Cichociemni i ich znaczenie dla Armii Krajowej.
„Cichociemni” - nazwa specjalnego oddziału Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie (W. Brytania), przeznaczonego do szkolenia i przygotowania kadr dowódczych i żołnierzy wywiadu i dywersji, kierowanych do walki na terytorium okupowanej Polski. Po ukończeniu programowego kursu żołnierze cichociemni (w większości oficerowie) przerzucani byli drogą lotniczą do kraju, gdzie wykonywali funkcje kierownicze i dowódcze w komórkach dywersji (Kedyw), wywiadu ZWZ - AK, m.in. w akcji „Wachlarz”.
W zrzutach dokonywanych od 15 II 1941r. - 26 XII 1944r. Skierowano do kraju łącznie 344 skoczków, a 44 do innych krajów pod okupacją niemiecką (82 z nich zginęło w walce z Niemcami).
Nazwa Cichociemni (CC) powstała wśród żołnierzy polskich w Szkocji w roku 1941 na tajnych kursach dywersji dla kandydatów do służby w kraju - podczas nocnych ćwiczeń, podchodów, zasadzek. Określała, choć niezbyt regulaminowo, ale trafnie. Obejmuje 316 żołnierzy AK zrzuconych do Polski w latach 1941-1944, początkowo w Wielkiej Brytanii, a później z południowych Włoch. Ponadto zrzucono do kraju 28 kurierów politycznych. 17 Polaków skakało w ramach akcji SOE do Albanii, Francji, Grecji, Jugosławii, i północnych Włoch. Liczba ta nie obejmuje Polaków, którzy w ramach polskiego zespołu francuskiej sekcji SOE byli zrzuceni do prowadzenia dywersji i wywiadu przy pomocy półmilionowego górniczego środowiska polonijnego w północnej Francji. Spośród cichociemnych zrzuconych do kraju 91 zginęło podczas wojny, 9 nie doleciało do Polski - zostali zastrzeleni podczas lotu, zabici w katastrofie wiozącego ich samolotu lub podczas skoku.
Tajemnica, która okrywała cichociemnych od pierwszego ochotniczego zgłoszenia się w Anglii aż po ostatni dzień konspiracyjnej służby w Polsce, uchroniła niejednego z nich przed gestapo, ale w rezultacie utrudniła utrwalenie historii tej zbiorowości żołnierskiej.
Inicjatywa zasilania organizacji podziemnych w kraju wyszkolonymi za granicą specjalistami, z której wywodzą się cichociemni, wyszła od majora Macieja Kalenkiewicza i majora Jana Górskiego. Dwaj przyjaciele, młodzi oficerowie sztabowi, w lutym 1940 roku złożyli w Paryżu generałowi Sikorskiemu memoriał proponujący szkolenie desantowców. Wśród różnych sposobów ich przerzutu do kraju autorzy wysuwali skoki spadochronowe, lądowanie samolotów i wodnopłatowców, które miały być niszczone po osiągnięciu celu. Nim propozycja doczekała się rozpatrzenia, Francja upadła, władze emigracyjne przeniosły się do Londynu.
Autorzy memoriału pozostali wierni swej idei. Obaj jako cichociemni skakali do Polski. Major Maciej Kalenkiewicz - „Kotowicz”, zrzucony z 27 na 28 grudnia 1941 roku zginął 21 sierpnia 1944 roku w bitwie pod Surkontami. Major Jan Górski - „Chomik”, zrzucony z 14 na 15 marca 1943 roku, zginął zamęczony przez gestapo po aresztowaniu go w Krakowie 11 sierpnia 1944 roku.
Polskie postulaty nawiązania łączności z krajem trafiły na podatny grunt w Wielkiej Brytanii. Łączność z okupywaną Polską była niezbędna również dla brytyjskiego sztabu, który na wypadek napaści Hitlera na Związek Radziecki przypisywał Polsce, stanowiącej wówczas bezpośrednie zaplecze frontu, ważną rolę w prowadzeniu wywiadu i dywersji.
Projekt stworzenia oddziałów dywersyjnych zrzucanych na tereny zajęte przez wroga powstał w Wielkiej Brytanii jeszcze przed wojną. 16 lipca 1940 roku premier Churchill zlecił Hugh Daltonowi, ministrowi Wojny Gospodarczej, stworzenie potężnej organizacji dywersyjnej
SOE - Special Operation Executive (Kierownictwo Operacji Specjalnych). Legenda - czy raczej usłużna propaganda - przypisuje Churchillowi lapidarne określenie zadań szefa SOE: „Podpali pan Europę.”
Pierwszą powołano w SOE sekcję francuską, następnie polską, która patronowała cichociemnym zrzutom. Ponadto w SOE działały sekcję: albańska, duńska, grecka, holenderska, jugosłowiańska, niemiecka, norweska, Półwyspu Iberyjskiego i włoska. W odróżnieniu od innych sekcji SOE polskie zrzuty cichociemnych wyróżniały się znacznym stopniem organizacyjnej samodzielności. Dobór skoczków dokonywany był wyłącznie przez władze polskie, pseudonimy, dobrane przed skokiem, znane były tylko w oddziale IV sztabu, władze brytyjskie nie miały do nich dostępu. Polacy, jedyni w Wielkiej Brytanii, posiadali własny kod w łączności z krajem.
Całość cichociemnych zrzutów do Polski to jedna z trudniejszych i ciekawszych operacji drugiej wojny. Rozgrywana jednocześnie na ogromnym obszarze i w wielu krajach: na kursach dywersyjnych wśród pustkowi północnej Szkocji; w tajnych ośrodkach szkolenia w Anglii zamaskowanych obojętnymi kryptonimami; na specjalnym lotnisku polowym tak zakamuflowanym wśród szklarni i farm pod Londynem, że nie wytropiły go niemieckie samoloty rozpoznawcze; na trasach nocnych lotów ponad Danią i Szwecją, Albanią, Jugosławią, Węgrami i Czechosłowacją; w dalekosiężnych bazach łączności w Londynie i Brindisi i w placówkach łączności radiowej AK tropionych nieustannie przez niemieckie stacje namiarowe; na placówkach wyczekiwania i zrzutowiskach w Generalnej Guberni; w lokalach kontaktowych dla „ptaszków” w Warszawie.
W krąg cichociemnych spraw włączyły się ochotniczo dziesiątki tysięcy ludzi: skoczkowie wybrani z tysięcy kandydatów, instruktorzy przedziwnych specjalności i zawodów; lotnicy polscy i brytyjscy, najlepsi z najlepszych, którzy po odbyciu swej „kolejki” wypraw bombowych nad Niemcy zgłaszali się do samotnych nocnych lotów; spiker Polskiego Radia nadającego w programie BBC, znający kod zapowiedzi alarmowych dla placówek odbioru w kraju, i żołnierze AK tychże placówek, także i ci, którzy po dziesiątkach alarmów i miesiącach wyczekiwania z bronią w ręku, wbrew melodyjnym zapowiedzią BBC, nigdy nie doczekali się zrzutu; „ciotki” - niepozorne, bohaterskie kobiety, które nie bacząc na łapanki, wpadki i aresztowania opiekowały się skoczkami w okresie aklimatyzacji po skoku; ludzie przyjmujący cichociemnych pod swój dach. Brali udział w organizowaniu cichociemnych zrzutów nieliczni znani z nazwiska czy pseudonimu i rzesza ludzi anonimowych - cierpliwych, niezawodnych, odważnych. Zmobilizowano do tej akcji znaczny potencjał przemysłu i wynalazczości, jak i zwykłej pomysłowości; eskadry specjalnie przystosowanych bombowców; tajną służbę meteorologiczną nadsyłającą do Anglii, a później do Włoch komunikaty z podbitej Europy; stacje radarowe i zwykłe latarki, wyznaczające na sygnał radiowy z Londynu kierunek nalotu bombowca na polanie pod Łowiczem; służbowy samochód powiatowego lekarza, którym przewożono zrzucaną broń.
Zadziwia prowadzenie tak rozległej i długotrwałej operacji wojennej w tajemnicy przed nieprzyjacielem. Wywiad niemiecki i gestapo wiedziały o cichociemnych zrzutach do Polski. Jednemu z aresztowanych w Warszawie skoczków pokazano na Szucha fotografię z kursu w Anglii, w którym brał udział. Ale mimo znajomości celów, zakresu i sposobu prowadzenia cichociemnych zrzutów Niemcy nie potrafili nigdy włączyć do nich swych agentów ani tak rozszyfrować organizacji zrzutów do Polski, by móc je skutecznie zwalczać. O możliwości takiej penetracji świadczyły tragiczne doświadczenia francuskich spadochroniarzy zrzucanych z Anglii, którzy niejednokrotnie skakali w ręce Niemców.
Operacja cichociemnych zrzutów obejmowała trzy działy: dobór i szkolenie skoczków, przerzut do Polski, oraz odbiór zrzutów w kraju. Do służby w kraju zgłosiło się 2413 ochotników, przeszkolonych i zakwalifikowanych zostało 579, skakało 316 żołnierzy i 28 kurierów politycznych. Wycofywali się podczas szkolenia, widząc, że podjęli decyzję ponad siły lub na skutek nieszczęśliwych wypadków. Rezygnowali po nieudanym locie. Każda zmiana decyzji była uwzględniana. Nie żądano nawet jej motywacji. Mimo to - a może właśnie dlatego - wycofywali się bardzo nieliczni. Byli i tacy, w pełni przeszkoleni i zdecydowani, którzy nie zdążyli skoczyć. Najstarszy skoczek miał 54 lata - najmłodszy 20. Wśród cichociemnych reprezentowane były wszystkie stopnie wojskowe: od generała dywizji do szeregowca, wszystkie rodzaje broni. Po skoku skoczkowie awansowani byli o jeden stopień.
Szkolenie
Wyszkolenie skoczków obejmowało następujące specjalności: dywersja, wywiad, łączność, zagadnienia lotnicze oraz oficerów sztabowych. Trwało od kilku miesięcy do roku. Najdłużej przy szkoleniu oficerów wywiadu. Poziom i zakres wyszkolenia oraz liczbę zrzucanych skoczków w każdej specjalności uzależniano od żądań kraju. Pieczę nad wyszkoleniem dywersyjnym skoczków obejmował major Józef Hartman, opiekun i przyjaciel cichociemnych. Programy szkoleniowe doskonalono w miarę upływu czasu. Program z 1943 r. Różnił się w szczegółach od obowiązującego w 1941 r. Inaczej jeszcze, bardziej skrótowo, wyglądał ułożony w 1944 r. w Bazie nr 10 „Impudent” w Ostuni, we Włoszech.
Duży wpływ na ich kształtowanie miały spostrzeżenia i uwagi nadesłane z kraju. Studiowali je uważnie tak instruktorzy polscy, jak i Brytyjczycy. Bardzo istotne były uwagi zgłoszone na podstawie obserwacji pracy pierwszych cichociemnych, zrzuconych w okresie próbnym 1941/1942. Sugerowano na przykład rozszerzenie programu z zakresu akcji na komunikację oraz naukę wyrobu środków wybuchowych sposobem domowym. Uznano za niedostateczną znajomość broni niemieckiej. Proponowano, by skoczkowie przechodzili wstępną zaprawę bojową, biorąc udział w dywersji wykonywanej z Wysp Brytyjskich na kontynent. Zażądano wręcz, aby wszyscy przysyłani do kraju byli dobrymi kierowcami samochodów i motocykli. Uwag tego rodzaju było sporo.
Mimo wprowadzonych korekt, generalne zasady szkolenia pozostawały takie same: jak najmniej teorii na zajęciach, jak najwięcej praktyki; nieustanny trening fizyczny i doskonalenie w użyciu broni osobistej; wyrabianie dużej samodzielności i wykształcenie cechy izolowania się od normalnego, przed wojennego środowiska przy jednoczesnej umiejętności pracy w niewielkich zespołach konspiracyjnych; przyswojenie jak największej aktualnych informacji o sytuacji w kraju.
Inaczej przebiegało szkolenie dywersantów czy wywiadowców, inaczej radiotelegrafistów czy oficerów sztabu. Jedno jest pewne wszyscy musieli przejść kurs spadochronowy i odprawowy.
Program szkolenia obejmował cztery grupy kursów: zasadnicze, specjalnościowe, uzupełniające oraz praktyki. Ponadto War Office posiadało sekcje doświadczalną, która kompletowała najnowsze wynalazki w dziedzinie uzbrojenia i stopniowo je ujawniała na pokazach połączonych z ostrym strzelaniem, jakie raz na kwartał odbywały się w STS 43 w Audley End.
Było pięć kursów zasadniczych, które kolejno przechodzili skoczkowie przygotowani na dywersantów: zaprawowy, badań psychotechnicznych, spadochronowy, walki konspiracyjnej i odprawowy.
Kurs zaprawy dywersyjno-minerskiej, strzeleckiej i fizycznej miał dwojaki cel: selekcjonował fizycznie kandydatów, i wstępnie przygotowywał do dalszego szkolenia dywersyjnego. Kładziono na nim szczególny nacisk na zaprawę fizyczną oraz uczono sprawnego strzelania z broni ręcznej w różnych, zaskakujących sytuacjach - z biodra i z podrzutu, terenoznawstwa, walki wręcz, dżiu-dżitsu oraz posługiwania się prostymi środkami minerskimi. Kandydat, który nie ukończył kursu z innych przyczyn jak: przypadkowe zranienie, zwichnięcie czy złamanie kończyny, odpadał definitywnie z dalszego szkolenia i wracał do domu. Kursy te, prowadzone początkowo głównie dla oficerów 4. BKS pod Fort William ukończyło 74 kandydatów na skoczków. W latach 1942 - 1944 szkolenie zaprawowe prowadziła STS 25 ulokowana nadal w Invernesshire (Garramour, koło Arisaig) i ukończyło je 208 skoczków. Zajęcia prowadzili instruktorzy brytyjscy oraz polscy - kpt. Antoni Strawiński, por. Stefan Kaczmarek, por. inż. Aleksander Legin i inni.
Kurs badań psychotechnicznych, zorganizowany przez Anglików, nie wiadomo dla czego został uznany jako podstawowy. Był prowadzony w STS 7a koło Guildford, trwał od tygodnia do dwóch, i ukończyło go 194 skoczków.
Kurs spadochronowy obejmował zaprawę spadochronową i skoki.
Przygotowanie do skoków mogło odbywać się w brytyjskim ośrodku spadochronowym w Ringway, gdzie była ulokowana STS 51, i wtedy trwało zaledwie tydzień. Kandydat na skoczka spotykał tam prócz Anglików także Czechów, Norwegów, Francuzów, Holendrów, Jugosłowian, Węgrów. Natomiast jeśli trafił do ośrodka treningowego 1. SBSpad. w Largo House, pod Leven, w Szkocji, popularnego „Małpiego Gaju”, był poddawany intensywnemu treningowy co najmniej przez 2, a niekiedy nawet przez 4 tygodnie. Gruntowne szkolenie, jakie tu przechodził, miało na celu nie tylko nauczanie techniki skoku, ale i uelastycznienie przyszłego skoczka, zasiedziałego od dłuższego czasu w garnizonach szkockich. Znikała sztywność mięśni i ścięgien, sylwetka stawała się sprężysta. Dalsze ćwiczenia miały nauczyć prawidłowego ułożenia ciała przy wyskoku przez dziurę w pokładzie samolotu i przy zetknięciu z ziemią oraz wyrobić automatyczną reakcję do skoku na rozkaz instruktora: „Go!” (idź) lub na zapalenie się zielonego światła, co oznaczało zresztą to samo. Na zakończenie treningu w Largo skakano z wieży spadochronowej.
Po zaprawie następowały skoki spadochronowe w Ringway. Skoczek wykonywał kilka skoków: przeciętnie 5, w tym 1 nocny, nie było to jednak niezmienną regułą, gdyż program szkolenia w Ringway ulegał stałym modyfikacjom. Początkowo liczbę czterech skoków z samolotu powiększono ostatecznie do ośmiu, a mianowicie: skoki dzienne - dwa z balonu i pięć z samolotu oraz jeden skok nocny.
Szkolenie spadochronowe przechodzili nawet lotnicy. Skok ze spadochronem, jakiego ich wcześniej nie uczono, był skokiem z dużej wysokości, ratowniczym, przy czym spadochron wyzwalany był przez skaczącego. Tu technika była inna. Skakano z niedużej wysokości, a spadochron otwierał się automatycznie, wyszarpywany z pokrowca taśmą statyczną, której drugi koniec mocowany był w samolocie. Starano się przy tym wykonać skok jak najszybciej, skacząc jeden drugiemu „na głowę”, a to w celu zmniejszenia rozrzutu przy lądowaniu.
Od stycznia 1944 r. szkolenie spadochronowe prowadzono również w bazie nr 10 we Włoszech.
Kurs spadochronowy ukończyło 703 skoczków.
Cichociemni skakali na spadochronach typu Irvin QD. Składają się one z okrągłej czaszy wraz z linkami, uprzęży i dwóch pokrowców. Czasza spadochronu Irvin o średnicy ok. 8m (50 m²) była wykonana z jedwabnej tkaniny o najwyższej jakości, cechującą się ogromną wytrzymałością 18kg/cm². Składała się z 28 trójkątnych płatów, zszytych jedwabną nicią o wytrzymałości ok. 3,5 kG. Pomiędzy płatami było wszytych 14 jedwabnych linek (a więc z czaszy zwisało 28 końcówek). Końce linek mocowano po 7 do każdej z czterech szelek nośnych, opinających ciało skoczka, te zaś łączyły się za pomocą części metalowej. Uprząż skoczka składała się z 2 prawych i 2 lewych szelek nośnych, szelki siedzeniowej, 2 szelek piersiowych i 2 udowych, szelek plecowych i centrycznego zamka.
Kurs walki konspiracyjnej początkowo był prowadzony był w STS 38 w Briggens. Od 1 maja 1942 r. został przeniesiony do STS 43 w Audlety End, a w 1944 r. uruchomiono równoległy kurs w Bazie nr 10 w Ostuni. Miał on na celu nauczenie organizowania i prowadzania walki małym zespołem dywersyjno-sabotażowym w warunkach konspiracyjnych (taktyka działań dywersyjnych). Doprowadzono na nim do perfekcji umiejętności minerskie i strzeleckie. Uczono także elementarnych zasad radiotelegrafii, szyfrów innych przydatnych w podziemiu rzeczy. Oprócz tego program obejmował ćwiczenia praktyczne prowadzone środkami pozorowanymi na rzeczywistych obiektach. Ćwiczenia praktyczne, uzgadniane z władzami angielskimi, były bardzo ciekawe i pożyteczne dla obu stron, tak dla przyszłych cichociemnych, jak i usiłującej chronić obiekty brytyjskiej policji oraz Home Guard. Od kursantów wymagano rozpoznania obiektu, zaplanowania akcji i skrytego jej przeprowadzenia, tyle że ładunek nie był uzbrojony.
Kurs w STS 38 w Briggens trwał początkowo 3-4 tygodnie, później, w Audley End, czas ten wydłużano aż dwukrotnie. Ukończyło go 630 skoczków. Kursy walki konspiracyjnej przechodzili zarówno przyszli dywersanci , jak i skoczkowie innych specjalności prócz oficerów wywiadu, lotnictwa czy niektórych sztabowych.
Wreszcie ostatni kurs, odprawowy, miał na celu zamianę skoczka, żołnierza żyjącego na wolności, w konspiratora. Pierwsze kursy odprawowe dla cichociemnych, którzy skoczyli przed majem 1942 r., nie były w pełnym tego słowa znaczeniu kursami. Poza niewielką ilością godzin wykładowych polegały na wzajemnym douczaniu się. Odbywały się w zakonspirowanych lokalach dla skoczków w Londynie, np. Queens Gate Terrace 1. Kursy odprawowe zostały zapoczątkowane w lipcu 1942 r. w Audley End. Po 15 lipca 1943 r. wobec przeładowania ośrodka, zostały przeniesione do STS 46, mieszczącej się w pobliskim Michley k. Newport. W 1944 r. prowadzono je także w Ostuni, we Włoszech.
Jednocześnie ze szkoleniem pierwszych ochotników rozpoczęto przygotowania do przerzutów. Zrzuty na zachodnich terenach Polski, położonych najbliżej Anglii, były niemożliwe. Były to tereny włączone do Rzeszy, gęsto obsadzone policją, pełne Niemców przybyłych na miejsca wysiedlonych Polaków. Do najbliższych zrzutowisk położonych w Generalnej Guberni, to jest do rejonu Warszawy, było z lotnisk Wielkiej Brytanii w linii prostej ponad 1500 kilometrów. Uwzględniając konieczność omijania większych skupisk artylerii przeciwlotniczej, przeciwne wiatry i złe warunki atmosferyczne, trzeba było mieć do dyspozycji samolot, który w odpowiednio wybranej porze roku, pod osłoną nocy byłby w stanie w ciągu 12 do 15 godzin przelecieć bez lądowania 3500 kilometrów. Jedyny samolot, który wchodził w grę, brytyjski bombowiec w stylu „Whithley”, mimo wmontowania dodatkowych zbiorników paliwa mógł przelecieć zaledwie 2500 kilometrów.
A tymczasem kraj upominał się o zrzuty. W początku listopada 1940 roku wyjeżdża z Londynu kurier Naczelnego Wodza pułkownik „Heller”, który przywozi do Warszawy instrukcję omawiającą m.in. łączność z krajem przez skoczków spadochronowych. Zapowiedziany początkowo termin rozpoczęcia zrzutów na listopad 1940 roku nie został dotrzymany. Przygotowania przeciągały się. Na przeszkodzie stał nadal brak odpowiedniego sprzętu lotniczego. Wreszcie postanowiono zaryzykować zrzut z Whithleya. W nocy z 15 na 16 lutego 1941 roku dokonano pierwszego spadochronowego zrzutu do Polski, pierwszej tego rodzaju operacji w drugiej wojnie światowej.
Operacji tej, oznaczonej symboliczno-kpiarskim kryptonimem „Adolphus” oraz numerem zero, dokonała brytyjska załoga pod dowództwem pilota F/Lt. F. Keasta oraz trzej polscy spadochroniarze: kapitan lotnictwa Stanisław Krzymowski - „Kostek”, porucznik kawalerii Józef Zabielski - „Żbik”, i kurier polityczny Czesław Raczkowski.
Powolny whihley, mimo dodatkowych zbiorników paliwa nie gwarantował dostatecznego zasięgu. Załoga zdecydowała się lecieć najkrótszą drogą prosto na Düsseldorf - Berlin - w kierunku Śląska. Cichociemni postanowili skakać, gdy tylko dotrą nad Polskę. Samolot wypalił połowę benzyny i dalszy lot w kierunku Generalnej Guberni był niemożliwy. Skoczyli w czarną noc, nie wiedząc dokładnie, gdzie są. Wylądowali w rejonie Skoczowa na terenach włączonych do Niemiec. Przy lądowaniu Zabielski poranił się. Skoczkowie pogubili się, przepadł ekwipunek. Raczkowski, aresztowany na granicy jako przemytnik, przesiedział w więzieniu do końca roku. Pozostali dwaj, przy pomocy ludności, każdy inną drogą, dotarli 20 lutego do Warszawy. Samolot na resztkach paliwa powrócił do Anglii. Po wylądowaniu miał zaledwie 50 litrów benzyny, na 10 do 15 minut lotu. Lot ten, trwający 11 godzin i 45 minut, był wówczas rekordem RAF-u, dokonanym na bombowcu, specjalnie do tego lotu przystosowanym. Załoga ryzykował niemożność powrotu do Anglii. Samolot ostrzeliwany był przez artylerię przeciwlotniczą.
Pilot-dowódca został odznaczony krzyżem Virtuti Militari, a pozostali członkowie załogi Krzyżami Walecznych. Pośmiertnie - gdyż wysłani w dwa dni później do wykonania podobnego zadania nie powrócili.
Pierwsza operacja zrzutowa udowodniła, że whithley do stałej łączności spadochronowej z Polską nie nadaje się. W trosce o przyśpieszenie i zwiększenie liczby lotów, które stawały się coraz bardziej niezbędne dla kraju, komendant AK przekazał do Londynu uwagi i doświadczenia z pierwszego lotu:
„Zeskoki spadochronowe i zrzuty sprzętu możliwe obecnie tylko na obszarze Generalnej Guberni, dlatego proszę wydłużyć pewny zasięg samolotów do środkowej Wisły.
Nasilenie okupantów na terenie bardzo duże, odeszło wojsko, w miasteczkach policja niemiecka, w przemyśle i handlu powiernicy niemieccy, w lasach często niemiecka straż leśna, wszędzie sporo volksdeutschów, nasza policja niepewna, ludność gadatliwa [...]
Warunki komunikacyjne i łączności są trudne. Charakter konspiracyjny pracę ogromnie hamuje lub wręcz przerywa. Uruchomienie placówki wymaga 6 dni, terminu tego proszę przestrzegać [...]. odwoływanie zarządzeń w terenie bardzo trudne, częste obsadzanie placówek dekonspiruje.
Aby łączność lotnicza na tak wielką odległość była sprawna, trzeba do tego zadania przeznaczyć pierwszorzędny sprzęt i doskonały personel znający teren [...].
Zorganizować także wariant zeskoku poza placówką z dala od ludzi. Należy lepiej ukryć spadochrony i nie wolno wyrzucać bagażu poza placówką. Z tych powodów były rozesłane za skoczkami listy gończe i zaostrzona czujność władz.
Bez przewodnika lub dobrych informacji unikać podróżowania kolejami i głównymi drogami. Częste rewizje za żywnością i doraźne sprawdzanie dokumentów nie są zbyt niebezpieczne przy posiadaniu naszych starych dowodów osobistych i zachowaniu pewności siebie i spokoju. Podczas podróży duże zabłocenie zwraca uwagę.
Wskazane maskowanie rejonów skoków przez pozorowanie innych zadań: ulotki, bombardowanie, wybierając cele na przedłużenie marszruty zrzutu.
Dla zamaskowania zrzutów zbombardujecie Okęcie - hangary Tow. <Lot> (artyleria p-lot) lub siedzibę Gestapo, al. Szucha od Rozdroża do Litewskiej...”
W kraju przystąpiono do organizowania odbioru zrzutów. Ostatecznie w roku 1942 w Oddziale V Sztabu KG AK powstał samodzielny Wydział Zrzutów „S” - „Syrena”, w skład którego wchodziły oddziały:
„Import”, którego zadaniem było wyszukiwania rejonów zrzutowisk, organizacja placówek oczekiwania i odbioru zrzutów.
„Ewa”, którego zadaniem była ewakuacja i rozdział zrzutów, z samodzielną komórką „ciotek”, opieki nad skoczkami.
„Syrena” - „Import” - „MII-Grad” i na powrót „Syrena” były to kolejne kryptonimy specjalnej komórki Oddziału V KG ZWZ-AK, zajmującej się sprawami odbioru zrzutów lotniczych: kryptonim „Syrena” obowiązywał podczas zrzutów próbnych, „Import” - w sezonach operacyjnych, „Intonacja” i „Riposta” do czerwca 1944, „MII-Grad” - w okresie czerwiec-lipiec 1944 roku i znowu „Syrena” w odwecie po Powstaniu Warszawskim.
Wiosną 1942 r. wprowadzono do operacji zrzutowych radiotelefon, pozwalający na porozumiewanie się lotnika z placówką oczekiwania w promieniu kilkunastu kilometrów, ale przeprowadzone próby nie dawały dobrych rezultatów. Dalszym ulepszeniem było zaopatrzenie placówki odbioru w automatyczny nadajnik fal ultrakrótkich, a samolot w odbiornik naprowadzający o zasięgu do 60 kilometrów i precyzji naprowadzania do 200 metrów. Dostarczono do kraju jednak niewielką liczbę takich aparatów i odnalezienie placówki zależało nadal od umiejętności załogi samolotu. Z ziemi na charakterystyczny odgłos lecącego bombowca zapalano umówione światła. Samolot podchodził do zrzutu na wysokości od 300 do 500 metrów. Na początku zrzucano sprzęt spakowany w kontenerach podwieszonych w komorach bombowych, potem paczki na spadochronach spuszczane przez dziurę skokową w podłodze bombowca, wreszcie skakali skoczkowie. Sprawnie przeprowadzona operacja trwała 10 minut.
Znaczenie cichociemnych dla Armii Krajowej było bardzo istotne. Przysposobieni do dywersji skoczkowie stawiali pierwsze kroki w „Wachlarzu”, przydzielono tam 27 cichociemnych. Potrzebowały ich także prowadzące walkę bieżącą „Związek Odwetu” (ZO) oraz Organizacja Specjalnych Akcji Bojowych „Osa” (późniejsza „Kosa 30”). Po złączeniu się „Wachlarza” ze „Związkiem Odwetu” i „Osy”, powstało Kierownictwo Dywersji „Kedyw”. Cichociemni pełnili tam funkcje dowódcze, uczestniczyli w akcjach sabotażowych, wykorzystując swoje doświadczenie. Chociaż w Polsce było ich zaledwie 344 to ich udział w obronie kraju był ogromny.
10
1