Czynnik militarny - WYKŁADY, Konflikt o Kosowo, Konflikt o Kosowo


Kosowo

Kończąc dzisiaj tematykę wojen jugosłowiańskich, a jednocześnie, o ile czas nam na to pozwoli, myślę, że na kanwie tego konfliktu mogą powstać inne przykłady. Warto byłoby się zastanowić nad tego typu sytuacjami militarno-politycznymi jakim jest wojna partyzancka jako pewien model teoretycznym, współczesny oczywiście, bo nie będziemy mówili o partyzantce antyszwedzkiej za czasu Potopu, ale powiem jak to wygląda obecnie.

Jak Państwo wiecie z poprzedniego wykładu, cykl wojen jugosłowiańskich rozpoczęty w roku 1991 został przytłumiony w roku 1995 po pierwszej bezpośredniej interwencji NATO na mocy układu z Dayton, który wygasił wojnę w Bośni i Hercegowinie, a zwycięska ofensywa Chorwacka doprowadziła także do rozstrzygnięcia na korzyść Chorwatów czteroletniego konfliktu z Serbami w samej Chorwacji. Skutki polityczne tego rozstrzygnięcia czy raczej całego konfliktu, które ważyły na dalszym biegu wydarzeń, to przede wszystkim wyrobienie sobie przez Serbię i jej przywództwo bardzo złej sławy na świecie i w Europie. Czystki etniczne jakie miały miejsce w czasie pierwszego etapu wojen jugosłowiańskich, wykształciły pewien stereotyp Serbów i Serbii pod rządami Milosevica i jednocześnie przekonały także państwa europejskie, że one same nie są w stanie rozwiązać tego problemu przy użyciu siły, jaką dysponują.

W cieniu konfliktu na północy Jugosławii, czyli w Chorwacji, Bośni i Hercegowinie przebiegał tymczasem gorący spór, który również miał wielowiekową tradycję, spór serbsko-albański. Obie strony przy tym argumentowały w czasie ostatniej wojny swoje prawa do Kosowa, powołując się na historię. I z tego punktu widzenia sądzę, że debata jest dosyć jałowa, albowiem jeśli jest prawdą, a zapewne jest, chociaż nie będę się przy tym upierał, bo nie jestem znawcą ludów bałkańskich i ich starożytnej historii, ale myślę, że jest to wysoce prawdopodobna teza <szok>, że Albańczycy są potomkami plemion Tigeryjskich podbijanych jeszcze przez Rzym. Natomiast coś co jest pewne, to znaczy fakt, że Słowianie migrowali na Bałkany w VII w. wyjaśnia te tarcia się, z czego mniej więcej wynika tyle co z faktu, że Goci obozowali kiedyś pod Krakowem albo na Krymie. Kiedyś tam obozowali w momencie zakładania Imperium Rzymskiego i cóż z tego? :D

Niemniej jednak w debacie politycznej był bardziej istotny, to znaczy powoływano się na fakt, że była to kolebka państwa serbskiego, o czym już Państwu poprzednio wspominałem, że podbój turecki powodował prześladowanie chrześcijan i promocję muzułmańskich Albańczyków, że w roku 1690 po pokaźnym powstaniu serbskim zresztą nota bene sprowokowanym zwycięstwem Sobieskiego pod Wiedniem, doszło do masowych represji i zmiany składu etnicznego prowincji: od tej pory zaczęli dominować Albańczycy i że, podobnie na niekorzyść Serbów zmieniały się stosunki etniczne w czasie II wojny światowej, po okupacji niemieckiej i włoskiej - z okupantami współpracowali Albańczycy i oczywiście Albańczycy, jako Muzułmanie też stanowili podstawę panowania tureckiego w całym okresie niewoli osmańskiej, czyli w latach od 1389 do lat 70-tych XIXw., kiedy Serbia wybiła się na niepodległość, a że Kosowo że jest a zatem cały ten proces był kilkusetletni.

Z tego jak powiedziałem, dla rozstrzygnięcia realiów politycznych lat 90-tych XXw. niewiele wynika [to po co o tym mówimy?!] bo równie dobrze moglibyśmy się spierać i rozważać różne inne tego rodzaju konflikty od Arabów i Talibów po jakiś Indian Północnoamerykańskich. Natomiast jest to ważne dla samych aktorów tych wydarzeń, czyli dla obu narodów. To kształtuje ich wyobrażenie i ich psychikę. I może to pozbawić tej otoczki: „ach, to Bałkany, to wiadomo…”. Przypomnijmy, że bardzo istotnymi dla bieżącego rozwoju wydarzeń w Irlandii Północnej są wydarzenia teżsprzed kilkuset lat, zdobycie Derry przez protestantów i nadal jest to konflikt protestancko - katolicki, który sięga epoki Cromwella, czyli połowy XVIIw., akurat teraz szczęśliwie wygaszony w ostatnich latach, ale przecież jeszcze nie tak dawno bardzo krwawy. A zatem podkreślając ową historyczność konfliktu i pewien absurd logiczny w licytowaniu się kto wcześniej był na miejscu, chciałbym jedynie zwrócić Państwa uwagę na fakt, że emocje społeczne i wyobrażenia o własnej historii dwóch głównych spierających się narodów są ważne politycznie, tak jak w naszym innym tego typu konflikcie i nie jest to jakaś rzecz, którą możnaby przypisać tylko nacjom bałkańskim. Tak po prostu w tego typu konfliktach jest.

Wychodząc zatem nie od starożytnej migracji Słowian na Bałkany w wieku VII, tylko od sytuacji, która bezpośrednio ukształtowała konflikt, warto wskazać, że Albańczycy po zakończeniu II wojny światowej, czyli w momencie kształtowania się nowej Jugosławii, podjęli walkę zbrojną o Kosowo. Była to partyzantka po 1945roku antyjugosłowiańska, stłumiona siłą i w kolejnych latach utrzymywany był dosyć duży reżim, z resztą cała Jugosławia była komunistyczna, więc też z definicji totalitarna. Natomiast w latach 60-tych rozpoczęła się pewna liberalizacja, która w 1974 skutkowała nadaniem autonomii tej prowincji, o której wspominałem też państwu przy poprzednim wykładzie. Serbia Broz Tito z republiki będącej w składzie Federacji Jugosłowiańskiej, sama została przekształcona w republikę federacyjną złożonej z Serbii właściwej, Wojwodiny z autonomią węgierską i Kosowo Metohije z autonomią albańską. Dopiero w 1974roku, a zatem zauważcie państwo, że to nie była jakaś ugruntowana tradycja ustrojowa w danym obszarze. Jej zniesienie w 1989, a podważanie od 1981r., od momentu śmierci Tito było zatem dosyć szybkim procesem w stosunku do momentu nadania autonomii.

Jednocześnie w całym tym okresie, całym okresie powojennym, następowały zmiany demograficzne na korzyść Albańczyków, którzy startując od 60% na początku całego procesu, w latach 90-tych stanowili już 90% ludności prowincji. Do roku 1989 dysponowali wszystkimi instrumentami zarządzania krajem, czyli mieli prawo weta w urzędach centralnych w Belgradzie, podobnie jak inne republiki jugosłowiańskie, nie mając statusu republiki, tylko okręgu autonomicznego. Mieli także dostęp do wszelkich urzędów państwowych, policji i administracji, własną oświatę. Oczywiście wszystko to było w warunkach komunistycznych, ale w sensie etniczno-narodowym nie byli dyskryminowani w otwarty sposób. To jednak powodowało napięcia między miejscową mniejszością serbską a większością albańską i Serbowie, korzystając z poparcia Belgradu, usiłowali zdominować prowincję, co prowadziło do brutalizacji stosunków wzajemnych i wystąpienia siłowego większości albańskiej, co w 1989 skończyło się starciami fizycznymi, jeszcze nie zbrojnymi, ale biciem po prostu. Zresztą generalnie taka była atmosfera prowincji, jeśli na przykład chodzi o stosunki w szkołach między uczniami. I wówczas świeżo wybrany Milosevic pojechał tam z zadaniem uśmierzenia napięcia, a przyłączył się do ruchu serbskiego, składając tę słynną deklarację, iż nie pozwoli… iż nikt nie ma prawa bić Serbów. Co oczywiście zostało zrozumiane i poparte przez miejscową ludność serbską. Na tej bazie Milosevic został wyniesiony do władzy i w roku 1989 zniósł autonomię Kosowa.

Albańczycy Kosowscy odpowiedzieli na to samoorganizacją w podziemne społeczeństwo, ponieważ byli usuwani z administracji, ze szkół, z policji, ze szpitali, zakazano nauki albańskiego, rozwiązano i zlikwidowano oświatę albańską, w związku z czym to wszystko nabrało charakteru aktywności podziemnej. Zbudowano także do połowy lat 90-tych podziemną administrację albańską i proklamowano republikę Kosowską w składzie Jugosławii. A zatem był to krok w kierunku wywalczenia sobie wyższego statusu - nie autonomii w składzie republiki serbskiej, tylko odrębnej republiki związkowej w ramach Jugosławii, przy czym radykalni działacze zaczęli już wówczas, czyli w pierwszej połowie lat 90-tych, mówić o niepodległości lub zjednoczeniu z Albanią. Czemu oczywiście sprzyjały zmiany w całym systemie europejskim, rozpad związku sowieckiego, a w ślad za tym także upadek komunizmu w Albanii powodował, że perspektywa przyłączenia się do Albanii stała się mniej przerażająca niż przed 1989.

Nie wiem czy macie państwo jakieś wyobrażenie o tym, czego symbolem była przed '89 rokiem Albania, ale to był najbardziej skomunizowany kraj w Europie, a jednocześnie szafujący hasłem autarkii, czyli samowystarczalności gospodarczej, co powodowało skrajną biedę. Był to najbiedniejszy kraj w Europie (w stolicy - Tiranie rzadko można było spotkać samochody, jeżdżono się głównie na rowerach) i był absolutnie zamknięty. Był też proklamowany pierwszy na świecie kraj absolutnie ateistyczny, albowiem prześladowano wszystkie wyznania, zarówno islam jak i oba odłamy chrześcijaństwa, bo część Albańczyków jest katolikami, część muzułmanami, a część prawosławnymi. A zatem do takiej Albanii Kosowscy Albańczycy niebardzo mieli ochotę wstępować. Mimo, że był najbiedniejszą prowincją Jugosławii, to jednak było lepiej być najbiedniejszą prowincją Jugosławii niż najbogatszą Albanią. I właśnie w tym sensie Albania nie miała siły przyciągania politycznego. Dlatego też zauważcie państwo, faktycznie, to w latach 90-tych w obliczu tego konfliktu, hasło zjednoczenia z Albanią nie było szczególnie podnoszone. Do dzisiaj jest głuchym hasłem Kosowarów, czyli Albańczyków Kosowskich hasło niepodległości.

Na czele pokojowego w tym czasie ruchu albańskiego stanął Ibrahim Rugowa, pisarz albański, który usiłował wywalczyć swobody narodowe, przywrócenie autonomii, światy, administracji, możliwości służby w policji, powrotu lekarzy albańskich do szpitali w drodze pokojowej. Zorganizowano całkiem imponujące społeczeństwo podziemne w tym sensie, żę zorganizowano własną oświatę, własną służbę zdrowia, własne służby podatkowe, zbierano podatki!, przeprowadzono referendum na temat przyszłości Kosowa, niemniej jednak to nie miało przełomowego wpływu na rzeczywistą sytuację prowincji.

Punktem kulminacyjnym był rok 1995, właśnie z uwagi na rozstrzygnięcie na północy, kiedy to w układzie z Deyton w ogóle nie zajęto się sprawą Kosowa. Widać zatem było, że konflikt zbrojny, jaki toczył się w Bośni i Hercegowinie i Chorwacji został rozstrzygnięty przy interwencji Zachodu i że uwagę świata zachodniego przyciągają tylko gorące konflikty. Dopóki nie pachnie prochem i nie leje się krew, nikt nie chce się tym zająć. I w tym sensie autorytet polityczny Ibrahima Rugowy został podkopany. Promowana przez niego, bezkrwawa walka polityczna była nieskuteczna. I dlatego też już nieco wcześniej, bo od 1993 roku, zaczęły się tworzyć pierwsze zalążki armii wyzwolenia Kosowa, czyli UCzK. Która jak się oblicza, początkowo liczyła około 100żołnierzy (czy bojowców), i dopiero w kolejnych latach rosła w siłę, dokonując przede wszystkim aktów terrorystycznych, znaczy mordując albo cywilnych Serbów albo Albańczyków współpracujących z władzami serbskimi, albo też atakując posterunki policji serbskiej. Te akcje nasiliły się po 1995roku, a przybrały na sile w roku 1998 już na tyle, że można zacząć mówić o początku wojny partyzanckiej. Przestały to być odosobnione incydenty, od początku 1998 roku (lutego/marca) zaczęły się starcia zbrojne częstsze, na coraz szerszą skalę, próby zajmowania terytorium. Ponieważ Serbowie byli przytłumieni akcją NATO na północy i faktyczną klęską czy porażką, jaką ponieśli w wojnie z Chorwatami, wydawało się, że nie będą zdolni do intensywnej akcji bojowej na tym obszarze. Mając pozytywne doświadczenie secesji innych republik, czyli uznając, że Kosowo nie jest republiką jugosłowiańską, tylko okręgiem wyłącznie w skutek pewnych kruczków prawnych, chociaż realia są takie, że to jest odrębna narodowość, odrębne terytorium i tylko decyzji politycznej wymagałoby uznanie jej za republikę, a skoro uzna się ją za republikę, to ma również prawo do secesji. W połączeniu z owym załamywaniem się powagi Ibrahima Rugowy jako przywódcy nieskutecznego, w połączeniu z faktem, że zbrojne akty UCzK oczywiście prowokowały również zbrojny odwet serbski, a tym samym napędzały kolejnych niezadowolonych czy wręcz szukających zemsty ludzi do szeregów partyzantki albańskiej i konflikt ten rozpalał się z tygodnia na tydzień i z miesiąca na miesiąc.

Do najcięższych walk doszło latem, po czym zostały one przytłumione groźbą interwencji NATO. Serbowie bowiem w międzyczasie zdołali jednak wyprowadzić wojsko z koszar i rzucili dosyć poważnie siły wojskowo-policyjne do tłumienia próby secesji. Starcia z partyzantką albańską wygrali z uwagi na przewagę liczby i uzbrojenia, także wyszkolenia. Pociągało to za sobą jednakże akcję militarną o celach politycznych serbską, a mianowicie pod pretekstem walki z partyzantką rozpoczęto procedurę ostrzeliwania z artylerii poszczególnych wiosek albańskich, co miało zmusić ludność do ucieczki i tym samym do dealbanizacji prowincji. Istotnie w roku 1998 zmuszono w ten sposób około 300tys osób do opuszczenia swoich domostw. Co po doświadczeniach czystek etnicznych z Bośni Hercegowiny i Chorwacji z pierwszej połowy lat 90-tych wywoływało skrajnie wrogie komentarze i reakcje na Zachodzie. Pod naciskiem zachodniej opinii publicznej musiały zareagować także rządy, a mianowicie mieliśmy tutaj do czynienia z jeszcze bardziej skomplikowanym procesem, nazwijmy to „wielkiej gry politycznej”. Otóż, z jednej strony pewna bezkarność Milosevica i to już przecież wieloletnia niezwykle mocno uderzała w prestiż Unii Europejskiej. Po drugie - duża liczba uchodźców, jaka została wyrzucona przez wojny jugosłowiańskie z Bośni i Hercegowiny i Chorwacji stanowiła realne, materialne obciążenie rządów zachodnich państw bogatych, głównie Austrii, Szwecji i Niemiec, także Włoch. Od roku 1997 mieliśmy także doświadczenia z załamania się Albanii, być może słyszeliście państwo o zjawisku piramid finansowych, pewnego rodzaju spekulacjach, gdzie obiecywano duże oprocentowanie, wysokie zyski w krótkim terminie i cały ten system działał, dopóki nowi naiwni wchodzili do tego systemu, bo oni to finansowali. Natomiast w momencie wyczerpania owego potencjału, a oczywiście nie jest on nieskończony, cały system gwałtownie się załamuje. I z tego typu zjawiskiem mieliśmy do czynienia w Albanii w roku 1997, co ma prosty i wyraźnie jasny związek z zaostrzeniem kryzysu w Kosowie, albowiem rozpad państwa albańskiego spowodował rozpad dosłownie, w sensie załamania się struktur państwowych, także rozpad armii i spowodował rabunek magazynu broni w Albanii przez ludność i tym samym partyzantka albańska w Kosowie mogła się zaopatrzyć w bardzo prosty sposób z sąsiedniego kraju. Przed zrabowaną bronią wojskową przed 1997rokiem UCzK posługiwała się najczęściej bronią myśliwską, co oczywiście miało swój wyraźny skutek bojowy, czyli mizerny. Natomiast nie jest przypadkiem, że z początkiem 1998 roku nasiliła się działalność partyzancka, bowiem partyzanci UCzK po prostu otrzymali do ręki rzeczywista broń bojową na poziomie albańskim, ale zawsze nie myśliwską. Nota bene, załamanie się Albanii nastąpiło, jak państwo pamiętacie z innego mojego wykładu, mimo tego, że największą pomoc na głowę mieszkańcy Albanii otrzymali po 1989roku i sprowokowało konieczność akcji wojskowo-policyjnej włoskiej akcji pod kryptonimem Alba, zatrzymania emigrantów albańskich, którzy przez stosunkowo wąskie Morze Adriatyckie na wszystkim co się dało przepływali na drugą stronę do Włoch i tam poszukiwali lepszego życia. A trzeba jeszcze wziąć pod uwagę psychologię tych ludzi, którzy byli przez kilkadziesiąt lat odcięci od jakichkolwiek mediów zachodnich, nie mówiąc już o podróżowaniu i wyobrażeniu, jak wygląda współczesny świat. To może zabrzmi nieco komediowo, ale podobno istotnym elementem istniejącej imigracji były telenowele. Wyobrażenie na przykład w „Dynastii” o tym, jak się żyje na Zachodzie. Jak ktoś po kilkudziesięciu latach komunizmu i jedynie wysłuchiwaniu przemówień Enwera Hodży zobaczył taki świat, to pomyślał, że tam się przecież w ogóle nie pracuje. Nie ma tam takiego wątku jak zarabianie na życie, a te luksusy ma się tak z samych siebie. Więc oczywiście masa ludzi wybierała się do Włoch zobaczyć jak to rzeczywiście wygląda… To zostało zatrzymane brutalnie - interwencją wojskową i zatopieniem jednego ze statków czy jachtów; podobno przypadkowym, ale skutecznym… w tym sensie, że zahamowało ten eksodus.

Rozkład Albanii i jednocześnie zwiększenie, czyli zademonstrowanie Zachodowi zagrożenia wynikającego nie z groźby militarnej, bo przecież nikt nie obawiał się inwazji wojskowej na jakikolwiek kraj zachodni, tylko ze skutków społecznych dalszej destabilizacji na Bałkanach, której doświadczano podczas wojen w Bośni i Hercegowinie i w Chorwacji, a świeżo zaraz w Albanii w postaci masowej emigracji uchodźców czy to wojennych, czy ekonomicznych, którzy stanowili duże obciążenie dla najbogatszych krajów sąsiednich. Co bardzo charakterystyczne i istotne politycznie, imigracji czy emigracji kierującej się do krajów bogatych, stosunkowo niewielu uchodźców uciekło do Grecji. Na co warto zwrócić uwagę, bowiem ze względów historycznych, tradycji politycznej, także kultury czyli prawosławia, Grecja była tym krajem Unii Europejskiej, który najintensywniej protestował przeciwko interwencji NATO w Jugosławii właśnie dlatego, że bezpośrednie materialne interesy Grecji nie były szczególnie dotknięte rozpadem Jugosławii w sensie negatywnym. Ci imigranci nie byli obciążęniem dla Grecji. Grecja miała i ma na Bałkanach problemy nazwijmy to XIX- wieczne, z pewną przesadą, z pierwszej połowy XX wieku ma tradycyjne konflikty, a nie wyzwania nowego typu, jak pozostałe państwa Unii.

Prowadzone jesienią 1998roku negocjacje pod naciskiem, pod brutalnym szantażem NATO, spowodowały przytłumienie akcji serbskich, ale trzeba tu wyraźnie podkreślić, że partyzantka albańska była niesterowalna politycznie w tym okresie. Mniej istotne odłamy były radykalne, władze centralne słabo panowały nad tym, co dzieje się w terenie, a sposób prowadzenia walki był brutalny. To znaczy również Albańczycy dopuszczali się mordów na Serbach, prowokowali tym samym odwet. Żądając niepodległości, w zasadzie nie pozostawiali miejsca na negocjacje i zmusili tym samym władze serbskie do ponownego uruchomienia aparatu represji. Żeby być dobrze zrozumianym, sytuacja wyglądała w ten sposób, większość prowincji, większość ludności prowincji nie chciała pozostać w składzie państwa serbskiego, a jednocześnie ze względów sentymentalnych, mentalnych i historycznych, serbska opinia publiczna nie była w stanie zaakceptować niepodległości Kosowa. Zatem nie można było tego rozstrzygnąć poprzez referendum czy innego rodzaju akty demokratyczne. Jest to ten smutny przypadek, kiedy musi zadecydować oręż i próby Zachodu ratowania sytuacji, czyli próby zapobiegania wybuchowi wojny faktycznie były sabotowane przez obie strony. Przez Albańczyków, bowiem ich celem była i jest niepodległość, o którą byli gotowi walczyć zbrojnie; walczyć brutalnie bez przestrzegania jakiś szczególnych praw wojennych, to znaczy poprzez dokonywanie mordów na ludności cywilnej. Co oczywiście zmuszało państwo serbskie z kolei, które nie było w stanie przyjąć procedury demokratycznej i zadecydować o ewakuacji Kosowa, tak jak na przykład Brytyjczycy zrobili to z Irlandią - tam gdzie większość opowiedziała się za niepodległością (a w Ulsterze, jak państwo wiecie, jest większość protestancka, więc chce pozostać w jedności z Królestwem), tam ostatecznie się wycofali. Serbowie nie byli w stanie przeprowadzić takiej operacji, w związku z czym pozostawała im tylko przemoc. I w ten sposób działalność partyzancka UCzK prowokowała represje militarne ze strony Serbów. Serbia w tym czasie dysponowała 140tys. armią czynną z możliwością mobilizacji ok. 400tys. rezerwistów i około 40tys. policjantów i żołnierzy innych formacji wewnętrznych. I właśnie zmobilizowani rezerwiści, taka jest ostatnia interpretacja owego wydarzenia, w styczniu 1999roku, a zatem po kolejnym porozumieniu o zawieszeniu broni, dokonali masakry 45 Albańczyków we wsi Raczak. Przebieg wydarzeń jest dosyć enigmatyczny i nie bardzo wiadomo, jak to naprawdę było. Zapewne kilkunastu z zabitych to byli żołnierze UCzK, którzy zginęli w walce, natomiast około 30 osób, jak się podejrzewa, bo wśród tych osób były kobiety i dzieci, to zapewne mieszkańcy wioski, którzy w momencie rozpalenia się walki usiłowali uciec gdzieś tam przez pole. Ponieważ wieś była otoczona i akurat od tamtej strony był rozmieszczony oddział rezerwistów, więc ci z kolei w zemście za masakrę kilku Serbów kilka dni wcześniej, zmasakrowali uciekających.

Odkrycie 45 ofiar masakry w Raczaku spowodowało gwałtowne przechylenie się opinii publicznej na świecie na niekorzyść Serbów. Jednocześnie Albańczycy zostali zmuszeni w trakcie negocjacji w Rambouliet pod Paryżem do zaakceptowania warunków NATO, czyli do uznania, że zostaną rozmieszczone siły międzynarodowe w Kosowie, a sami Albańczycy zrezygnują z natychmiastowej realizacji postulatu niepodległości, będzie referendum na temat dalszych losów prowincji, ale za trzy lata, w 2002r.

Mimo niechęci do odłożenia debaty na temat niepodległości, w warunkach militarnej przewagi serbskiej, UCzK się na to ostatecznie zgodziła. Natomiast Serbowie nie zaakceptowali warunków przeprowadzenia referendum, bowiem było wiadomo w przypadku 90% ludności albańskiej jaki będzie rezultat takiego referendum. A zatem zgoda na referendum w roku 2002 oznaczało jedynie, że Kosowo zostanie utracone przez Serbię w 2002… Nie zgodzili się także na kolejny z bardzo surowych warunków, a mianowicie na rozmieszczenie sił NATOwskich, pokojowych sił NATOwskich na terenie całej Jugosławii. Wobec masakry w Raczaku i odmowy wypełnienia warunków NATO, 24. marca rozpoczęły się bombardowania. Dlaczego do nich doszło? Jakie były uwarunkowania międzynarodowe? Otóż najważniejszą przyczyną podjęcia interwencji były niewątpliwie względy humanitarne. Chociaż są one kwestionowane przez przeciwników interwencji, to jednak uważam, że nie da się wskazać na żadne inne twarde interesy Stanów Zjednoczonych. Cóż bowiem za interesy Stanów Zjednoczonych były skoncentrowane w Kosowie? Co tam jest takiego interesującego, żeby o to toczyć wojnę? Na szczęście nie ma ropy, więc nikt nie może dać takiego prostego wyjaśnienia w tym przypadku, bo to akurat nie pasuje. To nie znaczy, że nie było żadnych elementów politycznych. Oczywiście, że były. Przede wszystkim był to prestiż NATO. Po doświadczeniach wojen jugosłowiańskich lat 90-tych, które zrujnowały prestiż Unii Europejskiej, właśnie poprzez fakt, że Unia angażowała się w negocjacje, po czym nie potrafiła wymusić przestrzegania przyjętych zobowiązań, bo nie miała do tego siły. NATO nie mogło sobie pozwolić na takie obniżenie wiarygodności. Wdać się w dyskusję i debatę polityczną, po czym stając w obliczu przemocy fizycznej ze strony partnera negocjacyjnego powiedzieć: „no to trudno, to my się wycofujemy. Niechaj owych Albańczyków wyrzucają z Kosowa w setkach tysięcy. Nas to nie bardzo interesuje, nie będziemy o to toczyli wojny.” Gdyby tak postąpiło, w każdych następnych negocjacjach na jakikolwiek temat wszyscy by wiedzieli, że prawdziwy jest żart na temat NATO, który rozkazuje rozwinąć skrót NATO jako „non action talks only”. Więc oczywiście na tego typu posunięcie nie można sobie było pozwolić. I to jest rzeczywisty interes Stanów Zjednoczonych, czy był w tamtym czasie. Nota bene jest jeszcze jeden dowcip, jak może państwo słyszeliście, o skrócie NATOwskim: splendid holidays on public expences.

Wracając do smutniejszych wydarzeń z Kosowa. Zwrócić też należy uwagę na fakt dramatycznej słabości Rosji, która w tym momencie, zresztą jak od samego początku wojen bałkańskich, popierała Serbię. Ale pamiętajcie państwo, że rok 1998, lato 1998roku to jest załamanie finansów rosyjskich, to jest krach, co spowodowało w zasadzie bezradność państwa rosyjskiego, skazanego na pomoc Zachodu; z czego Rosjanie w momencie wybuchu wojen o Kosowo nie bardzo zdawali sobie sprawę. 12.03.1999 do NATO zostały przyjęte Polska, Czechy i Węgry. I już 24.03.1999 NATO rozpoczęło swoją pierwszą w historii wojnę. W czasie całej operacji, która trwała do 10. czerwca wykonano około 38 tysięcy lotów bojowych Przy czym z osią startową, to było 38tys. startów, z czego ponad 10 tys. to były loty bojowe. Wystrzelano ponad 23tysiące rakiet i zrzucono tyle właśnie pocisków na Serbię. W tym też doszło do kilkunastu przypadków pomyłek. Konsekwencje tego były tragiczne: ginęli niewinni ludzie, ginęli cywile serbscy i ginęli Albańczycy, wykorzystywani często jako żywe tarcze przeciwko wojskom serbskim. Ale pamiętajmy, że było to tylko kilkanaście przypadków na 23tysiące. Do najdrastyczniejszych, najdrastyczniejszej pomyłki politycznej należało zbombardowanie Ambasady Chińskiej w Belgradzie. Podobno (podobno, bo nie wiadomo tego do dziś) CIA dostarczyła stare plany miasta i bombardowano sytuację sprzed kilkudziesięciu lat. Co jest oczywiście blamażem. Ale jest oczywiście takie wyjaśnienie, że była to część świadomej demonstracji politycznej. Jak było naprawdę dowiemy się za kilkadziesiąt lat, jak zostaną otwarte archiwa. Teraz możemy zgodnie z naszymi sympatiami czy antypatiami przychylać do jednej czy drugiej tezy, ale nie mamy żadnych pewnych przesłanek, żeby jakąś tezę przyjąć za pewną.

Warto zwrócić uwagę, że wojna o Kosowo toczona była w oparciu o zasadę „zero strat własnych”. Ponieważ armia jugosłowiańska dysponowała skuteczną bronią przeciwlotniczą wobec samolotów lecących na niskim pułapie orz wobec faktu, że żywotne interesy żadnego z członków państw NATO, czyli państw uczestniczących w tej operacji, nie były zaangażowane, co moim zdaniem raz jeszcze podkreśla humanitarną istotę decyzji o interwencji. W obliczu tych, tak jak powiedziałem 300tysięcy ludzi było wygnanych z domu. Nadchodziła zima i trzeba ich było jakoś ocalić. Wobec takiej sytuacji opinia publiczna demokratycznych państw NATO nie byłaby w stanie zaakceptować wysokich i krwawych strat we własnych szeregach. To stworzyło pewien paradoks, również paradoks moralny, być może wysoce wątpliwy moralnie w tym sensie, że podjęta akcja wojskowa pod hasłem ocalenia ludności cywilnej wysiedlanej przez Serbów była prowadzona w oparciu o zasadę, iż życie żołnierzy państw NATO jest znacznie ważniejsze niż życie cywilów, w obronie których występują. To się może wydać nielogiczne w sensie moralnym, natomiast w sensie politycznym - jak najbardziej. Albowiem jeszcze raz to powtórzę, warunkiem podtrzymania zdolności politycznej do prowadzenia akcji było otrzymanie poparcia opinii publicznej , a ta, ponieważ żadne żywotne interesy nie były zaangażowane, nie wytrzymałaby istotnych strat wojskowych. Można było zatem albo w ogóle nie pomagać tym cywilom, albo pomóc w taki sposób, oczywiście wysoce niedoskonały.

Myślę, że wspominałem państwu już o pewnych argumentach krytycznych, takich mianowicie, że jeżeli jest to misja humanitarna, to dlaczego na bazie tych samych przesłanek nie interweniowano ani w Kurdystanie Tureckim, ani w Czeczenii, ani w Tybecie. I oczywiście, przynajmniej moim zdaniem, odpowiedź prezydenta Clintona na ten zarzut jest przekonująca, mianowicie, że: jeżeli nie możemy pomóc wszystkim i wszędzie, to nie oznacza, że nie wolno nam pomagać nikomu i nigdzie. Jest jasne, ze rozpętanie wojny z Chinami w obronie Tybetu jest innym przedsięwzięciem niż interwencja militarna w Kosowie. Jedno jest wykonalne, a drugie jest niewykonalne. I trzeba te realne politycznie uznać. Podobnie wojna o Czeczenię jest starciem nuklearnym mocarstwem Rosji, a zatem jest niemożliwe. Turcja natomiast jest członkiem NATO, znacznie potężniejszym niż Serbia.

Uznając zatem te realia polityczne, doszło do operacji lotniczej, która prowadzona była z pułapu powyżej 5tys. metrów. Taki był generalny rozkaz do wykonywania zadań, co oczywiście skutkowało obniżoną precyzją bombardowań. W ten sposób NATO rozpoczęło przede wszystkim niszczenie trwałej infrastruktury Jugosławii - znacznie łatwiej było trafić w mosty czy zakłady przemysłowe i koszary czy bazy wojskowe, niż w dyslokowane na pozycje bojowe jednostki serbskie. Stąd też dane co do strat, jakie poniosła armia serbska w wyniku tych działań są drastycznie rozbieżne i nie jestem w stanie powiedzieć państwu, które z nich są właściwe.: czy dane Natowskie, które określają straty Serbskie na około 500 czołgów i wozów bojowych, czy serbskie, które mówią, że stracono kilkanaście. To jest oczywiście taka różnica, że żadnej rozsądnej średniej nie da się z tego wyciągnąć. Pozostaje faktem, że nie została złamana zdolność bojowa armii serbskiej. Nie było możliwości wytropienia dyslokowanych oddziałów serbskich i ich likwidacji, bowiem to wymagałoby zejścia na niższy pułap i zastosowania także śmigłowców bojowych, niszczycieli, czołgów, a oczywiście na niższym pułapie artyleria serbska byłaby w stanie skutecznie razić maszyny NATO. Tymczasem w trakcie całej wojny o Kosowo został zestrzelony jeden F-117i to na skutek całego splotu błędnych decyzji jeden samolot F-117, czyli ów słynny myśliwiec bombardujący niewidzialny dla radarów. Jest widzialny tylko w jednym przypadku - kiedy otwiera luki bombowe, żeby wyrzucić swój ładunek, bo wtedy wyłania się ze strefy samolotu, która odbija promieniowanie i czyni go niewidzialnym. I otóż pilot po wykonaniu zadania, zapomniał zamknąć luku. Wracał z otwartymi, w związku z czym było go widać. Obsługa puściła go trzeci raz tej nocy tą samą trasą. Znaczy Serbowie byli już przyzwyczajeni, że w takich a takich odstępach czasu przelatuje sobie samolot, w końcu ustalili, że tak co dwie godziny przelatuje raz w jedną, raz w drugą. Więc jak leciał trzeci raz, to mieli czas, żeby się zaczaić. Widzieli go na radarze, bo zapomniał zamknąć drzwi bombowych, no i został zestrzelony - w tym przypadku raz się udało.

Generalnie jednak właśnie tak było, że hasło „zero strat” zostało wykonane. Była to jedyna dotąd w historii ludzkości wojna, podczas której jedna ze stron wojujących nie poniosła żadnych strat bojowych. Żaden z żołnierzy sojuszu nie zginął w walce.

Zginęło dwóch pilotów śmigłowca, który rozbił się w trakcie manewrowania nie nad terytorium Jugosławii, tylko jeszcze nad bazą własną na skutek usterki technicznej czy błędu pilota, ale nie było żadnych strat bojowych. (Ludzkich oczywiście nie sprzętowych.) Zestrzelono także kilka bezzałogowych samolotów zwiadowczych, które latały na niskich wysokościach. Broń serbska była przeciwko nim skuteczna.

Jakie wnioski płynęły z wojny dla sojuszu. Myślę, że częściowo coś już o tym wspominałem. To niestety jest problem z wykładami, które się nakładają na siebie i nie da się tego nie powtórzyć. Otóż była to operacja wielonarodowa, w której Amerykanie dostarczyli 80% samolotów, a w zakresie środków wojny elektronicznej dysponowali miażdżącą dominacją, wyrażoną chociażby w takich danych, że na 1800celów wyznaczonych do zaatakowania w trakcie wojny tylko jeden nie był wyznaczony przy pomocy środków amerykańskich. Wszystkie pozostałe były zlokalizowane przez wywiad satelitarny amerykański i wszystkie dane elektroniczne, dane do ataku były podane przez aparaturę amerykańską. A zatem ów europejski wkład bojowy był w tym przypadku owej wyższej technologii był nieistotny. Zresztą nota bene był brytyjski, a zatem można powiedzieć, że ze spółki anglosaskiej. Podkreślam to, żeby uświadomić państwu rzeczywisty potencjał Unii Europejskiej, w tym zakresie bez Amerykanów i bez Brytyjczyków, gdyby chciano budować go przeciw Amrykanom czy komukolwiek w konkurencji wobec Stanów Zjednoczonych, to przecież nie będzie on wspierany przez Londyn, a zatem w ogóle go nie będzie.

Pomimo to, pomimo owej dominacji Amerykańskiej w całej operacji, w sensie politycznym niezwykle istotną przeszkodą dla prowadzenia swobodnych działań wojskowych była konieczność uzgadniania wszystkich celów na najwyższym szczeblu, w tym wypadku w tym sensie, że na przykład Chirac protestował przeciwko bombardowaniu takich czy innych mostów w Jugosławii. Tego typu prace sztabowe w trakcie wojny można prowadzić, o ile przeciwnik jest mało poważny, to znaczy nikt się nie spodziewa, że on zada jakieś istotne ciosy. Problem polega na tym kiedy się go pokona i z jakimi stratami, a nie czy się go pokona. Wniosek z tego płynął taki dla Amerykanów, co zresztą wspominałem państwu z całą pewnością na którymś z poprzednich wykładów, iż narodziła się koncepcja NATO jako skrzynki z narzędziami, a nie jako struktury, na której należy się opierać. Albowiem skala wsparcia fizycznego, materialnego, jaką otrzymują Amerykanie od NATO jest nieistotna z punktu widzenia Stanów Zjednoczonych w stosunku do skali skomplikowania politycznego akcji prowadzonych wspólnie z sojusznikami, którzy dając małe wkłady fizycznie, domagają się dużych wkładów politycznych na proces decyzyjny. I zauważcie państwo, że po Kosowie już kolejnej wojny NATO nie toczyło. (Afganistan jest przejmowany przez NATO w momencie, kiedy Amerykanie się wycofują. Nie jest narzędziem bezpośrednio amerykańskim.)

W trakcie operacji w Kosowie użyto dwóch rodzajów specyficznej amunicji, co stało się przedmiotem oskarżeń pod adresem Stanów Zjednoczonych. A mianowicie bomb grafitowych czyli środków do (ująć to w uproszczonym języku) wyłączania prądu. W wyniku eksplozji takich bomb, grafit osiada na instalacjach elektrycznych i odcina dopływ prądu. Krytykowano to z uwagi na fakt, że w ten sposób odcięto prąd także dla szpitali czy innych tego typu instytucji o wyższej użyteczności. Po drugie użyto amunicji ze zubożonym uranem. To brzmi bardzo groźnie, szczególnie w ustach pacyfistów i ekologów, ale po pierwsze nie było to nic nowego (zubożony uran stosowano już w amunicji z czasów II wojny światowej). I na czym rzecz polega? Nie na promieniowaniu. Promieniowanie zubożonego uranu jest czterokrotnie wyższe niż promieniowanie tła, czyli naturalne, czyli niewiele. Nie ma żadnych dowodów na to, że ma to jakikolwiek wpływ na zdrowie ludzkie. Amunicja ze zubożonym uranem nie jest amunicją jądrową! Nie miejcie państwo takiego wyobrażenia. Zubożony uran jest substancją o kilkakrotnie większej gęstości niż stal, a zatem jest używany do produkcji tak zwanej amunicji podkalibrowej. Cóż to takiego…? Jest to głównie amunicja przeciwpancerna, która działa w ten oto sposób: jeśli mamy pancerz i mknący do tego pancerza pocisk, to w środku pocisku znajduje się twardy rdzeń tytanowy albo ze zubożonego uranu. Kiedy następuje zderzenie z pancerzem, to ta miękka powłoka rozpłaszcza się, tworzy taki rodzaj kapturka, który zapobiega ześlizgiwaniu się pocisku, a ten twardy rdzeń poprzez wykorzystanie energii kinetycznej, czyli odwrotnie niż poprzednio kiedyś państwu tłumaczyłem amunicję kumulacyjną, wykorzystując prędkość i twardość w stosunku do pancerza, rozbija pancerz. Zatem nie jest to amunicja jądrowa i nie powoduje jakiś szczególnych skażeń. Jakkolwiek istnieje podejrzenie, i warto o tym wspomnieć, że oczywiście przy takim uderzeniu następują odpryski, wytwarza się dym uranowy. I ten dym, jeśli dostanie się do organizmu, to później może powodować jakieś schorzenia na bazie radioaktywnej. Tyle z technologii wojskowej wykorzystanej w Kosowie. Warto o tym wspomnieć, bo NATO było intensywnie krytykowane za użycie amunicji ze zubożonym uranem, ponieważ opinia publiczna się tak naprawdę orientuje, co to takiego: Uran to oczywiście broń jądrowa i skażenie - to są straszne rzeczy! A po prostu chodzi tak naprawdę o materiał o dużej gęstości, twardy, który jest twardszy od stali, przebija pancerze i tyle; o nieznanym tak naprawdę oddziaływaniu na organizm ludzki w zakresie promieniowania. Podstawowe promieniowanie jest tylko czterokrotnie większe od promieniowania q, a więc nie powinno mieć żadnego wpływu na zdrowie, natomiast istnieją spory ekspertów co do długotrwałego przepływania i łykania pyłu uranowego po rozbiciu takiej amunicji.

Takie były skutki polityczne wojny o Kosowo. Otóż prowincja została faktycznie oderwana od Serbii, zajęta przez NATO, w trakcie całej operacji Serbowie prowadzili intensywne działania w zakresie czystki etnicznej. Była to akcja wypędzania ludności albańskiej, która osiągnęła poważne rozmiary. Wypędzono około 600tys do 1mln ludzi na 1 600 000 mieszkańców prowincji. Udali się przede wszystkim do Czarnogóry, Albanii i w najmniejszej mierze do Grecji, ale także do Macedonii. Warto zauważyć, pod jakim hasłem NATO, Zachód, Europa toczyły wojnę o Kosowo w stosunku do owych uchodźców. Otóż hasło to brzmiało: „zatrzymajmy uchodźców jak najbliżej domu”. Ładnie, prawda? Jest to poprawne politycznie sformułowanie hasła: „nie wpuszczajmy ich już więcej do Europy”. Ponieważ kierownictwo serbskie nie ugięło się przez pierwsze dwa tygodnie działań, nawet po miesiącu, od 13 maja nastąpiła intensyfikacja nalotów, których celem stało się już nie obezwładnienie wojsk serbskich, tylko zniszczenie infrastruktury przemysłowej Jugosławii tak, aby rząd był pod presją, że kraj zostanie zredukowany do poziomu cywilizacyjnego sprzed kilkudziesięciu lat, kiedy to cały przemysł zostanie rozbity. Przy czym oczywiście zakłady przemysłowe było łatwiej atakować niż rozlokowane wojska. Ponieważ Serbowie prowadzili gwałtowną akcję czystek, jak powiedziałem, zresztą zaplanowaną, to już więcej nie ryzykowali. Skoro już była wojna, to wiadomo było, że nic gorszego im nie grozi. Poza tym, oni próbowali skorzystać z tej okazji i przynajmniej doprowadzić do końca proces czyszczenia etnicznego Kosowa. W związku z tym uznano, że każda forma presji militarnej na Serbię, żeby zaprzestała tej akcji jest dopuszczalna. Każda może przesadziłem, ale na pewno taka - czyli niszczenie infrastruktury kraju. Pojawiały się oczywiście oskarżenia, że bombardowano obiekty cywilne czy mosty. Co jest moim zdaniem daleko posuniętym absurdem, bo czy wyobrazicie sobie państwo wojnę, podczas której nie atakuje się mostów? Dosyć osobliwy konflikt zbrojny - wiadomo, że są to istotne arterie komunikacyjne, także dla wojsk i co jak co, ale akurat mosty… Dużo było różnorodnych konfliktów, ale podczas wojny o Kosowo po raz pierwszy uznano mosty za obiekty cywilne. Oczywiście fabryki mebli - tak tak. To był przykład ataków na obiekty cywilne, ale akurat mosty…

Nota bene zburzone mosty w Belgradzie posłużyły później do włączenia do programu odbudowy Jugosławii także takich państw jak na przykład Ukraina czy Rumunia, ale o tym za chwilkę.

Wracając do kontekstu politycznego i politycznych konsekwencji wojny:

Cel deklarowany w postaci wieloetnicznego Kosowa okazał się nie do zrealizowania. Co zresztą też wydaje mi się nie może być uznane za winę NATO. Bo jeśli według kilkuset, przynajmniej kilkuset tysięcy Albańczyków trudno było się spodziewać, że później wrócą i będą zgodnie żyli z Serbami, tak niestety się w realiach życia nie dzieje.

Jednocześnie długość trwania tego konfliktu w stosunku do deklarowanego celu faktycznego. Aż tyle osób wysiedlono, czyli jak oblicza się, że około 4 tysięcy cywilów albańskich zostało w międzyczasie zamordowanych. Czyli ów cel działań ochronnych, czyli ochrony ludności cywilnej był wykonywany, jak powiedziałem, przy założeniu „zero strat własnych”, czyli drastycznie nieskutecznie. Rozważano w końcowym etapie wojny inwazję lądową. Ostatecznie z niej zrezygnowano. Rozważano tę inwazję od południa na Kosowo, a nie od północy na Belgrad, chociaż warunki geograficzne wskazywałyby na kierunek północny. Od strony Węgier bowiem Serbia jest równinna. Od strony Kosowa jest górzysta, jest to trudny teren.

Dlaczego jednak nigdy nie rozważano na poważnie operacji od strony Węgier? Po pierwsze dlatego, że Węgry były świeżym członkiem NATO i jedynym członkiem NATO, który graniczył z Serbią, a sojusz był w wojnie z Serbią. Obawiano się zatem przeniesienia działań wojennych lądowej armii serbskiej na terytorium Węgier. Zresztą Węgrzy mieli pewnego rodzaju gwarancje już wcześniej. Byli pierwszym krajem Europy Środkowej, który uzyskał faktyczne, a nie traktatowe gwarancje. Ale od roku 1995, od momentu rozpoczęcia operacji zorganizowanej w Bośni i Hercegowinie, na Węgrzech utworzono bazę sił pod przewodem NATO w Kaposzła? Następnie utworzono pewien element, o którym wspominałem państwu przy okazji debaty na temat tarczy antyrakietowej w Polsce. Mianowicie sytuacji, w której fizycznie wojska Sojuszu znajdowały się na terytorium Węgier i każdy agresor musiał sobie odpowiedzieć na pytanie, co zrobi, gdy je spotka. [:D] Więc w tym sensie baza w Kaposzła była od 1995roku twardą gwarancją bezpieczeństwa Węgier, chociaż jeszcze wtedy nie były członkiem NATO.

A teraz w momencie wojny o Kosowo, ewentualność inwazji od północy niosła ze sobą poważne komplikacje etniczne. Albowiem Wojwodina, czyli owa dawna prowincja dawnej Autonomii Węgierskiej, oczywiście znajduje się na granicy z Węgrami i każdy odpowiedzialny planista Natowski musiał sobie odpowiedzieć na pytanie: co będzie dalej. Wyobraźcie sobie państwo taki scenariusz: wkraczają do Jugosławii wojska NATO z terytorium Węgier, zajmują Wojwodinę wyrzucając stamtąd Serbów. Węgrzy w Wojwodinie czekali na to od 1918… Flagi, demonstracje, tworzone są oddziały siły węgierskiej, proklamowane jest przyłączenia do Węgier. Ale NATO nie ma takiego zamiaru - nie ma zamiaru burzyć granic w Europie, w związku z czym się na to nie zgadza. I po wymuszeniu warunków pokoju na Serbii, na Belgradzie, wycofuje się z Wojwodiny, gdzie wraca serbska policja i armia, i szuka tych manifestantów, prawda? I za parę miesięcy znów mamy interwencję, tylko tym razem równo nie będą. Więc oczywiście taki scenariusz był nie do zaakceptowania politycznie, choć wojskowo, w sensie planowania operacji znaczeni łatwiej byłoby sięgnąć serce państwa jugosłowiańskiego od północy, od Węgier równinnych niż wchodzić do Kosowa przez góry.

To jest oczywiście rozumowanie hipotetyczne, bowiem do tej interwencji nie doszło. Milosevic skapitulował wcześniej. Ale, jak państwo widzicie, owe względy polityczne ważą przy każdej okazji. Nie bez kozery mówiłem o polskim ugrupowaniu kordonowym w 1939, jak również o motywowaniu względami politycznymi i wojskowymi. I tak samo tutaj zarówno teoria „zero strat” jak i koncepcja ewentualności uderzenia od południa były motywowane politycznie, nie wojskowo.

W momencie wkraczania sił natowskich do Kosowa, doszło do istotnego incydentu z udziałem Rosjan, którzy porzucili swoje posterunki w ramach sfor w Bośni i Hercegowinie. I dokonali realną siłą jednego batalionu na lotnisko w Prisztinie, chcąc w ten sposób ustanowić osobny rosyjski sektor okupacyjny.

Byli entuzjastycznie witani przez Serbów. Rosja zresztą w momencie rozpoczęcia działań wojennych groziła daleko idącymi reperkusjami premier Primakow, który był wtedy w podróży do Stanów Zjednoczonych, zawrócił samolot znad Atlantyku i wrócił. Rosja usiłowała zagrozić wysłaniem eskadry na Adriatyk, ale jeszcze raz podkreślę, że po roku 1998 stan armii rosyjskiej, finansów armii rosyjskiej był opłakany. Czego nie należy przenosić na dzień dzisiejszy. Nie jest może dobrze, ale nie jest aż tak źle. Otóż okazało się, że po zgłoszeniu takiego zamiaru, że gdyby Rosjanie wyprawili eskadrę kilku okrętów na Adriatyk, to zużyliby cały zapas ropy naftowej floty czarnomorskiej przeznaczony na ten rok, w związku z czym nie byli w stanie tego wykonać. Nie ruszyli zatem z portów dla zademonstrowania czegokolwiek zresztą, byłby problem jak by ich Turcy przepuścili przez Cieśniny Czarnomorskie.

Uchwycenie lotniska w Prisztinie okazało się blamażem armii rosyjskiej, jakkolwiek podniosło na moment nastroje Serbów. Był to moment, kiedy Rosjanie zdali sobie sprawę z rzeczywistości politycznej. Dotarło do ich wiadomości w sensie praktycznym, a nie teoretycznym, że nie ma Układu Warszawskiego. Że przestrzeń powietrzna wokół Belgradu nie jest dostępna dla samolotów rosyjskich, w związku z czym nie ma jak dolecieć do lotniska w Prisztinie i opanowanie tego obszaru przez jeden batalion stwarza istotne problemy pod tytułem: „co ci żołnierze będą jedli, jak już zjedzą konserwy; kto ich zaopatrzy”. Byłem bezpośrednim świadkiem wypowiedzi żołnierzy alianckich na ten temat, którzy mówili, że żołnierze rosyjscy po dotarciu do lotniska w Prisztinie zgłosili się do ich szpitali po medykamenty, bowiem nie mieli na swoje zaopatrzenie. Cała logistyka po prostu nie istaniała. Zatem akcja zakończyła się niepowodzeniem.

Skutki polityczne wojny w Kosowie miały zatem poważne znaczenie nie tylko dla Jugosławii, ale także dla stosunków wschód-zachód dla miejsca Rosji i dla miejsca organizacji międzynarodowych w systemie gry między mocarstwami. Otóż do roku 1999 Rosja promowała dwie zasadnicze tezy. Po pierwsze, że każda akcja zbrojna na świecie musi mieć mandat Rady Bezpieczeństwa ONZ, po drugie - że w Europie o wszystkim powinna decydować Organizacja Bezpieczeństwa i Współpracy OBWE. Od wojny o Kosowo ten drugi pogląd odrzucono. OBWE bowiem (wcześniej KBWE, potem OBWE) była postrzegana przez Rosję jako instrument wiązania rąk sojuszowi północnoatlantyckiemu. Rosja ma prawo weta w Radzie Bezpieczeństwa ONZ i ma też prawo weta, jak każdy inny członek, w OBWE. A zatem faktycznie jakakolwiek operacja militarna, gdyby przyjąć tezę, że ma posiadać mandat Rady Bezpieczeństwa czy też OBWE, mogłaby się odbyć wyłączenie za zgodą Rosji. W przypadku ONZ oczywiście także za zgodą Chin, o czym już kiedyś wspominaliśmy. Żeby taką zgodę uzyskać, musi być spełniony jeden warunek: problem musi być nieistotny. I oczywiście OBWE okazała się w tym wypadku nieskuteczna. Sojusz działał samodzielnie, nie usłuchał żadnych wezwań, oczywiście był oskarżany (i w sensie formalno-prawnym słusznie) o łamanie prawa międzynarodowego. Natomiast był to wyraźny triumf zasady wyższości praw człowieka nad suwerennym prawem państwa do mordowania własnych obywateli. Oczywiście w warunkach, w których państwo jest na tyle słabe, żeby ktoś inny z zewnątrz mógł go zmusić do zaprzestania tego procederu; gdzie jeszcze raz powołam się na przykład Czeczenii i Tybetu, gdzie suwerenne państwa mają nieograniczone prawo mordowania swoich obywateli. W przypadku Kosowa i Jugosławii okazało się, że tak nie było.

Skoro zatem OBWE okazało się nieskuteczne jako instrument wiązania rąk NATO, Rosjanie dostrzegli, że jest ona groźna. Albowiem organizacja ta zyskiwała coraz większą tendencję do zajmowania się konfliktami na obszarze WNP. Dalsze wspieranie znaczenia OBWE wobec fiaska nadziei rosyjskich w stosunku do roli, jaką OBWE mogłoby odegrać w stosunku do NATO, oznaczało zatem wspieranie instrumentu, którego jedyna skuteczność byłaby widoczna we wtrącaniu się w konflikty na obszarze postsowieckim, oczywiście w sensie politycznym na niekorzyść Rosji. Bowiem tam z kolei OBWE pokazywało rolę Moskwy zarówno w Naddniestrzu, jak i w Abchazji, w Czeczenii, w Górnym Karabachu, w Osetii Południowej i to wszystko krępowało swobodę poczynań rosyjskich. Stąd też rok 1999 i wojna o Kosowo jest także momentem przełomowym w zakresie wyobrażeń rosyjskich na temat tego, jak powinna wyglądać struktura bezpieczeństwa w Europie i od tego momentu OBWE utraciła poparcie Moskwy. Gdybyście państwo przejrzeli prasę z lat 90-tych i z ostatniej dekady, to zobaczycie, że rok 1999 jest tu wyraźnym przełomem. Wcześniej mówiono o wielkich zaletach OBWE, a później o tym, że jest to organizacja, która nie powinna zbytnio ingerować w obszar, za którego stabilność odpowiedzialna jest Rosja.

Wygaszenie wojny o Kosowo doprowadziło także do poważnego wstrząsu mentalnego w samej Serbii, jakkolwiek cała serbska opinia publiczna, cała klasa polityczna - rządząca i opozycja, poparła wojnę w obronie Kosowa, w obronie przynależności Kosowa do Serbii właśnie z uwagi na narodowe tradycje serbskie, to jednak utrata Kosowa przez Milosevica podkopała już nieodwracalnie jego pozycję polityczną. Utrzymał się jeszcze kilkanaście miesięcy, ale ostatecznie został obalony i można zatem zaryzykować stwierdzenie, że wojna o Kosowo była gwoździem do trumny dyktatury Milosevica w Jugosławii. Dyktatury, która skończyła się rozbiciem Jugosławii, utratą panowania serbskiego nad istotnymi obszarami w Chorwacji, i w Bośni i Hercegowinie, ostatecznie utratą kolebki państwowości serbskiej, czyli Kosowa.

Status formalno-prawny Kosowa jest nierozstrzygnięty, jak państwo wiecie, jest to w tej chwili prowincja pod zarządem ONZ, a nie NATO. Z siłami KFOR, czyli Kosovo Forces, które są z kolei NATO-Lead-Forces, czyli siłami pod przewodem NATO.

Skutek wojny był też taki, że wygaszono ostatecznie konflikty na Bałkanach, jak dotąd przynajmniej. Od 1999 roku, więc mamy już 8 lat bez wojny na tym obszarze. Co nie znaczy, że jest to obszar absolutnego spokoju. W latach 2001-2002 wydawało się, że grozi wybuch konfliktu w Macedonii, albowiem Albańczycy zachęceni sukcesem secesji faktycznej, właśnie formalnej z Serbii, a zamieszkujący także w 30% północno-zachodnie regiony Macedonii, na pograniczu z Kosowem, usiłowali powtórzyć operację, czyli przerzucić akcję partyzancką na Macedonię i doprowadzić do secesji także tych regionów. Tyle, że NATO zareagowało tutaj już zdecydowanie, nie godziło się na otwieranie nowego frontu, ale wiecie państwo, że istotą interwencji Natowskiej było uspokojenie sytuacji, a nie rozstrzygnięcie konfliktu narodowego na korzyść tej czy innej narodowości. Chodziło o zapewnienie spokoju.

Jeszcze może warto by dodać z punktu widzenia Amerykańskiego, co wówczas wydawało się nie bez znaczenia, teraz wydaje się, że jest już passe i nikt na to nie zwróci uwagi, ale była to interwencja Stanów Zjednoczonych na korzyść ludności muzułmańskiej. Albańczycy są Muzułmanami. I to w grze amerykańskiej wobec świata muzułmańskiego, jak miano nadzieję, można było rozgrywać pozytywnie. Oczywiście w obliczu wojny o Irak to już nie ma znaczenia i nikt o tym nie pamięta. Ale wtedy tak też właśnie to wyglądało. Dążenie Stanów Zjednoczonych do pokazania się jako państwa, które potrafi także wspierać Muzułmanów, jeśli to oni są prześladowani.

Obecnie konflikt o Kosowo należy do typu konfliktów zamrożonych i wydaje mi się, że w najbliższych miesiącach nastąpi decyzja co do dalszego losu prowincji. Należy wątpić, ażeby można było przeprowadzić przywrócenie suwerenności serbskiej nad tą prowincją w inny sposób niż militarny. Tylko zwycięstwo Serbii w wojnie mogłoby przywrócić jej panowanie, co jest nieprawdopodobne obecnie. Z drugiej strony, prowincja ta, mimo obiecujących początków w latach 1989-1995/98, kiedy to opowiadałem państwu o istniejącym społeczeństwie podziemnym, o administracji podziemnej, walce cywilnej, a zatem wydawałoby się, że sporych zadatkach na normalny cywilizowany rozwój, obecnie wydaje się być opanowany przez różnego rodzaju gangi i mafie, pełnego handlu narkotyków czy handlu ludźmi, itd. Zarząd międzynarodowy jest nieskuteczny, a kwestia statusu prowincji pociąga za sobą daleko idące implikacje polityczne, albowiem ewentualne ogłoszenie niepodległości Kosowa, jak należy się spodziewać, wywoła natychmiastową reakcję Rosji w postaci ogłoszenia, czy raczej uznania niepodległości Abchazji , Osetii i Naddniestrza, i aneksji tych obszarów do Federacji Rosyjskiej. Moskwa stwierdzi, że jeśli Zachód ma prawo uznać niepodległość Kosowa, to ona ma prawo uznać niepodległość secesjonistycznych regionów dawnych republik sowieckich, czego oczywiście nikt sobie nie życzy. Nikt nie marzy o stworzeniu nowego Obwodu Kalingradzkiego między Ukrainą a Mołdawią, w jaki ma szansę przekształcić się Naddnieprze. Zatem nadal mamy do czynienia z dosyć istotnym problemem politycznym i z brakiem pomysłów, jak go rozwiązać. Wydaje się, że status quo w tej sytuacji nie jest najgorsze. Przypomnę, że wspominana w kontekście jugosłowiańskim prowincja Bośnia i Hercegowina żyła w stanie prowizorium w latach 1887-1908, a więc ma za sobą trzydzieści lat prowizorium. A można dodać, że jak prowizorium się skończyło, sprowokowała powstanie drużyny strzeleckiej w Galicji, która była zaczątkiem legionów Piłsudskiego w I wojnie światowej. Jak to wszystko jest powiązane…

Tyle zatem odnośnie Kosowa. Parę słów na temat natury wojny partyzanckiej, co państwu obiecałem. Na przykładzie wojny o Kosowo można wskazać następujące cechy:

  1. Cechą istotną wojny partyzanckiej, nie tylko tej, jest konieczność posiadania oparcia w ludności prowincji objętej tego typu działalnością, bo w momencie kiedy takiego oparcia nie ma, partyzantka jest skazana na niepowodzenie. Przykładem klęski wojny partyzanckiej z tego powodu jest zwycięstwo Brytyjczyków w wojnie kolonialnej na Malajach, gdzie partyzantka komunistyczna została pokonana, albowiem miała oparcie wyłącznie w mniejszości chińskiej, podczas gdy ludność malajska była wroga Chińczykom, a więc również komunistom. Gdy konflikt ideologiczny nałożył się na etniczny, Brytyjczycy mogli oprzeć się na lokalnej ludności. Toteż mimo fatalnych warunków geograficznych, bo Himalaje są obrośnięte dżunglą, partyzantka komunistyczna w dżungli malajskiej przegrała wojnę z Brytyjczykami właśnie z powodu braku poparcia ludności. W Kosowie było inaczej. W Kosowie ludność popierała partyzantkę.

  2. Kolejnym istotnym warunkiem sukcesu jest utrzymanie drożnych szlaków zaopatrzenia z zagranicy. W przypadku Kosowa UCzK ocierała się o klęskę na tym polu. Serbowie zdołali bowiem skutecznie zablokować granicę. Próby przerzutu ludzi i broni kończyły się kilkakrotnie ciężkimi porażkami w sensie strat kilkudziesięciu żołnierzy UCzK w starciach z siłami serbskimi. Tym samym zaopatrzenie w roku 1999 uległo. O ile wcześniej było istotne jak państwo pamiętacie rozbicie magazynu armii albańskiej i rabunek broni. Zauważcie państwo, że na podobnej zasadzie działała partyzantka wietnamska, która miała stałe linie zaopatrzenia szlakami HoChiMina i stałe bazy na północy nie były likwidowane. Na podobnej zasadzie działa partyzantka afgańska antysowiecka, która miała bazy zaopatrzenia niestrzeżone i przez niestrzeżoną granicę z Pakistanem. Z uwagi na warunki geograficzne Hindukusz jest tak niedostępnymi, wysokimi górami, że trudno tam założyć ścisły kordon graniczny, co czyni granicę nieszczelną.

  3. Wojna partyzancka jednocześnie ma na celu podnoszenie kosztów utrzymania terenu. W związku z czym, jak to się ją określa, niemalże przysłowiową:

w wojnie partyzanckiej partyzantka wygrywa, jeśli nie przegrywa, a armia regularna przegrywa, jeśli nie wygrywa.

To znaczy: jeśli partyzantka trwa, ona nie musi odnosić zwycięstw, nie musi opanowywać terenu, nie musi zadawać jakiś strasznie ciężkich strat. Musi trwać, musi ciągle istnieć, musi być niespokojnie. I wtedy wygrywa. Jej sprzymierzeńcem jest czas. Im dłuższy czas, tym wyższe koszty dla okupanta. Przy czym ta taktyka, a zatem również szansa na zwycięstwo, ma już tak naprawdę znaczenie w zasadzie wyłącznie w walce przeciwko państwom demokratycznym, a przynajmniej w takich, które biorą pod uwagę swoją opinię publiczną. Stąd też nieskuteczność partyzantki czeczeńskiej. Ponieważ skala strat żywych, czyli ilość zabitych żołnierzy rosyjskich w Czeczenii nie ma żadnego znaczenia dla rządu rosyjskiego, w skali oczywiście, którą są w stanie wytworzyć partyzanci czeczeńscy. Gdyby ginęły ich miliony, to owszem. Ale póki giną setki, czy nawet tysiące w skali całej wojny, to nie jest to presja, która byłaby w stanie poruszyć rosyjską opinię publiczną. A gdyby była, to rosyjska opinia publiczna nie byłaby w stanie poruszyć swojego rządu. W związku z tym, w tym przypadku, nie ma to znaczenia. Można by zatem zapytać: dlaczego miało to znaczenie w Afganistanie? Dlaczego wycofano się z Afganistanu, skoro Związek Sowiecki był państwem totalitarnym i tam skala strat ludzkich miała jeszcze mniejsze znaczenie niż w obecnej Rosji. Otóż sowieci nie wycofali się z Afganistanu ze względu na skalę strat ludzkich, tylko z uwagi na skalę strat materialnych. Bowiem partyzantce afgańskiej, jak zapewne państwo wiecie, Amerykanie dostarczyli przenośnych pocisków przeciwlotniczych „STINGER”, które powodowały kolosalne straty w rosyjskim lotnictwie. A jeden samolot potrafił kosztować kilkadziesiąt milionów dolarów. I to już zaczyna być problem nawet dla rządu sowieckiego. Więc straty w sprzęcie, drogim sprzęcie, były takie istotne, dlatego stały się elementem nacisku na władze rosyjskie. I oczywiście okoliczności przegrywania zimnej wojny w ogóle jako takiej.

  1. Wreszcie istotną cechą wojny partyzanckiej jest odróżnienie wojny toczonej samodzielnie, kiedy jedyną stroną konfliktu są partyzanci plus opresor i wojny, w której występują elementy wojny partyzanckiej (w czasie II wojny światowej była partyzantka antyniemiecka w Jugosławii, w Polsce i w Grecji, i w Związku Sowieckim. Ale przecież nie było tak, że III Rzesza toczyła wojnę z partyzantami wyłącznie, ale to był element szerszej akcji.) I w tym zakresie, partyzantka ma szansę, znaczenie i możliwości trwania tak długo, jak istnieje nadzieja na zwycięstwo ogólne. Stąd zauważcie państwo, że partyzantka antysowiecka, też antykomunistyczna po II wojnie światowej, w momencie gdy nie było szansy na zwycięstwo, wygasła. Tutaj znaczenie miało również zmęczenie wojną i brak sił ludzkich. Ci, którzy byli gotowi walczyć, mieli szansę zginąć w ciągu poprzednich 5 lat i niewielu się ostało tych, którzy chcieli walczyć dalej.

  2. Dość istotną cechą jest zdolność do stosowania agresji. Zauważcie państwo, że zarówno sowieci mający partyzantkę, jak i Saddam Husajn na przykład (powstanie szyitów w 1991 roku), byli w stanie zastosować represje nieograniczone. W przypadku Czeczenii w 1944 wywieziono cały kraj, deportowano wszystkich Czeczeńców. Podobnie uczyniono z Tatarami Krymskimi, podobnie z Bałkarami, deportowano około 400tys Ukraińców z Galicji Wschodniej po jej zajęciu w 1944/45 roku. Jak państwo wiecie, stłumiono także partyzantkę Upa na terenach południowo-wschodniej Polski, deportując dwieście kilkadziesiąt tysięcy Ukraińców. To są metody, które są nie do zastosowania w żadnym państwie nietotalitarnym. Nawet jeśli postaramy się wyobrazić sobie sytuację autorytarną, przecież rządzonej przez dyktatora, dyktatury sanackiej w II Rzeczpospolitej, jest absolutnym absurdem wyobrażenie sobie, że II Rzeczpospolita byłaby w stanie podjąć decyzję o deportacji 270tysięcy swoich obywateli. To jest nieprawdopodobne. W związku z czym skala możliwości zastosowania represji ma również rozstrzygające znaczenie w wojnach partyzanckich. Jeśli reżim, z którym się walczy, jest w stanie posunąć się do ludobójstwa, jest w stanie wygrać. Przestrzegam także państwa przed przenoszeniem pewnych „piękno-duchowskich”, że tak to nazwę, wyobrażeń na temat walki w oparciu o zasadę „no violence”. To było niezwykle modne swojego czasu, jak opowiadano o świetlanej historii Gandhiego. Co swego czasu dr Horbaczewski celnie spuentował (znany państwu mam nadzieję z naszego Instytutu), że Ghanki miał szansę wygrać, bo miał do czynienia z brytyjskimi dżentelmenami. To jest prawda. Gdyby był mnichem buddyjskim w Mongolii, to byśmy odkopali go w jednej ze zbiorowych mogił jako bezimienny szkielet i nikt by nigdy w życiu o Ghandim nie słyszał. A zatem również w tym przypadku istotne jest znaczenie tego wobec kogo się występuje. W przypadku państw demokratycznych opinia publiczna nie jest w stanie zaakceptować przedłużającej się wojny partyzanckiej, która przynosi straty siłom własnym i nie widać szansy czy nie widać poprawy skuteczności kontroliterenu. Klasyczny przykład tego problemu to są skutki ofensywy Teti w Wietnamie, gdzie po czterech latach zaangażowania 400-tysięcznej armii amerykańskiej okazało się, że partyzantka jest na tyle silna, żeby zaatakować ambasadę amerykańską w Sajgonie i, jak państwo zapewne wiecie z zajęć z moim bratem, zakończyło się to likwidacją partyzantki wietnamskiej, czy partyzantów którzy brali udział w ataku, ale znaczenie polityczne było miażdżące dla opinii publicznej amerykańskiej. W tym sensie kraje demokratyczne są znacznie słabsze w starciu z tego typu wyzwaniem. Stąd problemy w Afganistanie obecnie, jak i w Iraku, gdzie oczywiście nie można wobec sunnitów czy szyitów zastosować skali represji jak Saddam i doprowadzić do uspokojenia sytuacji, bo myślę, że też zdajecie sobie państwo sprawę z faktu, że na pustyniach irackich niebardzo są warunki do partyzantki, bo nie ma się gdzie chować, jak to na pustyni, więc gdyby chcieć stosować masowe represje to zapewne można byłoby przemocą fizyczną to wszystko stłumić. Tylko że jakie społeczeństwa zachodnie wytrzymają informacje dziennikarskie o ambiscrimite use of force, czyli o strzelaniu do wszystkiego, co się rusza i pacyfikowaniu w ten sposób ruchów. Przecież Saddam na to mógł sobie pozwolić.

Może ostatnia taka uwaga, taka ciekawostka jak państwo na pewno wiecie, w większości języków zachodnich wojna partyzancka określana jest słowem hiszpańskim „gerilla”, czyli wojenka, co oczywiście ma swoje źródła w wojnie hiszpańskiej przeciwko Napoleonowi, co zostało przez Brytyjczyków przyjęte i rozpropagowane, i stąd taka nazwa się przyjęła.

To wszystko na dzisiaj. Dziękuję bardzo. <Lol>



Wyszukiwarka