(nag.1) - katecheza 2/3
Mój dziadek, na kilka dni przed śmiercią pozostawił mi w spadku testament:
-Będziesz Biblię nieustannie czytał - powiedział do mnie. Będziesz ją kochał więcej niż rodziców… więcej niż mnie… nigdy się z nią nie rozstaniesz. A gdy zestarzejesz się dojdziesz do przekonania, że wszystkie książki jakie przeczytałeś w życiu, są nieudolnym komentarzem do tej jedynej Księgi:
(nag. 2) - katecheza 11/12
Historia, którą wam opowiem wydarzyła się nie tak dawno temu, chociaż nas na świecie wtedy jeszcze nie było. W kraju, który leży daleko od Polski, rządził potężny król. Dziwny to był król. Każdego dnia zasiadał na swoim olbrzymim tronie, zakładał na głowę szczerozłotą koronę, brał do ręki berło i potężnym głosem wydawał liczne rozkazy. Za złotym tronem stali bogato ubrani dostojnicy. Na ich rękach pełno było drogocennych pierścieni. Od rana do wieczora nic oni nie robili, tylko podpowiadali królowi różne rozkazy. Byli bowiem doradcami króla.
Nie chcieli oni jednak dobra podwładnych, lecz myśleli tylko o sobie. Rozkazy z królewskiego tronu płynęły jak wartka rzeka, wywoływano coraz to nowe wojny, a lud poddany coraz bardziej cierpiał biedę i ucisk.
W sali tronowej często przebywał syn króla, który jako dziecko bawił się klockami, potem drewnianym mieczem i dziecinnym łukiem. Kiedy jednak dorósł zaczął słuchać słów dowódców i rozkazów swojego ojca. Słuchał i wiedział, że nie były dobre. Bardzo kochał ojca. Widział zły wpływ doradców, ale nic nie mógł zrobić. Serce mu się ściskało, kiedy widział jak lud cierpi przez złe rozkazy i ciągłe wojny.
Czas płynął. Siwizna pokrył głowę króla, a jego syn stał się pięknym młodzieńcem. Jak to zawsze bywa - król umarł, a tron został pusty. Rządzenie więc państwem przypadło królowi. Za tronem pozostali jednak fałszywi doradcy, którzy jak dawniej zaczęli podpowiadać niesprawiedliwe rozkazy. Młody król nie chciał takich doradców. Chciał królestwa sprawiedliwości, pokoju i miłości, w którym ludzie byliby radośni i szczęśliwi.
Postanowił wybrać nowych doradców, ale kogo?
Kazał przygotować ucztę, na którą zaprosił licznych dostojników, ludzi różnego pochodzenia i pozycji społecznej. Wszyscy odpowiedzieli na królewskie zaproszenie. Zasiedli na sali balowej przy obficie zastawionych stołach. Pełno jadła i napojów, muzyka gra najpiękniejsze melodie, cyrkowcy bawią zebranych pokazując różne sztuczki. Cóż to była za uczta!
Wszyscy bawiąc się oczekiwali przybycia Króla.
Nagle otworzyły się drzwi do sali, wszystkie oczy zwrócone do wejścia. Ale cóż to...Zamiast króla żebrak stanął i zaczął krzyczeć: Pomóżcie biedakowi co już cierpi lata całe! Wszyscy zamilkli, muzyka przestała grać. Biedak ubrany w łachmany, z wyciągniętą zabrudzoną ręką w pełnej ciszy przeszedł wokół stołów z których bił przepych i bogactwo. Szedł spokojnie prosząc szeptem o pomoc, ale na tak wielu gości, tylko pięć pieniążków wpadło w jego rękę.
Cisze przerwał głos bogaczy:
-Kto cię wpuścił tu w łachmanach?
-Król - odpowiedział żebrak i zrzucił z siebie łachmany
Po sali przemknął pomruk zdziwienia i zaskoczenia.
To król, król, król przebrał się w żebraka. Przed oczyma ucztujących stał już nie żebrak, ale, przystojny, dobrze ubrany młody król.
Król przemówił: w ręku mam pięć pieniążków. Pięć na trzysta osób. Czy moje królestwo może być rządzone przez ludzi o twardych sercach, nie znających miłości? Nie. Wszyscy, którzy odrzucili żebraka niech odejdą, dla nich ucztowanie jest zakończone. W kraju rozpoczynam nowe panowanie, sprawiedliwości, miłości, radości i pokoju. Nie będzie już bezdusznych rozkazów, krwawych wojen i myślenia o samym sobie. Będzie miłość, życzliwość, pomoc sąsiadowi i praca dla dobra wspólnego. Tak powiedziałem i niech tak się stanie!
(nag. 3) - katecheza 11/12
Jesteś Królem.
(nag. 4) - katecheza 16/19
Maryla Rodowicz - „Wszyscy chcą kochać”.
(nag. 5) - katecheza 16/19
Kiedy Bóg coś obiecuje, zawsze słowa dotrzymuje - Arka Noego.
(nag. 6) - katecheza 18
Jan Paweł II o wcieleniu.
(nag. 7) - katecheza 18
Pewien człowiek dowiedział się, że Bóg chce do niego przyjść.
-Do mnie? - zawołał - do mojego domu?
Przebiegł przez wszystkie pokoje. Biegł w górę i w dół po schodach, wspiął się na strych i zszedł do piwnicy. Spojrzał na swój dom innymi oczyma.
-Niemożliwe! - zawołał - w tym bałaganie nie można przyjmować gości. Wszędzie pełno śmieci i niepotrzebnych rzeczy. Ani kawałka miejsca do odpoczynku. Ani odrobiny powietrza do oddychania.
Otworzył wszystkie okna na oścież i zawołał:
-Przyjaciele! Pomóżcie mi posprzątać.
Na jego wezwanie odpowiedziała jedna osoba. Wynieśli wszystko przed dom, spalili śmieci, wyszorowali podłogi. Pracowali przez cały dzień w pocie czoła. Kiedy nadszedł wieczór poszli do kuchni i nakryli stół.
-Teraz mój gość może już przyjść - powiedział mężczyzna - Bóg może do mnie przyjść.
-Ależ ja tu już jestem - odpowiedział ten drugi - i zasiedli razem przy stole.
(nag. 8) - katecheza 28/29
Jeśli chcesz by Pan Jezus ci przebaczył nie mów, że trzepałeś korzuch, jeżeli w korzuchu był wujek. Nie mów, że przejechałeś butelkę, jeżeli ta butelka była w kieszeni przechodnia. Nie mów, że ukradłeś sznur, jeżeli do sznura był przywiązany koń.
Jeśli chcesz by Pan Jezus ci przebaczył, przeproś najpierw wszystkich swoich bliskich: rodziców, rodzeństwo. Niech dziś będzie w twoim domu dzień pojednania. Jeśli masz odwagę, to podejdź jutro do pani i powiedz jej: „Niech mi pani przebaczy i niech już nie pamięta moich błędów w zeszycie i na lekcji”. Wtedy będziesz mógł śmiało przyjść do spowiedzi. Ale nie stawaj od razu w kolejce do konfesjonału. Najpierw idź do ołtarza, gdzie jest Bóg żywy, i przeproś Go z żalem wielkim, „Ojcze, Ty mnie tak kochasz i jesteś dla mnie tak dobry, a ja zrobiłem Ci tyle głupstw. Żałuję! Przebacz mi”. Uczyń mocne postanowienie poprawy. Poproś Boga, aby pomógł ci długo być dobrym. Potem wybierz sobie spowiednika. Każdy ksiądz ciebie kocha i chce ci pomóc, abyś był dobry. A gdyby nawet powiedział ci mocne słowo, to też dlatego, że cię kocha. Najważniejsze jest jednak to, że ksiądz w imieniu Pana Boga może ci powiedzieć: „Idź w pokoju, ja ciebie rozgrzeszam” - i odejdziesz czysty. Nie przeszkadzaj w modlitwie przed spowiedzią nikomu. Pamiętaj, że teraz toczy się wielka walka diabła i aniołów o każdą twoją myśl, o każde twoje słowo. Proszę cię, wyspowiadaj się szczerze. Przecież Pan Jezus ciebie zna lepiej niż ty siebie, ale powiedz wszystko z wiarą, że tylko On może ci przebaczyć. Zobaczysz, jaki odejdziesz szczęśliwy. Wróć wtedy do ołtarza i podziękuj Bogu, że już tyle razy ci przebaczył.
(nag. 9) - katecheza 30
Prognoza pogody
(nag. 10) - katecheza 31
Na lekcji religii w pewnej wiosce siostra katechetka powiedziała do dzieci:
-Cały świat jest pełen znaków królestwa Bożego, danego nam przez Jezusa. Jako zadanie domowe poszukacie znaków królestwa Bożego wokół siebie. Na następnej katechezie każdy podzieli się swoim odkryciem.
Michał zdecydował się wyruszyć na poszukiwania w sobotę rano. Wstał wcześniej niż zwykle, zjadł śniadanie bez codziennego grymaszenia, ubrał się szybko i już był gotowy do wyjścia.
-Mamo, gdzie można znaleźć królestwo Boże? - zawołał zaglądając do kuchni.
Mama, zajęta wyrabianiem ciasta, spojrzała w kierunku drzwi i zapytała nie dosłyszawszy pytania syna:
-Wychodzisz na dwór? Weź ciepły sweterek, nie chodź daleko i wróć przed obiadem. Robię dziś coś, co lubisz... (...)
Michał wsunął tenisówki na nogi i wybiegł na drogę. Po drodze minął tatę, który rąbał drewno i starszego brata, zajętego naprawianiem roweru Michała. (...) Idąc drogą, w oddali dostrzegł Kasię, swoją koleżankę z klasy. Prowadziła pod rękę babcię podpierającą się laską. Szły wolniutko, krok za kroczkiem w stronę lasu.
-Może i ona wybrała się na poszukiwanie znaków królestwa Bożego - pomyślał Michał. Nie będę jej przeszkadzał.
Michał zawrócił w przeciwną stronę.
Niedaleko przystanku autobusowego zauważył sporą grupkę ludzi, stłoczoną w jednym miejscu. Nie zdążył jeszcze tam dotrzeć, gdy obok niego przemknęła na sygnale karetka pogotowia. Okazało się, że ktoś z przechodniów nagle zasłabł. Michał przystanął i przypatrywał się, jak lekarze i pielęgniarka ułożyli chorego na noszach i okryli ciepłym kocem. Udało mu się nawet zaglądnąć przez uchylone drzwi karetki. Ileż tam było przeróżnych ciekawych rzeczy!
Nagle przypomniał sobie, że przecież wyruszył na poszukiwanie znaków królestwa Bożego, rozglądnął się jeszcze wokół przystanku i ruszył dalej.
-Ciekawe, gdzie ukrywa się to królestwo Boże? - zastanawiał się po drodze.
Mijał właśnie dom, gdzie mieszkała inna jego koleżanka, Ania. W ogródku na ławeczce siedziała mama Ani i kołysała wózek z malutkim Andrzejkiem. Braciszek Ani urodził się niedawno i często płakał w nocy. Ania czasem przychodziła do szkoły niewyspana i pani nauczycielka mówiła, że ma podkrążone oczy. Ale Ania i jej mama i tak bardzo kochały tego płaczącego Andrzejka, a Ania mówiła, że nie oddałaby go za nic na świecie.
-Ciekawe w jakim domu mieszka królestwo Boże? - zastanawiał się w dalszym ciągu Michał.
Chłopiec poczuł się trochę zmęczony.
-Dojdę jeszcze do rozstaju dróg i zawrócę, bo mama będzie się martwić - powiedział Michał sam do siebie. (...).
Doszedł do skrzyżowania dróg. Pod starą rozłożysta wierzbą stał od wieków wielki, przydrożny krzyż. Michał znał doskonale to miejsce. Często przychodził tu z innymi dziećmi.(...)
Przez cały rok ludzie z wioski przychodzili tu ze swoimi kłopotami, aby doznać pocieszenia. Nawet on kiedyś przyszedł tutaj z mamą by prosić o zdrowie dla chorego taty.
Michał spojrzał na konającego Chrystusa i powiedział:
-Może Ty mi powiesz, gdzie można znaleźć królestwo Boże?
Ale Pan Jezus milczał.
Michał smutno westchnął i zawrócił w stronę domu. Całą drogę myślał, co powie siostrze na lekcji religii.
Na katechezę przyszedł przygnębiony i cicho usiadł w ostatniej ławce z nadzieją, że może uda mu się uniknąć odpowiedzi. Z przerażeniem słuchał, jak każde z dzieci opowiadało z ożywieniem o swoich poszukiwaniach.
Jaś znalazł znaki Królestwa Bożego u siebie w domu. Miał kalekiego braciszka, który poruszał się tylko na wózku inwalidzkim. Wszyscy domownicy opiekowali się nim i starali się choremu chłopczykowi umilać czas.
Piotrek zrobił zakupy sąsiadce, a potem podzielił się jeszcze ze swoją siostrą batonem, który od niej dostał w podziękowaniu.
Basia dopatrzyła się znaków Królestwa Bożego w kościele. Obserwowała ludzi przystępujących do sakramentu pokuty a w osobie księdza dojrzała wielką miłość Pana Jezusa odpuszczającego ludziom grzechy.
Każde dziecko miało coś do powiedzenia, tylko Michał siedział cicho w swoim kącie.
Ale przyszła kolej i na niego. Wstał, spuścił głowę i opowiedział o swoich poszukiwaniach znaków królestwa Bożego, nie znaj dując ich nigdzie. (...)
Skończył mówić i stał ze spuszczoną głową. W salce zapanowała cisza, wszystkie dzieci patrzyły na niego. Miał ochotę zapaść się pod ziemię. Wtedy siostra katechetka podeszła do niego, uśmiechnęła się i powiedziała:
-Michałku, w swojej wędrówce wiele razy przeszedłeś obok znaków Królestwa Bożego, tylko nie umiałeś ich zauważyć, a na krzyżu znalazłeś największy znak ze wszystkich.
(nag. 11) - katecheza 33/34
Hosanna Najwyższemu
(nag. 12) - katecheza 35
Śpiew Męki Pańskiej
(nag. 13) - katecheza 35
Zbawienie przyszło przez krzyż, ogromna to tajemnica
(nag. 14) - katecheza 36
„Mój tatuś jest dla mnie największym przyjacielem. Przy nim czuję się zawsze bezpiecznie. Mogę podzielić się z nim swoimi radościami oraz smutkami i zawsze liczyć na jego pomoc i zrozumienie. Tato uczy mnie poznać, co dobre, a co złe. Mam z nim doskonały kontakt i czuję się z tego powodu szczęśliwy i bezpieczny. Po prostu bardzo kocham i szanuję mojego tatusia”.
(nag. 15) - katecheza 36
Pewnej nocy miałem sen. Śniło mi się, że szedłem wzdłuż piaszczystej plaży, i to nie samotnie, lecz w towarzystwie samego Jezusa. Na niebie, jak na ekranie, przesuwały się sceny z mojego życia. Każdej scenie odpowiadały dwie pary śladów na piasku: jedna para pochodziła od stóp Jezusa, druga - od moich. W pewnym momencie zauważyłem tylko jedną parę śladów. Odkryłem wielką prawdę! Jedna para śladów pojawiała się w tym czasie, który mogę określić jako najtrudniejszy w moim życiu. To chwile bólu, samotności, opuszczania Pana Boga. Zrobiło mi się przykro. Przygnębiony tym odkryciem zwróciłem się do Pana Jezusa:
-Przecież obiecałeś, że nigdy mnie nie opuścisz. I oto widzę, że w najtrudniejszych chwilach dla mnie, Ciebie przy mnie nie było. Jak mogłeś odejść ode mnie, i to wtedy, kiedy najbardziej Cię potrzebowałem?
Pan Jezus popatrzył na mnie i powiedział:
-Widzisz, to co mówisz jest nieprawdą. Ja bardzo Cię kocham! Nigdy cię też nie opuściłem. Nigdy nie oddaliłem się od ciebie, nawet wtedy, gdy ty odchodziłeś ode mnie. A tam, gdzie widzisz tylko jedną parę śladów, tam brałem cię w ramiona, przytulałem do serca i niosłem na swoich ramionach.
(nag 16) - katecheza 37
Płacz dziecka
(nag. 17) - katecheza 37
„Zmartwychwstał Jezus nasz Pan”
(nag. 18) - katecheza 38
W krzyżu cierpienie…
(nag. 19) - katecheza 40 - (muzyka ta sama co w nag. 20)
Cztery lata temu zostałem całkowicie sparaliżowany. Przed wypadkiem byłem niezwykle aktywny: biegałem, grałem w piłkę, chciałem być piłkarzem... Pamiętam dokładnie ten dzień, w którym to się stało. Miałem wtedy 11 lat. Bez wiedzy rodziców poszedłem z kolegami nad wodę. Chciałem popisać się przed nimi, jak umiem skakać do wody. Skoczyłem i ten skok okazał się tragiczny w skutkach. Sam nie wiem, jak to się stało, że go w ogóle przeżyłem. Prawie trzy lata spędziłem w szpitalu. Intensywna terapia sprawiła, że mogłem usiąść na wózku inwalidzkim.
Zawsze wierzyłem w Pana Boga. Po wypadku zadawałem Mu wiele pytań. Miałem pretensje, że nic nie zrobił, abym wtedy nie poszedł z kolegami nad ten staw. Było we mnie tyle żalu i złości. Wtedy wydawało mi się, że Pan Bóg jest głuchy na moje wołanie. Nie chciałem się modlić, przestałem bywać w kościele. Aż w końcu całkowicie nie wiedziałem, po co żyję. Już nie spotykałem się z kolegami, jak dawniej. Miałem wrażenie, że teraz nie mam im czym zaimponować.
Pewnego dnia podczas spaceru z rodzicami w parku spotkałem innego chłopca, siedzącego też na wózku inwalidzkim. Niby taki sam jak ja, a jednak wydawał mi się inny.
(nag. 20) - katecheza 40 - (muzyka ta sama co w nag. 19)
Pewnego dnia podczas spaceru z rodzicami w parku spotkałem innego chłopca, siedzącego też na wózku inwalidzkim. Niby taki sam jak ja, a jednak wydawał mi się inny. Promieniował radością, szczęściem. Widać było, że umie cieszyć się każdą chwilą. To on pierwszy chciał ze mną rozmawiać. Nawet nie zapytał, co się stało, że jestem na wózku, tylko od razu zaczął mówić o tym, jakie to szczęście, że wciąż obaj żyjemy. Zaskoczył mnie, myślałem przecież: co to za życie, przecież nic nie jest już takie, jakie było przedtem.
Już chciałem coś głupiego odpowiedzieć, kiedy on zaczął mi opowiadać o tym, jak trafił kilka lat temu do duszpasterstwa osób niepełnosprawnych. Wspólna modlitwa, wyjazdy, letnie obozy to wszystko sprawiło, że nigdy nie doświadczył tego, co znaczy być samotnym w chorobie i cierpieniu. W tym momencie poczułem, że i ja chcę pójść na spotkanie do duszpasterstwa. Zacząłem dopytywać się, gdzie mam się udać, z kim kontaktować. On sam zaproponował mi pomoc.
Spotkanie miało odbyć się za dwa dni. Byłem zdenerwowany, bałem się kontaktu z ludźmi chorymi, bo wydawało mi się, że oni mówią tylko o chorobie. Ale myliłem się. To czego doświadczyłem podczas pierwszego spotkania, było czymś niesamowitym. Ludzie pełni ciepła, serdeczności, a przede wszystkim tak blisko Pana Boga. Ich entuzjazm udzielał się także i mnie. Dzięki modlitwie, mojemu osobistemu spotkaniu z Chrystusem, każdego dnia stawałem się innym człowiekiem. Chciałem być blisko Niego, zawsze, ile razy przychodziło zwątpienie, jeszcze żarliwiej modliłem się i czułem, że Chrystus jest ze mną. Przede wszystkim jednak zrozumiałem, że On tak naprawdę nigdy mnie nie zostawił, ale był blisko mnie. Był ze mną. I pomyślałem sobie, że skoro Pan Bóg chciał, abym ten wypadek przeżył, to znaczy, że mam w życiu coś ważnego do zrobienia. A cierpienie? Umiem, chcę je ofiarować każdego dnia za innych ludzi. Jak Chrystus, wtedy na krzyżu....
(nag. 21) - katecheza 41
Ceremonia pogrzebu
(nag. 22) - katecheza 43
Prefacja Drugiej Modlitwy Eucharystycznej z Mszy z udziałem dzieci.
(nag. 23) - katecheza 47/48
Pewnego razu artysta Dante Gabriel Rossetti został zatrzymany przez starszego mężczyznę, który miał z sobą kilka obrazów i chciał, aby Dante je ocenił. Staruszek też prosił aby Rossetti wydał opinię o talencie autora tych obrazów. Artysta obejrzał obrazy, a po chwili zobaczył, że nie mają one wielkiej wartości, ale ich autor ma odrobinę talentu.
Taka ocena zmartwiła starszego człowieka, ale wyglądało, że spodziewał się jej. Następnie ów człowiek przepraszając Rossattiego, że zabiera mu czas, zapytał czy artysta mógłby ocenić jeszcze obrazy młodego studenta. Dante spojrzał na nie i wyraźnie się ożywił i z entuzjazmem powiedział:
-Te są bardzo dobre. Ten młody student ma wielki talent. Trzeba mu jednak udzielić pomocy, by mógł rozwijać swój talent. Może on mieć wspaniałą przyszłość, jeżeli będzie ciężko i wytrwale pracował oraz rozwijał swój talent.
Rossetti zobaczył wielkie poruszenie staruszka więc zapytał:
-Czy tym utalentowanym mężczyzną jest twój syn?
-Nie - odpowiedział smutno starszy mężczyzna - to jestem ja sprzed czterdziestu lat. Gdybym wtedy usłyszał tę pochwałę, nie zmarnowałbym swego talentu, nie poddawałbym się tak łatwo.
(nag. 24) - katecheza 49.
Planeta Małego Księcia krążyła w okolicy planetek 325, 326, 327, 328, 329, 330. Zaczął więc od zwiedzania tych planet, aby znaleźć sobie zajęcie i czegoś się nauczyć.
Pierwszą zamieszkiwał Król. Ubrany w purpurę, gronostaje, siedział na tronie bardzo skromny, lecz majestatyczny. (…)
Mały Książę poszukiwał wzrokiem miejsca, gdzie by mógł usiąść, lecz cała planeta zajęta była przez wspaniały płaszcz gronostajowy. Stał więc nadal, a ponieważ był zmęczony podróżą, ziewnął. (…)
-Nie mam tu nic do roboty. Odejdę.
-Nie odchodź - odpowiedział król, który był tak dumny z posiadania poddanego. - Nie odchodź mianuję cię ministrem.
-Ministrem czego?
-Hm…sprawiedliwości!
-Ale tu nie ma kogo sądzić!
-Nie wiadomo - rzekł Król. - Jeszcze nie zwiedziłem mego królestwa. Jestem bardzo stary, nie mam miejsca na karocę, a chodzenie mnie męczy.
-Och! Ale ja już widziałem - powiedział Mały Książę, wychylając się, aby rzucić okiem na drugą stronę planety. - Tam także nie ma nikogo…
-Wobec tego będziesz sam siebie sądzić. To jest najtrudniejsze. Znacznie trudniej jest sądzić siebie niż bliźniego. Jeżeli potrafisz dobrze siebie osądzić, będziesz naprawdę mądry.
(nag. 25) - katecheza 49
Mam czyściutkie sumienie.
(nag. 26) - katecheza 56
Jak paciorki różańca