Fairy tale
I.
Pewnego dnia zrodziło się dziecko, które wyszedłszy z łona matki i odetchnąwszy po raz pierwszy powietrzem, zaniosło się śmiechem czystym i radosnym, takim, jakim potrafią śmiać się tylko dzieci. Jednak matka jego, słysząc tenże śmiech, przeraziła się. Dla niej zapowiadał on tylko zło i śmierć. Śmierć i zło, przed którymi nie będzie potrafiła się obronić. Nigdy więc nie spojrzała już na swe dziecko. Nigdy nie przytuliła. Nigdy nie słyszała już jego głosu. Oddała je przypadkowo napotkanemu mężczyźnie i odeszła. Los jednak zrządził, że owy człowiek był Nauczycielem... Dziecko zaś stało się Jego Uczniem.
A matka... Matka jego zmarła sama już będąc. Po wielu latach przerażenia... W nocy dopadło ją zło. Zobaczyła jego bladą twarz i oczy, błyszczące złowrogo w świetle księżyca. A później była już zimna stal... I szept... I śmierć...
*
Wstał piękny bezchmurny ranek. Złote promienie słoneczne przedzierały się przez białe firany, sięgające aż do drewnianej podłogi małego pokoiku. Na ulicy już budziło się życie. Nawet o tej porze słychać było miauczenie kotów. Z jakiegoś okna wyleciała struga wylewanej z balii wody. Ktoś głośno i paskudnie przeklnął właściciela owej balii. Przeklnięty także przeklnął, tyle że przechodnia. Od przekleństwa do przekleństwa, rozpoczęła się kłótnia. Jak zwykle o tej porze...
Pokoik był małym i lekko zatęchłym pomieszczeniem. Umiejscowiony nad karczmą, zalatywał wędzonym łososiem i pieczoną dziczyzną. Na wąskim parapecie stała doniczka z kwiatem oraz kilka książek, położonych tam poprzedniego dnia. Koło nich stało zdjęcie. Dwie dziewczyny obejmowały się serdecznie. Jedna, mniejsza i możliwe, że młodsza od drugiej, była uśmiechnięta, a jej oczy śmiały się do robiącego zdjęcie. Druga, trochę wyższa od pierwszej, także się uśmiechała, ale w jej oczach nie było już takiej beztroski. Obie jednak miały taki sam kolor włosów i oczu. Były bardzo podobne. Siostry...
Pod ścianą pokoju stał drewniany, chwiejący się stolik, na którym także leżały książki i ogryzki po jabłkach. Na krześle, stojącym koło stolika, bezładnie, jakby w pośpiechu, rzucone były ubrania. Dominował w nich brązowy kolor. Tylko pasek był złoty. A raczej sam wydzielał dziwną aurę wokół siebie, nadając sobie złotą barwę.
Na podłodze, pod łóżkiem stały wysokie brązowe buty. Samo łóżko stało pod oknem, by bliżej było do leżących tam książek. Spod białej kołdry wystawała blada dłoń z bardzo długimi palcami. Na małym palcu tejże dłoni była cienka obrączka ze złota. Promienie słońca odbiły się na jej powierzchni, by po chwili utworzyć jasną plamkę na przeciwległej ścianie. Ręka poruszyła się i schowała pod kołdrę. Z ulicy nadal dochodziły wrzaski. Spod kołdry wydobyło się ciche sapnięcie.
- Powinnaś już wstać. Krowl wyrzuci cię, jeśli znowu się spóźnisz.
Kołdra poruszyła się lekko.
- Idź sobie.
- Ani mi się śni. Wstawaj.
- Ojej, odczep się. Chcę jeszcze spać.
Kotka machnęła pręgowanym ogonem i poruszyła lekko wąsami.
- Już po siódmej. Zaczynasz pracę o ósmej. Nie zdążysz.
Nie otrzymała już odpowiedzi. Dziewczyna znowu zasnęła. Kotka zamruczała cicho i wspięła się na parapet. Spojrzała na wyższą dziewczynę na zdjęciu. Miała tylko nadzieję, że jeszcze tym razem Krowl jej nie wyleje.
*
W pokoju było aż gęsto od gniewu. W dodatku uzasadnionego.
- Znowu się spóźniłaś...
- Tak, proszę pana.
Dziewczyna w brązowym ubraniu stała z opuszczoną głową przed starym biurkiem szefa. Już trzeci raz w tym tygodniu. Co się ze mną dzieje? - pomyślała.
- Znowu się spóźniłaś - powtórzył. Na razie nie krzyczał i miała nadzieję, że do tego nie dojdzie. Nienawidziła, gdy ktoś na nią krzyczał. - Nie mogę tego zrozumieć. Jak możesz się spóźniać, gdy mieszkasz nad swoim miejscem pracy?
- Nie wiem, proszę pana.
- Luna, daj sobie spokój z tym proszę pana - spojrzał jej w oczy. - Co się z tobą dzieje?
- Nie mam pojęcia. Ostatnio źle się czuję - skłamała na poczekaniu.
W jego oczach dojrzała troskę. Zdziwiła się. Nigdy wcześniej by nie pomyślała, że Krowl, ma jakiekolwiek ludzkie uczucia. Nie on. Ale widać, pomyliła się.
- Może powinnaś pójść na zwolnienie albo...
- Nie! - wyrwało jej się. Szef otworzył szeroko oczy. - Nie trzeba. Poradzę sobie - dodała ciszej i żeby go uspokoić, uśmiechnęła się. Podziałało.
- No dobrze - westchnął i spojrzał na nią. Starała się unikać jego wzroku. - Nie zwolnię cię, ale... postaraj się przychodzić na czas, dobrze?
- Dobrze, pro... dobrze.
Odetchnęła z ulgą, gdy wyszła z tego pomieszczenia. Mimo, że pod koniec rozmowy atmosfera uległa zmianie, nie chciałaby dłużej tam przebywać. Obiecała sobie, że już nigdy nie dopuści do tego. Nigdy. Tyle, że tak samo obiecywała sobie podczas ostatniego i jeszcze wcześniejszego spóźnienia...
*
Karczma "Pod Rycerzem" była miłym pomieszczeniem. W ogóle nie przypominała innych karczm w tych mieście. Nie była zwykłą knajpą, spelunką, w której ludzie bili się dla zabawy. Tu bili się, bo musieli...
Gdy weszła, Stary Mo znowu siedział przy stoliku w kącie. Pomachała mu dłonią, a on uśmiechnął się. Od dawna byli przyjaciółmi, mimo różnicy wieku. A w ogóle, co to miało do rzeczy? Każdy mógł się przyjaźnić z kim tylko chciał.
Przeszła przez karczmę, zręcznie wymijając stoliki i krzesła. Klientów jeszcze nie było. Zawsze zjawiali się koło południa lub wieczorem. Tylko stali bywalcy przychodzili rano, na obiad i gdy zapadał zmrok. Jednak byli i ci, którzy raz przychodzili punktualnie, by później nie zjawić się w ogóle. Zazwyczaj już nigdy tu nie wracali. Mówiono, że albo uciekli z miasta, albo siedzą w mrokach Zapadliska. Jednak nikt nie dociekał prawdy. Nikt nie chciał mieć na pieńku z Pająkami.
Podeszła do lady, przeszła za nią i zauważyła, że nie ma połowy butelek, stojących zazwyczaj na półkach.
- Vera, co się z tym stało? - wskazała ręką na półki.
- Z czym?
- Z butelkami? Z alkoholem?!
Vera była kucharką, która pracowała w Rycerzu. Mimo, że Krowl był właścicielem karczmy, to tak naprawdę ona trzymała wszystko i wszystkich w garści. Gdyby nie ona, karczma nigdy nie stałaby się sławna, a tłumy ludzi pewnie przechodziłyby obok, zamiast wchodzić do środka. Vera była naprawdę świetną kucharką, potrafiącą ze zwykłego buta, zrobić potrawę, którą zjadłby ze smakiem nawet król. A potem poprosiłby o dokładkę.
- Z jakimi butelkami?
- Z tymi!!! - wrzasnęła Luna. Czasami dość łatwo wpadała w złość. Teraz też tak było. Nawet Stary Mo spojrzał na nią ze zdumieniem. To dodatkowo ją rozjuszyło. - Z tymi butelkami! Pytam się gdzie! One! Są!
Vera spojrzała na nią spod przumrużonych powiek.
- Uspokój się i lepiej na mnie nie wrzeszcz. Nie jestem twoją służącą, byś mogła mną poniewierać - jej chłodny głos sprawił, że na policzkach dziewczyny pojawił się rumieniec wstydu. Wymamrotała ciche "przepraszam" i spuściła głowę. Głos Vereny znowu stał się ciepły i dziarski. - No dobrze. Wspaniałomyślnie ci wybaczę i dam spróbować nowej potrawy - zaśmiała się. - A co do tego, to schowałam najlepsze trunki na zaplecze, bo ostatnio ktoś nam je wykrada, pozostawiając puste butelki, walające się po podłodze.
- Ale kto..
- No właśnie nie wiem. Ale wydaje mi się, że... - zawiesiła głos, spoglądając na Starego Mo. Ten uśmiechnął się i pomachał do niej. Prychnęła. - W każdym razie, ten ktoś pożałuje, że pił na nasz koszt - uśmiech Mo zniknął. Tym razem Vera uśmiechnęła się z satysfakcją.
Luna poszła na zaplecze, przebrać się w strój kelnerki. Nie zwracała już uwagi na pojawiające się i zaraz znikające spory między Verą i Starym Mo. Odkąd pamiętała, kłócili się o wszystko i o nic, byle tylko się kłócić. Ale wiedziała, że tak naprawdę obydwoje się lubią. Można nawet powiedzieć, że więcej niż lubią. Zachichotała i sięgnęła po biały fartuch kelnerki.
*
Przeczesała palcami gęste włosy. Po całodziennym dniu pracy, była okropnie zmęczona. A ciągle przychodzili nowi klienci, składający ogromne zamówienia. Nie mogła pojąć, gdzie oni mieszczą te góry jedzenia. W sumie, jej siostra była taka sama. Od małego pożerała tony jedzenia, a nigdy nie była gruba czy chociażby, jak to się mówi, grubokoścista. Ona tłumaczyła, że ma dobrą przemianę materii, ale Luna wiedziała, że to z powodu magii. Lina zawsze zużywała jej o wiele za dużo, więc potrzebowała więcej energii.
- Poproszę pięć razy specjalność zakładu - krucha i delikatna dziewczynka podniosła dłoń do góry. - A później... jeszcze zobaczę!
Luna zanotowała i uśmiechnęła się do młodej klientki. Nawet kiedy się jest zmęczonym, nie wolno tego pokazywać. Zawsze trzeba się uśmiechać i być miłym. Niezależnie od okoliczności. Nigdy nie pokazuj uczuć obcym, a otwieraj się przed rodziną, jak mawiała matka. A raczej kobieta uważająca się za nią. Tylko w niewielu momentach życia Luny, była nią naprawdę.
- Dwa razy duża sałatka z owoców morza i trzy razy dziczyzna w sosie - brodaty mężczyzna ze szramą na policzku nie miał w ogóle smaku. - Do tego poproszę butelkę białego wina.
- Proszę bardzo - odrzekła grzecznie i odeszła do lady.
Zajrzała do Vereny i dała jej zamówienia.
- Co za palant zamówił owoce morza z dziczyzną? - zapytała z obrzydzeniem. Luna wzruszyła ramionami. - Paskudztwo. I on to myśli zjeść?
Dziewczyna wyszła z kuchni i stanęła za ladą. Stary Mo przesiadł się do niej. Zawsze lubiła patrzeć na jego pooraną zmarszczkami twarz, tak bardzo przypominającą twarz jej ojca. Westchnęła.
- Co się dzieje, mała? - po raz drugi dzisiejszego dnia zauważyła troskę, skierowaną w jej kierunku. - Coś nie jesteś dziś w humorze.
- Próbujesz mnie rozbawić?
Zaśmiał się gardłowo, a na jej twarzy pojawił się zmęczony uśmiech. Opuściła głowę, zamykając oczy. Po chwili Mo spoważniał.
- Potrzebujesz pomocy? - zapytał cicho. Potrząsnęła przecząco głową. - Coś z Liną?
- Nie - gwałtownie podniosła głowę i spojrzała mu głęboko w oczy. - Tu nie chodzi o Linę.
Znieruchomiał na chwilę, po czym przeniósł wzrok na kufel piwa, który trzymał w dłoni.
- Cóż, chyba nie jestem w stanie ci w niczym pomóc - upił trochę złotego napoju. - Idę się oddać swojej pijatyce... A przy okazji, zauważyłaś, że ostatnio nikt nie zakłócał spokoju Rycerza? Dziwne, nie?
Uśmiechnęła się do niego, tak ładnie, jak tylko potrafiła. W jego słowach słyszała ukryte uczucia do tego miejsca i do ludzi, żyjących tutaj. Do niej samej...
*
Karczma została zamknięta. Podłoga zamieciona, talerze pomyte, a Stary Mo spał, opierając się o stolik. Typowe zakończenie dnia pracy. Vera upewniła się jeszcze, że na pewno wszystkie butelki z alkoholem zostały przeniesione na zaplecze i Luna mogła zmykać do swojego pokoju nad Rycerzem. Ida już na nią tam czekała.
- Widzę, że nie wylał cię z pracy - powitała ją.
- Dzięki, ja też się za tobą stęskniłam - powiedziała dziewczyna, rzucając na krzesło brązowy płaszcz.
Pręgowana kotka spojrzała na nią pogardliwie. Luna złapała ją wpół i zaczęła tańczyć z nią, krążąc dookoła pokoju.
- Hej, Luna! Przestań! Proszę cię, przestań! Luna! Ktoś tu jest!
Dopiero, gdy Ida wypowiedziała ostatnie słowo, dziewczyna przestała się wygłupiać. Dotarło do niej, że na jej łóżku siedzi jakiś mężczyzna, przypatrując się jej. Wypuściła wyrywającą się kotkę z rąk i znieruchomiała. Ida prychnęła i wskoczyła na parapet. Usiadła na stosie książek.
Luna wyprostowała się i spojrzała na nieznajomego. Czarny strój podkreślał szczupłe ciało, a w ciemnych, krótkich włosach tkwiły pasma siwizny, mimo że mężczyzna wyglądał na młodego. Przy jego boku tkwił miecz. Dziewczyna nie znała go ani z widzenia, ani ze słyszenia. A plotki w Zefilii rozchodzą się szybko.
- Kim jesteś? - zadała pytanie, jakie zadaje się każdej nieznanej osobie, którą chce się poznać.
- To pytanie powinienem zadać raczej ja - odpowiedział. Jego głębokiego głosu nigdy nie można byłoby zapomnieć. - Czy jesteś Luną Inverse, kelnerką w karczmie "Pod Rycerzem"? Czy jesteś siostrą sławnej Liny Inverse? - drgnęła, co nie umknęło jego uwadze. - Czy jesteś Rycerzem Ceiphieda? - jego oczy gwałtownie zabłysły zielenią.
Stała tak przez kilka chwil, nie mogąc ruszyć się z miejsca. Słuchała swojego szybko bijącego serca. Spięty w talii pasek zajaśniał złotem.
- Nie masz prawa pytać mnie o to - wreszcie odrzekła słabym głosem. - A ja nie mam zamiaru ci odpowiadać.
Westchnął.
- Wiedziałem, że będą kłopoty - spojrzał na nią wściekle zielonymi oczami. - Czy każda historia musi się tak rozpoczynać? - w jego głosie czuć było znudzenie. Wstał i wyjął miecz. Obrócił go ku niej. - Więc broń się, nieznana istoto.
© All right reserved by Iriz [iriz7@op.pl]
1