Zabawa, czyli ciężka praca / 29 styczeń 2008
Iwona Gryniuk-Toruń
Gdy widzimy bawiące się dziecko, nawet nie podejrzewamy, że ono ciężko pracuje: właśnie zdobywa rozmaite umiejętności, rozwija intelekt i tożsamość, przeżywa wielkie emocje, kompensuje lęki i szlifuje swój charakter.
Słowo „zabawa” podsuwa nam zazwyczaj obraz bawiących się, roześmianych dzieci. Dla nich zabawa jest bowiem najbardziej naturalną formą aktywności. Pełni jednak przy tym niezwykle ważne funkcje rozwojowe. Dostrzegł to Erik Erikson, który definiował zabawę jako zdolność człowieka do radzenia sobie z nowymi zdarzeniami poprzez zastępowanie ich sytuacjami wymyślonymi, a potem oswajanie tych zdarzeń poprzez powtarzanie ich w zabawie.
Pierwsze zabawy dziecka to proste manipulowanie dostępnymi mu rzeczami. Wszystkim nam znane są obrazki maluchów gryzących własne stópki, miętoszących miękkie przytulanki, rozkręcających skomplikowane zabawki czy z uśmiechem fascynacji niszczących ulubione przedmioty dorosłych. W ten sposób małe dzieci poznają siebie, swoje możliwości i otaczający je świat. Manipulując przedmiotami, zdobywają i rozwijają zdolność odróżniania siebie od otoczenia, a dzięki temu tworzą zręby swojej tożsamości.
Poczucie własnego „ja”, czyli umiejętność odróżniania „ja” od „nie ja”, jest podstawą rozwoju psychicznego i kolejnych osiągnięć. Dzięki niemu dziecko, zazwyczaj w drugim roku życia, może przejść do następnego etapu rozwoju, czyli do zabaw w naśladowanie wymagających umiejętności rozróżnienia rzeczywistości i świata „jak gdyby”. W tego typu zabawach dziecko zmienia role swoje i otaczających je obiektów. Określa, kiedy jest sobą, a kiedy udaje kogoś lub coś. Dzięki zabawom w naśladowanie zdobywa wiele umiejętności, na przykład potrafi dostrzegać podobieństwa między rzeczami (kolorowe guziki udają warzywa w zupie) czy posługiwać się symbolami (skrzynia na zabawki zastępuje stół urodzinowy, zaś duże pudełko udaje tort). Zabawy te pomagają dziecku ukształtować własne rozumienie świata i nauczyć się występujących w nim zależności. Poprzez udawanie i symboliczną dramatyzację oswaja ono groźny i niezrozumiały dla siebie świat dorosłych.
Zabawa w udawanie ma swoje korzenie w emocjach i uczuciach dzieci. Najczęściej bawią się one w dorosłych - dużych, mocnych, wspaniałych. Chcą być „większe” i „mocniejsze”, by w ten sposób pokonać lęk, zagubienie, poczucie niekompetencji czy bezradności. Identyfikując się w zabawie z ważnymi osobami, ze zwierzętami czy z przedmiotami, częściowo przejmują ich cechy, uczą się i próbują, jak to jest być odważnym, opiekuńczym, mądrym, złym czy groźnym. Czasami identyfikują się ze stworzeniami takimi jak myszki czy kotki, które - choć małe - zazwyczaj są albo sprytne, albo tak słodkie, że nie można im zrobić żadnej krzywdy.
Naśladując różne osoby i sytuacje, dzieci starają się przekształcać sytuacje pasywne w aktywne. Karmiąc lalkę, dziewczynka nie jest już tylko małym, podporządkowanym dzieckiem, ale staje się odpowiedzialną za niemowlę matką. Mały chłopiec, gasząc pożar jako strażak, broni innych, a tym samym pokonuje lęk i bezradność. W tej zamianie ról wielu badaczy i praktyków upatruje terapeutycznych właściwości, na przykład rozładowywania napięcia i emocji. Anna Freud i Melania Klein udowodniły, że zabawa, podobnie jak śnienie, pomaga w oczyszczeniu i odreagowaniu. Dziecko, które obserwuje mamę bijącą brata czy scenę przemocy w telewizji, może odtwarzać tę samą sytuację w swojej rzeczywistości, na przykład bijąc misia czy niszcząc jakąś zabawkę. Czyniąc tak, nie tylko naśladuje widziane sceny, ale być może pokazuje też, że woli bić czy niszczyć niż być bitym czy niszczonym. Uczy się w ten sposób przyjmowania postawy aktywnej i umiejętności samoobrony. Takie podejście może zasadniczo zmieniać spojrzenie na zabawy w wojnę czy strzelanie - to nie tylko przejaw destrukcji, ale i samorozwoju. Jednak to, czy taka zabawa rzeczywiście przyczyni się do rozwoju dziecka, czy też wpłynie na nie destruktywnie, zależy od emocjonalnego klimatu domu, a więc od tego, jak dorośli traktują dziecięce zabawy. Od opiekunów zależy, czy w zabawie pistoletem i szablą dziecko będzie zwracało uwagę głównie na przemoc, czy może zauważy także takie cechy walczących, jak odpowiedzialność, uczciwość, męstwo i honor.
Do drugiego roku życia dziecko lubi bawić się samo i jest dość egocentryczne. To ono ma być najważniejsze, samo wymyśla sytuacje, samo się w nie bawi, toleruje jedynie obecność dorosłych jako uległych pomocników lub zachwyconych widzów. W trzecim roku życia następuje duża zmiana. Maluch coraz częściej poszukuje towarzystwa innych dzieci, a w repertuarze jego zabaw pojawiają się pierwsze zabawy zespołowe. Zmiana ta jest kolejnym ważnym osiągnięciem w rozwoju psychicznym i emocjonalnym, gdyż wymaga zdolności poświęcenia własnego egocentryzmu na rzecz elementarnych zależności i relacji społecznych. Dziecko powinno uczyć się interesować innymi ludźmi, troszczyć o nich, przeżywać współczucie. Hamując zachowania typu: „Bo ja tak chcę i już”, uczy się kontrolować złość i nienawiść oraz radzić sobie w sytuacjach, w których jego potrzeby nie mogą być natychmiast zaspokojone. Rodzi się w nim człowiek społeczny, wykształca sumienie.
Większość tematów zabaw jest dość konwencjonalna i przewidywalna. Od wieków dziewczynki bawią się lalkami - kiedyś były to lalki szmaciane, dzisiaj królują Barbie. Chłopcy preferują pojazdy - dawniej fascynowały ich lokomotywy, teraz uwielbiają samochody i statki kosmiczne. Lubią też przygody - kiedyś przeżywali je z rycerzami czy kowbojami, dziś ich towarzyszami są zazwyczaj dość abstrakcyjni bohaterowie bajek dostępnych w mediach. Taką przynależną płci tematykę zabaw zazwyczaj nieświadomie narzucają dzieciom dorośli, wprowadzając je tym samym w świat niuansów fizycznego i społecznego podziału na to, co męskie i kobiece.
Można zastanawiać się nad szkodliwością tego rodzaju stereotypów i podziałów lub dostrzec w tym swoistą sztukę dostrajania się do istniejącego stanu rzeczy. Czy trzeba martwić się, jeśli zdarza się sytuacja odwrotna: chłopiec z upodobaniem bawi się lalkami, a dziewczynka urządza wyścigi samochodowe? To zależy. Życie każdego dziecka jest bowiem odrębną historią i tylko dogłębne jej poznanie może pomóc zrozumieć jego zachowanie. Może dziewczynka z tęsknoty utożsamia się z nieobecnym ojcem, a chłopiec chce zaimponować zapracowanej matce. Może zazdroszczą faworyzowanemu rodzeństwu albo po prostu chcą zobaczyć, jak to jest bawić się czymś innym.
Nie do przecenienia jest obecność dorosłych w dziecięcych zabawach. Każde dziecko, nawet jeśli potrafi już bawić się samo, potrzebuje obecności życzliwego dorosłego. To rodzice i opiekunowie są drogowskazami w zabawie, a maluch oczekuje od nich bycia jednocześnie uważnymi i zachwyconymi widzami oraz życzliwymi i sprawiedliwymi sędziami. Abraham Maslow uważa, że dorośli, uczestnicząc w zabawie, mogą dziecko stresować i frustrować lub wspomagać jego rozwój. Często wyręczają je, na przykład sami składają trudny model kolejki, układają puzzle czy otwierają zbyt mocno zapakowane prezenty. Wydaje im się wówczas, że pomagają dziecku. Jednak w rzeczywistości umacniają w nim poczucie bezradności i postawę bezkrytycznego podporządkowania, niszczą jego inwencję i odbierają możliwość doświadczenia różnorodnych doznań. Dorosły powinien jedynie wspierać, zachęcać i wspomagać, a nie wyręczać czy zastępować.
Uważny rodzic może niekiedy dostrzec w zabawach swojego dziecka wyidealizowany albo odbity w krzywym zwierciadle własny świat. Dzieje się tak, gdyż dorośli - świadomie lub nieświadomie - w początkowym okresie życia dziecka narzucają mu rozumienie rzeczywistości, ucząc, co dobre, a co złe, co poprawne, a co niedozwolone. Warto pamiętać, że podatność małych dzieci na wpływ dorosłych i bezkrytyczność wobec nich są czymś oczywistym i koniecznym. Bo kto ma wiedzieć lepiej niż mama i tata... Dziecko nie jest jeszcze gotowe, by podważać tak potrzebne mu do istnienia i przetrwania autorytety. Rodzice powinni podejmować wyzwanie bycia dla dziecka alfą i omegą. Z doświadczeń w pracy z osobami uzależnionymi lub mającymi zaburzenia często wynika, że ich rodzice byli albo obojętni, albo nadopiekuńczy, albo wręcz przestraszeni i przytłoczeni rolą matki czy ojca. Nie podejmując zadania bycia autorytetem, rodzice szkodzą dziecku bardziej niż wtedy, gdy próba jest nieudolna. Sztuką jest być autorytetem, ale nie tyranem, być pomocnym, ale nie nadopiekuńczym.
Obserwując bawiące się dziecko, można się o nim wiele dowiedzieć. Często jest to jedyna możliwość diagnozy przeżywanych przez nie trudności. Dziecko poprzez zabawę symboliczną, czyli zabawę w udawanie „jak gdyby”, wykorzystując rzeczy zastępujące osoby lub inne przedmioty, jest w stanie powiedzieć więcej o tym, co się z nim dzieje i co przeżywa, niż w realnej rozmowie.
Podczas badań małoletnich ofiar gwałtów czy nadużyć seksualnych i ofiar przemocy rodzinnej prosi się dziecko o opowiedzenie historyjki lub opisanie wydarzenia z wykorzystaniem lalek jako symbolicznych postaci. Opowiadając historię „jak gdyby”, czuje się ono bezpieczniej niż w sytuacji, kiedy miałoby dosłownie przytoczyć zdarzenia i fakty. Obserwacje z takich zabaw są brane po uwagę jako materiał dowodowy w śledztwie.
Umiejętnie pokierowana zabawa symboliczna może mieć walory terapeutyczne. Poprzez nią maluch może uczyć się, jak identyfikować i odreagowywać przeżywane trudności. Oczywiście to umiejętne pokierowanie wymaga specjalistycznej wiedzy i doświadczenia, ale w pewnym wymiarze każdy życzliwy dorosły może sprawić, że dzięki zabawie jego dziecko będzie się rozwijało szybko i właściwie.