XX-lecie 25, Powieść Franza Kafki Proces jako wielka metafora


Powieść Franza Kafki Proces jako wielka metafora

Centralnym problemem prozy Kafki jest udręka samotnego człowieka zagubio­nego w obcym mu, wrogim, zbiurokratyzowanym świecie, którego mechanizmu nie może pojąć, a jednak próbuje walczyć z jego anonimowymi siłami. Oryginalna twór­czość Kafki wyrosła na gruncie ekspresjonizmu, ale wybiega daleko poza ten kieru­nek. Jest to proza awangardowa, zrywa z tradycjami, zwłaszcza z realizmem, nie naśladuje rzeczywistości, a kreuje własną, niepokojącą wizję świata.

Kompozycja powieści jest oparta na chronologicznej, konsekwentnej fabule, układ zdarzeń jest przejrzysty, skoncentrowany wokół głównego wątku powieści - proce­su Józefa K. Miejsce nie jest ściśle określone - jest to jakieś miasto, z katedrą, ban­kiem, przedmieściami. Czas powieści także nie ma odniesienia historycznego. Wie­my tylko, że akcja rozpoczyna się w dniu 30 urodzin bohatera, a kończy po roku, w przeddzień trzydziestej pierwszej rocznicy urodzin Józefa K. Zupełnie nie infor­muje nas autor o zdarzeniach z życia bohatera, które miały miejsce przed trzydziestą rocznicą jego urodzin. Interesuje go wyłącznie przebieg procesu. Inne wątki, wprowadzone wraz z postaciami, których dotyczą, także łączą się z procesem lub osobą Józefa K. Na początku poznajemy panią Grubach, bo w jej pensjonacie mieszka bohater, ale znajomość ta ogranicza się do skrótowego opisu sylwetki oraz poglądu na temat procesu. Panna Bürstner była sąsiadką Józefa K. Wcześniej się nią nie inte­resował, ale w dniu rozpoczęcia procesu poszedł ją przeprosić, gdyż nadzorca wy­korzystał jej pokój w celu przesłuchania go. Spodobała mu się, chciał z nią kilka­krotnie porozmawiać, nawiązać bliższe kontakty, ale tak wciągnął go toczący się przeciwko niemu proces, że nie miał czasu i panna Bürstner zniknęła z życia bohate­ra i z powieści (wątek, być może miłosny, nie został rozwinięty).

Wujek Karol odwiedził go także w związku z procesem i polecił go opiece adwo­kata Hulda. Pokojówka Hulda, Leni, także wiele mu pomogła w zrozumieniu spraw procesowych. W sądzie poznaje Józef K. wielu niższych urzędników, zwłaszcza woźnego, jego żonę, sędziego śledczego, jak również kilku oskarżonych. W przed­pokoju u Hulda poznał długoletniego oskarżonego, kupca Błocka, który także podzielił się z nim swoim doświadczeniem. W związku z procesem odwiedził bohater sądo­wego malarza, Titorellego. W katedrze zaś spotkał kapelana więziennego, który go wezwał i wygłosił kazanie przeznaczone tylko dla Józefa K. Wszystkie te wątki są potraktowane epizodycznie, nie są rozwinięte, a postacie ujęte zostały bardzo sche­matycznie. Tylko jeden wątek rozwija się konsekwentnie, logicznie i zmierza ku katastrofie, którą jest tragiczna śmierć Józefa K.

Nieokreślone miejsce i czas, ogólnikowy obraz rzeczywistości, schematyczne postacie i jasny, przejrzysty układ zdarzeń, podporządkowanych jednej sprawie, skła­niają do poszukiwań ukrytego sensu opisywanych sytuacji i czynią z powieści parabolę, tj. utwór, w którym dosłowne znaczenia są jedynie ilustracją pewnych uniwer­salnych prawd.

Świat przedstawiony w powieści F. Kafki to rzeczywistość, w której żyje Józef K. Bohater mieszka w mieście - nie wiemy, co to za miasto, nie ma ono żadnych cech szczególnych. W powieści nie ma opisów miejsc. Dopiero, gdy bohater zostaje wezwany do sądu, opisy stają się dokładniejsze. W opisach sądu, kancelarii, poczekalni uderza ich nierzeczywistość, absurdalność.

Już sytuacja w pierwszym dniu procesu jest dziwna i szokująca. Bohater zostaje aresztowany przez Franciszka i Willema bez podania przyczyn. Przesłuchanie odby­wa się w pokoju panny Bürstner, a potem bohater może iść do pracy. „Pan jest aresztowany, pewnie, ale nie powinno to panu przeszkadzać w wykonywaniu zawo­du. I nie powinno to również wpłynąć na codzienny tryb pańskiego życia” - infor­muje nadzorca Józefa K. Na żadne z pytań: o co jest oskarżony? kto go oskarża? jaka władza prowadzi dochodzenie? - nie otrzymuje odpowiedzi. Wtedy krzyczy: „Ależ to nie ma sensu - na co się odwrócili i popatrzyli na niego życzliwie, ale z powagą”, tak jakby dostrzegli u bohatera cień zrozumienia. W tym momencie był rzeczywi­ście bliski prawdy, ale sam tego nie dostrzegł.

W niedzielę Józef K. został wezwany do sądu. Siedzibą sądu nie był pałac spra­wiedliwości, ale zawiły labirynt korytarzy na strychach niepozornych kamienic w ubogich dzielnicach na przedmieściu. By dojść do sali rozpraw musiał przejść przez „szczególnie wysoką i przestronną bramę wjazdową”, koło siedzib licznych firm, przez podwórko, na którym dziewczyna rozwieszała pranie, obok bawiących się na schodach dzieci. Błądził po różnych korytarzach, odwiedzał wiele ubogich mieszkań, wreszcie na piątym piętrze trafił na kobietę piorącą dziecięcą bieliznę, która wskazała mu właściwy pokój. „K. miał wrażenie, że wszedł na jakieś zebra­nie”, bo w sali tłoczyło się wielu ludzi, ale przesłuchiwany był tylko on. K. śmiało krytykuje funkcjonowanie sądu, przekupność i głupotę urzędników, biurokrację i sposób traktowania niewinnych ludzi, takich jak on. Zachowuje się odważnie, pew­nie, bo odnosi wrażenie, że zgromadzeni są mu przychylni. W końcu okazuje się jednak, że wszyscy są urzędnikami sądu. W następną niedzielę, mimo że nie otrzy­mał wezwania, poszedł do sądu z własnej inicjatywy. Spotkał tylko praczkę, żonę woźnego sądowego. Później natknął się na samego woźnego, który pokazał mu kan­celarie sądowe mieszczące się na strychu. Choć woźny poinformował go, że w tę niedzielę sąd nie urzęduje, na korytarzu siedziało kilku pokornych, bezwolnych, zastraszonych petentów. Wszystko wyglądało tu jak przeniesione z koszmarnego snu: brudne strome schody, „z gruba ciosane drzwi do poszczególnych przegród strychu”, upokorzeni ludzie stojący w pokornej, służalczej postawie przed woźnym sądowym! Józefowi K. zrobiło się słabo w dusznych, śmierdzących pomieszczeniach, urzędnicy musieli mu pomóc się z nich wydostać.

Wygląd sądu, pracujący w nim ludzie, a także oskarżeni szokują i przerażają - nie można zrozumieć, na jakich zasadach ten sąd funkcjonuje, jakie rządzą nim pra­wa. Józef K. nie pojmuje sytuacji, w jakiej się znalazł. Próbuje ją lekceważyć, ale otoczenie naciska, przypomina mu o procesie, straszy jego powagą. Absurdalny, iry­tujący wydaje mu się fakt, że o jego procesie wiedzą wszyscy. Przyjeżdża nawet ze wsi wujek, gdyż o procesie doniosła mu jego córka - pensjonarka. Wujek ubolewa nad hańbą, czekającą rodzinę i obiecuje pomóc Józefowi, kontaktując go z przyjacielem, wziętym adwokatem. Wygląda na to, że wujek wie, co to za proces, rozumie jego powagę. Tym bardziej bezradny, osaczony jest bohater. Mieszkańcy pensjona­tu, pracownicy banku, klienci też o wszystkim wiedzą! Unikają go, patrzą współczu­jąco. Józef K. czuje, że jest śledzony. Adwokat Huld przyjął na prośbę wujka jego sprawę, ale, w przekonaniu bohatera, nie posunął jej ani o krok. W czasie spotkań opowiada mu w zawiły sposób o trybie postępowania sądowego. Bohater znowu nic nie rozumie, ale myśl o procesie już go nie opuszcza. Szuka znajomości, poparcia, nawet wbrew logice, u Leni - pokojówki Hulda - lub u malarza Titorellego. Stop­niowo pojmuje, że sąd jest wszędzie, że wszyscy napotkani ludzie są z nim związa­ni. Spiętrzenie absurdu następuje w pracowni malarza, gdy okazuje się, że drzwi nad łóżkiem Titorellego też prowadzą do kancelarii sądowych, a dziewczynki bawiące się na schodach „należą do sądu”. Malarz ze zdziwieniem, że Józef K. tego nie wie, stwierdza: „Wszystko przecież należy do sądu”.

Spotkanie z kupcem Błockiem, uniżonym wobec adwokata, który traktuje go jak psa, toleruje tylko z litości i twierdzi, że powinien się cieszyć, że jeszcze żyje, oraz rozmowa z więziennym kapelanem uzupełniają ten pesymistyczny, absurdalny obraz. Sąd jawi się w nim jako bezduszna, nieludzka, niepojęta, wszechobecna machina, która dławi, niszczy człowieka. Jej działanie pozbawione jest sensu, nie można go zrozumieć. Nie kieruje się ten sąd żadną logiką. Człowiek wciągnięty w jego tryby przeżywa koszmar, błądzi jak w labiryncie, miota się w bezsilnej złości, w końcu skazany jest na klęskę.

Najbardziej absurdalna jest sytuacja człowieka postawionego w stan oskarżenia, ale bez wyjaśnienia, na czym polega jego wina. Czuje się on uwikłany, bezradny, zagrożony, nie może się bronić, czuje się coraz bardziej osaczony. Narastanie grozy prowadzi do nieuchronnej katastrofy - śmierci bohatera.

Świat przedstawiony w Procesie Kafki jest metaforą systemu władzy, który pra­gnie całkowicie podporządkować sobie człowieka. Józef K. stanął przed silną, roz­budowaną instytucją, która coraz bardziej ingeruje w jego życie, zniewala go, unie­możliwia myślenie o czymkolwiek innym. Instytucja wytwarza własne prawa, które wydają się absurdalne, nielogiczne, ale tym bardziej potwierdzają potęgę sądu. Nie ma żadnych szans jednostka, która spróbuje się sprzeciwić. Opornych czekają tortury i śmierć. Przeżyć można za cenę utraty indywidualności, godności, za cenę zniewo­lenia. Instytucja żąda posłuszeństwa, bezkrytycznej wiary, hołdu. Jest to siła anonimowa - nie wiadomo kto oskarża, kto feruje wyroki. Człowiek od początku uznany jest winnym, ma tę decyzję przyjąć bez szemrania i podporządkować się. Zresztą styka się tylko z niższymi urzędnikami, woźnymi, którzy nie udzielają mu żadnych sensownych informacji. Sami nie wiedzą, są tylko trybikami w potężnej machinie, co nie przeszkadza im poniżać, lekceważyć oskarżonych. Kafka ukazał jak nieludz­ki stał się świat z coraz bardziej rozbudowaną biurokracją, systemem niewolenia człowieka, który podporządkowuje każdy moment życia, każdy czyn, nawet odruch kontroli urzędników. Im bardziej zawikłany system, im trudniej go pojąć, tym waż­niejsi są jego funkcjonariusze, tym bardziej bezradny jest pojedynczy człowiek.

W skrajnej wersji taki zbiurokratyzowany system przybiera zbrodniczą formę totalitaryzmu. Ale i we współczesnych demokracjach często się zdarza, że machina biurokratyczna tak się rozrasta, że oszałamia człowieka i podporządkowuje go sobie nadmiernie. Rzesze urzędników, by uzasadnić swe istnienie, komplikują życie nie­zrozumiałymi przepisami i ograniczeniami. Ludzie stają wobec nich bezradni. Reje­stry, kartoteki, dokumenty, komputery sprowadzają istotę ludzką do numeru, peselu itp. i służą kontrolowaniu i podporządkowaniu. Rzeczywistość poddana zbytniej presji urzędników staje się odhumanizowana, nieludzka i nieprzyjazna człowiekowi. Ka­fka znakomicie to przewidział.

Ta wielka metafora ma także sens metafizyczny. Możemy ją odczytywać w katego­riach ostatecznych dotyczących życia, śmierci, winy i kary. Wina, grzech są nie­odłącznie związane z ludzkim życiem. Karą za nie jest śmierć. Wina Józefa K. polega na próbie zrozumienia świata, a wiedza ta jest niedostępna człowiekowi. Był szczę­śliwy, gdy nie myślał o tym. I tak lepiej, bo po co rozumieć? Z rozumieniem łączy się udręka, jak w przypadku bohatera. W dziewiątym rozdziale powieści bohater rozmawia z księdzem w katedrze. Miejsce kultu, opowiadana przez księdza przypo­wieść, rzekomo pochodząca z Biblii, sugerują, że chodzi o sprawy zasadnicze, do­tyczące istoty bytu, praw rządzących światem. W przypowieści prawo jest przedsta­wione jako cel dążeń każdego człowieka, świętość, potęga. Aby je zrozumieć człowiek poświęca wszystko, ale celu nie osiąga. Prawo jest tu ukazane jako świętość, którą należy przyjąć, szanować, podporządkować się jej. Każdy bunt jest grzechem. Człowiek jest winny w założeniu, bo jest ciekawy, chce poznać, pragnie wolności, godności, żyje, a więc grzeszy. Nie ma niewinnych. Proces toczy się nieustannie w sumieniu każdego człowieka. Wyrokiem jest śmierć, która przecież czeka każdego człowieka. Taka interpretacja jest bardzo pesymistyczna. Według niej los człowieka jest niezmienny i przesądzony. Porządek świata jest nienaruszalny, umysł ludzki nie może go zgłębić, wszelkie próby są winą, grzechem. Grzeszymy żyjąc. Życie jest procesem, który z każdym dniem przybliża Sąd Ostateczny.



Wyszukiwarka