BENTE PEDERSEN
Ś
LAD NA PUSTKOWIU
1
Nie miał nic oprócz marzeń. Za wszelką cenę starał się od nich uwolnić. Próbował
zerwać wszystkie nitki wspomnień, które tak często go krępowały. Wspomnienia bywały
niebezpieczne dla duszy i ciała. Być wolnym - to zapomnieć.
Knut w swej młodzieńczej naiwności sądził, że tylko ciało jest źródłem bólu. Rana,
którą widać gołym okiem. Mylił się.
Jak bardzo się mylił! Dopiero gdy poznał Annę, objawiło mu się prawdziwe oblicze
bólu.
Robił wszystko, żeby o niej zapomnieć.
- Zostaniesz u nas na całe lato? - Dziewczyna, która zadała mu to pytanie, strzelała
oczyma jak gronostaj. Jej spojrzenie rzadko zatrzymywało się na czymś dłuższą chwilę.
Ciemna, niesforna grzywka sięgała jej do połowy czoła. Uśmiechnęła się do Knuta, czekając
na odpowiedź. Miała na imię Elen i była dla niego stanowczo za młoda. Ailo twierdził, że
skończyła zaledwie piętnaście lat. Ona sama nie poruszała tego tematu. - Ailo powiedział, że
może zostaniesz. - W głosie dziewczyny pojawiła się nutka rozczarowania.
- Ailo zawsze bierze nadzieje za rzeczywistość - prychnął Knut. - Sądziłem, że lepiej
znasz swego kuzyna, Elen. Nie mam tu nic do roboty. Nic mnie nie wiąże z tym miejscem.
- Wiąże cię coś z jakimś innym miejscem?
Usta Elen lekko zadrżały. Knut obrzucił ją marzycielskim spojrzeniem, którym zwykł
zmiękczać kobiece serca.
- Tu nie mam zupełnie nic - oświadczył. - Zupełnie. W domu mam trochę więcej.
Pożałował tych słów, nim je wypowiedział do końca. Nigdy jej niczego nie obiecywał.
Wziął od niej tylko tyle, ile sama chciała mu dać. Ailo miał jednak rację. Elen była bardzo
młoda. Ciągle jeszcze żyła marzeniami i fantazjami. Z ich dwojga na razie tylko Knut
wiedział, jak niebezpieczne mogą być marzenia.
- Na pewno znajdą ci zacnego męża - powiedział, jakby to mogło pocieszyć tę
dziewczynę o bystrych, ciemnych oczach.
- Na pewno - przytaknęła i zabrzmiało to bardzo dorośle. - Ale co będzie z tobą, Knut?
Kto się o ciebie zatroszczy?
- Sam się o siebie zatroszczę - odparł. - Potrafię dać sobie radę.
Właściwie nie podjął decyzji, póki go Elen nie zapytała. Rzecz jasna, zastanawiał się
nad tym. Rozważał wszystkie możliwości.
Wcale nie miał ochoty wracać do Alty. Nie ma sensu stać nad grobem, na którym
widnieje jej imię. Skoro jednak padły już te słowa, zdecydował się naprawdę odejść.
Ailo to przewidział. Ailo miał nieomylną intuicję. Jeden Pan Bóg wie, skąd wziął się
ten jego dar. Ailo żartował sobie, że w jego rodzie musiał być jakiś noaida.
- Pewnie nie będzie cię tu, gdy śniegi zaczną topnieć? Dziewczyna powtórzyła słowa
Ailo. Zbliżało się wiosenne zrównanie dnia z nocą - dni stawały się jaśniejsze, zrobiło się
więcej czasu na pożegnania. Może właśnie dlatego...
Oczy Ailo błyszczały tym przedziwnym światłem, które wahało się pomiędzy
wieloma najróżniejszymi barwami, nie utożsamiając się z żadną z nich. Jego policzki zapadły
się nieco podczas zimy. Zima była bowiem cięższa, niż się zapowiadała. Zabrała mnóstwo
dzieci. I wielu starców. Tylko najsilniejsi mieli powitać jaśniejszą porę roku.
Ailo bardzo się przejmował takimi sprawami. Był pełen współczucia i troski.
- Pójdę zabrać to, co do mnie należy - powiedział Knut, nie spuszczając wzroku z
Ailo. - Nie zamierzam zaglądać do Alty, chcę wziąć tylko to, co jest moją własnością. I
zacząć żyć. Bóg jeden wie, co to będzie za życie, ale w każdym razie nie w biedzie.
Objął ramionami kolana. Kobiety zatroszczyły się o odzienie dla tego jasnowłosego,
sympatycznego obcego, który szybko stał się jednym z nich. Zręczne, pracowite palce uszyły
mu spodnie i kaftan, nagolenniki i dork, czapki i rękawice, wszystkiego po kilka sztuk, by
zawsze mógł się przebrać w coś czystego.
Teraz wyglądał jak Lapończyk w spodniach i kaftanie z brązowej skóry, która
pociemniała i zmiękła od używania. Na nogach miał kumagi, wymoszczone turzycą i
przewiązane pięknymi, wyszywanymi taśmami. W tej osadzie nie brakowało blondynów, ten
i ów miał podobnie jak Knut brązowe oczy, wyróżniał go jednak wzrost oraz wąska twarz.
Knut rozumiał, że to całkiem inny świat niż ten, do którego przywykł. Dostosował się
do obowiązujących tu zasad, intuicja pomogła mu przyswoić reguły właściwego zachowania.
Zaczął nawet myśleć jak ludzie, którzy go otaczali. Nie uważał wcale, by cokolwiek na tym
stracił. Mógłby zresztą w każdej chwili powrócić do życia wśród Finów, z równą łatwością
stałby się członkiem jakiejkolwiek norweskiej społeczności. Pod tym względem był
nieodrodnym synem Raiji, choćby poprzez fakt, iż wszystkie te sposoby życia miał niejako
we krwi. Czułby się uboższy, gdyby nie doświadczył ich na własnej skórze.
- Pamiętasz - odezwał się Ailo - pamiętasz ten dzień dawno, dawno temu? Jakiejś
jesieni? Czy raczej zimy. Znalazłem cię wtedy na płaskowyżu. Prosiłeś, żebym się wybrał z
tobą na poszukiwanie twojego złota. Pamiętasz to jeszcze?
- A ty odmówiłeś. Powiedziałeś, że nie potrzebujesz mojego złota. Pamiętasz to, Ailo?
Wymienili uśmiechy. Wysoki blondyn i niski brunet.
- Tak mówiłem, zanim zaczęła się ta zima - potwierdził Ailo. - Człowiek jest mocny w
gębie, gdy ma co do garnka włożyć, staruszku. Minionej zimy zgłodniałem na tyle, by
zrozumieć, że twoje kamyczki mają swoją wartość. Gdyby nie to, co ze sobą przyniosłeś,
zostałoby nas jeszcze mniej.
- Czy to znaczy, że idziesz ze mną?
- Jeśli w dalszym ciągu jesteś skłonny się podzielić. Knut się uśmiechnął, choć nie
robił tego zbyt często.
- Oczywiście, Ailo. Podzieliłbym się z tobą nawet wtedy, gdybyś nie kierował się
takimi szlachetnymi pobudkami. Podzieliłbym się z tobą, nawet gdybyś był chciwy i skąpy,
nawet gdybyś miał zamiar schować wszystko dla siebie.
Ailo uśmiechnął się krzywo.
- Ja również chciałbym zacząć żyć. I pomóc żyć innym. Los tylu ludzi leży mi na
sercu, Knut. Zrozumiałem to dobrze tej zimy. Mam nadzieję, że wystarczy twoich kamieni.
Mam nadzieję, że nie były to tylko czcze przechwałki, że nie łudziłeś nas wszystkich...
- Wystarczy ich dla dziesięciu takich wspólnot - zapewnił go Knut. - Co najmniej.
- Porozmawiam o tym ze starszyzną. - Ailo rozprostował kości, po czym przysunął się
do paleniska. - Wiem, że potrzebują mojej pomocy. Wszystkim będzie znacznie trudniej, gdy
ciebie zabraknie, na to jednak byli przygotowani. Nikt nie sądził natomiast, że ja zniknę
razem z tobą. Tak niewielu nas zostało...
- Zostało was tak niewielu, że nie trzeba tylu rąk do pracy.
Ailo podzielał jego zdanie, nigdy jednak nie wypowiedziałby tego na głos.
- Wszyscy zrozumieją chyba, że dobrze będzie, jeśli z tobą pojadę. Złoto przyda się na
czarną godzinę. Gdy nie dopisze pogoda i ryba, jeśli zawiodą kupcy i nawet Rosjanie nie
zechcą sprzedać taniej swoich towarów, czeka nas równie ciężka zima jak ta, która minęła.
- Trochę lepiej wiodło się wam nad fiordem... Ich myśli biegły najwyraźniej
podobnym torem.
- Wybierasz się tam później?
Knut nie był pewien, czy tego chce. Czy chce wrócić do domu. Do Lyngen. Do
Skibotn.
Wzywały go obowiązki. Miłość. Zew krwi.
- A pojechałbyś ze mną? - zapytał zamiast odpowiedzieć. - To również twoje rodzinne
strony. Będziesz się czuł tam tak samo, jak ja tutaj.
- Jeśli mógłbym...
A zatem Ailo miał ochotę wrócić. Nawet większą niż Knut. Traktował Lyngen jak
swoje strony rodzinne. W jurcie panował półmrok. Ciepło bijące od paleniska rozleniwiało
młodych mężczyzn. Gdy milkli, słyszeli plusk fal rozbijających się o przybrzeżne kamienie. Z
początkiem wiosny nadchodził czas połowów. Lapończycy rozbijali obozowiska nad
fiordami. Rozstawiali swe jurty i czuli się tu jak w domu, podobnie zresztą jak w paru innych
miejscach.
Tym razem jurty stanęły nad fiordem położonym na dalekim, północno - wschodnim
krańcu Norwegii. Słyszeli plusk wody fiordu Varanger. Jeszcze dalej na wschodzie leżał inny
bezkresny kraj. Może tam żyła teraz kobieta, którą Knut nazywał matką.
Ailo bawił się nożem. Nigdy nie wypuszczał go z rąk. Zawsze coś strugał, a to
kawałek drewna, a to róg renifera czy kość. Knut widział go kiedyś nawet z muszlą w
rękach...
- Moglibyśmy być braćmi - odezwał się Ailo. Ostrze noża błyskało mu między
palcami, nie pozostawiając najdrobniejszego nawet zadrapania. Knut westchnął, obserwując
sztuczki przyjaciela. Sam wolał mieć do czynienia z innymi narzędziami. Brakowało mu
zręczności, jaką Ailo miał w palcach.
Knut pokiwał głową. Mogło się tak rzeczywiście zdarzyć.
- Ale możemy być prawie braćmi - ciągnął Ailo z uśmiechem, choć jego spojrzenie
wcale nie było wesołe. Za śmiechem i żartami skrywał powagę. Często się tak zachowywał.
Czasem trudno było odgadnąć, czy sobie dworuje, czy mówi serio. - To trochę głupie. Może
nawet dziecinne. Ale nie chodzi o zabawę.
W dawnych czasach ludzie w ten sposób sobie ślubowali. Wiązali się jak rodzina. I o
to właśnie mi chodzi. Nie o żadną zabawę. Chcę cię uczynić bratem, którego nie mam. Kimś,
kogo obdarzę największym zaufaniem. Zgadzasz się?
Knut popatrzył na nóż. Wiedział, że jest bardzo ostry. Wiedział też, że Ailo potrafi się
nim posługiwać lepiej niż ktokolwiek inny. Knut kochał Ailo jak brata. Nie potrzebował
ż
adnych pogańskich ceremonii dla potwierdzenia swych uczuć.
Ailo został wychowany przez ojca, który śmiał się z runicznych kamieni i lapońskich
bożków, pamiętał też matkę, która wierzyła w działanie sił nadprzyrodzonych, mieszkał z
babką, która modliła się wprawdzie do Chrystusa, ale nie zdołała się całkiem uwolnić od
wiary przodków i nieustannie mieszała lapońskie obrzędy z tym, co słyszała na temat Syna
Bożego.
Ailo potrzebował rytualnego potwierdzenia więzów przyjaźni.
- Zgoda - szepnął Knut i podwinął prawy rękaw.
Ailo pochylił się w stronę przyjaciela i także podwinął rękaw. Spojrzeli na siebie,
porozumiewając się bez słów.
Ailo błyskawicznym ruchem naciął sobie naskórek na nadgarstku. Skrzywił się trochę.
Nie należał do twardych mężczyzn. W obecności Knuta mógł sobie pozwolić na ujawnienie
prawdziwych uczuć. Knut przełknął ślinę, patrząc na krople krwi, które zaczęły kapać z rany.
Teraz on wyciągnął rękę. Zamknął oczy, gdy zimne ostrze noża dotknęło jego skóry. Ostrze
ześlizgnęło się po nadgarstku. Właściwie nie poczuł bólu. Otworzył oczy ze świadomością, że
czoło ocieka mu potem. Ailo przyłożył swój nadgarstek do ręki przyjaciela. Niewielkie ranki
zetknęły się ze sobą, a czerwone krople pomieszały, Knut czuł wyraźnie ciepło krwi i nie
potrafiłby powiedzieć, do kogo ta krew należy. Mężczyźni nie mieli wspólnej matki. Spłodzili
ich inni ojcowie. Ale ta milcząca, a zarazem podniosła ceremonia związała ich tak, jakby w
ich żyłach naprawdę płynęła ta sama krew.
Ailo wyssał krew ze swojej rany. Knut nie był pewien, czy to także część rytuału, na
wszelki wypadek zrobił to samo.
- Dzięki ślinie szybciej się zagoi - wyjaśnił Ailo z uśmiechem. - Nikomu o tym nie
mów - dodał. - To tylko nasza sprawa. Możesz zawsze na mnie liczyć. Stawię się na każde
twoje wezwanie. Niezależnie od okoliczności. Niezależnie od czasu. I oczekuję tego samego
od ciebie.
Knut pokiwał głową.
- Jasne. To nie miałoby przecież sensu, gdyby obowiązywało tylko ciebie. Teraz jesteś
moim bratem. Do tej pory miałem tylko siostry, a to bardzo męczące...
Ailo się także uśmiechnął. Mężczyźni byli prawie rówieśnikami. Najbliższej zimy
Knut miał skończyć dwadzieścia lat. A on dwadzieścia jeden na początku lata. W ich życiu
powinien królować jeszcze śmiech. Życie mieli jeszcze wciąż przed sobą.
- Może powinieneś zmusić się do odwiedzenia jej grobu - podsunął Ailo, przyglądając
się uważnie przyjacielowi swymi wąskimi oczami. - Nie wiem, czy tak naprawdę przyjąłeś do
wiadomości jej śmierć.
- Jak to nie? - wykrzyknął Knut. - Przecież to ja ją odnalazłem. Przecież to ja
wyrąbałem dziurę w lodzie i wyciągnąłem ją z wody. Sam zaniosłem ją na plebanię.
Trzymałem jej ciało w ramionach i mogę cię zapewnić, iż przekonałem się, że umarła.
Położyłem ją na sofie w tym eleganckim pokoju. Nie martw się, Ailo, dobrze wiem, że ona
nie żyje. Byłem na pogrzebie. Jak ktoś obcy. Tamci mnie traktowali jak obcego. Dobrze
wiem, że Anna nie żyje, i nie muszę oglądać jej grobu, by o tym pamiętać. Wiem o tym aż za
dobrze...
Głos mu się załamał. Pojawił się w nim ton, którego Knut nie słyszał od czasu mutacji.
Poczuł, jak wzruszenie dławi mu gardło. Rozpaczliwie próbował zaczerpnąć powietrza, jakby
walczył o życie. Wreszcie udało mu się złapać oddech i ze zdziwieniem poczuł coś
nieznanego i ciepłego na policzkach.
Podniósł dłoń, by dotknąć skóry. Była mokra. Łzy płynęły ciurkiem, a on nie mógł i
nie chciał ich powstrzymać.
Potrzebował tych łez. Dobrze, że się pojawiły.
Knut nic już przez nie nie widział. Wszystko się w nim nagle spiętrzyło. Ból, żal,
gniew, bezsilność...
Wszystko to skrywał w głębi serca, od chwili gdy zostawił martwe ciało Anny na sofie
pastora. Opancerzył się wieloma warstwami obojętności, które miały go uchronić przed
bólem.
Łzy rozpuściły ten pancerz.
Pozostało tylko jądro bólu, od którego nigdy się już nie uwolni.
Poczuł się lepiej dopiero wtedy, gdy Ailo objął ramionami jego drżące plecy. Wczepił
się dłońmi w ramiona przyjaciela i nie chciał go puścić. Bez Ailo byłby w tej chwili zupełnie
bezradny i samotny. Nikt nie powinien być aż tak samotny. Knut z trudem łapał oddech i nie
poznawał swego głosu. Choć przecież to był jego własny głos. I jego najprawdziwsze, nie
osłonięte niczym ja. Całkiem bezbronne... Ailo z pewnością nigdy nie wykorzysta tego
przeciwko niemu. Bez obawy można przed nim ujawnić słabość. Teraz bardziej niż
kiedykolwiek. Knut czul się fatalnie, gdy w końcu przestał płakać. Spuchła mu cała twarz.
Przekonał się o tym, gdy ocierał ostatnie łzy opuszkami palców. Wilgotne policzki wydały
mu się dziwnie sztywne. Oczy go piekły. Gardło także. Zagryzał wargi, by powstrzymać
szloch. Nie na wiele się to jednak zdało.
- Zdaje się, że to powinno podziałać odświeżająco - stwierdził, zauważając, że zatkał
mu się zupełnie nos. - Oczyszczająco...
- Nie widziałem, byś płakał, od kiedy się tu pojawiłeś. Nie wiem nawet, czy
kiedykolwiek płakałeś, Knut. Długo tłumiłeś w sobie łzy. Dźwigałeś swój ból, nie próbując
go w żaden sposób uzewnętrznić.
- Wydawało mi się, że nie potrafię już płakać.
- Już niedługo poczujesz się lepiej - zapewnił go Ailo. - Nie dlatego, że zapomnisz.
Ale ból zmieni swój charakter. A gdy się wreszcie wypłaczesz, zaczniesz nowe życie. Chyba
tego właśnie chcesz. Prawda?
- A więc powiedziałeś to celowo? - Knut obrzucił przyjaciela badawczym
spojrzeniem. - Specjalnie mnie rozgniewałeś, prawda?
Ailo wzruszył ramionami i wbił czubek noża w bierwiono.
- Najważniejsze, że podziałało. Uznałem, że pora naruszyć twoją skorupę. Nikt poza
mną nie mógłby tego zrobić.
- Dzięki - szepnął Knut całkiem szczerze, choć zdziwiła go własna wdzięczność.
Wspólne przeżycia w znacznie większym stopniu niż krwawy rytuał uczyniły ich
braćmi.
Za ścianami jurty wiał coraz silniejszy wiatr. Fale z wściekłością uderzały o
kamienisty brzeg.
Podmuchy wiatru z północnego wschodu przejmowały chłodem.
W szum wiatru i morza wplotły się nagle jakieś głosy. Ubity śnieg skrzypiał pod
ciężkimi stopami.
W lapońskiej wspólnocie przed nastaniem zimy mieszkało siedemdziesięciu ludzi.
Teraz zostało ich zaledwie pięćdziesięciu - rówieśników Knuta i Ailo. Kilka rodzin, które
straciły już dzieci. Wszyscy okazywali sobie wiele wzajemnej troski po z góry przegranej
zimowej walce o życie z siłami natury.
Kroki i głosy zbliżały się wyraźnie do jurty Ailo. Gniewne, niespokojne głosy...
Tkanina w otworze drzwiowym uniosła się w górę i do jurty wkroczyło czterech
mężczyzn. Przybysze stanęli nad Ailo i Knutem, którzy siedzieli przy palenisku, usiłując
podtrzymać ledwo tlący się ogień.
Mężczyźni nie opuścili tkaniny przesłaniającej wejście. Podmuchy zimnego wiatru
omiotły wnętrze i niewiele brakowało, a zgasiłyby ogień. To również był zły znak.
Knut czuł na sobie przeszywające spojrzenia przybyszów. Patrzyli wprost na niego. Po
raz pierwszy od chwili, gdy się tu pojawił, poczuł się jak intruz.
Knut się przestraszył.
- Zasłońcie wejście - poprosił Ailo łagodnie, ale stanowczo. - Jesteście gośćmi i
proszę, byście to uczynili.
Jego słowa zabrzmiały cokolwiek prowokacyjnie, choć wypowiedział je nad wyraz
spokojnie. Polecenie zostało spełnione.
Ailo odniósł zatem niewielkie zwycięstwo. Knut obawiał się jednak, że jemu się to nie
uda. Nie wiedział wprawdzie, czego chcą ci mężczyźni, przeczuwał jednak, że nie są do niego
przyjaźnie nastawieni.
- Czy Elen tu dzisiaj była? Knut pokiwał głową. Uświadomił sobie nagle, że czterej
przybysze są braćmi Elen. Zaczął sobie gwałtownie przypominać, co też jej dzisiaj i dawniej
powiedział. Czyżby potraktowała któreś z jego słów jak obietnicę?
- Elen była dziś zapewne w wielu różnych miejscach - zauważył Ailo. W jego
spojrzeniu pojawiła się czujność. Podniósł się i stanął na rozstawionych nogach, podobnie jak
tamci. Dłonie oparł na biodrach. I nie spuszczał wzroku ze swych gości. - Czyżby nie wróciła
do domu?
- Wróciła i odeszła - oznajmił krótko jeden z braci, gniewnie zaciskając pięści.
- Tu jej nie ma - Ailo zatoczył ramieniem koło.
- Wiemy o tym - uciął kolejny z przybyszy lodowatym tonem. - Chcemy usłyszeć, co
on jej powiedział...
- mówiąc to wskazał palcem Knuta. Wszyscy czterej bez przerwy patrzyli na Knuta.
- Elen nie żyje - dodał najstarszy. - Wbiła sobie nóż w piersi. Trzy razy. Nikt jej nie
słyszał. Co jej powiedziałeś?
- Nic szczególnego - odparł błyskawicznie Ailo. - Ja także tu byłem. Sam nie wiem, do
którego z nas przyszła. Rozmawialiśmy o tym i o owym...
Knut przełknął ślinę. Nie miał odwagi spojrzeć na Ailo. Do licha, nie miał pojęcia, że
Ailo potrafi kłamać jak z nut.
- Nie rozmawialiście o tym, że on powinien się ożenić z Elen? - zapytał znów
najstarszy. - Nie rozmawialiście na ten temat? Nie mówiłeś mu, że w tej sytuacji powinien tak
postąpić?
Knut zamknął oczy. Zaczynał powoli rozumieć... Pozwoliła mu na to... A on nie
pomyślał, że przecież ma do czynienia z młodziutką dziewczyną. Nie upewnił się, nie
zapytał... To on był wszystkiemu winien.
Ona traktowała tę przygodę zupełnie inaczej. Do Knuta dopiero teraz to dotarło.
- Elen nie mówiła, że spodziewa się jego dziecka? Knut przełykał i przełykał ślinę,
czując, że niemy krzyk zaczyna rozrywać mu piersi.
- Wcale o tym nie rozmawialiśmy - odparł Ailo. - Nie było żadnego powodu, by o tym
mówić.
- Chcesz powiedzieć, że to nie on był ojcem? Ze moja siostra sypiała z kim popadnie?
Ailo pokręcił głową.
- To było moje dziecko. I chciałem się z nią ożenić.
2
Knut wiele razy przypominał sobie tę chwilę.
Wydawało mu się później, iż zamierzał powiedzieć, że Ailo kłamie. Nie zachował się
jak prawdziwy mężczyzna, kryjąc się za plecami przyjaciela. Ostre spojrzenie Ailo kazało mu
przełknąć słowa, które miał już na końcu języka, choć paliły go i dławiły. Oczy Ailo roz-
błysły miodowym blaskiem tak samo jak dawnymi laty błyszczały oczy Mikkala. Prosiły, by
Knut milczał, a on posłuchał ich bez wahania. Choć musiał przełknąć swoją dumę. Stosowna
chwila minęła. Czterej bracia Elen patrzyli to na Ailo, to na Knuta. Patrzyli na tego, którego
znali od zawsze, i tego, który był tu obcy.
- Kłamiesz, żeby go osłonić - zarzucił Ailo najstarszy z braci, wskazując Knuta
ruchem głowy. Nie popatrzył jednak w jego stronę. Patrzył tylko na Ailo, który mężnie znosił
to spojrzenie. Knut nigdy przedtem nie widział przyjaciela tak wyprostowanego. Poczuł, jak
pot występuje mu na czoło. Gdy zerknął na ranę na nadgarstku Ailo, spostrzegł kilka kropli
nie zakrzepłej jeszcze krwi.
- Czyżbym często kłamał? - zapytał Ailo. - Słyszałeś kiedykolwiek, bym kłamał,
Sarak?
W jurcie zapadła cisza. Knut śledził wzrokiem dym, który wolniutko unosił się znad
paleniska, by zniknąć po jakimś czasie w otworze w dachu. Gdyby tylko mógł, umknąłby tą
samą drogą razem z dymem. Byłe jak najdalej stąd.
Bracia Elen przyjęli do wiadomości słowa Ailo. Na razie.
- Nie spodziewałem się tego po tobie, Ailo synu Mikkala! - wykrzyknął najstarszy z
braci, Sarak, po czym wszyscy czterej opuścili jurtę.
Knut zrozumiał, że Sarak był zaskoczony kłamstwem Ailo. Bracia Elen nie uwierzyli
w to, co usłyszeli, nie mogli jednak podawać w wątpliwość słów jednego ze swoich
współplemieńców. Obraziliby go w ten sposób. Knut nie mógł wydusić z siebie ani słowa.
Ailo ostrzegawczym gestem przyłożył palec do ust. Lepiej nie rozmawiać, gdy tamci są
jeszcze blisko.
- Dlaczego? - spytał w końcu Knut, na wszelki wypadek po fińsku.
- Chcieli obarczyć kogoś winą. Pomścić siostrę. Nie wiem, czy udałoby mi się
uratować cię w inny sposób.
- Ailo uśmiechnął się ze smutkiem. - A poza tym w gruncie rzeczy wcale nie
skłamałem. To mogło być moje dziecko... - Knut zamrugał oczami ze zdziwienia.
- Elen czuła chyba, że to dla ciebie nic ważnego. Była taka młoda. Zdaje się, że miała
nadzieję, że opowiem ci o nas... - Ailo wzruszył ramionami. - To był tylko ten jeden raz. Ale
nie da się wykluczyć, że to ja byłem ojcem. Żaden z nas nie jest święty, prawda? Wiele się
zdarzyło minionej zimy. Najlepiej nie myśleć już o tym wszystkim.
Knut westchnął. Nie miał pewności, czy powinien uwierzyć przyjacielowi. Elen nie
znaczyła dla niego za wiele, ale gdy myślał o niej w ramionach Ailo...
Ailo jednak nie zwykł kłamać.
- Co teraz będzie?
- Pozwolą mi wyjechać - odparł Ailo. - Dojdą do wniosku, że to wystarczająca kara.
Wykluczą mnie ze wspólnoty. Ale dadzą mi szansę poprawy. I w ten sposób wszyscy będą
zadowoleni...
- Nie mów tak! - wykrzyknął Knut. - Ona była więcej warta. Pójdę i powiem, że to
moja wina. Nie pozwolę, by ucierpiał twój honor.
- Miałeś okazję to zrobić, gdy stali tu nad nami - Ailo mówił bardzo poważnie. -
Wtedy milczałeś. Jeśli teraz do nich pobiegniesz, pomyślą, że próbujesz mnie osłonić. To mi
zaszkodzi jeszcze bardziej...
Knut się poddał. To było najprostsze rozwiązanie. Ailo poszedł sam do naczelnika.
Knut chciał mu towarzyszyć, ale Ailo mu zabronił.
- Nie potrzebuję obrońców - wzruszył ramionami. - Nie chcę, żeby mnie podejrzewali
o tchórzostwo.
Knut chciał wykrzyknąć: „A co sobie o mnie pomyślą?”, ale się powstrzymał. Dobrze
wiedział, co sobie pomyślą. Ale to nie miało żadnego znaczenia, skoro i tak niedługo ich
opuści.
Czas dłużył się Knutowi w nieskończoność, gdy czekał na powrót Ailo. Nie miał siły
wyjść z jurty. Nie zniósłby spojrzeń wszystkich tych, którzy podejrzewali, że to on jest
winien. Nie zniósłby ich pogardy.
Wiedział, że zapomni o Elen. Nawet po tym, co się stało. Wiedział, że jej twarz
zniknie we mgle, i to było najgorsze. Nikt nie będzie wspominał tej dziewczyny tak, jak on
wspomina Annę. Nikt nie będzie jej w ten sposób żałował.
Ż
aden człowiek nie powinien tak odchodzić.
Ailo może mówić, co mu się podoba, ale nie ulega wątpliwości, że na jego rodzie, że
na rodzie Knuta, ciąży przekleństwo.
Takie przypadki nikomu się nie przytrafiają. W każdym razie nikomu spośród ludzi,
których Knut znal. Za to w dziejach jego rodziny można znaleźć mnóstwo podobnych historii.
Nie bez powodu.
Może niebezpieczeństwo pojawia się wtedy, gdy się kogoś zbyt mocno pokocha? Albo
gdy jest się przez kogoś tak właśnie kochanym?
Wreszcie wrócił Ailo. Był blady.
- Ruszamy - rzucił krótko i przeczesał grzywkę dłonią. - Starszy wspólnoty chce,
ż
ebyśmy obaj byli na pogrzebie. To jedyny warunek, jaki postawił. Potem możemy jechać. I
długo nie wracać. Ludzie zajmą się moim stadem. A jeśli wrócę i udowodnię, że znów mogę
być jednym z nich, odzyskam stado. Gdyby mi się nie udało, nie mam czego tu szukać.
- I to wszystko dla mnie... - Knut czuł się podle. Trudno mu było spojrzeć Ailo w
oczy. Trudno przyjąć taką ofiarę ze strony przyjaciela.
- Nieźle mi przecież zapłacisz - uśmiechnął się Ailo. - Połowę tego, co ci zostawił
ojciec. To chyba dobra cena? A przy okazji dzięki tobie czeka mnie wspaniała przygoda.
Gdyby nie ty, w moim życiu byłaby tylko praca i praca. Widziałbym tylko te same miejsca co
roku. Robiłbym na okrągło to samo, wśród tych samych ludzi. Wyprawy na jarmark do
Lyngen były największymi przygodami w moim życiu, Knut. Pomyśl tylko o tym, zwłaszcza
ż
e ty uciekłeś z Lyngen. Chcę być kimś innym niż Ailo syn Mikkala. Kimś innym niż
niechciany przez ojca syn. Kimś innym niż Ailo, który miał matkę wariatkę i ojca, który nie
widział świata poza Raiją. Chcę udowodnić sobie, że jestem kimś więcej. Nie chcę być tylko
owocem pomyłki mojego ojca. Rozumiesz?
Knut ze zrozumieniem pokiwał głową.
- Ja chyba też tak myślałem - wyznał z ociąganiem. Wydawało mu się, że kiedyś, całe
wieki temu, powiedział dokładnie to samo Idzie.
- Gdy wrócę tu ze złotem, z połową twojego skarbu, Knut, wtedy wszyscy zapomną.
My, Lapończycy, wybaczamy sobie nawzajem wszystkie słabości. Dajemy winowajcom czas
na przemyślenie błędów. Ja także z nią spałem, nie zapominaj o tym. Gdyby mi powiedziała o
dziecku, wziąłbym ją za żonę. Byłaby równie dobra jak każda inna.
- I twój los byłby powtórką losu Mikkala - wyrwało się Knutowi.
Ailo obrzucił go ostrym spojrzeniem.
- Niezupełnie, mój przyjacielu. W moim życiu nie ma żadnej Raiji!
- Naprawdę? - zdziwił się Knut, ale wolał nie drażnić przyjaciela. - Powiedziałem jej,
ż
e wyjeżdżam - ciągnął. - Dałem jej wyraźnie do zrozumienia, że nic mnie tu nie trzyma i że
może gdzieś ktoś na mnie czeka. Dlatego wybrała śmierć.
- Może wybrałaby życie, gdybym otworzył przed nią swoją jurtę.
Brązowe oczy natknęły się na złotobrązowozielone spojrzenie. W oczach Ailo
migotało tyle barw. Odziedziczył je raczej po matce niż po ojcu. Przejrzyste, ale niezgłębione.
- Nie wiadomo, co myślała, gdy brała do ręki nóż. Żaden z nas nie jest bez winy.
Ż
aden nie uniknie kary. Niezależnie od tego, co powiem, wszyscy i tak myślą, że chodziło o
ciebie. To, co o tobie teraz myślą, Knut, jest chyba większą karą niż ta, którą ja wziąłem na
siebie.
Knut spuścił wzrok.
Uważał, że to on jest głównym winowajcą i że kara, którą ponosi, jest łatwiejsza niż
to, co spotkało Ailo.
Pogrzeb Elen wyglądał zupełnie inaczej niż pogrzeb Anny. Knut nigdy dotąd nie
uczestniczył w podobnej ceremonii. Dawniej w Lyngen grzebało się zmarłych tak, by czuć
ich obecność. Często czyniono to we własnej zagrodzie. Jeśli umierający zdążył przed śmier-
cią powiedzieć, gdzie chce być pogrzebany, spełniano jego życzenie. Ciało składano w
drewnianej trumnie, a potem urządzano stypę.
Knut wiedział, że teraz mieszkańcy Lyngen wożą swoich zmarłych na drugą stronę
fiordu, by ich pogrzebać na parafialnym cmentarzu. Każdy powinien znaleźć miejsce
ostatniego spoczynku w poświęconej ziemi, i to jak najszybciej. Jeśli nie można było urządzić
pogrzebu wystarczająco szybko, należało umieścić ciało w szopie czy w składzie, nie kładąc
go wszakże na ziemi. Robaki nie odróżniają przecież ciała ludzkiego od zwierzęcej padliny.
Knut wiedział, że czasem zmarli długo czekali na pogrzeb. Zdarzało się, że w
charakterze tymczasowych grobów wykorzystywano zagłębienia w skałach czy jaskinie.
Pamiętał wielkie zbiorowe pogrzeby, które odbywały się latem. Wówczas mężczyźni
wracali z morza i w odtajałej ziemi można było pochować wszystkich, którzy odeszli zimą.
Rodzina Elen zgodnie z dokumentami była ochrzczona, podobnie jak większość
Lapończyków zamieszkujących Finnmark. O budowę kościołów na północy troszczyli się
przedstawiciele różnych państw i różnych wyznań. Zjawiało się tu wielu kaznodziejów,
którzy w znacznie większym stopniu byli ambasadorami własnych rządów niż głosicielami
Słowa Bożego.
Na płaskowyżu nie brakowało cmentarzy. Nietrudno było znaleźć kawałek
poświęconej ziemi.
Jeszcze łatwiej było jednak o skrawek ziemi, na którym nigdy nie stanęła stopa
kapłana.
- Elen postanowiła umrzeć właśnie tu - oświadczył jej najstarszy brat. - I tu zostanie na
zawsze.
Knut przypominał sobie, że samobójców nie wolno chować w poświęconej ziemi.
Ż
aden z braci Elen o tym nie wspominał. Nie mówił o tym także nikt inny.
I dobrze.
Bracia dziewczyny odgarnęli śnieg ze skrawka ziemi graniczącego z obozowiskiem,
położonego jednak na tyle daleko, by duch zmarłej nie zakłócał spokoju żywym, i na tyle
blisko, by Elen mogła na nich popatrzeć, gdyby miała ochotę. Przez pół dnia w tym miejscu
płonęło ognisko. Po to, by rozmrozić możliwie najgrubszą warstwę ziemi.
Jeszcze nie wystygły popioły, gdy zaczęli kopać. Ailo zaproponował im pomoc, w
imieniu własnym i Knuta. Sarak jej nie przyjął. Obrzucając ich jadowitym spojrzeniem, nie
omieszkał powiedzieć, co o nich myśli. Ogień ułatwił nieco sprawę, ale gdy udało się
wykopać dół głęboki po kolana, bracia Elen znów natrafili na zlodowaciałą ziemię. Kopali na
zmianę, dwójkami.
Wieczorem otwór w ziemi okazał się dostatecznie głęboki. Kiedy Knut wyjrzał z jurty,
by po raz ostatni sprawdzić, jak idzie kopiącym, z dołu wystawały już tylko ich głowy.
Następnego dnia Knuta obudziły głosy. Ailo nie pozwolił mu wyjrzeć na dwór.
- Ubiorą ją teraz odświętnie i złożą w saniach - wyjaśnił spokojnie jak zawsze. - My
też powinniśmy założyć swoje najlepsze ubrania. Starszy wspólnoty kazał nam stawić się na
pogrzebie. I posłuchamy go.
Założyli więc swoje najlepsze ubrania. Obwiązali kumagi najbarwniejszymi taśmami.
Ailo zapiął swój srebrny pas. Knut odnalazł najpiękniejszy, skórzany. I dopiero wtedy, gdy
już stał na wzgórzu, w ostatnim rzędzie żałobników, przypomniał sobie, że ten pas zrobiła mu
Elen. To Elen żuła skórę tak długo, by stała się miękka, to jej zręczne palce przekłuwały skórę
igłą...
Knut poczuł się jak drań.
Ś
wiadomość, że wszyscy mieszkańcy osady podzielają tę opinię, nie poprawiła mu
humoru.
Sanie, na których spoczęła niespełna szesnastoletnia Elen, dziewczyna, która
zakochała się w synu rybaka znad fiordów, zostały złożone w wykopanym przez jej braci
grobie. Potem bracia, bratankowie, wujowie, kuzyni zaczęli w milczeniu zasypywać ciało
ziemią. Silne były więzy rodzinne między Lapończykami, synami tego wolnego ludu, którego
domem był płaskowyż.
Ani Knuta, ani Ailo nikt o pomoc nie poprosił. Taki zaszczyt nie mógł im przypaść w
udziale. Nie należeli przecież do rodziny. Knut czul, że pomimo panującego chłodu spociły
mu się ręce. Nie założył rękawic, a od wschodu wiał przenikliwy wiatr. Knut zauważył, że
dziewczynę ułożono nogami w stronę wschodu. Tam też zatknęli wygładzony przez wodę bal
wyłowiony z morza. Knut zastanawiał się, dlaczego, chwila nie sprzyjała jednak zadawaniu
takich pytań. Po drugiej stronie, w głowach, Sarak ustawił coś w rodzaju krzyża. W dolnej
części pionowej belki umocował skośnie dość długi kawałek drewna.
- Co to za krzyż? - spytał Knut Ailo. Ten uciszył go pospiesznie.
- Tak ma być - szepnął bezgłośnie. - To krzyż ze wschodu. - Wskazał głową kierunek,
z którego wiał wiatr. Krainę, której nie mogli dostrzec gołym okiem.
Knut przyjął to wyjaśnienie do wiadomości. Nie wiedział, że Sarak umieścił nad
głową Elen prawosławny krzyż.
Prorocy, którzy od czasu do czasu nadciągali tu ze wschodu, zrobili na rodzinie Elen
największe wrażenie. Jednak ceremonia, którą przygotowali zmarłej bracia, niezupełnie
przypadłaby do gustu rosyjskim misjonarzom.
Gdy ziemia przykryła już cały grób, Knut uznał, że uroczystość dobiegła końca, i
chciał odejść. Ailo jednak go zatrzymał.
- To jeszcze nie wszystko. Bracia zmarłej przynieśli zgromadzone wcześniej drwa,
choć w obozowisku dotkliwie brakowało opału.
Knut ze zdziwieniem obserwował, jak Lapończycy stawiają na mogile Elen domek z
wyrzuconych przez morze bali. Przykryli go spadzistym dachem, mocując go przy użyciu
czegoś w rodzaju gwoździ z drewna jałowca. W szczycie zachodniej ścianki zrobili nawet
okienko.
Przed dokończeniem dachu schowali do środka łopatę, którą kopali dół, kilka misek z
jedzeniem i mlekiem renifera oraz parę drobnych monet.
Gdy domek był gotów, cały orszak ruszył do rodzinnej jurty dziewczyny, by tam ją
wspominać, zaśpiewać jej joik, by jeść i pić dla okazania zmarłej szacunku.
Ailo i Knut odłączyli się od żałobników. Nikt się za nimi nie obejrzał. Nikt się ich nie
spodziewał na stypie.
- Co to wszystko ma znaczyć? - nie mógł się nadziwić Knut. - Zimą zmarło tu przecież
wielu ludzi i nikogo nie chowano w ten sposób. Wszystkich zawieziono na cmentarz, gdzie
urządzono im całkiem zwyczajny pogrzeb.
Ailo zdjął pas.
- Wszyscy, którzy zmarli zimą, odeszli w sposób naturalny. Elen nie mogłaby zostać
pochowana na cmentarzu. Ktoś z pewnością by zapytał, skąd się wzięły rany na jej ciele. I
szybko by się wydało, że zabiła się sama. Albo jeszcze gorzej: tamci mogliby pomyśleć, że
zabił ją ktoś z naszej wspólnoty. Ucierpiałoby zarówno jej dobre imię, jak i honor rodziny.
Bracia zrobili wszystko, by pochować ją jak najgodniej. Zgodnie ze starodawnym obyczajem.
W dawnych czasach tak właśnie wyglądały nasze pogrzeby.
- Ale ten dom... jedzenie... pieniądze... - Knut bezradnie rozłożył ręce. - To przecież
okropne...
- Dlaczego? - Oczy Ailo rozbłysły. - Dlatego, że wy, Norwegowie i Finowie, robicie
to całkiem inaczej?
Knut nie odpowiedział. Ściągnął kaftan, by przynajmniej na chwilę ukryć swoją twarz
przed wzrokiem Ailo.
- Dokąd twoim zdaniem poszła Elen? - Ailo nie dawał mu spokoju. - Do nieba czy do
piekła?
Knut przełknął ślinę. Wpajano mu przekonanie, że ten, kto sam odbiera sobie życie,
kończy w ogniu piekielnym.
- My, Lapończycy, nie znamy żadnego piekła - wyjaśnił mu łagodnie Ailo. - Ci, którzy
od nas odchodzą na zawsze, żyją dalej w Jabmi - aimo, świecie zmarłych. Albo w Mubbe -
aimo, w drugim świecie... - Głos Ailo brzmiał bardziej obco niż zwykle. - Nie mamy piekła,
mamy za to niebo. Saivo. Myślę, że Elen tam właśnie trafiła. Miała taką jasną duszę. Była
taka młoda. Sądzę, że wzięli to pod uwagę...
Knut wstrzymał oddech, wpatrując się w przyjaciela. Przypuszczał, że ci, którzy
powinni wziąć to pod uwagę, to starzy lapońscy bogowie. Nigdy przedtem nie pomyślał, że
Ailo może w nich wierzyć. Reijo twierdził, że Mikkal za nic miał zarówno dawnych, jak i
nowych bogów.
- W Saivo zmarli żyją tak samo jak my. Ale tam nie ma surowych zim i
nieurodzajnych lat. W Saivo wszyscy są szczęśliwi. Dobrze im tam. Niczego im nie brak, ani
zwierzyny, ani ryb. A ich jurty i chaty są znacznie piękniejsze od naszych...
- Wierzysz w to? - spytał Knut. Zaskoczył go ton własnego głosu. Pojawiła się w nim
nuta lekceważenia, choć wcale nie było to jego zamiarem.
Ailo spojrzał mu prosto w oczy.
- A ty wierzysz w raj? - zapytał. - Czy nasze Saivo tak bardzo różni się od twojego
raju? - Knut się zawstydził. - Zostawili jej trochę jedzenia i pieniędzy, żeby jakoś dała sobie
radę, zanim stanie na nogi na tamtym świecie. A łopaty, którą kopali grób, i tak lepiej nie
wykorzystywać do niczego innego. Elen może mieć z niej jakiś pożytek. - Ailo wzruszył
ramionami. Jego głos brzmiał poważnie, ale w kącikach ust igrał lekki uśmieszek. Knut nie
wiedział, jak to rozumieć. Czy przyjaciel rzeczywiście wierzy w to, co mówi?
- A dom? - Knut miał jeszcze sporo wątpliwości. - Co z oknem? Dostaję gęsiej skórki,
gdy na nie patrzę.
- Elen nie przyprawiała cię o gęsią skórkę, gdy jeszcze żyła - odrzekł Ailo ostro. Stał
teraz nagi od pasa w górę, a ciało, pomimo że był niewielkiego wzrostu, miał umięśnione i
mocne. - Elen z pewnością nie jest teraz bardziej niebezpieczna niż za życia. Okno w domu
może się jej przydać. Kto wie, może zapragnie popatrzeć, co się też tu dzieje. Albo sprawdzić
pogodę...
Ailo zaczął zakładać codzienne ubranie, a w jego oczach pojawił się figlarny błysk.
Tym razem Knut nie miał już wątpliwości co do tego, że przyjaciel żartuje.
- To stary obyczaj - wyjaśnił po chwili Lapończyk. - Nikt nie pamięta, skąd się wziął.
A ściślej rzecz biorąc, każdy tłumaczy to inaczej. Tak to już jest z rytuałami.
Knut zrozumiał.
Wyruszyli w drogę jeszcze przed zakończeniem stypy. Długo jeszcze słyszeli
spokojne dźwięki joik. To śpiewał o Elen ktoś z jej rodziny.
Knut pomyślał, że śpiewak musiał dobrze znać zmarłą. Ta młoda dziewczyna była
właśnie jak ten śpiew: zwykle pełna spokoju, choć i nieobliczalna. W joik Elen mieściło się to
wszystko.
Pieśń odcisnęła trwały ślad w duszy Knuta. Wiedział, że będzie pamiętał jej dźwięki
znacznie dłużej niż twarz dziewczyny.
Przez pustkowie brnęły dwa niewielkie zaprzęgi. Sanie każdego z mężczyzn ciągnęło
jego własne zwierzę.
Jechali na zachód. Po pewnym czasie mieli zamiar skręcić na południe, by znaleźć
wzniesienie, które w swoim wnętrzu kryło skarb pozostawiony Knutowi przez ojca.
Jechali mniej uczęszczanym szlakiem, dlatego nie spotkali Andersa i jego towarzyszy,
wracających do domu z jarmarku z Skibotn. Gdy Anders dotarł do obozowiska dwa dni po
pogrzebie Elen, dowiedział się tylko, że Knut i Ailo wyruszyli na zachód. Nie przyszło mu do
głowy, by powiązać ten fakt ze śmiercią Elen.
Pozdrowienia, które przywiózł im znad fiordu, musiały czekać.
A tymczasem bracia krwi przemierzali płaskowyż. Jak magnes przyciągał ich złoty
blask z południowego zachodu.
3
Na płaskowyżu nigdy nie brakowało wędrowców i marzycieli. Swoje ślady zostawiali
tu często ci, którzy szukali zapomnienia albo schronienia.
Na zachód zmierzali właśnie dwaj wędrowcy, podczas gdy inny samotnie szedł na
wschód. Nie wiedzieli o sobie nawzajem, choć ich życiowe ścieżki już się skrzyżowały w
przeszłości. Kolejne zaś spotkanie miało być bardzo szczególne i brzemienne w skutki.
Samotny wędrowiec miał niebieskie oczy pod ściągniętymi brwiami. Na jego twarzy
prawdopodobnie rysowała się kiedyś chłopięca miękkość, choć trudno było w to uwierzyć,
patrząc na ostro zarysowane kości policzkowe. Mężczyzna był barczysty, długonogi, o
mocnych rękach. Bez trudu dało się odgadnąć, że trapi go jakieś zmartwienie.
Ciemnoblond grzywka zrobiła się wyraźnie za długa i była postrzępiona. Jej właściciel
od dawna nie troszczył się już o swą brodę i nie zwracał uwagi na robactwo, które zalęgło się
mu we włosach. Całkiem niedawno opuścił Skibotn, ale przedtem wiele wędrował po
nieznanych szlakach. Przywykł do trudnych warunków. Wszyscy, którzy go spotykali,
odgadywali natychmiast, że przeżył ciężkie chwile. Wskazywało na to jego dojrzałe
spojrzenie, tak nie pasujące do młodego wieku.
Simon chciał zatrzeć za sobą ślady. Nigdzie się nie spieszył. Szedł przed siebie bez
celu.
Pragnął zniknąć, by ułatwić życie Mai.
Pewnego dnia trafił na jakieś dziwne towarzystwo. Żaden z pięciu mężczyzn,
siedzących dokoła ogniska, nie mówił dużo o sobie. Simon pasował do nich. Wiele lat spędził
wśród ludzi tego pokroju. Znał doskonale obowiązujące wśród nich zasady gry, wiedział, co
należy im powiedzieć, a co zachować dla siebie.
Każdy z tych mężczyzn sprzedałby własną rękę, gdyby tylko ktoś mu chciał za to
nieźle zapłacić. Nie mieli żadnych skrupułów, gdy w grę wchodziły jakieś korzyści. Simon
dał im do zrozumienia, że i on jest ulepiony z tej samej gliny.
Rozmawiali tylko na jeden temat. O pieniądzach. O tym, jak się szybko wzbogacić.
Niekoniecznie zgodnie z prawem. Rozmawiali o złocie.
- Wszyscy wiedzą, że w Finnmarku można znaleźć złoto - oświadczył Albert,
najstarszy z nich wszystkich, postawny czterdziestolatek, dość przystojny, ale nie budzący
zaufania. Wodził rej wśród kompanów. Jego wyraźnie młodszy, jasnowłosy i szarooki brat
miał na imię Helmer. Obaj mieli przebiegłe spojrzenia i zręczne palce. Helmer nie był tak
przystojny jak brat i należał do osób znacznie bardziej zamkniętych w sobie niż Albert, który
chętnie wypowiadał się na każdy temat, czyniąc to zresztą z pewnym wdziękiem.
Trzeci mężczyzna, Hans, pochodził ze Szwecji. Mówił z akcentem, który przypominał
Simonowi sposób mówienia Reijo. Hans urodził się zapewne w okolicy, w której mówiono
także po fińsku. Tornedalen rozciągała się przecież po obydwu stronach rzeki Torne,
stanowiącej granicę między Finlandią a Szwecją. Simon domyślał się, że w takich miejscach
języki i obyczaje mieszają się ze sobą. Trzeba znacznie więcej niż rzeki, by podzielić ludzi.
Simon słyszał kiedyś, że wygnańcy z Tornedalen często uciekają do Norwegii. Do
nich należał prawdopodobnie Hans.
Hans był rówieśnikiem Simona. Jego twarde spojrzenie pasowało do cynicznych
wypowiedzi. Zimny człowiek. Trudno go lepiej opisać. Właściwie to on powinien być
przywódcą. Albert nie dorównywał mu przebiegłością. Simon nie potrafiłby powiedzieć,
który z nich był autorem najbardziej podstępnych planów. Często wydawało mu się, że to
Hans jest mózgiem tej grupy i że tak sprytnie podsuwa pomysły Albertowi, by tamten uważał
je za swoje własne.
To było całkiem prawdopodobne.
Mojżesz i Benjamin natomiast nie kryli w sobie żadnych zagadek. Simon wiedział
wprawdzie, że z taką oceną nie należy się spieszyć, bo nawet najłagodniejszy człowiek może
sprawić niespodziankę, ale bliźniacy pochodzący z jakiejś odległej wyspy naprawdę nie byli
wewnętrznie skomplikowani. Ich życie obracało się wokół jedzenia i spania. Od czasu do
czasu potrzebowali też kobiety, nie robiło im jednak różnicy, w jakich okolicznościach i w
jaki sposób.
Pochodzili
z
religijnej,
przynajmniej
na
pozór,
rodziny.
Ojciec
nadał
dziewiętnaściorgu swych dzieci biblijne imiona. Co prawda nie było pośród nich Judasza, ale
nawet godni szacunku patroni nie uchronili Mojżesza i Benjamina przed zboczeniem ze
ś
cieżki cnoty.
Bliźniacy jako jedyni z tej grupki bez mrugnięcia okiem chwalili się przed Simonem
swymi wyczynami. Kradzieżami, których nie potrafili nawet zliczyć. Grabieżą cudzego bydła.
Gwałtami, o których opowiadali z uśmieszkiem. Wyjaśniali, że chodziło przecież tylko o
Laponki, a wszak wszyscy dobrze wiedzą, że nie należy ich uważać za ludzi.
Bliźniacy byli dorośli, ale w ciałach dojrzałych mężczyzn w gruncie rzeczy kryły się
niedojrzałe dzieci.
Z taką właśnie uroczą gromadką zasiadł Simon przy ognisku. Zamierzał im
towarzyszyć przynajmniej przez jakiś czas.
- W Finnmarku można znaleźć złoto - powtórzył Albert.
Nikt się nie odezwał. Twarz Simona nawet nie drgnęła, choć w zanadrzu ukrył kilka
bryłek, które dowodziły słuszności słów Alberta. Simon nie zamierzał jednak się nimi
chwalić. Nie ruszył się z miejsca. Okazał tyle samo zainteresowania, co pozostali. Podobnie
jak tamci czekał na to, co powie Albert.
Simon przeżył więzienie, w którym było znacznie gorzej niż w tym towarzystwie.
- Jeśli mi nie pokażesz, gdzie - odezwał się leniwie Hans - nie ruszę się z miejsca. Nie
będę się wysilał dla niepewnej zdobyczy. Możesz to sobie wybić z głowy.
Hans wyprostował nogi i zadrżał z chłodu. Zima nie odeszła jeszcze na dobre, a
darniowa chata była podszyta wiatrem. Próbowali ją wprawdzie uszczelnić, ale żadnemu nie
chciało się pracować. Nie zamierzali tu przecież długo zabawić. Po co się wysilać? Żeby z ich
pracy skorzystał ktoś inny?
Simon marzł tak samo jak pozostali, musiał jednak jakoś się trzymać. W tym
towarzystwie lepiej się nie wyróżniać.
- W Alcie są jacyś Finowie, którzy płacą złotem - rzucił Albert tak obojętnie, jakby
mówił o pogodzie.
Wszystkie spojrzenia skierowały się ku niemu. Udało mu się przyciągnąć ich uwagę,
co bardzo lubił.
Dobry Boże, żeby to tylko nie był Knut! pomyślał Simon. Knut był naiwnym
ż
ółtodziobem w porównaniu z tymi osobnikami.
- Skąd wiesz? - zapytał błyskawicznie Helmer, któremu brat najwyraźniej nie zdradzał
wszystkich tajemnic.
- Wiem - wyjaśnił wyczerpująco Albert. - Od dawna jest tam dwóch starszych Finów,
którzy nie mają pieniędzy i płacą kamieniami. Złotymi okruchami, chłopcy. Wszyscy wiemy,
co to oznacza...
A więc jednak nie Knut! Simonowi wyraźnie ulżyło. Nie mógł się troszczyć o nikogo
poza tymi, na których najbardziej mu zależało, jeśli miał być tym drugim, okrutnym
Simonem.
Nie powinien sobie pozwalać na ciepłe uczucia względem zbyt wielu osób. Miłość
czyni serce miękkim. A w jego obecnym życiu nie ma miejsca na takie słabości.
- Może znaleźli te bryłki wiele lat temu - zauważył Helmer.
- Może już nic nie zostało - podchwycił jego myśl Benjamin.
Hans splunął. Simon poczuł na sobie jego spojrzenie. Nie dowierzali sobie nawzajem.
Albert całkowicie zignorował słowa Benjamina. Miał w tym już pewną wprawę.
- Wystarczy odnaleźć tych Finów. Alta nie jest duża, a nas jest sześciu. - Spojrzał
wymownie na Simona i długo mu się przyglądał. Czekał, aż towarzysze także zwrócą
spojrzenia w jego kierunku. - O ile ruszasz z nami?
Simon patrzył Albertowi prosto w oczy, nie mrugnąwszy nawet powieką.
- Jasne - oświadczył lakonicznie. Grał wobec nich rolę małomównego, bo do tego
rodzaju ludzi przywykli. Atmosfera nieco zelżała. Bliźniacy zaśmiali się trochę nerwowo.
Obaj zabrali się skwapliwie do klepania Simona po ramieniu, by powitać go w swoim gronie.
Simon podróżował z nimi już od trzech tygodni.
- Nie potrzebujemy szczurów okrętowych - podkreślił Helmer zjadliwie.
- To znaczy tchórzy, chłopcze.
- Wiem, co to jest szczur okrętowy. - Simonowi także zdarzało się zachowywać
bezmyślnie. Wygłaszając ten komentarz, zdradził się, że mieszkał kiedyś na wybrzeżu. -
Daleko stąd do Alty? - zapytał, by dać towarzyszom do zrozumienia, że nie zna tej okolicy.
- Dość daleko - odparł Albert enigmatycznie. Nawet gdyby go spytać o pogodę,
odpowiedziałby tak, jakby chodziło o tajemnicę państwową. - Wędrowcy nie są czymś
wyjątkowym w tej okolicy. Podzielimy się. Musimy wprowadzić jednego człowieka
pomiędzy Finów. Kogoś, kto może udawać, że jest jednym z nich.
Simon spojrzał na Hansa.
- On mówi po fińsku? - zagadnął. - Tak żeby móc udawać Fina?
- Tak - poinformował go Albert. Hans się nie odezwał. Posłał jednak Simonowi spoj-
rzenie, w którym nie było ciepłych uczuć.
- Trochę to za proste - pokręcił głową Simon.
- Bo to jest proste - pouczył go Helmer. Nie podobał mu się ten przybłęda, który
powątpiewał w genialność planu jego brata.
- Możesz się jeszcze wycofać - oświadczył niespiesznie Hans. - Jesteśmy
prawdziwymi mężczyznami i nie potrzebujemy pośród nas tchórzliwych gówniarzy.
- My nie jesteśmy gówniarzami - odezwali się jednym głosem Mojżesz i Benjamin.
- Idę z wami. - Simon chciał rozwiać wszelkie wątpliwości. - Tylko nie lubię się w nic
bez sensu wkopywać. Muszę wiedzieć dokładnie, w co wchodzę. Jestem już za stary na
zabawy, a na razie to wszystko wygląda na zabawę.
Być może posunął się za daleko, ale skłoniły go do tego słowa tamtych. Były jak ciosy
prosto w twarz.
- Wszystko w swoim czasie. - Simon najwyraźniej przypadł Albertowi do gustu, skoro
wziął jego stronę. - Ustalimy szczegóły, gdy już dotrzemy na miejsce. Gdy posłuchamy i
poobserwujemy. Dopiero wtedy wszystko zaplanujemy...
- Ale przecież... - odezwał się zbity z tropu Mojżesz. - Przecież my tak nie robimy. Ty
nie lubisz nic planować, Albert.
- Zamknij się! Nikt cię nie pytał o zdanie. - Albert wymagał posłuchu.
Hans pochwycił porozumiewawcze spojrzenie Simona i uśmiechnął się nieznacznie.
Oni dwaj rywalizowali wprawdzie ze sobą, ale to i owo ich łączyło.
Simon przeczuwał jednak, że Hans może być niebezpieczny.
Podzielili się i w stronę Alty ruszyli dwójkami. Bliźniacy byli do siebie tak podobni,
ż
e wędrowali razem, by nie wzbudzać niepotrzebnie podejrzeń. Między Helmerem i Albertem
również dało się zauważyć rodzinne podobieństwo. Tak więc Hans i Simon, chcąc nie chcąc,
musieli wyruszyć razem.
- Nie obchodzi mnie, czy się lubicie, czy nie. - Albert nie owijał niczego w bawełnę. -
Teraz się lubicie. Hans jest Finem. Spotkaliście się w drodze na północ. Nie obchodzi mnie,
jak się będziecie do siebie odnosić na osobności, ale jeśli ktoś na was będzie patrzył, macie
udawać przyjaciół. Resztę bajeczki musicie wymyślić sami. Nie mogę przecież odwalić za
was całej roboty?
A więc to był cały plan Alberta! W Alcie Hans i Simon musieli sobie radzić sami.
Bagatelka, wystarczyło tylko wmieszać się między mieszkańców miasta. Wystrychnąć na
dudka Finów, którzy płacili złotem. Przede wszystkim jednak znaleźć tych Finów. Niestety,
Albert nie wiedział, gdzie ich szukać.
Hans nie był zachwycony tym pomysłem, podobnie zresztą jak Simon. Ruszyli w
drogę jako pierwsza z grupek. Simon nie mógł się zresztą wyzbyć wrażenia, że poza nimi nikt
do Alty się nie wybiera.
- Zaczynasz już chyba rozumieć, że to my dwaj mamy zdobyć złoto - odezwał się
Hans po kilkugodzinnym milczeniu. Musieli ze sobą rozmawiać podczas postojów. Łatwiej
było się ignorować, gdy jechali gęsiego na nartach.
Simon musiał przyznać, że przyszło mu to do głowy. Zastanawiał się jednak, na ile
Hans jest lojalny wobec swych towarzyszy.
- Albert i Helmer zawsze biorą największą dolę - poinformował go Hans, przeżuwając
suszone mięso swymi mocnymi zębami, które błyskały w promieniach wiosennego słońca.
Simon uzmysłowił sobie, że Hans bardzo rzadko się śmieje.
- Są chyba przywódcami - zaczął ostrożnie Simon.
- Sądzisz, że nadają się na przywódców? Simon wzruszył ramionami. Napotkał
spojrzenie swego towarzysza. Rozumieli się bez słów. Obaj wiedzieli, że spośród sześciu
mężczyzn, którzy jeszcze niedawno siedzieli razem przy palenisku w darniowej chacie, tylko
dwóch nadaje się na przywódców. Popatrzyli sobie prosto w oczy.
- Od dawna z nimi jesteś? - zapytał Simon, dbając o to, by w pytaniu nie ujawniło się
za wiele ciekawości. Jakby pytał tylko ot tak sobie, dla podtrzymania rozmowy.
- Rok - splunął Hans. - Prawie dwa. Czy czas tu coś znaczy?
Simon nie mógł nie przyznać mu racji.
- A ty? - Hans zaczął przyglądać się towarzyszowi, mrużąc oczy. Miał bardzo
wyrazistą twarz. Czarna grzywka zawsze przesłaniała mu czoło. Simon nigdy nie spotkał
człowieka o takich chłodnych, brązowych oczach. - Zawsze jesteś sam?
Każdy z nich próbował wzbudzić w towarzyszu trochę zaufania. Kłamali w żywe
oczy. Albo mówili półprawdy. Żaden nie byłby w stanie sprawdzić słów drugiego. Mogli
jednak gromadzić informacje i kontrolować, czy nie pojawiają się nowe, które przeczą
poprzednim.
- Mam kobietę - oświadczył Simon z krzywym uśmieszkiem i poczuł jakby lodowate
igiełki w piersiach. Przed oczami stanęła mu twarz Mai, widział ją tak wyraźnie, jakby
pojawiła się tuż przed nim. Zagłuszył jednak w sobie ten ból, przed którym próbował uciec. -
Ale pewnie nie o to mnie pytasz, prawda? - Hans się nawet nie poruszył, więc Simon dodał: -
Siedziałem. W więzieniu. Tam człowiek szybko się uczy, by na nikim nie polegać.
- Długo?
- Wystarczająco. Wtedy Hans się uśmiechnął. Simon musiał w duchu przyznać, że ten
uśmiech wzbudził w nim niepokój. Przywykł już do posępnego i nieprzeniknionego wyrazu
twarzy towarzysza podróży.
- Czy tamci zjawią się w Alcie? - zastanawiał się głośno Simon. Hans nie troszczył się
o kontynuowanie rozmowy. Może dowiedział się już tego, czego chciał. Miał wyjątkowy
talent do trzymania ludzi w niepewności.
- Albert by nie pozwolił, żeby taka pewna zdobycz przeszła mu koło nosa.
Simon zwilżył sobie wargi. Zdecydował się zasugerować Hansowi możliwość zdrady
reszty grupy. Sporo ryzykował, ale wszystko wskazywało na to, że Hans nie darzy Alberta
szczególnie głębokim respektem.
- A mogłoby się tak stać? - zapytał. Spojrzenie Hansa pozostało obojętne, twarz
nieporuszona, tylko jeden z kącików ust uniósł się ku górze.
- Albert nie zdołał cię zastraszyć, prawda? Simon powoli pokręcił głową.
- Na razie nie.
- No cóż... - Hans poskrobał się po brodzie. Jako jedyny z całej szóstki dbał trochę o
siebie. Golił się regularnie i mył, mimo że ledwo co przeminęły najtęższe mrozy i kontakt z
lodowatą wodą nie należał do przyjemności. Zwracał też uwagę na ubranie. - Albert nie
wygląda na groźnego, ale spośród tych, których kiedykolwiek spotkałem, najsprawniej włada
nożem. - Simon powinien był się domyślić, że nie tylko spryt sprawił, iż Albert został
przywódcą grupy. - Aha.
- Rzecz jasna, nawet on nie może się równać ze mną...
Hans popatrzył na Simona nader wymownie. Simon wytrzymał spokojnie to
spojrzenie. Nie można pozwolić sobie na strach, stojąc twarzą w twarz z tego rodzaju
mężczyzną. Musi z nim rozmawiać jak równy z równym.
- Tak dobrze sobie radzisz z nożem? Simon wiedział doskonale, że Hans wcale się nie
przechwala. Hans zawsze nosił nóż za pasem, jakby był z nim zrośnięty. Simon nigdy nie
widział go w czasie awantury, ale zapamiętał, że gdy Hans używa noża w najzwyklejszych
sytuacjach, robi to z zadziwiającą zręcznością.
- Nie najgorzej - odparł Hans. - A ty? Simon roztarł dłonie i tylko się uśmiechnął.
Cieszył się, że Maja nie zna go w tym wcieleniu. Cieszył się, że Maja nigdy się nie dowie, z
jaką łatwością przychodzi mu grać tego drugiego Simona, z którym ona nie chciałaby mieć
nic wspólnego.
- Dobrze - powiedział Hans. - Potrafisz chyba sprawić rybę? A umiesz strzelać?
Simon otworzył usta ze zdziwienia.
- Biedacy nie miewają broni palnej - wyjaśnił. Hans nawet nie mrugnął okiem.
- Nigdy nic nie wiadomo - stwierdził. - Jest nas tylko dwóch. Musimy się bronić.
Może drzemią w nas jakieś ukryte umiejętności.
Simon nie dał się sprowokować. Następny krok należał do Hansa. To przecież on
spędził więcej czasu z bandą Alberta.
- Nie sądzisz, że Albert i jego ludzie niewiele znaczą w porównaniu z nami.”
- Chyba masz rację.
Hans uśmiechnął się otwarcie.
- Mojżesz i Benjamin mają mocne pięści, sami nie potrafią zrobić z nich użytku.
Helmer nie umie się bić, a myśli za niego Albert. Albert ma swój nóż. My mamy niezłe
głowy, noże i pięści.
Hans przedstawił sprawę w dużym uproszczeniu, acz całkiem prawdziwie.
- Podział na małe grupki był nieźle pomyślany.
- Albert zakładał, że my się nie lubimy. - Hans wyszczerzył
swoje białe zęby. - Albert
w gruncie rzeczy też jest dużym dzieckiem. Łatwo go zmylić. Ja od razu widziałem, że jesteś
ulepiony z tej samej gliny co i ja. I że możemy zostać przyjaciółmi.
Simon też się uśmiechnął. Wydawało mu się, że słowo „przyjaciele” brzmi jak
bluźnierstwo w ustach Hansa. I wcale nie był pewien, czy może zaufać towarzyszowi
podróży. Robił jednak dobrą minę do złej gry.
- Ja bym tego nie odważył się zaproponować! Nie wiedziałbym, jak to zrobić, skoro
jesteś związany z tamtymi.
Nie zamierzał dodawać nic więcej. Nie można przecież kłamać bez końca. Zwłaszcza
ż
e nie musiał już przeciągać rozmowy.
- Działam na własny rachunek - wyjaśnił z naciskiem Hans. - Chyba podobnie jak ty.
- Nie mam nikogo, o kim musiałbym myśleć - odparł Simon lekko. - A przy tym
bardzo lubię samego siebie. Można nawet powiedzieć, że jestem swoją jedyną miłością.
Wreszcie udało mu się znaleźć właściwy ton.
- I nie boisz się nawet, gdy pomyślisz, co nas może czekać ze strony Alberta?
Simon kopnął grudę śniegu. Zamknął swój plecak z kory brzozowej i postawił z boku.
Gdyby Hans wiedział, co kryje się pod ubraniami!
- Mam bardzo kiepską fantazję - wyjawił - i nie potrafię sobie wyobrazić, co nas może
czekać ze strony Alberta.
Hans chciał usłyszeć właśnie coś w tym rodzaju.
- Na każdego przypadnie o wiele więcej, jeśli podzielimy wszystko na dwóch zamiast
na sześciu - dorzucił jeszcze Simon.
- Niegłupi z ciebie gość. Zabrzmiało to jak słowa uznania i Simon wiedział, że na nie
zasłużył.
- Dla Alberta świat się kończy na Finnmarku - rzekł Hans. - Nie będzie nas ścigał bez
końca. Jeśli uda nam się znaleźć złoto, będzie tylko nasze. Możemy wyjechać, dokąd tylko
zechcemy. Osobno albo razem.
Simon pokiwał głową na znak, że zrozumiał. Wolał na razie nie zdradzać, którą
możliwość wybierze.
- To w dalszym ciągu trochę za proste. - Simon musiał to powiedzieć, bo Hans czekał
na takie słowa. Wzbudziłby podejrzenia towarzysza, gdyby ich nie wypowiedział. - Nigdy
przedtem nie miałem okazji się wzbogacić. Nie aż tak. Gdyby to było takie proste, wszyscy
byliby bogaczami.
- Albertowi wydało się to proste. - Hans zabrał się ochoczo za sznurowanie własnego
skórzanego worka.
Piękna ręczna robota, Simon potrafił to ocenić. - Albert przyzwyczaił się już do tego,
ż
e ja za niego obmyślam szczegółowy plan. Zakłada z góry, że to zrobię, a potem uważa, że
sam wszystko wymyślił. Oczywiście, że to nie jest taka prosta sprawa. Większość słyszała co
nieco o złocie. Krążą plotki na ten temat. Nikt nie jest pewien, ile w nich prawdy. A ten, kto
naprawdę ma złoto, na pewno jest ostrożny. Dlatego, że są ludzie tacy jak my. - Znów
błysnęły jego białe zęby.
- Jeśli się nie wie, kto i gdzie, to sprawa nie jest prosta - podsumował Simon.
- Ale tym razem sprawa jest dziecinie prosta - ciągnął Hans wyraźnie rozbawiony. -
Dla nas sprawa jest prosta. Wiemy gdzie. A na dodatek ja wiem, kto.
Simon spojrzał na Hansa.
- To ja opowiedziałem Albertowi o złocie. Zapomniałem tylko dodać, że znam tych,
co płacą złotem. Nie ma nic prostszego, Simon.
4
Hans doprowadził Simona do zamieszkanej przez Finów części Alty, położonej z dala
od wielkich domostw, daleko od norweskich zagród. Na fińską osadę składały się darniowe
chaty i zgrabne domki z bali, wszystkie niewielkie i szare pod równie szarym wiosennym
niebem.
Nie we wszystkich maleńkich okienkach były szyby. Mało kto mógł sobie pozwolić
na taki luksus w natłoku codziennych wydatków. Ruija nie rozpieszczała swych fińskich
mieszkańców.
Hans zapukał do zniszczonych przez deszcze i śniegi drzwi. Obaj musieli pochylić
głowy, wchodząc do środka.
Pomieszczenie było ciepłe i bardzo prosto urządzone. Punkt centralny stanowił piec
ustawiony na jednej z krótszych ścian. Pod dłuższą ścianą z półkami stał stół i dwie długie
ławy. Pod piecem skrzynia na opał i stołek zrobiony z szerokiego pnia.
Panował tu porządek, a w powietrzu unosił się domowy zapach.
Dwaj starsi mężczyźni powitali Hansa serdecznym uśmiechem. A Hans odpowiedział
im tak szerokim uśmiechem, jakiego Simon nie widział u niego w ciągu tych trzech tygodni,
które spędzili razem.
Simon wcale się nie zdziwił, gdy tamci zwrócili się do Hansa całkiem innym
imieniem.
Nazwali go Heino.
- Kogo tym razem ze sobą przyprowadziłeś, Heino?
Simon przedstawił się, podając im dłoń. Zdradził Finom tylko swoje imię.
Gospodarze, bez wątpienia bracia, zwali się Hannu i Jussi.
- Ten, kto nie chce zdradzić swego nazwiska, na pewno nie powie także, skąd
pochodzi - uśmiechnął się Hannu, mrugając okiem. W jego głosie nie było wrogości i
podejrzliwości. - Nie będę więc pytał.
Simonowi przyszło do głowy, że ten człowiek jest chyba głupi. Albo tylko poczciwy.
- Nie zabawisz tu długo? i Hans zaprzeczył.
- Tacy jak ja nie potrafią długo zagrzać miejsca. Sądziłem, że już o tym wiesz.
- Cały czas mam nadzieję, że kiedyś wydoroślejesz. Hans się uśmiechnął.
- Jestem z siebie całkiem zadowolony. I chyba taki już zostanę do końca życia.
- Możesz mieć nadzieję, że zostaniesz piękny i młody, ale mógłbyś przynajmniej się
pomodlić, żeby ci przybyło rozumu - poradził mu Jussi tonem dobrego wujka. Gospodarze
wyciągnęli wszystko, czym chata bogata, i przygotowali prawdziwą ucztę dla gości.
Simon wolał nie patrzeć na Hansa. Kim jest ten człowiek? Plotkował z gospodarzami i
całkiem nieźle j się bawił. Zachowywał się zupełnie inaczej niż jeszcze f niedawno, pod
gołym niebem na pustkowiu.
Zupełnie jakby zamykając za sobą drzwi tej chaty, zmienił się w kogoś innego.
- Musisz coś zjeść - napomniał Simona Hannu, gdy spostrzegł, że gość raczej grzebie
w jedzeniu niż je. - O ile dobrze znam Heino, to sporo czasu upłynie, nim znów siądziecie do
porządnego posiłku.
Hans jadł z apetytem i posłał Simonowi zachęcające spojrzenie. Simon przełknął ślinę
i poszedł w jego ślady.
Gospodarze chcieli odstąpić przybyszom swoje łóżka, Hans jednak zdecydowanie
odmówił.
- Położę się w szopie, jak zwykle. I tak się stało.
- Kim ty właściwie jesteś? - zapytał Simon, gdy znaleźli się już sam na sam i mościli
sobie posłania w suchym sianie.
- Jestem po prostu ostrożny - odparł Hans.
- Jesteś Hans czy Heino? Czy może jesteś aż tak ostrożny, że nie możesz mi tego
zdradzić?
- Urodziłem się jako Heino - oznajmił Hans wymijająco - ale czasami wolę być
Hansem.
- Jesteś Finem? - dopytywał się Simon.
- Z pochodzenia - przyznał. - To bogacze decydują o narodowości, Simon. Prości
ludzie, którzy umierają za nich na wojnach, nie mają wiele do powiedzenia.
Ciągle go zaskakiwał ten Hans, nie, ten Heino.
- Czy to Hannu i Jussi mają złoto? - Simonowi zaschło w ustach na samą myśl o
dwóch miłych, starszych Finach, którzy w dobrej wierze podzieli się z nimi tym, co mieli.
- Tak.
- Skąd wiesz?
- Hannu pokazał mi kilka kamyków ostatnim razem. Powiedział, że je dostał.
Mieszkał u nich pewien człowiek, który znalazł złoto. Ale zniknął nie wiadomo gdzie już
dawno temu.
Knut, to musiał być Knut. Simon przełknął ślinę i starał się spokojnie oddychać.
- Pokazał ci złoto? Kim ty dla nich jesteś?
- Kimś, komu ufają.
- A ty chcesz ich okraść?
- Złodzieje kradną - odparł Heino spokojnie, obracając się na sianie. Simon też
odwrócił się do niego plecami. Nie był całkiem pewien, że to bezpieczne, postanowił jednak
pokazać, że nie boi się swego towarzysza.
Rozmowa dobiegła końca. Heino nie chciał powiedzieć nic więcej. Simon wsłuchiwał
się w dźwięki nocy, w spokojny, równy oddech Heino. W końcu on także zasnął.
Sny miał jednak równie zagmatwane jak życie.
Obudziły go przyciszone głosy. Simon nie podniósł się ze swego posłania. Próbował
nadal miarowo i powoli oddychać. Po chwili rozpoznał głosy Heino i Hannu.
- Wszystkie męty tu ściągają, od kiedy rozeszła się plotka...
- Tylko ja jeden wiem - przerwał mu Heino. - O ile ufasz handlarzowi.
- Jemu można zaufać. A ty? Nikt cię nie podejrzewa?
- Dobrze wiesz, jaką mam reputację, Hannu. A gdy Simon i ja znikniemy z waszym
złotem, będą tacy, którzy uznają nas za prawdziwych bohaterów.
- Kim jest ten Simon? Ufasz mu?
- Może. Jeszcze nie jestem pewien. Jeśli gra, to robi to lepiej ode mnie. W każdym
razie na pewno nie jest taki jak tamci. Tyle wiem na pewno. Może się jeszcze przydać. Ale
trzeba pamiętać, że nie jest jednym z nas.
- Knut Olsson wciąż siedzi w areszcie. Tym razem namiestnik przesadził. Żadnego
Kwena nie można bezkarnie więzić tak długo. Nie pozwolimy mu w ten sposób traktować
jednego z naszych. Prędzej zburzymy to więzienie niż pozwolimy, by Knut tam zgnił.
- Gdzie kamienie?
- Napełniłem już twoją torbę, chłopcze. Starczy, żeby przekonać twoich „przyjaciół”.
Mamy tego więcej. Starczy na wszystko.
Simon słyszał, jak tamci wychodzą, wciąż rozmawiając, i doszedł do wniosku, że
rozumie jeszcze mniej niż przedtem.
Hannu oddał złoto Hansowi?
Co może znaczyć ta rozmowa o ostrożności i zaufaniu, o więzieniu i namiestniku?
Heino był nader tajemniczy nawet wtedy, gdy Simon uważał go po prostu za Hansa.
Zmiana imienia nie uprościła sprawy.
Simon uznał, że najlepiej będzie, jeśli uda, że śpi.
Heino wrócił na swoje posłanie. Simon słyszał, jak towarzysz podróży się kładzie i
zaczyna chrapać. Postanowił, że nie wstanie. W co, u licha, się znowu wpakował? Chciał
przecież wieść spokojne życie. Choćby miało być szare. Pragnął uniknąć wszelkich awantur i
komplikacji. A tymczasem wylądował w samym środku zagadkowego labiryntu.
Simon nie zasnął już więcej tej nocy. Pozwolił jednak, by Heino „obudził” go o
ś
wicie, gdy na dworze było jeszcze szaro.
Słyszał, jak Heino wstaje, jak składa swoje koce, wychodzi na chwilę, by zaraz wrócić
do szopy.
- Wstawaj, stary, nie zamierzasz chyba teraz spać.
Simon zerwał się na równe nogi, zupełnie tak, jakby wciąż jeszcze siedział w
więzieniu. Natychmiast obrzucił Heino przytomnym i ostrożnym spojrzeniem.
Musiał udawać, że jest spokojny, choć w gruncie rzeczy nie czuł się bezpiecznie w
towarzystwie Heino.
Nie miał też pojęcia, czego się spodziewać po Hannu i Jussim.
- Uchroniłem twoją duszę przed tym, co najgorsze - rzucił Heino. Na plecach miał już
swój worek. Chociaż?
Simon przyjrzał się dokładniej workowi i stwierdził, że to nie ten sam, choć bardzo
podobny.
Simon chwycił swój plecak i podniósł go szybko, mimo że był ciężki.
- Mam już złoto, chłopcze. Ruszamy.
Simon położył dłoń na ramieniu Heino, by go zatrzymać w pół kroku. Miał przy tym
nadzieję, że tamten nie słyszy jego dudniącego serca.
Głos zabrzmiał na szczęście całkiem twardo. A że w szopie panował wciąż półmrok,
Heino nie mógł dojrzeć twarzy Simona.
- Nikt nie mówi do mnie „chłopcze”!
Atmosfera zrobiła się nieprzyjemna. Po chwili Heino się uśmiechnął. Jeszcze nie
zdążył wcielić się w rolę Hansa.
- Simon - poprawił się. Gdyby kiedyś przyszło im ; się zmierzyć ze sobą, nie
wiadomo, jaki byłby rezultat. Ale ta chwila jeszcze nie nadeszła.
Simon pokiwał głową i wypuścił powietrze. Cofnął dłoń z ramienia towarzysza. Gdy
już maszerowali przez pogrążoną we śnie wioskę, przeczesał włosy dłonią, by usunąć z nich
siano.
Simon się zastanawiał, czy Hannu i Jussi patrzą teraz w ślad za nimi.
- Już uciekamy? - zapytał.
- Czy ja wiem...
- Jak mam cię teraz nazywać?
- Jeśli spotkamy Alberta albo kogoś w tym typie, nazywam się Hans. Również dla
obcych. Tych, którzy mówią do mnie Heino, jest niewielu.
- Może i ja powinienem wymyślić sobie jeszcze kilka imion - mruknął Simon. - To się
może przydać. Od czasu do czasu wygodniej by było być kawalerem...
- Używam dwóch imion, bo to konieczne, a nie dlatego, że lubię oszukiwać
wszystkich napotkanych ludzi.
Heino był najwyraźniej skłonny do moralizowania mimo tak wczesnej pory.
Simon uzmysłowił sobie w pewnej chwili, że wbrew jego przypuszczeniom - wcale
nie oddalają się od osady.
- Najlepiej ukryć się tam, gdzie nikt nas nie będzie szukał - oznajmił stanowczym
tonem Heino.
Zatrzymali się przed domkiem, który został najprawdopodobniej zbudowany fińskimi
rękami. Miał typowy, spadzisty dach, choć był mniejszy niż domek Hannu i Jussiego. Heino
zachowywał się tu równie swobodnie jak w obejściu, które niedawno opuścili. Nie pukając,
próbował otworzyć drzwi. Gdy się okazało, że są zamknięte, wsunął dłoń w jakąś szparę i
wydobył stamtąd klucz. Po chwili obaj weszli do środka.
W środku było ciemno. Heino zapalił lampkę oliwną, stojącą na środku stołu. Zrzucił
z pleców worek, który z hukiem spadł na podłogę. Simon ostrożnie postawił obok swój
plecak.
Domek pachniał tak, jakby ktoś tu mieszkał. W powietrzu unosiła się woń jedzenia,
popiołu, skór...
Ogień w palenisku jeszcze nie wygasł. Domek składał się najprawdopodobniej tylko z
tego jednego pomieszczenia, nie było bowiem widać innych drzwi. Właściciel najwyraźniej
gdzieś wyszedł, przedtem jednak dołożył obficie do ognia.
Dziwne. Biedacy nie szastają tak opałem. Wszystko wskazywało na to, że ktoś się
spodziewał Heino i Simona.
- Nikt na ciebie nie wyskoczy z żadnego kąta. Możesz spokojnie usiąść - rzekł sucho
Heino. Potem dołożył drew do ognia. Tylko tyle, by podtrzymać płomień.
- Co się stało z Hannu i Jussim?
- Jakoś to zniosą - wzruszył ramionami Heino. Z wolna przybierał wyraz twarzy
Hansa, zimnego, cynicznego człowieka. Simon z przerażeniem patrzył na tę przemianę. -
Kawałek sznura im nie zaszkodzi.
Simon wiedział, że Heino kłamie. Gdyby jednak nie podsłuchał nocnej rozmowy, nie
wątpiłby ani przez chwilę w prawdziwość słów Heino. Sposób mówienia Heino, jego gesty i
mina, wszystko to było nader przekonujące.
Skoro tamten grał, Simon postanowił uczynić to samo.
- Mam nadzieję, że nic złego się nie stało. Nie mam zamiaru brać udziału w
mordowaniu starszych ludzi. Jeśli to zrobiłeś, sam będziesz za to odpowiadał. Nawet złota nie
można kupować za taką cenę.
Heino nie zareagował. Rozsznurował worek i zaczął w nim grzebać. Simon orientował
się, że ten worek nie należy do Heino.
- Nie chcesz obejrzeć? - zdziwił się Heino, rzucając na stół garść niewielkich grudek.
Simon przełknął ślinę. Grudki były brudne, ubabrane w ziemi i ubłocone. Gdy je
zobaczył, nie miał już wątpliwości, że pochodzą od Knuta. Knut bardzo się starał pobrudzić
złote grudki tak, by upodobniły się do zwyczajnych kamieni.
Ostrożnie, prawie nie oddychając, wziął do ręki kilka z nich. Próbował sobie
przypomnieć, jak się czuł, trzymając złoto po raz pierwszy w swej dłoni.
- Dobry Boże - szepnął. Wargi całkiem mu wyschły, więc je oblizał językiem.
Oczarowany przyglądał się błyszczącym kamieniom. Wszystko było jak przedtem. Nic się nie
zmieniło. Nawet kamienie potrafią obudzić w tobie pożądanie, Simonie. Simon wiedział, że
ma znacznie więcej takich grudek w plecaku, ale mimo to pożądał tych kamieni. Pragnął mieć
ich jeszcze więcej. Całe morze takich błyszczących odłamków.
Heino trzymał się w pewnej odległości. Bawił się kamieniami, przesypywał je między
palcami, pozwalając, by spadały na stół.
- Wielu ludzi mogłoby się wyżywić dzięki temu zlotu - stwierdził głosem, który nie
był głosem Hansa. - A ja siedzę tu sobie i bawię się nimi...
Simon odłożył złote grudki, jakby się poparzył. Oczy mu błyszczały. Teraz nie musiał
już grać.
- Długo tu zostaniemy? - zapytał.
- Aż Albert pomyśli, że coś nam się przytrafiło. Chyba że chcesz sprawdzić, który z
was lepiej i szybciej włada nożem.
- Twierdziłeś, że ty jesteś lepszy - przypomniał Simon.
- Nie lubię takiej zabawy. - Heino zgarnął kamienie ze stołu i wrzucił je do worka,
który następnie starannie zasznurował. - Nie zabijam dla przyjemności. Nawet Albert ma
prawo żyć.
- Kto tu mieszka? Heino zaczął rozwiązywać taśmy przy kumagach.
Bardzo powoli.
- Ktoś, kto nazywa mnie prawdziwym imieniem - oznajmił. Heino lubił najwyraźniej
roztaczać wokół siebie aurę tajemnicy. - Anjo.
- Jedna z twoich kobiet? - Gospodyni mogła być nawet żoną Heino. Simon wiedział
przecież o nim tak niewiele. Choć z drugiej strony znał go lepiej niż niejednego ze
współwięźniów, z którymi przesiedział bite trzy lata.
- Anjo mogłaby być moją matką. Prawie. A poza tym ona nie lubi, by ją traktować w
ten sposób. Na twoim miejscu w jej obecności uważałbym na słowa.
- Jasne. Dobrze, że mnie uprzedziłeś.
- Anjo służy u namiestnika - dodał Heino nie pytany. Simon skinął głową. Znów
namiestnik. Przypomniało mu się nawet, że Matti kiedyś mu o nim opowiadał.
- Zdaje się, że to nie jest dobry człowiek? Heino zaśmiał się chrapliwie.
- Można to i tak ująć. Kjeldsen nie jest dobrym człowiekiem.
To nie była przyjemna noc dla żadnego z nich. Nie ufali sobie wzajemnie. Nie mieli
wspólnych tematów. A byli skazani wyłącznie na własne towarzystwo aż do powrotu
gospodyni. Nawet Heino nie wiedział, kiedy to nastąpi.
- Ten szakal wykorzystuje swoich służących, każe im pracować dłużej, niż powinni.
Postanowili się położyć. Heino zrzucił kilka skór z
ławy na podłogę przed
paleniskiem.
Położyli się dość daleko od siebie. Podejrzliwość kazała im zachować dystans.
Minęło pól doby, nim zbudził ich powiew chłodnego wiatru i lekkie kroki gospodyni.
Sen był sprzymierzeńcem takich ludzi jak Heino czy Simon. Nikt nie zdołałby ich zaskoczyć
we śnie.
- Heino, mój chłopcze, znów się w coś wpakowałeś? Simon nie mógł jeszcze dojrzeć
kobiety. Zgasili lampę, gdy kładli się spać, a ogień w palenisku wygasł. Anjo była dla niego
na razie tylko głosem, ciepłym głosem pośród tego całego zamieszania.
Heino zerwał się na równe nogi. Simon doszedł do wniosku, że jego towarzysz musi
całkiem nieźle widzieć w ciemnościach, podszedł bowiem pewnym krokiem do kobiety i
objął ją ramionami. Anjo zaśmiała się pogodnie. Śmiech miała równie ciepły jak głos. Choć
może Simon sądził tak dlatego, że od dawna nie przebywał już w kobiecym towarzystwie.
Nie widział przecież żadnej od chwili, gdy opuścił dom.
- Nie przesadzaj, chłopcze. Gdzie, u licha, podziało się moje krzesiwo?
Simon składał właśnie swoje skóry, gdy Heino zapalił lampę.
Kobieta uniosła brwi, zdradzając zaskoczenie.
- Kim jesteś? Jeszcze jedną zbłąkaną owieczką Heino? Simon podniósł się, otarł dłoń
o spodnie i uścisnął prawicę gospodyni.
- Simon - przedstawił się. - Po prostu Simon. Anjo się roześmiała.
- Nie pytamy o nazwiska. Po prostu Simon, wystarczy.
Anjo potrafiła bez trudu narzucić swoją wolę. Posadziła ich po tej samej stronie stołu i
sprawiła, że poczuli się jak mali chłopcy. W ciasnym domku zrobiło się natychmiast
przytulnie, bezpiecznie i ciepło. Z kątów wyzierała bieda, ale Anjo najwyraźniej się tym nie
przejmowała. Jej przyrodzona hojność i szczodrobliwość promieniowała w dziwny sposób na
otoczenie.
Gospodyni była drobna i niewysoka. Niższa od Mai. Simon czym prędzej odegnał od
siebie myśli o żonie, grzebiąc je w najdalszym zakamarku pamięci.
Anjo miała jędrne i jednocześnie pulchne ciało. Nad fiordem określono by ją jako
niezły kawałek kobiety. Głowę Anjo okalał gruby, starannie zapleciony żółtobrązowy
warkocz, w świetle lampy połyskujący tu i ówdzie czerwienią. W jasnych oczach drzemała
głębia, a na policzkach zaznaczyły się dołeczki. Anjo często się śmiała, nieco leniwym,
perlistym śmiechem, szemrzącym jak listki na szczycie brzozy. Simon nigdy przedtem nie
spotkał takiej kobiety.
- Ktoś ukradł pieniądze - oznajmiła swym gościom z wesołym błyskiem w oku. -
Jacyś okropni ludzie pobili dwóch biednych Finów i zabrali im dorobek całego życia. I teraz
te złodziejaszki rozsiewają plotki, że brudni Kwenowie śpią na złocie. Panowie zrobili się
natychmiast podejrzliwi, bo żaden Kwen nigdy nie zgłaszał, że posiada złoto. I żaden nigdy
nie zapłacił od tego podatku. Trwają poszukiwania tych okropnych złoczyńców...
Heino uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Hannu znów przesadził - westchnęła Anjo. Simon przestał cokolwiek rozumieć. -
Kazał Jussiemu nabić sobie guza. Biedny Jussi. Ale znasz przecież Hannu... - Anjo pokręciła
głową.
- Plotki rozchodzą się bardzo szybko - orzekł Heino po namyśle. - Z pewnością
niedługo zjawi się Albert. Albo któryś z jego ludzi. Będą wypytywać. Musisz mieć oczy i
uszy otwarte, Anjo.
- Tacy jak Albert nie przychodzą za dnia do namiestnika, Heino. Ciekawe zresztą, czy
mnie pozna.
Simon otworzył usta i zamknął je po chwili. Patrzył to na Heino to na Anjo, aż
wreszcie zapytał:
- Czy żądam za dużo, prosząc o wyjaśnienie? O co tu właściwie chodzi?
- On nic nie wie? - Anjo podniosła oczy do nieba, po matczynemu zatroskana.
Heino pokręcił głową.
- Kim on jest?
- Sama sobie odpowiedz, Anjo. Anjo ufała swojej intuicji i nie zwykła owijać spraw w
bawełnę. Obrzuciła Simona badawczym spojrzeniem.
- Wyglądasz na sympatycznego chłopa, Simon. Tylko czy można ci zaufać?
- Mówił, że siedział w więzieniu - wtrącił Heino. Anjo się nie przejęła tą
wiadomością.
- Ludzie, którzy wyszli z aresztu bywają moim zdaniem często porządniejsi i uczciwsi
niż ci, którzy zasiadają przy stole namiestnika. Ta wiadomość jeszcze nic nie znaczy.
- Nie jestem zwyczajnym przestępcą - mruknął Simon, łypiąc okiem na Heino. - I z
tego, co rozumiem, Heino także nim nie jest. Zdaje się, że to wszystko ma coś wspólnego z
Albertem i może nawet z namiestnikiem. Rozumiem także, że Hannu i Jussi biorą w tym
udział. - Simon wziął głęboki oddech i spojrzał na Heino. - Wiem, że Hannu dał ci złoto,
chociaż chcesz, żeby to wyglądało na kradzież.
- Możemy mu zaufać - oświadczyła Anjo. - A na dodatek on ma całkiem nieźle
poukładane w głowie.
Heino nie był tego taki pewien, ale opinia Anjo wiele znaczyła w jego oczach.
- W porządku - zgodził się. - Ale jeśli nas zdradzisz w jakikolwiek sposób, Simon, to
już po tobie. Wcale nie przesadzałem, gdy ci opowiadałem, jak dobrze sobie radzę z nożem.
- Żaden mężczyzna nie radzi sobie tak dobrze ze szlachtowaniem bydła jak ten
chłopak - potwierdziła Anjo z dumą w głosie.
- Dajcie mi szansę - poprosił Simon. - Wolałbym się w nic nie mieszać. Chciałbym
ż
yć całkiem zwyczajnie. Ale jeśli to jakaś ważna sprawa, to może warto się dla niej
poświęcić.
- Kim jesteś? - dopytywał się Heino. Simon opowiedział swoją historię.
- Z kobietami zawsze są same problemy - stwierdził Heino stanowczo, gdy Simon
zamilkł.
Anjo się uśmiechnęła. Pochyliła się i poczochrała ciemną grzywkę Heino. Simon
pomyślał, że mało kto może sobie pozwolić na taki gest wobec Heino.
- Nasz chłopiec miał być pastorem - zdradziła Simonowi. - Biedak, syn ubogiego
gospodarza z Tornedalen, mógł studiować za darmo. Taki był mądry. Ale przerwał studia w
połowie. Zagrzebał się tutaj, żeby się zemścić.
- Miałem tylko jednego ojca - oświadczył Heino hardo. - Zginął właśnie tutaj.
- Twój ojciec nie wierzył w sens zemsty - zauważyła Anjo. - Petri nie był mściwy.
- A ja jestem - odciął się Heino, wstając. Zaczął krążyć nerwowo po domku,
opowiadając o sobie.
Simon słuchał uważnie.
- Przyłączysz się do nas? - zapytał w końcu Simona. Simon przytaknął.
- Przyłączam się - potwierdził. A jednak, gdy kładł się spać na skórach, którymi
wymościła podłogę Anjo, uświadomił sobie, że wcale im nie powiedział, co trzyma w swoim
plecaku.
Nie potrafił nikomu zaufać.
5
Plotki wystarczyły, by sprawa nabrała rozgłosu. Takiej wrzawy nie byłoby nawet,
gdyby Hannu i Jussi stracili życie. Wszystko zmienił magiczny refren „złoto - złoto - złoto”.
Lensman niezbyt długo ścigał złodziei, choć Hannu i Jussi musieli udać się na
przesłuchanie zarówno do niego, jak i do namiestnika.
Miejscowi notable chcieli wiedzieć, czy w plotkach jest jakieś ziarno prawdy. Ale
Hannu i Jussi nie znali treści plotek. Wyznali przedstawicielom władzy, że kiepsko mówią po
norwesku.
Gdy usłyszeli, że chodzi o złoto, zaczęli się śmiać. Hannu śmiał się naprawdę
serdecznie. Ludzie opowiadali później, że po policzkach ciekły mu łzy.
Ależ skąd, oni przecież nigdy nie uchylali się od płacenia podatków. Ktoś tak robi? To
chyba karalne? Oni nigdy w życiu by tak nie postąpili. A złoto? Ależ skąd, złoto jest tylko w
bajkach. Biedacy znajdują je tylko w bajkach.
Notable długo się zastanawiali, aż wreszcie doszli do wniosku, że plotkarze wyssali
wszystko z palca. Niemożliwe, by ci dwaj Kwenowie zdobyli jakimś cudem złoto. Nie
zaprotokołowano wprawdzie, że bracia Kemijarvi są głupcami, ale lensman zanotował swym
gęsim piórem, że to bardzo prości ludzie.
Hannu opisał to spotkanie zupełnie inaczej niż lensman. Sam opowiedział o
wszystkim Simonowi i Heino. Przyszedł odwiedzić Anjo. Heino zażartował nawet, że ludzie
zaczną gadać, iż smali do niej cholewki. Hannu, zaprzysięgłemu staremu kawalerowi, ten żart
nie przypadł do gustu.
- Ledwo się powstrzymałem - oświadczył z zawziętością w glosie Hannu. - Gdybym
nie był tak dobrze wychowany, splunąłbym im prosto w twarz.
- A wówczas dołączyłbyś do Knuta Olssona siedzącego w areszcie - zauważył Heino.
- Bardzo dobrze postąpiłeś. Czy Albert już się pokazał?
Hannu pokręcił głową.
- Nic mi o tym nie wiadomo. Nie widziałem też żadnego z jego ludzi. Chyba nie
dowiedzieli się, kim jest Anjo?
Heino zaprzeczył.
- Sądziłem, że zwabi ich tu plotka. Myślałem, że spróbuje nas odnaleźć. - Heino był
wyraźnie zmartwiony. - Lepiej nie lekceważyć Alberta.
Heino zamknął oczy. Simon przeczuwał, że to, co nastąpi, nie wyjdzie im na zdrowie.
Zaczął się zastanawiać, dlaczego jeszcze nie zwiał. Nic tu po nim. Przecież to nie jego
sprawa.
- Albert musi się wreszcie pojawić. Musimy go zwabić. Niezależnie od kosztów.
Hannu skinął głową. On i Heino myśleli podobnie. Trudno powiedzieć, który ma
decydujący głos. Postronnemu obserwatorowi wydawać by się mogło, że Hannu. Ale
pomysły często pochodziły od Heino.
- Dwa tygodnie, Simon... - zawahał się Heino. - Ile podejrzeń w nim wzbudzimy, jeśli
pojawimy się po dwóch tygodniach?
- Mnóstwo - odrzekł Simon. Nie potrzeba wielkiej znajomości ludzkich dusz, by to
stwierdzić.
- A jeśli powiem, że to jedyna szansa... - Heino spojrzał Simonowi prosto w oczy.
Zmusił go do tego samego. Heino byłby wspaniałym pastorem. Miał wyjątkowy dar
przekonywania. - Jestem gotów sam podjąć to wyzwanie. Zrobię to sam. Zrobię to na pewno.
Z tobą albo bez ciebie. Bez ciebie będzie trudniej. Dwaj mają większe szanse przeciwko
czterem niż jeden.
Simon ruszył tam gdzie go oczy poniosą, by się pozbyć samego siebie. By zniknąć na
zawsze. Do tej pory nikt nie otworzył przed nim takiej wspaniałej możliwości jak Heino.
Simon wiedział, że ta wyprawa może zakończyć się jego śmiercią.
Maja byłaby wówczas wolna.
- Trzeba będzie to nieźle rozegrać - stwierdził. - Ale jeśli ty potrafisz, to ja nie będę
gorszy. Nie mamy wiele czasu do stracenia, prawda?
Wymknęli się z domku Anjo, gdy tylko mrok stał się na tyle gęsty, by zatrzeć rysy ich
twarzy.
Stracili całe trzy dni, nim znaleźli Alberta. Albert nie miał zwyczaju spędzać wiele
czasu w jednym miejscu. Tym razem postawił prowizoryczną chatę pod skalistym wzgórzem,
z dala od uczęszczanych szlaków, by nikt niepowołany mu nie przeszkadzał. Na szczęście tuż
obok płynęła rzeka, wody mieli więc pod dostatkiem.
Simona i Heino, a właściwie Hansa, nie czekało szczególnie serdeczne powitanie.
Simonowi przyszło do głowy, że Albert prawdopodobnie nigdy nie słyszał przypowieści o
zagubionej owcy.
Albert był sam. Skinął głową, gdy rozpoznał nadchodzących.
- Już wróciliście? - zapytał ironicznie. - Przypuszczaliśmy, że jesteście w Szwecji. Że
o nas zapomnieliście. Albo postanowiliście o nas zapomnieć.
Heino rzucił worek Albertowi pod nogi wystudiowanym, obojętnym gestem.
- Zrobiliśmy to po swojemu - oświadczył. Powiało chłodem.
Simon spojrzał nerwowo na swój plecak. Żałował, że go nie zostawił u Anjo. Tam
byłby bezpieczny.
Heino nie zwracał uwagi na swój worek. Obserwował wyraz twarzy Alberta.
Przyglądał mu się z krzywym uśmieszkiem z domieszką pogardy na tyle niewielką, by nikt
mu nie mógł nic zarzucić, na tyle jednak wyraźną, by nie uszła uwagi Alberta.
- Możesz sobie pooglądać, Albert - odezwał się wreszcie Heino bardzo powoli.
Oparłszy się o ścianę, podrapał się w łydkę stopą. Simon nie mógł się oprzeć wrażeniu, że
chata zaraz się zawali. Nie wyglądała przecież na wystarczająco solidną, by wytrzymać takie
obciążenie. - To piękne kamyki. Trochę ciężkie. Ale nikt ich nie szuka.
- Nie? - W spojrzeniu Alberta znów się pojawił cień ostrożności. Na jego górnej
wardze rozbłysły kropelki potu. Spoczywające na kolanach dłonie zadrżały. Widać było, że z
trudem powstrzymuje się, by nie rzucić się natychmiast na worek.
- Kwenowie byli na tyle sprytni, by zaprzeczyć pogłoskom, jakoby mieli złoto -
wyjaśnił Heino życzliwie. Gdy przybierał maskę Hansa, jego przyjazny ton był chyba nawet
straszniejszy niż gniew. Hans był lodowaty i nieprzenikniony.
- Lensman szuka więc czegoś, czego nie ma?
- Wszyscy sądzą, że była to zwyczajna bójka między Kwenami. Nie byłoby w tym
zresztą nic dziwnego. Sam bym z to uwierzył, gdybym nie wiedział, że było inaczej.
Albert wciąż panował nad sobą.
- Jak wam się to udało?
Heino wzruszył ramionami. Simon wiedział, że siła Hansa polega między innymi na
tym, że nigdy się nie przechwala. Przyjął strategię niedopowiedzeń, tak by inni mogli sobie
wiele wyobrażać.
- Masz przed sobą dwóch silnych chłopów i pytasz, jak? Simon ma pięści nie od
parady. Ja nieźle posługuję się nożem. Czy trzeba czegoś więcej?
- A gdybym tak pomyślał, że mieliście zamiar zwiać ze złotem...
Albert nie patrzył w stronę Simona. Nie liczył się z nim zupełnie. Przynajmniej na
razie. Skrzętnie ukrywana walka o władzę między Albertem a Hansem wyszła wreszcie na
jaw.
- Możesz sobie myśleć, co chcesz - wzruszył ramionami Heino. Jego twarz nigdy
przedtem nie przypominała tak bardzo nadmorskich skal. Nigdy przedtem w jego głosie nie
było tyle pogardy i obojętności. - Złoto leży u twoich stóp, Albert. I niezależnie od tego, co
sobie myślisz, żądamy, byś wydał nam naszą dolę. To my je zdobyliśmy.
Heino podszedł do Alberta. Zręcznymi ruchami rozsznurował worek i zamaszystym
gestem wysypał jego zawartość u stóp szefa bandy. Nikt nie zwrócił uwagi na jedzenie, które
wypadło najpierw, wszyscy śledzili wzrokiem kamienie. Nawet Heino.
Albert rzucił się na podłogę i chwycił kilka nierównych bryłek szlachetnego metalu.
Pożądliwie zacisnął na nich palce.
Heino cisnął worek, obrócił się na pięcie i wyszedł bez słowa.
Simon ruszył za nim. Wiedziony nagłym impulsem zostawił na podłodze swój plecak.
Nie mógł przecież zawsze włóczyć go ze sobą. Powinien zachować zimną krew tak jak
Heino.
Maszerowali w milczeniu w stronę zamarzniętej rzeki. Tu i ówdzie lód zaczął już
pękać. Nad nimi krążył czarny kruk, kracząc szyderczo z wysoka.
- Nie wyzywasz losu? - zaniepokoił się Simon. Heino nawet na niego nie spojrzał.
- Boisz się? Strach cię obleciał? Wiem, jak go dopaść. Gdybym zachował się
łagodniej, zacząłby kombinować. Nie powinieneś go lekceważyć. Jest bardziej niebezpieczny,
niż ci cię zdaje. I bystrzejszy, niż udaje.
Nagle z dwóch różnych stron pojawili się bliźniacy. Sprawdzali, czy coś nie wpadło w
sidła. Tylko Helmera nie było.
- Czyżby Helmer dał drapaka? - zdziwił się Heino. Wszyscy razem zasiedli przy
krzywym stole, by zjeść zająca, który powinien kruszeć jeszcze przynajmniej przez tydzień.
- Helmer wpadł do rzeki - oznajmił Benjamin z dziwnie radosnym uśmiechem.
- Niestety, nie udało nam się go uratować - poinformował ich Albert, który
najwyraźniej nie był pogrążony w żałobie po bracie.
- Nazwał Alberta idiotą - dorzucił Benjamin.
Simon i Heino nie mieli odwagi spojrzeć na siebie. Albert nic już nie dodał. Wszystko
wskazywało jednak na to, że Helmer nie zginął w nieszczęśliwym wypadku.
Dopiero po posiłku Albert przyniósł worek, patrząc na niego tak jak na ukochane
dziecko. Z westchnieniem wyrzucił jego zawartość na stół, przy którym siedzieli mężczyźni.
Heino znów zdołał zachować kamienny wyraz twarzy. Benjaminowi i Mojżeszowi ta
sztuka się nie udała. Rozdziawili usta, całkiem osłupiali, i nie mogli złapać tchu.
Simon spostrzegł, że Albert ma bardzo podobną minę. Zauważył także, że szef bandy
z trudem się opanował, gdy Mojżesz i Benjamin zrobili to, co każdy człowiek zrobiłby w
takiej sytuacji: dotknęli złota. Nie mogli się powstrzymać, by nie wziąć kamieni do rąk.
Simon doszedł do wniosku, że Albert nie znosi bliźniaków. Pogardzał nimi, ale
potrzebował ich pięści i siły. A poza tym stanowili teraz jego jedyną widownię.
Simon zacisnął mocno pięści, by nie ulec pokusie. Złoto miało niezwykłą moc,
potrafiło opętać człowieka. Heino panował nad sobą siłą woli, choć nawet na jego twarzy
Simon spostrzegł cień pożądania. W gruncie rzeczy Heino wcale nie był taki obojętny. Ale
potrafił świetnie grać. Simon postanowił mu w tym dorównać.
- O Jezu! - mruknął. - Co można za to kupić?
Benjamin oniemiał. Albert obracał w palcach jeden z kamieni. Jeden z największych.
Ciężar kamienia zadziwił Alberta do tego stopnia, że trzymał go na dłoni przez cały czas.
- To nie wszystko - odezwał się w końcu Heino.
Wszystkie spojrzenia obróciły się ku niemu. Bliźniacy wciąż siedzieli z otwartymi
ustami. Albert zamarł na swoim miejscu.
Nawet Simon spojrzał na Heino. Pozostali nawet nie zauważyli jego zaskoczenia.
- To nie wszystko - ciągnął Heino - ale staruch nie chciał powiedzieć, gdzie schowali
resztę... - Heino zerknął z ukosa na Simona i uśmiechnął się pod nosem. Uśmieszek na
lodowatej twarzy wyglądał przerażająco. - Nie chcieliśmy się posunąć za daleko w stosunku
do tych starców. Mogliby zabrać swoją tajemnicę do grobu.
- Ale obiecaliśmy im, że jeszcze wrócimy - wtrącił Simon, czując na sobie pełne
uznania spojrzenie Heino.
- Jeszcze więcej złota... - Albert był podniecony i nie potrafił tego ukryć mimo
najszczerszych chęci.
- Ile? - szepnął Mojżesz. Oczy mu błyszczały jak gwiazdy.
- Więcej. Kwenowie nie wyrażali się zbyt precyzyjnie - wzruszył ramionami Heino. -
W każdym razie więcej.
- Kiedy pójdziecie po resztę? Heino przymrużył oczy i spojrzał na Alberta.
- Gdy ustalimy nowe warunki. Zapadła cisza. Albert ciężko dyszał, a Mojżesz i
Benjamin nie spuszczali z niego wzroku. Czekali na znak, by wkroczyć do akcji.
- Odwaliliśmy kawał dobrej roboty. Wiemy, kto ma złoto. Nieźle ich nastraszyliśmy.
Możemy zrobić, co trzeba, jeszcze raz, ale nie za darmo.
- Zdaje się, że zaczynasz mieć wygórowane żądania, Hans! - „W głosie Alberta dało
się słyszeć zdenerwowanie. Jego pozycja przywódcy została wystawiona na próbę, a nawet
podana w wątpliwość.
- Jest nas dwóch. - Simon postanowił pokazać pazury. - Chcemy dostać tyle samo, co
ty. Nie interesuje nas, ile zamierzasz dać Benjaminowi i Mojżeszowi, to już sprawa pomiędzy
wami. Ale jeśli mamy znów wykonać czarną robotę, musisz nam za to zapłacić.
Albert nic nie odpowiedział.
- Oczywiście możemy odstąpić od tych wygórowanych żądań, jeśli zabierzesz się do
dzieła i sam się zajmiesz robotą. - Głos Hansa zrobił się miękki jak aksamit. - Ty decydujesz.
Nie zamierzamy sami się narażać. W każdym razie nie za darmo. Do tej pory ty kryłeś się w
krzakach, Albert, a my mogliśmy trafić za kratki. Jeśli mamy się zadowolić mniejszą częścią,
musisz udowodnić, że potrafisz coś więcej, niż siedzieć na tyłku i myśleć.
To, co mówił Hans, graniczyło ze zniewagą.
Złoto połyskiwało w świetle lampy. Przyciągało spojrzenia niczym magnes. Kamienie
leżały i świeciły jak gwiazdy na chybotliwym stole. Gwiazdy bliskie na wyciągnięcie dłoni.
Któż by się oparł takiej pokusie?
Heino nieźle znał się na ludziach.
- Całe zamieszanie już ucichło - oświadczył Simon. - Nikt się nas teraz nie spodziewa.
Wszyscy myślą, że jesteśmy już za siedmioma górami.
- My też tak myśleliśmy - zaśmiał się Benjamin. - Prawda, Albert? Mówiłeś przecież,
ż
e te dwa dranie zwiały ze złotem...
- Zamknij się! - warknął Albert.
Wyraźnie walczył ze sobą. Do tej pory zachowywał ostrożność. Nie lubił się narażać.
Wszyscy czekali.
Tym razem Albert nie zdołał okiełznać chciwości. Pokusa okazała się zbyt wielka.
- Ja i Hans zajmiemy się tymi staruchami. Mojżesz i Benjamin zostaną w odwodzie.
- A co ze mną?
Albert spojrzał na Simona spod przymrużonych powiek. Nie był pewien tego
człowieka. Simon za bardzo przypominał Hansa.
- Pójdziesz z nami, ale zostaniesz poza Altą. Jeśli będziemy potrzebowali pomocy,
damy ci znać.
- Tak czy inaczej, chcę dostać taką samą część jak wy dwaj.
- Masz duże wymagania jak na żółtodzioba. Simon pokiwał głową.
- Bo jestem tego wart. Heino poparł Simona.
- Nie pójdę bez Simona. On i ja albo my trzej. A teraz decyduj o cenie, Albert.
Albert nie miał ochoty podejmować tego rodzaju decyzji w obecności bliźniaków. Z
irytacją zgarnął złoto do worka, wyrywając bliźniakom drobne kamyki, które usiłowali ukryć
za pazuchą.
- Zajmę się tym - warknął. - Będę spał na tym worku. Pozycja Alberta została
wyraźnie zachwiana. Nawet Mojżesz i Benjamin to zauważyli. Słali teraz niepewne
spojrzenia Hansowi. Nikt nie powinien liczyć na ich lojalność. Zatańczą tak, jak się im zagra.
Jeśli nowy wódz okaże się silniejszy, pójdą za nim. Teraz usiłowali ocenić sytuację.
Albert wsunął worek pod swoje posłanie. Traktował skarb tak, jak zazdrosny
kochanek narzeczoną.
- Do diabła! - ryknął na towarzyszy, którzy śledzili go wzrokiem. - Nie macie nic
lepszego do roboty?
Heino podniósł się z miejsca i wyszedł bez słowa. Simon ruszył za nim. Bliźniacy nie
rozumieli subtelnych aluzji, zostali więc przy stole.
- Chciwość zwyciężyła. - Heino zaczął grzebać w kieszeniach w poszukiwaniu
tytoniu. Simon zauważył, że Heino nie miał żadnego innego nałogu. - On się panicznie boi
miejsc, w których jest pełno ludzi. Boi się osad. Podejrzewa, że mimo upływu lat ludzie wciąż
pamiętają. I tym razem się nie myli. Anjo bardzo się ucieszy, widząc, że upadł tak nisko.
- Co zrobicie, jeśli wszystko się powiedzie? - zapytał Simon. - Namiestnik pewnie nie
podda się tak łatwo i nie wyjedzie stąd, gdy tylko go zobaczy. Będzie wszystkiemu
zaprzeczał.
- Latem wytoczymy mu sprawę przed tingiem. - Heino znał się nieźle na prawie. -
Oskarżymy go. Jeśli Knut Olsson doda do tego swoje trzy grosze, sprawa zrobi się całkiem
poważna. Nawet dla przyjaciół Kjeldsena.
Simon nie był tego tak bardzo pewien. Przekonał się na własnej skórze, że wielcy tego
ś
wiata potrafią sobie skutecznie pomagać.
- Nieźle się dziś zachowałeś. Zupełnie się tego nie spodziewałem. - Simon czuł się
mile podbechtany, słysząc pochwałę. - Albertowi wydaje się, że dobrze mnie zna i że wie, do
czego dąży Hans. Dzięki tobie udało nam się zbić go z tropu. Albert nie jest zachwycony, że
się trzymamy razem, czuje się z tego powodu mniej pewnie. Chce mieć władzę za każdą cenę.
- Tacy jak on zawsze się tak zachowują...
- Niekoniecznie. - Heino spoważniał. - Ten człowiek jest zły aż do szpiku kości.
Zapadła cisza. Po chwili Heino znów się odezwał:
- Ludzie mówią, że on szuka pewnej kobiety. I że dlatego wciąż jest w tej okolicy. Ale
ludzie mają długie języki.
- Wcale nie wygląda na takiego. - Simon ulepił śnieżkę i rzucił ją w stronę skrzeczącej
wrony. - Nie wygląda na takiego, który może kogoś kochać.
- Zdaje się, że szuka tej kobiety z nienawiści, a nie z miłości.
Twarz Heino przybrała nagle bardzo dziwny wyraz. Jakby wypadł ze wszystkich
swoich ról. Zdziwiło to Simona, ale nie otrzymał żadnego wyjaśnienia.
Plecak przyniósł mu pecha. Od początku się na to zanosiło. Gdy Albert wyszedł nagle
z podszytej wiatrem chaty, trzymając plecak w rękach, Simon wiedział już, że go nie docenił.
Simonowi przypomniały się wszystkie opowieści na temat Alberta, gdy tamten zbliżał
się ku niemu, trzymając przed sobą nieszczęsny plecak niczym tarczę.
Twarz Alberta nie byłaby bardziej nieruchoma nawet, gdyby ktoś ją wyrzeźbił w
kamieniu. Z oczu wionęło chłodem jak od zamarzniętej rzeki, usta zamieniły się w wąską
kreskę. Albert oddychał przez nos i z miną równie obojętną jak przedtem Heino wysypał
zawartość plecaka u ich stóp.
Ubrania Simona i kamienie, które Knut posłał swojej siostrze. Złoto płonęło niczym
ogień między łachami śniegu. Jak odłamki lodowatego słońca.
- Czy to jest złoto, które chcecie wykraść z Alty? - Głos Alberta ciął powietrze jak
bicz nagą skórę. - Czy to jest złoto, które chcecie dzielić ze mną na równe części? - Za
plecami Alberta pojawili się bezszelestnie Mojżesz i Benjamin. Teraz nie mieli już
wątpliwości, kto jest ich szefem.
- Do diabła, skąd ty to masz? - krzyknął Heino. Simon pochylił głowę. Nie miał
odwagi na niego spojrzeć. Heino rzucił się na niego błyskawicznie i powalił na ziemię niczym
szmacianą kukłę. Usiadł na nim okrakiem, chwycił za przeguby i zmusił do spojrzenia mu
prosto w oczy. - Skąd masz to złoto, Simon? Nie zabrałeś go chyba tym....
Simon zamknął oczy.
Szkoda, że ci nie zaufałem, pomyślał trochę za późno.
Usłyszeli głos Alberta.
- Niezłe przedstawienie, Hans. Rozumiesz chyba, że tobie także nie mogę zaufać po
tym wszystkim. Muszę założyć, że obaj chcieliście ukryć przede mną złoto. Muszę założyć,
ż
e obaj zamierzaliście mnie oszukać. Okazałbym się głupcem, gdybym zachował się inaczej.
Chyba się ze mną zgodzicie...
- Cholera - zaklął Heino. Simon poczuł, że coś ciepłego spływa mu po policzku. Z
pewnością zasłużył sobie na to.
Albert poruszył nieznacznie głową. Nie musiał robić nic więcej. Wciąż był tu
wodzem.
Heino zaczął szukać noża, ale Albert zdążył go uprzedzić, wbijając mu nóż w prawe
ramię. Simon usłyszał jęk i oprzytomniał na tyle, by spróbować się podnieść.
Mojżesz i Albert wykręcili Heino ręce. Gdy Albert trzymał go już sam, Mojżesz z
uśmiechem zdzielił Heino pięścią w twarz. Heino tylko zamrugał i osunął się na ziemię.
Uradowany awanturą Benjamin wziął się za Simona. Zanim Simon podniósł się z
klęczek, poczuł potężny cios między oczy. Nie zdążył się uchylić, bo Mojżesz i Benjamin byli
bez wątpienia mistrzami w swoim fachu.
Albert pokiwał z zadowoleniem głową.
- Zabieramy ich do środka. Po co ktoś miałby ich oglądać? A poza tym chcemy
przecież z nimi porozmawiać. Niewykluczone, że zarówno Hans, jak i nasz nowy przyjaciel
mają nam do powiedzenia więcej ciekawych rzeczy, niż się spodziewaliśmy.
6
- Chcesz wrócić do Alty? Coś cię tam ciągnie, prawda? Knut pokiwał głową. Dotarli
do miejsca, w którym musieli podjąć decyzję co do dalszej marszruty.
Ból narastał z każdą pokonaną milą i Knut nic na to nie mógł poradzić. Widok krzyża
z imieniem Anny niczego już nie pogorszy.
Ailo nie nalegał. Nie zamierzał też podejmować za niego decyzji. Ostatnie słowo
należało do Knuta.
Tam nad fiordem śnieg zaczął już pewnie topnieć. Spod śniegu wyłaniała się powoli
ziemia. Zima króluje już tylko na płaskowyżu.
Wypadałoby odwiedzić Hannu i Jussi. Dowiedzieć się, co słychać u Knuta - Kwena...
Wizyta na cmentarzu będzie bolesna. Knut powiedział, że powinien doprowadzić się
do porządku, nim stanie na ziemi, w której spoczęła Anna.
- Głupstwa gadasz - machnął ręką Ailo. - Ona tego nie zauważy. To ty cierpisz, Knut.
Ona nie żyje.
Ktoś postawił plotek wokół grobu. Knut zatrzymał się w stosownej odległości. Kolo
grobu nie dostrzegł żadnych śladów. Pastor zapewne wyjechał stąd po śmierci córki.
- Sporo się zmieniło - stwierdził Ailo, który stanął za Knutem. - Dziwne, że nie
pochowali jej w kościele. Na przykład pod ołtarzem.
- Pewnie nie było miejsca - wzruszył ramionami Knut.
- Pamiętam, że wisiało tam mnóstwo tablic pamiątkowych.
- Pastor nie powinien się pysznić - mruknął Ailo, rozglądając się dokoła.
Knut go nie usłyszał. Krzyż Anny został obramowany złotym kantem. Wyglądało to
bardzo pięknie. Jej imię również wypisano złotymi literami. Knut poczuł się dziwnie. Jego
Anna i jego dziecko.
Knut po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że żadne inne słowa nie znaczyły dla niego
tak wiele. Zrozumiał także, że nigdy jej już nie zobaczy. Ona naprawdę wymknęła się życiu.
Knut nie był pewien, czy wierzy w istnienie po śmierci. Chociaż byłoby wspaniale, gdyby
istniał taki świat, jaki niedawno mu opisywał Ailo...
- Jak myślisz, czy ci, którzy nie są Lapończykami, mogą trafić do Saivo? - zapytał
bezradnie. Na nic innego nie mógł mieć nadziei. Tylko na niechrześcijański raj.
- Może - szepnął Ailo. - A może idą do jakiegoś podobnego miejsca.
Knut długo stał nad grobem. Myślał o tym, co dla niego najważniejsze. Tymi myślami
nie mógł się podzielić nawet z Ailo. Odnalazł także pokryty śniegiem grób ojca. Na
osmaganym wiatrem krzyżu nie dało się odczytać imienia. I niech tak pozostanie. Także za
ż
ycia Kalle Elvejord nie pozostawił po sobie zbyt wielu śladów.
Hannu aż się cofnął, gdy otworzył drzwi i ujrzał, kto za nimi stoi.
- Sądziłem, że nie żyjesz - rzucił spontanicznie, gdy Knut i Ailo zdjęli z siebie
wierzchnie odzienie. - Gdy stąd wyjeżdżałeś, miałeś zamiar zniknąć na zawsze. Wydawało mi
się, że to niezły pomysł. Ze względu na twój ból. Byłeś u niej? - Knut przytaknął. - Pamiętasz
Hansa Fredrika Feldta?
Knut zmarszczył brwi. To nazwisko z czymś mu się kojarzyło, ale nie mógł sobie
przypomnieć, skąd je zna.
- Zobaczysz kobietę, która znała twoją matkę - oznajmił Hannu. - A w każdym razie
spotkała ją i wciąż ją pamięta.
- Gdzie ją spotkała?
- W twierdzy Vardohus. Słowa spadły na Ailo i Knuta jak wielkie kamienie.
Przypomniały ten okres życia Raiji, o którym Knut wolał nic nie wiedzieć. Jego
własne wspomnienia z owych czasów były mgliste i skąpe. Udało mu się je zepchnąć na
margines i nie miał zamiaru wywlekać ich znów na światło dzienne.
- Feldt... - Nazwisko raniło mu usta. Tak, przypomniał sobie. - Był kapitanem
twierdzy. Ścigał Raiję i zastrzelił Mikkala...
- Pamiętasz jego twarz? - drążył Hannu. - Pamiętasz tego człowieka?
- Byłem wtedy mały...
- On jeszcze żyje.
Ailo i Knut wyprostowali się jak na komendę. Zaczęli słuchać uważniej.
Hannu wyglądał staro. Lata pozostawiły na jego twarzy swoje piętno. A przecież ta
twarz wyglądała całkiem inaczej, gdy Knut odjeżdżał stąd późną jesienią.
- Niewiele pomogła wyprawa Knuta Olssona do króla w Kopenhadze - wyjaśniał
Hannu. - Wcale nie jest nam lepiej, Knut. Wciąż nie mamy żadnych praw, tylko same
obowiązki. Ci, którzy próbują podnieść głowę, nieźle obrywają. Giną nasze zwierzęta.
Łodzie. Ludzie.
Hannu obejrzał się przez ramię. Knut i Ailo spostrzegli, że gospodarz robi to bardzo
często, jakby Kwen nie mógł mówić swobodnie i czuć się bezpiecznie nawet we własnym
domu.
- Tylko że nic nie możemy udowodnić - ciągnął Hannu. - Jest nas niewielu, niewielu
tych, którzy próbują cokolwiek zmienić. Po cichu. Znamy człowieka, który popełnił wiele
nieprawości. On posługuje się teraz innym imieniem, ale jesteśmy pewni, że to właśnie Feldt.
- Gdzie można go znaleźć? - zapytał Ailo. - Mikkal był moim ojcem. Jeśli jego
zabójca jest tu gdzieś blisko, muszę go znaleźć. Muszę pomścić ojca!
Hannu pokręcił głową:
- Zemsta nie uleczy zła. Trudno to wytłumaczyć wam, synom. Nie ty jeden pragniesz
zemsty, mój chłopcze - dodał zmęczonym głosem. - Może będziesz musiał poczekać na swoją
kolej. - Nic więcej nie dodał, westchnął tylko ciężko.
- Czy namiestnik ma z tym coś wspólnego?
- Niebezpiecznie o tym mówić.
- Ale tak właśnie sądzicie? Hannu przytaknął.
- Zajmujemy się tą sprawą. Niedługo spotkacie Anjo. A może i Heino. Jeśli wszystko
pójdzie po naszej myśli. Rozpoczęliśmy niebezpieczną grę, Knut. Użyłem twojego złota jako
przynęty. Mówią, że Hans Fredrik Feldt jest bardzo chciwy.
- Czy Anjo jest tą kobietą, która znała moją matkę?
- Anjo także trafiła do Vardohus oskarżona o czary. Słyszała krzyki twojej
torturowanej matki. Pamięta, jak wiele znaczyła ucieczka Raiji. Komendant wystraszył się do
tego stopnia, że wypuścił wszystkie uwięzione w twierdzy kobiety. Twoja matka uratowała
więc życie Anjo. Niestety Anjo zdążyła poznać Hansa Fredrika Feldta. On najbardziej wbił
się jej w pamięć.
- Wygląda na to, że zabawimy tu trochę - stwierdził Knut. - I tak jest za wcześnie na
wyprawę po resztę złota.
- Zamierzasz zabrać to, co ci zostawił ojciec?
- Dzięki złotu można zrobić wiele dobrego. Zamierzam się podzielić, Hannu. Może
dzięki temu złoto nie stanie się moim przekleństwem.
Gdy zapadł wieczór, Jussi przyprowadził Anjo. Musieli uważać, by nie pokazywać się
u niej za często. Ludzie uwielbiali plotki, a przecież byłoby lepiej, gdyby nie gadali o nich za
wiele. Sprawa była zbyt poważna.
Knut zobaczył najpierw czarny szal, który otulał połowę jej ciała i twarzy, z której
spozierały badawczo jasne oczy.
Szal obudził w nim wspomnienia, które Knut czym prędzej odpędził od siebie.
Anjo zatrzymała się na środku izby i przez chwilę mu się przyglądała. Potem
przygarnęła go do piersi.
- A więc to ty jesteś jej synem! - rzekła wzruszona, ocierając łzę rąbkiem szala. Hannu
nie mógł sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek widział Anjo płaczącą. - Twoja matka była
odważna.
Anjo nie wypuszczała Knuta z objęć. Nie mogła się napatrzeć na syna kobiety, której
zawdzięczała życie.
- Była bardzo odważna, chłopcze. Nazywasz się Knut, prawda? Traktował ją
najgorzej, bo nie krzyczała. Stawiała opór i tym samym naraziła się na szczególne
okrucieństwo kapitana. Krzyknęła dopiero wtedy, gdy niemal straciła przytomność. Gdy już
nie kontrolowała swego ciała. Była naprawdę dzielna!
- Ona nie żyje - oświadczył Knut odsuwając się od Anjo. Bezpośredniość tej kobiety
go zaskoczyła. Poczuł się przy niej jak chłopiec.
- Raija znikła - wyjaśnił Ailo. Jemu Anjo się bardzo spodobała. W przeciwieństwie do
Knuta uważał, że kobieta powinna być jak ożywczy wiatr. Knut wolał leciutki wietrzyk.
Anjo zdjęła szal, gruby płaszcz, rozpięła kurtkę i w okamgnieniu przeobraziła się w
drobną kobietę, choć wierzchnie ubranie sugerowało coś całkiem innego. Bluzka miała
wprawdzie wysoko pod szyją zapięty kołnierzyk, ale serdeczność emanująca z Anjo przyda-
wała jej kobiecego charakteru. Anjo nawet w mundurze stanowiłaby uosobienie matczynego
ciepła.
Knut ze zdziwieniem stwierdził, że Hannu traktuje ją jak równą sobie, choć przecież
miał bardzo jednoznaczne zdanie co do miejsca należnego kobietom: w kuchni i w łóżku.
Hannu w gruncie rzeczy bał się trochę kobiet. Wiedzieli o tym jednak tylko ci, którzy znali go
najlepiej. Gdyby go o to zapytać, zaparłby się w żywe oczy.
- Martwi mnie, że nie dali do tej pory znaku życia - wyznał Hannu.
- Heino zawsze chadza własnymi ścieżkami. - Anjo mówiła o nim tak, jakby był jej
synem. - Heino jest ostrożny. A i ten chłopak, którego przyprowadził, bardzo mi się spodobał.
- Pochodził z twoich stron. - Hannu spojrzał na Knuta. - Chłopak w twoim wieku.
Wysoki. Przedstawił się jako Simon.
Knut niczemu się już nie dziwił. On i Ailo wymienili pełne troski spojrzenia. Obaj
pomyśleli o Mai. Czy Maja wie już o tym, że Simon jest na wolności? I dlaczego właściwie
Simon wędruje po Finnmarku?
- To mąż mojej siostry - powiedział Knut. - W każdym razie był nim wtedy, gdy
wyjeżdżałem. Gdzie on teraz jest? Czy on także jest w to wszystko wmieszany?
- To chyba jakieś zrządzenie losu - orzekła Anjo. - Tak, on również jest w to wplątany.
I to bardzo. On i Heino pojechali szukać Feldta. Feldt jest szefem bandy, która grasuje po
Finnmarku. Heino zdobył jego zaufanie. Mamy nadzieję, że Feldt ufa także Simonowi. - Anjo
wzięła głęboki oddech i powiedziała: - Feldt najprawdopodobniej zabił ojca Heino. Chłopak
ma więc swoje własne powody, by pochwycić go w pułapkę. Heino jest ostrożny. Ale Hannu
ma rację: powinien się już odezwać. Za dużo czasu już upłynęło.
- Co możemy zrobić? - Ailo był niezwykle wzburzony. - Mamy za wiele powodów do
zemsty, by siedzieć tu spokojnie.
- Feldt nie przyjmie następnych podejrzanych ludzi do swojej bandy. - Anjo była
wprawdzie zmartwiona, ale nie traciła poczucia rzeczywistości. - Można o nim powiedzieć
wszystko, ale nie to, że jest głupi. Heino wie, że czekamy. Z pewnością przekaże nam jakąś
wiadomość. Nie powinniście się w to mieszać, dopóki Heino się nie pojawi. Musimy z nim o
was porozmawiać. - Anjo przyglądała się przez chwilę Knutowi. Dostrzegła z pewnością
jakieś podobieństwo do Raiji. - Lepiej nie mów mu o niej. Nie mów Heino, czyim jesteś sy-
nem. Nie musi tego wiedzieć.
Knut obrzucił kobietę ostrym spojrzeniem, czując, że Anjo coś przed nim ukrywa.
- Kim on jest? Jednym z kochanków mojej matki? - Trudno mu było ukryć
rozgoryczenie.
- Heino nigdy jej nie spotkał - powiedziała Anjo. - Ale w pewien sposób jest z nią
związany. Nie tak, jak myślisz. A poza tym nie sądź jej zbyt surowo! Kobiety są przecież
bezbronne i jakoś muszą sobie radzić. Żaden mężczyzna tego nie zrozumie, Knut. Nie sądź jej
pochopnie!
Znów potraktowała go jak chłopczyka. Ta kobieta nie przypadła mu do gustu.
Potrafiła mówić miękkim, ciepłym głosem, potrafiła być łagodna jak baranek, ale nie
spodobała mu się. W jakiś przedziwny sposób deprecjonowała go.
Knut zbyt długo uważał się za mężczyznę, by pozwolić, żeby go traktowała jak
smarkacza. A nie miał wątpliwości, że właśnie smarkacza w nim widziała.
Postanowił potraktować nową znajomą jak zwyczajną przekupkę, która lubi wsadzać
nos w nie swoje sprawy. Nic gorszego nie był w stanie sobie wyobrazić. Trochę mu to
pomogło.
Knut zupełnie nie rozumiał, dlaczego Hannu odnosi się do Anjo z takim szacunkiem.
W jego oczach była najzwyklejszą kobietą. Nie miał zamiaru zaprzątać sobie głowy
myśleniem na jej temat.
Do izby wpadł nagle jakiś chłopak, blady jak trup i zapuchnięty od płaczu.
- Hannu - wyjąkał. - Hannu, musisz zaraz przyjść. Chłopak spostrzegł Anjo i przeraził
się jeszcze bardziej.
- Koło twojego domu - szepnął z trudem. Potem obrócił się na pięcie i już go nie było.
Tylko drzwi zakołysały się na zawiasach.
Wszyscy popatrzyli po sobie niepewnym wzrokiem, przestraszeni. Pierwsza podniosła
się z miejsca Anjo.
Nie założywszy wierzchniego ubrania, rzuciła się w stronę drzwi, by pobiec za
chłopcem, który znikł w ciemnościach, nie mówiąc, co go tak przeraziło.
Knut i Ailo ruszyli natychmiast za nią. Nie wiedzieli wprawdzie, gdzie mieszka Anjo,
promienie księżyca odbijały się jednak od jej włosów, połyskując srebrem. Nie złotem, ale
srebrem, uzmysłowił sobie Knut.
Anjo pędziła przez przydomowe grządki. Na szczęście o tej porze wszystkie rodziny
miały inne zajęcia, skupiały się najczęściej wokół ledwo tlącej się lampy we wspólnej izbie.
Nikt nie szafował oliwą. Ani tranem. Nikogo nie było stać na zapalenie kilku lamp. O
tej porze wszystkie okienka były zatrzaśnięte.
Na samym końcu biegli Hannu i Jussi, zadyszani. Wreszcie znaleźli Anjo klęczącą na
progu swego własnego domku.
Gdyby spojrzeli nieco dalej, ujrzeliby rzęsiście oświetlony najwspanialszy dom w
okolicy, zwany przez ludzi „pałacem”.
Rezydencję namiestnika.
Anjo mruczała coś pod nosem. Jakieś fińskie słowa. Knut rozpoznał niektóre, Ailo
znacznie więcej.
Kobieta była jednak zadziwiająco spokojna, nie wpadła w panikę, nie histeryzowała.
Jej dłonie nawet nie zadrżały, gdy badała leżące na progu ciało.
Knut i Ailo rozpoznali je dopiero po chwili, bo leżało w nienaturalnej pozycji.
Skulone jak płód.
Hannu rzucił Anjo tylko jedno spojrzenie, po czym obaj z Jussim okrążyli domek i
zaczęli iść jakimś śladem.
- Trzeba go natychmiast wnieść do środka! - komenderowała Anjo. - Jeden Pan Bóg
wie, czy jeszcze żyje.
Na dworze było zimno, ale ona nie zwracała na to uwagi. Wydobyła klucz z jakiejś
skrytki, wsunęła go do zamka i przekręciła.
Knut i Ailo unieśli ciało mężczyzny. Spostrzegli tylko, że to mężczyzna i że to na
pewno nie Simon.
Mężczyzna nie poruszył się, gdy go nieśli, nie poruszył się, gdy go układali na
posłaniu, które Anjo umościła w pobliżu paleniska.
- Nie żyje?
Hannu i Jussi weszli do izby. Jussi zamknął drzwi na skobel. Anjo klęczała obok
leżącego, ocierając mu twarz wilgotną szmatką. Obmyła zakrzepłą brunatną krew.
Resztę kolorów mógł usunąć tylko czas.
- Nie wiem. Jeden Pan Bóg wie, czy oddycha.
- Przyczołgał się tutaj - powiedział Hannu. - Ślady, które znaleźliśmy, wskazują na to,
ż
e się przyczołgał. I że był sam.
Czując na sobie pytające spojrzenia Knuta i Ailo, Anjo wyjaśniła:
- Tak, to jest Heino. Też chciałabym wiedzieć, co się stało. I co się dzieje z Simonem.
Albert - Hans Fredrik Feldt posługuje się teraz tym imieniem - miał zaufanie do Heino. Heino
był jego prawą ręką.
Ailo pomógł kobiecie ściągnąć ubranie z rannego. Trochę kłopotów sprawiała im
koszula, która przykleiła się do pleców. Nie mieli pojęcia dlaczego, dopóki nie odwrócili
nieruchomego ciała Heino.
Nawet Anjo z trudem opanowała mdłości, choć widziała coś takiego nie po raz
pierwszy. Sama tego przecież doświadczyła. Wspomnienia ożyły w niej na nowo.
Plecy Heino zamieniły się w jedną wielką ranę. Koszula przykleiła się do zakrzepłej
krwi.
- Ten diabeł potraktował go biczem. Feldt uwielbia posługiwać się tak zwanym kocim
ogonem: mnóstwem skórzanych rzemyków przywiązanych do drewnianego pałąka. Chwalił
się, że to najlepsze drewno, jakie można zdobyć w Europie. Nie pytajcie mnie, jak się to
nazywa. To straszne, że potrafił się tym chwalić. Na każdym rzemyku był węzeł. Jak to bola-
ło... Właśnie tym kocim ogonem potraktował Heino. Tylko to katowskie narzędzie
pozostawia takie rany.
- On żyje - Ailo zdołał wreszcie odnaleźć słaby puls na szyi rannego.
Anjo zagrzała wodę. Obmyła zakrwawioną i poszarpaną skórę na plecach Heino.
Woda przybrała czerwony kolor.
- Nic więcej nie da się zrobić - westchnęła. - Tylko czas i powietrze mogą mu pomóc.
Z trudem zdjęli z Heino resztę ubrań. Na jego ciele nie znalazłoby się ani jedno
miejsce naturalnej barwy. Wszędzie lśniły żółte albo fioletowozielone plamy.
Anjo dotykała dłonią skóry Heino, odgadując, jaki rodzaj bólu kryje się za każdą
szramą, za każdym siniakiem.
- Na szczęście go nie przypiekał - orzekła w końcu z westchnieniem ulgi. - Może tylko
kobiety traktuje rozpalonym żelazem. Na szczęście dla Heino.
- Rzeczywiście, całe szczęście, że zbił go tylko biczem po twarzy i po plecach -
mruknął cokolwiek sarkastycznie Hannu. - Szkoda, że Heino nie miał dotąd żadnej kobiety.
Teraz nie będzie już taki przystojny jak przedtem.
- Nie myśl, że tylko twoja szkaradna gęba odstrasza od ciebie kobiety, Hannu - rzekła
kąśliwie Anjo. - Heino dostanie wszystko, co najlepsze, niezależnie od tego, jak będzie
wyglądał. Byle tylko z tego wyszedł.
Niewiele mogli dla Heino zrobić. Przenieśli go na łóżko Anjo, które było dla niego za
krótkie. Nogi mu wystawały, ale leżał przynajmniej pośród miękkich i ciepłych skór.
Anjo zabrała się do prania jego ubrań. Szukała sobie zajęcia, byle nie stać cały czas
nad rannym.
Hannu zaproponował, że zostanie u niej na noc.
- Powinien tu być jakiś mężczyzna - podkreślił. - Nie wiemy przecież, co się naprawdę
stało. Może ty także jesteś w niebezpieczeństwie.
Anjo początkowo nie chciała jednak o tym słyszeć. Później się poddała.
- W takim razie niech zostaną dwaj młodzi - zdecydowała. - Doskonale się obejdę bez
opieki, którą ty możesz mi zaoferować, Hannu. Musisz wreszcie zrozumieć, że teraz zostało
ci przede wszystkim to, co masz w głowie. A młodzi wciąż mają mocne pięści. A poza tym
tak będzie lepiej ze względu na moją opinię - dodała, widząc, że Hannu potraktował jej słowa
zbyt poważnie. Znał ją przecież na tyle, by wiedzieć, że Anjo ma cięty język i specyficzne
poczucie humoru. Niestety, potrafiła też go ugodzić w czułe miejsce.
Zrobili tak, jak chciała.
Młodzi bez wahania położyli się na podłodze. Nie przywykli do wygodnych i
miękkich łóżek. Anjo podała im coś do jedzenia, nie przestając przy tym mówić. Przez cały
czas zerkała na mężczyznę, leżącego pod wełnianym kocem. Plecy miał odkryte, by lepiej się
goiły. Anjo napaliła tak, że choremu było ciepło. Knut doszedł nawet do wniosku, że wnętrze
izdebki zaczyna przypominać sobotnią saunę, jakiej zażywał dawnymi czasy.
Przyszło mu też do głowy, że Anjo pasowałaby do Reijo. Była chyba w tym samym
wieku, co i on - dobrze po trzydziestce. I w pewnym sensie przypominała Reijo.
Przypadliby sobie do gustu i do serca.
Może powinien zabrać ją ze sobą do domu...
Knut nie pomyślał o tym, że Reijo miał wiele lat na to, by znaleźć sobie żonę.
Zapomniał też, że ojczym nie należał do ludzi, którzy pozwoliliby się wyswatać.
Ś
witało już, gdy Knut obudził się na dźwięk znajomego imienia.
Wyprostował się i rozejrzał po nieznanym wnętrzu, ale nim sobie przypomniał, gdzie
jest, znów usłyszał wydobywany z trudem szept jakby z innego świata:
- Simon... Simon... nóż... Simon... Ailo spał w najlepsze.
Anjo siedziała koło łóżka, ocierając wilgotną szmatką pot z czoła rannego.
Knut zerwał się bezszelestnie na równe nogi. Podbiegł do łóżka i zauważył, że
mężczyzna poruszył się w nocy.
- Gorączka - wyjaśniła Anjo szeptem. - Ale to dowód na to, że żyje. Majaczy już od
kilku godzin.
Knut wziął od niej szmatkę. Zanurzył ją w wodzie i przyłożył do czoła chorego.
- Nie zmrużyłaś oka?
Anjo pokręciła głową. Włosy, które wieczorem były upięte, sięgały jej teraz do pasa.
Knut pomyślał, że do tej pory tylko młode dziewczyny widywał z rozpuszczonymi włosami.
Anjo była pierwszą dojrzałą kobietą, którą widział w takiej fryzurze. Nie licząc matki. Ale to
było dawno temu.
Na twarzy Anjo malowało się zmęczenie, a dookoła jej oczu uwydatniły się drobne
zmarszczki.
Wszystko wskazywało na to, że jest bardzo śpiąca.
- Pewnie wkrótce musisz iść do swoich obowiązków? Anjo skinęła głową.
- Połóż się! - Zabrzmiało to jak rozkaz. - Dobrze się spało na posłaniu, które
przygotowałaś. - Uśmiechnął się do niej i, o dziwo, przyszło mu to całkiem łatwo. Łatwiej mu
było zaakceptować ją teraz, gdy padała ze zmęczenia i nie zarzucała go potokiem bystrych
słów, tak zaskakujących w ustach kobiety.
- Teraz ja będę czuwał - dodał. - A jeśli Heino się ocknie, z pewnością cię obudzę.
- Nie ocknie się tak szybko - westchnęła ze smutkiem Anjo. - Cały czas mówi tylko o
Simonie i o nożu. I o złocie. - Anjo umilkła i spojrzała na Knuta. - Obawiam się, że wiem, co
się mogło przydarzyć Simonowi.
- Nie myśl o tym - poprosił Knut. - Spij.
- Jesteś nieodrodnym synem twojej matki - orzekła kobieta. Jej oczy zapatrzyły się w
przeszłość, o której wolałaby zapomnieć.
W końcu położyła się posłusznie.
Cała odpowiedzialność spoczęła na Knucie. Poczuł jednak, że dzięki tej rozmowie
poznał Anjo trochę lepiej i że nawet ją odrobinę polubił.
Ale strach siał coraz większe spustoszenie w jego sercu, gdy Heino powtarzał z
wielkim wysiłkiem wciąż jedno i to samo imię:
- Simon...
7
Anjo z poszarzałą twarzą przygotowywała się do wyjścia. Wciąż była raczej noc niż
dzień. Biedacy musieli zrywać się o tej właśnie porze, niezależnie od tego, czy pracowali na
swoim czy na cudzym.
Ailo obudził się jakiś czas temu. Słuchał teraz z Knutem urywanych westchnień i
jęków chorego.
- Co robisz u namiestnika? - zapytał Ailo.
- Gotuję - wykrzywiła się Anjo. - Rządzę jego kuchnią, żeby on mógł rządzić Altą.
- Ważne zajęcie - mruknął Knut. - Namiestnik mógłby przecież zachorować...
Spojrzał znacząco w jasnoniebieskie źrenice Anjo swoimi brązowymi oczami.
Ta myśl nie była jej obca. Ani jej, ani tym, którzy podobnie jak ona marzyli o
wolności i sprawiedliwości.
- Owszem, mógłby zachorować - przytaknęła. - Ale to ostateczne wyjście. To
oznaczałoby mój koniec. Namiestnik znaczy o wiele więcej niż jakaś baba z Finlandii.
- Jesteś odważna - stwierdził Ailo z podziwem. Knut na znak zgody skinął głową. Nie
zwykł szafować komplementami. Wolał wyrazić to w inny sposób.
- Nie mam innego wyjścia - westchnęła Anjo i niechętnie zaczęła się ubierać. Musiała
iść do domu namiestnika. Należała do osób, których nikt nie zauważał, gdy były na
posterunku, wszyscy natomiast się za nimi rozglądali, gdy ich przypadkiem zabrakło. Miała
ochotę coś dodać, ale zrezygnowała.
- Wiecie, co robić - powiedziała na odchodnym. - Jeśli się ocknie, powinien coś zjeść.
Hannu niedługo się tu zjawi. Nie spodziewam się nikogo innego... - Ostatnie słowa
zabrzmiały jak ostrzeżenie, którego nie wypowiedziała wprost.
Stojąc w drzwiach, rzuciła im na pożegnanie coś w rodzaju komplementu:
- Jesteście dorośli i macie swój rozum. A także pięści, gdyby mogły się na coś
przydać. Ufam wam.
- To ci kobieta - Ailo pokręcił głową z podziwem.
- Gdyby była dziesięć lat młodsza, poleciałbyś za nią - zażartował Knut. - Zdaje się, że
dla ciebie jest uosobieniem ideału.
Ailo się uśmiechnął.
- Wiek nie ma takiego znaczenia, Knut. Anjo wcale nie jest stara.
Knut obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem, jakby chciał się przekonać, czy Ailo
przypadkiem nie żartuje. Wszystko wskazywało jednak na to, że przyjaciel mówi całkiem
poważnie.
- Mogłaby być twoją matką - skrzywił się Knut. - Miała piersi już wtedy, gdy ty
leżałeś w kołysce.
- Najważniejsze, że ma je do tej pory - wzruszył ramionami Ailo. - Za dużą wagę
przykładasz do wyglądu zewnętrznego, Knut. A wygląd nic nie znaczy. Anjo jest wspaniałą
kobietą.
- Wydawało mi się, że pasowałaby do Reijo - oznajmił Knut. - Ale skoro ty masz na
nią ochotę...
Twarz Ailo zrobiła się nieprzenikniona.
Zabrali się do jedzenia kwaśnego ciemnego chleba i suszonego mięsa, które wydobyli
ze swoich zapasów.
Anjo nie zdążyła nic przygotować przed wyjściem. Knut i Ailo mieli nadzieję, że zje
coś w kuchni swego pana.
- Nie, nie, nie! - krzyknął rozpalony gorączką Heino. Chciał się przewrócić na plecy,
ale Ailo chwycił go za ramię i przytrzymał. Heino wciąż nie odzyskiwał przytomności.
Wyglądało na to, że się uspokaja. Oblewały go poty, ale leżał nieruchomo.
- Simon - jęknął bezsilnie po jakimś czasie. Knut zwilżył mu czoło i otarł pot. Plecy
chorego znów zaczęły krwawić. Jeden Pan Bóg wie, kiedy się zagoją i czy w ogóle się zagoją.
Po raz pierwszy w życiu Knut zaczął się zastanawiać, przez jakie tortury przeszła Raija. Do
tej pory udawało mu się o tym nie myśleć.
Dopiero gdy ujrzał plecy Heino, musiał się nad tym zastanowić.
Anjo nie przeraziła się aż tak bardzo. Prawdopodobnie sama wyglądała kiedyś
znacznie gorzej.
Podobnie jak Raija.
Knut nigdy nie rozmawiał o tym z Reijo.
Jeśli dotrze do domu, zapyta ojczyma, bo on powinien to wiedzieć. Zapewne tortury
pozostawiły swój ślad. I to w podwójnym tego słowa znaczeniu.
- Ja nie wiedziałem... nie wiedziałem... o złocie....
Heino poruszył się niespokojnie, z trudem wypowiadając słowa, za którymi czaił się
strach. Usta chorego były nabrzmiałe i zakrwawione. Mówienie musiało mu sprawiać wielki
ból. Choć może nie czuł tego, skoro był nieprzytomny.
- Simon... nóż... Boże mój! Nie rób tego! Nie rób tego! Powiedz mu! Powiedz!
Knut otarł własne czoło. Ailo podwinął rękawy koszuli.
- To straszne.
- Wiele oddałbym za to, żeby się dowiedzieć, co mu się zwiduje. - Knut wyżął
szmatkę przed przyłożeniem jej do rozpalonego czoła chorego. Okład przynosił Heino ulgę
przynajmniej na chwilę. Odpędzał koszmary.
Nie na długo.
- Tak, chcieliśmy... chcieliśmy cię oszukać... Dobry Boże, człowieku... zostaw go! -
Szept Heino przeszył dreszczem Ailo i Knuta. - Simon...
Heino krzyczał, jakby rozdzierał go nieopisany ból. W pewnej chwili uniósł się na
ramionach, otworzył oczy i popatrzył na Knuta i Ailo.
Po czym znów opadł wycieńczony na łóżko. Powieki zakryły mu oczy, krzyk zamarł
w gardle, a usta zastygły w bolesnym grymasie.
Knut zamknął oczy i pomyślał o Mai. Maja miała dopiero dwadzieścia jeden lat.
Dwudziestojednoletnia wdowa?
Może to jednak jakiś inny Simon...
Heino powtarzał te urywane słowa przez cały dzień. Strzępy zdań, z których trudno
było wyłowić sens. Wydawało mu się, że znów jest dzieckiem i rozmawia z ojcem. Czasem
nie mogli się oprzeć wrażeniu, że Heino jest całkiem przytomny, kilka zdań łączyło się w
sensowną całość.
Zorientowali się, że w tym wszystkim chodzi o złoto. I o zdradę. Heino i Simon byli
poddawani torturom, które miały ich zmusić do mówienia na temat złota. Więcej Ailo i Knut
nie zdołali się domyślić. A Hannu się nie pojawił.
Zrozumieli w każdym razie, że Heino kłamał i że powiedział więcej, niż chciał, by
ratować Simona. Simon natomiast zdołał zachować milczenie. W majakach Heino wciąż
powracał nóż. Chory wciąż od nowa błagał Simona, by ten zaczął mówić, prosił o litość.
Gdy zaczynał mówić o nożu, ogarniało go jeszcze większe przerażenie. Sens słów
ginął pośród urwanych sylab. Kiedy indziej Heino tylko jęczał i zapadał w bardziej
niespokojny sen.
Mogli więc tylko zgadywać, do czego był zdolny człowiek, zwany Hansem
Fredrikiem Feldtem.
Wyobraźnia podsuwała im najstraszliwsze z możliwych rozwiązań.
Ailo powiedział w końcu na głos to, o czym wszyscy myśleli:
- On na pewno nie żyje. Simon był przyjacielem Knuta. Ailo zaś prawie go nie znał.
Knut nie chciał przyjąć do wiadomości, że mogło dojść do najgorszego.
- Widzisz przecież, co mu zrobili - Ailo złożył ręce tak, że aż zatrzeszczało mu w
stawach. - A wszystko wskazuje na to, że Simona potraktowali jeszcze gorzej. Heino nie jest
w stanie nam tego powiedzieć nawet w malignie. To musiało być potworne. Czy możesz so-
bie wyobrazić coś gorszego niż to, przez co przeszedł Heino? Sądzisz, że Simon zdołałby to
przetrzymać?
- Czy ty wiesz, przez co przeszła mama?
Ailo spojrzał na niego i pokręcił głową. Wtedy on także był tylko dzieckiem.
Dzieciom nie opowiada się o takich sprawach. Ailo pamiętał jednak, z jaką tkliwością Mikkal
dotykał Raiji... Słyszał, jak szeptali o bliznach...
- Reijo nigdy o tym nie mówił. Tylko tyle, że wiele wycierpiała. Anjo przeszła przez
to samo, powinna więc wiedzieć. I jakoś przeżyła...
Knut nie tracił nadziei. Simon był jego przyjacielem i mężem Mai.
Ailo nie rozwiewał jego złudzeń, choć w dalszym ciągu był przekonany, że Simon nie
ż
yje. Nie miał też pewności, czy Heino z tego wyjdzie. Plecy wyglądały koszmarnie. No i te
siniaki...
Nie wszystkie powstały na skutek ciosów pięści. Oprawcy zabrali się do dzieła nader
gruntownie, używając również pałek.
Niedobrze.
Heino może mieć uszkodzone wnętrzności. Może nawet umrzeć. Knuta i Ailo
przerażeniem napawał fakt, że jeszcze nie odzyskał przytomności. Nawet straszliwy ból nie
wyrwał go z tego niebezpiecznego stanu.
Anjo wróciła do domu bardzo późno, śmiertelnie zmęczona. Towarzyszył jej Hannu.
- Ten diabeł zażyczył sobie potrawy, której nazwy nie potrafi nawet wymówić. Nikt
nie ma pojęcia, jak to smakuje! Ale on słyszał, że podają ją na zamku w Kopenhadze - rzekła
Anjo z pogardą. - Zwariował na punkcie Kopenhagi, od kiedy Knut Olsson stamtąd wrócił.
Boi się! Puszcza bąki ze strachu!
Hannu spojrzał z niepokojem na Heino.
- Ocknął się?
- Nie, ale sporo mówił. Zamierzam wyruszyć na poszukiwanie Simona.
Hannu i Anjo wymienili spojrzenia.
- Nie możecie powiedzieć, że nie znam okolicy - stwierdził stanowczo Knut. - Znam te
strony jak własną kieszeń. Dam sobie radę. Jestem najbliższym powinowatym Simona, więc
powinienem go szukać.
- Maja jest także moją siostrą - wtrącił Ailo.
- Nie możecie odejść stąd razem. - Hannu patrzył to na jednego, to na drugiego z
młodzieńców. - Anjo ma rację. Na moją opiekę nie ma co liczyć. Młody człowiek poradzi
sobie znacznie lepiej niż stary dziad. Tylko jeden z was może wyruszyć. Nie odważyłbym się
wysłać was obu.
Knut podniósł się z miejsca.
- Sprawa jest jasna. Heino na pewno zostawił ślady. W tym stanie musiał się czołgać,
a nie iść...
Hannu pokiwał głową. Spojrzał badawczo na Knuta. Po raz pierwszy w życiu
pożałował, że nie ma syna, na przykład takiego jak Knut. Spodobał mu się ten chłopak, który
najwyraźniej nie uznawał półśrodków.
- Wstałem dziś z samego rana i sprawdziłem - wyjawił. - Heino rzeczywiście zostawił
ś
lady. Uznałem, że lepiej będzie, jeśli je zatrę, zwłaszcza w pobliżu osady. Również ktoś inny
mógłby pójść jego śladem.
Knut pokiwał głową z podziwem. Sam o tym nie pomyślał.
- Ale z ciebie spryciarz, Hannu - wyraziła swe uznanie Anjo, łagodząc tym samym
przykrość, którą wyrządziła Hannu poprzedniego wieczoru.
- Pokażę ci, w jakim kierunku prowadziły ślady - obiecał zmieszany nieco Hannu,
który uważał, że z pochwałami też można przesadzić. A nie powinno się tego robić, nawet
jeśli chwalonemu sprawia to przyjemność. - Znasz tę okolicę.
Knut zdziwił się nieco, słysząc pewność w głosie Hannu.
- Doskonale - potwierdził Knut.
- Po jej śmierci - wyjaśnił Hannu, nie wymawiając imienia Anny - gdy chodziłeś jak
nieprzytomny przez cały tydzień, dużo mówiłeś. Na szczęście tylko ja słyszałem twoje
zwierzenia na temat skarbu. - Knut pobladł. - Powiedziałeś mi, gdzie go szukać. Ale ja tam
nie byłem. Ani wtedy, ani teraz. To z tamtej strony przyszedł Heino. Na pewno znajdziesz
jego ślady. O ile śnieg nie stopniał podczas tych kilku cieplejszych nocy...
- Bogu dzięki za te cieplejsze noce. W przeciwnym razie Heino zamarzłby na śmierć.
Wędrówka zabrała mu zapewne wiele dni. Nie sądzę, by Feldt przebywał blisko Alty. On
unika ludzi. Może się wstydzi?
Anjo odrzuciła tę myśl.
- Nie, on z pewnością niczego nie żałuje! On nie ma sumienia. Myślę, że nie ma także
duszy. Jeśli diabeł wybrał się na wycieczkę na ziemię, to chyba wcielił się w tego człowieka.
- Nie przesadzaj! - przestrzegł ją Hannu. - To tylko człowiek. Bardzo zły człowiek, ale
człowiek.
Heino jęknął cicho, jakby pogrążył się w głębszym śnie.
Anjo, czuwająca przy łóżku Heino, pogłaskała go po czole, jakby był dzieckiem.
Mruknęła coś pod nosem po fińsku, chociaż Heino nie mógł tego usłyszeć. Ailo
przyciszonym głosem powtarzał Hannu, co zrozumieli z majaczeń chorego.
Knut nie chciał tego słuchać. Gwałtownym ruchem odkroił trochę mięsa od kości.
Znalazł jakiś talerz, położył na nim mięso i chleb i podał Anjo.
- Jedz - przykazał. - Wyglądasz strasznie. Musisz coś zjeść. Pomyśl trochę o sobie.
Anjo słyszała kilka milszych komplementów w swoim życiu, ale doszła do wniosku,
ż
e ten powinna uznać za najszczerszy. Było w nim najwięcej troski. Chłopakowi brakowało
stylu, ale najwyraźniej myślał o ludziach, którzy go otaczali.
Heino znów zaczął bredzić o nożu. Ciągle do tego wracał. Mruczał i stękał słowa,
których nikt nie potrafił zrozumieć.
Anjo otarła rannemu pot z czoła. Wciąż przy nim czuwała, choć w ciągu ostatniej
doby spała zaledwie kilka godzin.
- Czy nie możemy owinąć mu jakoś pleców? - Hannu nie mógł patrzeć na rany Heino.
Wolał się nie zastanawiać, jak bardzo są głębokie.
- Póki śpi, lepiej go nie bandażować. - Anjo martwiła się stanem chorego nie mniej niż
Hannu, ale lepiej to ukrywała.
Knut także nie mógł patrzeć na skatowane ciało tego człowieka, choć go właściwie nie
znał. Usadowił się możliwie najdalej od niego.
- Knut powinien się przespać - stwierdził Hannu, zauważywszy, że chłopak jest
znacznie bardziej przygnębiony, niż to okazuje. - Idź do Jussiego i połóż się tam.
- Anjo potrzebuje snu o wiele bardziej niż ja. - Knut nie chciał, by traktowano go w
szczególny sposób, a poza tym Anjo naprawdę była zmęczona.
Gospodyni posłała mu pełen wdzięczności uśmiech.
- Jutro wyruszasz w długą drogę, chłopcze. Będę czuwać przy Heino. Jestem do tego
przyzwyczajona. Nigdy nie spałam za długo...
Knut wolał nic nie wiedzieć o tym okresie jej życia, w którym dzieliła doświadczenia
Raiji.
Pewnego dnia zapyta ją o to. Ale jeszcze nie teraz. Teraz trzeba się skupić na
odnalezieniu Simona. Żywego.
- Jeśli coś nowego się wydarzy, zanim wyruszysz w drogę, damy ci znać - obiecał
Hannu. - Nie chcę, byś błąkał się po płaskowyżu całkiem wyzuty z sił. Jeśli masz stanąć
twarzą w twarz z Feldtem, musisz być przytomny. Głodny i niewyspany nie masz żadnych
szans. Nie sądź bynajmniej, że i on nie dosypia.
Knut dał się w końcu przekonać, choć uczynił to bardzo niechętnie.
- Weź jednego renifera i sanie - poradził mu Ailo przed pożegnaniem. - Mieliśmy
zawsze się wspierać w takich sytuacjach - uśmiechnął się ze smutkiem.
Knut kiwnął głową, ale był jakby nieobecny duchem. Nie potrafiłby wyjaśnić tego
stanu nikomu, nawet Ailo. Tym razem pragnął sprostać wyzwaniu bez niczyjej pomocy.
Chodziło tu bowiem nie tylko o Simona, ale o i Raiję, a także o niego samego.
- Jeśli wezmę zaprzęg, szybko się uwinę - zapewnił przyjaciela. - Wystarczy mi kilka
dni. Nawet jeśli go nie znajdę, niedługo wrócę.
Ailo skinął głową.
- Bylebyśmy tylko nie musieli potem szukać również ciebie! Pamiętaj, że kocha cię
wielu ludzi, Knut.
Knut się wykrzywił. Nie lubił rozmów o uczuciach. Ten rozdział był już dla niego
zamknięty. Od chwili, w której wylał ostatnie łzy po Annie.
Od tamtej pory nie miał zamiaru poddawać się żadnym uczuciom.
Naciągnął czapkę na uszy i uśmiechnął się trochę krzywo, napotkawszy spojrzenie
Anjo. Gdy tak czuwała nad Heino, wydawała się Knutowi uosobieniem matczynej troski.
Włosy miała wciąż upięte, ale zapewne niedługo rozsypią się jej na ramionach. Kilka loczków
już wysunęło się na czoło. Z rozpuszczonymi włosami wyglądała znacznie młodziej, uznał
Knut.
Pół żartem, pół serio powiedział szeptem do przyjaciela:
- No cóż, właściwie zostajesz z nią sam na sam. Staraj się wystrzegać tego, czego i ja
się wystrzegam. Choć będziesz miał świetną okazję.
- Nie obrażaj mnie! I Anjo!
Ż
art nie przypadł Ailo do gustu. Syn Mikkala prawie wypchnął Knuta za drzwi.
Knut sam nie rozumiał, skąd mu się wzięła ochota do żartów w tak poważniej sytuacji.
Poszedł do domu Jussiego. Udało mu się zasnąć, a litościwy Bóg oszczędził mu snów.
Następnego ranka rozpoczął poszukiwania. Samotnie. Ruszył drogą, którą znał na
pamięć tak dobrze, że mógłby posuwać się nią z zamkniętymi oczami.
Wcześniej Hannu powiedział mu, że Heino wciąż jeszcze się nie ocknął, ale jakby
trochę się uspokoił. Tyle zauważył wczoraj wieczorem.
Nic nowego się chyba nie zdarzyło, skoro nie przysłali żadnej wiadomości. Było tak
wcześnie, że Anjo nie wyszła jeszcze do domu zarządcy.
Zapowiadał się piękny dzień. Północną krainę owiało nieco łagodniejsze powietrze.
Knut miał nadzieję, że nie zrobi się za ciepło. Gdyby tak się stało, niewielki miałby
pożytek z sań. Musiałby objuczyć renifera i posuwałby się tak wolno, jakby sam niósł bagaże.
Znalazł ślady Heino w dość znacznej odległości od osady. Hannu dotarł znacznie
dalej, niż można się było spodziewać.
Knut zatrzymał renifera, by zbadać ślady z bliska.
Dni były cieple, a noce mroźne. Spod śniegu tu i ówdzie wyłoniły się już wątłe pędy
roślin.
Ktoś, kto obrzuciłby ślady pobieżnym spojrzeniem, mógłby uznać, że jechały tędy
sanie. Tylko że nie widać było żadnych śladów człowieka lub zwierzęcia, które ciągnęło
sanie. Tu i ówdzie natomiast odcisnęły się ślady rąk.
Wiosenne słońce powiększyło je wprawdzie i zmieniło nie do poznania, ale ten, kto
wiedział czego szuka, rozpoznał je bez trudu. Knut spostrzegł kilka wgłębień w miejscach, w
których Heino odpoczywał.
Przez dwa dni szedł tropem rannego. Potem zgubił go, ale dość szybko znalazł
ponownie. Ruszył dalej. Pamiętał wprawdzie, że obiecywał Ailo, iż wróci za parę dni.
Wiedział, że będą się o niego martwić. Nie mógł się jednak zatrzymać, skoro ślady
prowadziły go jeszcze dalej. Simon był przecież jego przyjacielem.
Ostatniego dnia domyślił się, dokąd doprowadzi go Heino.
W tym miejscu Heino był jeszcze w stanie iść. Knut próbował sobie wyobrazić
ucieczkę człowieka, który leżał teraz w łóżku Anjo.
W końcu zdecydował się pójść na skróty. Znał przecież tę okolicę jak własną kieszeń.
Knut przejechał przez rzekę w miejscu, w którym lód pokrywała jeszcze gruba warstwa
ś
niegu.
Nic się tu nie zmieniło. Serce mu zabiło mocniej, gdy ujrzał pochyłą skałę i osypisko.
Ktoś postawił koślawy domek na brzegu jego rzeki, w cieniu jego wzgórza.
Knut przełknął ślinę. Wiedział już, że nie musi błąkać się dalej po pustkowiu. Choć
może bardziej to przeczuwał, niż wiedział.
Na dworze było wciąż tak zimno, że mieszkańcy domku nie obyliby się bez ognia. Ale
nad koślawym domkiem zbudowanym tam, gdzie kiedyś stała jego chata, nie unosił się dym.
Domek był opuszczony.
Knut ruszył szybko przed siebie. Każdy wędrowiec zatrzymałby się w tym miejscu.
Wokół chylącej się ku upadkowi chaty było mnóstwo śladów.
Knut wciągnął powietrze do płuc. Dziś nikt nie palił tu ognia.
Nogi ciążyły mu jak kłody, gdy wchodził do środka.
Po chwili wyszedł stamtąd i osunął się na ziemię.
Nie musiał już więcej szukać.
8
Knut wyruszył przed czterema dniami. Ailo był niespokojny. Knut należał do
mężczyzn, którzy lubili udawać bohatera. A on wolałby nie stać się przyjacielem martwego
bohatera.
Heino odzyskiwał czasami przytomność na tyle, by Anjo zdołała go napoić. Potem
znów pogrążał się w malignie.
Nie jadł nic od tygodnia. Temperatura nie spadała, ale plecy zaczynały się powoli
goić. Wszystko trwało tak długo.
O innej porze roku Ailo mógłby wykorzystać umiejętności, które zdobył dzięki
Ravnie. Babka świetnie się znała na ziołach. Ale na razie żadne rośliny jeszcze nie wzeszły na
łąkach, a on nie wziął ze sobą suszonych ziół. Wybierali się w tę podróż w tak wielkim
pośpiechu.
Ailo zapytał Anjo, czy ona nie ma przypadkiem jakichś leczniczych roślin.
- Myślisz, że coś się u mnie znajdzie, skoro mnie oskarżali o czary? Nigdy nie znałam
się na ziołach. Nie miałam do tego głowy. Choć taki młody człowiek jak ty na pewno w to nie
uwierzy... - roześmiała się. - Dziś rzeczywiście trudno dać temu wiarę, ale oskarżono mnie
dlatego, że byłam bardzo piękna. No i dlatego, że byłam obca. Wtedy, gdy Feldt rządził w
twierdzy, było nam jeszcze gorzej niż tu w Alcie pod władzą Kjeldsena.
- Moim zdaniem wciąż jesteś piękna - wyznał Ailo, czym przyprawił Anjo o
rumieniec.
Ostatnimi czasy żyło jej się jeszcze trudniej niż zwykle, choć nie narzekała. Każdego
ranka punktualnie stawiała się w domu namiestnika. Pracowała długo, a po powrocie do domu
czuwała przy łóżku Heino.
Ale gdy Heino wreszcie odzyskał przytomność, akurat siedział przy nim Ailo.
Heino oprzytomniał na tyle, że jego dłoń powędrowała natychmiast w stronę uda, gdy
tylko zobaczył obcego. Tam zazwyczaj przypinał swój nóż.
Teraz leżał jednak bezbronny i nagi pod poplamionym wełnianym kocem.
- Kim jesteś? Gdy się odezwał, popękała mu skóra na wargach, a głos zabrzmiał tak,
jakby należał do kogoś innego. W ustach mu zaschło, język wprost kleił się do podniebienia.
- Jestem szwagrem Simona - powiedział Ailo spokojnie, nie wstając z miejsca. -
Nazywam się Ailo. Siedziałem tu przez cały czas, od kiedy cię znaleźliśmy.
Heino długo przeżuwał słowa Ailo i przyglądał mu się podejrzliwie. Poruszył się
ostrożnie, krzywiąc twarz z bólu.
- Mogę usiąść? - zapytał, zagryzając zęby.
- Na twoim miejscu bym nie ryzykował - ostrzegł go Ailo. - Na plecach w ogóle nie
masz skóry. Trzeba przyznać, że wyglądasz kiepsko.
Heino znów położył głowę na posłaniu, a z bezsilności, wściekłości i bólu mocno
zacisnął dłonie na krawędzi łóżka.
- Bicz - rzucił krótko. - Używanie czegoś takiego powinno być zakazane.
Poprosił o wodę.
Dopiero wtedy Ailo wstał. W spojrzeniu, którym chory śledził każdy jego ruch, wciąż
czaiła się podejrzliwość. Ailo zadbał o to, by Heino widział go przez cały czas.
Podał rannemu kubek, a gdy upewnił się, że Heino zdoła go utrzymać, odsunął się na
bok. Chory wylał parę kropel, ale resztę wody wypił łapczywie. Co najważniejsze, zrobił to
samodzielnie.
Pusty kubek spadł na podłogę i potoczył się pod stół. Żaden z nich się jednak tym nie
przejął.
- Anjo? - zapytał Heino szeptem. Ailo odparł, że Anjo pewnie wciąż jest w kuchni
namiestnika. Heino skinął głową, jakby dopiero teraz dotarło do niego, że powinna tam być. -
Od dawna tu jestem?
- Prawie tydzień - wyjaśnił mu Ailo. - Dokładnie pięć dni.
Heino leżał z zamkniętymi oczami.
- Simon nie żyje - oświadczył.
Ailo się nie zdziwił, był na to przygotowany, ale mimo wszystko coś go zakłuło w
piersiach.
Miał przed oczami twarz Mai. Mai, a nie Simona. Nie pamiętał, jak wyglądał Simon.
- Wszystko przez to diabelskie złoto - jęknął Heino. - Nie pisnął nawet słówkiem o
tym diabelskim zlocie! I wszystko przepadło...
Heino jeszcze mocniej zacisnął dłonie na krawędzi łóżka. Dławił go potężny gniew,
który nie mógł znaleźć ujścia i rozsadzał go od środka.
- Wiemy, po co tam poszliście - Ailo dal mu do zrozumienia, że może mówić
swobodnie.
- Jeszcze wody! - poprosił Heino. Ailo podał mu kubek. Każdy najmniejszy ruch
stanowił nie lada przedsięwzięcie. Nawet uniesienie głowy przyprawiało go o nieznośny ból.
- Zastawiliśmy na niego pułapkę... - Heino mówił bardzo cicho, czasem zniżał głos do
szeptu. Zaciskał palce na sienniku, a gdy wspomnienia były zbyt bolesne, przebijał
paznokciami wytartą powłokę i wygrzebywał suchą turzycę. - Chcieliśmy go skusić tym, że
można zdobyć więcej złota. Ale Simon miał złoto w plecaku. Licho wie skąd. Nic mi o tym
nie powiedział. Jemu też nie. A on pomyślał sobie, że go zdradziliśmy...
Ailo nie miał wątpliwości co do tego, że owym „onym” był Feldt.
- Bili nas pięściami i pałkami. Nie wszystko zresztą pamiętam. Chyba zemdlałem.
Zdaje się, że związali mnie przed biciem. A potem on wyciągnął ten diabelski bicz... Simon
nawet nie otworzył ust. Nie usłyszałem ani jednego jęknięcia. To było najstraszliwsze... W
końcu powiedziałem, że schowaliśmy to złoto, żeby go oszukać. Tylko po to, żeby wreszcie
przestał.
Heino zamilkł. Całe jego ciało ogarnęło drżenie. Ailo widział, że mówienie jest dla
rannego zbyt wielkim wysiłkiem. Heino spływał potem.
- Błagałem go, żeby przestał... - ciągnął jeszcze ciszej. - Błagałem, ale on się tylko
ś
miał. Śmiał się! Simon nie żyje.
Nie chciał więcej mówić. Ailo nie nalegał. Na pewno kiedyś opowie o wszystkim sam.
Nie ma pośpiechu, skoro Simon nie żyje. Heino długo jeszcze poleży na łóżku Anjo.
- Wymknął się nam ten drań - jęknął Heino. - Tym razem się wymknął, ale ja go
jeszcze dopadnę, choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobię w moim życiu.
Ailo poprzysiągł po cichu to samo.
Po chwili zjawiła się Anjo. Pełna ciepła i miłości kobieta, której Heino ufał
bezgranicznie. Pociągnęła nosem, gdy zobaczyła, że chory odzyskał przytomność.
- Długo czekaliśmy na ciebie - uśmiechnęła się i odgarnęła niesforną grzywkę z jego
czoła.
- Jeśli ktoś zasługuje na śmierć - szepnął z trudem Heino - to jest to z pewnością ten
człowiek.
Anjo pokiwała głową.
- Nie próbowali mnie zatrzymać. - Heino dobrowolnie podjął opowieść. Anjo trzymała
jego wielkie dłonie w swoich rękach, jakby chciała oddać mu swoją siłę. - Uciekłem, a oni nie
zrobili nic, żeby mnie zatrzymać. Pozwolili mi odejść, ale ja przez cały czas straszliwie się
bałem. Myślałem, że to tylko taka gra, że lada moment mnie dogonią. Nie mam pojęcia, jak
długo szedłem. Ale trwało to bardzo długo. Simon pewnie nie żyje...
- Żył, kiedy odchodziłeś? - wtrąciła się Anjo ostrożnie. Heino pokiwał głową.
- Ten zapach krwi, Anjo... Wszystko podchodziło mi do gardła. Nie widok, ale zapach
był najgorszy. Nie miałem pojęcia, że to takie okropne. Ty dobrze o tym wiesz, prawda?
Anjo znów potwierdziła. Jej twarz poszarzała. Ailo pomyślał, że pewnie broni się
przed strasznymi wspomnieniami. Anjo była silna, ale nawet ona musiała uciekać przed
wspomnieniami, by jakoś sprostać codziennym obowiązkom.
- On to potrafi robić... - Heino znów podjął opowieść, używając słów, które tylko
dotykały istoty rzeczy, nie wydobywając jej na światło dzienne, nie nazywając jej po imieniu.
- Potrafił doprowadzić torturowanego do samej granicy wytrzymałości i tam się zatrzymać.
Pamiętał o tym, by przerwać, zanim nieszczęśnik straci przytomność. Tamci dwaj bili
zwyczajnie, oni po prostu lubią to robić. A on był zimny i cholernie wyrafinowany. Przerywał
za każdym razem, gdy byłem bliski omdlenia. I czekał, aż dojdę do siebie, żeby zacząć
wszystko jeszcze raz...
- Taki właśnie jest Hans Fredrik Feldt! - Anjo bez trudu rozpoznała człowieka, którego
nienawidziła najbardziej na świecie. - Nie przypiekał was? - zapytała.
- Nie... Myślałem, że on potrafi posługiwać się tylko nożem. Szkoda, że cię nie
posłuchałem, Anjo... On nie zabija... - W oczach Heino pojawił się wyraz całkowitej
bezsilności. - Dlatego pozwolił mi odejść. Powiedział Mojżeszowi i Benjaminowi, że musimy
to przeżyć...
- Co zrobił z Simonem, Heino?
- Simon nic nie powiedział. Nie powiedział ani słowa. Nie krzyczał, choć bił go
znacznie brutalniej niż mnie. Nie wiem, jak mógł to przetrzymać. A Feldt wrzeszczał, że albo
wydusi z niego wszystko tu i teraz, albo Simon już nigdy nie powie ani słowa... - Heino
przełknął ślinę. Poprosił o wodę. Podali mu kubek, ale on nie mógł wypić ani kropli. - I nie
ż
artował. Ale nie zabił Simona. Powinienem był tam zostać. Oni na pewno sobie poszli i
porzucili go. Ale ja się bałem o swoje życie, o swoje przeklęte życie. Wydawało mi się, że
zdążę sprowadzić kogoś, żeby go uratować.
- Co zrobił Feldt? - Anjo nie bała się zapytać wprost. - Wiem, że trudno ci o tym
myśleć, Heino. Rozumiem. Zdaję sobie przecież sprawę, do czego jest zdolny ten człowiek.
Ale musimy się wszystkiego dowiedzieć. Niewykluczone, że niebezpieczeństwo grozi jeszcze
jednej osobie. Komuś, kto szuka teraz Simona.
- Kto to jest?
- Nie znasz go. To ktoś z rodziny.
- Ktoś, kto przyszedł tu razem z tobą? - Heino spojrzał na Ailo. Ailo przytaknął. Nie
mógł patrzeć, jak Heino się męczy, starając się odsunąć od siebie obraz, który najwyraźniej
przez cały czas stawał mu przed oczami.
- To było straszne. - Heino zaciskał powieki, ale obraz nie znikał.
Leżał wtedy na brzuchu, tak samo jak teraz. W ustach miał smak krwi. Zapach krwi
wisiał w powietrzu. A przed jego oczami przesuwały się ciężkie cienie. Nie widział ich zbyt
dobrze. Nie słyszał też najlepiej, bo jeden z oprawców uderzył go w ucho.
Feldt stał nad Simonem, nad którym przez całą wieczność znęcali się Mojżesz i
Benjamin. Twarz kapitana poczerwieniała z gniewu. Złoto leżało koło paleniska, w którym
bez przerwy płonął ogień. Podsycali go nieustannie.
Potrzebowali światła, które dawały płomienie.
Simon milczał.
Nie stracił przytomności. Heino spostrzegł, że na jego twarzy pojawił się cień
uśmiechu, i z przerażeniem pomyślał, że już zdołali odebrać mu rozum.
Feldt lodowatym głosem polecił Simonowi opowiedzieć o zdradzie, o planach...
- Mów własnymi słowami! - zażądał. - Nie spiesz się. Mamy czas. Chcę usłyszeć
prawdę. Potrafię ją z ciebie wydobyć. Nie jesteś pierwszym, który próbuje mi się sprzeciwić
Skąd wziąłeś złoto? Jak chcieliście mnie oszukać? Czy ty to wymyśliłeś? A może Hans?
Namówił cię? Może wymyśliliście to razem? A może ktoś wam to podsunął?
Simon milczał.
Heino zacisnął powieki, tak samo jak wtedy. Wciąż jednak czuł okropny zapach krwi.
I słyszał świst bicza, uderzającego pozbawione właściwie skóry ciało Simona.
Razy trafiające w żywe mięso i świst bicza w powietrza..
Nawet Mojżesz i Benjamin tego nie wytrzymali i wyszli.
Feldt powtórzył swoje pytania. Tym samym lodowatym głosem. Te same pytania.
Simon milczał. Nawet nie krzyknął. Nie reagował na nic. Patrzył tylko na Feldta
szeroko otwartymi oczami. Z lekko uniesionym w uśmiechu kącikiem ust. Chyba ten uśmiech
bardziej niż milczenie doprowadził w końcu Feldta do białej gorączki.
Heino nie potrafił zapomnieć brzmienia głosu kapitana. Pamiętał, że sam uchylił nieco
powieki i uniósł się na kolanach. Potem podniósł się, podpierając się cały czas o ścianę. I stał,
chwiejąc się na nogach.
Zobaczył błysk noża i ostrzegł Simona.
- Nóż, Simon. Na miłość boską, powiedz coś! Cokolwiek! Powiedz, że zabraliśmy
złoto, że go zdradziliśmy! Nóż, nóż... - Ale Simon milczał i uniósł w uśmiechu drugi kącik
ust.
Heino próbował obudzić ludzkie uczucia w Feldcie. Miał nadzieję, że ten potwór ma
w sobie coś z człowieka.
Teraz wiedział już, że się mylił.
- Schowaliśmy złoto. Ja je tam schowałem. Chcieliśmy cię oszukać. To było
idiotyczne, ale przecież jesteśmy żółtodziobami. Warto było spróbować. Sam zrobiłbyś to sa-
mo. Zlituj się nad nim, na miłość boską, zlituj się nad nim! Nie rób tego! Ja też w tym brałem
udział. To także moja wina. Simon, powiedz coś, do diabła, powiedz coś!
Głos Feldta zabrzmiał bardzo wyraźnie:
- No cóż, skoro nie chcesz mówić, kiedy ktoś ciebie o to prosi, to widocznie w ogóle
nie musisz mówić. A więc nie powiesz już ani słowa do końca życia.
W świetle płomieni ostrze noża błysnęło czerwono. To był wielki nóż z wielkim
ostrzem. Rękojeść miał z najrzadszego drewna, jakie można dostać w Europie. Czy może
raczej z najlepszego? Heino nie pamiętał już przechwałek Feldta.
Pamiętał natomiast doskonale swój własny krzyk. Kątem oka spostrzegł Benjamina.
Potem, chwiejąc się, wybiegł z izby. Krzyk Simona wypełnił całe nocne niebo. Wtórował mu
ś
miech Feldta.
Najpierw biegł. Ciągle słyszał bicie własnego serca i krzyk Simona, który już dawno
ucichł. Czuł zapach krwi, choć otaczała go tylko przyroda.
Noc była dość ciepła. Heino biegł, potem szedł, potem pełzł.
A w jego uszach przez cały czas brzmiał krzyk Simona.
Heino opowiedział im o wszystkim. Nie pominął nawet najstraszliwszych szczegółów.
Odtworzył wszystko tak by ujrzeli to samo, co on przez cały czas miał przeć oczami.
W końcu wydusił z siebie:
- On uciął Simonowi język. Ailo wybiegł na dwór. Wymiotował tak długo, że
wszystkie wnętrzności się w nim skręciły. Później wdychał chłodne, wieczorne powietrze i
wydawało mu się, że czuje zapach krwi. Heino opisał wszystko aż za bardzo wyraziście. Ailo
zaczął modlić się bezgłośnie. Niebo było zachmurzone. Oby tylko nic się nie stało Knutowi.
To nic, że Knut nie dotrzymuje słowa. Oby mu się tylko nic nie stało.
Ailo wrócił do izby nieco zawstydzony. Nie zachował się jak mężczyzna. Może gdyby
miał lepszy żołądek...
Anjo siedziała nieporuszona. Chłodziła rozpaloną twarz chorego letnią wodą. Mówiła
do niego łagodnie. Spojrzała na Ailo z pełnym zrozumieniem, dodając mu otuchy.
- To było straszne - powiedziała. - Znam tego człowieka. On jest zdolny do
najpotworniejszych rzeczy.
Heino zdołał coś przełknąć dopiero następnego dnia. Cieniutki krupnik z paroma
kawałkami mięsa natychmiast wylądował na podłodze. Heino zaklął pod nosem.
Potem poprzysiągł, że wróci do zdrowia. Przynajmniej po to, żeby zobaczyć, jak
umiera Hans Fredrik Feldt.
Minęło już osiem dni od czasu, gdy Knut wyjechał na poszukiwanie Simona. Ailo
miał ochotę ruszyć jego śladem. Dręczył go niepokój. Niepokój, który spotęgowała jeszcze
opowieść Heino.
Hannu go powstrzymywał.
- Znam tę okolicę. Nie ma tu wielu miejsc, w których można by się zatrzymać i
schronić przed wiatrem. Z tego, co mówi Heino, Feldt zatrzymał się pod wzgórzem Knuta. Na
piechotę idzie się tam cały tydzień. Co najmniej. Zaprzęgiem jedzie się niewiele krócej.
Pogoda się przecież popsuła. Nie wiadomo, jakie warunki panują na płaskowyżu.
Heino odzyskał trochę sił i śledził ich rozmowy. Dostrzegał już coś więcej niż własny
ból.
- Wzgórze Knuta? - zapytał podejrzliwie.
- Złoto musi przecież skądś pochodzić, prawda? - Hannu był niemal tak samo
zmęczony jak Anjo. Nie dźwigał wprawdzie na swoich barkach tak wielkiej
odpowiedzialności, ale nie miał czasu na odpoczynek i sen. - Knut, szwagier Simona, znalazł
złoto. I choć może brzmi to bardzo dziwnie, znalazł je dokładnie tam, gdzie Feldt rozbił obóz
Feldt spał na złocie. Los bywa złośliwy. Bardzo złośliwy. Heino roześmiał się głośno. Przydał
mu się ten mały triumf pośród wszystkich nieszczęść i bólu.
- Lubiłem Simona - przyznał. - Lubiłem go, choć nic mi nie powiedział o tym
przeklętym złocie.
Ailo wyjaśnił mu tę zagadkę.
- Knut posłał do domu trochę złota przez mojego wuja. Dla swoich sióstr. Simon miał
najprawdopodobniej przy sobie złoto Mai.
- Odszedł od żony - wtrącił Heino. - Przepraszam. Czy to twoja siostra? Ty i Knut
jesteście braćmi?
- W pewnym sensie. - Twarz Ailo przybrała dziwny wyraz. Przy odrobinie fantazji
można by doszukać się w niej uśmiechu. - Maja jest naszą wspólną siostrą. Mój ojciec był
także jej ojcem. A matka Knuta była jej matką. Pochodzimy z bardzo dziwnej rodziny.
- Simon twierdził, że od niej odszedł, ale sądzę, że wciąż ją kochał. Jeśli to jest dla
ciebie jakieś pocieszenie. Z tego, co zrozumiałem, to ona go już nie chciała.
Ailo wcale się nie zdziwił. Maja nigdy nie darzyła Simona zbyt ciepłym uczuciem.
Zdaje się, że miała nadzieję, że jej mąż już nie wróci z więzienia.
Wątpił jednak, by znalazła sobie innego. To nie w jej stylu. Maja była lojalna do
końca. Ale jej uczucia wobec Simona ochłodły.
- Wydaje mi się, że on chciał umrzeć - dodał Heino. Ailo popatrzył w jego ciemne
oczy. Czoło chorego błyszczało od potu, a jego policzki wciąż były zaczerwienione od
gorączki.
Heino miał pewnie rację.
- Kobiety z rodziny Mai mają dziwny wpływ na mężczyzn - zadumał się Ailo. -
Mężczyźni kochają je bez pamięci i umierają dla nich.
- Żadna kobieta nie jest tego warta. Ailo nic nie odpowiedział.
Knut dotarł do osady dziesiątego dnia. Renifer, który ciągnął sanie, był równie
wycieńczony jak idący obok mężczyzna.
Knut szedł całą drogę.
Na sanie załadował ciało Simona. Simon był przecież jego przyjacielem i nie
powinien leżeć w niepoświęconej ziemi.
Maja zaś była jego siostrą. Powinna dostać dokument, który zaświadczy, że jest
wdową.
Ludzie zebrali się wokół Knuta, ale jego zaniedbany wygląd odstręczał ich na tyle, że
nie podeszli zbyt blisko. Ten człowiek miał coś dziwnego w oczach. Rzadko się spotyka
młodych mężczyzn o tak hardym spojrzeniu.
Ż
aden z gapiów go nie poznał. Nikt by nie powiedział, że ten obdartus o ziejącym
nienawiścią spojrzeniu ma coś wspólnego z sympatycznym młodzieńcem, który mieszkał u
Hannu w ubiegłym roku.
Włóczęga był obcy, może nawet niebezpieczny.
Zatrzymał się i spojrzał na zebranych. Nie rozumiał, skąd to zamieszanie.
- Macie tu pastora? - zapytał dziwnym głosem. W ciągu kilku ostatnich dni mógł
rozmawiać tylko sam z sobą. Więcej płakał, niż rozmawiał.
Ludzie pokiwali głowami. Ktoś chciał mu pokazać drogę. Jakby Knut jej nie znał na
pamięć!
Pociągnął za wodze, by renifer poszedł za nim.
Gdy przechodził przez zbiegowisko, ludzie poczuli zapach trupa.
Ktoś pobiegł po lensmana.
Dogonili Knuta, gdy stał już przed plebanią. Zatrzymał się przed głównym wejściem.
Przysiągł kiedyś, że nie wejdzie do tego domu tylnymi drzwiami.
Tym razem jednak w ogóle nie mógł tam wejść. Lensman zagrodził mu drogę i
zainteresował się saniami.
Knut nie wyglądał na Lapończyka. Lensman nie mógł zrozumieć, skąd wobec tego
wziął zaprzęg z reniferem.
- Co wieziesz na tych saniach? Knut popatrzył na niego ponuro. Nie wiedział, kim jest
ten człowiek.
Co ma w saniach?
Lensman podszedł do podejrzanego, manifestując swój autorytet przed mieszkańcami
osady. Uniósł skóry przykrywające ładunek.
Zapach rozkładającego się trupa uderzył zebranych w nozdrza. Stojący najbliżej
cofnęli się odruchowo. Nawet lensman. Przedstawiciel władzy spojrzał na Knuta
przymrużonymi oczami.
Przybysz był tak zaniedbany, że mógłby być przestępcą, choć na takiego nie wyglądał.
- Chyba musisz się wytłumaczyć.
Knut nie ruszył się z miejsca. Zmęczenie niemal ścinało go z nóg. Ostatnie doby były
dla niego bardzo trudne. Zrobiło się za ciepło. Śnieg stopniał. Najwyższy czas pochować
Simona.
- Kim jest ten... trup, którego wieziesz na saniach? - Lensman chciał zapytać „kim jest
ten człowiek”, ale w ostatniej chwili zaczai wątpić, czy to rzeczywiście był człowiek. Głowa,
którą ujrzał przez moment, była tak zniekształcona, że można było mieć wątpliwości.
Zwłaszcza że ciało zaczęło się już rozkładać. - Zabiłeś go? Knut pokręcił głową.
- Na miłość boską - zdenerwował się - trzeba go czym prędzej pochować. Zaczyna
gnić. Nazywa się Simon Arturson Bakken. Jest moim szwagrem. Trzeba go pochować w
poświęconej ziemi...
Lensman wolał się nie wypowiadać na ten temat. Nie był wcale pewien, czy ciało
leżące na saniach zasługuje na spoczynek w poświęconej ziemi...
- Zapłacę - szepnął Knut. Musiał oprzeć się o renifera, by utrzymać się na nogach.
- Obawiam się, że raczej pójdziesz ze mną - oświadczył lensman i wyciągnął rękę, by
chwycić Knuta za ramię.
Ailo zrobił to jednak pierwszy. To Jussi zauważył nadchodzącego Knuta. Ailo i Hannu
zjawili się w samą porę. Ailo podtrzymał przyjaciela. Hannu pospieszył z wyjaśnieniem.
- Knut szukał Simona przez cały tydzień. Simon zaginął podczas polowania.
Hannu zerknął na sanie. Zagryzł zęby i czym prędzej zasłonił ciało skórami.
- Musiał się natknąć na jakąś bandę. Knut jest jego szwagrem. Byli prawie braćmi.
Knut nie mógłby nikogo zabić. Znam go, bo mieszkał u mnie. - Hannu zdecydował się
wyciągnąć ostatnią kartę, którą miał w zanadrzu. - To on znalazł córkę starego pastora, gdy...
zginęła tak nieszczęśliwie.
Lensman popatrzył na Knuta. Wydało mu się, że zaczyna poznawać tę twarz.
Swego czasu krążyły różne plotki o mężczyźnie, który znalazł ciało córki pastora.
- Jeśli rzeczywiście za niego ręczysz... Hannu skwapliwie przytaknął.
- Oczywiście. Lensman może mnie wsadzić do paki, jeśli Knut zrobi coś złego.
- A co z trupem?
Hannu próbował nie wciągać powietrza nosem.
- Trzeba go pochować.
- Pochowamy go w kościele - oprzytomniał Knut, podtrzymywany przez Ailo. -
Zapłacę za to, by się znalazło dla niego miejsce koło ołtarza.
Lensman spojrzał na niego zdumiony.
- Zapłacę - powtórzył Knut. Hannu zaczął się obawiać, by przyjaciel nie powiedział
nic na temat złota.
- Chcesz porozmawiać z pastorem? W takim razie najlepiej będzie, jeśli się najpierw
wymyjesz i prześpisz - doradził Knutowi.
Lensman najwyraźniej podzielał jego zdanie.
- On może zapłacić? - zdziwił się na odchodnym. - Żeby pochować... to w kościele?
- Chyba tak - odparł Hannu.
Pastor i lensman znaleźli jednak powód, który to uniemożliwił.
Simon Arturson Bakken nie spoczął pod ołtarzem. Pastor i lensman doszli do wniosku,
ż
e trupa w takim rozkładzie lepiej pochować na zewnątrz.
Zwyczajni ludzie musieli się pogodzić z tym wyjaśnieniem.
Nawet jeśli byli w stanie zapłacić za pogrzeb.
9
Knut zasnął w saunie. Hannu rozpalił ogień, mimo że nie było to żadne święto. W
samą porę wszedł tam razem z Ailo, żeby wyciągnąć stamtąd śpiącego. Potem zanieśli Knuta
na łóżko Hannu, gdzie spał przez bite dwie doby.
Knut nie uczestniczył w przyspieszonym pogrzebie Simona. Hannu uznał, że to nie
takie ważne, przecież rodzinę reprezentował Ailo. Zresztą dla Simona nie miało to już i tak
ż
adnego znaczenia.
„W tym samym czasie Heino zdołał wstać z łóżka. Od Jussiego, który był potężnie
zbudowanym mężczyzną, pożyczył koszulę - wystarczająco szeroką, by nie przyklejać się do
zmasakrowanych pleców Heino. Wcześniej Anjo postanowiła usunąć bandaże i opatrunki.
Kazała Heino zagryźć zęby i cierpieć w milczeniu podczas tej operacji.
Heino z niecierpliwością czekał na spotkanie z Knutem. Nie tylko dlatego, że ten
przybysz znalazł złoto, ale również dlatego, iż przywożąc ciało Simona udowodnił, że jest
prawdziwym mężczyzną.
Gdy się wreszcie spotkali, długo patrzyli na siebie. Knut miał tę przewagę, że widział
Heino już wcześniej. Musiał jednak przyznać, że Heino prezentował się teraz znacznie lepiej
niż wówczas, gdy leżał nieprzytomny i bredził w malignie.
Heino przewyższał Knuta wzrostem i był potężnie zbudowany. Ciemna czupryna z
niesforną grzywką jakby nie do końca pasowała do jego sylwetki.
Knut nie mógł się oprzeć wrażeniu, że Heino mu kogoś przypomina. Już przedtem
miał takie poczucie, ale teraz, gdy spojrzał w brązowe oczy pod prostymi, gęstymi brwiami,
nabrał pewności. Wiedział jednak, że nigdy nie spotkał Heino.
- Zachowałeś się odważnie - pochwalił Knuta Heino, potrząsając jego dłonią. Knut
uśmiechnął się nieznacznie. Ailo opowiedział mu już historię nowego znajomego.
- Nie mogłeś go uratować - zapewnił go Knut. - Był straszliwie skatowany. Stracił
przytomność i wykrwawił się na śmierć. Albo udusił się własną krwią.
- Nie od razu - wtrącił Heino. - Długo słyszałem jego krzyk.
Knut nic nie odpowiedział. Gdy odnalazł Simona, twarz zmarłego była zniekształcona
nie do poznania. Musiała wyglądać strasznie, jeszcze zanim robactwo i rosnąca temperatura
dokończyły dzieła. Z pewnością nie umarł spokojny.
Zakrwawione ręce świadczyły o tym, że usiłował zatamować krwotok, zanim
zrozumiał, że to niemożliwe. Simon nie potrafił czytać ani pisać. Znał jednak niektóre litery.
Na jednym z kamieni paleniska narysował swoją własną krwią nieduże „M”.
Knut wspomniał o tym tylko Ailo i nie był pewien, czy powie o tym Mai. Heino nie
musi o tym wiedzieć.
- Znalazłem ich ślady - rzekł, próbując rozszyfrować wyraz twarzy Heino. Nie było to
łatwe, bo choć opuchlizna zaczęła powoli ustępować, siniaki wciąż były wyraźne.
Heino pochylił się do przodu i mocno zacisnął pięści.
- Skoro nie mogą się pokazać wśród ludzi, ale muszą się trzymać blisko osad, to chyba
się domyślam, dokąd pojechali.
- Na północ? - upewnił się Heino drżącym ze zdenerwowania głosem.
Knut skinął głową.
- Zaczekasz, aż moje plecy się zagoją?
- Simon był moim przyjacielem i mężem mojej siostry. Nie pozwolę, żeby uszli
sprawiedliwości.
- Feldt zabił mojego ojca. - Twarz Heino pociemniała. - A poza tym chodzi tu o coś
więcej niż nasze zranione uczucia. Gdy go schwytamy, zrobimy porządek z innym draniem,
przez którego cierpi mnóstwo ludzi.
Obaj doskonale rozumieli, jak ważnym zadaniem jest pozbycie się namiestnika, ale
teraz zeszło ono na dalszy plan. Nawet dla Heino.
- Idę z wami - wtrącił się Ailo. - Nie powinniśmy się tak spieszyć, niech się poczuje
bezpiecznie. - Ailo spojrzał na Heino. - On zabił także mojego ojca.
Anjo słuchała ich rozmowy. Rozmowy trzech młodych mężczyzn, którym się
wydawało, że znają życie, choć przecież tak mało wiedzieli o złu, o bólu.
- Musicie zabrać mnie ze sobą - wtrąciła. - Ja jedna znam Feldta. Pamiętajcie, że wcale
nie jesteśmy pewni, że Albert i Feldt to ta sama osoba.
- Ależ jesteśmy! - zaprotestował Heino. Anjo pokręciła głową.
- Wcale nie. Wszystko wskazuje na to, że to on. Nie wyobrażam sobie, by mogło być
inaczej. To prawie niemożliwe. Ale musimy być całkiem pewni. Przede wszystkim dlatego,
ż
e jesteśmy tu obcy, a on jest Norwegiem. Swego czasu piastował nawet ważne stanowisko.
Niewykluczone, że wciąż ma jakichś przyjaciół. A nawet jeśli nie są już jego przyjaciółmi, to
mogą chcieć go wesprzeć. Ze źle rozumianego poczucia obowiązku czy lojalności, nieważne
zresztą, dlaczego... - Anjo wzięła głęboki oddech, pierś jej uniosła się i opadła. - Wcale nie
mam ochoty na to spotkanie. Ale tylko ja mogę potwierdzić, że to na pewno on. Założę się, że
Feldt nie zbliży się z własnej woli do Alty. Ale Anjo go dobrze zna. A jeśli mamy odrobinę
szczęścia, to okaże się, że Feldt pamięta także Anjo.
- To nie będzie żadna wycieczka - przestrzegł ją Knut. Nie potrafił sobie wyobrazić tej
kobiety w wędrówce przez płaskowyż. - Nie możemy zamartwiać się o ciebie, dość mamy
innych problemów.
- Sama potrafię się o siebie zatroszczyć - zapewniła.
- To prawda - poparł ją Heino, choć w gruncie rzeczy podzielał zdanie Knuta. - Ale to
może być dla ciebie niebezpieczne.
- Niebezpieczne? - prychnęła Anjo. By przerwać jałową dyskusję, rozpięła bluzkę i
gorsecik.
Zmieszani mężczyźni odwrócili wzrok. Anjo uniosła bieliznę, obnażając krwiście
czerwoną pierś.
- Nie jesteście chyba aż takimi mięczakami, że boicie się spojrzeć? - huknęła. - Nie
zamierzam was uwodzić, szczeniaki! Pokazuję wam tylko, co ten człowiek ze mną zrobił.
Ż
ebyście zrozumieli, jak bardzo go nienawidzę. Żebyście się dowiedzieli czegoś o bólu,
zwłaszcza o tym, który długo, długo trawi człowieka od wewnątrz. Żebyście zrozumieli, że ja
już się niczego nie przestraszę. W każdym razie nie tak jak wtedy, kiedy byłam dziewczyną.
Nie lękam się żadnych niebezpieczeństw. Chcę zobaczyć jego upadek. Będę się śmiać i pluć
mu w twarz. Chcę przy tym być, żeby mu splunąć w twarz. Popatrzcie na mnie! Popatrzcie i
zrozumcie choć cząstkę mego bólu!
Spojrzeli.
Trzy pary oczu zwróciły się w stronę Anjo, która drżącymi dłońmi odkrywała swoje
ciało.
Knut przełknął ślinę. W uszach mu szumiało. Dostał właśnie odpowiedź na pytania,
które chciał zadać Anjo, i zrozumiał, że już ich nie zada.
Piersi i mostek były pokryte strasznymi bliznami po oparzeniach i razach bicza.
Blizny układały się w krzyż pokrywający cały jej tułów od pasa w górę.
Najbardziej przerażająco wyglądały piersi pozbawione brodawek sutkowych.
- Już wtedy znakomicie posługiwał się nożem - rzekła Anjo twardym głosem. - I
uwielbiał przykładać rozżarzone żelazo do ciał. Ubóstwiał zabawę z biczem. Gdybyście mogli
usłyszeć jego głos podczas tej zabawy... Był taki wulgarny... pełen pogardy... i
samozadowolenia.
Zapięła bluzkę.
Ż
aden z nich nie śmiał spojrzeć jej w oczy.
- Pójdziesz z nami - powiedział w końcu Heino. - Potrafisz troszczyć się o siebie. Nie
będziemy cię traktować w sposób szczególny.
Ailo i Knut przytaknęli.
Po paru tygodniach na plecach Heino pojawiła się cieniutka warstewka skóry. Jego
ciało odzyskało naturalną barwę, a mięśnie dawną sprężystość.
Ailo i Knut zamieszkali u Hannu i Jussiego. Ludzie byli przyzwyczajeni, że bracia
Kemijarvi często gościli pod swoim dachem różnych Finów. Goście przejęli część
obowiązków gospodarzy. Łowili ryby, zastawiali sidła, pomagali rąbać drewno.
Heino zazdrościł im takiego życia.
Sam ukrywał się u Anjo. Nikt nie powinien się dowiedzieć, że tam mieszka. Nikt nie
powinien go zobaczyć.
W północnej krainie rozpoczęło się coś w rodzaju lata.
Anjo przez cały czas chodziła do pracy. Stawiała się w kuchni namiestnika na długo
przed przebudzeniem gospodarza i zostawała do późna, choć i ona, i Kjeldsen doskonale
wiedzieli, że nigdy jej za to nie zapłaci.
Ż
aden z mieszkańców „pałacu” nie interesował się jej życiem. Nikt nie zwracał uwagi
na to, że czasem była zmęczona.
W gruncie rzeczy nie wiedzieli zupełnie nic o Anjo. O kobiecie, która
przygotowywała im jedzenie.
Pewnego dnia Anjo po prostu znikła.
Hannu od samego początku był temu przeciwny.
- Anjo jest zbyt ważna dla naszej sprawy, by włóczyć się po płaskowyżu za tym
rzeźnikiem. Potrzebujemy jej tu, w Alcie. Poza nią mamy w domu Kjeldsena tylko jednego
człowieka, a on za mało znaczy, by mógł się na cokolwiek przydać.
- Nie jestem niezastąpiona, Hannu. Często mi to sam mówiłeś. Możecie wprowadzić
tam kogokolwiek. Porozmawiajcie trochę z tymi, którzy tam pracują. Gdybym umiała pisać,
zostawiłabym ci długą jak moje ramię listę nazwisk!
Hannu umiał pisać. Lista była rzeczywiście długa, choć nie zrównała się z ramieniem
Anjo.
Potem Hannu próbował jej wytłumaczyć, że wyprawa może być niebezpieczna. Heino
mrugnął do Knuta i Ailo. Czy znowu rozepnie bluzkę i podwinie bieliznę, żeby przekonać
Hannu? Zdołała go jednak przekonać i bez tego.
- Możesz sobie tu siedzieć i opowiadać, jaka to niebezpieczna wyprawa. A tymczasem
ja ruszam z chłopcami. Ot i już. Jadę. Może ci się to nie podobać, nie mam na to wpływu.
Jadę i tyle. Mam poczucie, że wezmę udział w czymś bardzo ważnym, zwłaszcza dla mnie. I
ż
aden Kemijarvi mnie od tego zamiaru nie odwiedzie!
Ze względu na Anjo wyruszyli wieczorem. Co prawda noce nie były już na tyle
ciemne, by mogli się skryć w mroku, ale większość mieszkańców Alty o tej porze już spała.
Całe szczęście, że renifery ciągnęły ich bagaże. Byłoby znacznie gorzej, gdyby
musieli nieść wszystko na własnych grzbietach. Zresztą Heino i tak nie byłby w stanie im
pomóc, bo jego plecy wciąż jeszcze się nie zagoiły. Posuwali się bezdrożami. Nie minęło
wiele czasu, gdy Anjo zaczęła narzekać na niesprawiedliwy porządek tego świata.
- Kto, u licha, zarządził, że kobiety mają nosić spódnice? - westchnęła, bo rąbek jej
spódnicy bez przerwy zaczepiał o jakieś krzaki i zarośla. - Pewnie jakiś mężczyzna, który nie
chciał, żeby jego baba oddalała się od domu.
Heino omal się nie roześmiał.
- Możesz zawrócić, kiedy tylko zechcesz. Zdaje się, że sama chciałaś z nami iść.
Przecież o to prosiłaś.
- Możesz też pożyczyć od któregoś z nas spodnie dorzucił Knut. - Używane. Pachną
może nie najpiękniej, no ale od tego są spodnie.
Wszyscy trzej się roześmieli, wyobraziwszy sobie kobietę w spodniach. Na cóż
kobiecie spodnie? Do jej bioder najlepiej pasuje przecież spódnica.
- Spójrz prawdzie prosto w oczy, Anjo - dodał Heino. - Kobiety nie są stworzone do
noszenia spodni.
- Bo wtedy nie mielibyście pod co wkładać łap, prawda? - prychnęła Anjo i
pomaszerowała dalej. Kiedy kolejny raz zaczepiła o jakiś krzak, uniosła spódnicę i
umocowała ją w pasie szalem.
- Może nie wygląda to zbyt elegancko - oświadczyła. - Niezbyt elegancko, ale za to
praktycznie.
Przed wyprawą założyła grube wełniane pończochy, dzięki czemu teraz nie marzła i
nie czuła ukąszeń dokuczliwych komarów. Mężczyźni ocenili spojrzeniami jej nogi i doszli
do wniosku, że Anjo nie ma się czego wstydzić. Nie mogła narzekać na brak ruchu - dzień w
dzień kręciła się przecież po kuchni namiestnika.
Anjo dotrzymywała mężczyznom kroku. Nawet jeśli była zmęczona, zagryzała zęby i
szła.
Zauważyli natomiast, że mówiła znacznie mniej.
Knut dostrzegł to ostatni, ale od tej chwili częściej wsłuchiwał się w oddech Anjo.
Wyprawa była dla niej męcząca.
Knut z dumą myślał o tym, że Anjo nie narzeka i nie prosi o odpoczynek. Zarządzał
jednak postoje znacznie częściej właśnie ze względu na nią. Wydawało mu się nawet, że Anjo
uśmiechała się do niego z wdzięcznością.
Nic jednak nie mówiła.
Ailo i Heino postępowali tak samo jak Knut. Mieli wzgląd na Anjo. Wbrew
wcześniejszym zapowiedziom traktowali ją w sposób szczególny.
Nastał już późny ranek, gdy postanowili zatrzymać się na „nocny” spoczynek. Dotarli
do zagajnika, w którym rosły drzewa, sięgające Ailo do czubka głowy. Rozłożyli obozowisko
na skraju tego lasku. Znaleźli nawet miniaturowe źródełko, które dostarczyło im świeżej
wody.
Mieli pod ręką chrust na ognisko i miękki mech, na którym mogli się wyciągnąć pod
chroniącymi od wiatru drzewami. Renifery znalazły tu dość pożywienia.
- Wspaniałe miejsce - westchnął Ailo, który wreszcie poczuł się jak w domu w
otwartym pejzażu. Wreszcie zaczął się jego ukochany świat.
Anjo osunęła się na ziemię tam, gdzie stała. Leżała, spoglądając w niebo, po którym
płynęły obłoki, które zmieniały kształty, jakby pragnęły dostarczyć jej rozrywki.
- Nieźle zaczęliśmy - powiedział Heino, choć wszyscy wiedzieli, że to nieprawda.
- Do licha! Czuję się idiotycznie! - jęknęła zawstydzona Anjo. Podparła się na łokciu i
zakryła oczy, by nie patrzeć na swoich towarzyszy i by oni nie widzieli jej twarzy. - Łatwo
było się wymądrzać w domu. Ale wiele już miesięcy minęło od czasu, gdy byłam chyżą
dziewczyną biegającą po lesie. Zapomniałam całkiem, że teraz mam trzydzieści cztery lata i
ważę ze dwa razy więcej.
Mężczyźni usiedli. Byli zmieszani słowami Anjo i nie wiedzieli, co powiedzieć. Knut
i Ailo patrzyli wymownie na Heino, bo on najlepiej znał Anjo. Ale nawet on milczał
bezradny.
Anjo usiadła i popatrzyła na całą trójkę.
- Jestem wam kulą u nogi?
- No nie....
- Zaszlibyście o wiele dalej, gdyby nie ja i mój głupi upór. Szlam tak szybko, jak tylko
mogłam, ale wciąż zbyt wolno. Traktujecie mnie szczególnie. Tylko mi nie wmawiajcie, że
zatrzymywalibyście się za każdą górką, gdyby nie ja!
- Chcesz wracać? - zapytał Heino. Anjo w milczeniu pokręciła głową.
- Skoro nie, to nie ma o czym mówić. Teraz już wiesz, na co cię stać. Podobnie jak i
my. Zdecydowaliśmy się zabrać cię ze sobą i wcale nie jesteś mniej ważna niż inni. Owszem,
bez ciebie zaszlibyśmy dalej, ale jesteś z nami. I musimy to wziąć pod uwagę. My się
dostosujemy do twojego tempa, a ty będziesz musiała jakoś to przeżyć, nie urządzając histerii.
Knut nie mógł się powstrzymać od uśmiechu, bo jakoś nie potrafił wyobrazić sobie
histeryzującej Anjo.
- Na szczęście mamy ze sobą najlepszą kucharkę w całym Finnmarku - dorzucił
Heino. - Szefa kuchni samego namiestnika.
Oczy Anjo znów rozbłysły uśmiechem.
Knut uzmysłowił sobie, że cieszy się z obecności Anjo. Początkowo wydawało mu
się, że będzie im kulą u nogi. Teraz nie mógł jednak sobie wyobrazić takiej długiej wyprawy
bez jej przyjacielskiego dogadywania i uszczypliwych żartów.
Anjo była ważnym, potrzebnym i pełnoprawnym uczestnikiem wyprawy.
Choć o tej porze roku jasność panowała przez całą dobę, jakoś trudno im się spało za
dnia.
Ułożyli się w miarę wygodnie na mchu po obu stronach żarzącego się ogniska,
przykrywając się kocami.
- Niewiele o sobie wiemy - odezwała się Anjo po chwili. - To znaczy ja i Heino znamy
się dobrze i wy dwaj także. Ale poza tym możemy tylko zgadywać, co się w nas kryje. Może
poopowiadalibyśmy trochę o sobie?
Heino westchnął. Leżał na brzuchu i grzebał patykiem w ognisku.
- Nie ma sensu przypominać starych dziejów - oświadczył ponuro. - „Wspomnienia są
bolesne.
- Masz przecież także piękne wspomnienia - wzruszyła ramionami Anjo. - Niech Ailo
i Hannu dowiedzą się, kim jesteś. Dlaczego jesteś taki a nie inny. Przeszłość wciąż w tobie
ż
yje, Heino, jeśli nam o niej opowiesz, to i tak niczego to nie zmieni.
- Skoro tak bardzo ci zależy, to sama zacznij - rzucił Heino, udając obojętność.
Anjo zapatrzyła się w niebo. Założyła ręce za kark.
- Przyjechałam w te strony jako bardzo młoda dziewczyna - rozpoczęła nieco
rozmarzonym głosem. - Mój narzeczony ożenił się z inną, więc uciekłam z rodzinnej wioski.
Wylądowałam w Vardo. Nie było mi tam źle. Podczas sezonu czasami gotowałam dla
rybaków. Służyłam też w bogatych domach, choć nie było ich tam za wiele. Skończyłam
osiemnaście lat tego roku, gdy Hans Fredrik Feldt postanowił pojmać wielką czarownicę. Gdy
na szańcach twierdzy zaczęły płonąć stosy.
Anjo wzięła głęboki oddech, by móc kontynuować opowieść. Sprawiała wrażenie
twardej kobiety, ale w głębi duszy była niezwykle wrażliwa. Żaden z nich nie miał co do tego
wątpliwości.
Knut słuchał historii Anjo z zamkniętymi oczami. Nawet nie wiedział, kiedy zacisnął
powieki.
To, co usłyszał, było straszniejsze niż historie o duchach, które pamiętał z dzieciństwa.
- Jedna z córek państwa, u których służyłam, uznała, że jej narzeczony zbyt często na
mnie patrzy. Wtedy mogłam się jeszcze pochwalić urodą, bo to było dawno temu. Feldt
tymczasem schwytał największą czarownicę. Ludzie powiadali, że była Laponką, a może
Finką. Tak czy inaczej, 'wszyscy obcy czuli się niepewnie... Wystarczyło, by zazdrosna
dziewczyna doniosła na mnie do twierdzy, a już mnie zamknęli. Kapitan Feldt zrobił
wszystko, co w jego mocy, by zniszczyć mnie i całe moje życie. Nie miałam pojęcia, że góra
Domen była w ich wyobraźni siedliskiem wszystkich diabłów. Skąd mogłam wiedzieć?
Wylądowałam w ciemnym ciasnym lochu, głęboko pod ziemią, bez żadnego okienka oprócz
judasza w ciężkich drzwiach. Widziałam światło tylko wtedy, gdy po mnie przychodzili albo
gdy raz na jakiś czas, bynajmniej nie codziennie, przynosili coś do jedzenia. Słyszałam krzyki
innych kobiet. Zamknęli nawet jednego mężczyznę oskarżonego o czary. Zdaje się, że go w
końcu spalili. Ale największa czarownica Feldta była traktowana najgorzej. Mój Boże, jak ja
ją podziwiałam. Słyszałam, jak żołnierze opowiadali sobie, co on z nią robi. Mówili z
podziwem i z przerażeniem. Stawiała opór, choć przez to torturowali ją jeszcze gorzej. Gdy
udało jej się uciec, wszystkie przeżyłyśmy chwilę triumfu. Nawet gdybyśmy miały spłonąć na
stosie albo zostać utopione w fosie, to umierałybyśmy z poczuciem, że można mieć nadzieję
na sprawiedliwość, skoro jej się udało uciec.
Anjo przełknęła ślinę. Knut zrobił to samo. Wiedział, że Ailo słucha tej opowieści z
takim samym napięciem jak i on. Przecież Raija była w pewnym sensie także jego matką,
choć go nie urodziła.
- Feldt postanowił odnaleźć uciekinierkę. To była sprawa jego honoru. Ludzie mówili,
ż
e pod koniec swojej służby w Vardohus kazał spalić jakąś kobietę, ale to nie mogła być ona.
Wypuścił wszystkie więźniarki, które siedziały w najgłębszym lochu. Wyjechałam z Vardo i
poprzysięgłam, że nigdy tam nie powrócę. Wylądowałam w Alcie. Pięć, sześć lat temu zjawił
się w Alcie pewien mężczyzna. Fin, prawie tak piękny jak Heino. - Anjo uśmiechnęła się
ciepło. - To był brat mojego dawnego narzeczonego. Okazało się, że zostawił dom i wszystko,
co miał, by odnaleźć pewną kobietę. To on pomógł jej w ucieczce z Vardohus. A teraz jej
szukał. Miał w sobie jaskółczy niepokój...
- Robisz z niej świętą - wtrącił Heino.
- Bo była święta - orzekła stanowczo Anjo. - Dla mnie była święta i dla twojego ojca
także, Heino.
Heino nic nie odpowiedział. Knut otworzył oczy. Teraz zrozumiał, skąd zna twarz
Heino, kogo mu przypominał ten Fin. Odnalazł właściwy portret w tym zakamarku pamięci,
który próbował zasłonić.
- Potem ten człowiek znikł - ciągnęła Anjo. - Stało się to mniej więcej w tym samym
czasie, gdy bandyta zwany Albertem zaczął grasować na drogach i bezdrożach. Albert był
szefem bandy i wyróżniał się wyjątkową brutalnością. Heino znalazł swojego ojca. Ograbio-
nego i martwego. Rozpoznał jego skórzaną kamizelkę...
- To był on - stwierdził stanowczo Heino. - Zginął, ponieważ utonął w bezsensownych
marzeniach o kobiecie, która nie była tego warta. Trzeciorzędna dziwka, która mieszkała z
rybakami. A on zakochał się w niej jak dureń. W tym czasie udało mu się prawie spłacić
gospodarstwo... - Heino uśmiechnął się krzywo. - Malutkie gospodarstwo, ale prawie
spłacone. Zdołał zgromadzić nawet posag dla moich dwóch sióstr, które szczęśliwie wydał za
mąż. W domu były jeszcze dwie, miały już narzeczonych. Ja mogłem dalej się uczyć, bo
uznali, że mam dość rozumu, by zostać pastorem. I właśnie wtedy ojciec znikł. Powiedział
mamie, że musi znaleźć tamtą. Tę drugą. Mama tego nie wytrzymała i zmarła. Gospodarstwo
przepadło. Teraz mieszkają tam obcy. Narzeczeni moich sióstr się ulotnili, bo nie mieliśmy
pieniędzy, by uskładać dla nich na posag. Obie musiały iść na służbę. A ja przerwałem naukę,
ż
eby go odnaleźć. I udało mi się. Znalazłem go, znalazłem Anjo. Teraz szukam mordercy. I
tej, która jest winna śmierci mego ojca w takim samym stopniu jak Feldt. Kobiety, którą Anjo
traktuje jak bohaterkę, a którą ojciec nazywał Raiją.
- Jesteś synem Petriego - szepnął Knut zesztywniały mi wargami.
Heino spojrzał na niego zdziwiony, bo przecież nie wymienił imienia ojca.
Ailo także pamiętał Petriego. Z kościoła w Tornedalen. On również zauważył
podobieństwo.
- Nie znałeś jej, Heino - powiedział Ailo.
- Jestem synem Raiji - dodał ze smutnym uśmiechem Knut.
10
Teraz Heino wysłuchał opowieści Ailo i Knuta. Wysłuchał dwóch mów obronnych o
Raiji.
- To niczego nie zmienia - stwierdził. - Nie mamy wpływu na to, kim jesteśmy. Nie
wybieramy sobie rodziców. Nie obchodzi mnie, czyim jesteś synem, Knut. Nie czuję do
ciebie nienawiści, Knut. Nie znienawidziłem też Ailo za to, że ją kochał. Ale też wcale nie
zmniejszyła się moja nienawiść wobec Raiji. Jeśli ją spotkam, spróbuję ją ukarać za krzywdę,
którą wyrządziła mojemu ojcu. I mojej matce. Całej mojej rodzinie.
- Ona nie żyje - przerwał mu Knut. - Jest już za późno, Heino. A poza tym nie możesz
jej obwiniać za to, co zrobił twój ojciec.
Heino milczał.
Anjo usiadła na swoim posłaniu. Zwierzenia okazały się bolesne dla wszystkich, ale
Anjo nie straciła przekonania, że wyjaśnienie sytuacji było konieczne. Do tego przecież
dążyła.
- Znałaś całą prawdę! - Heino przejrzał jej zamiary. - Znałaś, ale nie chciałaś o niej
mówić!
- Dobrze, że wiemy, kim jesteśmy - stwierdziła stanowczo, patrząc na nich po kolei. -
Dobrze dla wszystkich.
To była mądra kobieta. Knut w końcu to zrozumiał. Przedtem żartował sobie na jej
temat, ale teraz był już pewien, że Anjo nie jest głupią gęsią. Teraz łatwiej mu było pojąć,
dlaczego Hannu darzy ją takim szacunkiem.
Knut zaczynał ją nawet lubić. Miał nadzieję, że Ailo porzucił swoje idiotyczne plany,
jakie snuł w związku z jej osobą...
Oczami wyobraźni ujrzał, jak Ailo ją obejmuje, i się obruszył.
Anjo to nie pierwsza lepsza podstarzała i nieco zwariowana kobieta. Ona jest więcej
warta!
Odpoczywali do późnego popołudnia. Uzgodnili, że przejdą jeszcze kawałek i na noc
rozbiją obozowisko. W dalszą drogę ruszą dopiero nazajutrz.
Gdy dotarli na płaskowyż, rozciągał się przed nimi ten sam niezmienny krajobraz,
dający poczucie, że bez trudu można dotknąć nieba. Niebo było tuż - tuż.
Nawet Anjo zapomniała, jak jej ciężko. Północna kraina pokazała im swe
najpiękniejsze i najłagodniejsze oblicze. Anjo wolała się zachwycać zamiast utyskiwać.
Knut, Ailo i Heino nie raz już wędrowali po płaskowyżu, ale z radością słuchali Anjo
zachwycającej się wątłymi górskimi kwiatkami i wspominającej czasy, gdy jej życie było
jeszcze pełne oczekiwania i nadziei, które później skutecznie zniszczył zły człowiek.
Dzięki Anjo wędrówka była przyjemniejsza.
- Nie powiedziałeś o niej zbyt wiele - rzekła Anjo ściszonym głosem do Knuta, który
szedł tuż obok. Zrobiło się dość późno, szukali już miejsca nadającego się na obozowisko, ale
teren był tu całkiem płaski i skąpany w czerwonozłotym słonecznym świetle, a na dodatek
roiło się od komarów. - Nie powiedziałeś, kim była - ciągnęła Anjo. - Ale mieszkam w Alcie
długo i dobrze je wszystkie pamiętam. To mogła być tylko ta jedna. - Knut milczał. Nie chciał
mówić. Wsunął ręce do kieszeni i zacisnął pięści, by zamknąć w nich swój ból. - Szkoda, że
wszystko się skończyło tak jak się skończyło - ciągnęła. Knut uznał, że Anjo brak de-
likatności. Nie powinna się mieszać w jego życie.
A już ją polubił! Teraz wróciła dawna niechęć. Nikt nie ma prawa rozmawiać z nim o
Annie!
- Pasowalibyście do siebie. Ty byś się z pewnością dobrze opiekował Anną. Dla niej
nie byłaby to aż tak wielka zmiana. Za swoje złoto mógłbyś wiele kupić. Gdybyście się
osiedlili gdzieś dalej, nikt by się nawet nie domyślił, że pochodzisz z ubogiej rodziny. Ty
miałbyś pieniądze, ona wiedziałaby, co z nimi zrobić.
Knut z trudem się opanował. Niewiele brakowało, a uderzyłby Anjo za to, że tak
brutalnie obeszła się z jego wspomnieniami. Potraktowała ich związek jak mezalians. A
przecież wcale tak nie było. Dla nich różnica pochodzenia nie miała żadnego znaczenia.
- Byliśmy sobie równi - rzucił ostro.
Anjo poklepała go po policzku. Gdyby się tego spodziewał, odsunąłby się na bok. Nie
zdążył, zagryzł więc tylko wargi. Przyspieszył kroku, ale nie zdołał przed nią uciec.
- To była prawdziwa miłość - oświadczył, znów zwalniając. Poczuł, że Anjo powinna
się o tym dowiedzieć. Nigdy nie rozmawiał z żadną kobietą o Annie. Kobiety inaczej patrzą
na życie, inaczej traktują uczucia. Knut chętnie zwierzyłby się Idzie. A nawet Mai, choć ona
potrafiła być jeszcze bardziej szorstka niż jego towarzyszka podróży. - Anna była córką
pastora, ale nigdy nie dała mi odczuć swojej wyższości.
- Nigdy? - zapytała Anjo. Knut umilkł. Poczuł krew napływającą do policzków.
- Dobrze, że pamiętasz tylko to, co piękne - ciągnęła Anjo. - Ale nie upiększaj
własnych wspomnień. Anna wprawdzie nie żyje, ale to nie oznacza, że była aniołem w
ludzkiej skórze. Wychowano ją jak przystało na córkę pastora. Na pewno dała ci odczuć, że
jesteś Kwenem i biedakiem. Może nie chciała tego robić, ale na pewno nie potrafiła zachować
się inaczej. Każdy z nas jest tym, na kogo go wychowano.
- Nie mów tak o niej!
Knut odskoczył na bok. Byle dalej od Anjo. Przykucnął, oparł łokcie o kolana i
pochylił głowę.
Ailo i Heino udali, że tego nie widzą. Woleli nie mieszać się w sprawy uczuć. Zajęli
się przygotowywaniem paleniska: wykopali trochę torfu i ułożyli krąg z kamieni, a w nim
suche patyki. Potem wybrali się na poszukiwanie wody.
Anjo przyglądała się przez chwilę Knutowi.
- Jesteś na mnie zły? Knut podniósł na nią przymrużone błyszczące oczy. Pokiwał
głową, po chwili jednak milcząco zaprzeczył.
- Wcale nie chciałam niszczyć twoich pięknych wspomnień. - Na twarzy Anjo
malowała się powaga. - Powinieneś je zachować w sercu na zawsze. Chodziło mi o coś
innego. Nie chciałam też mówić o niej gorzej, niż na to zasługiwała. Nie zrozum mnie źle!
- Zdaje się, że zrobiłaś to, czego nie chciałaś. Anjo, nie zważając na wrogie
nastawienie Knuta, usiadła tak blisko chłopaka, że mogła odganiać komary od nich obojga.
- Uciekasz przed życiem - stwierdziła. - Jesteś taki młody, a uciekasz przed życiem.
Wspomnienia to piękna rzecz, ale człowiek nie może się w nich zamykać.
- Każdy ma prawo do żałoby! - bronił się Knut z uporem.
Anjo pokiwała głową i zerknęła na Heino.
- Tylko że żałoba nie może zastępować życia. Heino także marnuje swoje życie.
Interesuje go tylko zemsta. A na co ty liczysz? Na co czekasz? Na spotkanie w raju? Na
ś
mierć?
Nikt nie mówił w ten sposób do Knuta. Nawet Ailo. Zresztą Knut i tak nikogo by nie
słuchał.
- Wcale jej nie znałaś - rzucił.
- Nie. Ale widziałam ją. Widywałam ją latami. Widziałam ją w jej własnym świecie.
W pierwszej ławce w kościele. Przy stole namiestnika. Zawsze wiedziała, który widelec
należy podnieść, grzecznie milczała w towarzystwie i była posłuszna. Haftowała kwiatki na
powłoczkach i obrusach... Nie miała pojęcia, jak uszyć lapońskie spodnie z samodziału, nie
miała pojęcia, jak sprawić rybę i co z nią później zrobić. Potrafiłaby przygotować torf na opał
na zimę?
- Wcale by nie musiała tego robić! Sama mówiłaś! - Knut podniósł się i obrzucił Anjo
wściekłym spojrzeniem. - Nie musiałaby tego robić! Miałem przecież wrócić z tym
przeklętym złotem!
Anjo zachowała całkowity spokój.
- Myślisz, że to twoja wina?
- Nie!
Knut rzucił się na ziemię. Mech mienił się czerwienią, a nie zielenią lata. Krwawą
czerwienią. Wszystkie myśli Knuta krążyły wokół krwi. Muszą wreszcie znaleźć tego
przeklętego kata, może wtedy przestanie widzieć wszędzie krew.
- Tak - poprawił się po chwili. - Oczywiście, że to moja wina, Anjo. Przede wszystkim
moja.
Opowiedział Anjo o swych marzeniach.
Naszkicował przed nią obraz tego, co mogłoby się zdarzyć, gdyby on, Knut, wcześniej
zdobył się na odwagę, gdyby zachował się jak mężczyzna i zabrał Annę. Gdyby naraził ją na
parę miesięcy trudnego życia. Ale Anna by żyła. A on przecież w końcu znalazłby złoto. To
przeklęte złoto. Opowiedział Anjo o dziecku. O swoim synu. Wiedział, że to będzie syn.
Pragnął tego, jak każdy mężczyzna. Wyobrażał sobie swój dom i wszystko, czym chciał go
wypełnić, by uradować ukochaną. Wszystko, czego chciał się dla niej nauczyć. Opowiedział
Anjo o goryczy. I o własnej głupocie.
Wszystko, co Knut tak długo nosił w sobie, znalazło ujście. Również to, co w sobie
stłamsił i stłumił. Strach przed wyciągnięciem Anny spod szklanego klosza i przeniesieniem
jej w sam środek jego świata. Lęk przed tym, że Anna go kiedyś znienawidzi, jeśli przyjdzie
jej żyć w ubóstwie.
Powróciło podwójne poczucie winy.
Anjo potrafiła słuchać zwierzeń. Dzięki temu zdobyła paru przyjaciół.
- Ailo twierdzi, że jestem głupcem - zakończył Knut, czując, że pozostała w nim tylko
pustka.
- Nie jesteś głupcem - zapewniła Anjo. - Jesteś marzycielem. Mężczyźni nie powinni
być marzycielami, a jednak zdziwiłbyś się, gdybyś się dowiedział, ilu nimi jest.
- To samo można powiedzieć o tobie - rzucił spontanicznie. Ugryzł się w język i
dodał: - Przepraszam. Nie chciałem tego powiedzieć.
- Chciałeś, chciałeś. Nic nie szkodzi. Nie zawsze byłam sama, ale nigdy nie zdarzyło
się nic poważnego. Nie przepadam za swoim ciałem, Knut. I przez to nie mogę się w pełni
cieszyć miłością. Żaden z mężczyzn, których spotkałam, nie potrafił tego zaakceptować.
Każdy mógł wprawdzie żyć z moim ciałem, ale nie z moimi własnymi uczuciami względem
niego. - Anjo przerwała nagle na moment. - Ty tego nie zrozumiesz, Knut. Jesteś za młody,
by to zrozumieć.
Knut popatrzył na nią w zadumie i odrzekł:
- Chyba rozumiem, Anjo. Wreszcie zapadła cisza. Na długo. Nie zwracali uwagi na
komary, które tymczasem urządziły sobie ucztę, wykorzystując ich nagie ramiona. W końcu
spostrzegli, że tuż obok płonie niewielkie ognisko i że Heino i Ailo postawili namiot, który
przypominał trochę lapońską jurtę i który miał chronić przed owadami. Knut pierwszy
przerwał milczenie.
- Wiesz, Anjo, chyba bym nie chciał żyć w ten sposób... tak jak żyją panowie - rzekł,
dziwiąc się własnej szczerości. Nawet przed Ailo nigdy nie zdradził tych myśli. - Na pewno
nauczyłbym się właściwego zachowania. Mógłbym nawet nosić tamte ubrania. Ale nie
mógłbym mieć służby, Anjo.
- Ona by cię wszystkiego nauczyła. Zresztą nie musiałbyś budować pałacu.
Wystarczyłoby jej znacznie mniej niż to, do czego była przyzwyczajona, byłeś tylko nie kazał
jej żyć w zupełnej nędzy.
- Chciałem dać jej wszystko, co najlepsze.
- Ale tego też się bałeś? I teraz wydaje ci się, że dlatego ponosisz winę za jej śmierć?
Słowa Anjo były bardziej precyzyjne niż uczucia Knuta. Trafnie je odzwierciedlały.
- Myśli nikogo jeszcze nie zabiły. Po prostu wróciłeś za późno. Ona spodziewała się
dziecka, ale przecież mogła wyjechać. Mogła uciec. Mogła schronić się u kogoś, u Hannu...
Sama wybrała, Knut. To nie twoje myśli ją zabiły.
- Czułaś kiedyś coś takiego? Czułaś tak bezbrzeżną rozpacz? Miałaś takie wyrzuty
sumienia? I poczucie, że to nie do końca twoja wina... i jeszcze gorsze wyrzuty sumienia
spowodowane tym wykręcaniem się od odpowiedzialności? Byłaś w takiej żałobie? Ona tam
teraz gnije. Nic nie przywróci jej życia. Czułaś coś takiego, Anjo?
- Nie w ten sposób - odrzekła Anjo. - Nigdy nikogo nie kochałam. Hans Fredrik Feldt
odebrał mi tę możliwość.
Ż
adne z nich nie miało już nic więcej do dodania. Żadne słowo nie wypełniłoby tej
pustki. Przysunęli się do ogniska i do namiotu. Zmęczona Anjo szybko zasnęła.
- Mieliście sobie sporo do powiedzenia - zauważył Ailo z błyskiem w oku. - Czyżbyś
zaczął się ze mną zgadzać?
- Nie w tym sensie, jaki masz na myśli. Ale ona jest inna niż sądziłem. Choćby to, że
była w twierdzy wtedy, kiedy mama... No i ma głowę na karku. Nie przypuszczałem, że
kobieta może być taka mądra.
Ailo nie wspomniał o Annie. Cały czas o niej myślał, ale nie wypowiedział jej
imienia.
- Mam ochotę zadusić Feldta własnymi rękami również za to, co zrobił Anjo - ciągnął
zamyślony Knut. - Należy mu się kara za wszystko, za to, że mógł zabić mamę, że zabił
Simona... Sądzę jednak, że zasłużył sobie na to, co najgorsze, już za samą krzywdę, którą wy-
rządził Anjo.
- Knut, obrońca kobiet, sierot i uciśnionych. A co zrobisz później?
- Później? - zdziwił się Knut, który zupełnie się nad tym nie zastanawiał.
- Jeśli on nas dopadnie, to nie będziemy się musieli martwić o przyszłość - gorzko
zażartował Ailo. - Miałem jednak nadzieję, że nie przewidujesz takiego zakończenia. Co
zrobisz później? Gdy już znajdziesz złoto?
- Może pojadę do domu? - zastanawiał się Knut. Nie był jednak pewien, że podoba mu
się ten pomysł.
- Anjo nie ma po co wracać do Alty. Kjeldsen na pewno nie przyjmie już jej na służbę.
Nie wezmą jej także do żadnego z dwóch pozostałych piętrowych domów.
- Anjo nie życzyłaby sobie, żebyśmy podejmowali za nią decyzję - dorzucił Heino,
który właśnie wrócił z rekonesansu i usłyszał ostatnie zdanie.
- Myślisz, że uda nam się Feldta przycisnąć do muru? - zapytał z powątpiewaniem
Ailo.
- Chodzi ci o to, czy pomoże nam oskarżyć namiestnika o znęcanie się nad Kwenami?
- Heino zaczął żuć jakieś źdźbło. - To zależy, jak bardzo go przyciśniemy. Mam nadzieję, że
bardzo... - Heino umilkł na chwilę. - Choć w gruncie rzeczy wolałbym zobaczyć go w grobie.
Anjo z pewnością ma rację, kiedy twierdzi, że kieruje mną raczej pragnienie osobistej zemsty
niż chęć odsunięcia Kjeldsena od władzy.
- Jaki jest Feldt? - zapytał Knut, a w jego głosie ciekawość mieszała się z nienawiścią.
- Widziałeś moje plecy, moje ciało. Znalazłeś Simona. Wszystko wiesz. Jaki może być
człowiek zdolny do tego wszystkiego? Widziałeś też Anjo.
- Nie ma w nim żadnych ludzkich uczuć?
- Nie - odparł Heino zdecydowanie. - Żadnych. Ale jest bystry. I sądzę, że może się
podobać kobietom. Czasem bywa rozmowny, czasem zamknięty w sobie. Wszystko zależy od
dnia. Ma w sobie coś, co przyciąga ludzi. Jest bezwzględny, ale działa skutecznie. Damy
sobie z nim radę, jeśli będzie sam.
- To znaczy? - zaniepokoił się Ailo. Słowa Heino zabrzmiały złowróżbnie.
- To znaczy, że musi być sam - powtórzył z naciskiem Heino. - Najpierw trzeba się
pozbyć tamtych dwóch, Mojżesza i Benjamina. A jeśli do jego bandy przyłączył się ktoś
jeszcze, jego także musimy wyeliminować. Chodzi o ważną sprawę, o Finów z Alty. Choć
przyznam, że zrobiłbym to samo nawet wtedy, gdybym nie musiał o nich myśleć.
- Nienawiść to potężne uczucie - zgodził się łagodny z natury Ailo. Od czasu, gdy
opuścił swoich, on także się zmienił.
- Nawet Anjo byłaby zdolna go zabić - zakończył Knut. - To najlepiej świadczy o tym,
jaki to człowiek.
Okazało się, że Knut i Heino nie zgadli, dokąd zmierza Feldt ze swymi wiernymi
pomocnikami. Nie popełnili jednak zbyt wielkiej pomyłki i udało im się na nowo znaleźć
ś
lady.
Banda krążyła znacznie bliżej osad, niż zakładali ścigający.
Wędrówka po okolicach zamieszkanych przez ludzi była mniej monotonna, ale trzej
przystojni młodzieńcy podróżujący w towarzystwie drobnej kobiety budzili spore
zainteresowanie. Napotkani ludzie nie mogli się powstrzymać od komentarzy.
- Mam nadzieję, że plotki nie dotrą do Feldta - zaniepokoił się Heino. - Was
wprawdzie nigdy nie widział, ale mnie na pewno pozna nawet na podstawie pobieżnego
opisu.
Zmierzali na północ. Lato tu jeszcze nie zagościło, gdzieniegdzie wciąż królowała
zima.
Dotarli do ostatniej, niewielkiej i podupadłej osady rybackiej. Mieszkańcy powitali
przybyszy przyjaźnie. Ale ze wszystkich kątów wyzierała bieda, na której widok Knut poczuł
ukłucie w sercu.
Nie tak daleko stąd znajduje się przecież jego wzgórze ze złotem, które mogłoby
całkowicie odmienić życie tych ludzi.
Wędrowcy postanowili ostrożnie zasięgnąć języka. Najwięcej mówiła Anjo. Jej
wylewność i serdeczność otwierała serca nawet najbardziej niechętnych.
Nie zdradzili, rzecz jasna, dlaczego szukają tego potężnego człowieka o zimnych
oczach i jego dwóch młodszych towarzyszy, braci o niedźwiedzich kształtach. Nikt ich
zresztą o to nie pytał, choć natychmiast uzyskali odpowiedź.
- Człowiek o lodowatych oczach był tu tydzień temu. Albo może dwa tygodnie temu.
Nie pamiętam tak dokładnie. Ale wtedy mieliśmy niezły połów. To musiało być dwa tygodnie
temu, bo ostatnio jest kiepsko z rybami. Tak, tak, był tu ten człowiek. Trudno zapomnieć
takie oczy. Zaczął już siwieć, prawda? To ten? No i jeszcze tamci dwaj, którym chyba
brakowało rozumu. Ale może on nie zwraca uwagi na to, z kim podróżuje. Kupił trochę
jedzenia u sąsiada. Zapłacił, a i owszem, ale nie podobało mi się jego spojrzenie. Nie
podobały mi się jego oczy. Nigdy bym mu nie zaufał - powiedział im gadatliwy rybak w
połatanej koszuli. Pamięć miał dobrą. Dokąd odjechali?
Na północ. Jeszcze dalej na północ. Ten człowiek o lodowatym spojrzeniu mówił coś
na temat łodzi, którą chcieli zdobyć. Wybierali się pewnie na jakąś wyspę.
Knut, Ailo, Heino i Anjo także ruszyli więc na północ. Za Feldtem, który był tu jakieś
dwa tygodnie przed nimi.
- Jesteśmy już tak blisko, że czuję wyraźnie chłód bijący od tego człowieka -
oświadczyła Anjo, gdy rozłożyli się w szopie, która wyglądała na dawno opuszczoną Ściany
nie stanowiły dobrej osłony przed północnym wiatrem, wzmagającym się szczególnie
wieczorem i nocą.
- Trudno nam będzie dotrzeć niepostrzeżenie na wyspę - zmartwił się Knut. - Feldt
dobrze wie, co robi.
Ailo niepokoiło coś innego.
- Nie znoszę łodzi. Anjo podzielała jego zdanie. Ona również nie czuła się pewnie na
morzu.
- Do tej pory nie użył jeszcze złota - zauważył Heino. - Cały czas płacił pieniędzmi.
Mojżesz i Benjamin pochodzą z jakiejś wyspy...
Anjo zmarszczyła brwi, zastanawiając się, co też Heino ma na myśli.
- Chce się pozbyć Mojżesza i Benjamina - uznał Heino. - Teraz już ich nie potrzebuje.
Są wprawdzie od niego silniejsi, ale nie grzeszą rozumem. A Feldt nie zamierza się z nimi
dzielić, co do tego nie mam wątpliwości. Tyle że oni chcą dostać swoją dolę. Złoto ich także
opętało. Widziałem to.
- Myślisz, że tak naprawdę wcale nie wybiera się na żadną wyspę?
Heino pokręcił głową. Spojrzał na Knuta i zamyślił się.
- Chce, żeby myśleli, że jadą do domu, żeby mu ufali... Gdy poczują się bezpiecznie,
bez trudu ich oszuka. Wystarczy trochę gorzałki. A potem nóż i za burtę. Nic się nigdy nie
wyda. Nikt na nich nie czeka. A nawet gdyby ktoś się o nich pytał, to przecież byli w drodze
na wyspy.
Jednemu człowiekowi znacznie łatwiej się ukryć niż trzem.
Jeden człowiek znacznie dłużej może żyć z tego złota niż trzej.
- Czy on jest aż tak perfidny? - zdziwił się Knut. Heino odpowiedział mu tylko
spojrzeniem.
- Nie możesz być taki jak on, Heino! - wystraszyła się Anjo. - Nie wczuwaj się tak
bardzo w jego myśli, Heino!
- Musimy poszukać wysp - orzekł Knut. - A potem rozejrzeć się w głębi lądu na mniej
więcej tej samej wysokości.
Heino pokiwał głową.
Ten plan bardzo pasuje do Hansa Fredrika Feldta.
11
Gdy stanęli na krańcu półwyspu Porsanger, mieli przed oczami morze i spory
fragment lądu.
- Feldt miał niezły wybór - stwierdziła Anjo. Tym razem się nie pomylili. Znaleźli
ludzi, którzy zbudowali swoje domy na tym skrawku jałowej ziemi otoczonej zewsząd skała-
mi i wodą.
Mieszkańcy chatynek nie widzieli tu nikogo obcego. Uśmiechali się gorzko
uśmiechem zadziwiająco podobnym do tutejszego krajobrazu.
- Nie było tu żadnych żywych obcych - wyjaśnił chłopak, którego zagadnęli. Był
młodszy od Knuta, ale stał oparty o własną łódź. Twierdził, że już od czterech lat sam się
wyprawia na połów. - W zeszłym tygodniu fale wyrzuciły na brzeg jednego trupa. Prawie
kwadratowego. Pięści jak kamienie. Poza tym trudno powiedzieć, jak mógł kiedyś wyglądać.
Ryby i kraby już się nim poczęstowały.
Knut i Heino wymienili znaczące spojrzenia.
- Nikt nie próbował tu kupić łodzi? - zapytała Anjo. Chłopak zmarszczył brwi.
- Nic o tym nie wiem. A na pewno bym wiedział, gdyby ktoś próbował. Trzeba mieć
trochę grosza, żeby kupić łódź. Przyślijcie go do mnie, jeśli go spotkacie. Możesz zamieszkać
u mnie ze swoimi synami, jeśli chcecie tu zostać. - Chłopak był pełen dobrych chęci. Oprócz
lodzi miał też najwyraźniej własny dom. - Nie zedrę z was skóry...
- Nie chcemy tu zostać - ucięła Anjo zdecydowanie. Nie musieli się już trzymać
brzegu morza. W głębi lądu nie brakowało stawów i rzeczek oraz dzikiej zwierzyny.
Tylko serce Knuta zabiło żywiej na widok słonej wody. Pozostali nie tęsknili za
morzem.
Gdy wrócili na płaskowyż i rozłożyli obozowisko, Anjo była dziwnie milcząca. Do tej
pory, jeśli nie liczyć pierwszego ranka wyprawy, wcale nie przejmowała się tym, że wszyscy
dostosowują się do jej tempa.
Do tej pory była po prostu sobą. Dopisywał jej doskonały humor.
Teraz jednak nie chciała jeść. Odsunęła się od towarzyszy. Usiadła na skale, oplotła
kolana rękami i zapatrzyła się w morze.
- Tak to jest z kobietami - skomentował jej zachowanie Heino, choć i on był trochę
zaniepokojony. - Raz w miesiącu. Ona raczej nie jest jeszcze na to za stara.
- Porozmawiaj z nią! - poprosił Knut. - Serce się kraje, gdy na nią patrzę. Gdyby to się
przytrafiło któremuś z nas, ona pierwsza wyciągnęłaby pomocną dłoń.
Heino znał nieźle Anjo, ale nie znał się na ludzkich uczuciach.
Gdy w grę wchodziły uczucia, a na dodatek kobiety, ogarniała go wielka niepewność.
- Może ty z nią porozmawiasz? - bronił się. - Nieźle się dogadujecie. Przecież jesteś
synem jej wielkiej bohaterki!
Knut już otwierał usta, by się odgryźć, ale jakoś to przełknął.
Anjo wcale nie podziwiała krajobrazu. Siedziała na wietrze i płakała. Nie słyszała
Knuta, który podszedł od tyłu i usiadł koło niej, spuszczając nogi ze skały.
- Co u licha...? - zaczął Knut, nim dostrzegł łzy w jej oczach. Widok płaczącej Anjo
był tak nieprawdopodobny, że Knut zaniemówił. Nie zastanawiając się, otarł łzy z jej
policzka.
- Dzięki! - uśmiechnęła się Anjo, nie przestając płakać. Knut siedział koło niej bez
słowa. Wiedział, że Anjo ze wszech miar zasługuje na pocieszenie. Nie miał jednak pojęcia,
jak jej okazać, że nie jest sama w swym bólu.
- Co się dzieje?
Zabrzmiało to nad wyraz niezręcznie, ale musiał zadać to pytanie. Niemożliwe
przecież, by płakała bez powodu.
Gdyby był Idą, objąłby ją ramionami i milczał razem z płaczącą. Przygarnąłby ją tylko
mocno i nic poza tym.
Ida była jednak młodsza od niego. Ida była jego siostrą. Anjo miała wiele więcej lat -
jej młodość przypadała na lata młodości jego własnej matki.
- Nic takiego - chlipała Anjo, wydmuchując nos wcale nie po kobiecemu. To już nieco
bardziej przypominało Anjo taką, jaką znał Knut. O ile w ogóle ją znał.
Nie przyjął do wiadomości jej wykrętnej odpowiedzi.
- Nie masz przecież zwyczaju siadywać sobie na skale i płakać, Anjo. Jesteś zmęczona
podróżą? Masz dość?
Anjo pokręciła głową.
- Boisz się spotkania z Feldtem? Jesteśmy już blisko i spotkamy go prędzej czy
później. Obleciał cię strach?
W odpowiedzi znów pokręciła głową.
- Niczego się nie boję.
- No to o co chodzi? - zapytał zrezygnowany Knut, patrząc jej prosto w oczy. - Bardzo
kiepsko mi idzie zgadywanie.
- O bzdurę. - Przyznała jednak, że jej łzy mają jakąś przyczynę. - O błahostkę, o
głupstwo.
- Skoro to takie głupstwo, to możesz chyba powiedzieć - uśmiechnął się do niej Knut.
- Nawet mnie.
- Stracę twój szacunek - chlipała Anjo, która wciąż nie mogła się powstrzymać od łez.
Knut poczuł się jak podczas wiosennego wylewu rzeki w Alcie. - Wszyscy będziecie się
ś
miać z głupoty starego babska.
- Nie ma tu żadnego starego babska - napomniał ją Knut całkiem szczerze. Zupełnie
nie zwracał uwagi na wiek Anjo. Widział w niej przede wszystkim pełnego ciepła,
wspaniałego człowieka.
Rzadko mu się przypominało, że Anjo była prawie dorosła, gdy on się urodził.
- Właśnie, że jestem starym babskiem - upierała się Anjo. Uspokajała się powoli, ale
jej twarz wciąż jeszcze wykrzywiał płacz. Łzy pozostawiły po sobie jaśniejsze smugi na
zakurzonych w czasie wędrówki policzkach. - Jestem starym, brzydkim babskiem, na tyle
głupim, że czuje się całkiem młodo. - Knut zaczynał rozumieć, o co może chodzić. Czyżby
któryś z nich był na tyle nietaktowny, by rzucić jakąś uwagę na temat jej wieku?
Nie wydawało mu się to prawdopodobne. Dla nich była przecież po prostu Anjo.
Wszyscy się o nią troszczyli.
- Nie słyszałeś, co powiedział ten przeklęty smarkacz? Knut zrozumiał, że chodzi jej o
chłopca, od którego dziś rano dowiedzieli się o znalezionym na brzegu trupie. Nie
przypominał sobie jednak, by chłopiec powiedział coś szczególnego.
- Myślał, że jestem waszą matką - wyrzuciła z siebie wreszcie Anjo. - Przecież nie
wyglądam aż tak staro! Knut? Powiedz mi, proszę. Powiedz szczerze. Knut, czy ja naprawdę
jestem taka stara?
Knut pokręcił głową.
Zdaje się, że dla Anjo była to niezmiernie ważna sprawa. W jej oczach pojawił się lęk,
którego Knut nie potrafił zrozumieć. Dla mężczyzny wiek nie ma takiego znaczenia jak dla
kobiety.
- Wiem oczywiście, że jestem stara - ciągnęła Anjo - ale żeby aż tak? - W jej głosie
pobrzmiewała nutka nadziei.
- W ogóle się nad tym nie zastanawiałem - odparł Knut. - Podobnie jak Ailo i Heino.
Jesteś po prostu jedną z nas. Jakbyś miała tyle samo lat, co i my.
Anjo wciąż powątpiewała. Knut powiedział wprawdzie to, co pragnęła usłyszeć, ale
uwaga tamtego chłopca zapadła głęboko w jej serce. Ugodziła ją w czuły punkt.
Knut zerknął na namiot, który tu rozstawili. Ailo i Heino śledzili ich wzrokiem. Nie
mogli słyszeć rozmowy, ale nie spuszczali z nich oka.
Anjo na pewno się z niczym nie zdradzi, jeśli nawet jej powie prawdę.
- Rozmawialiśmy o tobie - zaczął. - Ja i Ailo. Zaraz po pierwszym spotkaniu. Ailo
marzy o mądrej, rozsądnej i zręcznej kobiecie, która by przy tym wszystkim nieźle wyglądała.
Powiedziałem mu, że spełniasz wszystkie jego wymagania... - Knut przeczesał palcami swoją
jasną czuprynę. - A on nie zaprzeczył. - Podnosząc się pospiesznie, pocałował ją w policzek.
Policzek był słony, ciepły i miękki. - Muszę powiedzieć, że mam podobny gust jak Ailo.
Knut poczuł krew napływającą do twarzy i poszedł w stronę ogniska z rękami
wciśniętymi do kieszeni, gwiżdżąc coś pod nosem. Napotkawszy zdziwione spojrzenia
towarzyszy, pomyślał, że oto dokonał czegoś wielkiego.
- To był przyjacielski gest - wyjaśnił, nim zdążyli o cokolwiek zapytać.
- Nikomu nie wolno jej ranić! - Heino spojrzał na Knuta przymrużonymi oczami.
Zaczął się widocznie zastanawiać, czy Knut nie ma jakichś ukrytych zamiarów względem
Anjo.
- Chciałem ją tylko pocieszyć - zapewnił Knut.
- O co chodziło? - Ailo także przyglądał się Knutowi podejrzliwie.
- O szczeniaka znad morza, który myślał, że Anjo jest naszą matką - wyjaśnił Knut.
Czuł się trochę tak, jakby zdradził Anjo, ale wszyscy czworo żyli na tyle blisko, że powinni
wiedzieć o sobie tego rodzaju rzeczy.
- Anjo nie przejmuje się takimi głupstwami! - wykrzyknął Heino. - Przecież to bzdury.
Tylko podlotki mogą przejmować się czymś takim.
- A jednak Anjo się przejęła - odparł Knut z powagą. - Jest przecież kobietą, prawda?
Pod tym względem wszystkie kobiety są takie same. Niezależnie od wieku.
- Nie musiałeś jej chyba całować! - Z twarzy Heino nie zniknęło napięcie.
Knut wzruszył ramionami. Nie przejmował się podejrzeniami Heino.
- Może i nie. Ale to ją ucieszyło. Mnie także. Zrobiłem to całkiem szczerze i po
przyjacielsku. Czy warto się tak pieklić z powodu niewinnego pocałunku?
- Wiedziałem, że będą problemy, jeśli zabierzemy ze sobą kobietę! - warknął Heino i
odszedł.
- Jakie znowu problemy? - zdziwił się Knut. Ailo też nie rozumiał Heino. A gdy Anjo
zeszła wreszcie ze swojej skały, była uśmiechnięta, oczy jej błyszczały i zachowywała się
prawie kokieteryjnie.
Nie uszło jej uwagi dziwne zachowanie Heino. Patrzył na nią niemal z odrazą. Z
dziwną młodzieńczą pogardą pomieszaną z lękiem.
Anjo wszystko to zauważyła, ale milczała aż do czasu, gdy uznała, że wszyscy już
zasnęli. Wówczas podpełzła do posłania Heino i usiadła koło niego.
- Jesteś na mnie zły, Heino? - zagadnęła, widząc, że nie śpi.
- Nie jestem zły - szepnął. - Tylko nic nie rozumiem.
- Dlatego, że Knut mnie pocałował w policzek?
- Nie wiem.
- Nie widziałeś we mnie kobiety, prawda? Heino pokręcił głową.
- Masz dwadzieścia pięć lat, Heino. Jestem tylko dziewięć lat starsza od ciebie. Wcale
nie byłam dorosła, gdy się urodziłeś. Byłam małą dziewczynką. Pamiętam ciebie z czasów,
gdy byłeś chłopcem. Wcale nie jestem taka stara. I czuję. Wszystko, co może czuć kobieta,
Heino.
Heino nie patrzył w jej stronę. Mówiła cicho, prawie szeptem. Nad jego głową
brzęczał jakiś komar, szukający ofiary.
- Bolą mnie słowa, które wydają mi się niestosowne. Wiek wcale tego nie zmienia.
Przez cały czas miałam wrażenie, że jestem jedną z was. I świetnie się wśród was czułam. Nie
jestem przyzwyczajona do życia wśród innych. Nie mam rodziny. Nie mam dzieci. Jestem już
taka stara, że pewnie nie będę ich miała.
Niewielu mężczyzn chciałoby mieć żonę w moim wieku. Zwłaszcza że i ja jestem
wymagająca. - Anjo wzięła głęboki oddech i mówiła dalej: - Już dawno zapomniałam, że
jestem kobietą. Mam tyle innych spraw na głowie. Ale ten nieszczęsny chłopak sprawił, że
poczułam się tak, jakbym stała już nad grobem. Niewiele brakowało, a skoczyłabym z tej
skały, Heino. Gdyby Knut się mną nie zainteresował i nie sprawił, że znów się poczułam jak
kobieta, prawie jak piękna kobieta. Niewiele mi trzeba, Heino. Wystarczy pocałunek w
policzek. Wystarczy na długo.
- Traktowałem cię jak... ciotkę - wyznał Heino. - Jak... matkę. Nie miałem nikogo
oprócz ciebie. Bo ty znałaś mojego ojca...
- A matki nie wolno pożądać - wtrąciła cynicznie Anjo. - Matki nie czują pożądania.
Twój ojciec był dużo starszy ode mnie - westchnęła Anjo. - Należał do innego pokolenia.
Moim narzeczonym był jego najmłodszy brat. Twój najmłodszy stryj. Niewiele starszy od
ciebie. Traktowałeś go jak stryja, czy jak kolegę?
- Jak kolegę - przyznał Heino.
- Kobiety traktujesz zupełnie inaczej - westchnęła Anjo. Przez chwilę żałowała nawet,
ż
e nie jest mężczyzną. - Boisz się mnie dlatego, że jestem kobietą?
Heino nie odpowiedział. Przykrył się tylko aż po samą brodę.
Anjo zaśmiała się po cichu.
- Nie zjem cię, Heino. Jasne, że kiedy patrzę na młode ciało, to go pragnę - nie ma się
co czerwienić, chłopcze - ale ty możesz czuć się bezpiecznie. Za dobrze cię znam. Jesteśmy
sobie zbyt bliscy. Jeśli nie traktuję cię jak syna, to przynajmniej jak bratanka.
- Nie chciałbym się za ciebie wstydzić. Nie chciałbym się wstydzić za to, co robisz...
- Wcale się nie zmieniłam. Tylko nie zwracałeś uwagi na pewne sprawy. Czy miałeś
powody, by wstydzić się ciotki Anjo?
W rzeczy samej, nie miał.
- Pamiętaj jednak, że to dotyczy nie tylko mnie - upomniała go Anjo przed powrotem
na swoje posłanie. - Byłabym szalenie rozczarowana, gdybym musiała się wstydzić za ciebie,
Heino.
Knut podsłuchiwał i nawet nie czul z tego powodu zażenowania. Wiele go
kosztowało, by leżeć cicho.
W ciągu paru następnych dni pozycja Anjo w grupie bardzo się zmieniła. Ona
zachowywała się wprawdzie tak samo. Jak kumpel.
Ale oni traktowali ją inaczej.
Wcześniej zachowywali się tak, jakby należała do całkiem innego świata. Albo jakby
była ich matką. Szybko się przekonali, że to niewłaściwe podejście. A gdy przyjrzeli się jej
nieco uważniej, musieli uznać, że wcale nie jest taka stara.
Nawet po nocnej rozmowie Heino czuł się zakłopotany, gdy przychodziło mu spojrzeć
na tę nową Anjo. Anjo, która bez wątpienia była kobietą.
Ailo zwrócił na ten fakt uwagę już na początku. Wiek Anjo mu nie przeszkadzał.
Knut obudził się dość późno. A Heino trzeba było siłą otworzyć oczy.
Teraz wszyscy trzej zaczęli uważnie śledzić swoje poczynania. I zachowanie Anjo.
Pewnego dnia się okazało, że zbliżają się do znanych sobie okolic.
- Czyżby zamierzał schronić się u namiestnika - zaczął się zastanawiać Knut.
Heino w to jednak powątpiewał.
- Za dużo się o nim mówi. Wielu ludzi słyszało o Albercie. Kjeldsen nigdy by nie
zaryzykował. Jest przecież chytry jak lis. Podobnie zresztą jak Feldt.
- Anjo powinna była zostać w domu. - Tym razem tę opinię wyraził Knut.
- A dlaczegóż to, jeśli wolno spytać? - wykrzyknęła Anjo, biorąc się pod boki.
Knut nie odpowiedział na jej pytanie.
- Niedługo wszyscy znajdziemy się w domu - wyjaśnił Heino. - Nie dokonaliśmy
niczego, tyle tylko że się nałaziliśmy jak głupcy. Równie dobrze mogłaś zostać w Alcie.
Pilnować swojego zajęcia. Twoja pozycja w domu namiestnika była dla nas bardzo ważna.
Nigdy już nie uda nam się tam umieścić swojego człowieka. Hannu pęknie ze śmiechu, gdy
usłyszy, czego dokonaliśmy!
Zaczęli się już czuć zmęczeni własnym towarzystwem.
Kłócili się o głupstwa, stawiając namiot w pobliżu nielicznych zabudowań. Na
wodach fiordu kołysało się kilka łodzi. Dwie łodzie rybackie wracały właśnie do domu z
połowu.
W zatoce rozlegał się śmiech.
Rozbili swój namiot wysoko, w cieniu stromej góry, tak że mogli obserwować
otoczenie, sami nie widziani. Na tej wysokości nawet dym ich ogniska stawał się całkiem
niewidoczny na tle nieba.
Heino długo stał na skale i przyglądał się wesołemu towarzystwu tam na dole.
Mieszkańcy osady i rybacy bawili się na całego. Śmiali się, tańczyli i nie przejmowali
niczym. Wydawało mu się nawet, że są tam jakieś kobiety.
Poczuł rozpierającą go energię.
- Tu jeszcze nie próbowaliśmy zasięgnąć języka - powiedział niewinnie i sam się
musiał uśmiechnąć. - Do diabła. - Pociągnął nosem. - Śmierdzę?
- Kąpaliśmy się przecież trzy dni temu - pocieszył go Ailo. - A można by pomyśleć, że
to było wczoraj.
- Wyglądasz znacznie gorzej, niż pachniesz, Heino. - Knut nie mógł sobie odmówić
złośliwostki.
- Muszę zobaczyć jakichś ludzi - oświadczył Heino, patrząc na Anjo. - Muszę
zobaczyć innych ludzi, bo zwariuję. Muszę zobaczyć kogoś poza wami, muszę z kimś
porozmawiać. - Wszyscy go rozumieli. Sami tego potrzebowali, choć może nie tak bardzo jak
on.
Ailo starannie umył twarz lodowatą wodą z potoku, który płynął tuż koło ich namiotu.
- Miałbyś coś przeciwko temu, gdybym poszedł z tobą? - zapytał beztrosko. - Zdaje
się, że tam na dole można przynajmniej ugasić pragnienie. Moglibyśmy pójść wszyscy razem.
- Anjo nie powinna tam iść - sprzeciwił się Heino. - To nie najlepsze towarzystwo.
Brakuje im kobiet. A tego rodzaju mężczyźni myślą tylko o jednym, gdy widzą kobietę.
Ailo przełknął ślinę, czując, że trochę pospieszył się z tą propozycją.
- To ja też zostanę - zaproponował.
- Idźcie sobie! - huknął Knut. - Patrzeć już nie mogę na wasze gęby. Wytrzymam
jeszcze kilka dni o suchym pysku.
- Chodzi ci o to, że ktoś mnie musi pilnować? - wtrąciła Anjo, której nikt nie zapytał o
zdanie, co ją naturalnie rozwścieczyło. Choć jednocześnie z tkliwością pomyślała, że bardzo
się o nią wszyscy troszczą. Było to całkiem nowe uczucie dla kogoś, kto przez całe życie
musiał dbać sam o siebie.
- Niewykluczone, że jeden czy dwaj rybacy zapuszczą się aż tutaj - stwierdził Heino.
Anjo w końcu ustąpiła, bo nie miała siły na kłótnie.
- W porządku - odparła niemal obojętnie. - Idźcie i niech Knut ze mną zostanie. W
jego towarzystwie czuję się całkiem bezpiecznie. Zresztą nawet jeśli coś się wydarzy, to Anjo
nie da sobie w kaszę dmuchać.
- Bezpiecznie - mruknął Heino, zerkając spode łba na Knuta. Wyglądało na to, że
zaczyna mieć pewne wątpliwości.
Zwyciężyła jednak ochota na wycieczkę do osady. Heino i Ailo znikli wkrótce na
ś
cieżce prowadzącej w dół.
- Jeśli masz ochotę pójść z nimi, idź. Poradzę sobie sama.
Knut pokręcił głową.
- Wcale mnie to nie kusi - odparł, odwracając się plecami do bawiących się nad
morzem.
- Nie masz ochoty się rozerwać razem z ludźmi w twoim wieku?
Knut spojrzał na Anjo uważnie. Odpoczywała swobodnie oparta o własne bagaże.
Włosy miała zaplecione. Pogoda pozwoliła jej zrezygnować z szala i kurtki, siedziała więc w
samej bluzce i spódnicy. Zdjęła kumagi i położyła bose stopy na grzanych żarem ogniska
kamieniach.
- Zdaje się, że wciąż dużo myślisz o swoim wieku, Anjo?
Kobieta pokiwała głową w milczeniu. Ręce złożyła na kolanach i starała się zachować
spokój.
Doświadczenia nauczyły ją, że nie warto się denerwować.
Knut podszedł do ogniska i usiadł naprzeciwko Anjo, w stosownej odległości.
Popatrzył na nią tak, jakby zobaczył ją po raz pierwszy.
Skłamałby, twierdząc, że wyglądała młodziej, niż na to wskazywał jej wiek. Nawet
poprzez smugę dymu widać było zmarszczki wokół ust i oczu. Łagodne linie, które
pozostawił po sobie śmiech.
Knut spostrzegł też kilka innych zmarszczek, które w kąciku ust wyżłobiło cierpienie.
Ale skóra Anjo zachowała gładkość i miękkość. Dołeczki w policzkach, które
tworzyły się przy każdym uśmiechu, ożywiały jej twarz jak krople rosy błyszczące w
porannych promieniach słońca.
W roziskrzonych, jasnych szaroniebieskich oczach odbijały się doświadczenie i
mądrość.
Niewielkie usta potrafiły rozpromieniać twarz Anjo wspaniałym uśmiechem, ukazując
mocne zęby.
Twarz Anjo miała kształt serca, zwłaszcza, gdy jej właścicielka upinała wysoko
włosy. Knut był na tyle młody, że podobały mu się włosy rozpuszczone. Anjo wyglądałaby
wspaniale w takiej fryzurze. Może to i niezbyt praktyczne, ale mężczyźni nigdy nie biorą tego
pod uwagę. Knut wiedział, co się kryje pod bluzką. Hoże, choć naznaczone bliznami ciało.
Anjo miała szerokie biodra, na których mogła wygodnie wesprzeć dłonie, gdy była
zła. Kształt nóg, okrąglejszych wprawdzie niż te, o których śnił Knut, był wcale pociągający.
Ailo pierwszy to wszystko zauważył. Trzeba mu przyznać, że był nader
spostrzegawczy pod tym względem.
Anjo była atrakcyjną kobietą.
Odgadła, o czym myśli Knut. Kobiety o jej doświadczeniu wyczuwały to na odległość.
Knuta wcale to jednak nie zmieszało. Nie bał się jej.
- Jesteś taki młody - powiedziała, poprawiając włosy. Wystarczyło wyciągnąć szpilki i
gumkę, by opadły swobodnie na ramiona. Anjo nie zrobiła tego celowo. J u ż od dawien
dawna nie spotkała mężczyzny, któremu chciałaby się podobać. Zapomniała więc o tego
rodzaju chwytach. - Właściwie jesteś jeszcze dzieckiem, Knut.
Spojrzenie chłopaka zatrzymało się na jej rozpuszczonych włosach. Choć już długo
nie były myte, w nowej fryzurze Anjo wydala się Knutowi całkiem inną kobietą niż ta, którą
widział przed chwilą.
- Mam dwadzieścia lat. Prawie - oznajmił. - Ale czuję się znacznie starzej.
Anjo czuła się tak, jakby sama miała dwadzieścia lat. No, może troszeczkę więcej. W
każdym razie nie czuła się staro.
- W każdej chwili możesz zejść na dół. Do tamtych. Knut pokręcił głową, jasna
grzywka zatańczyła nad czołem. Dołożył drew do ognia, by zająć czymś ręce.
- Nie powinieneś... - Anjo zwilżyła wargi językiem, nie spuszczając z niego wzroku.
Knut położył palec na ustach i uśmiechem poprosił Anjo, by zamilkła.
- Czternaście lat - zaczęła mimo wszystko i chciała dodać coś jeszcze, ale Knut jej
przerwał.
- Nie widzę w tobie matki - zapewnił ją, podchodząc bliżej. Wyciągnął ku niej ręce, a
ona chwyciła je i pozwoliła, by przygarnął ją do siebie. Knut trzymał dłonie Anjo pomiędzy
swymi. - Nie widzę w tobie matki, tylko kobietę.
Ostrożnie pochylił się nad nią. Poczekał, aż Anjo uniesie głowę i rozchyli usta na
powitanie. A potem ją pocałował, pieszcząc językiem jej podniebienie, pozwalając jej bawić
się tym pocałunkiem.
- Żałujesz? - zapytała Anjo, gdy tylko ich usta się rozdzieliły. - Wciąż jeszcze możesz
się wycofać. Zrozumiem.
Knut znów pokręcił głową. Żałować? Czegóż miałby żałować?
- Chciałbym czegoś więcej niż pocałunku - szepnął. Jej ramiona zacisnęły się wokół
jego pasa. Czuł oddech Anjo na swojej szyi.
- Mam dość doświadczenia i lat, by to rozumieć - usłyszał tuż koło swego ucha. - Nie
gadaj tyle, lepiej od razu weź się do roboty - dodała nieoczekiwanie, gdy Knut całował jej
skroń i policzki.
Napięcie znalazło ujście w śmiechu. Teraz nie musieli się nawet dotykać, by czuć
napięcie, jakie zrodziło się między nimi.
Anjo wskazała głową namiot.
- Jestem jednak trochę pruderyjna - uśmiechnęła się, przytrzymując tkaninę
zasłaniającą wejście. Knut był o wiele wyższy niż ona i musiał się pochylić, by wejść do
ś
rodka.
Chwycił ją w ramiona, nim tkanina za nimi opadła. Gorączkowo szukali swych ciał i
ust. Nie wiedzieli, ile mają czasu. Nie tracili go na rozbieranie się, po prostu dłonie szukały
nagiej skóry tam, gdzie można ją było znaleźć.
Knut położył Anjo na skórzanym posłaniu. W namiocie było tak gorąco, że nie
musieli się przykrywać.
Pobrudzona spódnica owinęła się wokół talii kobiety, jej dłonie szybko uporały się z
pasem Knuta i z jego guzikami. Dobrze wiedziały, czego szukają i jak się z tym obchodzić.
Palce Knuta zakradły się między jej uda. Knut natychmiast się zorientował, że Anjo
już na niego czeka.
Anjo uniosła biodra i pomogła Knutowi dotrzeć tam, gdzie się spieszył.
Przypominała giętkiego kota, nieobliczalnego i niezależnego, wcale nie zamierzała
posłusznie podążać za każdym jego ruchem. Gdy ponosiła go namiętność i zachowywał się
zbyt gwałtownie, sprawiała, że musiał ochłonąć na tyle, by mogła nauczyć go siebie, by
mogła pokazać mu, czego pragnie. Knut był pojętnym uczniem.
Podporządkował się rytmowi jej ciała, a gdy uniesienie sięgnęło szczytu, gdy oboje
pofrunęli wysoko, by razem opaść, zadrżał. Anjo nie wypuściła go z siebie, odpoczywała w
jego ramionach.
Jeszcze dwa razy przeżyli podobne chwile, choć Knut nie miał pojęcia, jak to się
mogło stać. Za każdym razem czuł się tak, jakby stracił już całą energię, ale po paru
sekundach równie gorąco pożądał Anjo.
- Ech, ta młodość - zaśmiała się Anjo, gdy odsunęli się wreszcie od siebie.
Sporo czasu minęło od wygaśnięcia ognia w palenisku. Dawno temu zapadł wieczór.
Anjo usiadła i zaczęła zaplatać warkocze wprawnymi ruchami. U nasady włosów
pojawiły się kropelki potu.
- Jak na takiego smarkacza, niezły z ciebie kochanek - uśmiechnęła się Anjo.
Knut pokazał jej język.
- Tobie też nie brak wigoru, babuniu. Śmiech bardzo im pomógł. Pojawił się wówczas,
gdy mogliby się poczuć skrępowani.
Anjo zerwała się na równe nogi i odchyliła zasłonę namiotu.
- Lepiej będzie, jeśli wywietrzymy. Pachnie tu miłością na kilometr.
Knut podniósł się niechętnie. Wolałby wciąż leżeć i trzymać ją w ramionach.
Przeciągnąć tę chwilę tak, by miała posmak wieczności.
Anjo stała już na zewnątrz, pośród jasnej nocy.
Pocałowała go delikatnie w policzek.
- Wiesz, co to było, Knut? - powiedziała drżącym ze smutku głosem. - Coś, co nigdy
się nie powtórzy. To był tylko ten jeden jedyny raz.
Knut wiedział. Żadne z nich nie złożyło żadnej obietnicy. Oboje mieli ochotę na to, co
się miedzy nimi zdarzyło.
Knut w milczeniu pokiwał głową. Przyjął jej warunki.
Wciąż jednak królowała nad nimi noc, której nie warto było tracić na sen.
12
Knut zasnął na dworze. Anjo nakryła go skórą. Próbował pozbierać jakoś myśli,
korzystając z rześkiego nocnego powietrza, ale sen zmorzył go, zanim zdołał cokolwiek
uporządkować.
W pewnej chwili Knut poczuł, że ktoś dotyka jego policzka.
To próbował go obudzić Ailo. Siedział obok niego, nie wyglądał najlepiej. Miał
przekrwione oczy.
- Heino już jest? - zapytał.
- A powinien być? - Knut potarł powieki i zajrzał do namiotu.
Ailo nie wstał z miejsca.
- Niełatwo było się tu wdrapać - wyjaśnił. - Świetny z ciebie strażnik, skoro nie wiesz,
czy ktoś do was przyszedł. Anjo, czy Heino się zjawił?
Anjo była radosna jak skowronek. Pokręciła głową, wychodząc na dwór. Knut na jej
widok przełknął ślinę i zaczął się zastanawiać, czy zdoła przemienić minioną noc we
wspomnienie.
Od razu jednak zauważył, że Anjo patrzy na niego dokładnie tak samo jak przedtem.
Nie wiedział, co o tym sądzić.
- Czujesz się dobrze, Ailo? - zapytała Anjo. I choć w jej spojrzeniu nie było niczego
szczególnego, usiadła obok Knuta bez skrępowania. - Bo nie wyglądasz najlepiej. Heino jest
w podobnym stanie?
Ailo uśmiechnął się krzywo i zerknął na płynące nieopodal źródło, w którym można
się było przejrzeć.
Potem zanurzył w wodzie całą głowę i otrząsnął się.
- Było nieźle - oświadczył. - Całkiem nieźle. Mnóstwo ludzi. I wszyscy zachowywali
się jak przyjaciele. Mieliście stąd świetny widok. Widzieliście, jak Heino wdrapywał się na
maszt? Założył się z kimś, że to zrobi. Nigdy bym nie przypuszczał, że taki z niego akrobata.
Anjo i Knut nic nie widzieli.
- To co wyście, u licha, robili? - zapytał. Popatrzył na Knuta i na Anjo i jego twarz
rozpromieniła się w uśmiechu. - Czyżby Knut wywarł na tobie tak dobre 'wrażenie, że...? - nie
dokończył.
- Zamknij się! - uciął Knut. - Jeszcze nie wytrzeźwiałeś.
Anjo uniosła jedną brew. Ciepło, które zgromadziło się w jej sercu, usposabiało ją
przychylnie wobec świata.
- Dobrze wiem, o czym myślał - tłumaczył jej Ailo. - Najpierw mnie to przyszło do
głowy. Takie nieprzystojne myśli. A potem on je podchwycił, choć nie pozwalał mi o tym
mówić... - dokończył ze śmiechem.
Anjo także się uśmiechnęła, ale Knut miał ponury wyraz twarzy.
- Lepiej będzie, jeśli przestaniesz już mówić, Ailo - poradziła mu Anjo. - Bo później
możesz żałować. Dlatego, że zrobi ci się wstyd, albo dlatego, że Knut nie wytrzyma i
rozkwasi ci nos.
Ailo nie zupełnie rozumiał, dlaczego zdaniem Anjo powiedział za dużo. Powiedział
przecież tylko to, co wszyscy wiedzieli.
- Gdzie łodzie? Pospałbym jeszcze, ale oni musieli już wypłynąć. O barbarzyńskiej
porze.
- Powinni cię wrzucić do morza!
- A Heino? Nie byliście razem? Ailo usiłował sobie przypomnieć. Rozbolała go od
tego tylko głowa.
- Kobieta - powiedział wreszcie. - Zdaje się, że była tam jakaś kobieta i że Heino z nią
rozmawiał. - Mokra grzywka przykleiła się mu do czoła. - Potem znikł strasznie szybko.
Ledwo się zabawa zaczęła, a on już znikł. - Ailo wzruszył ramionami. - Pewnie bardzo po-
trzebował kobiety.
Parę godzin później zjawił się Heino w równie opłakanym stanie jak Ailo.
- Nareszcie jesteś! - wykrzyknęła Anjo. - Starczy ci już na jakiś czas innych ludzi?
Heino nie odpowiedział, choć nie miał zwyczaju ignorować słów Anjo. Zatrzymał się
przed Ailo i spojrzał na niego dziwnym wzrokiem.
- Martwiłem się o ciebie - powiedział ochrypłym głosem. - Ale nic nie mogłem zrobić.
- Martwiłeś się? - zapytał Ailo. - Jestem przecież dorosły, no i nie pierwszy raz
bawiłem się wśród marynarzy.
Heino się uśmiechnął.
- Nigdy jeszcze nie bawiłeś się w takim towarzystwie. Nigdy.
- W bardzo podobnym - zapewnił go Ailo.
- Nigdy przedtem nie piłeś w towarzystwie największego mordercy w Finnmarku -
oświadczył Heino, siadając ciężko.
Ailo patrzył na Heino szerokimi oczami. Chwycił się za głowę, zmarszczył brwi i
zaczął się zastanawiać, choć od myślenia głowa go okrutnie bolała.
- Po tym, jak się wspinałeś na maszt... - Ailo mrużył oczy z wysiłku. - Gdy napłynęła
ostatnia łódź...
Heino pokiwał głową.
- Byłeś wtedy po drugiej stronie. Nie mogłem nawiązać z tobą kontaktu, choć
próbowałem. Postanowiłem więc, że się ulotnię, żeby nie zepsuć wszystkiego. I tak nie
mogliśmy go tam dopaść. Było za dużo ludzi.
- Wielkie nieba - westchnął Ailo. Ręce mu drżały, gdy zrywał kolejne źdźbło trawy.
Poprzednie dawno już przeżuł i wypluł. - Kto by przypuszczał... - dodał, nie pojmując, jak
mógł pić razem z mordercą ojca. Z człowiekiem, który zabił Simona... - Wyglądał tak
zwyczajnie. Ubrany tak samo jak inni. Szary sweter. Spodnie z samodziału. Tylko patrzył tak
jakoś chłodno... - Ailo podniósł wzrok na towarzyszy. - Tyle się mówiło na temat jego
lodowatego spojrzenia, że spodziewałem się czegoś innego, bardziej niezwykłego. Sądziłem,
ż
e od razu można po nim poznać, jaki jest niebezpieczny.
- Teraz wiesz już, jak wygląda - powiedział Heino. - A ja wiem, w którym kierunku
popłynął. Nie w stronę morza, jak reszta łodzi, ale w głąb fiordu. Jest na tyle bezczelny, że
wraca.
- My też możemy kupić łódź - zaproponował Knut. - Złota powinno wystarczyć.
Anjo miała całkiem inne pomysły. Podobnie jak Ailo.
- Potrzebujemy raczej reniferów - zasugerował. - Mógłbym się nimi zająć. Potem
wybieram się przecież do Lyngen. Zapomniałeś chyba, Knut, że masz tam rodzinę. Obaj
mamy siostrę, która powinna się dowiedzieć o losie Simona. A ja nie zamierzam nieść tego
wszystkiego aż do Skibotn.
Słowa Ailo brzmiały rozsądnie.
- Chciałbym, żeby to się wreszcie skończyło! - wybuchnął Heino. - Mam już dość tej
nie kończącej się wędrówki.
- Wracasz do domu? - zapytała Anjo. - Chcesz później wrócić do Finlandii?
Heino nie był pewien, co zrobi. Nikt nie zapytał Anjo o jej plany na przyszłość.
Knut jej unikał. Na tyle, na ile było to możliwe w tych warunkach.
Nie czuł się najlepiej, trzymając się od Anjo z dala, miał się jednak znacznie gorzej,
gdy przychodziło mu słuchać z bliska jej oddechu.
Nie potrafił znieść myśli, że mógłby jej dotknąć, gdyby tylko chciał.
Najmocniej cierpiał nocami. Zdarzało mu się przecież nawet leżeć tuż obok i
wyobrażać sobie, że czuje ciepło jej ciała.
Zastanawiał się czasami, czy Anjo zaspokoiła swoje potrzeby. Czy chodziło jej tylko o
to, by się do kogoś przytulić, by poczuć czyjeś ciepło i pożądanie, czy chodziło tylko o
fizyczną bliskość.
Anjo chciała go utwierdzić w przekonaniu, że po prostu wykorzystali wzajemnie
swoje ciała, że nie pojawiła się między nimi nuta prawdziwego ciepła i bliskości.
Ale Knut nazwał to w myślach kochaniem, choć wiedział, że Anjo by zesztywniała,
usłyszawszy to słowo.
Anjo nie chciała, by uwierzył, że za tym wszystkim kryły się jakieś wyższe uczucia.
Oboje wykorzystali chwilę pożądania, ot i tyle. Knut cierpiał jednak na myśl, że to się nigdy
nie powtórzy.
Zbliżali się już do Alty. Przenocowali na tej samej polanie, na której rozbili pierwszy
obóz podczas tej wyprawy.
Ailo chciał porozmawiać z Knutem w cztery oczy.
- Jesteś jakiś nieswój - zaczął bez owijania w bawełnę. - Co się dzieje?
Knut rzucił kamieniem najdalej jak potrafił. Potem chwycił następny.
- Sądziłem, że możemy być wobec siebie szczerzy - nie ustępował Ailo. - Że
naprawdę będziemy braćmi. A tymczasem ty coraz bardziej zamykasz się w sobie.
- Polowanie na tego człowieka wcale mnie już nie bawi. - Knut trafił następnym
kamieniem w jakiś krzak. - Nie wiem, czy potrafiłbym kogoś zabić.
- Wcale nie o to chodzi. Przecież zamierzamy z nim porozmawiać.
Knut popatrzył na przyjaciela i pokręcił głową, jakby go przejrzał.
- Wiesz równie dobrze jak i ja, o co tu chodzi. Znajdziemy go i zabijemy. Ty, ja albo
Heino. Czasem wydaje mi się, że nawet Anjo mogłaby to zrobić.
- Może. - Ailo przyznał, że wszyscy o tym myślą, że to dodaje im sił. Że w gruncie
rzeczy chodzi właśnie o zabicie Feldta, a nie o sprowadzenie go po to, by świadczył
przeciwko namiestnikowi. - Ale wcale nie dlatego chodzisz wciąż z grobową miną, Knut.
- Głupiec ze mnie - rzekł Knut niechętnie. Jego spojrzenie powędrowało w stronę
namiotu, ale nie dostrzegł tam Anjo. - Igrałem z ogniem. - Knut opadł na mech i zaczął
wyrywać kępki, by następnie drzeć je na strzępy.
- Zdaje się, że nie przespałeś tamtej nocy przy ognisku - odgadł Ailo. - W przeciwnym
razie nie zdołałbyś podtrzymać ognia przez całą noc.
Knut nie pomyślał o tym.
- Spałem niewiele - wyznał. - I?
- I czuję się beznadziejnie, fatalnie, jak dziecko, jak przegrany... Jeśli chcesz coś
jeszcze usłyszeć, to proszę bardzo. Ale to wystarczy: jestem przegrany. Ja, Knut Elvejord,
przegrałem.
- Akurat.
- Dla niej nie miało to żadnego znaczenia - ciągnął Knut. - Przygoda jednej nocy i nic
więcej. A ja czuję się podle...
- To dla ciebie nie nowina. Przeżyłeś parę takich przygód ostatniej zimy... - wtrącił
Ailo.
Knut dobrze o tym wiedział. Między innymi dlatego miał takie wyrzuty sumienia.
- A jak było? - Ailo nie mógł powściągnąć ciekawości. Knut rzucił w niego
kawałkiem mchu, ale nie trafił.
- Świetnie - powiedział w końcu. Pamiętał, że przedtem zwykł barwnie opisywać tego
rodzaju doświadczenia. Tym razem jednak nie potrafiłby tego zrobić.
- To w czym problem?
- Raczej w kim. We mnie - wyznał przyjacielowi. - Problem jest we mnie. Ona
zapowiedziała, że to się nigdy nie powtórzy. I jestem pewien, że nie kokietowała, mówiła
całkiem poważnie. A było tak fantastycznie... tak... - Knutowi zabrakło słów podziwu. - Ale
się skończyło. I nie powinienem się łudzić nadzieją.
- Zakochałeś się w niej? - zagadnął Ailo, patrząc uważnie na przyjaciela.
- Nie wiem. Do diabła! - Knut uderzył pięścią w ziemię. - Skąd mam wiedzieć, skoro
trudno przewidzieć, do czego to wszystko doprowadzi. Ona się okopała fosą, Ailo.
- Pokonywałeś już takie przeszkody - wzruszył ramionami Ailo. - Sam sobie stwarzasz
problemy, Knut. Dlaczego sądzisz, że Anjo nie zmieni zdania? Przecież było fantastycznie,
prawda? Chyba dla niej też? Chyba nie myślałeś tylko o sobie, gdy to robiliście?
Gdyby spojrzenie mogło zabijać, Ailo nigdy by już nie wstał.
- Myślisz, że ona nie boi się cierpienia? Sądzisz, że potrafi sobie wyobrazić przyszłość
u twojego boku? Na pewno nawet o tym nie marzy. Bezpieczniej powiedzieć „dosyć” po tym
jednym razie i nazwać wszystko zabawą. Ale nie spuszcza z ciebie wzroku, Knut. Nie
zauważyłeś tego, bo koncentrujesz się na tym, by jej unikać wzrokiem. Ale ja zauważyłem. I
Heino także. Gdziekolwiek tylko się ruszysz, Anjo śledzi cię spojrzeniem.
Trudno uwierzyć w coś, czego człowiek sam nie widzi. Zwłaszcza gdy nie jest
pewien, że to może być prawda.
- Czy czternaście lat to dużo? - zapytał Knut, nawet nie patrząc na Ailo. Bał się, że
dojrzy uśmiech na twarzy przyjaciela, że spotka się z szyderstwem z jego strony. - Nie mam
nawet dwudziestu lat. W porównaniu z nią jestem gówniarzem.
Ailo spojrzał w stronę Anjo, która energicznie przygotowywała posiłek.
Jej ciało nie było ciałem młodej dziewczyny. Anjo nie odzyska już młodzieńczej
sylwetki. Ale kto powiedział, że szczęście wiąże się z młodością? Czy radość można znaleźć
tylko u boku kogoś bardzo podobnego?
Czyż życie nie jest piękniejsze dzięki różnicom? Uroda życia polega przecież na tym,
ż
e każdy dzień jest całkiem inny niż poprzedni, że nic się nie powtarza.
- Ona tyle przeszła - dorzucił Knut. Ailo wyciągnął nóż, odciął kawałek gałęzi grubej
jak palec i zaczął ostrzyć go na końcu. Gdy miał zajęte ręce, najlepiej mu się myślało.
- Jeśli masz z tym jakiś problem - powiedział spokojnie - to rzeczywiście poważna
sprawa.
- Myślisz, że ona jest brzydka? - Głos Knuta brzmiał niepewnie. Knut zaczął się
obawiać, czy nie postradał rozumu. Przecież Anjo nie mogła się równać urodą z młodymi
dziewczętami, do których go przedtem ciągnęło. A już w najmniejszym stopniu nie
przypominała Anny.
Trudno by było je pod jakimkolwiek względem porównać.
- Rozmawialiśmy już na ten temat - westchnął Ailo. - Wtedy napadłeś na mnie,
podejrzewałeś, że zwariowałem. Nie, ja wcale nie uważam, że Anjo jest brzydka. Uważam, że
jest wspaniała. Mądra. Bystra. Zabawna. I jeśli mam być całkiem szczery, to chętnie
zawarłbym z nią jeszcze bliższą znajomość.
Knut zamknął oczy i próbował sobie wyobrazić, jak wraca do domu z Anjo. Anjo ma
prawie tyle samo lat, co Reijo. Knut nie potrafił przewidzieć reakcji ojczyma. Ida by się
szalenie zdziwiła, ale zaakceptowałaby Anjo. Anjo odznaczała się przecież mnóstwem cech,
które Ida tak bardzo ceniła.
Maja... Maja miałaby go w pogardzie. Może. Knut nie był pewien jej reakcji. Lata
zmieniły ją nie do poznania.
Z całą pewnością cały fiord huczałby od plotek.
- Nie chcę się nad tym zastanawiać. - Knut odsunął od siebie te myśli. Można i w ten
sposób podchodzić do własnych problemów. - Najpierw musimy załatwić sprawę Feldta. I
złota. Dopiero potem się zastanowię. Może przejdzie mi do tego czasu. To pierwsza kobieta,
wobec której coś poczułem od czasu Anny.
- A było ich sporo - rzucił Ailo z sarkazmem, wciąż zajęty ociosywaniem gałęzi.
- To, co istotne, nie zaczyna się w spodniach, tylko w głowie. - Knut zdziwił się
trafnością własnych słów. - Nigdy przedtem o tym nie myślałem, ale to prawda. Tym razem
jest całkiem inaczej.
- To może i ja bym spróbował? - zagadnął Ailo beztrosko. - Może ona miałaby ochotę
na jeszcze jedno jędrne ciało, a ja bez trudu pogodziłbym się z tym, że chodzi tylko o jedną
noc.
Knut siedział okrakiem na przyjacielu, nim ten skończył mówić. Wyrwał mu nóż i
przycisnął go do ziemi, patrząc na niego pociemniałymi z gniewu oczyma.
- Nawet o tym nie myśl! - syknął między zębami. - Nawet o tym nie myśl, Ailo. Zabiję
cię, jeśli się zorientuję, że z nią spałeś. Nawet nie próbuj! Obetnę ci ręce. I nie tylko ręce.
Ailo zagwizdał przeciągle, a Knut stoczył się na mech.
- O rany, co się ze mną dzieje! - jęknął, leżąc z twarzą wtuloną w ziemię. -
Pociemniało mi w oczach, gdy to powiedziałeś. Nie zdołałem się opanować.
- To poważna sprawa - zgodził się Ailo. Udało mu się znaleźć i nóż, i język w gębie.
- Co strugasz? - zapytał Knut, pragnąc wreszcie zmienić temat.
- Ptaka. Zawsze strugam ptaki. Czasem udaje mi się dokończyć, ale najczęściej nie. To
będzie ptak w locie. - Ailo pokazał Knutowi swoje dzieło.
- Mama miała kiedyś coś takiego - przypomniał sobie Knut. - Nosiła go na szyi, na
rzemyku. Chyba twój ojciec go dla niej zrobił.
Ailo pokiwał głową. On także pamiętał tamtego ptaka. Pierwszą zabawką, którą dostał
od ojca, był także ptak. Mikkal często je strugał. Ailo poszedł w jego ślady.
Ptak w locie, z rozpostartymi szeroko skrzydłami, stał się symbolem Mikkala.
Symbolem jego tęsknoty za wolnością, za życiem w zgodzie z naturą. Lecący ptak był jak
Mikkal, jak Raija...
Teraz ptak stał się symbolem Ailo. Jego znakiem rozpoznawczym.
- Pozwól mi podarować tego ptaka Anjo! - poprosił Knut żarliwie. Pomysł przyszedł
mu do głowy nagle i niespodziewanie.
Ailo wzruszył ramionami i znów zaczął się bawić nożem. Robił malusieńkie nacięcia,
wygładzał powierzchnię i żłobił łuki tak, by ptak wyglądał jak żywy. Wykorzystując
niewielki sęk, wyciął ledwo widoczną dziurkę ponad jednym skrzydłem. W ten sposób można
było nanizać wisiorek na sznurek.
Podał gotowe dzieło Knutowi. Ten przełknął ślinę, wzruszony i uradowany.
- Musisz tylko znaleźć jakiś sznurek.
Knut zdjął skórzaną kurtkę, która zawsze miała za długie rękawy.
Bez chwili zastanowienia odciął kawałek rękawa i zrobił rzemyk wystarczająco wąski,
by mógł posłużyć do zawieszenia ozdoby.
Ailo się uśmiechnął.
- Mnie by to nie przyszło do głowy - przyznał. - Wydaje mi się, że naprawdę mocno
się w to zaangażowałeś, Knut. Nie rezygnuj z tej szansy.
Knut podniósł się z miejsca. Jego wielkie palce nie nadawały się do precyzyjnej
roboty. Zwłaszcza że dłonie mu drżały.
Tymczasem zbliżała się ku nim Anjo.
Anjo stała się znacznie bardziej kobieca. Niewiele miała wspólnego z dawną pyskatą
Anjo, która starała się jak najbardziej upodobnić do mężczyzny.
Ostatnio upinała włosy luźno na karku. Okalały jej twarz miękką ramą, powiewały
przed oczami. Anjo wyglądała na pogodniejszą i szczęśliwszą.
Knutowi wydawało się, że Anjo płynie ku nim ponad mchem. Jakby jej stopy prawie
nie dotykały ziemi. Jakby była przebranym za kobietę aniołem.
- Mam się ulotnić? - szepnął Ailo, gotów natychmiast się oddalić.
Knut pokręcił głową. Nie zniósłby spotkania z cztery oczy. Nie poukładał jeszcze
sobie tego wszystkiego w głowie. Tak czy inaczej miał jednak zamiar podarować jej wisiorek.
- Nie przeszkadzam? - zapytała Anjo. Knut pospieszył z zaprzeczeniem. Jakże by
mogła przeszkadzać? On jej, i owszem, unikał, ale skoro inicjatywa wyszła od niej...
- Heino jest taki niespokojny - westchnęła Anjo. - Znów wyruszył na rekonesans.
Sprawdzić, czy nie nadpływa łódź... - Anjo załamała dłonie. - Powinnam się cieszyć, że ten
diabeł jest już tak blisko, ale wszystko się we mnie przewraca. Czuję mdłości, gdy o nim
myślę. Sama nie wiem, czy chcę, byśmy go dopadli. Najbardziej bym chciała, żebyśmy
znaleźli go zagryzionego przez wilka albo niedźwiedzia.
- Niezbyt to miłosierna modlitwa za nieprzyjaciół - uśmiechnął się Ailo.
- To się niedługo skończy - pocieszył Anjo Knut, nie patrząc jej w oczy. Miał
nadzieję, że Anjo nie pomyśli sobie, że on mówi o czymś zupełnie innym. - Ale nie wyręczy
nas żadne dzikie zwierzę.
Anjo dobrze o tym wiedziała i dlatego czuła się tak fatalnie.
W ciszy, która zapadła po jego słowach, Knut wyciągnął przed siebie rękę z
wisiorkiem. Nie przywykł do wręczania prezentów i zupełnie nie wiedział, jak się zachować.
- To dla mnie? - zapytała Anjo z niedowierzaniem. Uśmiech rozjaśnił jej oczy i
wyżłobił dołeczki w policzkach.
Knut pokiwał głową. Coś dziwnie ściskało go w gardle. Zazwyczaj wygadany, tym
razem nie mógł znaleźć słów. Brakowało mu nawet powietrza.
- Dla ciebie - potwierdził i złożył ptaszka w jej dłoniach.
Anjo była prawdziwie poruszona. Musnęła palcami maleńkie cudo. Ptak wyglądał
naprawdę jak żywy, jakby miał lada moment ulecieć z jej dłoni ku niebu.
- Jaki piękny - szepnęła prawie bez tchu. Zwróciła w stronę Knuta wzruszoną twarz. -
Sam to zrobiłeś?
Knut pokręcił głową. Zaśmiał się trochę i skinął w stronę Ailo.
- To prawdziwy mistrz noża.
- Ale rzemyk jest od Knuta - wyjaśnił Ailo z powagą. - To kawałek rękawa jego
kurtki.
Anjo zamrugała oczami pełnymi łez.
- Nigdy w życiu nie dostałam nic równie pięknego od dwóch przystojnych mężczyzn!
- Spontanicznie zarzuciła ramiona na szyję Ailo i uściskała go. Potem obróciła się w stronę
Knuta, popatrzyła na niego przez chwilę i uniosła ku niemu ręce.
Knut postąpił krok w jej kierunku i wziął ją w ramiona. Zanurzył twarz w jej włosach i
przytulał ją długo, stanowczo za długo.
Dotknął ustami jej ucha. Nie pocałował, tylko dotknął. Anjo się nie wyrywała, ale też
nie poddała się całkowicie. Knut ją puścił.
Samym spojrzeniem poprosił ją o wybaczenie, ona zaś wybaczyła mu nic nie mówiąc.
Ailo odwrócił się dyskretnie.
Na twarzy Knuta dostrzegł coś, czego nigdy przedtem nie widział: dojrzałość i
zdecydowanie.
- Pomożesz mi założyć wisiorek, Knut? - zapytała Anjo, drżącym nieco głosem.
Knut skinął głową.
Czuł się jak niezdara, gdy jego palce miały zawiązać cieniutki rzemyczek na jej szyi.
Anjo uniosła węzeł ciężkich włosów. Knut starał się nie dotknąć jej dłoni. Musnął
jednak skórę na szyi.
Poczuł, jak przeszywa go płomień. Anjo też poruszyła się niespokojnie. Czyżby
poczuła to samo? Czy jej ciało też ogarnęła płomienista niemoc?
Serce Knuta biło coraz szybciej i szybciej...
- Za ciasno? - zapytał, przeklinając w duchu swoją niezręczność.
- W sam raz - odparła. Czy nie kryło się za tym nic więcej?
Czy on działał na nią tak samo jak ona na niego?
Knut wolał się nad tym nie zastanawiać. Skupił się na motaniu węzełka. Potem
odwrócił Anjo ku sobie, chwytając ją mocno za ramiona. Chciał zobaczyć, czy do twarzy jej
w wisiorku.
Zobaczył jednak tylko jej usta. Wszystko poza nimi zaszło mgłą. Zapomniał całkiem o
ptaszku i widział tylko wilgotne, kuszące półotwarte usta, a ich widok znów sprowokował go
do marzeń, których jeszcze niedawno śmiertelnie by się wstydził.
Głośno przełknął ślinę, ale to go nie uspokoiło. Krew tętniła w jego żyłach tak samo
jak przedtem.
Palce zacisnęły się jeszcze mocniej na jej ramionach, zostawiając prawdopodobnie
ś
lady na skórze. On jednak o tym wcale nie myślał.
Nagle ją pocałował. Zupełnie nie wiedział, jak do tego doszło, przecież nic takiego nie
zamierzał...
Ale gdy dotknął jej ust, gdy oddała mu pocałunek, nie miał siły się od niej oderwać.
Czul, że trzyma ręce na jej plecach, i nie miał pojęcia, kiedy je tam przesunął.
Czuł jej miękkie ramiona na swojej szyi, jej palce zanurzone w jego włosy.
I usta, które oddawały mu pocałunek.
Czas przestał istnieć. Wyciągnął ku niej dłoń, gdy wymknęła się z jego objęć.
Anjo oddychała tak samo ciężko jak on.
Wydawało jej się, że stoi tak całą wieczność tuż koło niego, zbierając siły, by odsunąć
się jeszcze dalej.
- Ustaliliśmy przecież, ustaliliśmy, że to się nie powtórzy - powiedziała wreszcie. I
uciekła. Miała zamiar go powstrzymać, gdyby pobiegł za nią.
Twarz Knuta wykrzywił grymas.
Ailo podszedł do niego cicho i objął ramieniem.
- To poważna sprawa, mój stary. Chyba nie tylko dla ciebie.
Knut się wykrzywił.
- Poczekam, aż to minie.
13
Heino świetnie znał Feldta. Nie na darmo towarzyszył mu przez tyle miesięcy.
Właśnie Heino zauważył i rozpoznał łódź.
Nie wyglądał na zaskoczonego, gdy przyniósł nowinę przyjaciołom.
- Ten czort jest na tyle bezczelny, że zjawił się w Alcie. Zacumował już przy brzegu i
poszedł do osady.
Cała czwórka była zmęczona. Wyczerpała ich wędrówka po pustkowiu śladem
człowieka, odpowiedzialnego za tyle bólu i cierpienia.
Człowieka najwyraźniej górującego sprytem.
- Koło się zamknęło - rzekła w zadumie Anjo.
A więc znów jest w Alcie. Nie tego się spodziewała, gdy ruszała w drogę w
towarzystwie trzech młodzieńców. Nawet w najśmielszych marzeniach nie potrafiłaby sobie
wyobrazić tego, co się stało podczas wyprawy. Myślała tylko o sprawie. Przypuszczała, że
powrócą z tarczą. Miała nadzieję, że triumfalnie wniosą oskarżenie przeciwko namiestnikowi,
oczami wyobraźni widziała już zwycięstwo, widziała, jak Kjeldsen ucieka z Alty, jak
wypuszcza na wolność Knuta Olssona, Knuta - Kwena...
Nie brakowało jej marzeń, ale o miłości nie marzyła.
- Chcę do domu - powiedziała Anjo, siadając. Nie miała siły biec na skałę, by
popatrzeć na łódź Hansa Fredrika Feldta. - Chcę się wykąpać i zasnąć we własnym łóżku.
Chcę zapomnieć, że kiedykolwiek spotkałam człowieka, który się nazywał Hans Fredrik
Feldt.
- Możesz zrobić wszystko z wyjątkiem tego ostatniego - oznajmił Heino. - Wciąż na
ciebie liczymy. Najpierw musimy jednak porozmawiać z Hannu. Jestem bardzo
zaniepokojony.
- Feldt planuje na pewno jakieś świństwo - westchnęła Anjo, bardzo zmęczona. - Czy
wie, że to Hannu i Jussi mieli złoto?
Heino popatrzył na Knuta i powiedział z westchnieniem.
- No właśnie. Wszyscy wiedzą, kto został obrabowany, ale tylko Feldt wie, co zginęło.
Do diabla, zupełnie o tym nie pomyślałem. Nigdy sobie nie wybaczę, jeśli cokolwiek im się
stało. - Heino popatrzył na swych towarzyszy. - Nie mamy wyboru. Musimy zostawić tu
Anjo. Anjo sama dotrze do domu. My musimy pędzić jak najprędzej do Alty.
Nawet Knut uznał, że nie ma innego wyjścia, i liczył na to, że Anjo to zrozumie.
- Zostawimy renifery w letniej szopie Hannu - zaproponował, choć wiedział, że w ten
sposób będą musieli nadłożyć drogi.
- Wystarczy, że jeden z nas pomoże Anjo je tam zaprowadzić. - Heino zaczął się z
miejsca zachowywać jak urodzony przywódca.
Ailo ofiarował się, że to zrobi.
- Obaj macie więcej powodów do zemsty - westchnął. - No i ja najszybciej biegam.
Powiedzcie tylko, gdzie to jest.
Knut szybko mu wytłumaczył.
Anjo nie spodobał się ten plan. Oczywiście mogła wrócić do domu sama, ale uważała,
ż
e Knut i Heino nie powinni iść tylko we dwóch na spotkanie temu potworowi.
- On jest w gorszej sytuacji niż my - uspokajał ją Heino, choć sam nie był o tym do
końca przekonany. - Nas jest dwóch.
Anjo pogłaskała dłonią ich policzki. Popatrzyła Knutowi prosto w oczy i chciała coś
powiedzieć, ale zaraz zamknęła usta.
- Bądźcie ostrożni - poprosiła. - Nie wiem, czy potrafię się za was modlić. Nie
pamiętam chyba, jak to się robi.
- Wystarczy, że będziesz o nas myśleć - oświadczył Knut, patrząc jej prosto w oczy.
Szukał jakiegoś znaku w jej spojrzeniu, ona jednak nie zamierzała odsłonić przed nim swego
serca. Całymi latami wprawiała się w sztuce ukrywania uczuć.
- Będę na pewno. - Anjo umilkła na chwilę, a potem wybuchła: - Nie oszczędzajcie
go! Niech cierpi jak najwięcej! Niech przeżyje jak najgorsze upokorzenie!
- Popełniliśmy błąd, mówiąc, że jest jeszcze więcej złota. - Heino wziął na siebie całą
winę. - Ale nic lepszego nie przyszło nam do głowy. Nic lepszego nie wymyśliłem. Simon od
początku był zdania, że to kiepski pomysł. No i nie pisnął nawet słówkiem, skąd ma złoto.
Błąd. Okropny błąd.
- Nie myśl o tym! - Knut nie miał ochoty rozmawiać o Simonie. Natychmiast znowu
ujrzał jego zmasakrowane ciało. Tak właśnie miał pamiętać Simona. W jego wspomnieniach
nie pozostał czarujący, roześmiany, żartujący Simon, ale trup.
Ruszyli biegiem. Od czasu do czasu zamienili parę słów. Tyle przecież mieli sobie do
powiedzenia, a nie wiedzieli, czy starczy im na to czasu.
- To musiała być niezwykła kobieta - rzucił niespodziewanie Heino, zwalniając tempo.
- Kto?
- Twoja matka. - Heino patrzył prosto przed siebie. - Ludzie gadają, że Feldt jej
właśnie szuka. To niewykluczone. Ojciec też jej szukał. Zapewne dlatego się spotkali i
dlatego ojciec zginął.
- Nie obwiniaj jej o to! - poprosił Knut. - Bardzo cię proszę! Raija nie jest
wszystkiemu winna.
- Chyba pierwszy raz wymówiłeś jej imię? Knut uśmiechnął się z goryczą.
- Właściwie wcale jej nie znalem. Nigdzie nie zagrzewała miejsca. Zawsze w drodze.
Byłem bardzo mały, gdy z nią mieszkaliśmy. Potem musiała uciekać, bo oskarżono ją o czary.
Razem z ojcem Ailo wyjechała do Finlandii. Zabrali ze sobą Ailo. On pamięta ją lepiej niż ja.
- A ty? I twoje rodzeństwo?
- Raija wyszła za mąż po raz drugi. Nasze stosunki rodzinne są bardzo zawikłane. Jej
drugi mąż był ojcem mojej najmłodszej siostry i najlepszym przyjacielem mojego ojca.
Heino wzniósł oczy do nieba.
- Feldt zabił Mikkala, ojca Ailo. Próbował zastrzelić mamę, ale Mikkal ją zasłonił.
Raija znów musiała uciekać, tym razem z Rosjanami. Miała wrócić po roku, ale nigdy się nie
pojawiła. Wiele lat minęło od tamtych wydarzeń. Czternaście lat. Raija pewnie nie żyje.
- Ojciec nie był więc jedyny... - zamyślił się Heino. - Co to była za kobieta? Zupełnie
nie potrafię sobie jej wyobrazić. Ojciec nie miał szczególnie trudnego życia.
Mama nie była gorsza niż inne żony. Wszyscy mężczyźni miewali jakieś przygody,
ale żaden nie opuścił gospodarstwa i pięciorga dzieci.
- Nie wiem. - Knut był całkiem szczery. - Żałuję, że jej nie znałem. Choć prawie jej
nie pamiętam, to wiem, że była piękna. Miała ciemne, niemal czarne oczy, których nigdy nie
zapomnę. Reszty nie jestem pewien. Należała w każdym razie do osób, które wszyscy
kochają. Są tacy ludzie.
- Ale nie w ten sposób.
- Moja siostra jej nienawidzi - wyznał Knut. - Ta, która była żoną Simona, Maja...
Heino dobrze rozumiał uczucia Mai.
- Wy także staliście się ofiarami. W gruncie rzeczy nie mieliście przecież matki.
Dziewczęta znacznie bardziej to przeżywają. Dla chłopców ważniejszy jest ojciec.
Knut pokiwał głową.
- Co potrafisz? - Heino bez uprzedzenia zmienił temat. Zbliżali się już do Alty. -
Potrafisz się bić? Masz mocne pięści?
- Chyba tak - zawahał się Knut, bo nie lubił bójek. - Jestem wytrwały, jeśli to ma
jakieś znaczenie. I mam nóż. Tylko że nie posługuję się nim najlepiej. Wszyscy mówili, że
nie spotkali nikogo, kto byłby bardziej niezręczny przy szlachtowaniu reniferów...
- To dobrze. Czy nie tego chciała Anjo? Żebyśmy zrobili to w najgorszym stylu.
Anjo i Ailo również pędzili co sił w nogach. Anjo ledwo nadążała. Myślała jednak
tylko o tym, że Knut i Heino będą potrzebowali pomocy Ailo. Znów czuła się jak zbędny
balast, jak ktoś zupełnie bezużyteczny.
- Wolałbyś być razem z nimi? Ailo nie miał ochoty kłamać i zaprzeczać. Anjo się
zatrzymała. Byli już nieopodal zamieszkałej przez Kwenów Alty. Nieopodal jej maleńkiego
domku.
- Nieważne, co ludzie o mnie gadają - stwierdziła Anjo. - Przywiąż renifery do mojego
płotu. Jeden renifer czy cztery, to przecież nie ma znaczenia, ludzie i tak będą plotkować. -
Ailo zawahał się przez chwilę, bo propozycja była kusząca. Nie wiedzieli przecież, jak daleko
zaszły sprawy. Mężczyzna, z którym Ailo niedawno pił gorzałkę, wypłynął na wody fiordu
sam. Ale to było parę dni temu, a w Finnmarku nie brakowało włóczęgów spod ciemnej
gwiazdy. Feldt mógł z powodzeniem skaptować paru rzezimieszków. A na dodatek Feldt był
człowiekiem, który zamordował ojca Ailo.
- Tu chodzi o twoje życie, Anjo - powiedział Ailo z powagą. - Niewykluczone, że
Feldt wcale nie jest u Hannu i Jussiego. Może być niebezpieczny także dla ciebie.
Anjo uśmiechnęła się odważnie.
- Zaryzykuję. Ja się tak bardzo nie liczę. Trzeba myśleć o innych i pamiętać, że ten
człowiek nie zrobił nigdy nic dobrego.
- Knut nigdy by mi nie darował, gdyby ci się coś przytrafiło, wiesz?
Dłonie Anjo dotknęły wisiorka, palce zaczęły się bawić ptakiem.
- Wiem - odparła ze smutkiem. - Wiem, Ailo. Wracam do domu.
Ailo uścisnął ją mocno.
- Szkoda, że nie mogę cię pocałować! - wyrwało mu się.
- Nie rób tego! - Anjo uśmiechnęła się z wysiłkiem.
- Popatrz tylko, jak na tym wyszedł ten, który to zrobił ostatnio.
Po chwili byli już w osadzie. Anjo znalazła klucz tam, gdzie go zostawiła. Ailo
rozładował bagaże i zniósł je do domku. Zwierzęta przywiązał do płotu.
- Jesteś chyba na tyle rozsądna, by nie wychylać stąd nosa? - Ailo spojrzał na nią
badawczo. Bardzo pragnął, by to wszystko się dobrze skończyło. Również dla Anjo.
- W każdym razie za bardzo się boję, by iść za tobą - wyznała Anjo szczerze. -
Musicie tu przyjść później. I opowiedzieć mi o wszystkim.
Ailo dobrze ją rozumiał. Spojrzeniem można powiedzieć bardzo wiele, zwłaszcza to,
czego nie da się wyrazić słowami.
- Obiecuję - odparł Ailo. - Za nas wszystkich.
Anjo nie napominała go, by był ostrożny, by się pilnował... Wiedziała, że do pewnego
momentu będzie ostrożny, a potem wszystkie przestrogi stracą znaczenie.
Nienawiść potrafi zmienić każdego człowieka.
Okna były zasłonięte. Pierwszy niepokojący znak, który dowodził, że ich
przypuszczenia mogą się potwierdzić. I że u Hannu i Jussiego nie wszystko jest tak jak
należy.
- On ma przewagę. - Heino zatrzymał się przed sąsiednim domkiem. Oparł się o
drewnianą ścianę i zmarszczył brwi. - Nie zdołamy go tam zaskoczyć, jeśli jeszcze stamtąd
nie wyszedł. Łódź jest wciąż na brzegu...
- Co gorsza, może się zdarzyć, że trzyma Hannu i Jussi w charakterze zakładników -
Knut dokończył myśl Heino. - Dziwne, ale wcale się go nie boję - dodał zaskoczony. - Strach
mnie jednak ogarnia, gdy pomyślę, co mógł zrobić z naszymi dwoma przyjaciółmi. O siebie
wcale się nie lękam.
Heino pokiwał głową i wziął głęboki oddech. Wyprostował się i dotknął noża, który
wsunął za pas. Nóż był na swoim miejscu.
- Nie będziemy tu tak stać...
Wcale się nie umawiali, ale obaj jednocześnie przystąpili do dzieła. Podeszli do drzwi
i zapukali.
Ż
adnej odpowiedzi. Nikt nie otworzył drzwi. Heino znów zapukał.
- Knut zawołał niezbyt głośno:
- Hannu! Jussi! To tylko my! Cisza, która zapadła po tych słowach, zaniepokoiła ich
tak, że wymienili spojrzenia. Zapukali ponownie. Nic.
- Albert - powiedział Heino głośno. - Jeśli tam jesteś, wpuść nas! Porozmawiajmy
przynajmniej. Nie rób nic tym dwóm!
Cisza stała się jeszcze bardziej niepokojąca.
- Albert - powtórzył Heino. - To ja, Hans. Żyję i mam się świetnie. Chciałbym z tobą
pogadać.
Wstrzymali oddech.
- Wyważam drzwi - szepnął Knut. - Nie możemy tak tu stać i krzyczeć. Za chwilę
zleci się pół wsi. Licho wie, co on wtedy zrobi.
Heino przyłożył ucho do drzwi i zaczął nasłuchiwać.
- Ktoś tam jest - szepnął. - Gdyby wszystko było w porządku, bylibyśmy już w środku.
Hannu i Jussi nie mają zwyczaju bawić się w chowanego.
Knut podjął błyskawicznie decyzję. Najbardziej męskim i stanowczym tonem, na jaki
go było stać, powiedział:
- Hansie Fredriku Feldt! Wiemy, że tam jesteś. Chcemy z tobą porozmawiać. Jestem
też pewien, że ty chętnie porozmawiasz ze mną.
Po długiej chwili usłyszeli ostry głos:
- Kim jesteś?
- Synem Raiji.
W środku przewrócił się jakiś sprzęt. Stołek stojący pod piecem, zgadł Knut. Usłyszeli
kroki. Deski podłogowe skrzypiały jak zawsze.
W zamku zazgrzytał klucz.
- Wchodźcie! - rozkazał im głos, który idealnie nadawał się do komenderowania.
Teraz trzeba było działać rozważnie. Pracować głową. Nie pozwalać, by nienawiść i
gniew zmąciły im umysły. W przeciwnym razie wejście do domu byłoby ostatnią rzeczą, jaką
przedsięwzięli w swym życiu.
Weszli do środka.
Knut zamknął za sobą drzwi. Przekręcił klucz, ale celowo nie zasunął zasuwy. W razie
potrzeby z kluczem poradzą sobie bez trudu, gorzej z ciężką zasuwą.
Sam nie wiedział, skąd się wzięły takie trzeźwe myśli. Nie miał pojęcia, jakim cudem
udaje mu się tak doskonale nad sobą panować.
- Gdzie staruszkowie? - zapytał Heino ostro. - Gdzie Hannu i Jussi?
Mężczyzna, który stał przed nimi, wskazał głową drugi pokój. Śledził ich bacznym
spojrzeniem przymrużonych oczu. Trzymał nóż w pogotowiu. U jego pasa wisiał bicz.
Podszedł do nich powoli. Najpierw do Heino. Dobrze wiedział, czego się może po nim
spodziewać. Nie mógł tego natomiast powiedzieć o Knucie. Przyłożył nóż do gardła Heino.
Ostrze znalazło się tuż nad żyłą, której pulsowanie widać było gołym okiem.
Knut nie miał wątpliwości, że Feldt jest gotów użyć tego noża. Pamiętał, jak wyglądał
Simon. Stał jednak nieporuszenie.
Feldt zabrał nóż zza pasa Heino.
- Zawsze miałeś tylko ten jeden - zaśmiał się cicho. - Czy to nie głupota?
Heino nie odpowiedział.
- Co się stało z Hannu i Jussim? - zapytał. Stracił nóż, ale nie stracił godności. -
Zrobiłeś im coś? Chcę ich zobaczyć.
- Nie chcieli mi powiedzieć, gdzie jest reszta złota - wyjaśnił Feldt miłym, prawie
przyjacielskim tonem. - W ogóle nie chcieli przyznać, że było go więcej. Jakże można tak
kłamać? Zwłaszcza w takim wieku. Musiałem im zdradzić, że słyszałem o tym od ich
dobrego przyjaciela, Hansa, a Hans nigdy nie kłamie. Musiałem być dość surowy, by...
- Jak surowy? Feldt nie raczył odpowiedzieć na to pytanie.
- Pomyślcie tylko, że niedaleko jest wzgórze z jaskinią wypełnioną złotem - ciągnął
Feldt, jakby prowadził rozmowę towarzyską przy kawie. - Całe wielkie wzgórze! Właściwy
człowiek potrafiłby wiele dokonać, gdyby miał tyle złota. Czegóż ja bym wówczas nie
dokonał?
- Zasiałbyś jeszcze więcej zła - przerwał mu Heino - Chcę zobaczyć Hannu i Jussiego.
Feldt zdecydowanym ruchem pokręcił głową.
- Niemożliwe, byś mówił poważnie, Hans. Ty, taki mądry chłopak - to mówiąc,
chwycił Heino i przycisnął nóż jeszcze mocniej do jego skóry, tak że parę kropel krwi
spłynęło po ostrzu. - Nóż! - rzucił w stronę Knuta. - Nie będziesz chyba taki głupi jak on?
Knut oddał nóż Feldtowi.
Teraz nie mógł ryzykować. Feldt uzyskał chwilową przewagę. W dalszym ciągu
jednak ich było dwóch, a on jeden. Trzeba mieć oczy i uszy otwarte, a nadejdzie chwila, gdy
oni będą górą.
Feldt był także tylko człowiekiem, musi więc popełniać błędy.
- Jesteś mądrzejszy niż twoja matka! Feldt puścił Heino i odsunął się od nich. Postawił
stołek, który się przedtem przewrócił, i usadowił się na nim wygodnie. W dłoni mocno
dzierżył nóż i ani na chwilę nie spuszczał młodzieńców z oka.
Odebrane noże położył koło paleniska, wsuwając ich ostrza w żar. Knut przypomniał
sobie opowieść Anjo o tym, jak bardzo Feldt lubił posługiwać się przy torturach rozpalonym
ż
elazem.
Knut i Heino wciąż stali.
- W pewnym sensie nie kłamałeś - powiedział Feldt do Heino. - Cała góra złota to była
dla ciebie wielka pokusa. Jesteś do mnie podobny, Hans. Jesteś do mnie bardzo podobny.
Heino pokręcił głową.
- Mylisz się, Feldt. Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz!
- Moje nazwisko! Skąd znasz moje nazwisko? Heino uśmiechnął się chytrze.
- Zastanów się.
- Wiesz, gdzie jest ta góra? - Feldt nie spuszczał z niego oka.
Knut musiał przyznać, że spojrzenie tamtego naprawdę tchnęło lodem. Choć
jednocześnie miało w sobie pewien niepokojący czar.
Heino nie odpowiedział na pytanie.
- Na nic się nie zda milczenie. Dobrze wiesz, że każdego potrafię zmusić do
mówienia. Nawet ciebie.
- Nie każdego - wtrącił się Knut. Nienawiść wobec tego człowieka wzięła w nim górę.
Może ryzykował za wiele, ale uznał, że ktoś musi się mu przeciwstawić. Nie powinien czuć
się bezkarny, sądząc, że jest panem wszystkich i wszystkiego. - Moja matka nic nie powie-
działa, prawda? Nie udało ci się zmusić jej do zeznań.
Feldt przełknął ślinę i błysnął zębami. Nie lubił, gdy ktoś mu o tym przypominał.
Syn tej czarownicy, co za skandal!
- Gdzie ona jest? - zapytał bardziej poruszony niż zazwyczaj. - Zawsze potrafiła się
wymknąć, ta czarownica!
- Ona nie była czarownicą. - Knut pokręcił głową. - To nie czarownica cię zwyciężyła,
Feldt. Całkiem zwyczajna kobieta. Drobna, zwyczajna kobieta. Nic ci nie pomoże, że
będziesz ją nazywał czarownicą. To niczego nie zmieni!
- Znajdę ją jeszcze i zabiję!
Knut nigdy w życiu nie widział tak zmienionej twarzy, nigdy nie widział takiej
wściekłości, takiego szaleństwa.
Feldt powtórzył to kilkakrotnie, całkiem spokojnie.
- Nieważne, gdzie się schowała, i tak ją znajdę. I zabiję - powtórzył spokojniej Feldt.
- Nie dasz rady - rozwiał jego złudzenia Knut.
Feldt nie znosił, gdy ktoś podawał w wątpliwość jego słowa.
- Sam mnie do niej doprowadzisz - uśmiechnął się złośliwie. - To nawet lepsze
rozwiązanie, niż zakładałem. A ja ją zabiję.
- Mama nie żyje, Feldt - wyjaśnił Knut. - Nie żyje. Uniknęła twojej zemsty.
Feldt mu nie uwierzył i uwierzył zarazem. Sam nie wiedział, na co się zdecydować.
Chłopak mógł z powodzeniem kłamać, ale mógł też mówić prawdę.
- Co zrobiłeś ź Hannu i Jussim? - dopytywał się Heino, powoli podchodząc do
mężczyzny siedzącego na stołku. Pochylił się nad nim, nie spuszczając z niego wzroku.
Hans Fredrik Feldt w okamgnieniu zerwał się na równe nogi, wyciągając przed siebie
nóż. Stanął przed paleniskiem, nie chcąc dopuścić, by wzięli stamtąd swoją broń.
Knut nie ruszył się z miejsca. Domyślał się, do czego dąży Heino, i wiedział, jakie
zadanie jemu przypadnie w udziale.
- Słyszałem, że mnie śledzicie - odezwał się nieoczekiwanie Feldt. - Wiedziałem, że
ktoś się o mnie wypytuje, że ktoś depcze mi po piętach. Wiedziałem, że to ty, Hans. Nie
wątpiłem, że żyjesz, bo twarda z ciebie sztuka. Słyszałem, że było was czworo. Trzech męż-
czyzn i jedna kobieta.
Heino podszedł do Feldta, a Knut niepostrzeżenie cofnął się o krok. Stał z rękami
założonymi za siebie.
- Czy to była ona? - Feldt spojrzał na Knuta, który zastygł w bezruchu. Chłopak miał
nadzieję, że kapitan nie zauważył, iż zmienił pozycję. - Czy to była Raija? Twoja matka...?
Ona żyje, prawda?
- Dałeś się we znaki wielu innym kobietom, Feldt - wtrącił się Heino. - Pamiętasz
którąś z nich?
- Ależ skąd! - Feldt był najwyraźniej oburzony tą sugestią. - Dlaczego miałbym je
pamiętać?
- No jasne, dlaczego?
Heino nie obejrzał się za siebie, nie uczynił żadnego znaku, ale Knut wiedział, że
nadeszła chwila, w której Heino rzuci się na mężczyznę uzbrojonego w nóż. Rzuci się z
gołymi pięściami.
W tej samej chwili Knut skoczył do drzwi i przekręcił klucz. Do domku wpadł Ailo.
Heino był tak samo silny jak Feldt, ale Feldt miał nóż. Heino zdołał odsunąć rękę z
nożem od swojego gardła, uniknął śmiertelnego ciosu.
Feldt zranił go jednak w oba ramiona.
Teraz Knut i Ailo rzucili się na kapitana. Trzem młodzieńcom nie zdołał sprostać
nawet najstraszliwszy niegdyś kat Finnmarku.
Wyrwali mu nóż. Nóż trafił w ręce Knuta, jakby on miał największe prawo do zemsty.
Heino powalił przeciwnika na podłogę i rzucił się na niego z pięściami. Na oślep
bombardował ciosami Feldta, przytrzymywanego w żelaznym uścisku przez Ailo i Knuta.
Heino bił i bił tak długo, aż zaczęły go boleć pięści. Feldt ledwo żył, ale wciąż jeszcze
nie stracił świadomości.
- Podzielimy się - szepnął popękanymi ustami. - Schowałem swoje złoto. Możecie
dostać część... nawet wszystko... - Nie miał już szans na wygraną, ale próbował przynajmniej
się targować. - Złoto za moje życie... Chłopcy się roześmiali. Heino usiadł okrakiem na
piersiach powalonego.
- Zabiłeś mojego ojca - zaczął. - Nie wiedziałeś jednak wszystkiego, Feldt. Nazwałem
się Hansem, bo to było twoje prawdziwe imię. Pomyślałem, że kiedyś zrozumiesz ten żart.
Naprawdę nazywam się inaczej. Heino. Heino Aalto. Moje nazwisko niewiele ci mówi, bo
masz kiepską pamięć. Mój ojciec nazywał się Petri Aalto, a ty go zabiłeś z zimną krwią.
- Pamiętam go. - Feldt przełknął ślinę. - Twój ojciec był tchórzem. On także jej szukał,
choć był dla niej stanowczo za stary. Jak mogła się nim przejmować? A poza tym czarownice
nikogo nie kochają.
- Zabiłeś go! - Tak.
Heino splunął. Ailo spojrzał z nienawiścią na pokrwawioną twarz Feldta.
- Mojego ojca także zabiłeś - powiedział Ailo, próbując zachować zimną krew, spokój
i trzeźwy umysł, by nie okazać ani cienia słabości człowiekowi, którym pogardzał.
- Lapończyka? Wątpię.
- Ona go kochała - uśmiechnął się Ailo. - Ta czarownica, której szukasz. Raija i mój
ojciec się kochali. To ją próbowałeś zabić, ale on ją zasłonił. Pamiętasz strzał, który oddałeś
podczas jarmarku, dawno, dawno temu? Wtedy zabiłeś mojego ojca, choć on był tysiąc razy
więcej wart niż ty. Nie dałeś mu żadnej szansy. My cię teraz potraktujemy tak samo.
Feldt zamknął oczy i ujrzał przeszłość jak na dłoni.
Nigdy by nie przypuścił, że to możliwe. Raija nie mogła kochać Lapończyka!
Dlaczego wciąż pamiętał twarz tamtego? Dlaczego pamiętał jego szerokie plecy?
Dlaczego sam podarował tamtemu taką piękną śmierć?
Zastrzelił go, a on wyzionął ducha w jej ramionach. Pocałowała go na pożegnanie.
Ailo splunął.
Knut także.
Mężczyzna nawet się nie wykrzywił. Ślina ciekła mu po policzkach, zamknął oczy.
- To za mamę - wyjaśnił Knut. - Za wszystko, co jej zrobiłeś w twierdzy. I za nasze
stracone dzieciństwo. Za to, co mnie samemu zrobiłeś. - Knut splunął jeszcze raz. - A to za
Simona. Simon był mężem mojej siostry. Nie zasługiwał na taką potworną śmierć, jaką mu
zgotowałeś. - Knut splunął po raz trzeci. - A teraz za Anjo. Anjo, której nawet nie pamiętasz,
choć torturowałeś ją tak samo jak mamę. W twierdzy. Za Anjo, którą musiałeś wypuścić, bo
się wystraszyłeś. Za Anjo, która jest milion razy więcej warta niż ty.
Wszystko, co mu chcieli powiedzieć, już padło. Wymienili wszystkie drogie swoim
sercom ofiary tego kata.
Ale nienawiść nie przygasła. Płonęła takim samym ogniem. Feldt nie może się im
wymknąć. Żaden z nich nie chciał jednak być tym pierwszym, który uniesie nóż.
- Zabijałeś na zlecenie namiestnika? - Heino przypomniał sobie, że mieli coś
ważniejszego do załatwienia. - Kradłeś, podpalałeś i niszczyłeś na czyjś rozkaz? Za
pieniądze?
Wtedy Hans Fredrik Feldt otworzył oczy. Ślina oślepiła mu jedno z nich. Zaśmiał się
jednak ochryple.
- Chcecie wiedzieć? Opowiem wam to i owo za cenę mojego złota i mojego życia.
Oczy mu rozbłysły, gdy poczuł nadzieję, że ma jeszcze jakąś szansę.
- Wolę już iść do piekła! - Ailo puścił ramię leżącego, zagryzł zęby i wbił nóż w pierś
kapitana aż po rękojeść. Czubek noża utkwił w podłodze.
Heino i Knut także puścili Feldta. Patrzyli, jak walczy ze śmiercią. Patrzyli na krew,
która trysnęła strumieniem, gdy Ailo wyciągnął nóż.
Knut wyjął narzędzie zemsty z ręki przyjaciela. Zważył je w dłoni i zrobił to samo co
Ailo.
Potem w milczeniu podał nóż Heino, który jako ostatni przebił ciało Hansa Fredrika
Feldta.
Potem umyli nóż. Zmyli starannie każdą kroplę krwi tego złego człowieka.
Wszyscy trzej milczeli.
Nie przykryli ciała. Żaden nie mógł się na to zdobyć. Feldt leżał na środku w kałuży
krwi. Bez wątpienia martwy. Mógł go zabić którykolwiek z nich.
- Wcale tego nie żałuję - powiedział Ailo. Knut się nie odezwał. On żałował. Wbił nóż
w ciało drugiego człowieka, w ciało bezbronnego, choć złego człowieka. Nie zrobił tego w
obronie własnej i dlatego czuł się fatalnie. Heino otworzył drzwi do sąsiedniej izby, po czym
szybko je zamknął.
- Martwi - zakomunikował towarzyszom. Knut poczuł się nieco lepiej.
- Idźcie do Anjo i zostańcie tam - polecił im Heino. - Nie było was tutaj.
Nie chcieli, by to się tak skończyło. Mieli zamiar wziąć na siebie odpowiedzialność za
wszystko, w czym uczestniczyli.
- Sprowadzę lensmana - oznajmił Heino. Jego spojrzenie zrobiło się dziwnie
nieprzeniknione. - Niewykluczone, że on zrozumie wszystko lepiej, niż wam się zdaje. Nie
wszyscy wysocy urzędnicy lubią Kjeldsena.
Knut i Ailo popatrzyli na Heino. Domyślali się, co ma na myśli, choć wiedzieli, że
nigdy nie wypowie tego głośno. Posłusznie podnieśli się z miejsc.
- Powiedzcie Anjo, że już po wszystkim. Wrócę, gdy wszystko załatwię.
14
Musieli wspierać się na sobie wzajemnie, choć do domu Anjo nie było daleko.
Wszystko, co się zdarzyło, miało nieprzewidziane konsekwencje. Jak początek i
koniec snu.
Anjo zdążyła się przebrać. Wystarczyło jedno spojrzenie, by odgadła, co się stało.
Chwiejąc się na nogach, podeszli do łóżka i rzucili się na nie. Brakowało im słów, by
opowiedzieć jej o wszystkim. Zabrakło im łez.
- Co z Heino? - zapytała ze strachem. - Wszystko w porządku?
Knut pokiwał głową.
- Został, by coś załatwić. Z lensmanem. Czy lensman jest w to zamieszany?
- Niezupełnie - wyjaśniła Anjo. - Ale nie miałby nic przeciwko temu, by Kjeldsen
zniknął stąd na zawsze.
- Dziwne i skomplikowane to wszystko - pokręcił głową Knut.
Gdy znów ujrzał Anjo, choć przecież równie dobrze mógł nie wrócić, poczuł, że życie
odzyskało sens. Ze wszystkich sił pragnął żyć. Ailo oparł się na jego ramieniu i
wyciągnąwszy nóż, zaczął wycierać go o nogawkę spodni. Szukał kropli krwi, które już
dawno znikły z ostrza.
- To ten nóż? - zapytała Anjo i wytarła dłonie w spódnicę, nie odrywając oczu od
ostrza.
Ailo skinął głową.
- Ty to zrobiłeś? Ailo potwierdził.
- I ja też - dodał Knut. - I Heino. My wszyscy. Feldt wiedział, kim jesteśmy i kogo
chcemy pomścić. Wymieniliśmy także ciebie, Anjo. - Anjo oparła się o stół. - Wcale nie
jestem z tego dumny - ciągnął Knut. - Sądziłem, że będę, ale czuję się całkiem inaczej.
- A ja niczego nie żałuję - powtórzył raz jeszcze Ailo. - Jeśli ktokolwiek zasłużył sobie
na śmierć, to właśnie ten człowiek. Zamordowałby nas bez wahania. Widziałeś, co zrobił z
Hannu i Jussim.
Anjo pobladła. Usiadła naprzeciwko mężczyzn, po drugiej stronie stołu.
- Nie żyją?
- Nie żyją.
- Próbował się targować. Opowiedziałby wszystko o Kjeldsenie, gdybyśmy mu
obiecali życie i złoto - opowiedział Knut. - Ailo do tego nie dopuścił. Żałuję, że pierwszy się
nie zdecydowałem.
- To był zły człowiek - Anjo mówiła przyciszonym głosem. - Zły aż do szpiku kości.
Ale już po wszystkim. Nie myślcie już o tej drugiej sprawie! Nie tak łatwo zrzucić ze stołka
wielkiego człowieka. Teraz trzeba się zająć sprawą Knuta Olssona. Podobno przywiózł list od
króla, choć Kjeldsen temu zaprzecza. Niewykluczone, że ktoś będzie musiał jeszcze raz
pojechać do Kopenhagi. Skoro udało się to staremu człowiekowi, to młodzieniec tym bardziej
da sobie radę...
Knut chętnie by to dla niej zrobił. Gdyby go o to poprosiła, pojechałby do Kopenhagi.
Ale Anjo go nie poprosiła. Nie zaplątał się w wielkie słowa i obietnice.
Ailo schował nóż do pochwy. Nie mógł przecież znienawidzić tego noża, skoro był
tylko ślepym narzędziem w jego dłoni.
- Czuję się tak podle! - Knut w trudem tłumił w sobie płacz. - Czuję się fatalnie.
Jakbym wcale nie był lepszy niż on.
Ailo mógł powiedzieć o sobie to samo. Nie żałował wprawdzie tego, co zrobił, ale
czuł się tak samo jak Knut.
- Oczywiście, że jesteś lepszy - uspokajała go Anjo. - Wszyscy trzej jesteście milion
razy lepsi od tego człowieka. Jego życie musiało się tak zakończyć. Przykro wprawdzie, że to
wy musieliście wbić ten nóż, choć z drugiej strony była w tym pewna sprawiedliwość losu.
Trzeba było go zlikwidować, by wreszcie przestał rozsiewać zło. Żeby na pustkowiu nie było
już więcej krwawych śladów...
- On znów zacząłby zabijać. - Ailo wiedział, że przynajmniej tyle można wyrazić
słowami. - A ja na pewno nigdy już tego nie zrobię. Nigdy.
Anjo uśmiechnęła się blado, choć oczy i twarz miała poważne. Tylko na ustach
pojawił się zmęczony, smutny uśmiech.
- I na tym polega różnica między nim a wami. Widzicie i czujecie, że zabijanie to coś
złego. A on robił to wciąż na nowo, nawet się nad tym nie zastanawiając.
- To nie takie proste - pokręcił głową Knut. - To znacznie bardziej skomplikowane. -
Zapatrzył się w dal, a po chwili wybuchnął. - Jestem taki brudny!
Anjo uznała, że to nie tylko przenośnia.
- Nie mam tu sauny - zmartwiła się. - A w tej sytuacji nie możemy przecież używać
sauny Hannu. Niech się Pan Bóg zlituje nad jego duszą. I nad duszą Jussiego. Nie zasługiwali
na taką śmierć... - Głos Anjo zadrżał niebezpiecznie. - Ale jeśli przyniesiecie wody, to ją wam
zagrzeję. Trzeba napełnić balię. Gdy tylko zmyjecie to wszystko z siebie, poczujecie się
znacznie lepiej. - Wszyscy dobrze wiedzieli, że woda nie wystarczy, by się oczyścić, ale od
czegoś trzeba przecież zacząć.
Na podłodze stanęła drewniana balia. Przesunęli garnek w sam środek żaru i zaczęli
napełniać go wodą. Anjo zadbała o to, by woda nie zaczęła wrzeć. Ailo i Knut przelali ją do
balii. Pozostawało tylko dolać kilka wiader zimnej wody.
Gdy wnosili ostatnie wiadra, w domku Anjo zjawił się Heino.
- Niektórzy przychodzą na gotowe - zażartował Knut, próbując poprawić nastrój.
Nie udało mu się.
Woda miała jednak przestygnąć w sposób naturalny.
- Nie pochowają go w poświęconej ziemi - rzekł Heino. - Wymyśliliśmy prostą
historię, w której tkwi ziarno prawdy. Feldt napadł na Hannu i Jussiego i zabił ich obu.
Tymczasem ja przyszedłem do nich w odwiedziny. Udało mi się go powalić i zadźgać w
obronie własnej. Kim naprawdę był ten człowiek, wiemy tylko my i lensman. Nie ma sensu
tego teraz rozgłaszać.
Wszyscy się z tym zgodzili, choć nie mogli się oprzeć wrażeniu, że jednak Hans
Fredrik Feldt odniósł połowiczne zwycięstwo po śmierci.
- Anjo się będzie kąpać, czy wy? - zdziwił się Heino.
Anjo prychnęła.
Heino spojrzał na swoje dłonie i pokazał je towarzyszom.
- Widzę krew. Bardzo wyraźnie. Gdy wyciągnąłem nóż, trysnęła krew... i wciąż mam
to przed oczami. Wiem dokładnie, w którym miejscu były krople, i do tej pory je tam widzę.
- Ty także powinieneś się wykąpać. Ja wypiorę wam ubrania. Z resztą sami sobie
musicie poradzić.
- Nie chcesz przynajmniej popatrzeć? - zażartował Ailo.
- A uważajcie, uważajcie! - huknęła Anjo. - Może nie oprę się pokusie. Choć
właściwie mam zamiar wyciągnąć się na łóżku, odwrócić się do ściany i zasnąć.
Heino doszedł do wniosku, że zachowywał się głupio, żyjąc w przekonaniu, że tylko
on jeden znaczy coś dla ciotki Anjo. Traktował ją prawie jak matkę. Niesłusznie.
Anjo była niewiele starsza od nich. A podczas wyprawy ukazała całkiem inną,
jaśniejszą i pogodniejszą stronę swej natury. Była radośniejsza i bardziej kobieca. No i
znacznie bardziej atrakcyjna.
Nie potrafił już myśleć o niej jak o ciotce Anjo. Stała się dla niego kobietą.
- Może się jednak z nami wykąpiesz - powiedział z błyskiem w oku. Miał nadzieję, że
Anjo zrozumie, iż za żartem kryje się prawdziwe uznanie i prośba o wybaczenie.
Anjo się zdziwiła. Nie oczekiwała takich słów ze strony Heino. Spodziewała się
raczej, że zamknięty w sobie, chłodny Heino znów się obruszy na myśl, że można w niej
widzieć kobietę, że i ona może mieć pragnienia takie jak inne przedstawicielki jej płci. Pomy-
liła się. I zrobiło się jej całkiem miło.
Zrozumiała podtekst jego słów. On tymczasem bez zażenowania ściągnął koszulę i
spodnie.
- Nie brak tu miejsca - dorzucił Ailo, który także zdążył już zdjąć koszulę.
Tylko Knut ociągał się z rozbieraniem.
Anjo musiała przełknąć ślinę, by opanować drżenie.
- Nie tym razem. Ale dajcie znać, gdy będziecie wybierać się do sauny. Nie odmówię
sobie takiej uczty.
Anjo zorientowała się, że Knut nie jest zachwycony jej swobodnym zachowaniem,
choć uśmiecha się tak samo jak inni.
Jego spojrzenie błąkało się po kątach, unikał jej wzroku. Koszulę ściągnął przez
głowę, by nie patrzeć w jej stronę.
Na plecach Knuta wciąż widać było ślady jej palców. Anjo je zauważyła i
uśmiechnęła się pod nosem. Potem odwróciła się w stronę ściany, ale jakoś nie mogła zasnąć.
Ś
miech szybko ucichł. Nie mieli przecież za wiele powodów do radości. Rozmowa
stała się poważna.
Oczyścili się na zewnątrz, ale woda nie obmyła ich od środka, a przecież prawdziwy
brud zagnieździł się właśnie tam. Blizny i plamy z krwi już na zawsze naznaczyły ich dusze.
Wszyscy trzej zrozumieli, że życie jest bardzo kruche, że w każdej chwili może się
skończyć. Tak niewiele do tego potrzeba. Ujrzeli życie w całkiem innym świetle: było jak
największy skarb, jaki znalazł się w ich posiadaniu.
- Nigdy już tu nie powrócę - oświadczył Knut z naciskiem. - Gdy wydobędę tyle złota,
ile trzeba, by nie martwić się o nic do końca życia i zapewnić lepszy los rodzinie, wyjadę
stąd. Postąpię tak, jak mi radził Hannu poprzednim razem. Zgłoszę część złota i zapłacę
należny podatek. I nigdy już nie wrócę do Alty.
- To miejsce nie jest przecież niczemu winne - tłumaczył mu Heino. - Tylko ludzie są
winni. Miejsca nigdy nie są złe same w sobie. To taka piękna okolica. Miałeś pecha, bo
przeżyłeś tu same nieszczęścia.
- No, może niezupełnie - wtrącił się Ailo, zerkając w stronę Anjo, która poruszyła się
nieznacznie, gdy Knut zaczął mówić. Czyżby płakała?
- Nie muszę przecież narażać się na nieprzyjemne wspomnienia - upierał się Knut.
- Ja jeszcze nie wiem, co zrobię - westchnął zmęczony Heino, wychodząc z balii i
ustępując miejsca Ailo. Wycierał się, drżąc trochę z zimna. - Nie liczyłem na to, że wszystko
się skończy tak szybko. Wiele lat swego życia poświęciłem na pogoń za tym człowiekiem.
Sądziłem, że to potrwa jeszcze bardzo długo. A tymczasem wszystko minęło jak z bicza
strzelił. Nie wiem, czy warto było się tak poświęcać. Nie wiem nawet, czy mój staruszek
ucieszyłby się, że go w ten sposób pomściłem. On nie był mściwy. A ja przecież zrujnowałem
sobie własną przyszłość, skupiając się na zemście. To było straszne. Nie tak łatwo mi to
przyszło i do końca życia będę pamiętał śmierć Feldta, choć nie jest tego wart...
- Dzięki nam nie zrobi już nikomu nic złego - Ailo obstawał przy swoim. - I tego nie
powinniśmy się wstydzić. Ale nie ma się także czym chwalić. Doskonale rozumiem, co
czujesz. To nie było bohaterstwo.
- Zrobiliśmy, co zrobiliśmy, i musimy z tym jakoś żyć - podsumował Knut. - Nie
podoba mi się historia, którą wymyśliliśmy, żeby uniknąć kary, choć rozumiem, że nie ma
innego wyjścia.
- Tamci, którzy siedzą na górze, też nie grają uczciwie - oświadczy! Heino
zdecydowanym tonem. - Nie możemy zagrać z nimi w otwarte karty. Nie wierzę już w taką
możliwość. Albo obie strony są uczciwe, albo i tak nie będzie sprawiedliwości. Z tego
powodu nie mam żadnych wyrzutów sumienia.
- I ty chciałeś być pastorem? - uśmiechnął się Knut, zapinając spodnie. Jego spojrzenie
powędrowało w stronę Anjo i nic nie mógł na to poradzić.
- Kiedy człowiek jest młody, często wierzy w ideały. Dopiero wtedy, gdy zaczyna się
zwyczajne życie, ujawniają się jego ciemne strony. Za młodu patrzy się na wszystko zupełnie
inaczej. Wtedy człowiek myśli, że zdoła zmienić świat.
Knut potarł nie ogoloną brodę.
- Staruszek Knut musi się ogolić, zanim znów wyruszy na pustkowie, w przeciwnym
razie za parę dni wyrośnie mu siwa broda.
- Wyruszasz od razu? - zapytał Heino jakby trochę zrezygnowany. Tak długo żył
zawieszony w próżni. Miewał wprawdzie różnego rodzaju towarzyszy, ale przecież w gruncie
rzeczy nic go z nimi nie łączyło. Odzwyczaił się od rozmów, zamknął w sobie, zapomniał, jak
to miło z kimś pogadać.
Simon był do niego pod tym względem podobny, mogliby się nawet zaprzyjaźnić,
gdyby sobie zaufali. Przed Simonem było paru innych młodych chłopców, którzy
przypadkiem trafili do bandy Alberta. Heino pomagał im się z tego wyplątać. Ale żadna z
tych znajomości nie zakończyła się przyjaźnią. Każdy z nich czuł, że ma ogromny dług
wdzięczności względem Heino, a w takiej sytuacji trudno się otworzyć. Od czasu, gdy opuścił
Tornedalen, by szukać marnotrawnego ojca, Knut i Ailo stali się jego najbliższymi
przyjaciółmi. Za przyjaciółkę uważał Anjo, ale przecież ona była mimo wszystko kobietą, a z
kobietami rozmawia się całkiem inaczej.
- Wyruszam, gdy tylko załatwię tu parę spraw. - Knut był zdecydowany. - Mówiłem
już, że nie znoszę Alty. Wyjadę i nigdy nie wrócę. Zostawię tu kilka grobów, ale zmarli nawet
nie zauważą mojej nieobecności. Ważniejsze, by zawsze mieli swoje miejsce w mojej pamięci
niż zadbany grób.
- Wydawało mi się, że mimo wszystko coś cię tu trzyma - zauważył Heino.
Knut pochylił głowę.
- To nie jest mój dom. Nie ma co się łudzić. Choć zawsze będą mnie z tym miejscem
wiązać jakieś nitki...
- Ailo idzie z tobą? Knut potwierdził.
- W tej skalnej pieczarze jest pełno złota - powiedział nagle. Mokra grzywka sterczała
mu na wszystkie strony. - Więcej niż kiedykolwiek mogę potrzebować. Nie damy rady
załadować za wiele, skoro będziemy jechać tak daleko letnią porą. Kamienie są ciężkie, a do
Lyngen daleko. Dlaczego nie pójdziesz z nami, Heino?
- Dlatego, że mnie nie zapraszaliście - odparł Heino cierpko. Nie miał odwagi
uwierzyć w to, co mu właśnie zaproponował Knut. Pamiętał przy tym podniecenie, które
poczuł, trzymając złoto w swych dłoniach.
- A chciałbyś?
- Jeśli naprawdę chcecie, żebym wam towarzyszył. Zarówno Knut, jak i Ailo chcieli.
Spojrzeli po sobie porozumiewawczo, a na ich twarzach pojawił się nieco zawadiacki,
chłopięcy uśmiech.
Ailo, ociekający wodą, wyszedł z balii. Dookoła jego nóg na podłodze zrobiła się
niewielka kałuża.
- Staniesz się bogaty i wtedy będziesz mógł zrobić, co zechcesz - powiedział. - Ale
najpierw musisz przejść pewną próbę. Trochę dziecinną. - Ailo zaczął szukać noża między
fałdami brudnych ubrań. - Nie może nam towarzyszyć ktoś, kto nie znosi widoku krwi - dodał
z krzywym uśmiechem.
Odrobina czarnego humoru nigdy nie zawadzi.
- Taki skarb oznacza, że musimy mieć do siebie pełne zaufanie - oznajmił Knut. -
Musimy być solidarni i podzielić się równo. Krótko mówiąc, powinniśmy być jak bracia.
Heino zrozumiał, o co chodzi. Wyciągnął rękę i zagryzł zęby, żeby lepiej znieść ból.
Ailo szybkim ruchem naciął jego skórę. Potem naciął przegub Knuta i własny.
Wszyscy trzej wstali i uroczyście połączyli swe ręce tak, by krople krwi zmieszały się
ze sobą. Potwierdzili przyjaźń w najbardziej symboliczny sposób, jaki zdołali wymyślić. W
pradawnym rytuale, znanym od tysięcy łat.
- Nie możemy mieć już więcej braci - oświadczył Knut, wysysając krew ze swej rany.
- No jasne, nie możemy przecież bez przerwy nacinać sobie skóry - potwierdził Ailo.
Wszyscy trzej się uśmiechnęli. Odetchnęli z ulgą, gdy na moment udało im się uciec w
krainę dzieciństwa.
- Nie mam braci - rzekł Ailo. - Byłem sam. To znaczy była jeszcze Maja, ale to nie to
samo. Z braćmi byłoby zupełnie inaczej. Knut rozłożył ręce.
- Skąd miałbym to wiedzieć? Przecież mam same siostry. A to nie zawsze jest
przyjemne.
- Ja też mam cztery siostry.
Ubrali się i wynieśli na dwór balię, by ją tam opróżnić. Gdy wrócili do środka, Knut
zerknął ukradkiem na Anjo. Domyślił się, że nie śpi.
Przypuszczał, że nie zmrużyła nawet oka i że słyszała słowa, które musiała źle
zrozumieć.
Nigdy w życiu nie był tak pewien tego, co chce zrobić, jak w tej chwili.
Nie mówiąc przyjaciołom ani słowa, założył kurtkę.
- Dokąd się wybierasz? - zdziwili się tamci, zwłaszcza że włosy mu jeszcze nie
wyschły.
- Idę z wizytą. - Nie chciał nic zdradzić. - Mam pewną sprawę do załatwienia.
Wkrótce wrócę. Może przygotujecie tymczasem coś do jedzenia? Nie budźcie Anjo, ona po-
winna się wyspać. Wyprawa była dla niej bardzo wyczerpująca, a i w przyszłości nie będzie
jej łatwo. Założę się, że nikt jej jeszcze nigdy nie przygotował jedzenia.
- Co on mógł mieć na myśli? - zdziwił się Heino. Ailo miał swoje podejrzenia, ale nie
chciał zdradzać tajemnicy Knuta.
- Chciał, żebyśmy przygotowali coś do jedzenia - powiedział. - Od dawna nic nie
jedliśmy.
Knut złożył sobie samemu uroczystą obietnicę, że jego noga nigdy nie przestąpi progu
plebanii w Alcie.
Teraz miał poczucie, że od tamtej chwili dzieli go cała wieczność.
Gdy jednak zobaczył budynek probostwa, coś go ścisnęło w piersiach. Pamiętał
dokładnie, co czuł, gdy wnosił po tych schodach martwe, lodowate ciało Anny. Gdy zamykał
oczy, zdawało mu się nawet, że czuje ten sam ciężar.
Musiał odczekać chwilę, nim się uspokoił.
Odwiedził cmentarz i tam pożegnał się z całym swym dotychczasowym życiem.
Zatrzymał się przy trzech grobach: ojca, Anny i Simona.
Zmądrzał na tyle, by nie szafować obietnicami, których być może nie mógłby spełnić.
Nie sądził, by miał tu kiedykolwiek powrócić.
Musnął palcami złoty brzeg krzyża Anny. Poczuł przyjemny chłód metalu. Jej grób
powinien być piękny, tak samo jak wspomnienia o niej. Za życia nie błyszczała tak jak jej
krzyż. Niewiele osób przekonało się, że jest prawdziwą perłą. Dla większości pozostała obcą
córka pastora.
Gdy Knut odchodził od jej grobu, w plecy świeciło mu popołudniowe słońce.
Wspomnienie o Annie miało pozostać w jego duszy na zawsze. Ale zmarli nigdy już nie
powrócą i nie można budować na nich swego życia.
Knut opuścił cmentarz, zamykając za sobą bramę, i przestąpił próg świata żywych.
Zaczął od plebanii.
Poczucie godności nakazało mu skierować się w stronę drzwi frontowych.
Był przecież świeżo wykąpany, miał na sobie nie połatane ubranie, nosił nazwisko, z
którego był dumny. Czemuż miałby zginać przed kimś kark? Nie wstydził się tego, kim jest.
Dziewczyna, która mu otworzyła drzwi, robiła dziwne miny, ale wpuściła go do
ś
rodka. Była młodziutka, a Knut ujął ją swym najbardziej czarującym uśmiechem. Wiatr
osuszył już jego gęste włosy. Brązowe oczy harmonizowały z jasną czupryną. Knut wzbudzał
zaufanie. Dziewczyna zaczerwieniła się, odpowiadając na pytanie, czy pastor jest u siebie.
- Może mógłbym z nim porozmawiać? Dziewczyna wyraźnie się zawahała.
- To sprawa życia i śmierci - wyjaśnił Knut, zniżając głos do dramatycznego szeptu. -
To potrwa tylko chwilkę, a ty dostaniesz całusa, jeśli mnie wpuścisz.
Odparła z rumieńcem, że nie powinien nawet o tym mówić tu, na plebanii.
- Chyba możecie się tutaj przynajmniej całować? - zapytał niewinnie.
Służąca zachichotała i furkocząc spódnicą, znikła, nie czekając, aż gość powie coś
jeszcze bardziej niestosownego.
Knut był przekonany, że wyjednał sobie widzenie z samym pastorem. Mógłby
oczywiście wejść nieproszony, uznał jednak, że czasem warto przestrzegać reguł.
Zwłaszcza jeśli się złamało już kiedyś kilka zasad i nie miało się zamiaru na tym
poprzestać. Trwało to długo, ale w końcu dziewczyna wróciła. Uśmiechnięta.
- Musiałam przerwać mu poobiednią drzemkę - zdradziła Knutowi. - Trochę zrzędzi,
ale skoro to potrwa tylko chwilkę, to chyba nic nie szkodzi.
Knut chwycił ją za ramiona.
- Naprawdę zasłużyłaś sobie na całusa - oświadczył i musnął jej miękkie wargi.
Zarumieniła się aż po nasadę włosów, a Knut oddalił się z uśmiechem. Dziewczyna
wyglądała na uszczęśliwioną, a jemu przecież nic nie ubyło. Kto wie, może to jego ostatni
niewinny flirt.
- Wiem, gdzie szukać pastora - wyjaśnił, zmierzając w stronę właściwych drzwi.
- Już cię gdzieś widziałem - zmarszczył czoło pastor, który rzeczywiście wyglądał tak,
jakby go wyrwano ze snu. - To ty przywiozłeś trupa, to najbardziej odpychające ciało, jakie
kiedykolwiek widziałem. Czy tym razem przychodzisz w podobnej sprawie?
- Wręcz przeciwnie - pokręcił głową Knut. - Ale w równie ważnej. - Wziął głęboki
oddech, popatrzył na człowieka, który przed nim siedział, próbując odgadnąć, co się kryje za
sutanną. Nie było to łatwe.
Pastor to pastor. Przedstawiciel władzy. Dopiero dzięki Annie zrozumiał, że w
sutannach też chodzą zwykli ludzie.
Mężczyźni.
- Czy pastor bardzo przestrzega wszystkich formalności? - zapytał Knut. Zawahał się
chwilę, nim użył tego trudnego słowa. Nauczył się go od Anjo. Gdy je wypowiedział, i to
prawidłowo, poczuł się znacznie pewniej. Słowa także potrafiły dzielić ludzi, wznosić między
nimi mur. Każdy jednak mógł gromadzić słowa potrzebne, by zrobić wyłom w tym murze.
- To zależy - odparł pastor powoli, unosząc brwi. Zastanawiał się, czy ten młodzieniec
chodził do szkół. Nie spodziewał się usłyszeć tak trudnego słowa z ust kogoś, kto wedle
wszelkiego prawdopodobieństwa żył pod gołym niebem.
Ale życie bywa pełne niespodzianek.
- Chcę się ożenić - oświadczył Knut.
- W takim razie potrzebne ci są dokumenty. Na to potrzeba trochę czasu - zamyślił się
pastor. - No i trzeba ogłosić zapowiedzi.
- Na to także potrzeba czasu - odrzekł wyprostowany jak struna Knut. - Właśnie tego
chciałem uniknąć. Miałem nadzieję, że na takie formalności można spojrzeć z innej
perspektywy.
- To byłoby bardzo trudne... Knut chrząknął.
- Czy sprawa będzie prostsza, jeśli złożę jakąś brzęczącą ofiarę na kościół?
Zaczął grzebać w kieszeniach. W końcu wyciągnął skórzaną sakiewkę, rozsznurował
ją i położył przed pastorem.
Sakiewka była do połowy wypełniona bryłkami, złotymi bryłkami...
- Na przykład taką... - dorzucił, patrząc duchownemu prosto w oczy. Nawet ten sługa
Pana nie mógł pozostać obojętny. Oblizał swoje wąskie wargi i chwycił się stołu. Nie mógł
się powstrzymać, by nie dotknąć metalu.
- Czy taka ofiara coś by zmieniła? - zapytał Knut powtórnie.
Zapadła długa chwila ciszy.
W końcu pastor podniósł wzrok znad stołu.
- Taka hojność z pewnością ułatwi trochę sprawę... Formalności można czasem
załatwić w inny sposób. Wyglądasz na inteligentnego młodzieńca, więc zapewne to
rozumiesz. Wszystko da się zrobić... Musisz tylko przysiąc na Biblię, że ani ty, ani twoja
wybrana nie jesteście z nikim związani, bo małżeństwo byłoby nieważne.
- Wszystko w porządku - zapewnił Knut.
- Kiedy ma się odbyć uroczystość?
- Dziś wieczorem.
- To niemożliwe. Knut spojrzał wymownie na sakiewkę ze złotem.
- Niemożliwe? - zdziwił się. - Naprawdę? To chyba nie takie trudne.
Pastor siedział przez chwilę z zamkniętymi oczami. Potem z determinacją chwycił
gęsie pióro, które leżało na stole.
- Jak się nazywasz? - zapytał i zapisał imię i nazwisko Knuta.
- A narzeczona?
- Anjo.
- Nazwisko? Knut nie miał pojęcia. Powinien był zapytać o to Heino, ale nie pomyślał
o tym w porę.
- Była kucharką u namiestnika. Mieszka tu od dawna... Pastor nie wiedział, o kim
mówi Knut. Pomyślał natomiast to i owo na temat tego małżeństwa.
- Zostawimy wolne miejsce - oświadczył. - Spodziewam się, że narzeczona będzie w
stanie uzupełnić tę błahą informację.
- Chcę wziąć ślub w kościele - zażyczył sobie Knut. Wytrzymał jakoś surowe
spojrzenie pastora, który miał zamiar udzielić tego ślubu po cichu, w tajemnicy nawet przed
służbą.
- W kościele... - powtórzył kapłan z rezygnacją. - Ale nikomu ani słowa. Możecie
wejść przez zakrystię. Potrzebujecie tylko dwóch świadków.
To stanowiło najmniejszy problem.
- W takim razie schodzę już do kościoła - oświadczył pastor, który wolałby mieć już to
wszystko za sobą.
Knut się uśmiechnął, zostawiając sakiewkę na stole.
- Świetnie. Zaraz tam będziemy.
15
Knut bardzo się spieszył. Biegł raczej, niż szedł z powrotem. Śmiał się, zwracając
twarz w stronę słońca, które robiło się coraz bardziej czerwone, w miarę jak chyliło się ku
linii horyzontu.
Dzień, który zaczął się tak strasznie, miał się skończyć szczęśliwie. Knut zaplanował
najpiękniejszy finał, jaki mógł sobie wyobrazić.
- Trochę to trwało - zauważył Heino, gdy Knut wpadł do środka jak wicher.
Anjo nakrywała właśnie do stołu. W jej oczach czaił się ból, którego Knut nie chciałby
nigdy więcej w nich widzieć.
- Zapomnijcie o jedzeniu! - zawołał.
W jednej chwili znalazł się tuż koło Anjo, która stała z drewnianym talerzem w
rękach, nie mogąc się nadziwić jego szalonemu podnieceniu. Objął ją ramionami. Chciała go
odepchnąć, ale nie pozwolił na to.
- Anjo, bierzemy ślub! - wykrzyknął radośnie.
- Zwariowałeś, chłopcze! - Na nic więcej nie mogła się zdobyć.
- Ależ skąd! Knut pocałował ją, wcale się nie wstydząc. Całował tak długo, aż
sztywne i niechętne wargi zrobiły się miękkie i przyzwalające.
- Nie chcesz? - zapytał. - Z całego serca i z całej duszy proszę cię o rękę, a ty nie
chcesz?
- Nie mogę, Knut. - Policzki Anjo poczerwieniały, a oczy rozbłysły tak, jak owej
pamiętnej nocy. Usta wypowiadały słowa, które podsuwał rozum, ale serce mówiło coś
całkiem innego. - Mówiłam ci już. Mówiłam, że to się nigdy nie powtórzy. A ty twierdziłeś,
ż
e się zgadzasz...
- Kocham cię - przerwał jej Knut.
- Mogłabym być twoją matką. A poza tym nie mogę żyć z mężczyzną. To, co czuję
wobec siebie, wobec swojego ciała, sprawia, że nie mogę żyć z żadnym mężczyzną...
Knut spodziewał się, że Anjo będzie protestowała. Nie zabrakło mu wyobraźni, by
przewidzieć jej opór i argumenty.
- Chcesz powiedzieć, że nie odczuwasz radości, gdy się kochasz? - zapytał. - Chcesz
powiedzieć, że po prostu miałaś ochotę na moje ciało i nic więcej?
Na twarzy Anjo pojawiły się czerwone plamy. Rozpacz walczyła o lepsze ze
szczęściem.
Nie chciała się roześmiać, ale jednocześnie pomysł wydal jej się tak zwariowany, że z
trudem się od tego powstrzymywała.
- Chcesz powiedzieć, że nie było ci ze mną dobrze? - drążył Knut. - Równie dobrze ja
mógłbym powiedzieć, że nigdy nie trzymałem kobiety w ramionach.
Anjo się roześmiała. Odchyliła głowę do tyłu i śmiała się tak, że aż trzęsło się całe jej
ciało. Za plecami Knuta rozległo się coś, co do złudzenia przypominało chichot. Ailo i Heino
też nie zdołali zachować powagi.
- Dobry Boże - westchnął Knut. - Panna młoda zwariowała, a świadkowie też nie są
szczególnie zdrowi na umyśle.
- Nie mogę zrujnować twojego życia - oświadczyła Anjo poważnie, ocierając łzy.
Knut nie wypuszczał jej z ramion. I nie zamierzał jej puścić za żadną cenę. - Jestem za stara.
Mam za wiele gorzkich wspomnień. Nie mogę pozwolić, byś to zrobił. Muszę jednak
przyznać, że mnie kusisz.
- Wcale cię nie kuszę - przerwał jej Knut - tylko kocham. Zrozum to wreszcie,
kobieto. Kocham cię i mam zamiar się z tobą ożenić. Nie poddam się, dopóki nie powiesz, że
ty też mnie kochasz i że wyjdziesz za mnie.
Heino nie wiedział, co o tym myśleć. Wszystko zdarzyło się tak nagle. Ale Knut
najwyraźniej mówił całkiem poważnie.
- Zdaje się, że spotkałaś tego jedynego, Anjo - powiedział. - Mógł trafić na znacznie
gorszą kobietę niż ty.
- Wystarczy jedno „tak” - błagał Knut. - Nigdy bym cię o to nie prosił, gdybym nie był
pewien. Chcę dzielić z tobą życie. Chcę ciebie. Ciebie, Anjo. Nikogo innego. Nie chcę
młodszej. Między Anną a tobą przewinęło się wiele dziewcząt. Wszystkie były młode i
piękne... nie miały żadnych blizn... Nigdy w życiu mi nie przyszło do głowy, że mógłbym się
ożenić z którąś z nich. Nie myślałem poważnie o żadnej, póki cię nie spotkałem. Chcę tylko
ciebie, rozumiesz, kobieto? Ciebie razem z twoim ciałem i wszystkim, co masz w sobie.
Ciebie razem z twoim oślim uporem.
Knut musiał nabrać powietrza po tej długiej przemowie. Milcząc, ukląkł przed Anjo i
wciąż ją obejmując, przyłożył czoło do jej kolan.
- Proszę cię, Anjo, wyjdź za mnie! Mogę nawet położyć się na podłodze, jeśli wtedy
powiesz „tak”...
Anjo pociągnęła go za grzywkę. Starała się mówić surowo, choć śmiech cisnął się jej
na usta. Śmiech i tkliwe słowa. Ten chłopak, dla którego miała w sobie tyle niebezpiecznej
czułości, był zupełnie inny niż wszyscy.
- Nie zachowuj się jak dzieciak, Knut. - Anjo zajrzała mu w oczy i pozwoliła, by
chwycił ją za ręce.
Decyzja była bardzo trudna. Gdyby się nie powiodło, nigdy by sobie nie wybaczyła.
Ale w Alcie nie miała już zupełnie nic.
- Dobrze - zgodziła się. - Wyjdę za ciebie. Zadowolony?
Knut przytulił ją mocno, a potem czule ucałował. Zupełnie inaczej niż za pierwszym
razem, gdy zdołał pokonać wysoki mur, którym odgrodziła się od świata.
- Cudownie - powiedział, rozplatając jej warkocz. - Nie mamy czasu na te wszystkie
kłótnie, bo pastor czeka już w kościele.
- Co takiego? - Anjo cofnęła się o krok. - Chcesz powiedzieć, że pastor czeka na nas?
Teraz? Mamy wziąć ślub tu i teraz?
Knut kiwnął głową, a na jego ustach pojawił się figlarny uśmiech.
Anjo już nie wiedziała, czy Knut żartuje, czy mówi poważnie. Już przedtem pozwalał
sobie na śmiałe żarty, ale tym razem przeszedł samego siebie.
A jeśli mówił poważnie, to też przeszedł wszystkie jej oczekiwania.
- Tak - odparł krótko. - Oto właściwa odpowiedź na wszystkie pytania. - Tak.
Anjo zaczynała powoli rozumieć, że Knut wcale nie żartuje. Miała rację: jest zupełnie
inny niż wszyscy.
- Nie mogę wziąć ślubu w tym stroju - krzyknęła, rozpinając spódnicę i zanurzając
głowę w skrzyni z ubraniami. - Mogłeś przynajmniej dać mi trochę czasu - jęknęła. - Nie
zdążyłam się nawet wykąpać po tej cholernej wyprawie. Mam obtarte nogi, śmierdzę na
odległość, wyglądam okropnie...
- Pastor nie będzie cię wąchał - przerwał jej Knut. - A my czuliśmy ten sam zapach od
wielu dni i nie narzekaliśmy. Moim zdaniem jesteś piękna. Zawsze. To na mnie masz zrobić
wrażenie, a nie na pastorze.
Anjo wydobyła ze skrzyni świąteczną spódnicę. Śmiała się i płakała na przemian,
zmagając się z guzikami.
- Jeden Pan Bóg wie, czy to sen, czy jawa - łkała. - Jeśli sen, to niech trwa jak
najdłużej. Bo warto go zapamiętać.
Obrzuciła bluzkę krytycznym spojrzeniem, ale w końcu zaakceptowała. Nie mogła
założyć odświętnej bluzki, bo brakowało jej guzika. A najwyraźniej nie ma czasu, by go
przyszyć.
- Może być? - zapytała. Czuła się równie młoda i szalona jak Knut. Wiedziała, że
nawet gdy była dziewczyną nie pozwalała sobie na takie szaleństwa.
Knut skinął głową. Pocałował ją w czubek nosa, chwycił za rękę i pociągnął za sobą.
- Wyglądasz ślicznie - oświadczył.
Ailo podążył za nimi bez zastanowienia.
- Będziesz świadkiem - rzucił Knut przez ramię. - Gdzie, u licha, podział się Heino?
Musimy mieć dwóch świadków.
Heino tymczasem siedział na schodach i plótł trochę krzywy wianek.
Podał go Anjo z nieśmiałym uśmiechem.
- Człowiek się nauczył tego i owego od sióstr - powiedział. - Jako panna młoda musisz
mieć jakąś ozdobę.
Wzruszona Anjo włożyła wianek na głowę. Zamrugała, by pozbyć się łez,
napływających do oczu, i uścisnęła go serdecznie.
- Ty też jesteś świadkiem - poinformował go Knut. - Pastor nie będzie na nas czekał
przez cały dzień. Pospieszmy się, zanim on albo narzeczona zmienią zdanie.
Zatrzymali się dopiero przed drzwiami zakrystii. Wówczas Knut obrócił się
gwałtownie ku Anjo.
- O rany, całkiem o tym zapomniałem. Byłoby głupio.
Anjo spodziewała się wszystkiego, co najgorsze. Wyobraziła sobie, że usłyszy teraz,
iż był to tylko żart. Bała się ośmieszenia...
- Pastor będzie musiał jeszcze wpisać twoje nazwisko, bo ja go nie znałem.
Anjo popatrzyła na niego bez słowa. Pewna, że to tylko sen. Rzeczywistość nie może
być tak piękna. Heino zachichotał.
- Raittila - wykrztusił z siebie. - Anjo Raittila. Potem wepchnął młodą parę do środka.
- Nie zapomnę tego do końca życia. Pastor tracił powoli cierpliwość. Czekał już
bardzo długo. Zaczął nawet mieć wątpliwości, czy postąpił słusznie. Choć kościół
potrzebował darów...
Ucieszył się na widok młodej pary, bo zaczął już zmieniać zdanie. Chciał nawet
odwołać cały ten ślub.
Zdziwił się stokrotnie, ujrzawszy narzeczoną. Musiała być dużo starsza od chłopaka,
który rzucił mu złoto na stół.
Długo im się przyglądał.
Wszystko wskazywało na to, że chłopak jest jej prawdziwie oddany. Na jej twarzy
malowała się zaś taka czułość, że pastor zaniepokoił się o powagę świętego miejsca.
No cóż, to przecież ich życie.
- Dobrze - odezwał się najserdeczniej jak potrafił. - A zatem mamy tu Knuta Elvejorda
i Anjo...
- Raittila - wtrącił Knut.
- A świadkowie?
Ś
wiadkowie podali swe nazwiska. Pastor je zanotował i rozpoczął ceremonię. Skrócił
modlitwy do minimum, dbając tylko o to, by małżeństwo było ważne.
Anjo przez cały czas miała ochotę się roześmiać, bo wszystko wydawało jej się tak
nierzeczywiste.
Stała przed ołtarzem w tym samym kościele, w którym zazwyczaj siadywała w
ostatnim rzędzie. Na głowie miała wianek, a obok niej stał młodszy o czternaście lat
mężczyzna, który twierdził, że ją kocha. Pastor wygłaszał stosowne formuły.
Knut powiedział „tak” dźwięcznym i zdecydowanym głosem.
Przyszła pora na Anjo.
Ona także powiedziała „tak”, bo cóż mogła zrobić.
- Jesteście teraz mężem i żoną - zakończył pastor. Uścisnęli sobie ręce. Knut podpisał
jakiś dokument.
Heino złożył zamaszysty podpis. Ailo również skreślił swoje nazwisko. Anjo nie
przypuszczała, że on potrafi pisać. Nawet pastor nie umiał ukryć zdziwienia.
Ona jako kobieta nie musiała brać pióra do ręki.
I już było po wszystkim.
Gdy wyszli z kościoła, Knut wziął ją na ręce. Zatańczył z nią na trawie, aż Anjo
musiała chwycić wianek, by nie spadł jej z głowy.
- Anjo Elvejord - zawołał Knut radośnie. - Anjo Elvejord, czy już ci mówiłem, że cię
kocham?
Roześmiała się na widok jego rozpromienionej twarzy i uściskała go. Zasłoniła się
jednak, gdy chciał ją pocałować.
- Jesteśmy przed kościołem, Knut!
- I co z tego! - Knut uniósł ją jeszcze wyżej, jakby była małym dzieckiem, i ucałował
ją tak, że zapomniała o całym bożym świecie. - Cała Alta, co ja mówię, cały świat musi
wiedzieć, że cię kocham.
Ś
miał się i pędził przez Altę, wołając:
- To moja żona.
Zanim dotarli do domu, cała osada znała już nowinę. Anjo pozwoliła się porwać temu
szaleństwu. Miało nieznany jej do tej pory urok.
Heino otworzył im drzwi. Knut przeniósł żonę przez próg. Posadził ją na ławie i
popatrzył na nią uważnie.
- Żałujesz? - zapytał nagle. Anjo pokręciła głową.
- Jeszcze nie zrozumiałam, co się właściwie stało - wyznała. - Daj mi trochę czasu,
nim zapytasz, czy nie żałuję.
- Musimy się spieszyć - szepnął Knut. - Mamy bardzo mało czasu. Tylko tę jedną noc.
A potem wyruszamy na poszukiwanie złota.
Anjo pokręciła głową. Zaczynała rozumieć, że u boku tego młodzieńca czeka ją
barwne życie. Heino i Ailo zbierali swoje rzeczy.
- Prześpimy się w szopie Hannu. Nie jesteśmy tak bezmyślni, by wam siedzieć na
głowie. Czeka was ważna noc.
Knut zachichotał. Wciąż się uśmiechał, zamykając za nimi drzwi, przekręcając klucz i
zasuwając zasuwę.
- Jesteśmy małżeństwem, Anjo. Mój Boże, naprawdę udało mi się ciebie przekonać.
Anjo pokiwała głową. Ona także była w podniosłym nastroju.
- Naprawdę tego chcesz, Knut? Naprawdę chcesz, bym była twoją żoną?
Teraz on skinął głową. Usiadł tuż obok na ławie, wcześniej kątem oka zauważył, że
ławę można rozłożyć na podwójną szerokość.
- I nie będziesz żałował? - Nie.
- A co powie na to twoja rodzina? Od razu zobaczą, że jestem dużo, dużo starsza...
- Zobaczą przede wszystkim, że dzięki tobie jestem szczęśliwy - przerwał jej Knut. - I
to wystarczy. Nigdy więcej nie powinnaś myśleć o wieku jako o czymś, co nas dzieli. Nic nas
nie będzie dzielić.
- To nie do pojęcia. Anjo wtuliła się w jego ramię. Dobrze się poczuła, otoczona
zewsząd jego ciepłem. Była szczęśliwa, że cztery ściany chronią ich przed całym światem i że
raz w życiu postąpiła tak nierozsądnie. Knut dotknął pieszczotliwie jej ramienia.
- Ten dzień zaczął się tak okropnie... Zabiłem, a potem się ożeniłem. Takiego dnia nie
da się zapomnieć, prawda? Będę miał do czego wracać wspomnieniami.
- Obudzę się jutro rano i sen pryśnie. To nie może być prawda...
Knut pokrył jej czoło pocałunkami.
- Jeśli tak bardzo lękasz się przebudzenia, Anjo, moja najdroższa, to nie pozwolę ci
zasnąć przez całą noc. To nie jest sen. To rzeczywistość. Na szczęście ty też jesteś cudownie
rzeczywista. Chcę cię cały czas trzymać w ramionach, chcę leżeć koło ciebie i wsłuchiwać się
w twój oddech, chcę cię obejmować, chcę się z tobą kochać, chcę z tobą zasypiać i z tobą się
budzić...
- Pocałuj mnie - poprosiła oszołomiona tym płomiennym wyznaniem miłości.
Nie musiała powtarzać swojej prośby.
Anjo wyrwała się, gdy Knut chciał zapalić lampę.
- Jestem taka brzydka - tłumaczyła. - Nie chcę, żebyś na to patrzył!
Knut pogłaskał ją po głowie i położył obie dłonie na jej policzkach. Ukląkł przed nią i
pieścił ją wzrokiem.
- Jesteś najpiękniejsza na świecie! - zapewnił ją.
- Nigdy nie będę taka jak ona...
- Nie. - Knut był równie poważny jak Anjo. - Nigdy nie będziesz taka jak Anna. Nie
ożeniłem się z tobą po to, żeby mieć nową Annę. Wiedziałem, że żenię się z Anjo. Bo właśnie
Anjo pokochałem. Anna nie żyje. Ale na szczęście moja Anjo żyje i ma się świetnie. I jest
najpiękniejsza na świecie, chociaż przy tym jest okropnie głupia.
- Moje blizny... - Anjo była zrozpaczona. Tak bardzo się bała rozczarowania i
odrzucenia.
W mroku mogłaby się ukryć. W mroku człowiek patrzy tylko rękami i wiele można
ukryć. W mroku sama nie musiałaby oglądać siebie z odrazą.
- Kocham także twoje blizny. Knut zapalił lampę, ale odstawił ją tak daleko, by jej
ś
wiatło do nich prawie nie docierało. Siedzieli więc w swoistym, dość jasnym mroku. Knut
położył na stole wianek Anjo. Zdjął go z jej głowy delikatnie, jak król zdejmuje koronę z
głowy swojej królowej.
- Musimy go zachować - postanowił. - Wysuszyć.
To będzie pamiątka po tym dniu. Zawiśnie na ścianie w naszym salonie, prawda,
Anjo?
Anjo się roześmiała.
W salonie!
Wypowiedział to słowo tak naturalnie, jakby urodził się w domu, w którym nie
brakowało salonów.
Przytulali się do siebie coraz mocniej. Ciągnęło ich ku sobie coraz bardziej.
- J u ż nie musimy się przed tym bronić - szepnął Knut z uśmiechem. Jej palce
majstrowały przy guzikach jego koszuli. - Teraz mamy do tego pełne prawo. Jesteśmy
małżeństwem, Anjo Elvejord. - Z upodobaniem wypowiadał jej nowe nazwisko. Pasowało do
imienia.
Brzmiało właściwie.
- Teraz jest całkiem inaczej.
- Dlatego, że jest jasno? - zapytał, przypominając sobie gęsty mrok, który panował
wtedy w namiocie.
Anjo skinęła głową.
- Tak się boję - powiedziała. - Tak bardzo się boję, że zostanę zraniona. Tak bardzo się
boję, że cię rozczaruję i że sama się rozczaruję...
- To się nie zdarzy. Knut ucałował jej oczy. Ucałował policzki i lekko drżące usta.
Objął ją jednym ramieniem, a drugim zaczął ją pieścić.
- Kocham cię - szepnął i zabrał się do rozpinania guzików bluzki.
Jej spojrzenie było całkiem bezbronne. Na policzkach pojawił się znany mu już
rumieniec, który dowodził, że ona pragnie tego samego. Jej ciało garnęło się ku niemu, ale w
oczach czaił się strach. Potrzebowała tak bardzo całej jego miłości, całej czułości, jaką mógł
jej ofiarować. Ciepła, którym mógł ją otoczyć.
Bardzo tego potrzebowała, ale zarazem nie umiała uwierzyć, że to wszystko jest jej
przeznaczone.
Knut zdjął z niej bluzkę. Złożył ją starannie i położył na ławie. Pomyślał, że chyba
ż
aden pan młody przed nim nie dbał aż tak bardzo o porządek podczas nocy poślubnej.
Guziki przy spódnicy trudniej było rozpiąć. Anjo ze śmiechem pomogła mu w tym
przedsięwzięciu.
- Taka jestem próżna, że szyję spódnice, które są za wąskie w pasie - zdradziła mu.
Knut zdjął jej spódnicę przez głowę. Strzepnął ją starannie i ułożył koło bluzki.
Jego palce nie przywykły do tego rodzaju zadań, ale zabrał się do odpinania pończoch,
po czym zsunął je z nóg żony.
Anjo skuliła się w kłębek w samej bieliźnie. Nie chciała mu pozwolić, by zdjął z niej
halkę.
Czas... Potrzebowała czasu.
Knut ułożył się na wąskiej ławie i przyciągnął Anjo do siebie.
Nie było tu żadnych gałęzi ani skór, którymi mogliby się przykryć. Pozostawały im
tylko ramiona.
Knut osłonił Anjo własnym ciałem przed światłem, którego tak bardzo się bała.
Jego usta wędrowały między jej uchem a nasadą szyi, pieścił językiem skórę, pod
którą pulsowała krew.
Nie mógł uleżeć spokojnie. Jedno kolano wsunął między jej nogi, przycisnął jej udo
własnym. Przylgnął do niej całym ciałem, by poczuła, jak bardzo jej pragnie.
Namiętnymi, kipiącymi pożądaniem ustami szukał jej warg. Ramionami ogarnął
jędrne ciało, głaskał je i pieścił.
Bardzo pragnął dotknąć jej skóry. Marzył o chwili, w której będą tak blisko, że ich
ciała zleją się ze sobą. Przede wszystkim jednak chciał zdobyć jej zaufanie. Pragnął, by
oddała się mu w poczuciu bezpieczeństwa.
Tamta noc, którą ze sobą spędzili, była całkiem inna. Niezobowiązująca. Miała być
jedną jedyną i dlatego Anjo czuła się pewniej.
Teraz Knut znaczył dla niej wiele więcej.
Knut rozchylił jej usta językiem. Anjo westchnęła z rozkoszy.
Knut rozpiął pas i spodnie. Powolnym ruchem poprowadził jedną jej dłoń w stronę
swego przyrodzenia. Gdy go dotknęła, zaszumiało mu w uszach.
Potem ujął jej dużą, krągłą pierś i poczuł, jak nabrzmiewa w nim pożądanie.
Musiał ją pocałować, musiał dotknąć jej skóry językiem.
Anjo nie chciała obnażyć górnej połowy swego ciała przy zapalonej lampie. Tam
przecież były najstraszliwsze blizny, które w znacznym stopniu odarły ją z kobiecości.
Uparcie odpychała jego dłonie skradające się ku piersiom i kierowała je w stronę
bioder. Uniosła halkę i wygięła się ku niemu.
Palce Anjo najpierw zataczały kręgi na jego szyi, potem wślizgnęły się pod koszulę,
by wyciągnąć ją ze spodni. W końcu Anjo rozpięła koszulę męża. Teraz już mogła napawać
się pięknem jego ciała.
On ściągnął z niej majtki, tyle że tym razem nie tracił czasu na to, by je porządnie
poskładać.
Rozsunął uda ukochanej, a ona jęknęła z rozkoszy, garnąc się ku jego delikatnym
dłoniom. Knut pogrążył się w słodkiej, wilgotnej, obezwładniającej mgle.
Kochał ją ustami i dłońmi aż do utraty tchu. Prawdziwa miłość wymagała znacznie
większej bliskości i większego zaufania niż przypadkowy romans.
Lęk zaczął powoli opuszczać Anjo.
- Chodź do mnie - poprosiła. - Pragnę cię gorąco, Knut!
Knut zobaczył pożądanie, malujące się na twarzy żony. Wiedział, że Anjo jest już
gotowa na wszystko.
Pocałował ją. Pocałunek pachniał miłością i łzami, bo Anjo płakała. Knut scałowywał
jej łzy.
- Kocham cię - szepnął. - Kocham cię do szaleństwa. Zaczął rozsznurowywać jej biały
gorsecik. Objął dłońmi jej ciężkie, dojrzałe piersi, stwardniałe od blizn pozostawionych tam
przez człowieka, który już nigdy nikogo nie skrzywdzi. Knut całował je bez opamiętania,
całował ciemną skórę w miejscu, w którym kiedyś były brodawki sutkowe. Pożądał jej wciąż
tak samo.
Nie czuł odrazy.
Anjo westchnęła i zamknęła oczy, przyciągając męża ku sobie.
Ona także pragnęła go do szaleństwa.
- Kocham cię, Knut - wyznała, gdy oboje dotarli do brzegu.
16
Pakowali się przez pół nocy, a potem zjedli śniadanie w łóżku. Śmiali się i żartowali,
karmili się nawzajem i pieścili, leżeli wtuleni w siebie, zapominając, że ławę można rozsunąć.
Ailo i Heino znaleźli ich uśpionych i splecionych ramionami. Przekręcili klucz w
drzwiach, by Ailo i Heino mogli wejść do środka, i zasnęli całkiem wyczerpani i nasyceni.
Na środku izby stały spakowane bagaże.
- O rany! - jęknął Heino. - Więcej tego nie mieli?
Obudzili nowożeńców.
Anjo i Knut chwiejnie usiedli na ławie, wciąż spleceni ramionami. Skoro się wreszcie
odnaleźli, skoro połączyła ich namiętność, nie mogli się od siebie oderwać.
- Nie mieliście nic lepszego do roboty niż pakowanie? - zdziwił się Ailo.
- Od czasu do czasu trzeba przecież trochę odpocząć. - Oczy Knuta rozbłysły. -
Człowiek się uspokaja, gdy zrobi coś pożytecznego.
Oboje się roześmiali. Mieli już coś, co łączyło tylko ich dwoje.
- Już zjedliśmy - powiedział Ailo. - Zwlekaliśmy tak długo jak się dało, nim tu
przyszliśmy. Tacy jesteśmy taktowni...
Anjo poruszała się dziwnie lekkim krokiem. Nuciła pod nosem, rozczesując włosy.
Jeśli Heino miał nawet jakieś wątpliwości co do tego związku, to wszystkie prysły.
Knut był właściwym człowiekiem dla Anjo.
- Czeka nas długa wędrówka - oznajmił Knut, gdy mocowali bagaże na grzbietach
reniferów. Część pakunków mężczyźni musieli nieść na plecach. On i Anjo spakowali
rzeczywiście nieco więcej rzeczy niż powinni. Knut jednak nie chciał, by żona musiała
zostawić coś, co wolałaby zabrać ze sobą. Przecież to między innymi z jego powodu straciła
dom w Alcie, w której mieszkała pół jego życia.
Knut nie chciał odbierać Anjo tego, co jej jeszcze pozostało.
- Bardzo żałuję, że nie mogę być na pogrzebie Hannu i Jussiego - westchnęła.
Hannu był jej dobrym przyjacielem przez wiele lat. Mężczyźni czuli to samo co ona.
- Nie możemy zostać dłużej - oświadczył Knut. - Prędzej czy później rozejdą się
plotki, a plotki rozprzestrzeniają się szybciej niż chwasty, Anjo. Ludzie przez cały czas
mówią o złocie. Gdy tylko minie szok po śmierci Hannu i Jussiego, znów zaczną snuć
domysły i szukać. Do tej pory musimy już wydobyć to, co chcemy, i odejść stąd. Złoto budzi
w ludziach chciwość. Dobrze o tym wiem, bo sam to kiedyś przeżyłem.
Anjo zrozumiała.
Spędzali całe dnie na wędrówce ku słońcu i marzeniom. Prawie się nie zatrzymywali.
Spali tylko tyle, ile musieli. Lato było ciepłe i jasne.
Noc nie stanowiła przeszkody dla wędrowców. Ziemia pod stopami była miękka,
wyścielana mchem i drobnymi krzewinami.
Wiele czasu minęło od dnia, w którym Knut szedł tą samą drogą po krwawych śladach
Heino.
Wiele tygodni temu śnieg wsiąknął w ziemię i nasączył ją życiodajnymi sokami.
Heino i Knut wspominali tamte dni, gdy ujrzeli w oddali skałę z osypiskiem. Nie
powiedzieli jednak ani słowa.
Zmierzali ku tej skale przez cały dzień. Wreszcie stanęli nad wodospadem.
- Zatrzymamy się tutaj? - zapytała Anjo. Noc jeszcze nie zapadła. - Nie jestem
zmęczona. Mogę iść dalej.
Heino usiadł i ściągnął obuwie, by ochłodzić nogi w zimnej, przejrzystej wodzie.
- Nie idziemy dalej. - Nie potrafił powściągnąć triumfalnego uśmiechu. - To tu.
- Tu? - rozejrzała się Anjo z niedowierzaniem. Choć przecież Knut nigdy jej nie
okłamał.
- Tu? To naprawdę tu? - powtórzył pytanie Ailo. Knut skinął głową. Ailo zwrócił się
w stronę skały i spojrzał na nią z szacunkiem.
- To ta skała? - zapytał szeptem.
- Owszem - odparł Knut.
Anjo musiała się wesprzeć o męża. Knut objął ją ramieniem i oparł brodę o jej głowę.
- Jesteśmy na miejscu, Anjo, moja kochana. Za parę dni będziemy bogatsi od
wszystkich, których znamy.
Anjo się roześmiała ze szczęścia, z radości. Życie z Knutem było jednym wielkim
szaleństwem. Od chwili, gdy zaciągnął ją do kościoła, jej życie było pełne niespodzianek.
Coraz trudniej było ją czymś zaskoczyć.
- Nie znamy tak wielu bogatych ludzi. Nie trzeba zbyt wiele złota, by twoje słowa się
sprawdziły.
- Sprawdzą się jeszcze tej nocy - zapewnił ją z szelmowskim błyskiem w brązowych
oczach. Pokazał jej swoje królestwo ręką. - Tam stała moja chata darniowa - wskazał podnóże
skały.
Anjo rozejrzała się po okolicy.
Rosły tu gęste, niskie krzaki, stroma skała dawała cień, chroniła przed wiatrem i
ludźmi. Było tu pięknie. Pusto, ale pięknie.
Heino poszedł sam w kierunku dawnej chaty Knuta. Zatrzymał się nieco dalej, obok
kupki starych gałęzi.
Knut chwycił Anjo nieco mocniej za ramię, a jego ciało się naprężyło.
Wtedy Anjo sobie przypomniała.
To tutaj Hans Fredrik Feldt wzniósł coś w rodzaju domku.
- Tam zginął Simon - powiedział Knut. - Nigdy się nie zbliżę do tego miejsca.
Anjo przytuliła się do męża i chwyciła go za rękę. Nie odzywała się, ale była z nim i
dla niego.
Heino wrócił z pobielałą i napiętą twarzą. Z tym miejscem wiązały go liczne i bolesne
wspomnienia.
- Drewno jest za suche, byśmy mogli je spalić - stwierdził. - Musi tak leżeć. Chyba
wiatr zburzył tamtą chatę.
Nie rozmawiali więcej na temat pozostałości po chacie Feldta. I omijali je wzrokiem.
Rozstawili namiot nieco bliżej rzeki niż stara chata Knuta, by być jak najdalej od
złowrogiego miejsca.
Knut wydobył z bagaży oskardy, które zdobyli jakoś razem z Ailo znacznie wcześniej.
Drżały mu ręce i głos, gdy podawał je przyjaciołom.
Sam zabrał płonącą jeszcze lampę i pusty plecak.
- Nie ma na co czekać, prawda, chłopcy? Oni także byli podnieceni i niecierpliwi.
Wreszcie tu dotarli. Zrezygnowali nawet z jedzenia, choć porządnie już zgłodnieli.
Nie mogli już dłużej czekać.
Pobiegli po osypisku. Ailo przypomniał sobie baśnie o rozbójnikach ze wschodu, gdy
zobaczył tę skałę. Wyobraził sobie całą bandę, która spada w przepaść, zwiedziona przez
fałszywego przewodnika w wietrzną i burzliwą noc.
Nic dziwnego, że to skaliste wzgórze przyciągało awanturników wszelkiej maści.
Takich jak Feldt...
- Musimy odsunąć te skalne odłamki. Knut odłożył narzędzia, by pokazać, którymi ka-
mieniami trzeba się zająć.
Ailo szybko zrozumiał, że chodzi o skały, na których mech rósł po niewłaściwej
stronie.
Tylko człowiek, który żył w zgodzie z naturą, był w stanie to zauważyć.
- Spostrzegawczy z ciebie gość - mruknął z podziwem do Knuta. - Ja bym się nie
domyślił, że coś się za nimi kryje.
Odsunęli wreszcie ostatnie kamienie. Heino i Ailo spojrzeli na skalną ścianę, leżącą w
głębokim cieniu, i nic nie zauważyli.
Czyżby Knut stroił sobie z nich żarty?
Knut wskazał coś palcem.
Wtedy spostrzegli jakiś ciemniejszy zarys. Jakieś zagłębienie. Nic więcej.
Ailo podszedł bliżej. Dopiero gdy znalazł się tuż obok skały, zauważył otwór
prowadzący do jaskini.
Otwór był mniejszy, niż się spodziewał, na tyle jednak duży, że mężczyzna mógł się
przezeń wczołgać do środka bez trudu.
Odszukał swój oskard i na czworakach wszedł do jaskini.
Zorientował się, że przyjaciele poszli jego śladem, słyszał ich oddechy, nierówne i
rwące się, tak jak jego własny.
Wszystko było tak samo jak za pierwszym razem. Knut przeżywał to od nowa.
Posuwał się jako ostatni. Widział tylko podeszwy Heino i czuł jeszcze większe podniecenie
niż wówczas, gdy czołgał się tą drogą sam.
Tym razem przeżywał to razem z innymi.
Ż
ałował, że nie może tu zabrać Anjo. Nie chciał jednak, by czołgała się po tych
zimnych i wilgotnych kamieniach. Nie życzył sobie, by ją także dławiła okropna świadomość,
ż
e nad głową wznosi się ogromna skała.
Sam nie mógł opanować przyspieszonego bicia serca. Gdy o tym myślał, natychmiast
pociły mu się ręce.
W końcu korytarz zaczął się rozszerzać.
Usłyszeli głos Ailo, który mruczał pod nosem jakieś lapońskie słowa, wciąż brnąc na
czworakach. Pod jego kolanami trzeszczały kamienie. Za Ailo do groty wczołgał się Heino, a
potem Knut, który zaświecił lampę.
Zrobiło się jasno.
Knut usiadł w wejściu do korytarza, którym tu dotarli.
Patrzył na twarze przyjaciół, a nie na ściany.
On dokładnie tak samo wyglądał rok temu, późną jesienią.
Na jego twarzy też malowało się zdziwienie pomieszane z marzeniami,
niedowierzaniem i radością.
- Mój Boże - szepnął Ailo, wyznawca całkiem innej wiary. - Nie przypuszczałem, że
to tak wygląda.
Lampa świeciła mizernie, a światło pochłaniały czarne ściany, wygrawerowane ręką
natury ornamentami ze złota.
Popiół i ziemia, którymi Knut starał się pomazać ściany, nie ukryły wszystkiego.
Złote błyski tańczyły bez przeszkód między kamieniami.
- O Boże, Knut! - wykrzyknął Heino. - Nie mogę w to uwierzyć.
Heino i Ailo otworzyli usta.
Podpełzli do ścian i zaczęli ich dotykać, poklepywali złote żyły, które w wielu
miejscach miały grubość męskiego ramienia.
- To nie do wiary. - Heino usiadł pod ścianą. - To niemożliwe. A przecież mogę tego
dotknąć w każdej chwili. - Pokręcił głową i roześmiał się. - Szaleństwo, prawdziwe
szaleństwo!
Ailo uśmiechał się od ucha do ucha. Knut nie raz opowiadał mu o tym miejscu.
Słyszał tę historię tyle razy, że stała się dla niego baśnią taką jak inne. Dostał wprawdzie
trochę złota od Knuta i wiedział, że jest go znacznie więcej...
Nigdy jednak nie przypuszczał, że aż tyle!
- Wyobraźcie sobie, jak się czułem, gdy to odkryłem. - Głos Knuta odbijał się echem
od ścian jaskini.
- Cała góra złota! - Ailo rozglądał się dokoła. - Cała góra!
Knut powtarzał to tyle razy, że te słowa zamieniły się w żart. A teraz siedzieli w
samym środku tej góry.
Dopiero teraz zaczynali rozumieć to, z czym Knut żył już od dawna.
Dopiero teraz pojęli, jakie to ma dla nich znaczenie.
Wszyscy trzej mieli teraz górę złota.
- Pora się zabrać do roboty - oznajmił Knut. Wcale nie był tak obojętny, jakiego
udawał, choć przecież widział te cuda już przedtem.
Podniecenie nie mogło być równie wielkie za każdym razem.
Zaczynał z wolna przyzwyczajać się do tego uczucia.
Pracowali pół nocy. Wyczołgali się z jaskini, gdy napełnili worek do połowy. Zanieśli
go triumfalnie Anjo, która pilnowała ogniska, robiąc na drutach, i spojrzała na mężczyzn,
niezupełnie rozumiejąc ich euforię.
Pomogła im jednak zapakować złoto do bagaży tak, by zostało równo podzielone.
Patrzyła na te brudne kamienie i dziwiła się, że są tyle warte. Szkoda, że zwykłe szare
kamienie nie budzą takiego entuzjazmu w mężczyznach.
Tak to już jednak jest na świecie, że wartość ma tylko to, czego jest niewiele. Płacić
można tylko tym, co tak trudno zdobyć.
Z tego powodu na świecie nie może zapanować sprawiedliwość, uznała Anjo.
Cieszyła się razem z mężczyznami, że od tej pory są już bogaci.
Knut zasnął dopiero nad ranem, zupełnie wycieńczony i brudny, choć szczęśliwy w jej
objęciach.
Anjo długo wpatrywała się w jego twarz. Często to robiła.
Patrzyła i nadziwić się nie mogła, że leży w ramionach tego mężczyzny o twarzy
młodzieńca. Patrzyła i utwierdzała się w przekonaniu, że kocha go całą swoją duszą.
Tej nocy Knut uśmiechał się przez sen.
Podobnie zresztą jak Heino i Ailo. Choć jednocześnie wszyscy trzej byli jakby
bardziej nieobecni z powodu skarbu, który posiedli.
Anjo nie do końca to rozumiała, a nawet napawało ją to strachem.
W końcu była kobietą, a kobiety nie znają się na takich sprawach.
Anjo nie rozumiała namiętności, którą wzbudził w nich żółty metal. Ona miała już
wszystko, czego pragnęła.
Podniecenie nie opuściło ich w ciągu całych tych trzech dni, które spędzili z
oskardami w jaskini. Najchętniej pracowaliby dopóty, dopóki nie wydobyliby wszystkiego. W
pewniej chwili odezwał się jednak rozsądek.
Nie zdołaliby zabrać ze sobą więcej.
- Szkoda, że nie kupiliśmy konia i wozu w Alcie - narzekał Heino.
Miał rację, ale poniewczasie. Gdyby wrócili po konia, plotki wybuchłyby ze zdwojoną
siłą. A poza tym wóz by pozostawiał wyraźne ślady. Wprawne oko znalazłoby wówczas to
wzgórze bez wysiłku. Reniferów nie brakowało na płaskowyżu, ich tropy nie były więc tak
zdradzieckie.
Ś
witało już, gdy wtoczyli skalne bloki na miejsce. Zamaskowali wejście do pieczary
jeszcze staranniej niż Knut.
Zatarli za sobą wszystkie ślady.
Bagaże stały się znacznie cięższe. Musieli nawet skonstruować coś w rodzaju sań,
które ciągnęły dwa renifery.
Na razie nie byli w stanie ogarnąć nawet swego bogactwa. Zaświta! jasny dzień.
Knut objął Anjo ramieniem. Tyle już osiągnęli, a ona wciąż się lękała.
- Wszystko będzie dobrze - obiecał jej. - Będziesz żyła jak księżniczka. Jedziemy do
domu, Anjo, najdroższa. Do domu.