plik


Ken Schoolland Przygody Jonatana Poczciwego odyseja wolnego rynku Grafika z okładki polskiej wersji ksišżki Tytuł oryginału angielskiego: The Adventures of Jonathan Gullible. A Free Market Odyssey, second, revised edition, Small Business Hawaii, Honolulu 1995 Tłumaczenie: Jacek Hajduk i Jacek SpólnyRedakcja: Jarosław Adam SawicIlustracje: David Friedman, wg oryginałuOkładka: A. Kozłowski, za oryginałem Niniejsza publikacja ukazuje się dzięki finansowej pomocypana Jana M. Małka z Torrance w Kalifornii Spis treœci I. Wielki sztormJonatan wyrusza w morskš podróż i dociera do niezwykłej wyspy. II. Burzyciele porzšdkuJonatan słyszy głos kobiety wzywajšcej pomocy. III. Œwieczki i płaszczeJonatan dowiaduje się o zakazie korzystania ze œwiatła słonecznego. IV. Policja żywnoœciowaPoznajemy smutnš historię kobiety z trojgiem dzieci. V. Niezwykła opowieœć o rybachRybak dzieli się z Jonatanem swym skromnym połowem. VI. Kiedy nie można mieć własnego domuJonatan zauważa, że na Korrumpo burzy się całkiem dobre domy. VII. Dwa ogrody zoologiczneOgrodzenia po przeciwnych stronach drogi wywołujš u Jonatana niezrozumiały niepokój. VIII. Jak się robi pienišdzeJonatan szuka jakiejœ większej drukarni i co z tego wynikło. IX. Fabryka marzeńTajemnicza skrzynka staje się przyczynš nieszczęœć i kłopotów. X. Targowisko władzyPani Elżbieta de Flanelle proponuje Jonatanowi wycieczkę w œwiat polityki. XI. Œmierć nielegalnym fryzjerom! Jonatan dowiaduje się rzeczy, od których jeży się włos na głowie. XII. Bój o bibliotekęW którym dowiadujemy się, że ksišżki mogš być Ÿródłem agresji. XIII. Nic takiegoPrzy pomocy loterii zostaje rozwišzany dylemat natury artyzmu. XIV. Pawilon zysków nadzwyczajnychJonatan jest œwiadkiem karnawałowej gry, gdzie każdy zwycięża. XV. Wujek FiskusJonatan poznaje nowe znaczenie starej tradycji. XVI. Żółw i zajšcOkazuje się, że bajki opowiadane przez babcię mogš się zakończyć zupełnie zaskakujšcš puentš. XVII. Ministerstwo Trawienia Jonatan zostaje ostrzeżony przed działalnoœciš komisarzy żywnoœciowych. XVIII. "Przeszłoœć albo przyszłoœć!" GroŸny rabuœ zabiera Jonatanowi pienišdze dajšc w zamian dobrš radę. XIX. Jarmark rzšdowyStary hodowca bydła opowiada o tym, jak można sobie wybrać odpowiedni rzšd. XX. Najstarszy zawód œwiataJonatan ma okazję dowiedzieć się czegoœ na temat swojej przyszłoœci. XXI. Jak się robi butyLord Ponzi ogłasza konferencję prasowš, by zdradzić sekrety programu dotyczšcego produkcji butów. XXII. OklaskometrRozentuzjazmowany tłum dokonuje właœciwego wyboru. XXIII. Każdemu według potrzebJonatan jest œwiadkiem Turnieju Pożegnalnego i zapoznaje się z nowatorskim systemem ocen. XXIV. Jak się płaci za grzechyOkazuje się, że praca może stać się przyczynš różnych niedoli, z zakuciem w kajdany włšcznie XXV. Jak dać kosza emerytomNajstarsi obywatele Korrumpo opłakujš skutki drogo ich kosztujšcego oszustwa. XXVI. Kto wpadł na ten genialny pomysł? Jest tu mowa o tym, jak można się łatwo wzbogacić, a także o rodzajach odpowiedzialnoœci i wykorzystywaniu cudzych pomysłów. XXVII. Jagody dla przygodyJonatan o włos unika pułapki i dowiaduje się, jak należy dbać o zdrowie innych. XXVIII. Wielki InkwizytorCharyzmatyczny przywódca objaœnia pojęcia wolnoœci, odpowiedzialnoœci i cnoty. XXIX. Prawo przegranegoJonatan przekonuje się o zgubnym wpływie gier hazardowych. XXX. Zamiesz(k)aniePewna dziewczyna zwierza się Jonatanowi ze swoich kłopotów mieszkaniowych. XXXI. Banda DemokracjaStraszliwa banda sieje popłoch w mieœcie, a Jonatan szczęœliwie chroni się na stromym wzgórzu. XXXII. O sępach, żebrakach, oszustach i królachCoraz bardziej zniechęcony Jonatan spotyka pełnego cnót sępa. XXXIII. Terra LibertasJonatan poszukuje krainy prawdziwej wolnoœci. Epilog Pytania do rozdziałów Noty biograficzne Zalecana lektura [ Strona tytułowa ] Rozdział I Wielki sztorm W pewnym słonecznym, nadmorskim mieœcie, wówczas gdy nie było jeszcze zapełnione gwiazdami filmowymi w limuzynach, żył sobie młodzieniec imieniem Jonatan. Nadzwyczajnie wyglšdał tylko w oczach rodziców, którzy uważali, że jest bystrym, prawdomównym i œwietnie zbudowanym chłopcem... od głowy poroœniętej szopš jasnorudych włosów aż po nieproporcjonalnie wielkie stopy. Ciężko pracowali, sprzedajšc œwiece w maleńkim sklepiku przy głównej ulicy miasteczka, w którego porcie roiło się od kutrów i łodzi rybackich. Żyło tam sporo pracowitych ludzi; jedni byli dobrzy, inni Ÿli, a większoœć najzwyczajniej w œwiecie przeciętna. Gdy Jonatan nie pracował w sklepie, wsiadał na swojš byle jak skleconš żaglówkę i wypływał wšskim kanałem z zatoczki w poszukiwaniu przygód. Tak jak wielu młodych ludzi, mieszkajšcych od dziecka w tym samym miejscu, Jonatan uważał, że życie jest nieco nudne, a otaczajšcy go ludzie pozbawieni wyobraŸni. Marzył, że kiedyœ w trakcie swych wypadów poza zatokę ujrzy jakiœ nieznany statek lub wielkš rybę. Może napotka okręt piratów, którzy siłš wcielš go do załogi, tak że opłynie z nimi cały œwiat. Albo że statek wielorybniczy, który zapuœci się w te strony w poszukiwaniu pełnego tranu połowu, weŸmie go na pokład. Większoœć wypraw kończyła się jednak tym, że kiszki grały mu marsza a gardło wysychało z pragnienia, więc nasz młody bohater zawracał, myœlšc już tylko o kolacji w domu. Jednego z tych pogodnych, wiosennych dni, kiedy powietrze jest czyste i œwieże jak wysuszona na słońcu poœciel, morze wydało się Jonatanowi szczególnie przyjazne, więc niewiele myœlšc załadował do swej łódki trochę prowiantu i sprzęt rybacki, by wybrać się w podróż wzdłuż wybrzeża. Nie zauważył nawet, że za jego plecami czarne chmury na horyzoncie zwiastujš rychły sztorm. Całkiem niedawno odważył się po raz pierwszy wypłynšć poza zatokę, lecz z każdym rejsem nabierał œmiałoœci. Nie przejmował się więc zbytnio coraz silniejszym wiatrem, dopóki nie zrobiło się za póŸno. Wkrótce zerwał się gwałtowny sztorm. Morskie bałwany rzucały łódkš jak korkiem w wannie i na nic zdały się wysiłki, by nad niš zapanować. W końcu Jonatan rzucił się na dno i uczepił burt z nadziejš, że żaglówka jednak się nie przewróci. W wirze potwornej tršby powietrznej nie dało się odróżnić dnia od nocy. Gdy burza wreszcie ucichła, łódka dryfowała, bezwładnie przechylona na prawš burtę. Była w opłakanym stanie: sztorm złamał maszt i porwał żagle. Morze było spokojne, za to gęsta mgła nie pozwalała dojrzeć niczego wokół. Po wielu dniach takiego dryfowania Jonatanowi skończyła się woda, tak że od czasu do czasu mógł tylko zwilżyć wargi cieczš osadzajšcš się na strzępach żaglowego płótna. Kiedy mgła nareszcie się uniosła, Jonatan zauważył niewyraŸny zarys brzegu jakiejœ wyspy. W miarę jak zbliżał się do lšdu, dostrzegał nieznane przylšdki, piaszczyste plaże i poroœnięte bujnš roœlinnoœciš wzgórza. Kiedy morskie fale wyniosły go na przybrzeżnš mieliznę, Jonatan porzucił wrak żaglówki i wpław dopłynšł do lšdu. Od razu wypatrzył różowe guawy, dojrzałe banany i inne pyszne owoce, w które obfitowała tropikalna dżungla. Gdy nasycił pierwszy głód, poczuł się bardzo samotny, ale zaraz potem przyszło uczucie radoœci z ocalenia życia i rozpoczęcia niezwykłej przygody. Z miejsca postanowił dokładnie poznać ten lšd. "Jacy ludzie tu mieszkajš? - zastanawiał się, stšpajšc po białym piasku plaży. - PrzyjaŸni, podobni do nas, czy może zupełnie inni? Zresztš wszystko jedno, najważniejsze, że nie będę się nudzić!" [ Rozdział II ] [ Spis treœci ] Rozdział II Burzyciele porzšdku Jonatan szedł kilka godzin przez leœny gšszcz w stronę niewielkiego pagórka położonego za białš plażš. Nagle usłyszał krzyk kobiety. Przystanšł i przechylił głowę, chcšc odkryć, skšd dochodzi odgłos. Wtedy rozległo się kolejne przenikliwe wołanie o pomoc. Podšżajšc za głosem zaczšł przedzierać się przez kłębowisko chaszczy i splštanych pnšczy. Po chwili znalazł się na œcieżce. uwagi. Oszołomiony Jonatan zobaczył, jak dwóch innych mężczyzn wlecze za sobš wrzeszczšcš kobietę. Zanim zdšżył odzyskać oddech, tamtych troje znikło mu z oczu. Rzecz jasna sam jeden nie dałby rady uwolnić kobiety, więc znowu zaczšł biec œcieżkš w poszukiwaniu pomocy. Dotarł do polany, na której grupa ludzi zebranych wokół potężnego drzewa uderzała weń kijami. Jonatan podbiegł do mężczyzny, który przyglšdał się, jak pracujš inni i chwycił go za ramię. - Proszę pana, pomocy! - wysapał. - Jacyœ dwaj mężczyŸni porwali kobietę! Musimy jej pomóc! - Nie przejmuj się chłopcze! - odburknšł nadzorca. - Tamta kobieta została po prostu aresztowana. IdŸ swojš drogš, mamy tu pełne ręce roboty. - Aresztowana? - powtórzył zdyszany Jonatan. - Jakoœ nie wyglšdała mi na przestępcę. - "A jeœli rzeczywiœcie zrobiła coœ złego, to dlaczego tak rozpaczliwie wołała o pomoc?" - pomyœlał. - Bardzo przepraszam, ale czy mógłby mi pan powiedzieć czym zawiniła? - Że co? - mężczyzna wyraŸnie zaczynał tracić cierpliwoœć. - Skoro tak ci na tym zależy, to musisz wiedzieć, że groziła odebraniem pracy wszystkim robotnikom, których tu widzisz. - Groziła odebraniem pracy? a to w jaki sposób? - nie ustępował Jonatan. Nadzorca obrzucił ignoranta piorunujšcym spojrzeniem i kazał mu podejœć do ludzi, którzy okładali kijami pień drzewa. - Jak widzisz, jesteœmy drwalami - obwieœcił z dumš. - Œcinamy drzewa na opał, obijajšc je takimi oto kijami. Czasami setka chłopa, pracujšc bez przerwy, potrafi obalić takie drzewo w niecały miesišc. Mężczyzna wydšł wargi i starannie strzepnšł jakiœ pyłek z rękawa eleganckiej marynarki. - Ta kobieta przyszła dziœ rano do pracy z kawałkiem zaostrzonego metalu, przymocowanym do kija. Na oczach wszystkich œmiała œcišć drzewo w niecałš godzinę i to bez niczyjej pomocy! To się nie mieœci w głowie! Nie wolno dopuœcić do takiego zagrożenia naszej tradycji zawodowej. Jonatan wytrzeszczył oczy, przerażony karš, jakš wymierzono tej kobiecie za twórcze myœlenie. W domu wszyscy używajš do œcinania drzew piły i siekiery. Nawet on sam zdobył w ten sposób drewno na swojš łódkę. - Ale przecież taki wynalazek - zawołał - pozwala każdemu, nawet niezbyt silnemu człowiekowi, œcišć drzewo. Czy dzięki temu œcinanie drzew nie stanie się szybsze i tańsze? - Coœ ty powiedział? - ryknšł wœciekły nadzorca. - Jak w ogóle może komuœ powstać w głowie myœl, żeby popierać takie pomysły? Do tak szlachetnej pracy nie sposób dopuœcić pierwszego lepszego wymoczka, który wpadnie na taki "œwietny" pomysł. - Ale, proszę pana - Jonatan starał się zachować spokój - ci dobrzy drwale majš ręce zdatne do pracy i głowy nie od parady. Gdyby tak skrócić czas potrzebny do œcinania drzew, mogliby go wykorzystać na inne zajęcia. Mogliby wytwarzać szafy, stoły, łodzie, a nawet całe domy! - Słuchaj no ty - spojrzał groŸnie mężczyzna - celem pracy jest zapewnienie stałego i bezpiecznego zajęcia, a nie produkowanie nowych towarów. - Ton jego głosu stał się wyjštkowo nieprzyjemny - Mówisz jak jakiœ burzyciel porzšdku. - Ależ nie, proszę pana, nie mam nic przeciwko porzšdkowi, na pewno ma pan rację. No cóż, na mnie chyba już czas - to mówišc, Jonatan poœpiesznie zawrócił i poszedł tš samš co przedtem œcieżkš, czujšc jakiœ dziwny niesmak po pierwszym spotkaniu z tubylcami. [ Pytania do rozdziału II ] [ Rozdział III ] [ Spis treœci ] Pytania do rozdziałów II. Burzyciele porzšdku. Co jest celem pracy? Czy wynalazki usprawniajšce pracę sš czymœ dobrym, czy złym? Dlaczego? Od czego to zależy? W jaki sposób ludzie starajš się nie dopuœcić do powstania takich wynalazków? Jakie sš tego konkretne przykłady? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone? III. Œwieczki i płaszcze. Czy to dobrze, czy też Ÿle, że korzystamy za darmo ze œwiatła i energii, jakiej dostarcza nam słońce? Czy gdyby ludzie importowali z zagranicy tanie towary, przyniosłoby to więcej zysków czy strat? Jakim grupom ludzi nie podoba się, że inni kupujš tanie towary pochodzšce z obcych państw? Dlaczego tak się dzieje? IV. Policja żywnoœciowa. Czy powinno się płacić rolnikom za to, że Ÿle uprawiajš ziemię? Do jakich konsekwencji na rynku zboża doprowadziłoby takie postępowanie? Jak wyglšdałaby wtedy sytuacja konsumentów? Z jakimi przypadkami zależnoœci mamy tu do czynienia? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone? V. Niezwykła opowieœć o rybach. Dlaczego ludzie nie troszczš się o rzeczy, które należš do wszystkich? Czy jeœli rybak byłby właœcicielem jeziora, to miałby większš motywację do tego, by zajšć się rybami? Czy wtedy wyrzucałby odpadki do jeziora? Jakie sš tego konkretne przykłady? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone? VI. Kiedy nie można mieć własnego domu. Czy to, że wskutek decyzji polityków zabiera się komuœ dom wbrew jego woli, jest słuszne i sprawiedliwe? Dlaczego? Kto jest prawdziwym właœcicielem mieszkania, jeżeli prawo zezwala na to, by zabrać, korzystać, dysponować albo zniszczyć dom, który zbudowała inna osoba? VII. Dwa ogrody zoologiczne. Czy powinno się zmuszać ludzi do płacenia podatków na ogrody zoologiczne? Czy istniejš ku temu jakieœ uzasadnione przesłanki? Co miał na myœli Jonatan, kiedy zastanawiał się nad tym, kto bardziej zakłóca porzšdek, czy ci po tamtej, czy ci po tej stronie ogrodzeniem? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone? VIII. Jak się robi pienišdze. Czy dodrukowywanie dużej iloœci nowych pieniędzy jest korzystne, czy też nie? Dlaczego niektórzy ludzie sš z tego faktu zadowoleni, a inni wręcz przeciwnie? Czy sš jakieœ podobieństwa pomiędzy fałszerzami pieniędzy, a tymi, którzy drukujš je w urzędowy sposób? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone? IX. Fabryka marzeń. Jak ludzie, którzy chcš tylko brać, sš nabierani przez innych? Czyj sen naprawdę się spełnił w tej historii? Dlaczego? Jakie sš tego konkretne przykłady? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone? X. Targowisko władzy. Czym jest łapownictwo? Jaka jest różnica pomiędzy jego legalnš a nielegalnš formš? Czy politycy mogš w legalny sposób kupować głosy wyborców? Czy z kolei osoby wspierajšce kampanię wyborczš polityków mogš ich przekupywać? Jakie kwestie łšczš się z dawaniem łapówek? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone? XI. Œmierć nielegalnym fryzjerom! Jak należy rozumieć termin "eskalacja przestępstw"? Co może spotkać tych, którzy stawiajš opór władzy? Jakie sš efekty wydawania zezwoleń koniecznych do wykonywania okreœlonych zawodów? Co mogłoby się stać, gdyby takich zezwoleń nie było? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone? XII. Bój o bibliotekę. Czy ludzie powinni być aresztowani, jeżeli nie życzš sobie łożyć na zakup ksišżek, które im się nie podobajš? Czy selekcja ksišżek przeznaczonych dla publicznych bibliotek to rodzaj propagandy lub cenzury? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone? XIII. Nic specjalnego. Jakie problemy pojawiajš się, kiedy sztuka finansowana jest za pienišdze podatników?. Jakie etyczne problemy sš tu poruszone? XIV. Pawilon zysków nadzwyczajnych. Dlaczego wszyscy uczestnicy gry myœleli, że to właœnie oni sš zwycięzcami? Czy byli nimi rzeczywiœcie? Dlaczego pracownicy pawilonu byli tak bardzo zadowoleni? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone? XV. Wujek Fiskus. Czy Wujek Fiskus oddaje tyle samo, ile zabiera? Dlaczego ludzie nie wnoszš skarg, kiedy zabiera rzeczy znajdujšce się w ich własnych domach? Co się zmieniło, kiedy urzędnicy państwowi przejęli nadzór na œwiętami Bożego Narodzenia? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone? XVI. Żółw i zajšc. Jakie zwišzki zachodzš pomiędzy przytoczonš tu baœniš a istniejšcym monopolem pocztowym? Jak można zdefiniować termin "sprawiedliwoœć" w odniesieniu do roznoszenia poczty? Czy monopol pocztowy sprawia, że łatwiej jest kontrolować społeczeństwo? Czy w tym sektorze usług powinna być dozwolona wolna konkurencja? Jakie racje przemawiajš za takim stwierdzeniem, a jakie przeciw niemu? XVII. Ministerstwo Trawienia. Czy można się dopatrywać jakichœ analogii między tš historiš a upaństwowieniem szkolnictwa? W jakim stanie znajdowałaby się branża gastronomiczna, gdyby była traktowana tak samo jak szkolnictwo? Jakie podobieństwa występujš między nimi? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone? XVIII. "Przeszłoœć albo przyszłoœć!" Co miała na myœli bandytka mówišc, że poborca podatków "w cišgu jednego roku zmarnuje więcej twoich zarobków, niż przez całe życie zdšżš ci zabrać wszyscy wolno grasujšcy bandyci"? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone? XIX. Jarmark rzšdowy. Dlaczego starzec sprzedał krowę i kupił sobie byka? Jakie analogie występujš między rzšdami, które można sobie wybrać na Jarmarku? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone? XX. Najstarszy zawód œwiata. Dlaczego ludzie lubiš znać przyszłoœć?. Dlaczego ludzie wierzš, że inni potrafiš przepowiedzieć im przyszłoœć? W jaki sposób wiedza o tym, co zdarzy się w przyszłoœci, mogłaby uczynić ludzi bogatymi albo potężnymi? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone? XXI. Jak się robi buty. Czy chcielibyœcie dostawać pienišdze za to, że nie pracujecie? Dlaczego przedstawiciel władzy państwowej zamierza płacić ludziom za to, że niczego nie produkujš? Co produkuje lord Ponzi? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone? XXII. Oklaskometr. Czy nie byłoby logicznym posunięciem, aby dokonywać wyboru władz opierajšc się na sile entuzjazmu głosujšcych, zamiast liczyć ich głosy? Co powinno być fundamentem, w oparciu o który zapadajš moralne rozstrzygnięcia? Dlaczego Partia Uniwersalna głosi hasło "Wierzymy w to, w co wy wierzycie"? XXIII. Każdemu według potrzeb. Jak wyglšdałaby sytuacja oœwiaty, gdyby ci, którzy otrzymali z testu najmniejszš iloœć punktów, dostawali najlepsze oceny? Na czym polegajš sprzecznoœci, których uczy się w szkole? XXIV. Jak płaci się za grzechy. Z jakich powodów ludzie ci zostali aresztowani? Czy dlatego, że pracujš, czy też z tej racji, że tego nie robiš? Kto po dokonaniu aresztowań wyszedł na tym lepiej, a kto gorzej? Dlaczego? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone? XXV. Jak dać kosza emerytom. Dlaczego ludzie, aby mieć na chleb, wkładajš go do wielkiego kosza? Jakie rozwišzania tego problemu zostały przedstawione w tej historii? Które rozwišzanie jest najlepsze? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone? XXVI. Kto wpadł na ten genialny pomysł? Czy ktokolwiek może posiadać na własnoœć wyłšczne prawo do swego pomysłu? Czy patenty gwarantujš wynalazcom odpowiednie wynagrodzenia? Czy wynagrodzenia dla wynalazców sš możliwe bez istnienia prawnie usankcjonowanych monopoli? Co motywuje ludzi do dokonywania wynalazków? Jak przedstawiajš się zagadnienia odpowiedzialnoœci i odpowiedzialnoœci ograniczonej? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone? XXVII. Jagody dla przygody. Czy mamy prawo zrobić coœ, co inni uważajš za szkodliwe dla zdrowia? Czy powinno się zmuszać innych do płacenia za błędy, które popełniliœmy sami bez niczyjej pomocy? Na czym polega odpowiedzialnoœć? Czy można się rozwijać, nie popełniajšc wczeœniej błędów? Kto o tym wszystkim decyduje? Czy urzędnicy państwowi zyskujš coœ na tym, że popełniajš błędy za nas? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone? XXVIII. Wielki Inkwizytor. Czy ludzie chcš unikać odpowiedzialnoœci? Czy jeœli pozwoli się politykom podejmować decyzje za ludzi, doprowadzi to do jakiegoœ zagrożenia? Czy do osišgnięcia cnoty konieczna jest wolnoœć wyboru? Czy dokonany wybór i cnota sš czymœ istotnym? Jakie sš racje za tym a jakie przeciw temu? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone? XXIX. Prawo przegranego. Czy słusznš rzeczš jest, że zmusza się niewinnych ludzi, by płacili za to, że inni mieli pecha? Czy ludzie byliby mniej, czy też bardziej lekkomyœlni, gdyby wiedzieli, że za ich choroby czy stracone dochody zapłacš inni? W czym tym tkwi sedno sprawy? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone? XXX. Zamiesz(k) anie. Kto cierpi na tym, że istniejš przepisy o kontroli czynszów, prawo budowlane i przepisy strefowe? W jaki sposób rynek może karać bšdŸ wynagradzać dobre lub złe praktyki handlowe? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone? XXXI. Banda Demokracja. Czy to, że jedna osoba zabiera siłš pienišdze drugiej, jest w porzšdku? Czy rzeczš słusznš jest, że ludzie przegłosowujš innych po to, aby siłš zabrać im pienišdze? Co mogš zrobić ci, którzy majš tak zwanš większoœć? Kto w legendzie o Robin Hoodzie uosabiał władzę państwowš? Czy rzšd może wyznaczać granice bogactwa i ubóstwa? Co jest przyczynš buntów? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone? XXXII. O sępach, żebrakach, oszustach i królach. Które z niżej wymienionych osób dostarczajš najwięcej cennych usług: sępy, żebracy, oszuœci, czy królowie? Dlaczego tak ważnš rzeczš jest, byœmy uœwiadomili sobie, iż liczš się czyny, nie słowa? Czy rzšdzšcy powinny podlegać takim samym regułom zachowania, jak reszta społeczeństwa? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone? XXXIII. Terra Libertas. Czy możliwe i pożšdane jest, aby żyć w społeczeństwie, które nie godzi się na korzystanie z przemocy i oszustw? Jakie racje przemawiajš za tym, a jakie przeciwko? Co jest siłš napędowš wolnego społeczeństwa? Czy cel może uœwięcać œrodki? [ Dalej ] [ Spis treœci ] Rozdział III Œwieczki i płaszcze Œcieżka wiodšca przez gęstš dżunglę poszerzała się stopniowo, aż wreszcie dobiegła do rzeki, przez którš przerzucona była wšska kładka. Po drugiej stronie rzeki Jonatan dostrzegł jakieœ domostwa, pomyœlał zatem, że może w końcu dowie się od kogoœ, w jakim miejscu się znalazł. Po przejœciu przez kładkę zobaczył kobietę, siedzšcš za stołem, na którym rozłożonych było wiele kotylionów. Kobieta trzymała w ręku pokaŸnych rozmiarów dokument. - Bardzo proszę - zaczęła z roziskrzonym wzrokiem i wzięła jeden z kotylionów chcšc przypišć go do podartej koszuli Jonatana. - Czy nie zechciałbyœ podpisać tej petycji? - No... Nie wiem... - wybškał Jonatan - ale może wskaże mi pani drogę do miasta? - Aha, więc jesteœ cudzoziemcem? - kobieta obrzuciła go podejrzliwym spojrzeniem. Na dŸwięk jej lodowatego tonu Jonatan zawahał się nieco. - Pochodzę z wybrzeża, a teraz chyba zabłšdziłem. - Ta droga prowadzi właœnie do miasta - kobieta znowu spojrzała na niego przychylniej. - Ale podpisanie petycji zajmie ci tylko jednš chwilkę. W ten sposób pomożesz bardzo wielu ludziom. - Skoro ma to dla pani takie znaczenie - Jonatan wzruszył ramionami i wzišł pióro. Żal mu się zrobiło kobiety, która w taki słoneczny dzień siedziała opatulona w grube palto i obficie się pociła. Swojš drogš dziwne miejsce wybrała na zbieranie podpisów! - Jaki jest cel tej petycji? - zapytał. Złożyła ręce na piersiach, jakby miała zamiar odœpiewać arię operowš: - Ochrona miejsc pracy i przemysłu. Te sprawy leżš ci, mam nadzieję, na sercu? - Rzecz jasna - poœpiesznie zgodził się z niš Jonatan, przypominajšc sobie los kobiety, krórš widział w dżungli. Musiał za wszelkš cenę uchodzić za człowieka, którego niezmiernie zajmujš problemy ludzi pracy. - Jaki pożytek płynie z tego dokumentu?- zapytał składajšc swój podpis. - Rada Lordów chroni nasze fabryki i miejsca pracy przed towarami pochodzšcymi spoza wyspy. Jeżeli uda mi się zebrać wystarczajšcš liczbę podpisów, Lordowie przyrzekli ustanowić zakaz obrotu towarami zagranicznymi, które przeszkadzajš mi w pracy. - a czym się pani zajmuje? - Reprezentuję producentów œwieczek i płaszczy - oœwiadczyła z dumš kobieta. - w petycji zawarte jest żšdanie zakazu korzystania ze œwiatła słonecznego. - Jak to? - Jonatana aż zatkało. - Jak to zakazu korzystania ze œwiatła słonecznego? Kobieta zmierzyła go wzrokiem: - Wiem, że takie rozwišzanie może wydawać się nieco drastyczne, ale słońce działa na szkodę producentów œwieczek i płaszczy. Rozumiesz chyba, że jest ono bardzo tanim Ÿródłem œwiatła i ciepła obcego pochodzenia. Tak dłużej być nie może! - Ale przecież œwiatło i ciepło słoneczne sš za darmo - zaoponował Jonatan. - i o to właœnie chodzi - jęknęła urażona kobieta, po czym wyjęła notatnik i zaczęła w nim coœ gryzmolić. - Według moich obliczeń niskie koszty tych towarów pochodzenia zagranicznego œrednio o połowę obniżajš potencjalnš produkcję i płace - przynajmniej w tych dziedzinach, które mnie dotyczš. Wysoki podatek od okien, albo nawet zupełny zakaz ich posiadania, powinny znacznie poprawić nasze położenie. Jonatan odłożył petycję: - Ale gdy ludzie zacznš płacić więcej wytwórcom œwieczek i płaszczy, będš mieli mniej pieniędzy na inne rzeczy - na mięso, chleb, napoje... - Ja nie przyszłam tu reprezentować rzeŸników, piwowarów, czy piekarzy - odparła oschle kobieta. Wyczuła u Jonatana zmianę tonu i szybciutko złapała petycję, żeby nie zdšżył wykreœlić swego podpisu. - Czyli bardziej zależy ci na kaprysach konsumenta niż na miejscach pracy i rozsšdnych inwestycjach. Żegnam - zakończyła rozmowę. Jonatan odwrócił się na pięcie i spokojnie ruszył w dalszš drogę. "Zakazać korzystania ze œwiatła słonecznego! - myœlał. - Cóż za szalony pomysł! Jeszcze trochę a zechce się jej zabronić jedzenia i mieszkania!" Miał nadzieję, że wreszcie spotka kogoœ rozsšdniejszego. [ Pytania do rozdziału III ] [ Rozdział IV ] [ Spis treœci ] Rozdział IV Policja żywnoœciowa Œcieżka zbiegła się z kilkoma innymi, tworzšc piaszczystš drogę, która w końcu zmieniła się w wysypany żużlem trakt. Wokoło zamiast dżungli rozcišgały się żyzne pola, rozległe pastwiska i piękne sady. Na widok takich iloœci jedzenia Jonatan znów zrobił się głodny. Skręcił na œcieżkę wiodšcš do jednego ze schludnych, pomalowanych na biało gospodarstw, gdzie chciał zapytać o drogę. Na ganku zobaczył kobietę z trojgiem dzieci. Wszyscy płakali. - Przepraszam bardzo - zagadnšł uprzejmie - czy stało się coœ złego? Kobieta uniosła głowę i wyszlochała: - Chodzi o męża. Och mój biedny mšż! Wiedziałam, że prędzej czy póŸniej tak się to skończy - lamentowała. - Aresztowała go Policja Żywnoœciowa! - Strasznie pani współczuję. Ale kto go zatrzymał? Policja Żywnoœciowa? - zapytał Jonatan, gładzšc główkę dziecka. - Za co? - Za to, że... no za to, że wytwarzał za dużo jedzenia! - wykrztusiła ze wzgardš, zaciskajšc przy tym zęby, żeby nie rozpłakać się znowu. - To produkowanie za dużej iloœci jedzenia jest przestępstwem?! - Tego było już Jonatanowi za wiele! Ta wyspa to naprawdę dziwaczne miejsce. - w zeszłym roku Policja Żywnoœciowa wydała mu instrukcje ile żywnoœci może wytwarzać i sprzedawać ludziom - podjęła kobieta. - Mówili, że niskie ceny godzš w interesy innych rolników. Przygryzła wargi i wyrzuciła: - Oni wszyscy nie dorastajš mężowi do pięt! Nagle do uszu Jonatana doleciał gromki œmiech. Jakiœ masywnie zbudowany mężczyzna dumnym jak paw krokiem szedł w stronę domu. - Cóż, najlepszy jest szewc, co bez butów chodzi, moja pani - uœmiechnšł się szyderczo na widok trójki dzieci i wymachujšc rękš, polecił: - a teraz proszę się pakować i zaraz stšd wynosić. - Na pewno przyda jej się teraz czyjeœ wsparcie, chłopcze - dryblas wzišł ze stopnia schodów lalkę i podał jš Jonatanowi. - No już, zabierajcie się, ta ziemia należy teraz do mnie. - Nigdy nie dorównasz mojemu mężowi - oœwiadczyła kobieta, patrzšc na niego z nienawiœciš. - To zależy od punktu widzenia - zaœmiał się tamten grubiańsko. - z całš pewnoœciš bardzo dużo produkował. Geniusz handlowy! Bardzo dobrze wiedział, co gdzie posiać i zasadzić, żeby zadowolić gusta kupujšcych. Tęga głowa! Tyle tylko, że zapomniał, iż ceny i rozmiary produkcji ustala Rada Lordów, która ma do pomocy Policję Żywnoœciowš. Nie mógł załapać zasad polityki rolnej. - Ty partaczu! - ryknęła kobieta. - Wszystko robisz Ÿle, marnujesz dobry nawóz i ziarno, nikt nie chce kupować twojego zboża! Siejesz je na zagrożonych powodziami równinach, albo na spieczonej słońcem glinie, a i tak nikogo nie obchodzi, że masz same straty! Rada Lordów płaci ci za marnotrawstwo! - Czyli że nie opłaca się być dobrym rolnikiem? - wtršcił Jonatan, marszczšc brwi. - Można sobie tylko zaszkodzić. Mój mšż, w odróżnieniu od tej kreatury, nie miał zamiaru podlizywać się Radzie i starał się uczciwie uprawiać ziemię. - Właœnie! i nie przejmował się rocznymi kontyngentami - warknšł mężczyzna, spychajšc kobietę i dzieci z ganku. - Nikomu nie ujdzie na sucho opór stawiany Policji Żywnoœciowej. No już, wynocha z mojej ziemi! Jonatan pomógł kobiecie zapakować kilka najniezbędniejszych rzeczy i ruszyli w drogę. Na zakręcie odwrócili się i po raz ostatni popatrzyli w stronę schludnego domostwa i stodoły. - i co pani teraz zrobi? - zapytał Jonatan. - Nie stać mnie na drogie jedzenie na wsi - westchnęła - ale na szczęœcie mam jeszcze krewnych i znajomych, którzy pomogš w potrzebie. Mogę też udać się do miasta i błagać o pomoc Radę Lordów. Z pewnoœciš byliby zadowoleni z takiego obrotu sprawy. ChodŸcie, dzieci. - Wymamrotała z goryczš: - Rada wyrzuciła nas również dlatego, że chciała zaopiekować się tym zbirem. Ich potęga opiera się na uzależnianiu ludzi. Hojnie czerpiš z cudzej pracy. Jonatan chwycił się za brzuch - już nie z głodu, lecz dlatego, że zrobiło się mu niedobrze. [ Pytania do rozdziału IV ] [ Rozdział V ] [ Spis treœci ] Rozdział V Niezwykła opowieœć o rybach Jonatan odprowadził kobietę z dziećmi do domu krewnych, gdzie pożegnali się. Podziękowali mu i chcieli go zatrzymać, ale Jonatan widział, że jest tam już mnóstwo ludzi zajętych swoimi sprawami, więc postanowił ruszyć w dalszš drogę. Słońce stało w zenicie, gdy dotarł do niewielkiego stawu. Nabierajšc do ršk wody, aby się napić, usłyszał za plecami ostrzeżenie: - Na twoim miejscu nie piłbym tej wody. Jonatan obejrzał się i zobaczył staruszka klęczšcego przy brzegu i czyszczšcego kilka drobnych rybek. Obok stał koszyk, kołowrotek i trzy wbite w muł wędki, których żyłki zanurzone były w wodzie. - Biorš? - zagadnšł uprzejmie młodzieniec. - Eee, gdzie tam - odparł staruszek rozdrażnionym głosem, nie unoszšc nawet głowy. - Dzisiaj udało mi się złowić tylko te trzy drobiazgi. Kroił rybki na płaty i wrzucał do rondla zawieszonego nad dymišcym ogniskiem. Zapach smażšcych się ryb był rozkoszny. - a jakš założył pan przynętę? - spytał Jonatan, który sam był doskonałym wędkarzem. - Przynętę miałem dobrš, synku - staruszek spojrzał na niego z zadumš. - To najlepsze ryby w tym bajorze. Jonatan wyczuł, że tamten nie jest w nastroju do rozmowy, więc uznał, że lepiej na razie zamilknšć. Po pewnym czasie starzec kiwnšł na niego głowš, zapraszajšc, żeby usiadł przy ogniu i poczęstował się rybš z kromkš chleba. Jonatan rzucił się łapczywie na jedzenie, choć miał wyrzuty sumienia, że pozbawia rybaka częœci bardziej niż skromnego obiadu. Po posiłku Jonatan nie odzywał się słowem, czekajšc, aż staruszek zacznie swojš opowieœć. - Przed laty można tu było złowić naprawdę taakie ryby - rozpoczšł z nostalgiš - ale wszystkie wyłapali. Zostały tylko płotki. - Ale te małe chyba kiedyœ urosnš? - Jonatan patrzył na przybrzeżne szuwary, gdzie mogły żerować całkiem spore sztuki. - Nie da rady! Wędkarze, którzy tu przychodzš, wyłapiš je jeszcze gdy będš młode. Co gorsza, ludzie wyrzucajš œmieci po tamtej stronie stawu. Widzisz ten gruby kożuch na wodzie? - a dlaczego zabierajš panu ryby i wrzucajš odpadki do pańskiego stawu? - Jonatan nic z tego nie rozumiał. - Niestety, staw nie jest mój. Należy do wszystkich, tak jak potoki i lasy. - Czyli te ryby też należš do wszystkich, ze mnš włšcznie? - dopytywał się Jonatan, nie czujšc już aż takich wyrzutów, że jadł ryby, których nie złowił i nie przygotował. - Nie bardzo - odparł staruszek - bo to, co należy do wszystkich, nie należy właœciwie do nikogo - chyba że ryba nadzieje się na mój haczyk, to wtedy jest już moja. - Nie rozumiem. - Jonatan zmarszczył czoło i powtórzył z namysłem: - Ryby należš do wszystkich, czyli do nikogo, chyba że któraœ nadzieje się panu na haczyk i wtedy jest już pana. Czyli że te ryby należš do pana? a czy jakoœ troszczy się pan o nie, dokarmia je jakoœ? - No pewnie - drwišco odparł rybak. - Po co mam zajmować się rybš, którš ktoœ może lada dzień złowić i zjeœć? Starczy, że ktoœ złapie rybę albo zanieczyœci staw œmieciami, a wszystkie moje starania pójdš na marne. Po czym dodał, spoglšdajšc z żalem na wodę: - Szczerze mówišc bardzo chciałbym być właœcicielem tego stawu. Wtedy naprawdę zaopiekowałbym się rybami. Troszczyłbym się o nie tak jak jeden hodowca o bydło w sšsiedniej dolinie. Hodowałbym najzdrowsze i najtłustsze ryby w okolicy, w pobliże stawu nie przedostałby się żaden kłusownik czy œmieciarz. Na pewno bym... - a kto teraz zajmuje się stawem? - przerwał mu Jonatan. - Rada Lordów - rysy wędkarza stężały. - Wybierajš ich co cztery lata, a oni mianujš zarzšdcę stawu i opłacajš go sowicie z moich podatków. Ma on zadanie pilnować, żeby nie wyłapywano zbyt wielu ryb i nie zanieczyszczano wody odpadkami. Co dziwniejsze, znajomi Lordów łowiš tu najwięcej i wyrzucajš całe góry œmiecia. - Czy staw jest dobrze utrzymany? - spytał po chwili namysłu Jonatan. - a co, nie widać? - burknšł tamten. - Spójrz tylko na te rybki. Wyglšda to tak, jakby ryby kurczyły się wraz ze wzrostem pensji zarzšdcy. [ Pytania do rozdziału V ] [ Rozdział VI ] [ Spis treœci ] Rozdział VI Kiedy nie można mieć własnego domu Po pogawędce z rybakiem Jonatan ruszył w drogę i po pewnym czasie dotarł do sporego miasteczka. Na równinie stało kilkadziesišt prostych, drewnianych chałup i kilka większych budowli. Przy pierwszym z brzegu domu kręciło się wielu ludzi. Brygada robotników wyburzała budynek za pomocš ciężkich dršgów. Jonatan nie mógł nadziwić się tempu, w jakim pracowali. Po chwili dostrzegł siwš, pełnš godnoœci kobietę, która wcale nie wyglšdała na zadowolonš z takiego stanu rzeczy. Stała, zaciskajšc pięœci a od czasu do czasu pojękiwała głoœno. Jonatan podszedł do niej i powiedział: - Ten dom nie wyglšda mi na bardzo stary ani na zbyt zrujnowany. Kto jest jego właœcicielem? - Też mi pytanie! - zawołała kobieta. - Jeszcze do niedawna sšdziłam, że ja nim jestem. - Tak pani sšdziła? Takie rzeczy chyba po prostu się wie. Nagle z hukiem zwaliła się cała œciana unoszšc w górę kłęby pyłu. Kobieta popatrzyła na rumowisko zbolałym wzrokiem. - To nie takie proste - powiedziała, starajšc się przekrzyczeć rozgardiasz. - Własnoœć oznacza panowanie nad czymœ, zgodzisz się chyba? Ale w tej okolicy nikt nad niczym nie panuje, bo robi to za nas Rada Lordów - to oni sš właœcicielami. Zatem do nich należy ten dom, mimo że to ja go zbudowałam i zapłaciłam za każdš deskę i każdy gwóŸdŸ. Coraz bardziej wzburzona, zerwała kawałek papieru z jedynego słupa, jaki jeszcze pozostał przed domem: - Widzisz to zarzšdzenie? - Zmięła je, rzuciła na ziemię i podeptała. - Urzędnicy decydujš, co, kiedy i jak mogę zbudować, do jakiego celu mogę wykorzystać to, co zbudowałam. A teraz każš mi wszystko zburzyć. Czy tak się postępuje z prawowitš właœcicielkš? - No tak, ale - zaczšł nieœmiało Jonatan - czy nie wolno pani przynajmniej tutaj mieszkać? - Pod warunkiem, że stale uiszczam podatek od nieruchomoœci. Jeœli nie będzie mnie na to stać, urzędnicy mogš z miejsca wyrzucić mnie na bruk. Zachowujš się tak, jakby wszystko było ich własnoœciš. - Twarz kobiety czerwieniała coraz bardziej. - Nikt tutaj nie jest prawdziwym właœcicielem, my po prostu wynajmujemy mieszkania od rzšdu i zajmujemy je dopóty, dopóki płacimy podatki. - a więc nie zapłaciła pani podatku? - domyœlił się Jonatan. - i dlatego teraz burzš pani dom? - Pewnie, że zapłaciłam! - wrzasnęła kobieta. - Ale to im nie wystarczyło! Tym razem orzekli, że projekt mojego domu nie zgadza się z ich planem ogólnym. Dali mi trochę pieniędzy, które stanowiły według nich równowartoœć domu, a teraz zbudujš w tym miejscu park. A w samym œrodku stanie piękny pomnik - poœwięcony jednemu z nich. - Dobrze przynajmniej, że zapłacili pani za dom - stwierdził młodzieniec, dodajšc po chwili: - To pani nie wystarczyło? - Gdyby wystarczyło, nie postawiliby tu policjanta - kobieta spojrzała wilkiem na Jonatana. - a pienišdze, które dostałam, odebrali moim sšsiadom. Kto im to wynagrodzi? Pienišdze nigdy nie pochodzš z kieszeni Rady Lordów. - Wspomniała pani, że jest to zgodne z jakimœ planem ogólnym - pokręcił głowš zdezorientowany Jonatan. - a jakże! Plan ogólny! - zawołała drwišco. - Jego autorami sš ci, którzy znajdujš się akurat u władzy. Jeżeli i ja poœwięcę się karierze politycznej, to w końcu sama będę mogła wszystkim narzucać swoje plany. I wtedy zamiast budować domy, będę je kradła! To o wiele prostsze! - Ale chyba taki plan jest potrzebny do sensownego rozplanowania miasta? - spytał Jonatan z nadziejš w głosie. Usiłował znaleŸć jakieœ uzasadnienie tragicznego położenia kobiety. - Czy to nie do Rady należy sporzšdzenie takiego planu? - Przekonaj się sam - machnęła rękš w kierunku miasta. - Na wyspie Korrumpo aż roi się od ich znakomitych planów! Ale znacznie gorsze od planów sš ich rezultaty. To albo partanina, albo przedsięwzięcia, których koszt znacznie przekroczył oczekiwania. Ale Lordom w to graj, bo plany realizujš ich znajomi. Kobieta wymierzyła palcem w pierœ Jonatana i oœwiadczyła: - Przekonanie, że mšdrymi planami należy uszczęœliwiać ludzi nawet wbrew ich woli, to zwyczajna głupota. Ci, którzy używajš wobec mnie przemocy, nie zasługujš na zaufanie! - Gniewnie dyszšc odwróciła się i spojrzała na dom: - Jeszcze się policzymy! [ Pytania do rozdziału VI ] [ Rozdział VII ] [ Spis treœci ] Rozdział VII Dwa ogrody zoologiczne Idšc sobie dalej, Jonatan zastanawiał się nad przedziwnymi prawami rzšdzšcymi wyspš. Przecież ludzie nie mogš respektować praw, które stajš się przyczynš ich nieszczęœć. Na pewno istniejš ku temu jakieœ powody, o których jeszcze nie słyszał. To przecież całkiem przyjemne miejsce: wielkie połacie zieleni, ciepły, łagodny klimat. Zupełnie jak w raju. Jonatan zwolnił nieco kroku, gdy nagle po obu stronach drogi wyrosły potężne, żelazne kraty. Po prawej znajdowały się niezliczone iloœci przeróżnych, osobliwych zwierzšt: tygrysów, zebr, małp i wielu, wielu innych. Po lewej za kratami przechadzały się dziesištki kobiet i mężczyzn, ubranych w jednakowe stroje w czarno-białe paski. Dziwny był widok tych dwóch grup, umieszczonych po przeciwległych stronach drogi. Jonatan zauważył stojšcego przed zatrzaœniętš bramš mężczyznę w czarnym mundurze, z krótkš pałkš w ręku, którš raz po raz kręcił młynka. - Proszę pana - zaczšł grzecznie - czy byłby pan tak dobry i powiedział mi, po co sš te ogrodzenia z krat? - Po tamtej stronie jest zoo - odparł z dumš wartownik, nie przestajšc wywijać pałkš. - Aha - powiedział Jonatan, patrzšc jak futerkowe zwierzęta o chwytnych ogonach zeskakujš z prętów klatki na ziemię. Strażnik, który widać przywykł do oprowadzania wycieczek szkolnych, podjšł swój wykład: - Jak widać, w zoo znajdujš się najprzeróżniejsze stworzenia. Trzymamy tu zwierzęta z całego œwiata. Kraty pozwalajš na utrzymanie ich w jednym miejscu, tak by ludzie mogli je sobie spokojnie obserwować. Nie możemy dopuœcić do tego, by jakieœ obce zwierzaki wałęsały się po ulicach i zakłócały porzšdek. - No, no - zdziwił się Jonatan - na pewno sprowadzenie tych wszystkich zwierzšt i utrzymanie ich tutaj kosztowało pana majštek. - Ja ze swej strony nic za to nie płacę - uœmiechnšł się strażnik i lekko pokiwał głowš. - Wszyscy w mieœcie płacš podatek na ogród zoologiczny. - Wszyscy? - powtórzył młodzieniec, z zakłopotaniem grzebišc w swych pustych kieszeniach. - Prawdę mówišc, niektórzy próbujš uchylić się od tego obowišzku. Pewni samolubni obywatele twierdzš, że nie zależy im na ogrodzie zoologicznym i że nie zamierzajš nań łożyć. Jeszcze inni utrzymujš, że zwierzęta należy obserwować w ich naturalnym œrodowisku. - Strażnik odwrócił się i uderzył pałkš w ciężkš, żelaznš bramę. - Gdy tacy obywatele odmawiajš płacenia podatku zoologicznego, zabieramy ich z naturalnego œrodowiska i zamykamy za tymi oto kratami. Można ich tu sobie spokojnie oglšdać, a przy okazji nie łażš po ulicach i nie zakłócajš porzšdku. To już nie mieœciło się Jonatanowi w głowie. Zastanowił się, czy chciałby łożyć na utrzymanie tych dwóch ogrodów i strażnika. Kurczowo chwycił żelazne pręty ogrodzenia i przyglšdał się hardym twarzom więŸniów w pasiakach. Następnie odwrócił się, by zobaczyć wyniosłš minę wartownika, który chodził tam i z powrotem wymachujšc pałkš. Jonatan znów ruszył przed siebie, ale na koniec obejrzał się raz jeszcze, zastanawiajšc się, kto bardziej zakłóca porzšdek: ludzie za kratami, czy ci z tej strony ogrodzenia. [ Pytania do rozdziału VII ] [ Rozdział VIII ] [ Spis treœci ] Rozdział VIII Jak się robi pienišdze Jonatan dotarł do wielkiego, kamiennego muru, w którym stały otworem masywne, drewniane wrota. Wielkie rzesze ludzi objuczonych tobołami i skrzyniami, na wozach i furmankach zmierzały do centrum miasta. Jonatan rozprostował koœci, otrzepał z kurzu podarte ubranie i włšczył się do ludzkiej ciżby. Tuż za bramš usłyszał warkot maszyn, dochodzšcy z drugiego piętra ogromnego budynku z czerwonej cegły. Terkot przypominał odgłosy wydawane przez prasę drukarskš. "To może być redakcja miejscowej gazety - pomyœlał. - Właœnie tego mi potrzeba! Dowiem się czegoœ więcej o tej wyspie i może znajdę drogę powrotnš do domu." W poszukiwaniu wejœcia skręcił za róg i o mało co nie zderzył się z eleganckš parš, która przechadzała się ulicš. - Przepraszam, ale jakoœ nie mogę znaleŸć wejœcia do redakcji tej gazety. Czy mogliby mi je państwo wskazać? - Obawiam się, że mylisz się, młody człowieku. To Urzędowe Biuro Kreacji Pienišdza, a nie redakcja gazety - poprawił Jonatana mężczyzna. - Ojej - zawołał rozczarowany Jonatan - a ja chciałem znaleŸć jakšœ większš drukarnię. - Nie ma powodów do zmartwienia - pocieszył go nieznajomy dżentelmen. To biuro jest o wiele ważniejsze niż jakaœ drukarnia i z całš pewnoœciš daje od niej więcej radoœci. Dobrze mówię kochanie? - dotknšł ręki kobiety. - Œwięta prawda - potwierdziła chichoczšc jego towarzyszka. - Ci ludzie drukujš mnóstwo pieniędzy, które dajš radoœć wielu bliŸnim. Jonatan pomyœlał, że może w ten sposób uda mu się kupić bilet na statek i wydostać się z wyspy. - To œwietnie! - wykrzyknšł. - Ja też chciałbym być szczęœliwy! Może będę mógł wydrukować sobie trochę pieniędzy i... - Nic z tego - przerwał mu mężczyzna i pogroził palcem. - To nie wchodzi w rachubę. Prawda, moja droga? - Oczywiœcie - zgodziła się kobieta. - Drukarze pieniędzy, którzy nie uzyskajš pozwolenia od Rady Lordów, zostajš okrzyknięci fałszerzami i lšdujš za kratkami. W naszym mieœcie nie toleruje się takich szubrawców. - Kiedy fałszerze drukujš pienišdze - podchwycił żywo jej kompan - zalewajš nimi całe miasto, pozbawiajšc przez to wartoœci wszystkie inne pienišdze. Każdy nieszczęœnik, żyjšcy dzięki stałym zarobkom, oszczędnoœciom lub emeryturze, stałby się nędzarzem. Jonatan zmarszczył czoło. Znów czegoœ tu nie rozumiał. - Zdawało mi się, że powiedział pan, iż drukowanie mnóstwa pieniędzy daje radoœć wielu ludziom. - Zgoda - przytaknęła kobieta - ale pod warunkiem, że... - Że robi się to w sposób urzędowy - wtršcił mężczyzna, nie dajšc jej dokończyć. Ku uciesze Jonatana ta para znała się na wylot tak, że potrafiła czytać sobie nawzajem w myœlach. Mężczyzna wyjšł z portfela banknot i wskazał na urzędowš pieczęć: - w sposób urzędowy czyli nie fałszujšc. - Nazywa się to finansowaniem deficytu - podjęła kobieta, jakby recytowała fragment tekstu wyuczonego na szkolnš klasówkę. - Finansowanie deficytu to częœć złożonego i szeroko zakrojonego planu wydatków. - To znaczy, że ci, którzy urzędowo wypuszczajš pienišdz, nie sš złodziejami - wszedł jej w słowo mężczyzna. - No jasne, że nie sš! - zawołała tamta. - Ludzie, którzy dokonujš tych wydatków, to nikt inny, jak nasza Rada Lordów. - Właœnie - potwierdził mężczyzna. - a nie można im odmówić hojnoœci. Przeznaczajš pienišdze na projekty dla dobra lojalnych wyborców, którzy na nich głosowali.- Spojrzeli na Jonatana i zgodnym chórem zapytali: - Czy nie zechciałbyœ na nich głosować? Młodzieniec zamyœlił się. Tamci cierpliwie czekali na odpowiedŸ. - Jeżeli można, to chciałbym zadać jeszcze jedno pytanie. Wspominali państwo coœ o tym, że pensje, oszczędnoœci i emerytury tracš na wartoœci, gdy drukuje się więcej pieniędzy? Czy to samo dzieje się w przypadku, gdy dodatkowe pienišdze puszczajš w obieg urzędnicy? Czy wtedy wszyscy sš zadowoleni? Tamci spojrzeli na siebie. Odpowiedział mężczyzna: - Oczywiœcie, zawsze cieszymy się, gdy Lordowie mogš przeznaczyć na nasze potrzeby więcej pieniędzy. Muszš pomagać tak wielu ludziom: robotnikom, starcom, tym, którym się nie poszczęœciło. - Lordowie bardzo skrupulatnie badajš przyczyny naszych trudnoœci - wyjaœniała kobieta. - Doszli do wniosku, że głównš ich przyczynš jest zła pogoda i brak szczęœcia. Oto powody wzrostu cen i obniżania się stopy życiowej. - No i - dżentelmen zrobił znaczšcš pauzę - nie wolno zapominać o obcych. - Właœnie, wszystko przez obcych! - podchwyciła poruszona kobieta. - Nasza wyspa jest oblężona przez wrogów, którzy próbujš zniszczyć naszš gospodarkę wysokimi cenami sprzedawanych przez siebie towarów. Cena ich nafty z pewnoœciš doprowadzi nas na skraj przepaœci. - Albo zaniżanie cen - dorzucił mężczyzna. - Usiłujš wepchnšć nam ubrania i żywnoœć po niemożliwie niskich cenach. Na szczęœcie Rada Lordów zwalcza ich bez litoœci. - Dzięki Bogu mamy mšdrš Radę, która zawsze wybierze dla nas właœciwe ceny - powiedziała kobieta z zadowolonš minš. Wskazała na słońce i upomniała swojego towarzysza, że na nich już pora. Dżentelmen uchylił kapelusza, dama dygnęła grzecznie i para oddaliła się życzšc Jonatanowi miłego dnia. [ Pytania do rozdziału VIII ] [ Rozdział IX ] [ Spis treœci ] Rozdział IX Fabryka marzeń Jonatan okršżył budynek i znalazł się na sšsiedniej ulicy. Idšc zastanawiał się, jak by tu wrócić do domu. Może znajdzie jakšœ zatokę i będzie mógł zacišgnšć się do załogi przepływajšcego statku? Był zdrowym, uczciwym młodzieńcem i nie straszne mu było żadne zajęcie. Gdy tak rozmyœlał o perspektywie pracy na statku, zauważył szczupłego mężczyznę w wytwornym, czerwonym garniturze i modnym kapeluszu z piórkiem, usiłujšcego wtaszczyć na furmankę sporych rozmiarów maszynę. Na widok Jonatana mężczyzna ów krzyknšł: - Słuchaj, jak mi pomożesz, dam ci pięć kainów. - Kainów? - To pienišżki, mały. Forsa z papieru. To jak, ubijamy interesik? - Pewnie - odparł Jonatan, nie widzšc innej możliwoœci. Nie była to co prawda praca na statku, ale przynajmniej zacznie zarabiać na podróż. Zresztš mężczyzna wyglšdał na inteligentnego i może coœ mu doradzi. Po długich staraniach udało im się władować nieporęcznš machinę na wóz. Jonatan, dyszšc ciężko, ocierał pot z czoła i przyjrzał się dokładniej przedmiotowi swojej pracy. Była to pokaŸna, mniej więcej szeœcienna skrzynia, a jej œciany ozdabiały barwne, jaskrawe wzory. Na górze umieszczono dużš tubę, podobnš do tej, jakš Jonatan widział u siebie przy gramofonie. - Co za piękne kolory - westchnšł, nie mogšc oderwać oczu od zawiłych wzorów, które zaczęły z czasem nieco pulsować. - a do czego służy ta wielka tuba? - ZajdŸ od przodu i zobacz sam, koleżko. Jonatan wspišł się na furmankę i zobaczył wymalowany złotymi literami napis: "FABRYKA MARZEŃ DOBREGO WUJASZKA". - Fabryka marzeń? - powtórzył. - To znaczy, że spełnia marzenia? - Pewnie - mężczyzna odkręcił ostatniš œrubę z tyłu skrzyni i zdjšł klapę. Do złudzenia przypominała najzwyklejszy gramofon, tyle że zamiast korby miała sprężynę, którš można było nacišgnšć i uruchomić maszynę, tak by usłyszeć głos albo muzykę. - Jak to? - zawołał młodzieniec. - Przecież to zwykły gramofon. - a czegoœ się spodziewał, koleżko, dobrej wróżki? - Sam nie wiem. Myœlałem, że to będzie coœ bardziej tajemniczego. Koniec końców, spełnianie ludzkich marzeń to nie byle co. Człowiek w kapeluszu odłożył narzędzia i uważnie przyjrzał się Jonatanowi. Przebiegły uœmiech wykrzywił jego chudš twarz. - Wystarczš słowa, mój ciekawski chłopczyku. Do spełnienia niektórych marzeń wystarczš słowa. Sęk w tym, że nie zawsze wiadomo, komu co się spełni. Widzšc zdezorientowanš minę młodzieńca wyjaœniał dalej: - Ludzie znajš swoje marzenia, tylko nie wiedzš, jak je zrealizować, prawda? Jonatan machinalnie przytaknšł. - No właœnie, starczy więc zapłacić, przekręcić kluczyk i ta stara skrzyneczka odegra któryœ tam raz z rzędu jakšœ mšdrš wskazóweczkę. Przesłanie pouczeń nigdy się nie zmienia i zawsze znajdš się marzyciele, którzy z przyjemnoœciš ich posłuchajš. - a jakie to przesłanie? - zapytał Jonatan. - Bardzo proœciutkie. Fabryka Marzeń mówi, żeby najpierw pomyœleć, na co miałoby się ochotę, a potem - tu mężczyzna przezornie rozejrzał się dookoła - potem tłumaczy marzycielom, co majš zrobić. Zapewniam cię, że nasza Fabryczka jest bardzo przekonujšca. - To znaczy, że ich hipnotyzuje? - zapytał Jonatan, otwierajšc szeroko oczy. - Ależ skšd, nie, nigdy w życiu, nic z tego! - zaprotestował tamten. - Powtarza im po prostu, że sš poczciwymi ludŸmi i że ich życzenia sš dobre i słuszne. Zatem powinni zaczšć domagać się ich spełnienia! - i to wszystko? - zapytał zdjęty grozš Jonatan. - Wszyœciutko! - odparł człowiek w kapeluszu i pochylił się, by naoliwić koła wewnštrz machiny. - a czego żšdajš owi marzyciele? - odezwał się Jonatan po chwili milczenia. - No, to zależy od tego, gdzie się zatrzymam. Często przystaję przed takimi jak ten zakładami pracy - wskazał palcem przysadzistš, dwupiętrowš budowlę po drugiej stronie ulicy. - Kiedy indziej znów rozkładam się przed ratuszem. W tych okolicach ludzie zawsze potrzebujš więcej pienišżków. Przydałoby się ich więcej, bo ceny nieustannie idš w górę. - Już gdzieœ to słyszałem - powiedział ostrożnie Jonatan - i co, dostajš te pienišdze? - Niektórzy, ot tak, na zawołanie! - tu mężczyzna wytarł rękę szmatš i pstryknšł palcami. - Marzyciele natarli na Radę Lordów i zażšdali uchwalenia praw, które zmuszałyby właœcicieli fabryk do dania im trzykrotnej podwyżki. Domagali się też różnych dodatkowych œwiadczeń. - Jakich œwiadczeń? - Ubezpieczeń. Wiesz, zawsze lepiej dmuchać na zimne. Więc marzyciele zażšdali praw, które by zmuszały pracodawców do wykupywania dla nich ubezpieczeń. Zdrowotnych, albo na wypadek bezrobocia. Nawet na wypadek œmierci. - Wyœmienicie! - zawołał Jonatan. - Ci marzyciele z pewnoœciš sš najszczęœliwszymi ludŸmi na œwiecie. - Odwrócił się w stronę zakładu i zauważył, że jakoœ dziwnie niewiele się tam działo. Pomalowany wyblakłš farbš budynek wyglšdał na opustoszały a w brudnych, zabitych deskami oknach nie paliły się żadne œwiatła. Obrotny przedsiębiorca skończył czyœcić maszynę. Podokręcał z powrotem œruby, po czym poszedł sprawdzić uprzšż. Jonatan nie odstępował go ani na krok, powtarzajšc pytanie: - Mówiłem, że na pewno byli bardzo szczęœliwi i bardzo wdzięczni za te podwyżki i œwiadczenia. Czy jakoœ się panu odwzajemnili? - Nic z tych rzeczy - burknšł mężczyzna. - O mało co mnie nie zlinczowali. Wczoraj w nocy niewiele brakowało a zniszczyliby Fabrykę Marzeń. Obrzucili jš cegłami, kamieniami i wszystkim co tam mieli pod rękš. Widzisz, wczoraj zamknięto im zakład pracy, więc doszli do wniosku, że moja Fabryczka ma z tym jakiœ zwišzek. - a dlaczego zamknięto ten zakład? - Zdaje się, że nie starczało pienišżków na podwyżki i wszystkie ostatnio wywalczone œwiadczonka. - Ale to znaczy - powiedział Jonatan - że marzenia nie do końca się jednak spełniły. Skoro zamknięto im fabrykę, to nie otrzymujš teraz wypłat. Ani ubezpieczeń. Więc właœciwie nikt na tym nie skorzystał. Pan jest zwyczajnym oszustem, nie żadnym Wujaszkiem! Mówił pan, że Fabryka Marzeń... - Chwileczkę, braciszku! Przecież ich marzenia się spełniły, a ja zastrzegłem, że nigdy nie wiadomo, kto na tym skorzysta. Tak się jakoœ składa, że na likwidacji każdej fabryki na Korrumpo najlepiej wychodzš ludzie zza morza. Otwierajš jakiœ zakład pracy, dajmy na to, na wysepce Emo, położonej o dzień drogi stšd. Teraz z kolei tam jest mnóstwo miejsc pracy i œwiadczeń. A do mnie płynie rzeczka pienišżków z maszynki - i to niezależnie od przebiegu wypadków. - a gdzie leży ta wyspa Emo? - spytał Jonatan, któremu przyszło do głowy, że dobrze byłoby przeprawić się na jakiœ inny lšd, gdzie ludziom wiedzie się lepiej. - Na wschodzie, za horyzontem. Majš tam zakład odzieżowy. Kiedy tutaj wzrastajš koszty produkcji, oni otrzymujš o wiele więcej zamówień. Pojmujš, że ruch w interesie to klucz do sukcesu, włšcznie z podwyżkami i ubezpieczeniami. Nie sposób przecież "wymagać" zamówień. Mężczyzna obwišzał urzšdzenie pasami i zachichotał: - Tutejsi marzyciele chcieli się obłowić i złapali się na przynętę, a tamci z Emo dostali to, czego pragnęli ci tutaj. Zapłacił Jonatanowi za pomoc, wskoczył na kozioł i potrzšsnšł lejcami. Młodzieniec spojrzał na pienišdze i nagle przestraszył się, że mogš być bezwartoœciowe. Taki sam papierek pokazywała mu para przed Urzędowym Biurem Kreacji Pienišdza. - Proszę pana! Panie Wujaszku! - Tak? - Czy mógłby mi pan zapłacić jakimiœ innymi pieniędzmi? Takimi, które nie tracš na wartoœci? - To jest legalna waluta, koleżko. Chyba nie sšdzisz, że posługiwałbym się tymi pieniędzmi, gdybym miał jakiœ inny wybór. Musisz tylko je jak najszybciej wydać! - Mężczyzna krzyknšł na konia i ruszył swojš drogš. - a dokšd pan teraz jedzie? - zawołał za nim Jonatan. - Tam, gdzie można się obłowić! [ Pytania do rozdziału IX ] [ Rozdział X ] [ Spis treœci ] Rozdział X Targowisko władzy Gdy Jonatan stał myœlšc, gdzie by tu się teraz udać, podeszła do niego jakaœ krzepka, wesoła jejmoœć i z miejsca złapała go za prawš dłoń œciskajšc jš mocno. - Jak się masz? Ładnš mamy dzisiaj pogodę, nieprawdaż? - wyterkotała. - Nazywam się Elżbieta de Flanelle i jestem twojš najlepszš i najwierniejszš przedstawicielkš w Radzie Lordów. Byłabym niezwykle wdzięczna, gdybyœ udzielił mi poparcia w przyszłych wyborach, bo, jak wiesz, sprawa jest bardzo naglšca. - Naprawdę? - zapytał Jonatan, nie bardzo wiedzšc, co odpowiedzieć. Szybkoœć jej przemówienia zbiła go z pantałyku. Nigdy w życiu nie widział nikogo, kto jednym tchem potrafiłby wyrzucił z siebie takš iloœć słów. - Oczywiœcie - cišgnęła pani de Flanelle, właœciwie nie zwracajšc uwagi na jego słowa. - Oczywiœcie jestem gotowa zapłacić, a jakże, i to szczodrze. To wymarzona okazja. Co na to powiesz? - Zapłacić za poparcie w wyborach? - powtórzył Jonatan, ze zdumieniem unoszšc brwi do góry. - Rzecz jasna nie mogę dać ci gotówki, bo to byłoby nielegalne, to się nawet nazywa łapówkš. - To mówišc, pani de Flanelle mrugnęła doń znaczšco i po przyjacielsku wymierzyła lekkiego kuksańca. - Ale mogę dać ci coœ, co jest warte znacznie więcej od mojej gotówki i twojego poparcia. A więc co ty na to? - Byłoby miło - odparł Jonatan, który zauważył, że kobieta i tak go nie słucha. - a czym się trudnisz? Bo jak byœ chciał, to mogę ci załatwić w rzšdzie pomoc w postaci licencji, subsydiów, pożyczek czy ulg podatkowych. Jeœli sobie życzysz, to doprowadzę do bankructwa twojš konkurencję przy pomocy przepisów prawnych, inspekcji i opłat, aż wreszcie przekonasz się, że najlepszš inwestycjš na œwiecie jest dobrze ustosunkowany polityk. A może chciałbyœ, żeby gdzieœ koło ciebie zbudować drogę, park, albo jakiœ duży budynek, albo... - Zaraz! - krzyknšł Jonatan, chcšc powstrzymać potok słów. - Jakim cudem może dać mi pani więcej, niż ja dam pani? Czy jest pani aż tak hojna i bogata? - Ja i bogactwo? Ratujcież mnie wszyscy œwięci! Nigdy w życiu! - odparła pani de Flanelle. - Nie, nie jestem zamożna, przynajmniej jak dotšd. A hojna? Można by to tak ujšć, choć rzecz jasna nie zamierzam płacić z własnej kieszeni. Tak się bowiem składa, że jestem rzšdowym skarbnikiem. Rozumiesz, sprawuję pieczę nad pieniędzmi, które pochodzš z podatków. I mogę z nich czerpać do woli - oczywiœcie dla dobra odpowiednich ludzi. - Ale jeżeli chce pani kupić moje wsparcie i głos, czy nie jest to jednak, jakby to powiedzieć, łapówka? - spytał młodzieniec, wcišż niepewny, czy dobrze zrozumiał kobietę. Na twarzy pani de Flanelle pojawił się wyniosły uœmiech. - Będę z tobš szczera mój drogi - objęła go ramieniem i przycišgnęła do siebie. - Jest to, co prawda, łapówka, ale nazywa się inaczej, kiedy polityk płaci nie ze swoich pieniędzy. Poza tym prawo zabrania płacić mi za konkretne posunięcia polityczne, chyba że nazywa się to œrodkami na kampanię wyborczš. W takim wypadku wszystko jest w najlepszym porzšdku. Ale skoro czujesz się niezręcznie, możesz poprosić krewnych, znajomych czy wspólników, żeby w twoim imieniu przekazali na rzecz mojš lub mojej rodziny gotówkę, akcje albo dary w naturze, teraz lub póŸniej, wszystko jedno. Błyskawicznie zaczerpnęła tchu: - Teraz wszystko jasne? - Cišgle nie dostrzegam żadnej różnicy - potrzšsnšł głowš Jonatan. - Przekupywanie ludzi pieniędzmi czy przywilejami to jednak łapówka, nieważne, co to za ludzie i czyje to pienišdze. Jak zwał tak zwał, a występek pozostaje występkiem. Pani de Flanelle uœmiechnęła się pobłażliwie. - Mój drogi, musisz się nauczyć pewnej elastycznoœci - zaczęła przymilnie. - Nazwa decyduje o wszystkim. Jak się nazywasz? Czy ktoœ ci kiedyœ powiedział, że masz ładny profil? Gdybyœ nabył nieco elastycznoœci, mógłbyœ zrobić wspaniałš karierę politycznš. Z pewnoœciš po wyborach znalazłaby się w moim biurze jakaœ ciepła posadka. Na pewno czegoœ ci potrzeba. - Co chce pani osišgnšć za pienišdze podatników? - nie ustępował Jonatan. - Czy wolno pani zatrzymywać œrodki na kampanię? - a tak, przydajš się na pokrycie bieżšcych wydatków. Poza tym - na wypadek ewentualnego odejœcia ze sceny politycznej mam obiecanš pokaŸnš emeryturkę, ale przede wszystkim w ten sposób zdobywam sławę, zaufanie, popularnoœć, miłoœć, podziw i miejsce w podręcznikach historii - a na dodatek jeszcze więcej głosów! Głosy oznaczajš władzę, a największš rozkosz sprawia mi wpływanie na życie, wolnoœć i własnoœć wszystkich obywateli tej wyspy. Masz pojęcie, ilu ludzi przychodzi do mnie z proœbš o załatwienie różnych, mniejszych i większych spraw? a każdy nowy podatek i ustawa stwarza szansę na znalezienie jakiejœ luki, zrobienie jakiegoœ wyjštku. Rozwišzanie każdego problemu zwiększa moje wpływy. Mogę fundować wszystko wszystkim, komu mi się tylko żywnie podoba. Od dziecka marzyłam o czymœ takim. Ty też możesz spróbować! Jonatan wił się w jej uœcisku. Udało mu się wyswobodzić, ale pani de Flanelle wcišż nie puszczała jego ręki. - z całš pewnoœciš - powiedział - z całš pewnoœciš bardzo opłaca się to pani i pani znajomym, ale czy ludzi nie oburza fakt, że ich pienišdze wykorzystuje się do kupowania głosów, przywilejów i władzy? - Ależ naturalnie, że oburza! - z dumš uniosła swój pulchny podbródek. - Dlatego też stałam się orędowniczkš reform. Pani de Flanelle wypuœciła nareszcie dłoń młodzieńca i uniosła w powietrze zaciœniętš pięœć ozdobionš mnóstwem pierœcieni. - Od lat zajmuję się układaniem przepisów, których celem jest rozdział pieniędzy od polityki. Zawsze powtarzam, że mamy do czynienia z poważnym kryzysem... I obietnicami poprawy sytuacji zdobywam sobie sporš liczbę głosów. Uœmiechnęła się kpišco i podjęła: - Na szczęœcie zawsze wiem, jak obejœć własne przepisy i w ten sposób zarabiam na rozwišzywaniu cudzych problemów. Otaksowała uważnym spojrzeniem łachmany Jonatana: - Tobie nikt nie płaci ani grosza za rozwišzywanie problemów, bo jak dotšd nie masz nic do zaoferowania. Na tym właœnie to polega. Ale przy twoim niewinnym wyglšdzie, który można poprawić nowym ubraniem i modnš fryzurš, i dzięki odpowiedniemu poparciu z mojej strony, mógłbyœ uzyskać ogromnš, jak na poczštkujšcego polityka, iloœć głosów. Po dziesięciu, dwudziestu latach pilnej nauki cały œwiat stanie przed tobš otworem! PrzyjdŸ do mnie do Pałacu Lordów, to zobaczę co się da zrobić! Po tej uwadze pani de Flanelle spostrzegła grupę przygnębionych robotników, którzy smętnie patrzyli na zabitš deskami fabrykę po drugiej stronie ulicy. Od razu przestał jš obchodzić Jonatan i zainteresowała się nowš ofiarš. - Nie podoba mi się wydawanie cudzych pieniędzy - wymamrotał po cichu Jonatan. Wyczulone na wszelkie drgania powietrza ucho pani de Flanelle wychwyciło jednak tę uwagę. Kobieta odwróciła się i powiedziała ze œmiechem: - Nie podoba ci się, mówisz? Ha! To równie łatwe, jak odebranie dziecku cukierka. Czego ludzie nie oddadzš mi z obowišzku, to muszš mi pożyczyć. Pozostanš po mnie dobre wspomnienia, podczas gdy ich dzieciom przyjdzie spłacać procenty. [ Pytania do rozdziału X ] [ Rozdział XI ] [ Spis treœci ] Rozdział XI Œmierć nielegalnym fryzjerom! Na sšsiedniej ulicy Jonatan zobaczył policjanta, który siedział na krawężniku i czytał gazetę. Był niższy i niewiele starszy od samego Jonatana. Na widok charakterystycznego, czarnego munduru i wypolerowanej broni młodzieniec, któremu wpojono szacunek do stróżów porzšdku, poczuł otuchę. Może dowie się, jak dojœć do portu. Policjant nie mógł oderwać się od lektury, więc nasz bohater zajrzał mu przez ramię i zobaczył wielkie nagłówki: "LORDOWIE ZATWIERDZAJĽ KARĘ ŒMIERCI DLA NIELEGALNYCH FRYZJERÓW"! - Kara œmierci dla fryzjerów? - wykrzyknšł zdumiony Jonatan. Policjant uniósł wzrok. - Bardzo przepraszam - sumitował się Jonatan - nie chciałem panu przeszkodzić, ale ten nagłówek od razu rzucił mi się w oczy. Czy to jakiœ błšd w druku? - Zaraz się przekonamy - odparł tamten i zaczšł czytać na głos: - "Rada Lordów uchwaliła karę œmierci dla wszystkich, których przyłapie się na obcinaniu włosów bez zezwolenia". Cóż w tym takiego dziwnego? - Czy to nie zbyt surowa kara za tak drobne wykroczenie? - zaczšł ostrożnie Jonatan. - Nie za bardzo. Kara œmierci to podstawowe zagrożenie we wszystkich przewidzianych prawem przypadkach. Ciężar przestępstwa nie ma tu nic do rzeczy. - Nie chce pan chyba powiedzieć, że uœmierciłby kogoœ za to, że obcina włosy bez zezwolenia? - wytrzeszczył oczy Jonatan. - Jak najbardziej - odparł policjant i stanowczym ruchem poklepał pistolet. - Do takich sytuacji dochodzi jednak bardzo rzadko. - Dlaczego? - Na wstępie zakłada się, że następuje eskalacja każdego przestępstwa, czyli że kara winna wzrastać w miarę coraz silniejszego oporu przestępcy. I tak na przykład, jeżeli ktoœ strzyże kogoœ bez zezwolenia, skazuje się go na grzywnę. Jeżeli nie zapłaci i dalej będzie uprawiał swój proceder, zostanie wsadzony do więzienia. A jeżeli - cišgnšł coraz poważniejszym tonem - stawi opór, narazi się na coraz surowsze kary i - tu policjant ponuro zmarszczył brwi - może się nawet zdarzyć, że zostanie zastrzelony. Im większy opór, tym większej siły trzeba użyć, by go złamać. - Czyli praktycznie za każde wykroczenie grozi w końcu œmierć? - wywód policjanta wprawił Jonatana w przygnębienie. - Ale przecież kara œmierci zarezerwowana jest na zbrodnie najbardziej brutalne, takie jak morderstwa i napady! - odważył się dodać głosem pełnym nadziei. - Niekoniecznie - odparł funkcjonariusz. - Prawo reguluje wiele sfer życia prywatnego i gospodarczego. Setki gildii zawodowych chroni swoich członków za pomocš zezwoleń tego typu. Stolarze, lekarze, hydraulicy, księgowi, murarze i prawnicy - do wyboru, do koloru, a wszyscy nienawidzš nielegalnej konkurencji. - w jaki sposób chroniš ich te zezwolenia? - Ich liczba jest ograniczona, a wstšpienie do gildii poprzedza drobiazgowy rytuał. W ten sposób eliminuje się nieuczciwš konkurencję z zewnštrz, nowe, dziwaczne pomysły, zbytni zapał do pracy, nieludzkš wdajnoœć i zaniżanie cen. Tacy konkurenci bez sumienia zagrażajš tradycjom zawodowym najbardziej szacownych i fachowych gildii. - a czy udzielanie zezwoleń chroni klientów? - Jonatan chciał otrzymać jasnš odpowiedŸ. - No, tak przynajmniej jest napisane w tym artykule - odparł policjant, przenoszšc wzrok na gazetę. - "Zezwolenia oddajš monopol w ręce gildii, które mogš uchronić klientów przed koniecznoœciš dokonywania zbyt wielu decyzji i wyborów. Oznacza to, że członkowie gildii sš z pewnoœciš dobrymi fachowcami, nie ma więc potrzeby niczego wybierać." Mundurowy z dumš poklepał się po torsie: - i to ja pilnuję monopoli. - Czy i one sš pożyteczne? - dopytywał się młodzieniec - a bo ja wiem? - policjant znów opuœcił gazetę. - Ja tu tylko wykonuję rozkazy. Jak trzeba to je chronię, jak trzeba - likwiduję. - To co jest słuszne - monopol czy konkurencja? - a to już nie moja rzecz - wzruszył ramionami tamten. - Już tam Rada Lordów wie, kto jest posłuszny, a kto nie. Jak każš mi w kogoœ wycelować broń to... Widzšc przygnębienie na twarzy Jonatana, policjant dorzucił: - Tak bardzo się nie przejmuj, karę œmierci wykonujemy naprawdę rzadko. Ludzie bojš się o tym nawet pomyœleć. Naprawdę nieliczni stawiajš opór, jako że skutecznie uczymy posłuszeństwa wobec władzy. - Czy użył pan kiedykolwiek tego pistoletu? - zapytał młodzieniec, nerwowo spoglšdajšc na kaburę. - Na przestępcę? - policjant wyćwiczonym ruchem wyjšł pistolet i pogładził go po lœnišcej lufie. - Tylko raz. - Otworzył komorę, spojrzał na bębenek a zamykajšc, obrzucił broń wzrokiem pełnym podziwu. - Cud tutejszej techniki. Rada dokłada wszelkich starań, żeby wyposażyć nas we wszystko, co najlepsze, w celu spełnienia naszej szlachetnej misji. Tak, tak, ja i ten pistolet przysięgaliœmy chronić życia, wolnoœci i własnoœci każdego człowieka na tej wyspie. Z drugiej strony opiekujemy się również sobš nawzajem. - Kiedy go pan użył? - zapytał Jonatan - Że też tak ci na tym zależy - funkcjonariusz zmarszczył brwi. - Jestem na służbie od ponad roku, a broni użyłem dopiero dzisiaj rano. Jakaœ kobieta zwariowała i chciała się rzucić na brygadę robotników, którzy burzyli jej dom. Mówiła coœ o odebraniu swojego "własnego" domu. Cóż za samolubna cholera! Serce zamarło Jonatanowi. Czyżby to ta sama kobieta, którš dzisiaj spotkał? Policjant nie zwrócił uwagi na jego przerażonš twarz i cišgnšł dalej: - z poczštku to chciałem to jakoœ załagodzić. Dokumenty się zgadzały: dom miał zostać zburzony, gdyż w tym miejscu ma stanšć Park Ludowy Pani de Flanelle. - i co się stało? - wykrztusił młodzieniec. - Usiłowałem przemówić jej do rozsšdku. Przekonywałem, że na pewno skończy się na jakimœ niewielkim wyroku, gdyby tylko zechciała spokojnie pójœć ze mnš. Ale kiedy nie chciała usłuchać i kazała wynosić się z jej ziemi, było jasne jak słońce, że stawia opór funkcjonariuszowi. Bezczelna jędza! - O, tak - westchnšł Jonatan - bezczelna. Zapadła cisza. Policjant czytał gazetę, zaœ nasz bohater stał zamyœlony i tršcał nogš kamień. - Czy w mieœcie można kupić taki pistolet? - zapytał wreszcie Jonatan. - Co to, to nie - odparł policjant, przewracajšc stronę. - Mógłbyœ zrobić komuœ krzywdę. [ Pytania do rozdziału XI ] [ Rozdział XII ] [ Spis treœci ] Rozdział XII Bój o bibliotekę Im bliżej było centrum miasta, tym więcej kręciło się ludzi. Pochłonięci własnymi sprawami, eleganccy mężczyŸni szybkim krokiem przemierzali ulice, aby dojœć do im tylko wiadomych celów. Gdy Jonatan przechodził przez rozległy plac, ujrzał starca kłócšcego się zażarcie z młodš kobietš. Przeklinali, przekrzykujšc się nawzajem, wymachiwali rękami, a od czasu do czasu podskakiwali z niepohamowanej wœciekłoœci. Młodzieniec, ciekawy powodu awantury, przyłšczył się do małej grupy widzów otaczajšcych parę. Gdy zjawiła się policja, Jonatan zagadnšł stojšcš obok wštłš staruszkę. - O co im poszło? - Już od paru lat wykłócajš się o ksišżki z Biblioteki Rady. On zawsze powtarza, że pełno w nich pornografii i niemoralnych scen. Chciałby, żeby wszystkie te ksišżki spalono. Kobieta wyzywa go od nadętych purytanów. - Więc chciałaby przeczytać te ksišżki? - Niezupełnie - wtršcił się kolejny œwiadek kłótni, wysoki mężczyzna, który trzymał za rękę małš dziewczynkę. - Jej też nie podobajš się te ksišżki, tyle że twierdzi, iż roi się w nich od rasistowskich uprzedzeń i seksizmu. - Tatusiu, co to jest "seksizm"? - zapytała dziewczynka, cišgnšc mężczyznę za nogawkę spodni. - Chwileczkę, kochanie. - Œwiadek kłótni znowu zwrócił się do Jonatana - Kobieta domaga się wyrzucenia z biblioteki owych seksistowsko-rasistowskich utworów i zakupienia dzieł z listy, którš sama sporzšdziła. Policjanci zdšżyli już zakuć obydwoje awanturników w kajdany i teraz wlekli ich ulicš. - Ale zostali chyba zatrzymani za zakłócanie porzšdku? - westchnšł Jonatan kręcšc głowš. - Ależ skšd! - zaœmiała się staruszka. - Aresztowano ich za to, że nie płacili podatku bibliotecznego. Zgodnie z prawem, każdy musi płacić za wszystkie ksišżki, bez względu na to, czy mu się podobajš, czy nie. - Naprawdę? - zdziwił się Jonatan. - a dlaczego policja nie pozwala ludziom utrzymywać tylko tych bibliotek, które im się podobajš? Płaciliby wtedy tylko za to, co przypadłoby im do gustu. - Ale w takim wypadku mojej córki nie byłoby stać na korzystanie z biblioteki - wyjaœnił mężczyzna, podajšc córce czerwono-białego batonika. - Chwileczkę, mój panie - staruszka obrzuciła batonik pełnym dezaprobaty spojrzeniem. - Czy pokarm dla umysłu córki nie jest równie ważny jak pokarm dla jej ciała? - O co pani chodzi? - spytał mężczyzna, z lekkim niepokojem patrzšc na swojš pociechę. Dziewczynka zdšżyła już pobrudzić czekoladš całš sukienkę. - Dawno temu istniało mnóstwo bibliotek subskrypcyjnych - zaczęła z zadumš staruszka. - Ludzie wybierali któršœ z nich i łożyli tylko na jej utrzymanie. Co roku uiszczali symboliczne opłaty. Biblioteki wręcz zabiegały o czytelników, starajšc się mieć jak najlepszy księgozbiór i personel, możliwie najdogodniejsze miejsca i godziny otwarcia. Niektóre organizowały nawet obwoŸne wypożyczalnie. Gdy płaciło się za to, co się chciało, członkostwo w takiej bibliotece było cenione wysoko. Wyżej niż słodycze! - dodała z wyrzutem. - Potem Rada Lordów uznała, że biblioteki sš bardzo ważne dla rozwoju społeczeństwa i że ludzie nie powinni za nie płacić. W ten sposób stworzono ogromnš, darmowš bibliotekę. Trzech dobrze opłacanych bibliotekarzy wykonywało pracę, z którš uprzednio dawał sobie radę zaledwie jeden. Biblioteka była czynna w sztywno ustalonych godzinach, ale jako darmowa i tak cieszyła się powodzeniem. Niebawem biblioteki subskrypcyjne utraciły klientelę i poupadały. - Lordowie stworzyli bezpłatnš bibliotekę? - powtórzył Jonatan. - Ale pani wspominała chyba coœ o podatku bibliotecznym? - To prawda. Ale pomimo przymusu płacenia utarł się zwyczaj, że instytucje Rady okreœla się mianem bezpłatnych. To brzmi tak kulturalnie - dodała ironicznie. - Biblioteki subskrypcyjne? Też coœ! - obruszył się wysoki mężczyzna. - Nigdy o czymœ takim nie słyszałem! - Bo i skšd? - odpaliła kobieta. - Biblioteka Rady działa już od tak dawna, że trudno panu wyobrazić sobie cokolwiek innego. - Zaraz, zaraz! - zawołał tamten. - Czy to znaczy, że jest pani przeciwna podatkowi bibliotecznemu? Skoro Lordowie majš œwiadczyć nam cennš usługę, to należy zmusić wszystkich do płacenia. - Jeżeli stosuje się przymus, to ta usługa nie może być znów taka cenna. - Nie wszyscy sš w stanie pojšć, co jest dla nich dobre. Inni wiedzš ale nie mogš sobie na to pozwolić - oœwiadczył mężczyzna. - Ludzie inteligentni rozumiejš, że swobodny dostęp do ksišżek służy budowaniu wolnego społeczeństwa. A dzięki podatkom ciężar finansowy rozłożony jest równo i sprawiedliwie. W przeciwnym wypadku handlarze wysysaliby z nas wszystko jak pijawki! - Teraz pijawek namnożyło się jeszcze więcej - odparowała kobieta. - Krew wysysajš z nas użytkownicy biblioteki i wszyscy, którzy korzystajš z ulg podatkowych. Gdzie tu równoœć i sprawiedliwoœć? Bo proszę tylko pomyœleć, kto może mieć większe wpływy w Radzie Lordów: ich zamożny znajomy czy biedak, którego nie stać na odpłatne wypożyczenie ksišżki? - To o jakiej alternatywie pani marzy? - mężczyzna odsunšł córkę na bok. - Wolałaby pani bibliotekę subskrypcyjnš, która będzie dyskryminować jakšœ grupę społecznš? - Dyskryminacji nie da się uniknšć! - wrzasnęła staruszka, nachylajšc się w jego stronę. - O co kłócili się tamci dwoje? Chciałby pan, żeby te pajace z Rady narzucały nam swoje poglšdy? - Że jak? Pajace? - powtórzył mężczyzna, napierajšc na staruszkę. - Jak się pani nie podoba, to proszę sobie stšd wyjechać! - Bezczelny smarkacz! Po czym zaczęli się na siebie wydzierać, dziewczynka się rozpłakała, a ktoœ pobiegł wezwać policję. Jonatan usunšł się na bok i postanowił poszukać spokoju i ciszy w pobliskiej bibliotece. [ Pytania do rozdziału XII ] [ Rozdział XIII ] [ Spis treœci ] Rozdział XIII Nic takiego Otaczajšce bibliotekę budowle wznosiły swe imponujšce, kamienne fasady na dwa piętra w górę. Wokół wejœcia do biblioteki zebrała się gromadka ubranych z przesadnš elegancjš ludzi, którzy stali cierpliwie, starajšc się nie zwracać uwagi na narastajšcy za ich plecami rozgardiasz. Jonatan podszedł w ich stronę, zadarł głowę i odczytał wielki napis z bršzu wykuty tuż nad wejœciem: "BIBLIOTEKA LUDOWA PANI DE FLANELLE". Stojšcy nieco z tyłu stawali na palcach, próbujšc dojrzeć to, co znajdowało się w œrodku. Po każdej udanej próbie głoœno okazywali swoje zdumienie. - Cudowne - szeptali jedni. - Niesamowite - dorzucali inni. Szczupły i zwinny Jonatan przeœliznšł się pomiędzy gapiami i zauważył siedzšcego za biurkiem bibliotekarza. - Co według nich jest takie cudowne i niesamowite? - zapytał. - Ciii! - upomniał go surowo mężczyzna. - Proszę nie podnosić głosu. To urzędnicy Rady, zasiadajšcy w Komitecie Sztuk Pięknych. - Ułożył przed sobš w staranny stos kartki papieru i przyklepał ich rogi po czym spojrzał na chłopca znad okularów. - Właœnie zainaugurowali wystawę najnowszego dzieła, które powiększyło nasze zbiory. - Bardzo ciekawe - wyszeptał Jonatan. Wytężał wzrok, ale nie mógł niczego dojrzeć. - Lubię sztukę na wysokim poziomie, ale gdzie jest to dzieło? Zapewne jest bardzo małe. - To zależy od punktu widzenia - sapnšł bibliotekarz. - Niektórzy uważajš, że jest niezmiernie duże. Na tym zresztš polega jego istota. Nosi tytuł "Lot nicoœci". - Ale ja nic nie widzę - powtórzył Jonatan, wpijajšc wzrok w białš œcianę nad wejœciem. - i o to właœnie chodzi. Robi wrażenie, prawda? - bibliotekarz zanurzył w przestrzeni bezmyœlne, rozmarzone spojrzenie. - Nic nie jest w stanie wyrazić tego ducha człowieczych starań o osišgnięcie pełnego egzaltacji stanu œwiadomoœci, jaki odczuwa się tylko poprzez zestawienie emanujšcych ciepłem, subtelnych odcieni barw, z namacalnš istotš naszej natury. Nic tak nie pozwala w pełni doœwiadczyć najbardziej wyrafinowanych tworów naszej imaginacji. - Czyli to naprawdę ? Jakim cudem Ťnicť może stać się sztukš? - zapytał zdezorientowany i poirytowany Jonatan, kręcšc głowš. - Mamy oto do czynienia z najbardziej egalitarnym wyrazem sztuki. Komitet Sztuk Pięknych urzšdza eleganckš loterię, podczas której dokonuje się wyboru dzieł. - Loterię... żeby wybierać dzieła sztuki? - zawołał zdumiony Jonatan. - Czemu akurat loterię? - Swego czasu wyboru dokonywał pochodzšcy z nominacji Zarzšd Sztuk Pięknych - tłumaczył bibliotekarz. - z poczštku zarzucano mu, że selekcja jest odzwierciedleniem preferencji ludzi wchodzšcych w skład Zarzšdu, albo ich znajomych. Następnie oskarżono ich o cenzurowanie utworów, do których mieli awersję. A jako że za sympatie i antypatie Zarzšdu płacili w podatkach wszyscy obywatele, ludzie sprzeciwili się takim elitarnym praktykom. - Czemu nie został wybrany nowy Zarzšd? - przytomnie zapytał Jonatan. - Uciekaliœmy się do tej metody wielokrotnie. Ale ludzie spoza Zarzšdu nigdy nie zgadzali się z jego członkami. W zwišzku z tym postanowiono zrezygnować z instytucji Zarzšdu. Doszliœmy do konkluzji, że jedynym intersubiektywnym i obiektywnym sposobem będzie urzšdzanie loterii. Każdy mógł stanšć do rywalizacji - i prawie wszyscy korzystali z okazji! Każda propozycja była dopuszczana do konkursu a Rada Lordów ufundowała pokaŸnš nagrodę za zwycięstwo. Dzisiaj rano wylosowano właœnie "Lot Nicoœci". - Ale dlaczego nie można pozwolić na to, żeby wszyscy płacili za takie dzieła sztuki, jakie przypadnš im do gustu, zamiast obowišzkowych podatków na loterię? - nie wytrzymał Jonatan. - Każdy mógłby sobie wybrać, co mu się żywnie podoba. - Co?! - wykrzyknšł bibliotekarz. - Na pewno zaraz znalazłyby się jakieœ egoistyczne indywidua, które nie kupowałyby niczego, jeszcze inni kupowaliby kierujšc się własnym, w dodatku złym smakiem. Przecież Lordowie muszš udowodnić, że wspierajš rozwój sztuki! - Bibliotekarz z powrotem przeniósł wzrok na "Lot Nicoœci" i w jego oczach znowu zagoœcił wyraz rozmarzenia. - Trafny wybór, prawda? Pustka ma to do siebie, że nie tarasuje wejœcia do biblioteki, a zarazem nie zanieczyszcza œrodowiska. Ponadto - cišgnšł coraz bardziej podekscytowany - nie sposób chyba zakwestionować poziomu artystycznego lub estetycznego tego arcydzieła. Nie można tym nikogo urazić, prawda? [ Pytania do rozdziału XIII ] [ Rozdział XIV ] [ Spis treœci ] Rozdział XIV Pawilon zysków nadzwyczajnych Zmierzchało, gdy Jonatan stanšł na stopniach biblioteki i ogarnšł wzrokiem główny rynek miasta, na którym gromadziło się coraz więcej ludzi. Coraz większe tłumy zbierały się pod wspaniałym, cyrkowym namiotem, ustawionym za bibliotekš. Przez chwilę młodzieniec zapomniał nawet o tęsknocie za domem. Oszołomiony mnóstwem obrazów, œwiateł i dŸwięków szedł przed siebie, aż dotarł do ogromnego namiotu. Barwny napis nad wejœciem głosił: "KARNAWAŁ - PAWILON ZYSKÓW NADZWYCZAJNYCH". Z tłumu wyskoczyła kobieta w rajstopach w czerwono-czarne pasy, krzyczšc: - Hej, ludzie, co w nudzie! Hej, ludzie, co w nudzie! ZajdŸcie do Pawilonu Zysków Nadzwyczajnych, a przeżyjecie najniezwyklejszš przygodę swego życia! Dostrzegła wytrzeszczajšcego oczy Jonatana, złapała go za ramię i zawołała: - Dzisiaj wszyscy wygrywajš, młody człowieku. - a za ile? - Wystarczy 10 kainów, a zdobędziesz fantastycznš nagrodę! Kobieta obróciła się na pięcie i przesadnie gestykulujšc przemówiła do tłumu: - Hej, ludzie, co w nudzie! Hej, ludzie, co w nudzie! Dzięki Pawilonowi Zysków Nadzwyczajnych staniecie się bogaci! Majšc za mało pieniędzy Jonatan odczekał, aż kobieta zajmie się innymi, po czym przekradł się na tył namiotu i uniósł dół płótna, aby zajrzeć do œrodka. OdŸwierni prowadzili chętnych do ustawionych w dużym kręgu krzeseł. Było tam już dziesięć osób zastygłych w oczekiwaniu. Przygasły œwiatła, rozległo się bicie werbla i fanfary z niewidocznych tršb. W jasnym blasku reflektorów stanšł przystojny mężczyzna w czarnym garniturze i wysokim cylindrze. Skłonił się nisko w stronę kręgu widzów i powiedział: - Dobry wieczór! Jestem Mistrzem Polityki! Dziœ los sprawił, że staliœcie się szczęœliwymi zwycięzcami. Każdy z was coœ wygra i opuœci ten namiot bardziej zadowolony niż w chwili, gdy tu wchodził! Proszę usišœć - tu Mistrz Polityki wykonał rękš zamaszysty gest i podszedł do kręgu widzów, by pobrać od każdego po jednym kainie. Wszyscy dali mu pienišdze bez wahania. Wtedy przystojniak uœmiechnšł się szeroko i obwieœcił: - a oto i wygrana! - ni stšd, ni zowšd rzucił pięć kainów pod nogi jednego z uczestników, który aż podskoczył i krzyknšł z radoœci. - Innych również czekajš nagrody - ogłosił Mistrz. Tak też się stało. Mężczyzna dziesięć razy obszedł kršg uczestników, za każdym razem dostajšc po jednym kainie. Po każdej rundzie rzucał pięć monet pod nogi jednego z nich. Szczęœliwiec reagował niezmiennie wybuchem szalonej radoœci. Gdy po zakończeniu zabawy uczestnicy zaczęli wychodzić, Jonatan pobiegł czym prędzej do wyjœcia, chcšc się przekonać, czy wszyscy naprawdę sš zadowoleni. Kobieta w czerwono-czarnych rajstopach stała przy wejœciu do namiotu. - Czy dobrze się pan bawił? - Jasne! - odparł zapytany uœmiechajšc się od ucha do ucha. - Wspaniale! - Zaraz o wszystkim opowiem znajomym - dorzucił inny. - Może zresztš sam jeszcze tu się zjawię. - Tak, tak, wszyscy wygrali po pięć kainów - dodał kolejny rozochocony uczestnik gry. Jonatan w zamyœleniu obserwował rozchodzšcš się grupkę. Kobieta w rajstopach odwróciła się do Mistrza Polityki, który machał wszystkim na pożegnanie i szepnęła: - Tak, nam się naprawdę poszczęœciło. Zarobiliœmy 50 kainów, a ci durnie jeszcze się z tego cieszš! Chyba warto byłoby zwrócić się do Rady Lordów z proœbš o ustanowienie prawa nakazujšcego wszystkim udział w tej zabawie. W tej chwili jakiœ koœcisty odŸwierny zaszedł Jonatana od tyłu i złapał go za kołnierz. - Tu cię mam, hultaju! Widziałem, jak zaglšdasz od tyłu. Pewnie myœlałeœ, że uda ci się obejrzeć wszystko za darmo. Co?! - Przepraszam - wydusił młodzieniec, usiłujšc uwolnić się z uchwytu stróża. - Nie wiedziałem, że za oglšdanie trzeba zapłacić. A ta miła pani tak bardzo zainteresowała mnie spektaklem, a że nie miałem dosyć pieniędzy, to... Kobieta w rajstopach odwróciła się w stronę Jonatana: - Nie miałeœ pieniędzy? - skrzywiła się. Po czym niespodziewanie na jej twarzy pojawił się łagodny uœmiech. - Puœć go. To taki miły chłopczyk. No i co, podobało ci się przedstawienie? - Jeszcze jak! - potwierdził, kiwajšc z przekonaniem głowš. - To może miałbyœ ochotę zarobić trochę pieniędzy? Bo jak nie - dodała groŸnie - to oddam cię karnawałowej straży. - Bardzo chciałbym - odparł niepewnie Jonatan. - a co mam zrobić? - To niezmiernie proste - rozpromieniła się znowu. - PrzejdŸ się dziœ tylko po mieœcie i rozdaj ludziom te ulotki, przekonujšc, że w Pawilonie majš zapewnionš œwietnš zabawę. Masz tu teraz kaina, a zarobisz po jednym za każdego uczestnika, który przyjdzie do nas z tš ulotkš. No, to bierz się teraz do roboty! Gdy Jonatan zarzucił na ramię torbę z ulotkami, dodała: - Nie wolno ci zapominać, że po dzisiejszym przedstawieniu będę musiała sporzšdzić sprawozdanie o twoich zarobkach, a jutro z samego rana pójdziesz do Pałacu i oddasz połowę tego co zarobiłeœ jako podatek. - Podatek? - powtórzył młodzieniec. - Za co? - Lordowie zabierajš ci częœć wypłaty. - Gdyby pani nie wspominała im o moich zarobkach, to z pewnoœciš pracowałbym znacznie pilniej - oœwiadczył Jonatan z nadziejš w głosie. - Lordowie aż za dobrze zdajš sobie sprawę, że ludzie ukrywajš wysokoœć swoich zarobków, więc porozstawiali wszędzie szpiegów, którzy majš na nas pilne baczenie - odpowiedziała kobieta w rajstopach. - Mielibyœmy poważne kłopoty, a może nawet kazaliby nam zlikwidować interes. Wszyscy musimy płacić za swoje grzechy. - Grzechy? - powtórzył Jonatan. - Pewnie. Podatki sš karš na grzeszników. Akcyza na tytoń to kara dla palaczy, na alkohol - dla pijaków, a podatek dochodowy karze nas za to, że pracujemy. Końskie zdrowie i bezczynnoœć - dokończyła ze œmiechem wymierzajšc kuksańca bileterowi - oto ideał, do którego dšżymy. No, ale teraz zabieraj się już do roboty! [ Pytania do rozdziału XIV ] [ Rozdział XV ] [ Spis treœci ] Rozdział XV Wujek Fiskus Miasto zapadało powoli w sen. Kobieta w rajstopach zapłaciła Jonatanowi ponad pięćdziesišt kainów. Była bardzo zadowolona z tego, że tak sumiennie wykonał powierzonš mu pracę, więc zaprosiła go również na następny wieczór. Jonatan po zapewnieniu, iż jutro znowu się u niej zjawi, ruszył na poszukiwanie jakiegoœ w miarę wygodnego noclegu. Nie miał żadnych konkretnych zamiarów, więc po prostu wałęsał się bez celu po ulicach miasta. Gdy stał w nikłym blasku latarni, na ganek pobliskiego domu wyszedł nieznajomy starzec w nocnej koszuli. Mrużšc oczy obserwował dachy okolicznych budynków. - Na co pan patrzy? - spytał zaintrygowany Jonatan. - Na dach tamtego domu - szepnšł staruszek, wskazujšc rękš coœ zatopionego w ciemnoœci. - Widzisz tego grubasa w trójkolorowym stroju? Im więcej mieszkań odwiedzi, tym bardziej pękaty stanie się jego worek. Jonatan powędrował wzrokiem za ruchem ręki i dostrzegł niewyraŸny zarys postaci, która wspinała się po dachówkach jednego z domostw. - Teraz widzę - zawołał. - Dlaczego nie zaalarmuje pan innych mieszkańców? - O nie - wzdrygnšł się starzec. - Wujek Fiskus surowo rozprawia się ze wszystkimi, którzy stanš mu na drodze. - To pan go zna? - zdumiał się Jonatan. - Ale przecież... - Ciii, nie tak głoœno - syknšł mężczyzna, przykładajšc palec do ust. - Wujek Fiskus lubi odwiedzać tych, co robiš za dużo hałasu. Ludzie udajš, że œpiš tej okropnej nocy, choć przecież nie sposób wytrzymać, gdy ktoœ włazi ci z butami do łóżka. - Nie rozumiem - Jonatan nachylił się do ucha starca, starajšc się mówić jak najciszej. - Czemu wszyscy przymykajš oczy na rabunek? - Podczas tej kwietniowej nocy wszyscy zachowujš się wyjštkowo cicho - wyjaœnił starzec - w zamian za co Wujek Fiskus pojawia się w Wigilię i obdarowuje każdy dom różnymi zabawkami i drobiazgami. - Aha - westchnšł z ulgš Jonatan - czyli Wujek Fiskus wszystko oddaje? - a gdzie tam! Ale ludzie lubiš tak to sobie tłumaczyć. Ja staram się nie zasnšć, żeby porachować, ile zabierze, a ile potem zwróci. To jest takie moje, że tak powiem, prywatne hobby. Z moich obliczeń wynika, iż Wujaszek większoœć dóbr zachowuje dla siebie, swoich najemników i kilku wybranych rodzin w mieœcie. Ale - tu mężczyzna zacisnšł dłonie w pięœci - stara się każdego po trosze obdarować, żeby wszyscy czuli się zadowoleni. Dzięki temu za rok w kwietniu ludzie znowu będš spali, a on przyjdzie i zabierze, to co mu się spodoba. - Czegoœ tu nie rozumiem - powiedział Jonatan. - Dlaczego ludzie nie czuwajš, by przyłapać złodzieja na goršcym uczynku? Dlaczego nie pilnujš własnego majštku? Mogliby wtedy nakupić prezentów i obdarować nimi, kogo zechcš. Starzec zachichotał rozbawiony naiwnoœciš Jonatana i potrzšsnšł głowš: - Wujek Fiskus, to postać z dziecięcych marzeń. Rodzice zawsze powtarzali swoim pociechom, że przynosi zabawki prosto z nieba i że to nic nikogo nie kosztuje. Widzšc zmęczenie na twarzy Jonatana, staruszek zaproponował: - Widać, że masz za sobš ciężki dzień. ChodŸ do mnie i ogrzej się, mój młody przyjacielu. Masz gdzie przenocować? Jonatan z wdzięcznoœciš przyjšł zaproszenie. Starzec przedstawił go żonie, która natychmiast przyniosła filiżankę goršcej czekolady i talerzyk pełen œwieżych drożdżówek. Po kolacji młodzieniec położył się na specjalnie dla niego zaœcielonej kanapie. Staruszek zapalił długš fajkę i rozparł się wygodnie na bujanym fotelu. - Skšd wzięła się ta tradycja? - zapytał Jonatan, ułożywszy się wygodnie na posłaniu. - Kiedyœ obchodziliœmy œwięto zwane Bożym Narodzeniem. Było to œwięto religijne, czas radoœci i prezentów. Wszystkim tak się to podobało, iż Rada Lordów uznała, że tak ważnych uroczystoœci nie wolno celebrować spontanicznie i baz ustalonego z góry porzšdku. Zaczęli więc urzšdzać je "tak, jak należy" - staruszek mówił z wyraŸnš dezaprobatš. - Na poczštek trzeba było pozbyć się niewłaœciwych symboli religijnych. Urzędowa nazwa uroczystoœci brzmiała odtšd "Œwięta", zaœ bajkowego darczyńcę nazwano "Wujkiem Fiskusem", tak że poborca podatków mógł odtšd przywdziać jego kostium. Starzec urwał, kilka razy energiczniej pykajšc z fajki i wytrzšsajšc z niej popiół. - Obecnie w Biurze Dobrej Woli składa się œwišteczne zeznania podatkowe w trzech egzemplarzach. Biuro, na podstawie formularzy ułożonych przez Radę Lordów, oblicza stopień hojnoœci każdego podatnika. Byłeœ przed chwilš œwiadkiem corocznego, kwietniowego zbierania podatków. - Następna instytucja to Biuro Kija i Marchewki. Pod pieczš Księgowego Moralnoœci ludzie wypełniajš formularze ze szczegółowym opisem swojego dobrego i złego zachowania w cišgu całego roku. Biuro Kija i Marchewki zatrudnia wielkš armię urzędników i detektywów, którzy decydujš, czy ludzie składajšcy podania o grudniowe prezenty naprawdę sobie na nie zasłużyli. - Wreszcie, Komisja Dobrego Smaku okreœla dozwolone rozmiary, kolory i modele zestawów prezentowych, podpisujšc monopolistyczne umowy z uprzednio dobranymi firmami, które miały odpowiednie układy polityczne. Wszyscy bez wyjštku otrzymujš identyczne ozdoby œwišteczne. Na Wigilię powołuje się specjalnš milicję, która odœpiewuje właœciwe pieœni œwišteczne. Znużony poszukiwacz przygód spał już jednak jak kamień. Starzec nakrył go kocem i wraz z żonš szepnšł Jonatanowi do ucha: - Wesołych Œwišt! [ Pytania do rozdziału XV ] [ Rozdział XVI ] [ Spis treœci ] [ Podatki STOP - pikieta ] Rozdział XVI Żółw i zajšc Jonatanowi przyœniła się kobieta z Pawilonu Zysków Nadzwyczajnych. To dawała mu pienišdze, to za chwilę wyrywała mu je z ręki, po czym scena powtarzała się od poczštku. W końcu obudził się gwałtownie, przypominajšc sobie, że musi zgłosić poborcom podatkowym swoje zarobki. Starzec kroił na œniadanie grube kromki chleba i smarował je dżemem, gdy do pokoju weszła drobna dziewczynka. Jonatan dowiedział się od staruszka, że to jego wnuczka Luiza, która przyjechała do nich na parę dni. Podczas gdy młodzieniec jadł œniadanie, dziewczynka skakała po pokoju, usiłujšc poprawić skarpetki nie do pary. - Babciu, przeczytaj mi jeszcze tę bajkę - prosiła. - Którš, skarbie? - Mojš ulubionš, o żółwiu i zajšcu. Tam sš takie ładne obrazki - rozpromieniła się Luiza. - No, dobrze - odparła babcia, wyjmujšc z kuchennej szafki ksišżkę, która najwidoczniej miała leżeć zawsze pod rękš. Usiadła przy Luizie i zaczęła: - Pewnego razu... - Nie, babciu, nie tak! "Dawno, dawno temu..." - przerwała jej wnuczka. Kobieta rozeœmiała się i podjęła: - Dawno, dawno temu żył sobie żółw imieniem Franco i zajšc, który nazywał się Lizander. Obydwaj trudnili się roznoszeniem listów w niewielkiej wiosce zwierzšt. Pewnego razu Franco, który uszy miał znacznie lepsze od nóg, podsłuchał jak sšsiedzi chwalš Lizandra za szybkoœć w roznoszeniu listów. Robił w cišgu kilku godzin to, co innym zajmowało całe dni. Urażony Franco podpełzł bliżej i wtršcił się do rozmowy. - Zajšcu - Franco mówił równie wolno, jak chodził - założę się, że w cišgu paru dni zdobędę więcej klientów niż ty. Rzucam na szalę swoje dobre imię. Wyzwanie zdumiało Lizandra. - Dobre imię? Przecież nie można zakładać się o coœ, czego się nie ma! - zawołał butny zajšc. - Zresztš nieważne, przyjmuję zakład! Sšsiedzi pokpiwali sobie ze œlamazarnego żółwia, który, ich zdaniem, nie miał nawet cienia szansy. Ustalono, że zwycięzca zostanie wyłoniony za tydzień dokładnie w tym samym miejscu. Lizander pognał do siebie, by zajšć się przygotowaniami, zaœ Franco po prostu siedział przez pewien czas w bezruchu, wreszcie odwrócił się i oddalił w swojš stronę. Lizander porozlepiał ogłoszenia, że obniża cenę swoich usług jeszcze bardziej niż dotychczas - w sumie żšdał przeszło o połowę mniej niż Franco. Miał zamiar roznosić przesyłki dwa razy dziennie, także w niedziele i œwięta. Przemierzał wioskę dzwonišc do kolejnych domów, a mieszkańcy dawali mu listy, kupowali znaczki na zapas, nawet na miejscu pakowali i ważyli paczki. Za drobnš, dodatkowš opłatš obiecywał, że będzie roznosił listy nawet nocš. Do wszystkiego dorzucał za darmo serdeczny i szczery uœmiech. Lista klientów pomysłowego, sprawnego i miłego zajšca wydłużała się w błyskawicznym tempie. Za to żółw nie dawał znaku życia. Pod koniec tygodnia pewny swego Lizander popędził na umówione miejsce. Ku swemu zdumieniu zobaczył, że żółw już tam na niego czeka. - Tak mi przykro, zajšcu - wycedził lodowatym głosem Franco - ty ganiałeœ od domu do domu jak kot z pęcherzem z całymi stosami korespondencji, a ja mam tylko to jedno pismo - to mówišc podał Lizandrowi jakiœ dokument i pióro, dorzucajšc: - Podpisz się na tej wykropkowanej linii. - Co to takiego? - zapytał zajšc. - Nasz król mianował mnie, żółwia, Generalnym Zarzšdcš Poczty i upoważnił mnie do roznoszenia przesyłek w całym kraju. Przykro mi, zajšcu, ale musisz porzucić swój proceder. - Ale tak nie wolno! - krzyknšł Lizander, z wœciekłoœciš tupišc łapami. - To niesprawiedliwe! - Œwięte słowa! Król też mówił, że nie można dopuœcić do tego, żeby niektórzy obywatele obsługiwani byli szybciej niż inni. Dlatego powierzył mi wyłšczny monopol, tak bym zapewnił identycznš jakoœć usług dla wszystkich. - Jak go do tego skłoniłeœ? Co będzie z tego miał? - dopytywał się Lizander. Żółwiom trudno się uœmiechać, lecz Franco zdołał zmarszczyć łuskę w okolicach ust. - Przyrzekłem królowi, że będzie mógł wysyłać całš swojš korespondencję za darmo. Poza tym przypomniałem mu, że kiedy wszystkie listy w królestwie będš przechodzić przez ręce lojalnego obywatela, łatwiej będzie roztoczyć nadzór nad co bardziej buntowniczymi poddanymi. Komu chciałoby się narzekać, gdybym zgubił jeden czy drugi list? - Ale ty przecież zawsze gubiłeœ roznoszone pienišdze! - stwierdził zdenerwowany zajšc. - Kto za to zapłaci? - Już król ustali takie opłaty, że zyski będš pewne. A jeœli ludzie przestanš wysyłać listy pocztš, moje straty zostanš pokryte z podatków. Za jakiœ czas wszyscy zapomnš, że kiedykolwiek istniała jakaœ konkurencja. Babcia uniosła wzrok i dodała: - Koniec. - z tej opowieœci płynie morał - czytała - że w razie kłopotów, powinieneœ zwracać się z nimi do władz. - Zawsze można zwrócić się do władz, gdy ma się jakieœ kłopoty - powtórzyła Luiza. - Zapamiętam to sobie. - Nie, kochanie, tak jest tylko napisane w ksišżce. Lepiej będzie, jeżeli sama znajdziesz morał tej bajki. - Babciu? - Tak, skarbie? - Czy zwierzęta umiejš mówić? - Nie w naszym języku. To tylko bajka. Jonatan skończył jeœć i goršco podziękował staruszkom za goœcinę. - w razie potrzeby zwracaj się do nas jak do babci i dziadka - oœwiadczył staruszek, odprowadzajšc Jonatana do drzwi, po czym wszyscy domownicy wyszli na ganek, by się z nim pożegnać. [ Pytania do rozdziału XVI ] [ Rozdział XVII ] [ Spis treœci ] Rozdział XVII Ministerstwo Trawienia Zastanawiajšc się nad historiš żółwia i zajšca, Jonatan zapytał o drogę do pałacu. Staruszka położyła mu rękę na ramieniu i ostrzegła: - Proszę, nie mów nikomu, że dawaliœmy ci jeœć. Nie mamy pozwolenia. - Co? - zdziwił się młodzieniec. - Musicie mieć pozwolenie, żeby kogoœ nakarmić? - w mieœcie tak. A jeœli władze dowiedzš się, że daliœmy ci jeœć bez zezwolenia, możemy mieć poważne kłopoty. - a po co jest to zezwolenie? - Ma ono zagwarantować wszystkim okreœlony standard wyżywienia. Przed laty mieszkańcy miasta jadali w ulicznych budkach, narożnych kawiarniach lub eleganckich restauracjach albo kupowali jedzenie w sklepach spożywczych, by gotować je sobie w domu. Rada Lordów doszła do wniosku, że nie powinno być tak, iż jedni jedzš lepiej od innych. Dlatego ustanowili przepisy nakazujšce jedzenie w państwowych stołówkach, gdzie podajš za darmo standardowe posiłki. - Oczywiœcie, nie sš tak do końca darmowe - wtršcił się Dziadek, wyjmujšc portfel i machajšc nim przed oczami Jonatana. - Jedzenie jest o wiele droższe niż przedtem, tyle że nikt nie płaci na miejscu. Wujek Fiskus opłaca posiłki z naszych podatków. A ponieważ państwowe stołówki sš opłacane z góry, ludzie przestali zaglšdać do prywatnych restauracji, gdzie musieliby zapłacić za jedzenie po raz drugi. Prywaciarze musieli zatem podnieœć ceny. Niektóre prywatne lokale utrzymały się dzięki garstce zamożniejszych klientów lub ludziom przestrzegajšcym specjalnych, nakazanych przez religię diet, lecz większoœć została zamknięta. - Po co płacić za jedzenie, skoro można zjeœć za darmo w stołówce? - zapytał Jonatan. - Bo stołówki stały się okropne - rozeœmiała się Babcia. - Wszystko podupadło: kucharze, jedzenie, atmosfera. W takiej stołówce nigdy nie zwalnia się złego kucharza. Ich gildia ma za dobre układy. Za to naprawdę dobrzy kucharze nie dostajš żadnych premii, żeby ci gorsi im nie zazdroœcili. Morale jest niskie, jedzenie marne, a kartę dań układa Ministerstwo Trawienia. - i to jest najgorsze - zawołał Dziadek. - Starajš się przypodobać znajomym i nikt nigdy nie jest zadowolony. Starczy popatrzeć na spory o chleb i kartofle. Dzień w dzień chleb na zmianę z ziemniakami. Wtedy lobby makaroniarzy zorganizowało kampanię na rzecz poparcia dla klusek i ryżu. Pamiętasz? - zwrócił się do żony. - Gdy lobby przepchnęło swoich ludzi do Ministerstwa Trawienia, po chlebie i kartoflach zaginšł wszelki słuch. - Oj, Babciu, jak ja nie znoszę klusek! - zapiszczała ze wstrętem Luiza wychylajšc się zza babcinej spódnicy. - Lepiej łykaj bez słowa, bo przyczepi się do ciebie Komisarz Żywnoœciowy. - Komisarz Żywnoœciowy? - powtórzył pytajšco Jonatan. - Ciii - syknšł Dziadek i przyłożył palec do ust, rozglšdajšc się, czy nikt nie nadchodzi ulicš. - Ludzie, którym państwowe jedzenie nie przypada do gustu, wpadajš w łapy Komisarza Żywnoœciowego. Dzieci wołajš na tych funkcjonariuszy Komyż. Komyże sprawdzajš listę obecnoœci podczas posiłków i œcigajš wszystkich, którzy nie przychodzš. Delikwentów zabiera się na przymusowe dokarmianie do specjalnych, stołówkowych aresztów. - a nie moglibyœmy jeœć tak zwyczajnie, w domu? - wzdrygnęła się Luiza. - Babcia gotuje najlepiej na œwiecie. - Nie wolno, kochanie - odparła babcia, głaszczšc dziewczynkę po głowie. - Niektórzy majš specjalne zezwolenia, ale ja i Dziadek nie przeszliœmy odpowiedniego szkolenia. Nie możemy sobie też pozwolić na różne, skomplikowane urzšdzenia do gotowania, jakich wymagajš władze. Widzisz, Luizo, politycy uznali, że zadbajš o ciebie lepiej, niż my. - Poza tym - włšczył się Dziadek - musimy chodzić do pracy, żeby zapłacić na to wszystko podatki. Zaczšł chodzić po ganku, mruczšc coœ pod nosem na wpół do siebie, na wpół do Jonatana i Luizy. - Wmawiajš nam, że stosunek liczby trawišcych do liczby kucharzy nigdy w dziejach nie był taki korzystny, chociaż połowa ludnoœci jest stale niedożywiona. Punktem wyjœcia była idea nakarmienia wszystkich nędzarzy, a skończyło się na karmieniu wszystkich nędznym jadłem. Sš i tacy, co nie chcš jeœć w państwowych stołówkach i œmierć głodowa już zaczyna zaglšdać im w oczy. Co gorsza, w stołówkach roi się od wandali i złodziei, więc nikt nie czuje się tam bezpiecznie. - Dosyć Dziadku! - wykrzyknęła Babcia, widzšc strach malujšcy się na twarzy Jonatana. - Bo za nic w œwiecie nie będzie chciał przestšpić progu państwowej stołówki! Starczy, że będziesz miał przy sobie dowód osobisty, a wszystko jakoœ się ułoży - wyjaœniła młodzieńcowi. - Dziękuję za radę, Babciu - powiedział Jonatan, zachodzšc w głowę, jak wyglšda dowód osobisty i jak uda mu się bez niego zdobyć coœ do zjedzenia. - A tak nawiasem mówišc, mógłbym dostać na drogę jeszcze kilka kromek chleba? - Oczywiœcie, ile tylko dusza zapragnie. Poszła do kuchni i zawinęła mu w serwetkę kilka kromek. Rozejrzała się ukradkiem, czy nie podglšda ich któryœ z sšsiadów, po czym dumnie wycišgnęła rękę i podała chleb Jonatanowi. - Tylko uważaj, żebyœ nie zgubił. Słyszeliœmy, że naszego piekarza aresztowała niedawno Policja Żywnoœciowa. Nikomu go nie pokazuj, dobrze? - Jasne! i dziękuję za wszystko! Żegnany przez całš trójkę młodzieniec wyszedł na ulicę. Było mu lżej na sercu, bo znalazł jakiœ normalny dom na tej dziwnej wyspie. [ Pytania do rozdziału XVII ] [ Rozdział XVIII ] [ Spis treœci ] Rozdział XVIII "Przeszłoœć albo przyszłoœć!" Pałac położony był gdzieœ w pobliżu rynku. Jonatan postanowił iœć na skróty bocznš ulicš zawalonš pustymi pudłami i stertami œmieci. Szedł żwawo ciemnym zaułkiem, starajšc się nie zwracać uwagi na niepokój, jaki odczuwał po opuszczeniu zaludnionej i jasno oœwietlonej częœci miasta. Wtem poczuł, jak jakaœ ręka œciska go za gardło, a między żebra wbija się chłodny metal lufy pistoletu. - Przeszłoœć albo przyszłoœć! - warknšł wœciekle napastnik. - Co? - spytał trzęsšc się Jonatan. - O co chodzi? - To, co słyszysz: pienišdze albo życie! - powtórzył rabuœ, przyciskajšc mocniej broń do boku młodzieńca. Jonatanowi nie trzeba było lepszej zachęty - szybko sięgnšł do kieszeni po swoje ciężko zapracowane pienišdze. - Mam tylko tyle, a połowa ma pójœć na podatki - błagał bandytę, starannie ukrywajšc kilka kromek chleba, otrzymanych od Babci. - Proszę zostawić mi chociaż tę połowę. Napastnik rozluŸnił uchwyt. Zza szalika i nasuniętego na czoło kapelusza ledwie widać było rysy jego twarzy. Bandyta był kobietš. - Skoro i tak musisz oddać pienišdze - zaœmiała się chrapliwie - to lepiej na tym wyjdziesz, dajšc je mnie, a nie jakiemuœ tam poborcy podatków. - Dlaczego? - zapytał, kładšc pienišdze na jej twardej, zręcznej dłoni. - Jeżeli oddasz je mnie - tłumaczyła, wpychajšc banknoty do skórzanego mieszka u pasa - to daruję ci życie i puszczę wolno. Natomiast poborca nie opuœci cię już do œmierci i będzie odbierał pienišdze, owoc twej przeszłoœci, tak by móc zawładnšć całym twoim przyszłym życiem. W cišgu roku zmarnuje więcej twoich zarobków niż przez całe życie zdšżš zabrać ci wszyscy niezależni złodzieje. - a czy przypadkiem Rada Lordów nie obraca wszystkich zebranych pieniędzy na pożyteczne cele? - zapytał niepewnie Jonatan. - Ależ jak najbardziej - odparła sucho. - Niektórzy się dzięki temu wzbogacš. Ale skoro podatki sš tak wspaniałe, to dlaczego poborca nie spróbuje przekonać ludzi do ich zalet i pozwolić na to, by uiszczali je dobrowolnie? - Bo może przekonywanie wymagałoby zbyt dużo czasu i wysiłku? - odrzekł po namyœle Jonatan. - O, właœnie - podchwyciła rozeœmiana od ucha do ucha złodziejka. - To także mój kłopot. Dlatego obydwoje zaoszczędzamy czas i energię wykorzystujšc broń! Jednš rękš obróciła Jonatana, skrępowała mu ręce cienkim sznurkiem, pchnęłš na ziemię i zakneblowała jego własnš chusteczkš do nosa. - Obawiam się, że na razie będziesz musiał odłożyć wyprawę do poborcy. Ale wiesz, przyszło mi coœ do głowy. Usiadła przy obezwładnionym Jonatanie, który bezskutecznie usiłował się poruszyć. - Polityka jest swego rodzaju rytuałem. Obrzędem oczyszczenia! Większoœć ludzi uważa, że pożšdanie, kłamstwa, kradzieże czy zabójstwa to występki. Po prostu nie wypada robić tego swojemu bliŸniemu. Dlatego znajdujš sobie polityka, który zajmuje się za nich brudnš robotš. Tak, tak, polityka pozwala dosłownie wszystkim, nawet najlepszym, na folgowanie żšdzom, na kłamanie, na kradzieże, a od czasu do czasu nawet na zabijanie. I mimo wszystko politycy nie muszš odczuwać z tego powodu wyrzutów sumienia. Mina kobiety zdradzała, że wpadła ona na jakiœ mšdry pomysł. - Mnie też przyda się odrobina oczyszczenia z poczucia winy i lęku przed niebezpieczeństwem. Zmarszczyła czoło: - Mam zamiar wpaœć z wizytš do pani de Flanelle. - Zerwała się na równe nogi i ruszyła przed siebie. Jonatan patrzył, jak znika za rogiem. W zaułku zapanowała cisza. Zastanawiajšc się nad tym, co powiedziała bandytka, Jonatan próbował oswobodzić się z więzów. Bez pomocy nie miał szans się uwolnić. "ŤPrzeszłoœć albo przyszłoœćť. Co ona chciała przez to powiedzieć? Już wiem - myœlał, nie ustajšc w bezskutecznych wysiłkach uwolnienia się. - Pienišdze, własnoœć, oto moja przeszłoœć - to znaczy wytwór mego dotychczasowego życia. Zabierajšc mi pienišdze, zmusza się mnie do pracy, żebym mógł je zarobić na nowo. Gdyby mnie zabiła, to odbierajšc mi życie, odebrałaby mi zarazem przyszłoœć. Zwišzała mnie, pozbawiajšc na razie wolnoœci!" Zdenerwowany przypomniał sobie spotkanego wczoraj, młodego policjanta. "Gdzie on się podziewa, kiedy potrzeba go naprawdę!" Rozwœcieczyła go myœl, że będzie musiał wrócić do Pawilonu Zysków Nadzwyczajnych i jeszcze raz zarabiać pienišdze. Uderzajšc piętami o bruk myœlał, że gdyby teraz zarobił tyle samo, musiałby wszystko oddać poborcy podatkowemu! "A zatem życie, wolnoœć i własnoœć, to częœci mojej osoby - tyle że w różnych czasach: w przeszłoœci, w teraŸniejszoœci, albo w przyszłoœci. Bandytka zagroziła częœci, która jest mi najdroższa, by zabrać tę, z której może najłatwiej skorzystać." Nagle jeden ze sznurków pękł. - Auu! Boli! Jonatan przestał na chwilę szarpać i myœlšc o swoim położeniu doszedł do wniosku: "Do tej pory nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak cennš rzeczš jest wolnoœć!" [ Pytania do rozdziału XVIII ] [ Rozdział XIX ] [ Spis treœci ] Rozdział XIX Jarmark rzšdowy Jonatana opuœciła już wszelka nadzieja, gdy na końcu ulicy rozległ się cichy dŸwięk. Duża, bršzowa krowa zbliżała się do niego, węszšc poœród walajšcych się wszędzie œmieci. Zamuczała głoœno. Delikatnie zabrzęczał zawieszony na jej szyi dzwonek. Wtedy w zaułku pojawiła się następna krowa, popędzana przez ogorzałego starca z kijem. - Nu, głupia - mruczał pastuch. Jonatan wytężył siły i potršcił ramieniem leżšce obok pudło. - Kto tam? - mężczyzna nachylił się w jego stronę, próbujšc przebić wzrokiem ciemnoœć. Widzšc zwišzanego młodzieńca, wycišgnšł mu z ust knebel. - Okradziono mnie! Niech pan pomoże mi się uwolnić! - wychrypiał z ulgš Jonatan. Starzec wyjšł z kieszeni nóż, żeby przecišć więzy. - Dziękuję panu - zawołał młodzieniec, rozcierajšc energicznie zdrętwiałe nadgarstki. Natychmiast opowiedział mężczyŸnie o całym zdarzeniu. - Tak, tak - potrzšsnšł głowš starzec - w dzisiejszych czasach trzeba na siebie bardzo uważać. Nigdy w życiu nie wybrałbym się do miasta, gdybym nie chciał uzyskać pomocy od rzšdu. - a czy rzšd pomoże mi odzyskać zrabowane pienišdze? - Wštpię, ale zawsze możesz spróbować. Może lepiej ode mnie poszczęœci ci się na Rzšdowym Jarmarku - odparł pasterz. Nosił proste ubranie i buty z niewyprawionej skóry, a twarz miał pomarszczonš bardziej niż suszona œliwka. Jego spokój i szczeroœć dodały Jonatanowi otuchy. - Co to takiego ten Rzšdowy Jarmark? Czy sprzedaje się tam bydło? - zapytał młodzieniec. Starzec zmarszczył brwi i obrzucił wzrokiem swoje krowy. - Też byłem ciekaw. Wyglšda to wszystko na teatrzyk rewiowy. Sam budynek jest nowoczeœniejszy niż bank i wielki, jak nie wiem co. W œrodku można spotkać ludzi handlujšcych najrozmaitszymi rodzajami rzšdów. - Na przykład jakimi? - zaciekawił się Jonatan. - Był tam taki jeden, co mówił o sobie, że jest "socjalistš" - pasterz podrapał się po spalonym słońcem karku. - Gadał, że zabierze mi jednš krowę jako opłatę za to, że da innš za darmo memu sšsiadowi. Niewarte zachodu, bo przecież jak będzie trzeba, to sam, bez niczyjej pomocy, oddam sšsiadowi, co będę chciał. - Zaraz koło tamtego rozłożył swój stragan "komunista". Szeroko się uœmiechał, mocno œciskał rękę, że niby taki dobry i powtarzał, że bardzo mnie lubi i strasznie mu na mnie zależy. Wszystko było w porzšdku, dopóki nie powiedział, że jego rzšd zabierze mi obydwie krowy. "Tak będzie sprawiedliwie - powiada - wszyscy powinni mieć krów po równo, a potem - mówi - jak uznamy to za słuszne, możemy dać ci trochę mleka". Potem chciał, żebym zaœpiewał jakšœ partyjnš pieœń. - To musi być nie byle jaka piosenka! - zawołał Jonatan. - Niewiele byłoby z niego pożytku, bo pewnie i tak wszystko, co najlepsze, zabrałby dla siebie. - Potem natknšłem się na "faszystę". - Starzec urwał, żeby odgonić jednš z krów od sterty cuchnšcych odpadków. - Ten faszysta też znał dużo słodkich słówek i potrafił opowiadać o różnych œmiałych pomysłach, toczka w toczkę jak inni handlarze. Mówił, że odbierze mi krowy i sprzeda mi częœć ich mleka. Ja mu na to: "Że co? Mam płacić za własne mleko?". Wtedy zagroził, że jak nie zasalutuję przed jego flagš, to zaraz na miejscu mnie zastrzeli. - Coœ takiego! - krzyknšł Jonatan. - Pewnie zaraz pan stamtšd zwiał! - Nie zdšżyłem się ruszyć, gdy przydreptał ten, jak mu tam, "biurokrata" i powiedział, że jego rzšd zabierze mi obie krowy, zastrzeli jednš, żeby zmniejszyć podaż, a drugš wydoi i wyleje trochę mleka do kanału. Miał mnie chyba za durnia! - Bardzo to wszystko dziwne - zgodził się Jonatan. - i co, wybrał pan któryœ z tych rzšdów? - Nigdy w życiu, synku - obruszył się pasterz. - Bo i po co? Postanowiłem, żę nie będę oddawał swoich spraw w ręce rzšdu, tylko pójdę na targ, sprzedam jednš krowę i kupię sobie byka. [ Pytania do rozdziału XIX ] [ Rozdział XX ] [ Spis treœci ] Rozdział XX Najstarszy zawód œwiata Opowieœć starego pasterza niezmiernie zdumiała Jonatana. Co to za wyspa? Rzšdowy Jarmark tak go zaintrygował, że postanowił udać się tam i poszukać kogoœ, kto pomógłby mu wrócić do domu. Miał nadzieję, że może przynajmniej odzyska zrabowane pienišdze. Skierował się zatem ku ratuszowi. - Na pewno trafisz - mówił starzec, odprowadzajšc krowy. - To największa budowla na całym placu. Ulica sama zaprowadziła Jonatana na rynek. Na jego przeciwległym krańcu dostrzegł majestatyczny pałac. Nad olbrzymimi wrotami widniały wyryte w kamieniu słowa: "PAŁAC LORDÓW". Młodzieniec przemierzył szerokie schody i wszedł do œrodka, gdzie musiał przystanšć, aby jego wzrok przyzwyczaił się do przyćmionego œwiatła. Przed nim rozcišgała się ogromna sala tak niebotycznych rozmiarów, że lampy nie były w stanie oœwietlić całego wnętrza. Zgodnie z opisem pasterza stało tu kilka straganów obwieszonych transparentami i choršgwiami, przed którymi widać było jakichœ ludzi, którzy zatrzymywali przechodniów, by rozdać im ulotki. W przeciwległej œcianie znajdowały się masywne drzwi z bršzu; po obu bokach stały marmurowe posšgi, podpierajšce rzeŸbione kolumny. Jonatan ruszył przed siebie, liczšc, że uda mu się przemknšć między kramami niezauważonym przez handlarzy rzšdami. Nie uszedł nawet kroku, gdy zaczepiła go starsza kobieta z wielkimi kolczykami w uszach i złotymi obręczami na nadgarstkach. - Czy młody pan chciałby poznać swš przyszłoœć? - zagadnęła, przysuwajšc się do niego. Jonatan szybko włożył ręce do kieszeni i spojrzał spode łba na kobietę, obwieszonš ciężkš biżuteriš i różnobarwnymi szalami. - Umiem przepowiadać przyszłoœć. Może chciałbyœ przestać lękać się przyszłoœci i poznać dzień jutrzejszy? - Naprawdę potrafi pani przewidywać przyszłoœć? - zapytał, cofajšc się jak najdalej, nie urażajšc jej przy tym. Wzbudzała w nim ogromnš podejrzliwoœć. - No cóż - odparła, a w jej oczach błysnęła przebiegłoœć i pewnoœć siebie - potrafię dostrzec pewne znaki, a następnie orzekam, oœwiadczam i oznajmiam to, co jest prawdš. Tak, tak, param się z pewnoœciš najstarszym zawodem œwiata. - Niesamowite!- krzyknšł Jonatan. - Czy używa pani kryształowej kuli, fusów, a może... - Na Jowisza, skšdże! - krzyknęła z odrazš. - Mam obecnie do dyspozycji znacznie bardziej skomplikowane metody. Posługuję się licznymi wykresami i obliczeniami. - Tu skłoniła się nisko. - Ekonomistka, do pańskich usług. - To wspaniałe! E-ko-no-mist-ka - przesylabizował długie słowo. - Tak się jednak nieszczęœliwie składa, że zostałem okradziony i nie mógłbym pani zapłacić. Kobieta z miejsca się obraziła i rozpoczęła poszukiwania kolejnych ewentualnych klientów. - Ale może mogłaby pani powiedzieć mi jednš rzecz? - poprosił Jonatan. - Jakš? - zapytała z wyraŸnym rozdrażnieniem. - O jakie rady ludzie zwykle się do pani zwracajš? Rozejrzała się dookoła, po czym, jakby zamierzajšc mu powierzyć jakšœ strasznš tajemnicę, wyszeptała: - Ponieważ nie masz przy sobie pieniędzy, mogę zdradzić ci pewien mały sekret. Przychodzš do mnie wtedy, kiedy potrzebujš otuchy na przyszłoœć. Nieważne, czy prognozy sš dobre, czy przygnębiajšce - a zazwyczaj sš złe - ludzie wolš zdać się na czyjeœ przepowiednie niż żyć w niepewnoœci. - a kto prosi o wróżbę najczęœciej? - Rada Lordów to moi najlepsi klienci. Dobrze mi płacš - rzecz jasna cudzymi pieniędzmi. Potem wykorzystujš moje prognozy w swoich przemówieniach, usprawiedliwiajšc coraz wyższe podatki przygotowaniami do niewesołej przyszłoœci. Obydwie strony sš w pełni zadowolone. - No, no! - zawołał Jonatan ze zdumieniem tršc policzek. - Bierze pani na siebie ogromnš odpowiedzialnoœć. Czy przewidywania się sprawdzajš? - Prawie nikt mnie o to nie pyta - zachichotała ekonomistka. Zawahała się i spojrzała mu uważnie w oczy. - Szczerze mówišc, prognozy robione za pomocš rzutu monetš byłyby trafniejsze. Ale rzut monetš to pestka, każdy może go wykonać, więc takie sposoby nikogo nie uspokajajš. Nie ukoisz lęku strachliwych, ja na tym nie zarobię, a władza Lordów nijak od tego nie wzroœnie. Widzisz więc, że muszę wymyœlać imponujšce i skomplikowane prognozy, bo inaczej znajdš sobie do tego celu kogoœ innego. [ Pytania do rozdziału XX ] [ Rozdział XXI ] [ Spis treœci ] Rozdział XXI Jak się robi buty "To musi być siedziba rzšdu - pomyœlał Jonatan na widok wspaniałych, marmurowych kolumn i posšgów. - Taka budowla musiała kosztować majštek!" Jedna para drzwi z bršzu stała otworem, ukazujšc pełen ludzi amfiteatr. Wœliznšwszy się dyskretnie do œrodka, młodzieniec zobaczył podium na samym œrodku pomieszczenia. Grupa rozczochranych i rozwrzeszczanych kobiet i mężczyzn otoczyła podium i machała rękami w kierunku dystyngowanego mężczyzny w nienagannie skrojonym garniturze, który od czasu do czasu wypuszczał dym z grubego cygara. Tymże cygarem wskazał na jednego z kłębišcych się przed nim ludzi. Jonatan podszedł bliżej. Jakiœ człowiek z piórem w jednej i notesem w drugiej ręce usiłował przekrzyczeć innych: - Wasza ekscelencjo, najczcigodniejszy lordzie Ponzi, czy prawdš jest, że niedawno złożył pan podpis pod ustawš zakazujšca szewcom produkcji butów? - A, tak, jak najbardziej - odparł lord Ponzi, kiwajšc łaskawie głowš. Cedził słowa tak wolno, iż wyglšdał na człowieka zbudzonego z głębokiego snu. - Czy nie uznałby pan tego za pewien precedens? - pytał człowiek z piórem, bez przerwy zapisujšc coœ w notesie. - A, tak, to z pewnoœciš jest precedens... - pokiwał z namaszczeniem głowš Jego Ekscelencja. - Czy po raz pierwszy w dziejach Korrumpo szewcy otrzymajš zapłatę za niewyrabianie butów? - przerwała mu kobieta stojšca na prawo od człowieka z piórem. - Tak - odrzekł lord Ponzi - sšdzę, że tak właœnie będzie. - Czy zgadza się pan z twierdzeniem, że taki przepis spowoduje podwyżkę cen pantofli, kozaków, sandałów i innego rodzaju obuwia? - krzyknšł ktoœ z tyłu. - Hm, aaa, czy mógłbym prosić o powtórzenie pytania? - Czy zwiększy to ceny butów? - Tak, podwyższy to dochody szewców - odparł z godnoœciš lord, mechanicznie kiwajšc głowš. - Dołożymy wszelkich starań, aby pomóc szewcom. Jonatanowi przypomniała się kobieta, którš wraz z dziećmi wyrzucono z domu. - "O ile ciężej będzie jej teraz kupić buty" - pomyœlał ze smutkiem. - Czy mógłby pan opisać swoje plany na najbliższy rok? - krzyknšł ktoœ, kogo zasłaniał tłum przed podwyższeniem. - Mhm, hmm, co proszę? - wymamrotał Ponzi. - Jakie sš pańskie plany na najbliższy czas? - powtórzył wyraŸnie już zdenerwowany głos. - Ach tak, no właœnie, hmm - wybełkotał lord i pyknšł z cygara. - Chciałbym skorzystać z okazji i tu oto, na tej konferencji prasowej, obwieœcić, że w roku przyszłym zamierzamy na naszej pięknej wyspie Korrumpo, płacić wszystkim, żeby niczego nie wytwarzali. Przez tłum przebiegł jęk zdumienia. "Wszystkim?" "Serio?" "To dopiero będzie dużo kosztować." "Ale czy to coœ pomoże?" - Pomoże? - powtórzył lord Ponzi, otrzšsajšc się z odrętwienia. - Czy ludzie zaprzestanš produkcji? - Ależ oczywiœcie. Od wielu lat prowadzimy w naszej instytucji program pilotażowy. - i dodał z dumš w głosie: - Nigdy niczego nie wyprodukowaliœmy. W tejże chwili jakiœ człowiek stanšł u boku lorda i ogłosił, że konferencja jest zakończona. Grupa dziennikarzy zmieszała się z wypełniajšcym amfiteatr tłumem. Jonatan zmrużył wzrok, widzšc, jak Ponziemu opadajš głowa i ramiona, zupełnie jakby ktoœ nagle przestał pocišgać za podtrzymujšcy go od góry sznurek. Przygasły œwiatła i lorda sprowadzono ze sceny. [ Pytania do rozdziału XXI ] [ Rozdział XXII ] [ Spis treœci ] Rozdział XXII Oklaskometr Na podium ukazał się kršg œwiatła a wœród publicznoœci narastał pomruk zniecierpliwienia. Ktoœ zaczšł miarowo klaskać i wkrótce przyłšczył się doń cały amfiteatr. Zapanowała goršca atmosfera. Wreszcie na podwyższenie wkroczył siwowłosy człowiek w lœnišcym płaszczu. Mężczyzna uœmiechał się szeroko i był to najgłupszy uœmiech spoœród wszystkich widzianych w życiu przez Jonatana. Człowiek w lœnišcym płaszczu, bardzo podniecony, chodził po podium w tę i z powrotem, pozdrawiajšc zgromadzone tłumy. - Witam, witam, witam! Jestem Felipe don Conferansyerre i bardzo się cieszę, że widzę tu tylu cudownych ludzi. Czeka was prawdziwa uczta duchowa, tak, tak, wielkie przedstawienie, czyli rozmowa z Kandydatem. Skšpo odziane kobiety, stojšce po bokach sceny, zaczęły żywiołowo wymachiwać rękami i na sali zerwały się huraganowe oklaski. - Dziękuję, dziękuję, dziękuję bardzo. Najpierw czeka was coœ bardzo, ale to bardzo specjalnego. Zaprosiłem tu dzisiaj samš Przewodniczšcš Krajowej Komisji Wyborczej we własnej osobie. Wtajemniczy nas ona w szczegóły przepisów nowej, rewolucyjnej ordynacji, o której tyle się ostatnio mówiło. - Tu prowadzšcy program odwrócił się i ryknšł: - Serdecznie wszyscy witamy doktor Julię Pawłowš! Kobiety ze sceny i widownia znów zaczęli bić brawo i pokrzykiwać z podniecenia. Felipe don Conferansyerre przywitał się z doktor Pawłowš i dał tłumom znak, żeby się uciszyły. - Tak, tak, szanowna pani doktor, wszystko wskazuje na to, że przez lata pracy zdobyła sobie pani grono zagorzałych zwolenników. - Dziękuję, ci Feli - doktor Pawłowa miała grube okulary, urzędowy, szary żakiet i wyraz spokojnej pewnoœci siebie na kwadratowej twarzy. - Entuzjazm wynosi około 5,3 stopnia. - Hej! Tomasz, skšd ty to masz! - zawołał prowadzšcy. Panienki pokazały odpowiedniš instrukcję i widzowie wybuchnęli œmiechem. - Co to znaczy, że entuzjazm wynosi 5,3 stopnia? - zapytał don Conferansyerre. - No, cóż - powiedziała doktor Pawłowa - zawsze noszę przy sobie urzędowy oklaskometr, który pokazuje skalę entuzjazmu tłumów. - Niewiarygodne, prawda? - Na dany znak publicznoœć zaczęła ponownie klaskać. Gdy tylko wrzawa przycichła, doktor Pawłowa stwierdziła: - To było mniej więcej 2,6 stopnia. - Niesamowite! - wykrzyknšł Felipe. - Do czego chcesz wykorzystać ten oklaskometr? Czy przyda się jakoœ podczas zbliżajšcych się wyborów? - Jak najbardziej, Feli. Nasza Komisja Wyborcza uznała, że liczenie głosów nie wystarczy. Nie same liczby winny decydować o wyborze ludzi, którzy będš ustanawiać standardy etyczne, prawne, podział władzy i majštku. Doszliœmy do wniosku, że entuzjazm publicznoœci jest równie istotny. - Nieprawdopodobne! - zawołał prowadzšcy. Ludzie znowu zaczęli klaskać. - 4,3 stopnia - orzekła beznamiętnie doktor Pawłowa. - Jak sobie to wyobrażasz? - w tym roku podczas wyborów na naszej wyspie po raz pierwszy zastosujemy oklaskometry. Uniosła brwi, a na jej srogiej twarzy po raz pierwszy pojawił się cień uœmiechu. - Wyborcy nie będš wypełniać kart, lecz zgromadzš się w budkach wyborczych i wyrażš swoje poparcie oklaskami, gdy zobaczš œwiatełko przy nazwisku swojego kandydata. - Co o tej nowej ordynacji sšdzš sami kandydaci? - pytał Felipe. - w pełni jš popierajš. Wszystko wskazuje na to, że zdšżyli już przygotować swoich zwolenników do tej zmiany. Przez długie godziny obiecywali, że dla dobra swoich wyborców będš wydawać pienišdze innych i zawsze spotykało się to z entuzjastycznym przyjęciem. - Dziękuję, że zechciałaœ do nas dzisiaj przybyć i przedstawić nam wizję lepszego jutra. Mam też nadzieję, że jeszcze kiedyœ zaszczycisz nas swojš obecnoœciš. A teraz, panie i panowie, okażmy swoje poparcie dla doktor Julii Pawłowej! Gdy oklaski nareszcie ucichły, prowadzšcy raz jeszcze odwrócił się w stronę kulis: - Oto nadchodzi chwila, na którš wszyscy czekaliœcie. Tak, tak, prosto z wyczerpujšcej trasy kampanii przedwyborczej - Józef Posłowicki! Słuchamy! Józef Posłowicki bez trudu wskoczył na scenę i unoszšc ręce w górę uœmiechnšł się promiennie do publicznoœci. Jonatan pomyœlał, że u nikogo jeszcze nie widział tak białych zębów. - Dziękuję ci, Feli. To wielka chwila w moim życiu, być tutaj razem z wami, najwspanialszymi ludŸmi na œwiecie. - a więc, Józiu, uchyl nam ršbka wielkiej tajemnicy. Zaskoczyłeœ nas, kiedy na pierwszych stronach wszystkich gazet na wyspie pojawiły się sensacyjne wieœci. O co zatem chodzi? - Przechodzimy od razu do sedna, no nie, Feli? To mi się właœnie podoba w twoim programie! Widzisz, od pewnego już czasu niepokoiły mnie rosnšce koszty kampanii wyborczych. Jestem œwięcie przekonany, że wyborcom na naszej wyspie należy się o wiele więcej za o wiele uczciwszš cenę. Więc postanowiłem założyć Partię Uniwersalnš. - Partię Uniwersalnš! Wspaniały pomysł! Na dodatek zmieniłeœ nazwisko. - Zgadza się Feli. Jako Eliasz Korzeniewicz nie miałbym szans na to, aby stać się kandydatem wszystkich Korrumpian. Trzeba było ukryć swoje korzenie... - wszyscy, włšcznie z don Conferansyerre i Posłowickim, wybuchnęli œmiechem. - Ale postawmy sprawę otwarcie - podjšł. - Jeœli chce się zdobyć popularnoœć, trzeba wyjœć do ludzi. - a jak upowszechniasz swoje idee? - Niedługo we wszystkich sklepach będzie można kupić nasze czarno-białe ulotki, nalepki i plakaty. Dzięki temu chcemy zmniejszyć koszty kampanii o połowę. - a czy zajmujecie jakieœ stanowisko w kwestiach zasadniczych? - przerwał mu Felipe. - Oczywiœcie, tak jak i wszystkie inne partie. Posłowicki wyjšł z kieszeni marynarki plik kartek papieru: - Oto zarys programu dotyczšcego przestępczoœci, a tu mam zarys programu na temat walki z ubóstwem. - Ale na tych zarysach nie ma ani słowa - wydukał zdezorientowany Felipe. Zarysy programów wyglšdały jak zwykłe, czyste kartki papieru. - i o to właœnie chodzi, drogi Feli. Po co tracić czas na próżne obietnice? Niech wyborcy sami napiszš swój program. Przyrzeczenia i ich realizacja się nie zmieniš, a my przy okazji zaoszczędzimy na kosztach druku. - Niesłychane! Wszyscy kandydaci mówiš o obniżeniu kosztów kampanii, a ty z miejsca zabrałeœ się do dzieła. Ale czas już kończyć. Czy mógłbyœ na koniec w dwóch słowach streœcić założenia swojej partii? - Nie ma sprawy. Nasze pomysły zdobywajš już sobie popularnoœć na całej wyspie. Nasze hasło brzmi: "Wierzymy w to, w co wy wierzycie". - Wielkie dzięki, Józek. Wielkie dzięki. Panie i panowie, proszę o prawdziwš burzę oklasków, zawrotne 5,5 stopnia dla naszego geniusza kampanii wyborczej - Józefa Posłowickiego! [ Pytania do rozdziału XXII ] [ Rozdział XXIII ] [ Spis treœci ] Rozdział XXIII Każdemu według potrzeb Tłum wreszcie umilkł, słyszšc donoœne dŸwięki tršb i werbli. Felipe don Conferansyerre wycišgnšł ręce w stronę widowni. - Wszyscy obecni tu rodzice nie mogli się z pewnoœciš doczekać wielkiego finału. Dwunastoletnia podróż dziecka dobiega końca. Czas na Turniej Maturalny! Salę wypełniła muzyka organowa, z boków pootwierały się niewidoczne do tej pory drzwi, przez które wmaszerowali uczniowie w biretach i długich, czarnych togach. Tłum zgotował im kolejnš owację, od czasu do czasu przerywanš gwizdami i okrzykami. - Co to jest Turniej Maturalny? - szepnšł Jonatan do stojšcej obok kobiety. - To zawody dla młodzieży kończšcej państwowe szkoły - urwała, przez chwilę wysłuchujšc kolejnych ogłoszeń, po czym mówiła dalej, starajšc się przekrzyczeć rozgardiasz. - To ukoronowanie wieloletniej nauki. Jak dotšd, celem edukacji było wykazanie, jak ważna jest ciężka praca i pilnoœć w zdobywaniu wiedzy. Dzisiaj wyróżniajšcy się uczniowie otrzymajš nagrody za swoje osišgnięcia. Główna nagroda, która nie zostala jeszcze przyznana, to Trofeum Pożegnalne, przypadajšce zwycięzcy Turnieju. - Kim jest ta pani, witajšca się z uczniami? - Jonatan zmrużył oczy, bo zdawało mu się, że zobaczył na scenie jakšœ znajomš postać. - To oczywiœcie pani Elżbieta de Flanelle. Nie znasz jej z gazet? To przewodniczšca Turnieju, a jako członkini Rady Lordów i królowa wœród polityków, jest naszym goœciem honorowym. Zresztš bardzo lubi pokazywać się na uroczystoœciach państwowych. Mieszkańcy wyspy majš jš i jej zawód zarówno w najwyższym poważaniu, jak i w najgłębszej pogardzie, stšd też jak nikt inny nadaje się na Turniej Maturalny. - Jakie sš reguły gry? - Pani de Flanelle wygłasza jedno ze swoich przemówień, a uczniowie majš zadanie wynotować zeń wszystkie zwroty i wyrażenia, które jawnie zaprzeczajš wszystkiemu, czego ich do tej pory uczono - tłumaczyła kobieta, nachylajšc się do ucha młodzieńca. - Ten, kto odnajdzie najwięcej sprzecznoœci, zdobędzie Trofeum Pożegnalne. Ale sza, pani de Flanelle już rozpoczęła. -...i w ten sposób poznaliœmy cnotę wolnoœci - dudniła pani de Flanelle. - Wiadomo, że wolna wola i odpowiedzialnoœć osobista prowadzš do dojrzałoœci. Ludzie w przecišgu minionych wieków zawsze pragnęli wolnoœci. Jakim więc cudownym zjawiskiem jest fakt, że mieszkamy na wolnej wyspie... - Patrz, jak błyskawicznie piszš - kobieta pokazała Jonatanowi uczniów, siedzšcych za paniš de Flanelle. - Majš szanse na zdobycie takiej iloœci punktów! - Czy pani de Flanelle zaprzeczyła czemuœ, czego uczyli ich w szkole? - zapytał Jonatan. - Wolna wola? - zaœmiała się kobieta. - Bzdura. Szkoła jest przymusowa. Dzieci muszš do niej chodzić, a wszyscy za to płacš. Ale cicho sza! -...możemy również mówić o szczęœciu, że mamy najlepsze szkoły jakie można sobie wyobrazić, zwłaszcza w obliczu ciężkich czasów, które zapowiadajš nasi czołowi ekonomiœci. Nauczyciele stajš się wzorcami osobowymi dla uczniów, pochodniš prawdy i wiedzy oœwietlajšcš œcieżkę ku powszechnemu dostatkowi i demokracji... - Moja córka siedzi trzecia od prawej w drugim rzędzie - kobieta pisnęła i chwyciła Jonatana za rękaw. - Spójrz, jak notuje, na pewno zdobywa wszystkie możliwe punkty. - Nie rozumiem - odezwał się Jonatan. - Jakie punkty? - Najlepsze szkoły? Przy braku wyboru nie sposób niczego porównywać. Sama pani de Flanelle posyłała swoje dzieci na wieœ na prywatne lekcje. Przykładni nauczyciele? Przez dwanaœcie lat uczniowie majš siedzieć cicho i wykonywać polecenia, a w zamian otrzymujš tylko stopnie i papierowe gwiazdki. Gdyby nauczyciele zamiast pensji dostawali gwiazdki, nazwaliby to niewolnictwem! "Pochodnia oœwietlajšca œcieżkę ku demokracji"? Niby jakš œcieżkę? w szkole panuje autokracja. Pani de Flanelle skłoniła się uniżenie: -...a teraz dotarliœcie do punktu zwrotnego w swoim życiu. Zdajemy sobie wszyscy sprawę, że mamy do dyspozycji zaledwie mały głos w wielkim chórze ludzkoœci. Wiemy, że dzisiaj nie może być mowy o dzikiej konkurencji i bezlitosnym wspinaniu się na szczyt kariery. Dla nas najszlachetniejszš cnotš jest poœwięcenie. Poœwięcenie się dla potrzeb bliŸnich, dla milionów, do których los uœmiechnšł się mniej łaskawie... - Tylko spójrz na nich! - wrzasnęła zachwycona kobieta. - Takie pokłady sprzecznoœci. "Wielki chór ludzkoœci"! "Poœwięcenie"! Cały czas uczono ich, że majš być najlepsi, że muszš się stale doskonalić. Sama de Flanelle też nie próżnowała. Krzyczy najgłoœniej, domaga się najwięcej i ma najmniej skrupułów. Nie cofnęła się przed niczym w drodze do politycznej kariery. Te dzieci aż za dobrze wiedzš, że nie znalazły się na tej scenie dlatego, że poœwięcały się dla słabszych i mniej zdolnych. - Czyli w szkole mówi im się, że majš dšżyć do doskonałoœci i sukcesu, a po jej skończeniu pani de Flanelle wmawia im, że szczytem doskonałoœci jest poœwięcenie się dla innych? - Jonatan coraz mniej z tego wszystkiego rozumiał. - Zgadza się - odpowiedziała tamta. - Pani Elżbieta maluje im wizję nowego œwiata. Od każdego wedle jego zdolnoœci, każdemu wedle potrzeb. Taka czeka nas przyszłoœć. - Czy nie mogliby być konsekwentni i nauczać tego samego w szkole, co po jej ukończeniu? - Władze cały czas nad tym pracujš. Szkoły działajš w myœl przestarzałej zasady, iż najlepsze stopnie otrzymujš najlepsi uczniowie. Za rok skala ocen ma zostać odwrócona do góry nogami. Będš chcieli zachęcić uczniów poprzez system nagród. Stopnie będš stawiane wedle potrzeb, a nie osišgnięć. Najlepsi dostanš jedynki, najgorsi - szóstki. W sumie najsłabszym bardziej potrzebne sš dobre stopnie chociażby jako forma zachęty do pracy. - Najgorsi będš dostawać szóstki, a najwybitniejsi jedynki? - powtórzył Jonatan chcšc się upewnić czy dobrze usłyszał. Wcišż nie mógł tego pojšć. - Owszem - przytaknęła. - Ale co się stanie z poziomem nauki? Czy wszyscy nie będš chcieli być mniej zdolni i przez to bardziej potrzebujšcy? - Według de Flanelle najważniejsze, że jest to humanitarny akt dobrej woli. Najlepsi uczniowie nauczš się doceniać cnotę poœwięcenia, zaœ najgorsi nabędš pewnoœci siebie. Takie same zasady majš obowišzywać przy zatrudnianiu nauczycieli. - i co oni na to? - Niektórym się to podoba, innym nie. Córka opowiadała, że najlepsi nauczyciele zagrozili odejœciem z pracy. W odróżnieniu bowiem od uczniów majš, póki co, luksus wyboru. [ Pytania do rozdziału XXIII ] [ Rozdział XXIV ] [ Spis treœci ] Rozdział XXIV Jak się płaci za grzechy Jonatan wyszedł z rozbrzmiewajšcego oklaskami amfiteatru i pomaszerował długim korytarzem. Na jego końcu zauważył rzšd siedzšcych na ławce ludzi, skutych kajdanami i łańcuchami. Czyżby czekali tu na rozprawę sšdowš? Jonatan pomyœlał, że może jacyœ urzędnicy pomogš mu w odzyskaniu skradzionych pieniędzy. Na lewo od ławki znajdowały się drzwi z napisem "Biuro ciężkich robót". Koło ławki stali strażnicy w mundurach, którzy o czymœ po cichu rozmawiali, zupełnie nie zwracajšc uwagi na pogršżonych w apatii więŸniów. Grube łańcuchy z góry przekreœlały wszelkie szanse ucieczki. Jonatan zbliżył się do pierwszego z brzegu skazańca, na oko dziesięcioletniego chłopca, który jakoœ nie wyglšdał na przestępcę. - Za co się tu znalazłeœ? - spytał niewinnie. - Pracowałem - odparł chłopiec, zerkajšc ukradkiem na strażników. - Za jakš pracę idzie się tu do więzienia? - oczy Jonatana wyrażały bezbrzeżne zdumienie. - Układałem towary na półkach w Domach Towarowych Jacka - chłopiec zawahał się, jakby miał zamiar powiedzieć coœ jeszcze, lecz spojrzał tylko na siedzšcego obok, siwowłosego mężczyznę. - To ja go zatrudniłem - włšczył się Jack, barczysty mężczyzna w œrednim wieku, o niskim, tubalnym głosie. Kupiec miał jeszcze na sobie poplamiony fartuch, w jakim chodził w sklepie - i łańcuch, którym był przykuty do nogi chłopca. - Ten dzieciak mówił mi, że chce dorosnšć i być taki jak ojciec, który jest kierownikiem magazynu w pewnej fabryce. Niby nic w tym dziwnego. Ale fabrykę zlikwidowano i jego ojciec nie mógł znaleŸć pracy, więc pomyœlałem, że zatrudniajšc chłopaka pomogę całej rodzinie. Przyznaję, ja też na tym skorzystałem. Wielkie sklepy wpędzały mnie w bankructwo i potrzebowałem tanich pracowników. Teraz jest już po wszystkim. - Na jego twarzy pojawił się wyraz rezygnacji. - w szkole nie płacš nikomu za czytanie i rachowanie - powiedział płaczliwie chłopiec. - Jack mi płacił. Prowadziłem mu księgi rachunkowe i obiecywał, że z czasem, jeœli będę się dobrze sprawować, pozwoli mi składać zamówienia. Zaczšłem czytać ogłoszenia i gazety handlowe. Obracałem się wœród rozmaitych ludzi, nie tylko szkolnych dzieciaków. Dostałem awans i dokładałem się tacie do czynszu, uskładałem sobie nawet na rower. Teraz jestem skończony - mówił łamišcym się głosem, po czym wbił wzrok w podłogę - i będę musiał znowu zajšć się naukš w szkole. - w porównaniu z innymi możliwoœciami nauka w szkole nie jest taka znowu najgorsza, mój chłopcze - oœwiadczył zwalisty, jowialny mężczyzna z koszem pełnym zwiędłych, żółtych róż. Siedział przykuty do drugiej nogi chłopca. - Ciężko jest zarobić na życie. Nigdy nie miałem ochoty pracować na cudzy rachunek. W końcu kupiłem sobie stragan z kwiatami. Sprzedawałem róże na głównych ulicach miasta i koło rynku, nawet nieŸle na tym wychodziłem. Ludziom - to znaczy klientom - podobały się moje kwiaty. Co innego sklepikarze. Przekonali Radę Lordów, żeby zabroniła "spekulacji". Zostałem spekulantem! Tak mnie nazwali, bo nie mogę pozwolić sobie na sklep. W przeciwnym wypadku byłbym "sklepikarzem" albo "kupcem". Nie bierz tego do siebie, Jack, ale tacy jak ja handlowali tu, jeszcze kiedy o sklepach nawet wróble nie ćwierkały. W każdym razie orzeczono, że jestem włóczęgš psujšcym wizerunek miasta, po prostu wyjętym spod prawa! Jakim cudem mogłem zostać potraktowany w ten sposób? Przynajmniej nie siedziałem na garnuszku organizacji charytatywnych. - Ale sprzedawałeœ na chodnikach - odparował Jack - a one powinny pozostać dla klientów. - Żeby łatwiej było wejœć do twojego sklepu? Czy masz klientów na własnoœć? Wiem, wiem, to tereny państwowe, czyli że majš należeć do wszystkich, ale przecież to bzdura, Jack. Tak naprawdę obszary te sš własnoœciš ludzi, którzy majš układy w Radzie Lordów. Jonatan przypomniał sobie bardzo podobne słowa rybaka. - Ale ty nie płacisz tych wszystkich morderczych podatków tak jak my! - wybuchnšł Jack. - a z czyjej winy płacisz podatki? Chyba nie z mojej! - odgryzł się poirytowany kwiaciarz. - Czyli aresztowali pana ot tak, po prostu? - zapytał Jonatan, chcšc rozładować napiętš atmosferę. - No, wczeœniej mnie ostrzegali, ale nie miałem zamiaru tańczyć, jak mi zagrajš. Za kogo oni się uważajš? Za moich panów? Chciałem pracować dla siebie, a nie dla jakiegoœ wœcibskiego szefa. Z drugiej strony więzienie mi nie przeszkadza. Żyję tu sobie na rachunek sklepikarzy. - Może zmuszš cię po prostu do robót publicznych - mruknšł Jack. - a czy to co robiłem na wolnoœci nie było publicznš robotš? - Czy mnie też wsadzš do więzienia? - zajęczał chłopiec. - Nie przejmuj się, mały - pocieszał go kwiaciarz. - Jak się tam dostaniesz, to przynajmniej nauczysz się czegoœ praktycznego - i bynajmniej nie tego, co chciałby ci wbić do głowy dozorca. - Za co tu jesteœcie? - Jonatan zwrócił się do siedzšcych obok kobiet w roboczych ubraniach. - Mamy niewielkš łódkę rybackš. Jakiœ urzędnik przyuważył, jak dŸwigam w porcie ciężkš skrzynię - zaczęła koœcista, żylasta kobieta o przenikliwych, niebieskich oczach. - Oœwiadczył, że niby naruszam przepisy bezpieczeństwa. Ruchem ręki wskazała na towarzyszki i podjęła: - Przepisy majš chronić nas przed wyzyskiem w miejscu pracy. Zamknęli nas dwukrotnie, ale dwa razy żeœmy się wymknęły do portu, żeby wyrychtować łódkę przed zbliżajšcym się sezonem. Znowu nas dopadli i tym razem chcš ochronić raz a dobrze - za kratkami. Co zrobiš z moim synkiem? - zastanawiała się na głos. - Ma dopiero trzy latka! Co najdziwniejsze, waży więcej niż te skrzynie, a nosiłam go cały czas ze sobš. I nikogo to nie obchodziło. - Myœlisz, że to dziwne? - odezwał się mężczyzna ze starannie przystrzyżonš brodš, okalajšcš młodzieńczš twarz. Tršcił łokciem siedzšcego obok kompana. - George pracował dla mnie przez dwie ostatnie zimy jako ktoœ w rodzaju czeladnika. Sprzštał w moim zakładzie fryzjerskim i przygotowywał klientów. W końcu władze stwierdziły, że będę miał kłopoty, bo nie płacę mu wystarczajšcej stawki za przepracowane przez niego godziny. On z kolei znalazł się w opałach, bo chciał pracować, nie należšc do gildii sprzštaczy zakładów fryzjerskich. - Uniósł ręce w górę i dodał w bezsilnej złoœci: - Gdybym miał mu płacić tyle, ile chcš, nigdy w życiu bym go nie zatrudnił! - w takim tempie, a na dodatek z wyrokiem sšdowym na koncie, nigdy w życiu nie zdobędę licencji fryzjera - zaczšł lamentować George. - Uważacie się za pokrzywdzonych? - zapytała wyniosła kobieta, której wyraŸnie nie było w smak, że znalazła się w tym samym położeniu co reszta. Otarła oczy białš, jedwabnš chusteczkš i dorzuciła: - Gdy dziennikarze dowiedzš się, że ja, Madame Ins, znalazłam się w więzieniu, kariera mego męża legnie w gruzach. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że robię coœ złego. Przytuliła się do siedzšcej obok młodej pary i kontynuowała: - Przed laty miałam duży dom i troje dzieci uczšcych się w najlepszych szkołach. Chciałam na nowo podjšć pracę. Wypytywałam sšsiadów, gdzie mam szukać kogoœ do pomocy w domu. Wilhelm i Hilda mieli œwietne referencje, więc przyjęłam ich bez mrugnięcia okiem. Hilda doskonale daje sobie radę z meblami i ogrodem. Zawsze można na niš liczyć. Wilhelm to po prostu mój wybawca. Jest taki dobry dla dzieci. Właœciwie jest na każde skinienie ręki. Strzyże włosy, gotuje i sprzšta o niebo lepiej niż ja. Moi chłopcy uwielbiajš jego ciastka. Po powrocie do domu mogę porozmawiać sobie spokojnie z mężem i pobawić się z dziećmi. - O takiej pomocy można tylko pomarzyć - orzekł Jonatan. - Ale co się stało? - z poczštku wszystko było w jak najlepszym porzšdku. PóŸniej mšż został kierownikiem Biura Dobrej Woli. Wtedy jego przeciwnicy zajęli się naszymi finansami i odkryli, że nigdy nie zapłaciliœmy podatków od zatrudnienia Wilhelma i Hildy. - Dlaczego? - Nie było nas na to stać. W tym czasie zarabiałam niedużo, a podatki były ogromne, więc gdybyœmy chcieli je płacić, nie moglibyœmy sobie pozwolić na żadnš pomoc. - Byłby to wielki kłopot - odezwał się Wilhelm. Żona kopnęła go w kostkę i upomniała: - SiedŸ cicho, Will. Wiesz, co nam grozi. - Krótko mówišc, proszę pani - nie ustępował Wilhelm - ocaliła nam pani życie, kiedy uciekliœmy ze swojej wyspy, gdzie szalał głód i okrutna wojna domowa. Nie mieliœmy żadnego wyboru - uciekać, umrzeć z głosu albo dać się zastrzelić. W ten sposób znaleŸliœmy się na Korrumpo. Gdyby nie Madame Ins, odesłaliby nas z powrotem na pewnš œmierć. - Zgadza się - dodała łagodnym głosem Hilda - zawdzięczamy pani życie i tak nam przykro, że z naszego powodu jest pani w takich tarapatach. Madame Ins westchnęła głęboko i powiedziała: - Mój mšż straci awans do Biura Dobrej Woli, a może i poprzedniš pracę. Był przewodniczšcym Pierwszej Komisji Korrumpo zajmujšcej się rozbudzaniem dumy narodowej. Wrogowie zarzucš mu hipokryzję. - Hipokryzję? - zdziwił się Jonatan. - Tak. Pierwsza Komisja odstręcza nowych nowoprzybyłych. - Nowych nowoprzybyłych? - powtórzył młodzieniec. - a sš jacyœ starzy nowoprzybyli? Starzy nowoprzybyli? To my wszyscy - odrzekła Mdame Ins. - Przed laty nasi przodkowe przybyli na tę wyspę, uciekajšc przed uciskiem i chcšc stworzyć tu lepsze życie. Ale nowi nowoprzybyli zjawili się tu całkiem niedawno. Przyjazdu zabrania im Ustawa o Wcišganiu Drabiny. Jonatan z trudem przełknšł œlinę. Aż strach pomyœleć, co by się stało, gdyby urzędnicy odkryli, że on też jest nowym nowoprzybyłym. - Dlaczego przeszkadzajš im nowi nowoprzybyli? - zapytał silšc się na obojętny ton. - Lordy obawiajš się konkurencji - wtršciła się rybaczka. - Nowi nowoprzybyli mogš pracować ciężej, dłużej, za niższe wynagrodzenie i z większym narażeniem zdrowia. Mogš odwalać czarnš robotę, z którš my nie chcemy mieć nic wspólnego. - Chwileczkę - odezwał się Jack. - Istnieje wiele słusznych zarzutów wobec nowych nowoprzybyłych. Nie zawsze znajš język, kulturę i obyczaje naszej wyspy. Podziwiam ich œmiałoœć. Majš odwagę pojawiać się u nas jako cudzoziemcy. A nauczenie się wszystkiego, co trzeba, zajmuje trochę czasu, a tu cišgle ubywa miejsca. Sytuacja znacznie skomplikowała się od czasów, gdy nasi przodkowie tutaj uciekali. Jonatan przypomniał sobie puste, niezagospodarowane połacie ziemi, jakie widział na wsi. - Mój mšż przedstawił identyczne argumenty przeciwko nowym nowoprzybyłym - oœwiadczyła z dumš Madame Ins. - Zawsze powtarza, że nowi nowoprzybyli muszš najpierw nauczyć się języka i obyczajów i dopiero wtedy pozwolimy im tu się osiedlić. Powinni też mieć pienišdze, mieć wysokie kwalifikacje, być niezależni i nie mogš zajmować dużo miejsca. Sporzšdził właœnie projekt nowej ustawy o wykrywaniu i deportacji nowych nowoprzybyłych, tyle że pojawiły się trudnoœci. Prawny opis nowych nowoprzybyłych odpowiadał bardziej charakterystyce naszych dzieci niż ludzi pokroju Wilhelma i Hildy. W tej chwili do pomieszczenia weszło dwóch mężczyzn w sztywnych garniturach, niosšcych wypchane dyplomatki. Podeszli do Madame Ins, która skuliła się ze strachu. Jeden z mężczyzn dał strażnikowi znak, żeby jš rozkuł. - Nie potrafimy nawet wyrazić, jak bardzo jest nam przykro z powodu tej pomyłki, Madame Ins. Możemy paniš tylko zapewnić, że sprawš tš zajmujš się już odpowiednie czynniki najwyższego szczebla. Kobieta z wyraŸna ulgš wstała i pomaszerowała korytarzem w ich towarzystwie, ani się oglšdajšc na Wilhelma i Hildę. Pozostali na miejscu odprowadzili jš wzrokiem w grobowej ciszy, przerywanej tylko brzękiem niezmordowanych łańcuchów. Gdy Madame Ins zniknęła z oczu, strażnicy brutalnie odczepili Wilhelma i Hildę od reszty więŸniów i popchnęli ich w przeciwnš stronę. - Zabierać się stšd, œmieciarze. Wracać tam, skšd przyszliœcie. - Ale my nie zrobiliœmy nic złego - protestowali oboje. - Zginiemy. - To nie moja sprawa - warknšł strażnik. - Twoja, twoja - mruknęła pod nosem rybaczka, gdy tylko zeszli na schody i zatrzasnęły się za nimi drzwi. - Czyli wszyscy więŸniowie znaleŸli się w tym położeniu tylko dlatego, że nie wolno im było pracować? - zapytał Jonatan rybaczkę, wolšc nie myœleć o tym, co czeka tamtych dwoje, a może wkrótce i jego. - z nim jest insza sprawa - odparła kobieta, pokazujšc mu młodzieńca z głowš zanurzonš w dłoniach. - Władze chcieli, żeby zacišgnšł się do armii. Odmówił, to przypięli go do tego samego łańcucha co nas. - Dlaczego władze chciały siłš wcielić go do wojska? - spytał Jonatan, nie bardzo pojmujšc, po co komu taki młody żołnierz. - Mówiš, że to jedyny sposób na ochronienie naszego wolnego społeczeństwa - odpowiedziała rybaczka. Jej słowa wraz z metalicznym brzękiem łańcuchów tłukły się Jonatanowi w głowie. - Przed kim majš chronić społeczeństwo? - zapytał. - Przed tymi, które by chcieli zakuć nas w łańcuchy - zaœmiała się szyderczo. [ Pytania do rozdziału XXIV ] [ Rozdział XXV ] [ Spis treœci ] Rozdział XXV Jak dać kosza emerytom Jarmark Rzšdowy iloœciš pomieszczeń i korytarzy przypominał labirynt. Gdy Jonatan szedł sobie jednym z nich, dobiegła go rozkoszna woń kawy i œwieżego chleba. Kierujšc się zapachem, dotarł do przestronnej sali, w której kilkoro starszych kobiet i mężczyzn zawzięcie spierało się ze sobš. Jeszcze inni płakali, trzymajšc się za ręce. - Co się tu dzieje? - zapytał Jonatan, patrzšc na duży kosz, który stał na samym œrodku sali i sięgał niemal do sufitu. - O co się kłócicie? Większoœć starców nie zwróciła na niego uwagi, nadal kłócšc się zawzięcie. Za to podszedł do niego jeden poważnie wyglšdajšcy jegomoœć. - Ten utrapiony Lord! - powiedział z wyraŸnym niezadowoleniem w głosie. - Znowu nas nabrał! - Jak to? - Przed laty - zaczšł mężczyzna, ze smutkiem kręcšc głowš - Carlo Ponzi przedstawił nam plan, dzięki któremu nikt w starszym wieku nie zazna już nigdy głodu. Pierwszorzędny pomysł, prawda? Jonatan pokiwał skwapliwie głowš. - z poczštku też tak myœleliœmy - parsknšł ze złoœciš. - Pod groŸbš kary œmierci wszyscy, z wyjštkiem Najczcigodniejszego Lorda Ponziego i jego urzędasów, musieli codziennie wkładać do tego olbrzymiego rzšdowego kosza bochenek chleba. Ci, którzy skończyli 65 lat i odeszli na emeryturę, mogli zaczšć brać chleb z kosza. - i składali się wszyscy za wyjštkiem Lorda Ponziego i jego urzędników? - powtórzył Jonatan. - Oni byli traktowani na specjalnych zasadach. Musieliœmy jeszcze dodawać chleba do osobnego kosza, tylko dla nich. Teraz już wiadomo, czemu ich kosz musiał stać osobno. - Na pewno dobrze jest mieć co jeœć na staroœć. - z pewnoœciš! Też tak myœleliœmy. Dzięki takiemu œwietnemu pomysłowi starszym ludziom miało nigdy nie zabraknšć chleba. Wszyscy liczyli na kosz rzšdowy i przestali w ogóle odkładać na przyszłoœć dla siebie samych - staruszek był cały zgarbiony od trudów i trosk. Obrzucił wzrokiem grupę pomarszczonych współtowarzyszy, po czym wskazał na jednego dżentelmena w starszym wieku, siedzšcego na ławce: - Kiedyœ Alan, mój przyjaciel, którego tam widzisz, pilnował rzšdowego kosza i wyliczył, że niedługo zabraknie w nim chleba. Zajmował się księgowoœciš i doszedł do wniosku, że ludzie więcej chleba wyjmujš niż wkładajš. Bardzo nas wtedy nastraszył. Alan zaczšł kiwać trzęsšcš się głowš: - Wspięliœmy się na sam szczyt kosza. Trochę czasu nam to zajęło, ale nie jesteœmy aż tacy słabi i œlepi, za jakich chyba nas biorš Lordowie. Zajrzeliœmy do œrodka i przekonaliœmy się, że kosz jest niemal zupełnie pusty. Na tę wieœć wszyscy podnieœli wielkie larum. Od razu powiedzieliœmy temu Ponziemu, że musi coœ zaraz wykombinować, bo przy następnych wyborach dobierzemy mu się do skóry! - Na pewno go wystraszyliœcie - powiedział Jonatan. - i to jeszcze jak! Nigdy nie widziałem kogoœ tak roztrzęsionego. Ponzi zdaje sobie doskonale sprawę, że jeżeli się nas zdenerwuje, to potrafimy uruchomić ogromne wpływy. Najpierw stwierdził, że ludziom starym należy się jeszcze więcej chleba i że zacznš dostawać go tuż przed wyborami. Potem, po wyborach, zabierze się więcej chleba młodszym i pracujšcym. Ale tamci domyœlili się, co knuje Lord i też się wœciekli. Sprytne młodziaki zażšdały chleba od zaraz. Nie mieli zamiaru czekać tyle lat, aż będzie im się należał, tym bardziej że w przyszłoœci wszystko jeszcze może się zdarzyć i plany mogš się w zwišzku z tym zmienić. Nie chcieli powierzyć swoich losów politykom. - a co na to Lord? - Ten Ponzi jest bardzo pomysłowy. Zaproponował, żeby ludzie zaczęli wybierać chleb z kosza dopiero w wieku lat siedemdziesięciu. To rozdrażniło tych, którzy dochodzili już do emerytury i spodziewali się, że teraz zacznš dostawać obiecany chleb. Wtedy Ponzi wpadł na jeszcze jeden, błyskotliwy pomysł. - w sam raz! - zawołał młodzieniec. - w sam raz na wybory! Wszystko wszystkim obiecał! Da więcej starcom i zabierze mniej młodym! Doskonale! Wszyscy sš szczęœliwi, starczy tylko przyrzec więcej mniejszym kosztem - mężczyzna urwał, by sprawdzić, czy Jonatan nadšża za jego tokiem myœlenia. - Sęk w tym, że bochenki będš z każdym rokiem coraz mniejsze. Zmniejszš się do tego stopnia, że człowiek nie naje się nawet ich setkš. - Zasrani kanciarze! - zaskrzeczał Alan. - Pewnie jak skończy się i ten chleb, to zacznš drukować obrazki z bochenkami! [ Pytania do rozdziału XXV ] [ Rozdział XXVI ] [ Spis treœci ] Rozdział XXVI Kto wpadł na ten genialny pomysł? - Hura! Hura! - zawołał, ile sił w płucach, jakiœ człowiek. Wystraszeni emeryci ze zdumieniem spojrzeli na nieoczekiwanego goœcia. Intruz był bardzo wytwornie ubrany i, jak na dżentelmena przystało, nosił starannie przystrzyżone wšsiki. Towarzyszyło mu kilku mężczyzn w ciemnych garniturach, którzy płaszczyli się przed nim, jakby był panem ich życia i œmierci. Wyelegantowany dżentelmen podszedł do stołu, by wzišć filiżankę kawy, ruchem ręki opędzajšc się od reszty, niczym od natrętnych much. MężczyŸni w garniturach, potulni jak owieczki, ustawili się w kšcie i zamarli w cierpliwym wyczekiwaniu. - Gratulacje - odezwał się Jonatan - gratuluję, chociaż nie wiem jeszcze czego. Czuł się w obowišzku nalać temu elegantowi kawy, przyglšdajšc się jednoczeœnie wzorowo wyprasowanym kantom spodni mężczyzny. - Zechciałby pan powiadomić mnie, co stało się przyczynš takiej radoœci? - Mogę to uczynić - odparł z dumš tamten. - Dziękuję za kawę. Oj, ależ tu upał - dżentelmen odstawił filiżankę i wycišgnšł dłoń do Jonatana. - Nazywam się Artur Hatch. A ty? - Jonatan. Jonatan Poczciwy. Bardzo mi miło. - Jonatanie, od dziœ mam pewnoœć, że będę opływał w dostatek - mężczyzna uœcisnšł mocno dłoń młodzieńca. - Wygrałem głosowanie w sprawie swojego wynalazku, w sprawie ostrometalokija. - Jakie głosowanie? - Otóż sšd minimalnš większoœciš głosów przyznał mi list patentowy. - a co to jest list patentowy? - zapytał Jonatan. - To najbardziej wartoœciowa kartka papieru na tej wyspie - napuszył się Artur. - To list od Rady Lordów, przyznajšcy mi wyłšcznoœć na wykorzystywanie rewolucyjnej metody œcinania drzewa. Nikomu nie wolno używać ostrometalokija bez mojego pozwolenia. Będę nieprzyzwoicie bogaty! - Kiedy pan go wynalazł? - Jonatan przypomniał sobie nagle kobietę, którš spotkał tuż po przybyciu na Korrumpo. - Ach, pomysł nie jest mój. Wpadł nań ten biedny dureń Charlie, po czym złożył potrzebne dokumenty w Biurze Nadzoru Idei. Zapłaciłem mu symbolicznš sumę za prawa do jego pomysłu i sadzę, że inwestycja wkrótce zwróci się z nawišzkš! Charliego nigdy w życiu nie byłoby stać na wynajęcie takiej zgrai prawników - Artur skinšł głowš w kierunku swoich towarzyszy. - a kto przegrał w tym sporze? - No faktycznie, spór był nielichy. Setki innych goœci utrzymywało, że wpadli na ten sam pomysł jeszcze przede mnš... to jest przed Charliem. Niektórzy twierdzili, że jest to po prostu kolejny, logiczny krok po wynalezieniu kamieniokija. Ba, nawet babka Charliego zgłosiła swoje pretensje, argumentujšc, iż to dzięki niej wnuczek stał się tym, kim jest dzisiaj. Do żłobu chciał się jeszcze dopchać jakiœ pisarz, twierdzšc, że Charlie ukradł mu pomysł. Tu Artur Hatch pocišgnšł łyk kawy i mówił dalej: - Ale ostatnie głosowanie szło najciężej. Powódka powiedziała, że ona już dawno nałożyła kawałek metalu na kawałek drewna. Nawet nie pamiętam, jak się nazywała. Zresztš nieważne. Powołała ponad czterdziestu œwiadków. Mówiła, że kierowała niš ciekawoœć, że chciała sobie ulżyć w pracy. Usiłowała wywołać litoœć u sędziów twierdzšc, iż jest zwykłš drwalkš, która nigdy w życiu nie mogłaby sobie pozwolić na opłaty patentowe. Życie jest ciężkie. - Ciężkie? - powtórzył Jonatan. - Sšdzę, że chciała przejœć do historii, a teraz przepadnie w otchłani zapomnienia. Artur wsparł się o œcianę i zaczšł przyglšdać się swoim wypielęgnowanym paznokciom prawej dłoni, najwyraŸniej smakujšc niedawne chwile tryumfu. - Każda ze spraw miała w sobie coœ szczególnego - podjšł. - Niektórzy z moich rywali twierdzili, że nie sposób zawładnšć myœlš. Lecz sšd rozstrzygnšł, że to ja niš zawładnšłem! Na całe siedemnaœcie lat. Uczciwie na to zapracowałem. - Na siedemnaœcie lat? Czemu akurat siedemnaœcie? - Skšd ja mam wiedzieć? - zachichotał. - Może to jakaœ magiczna liczba. - Ale skoro jest pan właœcicielem pomysłu, to dlaczego tylko na siedemnaœcie lat? Czy po tym okresie traci pan też prawo do reszty swojej własnoœci? - Hmm - Artur zamilkł, wzišł filiżankę i zaczšł nerwowo mieszać kawę. - No to zabiłeœ mi ćwieka. Z reguły prawa własnoœci nie sš ograniczone czasowo, chyba że Rada odbiera komuœ majštek z uwagi na wyższe względy społeczne. Chwileczkę! - uniósł rękę i z miejsca podbiegł do niego jeden ze stojšcych w rogu ludzi, który biegał wokół Artura jak merdajšcy ogonem piesek. - Czym mogę służyć? - Paul, wytłumacz proszę temu młodemu człowiekowi, czemu nie mogę być posiadaczem listu patentowego dłużej niż siedemnaœcie lat. - Tak jest proszę pana. A więc w dawnych czasach listem patentowym król dzielił się swoimi regaliami z przyjaciółmi i zausznikami. Z kolei dziœ celem takich listów - cišgnšł Paul monotonnym głosem rasowego prawnika - jest zachęcenie wynalazców do nie ustawania w wysiłkach. W minionym wieku pewien przesšdny wynalazca zdołał przekonać Radę Lordów, że w cišgu siedemnastu lat można się wystarczajšco wzbogacić. - Proszę mnie poprawić, jeżeli coœ pokręciłem - powiedział Jonatan, ze wszystkich sił starajšc się pojšć istotę problemu. - Czy to znaczy, że wynalazcom tak zależy na listach patentowych, bo chcš się dorobić, nie dopuszczajšc innych do wykorzystywania swoich pomysłów? - a mogš być jakieœ inne powody? - Paul i Artur spojrzeli na siebie osłupiałym ze zdziwienia wzrokiem. - Czyli każdy producent ostrometalokijów musi wam zapłacić? - Jonatana przygnębiał brak wyobraŸni tych ludzi. - Hmm - chrzšknšł Paul, zerkajšc z ukosa na Artura - to zależy od pana Hatcha. Może będzie chciał wyrabiać je sam... jak nakazuje ostrożnoœć. Z kolei jest również możliwe, że drwale przedstawiš mu tak lukratywnš propozycję, iż przez te siedemnaœcie lat powstrzyma się od produkcji narzędzi. - Paul spojrzał Arturowi prosto w oczy i dodał: - Nasi ludzie już się nad tym głowiš, proszę pana. Jak pan pamięta, najpierw musimy coœ zrobić z tš ucišżliwš Kartš Drwala. Na dzień dzisiejszy mamy w planach kolejne spotkanie z paniš de Flanelle. Ona jest w stanie załatwić nam jakieœ ulgi i zwolnienia. Zwrócił się ponownie do młodzieńca: - Drwale hołdujš dziwnemu, ale prastaremu przekonaniu, iż ich metoda œcinania drzew zwykłymi kijami winna być chroniona przed napływem nowych pomysłów. - Ta Karta Drwala hamuje postęp - odezwał się Artur z zadumš. - Mam nadzieję, Paul, że mogę na ciebie liczyć. Ty zawsze potrafisz coœ wykombinować. - a co by pan zrobił - zapytał Jonatan - gdyby przegrał pan sprawę w sšdzie? Artur oparł ręce na ramionach Jonatana i Paula, obracajšc ich w stronę drzwi i zaczšł prowadzić ku wyjœciu, jakby na znak, że rozmowa dobiegła końca. - Możesz być pewien, młody człowieku, że gdyby głosowanie nie było dla mnie pomyœlne, nie traciłbym teraz czasu na pogawędki z tobš. Najpierw musiałbym nakłonić paniš de Flanelle do zniesienia Karty Drwala, a zaraz potem wróciłbym do fabryki i zaczšł wyrabiać ostrometalokije, żeby nie dać się dogonić konkurencji. A mój przyjaciel Paul musiałby znaleŸć sobie inne zajęcie. Dobrze mówię, Paul? Może zajšłbyœ się produkcjš, marketingiem, a może badaniami naukowymi? Każdy nowy ostrometalokij musiałby być ulepszonš wersjš poprzedniego, żeby zdšżyć przed rywalami depczšcymi nam po piętach. - Przerażajšca wizja! - zaœmiał się drwišco Paul. Na widok zmierzajšcego ku drzwiom Artura reszta mężczyzn w kšcie wzięła dyplomatki, zabierajšc się do wyjœcia. - Słuchaj, Paul - kontynuował Artur - wytłumacz mi proszę raz jeszcze tę kwestię odpowiedzialnoœci. Szli korytarzem, przy czym Artur cały czas trzymał ręce na ramionach Paula i Jonatana. - Bo widzi pan - zaczšł Paul - kawałek metalu może się oderwać od kija i uderzyć jakiegoœ niewinnego gapia. Dlatego trzeba chronić pana i pozostałych inwestorów. - Chronić mnie na wypadek, gdyby kawałek metalu uderzył kogoœ innego? Jak to? - dopytywał się Artur, uprzedzajšc ciekawoœć Jonatana. - Osoba, która odniosłaby obrażenia, mogłaby pozwać pana do sšdu i zmusić do zapłacenia odszkodowania - za koszty leczenia, stracone dochody, przeżyty wstrzšs i koszta procesowe. MężczyŸni z dyplomatkami przyœpieszyli kroku, żeby nadšżyć za Arturem. - Taki proces mógłby mnie zrujnować! - zawołał z udanym przestrachem Artur, kštem oka obserwujšc reakcję Jonatana. Paul mówił dalej, nieœwiadom intencji Artura: - Dlatego też Rada Lordów wymyœliła genialny sposób uwolnienia pana od odpowiedzialnoœci za szkody poniesione przez osoby trzecie. - Kolejny pomysł? - zapytał naiwnie Jonatan. - a kto jest właœcicielem listu patentowego w tym wypadku? - Paul zbył wštpliwoœci młodzieńca milczeniem. - Składamy te druki, a obok nazwy firmy stawiamy litery "z o.o.o." - Paul starał się otworzyć teczkę i wycišgnšć z niej plik papierów, nie zwalniajšc przy tym kroku. - Proszę podpisać tutaj na dole, na wykropkowanej linii, panie Hatch. - Co to jest "z o.o.o."? - spytał zafascynowany prawniczym żargonem Jonatan, z trudem dotrzymujšc kroku tamtym. - "Z o.o.o." oznacza "z ograniczonš odpowiedzialnoœciš osobistš". Jeżeli pan Hatch zarejestruje teraz swojš firmę, może utracić co najwyżej nakłady, które w niš zainwestował; reszta jego majštku pozostaje nietknięta. To swego rodzaju ubezpieczenie, jakie Rada oferuje w zamian za dodatkowy podatek. Ponieważ Rada ogranicza potencjalnš możliwoœć strat finansowych, większa liczba ludzi zainwestuje w firmę, a przecież mało będš ich obchodziły nasze poczynania. - w najgorszym wypadku - dorzucił Artur - możemy zlikwidować firmę i odejœć w sinš dal, by założyć innš pod nowš nazwš. Sprytnie wykombinowane, prawda? W tej chwili Artur dostrzegł młodš, niezwykle atrakcyjnš kobietę, która szła korytarzem. Obrócił wzrok w jej stronę i nie zauważył małej wyrwy w podłodze. Potknšł się i poleciał na łeb na szyję, wbijajšc wypielęgnowane paznokcie w œcianę. - Cholera! - krzyknšł z bólu i rozłożył się jak długi na parkiecie. Próbował sam się podnieœć, narzekajšc na ból w ręce i krzyżu. W mgnieniu oka dokoła zebrał się tłum prawników, z ożywieniem komentujšc upadek swego mocodawcy. Kilku pozbierało rzeczy, które wypadły Arturowi z kieszeni, inni skrupulatnie notowali przebieg wydarzenia i rysowali jego wykresy. Kilku zatrzymało kobietę, by spisać jej nazwisko i adres. - Pozwę do sšdu - wołał Artur, owijajšc skaleczone palce chusteczkš - tego partacza, który odpowiada tu za stan podłogi! a z paniš też się porachuję za to, że odwróciła pani mojš uwagę! - Ze mnš? Nigdy w życiu... czy wie pan, kto ja jestem? - młodš damę zdumiała ta pogróżka. - Nieważne! - ryknšł Artur. - Im większa szycha, tym lepiej! Pozwę paniš do sšdu! - Kobieta zadygotała, widać było, że zbiera jej się na płacz. - Nie wolno panu! Mój narzeczony, Carlo, mówi, że z mojej urody wszyscy wynoszš coœ cennego dla siebie - że jestem dobrem publicznym. Tak powiedział... wczoraj w nocy! - Odruchowo wyjęła z torebki lusterko i przejrzała się. Makijaż wokół oczu zaczynał się wyraŸnie rozmazywać. - i co pan zrobił z dobrem publicznym? Pożałuje pan! Carlo mówi, że za dobra publiczne powinni płacić wszyscy. Zawsze wcišga moje kosmetyki w koszty firmy. Jeszcze będzie pan płakać, jak obłożš pana większymi podatkami. Włożyła lusterko z powrotem do torebki i oddaliła się, szukajšc toalety. - Naprawdę ma pan zamiar pozwać jš do sšdu? Czy ona jest czemukolwiek winna? - spytał Jonatan, który zaczšł współczuć kobiecie. Artur, nie zwracajšc na nic uwagi, czołgał się po podłodze i szukał przyczyny całego zamieszania. W końcu nienaruszone palce odnalazły szczerbę w kamiennej posadzce. - Oto powód wszystkiego! Paul, masz mi znaleŸć winnego! Zwolnię go z pracy i zabiorę cały majštek! a jak nazywa się ta kobieta? - Spokojnie, panie Hatch - uspokoił go Paul. - To dziewczyna Ponziego. Jak chce pan znieœć Kartę Drwala, to proszę nawet nie myœleć o tym procesie. Ponadto ten budynek to teren rzšdowy i musielibyœmy prosić o pozwolenie na wytoczenie sprawy. - w takim razie przedstawimy wszystko de Flanellowej! - zawołał Artur w błysku geniuszu. - Lordom będzie wszystko jedno, bo i tak nie wysupłajš ani grosza ze swoich kieszeni. Zresztš im też powinno coœ skapnšć z tej kombinacji - tutaj pan Hatch umilkł i zamyœlił się nad wysokoœciš datków na kampanię, jakie wycygani od niego pani de Flanelle. Grymas bólu wykrzywił mu twarz: - Dorwałem się do największego koryta, ale jeszcze muszę się trochę od niego odsunšć, żeby dopuœcić Flanellówę. Ta baba macza palce we wszystkich sprawkach na tej wyspie. - Poprosi pan paniš de Flanelle o odszkodowanie za pańskie obrażenia? - zapytał Jonatan. - Nie, kretynie - oparł Artur. - Ona pomoże nam dobrać się do kieszeni podatników. Mam nadzieję, że już rozliczyłeœ się z poborcami, mój mały. Szykuje się wielka uczta! [ Pytania do rozdziału XXVI ] [ Rozdział XXVII ] [ Spis treœci ] Rozdział XXVII Jagody dla przygody Jonatan pomógł doprowadzić Artura do w miarę przyzwoitego stanu i pożegnał się z całym towarzystwem. Zaczynało do niego docierać, że na Jarmarku Rzšdowym winien spodziewać się zamieszania a nie pomocy. Wychodzšc z pałacu, czuł się coraz bardziej rozgoryczony. Coraz bardziej tęsknił też za portem i statkiem, który zabierze go do domu. Na rogu ulicy za Jarmarkiem ujrzał tęgš, niedbale ubranš kobietę. Miała przetłuszczone włosy i cuchnęło od niej jak od gnijšcego trzęsawiska. - Chłopcze! Czy chciałbyœ poczuć się dobrze? - szepnęła do niego. Rozejrzała się niepewnie i powtórzyła pełnym napięcia głosem: - Chciałbyœ się poczuć dobrze? Prawdopodobieństwo, że ta kobieta stara się mu zaoferować usługi seksualne, było naprawdę znikome. Dlatego, jako uczciwy i rozsšdny młodzieniec, Jonatan odparł: - Chyba tak jak wszyscy. - To chodŸ ze mnš - chwyciła go mocno za ramię i poprowadziła jakimœ zaułkiem do obskurnych, odrapanych drzwi. Jonatanowi od razu przypomniał się napad i próbował się wycofać, wstrzymujšc przy tym oddech, żeby nie poczuć smrodu bijšcego z wnętrza pomieszczenia. Nim się obejrzał, kobieta zamknęła drzwi na klucz. Dała mu znak, żeby usiadł przy stole, po czym wyjęła papierosa z torebki i zapaliła go. Paliła długo i w milczeniu. - Czego pani chce? - zapytał Jonatan, wiercšc się niespokojnie na krzeœle. - Chcesz jagody dla przygody? - wypuœciła znienacka kłšb dymu. - a co to takiego? - Nie wiesz, co to sš jagody dla przygody? - jej oczy zmieniły się w pełne podejrzenia szparki. - Nie - odparł Jonatan, szykujšc się do wyjœcia - i raczej mnie to nie interesuje. Kazała mu siadać z powrotem i, chcšc nie chcšc, musiał jej posłuchać. Zlustrowała go uważnym spojrzeniem i stwierdziła: - Ty chyba nietutejszy, co? - Raczej nie - wyjškał. Bał się, że kobieta doniesie na policję, że jest tu obcy czy nowo nowoprzybyły, jak kto woli. - Fałszywy alarm! WyłaŸ, Doobie! - ryknęła nagle kobieta. Za wysokim lustrem otworzyły się raptem ukryte drzwi, z których wypadł policjant w pełnym umundurowaniu. - Jak się masz - zagadnšł, kładšc dłoń na karku młodzieńca. - Jestem Doobie, a to moja współpracowniczka, Mary Jane. Przepraszamy za zamieszanie, ale jesteœmy tajnymi agentami, których zadaniem jest wytępienie handlu jagodami dla przygody. - Zjadłbym konia z kopytami - zwrócił się do Mary Jane. - W nagrodę poczęstujmy czymœ tego młodego człowieka. Oboje zaczęli wyjmować z szafki pudełka, paczki i słoiki rozmaitych rozmiarów i kształtów. Po rozłożeniu wszystkiego na stole, zaczęli ochoczo pałaszować. Jonatan nareszcie westchnšł z ulgš, na widok tej uczty ciekła mu już œlinka. Przygotowali sobie œwieży chleb, masło, dżem, sery, czekoladę, ciastka i inne pysznoœci. Doobie wzišł sobie kawałek sucharka i brudnymi paluchami nałożył na niego masła i dżemu. - Wiosłuj bracie - powiedział do Jonatana z ustami pełnymi jedzenia i machnšł rękš w stronę stołu. - Co za odmiana po państwowej stołówce, gdzie trzeba załatwiać sprawy służbowe, no nie, Mary Jane? Kobieta zachichotała i o mało co nie udławiła się cukierkiem, który dopiero co wpakowała sobie do ust. Jonatan wzišł kromkę chleba z dżemem i zaczšł zaspokajać swój wilczy apetyt. - Co to sš jagody dla przygody? - zapytał dla podtrzymania rozmowy. Mary Jane nalała sobie filiżankę kawy, do której wsypała trzy czubate łyżeczki cukru. Następnie dolała trochę gęstej œmietanki i powiedziała: - Jagody dla przygody to owoce, których uprawa i spożywanie sš na Korrumpo zabronione. Gdybyœ chciał kupić je ode mnie, wylšdowałbyœ w więzieniu na co najmniej dziesięć lat. Mary Jane i Doobie spojrzeli na siebie i jak na komendę wybuchnęli œmiechem. Jonatan mało się nie udławił: o włos uniknšł skończenia za kratkami. - Ale co takiego złego jest w jagodach dla przygody? Czy po ich zjedzeniu ludzie chorujš? Zachowujš się agresywnie? - Jeszcze gorzej - odparł Doobie, wycierajšc rękawem z policzka smugę dżemu i masła. - Po jagodach dla przygody ludzie czujš się dobrze. Siedzš sobie spokojnie i marzš. - Obrzydliwoœć - wtršciła Mary Jane, podajšc Doobiemu grube cygaro. Posmarowała sucharka pokaŸnš warstwš twarogu i mruknęła: - To ucieczka od rzeczywistoœci. - O taak - wybełkotał Doobie, połykajšc kolejny kęs kanapki i poprawiajšc kaburę. Jonatan nigdy w życiu nie widział, żeby ktoœ w takim tempie napychał się jedzeniem. - Dzisiejsza młodzież po prostu nie bierze odpowiedzialnoœci za swoje czyny. A kiedy chcš uciec od œwiata dzięki jagodom dla przygody, sprowadzamy ich z powrotem na ziemię. Aresztujemy i wsadzamy za kratki. - Czy lepiej na tym wychodzš? - spytał młodzieniec, dyskretnie rozglšdajšc się za jakšœ serwetkš. - Jasne - odpowiedziała Mary Jane. - Masz ochotę na jednego głębszego, Doobie? - Doobie uœmiechnšł się od ucha do ucha i popchnšł w jej stronę zatłuszczony kieliszek, który napełniła bršzowym płynem z jakiegoœ dzbanka. Wróciła do pytania Jonatana i odezwała się: - Bo widzisz, jagody dla przygody uzależniajš ludzi. - To znaczy? - To znaczy, że cišgle chce się więcej. Zdaje się człowiekowi, że bez tego nie można żyć. - Tak jak bez jedzenia? - spytał po chwili namysłu Jonatan, a jego słowa zostały niamalże zagłuszone przez donoœne beknięcie Doobiego. Człowiek w mundurze policjanta cmoknšł z ukontentowaniem, dopił drugi kieliszek whisky i zakosztował dymu z cygara. - Ależ skšd, jagody dla przygody nie majš wartoœci odżywczych, mogš być wręcz niezdrowe. Podsuń mi z łaski swojej popielniczkę, Mary Jane. - a ponieważ sš niezdrowe - podjęła Mary Jane, popijajšc kawš kawałek czekolady - będziemy musieli łożyć na leczenie tych ludzkich wraków, którzy padli ich ofiarš. Bo Rada Lordów w swoim miłosierdziu zobowišzała nas do utrzymywania przy życiu każdego cierpišcego człowieka, niezależnie od tego, jakie sš przyczyny jego dolegliwoœci. W ten sposób osobnicy, którzy bez opamiętania zajadajš się jagodami, stanš się kiedyœ ciężarem dla nas wszystkich. - Skoro ludzie sami sobie szkodzš, to czemu wszyscy majš płacić za ich głupotę? - wypsnęło się Jonatanowi. - Bo to po ludzku - odparł już nieco podcięty Doobie. - Zawsze okładało się ludzi podatkami, żeby rozwišzać jakieœ problemy. Lordowie muszš płacić za całš masę rzeczy, na przykład za nasze pensje i za wielkie więzienia. Nie wolno też zapominać, że w zeszłym roku Rada musiała dopomóc hodowcom tytoniu, cukrownikom i mleczarzom, bo był nieurodzaj na te uprawy. Ludzie chcš przecież mieć co włożyć do garnka. Dzięki podatkom bierze się też pod opiekę chorych. Tego wymaga uczciwoœć człowieka cywilizowanego. Polej jeszcze, Mary Jane. Kobieta podała mu dzbanek z whisky i pokiwała głowš na znak, że się z nim zgadza. Kolejnego papierosa odpaliła od resztek poprzedniego. Doobie wyraŸnie się rozkręcał: - Jest mus, żeby wszystkim pomagać, a więc trzeba mieć oko na każdego obywatela naszej wyspy. - Mus? - zawtórował Jonatan. - Ep! - beknšł Doobie. - Przepraszam! Wyjšł z kieszeni koszuli buteleczkę z jakimiœ tabletkami. - Nie chcę przez to powiedzieć, że ty czy ja osobiœcie coœ musimy. To przywódcy polityczni ustalajš normy postępowania i rozstrzygajš, kto ma zapłacić za odstępstwa od nich. Dobrze mówię, Mary Jane? No, wszystko jedno. Tak czy inaczej, w przeciwieństwie do nas Lordowie nie mogš pozwolić sobie na żadne pomyłki - Doobie urwał i zażył kilka niewielkich, czerwonych pigułek. Zaczynał mu się plštać język. - Ale to dziwne, że mówišc o nich używam zawsze słowa "my". Mary Jane, chcesz parę tabletek na nerwy? - Nie, dziękuję - odparła z wdziękiem, podsuwajšc mu zgrabne, metalowe puzderko. - Moje milutkie, różowiótkie œrodki uspokajajšce działajš o wiele szybciej. One i kawa stawiajš mnie co dzień z rana na nogi. Sam spróbuj. - Czy politykom starcza mšdroœci, aby wskazywać ludziom drogi właœciwego postępowania? - Jonatanowi przypomnieli się politycy, których spotkał do tej pory. - Oczywista! - wrzasnšł Doobie, chwiejšc się na krzeœle. Popił różowe pigułki łykiem whisky i spojrzał groŸnie na młodzieńca. - a jak nie chcš zachowywać się tak, jak trzeba, to my już ich nauczymy odpowiedzialnoœci. - w pudle! - dodał i zaczšł prosić Jonatana, żeby ten wypił z nim następnš kolejkę. - Nie, dziękuję - wykręcał się Jonatan. - O jakš odpowiedzialnoœć chodzi? - Sama nie wiem, jak to by... no, może ty, Doobie, wytłumaczysz to naszemu młodemu kompanowi - Mary Jane dodała sobie do kawy trochę whisky, cukru i œmietanki. - Hmm. Chwileczkę, muszę się skupić. Doobie przechylił krzesło do tyłu, wypuszczajšc z cygara kłęby dymu. W tej chwili wyglšdałby nawet jak prawdziwy mędrzec, gdyby nie to, że o mało co nie stracił równowagi. Gdy jš odzyskał, powiedział: - Odpowiedzialnoœć to... to godzenie się z konsekwencjami własnych czynów. Tak jest, dokładnie tak! Tylko w ten sposób można dorosnšć i czegoœ się nauczyć. Głowa Doobiego znikała poœród kłębów dymu, w miarę jak policjant coraz częœciej kosztował cygara i starał się coraz intensywniej rozmyœlać o problemie odpowiedzialnoœci. - Ależ nie - przerwała mu Mary Jane. - To byłoby zbyt samolubne. Odpowiedzialnoœć polega na kontrolowaniu innych. Wiesz - gdy nie pozwalamy, żeby działa im się krzywda, gdy chronimy ich przed samymi sobš. - Co jest samolubne? Zajmowanie się swoimi sprawami, czy narzucanie swojej opieki innym? - zapytał Jonatan. - Istnieje tylko jeden sposób, żeby się tego dowiedzieć - oœwiadczył Doobie, zrywajšc się na równe nogi i przewracajšc krzesło. - Zabierzemy go do Wielkiego Inkwizytora. Kto jak kto, ale on na pewno wyjaœni mu sens słowa odpowiedzialnoœć! [ Pytania do rozdziału XXVII ] [ Rozdział XXVIII ] [ Spis treœci ] Rozdział XXVIII Wielki Inkwizytor Cienie na ziemi znacznie się wydłużyły; było póŸne popołudnie. Jonatan i jego dwoje towarzyszy, Mary Jane i Doobie, znów wyszli na ulice miasta i spacerkiem dotarli do pełnego zieleni parku. Na jego œrodku, wokół pagórka, gromadzili się ludzie. - Dobrze, że przyszliœmy doœć wczeœnie - stwierdziła Mary Jane - bo wkrótce będzie tu pełno ludzi, którzy będš chcieli usłyszeć prawdę z ust Wielkiego Inkwizytora. Odpowie na wszystkie pytania. Usiedli na trawie. Doobie, zmęczony nadmiarem jedzenia i whisky, zasnšł. Mary Jane umilkła. Wszędzie dookoła ludzie wyszukiwali sobie jakieœ miejsca do siedzenia i pełni nadziei czekali. Wkrótce wœród tłumów pojawiła się wysoka, chuda postać w czerni. Powoli omiotła spojrzeniem wpatrzone weń twarze. Ucichły pomruki, słychać było tylko cykanie kilku œwierszczy. - Wojna to pokój! Mšdroœć to niewiedza! Wolnoœć to niewola! - surowy głos mężczyzny zdawał się dobywać gdzieœ z głębi ziemi i przenikać Jonatana na wylot. Ludzi w zdjętym trwogš tłumie w ogóle nie dziwiły słowa Wielkiego Inkwizytora. - Dlaczego pan powiedział, że wolnoœć to niewola? - wykrztusił odruchowo Jonatan. - Powiedziałam ci wprawdzie, że odpowie na wszystkie pytania, ale nie wolno ci ich zadawać - upomniała go szeptem Mary Jane, osłupiała na widok jego zuchwalstwa. Wielki Inkwizytor utkwił w młodzieńcu swe przenikliwe spojrzenie. Któż œmiał przerwać mu wykład? Wszyscy pozostali w bezruchu wiedzšc, że jeszcze nikt nigdy nie odważył się zakwestionować jego słów. Słychać było tylko delikatny szum wiatru w liœciach drzew. - Albowiem wolnoœć - warknšł Wielki Inkwizytor, zwracajšc się ni to do Jonatana, ni to do wszystkich zgromadzonych - wolnoœć, to najcięższe brzemię, jakie mogło spaœć na barki ludzkoœci. Człowiek w czerni skrzyżował ręce wysoko nad głowš i zagrzmiał: - Wolnoœć to najcięższe okowy. - Czemu wolnoœć ma być brzemieniem? Co się panu w niej nie podoba? - nie ustępował Jonatan. Musiał się koniecznie dowiedzieć, o co chodzi temu człowiekowi. - Wolnoœć jest tytanicznym ciężarem dla wszystkich kobiet i mężczyzn, gdyż wymaga ona, a właœciwie za sobš pocišga, wykorzystanie rozumu i woli. - Inkwizytor posunšł się o dwa kroki w stronę młodzieńca i wydał z siebie ryk pomieszanego z bólem przerażenia, po czym przestrzegł: - Wolna wola obarcza was pełnš odpowiedzialnoœciš za wszystkie czyny! Ludzie aż wzdrygnęli się na dŸwięk tych słów, a niektórzy wręcz zatkali sobie uszy. - Co pan rozumie przez pełnš odpowiedzialnoœć? - zapytał niepewnie Jonatan, koniec końców właœnie po odpowiedŸ na to pytanie przybył tutaj z Mary Jane i Doobiem. Inkwizytor rozzłoszczony takš bezczelnoœciš postanowił uciec się do innego sposobu. Udał, że się wycofuje i przybierajšc łagodny wyraz twarzy zerwał rosnšcy u swoich stóp kwiatek. - Być może niektórzy z was, drodzy bracia i siostry, nie uœwiadamiajš sobie zagrożeń, o których mówię. Zamknijcie oczy i wyobraŸcie sobie roœlinkę, którš trzymam w ręku - jego uroczysty ton przemawiał do wyobraŸni zgromadzonych. Wszyscy z wyjštkiem Jonatana w skupieniu zamknęli oczy a Wielki Inkwizytor niczym hipnotyzer zaczšł malować taki obraz: - Ta roœlinka to maleńki krzew, zakorzeniony w tej Ziemi. Nie odpowiada za swoje czyny, albowiem zostały one ustalone z góry. Cóż za rozkosz być takim krzewem! a teraz wyobraŸcie sobie zwierzę. Milutkš, żywiutkš myszkę, która szuka strawy poœród tych wszystkich korzeni. To włochate stworzonko nie odpowiada za swoje czyny, albowiem wszystkie jego kroki sš zdeterminowane przez naturę. Szczęœliwe zwierzę! Żadna roœlina, żadne zwierzę nie musi dŸwigać ciężaru wolnej woli, gdyż nie ma do czynienia z wartoœciami moralnymi i nie dokonuje wyborów. Nigdy nie może się pomylić! - O tak, Wielki Inkwizytorze, tak, tak jest w istocie - zamruczało kilku spoœród zgromadzonej rzeszy. Charyzmatyczny przywódca wyprostował się i cišgnšł dalej: - Otwórzcie oczy i rozejrzyjcie się! Istota ludzka, stale narażona na dokonywanie wyborów, na szafowanie wartoœciami - może się mylić! Niewłaœciwy wybór, fałszywe wartoœci - szkodzš wam i waszym bliŸnim. Nawet œwiadomoœć możliwoœci wyrzšdzenia komuœ krzywdy przynosi cierpienie. To właœnie ono nazywa się odpowiedzialnoœciš! Ludzie zadrżeli i zbili się w ciasnš gromadkę. Jakiœ siedzšcy koło Jonatana młodzieniec krzyknšł: - Mistrzu, jak można uniknšć takiego losu? Poucz nas, jak mamy pozbyć się tego straszliwego brzemienia. - Potrzeba ciężkiej pracy, ale wspólnymi siłami uda nam się jakoœ zażegnać niebezpieczeństwo. Tutaj Wielki Inkwizytor zniżył głos do szeptu, tak że Jonatan musiał się nachylić, żeby go usłyszeć: - Zaufajcie mi. Ja będę podejmował decyzje za was. Uwolnicie się od cierpień, od wyrzutów sumienia, zwišzanych z wolnoœciš. Wezmę na siebie krzyż waszej męki. Wielki Inkwizytor rozłożył szeroko ramiona i zawołał: - Teraz wyjdŸcie na ulice, zapukajcie do wszystkich drzwi i namawiajcie wszystkich do głosowania, zgodnie z tym, jak was nauczałem! Albowiem moje zwycięstwo jest bliskie, będę podejmował za was decyzje w Radzie Lordów! Na te słowa wszyscy, jak jeden mšż, zerwali się z miejsc i rozproszyli we wszystkich kierunkach, przepychajšc się nawzajem, by jako pierwsi znaleŸć się na ulicach miasta. Na miejscu zostali tylko Jonatan i Wielki Inkwizytor - oraz Doobie, który ucišł sobie na trawie małš drzemkę. Jonatan siedział i nie wierzył własnym uszom. Patrzył, jak ludzka ciżba runęła w stronę miasta, by przenieœć w końcu wzrok na człowieka w czerni. Wielki Inkwizytor miał wzrok utkwiony w jakimœ niewidzialnym punkcie, gdzieœ daleko stšd. Po dłuższej chwili Jonatan przerwał niezręcznš ciszę, zadajšc ostatnie pytanie: - Jakš cnotę się pielęgnuje, przekazujšc panu podejmowanie decyzji? - Żadnš - odparł mężczyzna z pogardliwym uœmiechem - bo o cnotach może być mowa dopiero pod warunkiem, że istnieje wolna wola. A moi zwolennicy, stadko moich owieczek nad cnotę przedkłada œwięty spokój. A ty, co wolisz, mój mały ciekawski przyjacielu? Pomóż mi przy wyborach, a ja pomogę ci póŸniej. Zacznę podejmować za ciebie decyzje i wtedy twoje pytania nie będš miały już sensu. Jonatana zatkało. Obrócił się na pięcie i czym prędzej wzišł nogi za pas. Œcigał go œmiech Wielkiego Inkwizytora. [ Pytania do rozdziału XXVIII ] [ Rozdział XXIX ] [ Spis treœci ] Rozdział XXIX Prawo przegranego Biegł tak bez celu, póki nie usłyszał miarowego bicia dzwonu. Roznosiło się echem po ulicach i młodzieniec starał się zorientować, skšd dochodzi. Skręcił w bocznš ulicę i zauważył kolejny plac, wypełniony rozwrzeszczanym tłumem. Myœlšc, że stało się coœ ważnego, Jonatan zaczšł przepychać się ku ustawionemu w œrodku podwyższeniu i ze zdumieniem stwierdził, że wszyscy noszš na plecach szerokie pasy albo szarfy. Zrobiło mu się głupio, że jako jedyny nie ma na sobie niczego podobnego. Rozglšdał się zaciekawiony. Na wysokim na trzy stopy podium stał człowiek i wrzeszczał ile sił w płucach: - w tym narożniku... 256 funtów żywej wagi... od pięciu miesięcy niepokonany w Międzynarodowym Turnieju Robotniczym... sam Krwiożerczy Tygrys... Carl Marlow zwany RzeŸnikiem! Tłum zareagował burzš szaleńczych okrzyków, gwizdów i oklasków. Z boku przy karcianym stoliku siedział mężczyzna z bliznš na policzku, zręcznie przekładajšc pliki najróżniejszych papierów i sterty banknotów. - Przepraszam bardzo... - zagadnšł Jonatan. - Na kogo stawiasz, synu? Do rozpoczęcia następnej rundy zostało zaledwie kilka sekund. Nagle młodzieniec został odepchnięty przez jakšœ starszš kobietę, która zdecydowanym ruchem rzuciła na stolik garœć banknotów: - Pięćdziesišt na mistrza, ale już! - zażšdała. - Już się robi - mężczyzna zapisał coœ w zeszycie, po czym wyrwał z niego kartkę. - Oto kwit zakładu. Tymczasem człowiek na podwyższeniu kontynuował swojš kwestię: - w przeciwległym narożniku mamy pretendenta do tytułu mistrzowskiego, 270 funtów czystych mięœni, portowego łamignata... - Co tu się dzieje? Czy oni będš się bić? - zwrócił się Jonatan do mężczyzny przy stole. - Bić się będš, ale dziać, to tu się nic nie dzieje - odparł mężczyzna uœmiechajšc się szeroko. - Ot po prostu interes kręci się jak nigdy. Taka walka to istny dar niebios. Rozległ się gong i człowiek z bliznš zawołał: - Koniec zakładów! Rozpoczęła się walka i obaj przeciwnicy zaczęli wymierzać sobie ciosy i robić uniki. Nawet nie unoszšc wzroku znad stolika z papierami, człowiek z bliznš zauważył, że Jonatana martwi taka eksplozja przemocy. - Nie przejmuj się synu. Zarówno zwycięzca, jak i przegrany odjadš do domu z wypchanymi portfelami. Wiedzš, w co wdepnęli i również za to dostajš nagrodę. Jeden z walczšcych mężczyzn padł znienacka na ziemię, powalony solidnym ciosem przeciwnika. Widzowie zaczęli ryczeć z podniecenia, zaœ przyjmujšcy zakłady mężczyzna zaczšł wkładać pienišdze do żelaznej szkatułki. - Obydwaj coœ dostanš? - zapytał Jonatan. - Pewno, że tak. Jest to najpopularniejszy sport walki na wyspie, ponieważ zdarza się tak, że przegrywajšcy zbiera więcej pieniędzy od wygranego. - Czy w ogóle można coœ zarobić ponoszšc porażkę? - wytrzeszczył oczy młodzieniec. - Nie wszyscy się nadajš. Bukmacher obrzucił Jonatana badawczym spojrzeniem: - Czy masz jakieœ zyskowne zajęcie, które mógłbyœ stracić? Dopiero jeœli masz naprawdę dobrš robotę, możesz stanšć do walki z mistrzem. - w tej chwili akurat nie mam żadnej pracy - poœpieszył z odpowiedziš zdumiony Jonatan. - Ale czegoœ tu nie rozumiem. Dlaczego jakiœ, dajmy na to robotnik, miałby wyzywać do walki mistrza? Gong obwieœcił zakończenie rundy. Wrzawa na widowni nieco ucichła i nie musieli już się przekrzykiwać. - O to właœnie chodzi. Nigdy nie słyszałeœ o Prawie Przegranego? Co ty, z choinki żeœ się urwał? Nie wszystkim starcza odwagi na taki numer w ringu, ale niektórzy to uwielbiajš. Wierzš nawet, że mogš zostać nowymi mistrzami. A Prawo Przegranego eliminuje dużš częœć ryzyka. Przegrywajšcy nie musi troszczyć się o wypłatę ani o koszty leczenia. - Dlaczego? - Bo Prawo Przegranego stanowi, że za wszystko ma zapłacić pracodawca. Przy dobrych układach przegrywajšcy zarobi więcej, niż gdyby pracował normalnie. Do chwili ustanowienia tego Prawa walki były o wiele mniej interesujšce. Jonatan podniósł głowę i zauważył, jak jeden z zawodników siedzi skulony w narożniku, a pomocnik ociera mu twarz gšbkš. - a czy pracodawca nie powinien płacić odszkodowania tylko za urazy doznane w czasie pracy? Co on ma wspólnego z takš walkš? - Prawdę mówišc, nic. Ale robotnik mówi, że jest kontuzjowany i nie może wracać do pracy, kapewu? - No... tak - odpowiedział Jonatan. - a jeżeli twierdzi, że wypadek nastšpił w pracy, to pracodawca musi udowodnić mu, że kłamie, co jest praktycznie niewykonalne. - Czyli kontuzjowany robotnik może skłamać, żeby uzyskać te pienišdze? - Bywa i tak - uœmiechnšł się człowiek z bliznš. - Tylko nie zrozum mnie Ÿle, tak naprawdę większoœć robotników nie kłamie. Ale Prawo Przegranego nagradza oszukańców. A w miarę wzrostu ubezpieczeń i podatków upada coraz więcej firm i wtedy robotnicy i tak na tym tracš. Dlatego z dnia na dzień przybywa nam zawodników. I tak ci, którym oszustwo wczeœniej nie przeszłoby przez gardło, w końcu stajš do kilku rund z RzeŸnikiem. - a dlaczego pracodawcy nie mogš udowodnić kłamstwa? - Łupie mi w krzyżu, synu. Możesz mi dowieœć, że kłamię? - bukmacher wskazał rękš na ludzkš ciżbę. - Wszystkich nam tu łupie jak cholera i będziemy œwiadczyć, że zaczęło się to w pracy. Ostatnim razem udowodnili komuœ kłamstwo czterdzieœci lat temu. - Czy Rada Lordów przeciwdziała jakoœ tej fali oszustw? - zapytał Jonatan, który nareszcie zrozumiał, w jakim celu wszyscy noszš pasy i szarfy. - Najlepszš nauczycielkš jest Elżbieta de Flanelle! - cmoknšł z luboœciš bukmacher - popiera nas w każdym sporze, a my odwdzięczamy się jej przy wyborach. I wilk jest syty i owca cała. - Policja! - zawołał ktoœ z tłumu. Człowiek z bliznš zatrzasnšł szkatułkę z gotówka, złożył stolik, po czym udał, że po prostu stoi sobie przy ringu i oglšda walkę. Zaczšł nawet pogwizdywać. - O co chodzi? Czy walka jest nielegalna? - pytał Jonatan, szukajšc wzrokiem policyjnych mundurów. - Ależ skšd. Policja też lubi sobie popatrzeć. To niezależne organizowanie zakładów jest wbrew prawu. Rada Lordów orzekła, iż hazard jest niemoralny. Wyborcom podoba się Rada, która stoi na straży dobrych obyczajów. Z kolei de Flanelle uważa, że zakłady powinno się robić wyłšcznie w okresie wyborów. Wtedy ponownie rozległ się gong i widzowie zaczęli klaskać. [ Pytania do rozdziału XXIX ] [ Rozdział XXX ] [ Spis treœci ] Rozdział XXX Zamiesz(k)anie W miarę jak Jonatan oddalał się od ringu, zapadała coraz większa cisza. Zachodziło słońce i mieszkańcy miasta przeważnie zdšżyli już wrócić do domów. Młodzieniec mocniej otulił się wytartš kamizelkš, mozolnie mijajšc następny, długi rzšd domów. Nagle dostrzegł grupę ubogo ubranych ludzi, zgromadzonych przed trzema wysokimi budowlami, oznaczonymi literami "A, B i C". Budynek "A" był pusty i znajdował się w opłakanym stanie - odpadały tynki, okna były powybijane, ostatnie ocalałe szyby pokryte brudem. Obok, przy wejœciu do budynku "B", stała ciasno zbita gromadka ludzi. Jonatan słyszał dobiegajšce ze œrodka krzyki i odgłosy krzštaniny dochodzšce z parteru i dwóch pięter. Z każdego okna i balkonu wystawały obskurne kije, na których zawieszono pranie. Dom wprost pękał w szwach od mieszkańców. Jeszcze dalej stał budynek "C" - doskonale utrzymany, nieskazitelnie czysty i podobnie jak "A" - pusty. Wypucowane na glanc okna skrzyły się w promieniach zachodzšcego słońca, a tynk był gładki i wprost lœnił czystoœciš. - Wiesz może o jakimœ mieszkaniu do wynajęcia? - jakaœ młoda kobieta dotknęła niespodziewanie ramienia Jonatana. - Przykro mi, ale nie jestem stšd. Dlaczego nie poszuka pani czegoœ w tych dwóch pustych budynkach? - Po co? - odparła łagodnie. Była długowłosš, jasnš szatynkš o bardzo miłym głosie. Ubranie leżało na niej nieszczególnie, ale i tak była bardzo ładna. Sprawiała wrażenie osoby inteligentnej i pewnej siebie, choć ostatnimi czasy wyraŸnie się jej nie szczęœciło. Jonatan bardzo chciał jej jakoœ pomóc. - Coœ z nimi nie tak? - zdziwił się. - Wyglšdajš na puste... - Zgadza się. Mieszkałam z rodzinš w bloku "A", dopóki pani de Flanelle nie nakłoniła Rady Lordów do przekazania jej kontroli nad czynszem. - Co to takiego? - Czynsze nie mogš już iœć w górę. - Dlaczego? - chciał wiedzieć Jonatan. - Oj, to długa i niezbyt mšdra historia. Jakiœ czas temu, gdy w naszej okolicy pojawiła się Fabryka Marzeń, tata i sšsiedzi zaczęli skarżyć się na nieustanne podwyżki czynszów. To prawda, że koszty utrzymania rosły, a ludzie i tak zjeżdżali do nas z innych częœci wyspy, ale tata doszedł do wniosku, że nie należy już płacić wyższego czynszu. Zebrał więc innych... czy raczej byłych lokatorów i zażšdali, żeby Rada Lordów zabroniła właœcicielom budynków podnoszenia czynszów. Rada usłuchała. Następnie zatrudniła całe hordy inspektorów i sędziów, którzy mieli dopilnować, by właœciciele przestrzegali nowego przepisu. - Czyli lokatorzy powinni się z tego tylko cieszyć - stwierdził Jonatan. - z poczštku tak było. Tata już nie musiał martwić się o czynsz. Ale wszystko zaczęło się psuć, kiedy właœciciele zaprzestali budowy nowych mieszkań i zalegali z naprawami. - Cóż się stało? - Mówili, że rosnš ceny wszystkiego - remontów, dozorców, urzšdzeń gospodarczych, podatków i tak dalej - a im nie wolno podnosić czynszów, więc oszczędzajš, na czym tylko mogš. Po co mieliby stawiać nowe mieszkania, na których by i tak stracili? - Podatki też rosły? - Oczywiœcie - trzeba było zapłacić inspektorom, sędziom i utrzymać Pałac Lordów. Musiały wzrosnšć kadry urzędnicze i co za tym idzie budżety. Zgodzili się na kontrolowanie czynszów, ale nawet nie przyszło im do głowy, by zahamować wzrost podatków! No i po pewnym czasie właœciciele mieszkań byli powszechnie znienawidzeni. - a przedtem tak nie było? - Tata powtarzał, że nie lubi płacić im czynszów, ale z drugiej strony, dopóki mieszkania czekały na lokatorów, właœciciele musieli się starać o klientów. Byli serdeczni wobec lokatorów i ciężko pracowali, żeby utrzymać jak najlepszy porzšdek. O niemiłych właœcicielach wszyscy się prędzej czy póŸniej dowiadywali i unikali ich. U dobrych właœcicieli zostawali stali lokatorzy, zaœ zmorš niemiłych były ich œwiecšce pustkš lokale. - Po wprowadzeniu kontroli czynszów właœciciele jak jeden mšż zmienili się na gorsze - cišgnęła zdesperowana. Usiadła na krawężniku, a Jonatan przycupnšł obok. - Koszty stale rosły, zaœ czynsze stały w miejscu jak wmurowane. Właœciciele mieszkań musieli ograniczać koszty własne, czyli dokonywali coraz mniej remontów. Lokatorzy się wœciekli i naskarżyli do inspektorów, którzy wymierzyli grzywny właœcicielom - przynajmniej tym, co nie dali im łapówek. Poniósłszy ogromne straty, właœciciele pozostawili budynek "A" swojemu losowi. Malała liczba mieszkań, a lista czekajšcych się wydłużała. Nigdy jeszcze nie było tak mało mieszkań. Gburowaci właœciciele z budynku "B" nie musieli się już przejmować pustostanami. Wszystko wskazywało na to, że lista zrozpaczonych poszukiwaczy mieszkań nie ma końca. Niemili właœciciele wymuszali od lokatorów mnóstwo pieniędzy i innych dóbr, więc w sumie wyszli na tym całkiem nieŸle! - Częœć właœcicieli tak po prostu zabrała się i poszła? - Jonatan nie potrafił uwierzyć, że ktoœ może porzucić swojš własnoœć. - Zgadza się. Nikt prócz Rady Lordów nie potrafi wyłożyć więcej niż wczeœniej otrzymał. Rada rozważa możliwoœć przejęcia porzuconych mieszkań i kierowania nimi dzięki subsydiom finansowanym z podatków. - a nie może się pani jakoœ dostać do budynku "B", gdzie jest pełno ludzi? - zapytał młodzieniec, który chciał jej w jakiœ sposób dopomóc. - Jest wypełniony do oporu i nikt nawet nie myœli o wyprowadzeniu się. Gdy zmarła pani Whitmore, rozpętało się prawdziwe piekło: każdy chciał znaleŸć się na jak najwyższym miejscu na liœcie oczekujšcych. Koniec końców mieszkanie przypadło synowi pani de Flanelle, mimo że jakoœ nikt nie może sobie przypomnieć, żeby jego nazwisko figurowało na jakiejkolwiek liœcie. Kiedyœ chcieliœmy zamieszkać wspólnie z innš rodzinš w jednym mieszkaniu, lecz inspektorzy stwierdzili, że jest to niezgodne z prawem budowlanym. - Co to takiego? - Prawo budowlane okreœla standardy wyglšdu i przeznaczenia budynku - mimo wyraŸnego znużenia kobieta starała się zaspokoić ciekawoœć Jonatana. - Lordowie ustalajš, jaki tryb życia odpowiada mieszkańcom danej budowli. Chodzi o takie sprawy jak liczba rodzin, zlewów, łazienek, przestrzeń przypadajšca na jednego członka rodziny. Umilkła na chwilę, po czym dorzuciła z nutkš drwiny w głosie: - Na koniec wylšdowaliœmy na ulicy, gdzie nic nie dzieje się zgodnie z tym prawem. Nie mamy zlewu, łazienki ani swoich pokoi, za to mamy o wiele za dużo wolnej przestrzeni. Myœl o położeniu tej kobiety coraz bardziej przygnębiała młodzieńca. Wtem przypomniał sobie o trzecim, całkiem nowym i pustym budynku. To przecież rozwišzanie nasuwajšce się samo przez się. - To może by się tak wprowadzić do bloku "C"? - Złamałabym przepisy strefowe - zaœmiała się z goryczš. - Przepisy strefowe? - zawtórował Jonatan, podnoszšc się z krawężnika i potrzšsajšc z niedowierzaniem głowš. - To przepisy dotyczšce usytuowania mieszkań. Podniosła jakiœ patyk i zaczęła rysować na ziemi: - Zaczyna się od tego, że Rada rysuje sobie na planie miasta linie. Z jednej strony takiej linii ludzie mogš spać, ale pracować muszš już po stronie przeciwnej. W ten sposób budynek "B" znajduje się na stronie od spania, a "C" - od pracy. "C" jest ładny i stoi w pobliżu "B" w drodze wyjštku od przepisów, jaki udało się uzyskać pani de Flanelle. Zazwyczaj dzieje się jednak tak, że miejsca do spania i pracy położone sš w przeciwległych częœciach miasta, tak by pracownicy musieli co dzień, rano i wieczorem, przebywać długš drogę. Mówi się, że duże odległoœci sprzyjajš rozwojowi fizycznemu i pomagajš w sprzedaży wagonów. Jonatan wpatrywał się zdumiony w przeludniony budynek, wciœnięty pomiędzy dwa pustostany. "Co za bałagan", pomyœlał. - i cóż pani teraz pocznie? - zapytał ze współczuciem. - Trzeba będzie żyć z dnia na dzień. Tata chce mnie wysłać na przyjęcie, jakie pani de Flanelle urzšdza jutro dla wszystkich bezdomnych. Obiecuje masę rozrywek i darmowy obiad. - Co za hojnoœć! - zawołał młodzieniec z cieniem niedowierzania w głosie. - Może pozwoli pani zamieszkać u siebie, póki nie znajdzie pani innego dachu nad głowš. - Prawdę mówišc tata zdobył się kiedyœ na odwagę i zapytał jš o to - to w sumie jej sprawka, że wprowadzono tę kontrolę czynszów. W odpowiedzi usłyszał: "To oznaczałoby, że mamy do czynienia z filantropiš! a filantropia jest upokarzajšca!" Wytłumaczyła, że godzi się zażšdać mieszkania od podatników. Wezwała go do cierpliwoœci, zapowiadajšc, że namówi Lordów do przejęcia nadzoru zarówno nad czynszami, jak i nad nieruchomoœciami jako takimi. Kobieta uœmiechnęła się do Jonatana: - a tak w ogóle to mam na imię Ania. Masz ochotę wybrać się jutro na darmowy obiad do pani Flanelle? [ Pytania do rozdziału XXX ] [ Rozdział XXXI ] [ Spis treœci ] Rozdział XXXI Banda Demokracja Nagle ktoœ na ulicy krzyknšł - Banda Demokracja! Banda Demokracja! Ratuj się, kto może! - Uciekaj, uciekaj! - jakieœ dziecko upomniało siedzšcego na krawężniku Jonatana. Ania zerwała się na równe nogi, na jej twarzy malowało się przerażenie. - Musimy stšd zaraz zniknšć! - zawołała wystraszona. Ludzie stojšcy przy bloku rozbiegli się na wszystkie strony. Mieszkańcy budynku "B" zbiegali po schodach z dziećmi na rękach, zrzucajšc różne rzeczy czekajšcym na dole znajomym, którzy pozbierali wszystko z ulicy i czmychnęli. W jednej chwili jakby wszystkich wymiotło. Tylko najbardziej opieszali, zazwyczaj obarczeni nadmiarem bagaży i małych dzieci powoli oddalali się od Ÿródła zamieszania. Budynek na końcu przecznicy stanšł nagle w płomieniach. Siedzšcy w bezruchu Jonatan złapał Anię za rękę. - Co się dzieje? - zapytał. - Dlaczego wszyscy sš tak bardzo przerażeni? - To Banda Demokracja! Natychmiast stšd uciekaj! - Ania cišgnęła Jonatana za rękę, zmuszajšc go do podniesienia się z krawężnika. - Ale dlaczego? - Teraz nie czas na pytania, chodŸmy! - krzyczała, ale Jonatan nie zwolnił uœcisku ręki, zatrzymujšc jš przy sobie. - Puœć mnie, bo dopadnš nas oboje! - wrzasnęła œmiertelnie przerażona. - Kto? - Banda Demokracja! Otaczajš wszystkich, na których natrafiš i głosujš, co z nimi zrobić! Mogš zabrać ci pienišdze, uwięzić, a nawet zmusić do wstšpienia do bandy. Nie sposób się im przeciwstawić! - Czy prawo nie chroni ludzi przed takimi bandami? - Jonatanowi zakręciło się w głowie. Gdzież, u diabła, podziała się wszechobecna policja? - Teraz bierzmy nogi za pas, a pogadamy póŸniej! - zawołała Ania, wcišż próbujšc wyrwać się z uœcisku młodzieńca. - Mamy jeszcze czas. Mów szybko o co chodzi. - Niech ci będzie - obejrzała się za siebie i przełknęła œlinę. - Tuż po powstaniu bandy policja postawiła ich przed sšdem. Bandyci utrzymywali, że stosujš zasadę rzšdów większoœci, stanowišcš podstawę działania władz naczelnych i sšdów na Korrumpo. Twierdzili, że o wszystkim decyduje głosowanie - o etyce, prawie, w ogóle o wszystkim. - Czy sšd wymierzył im jakšœ karę? Ulica zdšżyła już całkiem opustoszeć. - a czy w takim wypadku musiałabym teraz przed nimi uciekać? Zostali uniewinnieni stosunkiem głosów trzy do dwóch. Nazywajš to "Boskim Prawem Większoœci". Odtšd napadajš na wszystkich, którzy ustępujš im liczebnoœciš. - Jak tu w ogóle można żyć? Czy nie ma sposobu, żeby się obronić? - Jonatan miał już serdecznie doœć bezsensownych zasad życia na wyspie. - Jedynym wyjœciem jest wstšpienie do innej, większej bandy - odpowiedziała dziewczyna. Słyszšc te słowa, Jonatan wzišł Anię za rękę i zaczęli biec ulicš, mijajšc kolejne domy i sklepy. - Nie uciekałabym, gdyby mi było wolno kupić broń - wysapała Ania nie zwalniajšc tempa. Znała miasto jak własnš kieszeń, następne aleje, bramy, zaułki i place - wszystko to zmieniało się jak w kalejdoskopie. - a tak nawiasem mówišc - wykrztusił zdyszany młodzieniec - mam na imię Jonatan. Bardzo mi miło. Biegli, dopóki starczyło im sił. Już dawno skończyły się ulice, teraz wspinali się na strome wzgórze, szukajšc schronienia wysoko ponad miastem. Zachodziło słońce i Jonatan dostrzegł, że na dole coraz większa fala ognia ogarnia miasto. Od czasu do czasu dobiegały ich nikłe odgłosy wystrzałów i wrzasków. - Już dalej nie mogę - westchnęła Ania. Bršzowe włosy opadały jej w nieładzie na ramiona. Nie mogšc złapać tchu, oparła się o drzewo a Jonatan usiadł pod skałš. Podczas ucieczki Ani podarła się sukienka i potargały długie, lekko kręcone włosy. - Nie wiem, co się stało z mojš rodzinš - szepnęła. Słyszšc to Jonatan również zaczšł martwić się o parę staruszków, którzy tak troskliwie zaopiekowali się nim zeszłej nocy, i o ich wnuczkę, Luizę. W tym dziwacznym œwiecie pojedynczy człowiek zdawał się być zupełnie bezbronny. - Takie cišgłe walki między sobš to tragedia. Straszne, że nie macie rzšdu, który potrafiłby zaprowadzić porzšdek. - Wszystko ci się pomieszało - cišgle jeszcze zdyszana dziewczyna usiadła obok niego i wskazała rękš na zamieszki w mieœcie. - Jak tylko sięgam pamięciš, ludzie zawsze wydzierali sobie wszystko za pomocš siły. Łatwo się chyba domyœlić, kto ich tego nauczył. - To znaczy, że ktoœ ich nauczył, że zabieranie czegoœ ludziom siłš jest słuszne? - Jonatan zmarszczył brwi. - i to nie byle kto. Ludzie wzorowali się na przykładach, które dawano im dzień w dzień przez całe życie. - a co z Radš Lordów? Rzšdy sš chyba właœnie po to, żeby chronić obywateli przed przemocš? - To Rada używa przemocy! - stwierdziła Ania z całš stanowczoœciš. - I to właœnie takiej, przed którš winna nas ochraniać. Mam prawo się bronić, mogę więc też poprosić innych, w tym także Radę, żeby dopomogła mi w realizacji tego prawa. Ale nie należy napadać na innych, więc nie powinno się również zwracać do innych z proœbš o pomoc w atakowaniu współobywateli... - Jak chcesz coœ od kogoœ, to co robisz? - dodała lekko poirytowana, widzšc w oczach Jonatana pustkę i brak jakiegokolwiek, choćby najmniejszego pomysłu na rozwišzanie tego problemu. - Jeżeli nie mogę używać przy tym broni? - upewnił się Jonatan, wcišż czujšc nieprzyjemne swędzenie na karku po pistolecie bandytki. - Tak, bez używania broni. - Cóż... Mógłbym spróbować go przekonać. - Dobra. Albo... - Albo, albo... zapłacić mu? - Ale to też forma perswazji. Coœ jeszcze? - Hmm... To może iœć do Rady i zażšdać uchwalenia odpowiedniego prawa? - Strzał w dziesištkę! Zwracajšc się do rzšdu, nie musisz nikogo przekonywać, ani nikomu płacić. Przestaje ci zależeć na dobrej woli kogokolwiek. Jeżeli uda ci się przekabacić Radę, czy to przy pomocy głosów, czy przekupstwa, to możesz nie oglšdać się na innych. Rzecz jasna może się zdarzyć, że ktoœ zaproponuje Radzie jeszcze więcej i wtedy zmusi cię do czegoœ, na czym jemu z kolei zależy. A Lordowie i tak sš górš. - Ale ja myœlałem, że to właœnie rzšdy sš siłš jednoczšcš społeczeństwo. - Nic z tych rzeczy - odparła Ania. - Możliwoœć używania przymusu niszczy wolę współdziałania. Każda większoœć może narzucić swoje ustalenia mniejszoœci, a ta musi zacisnšć zęby i znosić to w milczeniu. Jest to zgodne z prawem, ale mniejszoœci nikt nawet nie usiłował przekonywać, więc ma ona to innym za złe. Cały system protekcjonizmu i bieda, oto gorzkie owoce takich układów. Jonatanowi przypomniało się dzieciństwo i bajki o szeryfie z Nottingham, który wykorzystywał swoje stanowisko, żeby okradać zarówno biednych jak i bogatych poddanych i obdarowywać swoich popleczników. Pamiętał też, że aż klaskał z radoœci, gdy się dowiedział, że ofiary szeryfa w końcu się przeciw niemu zbuntowały. - Spójrz na te rozruchy - Ania pokazała mu stojšce w płomieniach miasto. - Fundamenty społeczeństwa pękajš w wyniku nieustajšcej walki o władzę. Na wyspie istniejš grupy, które teraz tracš wcišż zbyt dużo głosów, lecz pewnego dnia nie wytrzymajš i wybuchnš. Niestety nie majš one zamiaru położyć kresu używaniu siły, chcš jš tylko same wykorzystać. - Zaraz pójdę poszukać taty - łzy pociekły jej po policzkach. - Wyznaczyliœmy sobie specjalne miejsce zbiórek na takie sytuacje. Na pewno się o mnie martwi, ale poczekam jeszcze trochę, aż przygasnš pożary - urwała, by dodać po chwili: - Mówiš, że pożary sš korzystne dla drwali, bo zwiększajš popyt na drewno. Aż żal pomyœleć, co ludzie mogliby mieć, gdyby nie musieli cały czas wszystkiego odbudowywać. Biedny Jonatan Poczciwy. Siedział teraz w bezruchu i usiłował przypomnieć sobie wszystkie przygody, jakie spotkały go od czasu wielkiego sztormu. Parada koszmarnych postaci i wypadków. Doœwiadczenia ostatnich dni sprawiły, że zaczšł wštpić we wszystkie, bliskie mu do tej pory wartoœci. Zawsze był ufny. Przedstawicieli władzy uważał za uczciwych strażników prawa. Zakładał, że ludzkim postępowaniem kierujš wzniosłe intencje, które przynoszš dobre skutki. Ale teraz utracił wszelkš pewnoœć. Tak się zamyœlił, że przestał zwracać uwagę na towarzyszkę, która zapadła w głęboki sen. Spojrzał na niš i pomyœlał: "Da sobie radę. A ja muszę wracać do domu. Jutro rano wejdę na sam szczyt góry, może stamtšd dostrzegę jakieœ okręty." Po czym ułożył się wygodnie i także zasnšł. [ Pytania do rozdziału XXXI ] [ Rozdział XXXII ] [ Spis treœci ] [ Demokracja - większoœć ma rację ] Rozdział XXXII O sępach, żebrakach, oszustach i królach Nazajutrz obudził się wraz z pierwszymi promieniami słońca. Uznał, że lepiej będzie nie budzić Ani i sam podszedł do stóp stromego zbocza. "Ludzie! - myœlał rozgniewany - Bez przerwy depczš jedni drugich! Cišgle sobie wygrażajš! Aresztujš się! Okradajš i krzywdzš się wzajemnie!" Rozpoczšł mozolnš wspinaczkę ku górze, przytrzymujšc się niewielkich kępek krzaków. Dotarł do skalnego występu tuż przed szczytem i spojrzał na miasto leżšce gdzieœ daleko w dole. Do szczytu zostało już niedużo, więc przedzierał się dalej poœród karłowatych i dziwacznie poskręcanych drzew. Z czasem drzewa ustšpiły miejsca krzakom, aż wreszcie ujrzał stos ogromnych głazów. Tuż nad widnokręgiem widać było jeszcze księżyc w pełni. Powietrze przyjemnie chłodziło twarz. W końcu doszedł do szczytu, gdzie rosło samotne, poskręcane drzewo. Na jednym z pozbawionych listowia konarów siedział wielki, paskudny, czarny sęp. - No nie - jęknšł Jonatan, który spodziewał się milszego widoku. - To się nazywa mieć szczęœcie. Uciekam z doliny sępów i oto, co mnie spotyka. Prawdziwy sęp! - Prawdziwy sęp! - zawtórował chrapliwy głos. Młodzieniec zastygł w bezruchu, lustrujšc wzrokiem każdy centymetr szczytu wzgórza. WyraŸnie słyszał przyspieszone bicie swego serca. - Kto to powiedział? - wyszeptał drżšcymi wargami. - Kto to powiedział? - powtórzył ten sam głos co wczeœniej. Dobiegał chyba od strony drzewa. Jonatan utkwił wzrok w nieruchomym sępie. "Może to ptak, który gada, dajmy na to jak papuga? Oprócz niego nikogo więcej tu nie ma. Ale przecież sępy nie potrafiš mówić!". Jednoczeœnie przyszło mu do głowy, że cała ta wyspa jest tak osobliwa, iż równie dobrze mogš na niej żyć gadajšce ptaki. Wyprostował się i nabierajšc powietrza w płuca, powoli podszedł do drzewa. Nie drgnęło ani jedno pióro na ciele ptaka, chociaż Jonatan wyraŸnie czuł, że jest obserwowany. - To ty się do mnie odezwałeœ? - zapytał, usiłujšc opanować drżenie głosu. - a któż by inny? - bezczelnie odpowiedział pytaniem na pytanie sęp. Pod młodzieńcem ugięły się nogi. Przykucnšł i wsparł się o drzewo: - To ty... Ty umiesz mówić? - wyjškał. - Pewnie, że umiem mówić. Zresztš tak samo jak ty, chociaż paplasz, co ci œlina na język przyniesie. - Ptak przechylił nieco głowę i zapytał oskarżycielskim tonem: - Cóż to znaczy, że uciekłeœ z doliny sępów? - Prze... Przepraszam, nie to miałem na myœli - wystękał Jonatan. - Ale ci ludzie sš dla siebie tacy bezwzględni i brutalni. To taka przenoœnia. Po prostu przypominajš mi, te... No, przypominajš mi... - Sępy? - ptak nastroszył kołnierz z piór pod gołš szyjš. - Sęk w tym, mój młody przyjacielu - zaskrzeczał i zatrzepotał wielkimi skrzydłami - że zbyt łatwo dajesz się nabrać na słowa. Liczš się czyny, a nie słowa. - Nie bardzo rozumiem. - Mieszkańcy tej ziemi wyglšdajš ci na sępy. Hmm! Gdyby tak było, wyspa byłaby o wiele milszym zakštkiem, niż jest w istocie - ptak z dumš wygišł swš obrzydliwš, gołš szyję. - Już więcej racji miałbyœ mówišc, że znalazłeœ się na wyspie wielu różnych stworzeń: sępów, żebraków, oszustów i królów na przykład. Nie odróżniasz jednak dobrych od złych, ponieważ dajesz się zwieœć słowom i tytułom. Nabrali cię w najstarszy znany sposób, tak abyœ miał o złu całkiem pochlebne zdanie. - Nie ma tu mowy o żadnym nabieraniu - zaprotestował Jonatan. - Sępy, żebraków i tych innych łatwo zrozumieć. Tam, skšd pochodzę, sępy żywiš się padlinš. To obrzydliwe! - Jonatan skrzywił się z odrazš. - Żebracy to proœci i niewinni niczemu ludzie. Oszuœci sš sprytni i zabawni, to tacy, jakby to powiedzieć, figlarze. Co do monarchów... - oczy młodzieńca rozbłysły podnieceniem - nigdy nie spotkałem żadnego z nich, ale czytałem, że zamieszkujš wspaniałe pałace i noszš piękne szaty. Wszyscy by chcieli być tacy jak oni. Królowie razem ze swoimi ministrami rzšdzš państwami i chroniš ich obywateli. Nie ma tu miejsca na nabieranie kogokolwiek. - Nie ma? - zawtórował ptak. Jonatana zdumiała bruzda, która pojawiła się nad oczami sępa. - No to weŸmy na przykład sępa. Z całej tej czwórki on jest stworzeniem najszlachetniejszym. Tylko on zajmuje się sprawami wartymi zachodu. Czarne ptaszysko raz jeszcze wycišgnęło długš szyję, obrzucajšc Jonatana surowym spojrzeniem. - To ja uprzštam mysz, która zdechnie gdzieœ za stodołš, ja zabieram końskie œcierwo, leżšce na polu. To ja usuwam trupa nędzarza, który umrze gdzieœ w leœnym gšszczu. Ja mam co jeœć, ale korzystajš na tym wszyscy. Nikt nigdy do niczego mnie nie zmusza, uciekajšc się do klatki czy broni. Czy ktoœ mi za to podziękuje? Nie. Moja praca uznawana jest za brudnš i ohydnš. W ten sposób "obrzydliwy" sęp musi pogodzić się z obelgami i czarnš niewdzięcznoœciš. - Dalej mamy żebraków - kontynuował sęp. - Niczego nie wytwarzajš, pożytek przynoszš tylko sobie samym. Z drugiej strony, nikogo też nie krzywdzš. Starajš się, rzecz jasna, nie umrzeć z głodu gdzieœ w leœnej głuszy. Można by też rzec, że ich dobroczyńcy zyskujš dzięki nim poczucie własnej wartoœci. Dlatego się ich toleruje. - Oszuœci sš najsprytniejsi, dlatego opiewajš ich poeci i bajarze. Oddajš się kłamstwu, łapišc wszystkich na lep swych słówek. Oszuœci nie wykonujš żadnej pożytecznej pracy. Uczš nas tylko nieufnoœci, a także sztuki szalbierstwa. Sęp wyprostował się i zamachał skrzydłami. W porannym powietrzu unosił się odór padliny. - Dochodzimy teraz do monarchów. Nie muszš oni żebrać ani oszukiwać, chociaż często oddajš się temu procederowi. Podobnie jak rabusie kradnš rzeczy zrobione przez innych, używajšc w tym celu bezwzględnego przymusu, który majš do dyspozycji. Niczego nie wytwarzajšc, panujš nad wszystkim. A ty, naiwny podróżniku, odnosisz się z czciš do królów, a pogardzasz sępami? Na widok starożytnego pomnika powiedziałbyœ zapewne, że król był wspaniały, bowiem na szczycie monumentu wyryto jego imię. A nie pomyœlisz nawet o tych wszystkich trupach, jakie musiałem uprzštnšć w czasie budowy pomnika. - To prawda, królowie bywali niegdyœ łajdakami - odezwał się Jonatan. - Ale teraz wyborcy głosujš na członków Rady Lordów. Lordowie sš inni, bo... No, bo sš wybierani w wolnych wyborach. - Wybieralni Lordowie różniš się od tamtych? Ha, ha! - zaskrzeczał sęp. - Dzieci wychowuje się wcišż na bajeczkach o królach i kiedy dorosnš, spodziewajš się wszędzie ujrzeć monarchów. Wybieralni Lordowie, to nikt inny, niż panujšcy przez kilka lat królowie i ksišżęta. To tak, jakby wzišć i połšczyć w jednej osobie żebraka, oszusta i króla! Żebrzš o datki lub głosy albo wydzierajš je podstępem. Przy każdej okazji podlizujš się i kłamiš. A na wyspie uchodzš za rzšdzšcych. Im większy i bardziej skuteczny będzie ich wyzysk, tym mniej zostaje dla nas, którzy coœ wytwarzamy i komuœ służymy. Jonatan milczał, z zadumš patrzšc na dolinę i kiwajšc ponuro głowš. - Chciałbym znaleŸć się tam, gdzie wszystko wyglšda inaczej - powiedział. - Czy istnieje takie miejsce? Sęp rozłożył swe wielkie skrzydła, uniósł się w górę i z łoskotem opadł na ziemię tuż przy Jonatanie, który odskoczył, przerażony ogromem ptaka. Stworzenie przewyższało go niemal dwukrotnie. - Chciałbyœ zobaczyć krainę wolnych ludzi? Gdzie wszystko, co się tylko może zdarzyć, dzieje się dlatego, że jest słuszne, a siły używa się jedynie dla ochrony obywateli? Gdzie urzędnicy sš posłuszni tym samym zasadom, co wszyscy inni obywatele? - Och tak! - zawołał z zapałem Jonatan. Sęp uważnie taksował młodzieńca wzrokiem i Jonatan widział z bardzo bliska olbrzymie oczy ptaka, które jakby chciały przewiercić mu duszę na wylot, by odgadnšć czy mówi szczerze. - Myœlę, że to możliwe. WsišdŸ na mój grzbiet - sęp nieco się zniżył, żeby Jonatan mógł wspišć się na sztywne pióra jego ogona. Młodzieniec zawahał się jednak, przypominajšc sobie, że powinien ufać nie słowom, lecz czynom. Z jakiego powodu miał powierzyć życie skrzydłom jakiegoœ sępa. Z drugiej strony dotarł już tak daleko, że miał niewiele do stracenia. Wiedziony ciekawoœciš, wdrapał się na grzbiet ptaka i usadowił się w zagłębieniu pomiędzy nasadami skrzydeł. Ledwie zdšżył objšć złuszczonš szyję sępa, gdy całe ciało ptaka napięło się i stworzenie ruszyło, stawiajšc coraz to większe kroki. Nagle sęp odbił się i oto unosili się już, niesieni podmuchami porannego wiatru. Gdy tak szybowali ponad wyspš, a pęd powietrza smagał twarz Jonatana, młodzieniec poczuł, że znów jest silny i rzeœki. Złociste promienie słońca zapowiadały poczštek nowego dnia, gdzieœ w dole blakły œwiatła miasta, a pod nimi rozcišgał się ogromny, ciemny ocean. "Dokšd się wybieramy?" [ Pytania do rozdziału XXXII ] [ Rozdział XXXIII ] [ Spis treœci ] Rozdział XXXIII Terra Libertas Ptak swobodnie unosił się nad wyspš razem z Jonatanem, ostrożnie trzymajšcym się piór jego grzbietu. Gdy sęp zorientował się, dokšd powinien lecieć, skierował się w stronę wschodzšcego słońca. Napotkali lekki przeciwny wiatr. Minuty zamieniały się w godziny, a miarowe bicie skrzydeł sępa sprowadziło na Jonatana niespokojny sen. Oto uciekał jakšœ ulicš przed tajemniczymi postaciami. "Stój, nicponiu!" wrzeszczały, a on strasznie się ich bał i gnał co tchu przed siebie. Na czoło œcigajšcych go osób wysforowała się pani de Flanelle. Czuł na karku jej oddech, gdy wycišgała w jego stronę grube paluchy. - Co?! Gdzie ja jestem? - zawołał nagle zbudzony młodzieniec, łapišc się piór sępa. - Wysadzę cię na tej plaży - oznajmił ptak. - Kieruj się na północ a za jakiœ czas powinieneœ zorientować się w położeniu. Jonatan jakby skšdœ znał ten brzeg. Na długich, złocistych wydmach rosły kępy kołysanej wiatrem trawy, rozbijajšcy się o brzeg ocean był szary i zimny. Młodzieniec ostrożnie zszedł z grzbietu sępa. - Jestem w domu! - wykrzyknšł, uœwiadamiajšc sobie nagle, gdzie się znalazł. Zaczšł biec przez piaszczyste wzniesienie plaży, ale wnet odwrócił się, by popatrzeć na ptaka. - Mówiłeœ, że zabierzesz mnie w miejsce, gdzie wszystko, co się dzieje, odbywa się dlatego, że jest słuszne. - i dotrzymałem obietnicy. - Ale to przecież nieprawda. - Jeszcze nie, ale w przyszłoœci wszystko będzie zależeć od ciebie. Każdy kraj, nawet Korrumpo, może stać się rajem na Ziemi, o ile jego mieszkańcy zdobędš pełnš wolnoœć. - Korrumpo? - jęknšł młodzieniec. - w sumie częœć wyspiarzy, w szczególnoœci ci, którzy nie sš jeszcze zakuci w kajdany, jest œwięcie przekonana o swej wolnoœci. Przekonuje ich o tym pani de Flanelle. Reszta boi się wolnoœci i ochoczo powierza swe losy Wielkiemu Inkwizytorowi. - Liczš się czyny, nie słowa - upomniał go sęp. - Ludzie mogš sšdzić, że sš wolni, dopóki potulnie spełniajš polecenia. Prawdziwy sprawdzian wolnoœci odbywa się wtedy, gdy ktoœ chce się czymœ wyróżnić. Oto chwila prawdziwej nauki, oto chwila w której dostaje się szansę. - To jak powinno wyglšdać życie? Zobaczyłem jak wyglšdajš kłopoty, ale gdzie szukać rozwišzania? - stropił się Jonatan, wyrywajšc z piachu trzcinę. Tymczasem sęp czyœcił pióra, pozwalajšc, by pytanie młodzieńca pozostało na chwilę bez odpowiedzi. - Młody człowieku, czy to znaczy, że pragniesz poznać wizję przyszłoœci? - Chyba tak. - To niedobrze. Rzšdzšcy zawsze majš wizje, które narzucajš poddanym. - Ale czy nie powinienem wiedzieć, dokšd zmierzam? - Ty tak, natomiast jeœli chodzi o innych... - sęp obrócił się dziobem do Jonatana i wbił szpony w ziemię. - w wolnym kraju ceni się cnotę i proces odkrywania prawdy. Tysišce stworzeń, które swoimi drogami dšżš do osišgnięcia własnych celów, stworzy lepszy œwiat, niż ten, jaki możesz sobie tylko wyobrazić. Najpierw zajmij się œrodkami, a szlachetne cele wyłoniš się same. - Jeżeli ludzie będš wolni, sami znajdš niespodziewane rozwišzania? A jeżeli nie będš, natrafiš tylko na nieoczekiwane trudnoœci? Czy tak właœnie to wyglšda? - w umyœle Jonatana jakby nagle zapaliła się iskra zrozumienia. - Mšdry jest już ten, kto wie, do czego nie powinni brać się rzšdzšcy - odrzekł sęp. - Sam pomyœl: jeżeli nie masz prawa, by zrobić coœ samemu, to nie masz również prawa, by zwrócić się z tym do polityka. - Chyba rozumiem, ale obawiam się, że nikt nie zechce mnie nawet wysłuchać - powiedział z powštpiewaniem Jonatan. - To nieważne, tobie i tak wyjdzie to na dobre. Ludzie, którzy uwierzš w twoje ideały, nabiorš otuchy. Sęp odwrócił się w stronę morza i pomachał chłopcu na pożegnanie. Jonatan patrzył, jak wielki ptak unosi się w górę, by po chwili zniknšć na zachmurzonym niebie. Wtedy zaczšł iœć wzdłuż brzegu na północ. PóŸniej pamiętał tylko tyle, że pod stopami chrzęœcił mu piach, a ciało chłostał wiatr. Rozpoznał skalisty wšwóz, którym dochodziło się do rodzinnego miasteczka. Wkrótce ujrzał sklep nad zatokš i stojšcy obok budynek - jego własny dom. "Wolnoœć. Hm. Ileż to już lat ludzie walczš, czasami jednoczeœnie o niš i przeciwko niej. Tak, ludzie powinni mieć prawo, by robić wszystko, co chcš, pod warunkiem, że na to samo pozwalajš innym - rozmyœlał Jonatan. - Mogę nie lubić sšsiada i nie mieć z nim nic wspólnego, ale do sił prawa i porzšdku mogę zwracać się tylko wtedy, gdy przyjdzie mi się przed nim bronić. To chyba praktyczne... Ludzkie. Tak, ludzkie, i uczciwe wyjœcie. Może nie jest idealne, ale zapewnia szacunek dla człowieka i jest o niebo lepsze od innych propozycji." Szedł z powagš, głowišc się nad tym, czemu ludzie tak niechętnie pozostawiajš bliŸnich samym sobie. "Wybór zapewnia dojrzałoœć i rozwój, a w końcu i powodzenie. Władza polityczna winna służyć ochronie, nie odbieraniu wolnoœci. Bo o cnocie mówić możemy dopiero wtedy, gdy zaistnieje wolnoœć wyboru" - podsumował. Wysoki i chudy ojciec młodzieńca zwijał linę na ganku. Na widok idšcego œcieżkš syna wytrzeszczył oczy ze zdumienia. - Natan! - zawołał - Natan, chłopcze, gdzieœ ty się podziewał? Rita! - zawołał żonę, która sprzštała w œrodku - Rita, chodŸ, zobacz, kto do nas wrócił! - Co się dzieje? - spytała matka Jonatana, która jakby trochę zmizerniała od czasu, gdy widział jš po raz ostatni. Wyszła na ganek i krzyknęła z radoœci. Z miejsca wzięła Jonatana w objęcia, z których przez dłuższy czas nie chciała go wypuœcić. Wreszcie odsunęła go tochę od siebie, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Rękawem otarła œciekajšce po policzkach łzy. - Gdzieœ ty bywał, młodziaku? Głodny jesteœ? - po czym zwróciła się do męża: - Hubercie natychmiast napal w piecu i nastaw wodę w czajniku. Radoœci nie było końca. Gdy Jonatan przełknšł ostatni kęs ostatniej kromki œwieżego, ciepłego jeszcze chleba, głęboko westchnšł i rozparł się na krzeœle. Opowiedział rodzicom o przygodach na wyspie Korrumpo, przezornie pomijajšc niezwykłš historię z sępem. Ogień rzucał blask na stary sklepik i pokoje z tyłu domu. Na przeciwległš œcianę padały ich wydłużone cienie. - Znacznie zmężniałeœ, synu - stwierdził ojciec. - Masz zamiar niedługo znowu zniknšć? - zażartował spoglšdajšc surowo na Jonatana. - Nie, tato. Póki co, zostaję tutaj. Znajdzie się tu dla mnie trochę roboty. [ Pytania do rozdziału XXXIII ] [ Spis treœci ] Epilog Filozofia prezentowana w tej ksišżce opiera się na zasadzie własnoœci indywidualnej. Tak więc, Drogi Czytelniku, jesteœ panem swego życia. Musisz odrzucić fałszywe założenie, iż jakakolwiek inna osoba posiada do niego większe prawo niż ty. Nie istnieje nikt, kto byłby panem twego życia, tak samo jak i ty nie jesteœ panem życia innych ludzi. Żyjemy w czasie: mamy przeszłoœć, teraŸniejszoœć i przyszłoœć. Możesz to wyraŸnie dostrzec, bioršc jako przykład własne życie i wolnoœć oraz ich efekty. Jeżeli stracisz życie, stracisz przyszłoœć. Jeœli tracisz wolnoœć, tracisz teraŸniejszoœć. Natomiast jeżeli stracisz owoce swego życia i wolnoœci, stracisz zarazem czšstkę swej przeszłoœci - przeszłoœci, której wszystko to zawdzięczasz. Pochodnš twego życia i wolnoœci jest twoja własnoœć. Własnoœć jest owocem twej pracy, rezultatem tego, jak wykorzystujesz swój czas, energię oraz zdolnoœci. Własnoœć jest czymœ konkretnym, można by rzec, częœciš natury, która przynosi ci korzyœci. Można również uzyskać własnoœć od innych na drodze dobrowolnej wymiany i za obopólnš zgodš. Dwie osoby, które dokonujš dobrowolnej wymiany, muszš skorzystać na tym w jednakowym stopniu, gdyż w przeciwnym wypadku taka transakcja nie miałaby sensu. Tak więc tylko jej uczestnicy sš w stanie ocenić, co jest dla nich dobre i co przyniesie im pożytek. Czasami ludzie, aby zagarnšć czyjšœ własnoœć, uciekajš się do oszustw i przemocy. Rzecz jasna nie może być wtedy mowy o dobrowolnej wymianie ani o obopólnej zgodzie. Jeœli wykorzystuje się przemoc, aby pozbawić kogoœ życia, to wówczas mamy do czynienia z zabójstwem; pozbawienie kogoœ wolnoœci prowadzi do niewolnictwa; zaœ zagarnięcie czyjejœ własnoœci to nic innego, jak kradzież. Jest całkowicie obojętne, czy owych rzeczy dokonuje ktoœ, kto działa w pojedynkę, czy w szerszym gronie, czy te akty przemocy sš skierowane przeciw poszczególnym jednostkom, czy też w grę wchodzi większa liczba pokrzywdzonych. Oczywiœcie rzšdzšcy także biorš w tym udział - nawet ci, którzy sš uczciwi. Masz prawo zarówno do obrony swego życia i wolnoœci, jak i do ochrony swej własnoœci przed ludzkš agresjš. Możesz również zwrócić się do innych osób z proœbš o pomoc, gdy te wartoœci sš zagrożone. Nie masz natomiast prawa do zamachów na życie, wolnoœć i własnoœć innych. Nie masz więc również prawa wybierać ludzi, którzy w twoim imieniu czynišc wyżej wymienione rzeczy działaliby na szkodę innych. Możesz szukać przywódców dla siebie, ale w żadnym wypadku nie masz prawa narzucać ich woli innym. Nie ma znaczenia, w jaki sposób wybiera się reprezentantów władzy - sš oni tylko ludŸmi i nie mogš roœcić sobie większych praw, niż pozostała częœć społeczeństwa. Bez względu na ich efektowne slogany i chwytliwe hasła wyborcze, bez względu na liczbę ludzi, którzy ich wspierajš, rzšdzšcy nie majš prawa zabijać, kraœć ani zniewalać innych. Nie możesz, Drogi Czytelniku, dać im większych praw ponad te, które sam posiadasz. Dopóki jesteœ panem swego życia, ponosisz za nie odpowiedzialnoœć. Nie oddajesz wówczas swego życia do dyspozycji tych, którzy wymagajš od ciebie posłuszeństwa. Nie jesteœ niewolnikiem ludzi, którzy żšdajš od ciebie ofiar. Ty, i tylko ty, kierujšc się własnym rozeznaniem, okreœlasz, jakie cele chcesz przed sobš postawić. Uczysz się w równym stopniu na błędach jak i na sukcesach. Zarówno to, co robisz dla innych jak i to, co inni czyniš dla ciebie, ma sens tylko wtedy, gdy obie strony odnoszš korzyœci, kiedy jest to działanie dobrowolne i odbywa się za obopólnš zgodš. Aby osišgnšć cnotę, trzeba mieć wolny wybór. Oto fundament prawdziwie wolnego społeczeństwa. Taka podstawa dla ludzkich czynów jest nie tylko najbardziej etyczna i humanitarna, ale również najbardziej praktyczna z punktu widzenia potrzeb człowieka. Wszystkie problemy współczesnego œwiata, u których Ÿródła znajduje się władza ze swym aparatem przemocy, można rozwišzać. Wystarczy tylko, żeby ludzie, którzy chcš w ten sposób załatwić swoje interesy, przestali kierować do rzšdu petycje o uruchomienie wyżej wymienionego aparatu. Wbrew pozorom, zło nie jest wyłšcznie wynikiem działania złych ludzi, ale może być także pochodnš czynów ludzi dobrych, którzy tolerujš przemoc, bo jest to dla nich korzystne. Postępujšc w ten sposób dobrzy ludzie, na przestrzeni dziejów, legitymizowali złych ludzi. Zachowujšc wiarę w wolne społeczeństwo należy się raczej skoncentrować na procesie odkrywania zalet wolnego rynku, niż na tworzeniu pewnej narzuconej z góry wizji, czy też postawieniu sobie jakiegoœ okreœlonego celu. Wykorzystywanie siły rzšdu do narzucania swych wizji innym ludziom prowadzi do intelektualnej zapaœci, w efekcie czego skutki takiego postępowania sš opłakane i w zasadniczy sposób odbiegajš od przewidywanych rezultatów. Do osišgnięcia wolnego społeczeństwa potrzeba nieco odwagi - odwagi w tym co mówimy, myœlimy, a nade wszystko w tym, co czynimy, podczas gdy inni wolš nie robić nic. [ Dalej ] [ Spis treœci ] Noty biograficzne AUTOR KSIĽŻKI, Ken Schoolland, jest profesorem Katedry Ekonomii Politycznej i Nauk Politycznych na Hawaii Pacific University. Przedtem kierował programem Japońskich Studiów Biznesu na Chaminade University w Honolulu oraz był głównym twórcš Programu Handlowo-Ekonomicznego na Hawaii Loa College. Po ukończeniu studiów na Georgtown University pracował jako ekonomista w Amerykańskiej Komisji Handlu Zagranicznego, a także w Departamencie Handlu oraz jako doradca do spraw ekonomicznych w Białym Domu i w Wydziale Specjalnego Przedstawicielstwa dla Negocjacji Handlowych. Prof. Schoolland porzucił pracę w instytucjach rzšdowych, aby mieć pełnš swobodę działania na polu oœwiaty i uczyć biznesu oraz ekonomii w Sheldon Jackson College na Alasce. Wykładał również na japońskim uniwersytecie w Hakodate wydajšc ksišżkę Duch szoguna: O ciemnych stronach japońskiej oœwiaty. Przygody Jonatana Poczciwego były pierwotnie seriš wykładów radiowych na Hawajach. Potem nadawano je w audycjach radiowych na Alasce. Wspomniany cykl wykładów został dwukrotnie uhonorowany przez Fundację Wolnoœci w Valley Forge odznaczeniem im. Jerzego Waszyngtona za osišgnięcia w dziedzinach komunikacji międzyludzkiej i edukacji w sprawach ekonomii. Powstała na podstawie wykładów ksišżka została przetłumaczona na ponad dwadzieœcia języków, m.in. na holenderski, rosyjski, norweski, litewski, rumuński, łotewski, serbski, macedoński, chorwacki, japoński, hiszpański, niemiecki, szwedzki, węgierski, czeski i włoski. AUTOR ILUSTRACJI, David Friedman, jest plastykiem, grafikiem i ilustratorem. Uczestniczył dwukrotnie w Dorocznej Wystawie Akademii Sztuk Pięknych w Honolulu. Dzieła Friedmana sš wystawiane w wielu różnych miejscach i nabywane przez kolekcjonerów z całego œwiata. W 1993 roku był on jednym ze współtwórców Elektrycznej Galerii - pierwszej w Honolulu wirtualnej wystawy sztuki umieszczonej w cyberprzestrzeni i odbieranej za pomocš telewizji kablowej. Zasłynšł jako autor fresków i projektant sal wystawowych, tworzšc jedyne w swoim rodzaju wnętrza dla Muzeów Dziecięcych w Honolulu i w Minneapolis. Zaprojektował też wystawę SkyQuest dla Pacific Aeorospace Museum na Międzynarodowym Lotnisku w Honolulu. David Friedman jest absolwentem Minneapolis School of Art (BFA), a także Maryland Institute College of Art & Design (MFA) w Baltimore. WYDAWCA oryginału angielskojęzycznego, Sam Slom, jest prezesem Small Business Hawaii (SBH) czyli Stowarzyszenia Drobnych Przedsiębiorców Hawajskich, którego zadaniem jest stworzenie odpowiedniego klimatu wokół hawajskiego handlu, a także promowanie, kształcenie i skuteczne reprezentowanie interesów drobnego biznesu na Hawajach. SBH zostało założone w 1976 roku przez Lexa Bride'a jako powołane w celach niezarobkowych stowarzyszenie niezależnych firm handlowych z całego stanu Hawaje. Na dzień dzisiejszy SBH zrzesza ponad 3 tysišce przedsiębiorstw, nie korzystajšc przy tym z żadnej pomocy finansowej rzšdu. SBH jest orędownikiem wolnego rynku. Głównym celem stowarzyszenia jest edukacja. Organizacja zatrudnia wykładowców, udostępnia szkoły, przygotowuje specjalne programy kształcenia młodzieży, pomaga w finansowaniu telewizyjnego program "Sparks", a także przyznaje stypendia i inne indywidualne subwencje studentom i instytucjom oœwiatowym na Hawajach. [ Dalej ] [ Spis treœci ] Zalecana lektura Frédéric Bastiat, The Law, The Foundation of Economic Education, Irvington-on-Hudson (New York) 1990*. Wyd polskie: Prawo, Instytut Liberalno-Konserwatywny, Lublin 2000*. Alan Burris, The Liberty Primer. David Friedman, The Machinery of Freedom. Guide to a Radical Capitalism, Open Court, La Salle (Illinois) 1995*. Milton i Rose Friedman, Wolny wybór, Wydawnictwo PANTA, Sosnowiec 1994. Henry Hazlitt, Economics in One Lesson, Arlington House Publishers, New York 1979*. Wyd. polskie: Ekonomia w jednej lekcji, Signum, Kraków 1993. Ayn Rand, Atlas Shrugged, New American Library, New York*. Murray N. Rothbard, For a New Liberty. The Libertarian Manifesto, Fox & Wilkes, San Francisco 1996*. Mary J. Ruwart, Healing Our World. The Other Piece of the Puzzle, SunStar Press, Kalamazoo (Michigan) 1993. Morris and Linda Tannehill, The Market for Liberty, Libertarian Review Foundation, New York 1984*. Henry David Thoreau, On the Duty of Civil Disobedience, w: Henry David Thoreau, Walden or, Life in the Woods and On the Duty of Civil Disobedience, New American Library, New York 1980. Dodatkowa lektura proponowana przez wydawcę polskiego: Frédéric Bastiat, Economic Harmonies, The Foundation for Economic Education, Irvington-on-Hudson (New York) 1979. Frédéric Bastiat, Economic Sophisms, The Foundation for Economic Education, Irvington-on-Hudson (New York) 1975. Frédéric Bastiat, Selected Essays on Political Economy, The Foundation for Economic Education, Irvington-on- Hudson (New York) 1975. David Boaz, Libertarianism. A Primer, The Free Press, New York 1997. David Boaz (Ed.), The Libertarian Reader. Classic and Contemporary Readings from Lao-tzu to Milton Friedman, The Free Press, New York 1997. David Friedman, Hidden Order. The Economics of Everyday Life, HarperBusiness, 1996. Rose Wilder Lane, The Discovery of Freedom. Man's Struggle Against Authority, Laissez Faire Books, 1984*. Jan Narveson, The Libertarian Idea, Temple University Press, Philadelphia 1988*. Albert Jay Nock, Our Enemy, The State, Libertarian Review Foundation, New York 1989*. Wyd polskie: Państwo - nasz wróg, Instytut Liberalno-Konserwatywny, Lublin 1995. Ayn Rand, The Virtue of Selfishness. A New Concept of Egoism, New American Library, New York*. Wyd polskie: Cnota egoizmu, Zysk i S-ka, Poznań 2000. Murray N. Rothbard, The Ethics of Liberty, New York University Press, New York and London 1998. Lysander Spooner, No Treason. The Constitution of No Authority, Libertarian Publishers, Novato (California). * Ksišżka do nabycia w Księgarni Wysyłkowej Instytutu Liberalno-Konserwatywnego. Zamówienia: ILK, ul. Judyma 8, 20-716 Lublin, tel.: (81) 526 72 44, fax: (81) 533 85 77, e- mail: ilk@platon.man.lublin.pl. [ Spis treœci ]

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Testament Hitlera 29 kwiecień 1945
255 Dyrektywa Rady 19997 WE z dnia 29 kwietnia 1999 r w sprawie dokumentĂłw rejestracyjnych pojazdĂłw
29 kwietnia 2003 r
UCHWAŁA z dnia 29 kwietnia 2008 rIII CZP 0017
Adolf Hitler Political testament
adolf hitler Nieznany
adolf hitler moja walka
Mein Kampf Adolf Hitler
ADOLF HITLER biografia

więcej podobnych podstron