W kolegiacie stanisÅ‚awowskiej staÅ‚ na Å›rodku koÅ›cioÅ‚a wysoki katafalk rzÄ™siÅ›cie obstawiony Å›wiecami, a na nim leżaÅ‚ w dwóch trumnach, oÅ‚owianej i drewnianej, pan WoÅ‚odyjowski. Wieka byÅ‚y już zabite i wÅ‚aÅ›nie odprawiano pogrzeb. Å»yczeniem serdecznym wdowy byÅ‚o, by ciaÅ‚o spoczęło w Chreptiowie, lecz że caÅ‚e Podole byÅ‚o w rÄ™kach nieprzyjacielskich, wiÄ™c tymczasowo miano je pochować w StanisÅ‚awowie, do tego bowiem miasta odesÅ‚ani zostali pod konwojem tureckim kamienieccy exules i tu wydani w rÄ™ce wojsk hetmaÅ„skich. Wszystkie dzwony biÅ‚y w kolegiacie. KoÅ›ciół zapeÅ‚niony byÅ‚ tÅ‚umem szlachty i żoÅ‚nierzy, którzy ostatni raz chcieli rzucić okiem na trumnÄ™ Hektora Kamienieckiego i pierwszego Rzeczypospolitej kawalera. Szeptano, że sam hetman ma na pogrzeb przyjechać, że jednak nie byÅ‚o go dotÄ…d widać, a lada chwila mogli nadejść czambuÅ‚em Tatarzy, przeto postanowiono nie odkÅ‚adać ceremonii. Starzy żoÅ‚nierze, przyjaciele lub podkomendni nieboszczyka, stanÄ™li wieÅ„cem koÅ‚o katafalku. Byli miÄ™dzy innymi obecni: pan Muszalski Å‚ucznik, i pan MotowidÅ‚o, i pan Snitko, i pan Hromyka, i pan Nienaszyniec, i pan Nowowiejski, i wielu innych, dawnych oficerów ze stanicy. Dziwnym trafem nie brakÅ‚o prawie nikogo z tych, którzy niegdyÅ› zasiadali wieczorami Å‚awy przy ognisku chreptiowskim; wszyscy wynieÅ›li caÅ‚o gÅ‚owy z tej wojny, tylko ów, który im byÅ‚ wodzem i wzorem, ów rycerz dobry i sprawiedliwy, straszny dla nieprzyjaciół, sÅ‚odki dla swoich, tylko ów, szermierz nad szermierze z sercem goÅ‚Ä™bia - leżaÅ‚ oto wysoko, wÅ›ród Å›wiatÅ‚a, w chwale niezmiernej, ale w ciszy Å›mierci. ZatwardziaÅ‚e przez wojnÄ™ serca kruszyÅ‚y siÄ™ z żalu na ów widok; żółte bÅ‚yski od Å›wiec oÅ›wiecaÅ‚y srogie, strapione twarze wojowników i odbijaÅ‚y siÄ™ bÅ‚yszczÄ…cymi skrami we Å‚zach pÅ‚ynÄ…cych z oczu. W Å›rodku żoÅ‚nierskiego koÅ‚a leżaÅ‚a krzyżem na podÅ‚odze Basia, a obok niej stary, zniedołężniaÅ‚y, zÅ‚amany i trzÄ™sÄ…cy siÄ™ pan ZagÅ‚oba. Ona przyszÅ‚a tu piechotÄ… z KamieÅ„ca za wozem wiozÄ…cym najdroższÄ… trumnÄ™, a teraz wÅ‚aÅ›nie przyszÅ‚a chwila, że trzeba byÅ‚o tÄ™ trumnÄ™ oddać ziemi. Przez caÅ‚Ä… drogÄ™ idÄ…c nieprzytomna, jakby nie do tego Å›wiata należąca - i teraz, przy tym katafalku, powtarzaÅ‚a bezÅ›wiadomymi usty: “Nic to!" - powtarzaÅ‚a, bo tak jej kazaÅ‚ ten ukochany, bo to byÅ‚y ostatnie wyrazy, które jej przesÅ‚aÅ‚; ale w tym powtarzaniu i w tych wyrazach byÅ‚y tylko dźwiÄ™ki bez treÅ›ci, bez prawdy, bez znaczenia i otuchy. Nie “nic to" byÅ‚o - jeno żal, ciemność, rozpacz, martwota, jeno nieszczęście niepowrotne, jeno życie zabite i zÅ‚amane, jeno bÅ‚Ä™dna Å›wiadomość, że już nie ma nad niÄ… ni miÅ‚osierdzia, ni nadziei, a jest tylko pustka i bÄ™dzie pustka, którÄ… wypeÅ‚nić może jeden Bóg, kiedy Å›mierć zeÅ›le. Dzwony biÅ‚y; u wielkiego oÅ‚tarza koÅ„czyÅ‚a siÄ™ msza. Na koniec zabrzmiaÅ‚ wysoki, jakby z otchÅ‚ani woÅ‚ajÄ…cy gÅ‚os ksiÄ™dza: “Requiescat in pace!" Drgania febryczne wstrzÄ…snęły BasiÄ…, a w nieprzytomnej gÅ‚owie zerwaÅ‚a siÄ™ tylko jedna myÅ›l: “Już, już mi go zabiorÄ…!..." Lecz nie byÅ‚ to jeszcze koniec ceremonii. Rycerstwo przygotowaÅ‚o liczne mowy, które miaÅ‚y być wypowiedziane przy spuszczaniu trumny w dół, tymczasem zaÅ› wyszedÅ‚ na ambonÄ™ ksiÄ…dz KamiÅ„ski, ten sam, który dawniej w Chreptiowie czÄ™sto przesiadywaÅ‚ i który w czasie choroby Basi na Å›mierć jÄ… dysponowaÅ‚. W koÅ›ciele poczÄ™li ludzie chrzÄ…kać i kasÅ‚ać, jako zwykle przed kazaniem, po czym ucichli i wszystkie oczy zwróciÅ‚y siÄ™ na ambonÄ™. Wtem z ambony ozwaÅ‚o siÄ™ warczenie bÄ™bna. Zdumieli siÄ™ sÅ‚uchacze. KsiÄ…dz KamiÅ„ski zaÅ› biÅ‚ w bÄ™ben, jakby na trwogÄ™; nagle urwaÅ‚ i nastaÅ‚a cisza Å›miertelna. Po czym warczenie ozwaÅ‚o siÄ™ po raz drugi, trzeci; nagle ksiÄ…dz KamiÅ„ski cisnÄ…Å‚ paÅ‚eczki na podÅ‚ogÄ™ koÅ›cielnÄ…, podniósÅ‚ obie rÄ™ce w górÄ™ i zawoÅ‚aÅ‚: - Panie puÅ‚kowniku WoÅ‚odyjowski! OdpowiedziaÅ‚ mu krzyk spazmatyczny Basi. W koÅ›ciele uczyniÅ‚o siÄ™ po prostu straszno. Pan ZagÅ‚oba podniósÅ‚ siÄ™ i na współkÄ™ z panem Muszalskim wynieÅ›li omdlaÅ‚Ä… niewiastÄ™ z koÅ›cioÅ‚a. Tymczasem ksiÄ…dz woÅ‚aÅ‚ dalej: - Dla Boga, panie WoÅ‚odyjowski! Larum grajÄ…! wojna! Nieprzyjaciel w granicach! a ty siÄ™ nie zrywasz! szabli nie chwytasz? na koÅ„ nie siadasz? Co siÄ™ staÅ‚o z tobÄ…, żoÅ‚nierzu? zaliÅ› swej dawnej przepomniaÅ‚ cnoty, że nas samych w żalu jeno i trwodze zostawiasz? WezbraÅ‚y rycerskie piersi i pÅ‚acz powszechny zerwaÅ‚ siÄ™ w koÅ›ciele, i zrywaÅ‚ siÄ™ jeszcze kilkakrotnie, gdy ksiÄ…dz cnotÄ™, miÅ‚ość ojczyzny i mÄ™stwo zmarÅ‚ego wysÅ‚awiaÅ‚, a i kaznodziejÄ™ porwaÅ‚y wÅ‚asne sÅ‚owa. Twarz mu pobladÅ‚a; czoÅ‚o okryÅ‚o siÄ™ potem, gÅ‚os drżaÅ‚. UniósÅ‚ go żal nad zmarÅ‚ym rycerzem, żal nad KamieÅ„cem, żal nad zgnÄ™bionÄ… rÄ™koma wyznawców księżyca RzeczÄ…pospolitÄ…, i takÄ… wreszcie koÅ„czyÅ‚ swojÄ… mowÄ™ modlitwÄ…: - KoÅ›cioÅ‚y, o Panie, zmieniÄ… na meczety i Koran Å›piewać bÄ™dÄ… tam, gdzieÅ›my dotychczas EwangeliÄ™ Å›piewali. PogrążyÅ‚eÅ› nas, Panie, odwróciÅ‚eÅ› od nas oblicze Twoje i w moc sprosnemu Turczynowi nas podaÅ‚eÅ›. Niezbadane Twoje wyroki, lecz kto, o Panie, teraz opór mu stawi? Jakie wojska na kresach wojować go bÄ™dÄ…? Ty, dla którego nic nie jest w Å›wiecie zakryte. Ty wiesz najlepiej, że nie masz nad naszÄ… jazdÄ™! Która ci, Panie, tak skoczy, jako nasza skoczyć potrafi? Takichże obroÅ„ców siÄ™ pozbywasz, za których plecami caÅ‚e chrzeÅ›cijaÅ„stwo mogÅ‚o wysÅ‚awiać imiÄ™ Twoje? Ojcze dobrotliwy! nie opuszczaj nas! okaż miÅ‚osierdzie Twoje! zeÅ›lij nam obroÅ„cÄ™, zeÅ›lij sprosnego Mahometa pogromcÄ™, niech tu przyjdzie, niech stanie miÄ™dzy nami, niech podniesie upadÅ‚e serca nasze, zeÅ›lij go, Panie!... W tej chwili rum uczyniÅ‚ siÄ™ przy drzwiach i do koÅ›cioÅ‚a wszedÅ‚ pan hetman Sobieski. Oczy wszystkich zwróciÅ‚y siÄ™ na niego, dreszcz jakiÅ› wstrzÄ…snÄ…Å‚ ludźmi, a on szedÅ‚ z brzÄ™kiem ostróg ku katafalkowi, wspaniaÅ‚y, z twarzÄ… rzymskiego cezara, ogromny... ZastÄ™p żelaznego rycerstwa szedÅ‚ za nim. - Salvator! - krzyknÄ…Å‚ w proroczym uniesieniu ksiÄ…dz. A on klÄ™knÄ…Å‚ przy katafalku i poczÄ…Å‚ siÄ™ modlić za duszÄ™ WoÅ‚odyjowskiego.