background image

 

Candace Camp 

Cudze dziecko 

Cassie  już  dawno  pogodziła  się  ze  swym 

wdowieństwem i z tym, że nigdy nie zostanie matką. Aż 

nagle  zmuszona  jest  zaopiekować  się  malutką  córeczką 

swojej  pasierbicy.  Z  pomocą  przychodzi  jej  Sam, 

dotychczas  ignorowany  przez  nią  sąsiad...  Jak  Cassie 

poradzi  sobie  z  gwałtownie  rodzącym  się  uczuciem  -  i 

do cudzego dziecka, i do obcego mężczyzny?  

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

To znowu ten sam facet!  

Cassandra  miała  ochotę  odwrócić  się,  nie  otwierając  drzwi. 

Niestety  już  wiedziała,  że  ten  człowiek  jest  irytująco  natrętny  i 

obawiała  się,  że  będzie  tu  przychodził  tak  długo,  póki  z  nim  nie 

porozmawia.  Poza  tym  i  tak  już  zburzył  spokój  cichego  popołudnia, 

więc  równie  dobrze  mogła  zająć  się  namolnym  gościem  i  raz  na 

zawsze mieć go z głowy.  

Z  zaciętą  miną  otworzyła  drzwi  i  spojrzała  na  intruza  w  sposób, 

który  -  miała  nadzieję  -  przekona  go,  że  ona  nigdy  w  życiu  nie 

przystanie na jego propozycję.  

Mężczyzna  uśmiechnął  się  do  niej  tak  samo  jak  podczas 

poprzednich wizyt, kiedy z uporem godnym lepszej sprawy składał tę 

swoją  beznadziejną  ofertę.  Zauważyła  jednak,  że  tym  razem  jego 

uśmiech  był  jakby  trochę  wymuszony.  Czyżby  znaczyło  to,  że 

wkrótce przestanie ją nachodzić? 

-  Moja  odpowiedź  brzmi  tak  samo  jak  poprzednio  -  powiedziała 

stanowczo. - Nie sprzedam panu ani kawałka ziemi.  

Równie  dobrze  mógłby  ją  poprosić,  żeby  sprzedała  mu  kawałek 

siebie.  Na  przykład  palec.  Co  za  różnica,  obciąć  sobie  palec  i 

zainkasować  za  niego  pieniądze,  czy  sprzedać  choćby  cząstkę  tej 

ziemia Ta ziemia należała do Philipa. Tutaj żył i tu umarł.  

- Gdyby tylko zechciała mnie pani wysłuchać... - zaczął, posyłając 

jej uśmiech, który wiele kobiet uznałoby za czarujący.  

background image

Kobiety  lubią  tak  wyglądających  mężczyzn.  Jakby  trochę 

zaniedbanych, 

przebywających 

dużo 

na 

powietrzu: 

gęste 

ciemnobrązowe włosy, złotobrązowe oczy jarzące się humorem, kiedy 

się uśmiechał, opalona twarz poznaczona zmarszczkami od śmiechu... 

Cassie  była  zadowolona,  że  jest  odporna  na  tego  rodzaju  uroki.  Od 

śmierci Philipa nigdy nie zainteresowała się żadnym mężczyzną.  

-  Panie  Buchanan,  wysłuchałam  pana  już  dwa  razy.  Dobrze  zna 

pan moją odpowiedź i nie rozumiem, dlaczego akurat teraz miałabym 

zmienić swoje stanowisko.  

-  Moja  prośba  jest  całkiem  rozsądna  -  powiedział  z  pełnym 

przekonaniem. Przysunął się odrobinę bliżej i pochylił się nieco, żeby 

móc jej spojrzeć w oczy.  

-  Och,  z  całą  pewnością  ma  pan  rację  -  stwierdziła  zgryźliwie.  - 

Jednak  tylko  pod  warunkiem,  że  uzna  się  za  rozsądne  oczekiwać  od 

kogoś, by sprzedał panu swoją własność jedynie dlatego, że pan sobie 

tego  życzy.  Ja  tak  nie  uważam.  Być  może  uzna  to  pan  za  dowód 

mojego ograniczenia umysłowego, ale mimo najszczerszych starań nie 

dostrzegłam  żadnego  powodu,  dla  którego  miałabym  sprzedać  panu 

część swojej posiadłości jedynie dlatego, że pan tak sobie to wymyślił. 

To  nie  moja  wina,  że  kupując  tę  posesję,  nie  wziął  pan  pod  uwagę 

pewnych niedogodności, które...  

- Ależ wziąłem je wszystkie pod uwagę - wpadł jej w słowo Sam 

Buchanan. - Budowanie domów to mój zawód. Jestem przedsiębiorcą 

budowlanym.  

background image

Nie rozumiał, dlaczego ta kobieta jest aż tak bardzo nieuprzejma. 

Naprawdę zaczynała go już irytować.  

Była  ładna,  prawie  piękna,  o  kilka  lat  młodsza  od  niego.  Miała 

klasyczne  rysy  twarzy,  oczy  bardziej  niebieskie  niż  jezioro  leżące  za 

domem  i  jasne  włosy  spadające  miękkimi  lokami  na  ramiona.  Ale 

prawie zupełnie o siebie nie dbała. Włosy wiązała w koński ogon, ani 

trochę  się  nie  malowała,  a  ubranie  miała  wprawdzie  kosztowne,  ale 

całkiem zwyczajne.  

Nie nosiła żadnej biżuterii prócz zegarka i obrączki. Zdawało się, 

że  pragnie,  by  jej  powierzchowność  pozostała  tak  samo  niemiła  jak 

zachowanie.  Ilekroć  się  z  nią  spotykał,  przybierała  tę  sama  pozę: 

szorstką i obronną, jakby miał zamiar ją skrzywdzić.  

Wiedział,  że  jest  wdową.  Powiedział  mu  to  Lew  Mickleson, 

poprzedni właściciel posiadłości, którą kupił Sam.  

Ciekawe, pomyślał, czy to żal tak ją zmienił, czy zawsze była taka 

wredna?  

-  Wiedziałem,  że  linia  brzegowa  jest  za  krótka  jak  na  moje 

potrzeby  -  tłumaczył,  starając  się  zachować  przyjazny  i  spokojny  ton 

głosu.  -  I  trochę  zbyt  kamienista.  A  jednak  zalety  przewyższały  tę 

wadę.  To  była  jedna  z  niewielu  tak  dużych  posiadłości  nad  tym 

jeziorem.  To  idealne  miejsce,  właśnie  takiego  szukałem.  A  dom 

świetnie nadaje się do przebudowy. Zamierzam nadać mu taki kształt, 

jaki sobie wymarzyłem.  

-  Tak,  wciąż  słyszę  robotników  -  odparła  sucho  Cassie.  -  Dotąd 

było tu cicho i spokojnie.  

background image

Zaraz  jednak  pożałowała  swych  słów,  bo  zabrzmiały  wyjątkowo 

nieżyczliwie.  W  ogóle  od  początku  rozmowy  przyjęła  taką  postawę. 

Oczywiście  to  właśnie  czuła  do  swego  sąsiada  i  jego  posiadłości: 

nieżyczliwość  i  jeszcze  raz  nieżyczliwość.  Zanim  Buchanan  zaczął 

nachodzić  ją  w  sprawie  sprzedaży  ziemi,  jego  robotnicy  przez  kilka 

miesięcy zakłócali spokój, remontując dom, co było bardzo uciążliwe.  

A jednak... a jednak nie powinna zachowywać się jak stara zrzęda. 

Dlaczego zamieniła się w kogoś takiego? Ta myśl sprawiła jej wielką 

przykrość. Cassie westchnęła głęboko.  

-  Proszę  mnie  zrozumieć,  panie  Buchanan.,  Wiem,  że  mój  upór 

uważa  pan  za  nierozsądny,  ale  mam  głęboki  sentyment  do  każdej 

piędzi tej ziemi i nie chcę, by cokolwiek tu się zmieniało. Z Philipem 

szczególnie  polubiliśmy  jezioro  i  załamanie  linii  brzegowej  ze  skałą 

na  wschodzie.  Duże  kamienie  po  lewej  stronie  sprawiają,  że  to 

miejsce zdaje się odludne i odizolowane od reszty świata.   

Ustronność była tym, czego szukał Philip, kiedy przed siedmioma 

laty  kupowali  tę  posiadłość.  Potrzebował  ciszy  i  spokoju,  żeby 

odpocząć, odprężyć się po trudach wariackiego życia w Los Angeles. 

Potem, kiedy cztery lata temu zamieszkali tu na stałe, cisza ich otuliła 

i ukoiła, łagodziła ból, smutek i nieuchronny zabójczy marsz choroby, 

której nie dało się zwalczyć.  

- Naprawdę doskonale panią rozumiem i wcale nie mam zamiaru 

naruszać  pani  spokoju.  Chciałbym  tylko  kupić  tamten  maleńki 

kawałek  znajdujący  się  za  kamieniami.  Tyle  tylko,  żeby  postawić 

hangar na łodzie i urządzić małą przystań. Drzewa wszystko zasłonią i 

background image

nawet  nie  będzie  pani  o  tym  pamiętała.  Naprawdę  o  wszystkim 

pomyślałem.  

-  Będę  widziała  ten  pański  hangar  podczas  spacerów  -  odparła 

ostro Cassie. - Samo jego istnienie będzie mi przeszkadzało.  

-  Nie  będzie  rzucał  się  w  oczy  -  zapewniał.  -  Pozwoli  pani 

pokazać sobie projekt

1

? Hangar jest nieduży, idealnie wkomponowany 

w krajobraz. Będzie wyglądał...  

-  Nie!  -  To  słowo  wyrwało  jej  się  niemal  odruchowo,  jakby 

broniła  się  przed  natarczywością  nieproszonego  gościa.  Sama  aż  się 

przestraszyła  donośności  i  ostrości  własnego  głosu.  -  Czy  pan 

naprawdę nic nie rozumieć Nie chcę tutaj pańskiego hangaru!  

-  Nawet  nie  pozwoliła  pani  sobie  wytłumaczyć  -  powiedział, 

opanowawszy  się  z  trudem.  -  Nie  będzie  pani  go  widziała,  a  ja 

proponuję bardzo uczciwą cenę.   

-  Nie  sprzedam!  Za  żadną  cenę!  A  teraz  proszę  odejść  i  nie 

nachodzić mnie więcej.  

Cassie  pospiesznie  weszła  do  domu,  zamknęła  za  sobą  drzwi  i 

przekręciła  zamek.  Drżała  na  całym  ciele,  serce  waliło  jak  oszalałe. 

Nagle  ogarnęła  ją  wściekłość.  Odeszła  od  drzwi,  jakby  oddalając  się 

od tego człowieka, mogła jednocześnie pozostawić za sobą gniew.  

Dziwne,  ale  nawet  nie  wiedziała,  dlaczego  tak  okropnie  się 

zezłościła.  

Podobnie  było  tuż  po  śmierci  Philipa.  Przez  kilka  pierwszych 

miesięcy samotności często miewała napady złości. Były gwałtowne i 

całkiem  niespodziewane,  jakby  musiała  się  bronić  przed  jakąś 

background image

napaścią.  Przypuszczała,  że  ich  powodem  był  ogromny  i  zupełnie 

bezsilny żal do losu, który zabrał jej uwielbianego męża.  

Amanda,  przyjaciółka  Cassie,  mawiała,  że  pewnie  złości  się  na 

Boga.  Miała  rację.  Ból,  strach  przed  spędzeniem  reszty  życia  bez 

Philipa,  świadomość  krzyczącej  niesprawiedliwości,  kiedy  umiera 

ktoś  tak  młody,  pełen  życia  i  planów  na  przyszłość,  wszystko  to 

gotowało  się  w  niej  i  wybuchało  w  najbardziej  nieoczekiwanych 

chwilach.  

Cassie zatrzymała się w ciemnym cichym holu. Drzwi po prawej 

były  zamknięte.  W  końcu  korytarza  znajdowała  się  ciemnia,  którą 

Philip  urządził  dla  niej.  Cassie  już  dawno  z  niej  nie  korzystała.  W 

następnym  pokoju  był  gabinet  zmarłego  męża,  a  nieco  dalej  duży 

pokój, który zmienili na sypialnię, gdy Philip już nie miał siły chodzić 

po schodach.   

Oparła  się  plecami  o  drzwi,  dotykając  głową  chłodnego  drewna. 

Za  tymi  drzwiami  znajdowało  się  wszystko,  czego  używał  Philip, 

rzeczy, które sprawiały, że cierpienie stało się odrobinę łatwiejsze do 

zniesienia: łóżko szpitalne, wózek, respirator. Po śmierci męża Cassie 

zostawiła wszystko na swoim miejscu i zamknęła drzwi na klucz. Nie 

potrafiła  się  rozstać  z  tymi  przedmiotami,  ale  nie  mogła  też  na  nie 

patrzeć.  

Po długiej chwili przeszła do dużego pokoju dziennego. Była tam 

dębowa  podłoga  i  wielkie  okna  na  jednej  ścianie,  a  pomiędzy  nimi 

kominek.  Tu  znajdowało  się  serce  domu.  W  lecie  pokój  ocieniały 

background image

soczystą  zielenią  stare  drzewa  rosnące  wokół  domu,  a  w  zimie 

ogrzewał go żywy ogień na kominku.  

Cassie  usiadła  na  kanapie  z  miękkiej  skóry  w  kolorze  starego 

wina, podkuliła nogi pod siebie, a głowę położyła na oparciu kanapy. 

Czekała, aż piękno jeziora i krajobrazu ukoi jej zszarpane nerwy.  

Od  śmierci  Philipa  minęły  ponad  dwa  lata.  Ostatnio  zdarzało  się 

nawet,  że  przez  cały  dzień  ani  razu  o  nim  nie  pomyślała,  lecz 

awantura z sąsiadem sprawiła, że wróciły wspomnienia.  

Poznała  Philipa  przed  dziesięciu  laty.  Cassie  miała  wtedy 

dwadzieścia  sześć  lat  i  zaczynała  umacniać  swoją  pozycję  w  branży 

fotograficznej  w  Los  Angeles.  Wykonała  serię  zdjęć  reklamowych 

obiecującego  piosenkarza,  w  efekcie  czego  została  zaproszona  na 

wielkie przyjęcie z okazji wydania pierwszej płyty tego artysty. Wcale 

nie  miała  ochoty  tam  iść.  Spodziewała  się  po  tym  wydarzeniu 

wyłącznie  nudy  i  zmęczenia,  ale  ponieważ  była  to  doskonała  okazja 

do autoreklamy, nie można było jej zaprzepaścić.  

Philip Weeks też uczestniczył  w tym przyjęciu. Kiedy ujrzała go 

po raz pierwszy, właśnie rozmawiał z jakimiś mężczyznami. Wysoki, 

wyróżniający  się  z  tłumu.  Jasne  włosy  miał  lekko  posiwiałe  na 

skroniach, szare oczy patrzyły przenikliwie i inteligentnie. Cassie nie 

wiedziała, z kim ma do czynienia.  

Podszedł do niej, przedstawił się, ale ona i tak nie miała pojęcia, 

że  rozmawia  z  prezesem  firmy  płytowej,  która  wydała  to  przyjęcie. 

Dopiero  potem,  kiedy  podekscytowana  opowiadała  o  nim  swej 

przyjaciółce Trilly, dowiedziała się, kim jest Philip Weeks.  

background image

Był  o  czternaście  lat  starszy  od  Cassie,  miał  prawie  czterdzieści 

lat. Bardzo to martwiło jej rodziców i niektórych przyjaciół, lecz ona 

zupełnie  się  tym  nie  przejmowała.  Wiek  w  żadnym  stopniu  nie 

determinował  jego  osobowości.  Philip  był  niezwykle  energiczny, 

niejeden  dwudziestolatek  mógłby  pozazdrościć  mu  witalności.  Poza 

tym  imponował  inteligencją  i  oczytaniem.  Nikt  nie  umiał  się  oprzeć 

jego charyzmie.  

Już  po  czwartej  randce  Cassandra  wiedziała,  że  jest  po  uszy 

zakochana,  a  dwa  miesiące  później  Philip  poprosił  ją  o  rękę.  Była 

bardziej pewna swojej miłości niż czegokolwiek innego, ale na prośbę 

rodziców zaczekała ze ślubem jeszcze pół roku.  

Nigdy  nie  żałowała  swej  decyzji.  Zdarzało  się,  że  płakała  i 

przeklinała  pracę  Philipa,  bo  tak  często  ich  rozłączała,  musiała  też 

przystosować  się  nie  tylko  do  męża,  ale  i  do  pasierbicy,  ale  Cassie 

nigdy nie zwątpiła w swą miłość.  

Mimo  nieuniknionych  zgrzytów  i  problemów,  życie  małżeńskie 

było  niemal  idyllą.  Kochała  męża.  Miała  także  własną  pracę,  którą 

uwielbiała, a poślubienie Philipa ułatwiło jej pokonywanie następnych 

szczebli  kariery.  Był  bardzo  zamożny,  dlatego  Cassie  mogła  się  bez 

reszty poświęcić fotografii artystycznej, odrzucając czysto komercyjne 

propozycje.  

Poza  tym  przed  żoną  Philipa  Weeksa  same  otwierały  się  drzwi, 

których  bez  jego  nazwiska  być  może  nigdy  by  nie  przekroczyła. 

Obracając się w zawodowej elicie, miała wiele okazji do doskonalenia 

background image

swych  umiejętności,  a  niezwykłe,  pełne  życia  zdjęcia  gwiazd  kina  i 

estrady prędko przyniosły Cassie uznanie.  

Patrząc  na  to  wszystko  z  perspektywy  czasu,  uznała,  że  dała  się 

zwieść poczuciu szczęścia. Jej życie było zbyt piękne, by mogło trwać 

wiecznie, lecz ona o tym nie wiedziała.  

Aż  nagle  pewnego  dnia,  niedługo  przed  szóstą  rocznicą  ślubu, 

Philip przewrócił się na prostej drodze. Jedynym skutkiem był siniak 

na  policzku,  z  którego  nawet  sobie  żartował,  jednak  oboje  trochę  się 

zmartwili,  ponieważ  upadek  zdarzył  się  zupełnie  bez  powodu.  Kiedy 

dwa tygodnie później Philip znów się przewrócił, przestraszyli się nie 

na żarty. Poszedł do lekarza i po przeprowadzeniu badań postawiono 

diagnozę,  która  kompletnie  odmieniła  ich  szczęśliwy  świat.  Okazało 

się, Philip miał ALS.   

Doktor  powiedział,  że  to  śmiertelna  choroba  i  że  nie  wiadomo 

dokładnie, ile lat życia Philip ma jeszcze przed sobą. Choroba będzie 

go  niszczyła  powoli.  Najpierw  pojawią  się  trudności  w  chodzeniu, 

potem  zaczną  się  kłopoty  z  mówieniem,  a  na  końcu  z  oddychaniem. 

Cassie  i  Philip  z  początku  nie  chcieli  przyjąć  do  wiadomości  tej 

diagnozy. Philip konsultował się z innymi lekarzami, czytał wszystko, 

co  napisano  o  ALS.  Rozpaczliwie  szukał  jakiejś  luki,  jakiegoś 

wyjścia.  

Minęło  wiele  miesięcy,  nim  dotarła  do  nich  cała  groza  sytuacji. 

Philip  nie  byłby  sobą,  gdyby  nie  podjął  walki,  choć  wiedział  już,  że 

wygraną  w  tej  wojnie  może  być  co  najwyżej  kilka  miesięcy  dłużej 

życia. Zrezygnował z pracy w firmie płytowej, sprzedali rezydencję w 

background image

Beverly  Hills  i  przeprowadzili  się  do  letniego  domu  nad  Crescent 

Lake  w  górach  San  Bernardino,  dwie  godziny  jazdy  z  Los  Angeles. 

Było  wystarczająco  blisko  do  miasta,  by  można  było  regularnie 

odwiedzać  lekarza,  a  jednocześnie  ustronnie  i  spokojnie.  Idealne 

schronienie dla śmiertelnie chorego człowieka i jego żony.  

Przebudowali  dom.  Trzeba  było  zainstalować  poręcze,  żeby 

ułatwić  Philipowi  chodzenie,  a  także  podjazdy  dla  wózka 

inwalidzkiego,  który,  o  czym  oboje  wiedzieli,  wkrótce  miał  się  stać 

nieodzowny.  Czytali  wszystkie  informacje  o  nowych  sposobach 

leczenia  i  wszystkie  te  sposoby  wypróbowali,  poczynając  od 

gimnastyki  i  diety,  a  na  akupunkturze  i  metodach  ezoterycznych 

kończąc. Jeśli którakolwiek z tych kuracji poskutkowała, to i tak się o 

tym  nie  dowiedzieli,  ponieważ  lekarze  utrzymywali,  że  choroba  w 

każdym przypadku ma inny przebieg.  

Cassie  płakała.  Wiedziała,  że  z  losem  nie  wygra.  Czasami  po 

prostu musiała wyjść nad jezioro, jak najdalej od domu, i wykrzyczeć 

się  albo  rozwalić  o  skały  jakiś  kij.  Każdy  dzień  był  kolejną  bitwą  z 

chorobą, która powoli, lecz nieuchronnie zwyciężała.  

Philip najpierw chodził o lasce, potem podpierał się balkonikiem, 

aż  w  końcu  mógł  już  tylko  jeździć  na  wózku.  Jeszcze  później  zaczął 

używać specjalnej aparatury do porozumiewania się z Cassie, a potem 

nie mógł żyć bez respiratora. Z każdym dniem odsuwał się od świata.  

Patrzyła,  jak  odchodzi,  i  bardzo  cierpiała,  ale  postanowiła  sobie, 

że  nie  pokaże  tego  po  sobie.  A  jednak  mimo  bólu  był  to  także  czas 

ciszy,  spokoju  i  serdecznej  bliskości.  Każdy  kolejny  dzień  spędzali 

background image

razem.  Philip  jakiś  czas  interesował  się  jeszcze  przemysłem 

muzycznym,  czytał  prasę  fachową,  ale  później  stracił  zapał.  Nalegał, 

by  Cassie  nie  porzucała  fotografii,  lecz  i  ona  po  kilku  miesiącach 

zarzuciła  swe  ulubione  niegdyś  zajęcie.  Zdało  jej  się  tak  błahe  w 

porównaniu z walką Philipa o życie.  

Z początku przyjeżdżali do nich przyjaciele, a także córka Philipa, 

ale wraz z pogarszaniem się stanu zdrowia Philipa wizyty stawały się 

coraz rzadsze. Stopniowo ich świat skurczył się do tego domu i do ich 

dwojga,  jego  jedynych  mieszkańców.  Właśnie  wtedy  Cassie  kochała 

Philipa najbardziej.  

Od  jego  śmierci  minęło  dwa  i  pół  roku.  Cassie  została  sama  w 

ustronnym świecie, który sobie stworzyli. Nie potrafiła opuścić domu, 

w  którym  razem  z  ukochanym  spędziła  ostatnie  lata  jego  życia.  Los 

Angeles już jej nie pociągało. Właściwie nic jej nie pociągało.  

Z westchnieniem otarła łzy. Nie miała pojęcia, dlaczego sprzeczka 

z  tym  nieznośnym  Samem  Buchananem  przywołała  wspomnienie  o 

Philipie.  Minęło  dużo  czasu,  ból  stał  się  mniej  dotkliwy.  To  dobrze. 

Źle natomiast, że niezwykle rzadko czuła się szczęśliwa. Najlepsze, co 

dostawała  ostatnio  od  życia,  to  stan  równowagi,  oczywiście  nie  w 

takie dni jak ten, kiedy nachodził ją ten uparty, namolny sąsiad.  

Cassie  chciała  zachować  tę  swoją  równowagę.  Była  o  niebo 

lepsza od bolesnej pustki, jaką czuła tuż po śmierci Philipa. Wówczas 

ból był po prostu nie do zniesienia.  

Zawsze znajdowała sobie jakieś zajęcie. Musiała zadbać o dom i o 

swoje  finanse.  Zamawiała  mnóstwo  książek  i  filmów  przez  Internet. 

background image

Dwa  lub  trzy  razy  do  roku  odwiedzała  rodziców  w  Phoenix  i  często 

rozmawiała  z  nimi  przez  telefon,  nadal  też  utrzymywała  kontakt  z 

niektórymi  przyjaciółmi  z  Los  Angeles.  Czasami nawet  tam  jeździła. 

Odwiedzała galerie, zachodziła do centrum handlowego, zaglądała do 

sklepików, obserwowała ludzi. Robiła to rzadko, bo hałas i tłum stały 

się dla niej trudne do zniesienia.  

Nie zamierzała tam wracać, pokochała bowiem spokój i ciszę. Nie 

miała żadnego powodu, by wracać do zgiełkliwego miasta. Poza tym 

tutaj  był  Philip.  Pochowała  go  na  wiejskim  cmentarzyku  w  Crescent 

Lake i często go tam odwiedzała. No i jeszcze ten dom, przesiąknięty 

wspomnieniami o mężu... Cassie nie potrafiła i nie chciała go opuścić.  

Z  zamyślenia  wyrwał  ją  dzwonek.  Poszła  odebrać  telefon.  Od 

razu poznała pełen energii i życia głos swojej agentki.  

- Cassie! Jak się masz

1

?  

- Cześć, Meredith - odparła z uśmiechem. - W porządku. A co u 

ciebie

1

?  

- Kupa roboty. Jak zwykle zresztą. Kiedy wracasz do L.A.?  

Meredith  pytała  ją  o  to  samo  przy  każdej  okazji.  Urodzona  i 

wychowana  w  wielkim  mieście,  nie  potrafiła  zrozumieć,  jak  można 

przedkładać spokojne życie nad jeziorem od zgiełku i krzątaniny  Los 

Angeles.  

-  Nigdy  -  odpowiedziała  Cassie,  również  tak  samo  jak  zawsze.  - 

Mówiłam ci już...  

- Wiem, wiem. Tylko sprawdzam, czy przypadkiem nie wrócił ci 

wreszcie rozum. Dzwoniła do mnie Elizabeth Portwell.  

background image

Elizabeth  była  wydawcą  dwóch  albumów  ze  zdjęciami  Cassie. 

Cassie  skończyła  drugi  akurat  wtedy,  gdy  Philip  zachorował.  Album 

ukazał  się  rok  później  i,  podobnie  jak  pierwszy,  bardzo  dobrze  się 

sprzedał. Od tamtej pory Elizabeth co jakiś czas namawiała Cassie na 

trzeci.  

-  Nie  mam  żadnego  materiału  na  książkę.  Nie  mam  nawet  tylu 

zdjęć, żeby jej coś pokazać. Wiesz przecież...   

-  Rozumiem.  Powiedziałam  Elizabeth,  że  jeszcze  nic  nie  masz. 

Mimo to chciałaby podpisać kontrakt na podstawie samego pomysłu. 

Powiedziała,  że  czeka  na  propozycje.  No  i  może  kilka  próbnych 

odbitek.  

-  Od  trzech  lat  nie  zrobiłam  ani  jednego  zdjęcia.  Nie  mam 

zupełnie  nic  do  pokazania.  Nie  mam  nawet  pomysłu,  co  miałabym 

fotografować.  

-  Nie  pali  się  -  uspokajała  ją  Meredith.  -  Przyszło  mi  tylko  do 

głowy, że może chciałabyś o tym pomyśleć. Może wyszłabyś z domu 

z aparatem pod pachą...  

- Meredith - jęknęła Cassie. - Wiem, że chcesz, abym wróciła do 

zawodu.  

-  Owszem,  chcę,  i  to  bardzo.  Nie  mogę  znieść,  że  tak  się 

marnujesz na tym odludziu.  

-  Wcale  się  nie  marnuję.  -  Cassie  się  roześmiała.  -  W  zeszłym 

roku nawet udało mi się trochę przytyć.  

-  No  i  dobrze.  Należało  ci  się.  Zaczynałam  się  już  o  ciebie 

martwić.  

background image

-  Jestem  ci  za  to  bardzo  wdzięczna,  ale...  Naprawdę  nic  mi  nie 

jest, tylko... Straciłam ochotę na robienie zdjęć.  

-  Nie  mów  tak,  kochana  -  zaprotestowała  Meredith.  -  To 

przejściowe. Zobaczysz, poczujesz się lepiej, ale na to potrzeba czasu.  

- Może masz rację - powiedziała Cassie bez przekonania.  

Wolała  nie  sprzeczać  się  z  Meredith,  która  zarabiała  na  życie, 

namawiając ludzi do kupowania prac różnych artystów.   

-  Pewnie,  że  mam  rację.  Któregoś  dnia  obudzisz  się  i  poczujesz, 

że koniecznie musisz wziąć do ręki aparat. Zobaczysz, że tak będzie. 

Kiedy znów przyjedziesz do L.A.? Uprzedź mnie, zjemy razem lancz. 

Niedaleko  mojego  biura  otworzyli  fajną  restaurację.  Jest  bardzo 

modna.  

- Jak będę się wybierała do miasta, na pewno do ciebie zadzwonię 

-  obiecała  Cassie.  Łatwo  jej  to  przyszło,  bo  rzadko  bywała  w  Los 

Angeles.  

Po  rozmowie  z  Meredith  poszła  nad  jezioro.  Chwilę  posiedziała 

na  ławeczce,  na  której  siadywali  razem  z  Philipem  i  obserwowali 

wodę.  Jezioro  jak  zwykle  było  piękne  i  kojące.  Diamentowe  blaski 

tańczyły na niebieskiej powierzchni wody otoczonej ciemnozielonymi 

drzewami,  nad  którymi  górowały  porośnięte  karłowatą  roślinnością 

szczyty gór San Bernardino.  

Potem  trochę  pospacerowała.  Oczywiście  ruszyła  w  przeciwną 

stronę  niż  posiadłość  Sama  Buchanana.  Szła,  aż  poczuła  zmęczenie. 

Zapadł  zmierzch.  Dopiero  wtedy  wróciła  do  domu.  Na  kolację 

przygotowała  surówkę  i  odgrzała  pożywną  zupę,  którą  ugotowała 

background image

poprzedniego dnia. Zjadła na werandzie, przyglądając się, jak nad jej 

ziemią zapada noc. 

Potem, kiedy już pozmywała naczynia, odbyła zwyczajową rundę 

po  domu,  sprawdzając,  czy  wszystkie  drzwi  i  okna  są  zamknięte,  a 

system  alarmowy  włączony.  W  końcu  wzięła  książkę  i  poszła  do 

sypialni.  To  tutaj  zwykle  czytała  i  oglądała  telewizję,  bo  było  tu 

przytulniej niż na dole, gdzie prawie całą ścianę zajmowały okna.   

Była już prawie u szczytu schodów, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. 

Zatrzymała się  zdumiona. Ten człowiek nie jest chyba tak zuchwały, 

żeby nachodzić mnie o tej porze, pomyślała.  

Zamierzała  zignorować  dzwonek,  lecz  ciekawość  okazała  się 

silniejsza.  Cassie  zeszła  na  dół,  wyjrzała  przez  wizjer  i  pospiesznie 

otworzyła drzwi.  

- Michelle!  

Na  progu  stała  jej  pasierbica.  Nie  widziała  jej  od  pogrzebu 

Philipa,  a  od  dłuższego  czasu  z  nią  nie  rozmawiała.  Michelle  nigdy 

sama  nie  dzwoniła  do  macochy,  a  kiedy  Cassie  dzwoniła  do  niej, 

zawsze  miała  wrażenie,  że  nie  bardzo  ma  ochotę  z  nią  rozmawiać. 

Dlatego  też  po  kilku  próbach doszła  do  wniosku,  że  widocznie  ona  i 

Michelle nie mogą pomóc sobie w czasach żałoby i dała za wygraną.  

A  teraz  bez  uprzedzenia  stanęła  na  progu  jej  domu,  i  co  jeszcze 

bardziej zdumiewające - z dzieckiem na ręku.  

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

- Michelle!  

Cassie nie wiedziała, czy nie powinna jej przytulić. Byłoby trochę 

trudno,  zważywszy,  że  trzymała  dziecko  na  rękach.  Zresztą  Michelle 

nie  przepadała  za  czułościami,  więc  Cassie  tylko  uśmiechnęła  się  i 

otworzyła szerzej drzwi.  

- Co za niespodzianka - mówiła, prowadząc Michelle do pokoju. - 

Świetnie wyglądasz.  

Paplała bez sensu. W każdym razie takie miała wrażenie. Zawsze 

tak  się  zachowywała  w  obecności  Michelle,  jakby  mówienie  długo  i 

prędko mogło zapobiec towarzyskiej katastrofie.  

- Dziękuję. - Michelle uśmiechnęła się. - Ty też.  

Pasierbica naprawdę wyglądała o wiele lepiej, niż kiedy ostatnim 

razem  się  widziały.  Wówczas  miała  opuchniętą  twarz  i  dziwne 

spojrzenie. Na pewno była pod działaniem jakiegoś narkotyku.  

Kiedy  Cassie  poślubiła  Philipa,  Michelle  miała  piętnaście  lat. 

Była  typową  pannicą  z  bogatego  domu,  która  nic,  tylko  sprawia 

kłopoty.  Wyglądało  na  to,  że  po  rozwodzie  rodziców,  jaki  miał 

miejsce  dwa  lata  wcześniej,  Michelle  zaczęła  błyskawicznie  zsuwać 

się po równi pochyłej i nigdy już nie zdołała się pozbierać.  

Była  humorzastą  buntowniczką  i  większą  część  swego  życia 

spędziła  na  leczeniu  odwykowym.  Cassie  próbowała  się  z  nią 

zaprzyjaźnić, lecz Michelle nie przepadała za nią. Może czuła do niej 

jakąś urazę... W każdym razie ich stosunki nie układały się najlepiej.  

background image

-  Widzę,  że  znów  jesteś  blondynką  -  powiedziała  Cassie,  z 

wielkim 

zainteresowaniem 

przyglądając 

się 

niemowlęciu. 

Zastanawiała  się,  czyje  to  może  być  dziecko.  Być  może  Michelle... 

Czyżby naprawdę aż tak długo nie miały ze sobą żadnego kontaktu? 

- No. - Maleństwo poruszyło się przez sen.  

Ciemne rzęsy rzucały cień na pulchne różowe policzki.  

- Czyje to dziecko? - spytała ostrożnie Cassie.  

Podczas  rozmowy  z  Michelle  zawsze  czyhało  na  człowieka 

mnóstwo pułapek, toteż należało bardzo uważnie dobierać słowa.  

- Moje - odparła nieco zakłopotana.  

- Naprawdę? - Cassie się uśmiechnęła. - Nie powiedziałaś mi, że 

jesteś w ciąży.  

-  Bo  sama  nie  wiedziałam,  czy  urodzę...  -  Michelle  wzruszyła 

ramionami i z buntowniczą miną spojrzała na Cassie. - Bałam się, że 

zaczniesz mnie pouczać.  

Cassie  już  chciała  zaprotestować,  ale  zaraz  pomyślała,  że  z  całą 

pewnością 

wytknęłaby 

Michelle 

młody 

wiek 

brak 

odpowiedzialności.  

-  Pewnie  masz  rację  -  przyznała.  -  Przepraszam.  Czasami 

zapominam, że jesteś już dorosła. A mimo to chętnie bym ci pomogła, 

gdybyś tylko dała mi szansę. Chyba że... ojciec tego dziecka...  

Cassie  w  porę  zdała  sobie  sprawę,  że  ten  temat  także  może  się 

okazać  drażliwy.  Jak  dotąd  wszystkie  związki  Michelle  kończyły  się 

katastrofą. Ten  widocznie też, bo pasierbica skrzywiła się i pokręciła 

głową.  

background image

-  To  nie  przez  niego.  Jak  mała  się  urodziła,  jego  już  dawno  nie 

było. - Znów wzruszyła ramionami. To był jej ulubiony gest. - Zresztą 

i tak nie nadawał się na ojca. - I nagle łzy stanęły jej w oczach. - Nie 

tak jak mój tata.  

- Och, kochanie... - Cassie także poczuła napływające do oczu łzy 

i ostry ból w sercu. - Philip na pewno by ją pokochał. Szkoda, że nie 

może jej zobaczyć.  

-  Tak  wyszło...  -  Michelle  zacisnęła  zęby,  znów  wzruszyła 

ramionami  i  zamrugała,  żeby  pozbyć  się  łez.  -  Póki  dziecko  się  nie 

urodziło,  mieszkałam  u  mamy,  a  Rachel,  moja  przyjaciółka,  była  ze 

mną podczas porodu. No więc...  

Głos  jej  się  załamał.  Cassie  natychmiast  się  domyśliła,  że  matka 

pozwoliła  Michelle  zostać  u  siebie  tylko  do  narodzin  dziecka. 

Podejrzewała, że z tym też wiąże się jakaś niezbyt przyjemna historia, 

lecz nie chciała o nic pytać. Panicznie bała się urazić czymś Michelle.  

- Jak jej na imię? - Cassie prędko zmieniła temat.  

- Sydney. Ładnie, prawda? Sydney Weeks.  

-  Bardzo  ładnie.  Sama  też  jest  śliczna  -  powiedział  Cassie  i 

pomyślała, że nie ma nic piękniejszego nad śpiące dziecko.  

Jeszcze  nie  oswoiła  się  z  myślą,  że  oto  ma  przed  sobą  wnuczkę 

Philipa. Wprawdzie Sydney ani trochę go nie przypominała, a jednak 

myśl o pokrewieństwie tej małej istotki ze zmarłym mężem poruszyła 

w sercu Cassie czułą strunę.  

- Kiedy ją urodziłaś?  

- Trzy miesiące temu.  

background image

Sydney otworzyła oczka. Były jasnoniebieskie. Skrzywiła się, po 

czym zaczęła cicho popiskiwać.  

-  Pewnie  ma  mokro  -  powiedziała  Michelle  i  westchnęła.  -  Ona 

ciągle ma mokro.  

- Z dziećmi tak już jest. Podobno - dodała Cassie, bo przecież nie 

miała  w  tej  materii  żadnego  doświadczenia.  -  Pewnie  musisz 

przynieść z samochodu pieluchy

1

?  

- Tak, pójdę po torbę. Potrzymasz ją przez chwilę?  

-  Jasne  -  powiedziała  Cassie  ze  znacznie  większą  pewnością 

siebie, niż naprawdę się czuła.  

Kilka  razy  miała  na  rękach  niemowlęta,  ale  nie  bardzo  potrafiła 

się z nimi obchodzić. Lubiła dzieci i chciała mieć własne, ale właśnie 

kiedy  zaczęła  poważnie  myśleć  o  powiększeniu  rodziny,  Philip 

zachorował. Potem Cassie myślała już tylko o mężu i jego chorobie.   

Tylko kilkoro ich przyjaciół miało dzieci. Większość par, z jakimi 

się przyjaźnili, była w wieku Philipa, toteż ich dzieci już powyrastały. 

Cassie była jedynaczką, więc nawet nie miała siostrzeńców i nie miała 

na kim się wprawiać.  

Michelle  podała  jej  córeczkę.  Cassie  bardzo  ostrożnie  wzięła 

dziecko. Sydney płakała coraz głośniej, zrobiła się czerwona i szeroko 

otworzyła buzię, ukazując bezzębne dziąsełka.  

Kiedy  Michelle  wróciła  z  pieluchami,  Sydney  darła  się 

wniebogłosy.  Matka  wprawnie  przewinęła  maleństwo,  po  czym  dała 

butelkę  mleka,  które  najpierw  trochę  podgrzała.  Na  czas 

przygotowania jedzenia Cassie znów dostała dziecko do potrzymania. 

background image

Tym  razem  Sydney  się  nie  awanturowała,  tylko  z  wielką  uwagą 

przyglądała się Cassie.  

Patrzyła  na  maleństwo,  myśląc  o  tym,  że  jest  spokrewnione  z 

Philipem,  że  ma  jego  geny.  Właściwie  nie  miałaby  nic  przeciwko 

temu,  żeby  zostać  babcią.  Ale  zaraz  uprzytomniła  sobie,  że  to 

idiotyczny  pomysł.  Przecież  miała  dopiero  trzydzieści  sześć  lat!  Tak 

czy siak miło by było pojechać do miasteczka i kupić jakieś ubranka 

dla tej kruszyny.  

- Zostaniesz tu jakiś czas? - spytała Cassie, gdy Michelle usiadła, 

by nakarmić niemowlę.  

-  Na  pewno  niezbyt  długo.  Pomyślałam  sobie  tylko,  że  może 

chciałabyś zobaczyć małą. - Michelle nie patrzyła na nią. Może miała 

wyrzuty sumienia, że wpadła tylko na chwilę?  

-  No  pewnie.  Bardzo  się  cieszę,  że  ją  przywiozłaś.  A  jeśli 

chciałabyś zostać dłużej, albo jeszcze kiedyś przyjechać, to też będzie 

mi bardzo miło.  

Michelle  się  nie  odezwała,  lecz  Cassie,  choć  już  z  mniejszą 

pewnością siebie, mówiła dalej:  

-  Gdybyś  chciała,  mogłybyśmy  jutro  pójść  na  grób  twojego  taty. 

A może wolałabyś pójść sama? - dodała szybko.  

Nie  chciała  wtrącać  się  w  żałobę  Michelle,  która  nie  lubiła,  gdy 

ktoś  przyglądał  się  jej  emocjom,  zarówno  dobrym,  jak  i  złym.  Przy 

świadkach pozwalała sobie wyłącznie na wybuchy złości.  

background image

-  Nie  chcę.  -  Michelle  pokręciła  głową,  a  potem  spojrzała  na 

Cassie  jakby  trochę  zawstydzona.  -  Pewnie  myślisz,  że  jestem 

okropna...  

- Nic podobnego - zapewniła ją szybko. - Nie musisz chodzić na 

cmentarz,  jeśli  tego  nie  chcesz.  Nie  ma  w  tym  nic  złego.  Wszystko 

zależy od tego, co czujesz.  

- Nie chcę myśleć, że on tam jest - mówiła Michelle  z kamienną 

twarzą. Spojrzała na dziecko i dodała ciszej: - Nie chciałam patrzeć na 

niego, kiedy był taki chory.  

- Wiem, kochanie. On zresztą też nie chciał, żebyś widziała go w 

takim  stanie.  Doskonale  rozumiał,  dlaczego  nas  nie  odwiedzałaś. 

Bardzo mu zależało, żebyś nie czuła się winna z tego powodu.  

-  Naprawdę  tak  uważasz?  -  Michelle  patrzyła  na  nią  niemal 

błagalnie.  Było  jasne,  że  miała  wyrzuty  sumienia,  ponieważ  w 

ostatnich miesiącach życia ojca kompletnie go zaniedbała.  

- Naprawdę - odparła z pełnym przekonaniem Cassie.  

Oczywiście Philipowi było przykro, że córka go nie odwiedza, ale 

jednocześnie  rozumiał  motywy  jej  postępowania.  Michelle  była 

bardzo wrażliwa i nie potrafiła poradzić sobie z tym, co stało się z jej 

tak pełnym energii i witalnym ojcem.  

- Philip chciał, żebyś była szczęśliwa.  

Jej  słowa  sprawiły,  że  Michelle  trochę  się  uspokoiła,  a nawet  się 

uśmiechnęła.  

Po  nakarmieniu  Sydney  Michelle  położyła  ją na  rozpostartym  na 

podłodze  kocyku,  żeby  maleństwo  mogło  sobie  pofikać  nóżkami  i 

background image

pogadać  do  własnych  rączek  wyciągniętych  ku  sufitowi.  Cassie 

przygotowała  pasierbicy  skromną  kolację,  po  czym  siadły  w  pokoju, 

żeby porozmawiać i popatrzeć na bawiące się niemowlę.  

Rozmowa  toczyła  się  jak  zwykle,  to  znaczy  z  oporami.  Cóż, 

wprawdzie Cassie i Michelle nie były sobie całkiem obce, ale o żadnej 

bliskości, czy choćby lekkiej zażyłości, nie było mowy. Po omówieniu 

spraw związanych z urodzeniem dziecka właściwie dalej nie miały ze 

sobą o czym mówić.  

Michelle  nigdy  nie  rozwodziła  się  nad  tym,  gdzie  przebywa  i  co 

robi, ale tym razem powiedziała, że mieszka gdzieś w Hollywood. Nie 

uczyła  się  już.  Przyznała  się  Cassie,  że  zrezygnowała  ze  zdobycia 

wyższego  wykształcenia.  Pracy  też  nie  miała,  ale  kwota,  jaką  Philip 

złożył  dla  córki  w  funduszu  powierniczym,  gwarantowała,  że 

Michelle do końca życia mogła być bezrobotna i funkcjonować sobie 

całkiem nieźle.  

Choć  wyraźnie  zdenerwowana  i  zmęczona,  była  jednak  w 

lepszym nastroju niż zwykle. Z początku Cassie myślała, że odmieniło 

ją macierzyństwo, ale zbyt często wspominała jakiegoś Kyle'a, zawsze 

się przy tym uśmiechając.  

- Kto to jest Kyle? - wreszcie odważyła się zapytać.  

-  Facet  -  odparła  Michelle  ze  śmiechem.  A  potem  zaczęła 

opowiadać,  jakby  musiała  się  komuś  zwierzyć:  -  Mam  fioła  na  jego 

punkcie,  Cassie.  Jest  fantastyczny!  To  znaczy  bardzo  fajny  i  mądry. 

Chodzący  ideał.  Nigdy  nie  byłam  z  nikim  takim  jak  on.  Czasami 

trudno  mi  uwierzyć,  że  wybrał  właśnie  mnie.  Mógłby  mieć  każdą 

background image

dziewczynę,  jakiej  zapragnie.  Kiedy  go  poznałam,  myślałam,  że  to 

jakiś aktor. Jest taki przystojny!  

-  Co  ten  twój  Kyle  robi?  -  Z  uwagi  na  bujną,  a  przy  tym 

nieodmiennie pechową przeszłość Michelle, było to wielce ryzykowne 

pytanie,  poza  tym  Cassie  naprawdę  nie  chciała  wsadzać  nosa  w  nie 

swoje sprawy, ale po prostu martwiła się o pasierbicę.  

-  Jest  muzykiem.  Ma  wielki  talent.  Szkoda,  że  tata  nie  może  już 

posłuchać,  jak  Kyle  gra.  Ale  w  tej  chwili  nie  gra,  bo  jego  zespół  się 

rozpadł...  No  wiesz,  rozbuchane  ego  i  w  ogóle.  Kyle  chce  stworzyć 

nowy zespół, ale to nie jest takie łatwe.  

Cassie skinęła głową. A więc był to jeden z tych, nieudaczników, 

w  jakich  zwykle  zakochiwała  się  Michelle.  Każdy  prócz  niej  widział 

jak  na  dłoni,  że  jej  wszystkie  związki  nieuchronnie  prowadziły  do 

katastrofy.  Całym  sercem  angażowała  się  w  kolejną  miłość,  wierząc, 

że tym razem będzie inaczej, że ten mężczyzna będzie już na zawsze, 

że naprawdę ją kocha i okaże się lojalny.   

Na 

szczęście 

przynajmniej 

finansowo 

Michelle 

była 

zabezpieczona.  Philip  wspólnie  z  Mikiem  Goldmanem,  swoim 

prawnikiem,  nałożyli  żelazne  ograniczenia  na  sumę  złożoną  w 

funduszu  powierniczym  na  rzecz  Michelle.  Chodziło  o  to,  by 

pieniądze  nie  zostały  roztrwonione,  lecz  by  przez  długie  lata 

przynosiły  stały  dochód.  Nie  można  więc  było  ani  zlikwidować 

funduszu  w  formie  jednorazowej  wypłaty,  ani  uszczuplić  go  w 

podobny  sposób,  ani  też  wziąć  kredyt,  traktując  go  jako 

zabezpieczenie.  Kapitał  przynosił  stałe  zyski,  natomiast  jego 

background image

właścicielka  otrzymywała  regularne  kwoty,  za  które  można  było 

przyzwoicie żyć, i tak miało trwać aż do jej śmierci.  

Tak  więc  Michelle  była  zabezpieczona  materialnie,  za  to 

emocjonalnie...  Nie  było  sposobu,  żeby  ochronić  ją  przed  nią  samą  i 

jej  nieudanymi  miłościami. Mogła  to  zrobić  wyłącznie  Michelle.  Ale 

póki  sama nie  zacznie  sobie  z  tym  radzić, nie  można  było  zrobić nic 

więcej,  jak  tylko  podtrzymywać  ją  na  duchu  i  być  w  pobliżu,  kiedy 

poczuje potrzebę, by przy kimś się wypłakać.  

Przez  cały  okres  dojrzewania  Michelle,  Cassie  i  Philip  co  rusz 

próbowali  wyperswadować jej kolejnego narzeczonego nieudacznika, 

ale  zawsze  z  efektem  odwrotnym  od  zamierzonego,  w  takich 

przypadkach  nieodmiennie  bowiem  rosła  jej  lojalność  wobec 

mężczyzny, którego sobie wybrała.  

Michelle przez jakiś czas rozpływała się nad zaletami Kyle'a, aż w 

końcu  dziecko  znów  zaczęło  marudzić,  więc  przygotowała  jeszcze 

jedną butelkę mleka, po czym przewinęła i przebrała maleństwo.  

Z  dwóch  koców  Cassie  przygotowała  miejsce  do  spania  na 

podłodze  w  pokoju,  który  zazwyczaj  zajmowała  Michelle.  Pasierbica 

zaczęła  usypiać  małą,  trwało  to  jednak  dość  długo,  bowiem  Sydney 

kilka  razy  budziła  się  z  drzemki  i  popłakiwała.  Kiedy  wreszcie  mała 

zasnęła  na  dobre,  Michelle  była  bardzo  zniechęcona,  wręcz  bliska 

płaczu.  

- Nic ci nie jest? - spytała Cassie, gdy pasierbica wróciła na dół.  

background image

-  Nie  -  odparła  Michelle,  zabrzmiało  to  jednak  niezbyt 

przekonująco. - Może tylko tyle, że opieka nad małym dzieckiem jest 

strasznie męcząca. Jestem wykończona.  

- Nic dziwnego. Może powinnaś zatrudnić kogoś do pomocy?  

-  Miałam  pomoc  na  początku,  kiedy  mieszkałam  u  mamy.  Ale 

mama... No wiesz: „Michelle, głowa mnie boli od płaczu tego twojego 

dziecka". Tylko że wcale nie chodziło o głowę. Wszystko dlatego, że 

ten  jej  głupi  narzeczony  powiedział:  „O  rany,  Trish,  aż  trudno 

uwierzyć, że jesteś już babcią".  

Cassie  bez  trudu  wyobraziła  sobie,  jak  taka  uwaga  musiała 

wpłynąć na matkę Michelle. Trish, kiedy wychodziła za Philipa, była 

wschodzącą gwiazdką; i zawsze szczyciła się tym, że nie wygląda na 

swoje lata.  

-  Roześmiała  się  wtedy  -  opowiadała  Michelle  -  i  udała,  że  to 

świetny dowcip, ale była wściekła.   

A  potem  zaczęła  narzekać,  że  Sydney  ciągłe  płacze,  że  ona  nie 

może  spać,  że  boli  ją  głowa  i  takie  tam  głupoty.  No  to  w  końcu 

powiedziałam,  że  może  się  wyniosę,  a  ona  na  to,  że  tak  właśnie 

powinnam zrobić.  

- Och, Michelle!  

Cassie  naprawdę  bardzo  się  nad  nią  litowała.  Poczuła  dobrze 

znaną  złość  na  Trish.  Michelle  była  wprawdzie  trudnym  dzieckiem, 

ale  większość  jej  problemów  spowodowała  właśnie  matka.  Zawsze 

bardziej  niż  własną  córką  interesowała  się  sobą,  swoim  wyglądem  i 

tym, co powie młody mężczyzna, z którym akurat była związana.  

background image

-  Mogłam  się  tego  spodziewać  -  powiedziała  Michelle,  z  trudem 

powstrzymując  łzy.  -  Nie  powinnam  była  liczyć  na  to,  że  wnuczkę 

pokocha bardziej niż własną córkę.  

-  Kochanie...  -  Cassie  położyła  dłoń  na  ramieniu  pasierbicy, 

modląc się w duchu, by jej nie odtrąciła.  

- Nieważne. - Michelle się skrzywiła. - Nigdy nie umiałyśmy się 

dogadać. Problem w tym, że Rosa, ta kobieta, która mi pomagała przy 

Sydney,  nie  chciała  robić  tego  w  moim  mieszkaniu.  No  wiesz,  nie 

miała tam własnego pokoju jak u mamy, więc musiała dojeżdżać. No i 

chyba  nie  bardzo  lubiła  Kyle'a,  bo  ciągle  robiła  do  niego  jakieś 

przytyki. W efekcie kilka tygodni temu złożyła wymówienie. Zdawało 

mi  się,  że  sama  sobie  poradzę...  -  Michelle  spróbowała  się 

uśmiechnąć, ale nie bardzo jej to wyszło.  

- To wcale nie takie łatwe - powiedziała Cassie.   

Widziała,  że  pasierbica  jest  na  skraju  załamania  nerwowego, 

bowiem samotne macierzyństwo wyraźnie ją przerastało.  

- Może powinnaś znaleźć kogoś innego.  

- Pewnie tak. - Michelle spuściła wzrok. - To wszystko jest takie 

trudne...  

- No, ale póki jesteś tutaj, pomogę ci. Będziesz mogła sobie trochę 

odpocząć.  Może  nawet  uda  mi  się  znaleźć  jakąś  dobrą  nianię. 

Zgadzasz  się?  Zostaniesz  tu  jakiś  czas  i  nie  będziesz  się  niczym 

przejmowała.  Chcesz  wody  mineralnej  może  coś  na  uspokojenie? 

Mam herbatkę ziołową. Albo gorącą czekoladę.  

background image

- Nie, dziękuję. Wolałabym wyjść na dwór i posiedzieć chwilę na 

tarasie. Ochłonąć.  

- Oczywiście. Nie będziesz chyba miała nic przeciwko temu, jeśli 

pójdę  się  położyć?  Potem  zamknij  drzwi,  dobrze?  -  Była  pewna,  że 

pasierbica potrzebuje chwili spokoju i samotności, by ukoić zszarpane 

nerwy.  

Michelle  skinęła  głową  i  nawet  się  uśmiechnęła,  więc  Cassie  po 

cichutku,  by  nie  obudzić  dziecka,  poszła  na  górę.  Przebrała  się  w 

piżamę i weszła do łóżka. Jak to miała w zwyczaju, zamierzała trochę 

poczytać przed snem, jednak nie mogła się skoncentrować na lekturze. 

Rozmyślała  o  Michelle.  Nie  wiedziała,  jak  długo  tu  zostanie,  ale 

miała  nadzieję,  że  posiedzi  przynajmniej  z  dzień.  Cassie  bardzo 

chciała  pobawić  się  z  Sydney,  popatrzeć  sobie  na  nią.  Martwiła  się 

także,  czy  Michelle  poradzi  sobie  z  maleństwem.  Była  niezbyt 

zrównoważona,  a  Bóg  jeden  wie,  jakim  człowiekiem  jest  ten  jej 

genialny muzyk. Przyjechała tu zdenerwowana, co zapewne udzieliło 

się Sydney i sprawiło, że mała miała trudności z zaśnięciem.  

Czy  tak  dzieje  się  zwykle?  Czy  całe  to  macierzyństwo  to  jedna 

wielka  droga  przez  mękę  bez  choćby  odrobiny  radości?  A  przecież 

wychowywanie  dziecka,  mimo  że  przysparza  wielu  trosk  i  trudu, 

przede  wszystkim  powinno  być  radością...  Przynajmniej  tak  zdawało 

się Cassie, choć nie miała w tym względzie żadnego doświadczenia.  

A może nie jest tak źle? Michelle była zmęczona podróżą, pewnie 

też  bała  się,  jak  macocha  zareaguje,  gdy  pojawi  się  z  dzieckiem. 

Chociaż z drugiej strony... Zawsze coś brała, więc może i tym razem 

background image

narkotyki sprawiły, że jest taka nerwowa. Chociaż zwykle kiedy była 

naćpana, wydawała się niebiańsko szczęśliwa albo całkiem nieobecna. 

Mogła  jednak  przerzucić  się  na  jakąś  inną  substancję,  która 

przyprawia o taką niezwykłą nerwowość. Po Michelle można się było 

wszystkiego spodziewać.  

W końcu jednak Cassie zasnęła.  

Coś  ją  obudziło.  Otworzyła  oczy.  Na  dworze  świtało.  Od  ponad 

dwóch  lat  przyzwyczaiła  się  późno  chodzić  spać.  Tak  trudno  było 

zgasić światło i zasnąć bez Philipa. Kiedy mąż nie mógł już  wspinać 

się  na  schody,  Cassie  wstawiła  drugie  łóżko  do  jego  pokoju  na 

parterze,  żeby  zawsze  być  blisko  niego.  Przywykła  nawet  do  szumu 

respiratora,  którego  musiał  używać  w  ostatnim  stadium  choroby. 

Zupełnie jednak nie mogła przywyknąć do jego nieobecności.   

W  rezultacie  zazwyczaj  budziła  się  później  niż  w  tej  chwili. 

Leżąc,  zastanawiała  się,  co  też  mogło  ją  obudzić  i  czy  nie  warto  by 

znowu zasnąć. W końcu dotarł do niej przeraźliwy płacz.  

Wstała  i  podeszła  do  drzwi.  Teraz  płacz  stał  się  znacznie 

głośniejszy. Płacz niemowlęcia.  

- Michelle! - zawołała Cassie, zmierzając do pokoju pasierbicy.  

Sydney  leżała  na  pleckach  na  swoim  posłaniu.  Wściekle  fikała 

nóżkami i rączkami, buzię miała czerwoną od krzyku.  

- Och, skarbie! - Cassie wzięła na ręce wyjące maleństwo.  

Od  razu  zrozumiała,  co  się  stało.  Pielucha  Sydney  była  całkiem 

przemoczona, mokra była także piżamka i kocyk.  

- Biedna kruszynka - powiedziała czule Cassie.  

background image

Na  podłodze  obok  torby  z  rzeczami  Sydney  leżała  paczka 

jednorazowych pieluch, więc Cassie zabrała się za przewijanie. Nigdy 

przedtem  tego  nie  robiła,  ale  jakoś  udało  jej  się  zdjąć  z  Sydney 

piżamkę  i  przemoczoną  pieluchę,  a  nawet  wytrzeć  pupę  specjalną 

chusteczką.  Natomiast  włożenie  czystej  pieluchy  okazało  się  nieco 

trudniejsze,  bo  trzeba  było  jednocześnie  trzymać  fikające  nóżki  i 

dopasowywać  pieluchę,  ale  i  to  się  Cassie  udało.  Prawie.  Pielucha 

była przekrzywiona, ale przynajmniej okrywała co trzeba.  

Znacznie  trudniej  było  włożyć  maleństwu  czyste  ubranko,  bo 

Sydney  wierzgała  nóżkami  i  machała  rączkami.  Wprawdzie  uciszyła 

się  nieco,  gdy  Cassie  zmieniła  jej  pieluchę,  ale  teraz,  podczas 

ubierania,  znów  zaczęła  wyć.  Mimo  wszystko  Cassie  udało  się 

przynajmniej włożyć dziewczynce koszulkę.  

No  cóż,  Michelle  będzie  musiała  zrobić  resztę,  pomyślała, 

wstając. Z dzieckiem na ręku zeszła na dół, nawołując Michelle, choć 

nie miała wielkiej nadziei na odpowiedź. Pasierbica na pewno poszła 

na  spacer,  skoro  do  tej  pory  nie  usłyszała  płaczu  córeczki.  Cassie 

udała się na taras i stamtąd zawołała Michelle, ale ta się nie odzywała. 

Widocznie poszła nad jezioro.  

Wobec  tego  Cassie  wróciła  do  domu.  Wyjrzała  przez  okno  w 

kuchni  i  oniemiała.  Miejsce,  w  którym  Michelle  zostawiła  swój 

samochód,  było  puste;  Cassie  zamarła.  Wmawiała  sobie,  że  to 

przecież niemożliwe, żeby pasierbica tak po prostu uciekła, że pewnie 

o  czymś  zapomniała  i  pojechała  do  miasteczka  na  zakupy.  Jednak  w 

głębi serca już wiedziała, że to tylko pobożne życzenie.  

background image

Cassie  wpadła  w  panikę.  Nie  miała  pojęcia,  co  robić,  jak 

opanować tą małą istotkę, która robi aż tyle hałasu.  

Teraz  dopiero  zauważyła  leżącą  na  kuchennym  stole  kopertę. 

Wyglądała tak złowróżbnie, że Cassie z trudem zmusiła się, by po nią 

sięgnąć.  Teraz  już  wiedziała  na  pewno,  że  Michelle  uciekła, 

zostawiając  jej  swoje  dziecko.  Kołysząc  wrzeszczącą  Sydney, 

otworzyła  kopertę,  wyjęła  z  niej  list  i  przebiegła  go  wzrokiem,  ze 

zdenerwowania wyłapując tylko fragmenty, które jednak powiedziały 

wszystko:  

Mam  wrażenie  jakbym  się  dusiła...  wiem,  że  mnie  zrozumiesz... 

potrzebuję trochę czasu dla siebie... pobyć sama z Kyle 'em.  

List wysunął się ze zmartwiałych palców Cassie.  

No  dobrze,  myślała,  kołysząc  niemowlę.  Muszę  się  spokojnie 

zastanowić.  Trzeba  coś  zrobić.  Dziecko  musi  jeść.  Ja  muszę  je 

nakarmić.  

Zajrzała  do  lodówki  w  nadziei,  że  Michelle  zostawiła  mleko,  ale 

niczego  nie  znalazła.  Poszła  więc  na  górę,  żeby  poszukać  paczki  z 

mlekiem w rzeczach Sydney. Przełożyła dziecko na drugą rękę i w tej 

samej  chwili  zbyt  luźno  zapięta  pielucha  zsunęła  się  z  małej  pupki. 

Cassie tylko ją podciągnęła. Teraz najpilniejsze było jedzenie.  

Na przemian podśpiewując i przemawiając do dziecka, weszła na 

schody,  ale  Sydney  była  niewrażliwa  na  jej  wysiłki.  Wrzeszczała 

coraz  głośniej,  a  buzię  miała  taką  czerwoną,  że  Cassie  przeraziła  się 

nie na żarty.  

background image

Jeszcze  miała  nadzieję,  że  to  pomyłka,  że  znajdzie  w  sypialni 

walizkę  Michelle,  ale  nie  znalazła.  Została  tylko  torba  z  rzeczami 

Sydney.  Dobrze  chociaż,  że  Cassie  udało  się  znaleźć  puszkę  z 

mlekiem dla niemowląt i kilka butelek. Wzięła je i wróciła do kuchni.  

Ledwo zeszła ze schodów, ktoś zadzwonił do drzwi.  

Michelle  wróciła!  -  pomyślała  uradowana  Cassie.  Prawie  biegła 

do sieni. Nie zauważyła, że pielucha Sydney znów się niebezpiecznie 

obsunęła. W drzwiach stał Sam Buchanan z rulonem w ręku. Zdumiał 

się  niepomiernie,  ujrzawszy  panią  Weeks  z  wrzeszczącym 

niemowlęciem na ręku.  

-  To  pan!  -  Spojrzała  na  niego  z  widocznym  rozczarowaniem  i 

niechęcią. Chciała zamknąć mu drzwi przed nosem, ale właśnie w tej 

chwili pielucha spadła na podłogę.  

Cassie jęknęła, popatrzyła na pieluchę, a potem na Sama.  

- Proszę ją potrzymać - warknęła, podając mu dziecko.  

 

ROZDZIAŁ TRZECI 

Zdumiony Sam odruchowo przytulił maleństwo.  

- Przyniosę inną pieluchę - wołała Cassie, biegnąc na górę.  

Trzymając  na  rękach  półnagie  i  wrzeszczące  w  niebogłosy 

niemowlę,  Sam  patrzył  na  mknącą  po  schodach  Cassie.  Nie 

spodziewał się takiego obrotu sprawy. Nie mógł też nie zauważyć, że 

ta jędza Weeks wspaniale wygląda w krótkiej nocnej koszulce...  

A  potem  spojrzał  na  półnagie  dziecko.  Niemowlę  bez  pieluszki 

groziło katastrofą. Sam westchnął, rzucił rulon na podłogę i przełożył 

background image

małą  na  lewą  rękę.  Podśpiewywał  pod  nosem,  klepiąc  Sydney  po 

pleckach  i  kołysząc  ją.  Wrzask  odrobinę  się  uciszył  i  dostosował  do 

rytmu  kołysania.  Sam  wyjął  z  kieszeni  kluczyki  od  samochodu  i 

pomachał  nimi  dziewczynce  przed  nosem.  Sydney  potarła  buzią  o 

jego  ramię,  pociągnęła  noskiem  i  z  wielkim  zaciekawieniem 

przyglądała się temu czemuś, co się kiwało i błyszczało.   

Gdy  Cassie  wróciła  na  dół  z  pieluchą,  zobaczyła,  że  jej  wstrętny 

sąsiad  podskakuje  z  dzieckiem  na  ręku,  mrucząc  przy  tym  jakąś 

melodię i potrząsając kluczykami.  

Sydney  wpakowała  sobie  piąstkę  do  buzi.  Wpatrywała  się  to  w 

klucze,  to  w  Sama.  Nie  wyła  już,  lecz  tylko  popiskiwała  w  rytm 

dziwnej mruczanki nuconej grubym głosem.  

- O, jest pielucha - ucieszył się Sam.  

- Nie wiem tylko, czy tym razem uda mi się ją porządnie włożyć. 

-  Cassie  też  się  uśmiechnęła.  -  Pań  chyba  wie,  jak  poradzić  sobie  z 

takim maleństwem - dodała niepewnie.  

- Mam spore doświadczenie. Oczywiście trochę już zapomniałem, 

ale  zawsze  mogę  spróbować.  Moja  córka  ma  trzynaście  lat  -  dodał 

tytułem wyjaśnienia.  

-  Chętnie  bym  panu  zleciła  to  zadanie  -  powiedziała  Cassie, 

nawiązując  do  trzymanej  w  ręku  pieluchy  -  ale  sama  powinnam  się 

nauczyć.  

Wzięła  od  niego  dziecko  i  usiadła  na  podłodze.  Sydney  wciąż 

miała piąstkę w buzi. Popiskiwała cichutko i wpatrywała się w Cassie 

zapłakanymi oczkami, na co zrobiło jej się ciepło w sercu.  

background image

Położyła  maleństwo  na  podłodze  i  wsunęła  pod  nie  pieluszkę. 

Tym  razem  poszło  jej  znacznie  lepiej,  choć  Sydney  znów  zaczęła 

płakać. Widocznie nie znosiła żadnych ograniczeń, a więc i pieluchy. 

Sam zaraz nachylił się nad nią i zadzwonił kluczykami.  

- Moim zdaniem mała jest głodna - stwierdził.   

-  Wiem.  Gdybym  tylko  mogła  jej  przygotować  mleko,  wszystko 

jakoś by się ułożyło.  

- Żaden problem. Ja się nią zajmę, a pani niech zrobi mleko.  

- Dobrze.  

Poszli do kuchni, a Sam został z Sydney na rękach.  

Cassie  przeczytała,  jak  się  przyrządza  mleko  i  zrobiła  wszystko 

zgodnie z instrukcją. Teraz wystarczyło tylko podgrzać mieszankę.  

-  Nie  wiem,  jak  można  sobie  samemu  poradzić  z  takim 

maleństwem - westchnęła, czekając, aż mleko się zagrzeje.  

- Pewnie, że  łatwiej jest  we dwoje. - Sam wzruszył  ramionami. - 

Ale  o  ile  dobrze  pamiętam,  to  z  czasem  nabiera  się  wprawy  i  potem 

już idzie jak po maśle. Mam nadzieję, że mleko zaraz będzie, bo ona 

za chwilę znów zacznie płakać. Kluczyki już jej się znudziły.  

Popiskiwanie  Sydney  rzeczywiście  zaczęło  przechodzić  w  płacz. 

Cassie  wylała  sobie  kroplę  mleka  na  nadgarstek.  Czasami  widywała 

takie  sceny  w  filmach,  toteż  wiedziała,  jak  się  to  robi.  Nie  wiedziała 

tylko, co powinna przy tym poczuć. Ale ponieważ mleko nie było ani 

zimne,  ani  gorące,  postanowiła,  zaryzykować.  Podała  Samowi 

butelkę.  

Ledwie smoczek dotknął buzi Sydney, nastąpiła błoga cisza.  

background image

- O Boże - jęknęła Cassie.  

Usiadła przy stole i oparła głowę na rękach.  

- Zdaje się, że miała pani ciężki poranek - stwierdził Sam.  

Cassie skinęła głową. Nie miała pojęcia, że posapywanie ssącego 

niemowlęcia może być takie miłe dla ucha.  

- Jak się nazywa to tygrysiątko? - spytał Sam.  

- Sydney Weeks. Jest córką mojej pasierbicy.  

- Rozumiem. Pani się nią opiekuje? 

-  Można  to tak nazwać.  Kiedy  się  rano  obudziłam,  stwierdziłam, 

że moja pasierbica zniknęła.  

- Co takiegoż! Tak po prostu sobie wyjechała?  

- Tak po prostu - westchnęła Cassie. - Choć była na tyle uprzejma, 

że zostawiła mi list. Jak zrozumiałam, jej narzeczony uważa, że będzie 

im  lepiej  bez  niemowlęcia.  Michelle  napisała,  że  „potrzebuje  trochę 

czasu dla siebie" i że nie może „teraz zajmować się dzieckiem". 

Zapadła głucha cisza.  

- O rany - mruknął wreszcie Sam.  

-  No  właśnie.  Michelle  zawsze  potrafi  człowieka  zadziwić.  - 

Cassie spojrzała na niego i uśmiechnęła się słabo. - Dziękuję. To było 

dla mnie bardzo trudne. Omal mnie nie ogłuszyła.  

-  Och,  dzieci  to  potrafią  -  rzekł  z  komiczną  nutą  tragizmu.  - 

Pamiętam,  jak  Jana  była  maleńka.  Miała  kolkę  i  razem  z  żoną  przez 

całą  noc  nosiliśmy  ją  na  rękach,  potem  znowu  miała  kolkę...  Moi 

znajomi  codziennie  wieczorem  pakowali  synka  do  auta,  bo  usypiał 

tylko  przy  szumie  motoru,  mój  przyjaciel  zaś  po  dobranocce  musiał 

background image

zanucić  i  odtańczyć  menueta,  bo  inaczej  jego  córeczka  marudziłaby 

przez pół nocy. - Westchnął ciężko. - Uśmiecha się pani, ale proszę mi 

wierzyć,  nikt,  kto  dzień  w  dzień  i  noc  w  noc  przebywał  z  takim 

wrzeszczącym terrorystą, nie znajdzie w takich opowieściach niczego 

zabawnego. Horror, ot co. - Zrobił tragiczną minę.  

Cassie  musiała  się  roześmiać...  i  nagle  zdała  sobie  sprawę,  że 

wciąż  ma  na  sobie  starą  bawełnianą  nocną  koszulkę,  spłowiałą  i 

wyciągniętą przez niezliczone prania. Na dodatek nie sięgała nawet do 

kolan. Poczuła wypływający na policzki rumieniec.  

-  Przepraszam.  Okropnie  wyglądam.  -  Odruchowo  przesunęła 

palcami po włosach. Nawet ich nie rozczesała!  

- Wygląda pani całkiem nieźle - zapewnił ją Sam.  

Lecz Cassie nie słuchała. Było jej przykro, że poprzedniego dnia 

zachowała  się  wobec  niego  niegrzecznie,  a  on  bez  proszenia  i  bez 

mrugnięcia  okiem  pomógł  jej  w  beznadziejnej  sytuacji...  Na  domiar 

złego  zapomniała  się  do  tego  stopnia,  że  gawędziła  z  nim  jak  ze 

starym znajomym, i to ubrana jedynie w beznadziejną nocną koszulkę, 

którą już dawno powinna była wyrzucić.  

-  Zaraz  wracam  -  powiedziała,  zerwawszy  się  od  stołu.  A 

wbiegając na schody, dodała: - Tylko się ubiorę.  

Pobiegła  do  sypialni.  Jedno  spojrzenie  w  lustro  upewniło  ją,  że 

włosy  istotnie  ma  w  nieładzie,  a  krótka  koszulka  odsłania  więcej  niż 

kobieta w jej wieku powinna pokazywać. Niemal nie myśląc o tym, co 

robi,  ubrała  się  statecznie:  jedwabne  spodnie  i  bluzka  od  kompletu. 

background image

Dopiero  po  chwili  przyszło  jej  do  głowy,  że  idiotycznie  jest  wciągać 

na siebie jedwabie, gdy trzeba się zająć niemowlęciem.  

Tak  więc  przebrała  się  w  dżinsy  i  zaczęła  szukać  w  szafie 

gustownego  sweterka,  kiedy  przyszło  jej  do  głowy,  że  zachowuje  się 

jak  idiotka.  Przecież  Sam  Buchanan  może  sobie  pomyśleć,  ze  ona 

także  uciekła.  Prędko  włożyła  białą  bawełnianą  koszulkę,  rozczesała 

włosy i pospiesznie wróciła do kuchni.  

Sam  siedział  przy  stole.  Na  ramieniu  miał  ściereczkę  do 

wycierania  naczyń,  a na niej  Sydney,  którą delikatnie  poklepywał  po 

pleckach.  Akurat  gdy  Cassie  weszła  do  kuchni,  Sydney  odbiło  się 

potężnie.  Zdawało  się  nieprawdopodobne,  żeby  ten  odgłos  mógł  się 

wydobyć  z  takiej  maleńkiej  istotki.  Cassie  się  roześmiała,  a  Sam  się 

do  niej  uśmiechnął.  W  jego  brązowych  oczach  pojawiły  się  wesołe 

błyski.  Zakłopotanie  spowodowane  niezręczną  sytuacją  zniknęło  jak 

za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.  

- Bardzo panu dziękuję - powiedziała. - Może napijemy się kawy?  

- Z przyjemnością.  

-  A  może  chciałby  pan  coś  zjeść?  -  spytała  Cassie,  nastawiwszy 

ekspres. - Mam tu chyba jakieś rogaliki.  

-  Dziękuję,  już  jadłem,  ale  proszę  się  mną  nie  krępować.  Miała 

pani bardzo pracowity poranek. Trzeba się solidnie wzmocnić.  

-  Porządne  śniadanie  na  pewno  mi  się  przyda.  -  Posmarowała 

masłem rogalik i usiadła przy kuchennym stole.  

Sam ułożył sobie Sydney na ręce w taki sposób, żeby mała mogła 

się  porozglądać. Cassie  pochyliła  się  i  spojrzała  w  wielkie  niebieskie 

background image

oczka  dziewczynki.  Sydney  także  się  jej  przyglądała.  Po  chwili 

uśmiechnęła się szeroko. Cassie roześmiała się uradowana.  

- Śliczne maleństwo - powiedziała.  

- No. - Sam spojrzał na nią. - To u was chyba rodzinne.  

- To jest córka mojej pasierbicy - przypomniała mu Cassie.  

- No tak, rzeczywiście - zaśmiał się Sam. - Jesteście do siebie tak 

bardzo podobne, jakby to była pani rodzona córka.  

Cassie  delikatnie  pogłaskała  dziecko  po  główce.  Sydney  miała 

jasne włoski i niebieskie oczka. Tak samo jak Cassie.  

- Jej oczka pewnie staną się szare, bo takie ma Michelle. Jak pan 

sądzi,  czy  ona  wie,  że  mama  ją  zostawiła  i  że  jest  teraz  u  obcych 

ludzi? 

-  Nie  wygląda  na  przestraszoną.  Nie  pamiętam,  kiedy  dzieci 

zaczynają  się  bać  obcych.  Jana  ma  już  trzynaście  lat  i  w  głowie  jej 

tylko  płyty  i  ciuchy.  -  Umilkł,  po  czym  spytał  niepewnie:  -  Czy  jej 

matka prędko wróci? 

- Nie mam pojęcia. Michelle jest nieobliczalna.  

- Co pani zamierza zrobić z tym fantem? 

- Tego także nie wiem. - Cassie nalała kawę do kubków. - Jeszcze 

się nad tym nie zastanawiałam. Nie miałam czasu. Nawet nie od razu 

znalazłam ten list. Kiedy się obudziłam, mała strasznie płakała...   

-  A  matka  Michelle?  -  wpadł  jej  w  słowo  Sam.  -  Czy  ona  nie 

mogłaby się zająć wnuczką? 

-  Trish?  -  Cassie  pokręciła  głową.  Oczywiście  wolałaby  zwalić 

kłopot  na  cudze  barki,  ale  w  tym  wypadku  było  to  całkiem 

background image

niemożliwe.  -  Na  pewno  nie  będzie  chciała  zabrać  Sydney.  Wczoraj 

Michelle mi powiedziała, że musiała wynieść się z rodzinnego domu, 

bo  matka  nie  miała  ochoty  zostać  babcią.  Poza  tym  nie  mogłabym 

Trish  zostawić  niemowlęcia.  Nie  nadawała  się  na  matkę  i  tak  już 

pozostało...  

Philip  zastanawiał  się  nawet,  czy  nie  zacząć  walki  o  opiekę  nad 

córką, ale obawiał się, że niekorzystnie się to na niej odbije. Ten cały 

cyrk  w  mediach...  Zresztą  Trish  nie  miała  nic  przeciwko  temu,  żeby 

Michelle mieszkała u nas tak długo, jak miała na to ochotę.  

-  Rozumiem.  -  Sam  skinął  głową.  -  Też  jakoś  dogaduję  się  ze 

swoją  byłą  żoną.  Tyle  że  człowiek  zawsze  się  boi,  żeby  broń  Boże 

czegoś nie popsuć. Jest znacznie lepiej dla dziecka, jeśli można się  z 

nim spotykać bez żadnych problemów.  

-  No  właśnie.  -  Cassie  była  zadowolona,  że  nie  trzeba  mu  tego 

wszystkiego  tłumaczyć.  Niektórzy  znajomi  nie  rozumieli,  dlaczego 

Philip nie walczy o uzyskanie prawnej opieki nad Michelle, skoro tak 

naprawdę i tak zajmował się nią bardziej niż Trish. To byli ci, którzy 

nie przeżyli rozwodu albo nigdy nie mieli dzieci. - A jednak obawiam 

się,  że  źle  postąpiliśmy  z  Michelle.  Zawsze  były  z  nią  problemy,  z 

każdą najdrobniejszą sprawą. Czułam się wobec niej winna...   

- Winna? A to dlaczego? Jakoś nie mogę sobie wyobrazić pani w 

roli złej macochy.  

-  Oczywiście  że  nie  byłam  dla  niej  zła,  i  to  nie  przeze  mnie  jej 

rodzice  się  rozwiedli.  Kiedy  poznałam  Philipa,  od  ich  rozstania 

minęło już kilka lat. A jednak nie radziłam sobie z nią tak dobrze jak 

background image

powinnam. Byłam młoda i nie miałam pojęcia o wychowaniu dzieci, a 

już  tym  bardziej  nastolatków.  Jestem  starsza  od  Michelle  tylko  o 

dwanaście  lat.  Nie  wiedziałam,  jak do  niej  podejść.  Starałam  się  być 

dla  niej  starszą  siostrą,  ale  i  tego  dobrze  nie  umiałam,  bo  jestem 

jedynaczką.  

Michelle  zawsze  miała  do  mnie  o  coś  pretensję,  potrafiła  być 

bardzo  przykra,  no  i  zdarzało  się,  że  wręcz  jej  nienawidziłam. 

Rozumie pan, sporo namieszała w moim małżeństwie. Kiedy jej tu nie 

było, życie stawało się łatwiejsze i znacznie przyjemniejsze. Michelle 

musiała czuć, że cieszę się, kiedy wracała do matki.  

Cassie  umilkła.  Była  zdumiona,  że  tak  dużo  zdradziła  obcemu 

człowiekowi.  Nie  zwykła  opowiadać  o  bolesnych  przeżyciach, 

zwłaszcza ludziom, których dobrze nie znała. Zapewne stres związany 

z płaczącym niemowlęciem sprawił, że stała się całkiem bezbronna.  

- Przepraszam - powiedziała prędko. - Nie powinnam była pana w 

to wszystko mieszać.  

- Kiedy miło mi się słucha.  

- Jest pan dla mnie bardzo dobry. Chodzi mi... przecież wcale nie 

musiał mi pan pomagać.  

- A od czego ma się sąsiadów? - odparł lekko.  

- Mówię poważnie. Bardzo to miłe z pańskiej strony, zwłaszcza że 

wczoraj tak niegrzecznie pana potraktowałam. Przepraszam.  

-  Proszę  się  nie  przejmować.  Nie  była  pani  aż  taka  niegrzeczna, 

zważywszy,  że  bywam  dosyć  natarczywy.  To  pani  miała  rację,  a  nie 

background image

ja. Nie musi mi pani sprzedawać swojej ziemi tylko dlatego, że ja tak 

chcę. Czasami trochę mnie ponosi.  

Uśmiechnął się i wstał.  

-  Chyba  już  sobie  pójdę.  Robota  czeka.  Prowadzę  jednocześnie 

dwie  budowy.  -  Spojrzał  na  Sydney,  która  zacisnęła  piąstkę  na 

rękawie jego koszuli.  

- Poradzi pani sobie? 

- Na pewno. Wszystko przez to, że dzień mi się paskudnie zaczął - 

powiedziała Cassie z pewnością siebie, której wcale nie odczuwała.  - 

Kupię jakieś książki o pielęgnacji niemowląt. Poza tym mam nadzieję, 

że Michelle wkrótce się odezwie.  

- Dobrze. - Podał jej dziecko.  

Cassie ułożyła sobie maleństwo na ręku i odprowadziła Sama do 

drzwi. Podniósł upuszczony wcześniej rulon z planem.  

-  No  cóż  -  powiedział,  spoglądając  na  Cassie  -  proszę  do  mnie 

zadzwonić,  gdyby  pani  czegoś  potrzebowała.  -  Wyjął  z  portfela 

wizytówkę. - Tu jest mój numer telefonu.  

- Dziękuję. - Cassie wzięła wizytówkę. - To bardzo miłe, ale teraz 

już chyba sobie poradzę.  

Skinął  głową  i  wyszedł.  W  domu  zrobiło  się  nadzwyczaj  cicho  i 

pusto.  Cassie  spojrzała  na  Sydney,  która  przyglądała  się  jej  w 

skupieniu.  

- Wygląda na to, że zostałyśmy same, maleńka.   

Sydney  wciąż  na  nią  patrzyła.  Przymknęła  jedno  oko  w  taki 

sposób, że wydawało się, jakby puściła oczko. Cassie roześmiała się i 

background image

dziecko także się uśmiechnęło. Cassie pocałowała ją w czółko. Skóra 

Sydney była miękka i gładka.  

- No dobrze. Jak myślisz, co powinnyśmy teraz zrobić?  

Poszła  do  sypialni  i  ostrożnie  położyła  Sydney  na  środku  łóżka, 

po  czym  przejrzała  to,  co  Michelle  przywiozła.  Było  trochę  ubranek, 

kilka  bawełnianych  kocyków,  pluszowych  zwierzaków,  plastikowa 

grzechotka  i  kółko  wypełnione  jakimś  gęstym  płynem.  Cassie  wzięła 

do ręki jedno ze zwierzątek, usiadła obok Sydney i pokazała zabawkę 

maleństwu.  Dziewczynka  wyciągnęła  rączkę,  chwyciła  pluszowego 

królika za futerko i wsadziła go sobie do buzi.  

Cassie  przyglądała  się  niemowlęciu,  a  w  jej  głowie  kłębiło  się 

tysiące pytań. Tak niewiele  wiedziała o dzieciach. Nie miała pojęcia, 

co myśli takie maleństwo, jakie powinno mieć zabawki i co taka istota 

porabia całymi dniami.  

Pogłaskała  Sydney  po  policzku.  Znów  pomyślała,  że  to  jest 

wnuczka  Philipa,  że  ma  jego  geny.  Spróbowała  wyobrazić  sobie,  jak 

Philip  zareagowałby  na  pojawienie  się  Sydney,  co  by  powiedział,  co 

by  sobie  pomyślał.  Już  wiedziała,  że  może  zrobić  tylko  jedno: 

zaopiekować  się  maleństwem.  Nieważne,  czy  tylko  przez  kilka  dni, 

przez  kilka  miesięcy,  a  może  nawet  lat.  Nie  miało  znaczenia,  że 

Sydney  bez  zaproszenia  wdarła  się  w  jej  życie,  że  wniosła  chaos  w 

spokojny świat Cassie, ani że nie była z nią spokrewniona. To dziecko 

było częścią Philipa, a teraz miało się stać częścią życia Cassie.  

Pochyliła się nad dziewczynką. Paluszki Sydney  zacisnęły się na 

jej włosach.  

background image

-  Witaj  w  domu,  kochanie  -  szepnęła  Cassie.  -  Na  pewno  jakoś 

sobie poradzimy.  

Łzy popłynęły z jej oczu. Wzięła Sydney na ręce i przytuliła ją do 

serca. Maleńkie ciałko było mięciutkie, cieplutkie i takie słodkie.  

Cassie  miała  świadomość,  że  porusza  się  po  omacku.  Wiedziała 

także,  że  brak  jej  mnóstwa  bardzo  potrzebnych  rzeczy.  Choćby 

łóżeczka  czy  fotelika  do  samochodu,  a  przede  wszystkim  jakiejś 

książki,  z  której  mogłaby  się  dowiedzieć,  jak  obchodzić  się  z 

niemowlęciem.  

W  pobliskim  miasteczku  Crescent  Lake  była  księgarnia.  Cassie 

tylko  raz  tam  zajrzała,  ponieważ  zwykle  zamawiała  książki  przez 

Internet.  Po  śmierci  Philipa  wolała  w  ten  sposób  robić  zakupy,  bo 

dzięki  temu  nie  musiała  spotykać  się  z  ludźmi,  lecz  tym  razem  nie 

mogła  czekać,  aż  przyślą  jej  książkę  pocztą,  tylko  musiała  mieć  ją 

natychmiast.  Poza  tym...  No  cóż,  nie  wiedziała  nawet,  gdzie  się 

kupuje  wyprawkę  dla  niemowlęcia.  W  Los  Angeles  były  specjalne 

sklepy  z  rzeczami  i  ubrankami  dla  niemowląt.  Tam  było  wszystko, 

czego  mały  człowiek  potrzebował,  ale  Cassie  wątpiła,  żeby  w  takiej 

dziurze jak Crescent Lake znajdował się tego rodzaju sklep.  

Przypomniała  sobie,  że  na  obrzeżach  miasteczka  jest  duży 

supermarket.  Prawdopodobnie  tam  należało  szukać  potrzebnych 

rzeczy. Cassie trochę się zdziwiła, kiedy zdała sobie sprawę, że przez 

kilka  ostatnich  lat  ani  razu  nie  była  w  supermarkecie.  Właściwie 

dopiero  teraz  zauważyła,  że  dzięki  zamożności  Philipa  mogła  pędzić 

bezpieczne życie pod kloszem.  

background image

Teraz jednak musiała wybrać się do miasteczka. Niestety było to 

wykluczone.  Nie  mogła  zabrać  Sydney  ze  sobą,  nie  mając  w  aucie 

odpowiedniego  fotelika,  jak  również  nie  mogła  zostawić  jej  samej  w 

domu.  

Cassie  wyszła  na  ganek.  Chciała  sprawdzić,  czy  Michelle  nie 

pomyślała  przypadkiem  o  foteliku  i  nie  wyjęła  go  ze  swego 

samochodu,  zanim  odjechała.  Niestety  ani  na  ganku,  ani  na  miejscu, 

gdzie stał samochód Michelle, nie było nic takiego.  

To typowe dla Michelle, pomyślała. Odjechać, zapominając o tak 

ważnym drobiazgu jak samochodowy fotelik dla niemowlęcia.  

Cassie  wróciła  do  domu,  zastanawiając  się,  co  zrobić  w  tej 

sytuacji. Gdyby mieszkała w Los Angeles, zadzwoniłaby do któregoś 

ze  znajomych  i  poprosiła  o  przysługę.  Zresztą  w  Los  Angeles 

mogłaby po prosto, zamówić przez telefon fotelik i kurier przywiózłby 

go jej do domu. Mogłaby zamówić wszystko, czego potrzebowała, bo 

eleganckie sklepy oferowały klientom taką usługę.  

Niestety,  mało  prawdopodobne,  żeby  miejscowy  supermarket 

podobnie  dbał  o  klientów.  Na  domiar  złego  Cassie  nie  miała  w 

pobliżu żadnych przyjaciół. Nie miała nawet znajomych. Trochę ją to 

zdumiało.  Czyżby  rzeczywiście  aż  tak  się  wyobcowała?  Czyżby 

naprawdę  aż  tak  odgrodziła  się  od  ludzi?  Nie  musiała  się  długo 

zastanawiać, żeby na oba te pytania dać twierdzącą odpowiedź.  

Philip  kupił  ten  dom  jako  wypoczynkową  rezydencję.  Czasami 

przyjeżdżali  tu  na  weekendy,  ale  prawdziwe  życie  prowadzili  w  Los 

Angeles.  A  kiedy  z  powodu  choroby  Philipa  na  stałe  osiedli  nad 

background image

jeziorem,  zajmowali  się  wyłącznie  walką  o  jego  życie.  Każdy  z 

domów  znajdujących  się  w  tej  okolicy  otoczony  był  kilkoma 

hektarami  prywatnej  ziemi,  toteż  nawet  nie  widywali  swoich 

sąsiadów.  

Nie  próbowali  przy  tym  nawiązywać  żadnych  znajomości  i  nie 

mieli  prawie  żadnych  kontaktów  z  mieszkańcami  Crescent  Lake,  z 

wyjątkiem  rzemieślników  naprawiających  różne  rzeczy  i  kasjerów  w 

sklepach.  Jedyną  osobą  w  całym  Crescent  Lake,  z  którą  Cassie  od 

czasu do czasu rozmawiała, był aptekarz realizujący recepty Philipa.  

Spotykali się jedynie z przyjaciółmi z Los Angeles, którzy czasem 

odwiedzali ich na tym odludziu, i ten styl życia Cassie kontynuowała 

także  po  śmierci  Philipa.  Nie  chciała  nikogo  widywać,  z  nikim 

rozmawiać, w ogóle nic nie chciała robić, a już z całą pewnością nie 

miała ochoty nawiązywać nowych znajomości.  

Czasami  nawet  zainteresowanie  rodziny  i  przyjaciół  stawało  się 

dla  niej  zbyt  uciążliwe.  Pogrążona  w  swoim  żalu,  odcięła  się  od 

wszystkich.  Zaskoczyło  ją,  a  nawet  trochę  przestraszyło,  jak  bardzo 

odizolowała się od reszty świata.  

Nie  wiedząc,  co  począć,  zaczęła  porządkować  rzeczy  Sydney. 

Ułożyła  ubranka  w  pokoju  Michelle  i  dopiero  po  zakończeniu  tej 

pracy  doszła  do  wniosku,  że  będzie  się  czuła  lepiej,  jeśli  maleństwo 

zajmie  pokój  przylegający  do  jej  sypialni.  Przeniosła  więc  wszystko 

do  tego  pokoju,  po  czym  zaniosła  Sydney  na  dół,  ułożyła  ją  na 

podłodze na kocyku, jak to poprzedniego wieczoru uczyniła Michelle.  

background image

Położyła  się  obok  dziecka  i  zafascynowana  obserwowała,  jak 

Sydney podnosi główkę, rozgląda się, chwieje, aż w końcu pada buzią 

na podłogę i po wielokroć powtarza to ćwiczenie.  

Patrząc  na nią,  Cassie  nie  mogła  zrozumieć,  jakim  cudem  matka 

Michelle  nie  potrafiła  dostrzec  w  tym  słodkim  maleństwie  nic  prócz 

przypomnienia  o  swoim  wieku.  No,  ale  to  właśnie  była  cała  Trish. 

Cassie 

nigdy 

nie 

potrafiła 

zrozumieć 

ludzi 

tak 

bardzo 

skoncentrowanych na sobie. A jednak odczuwała niepokój. No bo czy 

nie  powinna  zawiadomić  Trish  o  ucieczce  Michelle  i  o  tym,  że 

zostawiła  tutaj  Sydney?  Cassie  nie  lubiła  Trish,  ale  uznała,  że 

biologiczna babcia dziecka ma prawo dowiedzieć się o jego losach.  

Westchnęła  z  rezygnacją,  a  potem  podeszła  do  telefonu.  Prawdę 

mówiąc, trochę się bała, że Michelle się pomyliła i  że Trish zabierze 

jej Sydney. Poczuła ulgę, kiedy okazało się, że Trish zareagowała tak, 

jak należało się po niej spodziewać.  

-  Co  ty  powiesz!  No,  ale  chyba  nie  wyobrażasz  sobie,  że  po  to 

dziecko przyjadę?  

- Nie, oczywiście, nie spodziewam się, że zechcesz wziąć małą.  

- To dobrze, bo widzisz, to absolutnie niemożliwe. Jestem bardzo 

zajęta,  nie  mogę  sobie  pozwolić  na  zajmowanie  się  dzieckiem  - 

tłumaczyła,  a  słowo  „dziecko"  tak  zabrzmiało  w  jej  ustach,  jakby 

mówiła o nieuleczalnej, straszliwie zakaźnej chorobie.  

- Wiem o tym. Pomyślałam tylko, że może chciałabyś wiedzieć.  

-  Och...  -  W  głosie  Trish  pojawiło  się  zakłopotanie.  -  No  tak, 

oczywiście. Dziękuję.  

background image

- Wobec tego do widzenia. - Cassie odłożyła słuchawkę, pokręciła 

głową i wróciła do Sydney. Kamień spadł jej z serca.  

Już  miała  położyć  się  obok  maleństwa  na  podłodze,  kiedy  ktoś 

zadzwonił  do  drzwi.  Cassie  nie  była  uszczęśliwiona,  mimo  to  poszła 

otworzyć.  Jeśli  pasierbica  oprzytomniała  i przyjechała  po dziecko,  to 

trzeba  ją  wpuścić.  Na  szczęście  to  nie  Michelle  wróciła,  tylko  Sam 

Buchanan.  

Niezadowolenie  zniknęło,  uradowana  Cassie  otworzyła  drzwi 

sąsiadowi.  Zaraz  też  zauważyła,  że  przyniósł  ze  sobą  niemowlęcy 

fotelik do samochodu.  

-  Przyszło  mi  do  głowy,  że  może  się  przydać  -  powiedział 

przyjaźnie.  

- Nawet bardzo! Michelle nie zostawiła mi swojego. Ale skąd pan 

wiedział...  

-  W  domu  nie  zauważyłem  fotelika  i  przypuszczam,  że  w 

samochodzie też pani go nie ma.  

- Nie mam. Cały dzień się zastanawiałam, jak pojechać do miasta 

po wszystko, czego mi trzeba. Uratował mi pan życie.  

-  Cała  przyjemność  po  mojej  stronie.  Mam  to  zamontować  w 

aucie?  

-  Bardzo  proszę.  Momencik, tylko  zajrzę  do  małej.  Przed  chwilą 

zasnęła.  

- Zdaje się, że całkiem nieźle sobie pani radzi.  

-  To  żadna  sztuka.  -  Cassie  wzruszyła  ramionami.  -  Karmię 

Sydney  albo  zmieniam  jej  pieluchę,  kiedy  zaczyna  płakać.  Teraz  ją 

background image

nakarmiłam,  odbiło  jej  się,  a  kiedy  ją  kołysałam,  po  prostu  zasnęła. 

Widocznie przyszła pora na drzemkę. Nie znam się na dzieciach, więc 

robię wszystko na wyczucie.  

- Doskonałe wyczucie - pochwalił Sam, puszczając do niej oko.  

Czyżby ze mną flirtował? - pomyślała Cassie. Tyle lat minęło od 

ostatniego razu, że pewnie nawet bym się nie zorientowała.  

Poszli razem do samochodu i ze śmiechem zaczęli biedzić się nad 

instrukcją,  a  potem  mocowali  się  z  pasami.  W  końcu  fotelik  został 

prawidłowo umieszczony.  

Sam  sobie  poszedł,  a  Cassie  wróciła  do  domu  i  zaczekała,  aż 

Sydney się obudzi. Kiedy to się stało, zmieniła małej pieluszkę. Była 

bardzo  zadowolona,  że  ta  czynność  przestała  jej  już  sprawiać kłopot. 

Potem  nakarmiła  dziecko,  spakowała  podręczną  torbę i  wyruszyła  na 

zakupy do Crescent Lake.  

Centrum  handlowe  nie  było  duże,  ale  zaaranżowane  z  myślą  o 

turystach.  W  zimie  nakręcali  obroty  narciarze,  latem  także 

przyjeżdżali  tu  ludzie,  po  części  zwabieni  pięknem  krajobrazu,  po 

części  amatorzy  górskich  wędrówek.  W  rezultacie  w  centrum 

miasteczka  najwięcej  było  sklepów  z  pamiątkami  i  ze  sprzętem 

sportowym. Były tu także kawiarenki, bary i restauracje.  

Księgarnia  znajdowała  się  tuż  obok  sklepiku  z  kawą  i  herbatą. 

Cassie  zaparkowała  auto  na  ulicy  i  z  dzieckiem  na  ręku  weszła  do 

środka.  Za  ladą  stała  brunetka,  była  mniej  więcej  w  wieku  Cassie. 

Uśmiechnęła się na jej widok.  

background image

-  O  jejku  -  powiedziała.  -  Cóż  za  ślicznotka  nas  odwiedziła.  Ile 

ona ma? Cztery miesiące?  

- Trzy.  

- No to niewiele się pomyliłam. Czym mogę pani służyć?  

- Szukam poradnika o pielęgnacji i wychowaniu niemowląt.  

-  Są  tam.  -  Ekspedientka  poprowadziła  Cassie  w  kąt  księgarni  i 

zatrzymała się przed pokaźnych rozmiarów półką. - Coś konkretnego?  

-  Podstawowego  -  odparła  Cassie.  -  Nie  mam  pojęcia,  jak  się 

obchodzić  z  niemowlęciem.  -  A  ponieważ  sprzedawczyni  zrobiła 

zdziwioną minę, Cassie poczuła się w  obowiązku wytłumaczyć: -  To 

nie moje dziecko, ale opiekuję się nim. No i potrzebuję pomocy.  

-  No  cóż,  mamy  tu  mnóstwo  książek.  Mam  ją  potrzymać,  żeby 

mogła pani swobodnie wszystko przejrzeć? - Wyciągnęła ręce i Cassie 

trochę  niepewnie  podała  jej  Sydney.  -  Moje  dzieci  są  już  w 

gimnazjum.  Chętnie  przypomnę  sobie,  jak  to  jest  mieć  na  ręku  takie 

maleństwo.   

- Którą z tych książek by mi pani poleciła? 

-  Sama  nie  wiem.  W  tej  jest  dużo  informacji  o  rozwoju 

fizycznym, natomiast tamta zawiera mnóstwo praktycznych porad.  

- Tego mi właśnie potrzeba. - Cassie zdjęła z półki obie książki i 

przejrzała je pobieżnie.  

-  A  tak  przy  okazji,  nazywam  się  Margaret  Jamison.  Jestem 

właścicielką tej księgarni.  

- Cassie Weeks.  

background image

-  To  dlatego  pani  twarz  wydała  mi  się  znajoma  -  rozpromieniła 

się.  -  Przepraszam  panią,  ale  właśnie  się  zastanawiałam,  gdzie  panią 

widziałam.  Mam  także  pani  albumy  i  pamiętam  panią  ze  zdjęcia  na 

obwolucie.  

- Naprawdę? - Cassie uśmiechnęła się nieco zakłopotana.  

-  Przepraszam,  chyba  za  bardzo  się  rozentuzjazmowałam.  Mąż 

ciągle mi powtarza, że odstraszam klientów.  

-  Naprawdę  nic  nie  szkodzi.  Po  prostu  nigdy  nie  wiem  co 

powiedzieć, kiedy ludzie wspominają o moich książkach.  

- Może pani być z nich dumna. Mnie bardzo się podobają. Mam w 

domu obie pani książki. Podobna mieszka pani w pobliżu?  

Cassie  jeszcze  chwilę  porozmawiała  z  właścicielką  księgarni,  po 

czym wyszła, unosząc ze sobą aż trzy książki o niemowlętach.  

Zaczęła  cicho  sobie  podśpiewywać.  To  dziwne,  ale  dzisiaj 

rozmawiała  z  Samem  Buchananem  i  Margaret  Jamison  dłużej,  niż  z 

kimkolwiek  w  Crescent  Lake  w  ciągu  ponad  czterech  lat,  jakie  tu 

spędziła.  

Następnie pojechała do supermarketu. Po pobieżnych oględzinach 

doszła do wniosku, że jest tam tyle rzeczy absolutnie niezbędnych, że 

aż  wstyd  jej  było  kupić  wszystkie  na  raz,  zwłaszcza  że  kwota,  jaką 

przyszło jej zapłacić, przyprawiła kasjerkę o zawrót głowy.  

Młody  sprzedawca  pomógł  Cassie  zapakować  zakupy  do  auta, 

tylko łóżeczko nie chciało się zmieścić i trzeba było umocować je na 

dachu. W tym dopomógł im kierowca stojącej na parkingu furgonetki, 

oferując przy tym motek mocnego sznurka. Cassie doszła do wniosku, 

background image

że  wszyscy  chętnie  pomagają  osobie  z  małym  dzieckiem.  A  może  w 

Crescent Lake ludzie zawsze byli życzliwi, tylko ona nigdy przedtem 

nie miała okazji tego zauważyć? 

Wieczór  upłynął  jej  na  wnoszeniu  do  domu  i  rozpakowywaniu 

zakupów.  Oczywiście  musiała  także  zajmować  się  Sydney.  Ale  choć 

kosztowało  ją  to  mnóstwo  czasu  i  wysiłku,  czuła  się  szczęśliwa  jak 

nigdy dotąd.  

Na koniec Cassie wykąpała małą w nowiutkiej wanience. Było to 

dramatyczne przeżycie, a po kąpieli dzielna opiekunka była prawie tak 

samo mokra jak Sydney.  

Dziewczynka znów musiała spać na posłaniu z koców, ponieważ 

Cassie  nie  miała  już  sił,  by  zmontować  łóżeczko.  Chciała przeczytać 

choćby jedną z zakupionych książek, ale na to też była zbyt zmęczona 

i błyskawicznie zasnęła.  

 

Następnego  dnia  ranek  upłynął  znacznie  milej  niż  poprzedni. 

Przewijanie i karmienie dziecka okazało się nie takie trudne. Jedynym 

problemem  była  kawa.  Cassie  nie  potrafiła  się  bez  niej  obudzić,  lecz 

nie  miała  na  nią  czasu,  bo  najpierw  musiała  przewinąć  i  nakarmić 

Sydney.  

Potem  położyła  małą  na  kocyku  na  podłodze,  ustawiła  przed  nią 

plastikową tablicę z kolorowymi przyciskami, żeby maleństwo mogło 

robić tyle hałasu, ile tylko  zechce, i wreszcie mogła spokojnie usiąść 

na kanapie z kawą i książką.  

background image

A kiedy znużona zabawą Sydney zasnęła, Cassie zaniosła na górę 

łóżeczko i je  złożyła. Wprawdzie  zapłaciła za to obolałymi palcami i 

kilkoma  godzinami  frustracji,  ale  przecież  liczy  się  ostateczny  efekt, 

czyż  nie?  Najważniejsze,  że  Sydney  wreszcie  miała  własne 

bezpieczne miejsce do spania.  

Wieczorem po kolacji Cassie owinęła małą kocykiem i poszła na 

spacer  nad  jezioro.  Usiadła  na  ławeczce  i  przyglądała  się  słońcu 

tonącemu  na  noc  w  jeziorze.  Potem  poszła  ścieżką  na  wschód,  do 

posiadłości  Sama  Buchanana.  Stała  i  przez  drzewa  przyglądała  się 

domowi, który remontował.  

Po  chwili  poszła  ścieżką  w  górę.  Podchodząc,  słyszała,  jak  Sam 

krząta się po tarasie. Dostrzegłszy ją, uśmiechnął się szeroko.  

-  Dobry  wieczór!  -  zawołał,  zbiegając  po  schodach.  -  Po  kolacji 

miałem do pani zajrzeć. Mam jeszcze kilka steków. Mogę dołożyć.  

- Proszę nie sprawiać sobie kłopotu.  

-  To  żaden  kłopot.  Proszę  wejść,  serdecznie  zapraszam.  Lubię 

grillować na tarasie i patrzeć na jezioro.  

- Ma pan stąd piękny widok.  

- Dlatego właśnie kupiłem tę posiadłość.  

-  Naprawdę  nie  chcę  panu  przeszkadzać  -  powiedziała  Cassie. 

Wzięła  głęboki  oddech  i  dodała:  -  Przyszłam,  żeby  powiedzieć,  iż 

zmieniłam  zdanie.  Sprzedam  panu  ten  kawałek  ziemi,  na  którym  tak 

bardzo panu zależy.  

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

- Naprawdę? - Sam przyglądał jej się ze zdumieniem.  

- Tak. - Cassie skinęła głową. - Postanowiłam go panu sprzedać.  

Już miał się uśmiechnąć, ale zamiast tego zmarszczył czoło.  

-  Naprawdę  nie  dlatego  pani  wczoraj  pomogłem,  żeby  skłonić 

panią  do  zmiany  zdania  w  tej  sprawie.  To  była  zwykła  sąsiedzka 

pomoc, nic więcej. Nie chciałbym, żeby czuła się pani wobec mnie w 

jakikolwiek sposób zobowiązana.  

- Nie czuję się - zapewniła go Cassie. - i wiemy że nie muszę się 

za  nic  odwdzięczać.  Pomógł  mi  pan,  ponieważ  jest  pan  dobrym 

człowiekiem. I dobrym sąsiadem. Właśnie zdałam sobie sprawę, że ja 

taka nie byłam.  

- To pani ziemia. - Sam wzruszył ramionami. - Nie musi pani jej 

sprzedawać tylko dlatego, żeby sprawić komuś przyjemność.   

-  Oczywiście,  że  nie,  ale  odrobina  uprzejmości  nie  zaszkodzi.  - 

Uśmiechnęła  się.  -  Powiedzmy,  że  zrozumiałam,  jakim  jestem 

uparciuchem.  

-  Proszę  na  górę.  Zrobię  pani  drinka  i  pokażę  plany  szopy  na 

łodzie. Przekona się pani, że nie będzie przeszkadzała.  

Cassie rozłożyła kocyk na podłodze i położyła na nim Sydney, po 

czym siadła przy stole obok Sama, aby przejrzeć jego plany.  

-  Całkiem  to  ładne  -  powiedziała.  -  No  i  oczywiście  miał  pan 

rację. Hangar jest tak wkomponowany w skały i drzewa, że prawie nie 

będzie go widać.  

- Widok z pani domu na pewno pozostanie niezmieniony.  

background image

- Na pewno będzie dobrze  - zgodziła się Cassie. - Podoba mi się 

to, co pan zrobił z tym domem.  

- Naprawdę?  

-  Nawet  bardzo.  Te  wielkie  okna  i  ten  taras...  naprawdę  śliczne. 

Aż trudno poznać, że chodzi o ten sam budynek. - Umilkła na chwilę. 

-  Widzi  pan,  zdałam  sobie  sprawę,  że  trzymam  się  tej  ziemi, 

ponieważ... W każdym razie z nierealistycznych powodów. Po prostu 

nie  mogę  znieść  myśli  o  pozbyciu  się  choćby  kawałka.  Jakbym 

wierzyła, że dotąd będę miała Philipa, dopóki będę miała tę ziemię.  

- Czy coś się zmieniło? - spytał z powagą Sam.  

- To takie trudne do wyrażenia... - Cassie wzruszyła ramionami. - 

Jest  pan  dobrym  sąsiadem,  a  przecież  głupio  robić  sobie  wroga  z 

dobrego  sąsiada.  Ale  przede  wszystkim  zrozumiałam,  iż  Philip  i  ta 

ziemia nie są jednością. Jeśli Philip gdzieś jest, to raczej w Sydney, a 

nie  w  tych  gruntach  czy  jeziorze.  I  oczywiście  w  mojej  pamięci. 

Nawet jeśli sprzedam panu ziemię, moje wspomnienia i tak pozostaną 

niezmienione.  

-  Dziękuję.  Wiem,  ile  to  dla  pani  znaczy.  Naprawdę.  Jest  pani 

bardzo wspaniałomyślna.  

Siedzieli  tak  przez  chwilę,  uśmiechając  się  do  siebie,  po  czym 

Sam powiedział:  

- Jednak upiekę dla pani stek. To nie potrwa długo.  

- Niech będzie - skapitulowała Cassie. - Bardzo dziękuję.  

Czekając, aż mięso się upiecze, a także podczas kolacji cały czas 

gawędzili.  Cassie  opowiedziała  nie  tylko  o  ostatnich  przygodach  w 

background image

świecie  niemowląt,  ale  także  o  swoich  zdjęciach  i  o  życiu,  jakie 

prowadziła w Los Angeles. Kiedy skończyli jeść, zrobiło się ciemno i 

Sydney zaczęła popłakiwać.  

- Muszę iść. - Cassie wzięła dziecko na ręce i otuliła je kocykiem. 

- Mała jest już głodna.  

- Odprowadzę panią.  

- Nie trzeba, poradzę sobie.  

- Zrobiło się ciemno, a ścieżka jest wyboista. Nie mogę pozwolić, 

by kobieta z dzieckiem sama tak sobie wędrowała.  

Odprowadził ją aż pod drzwi domu.  

- Dziękuję - powiedziała Cassie. - Za odprowadzenie, za kolację i 

w ogóle za wszystko. Proszę mi przysłać umowę do podpisania.  

- Zawiadomię panią, kiedy będzie gotowa.  

Przez  chwilę  jakby  się  wahał,  po  czym  nachylił  się  i  musnął 

wargami jej usta.  

Zadrżała  i  przez  chwilę  stała  jak  sparaliżowana.  Sam  się 

uśmiechnął  i  jeszcze  raz  ją  pocałował,  tym  razem  mocniej.  Cassie 

poczuła  dziwną  słabość  i  szumiącą  w  żyłach  krew.  Wsparła  się  o 

Sama, na co Sydney zaprotestowała głośnym piskiem.  

Cassie  odskoczyła  i  zakryła  usta  dłonią.  Jeszcze  chwilę  patrzyła 

na  niego  oniemiała,  po  czym  odwróciła  się  na  pięcie  i  uciekła  do 

domu.  

Roztrzęsiona umieściła Sydney w kojcu, a sama poszła do kuchni 

przygotować  mleko.  Tak  się  już  przyzwyczaiła  do  tej  pracy,  że 

wykonywała ją mechanicznie, myśląc o czymś innym.  

background image

Jak to się stało, że pocałowała Sama Buchanana?  

Od śmierci Philipa nie pocałowała żadnego mężczyzny. Gdyby ją 

o  to  spytano,  powiedziałaby,  że  już  nigdy  w  życiu  tego  nie  zrobi. 

Romans  był  dla  niej  tylko  wspomnieniem.  Nie  potrafiła  sobie 

wyobrazić,  że  mogłaby  kochać  kogoś  tak,  jak  kochała  Philipa,  a  na 

słabsze  uczucie,  jakąś  sympatię  czy  chwilowe  zauroczenie,  nigdy  by 

sobie nie pozwoliła. W żadnym wypadku nie zamierzała umawiać się 

z  mężczyznami,  sam  pomysł  wydawał  się  jak  nie  z  tej  planety. 

Zwłaszcza teraz, kiedy miała tyle pracy przy dziecku.  

Dlatego Cassie nie miała pojęcia, jak doszło do tego, co stało się 

wieczorem. Poszła do Sama tylko po to, żeby mu powiedzieć o swoim 

postanowieniu. Nie przypuszczała, że zabawi tam tak długo, że będzie 

z  nim  rozmawiać  jak  ze  starym  przyjacielem,  a  już  na  pewno  nie 

przyszło jej do głowy, że będzie się z nim całowała.  

A  może  on  mnie  źle  zrozumiał?  -  pomyślała.  Może  doszedł  do 

wniosku,,  że  skoro  do  niego  przyszłam,  to  chciałabym  nawiązać 

romans?  Taki  wstępny  zwiad,  badanie  terenu?  Nie  byłoby  w  tym  nic 

dziwnego, gdyby tak właśnie to odczytał.  

Poczuła  się  bardzo  zakłopotana.  Postanowiła  wyjaśnić  sytuację, 

powiedzieć, że interesują ją wyłącznie stosunki sąsiedzkie. Na koniec 

jednak  doszła  do  wniosku,  że  lepiej  będzie  nic  nie  mówić,  tylko 

starannie unikać Sama Buchanana. To go przekona, że Cassie nie jest 

zainteresowana.  

background image

Ale  gdy  tak  stała,  czekając,  aż  mleko  się  zagrzeje,  przypomniała 

sobie,  jak  się  czuła,  kiedy  ją  pocałował.  Znów  poczuła  ten  miły 

dreszcz i dziwną słabość, i że chciała się do niego przytulić.  

Zła  na  siebie  potrząsnęła  głową,  jakby  chciała  się  pozbyć 

niewygodnych  myśli.  Mimo  poczucia  winy  musiała  przyznać,  że 

pocałunek sprawił jej przyjemność, że coś w niej nagle ożyło.  

To  idiotyczne,  pomyślała.  Po  prostu  śmieszne.  Przecież  kocham 

Philipa.  

Odsunęła  od  siebie  wspomnienie,  spróbowała,  czy  mleko  ma 

właściwą  temperaturę.  Było  za  gorące.  Cassie  westchnęła,  wstawiła 

butelkę  pod  strumień  zimnej  wody  i  po  chwili  znów  sprawdziła 

temperaturę mleka. Tym razem było w sam raz, więc poszła nakarmić 

Sydney.  

Udało jej się nie myśleć o pocałunku podczas karmienia, kąpieli i 

przygotowywania Sydney do snu. Zauważyła nawet, że przewijanie i 

ubieranie dziecka, a nawet kąpanie, nie sprawiało jej już tyle kłopotu 

co  poprzedniego  wieczoru.  Ucieszyła  się,  że  tak  szybko  nabrała 

wprawy.  

Niestety, kiedy Sydney już zasnęła i Cassie też poszła się położyć, 

wróciło niechciane wspomnienie dopiero co zaznanej przyjemności.  

Ulżyło jej, kiedy zadzwonił telefon i mogła mówić, a nie myśleć.  

- Cassie? - usłyszała w słuchawce niepewny głos Michelle.  

-  Michelle!  Gdzie  jesteś?  -  Cassie  mocno  ściskała  słuchawkę. 

Starała  się  nadać  głosowi  spokojne  brzmienie,  żeby  broń  Boże  nie 

background image

wystraszyć pasierbicy. Gdyby zasypała ją pytaniami, na pewno by się 

rozłączyła.  

- W Los Angeles. Bardzo jesteś na mnie wściekła?  

-  Ani  trochę,  tylko  widzisz,  kochanie,  nie  bardzo  wiem,  co 

począć.  

-  Kyle  jest  fantastyczny.  Na  pewno  byś  go  polubiła,  gdybyś  go 

poznała.  

- Na pewno - skłamała Cassie.  

Wolała nie dzielić się z Michelle swoimi wątpliwościami.  

Dziewczyna  zachichotała  i  powiedziała  coś,  czego  Cassie  nie 

zrozumiała, jakby mówiła do kogoś stojącego obok niej.  

- Rozumiem, że musisz trochę odpocząć od dziecka - stwierdziła 

Cassie.  

-  No  właśnie.  I  muszę  popracować  nad  naszym  związkiem.  To 

znaczy moim i Kyle'a. Wolałabym to robić bez... bez przeszkód.   

Michelle  mówiła  bardzo  niewyraźnie,  co  w  połączeniu  z 

głupawym  chichotem  sugerowało,  że  jest  pijana  albo  pod  wpływem 

narkotyków. Albo jedno i drugie.  

-  Czy  mogłabyś  mi  zostawić  swój  numer  telefonu?  No  wiesz, 

gdybym chciała się z tobą skontaktować w sprawie Sydney.  

- No... nie wiem. Zresztą... teraz... nie jestem w domu.  

- Rozumiem, ale przecież możesz mi podać swój domowy numer. 

- Cassie czuła, że zaraz rozboli ją głowa.  

-  Kiedy  nie  pamiętam.  To  nowy  numer  -  łgała  bez  żenady 

Michelle.  -  Zadzwonię  do  ciebie  później.  Zresztą  wiem,  że  się 

background image

zaopiekujesz  Zindney...  to  znaczy  Sydney.  -  Michelle  znów 

zachichotała.  

- Jesteś pijana, Michelle?  

-  Proszę  cię,  nie  zaczynaj  znowu.  -  Powiedziała  to  z  wielkim 

wyrzutem.  

-  Niczego  nie  zaczynam  -  odparła  Cassie  z  największym 

spokojem, na jaki było ją stać.  

-  Nie  potrzebuję  nauk  umoralniających.  Chciałam  się  tylko 

dowiedzieć, jak się miewa Sydney.  

- Nie  zamierzam cię pouczać. - Cassie udało się jakoś opanować 

gniew.  

Z  doświadczenia  wiedziała,  że  nie  ma  sensu  oskarżać  jej  o 

niedojrzałość  i  nieodpowiedzialność.  Oczywiście  taka  właśnie  była, 

ale  wytykanie  jej  tych  cech  wzbudzało  wyłącznie  irytację  Michelle. 

Nic  ponadto.  Problem  polegał  na  tym,  że  Cassie  nigdy  nie  potrafiła 

znaleźć  odpowiednich  słów,  które  mogłyby  dotrzeć  do  pasierbicy, 

zwłaszcza gdy ta była naćpana albo pijana.  

- Teraz się rozłączę - uprzedziła Michelle.  

-  Dobrze,  ale  będzie  mi  miło,  jeśli  wkrótce  znów  do  mnie 

zadzwonisz. Opowiem ci o Sydney.  

-  Tak,  w  porządku.  -  Sądząc  po  głosie,  Michelle  już  była  zajęta 

czymś innym.  

W  słuchawce  rozległo  się  kliknięcie.  Pasierbica  się  rozłączyła. 

Tak jak obiecała. Cassie westchnęła i także odłożyła słuchawkę. Była 

pewna,  że  Michelle  pije  albo  narkotyzuje  się.  Znów  znalazła  się  pod 

background image

wozem i nikt nie mógł przewidzieć, jak i kiedy się to skończy. Cassie 

zawsze  w  głębi  duszy  obawiała  się,  że  któregoś  dnia  zadzwonią  do 

niej  z  policji  i  powiadomią,  iż  Michelle  przedawkowała  albo  miała 

wypadek samochodowy.  

Nie  wiedziała,  co  począć.  Nie  wiedziała,  gdzie  szukać  Michelle. 

Gdyby  nawet  zadzwoniła  do  informacji,  okazałoby  się  pewnie,  że 

numer  jest  zastrzeżony  albo  zarejestrowany  na  inne  nazwisko.  Na 

przykład  Kyle'a.  Cassie  prawie  nie  znała  przyjaciół  Michelle,  a  ci 

nieliczni,  z  którymi  mogłaby  się  ewentualnie  skontaktować,  nie 

należeli  do  osób  godnych  zaufania.  Mówiąc  wprost,  lepiej  było 

trzymać się od nich jak najdalej.  

Oczywiście  pozostawała  jeszcze  Trish,  ale  matka  Michelle 

wiedziała o niej jeszcze mniej niż Cassie. Zresztą też by nie pomogła, 

bowiem  na  wszystkie  życiowe  problemy  nieodmiennie  reagowała 

atakiem histerii. Michelle była dorosła, więc policja też nie zechce jej 

szukać.  Chyba  żeby  Cassie  powiedziała  o  porzuceniu  niemowlęcia, 

ale  tego  w  żadnym  wypadku  nie  wolno  było  zrobić,  jako  że  w  grę 

wchodziło  poważne  kryminalne  przestępstwo.  Zresztą  i  tak  na  całym 

świecie nie było nikogo, kto mógłby zmusić Michelle, by przestała pić 

i zażywać narkotyki. Taką decyzję mogła podjąć tylko ona sama.  

Cassie  była  bezradna.  Właściwie  zdążyła  się  już  do  tego 

przyzwyczaić,  bo  nigdy  nie  miała  żadnego  wpływu  na  Michelle. 

Jedyne,  co  mogła  teraz  zrobić,  to  zaopiekować  się  Sydney  najlepiej 

jak  umiała  i  czekać,  aż  Michelle  znów  się  odezwie.  No  i  oczywiście 

modlić się, żeby córka Philipa nareszcie nabrała rozumu.  

background image

Rozmowa z Michelle miała ten dobry skutek, że Cassie przestała 

sobie  zaprzątać  głowę  Samem  Buchananem  i  tym  nieszczęsnym 

pocałunkiem.  Niestety  następnego  dnia  problem  powrócił  w  postaci 

Sama  we  własnej  osobie.  Cassie  zobaczyła  go  przez  wizjer  i  nawet 

miała ochotę udać, że nie ma jej w domu. W końcu jednak uznała, że 

lepiej  zdusić  to  coś  w  zarodku,  więc  uzbroiła  się  w  cierpliwość  i 

otworzyła sąsiadowi drzwi.  

-  Witaj  -  powiedziała,  obdarzając  go  promiennym,  choć  nieco 

wymuszonym uśmiechem.  

-  Przepraszam,  że  tak ciągle  tu  przychodzę  -  łobuzersko  zmrużył 

oczy  -  ale  nie  mogłem  znaleźć  twojego  numeru  w  książce 

telefonicznej.  

-  Jest  zastrzeżony.  -  Cassie  zdała  sobie  sprawę,  że  zabrzmiało  to 

niegrzecznie,  więc  poczuła  się  w  obowiązku  udzielić  dodatkowych 

wyjaśnień.   

-  Mój  mąż  był  prezesem  firmy  płytowej.  Gdyby  jego  nazwisko 

widniało  w  książce  telefonicznej,  nie  opędziłby  się  od  młodych 

talentów.  

-  No  tak.  -  Sani  skinął  głową.  -  Rozmawiałem  dziś  z  moim 

prawnikiem. Powiedział, że zajmie mu to około tygodnia. Tłumacząc 

z prawniczego na nasze, oznacza to dwa tygodnie. Czy mam do ciebie 

przyjść, kiedy umowa będzie gotowa do podpisu?  

- Ależ skąd, po co masz się fatygować. Proszę, wejdź, zapiszę ci 

swój telefon. 

- Obiecuję, że nikomu nie powiem.  

background image

- Teraz to już nie ma znaczenia.  

- Ma. Ze względów bezpieczeństwa.  

Cassie  wyrwała  z  notatnika  kartkę  i  zapisała  na  niej  numer 

telefonu, a potem podała ją Samowi.  

- Prawdę mówiąc, chciałem ci jeszcze coś powiedzieć. A raczej o 

coś spytać.  

Cassie  wstrzymała  oddech.  Czy  bała  się  tego,  co  chciał  jej 

przekazać?  A  może  dziwny  niepokój  miał  swą  przyczynę  w  tym,  że 

Sam stał tak blisko niej i czuła ciepło jego ciała?  

- Chciałbym któregoś dnia zaprosić cię na kolację - powiedział. - 

Moglibyśmy jeszcze bardziej zaszaleć i pójść do kina.  

- Ja... To bardzo miłe, że o mnie pomyślałeś, ale.. No wiesz, jest 

przecież Sydney. Nie powinnam z nią chodzić do restauracji.  

-  Moja  córka  się  nią  zaopiekuje.  Świetnie  sobie  radzi  z  dziećmi. 

Skończyła kurs dla opiekunek zorganizowany przez Czerwony Krzyż, 

ma nawet stosowny dyplom.   

-  Zastanowię  się,  ale...  -  jąkała  się  Cassie.  Była  na  siebie 

naprawdę  zła.  -  Prawdę  mówiąc,  nie  mam  ochoty  z  nikim  się 

umawiać.  

- To wbrew twoim zasadom?  

- Nie, ale jestem wdową i nie mam ochoty na żadne randki.  

-  Rozumiem.  -  Przyglądał  się  jej  uważnie.  -  A  więc  nie  chcesz 

nigdy więcej z nikim się spotykać?  

-  Właściwie  jeszcze  się  nad  tym  nie  zastanawiałam,  ale  teraz  na 

pewno nie mam ochoty.  

background image

- Tylko na mnie czy na żadnego faceta?  

- Na żadnego - odparła stanowczo.  

-  Rozumiem.  Przepraszam,  pomyliłem  się.  Zdawało  mi  się,  że 

wczoraj...  byłaś  zainteresowana.  -  W  jego  oczach  zabłysły  iskierki, 

które sprawiły, że serce Cassie wykonało gwałtowny skok.  

-  Nie,  to  nie  tak.  To  tylko  takie...  chwilowe  zachwianie 

równowagi.  

-  Jasne.  -  Uśmiechnął  się.  Miał  dołki  w  policzkach.  Cassie 

musiała  przyznać,  że  są  naprawdę  czarujące.  -  Ale  chyba  nie 

zapomniałaś, że jestem wyjątkowo namolnym facetem?  

-  Wiem  o  tym.  -  Wcale  nie  zamierzała  się  uśmiechać,  lecz  jakoś 

tak samo wyszło. - Ale ja też jestem uparta.  

-  Wiem  o  tym.  -  Sam  ciągle  się  uśmiechał.  -  Zadzwonię,  jak 

przygotują umowę.  

Nie  musiał  dodawać,  że  w  żadnym  razie  nie  zamierza 

kapitulować.  

  

Sam Buchanan nie dawał znaku życia przez całe półtora tygodnia. 

Cassie  nawet  trochę  się  dziwiła.  Spodziewała  się,  że  będzie  bardziej 

natarczywy,  a  tymczasem  w  ogóle  się  nie  pokazał.  Tylko  raz  minęli 

się na szosie samochodami. Pomachali do siebie, i to było wszystko.  

Oczywiście  Cassie  tego  właśnie  chciała.  Miała  dość  roboty  przy 

dziecku  i  nie  zamierzała  rozpraszać  się  na  inne  sprawy.  Pomyślała  o 

Samie tylko dlatego, że spodziewała się widywać go częściej, lecz on 

background image

zdecydował  inaczej.  Absolutnie  nie  była  rozczarowana,  że  mimo 

obietnic tak łatwo się poddał.  

Zaraz  jednak  przypomniała  sobie,  że  nawet  gdyby  chciała  się  z 

nim  spotykać,  i  tak  nie  miałaby  na  to  czasu.  Sydney  zajmowała  jej 

każdą chwilę. Od rana do wieczora Cassie robiła coś dla małej, albo o 

niej  myślała  lub  też  czytała  o  niemowlętach,  żeby  się  dowiedzieć, 

czego  im  trzeba.  Okazało  się,  że  opieka  na  dzieckiem  to  praca  na 

pełnym etacie.  

Mimo to każdego ranka Cassie budziła się tak bardzo szczęśliwa, 

jaką  nie  była  od  lat.  Lubiła  patrzeć  na  Sydney,  bawić  się  z  nią  i 

troszczyć.  Niecierpliwie  czekała  i  radośnie  witała  każdy  kolejny 

postęp w rozwoju maleństwa. Pojechała do San Bernardino i spędziła 

wspaniałe popołudnie, buszując pomiędzy półkami w wielkim sklepie 

z  artykułami  niemowlęcymi.  Oczywiście  w  wózeczku  towarzyszyła 

jej Sydney.  

Po  raz  pierwszy  od  bardzo  dawna  opuściło  ją  bolesne  poczucie 

osamotnienia.  Nie  można  było  pogrążać  się  w  smutku,  kiedy  się 

patrzyło na roześmianą buzię dziewczynki. A kiedy wieczorem Cassie 

kołysała  ją  do  snu,  czuła,  jak  ciepłe  ciałko  staje  się  coraz  bardziej 

ociężałe. Napełniało ją to taką czułością, jakiej dotąd nie znała.  

Któregoś  dnia,  kiedy  leżała  na  podłodze  obok  Sydney, 

obserwując,  jak  mała  dziarsko  mocuje  się  z  zabawkami,  przyszła  jej 

ochota, żeby to sfotografować. Tak dawno nie czuła potrzeby wzięcia 

do ręki aparatu, że aż ją samą to zdumiało.  

background image

Od  razu  poszła  do  ciemni  po  aparat.  Oczywiście  trzeba  było 

włożyć  nowe  baterie,  więc  musiała  je  najpierw  odszukać.  Film  także 

był już przeterminowany, mimo to Cassie nie mogła się powstrzymać 

przed  wypstrykaniem  choćby  jednej rolki.  Fotografowanie  było  takie 

znajome, miłe i na miejscu. Wywołała zdjęcia, kiedy Sydney drzemała 

przed  południem,  a  gdy  mała  się  obudziła,  razem  pojechały  do 

miasteczka po  nowe  filmy.  W  głowie  Cassie  już  rodziły  się  pomysły 

interesujących ujęć.  

Właśnie  wróciła  do  domu  i  włożyła  małą  do  kojca,  kiedy 

zadzwonił  telefon.  To  był  Sam.  Na  dźwięk  jego  głosu  serce  Cassie 

zadrżało niespokojnie.  

- Cześć Cassie, jak się masz?  

- Świetnie, a co u ciebie?  

-  Wszystko  w  porządku.  Umowa  przygotowana.  Można  ją 

podpisać w każdej chwili.  

-  Dobrze.  -  Cassie,  choć  nie  chciała  się  do  tego  przyznać  nawet 

przed  sobą,  zrobiło  się  przykro,  że  zadzwonił  do  niej  wyłącznie  w 

interesach.  -  Kiedy  tylko  zechcesz.  Ja  jestem  wolna.  Oczywiście  pod 

warunkiem, że będę mogła wziąć ze sobą Sydney.   

- Jasne: Nie ma problemu. Wobec tego może jutro około czwartej. 

Odpowiada ci?  

- Oczywiście. Sydney już będzie po poobiedniej drzemce.  

- Doskonale. Wobec tego do zobaczenia.  

Cassie uśmiechała się, odkładając słuchawkę.  

background image

Następnego dnia, kiedy Sydney spała, Cassie przygotowała się do 

wyjścia.  Przeglądając  szafę  pełną  ubrań,  doszła  do  wniosku,  że 

wszystko  jest  stare  i  całkiem niemodne.  Cóż, powinna  się  wybrać na 

zakupy. A spojrzawszy w lustro, postanowiła także pójść do fryzjera. 

Może  nawet  wybierze  się  na  weekend  do  Los  Angeles?  Sandy 

Bradshaw  już  dawno  ją  zapraszała  i  na  pewno  z  radością  będzie  jej 

towarzyszyła.  

W końcu Cassie zdecydowała się na zielone spodnie z jedwabiu i 

żakiet.  Właściwie  tylko  dlatego,  że  była  to  jedyna  rzecz,  która  miała 

mniej  niż  cztery  lata.  Kupiła  ten  komplet  półtora  roku  temu  w  Los 

Angeles,  kiedy  jej  przyjaciółka  Amanda  niemal  na  siłę  zaciągnęła  ją 

do sklepu. Złote klipsy i kilka cieniutkich złotych łańcuszków dodało 

kostiumowi  nieco  blasku,  toteż  Cassie  uznała,  że  wygląda  całkiem 

nieźle.  

Z  maleńką  Sydney  w  wózeczku  weszła  do  kancelarii 

adwokackiej.  Sam  już  na  nią  czekał.  Obok  niego  siedziała 

kilkunastoletnia panienka o ciemnych włosach i oczach identycznych 

jak  u  Sama.  Patrzyła  zaciekawiona,  jak  Sam  zrywa  się  z  krzesła  i 

podchodzi do Cassie.   

-  Cassie!  Świetnie,  że  jesteś.  -  Pochylił  się  nad  Sydney,  która 

ściskała  w  rączkach  pluszową  żabę  i  uważnie  mu  się  przyglądała.  - 

Cześć,  Sydney.  Wydaje  mi  się,  że  urosłaś,  odkąd  cię  ostatni  raz 

widziałem.  

background image

Wyprostował się i uśmiechnął do Cassie. Ona także się do niego 

uśmiechała. Czuła, jak serce jej podskoczyło, kiedy się do niej zbliżył. 

Trochę ją to zezłościło.  

- Witaj, Sam - powiedziała bardzo grzecznie.  

Nie mogła złościć się na niego za wybryki swego serca.  

-  Przedstawiam  ci  moją  córkę.  To  jest  Jana.  -  Odwrócił  się  do 

dziewczyny,  która  wstała  i  patrzyła  na  nich.  -  Chodź  do  nas,  Jano. 

Przywitaj się z panią Weeks.  

- Dzień dobry, Jana - powiedziała Cassie. - Bardzo się cieszę, że 

wreszcie cię poznałam.  

-  Dzień  dobry  -  powiedziała  grzecznie  dziewczyna,  ale  nie 

patrzyła  na  Cassie,  tylko  na  siedzącą  w  wózeczku  Sydney. 

Przykucnęła,  żeby  przyjrzeć  się  maleństwu.  -  Cześć,  mała.  Jak  masz 

na imię?  

Teraz Jana zwróciła się do Cassie.  

- Czy to pani córeczka?  

- To córka mojej pasierbicy, ale na razie mieszka u mnie.  

- Fajnie. Mogę ją wziąć na ręce?  

-  Oczywiście,  będzie  zachwycona.  -  Cassie  chciała  wyjąć 

niemowlę  z  wózka,  ale  Jana  ją  uprzedziła  i  fachowo  podniosła 

maleństwo. - Widzę, że to dla ciebie nie pierwszyzna.   

- Często niańczę niemowlęta. Lubię dzieci.- Jana się uśmiechnęła 

i  zaraz  zajęła  się  Sydney.  Przemawiała  do  niej  tak  długo,  aż  mała 

także się uśmiechnęła.  

background image

- Świetnie sobie z nią radzisz - pochwaliła. Cassie. - Może kiedyś 

zgodzisz się i ją poniańczyć.  

- Jasne - rozpromieniła się Jana. - W każdej chwili.  

-  Ona  naprawdę  ma  świetny  kontakt z  małymi  dziećmi  -  chwalił 

córkę Sam, prowadząc Cassie korytarzem do ukrytego za oszklonymi 

drzwiami gabinetu, gdzie czekał na nich adwokat.  

Weszli  do  gabinetu, a  za  nimi  Jana  z  Sydney  na  ręku.  Usiadła  w 

głębokim fotelu i zabawiała małą, podczas gdy Sam i Cassie zajęli się 

formalnościami związanymi z podpisaniem umowy.  

Kiedy już było po wszystkim i tym samym korytarzem wracali do 

recepcji, Sam powiedział od niechcenia:  

- Chyba powinniśmy to uczcić. Wybierzemy się na kolację?  

- Na kolację? - zdziwiła się Cassie.  

-  Tak  jest.  Wszyscy  razem.  Na  przykład  na  pizzę.  Co  ty  na  to, 

Jano?  

-  Na  pizzę?  -  Twarz  dziewczyny  rozjaśnił  śliczny  uśmiech.  - 

Zawsze!  

- Ale ja... - zaczęła Cassie i urwała, bo naprawdę nie wiedziała, co 

powiedzieć.  

-  Ty,  ja i dzieci  - uściślił  Sam.  -  Pizza.  Taki  rodzinny  wypad.  W 

każdym razie na pewno nie żadna randka.   

-  Zaplanowałeś  to  sobie,  prawda?  -  spytała  Cassie,  przyglądając 

mu się podejrzliwie.  

-  Kto?  Ja?!  -  Sam  wyglądał  jak  niewinnie  oskarżony  o 

przestępstwo symbol cnót wszelakich. - Naprawdę sądzisz, że byłbym 

background image

zdolny  do  tak  niegodnych,  podstępnych  działań?  Zraniłaś  mnie, 

Cassie - zakończył dramatycznie.  

Chciała  przybrać  surową  minę,  ale  tylko  się  roześmiała. 

Właściwie  było  jej  przyjemnie,  że  jednak  nie  dał  za  wygraną. 

Zaczekał  na  właściwy  moment  i  postawił  ją  w  sytuacji,  w  której  nie 

mogła odmówić.  

Spojrzała na Janę.  

- Twój tata to skomplikowany facet.  

-  Owszem  -  zgodziła  się  ochoczo  kochająca  córka,  pokazując  w 

uśmiechu wszystkie zęby. - Trudno przewidzieć, co wymyśli. Szkoda, 

że pani nie widziała, co wyczyniał w moje urodziny.  

- Halo, jestem tu! -  wtrącił się Sam. - No to jak będzie?  Idziemy 

na pizzę?  

Cassie się uśmiechnęła. Zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy od 

lat czuje przyjemny dreszczyk oczekiwania.  

- Na pizzę? - Powtórzyła za Janą - Zawsze!  

 

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Okazało  się,  że  w  pizzerii  jest  tego  dnia  wieczór  karaoke.  Jana 

była zachwycona. Po raz pierwszy od chwili spotkania oddała Cassie 

Sydney i pobiegła zobaczyć, jakie piosenki będzie się śpiewało.  

-  Wszystko  to  sobie  dokładnie  zaplanowałeś  -  powiedziała  do 

Sama  Cassie.  -  Specjalnie  umówiłeś  nas  na  podpisanie  umowy  pod 

koniec godzin urzędowania, i do tego jeszcze przyprowadziłeś ze sobą 

Janę, żeby to przypadkiem nie wyglądało na randkę.  

background image

-  Znów  te  oskarżenia...  O czym  ty  mówisz?  -  Sam  uśmiechał  się 

niewinnie. - Ja i Jana zawsze  we czwartki przychodzimy tu na pizzę, 

bo czwartek w tym lokalu to wieczór karaoke.  

-  Ach,  więc  dlatego  chciałeś,  żebyśmy  podpisali  umowę  w 

czwartek.  

-  Dobrze,  pani  prokurator,  przyznaję  się  bez  bicia,  taka  jest 

prawda. - Uśmiechnął się szeroko. - Ale cóż, nie kryłem przed tobą, że 

jestem namolny. Chyba tylko zapomniałem powiedzieć, że przebiegły 

też jestem.  

- Ty także śpiewasz, czy tylko Jana? - spytała Cassie, spoglądając 

w odległy koniec sali, gdzie już przygotowano maszynę do karaoke, a 

kilka  dziewczyn  w  wieku  Jany  przeglądało  książeczki  z  tekstami 

piosenek.  

- Parę razy wystąpiłem osobiście. Eagles, Bob Seger i stary dobry 

Springsteen.  

-  Mam  nadzieję,  że  nie  będziesz  mnie  zmuszał  do  żadnych 

popisów. Mam głos jak żaba i na dodatek słoń mi na ucho nadepnął.  

- Nie wierzę. - Sam się roześmiał. - Ale obiecuję, że nie będę cię 

zmuszał  do  śpiewania.  A  teraz  mi  powiedz,  jak  sobie  radzisz.  Mam 

wrażenie, że to niespodziewane macierzyństwo dobrze ci zrobiło.  

-  Och  tak  -  przyznała  Cassie,  sama  nieco  tym  zaskoczona.  - 

Zadziwiająco  dobrze  mi  idzie.  Mam  tylko  nadzieję,  że  nie  zrobiłam 

Sydney  żadnej  krzywdy.  W  każdym  razie  przewijam  jak  stara. 

Wyobraź sobie, że ostatnio ani jedna pielucha nie spadła z Sydney.  

- Miło mi to słyszeć.  

background image

-  I  wprowadziłam  pewne  zwyczaje:  W  książkach  piszą,  że  to 

bardzo  ważne.  Przeczytałam  już  pięć  książek  o  niemowlętach  i 

odwiedziłam sporo stron internetowych.  

- A jak tam twoja pasierbica? Odezwała się? 

- Owszem. - Cassie westchnęła na wspomnienie tamtej rozmowy. 

-  W  zeszłym  tygodniu,  zaraz  po  naszym  spotkaniu.  Właściwie  nie 

powiedziała  nic  więcej  ponad  to,  co  napisała  w  liście.  Nie  zdradziła, 

gdzie mieszka, nawet nie zostawiła telefonu. Pewnie się boi, że do niej 

przyjadę i zacznę ją pouczać lub też, co gorsza, wpakuję na odwyk.  

- Bierze? 

-  Właściwie  nie  wiem,  ale  kiedy  ze  mną  rozmawiała,  miała  taki 

głos,  jakby  była  pijana  albo  na  haju.  Język  jej  się  plątał  i  chichotała 

jak idiotka. Naprawdę nie wiem, co robić.  

- Niewiele możesz zrobić. To przecież dorosła kobieta.  

-  Tak,  wiem.  Oboje  z  Philipem  już  dawno  przekonaliśmy  się,  że 

nie  mamy  żadnego  wpływu  na  Michelle.  Nie  można  jej  pomóc, póki 

sama  nie  zechce  czegoś  ze  sobą  zrobić.  Problem  w  tym,  że  teraz  ma 

dziecko. A jeśli rzeczywiście bierze narkotyki? I jeżeli przyjdzie jej do 

głowy  zabrać  Sydney?  Przecież  nie  oddam  jej  małej,  wiedząc,  że  się 

narkotyzuje.  Chociaż  z  drugiej  strony  nie  mam  do  Sydney  żadnych 

praw.  Przecież  nie  mogę  zwrócić  się  do  sądu  o  odebranie  Michelle 

praw rodzicielskich.  

- To byłoby piekło - zgodził się Sam. - Jedyne, co możesz zrobić 

w tej sytuacji, to opiekować się Sydney i mieć nadzieję, że nigdy nie 

dojdzie do ostateczności.  

background image

- No właśnie.  

Nie  przyznała  się  do  jeszcze  jednej  obawy,  jaka  ją  dręczyła. 

Cassie  pokochała  Sydney.  Nie  wyobrażała  sobie  rozstania  z 

maleństwem,  nawet  gdyby  Michelle  przyjechała  po  nią  całkiem 

trzeźwa i śmiertelnie poważna.  

Podbiegła  do  nich  rozradowana  Jana.  Cassie  ucieszyła  się,  że 

może zmienić temat.  

- Co zaśpiewasz? - spytała.  

-  Jeszcze  nie  wiem.  Już  tyle  razy  śpiewałam  Britney.  -  Jana 

zaczęła opowiadać o swoich ulubionych piosenkach.  

Cassie  z  uśmiechem  słuchała  jej  entuzjastycznej  paplaniny.  Jana 

była  zupełnie  inna  od  nastolatek,  z  jakimi  zadawała  się  kiedyś 

Michelle.  Radosna  i  pełna  optymizmu,  nie  demonstrowała  żalu  do 

całego  świata  i  nie  buntowała  się  nieustannie  jak  Michelle  i  jej 

koleżanki. Dawała się lubić; tak samo jak jej tata.  

Zjedli pizzę, potem Jana śpiewała i Sam także zdecydował się na 

występ.  Miał  zadziwiająco  dobry,  głęboki  głos,  który  -  Cassie 

niechętnie  się  do  tego  przyznała  -  przyprawiał  ją  o  miły  dreszcz.  W 

przerwach  pomiędzy  piosenkami  rozmawiali  na  wszystkie  możliwe 

tematy,  od  postępów  Jany  w  szkole  poczynając,  a  na  muzyce  i 

polityce  kończąc.  Cassie  czuła  się  świetnie  i  nawet  trochę  żałowała, 

kiedy Sydney zaczęła marudzić i trzeć oczka.  

- Muszę jechać - zdecydowała. - Sydney jest już śpiąca.  

background image

-  Odprowadzę  was  do  samochodu  - zaofiarował  się  Sam.  -  A  ty, 

Jano, możesz zaśpiewać jeszcze jedną piosenkę i też będziemy wracać 

do domu.  

- Tak, wiem - powiedziała dziewczyna, której nawet perspektywa 

zakończenia dobrej zabawy nie popsuła humoru. - Jutro trzeba iść do 

szkoły.  

- No właśnie.   

Sam  odprowadził  Cassie  do  samochodu,  pomógł  jej  umieścić 

Sydney w foteliku i zapakować wózek do bagażnika.  

-  Dziękuję  za  miły  wieczór  -  powiedziała  Cassie.  -  Świetnie  się 

bawiłam.  

- Ja też. Wspaniale dogadujesz się z Janą.  

- Tak sądzisz? 

-  Oczywiście.  Jasne,  że  Sydney  pomogła  wprawić  Janę  w  dobry 

nastrój, ale ty też masz w tym swój udział. Na przykład spodobały ci 

się te jej okropne buty, jakie się teraz nosi.  

- Są fajne - broniła swego zdania Cassie.  

-  Ty  też.  -  Sam  pocałował  ją  w  czoło.  -  Cieszę  się,  że  byłaś  z 

nami.  Myślisz,  że  moglibyśmy  to  jeszcze  kiedyś  powtórzyć?  Może 

nawet wybralibyśmy się gdzieś tylko we dwoje?  

-  Sam...  -  Cassie  ścisnęło  się  serce.  -  Bardzo  kochałam  mojego 

męża.  

-  Myślisz,  że  chciałby,  żebyś  resztę  życia  spędziła  odcięta  od 

świata jak pustelnica?  

- Nie, ale... Chyba jeszcze nie jestem gotowa.  

background image

- Życie na ciebie nie zaczeka - powiedział poważnie Sam. - i nie 

obchodzi  go,  czy  jesteś  gotowa,  czy  nie.  Zresztą  nie  oczekuję  od 

ciebie  żadnych  zobowiązań.  Lubię  cię,  Cassie,  i  chciałbym  cię 

częściej widywać. O nic więcej nie proszę. Moglibyśmy pójść do kina 

albo na tańce. Co tylko zechcesz. Co ty na to?  

Cassie  milczała.  Czuła  się  winna.  Dobrze  wiedziała,  co 

powiedzieliby jej przyjaciele, bo często to powtarzali. Tłumaczyli, że 

Philip  już  od  ponad  dwóch  lat  nie  żyje,  że  Cassie  nie  może  się 

pogrzebać  razem  z  nim,  że  powinna  znów  zacząć  żyć,  bo  on  nie 

chciałby, żeby przez resztę życia była nieszczęśliwa.  

Jeszcze  niedawno  nietrudno  jej  było  odrzucać  takie  argumenty. 

Nie  miała  ochoty  nigdzie  chodzić  ani  z  nikim  się  spotykać.  Jej  serce 

było  tak  samo  zimne  i  nieczułe  jak  grób  Philipa.  Teraz  jednak 

nieoczekiwanie  wszystko  się  zmieniło.  Po  raz  pierwszy  od  lat  Cassie 

zapragnęła  się  ruszyć.  Tylko  poczucie  winy  ją  powstrzymywało. 

Poczucie winy i strach.  

-  Dobrze  -  powiedziała  lekko  drżącym  głosem.  -  Wybierzmy  się 

gdzieś.  

Sam  uśmiechnął  się,  a  potem  ją  pocałował.  Usta  miał  miękkie  i 

ciepłe.  Cassie  zadrżała  od  nieoczekiwanej  przyjemności.  Oparła 

dłonie  na  piersi  Sama,  choć  nie  była  pewna,  czy  po  to,  żeby  go 

przytrzymać, czy  żeby  odepchnąć. Lecz po chwili jej palce  zacisnęły 

się  na  jego  koszuli...  Cassie  poddała  się  ogarniającemu  całe  ciało 

cudownemu uczuciu lekkości.  

background image

Sam uniósł głowę, przyglądał się jej przez chwilę, po czym znów 

delikatnie pocałował ją w usta.  

-  Nie  mogę  odżałować,  że  jesteśmy  na  parkingu  przed  pizzerią  - 

westchnął.  

Cassie  się  uśmiechnęła,  a  zaraz  potem  roześmiała,  choć  ciągle 

jeszcze drżała na całym ciele.  

- Może to i lepiej.  

- Do zobaczenia jutro - powiedział, delikatnie ujmując jej dłoń. 

Podniósł  ją  do  ust  i  pocałował,  ani  na  chwilę  nie  spuszczając 

wzroku  z  twarzy  Cassie.  W  końcu  lekko  uścisnął  jej  dłoń,  puścił  i 

odsunął się.   

Cassie wsiadła do samochodu, zatrzasnęła drzwi, włożyła kluczyk 

do  stacyjki.  Była  roztrzęsiona  i  szczęśliwa  zarazem.  Sam  wciąż  stał 

przy  samochodzie  i  patrzył  na  nią,  toteż  nie  mogła  ani  chwili 

posiedzieć  spokojnie  z  głową  opartą o  zagłówek,  na  co  miała  wielką 

ochotę. Uśmiechnęła się więc do niego i ruszyła do domu.  

-  Och,  Sydney  -  powiedziała,  a  dziewczynka  odpowiedziała  jej 

prychnięciem.  -  Jak  myślisz?  Czy  ja  zwariowałam?  Jeszcze  trzy 

tygodnie temu nie wiedziałam o jego istnieniu. - Roześmiała się cicho. 

- No tak, trzy tygodnie temu o twoim istnieniu też nie wiedziałam.  

Co się stało z moim spokojnym życiem? - pomyślała.  

Znała  odpowiedź  na  to  pytanie.  W  jej  spokojne  życie  wtargnęła 

Sydney.  Cassie  przypuszczała,  że  nic  już  nie  będzie  takie  jak 

przedtem.  

background image

Spojrzała za siebie na Sydney, która siedziała w foteliku. Dziecku 

oczka  się  zamykały,  główka  opadła  na  miękkie  oparcie.  Cassie  się 

uśmiechnęła.  Serce  miała  pełne  miłości.  Wiedziała,  że  nawet  gdyby 

dano  jej taką  możliwość,  nigdy  nie wróciłaby  do  takiego  życia, jakie 

wiodła przed przybyciem Sydney.  

W sobotę Cassie zostawiła Sydney z Janą. Oczywiście dokładnie 

poinstruowała dziewczynkę, jak postępować z maleństwem, zostawiła 

pieluchy,  ubranka,  jedzenie...  Dopiero  potem  pozwoliła  Samowi 

zawieźć się do San Bernardino na kolację.   

-  Myślisz  że  Jana  sobie  poradzić  -  dopytywała  się  po  drodze.  - 

Przecież ma dopiero trzynaście lat i...  

- Od roku opiekuje się takimi maluchami - przypomniał jej Sam. - 

Naprawdę  się  na  tym  zna.  Mówiłem  ci  już,  że  skończyła  specjalny 

kurs,  no i  ma do  tego  serce.  A  gdyby  coś  było  nie  tak,  zawsze  może 

zadzwonić  do  swojej  mamy.  Gdyby  Jana  jej  potrzebowała,  Janet 

przyjedzie w ciągu paru minut.  

- To taka wielka odpowiedzialność. Sydney jest jeszcze maleńka...  

Sam spojrzał na nią z uśmiechem.  

-  Mam  zawrócić?  Możemy  wszyscy  pójść  na  hamburgery  albo 

zawiozę  Janę  i  Sydney  do  Janet,  żeby  na  wszelki  wpadek  przez  cały 

czas była pod ręką.  

- Wiem, chcesz powiedzieć, że zachowuję się idiotycznie.  

- Wcale nie, tylko jesteś niespokojna. To normalne. Podobnie było 

z  Janet. Minęły  dwa  miesiące,  zanim  zgodziła  się  zostawić  małą  pod 

opieką swojej własnej matki. - Wzruszył ramionami. - Serce matki, to 

background image

wszystko.  Ale  nie  martw  się,  Jana  jest  bardzo  odpowiedzialna,  a  w 

razie  czego  dostanie  wsparcie.  Poza  tym  ma  wszystkie  numery 

telefonów, które jej zostawiłaś.  

- Masz rację - westchnęła Cassie.  

Wiedziała, że zachowuje się idiotycznie, ale tak bardzo się bała o 

swoją kruszynkę...  

- W każdej chwili możesz do niej zadzwonić - zapewnił ją Sam. - 

Przed kolacją, po kolacji, kiedy tylko zechcesz. Przekonasz się, że nic 

nadzwyczajnego się nie dzieje.   

- Nie chcę, żeby pomyślała, że nie mam do niej zaufania. - Cassie 

zacisnęła palce, żeby nie sięgnąć po telefon komórkowy.  

-  Jana  jest  przyzwyczajona  -  uspokajał  ją  Sam.  -  Młode  mamy 

zawsze do niej dzwonią co najmniej dwa razy w ciągu wieczoru.  

Wobec  tego  Cassie  wyjęła  z  torby  telefon.  Jak  można  się  było 

spodziewać,  Jana  zapewniła,  że  obie z  Sydney  mają  się  świetnie i  że 

nic się nikomu nie stało. Cassie wyłączyła telefon i uśmiechnęła się do 

Sama.  

- Teraz czuję się znacznie lepiej.  

-  A  wiesz,  że  łatwiej  pilnować  dzieci,  kiedy  są  maleńkie?  Teraz 

wystarczy  ją  tylko  nakarmić,  przewinąć  i  przytulić.  Kiedy  zacznie 

raczkować, wtedy naprawdę może sobie zrobić coś złego.  

-  Wiem.  Już  niedługo  będę  musiała  zabezpieczyć  dom:  barierka 

na  schodach,  zamki  w  szafkach  kuchennych,  wszystkie  delikatne 

rzeczy  wysoko  albo  pozamykane...  Czytałam  o  tym.  Wczoraj 

przeszłam się po domu, żeby sprawdzić, co trzeba zmienić. - Pokręciła 

background image

głową.  -  Nie  zdawałam  sobie  sprawy,  że  mój  dom  jest  taki 

niebezpieczny dla malucha.  

-  Zadzwoń  do  supermarketu,  by  sprowadzili  zamki,  których 

dziecko w żadnym wypadku nie da rady otworzyć.  

-  Ludzie  w  miasteczku  pewnie  myślą,  że  oszalałam.  -  Cassie 

zerknęła na Sama. - Kupuję tyle rzeczy dla jednego dziecka...  

-  Skądże.  -  Roześmiał  się.  -  Uważają,  że  jak  na  osobę,  która 

pochodzi z Los Angeles, jesteś całkiem normalna.  

- Nie wiem, czy można to uznać za komplement.  

- No tak - zreflektował się Sam.  

Cassie zdołała się powstrzymać i nie dzwonić do Jany co dziesięć 

minut.  Zatelefonowała  jeszcze  raz  po  kolacji,  a  potem  po  wyjściu  z 

kina. Naprawdę miło spędziła ten wieczór. Kolacja była świetna, film 

taki  sobie,  lecz  każda  chwila  była  przepełniona  radością  płynącą  z 

towarzystwa  Sama.  Przyjemnie  było  z  nim  rozmawiać,  a  także 

siedzieć w milczeniu czy śmiać się. Przez cały ten czas kotłowało się 

w niej dziwne podniecenie i oczekiwanie. Myślała tylko o tym, jakby 

to  było,  gdyby  Sam  znów  ją  pocałował.  Bardzo  chciała,  żeby  to 

zrobił...  

Nie  rozumiała,  jak  to  się  stało,  w  jaki  sposób  Samowi  udało  się 

przeniknąć  przez  gruby  mur,  jakim  się  otoczyła,  przedrzeć  się  przez 

mrok,  którym  tak  długo  odgradzała  się  od  świata.  Zapewne  sprawiła 

to  obecność  Sydney,  a  może  po  prostu  czarująca  i  nieustępliwa 

osobowość  Sama.  Tak  czy  siak,  w  Cassie  coś  się  nieodwracalnie 

zmieniło.  Uśmiechała  się,  nuciła  bez  powodu  i  z  niejakim 

background image

zdziwieniem  zdała  sobie  sprawę,  że  już  nie  czeka  końca  kolejnego 

smutnego  dnia,  tylko  cieszy  się  życiem.  Po  raz  pierwszy  od  bardzo 

dawna zapragnęła być szczęśliwa.  

Tego  wieczoru,  kiedy  Sam  odwiózł  ją  do  domu  i  przytulił  do 

siebie,  przywarła  do  niego  tak  naturalnie,  jakby  robiła  to  już  setki 

razy. Całowali się, tulili, ale zaraz odsunęli się od siebie, uśmiechając 

się, nieco zażenowani.  

-  Czuję  się,  jakbym  znów  miała  dwadzieścia  lat  -  powiedziała 

Cassie.  

- No. Tyle, że tym razem ukrywamy się przed swoimi dziećmi, a 

nie przed rodzicami.  

- Tak... - Roześmiała się.  

-  Nie  zaprosisz  mnie...  na  kawę?  -  spytał  Sam  i  delikatnie 

pocałował ją w usta.  

- Może kiedyś... Innym razem.  

- Innym razem - zgodził się.  

Potem było jeszcze mnóstwo innych razy. Przez następnych kilka 

miesięcy  spotykali  się  bardzo  często.  Chodzili  na  randki.  Zawsze 

kiedy  Cassie  znajdowała  się  w  pobliżu  Sama,  narastało  w  niej 

pragnienie,  i  każdego  kolejnego  wieczoru  coraz  trudniej  jej  było 

odsyłać  go  spod  drzwi.  Tylko  wspomnienie  Philipa,  tak  bardzo 

wypełniające  dom,  powstrzymywało  ją  przed  poproszeniem,  żeby 

został.  

Przyjemnie było w towarzystwie Sama i Cassie uznała za całkiem 

naturalne,  że  pragnie  z  nim  spędzać  coraz  więcej  czasu.  Czasami 

background image

wychodzili  sami,  a  Jana  lub  inna  opiekunka  zajmowała  się  Sydney. 

Ale  bywali  także  w  mieście  we  czwórkę.  Oczywiście  nie  opuścili 

żadnego wieczoru karaoke w zaprzyjaźnionej pizzerii.  

Cassie  polubiła  Janę.  Była  zupełnie  niepodobna  do  Michelle. 

Swoje  stosunki  z  ojcem  -  wyważone  i  pełne  miłości  -  Jana  bez 

widocznego  trudu  rozciągnęła  także  na  Cassie.  Wprawdzie  ją  także 

dręczyły problemy typowe dla nastolatek, ale wolała zapytać Cassie o 

radę, niż zamykać się w sobie i buntować przeciwko całemu światu. 

Zdawało  się  też,  że  nie  ma  nic  przeciwko  temu,  by  jej  tata 

umawiał  się  z  obcą  kobietą.  Oczywiście  z  wyjątkiem  unoszenia  oczu 

ku  niebu,  kiedy  Sam  czasami  całował  Cassie  przy  ludziach.  Jana 

wolała  zaprzyjaźnić  się  z  Cassie,  niż  traktować  ją  jak  wroga,  który 

zajmuje  jej  terytorium.  Dla  Cassie  było  to  całkiem  nowe 

doświadczenie. Nowe i bardzo sympatyczne.  

Jana  miała  też  fioła  na  punkcie  Sydney,  za  co  Cassie  lubiła  ją 

jeszcze  bardziej.  Cóż,  Sydney  była  sercem  nowego  życia,  w  którym 

szczęście rozprzestrzeniało się jak ogień w suchym lesie.  

Maleństwo  rozwijało  się  etapami.  Cassie  nie  mogła  się  nadziwić 

temu  cudowi.  To  było  wielkie  wydarzenie,  kiedy  Sydney  po  raz 

pierwszy  samodzielnie  przewróciła  się  na  plecki.  Tak  ją  to  zdziwiło, 

że zastanawiała się, czy aby się nie rozpłakać, ale Cassie zaraz do niej 

podbiegła  i  przemawiała  z  taką  radością i dumą,  że  strach dziecka  w 

jednej chwili zmienił się w wesoły śmiech.  

Niecałe  dwa  tygodnie  później,  kiedy  Sydney  już  wyćwiczyła 

przewracanie  się  z  brzuszka  na  plecki,  udało  jej  się  przewrócić  w 

background image

odwrotną  stronę.  Cassie  uwielbiała  leżeć  obok  niej  na  podłodze, 

słuchać  gulgotania  maleństwa  i  patrzeć,  jak  radośnie  fika  rączkami  i 

nóżkami.  Z  każdym  mijającym  tygodniem  Sydney  stawała  się  coraz 

większa i coraz silniejsza.  

Cassie  spodziewała  się,  że  maleństwo  w  każdej  chwili  może 

zacząć  raczkować.  Już  się  podnosiła,  opierając  ciężar  ciała  na 

rączkach  i  nóżkach,  kołysała  się,  a  potem  spadała  z  powrotem  na 

brzuszek.  Sam  zaśmiewał  się  z  tego  i  nazywał  te  ćwiczenia 

„rozgrzewaniem silnika".  

Sydney  zaczął  wyrzynać  się  pierwszy  ząbek,  dlatego  czasami 

kaprysiła  i  masowała  sobie  dziąsełka  nie  tylko  gryzaczkiem,  ale 

wszystkim,  co  wpadło  jej  w  rączki.  Rozpoznawała  już  Cassie,  Janę  i 

Sama,  i  zawsze  uśmiechała  się  na  widok  jednej  z  kasjerek  w  sklepie 

spożywczym.  

Cassie  zauważyła,  że  pojawienie  się  w  jej  życiu  małego  dziecka 

ogromnie  zbliżyło  ją  do  ludzi.  Zaprzyjaźniła  się  z  Margaret  Jamison, 

właścicielką  księgarni.  Często  wpadały  na  filiżankę  kawy  do 

sąsiadującej  z  księgarnią  cukierni.  Margaret  bardzo  chciała 

zorganizować  Cassie  wieczór  autorski  i  wreszcie  wydusiła  zgodę  z 

opornej autorki pięknych albumów.  

Ku  swemu  wielkiemu  zdumieniu  Cassie  przekonała  się,  że 

sprawiło  jej  to  prawdziwą  frajdę.  Przyjemnie  jej  się  rozmawiało  z 

wielbicielami  fotografii  i  przyjaciółmi  Margaret.  Znała  już  imiona 

wszystkich  kasjerek  w  sklepie  spożywczym  i  w  drogerii,  no  i 

oczywiście  pielęgniarek  i  recepcjonistek  w  gabinecie  miejscowego 

background image

pediatry.  Z  bladego  ducha  przesuwającego  się  bezszelestnie  pośród 

mieszkańców  miasteczka  zmieniła  się  w  żywą,  wesołą  i  przyjazną 

światu sąsiadkę.  

Zdjęcia,  jakie  zrobiła  Sydney,  ożywiły  także  jej  miłość  do 

fotografowania.  Nadal  robiła  zdjęcia  maleństwu,  ale  po  pewnym 

czasie  zaczęły  ją  nachodzić  pomysły  innych  ujęć,  a  nawet  pewien 

temat  na  wystawę.  Teraz  fotografowała  przy  każdej  okazji.  Kiedy 

wybierała  się  na  spacer  z  aparatem,  zawieszała  sobie  Sydney  w 

nosidełku  na  plecach,  a  gdy  planowała  dłużej  pozostać  w  jakimś 

miejscu, brała składany kojec.  

Nadszedł dzień, kiedy zadzwoniła do swej agentki.  

- Mam pomysł na książkę - powiedziała rozradowana.  

-  Naprawdę?  -  Meredith  ogromnie  się  ucieszyła.  -  Cassie, 

kochanie, to cudownie!  

-  Chciałabym  zestawić  stare  z  młodym  -  opowiadała 

rozentuzjazmowana  Cassie.  -  Wiesz,  chodzi  mi  o  kontrast.  Mam 

zdjęcia  starych  ludzi,  a  także  dzieci  w  różnym  wieku.  Jeszcze  nie 

przemyślałam tego do końca, ale chciałabym wiedzieć, co ty na to.  

- Co ja na to? Twój  wydawca zostanie milionerem - powiedziała 

Meredith.  -  To  świetny  pomysł,  Cassie.  Zaraz  po  rozmowie  z  tobą 

zadzwonię do Elizabeth. Co ci się stało? Czekaj, niech zgadnę. Chodzi 

o mężczyznę!  

- O to też.  

-  Wiedziałam!  -  ucieszyła  się  Meredith.  -  Nową,  miłość!  To 

zawsze pobudza siły twórcze.  

background image

-  Owszem,  jest  i  nowa  miłość.  -  Cassie  spojrzała  w  kąt  pokoju, 

gdzie Sydney kołysała się na czworakach i gaworzyła do siebie. - Ale 

to nie mężczyzna.  

-  Nie  mężczyzna?-  -  Tym  razem  Meredith  poważnie  się 

zaniepokoiła. - Co ty wygadujesz, Cassandro?  

Więc  Cassie  opowiedziała  jej,  jak  to  Michelle  zostawiła  jej 

Sydney, i co z tego wynikło.  

-  No  tak,  to  całkiem  w  stylu  Michelle  -  westchnęła  uspokojona 

Meredith. - No i co ty teraz zrobisz?  

- Nie wiem. - Cassie odsunęła od siebie dobrze znany strach, jaki 

nachodził ją za każdym razem, kiedy pomyślała o powrocie Michelle i 

o konieczności oddania dziecka. - Staram się o tym nie myśleć.  

-  To  nie  jest najlepsze  wyjście  z  sytuacji.  A  co  z  tym  facetem?  - 

chciała wiedzieć Meredith. - Co on ma z tym wszystkim wspólnego? 

Czy jego też kochasz?  

- Nie wiem - odparła Cassie z namysłem. - Bardzo go lubię, ale... 

Nie jestem pewna. Bo widzisz, Philip... - urwała, nie bardzo wiedząc, 

jak wytłumaczyć to, co tak naprawdę czuła.  

-  Rozumiem.  -  Meredith  nie  trzeba  było  niczego  tłumaczyć.  - 

Pogubiłaś się.  

- No właśnie. Czasami tak się czuję, jakbym zdradzała Philipa.  

Na drugim końcu kabla nastąpiła cisza.  

-  Philip  na  pewno  by  nie  chciał...  -  odezwała  się  w  końcu 

Meredith.  

background image

-  Wiem.  -  Cassie  nie  pozwoliła  jej  dokończyć.  -  Philip  chciałby, 

żebym była szczęśliwa. Bardzo w to wierzę.  

-  Gdzieś  czytałam,  że  jeśli  człowiek  był  szczęśliwy  w 

małżeństwie i jego współmałżonek umarł, to bardziej prawdopodobne 

jest,  że  ten  ktoś  powtórnie  wstąpi  w  związek  małżeński  niż  osoba, 

która przeżyła nieudany związek.   

- Przecież nie mówię o małżeństwie! - zawołała Cassie. - Znamy 

się dopiero trzy miesiące, jeszcze nawet... - Znowu nie wiedziała, jak 

to powiedzieć.  

-  Nie  twierdzę,  że  powinnaś  wyjść  za  mąż  -  uspokajała  ją 

Meredith.  -  Chodziło  mi  tylko  o  to,  że  nie  powinnaś  mieć  poczucia 

winy. To, że możesz i chcesz kogoś pokochać, to efekt twojej miłości 

do Philipa i jego miłości do ciebie.  

-  Hm...  niech  ci  będzie  -  zgodziła  się  Cassie,  choć  nie  całkiem 

docierało  do  niej  rozumowanie  Meredith.  Będzie  musiała  to 

przemyśleć.  

-  Teraz  zadzwonię  do  twojego  wydawcy,  a  ty  zastanów  się  nad 

tym, co powiedziałam. I pamiętaj, że twój agent ma zawsze rację.  

- Pamiętam, pamiętam. - Cassie się roześmiała.  

Odłożyła słuchawkę i z westchnieniem podeszła do Sydney, która 

właśnie z wielkim zapałem „grzała silnik".  

- Łatwo jej mówić - powiedziała do maleństwa. - To nie ona ma 

problem, tylko ja.  

Sydney  zagulgotała  w  odpowiedzi.  Cassie  uśmiechnęła  się  i 

położyła obok niej.  

background image

Żałowała, że jej uczucie do Sama Buchanana nie jest tak proste i 

łatwe  jak  miłość  do  Sydney.  Lubiła,  go.  Nawet  bardziej  niż  lubiła, 

lecz  wzdragała  się  użyć  słowa  „miłość".  Miłość  była  zarezerwowana 

dla  Philipa.  Gdy  umarł,  Cassie  wiedziała,  że  już  nigdy  nie  pokocha 

żadnego mężczyzny.  

To  jasne,  że  nie  mogła  znów  się  zakochać,  jej  miłość  do  Philipa 

była  bowiem  wielka  i  wieczna.  Nieważne,  co  twierdzi  Meredith. 

Cassie  uważała,  że  gdyby  zakochała  się  w  kimś  innym,  tym  samym 

zdradziłaby Philipa.  

Mimo to nie mogła zaprzeczyć, że jej uczucie do Sama z każdym 

dniem  stawało  się  coraz  silniejsze.  Z  łatwością  można  by  je 

zlekceważyć,  uznać  za  zwykłe  pożądanie,  ponieważ  ono  właśnie 

stanowiło  pokaźną  część  tego  uczucia.  Z  każdym  pocałunkiem,  z 

każdą kolejną pieszczotą bardziej go pragnęła. Nie raz i nie dwa mało 

brakowało, żeby dała się ponieść namiętności.  

I  za  każdym  razem  coś  im  przeszkadzało.  To  Sydney  zaczynała 

płakać, albo Jana lub inna opiekunka na nich czekała, a raz trzeba było 

odebrać  Janę  z  jakiejś  imprezy.  Za  każdym  razem  Cassie  była 

zadowolona, że do niczego nie doszło.  

Dla niej miłość i seks były ze sobą nierozerwalnie związane. Nie 

chciała  namiętności  bez  miłości,  choćby  nie  wiedzieć  jak  bardzo 

pragnęła Sama. Dlatego wciąż nie miała pojęcia, co zrobić.  

-  No  cóż,  skarbie,  chyba  teraz  nie  rozwiążę  tego  problemu  - 

powiedziała Cassie, podnosząc do góry Sydney, która aż zapiszczała z 

background image

radości.  -  Zresztą  pora  na  twoją  kąpiel.  Wieczorem  przychodzi  Sam, 

więc obydwie musimy ślicznie wyglądać. Prawda, mój skarbie?  

Podrzuciła  maleństwo  do  góry.  Sydney  śmiała  się  i  piszczała  z 

radości.  Cassie  przytuliła  ją  do  siebie  i  mocno  pocałowała,  po  czym 

wstała i poszła do łazienki.  

Sydney  miała  już  sześć  miesięcy  i  mogła  się  kąpać  w  normalnej 

dużej  wannie  z  całą  masą  pływających  zabawek,  dlatego  też  płacz 

zaczynał  się  dopiero  wtedy,  kiedy  trzeba  było  wychodzić  z  wody.  I 

dlatego kąpiel zajmowała znacznie więcej czasu niż kiedyś.  

Ale za to po wyjęciu z wanny i wysuszeniu Sydney pachniała jak 

nic na świecie. Cassie zawsze na chwilkę przytulała do siebie owinięte 

w  ręcznik  maleństwo.  To  było  takie  cudowne  uczucie.  Kiedy 

wykąpana,  przewinięta  i  ubrana  w  czystą  piżamkę  Sydney 

powędrowała do łóżeczka, Cassie mogła wreszcie przygotować się na 

wieczór.  

Potem razem z Sydney zeszła na dół i dała małej kolację. Wkrótce 

zjawił się Sam. Przytulił Cassie i pocałował ją na powitanie, a potem 

wziął  na  ręce  Sydney,  żeby  Cassie  mogła  spokojnie  przygotować 

spaghetti.  Piątkowy  wieczór  postanowili  spędzić  w  domu  przed 

telewizorem.  Sam  jak  zwykle  pracował  w  sobotę,  musiał  więc  wstać 

rano, żeby zdążyć objechać dwie prowadzone przez siebie budowy.  

Była prawie dziewiąta. Cassie i Sam przytuleni do siebie oglądali 

film  z  wypożyczalni,  a  Sydney  leżała  na  kocyku,  bawiła  się 

zabawkami i powoli zasypiała.  

Nagle zadzwonił telefon. 

background image

-  Halo?  -  odezwała  się  Cassie,  włączając  słuchawkę 

bezprzewodowego telefonu.  

Usłyszała kobiecy płacz.  

 

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

-  Michelle?  -  Cassie  kurczowo  zacisnęła  palce  na  słuchawce.  - 

Michelle, czy to ty?  

Kobieta wciąż płakała. Po chwili rozległ się drżący głos:  

- Tak, to ja.  

- Gdzie jesteś, Michelle? Co się stało?  

-  O  Boże,  Cassie!  Zmarnowałam  sobie  życie!  -  Rozpłakała  się 

jeszcze głośniej.  

- Wszystko będzie dobrze, kochanie. Powiedz mi, gdzie jesteś?  

- W domu. On sobie poszedł. Zostawił mnie. - Michelle szlochała, 

połykając słowa.  

- Kto? Kyle?  

- Tak. Wczoraj. Łobuz! - W słuchawce rozległ się trzask.  

Cassie domyśliła się, że Michelle ze złości coś rozbiła.  

- Co robiłaś od wczoraj? - spytała ostrożnie Cassie.  

Bezpośrednie  pytanie  o  narkotyki  mogłoby  sprawić,  że  Michelle 

poczułaby się osaczona i w efekcie byłby to koniec rozmowy. Cassie 

jednak  dobrze  wiedziała,  że  pasierbica  miała  zwyczaj  w  trudnych 

sytuacjach wspomagać się narkotykami. Musiała więc sprawdzić, czy 

przypadkiem nie grozi jej śmierć z przedawkowania.  

- Nie wiem. Płakałam... bo byłam głupia. Jak zwykle.  

background image

-  Nie  jesteś  głupia,  Michelle.  Może  ta  historia  z  Kyle'em  była 

błędem, ale przecież wszyscy popełniamy błędy.  

-  Ale  nie  bez  przerwy,  tak  jak  ja  -  mówiła  przez  łzy.  -  Pewnie 

strasznie  mnie  nienawidzisz.  Jestem  okropną  matką.  Najokropniejszą 

pod słońcem.  

-  Zrobiłaś  dla  swojego  dziecka  to,  co  mogłaś  najlepszego  - 

oświadczyła  stanowczo  Cassie.  -  Musisz  mi  uwierzyć.  Gdybyś  była 

złą matką, nie obchodziłoby cię, czy  ktoś się zaopiekuje Sydney.  Zła 

matka trzymałaby  dziecko  przy  sobie,  nawet  gdyby  wiedziała,  że  nie 

ma możliwości go  wychować. Sydney ma się świetnie. Jest zdrowa i 

szczęśliwa. Dzięki tobie.  

- Tatuś musiał być mną bardzo rozczarowany. Na pewno się mnie 

wstydził.  

- On cię kochał, Michelle. Wiedział, jak ciężkie masz życie i był z 

ciebie  dumny,  ponieważ  rozumiał,  że  ciągle  się  starasz  wyjść  na 

prostą drogę.  

-  Dlaczego  jestem  taka  słaba?  O  Boże,  Cassie.  Zmarnowałam 

sobie życie. Całkowicie.  

Mówi składnie. To dobrze, pomyślała Cassie. Nie raz słyszała, jak 

Michelle  bełkocze.  Kiedy  była  w  bardzo  złym  stanie,  mówiła  tak 

niewyraźnie,  że  nie  można  było  jej  zrozumieć.  Czasem  znów  można 

było zrozumieć słowa, za to wypowiedź nie miała żadnego sensu.  

- Pomóż mi, Cassie. Proszę, pomóż mi.  

- Oczywiście. Co mam zrobić?  

- Pomóż mi - powtórzyła Michelle, szlochając.  

background image

-  Pomogę.  Powiedz  mi,  gdzie  jesteś.  Podaj  mi  adres.  Przyjadę  i 

pomogę ci. Zgoda?  

- Zgoda. - Zapadła cisza.  

Cassie  przeraziła  się,  że  pasierbica  jednak  nie  zdecyduje  się 

powiedzieć,  gdzie  jest.  Ale  Michelle  pociągnęła  nosem,  po  czym 

podała adres na Hollywood Hills.  

-  Zaraz  tam  przyjadę.  Pomogę  ci,  Michelle  -  zapewniła  Cassie.  - 

Ale wiesz, że to mi zajmie co najmniej dwie godziny. Wiesz, prawda? 

- Tak, wiem.  

-  Wytrzymasz  tak  długo?  Będziesz  pod  tym  adresem,  kiedy 

przyjadę?  

- Będę.  

- W porządku. Piłaś? Wiesz może, ile drinków wypiłaś?  

- Nie. Ale nie piłam dużo. I nie mam żadnych pigułek. Staram się 

z tym skończyć. I nie mogę!  

-  Owszem,  możesz,  tylko  ktoś  musi  ci  w  tym  pomóc.  Posłuchaj, 

zadzwonię do Mike'a Goldmana. Pamiętasz go? To przyjaciel twojego 

taty.  

- Tak. Wujek Mike.  

-  Chcę  mieć  pewność,  że  nic  złego  ci  się  nie  stanie,  dopóki  nie 

przyjadę. Otwórz mu drzwi, kiedy przyjdzie, dobrze?  

- Dobrze.   

Cassie wyłączyła słuchawkę i spojrzała na Sama, który patrzył na 

nią z troską.  

- Dobrze się czujesz?  

background image

Skinęła głową.  

-  Muszę  jechać  do  Los  Angeles  -  powiedziała.  -  Michelle 

dzwoniła.  

- Domyśliłem się.  

-  Zostaniesz  z  Sydney?  Łatwiej  sobie  poradzę  bez  niej.  Chyba 

trzeba  będzie  zawieźć  Michelle  na  odwyk,  a  może  jeszcze  coś 

gorszego.  

- Pojadę z tobą. Zadzwoń do tego Mike'a i przygotuj się do drogi, 

a  ja  zawiozę  małą  do  Janet.  Jana  się  nią  zaopiekuje.  Moja  była  żona 

nie  będzie  miała  nic  przeciwko  temu.  Potem  wrócę  tu  po  ciebie  i 

razem pojedziemy do Los Angeles.  

Skinęła głową. Od razu się uspokoiła. Zrobiło jej się lżej na sercu, 

kiedy dowiedziała się, że Sam jej nie opuści, że jej pomoże.  

Cassie poszła do kuchni po notes z telefonami. Mike Goldman był 

przyjacielem  i  adwokatem  Philipa  na  długo  przedtem,  nim  Cassie  i 

Philip się poznali. Była pewna, że może na niego liczyć. Nie sądziła, 

by  życie  Michelle  było  w  niebezpieczeństwie  z  powodu  jakichś 

używek, bo rozmawiała całkiem przytomnie.  

Niestety nie można było przewidzieć, co jeszcze  weźmie albo co 

zrobi w ciągu tych dwóch godzin, które zajmie Cassie podróż do Los 

Angeles. Poza tym Michelle mogła coś zażyć tuż przed telefonem do 

Cassie,  a  co  zacznie  działać,  powiedzmy,  za  kwadrans.  Dlatego 

wolała, żeby pasierbica nie była sama.   

Na  szczęście  Mike  był  w  domu.  Mimo  późnej  pory  zgodził  się 

pojechać pod adres, który mu Cassie podała i zostać z Michelle aż do 

background image

jej  przyjazdu.  Cassie  włożyła  płaszcz  i  pantofle,  wzięła  torebkę, 

schowała  do  niej  telefon  komórkowy.  Wyszła  przed  dom,  żeby 

zaczekać na Sama.  

Przez całą drogę praktycznie milczeli, ale obecność Sama była dla 

Cassie  dużą  pomocą.  A  kiedy  wziął  ją  za  rękę,  uśmiechnęła  się  do 

niego.  

- Dziękuję, że ze mną pojechałeś.  

- Nie ma za co. - Uścisnął jej dłoń.  

Nie  musiał  mówić,  że  zawsze  może  na  niego  liczyć,  bo  Cassie 

doskonale  o  tym  wiedziała.  To  była  właśnie  jedna  z  tych  rzeczy,  za 

które go kochała.  

Popatrzyła  na  niego  zdezorientowana.  Walczyła  z  tym  uczuciem 

od  wielu  tygodni,  może  nawet  od  kilku  miesięcy.  Nie  chciała  się  do 

tego  przyznać,  wmawiała  sobie,  że  to  może  być  wszystko,  ale  nie 

miłość.  A  jednak  wiedziała,  że  na próżno  próbuje  siebie  oszukać.  To 

była najprawdziwsza miłość.  

Prędko odwróciła wzrok od Sama i zaczęła wyglądać przez okno 

na ciemną drogę. Nie miała pojęcia, co ze sobą począć. Przerażała ją 

perspektywa ponownej miłości. To było jak stanie na skraju przepaści, 

na dnie której czaił się ból i żal.  

Postanowiła nie zastanawiać się nad tym w tej chwili. Musiała się 

zająć Michelle i tylko to było ważne. Później o tym pomyśli. O Samie 

i o swojej przyszłości.  

Do Los Angeles dojechali w rekordowym tempie. Sam na pewno 

przekroczył wszystkie możliwe ograniczenia prędkości. Adres podany 

background image

przez  Michelle  zaprowadził  ich  do  niewielkiego  apartamentowca  na 

wzgórzach otaczających Hollywood.  

Mike  Goldman,  łysawy  mężczyzna  w  średnim  wieku  o  miłej 

powierzchowności  i  smutnych  oczach,  czekał  na  nich  w  mieszkaniu 

Michelle. Widok Cassie wyraźnie go ucieszył.  

- Cassie, kochanie, jak się masz?  

- Dobrze. Dziękuję ci, że z nią zostałeś.  

-  Nie  ma  za  co.  Wiesz,  że  zrobię  wszystko  dla  ciebie  i  dla 

Michelle. - Spojrzał z zainteresowaniem na Sama.  

- Och, przepraszam. To jest Sam Buchanan. Mój... - Dziwnie się 

poczuła,  przedstawiając  przyjacielowi  zmarłego  męża  mężczyznę,  z 

którym się spotykała.  

-  Jestem  sąsiadem  Cassie  -  wybawił  ją  z  opresji  Sam.  -  Moja 

córka  opiekuje  się  Sydney.  Zaproponowałem  Cassie,  że  ją  tu 

przywiozę.  

- No tak. To bardzo miłe z pana strony.  

-  Sam  jest  także  moim  przyjacielem  -  dodała  odważnie  Cassie.  - 

Ja... My... Chodzimy ze sobą.  

-  Naprawdę?  No  cóż,  to  świetnie.  -  Mike  uśmiechnął  się  do 

Cassie. W jego oczach żal mieszał się z radością. - Bardzo się cieszę. 

Naprawdę  bardzo  się  cieszę.  -  Pocałował  Cassie  w  policzek.  - 

Zasługujesz na trochę szczęścia, Cass.  

- Dziękuję. - Poczuła ogarniające ją wzruszenie.  

Mike,  tak  zawsze  opanowany  i  konkretny,  cieszył  się  jej 

szczęściem i niczego nie miał za złe.  

background image

- Michelle jest w sypialni. Chyba wszystko z nią w porządku. To 

znaczy  fizycznie,  bo  emocjonalnie  to  wrak.  -  Westchnął.  - 

Przepraszam,  ale  jutro  z  samego  rana  mam  spotkanie.  Muszę  wracać 

do domu.  

-  Oczywiście.  -  Cassie  oprzytomniała.  Jakby  dopiero  teraz 

przypomniała  sobie,  po  co  przyjechała  do  Los  Angeles.  -  Zajmiemy 

się nią. Dzięki, Mike. Jesteś nieoceniony.  

Objął Cassie, skinął głową Samowi i wyszedł.  

- Michelle? To ja - mówiła Cassie, wchodząc do pokoju.  

Pasierbica  siedziała  na  podłodze  oparta  plecami  o  kanapę. 

Wyglądała  jak  obraz  nędzy  i  rozpaczy.  Włosy  miała  brudne  i 

potargane, a wokół oczu i na policzkach rozmazany przez łzy makijaż.  

-  Cześć.  -  Spojrzała  niepewnie  na  Cassie.  -  Znów  musisz  mnie 

ratować, co?  

- Przyjechałam, żeby ci pomóc - poprawiła ją Cassie.  

Podeszła do Michelle i usiadła na kanapie.  

-  Jeśli  chcesz,  to  zabiorę  cię  do  Begirmings.  -  Miała  na  myśli 

ośrodek  odwykowy,  w  którym  pasierbica  była  poprzednim  razem.  - 

Zdaje mi się, że tam jest nieźle.  

- Obleci. Chociaż ostatnio nie zadziałało. - Wzruszyła ramionami. 

- Wiem, wiem. To moja wina, a nie programu.  

-  To  nie  jest  łatwe,  Michelle.  -  Cassie  położyła  dłoń  na  jej 

ramieniu. - I nie jest tak, jak myślisz. To nieprawda, że jeśli raz ci się 

nie uda, to już jesteś przeklęta na wieki.  

- Mnie się nie udało milion razy.   

background image

-  A  mimo  to  wciąż  próbujesz.  To  dobrze  o  tobie  świadczy. 

Wystarczy, żebyś jeden raz odniosła sukces.  

- Mówisz jak kaznodzieja. - Pasierbica potarła policzki dłońmi. - 

Boże, jestem cała brudna!  

-  Pomogę  ci  się  umyć.  -  Cassie  wzięła  ją  pod  rękę,  próbując 

podnieść Michelle.  

Sam  prędko  podszedł  do  nich,  wziął  Michelle  pod  drugą  rękę  i 

dźwignął na nogi.  

- Kto to? - spytała Michelle podejrzliwie.  

- Przyjaciel - odparła Cassie.  

Patrzyła to na Sama, to znów na macochę.  

- Chodzicie ze sobą - powiedziała obojętnie.  

Gdy  Cassie  skinęła  głową,  Michelle  zrobiła  dziwną,  niemal 

przerażoną minę.  

-  A  co...  co  z  tatą?  -  Cassie  miała  wrażenie,  że  zamierzała 

powiedzieć  coś  innego,  tylko  w  ostatniej  chwili  się  powstrzymała.  - 

Zostaniesz jego żoną?  

-  Nie.  My  tylko  ze  sobą  chodzimy.  To  w  niczym  nie  zmienia 

mojego  uczucia  do  twojego  taty.  -  Dopiero  teraz  Cassie  zrozumiała, 

czego  Michelle  się  przestraszyła.  -  I  moich  uczuć  do  ciebie  też  nie 

zmienia. Zawsze będę przy tobie. Obiecuję.  

Poczuła,  że  pasierbica  jakby  trochę  się  odprężyła,  ale  tylko 

wzruszyła ramionami i powiedziała zupełnie obojętnie:  

- Nieważne.  

background image

Cassie  zaprowadziła  ją  do  łazienki,  wytarła  twarz  mokrym 

ręcznikiem, rozczesała włosy. Potem Michelle siedziała jak martwa na 

łóżku,  podczas  gdy  Cassie  pakowała  jej  walizkę.  Na  koniec 

zadzwoniła  do  kliniki.  Obiecano  jej,  że  Michelle  zostanie  przyjęta 

jeszcze  tego  wieczoru.  Michelle  miała  pozostać  przez  kilka  dni  w 

małym  szpitaliku  na  odtruciu,  a  potem  przeniosą  ją  do  części 

odwykowej, gdzie pozostanie aż do końca leczenia.  

-  Dobrze,  że  to  jest  w  Palm  Springs  -  powiedziała  Cassie, 

zamykając  walizkę.  -  To  bliżej  Crescent  Lake  niż  Los  Angeles. 

Odwiedzę  cię,  jak  tylko  pozwolą  ci  przyjmować  gości.  Jeśli  chcesz, 

mogę przywieźć ze sobą Sydney.  

- Dobrze. - Michelle skinęła głową, a potem spojrzała drwiąco na 

Cassie.  -  To  dziwne,  ale  ja  właściwie  lubię  tam  być.  Nie  dlatego,  że 

tam  jest  fajnie,  ale...  wszystko  jest  takie  poukładane.  Nie  pozwolą 

człowiekowi  zrobić  nic  złego.  Jest  nudno  i  źle  się  tam  czuję,  ale 

przynajmniej nic nie spaprzę.  

- Kształtują ci kręgosłup.  

-  Chyba  tak.  To  jeszcze  jeden  dowód  na  to,  że  jestem  słaba, 

prawda?  

- Tym się nie przejmuj. Każdy czasami potrzebuje pomocy.  

-  Naprawdę  myślisz,  że  tym  razem  mi  się  uda?  Że  potrafię  się 

zmienić?  

- Jestem pewna - oznajmiła z przekonaniem Cassie.  

-  Święta  Cassandra.  -  Słaby  uśmiech  Michelle  odebrał  temu 

określeniu sporo jadu.  

background image

- To właśnie ja - powiedziała wesoło niezrażona Cassie.  

Wzięła walizkę i ruszyła do przedpokoju.  

Dojechawszy 

do 

Palm 

Springs, 

zatrzymali 

się 

przed 

modernistycznym  budynkiem  kliniki  odwykowej.  Palmy,  drzewa 

eukaliptusowe  i  kwitnące  krzewy  od  razu  wprawiały  człowieka  w 

miły nastrój. Obiecywały spokój i bezpieczeństwo.  

Cassie  zaprowadziła  Michelle  do  recepcji,  Sam  szedł  za  nimi  z 

walizką.  Podczas  procedury  przyjmowania  do  szpitala  Michelle 

mocno ściskała rękę Cassie i niechętnie ją puściła, kiedy pielęgniarka 

chciała ją  zaprowadzić do  pokoju.  Obejrzała  się  jeszcze,  więc  Cassie 

uśmiechnęła się do niej zachęcająco. Ale gdy Michelle z pielęgniarką 

zniknęły za rogiem, Cassie posmutniała.  

-  Na  pewno  będzie  dobrze  -  powiedział  Sam,  obejmując  ją 

ramieniem.  

-  Mam  nadzieję  -  westchnęła  Cassie.  -  Ja  i  Michelle  nigdy  nie 

byłyśmy  sobie  specjalnie  bliskie.  Nie  była  zadowolona,  kiedy 

pojawiłam się w jej życiu, i tak już pozostało. Chociaż kto wie, co po 

tych  wszystkich  przeżyciach  w  niej  się  obudziło...  Cóż,  mimo 

wszystko  naprawdę  mi  na  niej  zależy.  Czuję  się  za  nią 

odpowiedzialna.  

- Nic lepszego nie mogłaś dla niej teraz zrobić.  

Cassie skinęła głową i odwróciła się do wyjścia.  

- Wracajmy do domu - poprosiła.  

Jechali  w  milczeniu,  Cassie  głęboko  pogrążyła  się  w  myślach. 

Sam podwiózł ją pod sam dom i odprowadził do. drzwi.  

background image

Było  późno,  lecz  Cassie  wcale  nie  chciało  się  spać.  Była  zbyt 

zdenerwowana ostatnimi wydarzeniami.  

-  Nie  jesteś  głodny?  -  spytała.  -  Chyba  jeszcze  znajdę  coś  do 

jedzenia. A może miałbyś ochotę czegoś się napić?  

-  Nie  trzeba.  Lepiej  wrócę  do  domu.  Chyba  że  potrzebujesz 

towarzystwa.  

- Nie, tylko trochę dziwnie się czuję w tym wielkim domu sama, 

bez Sydney. - Uśmiechnęła się.  

- Powinieneś iść spać, przecież zawsze wstajesz bardzo wcześnie.  

-  Wiesz,  co  jest  najfajniejsze,  jak  człowiek  pracuje  na  własny 

rachunek? Nikt się nie wścieka, kiedy się spóźnisz do pracy.  

-  Dziękuję  ci  za  wszystko.  -  Cassie  podeszła  do  niego  i  Sam  ją 

przytulił. - Potrzebowałam ciebie. Bardzo mi pomogłeś.  

- Cieszę się. - Pocałował ją w czubek głowy.  

-  Chciałbym  zawsze  być  przy  tobie,  kiedy  będziesz  mnie 

potrzebowała.  

- Sam... - Kotłowały się w niej uczucia.  

Chciała  mu  powiedzieć,  że  go  kocha,  ale  słowa  nie  mogły 

wydostać się z gardła. Wobec tego tylko przytuliła się do Sama. Czuła 

twardość jego mięśni, ciepło jego ciała.  

- Cassie - szepnął. - Nie wiem, czy to właściwy moment...  

Wtulił twarz w jej włosy. Słyszała, jak oddycha coraz szybciej.  

-  Może  tak  -  mruknęła.  -  Może  właśnie  to  jest  najbardziej 

odpowiedni moment i najwłaściwsze miejsce.  

background image

Przytulił ją jeszcze mocniej. Poczuła jego pragnienie i w tej samej 

w  chwili  w  niej  także  zrodziło  się  pożądanie.  Podniosła  głowę, 

spojrzała w oczy Sama, w których teraz lśniła pasja. Pochylił głowę i 

przez chwilę zdawało się, że wszystko zamarło, czas zatrzymał się  w 

miejscu.  Ich  usta  się  spotkały.  Eksplodowało  pożądanie, które  w  niej 

płonęło.  

Całowali się, tulili do siebie, aż żar, który ich ogarnął, stał się nie 

do  wytrzymania.  Sam  oderwał  usta  od  jej  ust,  obsypał  twarz  Cassie 

tysiącem  pocałunków,  drżącymi  rękami  zaczął  rozpinać  guziki  jej 

bluzki. Z pośpiechu palce, mu się plątały i wreszcie, zniecierpliwiony, 

rozerwał  bluzkę,  posyłając  ostatni,  nieodpięty  jeszcze  guzik  aż  pod 

sufit.  

- Kocham cię - szepnął, ujmując ustami jej obnażoną pierś. - Tak 

bardzo cię kocham.  

-  Sam.  Och,  Sam.  -  Cassie  wsunęła  palce  w  jego  włosy,  drżała  z 

podniecenia.  

Pociągnął  ją  za  sobą  na  podłogę.  Deski  były  twarde  i  zimne,  ale 

żadne z nich nie zwracało uwagi na niewygody.  Kochali się szybko i 

mocno, prowadzeni szaleńczym pożądaniem, aż do chwili, gdy Sam z 

krzykiem opadł na Cassie i ukrył twarz w jej włosach.  

Mruknął  coś  niezrozumiale,  przekręcił  się  na  plecy  i  wciągnął  ją 

na siebie, żeby nie leżała na twardej podłodze. Pocałował ją w mokre 

od potu ramię. Przez długą chwilę po prostu leżeli  w milczeniu, zbyt 

zmęczeni, żeby się odezwać.  

background image

-  No  cóż  -  powiedział  wreszcie  Sam  z  niekłamanym  żalem  w 

głosie. - Zamierzałem cię potraktować z większą kurtuazją.  

- Nie zależy mi na kurtuazji. - Cassie się roześmiała.   

-  Kamień  spadł  mi  z  serca.  -  Pogłaskał  ją  po  głowie.  -  W 

marzeniach zawsze brałem cię na ręce i niosłem do sypialni.  

- Ojej. Aż tyle straciłam?  

-  Nic  straconego.  -  Podniósł  się,  pociągnął  ją  za  sobą,  po  czym 

wziął ją na ręce i zaniósł na górę do sypialni.  

Po  drodze  dyszał  przesadnie,  a  na  miejscu  udał,  że  się  potyka. 

Oboje ze śmiechem wylądowali na łóżku.  

- O tak - powiedziała Cassie. - To była prawdziwa kurtuazja.  

-  Wiele  mi  można  zarzucić,  ale  nie  to,  że  jestem  przesadnie 

grzeczny.  

-  Hm...  -  Obróciła  się  ku  niemu i pocałowała  w  usta.  -  Lubię  cię 

takim, jaki jesteś.  

- Nie bujasz?  

- Ani trochę. - Położyła głowę na jego piersi, a Sam głaskał ją po 

ręce.  

-  Zastanawiałem  się  nad  tym,  co  powiedziała  Michelle.  O  tym, 

czy się pobierzemy. Co ty na to?  

Cassie  uniosła  się  na  łokciu.  Musiała  spojrzeć  Samowi  prosto  w 

oczy.  

- Chodzi ci o to, co o tym sądzę w ogóle, czy to może konkretna 

propozycja?  

background image

- Nawet bardzo konkretna - odparł, patrząc jej głęboko w oczy. - 

Kocham  cię i  chciałbym  się  z  tobą  ożenić.  No  i  chciałbym  wiedzieć, 

czy może czujesz to samo.  

Cassie patrzyła na niego oszołomiona. Zupełnie nie mogła zebrać 

myśli.  

-  Naprawdę  nie  wiem,  co  powiedzieć  -  wyjąkała  oszołomiona 

nieoczekiwanym zwrotem sytuacji.  

- Nie ma sprawy. Nie musisz nic mówić. Nie chcę cię do niczego 

zmuszać.  

- Kocham cię - powiedziała Cassie prędko, jakby się bała, że Sam 

może  się  wycofać.  -  Zdałam  sobie  z  tego  sprawę  dzisiaj,  kiedy 

jechaliśmy  do  Michelle.  Tak  wiele  dla  mnie  znaczysz,  ale... 

małżeństwo... Naprawdę nie wiem. To wszystko stało się tak nagle...  

- Cóż, taki właśnie jestem. - Uśmiechnął się do niej. - Nie muszę 

się  długo  namyślać,  żeby  podjąć  decyzję.  A  o  tym  wiedziałem 

właściwie od razu, kiedy tylko zobaczyłem cię pierwszy raz.  

- Obawiam się, że mnie to zabierze trochę więcej czasu. - Cassie 

roześmiała się. - Wszystko tak się pogmatwało. No i tyle spraw trzeba 

rozważyć. Choćby twoja córka...  

- Jana uważa, że jesteś fantastyczna. Sama mnie zapytała, czy się 

z tobą ożenię. Więcej, nawet delikatnie naciskała.  

-  No  i  jest  jeszcze  Sydney.  Takie  małe  dziecko  to  wielka 

odpowiedzialność.  

- I mnóstwo radości. Prawdę mówiąc, nie miałbym nic przeciwko 

temu, żebyśmy w przyszłości mieli więcej dzieci.  

background image

Myśl o wielkiej rodzinie napełniła Cassie nieopisaną radością.  

-  Fajnie -  westchnęła rozmarzona. - Tylko  widzisz... w tej chwili 

wszystko  jest  takie  niepewne.  Co  będzie  z  Michelle?  Jak  wyjdzie  z 

kliniki, pewnie  zechce  odzyskać  małą.  Zupełnie  nie  mam pojęcia,  co 

wtedy  zrobię.  Nie  wyobrażam  sobie,  żebym  mogła  komukolwiek  ją 

oddać, nawet gdyby to była rodzona matka.  

Co  gorsza,  panicznie  się  boję,  że  to  będzie  dla  Sydney  złe 

rozwiązanie.  Co  się  stanie,  jeśli  Michelle  znów  pójdzie  w  tango? 

Zawsze była rozchwiana. Boję się, że skrzywdzę Sydney, jeśli oddam 

ją Michelle.  Ale z drugiej strony nie  mogę przecież odbierać dziecka 

matce. Nie mam do Sydney żadnych praw.  

Oczywiście mogłabym oddać sprawę do sądu i na pewno udałoby 

mi  się  przekonać  ławę  przysięgłych,  że  Michelle  nie  nadaje  się  na 

matkę,  ale  przecież  nie  mogę  jej  zrobić  takiego  świństwa.  Muszę  w 

nią  wierzyć.  Ona  tego  ode  mnie  oczekuje.  Może  potrzebuje  też 

dziecka, o które będzie się musiała troszczyć, żeby  wreszcie nauczyć 

się  odpowiedzialności?  Gdyby  sąd  odebrał  jej  prawa  rodzicielskie, 

mogłaby  znów  popaść  w  alkoholizm  i  narkomanię.  Nie  mogę 

ryzykować...  

- Zaczekaj, kochanie - wpadł jej w słowo Sam. - Nie martw się na 

zapas.  Nie  możesz  przewidzieć  wszystkiego.  Nie  zdołasz  wszystkich 

ochronić.  Może  w  ogóle  nie  da  się  zrobić  nic,  co  byłoby  dobre 

jednocześnie  dla  Sydney  i  dla  Michelle.  Zresztą  i  tak  nie  masz  nad 

tym  żadnej  władzy.  Możesz  tylko  czekać  i  patrzeć,  jak  się  rozwinie 

sytuacja.  Zobaczymy,  jak  Michelle  tym  razem  się  powiedzie. 

background image

Zobaczysz, jaka będzie, kiedy wyjdzie z kliniki. Wtedy zrobisz to, co 

należy. Jestem pewien, że podejmiesz właściwą decyzję.  

- Ale ja nie wiem, jaka decyzja jest właściwa.  

- Musisz słuchać swojej intuicji. Jest wspaniała.  

-  No  a  ty?  Nie  mogę  przecież  wikłać  ciebie  w  tę  całą  historię,  a 

twojej córki tym bardziej. Jak sobie to wyobrażasz? Pobierzemy się i 

zostaniemy  szczęśliwą  rodziną,  która  zaraz  się  rozsypie?  Jak  będzie 

się czuła Jana, jeśli Michelle zabierze Sydney?  

- Będzie smutna, tak samo jak ty i ja. Ale takie właśnie jest życie. 

Jeśli boisz się bólu, to nie trzeba było pokochać tego dziecka. Ale tak 

żyć się nie da. - Sam głaskał ją po włosach. - Każdy z nas musi robić 

to,  co  możliwe  i  mieć  nadzieję,  że  wszystko  dobrze  się  skończy.  To, 

że  w  przyszłości  mogą  wystąpić  jakieś  kłopoty,  nie  jest  powodem, 

żebyśmy  się  nie  pobrali.  Kocham  cię.  Biorę  te  kłopoty  z  całym 

dobrodziejstwem  inwentarza.  Tak,  kłopoty,  ale  również  radość  i 

szczęście.  

Cassie  nie  wiedziała,  czy  śmiać  się,  czy  płakać.  Z  radości 

oczywiście.  Chciała  powiedzieć,  że  się  zgadza,  zamknąć  oczy  i 

postawić wszystko na jedną kartę. Bardzo kusiło ją życie z Samem, a 

jednocześnie  bała  się  z  nim  związać,  bała  się  szczęścia.  Było  takie 

nietrwałe i ulotne...  

- Ja...- zaczęła i nie mogła powiedzieć nic więcej.  

- Nie teraz. - Pocałował ją w czoło. - Nie musisz mi odpowiadać 

natychmiast. Mamy przed sobą mnóstwo czasu. - Przytulił ją do siebie 

background image

i ukołysał jak dziecko. - Zapomnij... przynajmniej na razie zapomnij o 

tym, co powiedziałem. Cieszmy się chwilą.  

Kiedy  rano  Cassie  się  obudziła,  słońce  wpadało  przez  okno, 

którego  wieczorem  nie  chciało  jej  się  zasłonić.  Usiadła  na  łóżku  i 

rozejrzała się. Sama nie było.   

Spojrzała na budzik. Była dziewiąta. Zerwała się z łóżka. Chętnie 

by jeszcze poleniuchowała, pomarzyła o tym wszystkim, co działo się 

wieczorem,  ale  musiała  pojechać  po  Sydney.  I  tak  już  nadużyła 

uprzejmości matki Jany. Wprawdzie była sobota, Jana nie musiała iść 

do  szkoły  i  mogła  zająć  się  dzieckiem,  ale  przecież  jej  matka  mogła 

mieć na ten dzień jakieś plany.  

Cassie  już  miała  wejść  do  łazienki,  kiedy  dostrzegła  kartkę 

zawieszoną na klamce. Oczywiście napisał ją Sam.  

Cassie,  dzwoniłem  do  Jany.  Sydney  ma  się  świetnie.  Możesz  ją 

odebrać, kiedy tylko zechcesz. Przyjadę, jak tylko załatwię wszystko na 

budowach.  

Kocham cię.  

Sam  

Liścik  był  jasny  i  nieskomplikowany,  taki  jak  Sam.  Cassie 

uśmiechnęła się do siebie. Ciekawe, czy życie z nim też by takie było, 

pomyślała.  

Umyła  się  i  pospiesznie  ubrała,  w  locie  zjadła  śniadanie  i 

pojechała  po  Sydney.  Jana,  jak  można  się  było  tego  spodziewać,  nie 

mogła  odżałować,  że  Cassie  tak  wcześnie  się  zjawiła.  Pomogła 

spakować  rzeczy  małej,  a  buzia  ani  na  chwilę  jej  się  nie  zamykała. 

background image

Opowiadała o Sydney i o szkolnej potańcówce, która miała się odbyć 

w  przyszłym  tygodniu,  a  także  o  swoich  ulubionych  płytach.  Cassie 

zakręciło się w głowie od tego paplania.  

Weszła  do  domu  z  torbą  na  pieluchy  na  ramieniu,  z  Sydney 

usadowioną  wygodnie  na  biodrze.  Dziewczynka  gaworzyła  i 

energicznie  waliła  rączkami  w  ramię  Cassie.  Pocałowała  małą  w 

czółko  i  przez  chwilę  po  prostu  cieszyła  się  jej  obecnością.  Nie 

wiedziała,  jak  przeżyje  ewentualne  rozstanie  z  tym  dzieckiem.  Już 

sama myśl o tym sprawiła, że łzy nabiegły jej do oczu.  

Sydney kręciła się i kopała, niezadowolona z braku ruchu.  

-  Przepraszam  cię,  skarbie.  - Cassie zaniosła  ją do kojca pełnego 

zabawek.  

Mała  od  razu  złapała  pluszowego  pieska  i  zaczęła  walić  nim  w 

kojec. Ta zabawa bez reszty ją pochłonięta.  

Cassie  przyglądała  się  dziecku.  Pomyślała,  że  miłość  jest 

nieodłącznie związana ze stratą i z nieopisanym bólem.  

Poszła  do  pokoju  Philipa.  Chwilę  stała  przed  zamkniętymi 

drzwiami,  w  końcu  jednak  weszła  do  środka.  Z  miejsca  ogarnęły  ją 

wspomnienia,  te  złe  i  te  dobre.  Rozejrzała  się.  Myślała  o  Philipie. 

Przypomniała  sobie,  jak  wyglądał,  jak  brzmiał  jego  śmiech,  jak 

uśmiechał się do niej w ten jedyny, niepowtarzalny sposób.  

Podeszła  do  szpitalnego  łóżka,  do  którego  był  przykuty  w 

ostatnich  miesiącach  życia.  Przypomniała  sobie  rozdzierający  ból  i 

niewysłowiony  żal,  że  nieodwołalnie  go  traci.  Przypomniała  sobie 

długie godziny, dni i miesiące żałoby po jego śmierci.  

background image

Ku swemu wielkiemu zdumieniu stwierdziła, że wspomnienia już 

jej  nie  szarpią  jak  kły  dzikiego  zwierzęcia.  Mogła  wspominać 

przeszłość,  wspominać  Philipa  bez  tego  strasznego  bólu,  który 

odbierał wszelką chęć życia. I mogła wspominać miłość.  

Usiadła  w  fotelu,  w  którym  przedtem  tylekroć  siadywała, 

obserwując, jak Philip się jej wymyka. Wspominała tamte dni, a także 

te,  które  je  poprzedzały.  I  nagle  uświadomiła  sobie,  że  gdyby  miała 

taką  możliwość,  przeżyłaby  swoje  życie  jeszcze  raz,  niczego  w  nim 

nie  zmieniając.  Nawet  gdyby  wiedziała,  że  Philip  umrze,  że  zostanie 

jej  odebrany  i  że  ona  będzie  cierpieć  jak  potępieniec,  i  tak 

zdecydowałaby  się  przeżyć  u  jego  boku  te  wszystkie  szczęśliwe, 

przepełnione miłością lata.  

Popiskiwanie  Sydney  sprowadziło  Cassie  do  teraźniejszości. 

Wyszła  z  pokoju  Philipa  i  zamknęła  drzwi  na  klucz.  Postanowiła 

spakować wszystko, co zostało po chorobie, i wywieźć z domu.  

-  Witaj,  skarbie  -  powiedziała,  wyjmując  Sydney  z  kojca.  -  Tak, 

wiem, bardzo długo mnie nie było. Ale już wróciłam.  

Przytuliła dziewczynkę do piersi.  

Zadzwonił  dzwonek  u  drzwi.  Cassie  posadziła  sobie  Sydney  na 

biodrze  i  poszła  otworzyć.  W  progu  stał  Sam.  Trzymał  wielki  bukiet 

róż.  

- Sam! - Zawołała uszczęśliwiona Cassie. - Są przepiękne!  

Wszedł,  wręczył  jej  kwiaty  i  pocałował  w  policzek.  Sydney 

wyciągnęła do niego rączki, więc wziął ją na ręce.  

- Cieszę się, że ci się podobają - powiedział z uśmiechem.   

background image

- Wróciłeś wcześniej, niż się spodziewałam - powiedziała Cassie, 

wąchając róże.  

-  Nie  mogłem  wytrzymać.  Sprawdziłem,  co  robią  brygady,  i 

doszedłem do wniosku, że świetnie sobie radzą beze mnie.  

Weszli  do  kuchni.  Cassie  najpierw  ułożyła  róże  w  wazonie,  a 

potem  odwróciła  się  twarzą  do  Sama.  Chwilę  trwało,  nim  zaczęła 

mówić:  

-  Zastanawiałam  się  nad  tym,  co  mi  wczoraj  powiedziałeś.  A 

raczej  dziś  nad  ranem.  Widzisz,  chodzi  o  to...  Czy  twoja  propozycja 

jest nadal aktualna?  

- Jak najbardziej - odrzekł nieco zdumiony.  

- Wobec tego ją przyjmuję.  

- Przyjmujesz?  

- Owszem. Zostanę twoją żoną.  

Sam  aż  krzyknął  z  radości.  Podszedł  do  narzeczonej,  objął  ją 

wolną  ręką,  a  Cassie  wtuliła  twarz  w  jego  koszulę.  Czuła  piąstki 

Sydney na swoich włosach.  

- Kocham cię - szepnęła. - Bardzo cię kocham.  

 

EPILOG 

Cassie  spojrzała  na  zegar.  Zostało  niewiele  czasu.  Za  godzinę 

będzie  już  żoną  Sama.  Uśmiechnęła  się  do  siebie.  Trochę  się 

denerwowała,  ale  tylko  ceremonią,  bo  co  do  słuszności  swej  decyzji 

nie miała najmniejszych wątpliwości. Była całkowicie pewna, tak jak 

background image

przed  laty  była  pewna  Philipa.  Kochała  Sama  i  nade  wszystko  na 

świecie chciała zostać jego żoną.  

Jana  przybiegła  w  podskokach.  Miała  na  sobie  prostą 

jasnoniebieską sukienkę, a bujne włosy upięła w koronę.  

- Ładnie wyglądam? - dopraszała się komplementów.  

- Przepięknie - powiedziała z przekonaniem Cassie.  

Jana miała być jedyną druhną. Cassie chciała mieć skromny ślub i 

przyjęcie tylko dla rodziny oraz najbliższych przyjaciół. Nie zaprosiła 

nikogo  z  Los  Angeles,  z  wyjątkiem  swojej  agentki,  przyjaciółki 

Amandy, no i oczywiście Michelle.   

Siedząca  na  dywanie  Sydney  zajmowała  się  na  przemian 

gryzieniem  plastikowego  gryzaczka  albo  wściekłym  waleniem  nim  o 

podłogę. Ale na widok Jany uśmiechnęła się szeroko, po czym zaczęła 

podskakiwać  na  pupie  i  gulgotać,  wyciągając  przy  tym  rączki  w 

zupełnie jednoznacznym, natarczywym geście.  

- Cześć, Sydney. - Jana przykucnęła przy dziecku. - Przepraszam, 

ale nie mogę cię teraz wziąć na ręce. Muszę uważać na sukienkę.  

Sydney  złapała  się  łóżka,  z  pomocą  tej  podpory  stanęła  na 

nóżkach i uśmiechała się do Jany.  

- No, patrzcie tylko! - Jana aż klasnęła w ręce. - Kto się nią zajmie 

podczas ceremonii?  

-  Margaret.  -  Cassie  mówiła  o  właścicielce  księgarni,  która  w 

ciągu kilku ostatnich miesięcy stała się jedną z najbliższych jej osób. - 

Powinna zaraz tu być. Pomożesz mi wybrać cień do powiek?  

background image

-  Nie.  Obiecałam  tatusiowi,  że  tylko  pokażę  ci,  jak  wyglądam,  i 

zaraz wrócę. Nie chce, żebym ci przeszkadzała.  

- Nigdy nie przeszkadzasz. - Cassie uśmiechnęła się do Jany.  

-  Dzięki,  ale  i  tak  muszę  iść.  Tata  tak  się  denerwuje,  że  jeszcze 

dostanie  od  tego  przepukliny.  Do  zobaczenia.  Cześć,  Sydney.  - 

Pocałowała maleństwo w czubek główki i zaraz wybiegła z pokoju.  

Sydney  krzyknęła  niezadowolona  i  na  czworakach  pobiegła  za 

Janą.  

- O, nie. Nic z tego, moja panno. - Cassie wzięła ją na ręce, nim 

dziewczynka  dotarła  do  otwartych  drzwi.  Nie  zdążyła  ich  jednak 

zamknąć, bo w korytarzu zobaczyła swoją pasierbicę.  

- Michelle!  - zawołała uradowana. - A  więc jednak przyjechałaś! 

Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę!  

Podeszła do niej i uścisnęła serdecznie, a potem jej się przyjrzała.  

- Świetnie wyglądasz.  

-  Dziękuję.  -  Michelle  uśmiechnęła  się  niepewnie  i  zaraz 

popatrzyła na Sydney. - Czy to...  

- Tak, to jest Sydney.  

- Ale urosła!  

- Ma już osiem miesięcy. Chcesz ją wziąć na ręce?  

Michelle  skinęła  głową,  a  potem  ostrożnie  wyciągnęła  ręce  po 

dziecko. Sydney chwyciła się bluzki Cassie i podejrzliwie przyglądała 

się  matce.  Nie  wyciągnęła  do  niej  rączek,  ale  też  nie  protestowała, 

kiedy Michelle ją do siebie przytuliła.  

- O rany, ona już pewnie raczkuje.  

background image

-  Owszem.  Biega  po  całym  domu.  Chodźmy  do  mojego  pokoju. 

Pogadamy, jak będę się malowała.  

Michelle  poszła  za  nią.  Usiadła  na  łóżku,  a  Cassie  na  stołeczku 

przed  toaletką.  Sydney  natychmiast  porzuciła  matkę  i  poczołgała  na 

skraj łóżka. Michelle posadziła ją na podłodze i mała poraczkowała do 

Cassie, a po chwili wstała, opierając się o krzesło. Cassie spojrzała na 

nią z uśmiechem.  

- Cześć, skarbie. - Pocałowała małą.  

- Kochasz ją, prawda? - spytała Michelle.   

-  Do  szaleństwa.  Jak  mogłabym  jej  nie  kochać?  To  wspaniałe 

dziecko.  

- Wiedziałam, że się nią zaopiekujesz.  

Cassie bała się odezwać. Serce w niej zamarło.  

Była pewna, że Michelle zechce zabrać ze sobą Sydney. Jak miała 

zareagować? Co powinna zrobić? Nie chciała o tym rozmawiać, nawet 

myśleć o tym nie chciała. Zwłaszcza teraz, przed samym ślubem!  

Na  szczęście  rozległo  się  pukanie  do  drzwi  i  do  pokoju  weszła 

Margaret.  

- Cześć. Przyszłam po małą. Przepraszam za spóźnienie.  

-  Och!  -  Cassie  zerknęła  na  Michelle.  -  Margaret  zaopiekuje  się 

Sydney podczas ceremonii. Chyba że wolałabyś...  

-  Nie.  -  Michelle  pokręciła  głową.  -  Ale  chciałabym  z  tobą 

pogadać.  

A  więc  nie  da  się  uniknąć  tej  rozmowy,  pomyślała  zrozpaczona 

Cassie.  Uśmiechając  się  z  wysiłkiem,  przedstawiła  sobie  Margaret  i 

background image

Michelle. Po chwili Margaret zabrała Sydney i  wyszła, zamykając za 

sobą drzwi.  

-  Naprawdę  świetnie  wyglądasz  -  powiedziała  Cassie  w  nadziei, 

że uda jej się opóźnić nieuniknione.  

- I dobrze sobie radzę. Wygląda na to, że tym razem mi się uda.  

- Bardzo się cieszę. Zawsze w ciebie wierzyłam.  

-  Dziękuję.  -  Michelle  zarumieniła  się.  -  Wiem,  że  zawsze 

powtarzam  to  samo,  ale  tym  razem  naprawdę  tak  myślę.  Widzisz,  za 

każdym  razem  w  głębi  serca  wiedziałam,  że  kłamię  albo  że  sama 

siebie  próbuję  oszukać.  Tym  razem  jest  inaczej.  Ciężko  pracuję  nad 

sobą.  

-  Tak  się  cieszę!  -  Cassie  podeszła  do  pasierbicy  i  objęła  ją 

mocno. - Twój tata byłby z ciebie bardzo dumny.  

-  Tak  sądzisz?  -  spytała  Michelle,  a  głosik  miała  przy  tym  jak 

mała dziewczynka.  

- Jestem pewna. Bardzo cię kochał.  

- Czasami myślę o tym, jak bardzo dałam mu się we znaki. Byłam 

prawdziwym potworem. Chyba czasami mnie nienawidził.  

- Nigdy. Martwił się o ciebie, ale nigdy ani na chwilę nie przestał 

cię kochać.  

-  Jesteś  dla  mnie  taka  dobra...  -  Michelle  uśmiechnęła  się 

nieśmiało. - Przykro mi, że źle cię traktowałam. Zresztą ojca też.  

- Tym się nie przejmuj. Tata wszystko rozumiał, ja też. Życie nie 

było dla ciebie łaskawe i raczej nie stało się łatwiejsze, kiedy wyszłam 

za mąż za twojego ojca.  

background image

-  Ty  zawsze  byłaś  w  porządku.  Byłaś  dla  mnie  dobra.  Zawsze  o 

tym  wiedziałam,  nawet  kiedy  tak  paskudnie  się  do  ciebie  odnosiłam. 

Nie wiem dlaczego, ale po prostu nie umiałam inaczej.  

- Wiem.  

- W klinice mamy spotkania z psychologiem. Któregoś dnia kazali 

nam  opowiedzieć  o  dniu,  w  którym  byliśmy  naprawdę  szczęśliwi. 

Wiesz, o czym powiedziałam?  

Cassie pokręciła głową.   

- Pamiętasz, jak kiedyś do was przyjechałam i byłam wściekła, bo 

Katie Inman paskudnie mnie potraktowała? Płakałam i w ogóle...  

- Pamiętam.  

- Zabrałaś mnie wtedy na zakupy do Beverly Center.  

-  Jasne,  że  pamiętam.  -  Cassie  się  roześmiała.  -  Kupiłyśmy  tonę 

ciuchów.  

- No. A potem poszłyśmy na lody. W domu włożyłam na siebie te 

nowe  ciuchy  i  wybrałyśmy  się  na  obiad  do  Spago.  -  Michelle 

uśmiechnęła  się  do  wspomnień.  -  Wcale  się  mnie  nie  wstydziłaś, 

chociaż miałam włosy w kolorze fuksji i kolczyk nad okiem.  

- Wszystko doskonale pamiętam. Tylko nie miałam pojęcia, że ci 

się to podobało.  

- No właśnie. Nie chciałam pokazać po sobie, że jest mi fajnie. To 

by  było  wbrew  zasadom.  Rozumiesz?  Ale  nikt  nigdy  nie  zrobił  dla 

mnie  nic  lepszego.  I  wcale  nie  chodzi  o  pieniądze,  bo  rodzice 

mnóstwo  na  mnie  wydawali.  Chodzi  o  to...  Kiedy  przyjechałam,  ty 

nad czymś pracowałaś. Przygotowywałaś zdjęcia do książki czy coś w 

background image

tym rodzaju. Ale kiedy się zjawiłam, odłożyłaś robotę i powiedziałaś, 

że pójdziemy na zakupy, żeby mi poprawić nastrój. Przerwałaś pracę z 

mojego powodu! Poszłaś ze mną i słuchałaś, jak marudziłam o Katie. 

Moja  własna  matka  nigdy  by  czegoś  takiego  dla  mnie  nie  zrobiła. 

Wstydziłaby się nawet pokazać ze mną w Spago.  

- Michelle... - Cassie poczuła napływające do oczu łzy. - Nie masz 

pojęcia, ile to dla mnie znaczy. Zawsze uważałam, że nie umiem, nie 

potrafię się z tobą dogadać.  

- To nieprawda. - Michelle pokręciła głową. - Byłaś lepszą matką 

od  mojej  rodzonej.  I  lepszą  niż  ja.  Dlatego  u  ciebie  zostawiłam 

Sydney. Wiedziałam, że nikt nie będzie dla niej lepszy niż ty.  

- Dziękuję. - Cassie uścisnęła dłoń Michelle.  

- No więc... - Michelle się wyprostowała - za miesiąc wychodzę z 

kliniki.  Wiesz,  przez  pierwszy  miesiąc  nigdzie  człowieka  nie 

wypuszczają,  a  dopiero  w  drugim  można  wyjść  na  trochę,  ale  za 

każdym  razem  trzeba  mieć  pozwolenie.  Teraz  już  nie  muszę  o  nie 

prosić, żeby wyjść, ale nadal raz w tygodniu mam psychoterapię, no i 

oczywiście  jestem  pod  kontrolą.  A  jak  stamtąd  wyjdę,  to  się 

wyprowadzę.  

- Dokąd? Coś ty znów wymyśliła? - Cassie zrobiło się słabo.  

A  więc  Michelle  zamierzała  nie  tylko  zabrać  jej  Sydney,  ale 

jeszcze  wywieźć  ją  gdzieś  daleko.  Cassie  obawiała  się„  że  serce  jej 

pęknie z żalu. Ale przecież nie mogła zabronić pasierbicy opiekować 

się własnym dzieckiem. Nie mogła oddać sprawy do sądu, zwłaszcza 

background image

teraz,  kiedy  Michelle  zamierzała  rozpocząć  nowe  życie  i  kiedy  była 

szansa, że to życie wreszcie stanie się coś warte.  

-  Na  Florydzie  jest  jeszcze  jedna  klinika  Beginnings.  Program 

przewiduje,  że  pacjent  po  wyjściu  ze  szpitala  jeszcze  przez  pół  roku 

przychodzi  do  nich  na  cotygodniowe  psychoterapie.  No  wiesz,  żeby 

nie  wypaść  z  kursu.  Nigdy  przedtem  nie  wytrzymałam  aż  pół  roku. 

No,  ale  teraz  będę  mogła  się  przenieść  na  Florydę  i  jednocześnie 

uczestniczyć w tych cotygodniowych spotkaniach.  

- Ale dlaczego musisz się przenosić?  

- Trzeba się odciąć od toksycznego otoczenia. No wiesz, od ludzi, 

z  którymi  się  piło  i  ćpało.  Ja  nigdy  tego  nie  zrobiłam.  Zawsze,  jak 

tylko  wychodziłam  z  kliniki,  zaraz  spotykałam  się  z  dawnymi 

znajomymi i bardzo prędko znów się uzależniałam. Teraz muszę stąd 

wyjechać,  jak  najdalej  od  nich,  żeby  mnie  nie  kusiło.  Muszę  sobie 

znaleźć nowych przyjaciół, zacząć całkiem inne życie. Jeśli pojadę na 

Florydę,  to  pozbędę  się  tutejszych  znajomych  i  jednocześnie  będę 

mogła brać udział w zajęciach dla ozdrowieńców.  

- To wygląda całkiem rozsądnie.  

- No. - Michelle się uśmiechnęła. - Całkowita zmiana, co?  

Po chwili znów zaczęła mówić.  

-  Widzisz,  chodzi  o  to...  Chciałabym  wiedzieć,  czy  zgodziłabyś 

się zatrzymać Sydney?  

Słowa  Michelle  były  tak  odległe  od  tego,  co  Cassie  spodziewała 

się usłyszeć, że minęła długa chwila, nim do niej dotarły.  

- Co takiego? Nie chcesz jej zabrać ze sobą?  

background image

- W pewnym sensie. - Pasierbica wstała i zaczęła się przechadzać 

po pokoju. - Chodzi o to, że nie jestem dobrą matką.  

- Och, Michelle, na pewno...  

- Nie zaprzeczaj. Obie wiemy, że to prawda. Gdybym była dobrą 

matką, nigdy nie porzuciłabym własnego dziecka.   

-  Ależ  to  nieprawda!  Podjęłaś  właściwą  decyzję.  W  tamtych 

okolicznościach to było najlepsze, co mogłaś zrobić dla Sydney.  

-  Tak,  oddanie  jej  tobie  naprawdę  było  dla  niej  najlepszym 

wyjściem.  I  nadal  jest.  Dla  mnie  zresztą  też.  Kocham  ją,  Cassie, 

tęsknię za nią i czasami myślę, że gdybym tylko mogła ją przytulić, od 

razu  bym  się  lepiej  poczuła.  Ale  to  nieprawda.  Zaraz  po  urodzeniu 

Sydney przychodziła ta kobieta, która mi pomagała się nią zajmować. 

Jakoś  przebrnęłam  przez  pierwszy  miesiąc,  a  kiedy  opiekunka 

odeszła, próbowałam sama zająć się małą. Tylko że to było dla mnie 

za  trudne.  Denerwowała  mnie,  irytowała...  Chciałam  ją  zostawić  i 

uciec jak najdalej.  

- Teraz masz się znacznie lepiej - zaryzykowała Cassie.  

- Tak, ale nie jest mi łatwo. Muszę się zaopiekować sobą. Muszę 

się  nauczyć  żyć  bez  narkotyków.  To  bardzo  trudne.  Nie  mogę 

zajmować  się  jednocześnie  sobą  i  dzieckiem.  Naprawdę  będzie  jej 

lepiej u ciebie. A i ja bez niej mam większe szanse. Opiekowanie się 

Sydney byłoby dodatkowym czynnikiem stresującym, a ja powinnam 

unikać stresów jak ognia. - Zamilkła, popatrzyła na Cassie. - Chyba że 

ty jej nie chcesz.  

background image

-  Zwariowałaś!  Oczywiście,  że  chcę!  Z  radością  zaopiekują  się 

Sydney. Przecież ją kocham.  

-  Ja  też.  Naprawdę.  Dlatego  chcę,  żeby  została  u  ciebie.  Na 

zawsze. Nie tylko do czasu, aż się wyleczę i stanę na nogi.  

Cassie patrzyła na Michelle. Usiłowała zdusić w sobie ogarniającą 

ją radość i zrobić to, co zrobić należało.  

- Na zawsze? Kochanie, jesteś pewna?  

-  Jestem.  -  Michelle  zdecydowanie  skinęła  głową.  -  Chcę 

zabezpieczyć Sydney. Wiem, jak to jest, kiedy się ma matkę wariatkę. 

No,  może  nie  wariatkę,  ale  taką  rozchwianą  emocjonalnie.  Nie  chcę, 

żeby Sydney musiała żyć tak jak ja. Może uda mi się jakoś pozbierać i 

wyjść  na  prostą,  ale  na  pewno  nie  zdołam  tego  zrobić,  mając  na 

głowie  dziecko.  Może  przyjdzie  taki  dzień,  że  będę  sobie  doskonale 

radziła. Ze wszystkim. Może będę miała dziecko i stanę się dla niego 

dobrą  matką.  Może  nawet  znajdę  gdzieś  po  drodze  jakiegoś  fajnego 

faceta i uda mi się z nim zostać. Tylko że nie teraz. Nie potrafię być 

dobrą  matką  dla  Sydney,  ale  może  będę  chociaż  dobrą  ciocią.  No 

wiesz, takim kimś, kto przychodzi z wizytą i przynosi fajne zabawki. 

Może nawet pozwolisz jej kiedyś przyjechać do mnie na parę dni, jak 

będzie starsza.  

- Pewnie, że pozwolę.  

-  Mam  nadzieję.  Rozmawiałam  już  z  wujkiem  Mikiem. 

Poprosiłam  go,  żeby  przygotował  wszystkie  dokumenty.  Zrzeknę  się 

praw rodzicielskich, żebyś ty mogła adoptować Sydney.  

- Michelle! To bardzo poważna decyzja.  

background image

-  Wiem.  Tego  mi  właśnie  potrzeba.  Rozmawiałam  o  tym  z 

psychologiem. Twierdzi, że mam rację. A i tobie będzie łatwiej, jeśli 

będziesz  jej  prawnym  opiekunem.  No  wiesz,  szkoła,  szpital  i  cała 

reszta.  Ale  przede  wszystkim  chodzi  o  to,  żeby  uchronić  Sydney 

przede mną. Bo jeśli jednak mi się nie uda, jeżeli znowu zacznę brać, 

to nie wiem, co mi może strzelić do głowy. Sama dobrze wiesz, jakie 

głupstwa  robię,  kiedy  jestem  naćpana.  Mogłabym  na  przykład 

próbować ją zabrać. To byłaby dla niej tragedia, gdyby zabrano ją od 

jedynej matki, jaką zna. I na pewno nie byłoby dobrze, gdyby została 

zamieszana w sądową awanturę o prawa rodzicielskie.  

Michelle popatrzyła na Cassie z powagą.  

- Pierwszy raz  w  życiu chcę postąpić odpowiedzialnie, zrobić to, 

co  najlepsze  dla  mojego  dziecka.  Dlatego  postanowiłam  podpisać  te 

papiery. Postanowiłam oddać ci Sydney.  

-  Och,  kochanie!  -  Cassie  mocno  przytuliła  Michelle.  Jej  serce 

przepełniała  miłość.  -  Jestem  taka  dumna  z  ciebie.  Wiem,  że  tym 

razem  na  pewno  ci  się  uda.  Jesteś  teraz  silna.  I  obiecuję  ci,  że 

zaopiekuję się Sydney. Będę ją kochała całym sercem. Zawsze będzie 

podwójnie  moim  dzieckiem,  dlatego  że  jest  twoją  córką,  a  ty  jesteś 

moja.  -  Pocałowała  pasierbicę  w  policzek,  cofnęła  się  o  krok  i 

uśmiechała  się  do  niej.  -  No  chodź  -  powiedziała  w  końcu.  -  Mamy 

przed sobą ślub.  

- Wiem. I mam nadzieję, że będziesz bardzo szczęśliwa. Życzę ci 

tego z całego serca.  

- Będę - powiedziała jej na ucho Cassie.  

background image

Zeszły  do  salonu,  który  uprzątnięto  i  zastawiono  krzesłami  dla 

gości weselnych. Cassie zatrzymała się w progu.  

Sam uśmiechał się do niej przez całą szerokość pokoju.   

W  tej  chwili  Cassie  uważała  się  za  najszczęśliwszą  kobietę  na 

świecie. Mało komu trafia się taka miłość i to nie raz, lecz dwa razy w 

tym samym życiu.  

Rozległy  się  dźwięki  muzyki.  Cassie  bez  wahania  wyszła 

naprzeciw Samowi i swemu nowemu życiu.