Słabo oświetlony dom Petera Shipleya w Berkeley nosi wszystkie oznaki jaskini komputerowego maniaka: dookoła porozrzucane wnętrzności komputerów i egzotyczne fragmenty sprzętu do nadzoru elektronicznego. Jednak Shipley, 36-letni specjalista od bezpieczeństwa w sieci, jest najbardziej znany z tego, co robi poza domem. Jest pionierem War Driving, czyli wyszukiwania miejsc umożliwiających dostęp do niestrzeżonych sieci komputerowych. Cała zabawa polega na jeżdżeniu po mieście z laptopem wyposażonym w specjalną radiową kartę sieciową i odnajdywaniu tzw. gorących punktów, w jakich można cieszyć się szybkim dostępem do Internetu. Umożliwia to technologia Wi-Fi, która w USA robi furorę i powoli zaczyna zdobywać Europę.
Wi-Fi to termin stworzony na podobieństwo Hi-Fi - pochodzi od słów Wireless Fidelity (bezprzewodowa dokładność) i oznacza standard komputerowych sieci bezprzewodowych. Od tradycyjnych sieci komputerowych znajdujących się w każdym biurze różni je brak kabla.
System Wi-Fi stał się w bezprzewodowym świecie czymś godnym pożądania, od czego nie można się później uwolnić. W USA korzystają z niego dwa miliony osób. Ta liczba najprawdopodobniej podwoi się na początku przyszłego roku. Prywatni użytkownicy stosują Wi-Fi do tworzenia sieci bezprzewodowych w domach. Firmy wykorzystują je, by uwolnić pracowników od ciągłego siedzenia przy biurkach. Ci, którzy nie lubią rozstawać się z elektroniką, cieszą się nimi w kawiarniach, na lotniskach i w holach hotelowych. Następnym punktem planu są samoloty.
Wi-Fi podobnie jak Internet niesie ze sobą wiele problemów związanych z bezpieczeństwem. Aby się o tym przekonać, wystarczy choćby raz spróbować War Driving.
Shipley przyczepia do dachu samochodu dwie dziwnie wyglądające anteny i podłącza je do karty Wi-Fi w komputerze. Ładuje program, który zamienia system w rodzaj elektronicznego tropiciela zdolnego wykryć sieci Wi-Fi. Odjeżdżamy. Prawie natychmiast urządzenie zaczyna znajdować sieci - 16 w trzech budynkach (w zeszłym roku Shipley znalazł tutaj tylko dwie). Kiedy skręcamy w stronę kampusu, na ekranie pojawiają się kolejne nazwy bezprzewodowych sieci, niektóre założone przez firmy, a inne... hm, kto wie? Około połowa z ponad 200 znalezionych sieci nie jest chroniona szyfrem ani kontrolą wejścia. Oznacza to, że każdy, kto znalazłby się w pobliżu, mógłby przechwycić dane lub podszyć się pod użytkownika sieci i wysyłać tysiące listów elektronicznych, a odpowiedzialność spadłaby na prawowitego użytkownika sieci.
Jest to niepokojąca sytuacja. Sieci korporacyjne chronione są różnymi wymyślnymi urządzeniami za setki tysięcy dolarów przed atakiem z "kablowego" Internetu, a jednocześnie można bez trudu się do nich włamać, korzystając z laptopa wyposażonego w kartę bezprzewodową. Nie wiedząc, z czyjej sieci korzystamy, mogliśmy na dowolnym rogu ulicy sprawdzać wyniki rozgrywek sportowych i wysyłać e-maile. Internet był w powietrzu.
To jeden z aspektów rewolucji Wi-Fi. Podczas gdy cały przemysł wysokiej technologii skarży się, jak trudno jest zapewnić szybki dostęp do Internetu, niespodziewanie pojawia się technologia, która to gwarantuje.