e3f









Storytellers








::: NoNamemaN :::



Opowiadania






Cykle






Empatia2







Inne Teksty






Komentarze






Baza Linków






Regulamin






Forum






Forum Offline






[Online]





Empatia 2 - odcinek trzeci Rządzącym się nie odmawia

<<
-1- ||
-2- ||
-3- ||
-4- ||
-5- ||
-6- || >>


Drużyna poruszała się w zgodzie ze wskazaniami skąpej mapy, drogą biegnącą po dnie stromego wąwozu. Jak na złość im wszystkim, Groul zrobił sobie legowisko w okolicy uniemożliwiającej im najnormalniejsze w świecie nie dotrzymanie umowy danej władcy Wyrtten, bo na granicy nieprzebytych mokradeł. Dziwnym wydawało im się też, że gad usadowił się na terenach z daleka od jakichkolwiek wiosek, z których mógłby porywać owce i krowy, ale z drugiej strony trudno im było wczuć się w sposób myślenia smoka, gdyż nigdy nie mieli z takowym do czynienia. Co prawda znali wiele przekazów i opowiadań, ale co innego słuchać historii, a co innego samemu brać w niej udział. Cała ta lokalizacja miała jeden poważny plus - była idealnym miejscem do zrobienia zasadzki na przemieszczających się w dole.
Członkowie ekipy nie odzywali się do siebie. Koncentrowali się przed nadchodzącą walką z nadzieją, że jak już dotrą na miejsce, to okaże się, iż bestia nie żyje, a oni mogą odejść w swoją stronę.
Gdy minęli spory zakręt, usłyszeli za sobą echo tętentu kopyt, narastające z każdą chwilą.
- Co robimy? - zapytał Sedy.
- Idziemy dalej. - powiedział Kristo. - To pewnie jacyś spóźnieni członkowie obławy. Pogadają z nami chwilę i pojadą do przodu.
Gdy stukot był już dosyć wyraźny Inrami obejrzała się za siebie i stanęła jak wryta, a pozostali widząc jej reakcję, także popatrzyli w tył.
Okazało się, że zza zakrętu wyłoniła się sześcioosobowa grupa ludzi, którzy jednak nie jechali na koniach. Szli co chwilę podskakując tak, jakby siedzieli w siodle oraz uderzali trzymanymi w rękach kamieniami o siebie, by te wydawały dźwięk podobny do bicia podkutych kopyt o ziemię.
- Przepraszam, mili ludzie! - zawołał mężczyzna z dziwnym akcentem, brzmiącym tak, jakby miał kluski w ustach. Miał zapuszczoną brodę, a na głowie spoczywała mu korona. - Jestem Artur, król Anglii, a to mój najlepszy wojownik, Lancelot, oraz pozostali rycerze okrągłego stołu. - zlustrował kompanię. - Czy wy też poszukujecie Graala?
- Czego? - zapytała Serubi.
- Graala, piękna pani. - powiedział Lancelot całując czarodziejkę w dłoń.
- Powiedziano nam, że znajdziemy go na końcu tej drogi. - rzekł Artur.
- Niby go szukamy, ale jakoś specjalnie nam nie zależy. - stwierdziła Inrami. - Jak chcecie, to sami sobie z nim walczcie.
- Jak to walczcie?! - zapytał zaskoczony Lancelot.
- No przecież idziecie na spotkanie z Groulem, nie? Wielkim smokiem?
- Smokiem? Ze smokiem już walczyliśmy! - krzyknął Artur. - Tylko, że najpierw był potulnym, białym króliczkiem! Zaprawdę, powiadam wam, uważajcie na wszystko na swojej drodze! - potrząsnął głową na boki. - Ale zaraz, my nie szukamy smoka Groula, tylko Graala, kielicha, w którym spoczywa krew Pana!
- Nigdy o czymś takim nie słyszałem. - powiedział Gristel. - Nie wiem czy w ogóle istnieje, a nawet jeżeli, to na pewno nie na końcu tej drogi. Ktoś was zrobił w chuja.
- Co?! - twarz Artura poczerwieniała ze złości. - Tyle drogi na marne?! Wszystko przez Francuzów, psia ich mać, tfu! - splunął. - Przeklęte żabojady! - ryknął unosząc głowę w niebo i zaciskając pięści ze złości, a po chwili zwrócił się w kierunku kompanii. - Pamiętajcie! Nigdy ni ufajcie Francuzom, oby byli przeklęci na wieki! Żegnajcie nieznajomi, życzymy wam powodzenia! - wyciągnął miecz i zakręcił nim z powietrzu. - Rycerze, na koń! Wracamy wyrównać rachunki!
Król Artur i jego kompania poczęli podskakiwać w kierunku, z którego przybyli.
- Co to za porąbańcy? - zapytała Inrami, gdy tamci się już nieco oddalili.
- Bym to ja wiedział. - powiedział Gristel. - Ale na pewno są z bardzo daleka. No bo słyszał ktoś kiedyś, żeby jeść żaby?
- Oni chyba nie jedzą, tylko ich przeciwnicy, ci... - Kristo zastanowił się chwilę. - Francuzi.
- A tam, i jedni i drudzy wydają się równie pierdolnięci. - stwierdził Xethonar. - Ale głupi ci Anglicy.
- Aha, jeszcze jedno! - usłyszeli za sobą głos Artura. - Po drodze mijaliśmy sporą grupę zbrojnych, choć nie rozmawialiśmy z żadnym, bo wydali nam się bardzo nieuprzejmi. Nie odpowiedzieli nawet na przywitanie! No, ale skoro zawracamy, to może warto jeszcze raz spróbować pomówić z tymi gburami? Będą oni wiedzieć gdzie szukać Graala?
- Wątpię, ale warto spróbować! - rzuciła Inrami ze śmiechem, a król pomachał im na pożegnanie i "odjechał".
- Co cię tak śmieszy? - zapytał Sedy. - To chyba dobrze, że wojsko podąża w tę stronę, nie?
- Ludzie, czy szumigaj wyżarł ci mózg do tego stopnia, że nie potrafisz skojarzyć najprostszych faktów? Oni nie idą nam na pomoc! Gdyby tak było już dawno by nas dogonili, tak jak tamte świry! Ich zadaniem jest dopilnować, byśmy się stąd nie wymknęli!
- Wątpię, by chodziło tylko o nas. - stwierdził Gristel. - Myślę, że Sorekhar wykombinował coś na większą skalę... - popatrzył przed siebie. - Chodźcie, nie ma na co czekać. Teraz i tak już nie ma odwrotu.

* * *

- Zaraz powinniśmy być na miejscu. - zakomunikował Kristo chowając mapę. - Za następnym załomem kończy się wąwóz i powinna być polana, na której skrywa się smok.
- Coś za cicho tutaj. - mruknęła Inrami. - Mam złe przeczucie.
- No i ten smród... - zauważyła Serubi. - Co tak cuchnie? Ten gad?
- Na pewno, ale ja czuję coś jeszcze...
- Co, Gristel?
- Zapach krwi i fetor gnijących zwłok. - pół-ork zmrużył oczy. - Wątpię by ktokolwiek tam jeszcze żył.
- Może w takim razie zawrócimy? - zasugerował Sedy. - Może nas puszczą wolno..?
- Nie zrobią tego. - stwierdził bard. - Nie wiem jak wy, ale jeśli już mam umierać, to w chwalebnej walce z mocarnym przeciwnikiem, a nie zgnieciony jak robak pod naporem masy wrogów. Dlatego jak chcecie, to czekajcie tu sobie na śmierć, ja idę jej poszukać na polanie.
- Idę z tobą! - rzekł Kristo.
- Ja też. - powiedziała Inrami.
- I ja. - dodała Serubi.
- Was chyba popierdoliło... - westchnął Sedy. - No, ale jeśli i tak mam zginąć, to wolę z wami, niż tutaj, samemu. Też idę.
- Patrzcie go, kurwa, jaki bojowy! - odezwał się Xethonar. - Umiesz w ogóle walczyć?
- Coś kiedyś ćwiczyłem...
- Chyba tylko walenie konia pod łóżkiem, ale chyba nawet to nie pomogło, bo mięśnie masz jakieś liche. A może by tak wrócić do mojego pomysłu i zrobić z niego przynętę?
- Przytkaj się, wielooki, bo sprzedam ci kopa, chociaż nie ty najbardziej na tym ucierpisz. - syknęła Inrami.
- Skończyliście już? - zapytał pół-ork.
Chciał dodać coś jeszcze, ale doszedł do wniosku, że to bez sensu, więc bez słowa nacisnął przycisk odpowiedzialny za wysuwanie ostrzy lutni. Zaczął powolnym tempem posuwać się w kierunku załomu, za którym miał czaić się smok. Wyjrzał za jego krawędź i zobaczył obraz masakry.
Niemalże cała polana była wypalona, czarne kikuty będące kiedyś drzewami wystawały z osmalonej ziemi niczym kolce ogromnego, demonicznego jeża, a gdzieniegdzie tliły się jeszcze nieduże płomienie, pozostałości po ognistym oddechu gada. Na ziemi leżało mnóstwo sprzętu, od mieczy oraz innej broni poczynając, poprzez tarcze, zbroje, pozostałości wozów i zaprzęgów, na żywności kończąc. Wszędzie zaś walały się zwłoki o różnym stopniu zwęglenia, rozkładu i rozczłonkowania; były takie, na których widniało zaledwie kilka ran pozostawionych po szponach bądź zębach bestii, jak i przypadki, których rekonstrukcja zajęłaby sporo czasu nawet wprawnemu nekromancie.
Gristel pomachał innym ręką by podeszli do niego.
- Popatrzcie. - powiedział.
- Na bogów! - westchnęła Serubi.
- Widzisz go gdzieś? - zapytał Kristo.
- Nie. Nie jestem też w stanie go wyczuć. Za dużo tu dymu oraz odoru trupów.
- Patrzcie, tam jest pieczara. - Inrami wskazała spory otwór w ścianie skalnej na drugim końcu polany. - Może tam się chowa?
- Możliwe. Musimy zakraść się jak najbliżej, bo w jaskini mamy nieco więcej szans niż gdybyśmy mieli walczyć z nim na wolnym powietrzu. - stwierdził błędny rycerz.
- Rozsądny pomysł. Chodźmy.
Podzielili się na dwie grupy, jedni zachodzili jaskinię od lewej, drudzy od prawej. Starali się poruszać najciszej jak mogli, uważając, by nie nadepnąć na żadną większą gałąź bądź resztki jednego z wojów. Poruszali się od osłony do osłony, kryjąc się za wszystkim, za czym tylko było to możliwe, nie ważne czy był to poplamiony krwią głaz, czy też przewrócony wóz z zaprzężonymi doń wypatroszonymi, gnijącymi końskimi zwłokami.
Po kilku minutach, które wydawały się ciągnąć w nieskończoność, udało im się dotrzeć na skraj jaskini. Serubi przygotowała kulę ognistą i cisnęła nią w głąb pieczary. Jak tylko fala uderzeniowa zaklęcia wyleciała na zewnątrz, reszta drużyny wpadła do środka.
- Nie ma go! - wykrzyknął Sedy. - Gdzie się podział?
- Za tobą, chłopcze. - rzekł nieznajomy, niski głos.
Cała kompania, jak jeden mąż, od razu obróciła się w tył, by zobaczyć jak ogromny, zielono-skóry smok szczerzy w ich kierunku rzędy swych wielkich, ostrych niczym sztylety zębów. Jego pomarańczowoczerwone oczy co chwilę połyskiwały złotem, przez co zdawało się, że ślepia bestii skrzą się żywym płomieniem.
- Czego tu szukacie? - zapytał rozkładając swe skrzydła, przez co zrobił się jeszcze większy.
- Ciebie! - rzucił Kristo.
Groul nie odpowiedział, tylko rozdziawił swą paszczę, z której chwilę potem buchnął ogień. Członkowie drużyny jakimś cudem zdołali odskoczyć i poczęli chować się za osłonami.
- Marne robactwo! - grzmiał smok, co zdanie plując płomieniami za kryjącymi się ludźmi. - Mnie szukacie?! Popatrzcie, na ziemi widać pozostałości tych, którzy ostatnio pojawili się tutaj w podobnym celu. Też chcecie tak skończyć? Proszę bardzo!
Gad zaczął trzepotać skrzydłami i chwilę potem unosił się nad polaną, wypatrując swych przeciwników.
Spomiędzy sporej hałdy kamieni wystrzelił w jego kierunku promień skondensowanej energii elektrycznej. Smok tylko dzięki swym rozwiniętym zmysłom dał radę go uniknąć. Tu jesteś, pomyślał i zapikował w dół. Następny pocisk nie był już takim zaskoczeniem. Groul wywinął młynek i ominął go bez większych problemów. Teraz moja kolej, człowieczku!
Rozdziawił paszczę i wystrzelił z niej dużą kulę ognia, po czym podniósł pułap lotu. Serubi osłoniła się postawioną w pośpiechu barierą. Ta wprawdzie pochłonęła uderzenie, ale rozleciała się przy tym na kawałki, ze sporym impetem ciskając czarodziejką o ziemię. Mroczki zatańczyły jej przed oczami, a żołądek nabrał nagłej chęci pozbycia się swej zawartości.
Tymczasem smok nurkował właśnie, by pozbyć się dwóch postaci, jednej dzierżącej spory miecz i drugiej wymachującej toporem wyglądającym jak lutnia. Szli ramię w ramię na spotkanie Groul'a, lżąc go na czym świat stoi, podczas gdy gad leciał tuż nad ziemią, z zamiarem uderzeniach ich swymi potężnymi skrzydłami. Takie uderzenie powinno wystarczyć, by rzucić nimi o skalną ścianę i unieszkodliwić, pomyślał smok. Pocieszni idioci, już po was!
Kristo i Gristel już mieli oberwać cios, gdy nagle rzucili się na ziemię, wysuwając swą broń do góry. Smok, zaskoczony tym posunięciem, nie dał już rady poderwać skrzydeł do góry i ostrza jego przeciwników poharatały mu błony w skrzydłach. Te zaś momentalnie straciły swoją nośność i gad zarył w ziemię, koziołkując jeszcze kilka razy zanim się zatrzymał. Wyrwał i połamał przy tym kilka kikutów oraz do szczętu roztrzaskał jeden z wozów, o masie rozsmarowanych ciał nie wspominając.
Groul podniósł się, ale w jego ruchach nie było już tej kociej zręczności, co poprzednio. Rozłożył swe zniszczone skrzydła, pomachał nimi, ale próba oderwania się od ziemi skończyła się fiaskiem. Opadł na glebę dysząc ciężko. Puścił kompanii nienawistne spojrzenie, ale pozostał na swoim miejscu.
- Teraz jest nasz! - krzyknął Gristel w podnieceniu. - Dawajcie! Załatwmy go!
- Nie! - zabroniła Inrami zagradzając pół-orkowi drogę.
- Co?! Co ty, kurwa, wyrabiasz?! Teraz mamy jedyną szansę, by go zarżnąć i zdobyć wolność! On niedługo się zregeneruje i wtedy będzie po nas! - oczy barda błysnęły żółcią. - Zejdź mi z drogi!
Zabójczymi, dostrzegłszy, że Gristel jest bliski szału, postanowiła ostudzić jego zapędy w sposób pamiętający czasy, kiedy to jeszcze zarabiała na życie handlując swym ciałem, a który stosowała w wypadku, jeśli klient był nazbyt natrętny. Mając dogodne ku temu warunki, kopnęła barda z całej siły w krocze, po czym odskoczyła do tyłu.
- O, kurwa! - powiedział ledwie słyszalnym głosem klękając na ziemi z rękoma asekurującymi jądra.
- Inrami, co ty wyrabiasz?! - Kristo nie mógł uwierzyć własnym oczom.
- Ja... Sama nie wiem... - zawahała się. - Poczekajcie. - powiedziała i ruszyła w kierunku Groul'a.
- Inrami, nie rób tego! - krzyknął Sedy, ale ona go nie słuchała. - Serubi, zatrzymaj ją jakoś!
- Nie mogę... Nie mam w tej chwili sił... na jakikolwiek czar. - wysapała trzymając się za brzuch.
- Nie no, kurwa, nie ma co, Kristo, niezłe sobie znalazłeś towarzystwo. - skomentował Xethonar. - Ćpun-nieużytek, czarodziejka mająca problemy z magią, świrujący w boju amator ludzkiego mięsa i dziwka portowa z upodobaniem do smoków. Na twoim miejscu zastanowiłbym się nad zmianą drużyny, bo tutaj są sami popierdoleńcy.
Błędny rycerz nie słuchał wywodu obserwatora. Bardziej interesowało go to, co się stanie z Inrami. Wiedział, że jako jej towarzysz powinien próbować ją powstrzymać, ale zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że głupim pomysłem byłoby ruszanie się z miejsca. Dlatego też po prostu czekał na rozwój wypadków, podobnie jak i cała reszta.
Tymczasem zabójczyni sama nie wiedziała co robi. Nie była w stanie stwierdzić dlaczego, ale w jakiś podświadomy sposób czuła, że jest bezpieczna, że nic jej nie grozi.
Smok widząc, że w jego kierunku idzie dziewczyna ze szramą na lewym policzku, uniósł głowę i buchnął w nią płomieniem. Jakież było jego zaskoczenie, kiedy ona nadal szła w jego kierunku. Co prawda jej ubiór uległ niemalże całkowitemu spopieleniu, ale ciało pozostało nieuszkodzone. Niemożliwe, pomyślał, czyżby...

* * *

- Zaraz, powtórz jeszcze raz, kim jesteś?
- Groul, możesz im powiedzieć? - westchnęła Inrami.
Smok przeciągnął się na swoim legowisku w pieczarze i ziewnął prezentując garnitur okazałych zębów. Członkowie drużyny, widząc to, odruchowo odsunęli się do tyłu.
- Dlaczego ludziom trzeba wszystko tłumaczyć? - mruknął. - Widzieliście, że nie ima się jej smoczy ogień, nieprawdaż? To dlatego, że w waszej towarzyszce płynie krew Przyjaciela Smoków, Meariona.
- Jak to? Przecież mówiłaś kiedyś, że pochodzisz z plebejskiej rodziny z przedmieść Mewisu. - zauważył Kristo.
- Bo tak jest. - rzekła zabójczyni.
- To skąd w tobie krew tego Meariona?
- Bym ja to wiedziała!
- Mnie też trudno powiedzieć, ale to nie jest w tej chwili istotne. Ważne, że jest potomkiem Meariona i ja muszę spłacić dług.
- A dlaczego Mearion został Przyjacielem Smoków? - zapytał Gristel.
- Wyświadczył mnie i moim pobratymcom przysługę. Jaką, tego nie mogę już wyjawić. Wystarczy, że powiem, iż był jednym z niewielu ludzi w historii, który chciał nam, smokom, pomagać. Ale to było dawniej... - westchnął mrużąc ślepia. - Niegdyś to my byliśmy najpotężniejszymi istotami, a z nami walczyły zastępy prymitywnych pachołków z grabiami i widłami. Teraz to nieustannie rozwijający się człowiek zajął nasze miejsce, a my nie możemy z nim walczyć o dominację, bo jest to walka z góry przegrana. Oczywiście, nie wszystkie smoki potrafią to zaakceptować, ale ja należę do tych bardziej światłych, rozumiejących, że świat się zmienia, a my musimy wraz z nim - to warunek przetrwania. Konieczna jest asymilacja z ludźmi, aby smoki mogły dalej istnieć.
- Asymi-co? - zapytał Sedy.
- Współdziałanie z ludźmi, wzajemna pomoc...
- Coś na razie to niezbyt ci to, kurwa, wychodzi. - stwierdził Xethonar. - Tym morzem trupów raczej nie budujesz sobie za dobrej reputacji.
- Mylisz się, obserwatorze. To właśnie jest asymilacja. Ja pracuję dla ludzi, oczywiście za odpowiednim wynagrodzeniem. Zresztą, właśnie czekam na wypłatę.
- Za co niby? I od kogo?
- Schowajcie się, a sami zobaczycie. Właśnie nadchodzą, czuję jak ziemia drży.
Członkowie drużyny spojrzeli w kierunku wejścia na pogorzelisko niegdyś będącego polaną, jednakże nikogo tam nie dostrzegli. Mimo tego posłuchali sugestii smoka i wycofali się w głąb jaskini, kryjąc się za zalegającymi w niej głazami. Po chwili usłyszeli tętent podkutych końskich kopyt i szczękanie zbroi. Ziemia wibrowała coraz silniej, tak jakby ku nim toczył się jakichś ogromny głaz. Delikatnie wychylili się zza swoich skrytek chcąc obserwować całe zajście.
Przed wejściem do pieczary zatrzymał się kilkudziesięcioosobowy oddział konnych odzianych w ciężkie zbroje.
- Wszyscy martwi? - zapytał smoka rosły mężczyzna będący dowódcą przybyłych, gdyż świadczyły o tym insygnia na napierśniku. Przez jego twarz biegła paskudna, pociągła blizna, wijąca się niczym wąż gdy poruszał szczęką.
- A nie widać? - odparł Groul. - Teraz twój władca, Sorekhar, ma wolną drogę do zaanektowania sąsiednich księstw.
- Nie mieszaj się do nie swoich spraw, gadzie, i odpowiadaj tylko na zadawane pytania. - syknął człowiek z blizną. - Co z tymi, którzy niedawno tutaj byli?
- Chodzi o tą grupkę dwóch kobiet, dwóch mężczyzn i pół-orka?
- Tak, właśnie o nich.
- Niedawno ich rozwaliłem. Nie okazali się tacy groźni, jak obawiał się twój pan. Smaczni też zresztą nie byli. - kłapnął paszczą, ale jego rozmówca ani drgnął.
- Nie interesują mnie takie szczegóły. - wzruszył ramionami. - Ważne, że wykonałeś swoje zadanie. Oto twoja zapłata. - skinął na swoich ludzi. - Trzy worki złota, tak jak stało w umowie. Bierz to i znikaj jak najprędzej. Jeśli będziesz jeszcze kiedyś potrzebny, to się z tobą skontaktujemy. - powiedział, po czym zawrócił konia i dał podkomendnym rozkaz odjazdu.
Ruszyli stępa, w jakiś czas później znikając za załomem. Mężczyzna z blizną zatrzymał się jeszcze na chwilę, popatrzył w kierunku smoka, po czym poderwał konia i pojechał za swymi podkomendnymi.
- Dobra, już ich nie ma. - rzekł Groul.
- Zdaję się, że rozumiem to, co tu zobaczyłam, ale wyjaśnij, proszę, o co w tym wszystkim chodziło? Na czym polega twoja współpraca z ludźmi?
- Robię dla nich, jak wy to określacie, brudna robotę. - powiedział smok. - Weźmy chociażby tego Sorekhara. Potrzebował sposobu, by pozbyć się władców i co ważniejszych ludzi w sąsiednich, pomniejszych królestwach, ale nie mógł tego to zrobić w sposób otwarty, poprzez wojnę. Myślał przez jakiś czas nad tym, a gdy intryga była gotowa, skontaktował się ze mną. Poinstruował mnie, bym zrobił przedstawienie nad stolicą, Marinorem, by ludzie pomyśleli, że bestia napadła na królestwo. Potem, gdy fama o mnie wyszła poza granice Wyrtten, zaprosił on wszystkich notabli z sąsiednich państw, by zgodnie ze staro-królewskim zwyczajem, pomogli w polowaniu na smoka. Wiadomo, że bezinteresownie nikt się nie pcha w coś takiego, dlatego też obiecał oddać spore włości w zamian za przysługę, ale tylko temu, który mnie pokona. Dlatego też, gdy przybyli na polanę, to miast walczyć ze mną, zaczęli się wyżynać miedzy sobą. Ja siedziałem spokojnie i przyglądałem się wszystkiemu ze skały, a potem tylko załatwiłem niedobitki. W ten oto sposób możnowładcy królestw ościennych Wyrtten leżą martwi, pokonani przez smoka, a Sorekhar ma teraz wolną rękę, by zaanektować ich ziemie. Co prawda uczyni to pod pretekstem zadośćuczynienia ludności krajów sąsiednich za stratę swych królów, chęcią uchronienia ich przed chaosem i tym podobnymi pierdołami, ale w praktyce zrobi z nich tanią siłę roboczą, harującą na jego rozwijające się mocarstwo.
- A co jeśli komuś udało się zbiec? - zapytał Sedy.
- To niemożliwe. Nawet jeśli ktoś wymknął się z polany, to załatwili go wojskowi, czyhający u wyjścia z drogi prowadzącej do tego miejsca.
- A więc jednak, to była misja samobójcza. - stwierdził Kristo. - Sorekhar chciał się nas pozbyć.
- Cóż, na pierwszy rzut oka mogłoby się to wydawać nieco dziwne, biorąc pod uwagę waszą niesamowitą popularność wśród możnowładców. Po tym, jak w spektakularny sposób zabiliście Celikę...
- Ale my tego nie zrobiliśmy! Dlaczego wszyscy nas o to posądzają?! - wykrzyknęła Inrami ze łzami w oczach. - Uciekaliśmy z lochów i przypadkiem wpadliśmy do sali, w której leżały zwłoki mej pani i jeszcze kilku osób! Moment potem byli tam też strażnicy, a my musieliśmy uchodzić nie mogąc się wytłumaczyć. Teraz wszystko spadło na nas!
- I tak nikt by nie uwierzył w naszą niewinność. - zauważył Gristel.
- Zapewne. - dodał Groul. - Ale wracając do tego, co mówiłem... Każdy z nich chciałby mieć na usługach taka bandę jak wy.
- To dlaczego Sorekhar chciał nas zabić? - zapytała Serubi.
- Bo on ma inne podejście do tej materii. Nie powiedział mi tego wprost, ale obserwując jego poczynania doszedłem do wniosku, że nie ma zaufania dla tych, których można kupić. Dlatego, zamiast wydawać masę pieniędzy na kogoś, kto może zdradzić jeśli dostanie więcej od wroga, uważa, iż lepiej taką osobę lub grupę zlikwidować, choćby byli nie wiadomo jak dobrzy w swoim fachu, by pozbyć się ryzyka, że będzie się ich miało przeciw sobie.
- Bardzo sensowny tok myślenia. - stwierdził Kristo. - A skąd ty to wszystko wiesz?
- Wiecie, staram się nie mieszać do ludzkiej polityki poza tym, za co mi się płaci. Jednakże pracując dla różnych oligarchów słyszy się to i owo... - wstał z ziemi. - Jedno, co mogę wam teraz powiedzieć to to, że dla świata właśnie umarliście.
- No dobra, ale co teraz? - dociekał Sedy. - Gdzie się udamy?
Smok wyszedł z jaskini, bo nie interesowała go narada tych ludzi, i rozpostarł swe skrzydła, chcąc zlustrować ich stan.
- Są już w porządku, rany się zagoiły. - rzekła Inrami, stając koło Groula.
- Tak, skrzydła są już sprawne... - popatrzył w ciemniejące niebo, na którym zaczynały tlić się pierwsze gwiazdy. - Pani, czego chcesz?
- Czy mógłbyś nas dokądś podrzucić?
- ...a gdzie chcecie lecieć?


Opole
19 czerwca - 10 lipca 2004



NoNamemaN
nonameman@tlen.pl



Wyszukiwarka