Oblicza Smoka - Birth Destroyer - rozdział II
...ryk, przeraźliwy ryk. Zostawcie ją, zostawcieeeee!!!
Sharra obudziła się zlana zimnym potem. Dotknęła ręką czoła.
"Znowu ten sen."
Siedziała przez jakiś czas bez ruchu, kiedy się uspokoiła rozejrzała się i doszła do wniosku, że wszyscy jeszcze śpią. Przespała całą noc między przednimi łapami Amaranth. Gourry, Lina, Amelia i Zelgadis spali oparci o bok smoczycy. Sharra uśmiechnęła się.
"Na szczęście nie obudziłam Amaranth." Pomyślała.
Wstała i jeszcze raz się rozejrzała. Ogień wygasł, koło ogniska leżała sterta drobnych kości, resztki kolacji z poprzedniego wieczora. Podróżowała z nimi dopiero trzy dni, ale nie wierzyła, że kiedykolwiek przyzwyczai się do gigantycznego apetytu Liny i Gourrego. Jednak mimo krótkiej znajomości zdążyła ich wszystkich polubić, byli bardzo wesołą grupą, nie można było się z nimi nudzić, zapominała przy nich o swoich problemach, cieszyły się życiem, jedynie ten sen przypominał jej o rzeczywistości. Postanowiła jednak na razie nie myśleć o tym, póki jest z nimi, będzie się cieszyć chwilą.
Spojrzała na Xellosa, opartego o pień drzewa. Spał, o ile Mazoku w ogóle śpią.
"Po tej sprawie z czytaniem jego myśli wcale nie zbliża się do Amaranth, pewnie obawia się, że dzięki jej zdolnościom znowu odkryjemy jakąś jego tajemnicę."
Widocznie poczuł czyjś wzrok na sobie, bo otworzył oczy. Ich spojrzenia spotkały się.
-Dzień dobry Sharro- uśmiechnął się.- Wcześnie wstałaś, złe sny nie dają ci spokoju?
-Skąd wiesz?
-Kiedy śpisz twoje emocje są bardzo wyraźne, a zwłaszcza strach i złość. Może opowiesz co ci się śniło?
-Może nie.
-Czuję się bardzo zawiedziony- uśmiechnął się złośliwie.- A co do ujawniania moich tajemnic, to z przykrością cię zawiadamiam, że chyba nie będzie to już możliwe.
-Muszę przyznać, że zadziwiasz mnie z dnia na dzień. Teraz ty możesz czytać w moich myślach. Cóż za postępy. Ale ja również z przykrością muszę cię zawiadomić, że nie będziesz mógł dłużej tego robić.
-Ojej, a tak fajnie się bawiłem, jesteś niedobra- powiedział nie przestając się uśmiechać.
- Idę nad strumień, niedługo wrócę- zignorowała jego komentarz.
Parę minut po odejściu Sharry, obudził się Zelgadis, a po nim Lina. Gourry i Amelia dalej spaliby w najlepsze gdyby nie pobudka jaką urządziła im panna Inverse, nawet Amaranth się obudziła.
-Gdzie jest Sharra?- zapytał Zel rozglądając się dookoła.
-Poszła się umyć- odpowiedział Xellos- Może pójdziesz popatrzeć.
-Nie denerwuj mnie od rana- Zelgadis zlekceważył jego uwagę.
Kilka minut minęło im na przeciąganiu się, tarciu oczu i ziewaniu. Amaranth dała pokaz wstawania, rozpostarła skrzydła na całą ich długość, wyprężyła grzbiet, smagnęła kilka razy ogonem powietrze i usiadła na zadzie.
-Jestem głodnyyy- zaczął marudzić Gourry.
-No to rozpalaj ognisko- usłyszeli głos Sharry, która właśnie wyszła z lasu. Miała mokre włosy, w jednym ręku trzymała związane rzemieniem kilka królików i kaczek, a w drugim trzy spore ryby.-Trochę tego mało, ale zawsze coś.
-Sharro jesteś wielka!- wykrzyknęła Lina.- Widzę, że umiesz strzelać z łuku, pewnie trzymasz go w tej swojej strefie.
Sharra przytaknęła skinieniem głowy, uśmiechając się szeroko.
Po śniadaniu wyruszyli w dalszą drogę, Amaranth jak zwykle leciała nad nimi. Przez kilka godzin szli przez las. W południe doszli na jego skraj i przeczekali największy upał, Gourry i Lina narzekali, że są głodni, Amaranth z radością wygrzewała się na słońcu, a Amelia postanowiła "umilić" wszystkim czas przemówieniem o sprawiedliwości. Po półtorej godziny ruszyli dalej. Szli drogą, po której obu stronach znajdowały się łąki i pola.
"Widzę miasto." Powiedziała Amaranth do Sharry.
"Jak daleko jesteśmy od niego?"
"Jakieś dwie godziny drogi."
"Dzięki, ląduj"
-Amaranth mówi, że widzi miasto, dojdziecie do niego za około dwie godziny.
-Jak to "dojdziecie"? A ty?- zapytała Lina.
-Ja polecę na Amaranth przodem i zaczekam do rana za miastem- wyjaśniła.- Wiecie, mieszkańcy nie zareagowaliby pozytywnie na obecność smoka.- Wy, po tylu dniach drogi, pewnie chcielibyście odpocząć w normalnych łóżkach w jakiejś gospodzie.
-Ty też chcesz- odezwał się Zelgadis.
-Może, ale przecież nie mogłabym zostawić Amaranth samej na obrzeżach miasta i spać spokojnie, nawet w najwygodniejszym łóżku.
-A myślisz, że my moglibyśmy się wylegiwać w najlepsze wiedząc, że ty siedzisz sama w ciemnym lesie?- zdenerwowała się lekko Lina.
-Amaranth będzie ze mną, a poza tym ja źle się czuję kiedy otacza mnie tłum ludzi- Zel chciał coś powiedzieć, ale uciszyła go gestem ręki.- Taka jest moja decyzja i chcę żebyście ją uszanowali, nie będziecie poświęcać się przez moje zachcianki, a poza tym chciałabym żebyście kupili mi kilka rzeczy w tym mieście.
Po krótkiej dyskusji w końcu pogodzili się z jej decyzją. Sharra dała niewielki skórzany woreczek Amelii.
-Nie mam miejscowej waluty, ale chyba przyjmują tutaj klejnoty?
-Klejnoty?!- zainteresowała się Lina.- Pokaż mi to- wyrwała woreczek Amelii i wysypała część jego zawartości na dłoń.- Co my tu mamy... kilka szafirów, śliczne opale, granaty, świetnie oszlifowany jaspis i niezłe bursztyny.
-Dobrze się pani na tym zna, panno Lino.
-Podobają mi się te kamienie, mogę je zamienić na miejscowe pieniądze, co powiesz na 900 złotych monet?
-W porządku.
-Dobra!!
-Pierwszy raz Lina zaproponowała uczciwą cenę- szepnął Zelgadis do Gourrego.- Chyba jest chora.
Amaranth właśnie wylądowała i musieli zasłonić twarze przed kłębami kurzu jakie wzbiły potężne skrzydła smoczycy. Kiedy kurz opadł Sharra przekazała im listę zakupów, na której znalazły się dwa bukłaki oliwki dla niemowląt, cztery metry skórzanych rzemieni, cięciwa do łuku, para sznurówek, trzy łokcie cienkiego płótna, koc, mała poduszka, kilka bandaży, dwie wstążki.
-Kilka rzeczy co, hehe, jak się nie pospieszymy to nie zdążymy tego kupić, idziemy- rozkazała Lina.
Sharra uśmiechnęła się, pomachała im i wskoczyła na grzbiet Amaranth.
"Dokąd lecimy?" Zapytała smoczyca.
"Na drugi koniec tego miasta, omiń je półkolem, nie chcę żeby ludzie nas zauważyli."
"Jestem głodna."
"Masz ostatnio spory apetyt, co chciałabyś zjeść?"
"Intrusia, najlepiej takiego z tamtej równiny."
"No to lecimy."
Gdy wzbiły się w powietrze, Sharra pokazała Amaranth w myśli obraz małego jeziora na zielonej równinie, po której biegają stada wielkich ptaków. Po chwili już ich nie było na popołudniowym niebie. Weszły w pomiędzy. Sharra liczyła uderzenia swojego serca, kiedy doszła do ośmiu, wychynęły z zimnej i ciemnej pustki pomiędzy nad malowniczą równiną.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-Dużo jeszcze tego- narzekał Gourry, któremu przypadło dźwiganie zakupów.
-Nie marudź i tak nie masz nic lepszego do roboty- uciszała go Lina.
-Panie Gourry powinien się pan cieszyć, że może zrobić dobry uczynek- pouczyła go Amelia.
-Ale przecież...
-Nie dyskutuj- przerwała mu Lina.- Mamy już prawie wszystko, jeszcze tylko cięciwa i bandaże. Nie znam się na cięciwach, a ty Amelio?
-Nie.
-Gourry?
-Co to jest cięciwa?
-O rany- Lina zakryła oczy ręką.- Gourry, gdzieś ty się uchował.
-Może pan Zelgadis mógłby nam doradzić?
-Ciekawe gdzie teraz go znajdziemy? Słyszałaś jak mówił, że musi coś załatwić- powiedziała Lina.
-No tak.
-Xellos też gdzieś się ulotnił, no i dobrze, przynajmniej do wieczora będzie spokój- mówiła dalej Lina.- Chyba będziemy musiały poprosić sprzedawcę żeby nam doradził.
-Do czego potrzebne jest Sharrze tyle szpargałów?- spytał Gourry.
-Skąd mam wiedzieć, jej pieniądze, niech robi z nimi co chce- odpowiedziała Lina.- Pośpieszmy się, bo zaraz sklepy pozamykają.
Kiedy słońce zaczęło zachodzić, spotkali się wszyscy w umówionym miejscu- gospodzie "Pod Złotym Smokiem". Była pora kolacji, a gospoda pękała w szwach. Lina i Gourry przystąpili do pochłaniania jedzenia, przykuwając przy tym uwagę większości obecnych ludzi, co niektórzy nawet obstawili zakłady które z nich więcej zje. Zel zaczął narzekać, że nie lubi tłumów, na co Xellos powiedział, że najchętniej zamknąłby go w klatce i brał od ludzi pieniądze za oglądanie 'obrzydliwej chimery', Lina walnęła go ogryzioną kością w głowę i powiedziała żeby się zamknął jeśli chce dożyć następnego dnia. Amelia zaczęła wygłaszać mowę na temat tolerancji i miłości do wszystkich ludzi, co nijak miało się do Mazoku, ale od nadmiernego optymizmu Xellosowi zaczęło kręcić się w głowie. Krótko mówiąc kolejny typowy wieczór.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Sharra wrzuciła kolejną szczapę do ognia. Wróciły z równiny trzy godziny temu, Amaranth zjadła dwa duże intrusie, wykąpała w jeziorku i wygrzała się w słońcu, Sharra natarła ją resztką oliwki. Teraz siedziały w lesie, w pobliżu miasta, w którym zatrzymała się grupa Liny. Noc zapadła już na dobre, Amaranth spała w najlepsze, a ogień huczał i dawał przyjemne światło, rozjaśniające mrok.
Sharra zapatrzyła się w ogień. W pewnym momencie poczuła czyjąś obecność.
-Wiedziałam, że przyjdziesz- odezwała się i uśmiechnęła.
-Uch, chciałem cię zaskoczyć- powiedział Xellos z udawanym wyrzutem.
-Chcesz mi dotrzymać towarzystwa czy nie mogłeś już z nimi wytrzymać?
-Jedno i drugie.
-A może przypadkiem przyniosłeś ze sobą moje zamówienie?- spytała.
-Naturalnie- machnął ręką i między nim a ogniskiem pojawiła się sterta rzeczy. Sharra wstała i zaczęła oglądać zakupy.
-Dobra oliwka, nie będę musiała dodawać do niej zbyt wielu dodatkowych składników. Dużo nachodziły się żeby to wszystko kupić?
-Nie wiem, miałem kilka swoich spraw do załatwienia.
-Nie wątpię.
Sharra położyła rękę na stercie przedmiotów, które po chwili znikneły, został tylko koc, zarzuciła go na ramiona, po czym usiadła na wcześniej zajmowanym miejscu i oparła się plecami o kamień. Xellos usiadł na ziemi po drugiej stronie ogniska.
-Amaranth mocno śpi, nie ostrzegłaby cię gdyby coś się zbliżało- odezwał się po chwili.
-Wiem, rzuciłam na nią Uśpienie- uśmiechnęła się smutno.
-Nie chcesz mi chyba wmówić, że dała ci się uśpić.
-Owszem, jestem ostatnią osobą która skrzywdziłaby ją, więc czemu miałaby być czujna na zagrożenie z mojej strony.
-Dlaczego to zrobiłaś?- zapytał zdziwiony.
-Mam do ciebie prośbę, Amaranth nie pozwoliłaby na to o co mam zamiar cię prosić, więc musiałam ją uśpić.
-A o co chcesz mnie prosić?
Sharra spoważniała.
-Chcę żebyś rzucił na mnie zaklęcie, sama nie mogę tego zrobić, więc potrzebuję kogoś kto zrobiłby to za mnie.
-Jakiego typu zaklęcie?
-Degradacyjne.
-Słucham?
-Chcę żebyś rzucił na mnie Birth Destroyer. Wiem, nie znasz tego czaru, ale poinstruuje cię odpowiednio. Zgódź się proszę.
-Najpierw muszę wiedzieć na jakiej zasadzie działa ten czar i jakie są jego konsekwencje. Nie mogę działać w ciemno.
-Rozumiem. Wytłumaczę. Birth Destroyer to zaklęcie niszczące częściowo organy rozrodcze, powoduje bezpłodność. Sama nie mogę go rzucić, po pierwsze czar nie zadziałałby, a po drugie nie mogę skrzywdzić sama siebie, rozumiesz prawda?- kiwnął potakująco głową.- Czar wymaga dużego doświadczenia i umiejętności magicznych, dlatego proszę o to ciebie, jesteś potężnym Mazoku, ale to nie jest jedyny powód. Lina również posiada wystarczającą moc, ale nie zgodziłaby się gdybym ją o to poprosiła, ja chcę zniszczyć element swojej kobiecości, ona jako kobieta nie mogłaby mi tego zrobić, a nawet jeśli, to czar działa przez kilka godzin i jest bardzo bolesny, Lina na pewno spanikowałaby i rzuciła Recovery, a wtedy Birth Destroyer nie odniósłby żadnego skutku- przerwała na chwilę.- Nie pytaj, proszę, dlaczego chcę żebyś to zrobił, nie mogę ci powiedzieć. Po prostu zgódź się.
Otworzył oczy i długo się jej przyglądał.
-Spełnię twoją prośbę, ale nie za darmo, powiedzmy, że będziesz mi winna przysługę.
-Dobrze. Musimy zaraz zacząć, jeśli mam być na nogach jutro rano. Chciałabym żebyś został przy mnie, będzie mi łatwiej kiedy nie będę sama.
Przytaknął ruchem głowy.
W ręku Sharry pojawił się arkusz pergaminu z zapisaną inkantacją Birth Destroyer i instrukcjami dotyczącymi tego czaru. Xellos przestudiował uważnie pergamin i po kilkunastu minutach był gotowy. Stanęli naprzeciwko siebie w odległości około dwóch metrów.
-Gotowa?
-Tak.
Rozpoczął inkantację.
"Święty ogniu, któryś jednym z Elementów jest,
Wielki Niszczycielu,
który palisz i wyjaławiasz!
Wypal tę niewiastę
aby z jej łona nigdy nie narodziło się życie,
Birth Destroyer! "
Kiedy wypowiadał ostatnie słowa kryształ na jego lasce rozjarzył się czerwonym światłem, Xellos wskazał nim Sharrę. Z kryształu wystrzeliła płonąca kula i uderzyła w dziewczynę. Ogień ogarnął całą jej postać, jednak nie wyrządzał żadnej krzywdy. Po chwili w okolicach jej podbrzusza zaczął formować się wir, który wciągnął do wnętrza ciała płomienie. Sharra, do tej pory wyprostowana, zgięła się w pół i osunęła na ziemię.
Potworny ból przeszył jej ciało, powoli skupił się w jej łonie i palił żywym ogniem, był nie do zniesienia, ale ciągle wzmagał. Chciała zemdleć, ale nie mogła, coś jej na to nie pozwalało, musiała być przytomna, czuć ból, ból nienarodzonych, zabitych przed poczęciem.
Xellos patrzył na wijącą się na ziemi Sharrę, jej cierpienie było wyraźne i bardzo przyjemne, sycił się nim, ale w pewnym momencie, oprócz przyjemności, poczuł coś jeszcze, współczucie i litość. Czy Mazoku mogą czuć coś takiego? On mógł. Podszedł do niej, wziął na ręce i przeniósł bliżej ogniska. Jej ciało było zimne, owinął ją kocem, usiadł przy kamieniu, w miejscu, które wcześniej zajmowała, ciągle trzymał ją w ramionach.
Obiecał, że jej nie zostawi. Nie chciał jej zostawić. Ale dlaczego? Może przez ten ból, który czuła, a który jemu sprawiał wielką przyjemność? Częściowo tak, ale było coś jeszcze. Ona była... specjalna, nie wiedział w jaki sposób. Nie mógł wiedzieć, bo nie znał tego "czegoś", nie potrafił tego określić. Właśnie to "coś" w tej dziewczynie nie pozwalało mu zostawić jej samej.
Ból wzmagał, paraliżował ciało, ogarniał umysł. Gorąco, straszne gorąco, paliło od wewnątrz, chciała zemdleć, bardzo chciała, nie mogła. Musiała znieść ten ból, sama o niego poprosiła. Nie mogła się ruszać, nie mogła krzyczeć..., ale mogła płakać. Z jej zaciśniętych powiek popłynęły łzy.
Xellos otarł je, ale zaraz popłynęły następne i następne. Czuł wyraźnie ból, który rozdzierał jej ciało, już nie sprawiało mu to żadnej przyjemności, odczuwał jedynie przesyt. Miał już dość jej cierpienia, ale nie był w stanie niczego zrobić żeby jej ulżyć. Mógł jedynie trzymać ją w ramionach i ocierać łzy, spływające po jej policzkach.
Po kilku godzinach, które wydawały się wiecznością, ogień w łonie Sharry zaczął gasnąć , a ból powoli opuszczał jej ciało, poczuła ulgę. Była wyczerpana, nie mogła nawet otworzyć oczu. Czuła miłe ciepło, ramiona oplatające ją mocno, przyjemny zapach. Zasnęła.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Sharra obudziła się pierwsza, było chyba ze cztery godziny po świcie, czyli wcześnie. Nawet nie próbowała wstać, była zbyt słaba, poza tym Xellos mocno ją obejmował, czuła jego oddech na swoich włosach. Uśmiechnęła się słabo, był przy niej całą noc, nie zostawił jej. Przekrzywiła głowę i spojrzała na śpiącą Amaranth. Jak ona na to zareaguje?
-Szybko doszłaś do siebie- odezwał się cicho Xellos.- Dobrze się czujesz?
-Nie za bardzo- odpowiedziała jeszcze ciszej.
-Chcesz usiąść?
-Nie, nie mam siły żeby siedzieć.
-Lina i reszta mają przyjść za parę godzin, zdążysz odzyskać siły?
-Nie wiem.
Zapadła długa cisza. Sharra oparła głowę o ramię Xellosa, była blada i oddychała płytko.
-Umiesz rzucać Recovery?- zapytała.
-Czemu pytasz?- zdziwił się.
-Mogłoby pomóc mi w odzyskaniu sił.
-Ale mówiłaś, że jeśli zostanie użyty czar uzdrawiający, to Birth Destroyer nie odniesie skutku.
-Tak, ale kiedy Birth Destroyer przestanie działać, to skutki będą nieodwracalne i nawet najpotężniejsze zaklęcie uzdrawiające nic nie pomoże.
-A przestał już działać?
-Nie.
-Jak to?
-Ten czar ma trzy fazy, najpierw zostają zniszczone organy, w których znajdują się komórki rozrodcze, wtedy odczuwa się ból, następnie organizm dostosowuje się do nowych warunków, to już nie boli, a na końcu razem z krwią wydalane są zniszczone komórki. Moje ciało jeszcze się nie dostosowało, ale to już nie potrwa długo. Może lepiej połóż mnie na ziemi, będziesz miał zakrwawione spodnie.
Nic nie odpowiedział.
-Nigdy nie rzucałem żadnego czaru uzdrawiającego i wole tego nie robić. Tobie potrzebna jest dawka energii, a nie regeneracja ran. Mógłbym ci oddać część mojej energii, ale to nie byłoby dobrym rozwiązaniem. Trzeba wymyślić odpowiedni czar, to nie będzie trudne, energia jest wszędzie, trzeba ją tylko odpowiednio wykorzystać.
-Dziękuję- powiedziała ledwo słyszalnie, w jej ręku pojawiło się białe płótno, które poprzedniego dnia kupiły Lina i Amelia.- Proszę, owiń mi tym biodra i uda. Ta krew będzie nieczysta, wybrudzone nią rzeczy trzeba będzie spalić... Wolę żeby twoje spodnie nie miały niczego wspólnego z moją krwią. Proszę.
Zrobił jak chciała, owinął płótnem, nakrył kocem i oplótł rękoma. Oparła głowę na jego ramieniu i zasnęła. Kiedy spała Xellos myślał nad czarem, który mógłby przekazać energię z przyrody do ciała Sharry. Nie zajęło mu to wiele czasu, dla niego wymyślenie czegoś tak banalnego nie było trudne, w końcu był potężnym Mazoku.
Nie spała długo, obudziła się gdy tylko zaczęła krwawić. Znowu czuła ból, na szczęście nie tak dotkliwy jak w nocy i trwał dużo krócej. Po kilkunastu minutach krwawienie ustało, a ból minął. Birth Destroyer zakończył swoje działanie. Sharra była blada, z jej oczu płynęły łzy ulgi, zaczęła głośno szlochać. Płakała długo. Xellos nie wiedział co powiedzieć, przytulił ją mocniej i zaczął głaskać po włosach.
-Wymyśliłem ten czar, mogę go użyć kiedy tylko będziesz chciała- powiedział, gdy się uspokoiła.
-Dziękuję, najlepiej od razu go rzuć.
Posadził ją i przyklęknął obok niej. Prawą rękę zbliżył do jej czoła.
-"Wszechobecna mocy wypełnij to ciało, które Cię pożąda i stań się jego częścią."
W jego dłoni uformowała się świetlista kula, która powoli zaczęła wnikać w ciało dziewczyny.
Sharra poczuła jak wypełnia ją energia, jak wracają jej siły i odchodzi zmęczenie. Siedziała chwilę zdumiona. Xellos wstał, podał jej rękę i pomógł podnieść z ziemi. Zrzuciła z ramion koc i odwinęła płótno, było poplamione ciemną, niemalże czarną krwią, jej spodnie również.
-Muszę iść się umyć- powiedziała, odwróciła się do Amaranth i machnęła ręką w jej kierunku.- Lepiej niech już zacznie się budzić. Zostaniesz tu czy przeniesiesz się do miasta?
-Hmmm... a mam zostać?- uśmiechnął się bezczelnie.
-Pewnie- odwzajemniła uśmiech, poczym ruszyła w kierunku skraju lasu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-ŚNIADANIE!!!- krzyknęła Lina i rzuciła się na jedzenie. Z całej czwórki zeszła na posiłek ostatnia.
Prowadzenie jakichkolwiek rozmów przez około godzinę było niemożliwe ze względu na Linę i Gourrego, których kłótnie o każdy kąsek i odgłosy konsumpcji zagłuszały każde wypowiedziane słowo.
-Gdzie jest Xellos?- zapytał Gourry, po skończonym posiłku.
-Znowu zapomniałeś? O rety, wczoraj w trakcie paplaniny Amelii poszedł do Sharry, z resztą nie dziwię mu się- wytłumaczyła Lina.
-Co to miało znaczyć panno Lino?!- oburzyła się Amelia.
-Nic nic- zbyła ją ruchem ręki.
-Ciekawe, że Xellos tak lubi jej towarzystwo- wtrącił Zelgadis.- Pewnie coś kombinuje.
-Może to miłość- w oczach Amelii pojawiły się gwiazdy.
-Daj spokój, Mazoku i miłość?- parsknęła Lina.
-Nie docenia pani potęgi miłości, panno Lino, każde stworzenie może kochać, to takie piękne uczucie.
-Dobrze, dobrze- zrezygnowała Lina.- Sharra jest ostrożna, nie da się wciągnąć w jego gierki, poza tym on nie jest w stanie jej nic zrobić.
-A co jeśli przeceniasz moc Amaranth?- powiedział Zelgadis.- A jeśli uda mu się jakoś przeciągnąć je na swoją stronę, bylibyśmy w wielkim niebezpieczeństwie.
-Wiem, że go nie lubisz, ale to nie znaczy, że musisz być zawsze takim pesymistą- odparowała Lina.- Poza tym jeśli chciałby nas zniszczyć to już dawno by to zrobił.
-Za lekko do tego podchodzisz- zakończył Zelgadis.
-Mogę o coś spytać?- odezwał się Gourry.
-Znowu się zaczyna- jęknęła Lina.
-Jak Sharra wejdzie do Sailuune?
-O co ci chodzi?- zdziwił się Zel.
-No skoro, w nocy spała poza miastem, bo nie chciała zostawić tej Ama-coś tam, to jak dojdziemy do Sailuune to też będzie tak samo?
-GOURRY!! Ty myślisz! Dobrze się czujesz? Masz gorączkę?- zaniepokoiła się Lina.
-Panno Lino, jest pani niedobra- oburzyła się Amelia.- Pan Gourry ma czasem przejawy inteligencji.
-W każdym razie to dobra uwaga- wtrącił Zelgadis.- Powiedziała, że chce iść z nami do Sailuune. Może do miasta wejdzie z Amaranth, jako oficjalna wysłanniczka z Ruathy, a po drodze nie chce robić zamieszania?
-Możliwe, ale po niej można spodziewać się wszystkiego- mruknęła Lina.
-Panno Lino, panie Zelgadisie powinniśmy już chyba wyruszyć- zmitygowała ich Amelia.- Panna Sharra na nas czeka.
-Masz rację- zgodziła się Lina.- Halo! Poproszę rachunek! Mam dzisiaj dobry humor, zapłacę za was.
Wszyscy pobladli.
-Na Cephieda, Lino dobrze się czujesz?- zapytał niepewnie Zelgadis.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-Amaranth, spokojnie, nic mi nie jest- powiedziała Sharra.
Oczy smoczycy wirowały czerwienią ze zdenerwowania i niepokoju, po tym jak wyczytała z umysłu Sharry co stało się w nocy. Obnażyła kły i syczała na Xellosa.
"On cię skrzywdził!"
-Nie, on mi pomógł, nam pomógł- uspokajała ją Sharra, przytuliła się szyi smoczycy.
"Ale to bolało, bardzo bolało!"
-Tak musiało być, nie miałam innego wyjścia- podrapała smoczycę po łuku brwiowym.- Gdyby nie Xellos stałoby się coś niedobrego, wiesz o tym. Spokojnie, moja piękna, spokojnie.
Uspokajanie Amaranth potrwało trochę czasu, w końcu po wielu zapewnieniach Sharry, że ją kocha i nigdy więcej nie zrobi czegoś takiego, oczy smoczycy przybrały zielono-niebieski odcień, przestała syczeć i schowała kły. Sharra jednak nie puściła jej szyi.
Xellos patrzył na nie w skupieniu, wiedział, że Amaranth w każdej chwili mogłaby poważnie go uszkodzić, była na niego zła, nie dziwił się jej, w końcu to przez niego Sharra musiała cierpieć straszny ból, to on rzucił czar, nie szkodzi, że na jej życzenie.
Zastanawiał się co miała namyśli mówiąc, że "stałoby się coś niedobrego", będzie musiał ją o to spytać, ale nie teraz, poczeka aż Amaranth ochłonie.
"Idą." Oboje usłyszeli głos smoczycy.
-Lina i reszta?- zapytała Sharra.
"Tak."
-W takim razie chodźmy.
Weszli na drogę. Po chwili zza zakrętu wyszła cała banda.
-Cześć!- zawołał Gourry.
-Fajne ciuszki- uśmiechnęła się Lina.
-Dziękuję- odpowiedziała Sharra.
Miała na sobie szerokie błękitne spodnie, białą bluzkę i brązową, skórzaną kurtkę, a na szyi dziwny czarny naszyjnik, składający się z dwóch rzemieni, jeden większy, drugi mniejszy.
-Co to za naszyjnik?- zapytał Zelgadis.
-Nie podoba ci się?- uśmiechnęła się Sharra.
-Nie o to chodzi...- speszył się.
-Daj spokój Zel- szturchnęła go Lina.- Chyba ci się spieszy, prawda, więc ruszajmy.
-Jak pani minęła noc?- spytała Amelia Sharry.
-Bardzo dobrze- skłamała.- Dziękuję, że zrobiłyście dla mnie zakupy.
-A właśnie- Amelia wyciągnęła spory woreczek.- Nie wydałyśmy wszystkich pieniędzy, tu jest reszta.
-Dzięki- woreczek powędrował do strefy.
-Xellos nie dobierał się do ciebie w nocy?- zapytała Lina.
-Nie, a czemu miałby to robić?
-Ech, nieważne.
-Lino, za kogo ty mnie masz?- Xellos uśmiechnął się do niej.
-Za wszystko co najgorsze- odpowiedziała .
Takie miłe pogawędki urozmaiciły im czas marszu. Kiedy zaczęło się ściemniać, zatrzymali się w pobliżu drogi żeby zanocować i zjeść.
-Sharro mogę zadać ci pytanie?- odezwał się Zelgadis.
-Oczywiście- uśmiechnęła się.
-Idziesz z nami do Sailuune. Rozumiem przez to, że zamierzasz wejść do miasta w charakterze wysłannika z Ruathy.
-Nie. Czemu tak sądzisz?- zdziwiła się.- Chcę wejść do miasta jako osoba prywatna.
-A Amaranth?- spytała Lina.
-Ahaa, wiem o co wam chodzi. Amaranth będzie ze mną. Nie chciałam wchodzić z nią do tego miasteczka, bo bałam się, że ludzie się przestraszą, ale w Sailuune nikt się nie przestraszy, obiecuję- uśmiechnęła się.
-Jak to, się nie przestraszy? Co ty masz zamiar zrobić?- dopytywała się Lina.
-Nic takiego, niedługo zobaczycie- odpowiedziała tajemniczo.
-Chyba za długo przebywałaś z Xellosem, jakieś dziwne tajemnice się ciebie imają- ofuknęła ja Lina, ale nie kazała jej wyjawić co chce zrobić. Postanowiła jej zaufać, niedługo dotrą do Sailuune, wtedy się okaże co takiego przyszykowała tym razem.
1