋c p贸艂g艂osem:
To bardzo dziwna sprawa, 偶e Juarez odwa偶y艂 si臋 podej艣膰 a偶 tutaj.
Dziwne, dlaczego?
Dlaczego? Bo Francuzi wsz臋dzie maj膮 tutaj swoje wojska.
Francuzi? Bardzo si臋 pan myli. Nie wie pan o tym, 偶e Juarez zdoby艂 Chihuahua i Cohahuila?
Do艣膰 tego!
Takiego obrotu sprawy nie spodziewa艂 si臋. To by艂a zatrwa偶aj膮ca nowina, troska o w艂asne 偶ycie pocz臋艂a go coraz bardziej gn臋bi膰. Je偶eli obie prowincje rzeczywi艣cie znajduj膮 si臋 w r臋kach Juareza, to hacjend臋 del Erina pr臋dzej czy p贸藕niej tak偶e musi zdoby膰. Nie ma mowy, by jego stronnicy mogli si臋 tam d艂ugo utrzyma膰.
Czy wie pan to z ca艂膮 pewno艣ci膮? spyta艂 my艣liwego.
Widzia艂em go przecie偶 w Cohahuila na w艂asne oczy i pozna艂em jego si艂y, kt贸re rosn膮 z ka偶dym dniem.
Och, to 藕le, bardzo 藕le wyrwa艂o mu si臋 mimo woli.
殴le? Boi si臋 pan Juareza?
Niestety tak. Zanim si臋 dosta艂em do fortu Guadaloupa, wcze艣niej by艂em w el Paso; mia艂em pecha, przez przepadek zrobi艂em sobie z Juareza wroga.
O ile go znam, nie jest ani m艣ciwy, ani okrutny.
Tak, ale tu si臋 nie rozchodzi o jego osobiste przymioty, tylko o polityk臋.
Czyli, 偶e jest pan zwolennikiem innej partii?
Tak.
Ha, w takim razie musi si臋 go pan wystrzega膰, najlepiej by by艂o, 偶e si臋 pan uda艂 w miejsce, w kt贸rym roz艂o偶yli si臋 Francuzi.
Ci tak偶e nie s膮 moimi przyjaci贸艂mi.
To rzeczywi艣cie podw贸jne nieszcz臋艣cie. Ale 偶al mi pana, co w obecnej sytuacji mog臋 dla pana zrobi膰?
Najlepiej by艂oby, gdy mnie pan zawi贸z艂 do del Erina.
To ci臋偶ka sprawa. Droga daleka, pan ranny i niewidz膮cy, opr贸cz tego dooko艂a wrogo usposobieni ludzie.
Ja bym pana sowicie wynagrodzi艂.
Jest pan bogaty?
Tak.
Hm, to ca艂kowicie zmienia posta膰 rzeczy. Wprawdzie ch臋tnie pomagam ka偶demu bezinteresownie, nie pytaj膮c nawet kim jest, ale takie nadzwyczajne 偶膮danie, jak przewiezienie do hacjendy del Erina musi by膰 wynagrodzone.
Dobrze, ile pan 偶膮da za przewiezienie mnie bezpiecznie i szybko do hacjendy?
Ile pan daje?
Tysi膮c dolar贸w, wystarczy?
Tysi膮c dolar贸w? Do pioruna, pan rzeczywi艣cie musi by膰 bogaty. Naturalnie zgadzam si臋 i to natychmiast.
Ile czasu b臋dzie nam potrzebne na t臋 podr贸偶?
Tego nie da si臋 okre艣li膰. Czy jest pan dobrym je藕d藕cem?
Tak.
A wi臋c d艂ugo艣膰 podr贸偶y b臋dzie zale偶a艂a tylko od przeszk贸d, jakie spotkamy. Im ich b臋dzie wi臋cej, tym naturalnie d艂u偶ej b臋dziemy w drodze.
Ja nie widz臋, czy pa艅skie konie s膮 dobre?
Niczego sobie, tylko teraz zm臋czone.
Nie mo偶emy po drodze dosta膰 innych?
Dlaczego nie? Ko艂o ka偶dej hacjendy s膮 pastwiska pe艂ne koni. Mo偶emy wi臋c nasze zamieni膰, ale jak zechcemy by膰 skrupulatni, to kupimy. Mam tyle przy sobie, 偶e na kupno dw贸ch koni b臋dzie mnie sta膰.
Ja mam tak偶e dosy膰 pieni臋dzy. Na szcz臋艣cie Apacze mi ich nie zabrali. W z艂ocie b臋d臋 mia艂 tak wielk膮 sum臋, jak膮 panu obieca艂em.
To bardzo dobrze. W drodze trzeba by膰 przygotowanym na wszystko.
Zgadza si臋 pan towarzyszy膰 mi?
A co mam zrobi膰? Jest pan w wyj膮tkowo ci臋偶kim po艂o偶eniu, wi臋c ch臋tnie pomog臋. Opr贸cz tego mam obiecane tysi膮c dolar贸w, a tych si臋 nie znajdzie pod drzewem.
Bardzo dzi臋kuj臋 za pomoc. Prosz臋 by膰 pewnym, 偶e je偶eli szcz臋艣liwie dotrzemy do hacjendy, wynagrodz臋 pana hojniej ni偶 obieca艂em, bo mnie dzi臋ki Bogu sta膰 na to. Kiedy wyruszamy?
Mnie jest wszystko jedno.
Nie musi pan wcze艣niej wr贸ci膰 do domu, na drug膮 stron臋?
Nie.
To znakomicie. Obawiam si臋 bowiem, 偶e Apacze zechc膮 przeszuka膰 oba brzegi, by si臋 przekona膰, czy uda艂 im si臋 podst臋p. Naturalnie, gdyby mnie tutaj znale藕li by艂bym zgubiony.
Mnie, gdyby znale藕li z panem, czeka艂by ten sam los. Wyruszamy wi臋c zaraz?
Tak.
Da pan rad臋 wytrzyma膰 tak forsown膮 jazd臋?
Zobaczymy w trakcie.
Dobrze, nie tra膰my czasu. Je偶eli te czerwone psy rzeczywi艣cie w臋sz膮, to niezawodnie zobacz膮 nasz 艣lady i pogoni膮 za nami. Dlatego proponuj臋, aby艣my jechali ca艂膮 noc, bez wytchnienia. Tylko w ten spos贸b zdo艂amy si臋 uratowa膰. Jutro wybierzemy 艣wie偶e konie.
Powsiadali na siod艂a i pogonili w dal. Kortejo musia艂 okropnie cierpie膰. Ka偶dy skok konia odczuwa艂 w swej zranionej g艂owie. Nie chc膮 si臋 zdradzi膰 zaciska艂 z臋by, cho膰 mu to przychodzi艂o z trudem.
Kiedy przejechali przez b贸r i dostali si臋 na otwart膮 preri臋, my艣liwy z trosk膮 spojrza艂 na blad膮 twarz Kortejo i spyta艂:
Bardzo pan cierpi, senior?
O tak odpar艂 zapytany.
Mo偶e odpoczniemy nieco?
Kortejo wiedzia艂, 偶e ratunek mo偶liwy jest tylko dzi臋ki szybkiej je藕dzie, wi臋c odpar艂:
O nie. Naprz贸d!
Niech i tak b臋dzie. Dotychczas jechali艣my truchtem, dlatego tak trz臋s艂o pa艅ska g艂ow膮 i przyprawia艂o o b贸le. Teraz jednak mamy przed sob膮 otwart膮 preri臋, wi臋c mo偶emy si臋 pu艣ci膰 galopem. To ju偶 nie b臋dzie tak m臋cz膮ce.
Grandeprise rzeczywi艣cie mia艂 racj臋. Galop ul偶y艂 troch臋 bole艣ci膮 Korteja. Wprawdzie oczy piek艂y go strasznie, ale przy ka偶dym napotkanym 藕r贸dle moczyli na nowo chustk臋 i jeszcze przed wieczorem uda艂o si臋 my艣liwemu odnale藕膰 cudowne ziele. Narwa艂 go spor膮 ilo艣膰 i pocz膮艂 偶u膰 li艣cie oraz 艂odygi robi膮c papk臋, kt贸r膮 nast臋pnie przy艂o偶y艂 Kortejowi na oczy. Po kr贸tkim czasie ranny poczu艂 cudowne dzia艂anie tego zio艂a. Znacznie mu ul偶y艂o.
Tak przejechali ca艂膮 noc. Nad ranem musieli odpocz膮膰, bo konie prawie pada艂y ze znu偶enia, a Kortejo by艂 ogromnie s艂aby. Bez tego zio艂a nie by艂by w stanie wytrzyma膰 tak uci膮偶liwej jazdy.
Ko艂o grupy krzew贸w zatrzymali si臋 i z siedli z koni. Z dala by艂o wida膰 mury jakiego艣 folwarku.
Tam jest hacjenda rzek艂 Grandeprise. Czy mam tam i艣膰 po 艣wie偶e konie? Pan mo偶e tymczasem tutaj wypocz膮膰.
Dobrze, ale czy tylko senior wr贸ci?
Ocenia艂 innych tak jak siebie i nikomu nie dowierza艂, z obawy wi臋c wypowiedzia艂 to pytanie.
Czy uwa偶a mnie pan za jakiego艣 draba albo k艂amc臋 zawo艂a艂 Grandeprise. Da艂em panu s艂owo, wi臋c nie my艣l臋 go 艂ama膰. Nie zwyk艂em robi膰 z w艂asnej g臋by cholewy.
Prosz臋 i艣膰. Z艂apie pan konie bez pytania?
艁atwo bym m贸g艂, ale b臋dzie lepiej Je偶eli porozmawiam z tymi lud藕mi. Mo偶e si臋 czego艣 dowiem. Wezm臋 moje i zamieni臋 na inne, w ten spos贸b nie b臋d臋 musia艂 wyk艂ada膰 du偶o pieni臋dzy. Siod艂a i uzdy zostawi臋 tutaj, to mo偶e uspokoi pana, 偶e na pewno wr贸c臋.
Zdj膮艂 z koni siod艂a i rzemienie, po czym pod膮偶y艂 w kierunku hacjendy.
Kortejo by艂 dzisiaj daleko lepszej formie. Szcz臋艣liwie uszed艂 przed bezpo艣rednim niebezpiecze艅stwem, opr贸cz tego mia艂 obok siebie cz艂owieka, na kt贸rym, jak to wynika艂o z jego post臋powania, m贸g艂 polega膰. By艂 do艣膰 nieokrzesany, ale szczery.
Jak tylko przebrzmia艂 t臋tent kopyt, Kortejo na skutek zm臋czenia zapad艂 w g艂臋boki sen. Musia艂 spa艣膰 do艣膰 d艂ugo, bo gdy si臋 obudzi艂 Grandeprise w艂a艣nie powr贸ci艂.
No, nareszcie si臋 senior obudzi艂 zawo艂a艂 my艣liwy na widok jego poruszenia.
D艂ugo spa艂em? spyta艂 Kortejo.
Ca艂膮 wieczno艣膰. Ju偶 zbli偶a si臋 po艂udnie.
Do pioruna. Musimy natychmiast rusza膰!
Cierpliwo艣ci! Nawet gdyby nas gonili to i tak nas nie do艣cign膮. Jechali艣my przecie偶 ca艂膮 noc.
Ma pan konie?
Tak jest, dwa dzielne wierzchowce, b臋d膮 gna膰 jak jastrz臋bie. Niestety musimy nad艂o偶y膰 drogi.
Dlaczego?
Proste! W Reinosa wyl膮dowa艂o przesz艂o tysi膮c 偶o艂nierzy ze Stan贸w Zjednoczonych. Chc膮 dobrowolnie przy艂膮czy膰 si臋 do Juareza i obsadzili ju偶 wszystkie hacjendy, kt贸re le偶膮 mi臋dzy Nari膮. Aby ich nie spotka膰 musimy si臋 przedosta膰 a偶 do Rio del Tigre i ko艂owa膰 ko艂o Monterney tak, 偶e zamiast z p贸艂nocy pod膮偶ymy do hacjendy od wschodu.
Paskudna historia. Naprawd臋 musimy unika膰 tych ludzi?
Naturalnie, przecie偶 znaj膮 pana tutaj, nieprawda偶? Juarez niezawodnie wy艣le par臋 swoich oddzia艂贸w naprzeciw wolontariuszom. Bardzo 艂atwo mo偶e si臋 tam znale藕膰 kto艣, kto pana rozpozna, zreszt膮 te masy Jankes贸w sk艂adaj膮 si臋 z samych ochotnik贸w, a ci s膮 ostro偶niejsi ni偶 Meksykanie. Inaczej nie mo偶emy post膮pi膰. Pa艅skie bezpiecze艅stwo nakazuje mi obra膰 tak膮 drog臋.
Ile czasu przez to stracimy?
Dwa dni.
To wiele, bardzo wiele. Musimy niezw艂ocznie wyrusza膰!
Ale偶 pan w gor膮cej wodzie k膮pany. Prosz臋 zaczeka膰! Przywioz艂em ze sob膮 prowiant, musimy najpierw co艣 zje艣膰, potem przy艂o偶臋 panu 艣wie偶y opatrunek, dopiero wtedy dosi膮dziemy koni.
Jakkolwiek Kortejo czu艂 si臋 bardzo os艂abiony, przywiezione kukurydziane placki, smakowa艂y mu wy艣mienicie. Gdy zjad艂 rozweseli艂 si臋 nieco, poczu艂 si臋 lepiej i zacz膮艂 rozmawia膰.
Wczoraj zdenerwowa艂 si臋 pan, gdy spyta艂em o jego rodzin臋?
Nie o to chodzi. W puszczy ka偶dy ma prawo pyta膰 o krewnych, wi臋c to nic szczeg贸lnego, tylko wa偶niejszy dla mnie by艂 pa艅ski opatrunek.
A czy dzisiaj mog臋 ponowi膰 to pytanie?
Nie ma potrzeby si臋 ukrywa膰.
Przypomina pan sobie, i偶 powiedzia艂em, 偶e nazwisko pana nie jest mi obce.
Przypominam.
Ma pan mo偶e jaki艣 偶yj膮cych krewnych, o tym samym nazwisku?
Nie.
No to dalsze pytania nie s膮 konieczne.
Dlaczego?
Gdyby mia艂 pan krewnego o tym nazwisku, kt贸ry jest 偶eglarzem, to
呕eglarzem! przerwa艂 traper szybko. Sk膮d panu przysz艂a ta my艣l?
Bo znam jednego 偶eglarza o tym nazwisku.
Czy on 偶yje?
Tak.
To nie ten. Mia艂em wprawdzie krewnego 偶eglarza, ale
On nazywa艂 si臋 Grandeprise? przerwa艂 mu Kortejo.
Nie, nazywa艂 si臋 inaczej, ale przybra艂 moje nazwisko, aby mnie okry膰 nies艂aw膮, a nawet ha艅b膮.
Tak, a wi臋c nie jest cz艂owiekiem honoru? Czy jego post臋powanie by艂o z艂e?
Tak, by艂 piratem!
Do stu diab艂贸w! zawo艂a艂 Kortejo Co pan m贸wi, piratem?
Tak, morskim bandyt膮, handlarzem niewolnik贸w, s艂owem podlec z niego.
S艂u偶y艂 na czyim艣 okr臋cie, czy mo偶e sam by艂 kapitanem?
By艂 kapitanem.
A jak si臋 nazywa艂 statek?
"Lion".
Naprawd臋? A wi臋c to ten sam, o kt贸rym my艣la艂em.
Pan zna艂 tego kapitana?
Tak jest.
Ze z艂ej, czy dobrej strony?
Rozmaicie odrzek艂 ostro偶nie Kortejo.
A zna pan jego prawdziwe nazwisko?
Nazywano go tak偶e Czarnym Kapitanem.
Tak, to on. Ma pan mo偶e z nim jakie艣 rachunki do wyr贸wnania, podobnie jak ja?
To pytanie zdradzi艂o Kortejowi, 偶e krewny Landoli nie by艂 przyja藕nie nastawiony do kapitana, dlatego odpowiedzia艂 z wi臋ksz膮 pewno艣ci膮:
Tak, m贸j rachunek tak偶e nie jest wyr贸wnany.
W takim razie zapewniam pana, 偶e go nie wyr贸wnasz, bo on nie 偶yje.
Wie pan to z ca艂膮 pewno艣ci膮?
Trupa jego wprawdzie nie widzia艂em, ale jestem pewny, 偶e umar艂. Szuka艂em go bez ustanku dniami i nocami. By艂em przepe艂niony nienawi艣ci膮 i ch臋ci膮 zemsty. Niejednokrotnie siedzia艂em mu na karku, zawsze jednak potrafi艂 zwia膰. Wreszcie dotar艂em do ostatnich 艣lad贸w. Okr臋t, na kt贸rym si臋 znajdowa艂 zaton膮艂, a wi臋c kapitan tak偶e musia艂 zgin膮膰.
Ostatnie s艂owa wypowiedzia艂 z tak膮 zawzi臋to艣ci膮, 偶e g艂os jego sta艂 si臋 bardziej podobny do syku w臋偶a ni偶 do ludzkiej mowy.
Kortejo spyta艂:
Nienawidzi艂 go pan?
Nienawidzi艂em i to bardzo mocno, jak tylko cz艂owiek potrafi.
Mimo tego, 偶e by艂 pana krewnym?
On by艂 nawet moim przyrodnim bratem.
Zapewne musia艂 panu wyrz膮dzi膰 wielk膮 krzywd臋. Ciekawo艣膰 Korteja wzrasta艂a z ka偶d膮 chwil膮. Traper milcza艂 jaki艣 czas, a potem powiedzia艂:
To by艂 wcielony diabe艂. Od czasu jak m贸j ojciec o偶eni艂 si臋 z t膮 kobiet膮 nie zazna艂em ani chwili spokoju, ani chwili szcz臋艣cia.
Jego matka by艂a wdow膮?
Tak, m贸j ojciec te偶 by艂 wdowcem. Moja matka umar艂a przy moim porodzie. Ojciec by艂 kolonist膮. Mia艂em ju偶 dwadzie艣cia lat i by艂em zar臋czony z pi臋kn膮, dobr膮 jak anio艂 W艂a艣nie w tym czasie mojemu ojcu nagle wpad艂 do g艂owy powt贸rny o偶enek. W Nowym Orleanie pozna艂 wdow臋 po jakim艣 Hiszpanie i nie namy艣laj膮c si臋 d艂ugo poj膮艂 j膮 za 偶on臋 i wprowadzi艂 do domu.
To przykra sprawa.
To akurat ma艂o mnie obchodzi艂o. M贸j ojciec by艂 przecie偶 panem swojej woli i m贸g艂 robi膰 co chcia艂, ale ta wdowa przywiod艂a ze sob膮, swego dziewi臋tnastoletniego syna. Nie ma co d艂ugo opowiada膰, ten 艂otr uwi贸d艂 moj膮 narzeczon膮, zastrzeli艂 mego ojca, nie do艣膰 tego, podejrzenia zrzuci艂 na mnie. Uwi臋zili mnie. Tylko pomocy przyjaci贸艂 mog臋 zawdzi臋cza膰, 偶e uda艂o mi si臋 umkn膮膰. On naturalnie osi膮gn膮艂 sw贸j cel, zosta艂 jedynym spadkobierc膮 maj膮tku, kt贸ry w艂a艣ciwie nale偶a艂 do mnie. Ale to nie wszystko! Wkr贸tce przepu艣ci艂 ca艂y maj膮tek. Kiedy wyda艂 ostatni grosz z powrotem rzuci艂 si臋 na morze, bo ju偶 przedtem by艂 偶eglarzem.
Nie stara艂 si臋 pan zem艣ci膰?
Niby jak? Nie 艣mia艂em przecie偶 wraca膰 do kraju. Dopiero po latach, kiedy uros艂a mi broda i kiedy zmieni艂em si臋 na tyle, 偶e nie potrzebowa艂em si臋 obawia膰 rozpoznania, powr贸ci艂em. Niestety za p贸藕no! By艂em biednym, aby m贸c zbudowa膰 sobie w艂asny jacht i uda膰 si臋 za nim w pogo艅, poszed艂em do kopalni z艂ota. Dzi臋ki Bogu powiod艂o mi si臋. Po czterech latach zaoszcz臋dzi艂em troch臋 grosza i mog艂em rozpocz膮膰 pogo艅 za morderc膮 ojca, uwodzicielem mojej narzeczonej, rabusiem mojego szcz臋艣cia.
Pogo艅 si臋 nie uda艂a?
Niestety. Jak ju偶 wspomnia艂em by艂em tu偶 za nim, ale z艂apa膰 go nie mog艂em. Pieni膮dze si臋 rozesz艂y, znowu by艂em ubogi i nie pomszczony. Ten 艂otr mi uciek艂 i przepad艂 bez wie艣ci.
Dlaczego nazywa艂 si臋 Grandeprise?
Bo to moje nazwisko. Chcia艂, by ca艂y 艣wiat us艂ysza艂 je, zapami臋ta艂, 偶e zaginiony morderca w艂asnego ojca jest owym os艂awionym czarnym kapitanem.
Do diab艂a. Temu facetowi, towarzyszy dowcip nawet przy czynieniu z艂a.
Dowcip? Ja to nazywam diabelskim charakterem.
Jakie by艂o jego prawdziwe nazwisko?
Landola, Henryk Landola.
Do stu piorun贸w? Nie pomy艣la艂 pan o tym, 偶e on mo偶e nadal 偶y膰 pod swoim prawdziwym nazwiskiem.
Nie.
Prosz臋 mi nie wzi膮膰 tego za z艂e, senior, ale musz臋 panu powiedzie膰, 偶e nie jeste艣 zbyt sprytny, by m贸c z艂apa膰 takiego cz艂owieka jak czarny kapitan.
My艣li pan, 偶e jako pirat mo偶e wyst臋powa膰 pod prawdziwym nazwiskiem?
To nie chodzi o to, ale m贸g艂 przecie偶 zaprzesta膰 pierwotnego zatrudnienia. Je偶eli zajmuje si臋 czym艣 porz膮dnym mo偶e bez ha艅by wr贸ci膰 do pierwotnego nazwiska. Zreszt膮 nie chc臋 si臋 rozwodzi膰 na darmo, powiem panu kr贸tko, 偶e pa艅ski przyrodni brat 偶yje.
艢wi臋ty Bo偶e! Czy to prawda?
Oczywi艣cie.
Zna go pan?
Za艂atwia艂em z nim wiele interes贸w, spodziewam si臋 nawet, 偶e nied艂ugo go zobacz臋.
Jako Henryka Landol臋?
Tak.
My艣liwy by艂 wyj膮tkowo podekscytowany. Oczy prawie wychodzi艂y mu z orbit, wpatrzy艂 si臋 w Korteja, jakby gwa艂tem chcia艂 z niego wydusi膰 reszt臋 s艂贸w. Pochwyci艂 Korteja za r臋ce i zawo艂a艂:
Pan naprawd臋 spodziewa si臋 zobaczy膰 tego cz艂owieka?
Tak.
Pan jeste艣 jego przyjacielem czy wrogiem?
Dotychczas by艂em przyjacielem, teraz jednak sta艂o si臋 inaczej. Zwi贸d艂 mnie i oszuka艂. Zadanie jaki mu zleci艂em, nie wykona艂 sumiennie. Dzia艂a艂 zbyt samowolnie i wyrz膮dzi艂 mi tym ogromn膮 szkod臋.
Kortejo nie wiedzia艂 jeszcze nic o powrocie Sternaua, a wi臋c k艂ama艂 chc膮c wzbudzi膰 w nieznajomym zaufanie.
Chce si臋 pan tak偶e na nim zem艣ci膰?
Naturalnie.
Mog臋 przyst膮pi膰 do sp贸艂ki z panem?
Je偶eli mog臋 panu zaufa膰?
O senior, pozw贸l mi tylko zem艣ci膰 si臋 na tym wyrodku, a uczyni臋 dla pana wszystko co tylko w moich si艂ach. Pragn膮艂em i 艂akn膮艂em zemsty ju偶 do艣膰 d艂ugo. Gdzie zamierzasz si臋 pan z nim spotka膰?
To jeszcze nie jest dok艂adnie ustalone. Przede wszystkim musz臋 si臋 dosta膰 do hacjendy. Dopiero jak b臋d臋 bezpieczny b臋d臋 m贸g艂 sprawdzi膰, gdzie on si臋 znajduje.
W takim razie wyruszajmy, konie ju偶 osiod艂ane, jednak najpierw musz臋 zmieni膰 opatrunek.
Zdj膮艂 mu opask臋. Kortejo ku swojej rado艣ci spostrzeg艂, 偶e coraz lepiej widzi, czyli, 偶e przynajmniej jedno oko pozosta艂o nienaruszone. Traper ponownie przy艂o偶y艂 na nie india艅skie zio艂a, po czym wsiedli na konie i pop臋dzili naprz贸d.

* * *

Tymczasem statki p艂yn臋艂y szybko w g贸r臋 rzeki. Amy i Mariano prawie ca艂y czas przebywali razem, chc膮c w ten spos贸b wynagrodzi膰 sobie lata roz艂膮ki. S臋pi Dzi贸b p艂yn膮艂 na pierwszym statku i stamt膮d kierowa艂 ca艂膮 wypraw膮. Lord najcz臋艣ciej by艂 zaj臋ty rozwi膮zywaniem dyplomatycznych problem贸w i odpowiada艂 na zadawane mu przez Korteja pytania. Sternau za艣 pomaga艂 im w tym nader cz臋sto, gdy偶 jego bezstronny pogl膮d by艂 dla nich wielce korzystny.
Zaraz drugiego dnia dobili do uj艣cia Rio Sabinas, przybli偶aj膮c si臋 coraz bardziej do tego punktu, gdzie si臋 艂膮cz膮 jej dwie odnogi i gdzie ca艂y transport mia艂 zosta膰 wy艂adowany.
Sternau sta艂 w艂a艣nie w kajucie Amy d艂ugo ogl膮daj膮c wizerunki swoich najdro偶szych, kiedy wszed艂 Juarez. Prezydent s艂ysza艂 ju偶, kogo te dwa obrazy przedstawiaj膮, wi臋c odezwa艂 si臋 do doktora:
Je偶eli si臋 nie myl臋, jeste艣 pan szcz臋艣liwym ma艂偶onkiem i ojcem. Czy pa艅scy najbli偶si wiedz膮 ju偶 o pana powrocie?
Nie odpar艂 Sternau. Chcia艂em w Guyamas, gdzie wyl膮dowali艣my przes艂a膰 im list, lecz niestety, tam nie funkcjonuje 偶adna poczta, wi臋c nie by艂o sposobno艣ci.
U nas tak偶e o to bardzo trudno.
Ha, musz膮 jeszcze d艂ugo czeka膰 na wiadomo艣膰 o mnie odpar艂 Sternau z cieniem smutku w g艂osie.
Bardzo ch臋tnie bym panu pom贸g艂, m贸j kochany doktorze, lecz niestety Francuzi stoj膮 mi na drodze.
Francuzi? Jakim sposobem? spyta艂 Sternau.
Ju偶 dwa razy skonfiskowali nawet prywatne pisma, kt贸re przypadkiem dosta艂y si臋 w ich r臋ce.
Pa艅skie listy?
O nie. By艂y to listy ca艂kiem nieznanych mi os贸b, kt贸re zwr贸ci艂y si臋 do mnie z pro艣b膮 o przes艂anie ich do adresat贸w. Naturalnie, zgodzi艂em si臋 z wielk膮 ch臋ci膮. Jednak, gdy tylko dotar艂y do granicy okupacyjnej, Francuzi je cofn臋li, mimo tego, 偶e by艂y otwarte i ka偶dy m贸g艂 si臋 przekona膰, 偶e nie zawieraj膮 偶adnych tajemnic. Jeden z pisz膮cych straci艂 przez to sw贸j maj膮tek, a drugi odni贸s艂 znaczne szkody w handlu. Tak to chwal膮ca si臋 has艂ami demokracji i poszanowaniem praw innych Francja odznacza si臋 tutaj, w Meksyku. To nie lada humanitarno艣膰!
Ostatnie s艂owa wym贸wi艂 z gorycz膮 i smutkiem. Wkr贸tce jego twarz jego rozja艣ni艂a si臋 i zawo艂a艂:
Mimo tego, mo偶e uda nam si臋 ich podej艣膰!
W jaki spos贸b?
Niech pan napisze dwa jednakowe listy. Mo偶e chocia偶 jeden z nich dotrze na miejsce. Jeden wy艣lemy do Tampiko, a drugi do Santillano. W obu tych miejscowo艣ciach mam swoich zaufanych ludzi, kt贸rzy wy transportuj膮 je przy pierwszej okazji.
A kto je tam dostarczy? To niebezpieczne.
Mam przecie偶 do艣膰 dzielnych ludzi, kt贸rzy potrafi膮 si臋 podj膮膰 tego zadania. Co do niebezpiecze艅stwa, o tym nie ma mowy. A cho膰by nawet schwytali pos艂a艅ca i otworzyli list, co tam znajd膮? Same prywatne wiadomo艣ci.
W takim razie nie mog臋 pisa膰 o spotkaniu z panem.
To zbyteczne. Co pos艂aniec temu winien, 偶 wysy艂aj膮cy list jest moim go艣ciem?
To prawda. Naprawd臋 mog臋 przyj膮膰 pa艅sk膮 propozycj臋?
Prosz臋 nawet o to.
Kiedy mam zacz膮膰 pisa膰?
Najlepiej zaraz, gdy tylko przyb臋dziemy do obozu wyszukam dw贸ch ludzi i wy艣l臋 ich do rzeczonych miejsc.
Sternau pos艂ucha艂 z rado艣ci膮. Papier i pi贸ro znalaz艂y si臋 zaraz, zasiad艂 wi臋c i pisa艂:

Moi drodzy, najukocha艅si!
Ze 艂z膮 w oku pisz臋 do Was. Musz臋 p艂aka膰 z rado艣ci na my艣l o tym, jak膮 ogromn膮 uciech臋 wywo艂a m贸j list, 贸w pierwszy znak 偶ycia po tak d艂ugim milczeniu.
Zapewne poznali艣cie moj膮 r臋k臋 czytaj膮c adres na kopercie, cho膰 to w膮tpliwe, bo przez te dziesi膮tki lat, w kt贸rych nie mia艂em ani pi贸ra ani o艂贸wka w d艂oni oduczy艂em si臋 pisa膰. Prosz臋 wi臋c wybaczcie mi, 偶e tak gryzmol臋. By艂 to d艂ugi, straszny czas niewoli. Wysadzeni na odludnej wyspie 偶yli艣my gorzej ni偶 Robinson Cruzoe, bo 偶aden rozbity okr臋t nie wspomaga艂 nas swymi materia艂ami.
Wo艂ali艣my o ratunek j臋cz膮c i narzekaj膮c jak dusze w czy艣膰cu. Na pocz膮tku zdawa艂o si臋, 偶e niebo jest g艂uche na nasze pro艣by, 偶e nie za艣wieci nam gwiazda nadziei, ma艂o brakowa艂o, aby艣my pocz臋li z艂orzeczy膰 owej surowej r臋ce. Jednak B贸g zlitowa艂 si臋 i zes艂a艂 nam wybawc臋 w osobie tego, kt贸rego ju偶 dawno uwa偶ali艣my za zmar艂ego.
Zapewne zapytacie, kto razem ze mn膮 by艂 na tej wyspie? Wymieni臋 tylko Mariano, Helmera i jego brata Antoniego. Pozosta艂ych nie znacie, wi臋c to nie ma znaczenia. Naszym wybawc膮 by艂 hrabia Ferdynand de Rodriganda
Zagadki, same zagadki, nieprawda偶? Nied艂ugo Wam wszystko wyja艣ni臋, obecnie jestem w Meksyku, przy boku Juareza. Amy i lord Lindsay tak偶e s膮 tutaj z nami. Mariano jest wyj膮tkowo szcz臋艣liwy ze swoj膮 narzeczon膮, a ja gdy na nich patrz臋, t臋skni臋 do chwili, kiedy b臋d臋 m贸g艂 was do siebie przytuli膰.
Przed powrotem do kraju musimy za艂atwi膰 jeszcze par臋 spraw. Trzeba b臋dzie wyja艣ni膰 tajemnic臋 Rodriganda, zdemaskowa膰 z艂oczy艅c贸w, a potem zaraz wyruszamy do Kreuznach.
Amy opowiedzia艂a mi, jakie zmiany zasz艂y u was. Jeden B贸g wie, ile to szcz臋艣cia. Pozna艂em ksi臋cia! Mamo, uca艂uj go ode mnie. Nie za to, 偶e jest ksi臋ciem, tylko za to, 偶e ty moja ukochana znalaz艂a艣 podpor臋, serce, kt贸re ci臋 kocha.
Ch臋tnie poprosi艂bym Was o odpowied藕, ale niestety, nie mog臋 wam poda膰 adresu, bo go nie znam. Mo偶e b臋d臋 jeszcze w Meksyku, ale i tak nie wiem w kt贸rym, miejscu. Musi Wam wi臋c wystarczy膰 ta kr贸tka wiadomo艣膰, ale cieszmy si臋 nadziej膮 na szybkie spotkanie.
Moja najukocha艅sza R贸偶o, pociecho moja, moja zjawo, kt贸r膮 mam przed oczami w nocy i na jawie. Prosz臋 ci臋 i b艂agam, po艂贸偶 swoje r臋ce na g艂贸wce naszego dzieci臋cia i pob艂ogos艂aw j膮 w zast臋pstwie ojca. Niech ka偶da ha, kt贸ra wyp艂yn臋艂a z mych oczu, niech ka偶de westchnienie z ojcowskiej piersi zamieni si臋 bodaj na godzin臋 szcz臋艣cia dla niej.
Podczas, gdy to pisz臋, mi艂o艣膰 rozsadza mi wn臋trze, r臋ce dr偶膮, oczy zachodz膮 艂zami. Ka偶dym oddechem, ka偶dym biciem serca chcia艂bym b艂aga膰 o 艂ask臋 i szcz臋艣cie dla Was.
Uca艂uj wszystkich ode mnie, tak偶e tych kt贸rych nie wymieni艂em, bo brak mi na to czasu: siostr臋, pana Rodensteina, dzielnego Kurta, kt贸rego brata Andrzeja spotka艂em tu, w Meksyku i gdy B贸g pozwoli przywioz臋 ze sob膮. Pozdr贸w r贸wnie偶 pani膮 Helmer i jej Roberta. Przywioz臋 ze sob膮 jej ma艂偶onka. Ten Francuz, kt贸ry ci臋 mia艂 zamordowa膰, tak偶e jest tutaj. Zna wa偶ne tajemnice, i niejedno mo偶e nam wyja艣ni膰.
Przebaczcie, je偶eli o kim艣 zapomnia艂em, moje my艣li s膮 nie przy tym co pisz臋, tylko przy Was. Nie potrafi臋 mej rado艣ci, szcz臋艣cia i t臋sknoty ubra膰 w s艂owa.
Ca艂uj臋 was bardzo, bardzo mocno i do szybkiego zobaczenia
Kochaj膮cy Was i t臋skni膮cy za Wami
Karol.

W艂a艣nie uko艅czy艂 pisanie duplikatu listu, kiedy parowiec zagwizda艂 dono艣nie. By艂 to znak, 偶e statek dotar艂 na miejsce spotkania.
Ju偶 z rzeki mo偶na by艂o widzie膰, 偶e panowa艂o tam niezwyk艂e o偶ywienie. Wozy z jucznymi wo艂ami tak偶e ju偶 przyby艂y. Ca艂a gromada by艂a dobrze widziana, gdy偶 brzeg w tym miejscu nie by艂 zaro艣ni臋ty, preria rozci膮ga艂a si臋 daleko. Parowce pocz臋艂y ci膮gn膮膰 艂odzie i tratwy w stron臋 brzegu. Ca艂y transport zacumowa艂.
Natychmiast rozpocz臋to wy艂adowanie. Dopiero teraz pokaza艂o si臋, co za skarby znajdowa艂y si臋 na 艂odziach. Ma艂e beczu艂ki ze z艂otem, ogromne paki ze strzelbami, no偶ami, pistoletami, rewolwerami, wielki zapas prochu, o艂owiu, telegrafy terenowe z drutami na kilka mil, nosze dla rannych i tysi膮ce innych artyku艂贸w potrzebnych w czasie wojny. G艂臋bokie 艂odzie by艂y a偶 po wierzch wy艂adowane tymi rekwizytami. Potrzeba by艂o wiele r膮k i wielu ludzi, by to wszystko przenie艣膰 na wozy. Nowa otucha wst臋powa艂a w serca robotnik贸w, na widok tych, tak potrzebnych skarb贸w.
Lord zaj膮艂 si臋 wypakowywaniem, a Juarez dozorowa艂 艂adowanie na wozy.
Co si臋 stanie ze statkami? spyta艂 Sternau lorda.
Powr贸c膮 do El Refugio.
A pan?
Ja zostan臋 przy Juarezie.
Jako pose艂 angielski?
Tak jest.
A miss Amy?
Pozostanie przy mnie.
Czy sir, pomy艣la艂 o tym, jakie niebezpiecze艅stwa mog膮 si臋 wam jeszcze przydarzy膰?
My艣la艂em o tym. Co si臋 tyczy mojej osoby to nie mam prawa zwraca膰 uwagi na 偶adne niebezpiecze艅stwa, moja obecno艣膰 jest tutaj konieczna, ona sankcjonuje post臋powanie prezydenta. Zobaczymy, czy Francuzi o艣miel膮 si臋 teraz jeszcze Juareza i jego wojsko uwa偶a膰 za band臋 rabusi贸w. My艣l臋, 偶e nie. Przy boku Juareza znajduje si臋 przecie偶 pose艂 jej kr贸lewskiej mo艣ci, kr贸lowej Wielkiej Brytanii, a za kilka dni zjawi si臋 tak偶e drugi, pose艂 Stan贸w Zjednoczonych, a potem zmykajcie st膮d, panowie Francuzi. A co si臋 tyczy Amy, nic nie mog臋 na to poradzi膰. Nie chce mnie opu艣ci膰, chce dzieli膰 ze mn膮 wszystkie smutki i rado艣ci.
Czy Mariano nie jest w stanie tego zmieni膰?
S膮dz臋, 偶e nie.
Mariano, jako narzeczony Amy, nie b臋dzie obecnie chcia艂 zostawi膰 pa艅stwa, a ma inne, niemniej wa偶ne obowi膮zki; opr贸cz tego stryj jego le偶y chory w Gaudaloupe.
To wszystko da si臋 pogodzi膰. Obecnie, nie jeste艣my w stanie nic zrobi膰 dla rodziny Rodrigand贸w, bo to jest niemo偶liwe, a wi臋c najlepiej b臋dzie dla Mariano i pozosta艂ych pan贸w, je偶eli przez ten czas pozostaniecie przy Juarezie. Jego wielka si艂a ro艣nie z dnia na dzie艅, spodziewam si臋, 偶e nied艂ugo b臋dzie m贸g艂 wkroczy膰 do stolicy. Wiem, 偶e francuski cesarz otrzyma艂 bardzo powa偶ne ultimatum od rz膮du Stan贸w Zjednoczonych.
Jakiej tre艣ci?
Je偶eli Napoleon nie we藕mie swej armii z Meksyku, to wkrocz膮 tutaj Amerykanie.
Wyst膮pi膮 przeciw Francuzom?
Naturalnie. Jestem nawet przekonany, 偶e prowadz膮 ju偶 tajne rokowania i 偶e Francja zacz臋艂a si臋 po cichu koncentrowa膰 i wycofywa膰.
My艣li lord, 偶e dobrowolnie oddadz膮 kraj Juarezowi?
Nie, tego nie mog膮 uczyni膰, je偶eli nie chc膮 okry膰 nies艂aw膮.
To co zrobi膮?
To bardzo proste. Wynie艣li przecie偶 Maksymiliana na cesarza. Zapewne zechc膮 teraz, 偶eby abdykowa艂. Jednak ja go do艣膰 dobrze znam, zw艂aszcza cesarzow膮 i jej zausznik贸w. Ci nie zgodz膮 si臋 na to pod 偶adnym warunkiem. Francuzi wi臋c b臋d膮 zmuszeni pozostawi膰 go samemu sobie. Poczn膮 si臋 cofa膰 i opuszcza膰 miasto za miastem, prowincj臋 za prowincj膮 oddaj膮c je niby to w r臋ce Maksymiliana. On jednak nie b臋dzie mia艂 dosy膰 si艂y, by utrzyma膰 si臋 d艂u偶ej w jednym miejscu i w ten spos贸b ca艂y kraj wpadnie w r臋ce Juareza. Naturalnie wszystko to b臋dzie znakomicie wyre偶yserowane, a w rzeczywisto艣ci wyjdzie na to samo, jakby Bazaine oddawa艂 kraj po kawa艂ku, wprost w r臋ce Juareza.
A cesarz Maksymilian?
Musi ulec, zanadto zaufa艂 Napoleonowi. Nie pozostanie mu nic innego jak, albo z Francuzami opu艣ci膰 kraj, albo broni膰 si臋 do ostatniego 偶o艂nierza, sam jak palec.
M贸j Bo偶e! To ostatnie chyba nie wchodzi w rachub臋? Lord wzruszy艂 ramionami.
Czy s艂ysza艂 pan ju偶 mo偶e o tym nieszcz臋snym dekrecie, kt贸ry cesarz niedawno wyda艂?
Niestety s艂ysza艂em.
Tym dekretem wyda艂 na siebie wyrok 艣mierci, to powszechne zdanie. Na podstawie tego edyktu wymordowano ju偶 dosy膰 偶o艂nierzy, oficer贸w, ba nawet genera艂贸w Juareza. Ca艂y lud Meksyku pragnie zemsty, a zemsta ta nie dotyczy Napoleona czy Bazaine, tylko tego, kt贸ry ten dekret usankcjonowa艂, a wi臋c Maksymiliana.
Juarez jest cz艂owiekiem szlachetnym, uratuje go.
Tak, to prawda, ten Indianin jest prawdziwym cz艂owiekiem honoru odpar艂 lord z g艂臋bokim namys艂em.
Omawia艂 ju偶 pan z nim mo偶e ten dra偶liwy szczeg贸艂?
Tak.
I co powiedzia艂?
Nic pewnego, on jest znakomitym dyplomat膮. Musi wzi膮膰 pod uwag臋 powszechn膮 opini臋, je偶eli sam nie zechce si臋 zgubi膰. Nie b臋dzie m贸g艂 u艂askawi膰 Maksymiliana, je偶eli rzeczywi艣cie wpadnie w ich r臋ce. Ale naturalnie b臋dzie tak dzia艂a艂, 偶e postawi mu woln膮 drog臋 do ucieczki. Nic innego nie m贸g艂 w tej materii powiedzie膰.
Ale co na to powie Anglia, Stany Zjednoczone, je偶eli Meksyk naprawd臋 b臋dzie chcia艂 zamordowa膰 potomka Habsburg贸w?
M贸j kochany przyjacielu, nikomu innemu nie udzieli艂by na to odpowiedzi. Anglia t臋 drog臋 widzi jasno, wytyczy艂a j膮 sobie na pocz膮tku i ca艂kiem dobrze przewidzia艂a nast臋pstwa. Pomimo wszystko, gdybym nawet panu w cztery oczy powiedzia艂 co艣 na ten temat, musz臋 doda膰, 偶e to tylko moje prywatne zapatrywanie.
Bardzo mnie ono ciekawi.
To do艣膰 jasne. Anglia, Francja i Hiszpania zaj臋艂y Meksyk, bo nie by艂 w stanie wywi膮za膰 si臋 ze swych zaci膮gni臋tych zobowi膮za艅. Gdy tylko jednak kraj ten dowi贸d艂, 偶e w innych okoliczno艣ciach jest w stanie wywi膮zywa膰 si臋 honorowo, Hiszpania i Anglia odst膮pi艂y. Francja mia艂a obowi膮zek uczyni膰 to samo, nie zrobi艂a jednak tego boj膮c si臋, 偶e to ujmie jej chwa艂y. Wybra艂a koz艂a ofiarnego i tak d艂ugo rokowa艂a z arcyksi臋ciem Maksymilianem, dop贸ki ten nie zgodzi艂 si臋 by膰 jej po艣rednikiem. Maksymilian to cz艂owiek nadzwyczajnych zdolno艣ci, jest nawet poet膮, ale jak panu wiadomo poeci nie zwykli by膰 zdobywcami i despotami. Nast膮pi艂y wybory, kt贸re jak mo偶na by艂o przypuszcza膰 odby艂y si臋 pod ca艂kowit膮 presj膮 i przemoc膮 francusk膮. Meksyk nie og艂osi艂 go cesarzem, ani za takiego nie uzna艂. Powszechnie uwa偶any jest za intruza i z jako takim odpowiednio post膮pi膮, nie troszcz膮c si臋 o to, czy to syn jakiego艣 rzemie艣lnika, czy potomek habsburskiej dynastii. Je偶eli wpadnie w ich r臋ce, bezwzgl臋dnie odpokutuje za wszystkie okrucie艅stwa Francji. Powstanie wprawdzie powszechny krzyk, ale Meksyk nie b臋dzie si臋 o to troszczy艂, a wspomniane przez pana rz膮dy te偶 b臋d膮 musia艂y to ignorowa膰.
Co za los! Gdybym m贸g艂 by膰 przy nim, by przestrzec.
Nic by pan nie wsk贸ra艂, podobnie jak genera艂 Meja.
Ten Maja to Meksykanin?
Tak, ale bardzo do cesarza przywi膮zany, w ogie艅 by za nim skoczy艂.
Dziwi mnie to, 偶e Maksymilian nie mo偶e tego zrozumie膰.
Co pan chce, gdy w przesz艂o艣ci odwiedza艂 grobowce katedry Granada w Hiszpanii i trumny swoich krewnych, protoplast贸w Ferdynanda i Izabelli, to wymarzy艂 sobie, 偶e w艂a艣nie jemu przeznaczona zosta艂a korona cesarska.
Ju偶 wtedy o tym marzy艂, napisa艂 nawet wiersz, kt贸ry mog臋 panu przytoczy膰.
Prosz臋.

Niemy, s艂aby blask pochodni
Wiedzie wnuka do miejsca,
W kt贸rym spoczywaj膮 zw艂oki
W zimnych ciasnych 艂o偶ach.
Ponad trumn膮 stoi w my艣lach,
Ponad prochem swych wielkich,
Szepcz膮c cicho s艂owa mod艂贸w
Za cieniami poleg艂ych.
Wtem ze zbutwia艂ych szpar trumien
Szepce jaki艣 g艂os z ciemno艣ci:
Ten sceptor, kt贸ry tu poleg艂
Zab艂y艣nie jeszcze na wschodzie.

Ale nie szuka艂 na wschodzie. Blask jego zniknie, tak szybko jak sen z艂oty, a ko艣ci wnuka nie spoczn膮 w grobowcu cesarskim, tylko za granic膮, za pierwszym lepszym wa艂em meksyka艅skiego miasteczka. Chcia艂bym si臋 myli膰, ale to co powiedzia艂em jest prawdopodobne.
Czy tylko ultimatum Stan贸w Zjednoczonych sk艂oni Francuz贸w do opuszczenia Meksyku?
Naturalnie. Dop贸ki to pa艅stwo by艂o zaj臋te wewn臋trznymi niesnaskami, Napoleon drwi艂 sobie z przestr贸g Linkolna. Ale P贸艂noc zwyci臋偶y艂a, handlarze niewolnikami upadli, a ci byli jedyn膮 podpor膮 cesarza Francuz贸w. Ca艂e pa艅stwo skrystalizowa艂o si臋 i podnios艂o na takie wy偶yny, 偶e nie spos贸b z nim zadziera膰. Francja jest wprawdzie lekkomy艣lna, ale nie szalona, dlatego dobrze si臋 najpierw namy艣li, nim uczyni decyduj膮cy krok. Ale teraz do艣膰 tej polityki. W艂a艣nie nadchodzi kto艣, kto z pewno艣ci膮 chce z panem porozmawia膰.
Lord wskaza艂 na Antoniego Helmera Piorunowego Grota, kt贸ry kroczy艂 w ich kierunku, bacznie przygl膮daj膮c si臋 ci臋偶kiej pracy tylu ludzi. Rzeczywi艣cie zbli偶y艂 si臋 do Sternaua pytaj膮c:
Jak d艂ugo jeszcze potrwa wy艂adunek, panie doktorze?
Ze dwa dni.
Tak, a co z hacjend膮 del Erina?
O tym pom贸wimy p贸藕niej, m贸j drogi. Helmer bawi膮c si臋 broni膮 odpowiedzia艂:
Dopiero p贸藕niej? Nie by艂oby lepiej zaraz t臋 spraw臋 om贸wi膰?
Dlaczego?
S艂ysza艂em od Apaczy, 偶e Kortejo uciek艂.
Niestety to prawda.
Pojedzie do hacjendy.
Prawdopodobnie. Tam jest jego c贸rka.
Tak.
Czyta艂 pan list, kt贸ry znale藕li艣my w bucie jednego opryszka, s艂ysza艂 pan te偶 jego s艂owa, boj臋 o mego te艣cia. Nie potrafi臋 d艂u偶ej czeka膰.
Co te偶 panu przychodzi do g艂owy? Ca艂a okolica roi si臋 od Francuz贸w zawo艂a艂 Sternau.
Jest mi wszystko jedno.
Z艂api膮 pana.
Nie s膮dz臋. Bawole Czo艂o jedzie ze mn膮.
On sam pana nie obroni.
Ale b臋dzie dla mnie wielk膮 pomoc膮, bo zna ka偶dy zak膮tek tej okolicy i potrafi mnie przeprowadzi膰 chy艂kiem.
No dobrze. Przypu艣膰my nawet, 偶e si臋 panu uda szcz臋艣liwie przedosta膰 a偶 do hacjendy, co potem?
Potem uwolnimy don Pedro.
We dw贸jk臋?
Tak. Prosz臋 chod藕my razem do Bawolego Czo艂a.
Nie czekaj膮c na odpowied藕 Helmer zszed艂 ze statku. Na brzegu sta艂 Bawole Czo艂o razem z Nied藕wiedzim Sercem.
Co Ksi膮偶臋 Ska艂 chce robi膰? spyta艂 Bawole Czo艂o.
Radzi czeka膰.
Czekali艣my ju偶 do艣膰 d艂ugo!
Czy m贸j brat Bawole Czo艂o, rzeczywi艣cie chce pod膮偶y膰 z Piorunowym Grotem? spyta艂 Sternau podchodz膮c do nich.
Tak odrzek艂 zapytany. Jestem wprawdzie wolnym Indianinem, ale hacjend膮 del Erina by艂a ojczyzn膮 mojej siostry Karii, a senior Arbellez jest moim przyjacielem i bratem. Musz臋 go uwolni膰!
Te powa偶ne s艂owa wodza i jego skupiona twarz da艂y Sternauowi pozna膰, 偶e naprawd臋 powzi膮艂 ten zamiar i 偶e nic go nie powstrzyma. Pomimo tego poczu艂 si臋 w obowi膮zku przestrzec go, wi臋c rzek艂:
Ale w jaki spos贸b brat m贸j chce go uratowa膰? Ca艂a hacjend膮 jest zaj臋ta przez obce wojska.
Misteka wzruszy艂 pogardliwie ramionami, m贸wi膮c:
Bawole Czo艂o nie ul臋knie si臋.
Ale jest ich tam bardzo du偶o.
Mistekowie s膮 jeszcze liczniejsi.
Ach, Bawole Czo艂o chce zwo艂a膰 swoich braci?
Tak.
Na to potrzeba czasu.
O nie, wystarczy jedna noc. W贸dz Mistek贸w potrzebuje tylko roznieci膰 ogie艅 na g贸rze Reparo, a na drugi dzie艅 wieczorem tysi膮c wojownik贸w stanie ko艂o niego.
Czy to tylko pewne? M贸j brat nie by艂 ju偶 tam tyle lat.
Synowie Mistek贸w nie zapominaj膮 o swoich obowi膮zkach. M贸j brat, Nied藕wiedzie Serce tak偶e idzie ze mn膮.
Uffi rzek艂 w贸dz Apacz贸w potwierdzaj膮c ostatnie s艂owa.
A kto poprowadzi Apaczy, kt贸rzy s膮 przy Juarezie?
M贸j brat, Nied藕wiedzie Oko.
Steranu jeszcze raz popatrzy艂 uwa偶nie na twarze trzech m臋偶czyzn, po czym spu艣ci艂 wzrok i powiedzia艂:
Moi bracia s艂usznie czyni膮. Nie mo偶emy czeka膰 a偶 Juarez da nam wojsko do rozporz膮dzenia. Nasz przyjaciel Arbellez jest w niebezpiecze艅stwie; naszym obowi膮zkiem jest przyj艣膰 mu z pomoc膮 i to jak najszybciej.
Oczy Bawolego Czo艂a rozja艣ni艂y si臋 rado艣nie:
Wiedzia艂em, rzek艂 偶e m贸j brat p贸jdzie z nami. Ju偶 nie potrzebujemy obawia膰 si臋 ani Francuz贸w, ani nikogo innego, je偶eli Ksi膮偶e Ska艂 z nami idzie. Teraz wszystko musi si臋 nam uda膰.
Ale Mistekowie przyjd膮 na pewno?
Tak. 呕ywica i smo艂a ju偶 od lat le偶膮 w ziemi, pomimo tego s艂u偶膮 nam wspaniale.
A co na to powie Emma i Karia?
Musz膮 pozosta膰 przy Juarezie rzek艂 Helmer.
Nie po偶egnamy si臋 z nimi?
O nie, zatrzymywa艂yby nas.
A co powie Juarez, je偶eli go o nas zapytaj膮?
Mo偶e powiedzie膰, 偶e wyjechali艣my na zwiady. To je uspokoi i nie b臋dzie musia艂 k艂ama膰, bo nasza ca艂a jazda jest naprawd臋 tylko zwiadem.
Musimy zaraz z nim pom贸wi膰.
Juarez, lord i inni bardzo si臋 zdziwili s艂ysz膮c o tym 艣mia艂ym przedsi臋wzi臋ciu czterech m臋偶czyzn. Z pocz膮tku nawet im odradzali, ale kiedy to nie odnios艂o skutku, Mariano i sternik Helmer tak偶e si臋 zamierzali do nich przy艂膮czy膰. Nie przyj臋to ich jednak. Sternau nie chcia艂 roz艂膮cza膰 Mariano z narzeczon膮, a sternik by艂 za ma艂o do艣wiadczony do 偶ycia na prerii. Ma艂ego Andre tak偶e nie przyj臋li.
Niech pan przynajmniej we藕mie ze sob膮 paru Apaczy prosi艂 Sternaua Juarez.
To tak偶e musz臋 odrzuci膰 odpar艂. W czw贸rk臋 艂atwiej nam b臋dzie si臋 przedosta膰 niepostrze偶enie do hacjendy.
Gdybym mia艂 wi臋cej ludzi da艂bym panom tyle, 偶e nie potrzebowali艣cie chy艂kiem si臋 przekrada膰. Spodziewam si臋 jednak, 偶e zaufanie jakie Bawole Czo艂o ma do swoich braci nie zawiedzie was. Ja b臋d臋 si臋 stara艂 jak najszybciej po艂膮czy膰 si臋 z panami.
Dopiero na trzeci dzie艅, gdy Juarez powr贸ci艂, do Cohahuila dotar艂y wiadomo艣ci o nadci膮gaj膮cych oddzia艂ach ameryka艅skich wolontariuszy. Natychmiast wyda艂 odpowiednie rozkazy, chc膮c ich jak najpr臋dzej przyci膮gn膮膰 do siebie, aby wyruszy膰 na pomoc owej odwa偶nej czw贸rce, kt贸ra z nara偶eniem w艂asnego 偶ycia ruszy艂a do przodu.

NAPAD MISTEK脫W

Po serdecznym po偶egnaniu, o jakim przed chwil膮 偶aden z nich nawet nie pomy艣la艂, dosiedli koni i wyjechali. Zabrali ze sob膮 prowiant, aby po drodze nie traci膰 czasu na polowanie.
Musieli przekrada膰 si臋 przez mniej zamieszka艂e g贸ry Monklova, dlatego stracili tak偶e nieco czasu, ale dotarli zupe艂nie niezauwa偶eniu do hacjendy. Naturalnie nie odwa偶yli si臋 wej艣膰 do 艣rodka, objechali j膮 tylko zd膮偶aj膮c do g贸ry El Reparo.
By艂a to ta sama g贸ra, w kt贸rej wn臋trzu znajdywa艂a si臋 jaskinia z kr贸lewskim skarbem, a na jej wy偶ynie le偶a艂 staw pe艂en krokodyli.
Dojechali do samego podn贸偶a, nagle Bawole Czo艂o przystan膮艂 艣ci膮gaj膮c cugle konia.
Je藕dziec wyszepta艂 wskazuj膮c kierunek r臋k膮. Wszyscy popatrzyli w t臋 stron臋 i rzeczywi艣cie ujrzeli jakiego艣 m臋偶czyzn臋 siedz膮cego na ziemi. Ko艅 jego pas艂 si臋 obok.
Musimy go okr膮偶y膰, aby nas nie zobaczy艂 odezwa艂 si臋 Sternau.
S艂o艅ce chyli艂o si臋 ju偶 ku zachodowi i wierzcho艂ek g贸ry rzuca艂 d艂ugi cie艅.
Pojedziemy do niego? zawo艂a艂 Bawole czo艂o obejrzawszy go dok艂adniej.
Czy m贸j brat go zna?
To vaquero.
Z del Erina.
Tak jest, poznaj臋 go, cho膰 si臋 znacznie postarza艂.
By艂 wierny?
Wodzowi Mistek贸w, zawsze.
To przekonajmy si臋, czy takim pozosta艂.
Pod膮偶yli naprz贸d wcale si臋 nie ukrywaj膮c. Gdy tylko siedz膮cy na ziemi zobaczy艂 ich, w oka mgnieniu podskoczy艂 i z艂apa艂 za strzelb膮.
Emilio nie potrzebuje si臋 obawia膰 zawo艂a艂 Bawole Czo艂o dono艣nym g艂osem. A mo偶e zosta艂 wrogiem Mistek贸w?
Vaquero pozosta艂 przy koniu i patrzy艂 szeroko otwartymi oczami.
O Dios! zawo艂a艂 wreszcie. Bawole Czo艂o!
Tak, to ja.
Umarli zmartwychwstaj膮?
Nie, tylko 偶ywi powracaj膮.
呕yjecie wi臋c?
Tak, znasz tych m臋偶贸w.
Emilio pocz膮艂 ich po kolei ogl膮da膰. Twarz jego rozja艣nia艂a si臋 coraz bardziej, w miar臋 jak ich rozpoznawa艂.
Czy to mo偶liwe? Mo偶e ja tylko 艣ni臋?
Kogo widzisz? spyta艂 Bawole Czo艂o.
Czy to nie senior Sternau? A ten to Nied藕wiedzie Serce, w贸dz Apacz贸w.
Tak, nie mylisz si臋.
M贸j Bo偶e, a my wszyscy byli艣my przekonani, 偶e zgin臋li艣cie. Gdzie reszta?
Wszyscy 偶yj膮 i nied艂ugo przyjd膮 za nami.
Oj, ale w hacjendzie nie czeka was nic dobrego.
Dlaczego?
Wr贸g w niej siedzi.
Ilu ich?
Mo偶e sze艣ciuset.
Kto jest ich przyw贸dc膮?
Kortejo, ale nie ma go, wyjecha艂. Teraz dowodzi jego c贸rka, J贸zefa.
Co robi膮 jej ludzie?
Jedz膮, pij膮, graj膮 i 艣pi膮. Katuj膮 tak偶e vaqueros i czekaj膮 na Korteja.
Gdzie jest senior Arbellez?
Zosta艂 z艂apany.
Ale gdzie jest?
Rzucili go do piwnicy, przedtem jednak obili go tak, 偶e cudem prze偶y艂.
Tylko on jest uwi臋ziony?
Seniora Maria i Antonio siedz膮 razem z nim.
Antonio? Uff! Ten co by艂 z forcie Guadeloupe.
Tak.
W jaki spos贸b go z艂apali?
Jak wr贸ci艂, nie przeczuwa艂, 偶e hacjenda zaj臋ta jest przez wroga. Zwi膮zali go i zaprowadzili do J贸zefy, a ta go przes艂ucha艂a.
Czy偶by opowiedzia艂 jej wszystko, co si臋 tymczasem zdarzy艂o w forcie?
Tego nie wiem, ale tak偶e wrzucili go do piwnicy.
Daj膮 uwi臋zionym co艣 do jedzenia?
Nie wiem. Nikt nic nie wie, bo 偶aden z vaqueros nie wraca do hacjendy.
Ty tak偶e nie?
Nie.
To cho膰 z nami.
Emilio przy艂膮czy艂 si臋 do nich z rado艣ci膮. Gdy ich tylko zobaczy艂 przepe艂ni艂 si臋 nadziej膮, 偶e ten koszmar wkr贸tce si臋 zmieni. Trzech z przyby艂ych rozpozna艂, czwartego jednak nie, teraz w艂a艣nie jad膮c obok spyta艂:
Prosz臋 o wybaczenie, senior, musia艂em was ju偶 gdzie艣 widzie膰, bo twarz wasza jest mi znana, ale nazwiska nie mog臋 sobie przypomnie膰.
Czy偶bym si臋 tak bardzo zmieni艂? odezwa艂 si臋 Helmer z u艣miechem.
Ten u艣miech i ton g艂osu przypomnia艂y widocznie vaquero cz艂owieka, bo nagle zawo艂a艂:
Na wszystkich 艣wi臋tych! Czy偶by to prawda? Niemo偶liwe? Wy jeste艣cie senior Helmer!
Zgadza si臋.
Bo偶e, c贸偶 to za rado艣膰? A czy seniorita Emma tak偶e 偶yje?
呕yje, nied艂ugo powr贸ci do hacjendy.
To j膮 z艂api膮 tak jak innych.
Nie. Wyp臋dzimy wrog贸w.
Panowie? Czterej? spyta艂 z niedowierzaniem.
Wkr贸tce zobaczysz, teraz powiedz lepiej, kto wyda艂 rozkaz aby wych艂ostano seniora Arbelleza?
Zapewne ta wied藕ma, J贸zefa Kortejo.
Jej ojciec by艂 wtedy w hacjendzie?
By艂.
To mi wystarczy, otrzymaj膮 stosown膮 zap艂at臋. Zazgrzyta艂 z臋bami. Oczy Bawolego Czo艂a tak偶e b艂ys艂y z艂owrogo.
Obaj dyszeli zemst膮. Biada Kortejowi i jego c贸rce, gdy wpadn膮 w r臋ce tych dw贸ch.
Jechali teraz zboczem w g贸r臋. Jeszcze przed zmrokiem dotarli do stawu z aligatorami. Wszystko by艂o w takim samym stanie, jak przed laty. Pochy艂e drzewo ros艂o ci膮gle w tym samym miejscu, zwieszaj膮c konary a偶 do samej wody. Powierzchnia wody by艂a g艂adka. Bawole Czo艂o wyda艂 z nagle z siebie 偶a艂osny g艂os, jakim zwyk艂o si臋 wabi膰 krokodyle.
Natychmiast z wody wy艂oni艂y si臋 potworne 艂by gad贸w. Przyp艂yn臋艂a ich ca艂a chmara, tak silnie uderzaj膮c szcz臋kami, jakby kto艣 bi艂 desk膮 o desk臋.
Ufj! S膮 bardzo g艂odne zawo艂a艂 Misteka. Nied艂ugo otrzymacie po偶ywienie, Bawole Czo艂o musi si臋 o to postara膰, by 艣wi臋te krokodyle jego braci, by艂y syte.
Okr膮偶yli staw i skierowawszy si臋 do lasu zsiedli z koni zostawiaj膮c je pod dozorem Emilio. Bawole Czo艂o kroczy艂 przodem.
Na samym wierzcho艂ku g贸ry znajdowa艂o si臋 wzniesienie podobne do piramidy, kt贸re 艂atwo mo偶na by艂o uwa偶a膰 za naturalne. Przed nim w贸dz Mistek贸w stan膮艂 i powiedzia艂:
Oto miejsce, w kt贸rym mam da膰 znak moim braciom.
Czy tu ukryty jest piec smolny? spyta艂 Sternau.
Tak. Nape艂niony jest smo艂膮, siark膮, 偶ywic膮 i such膮 traw膮. Otworzymy go!
Przyst膮pi艂 do jednego bloku piramidy i wyj膮艂 z niego kamie艅 pokryty ziemi膮 i traw膮.
To jama dla dost臋pu powietrza, 偶e lepiej ci膮gn臋艂o? spyta艂 Sternau.
Bawole Czo艂o skin膮艂 tylko g艂ow膮, po czym wdrapa艂 si臋 na wierzcho艂ek. Na g贸rze by艂 pie艅 drzewa, porusza艂 nim na wszystkie strony, po czym do艣膰 艂atwo wyj膮艂 go z ziemi. Dziur臋, jaka przez to powsta艂a rozgrzeba艂 i rozszerzy艂 do obj臋to艣ci doros艂ego m臋偶czyzny.
Zrobi艂o si臋 ju偶 ciemno, mo偶emy wi臋c da膰 znak odezwa艂 si臋. Bawole Czo艂o, d艂ugo nie by艂 u swoich, ale moi bracia zobacz膮, 偶e jego rozkazy nadal maj膮 swe znaczenie.
Ukl膮k艂 i pocz膮艂 krzesa膰 ogie艅. Suche drewienka zapali艂y si臋 bardzo szybko, wrzuci艂 je do 艣rodka i zszed艂 z piramidy.
Z pocz膮tku us艂yszeli trzask, a potem syk. Wkr贸tce w otworze ukaza艂 si臋 wysoki, mo偶e na dwie stopy p艂omie艅.
Jest za ma艂y powiedzia艂 Helmer.
M贸j brat musi troch臋 poczeka膰 odpowiedzia艂 w贸dz Synowie Mistek贸w znaj膮 si臋 na rozniecaniu ogni wojennych.
Powiedzia艂 prawd臋, bo po minucie p艂omie艅 pocz膮艂 bucha膰, a po dalszych pi臋ciu wystrzeli艂 w g贸r臋 podobny do ogromnego, ognistego s艂upa, rozszerzaj膮cego si臋 ku g贸rze. Ca艂y wierzcho艂ek g贸ry o艣wiecony by艂 jak w ci膮gu dnia.
Tak wspania艂ego, ognistego znaku jeszcze nie widzia艂em rzek艂 Sternau.
Wkr贸tce otrzymamy odpowied藕 odpowiedzia艂 Bawole Czo艂o.
Jest wi臋cej miejsc z takimi piecami?
Po wszystkich g贸rach, wsz臋dzie tam, gdzie mieszkaj膮 Mistekowie.
S膮 wyznaczeni odpowiedni ludzie do rozpalania ich?
Tak.
A je偶eli umr膮, albo si臋 oddal膮?
Musz膮 zostawi膰 nast臋pc贸w. Niech m贸j brat popatrzy. P艂omie艅 pali艂 si臋 mo偶e kwadrans, kiedy w贸dz wskaza艂 r臋k膮 na po艂udnie, gdzie drugi ognisty s艂up wzbi艂 si臋 w powietrze, a w kr贸tkim czasie nast臋pny, troch臋 bardziej na p贸艂nocy. Po p贸艂 godzinie, mo偶na by艂o widzie膰 pi臋膰 wspania艂ych ognisk.
Bawole Czo艂o podszed艂 do jednego z wi臋kszych kamieni, kt贸re le偶a艂y w pobli偶u. Podni贸s艂 go w g贸r臋 z nadzwyczajn膮 si艂膮. Pod nim ukaza艂a si臋 jama, w kt贸rej le偶a艂y kule wielko艣ci kul bilardowych. Wyj膮艂 trzy i wrzuci艂 w ogie艅, zatykaj膮c starannie schowek i nak艂adaj膮c na艅 kamie艅.
Do czego s艂u偶膮 te kule? spyta艂 Sternau.
M贸j brat zaraz zobaczy.
Ledwie wypowiedzia艂 te s艂owa, kiedy bardzo wysoko w g贸r臋 polecia艂y trzy 艣wietliste tarcze. Unosi艂y si臋 jaki艣 czas w powietrzu, po czym zwolna zacz臋艂y opada膰 w d贸艂.
Po nied艂ugim czasie mo偶na by艂o wiedzie膰 takie same znaki, przy nast臋pnych, wysoko w niebo wzbijaj膮cych si臋 s艂upach 艣wietlnych.
Co to oznacza?
Ka偶de miejsce ma sw贸j znak odrzek艂 Bawole Czo艂o. Na miejsce spotkania wyznaczy艂em g贸r臋 El Reparo, 偶eby Mistekowie wiedzieli, gdzie maj膮 nadci膮ga膰.
Ale nasi wrogowie, tak偶e zobacz膮 te ognie.
Nie b臋d膮 wiedzieli, co one znacz膮. P艂omienie poczynaj膮 ju偶 opada膰. Zaczekajmy jeszcze chwil臋, a potem opu艣cimy to miejsce.
S艂upy ognia zacz臋艂y gasn膮膰 z tak膮 szybko艣ci膮, z jak膮 wznosi艂y si臋 w g贸r臋, w kr贸tkim czasie znowu zapanowa艂a ca艂kowita ciemno艣膰.
Bawole Czo艂o pocz膮艂 zaciera膰 艣lady swego pobytu. Kamie艅 zakrywaj膮cy dost臋p powietrza, potoczy艂 na pierwotne miejsce i wspomniany pie艅 ulokowa艂 na wierzcho艂ku piramidy, w ko艅cu rzek艂:
Cho膰by tutaj na g贸r臋 przyszed艂 jaki艣 nieprzyjaciel, by sprawdzi膰 gdzie ten ogie艅 by艂 rozniecony, b臋dzie szuka艂 daremnie, teraz jednak musimy opu艣ci膰 to miejsce.
Gdzie si臋 udamy?
Tam, gdzie bezpiecznie b臋dziemy mogli poczeka膰 na skutki tego ognia.
A偶 do jutrzejszego wieczora? spyta艂 Helmer.
Tak jest.
Czyli, 偶e jutro nie b臋dziemy mogli nic zrobi膰, aby ul偶y膰 doli don Arbelleza?
Nie, ale za to wieczorem, hacjenda b臋dzie nasza odpar艂 w贸dz.
Powr贸cili do koni, po czym zjechali z g贸ry, kieruj膮c si臋 w lew膮 stron臋. Po p贸艂 godzinie przybyli do w膮wozu, kt贸rego wej艣cie by艂o zupe艂nie zaro艣ni臋te krzakami.
Tu zaczekamy rzek艂 Bawole Czo艂o.
Wjechali do 艣rodka udaj膮c si臋 a偶 do samego ko艅ca w膮wozu, uwi膮zali konie i roz艂o偶yli si臋 w bujnym mchu rozmawiaj膮c p贸艂g艂osem. Om贸wili wypadki minionego i nadchodz膮cego dnia wreszcie zawin膮wszy si臋 w koce posn臋li.
Noc i nast臋pny dzie艅 min臋艂y w ciszy. Kiedy zapad艂 ca艂kowity mrok, Bawole Czo艂o da艂 znak do wymarszu. Wypocz臋ci powsiadali na konie i wyjechali z jaru.
Dotar艂szy do miejsca, kt贸re prowadzi na g贸r臋, us艂yszeli przed sob膮, a wkr贸tce tak偶e za sob膮 przyt艂umione st膮pania ko艅skich kopyt.
Kto tam jedzie? spyta艂 Helmer.
Nie si臋 m贸j brat o to nie troszczy odpar艂 Bawole Czo艂o. To synowie Mistek贸w, kt贸rzy spieszana miejsce spotkania.
Wjechawszy na g贸r臋 zobaczyli w niepewnych zarysach ca艂膮 mas臋 ludzkich g艂贸w stoj膮cych ko艂o stawu, w zupe艂nym milczeniu i oczekuj膮cych na wyja艣nienia.
M贸j brat b臋dzie musia艂 g艂o艣no m贸wi膰 zauwa偶y艂 Steranu bo inaczej nie wszyscy b臋d膮 mogli go us艂ysze膰, a powtarza膰 to ka偶demu z osobna zabra艂oby zbyt wiele czasu. Jednak gdy zacznie krzycze膰, jaki艣 wr贸g 艂atwo mo偶e wszystko us艂ysze膰.
W pobli偶u nie ma 偶adnego wroga.
Sk膮d m贸j brat to wie?
Ci synowie Mistek贸w, kt贸rzy mieszkaj膮 w pobli偶u g贸ry, zebrali si臋 tutaj ju偶 rano, mieli czas dok艂adnie przeszuka膰 okolic臋 i ustawi膰 stra偶e. Czy m贸j brat nie zauwa偶y艂, 偶e tam na dole, 艣ci膮gn膮艂em konia tak, 偶e stan膮艂 na tylnych nogach i skr臋ci艂em cuglami, aby si臋 na nich obr贸ci艂?
Widzia艂em.
Tak czyni ka偶dy. To znak, po kt贸rym poznaj膮 si臋 Mistekowie. Ka偶dy, kto nie da tego znaku zostaje uj臋ty i uwi臋ziony, a je偶eli si臋 oka偶e wrogiem, musi p贸j艣膰 na karm臋 dla krokodyli.
A dlaczego nie zatrzymali i nie uwi臋zili nas?
Bo przyszli艣cie razem ze mn膮. Zreszt膮 po kryjomu da艂em im znak. A teraz, niech moi bracia pod膮偶膮 za mn膮 nad staw.
Musieli przedziera膰 si臋 mi臋dzy Indianami a偶 na sam brzeg wody. Tam w贸dz nie zsiadaj膮c z konia stan膮艂 i g艂o艣no zawo艂a艂:
Ila! Na atui!
To znaczy: cicho, chc臋 m贸wi膰 szybko przet艂umaczy艂 Helmerowi Sternau.
Da艂 si臋 s艂ysze膰 s艂aby brz臋k broni, po czym jaki艣 g艂os spyta艂:
Payn omi? Kim jeste艣?
Na Mokaschi
motak. Ja jestem Bawole Czo艂o!
Mokaschi
motak! to s艂owo przelatywa艂o z ust do ust. Mimo ciemno艣ci mo偶na by艂o pozna膰, jakie wra偶enie wiadomo艣膰 ta wywar艂a na Indianach.
Ten sam g艂os, co przed chwil膮 odezwa艂 si臋 ponownie:
Bawole Czo艂o, w贸dz Mistek贸w umar艂.
Bawole Czo艂o 偶yje. By艂 wi臋ziony przez swych wrog贸w i d艂ugo trzymany, teraz jednak powr贸ci艂, by si臋 zem艣ci膰. Kto do mnie m贸wi?
R偶膮cy Ko艅 brzmia艂a odpowied藕.
R偶膮cy Ko艅 jest s艂awnym wodzem, bo pierwszym po Bawolim Czole, zapewne przez ten czas dowodzi艂 dzie膰mi Mistek贸w. Niech podejdzie do mnie z 艂uczywem i niech na mnie spojrzy.
Po chwili da艂 si臋 widzie膰 blask pochodni, kilku m臋偶czyzn przeciska艂o si臋 przez otaczaj膮cych i podesz艂o do wodza. Mi臋dzy nimi by艂 jeden w stroju my艣liwego, w takim samym jaki przedtem nosi艂 Bawole Czo艂o.
Podszed艂 i wzni贸s艂 w g贸r臋 pochodni臋, bacznie obserwuj膮c twarz je藕d藕ca.
Mokaschi
motak! zawo艂a艂 g艂o艣no. Cieszcie si臋 synowi Mistek贸w, wasz w贸dz powr贸ci艂. Dob膮d藕cie no偶y i tomahawk贸w, by go pom艣ci膰!
Uff.
Tylko to jednak s艂owo zabrzmia艂o z ust tysi膮ca zgromadzonych, po czym zapanowa艂a idealna cisza. Bawole Czo艂o powt贸rnie zabra艂 g艂os.
Niech stra偶e popatrz膮, czy jeste艣my bezpieczni!
Opr贸cz czterech m臋偶czyzn, kt贸rzy przyjechali z jednym z nas, nie ma tu 偶adnego obcego zabrzmia艂a z dala odpowied藕.
Ci czterej przybyli ze mn膮. Ilu wojownik贸w nadjecha艂o?
Jedena艣cie razy po sze艣膰dziesi膮t razy dziesi臋膰 i czterdziestu dw贸ch.
Indianie nie maj膮 w zwyczaju, by wi臋ksze liczby nazywa膰 jednym s艂owem, pomagaj膮 wi臋c sobie w ten spos贸b. Wszystkich wojownik贸w by艂o ponad tysi膮c dwustu.
Moi bracia niech s艂uchaj膮! odezwa艂 si臋 ponownie Bawole Czo艂o. Jutro dowiedz膮 si臋, gdzie ich w贸dz tak d艂ugo przebywa艂. Teraz jednak niech otworz膮 uszy, by mogli poj膮膰, 偶e Juarez powsta艂, by z kraju wyp臋dzi膰 Francuza. Bawole Czo艂o przyprowadzi mu stu wojownik贸w, kt贸rzy b臋d膮 z nim walczyli. Dzisiaj jednak pojedziemy do hacjendy del Erina, aby pokona膰 znajduj膮ce si臋 tam si艂y Korteja. Tam siedz膮 najgorsi ludzie bia艂ych twarzy, dla kt贸rych Mistekowie nie b臋d膮 mieli lito艣ci. Kto z nich nie ujdzie, musi umrze膰!
Moi bracia niech si臋 podziel膮 po dziesi臋ciu i pojad膮 za mn膮. W pobli偶u hacjendy, gdzie si臋 zatrzymam, pozostawimy konie. Jako sta偶 pozostanie przy nich pi臋膰 razy po dziesi臋ciu wojownik贸w. Wyznaczy ich w贸dz R偶膮cy Ko艅. Reszta pojedzie cicho do hacjendy i otoczy j膮 ko艂em. Na pierwszy strza艂 wpadnie do 艣rodka. Nasze b臋dzie zwyci臋stwo, bo z nami jest Ksi膮偶臋 Ska艂, Nied藕wiedzie Serce w贸dz Apacz贸w i Piorunowy Grot.
Uff da艂o si臋 s艂ysze膰 powt贸rnie ko艂o stawu. Okrzyk mia艂 wyra偶a膰 rado艣膰 z powodu obecno艣ci w ich gronie tak s艂awnych 艂udzi.
Na dany znak Mistekowie zacz臋li si臋 dzieli膰 na grupy i porz膮dkowa膰.
M贸j brat, Bawole Czo艂o nie dopuszcza lito艣ci powiedzia艂 Sternau.
Nie!
Dlaczego?
Mojego brata, don Arbelleza obito kijami zabrzmia艂a gro藕na odpowied藕.
Ale nie wszyscy go bili.
Przy Kortejo nie ma ani jednego porz膮dnego cz艂owieka. Czeka na nich zemsta. Misteka depcze robactwo.
Sternau pozna艂, 偶e 偶adne pro艣by nie pomog膮, zreszt膮 nie by艂o nawet czasu, by wydawa膰 wyruszaj膮cym wojownikom inne rozporz膮dzenia. W g艂臋bi musia艂 przyzna膰 racj臋 Indianinowi. Wok贸艂 Korteja zgromadzi艂o si臋 rzeczywi艣cie same plugastwo.
Bawole Czo艂o razem ze swymi przyjaci贸艂mi otworzy艂 poch贸d. Gdy tylko zjechali na r贸wnin臋, pu艣cili si臋 galopem, dopiero, gdy min臋li g贸r臋 i las, mo偶e o mil臋 od hacjendy Bawole Czo艂o przystan膮艂 i wszyscy zsiedli z koni, tylko Sternau pozosta艂 na swym wierzchowcu.
Dlaczego m贸j bia艂y brat nie zsiada? zapyta艂 Bawole Czo艂o.
Pojad臋 do hacjendy.
Po co? Czy chce, aby go zabito?
Nie o to chodzi. Ale mo偶e si臋 zdarzy膰, 偶e zamkni臋ci w 艣rodku, gdy zobacz膮, 偶e op贸r jest daremny nie widz膮c innego sposobu ratunku, porw膮 si臋 na 偶ycie Arbelleza. W艂a艣nie temu chc臋 przeszkodzi膰.
M贸j brat ma racj臋!
Ja tak偶e pojad臋! zawo艂a艂 Helmer.
Dobrze, w takim razie b臋dzie nas dw贸ch odpar艂 Sternau. Ale musimy poczeka膰, dop贸ki hacjenda nie b臋dzie otoczona ze wszystkich stron. Dopiero potem wjedziemy do 艣rodka. Na m贸j strza艂 niech natychmiast nast膮pi atak.
Pi臋膰dziesi臋ciu m臋偶贸w zosta艂o przy koniach, reszta skrada艂a si臋 naprz贸d. Spodziewali si臋, 偶e zastan膮 rozpalony ogie艅, jednak wszyscy mieszka艅cy byli albo na podw贸rzu, albo w 艣rodku hacjendy, dlatego bez trudu uda艂o im si臋 podej艣膰 do samego ogrodzenia i otoczy膰 zabudowania. Dopiero teraz Sternau z Helmerem pu艣cili si臋 galopem w kierunku bramy. Chcieli by my艣lano, 偶e przybyli z daleka.
Zatrzymali si臋 przed wej艣ciem i zacz臋li uderza膰 w bram臋. Jaki艣 g艂os odezwa艂 si臋 ze 艣rodka:
Kto tam?
Czy to hacjenda del Erina? spyta艂 Sternau.
Naturalnie.
Czy s膮 tu ludzie senior Kortejo?
Tak.
Jeste艣my wys艂annikami, jedziemy w艂a艣nie od niego.
Ilu was jest?
Dw贸ch.
Kto was wys艂a艂?
Pantera Po艂udnia.
Dobrze, w takim razie mo偶ecie wje偶d偶a膰.
Podwoje rozwar艂y si臋, dwaj a偶 do zuchwalstwa odwa偶ni m臋偶czy藕ni wjechali na dziedziniec i zeskoczyli z koni. By艂o ciemno i natychmiast zaprowadzono ich do o艣wietlonej izby. Ca艂y pok贸j wype艂niony by艂 偶o艂dactwem o wyj膮tkowo zb贸jeckich fizjonomiach. Pomi臋dzy innymi by艂 tak偶e ten, kt贸ry bi艂 Arbelleza. Najwyra藕niej awansowa艂 od tego czasu, bo nadyma艂 si臋 jak paw i rozpocz膮艂 przepytywania:
Czego tu chc膮 ci ludzie?
Sternau uprzedzi艂 odpowied藕 m贸wi膮c z po艣piechem:
Ludzie? spyta艂. Macie do czynienie z panami, a nie lud藕mi. Zapami臋tajcie to sobie. Przybywamy od Pantery Po艂udnia i chcemy m贸wi膰 z senior Kortejem. Dlatego wska偶cie nam, gdzie go mamy szuka膰.
Meksykanin popatrzy艂 na olbrzymi膮 posta膰 Sternaua, kt贸ry zwr贸ci艂 na siebie uwag臋 wszystkich, gdy tylko wszed艂, jednak w poczuciu swojej godno艣ci chcia艂 pokaza膰, 偶e wcale mu to nie imponuje, dlatego odrzek艂:
Najpierw musicie si臋 wylegitymowa膰!
Tak? A przed kim?
Przede mn膮! odpar艂 z dum膮.
A kim ty jeste艣?
Ja jestem tym, kt贸ry melduje.
No to zameldujcie mnie Kortejowi. Reszta nic ci臋 nie obchodzi.
Za艣mia艂 si臋 szyderczo i powiedzia艂:
Poka偶臋 wam, 偶e jednak mnie to obchodzi. Znajdujemy si臋 przecie偶 w stanie wojny. Aresztuj臋 was. Tak d艂ugo b臋d臋 was wi臋zi艂, dop贸ki nie udowodnicie, 偶e rzeczywi艣cie jeste艣cie pos艂ami Pantery Po艂udnia.
Cz艂owieku! Tobie si臋 chyba pomiesza艂o w g艂owie. Zameldujesz mnie czy nie?! krzycza艂 na niego Sternau.
Meksykanin ci膮gle staraj膮cy si臋 zachowa膰 powag臋 odrzek艂:
Oho! Teraz nazywa mnie cz艂owiekiem i przemawia do mnie przez "ty". Uwa偶ajcie, 偶eby nie przytrafi艂o si臋 wam co艣 takiego jak Arbellezowi.
A co si臋 jemu przytrafi艂o?
Wysmaga艂em go, a偶 do ko艣ci.
Ty sam?
Tak, je偶eli b臋dziecie dalej tak zuchwale do mnie przemawia膰, to obiecuj臋 wam to samo.
Co, masz odwag臋 grozi膰 mi? To masz odpowied藕, 艂otrze! Z艂apa艂 go za gard艂o i wymierzy艂 mu dwa pot臋偶ne uderzenia w g艂ow臋, po czym przerzuci艂 pozbawionego przytomno艣ci przez st贸艂, daleko w k膮t.
Nikt nie odwa偶y艂 si臋 odezwa膰, milczeli jak zakl臋ci. Sternau rozgl膮dn膮艂 si臋 wko艂o gro藕nie.
To czeka ka偶dego, kto o艣mieli si臋 mnie obrazi膰. Pytam raz jeszcze, gdzie jest Kortejo?
Do diab艂a, to musi by膰 sam Pantera Po艂udnia szepn臋艂o kilka g艂os贸w, co podwoi艂o respekt i jeden z 偶o艂dak贸w odezwa艂 si臋:
Seniora Korteji nie ma tutaj.
A gdzie jest?
Opu艣ci艂 na jaki艣 czas hacjend臋, ale nie wiem dok膮d pod膮偶y艂.
Ale seniorita jest?
Tak.
Gdzie?
W g贸rnym pokoju, tu偶 nad nami.
Sam j膮 znajd臋, nie potrzebujecie mnie anonsowa膰.
Nikt nie odwa偶y艂 si臋 za nim wyj艣膰, kiedy opuszcza艂 izb臋 i wychodzi艂 z Helmerem na schody.
J贸zefa le偶a艂a w hamaku, ci膮gle bardzo cierpi膮c. Mo偶na powiedzie膰, 偶e stan jej jeszcze si臋 pogorszy艂. Jedynie my艣l szybkiego powrotu ojca nieco j膮 pociesza艂a. Wyobra偶a艂a sobie, jak ca艂y ob艂adowany bogactwem powraca do domu.
Na korytarzu rozleg艂y si臋 dono艣ne kroki. Podnios艂a si臋 nieco wyczekuj膮 z niecierpliwo艣ci膮. Dwaj m臋偶czy藕ni weszli do 艣rodka nie zapukawszy nawet, ani nie pozdrowiwszy jej.
Zdawa艂o jej si臋, 偶e ju偶 gdzie艣 widzia艂a t臋 olbrzymi膮 posta膰, ale gdzie? D艂uga broda zmieni艂a go nieco, wi臋c nie od razu mog艂a pozna膰.
Kim jeste艣cie i czego tu chcecie?
Ach seniorita mnie nie poznaje? spyta艂 Sternau. Oczy si臋 jej rozszerzy艂y nadmiernie i straszliwie poblad艂a.
Kto, na Boga? Sternau!
Oczywi艣cie odpowiedzia艂, a ten pan, to senior Helmer narzeczony seniority Ammy Arbellez.
Zd膮偶y艂a nieco przyj艣膰 do siebie, wi臋c zawo艂a艂a:
Jak si臋 o艣mielacie? Czego tu chcecie?
Chcia艂em tylko odda膰 wam ten papier.
Si臋gn膮艂 do kieszeni i wyci膮gn膮艂 ten sam list, kt贸ry zabra艂 spotkanemu w lesie zbirowi. Wzi臋艂a go do r臋ki i od razu pozna艂a, by to jej w艂asny list.
Na Boga! W jaki spos贸b go zdobyli艣cie?
Znale藕li艣my przy trupie waszego pos艂a艅ca.
Przy trupie?
Tak. Razem ze swymi lud藕mi wpad艂 z nasze r臋ce. Naturalnie, wszyscy co do jednego zgin臋li.
Zdawa艂o si臋, 偶e strach przed tym cz艂owiekiem zrobi艂y j膮 niezdoln膮 do my艣lenie. Zaledwie mog艂a wyszepta膰:
Zgin臋li? Wszyscy? To straszne.
Pocieszcie si臋, tych ludzi nie ma co 偶a艂owa膰. To prawdziwe opryszki. Zreszt膮 i tak nie dotarliby do celu, bo z艂apali艣my waszego ojca, jak czyha艂 na Anglika. Z jego ludzi ani jeden nie zosta艂 przy 偶yciu. Czy on sam si臋 uratuje, to nie jest jeszcze pewne.
O Bo偶e, Bo偶e! j臋cza艂a p贸艂g艂osem.
Tylko nie wzywajcie Boga, raczej diab艂a, bo do niego od dawna nale偶ycie.
Te ostre s艂owa podra偶ni艂y j膮 nieco, wi臋c energicznie odpar艂a:
Senior, chyba nie pami臋tacie, gdzie si臋 znajdujecie?
Przecie偶 wiem, w hacjendzie del Erina.
Tak, w g艂贸wnej kwaterze mego ojca.
Chcecie mnie mo偶e przestraszy膰 za艣mia艂 si臋.
Wystarczy jedno moje s艂owo, by was uwi臋ziono zawo艂a艂a.
Grubo si臋 mylicie. Musz臋 wam powiedzie膰, 偶e Juarez nadci膮ga. Ju偶 koniec tych waszych g艂upich rz膮d贸w.
C贸偶, dotychczas nie ma go jeszcze.
Ale ja ju偶 tu jestem. To tak偶e co艣 znaczy. A mo偶e my艣licie, 偶e wszed艂em do was tak lekkomy艣lnie, bez os艂ony lub si艂? Ca艂a hacjenda jest otoczona wi臋cej ni偶 tysi膮cem Mistek贸w. Teraz sytuacja jest nieco inna. Wystarczy, 偶e powiem tylko s艂owo, a zaaresztuj膮 was natychmiast, zreszt膮 i tego nie potrzebuj臋, ju偶 jeste艣cie moim wi臋藕niem.
Jeszcze nie! zawo艂a艂.
W chwili zagro偶enia odzyska艂a dawn膮 energi臋 i przebieg艂o艣膰. Mimo cierpie艅 zerwa艂a si臋 z hamaku, zeskakuj膮c nagle na ziemi臋. Jednym susem by艂a przy 艣cianie, gdzie wisia艂 jej pistolet. Porwa艂a go i wypali艂a wprost w pier艣 Sternaua, krzycz膮c zarazem z ca艂ych sil o ratunek. Sternau cofn膮艂 si臋 b艂yskawicznie w bok, uchodz膮c w ten spos贸b przed kul膮, za艣 Helmer w jednej chwili rzuci艂 si臋 na kobiet臋 i powali艂 j膮 na ziemi臋. Nagle, ko艂o hacjendy rozleg艂o si臋 straszliwe wycie. Mistekowie us艂yszeli strza艂 i uwa偶ali, to za um贸wiony znak. Sternau podbieg艂 do drzwi.
Nadchodz膮! zawo艂a艂. Niech pan przytrzyma t臋 furi臋, najlepiej niech pan j膮 zamknie, ja musz臋 odszuka膰 Arbelleza.
Wyskoczy艂 na schody. Ca艂e wn臋trze domu podobne by艂o do mrowiska. Ze wszystkich drzwi wysypywali si臋 Meksykanie spiesz膮c na podw贸rzec.
W zamieszaniu i trwodze nie zwr贸cili nawet uwagi na Sternaua, kt贸ry razem z nimi przepycha艂 si臋 po schodach a偶 do piwnic. Okopcona lampa sk膮po o艣wietla艂a wn臋trze. Przy drzwiach na stra偶y sta艂 tylko jeden cz艂owiek.
Kto jest tam w 艣rodku? zagrzmia艂 Sternau.
Arbellez i
Gdzie klucz? przerwa艂 mu szybko.
W艂a艣ciwie u seniority.
W艂a艣ciwie? Teraz jednak jest tutaj, nieprawda偶?
Tak.
Dawaj go.
Popatrzy艂 na niego ze zdziwieniem i spyta艂:
Kim wy jeste艣cie? Co tam za ha艂asy, na g贸rze?
Jestem tym, kt贸rego masz s艂ucha膰. Ha艂asy na g贸rze nic ci臋 nie obchodz膮. Dwaj klucz.
No nie, tak pr臋dko to nie da rady. Najpierw musz臋 si臋 dowiedzie膰, jak si臋 nazywacie? Jeszcze mi nikt nie powiedzia艂, 偶e mam was s艂ucha膰, nie znam was!
Zaraz mnie poznasz.
Przy tych s艂owach wymierzy艂 pi臋艣ci膮 w g艂ow臋 cios tak, 偶e wartownik pad艂 na miejscu jak ra偶ony piorunem. Sternau przeszuka艂 mu kieszenie, na szcz臋艣cie znalaz艂 jaki艣 klucz, kt贸ry pasowa艂 do zamku. Natychmiast otworzy艂 drzwi i porwawszy lamp臋 o艣wieci艂 wn臋trze.
Przed oczami stan膮艂 mu okropny widok.
Na zimnych, kamiennych p艂ytach le偶a艂y trzy osoby, prawie jedna na drugiej, bo miejsca by艂o zaledwie na dwie osoby. Na samym dnie le偶a艂 rozci膮gni臋ty vaquero, na jego piersi poczciwa Maria Hermoyes, cz臋艣ciowo na niej, a cz臋艣ciowo na vaquero spoczywa艂 Perdo Arbellez, poowijany szmatami, jakie ze swej odzie偶y zrobili jego towarzysze niedoli. W k膮cie poniewiera艂 si臋 kawa艂ek suchego chleba i niedopalona 艣wieca.
Czy tutaj jest senior Arbellez? spyta艂 Sternau.
Jest odpar艂 vaquero podnosz膮c si臋 ostro偶nie z ziemi i przypatruj膮c pytaj膮cemu.
Gdzie jest? Kt贸ry to?
O艣wieci艂 lamp膮 ca艂膮 grup臋, przy tym blask pad艂 i na jego twarz. Vaquero rozpozna艂 go natychmiast, wi臋c poderwa艂 si臋 z krzykiem:
Na Boga! To senior Sternau! Jeste艣my uratowani.
Tak, Antonio, jeste艣cie uratowani. Co s艂ycha膰 z don Pedro?
呕yje. Opatrzyli艣my prowizorycznie jego rany, ale m贸wi膰 mo偶e tylko bardzo cicho. S艂ysza艂 pan co z nim zrobili?
S艂ysza艂em.
Ta J贸zefa Kortejo to diabe艂 wcielony!
Winni zostan膮 ukarani. Czy senior Arbellez mo偶e chodzi膰 o w艂asnych si艂ach?
Na pewno nie.
W takim razie musicie tu jeszcze jaki艣 czas pozosta膰. Niech was pocieszy wiadomo艣膰, 偶e jeste艣cie wolni. Otworz臋 wam drzwi, aby wpad艂o tu troch臋 艣wie偶ego powietrza, za chwil臋 zabior臋 was na g贸r臋, teraz jednak musz臋 i艣膰. Zosta艅cie tylko tutaj, przy Arbellezie.
艢wi臋ta Madonno! C贸偶 to za 艂aska! zawo艂a艂a teraz Maria Czy to naprawd臋 wy, panie doktorze?
Tak, to ja odpowiedzia艂.
My rzeczywi艣cie jeste艣my wolni?
Obro艅cy s膮 ju偶 tutaj, s艂yszycie strza艂y?
S艂ysz臋 odrzek艂 vaquero. Kto to taki? Mo偶e sam Juarez ze swoim wojskiem?
Nie. To Bawole Czo艂o z Mistekami. Juarez na razie nie m贸g艂, a my mieli艣my obawy, aby nie by艂o za p贸藕no.
Po艣wieci艂 i ujrza艂 Arbelleza. Tan wygl膮da艂 jak cz艂ek wyj臋ty z grobu, tylko, 偶e jego blade oblicze rozja艣ni艂o si臋 serdecznym u艣miechem.
Senior Arbellez, poznajecie mnie? spyta艂 Sternau.
Zapytany poruszy艂 lekko g艂ow膮.
Opowiedzia艂 wam ju偶 Antonio, 偶e wszyscy jeste艣my uratowani, wasza c贸rka Emma tak偶e.
Odpowiedzi膮 by艂 powt贸rny ruch g艂owy.
Nie martwcie si臋 o ni膮. Przy Juarezie jest ca艂kowicie bezpieczna. Wkr贸tce j膮 zobaczycie. Za chwil臋 opatrz臋 wasze rany.
Pobieg艂 na g贸r臋. Kilku Mistekom, kt贸rych spotka艂 po drodze rozkaza艂 p贸j艣膰 na d贸艂 i strzec uwi臋zionych przed napa艣ci膮 innych, a sam uda艂 si臋 dalej.
Sie艅 domu przedstawia艂a okropny widok. Dw贸ch Mistek贸w sta艂o z pochodniami. Przy ich blasku mo偶na by艂o widzie膰 pomordowanych zwolennik贸w Korteja. Trupy ich pi臋trzy艂y si臋 jeden na drugim. Ca艂a posadzka sp艂ywa艂a krwi膮, na schodach te偶 le偶eli pomordowani.
W g贸rnych pokojach od czasu do czasu odezwa艂 si臋 jaki艣 pojedynczy krzyk 艣miertelnie ugodzonego. Na podw贸rzu i przed domem na dobre wrza艂a jeszcze walka. Strza艂y jeden po drugim, krzyki, nawo艂ywania brzmia艂y g艂o艣no i dziko w艣r贸d nocnej ciszy. Meksykanie wiedz膮c, 偶e polegn膮 i 偶e nie mog膮 si臋 ju偶 spodziewa膰 ratunku bronili si臋 ze w艣ciek艂o艣ci膮 i z przekle艅stwami na ustach.
Sternau jednym rzutem oka obj膮艂 ca艂膮 sytuacj臋. Mistekowie na pocz膮tku rozpalili stos drzewa. Przy jego jasnym 艣wietle wida膰 by艂o wszystko jak na d艂oni.
Tylko jeden r贸g podw贸rza by艂 zape艂niony Meksykanami broni膮cymi si臋 jeszcze. By艂o ich dwunastu, a mo偶e pi臋tnastu. Wiedzieli, 偶e nie ujd膮 z 偶yciem, wi臋c postanowili przynajmniej drogo je sprzeda膰. Z ostatnim wysi艂kiem rozpaczy i w艣ciek艂o艣ci odpierali nacieraj膮cych Indian.
Bawole Czo艂o sta艂 na ogrodzeniu i posy艂a艂 kul臋 za kul膮 ku tej reszcie obro艅c贸w skazanych na zag艂ad臋.
Darujmy im 偶ycie! zawo艂a艂 Sternau Ju偶 dosy膰 krwi si臋 pola艂o.
Senior Arbellez zdrowy? spyta艂 w贸dz ch艂odno.
Jeszcze le偶y w piwnicy. Potem go wyniesiemy.
Tak go obili, 偶e nie mo偶e i艣膰 o w艂asnych si艂ach?
Niestety!
To niech m贸j brat nie m贸wi o 艂asce! Arbellez jest moim przyjacielem i bratem, musi by膰 pomszczony.
Obr贸ci艂 si臋, podni贸s艂 strzelb臋 do strza艂u i wymierzy艂. Sternau wiedzia艂, 偶e wszelkie s艂owa s膮 daremne. Uwaga jego zwr贸ci艂a si臋 na najbli偶sze otoczenie. Tu偶 ko艂o niego le偶a艂 jaki艣 ranny Meksykanin i ostatkiem si艂 broni艂 si臋, przed Indianinem, kt贸ry mierzy艂 no偶em wprost w jego pier艣.
Lito艣ci! Lito艣ci! prosi艂 b艂agalnie.
Nie ma lito艣ci. Musisz zgin膮膰! wo艂a艂 Misteka 艂api膮c go silnie lew膮 r臋k膮, a praw膮 zamierzaj膮c zada膰 cios.
Ja nie jestem wrogiem! Ja dawa艂em wod臋 i chleb uwi臋zionym. Gdyby nie ja, to pomarliby z g艂odu i pragnienia.
I te b艂agania nie zmi臋kczy艂y Misteki. Ju偶 chcia艂 wymierzy膰, ostatnie 艣miertelne pchni臋cie, gdy Sternau, chwyci艂 go za uniesion膮 r臋k臋 i rozkaza艂:
St贸j! Musimy go najpierw przes艂ucha膰!
Indianin zwr贸ci艂 sw膮 rozgniewan膮 twarz na niego i zawo艂a艂:
A co to ciebie obchodzi? Ja powali艂em go na ziemi臋, wi臋c jego 偶ycie jest moj膮 w艂asno艣ci膮 i tylko ja mam do niego prawo!
Je偶eli rzeczywi艣cie zrobi艂 to co opowiada zas艂uguje na lito艣膰!
Ja go pokona艂em, wi臋c musi umrze膰!
Sternau wyci膮gn膮艂 sw贸j rewolwer i puszczaj膮c r臋k臋 Misteki zawo艂a艂:
Nie wa偶 si臋 sprzeciwia膰 moim rozkazom, nie igraj ze mn膮. Przy tych s艂owach skierowa艂 sw膮 bro艅 wprost w pier艣 Indianina, kt贸remu zaimponowa艂a powaga na twarzy obcego.
Grozisz mnie, twojemu sprzymierze艅cowi? zapyta艂.
Tak, je偶eli go zabijesz, sam tak偶e umrzesz.
Dobrze, rozm贸wi臋 si臋 z Bawolim Czo艂em.
Czy艅 co chcesz, tylko nie post臋puj wbrew temu co powiedzia艂em.
Misteka pu艣ci艂 Meksykanina i poszed艂 do swego wodza. Sternau ca艂膮 uwag臋 skierowa艂 na rannego, kt贸rego uratowa艂 od niechybnej 艣mierci.
Powiadasz, 偶e 偶ywi艂e艣 uwi臋zionych? spyta艂 le偶膮cego na ziemi.
Tak, senior. Dzi臋kuj臋, 偶e zabronili艣cie temu Indianinowi zabi膰.
Kt贸rych uwi臋zionych masz na my艣li?
Tych troje, co le偶膮 w piwnicy. Codziennie spuszcza艂em im przez dziur臋 troch臋 chleba, wod臋 i 艣wiat艂o.
Dlaczego?
Jeden z moich koleg贸w, kt贸ry musia艂 wyruszy膰 z Kortejem prosi艂 mnie o to. S膮dz臋, 偶e we藕miecie to pod uwag臋, senior.
Sternau domy艣li艂 si臋, 偶e wspomnianym kolegom, musia艂 by膰 ten, kt贸ry umieraj膮c bredzi艂 w gor膮czce o twarzy katowanego hacjendero.
Dobrze odezwa艂 si臋 po chwili Sternau. Zostaniesz przy 偶yciu.
Napr臋dce obanda偶owa艂 mu rany, a potem zostawi艂 pod opiek膮 dw贸ch Indian.
Walka zacz臋艂a zbli偶a膰 si臋 do ko艅ca. Wszyscy Meksykanie na podw贸rzu zostali zabici, s艂ycha膰 by艂o jeszcze pojedyncze strza艂y za ogrodzeniem, widocznie resztki, kt贸rym uda艂o si臋 uciec dosta艂y siew r臋ce stoj膮cych na czatach. Nied藕wiedzie Serce podszed艂 do Sternaua i oznajmi艂:
Zwyci臋stwo nale偶y do nas.
Du偶o wrog贸w uciek艂o?
Ma艂a garstka.
By艂o dobrze, gdyby mogli uciec. Ta zemsta jest strasznie krwawa.
Czy senior Arbellez 偶yje?
呕yje, musimy i艣膰 po niego po piwnicy.
Bawole Czo艂o przy艂膮czy艂 si臋 do nich. Ani s艂owa nie wspomnia艂 o tym, 偶e Sternau wbrew jego rozkazom oszcz臋dzi艂 偶ycie jednemu Meksykaninowi. Na dole znale藕li uwi臋zionych pod opiek膮 Mistek贸w. Bawole Czo艂o ukl膮k艂 ko艂o Arbelleza i zapyta艂:
Senior, poznajecie mnie?
Hacjendero skin膮艂 g艂ow膮.
Kto was tak kaza艂 katowa膰? C贸rka Korteja?
Ponownie skin膮艂 g艂ow膮, zamiast udzieli膰 odpowiedzi.
Bardzo cierpicie?
Zapytany j臋kn膮艂 g艂ucho, to najlepiej odda艂o stan, w jakim si臋 znajdowa艂.
Sternau wtr膮ci艂 si臋 do rozmowy:
Wielu dzielnych wojownik贸w Mistek贸w zosta艂o rannych, ale pierwsza pomoc nale偶y si臋 senior Arbellezowi. Przeniesiemy go na g贸r臋.
Ja go b臋d臋 piel臋gnowa艂a powiedzia艂a Maria Przy mnie na pewno wyzdrowieje.
Sternau pospieszy艂 naprz贸d. Podczas badania okaza艂o si臋, 偶e szmaty, kt贸rymi jego wierni towarzysze poobwi膮zywali rannego, przylepi艂y si臋. Musiano je zmywa膰 ostro偶nie, przy pomocy ciep艂ej wody. Dopiero potem okaza艂o si臋, w jaki szata艅ski spos贸b zosta艂 poci臋ty. Musia艂 przecierpie膰 straszne bole艣ci.
Sternau obanda偶owa艂 go starannie. Zaraz mo偶na by艂o zobaczy膰, co znaczy wprawna r臋ka lekarza. Natychmiast mu ul偶y艂o, 艣ciskaj膮c za r臋k臋 doktora wyszepta艂:
Dzi臋kuj臋, senior!
Wi臋cej nic nie m贸g艂 powiedzie膰. Bawole czo艂o po艂o偶y艂 mu r臋k臋 na g艂ow臋.
Ja pomszcz臋 mego brata, powiedzia艂 Nikt mnie nie powstrzyma. Gdzie jest ta, kt贸ra wyda艂a tak okrutny rozkaz?
W tej chwili do 艣rodka wszed艂 Helmer. W艂a艣nie szuka艂 ich i wchodz膮c us艂ysza艂 to pytanie.
Le偶y skr臋powana w pokoju Emmy odrzek艂. Musimy j膮 przes艂ucha膰, ale pozw贸lcie mi najpierw powita膰 ojca.
Pochyli艂 si臋 nad 艂贸偶kiem s艂abego i poca艂owa艂 go w blady policzek.
To chwila, zawo艂a艂 na kt贸r膮 ju偶 d艂ugo si臋 cieszy艂em. Wreszcie 偶yczenie moje spe艂ni艂o si臋. Teraz mo偶e rozpocz膮膰 si臋 zemsta.
Arbel艂ez mia艂 tyle si艂y, 偶e zwolna podni贸s艂 swe ramiona i obj膮艂 Helmera, a s艂abym g艂osem powiedzia艂:
Niech ci臋 B贸g b艂ogos艂awi, m贸j synu!
Wi臋cej nie by艂 w stanie nic powiedzie膰, os艂abienie by艂o zbyt wielkie, ale twarz jego zdradza艂a wyra藕n膮 rado艣膰. Ten widok, pomieszanych cierpie艅 i uciechy jakie malowa艂y si臋 na os艂abionym obliczu, by艂 tak silny i przejmuj膮cy, 偶e nikt nie m贸g艂 oprze膰 si臋 wzruszeniu. Prawie ka偶dy z nich ociera艂 ukradkiem 艂z臋 z oka. Nied藕wiedzie Serce zawo艂a艂 nawet:
Nasz chory brat musi wyzdrowie膰 i odnale藕膰 szcz臋艣cie. Ale ci co go katowali odczuj膮 nasz膮 zemst臋.
Niech j膮 przyprowadz膮 rzek艂 Bawole Czo艂o. Tu u jego 艂o偶a us艂yszy sw贸j wyrok.
Ona jest kobiet膮! powiedzia艂 na to Sternau.
Tymi s艂owami chcia艂 cho膰 troch臋 z艂agodzi膰 ich twarde charaktery. Wiedzia艂 bowiem, jak straszny b臋dzie wyrok dyktowany przez dysz膮cych zemst膮 m臋偶贸w.
Bawole czo艂o po艂o偶y艂 mu na ramieniu r臋k臋 i powiedzia艂:
Ona nie jest kobiet膮, tylko szatanem. M贸j brat ju偶 uratowa艂 偶ycie jednego Meksykanina wbrew mojej woli, ale teraz niech si臋 nie spodziewa ust臋pstw. Ta kobieta jest gorsza od wszystkich naszych wrog贸w. Ona jest z艂ym duchem swego ojca. Tylko jej zawdzi臋czamy wszystkie nasze nieszcz臋艣cia. Spotka j膮 kara na jak膮 zas艂u偶y艂a. Sam j膮 przyprowadz臋.
Wyszed艂, a po kilku minutach zjawi艂 si臋 z J贸zef膮.
Mia艂a skr臋powane r臋ce i nogi, by艂a potwornie blada, zar贸wno na skutek strachu jak i wewn臋trznych obra偶e艅, kt贸re ci膮gle jej sprawia艂y ogromny b贸l.
Pedro Arbellez rzuci艂 na ni膮 tylko jedno spojrzenie, zaraz zamkn膮艂 oczy. Widocznie nie chcia艂 jej widzie膰. Maria Hermoyes tak偶e odwr贸ci艂a si臋 od niej z pogard膮, jeden jedyny Antonio zawo艂a艂 na jej widok:
Nareszcie ci臋 mamy! Teraz nie b臋dziesz mog艂a katowa膰 i wrzuca膰 do piwnicy niewinnych ludzi. Us艂yszysz sw贸j wyrok, och nie chcia艂bym obecnie by膰 w twojej sk贸rze.
Nich nie odpowiedzia艂a, tylko z oczu jej w stron臋 m贸wi膮cego wystrzeli艂 ponury, nienawistny wzrok.
Kto j膮 ma przes艂uchiwa膰? spyta艂 Helmer.
Przes艂uchiwa膰? zawo艂a艂 Bawole Czo艂o. Po co jakie艣 przes艂uchanie? Sama najlepiej wie, jakich zbrodni si臋 dopu艣ci艂a, my tak偶e wiemy, wi臋c po co te ceregiele. Zas艂u偶y艂a na 艣mier膰.
Tak, na 艣mier膰! potwierdzi艂 wyrok Nied藕wiedzie Serce.
Musi umrze膰, to jasne! doda艂 Helmer.
Czyli, 偶e jeste艣my zgodni, rzek艂 Bawole Czo艂o ale jak i gdzie, nad tym niech si臋 moi bracia zastanowi膮.
Szybka 艣mier膰 to dla niej za ma艂o doda艂 vaquero Antonio.
Musi umrze膰 dziesi臋膰 razy! zawo艂a艂 Bawole Czo艂o Wiem jaki wyrok powinni艣my wyda膰.
Jaki? spyta艂 Helmer.
Damy j膮 krokodylom na po偶arcie.
To za ma艂o! przerwa艂 vaquero. Co to za kara za tyle zbrodni. Jedno k艂apni臋cie szcz臋kami i ju偶 po wszystkim. Czy to okupi wszystkie niegodziwo艣ci, jakich si臋 dopu艣ci艂a.
Tak pr臋dko to ona nie zginie odpar艂 Bawole Czo艂o.
Krokodyle b臋d膮 do niej podskakiwa艂y. Wiedz膮 moi bracia, co mam na my艣li?
Wiem odrzek艂 Helmer i zgadzam si臋.
M贸j brat ma racj臋 o艣wiadczy艂 Nied藕wiedzie Serce.
A co na to powie Ksi膮偶臋 Ska艂? spyta艂 Misteka.
Sternau a偶 si臋 wzdrygn膮艂. Przed oczami stan臋艂y mu sceny z przed lat, kt贸re mia艂y miejsce nad stawem z krokodylami. Owe straszne po艂o偶enie wisz膮cego. By艂 przekonany, 偶e J贸zefa zas艂u偶y艂a na te m臋ki, jednak powiedzia艂 艂agodnie:
Co do mnie zgadzam si臋 z wyrokiem, tylko na to ostanie okrucie艅stwo nie mog臋 da膰 mej zgody.
M贸j brat nie czyni dobrze, wstawiaj膮c si臋 za ni膮 odezwa艂 si臋 Nied藕wiedzie Serce.
M贸j brat, chce j膮 zastrzeli膰? Kulka to dla niej tylko nagroda.
Zrobimy tak, jak powiedzia艂em zawo艂a艂 Bawole Czo艂o.
Pomimo tego, 偶e ja si臋 nie zgadzam? zapyta艂 Sternau.
Tak, mimo tego. M贸j brat ma jeden g艂os, reszta g艂osuje tak jak ja, a wi臋c m贸j brat musi zgodzi膰 si臋 z uchwa艂膮 wi臋kszo艣ci.
Wed艂ug praw prerii i moich czerwonych braci tak powinno by膰, ale musz臋 zaznaczy膰, 偶e ja mam wi臋ksze prawo do tej dziewczyny ni偶 wy wszyscy.
Mamy do niej r贸wne prawo odpar艂 Bawole Czo艂o.
O nie. Moi bracia znaj膮 histori臋 rodziny Rodriganda. Do wyja艣nienia zosta艂o jeszcze wiele tajemnic. J贸zefa Kortejo jest w stanie wyja艣ni膰 mi wszystko i zrobi to, bo j膮 do tego zmusz臋. Dlatego nie mo偶e jej si臋 nic sta膰, dop贸ki prawda nie wyjdzie na 艣wiat艂o dzienne, potem mo偶ecie j膮 mie膰, ale do tego czasu stanowczo 偶膮dam, by si臋 jej nic nie sta艂o.
M贸j brat ma racj臋, powiedzia艂 Nied藕wiedzie Serce ale to mo偶na uczyni膰 zaraz. Oto stoi przed nami, niech m贸j brat j膮 pyta.
J贸zefa nie odezwa艂a si臋 dot膮d ani s艂owa. Z uporem skierowa艂a swe oczy w jeden k膮t, nie spuszczaj膮c ich nawet do ziemi. S艂ysz膮c ostanie s艂owa zrozumia艂a, 偶e jest zbyt wa偶n膮 osob膮, aby j膮 mieli od razu zg艂adzi膰. Przeczu艂a, 偶e ma Sternau w r臋ku. Wiedzia艂a, 偶e tak d艂ugo, dop贸ki nie wyzna prawdy, b臋d膮 j膮 musieli zostawi膰 przy 偶yciu, dlatego postanowi艂a za 偶adn膮 cen臋, nie wypuszcza膰 z r臋ki tej przewagi.
Sternau wskaza艂 na krzes艂o i odezwa艂 si臋 do niej:
Prosz臋 usi膮艣膰, seniorita. Musz臋 z wami porozmawia膰. Uda艂a, 偶e tego nie s艂yszy.
Dobrze, je偶eli chcecie sta膰, to mi to nie przeszkadza. W ten spos贸b tak偶e mo偶ecie odpowiada膰 zauwa偶y艂. Znacie dobrze stosunki rodziny Rodriganda, prawda?
Milcza艂a nada艂.
Pyta艂em, czy znacie histori臋 domu Rodrigand贸w?
Milcza艂a i teraz, Sternau 艣ci膮gn膮艂 brwi i zawo艂a艂 z gniewem:
S艂ysza艂a艣, 偶e nie chcia艂em, aby wykonano na tobie ten okropny wyrok, 偶e okaza艂em ci lito艣膰, ale skoro trwasz w swoim natarczywym milczeniu, ja zmieni臋 zdanie. Teraz spodziewam si臋 odpowiedzi na moje pytanie.
Wpatrzy艂 si臋 w ni膮 natarczywie, ale wszystko nadaremnie.
Widz臋, rzek艂 dalej 偶e trzeba b臋dzie troch臋 inaczej z wami post臋powa膰. Zmuszacie mnie, abym w spos贸b gwa艂towny dopom贸g艂 wam w wyznaniu i przypomnia艂, jak si臋 u偶ywa j臋zyka. B臋dziecie odpowiada膰?
Milcza艂a.
Antonio, zapro艣 j膮 na d贸艂 i wlep jej dziesi臋膰 bat贸w, ale takich samych jakimi raczy艂a obdarowa膰 senior Arbelleza.
Vaquero za艣mia艂 si臋 z rado艣ci i odpar艂:
To spe艂ni臋 z wielk膮 ochot膮 i sumienno艣ci膮. Mam j膮 potem znowu tu przyprowadzi膰?
Naturalnie.
Znakomicie, a wi臋c naprz贸d, seniorita! R臋cz臋, 偶e b臋dziesz ze mnie zadowolona.
Poci膮gn膮艂 j膮 za r臋kaw, popychaj膮c do drzwi. Zobaczy艂a, 偶e to nie 偶arty wi臋c rzek艂a:
A co ja mam wiedzie膰 o domu Rodrigand贸w?
Ach, mowa wam wr贸ci艂a? No, ten jeden raz daruj臋 wam, tylko prosz臋 nie wystawia膰 znowu mojej cierpliwo艣ci na pr贸b臋, za drugim razem ju偶 wam to nie ujdzie. Co wiecie o historii rodziny Rodriganda?
Tylko tyle ile mo偶e wiedzie膰 c贸rka ich zarz膮dcy.
A wi臋c c贸偶 takiego?
A co chcecie wiedzie膰?
Nie b臋d臋 przeprowadza艂 drugiego 艣ledztwa, powiedzcie mi tylko, czy Alfonso jest synem hrabiego Rodriganda?
A kim mia艂by by膰?
Synem kogo艣 innego.
Kogo?
Waszego stryja, Gasparino Korteja.
To 艣mieszne i rzeczywi艣cie roze艣mia艂a si臋 na g艂os.
Nie b臋dziecie si臋 d艂ugo 艣mia膰, seniorita. Za to r臋cz臋. Powiedzia艂em w艂a艣nie, 偶e chc臋 kr贸tkiej, zwi臋z艂ej odpowiedzi. Wybieracie mi臋dzy 艣mierci膮 a szczerym wyznaniem.
Przypu艣膰my, 偶e mog臋 co艣 wyzna膰. Co si臋 wtedy ze mn膮 stanie?
Wtedy mo偶ecie liczy膰 na moj膮 艂ask臋.
Ha, ha, ha, ale nie twoich kompan贸w. Zreszt膮 i tak nie mam nic do wyznania.
Nic? Powiedz mi na przyk艂ad, czy nie znasz seniorita, niejakiego Henryka Landoli.
Nie.
Wasz ojciec tak偶e go nie zna?
Tego nie wiem.
Byli艣cie obecni przy 艣mierci hrabiego Ferdynanda?
Nie.
Ani na jego pogrzebie?
Na pogrzebie by艂am.
A wiedzia艂a艣 mo偶e seniorita, 偶e on nie umar艂?
Nie rozumiem was, przecie偶 umar艂.
O nie, on 偶yje.
Nic mi o tym nie wiadomo.
A list, kt贸ry pisa艂a艣 do swego ojca?
Nic mnie nie obchodzi.
Dobrze. Teraz wiem, czego si臋 mog臋 po tobie spodziewa膰. My艣lisz, 偶e jak d艂ugo b臋dziesz milcza艂a, tak d艂ugo zachowamy ci臋 przy 偶yciu. Ot贸偶 powiadam, 偶e si臋 mylisz. Przejrza艂em wasze tajemnice. Nie chc臋 przeczy膰, 偶e szczere przyznanie si臋 zmusi艂oby mnie do lito艣ci nad wami, teraz jednak, skoro tak sprawy stoj膮 nie ma powodu przeciwstawia膰 si臋 wyrokowi mych towarzyszy.
Spojrza艂 na ni膮 przenikliwie. Jej mina straci艂a nieco ze swej pewno艣ci, jednak nie wpad艂o jej nawet do g艂owy p贸j艣膰 za rad膮 Sternaua.
Nie mam si臋 do czego przyznawa膰, ani czyni膰 偶adnych wyzna艅!
Po tych s艂owach odrzuci艂a g艂ow臋 do ty艂u, jakby chcia艂a da膰 im pozna膰, 偶e ich dalsze usi艂owania s膮 w tym wzgl臋dzie daremne.
Dobrze, wszystko jak chcecie, seniorita odpar艂 Sternau. Mo偶e spodziewacie si臋 ratunku, ale na pr贸偶no! Przynajmniej co do mnie, ani palcem nie rusz臋 w waszej obronie, a co do innych wiecie, czego mo偶ecie si臋 spodziewa膰.
Nie wa偶cie si臋 podnie艣膰 na mnie r臋ki! zawo艂a艂a gro藕nie.
Ha, ha, chcesz nas mo偶e nastraszy膰?
B臋d臋 pomszczona w okrutny spos贸b.
A kto to uczyni?
Moi sojusznicy!
Z tej strony nie spodziewajcie si臋 偶adnego ratunku. Wszyscy zostali zlikwidowani. Kilku uda艂o si臋 wprawdzie uj艣膰, ale najpierw dwa razy si臋 namy艣l膮, zanim b臋d膮 chcieli dla was nara偶a膰 偶ycie.
呕yje jeszcze Pantera Po艂udnia.
Jego te偶 si臋 nie boimy. Musicie wiedzie膰, 偶e nie ma mowy o 偶adnej nadziei.
Musicie mi to udowodni膰. Bawole Czo艂o zacz膮艂 si臋 niecierpliwi膰.
Po co traci膰 tyle s艂贸w! wyrzek艂 Ta kobieta nie warta jest tego, by j膮 s艂ucha膰.
Masz racj臋 odpowiedzia艂 Sternau. Wyprowad藕cie j膮. Jej widok napawa mnie wstr臋tem i odraz膮.
Dok膮d? spyta艂 vaquero.
Wrzu膰cie j膮 do tej samej nory, w kt贸rej zamkn臋艂a was. Dw贸ch ludzi niech stanie na stra偶y. G艂ow膮 odpowiadaj膮 za wi臋藕nia.
To wykonam z wielk膮 ochot膮, senior. Musi przecie偶 spr贸bowa膰 jak smakuje taki pobyt na jaki skaza艂a niewinnych. Zapewne tak偶e nie dostanie niczego do jedzenia i picia?
Naturalnie.
No c贸偶 zapraszam, moja pi臋kna seniorito.
Antonio po艂o偶y艂 r臋k臋 na jej ramieniu. Odskoczy艂a w bok, jakby j膮 jaki艣 gad ugryz艂 i zwracaj膮c si臋 do Sternaua zawo艂a艂a:
Jak to, chcecie mnie wi臋zi膰, senior Sternau?
Nie inaczej! odrzek艂.
Mnie, c贸rk臋 Korteja?
Na Boga, tylko nie r贸bcie komedii. Wyprowad藕cie j膮 Antonio, nie mog臋 na ni膮 patrze膰.
Dobrowolnie nie p贸jd臋.
Pocz臋艂a tupa膰 nogami jak krn膮brne dziecko chc膮c si臋 broni膰 mimo zwi膮zanych r膮k. Antonio powt贸rnie z艂apa艂 j膮 za rami臋, pocz臋艂a si臋 szarpa膰 i pluj膮c mu w twarz zawo艂a艂a:
Precz ode mnie, jak 艣miesz mnie dotyka膰 cz艂owieku!
Tego by艂o ju偶 za wiele. Antonio wymierzy艂 jej tak siarczysty policzek, 偶e zatoczy艂a si臋 i upad艂a na pod艂og臋.
Plujesz w twarz porz膮dnego cz艂owieka, ty gadzino! zawo艂a艂 zaczerwieniony. Poczekaj odechce ci si臋 tego raz na zawsze.
Poderwa艂 j膮 z ziemi i wyprowadzi艂. Policzek poskutkowa艂, zaprzesta艂a dalszego oporu i pozwoli艂a si臋 wyprowadzi膰.
Teraz zgadzasz si臋 na nasz wyrok? spyta艂 Bawole Czo艂o Sternaua.
Tak odpar艂 po chwili wahania.
Ma zosta膰 po偶arta przez krokodyle?
Dobrze, nie jest warta 艂aski.
Zaraz rankiem pojedziemy z ni膮 na g贸r臋 El Reparo, by powiesi膰 j膮 nad stawem.
To za wcze艣nie odpar艂 Sternau.
Dlaczego?
Inni tak偶e maj膮 prawo j膮 przes艂ucha膰 i wyda膰 sw贸j wyrok. Musimy zaczeka膰 na przybycie Mariano i hrabiego Rodriganda. Inaczej nie mo偶e by膰.
To potrwa zbyt d艂ugo.
Musimy wys艂a膰 go艅ca do Juareza i oznajmi膰 mu, 偶e hacjenda jest zaj臋ta przez nas i 偶e tysi膮ce Mistek贸w czeka na jego rozkazy. To przyspieszy jego powr贸t.
Ale hrabia Ferdynand nie b臋dzie m贸g艂 przyby膰 tak szybko, On jest zbyt chory. Potrzebuje kilku dni, aby z fortu Guada艂oupe dosta膰 si臋 a偶 tutaj.
Tak d艂ugo mamy czeka膰 na wykonanie wyroku. To przecie偶 nic nie zmienia, jest ju偶 w naszych r臋kach.
To nie jest ca艂kiem tak odezwa艂 si臋 Helmer. Tego nie mo偶na by膰 do ko艅ca pewnym, nie wiemy co si臋 jeszcze mo偶e wydarzy膰.
A co mog艂oby si臋 wydarzy膰. Wprawdzie nikt z nas nie zna przysz艂o艣ci i najlepiej sami na sobie do艣wiadczyli艣my zmienno艣ci losu, ale przy pewnej ostro偶no艣ci mo偶na 艣mia艂o wyrokowa膰, 偶e zemsta nad ni膮 nam nie ucieknie.
A jak nadejd膮 Francuzi?
Przed nimi tutaj jeste艣my bezpieczni. Zreszt膮 czego mo偶e si臋 spodziewa膰 c贸rka Korteja od Francuz贸w? Tyle czasu jeszcze by艣my mieli, by wykona膰 wyrok 艣mierci.
Z tego wszystkiego wnioskuj臋, 偶e chce pan tylko odwlec zas艂u偶on膮 kar臋 rzek艂 niezadowolony Helmer. Jestem przekonany, 偶e niczego si臋 pan od niej nie dowie, niczego nowego, ju偶 wszystko pan wie!
Wszystkiego nie. Jeszcze du偶o rzeczy pozostaje do wyja艣nienia. To nie wystarcza, 偶e si臋 wie, potrzeba dowod贸w. Cho膰by Mariano wyst膮pi艂 i oznajmi艂, 偶e jest hrabi膮, 偶e to on jest synem Emanuela de Rodriganda, to niestety za ma艂o. Gdzie 艣wiadkowie? Gdzie dokumenty? J贸zefa jest wtajemniczona we wszystko, jej zeznanie mog艂oby mie膰 dla nas kolosalne znaczenie.
Aha, ma wyda膰 艣wiadectwo.
Tak.
To znaczy, 偶e musi 偶y膰 tak d艂ugo, dop贸ki proces w tej sprawie nie zostanie rozstrzygni臋ty?
To nie jest jeszcze pewne. Wprawdzie jej zeznania przed s膮dem mia艂yby ogromn膮 warto艣膰, ale wystarczy takie zeznanie przed bezstronnymi 艣wiadkami, kt贸rzy to potem mogliby po艣wiadczy膰.
My jeste艣my 艣wiadkami.
Ale po cz臋艣ci zainteresowanymi. Najlepszym 艣wiadkiem by艂by Juarez, dlatego musimy zaczeka膰 na niego.
Powtarzam, 偶e szkoda traci膰 czasu, ta dziewczyna nie da si臋 przekona膰, nic me wyzna. Tu le偶y Pedro Arbellez, ojciec mojej narzeczonej, wszyscy widz膮 jak z nim post膮pi艂a. Wiadomo powszechnie, 偶e i nasze nieszcz臋艣cia zawdzi臋czamy w wi臋kszej cz臋艣ci tej wyrodnej kobiecie. Czy to wszystko nie wo艂a o pomst臋 do nieba, o natychmiastow膮 kar臋? Dlaczego mamy zwleka膰 ze sprawiedliwym wyrokiem, kt贸rego wykonanie jest naszym obowi膮zkiem.
M贸j brat, Piorunowy Grot s艂usznie m贸wi zabra艂 g艂os Bawole Czo艂o.
Dobrze m贸wi potwierdzi艂 Nied藕wiedzie Serce. Helmer ci膮gn膮艂 dalej:
S膮 tak偶e i inne osoby, kt贸re maj膮 prawo wypowiedzenia swego zdania w tej sprawie, w pierwszym rz臋dzie senior Arbellez. Czy ta kobieta ma umrze膰 zaraz?
Ostatnie s艂owa skierowa艂 wprost do chorego. S艂aby wzrok Arbelleza rozja艣ni艂 si臋 nieco. Widocznie przypomnia艂 sobie ca艂膮 m臋k臋, jak膮 prze偶y艂 i jeszcze musi prze偶ywa膰. S艂abo, ale dobitnie odrzek艂:
Tak, zaraz!
A seniora Hermoyes? spyta艂 Helmer.
Ja jestem kobiet膮, odpar艂a czy艅cie co chcecie.
A Antonio? Jego nie ma, ale r臋cz臋, 偶e ten tak偶e podziela nasze zdanie.
Sternau wyprostowa艂 si臋 nagle m贸wi膮c:
Zupe艂nie was nie poznaj臋. Wiem, 偶e to 偶膮danie dyktuje wam w艂asne uczucie i to nawet jest uczucie sprawiedliwo艣ci, kt贸re nie jest bezpodstawne, ale i w tym wzgl臋dzie rozum zawsze powinien bra膰 g贸r臋 nad uczuciem. Musz臋 niestety sam jeden sprzeciwi膰 si臋 temu wyrokowi. Oznajmiam wam, 偶e z wyrokiem zaczeka膰 musicie przynajmniej na powr贸t Juareza. Je偶eli mi tego nie przyrzekniecie, to porw臋 uwi臋zion膮 i wywioz臋 w jakie艣 bezpieczne miejsce, gdzie b臋dzie mog艂a spokojnie przebywa膰 a偶 do czasu, kiedy wyrok b臋dzie m贸g艂 by膰 wykonany.
Podni贸s艂 si臋 z krzes艂a na znak, 偶e w tej sprawie powiedzia艂 ostatnie s艂owo.
Gest ten wywo艂a艂 pewne wra偶enie, ale 偶aden nie chcia艂 pierwszy odpowiedzie膰, dlatego zapyta艂 ponownie:
Zgadzacie si臋? 呕膮dam przyrzeczenia, 偶e do czasu powrotu Juarez ta kobieta b臋dzie 偶y艂a.
Nied藕wiedzie Serce zapyta艂:
Co uczyni m贸j brat, je偶eli tego przyrzeczenia nie damy?
Natychmiast opuszcz臋 hacjend臋.
Z uwi臋zion膮?
Tak.
A je偶eli na to nie pozwolimy?
B臋d臋 musia艂 z broni膮 w r臋ku wywalczy膰 sobie to pozwolenie. Ale my艣l臋, 偶e do tego nie dojdzie. Uczucie zemsty nie mo偶e by膰 silniejsze od uczucia przyja藕ni jakie nas 艂膮czy.
S艂usznie m贸j brat m贸wi. Ja daj臋 mu moje s艂owo, 偶e teraz jeszcze tej kobiety nie zabij臋 powiedzia艂 Nied藕wiedzie Serce.
A Bawole Czo艂o? spyta艂 Sternau.
Jestem zmuszony, tak偶e da膰 moje odpar艂 w贸dz Mistek贸w.
A pan, senior Helmer?
Piorunowy Grot popatrzy艂 przed siebie ponuro, wreszcie z zachmurzonym czo艂em odezwa艂 si臋:
Musz臋 powiedzie膰 tak jak Bawole Czo艂o. Niestety jestem do tego zmuszony. Naturalnie nie bior臋 na siebie odpowiedzialno艣ci w razie, gdyby tej wied藕mie uda艂o si臋 uciec.
To nie wchodzi w rachub臋.
Sami byli艣my uwi臋zieni i wygl膮da艂o na to, 偶e ucieczka nie jest mo偶liwa, wi臋c teraz nie o艣mieli艂bym si臋 twierdzi膰, 偶e to nie wchodzi w rachub臋. Przyrzekam jednak, 偶e nie zabij臋 J贸zefy Kort ej o dop贸ki nie przyb臋dzie Juarez, jedno tylko zastrzegam dla siebie, mianowicie to ja obejm臋 nad ni膮 surowy nadz贸r.
W tym nie b臋d臋 panu przeszkadza艂. To jest mi nawet na r臋k臋, gdy偶 wiem, 偶e pilnowana b臋dzie nieustannie. Czyli, 偶e ta sprawa jest za艂atwiona. Teraz musze si臋 zaj膮c rannymi.
Wyszed艂 z pokoju, za nim poszed艂 Bawole Czo艂o, Nied藕wiedzie Serce i Piorunowy Grot, ale zaraz na korytarzu, jakby na dany znak stan臋li patrz膮c jeden na drugiego.
Helmer zapyta艂 p贸艂g艂osem:
Co powiadaj膮 na to obaj widzowie, 偶e wyrazili艣my zgod臋 na t臋 zachciank臋 Sternaua?
Uff! odezwa艂 si臋 w贸dz Apacz贸w. Ksi膮偶臋 Ska艂 jest m膮dry. Widocznie lepiej wie to, czego ja nie pojmuj臋.
Wed艂ug tego co powiedzia艂, ma racj臋 odpar艂 Bawole Czo艂o.
Ja nie przecz臋, 偶e ma racj臋, ale pragn臋 zemsty i to jak najszybciej.
M贸j brat, Piorunowy Grot mo偶e si臋 zem艣ci膰 powiedzia艂 Bawole Czo艂o.
Tak, ale nie teraz.
O, zemsta mo偶e si臋 zacz膮膰 natychmiast.
Jak to?
Mo偶e j膮 wystawi膰 na m臋ki i to od razu.
Helmer domy艣li艂 si臋, 偶e Bawole Czo艂o musia艂 przemy艣le膰 jaki艣 plan, wi臋c szybko spyta艂:
Jakie m臋ki ma na my艣li m贸j brat?
M臋ki 艣mierci, ta kobieta musi umiera膰 wiele razy. Musi widzie膰 otwarte paszcze krokodyli.
Domy艣lam si臋. J贸zefa Kortejo ma by膰 przewieziona na g贸r臋 El Reparo, tak aby my艣la艂a, 偶e egzekucja ma si臋 odby膰.
Oczy Helmera b艂ysn臋艂y z rado艣ci na my艣l, jakie m臋ki b臋dzie musia艂 znie艣膰 ten ludzki wyrodek.
To dobrze, to wspaniale! odpar艂. Ale czy Sternau si臋 na to zgodzi?
Nie zgodzi si臋 odezwa艂 si臋 Nied藕wiedzie Serce. Apacz zna艂 go bardzo dobrze.
W takim razie musimy to wykona膰 w tajemnicy.
Tak, nie powiemy o tym ani s艂owa rzek艂 Bawole Czo艂o. Czy nasz brat, Nied藕wiedzie Serce pojedzie z nami?
Nie odpar艂 zapytany.
Dlaczego?
Sternau jest moim bratem. Czyni臋 tylko to, o czym wie lub mo偶e wiedzie膰.
On jest i moim bratem, odpowiedzia艂 Bawole Czo艂o ale Arbellez by艂 nim wcze艣niej. Bili go okrutnie, bez lito艣ci, tak 偶e jeszcze teraz nie mo偶e si臋 rusza膰, musz臋 si臋 wi臋c zem艣ci膰. Piorunowy Grot pojedzie ze mn膮?
Pojad臋! odrzek艂. Spodziewam si臋, 偶e Nied藕wiedzie Serce nie zdradzi Sternauowi, co postanowili艣my.
Nied藕wiedzie Serce nie jest zdrajc膮 odpar艂, po czym zszed艂 ze schod贸w i wyszed艂 na zewn膮trz.
By艂 cz艂owiekiem na wylot prawym. W prawdzie na pocz膮tku, wed艂ug starych india艅skich praw, g艂osowa艂 za natychmiastow膮 kar膮, ale gdy tylko przyzna艂, 偶e Sternau ma racj臋, nie chcia艂 uczestniczy膰 w niczym, co musia艂by przed nim przemilcze膰.
Dwaj inni pozostali na g贸rze.
Kiedy jedziemy?
Przy pierwszym blasku dnia odrzek艂 Bawole Czo艂o.
Sami?
Nie. Wezm臋 ze sob膮 paru moich wojownik贸w. Kilku wrog贸w uciek艂o, dlatego musimy by膰 ostro偶ni.
W ten spos贸b za plecami Sternaua zaplanowali ca艂e przedsi臋wzi臋cie. On sam, by艂 ogromnie zaj臋ty opatrywaniem rannych. Wprawdzie Mistek贸w zgin臋艂o niewielu, ale wielu zosta艂o ci臋偶ko rannych. Ca艂a izba, kt贸ra przedtem s艂u偶y艂a za str贸偶贸wk臋, zamieniona zosta艂a na szpital. Min臋艂a prawie noc, kiedy upora艂 si臋 z wszystkim.
Zaraz po zaj臋ciu hacjendy, pi臋ciu je藕d藕c贸w wys艂ano do Juareza, aby zameldowali o tym co si臋 sta艂o. Wyruszyli natychmiast w drog臋 wybieraj膮c, w miar臋 mo偶liwo艣ci drog臋 woln膮 od wojsk francuskich.
Pozosta艂o jeszcze pytanie, co zrobi膰 ze zw艂okami poleg艂ych. Zapytany o to Bawole Czo艂o natychmiast odpowiedzia艂:
Krokodyle Mistek贸w ju偶 dawno nic nie 偶ar艂y, a tym bardziej ludzkiego mi臋sa, zabierzemy je na konie i zawieziemy nad staw.
Sternau potrz膮sn膮艂 g艂ow膮:
To by艂oby do艣膰 okrutne, a do tego forsowne.
A jak inaczej chce m贸j brat usun膮膰 te trupy?
Pogrzebiemy je.
Wojownicy musieliby kopa膰 wielki d贸艂, a to tak偶e jest forsowne.
Nie potrzebujemy kopa膰 do艂u. Znam z dawnych czas贸w zag艂臋bienie w kamienio艂omie, tutaj, w pobli偶u hacjendy. Tam wrzucimy trupy poleg艂ych i zasypiemy je ziemi膮.
Ja tak偶e znam ten kamienio艂om. Znakomicie nadaje si臋 do tego, ale po co zakrywa膰 ich ziemi膮. S臋py, kt贸re zlec膮 si臋, pogrzebi膮 je w swoich 偶o艂膮dkach.
To zbyt okrutne. Ja sam zajm臋 si臋 ich pogrzebem. Czy m贸j brat da mi tylu m臋偶贸w, ilu b臋d臋 potrzebowa艂?
Dobrze, niech m贸j brat wybierze ich sobie.
W贸dz Mistek贸w zgodzi艂 si臋 na to z ch臋ci膮. Wiedzia艂, 偶e Sternaua zajmuj膮c si臋 pogrzebem oddali si臋 z hacjendy, a tymczasem on z Helmerem mog膮 czyni膰 z J贸zef膮 co im si臋 spodoba.
Na wschodzie w艂a艣nie pocz臋艂o ja艣nie膰, gdy Sternau z oddzia艂em Mistek贸w wyruszy艂 z hacjendy do kamienio艂omu. Bawole Czo艂o natychmiast odszuka艂 Hehnera.
Czas wyrusza膰! zawo艂a艂.
Jestem got贸w, ale twoi ludzie b臋d膮 widzieli, 偶e zabieramy J贸zef臋.
Oni nas nie zdradz膮. Chod藕!
Zeszli po schodach do piwnicy. Przed drzwiami wi臋zienia sta艂o dw贸ch Indian. Helmer mia艂 przy sobie klucz, otworzy艂 drzwi, J贸zefa le偶a艂a na ziemi.
C贸rka Korteja niech wstanie i p贸jdzie z nami rzek艂 w贸dz Mistek贸w, tr膮caj膮c j膮 nog膮.
Co chcecie ze mn膮 zrobi膰? spyta艂a przera偶ona.
Zobaczysz!
Widz膮c, 偶e nie chce wsta膰 silnie z艂apa艂 j膮 za r臋k臋 i wywl贸k艂 z piwnicy. Pocz臋艂a g艂o艣no j臋cze膰.
Gdy Bawole Czo艂o rozkazuje, masz s艂ucha膰! Zrozumia艂a艣? zawo艂a艂, po czym zwracaj膮c si臋 do stra偶y rzek艂: Bawole Czo艂o we藕mie ze sob膮 t臋 dziewczyn臋, a Piorunowy Grot zamknie drzwi, wy jednak musicie tu zosta膰, tak jakby nic si臋 nie zmieni艂o, bo Ksi膮偶臋 Ska艂 nie ma prawa wiedzie膰 o niczym.
Przyprowadzisz j膮 potem?
Tak. Inni tak偶e maj膮 milcze膰. Masz im to powiedzie膰. Wyprowadzili J贸zef臋 na podw贸rzec i przywi膮zali j膮 do konia.
Dziesi臋ciu Mistek贸w stanowi艂o ich stra偶, wsiedli na konie i pogalopowali w kierunku El Reparo.
Sternau wr贸ci艂 po kilku godzinach i szuka艂 Bawolego Czo艂a, mia艂 dla niego jak膮艣 informacj臋. Nie mog膮c go znale藕膰 zapyta艂 jednego Indianina:
Gdzie jest wasz w贸dz?
Wyjecha艂.
Sam?
Nie. Piorunowy Grot by艂 z nim i dziesi臋ciu wojownik贸w.
Dlaczego opu艣cili hacjend臋?
Tego nie wiem.
Dok膮d pojechali
Te偶 nie wiem.
To zaniepokoi艂o Sternaua. Poszed艂 szuka膰 Nied藕wiedziego Serca. Znalaz艂 go za 艣pi膮cego za domem. By艂 bardzo znu偶ony, Sternau szarpn膮艂 go za r臋k臋 i zapyta艂:
Widzia艂 m贸j brat, jak w贸dz Mistek贸w wyje偶d偶a艂?
Nie.
Nie wie m贸j brat dok膮d pod膮偶y艂?
Wiem.
Dok膮d?
Nie mog臋 powiedzie膰, przyrzek艂em.
Ja te偶 nie mog臋 o tym wiedzie膰?
Nie.
Sternau zamy艣li艂 si臋 chwil臋, po czym rzek艂:
Je偶eli Nied藕wiedzie Serce obieca艂 milcze膰, musi milcze膰, chcia艂bym tylko wiedzie膰, czy mog臋 by膰 o nich spokojny, czy nie przydarzy im si臋 nic z艂ego?
Nie wydaje mi si臋, aby mog艂o im si臋 co艣 przytrafi膰?
Czy robi膮 co艣, czego bym nie pochwali艂?
Tego Apacz te偶 nie mo偶e powiedzie膰.
Mo偶e pojechali do g贸ry El Reparo?
Moje usta s膮 zamkni臋te.
Po tych s艂owach obr贸ci艂 si臋 na drugi bok pokazuj膮c Sternauowi plecy, na znak, 偶e powiedzia艂 wszystko i nie zamierza nic doda膰.
Ja si臋 i tak tego dowiem! zawo艂a艂 Sternau.
Jakby goniony przeczuciem wr贸ci艂 do domu i zszed艂 do piwnicy. Przed drzwiami spotka艂 dw贸ch Indian, stoj膮cych na stra偶y.
Gdzie jest uwi臋ziona?
Tutaj, w piwnicy.
Otw贸rzcie mi!
Nie mo偶emy, nie mamy klucza.
Kto go ma?
Piorunowy Grot.
By艂 tutaj on albo Bawole Czo艂o?
Nie.
Nie s艂yszeli艣cie o tym, 偶e wyjechali z hacjendy?
Nie.
Zawo艂ajcie na uwi臋zion膮, zapukajcie do drzwi?
Ona nie odpowiada.
Sternau sam spr贸bowa艂. Pocz膮艂 wo艂a膰 i puka膰, nie otrzyma艂 jednak 偶adnej odpowiedzi.
Ona jest jak chrab膮szcz, kt贸ry jak si臋 go dotknie, to udaje nie偶ywego odrzek艂 jeden ze stra偶nik贸w.
Sternau mimo tego czu艂 dziwny niepok贸j. Po raz wt贸ry spyta艂 z naciskiem:
Ona rzeczywi艣cie jest w 艣rodku?
Tak.
Je偶eli si臋 mylicie, to biada! Mo偶e sta膰 si臋 wielkie nieszcz臋艣cie. Poniewa偶 nie odwo艂ali swego zdania, poszed艂 na g贸r臋. Nie m贸g艂 poj膮膰 dlaczego ci dwaj opu艣cili hacjend臋. Mimo podejrzenia, jakie si臋 w nim zrodzi艂o, wiedzia艂, 偶e nie mo偶e nic innego zrobi膰, jak cierpliwie czeka膰.


Wyszukiwarka