DoD, 24, XXV


XXIV (...) I dlatego rodzimy się w wodzie, nie zabijamy delfinów i spoglądamy w stronę gwiazd.

Chodzą Śmiercie po słonecznej stronie,

Trzymający się wzajem za dłonie. 

Którą z naszej wybierzesz gromady,

By w cmentarne uprowadzić sady? 

Nie chciał pierwszej, że nazbyt miniasta,

Grób, gdy hardy, pokrzywą porasta. 

Nie chciał drugiej, że nadmiernie złota,

Nie zna ciszy, kto się tak migota. 

Wybrał trzecią, co choć bugulicha,

Lecz tak cicha, że wszystko nacicha. 

Coś za jedna, że podobasz mi się

W swym bożystym na ziemi zarysie? 

Żal mi, przeżal ptaka, co odlata,

Dla cię umrę z nieżalu do świata. 

Blada jesteś, jak to słońce w zimie -

Kędy dom twój i jak ci na imię? 

Dom mój stoi na ziemi uboczu,

A na imię nic nie mam, prócz oczu. 

Nic w tych oczach nie mam, prócz wieczoru,

Pewna byłam twojego wyboru. 

Jeden zowąd śmierć sobie wybiera,

Ale drugi tą śmiercią umiera. 

Choć wybrałeś, nie wiedząc dla kogo,

Zawszeć będę pamiętną i drogą. 

Jestem śmiercią twej matki, co w chacie

Uśmiechnięta czeka teraz na cię.

Bolesław Leśmian Śmiercie

Pogoda była całkiem miła za to atmosfera nie, ponieważ Filia śmiertelnie obraziła się na Xellosa za żart o blond wilku. Jednak nawet z naburmuszoną smoczycą jako kompanem, trudno było zaprzeczyć…było pięknie. Delikatny wietrzyk rozwiewał ich włosy i gładził skórę, wszędzie pojawiały się kępki młodej trawy a niebo miało czysto błękitny kolor. Jakby wczorajsza ulewa obudziła całą krainę do życia.* Pognali konie do galopu wciąż ścigając się z czasem.

- Właśnie przekroczyliśmy granice Elebrethu!- krzyknął Xellos do reszty gdy przejechali przez płytki bród.

Przed nimi rozciągał się płaski teren. Im dalej wjeżdżali w głąb krainy tym bardziej ucywilizowany stawał się krajobraz. Schludne drewniane domki kryte strzechą przysiadły u wybrzeży małych rzeczek i jezior , coraz częściej można było zauważyć świeżo zaorane pola, oraz duże wiśniowe sady. Praktycznie wszędzie krzątali się ludzie zajęci pracą przy naprawie domów, obór czy orką.

Po chwili wjechali na rynek małej wioski. Zatrzymali się na kamiennym, okrągłym placyku i zeszli z koni. Panował tu lekki chaos, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Ludzie krzątali się ustawiając nowe stragany i nawołując dzieci i przerzucając między sobą przeróżne rzeczy. Mimo całej zawieruchy dało się czuć powiew spokojnego wiejskiego życia.

Ruszyli w dół ulicami wcześniej wspomnianej i niezwykle malowniczo opisanej niewielkiej wioski. Bardzo szybko znaleźli przyzwoitą, małą stajnię, gdzie starszy człowiek z radością odkupił „wyjątkowo piękne konie”. Sprzedali wszystkie z wyjątkiem Undis, która wykazywała chęć zamordowania wszystkiego co nie było Zelgadisem. Kłopotem też nie było znalezienie jakiejś cichej tawerny, w której przyjaciele wynajęli cztery malutkie pokoje. Pozostał tylko jedynie problem transportu, z początku chcieli jechać wozem ale później uznali, że polecą. Owszem, istniało pewne ryzyko, że ludzie będą chcieli Filię upolować ale jakoś nikt nie wziął tego pod uwagę.

Był wieczór. Xellos wymknął się z gospody z głębokim postanowieniem spędzenia go ze swoją jedyną miłością, herbatą. Musiał ochłonąć. Dopiero co był strzępkiem samego siebie, zaraz później zawierał kontrakt z bogiem by móc odzyskać swą dawną moc a teraz znowu niańczył te dzieciaki. Chyba rzeczywiście się zestarzał. Minęło już tyle dekad, że nawet nie pamiętał ile razy zaprzedał własną duszę. Jednak teraz, wszystko wbrew naturalnemu porządkowi, zamiast się statkować, zaczynało się zmieniać. Nie wiedział dlaczego tak się dzieje, nie koniecznie chciał wszystko wiązać z Filią bo i tak byli już na zbyt niebezpiecznej ścieżce. Mylił się myśląc, że ich drogi przez jakiś czas po prostu będą biegły równolegle, mylił się też myśląc, że się przeplatają. Tak naprawdę to była jedna i ta sama dróżka, ale dokąd ona prowadziła, nie miał zielonego pojęcia. W każdym razie zawsze gdy myślał, że już wie wszystko, zaskakiwała go. Nawet wczoraj, gdy rozmawiał z Filią. Co to było? Czuł się jakby istniała w nim jeszcze inna osoba, która bez jego zgody robiła wszystko na co miała ochotę. Chociaż, trudno zaprzeczyć, że ta osoba w jednym miała rację. On i Filia istnieli w sobie nawzajem a to nie wróżyło nic dobrego. To wróżyło zachwianie każdej istniejącej równowagi, łącznie z jego własną równowagą psychiczną. No a przecież w tej chwili czekało go jeszcze parę spraw do załatwienia. Akkara, Wyspa Wilczej Hordy, Niszczyciel, zachowanie przy życiu tej piątki wariatów…jak to się stało, że dobrowolnie wziął na siebie tyle obowiązków i co ważniejsze, jak to się stało, że je wypełniał? Pokręcił głową. Naprawdę się zestarzał. Nagle poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Odwrócił się. To był Zelgadis. Zganił się w duchu, że nie wyczuł go wcześniej.

Nazajutrz wstali równo ze Słońcem. Mgły jeszcze unosiły się nad małą wioską, kiedy czworo towarzyszy wspięło się na jeden z pobliskich pagórków. Tam Filia przemieniła się w smoka.

Lecieli długo. Prawie cały dzień. Amelia z nudów obserwowała wędrówkę Słońca po niebie a potem zaczęła gadać coś o wiośnie i prawie. Filia czasami dla urozmaicenia podróży wznosiła się ponad chmury. Raz Zelgadis odważył się zapytać, czy wie co dzieje się z Xellosem, lecz ta skwitowała jego pytanie kwaśnym „Xellos nigdy nie był normalny”. Mijali ogromne puste przestrzenie pokryte młodą zieloną trawą, gdzieniegdzie upstrzone skałami wielkości sporych kamieni i poprzecinane srebrnymi wstęgami rzek. O zmierzchu wylądowali nad cieniutkim strumykiem i tam rozbili prowizoryczny obóz. Filia, zmęczona podróżą, zaraz ułożyła się do snu zupełnie nie zwracając uwagi na posiłek i towarzyszy. Po krótkim czasie zgodnie ze swoją obietnicą pojawił się Xellos, który od razu zarządził dalszą podróż.

Na niebo wypłynął blady księżyc, oraz pojawiły się pierwsze gwiazdy, które powoli zapalając się jedna po drugiej tworzyły całe konstelacje, gdy przyjaciele ponownie wyruszyli w drogę. Przemierzali równinę w napięciu słuchając odgłosów nocy, gdy nagle poczuli silny podmuch wiatru z nikąd. Miał słonawy, wilgotny zapach. Po chwili ich uszu dobiegł charakterystyczny huk wody liżącej słoną grzywą, ostre skały.

Wspięli się na ostatnie wzniesienie i nagle potężny podmuch wilgotnego wiatru otulił podróżników rozwiewając ich peleryny i plącząc ze sobą włosy. Wstrzymali oddechy oszołomieni nieziemskim pięknem widoku, ciągnącego się aż po horyzont. Przed nimi rozciągał się nieskończony ciemnogranatowy ocean, przypominający bezdenną studnię, w której ktoś uwięził niebo pełne gwiazd. Był wszędzie. Nad horyzontem unosiły się Bramy Niebios prowadzące do innego świata- największa konstelacja na niebie.

Słyszeli śpiew oceanu. Czuli go. A noc sprawiała, że ten widok i te dźwięki wydawały się rzadsze i piękniejsze od wszystkich marzeń snutych, z nadzieja, że może się spełnią. Stali tak wdychając słone powietrze i ciesząc się nieograniczoną wolnością, którą przynosił im ten widok. Teraz, każde z nich wierzyło, że nie ma rzeczy niemożliwych. Tego uczucia nie dało się porównać ani do zaklętej dusznej atmosfery Bukowiny, ani też do ciężkiego, dzikiego klimatu Murmurwoods. Ani do żadnej rzeczy jaką w życiu widzieli. Każde z nich miało wrażenie, że udało im się pochwycić czas.

Wszystko zdawało się nie istnieć. Oprócz tego bezkresnego oceanu, który teraz wypełniał każdy zakątek ich umysłów.

Gdy się otrząsnęli z wrażenia, powoli zaczęło do nich dochodzić, że mają kompletnie przemoczone ubrania, i że marzną. Filia ku własnemu zdziwieniu stwierdziła, że jej dłoń jest niebezpieczne blisko dłoni Xellosa. Szybko odskoczyła i wtedy jej uwagę przykuło coś na co nie zwróciła wcześniej uwagi. Nad dużą okrągłą zatoką, stało siedem jaśniejących wież. Zdziwiła się, że wcześniej nie zauważyła czegoś co tak mocno promieniowało białym światłem. W dodatku wieże były naprawdę przeogromne. W swej potędze i majestacie mogłyby nawet konkurować ze świątyniami smoków. Były tak piękne, że łatwo można było je pomylić z gwiazdami.

Powoli, prowadzeni kamienną drogą, dochodzili do stolicy. Kiedy zbliżali się do miasta zauważyli, że wieże połączone są wieloma mostami i w dodatku same składają się z tysięcy mniejszych wież, pawilonów, domów i mościków.

* Tak najprawdopodobniej było. Z racji tego, że tym razem Slayersi wciąż podróżowali na południe ominęli zimę. W momencie gdy oni cieszą się zieloną trawką i innymi cudami wiosny, tam gdzie mieszkają wciąż jest pełno śniegu i sroga zima.



Wyszukiwarka