To był piękny letni dzień. Słońce było wysoko na niebie i powoli chowało się już za czubkami drzew, ku zachodowi. Ptaki wzbijały się ku chmurą, przecinając skrzydłami nieskończoną przestrzeń nieba. Jednak piękno i spokój natury coś zakłócało...
- Gourry, spadaj to moja ryba! - wykrzykiwała Lina Inverse.
- Nic z tego! Tą ja złapałem więc należy do mnie! - odpowiedział z uśmiechem młodzieniec odpychając dziewczynę, która usilnie próbowała wyrwać z jego dłoni jedzenie.
- Ach, tak? Chyba zapominasz z kim masz do czynienia... - odgrażała się Lina i już po chwili w jej dłoni rozbłysło czerwone światło - Źródło wszelkiej mocy... lśniący, płonący, szkarłatny płomieniu... - szeptała ruda.
- Aaaa! Lina, daj spokój! - przerażony Gourry natychmiast zerwał się z miejsca i podbiegł do pobliskiego strumienia - Masz, masz! Więcej ryb! Wszystkie są twoje! - krzyczał przerażony i starał się wyłowić kolejne ryby z wody.
- Udziel się mym dłonią i bądź mi mocą.... - kontynuowała Lina - Fireball! - krzyknęła z błogim uśmiechem na twarzy - Dzięki Gourry. - dodała podchodząc do `zwęglonego' blondyna i wyciągając z jego dłoni rybę - Widzisz Gourry... nawet się upiekła! - wyszczerzyła się upiornie.
- Och, zachowujecie się jak dzieci! Czy wy naprawdę nigdy nie dorośniecie? - podsumowała Amelia zmuszając się do żartobliwego tonu. Tak naprawdę wcale nie przeszkadzało jej zachowanie dwójki przyjaciół, kątem oka spoglądała na kogoś zupełnie innego...
Zelgadis siedział nad brzegiem strumienia i wpatrywał się we własne odbicie. Obraz zniekształcił się trochę przez ten cały połów ryb, a na wodzie utworzyły się kręgi. Amelia dobrze wiedziała o czym chimera... nie, nie chimera...o czym Zelgadis myśli. Wiedziała, że znowu są to myśli związane z powrotem do normalnego ciała i zdjęciem klątwy. Obsesyjne szukanie lekarstwa. Jednak nie mogła zrozumieć, po co? Przecież Zelgadisowi nie było potrzebne żadne lekarstwo. Tak bardzo chciałaby teraz podejść do niego i powiedzieć mu to, pocieszyć. Powiedzieć wszystko, co czuje, ale... nie może. Przecież dobrze wie, że jemu i tak nie zależy na jej zdaniu. Jedyne, co może teraz zrobić to być przy nim i towarzyszyć w tej żmudnej podróży po lek. Może wtedy, gdy przestanie się koncentrować tylko na swoim wyglądzie, to może...może ją zauważy?
- Zel! - zawołała rudowłosa - Zel! Chodź trzeba rozbijać obóz! Ściemnia się już!
Zelgadis odwrócił się. Amelia szybko wbiła wzrok w ziemię i zarumieniła się. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że cały czas intensywnie wpatrywała się w niego. Miała nadzieję, że nie zauważył... On tylko przeszedł koło niej, zupełnie obojętnie. Z jednej strony cieszyła się, że nie zauważył tego jej wgapiania się i nie zrobił głupiej uwagi, ale z drugiej, nie widział jej przecież w ogóle. Odwróciła się i w milczeniu poszła za nim. Muszą rozbić obóz nim się ściemni.
Reszta wieczoru upłynęła spokojnie tzn. spokojnie jak na naszą czwórkę bohaterów przystało. Nie obeszło się bez kłótni między Liną i Gourry'm. Zelgadis natomiast, siedział jak zwykle spokojnie i cicho, widać było, że myślami jest gdzieś zupełnie daleko. Amelia od czasu do czasu spoglądała na niego, a przez resztę pilnowała Liny, by ta nie walnęła w biednego Gourry'ego jakimś zaklęciem i przy okazji nie spaliła połowy lasu. Wieczór jak każdy inny.
- Lina, opowiedz nam jakąś historię. - zaproponował Gourry, gdy ruda się już najadła i uspokoiła.
- Historię? No, Gourry, ale po co? W końcu i tak nie zrozumiesz. - odpowiedziała złośliwie puszczając jednocześnie oko.
- Och, panno Lino, mogłaby pani okazywać więcej szacunku panu Gourry'emu... - ripostowała Amelia, ale na widok miny przyjaciółki szybko zamilkła.
- Ech, dobra, jak chcecie to wam opowiem. Może o hierarchii naszego świata? Myślę, że Gourry jak zwykle nie ma o niczym pojęcia, albo zapomniał - powiedziała uśmiechając się do siebie Lina - Hm... tylko od czego zacząć? - zastanawiała się chwilę - Dobrze już wiem! - zawołała entuzjastycznie - A więc... Na początku było tylko Morze Chaosu. Nikt nie wie dokładnie, czy nawet orientacyjnie kiedy i jak powstało. Jednak my już wiemy, że jest to istota - Pani Koszmarów. Z niej wyłoniły się cztery oddzielne filary. Jednym z nich jest właśnie nasz świat. Wiedzę na temat pozostałych mamy bardzo ograniczoną. Jednak wracając.... każdemu filarowi został przyporządkowany Boski Władca jak i Demoni Lord. By zachować równowagę. Władca miał chronić świat, a Lord oczywiście przejąć nad nim władzę. Poza tym tworzą oni swoich sługusów tzn. mazoku, demony... - ciche chrapnięcie przerwało monolog Liny - Gourry ty meduzi móżdżku jak mogłeś zasnąć podczas mojej wypowiedzi! - krzyknęła jednocześnie waląc go grubą gałęzią w głowę.
- Ale za co...? - zajęczał otwierając oczy.
- Idiota. - powiedziała pod nosem Lina - Dobra kochani, chyba czas iść spać. - dodała jak gdyby nigdy nic i zwróciła się w stronę swojego legowiska. Gourry też wstał i ruszył w swoją stronę, rozmasowując wielkiego guza na głowie.
Siedzieli długo w milczeniu, cisza między nimi stawała się coraz bardziej krępująca. Amelia wpatrywała się w ognisko z zaciętą miną. Języki ognia drażniły się nawzajem i wydawałoby się, że grają w jakąś dziwną, niezbadaną nikomu grę. Zelgadis natomiast, patrzył w ciemność między drzewami, jakby próbując wzrokiem przebić jej głębie.
- Nie musi pan... - odchrząknęła cicho dziewczyna. Zelgadis skierował na nią swój wzrok.
- Czego nie muszę? - Amelia zarumieniła się, cóż jednak czasem ją zauważał.
- Nie musi pan szukać lekarstwa... - jego usta skrzywiły się nieznacznie na tę odpowiedź.
- Nic nie rozumiesz. - uciął krótko.
Nie powiedział jej nic złego, nie obraził jej, ale jednak... Amelia czuła się jakby ktoś wbił jej sztylet w serce. Mogła przecież nic nie mówić i po prostu cieszyć się jego towarzystwem. Przełknęła głośno ślinę, a razem z nią gorycz jego wypowiedzianych słów.
- Pójdę poszukać więcej drewna do ogniska, bo ogień powoli dogasa. - powiedziała na głos, jednak chłopak zdawał się wcale jej nie słuchać.
Głupia! - myślała Amelia - Jak w ogóle mogłam kiedykolwiek pomyśleć, że ja i on...? Ph! Znamy się już trzy lata! A w ciągu tych trzech lat? Nic! Dlaczego ciągle się łudzę? Głupia, głupia, głupia! - szła tak nie patrząc nawet gdzie i w duchu przeklinając samą siebie, kiedy nagle usłyszała za sobą odgłos łamanych gałęzi. Ktoś lub coś zmierzało w jej stronę, a intuicja podpowiadała, że to nic dobrego. Z narastającym lękiem stwierdziła, że kroki stają się coraz głośniejsze. Zdawało się, że szaleńczy łomot jej serca odbijał się echem od pustej przestrzeni. Z całej siły zacisnęła pięści by powstrzymać ich drżenie, a ból brutalnie, ale skutecznie przywracał jej świadomość. Świadomość, która usilnie starała się ją opuścić. Na ułamek sekundy czas zwolnił, dłużył się w nieskończoność. Mogłaby przysiąc, że na karku poczuła lodowaty bezcielesny dotyk. Granice, które mogła znieść zostały właśnie przekroczone. Puściła się biegiem przez las.
- Pomocy! - krzyknęła ostatkiem, chwytając powietrze w płuca, które zdawało się je rozrywać.
Nie zważając na to w jakim kierunku biegnie, najszybciej jak potrafiła, przedzierała się przez leśne zarośla. Nie była teraz w stanie myśleć o rzucaniu zaklęć. Nie wiedziała skąd, ale podświadomie czuła, wiedziała, że nie miałby żadnych szans z siłą czającą się w leśnej ciemności... Nagle potknęła się o jeden z wystających korzeni i upadła. Kiedy podniosła wzrok z ziemi dostrzegła sylwetkę stojącą nad nią...
Lilly (16:50)