NF 2005 07 granica czyśćca


Jakub Nowik
Granica czyśćca

CZĘSC I: ZNAKI

1. Gore
Pablo Navarro, porucznik Sił Zbrojnych Stanów Zjednoczonych Europy, był wstrząśnięty. Znał śmierć bardzo dobrze, zbliżał się do niej latami, jeździł za nią po całym świecie i sam ją sprowadzał. Widział tysiące jej twarzy, zaciętych i obojętnych jednocześnie, uważnie im się przyglądał, oswajał się z nimi. Ale nigdy nie widział czegoś takiego.
Kot zdychał. Drżący kłąb lśniącego futra kulił się w kącie pokoju, a na ścianie powyżej leciała bezgłośnie krwawa kreskówka. Animowany Kapitan Europa ratował Paryż przed batalionem talibów, niżej kot miauczał cicho i obserwował swoje jelita. Przed chwilą nie wiedzieć jak przebiły mu podbrzusze i wyjrzały jak blada, umazana krwią larwa. Sunęły teraz leniwie po posadzce, oszołomiony kot szturchał je łapą.
Sprawczyni tej makabry siedziała po turecku na skórzanej kanapie. W dżinsach i koszulce z logo MTV Polska, w skupieniu obserwowała zdychające zwierzę; milcząca, spokojna, nieruchoma. Miała jasne włosy, zaplecione w dwa krótkie warkocze. Liczyła sobie trzynaście lat i miała na imię Alicja.
Porucznik Pablo Navarro stał schowany w cieniu korytarza, a zły dzień nie chciał się skończyć. Jego organizm, rozregulowany długim lotem, zapomniał, co to sen. O trzeciej w nocy zrobił się głodny i postanowił zejść do kuchni. Nie dotarł do niej, zatrzymał się w progu salonu. Najpierw ujrzał dziewczynkę, chwilę później jej Puszka, którego podczas obiadu pieściła z dziecięcym oddaniem.
Alicja nie odrywała wzroku od wijącego się kota. Zrazu porucznik myślał, że ona się tylko przygląda, uważnie obserwuje zranione, a może otrute zwierzę. Ale kiedy ciało kota napięło się, otwarło i wypuściło na zewnątrz rozedrgany flak, Navarro zrozumiał. Alicja była jak dyrygent, pryszczaty dyrygent z obgryzionymi paznokciami. Jak pozbawiony fletu fakir. Sunące po podłodze wnętrzności zwierzęcia reagowały na subtelne ruchy jej głowy. Kot drżał, miauczał coraz ciszej. Przyspieszał oddech dziewczynki i przyspieszyło tętno Navarro, porucznik cały spocony, ściskał wilgotnymi dłońmi framugę, próbując zatrzymać wirujący korytarz. Kiedy Kapitan Europa zestrzelił helikopter bojowy wroga, kot znieruchomiał, a Alicja z błogim uśmiechem osunęła się na podłogę, Navarro miał dość. Zataczając się, wrócił do swojego pokoju.
Zaniknął drzwi na klucz, podszedł do okna. Ciepła lipcowa noc, jodły na zboczach starych gór, których śmiesznej, świszczącej nazwy porucznik nie zapamiętał. I Zioło rosnące między drzewami, jednocześnie dar i przekleństwo tej ziemi.
Navarro odwrócił się. Butelka. Wciąż stała na stole. Czyściec, pół litra pięćdziesięcioprocentowego alkoholu wzmocnionego Ziołem. Naczelnik powiedział, że picie czyśćca jest tak zdrowe jak picie płynu do mycia naczyń. Ale Naczelnik był ojcem Alicji, która wzrokiem zabija zwierzątka.
Navarro jednym haustem wypił pół zawartości.
//Monique, jak mogłaś?\\
Butelka wypadła mu z dłoni, łóżko uderzyło miękko o jego ciało. Żyrandol zatańczył przed oczami. Porucznik zrozumiał, że leży. Zamknął oczy i poczuł przyjemne mrowienie; rześkie, wilgotne podmuchy pieszczące drętwiejące ciało. Po chwili już śnił o brunetce. Nie zarejestrował pierwszych kropli deszczu padającego na tysiące starych jodeł za oknem, porastających łagodne zbocza Gór Świętokrzyskich.

2. Wcześniej: wściekłe psy
- Miejscowi nie próbują uciekać z laboratorium? - spytał Navarro.
- Dostają pensję, dużo wyższą niż średnia płaca w regionie
- odparł Naczelnik. - Dlaczego mieliby uciekać?
- Bez żartów, Naczelniku.
- Próbują, próbują. - Pytany wyglądał na rozbawionego. - Ale odkąd zaczęliśmy hodować psy, próbują coraz rzadziej.
- Psy?
- Uzależniamy je od Zioła, biomodyfikujemy i wytresowane wypuszczamy do lasów. Tanie i efektywne. Potem je panu pokażę.
Jedli kolację na tarasie willi Naczelnika. Navarro, Naczelnik, jego córka Alicja i Piotr, młody milczący Polak, oddelegowany do dyspozycji porucznika. Zmęczony podróżą Navarro nie miał apetytu, patrzył na Kielce. Miasto, pozbawione strzelistego centrum, kojarzyło mu się z tymi w Ameryce Południowej: rozległe dzielnice niskich, kilkunastopiętrowych wieżowców i gęste lasy dokoła. Tu, na zboczu jednego ze wzgórz okalających Kielce, musieli być doskonałym celem dla ewentualnych strzelców ukrytych w mieście czy między jodłami. Ta kolacja była demonstracją Naczelnika, Navarro nie miał wątpliwości. Zastanawiał się, czy chodzi o demonstrację siły czy głupoty.
- Miesiąc temu złapaliśmy troje uciekinierów - podjął Naczelnik. - Moi ludzie dotarli do nich, zanim rozszarpały ich psy.
- Chodź, Puszek, zjemy kolację -Alicja, jak ojciec, mówiła po angielsku. Wzięła na kolana małego posłusznego kotka.
- Potorturowaliśmy ich trochę, całą rodzinę, i wypuściliśmy do miasta. Od tamtego czasu jest spokój.
Dziewczynka postawiła zwierzę na stole.
- Lubimy mięsko, prawda?
- Torturował pan kiedyś przez neurozłącza, poruczniku?
Zanim Navarro zdążył odpowiedzieć, ręka Naczelnika wystrzeliła ku dłoni córki. Kot z sykiem zeskoczył na podłogę. Naczelnik ścisnął nadgarstek Alicji.
- Co to ma być? Od kiedy to takie gówniary malują paznokcie?
- Boli - pisnęła.
- Ma boleć - syczał ojciec. - Zmyć mi to, natychmiast. Alicja wyrwała się i wybiegła z tarasu.
- Biedne dziecko. Nie dość, że półsierota, to jeszcze upośledzone. - Naczelnik westchnął i wytarł czoło chusteczką. - Nie może się łączyć z siecią. Mózg odrzuca połączenie.
Milczeli do końca kolacji. Navarro patrzył na Kielce, na radioloty kołujące nad staroświeckimi zabudowaniami. Niczym muchy wokół gówna. Nawet nie przypuszczał, jak często ta myśl będzie do niego wracać.
- Czyli przysłano pana, żeby wytropił Białego? - spytał w końcu Naczelnik. Uprzejmie, ironicznie, lekceważąco.
- Pan doskonale wie, po co tu jestem - rzekł Navarro z nadzieją, że to nieprawda.
- Bruksela myśli, że nie poradzę sobie z garstką bandytów.
- Brukselę niepokoi spadek efektywności widzących i zmniejszenie ilości dostarczonego Zioła. A ta garstka bandytów już raz szturmowała laboratorium.
- Szturmowała? Niech pan nie będzie śmieszny, poruczniku! Pół roku temu podeszli pod ogrodzenie. I widowiskowo porozpieprzali się na polu minowym, resztę wycięły radioloty. - Naczelnik uśmiechnął się szeroko. - Naprawdę nie ma problemu. Żadnego.
Wstał, podszedł do barierki na końcu tarasu, spojrzał na miasto.
- Przyjechałem tutaj tuż po eksplozji w fabryce. Zbudowałem laboratorium, zorganizowałem wszystko. Już dwudziesty rok dostarczam Stanom Zioła i czasem mam wrażenie, że tylko dzięki przepowiedniom widzących Federacja jeszcze funkcjonuje. - Odwrócił się do Navarro i dodał z naciskiem: - Radzę sobie świetnie.
- Miał pan szczęście. Kiedy się okazało, jakie są skutki uboczne wybuchu, te góry stały się najważniejszym miejscem w USE.
- Kto powiedział, że eksplozja i jej skutki nie były planowane?
Navarro nie umiał ukryć zaskoczenia, Naczelnik nie chciał kryć satysfakcji.
- Nie o wszystkim pan wie, poruczniku. Czasem dobrze zamilknąć, popatrzeć na miasto. //Jak muchy wokół gówna.\\
- Chodźmy, pokażę panu moje pieski.
Zeszli do pierwszego z baraków stojących między willą a położonym niżej laboratorium.
- Silne, wytrzymałe i nieustępliwe. Zawsze o krok przed uciekinierami, zupełnie jakby czytały im w myślach. - Z dumą wskazał na stworzenia wściekle szamoczące się w stalowych klatkach. Jedno z nich, zobaczywszy Navarro, rzuciło się na pręty. Jakieś dwadzieścia kilogramów temu było jeszcze człowiekiem. Chyba kobietą, ale Navarro nie miał pewności.

3. Bitwy
To był dobry obraz. Jego reprodukcja niezłej jakości wisiała w pokoju, w którym miał spać porucznik. Navarro wprost słyszał zgrzyt żelaza, dzikie rżenie koni, wariackie pokrzykiwania żywych i wrzaski zarzynanych. Setki średniowiecznych wojowników splecionych w mozaikę lepką od krwawego kurzu, twardzi mężczyźni wirujący w rozstrzygającym o ich losie //danse macabre.\\ A w centrum dumny brodacz z wielkim krzyżem na piersi, broniący się z konia przed ubranymi w skóry półdzikimi piechurami. Pewnie jakiś polski bohater narodowy. Navarro postanowił spytać o to Piotra.
Ściemniało się. Zmęczony porucznik nie patrzył już na obraz bitwy, siedział na łóżku i rozkładał pistolet. Zintegrowany z personalem belgijski FN Five-seveN, 5,7 mm, dwadzieścia pięć naboi w magazynku. Navarro czyścił broń i myślał.
Nie wiedział, czy zdoła sprawdzić rewelacje Naczelnika. Czyli fabryka byłaby tylko pretekstem. Jeden z największych w Europie zakładów medycznych biokomponentów zostałby zbudowany tylko po to, by po trzech latach funkcjonowania zostać rozpieprzonym? Miliardy euro, prawie sto ofiar, upadek GlaxoSmithKline i dymisja rządu Federacji - to wszystko było zaplanowane?
Oficjalna wersja: po eksplozji nastąpiło silne skażenie w promieniu kilkunastu kilometrów wokół miasta. Potrzebni byli żołnierze Naczelnika, żeby zabezpieczyć teren i przeprowadzić konieczną kwarantannę. Cały obszar zabezpieczono dokładnie, a jakże. Blokady drogowe, zasieki, patrole, detektory ruchu, miny i radioloty - Naczelnikowi nie można było zarzucić ani niestaranności, ani braku inwencji.
//Odkąd zaczęliśmy hodować psy, próbują uciekać coraz rzadziej.\\
Przez pętlę zaciśniętą wokół miasta przedarło się niewielu. Ci, którym się udało, woleli milczeć, bo zupełnie obcy ludzie, spotykani na ulicach Londynu czy Budapesztu, dowodzili, że wiedzą więcej od samych uciekinierów o pozostawionych w Kielcach rodzinach i przyjaciołach. Zresztą, prędzej czy później i tak wszyscy wracali do Kielc. To, przed czym próbowali uciec, zmuszało ich do powrotu. Musieli wracać do Zioła.
Zioło pojawiło się w lasach tuż po wybuchu i od tamtej pory wyrastało każdego kolejnego kwietnia. Roślina miała właściwości, których do końca nie rozumiano, ale po latach prób i błędów nauczono się z nich korzystać. Jednocześnie utajniano kolejne badania prowadzone w laboratorium powstałym dosłownie na gruzach fabryki. Prace nadzorował ściągnięty z Tokio profesor Taro Ozaki. Navarro nie wiedział o nim nic więcej, dostępnych informacji na temat Japończyka było tyle co informacji o sposobie pracy widzących. Czyli kompletnie żadnych. Navarro miał nadzieję, że Naczelnik umożliwi mu spotkanie z szefem laboratorium.
Ostatnio jednak pojawiły się problemy, z którymi Naczelnik przestawał sobie radzić, być może nawet nie o wszystkich wiedział. Nie chodziło o Białego i skupionych wokół niego desperatów, nieudolnie próbujących wykończyć Naczelnika i usunąć z Kielc jego żołnierzy. Brukselę niepokoił inny, żałośnie patetyczny pseudonim. Zbawca - to z jego powodu w Kielcach pojawił się Navarro.
Porucznik spojrzał na butelkę czyśćca, o którą wcześniej poprosił Piotra. Miał jeszcze jeden, zupełnie prywatny powód, dla którego się tu znalazł.
W górnym rogu pola widzenia błysnęła ikona drzwi.
- //nawiązać połączenie? (wysoki priorytet) \\-
- sprawdź nadawcę -
- //płk Dennis Johannsen \\-
- Navarro usiadł wygodniej.
- połącz -
Wojskowe domeny komunikacyjne mają dwie cechy charakterystyczne. Są naprawdę bezpieczne, poziomem zabezpieczeń przewyższają nawet domeny rządowe. Niestety, są także nieefektowne -jeśli chodzi o armię, nawet w sieci panuje zgrzebna wojskowa prostota.
Nieduże, widne pomieszczenie, za jednym oknem Alpy, za drugim plaża nad Morzem Śródziemnym. Sterylnie białe ściany i dwa awatary naprzeciw siebie.
Holograficzny pułkownik Dennis Johannsen uśmiechał się pogodnie.
- I jak Polska, Pablo?
- Nie myślałem, że będzie tak gorąco. - Navarro uścisnął dłoń wielkiego Afroeuropejczyka, choć nie lubił tego gestu w sieci. Jak wirtualny seks, zamiast zbliżać, uświadamiał dystans.
Johannsen wygenerował skórzane fotele, usiedli.
- Co u twoich kobiet, Dennis?
- Kate dostała się na Yale. Wyjeżdża za miesiąc, a Tabitha już za nią płacze. Jutro lecimy na Florydę, pożegnalne wakacje Johannsenów.
Navarro milczał. Dennis nie zdecydował się na wojskową domenę, żeby rozmawiać o rodzinie. Murzyn spoważniał.
- Zanim pojadę, mam zaopiniować obsadę kontyngentu ke- nijskiego - powiedział Johannsen, zaglądając głęboko w oczy Navarro. Porucznik znał to spojrzenie z pola walki. - Podałem ciebie jako jednego z konsultantów. To nazwiska brane pod uwagę.
- //nowa wiadomość (załącznik tekstowy)\\ -
Navarro poczuł gorąco. Czwarty kontyngent, ostatni przed wycofaniem się USE z konfliktu. Kenijskie piekło. Powołanie do Kenii było jak pocałunek śmierci, wracało stamtąd niewielu. Navarro i Johannsen doskonale o tym wiedzieli. Oni wrócili. A skoro Dennis przyszedł z tym do Navarro...
Awatar porucznika pozostał nieruchomy, mimo że dłonie mężczyzny siedzącego w willi pod Kielcami zaczęły się trząść.
- Czy ona jest na liście? - Navarro nie pozwolił, żeby procesor odbierający sygnały z jego mózgu wyemitował to zdanie, symulując drżenie głosu.
- Nie. Ale spójrz na numer piąty.
- otwórz dokument -
- 5. //Philip Clark\\
- O kurwa.
- Do jutra mam przedstawić propozycje. Zrobię z tym, co zechcesz.
- Dlaczego, Dennis?
- Chcesz, to nazwij to przyjacielską solidarnością - Johannsen mówił coraz ciszej. - Chyba po prostu jestem złym człowiekiem.
Szum cyfrowego morza.
- Muszę iść, Pablo.
- Wiem.
- //koniec połączenia \\-
Ciemny pokój, mężczyzna, pistolet i butelka halucynogennej wódki.
Philip Clark.
Navarro spojrzał na prawy nadgarstek. Już prawie nie było widać szwów.
Philip Clark.
To było na Kaukazie.
*
Partyzanci ukryli się w lesie porastającym jedną z gór. Mieli być nieliczni, słabo uzbrojeni i bezsensownie rozbici w dwóch obozach po obu stronach szczytu. Tak twierdził porucznik Philip Clark, odpowiedzialny za przygotowanie natarcia. Navarro dopiero przyjechał do Tbilisi. Clark, młody, zdolny i ambitny siedział tam już pół roku. Dwa plutony ludzi Navarro - on sam miał poprowadzić jeden z północy, drugim, od południa, dowodził Clark. Navarro wolał kogoś ze swoich, ale ostatecznie był to młody porucznik, miał dobrze znać teren i przeciwnika.
Weszli do lasu tuż po wschodzie słońca. Pancerze zintegrowane z ich personalami najnowszym bojowym neurooprogramowaniem. Bioamunicja w magazynkach szturmowych FN F2050, syntetyczne dopalacze w żyłach, jedno i drugie zbyt skuteczne, by było legalne. Weszli do lasu: wysokie świerki, śnieg do polowy uda.
A kiedy spotkali przeciwnika, las zapłonął.
Partyzantów było dwukrotnie więcej, niż miało być, większość dobrze uzbrojona i opancerzona. Wcale nie wyglądali na zaskoczonych, natarcie miało trwać dwie minuty, trwało ponad dziesięć. Tysiące szalejących w pozornym bezładzie śmiercionośnych owadów, każdy droższy od chat wieśniaków żyjących w dolinie. Drzewa waliły się z trzaskiem, jak wielkie pochodnie, i gasły z sykiem w miękkiej bieli. Kukły lśniące polimerostalą, potężne i jednocześnie zadziwiająco szybkie, nieruchomiały jedna po drugiej, jak marionetki z poprzecinanymi sznurkami.
Po kwadransie niedobitki partyzantów wycofywały się w stronę szczytu, ich likwidacja była kwestią czasu, północne zbocze zostało opanowane.
- podaj stan plutonu 1. -
Personal Navarro wyświetlił liczby: czarną czwórkę, zieloną dwudziestkę. Czterech żołnierzy niezdolnych do kontynuacji działań bojowych. Czyli czterech w plecy. Dużo, Clark za to oberwie. Po drugiej stronie wzgórza kanonada cichła.
- podaj stan plutonu 2. -
Navarro prawie się przewrócił. Zielona szóstka. Zostawił połowę plutonu, reszta za nim, na południowe zbocze. Biegli tak szybko, jak to było możliwe, stalowi sprinterzy niknący w kolejnych zaspach, taranujący młode drzewa, z trzaskiem odbijający się od starych.
Biegli.
Zielona czwórka.
Szybciej, jeszcze szybciej,
- 10 mg anabokainy -
(oby tylko stawy wytrzymały)
- przeładuj, automatycznie otwieraj ogień - zielona trójka
po prostu musiało się dać szybciej.
Wypadli na skraj lasu, celowały personale, strzelały kombinezony. Zmietli pozostałych kilku Gruzinów, którzy zdążyli oddać tylko kilka strzałów.
Jedna z kul trafiła w palec Navarro, roztrzaskując jego F2050, ale to nic, nic się nie stało, bo
//alarm biologiczny \\
- już było po walce, więc
//rozpoznanie: bioamunicja, toksyna nr 352\\
- o Boże
//konieczność amputacji -\\
Navarro padł na kolana, wpatrując się w prawą dłoń. Chwilę po tym, jak pancerz automatycznie wstrzyknął w niego środki uspokajające i przeciwbólowe, poczuł lekkie szarpnięcie. Prawie nie było krwi, dłoń wylądowała w zaspie metr przed nim. Parujący szkarłatny lej na białym dywanie.
Navarro nie pamięta, jak znalazł się wtedy przed Clarkiem. Gówniarz siedział oparty o drzewo, pancerz amputował mu nogi na wysokości kolan. Porucznik nie zapomniał wyrazu jego twarzy. Philip Clark bał się Pabla Navarro jak nikt wcześniej.
Rok później Clark też milczał przerażony.
Wtedy już stał i chował się za Monique Navarro, a ta powtarzała mężowi, że chce rozwodu. Bo chce żyć z Philipem.
Dość wspomnień.
Ciemny pokój, mężczyzna, pistolet i butelka halucynogennej wódki.
O tak, Navarro miał jeszcze jeden, bardzo prywatny powód, żeby tu przyjechaći

4. Oni (ballada)
Jego pierwsza noc w Kielcach. Navarro nie może usnąć, wychodzi z pokoju i trafia na show z Alicją, Puszkiem i Kapitanem Europą w rolach głównych. Kiedy wraca, wypija pół butelki czyśćca i odpada. A wtedy oni zaczynają się cieszyć. Bo wreszcie się pojawił.
Zanosi się na dobre. Drobny, ciepły deszcz odświeża duszną lipcową noc. Lekkie krople głaszczą ostre igły jodeł, pieszczą gładkie pnie buków, zwilżają puszyste kłębowiska paproci i leżące wokół drzew dywany widłaków. Potrzebowały deszczu, więc ten nadchodzi do ich kwiatów: miniaturowych dzwonków kokoryczki, delikatnych białych płatków kładącej się między jodłami przytulii. I do ukrytego w ściółce Zioła, cierpliwie wyczekującego swojego czasu.
Szeregowy Francis Palangi się wkurza. Nienawidzi moknąć, a do świtu (i końca warty) zostało kilka długich godzin. Sam w lesie, kilometr na południe od Kielc, ma pilnować, by żaden Polak nie uciekł właśnie tędy z terenu laboratorium. Ale nie oszukujmy się, szeregowy Palangi ma w dupie pilnowanie. Po pierwsze, od jakiegoś czasu nikt nie ucieka. Po drugie, detektory ruchu, radioloty i psy Naczelnika radzą sobie znakomicie. Po trzecie, jutro kończy mu się kontrakt, Palangi wraca do żony i córki. Przez rok zarobił na opłacenie terapii genowej córki, biedna Nicole ma alergię trzeciej generacji, jest uczulona właściwie na wszystko. Francis Palangi nie ma pojęcia, że jego rodzina dostanie dwa razy więcej, niż wynosi roczny żołd żołnierza USE. Euro starczy nie tylko na odczulenie Nicole, jego żona wreszcie zrobi się na modną w Paryżu mulatkę. Pieniądze weźmie z odszkodowania przyznawanego rodzinom żołnierzy zaginionych w akcji.
Palangi spogląda w niebo. Wzdycha, wyciąga menażkę i dopija resztki czyśćca. Kiedy alkohol falą gorąca rozpływa się po jego ciele, przez sekundę nie dzieje się nic. A potem las chwyta Francisa Pałangi, chwyta mocno i zaczyna zgniatać.
Zbudzone drzewa przeciągają się z trzaskiem, szepczą do siebie i przysuwają się w stronę żołnierza. Mokre paprocie falują wzburzone, trawy mruczą cicho złośliwe melodie. Mrok krzepnie i przestaje milczeć: syczy, popiskuje, kracze i wyje głosami istot tańczących w wilgotnych ciemnościach. Nie kryją podniecenia: jodły, buki, widłaki. Kokoryczka i przytulia. I ukryte w ściółce Zioło, cierpliwie wyczekujące swego czasu.
Nagi mężczyzna wyłania się z lepkiego cienia, zatrzymuje przed Francisem Palangi. Żołnierz naprzeciw żołnierza. Palangi jest zbyt przerażony, by chociażby zadrżeć, czasu starczy mu jedynie na przelotne spojrzenie,
//wysoki muskularny lśniący wielki nóż w wielkiej dłoni, druga dłoń jest...\\
po czym nagi mężczyzna wyłącza jego świadomość i od tej pory umysł Palangi może tylko odbierać bodźce. W jego nasączonym czyśćcem mózgu nie ma jednak miejsca na cały ogrom doznań, które gwałtownie próbują się do niego wedrzeć, gąbka nie wchłonie oceanu, Palangi stoi więc i wyczekuje chwili, w której jego wyjący z bólu układ limbiczny podda się i po prostu przestanie pracować.
Mężczyzna patrzy na trzęsącego się żołnierza, a gałęzie starej jodły pieszczotliwie drapią jego szerokie plecy. Jest w dobrym humorze, wytnie kolejny żart. Rozkazuje żołnierzowi podążyć za sobą, odwraca się i daje się połknąć ciemnościom.
Szeregowy rusza za nagim nożownikiem. Jego umysł nie może pozwolić sobie na jakąkolwiek refleksję. Gdyby mógł, Francis Palangi podczas tej krótkiej przechadzki oszalałby bez wątpienia. I nie chodzi o to, gdzie prowadzi go milczący mężczyzna. Chodzi o to, kiedy.
Idą głębiej. Głębiej w las, głębiej w noc, w cień, w gąszcz. Przestaje padać, siny księżyc przygląda im się z kropli drżących na jodłowych igłach, ze strużek spływających po srebrzystej korze buków. Głębiej, w wyższe paprocie, dalej, między masywniejsze drzewa. Puszcza rośnie, nabrzmiewa, pęcznieje, rozkwita wszystkimi odcieniami szarości. Idą głębiej i nie są sami. Nad ich głowami rozwrzeszczana galaktyka nietoperzy, pod stopami szeleszczące trawy przeczesywane przez żmije, padalce i ropuchy. W bladym księżycowym świetle kity wiewiórek czających się między poskręcanymi konarami zdają się być bure, sierść ogromnych wilków widmowo przemykających między cieniami lśni najczystszą czernią. Idą dalej, idą wcześniej. Nożownik, syn tej puszczy i jej opiekun. A za nim Francis Palangi, pojedyncza komórka rakowa na starzejącym się organizmie.
Puszcza kończy się nagle. Przed nimi rozległa polana wyściełana gęstą mgłą, nad nimi miliony gwiazd ułożone w konstelacje, których Palangi nie umiałby rozpoznać. Przez polanę przepływa potwór. Wyłania się z mroku, brodząc powoli w bladym oparze, czterometrowa góra skołtunionego brunatnorudego futra. Mężczyźni patrzą na wielkie uszy, długą włochatą trąbę i lśniące majestatycznie potężne ciosy. Kiedy potwór rozpływa się w cieniu, ciszę rozdziera ryk. Przeciągły ryk głodnego drapieżnika. Po chwili drapieżnik ryczy raz jeszcze, jest bliżej. Lew jaskiniowy wyczuł ofiarę, nożownik może już wracać. Zanim odejdzie i zostawi tu Francisa Palangi, zwraca mu świadomość. Niech spróbuje walki. Niech wie, że czas umrzeć.
Później nożownik znów będzie w lesie pod Kielcami. Spojrzy na willę Naczelnika, pomyśli o Pablu Navarro.
//Przyłożyłbyś, poruczniku, lufę do dziecięcej skroni? Pociągnąłbyś za spust?
I co byś zrobił, gdybyś wiedział, że zapłodnienie in vitro twojej matki przeprowadził pewien Japończyk, którego spotkasz już niedługo? Co powiedziałbyś człowiekowi, który bez wiedzy twoich rodziców nieznacznie zmodyfikował DNA planowanego przez nich dziecka?\\
Do mężczyzny podejdzie naga kobieta, przytuli się do jego pleców, pogłaszcze bliznę na potylicy nożownika. Po chwili oboje odejdą w mrok, jest jeszcze tyle do zrobienia. Zostaną jodły, buki, paprocie i widłaki. Kokoryczka i przytulia. I ukryte w ściółce Zioło, cierpliwie wyczekujące swego czasu.

5. Dramatis personae
Najemniczka miała modną polinezyjską twarz, udany owoc kompromisu między subtelnością rysów rodem z plaż Manihiki a podskórnym opancerzeniem czaszki. Połyskujące plemiennymi tatuażami potężne ręce założyła na drobnych, pozbawionych sutków piersiach ukrytych pod elastycznym podkoszulkiem. Do tego obcisłe szorty, pasione na wojskowych anabolikach masywne uda, obudowane stabilizatorami kolana i stopy. Uzbrojony w szturmowy HK, dwumetrowy popisowy produkt którejś z azjatyckich fabryk zabójców idealnych.
Akurat kiedy Navarro wszedł do jadalni, najemniczka skinęła siedzącemu przy stole Naczelnikowi i wyszła drzwiami naprzeciwko.
- Piękna, prawda? Robiona na zamówienie, jej twórca to prawdziwy geniusz.
Navarro przysiadł się.
- Profesor Taro Ozaki?
- A jednak! Już zaczynałem tracić nadzieję.
- Na co, Naczelniku?
- Że potrafi mnie pan zaskoczyć. - Naczelnik zarechotał.
- Smacznego.
- Chyba niełatwo znaleźć taką olbrzymkę, gotową na pełną modyfikację.
- Dlatego materiałem wyjściowym dla Lucy był mężczyzna
- wyjaśnił Naczelnik. - Przy tak daleko idących przekształceniach zmiana płci Luciousa przestaje wyglądać na radykalne posunięcie. Chociaż wolę o tym nie myśleć, kiedy ją pieprzę.
Szaleństwo, Navarro z trudem powstrzymał się od histerycznego wybuchu. Naczelnik uśmiechnął się promiennie, tak uśmiechała się jego córka, kiedy zakatowała kota. Ból głowy męczący Navarro od przebudzenia narastał, piekły oczy, drapało opuchnięte gardło. To nie był tylko brak snu. Kac? Czyściec jest wzmacniany Ziołem, może reakcja ponarkotykowa? Za oknem zagrzmiało, Navarro poczuł, że dostaje erekcji. Szaleństwo.
Troska na twarzy Naczelnika. Równie autentyczna, jak prawa dłoń Navarro.
- Źle się pan czuje?
- Wszystko w porządku.
- Doprawdy?
- Ta najemniczka...
- Lucy?
- Madę in Hongkong?
- Madę in Taiwan.
- No właśnie. Pracował nad nią Taro Ozaki. Szef tutejszego laboratorium.
- Profesor bywa w wielu miejscach jednocześnie. To wybitny specjalista, prawdziwy człowiek renesansu.
- Nie wątpię. Zajmuje się Ziołem, widzącymi, produkuje żołnierzy i hoduje panu psy.
- Zioło i widzący to priorytety, poruczniku Navarro. - Naczelnik wytarł usta. - To z ich powodu jesteśmy tu, gdzie jesteśmy.
- Mówi pan o sobie i Ozaki?
Naczelnik przewrócił oczami. Kolejny protekcjonalny uśmiech.
- Mówię o Federacji. Bruksela nie wyobraża sobie kształtowania polityki zagranicznej bez odpowiedzi, których udzielają jej widzący. Dziś kluczem do sukcesu jest skuteczna antycypacja, a skoro wszystko wokół zapieprza tak szybko i chaotycznie, że nawet najlepsze algorytmy nie dają wiarygodnych symulacji, to właśnie widzący zapewniają przewagę.
Navarro spojrzał w okno. Mokre szmaty chmur wisiały nisko nad wzgórzami.
- Nawet jeśli czasem się mylą.
- Nawet jeśli czasem się mylą - przytaknął Naczelnik.
- Wróżbiarstwo w miejsce techniki?
- W miejsce starej techniki, technika zupełnie nowa. Niewyobrażalnie dla nas wysoka. - Oczy Naczelnika błyszczały. - Tak wysoka, że równoznaczna z magią.
- Czyli jednak wróżbiarstwo.
- Kiedy czegoś nie rozumiemy, szukamy zastępczych odpowiedników wśród pojęć, które znamy. Przecież pan wie, że Zioło wcale nie jest ziołem. To słowo to żart Ozaki, w polskim języku ma bardzo interesujący potoczny desygnat. - Naczelnik rozparł się na krześle, potężne ręce założył za głowę. - Zresztą, proszę spytać o to profesora. Ja jestem tylko skromnym dostawcą. Dostawcą i stróżem.
- Stróżem przed Białym? - Dopiero teraz Navarro spostrzegł, jak ciemno jest w jadalni. Ciemno i duszno.
Naczelnik wstał. Chyba gwałtowniej, niż zamierzał.
- Pieprzenie. - Podszedł do okna. Brunatne niebo, brunatny mundur. - Biały to zwykły przemytnik czyśćca, mamiący miejscowych romantycznymi mrzonkami. Mrzonkami, które tutejsi od pokoleń wysysają z mlekiem swoich rozgoryczonych rzeczywistością matek.
- Żałosny mesjanizm - Naczelnik pokręcił głową - tak kurewsko charakterystyczny dla nierobów, nieudaczników i przegranych. Nie jest nam źle dlatego, że nic nie robimy, żeby to zmienić. Jest nam źle, bo tak miało być, bo musimy przez to przejść, żeby potem było dobrze. Niech nas kopią po dupach, niech leją po mordach, kiedyś sytuacja się odwróci.
Spojrzał w oczy Navarro. Z ogromną pewnością siebie. I pogardą.
- Oni przegrywają już na starcie. Bo wciąż czekają.
- Czekają na zbawcę? - spróbował Navarro.
- Najpóźniej pojutrze opuści pan Kielce, poruczniku Navarro
- wielki mężczyzna mówił powoli i cicho. - Przekona się pan, że nie ma się czym martwić.
Zamilkli. Naczelnik odwrócił się do okna, Navarro nie mógł zebrać myśli,
ona tu idzie
spocone dłonie zacisnął na krawędzi stołu.
Utkwił wzrok w drzwiach, którymi wcześniej wyszła najemniczka. Znów widział jasnowłosą trzynastolatkę i zdychającego kota. Czuł, że Alicja się zbliża. Nie miał pojęcia skąd, ale był pewien, że zaraz otworzy drzwi i wejdzie do jadalni, psychopatyczna córka psychopatycznego ojca.
Usłyszał kroki, już była za drzwiami. Serce waliło jak oszalałe.
Klamka drgnęła, a Navarro wstrzymał oddech.
Weszła do środka.
Dwudziestokilkuletnia dziewczyna. Krótkie czerwone włosy, sterczące każdy w inną stronę, oczy koloru stali, piegi na nie-umalowanej, regularnej twarzy. Bawełniana sportowa bluza i długa spódnica, pełna zamków, klamer i zatrzasków. To nie ona, Navarro wypuścił powietrze.
- Nie widziałeś mojego kotka? - spytała Alicja.
Navarro zdusił wrzask. Odwrócił się gwałtownie. Stała tuż za nim, weszła do jadalni tymi samymi drzwiami co on.
- Nie widziałeś Puszka? - powtórzyła. Gapiła się na Navarro z dziecięcą bezczelnością, piosenkarz na jej koszulce czołgał się po scenie.
- Pokaż paznokcie - powiedział Naczelnik.
- Oj, tato - fuknęła dziewczynka.
- Dzień dobry - powiedziała dziewczyna.
- Nie, nie widziałem - wydusił Navarro.
- To porucznik Pablo Navarro - rzekł Naczelnik do dziewczyny.
- A to Magdalena Janowska, nauczycielka Alicji.
Navarro podał jej rękę.
//Czemu oni wszyscy mówią po angielsku?\\
Naczelnik ruszył do drzwi.
- Na mnie już czas.
Ostatnią rzeczą, na jaką Navarro miał ochotę, to zostać w jednym pokoju z córką Naczelnika. Nawet przez chwilę. Naczelnik zatrzymał się w progu.
- Naprawdę dobrze się pan czuje? Nie wygląda pan najlepiej. Może to jakoś pomoże. - Przymknął na chwilę oczy, po czym uśmiechnął się szeroko i zniknął za drzwiami.
-// nowa wiadomość, typ pliku: neurosyrnuhcja, nazwa: Dostawca -\\
Zostali we trójkę: Navarro, Alicja i Magdalena.
Milcząc, wszyscy troje spojrzeli na okno. I zaczekali. Navarro nie miał pojęcia, dlaczego to robi, ale obserwował wzgórza, wpatrywał się w rozlane między nimi Kielce i czekał. Jak Alicja i Magdalena. Nagle poczuł włosy jeżące się na karku i zimno pełznące wzdłuż kręgosłupa.
- Zaraz pierdolnie - wyszeptała zafascynowana Alicja.
Niebo pękło z ogłuszającym trzaskiem. Gwałtowny błysk, a po nim grzmot, ciężko przetaczający się po okolicznych lasach. Lunęło, Navarro zadrżał.
Szaleństwo.
Chwilę po tym, jak Alicja z triumfalnym uśmiechem odwróciła się do porucznika, Navarro minął Magdalenę przyglądającą mu się z powagą i wyszedł. Oczy Alicji lśniły. Jak wtedy, gdy odbijał się w nich zdychający Puszek.

6. Dostawca
Mężczyzna miał nie zawstydzać facetów i podobać się kobietom, sperminator ociekający feromonami i testosteronem. Stał nagi, drżący i dumnie wyprostowany, dyszał. Dwie klęczące przed nim kobiety były doskonale nieopisywalne, istniały, by podobać się zawsze i każdemu, perfekcyjna synteza kolorów skóry, sylwetek i temperamentów. On dyktował tempo, one z oddaniem pracowały.
- A teraz przygotujcie się na dostawę świeżej śmietany - wydyszał sperminator, a Pablo Navarro skrzywił się i wyłączył neurosymulację.
Plik, który dostał od Naczelnika, był zwyczajnym pornosem. Kilka postaci, kilkanaście scenariuszy w kilkudziesięciu sceneriach, standardowy wybór: obserwacja akcji bądź uczestnictwo. I, prawdopodobnie, nic więcej.
Tylko prawdopodobnie. Navarro przesłał //Dostawcę \\Johannsenowi, niech plikiem zajmą się wojskowi.informatycy, może wygrzebią coś z kodu. Zażądał też informacji o Magdalenie Janowskiej. Kim jest nauczycielka kogoś takiego jak Alicja?
Navarro nie miał pojęcia, że tak będzie wyglądać jego pobyt w Kielcach. Nie przypuszczał, że zacznie mu zależeć na wiedzy, kim jest Biały i czy postać nazwana Zbawcą w ogóle istnieje. Miał mieć to wszystko głęboko w dupie, bo właśnie tam masz sprawy, za które się bierzesz, tylko po to, by uciec od innych. Nie wyszło. Przeszłość jest szybka i cwana. Dogoni cię, znajdzie nawet na polskim końcu świata, gdzie kaprys bije rozsądek, a mit zwycięża logikę.
Navarro miał czas do wieczora. Wtedy Dennis Johannsen poda ostateczną listę oficerów przydzielonych do kenijskiego kontyngentu. Jeden maił i Philip Clark pożegna się ze świeżo poślubioną żoną, pomacha jej z trapu transportowca i, prawdopodobnie, więcej jej w realu nie zobaczy. Wystarczy jedno zdanie. Dennis Johannsen wiedział, czym obarcza Navarro, wiedział, że nie powinien tego robić. Nie miał prawa tego robić.
//chyba po prostu jestem złym człowiekiem\\
Pablo Navarro nie wybaczyłby przyjacielowi, gdyby ten postąpił inaczej.
Porucznik podniósł się i podszedł do okna, popatrzył na moknące jodły. Kiedy przymykał oczy, miał wrażenie, że czuje ciężkie krople uderzające o stare gałęzie. Jakby czuł je na sobie.
Zaciągnął żaluzje. Już południe, czas złożyć wizytę profesorowi Ozaki. Przesłał wiadomość Piotrowi, niech Polak zaprowadzi go do laboratorium.
//- nowa wiadomość -\\
Kiedy sprawdził nadawcę, Navarro pożałował, że po śniadaniu wylał resztę czyśćca do zlewu. Personal wyświetlił komunikat o gwałtownym skoku tętna.
- nadawca: //Monique Clark -\\
Do niedawna Monique Navarro.
Pablo Navarro przestał myśleć, implozja skondensowanych emocji.
Jodły za oknem wciąż mokły, Navarro nie miał pojęcia, że za dwadzieścia cztery godziny będzie mu do nich tak blisko.
Nie wiedział też, że niedługo znów zacznie zabijać.

7. Smakosze oczu
Szli dżunglą pulsującą gwałtownym tęczowym rytmem. Przez wilgotną, gęstą, wibrującą orgię ruchu, dźwięku, kształtu i koloru. Skrzek, świst, pisk i wszechobecne falowanie; rozdygotany organiczny labirynt odurzający zmysły nadmiarem bodźców.
Kiedy wyszli na plażę, dowódca spojrzał na okręt tonący na horyzoncie i wydał rozkazy. Nie przekrzykiwał huczącego oceanu,, dyspozycje przesłał bezpośrednio do personali podkomendnych. Żołnierze zaczęli rozstawiać się wzdłuż linii brzegowej. Pozostało poczekać, i to wcale niedługo.
Dowódca spojrzał w niebo i westchnął. Wielkie kształty szybujące nad oceanem, czarne w ostrym listopadowym słońcu. //Degustadores de ojos.\\ Tak miejscowi nazwali kondory żywiące się tysiącami trupów będących jedynym efektem konfliktu andyjskiego; krwawej wojny angażującej co najmniej trzy rządy, kilka karteli narkotykowych, kilkanaście lewackich bojówek separatystycznych i, oczywiście, międzynarodowe siły pokojowe ONZ. Gdy dochodziło do starć, natychmiast pojawiały się kondory, rzucały się na ciała, zanim umilkła kanonada. Ucztę zaczynały od wydziobywania trupom gałek ocznych. //Degustadores de ojos.\\
Teraz kołowały nad oceanem i bliżej plaży.
Dowódca przyglądał się tonącemu okrętowi i ledwie widocznym z tej odległości ratunkowym poduszkowcom. Niewiele brakowało, by okręt osiągnął cel. Płynął na Mas a Tierra, jedną z wysp Juan Fernandez, sześćset kilometrów na zachód od linii brzegowej Chile. Wiózł Cholernie Cenny i Kurewsko Tajny Ładunek, który miał przesądzić o zakończeniu konfliktu; powietrzna eskorta i pozornie losowe zmiany kursu miały gwarantować powodzenie rejsu. Nie zagwarantowały. Najemni pakistańscy hakerzy i argentyńscy piloci okazali się skuteczni. Okręt szedł na dno, a z nim większość Cennego i Tajnego Ładunku, resztę ocean powinien wyrzucić na ten właśnie odcinek plaży. Oddział dowódcy miał zabezpieczyć wszystko.
Pierwsze ciało ocean przyniósł kilka minut później. Kiedy pojawiły się kolejne, niebo eksplodowało wrzaskiem. Triumfalny skrzek smakoszy oczu.
To, co zobaczyli, przeszło ich najczarniejsze obawy. Dziesiątki oblepionych wodorostami, sinych i opuchniętych ciał. Już nie ludzkich albo jeszcze nie ludzkich. Pozbawione kończyn obłe kadłuby, asymetryczne sylwetki zakończone drobnymi, dziecięcymi członkami, wielkie korpusy z kilkunastoma obrośniętymi tłuszczem odnóżami. Głowy bez oczu, ust, nosów; głowy z zębami wyrastającymi na powiekach, obrzmiałe języki wystające z uszu, dziecięce głowy na starczych ciałach, dziecięce ciałka bez głów. Cieknące guzy, twarde ostre kolce, białe larwy wijące się w przezroczystych pęcherzach; sztywna martwa skóra, odpadająca od ciała płatami. Pokryta zielonym grzybem kobieta-glista, mężczyzna z roztrzaskanym szkieletem zewnętrznym. Żołnierze ciągnęli je po piachu głębiej na plażę, pod ścianę lasu. Niektóre ciała rozpadały się, inne pękały, ochlapując buty lepką mazią; kolce rwały rękawice, kalecząc dłonie.
Żołnierze zaczęli rzygać. //Degustadores de ojos \\darły się nad ich głowami.
Dowódca walczył ze sobą. Starał się nie przyglądać wyciąganym z wody zwłokom. Walczył i przegrywał. Skoro to miało pomóc wygrać tę wojnę, to czym naprawdę była ta wojna?
- Tutaj! Jedno jeszcze żyje! - odebrał wiadomość od szeregowiec Claudel, stojącej czterysta metrów dalej. Kiedy do niej dobiegł, kończyła wyciągać ciało z wody. Dowódca spojrzał i wstrzymał oddech.
Istota rzeczywiście żyła. Drżący galaretowaty korpus, kilka par drobnych płetw, szczeliny w skórze, których przeznaczenia, skoro istota nie utopiła się, łatwo się było domyślać. Obła głowa jak gigantyczny wrzód. I bardzo ludzkie oczy, przerażająco świadome, pełne bardzo ludzkiego cierpienia.
- Pilnuj go, wezwę pomoc. - Dowódca odszedł dalej, musiał uciec, choć na kilkanaście metrów. Szeregowiec Claudel też cofnęła się kilka kroków.
Oblepiony piaskiem obrzydliwy wyrzut sumienia.
I wtedy stało się. Wszystko trwało niecałe trzy sekundy.
Jeden z kondorów robi coś, czego one nie robią nigdy. Pomimo stojących w pobliżu ludzi, błyskawicznie sfruwa na ciało. Wczepia się w nie pazurami, dziobem sięga oczu. Dowódca zrywa z pleców karabin. Nie strzela, bo Claudel stoi na linii strzału. Nie ma problemu, ona już mierzy, z biodra,
//dowódca jest spokojny, celownik zintegrowany z personalem, to łatwizna\\
szeregowiec Claudel oddaje strzał
//łatwizna\\
i drugi.
//do diabła\\
Dowódca plutonu, sierżant Pablo Navarro, nie chce uwierzyć w to, co się stało. Stoi bez ruchu, bez słowa, gapi się na plecy podkomendnej. Dopiero po chwili mija ją, podbiega do ciała. Dwóch ciał. Krew ptasia i ludzka, zmieszane, szybko wsiąkają w jasny piasek. Pablo Navarro nie może uwierzyć.
Odwraca się do Claudel. Wyrzuciła karabin, zdjęła hełm, czarne włosy lepią się do opalonej twarzy. Navarro nie może wydusić słowa, nie pamięta, czy kiedykolwiek był równie wkurwiony. I tak bezgranicznie zdumiony.
Jeszcze raz spogląda na leżącego pod nogami zastrzelonego potwora. Obłe, opuchnięte truchło. Krwawiące bardzo po ludzku.
Skrajna niesubordynacja.
Eutanazja bezłuskową amunicją.
Navarro podchodzi do Claudel. Czuje na twarzy jej gorący oddech, zapach potu, włosy kobiety szarpane wiatrem drażnią jego skórę.
- Przykro mi, sierżancie. Spudłowałam. - Claudel nie odwraca wzroku. Duże ciemne oczy. Niesamowicie zmęczone oczy. - Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.
Są tylko oni dwoje. Nie ma huczącego oceanu, nie ma gęstej ściany lasu, nie ma bezlitosnego chilijskiego słońca. Nie ma ciał rozrzuconych po plaży, nie ma reszty oddziału, nie ma smakoszy oczu. Jest tylko sierżant Pablo Navarro i szeregowiec Monique Claudel, kobieta, która niedługo zostanie jego żoną.
Sekundy milczenia, dłuższe niż lata.
Navarro wali ją w twarz, jednym ciosem łamie nos. Zanim szeregowiec osunie się na ziemię, dowódca odwraca się i odchodzi.
*
Wieczorem tego samego dnia Navarro znów poczuje na twarzy jej włosy. Znów świat się wyłączy i zostaną sami, dwie pary milczących, zmęczonych oczu. Wtedy Monique weźmie go za rękę i zaprowadzi do łóżka. A Pablo Navarro przekona się, że ona w łóżku jest jak dżungla: pulsuje gwałtownym rytmem; wilgotna, wibrująca orgia ruchu, dźwięku i kształtu. Jęk, pisk i wszechobecne falowanie, rozdygotany organiczny labirynt odurzający zmysły.

8. Ninja z Oświęcimia
To była dobra proteza, niewiele tańsza od protezy Navarro.
- Amputacja po trafieniu bioamunicją? - spytał porucznik.
- Niezupełnie - odparł Piotr. Spojrzał na awatar profesora Taro Ozaki. - To skutek uboczny badań profesora.
- Sprawdzałem, czy silna motywacja może wykreować umiejętność widzenia - wyjaśnił uśmiechnięty Taro Ozaki.
- Rozumiem - powiedział Navarro.
- Nie wydaje mi się - odparł Piotr.
Zamilkli. Awatar profesora siedział w fotelu, drobny Japończyk w czarnym jedwabnym garniturze. Navarro był pod wrażeniem, perfekcyjna omnisensualna projekcja. Zmarszczki tnące skórę wokół oczu, ledwie słyszalny szelest ubrania, dyskretny aromat piżmowych perfum. Sylwetka Taro Ozaki pulsowała matową czerwienią, bo personal Navarro podświetlał obiekty generowane sieciowo. Gdyby nie to, porucznik by nie uwierzył, że siedzący przed nim stary Azjata jest informatycznym konstruktem. Piotr był wyciszony i jakby pozbawiony ostrości, za to cyfrowa kukła aż kipiała preparowaną witalnością. Navarro miał wrażenie, że po wyłączeniu personalu to młody Polak przestałby istnieć. Wampirycznie ekspansywna zerojedynkowa rzeczywistość od dawna pożerała świat zbudowany z anachronicznych atomów.
Navarro rozejrzał się. Monitory, holoskriny, technicy w sterylnych pomieszczeniach pracujący na sprzężonych z ich mózgami biobotach, organiczne kokony, wypełnione płodami hodowlane utera - tak porucznik wyobrażał sobie otoczenie, w którym spotka się z profesorem. Rozumował logicznie i bardzo naiwnie. Siedzieli we trzech wokół okrągłego stołu w przestronnym pokoju pozbawionym okien. Ciepłe czerwone światło wpełzało na ściany zza foteli, jakby dobranych pod kolor garnituru profesora. Manieryczna dekadencja prosto z Ikei.
- To o czym pan chciał rozmawiać? - spytał profesor.
- O Ziele - odparł Navarro.
- O Ziele - powtórzył Taro Ozaki.
- Dlaczego produkujecie je właśnie tutaj?
- To przypadek. Po wypadku w fabryce...
- Dobrze wiem, że historia z wypadkiem to kupa gówna.
- Kupa gówna. - Profesor zadumał się.
Navarro spojrzał w błyszczące cyfrowe oczy. Taro Ozaki wciąż się uśmiechał, uprzejmie i z szacunkiem, ale pod maską wystudiowanej grzeczności czaił się drapieżnik, nippoński tygrys. Profesor Taro Ozaki był jak doktor Mengele i emerytowany ninja.
- Dlaczego Kielce?
- Tutaj jest odpowiednia gleba.
- Identyczne warunki geoklimatyczne występują w innych regionach Federacji. Sprawdziłem to.
- Nigdzie indziej nie ma takiej gleby, poruczniku Navarro - wyszeptał Taro Ozaki.
- A widzący? O ile mi wiadomo, wszyscy urodzili się w Kielcach. Nie wierzę, że nie próbowaliście z innymi.
- Próbowaliśmy.
- No i co?
- No i nic.
- Czemu trzymacie ich właśnie tutaj?
- Skoro pan wie, to po co pan pyta?
- Bo tutaj jest odpowiednia gleba?
- Oczywiście. - Profesor Taro Ozaki promieniał.
Trzy nieruchome postaci w karmazynowym półmroku. Polak, jak plastikowy manekin, ciemne dziury oczodołów w plastikowej głowie. Stary Japończyk w trendowym garniturze, wcielenie nachalnej witalności projekcji reklamowych. I poirytowany, zmęczony Hiszpan.
Porucznik spojrzał awatarowi w oczy. Jakby chciał policzyć piksele.
- Czym jest Zioło, profesorze? Jak sprawia, że niektórzy widzą rzeczy, które były albo dopiero będą? Dlaczego widzący są tylko stąd?
- No cóż - powiedział profesor. - Ukibito no tabi ni mo narae Kiso no hae.
- Co takiego? - Navarro znów pomyślał, że wariuje.
- Gdybym zaczął tłumaczyć, w jaki sposób procesory mojego personala generują projekcję odbieraną przez pańskie neuroopro- gramowanie, zrozumiałby pan mniej więcej tyle samo. Czyli nic. Równie dużo zrozumiałby pan ze sposobu działania Zioła.
- Może jednak.
- Ale nie jest pan pewien, że pojmie, o czym mówię. Nie dałby pan sobie za to ręki uciąć.
Navarro drgnął, Taro Ozaki promieniał.
- Zostawmy to, poruczniku.
Navarro powstrzymał się od spojrzenia na protezę. Czy on wie?
- Naczelnik obruszył się, kiedy to, co robią widzący, nazwałem wróżbiarstwem.
- Bo Naczelnik to żołnierz, jak pan. A metafizykę żołnierze akceptują równie niechętnie jak ucieczkę z pola walki. Wróżbiarstwo to dobre określenie. Technologia czasem funkcjonuje jak magia, a ta z kolei, traktowana instrumentalnie, staje się kolejną technologią.
- A propos metafizyki. Miejscowi czekają na kogoś. Ma usunąć Naczelnika i...
- Zbawca? Ma nadejść tej nocy. - Japończyk uśmiechnął się szeroko.
Navarro spróbował ukryć zdziwienie.
- I co pan o tym myśli, profesorze?
- Naczelnik powiedziałby, że nie ma się czym przejmować.
- Naczelnik tak myśli?
- Tak mówi. I od dawna o nic innego nie pyta widzących.
- Jakie są odpowiedzi?
- Proszę go spytać. - Taro Ozaki pogłaskał blat stołu. Cyfrowa degustacja gładkiej faktury.
- A pan, panie profesorze? Jakie jest pana zdanie?
- Myślę, że to interesujące.
- Gówno, nie interesujące - powiedział manekin. Navarro i Ozaki spojrzeli na Piotra zaskoczeni. Porucznik
prawie zapomniał o jego obecności.
- Naczelnik ma rację, to żałosne - mówił Piotr. - Słabi ludzie potrafiący tylko czekać i okłamywać samych siebie. Kiedy Zbawca nie przyjdzie, wzruszą ramionami i zaczną wypatrywać kolejnego.
Zamilkł, plastikowa głowa, pogardliwy uśmiech. Awatar podniósł się z fotela.
- Na mnie czas, obowiązki wzywają.
- Jeszcze jedna rzecz, profesorze. Chciałbym poznać któregoś z widzących.
- Już pan poznał - powiedział Taro Ozaki. - Magdalena, nauczycielka Alicji.
Piotr wzdrygnął się? Czy to tylko przywidzenie?
Nieważne, Navarro myślał teraz tylko o jednym.
- Profesorze Ozaki?... - porucznik zawahał się, czy powinien o to pytać.
Pieprzyć to.
- Mógłbym dostać kilka butelek czyśćca? Profesor Taro Ozaki promieniał.

9. Jej Ulubiony Hiszpan
Hej Pablo
Plik, który dałeś do analizy jest czysty. Chłopaki mieli sporo zabawy, ale w kodzie nie znaleźli niczego. Ta Janowska - generalnie nuda (całe życie w Kielcach, studia humanistyczne, nigdzie niezatrudniona), poza jednym: dosłownie przed chwilą kupiła dwa bilety na jutrzejszy lot z Warszawy do Toronto, wylot o 23.00. Co do Kenii - czekam na info do północy, wtedy (już z samolotu do Miami!) prześlę do centrali propozycje. Jeśli do tego czasu nic od ciebie nie dostanę, znaczy, że wczorajszej rozmowy nie było i do Nairobi nie trafi nikt znajomy. Tabitha kazała przesłać pozdrowienia jej Ulubionemu Hiszpanowi Trzymaj się Pablo D.J.

Hej Dennis
Dzięki za info, przeczuwałem, że nic nie znajdziemy, ale ostrożności nigdy za wiele.
Jeszcze raz przepraszam, że zawracałem Ci dupę przed samym wyjazdem.
Ucałuj swoje śliczne panie i spróbuj się wreszcie trochę opalić. Ńavarro Może się jeszcze odezwę

Witaj
Byłam zaskoczona, kiedy dowiedziałam się o Twojej podróży do Polski. Zaskoczona, bo odkryłam, że sam zabiegałeś o wyjazd (nie pytaj, od kogo to wiem, nie mogę Ci powiedzieć). Myślałam, że nie lubisz takiej pracy. Odkąd Cię znam, wolałeś pracować w sytuacjach bardziej bezpośrednich, ale może już chcesz od nich odpocząć.
Ludzie się zmieniają. Za tym idą pewne wybory i priorytety.
I to nie świadczy o nich źle, wiesz?
Gorąco w Polsce? W Londynie potworne upały.
Zastanawiam się, jak to napisać, najlepiej wprost:
Wiem, że razem z Dennisem opiniujecie obsadę kontyngentu kenijskiego i wiem, jak wygląda lista kandydatów. Jestem spokojna, że pomimo tego wszystkiego, co się między nami wydarzyło, nie zareagujesz w nieodpowiedni sposób.
Bo dobry z Ciebie człowiek, Pablo.
Wiesz, że Kate Dennisa przyjęli na Yale?
Pozdrawiam
M.
PS Jestem w trzecim miesiącu ciąży. Nie rób tego mojemu dziecku.

10. Powidok z piekła
Pablo Navarro się narąbał.
Po rozmowie z Ozakim wrócił do pokoju, postawił na szafce cztery flaszki czyśćca, zamknął drzwi na klucz. Setny raz przeczytał maił od Monique i utkwił wzrok w butelkach. A potem wrócił do listu.
Samobiczowanie tysiącem pięciuset znakami.
Rozebrał się, sprawdził w personalu zawartość wschowka z neutralizatorami, ustawił detoks na trzy godziny później. Odkręcił butelkę i zaczął pić.
W połowie drugiej flaszki Pablo Navarro zobaczył.
*
Żołnierz podtrzymuje biegnącą dziewczynę, w drugiej ręce trzyma szturmowy HK. Jest ranny, krew z przedramienia pryska na zniszczone chodniki, zostawia nierówny ślad, ciemnopurpurowy w zimnym świetle latarni. Co kilka przecznic zwalniają, dziewczyna rozgląda się, wybiera drogę. To ona zna nocne miasto, choć ledwo dotrzymuje kroku żołnierzowi; krztusi się, kaszle, zatacza. Ale biegną dalej wąskimi ulicami, wśród pokracznych budynków pokonują ciemne bramy i kolejne ciasne podwórka.
A miasto nie śpi. Miasto szaleje.
Ujada zaciekle setkami wystrzałów, zawodzi syrenami sponad widmowych osiedli, pomrukuje eksplozjami. Brzęczące z wysiłku uliczne lampy świecą i gasną na przemian. Niezgrabne ociężałe stroboskopy. Trawniki wyściełane rosą i psim gównem, stare drzewa niemo krztuszące się zapachem prochu; cegła, beton, asfalt - całą brudną powierzchnią miasto chłonie dławiące opary obłędu.
I ludzie na ulicach: starzy i młodzi, kobiety i mężczyźni, po kilka, kilkanaście i kilkadziesiąt osób. Pędzą we wszystkie strony, szepczą, krzyczą, śpiewają, modlą się i przeklinają, śmieją i płaczą, rozpieprzają samochody, wybijają szyby, niszczą witryny, szabrują, plądrują i podpalają, wieszają i zrywają flagi. Pozdrawiają się bądź do siebie strzelają.
A w tym żołnierz i dziewczyna.
Kiedy ona zatrzymuje się nagle i wymiotuje z wyczerpania, zza rogu wypada trzech mężczyzn. Biało-czerwone opaski, piłkarska koszulka z orłem na piersi; w dłoniach kałach i dwie czeskie cezetki. Poznają mundur żołnierza, będą zabijać.
Trzy krótkie wystrzały. Zanim pierwsza łuska z HK zabrzęczy o chodnik, trzeci mężczyzna jest martwy. Dziewczyna patrzy oniemiała.
- Znałaś ich? - pyta żołnierz.
- Tylko z widzenia - odpowiada dziewczyna. Patrzy mu w oczy i bierze za rękę. Mijają trupy i biegną dalej.
Biegną, nie wiedząc, że zaraz wpadną na mężczyznę okrzykniętego Zbawcą. A kiedy już go spotkają, niebo obrzyga ich ogniem.

11. Dwie i pół kobiety
Obezwładniający ból, szarpiący każdą komórką. Żołądek wypełniony kwasem, przełyk pełen żyletek, gwoździe w jelitach. Tętnice płonęły, pękały gałki oczne, bolały nawet paznokcie i włosy. Układ nerwowy skomlał, kiedy eksplodowały miliony synaps.
Navarro cierpiał. Czuł, że zaraz umrze.
Personal zakończył detoks.
Navarro nie umarł.
Nagi, rozdygotany i śmiertelnie zmęczony, doczołgał się do łazienki, do sedesu. Potem podniósł się i przemył twarz. Wrócił do pokoju. I zamarł.
- Tata mówi, że picie czyśćca jest tak zdrowe jak picie płynu do mycia naczyń - powiedziała Alicja, celując doń z jego FN-a.
- Nie wiem. - Wzruszył ramionami. - Nigdy nie piłem płynu do mycia naczyń.
- sprawdź stan broni -
- przeładowana -
Alicja uśmiechnęła się, poczuł, jak kurczą mu się jądra. Trzy metry od siebie, nagi mężczyzna i uzbrojona trzynasto-latka w levisach i sportowej bluzie.
- To nie jest zabawka - powiedział. - Podejdę do ciebie, a ty mi go oddasz.
Alicja milczała uśmiechnięta. Navarro przełknął ślinę, zapiekło gardło podrażnione wymiocinami.
Ruszył w jej kierunku. Jeden krok, drugi
//słodkie perfumy, Monique nie lubi takich\\
i wyciągnął rękę. Alicja zdjęła palec ze spustu, podała mu pistolet. Wyrwał go, odetchnął głęboko, poczuł, jak gorąco lepiące się do ciała skrapla się zimnym potem. Wtedy dostrzegł, jak mu się przygląda.
Dzieci nie patrzą w ten sposób na dorosłych. Spojrzał jej w oczy, szukając wstydu. Nie znalazł go, lecz coś, czego znaleźć nie chciał. I poczuł, że jest nagi.
Nagle Alicja zerwała się z łóżka, podeszła do okna.
A on znów zobaczył.
//Zapłakana, przerażona dziewczynka, z zimną lufą przystawioną do bladej skroni. Palec na spuście, broń musi wystrzelić. Jego FN Five-seveN.\\
Zerknął na butelki z czyśćcem.
Co się ze mną dzieje?
Zakładał spodnie, patrząc na drzwi. Nie zamierzał pytać, jak tu weszła, otwieranie zamków musi być łatwiejsze niż zabijanie na odległość.
Boże, nie minęła nawet doba!
- Ściemnia się. - Rzeczywiście, purpurowa łuna rozlewała się ponad wzgórzami. - Tata mówi, że to będzie ważna noc.
- Naprawdę? - Navarro wiązał już buty.
Usiadła na parapecie, ciemna sylwetka na tle malowanym krwią.
- Czym sobie zasłużyłeś, że się tu znalazłeś? - spytała tonem wywołującym dreszcz.
- Nie rozumiem.
Czemu powiedział to szeptem?
- Tu się nie trafia przypadkiem. Dobrzy ludzie tu nie trafiają. - Wskazała butelki. - Kielce są jak ten płyn.
- Jak narkotyk? Potrząsnęła głową.
- Jak czyściec. Jesteś tu, bo robiłeś złe rzeczy. Musisz je odpokutować, więc zostajesz ukarany. Ale jest gorzej, bo znów czynisz zło. Więc znów czeka cię kara. - Miał wrażenie, że Alicja mówi do siebie. W dodatku, słowami ojca. -1 po tobie. Prędzej czy później przekraczasz granicę.
- Granicę czyśćca.
- Ale jest jeden problem - powiedziała trzynastolatka. - Stąd można pójść tylko w jedną stronę.
Zrobiło się zupełnie ciemno.
*
Usłyszał pukanie. Drgnął.
- To Magdalena - westchnęła Alicja i zeskoczyła z parapetu. Navarro zapalił światło.
- Proszę.
- Wszędzie cię szukałam - powiedziała Janowska, patrząc na butelki z czyśćcem.
- No to mnie znalazłaś - odparła Alicja, patrząc na Navarro.
Spojrzały sobie w oczy. Magdalena nie chciała tego powiedzieć, Alicja nie chciała tego usłyszeć. Navarro powinien się domyślić.
- Ojciec cię wzywa - powiedziała w końcu Magdalena, jakby przepraszała. - Do laboratorium.
Alicja nawet nie drgnęła. I jednocześnie zgasła, ugięła się, skuliła.
Uczennica podeszła do drzwi, nauczycielka położyła dłoń na szczupłym ramieniu.
- Już niedługo - powiedziała.
Ręce w kieszeniach dżinsów, wzrok w podłodze. Alicja westchnęła głęboko, wzruszyła ramionami, odwróciła się do Navarro.
- Pamiętaj. Stąd można pójść tylko w jedną stronę. //Zapłakana, przerażona dziewczynka, z zimną lufą przy bladej skroni.\\
Pablo Navarro zapamiętał.
- Iść z tobą? - spytała Magdalena, ale Alicja zatrzasnęła drzwi.
Zostali sami.
Pistolet na łóżku, czyściec na szafce, gorąca noc za oknem. Polka i Hiszpan. Nauczycielka i żołnierz. Kobieta i mężczyzna. Doskonale komplementarni, idealnie przeciwni. Gra o sumie zerowej na szesnastu metrach kwadratowych.
Navarrp nigdy nie zrozumiał, co wydarzyło się po wyjściu Alicji.
Widocznie tak miało być.

CZĘŚĆ II: CZYNY

1. Granica czyśćca
Magdalena zamyka drzwi na klucz, bierze butelkę, spogląda na Navarro. Skupiona symetryczna twarz, porcelanowa w żółtym elektrycznym świetle. Jest jak piękna złowroga lalka, myśli Navarro. Jak ponura, aseksualna Barbie. Kobieta pije, długo i łapczywie.
- Alicja też jest medium Naczelnika? - pyta mężczyzna. Magdalena odsuwa butelkę, wyciera wargi, podaje mu
flaszkę.
- Pij.
- W jaki sposób zmuszają was do widzenia? - Navarro już czuje zapach czyśćca, ostry i słodki, woń, która podnieca i uspokaja.
- Pij.
Wyszeptany do ucha rozkaz. Muśnięcie gorącym oddechem, najsubtelniejsza z pieszczot.
Navarro pije, do dna. A potem rozpieprza butelkę o ścianę. Czas i przestrzeń gęstnieją, gotowe, by je pochwycić.
- Faszerują widzących Ziołem i wywołują skrajne stany emocjonalne. Albo fizyczne. Ból, strach, głód. Im bliżej jesteś szaleństwa, tym widzisz dalej, wyraźniej.
Zapach jej potu, lasu, wilgotnej ziemi.
- Piotrowi odcięli rękę.
Zapach grobu.
Powietrze powoli wycieka spomiędzy ich twarzy. Mógłby policzyć jej piegi, krople potu na opalonym czole, pory. Jego oczy odbite w jej tęczówkach. Stalowoszare krzywe zwierciadła.
- Dłoń Piotra zakopali w lesie za miastem, dali mu Zioło, kazali szukać. - Ostry paznokieć tnie pulsującą skroń. - Psy znalazły ją pierwsze.
Zimny palec na wrzących wargach.
- Większość widzących to kobiety, najdokładniej widać podczas ciąży.
- Zioło nie wywołuje poronień?
- Zawsze je wywołuje.
Ubrania znikają, im mniej na sobie, tym bardziej gorąco.
- Czasem Ozaki pozwalał widzącym donosić ciążę. - I podawał Zioło podczas porodu?
- Wtedy widać niesamowite rzeczy.
Kobieta naprzeciw mężczyzny, pierwsza opozycja. Dłonie podróżujące od blizny do blizny, lekcja geografii cierpienia.
- Ile kobiet wyszło z tego cało?
- Cało? Ani jedna. Przeżyło niewiele. - Waha się. - I tylko jedno dziecko, na samym początku.
- To była Alicja?
- To była Alicja.
I znów milczą, pozwalają rozmawiać ciałom. On prowadzi ją do łóżka, ona otwiera butelkę. Piją. Gorąco w gardle, w przełyku, w żołądku. Gorąco w podbrzuszu.
- Dziś w nocy pojawi się Zbawca.
- Wierzysz w to?
- Wiem to. - Ciała coraz bardziej zachłanne, coraz bardziej niecierpliwe, trą, smakują, szukają, uczą się siebie nawzajem. - Widzę to każdej nocy.
Wibrują ściany, materac, połamanym rytmem wibrują biodra, tętno przyspiesza, coraz trudniej oddychać.
- Będzie bez prawej dłoni.
Miękka i twarda jednocześnie, zimna i gorąca, gibka i sztywna, cicha i głośna, sucha i wilgotna; jęcząca królowa paradoksów.
- Kto?
- Zbawca.
Tak ciężko myśleć. -Jak Piotr. -Jak ty.
Zapada się w niej i wspina, wzlatuje i tonie, w Magdalenie, w Monique, we wszystkich Monique świata.
- Pieprzenie. -Co?
Głębiej i wyżej. I jeszcze głębiej.
- Pieprz mnie.
*
Navarro i Magdalena w spoconej pościeli, łapią uciekające oddechy, najcudowniejszy rodzaj zmęczenia. Czas autarkicznej samotności dobiega końca, trzeba odtworzyć cały wszechświat. Uczynią to, zdyszani demiurgowie, każdym spojrzeniem, dotykiem, wspomnieniem i skojarzeniem. Znów zaczną istnieć jego buty i jej koszulka, reprodukcja na ścianie i jodły za oknem, Naczelnik, Kielce i wojna w Ameryce Południowej.
Ale jeszcze nie teraz.
Do Navarro podjeżdża jeździec, wstrzymuje konia, widmowy wojownik na karym rumaku. Spod rogatego samurajskiego hełmu szczerzą się kły maski //mempo,\\ skryte za nią stare oczy śmieją się z pijanego Hiszpana. Ciało rycerza okrywa zbroja, czarno-czerwone płyty związane skórzanym sznurem. Czerń i czerwień, barwy nocy i śmierci, grają refleksami na lśniącej katanie rycerza, skończonym arcydziele sztuki zabijania. Nozdrza konia falują, samuraj milczy, ostrze wskazuje drzwi.
Tak wyglądają drzwi w mieszkalnej części podkieleckiej willi. Na wysokości oczu tabliczka z napisem
dostawco.
Navarro zbliża się do nich, zagląda do środka i zaciska dłoń na klamce.
Niechciane //deja vu.\\
Duże łóżko. Na nim Naczelnik, nagi, drżący i dumnie wyprostowany. Między jego nogami klęczy dziewczyna, on dyktuje tempo, ona z oddaniem pracuje.
- A teraz przygotuj się na dostawę świeżej śmietany - dyszy Naczelnik do Alicji.
Pablo Navarro ma dość, krzywiąc się, zatrzaskuje drzwi.
//Chyba po prostu jestem złym człowiekiem.\\
Milczący widmowy jeździec.
//Nie rób tego mojemu dziecku.\\
Stare oczy trzynastolatki.
//Stąd można pójść tylko w jedną stronę.\\
Dłonie zaciśnięte na szyi Monique, tak jak lubi. Dłonie Philipa Clarka.
//Pamiętaj.\\
Tak wiele słów, obrazów, emocji; krzyczą, szarpią, kopią, gryzą; trepanacja duszy.
Navarro chwieje się, przewraca, próbuje podnieść, znów upada, na czworakach, i niżej, pełza, trzęsie się, kuli. Zbyt wiele tego.
//Pamiętaj.\\
Zbyt wiele.
Navarro już wie, gdzie jest granica.
//Stąd można pójść tylko w jedną stronę.\\
//- nowa wiadomość -\\

Dennis.
Niech się pakuje do wyjazdu.

Pablo Navarro wie, jak się przekracza granicę czyśćca.
- //wyślij
\\
o
//wiadomość wysłana\\
- Boże
Czyja to naprawdę zrobiłem?

2. Nocne opowieści
- O Boże!
- Tak, wiem - zamruczała. Uśmiechnięta, rozdygotana, leniwie rozsmakowana we własnym ciele.
-Musiałem.
- Tak, wiem.
- Nic nie wiesz.
Długi pojedynek na spojrzenia.
- Zabiorę cię do miasta. Do Białego.
- Znasz go?
- Ubieraj się.
- Nie wypuszczą mnie. Naczelnik...
- Wypuszczą. Tylko się ubierz.
- A wiesz, że... No co? Na co patrzysz?
- Ale cię podrapałam.
*
Brama się otworzyła i stary peugeot wyjechał na asfaltową serpentynę wygryzioną buldożerami w gęstej tkance lasu. Jechali niespiesznie: ona chciała odwlec to, co miało nastąpić, on zrozumiał, że przed przeszłością nie ucieknie. Zajęci własnymi myślami, wciąż odurzeni czyśćcem, nie zauważyli pary między drzewami. Nie dostrzegliby jej nawet w środku słonecznego dnia. A dochodziła północ.
Stali tam oboje. Doczekali się.
Kobieta i mężczyzna, otuleni cieniem starych jodeł, obserwujący przejeżdżający samochód. Nadzy, poważni, milczący. Jej dłoń głaskała bliznę na głowie mężczyzny, miejsce, którym wyszła kula wystrzelona z FN-a Navarro.
Mężczyzna patrzył na peugeota niknącego za zakrętem. Wspominał, myślał, co będzie.
Magdalena nie od razu zabierze cię do Białego, poruczniku Navarro. Żadne z was nie jest na to gotowe, więc w Kielcach wysiądziecie i zaczniecie iść. Ty w mundurze, z bronią przy pasie. Ona z torbą, w której butelka czyśćca. Będziecie iść, będziecie pić. Magdalena, bo kocha to miejsce, ale nie znosi go nawet na trzeźwo. Ty, bo nie możesz już przestać.
A Kielce ci się ukażą.
Zobaczysz chaotycznie poupychane niezgrabne, asymetryczne bloki. Kanciaste wieżowce, zwaliste i wątłe jednocześnie; pogarbione kamienice, śmierdzące cegłą, szczynami i poprzednim stuleciem; ciasne zaułki, do których światło wpada niechętnie i z których nie wychodzi dźwięk. Deptak na Sienkiewicza, niedorozwinięty młodszy brat londyńskiej Oxford Street, sampel z lansu i hajlajfu, gdzie zgrzybiałe budynki trzymają się tylko dzięki impregnatowi z tanich neonów, szyldów i witryn, w których więcej znaków towarowych niż samych towarów.
Ujrzysz parking jak cmentarz, zamglone królestwo kundla przemykającego między rzędami blaszanych trumien. Obejrzysz cmentarz jak parking, na którym setki tuningowanych nagrobków, ciche wyścigi kolejnych modeli, aerodynamicznych i wypasionych. Zobaczysz świątynie jak sklepy, sklepy jak knajpy, knajpy jak świątynie, stare dostojne pomniki i pozbawione dostojeństwa jeszcze starsze bramy. Kielce ci się ukażą, poruczniku Navarro.
Pochwalą się też swoimi dziećmi.
Dziewczyny z klubów, ociekające zapachem Zioła, feromonami i nastoletnią desperacją; preparowane uśmiechy, preparowane spojrzenia, preparowana pewność siebie. Ich towarzysze, o gładkich twarzach, przerysowanych gestach gładkich dłoni, gładkich słowach układających się w zdania, w których nawet bluzgi brzmią łagodnie i nie wywołują skutków ubocznych. Lokalni przedsiębiorcy, w garniturach wypchanych mięśniami i argumentacją kalibru 9 mm, o trendowych gębach, droższych od ich czołgopodobnych mercedesów. Ich smutne kobiety, znudzone aerobikiem i bodyszopami, świecące odbitym blaskiem ulicznych latarni i metek z cenami w angielskich funtach. Najttriperzy, snujący się po wirtualnych krainach generowanych przez ich personale, w tobie, poruczniku, widzący rewolwerowca, średniowiecznego kusznika albo Królika Bugsa. Przepici czyśćcem mężczyźni, rozedrganymi dłońmi przecierający rozedrgane oczy, na kilometr wyczuwający w tobie takiego jak oni, stąd te poufale spojrzenia, pełne rezygnacji i współczucia. Przerysowane kobiety o twarzach odrapanych jak kamienice, ostentacyjnie chętne i jednocześnie pozbawione ochoty. Patrolujący miasto żołnierze, gliniarze, patrolujący miasto cywile, z minuty na minutę bardziej niespokojni, nerwowo przyglądający się twojemu nietutejszemu mundurowi, twojej nietutejszej twarzy.
Będziecie iść przez nocne miasto, a ty będziesz patrzeć. I oglądać się niespokojnie, bo wyda ci się, że słyszysz rżenie konia, że gdzieś spomiędzy wieżowców dobiega stukot kopyt, że w cieniu oblepiającym kamienice błyska demoniczna maska widmowego samuraja.
Zatrzymacie się przed kościołem. Będziecie na miejscu.
*
- Jesteśmy na miejscu - powiedziała Magdalena i wyrzuciła na trawnik pustą butelkę.
Navarro spojrzał w górę. Wysoka, strzelista budowla, pięła się ku niebu smukłymi wieżami i lśniącymi metalicznie szpicami iglic. Wąskie ostrolukowe okno, w nim zafrasowane oblicza świętych, wpisane w kamienny szkielet puzzle z kolorowego szkła. Z tyłu masywna dzwonnica, od frontu strome schody, u szczytu dębowe wrota. Neogotycki intruz pośrodku przysadzistego blokowiska.
- Wchodzimy? - spytała Magdalena.
Odwróciła wzrok, kiedy spojrzał jej w oczy. Domyślał się, dlaczego. Dostrzegł strzelców poukrywanych w cieniu budynków wokół kościoła. Gdyby jego ludzie tak nieudolnie zajęli pozycje, pourywałby im jaja.
Odpiął kaburę, dotknął rękojeści pistoletu.
Zaczyna się.
- odbezpiecz broń -
- włącz wspomaganie celowania -
Serce łomocze, pocą się dłonie, przyspiesza oddech. Napięte ciało, gotujące się do zwiększonego wysiłku, do pracy na granicy wytrzymałości stawów, mięśni, kości.
Gotujące się do zabijania.
Nienawidził tego.
Głęboki wdech.
I kurewsko się za tym stęsknił.
- Wchodzimy. Weszli do środka.

3. Kino akcji
Idą do ołtarza, pewnie, niespiesznie, Magdalena metr za Navarro. Idą w półmroku, przez gęstą plątaninę ciemności. Nieliczne lampy zamiast światła dają cienie. Setki cieni kładą się między masywnymi ławami, szatkują ściany za konfesjonałami, spadają bezgłośnie na marmurową posadzkę cienie wysokich przypór.
Idą w stronę ołtarza. Wsłuchując się w echa własnych kroków. Rytmiczne tam-tamy krwi walą w skroniach, nierówny szmer oddechów, szczęk odbezpieczanego automatu gdzieś z mroku bocznej nawy, jak wystrzał głucho niosący się po pustych przestrzeniach kościoła.
Idą w stronę ołtarza i są obserwowani. Czują na sobie cudze oczy. Smutne kamienne oczy Chrystusa rozpiętego nad ołtarzem, polichromowane spojrzenie świętego Piotra opartego o jeden z filarów. Wreszcie naspidowany wzrok uzbrojonych postaci czających się w ciemnościach.
Idą do ołtarza, Navarro i Magdalena, młoda para ochrzczona czyśćcem. Czeka na nich pijany kapłan i ministranci z bronią automatyczną.
Porucznik zatrzymuje się kilka metrów przed Białym. Tuż za nim Magdalena.
- Powinienem się domyślić - mówi Navarro.
- Mówiłem, że nie ma się czym przejmować - odpowiada z uśmiechem Naczelnik. - Jeśli już muszę mieć wroga, to niech to będę ja sam.
//Po kilku w bocznych nawach, jeden na galerii, trzech za Naczelnikiem. No i Lucy, półsyntetyczny żołnierz idealny, ukryta w cieniu za chrzcielnicą. Gówno.\\
- Ucieszyłem się, kiedy dostałem listę osób proponowanych do inspekcji - mówi Naczelnik. - Numer piąty,
//o kurwa\\
porucznik Pablo Navarro, specjalista od operacji frontowych, bez doświadczenia w tego typu działaniach. //który numer na liście miał Clark?\\
- Nie namyślałem się długo. - Naczelnik sięga po flaszkę stojącą na ołtarzu. - Niech się pakuje do wyjazdu, pomyślałem.
Ciało Navarro zalewa fala gorąca.
Dennis.
Niech się pakuje do wyjazdu.
Naczelnik ciągnie z butelki.
- Chcesz się napić? - pyta porucznika.
Czyściec na wyciągnięcie ręki. Sam zapach obiecuje tak wiele. Navarro chce,
//stąd można pójść tylko w jedną stronę\\ Navarro bardzo chce. Ale kręci głową.
- To równie zdrowe, co picie płynu do mycia naczyń - mówi. Grymas na twarzy Naczelnika. Pogarda i triumf jednocześnie.
- Nikt po tobie nie zapłacze, Hiszpanie. - Lodowaty ton. Navarro spogląda na Magdalenę. Dziewczyna ucieka wzrokiem.
Pieprzyć to. Pieprzyć to wszystko.
Porucznik robi krok w kierunku Naczelnika. Lufy karabinów wycelowanych w Hiszpana drżą, palce na spustach niecierpliwie spocone. Ogromny mężczyzna oparty o ołtarz nieruchomy jak kamienna postać za nim na krzyżu.
- Zabiję cię, Kowalski - mówi Pablo Navarro. - Zabiję, pierdolony Polaku.
I bardzo się myli.
Naczelnik odpowiada po polsku. Postać na krzyżu milczy. Navarro słyszy rżenie konia. Kościół eksploduje.
Ogłuszający grzmot, świst, błysk, jeszcze potężniejszy grzmot, i jeszcze jeden, wibrujące ściany, wibrująca podłoga, wibrowanie powietrza, Navarro przewraca Magdalenę, wyszarpuje FN-a, strzela do Lucy, prosto w polinezyjskie oczęta i skacze między ławy, wszystko jednym płynnym ruchem, najemniczka odpowiada ogniem, pudłuje, a jej głowa wybucha, na drobne kawałeczki.
Navarro już na ziemi, między ławkami, klekot automatów, wizg pocisków, jęk rykoszetów, błyski wysoko pod sklepieniem, huk cegieł walących się na marmur, brzęk tłuczonych witraży, tumany kurzu i lecące na głowy szklane konfetti. Wrzeszczący mężczyźni, gruchoczące karabiny, łuski stukające o posadzkę.
Czas wyłączyć rozum, niech pracują instynkt i wspomaganie celowania, Navarro wychyla się, rozgląda, gęsty opar z tynku i pokruszonej cegły, w nim coraz więcej postaci walących na oślep.
Działaj.
Dwóch przy ścianie, dwa strzały, dwa trupy, świszczący podmuch przy samej twarzy, święty Piotr eksploduje i kaleczy drzazgami policzek Hiszpana, ręka szybsza od myśli, wystrzeliwuje ku galerii, kula wystrzeliwuje ku ciemnej postaci, Navarro, zanim jeszcze palec naciśnie spust, wie, że trafi, porucznik podrywa się, sprint ku ciałom, i już, zabiera automat, magazynki, przeładowuje, do drzwi zakrystii dwadzieścia metrów, trzeba tamtędy, bo Naczelnika nie ma, Magdaleny nie ma, są plujące ogniem lufy i ich psalmy.
Kimkolwiek są, są zajęci sobą, trzeba biec, głęboki oddech.
Teraz!
I chuj.
Navarro ślizga się na zakrwawionym marmurze i pada, do ławek tylko kilka metrów, pocisk rozpieprza kawał posadzki metr dalej, kolejny tuż przy nim, trzeci rozpieprza mu rękę. Ciepła ciecz pryska na twarz, na wbite w nią resztki świętego, lewa dłoń drętwieje, przedramię drętwieje, biceps piecze, rwie i zarzyna tępo, wszystko jednocześnie, zimno i gorąco, pulsujący ból momentalnie rozlewający się po plecach, a myślał, że zdąży, że dobiegnie, do kurwy nędzy. Obraca się na plecy i strzela, instynktownie, prawie bez celowania, w pierwszego, drugiego, trzeciego, gorąca krew cieknie na pierś, a on pełznie na plecach i grzeje aż do wyczerpania magazynka.
Dłonie spomiędzy ławek łapią za nogi i ciągną, ku drewnianej osłonie, pewnie i sprawnie, i już bezpieczny, w miarę bezpieczny, zdyszany, spocony i zaskoczony.
- Możesz biec?
- Mogę.
- A ręka?
Personal wyświetla wynik kontroli.
- Tętnica i ścięgna nietknięte. - Urwany kryształowy kandelabr roztrzaskuje się kilka metrów dalej. - Wiesz, jak tego używać?
Magdalena kiwa głową, Navarro daje jej FN-a i magazynek. Skuleni, przeładowują broń, on karabin, ona, równie sprawnie, pistolet. Strzelanina nad głowami nie cichnie.
- Spieprzamy przez zakrystię - mówi Navarro.
- Pablo? - Magdalena spogląda mu w oczy. //Stalowoszare krzywe zwierciadła.\\
- Musiałam, Pablo. Zmusił mnie.
W porządku. Nie ma sprawy. Powinien odpowiedzieć w ten sposób. Jasne.
- Spieprzamy przez zakrystię.
I rzeczywiście tamtędy: biegiem do drzwi, potem przez okno, na parking, gdzie żołnierze Naczelnika. Navarro zabije trzech, Magdalena jednego, on spojrzy zaskoczony, ona go ponagli, wskaże drogę, głębiej w osiedle, głębiej w mrok. Pobiegną.

4. Cynicy i mitomani
Siedzieli oparci o mur kamienicy, odpoczywali. Schowani w cieniu, mogli swobodnie obserwować ulicę, oświetloną old-skulowymi cyfrowymi billboardami. Magdalena dotknęła jego zakrwawionej ręki.
-Boli?
Pokręcił głową.
- Mam wojskowe oprogramowanie, oprócz zestawu postrzałowego w sofcie jest neuroregulator bodźców.
- Używanie takich rzeczy jest niebezpieczne.
- Tamto miejsce było niebezpieczne.
Wciąż słyszeli strzelaninę. I syreny, coraz więcej syren. Kielce budziły się w środku nocy.
- Nie ruszaj się. - Magdalena dotknęła jego policzka, długich drzazg wbitych w skórę, zaschniętego błota z krwi, potu i tynku.
Starała się być delikatna.
- Musiałam cię tam zabrać, on miał... - Jej dłoń zadrżała. Navarro syknął. - Musiałam.
Wyciągała drzazgi, on wspominał. Gdyby to była Monique, zanim wyjęłaby ostatni kawałek, spojrzałaby mu w oczy i pogrzebała płytko w ranie. Żeby go sprowokować, żeby zareagował, tak jak Monique lubi.
Gdyby to była ona.
- Wiedziałam o ataku na kościół. Na czele miejscowych jest ktoś blisko Naczelnika, dobrze wszystko zaplanował.
- Kto to?
- Nie domyślasz się?
- Ty?
- Jesteś ślepy - westchnęła.
- -Piotr.
- Większość żołnierzy jest po naszej stronie, do rana Naczelnik będzie sztywny.
- Chyba uciekł z kościoła, może już wyjechał z miasta.
- Nie wyjechał. - Jej twarz stężała. - Sam stąd nie wyjedzie.
- Alicja.
- Dorwą go. Dorwą i zajebią - wyszeptała. Eksplozje, wystrzały, syreny. Coraz bliżej.
- Co wam da jego śmierć? Po Naczelniku przyjdą kolejni.
- Po pierwsze, zasłużył na nią. - Magdalena wycelowała FN-a w jeden z billboardów. - Po drugie, nikt po nim nie przyjdzie. Za miesiąc wybory, wygrają niebiescy. I tak chcieli zamknąć fabrykę, po dzisiejszej nocy zrobią to na pewno. Biało-czerwone flagi, orły i śpiewanie hymnu, Bruksela ostatnio panicznie boi się takich rzeczy. Zgodzi się na wiele, żeby tylko załagodzić sytuację.
- Casus Katalonii.
- - Oczywiście.
- A twój Zbawca? Pstryknie palcami i będzie cacy? Odwróciła się w jego stronę; powoli przystawiła mu FN do
czoła. Zimna lufa przy rozgrzanej skórze. I oczy Magdaleny, nieporównywalnie od pistoletu zimniejsze.
- Już niedługo przestaniesz kpić.
Navarro wyrwał jej pistolet.
- Powiedz mi, co widziałaś.
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- Bo mam nadzieję, że to się nie zdarzy. - Wstała i ruszyła chodnikiem w stronę centrum.
Navarro schował pistolet do kabury, załadował do karabinu ostatni magazynek. Ręka drętwiała coraz bardziej. Niedobrze. -1 tak jutro lecisz do Kanady. Zatrzymała się.
- Chodźmy.
- Z Piotrem, prawda?
- Chodźmy, znajomy miał wywieźć Alicję z willi. Kiedy o niej pomyśleli, zobaczyli.
//Ogromne zapłakane oczy, zaciśnięte do białości wargi, kwintesencja grozy. Wielkie męskie dłonie, jedna szarpie Alicjęza włosy druga przyciska jej do skroni pistolet. Zniekształcone twarze, Naczelnika, Navarro, Magdaleny, wykrzywione jak maski. I pusta ulica, nad którą wzgórze i masywny pomnik. Alicja płacze, palec naciska spust.\\
Magdalena zatoczyła się, Navarro padł na kolana.
Rozpaczliwa walka o oddech, pulsujące wnętrzności, spotkanie przerażonych spojrzeń.
- Widziałaś? - wychrypiał, wciąż na czworakach. Widział wyraz jej twarzy, dlatego pytanie było retoryczne.
Podała mu rękę.
- Wiem, gdzie to jest. Pobiegli.
Navarro nie był pewien, czy to dobry pomysł. Rozpoznał broń przy twarzy Alicji, to był FN Five-seveN, 5,7 mm, dwadzieścia pięć naboi w magazynku.
Jego FN Five-seveN.
*
Trzy krótkie wystrzały, zanim pierwsza łuska z HK zabrzęczała o chodnik, trzeci mężczyzna był martwy.
Magdalena przyjrzała się ciałom, Navarro obserwował dziewczynę.
- Znałaś ich?
- Tylko z widzenia - odparła. Spojrzała mu w oczy i wzięła za rękę. Ruszyli dalej.
I znów musieli się zatrzymać. Zobaczyli ich już z daleka, ale tym razem Navarro opuścił lufę. Mężczyźni i kobiety, biało-czerwone przepaski, automaty w dłoniach, czyściec w oczach. I żołnierz na czele, w federacyjnym mundurze z bardzo niefederacyjnym białym orłem na piersi.
Navarro i Magdalena stanęli u progu ciemnego zaułka. Za nimi wąska uliczka, z przodu otaczająca ich półkolem uzbrojona grupka. Mężczyzna na czele zrobił krok do przodu, karabin oparł na wątłym ramieniu. To nie twarz żołnierza,

-------------------------
JAKUB NOWAK
Laureat ubiegłorocznego konkursu Brit.ish Council i "NF", nagrodzoną "Strukturę Dysonansu - legendę" drukowaliśmy w "NF" 9/2004. Kuba kończy magisterkę o cyberpunku na wydziale dziennikarstwa lubelskiego UMCS i pracuje nad kolejnymi opowiadaniami, (mp)
--------------------------

szara i bez wyrazu, przykuwała uwagę. To jego prawa dłoń wojskowa proteza odarta ze sztucznej skóry. Syntetyczne sznury ścięgien, opancerzone substytuty mięśni, wzmacniane polimerostalą palce.
- Witaj Piotrze - powiedziała po angielsku Magdalena.
Piotr o twarzy manekina odparł po polsku. Navarro milczał, kątem oka obserwował podświetlony w personalu obiekt, szybko zbliżający się znad wzgórz.
Radiolot. Bardzo niedobrze.
- Chodź ze mną - powiedział Piotr, znów po angielsku, ale Magdalena pokręciła głową.
- Muszę ją znaleźć.
- Alicja jest bezpieczna.
- Nie.
Navarro był pewien, radiolot nadlatywał w ich stronę. Nie mieli szans.
- Przecież wiem, co oglądaliście, ty i inni widzący! To ta noc, Magdaleno. I to ja! Spójrz. - Wyciągnął ku niej sztuczną dłoń. Lepki od krwi syntetyczny charyzmat. - Przecież to ja!
- Nie, Piotrze. - Odwróciła się do Navarro, położyła dłoń na ramieniu porucznika.
Navarro nie wiedział, co robić. Zostało dziesięć sekund i bezszelestna maszyna do zabijania spadnie im na głowy. Gdyby zaczął uciekać, Polacy zaczęliby strzelać.
- Myślisz, że on...? - Manekin nie dowierzał, wściekłość,
pogarda i zdumienie eksplodowały na plastikowej twarzy. - Moglibyśmy, ty i ja...
- Nie - przerwała Magdalena. To już.
Navarro myślał o Monique.
I po drugiej stronie ulicy zobaczył samuraja na koniu.
Większość Polaków eksplodowała od razu. Pociski wystrzelone z działka w ra-diolocie rozerwały ich na strzępy. Rozpieprzyły asfalt pod ich stopami, uliczną latarnię i znaczną część budynków, przy których stali.
Świat zawirował, a Navarro podfrunął. Atomowa eksplozja głęboko w głowie, potem uderzenie o najtwardszą ścianę świata, głową, plecami, brzuchem i wszystkimi kończynami jednocześnie. Bolało, jakby kończyn miał trzydzieści.
Trochę trwało, zanim się pozbierał. Obok leżała Magdalena, niepostrzelo-na. Pomógł jej wstać, wyszli z zaułka na ulicę. Szeroki lej, w nim mieszanina ciał, cegieł i drobnych kawałków asfaltu. Radiolot płonął sto metrów dalej, wbity w supermarket, z resztek wielkiego logo uśmiechała się biedronka.
Z Polaków nie przeżył nikt. Poza Piotrem.
Zobaczywszy Navarro, zaczął czołgać się w stronę leżącego obok HK. Ciężko się czołgać, kiedy zostało pięćdziesiąt procent ciała.
- Zajebię cię, pierdolony Hiszpanie - charczał Piotr.
Navarro i Magdalena stanęli nad pełznącym Polakiem.
- Kocham cię - wyszeptał Piotr do Magdaleny i zakrztusił się krwią.
Porucznik wyjął pistolet, wycelował.
- Mnie się nie da zabić - zarechotał Polak, wypluł kilka zębów. - Jestem Zbawcą.
Wyzwanie rzucone lufie FN-a. Navarro nacisnął spust. Dało się zabić Piotra.
Kiedy huk wystrzału wybrzmiał w pustych ulicach, nagle zrobiło się cicho.
Magdalena i Navarro spojrzeli na siebie. Kobieta i mężczyzna w epicentrum szaleństwa; ranni, obolali, śmiertelnie zmęczeni. Nie miała siły odgarnąć włosów lepiących się do czoła, on był zbyt zmęczony, żeby schować broń do kabury.
- Alicja - powiedziała Magdalena, sięgając po pistolet leżący przy najbliższym martwym Polaku. ,
- Wiem - odparł Navarro. Pobiegli.

5.Hardkor
Spieprzyłem, myśli Navarro.
I ma sto procent racji.
Pat idealny: ich czworo, trzy wycelowane pistolety. Jeśli wystrzelą jednocześnie, przeżyje tylko Magdalena.
Spieprzyłem, myśli Navarro, czując narastające pieczenie w brzuchu. Boże, jak mogłem tak spieprzyć?
*
Porucznik i Magdalena są na miejscu. Wąska, ciemna ulica, po jednej stronie park, po drugiej wzgórze z masywnym obeliskiem na szczycie. I dziewczynka siedząca na krawężniku.
Zobaczyły się i biegną ku sobie, a zmęczenie i ból znikają. I już, mocno w ramiona, ciało przy ciele, policzek przy policzku, chłoną własne ciepło, radość, ulgę. Już dobrze.
Navarro próbuje uspokoić oddech, zatacza się, opiera dłonie o uda. Mimo że nie czuje lewego ramienia, każdy ruch ranną ręką wywołuje ból całego kręgosłupa.
Nieważne, już dobrze.
Magdalena dotyka twarzy Alicji, tuli ją mocno, zachłannie...
- Chodź do taty, Alicjo - mówi Naczelnik. Navarro i Magdalena wyszarpują broń, celują.
- Nie! - wrzeszczy Alicja.
Nie strzelają. Naczelnik stoi dwadzieścia metrów dalej, w cieniu dębów na skraju parku, mierzy z Glocka do porucznika.
- Chodź do ojca, dziecko - powtarza Naczelnik. Wolną ręką ociera krew z rany nad okiem.
Navarro nie spudłuje. Powinien nacisnąć spust.
- Nie! - Alicja wbiega między porucznika a ojca. Navarro nie strzela.
- Chodź - mówi Naczelnik, wciąż celując w Navarro.
- Stój - mówi Magdalena, wciąż celując w Naczelnika. Alicja rozgląda się bezradnie, patrzy na ojca, Magdalenę,
porucznika, znów ojca. Zaczyna płakać, ale stoi w miejscu.
- Opuść broń, Navarro - mówi Naczelnik.
- Tato, proszę - błaga córka.
To prosty strzał, skurwiel jest ranny, nawet nie drgnie, myśli porucznik. Słyszy płaczącą dziewczynkę i nie strzela.
- Opuść broń - powtarza Naczelnik. - Opuść ją albo Monique Clark pojedzie do Kenii.
Pomnik ze wzgórza wali się Navarro na głowę. Utrzymuje się na nogach, ale ręka z FN-em zaczyna drżeć.
- Blefujesz, skurwysynu - mówi porucznik.
- Skoro ty decydujesz, kto tam pojedzie, czemu nie mógłbym ja? - Naczelnik uśmiecha się, krew zalewa mu pół twarzy, spływa po szyi za kołnierz. - Jeśli do rana nie zmienię zdania, pani Clark przekona się, czym jest kenijskie piekło.
Magdalena rzuca okiem na porucznika, Alicja płacze, Navarro nie ma pojęcia, co robić.
- Blefujesz, skurwysynu. Monique nigdzie nie pojedzie. - W ustach brakuje śliny, w płucach powietrza.
- Bo jest w ciąży? Jeszcze nie zna wyników badań prenatalnych, za miesiąc już w ciąży nie będzie. Philip Clark jest niespecjalnym dawcą materiału genetycznego.
Gwiazdy nad Navarro zaczynają wirować, zapieprzają' bezładnie coraz niżej i niżej.
Trzy kule w komorach, trzy palce na spustach.
Co robić?
Monique. Moja Monique.
Kenijskie piekło.
Wybacz mi, dziecko.
Navarro łapie Alicję za włosy, przyciąga do siebie, przystawia FN do jej skroni.
- Nie! - wrzeszczy Naczelnik.
- Navarro, kurwa -jęczy Magdalena. Alicja zanosi się płaczem.
- Odwołaj to - mówi porucznik i mocniej przyciska lufę do głowy dziewczynki.
Naczelnik milczy zdumiony, wypluwa krew.
- Puść ją. - Magdalena zerka na Hiszpana, wciąż mierząc w Naczelnika. - Puść ją, Navarro.
Alicja się trzęsie. Drobne ciało dygocze, wstrząsane spazmami, lufa FN-a raz po raz odskakuje od drżącej głowy. Navarro wciska broń w pulsującą skroń Alicji, pistolet przestaje odskakiwać.
- Odwołaj to - mówi Hiszpan. - Wtedy ją puszczę.
- Zostaw ją - mówi Polak.
Navarro czuje mokre ciepło bijące od dżinsów dziewczynki. Wybacz mi, dziecko.
Magdalena wyczuwa zapach moczu i wymierza pistolet w porucznika. Tylko przez sekundę.
- Navarro, kurwa, przestań - rzuca. Potem znów celuje w Naczelnika. Naczelnik celuje w Navarro. Navarro mierzy w Alicję.
Alicja łka coraz ciszej.
I wtedy się zaczyna. Gdzieś w poruczniku, głęboko.
Magdalena i Naczelnik coś mówią, celują, ale to przestaje mieć znaczenie. Liczy się tylko Pablo Navarro i to, co się dzieje z jego wnętrznościami.
Żołądek, wątroba, nerki, jelita -jedno po drugim, zaczynają piec, drapać, szczypać, zarzynać; jakby pękały, marszczyły się, rozłaziły, poparzone, rozrywane i gryzione. Każdy organ osobno i wszystkie jednocześnie, obezwładniająca kakofonia bólu.
Alicja.
Im brutalniej szarpie ją za włosy, im mocniej przyciska lufę do skroni, tym tortura bardziej intensywna.
//Kot leżący na podłodze trąca łapą wypełzające z brzucha wnętrzności. I Alicja na kanapie.\\
Wykrzykująca coś krwawa maska mężczyzny, szepcząca maska kobiety. Obie zagłuszone przez chrzęst jelit odrywających się od tkanki tłuszczowej i trących o skórę, by przebić się i wydostać na zewnątrz. Pracujące na wolnych obrotach najbardziej tępe wiertło świata.
Ból.
Palec na spuście i wciąż ból coraz ostrzejszy, drobne ciało tuż przed Navarro i stąd tyle bólu, Boże, ból potrafi przesłonić wszystko.
Spieprzyłem.
Boli, niech ona przestanie.
Monique, tak mi przykro.
Boli, kurwa, ależ to niesamowicie boli.
Jak można było tak spieprzyć?
Niech przestanie.
//Stąd można pójść tylko w jedną stronę.\\
Dwa wystrzały, jednocześnie, jak jeden.
Głowa Naczelnika eksploduje. I nie tylko jego.
Navarro i Magdalena, naprzeciw siebie, trzymają dymiące pistolety.
Navarro rozwiera palce lewej dłoni, wiatr wywiewa z niej jasne włosy.
Ciemna plama na jego mundurze.
Porucznik patrzy na Magdalenę i nie chce tego oglądać.
Jej twarz. Taka...
Nie może tego oglądać.
Upuszcza pistolet, odwraca się, odchodzi ulicą. Dotyka dłonią brzucha, nie ma rany, nie ma bólu. Nie ma nic.
Noc się kończy, zaczyna świtać. Po kilkudziesięciu krokach Navarro upada na kolana. Zaciska pięści, zaciska powieki.
//Pamiętaj.\\
Tak, noc się kończy.
Kiedy otwiera oczy, widzi nad sobą Magdalenę. Dziewczyna mierzy z jego FN-a. Znowu.
- Kot - mówi porucznik. - Jak kot. - Próbuje nie patrzeć jej w oczy.
Lufa coraz bliżej skroni.
- To z nią miałaś wyjechać - mówi porucznik Pablo Navarro, zaczyna rozumieć. - Alicja. Twoja siostra.
Opuszcza głowę, jest taki zmęczony.
Pistolet tak blisko, drżący palec na spuście, rosnąca w oczach czarna dziura donikąd. Całe godziny milczenia.
- Córka - szepcze lufa FN-a.
- Co? - pyta Navarro.
- To była moja córka - powtarza lufa. I wypluwa pocisk.

Epilog
Cieszą się.
Wysokie jodły i rozłożyste buki o srebrzystej korze. Paprocie falujące łagodnie na porannym wietrze i widłaki wciąż spocone nocną rosą. Mchy i porosty. Trawy i Zioło.
Cieszą się, bo przybyli ci, którzy mieli przybyć.
Kilkanaście kilometrów od miasta, tam gdzie drzewa najstarsze i gdzie rosną najgęściej. Przywiozła ich Magdalena, z bagażnika zniszczonego samochodu wyjęła łopatę i zaczęła kopać, a ziemia nie protestowała, przeciwnie, niecierpliwa ustępowała łatwo. Dwa doły na dwa nagie ciała. Magdalena wrzuciła ciała do mogił, zasypała je i odjechała. Zrobiła to, bo tak kazał jej widmowy jeździec, bo tyle razy wcześniej widziała siebie kopiącą między starymi jodłami, bo czuła, że tak być powinno. Starała się nie myśleć, że tu, w środku puszczy, grzebie swoją jedyną córkę. A obok mężczyznę, który ją zabił.
Monique Clark leży nago, opatulona w pachnące seksem prześcieradło. Głaszcze się po brzuchu, patrzy na mężczyznę leżącego obok i płacze. Długie paznokcie na gładkiej skórze, pod którą wydarza się cud. I jej mąż, który już wie. Monique łapie Philipa za włosy, przyciąga do siebie. Czas zacząć się żegnać.
Pułkownik Dennis Johannsen budzi się gwałtownie, zdezorientowany rozgląda się po obcym pomieszczeniu, spocony, opuchnięty i roztrzęsiony. Spogląda na kobietę śpiącą w tym samym łóżku, przypomina sobie. Czterogwiazdkowy hotel w Miami, pożegnalne wakacje rodziny Johannsenów. Odpala personal, żadnych wiadomości od Navarro. Dennis Johannsen już nie będzie mógł usnąć.
Profesor Taro Ozaki jest podekscytowany. To już, tyle pracy, przygotowań, tyle lat spędzonych na wyczekiwaniu. Stworzył ich od zera, kształtował, doglądał, znalazł im odpowiednią glebę. Teraz są w ziemi i niedługo wzejdą, wydadzą plon. Nowi ludzie. Jego ludzie.
Pablo Navarro patrzy na rogaty hełm, widmową maskę i skryte za nią stare oczy. Jest porucznik, jest samuraj na karym rumaku, nie ma nic więcej.
- Dwukrotnie uratowałeś mi życie - mówi Navarro. - W kościele ta najemniczka, Lucy, nie miała prawa mnie nie trafić. Coś się musiało stać, inaczej bez trudu wykończyłaby nie tylko mnie, lecz także wszystkich, którzy tam wtedy byli. No i radiolot. Nie drasnął ani mnie, ani Magdaleny. A potem sam się rozjebał.
- Dwukrotnie uratowałeś mi życie - powtarza Navarro. - Dlaczego, Ozaki?
Nozdrza konia falują, samuraj milczy.

Prolog
Trzy doby w zimnej ziemi. Siedemdziesiąt dwie godziny w wilgotnym organicznym mroku. A potem do góry, do światła. Do świata.
Najpierw dłoń, jak w horrorze. Potem druga, i już obie, po omacku, ryją w trawie, szukając oparcia. Po dłoniach głowa. Czujne oczy i dwie blizny, mała na czole, wielka na potylicy, stygmaty ery prochu. Mężczyzna wypełza z grobu, podnosi się, przeciąga, drobiny ziemi odpadają od umięśnionego ciała. Długie liście paproci głaszczą mu łydki i uda, ostre igły jodeł pieszczą nagie plecy. Wrócił.
Do mężczyzny podchodzi kobieta. Czekała tu na niego, podaje mu pistolet i wojskowy nóż. FN ląduje w rozkopanej mogile, mężczyzna nie chce broni palnej. Spogląda na jedną z dłoni. Tej protezy też nie chce. Lewą dłoń zaciska na nożu, zaciska zęby, zaczyna ciąć.
Po wszystkim odwraca się do kobiety, wskazuje drogę, zachęca, by szła za nim. Ona waha się, patrzy na drugi grób, łudzi się, że to może już. Mężczyzna czeka cierpliwie, nie byłaby matką, gdyby się nie łudziła. Po chwili kobieta dołącza do niego, odchodzą w stronę miasta.
Są inni, niż byli trzy dni temu, zupełnie inni. Są ponad czasem, ponad fizycznym bólem, ponad niedoskonałością poprzednich kruchych ciał. I jednocześnie doskonale wiedzą, że to nie dar. To środki umożliwiające pokutę.
Bo to miejsce jest jak czyściec.
I jest jeszcze tyle do zrobienia.

Jakub Nowak


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
NF 2005 07 granica czyśćca 2
NF 2005 07 dotyk skóry
NF 2005 07 w mojej głowie
NF 2005 09 operacja transylwania
NF 2005 02 siła wizji
NF 2005 06 wielki powrót von keisera
NF 2005 10 prawo serii
NF 2005 05 balet słoni
NF 2005 08 pocałunek śmierci
NF 2005 10 misja animal planet
NF 2005 12
2005 07 Audio Delivery Podcatching without an Ipod
NF 2005 06 dęby
NF 2005 10 śniąc w lesie wyniosłych kotów
NF 2005 08 twórca
NF 2005 02 tatuaż
NF 2005 02 podróżnicy
NF 2005 10 ujrzeć gwiazdy
NF 2005 11 puls maszyny

więcej podobnych podstron