background image

 

 

 

Pam BINDER 

 

SWATKA 

 

background image

Kathleen MacKenzie nie miała dzisiaj ochoty na jej odwiedziny. 

Romantyczne  dźwięki  kobzy  przepływały  przez  ulice  Edynburga,  jakby  chciały 

przypomnieć Kathleen, że nie powinna przejmować się takimi sprawami. Usiadła 

na  wyłożonym  miękkim  pledem  parapecie  i  wyjrzała  na  ulicę.  Do  cukierni 

zbliżała się Harriet Maclaren, miejscowa swatka. Kathleen głęboko westchnęła. 

Ta  miła  staruszka  ciągle  się  jej  naprzykrzała.  Gdy  Kathleen  znowu  wyjrzała 

przez  okno,  zobaczyła,  że  poranne  słońce  oblało  ciepłym  światłem  wiekowe 

miasto,  które  potrafiło  zmierzyć  się  z  przyszłością,  nie  wypierając  się 

przeszłości.  Właśnie  tradycja  swatania  ludzi  należała  do  licznych 

starodawnych  zwyczajów,  które  zachowały  się  w  Edynburgu,  a  za  które 

Kathleen 

Tak kochała to miasto. 

W jej cukierni roznosił się zapach cynamonu, czekolady  i  palonego  cukru.  Kathleen 

uśmiechnęła się. Wszystko jest już gotowe. Piekła od brzasku i teraz pozostałojej 

tylko  czekać  na  klientów.  Pierwsza  będzie  Harriet,  ale  to  dobrze.  Kathleen 

zazwyczaj  udawało  się  zbyć  staruszkę  i  przewidywała,  że  tym  razem  też 

szybko się jej pozbędzie.  

W końcu musi zajmować się cukiernią, i nie ma czasu na nic innego. 

Ojciec  Kathleen  zginaj  w  katastrofie  lotniczej,  a  po  śmierci  matki  osierocona 

dziewczyna sama  zajęła  się  prowadzeniem  rodzinnego  interesu, który  istniał  juz od 

czasów  królowej  szkockiej,  Marii.  Kathleen  położyła  na  kolanach książkę.  Powieść 

zatytułowana  Na  zawsze  Amber,  napisana  przez  Kathleen  Winsor,  była  ulubioną 

lekturą  matki Kathleen, więc i ona czytała ją na okrągło; dzięki temu czuła się mniej 

samotna.  Obydwie  z  matką  uwielbiały  powieści  historyczne.  Matka  zmarła  przed 

trzema laty, niecały tydzień po tym, jak Kathleen ukończyła studia na edynburskim 

uniwersytecie. W oczach Kathleen zebrały się łzy. Nikt nie był zdziwiony, ze matka 

czekała, aż córka ukończy studia. Znajomi mówili, że wszystko, co robiła, było sporo 

wcześniej zaplanowane, i dodawali, że teraz z pewnością przeprowadza reorganizację w 

niebie. Kathleen otarła łzy spojrzała na czarną tablicę i spisaną kredą listę rzeczy do 

background image

zrobienia. Uśmiechnęła się. Sporządzanie takich list  to następna cecha łącząca ją z 

matką.  Kathleen  odziedziczyła  też  kilka  cech  po  ojcu.  Na  przykład  zielone  oczy  i 

lekki szkocki akcent. Lubiła tę kombinację. 

Zerknęła  na  stary  zegar  stojący  dumnie  u  wejścia  do  cukierni.  Zbliżała  się 

dziewiąta. Czas się z parapetu i poszła odstawić książkę na półkę. Wyprostowała długą 

do  kostek  wzorzystą  spódnicę,  obciągnęła  bluzeczkę.  Ich  styl  pasował  do  trochę 

osobliwego wnętrza cukierni. Kathleen ubierała się w ten sposób z przyzwyczajenia, ale 

ostatnio także ze względu na swój nastrój. 

Otrząsnęła  się  z  dziwacznego  przeczucia,  że  Edynburg,  to  pradawne  miasto,  coraz 

bardziej  zaraza  ją  swoją  atmosferą.  Przeszła  do  drzwi  wejściowych  i  otworzyła  je. 

Cukiernia  nazywała  się  Kathleen,  na  cześć  kobiet,  które  w  tej  rodzinie  od  pokoleń 

nosiły to imię. Powietrze wpływające przez uchylone okno wydymało lekko koronkowe 

firanki.  Śnieżnobiałe,  tak  jak  wykrochmalone  obrusy  pokrywające  stoliki.  Cukiernia 

znajdowała  się  nieopodal  pałacu  Holyrood,  letniej  rezydencji  królowej  i  popularnej 

atrakcji turystycznej. Zegar biciem obwieścił pełną godzinę. W tym samym momencie 

rozległ się aksamitny dźwięk dzwoneczka. Drzwi otworzyły się i Kathleen uśmiechem 

powitała wiosenny dzień i swoją pierwszą klientkę. 

- Dzień dobry, Harriet.  

-  Dobry,  dobry,  dziewczyno.  -  Staruszka  przyciskała  do  obfitego  biustu 

płócienną  torbę.  Uśmiech  wyrzeźbił  wokół  jej  oczu  siateczkę  zmarszczek.- 

Przyniosłam zdjęcia nowych kandydatów i chcę ci je pokazać - Sama je zrobiłam. To 

o  wiele  lepsze  niż  opowiadanie,  jak  je  zrobiłam.  To  o  wiele  lepsze  niż 

opowiadanie,  jak  wyglądają.  Zresztą  wszyscy  są  przystojni  i  odpowiedzialni. 

Niektórzy nawet bardzo przyjemni dla oka- Mrugnęła. - Jeśli rozumiesz, co mam 

na  myśli.  Kathleen  przeszła  za  sięgający  pasa  kontuar,  gdzie  za  szklaną  taflą 

leżały placuszki z owocowym nadzieniem. -Tak, tak, Harriet, wiem doskonale, o 

co  ci  chodzi,  ale  moja  odpowiedź  brzmi  tak  samo  jak  ta,  którą  dałam  ci  podczas 

twojej ostatniej wizyty. Od śmierci matki. Sama muszę prowadzić cukiernię. Jest 

szczyt  sezonu  turystycznego,  i  nie  mam  czasu  na  myślenie  o  romansach.  A  ty 

pewnego dnia natkniesz się na kogoś, komu nie spodoba się, że robisz mu zdjęcia. 

background image

Harriet potrząsnęła głową.   

-  Nigdy  do  tego  nie  dojdzie,  dziewczyno.  Interesują  mnie  tylko  mężczyźni 

wyglądający sympatycznie  ale ty jak zawsze zmieniłaś temat. 

Harriet  przeszła  do  pobliskiego  stolika  stojącego  przy  oknie.  Usiadła,  torbę 

postawiła  obok  siebie  i  zaczęła  w  niej  szperać.  Wreszcie  wyciągnęła  stosik 

zdjęć. 

-  Jak  dawno  sięgnę  pamięcią,  powtarzasz  to  samo.  Twoja  matka  też  tak  mówiła.  - 

Staruszka uniosła brwi. - Dopóki nie znalazłam jej partnera. 

Kathleen  roześmiała  się.  Harriet  lubiła  przypisywać  sobie  połączenie  wszystkich 

dobrych małżeństw w Edynburgu. A przecież matka opowiadała Kathleen, że poznała 

ojca przypadkowo. Ale też nigdy nie spierała się o to z Harriet, a Kathleen tym 

bardziej  nie  zamierzała  tego  czynić.  Uśmiechnęła  się,  po  czym  wróciła  do 

rzeczywistości. 

Harriet  pomachała  jakimś  zdjęciem.  -  Chłopak  nazywa  się  Liam  Campbell. 

Przystojny  i  solidny.  Kathleen  obwiązała  pas  koronkowym  fartuchem. 

Czekała,  aż  staruszka  powie,  że  Liam  jest  łagodny  jak baranek, więc jest dla niej 

wspaniałą  partią.  Otrząsnęła  się  z  tej  myśli.  Sama  nie  wiedziała,  jakiego  typu 

mężczyznę by chciała, wiec skąd miałaby to wiedzieć Harriet? 

Dzwoneczki przy drzwiach odezwały się ponownie Kathleen spojrzała w tamtą stronę. 

To był jej Amerykanin. Wytarła dłonie w fartuch, czując, ze nagle jej serce zaczyna 

bić nieco szybciej. Dobrze się prezentował. Zresztą jak zawsze. 

Miał  na  sobie  czarną  skórzaną  kurtkę  lotniczą,  sprane  dżinsy,  a  pod  pachą  niósł 

długą, wąską paczkę. Jak zazwyczaj, rozmawiał przez telefon komórkowy i wydawało 

się, że nie widzi nikogo i niczego dookoła. Raz podsłuchała, jak mówił, że zatrzymał 

się  w  hotelu  Balmoral.  To  jeden  z  najelegantszych  i  najdroższych  hoteli  w 

Edynburgu.  Wprawdzie  Amerykanin  nosił  sprane  dżinsy,  ale  przeczucie  mówiło 

Kathleen, że ma on w portfelu złote karty kredytowe. 

Przez ostatnie dwa tygodnie nieznajomy codziennie przychodził do jej cukierni 

zaraz po otwarciu i zamawiał zawsze to samo: kubek czarnej kawy i zwykły placuszek 

bez nadzienia. Kawę lubił pić z papierowego kubka, który J mógł zabrać ze sobą, jeśli się 

background image

spieszył. Placek podawała  mu na talerzyku. 

Kathleen  sięgnęła  po  dzbanek,  po  czym  nalała  gorącą  kawę  do  kubka.  Placek 

położyła  na  porcelanowym  talerzu,  ręcznie  malowanym  w  żółte  różyczki.  Czekała. 

Przycisnęła  dłonie  do  brzucha,  starając  się  zignorować  niezrozumiały  ucisk. 

Bardzo  ją  denerwował  ten  jej  niewytłumaczalny  niepokój.  Dobrze,  że 

Amerykanin wkrótce wyjeżdża, pomyślała. 

Zatrzymał się przy ladzie i sięgnął do kieszeni kurtki po portfel.  

-  Hej,  Bob,  zaczekaj  chwile.  -  Odłożył  telefon  na  blat  i  wyjął  pieniądze 

Funty.  Uśmiechnął  się.  -  Tym  razem  pamiętałem.  Kathleen  roześmiała  się, 

przypominając sobie ich wczorajszą rozmowę.  

- Nie przeszkadza mi wymienianie waszych amerykańskich dolarów. 

Mężczyzna zniżył głos. 

-  Wiem,  ale  pani  zawsze  pamięta,  co  zamawiam,  więc  ja  mogłem 

przynajmniej przynieść odpowiednią walutę. 

Położył  portfel  na  kontuarze  i  podał  jej  pieniądze.  Musnął  przy  tym  delikatnie 

palcami  jej  dłoń.  Kathleen  lekko  zadrżała.  Amerykanin  pachniał  tak,  jakby  właśnie 

wyszedł spod prysznica. Serce jej zabiło. Nieomal przestała oddychać. 

Głos w telefonie przeszył powietrze. 

- Hej, Duncan, jesteś tam? 

Amerykanin wyprostował się i podniósł telefon. 

- Jestem, jestem. Podaj mi jeszcze raz wszystkie szczegóły. Położył talerzyk na 

papierowym kubku i przeszedł do stolika stojącego w odległym rogu cukierni. 

Kathleen  wolno  wypuściła  powietrze.  Przyglądała  się    jak  mężczyzna  rozrywa 

placek i wkłada kęs do ust. 

Słysząc  trzask  aparatu  fotograficznego,  drgnęła  i  spojrzała  w  kierunku  Harriet, 

która właśnie z uśmiechem odkładała aparat skinięciem ręki dała znać Kathleen, 

ż

eby do niej podeszła.  

Kathleen usiadła naprzeciwko staruszki, mówiąc sobie w  duchu,  że  nie  grzeszy 

ona subtelnością. Ta tymczasem schowała aparat do torby. 

- Kim jest ten wysoki, ciemnowłosy, przystojny chłopak? 

background image

Kathleen uciszyła ją syknięciem. 

- Usłyszy cię. 

Harriet potrząsnęła głową. 

-  Raczej  niemożliwe,  skoro  tak  bardzo  zajęty  jest  rozmową  przez  telefon.  - 

Mrugnęła. - Ale ten chłopak na ciebie patrzy. I nic dziwnego. Jesteś tak samo chuda 

jak twoja matka, niech spoczywa w pokoju. 

Kathleen złożyła dłonie i oparła na kolanach, zmieszana wątpliwym komplementem, 

lecz mimo to zadowolona, że jeszcze coś łączy ją z matką. 

- Dziękuję, ale to chyba nieprawda, że on się mną interesuje. Wszedł i usiadł przy 

stoliku. Prawie nie rozmawialiśmy. I tak jest codziennie. Przychodzi tylko na kawę  z 

plackiem, dodała w duchu. 

Harriet schowała zdjęcia do torby i znowu zaczęła w niej grzebać. 

-  No  nie  wiem.  Przez  lata  nabyłam  w  tych  sprawach  pewnej  intuicji,  ale  teraz 

młodzi są zawsze zajęci. Wiesz, co mówią starzy ludzie? Jeśli nie znajdziesz czasu na 

miłość, ona znajdzie go za ciebie. 

Poszperała  w  torbie  i  w  końcu  wyciągnęła  z  niej  złotą  broszkę  z  dużym 

czerwonym kamieniem. 

- Nazywa się Ogień Smoka i należała do pewnego feudalnego lorda. Kazał ją zrobić 

w  prezencie  dla  kobiety,  która  nigdy  nie  miała  być  jego.  Ten  klejnot  nie  jest 

przeznaczony  dla  ciebie,  będzie  za  to  idealny  dla  dziewczyny  mieszkającej 

niedaleko stąd. — Schowała broszkę z powrotem do torby, jednak nadal czegoś w 

niej szukała. 

Kathleen pochyliła się i zajrzała do torby. Leżało w niej mnóstwo biżuterii 

pomieszanej z fotografiami kobiet i mężczyzn. 

Harriet uśmiechnęła się. 

-

  O, jest. - Wyciągnęła długi złoty łańcuszek z wisiorem w kształcie herbu. 

Wybijany był szafirami, brylantami i rubinami. Uniosła go do światła. 

-

  To  jest  kopia  klejnotu,  który  lord  Darnley  podarował  Marii,  królowej 

szkockiej,  z  okazji  ich  ślubu.  To  się  zdarzyło  około  pięćset  sześćdziesiątego 

piątego roku. - Harriet spojrzała w stronę pałacu Holyrood. - Ostatnio dzieją się 

background image

tam dziwne rzeczy. Ta nowa winda zainstalowana dla rodziny królewskiej cały 

czas  zatrzymuje  się  między  piętrami.  -  Westchnęła.  -  Nieważne.  -  Podała 

Kathleen łańcuszek. - Niech to będzie spóźniony prezent urodzinowy ode mnie. 

-

  Harriet, nic mogę go przyjąć. Jest za drogi. 

-

  Nonsens, dziewczyno, to tylko kopia. 

Kamienie pobłyskiwały w słońcu, zdając się przeczyć stwierdzeniu staruszki. 

Zatrzeszczały  nogi  odsuwanego  krzesła.  Kathleen  obejrzała  się  i  zobaczyła, 

ż

e Amerykanin wychodzi. 

Wstał i przeszedł do kuchni za ladą, żeby odstawić pusty talerz do zlewu. 

To  właśnie  ten  prosty  gest  Amerykanina  zwrócił  uwagę  Kathleen,  kiedy  po  raz 

pierwszy się u niej zjawił. Nie wymagała, aby klienci sprzątali po sobie, jednak 

ta niewymuszona pomoc nieznajomego zrobiła na niej duże wrażenie. Różnił się 

tym od innych jej klientów. 

Wychodząc, posłał jej uśmiech. Na ulicy skręcił w strunę pałacu. 

Kathleen odetchnęła głęboko, starając się ukryć uczucie zawodu. 

-  Nie  wiem,  skąd  ten  pomysł,  że  on  się  mną  interesuje.  Jak  już  powiedziałam, 

przychodzi tu tylko na kawę. 

Harriet odchyliła lekko firankę i wyjrzała przez okno. 

-  To,  dlaczego  wyrzucił  ją  właśnie  do  kosza  na  śmieci?  Kathleen  popatrzyła  za 

okno. Rzeczywiście, Amerykanin wyrzucił kubek. 

-

  To niczego nie dowodzi. Może już wypił. 

-

  Hm a może ma inny powód, aby odwiedzać twoją cukiernię. 

-

  Bzdura. 

Kathleen chciała dodać, że Amerykanin w żądnym wypadku nie jest partią dla niej. 

W najlepszym razie nadawał się na idealny temat marzenia sennego. Zawahała się. No, 

może dwóch albo trzech snów. 

Zawiesiła  łańcuszek  na  szyi  i  przeszła  za  ladę.  Zamarła.  Amerykanin  zostawił 

portfel. Podniosła go i ruszyła do drzwi, 

Harriet skinęła głową. 

- No, no, co my tam mamy? -Jej głos był całkowicie pozbawiony emocji, ale oczy 

background image

pobłyskiwały sprytem. - Będziesz musiała go zwrócić chłopakowi. I pamiętaj, to tak jak 

klejnotem 

Darnleya, 

wszystko 

na 

tym 

ś

wiecie 

ma swoją parę. 

Kathleen wsunęła portfel do kieszeni spódnicy. - A co z klientami? 

Staruszka rozejrzała się po ciastkarni. 

-Nikogo  tu  nie  ma,  dziewczyno.  Idź,  idź  szybo,  zanim  będzie  za  późno.  I  nie 

martw się o nic. - Zamilkła.  

-  Zaczekaj,  dziewczyno.  Prawie  bym  zapomniała.  -  Sięgnęła  do  torby  i 

wyciągnęła  pęczek  wrzosów.  Podała  go  Kathleen.  -  Daj  to  Callumowi  w  pałacu. 

Lubi przypinać go do kurtki. 

-

  Harriet, czyżbyś była zainteresowana Callumem? 

-

  Nie bajdurz mi tu. Zadajesz za dużo pytań. A teraz już leć. 

Kathleen uśmiechnęła się i energicznym krokiem opuściła cukiernię. 

-  Nie  spiesz  się,  Kathleen  MacKenzie!  -  Zawołała  za  nią  Harriet.  -  Pamiętaj, 

jeśli nie znajdziesz czasu na miłość, ona znajdzie go dla ciebie., 

Duncan  MacGreggor  wyrzucił  kubek  do  śmietnika.  Nie  pozwolił  sobie  na 

ostatnie spojrzenie w stronę ciastkarni. Jej właścicielka ostatnio zbyt często zaprzątała 

mu  myśli.  Słyszał,  jak  jeden  z  klientów  zwrócił  się  do  niej  po imieniu. Kathleen, 

doskonale  do  niej  pasuje.  Przywodziło  mu  na  myśl  zamki  i  rycerskie  turnieje.  Jej 

wygląd  tylko  dopełniał  te  fantazje.  Miała  zielone  oczy  i  lśniące  krucze  włosy.  I  na 

dodatek  mówiła  z  miękkim  szkockim  akcentem,  więc  miał  ochotę  słuchać  jej  przez 

cały dzień. Podejrzewał, że byłby zauroczony, nawet gdyby czytała mu słownik. 

Nie po raz pierwszy żałował, że musi już wyjeżdżać. Kilka lat temu nie byt taki 

refleksyjny, ale ostatnio ciągle mu czegoś brakowało. Poza tym nie miał czasu 

nikogo poznać. Przynajmniej nie w ten sposób, w jaki chciał poznać Kathleen. 

Przeczesał  ręką  włosy,  jakby  pragnął  usunąć  z  głowy  wizerunek  kobiety. 

Zatrzymał się przed wystawa sklepu na Royal Mile leżącej po drodze do pałacu 

Holyrood. Na wystawie zobaczył replikę szkockiego miecza. Takiego samego, 

jaki  niósł  właśnie  pod  pachą.  Tyle,  że  jego  był  prawdziwy. Kosztował fortunę, 

ale był wart każdego centa. 

background image

Jako  nastolatek  Duncan  często  uciekał  ze  szkoły  i  jechał  rowerem  na 

pseudośredniowieczny  jarmark  w  Carnation  w  stanie  Washington.  Już  jako 

dziesięciolatek  był  silnie  zbudowany,  toteż  zazwyczaj  udawało  mu  się 

namówić któregoś z uczestników jarmarku, żeby pozwolił mu poćwiczyć walkę 

mieczem. 

Dobrze  pamiętał  swoją  pierwszą  turniejową  potyczkę  i  okrzyki  tłumów. 

Piękna dama załamywała dłonie, błagając go, by ją uratował. Wtedy naprawdę 

pragnął  żyć  w  średniowieczu,  gdzie,  by  zyskać  miano  bohatera,  wystarczyło 

tylko ratować damy z opresji. 

Może właśnie z tego powodu wymyślił dla swojej firmy Vision Quest tyle 

gier  opartych  na  mitach  arturiańskich.  Pogrążał  się  w  świecie,  w  którym  dobro 

zwyciężało zło. Ostatnio jednak jego inwencja mocno przygasła. 

Rozejrzał  się  wokół.  Szare  budynki  wydawały  się  stapiać  z  niebem. 

Początek dnia był pogodny, ale teraz deszczowe chmury zaczynały przysłaniać 

słońce. Przypomniał sobie, że między Seattle i Edynburgiem w Szkocji jest osiem 

godzin różnicy. A więc teraz w Seattle mija siedemnasta, obliczył i wystukał na 

telefonie bezpośredni numer do kierownika działu fuzji i zakupów w Vision Quest. 

-  Tu John Forseith - usłyszał. 

Duncan uśmiechnął się do siebie. Ten facet zawsze mówi tak, jakby usta miał 

pełne galaretki. 

-  John, przekazałem Bobowi szczegóły, a teraz idę na spotkanie z Robertsonem. 

Uparł się, że podpisanie kontraktu musi nastąpić w pałacu. Na otarcie łez niosę mu 

jeden z moich mieczy. 

Duncan  spokojnie  wysłuchał  gratulacji.  Po  chwili  John  krzyknął  coś  do  ludzi 

znajdujących się obok niego i Duncan usłyszał wiwaty radości. Chciałby czuć takie 

samo  zadowolenie,  ale  dla  niego  kontrakt  był  tylko  jeszcze  jednym  przejęciem 

następnej upadającej firmy. Tak naprawdę to tęsknił za tworzeniem nowych postaci i 

wymyślaniem gier, lecz już dawno nie wpadł mu do głowy żaden ciekawy pomysł. 

Może jego wyobraźnia już się wyczerpała. 

John wrócił do słuchawki. 

background image

-

  No, znowu ci się udało. Co się czuje na sekundę przed przejęciem? Kiedy to 

dotrze na Street, twoje akcje znowu podskoczą. 

-

  Wspaniale. Odezwę się po podpisaniu umowy. Odlot mam zarezerwowany 

na jutro. Zadzwonię po przyjeździe. 

Duncan  zakończył  rozmowę  i  schował  telefon  do  kieszeni  kurtki.  Minął  żelazną 

bramę i przeszedł przez opuszczony dziedziniec pałacu. Było jeszcze za wczesnie na 

turystów.  Jednak  za  jakąś  godzinę  dziedziniec  będzie  huczał  od  ludzi.  Duncan 

ż

ałował, że umówił się tak wcześnie. Lubił być otoczony tłumem. 

Drzwi otworzył mu odźwierny ubrany w zielony plisowany  kilt  i  granatowy 

blezer. 

-

  ...dobry, panie MacGreggor. Miło znowu pana widzieć. 

-

  Dzień dobry, Callum. Czy pan Robertson jest u siebie? 

-

  Taa...  Kazał  mi  przysłać  pana  na  górę,  gdy  tylko  się  pan  zjawi.  Niestety, 

schody  są  zatarasowane.  W  nocy  oderwała  się  część  sufitu.  Otrzymałem 

specjalne pozwolenie, aby mógł pan użyć królewskiej windy. 

-

  Dzięki -  Duncan wystarczająco długo przebywał w Edynburgu, by zdawać 

sobie  sprawę,  że  uzyskanie  takiego  pozwolenia  nie  było  łatwe.  Doceniał  wysiłek 

Calluma,  Ale  Szkoci  już  tacy  są,  a  Duncan  od  chwili  przyjazdu  czuł  się  w  ich 

ojczyźnie jak w domu. 

Poszedł za Callumem do pokoju, który został zamieniony na windę. Nie zdziwiło 

go to, bo w starych domach małe pokoje i wnęki często przerabiano na łazienki lub 

windy. 

Callum  wcisnął  guzik  w  ścianie.  Rozległ  się  nieprzyjemny  zgrzyt  i  drzwi 

windy rozsunęły się. Odźwierny  potrząsnął z dezaprobatą patrząsnął głową. 

-  Skrzypi  ostatnio  jak  szkocka  zjawa.  No,  ale  nie  ma  się  czego  obawiać. 

Zawiezie pana tam, dokąd chce pan dotrzeć. 

Duncan zrobił krok w stronę obitego ciemnymi panelami wnętrza. 

 

Callum wciąż trzymał drzwi otwarte. Duncan oparł miecz o tylną ścianę. 

-

  Na co czekasz, Callum? 

-

  Na kogoś jeszcze. - Odźwierny zerknął w stronę wejścia do pałacu. - Ach, 

background image

jest. - Na jego twarzy zakwitł uśmiech. - Dzień dobry, Kathleen MacKenzie. 

Dziewczyna  była  zaczerwieniona  z  pośpiechu.  Włosy  miała  w nieładzie, kilka 

kosmyków  wymknęło  się  z  końskiego  ogona,  w  który  zawsze  się  czesała.  Duncan 

pomyślał, że jeśli to w ogóle możliwe, Kathleen wygląda jeszcze piękniej niż przed 

chwilą w cukierni. 

Zatrzymała się i podała Callumowi bukiecik wrzosu. 

- Harriet prosiła, żebym ci to dała.  

Odźwierny uniósł wiązankę do nosa. 

-  Ach,  najsłodszy  zapach  na  świecie.  –  Uśmiechnął  się.  -  Kathleen,  czy 

poznałaś  Duncana  MacGreggora?  Przybył  do  nas  z  bardzo  daleka,  bo  aż  z 

Ameryki. 

Kathleen skinęła głową. Formalnie nie, ale to z jego powodu tak naprawdę 

się tu znalazłam. 

Minęła Calluma, weszła do windy i podała Amerykaninowi portfel. 

-

  Zapomniał go pan. 

-

  Dziękuję.  Musiałem  myśleć  o  czymś  innym.  -  Odbierając  portfel,  musnął 

lekko palcami dłoń dziewczyny. Winda zadrżała, ale zamiast ruszyć w górę, zdawała 

się posuwać w dół, do piwnicy, jeśli takowa w ogóle istniała w pałacu Holyrood. 

Ś

wiatła zamigotały i nagle winda nabrała tempa. Duncan oparł się o ścianę.  

- Co się dzieje? 

Miecz  osunął  się  na  podłogę,  a  Kathleen,  straciwszy  równowagę,  runęła  do 

przodu.  Duncan  pochwycił  ją  i  przycisnął  do  siebie.  Miał  wrażenie,  że  winda 

znowu  przyspiesza  i  że  on  także  zaraz  straci  równowagę.  Rozstawił więc szeroko 

nogi, myśląc tylko o tym by Kathleen nie zrobiła sobie krzywdy przy ewentualnym 

upadku. 

 

2 

Winda  zatrzymała  się  nagle  i  w  tym  samym  momencie  zgasło  światło. 

Kathleen leżała na Duncanie, który dochodził w duchu do wniosku, że nawet jeśli 

ś

ni,  to  wcale  nie  chce  się  obudzić.  Czuł  na  sobie  ciało  Kathleen  i  zapach  jej 

background image

włosów, przypominający łąkę po letnim deszczu. 

Przełknął  ciężko  ślinę  i  położył  dłoń  na  jej  karku.  Pragnął  tej  kobiety  od 

chwili,  gdy  uśmiechnęła  się  do  niego  w  cukierni  przed  dwoma  tygodniami. 

Zapytała,  czy  chce  filiżankę  kawy.  Nigdy  za  bardzo  nie  przepadał  za  tym 

napojem, ale tego dnia z chęcią wypiłby nawet cały dzbanek. 

Jej pierś unosiła się i opadała. Była tak, blisko, że jej ciepły oddech pieścił 

jego twarz. Zapragnął ja pocałować. Miał wrażenie, że nagle między nimi pojawiła 

się tajemnicza i niewidzialna nić. Uniósł lekko głowę i delikatnie musnął wargi 

dziewczyny.  Cały  zadrżał,  jakby  rażony  prądem. Ten krótki pocałunek był niczym 

pierwszy  w  jego  życiu.  Kathleen  rozchyliła  usta,  więc  pocałował  ją  jeszcze  raz,  już 

namiętniej. Nagle oderwała się od niego. 

- Nie wiem, dlaczego ja... - Nabrała powietrza, po czym powoli je wypuściła. - 

Sądzisz, że niebezpieczeństwo już minęło? 

Usiadł. Miał zamiar powiedzieć, że, jego zdaniem, to dopiero początek. Ciszę 

przerwały głośne okrzyki. Kathleen wstała. 

 - Co to było? 

Duncan też się podniósł. Rad był, że może oderwać myśli od Kathleen i jej ust. 

-

  Może ktoś zobaczył ducha. Czy w tym zamku straszy? 

 

-

  Oczywiście. Ale obawiam się, że to nie duchy, tylko coś innego. 

Hałas docierał do nich zza drzwi windy. Krzyk kogoś zagniewanego mieszał się z 

łkaniem kobiety błagającej o litość. 

W głosie Kathleen zabrzmiał niepokój. 

- Ktoś powinien pomóc tej biednej kobiecie. 

Duncanem wstrząsnął nieprzyjemny dreszcz. Sama awaria windy to nic wielkiego, ale 

biorąc pod uwagę brak światła i kobiece krzyki, sytuacja zaczynała wyglądać podejrzanie. 

Przypomniał  sobie,  że  kiedy  przed  dwoma  tygodniami  przyleciał  na  Heathrow, 

poinformowano  go,  że  ekspres  do  Londynu  nie  odjedzie,  ponieważ  istnieje 

podejrzenie,  że  podłożono  w  nim  bombę.  Przeczesał  dłonią  włosy.  -  Może  pałac 

został  zaatakowany?  To  niemożliwe  -  obruszyła  się  Kathleen.  -To  letnia 

rezydencja  królowej  i  ma  doskonałą  ochronę.  Tutejsza  straż  należy  do 

background image

najlepszych. Poza tym mamy maj, a królewska rodzina zjeżdża do Edynburga 

dopiero w lipcu. Sugerujesz, że terroryści będą czekali do ich przyjazdu? 

-

  Słusznie. Ale w takim razie jak wyjaśnisz to, co się stało z windą, no i te 

krzyki? 

-

  Nie umiem tego wytłumaczyć - odparta cicho Kathleen. 

Duncan  chciał  się  podnieść,  ale  przez  panujące  ciemności  zupełnie  stracił 

orientację; nie wiedział, w którą stronę jest odwrócony i gdzie znajdują się drzwi 

windy. 

Musimy 

się 

stąd 

jakoś 

wydostać. 

Zaczniemy 

szukać 

w przeciwnych kierunkach. 

Było tak ciemno, że nie widział nawet zarysu postaci Kathleen. Martwił się, 

ż

e  jeśli  do  windy  nie  dochodzi  światło,  powietrze  także  może  mieć  do  niej 

utrudniony dostęp. 

Kathleen podniosła głos. 

- Zdaje się, że znalazłam drzwi. 

Ruszył  w  jej  kierunku,  zatrzymujcie  się  tuż  za  nią.  Poczuł,  że  odwróciła 

głowę  w  jego  stronę.  Teraz  powinien  myśleć  przede  wszystkim  o 

wyswobodzeniu  się,  tymczasem  pragnął  przyciągnąć  Kathleen  do  siebie  i  po-

całować bardzo mocno. Postanowił jednak zachować zdrowy rozsądek, wiedząc, 

ż

e w tym małym pomieszczeniu nie wytrzymają długo bez powietrza. 

Wyciągnął  rękę  w  stronę  ściany.  Napotkał  dłoń  Kathleen  i  już  razem  wiedli 

rękami  po  obrysie  drzwi,  aż  natknęli  się  na  cienką  szczelinę.  Dobrze  im  się 

pracowało]  w  zespole.  Nie  musiał  nic  mówić,  a  mimo  to  Kathleen  jakby 

wyczuwała, czego od niej oczekuje. 

Wetknął  palce  w  szczelinę.  Był  wysportowany,  bo  dużo  ćwiczył  na 

siłowni, jednak obawiał się, że nie starczy mu sił, by rozepchnąć drzwi. Zebrał 

się  w  sobie  i  pchał  podwoje  w  przeciwnych  kierunkach.  Otworzyły  się  z 

hukiem. Wyszedł na zewnątrz, ale coś się nie zgadzało. Nie miał jednak czasu 

zastanawiać się nad swoim odczuciem, bo widok, który go powitał, zaparł mu 

dech w piersi. 

background image

Pokój  obity  ciemną  boazerią  oświetlały  tylko  świece  stojące  w 

ś

wiecznikach. Trzy kobiety tuliły się do siebie. Siedziały na wyściełanej złoto-

purpurowym  pluszem  sofie.  Poszedł  za  ich  spojrzeniem.  Pół  tuzina  mężczyzn 

dźgało  sztyletami  pozbawione  życia  ciało  przewieszone  przez  stół.  Krew 

ś

ciekała  na  podłogę;  pryskając  na  potłuczone  naczynia  i  rozsypane  resztki 

jedzenia. 

-

  Cholera jasna - wyszeptał. Czuł, że stojąca za nim Kathleen drży coraz 

mocniej. 

-

  To  nie  może  się  dziać  naprawdę  -wydusiła  wreszcie.  Jednak  scena,  którą 

oglądali, sprawiała wrażenie jak najbardziej rzeczywistej. -Czy widzisz, jak oni są 

ubrani? W stroje z szesnastego wieku. 

Duncan  wyczuł,  że  podobnie  jak  i  on  Kathleen  nie  uważa,  żeby  to,  co 

widzą, było przedstawieniem. Pospiesznie rozpakował miecz, który przyniósł ze 

sobą  jako  prezent  dla  Robertsona.  Upominek  miał  osłodzić  nieco  cios 

wywołany utratą firmy, teraz jednak musiał unurzać go we krwi. 

-  Nie  wiem,  co  się  dzieje,  ale  nie  wygląda  to  na  grę.  Krew  wydaje  się 

prawdziwa. Zostań tu. 

Istniało  przynajmniej  tysiąc  powodów,  dla  których  sam  powinien  był 

posłuchać  własnej  rady,  ale  wiedział  też,  że  nic  go  nie  powstrzyma.  Ktoś 

znalazł  się  w  tarapatach  to  wystarczyło,  nawet  jeśli  w  grę  wchodziło  ryzyko 

utraty zdrowia, a nawet życia. 

Runął do środka izby. Chwycił za ramię mężczyznę, który ponownie zamierzał 

ugodzić ciało sztyletem, zacisnął pięść i walnął go w szczękę. Przeciwnik padł 

na  podłogę.  Duncanowi  nagle  zaświtała  myśl,  że  ma  przeciwko  sobie  zbyt 

wielu  wrogów,  zignorował  jednak  podszepty  rozsądku.  Ponownie  ruszył  do 

ataku,  choć  nie  miał  żadnego  planu  działania.  Pozostali  mężczyźni 

znieruchomieli. Duncan ucieszył się, że wreszcie zwrócili na niego uwagę. 

 Osobnik  ubrany  w  krótki  czarny  paltocik  i  obcisłe  spodnie  wepchnął 

zakrwawiony sztylet za pas. 

-  Nauczę  cie  nie  wtrącać  się  w  sprawy,  które  ciebie  nie  dotyczą.  Wyciągnął 

background image

miecz i rzucił się na przybysza. 

Duncan zasłonił się mieczem. Uszy wypełnił mu zgrzyt ostrzy. Ramię zadrżało 

od  uderzenia.  To  się  dzieje  naprawdę,  zrozumiał.  To  nie  jest  żadne 

przedstawienie.  Walczył,  by  się  utrzymać  na  nogach,  by  nie  stracić  pozycji. 

Próbował  nie  myśleć  o  niesamowitości  sytuacji,  chcąc  zachować  jasność 

umysłu. 

Usłyszał, że Kathleen wykrzykuje jego imię. 

Następny  osobnik  dołączył  do  towarzysza  i  zamachnął  się  mieczem.  Na 

szczęście Duncan zdążył odskoczyć i uniknąć ciosu. 

Z  korytarza  dobiegły  go  głośne  okrzyki  i  tupanie.  Mężczyzna,  z  którym 

walczył,  odskoczył  i  pobiegł  do  towarzyszy.  Wpadając  jeden  na  drugiego, 

wycofali się do krańca pokoju i znikli na wąskiej klatce schodowej. 

Zapadła cisza. 

Duncan  schował  miecz  i  ukucnął  przy  zakrwawionym  ciele.  Szukał  pulsu, 

lecz go nie znalazł. 

Najwyższa z kobiet podbiegła do zabitego. Miała na sobie długą złotą suknię 

i sznur pereł na szyi. I była w zaawansowanej ciąży. Jej dwie towarzyszki stały 

za  nią  i  załamywały  dłonie,  cicho  popłakując.  Ciężarna  kobieta  uniosła  głowę 

zmarłego,  a  po  jej  policzkach  popłynęły łzy.  Nie  zwracała uwagi na to, że krew 

plami jej suknię i rozlewa się kałużą po ciemnej posadzce. 

Duncan zdusił wzbierające mdłości. Wiedział, że leżący i przed nim mężczyzna 

został  brutalnie  zamordowany,  lecz  nic  z  tego  wszystkiego  nie  rozumiał. 

Wyprostował się, Kathleen? Gdzie ona jest? 

Odwrócił się i zobaczył,  że  stoi  w drzwiach pomieszczenia,  które  wcześniej 

uważał za windę. Jej twarz była biała niczym kreda. 

Duncan podszedł do niej i sięgnął po jej rękę. 

- Musimy się stąd wydostać. 

Złapała go za ramię, 

-  Tu  się  dzieje  coś  bardzo  dziwnego.  Nie  umiem  tego  wyjaśnić.  -Zniżyła  głos.  - 

Wzory na ścianach są jakieś inne, choć skądś znajome. I coś jeszcze. - Drżały jej 

background image

ręce,  jakby  była  w  gorączce.  -  Portrety  przedstawiające  niektóre  z  obecnych  tu  osób 

wiszą  w  pałacowej  galerii.  To  zabrzmi  jak  szaleństwo,  ale  zdaje  się,  że  byliśmy 

właśnie świadkami  zabójstwa Riccia. Przyjaźnił się  z Marią, królową  szkocką. Jej 

mąż,  lord  Darnley,  był  zazdrosny  o  ich  przyjaźń,  więc  wraz  z  kompanami 

zamordował  Riccia  na  oczach  żony.  -  Masz  rację-  To  rzeczywiście  brzmi  jak 

szaleństwo. A teraz chodźmy stąd. 

W tym momencie do pokoju wpadli jacyś mężczyźni ubrani w ciemnogranatowe i 

niebieskie  kilty.  Podbiegli  do  Duncana i  otoczyli  go,  mierząc  mu  w  pierś  czubkami 

mieczy. 

Pierwszy,  mężczyzna  o  płomieniście  rudej  brodzie,  odezwał  się,  a  raczej 

zaryczał.. 

- Kim jesteście? 

Duncan  podczas  swojej  wizyty  w  Edynburgu  nie  słyszał  jeszcze  tak  mocnego 

akcentu. Przykucnięta kobieta uniosła głowę. 

- Lordzie Hepburn, proszę go tak nie traktować. To on nas uratował. Nie traćcie 

czasu na przepytywanie go to tamtych trzeba ścigać i ukarać- - Znowu przycisnęła do 

piersi 

głowę 

zamordowanego. 

Wiem, 

kto 

kryje 

się 

za 

tym zdradliwym występkiem i ta osoba mi zapłaci. 

Mężczyzna, do którego zwracała się mianem lorda, pokłonił się nisko. 

-  Tak,  wasza  wysokość  -  Wyciągnął  dłoń  i  pomógł  jej  wstać.  Odwrócił  się  do 

Duncana. - Ja i tak się dowiem, w jaki sposób znalazłeś się w prywatnych pokojach 

jej wysokości. Kathleen dotknęła ramienia Duncana, jakby chciała powstrzymać go 

przed udzielaniem odpowiedzi. 

Teraz ona nisko się pokłoniła. Mówiła z wyraźniejszym niż zazwyczaj akcentem. 

-

  Zabłądziliśmy, milordzie. Duncan odwrócił się do 

niej. 

-

  Wcale nie... 

Przerwała mu i dała znak, żeby także się pokłonił. 

- Tak, tak, mężu, naprawdę zabłądziliśmy. I dlatego upraszamy waszą wysokość 

o wybaczenie. 

background image

Duncan w zdumieniu uniósł brwi. 

- O czym ty mówisz? 

Kathleen zignorowała go zwróciła się do lorda Hepburna: 

- Jesteśmy nowymi kucharzami. Musieliśmy gdzieś źle skręcić. 

Lord Hepburn schował miecz. 

- Nie przypominam sobie, żebyśmy przyjmowali nową służbę. 

Królowa Maria położyła dłoń na brzuchu. 

- Jesteś zbyt podejrzliwy, milordzie. 

Pokłonił się jej. 

- To dlatego, pani, że ponad wszystko stawiam wasze bezpieczeństwo. 

Przez twarz kobiety przemknął lekki uśmiech. 

-Wierzymy, że tak jest. A teraz dopilnujcie, aby ci dwoje znaleźli ciepły kąt do 

spania i jakieś odpowiednie odzienie, bo to, które mają na sobie, nie nadaje się. W 

zachodnim skrzydle znajdziecie mnóstwo pustych komnat. Godzina jest późna. Jutro 

będzie wystarczająco dużo  czasu,  żeby  zapoznać  ich  z  kuchnią.  -  Tak  jest,  wasza 

wysokość. Stanie się wedle twojej woli. 

Królowa  wstała  i  powoli  odeszła  do  przyległego  pokoju.  Jej  dwie  towarzyszki 

skinęły głowami i podążyły za nią. Kiedy  zniknęły,  lord  Hepburn  odwrócił  się  do 

Kathleen i Duncana. 

-  Królowa  może  sobie  wierzyć  w  waszą  bajeczkę,  ale  ja  wam  nie  wierzę. 

Niemniej  uczynię  tak,  jak  prosiła.  Wiedzcie  wszak  jedno:  będę  was  obserwował.  – 

Gestem dłoni kazał im iść za sobą po oświetlonym pochodniami korytarzu. 

Duncan jedną ręką chwycił miecz, drugą objął Kathleen w pasie. Pochylił się do niej. 

-

  Co się dzieje? 

-

  Musimy zaczekać, aż zostaniemy sami — odpowiedziała, zniżając głos. 

Przyciągnął  ją  bliżej  do  siebie.  Pomyślał,  że  podobnie  jak  on  musiała  się  czuć 

bohaterka Alicji w krainie czarów, kiedy ześliznęła się do króliczej nory. 

Kathleen zadrżała, gdy lord Hepburn otworzył drzwi do ciemnego i zimnego 

pomieszczenia,  pokazując,  że  mają  do  niego  wejść.  Sam  skierował  się  do 

kominka i  rzucił drwa  na  żar, przywracając  gasnący  ogień do  życia.  W  dalekim 

background image

rogu  komnaty  stało  łóżko,  a  na  jej  środku  wielki  stół.  Na  nim  stał  porcelanowy 

dzban i wielka misa. 

- To będzie wasza sypialnia - wycedził przez zęby lord Hepburn. Kathleen 

przyglądała  się  Duncanowi,  który  podszedł  do  łoża,  aby  je  przetestować.  Uniósł 

koce  i  materac.  Zamiast  sprężyn  ujrzał  sieć  lin.  Spojrzał  na  lorda  Hepburna  i 

uśmiechnął się. 

- Wygodne. 

Hepburn mruknął coś gniewnie pod nosem,  po czyni wyszedł,  trzaskając  za 

sobą drzwiami. Kathleen stała nieruchomo. 

-

  Nie powinieneś go prowokować. Duncan odłożył miecz na stół. 

-

  Wybacz, siła przyzwyczajenia. Zacisnęła spuszczone dłonie w pięści, 

-  A  więc  postaraj  się.  Chcę  ci  zwrócić  uwagę,  jeśli  jeszcze  tego  nie 

zauważyłeś, że nie znajdujemy się w Kansas. 

Roześmiał się. 

-  Przed chwilą porównywałem tę sytuację do położenia bohaterki Alicji w kramie 

czarów, ale może być też Dorotka w krainie Oz. 

Kathleen nie uśmiechnęła się. Sytuacja była poważna.  

- Jak ci się udaje zachować spokój? 

Wzruszył ramionami. 

- Mam porywczą naturę, ale reaguję tylko wtedy, gdy mnie ktoś prowokuje. 

To by tłumaczyło twoją próbę uratowania Riccia, a irytowało ją, że Duncan jest 

taki spokojny, ale w jakiś sposób jego postawa podtrzymywała ją na duchu, - To nie 

dzieje  się  naprawdę.  Wyszłam  przecież  tylko  na  kilka  minut.  Zostawiłam  sklep  pod 

opieką Harriet. Pewnie zastanawia  się,  gdzie  jestem.  -  No  właśnie,  sam  się  nad 

tym zastanawiam. Masz jakiś pomysł? 

Skrzyżowała ręce na piersi. 

- Ty naprawdę nie masz pojęcia, gdzie się znajdujemy, co? 

-

  W strefie cienia? - Skinęła głową. 

-

  Bardzo blisko. 

Jego nieustanne żarty odpędzały nieco ciemne chmury, które opadły na nią, gdy 

background image

zdała  sobie  sprawę,  co  im  się  przytrafiło.  Postanowiła  mówić  otwarcie,  bez 

owijania w bawełnę. 

Wyprostowała się. 

-  Pewnego lata oprowadzałam po pałacu wycieczki. Do najbardziej popularnych 

należał okres rządów królowej szkockiej, Marii. Dowiedziałam się wtedy wielu cieka-

wych 

rzeczy, 

których 

nie 

znajdzie 

się 

podręcznikach 

szkolnych. Jakie potrawy lubiła i że lord Hepburn się w niej kochał. Tamte czasy 

były  bardzo  niebezpieczne  dla  kobiet,  nawet  dla  królowej.  -  Kathleen  zamilkła.  - 

Duncan,  cofnęliśmy  się  do  epoki,  w  której  kobiety  się  nie  liczą.  Dlatego  właśnie 

przedstawiłam cię jako swojego męża. 

Podszedł i objął ją. 

- Dobrze zrobiłaś. 

Odsunęła  się,  żeby  spojrzeć  mu  w  oczy.  Widniała  w  nich  ukryta  moc  i 

czułość. Dotyk jego ramion sprawiał, że mniej się bała. 

Uśmiechnęła się. 

- Wierzysz mi? 

Uniósł brew. 

 

-

  Raczej nie. Podróże w czasie są możliwe tylko W teorii i filmach. 

-

  W takim razie, w jaki sposób, sir, wytłumaczysz naszą tutaj 

obecność? 

Powoli pokiwał głową. 

-

  Racja. Masz jakiś pomysł na powrót? 

-

  Nie. 

Ogień zaskrzypiał i wypluł z siebie mały kawałek, tlącego się drewienka, które 

przez chwilę migotało złotym blaskiem, a potem zgasło. Duncan wpatrywał się w nie, 

po czym podszedł i podniósł. Ukląkł i wrzucił je z powrotem do ognia. 

-  W  jednej  z  moich  pierwszych  gier  umieściłem  pewną  postać  o  imieniu 

Sebaston. Sebaston utknął w równorzędnym wszechświecie. Zadanie było proste. Nale-

ż

ało  zniszczyć  za  pomocą  ognia  ścianę  oddzielającą  go  od  jego  świata.  Ogień 

znajdował  się  na  pierwszym  poziomie,  a  ściana  na  dziesiątym.  Sebaston  musiał 

background image

umieścić ogień w pojemniku i zanieść go na dziesiąty poziom. 

Kathleen nabrała powietrza. 

- To rzeczywiście dość proste zadanie. – Zastanawiała się, dlaczego opowiada jej o 

grze w momencie, gdy ich życie zostało wywrócone do góry nogami. - Mów dalej. 

Dorzucił drew do ognia. 

-  Każdy  poziom  był  tak  pomyślany,  że  ogień  gasł,  jeśli  Sebaston  nie  wybrał 

odpowiedniego pojemnika. 

Sięgnął po żelazny pogrzebacz stojący obok paleniska i wzruszył nim żar. - Chcę 

wierzyć, że sprowadził nas tu jakiś logiczny mechanizm. My musimy tylko znaleźć 

klucz. Mamy podobny problem, przed którym stal Sebaston. 

Wstał i otrzepał dłonie. Spojrzał w stronę okna i prze-czesał ręką włosy. 

-  Jakby  tego  wszystkiego  było  mało,  wygląda  na  to,  ze  straciliśmy  także 

większość  dnia.  Na  zewnątrz  jest  ciemno.  Chodźmy  spać  a  rozwiązaniem  zagadki 

zajmiemy się z rana. Położę się na podłodze. 

Kathleen odetchnęła ciężko. 

-

  Nie bądź śmieszny. Podzielimy się łóżkiem. Wygiął brew. 

-

  Zgodzisz się? 

Skinęła głową, pragnąc szybko zmienić temat. 

- Czy w naszym świecie zostawiłeś jakieś osoby,które będą za tobą tęskniły, 

jeśli nie wrócisz? 

Odsunął z jej twarzy kosmyk włosów i skrzywił się. 

- Akcjonariuszy. Jeśli okaże się, że zaginałem, ceny moich akcji spadną. 

Kathleen  nie  mogła  uwierzyć,  że  znajomi  Duncana  będą  martwili się tylko o 

jego  akcje.  Jakby  nie  cenili  go  za  nic  innego,  tylko  za  zyski,  jakich  może  im 

przysporzyć.  

Ona, zwłaszcza po scenie, w której tak rycersko bronił Riccia, czuła do niego 

wiele  sympatii.  Chyba  Harriet  miała  rację.  Ciemnooki  Amerykanin  rzeczywiście 

bardzo się jej podobał. I to uczucie się pogłębiało. 

Odchrząknęła. Może mi wyjaśnisz, gdzie nauczyłeś się posługiwać mieczem? 

Wzruszył ramionami. - Na średniowiecznych festynach organizowanych w okolicy, 

background image

w której mieszkałem. Lepsze to niż szkoła. 

-

  To znaczy, ze szkoła cię nudziła? 

-

  Zgadza się. Tak jak gry komputerowe. Były za mało interaktywne. W liceum 

sytuacja  nieco  się  poprawiła.  Wybierałem  tylko  zajęcia  tych  nauczycieli,  którzy 

interesowali  się  wyłącznie  egzaminami  końcowymi.  Teraz  twoja  kolej.  Opowiedz 

coś o sobie. 

 

-

  Nie mam wiele do powiedzenia. Studiowałam na uniwersytecie w Edynburgu, a 

potem, po śmierci mamy, przejęłam prowadzenie ciastkarni. 

-

  Czy chciałaś kiedykolwiek robić coś innego? 

-

  Masz na myśli coś w stylu zdobycia Everestu lub skakanie na spadochronie? 

-

  Pytam poważnie. 

-Ja też mówię poważnie. Bardzo chciałabym zajmować się różnymi rzeczami, ale 

najpierw muszę spłacić rachunki. 

Duncan ściągnął kurtkę i rzucił ja, na podłogę, po czym padł na łóżko. 

-

  Zamierzasz ją tak zostawić? 

-

  Jasne, dlaczego nie? -Przymknął oczy i splótł dłonie na piersi. Podkoszulek 

mocno  opinał  jego  atletyczna  klatkę  piersiową.  Otworzył  oczy.  Kathleen 

przypomniała sobie, że zadał jej pytania, a ona jeszcze na nie nie odpowiedziała. 

Znowu  odchrząknęła.  Chciała  o  czymś  rozmawiać  nawet  o  bzdurach,  żeby 

rozjaśnić umysł i uspokoić nerwy. 

-  Jeśli  mamy  żyć  razem,  nawet  przez  krótki  czas,  musimy  Ustalić  jakieś 

zasady.  Nie  chcę  potykać  się  o  twoje  ubrania  za  każdym  razem,  kiedy  wejdę  do 

pokoju. Uśmiechnął się. 

-  Nigdy  nie  byłem  bardzo  zorganizowany,  za  to  ty  chyba  tak.  Niech  no 

zgadnę, używasz oznakowanych kolorami wieszaków. 

Ogień zaskrzypiał wesoło i rozświetlił się ciepłym blaskiem. Kathleen, patrząc 

na  leżącego  Duncana,  od  którego  biła  siła  i  pewność,  czuła  dziwny  niepokój.  Nic 

potrafiąc pohamować fantazji, wyobrażała sobie siebie leżącą obok niego. 

-  A  co  złego  widzisz  w  systematyczności?  Może  tobie  też  by  się  przydała.  - 

background image

Wiedziała,  że  jej  wypowiedź  za  brzmiała  zbyt  ostro,  ale  nie  potrafiła  się 

opanować. 

Potrząsnął głową. 

- Mnie? W czym? To pewnie ty zaczynasz dzień od spisania planu. 

Aż zatupała ze złości, w ostatniej chwili połykając okrzyk, że wcale nie robi 

planów z rana, tylko poprzedniego dnia. To duża różnica. 

-  Nie pozwolę,  żebyś  budził  we  mnie  poczucie  winy  za  to,  że  jestem  osobą 

zorganizowaną. Właśnie dzięki temu moja cukiernia dobrze prosperuje. 

Duncan zsunął się na brzeg łóżka i usiadł. 

-  Masz  rację.  W  biznesie  talent  organizatorski  Jest  niczym  skarb.  Właśnie 

dlatego wynajmuję ludzi takich jak ty. 

-  Co  masz  na  myśli,  mówiąc:  ludzi  takich  jak  ja?  No  wiesz, 

zorganizowanych,  ostrożnych,  metodycznych.  —  Jeśli  dodasz,  że  też  nudnych, 

przebiję  cię  twoim  własnym  mieczem.  Poza  tym  znam  mężczyzn  takich  jak  ty. 

Nieodpowiedzialnych ryzykantów. Pewnie należysz do tego typu osób, co to skaczą 

ze skarpy, nie sprawdzając nawet wcześniej, czy w dole znajduje się woda. - Ostatnie 

słowa  prawie  wykrzyczała,  czując  zarazem,  że  robi  jej  się  gorąco.  Za  gorąco. 

Duncan nic przestawał się do niej uśmiechać. - Znasz mnie lepiej, niż myślałem. 

Czy  wiesz  także,  po której stronie lubie spać? - W duchu przyznał Kathleen rację. 

Kiedyś,  w  czasie  pobytu  na  Hawajach,  rzeczywiście  zdarzyło  mu  się  skoczyć  ze 

skarpy  i  dopiero  po  skoku  z  ulgą  stwierdził,  że  ma  pod  sobą  głębokie  wody 

laguny.  To  doświadczenie  powinno  było  go  obudzić,  tak  się  jednak  nie  stało. 

No, ale przecież przeżył. 

-

  Nie śpimy razem. Podrapał się po szyi. 

-

  W porządku, skorzystam z podłogi. 

- Nie bądź śmieszny - Możemy zwinąć koce i położyć je miedzy nas. 

Spojrzał na nią wymownie, jakby chciał powiedzieć, że nawet betonowa ściana 

nie powstrzymałaby go od myślenia o niej, ale uznał, że nie jest to najlepsza pora 

na tego typu wynurzenia. Powinien się kontrolować. Widział, że Kathleen jest na 

niego zła. Zapewne był ostatnią osobą, z która chciałaby utknąć w tym miejscu. Jej 

background image

twarz lśniła w blasku ognia. Przełknął ślinę. Czekała go najdłuższa noc w życiu. 

 

3

 

Kathleen  przerzuciła  rękę  przez  pierś  mężczyzny  i  przysunęła  się  bliżej. 

Czuła  pod  palcami  jego  serce,  bijące  w  tym  samym  rytmie,  co  jej.  Leżała  na 

miękkim łóżku, otulona szczelnie kocami, i marzyła, żeby nigdy się nie obudzić. 

Jednak  coś  w  jej  śnie  ją  niepokoiło.  Zaczął  się  od  tego,  że  za  pomocą  windy 

została  wraz  z  Amerykaninem  przeniesiona  do  szesnastego  wieku.  Jakież  to 

dziwne, Zawsze myślała, że najpiękniejsze sny to te, których akcja toczy się na 

jakiejś  tropikalnej  wyspie,  gdzie  kochankowie,  owiewani  aromatyczną  bryzą, 

wylegują się na plaży spleceni w miłosnych uściskach. 

Odgłos stukotu końskich kopyt o kocie łby w jednej sekundzie przywrócił jej 

pamięć  i  wyrwał  z  marzeń.  Puls  zabił  mocniej.  Spojrzała  na  przeciwległą  ścianę 

obitą  materiałem.  Przez  drewniane  okiennice  do  pokoju  wsączało  się  światło 

słoneczne.  To  nie  sen. Uniosła się na łokciu i z niedowierzaniem stwierdziła, że 

leży obok Duncana MacGreggora. 

Serce Kathleen zabiło tak mocno, jakby chciało wyrwać się z klatki piersiowej. 

Duncan, nadal pogrążony we śnie, najpierw podrapał się, a potem  sięgnął po 

nią.  Przyciągnął  do  siebie  i  pogładził  po  szyi.  Kathleen  zapragnęła  wtulić  się  w 

niego mocno i jeszcze raz poczuć dotyk jego ust, 

Odsunęła  się.  Co  się  z  nią  dzieje?  Nigdy  przedtem  nie  myślała  tak  wiele  o 

ż

adnym  mężczyźnie.  To  pewnie  przez  tę  sytuację.  Musi  się  skupić.  Musi  znaleźć 

drogę powrotną do ich czasów.  Coś jej  jednak  mówiło, że  jest to  zadanie o wiele 

trudniejsze niż wydostanie się z bezludnej wyspy. 

Potrząsnęła lekko Duncanem. 

- Duncan, proszę, obudź się. - Podniosła głos. - Duncanie MacGreggor. 

Przekręcił  się  na  plecy,  potarł  oczy,  po  czym  bardzo  wolno  je  otworzył. 

Zerknął na nią, wciągnął powietrze i natychmiast usiadł. 

-  Kto?  - Jeszcze  raz  przetarł oczy  i  rozejrzał się.  Szerzej otworzył oczy.  - 

Do diaska, to nie był sen. 

background image

Potrząsnęła głową. 

- Nie, nie był. 

- Jaka szkoda. Jego część była bardzo przyjemna. Nie chciałem się obudzić. 

Kathleen ogarnał niepokój. Czyżby w nocy zaszło coś, czego nie pamięta? 

-

  Duncan, co masz na myśli? 

Dotknął lekko jej twarzy. 

Nie  martw  się,  nic  się  nie  stało.  Westchnęła.  Nie  wiedziała,  czy  z  ulgi,  czy  z 

ż

alu. 

Zdaje 

się, 

ż

wczoraj 

zrobiliśmy 

między 

nami 

barierę 

Odrzucił koc i opuścił stopy na podłogę. 

-  Zgadza się, ale ogień zgasł i w pokoju zrobiło się tak lodowato jak na morzu 

arktyczny m. Drżałaś z zimna zresztą ja także. Okryłem nas kocami, zakładając, że 

mi  to  wybaczysz,  ponieważ  uratowałem  nas  przed  zamarznięciem.  -  Uśmiechnął 

się. - Czy wiesz, że kiedy jest zimno, sinieją ci usta? 

Kathleen też się uśmiechnęła. 

-  To 

był 

znak 

dla 

mojej 

mamy, 

ż

powinnam 

wracać 

dworu 

do 

domu. 

Kiedy 

marzłam, 

moje 

usta 

przybierały 

barwę wiosennego nieba. 

Odwrócił się i spojrzał na nią. 

Hm, zawsze lubiłem niebieski kolor. 

Ta uwaga była miła, ale Kathleen wiedziała, że Duncan żartuje, pragnąc sprawić, by 

ich sytuacja nie wydawała się tak bardzo przygnębiająca. 

Wstał i stęknął, w ostatniej chwili połykając siarczyste przekleństwo. 

-  Podłoga  jest  jak  lód.  Rozpalę  ogień.  Lepiej  myślę  kiedy  jest  mi  ciepło. 

Musimy znaleźć sposób, żeby się stąd wydostać. Może powinniśmy, nie zwracając 

niczyjej uwagi, obejść cały zamek. 

Potarł ramię, podbiegł do paleniska i zaczął dmuchać na ledwo tlący się żar. W 

twarz poleciała mu chmura kurzu. 

Kathleen zakryła dłonią usta, zduszając śmiech. 

Ocierając twarz z sadzy, Duncan powoli się odwrócił. 

background image

-To  nie  jest  śmieszne.  Zagryzła  usta,  by  nie  powiedzieć  głośno,  że  powinien 

dmuchać trochę słabiej, przecież i tak nie posłuchałby 

jej rady. 

-

  Pomóc ci? Uśmiechnął się kwaśno. 

-

  Proszę. 

Ześliznęła  się  z  łóżka.  Aż  podkurczyła  stopy,  kiedy  dotknęła  nimi  posadzki. 

Duncan  miał  rację.  Podłoga  była  jak  bryła  lodu.  Kathleen  podbiegła  do  paleniska  i 

przykucnęła obok towarzysza. 

Urwał kawałek koszuli i przyłożył do żarzącego się węgla. 

Dziewczyna  pochyliła  się  i  dmuchnęła  delikatnie  na  gasnący  żar.  Zabłysł 

bursztynową czerwienią, Iskrą zajęła materiał. 

Duncan  dodał  suchych  gałązek,  które  leżały  obok  paleniska,  po  czym  urwał 

jeszcze jeden kawałek koszuli. 

Ogień zaskrzypiał i powrócił do życia. 

Duncan oparł się na piętach. 

Tworzymy zgraną drużynę. 

Skinęła głową i podążyła za jego spojrzeniem. Rzeczywiście tak było. Mały ognik 

oblizywał kawałek drewna i stawał się coraz silniejszy. Wyciągnęła ręce do ciepłą. 

Jej towarzysz wstał i wytarł dłonie o dżinsy. 

-  Możesz popilnować ognia? Muszę odszukać pomieszczenię, które w tym wieku 

uchodzi za łazienkę. Zostaniesz tu sama na chwilę? 

Uśmiechnęła się. 

- Chyba dam sobie radę. 

Odpowiedział jej ciepłym spojrzeniem. - Zdaje się, że dasz sobie radę prawie 

ze wszystkim. W naszej sytuacji większość ludzi dawno by już oszalała. 

-

  Gdybym pozwoliła sobie na panikę, sam musiałbyś odnaleźć drogę powrotną do 

naszych czasów. 

-

  Podoba  mi  się  tok  twojego  myślenia.  -  Zniżył  głos.-Nie  martw  się, 

wydostaniemy się stąd. 

Jego słowa mimo wszystkich obaw napełniły ją nadzieją. 

background image

Duncan podszedł do drzwi i otworzył je. W przedsionku stała pulchna kobieta ubrana 

w  czerwono-żółtą spódnicę i  lnianą bluzkę. Przez  ramię  miała  przewieszone  jakieś 

ubrania. 

Kathleen  z  wolna  się  podniosła.  Udało  im  się  wywieść  w  pole  królową  Marię  i 

lorda Hepburna, ale ten test będzie trudniejszy. Patrząc na odzienie kobiety, domyśliła 

się,  że  to  pałacowa  służąca.  Ludzie  pracy  są  bardzo  spostrzegawczy.  Niewiele 

uchodzi ich uwagi. 

Kobieta skłoniła się przed Duncanem. 

-

  Dzień dobry. Pańska żona... Czy już się obudziła? 

-

  Tak. Czy coś się stało? Kobieta zakaszlała. 

 

-

  Nie, chłopcze. Kazano mi wprowadzić pana i pana żonę w życie pałacowe. 

-

  OK,  zdaje  się,  że  to  dobrze.  -  Duncan  skinął  głową  i  obszedłszy  kobietę, 

zniknął na korytarzu. 

Służąca weszła do środka i położyła ubrania na łóżku. 

- Mam na imię Marta. Pani małżonek jest bardzo opiekuńczy. Chyba nie chciał mnie 

tu wpuścić. Podobają mi się tacy mężczyźni. - Zamilkła na chwilę. - Tylko jakoś 

tak dziwnie mówi, jeśli pani nie urażam. Skąd pochodzi? 

Kathleen zdawała sobie sprawę, że kobieta ją testuje. Uśmiechała się wprawdzie, 

ale  jej  intencje  były  oczywiste.  Chciała  dowiedzieć  się  czegoś  o  obcych,  którzy 

poprzedniego wieczoru wpadli do komnaty królowej. Kathleen zastanawiała się nad 

miejscem, którego służąca mogłaby nie znać. 

W końcu podała nazwę pierwszego egzotycznego kraju, jaki przyszedł jej na myśl, 

modląc się, aby nie okazało się, że Marta tam była. 

Egipt. Mój mąż pochodzi z Egiptu.  

Kobieta powoli pokręciła głową. 

-  Słyszałam o takiej krajnie, ale nigdy nie opuszczałam Szkocji. Mówiono mi, że 

Egipt  to  dziwne  miejsce.  Pełno  tam  pięknych  przedmiotów.  Daleko  stąd.  Nic 

dziwnego, że pani mąż mówi z akcentem, którego nie poznaję. 

Rozejrzała się po komnacie.  

background image

-  Zrobiliście  dobre  wrażenie  na  jej  wysokości  i  kazała  wam  przydzielić  piękną 

komnatę.  Słyszałam,  co  zrobił  wasz  małżonek.  Cały  zamek  aż  wrze.  Czy  nadal 

pragniecie pracować w kuchni, a może  teraz mierzycie wyżej? 

Kathleen doskonale wiedziała, co Marta ma na myśli i o co toczy się gra, ale ona i 

Duncan  byli  sami  w  szesnastym  wieku  i  nie  potrzebowali  wrogów.  Jeśli  Marta 

pomyśli,  że  chcą  wykorzystać  sytuację,  wieść  o  tym  zaraz  się  rozniesie.  Lepiej  już 

zjednać sobie służącą, niż liczyć na niepewne poparcie królowej. Poza tym Kathleen 

nie wiedziała, jak długo tu zostaną, a była pewna, że Maria wkrótce po urodzeniu 

syna znajdzie się w Tower. Tak, o wiele bezpieczniej będzie postawić na ciężką, 

prace i trzymać głowę nisko, dopóki nie znajdą drogi powrotu. Wstała. 

Nie pragnę być nikim innym, niż jestem. To znaczy kucharką. Na twarz Marty 

wypłynął szeroki uśmiech. 

-

  O, to dobrze. Przyda nam się wasza pomoc. Królowa i jej dwór dużo jedzą. - 

Wskazała  na  odzież  na  łóżku.  -  Przyniosłam  wam  bardziej  odpowiednie  odzienie. 

Pewnie wam zimno w tej waszej sukni. Tu jest tak wilgotno. 

-

  Dziękuję. Chciałam zapytać o coś jeszcze. Czy macie...? - Kathleen chodziło o 

łazienkę, a nie pamiętała, jak ją nazywano w szesnastym  wieku. Zaczęła od nowa. - 

Potrzebuję sobie ulżyć. 

Marta skinęła głową. 

-  Oczywiście. Macie szczęście, bo garderoba znajduje się zaraz za kotarą, w tej 

komnacie. 

Kathleen  uśmiechnęła  się  do  siebie.  Duncan  szuka  łazienki,  która  jest  tuż  pod 

nosem. Podeszła do ściany wskazanej przez służącą i rozsunęła poły kotary. Wstrzy-

mała oddech, bojąc się zbyt głęboko oddychać. 

„Garderoba" była, najprościej ujmując, dziurą w podwyższeniu, stojącym na środku 

alkowy.  W  średniowieczu,  o  czym  Kathleen  wiedziała,  hydraulika  znajdowała  się 

jeszcze,  co  najmniej  w  powijakach,  choć  niektóre  pałace  i  domostwa  były  lepiej 

wyposażone od innych. To zależało od tego, jak bardzo światowi byli architekci danej 

budowli, Co do tej, nie ulegało wątpliwości, że projektant poprzestał na najprostszym 

rozwiązaniu. 

background image

Przysłuchując  się  zachwytom  kucharki  nad  garderobą  i  faktem,  że  goście  dostali 

komnatę wyposażoną w takie dobrodziejstwo, Kathleen postanowiła, że jeśli uda jej się 

wrócić do własnych czasów, już nigdy nie będzie narzekała na swoją łazienkę. Ani 

na  to,  że  jest  za  mała,  ani  na  ciśnienie  wody  w  prysznicu,  często  trudne  do 

przewidzenia.  W  szesnastym  wieku  za  prysznic  posłużyć  mogłoby  jedynie  wiadro 

pełne wody, no i ktoś do polewania. Pomyślała o Duncanie w tej roli i zaczerwieniła 

się. Zaczęła splatać włosy w warkocz. Nie rozumiała, co się z nią działo. Kiedy tylko 

Duncan  przychodził  jej  na  myśl,  wyobraźnia  natychmiast  wymykała  się  jej  spod 

kontroli. 

Kathleen  wyprostowała  spódnicę,  starając  się  zarazem  wziąć  głęboki  wdech.  W 

ś

ciśle zasznurowanym staniku czuła się jak w pułapce, ale i tak była wdzięczna losowi. 

Nie  należąc  do  klasy  uprzywilejowanej,  nie  musiała  nosić  gorsetu.  Stanik 

wystarczająco ją ściskał. 

Przyspieszyła, aby dotrzymać kroku Marcie. 

-

  Czy wiesz, co zatrzymało mojego męża? 

-

  Och, lord Hepburn poprosił go do siebie na słówko Kathleen nie ucieszyła się z 

nowiny. Nie było okazji opowiedzieć Duncanowi o zwyczajach obowiązujących w tej 

epoce. Miała nadzieję, że jakoś sobie poradzi. 

Szła  za  służącą  przez  oświetlone  pochodniami  korytarze  i  przez  komnaty,  w  których 

królowa  przyjmowała  wizytujących  ją  dygnitarzy,  Uśmiechnęła  się  do  siebie.  Tę 

sarną drogę pokonywały wycieczki oprowadzane przez przewodnika. Żałowała teraz, że 

kiedy  sama  była  przewodnikiem;  nie  zwracała  większej  uwagi  na  wyposażenie 

wnętrz.  Niemniej  dostrzegała  wyraźne  różnice.  Meble  lśniły  nowością. 

Materiały,  którymi  obito  ściany,  miały  żywe  kolory.  Zerknęła  w  stronę  okna. 

Ogród wyglądał prawie tak jak w jej czasach. 

Zatrzymała  się.  Na  zewnętrz  dostrzegła  Duncana,  rozmawiającego  z  lordem 

Hepbufnem. 

Marta złapała ją za ramię i pociągnęła za sobą. 

Chodź, dziewczyno. Czeka nas huk roboty. 

Kathleen wskazała okno. 

background image

-

  Czy wiesz, czego lord Hepburn może chcieć do mojego...męża? 

-

  Nic,  ale  ciesz  się,  że  jesteś  żoną  chłopca,  który,  co  było  wczoraj  wyraźnie 

widać, tak wspaniale radzi sobie z mieczem. - Dalej mówiła szeptem. - Wszyscy 

wiedzą,  że  lord  Hepburn  bardzo  dba  o  bezpieczeństwo,  zwłaszcza  dam  dworu. 

Ostatnio  jednak  na  krok.  nie  opuszcza  królowej.  -  Marta  znowu  pociągnęła 

Kathleen  za  ramię.  -Nie  przejmuj  się.  Być  może  poprosił  twojego  męża,  aby 

wstąpił do straży. To byłby zaszczyt. 

Kathleen obejrzała się przez ramię. Duncan wraz z lordem Hepburnem znikneli 

jej  z  widoku.  Musi  ostrzec  Duncana,  żeby  w  nic  się  nie  wdawał.  Jest 

Amerykaninem i zapewne słabo zna angielską i szkocką historię. 

Na razie podążała schodami za Martą. Gdy znalazły się w kuchni o pobielonych 

ś

cianach, okazało się, że praca wrze tu już na dobre. Powietrze było gorące i prze-

sycone  zapachem  pieczonego  chleba.  Przy  palenisku  siedział  chłopiec.  Mógł 

mieć  jakieś  dziesięć,  jedenaście  lat.  Powoli  okręcał  różno,  na  którym  piekł  się 

ś

winiak.  Tłuszcz  z  sykiem  kapał  na  ogień.  Z  dębowych  belek  zwieszały  się 

sznury  suszonego  czosnku  oraz  wiązanki  kopru  i  rozmarynu.  Marta  od  razu 

przeszła do długiego stołu pokrytego mąką. 

-  Nasza  królowa  uwielbia  słodycze,  i  to  wykwintne.  Zdaje  się.  Że  ostatnio 

nawet  bardziej  niż  kiedykolwiek.  Nieustannie  wspomina  francuską  kuchnię. 

Może ty potrafisz upiec ciasto, które by jej zasmakowało, 

Kathleen zakasała rękawy. To było zadanie dla niej. Wprawdzie od jej epoki 

oddzielało ją czterysta lat, ale przecież składniki ciast nie zmieniły się przez ten 

okres.  Poza  tym  wiedziała,  jakie  ciasta  królowa  lubi  najbardziej.  Rozejrzała  się 

dokoła.  Postanowiła  przeszukać  spiżarnię  i  sprawdzić,  czy  znajdzie  w  niej 

potrzebne składniki. Wspaniale. Wzięła mąkę, cukier i misę, po czym wróciła do 

stołu i zabrała się do rozrabiania ciasta. 

Nagłe  otworzyły  się  drzwi  i  wszedł  ubrany  w  czerwono-czarny  kilt  Duncan  z 

naręczem  drewna.  Służba  kuchenna  natychmiast  oderwała  się  od  swoich  zajęć. 

Oczy wszystkich spoczęły na przybyszu. 

Marta pochyliła się do Kathleen i szepnęła; 

background image

-  Zdaje  się,  że  twój  mąż  nie  zgodził  się  na  dołączenie  do  straży.  Został 

parobkiem. Ale nie martw się. – Puściła oko do Kathleen. - Jeszcze nie widziałam 

mężczyzny, któremu tak dobrze w kilcie. 

Kathleen  oparła  się  o  stół.  Jej  nogi  przypominały  rozgotowane  spaghetti.  Żyła  w 

Szkocji i widok mężczyzn w stroju narodowym nie był dla niej nowością. Jej reakcja z 

pewnością miała związek z gorącem panującym w kuchni. Odepchnęła się od stołu i 

postanowiła szybko czymś się zająć. Odkroiła kawałek ciepłego chleba i ignorując 

spojrzenia  kuchcików,  podeszła  do  Duncana.  Wydawał  się  w  ogóle  nie 

dostrzegać zainteresowania, jakie wzbudziło jego wejście. Podała mu chleb. 

Odłożył drwa i sięgnął po niego, a potem nadgryzł, 

-

  Bardzo dobry. Ty go upiekłaś? Potrząsnęła przecząco głową. 

-

  Marta, z samego rana. Mnie kazała zająć się deserem. Uśmiechnął się. 

- Dobry wybór. 

Kathleen zareagowała na pochwałę jak uczennica. Zarumieniła się. 

Kto ci dał kilt? 

Duncan najpierw pochylił się do niej, co natychmiast odnotowało jej serce, a 

potem oparł się o ścianę. 

-  Lord  Hepburn.  Dobrze  się  stało,  że  jako  dziecko  brałem  udział  w  tych 

ś

redniowiecznych turniejach. Inaczej nigdy bym się nie domyślił, jak coś takiego 

się  wkłada.  -  Wyprostował  się  i  poprawił  spódniczkę.  —  To  cholerstwo  jest 

drapiące, zwłaszcza, gdy nie ma się nic pod spodem. Co gorsza, Hepburn bardzo 

długo nie mógł znaleźć butów pasujących na moje olbrzymie stopy. 

Kathleen  znowu  się  zaczerwieniła,  dziękując  losowi,  że  może  swoje 

zmieszanie  zrzucić  na  gorąco  bijące  z  pobliskiego  pieca.  A  tak  naprawdę 

zakłopotała  się,  ponieważ  przypomniała  sobie  rozmowę  starszych  kobiet 

porównujących  wielkość  stóp  mężczyzny  do  wielkości  jego.-  Przełknęła  ślinę, 

próbując pomyśleć o czymś innym. 

Powinna skupić się tylko na powrocie, a nie marzyć o dyrdymałach, nawet jeśli 

stoi  przed  nią  tak  pociągająco  wyglądający  mężczyzna  jak  Duncan,  Była 

realistką. Szesnasty wiek to niebezpieczne czasy, nawet, jeśli się w nich żyło od 

background image

urodzenia i znało zasady. Dla nich | jednak pobyt w tej epoce oznaczał śmiertelne 

zagrożenie. 

Ona także oparła się o ścianę, bp nagle odniosła wrażenie,  że  posadzka  pod  jej 

stopami zaczyna wirować. 

Dobrze się czujesz? - wyrwał ją z rozmyślań Duncan. Skinęła głową. 

-

  Musimy szukać drogi powrotu. Nie jesteśmy tu bezpieczni. 

-

  Słusznie mówisz. Hepburnowi nie podoba się mój akcent. Coś tam mruczał pod 

nosem na temat tego, co Szkoci robią z angielskimi szpiegami. - Wzdrygnął się. -Nie 

było to przyjemne. 

Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypieniem, wpuszczając do środka promień słońca. 

Do kuchni weszły dwie dziewczyny i zabrały się do obierania jabłek do placka. Zrobiło 

się tłoczno. Kathleen nie chciała, by ich podsłuchano. 

Gestem dała znak, by Duncan poszedł za nią na drugą stronę pieca. 

-  Marta była zdziwiona, że nie dołączyłeś do straży Hepburna, 

Duncan skończył jeść i zabrał się do układania drewna obok ceglanego pieca. 

-  Proponował mi to, ale odmówiłem. Pomyślałem, że pod jego czujnym okiem nie będę 

miał okazji się rozejrzeć. - Uśmiechnął się. - Zdaje się, że rzadko, kto mu odmawia. 

Porządnie się wkurzył. - Wzruszył ramionami. - Ale ja tak zawsze działam na 

ludzi. 

-  Sam  to  powiedziałeś  -  Pragnęła  dodać,  że  w  niej  wzbudza  zupełnie  inne 

emocje. 

Rozmowy  dokoła  jakby  ucichły.  Kathleen  podejrzewała,  że  służba  nastawiła 

uszu,  bo  dosłyszała,  że  rozmawiają  o  lordzie  Hepburme.  Dotknęła  ramienia 

Duncana. 

-  Może  powinniśmy  odłożyć  tę  rozmowę  na  później  -zaproponowała.  - 

Tymczasem  staraj  się  schodzić  Hepburnowi  z  drogi.  To  niebezpieczny 

człowiek. 

Duncan  wyciągnął  dłoń  do  jej  włosów  i  przesunął  za  ucho  jeden  niesforny 

kosmyk. Zadrżała, walcząc z chęcią przytulenia się do niego. Uśmiechnął się. 

-  Pewnie nie mylisz się co do wpływów Hepburna. Ty tu jesteś ekspertem. 

background image

Ale lepiej będzie, jeśli się dowiesz czegoś na mój temat Trzymanie się z daleka od 

kłopotów  nigdy  nie  należało  do  moich  mocnych  stron.  Ojciec  twierdził,  że 

otworzyłem  własną  firmę  tylko  dlatego,  że  nie  potrafię  się  nikomu 

podporządkować. 

Kathleen  nagle  wyobraziła  sobie  dwunastoletniego  chłopca  siedzącego  pod 

gabinetem dyrektora szkoły. Szkoda, że go wtedy nie znała. Uśmiechnęła się. 

A czy twój ojciec nie miał racji?  

Skinął głową. 

-  Tak, raczej tak. To jasne, że sprawiałem  mu mnóstwo kłopotów, a przecież 

sam mnie wychowywał, po tym jak matka umarła na raka. 

Kathleen usłyszała w jego głosie nutkę tęsknoty. Wiedziała, co się czuje, kiedy 

traci się kogoś, kogo się Kochało. Sięgnęła po jego dłoń. 

-

  Bardzo ci współczuję. Lekko uścisnął jej palce. 

-

  Dziękuję. 

Ktoś nagle upuścił coś na ziemię - rozległ się huk i głośne wyrzekanie Marty. 

Kathleen odwróciła się do Duncana. 

-

  Lepiej wrócę dc pracy. 

-

  W porządku. Spotkamy się wieczorem. Odwrócił się, po czym, omijając stół i 

kręcącą się 

wszędzie służbę, przeszedł do drzwi. Kathleen uśmiechnęła się do siebie. Ona była 

wzorową  studentką  i  nigdy  nie  opierała  się  zwierzchnikom.  Kiedyś  nawet  pewna 

nauczycielka  z  liceum  napisała  jej  w  dzienniczku,  że  powinna  przeżyć  w  czasie 

wakacji  jakąś  niezwykłą  przygodę,  zrobić  coś  niebywałego.  Kathleen,  pragnąc 

zadowolić  nauczycielkę,  zapytała  matkę,  co  to  powinno  być.  Mimo  różnic  w  ich 

charakterach, potrafiła jednak wyobrazić sobie Duncana w młodości. Zapewne było 

mu trudno bez matczynej ciepłej opieki. Może, dlatego regularnie wysiadywał pod 

gabinetem dyrektora szkoły. 

Zobaczyła, że zatrzymał się i uśmiechnął do chłopca kręcącego, rożnem. Pochylił 

się  i  coś  do  niego  szepnął,  Potem  wyprostował  się  i  przeszedł  do  drzwi.  Zanim 

wyszedł,  odwrócił  się  i  pomachał  do  niej,  po  czym  Zniknął  na  schodach 

background image

prowadzących na podwórze. 

Kiedy  drzwi  się  za  nim  zamknęły,  wróciła  do  spiżarni.  Próbowała  przypomnieć 

sobie,  co  robiła  przed  przyjściem  Duncana,  ale  w  głowie  miała  pustkę.  Nagle 

pamięć jej wróciła. Przygotowywała przecież deser dla królowej. 

Podeszła do niej Marta z tacą suszonego łososia. Odstawiła ją i wskazała na 

chłopca przy rożnie. 

- Twój mąż zrobił duże wrażenie na moim wnuku. Ludzie zazwyczaj traktują 

go tak, jakby był muchą na ścianie. Z Duncana kiedyś będzie dobry ojciec. Masz 

szczęście. 

Kathleen  wsadziła  dłonie  w  lepkie  ciasto,  przełożyła  je  z  misy  na  posypany 

mąka stół i zaczęła je wyrabiać. 

Co cię martwi, dziewczyno? 

Kathleen nie przestawała ugniatać ciasta, starając się zarazem przestać myśleć o 

szorstkim kilcie Duncana. Potrząsnęła głową. 

-  Wszystko 

jest 

dobrze, 

Marto. 

Po 

prostu 

uważam, 

ż

eby nic nie pomieszać. 

Starsza kobieta poklepała ją po ramieniu. 

-  Nie  martw  się,  dziewczyno.  Wystarczy,  że  twój  deser  będzie  słodki,  a 

królowej na pewno będzie smakował. 

Kathleen skinęła głową i rozwałkowała ciasto na cienki placek. Nie miała na myśli 

deseru.  

 

4

 

Zapadał  już  wieczór,  a  w  kuchni  bielone  piece  nadal  buchały  gorącem.  Nad 

paleniskiem  postawiono  świece,  które  rzucały  na  ściany  podłużne  cienię.  Kathleen 

splątała ostatnie chatki, a Marta, podśpiewując, kończyła wycierać talerze  i odstawiać 

je do kredensu. 

Posiłek  okazał  się  sukcesem.  Królowa  oświadczyła,  że  nigdy  jeszcze  nie  jadła  tak 

smacznego deseru. Kathleen uśmiechała się tajemniczo, bo tylko ona wiedziała, że 

sekret tkwił w znalezionej w spiżarni czekoladzie, którą nadziała ciasto. 

background image

Marta wytarła ręce w fartuch i spojrzała w stronę okna, Sapnęła, po czym machnięciem 

ręki przywołała Kathleen do siebie. 

Pokazała palcem na podwórze. 

- To mój wnuk, Jeremy, i twój mąż. 

Kathleen wyjrzała przez okno. Duncan siedział na kamiennej ławce, a nad nim paliła 

się pochodnia osadzona w ścianie. Wziął jeremy’ego na kolana i zamaszystymi ruchami 

rysował coś na pergaminie. Oczy przyglądającego mu się chłopca były okrągłe jak spodki. 

Kathleen zgadła, że Duncan szkicuje konia. 

Po chwili podał Jeremy’emu kawałek węgla i wskazał na papier, zachęcający chłopca 

do wypróbowania swoich sił. Mały wybuchnął śmiechem. 

Marta odsunęła się od okna i rogiem fartucha wytarła kącik oka. 

 -  Po  raz  pierwszy  od  śmierci  matki  słyszałam  jego  śmiech.  Bardzo  cierpiał  po  jej 

stracie. 

Kathleen  przyglądała  się  Jeremy’emu,  który  pochylił  się  nad  pergaminem  i  mozolił 

przy  rysunku.  Uśmiechnęła  się.  Pomyślała,  że  akcjonariusze  Duncana  z  pewnością  nie 

mają pojęcia o jego stosunku do dzieci. 

Marta, pociągając nosem, poklepała ją po dłoni. 

 - Pilnuj tego swojego męża. Jest w nim coś, czego nie widzi się na samym początku. 

 - Tak, sama zaczynam to dostrzegać. 

 To  dobrze.  Czasami  ludzie  nie  doceniają  się  nawzajem.  –  Kucharka  wetknęła  pod 

czepeczek pasmo siwych włosów i podeszła do drzwi, ale jeszcze się odwróciła. – Dobrze 

się dzisiaj spisałaś; królowa była bardzo zadowolona. Teraz jak najszybciej połóż się spać. 

Jutro znów zaczynamy z samego rana. 

Kathleen  skinęła  głową  na  zgodę,  po  czym  podeszła  do  długiego  stołu  i  przykryła 

leżące na nim ciasto wilgotną ściereczką. 

 - Resztę bochenków przygotuję jutro, ale przed wyjściem posprzątam jeszcze kuchnię. 

 Marta uśmiechnęła się. 

-  Jesteś dobrą kucharką. Dobraliście się z mężem, To szczęście, że zawitaliście do 

naszego pałacu. Dziękuję za to losowi. 

Odwróciła się i zniknęła na schodach, jej ostatnie słowa wzbudziły w Kathleen 

background image

niepokój.  Czyżby  Marta  czegoś się  domyślała.  Nie,  to  niemożliwe.  Przecież,  nawet 

oni nie wiedzą, w jaki sposób przenieśli się w czasie. 

Wyprostowała  się.  Chyba  po  prostu  jest  zmęczona.  Była  przyzwyczajona  do 

spędzania w kuchni długich godzin, ale u siebie mogła przynajmniej nastawić stoper 

i  napić  się  w  spokoju  herbaty.  W  szesnastym  wieku  nie  wolno  jej  było  opuścić 

stanowiska, dopóki wszyscy nie zostali nakarmieni. A w olbrzymim pałacu trwało to 

cały dzień. 

Postanowiła uformować jeszcze kilka bochenków chleba. Rozmarzyła się i ugniotła 

ciasto, nadając mu kształt serca. Odsunęła się i uśmiechnęła sama do siebie, 

Hm, nieźle. 

Na  kamiennych  schodach  rozległ  się  odgłos  kroków.  Spojrzała  w  tamtym 

kierunku. To był Duncan. 

Pospiesznie zebrała ciasto i zbiła je w kulę. 

Uśmiechała  się,  kiedy  wchodząc,  pochylił  się,  by  uniknąć  uderzenia  głową  w 

niską powałę. 

Miałem nadzieję, że cię tu znajdę. 

Na te słowa serce Kathleen zabiło mocniej. 

Przygotowuję się do jutrzejszego dnia. 

Duncan  podszedł  do  niej  i  usiadł  na  brzegu  stołu.  Urwał  kawałek  ciasta  i 

wsadził do ust.  

- Niezłe. 

 -  Będzie  lepsze  po  upieczeniu.  Wzruszył  ramionami  i  sięgnął  po  następny 

kawałek. 

Teraz też jest smaczne. 

Kathleen z uwagą podzieliła ciasto na trzy części Uformowała z nich długie 

paski. 

- Miło z twojej strony, że zainteresowałeś się chłopcem. 

Wzruszył ramionami. 

-  Tak naprawdę to chciałem go czymś zająć, bo pakował się w kłopoty. Kiedy 

rozmawialiśmy, wydało mi się, że zamierza zepchnąć świniaka do ognia. Świniak by 

background image

się zmarnował, a on straciłby pracę i dostał karę. 

-  Jesteś  bardzo  spostrzegawczy.  -  Kathleen  zlepiła  końce  ciasta  ze  sobą.  Tym 

razem kształt bochenków nie był już tak fantazyjny jak poprzednio. 

-

  Dzięki. - Urwał następny kawałek z lepkiej kuli. Uderzyła go po dłoni. 

-

  Nie powinieneś jeść surowego ciasta. To niezdrowe. Uśmiechnął się i pochylił do 

niej. 

-

  Lubię  niebezpieczeństwo,  chyba  już  zauważyłaś?  Kathleen  odłożyła  na  bok 

skończony już bochenek 

i sięgnęła po pozostałe w misie ciasto. 

-

  Nie rozumiem tylko, skąd to podejrzenie, że Jeremy chce zrzucić świniaka. 

Bo sam bym tego próbował. - Uśmiechnął się. - I z tym samym rezultatem. Na całe 

szczęście mój opiekun w szkole zauważył u mnie trzy rzeczy. Po pierwsze, zrozumiał, 

ż

e się nudzę; po drugie, dowiedział się, że lubię komputery, a po trzecie, że umiem 

rysować. Potem wykorzystałem to wszystko w swojej firmie. Czasami wystarczy, że 

obok znajdzie się ktoś, kto uświadomi ci stojące przed tobą możliwości. To właśnie 

starałem się pokazać Jeremy'emu. – Mało, komu chciałoby się tak wysilać. 

-  O  mnie  nie  zapomniano,  więc  uznałem,  że  mam  dług  do  spłacenia  i  kiedy 

tylko się da, powinienem oddawać przysługę. 

Kathleen  położyła  uformowane  bochenki  na  drewnianej  łopacie.  Duncan,  nie 

proszony,  otworzył  przed  nią  piec.  Kiedy  układała  ciasto  na  żeliwnych  półkach, 

owiało  ją  gorące  powietrze.  Przy  zamykaniu  drzwiczek  pieca  otarła  się  niechcący  o 

ramię Duncana. Zadrżała. 

Nie mogła już dłużej się oszukiwać. Amerykanin ją pociągał, i to od chwili, gdy 

pierwszy  raz pojawił się  w jej ciastkarni. To mężczyzna, o którym marzą kobiety; 

wysoki,  ciemnowłosy,  muskularny.  Ale  jest  w  nim  coś  więcej  niż  tylko  fizyczna 

atrakcyjność. Co chwila odkrywał przed nią  nową cechę swojej osobowości i każda 

była bardziej interesująca od poprzedniej.  Zdała sobie  sprawę, że pragnie dobrze 

go poznać. 

Odwróciła się. 

Opowiedz mi więcej o swojej pracy. 

background image

Podrapał  się  po  karku.  Vision  Quest  była  początkowo  firmą  komputerową 

produkującą  gry  przyjazne  dzieciom.  Jednak  z  czasem  zmieniła  się  w  krwiożerczą 

korporację.  Duncan wolałby opowiedzieć Kathleen, że, na przykład, brał  udział  w 

ratowaniu  zagrożonych  unicestwieniem  części  globu  lub,  że  odkrył  lekarstwo  na 

raka. Wprawdzie w przeszłości nie obchodziło go, co ludzie myślą na temat jego pracy, 

ale to się zmieniło, odkąd spotkał Kathleen. Podszedł do paleniska i dorzucił drew 

do  ognia.  Wpatrywał  się  w  polana,  aż  przybrały  kolor  bursztynowo-krwistej 

czerwiem. 

Otrzepał  ręce.  Postanowił  powiedzieć  prawdę,  nawet  za  cenę  zawodu  w 

oczach Kathleen. Może nawet tak będzie lepiej. 

- Skupuję firmy, które mają kłopoty finansowe, na  czym zyskuje moja firma. 

Vision Quest - Wsiał i resztę wyrzucił już z siebie bez zająknięcia. - Dokonujemy 

reorganizacji, co zazwyczaj wiąże się ze zwalnianiem, co najmniej części starych 

pracowników. 

-  Odnoszę  wrażenie,  że  nie  traktujesz  tej  działalności  jako  czegoś,  co  jest 

godne pochwały. 

Spojrzał  na  nią.  Nie  oceniała  go  jak  większość  ludzi.  Pytała  tylko,  czy  tym 

właśnie chce się zajmować w życiu. Kilka kosmyków wyrwało się jej z warkocza, a 

na nosie miała mąkę. Wyglądała przeuroczo. 

Uśmiechnęła się. 

To zresztą nie moja sprawa - mruknęła. 

Duncan,  przyglądając  się  jej,  uzmysłowił  sobie,  że  Kathleen  posiada  dar 

rozświetlania  pomieszczenia,  w  którym  się  znajduje.  Chciał,  żeby  jego  sprawy 

były także jej sprawami. Ogarnęło go silne pragnienie wzięcia jej w ramiona i 

pocałowania. 

Potrząsnął głową i odchrząknął. 

-  Część  mojej  pracy  nadal  mnie  ekscytuje,  a  przynajmniej  tak  było  kiedy 

wymyślałem  gry.  Nie  lubię  zwalniać  ludzi,  ale  prawda  jest  taka,  że  muszę 

zdobywać  inne  firmy,  jeśli  chcę,  żeby  moja  przetrwała.  Kiedyś  potrafiłem 

zainspirować  programistów  nowymi  pomysłami.  Jednak  straciłem  ten  dar.  Tak, 

background image

więc nie pozostaje mi nic innego tylko robić to, co jeszcze mi się udaje. 

-

  Gdybyś nadal wpadał na nowe pomysły, nie musiałbyś wykupywać innych firm 

ani podkupywać ich programistów. 

-

  Zgadza  się.  -  Oparł  się  o  ścianę.  -  W  tym  cały  problem.  Nie  umiem  nic 

nowego wymyślić. 

- To mi trochę przypomina utratę weny u pisarza. Skinął głową. 

-  Dobre  porównanie.  Wygląda  na  to,  że  wyczerpałem  już  zasoby  wyobraźni. 

Miałem cichą nadzieję, że może podróż do Szkocji, krainy będącej kopalnią legend, 

jakoś mi pomoże, jak na razie nic się nie zmieniło. 

Kathleen uśmiechnęła się. 

-  Mam  wrażenie,  że  za  bardzo  się  starasz.  Przypominasz  mi  mnie  samą,  kiedy 

uparłam się, że muszę wprowadzić do cukierni nowy produkt. Im bardziej próbowałam, 

tym mniej miałam ochotę cokolwiek piec. Najlepsze przepisy wymyślam wtedy, gdy 

jestem  zajęta  czymś  zupełnie  niezwiązanym  z  wypiekami.  Próbowałeś  chyba  mojej 

ostatniej nowości, którą wprowadziłam kilka dni temu? 

Duncan oderwał się od ściany. Doskonale rozumiał, co Kathleen chce osiągnąć. Stara 

się go rozweselić i wzbudzić  w  nim  natchnienie.  Nieraz  próbowano  mu  w  życiu  juz 

radzić i to na różne sposoby. Umiał je rozpoznawać i często złościł się, że ktoś 

stara się nim manipulować Tym razem jednak nic chciał uronić ani jednego słowa. 

Podszedł do Kathleen. Było mu miło, że tak się nim przejęła, tym bardziej te do 

tej pory rzadko, kto poświęcał mu tyle uwagi. 

Spojrzał  na  jej  umazany  mąką  nos.  Miał  wielką  ochotę  go  wytrzeć,  jednak 

wolał kontynuować rozmowę. 

-

  Który to był placek? 

-

  Ten z cynamonem, posypany cukrem pudrem. Uśmiechnął się. 

-

  Był wspaniały. Zdaje się, że wróciłem po drugi. Oczy Kathleen zamigotały 

radością. 

-  Dziękuję. Tak, rzeczywiście wróciłeś. Pomysł na te placki przyszedł mi do 

głowy  podczas  przeglądania  starych  zdjęć,  które  zrobiła  mi  mama,  kiedy 

bawiłam się na śniegu. Miałam wtedy trzy albo cztery lata. Podniosłam głowę do 

background image

nieba.  Miałam  otwarte  usta  i  zamknięte  oczy.  Łapałam  płatki  śniegu. 

Wyglądały  jak  cukier  puder.  Właśnie  wtedy  wpadł  mi  do  głowy  ten  pomysł; 

cynamonowe placki z płatków śniegu. 

- Jesteś niesamowita. Muszę spróbować twojego sposobu. - Pochylił się. - A na 

nosie masz trochę mąki. Roześmiała się. 

-  To  mi  się  często  zdarza.  -  Wytarła  nos  wierzchem  dłoni.  Jednak  zamiast 

pozbyć się białego proszku, rozmazała go na reszcie twarzy. 

Duncan zaśmiał się, pochwycił garść mąki i podrzucił ją w powietrze. Opadała 

niczym śnieg, klejąc się do włosów i ramion Kathleen. 

Co robisz? - zapytała zdziwiona, ale też rozbawiona.  

- Szukam inspiracji. - Potrząsnął głową. - Nie, jeszcze nic - Chyba potrzebujemy 

więcej maki. - Jesteś szalony, Duncanie MacGreggor. 

Skinął głową, 

Nazywano mnie już gorzej.  

Uśmiechnęła się. 

-  Dlaczego tylko ty masz mieć zabawę?- Sięgnęła po mąkę i rzuciła nią w niego. 

Uchylił się, ale jednak biały proszek osiadł mu na włosach. 

Otworzył szeroko oczy. 

-

  A  więc  tak  ma  być?  -  Porwał  nową  garść  mąki  i  wypuścił  całą  na  jej 

głowę.  Potem  wziął  Kathleen  w  ramiona.  -  Zawsze  chciałem  sprawdzić,  czy 

smakujesz tak samo jak twoje placuszki. 

-

  Ja też zawsze chciałam coś zrobić. 

Nagle położyła mu ręce na ramionach i sama go pocałowała. 

Jej  odwaga  spodobała  mu  się.  Pochylił  się  i  przycisnął  usta  do  jej  warg.  Miała 

smak maki, cukru i kobiety. Wtuliła się w niego. 

Ale nagle się oderwała. 

-

  Czujesz, coś? Pieścił ustami jej wargi. 

-

  Palącą namiętność. Odsunęła się i pobiegła do pieca. 

Mój chleb. 

Sięgnęła  po  ścierkę  i  otworzyła  drzwiczki  pieca.  Z  wnętrza  buchnęło  czarnym 

background image

dymem. 

-

  Spaliły się, - Tak jak moje ego. 

-

  O czym ty mówisz? Wzruszył ramionami. 

Gdybym  całował  cię  wystarczająco  namiętnie,  nie  zwróciłabyś  uwagi  na  nic, 

nawet  na  pędzący  na  ciebie  pociąg,  a  co  dopiero  mówić  o  przypalonym 

chlebie. 

Obejrzała się przez ramię. 

-  Nie  wygłupiaj  się  i  podaj  mi  łopatę.  Muszę  sprawdzić,  co  da  się  jeszcze 

uratować. 

Mnie lepiej by zrobiło wiadro zimnej wody. - Podał jej łopatę. 

Roześmiała  się,  a  wtedy  bochenki  zsunęły  się  z  łopaty  na  ziemię.  Jeden 

potoczył się pod stół. 

Duncan ukląkł. 

-  Znalazłem go. - Podniósł chleb i otrzepał. – Dobry jak nowy. 

Kathleen zsunęła resztę bochenków na stół. 

-  Ten się nie nadaje. - Popatrzyła po innych. -  No, nie są  przypalone.  Może  w 

piecu było coś jeszcze i to się spaliło. 

Pochylił się. 

-

  A może miałem rację i to myśmy się palili. Uśmiechnęła się. 

-

  Czy ty zawsze myślisz tylko o jednym? Położył dłoń na sercu. 

 

-

  To  jedna  z  moich  największych  zalet.  -  Wyciągnął  do  niej  ramiona.  -  A 

więc, na czym skończyliśmy? - Przyciągnął ją do siebie, ale go odepchnęła. 

-

  Duncan, ktoś nas zobaczy. 

-

  Jest środek nocy. 

-

  I  w  tym  rzecz.  Marta  będzie  tu  z  samego  rana,  bardzo  wcześnie.  Musimy 

posprzątać kuchnię przed jej przyjściem. Straszny tu bałagan. 

Skinął głową i potarł nosem o jej szyję. Tak pięknie pachniała. Jęknęła. 

-

  Duncan, co z kuchnią? 

-

  Ty  pierwsza  zaczęłaś  mnie  całować,  pamiętasz?  Ja  tylko  kontynuuję  twoje 

background image

dzieło. 

Roześmiała  się,  wyrywając  mu  się  z  objęć.  -  Naprawdę  musimy  posprzątać. 

Skinął głową i sięgnął po ścierkę przewieszoną przez krzesło. 

-  Masz  rację.  Mąka  jest  wszędzie.  Nawet  na  twoim  ubraniu.  -  Otrzepał  przód 

sukni, muskając palcami jej piersi. 

Kathleen uniosła głowę i pocałowała go. Duncanowi nagle zrobiło się straszliwie 

gorąco. 

Ty też cały jesteś w mące - szepnęła słodko. Powoli czubkami palców otarła mu 

twarz. Potem otrzepała jego ramiona, koszulę, przód kiltu. 

Duncan. 

Jęknął. Uwielbiał, kiedy wymawiała jego imię. 

-

  Tak, Kathleen. 

-

  Jak sądzisz, długo będziemy tu sprzątali? Uśmiechnął się. 

Jestem gotów ustanowić światowy rekord szybkości, nie zwróciłabyś uwagi na nic, 

nawet  na  pędzący  na  ciebie  pociąg,  a  co  dopiero  mówić  o  przypalonym 

chlebie. Kuchnia lśniła czystością. Po bitwie na mąkę nie było już Śladu, nie licząc 

białych  plam  pozostałych  na  ich  ubraniach.  Kathleen  patrzyła  na  Duncana 

odstawiającego szczotki pod ścianę. Uśmiechnęła się, przypomniawszy sobie wyraz 

rozbawienia  w  jego  oczach  i  to,  jak  czuła  się  wolna,  posypując  mu  głowę  mąką. 

Sprawił, te poczuła się pożądana i swawolna. 

Teraz, gdy się do niej zbliżał, jej serce biło jak oszalałe. Była szczęśliwa tylko z tego 

powodu, że ma go przy sobie. 

-

  Duncan, zaimponowałeś mi. Potrafisz ciężko pracować, a kuchnia aż błyszczy od 

czystości. - Przysunął się do niej i położył rękę na jej karku. 

-

  Czy zasłużyłem na nagrodę? 

Roześmiała się, pozwalając mu wyprowadzić się z kuchni po schodach prowadzących 

do  ich  pokoju.  Chwile,  które  spędzali  w  swoim  towarzystwie,  wydawały  się 

zaczarowane.  Kathleen  jeszcze  nigdy  nie  miała  wrażenia  takiej  wolności  ani  takiej 

swobody  w  wypowiadaniu  lub  robieniu  tego,  co  akurat  przyszło  jej  na  myśl, 

Duncan postrzegał życie jako przygodę i potrafił się nim cieszyć. 

background image

Patrząc  wstecz  na  miniony  dzień,  Kathleen  uznała,  że  był  cudowny. 

Momentami nawet zapominała, że ona i Duncan nie żyją w czasach, w których 

się  znaleźli.  Zerknęła  na  niego.  Ciekawa  była,  o  czym  myśli  i  czy  szuka  drogi 

powrotu. Na razie jeszcze nic na ten temat nie wspominał. Bardzo chciała wracać, 

jednak  w  chwilach,  gdy  trzymał  ją  w  objęciach,  najchętniej  nie  zmieniałaby 

niczego. Nawet epoki. 

Dotarli do korytarza. Przez okno wlewały się do niego i kładły na posadzkę jasnymi 

smugami  promienie  księżyca,  zupełnie  jakby  wskazywały  im  drogę.  Duncan 

dotknął  jej  ramienia,  a  potem  przyciągnął  ją  do  siebie.  Na  twarzy  miał  jeszcze 

resztki mąki. 

Otarła mu policzek. 

Nadal jesteś brudny - wyszeptała. 

Kiedy się do niej pochylał, światło księżyca odbijało  mu się w oczach. 

Ty też, ale mam słabość do wszystkiego, co smakuje jak placki. 

Uśmiechnęła się. 

 

A więc to tylko moje wypieki zwabiły cię do ciastkarni? 

-

  Nie do końca. - Zawahał się. - Kathleen, nie rozmawialiśmy o wydostaniu 

się stąd. 

 

-

  Wiem. Powinniśmy szukać drogi powrotu - powiedziała cicho. 

Skinął  głową.  -  Zajmowałem  się  tym  dzisiaj.  Zaniosłem  drewno  do  pokoju 

królowej.  W  ramach  odwdzięczenia  się  za  to,  że  próbowałem  uratować  Riccia, 

udzieliła  mi  specjalnego  pozwolenia,  tak  wiec  mogę  swobodnie  wchodzić  na  jej 

pokoje.  A ponieważ wszyscy  mają  mnie  za  zwykłego służącego,  nikt  prawie  nie 

zwracał  na  mnie  uwagi.-  Uniósł  brew.  -  Byłem  zdziwiony,  że  tak  bardzo  mi  to 

przeszkadzało.  Nikt  nigdy  mnie  nie  ignorował.  Nawet  nauczyciele  nie  zostawiali 

mnie bez nadzoru, bojąc się, że wykręcę jakiś numer. No a moi podwładni to już 

inna 

para kaloszy. Spijają, mi z ust każde słowo. 

Ż

ycie Kathleen wyglądało zupełnie inaczej. W przeciwieństwie do Duncana dużo 

czasu  spędzała  sama.  Uznała jednak, że nie należy zazdrościć takiej przeszłości ani 

background image

jej, ani jemu. Ścisnęła mu rękę. 

Co zobaczyłeś w komnacie królowej? 

Potrząsnął głową, jakby chciał odświeżyć pamięć. 

-  Wszedłem do windy i rozejrzałem się. Jej ściany są pokryte ciemnymi panelami. 

Na każdym wyryty jest herb jakiejś rodziny. To ta sama winda, którą przyjechaliśmy, 

ale  nigdzie  nie  znalazłem  kontrolki  z  przyciskami  ani  żadnej dźwigni. Zdaje się, że 

wracamy do punktu wyjścia. 

Kathleen  słuchała  go,  zastanawiając  się  zarazem,  jaki  efekt  na  bieg  historii  może 

wywrzeć ich obecność w tym miejscu. Nie chciała być odpowiedzialna za ewentualne 

zmiany. 

Nabrała głęboko powietrza. 

Masz jakieś inne pomysły? 

Na drewnianej posadzce zabrzmiały czyjeś kroki.  

Duncan wyprostował się. - Strażnik obchodzi swój posterunek - powiedział szeptem. 

- Podsłuchałem, jak mówili, że wolą, żeby o tej godzinie cała służba znajdowała się już 

w  swoich  pokojach.  Tu  wszyscy  są  tacy  podejrzliwi.  Jeśli ktoś  znajduje  się nie  tam, 

gdzie być powinien, natychmiast rozpętuje się prawdziwe piekło. Lepiej się ukryjmy. 

Pociągnął Kathleen za jedną z kotar zwisających ze ścian. Przytulona do niego, czuła 

ruch jego klatki piersiowej. Powinna być zawiedziona na wieść, że nie udało mu, się 

odnaleźć drogi powrotu, ale nie chciała jeszcze wracać. 

Ktoś przeszedł obok nich. Odgłos kroków stopniowo się oddalał. W końcu zapałała 

taka cisza, że Kathleen mogła usłyszeć bicie własnego serca. Wyjrzała zza kotary. Nigdzie 

nie dostrzegła strażnika. Mogli wyjść. 

Poszła za Duncanem do ich komnaty. 

Panowały  w  niej  ciemności  i  było  lodowato  zimno.  Na  kominku  paliła  się  jedna 

ś

wieca. Ogień wygasi w ciągu dnia i tylko kilka polan lekko się jeszcze jarzyło. Drew-

niane  okiennice  były  szeroko  otwarte,  wpuszczając  do  środka  chłodne  nocne 

powietrze. 

Duncan pospiesznie je zamknął. Potem zajął się ogniem. Kathleen, przyglądając mu się, 

rozcierała zgrabiałe dłonie. Podobało jej się, że tak się stara o przytulność w ich małej 

background image

izbie.  Uśmiechnęła  się.  Było  tu  i  tak  przyjemnie  i  nie  miało  to  nic  wspólnego  z 

temperaturą  otoczenia.  Matka  powiedziała  jej  kiedyś,  że  dopiero  gdy  jest  się  z 

właściwą  osobą,  dom  staje  się  prawdziwym  domem.  Kathleen  nigdy  dotąd  nie 

potrafiła zrozumieć jej słów. 

Podeszła do komody stojącej przy oknie i zaczęła szukać świec. Przyszło jej na 

myśl,  że  jeśli  zapali  ich  dużo  wytworzą  tyle  ciepła,  że  ogień  nie  będzie  już 

potrzebny. Wyciągnęła jedną z szuflad komody. Były w niej świece. Wzięła je ze 

sobą i wróciła do kominka. Duncanowi udało się bardziej wzniecić ogień. Buzował 

wesoło  i  zaczynał  emanować  ciepłem  Kathleen  czuła  je,  a  może  to  bliskość 

Duncana tak ją rozgrzewała? Uśmiechnęła się. 

Ukucnęła i zapaliła świece. Kilka ustawiła na okapie nad paleniskiem, 

resztę  na  stole  obok  łóżka  i  na  parapecie  okna.  Ich  blask  w  połączeniu  z  ogniem 

napełnił pomieszczenie romantycznym bursztynowym Światłem. Rozejrzała  się  po 

pokoju, który wyglądał teraz jak komnata z baśni. 

- To piękne. 

Duncan wstał i podszedł do niej. 

-  Tak,  piękniejsze  niż  cokolwiek.  -  Wziął  ją  w  ramiona  i  wyszeptał  jej  imię:  - 

Kathleen. 

Zamknęła oczy. Jego głos był dla niej pieszczotą. Przypomniała sobie dzień, w 

którym po raz pierwszy zjawił się w jej cukierni i zamówił kawę. Zastanawiała się 

wtedy, jak by to było znaleźć się w jego ramionach. 

Ujął jej twarz. 

Kathleen, pragnę się z tobą kochać. Wiem, że nie znamy się długo... 

Położyła mu palec na ustach. 

Ja też tego pragnę. 

Przyciągnął ją bliżej i pocałował, budząc w niej dreszcz. Potem wziął na ręce, jakby 

była  piórkiem.  Objęła  go  za  szyje,  a  on  niósł  ją  do  łóżka.  Położył  ja  na  nim 

delikatnie. Jego pocałunki stały się bardziej namiętne. 

Zawahał się, a potem zerwał z siebie koszulę i rzucił ją na podłogę. 

Kathleen  roześmiała  się,  próbując  skoncentrować  się  na  ciemnych  oczach 

background image

Duncana, a nie na jego opalone gołej piersi. 

-

  Zniszczyłeś koszulę. Skrzywił się. 

-

  Nigdy za bardzo nie lubiłem ubrań. A ty? Uśmiechnęła się nerwowo. 

-

  Zgadzam się. Ostatnio wyszły z mody. Roześmiał się ciepło. Nagle ona także 

zapragnęła 

pozbyć się odzienia. 

Usiadła  na  brzegu  łóżka  i  odwiązała  rękawy  sukni.  Potem  zdjęła  kamizelkę. 

Duncan wykorzystał okazję i pocałował odsłonięte ciało nad piersiami. To ją tak 

rozkojażało, ze plątały jej się palce. Gdy pocałował ją w kark, na chwilę wstrzymała 

oddech. Miała na sobie zbyt dużo ubrań, stanowczo za dużo. Próbowała odsznurować 

stanik. Duncan nie pomagał, a tylko przeszkadzał. 

Całował  ją  po  brodzie,  piersiach,  tak,  że  przechodziły  ją  gorące  dreszcze.  Z 

trudem oddychała. Sznurówki stanika były zbyt mocno związane, Im silniej za nie 

pociągała, tym bardziej się zaciskały. 

-

  Poczekaj, zacięły się. Duncan nabrał powietrza i uśmiechnął się. 

-

  Marzenie każdego mężczyzny. 

Sprytnie. - Zagryzła usta, żeby się nie roześmiać na głos, i oparła się o niego. 

Udał, że traci równowagę, i upadł na podłogę na stos ubrań. Odwinął z pasa tartan i 

wyciągnął do niej ramiona. 

Chodź tu. Tu jest więcej miejsca. 

Niech to, był goły i... gotowy. Skoncentrowała się na rozsupłaniu węzła. Uspokój 

się,  powtarzała  sobie  w  duchu.  Widziałaś  już  nagich  mężczyzn.  No,  może  nie  tak 

wielu, ale przecież to nie nowość. Wszyscy mają to samo. Zerknęła na Duncana i 

natychmiast się zaczerwieniła. No, może niektórzy mają trochę więcej od innych. 

Odchrząknęła. 

Nie mogę rozwiązać stanika. 

Ukląkł przy niej. 

-  Pomogę ci. - Pogładził ją po piersiach, aż jej zaparło dech. Pochylił się, złapał 

końce sznurówek w usta i przegryzł je zębami. 

Westchnęła. 

background image

-

  Udało ci się mnie uwolnić. 

-

  Jeszcze nie, ale wkrótce mi się uda - rzekł, puszczając do niej oko. 

Pomógł  jej  pozbyć  się  stanika,  potem  zsunął  z  ramion  lniane  ramiączka  koszuli. 

Całował jej gołą skórę, a ona gładziła go po karku. 

Powoli  przełożył  koszulę  przez  głowę  Kathleen,  wciągnął  powietrze,  a  potem 

wyszeptał: 

Ho, ho, ja śnię i nie chcę się obudzić. 

W  kominku  polana  zajęły  się  już  na  dobre.  Biło  od  nich  gorąco.  Kathleen 

zapragnęła, by ta urzekająca chwila nigdy się nie kończyła. 

Kiedy  Duncan  znowu  pocałował  Kathleen,  poczuła  się  tak,  jakby  wzbijała  się  na 

niewidzialnych falach ciepłego powietrza. Nigdy nie zaznała takiego stanu. Nikt nigdy 

nie wzniósł jej na takie wyżyny. 

Duncan objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. 

Wstrzymała oddech, czując dotyk jego nagiego ciała. Wtuliła się w nie. Lekko gładziła 

silne ramiona słysząc, ze Duncan z jękiem wypowiada jej imię. 

Pocałował ją. Był delikatny i nie spieszył się, jakby noc miała trwać całą wieczność. 

Pieścił ją powolnymi ruchami, łagodnie muskając dłonią jej piersi. 

Kathleen miała wrażenie, że za chwilę spłonie. Wbiła się w jego usta z pożądaniem. 

Otoczona  ramionami  Duncana,  czująć  jego  siłę  i  namiętność,  odpływała  w 

zaczarowaną krainę. Kiedy znalazł się w niej, przestała w ogóle myśleć. Istniała tylko 

ta chwila i oni, razem na zawsze. 

 

Kathleen siedziała na brzegu łóżka i drżącymi rękami wciągała przez głowę 

lnianą, koszulę. Miękki materiał przypomniał jej dotyk dłoni Duncana. 

Obejrzała się przez ramię. Spał głęboko, oddychając równomiernie. Jej oddech 

nie był tak spokojny. Nie mogła zasnąć, bo rozpierała ją energia. Wstała i podeszła 

do okna. Długa świeca stojąca nad kominkiem oświetlała jej drogę. 

Kathleen  objęła  się  rękami  w  pasie.  Wszystko  zdarzyło  się  tak  szybko.  Znowu 

spojrzała na Duncana. Tak jak powiedziała Harriet, miło jest na niego popatrzeć. I 

background image

rzeczywiście, początkowo Kathleen widziała w nim przede wszystkim przystojnego 

mężczyznę, lecz teraz jej uczucia nie opierały się tylko na fizycznym zauroczeniu. 

Pragnęła dowiedzieć się o nim wszystkiego. Z przyjemnością wysłuchała opowieści 

o jego dzieciństwie, o tym, jak dorastał i jaki wtedy był. Ciekawiło ją, jakie lubi 

potrawy,  kolory.  Wspaniale  potraktował  Jeremy'ego  ale  czy  pragnie  mieć  własne 

dzieci?  Zatrzymała  się  przy  kamiennym  parapecie  i  chwyciła  się  go.  Jej  marzenia 

wkraczały na niebezpieczne tory. Może lepiej byłoby, gdyby czuła do Duncana tylko 

ś

lepe pożądanie. 

Przełknęła ślinę i otworzyła drewniane okiennice. Bezchmurne niebo zasypane było 

gwiazdami.  Wiosenna  bryza  przyniosła  zapach  wrzosu.  Chłodne  powietrze  mile 

owiewało jej rozgrzane ciało. Musi szybko wracać do domu albo na zawsze straci 

serce. 

Usłyszała  za  sobą  ciche  kroki.  Duncan  stanął  za  nią  i  położył  ręce  na  jej 

ramionach, a potem odwrócił ją do siebie. 

Nie możesz spać?  

Potrząsnęła głową. 

-

  Myślałam.  Jutro  musimy  na  poważnie  zająć  się  szukaniem  drogi  powrotu. 

Wspominałeś o tej postaci z twojej pierwszej gry. Jak się nazywała? 

-

  Sebaston. 

-

  Aha,  Sebaston.  A  więc  Sebaston  musiał  znaleźć  coś,  co  pomogłoby  mu 

przekroczyć  granicę  oddzielająca  go  od  jego  świata.  Może  my  też  czegoś  takiego 

potrzebujemy? 

Duncan ziewnął i potarł oczy, 

To brzmi logicznie. Założyłbym się o połowę wartości mojej firmy, że odpowiedź 

znajduje się w windzie. - Przeczesał dłonią włosy. - Ale lepiej mi się myśli, kiedy nie 

jestem zaspany. Może zajmiemy się rym problemem z rana? 

Kathleen skinęła głową i przywołała na usta uśmiech. Zdała sobie sprawę, że zależy 

jej na Duncanie, a powrót do ich czasów może oznaczać, że go utraci. Jeśli im 

się  uda  wrócić,  ten  uroczy  moment  skończy  się,  a  ona  powróci  do  monotonii 

swojej dotychczasowej egzystencji. 

background image

Duncan wróci do swojego życia, ona do swojego. Może jednak powinna przestać 

tak czarno myśleć 

i zacząć postrzegać świat tak, jak robi to Duncan. Żyć chwilą. Powinna cieszyć 

się czasem, który mają jeszcze ze sobą spędzić. Pocałowała go i szepnęła: 

-

  Wracajmy do spania. 

 Uśmiechnął się. 

-

  Tak  naprawdę  to  nie  w  głowie  mi  teraz  sen.  Przyciągnął  ją  do  siebie  i 

pocałował.  Przez  koszulę  czuła  jego  ciepłą  skórę.  Pachnące  powietrze  i 

zaczarowana chwila owiały ja i już po chwili nie 

pamiętała o zmartwieniach. 

Przez  otwarte  okno  do  pokoju  wpadały  słoneczne  promienie.  Kathleen 

przeciągnęła się i spojrzała na Duncana. 

Miał otwarte oczy i uśmiechał się do niej. 

-

  Mówiłaś przez sen - powiedział cicho. Roześmiała się. 

-

  Nieprawda. 

Oparł  się  na  łokciu  i  wzruszył  ramionami.  -  W  porządku.  Żartowałem,  tylko 

powiedz,  kto  to  jest  ten  Fred?  Przekręciła  się  na  bok.  Nie  pamiętała  swoich 

wczorajszych czarnych myśli. W tej chwili, leżąc obok Duncana, czuła ciepło i spokój. 

Domyślała  się  po  błysku  w  jego  oczach,  że  się  wygłupia.  Nietrudno  było  sobie 

wyobrazić, jak ciężkie zadanie mieli jego rodzice i nauczyciele, próbując go upilnować. 

Pociągnęła za włosy porastające jego pierś. 

-  Nie znam żadnego Freda. Zmyślasz, a poza tym ja nie mówię przez sen. 

Uniósł brwi. 

-

  No to może powiedziałaś John. 

-

  Nie, wiem, że mnie podpuszczasz. Nie znam żadnego Freda ani Johna. 

Wyciągnął rękę do wisiorka zwisającego miedzy jej piersiami. Uśmiech zniknął z 

jego twarzy. 

-  Kathleen, czy w twoim życiu istnieje jakiś Fred albo John? 

Przysunęła się i delikatnie cmoknęła go w usta. 

-  Nie  umawiałam  się  na    randki  w  czasie  studiów,  ale  i  po  śmierci  matki  i  odkąd 

background image

prowadzę cukiernię, nie mam na to czasu. 

Zostawił medalion i ujął jej twarz. 

-  Wiem,  że  zabrzmi  to  egoistycznie,  ale  cieszę  się,  że  nie  ma  faceta,  który  czeka 

niecierpliwie na twój powrót. - Zmrużył oczy w uśmiechu. -Musiałbym wyzwać go na 

pojedynek. 

Roześmiała się. 

A  co  z  tobą?  Gdybyś  mówił  przez  sen,  jakie  imiona  byś  wymieniał?  -  Pytanie 

zadała lekkim tonem, ale oczekiwanie na odpowiedź wydawało jej się trwać wieczność. 

Miała nadzieję, że w życiu Duncana nie ma nikogo specjalnego. 

- Usłyszałabyś tylko swoje imię. - Pocałował ją, a potem rozłożył się na łóżku. 

- Nikt na  mnie nie czeka Kathleen. Mówiłem prawdę, kiedy powiedziałem, że 

tęsknić za mną będą tylko moi akcjonariusze. Myślę, że kobiety, z którymi się 

umawiałem, widziały na moim czole napis: Ten facet nie jest godny zaufania. 

Zdziwiła się, bo ona w głębi duszy wiedziała, że jeśli Duncan postanowi oddać 

komuś serce, to na całe życie. To odczucie było tak silne, że aż zadrżała. Odsunęła 

mu włosy z czoła. 

Nie widzę żadnego napisu. 

Pocałował jej dłoń. 

-  Bo  może  go  tam  nie  ma.  Masz  na  mnie  dziwny  wpływ,  Kathleen 

MacKenzie.  -  Pocałował  ja,  w  czubek  nosa.  -  A  teraz  opowiedz  mi  o  tym 

medalionie.  Wygląda  jak  klejnot  rodzinny.  Chcę  się  dowiedzieć  o  tobie  wszyst-

kiego. Dotknęła wisiorka. 

-  Tak naprawdę dostałam go tego dnia, gdy przenieśliśmy się w czasie. 

Duncan wygiął brew. 

-

  Tak, od kogo? 

-

  Od Harriet, swatki. 

-

  Od kogo? 

-

  No  cóż,  tak  ją  nazywają  w  Edynburgu.  Zdaje  się,  że  uważa,  iż  jej 

obowiązkiem jest każdemu wyszukać partnera. 

Ho,  ho,  nie  wiedziałem,  że  takie  osoby  jeszcze  istnieją.  -  Roześmiał  się.  - 

background image

Niektórzy  moi  koledzy  nigdy  nie  pojawiliby  się  w  Szkocji,  wiedząc,  ze  taka 

Harriet tu mieszka. Dobra jest? 

Kathleen zawahała się i popatrzyła na niego. To dziwne. Wiesz, wcześniej o tym 

nie  pomyślałam.  Ale  każda  para,  którą  skojarzyła,  nadal  jest  tak  samo 

szczęśliwa i zakochana jak na początku związku. 

Duncan sięgnął do włosów Kathleen i założył za ucho jeden kosmyk. 

Od jak dawna się tym zajmuje? 

Uśmiechnęła się, szczęśliwa, że czuje jego dotyk. 

-

  Pamiętam ją jeszcze z czasów, jak by tam dzieckiem. Przychodziła do ciastkarni 

i siadała z kimś przy stoliku, a potem wyciągała stos zdjęć. 

-

  Wspomniałaś o swojej mamie. A co z tatą? 

-

  Zmarł  kilka  lat  przed  mamą.  Był  pilotem.  Wracając,  wpadł  w  trąbę 

powietrzną  i  zboczył  z  kursu.  -  Poczuła,  zbierające  się  w  oczach  łzy.  Ojciec 

zawsze się śmiał, Potrafił zobaczyć promyk nadziei w najczarniejszej sytuacji. 

Nabrała głęboko powietrza. - Jego samolot spadł do Morza Północnego. 

Duncan kciukiem otarł łzy spływające jej po policzkach. 

-

  Przykro mi. Żałuję, że go nie znałem. 

-

  Szkoda. Myślę, że byś go polubił. - Odchrząknęła. - To był dla nas cios. Po jego 

ś

mierci  mama  już  nigdy  nie  była  taka  jak  wcześniej.  Po  ukończeniu  studiów 

przeprowadziłam  się  do  niej.  Nad  cukiernią  jest  mieszkanie,  Pewnego  dnia 

znalazłam  ją  martwą  na  krześle  stojącym  przy  oknie.  Lekarze  powiedzieli,  że 

miała  zawał,  Myślę,  że  tak  rzeczywiście  było.  Za  bardzo  tęskniła  za  tatą,  żeby 

móc bez niego żyć. 

   Na policzki spłynęły świeże łzy. Otarła je. 

  -  Och,  nie  wiem,  co  mnie  naszło.  Nigdy  dotąd  przed  nikim  tak  się  nie 

rozklejałam. 

Przycisnął ją do siebie. 

  - Cieszę się, że wybrałaś mnie. Chcesz dalej rozmawiać o rodzicach? 

Pokręciła głową. 

  - Może kiedy indziej. 

background image

Skinął głową. 

  - Mogę poczekać. Opowiedz mi coś więcej tej swatce. Zdaje się, że to kobieta z 

charakterem. 

Kathleen otarła oczy. 

  -  Właśnie  Harriet  dała  mi  ten  wisiorek.  To  kopia  broszki  zrobionej  na  cześć 

małżeństwa  lorda  Darneya  z  Marią  Szkocką.  Kiedy  Harriet  mi  go  dawała, 

powiedziała, że jak ten klejnot. Tak wszystko na świecie ma swoją parę. 

  Duncan wyprostował się. 

  - Interesujące. Nie sądzisz, że to dziwne? Podarowała ci coś, co ma związek z 

królową Marią i Darnleyem, a potem my, ni stąd, ni zowąd, znajdujemy się w ich 

ś

wiecie? 

  Kathleen popatrzyła na niego. 

  - No teraz, kiedy to zauważyłeś, ja też widzę wyraźny zbieg okoliczności. Coś w 

tym  musi  być.  Kiedy  ktoś  znajduje  sobie  partnera,  nie  czuje  się  już  samotny. 

Może ten klejnot, aby stać się całością, potrzebuje innego? 

  Duncan skinął głową. - 

Albo  powinien  wrócić  na  swoje  miejsce.  - 

Zamilkł.  

   - Musimy odnaleźć oryginał broszy, 

-  Wydaje mi się, ze najbardziej prawdopodobne miejsce, w którym powinniśmy 

szukać,  to  sypialnia  królowej.  Ale  ona  jest  dobrze  strzeżona.  Nikt  nie  może  tam 

wejść bez zgody Marii. 

Pod oknem rozległo się pianie koguta. Kathleen drgnęła. - 

Lepiej się 

pospieszę. Marta pewnie już czeka na mnie w kuchni. Nie chcę, żeby zaczęła coś 

podejrzewać.  Musimy  zajmować  się  naszymi  obowiązkami,  jakby  nic  się  nie 

działo. Ty zgłoś się do lorda Hepburna. 

Skinął głową i pocałował ją. 

-  Wolałbym  zostać  z  tobą  w  łóżku,  ale  zdaje  się,  że  tutejsza  służba  nic  ma 

prawa prosić o dzień wolny: 

Roześmiała się. 

Szybko się uczysz.  

background image

Nagle spoważniał. 

-  Im  więcej  myślę  o  tym  klejnocie  Darnleya,  tym  bardziej  mi  się  wydaje,  że 

może  być  kluczem  do  naszej  zagadki.  Dzisiaj  wieczorem,  kiedy  wszyscy  pójdą 

spać, zakradniemy się do sypialni królowej. 

Chyba żartujesz. 

Jestem śmiertelnie poważny.  

Ś

cisnęła mu dłoń. 

-  Lord  Hepburn  bardzo  strzeże  Marii.  I  nie  tylko  dlatego,  że  jest  jego 

królową. On ją potajemnie kocha. Nie podobało mu się, że tak nagle pojawiliśmy 

się w jej jadalni.  Nie  wiem,  co  by  zrobił,  gdyby  przyłapał  nas  w  sypialni.  To 

zbyt niebezpieczne. 

-

  Duncan pocałował ją lekko. Niebezpieczeństwo to moje drugie imię, 

-

  Może powinieneś je zmienić. Roześmiał się. 

-

  Bardzo śmieszne. 

-

  Mówię poważnie. Uśmiechnął się. 

-

  Nie martw się. Kontroluję sytuację. 

Kathleen przyglądała się, jak przeciąga przez głowę podartą koszulę i wkłada kilt. 

Wiedziała,  że  stara  się  ją  uspokoić,  lecz  tym  razem  zdołał  tylko  zwiększyć  jej 

obawy. 

-  Może powinniśmy jeszcze raz przemyśleć nasz plan. 

Pocałował ją w ucho. 

Później. Teraz mam na głowie ważniejsze sprawy. 

Pochylił się do jej ust Zatopiony w namiętnym pocałunku, zapomniał o medalionie 

i swatce.  

 

W pałacu panowała cisza tak idealną, że Kathleen zdawało się, że zaraz usłyszy 

myśli  Duncana.  Szła  za  nim  po  ciemnym  korytarzu  do  komnat  królowej, 

zastanawiając  się,  czy  nadal  uważa,  że  poszukiwanie  klejnotu  Darnleya  to 

rzeczywiście dobry pomysł. Miała, co do tego wątpliwości, ale z drugiej strony nie 

background image

widziała,  jakim  innym  tropem  mogliby  pójść.  Jeżeli  wisior,  który  podarowała  jej 

Harriet, jest podobny do klejnotu Darnleya, to ten klejnot musi być kluczem, dzięki 

któremu zdołają wrócić do swoich czasów. 

Wszystko  to  prawda,  ale  jeśli  lord  Hepburn  znowu  ich  przyłapie,  to  już  się  nie 

wywiną. Tego była pewna. W tym momencie dotarli do celu i zatrzymali się. 

Duncan zapytał szeptem: 

Jesteś pewna, że nie ma tu strażników? 

Skinęła głową. 

Wszyscy  są  z  królową  w  sali  audiencyjnej.  Przybyli  jacyś  dygnitarze  z 

dworu Elżbiety. Pchnął drzwi, które otworzyły się ze skrzypieniem. 

-  Zastanawiałem  się,  czy  powinniśmy  ją  ostrzec,  że  jej  przyrodnia  siostra 

pewnego  dnia  umieści  ją  w  Tower.  -  Nie  wolno  nam  zmieniać  biega  historii. 

Pewnych  wydarzeń  zresztą  nie  da  się  zmienić.  Tak  przynajmniej  brzmi  teoria 

jednego z moich profesorów z uniwersytetu. 

Duncan przeszedł do paleniska i wziął świeczkę stojącą nad kominkiem. Gdy ją 

zapalił, po koronacie rozlało się światło. 

-  Masz rację. Ja też coś takiego słyszałem. Prawdopodobnie nie moglibyśmy 

zmienić historii, nawet, gdy byśmy tego chcieli. 

Jego  słowa  podtrzymały  ją  na  duchu.  Historia  obfitowała  w  tragiczne 

wydarzenia i Kathleen bardzo pragnęłaby je zmienić, ale nie była pewna, czy ta 

zmiana  wyszłaby  światu  na  lepsze,  czy  na  gorsze.  Może  ludzie    uczyli  się  na 

popełnionych błędach i przez to stawali się  lepsi. Przynajmniej miała nadzieję, że 

tak jest.  Rozejrzała się. W świetle 

gwiazd pokój sprawiał takie wrażenie, jakby był zaklęty. Bogate, 

przetykane złotymi nićmi draperie pokrywały całe ściany; wokół łoża 

zwisały pluszowe królowej czerwone zasłony. 

-  Jakie to piękne. Zawsze marzyłam, żeby spędzić noc w tej komnacie, ale nie 

wpuszczano  do  niej  nikogo,  a  poza  tym  wszystko  wydawało  się  takie  stare  i 

kruche, że aż strach było czegokolwiek dotknąć. 

Duncan podszedł i objął Kathleen. 

background image

- Mam pomysł. - Wziął ją za rękę. - Wypróbujmy to łóżko. Może tym razem 

nie spadniemy na podłogę. Kathleen uśmiechnęła się na wspomnienie ich wczoraj-

szej namiętnej nocy. Rzeczywiście 

wylądowali na podłodze, spleceni w uściskach i roześmiani. 

-

  Nic wolno nam. Nie mamy na to czasu. Uniósł brwi. 

-

  Mogę się pospieszyć Wzięła się pod boki. 

-

  Duncan, nie to miałam na myśli. 

-  No  dobrze,  pewnie  masz  rację.  Ale  naprawdę  czasami  powinnaś  poddać  się 

impulsowi. - Pocałował ją w czubek nosa. - W Balmore mam ogromne łóżko. Tam 

wystarczy nam miejsca- - Mrugnął do niej. - I jest też obsługa pokojowa. 

Zmusiła  się  do  uśmiechu.  Mówił  z  takim  przekonaniem  o  tym,  że  czeka  ich 

wspólna przyszłość. Ona jednak przypuszczała, że nie będzie jej łatwo dopasować 

się do jego stylu życia. Duncan lubi iść tam, dokąd droga go prowadzi, natomiast 

ona  nigdy  nie  rusza  się  z  miejsca,  jeśli  wcześniej  nie  przestudiuje  dokładnie 

mapy. 

Otrząsnęła się z ponurych myśli i skoncentrowała na ich zadaniu. Przeszła do 

ręcznie  rzeźbionej  komody  i  zaczęła  ją  przeszukiwać.  W  środku  znalazła 

jedwabne wstążki i bieliznę. Nic więcej. 

Duncan zajrzał za draperie, 

-  Czy 

obiło 

ci 

się 

kiedykolwiek 

uszy, 

ż

sypialni 

królowej znajdowała się ukryta komnata? 

- Nie jestem pewna. Myślisz, że właśnie w takim miejscu trzyma medalion od 

Darnleya? Wzruszył ramionami. 

- Jeśli jest tak drogocenny, jak mówisz, ja z pewnością nakryłbym go w miejscu w 

którym  mógłbym  go  oglądać,  kiedy  tylko  przyjdzie  mi  na  to  ochota.  Szukam 

takiego pomieszczenia. Daj mi znać, jeśli ty coś znajdziesz. 

Kathleen podeszła do szafy stojącej w rogu pokoju. Wisiały w niej satynowe i 

welwetowe suknie. Szukała w środka ukrytego guzika, dźwigni. Nagle dotknęła 

jakiejś  gałki  i  podekscytowana  nacisnęła  na  nią  mocniej.  Wyskoczyła  tajemna 

szuflada. 

background image

Wyściełał ją niebieski aksamit, na którym leżała różnorodna biżuteria: kolczyki, 

bransolety, naszyjniki. Pobłyskiwały w świetle świecy. Rubiny, szafiry, brylanty. 

Wszystko, czego mogłaby pragnąć cudownie ubrana królowa. Wszystko, lecz nie 

klejnot Darnleya. 

Kathleen  z  wyrazem  zawodu  na  twarzy  wsunęła  szufladę  na  miejsce.  Gdzie 

jeszcze królowa mogła ukryć wisior? 

Spojrzała  w  stronę  loża.  Czy  Maria  wsadziłaby  drogi  klejnot  pod  materac? 

Kathleen  przypomniała  sobie  baśń  o  księżniczce  na  ziarnku  grochu. 

Uśmiechnęła się. To  tylko baśń, ale cóż, warto spróbować. 

-  Duncan, sprawdzę pod materacem. Przydałaby mi się pomoc. 

Podszedł  z  drugiej  strony  łóżka.  Kathleen  wsunęła  rękę  pod  miękki  materac. 

Duncan zajrzał pod łóżko i kichnął;. 

Czy w tych czasach nikt nie dba o ścieranie kurzu?  

Kathleen spojrzała na niego z naganą. 

-  Ciszej, bo ktoś nas usłyszy. - Uśmiechnęła się. - A odpowiadając na twoje 

pytanie, to sądzę, że nie. 

Wstał.  

    -  Niczego nie znalazłem. A ty? -  Pokręciła głową. 

-

  Nic, tylko kłęby kurzu. Roześmiał się. 

- Wracam do szukania za draperiami. 

Skinęła  głową,  patrząc,  jak  odchodzi  w  róg  pokoju.  Wyczuwała,  że  choć  stara  się 

ż

artować, to podobnie jak ona martwi się, że nie znajda, klejnotu. 

Wytarta ręce w fartuch i skoncentrowała się, Musieli coś przeoczyć. Matka Kathleen 

często nosiła ozdobne spinki i zazwyczaj zapominała odpiąć je od ubrania. Szukała ich 

potem w szkatułce z biżuterią, po czym przypominała sobie, ze nadal są przy bluzce lub 

ż

akiecie. Czyżby odpowiedź była aż tak prosta? 

Może służki królowej także zapomniały zdjąć wisior z sukni swojej pani. Trudno w 

to uwierzyć, ale warto spróbować. 

Kathleen  wróciła  do  szafy  i  znowu  otworzyła  drzwi  Przejrzała  po  kolei  każdą 

suknię. 

background image

Duncan wyszedł zza draperii i podszedł do niej. 

-

  Znalazłaś  coś?  Bo  ja  znalazłem  za  kotarą  alkowę.  Służy  prawdopodobnie  do 

podsłuchiwania.  Ale  poza  tym  żadnego  tajemnego  przejścia  czy  miejsca,  w  którym 

można by coś ukryć. 

Ja  też  nie  miałam  więcej  szczęścia,  -  Mówiąc  to,  dotknęła  palcami  jakiegoś 

metalowego  przedmiotu.  Pochyliła  się  nad  nim  i  zobaczyła  migoczące  w  świetlej 

ś

wiecy  kolorowe  klejnoty  zatopione  w  złotej  broszy.  Odpięła  ją  i  podniosła  do 

ś

wiatła.  Ściągnęła  z  szyi  wisior  i  porównała  z  tym,  który  zdjęła  z  sukni.  Duncan 

zagwizdał i pokręcił głową. 

- Różnią się tylko rozmiarem, a poza tym są identyczne. Musi istnieć między 

nimi jakiś związek. 

Kathleen uśmiechnęła się. 

-

 Zdaje się, że się nie mylisz. Zastanawiam się, jak mamy ich użyć. 

-

 Sprawdzimy to później. A teraz uciekajmy stąd. 

Z  korytarza  doszły  ich  czyjeś  głosy.  Kathleen  pospiesznie  zawiesiła  wisior  na 

szyi,  a  broszkę  zacisnęła  w  dłoni.  Głosy  stawały  się  coraz  wyraźniejsze.  Ona  i 

Duncan znaleźli się w pułapce. 

Pchnął ją pospiesznie za kotarę przy oknie. 

-  Schowaj się tu. Odciągnę ich uwagę, a kiedy wyjdą wymkniesz się. Spotkamy 

się w windzie. 

Potrząsnęła głową. 

Razem stawimy im czoło. Jak przedtem. 

Duncan położył dłoń na jej ramieniu. 

-  Kathleen, proszę. Lord Hepburn wypuścił nas za pierwszym razem; po raz 

drugi nie będzie taki wielkoduszny. Zrób to dla mnie. 

-Duncan,  nie  podoba  mi  się  twój  plan.  Poza  tym  nawet  nie  wiemy,  czy  to 

właśnie klejnot Darnleya jest tym, czego szukaliśmy. 

Pocałował ją w usta. 

-  Musi być. Tylko to ma sens. - Zasunął kotarę. Kathleen otoczyła ciemność. 

Zacisnęła  dłonie  w  pięści,  żeby  nie  drżały,  i  usłyszała,  że  drzwi  się  otwierają. 

background image

Przez  komnatę  przeleciały  zdławione  okrzyki.  Między  innymi  rozpoznała  głos 

lorda  Hepburna.  Domyślała  się,  że  towarzyszy  mu,  co  najmniej  trzech 

strażników.  -Duncanie  MacGreggor,  znowu  się  zgubiłeś?  Na  całe  szczęście 

dostrzegliśmy  światło  dochodzące  z  komnaty  królowej,  inaczej  dalej  bez 

przeszkód byś tu myszkował. 

Duncan  odpowiedział  nienaturalnie  głośno.  Kathleen  domyśliła  się,  że  chce, 

ż

eby go słyszała. 

-

  Sprawdzałem, czy w komnacie jej królewskiej mości nie zabrakło drewna, do 

ognia. 

-

  Ktoś przeszukiwał garderobę królowej! - krzyknął jeden  ze strażników do 

Hepburna. - Zostawił otwarte drzwi. 

Rozległ się głos innego mężczyzny. - Poruszona jest też pościel na łożu. 

-  To  jasne.  MacGreggor  próbował  okraść  jej  wysokość'.  -  Wrzasnął  Hepburn. 

Duncan mu przerwał. 

-

  To nieprawda. Po co miałbym... 

-

  Cisza. Nie będę tolerował złodzieja w pałacu! -Lord Hepburn wyszczekiwał 

rozkazy. - Pojmać go. Zamkniemy go w celi pod kuchnią, A jutro zawiezie się go 

do lochów w Edynburgu, Może to go nauczy, że okradanie królowej  to  wielka 

zbrodnia. 

Kathleen  usłyszała,  że  Duncan  przeklina  pod  nosem.  Przewróciło  się  krzesło 

lub  stół,  rozległ  się  dźwięk  tłuczonego  szkła.  Odgłosy  świadczyły  o  tym,  że 

toczy się walka. 

Zacisnęła  dłoń  na  klejnocie,  którego  ostry  róg  przeciął  jej  skórę.  Duncan  miał 

rację. Ona teraz jest jego ostatnią  deską ratunku. Oparła się o ścianę, bo naglę 

zmiękły  jej  nogi.  Rozległ  się  hałas,  jakby  kogoś  ciągnięto  po  podłodze.  Powoli 

osunęła  się  na  ziemię,  a  po  policzkach  spływały  jej  łzy.  Dowie  się,  dokąd  go 

zabrali. Musi tylko poczekać, aż straż opuści pokój, a potem pójdzie za nimi tom, dokąd 

zabierają Duncana. 

Usłyszawszy  trzask  zamykanych  drzwi,  natychmiast  się  podniosła.  Wetknęła 

klejnot za stanik. Następny odgłos zmroził jej krew. 

background image

Ktoś  od  zewnątrz  zamykał  drzwi  na  klucz.  Znalazła  się  w  pułapce.  Rozsunęła 

kotarę. 

Musi  być  jakaś  inna  droga  wyjścia.  Może  jednak  powinna  była  pozostać  przy 

Duncanie. Przynajmniej teraz byliby razem. Potrząsnęła głową. To nieprawda. Nie 

trzyma się kobiety i mężczyzny w jednej celi. Nigdy więcej by go nie zobaczyła. Nie 

może do tego dopuścić. Musi znaleźć drogę ucieczki. 

Podbiegła  do  okna.  Od  kamiennego  podwórza  dzieliły  ją  trzy  piętra.  W 

najlepszym  razie  połamałaby  nogi.  Odwróciła się od okna i  zaczęła nerwowo 

krążyć po komnacie. 

Nagle przystanęła. Oczywiście. Musi związać ze sobą prześcieradła i zejść po nich 

jak  po  Unie.  Widziała  to  na  filmach.  Bohaterom  zawsze  się  udawało.  No,  prawie 

zawsze. Tylko żeby jakiś strażnik jej nie zobaczył. 

Podeszła do łóżka i podniosła wierzchnią narzutę. W tej samej chwili zaskrzypiał 

zamek  u  drzwi,  Kathleen  zamarła.  Czując,  że  serce  ma  w  gardle,  wsunęła  się  pod 

łóżko. Leżące tam kłęby kurzu natychmiast znalazły się w jej ustach. Duncan miał 

rację. W szesnastym wieku nikt specjalnie nie przejmował się czystością. Zakryła 

usta  ręką,  żeby  nie  kichnąć.  Gdy  drzwi  otworzyły  się,  wstrzymała  oddech. 

Sekundy  mijały.  Wreszcie  na  drewnianej  posadzce  rozległy  się  kroki.  Młody 

męski głos wypowiedział jej imię. 

-  Kathleen, to ja, Jeremy MacDougal. Widziałem, jak tu wchodziłaś z Duncanem. 

Kathleen wypuściła powietrze i wygrzebała się spod łóżka. Nigdy jeszcze nie była 

taka szczęśliwa na czyjś widok. Podbiegła do chłopca i przytuliła go do siebie. 

-  Jeremy, dzięki Bogu. - Ukucnęła i złapała go zaramiona. - Lord Hepburn zabrał 

Duncana. Czy wiesz dokąd? 

Jeremy  uśmiechnął  się  przebiegle,  pokazując  pustkę  pozostałą  po  dwóch 

przednich zębach. 

—  Tak

,

 sprawdziłem, zanim, tu przyszedłem. Sprytnie, prawda? 

Skinęła głową. 

-  Bardzo sprytnie. Musimy ratować Duncana. Pomożesz mi? 

Chłopiec zachmurzył się- 

background image

Pilnuje go wielu strażników. Masz jakiś plan? 

Kathleen powoli się podniosła. 

-  Nie,  jeszcze  nie,  ale  chodźmy  stąd,  zanim  pojawi  się  tu  królowa  albo  lord 

Hepburn, Nie pomożemy Duncanowi, jeśli nas też złapią. 

Zamknęła  za  sobą  drzwi.  Potrzebowała  pewnego  planu  ucieczki.  Jednak  układanie 

takich planów nie leżało w jej naturze. Tylko raz próbowała uciec z lekcji i oczywiście 

od razu ją przyłapano. Z pewnością nie miała w tej dziedzinie doświadczenia. 

Patrzyła  na  Jeremy'ego  idącego  przed  nią  bez  słowa.  Spojrzał  na  nią  przez  ramię  i 

uśmiechnął się, Ten uśmiech sprawił, te nagle cała sytuacja przestała wydawać się 

taka ponura. Kathleen wiedziała, że nie może zapytać o radę Duncana - siedział w 

celi - ale miała Jeremy'ego. Mogła się założyć, że ten młody człowiek, tak jak Duncan, 

dokładnie wie, jak zaplanować ucieczkę. 

W każdym razie miała nadzieję, że się nie myli. 

 

K.athleen  weszła  do  kuchni  za  Jeremym,  po  czym  zatrzymała  się,  żeby 

przyzwyczaić  wzrok  do  nagiego  światła.  Po  drodze  odrzuciła  wiele  planów 

uratowania Duncana. Na koniec została przy tym, który, zdaniem Jeremy'ego,  mógł 

się powieść. 

Przy  zimnym  piecu  siedziała  Marta  i  zaciskała  nerwowo  dłonie.  Kiedy  weszli, 

natychmiast wstała. 

-  Martwiłam  się  o  was.  Jeremy  przyniósł  wiadomość,  że  lord  Hepburn  zabrał 

Duncana. Dlaczego lord to zrobił? 

Jeremy  podszedł  do  drewnianej  beczki,  stojącej  przy  ścianie,  podniósł  wieko  i 

wyciągnął czerwone jabłko. 

 -Lord  Hepburn  twierdzi,  że  Duncan  jest  złodziejem.  Przyłapał  go  w  sypialni 

królowej. 

-

  O mój Boże! To bardzo źle. Lord Hepburn pilnie strzeże królowej. Co teraz 

zrobimy? 

Kathleen podeszła do kobiety i położyła dłoń na jej  ramieniu,  starając  się  w  ten 

background image

sposób trochę ją uspokoić. Nie chciała, żeby Marta wpadła w histerię, bo nic 

było na to teraz czasu. Muszą myśleć jasno. Odchrząknęła. 

-  Marto,  ułożyłam  pewien  plan  wyswobodzenia  Duncana,  ale  będę 

potrzebowała twojej pomocy. 

Oczy kucharki zaokrągliły się. 

-

  To szaleństwo. Duncan jest doskonale strzeżony. Kathleen westchnęła. 

-

  Wiem, ale i tak musimy spróbować. Jeremy odezwał 

się z pełnymi ustami. 

-  Słyszałem,  jak  strażnicy  rozmawiali  ze  sobą  –  Lord  Hepburn  planuje 

większość  z  nich  wysłać  do  zamku.  Jeśli  chcecie  uwolnić  Duncana,  najlepiej 

zrobić to teraz. 

Marta złożyła ręce na piersi. 

-  Dlaczego lord Hepburn chce zostawić pałac bez ochrony? To nie ma sensu. I 

kto będzie strzegł królowej, jeśli jego ludzie pojadą na drugą stronę miasta? 

Jeremy skończył jabłko, a potem wyrzucił ogryzek do paleniska. 

-  Mówili coś o tym, że na królową już czas. Nic z tego nie rozumiem. 

Kathleen Ścisnęła rękę kucharki. 

Może królowa zaczęła rodzić?  

Marta powoli pokiwała głową. 

-  Trochę za wcześnie, ale to możliwe po tym zamieszaniu z Ricciem. 

Kathleen  chodziła  tam  i  z  powrotem  wzdłuż  długiego  kuchennego  stołu.  Ta 

informacja nie mogła się pojawić w bardziej odpowiednim momencie. To oznaczało, 

ż

e jej plan miał szansę powodzenia. Odwróciła się do Marty. 

-  Nie  mamy  wiele  czasu,  ale  jeśli  się  postaramy,  może  się  nam  udać.  Najpierw 

musimy rozpalić ogień. Także w piecach. Następnie… 

Marta jej przerwała. 

-  Zwolnij,  dziewczyno.  Jeremy  i  ja  z  chęcią  pomożemy  ci  uwolnić  tego  twojego 

chłopa. Był miły dla mojego wnuka, choć wszyscy inni go ignorują. Ale najpierw 

musisz wziąć głęboki wdech i wyjaśnić nam, na czym polega twój plan. 

Kathleen spojrzała  w stronę otwartego okna. Do świtu  zostało  tylko  kilka  godzin. 

background image

Miała  nadzieję,  że  to  im  wystarczy.  Usiadła  na  ławce  koło  Marty  1  Jeremy'ego. 

Wiedziała, że pomagając jej, narażą się na niebezpieczeństwo, postanowiła więc, że kiedy 

już przekaże im szczegóły, pozostawi im możliwość wyboru. Zrozumie, jeśli nie będą 

chcieli ryzykować życia dla ludzi, których dopiero co poznali. 

Kathleen  krążyła  po  kuchni  oblanej  siwym  światłem  wpadającym  przez  okno. 

Jeremy spał koło paleniska, Marta szykowała strawę dla strażników. 

Na podwórzu odezwał się kogut. Kathleen przestraszyła się i tak drgnęła, że aż musiała 

przytrzymać  się  rogu  stołu.  Przez  całą  noc  starała  się  ulepszyć  plan  ratowania 

Duncana.  Przebrała  się  w  ubranie,  w  którym  zjawiła  się  w  szesnastym  wieku,  i 

nakazała Marcie schować odzież Duncana, żeby już na niego czekała. 

Mocniej zacisnęła dłoń na rogu stołu. Nawet nie wiedziała, czy Duncan jeszcze żyje. 

W  bardzo  krótkim  czasie  stał  się  dla  mej  ważniejszy  od  wszystkich  innych  spraw, 

nawet  od  własnego powrotu  do  dawnego  życia.  Przed świtem  postanowiła, że bez 

niego nie wróci, 

Marta zdjęła z rożna bażanta i położyła go na cynowej tacy. Powietrze przesiąkło 

silnym aromatem. 

Nie martw się, dziewczyno. 

Kathleen czuła się tak, jakby w gardle miała wielką, grudę, która zaraz ją udusi. 

-

  Duncan może już nie żyć. 

-

  Nie,  takie  wieści  rozniosłyby  się  tak  szybko  jak  zaraza po ulicach Londynu. 

Doprowadzimy nasz plan do samego końca. Wszystko jest już gotowe. 

Kathleen wsunęła dłoń w fałdy długiej sukienki. Gdzieś kiedyś usłyszała, że lepszy 

słaby plan niż żaden. Miała nadzieję, że taka jest prawda, bo ich pomysł na ratowanie 

Duncana miał tyle dziur co sito. 

Jeremy przeciągnął się i usiadł. 

Która godzina? 

Marta podeszła do wnuka i poczochrała go po włosach. 

Jeszcze nie, chłopcze, ale wkrótce. 

Kathleen  pochwyciła  drewnianą  łopatę  i  wyciągnęła  z  pieca  bochenki  chleba. 

Odwróciła się i zsunęła je na stół. 

background image

-

  Nadal żałuję, że musimy wykorzystać Jeremy'ego. To zbyt niebezpieczne. 

Ja też, dziewczyno, ale przyda nam się jego zręczność. -  Słyszę,  że  mówicie  o 

mnie za moimi plecami. Jestem tak samo odważny jak każdy mężczyzna. I jestem wam 

potrzebny. 

Marta powoli pokiwała głową. 

Chłopak mówi prawdę. Nic mamy nikogo innego.  

Jeremy wspiął się na stołek o trzech nogach, 

- Uważam, że powinienem przebić strażnika mieczem Duncana. 

Kathleen spojrzała na niego. Nie miał jeszcze skończonych dziesięciu lat a miecz, 

o którym  mówił, był dłuższy  od niego.  A  jednak podejrzewała,  że  chłopiec i tak 

porwałby się na to zadanie. Duncan okazał mu serce i tym zdobył sobie jego lojalność. 

Nie chciała osłabiać determinacji chłopca, bo był kluczową postacią w ich planie, ale 

bardzo ją martwiło, że zmuszona jest narażać go na niebezpieczeństwo. Modliła się, 

ż

eby Marta po wszystkim zdołała ukryć wnuka. 

Uśmiechnęła się. 

-  Nie potrzebujesz miecza Duncana. Twoje zadanie jest o wiele ważniejsze. 

Skinął głową i wyprostował się. 

Kathleen sięgnęła po nóż, chcąc pokroić świeżo upieczony chleb. Był miękki, więc 

ciężko  się  go  kroiło,  ale  nie  miała  czasu  czekać,  aż  wystygnie.  Jeśli  chcą  pomyślnie 

zrealizować plan, muszą wprowadzić go w życie przed powrotem królowej. Wtedy też 

pojawi  się  towarzyszący  jej  lord  Hepburn,  który  zajmie  się  wymierzeniem  kary 

Duncanowi. 

Kathleen  zadrżała.  Teraz  żałowała,  że  w  czasie  studiów  zwiedziła  komnatę  tortur  w 

edynburskim zamku. Dokładnie ją pamiętała i pamiętała narzędzia tortur. Więźniowie 

tara  przebywający  zazwyczaj  umierali  z  wycieńczenia,  a  jeśli  nawet  któremuś 

udało się przeżyć, to do końca życia pozostawał kaleka,. 

Spojrzała  na  Martę.  Drżącymi  rękami  układała  posypane  pietruszką  parujące 

ziemniaki  wokół  gorącego  bażanta.  Pomimo  jej  wcześniejszych  odważnych 

wypowiedzi,  ona  także  doskonale  rozumiała,  co  im  grozi.  Uwolnienie  Duncana 

stanowiło tylko niewielka część planu. Chodziło przede wszystkim o to, by zrobić to 

background image

tak,  aby  nikt  nie  łączył  z  tą  ucieczką  ani  jej,  ani  jej  wnuka.  Mieli  wiele  do 

stracenia. 

Przez  okno  do  kuchni  wpłynęło  zimne  powietrze,  a  wraz  z  nim  światło 

poranka.  Kathleen  żałowała,  że  jej  nastrój  nie  może  zmienić  się  tak  szybko,  jak 

szybko  zmienił  się  wygląd  kuchni.  Mieszkańcy  pałacu  wkrótce się obudzą, a  więc 

mieli coraz mniej czasu. 

Podeszła do Marty. 

-

  Czy dobrze ukryłaś miecz Duncana? 

-

  Tak jak ustaliłyśmy. - A jego ubranie? 

Marta poklepała Kathleen po ramieniu. 

-  Tyle  razy  powtarzaliśmy  poszczególne  kroki,  że  chyba  będę  je  recytowała 

nawet  we  śnie.  Teraz  trzeba  czekać  końca.  -  Staruszka  uścisnęła  dziewczynę.  - 

Uważaj na siebie. 

Kathleen ucałowała ją

 W  

policzek. 

Dziękuję ci. Nigdy nie zapomnę twojej dobroci.  

Kucharka odchrząknęła. 

- Bzdura. Mówisz tak, jakbyśmy się miały więcej nie zobaczyć. A teraz idź już, bo 

stracę nad sobą panowanie. Jeremy cię nie zawiedzie. Talenty, które zdobył, zanim 

go do siebie przyjęłam, dzisiaj mu się przydadzą. 

Kathleen  przełknęła  łzy.  Podniosła  tacę  z  parującą  strawą  i  wąskimi  schodami 

zeszła  do  pomieszczeń  położonych  pod  kuchnią.  Tam  właśnie  trzymano  więźniów 

przed przetransportowaniem ich do lochów edynburskiego zamku. 

Kamienne ściany były wilgotne i zimne. Kathleen miała wrażenie, że zaraz na nią 

spadną.  Powietrze  przesiąkło  nieprzyjemnym  zapachem  zgnilizny.  Po  jej  stopach 

przemknęło  jakieś  zwierzę.  Zadrżała,  mocniej  zaciskając  dłonie  na  tacy.  W  słabym 

ś

wietle pochodni zobaczyła wpatrujące się w nią czerwone oczy. 

Szczur. 

Drżąc, ruszyła dalej korytarzem. Śmierdziało tu nie-miłosiernie, ale wiedziała, że 

to podziemie jest sto razy lepsze od lochów w zamku. 

Wychudzony  strażnik  wstał,  widząc,  że  się  zbliża.  Z  paska  zwisał  mu  pęk 

background image

kluczy. Miał rzadką brodę i wąskie, błyszące oczka przypominające ślepia szczura. To 

porównanie wprawiło Kathleen w niepokój. 

Odezwał się, a raczej warknął, jakby miał pełne usta. 

- Co przyniosłaś? 

Miała ochotę rzucić tacę prosto w paskudną twarz strażnika, gdyż jego wygląd 

i sposób mówienia potwierdziły jej najgorsze obawy. Jednak, zamiast poddać się 

uczuciu  lęku,  poczuła  przypływ  determinacji.  Duncan  musi  zostać  uwolniony 

przed  powrotem  lorda  Hepburna.  Kiedy  się  odezwała,  jej  głos  drżał.  To  była 

pierwsza część planu i to ta najbardziej krytyczna. 

-  Przygotowałam posiłek dla męża. Chyba nie zabronisz mi go nakarmić. 

Twarz strażnika spochmurniała. 

-  To żarcie jest za dobre dla kogoś takiego jak on. 

Nawet jeśli miałby to być jego ostatni posiłek - sarknął. - A słyszałem, że na to się 

zanosi. - Wyciągnął rękę do tacy. - Dopilnuję, żeby się nie zmarnowało. 

Postawił tacę na drewnianym stole obok krzesła. Usiadł i oderwał udo bażanta. Kiedy 

je nadgryzł, po ręce spłynął mu tłuszcz. 

Będziesz tak stała i patrzyła, jak jem? 

Kathleen  złożyła  ręce  z  nadzieją,  że  wygląda  dostatecznie  żałośnie.  Prawie  nie 

musiała udawać. 

Proszę, pozwól mi zobaczyć się z mężem.  

Wzruszył ramionami i machnął głową. 

-  Możesz  go  zobaczyć  przez  kraty.  Pogadaj  z  nim  jeśli  chcesz.  Chodzi  przez 

cały czas tam i z powrotem. Pewnie już wydeptał ścieżkę w kamieniu. 

Wbrew słowom strażnika w celi panowała cisza. Żadnych odgłosów kroków. Może 

Duncan  usłyszał  ich  rozmowę.  Kathleen  poszła  w  kierunku,  który  wskazał  strażnik. 

Stanęła przed drzwiami, w których znajdował się mały okratowany otwór, lecz nie 

mogła w ciemności dostrzec twarzy Duncana. 

Plan musi się udać. To jest ostatnia szansa. 

Duncan wyszeptał coś i pochwycił kraty. 

-  Co ty tutaj robisz? Masz klejnot Darnleya. Powinnaś już  być  w  domu.  Dotknęła 

background image

jego ręki. 

-

  Nie ruszę się stąd bez ciebie. 

-

  Kathleen, błagam, musisz się ratować. Coś wymyśliłem. 

-

  Tak, co? 

Nie dostrzegła jego uśmiechu. 

Jeszcze nad tym pracuję. 

Strażnik głośno beknął, po czym krzyknął do Kathleen: 

-  Pospiesz się, kobieto! - Sięgnął po wino i wypił potężny łyk. 

- Duncan, przygotuj się na wszystko- wyszeptała i pocałowała go w usta. Oddał 

jej  pospiesznie  pocałunek,  jakby  czuł,  ze  to  ostatni  w  życiu.  Kathleen  przełknęła 

gorące łzy cisnące się jej do gardła. 

Nagle  podziemia  wypełnił  przeraźliwy  wrzask.  Kathleen  rozpoznała  głos 

Jeremy'ego.  Rozpoczynała  się  następna  część  planu,  Na  kamiennych  schodach 

rozległy się kroki, a potem jakieś krzyki. 

Strażnik wstał i wytarł zatłuszczone usta. 

Kto tam idzie? 

W ciemnym korytarzu, jak wystrzelony z procy, pojawił się Jeremy. Miał szeroko otwarte 

oczy  i  machał  w  powietrzu  rękami.  Biegł  prosto  na  strażnika.  Zanim  ten  zdążyć 

cokolwiek zrobić, chłopak wpadł na niego, Strażnik stracił równowagę i cofnął się. 

Próbował pozbyć się natręta, ale Jeremy przywarł do niego jak plaster miodu. Zaczęli 

się okręcać w dzikim tańcu. 

Co się dzieje? - szeptem zapytał Duncan. 

-  Zaczyna  się.  -  Kathleen  ruszyła  w  stronę  strażnika  i  krzyczącego  chłopca. 

Zatrzymała się w pewnej od nich  odległości  i  czekała.  W  pewnej  chwili  Jeremy 

otarł  się  o  nią  i  wcisnął  jej  w  ręce  pęk  kluczy.  Naprawdę  miał  talent.  Mimo  że 

przyglądała się scenie uważnie, nic widziała, kiedy chłopak zdołał wyciągnąć klucze 

zza pasa strażnika. Wróciła  do  drzwi  celi.  Zabawa  w  kotka  i  myszkę  w  końcu 

rozzłościła  strażnika.  Wrzasnął  do  chłopaka,  żeby  stanął  w  miejscu.  Kathleen 

wiedziała, że Jeremy się nie uspokoi, dopóki ona nie zrobi swojego. 

Wsadziła  klucz  do  dziurki  i  przekręciła  go  powoli.  Zamek  zazgrzytał.  Zamarła, 

background image

przerażona, że strażnik mógł to usłyszeć. Odetchnęła z ulgą. Był zbyt zajęty odrywa-

niem od siebie chłopca. 

Gestem  kazała  Duncanowi  czekać  i  odeszła  w  stronę  Jeremy'ego.  Zgodnie  z 

planem klucze musiały trafić z powrotem do strażnika, żeby myślał, że przez cały 

czas  miał  je  przy  sobie.  Kathleen  nic  chciała,  by  za  ucieczkę  obwiniono 

Jeremy'ego. Jeszcze raz na schodach rozległy się kroki. Pojawiła się Marta. Miała 

poczerwieniałą od biegu twarz i wywijała nad głową drewnianą łyżką. Potrząsnęła 

nią przed nosem strażnika. 

-  Znalazłeś chłopaka? No to ja mu teraz dam, co mu się należy! Zjadł wszystkie 

moje ciastka z jagodami. Dobrze, że przyłapaliście tego złodziejaszka. 

Strażnik mocno zaciskał ręce na ramionach chłopca. 

Trzymaj go ode mnie z daleka, bo sam złoję mu skórę.  

Jeremy wyrwał się z uścisku i pobiegł do Kathleen, 

która  szybko  wsadziła  mu  klucze  w  rękę.  Chłopak  złapał  je  i  znowu  ruszył  do 

strażnika, a ten zamachnął się, chcąc go pochwycić. Jeremy umknął przed nim. 

-  Nie  złapiesz  mnie.  -  Przebiegł  obok  strażnika,  ale  odbił  w  bok,  bo  zobaczył 

Martę podnoszącą, groźnie łyżkę. Pochwycił z tacy bażanta i runął na schody. 

Strażnik zawył. 

-

  Złodziej! Ukradł mi posiłek! Marta zaczęła szlochać. 

-

  Sir, musi mi pan pomóc go złapać. 

-  Nie dam się wystrychnąć na dudka! – odkrzyknął strażnik i ruszył wraz z Martą 

za złodziejem. 

Kathleen  czekała,  aż  znikną  jej  z  widoku,  Jeremy  i  Marta  dobrze  odegrali 

swoje  role.  Na  podwórzu  czekał  na  chłopca  koń,  który  miał  go  zawieźć  do  rodziny 

Marthy. Tam będzie bezpieczny i otoczony najlepszą opieką. 

Odwróciła się do Duncana i otworzyła drzwi. 

Marny mało czasu, 

Złapał ją w ramiona. 

-  Jesteś niesamowita, ale przecież mówiłem ci żebyś się  ratowała  i  nie  czekała 

na mnie. 

background image

-

  No więc nie posłuchałam cię. Uśmiechnął się. 

-

  Dobrze wiedzieć, że potrafisz być taka nieposłuszna. 

Pomimo  grożącego  im  nadal  niebezpieczeństwa,  Kathleen  odczuła  ulgę. 

Uśmiechnęła się do Duncana i pochwyciła jego dłoń. 

-  Z tyłu są schody, które prowadzą do korytarza za jadalnią królowej. Te, którymi 

uciekł lord Darnley z kompanami po zamordowaniu Riccia. 

Duncan ujął jej twarz i spojrzał z powagą prosto w oczy. 

- Kiedy odkryją, że uciekłem, rozpoczną poszukiwania. Zabiją nas oboje. Jeremy też 

jest w niebezpieczeństwie. 

Potrząsnęła głową. 

- Nie jest. Później ci wszystko wyjaśnię, ale teraz musimy się spieszyć. 

Odwróciła się i ruszyła w stronę schodów. Starała się zwalczyć ogarniającą ją falę 

strachu. Duncan miał rację. Kiedy okaże się, ze więzień uciekł, lord Hepburn każe 

ich pojmać, a nawet od razu zabić. Zadrżała, ale otworzyła drzwi prowadzące na schody. 

Nie  może  teraz  o  tym  myśleć;  mają  jeszcze  wiele do  zrobienia,  zanim  powrócą  do 

swoich czasów. 

 

Duncan  złapał  dłoń  Kathleen  i  wysuwając  się  na  przód,  pierwszy  stanął  na 

nierównych kamiennych schodach. Drogę oświetlał sobie pochodnią. Jeśli czekało ich 

niebezpieczeństwo, chciał pierwszy stawić mu czoło. 

Delikatnie uścisnął ciepłą dłoń dziewczyny i ogarnęła go fala czułości. Nigdy jeszcze 

nie czuł nic podobnego do żadnej kobiety. Nigdy też nie pozwalał, by któraś stała się 

mu tak bliska. Obawiał się, że jeśli się do jakiejś zbliży, będzie próbowała ograniczać 

jego wolność. Jednak przy Kathleen czuł się bardziej wolny niż kiedykolwiek dotąd. 

Miał wrażenie, że mógłby walczyć nawet z ziejącym ogniem smokiem. 

Kiedy znaleźli się na piętrze, pchnął lekko drzwi. Przed nimi rozpostarł się ciemny 

korytarz. 

Kathleen minęła Duncana. 

Wyciągnął do niej rękę, ale była szybsza. 

background image

- Dokąd idziesz? - zapytał szeptem. Obejrzała się przez ramię. 

- Po twoje ubranie i miecz. 

Pobiegła do alkowy. Okna zasłaniały ciężkie długie kotary. Gdy dziewczyna 

rozsunęła je, Duncan zobaczył dużą dębową skrzynię. 

Kathleen odsunęła skobel i podniosła wieko. 

-  Nie jestem pewna, ale żeby wrócić do naszego wieku, musimy chyba mieć 

na sobie nasze ubrania. Widziałam kiedyś film, w którym grał Christopher Reeve. 

Nosił tytuł Zgubieni w czasie. Główny bohater wraz ze swoją ukochaną zagubił 

się w przeszłości. Udało mu się powrócić dopiero wtedy, gdy znalazł monetę ze 

swoich czasów. 

Rzuciła Duncanowi jego ubranie. 

-

  Nie był jednak z tego powodu szczęśliwy, ponieważ w przeszłości została jego 

ukochana.  Do  końca  życia  próbował  do  niej  powrócić.  To  tylko  wymyślona 

historia, ale warto spróbować. 

-

  Spróbuję wszystkiego. 

Gdy Duncan się przebierał, Kathleen sięgnęła do skrzyni i wyjęła jego miecz. 

Ale ciężki. 

Zapiął spodnie i wyciągnął dłoń po broń. Oparł miecz o ścianę, po czym włożył 

podkoszulek i skórzaną kurtkę- 

W tym momencie od schodów dobiegły ich czyjeś okrzyki. 

Do  alkowy  wpadło  dwóch  strażników,  którzy  od  razu  rzucili  się  na  parę 

uciekinierów. Duncan pchnął Kathleen za siebie i chwycił miecz. 

Idź do windy. Zaraz do ciebie dołączę. -  Nie  -  odpowiedziała  stanowczo.  - 

Odejdziemy razem albo wcale. 

Zacisnął dłoń na rękojeści. 

- W takim razie, moja damo, zabieram się do walki. 

Strażnicy  biegli  w  jego  stronę  z  oczami  pałającymi  wściekłością.  Nie  ulegało 

wątpliwości, że zamierzają zabić i jego, i Kathleen. Ale Duncan nie przestraszył się. 

Postanowił nie pozbawiać ich życia... chyba że będzie zmuszony, 

Szybszy z mężczyzn wydał z siebie wojenny okrzyk, po czym podniósł miecz. 

background image

Duncan  zablokował  atak.  Powietrze  przeszył  zgrzyt  stali  uderzającej  o  stal. 

Duncan  okręcił  się,  widząc,  że  szarżuje  na  niego  drugi  strażnik.  Słyszał,  że 

nadbiegają następni wartownicy. 

Ugodził  pierwszego  z  atakujących  bokiem  miecza.  Mężczyzna  odsunął  się. 

Drugi krzyknął. Duncan rzucił się do przodu i ugodził go w ramię. Z rany trysnęła 

krew. Mężczyzną stanął, nie wiedząc, co robić. Duncan wykorzystał okazję i zadał 

mu cios pięścią w szczękę. Przeciwnik padł na podłogę jak kłoda. 

Duncan pochwycił Kathleen za rękę. 

Uciekajmy! 

Biegli do jadalni królowej, mijając miejsce, w którym zginął Riccio. - To tam! - 

krzyknęła Kathleen. Mały pokój wydawał się zapraszać ich do siebie. 

Pokaż mi klejnot Darnleya! - zawołał Duncan. 

Kathleen wyciągnęła medalion z kieszeni i podała mu go. 

Zdziwił  się,  czując,  że  jest  zimny.  Nie  wiadomo  dlaczego  sądził,  że  będzie 

promieniował ciepłem. -  W  grach,  które  wymyślałem,  odpowiedź  zawsze 

kryła się w czymś najbardziej oczywistym. 

Rozejrzał  się  po  wyłożonym  drewnianą  boazerią  pokoju.  Na  drewnianych 

panelach  widniały  rzeźbione  herby  największych  klanów  Szkocji.  Nie  miał 

pojęcia, czego powinien szukać. Odwrócił się do Kathleen, która wodziła dłońmi 

po panelach. 

Potrząsnął głową. 

-  Musi istnieć jakiś związek miedzy medalionem  a tym pokojem. Myślę, że 

jesteśmy  blisko,  ale  zdaje  się,  że  brakuje  nam  jednej  części  do  zakończenia 

układanki. 

Kathleen zatrzymała się. - Wiem. 

-  Jeśli uda nam się wrócić, chcę, żebyś pojechała ze mną do Stanów. Będzie 

ci się tam podobało. Mam dom nad jeziorem Washington, łódź... 

Dotknęła jego ramienia. 

-  Mój  dom  i  moja  ciastkarnia  są  tutaj,  w  Szkocji.  Ta  ciastkarnia  należy  do 

naszej  rodziny  od  pokoleń.  Nie  umiałabym  jej  sprzedać.  Ale  nie  zobaczymy 

background image

naszych domów, jeśli nie znajdziemy drogi powrotu. 

Z  niechęcią  powrócił  do  poszukiwań.  Czuł  się  tak,  jakby  miedzy  nimi  nagle 

wyrosła  niewidzialna  bariera.  Nigdy  nie  przyszło  mu  nawet  do  głowy,  że 

Kathleen mogłaby nie chcieć opuścić Szkocji. W końcu był w stanie zaoferować jej 

wszystko,  co  można  kupić  za  pieniądze.  Otrząsnął  się  z  ponurych  myśli. 

Kathleen  ma  rację.  Najpierw  muszą  wrócić.  Palcami  dotknął  wgłębienia  w 

panelu,  którego  Wzór  przypominał  kształt  klejnotu.  Wgłębienie  znajdowało  się 

pośrodku herbu królowej. 

Serce  zaczęło  mu  szybciej  bić.  Wetknął  klejnot  we  wgłębienie.  Pasował 

doskonałe. 

Odsunął się od ściany i zerknął w stronę Kathleen. 

-  A teraz co? Może powinniśmy wypowiedzieć jakieś zaklęcie? 

Uśmiechnęła się. 

-  Nie znam żadnych. Zaklęcia to pewnie domena Harriet  Ta kobieta jest kimś innym, 

niż  wszyscy  sądzą.  Pierwsze,  co  zrobię  po  powrocie,  to  zapylam  ją,  w  jaki  sposób 

cofnęła nas w czasie. Mnie przychodzi do głowy tylko powiedzonko z dzieciństwa: 

czary-mary, hokus-pokus... 

Winda  drgnęła  i  nagle  drzwi  do  niej  zamknęły  się.  Duncan  wziął  Kathleen  w 

ramiona. 

-

  Może to było to. 

-

  A może cofniemy się jeszcze dalej. 

Odwrócił ją twarzą do siebie i lekko pocałował w usta. - Nie obchodzi mnie, gdzie 

jestem, póki mam cię przy sobie. 

Winda ruszyła z miejsca. Duncan mocno przytulił Kathleen. 

Drzwi do windy otwierały się powoli. Do małego pomieszczenia nagle wlało 

się światło. Błysk z flesza aparatu fotograficznego oślepił Duncana. 

Wrócili do swoich czasów. 

Obejrzał się na Kathleen. Jest obok niego i tylko to się liczy. Callum wyciągnął 

do nich rękę. 

-  Wyglądacie zupełnie nieźle. No, ale przecież tkwicie w tej windzie dopiero od 

background image

wczoraj. - Pochylił się i podniósł z podłogi klejnot Darnleya, po czym wsunął go 

do kieszeni. Puścił do nich oczko. - Dopilnuję, żeby trafił na swoje miejsce. 

Kathleen wstała i otrzepała spódnicę. Szeroko otworzyła oczy. 

-  Od wczoraj? Ależ to niemożliwe. To trwało dłużej. Jestem pewna. 

Callum uniósł brwi. 

-  Czas często płata nam figle. Rządzi się własnymi zasadami. To przynajmniej 

zawsze powtarza mi Harriet, ta swatką, 

Duncan objął Kathleen w pasie i razem opuścili windę. Uśmiechnął się. 

-  Callum, nie uwierzysz, gdzie byliśmy. To była najbardziej ekscytująca... 

Callum położył palec na ustach, tak jakby chciał go uciszyć. 

-  O tak, chłopcze, uwierzyłbym. - Skinął głową w stronę dziennikarzy. - Ale czy 

na pewno chcesz się dzielić swoimi rewelacjami z nimi? Ściągnęła ich tu wieść, 

ż

e bogaty Amerykanin utknął w windzie na całą dobę. To wszystko. 

Duncan poczuł się tak, jakby ściany pałacu zamykały się nad nim. 

A wiec ty wiesz?  

- Tak. 

Błysnął flesz, ponownie oślepiając Duncana, Może to tylko sen. Może uderzył się w 

głową.  Tak,  to  pewnie  to.  Ale  w  takim  razie,  dlaczego  Callum  tak  dziwnie  się 

zachowuje i skąd pochodzi klejnot Darnleya? 

Ludzie tłoczyli się wokół niego, oddzielając go od Kathleen. 

-

  Poczekaj. Dokąd idziesz?! - krzyknął za nią. 

-

  Muszę sprawdzić, co z cukiernią. 

-

  Zadzwonię do ciebie. 

Pożałował tych słów zaraz po ich wypowiedzeniu. Zabrzmiały jak próba wymigania 

się. Wyraz twarzy Kathleen świadczył o tym, że tak właśnie je odebrała. Do diaska, 

nie  to  miał  na  myśli.  Patrzył,  jak  się  od  niego  odwraca,  ale  nie  wiedział,  jak  ją 

zatrzymać. 

Callum, przekrzykując szum rozmów, zawołał: 

-  Zebraliście już państwo informacje! A teraz żegnam, bo za chwilę zabraknie nam tu 

powietrza! 

background image

Duncan odwrócił się do niego. 

-

  Dzięki, czułem się jak w potrzasku. Odźwierny uśmiechnął się. 

-

  Teraz możesz już iść za twoją dziewczyną, chłopcze. Duncan nie odpowiedziała Nie 

było  sensu  tłumaczyć  Callumowi,  jakie  obowiązki  ciążą  na  nim  i  na  Kathleen  w 

związku  z  ich  firmami.  Można  się  domyślać,  że  stary  Szkot  jest  zdania,  ii  miłość 

pokona  wszystkie  przeciwności.  Tak  może  i  było  w  minionych  wiekach,  ale  obecnie 

rzeczy mają się inaczej. Ludzie się zmienili. Callum pacnął go w ramię. 

-  Muszę  wyprowadzić  reporterów,  żeby  się  nie  pogubili.  Przemyśl  to,  co 

powiedziałem. 

Do Duncana podszedł mężczyzna ubrany w pomięty bawełniany garnitur. Był to pan 

Robertson, z którym miał się spotkać poprzedniego dnia. Robertson zmarszczył 

czoło. 

-  Jak  wyście  to  przetrwali?  Zamknięci  w  windzie  przez  tyle  czasu?  Masz 

podartą  koszulę,  ale  poza  tym  wyglądasz  dobrze.  Chyba  odpowiadało  ci 

towarzystwo tej szczupłej dziewczyny. 

Robertson  nie  czekał  na  odpowiedź.  Słowa  wypadały  mu  z  ust,  jakby  po 

prostu uwielbiał dźwięk własnego 

głosu. Wskazał na miecz leżący na podłodze windy. 

-  Widzę,  że  przyniosłeś  jeden  okaz  ze  swojej  kolekcji.  Wygląda  na 

autentyczny. Jest na nim nawet sztuczna krew. Interesujące. 

Duncan spojrzał na miecz. W tej chwili pojął, ze nic z tego, co przeżył, nie 

było snem. 

-  To  nie  jest  kopia.  Został  zrobiony  w  szesnastym  wieku.  A  krew  jest 

prawdziwa. 

Robertson odchrząknął. 

-  Interesujące. - Podrapał się po karku. – Ludzie z twojego biura dzwonili do 

mnie  co  pół  godziny  od  chwili,  kiedy  stwierdziliśmy,  że  utknąłeś  w  tej 

przeklętej windzie. 

Jakby na potwierdzenie odezwała się komórka Duncana. 

Sięgnął  po  nią  do  kieszeni  na  piersiach.  Telefon  znowu  działał,  jakby  chciał 

background image

przypomnieć, ze jego właściciel wrócił do prawdziwego życia. Głos po drugiej 

stronie należał do Johna Forseitha. 

Robertson machnął głową, 

- Może odbierzesz na górze? Tam jest bardziej kąmeralnie, a poza tym będziemy 

mogli wreszcie dobić naszego  targu.  -  Roześmiał  się.  -  Ale  tym  razem  pójdziemy 

schodami. 

Duncan skinął głową, jednak zanim się poruszył, spojrzał w stronę drzwi, za którymi 

kilka minut temu zniknęła Kathleen. Zniknęła z jego życia tak samo nagle, jak się w 

nim  pojawiła.  Może  tak  jest  lepiej.  W  końcu  maja.  swoje  firmy  i  muszą  o  nich 

pamiętać, 

- Robertson, poczekaj. Zapomniałem zabrać miecz. 

Wrócił do windy. Kiedy zaciskał dłoń na rękojeści, przyszło mu do głowy, że w 

szesnastym wieku było dokładnie tak, jak sobie to wyobrażał, gdy w młodości brał 

udział  w  rycerskich  turniejach.  Same  intrygi  i  sensacje.  Znalazł  nawet  damę  swego 

serca. Szkoda tylko, ze ta bajka musi się już skończyć. 

Usłyszał  jakiś  zgrzyt,  jakby  ktoś  włączył  windę.  Popatrzył  na  panel  kontrolny. 

Ś

wieciły się wszystkie przyciski. Podłoga zatrzęsła się i drzwi się zatrzasnęły. 

Kathleen  spojrzała  przez  ramię.  Od  Duncana  oddzielali  ją  dziennikarze  i 

zaciekawieni turyści. Ponad rozmowami i licznymi pytaniami usłyszała sygnał tele-

fonu, jego telefonu.  

Widziała, że wyjmuje go z kieszeni kurtki i odpowiada. Poczuła się tak, jakby świat 

rozpadał się na dwoje. Szybko wrócił do swojego życia. Teraz czas na nią. Ona też 

musi wracać do siebie. Odwróciła się i wyszła na osnute mgłą uliczki Edynburga. 

Gdzieś  z  oddali  dochodziły  dźwięki  kobzy,  turyści  tłoczyli  się  przed  pałacem  w 

kolejce  za  biletami  do  wejścia.  Jeszcze  raz  obejrzała  się  przez  ramię.  Nie  zo-

baczyła  już  Duncana.  Prawdopodobnie  kończy  ubijać  interes,  w  związku  z 

którym zjawił się w Edynburgu. Wszystko znowu jest takie, jak było wcześniej. 

Nie,  nie  do  końca.  Ona  się  zmieniła.  Przeżyła  najbardziej  fantastyczną 

przygodę swego życia i zakochała się w ciemnowłosym księciu. I nawet gdyby 

wcześniej  wiedziała,  ze  ów  książę  złamie  jej  serce,  nie  zawahałaby  się 

background image

ponownie  wsiąść  do  windy,  W  końcu  szczęśliwe  zakończenia  zdarzają  się 

tylko w baśniach. 

Callum wykrzyknął jej imię. Odwróciła się i zobaczyła, że biegnie w jej stronę. 

Zatrzymał się przed nią zdyszany, z poczerwieniałą od biegu twarzą. 

-  Kathleen,  zdarzyło  się  coś  strasznego.  Próbowałem  do  tego  nie  dopuścić, 

ale wszystko działo się tak szybko. 

Kathleen położyła mu dłoń na ramieniu. 

-

  Odetchnij i uspokój się. O co chodzi? 

-

  Ten Duncan. On wrócił. 

Kathleen poczuła, że brakuje jej tchu. Nie przypuszczała, że Duncan postanowi 

wyjechać  tak  szybko. Pewnie  złapał taksówkę na lotnisko. Mógł się przynajmniej 

przedtem pożegnać. 

Przełknęła łzy. 

Pewnie spieszył się do firmy. 

Callum potrząsnął głową. 

Nie, dziewczyno. Nie mówię o Stanach. – Callum zniżył głos, - Duncan 

wrócił  do  szesnastego  wieku. Kathleen miała wrażenie, że ziemia pod jej stopami 

robi  się  miękka.  Musiała  pochwycić  się  ramienia  Calluma,  żeby  nie  upaść.  To 

niemożliwe. Wzięta głęboki oddech, by zmusić się do rozsądnego myślenia. 

- Przez chwilę myślałam, że powiedziałeś, że Duncan powrócił do szesnastego wieku. 

Ale to przecież niemożliwe. 

Callum energicznie kiwał głową. 

- Dokładnie to powiedziałem, dziewczyno.  

 

10

 

Przez  następne  kilka  dni  Kathleen  żyła  jak  w  goryczce.  Nikt  nie  mógł  odnaleźć 

Harriet;  jakby  zapadła  się  pod  powierzchnie  ziemi.  Ekipa  remontowa  zdołała 

otworzyć drzwi windy, ale nie znaleziono w niej Duncana. 

Kathleen,  walcząc  z  niepokojem,  chodziła  tam  i  z  powrotem  po  zatłoczonej 

cukierni. Gdzie on jest? 

background image

Przez  firankę  przedarło  się  do  wewnątrz  poranne  słońce,  oblewając  cukiernię  ciepłą 

łuną. Szum rozmów mieszał się ze stukaniem łyżeczek o spodki. Kiedy rozniosła się 

wieść,  że  Kathleen  spędziła  noc  w  windzie  z  przystojnym  Amerykaninem,  jej 

cukiernia stała się nagle nadzwyczaj 

popularna.  Jednak  Kathleen  po  raz  pierwszy  w  życiu  nie  cieszyła  się  z  napływu 

klienteli.  Pragnęła  tylko  szukać  Duncana.  Ale  jak  to  słusznie  zauważył  Callum,  nie 

można szukać kogoś, kto utknął w szesnastym wieku. 

Kathleen  zamknęła  dłoń  na  wisiorku  od  Harriet.  Jeśli  Duncan  wrócił  do 

szesnastego  wieku,  nie  ulega  wątpliwości,  ze  spotkał  się  tam  z  czekającym  na 

niego  lordem  Hepburnem.  Zamknęła  oczy,  starając  się  odegnać  od  siebie  wizję 

Duncana osadzonego w lochach. Dlaczego wrócił do windy? 

Musiała  oderwać  się  od  tych  czarnych  myśli.  Callum  przyrzekł,  że  da  jej  znać, 

kiedy tylko natknie się na Harriet... albo Duncana. 

Sięgnęła  po  glinianą  misę  i  wymieszała  w  niej  mleko  z  mąką.  Może  zdoła 

przetrwać dzień, jeśli zajmie się wymyślaniem nowych przepisów. Trzymając misę 

jedną  ręką,  drugą  energicznie  mieszała  ciasto.  Po  chwili  kręcenia  uszczknęła 

kawałek  masy.  Była  bez  smaku.  Czegoś  jej  brakowało.  Dosypała  sporą  porcję 

czekoladowych wiórków. 

Rozejrzała  się  po  cukierni.  Przy  stolikach  siedziały  pary  popijające  kawę  lub 

herbatę  i  zajadające  ciasteczka.  Tego  dnia  utarg  był  wyśmienity.  Szczyt  sezonu 

turystycznego,  no  i  ta  plotka  o  niej  i  Amerykaninie.  Odniosła  sukces,  ale  w 

ogóle jej to nie obchodziło. 

Usłyszała  dzwoneczki  przy  drzwiach.    Spojrzała  w  ich,  stronę  z  nadzieją,  że  to 

Callum,  jednak  weszła  parą  ubrana  w  śmieszne  spodnie,  obładowana  torbami  na 

zakupy. 

Kathleen  wsypała  wiórki  do  ciasta  i  odstawiła  misę  bo  para  podeszła  do  lady. 

Przyjęła  od  niech  zamówienie,  placki  z  jeżynami  i  dwie  filiżanki  gorącej  kawy,  po 

czym przyglądała się, jak dwójka klientów odchodzi do stojącego w  rogu  stolika. 

Wróciła do ucierania ciasta. 

Dzwoneczki przy drzwiach odezwały się ponownie. 

background image

To była Harriet. 

Kathleen  upuściła  misę,  która  uderzając  o  podłogę  rozbiła  się  na  tysiące 

kawałków.  Ignorując  klejącą  się  maź  i  zaciekawione  spojrzenia  klientów.  Kathleen 

rzuciła się w stronę staruszki. 

-

 Gdzie byłaś? Szukaliśmy cię razem z Callumem. Słyszałaś? Duncan zaginął. 

-

 Uspokój się, dziewczyno. Jestem strasznie zmęczona i muszę trochę odpocząć. 

Harriet minęła Kathleen i usiadła przy oknie. Zabrzęczała zawartość torby, którą 

rzuciła na stolik. Staruszka westchnęła. 

- Przykro  mi,  że  nie  mogłam  was  przywitać  po  waszym  powrocie,  ale  ciężko 

pracowałam. Ostatnia para, którą kojarzyłam, bardzo się opierała. Chyba jestem już za 

stara  do  tej  roboty.  Jeszcze  z  nimi  nie  skończyłam.  Możesz  sobie  wyobrazić,  że 

tamta panna nie chce przyjąć ode mnie broszki? 

Kathleen  usiadła  naprzeciwko  staruszki,  która  trajkotała  tak  jak  zawsze.  Ale 

dziewczyna nie dała się zwieść. Musi odnaleźć Duncana. 

Pochyliła się. 

-  Nie słyszałaś mnie? Duncan zaginął. Nie wrócił ze mną. - Zamilkła na chwilę. - 

No, wrócił, ale potem znowu odjechał. Co zrobimy? 

Odezwał  się  telefon  wiszący  na  ścianie,  Kathleen  zignorowała  go.  Nic  się  nie 

Uczy, tylko odnalezienie Duncana. Miała nadzieję, że jeszcze żyje. 

Harriet położyła rękę na jej dłoni. 

Nie odbierzesz, dziewczyno? 

-  Jeśli  to  coś  ważnego,  zadzwonią  jeszcze  raz.  Widząc,  że  Harriet  w  ogóle  nie 

przejęła  się  wieścią  o  Duncanie,  Kathleen  postanowiła  mocniej  nacisnąć  na 

staruszkę.  Chciała  dowiedzieć  się  od  niej,  w  jaki  sposób  winda  przenosi  ludzi  w 

przeszłość. Może wtedy będzie mogła pomóc Duncanowi. 

-  Są rzeczy ważniejsze niż odpowiadanie na telefon - rzuciła szeptem. - Muszę się 

dowiedzieć, w jaki sposób wysłaliście nas do szesnastego wieku. 

Harriet potarła czoło. 

-  Ojej, ale to pokolenie jest kłopotliwe. Kiedyś ludzie po prostu cieszyli się, że się 

spotkali. - Uniosła brwi. — Ale nie wy. Wy chcecie wiedzieć jak i dlaczego. Twoja 

background image

matka nie zadawala mi takich pytań:. 

Kathleen  zacisnęła  dłonie,  żeby  nie  udusić  staruszki.  Zastanawiała  się,  czy 

umyślnie unika odpowiedzi na jej pytanie. 

-  Nie  chcę  rozmawiać  o  moich  rodzicach;  proszę,  powiedz  mi,  jak  cofnęłaś 

mnie i Duncana w czasie? 

Harriet zamrugała. 

-

  Tajemnica zawodowa, dziewczyno. Tajemnica. A teraz powiedz mi, dlaczego po 

powrocie nie zostałaś z Duncanem? 

-

  Skąd... 

Harriet potrząsnęła głową. 

To nieważne, odpowiedz mi na pytanie.  

Marnowały cenny czas, ale tylko Harriet mogła pomóc Kathleen odnaleźć Duncana. 

Dziewczyna postanowiła zachować spokój. 

- To skomplikowane. Było tam mnóstwo ludzi. Duncan musiał załatwić swoje sprawy, 

a ja chciałam sprawdzić, co z cukiernią. Harriet zmarszczyła czoło. 

- Nic  nie  jest  ważniejsze  od  miłości.  –  Odchyliła  się  na  krześle.  -  Powiedz 

mi,  dziewczyno,  czy  gdybym  odnalazła  Duncana,  nadal  stawiałabyś  swoją 

cukiernie przed nim? 

Kathleen poczuła łzy w oczach. Potrząsnęła głową, 

- Nie, oczywiście, że nie. Proszę, Harriet, pomóż mi go uratować. Boję się, że 

lord Hepburn go uwięził i że go... 

Staruszka poklepała ją po dłoni. 

-

  W porządku, dziewczyno. Twój Amerykanin zaraz wróci. 

-

  O czym ty mówisz? 

Odezwały  się  dzwoneczki  przy  drzwiach.  Stał  w  nich  Duncan.  Wydawał  się 

jakiś  większy,  niż  gdy  go  widziała  ostatnio.  Oczywiście  rozmawiał  przez 

komórkę. 

Harriet zakaszlała, pochwyciła torbę ze zdjęciami i wstała. 

-  No, no, zrobiłam dla tej pary tyle, ile mogłam. Teraz już pójdę. Mam  dużo 

pracy, bardzo dużo. 

background image

Odeszła  do  drzwi,  ale  zatrzymała  się  przy  Duncanie.  Poklepała  go  po 

ramieniu i zanim znikła, szepnęła mu coś do ucha. 

Kathleen  chrząknięciem  przeczyściła  gardło.  Nie  miała  pojęcia,  co  Harriet 

powiedziała  do  Duncana,  ale  cokolwiek  to  było,  wywołało  uśmiech  na  jego 

twarzy. Wydawało się, że zbliża się do Kathleen w zwolnionym tempie. Patrzyła 

mu w oczy starając się zachować równy oddech. Żyje. 

Dotarł do stolika i wsadził komórkę do kieszeni kurtki. 

Uśmiechnął się. - Cześć. 

Wstała tak gwałtownie, że przewróciła krzesło, 

-  Co  znaczy  to  cześć?  Gdzie  byłeś?  Callum  i  ja  odchodziliśmy  od  zmysłów. 

Myślałam, że nie żyjesz, żelord Hepburn cię zabił. Wzruszył ramionami. 

-  Próbował,  ale  jakoś  w  końcu  się  porozumieliśmy.    Opowiem  ci  o  wszystkim 

przy obiedzie. 

Kathleen czuła każdy nerw. Nie wiedziała, czy ma się Duncanowi rzucić na szyje, 

czy raczej walnąć filiżanką w głowę. Oparta ręce na biodrach. 

-  Martwiłam  się  o  ciebie.  Nie  spałam  przez  trzy  dni  i  przypalałam  wszystko, 

czego  tylko  się  dotknęłam.  A  ty  spokojnie  tu  sobie  stoisz  i  opowiadasz,  że 

doszliście z lordem Hepburnem do porozumienia? Straszliwie się o ciebie bałam. A 

w ogóle, jak do tego doszło, że znowu cofnąłeś się w czasie? 

Potarł kark. 

-  Harriet  wspominała  coś  o  moich  priorytetach  i  o  tym,    że  się  nad  nimi  nie 

zastanowiłem. 

-

  To ona cię odesłała? Skinął głową. 

-

  To szaleństwo, 

-

  Ale pasuje do Harriet. 

Wpatrywał się w nią tak intensywnie, że zaczynało jej brakować tchu. Przez ostatnie 

dni przekonała się, ze go kocha. Wiedziała,  że to bezsensowne. Nie znają się zbyt 

długo.  Przeżywała  jeszcze  raz  każdą  chwilę,  którą  ze  sobą  spędzili.  Przecież,  miłość 

potrzebuje  czasu,  by  wzrastać,  tłumaczyła  sobie.  Jak  może  się  decydować  na 

budowanie z kimś życia po tak krótkiej znajomości? Ale mimo tych obaw  znała 

background image

odpowiedź.  Musiała  tylko  usłyszeć  ją  od  niego.  Najpierw  jednak  chciała  coś 

zrobić. Podniosła głos, tak żeby przekrzyczeć szum rozmów. 

-  Bardzo  państwa  przepraszam,  ale  muszę  zamknąć  cukiernię,  więc  proszę, 

abyście wszyscy wyszli. 

Patrzyła,  jak  klienci,  poszeptując  coś  do  siebie,  zbierają  swoje  rzeczy  i 

przechodzą do drzwi. Nie ulegało wątpliwości, ze uznali, iż właścicielka cukierni 

straciła  rozum.  W  rzeczywistości  było  całkiem  odwrotnie.  Kathleen  wreszcie 

zrozumiała, co w jej życiu jest najważniejsze. 

Po wyjściu ostatniego klienta przeszła do lady. Wiedziała,  że  Duncan  za  nią 

pójdzie. Sięgnęła po dzbanek z kawą i odwróciła się do niego. 

Kawy? 

Potrząsnął głową. 

Nie lubię. 

Poczuła przyspieszenie pulsu. 

-  W  takim  razie,  dlaczego  zamawiałeś  ją  za  każdym  razem,  kiedy  tu 

przychodziłeś? 

Chyba to oczywiste. 

Starała  się  zignorować  walenie  w  piersiach.  W  myślach  nakazywała  sobie 

zachować  spokój.  Duncan  nie  wypowiedział  jeszcze  odpowiednich  słów. 

Sięgnęła do lady z plackami. 

-

 A może placuszka? 

-

 Za mało słodki. - Zamilkł. - Kathleen, to ciebie pragnę. 

A więc już prawie powiedział. 

Odezwała się jego komórka. Wyjął ją z kieszeni, podniósł przykrywkę dzbanka i 

wrzucił telefon do kawy.  

Uśmiechnął się. 

 

—  Nigdy jej nie lubiłem. Zawsze dzwoni w najmniej odpowiednich  momentach, 

tak jak teraz. 

Serce  Kathleen  biło  już  jak  oszalałe.  Na  to  właśnie  czekała;  aż  powie,  że  jest 

ważniejsza od jego firmy. 

background image

W oczach Duncana widziała miłość; tę samą, która przepełniała i jej serce. Znała 

już prawdę, ale chciała ją usłyszeć. Uśmiechnęła się. 

Dlaczego to zrobiłeś? Mógł dzwonić ktoś ważny.  

Sięgnął po jej dłoń. 

-  Wczoraj  po  powrocie  postanowiłem  sprzedać  firmę.  Kiedy  tylko  podjąłem  tę 

decyzję,  do  głowy  zaczęły  mi  przychodzić  pomysły  na  nowe  gry,  ale  nawet  wtedy 

przede wszystkim myślałem o tobie. Dzwoniłem do ciebie, lecz nie odbierałaś. 

Obszedł ladę i wziął Kathleen w ramiona, 

-  Kocham cię, Kathleen. Myślę, że zakochałem się w tobie już wtedy, kiedy po raz 

pierwszy  cię  zobaczyłem,  tylko  sobie  tego  nie  uświadamiałem.  To  ty  jesteś  ważna. 

Wszystko  inne  to  iluzja.  Postanowiłem  zacząć  od  początkuj  i  tym  razem  zrobić  to 

dobrze, - Zamilkł. - Z tobą. Co o tym myślisz? 

Pocałowała go lekko w usta i szepnęła: Kocham, cię, Duncanie MacGreggor, i 

podoba mi się twój plan. Jak powiedziałaby Harriet, mamy po swojej stronie cały świat.