Fairy tale
III.
Przenieśli się na dach. Ravil musiał pomagać jej trochę, gdy wychodziła przez okno. Usiedli blisko komina. Pokazała mu, że właśnie za nim się ukrywała.
- Wiedziałem - odparł, śmiejąc się. - Tylko nie chciałem cię bardziej wystraszyć. I tak już przypominałaś zaszczute zwierzę. Myślałem, że zejdziesz na dół, ale jednak pomyliłem się... Odczekałem trochę i wróciłem tutaj, a ty kuliłaś się na deszczu.
Zdziwiła się.
- Nic nie pamiętam...
- Nie dziwię się - spojrzał na nią zielonymi oczami. - Już wtedy majaczyłaś.
Znieruchomiała. Co ona mu powiedziała? Bała się spytać.
- Zaniosłem cię do twojego pokoju - ciągnął dalej. - Twoja kotka tylko spojrzała na mnie, a później ułożyła się przy tobie, jakby chciała cię bronić. W każdym razie nie mogłem cię dotknąć już więcej. Dopuszczała tylko tego staruszka i kucharkę.
- Starego Mo i Verenę - uśmiechnęła się. - Nie dziwię się Idzie. Ich znała, ale ty byłeś jeszcze obcy. Hmm... Dalej jesteś obcy... - jej głos był nieodgadniony. Spojrzała przed siebie pustym wzrokiem. Właśnie tutaj powrócił jej strach. Przez niego... Jak Ida mogła do tego dopuścić? Jak ona sama mogła do tego dopuścić? Obiecała sobie, że już nie pozwoli, by to wróciło. A jednak tak się stało.
Westchnęła i położyła się na plecach. Na ciemnym już niebie pojawiały się pierwsze gwiazdy.
- O czym chciałeś ze mną porozmawiać? - zapytała cicho.
Zgarbiona postać poruszyła się. Odwrócił do niej głowę. Ich oczy się spotkały.
- Chodzi o twoją siostrę...
- Co z nią? - przełknęła z trudem ślinę. Wiedziała, że Lina znowu się w coś wplątała.
- Chodzi o to, że... jest w Zapadlisku - odwrócił wzrok od jej twarzy. - Pojmaliś... Pojmali ją kilka tygodni temu.
Dziewczyna znieruchomiała.
- Ale jak... Dlaczego?
- Dostaliśmy taki rozkaz - jego głos był cichy i spokojny. - Przyszedł z góry. Wiem, kto go wydał.
Słońce skryło już się za horyzontem. Na niebie królował teraz księżyc wraz ze swą jaśniejącą świtą.
- Kto? - krótkie pytanie wyszło z ust Luny.
- Nasza królowa - jego oczy zabłysły. - Melissa...
*
Na twarzach Starego Mo i Vereny malowało się zdumienie i pewnego rodzaju ciekawość. Luna zachichotała w myśli. Krowl zareagował zupełnie tak samo na wieść, że dziewczyna wraz z dopiero co poznanym mężczyzną wyrusza poza granice miasta. Co by było, gdyby wiedział, że Ravil należy do Pająków?! I tak dziwne, że przyjął jej wypowiedzenie. Zatrzymam to miejsce dla ciebie - powiedział. - Jak wrócisz, znowu będziesz tu pracować. Mam taką nadzieję... - odparła mu. Jednak tak naprawdę nie była wcale pewna, że wrócą do Zefilii. Nie po "wizycie" złożonej w Zapadlisku.
- Czemu wyjeżdżasz? - głos Very stłumił ponure myśli. - Jeszcze nie wyzdrowiałaś całkowicie, nie powinnaś...
- Wiem, co robię - przerwała jej. - Nie martwcie się o mnie. Będę pod dobrą opieką - spojrzała na tajemniczo uśmiechniętego Ravila. Na zwykły strój założył ciemną pelerynę z kapturem, by nikt nie zobaczył wyszytego na plecach znaku. Mo spojrzał na niego podejrzliwie. Młody mężczyzna nie zwracał na to uwagi. Pogwizdując cicho, położył lekko dłoń na głowicy miecza i rozglądał się po karczmie.
Luna zwróciła wzrok ku tej ciągle kłócącej się parze. Byli oni dla niej najbliższymi przyjaciółmi, jakich kiedykolwiek miała. Teraz żal było ich zostawiać, ale cóż, rodzina zawsze stała na pierwszym miejscu.
- Więc... Na pewno, Luna? - Stary Mo uważnie spojrzał jej w oczy. Odwzajemniła spojrzenie.
- Na pewno, Mo...
- No cóż... Nie będziemy cię przecież więzić, choć czasem myślę, że przydałoby ci się to. Tak samo, jak porządne lanie, moja panno!
Luna uśmiechnęła się ciepło do staruszka. Vera pociągnęła nosem.
- Nienawidzę się żegnać... - powiedziała cicho. - Zawsze mi się wtedy wydaje, że nigdy nie zobaczę tej osoby...
- Uch, znowu bredzisz, stara czarownico! Luna wróci do nas... prawda?
- No pewnie - z trudem przełknęła ślinę. - Wrócę i znowu będę kelnerką. Będziecie na mnie czekać, nie?
- Głupie pytanie.
Cała trójka stała, nie wiedząc, co mają robić. Ravil podszedł szybko do dziewczyny.
- Powinniśmy już...
- Tak, wiem - opuściła głowę. - Poczekaj chwilę...
Miała nadzieję, że jeszcze tu wróci. Jeśli nie, będzie pamiętać to wszystko do końca życia.
- Uch, nienawidzę pożegnań - sapnął Mo. Rozłożył ramiona. - Chodź tu, dziecko.
Luna rzuciła się do niego. Przytulił ją do siebie, jakby naprawdę mieli już się nie spotkać. Na twarzy poczuła łzy. Tylko nie wiedziała czyje, jej czy jego. Stary Mo puścił ją po chwili, by zaraz Vera przygarnęła ją do siebie.
- Nie powinnaś iść - szepnęła. - Mam złe przeczucia.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała. Nie mogła. Oderwała się od Vereny i podeszła do Ravila. Rozglądał się niespokojnie.
- No to... do zobaczenia - uśmiechnęła się, mimo, że w oczach nadal błyszczały łzy. Wyszła.
Ravil skinął im głową, założył kaptur i poszedł za nią.
Zostali sami, wpatrując się bezradnie w drzwi...
- Nienawidzę pożegnań... - szepnęła Vera.
*
Za miastem roztaczały się rozległe zielone łąki. Krople rosy błyszczały srebrzyście w porannym słońcu. Wyszli bardzo wcześnie, gdyż do Lasu trzeba było iść cały dzień. Na mapie, którą Ravil pokazał Lunie, wyglądało to całkiem przyjemnie, ale w praktyce nie było już tak pięknie. Dziewczyna, siedząc całymi dniami w karczmie, a wychodząc dopiero wieczorami, nie była przyzwyczajona do słońca. Jej blada skóra zaczerwieniła się i zaczęła piec. Wreszcie Luna zmuszona była założyć swój brązowy płaszcz, w którym z drugiej strony było zbyt gorąco. Rada nierada, musiała iść oblana potem od stóp do głowy. Jednak nie skarżyła się, widząc, że Ravil nic sobie nie robi z gorąca i nadal ma zakrytą twarz. Westchnęła.
Po kilku godzinach marszu, krajobraz nagle zaczął się zmieniać. Nie było już widać pracujących na polach wieśniaków, którzy przyglądali się wędrowcom. Łąki i pola zamieniły się w suchą, jakby spaloną ziemię. Dziewczyna zauważyła, że Ravil rozgląda się dookoła, ale kroczy pewnie, jakby szedł tędy wiele razy.
Powoli otaczała ich mgła. Wreszcie podniosła się do takiego stopnia, że słońce zamieniło się w ledwo widoczną świetlistą kulkę. Cisza była nie do zniesienia. Mężczyzna przyspieszył tak, że Luna ledwo mogła za nim nadążyć.
- Czemu się tak spieszysz? - zapytała zdyszana, a jej głos pomknął przez mgłę. - Jeszcze nie ma wieczoru.
- Powinniśmy dotrzeć przed nocą do Lasu - odparł cicho. - Tutaj nie jest bezpiecznie.
- A w Lesie jest? - w jej głosie słyszalna była głęboka ironia. Każdy wiedział, że w Lesie grasuje pełno potworów. I, jak dotąd, jeszcze nikt z niego nie wrócił.
Spojrzał na nią zniecierpliwiony.
- Nie jest, ale tam potrafiłbym nas obronić - szepnął i rozejrzał się dookoła. - Tutaj jestem bezsilny...
Dziewczyna zamilkła. Dopiero teraz usłyszała odległe nawoływania, niby ludzkie, niby zwierzęce pomruki. Zadrżała. Przyśpieszyli jeszcze bardziej. Po kilkunastu minutach zobaczyli ciemną ścianę Lasu. Byli uratowani. Nawoływania przybliżały się coraz bardziej.
*
- Powinniśmy dziękować bogom, że dotarliśmy tu na czas - w głosie Ravila brzmiał spokój, gdy opierał się o chropowaty pień grubego drzewa. Jednak Luna nie czuła się wcale tak bezpiecznie, jak on. Po całodziennym marszu, a później biegu do lasu, gdy ścigały ich te nawoływania, czuła się potwornie zmęczona. Potwornie... Dobre słowo w Lesie pełnym potworów. Pewnie uśmiechnęłaby się, gdyby to nie ona sama musiała znosić to wszystko.
- Co zrobiłaś ze swoją kotką? - spytał Ravil, gdy zjedli improwizowaną kolację. - Zostawiłaś ją samą w domu?
- Mhm - mruknęła dziewczyna. Jakoś nie chciało jej się dużo mówić.
- Oddałaś ją tej kucharce? - jednak mężczyzna nadal się dopytywał. Co go to w ogóle obchodzi?
- Nie. Ida potrafi sama o siebie zadbać - ziewnęła. - A czemu pytasz?
- Byłem ciekawy. Myślałem, że...
Przerwał, wpatrzony w miejsce gdzieś nad głową Luny. Już chciała spytać, o co chodzi, gdy przy swoim uchu usłyszała dzwoneczek. Podskoczyła, jak oparzona i rzuciła się w bok. Szeroko otwartymi oczami spoglądała na zjawę, która pojawiła się za nią. Duch staruszka z długą brodą, trzymającego kij z przyczepionym do niego dzwonkiem, lśnił srebrną poświatą. Spojrzał na dziewczynę i uśmiechnął się szeroko. Wzdrygnęła się. W tym uśmiechu było coś dobrodusznego i przerażającego zarazem. Taki uśmiech widziała tylko u opętanych. Przysunęła się bliżej do Ravila. Wzrok starca podążał za nią. Ravil objął ją w pasie, jakby chciał dodać jej trochę otuchy.
- Ona nie jest dla ciebie, staruchu - powiedział, a raczej wysyczał do ducha. Zjawa nie poruszyła się, lecz przestała się uśmiechać. - Nie jest dla ciebie, słyszysz? Ona nie jest twoją Rei - starzec gwałtownie zamachał kijem i krzyknął coś niezrozumiale. Czysty dźwięk dzwonka rozbrzmiał w Lesie. Głos Ravila złagodniał. - Idź szukać jej gdzie indziej, Daris. Rei nie ma tutaj...
Duch popatrzył przez chwilę na niego, a w jego oczach widniał ogromny ból po stracie ukochanej osoby. Powoli odwrócił się i odszedł. Towarzyszył mu cichy, piękny dźwięk dzwonka. Po chwili nastała zupełna cisza... Blask ogniska oświetlał dwoje ludzi, przytulonych do siebie.
*
Obudziła się, gdy świtało. Pierwsze promienie słońca dopiero docierały do ziemi, więc jeszcze nie było zbyt jasno. Wszystko wydawało się szare. Obróciła się i zauważyła, że Ravil się jej przygląda. Leżeli blisko siebie. Właściwie, to ona opierała głowę na jego ramieniu. Zatrzęsła się. Zrobiło się okropnie zimno, więc zawinęła się kocem. Chłopak nadal na nią patrzył.
- Ciekawy byłem, kiedy się obudzisz - wyszeptał i uśmiechnął się. Silnie zielone oczy zalśniły. - Nie śmiałem się poruszyć, bo chciałem, żebyś się wyspała. Później nie będziesz miała zbyt dużo czasu na sen.
- Mhm... - odpowiedziała idiotycznie, ale zupełnie nie miała pojęcia, co niby miała mówić. Dziwnie speszona, odwróciła wzrok na korony drzew. Gęste, ciemnozielone liście z ledwością przepuszczały tę odrobinę słońca. Dziwne, że w ogóle rosły tu jakieś niskie rośliny. Musiały się chyba jakoś przystosować. Nagle przypomniało jej się wczorajsze spotkanie z marą. Usiadła i spojrzała na Ravila.
- Kim był ten starzec wczoraj? - zapytała.
Chłopak podniósł się i otrzepał czarne ubranie. Przeczesując palcami ciemne włosy, spoglądał przed siebie tępym wzrokiem.
- Był to Daris - rzekł cicho. - Szukał swojej żony, Rei. Słyszałaś przecież, co do niego mówiłem. Że jej tu nie ma. Ale on nie chce w to uwierzyć. Chodzi po lesie odkąd pamiętam. A jest trochę tego czasu - zaśmiał się sucho. - Mówią, że szuka jej tak już od kilku wieków. I jak dotąd jej nie odnalazł...
Otworzyła szeroko oczy. Z jego słów wynikało, że...
- To on nie jest duchem?
- A myślałaś, że jest? - podszedł do niej. - Nie, on nie jest zjawą, Luno. Mimo, że tak wygląda. On kiedyś należał do nas, do Pająków... Ale został wygnany. Melissa uważała, że to będzie najbardziej okrutna kara, jaka może go spotkać. Życie wieczne połączone z cierpieniem i ogromną tęsknotą...
- Za co? - głos dziewczyny dygotał.
- Za prawdę... Za prawdę, którą nasza królowa usłyszała z jego ust... Zawsze by powiedzieć prawdę, trzeba ponieść jej konsekwencje... Ten świat nie został zbyt sprawiedliwie urządzony, nie uważasz? - wyciągnął rękę do niej. - A teraz wstawaj. Niedługo ruszamy.
*
W miarę jak coraz bardziej zagłębiali się w Las, tym bardziej gęstniały ciemności. Tym bardziej też dziewczyna odczuwała niepokój, powoli przechodzący w strach. Jednak Ravil chyba nie podzielał jej uczuć. Dla niego Las był domem rodzinnym, w którym zawsze jest możliwość, że coś się stanie złego. Ale w jego oczach pozostała czujność. Nigdy nie wiadomo czy nie spotkają innego Pająka.
Luna zatrzęsła się z obrzydzenia. Koło nich leżał nieżywy jeleń, po którym chodziły wielkie, czarne muchy. Dziewczyna starała się na niego nie patrzeć. Poszła szybko za chłopakiem, nie oglądając się za siebie.
Po kilku godzinach byli już chyba bardzo blisko centrum Lasu. Bardzo blisko Zapadliska. Ciemność była już taka, że Luna musiała się trzymać ramienia Ravila, by go nie zgubić. Ciągle też potykała się o jakieś wystające gałęzie czy większe kamienie. Zdziwiła się, gdy zauważyła, że mężczyzna obchodzi konar, przez który ona dopiero co się nie przewróciła. Widział w ciemnościach. Jak elfy. Ciągle dowiadywała się o nim nowych rzeczy. Jakimś sposobem schlebiało jej to. Uśmiechnęła się pod nosem.
Nagle Ravil stanął w miejscu i zgarbił się. Wyglądał, jakby za chwilę miał rzucić się na kogoś. Przed nimi coś się poruszyło. Luna mocniej zacisnęła dłoń na ręce mężczyzny.
- Kto tam jest? - szepnęła do niego.
- Nie wiem, ale mam nadzieję, że to nie człowiek - po raz pierwszy w jego głosie zauważyła przerażenie.
- Wyczaruję światło.
Odwrócił się do niej gwałtownie.
- Nie! Nie wolno ci tego zrobić! - złapał za przegub jej dłoni. - To może go rozjuszyć.
Chciała zapytać kogo, jednak w tej samej chwili rozbłysł czerwony płomień. Ravil zasłonił oczy dłońmi.
- Kim jesteście? - dobiegł do nich męski głos.
Nie odpowiedzieli. Wpatrywali się w przybyszów. Była ich trójka. Mężczyzna z mieczem, chyba kobieta i drugi mężczyzna z laską w dłoni - ten, który wyczarował płomień. W ich oczach odbijało się światło. Nagle pierwszy z nich poruszył się gwałtownie.
- To... to Lina... - powiedział cicho i zaraz krzyknął. - Lina! Lina, bogowie, gdzie ty byłaś?!
Rzucił się dziewczynie na szyję. Luna stała sparaliżowana i czuła łzy mężczyzny na swoim policzku. Słodkie łzy szczęścia...
- Gourry - cichy kobiecy głos przerwał ciszę, która zapadła po tym wybuchu. - Gourry... To nie jest Lina... Przepraszam, ale to nie jest Lina... Gourry - delikatna dłoń spoczęła na ramieniu szermierza. Ten puścił Lunę i odsunął się od niej. Jego twarz znowu spowiła się w mroku, ale przez krótką chwilę dziewczyna widziała oblicze zmęczonego życiem człowieka. Usłyszała ciche przepraszam. Opuściła głowę.
Prawda... Prawda boli, ale trzeba ją podźwignąć...
*
Srebrna poświata księżyca dotarła do niej, czyniąc jej oczy stalowymi. Takimi, jak jej dusza... Dusza? Nie, ona nie miała duszy. Ani serca. Nie mogła ich mieć. Nie po tych czynach, które popełniła. Krwi, którą przelała. Łzach... Bogowie zabrali jej wszystko, pozostawiając jej marną namiastkę życia i wszechogarniający ból, który próbowała zatuszować nienawiścią... Lecz była to nienawiść do samej siebie... Obrzydzenie, które wdzierało się w nią głęboko, coraz bardziej czyniąc ją potworem. Chciała to uciszyć następnymi... Śmiercią. Jednak to wyzwalało jeszcze większą nienawiść. I tak było ciągle. Nie miało końca. Tak, jak nie miało początku...
© All right reserved by Iriz [iriz7@op.pl]
3