026 ( 22) Matthew Stover Wojny Klonów Ekwipunek


Matthew Stover
Gwiezdne wojny
Wojny Klonów
Ekwipunek
Tytuł oryginału: STAR WARS  Short Story Collection: Equipment
Przekład: Marcin  Shedao Shai Bąk (shedaoshai@op.pl)
Korekta: Mateusz  Freedon Nadd Smolski (freedonnadd@op.pl)
Osobista ocena podorbitalnej akcji na Haruun Kal, dokonana przez pomocniczego specjalistę
od broni ciężkich CT-6/774.
Wyskoczyliśmy z nadprzestrzeni blisko płaszczyzny ekliptyki. Słońce Al Hara było
jaskrawożółte. Haruun Kal wyglądała jak jasny, zielono-niebieski sierp.
Dwa pasy asteroid mieniły się na żółto wśród czarnej przestrzeni kosmosu: jeden
stary i rozległy, rozłożony nad orbitą Haruun Kal w kierunku gazowych gigantów,
dryfujących przez zewnętrzne systemy, oraz mniejszy, młodszy pas na samej orbicie:
pozostałości tego, co kiedyś było księżycem planety.
Uszczelniłem mój hełm i sprawdziłem wskazniki systemu podtrzymywania życia
zbroi, po czym odsunąłem transpastalową osłonę kulistego działa.
Komunikator wbudowany w mój hełm zatrzeszczał cicho.
- Próba łączności.  powiedział porucznik Cztery-Jeden.
Porucznik był zarazem naszym pilotem. A Drugi Lou, CL-33/890, był nawigatorem.
- Nawigacja sprawna.  powiedział do mikrofonu.
Zameldowałem, że moje działo jest sprawne. To samo zrobił mój lewoburtowy
partner, CT-014/783.
 Halleck zaczął opadać w dół międzygwiezdnej przestrzeni, wkraczając na orbitę
niemalże w połowie drogi do księżycowego pasa, ponad dziesięć tysięcy kilometrów
nad powierzchnią. Chodziły słuchy, iż na powierzchni Haruun Kal może znajdować
się pewna liczba jonowych dział planetarnych, dla których średni krążownik
stanowiłby łatwy cel.
Nim włączyliśmy silniki i opuściliśmy hangar  Hallecka , przełączyłem
komunikator na fale dostępne tylko dla drugiego artylerzysty.
- Dbaj o ekwipunek, Osiem-Trzy.
Mój partner odpowiedział tak, jak zawsze:
- A ekwipunek zadba o nas, Siedem-Cztery.
Tak właśnie każdy z nas życzy innym powodzenia.
Pole siłowe zostało wyłączone. Atmosfera doków błyskawicznie wyfrunęła ku
gwiazdom falą błyszczących kryształków lodu.
Niebiesko-białe kropki zamigotały przed nami: silniki jonowe naszej eskorty
myśliwców.
Transpastal mojego kulistego działa zadrżała, gdy jeden z lądowników klasy Jadthu
opuścił dok i podążył za nimi. Teraz nadeszła nasza kolej.
Nasz dowódca dał znak do działania. Włączyliśmy silniki jonowe, i pięć kanonierek
opuściło hangar  Hallecka .
Żadna nie powróci.
Dbaj o ekwipunek, a ekwipunek zadba o ciebie.
To jedna z pierwszych rzeczy, jakich uczą nas w szkołach-kołyskach na Kamino.
Nawet, zanim się przebudzimy. W czasie, gdy uzyskujemy świadomość do
doskonalenia swoich umiejętności, tłoczniki wiedzy wwiercają nam do mózgów
zasadę  Dbaj o swój ekwipunek tak głęboko, że staje się to dla nas więcej, niż tylko
instynktem. Staje się naturalnym prawem.
Żyjemy i umieramy z naszym sprzętem.
Jestem szturmowcem-klonem Wielkiej Armii Republiki.
Moje oznaczenie to CT-6/774. Służę na szturmowej kanonierce Republiki. Jestem
artylerzystą pokładowego działa kulistego.
Kocham swoją pracę. Wszyscy ją kochamy, ponieważ zostaliśmy do niej stworzeni.
Ale moje zajęcie jest specjalne. Ponieważ ja i mój partner, CT-014/783, jesteśmy
tymi, którzy dbają o ekwipunek.
Nasz okręt, RHE LAAT/i, jest transporterem piechoty. Naszym zadaniem jest
dokuczanie, nękanie oraz osłabianie wroga; naszymi celami są bunkry, pojazdy
opancerzone, ruchoma artyleria, oraz nieprzyjacielska piechota. Kiedy nasi bracia z sił
naziemnych chcą dopaść wroga, my jesteśmy tymi, którzy wyważają im drzwi.
LAAT/i został zaprojektowany w celu eskortowaniu oddziałów piechoty w samo
serce walki. Nie jesteśmy szybcy, ale możemy polecieć wszędzie. Nasze działa
szturmowe są pod kontrolą nawigatora; obsługuje on wszystkie trzy bezosobowe
wieżyczki, główną wyrzutnię torped oraz dwa z czterech dział pokładowych.
Nasze działka laserowe potrafią wywiercić dziury w średnio opancerzonym statku, a
wyrzutnie torped zajmują się cięższymi obiektami; mają zapalniki czułe na masę, więc
ich ciężar może być dostosowywany do misji. Mamy na pokładzie WW (wysoko
wybuchowe), WWP (wysoko wybuchowe przeciwpancerne), i PP (przeciwpiechotne)
torpedy; staramy się obywać bez broni, których składnikiem jest baradium  są one
zbyt niestabilne. Z wszystkim, z czym przychodzi nam się zmierzyć, dajemy sobie
radę za pomocą torped protonowych.
Zadaniem artylerzystów, czyli moim i Osiem-Trzy jest poradzić sobie z wszystkimi
przeciwnikami, którzy wystąpią przeciwko nam. Każda wieżyczka jest kulą z
transpastali, w której znajdują się nasze działka; mój partner i ja kontrolujemy również
wyrzutnię, załadowaną czterema rakietami powiertrze-powietrze. Jeśli coś nadlatuje,
po prostu to zestrzeliwujemy.
O to właśnie mi chodzi, gdy mówię o dbaniu o ekwipunek.
Powiedzmy, że włamujemy się do opancerzonego bunkra na pustynnej planecie.
Zniżamy się nad wydmami i wystrzeliwujemy torpedy, oraz ogień z wszystkich
działek w kierunku naszego celu.
Powiedzmy, że obsługujesz stanowisko przeciwpowietrzne pół kilometra stąd i
otwierasz do nas ogień. Pilot ani nawigator nie muszą się tobą przejmować. Ponieważ
ja tam jestem.
Wykorzystaj okazję i strzelaj. Nie będziesz miał drugiej szansy.
Wystrzel w nas torpedę. Zestrzelę ją w drobny pył. Rzuć termiczny detonator. Ale ja
wpierw rozwalę ci głowę.
Ponieważ jeśli atakujesz nas, moim zadaniem jest cię zabić.
Taką mam pracę.
Kocham ją, i jestem w niej bardzo, bardzo dobry.
Muszę być, ponieważ czasami nasza kanonierka musi robić rzeczy, do których nie
jest zaprojektowana. Tak się dzieje na wojnie.
Tak jest właśnie teraz, na Haruun Kal.
Zostaliśmy przydzieleni do średniego krążownika republikańskiego  Halleck ,
stacjonującego w systemie Ventran. Pułk ciężkiej piechoty, dwadzieścia lądowników
klasy Jadthu, wraz z eskortą sześciu myśliwców.
No i my: pięć LAAT/i.
Oczywiście nie mieliśmy wiedzieć, czemu tu jesteśmy; mimo wszystko, jak zawsze
wiedzieliśmy. Było jasne, że ma to być umożliwienie ucieczki jakiejś ważnej
osobistości z nieprzyjacielskiej planety.
Nie było trudno się tego domyśleć. Te lądowniki Jadthu są jak latające bunkry:
błyskawicznie się pojawiają, lądują, i czekają, aż będzie można wracać. Nic poza
pancerzem, silnikami, dwoma ciężkimi wieżyczkami laserowymi, oraz
samopowtarzalnym działem Arakyd Caltrop-5. Są wystarczająco szybkie w linii
prostej, ale ich zwrotność pozostawia wiele do życzenia. Praktycznie nie da się zrobić
uniku, lecąc lądownikiem Jadthu.
 Halleck miał ich dwadzieścia. Aż dwadzieścia. W strefie lądowania będzie gorąco.
Bardzo gorąco. Myśliwce były od osłony orbitalnej, a naszym zadaniem była osłona
pod orbitalna i atmosferyczna.
System Ventran jest położony na Pętli Gevarno i jest jednym z wielu, z których
hiperprzestrzenne szlaki łączą się z Al har. Haruun Kal jest jedyną zdatną do
zamieszkania planetą systemu Al har.
Haruun Kal należy teraz do Separatystów.
Generał Windu  ten Mistrz Jedi Mace Windu, Generał Wielkiej Armii Republiki i
Starszy Członek Rady Jedi  osobiście przybył na Haruun Kal. Sam, potajemnie,
poszukując zaginionej Jedi, z którą najprawdopodobniej stało się coś złego. Dlaczego
Generał poleciał osobiście? Nie wiedzieliśmy. Dlaczego poleciał sam? Nie pytaliśmy.
Nie obchodziło nas to.
To nie był nasz interes.
Jedyne co wiedzieliśmy, to to, że jeśli wszystko pójdzie dobrze, nie będziemy mieć
nic do roboty.
Posiedzielibyśmy na naszej stacji w systemie Ventran tydzień bądz dwa, a potem
wrócilibyśmy na przegrupowanie.
Coś jednak poszło nie tak.
Mieliśmy wydostać Generała Windu z planety.
Ukrywali się w pasie księżycowym. Czekali na nas.
Cały system był jedną, wielką pułapką.
Musiały tam czekać tygodniami, nieaktywne, poprzyczepiane do dryfujących
asteroid.
Niewykrywalne. Czekały, aż statki Republiki wkroczą na orbitę.
 Halleck właśnie to zrobił.
Ukrywając się za wijącym się, błyszczącym pasem, były tak niewidoczne, że sam nie
mogłem ich dostrzec dopóki Porucznik Dziewięć-Zero nie wymamrotał:
- Nieprzyjaciele nadciągają. Kursem przechwytującym. Ale nie ku nam! Lecą ku
 Halleckowi !
- Ile ich jest, nawigacja?  spytał Porucznik Jeden-Cztery.
- Obliczam. Nie... przepraszam, sir. Wiarygodne dane w obecnej chwili są
nieosiągalne. Sensory cały czas wykrywają nowe jednostki.
- Ile jest wykazanych dotychczas? Co to za pojazdy?
- Przyspieszenie i sylwetki wskazują na myśliwce. Myśliwce-droidy, sir.
Automatyczne systemy broni, kierowane przez skomplikowane mózgi droidów.
Prawdopodobnie Geonosjańskie; na razie są za daleko by móc to stwierdzić z całą
pewnością. Naliczyłem ich sześćdziesiąt cztery.
- Sześćdziesiąt cztery!
- I liczba ciągle rośnie. Dziewięćdziesiąt jeden. Jeden-zero-pięć. Jeden-dwa-osiem,
sir.
Sto dwadzieścia osiem droidów; potężna liczba skrzących się iskierek nadciągała ku
nam.
Szybsze, lepiej manewrujące i lepiej uzbrojone niż cokolwiek w naszej małej,
liczącej dwanaście statków flocie, mózgi droidów pilotujących myśliwce, miały
refleks równy prędkości światła.
A teraz  Halleck leżał dokładnie na ich kursie.
- Sterburtowe działo gotowe, sir. - zameldowałem gotowość.
- Rufowe również, sir.  odezwał się Osiem-Trzy.
- Słyszeliście, wieżyczki? Wlatujemy w sferę walki. Powtarzam: wlatujemy w sferę
walki.
- Otrzymaliśmy sygnał z  Hallecka , sir!  oznajmił Dziewięć-Zero.
- Wzywam wszystkie statki do powrotu.  Halleck jest atakowany.
Porucznik Cztery-Jeden zawrócił nasz okręt i ruszył nim ku  Halleckowi .
Krążownik był otoczony przez rój małych, morderczych myśliwców, ciężko go
ostrzeliwujących. Sam okręt także zaczynał odpowiadać im ogniem. Skalibrowałem
odpowiednio działo, nastawiając je na małe obiekty.
Wiedziałem, że Osiem-Trzy zrobił dokładnie to samo.
- Strzelać bez rozkazu, wieżyczki.
Myśliwce były wciąż za daleko, bym mógł zacząć oddawać skuteczne strzały.
Ścisnąłem mocniej drążki celownicze. Nawet poprzez opancerzone rękawice
poczułem drżenie działa, gdy cztery łuki niebieskiej energii połączyły się z jego
przodu, a potem błysnęły daleko w próżnię. Pociągnąłem spusty w dół. Koncentrując
się na unikaniu turbolaserowych strzałów  Hallecka , myśliwiec-droid może po prostu
nadziać się na jeden z moich strzałów przez przypadek. Nigdy nie wiadomo.
Szyk zaczął się rozpadać, gdy droidy zrobiły unik. Nasze własne myśliwce  cała
szóstka  rozdzieliły się na pary i przyłączyły do bitwy.
Lecieliśmy ku  Halleckowi tak szybko, jak nam na to pozwalały nasze zewnętrzne
silniki. Nasza kanonierka nie była przeznaczona do walki z myśliwcami. To nas nie
zatrzymywało. To nas nie spowalniało. Ale i tak się tam nie dostaliśmy.
Oni przybyli znikąd.
Zauważyłem nowych przeciwników, gdy nasz okręt zatrząsł się pod wpływem
strzałów z ich działek. Jeden z myśliwców przeleciał nagle jakieś trzydzieści metrów
od mojej wieżyczki. Wziąłem go na cel starannie mierząc i wystrzeliłem. Laserowa
błyskawica trafiła w kadłub wrogiego obiektu, który na moich oczach rozpadł się na
kawałki w efektownej eksplozji. Nie miałem jednak czasu, by rozkoszować się tym
widokiem, gdyż inne myśliwce już nas otaczały.
Musiało być ich co najmniej pół skrzydła  trzydzieści dwie jednostki. Były
wszędzie.
Cztery-Jeden wprawiał co rusz kanonierkę w ruch wirowy: z mojego działka
wyglądało to tak, jakby cały wszechświat wirował wokół nas. Wszystko, co mogłem
zrobić, to pilnować, bym przypadkiem nie zestrzelił któregoś z naszych.
Zielony ogień lał się strumieniami z mojego działa, zaliczając przynajmniej pięć
trafień, w tym dwóch zabijających, ale wrogów wciąż przybywało.
Widziałem, jak jeden z ciężej uszkodzonych lądowników eksplodował: jego części,
niczym granaty odłamkowe posypały się we wszystkie strony, trafiając również dwa
myśliwce, które akurat przelatywały w pobliżu. Widziałem innego LAAT/i,
dryfującego w samym środku pola walki: z wyłączonymi silnikami i rojem iskier,
sypiących się z miejsca, w którym kiedyś był kokpit. Jedno z jego kulistych dział było
roztrzaskane, w drugim zauważyłem żołnierza walczącego o wyplątanie swej zbroi z
powyginanych resztek działka. Nie miałem okazji zobaczyć, czy mu się to udało;
nadciągnęła nowa fala myśliwców i znów musiałem skoncentrować całą swą uwagę na
strzelaniu do nieprzyjacielskich celów.
Wtem poczułem wstrząs, jaki przeniknął moją wieżyczkę. Wir, w jakim poruszała
się galaktyka uległ zmianie, a ja wiedziałem, że jestem w kłopotach.
Tym ostatnim wstrząsem okazał strzał laserowy, który trafił w podnóże mojego
działka. Strzał okazał się na tyle celny, że oderwał moją kulistą wieżyczkę od
kanonierki. Teraz zresztą nie była to już wieżyczka. Teraz była to po prostu bańka,
która wirując leniwie, dryfowała po polu bitwy.
Nie miałem żadnych złudzeń co do przetrwania. Strzelcy wyborowi nie mają
pakietów repulsorowych; nie było na nie miejsca. Mój pakiet był w magazynach
kanonierki. Jeśli kanonierka jeszcze istniała.
Ze środka mojej wirującej bańki widziałem resztę bitwy. Widziałem  Hallecka
obrywającego raz za razem, dopóki para droidów nie przedarła się przez tarcze
obronne i nie staranowała mostka. Widziałem dziewiętnaście lądowników,
opuszczających doki  Hallecka , próbując wydostać się z pola zażartej bitwy.
Widziałem sam krążownik, manewrujący i w końcu skaczący w nadprzestrzeń.
Lądowniki, jak obierane owoce, wypuszczały w przestrzeń żołnierzy  szturmowców
z pakietami repulsorowymi. Wiedzieli, że idą na pewną śmierć, jednak każdy z nich
zdecydował zginąć walcząc. Skąd to wiem?
Byli moimi braćmi. Ja bym zrobił to samo.
Otworzyli ogień do myśliwców z działek, wbudowanych w nadgarstki zbroi i
własnej broni ręcznej. Część z nich utworzyła mini pole minowe, rozrzucając granaty
protonowe.
Reszta nie miała nic, poza zwykłymi karabinami szturmowymi DC-15. Nie mając
szans uszkodzenia wroga, wymyślili inną taktykę: używając repulsorów, starali się
przeciąć tory lotów zmechanizowanych myśliwców. Przy prędkości bojowej tysięcy
kilometrów na godzinę, zderzenie z szturmowcem było równie śmiertelne, co
staranowanie asteroidy.
Załogi lądowników robiły co mogły by nam pomóc; wyrzucali co chwilę z pokładów
duże kawałki durastali, mając nadzieję zmylenia sensorów wroga, oraz ściągnięcie
choć części jego ognia na nie.
Ale lądowniki nie przybyły by walczyć za nas; Generał Windu nakazał całemu
regimentowi natychmiastowe przybycie na powierzchnię.
Domyślam się, iż każdy słyszał o Bitwie o Przełęcz Lorshan, o walkach o Pelek
Baw, oraz o wszystkim, co jeszcze wydarzyło się na planecie.
Nie było mnie tam.
Jednak to ja oddałem ostatni strzał w tej bitwie.
Większości lądowników udało się przedostać, tak jak udało się to większości
myśliwców. Potem, rzeczy dziwnie się uspokoiły.
Większość z nas zginęła.
Szturmowcy przelatywali od jednego dryfującego ciała do drugiego, zbierając tych,
którzy przetrwali bitwę.
Kilku z nich zatrzymało moją bańkę, ale nie mogli dla mnie zrobić dużo więcej i
wszyscy o tym doskonale wiedzieliśmy.
Siła grawitacji planety zaczęła działać: zacząłem osuwać się ku atmosferze.
Nagle zobaczyliśmy, jak ostatni z nieprzyjacielskich myśliwców wzbija się ku górze,
kierując ku nam. Był ścigany przez coś, co dla mnie było najpiękniejszym widokiem
w życiu: podziurawiony przez laserowe strzały, napędzany jedynym czynnym
silnikiem, z brakującym jednym kulistym działem, i drugim zmiażdżonym: LAAT/i.
Mój LAAT/i
Z wykorzystanymi wszystkimi torpedami, kanonierka mogła jedynie starać się
odciągnąć myśliwiec od nas, ostrzeliwując go swoimi przednimi laserami, jednak nie
było szans, by udało się jej go zestrzelić.
Ja miałem taką szansę.
Moje działo wciąż miało trochę energii.
Szturmowiec, który zatrzymał moją bańkę, nakierował ją teraz mniej więcej w
kierunku myśliwca. Prześledziłem wzrokiem przypuszczalny tor lotu myśliwca,
starannie wymierzyłem i zacisnąłem z całej siły nadgarstki na spustach działa.
Zielony strumień skoncentrowanej energii przeszył pustkę przestrzeni. Jego
następstwem była efektowna eksplozja, jaka rozjaśniła kosmos.
Rozkoszowałem się tym widokiem.
Po skończonej bitwie, pozbieraliśmy wszystkich niedobitków. Ponieważ kanonierka
nie była zdolna do lotów atmosferycznych, więc zacumowaliśmy na jednej z asteroid
w pasie księżycowym. Za zgodą pozostałych poruczników, objąłem dowództwo nad
resztą.
Zdobyte paczki żywnościowe pomogły nam się utrzymać przy życiu przez dwa
standardowe dni, aż do przybycia posiłków Republikańskich.
Pierwszą rzeczą jaką zrobili, było zabranie wszystkich ocalałych.
Ponieważ my też jesteśmy ekwipunkiem.
Jak długo Republika będzie dbała o nas, my będziemy dbali o nią.


Wyszukiwarka