plik


ÿþMarek HBasko Pierwszy krok w chmurach Jerzemu wiertni W sobot centrum miasta wyglda tak samo jak w ka\dy inny dzieD tygodnia. Jest tylko wicej pijanych; w knajpach i barach, autobusach i bramach  wszdzie unosi si zapach przetrawionego alkoholu. W sobot miasto traci swoj pracowit twarz  w sobot miasto ma pijan mord. Natomiast w centrum miasta, w sobot, nie ma ludzi, którzy lubi obserwowa \ycie: sta w bramach, wBóczy si po ulicach, siedzie na Bawce w parku godzinami, i to tylko po to, aby za lat dwadzie[cia móc sobie przypomnie, \e tego to a tego dnia widziaBo si mniej lub bardziej dziwny traf \yciowy. Tak jak wysBaDcy chadzajcy jeszcze podczas okupacji w czerwonych czapkach, tak jak handlujcy suchym piaskiem, jak podwórzowi [piewacy o przepitych tenorach  w centrum miasta wymarli obecnie obiektywni obserwatorzy \ycia. Obserwatorów mo\na spotka jedynie na przedmie[ciu. [ycie przedmie[cia zawsze byBo i jest bardziej zagszczone; na przedmie[ciu w ka\d sobot, kiedy jest pogoda, ludzie wynosz krzesBa przed domy; odwracaj je tyBem i usiadBszy okrakiem, obserwuj \ycie. Upór obserwatorów nosi czasem znamiona genialnego obBdu; czasem siedz w ten sposób przez caBe \ycie i nie widz nic prócz twarzy obserwatora z przeciwka. Potem umieraj z gBbokim \alem do [wiata, z przekonaniem o jego szarzyznie i nudzie, gdy\ rzadko kiedy przyjdzie im na my[l, \e mo\na podnie[ si i pój[ na ssiedni ulic. Obserwatorzy \ycia na staro[ staj si niespokojni. Miotaj si, patrz na zegarki; jest to jeden z [miesznych nawyków starych ludzi  pragn ratowa czas. W pewnym okresie chciwo[ \ycia i wra\eD staje si u nich silniejsza ni\ u dwudziestolatków. Du\o gadaj, du\o my[l: uczucia ich s dzikie i tpe zarazem. Potem gasn szybko i spokojnie. Umierajc wmawiaj wszystkim, \e \yli szeroko. Impotenci chwal si sukcesami u kobiet, tchórze  bohaterstwem, kretyni  mdro[ci \ycia. Pan Gienek  z zawodu malarz pokojowy  od czterdziestu lat mieszkaB na Marymoncie i od tylu\ lat obserwowaB \ycie swej dzielnicy. Owej soboty pan Gienek tak\e siedziaB przed swoim domem w ogródku i bezmy[lnie patrzyB w ulic. Od czasu do czasu spluwaB i oblizywaB spieczone wargi; wygasajcy dzieD byB upalny i drczcy. Pan Gienek byB rozdra\niony; nie zdarzyBo si nic ciekawego w dniu dzisiejszym, nikt nie zBamaB rki, nikt nikogo nie pobiB i pana Gienka ssaBo uczucie pustki i nudy  kopnB psa, który nawinB mu si pod nog, i ponuro ziewajc patrzyB na ulic. ByBa pusta, przeje\d\ajce z rzadka samochody podnosiBy tumany rozparzonego piasku. Kiedy straciB ju\ caB nadziej na ujrzenie kawaBka \ycia, uczuB, \e kto[ trca go w rami. PodniósB senne oczy i zobaczyB swego ssiada, Maliszewskiego.  Chodz pan  powiedziaB Maliszewski.  Gdzie?  Niedaleko.  Po co?  Chcesz pan co[ zobaczy?  powiedziaB Maliszewski. ByB to niski czBowiek o dobrodusznej twarzy i chytrych oczach. Ruchy jego  mimo pozornej oci\aBo[ci  byBy szybkie i zwinne jak ruchy mBodego kota.  Co jest?  zapytaB pan Gienek; ziewnB, byB zmczony upaBem.  ChBopak  powiedziaB Maliszewski.  I co z tego?  Satyra  powiedziaB Maliszewski.  On jest z dziewczyn. Ju\ pan rozumiesz?  Jasne  rzekB pan Gienek. PodniósB si; w serce jego wstpiBa nadzieja. ZapytaB z o\ywieniem:  Aadna?  I Badna, i mBoda  rzekB Maliszewski.  Mówi panu, dobra robota tam odchodzi.  Nagle zniecierpliwiB si:  Idziesz pan czy nie?  zapytaB.  Nic z tego nie bdzie  powiedziaB pan Gienek.  Zanim tam dojdziemy, to oni skoDcz. Mówi panu, \e nic z tego nie bdzie.  Oni nie maj po pidziesitce tak jak pan  powiedziaB Maliszewski.  Mog si bardzo dBugo bawi w ten sposób. Ja jak byBem mBody, to te\ mogBem si w ten sposób bawi godzinami. Naprawd tak byBo. Wstpimy po mojego szwagra i podskoczymy tam, chce pan? On ju\ wróciB z roboty i chtnie pójdzie z nami. O, patrz pan, ju\ idzie! Rzeczywi[cie, ulic szedB mBody, tgi m\czyzna. Rkawy koszuli miaB podwinite, w zbach trzymaB trawk. Oczy jego byBy senne i drwice, powieki  ci\kie.  Heniek  zawoBaB Maliszewski  pozwól tu na chwilk! Heniek zbli\yB si i oparB o pBot. CzoBo jego byBo mokre od potu.  Cze[  powiedziaB.  Co u pana, panie Gienku?  Heniek  powiedziaB Maliszewski  chodz z nami.  Gorco  powiedziaB Heniek; oblizaB wargi i westchnB:  Nie ma czym oddycha. W taki upaB nawet [witemu by nie stanB. Gdzie chcecie skoczy?  ByBem na dziaBce  rzekB Maliszewski.  WidziaBem chBopaka z dziewczyn.  Szmata?  zapytaB Heniek. WypluB trawk, potem zerwaB now i przygryzB j mocniej zbami.  Skd  powiedziaB Maliszewski.  Mówi ci: mBoda i Badna.  Mo\emy podskoczy  powiedziaB Heniek.  Ty mnie znasz: ja lubi popatrze na \ycie. Je[li dziewczyna bdzie brzydka  zwróciB si do Maliszewskiego  to ty co[ dzisiaj postawisz. Ruszyli i szybko poszli w[ród dziaBkowych ogródków. Ludzie przychodzili tu po pracy, aby doglda swych kartofli, pomidorów i marchwi. Teraz jednak byBo pusto: parny, drtwy dzieD zmczyB wszystkich  ludzie siedzieli w domu.  Duszno  powiedziaB Heniek.  Ja nic nie mog robi w taki dzieD. GBowa mnie boli caBy czas.  Tamtym te\ chyba gorco  powiedziaB pan Gienek.  My[l  rzekB Maliszewski.  My ich ochBodzimy. Tak, Heniek?  W zeszBym roku  powiedziaB Heniek  tutaj te\ przychodziB taki jeden go[ z dziewczyn. CaBe lato tu przychodzili.  I co?  Nic. Pewnie nie mieli mieszkania.  Pobrali si?  zapytaB z wysiBkiem Gienek; marzyB o szklance zimnego, gorzkawego piwa.  Nie wiem. Mo\e i tak, \e si pobrali. Te\ byBa Badna dziewczyna.  Blondynka?  zapytaB znów Gienek; nic a nic go to nie obchodziBo. W dalszym cigu czuB drczc pustk i niesmak.  Brunetka  rzekB Heniek.  Pamitam jak dzi[. Ten facet byB blondyn. Nie mogBem zrozumie, dlaczego taka Badna dziewczyna chodzi z takim Bachudr.  Nie wiem  mruknB pan Gienek. SplunB gst [lin. ByB zBy na HeDka: przypomniaB mu, \e on sam ma brzydk i do[ gBupi \on. PowiedziaB:  Pewnie jaka[ szmata.  Mo\e?... Teraz cicho  rzekB Maliszewski. PoszedB przodem, oni ruszyli za nim wolno, starajc si nie robi haBasu. ByBo ju\ szarawo: sBoDce uciekaBo, na trawie kBadBy si bBkitnawe cienie. Maliszewski w pewnym momencie odwróciB gBow i zawoBaB cicho:  Chodzcie! Podeszli na palcach kilka kroków i zobaczyli chBopaka z dziewczyn. Le\eli obok siebie. Dziewczyna oparBa swoj gBow o rami chBopaka i przytuliBa si do niego caBym ciaBem Le\eli zmczeni miBo[ci i upaBem, byli mBodzi i Badni oboje  jedno ciemne, drugie jasne. Sukienka dziewczyny byBa uniesiona; miaBa dBugie, mocne brzowe nogi.  Aadna  rzekB Heniek.  Bardzo Badna.  MówiBem  powiedziaB szeptem Maliszewski. Stali w milczeniu: pan Gienek znów oblizaB wargi i pomy[laB o swojej \onie z dreszczem nagBego wstrtu. Maliszewski u[miechnB si gBupkowato. Heniek jeszcze bardziej opu[ciB ci\kie powieki i przestpowaB z nogi na nog. Nagle zapytaB z rozdra\nieniem:  Robimy co[?  Ty  powiedziaB Maliszewski.  Zrób im co[ takiego, \eby si nie pozbierali ze [miechu do koDca \ycia. Ty to mo\esz zrobi, Heniek.  Heniu[  powiedziaB pan Gienek  najlepiej ich nastraszy.  PrzytknB palcami i powtórzyB:  Ona jest strasznie Badna. Ju\ dawno nie widziaBem takiej lalki. Jeszcze dziecko. Nie powinni tego robi.  Nagle zniecierpliwiB si i rzekB do HeDka:  Zrób im pan co[, bo jak nie, to ja im bomb zasun.  Czekaj pan  powiedziaB Heniek.  To ju\ lepiej ja. PatrzyB chwil na brzowe uda dziewczyny i na twarzy jego malowaBa si mka. Potem wyszedB zza drzewa i stanB przed mBodymi. Zmru\ywszy oczy, rzekB:  W tat i mam si bawicie? Smacznego! Maliszewski i pan Gienek wybuchnli [miechem. ChBopak zerwaB si na nogi i wyjkaB:  Czego pan chce?  Niczego  powiedziaB bardzo wolno Heniek. StaB przed chBopakiem i koBysaB si na nogach. GryzB w dalszym cigu trawk i spluwaB zielonkaw [lin. Potem powiedziaB:  Uwa\aj, jak jedziesz, kochany. To ci przyszedBem powiedzie. Zawsze uwa\aj jak jedziesz. Maliszewski wyszedB zza drzewa i stanB obok HeDka.  Aadna dziewczyna  powiedziaB patrzc na ni burymi oczkami.  Ja bym sam chciaB tak zapozna. Mo\e si zapoznamy, prosz pani.  Idiota  powiedziaBa dziewczyna. StanBa za chBopakiem; byBa czerwona i zdenerwowana; pan Gienek patrzyB, jak dr\ jej szczupBe plecy, i raz jeszcze pomy[laB ze wstrtem o swojej brzydkiej, grubej i nieforemnej \onie.  Ty, ty, szmata  powiedziaB Maliszewski; oczy nabiegBy mu krwi z w[ciekBo[ci. rzekB szybko, jakby si duszc:  Ty jeste[ zwyczajna kurwa, rozumiesz? Ja mam córk starsz od ciebie, ty kurewko.  Niech pan std odejdzie  powiedziaB chBopak, bBagalnie patrzc im w oczy.  Ja pana prosz, niech pan std odejdzie. My[my panu niczego nie zrobili. Ja pana strasznie prosz.  Kogo ty prosisz, Janek?  powiedziaBa dziewczyna.  Tego starego durnia?  Zamknij swojej pani mord  powiedziaB Heniek  bo inaczej ja jej zamkn. I sam te\ nie pajacuj. Mówi ci, zamknij jej mord.  Sam masz mord  powiedziaBa dziewczyna. PatrzyBa na niego z pogard. ByBa nieprzytomna ze zdenerwowania, lecz usiBowaBa si roze[mia szyderczo.  Bydlak  powiedziaBa i wybuchnBa pBaczem.  Ej, ty  powiedziaB Heniek i szarpnB j za rk.  Komu ty wymy[lasz? Przychodzisz si tutaj puszcza i jeszcze co[ mówisz? ChBopak szarpnB si; uderzyB HeDka w twarz  raz i drugi. StaBo si to tak szybko, \e Heniek zd\yB tylko zamruga oczami. Lecz w nastpnej chwili zBapaB chBopaka za wBosy i trzasnB twarz w swoje kolano. Potem uderzyB go pi[ci w usta i rzuciB na ziemi.  Dosy, prosz klienta?  zapytaB.  Jak nie dosy, to ja mog klienta obsBu\y dodatkowo. Taryfa ulgowa; tu jest bardzo miBy cmentarz.  I wybuchnB stekiem najplugawszych obelg. ZamknB oczy, lecz cigle widziaB brzowe, dBugie nogi dziewczyny.  Chodz, Janek  powiedziaBa dziewczyna. OtarBa chBopakowi twarz z krwi. RzekBa do nich:  Policzymy si jeszcze.  I kiedy odeszli ju\ na par kroków, krzyknBa histerycznie:  Jeste[cie stare szmaty, nie m\czyzni! Wracali do domu. Znów szli w[ród ogródków dziaBkowych.  Parno  powiedziaB Heniek.  Prawdopodobnie, \e bdzie pada.  WestchnB i rzekB:  To byBa Badna dziewczyna. Dlaczego jej powiedziaBe[, \e jest kurwa? Przecie\ jej nie znasz. Skd mogBe[ wiedzie?  Ja przecie\ nie powiedziaBem, \e ona jest taka  rzekB Maliszewski.  To ty powiedziaBe[.  Ja?  Ty.  Nie wygBupiaj si. Ja jej wcale nie znaBem.  Ja j znaBem  PowiedziaB Maliszewski.  Ja ju\ ich tutaj widziaBem nie pierwszy raz. Oni si bardzo kochaj.  Co bdzie dalej?  zapytaB pan Gienek.  Nie wiem, co bdzie dalej. Ale wiem, \e oni z sob chodz. I wiem, \e oni dzisiaj pierwszy raz z sob.  Skd?  zapytaB leniwie pan Gienek.  SByszaBem, jak j prosiB. I on si baB, i ona si baBa. SByszaBem, jak si namawiali. Bali si dziecka, tak mówili. Ale chyba bardziej siebie.  Tak zawsze bywa ten pierwszy raz  powiedziaB Heniek.  Ja te\ si baBem.  Ka\dy si baB tego pierwszego razu  powiedziaB Maliszewski.  Ale po co ty go zaprawiBe[?  Sam chciaBe[.  Nie wiedziaBem, \e to tak wyjdzie. On do niej tak dziwnie mówiB...  Jak?  Nie pamitam.  Chmurzy si  powiedziaB pan Gienek.  On wBa[nie co[ mówiB o chmurach  powiedziaB Maliszewski.  Jaki[ wiersz. Mówi wam, oni si kochaj.  Ju\ teraz nie bd si kocha  powiedziaB pan Gienek.  Bd siebie mieli dosy na zawsze. Po takim czym[ nie bd mogli patrze na siebie. Niepotrzebnie to wszystko wyszBo.  Ja ju\ wiem  powiedziaB Maliszewski.  PrzypomniaBo mi si. On tak jej mówiB, \e jak on j tego, to bdzie ich pierwszy krok w chmury. On to mówiB, tylko \e do wiersza. A ona tylko: "Boj si. Boj si" i pBakaBa.  Mo\e si baBa bólu?  Nie my[l  rzekB Maliszewski.  Nie my[l, \eby si baBa bólu. To przychodzi potem. [ycie, inni ludzie, plotka. Ale ten pierwszy raz, to naprawd jak w chmurach. Zakochani niczego nie widz.  My te\?  zapytaB Heniek.  Oni teraz ju\ nie bd si kocha  powiedziaB pan Gienek.  Ja sam wiem, \e jakby mnie co[ takiego spotkaBo, tobym ju\ potem nie kochaB dziewczyny. ZmarkotniaB nagle: znów ssaBa go pustka. Wyszli z ogródków i znów szli ulic.  Nie  powiedziaB Heniek.  Oni ju\ teraz nie bd si kocha. Mnie te\ spotkaBo kiedy[ co[ takiego. I nie kochaBem ju\ potem tej dziewczyny.  Ka\dego z nas spotkaBo kiedy[ co[ takiego  powiedziaB Maliszewski.  Ale po co ty mu daBe[ w jap?  On mnie pierwszy uderzyB  rzekB Heniek.  Zajdziemy na to piwo?  Mo\emy zaj[. Ta dziewczyna to ju\ chyba nie przyjdzie.  Chyba nie  powiedziaB pan Gienek.  I za co pan j tak nazwaBe[?  Moj dziewczyn te\ tak kto[ kiedy[ nazwaB  powiedziaB Maliszewski.  I jak Boga kocham, do dzi[ nie wiem za co.  I nie kochaBe[ si pan ju\ potem?  Nie  powiedziaB Maliszewski. MilczaB, potem rzekB z nagB zBo[ci:  Dajcie mi spokój, do cholery! Nie wierz w \adn miBo[. Kobiecie swojej te\ nie wierz. Nikomu nie wierz.  GBupia sprawa  powiedziaB Heniek. SpojrzaB na niebo i powiedziaB:  Chmurzy si. To jak on tam mówiB?  Zdaje si, \e krok w deszcz czy co[ takiego  powiedziaB zmczonym gBosem Maliszewski.  Chodzcie na to piwo... Albo o deszczu, albo o burzy... Nie pamitam. Niczego nie pamitam. Nie chc niczego pamita. Gdybym nie pamitaB, nie byBoby tej caBej awantury.  Bdzie jutro deszcz  powiedziaB Heniek.  Zawsze w niedziel pada deszcz  powiedziaB pan Gienek. SkrzywiB si: raz jeszcze pomy[laB o swojej ohydnej \onie, o chBopaku, o dniu jutrzejszym, o [licznej dziewczynie, o jej dBugich, brunatnych nogach, o jej piersiach, o jej czerwonych, [wie\ych ustach, o jej opalonym, silnym karku, o jej zielonych przera\onych oczach i powtórzyB beBkotem, gdy\ musiaB co[ powiedzie:  W niedziel zawsze pada deszcz...

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
HÅ‚asko Pierwszy krok w chmurach
HÅ‚asko Marek Pierwszy krok w chmurach
Pierwszy krok w chmurach
Hlasko Marek Pierwszy Krok
Marek HÅ‚asko Okno
Marek Hłasko Brak Miejsca na miłość (1959)
pierwszy krok Szk Podst
Pierwszy Krok w Kosmos The Right Stuff Side B (1983) DvDrip[Eng] greenbud1969
Marek Hlasko Robotnicy

więcej podobnych podstron