152-153


152

Rozdział VIII

Porzucenie ciała

153



Ojciec Charlevoix pogarsza jeszcze sytuację, jakby z upodobaniem — buddyjskie utonięcie zostało zas'wiadczone, ale nie jest słuszne stwierdze­nie, jakoby miało to być coś najzwyklejszego. Zresztą kiedy w 1736 r. pojawia się praca ojca Charlevoixa Historie et description generale du ]a-pon, religijny entuzjazm nie jest już taki, jak dawniej, i tyczy się to rów­nież Japonii: nie wierzy się już tak mocno w Fudaraku, w Czystą Ziemię, w Kannon czy w obietnice mnichów buddyjskich, zas' ostatni bezpowrot­ny rejs z wybrzeża Kumano ma miejsce w 1772 r. W każdej cywilizacji, jakiekolwiek istniałyby w niej zapewnienia o lepszym świecie po śmierci, naturalny strach przed nią powstrzymuje przed odejściem. Człowiek wierzy, ale nie wie, jest pewny, ale nie całkowicie przekonany. Sam Shin-ran, który wszak poświęcił życie na potwierdzanie swojej wiary, z pełną szczerością przyznaje, że wcale nie spieszy mu się do weryfikowania gło­szonych przez siebie obietnic. Niemniej jednak amidyzm bez wątpienia zachęcał do śmierci z wyboru - latem 1176 r., w czasach najsilniejszej wiary w przepowiednię Hónena, kilkudziesięciu wiernych rzuciło się do rzeki Katsuragawa płynącej na zachód od stolicy. Każda moda ma swoje ekscesy, a kąpiel w lecie, nawet śmiertelna, nie jest niczym nieodpowied­nim. Obietnice mnichów rokrocznie kosztowały życie kilku entuzjastów, nie mogących doczekać się skosztowania wspaniałości, które im opisywa­no. Nie była to zapewne wygórowana cena za niezmierzone pocieszenie zapewniane wszystkim umierającym przez dobrą nowinę nembutsu, ni­czym balsam na okrucieństwo ostatnich chwil życia. Zakaz typu augu­stiańskiego jest zbyt okrutnym i kosztownym postanowieniem, nawet jeśli rzeczywiście zniechęca do samobójstwa; zwiększa tylko rozpacz tych, którzy naprawdę chcą umrzeć. Ładna to sprawiedliwość, potępić na wieczność wszystkich tych, którzy mieli powody, by zwątpić w życie. Wiara wiarą, preferujmy tę, która raczej łagodzi niż terroryzuje. Istnieje oczywiście piekło buddyjskie, a indyjska wyobraźnia zapełniła je malow­niczymi mękami. Piekło? Nie, prędzej czyściec, i to również nie trwający wiecznie, z którego wychodzi się prędzej czy później, aby żyć w mniej uciążliwych warunkach. Chrześcijański dogmat o wieczności mąk pie­kielnych, głoszony przez świętego Franciszka Ksawerego od 1549 r., przyprawił jego neofitów o ciężką melancholię, toteż ronili po cichu łzy— nigdy nie przyszedłby im do głowy bardziej okrutny pomysł. Nasi rodzice potępieni za to, że nie byli chrześcijanami? Była to wysoka cena za tę „dobrą nowinę", którą im przynoszono.

Pozorowane utonięcie

Czy dogmat musi jeszcze bardziej zwiększać przygnębienie wywołane myślą o śmierci, czy nie jest ono już wystarczająco uciążliwe? Nawet w czasach, gdy obietnice amidyzmu czyniły je łagodniejszym, potrafiło ono jeszcze w ostatniej chwili skłonić do odwołania decyzji, którą całe otoczenie aprobowało i pochwalało. Tę właśnie sytuację ilustruje nie­szczęśliwa historia (bardziej przykra niż śmieszna) XIII-wiecznego młode­go mnicha buddyjskiego, który przecenił swoje siły i wiarę15.

Historia ta również należy już teraz do przeszłości.

Pewien mnich, który przedstawił się jako asceta gotów rzucić się do rzeki Kat­suragawa, zaczął od urządzenia się w świątyni Gidarinji, by przez sto dni od­prawiać rytuał skruchy. Przybywano zewsząd, aby oddawać mu cześć; damy w swoich powozach tłoczyły się tam i z powrotem na ścieżce do świątyni. Tym, którego widziano, był mnich niewiele ponad trzydziestoletni, o wyglądzie deli­katnym, którego oczy unikały spojrzeń innych ludzi. Chwilami, z uśpionym wyrazem twarzy wzywał imię Buddy Amidy. Przez resztę czasu zdawał się recy­tować nembutsu, na co wskazywały ruchy jego warg; czasem wzdychał i prze­biegał spojrzeniem po otaczających go twarzach - wtedy ludzie przepychali się, by napotkać jego spojrzenie, a czynili przy tym spory bałagan. Ustalonego dnia, od wczesnego ranka, młody mnich wszedł za innymi mni­chami do sanktuarium, i długa procesja ruszyła. On podążał na końcu w ma­łym wozie, w ubraniu z grubego papieru, ze stułą. Jego usta poruszały się, jakby chciał coś powiedzieć; unikał spojrzeń i od czasu do czasu wzdychał. Stłoczeni na poboczu widzowie rzucali mu ryż, który padał jak grad. I od czasu do czasu asceta mówił: „Wchodzi mi to do oczu i do nosa! To nieznoś­ne! Gdyby mieli choć odrobinę delikatności, włożyliby ten ryż do papiero­wych worków i zanieśliby do mnie!" Wtedy, ci spośród tłumu, którzy myśleli nieco trzeźwiej, szeptali: „Co asceta chce przez to powiedzieć? To dziwne, by na chwilę przed rzuceniem się do wody mówił o zanoszeniu ryżu do Gida­rinji, i że to nieznośne mieć go pełno w oczach i nosie..." Oto wreszcie dotarli do końca"Siódmej Alei. Tłum gapiów oddających cześć ascecie, który miał się rzucić do wody, jeszcze bardziej zgęstniał: było ich więcej niż kamyków na brzegu rzeki.

0x08 graphic
15 Fragment o nieudanym utonięciu ascety w rzece Katsuragawa pochodzi z Ujishiii monogatari, księga IX, rozdz. 9, zaś historia wiernego, który parzy się rozżarzonym żela­zem przed popłynięciem do Fudaraku, znajduje się w Hosshinshu, księga III, rozdz. 30.



Wyszukiwarka