plik


ÿþRozdziaB I DZIADEK Pod stoBem jest przytulnie. PodBoga pachnie past. Siedz sobie w miejscu, w którym dywan si koDczy i chBodna, czerwona gBadz drewna Bagodnie studzi ciepBo moich nóg. Jestem w krótkich spo- denkach, wic to chyba lato. PromieD sBoDca jest peBen zBotych, ruchliwych drobinek. Próbuj je Bapa, ale przeciekaj mi midzy palcami, tylko na chwil przyspieszajc swoje nieskoordynowane ruchy. Przestaj zwraca uwag na zBocist kolumn. Nie po to tu- taj jestem. Zaraz zrobi to, czego robi mi nie wolno. Wiem o tym, bo kiedy mama zauwa|yBa, |e majstruj przy kontakcie, dostaBem po Bapach. Mam ze sob lampk, która zawsze stoi na biurku taty. Na tym szerokim biurku, ze l[nicym blatem, na którym groma- dz si drobinki kurzu. Te same, które teraz wiruj w sBonecznym sBupie, zupeBnie jakby wiedzione ciekawo[ci przyszBy za mn pod stóB, |eby zobaczy, co bd robiB z lampk, na której zreszt tak- |e siadaBy. Kurz na biurku taty jest zawsze. Kiedy stoj, mam go na poziomie oczu. Mama wyciera blat dwa razy dziennie, a kiedy w chwil pózniej staj przed biurkiem, to on, ten kurz, jest tam nadal. Uparty, dziwnie zawzity kurz. Panoszy si, bo wie, |e tata ju| nigdy przy biurku nie usidzie. Nie oprze gBowy na dBoni, nie spojrzy na mnie z trosk w oczach. Bo tata my[laB pewnie, |e ja nic nie wiem.  Co to jest rak, mamusiu?  Cicho, syneczku, za maBy jeste[, |eby wiedzie. Tomek jest moim braciszkiem. MBodszym. Bawi si w Bó|ecz- ku. Chwytam sznurow siatk midzy pomalowanymi na biaBo rurkami i zdradzam mu tajemnic: " 7 "  Tata ma raka, odejdzie od nas  mówi, a Tomek kiwa gBow i gulgocze po swojemu. Wie. Z Tomkiem rozumiemy si bar- dzo dobrze. Próbuj tak|e opowiedzie wszystko Kasi, mojej sio- strzyczce, ale ona jest za malutka. A teraz siedz pod stoBem i w rce trzymam lampk. Przed chwil wBo|yBem wtyczk do kontaktu. Powoli przyciskam czer- wony guziczek. Wiem, |e zaraz |arówka rozpali mi oczy tysi- cem biaBych, bolesnych plam. Znam to uczucie. Nie wiem tylko, dlaczego tak si dzieje. Przycisk zagBbia si posBusznie z cichym trzaskiem i natychmiast moje oczy wypeBniaj si tysicami bia- Bych, bolcych plam. Oddycham z ulg. Teraz ostro|nie, powolutku wykrcam |arówk. Przezroczysta, leciutka baDka fascynuje. Nic w niej nie ma. No, prawie nic, je[li nie liczy tego cienkiego, skr- conego drucika, w ograniczonej niemal niewidoczn powBok ni- co[ci. Dotykam szklanej baDki jzykiem. Jest sBonawa. Oblizuj j caB, a pózniej samym koniuszkiem próbuj metalowego gwintu. Smakuje dziwnie i leciutko szczypie. Teraz nadchodzi czas na naj- wa|niejsze. Bardzo boj si nieznanego, ale ciekawo[ jest o wiele silniejsza. Powolutku badam wntrze otworu po wykrconej |a- rówce. Serce bije mi mocno, mam wypieki i szybko oddycham. Ostro|nie gBadz gruby gwint, wkBadam palec gBbiej i wyczuwam spr|ysto[ gitkiej blaszki na dnie metalowego kielicha. Nic wi- cej. Zdziwiony, drug rk naciskam przycisk i nagle caBy [wiat eksploduje. Na mój wrzask, po którym rozdzwaniaj si szyby, wbiega mama. Wyciga mnie spod stoBu, widzi lampk bez |arówki i do- my[la si, co zrobiBem. Dwa strachy. Ten drugi, przed gniewem mamy i uderzeniami mokrej [cierki, których mi nie szczdzi, jest mniejszy, swój i jakby miBy, a nawet przyjemny. Uciekam do dzie- cinnego pokoju. Tomek, w biaBych [pioszkach, patrzy na mnie py- tajco. Opowiadam mu wszystko. SzczegóBowo. Mówi, pBaczc i sapic przez nos. Tomek wyjmuje smoczek z ust, patrzy na mnie i si [mieje. " 8 " Kup ksi|k Przeczytaj wicej o ksi|ce  Mo|emy si pobawi w ogrodzie? Ciotka opuszcza okulary na czubek nosa i przyglda si nam bardzo uwa|nie. Najpierw Tomkowi, a po chwili patrzy na mnie. DBugo. Za dBugo. Jej wzrok zdaje si przeszywa mnie na wylot, wyBawia wszystkie pomysBy, zamiary. Przy czym jest jeszcze co[, co ma szczególnie straszny wymiar. Ciotka Celina jest nauczy- cielk, a ja ju| w przyszBym roku pójd do szkoBy. Nauczycielka. To brzmi przera|ajco. Nic dziwnego, |e przed wzrokiem ciot- ki Celiny nie mo|na nigdzie uciec, ale jej ogród to co[, z czego nie wolno Batwo rezygnowa. Oblizuj si nerwowo i przestpuj z nogi na nog. Ta cisza trwa ju| prawie wieczno[. Zerkam na Tomka. Patrzy w okno i dBubie w nosie. WsadziB do dziurki prawie caBy palec. Chc mu da po Bapie, tak jak to robi mama, ale w tym momencie ciotka Celina poprawia siwy kosmyk wBosów wysuwa- jcy si spod czarnej chustki, wzdycha z rezygnacj i w koDcu zga- dza si niechtnie. Wpadamy do ciemnej, chBodnej, pachncej dziwnie sieni, a potem skaczemy po kilku stopniach w dóB, na chodnik rozgrza- ny wrze[niowym sBoDcem. Przebiegamy jezdni i ju| jeste[my przy ogrodzeniu. PrzeBazimy przez siatk. Nie interesuje nas furtka. Znacznie przyjemniej jest wdrapa si na pBot. W dodatku legal- nie, mamy przecie| zezwolenie na zabaw w ogrodzie ciotki Celiny. Tomek jest du|o ni|szy ode mnie, podsadzam go, zostawiam na szczycie metalowego pBotu, przeskakuj obok, a potem usiBuj go zdj. Tomek puszcza drut i leci prosto na mnie. W ostatnim momencie caBkiem odruchowo robi unik i braciszek lduje na grzdce uschBych, truskawkowych li[ci, twarz w dóB. Pomagam mu wsta i ocieram buzi. PBacze, ale szybko mu przechodzi. CaB moj wyobrazni zajmuj gaBzie uginajce si pod ci|arem doj- rzewajcych jabBek, miodowo|óBte gruszki na szczycie wysokiego drzewa i wielkie, granatowe [liwy, a tak|e zielone orzechy, któ- rych jest caBe mnóstwo. Przede wszystkim jednak mam ochot na gruszki. Na te trzy wielkie, na samym szczycie najwy|szej gaBzi. Pokazuj je Tomkowi. Sapie, z ust cieknie mu cieniutka nitka [li- " 9 " Kup ksi|k Przeczytaj wicej o ksi|ce ny. On te| wyraznie ma na nie ochot. Za plecami sBycha jakie[ szmery. Odwracam si. Widz Jacka i Muszk. ChBopaków z na- szej ulicy. Trzymaj si siatki. W ich oczach jest zachwyt i pro[ba. Kiwam przyzwalajco gBow. Wieczorem jeste[my wyjtkowo grzeczni. Myjemy si bardzo dBu- go i dokBadnie. Przez caBy czas widz kBujcy, w[ciekBy wzrok ciotki Celiny.  Won z mojego ogrodu, gówniarze! Wyno[cie si! To napa[ i rozbój w biaBy dzieD!  krzyczy ciotka nauczycielka i dlatego jej gniew ma dla nas specyficzny, du|o straszniejszy wymiar. Uciekamy oczywi[cie przez pBot, a wraz z nami tBum maBych obdartusów, których zaprosili[my do wspólnej zabawy prosto z ulicy, a których kieszenie i koszulki na piersiach wypeBnione s owocami.  Wasza matka zapBaci mi za to!  goni za nami pBaczliwy gBos ciotki Celiny, której wspaniaBy ogród, jej wielka duma, wy- glda, jakby przeszBo przez niego tornado. Teraz obaj z Tomkiem mamy niejasne poczucie winy. I dlate- go tak skwapliwie idziemy do Bó|ek, chowajc za plecami dBonie, z których za nic nie chciaBy zej[ brunatne plamy po soku z niedoj- rzaBych orzechów wBoskich. Le| sobie cichutko, udajc, |e [pi. Obok le|y Tomek i wydaje mi si, |e sBysz bicie jego serca. Moje bije szybko, jak po biegu. Obaj czekamy. Zwiadomo[ zBa, które wyrzdzili[my, jest tak wielka, |e chciaBbym mie ju| kar za sob. Pod powiekami cigle tkwi twarz ciotki Celiny z krzykiem, który podnosi mi wBosy na gBowie:  Wasza matka mi za to zapBaci! Ciotka z mam wchodz do naszego pokoju, kiedy ju| zasy- piam. Jest dokBadnie tak, jak si spodziewaBem. Mama oczywi[cie pBacze, ale ten jej pBacz wcale nie zmniejsza ani ilo[ci, ani jako- [ci razów, jakie przyjmujemy na goBe tyBki, najpierw ja, a pózniej Tomek. Wrzeszczymy troch, bo naprawd boli, a pózniej jeszcze troch dla zasady. Wszystko to odbywa si pod uwa|nym i peBnym satysfakcji wzrokiem ciotki Celiny, która tak naprawd nie jest " 10 " Kup ksi|k Przeczytaj wicej o ksi|ce nasz ciotk, tylko dalek krewn |ony wuja Kazimierza, tego, który zBamaB sobie nog na motocyklu i teraz musi chodzi z lask. Kiedy wreszcie poszBy, pokazujemy sobie z Tomkiem zaczerwienio- ne tyBki. Od tego czasu sBowo  pBaci kojarzy mi si nieodmiennie z ogrodem ciotki Celiny. Jesieni 1950 roku id do szkoBy. Mam sze[ lat i mama jest dum- na, |e taki maBy gówniarz umie na pami caB pierwsz ksig Pana Tadeusza. Dla mnie nie jest to |adna duma ani |adna frajda. Tylko ja wiem, ile kosztuje wielogodzinne powtarzanie za mam, która ma wypieki, kiedy czyta:   WBa[nie dwukonn bryk wjechaB mBody panek&    WBa[nie dwukonn bryk wjechaB&  Mamusiu, co to jest  panek ? Biednej mamie wydaje si, |e uczc najpierw mnie, a póz- niej Tomka i wreszcie Kasi utworów Mickiewicza na pami  Mickiewicza, bo nie chodziBo wyBcznie o Pana Tadeusza, musieli[my nauczy si równie| Ody do mBodo[ci oraz Ballad i romansów  prowadzi z nami jak[ wyjtkowo niebezpiecz- n lekcj patriotyzmu. Dlatego chwaliBa si naszymi umiejtno[- ciami wyBcznie w gronie dobrych znajomych, przede wszystkim wtedy, kiedy przychodzili do nas gruby pan Niezgódka, doktor Borycki, który nie byB doktorem od chorób, tylko od historii, oraz pan mecenas Labes. Pan mecenas Labes nie byB wcale mecenasem Labesem, tylko jakim[ puBkownikiem, który nie wiem jak si na- zywaB. Zwykle zanim ci panowie poszli sobie do pokoju dziadka, gdzie razem sBuchali radia z zielonym, wielkim okiem, a pózniej kBócili si nieraz do nocy, przekrzykujc si nawzajem i zdajc si w najbardziej dra|liwych kwestiach na jego opini, pytajc:  Prawda, panie po[le? ,  Mam racj, panie po[le? , a wic zanim jeszcze poszli si kBóci, mama po kolei wypychaBa nas na [rodek pokoju i dramatycznym szeptem nakazywaBa deklamacj. Owa " 11 " Kup ksi|k Przeczytaj wicej o ksi|ce atmosfera konspiracji udzielaBa si nam i dlatego my tak|e mówi- li[my szeptem, zerkajc na drzwi, jakby nagle miaBy z trzaskiem pkn i wpu[ci do [rodka t  hord bolszewików , jak mawiaB dziadek, kiedy czytaB gazet. Pózniej byBy oklaski i zachwyty:  Niech pani popatrzy, pani Marylko, takie maluchy, a ju| to czuj, ju| czuj. No prosz, co to znaczy patriotyczne wycho- wanie&  mówili, ale ich oczy [ledziBy ka|dy ruch mamy, która przygotowywaBa kanapki na kolacj. W takich chwilach czuBem si bardzo wa|ny, ale ni w zb nie rozumiaBem, o co w tym wszystkim chodzi. Na wszelki wypadek oboje z Tomkiem kBaniali[my si sztywno i z zacitymi zbami wychodzili[my do kuchni, gdzie czekaBa na nas kulawa Kazia, któ- ra pomagaBa mamie prowadzi dom, i gorce mleko. I tak to byBo z tym Mickiewiczem, przynajmniej dwa razy w tygodniu. OkazaBo si jednak bardzo szybko, |e znajomo[ strof wieszcza to jedno, a umiejtno[ pisania atramentem to drugie. Moje pierwsze pisanie atramentem byBo bardzo starannie przygotowane. Mieli[my ju| za sob dwa tygodnie stawiania oBów- kiem kreseczek, kóBek i krzy|yków, noszenia w piórniku drew- nianej obsadki z bByszczc stalówk, staranne, przynajmniej raz dziennie sprawdzanie, czy nie ma na niej przypadkiem niedo- zwolonej  kulki , która podobno raz na zawsze psuje charakter pisma, o czym ze zgroz, szeptem, opowiadali[my sobie, jedzc na przerwach kanapki przynoszone do szkoBy w zatBuszczonym papierze albo po prostu zawinite w gazet. Czas próby nadszedB w poniedziaBek. Pamitam ten dzieD bardzo dokBadnie. Czasami nawet dziwi si, |e to, tak banalne z pozoru, wydarzenie utkwi- Bo mi w pamici na caBe |ycie. Nawet Pierwsza Komunia, któr przyjBem jaki[ czas potem, ju| w Poroninie, nie zrobiBa na mnie takiego wra|enia. My[l, |e wBasny o|enek te| takiego wra|enia na mnie nie wywarB, ale w tym przypadku mam usprawiedliwienie, |enic si bowiem, tak strasznie si baBem, |e z caBej uroczysto[ci nie pamitam prawie niczego. DzieD mojego pierwszego prawdziwego pisania atramentem " 12 " Kup ksi|k Przeczytaj wicej o ksi|ce jest uroczysty ju| od samego rana. Troch tylko psuje mi humor ubranie, tym razem zwykBe, takie, jakiego u|ywam do zabawy, a to za spraw ciotki Celiny, która jest moj wychowawczyni i któ- ra doradziBa mamie, jak kreacj mam zaBo|y. ByBem mimowol- nym [wiadkiem rozmowy, która toczyBa si w kuchni, gdzie mama przyjmowaBa ciotk Celin bezami i kaw, prawdziw kaw, tak, jakiej zapach dochodzi nawet do ubikacji, w której sBycha wszyst- ko, co si w kuchni mówi, i w której siedziaBem ju| od dwudziestu minut.  Ty nawet, Maryla, nie masz pojcia, jak wygldaj dzieci po takiej pierwszej lekcji pisania atramentem  mówi ciotka Celina.  Tego nie da si wypra niczym i ubranie jest do wyrzucenia, a wam si przecie| nie przelewa& Ale mama jest innego zdania.  Nie pozwol, |eby moje dziecko wygldaBo byle jak!  o[wiadcza.  I jak bdzie trzeba pra, to si wypierze. A ciotka Celina nic nie powiedziaBa, tylko westchnBa gBboko i pózniej rozmawiaBy ju| wyBcznie o tym, jak si robi konfitury, |eby byBy gste. Nie byBo na co czeka, no to spu[ciBem wod w ubi- kacji i poszedBem sobie. Bardzo mnie intrygowaBo, dlaczego po tym wszystkim ubrania bd do wyrzucenia. A |e pewnie bd, to chyba prawda, bo jednak tego dnia mama ubraBa mnie fatalnie. Na szcz[cie wiksza cz[ naszej klasy wygldaBa jak potomkowie |ebraków. Nastrój udzieliB si caBej szkole, ju| na pierwszej prze- rwie otoczyB nas wianek drugo- i trzecioklasistów dajcych dobre rady. Dla nas byBy to szalenie cenne informacje, udzielane przez starych atramentowych repów, byli[my zatem bardzo podnieceni i chcieli[my, |eby to wszystko si wreszcie zaczBo. Musieli[my jednak uzbroi si w cierpliwo[, pisa atramentem zaczli[my na ostatniej, czwartej lekcji. Pewnie dlatego, |eby[my natychmiast po tym akcie mogli uda si do domów. Kiedy zadzwoniB dzwonek, wszyscy ju| siedzieli[my w Baw- kach. Pocztek byB bardzo uroczysty. My[laBem, |e pani od razu ka|e nam wyj obsadki, jak zwykle sprawdzi stalówki i zacznie- " 13 " Kup ksi|k Przeczytaj wicej o ksi|ce my wreszcie pisa, ale nic takiego si nie dziaBo. Mareczek, z któ- rym siedziaBem w jednej Bawce, powiedziaB gBo[no, |e pewnie pani zapomniaBa o tym pisaniu atramentem i teraz bdziemy pisali oBówkami ju| do samego koDca szkoBy, a pózniej si rozbeczaB. Mareczek czsto beczy bez powodu, ale tylko na pocztku, bo po- tem, jak dostanie gruch w Beb, to ju| ma powód. Zanim daBem mu gruch, pani uderzyBa kilka razy linijk o stóB. ZrobiBo si bar- dzo cicho. WiedziaBem, |e zaraz si zacznie. W ustach mam sucho i zby podzwaniaj mi leciutko. Siedzimy wyprostowani, umyte rce trzymamy na blatach Bawek. Jestem bardzo ciekawy, jak te| to si pisze atramentem. Nie ma co ukrywa. Uczestnicz w jakim[ szalenie wa|nym wy- darzeniu. To pocztek nowego etapu w |yciu. Czuj, |e pisanie atramentem nobilituje, niesie ze sob jak[ ogromn, bli|ej nie sprecyzowan odpowiedzialno[. Pani od polskiego tak|e jest wyjtkowo uroczysta. Nawet nerwowy tik prawego policzka, który stale wzbudza w nas zrozumiaBe zainteresowanie, a tak- |e mnóstwo domysBów i spekulacji, dzisiaj jest caBkiem inny. Policzek pani od polskiego podskakuje znacznie cz[ciej, a bBy- ski oczu, skoncentrowane przy pomocy grubych szkieB okularów, s niepokojco ostre. Zanim zacznie mówi, kilka razy chrzka na prób, co natychmiast podchwytujemy i przez dobr minut wszyscy chrzkamy, my[lc, |e tak trzeba. Dopiero ostre trza- ski linijki o blat stoBu na powrót sprowadzaj cisz. Pani zaczyna mówi, ale jej gBos dziwnie wibruje, wic przerywa i jeszcze kilka razy pochrzkuje. Nie spuszczamy z niej oka. Po chwili zaczyna po raz kolejny. Jej gBos wyraznie dr|y. Mówi o tym, w jaki spo- sób powinni[my macza pióra w kaBamarzach, |eby nie spadaBy z nich krople atramentu. Opowiada to wszystko dwa razy, pózniej powtarzamy jej sBowa gBo[no, a na koniec  na sucho maczamy stalówki w pustych jeszcze kaBamarzach. Ka|dy z nas, po kolei, pod czujnym wzrokiem pani, której policzek podskakuje coraz cz[ciej, chwyta obsadk i podnosi j do góry. Dr|ce rce pani od polskiego ukBadaj nam palce na cienkich drewienkach malo- " 14 " Kup ksi|k Przeczytaj wicej o ksi|ce wanych przewa|nie czerwon farb i pokazuj, w jaki sposób na- le|y ociera stalówk o wylot kaBamarza. Delikatnie przecigam samym koDcem pióra o brzeg szklanego naczynia, wydobywajc z niego dzwik ostry, natarczywy i niepokojcy. W ciszy sBycha podniecone sapanie i tarcie stalówek o szkBo. W miar upBywu czasu pani staje si jeszcze bardziej uroczysta. Policzek podska- kuje jej coraz cz[ciej, a ju| bez przerwy zaczyna drga, kiedy KozBowski o[wiadcza, |e to |adna sztuka, bo on pisze atramentem w domu ju| od dziesiciu lat. Spogldam na niego z podziwem i postanawiam go na[ladowa. W koDcu facet, który tak dBugo pi- sze atramentem, wie na pewno, jak macza stalówk. Technicznie nie jest to Batwe, to patrzenie na niego, bo KozBowski siedzi za mn. Pózniej pani ka|e nam usi[ pupami na dBoniach, a sama, idc wzdBu| Bawek, nalewa do kaBamarzy atrament z trzymanej oburcz wielkiej butli z niebiesk etykiet. Z takiej samej but- li mama wylewaBa do miski denaturat, kiedy trzeba byBo opali kur na rosóB. A potem wyjli[my dBonie spod pup, chwycili[my obsadki, no i si zaczBo. Mog powiedzie tylko jedno. Pisanie atramentem to wielka, wyjtkowa sprawa! I nie chodzi wcale o to, |eby stawiane atra- mentem laseczki, krzy|yki i kóBka byBy w jednej linii. CaBy swój wysiBek koncentruj na tym, |eby zdradliwy niebieski pByn po- zostaB wyBcznie na papierze. Po pierwszym wielkim kleksie na koszuli spogldam do tyBu. Wszystko w porzdku. KozBowski caBy jest ju| lekko niebieskawy. Pani najpierw próbowaBa panowa nad szaBem atramentowego pisania, w jaki wszyscy wpadli[my, ale pózniej dziwnie patrzyBa tylko w jeden punkt na [cianie, a policzek skakaB jej tak szybko, |e nie mogli[my policzy, ile razy skoczy pod rzd. W dodatku nie spojrzaBa nawet na przepiknego niebieskiego motyla, kiedy Marek, który siedzi ze mn w Bawce, zamknB mój zeszyt na klek- sie. No to pokazaBem tego motyla chBopakom i ka|dy próbowaB, czy uda mu si zrobi Badniejszego. Ale nikomu si nie udaBo, wic musiaBem im pokaza, jak si robi takie wielkie motyle. A Lulek " 15 " Kup ksi|k Przeczytaj wicej o ksi|ce podszedB do pani i próbowaB j pogBaska, bo byBa bardzo smutna. TrwaBo to a| do dzwonka. Bo|e, jaki byBem dumny! Do domu wracaBem wyjtkowo po- woli. Pamitam peBne uznania spojrzenia mijanych ludzi. Mieli racj, |e mnie podziwiali. ByBem wreszcie peBnoprawnym czBon- kiem spoBeczeDstwa umiejcego pisa. Umiejtno[ posBugiwania si atramentem [wiadczyBa o mojej cywilizacyjnej przynale|no[ci. Niestety, w domu doro[li wcale nie rozumieli doniosBo[ci chwili. Kiedy dumnie wkroczyBem do kuchni, mama zaBamaBa rce.  Bo|e kochany, MateDko zBota! Synku, jak ty wygldasz! Jezusmaria! Matuchno [wita! I on tak szedB przez caBe miasto!  wrzasnBa, kiedy dokBadnie mnie obejrzaBa. Mieszkali[my wówczas na Konikowiu i rzeczywi[cie, chodzc do szkoBy, szedBem prawie przez caBe miasto. Kiedy lament nad moj zniszczon, rano jeszcze czyst garderob, si skoDczyB, do- staj mokr [cierk po tyBku i rycz wniebogBosy, a w tym czasie mama próbuje mnie umy. Nie udaje jej si ta operacja. Do Bó|- ka id nadal caBy niebieski. WBa[ciwe tylko Tomek mnie rozumie. DBugo stoi przy moim Bó|ku i peBen nabo|eDstwa wodzi palcem po co wikszych niebieskich plamach. Szczególnie interesuj go granatowe zacieki na mojej twarzy i szyi. Ale z Tomkiem nigdy nie musieli[my sobie niczego dBugo tBumaczy. Ze snu wyrwaB mnie jaki[ haBas. ByBo ciemno, tylko przez szpar w drzwiach do pokoju ojca wdzieraBa si ostra, biaBa smuga [wiat- Ba. DziaBo si co[ dziwnego. ObudziBem Tomka i razem, boso, po zimnej podBodze podeszli[my do tej intrygujcej jasno[ci. Cichutko skrzypnBy drzwi i od razu znalezli[my si w centrum tego, co si dziaBo w pokoju taty. Ten wy|szy pan nie zdjB nawet kapelusza. To byBo niegrzeczne, przecie| mama zawsze mówiBa, |e w mieszkaniu nie wolno chodzi z nakryt gBow. Pan byB tak wysoki, |e wcale nie musiaB wchodzi na krzesBo, |eby zdejmowa ksi|ki taty na- " 16 " Kup ksi|k Przeczytaj wicej o ksi|ce wet z najwy|szej póBki. Ka|d przekartkowywaB, potem potrzsaB ni, przygldaB si, czy co[ z niej nie wylatuje, i rzucaB na [rodek pokoju, gdzie le|aBa ju| sterta innych rzeczy. Ten drugi pan, ni|szy, sapaB przez nos i powtarzaB co chwil póBgBosem:  Bo|e kochany, mam ju| tego wszystkiego dosy&  A trzeci pan siedziaB za biur- kiem taty i stukaB palcami w l[nicy blat, na którym byBo zawsze peBno maBych drobinek kurzu. Nawet teraz, w [wietle wielkiej lampy na suficie i lampki ojca stojcej na biurku, wida byBo j- zor kurzu. Nie wygldaBo to Badnie, wic podszedBem i powiedzia- Bem temu panu, |e mamusia [ciera biurko taty dwa razy dziennie, a mimo to ten kurz zaraz po [cieraniu na nim siada. Bo on, ten kurz, wie, |e tata tutaj ju| nigdy nie usidzie, i dlatego cigle jest na biurku. Pan przejechaB dBoni po gBadkiej powierzchni, spojrzaB pod [wiatBo na opuszk palca, skrzywiB si i wytarB rk o spodnie. Przez chwil przygldaB si nam, marszczyB [miesznie nos, robiB zeza i tym zezem patrzyB na mnie i na Tomka, który swoim zwy- czajem dBubaB w nosie. Ten jego zez byB [mieszny, ale tylko troch. Kiedy mu pokazaBem, jak si robi prawdziwego zeza, to przestaB swojego pokazywa. A potem zapytaB, czy nam si wygodnie [pi. Tomek powiedziaB mu, |e bardzo wygodnie, ale teraz przecie| nie [pimy, a on i tak nie uwierzyB i poszedB sprawdzi, czy mamy wy- starczajco mikkie Bó|ka. Kiedy ju| wszystko poprzewracaB i caBa nasza po[ciel le|aBa na podBodze, wróciB do pokoju taty i znowu usiadB za biurkiem. Mama byBa jaka[ dziwna. SiedziaBa na krze[le pod oknem i patrzyBa w podBog. Nie odezwaBa si nawet wtedy, kiedy Tomek gBo[no pu[ciB bka. To byBo bardzo dziwne, bo Tomek czsto pusz- czaB bki i mama wówczas zawsze gniewaBa si na niego i mówiBa, |e to wstyd i |e nie wypada. A teraz wygldaBo na to, |e wBa[nie wypada. No to ja te| chciaBem pu[ci bka, ale mi si nie udaBo. Szkoda. Tymczasem wysoki pan w kapeluszu zrzuciB ostatni ksi|- k na podBog i zaczB wyjmowa z szafy ubrania. Ka|de z nich dokBadnie sprawdzaB, wywracaB kieszenie, a tak|e obmacywaB " 17 " Kup ksi|k Przeczytaj wicej o ksi|ce materiaB, a potem rzucaB na kup ksi|ek. To byBy ubrania taty i pachniaBy fajk. Bo tatu[, zanim zachorowaB na raka i odszedB sobie od nas do nieba, paliB fajk, ale jak odchodziB, to pewnie za- pomniaB jej zabra i teraz wszystkie ubrania czu byBo tytoniem. Pan w kapeluszu podniósB marynark do nosa i powchaB.  No tak. AmerykaDski. Tego si mo|na byBo spodziewa. Gdzie wasz ojciec chowaB tytoD?  zapytaB nas pan w kapeluszu, cigle trzymajc w rkach jasn marynark taty.  Nie ma ju| tytoniu. Tata zabraB go ze sob  odpowiedzia- Bem.  ZabraB? A dokd?  zainteresowaB si pan, który spraw- dzaB, czy mamy mikkie Bó|ka.  Do nieba  o[wiadczyBem, a Tomek powtórzyB za mn jak echo:  Do nieba. W tym czasie pan, który sapaB przez nos, podniósB róg dywanu i dokBadnie ogldaB podBog. MiaB du|y brzuch i chyba trudno byBo mu si schyla, bo sapaB coraz gBo[niej. Pod dywanem podBoga byBa brudna i nagle zrobiBo mi si wstyd.  Z tej strony jest brudno, bo tu nie podnosimy  powiedzia- Bem.  Zawsze si podnosi z tamtej strony  pokazaBem palcem na drzwi prowadzce do naszego pokoju. Wszyscy panowie chcieli zobaczy, jak wyglda podBoga z tam- tej strony, i bardzo szybko podeszli, a gruby pan, cigle sapic, od- sunB dywan. Rzeczywi[cie byBo tu o wiele czy[ciej. Panom si to bardzo spodobaBo i natychmiast odsunli jeszcze wicej dywanu, ale tam dalej podBoga byBa znowu brudna. Wtedy gruby, sapicy pan ukucnB, pogBaskaB Tomka po gBowie i zapytaB, któr desk z podBogi tata zwykle wyjmowaB. Tomek odpowiedziaB, |e tutaj si desek nie wyjmowaBo, tylko w kurniku. Ale przecie| to nie byB kur- nik i ja mu powiedziaBem, |e to wcale nie jest kurnik, tylko szopa, w której dziadek rbie drewno, i |e tam wcale nie ma kur, tylko s szczury, a my je Bapiemy na wdki wuja Kazimierza. I dodaBem jeszcze, |e wuj Kazimierz, który miaB wypadek na motorze i teraz musi chodzi z lask, wlaB nam za to, |e szczury poodgryzaBy mu " 18 " Kup ksi|k Przeczytaj wicej o ksi|ce haczyki, jak je Bapali[my, a powinien przecie| wla szczurom, a nie nam. A potem poszli[my pokaza im t desk, któr si wyjmuje, kiedy chcemy zBapa kilka szczurów na wdki wuja Kazimierza. Ci panowie w ciemno[ci cigle na co[ wpadali, a gruby pan wszedB nawet do miski Kruczka. Pies jakby tylko na to czekaB. WyskoczyB z budy i zBapaB za kostk tego grubego pana, który za- czB okropnie krzycze:  Gdzie mam pistolet, gdzie ja mam pi- stolet! A pózniej woBaB do tego wysokiego pana, co siedziaB za biurkiem taty:  Niech go pan kropnie, panie poruczniku, niech go pan zastrzeli! , ale mama uklkBa, zasBoniBa sob Kruczka i we- pchnBa go do budy, a wysoki pan za[miaB si i schowaB pistolet. Pózniej [miaB si jeszcze z tego grubego pana.  Ciebie ju| dawno psy powinny ze|re  mówiB. A wtedy ten gruby, ugryziony przez Kruczka pan zaczB w ciemno[ci krzycze bardzo gBo[nio, |e nas wszystkich, zdegenerowanych kuBaków, pozamyka do wizienia, bo poszczuli[my na niego psa. Mama zaczBa pBaka i prosiBa tych panów, |eby nas nie zamykali do wizienia, bo to wszystko byBo niechccy. I oni chyba uwierzyli, ale ja nie, bo Kruczka znaBem bardzo dobrze. Tomek powiedziaB tym panom, |eby uwa|ali, bo tutaj kaczki robi kupy, wic lepiej, |eby w nie nie wdepnli, bo kacze kupy wchodz zawsze midzy palce. No i wreszcie pokaza- li[my im t desk, któr si wyjmuje, |eby wej[ do kurnika, kiedy dziadek skoDczy rba drewno i zamknie drzwi na kBódk, a my chcemy na wdki wuja Kazimierza zBowi kilka szczurów. Kiedy ju| wrócili[my do domu i pan, który sprawdzaB, czy mamy mikkie Bó|ka, przestaB wreszcie krzycze, to zabrali mam do kuchni, gdzie przez caBy czas byli dziadek i wuj Kazimierz z takim jednym panem, co si bawiB pistoletem. Z nami zostaB ten wysoki pan w kapeluszu i zapytaB, kto u nas sBucha radia. Powiedzieli[my mu, |e u nas wszyscy sBuchaj, a my to nawet po dwa albo trzy razy dziennie. A on na to, czy to prawda, |e u nas wszyscy sBuchaj ra- dia, co si zaczyna od  bum, bum, bum, bum . Powiedzieli[my mu prawd. U nas radia, które si zaczyna od  bum, bum, bum, bum , sBucha tylko dziadek. Potem dodaBem, |e to ja mówi w tym radiu, " 19 " Kup ksi|k Przeczytaj wicej o ksi|ce a jak nie wierzy, to mog mu zaraz zadeklamowa Pana Tadeusza, i to w dodatku caBego. Na to on powiedziaB, |e mam niespotykan fantazj, a ja natychmiast zaczBem deklamowa, bardzo szybko, |eby mu jak najwicej powiedzie. SBuchaB troch, a kiedy mó- wiBem:  Panno[witacojasnejbroniszczstochowy&  , wzruszyB ramionami i poszedB do kuchni. Chcieli[my i[ za nim, ale nam nie pozwoliB. No to pogadaBem sobie troch z Tomkiem. Taka re- wizja to fajna rzecz. Jutro rano opowiem wszystko w szkole, ale przedtem schowamy Kruczka, |eby go ci panowie nie zamknli do wizienia. Ale caBkiem niepotrzebnie si martwili[my. Panowie zostawili Kruczka, a do wizienia zabrali wuja Kazimierza. Konikowo, dzielnica, w jakiej mieszkali[my, usytuowane byBo na samym skraju miasta, które nazywaBo si Gniezno. StaB tam wielki dom i po drugiej stronie drogi zabudowania gospodarcze. ByBo te| troch ziemi i dziadek nazywaB to wszystko dzier|aw. Nasz ogród przylegaB do ulicy Lelewela. Z chBopakami stamtd nie mieli[my najlepszych ukBadów. Woleli[my si tam nie pojawia. Widywali[my si wyBcznie na odlegBo[ rzutu kamieniem i zawsze trzymajc Kruczka w odwodzie. Czarny, du|y kundel, z biaBym ko- niuszkiem ogona i biaBym  krawatem pod brod, czekaB cierpliwie za rogiem i na nasz znak wypadaB z gBo[nym szczekaniem, roz- pdzajc lelewelowsk haBastr na cztery wiatry. CaBkiem inaczej byBo, kiedy[my na Bce grali w piBk albo kiedy latem kpali[my si w gliniance. Wtedy byli[my kolegami, przyjacióBmi, prawie brami. To tylko ulice, przy których mieszkali[my, robiBy z nas wrogów. Do przezwiska  kuBaki przyzwyczaili[my si prdko i wydawaBo nam si to normalne, bo przecie| ka|dy miaB jakie[ przezwisko. Ale do- piero kiedy ten gruby pan w trakcie rewizji tak nas nazwaB, zrozu- miaBem, |e  kuBak to znacznie wicej ni| zwykBe przezwisko. Dziadek miaB wielkie, siwe wsy i byB bardzo wysoki. Zapy- tali[my go, co to znaczy, |e kto[ jest kuBakiem, i to go bardzo roz- " 20 " Kup ksi|k Przeczytaj wicej o ksi|ce zBo[ciBo. A jak dziadek robiB si naprawd zBy, to lepiej byBo zej[ mu z oczu. Dopiero wieczorem, kiedy usiadB obok radia, |eby po- sBucha tego swojego  bum, bum, bum, bum , podszedBem do niego i zapytaBem o kuBaka jeszcze raz. Mama siedziaBa w kcie i robiBa dla Tomka sweter na drutach. Od czasu rewizji miaBa czerwone oczy, bo wuj Kazimierz cigle siedziaB w wizieniu, cho ju| nade- szBa zima i niedBugo miaBy by [wita. Kiedy zapytaBem dziadka o kuBaka, mama zaczBa pBaka i kazaBa nam si wynosi do swo- jego pokoju, ale dziadek powiedziaB, |eby[my zostali. PocignB z drewnianej fifki, otoczyB si ostrym dymem tytoniowym, wyjB zegarek z dedykacj od samego cesarza Wilhelma, sprawdziB go- dzin, wziB Tomka na kolana i wreszcie wytBumaczyB nam, co to znaczy kuBak i dlaczego nas tak nazywano. OkazaBo si, |e dzia- dek przed wojn byB  ho, ho, ho! A mama opowiedziaBa, |e mie- li[my du|o ziemi i dworek, a nasza wioska nazywaBa si Aysinin i byBa na PaBukach, obok {nina, |e dziadek byB posBem na sejm i |e w domu byB oswojony jeleD, którego podziwiaB nawet sam pan Eugeniusz Kwiatkowski, który byB ministrem i premierem. Potem dziadek opowiedziaB nam o panu Kwiatkowskim i ju| na zawsze Zlsk i Gdynia kojarzyBy mi si z tym nazwiskiem. I dodaB, |e bol- szewicy zabrali nam wszystko, dom, ziemi i oswojonego jelenia te|. Natomiast nie bardzo wiedziaBem, co to znaczy by posBem, ale na pewno mie[ciBo si to w gBo[nym  ho, ho, ho! dziadka. Pózniej rozlegBo si z radia  bum, bum, bum, bum i musieli[my siedzie cicho. Zanim jeszcze dziadek zaczB sBucha, mama powiedziaBa nam, |e nie wolno nikomu, ale to nikomu, o tym mówi. Ale spró- buj, czBowieku, wytrzyma, kiedy nareszcie wiesz, dlaczego na- zywaj ci kuBakiem i jeszcze to, |e twój dziadek byB  ho, ho, ho! przed wojn. W klasie bardzo szybko tak|e zostaBem kuBakiem i pani od polskiego nie prosiBa mnie ju| wicej, |ebym deklamowaB Pana Tadeusza. Dziadek byB bardzo fajny. W czasie wojny caBa nasza rodzina zostaBa wysiedlona do Warszawy. Tamte strony nazywaBy si wów- czas Kongresówk. Dziadkowi od tego czasu pozostaBa niech do " 21 " Kup ksi|k Przeczytaj wicej o ksi|ce

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ocena poporodowa szczeniat
Ebook Zysk Wencel Gordyjski
Zysk Mediapolis Fantastyka
Zysk Gra O Tron Fantastyka
Ebook Zysk Rozbitek@Brzeg
423 (B2007) Zysk (strata) ze sprzedaży w porównawczym rachunku zysków i strat
zysk berber
Stroiciel Ciszy Zysk I S Ka Ebook
zysk halina
zysk zgred
niedokrwistość u szczeniąt i kociąt cz 2
E book Zysk Dni Zlego Slonca
zysk pamiec krwi
Zysk Muszkieterki
zysk scyzoryk
zysk smiertelne zlecenie
zysk zbrodnia w blekicie

więcej podobnych podstron