„Kot na rozdrożu” cz. X by Miko-chan
No, proszę, proszę. Jakimś dziwnym zrządzeniem losu dotrwaliśmy do części dziesiątej. Gdybym miała szampana, to pewnie bym go otworzyła (oczywiście bezalkoholowy, ma się rozumieć ^_~). Jestem happy, bo całą fabułę udało mi się już ułożyć w głowie, załatałam wszystkie luki i braki, a teraz wystarczy to jedynie przelać na papier, czy raczej wystukać na klawiaturze. Nie wiem jeszcze co prawda ile to zajmie części, ale myślę, że nie więcej jak trzy. Przynajmniej taką mam nadzieję. No, dobra, koniec tego przydługiego wstępu. Życzę miłej lektury.
Wysoki, szczupły mężczyzna o dość długich kruczoczarnych włosach stanął pośród jałowej ziemi. Miał na sobie ciemny garnitur w drobne szare prążki, a na rękach szare rękawiczki. Jego twarz wyrażała zarówno gniew, jak i zaskoczenie, a spojrzenie było zimne niczym lodowiec. Wokół niego roztaczała się spalona ziemia, na której od dawna nie stanęła ludzka stopa, nie wyrosła żadna roślina, a zwierzęta omijały to miejsce szerokim łukiem, czując złowrogą aurę. To właśnie tutaj kilka lat temu moc Lorda Koszmarów pokonała Rubinookiego Shabranigdo, a to za sprawą dość wydawałoby się niepozornej czarodziejki. Od tamtej pory miejsce to jest naznaczone potęgą Demona i właśnie dlatego jeszcze długo nie zawita tu życie. Jednak mężczyzna zdawał się zupełnie nie zważać na martwy krajobraz, w skupieniu wypowiadał jakieś słowa, a jego dłonie skierowane były w stronę ziemi.
Nagle na podłożu pojawiły się magiczne kręgi i przeróżne runy, które świeciły coraz intensywniejszym blaskiem. Mężczyzna spojrzał z zadowoleniem na swoje dzieło.
- Powinno wystarczyć. To miejsce jest na tyle niestabilne, że bez trudu przełamię granicę. Przybądź bestio! Wzywam cię!
Przez chwilę ciszę panującą na tym pustkowiu zakłócało jedynie wycie wiatru, ale potem wzdłuż kręgów zaczęły przechodzić wyładowania elektryczne, a powietrze stało się jakby gęstsze. Następnie w przestrzeni nad kręgami powstała jakby wyrwa, przez którą, wypełzła dziwaczna istota. Miała kolor czarno-czerwony, ale te dwie barwy stale mieszały się w na jej ciele i zmieniały swoje położenie. Także jej kształt był trudny do określenia, momentami przypominała sylwetką człowieka, by po chwili stać się przerośniętym owadem. Miała pięcioro oczu, jednak tylko dwoje stale trzymało się miejsca, które można by nazwać głową, pozostałe trzy przemieszczały się w różne części ciała, w zależności od woli ich właściciela. Istota ta nie miała ust, jednak po chwili odezwała się do mężczyzny.
- Po co mnie wezwałeś sługo Rubinookiego Lorda?
- Mam dla ciebie propozycję. - Odparł pewnie mężczyzna.
- Co mógłby mi dać podrzędny Lord Mazoku? - W głosie bestii można było wyczuć kpinę.
- Oferuję ci współpracę.
- Nie jestem zainteresowany.
- Doprawdy? Czyżby u was nie istniało pojęcie zemsty?
- Wreszcie zaczynasz mówić moim językiem.
Na twarzy mężczyzny odmalował się uśmiech satysfakcji.
- Pomóż mi uporać się z moim problemem, a ja podam ci na tacy tych, którzy odpowiadają za śmierć twego pana.
Kolory szybciej zawirowały na ciele potwora.
- Zgoda.
Filia siedziała za ladą swojego sklepu i z utęsknieniem czekała na koniec długiego dnia. W sumie chciałaby już zamykać, ale jakiś strasznie nie zdecydowany klient wciąż jeszcze oglądał kolekcję porcelanowych figurek.
- Naprawdę nie wiem, którą wybrać. Moja córeczka ma ich już tyle, że nie sposób spamiętać, a prosiła mnie bym kupił jej jakąś oryginalną. - Tłumaczył lekko zażenowany.
- To niech pan lepiej przyprowadzi tu swoją córkę i nie zajmuje ludziom czasu. - Odezwał się szorstki kobiecy głos, należący do osoby, która stanęła właśnie w drzwiach.
W pierwszej chwili Filia chciała upomnieć nieuprzejmego gościa, ale nagle poznała tą kobietę.
- Przepraszam pana, ale chciałabym już zamknąć. - Odparła szybko.
- Ach, tak. Rozumiem. Może rzeczywiście przyprowadzę tu jutro moją drogą Anabelle. - Stwierdził mężczyzna i nieco podminowany szybko opuścił sklep.
Smoczyca została sam na sam z tajemniczym gościem. Mocno zaskoczona wyszła zza lady i podeszła bliżej.
- Na Cephieda, co cię do mnie sprowadza, Luno?
- Jak zwykle obowiązki. W żadnym innym wypadku nie ruszam się z domu.
Niespodziewanym gościem okazał się być legendarny już niemal Rycerz Cephieda, Luna Inverse, starsza siostra pewnej rudej czarodziejki. Od razu widać było, że nie ma w nich rodzinnego podobieństwa. Luna miała krótkie, ciemne włosy, była wysoka i co tu dużo ukrywać, dobrze zbudowana (^_^). Jej twarz miała zacięty wyraz, a wąskie, przebiegłe oczy, świadczyły o dużym doświadczeniu i intelekcie. Miała na sobie ciemne podróżne ubranie z przypiętym do pasa mieczem.
Filia wpuściła gościa do domu, a tam poczęstowała go herbatą. Valgarv od razu pojawił się w salonie, ale gdy tylko poznał imię nowoprzybyłej, szybko wycofał się do swego pokoju. Przypadkiem kiedyś usłyszał, jak ciocia Lina opowiadała nieco o swojej siostrze i naprawdę nie miał ochoty sprawdzać czy ta historia zawierała prawdę.
- Jakie to obowiązki sprowadziły cię do mnie? - Spytała Filia, gdy już obie zasiadły przy stole.
- Jakieś dwa tygodnie temu odwiedziła mnie nasza wspólna znajoma Klara. Poprosiła o pomoc, gdyż jak twierdziła, sama nie jest w stanie uprać się z tym problemem. A dokładnie z twoim problemem.
- Moim? - Smoczyca w pierwszej chwili nie zrozumiała, co Luna ma na myśli.
- Podobno prześladuje cię potwór, Xellos Metallium.
Na twarzy Filii odmalowało się nieopisane zdumienie. Czyżby Klara, aż tak bardzo wzięła sobie do serca jej kłopoty? A może to ona już zapomniała, jaką Złote Smoki czują nienawiść do tego Mazoku?
- Obawiam się Luno, - zaczęła mówić, gdy już pozbierała myśli, - że przybyłaś tu na darmo. Ten problem rozwiązał się sam, jakiś czas temu. Klara nie mogła o tym wiedzieć, gdyż wydarzyło się to już po jej odejściu.
- Jak to, rozwiązał się sam? - Spytała całkowicie spokojnie Wojowniczka Cephieda. - Nie wierzę, że taki problem mógł po prostu rozejść się po kościach.
- To nie do końca tak. Zostałam wplątana w pewne wydarzenia, ale wyszłam z nich obronną ręką. Z niemałą zresztą pomocą twojej siostry.
- Liny?
- Dokładnie. Powiedzmy, że we dwie przekonałyśmy Xellosa, by nie snuł więcej swoich intryg wokół mojej osoby.
Luna wyglądała na zawiedzioną.
- W takim razie chyba rzeczywiście fatygowałam się na marne. Niech by to Opiekun trafił! Ale skoro już tu jestem, to przynajmniej opowiedz mi co wyczynia teraz ten rudy kurdupel, który śmie zwać się moją siostrą. Od czasu wojny z Dark Star'em nie mam o niej żadnych informacji. A ona wolałaby chyba kąpiel w Morzu Chaosu, niż powrót na łono rodziny.
Filia uśmiechnęła się na to stwierdzenie. Doskonale pamiętała reakcję Liny na list od siostry i choć nie znała przyczyn tego konfliktu, wiedziała, że te dwie nie pałają do siebie zbytnią miłością.
- Lina, jak to Lina. Dużo je, jeszcze więcej gada i wysadza w powietrze wszystko co się nawinie.
- Czyli niewiele się zmieniło.
Ani Filia, ani Luna nie wiedziały, że są obserwowane. Na dworze zapadł już zmierzch i nikt nie mógłby dostrzec niewielkiej sylwetki, ukrytej w cieniu drzewa. Był to niski, przygarbiony stworek, o szczurzym pysku, nienaturalnie długich rękach i jeszcze dłuższych palcach dłoni. Na sobie miał coś co w najlepszym wypadku można by uznać za worek po kartoflach, a jego oczy, przypominające dwa węgle, śpiesznie i z pewnym niepokojem lustrowały całą okolicę.
- Do stu tysięcy obmierzłych trolli, przecież to Rycerz tego cholernego smoka. - Wyskrzeczał do siebie, widząc kto zasiada w salonie. - Jak niby mam to zrobić? Panie mamy problem.
- Co się dzieje? - Usłyszał szorstki głos w swojej głowie.
- Cel ma gościa i to nie byle jakiego. Tam jest Rycerz Cephieda.
- Co takiego?! - Zapadła chwila milczenia. - W takim razie zajmij się młodym smokiem to powinno wystarczyć. Zostaw także moją wiadomość.
W tej samej chwili przed samym nosem pokracznej istoty pojawił się niewielki rulon papieru.
- Tak jest.
Szczuropodobny stwór jeszcze przez chwilę wpatrywał się w okna salonu, po czym szerokim łukiem zaczął okrążać dom. Przekradając się przez krzaki i chowając za drzewami unikał najmniejszych choćby plam światła. Po niespełna pięciu minutach był z tyłu domu i patrzył wprost na górne okna. Jeden szybki skok, parę zwinnych ruchów i już stał na parapecie. Teraz wystarczyło długim pazurem podważyć zapadkę klamki i okno z cichym chrzęstem otworzyło się.
Valgarv jeszcze nie spał, ale siedząc przy biurku czytał książkę. Zobaczywszy otwarte okno, pomyślał, że to wina wiatru, kiedy jednak podszedł bliżej, z boku wyskoczyła jakaś pokraka i dmuchnęła mu czymś w twarz.
Proszek usypiający zadziałał natychmiast i stwór złapał małego smoka nim ten zdążył upaść na podłogę. Przez chwilę nasłuchiwał czy hałas kogoś nie zaniepokoił, a gdy był już pewny bezpieczeństwa, wyjął spod swego nędznego ubrania otrzymany list, rzucił go na łóżko i razem ze swoją ofiarą zniknął.
Był już późny wieczór kiedy Luna zaczęła zbierać się do odejścia. Choć Filia proponowała jej nocleg, to czarodziejka wolała jak najszybciej ruszyć w drogę. Bardzo nie lubiła opuszczać na dłuższy czas swojego wygodnego domu i robiła to wyłącznie w specjalnych okolicznościach. Pod tym względem była zupełnie odmienna od swojej młodszej siostry, która nigdzie nie potrafiła długo zagrzać miejsca. Luna gdyby mogła z przyjemnością oddałaby komuś tytuł Rycerza Cephieda, gdyż właśnie to najczęściej odrywało ją od zwykłych zajęć. Jednak ten obowiązek został przekazany jej z pełnym zaufaniem, że nigdy nie odmówi pomocy sługom ładu, stąd też starała się wypełniać go jak najbardziej sumiennie. Z tego samego powodu, bez marnowania czasu, wyruszyła do domu Filii, kiedy dowiedziała się, że ta potrzebuje wsparcia, teraz jednak, kiedy okazało się, że jej pomoc jest już zbędna, nie wdziała sensu przedłużania tej wizyty.
- Może, gdy znajdę trochę czasu, to odwiedzę twoje strony. - Stwierdziła Filii. - Ale teraz mam jeszcze wiele spraw do uporządkowania.
- Rozumiem. Tak czy inaczej będziesz mile widziana.
- Valgarv! Zejdź na dół pożegnać się. - Krzyknęła smoczyca, ale nie otrzymała odpowiedzi. - Czyżby już spał?
Wiedziona niespodziewanie złymi przeczuciami, Filia weszła na górę swojego małego domku. Jednocześnie Luna także zaczęła coś podejrzewać, gdyż właśnie zdała sobie sprawę, iż nie wyczuwa małego smoka, dlatego podążyła za swoją znajomą. Szybko okazało się, że obie kobiety miały rację. Valgarv zniknął. Smoczyca z coraz większym przerażeniem wyjrzała przez wciąż otwarte okno i jeszcze raz zawołała swojego podopiecznego. Tymczasem Luna od razu odnalazła leżącą na łóżku wiadomość.
- Możesz sobie darować, Filio. - Rzuciła szybko. - Jego tu nie ma. Przeczytaj to.
Podała jej kartkę papieru, na których była taka oto notatka.
„ Do panny Filii Ul Copt.
Z wielką przyjemnością pragnę zaprosić panią do mojej skromnej posiadłości na biegunie północnym. Tam też spotka się pani ze swoim młodym podopiecznym, który do tego czasu pozostanie pod moją kuratelą. Życzę miłej podróży i proszę nie tracić czasu.
Lord Dynast.”
Na twarzy smoczycy odmalowało się wielkie zaskoczenie i nie mniejsze przerażenie. Zupełnie nie rozumiała co wspólnego z nimi na Lord Mazoku. W pierwszej chwili pomyślała, że to może być kolejny podstęp Xellosa, ale szybko uświadomiła sobie, że oni praktycznie także są wrogami, więc było to raczej niemożliwe. Co w takim razie chciał od nich Dynast? I dlaczego porwał Valgarva? Na żadne z tych pytań nie potrafiła znaleźć odpowiedzi.
- Domyślasz się, co knuje ten Mazoku? - Spytała przytomnie Luna.
- Nie mam pojęcia. Przecież Valgarv nie posiada teraz żadnej mocy, więc dla niego jest bezużyteczny.
- W takim razie, nie chodzi mu o Starożytnego Smoka, ale chce w ten sposób sprowadzić ciebie. Pytanie tylko po co?
Filia usiadła na łóżku Valgarva, gdyż nagle nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
- Nie wiem. Zupełnie tego nie rozumiem. Nigdy nawet nie spotkałam jego sług, a co dopiero samego Dynasta. Nie powinien w ogóle wiedzieć o moim istnieniu.
Luna zamyśliła się, a po chwili stwierdziła.
- W takim razie jest tylko jeden sposób, żeby się tego dowiedzieć.
- Mam udać się na biegun? - Filia zrozpaczona i zarazem zniechęcona pokręciła głową. - To niemożliwe, smoki nie mogą się tam teleportować, to strefa wpływów Mazoku. Gdybym nawet przeniosła się na samą granicę, trzeba by wielu godzin, żeby dojść do siedziby Dynasta. A przecież to biegun północny. Poza tym byłabym bardzo łatwym celem.
- Sądzę, że gdyby chciał cię zabić, nie przysłałby tego zaproszenia. On potrzebuję cię do jakiś własnych celów. To typowe dla Demonów.
- Wiem coś na ten temat. - Odparła Filia próbując jednocześnie się uśmiechnąć. - Napisał, abym nie traciła czasu, znaczy, że każda minuta się liczy.
Smoczyca wciąż nie do końca przekonana stanęła na własnych nogach.
- Dobrze, że zabrałam ze sobą ciepłe ubrania. - Rzuciła niby od niechcenia Luna.
- Chcesz powiedzieć, że…
- Przecież nie zostawię cię w takiej sytuacji samej. To mój obowiązek jako Rycerza Cephieda i twojej znajomej.
- Dziękuję.
Parę godzin po tym, jak Filia opuściła swój dom, niewielkie rolnicze miasteczko właśnie budziło się do życia. Dzielna rudowłosa czarodziejka siedziała w jednej z gospod i planowała wyruszyć na kolejną przygodę. Zaraz po śniadaniu wraz z Zelgadisem zabrała się za przeglądnie mapy w poszukiwaniu ciekawego celu wyprawy. Brali pod uwagę Samotną Górę, na której ponoć mieszkał smok strzegący swych nieprzebranych skarbów, Jezioro Syren, gdzie może znalazłoby się lekarstwo dla jej chimerowatego przyjaciela lub Zakon Zmierzchu, pradawną świątynię Mazoku, zbudowaną dla uczczenia Pani Nocnych Koszmarów. Nim jednak zdążyli zdecydować przerwał im jakiś niski mężczyzna z krótką kozią bródką i nieco dziwnymi, jakby gadzimi oczami.
- Panna Lina Inverse? - Spytał nieprzyjemnie piskliwym głosikiem.
- Tak. Kim jesteś? - Czarodziejka obrzuciła go podejrzliwym spojrzeniem.
- Moje imię nie ma znaczenia, jestem jedynie posłańcem. Pewien mężczyzna kazał mi oddać to w pani ręce.
Mówiąc to podał jej niewielki liścik. Lina otworzyła go i z nie ukrywaną ciekawością przeczytała zawartą w nim treść.
„Do Liny Inverse.
Wielce ubolewam nad tym, że nigdy nie mieliśmy okazji się spotkać osobiście, mimo to echo twoich wielkich wyczynów dotarło nawet do mojej skromnej siedziby na dalekiej północy. Mam jednak nadzieję, że już wkrótce uda nam się bliżej poznać, a to za sprawą pewnego młodego smoka, który właśnie jest moim gościem. Zapraszam zarówno ciebie, jak i twoich wiernych towarzyszy na miłą wycieczkę na biegun, gdzie oczekuję was z niecierpliwością. Człowiek, który stoi przed wami jest moim sługą i z przyjemnością pomoże wam skrócić trudy wędrówki. Z wyrazami szacunku
Lord Dynast.”
- Dynast!!! - Wrzasnęła czarodziejka i rzuciła się z pazurami na posłańca. - Gadaj dziadku, co to za przedstawienie?
- Puść mnie człowieku. - Oczy mężczyzny zrobiły się wąskie jak szparki, a Lina zrozumiała, że ma do czynienia z Mazoku.
Rozluźniła chwyt, ale wciąż bacznie obserwowała Demona.
- Więc o co tu chodzi?
- Mój pan, Lord Dynast, pragnie poznać wielką czarodziejkę. Zachętą do odwiedzenia jego królestwa, jest Starożytny Smok, który zginie jeśli się tam nie pojawicie.
- Czego on od nas chce? Przecież nigdy nie wchodziłam mu w drogę.
- Tego dowiecie się na miejscu.
- Ty mały, zasuszony gnomie! To nie jest żadna odpowiedź.
Mazoku wzruszył jedynie ramionami.
- Nie zostałem wtajemniczony w plany mego pana. Mam was tylko przenieść w wyznaczone miejsce i na tym moja rola się kończy.
Lina westchnęła ciężko starając się uspokoić skołatane nerwy.
- Zel - powiedziała po chwili - zawołaj Amelię i Gourrego. Wybierzemy się na małą wycieczkę.
Mniej więcej w tym samym czasie w domu Filii pojawił się nieproszony gość. Nie wyglądał na zaskoczonego faktem, że nikt go nie wita, co więcej tego właśnie się spodziewał, choć szczerze mówiąc, w tym przypadku wolałby się pomylić. Bez wahania wszedł na piętro do pokoju młodego smoka, ale i tam nie znalazł żadnej wskazówki co do obecnego miejsca pobytu mieszkańców domu. Jednak było coś, co stanowiło pewnego rodzaju podpowiedź, otóż nigdzie nie czuł nawet pozostałość po działalności Mazoku, a to prawie jednoznacznie mówiło kto mógł mieszać w tym swoje ręce. Skupił się przez chwilę, by odnaleźć poszukiwaną istotę. Teraz, gdy zadanie zostało już wykonane nie musiała ukrywać posiadanej mocy, dlatego szybko zlokalizował swój cel. Moment później nie było go już w pokoju.
W ciemnym i zaśmieconym zaułku pewnego miasta siedział szczuropodobny stwór i ogryzał kości surowego kurczaka. W pewnej chwili coś jednak wzbudziło jego niepokój. Rozejrzał się bacznie, ale nikogo nie dostrzegł, więc powrócił do swego obiadu. Wtedy to jakiś cień zasłonił resztki światła, jakie dostawały się do tego zaułka. Podniósł głowę i z nieukrywanym przerażeniem zerwał się na równe nogi.
- Xellos! Czego tutaj szukasz?
- W takim śmietniku mógłbym szukać tylko ciebie. - Odparł spokojnie Demon, a na jego twarzy pojawił się złowrogi uśmiech. - Wiem, że byłeś w domu pewnej smoczycy.
- Wybacz, ale wśród moich znajomych nie ma żadnego smoka.
- Nawet nie próbuj mnie zwodzić. Dziś w nocy zniknął chłopiec imieniem Valgarv, a na miejscu nie pozostał żaden ślad. Doskonale wiem, że tylko taka pokraka jak ty - pół Mazoku - mógłby zakraść się do domu smoka i nie wzbudzić jego niepokoju. Jesteś jedynym sługą Dynasta, który potrafi całkowicie wyciszyć swoją moc. Dlatego lepiej powiedz prawdę, póki grzecznie proszę.
Kapłan otwartymi oczami zlustrował stwora, a ten na widok tego spojrzenia, aż skurczył się w sobie.
- Dobrze, już dobrze, wszystko ci powiem, tylko zamknij te ślepia. Lord Dynast kazał mi uprowadzić smoczycę, ale ponieważ w jej domu był Rycerz Cephieda, to ograniczył się tylko do dzieciaka. Teraz mały jest na biegunie i tam pozostanie jak długo mój pan będzie tego chciał. To wszystko co wiem.
- Mam nadzieję, że wiesz co cię spotka jeśli kłamiesz.
- Nie jestem głupi. Nigdy nie okłamałbym kapłana Beastmaster.
- Zgadzam się z tobą. Jesteś głupi. - Xellos gwałtownie spoważniał i jednym ciosem zabił pokrakę. - I stanowczo zbyt użyteczny dla Lorda Dynasta.
Jeszcze przez chwilę przyglądał się szczątkom przeciwnika, po czym zniknął.
„Nie zawiodłem się na tobie Xellosie. Zawsze byłeś bardzo domyślny i także tym razem, pokazałeś, że nie łatwo wyprowadzić cię w pole. Zapraszam, przybądź do mojej siedziby, gdzie odpłacę ci pięknym za nadobne.” - Pomyślał Dynast i upił łyk wina z kryształowego kielicha.
Poprzez śniegi bieguna północnego przedzierały się dwie postacie szczelnie okryte, grubymi ubraniami. Mimo siarczystego mrozu i porywającego wiatru niestrudzenie parły do przodu w jednym konkretnym celu. W końcu po wielu godzinach wyczerpującego marszu na horyzoncie ukazał się wysoki, strzelisty budynek. Był to lodowy dwór Dynasta.
Koniec części dziesiątej.
c.d.n.
Z tej części jestem względnie zadowolona, choć rozpisywanie akcji z czterech punktów widzenia, nie jest ani łatwe, ani specjalnie przyjemne. Chyba jednak zaszkodziło mi czytanie thrillerów Roberta Ludluma, ale to nic. Pozdrawiam.
Miko-chan
<Miko-chan1@wp.pl>
lub
<Miko_chan1@op.pl>
08.09.2006
5
5