Slayers Gold, Slayers gold 18


Rozdział 18:Powrót! Nareszcie komplet!

 

Lina i jej paczka powitali nowy dzień nadzwyczaj obfitym śniadaniem. Siedzieli i zastanawiali się co robić dalej. Xellos wertował swój przewodnik. W końcu zatrzymał się na jakiejś stronie i powiedział:

-Niedaleko jest miasto nękane przez bandę zbójców. Co ty na to, Lina?

Dziewczyna westchnęła. Zależy ile zapłacą, ale znając życie takie miasta nie są w stanie wiele dać. Z resztą po co starać się zatuszować problemy codziennością. Xellos powinien nauczyć się nazywać rzeczy po imieniu. Mieli spore kłopoty.

-Właściwie to małe państwo. Państwo-miasto. Rządzi nim królowa, która jest jakoś związana ze smokami, nie wiem jak…Dziwne, że nie ma wojska żeby się pozbyć bandytów. Szczegóły… Można by sprawdzić czy wiedzą coś o kluczu do mapy.

-Tak, chyba nie mamy wyboru. Chodźmy-zgodził się Zelgadiss.

Droga dłużyła im się niemiłosiernie. Za każdym wzgórzem wypatrywali z nadzieją pierwszych zabudowań, lecz  nic nie wskazywało na to, że gdzieś tu jest miasto. Monotonię krajobrazu przerywały raz na jakiś czas strumyki lub rzeki. Droga była kamienista i nierówna. Słońce wspinało się coraz wyżej na niebo, jakby chciało ich prześcignąć. W końcu gdzieś w południe przy drodze zobaczyli budynek. Był to magiczny sklep. Postanowili wejść, chociażby, żeby zapytać o drogę. W środku wręcz pachniało tajemniczością. Ciasno ustawione półki i różne dziwne przedmioty na nich, pokryte były grubą warstwą kurzu. Promienie słońca wdzierające się przez lekko osłonięte okna zdecydowanie nie pasowały do tego miejsca. W głębi pomieszczenia stało biurko, które zapewne pełniło rolę lady. Było zawalone papierami i książkami.

-Urocze miejsce-mruknęła Filia, podnosząc z którejś półki ludzką czaszkę. Szybko odłożyła ją jednak i wytarła rękę w pelerynę-Strasznie zakurzona!

-Zastanawiam się, od ilu lat tu nikogo nie było-powiedział Zel.

-Nie wydaje mi się, że to miejsce jest opuszczone -Karina rozglądała się wokoło.

-I masz rację-głos, który rozległ się zza lady brzmiał jak skrzypienie drzwi na zardzewiałych zawiasach. Zza stosu książek wychyliła się pomarszczona głowa staruszka.

-Słucham? Czego sobie życzcie?

-Wie pan jak dojść do najbliższego miasta?- wypaliła Lina.

Usta człowieczka rozciągnęły się  uśmiechu.

-Chcecie informacji? To też kosztuje! Jestem pewien, że tacy młodzi ludzie jak wy mają mnóstwo pieniędzy, by wspomóc staruszka!

-Z tymi „młodymi” to bym nie przesadzał-mruknął Xelloss, a Filia parsknęła śmiechem.

-Jakie ładne! Lina, co to jest?- rozległ się krzyk Gourry'ego.

-Co za pacan-ruda przewróciła oczami.-Karina, możesz się tym zająć?

-Jasne-odpowiedziała dziewczyna, nie mając pojęcia czym ma się zajmować.

Za chwilę z głębi sklepu rozległ się rozradowany pisk Liny. Przybiegła do dziadunia pokazując mu pięknie zdobioną szafirową szkatułkę i pytając o cenę. Karina wzięła szkatułkę do ręki i jej oczy na chwilę zabłysły. Położyła na biurku sakiewkę.

-To kupimy-powiedziała.

Staruszek zgodził się i wyjawił im, że najbliższe miasto zostało dawno zniszczone. Zaszokowany Xell spojrzał na datę wydania swojego przewodnika (sto lat wcześniej) i starał się uniknąć wściekłości Liny. Okazało się, że w pobliżu stoi jedynie duży dworek. Ruda natychmiast wybaczyła Kapłanowi i niemal siłą wyciągnęła ich ze sklepu. Przedarli się przez las i już niedługo stanęli naprzeciw pięknej budowli. Była pomalowana na kremowo. Wokół bramy wyrzeźbione były gargulce, smoki i jednorożce. Parapety wydawały się być pozłacane. Posiadłość wydawała się ociekać przepychem, ale jednocześnie sprawiała wrażenie dość prostej. Przez chwilę przyglądali się temu urokliwemu budynkowi, aż w końcu odezwał się Gourry:

-Jest taka…barokowa.

-Co? A co to znaczy?- zdziwiła się Diana.

-Nie wiem, gdzieś przeczytałem.

[GLEBA]

-Przynajmniej to pamięta-westchnął Zelgadiss.

Niepewnym krokiem skierowali się ku bramie. Gdy Karina miała wyciągnąć rękę ku zdobionej roślinnym motywem klamce, po obu jej stronach pojawili się dwaj mężczyźni. Byli niewątpliwie Nieśmiertelnymi.

-Stać. Czego tu chcecie?- zapytali zagradzając im drogę mieczami.

Lina już miała otworzyć usta, gdy za nimi rozległ się znajomy głos:

-Zostawcie ich. Są ze mną.

Strażnicy zniknęli tak szybko jak się pojawili. Czarodziejka odwróciła się by ujrzeć uśmiechniętą twarz, elfie uszy, szkarłatne oczy i spiczaste ząbki Shukiego. Radość jaka ją ogarnęła na jego widok była niczym w porównaniu z uczuciami wypisanymi na twarzy Diany. Miłość mieszała się tam z nienawiścią, smutkiem i żalem. Za to, że ich opuścił. Że opuścił ją. Witał się z każdym po kolei, a gdy wreszcie do niej doszedł w jej oczach pojawiła się nadzieja, że coś powie, na przykład jak bardzo z nią tęsknił, ale nie. Podał jej rękę i podszedł do rudej. Co za matoł!, pomyślała Lina, przecież ona go kocha! Mimo to nie powiedziała ani słowa w obawie, że znowu się obrazi. Wiedziała, że wtedy to była wyłącznie jej wina.

-Cóż, przyjaciele- Shuki odwrócił się do nich z łobuzerskim uśmiechem.-Witajcie w kryjówce Kinryoku-sama!

Weszli do budynku. Wnętrze zdawało się bardziej niesamowite niż wygląd zewnętrzny. Było tu mnóstwo identycznych korytarzy, oświetlonych dziwnym rodzajem lamp, które co prawda rozświetlały im drogę jak światło dzienne, ale nie pasowały tu. Dodawały temu miejscu dziwnej, tajemniczej aury. Przez całą drogę ciągnęły się rzędy wysokich, dębowych drzwi, a Shuki zagadnięty o to co jest za nimi, oświadczył, że nie ma pojęcia. Zelgadiss uniósł głowę do góry i zauważył, że sufit ginie w mroku. Jakie to dziwne i niesamowite zarazem!

-Jesteście głodni?- Nieśmiertelny odwrócił się do nich.

-No ba! Ty się jeszcze pytasz!?- oburzyła się Lina.

Zaśmiał się cicho i pchnął drzwi, które wydawały się być większe od innych. Ich oczom ukazała się olbrzymia sala z proporcjonalnym do jej wielkości stołem, zastawionym tysiącami najróżniejszych potraw. Już za chwilę siedzieli przy nim. Shuki obgryzał z mięsa udko, patrząc spokojnie na rosnący stos talerzy przed Liną i Gourrym. Już zapomniał ile mogą pochłonąć. Poczuł się jak dawniej. Ich obecność miło uspokajała i pozwalała się odprężyć. Fakt, tęsknił z nimi. Spojrzał na Dianę, która niemrawo skubała winogrona. Nie wyglądała na zadowoloną. Czy to jego wina, że nie mógł się zdobyć na wylewne powitanie? Podniosła wzrok, ale widząc dwoje czerwonych oczu wpatrzonych w nią, natychmiast spojrzała w talerz. Jej policzki poróżowiały.

-Jedz-przysunął jej brzoskwinię. Wzięła ją niepewnie. Uśmiechnął się. Zachował się jak dureń, zostawiając ich. Musi to naprawić. Jego myśli wciąż krążyły wokół jednej osoby. Demetra Grausherra. Di-chan. Och, czemu był takim kretynem? Wyobraził sobie minę Ravena, gdyby ten wiedział co myśli. Oparł głowę na rękach i nie spuścił z Diany wzroku, aż do końca kolacji.



Wyszukiwarka