Olga Tarasiuk
O stanie chłopskim w dawnej Polsce
Chłopi byli niegdyś podstawą życia gospodarczego, podtrzymywali gospodarkę i w pewien sposób tworzyli stan szlachecki. Swoista nierówność społeczna była akceptowana. Szlachcic nie był stworzony do pracy, był wszak szlachetnie urodzony, pracę musiał wykonywać za niego pracowity, prosty chłop.
Choć ówczesne przysłowia głosiły, że „chłop rodzi się do cepu i do sierpu”, nierzadko zdarzało się, że delikwenta do pracy na roli trzeba było przymuszać. O chłopach mawiano, że byli leniwymi, chytrymi kmieciami. Taki ich obraz utrwalił się w literaturze, np. w „Satyrze na leniwych chłopów” z II połowy XV wieku.
Chłop mało tego, że był leniwy, bardzo często okazywał się być i złodziejem. Liczne oskarżenia stanu chłopskiego o złodziejskie skłonności brały się stąd, że szlachta i chłopi inaczej pojmowali pojęcie własności. Pełen pychy szlachcic był przekonany, że wszystko należy do niego. Włościanie zaś lasy, rzeki i mieszkającą w nich zwierzynę uważali za majątek samego Boga, czyli tak naprawdę do nikogo nienależący. Skwapliwie też z niego korzystali. Ciężko było przetłumaczyć prostemu chłopu, że plony, które wyhoduje, nie należą do niego, a do szlachcica. Zwłaszcza, że pan opływał w dostatek, a chłop ledwo wiązał koniec z końcem. Kradziono więc na polach i we dworach szlacheckich. Chłopi marzyli o tym, aby poprawić swój stan materialny, choćby i w taki, nie do końca uczciwy, sposób. Kradli, bo często za swoją pracę na dworze nie otrzymywali zapłaty, kradli - bo był to sprawdzony sposób na wyzwolenie się z nędzy i poddańczej zależności. Często służbę we dworze traktowano jako drabinę do awansu społecznego.
Chłop był ponadto pijakiem. Na ówczesnej wsi pito na potęgę. Ludzie, którym się źle powodziło, pili aby zapomnieć lub dodać sobie otuchy. Ale pijaństwo w tym czasie było powszechne, pili nie tylko chłopi, ale i szlachta. Niestety, tu również dały o sobie znać nierówności społeczne - uważano, że „chłopska to rzecz jeść nad miarę, a szlachecka nad miarę pić”. Szlachta, choć z jednej strony zarzucała włościanom pijaństwo, z drugiej cieszyła się, gdy zaglądali oni do karczem. Ówczesne karczmy były własnością dworów i szlachta zarabiała na lubiących alkohol chłopach. „Alkoholowe” dochody bywały spore - mieszkańcy wsi nie mogli pić poza karczmą, nie mieli też prawa sami wytwarzać napojów wyskokowych a to, co oferował im szlachcic - było podłego gatunku, w dodatku o horrendalnie wysokiej cenie.
Chłop pijący alkohol był także skory do bijatyki. Pijackie burdy, które wywoływali poddani, nie były akceptowane przez szlachtę. Nierzadko w takim pijackim pojedynku delikwent stawał się kaleką, prze co malały siły robocze szlachcica.
Chłopi byli ponadto głupi, chytrzy i nieszczerzy, z natury skłonni do złego. Trzeba ich było cały czas pilnować, czasami stosując też kary cielesne.
Włościanie byli zależni od szlachcica. Przede wszystkim zależni gospodarczo. Jakąś część należącej do szlachcica (czy też kościoła, króla) ziemi oddawał dziedzic chłopom, którzy w zamian za to powinni dawać na rzecz dworu pewne świadczenia, najczęściej po prostu pracować na roli folwarcznej. Mimo że ziemia należała do chłopa, który mógł ją sprzedać bądź też rozporządzać nią w testamencie, formalności nakazywały, aby zgodę na to wyraził dziedzic. Posiadając ziemię, chłopi musieli płacić dziedzicowi czynsz lub odrabiać pańszczyznę. Większość poddanych wybierała pańszczyznę. W zależności od wielkości gospodarstwa na rodzinę użytkującą ziemię przypadała określona ilość świadczeń pańszczyźnianych, które przeliczano na dni pańszczyźniane. Kiedy wymagania dworu zaczęły rosnąć, chłopi odpowiedzieli na to dezercją. Praca pańszczyźniana, do której ludzie byli przymuszani, nie dawała zadowalających efektów. Wprowadzono więc pańszczyznę „wydziałową”, która zobowiązywała chłopów do wykonania odpowiedniej ilości pracy bez względu na czas jej trwania. Na pańszczyźnie nie kończył się wyzysk włościan. Szlachta wymagała od nich jeszcze innych powinności - „darmoch” czy „tłoków” w okresie pilnych robót sezonowych, „stróża” - pilnowania dworu, wsi czy plonów zwykle podczas nocy czy „szarwarku” - pracy nad poprawą dróg i mostów. Oprócz tego włościanie byli zobowiązania do składania we dworze świadczeń w naturze, zbożu, serze, miodzie…
Obciążenie chłopa było ogromne. Nie tylko nie chciało mu się pracować na polu dziedzica, ale i na swoim - gdyż bał się, że dziedzic podniósłby mu świadczenia dworskie. Nikt nie chciał pracować, nie pragnął się wybić, nie myślano o staranniejszym wychowaniu dzieci i poprawie warunków życia. Dziedzicowi też nie zależało na tym, aby chłopi się wzbogacali. To doprowadziło do upadku gospodarczego wsi.
Poddaństwo chłopów nie było tylko zależnością gospodarczą. Dziedzic sprawował kontrolę nad całokształtem chłopskiego życia. Chłop nie tylko użytkował pańską ziemię, ale i był do niej przypisany. Aby zmienić miejsce zamieszkania musiał mieć na to zgodę szlachcica. Mimo zakazów zdarzało się, że chłopi uciekali ze szlacheckiej ziemi w poszukiwaniu lepszych warunków życia. Dezerterów oczywiście poszukiwano i jeśli udało się ich odnaleźć, odstawiano ich do wsi, zakutych w łańcuchy, karano cieleśnie i ponownie zapędzano do pracy.
Szlachcic był sędzią poddańczej ludności, sędzią ostatecznym - jeśli wydał niesprawiedliwy dla chłopa wyrok, ten nie miał już możliwości dochodzenia swoich praw w wyższej instancji. Dziedzic wyznaczał też kary, zwykle były to kary cielesne. Chłostą karano za nieodrobienie pańszczyzny, niewłaściwe zachowanie się w dni świąteczne czy niedotrzymanie postu. Karę więzienia wymierzano rzadziej. Utrzymywanie i pilnowanie więźniów było kłopotliwe, więc pobyty w miejscu kary, jeśli już się zdarzyły, były krótkie. Szlachcic miał też prawo wymierzyć chłopu karę śmierci. Te należały jednak do rzadkości. Dziedzic zwykle wymierzał sprawiedliwość przy pomocy chłosty, ponieważ więzienie czy kara śmierci byłyby mu nie na rękę - pozbawiłyby go siły roboczej. Jeśli zbrodnia skazanego była duża, dziedzic odstawiał delikwenta do grodu, aby w mieście się z nim rozprawili.
Ponadto szlachcic mógł powołać włościanina do służby na dworze, bywało i tak, że chłop, który chciał się ożenić, musiał mieć na to pańską zgodę.
Mimo tak wielkiej władzy, jaką posiadał dziedzic, nie udało mu się całkowicie zawładnąć nad chłopskich życiem. Na wsi pilnowano dawnych zwyczajów. Wśród chłopów powszechne było poczucie prawa do ziemi i przekonanie, że lasy i rzeki, pastwiska i zwierzyna należą do Boga i do wszystkich ludzi. Wieś jako całość pilnowała porządku społecznego, stała na jego straży. Zamieszkujący ją ludzie musieli liczyć się z nim, w przeciwnym razie czekałyby ich represje. Surowo karano wszystkich, którzy obrażali chłopską tradycję i łamali zasady wiejskiej solidarności.
Bo to właśnie solidarność była jedną z najważniejszych cech wiejskich gromady. Wspólnie pracowano w okresie pilnych robót sezonowych, pomagając w ten sposób chorym, którzy sami nie byli w stanie pracować, solidarnie pomagano też tym członkom wsi, których dotknęło jakieś nieszczęście, np. pogorzelcom. Ów system wzajemnej pomocy nazywano tłoką. Tłoka miała ustalone formy obrzędowe, należało na nią prosić, nie wypadało odmówić zaproszeniu. Sąsiedzka pomoc była dopuszczalna nawet w dni świąteczne. Chłop, u którego pracowano, powinien zapewnić pracującym poczęstunek, a nierzadko i muzykę. Bo tłoka była pracą gwarną, wesołą, miała w sobie coś z zabawy towarzyskiej. Tłoka była prastarym obyczajem. Społeczność wiejska starała się nie dopuścić do tego, aby ktoś we wsi cierpiał straszliwą biedę. Z tego odwiecznego chłopskiego zwyczaju korzystała i szlachta. Po pierwsze, samopomoc była dworom na rękę, gdyż szlachcice nie musieli się już troszczyć o poszkodowanego. Po drugie, szlachta wykorzystywała tłokę do swoich celów. Gdy we dworze była do wykonania pilna robota zwoływano poddańczą ludność, zmuszając do dodatkowej pracy. To tego rodzaju praca, dająca okazję do nadużyć ze strony dworu, nazywana była „gwałtem” lub „darmochą”.
Samowola dziedzica w tym czasie była ogromna. Był on panem życia i śmierci swoich poddanych. Mógł używać władzy w dobrych i złych zamiarach. Oczywiście zdarzali się dobrzy dziedzice, traktujący swoich poddanych z życzliwością. Bywali i szlachcice, którzy pomagali chłopom wyedukować dzieci, robili zapisy w testamentach. Niestety, byli w mniejszości. Zmiana dziedzica także budziła niepokój - chłopi wyznawali chyba zasadę, że lepsze zło, które znają, niż zło nieznane…
Ówczesne wsie były niepiśmienne, chłopi swoją kulturę przekazywali z ust do ust, z pokolenia na pokolenie (A trzeba mieć na uwadze fakt, że pamięć ludzka jest ulotna). Kultura ludowa jest tradycyjna, konserwatywna, z niechęcią odnosi się do nowości. Dobre było to, co stare, nowości nie cieszyły się zainteresowaniem. Autorytetem na wsi był człowiek stary, doświadczony. Często i on, wypowiadając się w jakiejś kwestii, powoływał się na swojego ojca czy dziadka.
Kultura ludowa miała wiele wspólnego z pogaństwem. Mimo, że kościół walczył z pogańskimi przyzwyczajeniami chłopstwa - przyzwyczajając ludzi do chodzenia do kościoła i wpajając im chrześcijańskie wartości - pod pozorami chrystianizacji znajdował się zasób pogańskich tradycji, którego nie sposób było wyplenić. Władze kościelne zdecydowały się na kompromis - duchowni zadowalali się zewnętrznymi sukcesami, a prastara tradycja wciąż żyła dalej, pogańskie obrzędy zaczęły przybierać nowe, chrześcijańskie formy, w miejsce dawnych pogańskich bóstw i demonów wprowadzano chrześcijańskie nazwy, pogańskie święta łączono ze świętami kalendarzowymi. Lud przyjmował kościelne treści, ale traktował je wybiórczo - zachowywał w pamięci tylko to, co mu odpowiadało, resztę przekształcał, dostosowywał do swojego poziomu i własnych upodobań. Autorytetem wśród chłopów cieszył się wiejski klecha, nauczyciel ze szkółki parafialnej. Znał się trochę na czarach i ludowym lecznictwie, spotykał się z prostymi chłopami, uczestniczył we wszystkich weselach i pogrzebach.
Obok wpływów kościelnych na kształt kultury ludowej wpływał także dwór. Autorytetem cieszył się nie tylko dziedzic, ale także i dworska służba, która stykając się z na co dzień z dworskim życiem, uważała się za wyżej postawioną od reszty wsi. Wpływy szlachcica miały różną formę - były to nakazy i zakazy, określające obowiązki chłopów. Włościanie naśladowali formy dworskie, które uznawano za lepsze. Pan dbał o chłopską moralność i chłopskie zbawienie. Dziedzic miał obowiązek walczyć ze złem tkwiącym w chłopskiej naturze. Uczył włościan codziennej modlitwy, nakazywał im zachowywanie postów, przystępowanie do wielkanocnej spowiedzi, walczył z ludowymi zabobonami.
Ówczesna wieś była społecznością zamkniętą, odosobnioną. Dziedzic pilnował, aby jego chłopi nie utrzymywali stosunków z włościanami z sąsiedniej wsi, karał tych, którzy opuszczali wieś w poszukiwaniu lepszego życia. Ale w praktyce nie można było chłopów odizolować od reszty świata. Włościanie chodzili do miasteczka na jarmarki i pielgrzymowali do miejsc świętych.
Do wsi przybywali też ludzie wędrowni, taką charakterystyczną postacią był dziad-żebrak. Ludzie ci żyli na łaskawym chlebie i cieszyli się poważaniem wśród wiejskiej społeczności. Kategorie wędrowców bywały rozmaite - mogli to być wykolejeńcy z miasta, gospodarze, którzy oddali swoim dzieciom majątek, a sami poszli w świat, aby nie być dla nich ciężarem (o kimś takim mówiło się, że poszedł na wycug) czy ludzie kalecy, niezdolni do pracy. Zawód dziada wcale nie był prosty. Taka osoba musiała być pobożna, odbyć w swoim życiu niejedną pielgrzymkę, musiała dużo wiedzieć - o rzeczach świętych i świeckich. Dziad opowiadał legendy, nauczał i moralizował, przy jego opowieściach wiejska społeczność odpoczywała po ciężkim dniu pracy. Dziad był też lekarzem, czarownikiem, znał się na leczniczych właściwościach ziół, miał wielkie doświadczenie życiowe. Na Rusi, gdzie organizacja dziadowska była bardzo silna, dziada nazywano lirnikiem lub kobziarzem, na dziada trzeba się było długo uczyć, praktykując u dziada zaawansowanego w swoim rzemiośle. Wędrowcy przesiadywali pod kościołem, przy przydrożnej figurce czy na cmentarzu, zbierali się w miejscach pielgrzymek i na jarmarkach. Mawiano, że mieli własną organizację, wybierali spośród siebie „króla dziadów”, który rządził swoimi dziadowskimi poddanymi.
Oprócz dziadów na wsi pojawiali się także i kupcy. Nie było ich zbyt wielu, bo wieś nie potrzebowała ich produktów i nie miała na nie pieniędzy. Wędrowni handlarze mieli w swoim asortymencie nici i igły, środki lecznicze czy sprzęty kuchenne (sita, garnki).
Świadomość społeczna wsi zamykała się w granicach parafii. Mieszkańcy wsi spotykali się w kościele na cotygodniowym nabożeństwie, słuchali tych samych kazań i podlegali temu samemu proboszczowi. Chłopi nie mieli jednak ze sobą żadnej łączności i żadnych ambicji. Wierzyli w to, że wszędzie jest tak samo - w każdej wsi mieszkają bezsilni wobec pańskiej władzy chłopi, którzy muszą pracować. Ówczesnych włościan cechowała rezygnacja, bierność. Ich dzień od rana do wieczora wypełniony był pracą, nie mieli czasu się buntować ani nawet myśleć o buncie.
Zdarzały się oczywiście bunty chłopskie, ale nie kończyły się dobrze. Poddaństwo cierpliwie znoszono na ziemiach polskich, litewskich i białoruskich. Niespokojnie zaś było na Ukrainie. To na Rusi wybuchło powstanie Chmielnickiego, który występował jako obrońca praw ludu przed szlachecką samowolą, i owo powstanie wytworzyło wśród ukraińskiej ludności poczucie odrębności etnicznej. Zalążek narodowej świadomości pojawiał się i na ziemiach polskich, gdzie chłopi utożsamiali polskość z katolicyzmem. Na taki stan rzeczy wpłynęły głoszone z ambony księże nauki oraz opowiadania i pieśni dziadowskie. Ówczesny chłop nie uważał się za Polaka - wiedział tylko z jakiej pochodzi wsi, kto jest jego dziedzicem, czuł się katolikiem i wiedział, że ludzie „swoi” to ci, którzy mówią jego językiem.