Pam BINDER
SWATKA
1
Kathleen MacKenzie nie miała dzisiaj ochoty na jej odwiedziny.
Romantyczne dźwięki kobzy przepływały przez ulice Edynburga, jakby chciały
przypomnieć Kathleen, że nie powinna przejmować się takimi sprawami. Usiadła
na wyłożonym miękkim pledem parapecie i wyjrzała na ulicę. Do cukierni
zbliżała się Harriet Maclaren, miejscowa swatka. Kathleen głęboko westchnęła.
Ta miła staruszka ciągle się jej naprzykrzała. Gdy Kathleen znowu wyjrzała
przez okno, zobaczyła, że poranne słońce oblało ciepłym światłem wiekowe
miasto, które potrafiło zmierzyć się z przyszłością, nie wypierając się
przeszłości. Właśnie tradycja swatania ludzi należała do licznych
starodawnych zwyczajów, które zachowały się w Edynburgu, a za które
Kathleen
Tak kochała to miasto.
W jej cukierni roznosił się zapach cynamonu, czekolady i palonego cukru. Kathleen
uśmiechnęła się. Wszystko jest już gotowe. Piekła od brzasku i teraz pozostałojej
tylko czekać na klientów. Pierwsza będzie Harriet, ale to dobrze. Kathleen
zazwyczaj udawało się zbyć staruszkę i przewidywała, że tym razem też
szybko się jej pozbędzie.
W końcu musi zajmować się cukiernią, i nie ma czasu na nic innego.
Ojciec Kathleen zginaj w katastrofie lotniczej, a po śmierci matki osierocona
dziewczyna sama zajęła się prowadzeniem rodzinnego interesu, który istniał juz od
czasów królowej szkockiej, Marii. Kathleen położyła na kolanach książkę. Powieść
zatytułowana Na zawsze Amber, napisana przez Kathleen Winsor, była ulubioną
lekturą matki Kathleen, więc i ona czytała ją na okrągło; dzięki temu czuła się mniej
samotna. Obydwie z matką uwielbiały powieści historyczne. Matka zmarła przed
trzema laty, niecały tydzień po tym, jak Kathleen ukończyła studia na edynburskim
uniwersytecie. W oczach Kathleen zebrały się łzy. Nikt nie był zdziwiony, ze matka
czekała, aż córka ukończy studia. Znajomi mówili, że wszystko, co robiła, było sporo
wcześniej zaplanowane, i dodawali, że teraz z pewnością przeprowadza reorganizację w
niebie. Kathleen otarła łzy spojrzała na czarną tablicę i spisaną kredą listę rzeczy do
zrobienia. Uśmiechnęła się. Sporządzanie takich list to następna cecha łącząca ją z
matką. Kathleen odziedziczyła też kilka cech po ojcu. Na przykład zielone oczy i
lekki szkocki akcent. Lubiła tę kombinację.
Zerknęła na stary zegar stojący dumnie u wejścia do cukierni. Zbliżała się
dziewiąta. Czas się z parapetu i poszła odstawić książkę na półkę. Wyprostowała długą
do kostek wzorzystą spódnicę, obciągnęła bluzeczkę. Ich styl pasował do trochę
osobliwego wnętrza cukierni. Kathleen ubierała się w ten sposób z przyzwyczajenia, ale
ostatnio także ze względu na swój nastrój.
Otrząsnęła się z dziwacznego przeczucia, że Edynburg, to pradawne miasto, coraz
bardziej zaraza ją swoją atmosferą. Przeszła do drzwi wejściowych i otworzyła je.
Cukiernia nazywała się Kathleen, na cześć kobiet, które w tej rodzinie od pokoleń
nosiły to imię. Powietrze wpływające przez uchylone okno wydymało lekko koronkowe
firanki. Śnieżnobiałe, tak jak wykrochmalone obrusy pokrywające stoliki. Cukiernia
znajdowała się nieopodal pałacu Holyrood, letniej rezydencji królowej i popularnej
atrakcji turystycznej. Zegar biciem obwieścił pełną godzinę. W tym samym momencie
rozległ się aksamitny dźwięk dzwoneczka. Drzwi otworzyły się i Kathleen uśmiechem
powitała wiosenny dzień i swoją pierwszą klientkę.
- Dzień dobry, Harriet.
- Dobry, dobry, dziewczyno. - Staruszka przyciskała do obfitego biustu
płócienną torbę. Uśmiech wyrzeźbił wokół jej oczu siateczkę zmarszczek.-
Przyniosłam zdjęcia nowych kandydatów i chcę ci je pokazać - Sama je zrobiłam. To
o wiele lepsze niż opowiadanie, jak je zrobiłam. To o wiele lepsze niż
opowiadanie, jak wyglądają. Zresztą wszyscy są przystojni i odpowiedzialni.
Niektórzy nawet bardzo przyjemni dla oka- Mrugnęła. - Jeśli rozumiesz, co mam
na myśli. Kathleen przeszła za sięgający pasa kontuar, gdzie za szklaną taflą
leżały placuszki z owocowym nadzieniem. -Tak, tak, Harriet, wiem doskonale, o
co ci chodzi, ale moja odpowiedź brzmi tak samo jak ta, którą dałam ci podczas
twojej ostatniej wizyty. Od śmierci matki. Sama muszę prowadzić cukiernię. Jest
szczyt sezonu turystycznego, i nie mam czasu na myślenie o romansach. A ty
pewnego dnia natkniesz się na kogoś, komu nie spodoba się, że robisz mu zdjęcia.
Harriet potrząsnęła głową.
- Nigdy do tego nie dojdzie, dziewczyno. Interesują mnie tylko mężczyźni
wyglądający sympatycznie ale ty jak zawsze zmieniłaś temat.
Harriet przeszła do pobliskiego stolika stojącego przy oknie. Usiadła, torbę
postawiła obok siebie i zaczęła w niej szperać. Wreszcie wyciągnęła stosik
zdjęć.
- Jak dawno sięgnę pamięcią, powtarzasz to samo. Twoja matka też tak mówiła. -
Staruszka uniosła brwi. - Dopóki nie znalazłam jej partnera.
Kathleen roześmiała się. Harriet lubiła przypisywać sobie połączenie wszystkich
dobrych małżeństw w Edynburgu. A przecież matka opowiadała Kathleen, że poznała
ojca przypadkowo. Ale też nigdy nie spierała się o to z Harriet, a Kathleen tym
bardziej nie zamierzała tego czynić. Uśmiechnęła się, po czym wróciła do
rzeczywistości.
Harriet pomachała jakimś zdjęciem. - Chłopak nazywa się Liam Campbell.
Przystojny i solidny. Kathleen obwiązała pas koronkowym fartuchem.
Czekała, aż staruszka powie, że Liam jest łagodny jak baranek, więc jest dla niej
wspaniałą partią. Otrząsnęła się z tej myśli. Sama nie wiedziała, jakiego typu
mężczyznę by chciała, wiec skąd miałaby to wiedzieć Harriet?
Dzwoneczki przy drzwiach odezwały się ponownie Kathleen spojrzała w tamtą stronę.
To był jej Amerykanin. Wytarła dłonie w fartuch, czując, ze nagle jej serce zaczyna
bić nieco szybciej. Dobrze się prezentował. Zresztą jak zawsze.
Miał na sobie czarną skórzaną kurtkę lotniczą, sprane dżinsy, a pod pachą niósł
długą, wąską paczkę. Jak zazwyczaj, rozmawiał przez telefon komórkowy i wydawało
się, że nie widzi nikogo i niczego dookoła. Raz podsłuchała, jak mówił, że zatrzymał
się w hotelu Balmoral. To jeden z najelegantszych i najdroższych hoteli w
Edynburgu. Wprawdzie Amerykanin nosił sprane dżinsy, ale przeczucie mówiło
Kathleen, że ma on w portfelu złote karty kredytowe.
Przez ostatnie dwa tygodnie nieznajomy codziennie przychodził do jej cukierni
zaraz po otwarciu i zamawiał zawsze to samo: kubek czarnej kawy i zwykły placuszek
bez nadzienia. Kawę lubił pić z papierowego kubka, który J mógł zabrać ze sobą, jeśli się
spieszył. Placek podawała mu na talerzyku.
Kathleen sięgnęła po dzbanek, po czym nalała gorącą kawę do kubka. Placek
położyła na porcelanowym talerzu, ręcznie malowanym w żółte różyczki. Czekała.
Przycisnęła dłonie do brzucha, starając się zignorować niezrozumiały ucisk.
Bardzo ją denerwował ten jej niewytłumaczalny niepokój. Dobrze, że
Amerykanin wkrótce wyjeżdża, pomyślała.
Zatrzymał się przy ladzie i sięgnął do kieszeni kurtki po portfel.
- Hej, Bob, zaczekaj chwile. - Odłożył telefon na blat i wyjął pieniądze
Funty. Uśmiechnął się. - Tym razem pamiętałem. Kathleen roześmiała się,
przypominając sobie ich wczorajszą rozmowę.
- Nie przeszkadza mi wymienianie waszych amerykańskich dolarów.
Mężczyzna zniżył głos.
- Wiem, ale pani zawsze pamięta, co zamawiam, więc ja mogłem
przynajmniej przynieść odpowiednią walutę.
Położył portfel na kontuarze i podał jej pieniądze. Musnął przy tym delikatnie
palcami jej dłoń. Kathleen lekko zadrżała. Amerykanin pachniał tak, jakby właśnie
wyszedł spod prysznica. Serce jej zabiło. Nieomal przestała oddychać.
Głos w telefonie przeszył powietrze.
- Hej, Duncan, jesteś tam?
Amerykanin wyprostował się i podniósł telefon.
- Jestem, jestem. Podaj mi jeszcze raz wszystkie szczegóły. Położył talerzyk na
papierowym kubku i przeszedł do stolika stojącego w odległym rogu cukierni.
Kathleen wolno wypuściła powietrze. Przyglądała się jak mężczyzna rozrywa
placek i wkłada kęs do ust.
Słysząc trzask aparatu fotograficznego, drgnęła i spojrzała w kierunku Harriet,
która właśnie z uśmiechem odkładała aparat skinięciem ręki dała znać Kathleen,
ż
eby do niej podeszła.
Kathleen usiadła naprzeciwko staruszki, mówiąc sobie w duchu, że nie grzeszy
ona subtelnością. Ta tymczasem schowała aparat do torby.
- Kim jest ten wysoki, ciemnowłosy, przystojny chłopak?
Kathleen uciszyła ją syknięciem.
- Usłyszy cię.
Harriet potrząsnęła głową.
- Raczej niemożliwe, skoro tak bardzo zajęty jest rozmową przez telefon. -
Mrugnęła. - Ale ten chłopak na ciebie patrzy. I nic dziwnego. Jesteś tak samo chuda
jak twoja matka, niech spoczywa w pokoju.
Kathleen złożyła dłonie i oparła na kolanach, zmieszana wątpliwym komplementem,
lecz mimo to zadowolona, że jeszcze coś łączy ją z matką.
- Dziękuję, ale to chyba nieprawda, że on się mną interesuje. Wszedł i usiadł przy
stoliku. Prawie nie rozmawialiśmy. I tak jest codziennie. Przychodzi tylko na kawę z
plackiem, dodała w duchu.
Harriet schowała zdjęcia do torby i znowu zaczęła w niej grzebać.
- No nie wiem. Przez lata nabyłam w tych sprawach pewnej intuicji, ale teraz
młodzi są zawsze zajęci. Wiesz, co mówią starzy ludzie? Jeśli nie znajdziesz czasu na
miłość, ona znajdzie go za ciebie.
Poszperała w torbie i w końcu wyciągnęła z niej złotą broszkę z dużym
czerwonym kamieniem.
- Nazywa się Ogień Smoka i należała do pewnego feudalnego lorda. Kazał ją zrobić
w prezencie dla kobiety, która nigdy nie miała być jego. Ten klejnot nie jest
przeznaczony dla ciebie, będzie za to idealny dla dziewczyny mieszkającej
niedaleko stąd. — Schowała broszkę z powrotem do torby, jednak nadal czegoś w
niej szukała.
Kathleen pochyliła się i zajrzała do torby. Leżało w niej mnóstwo biżuterii
pomieszanej z fotografiami kobiet i mężczyzn.
Harriet uśmiechnęła się.
-
O, jest. - Wyciągnęła długi złoty łańcuszek z wisiorem w kształcie herbu.
Wybijany był szafirami, brylantami i rubinami. Uniosła go do światła.
-
To jest kopia klejnotu, który lord Darnley podarował Marii, królowej
szkockiej, z okazji ich ślubu. To się zdarzyło około pięćset sześćdziesiątego
piątego roku. - Harriet spojrzała w stronę pałacu Holyrood. - Ostatnio dzieją się
tam dziwne rzeczy. Ta nowa winda zainstalowana dla rodziny królewskiej cały
czas zatrzymuje się między piętrami. - Westchnęła. - Nieważne. - Podała
Kathleen łańcuszek. - Niech to będzie spóźniony prezent urodzinowy ode mnie.
-
Harriet, nic mogę go przyjąć. Jest za drogi.
-
Nonsens, dziewczyno, to tylko kopia.
Kamienie pobłyskiwały w słońcu, zdając się przeczyć stwierdzeniu staruszki.
Zatrzeszczały nogi odsuwanego krzesła. Kathleen obejrzała się i zobaczyła,
ż
e Amerykanin wychodzi.
Wstał i przeszedł do kuchni za ladą, żeby odstawić pusty talerz do zlewu.
To właśnie ten prosty gest Amerykanina zwrócił uwagę Kathleen, kiedy po raz
pierwszy się u niej zjawił. Nie wymagała, aby klienci sprzątali po sobie, jednak
ta niewymuszona pomoc nieznajomego zrobiła na niej duże wrażenie. Różnił się
tym od innych jej klientów.
Wychodząc, posłał jej uśmiech. Na ulicy skręcił w strunę pałacu.
Kathleen odetchnęła głęboko, starając się ukryć uczucie zawodu.
- Nie wiem, skąd ten pomysł, że on się mną interesuje. Jak już powiedziałam,
przychodzi tu tylko na kawę.
Harriet odchyliła lekko firankę i wyjrzała przez okno.
- To, dlaczego wyrzucił ją właśnie do kosza na śmieci? Kathleen popatrzyła za
okno. Rzeczywiście, Amerykanin wyrzucił kubek.
-
To niczego nie dowodzi. Może już wypił.
-
Hm a może ma inny powód, aby odwiedzać twoją cukiernię.
-
Bzdura.
Kathleen chciała dodać, że Amerykanin w żądnym wypadku nie jest partią dla niej.
W najlepszym razie nadawał się na idealny temat marzenia sennego. Zawahała się. No,
może dwóch albo trzech snów.
Zawiesiła łańcuszek na szyi i przeszła za ladę. Zamarła. Amerykanin zostawił
portfel. Podniosła go i ruszyła do drzwi,
Harriet skinęła głową.
- No, no, co my tam mamy? -Jej głos był całkowicie pozbawiony emocji, ale oczy
pobłyskiwały sprytem. - Będziesz musiała go zwrócić chłopakowi. I pamiętaj, to tak jak
z
klejnotem
Darnleya,
wszystko
na
tym
ś
wiecie
ma swoją parę.
Kathleen wsunęła portfel do kieszeni spódnicy. - A co z klientami?
Staruszka rozejrzała się po ciastkarni.
-Nikogo tu nie ma, dziewczyno. Idź, idź szybo, zanim będzie za późno. I nie
martw się o nic. - Zamilkła.
- Zaczekaj, dziewczyno. Prawie bym zapomniała. - Sięgnęła do torby i
wyciągnęła pęczek wrzosów. Podała go Kathleen. - Daj to Callumowi w pałacu.
Lubi przypinać go do kurtki.
-
Harriet, czyżbyś była zainteresowana Callumem?
-
Nie bajdurz mi tu. Zadajesz za dużo pytań. A teraz już leć.
Kathleen uśmiechnęła się i energicznym krokiem opuściła cukiernię.
- Nie spiesz się, Kathleen MacKenzie! - Zawołała za nią Harriet. - Pamiętaj,
jeśli nie znajdziesz czasu na miłość, ona znajdzie go dla ciebie.,
Duncan MacGreggor wyrzucił kubek do śmietnika. Nie pozwolił sobie na
ostatnie spojrzenie w stronę ciastkarni. Jej właścicielka ostatnio zbyt często zaprzątała
mu myśli. Słyszał, jak jeden z klientów zwrócił się do niej po imieniu. Kathleen,
doskonale do niej pasuje. Przywodziło mu na myśl zamki i rycerskie turnieje. Jej
wygląd tylko dopełniał te fantazje. Miała zielone oczy i lśniące krucze włosy. I na
dodatek mówiła z miękkim szkockim akcentem, więc miał ochotę słuchać jej przez
cały dzień. Podejrzewał, że byłby zauroczony, nawet gdyby czytała mu słownik.
Nie po raz pierwszy żałował, że musi już wyjeżdżać. Kilka lat temu nie byt taki
refleksyjny, ale ostatnio ciągle mu czegoś brakowało. Poza tym nie miał czasu
nikogo poznać. Przynajmniej nie w ten sposób, w jaki chciał poznać Kathleen.
Przeczesał ręką włosy, jakby pragnął usunąć z głowy wizerunek kobiety.
Zatrzymał się przed wystawa sklepu na Royal Mile leżącej po drodze do pałacu
Holyrood. Na wystawie zobaczył replikę szkockiego miecza. Takiego samego,
jaki niósł właśnie pod pachą. Tyle, że jego był prawdziwy. Kosztował fortunę,
ale był wart każdego centa.
Jako nastolatek Duncan często uciekał ze szkoły i jechał rowerem na
pseudośredniowieczny jarmark w Carnation w stanie Washington. Już jako
dziesięciolatek był silnie zbudowany, toteż zazwyczaj udawało mu się
namówić któregoś z uczestników jarmarku, żeby pozwolił mu poćwiczyć walkę
mieczem.
Dobrze pamiętał swoją pierwszą turniejową potyczkę i okrzyki tłumów.
Piękna dama załamywała dłonie, błagając go, by ją uratował. Wtedy naprawdę
pragnął żyć w średniowieczu, gdzie, by zyskać miano bohatera, wystarczyło
tylko ratować damy z opresji.
Może właśnie z tego powodu wymyślił dla swojej firmy Vision Quest tyle
gier opartych na mitach arturiańskich. Pogrążał się w świecie, w którym dobro
zwyciężało zło. Ostatnio jednak jego inwencja mocno przygasła.
Rozejrzał się wokół. Szare budynki wydawały się stapiać z niebem.
Początek dnia był pogodny, ale teraz deszczowe chmury zaczynały przysłaniać
słońce. Przypomniał sobie, że między Seattle i Edynburgiem w Szkocji jest osiem
godzin różnicy. A więc teraz w Seattle mija siedemnasta, obliczył i wystukał na
telefonie bezpośredni numer do kierownika działu fuzji i zakupów w Vision Quest.
- Tu John Forseith - usłyszał.
Duncan uśmiechnął się do siebie. Ten facet zawsze mówi tak, jakby usta miał
pełne galaretki.
- John, przekazałem Bobowi szczegóły, a teraz idę na spotkanie z Robertsonem.
Uparł się, że podpisanie kontraktu musi nastąpić w pałacu. Na otarcie łez niosę mu
jeden z moich mieczy.
Duncan spokojnie wysłuchał gratulacji. Po chwili John krzyknął coś do ludzi
znajdujących się obok niego i Duncan usłyszał wiwaty radości. Chciałby czuć takie
samo zadowolenie, ale dla niego kontrakt był tylko jeszcze jednym przejęciem
następnej upadającej firmy. Tak naprawdę to tęsknił za tworzeniem nowych postaci i
wymyślaniem gier, lecz już dawno nie wpadł mu do głowy żaden ciekawy pomysł.
Może jego wyobraźnia już się wyczerpała.
John wrócił do słuchawki.
-
No, znowu ci się udało. Co się czuje na sekundę przed przejęciem? Kiedy to
dotrze na Street, twoje akcje znowu podskoczą.
-
Wspaniale. Odezwę się po podpisaniu umowy. Odlot mam zarezerwowany
na jutro. Zadzwonię po przyjeździe.
Duncan zakończył rozmowę i schował telefon do kieszeni kurtki. Minął żelazną
bramę i przeszedł przez opuszczony dziedziniec pałacu. Było jeszcze za wczesnie na
turystów. Jednak za jakąś godzinę dziedziniec będzie huczał od ludzi. Duncan
ż
ałował, że umówił się tak wcześnie. Lubił być otoczony tłumem.
Drzwi otworzył mu odźwierny ubrany w zielony plisowany kilt i granatowy
blezer.
-
...dobry, panie MacGreggor. Miło znowu pana widzieć.
-
Dzień dobry, Callum. Czy pan Robertson jest u siebie?
-
Taa... Kazał mi przysłać pana na górę, gdy tylko się pan zjawi. Niestety,
schody są zatarasowane. W nocy oderwała się część sufitu. Otrzymałem
specjalne pozwolenie, aby mógł pan użyć królewskiej windy.
-
Dzięki - Duncan wystarczająco długo przebywał w Edynburgu, by zdawać
sobie sprawę, że uzyskanie takiego pozwolenia nie było łatwe. Doceniał wysiłek
Calluma, Ale Szkoci już tacy są, a Duncan od chwili przyjazdu czuł się w ich
ojczyźnie jak w domu.
Poszedł za Callumem do pokoju, który został zamieniony na windę. Nie zdziwiło
go to, bo w starych domach małe pokoje i wnęki często przerabiano na łazienki lub
windy.
Callum wcisnął guzik w ścianie. Rozległ się nieprzyjemny zgrzyt i drzwi
windy rozsunęły się. Odźwierny potrząsnął z dezaprobatą patrząsnął głową.
- Skrzypi ostatnio jak szkocka zjawa. No, ale nie ma się czego obawiać.
Zawiezie pana tam, dokąd chce pan dotrzeć.
Duncan zrobił krok w stronę obitego ciemnymi panelami wnętrza.
Callum wciąż trzymał drzwi otwarte. Duncan oparł miecz o tylną ścianę.
-
Na co czekasz, Callum?
-
Na kogoś jeszcze. - Odźwierny zerknął w stronę wejścia do pałacu. - Ach,
jest. - Na jego twarzy zakwitł uśmiech. - Dzień dobry, Kathleen MacKenzie.
Dziewczyna była zaczerwieniona z pośpiechu. Włosy miała w nieładzie, kilka
kosmyków wymknęło się z końskiego ogona, w który zawsze się czesała. Duncan
pomyślał, że jeśli to w ogóle możliwe, Kathleen wygląda jeszcze piękniej niż przed
chwilą w cukierni.
Zatrzymała się i podała Callumowi bukiecik wrzosu.
- Harriet prosiła, żebym ci to dała.
Odźwierny uniósł wiązankę do nosa.
- Ach, najsłodszy zapach na świecie. – Uśmiechnął się. - Kathleen, czy
poznałaś Duncana MacGreggora? Przybył do nas z bardzo daleka, bo aż z
Ameryki.
Kathleen skinęła głową. Formalnie nie, ale to z jego powodu tak naprawdę
się tu znalazłam.
Minęła Calluma, weszła do windy i podała Amerykaninowi portfel.
-
Zapomniał go pan.
-
Dziękuję. Musiałem myśleć o czymś innym. - Odbierając portfel, musnął
lekko palcami dłoń dziewczyny. Winda zadrżała, ale zamiast ruszyć w górę, zdawała
się posuwać w dół, do piwnicy, jeśli takowa w ogóle istniała w pałacu Holyrood.
Ś
wiatła zamigotały i nagle winda nabrała tempa. Duncan oparł się o ścianę.
- Co się dzieje?
Miecz osunął się na podłogę, a Kathleen, straciwszy równowagę, runęła do
przodu. Duncan pochwycił ją i przycisnął do siebie. Miał wrażenie, że winda
znowu przyspiesza i że on także zaraz straci równowagę. Rozstawił więc szeroko
nogi, myśląc tylko o tym by Kathleen nie zrobiła sobie krzywdy przy ewentualnym
upadku.
2
Winda zatrzymała się nagle i w tym samym momencie zgasło światło.
Kathleen leżała na Duncanie, który dochodził w duchu do wniosku, że nawet jeśli
ś
ni, to wcale nie chce się obudzić. Czuł na sobie ciało Kathleen i zapach jej
włosów, przypominający łąkę po letnim deszczu.
Przełknął ciężko ślinę i położył dłoń na jej karku. Pragnął tej kobiety od
chwili, gdy uśmiechnęła się do niego w cukierni przed dwoma tygodniami.
Zapytała, czy chce filiżankę kawy. Nigdy za bardzo nie przepadał za tym
napojem, ale tego dnia z chęcią wypiłby nawet cały dzbanek.
Jej pierś unosiła się i opadała. Była tak, blisko, że jej ciepły oddech pieścił
jego twarz. Zapragnął ja pocałować. Miał wrażenie, że nagle między nimi pojawiła
się tajemnicza i niewidzialna nić. Uniósł lekko głowę i delikatnie musnął wargi
dziewczyny. Cały zadrżał, jakby rażony prądem. Ten krótki pocałunek był niczym
pierwszy w jego życiu. Kathleen rozchyliła usta, więc pocałował ją jeszcze raz, już
namiętniej. Nagle oderwała się od niego.
- Nie wiem, dlaczego ja... - Nabrała powietrza, po czym powoli je wypuściła. -
Sądzisz, że niebezpieczeństwo już minęło?
Usiadł. Miał zamiar powiedzieć, że, jego zdaniem, to dopiero początek. Ciszę
przerwały głośne okrzyki. Kathleen wstała.
- Co to było?
Duncan też się podniósł. Rad był, że może oderwać myśli od Kathleen i jej ust.
-
Może ktoś zobaczył ducha. Czy w tym zamku straszy?
-
Oczywiście. Ale obawiam się, że to nie duchy, tylko coś innego.
Hałas docierał do nich zza drzwi windy. Krzyk kogoś zagniewanego mieszał się z
łkaniem kobiety błagającej o litość.
W głosie Kathleen zabrzmiał niepokój.
- Ktoś powinien pomóc tej biednej kobiecie.
Duncanem wstrząsnął nieprzyjemny dreszcz. Sama awaria windy to nic wielkiego, ale
biorąc pod uwagę brak światła i kobiece krzyki, sytuacja zaczynała wyglądać podejrzanie.
Przypomniał sobie, że kiedy przed dwoma tygodniami przyleciał na Heathrow,
poinformowano go, że ekspres do Londynu nie odjedzie, ponieważ istnieje
podejrzenie, że podłożono w nim bombę. Przeczesał dłonią włosy. - Może pałac
został zaatakowany? To niemożliwe - obruszyła się Kathleen. -To letnia
rezydencja królowej i ma doskonałą ochronę. Tutejsza straż należy do
najlepszych. Poza tym mamy maj, a królewska rodzina zjeżdża do Edynburga
dopiero w lipcu. Sugerujesz, że terroryści będą czekali do ich przyjazdu?
-
Słusznie. Ale w takim razie jak wyjaśnisz to, co się stało z windą, no i te
krzyki?
-
Nie umiem tego wytłumaczyć - odparta cicho Kathleen.
Duncan chciał się podnieść, ale przez panujące ciemności zupełnie stracił
orientację; nie wiedział, w którą stronę jest odwrócony i gdzie znajdują się drzwi
windy.
-
Musimy
się
stąd
jakoś
wydostać.
Zaczniemy
szukać
w przeciwnych kierunkach.
Było tak ciemno, że nie widział nawet zarysu postaci Kathleen. Martwił się,
ż
e jeśli do windy nie dochodzi światło, powietrze także może mieć do niej
utrudniony dostęp.
Kathleen podniosła głos.
- Zdaje się, że znalazłam drzwi.
Ruszył w jej kierunku, zatrzymujcie się tuż za nią. Poczuł, że odwróciła
głowę w jego stronę. Teraz powinien myśleć przede wszystkim o
wyswobodzeniu się, tymczasem pragnął przyciągnąć Kathleen do siebie i po-
całować bardzo mocno. Postanowił jednak zachować zdrowy rozsądek, wiedząc,
ż
e w tym małym pomieszczeniu nie wytrzymają długo bez powietrza.
Wyciągnął rękę w stronę ściany. Napotkał dłoń Kathleen i już razem wiedli
rękami po obrysie drzwi, aż natknęli się na cienką szczelinę. Dobrze im się
pracowało] w zespole. Nie musiał nic mówić, a mimo to Kathleen jakby
wyczuwała, czego od niej oczekuje.
Wetknął palce w szczelinę. Był wysportowany, bo dużo ćwiczył na
siłowni, jednak obawiał się, że nie starczy mu sił, by rozepchnąć drzwi. Zebrał
się w sobie i pchał podwoje w przeciwnych kierunkach. Otworzyły się z
hukiem. Wyszedł na zewnątrz, ale coś się nie zgadzało. Nie miał jednak czasu
zastanawiać się nad swoim odczuciem, bo widok, który go powitał, zaparł mu
dech w piersi.
Pokój obity ciemną boazerią oświetlały tylko świece stojące w
ś
wiecznikach. Trzy kobiety tuliły się do siebie. Siedziały na wyściełanej złoto-
purpurowym pluszem sofie. Poszedł za ich spojrzeniem. Pół tuzina mężczyzn
dźgało sztyletami pozbawione życia ciało przewieszone przez stół. Krew
ś
ciekała na podłogę; pryskając na potłuczone naczynia i rozsypane resztki
jedzenia.
-
Cholera jasna - wyszeptał. Czuł, że stojąca za nim Kathleen drży coraz
mocniej.
-
To nie może się dziać naprawdę -wydusiła wreszcie. Jednak scena, którą
oglądali, sprawiała wrażenie jak najbardziej rzeczywistej. -Czy widzisz, jak oni są
ubrani? W stroje z szesnastego wieku.
Duncan wyczuł, że podobnie jak i on Kathleen nie uważa, żeby to, co
widzą, było przedstawieniem. Pospiesznie rozpakował miecz, który przyniósł ze
sobą jako prezent dla Robertsona. Upominek miał osłodzić nieco cios
wywołany utratą firmy, teraz jednak musiał unurzać go we krwi.
- Nie wiem, co się dzieje, ale nie wygląda to na grę. Krew wydaje się
prawdziwa. Zostań tu.
Istniało przynajmniej tysiąc powodów, dla których sam powinien był
posłuchać własnej rady, ale wiedział też, że nic go nie powstrzyma. Ktoś
znalazł się w tarapatach to wystarczyło, nawet jeśli w grę wchodziło ryzyko
utraty zdrowia, a nawet życia.
Runął do środka izby. Chwycił za ramię mężczyznę, który ponownie zamierzał
ugodzić ciało sztyletem, zacisnął pięść i walnął go w szczękę. Przeciwnik padł
na podłogę. Duncanowi nagle zaświtała myśl, że ma przeciwko sobie zbyt
wielu wrogów, zignorował jednak podszepty rozsądku. Ponownie ruszył do
ataku, choć nie miał żadnego planu działania. Pozostali mężczyźni
znieruchomieli. Duncan ucieszył się, że wreszcie zwrócili na niego uwagę.
Osobnik ubrany w krótki czarny paltocik i obcisłe spodnie wepchnął
zakrwawiony sztylet za pas.
- Nauczę cie nie wtrącać się w sprawy, które ciebie nie dotyczą. Wyciągnął
miecz i rzucił się na przybysza.
Duncan zasłonił się mieczem. Uszy wypełnił mu zgrzyt ostrzy. Ramię zadrżało
od uderzenia. To się dzieje naprawdę, zrozumiał. To nie jest żadne
przedstawienie. Walczył, by się utrzymać na nogach, by nie stracić pozycji.
Próbował nie myśleć o niesamowitości sytuacji, chcąc zachować jasność
umysłu.
Usłyszał, że Kathleen wykrzykuje jego imię.
Następny osobnik dołączył do towarzysza i zamachnął się mieczem. Na
szczęście Duncan zdążył odskoczyć i uniknąć ciosu.
Z korytarza dobiegły go głośne okrzyki i tupanie. Mężczyzna, z którym
walczył, odskoczył i pobiegł do towarzyszy. Wpadając jeden na drugiego,
wycofali się do krańca pokoju i znikli na wąskiej klatce schodowej.
Zapadła cisza.
Duncan schował miecz i ukucnął przy zakrwawionym ciele. Szukał pulsu,
lecz go nie znalazł.
Najwyższa z kobiet podbiegła do zabitego. Miała na sobie długą złotą suknię
i sznur pereł na szyi. I była w zaawansowanej ciąży. Jej dwie towarzyszki stały
za nią i załamywały dłonie, cicho popłakując. Ciężarna kobieta uniosła głowę
zmarłego, a po jej policzkach popłynęły łzy. Nie zwracała uwagi na to, że krew
plami jej suknię i rozlewa się kałużą po ciemnej posadzce.
Duncan zdusił wzbierające mdłości. Wiedział, że leżący i przed nim mężczyzna
został brutalnie zamordowany, lecz nic z tego wszystkiego nie rozumiał.
Wyprostował się, Kathleen? Gdzie ona jest?
Odwrócił się i zobaczył, że stoi w drzwiach pomieszczenia, które wcześniej
uważał za windę. Jej twarz była biała niczym kreda.
Duncan podszedł do niej i sięgnął po jej rękę.
- Musimy się stąd wydostać.
Złapała go za ramię,
- Tu się dzieje coś bardzo dziwnego. Nie umiem tego wyjaśnić. -Zniżyła głos. -
Wzory na ścianach są jakieś inne, choć skądś znajome. I coś jeszcze. - Drżały jej
ręce, jakby była w gorączce. - Portrety przedstawiające niektóre z obecnych tu osób
wiszą w pałacowej galerii. To zabrzmi jak szaleństwo, ale zdaje się, że byliśmy
właśnie świadkami zabójstwa Riccia. Przyjaźnił się z Marią, królową szkocką. Jej
mąż, lord Darnley, był zazdrosny o ich przyjaźń, więc wraz z kompanami
zamordował Riccia na oczach żony. - Masz rację- To rzeczywiście brzmi jak
szaleństwo. A teraz chodźmy stąd.
W tym momencie do pokoju wpadli jacyś mężczyźni ubrani w ciemnogranatowe i
niebieskie kilty. Podbiegli do Duncana i otoczyli go, mierząc mu w pierś czubkami
mieczy.
Pierwszy, mężczyzna o płomieniście rudej brodzie, odezwał się, a raczej
zaryczał..
- Kim jesteście?
Duncan podczas swojej wizyty w Edynburgu nie słyszał jeszcze tak mocnego
akcentu. Przykucnięta kobieta uniosła głowę.
- Lordzie Hepburn, proszę go tak nie traktować. To on nas uratował. Nie traćcie
czasu na przepytywanie go to tamtych trzeba ścigać i ukarać- - Znowu przycisnęła do
piersi
głowę
zamordowanego.
-
Wiem,
kto
kryje
się
za
tym zdradliwym występkiem i ta osoba mi zapłaci.
Mężczyzna, do którego zwracała się mianem lorda, pokłonił się nisko.
- Tak, wasza wysokość - Wyciągnął dłoń i pomógł jej wstać. Odwrócił się do
Duncana. - Ja i tak się dowiem, w jaki sposób znalazłeś się w prywatnych pokojach
jej wysokości. Kathleen dotknęła ramienia Duncana, jakby chciała powstrzymać go
przed udzielaniem odpowiedzi.
Teraz ona nisko się pokłoniła. Mówiła z wyraźniejszym niż zazwyczaj akcentem.
-
Zabłądziliśmy, milordzie. Duncan odwrócił się do
niej.
-
Wcale nie...
Przerwała mu i dała znak, żeby także się pokłonił.
- Tak, tak, mężu, naprawdę zabłądziliśmy. I dlatego upraszamy waszą wysokość
o wybaczenie.
Duncan w zdumieniu uniósł brwi.
- O czym ty mówisz?
Kathleen zignorowała go zwróciła się do lorda Hepburna:
- Jesteśmy nowymi kucharzami. Musieliśmy gdzieś źle skręcić.
Lord Hepburn schował miecz.
- Nie przypominam sobie, żebyśmy przyjmowali nową służbę.
Królowa Maria położyła dłoń na brzuchu.
- Jesteś zbyt podejrzliwy, milordzie.
Pokłonił się jej.
- To dlatego, pani, że ponad wszystko stawiam wasze bezpieczeństwo.
Przez twarz kobiety przemknął lekki uśmiech.
-Wierzymy, że tak jest. A teraz dopilnujcie, aby ci dwoje znaleźli ciepły kąt do
spania i jakieś odpowiednie odzienie, bo to, które mają na sobie, nie nadaje się. W
zachodnim skrzydle znajdziecie mnóstwo pustych komnat. Godzina jest późna. Jutro
będzie wystarczająco dużo czasu, żeby zapoznać ich z kuchnią. - Tak jest, wasza
wysokość. Stanie się wedle twojej woli.
Królowa wstała i powoli odeszła do przyległego pokoju. Jej dwie towarzyszki
skinęły głowami i podążyły za nią. Kiedy zniknęły, lord Hepburn odwrócił się do
Kathleen i Duncana.
- Królowa może sobie wierzyć w waszą bajeczkę, ale ja wam nie wierzę.
Niemniej uczynię tak, jak prosiła. Wiedzcie wszak jedno: będę was obserwował. –
Gestem dłoni kazał im iść za sobą po oświetlonym pochodniami korytarzu.
Duncan jedną ręką chwycił miecz, drugą objął Kathleen w pasie. Pochylił się do niej.
-
Co się dzieje?
-
Musimy zaczekać, aż zostaniemy sami — odpowiedziała, zniżając głos.
Przyciągnął ją bliżej do siebie. Pomyślał, że podobnie jak on musiała się czuć
bohaterka Alicji w krainie czarów, kiedy ześliznęła się do króliczej nory.
Kathleen zadrżała, gdy lord Hepburn otworzył drzwi do ciemnego i zimnego
pomieszczenia, pokazując, że mają do niego wejść. Sam skierował się do
kominka i rzucił drwa na żar, przywracając gasnący ogień do życia. W dalekim
rogu komnaty stało łóżko, a na jej środku wielki stół. Na nim stał porcelanowy
dzban i wielka misa.
- To będzie wasza sypialnia - wycedził przez zęby lord Hepburn. Kathleen
przyglądała się Duncanowi, który podszedł do łoża, aby je przetestować. Uniósł
koce i materac. Zamiast sprężyn ujrzał sieć lin. Spojrzał na lorda Hepburna i
uśmiechnął się.
- Wygodne.
Hepburn mruknął coś gniewnie pod nosem, po czyni wyszedł, trzaskając za
sobą drzwiami. Kathleen stała nieruchomo.
-
Nie powinieneś go prowokować. Duncan odłożył miecz na stół.
-
Wybacz, siła przyzwyczajenia. Zacisnęła spuszczone dłonie w pięści,
- A więc postaraj się. Chcę ci zwrócić uwagę, jeśli jeszcze tego nie
zauważyłeś, że nie znajdujemy się w Kansas.
Roześmiał się.
- Przed chwilą porównywałem tę sytuację do położenia bohaterki Alicji w kramie
czarów, ale może być też Dorotka w krainie Oz.
Kathleen nie uśmiechnęła się. Sytuacja była poważna.
- Jak ci się udaje zachować spokój?
Wzruszył ramionami.
- Mam porywczą naturę, ale reaguję tylko wtedy, gdy mnie ktoś prowokuje.
To by tłumaczyło twoją próbę uratowania Riccia, a irytowało ją, że Duncan jest
taki spokojny, ale w jakiś sposób jego postawa podtrzymywała ją na duchu, - To nie
dzieje się naprawdę. Wyszłam przecież tylko na kilka minut. Zostawiłam sklep pod
opieką Harriet. Pewnie zastanawia się, gdzie jestem. - No właśnie, sam się nad
tym zastanawiam. Masz jakiś pomysł?
Skrzyżowała ręce na piersi.
- Ty naprawdę nie masz pojęcia, gdzie się znajdujemy, co?
-
W strefie cienia? - Skinęła głową.
-
Bardzo blisko.
Jego nieustanne żarty odpędzały nieco ciemne chmury, które opadły na nią, gdy
zdała sobie sprawę, co im się przytrafiło. Postanowiła mówić otwarcie, bez
owijania w bawełnę.
Wyprostowała się.
- Pewnego lata oprowadzałam po pałacu wycieczki. Do najbardziej popularnych
należał okres rządów królowej szkockiej, Marii. Dowiedziałam się wtedy wielu cieka-
wych
rzeczy,
których
nie
znajdzie
się
w
podręcznikach
szkolnych. Jakie potrawy lubiła i że lord Hepburn się w niej kochał. Tamte czasy
były bardzo niebezpieczne dla kobiet, nawet dla królowej. - Kathleen zamilkła. -
Duncan, cofnęliśmy się do epoki, w której kobiety się nie liczą. Dlatego właśnie
przedstawiłam cię jako swojego męża.
Podszedł i objął ją.
- Dobrze zrobiłaś.
Odsunęła się, żeby spojrzeć mu w oczy. Widniała w nich ukryta moc i
czułość. Dotyk jego ramion sprawiał, że mniej się bała.
Uśmiechnęła się.
- Wierzysz mi?
Uniósł brew.
-
Raczej nie. Podróże w czasie są możliwe tylko W teorii i filmach.
-
W takim razie, w jaki sposób, sir, wytłumaczysz naszą tutaj
obecność?
Powoli pokiwał głową.
-
Racja. Masz jakiś pomysł na powrót?
-
Nie.
Ogień zaskrzypiał i wypluł z siebie mały kawałek, tlącego się drewienka, które
przez chwilę migotało złotym blaskiem, a potem zgasło. Duncan wpatrywał się w nie,
po czym podszedł i podniósł. Ukląkł i wrzucił je z powrotem do ognia.
- W jednej z moich pierwszych gier umieściłem pewną postać o imieniu
Sebaston. Sebaston utknął w równorzędnym wszechświecie. Zadanie było proste. Nale-
ż
ało zniszczyć za pomocą ognia ścianę oddzielającą go od jego świata. Ogień
znajdował się na pierwszym poziomie, a ściana na dziesiątym. Sebaston musiał
umieścić ogień w pojemniku i zanieść go na dziesiąty poziom.
Kathleen nabrała powietrza.
- To rzeczywiście dość proste zadanie. – Zastanawiała się, dlaczego opowiada jej o
grze w momencie, gdy ich życie zostało wywrócone do góry nogami. - Mów dalej.
Dorzucił drew do ognia.
- Każdy poziom był tak pomyślany, że ogień gasł, jeśli Sebaston nie wybrał
odpowiedniego pojemnika.
Sięgnął po żelazny pogrzebacz stojący obok paleniska i wzruszył nim żar. - Chcę
wierzyć, że sprowadził nas tu jakiś logiczny mechanizm. My musimy tylko znaleźć
klucz. Mamy podobny problem, przed którym stal Sebaston.
Wstał i otrzepał dłonie. Spojrzał w stronę okna i prze-czesał ręką włosy.
- Jakby tego wszystkiego było mało, wygląda na to, ze straciliśmy także
większość dnia. Na zewnątrz jest ciemno. Chodźmy spać a rozwiązaniem zagadki
zajmiemy się z rana. Położę się na podłodze.
Kathleen odetchnęła ciężko.
-
Nie bądź śmieszny. Podzielimy się łóżkiem. Wygiął brew.
-
Zgodzisz się?
Skinęła głową, pragnąc szybko zmienić temat.
- Czy w naszym świecie zostawiłeś jakieś osoby,które będą za tobą tęskniły,
jeśli nie wrócisz?
Odsunął z jej twarzy kosmyk włosów i skrzywił się.
- Akcjonariuszy. Jeśli okaże się, że zaginałem, ceny moich akcji spadną.
Kathleen nie mogła uwierzyć, że znajomi Duncana będą martwili się tylko o
jego akcje. Jakby nie cenili go za nic innego, tylko za zyski, jakich może im
przysporzyć.
Ona, zwłaszcza po scenie, w której tak rycersko bronił Riccia, czuła do niego
wiele sympatii. Chyba Harriet miała rację. Ciemnooki Amerykanin rzeczywiście
bardzo się jej podobał. I to uczucie się pogłębiało.
Odchrząknęła. Może mi wyjaśnisz, gdzie nauczyłeś się posługiwać mieczem?
Wzruszył ramionami. - Na średniowiecznych festynach organizowanych w okolicy,
w której mieszkałem. Lepsze to niż szkoła.
-
To znaczy, ze szkoła cię nudziła?
-
Zgadza się. Tak jak gry komputerowe. Były za mało interaktywne. W liceum
sytuacja nieco się poprawiła. Wybierałem tylko zajęcia tych nauczycieli, którzy
interesowali się wyłącznie egzaminami końcowymi. Teraz twoja kolej. Opowiedz
coś o sobie.
-
Nie mam wiele do powiedzenia. Studiowałam na uniwersytecie w Edynburgu, a
potem, po śmierci mamy, przejęłam prowadzenie ciastkarni.
-
Czy chciałaś kiedykolwiek robić coś innego?
-
Masz na myśli coś w stylu zdobycia Everestu lub skakanie na spadochronie?
-
Pytam poważnie.
-Ja też mówię poważnie. Bardzo chciałabym zajmować się różnymi rzeczami, ale
najpierw muszę spłacić rachunki.
Duncan ściągnął kurtkę i rzucił ja, na podłogę, po czym padł na łóżko.
-
Zamierzasz ją tak zostawić?
-
Jasne, dlaczego nie? -Przymknął oczy i splótł dłonie na piersi. Podkoszulek
mocno opinał jego atletyczna klatkę piersiową. Otworzył oczy. Kathleen
przypomniała sobie, że zadał jej pytania, a ona jeszcze na nie nie odpowiedziała.
Znowu odchrząknęła. Chciała o czymś rozmawiać nawet o bzdurach, żeby
rozjaśnić umysł i uspokoić nerwy.
- Jeśli mamy żyć razem, nawet przez krótki czas, musimy Ustalić jakieś
zasady. Nie chcę potykać się o twoje ubrania za każdym razem, kiedy wejdę do
pokoju. Uśmiechnął się.
- Nigdy nie byłem bardzo zorganizowany, za to ty chyba tak. Niech no
zgadnę, używasz oznakowanych kolorami wieszaków.
Ogień zaskrzypiał wesoło i rozświetlił się ciepłym blaskiem. Kathleen, patrząc
na leżącego Duncana, od którego biła siła i pewność, czuła dziwny niepokój. Nic
potrafiąc pohamować fantazji, wyobrażała sobie siebie leżącą obok niego.
- A co złego widzisz w systematyczności? Może tobie też by się przydała. -
Wiedziała, że jej wypowiedź za brzmiała zbyt ostro, ale nie potrafiła się
opanować.
Potrząsnął głową.
- Mnie? W czym? To pewnie ty zaczynasz dzień od spisania planu.
Aż zatupała ze złości, w ostatniej chwili połykając okrzyk, że wcale nie robi
planów z rana, tylko poprzedniego dnia. To duża różnica.
- Nie pozwolę, żebyś budził we mnie poczucie winy za to, że jestem osobą
zorganizowaną. Właśnie dzięki temu moja cukiernia dobrze prosperuje.
Duncan zsunął się na brzeg łóżka i usiadł.
- Masz rację. W biznesie talent organizatorski Jest niczym skarb. Właśnie
dlatego wynajmuję ludzi takich jak ty.
- Co masz na myśli, mówiąc: ludzi takich jak ja? No wiesz,
zorganizowanych, ostrożnych, metodycznych. — Jeśli dodasz, że też nudnych,
przebiję cię twoim własnym mieczem. Poza tym znam mężczyzn takich jak ty.
Nieodpowiedzialnych ryzykantów. Pewnie należysz do tego typu osób, co to skaczą
ze skarpy, nie sprawdzając nawet wcześniej, czy w dole znajduje się woda. - Ostatnie
słowa prawie wykrzyczała, czując zarazem, że robi jej się gorąco. Za gorąco.
Duncan nic przestawał się do niej uśmiechać. - Znasz mnie lepiej, niż myślałem.
Czy wiesz także, po której stronie lubie spać? - W duchu przyznał Kathleen rację.
Kiedyś, w czasie pobytu na Hawajach, rzeczywiście zdarzyło mu się skoczyć ze
skarpy i dopiero po skoku z ulgą stwierdził, że ma pod sobą głębokie wody
laguny. To doświadczenie powinno było go obudzić, tak się jednak nie stało.
No, ale przecież przeżył.
-
Nie śpimy razem. Podrapał się po szyi.
-
W porządku, skorzystam z podłogi.
- Nie bądź śmieszny - Możemy zwinąć koce i położyć je miedzy nas.
Spojrzał na nią wymownie, jakby chciał powiedzieć, że nawet betonowa ściana
nie powstrzymałaby go od myślenia o niej, ale uznał, że nie jest to najlepsza pora
na tego typu wynurzenia. Powinien się kontrolować. Widział, że Kathleen jest na
niego zła. Zapewne był ostatnią osobą, z która chciałaby utknąć w tym miejscu. Jej
twarz lśniła w blasku ognia. Przełknął ślinę. Czekała go najdłuższa noc w życiu.
3
Kathleen przerzuciła rękę przez pierś mężczyzny i przysunęła się bliżej.
Czuła pod palcami jego serce, bijące w tym samym rytmie, co jej. Leżała na
miękkim łóżku, otulona szczelnie kocami, i marzyła, żeby nigdy się nie obudzić.
Jednak coś w jej śnie ją niepokoiło. Zaczął się od tego, że za pomocą windy
została wraz z Amerykaninem przeniesiona do szesnastego wieku. Jakież to
dziwne, Zawsze myślała, że najpiękniejsze sny to te, których akcja toczy się na
jakiejś tropikalnej wyspie, gdzie kochankowie, owiewani aromatyczną bryzą,
wylegują się na plaży spleceni w miłosnych uściskach.
Odgłos stukotu końskich kopyt o kocie łby w jednej sekundzie przywrócił jej
pamięć i wyrwał z marzeń. Puls zabił mocniej. Spojrzała na przeciwległą ścianę
obitą materiałem. Przez drewniane okiennice do pokoju wsączało się światło
słoneczne. To nie sen. Uniosła się na łokciu i z niedowierzaniem stwierdziła, że
leży obok Duncana MacGreggora.
Serce Kathleen zabiło tak mocno, jakby chciało wyrwać się z klatki piersiowej.
Duncan, nadal pogrążony we śnie, najpierw podrapał się, a potem sięgnął po
nią. Przyciągnął do siebie i pogładził po szyi. Kathleen zapragnęła wtulić się w
niego mocno i jeszcze raz poczuć dotyk jego ust,
Odsunęła się. Co się z nią dzieje? Nigdy przedtem nie myślała tak wiele o
ż
adnym mężczyźnie. To pewnie przez tę sytuację. Musi się skupić. Musi znaleźć
drogę powrotną do ich czasów. Coś jej jednak mówiło, że jest to zadanie o wiele
trudniejsze niż wydostanie się z bezludnej wyspy.
Potrząsnęła lekko Duncanem.
- Duncan, proszę, obudź się. - Podniosła głos. - Duncanie MacGreggor.
Przekręcił się na plecy, potarł oczy, po czym bardzo wolno je otworzył.
Zerknął na nią, wciągnął powietrze i natychmiast usiadł.
- Kto? - Jeszcze raz przetarł oczy i rozejrzał się. Szerzej otworzył oczy. -
Do diaska, to nie był sen.
Potrząsnęła głową.
- Nie, nie był.
- Jaka szkoda. Jego część była bardzo przyjemna. Nie chciałem się obudzić.
Kathleen ogarnał niepokój. Czyżby w nocy zaszło coś, czego nie pamięta?
-
Duncan, co masz na myśli?
Dotknął lekko jej twarzy.
Nie martw się, nic się nie stało. Westchnęła. Nie wiedziała, czy z ulgi, czy z
ż
alu.
-
Zdaje
się,
ż
e
wczoraj
zrobiliśmy
między
nami
barierę
Odrzucił koc i opuścił stopy na podłogę.
- Zgadza się, ale ogień zgasł i w pokoju zrobiło się tak lodowato jak na morzu
arktyczny m. Drżałaś z zimna zresztą ja także. Okryłem nas kocami, zakładając, że
mi to wybaczysz, ponieważ uratowałem nas przed zamarznięciem. - Uśmiechnął
się. - Czy wiesz, że kiedy jest zimno, sinieją ci usta?
Kathleen też się uśmiechnęła.
- To
był
znak
dla
mojej
mamy,
ż
e
powinnam
wracać
z
dworu
do
domu.
Kiedy
marzłam,
moje
usta
przybierały
barwę wiosennego nieba.
Odwrócił się i spojrzał na nią.
-
Hm, zawsze lubiłem niebieski kolor.
Ta uwaga była miła, ale Kathleen wiedziała, że Duncan żartuje, pragnąc sprawić, by
ich sytuacja nie wydawała się tak bardzo przygnębiająca.
Wstał i stęknął, w ostatniej chwili połykając siarczyste przekleństwo.
- Podłoga jest jak lód. Rozpalę ogień. Lepiej myślę kiedy jest mi ciepło.
Musimy znaleźć sposób, żeby się stąd wydostać. Może powinniśmy, nie zwracając
niczyjej uwagi, obejść cały zamek.
Potarł ramię, podbiegł do paleniska i zaczął dmuchać na ledwo tlący się żar. W
twarz poleciała mu chmura kurzu.
Kathleen zakryła dłonią usta, zduszając śmiech.
Ocierając twarz z sadzy, Duncan powoli się odwrócił.
-To nie jest śmieszne. Zagryzła usta, by nie powiedzieć głośno, że powinien
dmuchać trochę słabiej, przecież i tak nie posłuchałby
jej rady.
-
Pomóc ci? Uśmiechnął się kwaśno.
-
Proszę.
Ześliznęła się z łóżka. Aż podkurczyła stopy, kiedy dotknęła nimi posadzki.
Duncan miał rację. Podłoga była jak bryła lodu. Kathleen podbiegła do paleniska i
przykucnęła obok towarzysza.
Urwał kawałek koszuli i przyłożył do żarzącego się węgla.
Dziewczyna pochyliła się i dmuchnęła delikatnie na gasnący żar. Zabłysł
bursztynową czerwienią, Iskrą zajęła materiał.
Duncan dodał suchych gałązek, które leżały obok paleniska, po czym urwał
jeszcze jeden kawałek koszuli.
Ogień zaskrzypiał i powrócił do życia.
Duncan oparł się na piętach.
-
Tworzymy zgraną drużynę.
Skinęła głową i podążyła za jego spojrzeniem. Rzeczywiście tak było. Mały ognik
oblizywał kawałek drewna i stawał się coraz silniejszy. Wyciągnęła ręce do ciepłą.
Jej towarzysz wstał i wytarł dłonie o dżinsy.
- Możesz popilnować ognia? Muszę odszukać pomieszczenię, które w tym wieku
uchodzi za łazienkę. Zostaniesz tu sama na chwilę?
Uśmiechnęła się.
- Chyba dam sobie radę.
Odpowiedział jej ciepłym spojrzeniem. - Zdaje się, że dasz sobie radę prawie
ze wszystkim. W naszej sytuacji większość ludzi dawno by już oszalała.
-
Gdybym pozwoliła sobie na panikę, sam musiałbyś odnaleźć drogę powrotną do
naszych czasów.
-
Podoba mi się tok twojego myślenia. - Zniżył głos.-Nie martw się,
wydostaniemy się stąd.
Jego słowa mimo wszystkich obaw napełniły ją nadzieją.
Duncan podszedł do drzwi i otworzył je. W przedsionku stała pulchna kobieta ubrana
w czerwono-żółtą spódnicę i lnianą bluzkę. Przez ramię miała przewieszone jakieś
ubrania.
Kathleen z wolna się podniosła. Udało im się wywieść w pole królową Marię i
lorda Hepburna, ale ten test będzie trudniejszy. Patrząc na odzienie kobiety, domyśliła
się, że to pałacowa służąca. Ludzie pracy są bardzo spostrzegawczy. Niewiele
uchodzi ich uwagi.
Kobieta skłoniła się przed Duncanem.
-
Dzień dobry. Pańska żona... Czy już się obudziła?
-
Tak. Czy coś się stało? Kobieta zakaszlała.
-
Nie, chłopcze. Kazano mi wprowadzić pana i pana żonę w życie pałacowe.
-
OK, zdaje się, że to dobrze. - Duncan skinął głową i obszedłszy kobietę,
zniknął na korytarzu.
Służąca weszła do środka i położyła ubrania na łóżku.
- Mam na imię Marta. Pani małżonek jest bardzo opiekuńczy. Chyba nie chciał mnie
tu wpuścić. Podobają mi się tacy mężczyźni. - Zamilkła na chwilę. - Tylko jakoś
tak dziwnie mówi, jeśli pani nie urażam. Skąd pochodzi?
Kathleen zdawała sobie sprawę, że kobieta ją testuje. Uśmiechała się wprawdzie,
ale jej intencje były oczywiste. Chciała dowiedzieć się czegoś o obcych, którzy
poprzedniego wieczoru wpadli do komnaty królowej. Kathleen zastanawiała się nad
miejscem, którego służąca mogłaby nie znać.
W końcu podała nazwę pierwszego egzotycznego kraju, jaki przyszedł jej na myśl,
modląc się, aby nie okazało się, że Marta tam była.
-
Egipt. Mój mąż pochodzi z Egiptu.
Kobieta powoli pokręciła głową.
- Słyszałam o takiej krajnie, ale nigdy nie opuszczałam Szkocji. Mówiono mi, że
Egipt to dziwne miejsce. Pełno tam pięknych przedmiotów. Daleko stąd. Nic
dziwnego, że pani mąż mówi z akcentem, którego nie poznaję.
Rozejrzała się po komnacie.
- Zrobiliście dobre wrażenie na jej wysokości i kazała wam przydzielić piękną
komnatę. Słyszałam, co zrobił wasz małżonek. Cały zamek aż wrze. Czy nadal
pragniecie pracować w kuchni, a może teraz mierzycie wyżej?
.
Kathleen doskonale wiedziała, co Marta ma na myśli i o co toczy się gra, ale ona i
Duncan byli sami w szesnastym wieku i nie potrzebowali wrogów. Jeśli Marta
pomyśli, że chcą wykorzystać sytuację, wieść o tym zaraz się rozniesie. Lepiej już
zjednać sobie służącą, niż liczyć na niepewne poparcie królowej. Poza tym Kathleen
nie wiedziała, jak długo tu zostaną, a była pewna, że Maria wkrótce po urodzeniu
syna znajdzie się w Tower. Tak, o wiele bezpieczniej będzie postawić na ciężką,
prace i trzymać głowę nisko, dopóki nie znajdą drogi powrotu. Wstała.
-
Nie pragnę być nikim innym, niż jestem. To znaczy kucharką. Na twarz Marty
wypłynął szeroki uśmiech.
-
O, to dobrze. Przyda nam się wasza pomoc. Królowa i jej dwór dużo jedzą. -
Wskazała na odzież na łóżku. - Przyniosłam wam bardziej odpowiednie odzienie.
Pewnie wam zimno w tej waszej sukni. Tu jest tak wilgotno.
-
Dziękuję. Chciałam zapytać o coś jeszcze. Czy macie...? - Kathleen chodziło o
łazienkę, a nie pamiętała, jak ją nazywano w szesnastym wieku. Zaczęła od nowa. -
Potrzebuję sobie ulżyć.
Marta skinęła głową.
- Oczywiście. Macie szczęście, bo garderoba znajduje się zaraz za kotarą, w tej
komnacie.
Kathleen uśmiechnęła się do siebie. Duncan szuka łazienki, która jest tuż pod
nosem. Podeszła do ściany wskazanej przez służącą i rozsunęła poły kotary. Wstrzy-
mała oddech, bojąc się zbyt głęboko oddychać.
„Garderoba" była, najprościej ujmując, dziurą w podwyższeniu, stojącym na środku
alkowy. W średniowieczu, o czym Kathleen wiedziała, hydraulika znajdowała się
jeszcze, co najmniej w powijakach, choć niektóre pałace i domostwa były lepiej
wyposażone od innych. To zależało od tego, jak bardzo światowi byli architekci danej
budowli, Co do tej, nie ulegało wątpliwości, że projektant poprzestał na najprostszym
rozwiązaniu.
Przysłuchując się zachwytom kucharki nad garderobą i faktem, że goście dostali
komnatę wyposażoną w takie dobrodziejstwo, Kathleen postanowiła, że jeśli uda jej się
wrócić do własnych czasów, już nigdy nie będzie narzekała na swoją łazienkę. Ani
na to, że jest za mała, ani na ciśnienie wody w prysznicu, często trudne do
przewidzenia. W szesnastym wieku za prysznic posłużyć mogłoby jedynie wiadro
pełne wody, no i ktoś do polewania. Pomyślała o Duncanie w tej roli i zaczerwieniła
się. Zaczęła splatać włosy w warkocz. Nie rozumiała, co się z nią działo. Kiedy tylko
Duncan przychodził jej na myśl, wyobraźnia natychmiast wymykała się jej spod
kontroli.
Kathleen wyprostowała spódnicę, starając się zarazem wziąć głęboki wdech. W
ś
ciśle zasznurowanym staniku czuła się jak w pułapce, ale i tak była wdzięczna losowi.
Nie należąc do klasy uprzywilejowanej, nie musiała nosić gorsetu. Stanik
wystarczająco ją ściskał.
Przyspieszyła, aby dotrzymać kroku Marcie.
-
Czy wiesz, co zatrzymało mojego męża?
-
Och, lord Hepburn poprosił go do siebie na słówko Kathleen nie ucieszyła się z
nowiny. Nie było okazji opowiedzieć Duncanowi o zwyczajach obowiązujących w tej
epoce. Miała nadzieję, że jakoś sobie poradzi.
Szła za służącą przez oświetlone pochodniami korytarze i przez komnaty, w których
królowa przyjmowała wizytujących ją dygnitarzy, Uśmiechnęła się do siebie. Tę
sarną drogę pokonywały wycieczki oprowadzane przez przewodnika. Żałowała teraz, że
kiedy sama była przewodnikiem; nie zwracała większej uwagi na wyposażenie
wnętrz. Niemniej dostrzegała wyraźne różnice. Meble lśniły nowością.
Materiały, którymi obito ściany, miały żywe kolory. Zerknęła w stronę okna.
Ogród wyglądał prawie tak jak w jej czasach.
Zatrzymała się. Na zewnętrz dostrzegła Duncana, rozmawiającego z lordem
Hepbufnem.
Marta złapała ją za ramię i pociągnęła za sobą.
-
Chodź, dziewczyno. Czeka nas huk roboty.
Kathleen wskazała okno.
-
Czy wiesz, czego lord Hepburn może chcieć do mojego...męża?
-
Nic, ale ciesz się, że jesteś żoną chłopca, który, co było wczoraj wyraźnie
widać, tak wspaniale radzi sobie z mieczem. - Dalej mówiła szeptem. - Wszyscy
wiedzą, że lord Hepburn bardzo dba o bezpieczeństwo, zwłaszcza dam dworu.
Ostatnio jednak na krok. nie opuszcza królowej. - Marta znowu pociągnęła
Kathleen za ramię. -Nie przejmuj się. Być może poprosił twojego męża, aby
wstąpił do straży. To byłby zaszczyt.
Kathleen obejrzała się przez ramię. Duncan wraz z lordem Hepburnem znikneli
jej z widoku. Musi ostrzec Duncana, żeby w nic się nie wdawał. Jest
Amerykaninem i zapewne słabo zna angielską i szkocką historię.
Na razie podążała schodami za Martą. Gdy znalazły się w kuchni o pobielonych
ś
cianach, okazało się, że praca wrze tu już na dobre. Powietrze było gorące i prze-
sycone zapachem pieczonego chleba. Przy palenisku siedział chłopiec. Mógł
mieć jakieś dziesięć, jedenaście lat. Powoli okręcał różno, na którym piekł się
ś
winiak. Tłuszcz z sykiem kapał na ogień. Z dębowych belek zwieszały się
sznury suszonego czosnku oraz wiązanki kopru i rozmarynu. Marta od razu
przeszła do długiego stołu pokrytego mąką.
- Nasza królowa uwielbia słodycze, i to wykwintne. Zdaje się. Że ostatnio
nawet bardziej niż kiedykolwiek. Nieustannie wspomina francuską kuchnię.
Może ty potrafisz upiec ciasto, które by jej zasmakowało,
Kathleen zakasała rękawy. To było zadanie dla niej. Wprawdzie od jej epoki
oddzielało ją czterysta lat, ale przecież składniki ciast nie zmieniły się przez ten
okres. Poza tym wiedziała, jakie ciasta królowa lubi najbardziej. Rozejrzała się
dokoła. Postanowiła przeszukać spiżarnię i sprawdzić, czy znajdzie w niej
potrzebne składniki. Wspaniale. Wzięła mąkę, cukier i misę, po czym wróciła do
stołu i zabrała się do rozrabiania ciasta.
Nagłe otworzyły się drzwi i wszedł ubrany w czerwono-czarny kilt Duncan z
naręczem drewna. Służba kuchenna natychmiast oderwała się od swoich zajęć.
Oczy wszystkich spoczęły na przybyszu.
Marta pochyliła się do Kathleen i szepnęła;
- Zdaje się, że twój mąż nie zgodził się na dołączenie do straży. Został
parobkiem. Ale nie martw się. – Puściła oko do Kathleen. - Jeszcze nie widziałam
mężczyzny, któremu tak dobrze w kilcie.
Kathleen oparła się o stół. Jej nogi przypominały rozgotowane spaghetti. Żyła w
Szkocji i widok mężczyzn w stroju narodowym nie był dla niej nowością. Jej reakcja z
pewnością miała związek z gorącem panującym w kuchni. Odepchnęła się od stołu i
postanowiła szybko czymś się zająć. Odkroiła kawałek ciepłego chleba i ignorując
spojrzenia kuchcików, podeszła do Duncana. Wydawał się w ogóle nie
dostrzegać zainteresowania, jakie wzbudziło jego wejście. Podała mu chleb.
Odłożył drwa i sięgnął po niego, a potem nadgryzł,
-
Bardzo dobry. Ty go upiekłaś? Potrząsnęła przecząco głową.
-
Marta, z samego rana. Mnie kazała zająć się deserem. Uśmiechnął się.
- Dobry wybór.
Kathleen zareagowała na pochwałę jak uczennica. Zarumieniła się.
-
Kto ci dał kilt?
Duncan najpierw pochylił się do niej, co natychmiast odnotowało jej serce, a
potem oparł się o ścianę.
- Lord Hepburn. Dobrze się stało, że jako dziecko brałem udział w tych
ś
redniowiecznych turniejach. Inaczej nigdy bym się nie domyślił, jak coś takiego
się wkłada. - Wyprostował się i poprawił spódniczkę. — To cholerstwo jest
drapiące, zwłaszcza, gdy nie ma się nic pod spodem. Co gorsza, Hepburn bardzo
długo nie mógł znaleźć butów pasujących na moje olbrzymie stopy.
Kathleen znowu się zaczerwieniła, dziękując losowi, że może swoje
zmieszanie zrzucić na gorąco bijące z pobliskiego pieca. A tak naprawdę
zakłopotała się, ponieważ przypomniała sobie rozmowę starszych kobiet
porównujących wielkość stóp mężczyzny do wielkości jego.- Przełknęła ślinę,
próbując pomyśleć o czymś innym.
Powinna skupić się tylko na powrocie, a nie marzyć o dyrdymałach, nawet jeśli
stoi przed nią tak pociągająco wyglądający mężczyzna jak Duncan, Była
realistką. Szesnasty wiek to niebezpieczne czasy, nawet, jeśli się w nich żyło od
urodzenia i znało zasady. Dla nich | jednak pobyt w tej epoce oznaczał śmiertelne
zagrożenie.
Ona także oparła się o ścianę, bp nagle odniosła wrażenie, że posadzka pod jej
stopami zaczyna wirować.
-
Dobrze się czujesz? - wyrwał ją z rozmyślań Duncan. Skinęła głową.
-
Musimy szukać drogi powrotu. Nie jesteśmy tu bezpieczni.
-
Słusznie mówisz. Hepburnowi nie podoba się mój akcent. Coś tam mruczał pod
nosem na temat tego, co Szkoci robią z angielskimi szpiegami. - Wzdrygnął się. -Nie
było to przyjemne.
Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypieniem, wpuszczając do środka promień słońca.
Do kuchni weszły dwie dziewczyny i zabrały się do obierania jabłek do placka. Zrobiło
się tłoczno. Kathleen nie chciała, by ich podsłuchano.
Gestem dała znak, by Duncan poszedł za nią na drugą stronę pieca.
- Marta była zdziwiona, że nie dołączyłeś do straży Hepburna,
Duncan skończył jeść i zabrał się do układania drewna obok ceglanego pieca.
- Proponował mi to, ale odmówiłem. Pomyślałem, że pod jego czujnym okiem nie będę
miał okazji się rozejrzeć. - Uśmiechnął się. - Zdaje się, że rzadko, kto mu odmawia.
Porządnie się wkurzył. - Wzruszył ramionami. - Ale ja tak zawsze działam na
ludzi.
- Sam to powiedziałeś - Pragnęła dodać, że w niej wzbudza zupełnie inne
emocje.
Rozmowy dokoła jakby ucichły. Kathleen podejrzewała, że służba nastawiła
uszu, bo dosłyszała, że rozmawiają o lordzie Hepburme. Dotknęła ramienia
Duncana.
- Może powinniśmy odłożyć tę rozmowę na później -zaproponowała. -
Tymczasem staraj się schodzić Hepburnowi z drogi. To niebezpieczny
człowiek.
Duncan wyciągnął dłoń do jej włosów i przesunął za ucho jeden niesforny
kosmyk. Zadrżała, walcząc z chęcią przytulenia się do niego. Uśmiechnął się.
- Pewnie nie mylisz się co do wpływów Hepburna. Ty tu jesteś ekspertem.
Ale lepiej będzie, jeśli się dowiesz czegoś na mój temat Trzymanie się z daleka od
kłopotów nigdy nie należało do moich mocnych stron. Ojciec twierdził, że
otworzyłem własną firmę tylko dlatego, że nie potrafię się nikomu
podporządkować.
Kathleen nagle wyobraziła sobie dwunastoletniego chłopca siedzącego pod
gabinetem dyrektora szkoły. Szkoda, że go wtedy nie znała. Uśmiechnęła się.
-
A czy twój ojciec nie miał racji?
Skinął głową.
- Tak, raczej tak. To jasne, że sprawiałem mu mnóstwo kłopotów, a przecież
sam mnie wychowywał, po tym jak matka umarła na raka.
Kathleen usłyszała w jego głosie nutkę tęsknoty. Wiedziała, co się czuje, kiedy
traci się kogoś, kogo się Kochało. Sięgnęła po jego dłoń.
-
Bardzo ci współczuję. Lekko uścisnął jej palce.
-
Dziękuję.
Ktoś nagle upuścił coś na ziemię - rozległ się huk i głośne wyrzekanie Marty.
Kathleen odwróciła się do Duncana.
-
Lepiej wrócę dc pracy.
-
W porządku. Spotkamy się wieczorem. Odwrócił się, po czym, omijając stół i
kręcącą się
wszędzie służbę, przeszedł do drzwi. Kathleen uśmiechnęła się do siebie. Ona była
wzorową studentką i nigdy nie opierała się zwierzchnikom. Kiedyś nawet pewna
nauczycielka z liceum napisała jej w dzienniczku, że powinna przeżyć w czasie
wakacji jakąś niezwykłą przygodę, zrobić coś niebywałego. Kathleen, pragnąc
zadowolić nauczycielkę, zapytała matkę, co to powinno być. Mimo różnic w ich
charakterach, potrafiła jednak wyobrazić sobie Duncana w młodości. Zapewne było
mu trudno bez matczynej ciepłej opieki. Może, dlatego regularnie wysiadywał pod
gabinetem dyrektora szkoły.
Zobaczyła, że zatrzymał się i uśmiechnął do chłopca kręcącego, rożnem. Pochylił
się i coś do niego szepnął, Potem wyprostował się i przeszedł do drzwi. Zanim
wyszedł, odwrócił się i pomachał do niej, po czym Zniknął na schodach
prowadzących na podwórze.
Kiedy drzwi się za nim zamknęły, wróciła do spiżarni. Próbowała przypomnieć
sobie, co robiła przed przyjściem Duncana, ale w głowie miała pustkę. Nagle
pamięć jej wróciła. Przygotowywała przecież deser dla królowej.
Podeszła do niej Marta z tacą suszonego łososia. Odstawiła ją i wskazała na
chłopca przy rożnie.
- Twój mąż zrobił duże wrażenie na moim wnuku. Ludzie zazwyczaj traktują
go tak, jakby był muchą na ścianie. Z Duncana kiedyś będzie dobry ojciec. Masz
szczęście.
Kathleen wsadziła dłonie w lepkie ciasto, przełożyła je z misy na posypany
mąka stół i zaczęła je wyrabiać.
-
Co cię martwi, dziewczyno?
Kathleen nie przestawała ugniatać ciasta, starając się zarazem przestać myśleć o
szorstkim kilcie Duncana. Potrząsnęła głową.
- Wszystko
jest
dobrze,
Marto.
Po
prostu
uważam,
ż
eby nic nie pomieszać.
Starsza kobieta poklepała ją po ramieniu.
- Nie martw się, dziewczyno. Wystarczy, że twój deser będzie słodki, a
królowej na pewno będzie smakował.
Kathleen skinęła głową i rozwałkowała ciasto na cienki placek. Nie miała na myśli
deseru.
4
Zapadał już wieczór, a w kuchni bielone piece nadal buchały gorącem. Nad
paleniskiem postawiono świece, które rzucały na ściany podłużne cienię. Kathleen
splątała ostatnie chatki, a Marta, podśpiewując, kończyła wycierać talerze i odstawiać
je do kredensu.
Posiłek okazał się sukcesem. Królowa oświadczyła, że nigdy jeszcze nie jadła tak
smacznego deseru. Kathleen uśmiechała się tajemniczo, bo tylko ona wiedziała, że
sekret tkwił w znalezionej w spiżarni czekoladzie, którą nadziała ciasto.
Marta wytarła ręce w fartuch i spojrzała w stronę okna, Sapnęła, po czym machnięciem
ręki przywołała Kathleen do siebie.
Pokazała palcem na podwórze.
- To mój wnuk, Jeremy, i twój mąż.
Kathleen wyjrzała przez okno. Duncan siedział na kamiennej ławce, a nad nim paliła
się pochodnia osadzona w ścianie. Wziął jeremy’ego na kolana i zamaszystymi ruchami
rysował coś na pergaminie. Oczy przyglądającego mu się chłopca były okrągłe jak spodki.
Kathleen zgadła, że Duncan szkicuje konia.
Po chwili podał Jeremy’emu kawałek węgla i wskazał na papier, zachęcający chłopca
do wypróbowania swoich sił. Mały wybuchnął śmiechem.
Marta odsunęła się od okna i rogiem fartucha wytarła kącik oka.
- Po raz pierwszy od śmierci matki słyszałam jego śmiech. Bardzo cierpiał po jej
stracie.
Kathleen przyglądała się Jeremy’emu, który pochylił się nad pergaminem i mozolił
przy rysunku. Uśmiechnęła się. Pomyślała, że akcjonariusze Duncana z pewnością nie
mają pojęcia o jego stosunku do dzieci.
Marta, pociągając nosem, poklepała ją po dłoni.
- Pilnuj tego swojego męża. Jest w nim coś, czego nie widzi się na samym początku.
- Tak, sama zaczynam to dostrzegać.
To dobrze. Czasami ludzie nie doceniają się nawzajem. – Kucharka wetknęła pod
czepeczek pasmo siwych włosów i podeszła do drzwi, ale jeszcze się odwróciła. – Dobrze
się dzisiaj spisałaś; królowa była bardzo zadowolona. Teraz jak najszybciej połóż się spać.
Jutro znów zaczynamy z samego rana.
Kathleen skinęła głową na zgodę, po czym podeszła do długiego stołu i przykryła
leżące na nim ciasto wilgotną ściereczką.
- Resztę bochenków przygotuję jutro, ale przed wyjściem posprzątam jeszcze kuchnię.
Marta uśmiechnęła się.
- Jesteś dobrą kucharką. Dobraliście się z mężem, To szczęście, że zawitaliście do
naszego pałacu. Dziękuję za to losowi.
Odwróciła się i zniknęła na schodach, jej ostatnie słowa wzbudziły w Kathleen
niepokój. Czyżby Marta czegoś się domyślała. Nie, to niemożliwe. Przecież, nawet
oni nie wiedzą, w jaki sposób przenieśli się w czasie.
Wyprostowała się. Chyba po prostu jest zmęczona. Była przyzwyczajona do
spędzania w kuchni długich godzin, ale u siebie mogła przynajmniej nastawić stoper
i napić się w spokoju herbaty. W szesnastym wieku nie wolno jej było opuścić
stanowiska, dopóki wszyscy nie zostali nakarmieni. A w olbrzymim pałacu trwało to
cały dzień.
Postanowiła uformować jeszcze kilka bochenków chleba. Rozmarzyła się i ugniotła
ciasto, nadając mu kształt serca. Odsunęła się i uśmiechnęła sama do siebie,
-
Hm, nieźle.
Na kamiennych schodach rozległ się odgłos kroków. Spojrzała w tamtym
kierunku. To był Duncan.
Pospiesznie zebrała ciasto i zbiła je w kulę.
Uśmiechała się, kiedy wchodząc, pochylił się, by uniknąć uderzenia głową w
niską powałę.
-
Miałem nadzieję, że cię tu znajdę.
Na te słowa serce Kathleen zabiło mocniej.
-
Przygotowuję się do jutrzejszego dnia.
Duncan podszedł do niej i usiadł na brzegu stołu. Urwał kawałek ciasta i
wsadził do ust.
- Niezłe.
- Będzie lepsze po upieczeniu. Wzruszył ramionami i sięgnął po następny
kawałek.
-
Teraz też jest smaczne.
Kathleen z uwagą podzieliła ciasto na trzy części Uformowała z nich długie
paski.
- Miło z twojej strony, że zainteresowałeś się chłopcem.
Wzruszył ramionami.
- Tak naprawdę to chciałem go czymś zająć, bo pakował się w kłopoty. Kiedy
rozmawialiśmy, wydało mi się, że zamierza zepchnąć świniaka do ognia. Świniak by
się zmarnował, a on straciłby pracę i dostał karę.
- Jesteś bardzo spostrzegawczy. - Kathleen zlepiła końce ciasta ze sobą. Tym
razem kształt bochenków nie był już tak fantazyjny jak poprzednio.
-
Dzięki. - Urwał następny kawałek z lepkiej kuli. Uderzyła go po dłoni.
-
Nie powinieneś jeść surowego ciasta. To niezdrowe. Uśmiechnął się i pochylił do
niej.
-
Lubię niebezpieczeństwo, chyba już zauważyłaś? Kathleen odłożyła na bok
skończony już bochenek
i sięgnęła po pozostałe w misie ciasto.
-
Nie rozumiem tylko, skąd to podejrzenie, że Jeremy chce zrzucić świniaka.
Bo sam bym tego próbował. - Uśmiechnął się. - I z tym samym rezultatem. Na całe
szczęście mój opiekun w szkole zauważył u mnie trzy rzeczy. Po pierwsze, zrozumiał,
ż
e się nudzę; po drugie, dowiedział się, że lubię komputery, a po trzecie, że umiem
rysować. Potem wykorzystałem to wszystko w swojej firmie. Czasami wystarczy, że
obok znajdzie się ktoś, kto uświadomi ci stojące przed tobą możliwości. To właśnie
starałem się pokazać Jeremy'emu. – Mało, komu chciałoby się tak wysilać.
- O mnie nie zapomniano, więc uznałem, że mam dług do spłacenia i kiedy
tylko się da, powinienem oddawać przysługę.
Kathleen położyła uformowane bochenki na drewnianej łopacie. Duncan, nie
proszony, otworzył przed nią piec. Kiedy układała ciasto na żeliwnych półkach,
owiało ją gorące powietrze. Przy zamykaniu drzwiczek pieca otarła się niechcący o
ramię Duncana. Zadrżała.
Nie mogła już dłużej się oszukiwać. Amerykanin ją pociągał, i to od chwili, gdy
pierwszy raz pojawił się w jej ciastkarni. To mężczyzna, o którym marzą kobiety;
wysoki, ciemnowłosy, muskularny. Ale jest w nim coś więcej niż tylko fizyczna
atrakcyjność. Co chwila odkrywał przed nią nową cechę swojej osobowości i każda
była bardziej interesująca od poprzedniej. Zdała sobie sprawę, że pragnie dobrze
go poznać.
Odwróciła się.
-
Opowiedz mi więcej o swojej pracy.
Podrapał się po karku. Vision Quest była początkowo firmą komputerową
produkującą gry przyjazne dzieciom. Jednak z czasem zmieniła się w krwiożerczą
korporację. Duncan wolałby opowiedzieć Kathleen, że, na przykład, brał udział w
ratowaniu zagrożonych unicestwieniem części globu lub, że odkrył lekarstwo na
raka. Wprawdzie w przeszłości nie obchodziło go, co ludzie myślą na temat jego pracy,
ale to się zmieniło, odkąd spotkał Kathleen. Podszedł do paleniska i dorzucił drew
do ognia. Wpatrywał się w polana, aż przybrały kolor bursztynowo-krwistej
czerwiem.
Otrzepał ręce. Postanowił powiedzieć prawdę, nawet za cenę zawodu w
oczach Kathleen. Może nawet tak będzie lepiej.
- Skupuję firmy, które mają kłopoty finansowe, na czym zyskuje moja firma.
Vision Quest - Wsiał i resztę wyrzucił już z siebie bez zająknięcia. - Dokonujemy
reorganizacji, co zazwyczaj wiąże się ze zwalnianiem, co najmniej części starych
pracowników.
- Odnoszę wrażenie, że nie traktujesz tej działalności jako czegoś, co jest
godne pochwały.
Spojrzał na nią. Nie oceniała go jak większość ludzi. Pytała tylko, czy tym
właśnie chce się zajmować w życiu. Kilka kosmyków wyrwało się jej z warkocza, a
na nosie miała mąkę. Wyglądała przeuroczo.
Uśmiechnęła się.
-
To zresztą nie moja sprawa - mruknęła.
Duncan, przyglądając się jej, uzmysłowił sobie, że Kathleen posiada dar
rozświetlania pomieszczenia, w którym się znajduje. Chciał, żeby jego sprawy
były także jej sprawami. Ogarnęło go silne pragnienie wzięcia jej w ramiona i
pocałowania.
Potrząsnął głową i odchrząknął.
- Część mojej pracy nadal mnie ekscytuje, a przynajmniej tak było kiedy
wymyślałem gry. Nie lubię zwalniać ludzi, ale prawda jest taka, że muszę
zdobywać inne firmy, jeśli chcę, żeby moja przetrwała. Kiedyś potrafiłem
zainspirować programistów nowymi pomysłami. Jednak straciłem ten dar. Tak,
więc nie pozostaje mi nic innego tylko robić to, co jeszcze mi się udaje.
-
Gdybyś nadal wpadał na nowe pomysły, nie musiałbyś wykupywać innych firm
ani podkupywać ich programistów.
-
Zgadza się. - Oparł się o ścianę. - W tym cały problem. Nie umiem nic
nowego wymyślić.
- To mi trochę przypomina utratę weny u pisarza. Skinął głową.
- Dobre porównanie. Wygląda na to, że wyczerpałem już zasoby wyobraźni.
Miałem cichą nadzieję, że może podróż do Szkocji, krainy będącej kopalnią legend,
jakoś mi pomoże, jak na razie nic się nie zmieniło.
Kathleen uśmiechnęła się.
- Mam wrażenie, że za bardzo się starasz. Przypominasz mi mnie samą, kiedy
uparłam się, że muszę wprowadzić do cukierni nowy produkt. Im bardziej próbowałam,
tym mniej miałam ochotę cokolwiek piec. Najlepsze przepisy wymyślam wtedy, gdy
jestem zajęta czymś zupełnie niezwiązanym z wypiekami. Próbowałeś chyba mojej
ostatniej nowości, którą wprowadziłam kilka dni temu?
Duncan oderwał się od ściany. Doskonale rozumiał, co Kathleen chce osiągnąć. Stara
się go rozweselić i wzbudzić w nim natchnienie. Nieraz próbowano mu w życiu juz
radzić i to na różne sposoby. Umiał je rozpoznawać i często złościł się, że ktoś
stara się nim manipulować Tym razem jednak nic chciał uronić ani jednego słowa.
Podszedł do Kathleen. Było mu miło, że tak się nim przejęła, tym bardziej te do
tej pory rzadko, kto poświęcał mu tyle uwagi.
Spojrzał na jej umazany mąką nos. Miał wielką ochotę go wytrzeć, jednak
wolał kontynuować rozmowę.
-
Który to był placek?
-
Ten z cynamonem, posypany cukrem pudrem. Uśmiechnął się.
-
Był wspaniały. Zdaje się, że wróciłem po drugi. Oczy Kathleen zamigotały
radością.
- Dziękuję. Tak, rzeczywiście wróciłeś. Pomysł na te placki przyszedł mi do
głowy podczas przeglądania starych zdjęć, które zrobiła mi mama, kiedy
bawiłam się na śniegu. Miałam wtedy trzy albo cztery lata. Podniosłam głowę do
nieba. Miałam otwarte usta i zamknięte oczy. Łapałam płatki śniegu.
Wyglądały jak cukier puder. Właśnie wtedy wpadł mi do głowy ten pomysł;
cynamonowe placki z płatków śniegu.
- Jesteś niesamowita. Muszę spróbować twojego sposobu. - Pochylił się. - A na
nosie masz trochę mąki. Roześmiała się.
- To mi się często zdarza. - Wytarła nos wierzchem dłoni. Jednak zamiast
pozbyć się białego proszku, rozmazała go na reszcie twarzy.
Duncan zaśmiał się, pochwycił garść mąki i podrzucił ją w powietrze. Opadała
niczym śnieg, klejąc się do włosów i ramion Kathleen.
-
Co robisz? - zapytała zdziwiona, ale też rozbawiona.
- Szukam inspiracji. - Potrząsnął głową. - Nie, jeszcze nic - Chyba potrzebujemy
więcej maki. - Jesteś szalony, Duncanie MacGreggor.
Skinął głową,
-
Nazywano mnie już gorzej.
Uśmiechnęła się.
- Dlaczego tylko ty masz mieć zabawę?- Sięgnęła po mąkę i rzuciła nią w niego.
Uchylił się, ale jednak biały proszek osiadł mu na włosach.
Otworzył szeroko oczy.
-
A więc tak ma być? - Porwał nową garść mąki i wypuścił całą na jej
głowę. Potem wziął Kathleen w ramiona. - Zawsze chciałem sprawdzić, czy
smakujesz tak samo jak twoje placuszki.
-
Ja też zawsze chciałam coś zrobić.
Nagle położyła mu ręce na ramionach i sama go pocałowała.
Jej odwaga spodobała mu się. Pochylił się i przycisnął usta do jej warg. Miała
smak maki, cukru i kobiety. Wtuliła się w niego.
Ale nagle się oderwała.
-
Czujesz, coś? Pieścił ustami jej wargi.
-
Palącą namiętność. Odsunęła się i pobiegła do pieca.
-
Mój chleb.
Sięgnęła po ścierkę i otworzyła drzwiczki pieca. Z wnętrza buchnęło czarnym
dymem.
-
Spaliły się, - Tak jak moje ego.
-
O czym ty mówisz? Wzruszył ramionami.
Gdybym całował cię wystarczająco namiętnie, nie zwróciłabyś uwagi na nic,
nawet na pędzący na ciebie pociąg, a co dopiero mówić o przypalonym
chlebie.
Obejrzała się przez ramię.
- Nie wygłupiaj się i podaj mi łopatę. Muszę sprawdzić, co da się jeszcze
uratować.
Mnie lepiej by zrobiło wiadro zimnej wody. - Podał jej łopatę.
Roześmiała się, a wtedy bochenki zsunęły się z łopaty na ziemię. Jeden
potoczył się pod stół.
Duncan ukląkł.
- Znalazłem go. - Podniósł chleb i otrzepał. – Dobry jak nowy.
Kathleen zsunęła resztę bochenków na stół.
- Ten się nie nadaje. - Popatrzyła po innych. - No, nie są przypalone. Może w
piecu było coś jeszcze i to się spaliło.
Pochylił się.
-
A może miałem rację i to myśmy się palili. Uśmiechnęła się.
-
Czy ty zawsze myślisz tylko o jednym? Położył dłoń na sercu.
-
To jedna z moich największych zalet. - Wyciągnął do niej ramiona. - A
więc, na czym skończyliśmy? - Przyciągnął ją do siebie, ale go odepchnęła.
-
Duncan, ktoś nas zobaczy.
-
Jest środek nocy.
-
I w tym rzecz. Marta będzie tu z samego rana, bardzo wcześnie. Musimy
posprzątać kuchnię przed jej przyjściem. Straszny tu bałagan.
Skinął głową i potarł nosem o jej szyję. Tak pięknie pachniała. Jęknęła.
-
Duncan, co z kuchnią?
-
Ty pierwsza zaczęłaś mnie całować, pamiętasz? Ja tylko kontynuuję twoje
dzieło.
Roześmiała się, wyrywając mu się z objęć. - Naprawdę musimy posprzątać.
Skinął głową i sięgnął po ścierkę przewieszoną przez krzesło.
- Masz rację. Mąka jest wszędzie. Nawet na twoim ubraniu. - Otrzepał przód
sukni, muskając palcami jej piersi.
Kathleen uniosła głowę i pocałowała go. Duncanowi nagle zrobiło się straszliwie
gorąco.
-
Ty też cały jesteś w mące - szepnęła słodko. Powoli czubkami palców otarła mu
twarz. Potem otrzepała jego ramiona, koszulę, przód kiltu.
-
Duncan.
Jęknął. Uwielbiał, kiedy wymawiała jego imię.
-
Tak, Kathleen.
-
Jak sądzisz, długo będziemy tu sprzątali? Uśmiechnął się.
Jestem gotów ustanowić światowy rekord szybkości, nie zwróciłabyś uwagi na nic,
nawet na pędzący na ciebie pociąg, a co dopiero mówić o przypalonym
chlebie. Kuchnia lśniła czystością. Po bitwie na mąkę nie było już Śladu, nie licząc
białych plam pozostałych na ich ubraniach. Kathleen patrzyła na Duncana
odstawiającego szczotki pod ścianę. Uśmiechnęła się, przypomniawszy sobie wyraz
rozbawienia w jego oczach i to, jak czuła się wolna, posypując mu głowę mąką.
Sprawił, te poczuła się pożądana i swawolna.
Teraz, gdy się do niej zbliżał, jej serce biło jak oszalałe. Była szczęśliwa tylko z tego
powodu, że ma go przy sobie.
-
Duncan, zaimponowałeś mi. Potrafisz ciężko pracować, a kuchnia aż błyszczy od
czystości. - Przysunął się do niej i położył rękę na jej karku.
-
Czy zasłużyłem na nagrodę?
Roześmiała się, pozwalając mu wyprowadzić się z kuchni po schodach prowadzących
do ich pokoju. Chwile, które spędzali w swoim towarzystwie, wydawały się
zaczarowane. Kathleen jeszcze nigdy nie miała wrażenia takiej wolności ani takiej
swobody w wypowiadaniu lub robieniu tego, co akurat przyszło jej na myśl,
Duncan postrzegał życie jako przygodę i potrafił się nim cieszyć.
Patrząc wstecz na miniony dzień, Kathleen uznała, że był cudowny.
Momentami nawet zapominała, że ona i Duncan nie żyją w czasach, w których
się znaleźli. Zerknęła na niego. Ciekawa była, o czym myśli i czy szuka drogi
powrotu. Na razie jeszcze nic na ten temat nie wspominał. Bardzo chciała wracać,
jednak w chwilach, gdy trzymał ją w objęciach, najchętniej nie zmieniałaby
niczego. Nawet epoki.
Dotarli do korytarza. Przez okno wlewały się do niego i kładły na posadzkę jasnymi
smugami promienie księżyca, zupełnie jakby wskazywały im drogę. Duncan
dotknął jej ramienia, a potem przyciągnął ją do siebie. Na twarzy miał jeszcze
resztki mąki.
Otarła mu policzek.
-
Nadal jesteś brudny - wyszeptała.
Kiedy się do niej pochylał, światło księżyca odbijało mu się w oczach.
-
Ty też, ale mam słabość do wszystkiego, co smakuje jak placki.
Uśmiechnęła się.
-
A więc to tylko moje wypieki zwabiły cię do ciastkarni?
-
Nie do końca. - Zawahał się. - Kathleen, nie rozmawialiśmy o wydostaniu
się stąd.
-
Wiem. Powinniśmy szukać drogi powrotu - powiedziała cicho.
Skinął głową. - Zajmowałem się tym dzisiaj. Zaniosłem drewno do pokoju
królowej. W ramach odwdzięczenia się za to, że próbowałem uratować Riccia,
udzieliła mi specjalnego pozwolenia, tak wiec mogę swobodnie wchodzić na jej
pokoje. A ponieważ wszyscy mają mnie za zwykłego służącego, nikt prawie nie
zwracał na mnie uwagi.- Uniósł brew. - Byłem zdziwiony, że tak bardzo mi to
przeszkadzało. Nikt nigdy mnie nie ignorował. Nawet nauczyciele nie zostawiali
mnie bez nadzoru, bojąc się, że wykręcę jakiś numer. No a moi podwładni to już
inna
para kaloszy. Spijają, mi z ust każde słowo.
Ż
ycie Kathleen wyglądało zupełnie inaczej. W przeciwieństwie do Duncana dużo
czasu spędzała sama. Uznała jednak, że nie należy zazdrościć takiej przeszłości ani
jej, ani jemu. Ścisnęła mu rękę.
-
Co zobaczyłeś w komnacie królowej?
Potrząsnął głową, jakby chciał odświeżyć pamięć.
- Wszedłem do windy i rozejrzałem się. Jej ściany są pokryte ciemnymi panelami.
Na każdym wyryty jest herb jakiejś rodziny. To ta sama winda, którą przyjechaliśmy,
ale nigdzie nie znalazłem kontrolki z przyciskami ani żadnej dźwigni. Zdaje się, że
wracamy do punktu wyjścia.
Kathleen słuchała go, zastanawiając się zarazem, jaki efekt na bieg historii może
wywrzeć ich obecność w tym miejscu. Nie chciała być odpowiedzialna za ewentualne
zmiany.
Nabrała głęboko powietrza.
-
Masz jakieś inne pomysły?
Na drewnianej posadzce zabrzmiały czyjeś kroki.
Duncan wyprostował się. - Strażnik obchodzi swój posterunek - powiedział szeptem.
- Podsłuchałem, jak mówili, że wolą, żeby o tej godzinie cała służba znajdowała się już
w swoich pokojach. Tu wszyscy są tacy podejrzliwi. Jeśli ktoś znajduje się nie tam,
gdzie być powinien, natychmiast rozpętuje się prawdziwe piekło. Lepiej się ukryjmy.
Pociągnął Kathleen za jedną z kotar zwisających ze ścian. Przytulona do niego, czuła
ruch jego klatki piersiowej. Powinna być zawiedziona na wieść, że nie udało mu, się
odnaleźć drogi powrotu, ale nie chciała jeszcze wracać.
Ktoś przeszedł obok nich. Odgłos kroków stopniowo się oddalał. W końcu zapałała
taka cisza, że Kathleen mogła usłyszeć bicie własnego serca. Wyjrzała zza kotary. Nigdzie
nie dostrzegła strażnika. Mogli wyjść.
Poszła za Duncanem do ich komnaty.
Panowały w niej ciemności i było lodowato zimno. Na kominku paliła się jedna
ś
wieca. Ogień wygasi w ciągu dnia i tylko kilka polan lekko się jeszcze jarzyło. Drew-
niane okiennice były szeroko otwarte, wpuszczając do środka chłodne nocne
powietrze.
Duncan pospiesznie je zamknął. Potem zajął się ogniem. Kathleen, przyglądając mu się,
rozcierała zgrabiałe dłonie. Podobało jej się, że tak się stara o przytulność w ich małej
izbie. Uśmiechnęła się. Było tu i tak przyjemnie i nie miało to nic wspólnego z
temperaturą otoczenia. Matka powiedziała jej kiedyś, że dopiero gdy jest się z
właściwą osobą, dom staje się prawdziwym domem. Kathleen nigdy dotąd nie
potrafiła zrozumieć jej słów.
Podeszła do komody stojącej przy oknie i zaczęła szukać świec. Przyszło jej na
myśl, że jeśli zapali ich dużo wytworzą tyle ciepła, że ogień nie będzie już
potrzebny. Wyciągnęła jedną z szuflad komody. Były w niej świece. Wzięła je ze
sobą i wróciła do kominka. Duncanowi udało się bardziej wzniecić ogień. Buzował
wesoło i zaczynał emanować ciepłem Kathleen czuła je, a może to bliskość
Duncana tak ją rozgrzewała? Uśmiechnęła się.
Ukucnęła i zapaliła świece. Kilka ustawiła na okapie nad paleniskiem,
resztę na stole obok łóżka i na parapecie okna. Ich blask w połączeniu z ogniem
napełnił pomieszczenie romantycznym bursztynowym Światłem. Rozejrzała się po
pokoju, który wyglądał teraz jak komnata z baśni.
- To piękne.
Duncan wstał i podszedł do niej.
- Tak, piękniejsze niż cokolwiek. - Wziął ją w ramiona i wyszeptał jej imię: -
Kathleen.
Zamknęła oczy. Jego głos był dla niej pieszczotą. Przypomniała sobie dzień, w
którym po raz pierwszy zjawił się w jej cukierni i zamówił kawę. Zastanawiała się
wtedy, jak by to było znaleźć się w jego ramionach.
Ujął jej twarz.
-
Kathleen, pragnę się z tobą kochać. Wiem, że nie znamy się długo...
Położyła mu palec na ustach.
-
Ja też tego pragnę.
Przyciągnął ją bliżej i pocałował, budząc w niej dreszcz. Potem wziął na ręce, jakby
była piórkiem. Objęła go za szyje, a on niósł ją do łóżka. Położył ja na nim
delikatnie. Jego pocałunki stały się bardziej namiętne.
Zawahał się, a potem zerwał z siebie koszulę i rzucił ją na podłogę.
Kathleen roześmiała się, próbując skoncentrować się na ciemnych oczach
Duncana, a nie na jego opalone gołej piersi.
-
Zniszczyłeś koszulę. Skrzywił się.
-
Nigdy za bardzo nie lubiłem ubrań. A ty? Uśmiechnęła się nerwowo.
-
Zgadzam się. Ostatnio wyszły z mody. Roześmiał się ciepło. Nagle ona także
zapragnęła
pozbyć się odzienia.
Usiadła na brzegu łóżka i odwiązała rękawy sukni. Potem zdjęła kamizelkę.
Duncan wykorzystał okazję i pocałował odsłonięte ciało nad piersiami. To ją tak
rozkojażało, ze plątały jej się palce. Gdy pocałował ją w kark, na chwilę wstrzymała
oddech. Miała na sobie zbyt dużo ubrań, stanowczo za dużo. Próbowała odsznurować
stanik. Duncan nie pomagał, a tylko przeszkadzał.
Całował ją po brodzie, piersiach, tak, że przechodziły ją gorące dreszcze. Z
trudem oddychała. Sznurówki stanika były zbyt mocno związane, Im silniej za nie
pociągała, tym bardziej się zaciskały.
-
Poczekaj, zacięły się. Duncan nabrał powietrza i uśmiechnął się.
-
Marzenie każdego mężczyzny.
-
Sprytnie. - Zagryzła usta, żeby się nie roześmiać na głos, i oparła się o niego.
Udał, że traci równowagę, i upadł na podłogę na stos ubrań. Odwinął z pasa tartan i
wyciągnął do niej ramiona.
-
Chodź tu. Tu jest więcej miejsca.
Niech to, był goły i... gotowy. Skoncentrowała się na rozsupłaniu węzła. Uspokój
się, powtarzała sobie w duchu. Widziałaś już nagich mężczyzn. No, może nie tak
wielu, ale przecież to nie nowość. Wszyscy mają to samo. Zerknęła na Duncana i
natychmiast się zaczerwieniła. No, może niektórzy mają trochę więcej od innych.
Odchrząknęła.
-
Nie mogę rozwiązać stanika.
Ukląkł przy niej.
- Pomogę ci. - Pogładził ją po piersiach, aż jej zaparło dech. Pochylił się, złapał
końce sznurówek w usta i przegryzł je zębami.
Westchnęła.
-
Udało ci się mnie uwolnić.
-
Jeszcze nie, ale wkrótce mi się uda - rzekł, puszczając do niej oko.
Pomógł jej pozbyć się stanika, potem zsunął z ramion lniane ramiączka koszuli.
Całował jej gołą skórę, a ona gładziła go po karku.
Powoli przełożył koszulę przez głowę Kathleen, wciągnął powietrze, a potem
wyszeptał:
-
Ho, ho, ja śnię i nie chcę się obudzić.
W kominku polana zajęły się już na dobre. Biło od nich gorąco. Kathleen
zapragnęła, by ta urzekająca chwila nigdy się nie kończyła.
Kiedy Duncan znowu pocałował Kathleen, poczuła się tak, jakby wzbijała się na
niewidzialnych falach ciepłego powietrza. Nigdy nie zaznała takiego stanu. Nikt nigdy
nie wzniósł jej na takie wyżyny.
Duncan objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.
Wstrzymała oddech, czując dotyk jego nagiego ciała. Wtuliła się w nie. Lekko gładziła
silne ramiona słysząc, ze Duncan z jękiem wypowiada jej imię.
Pocałował ją. Był delikatny i nie spieszył się, jakby noc miała trwać całą wieczność.
Pieścił ją powolnymi ruchami, łagodnie muskając dłonią jej piersi.
Kathleen miała wrażenie, że za chwilę spłonie. Wbiła się w jego usta z pożądaniem.
Otoczona ramionami Duncana, czująć jego siłę i namiętność, odpływała w
zaczarowaną krainę. Kiedy znalazł się w niej, przestała w ogóle myśleć. Istniała tylko
ta chwila i oni, razem na zawsze.
6
Kathleen siedziała na brzegu łóżka i drżącymi rękami wciągała przez głowę
lnianą, koszulę. Miękki materiał przypomniał jej dotyk dłoni Duncana.
Obejrzała się przez ramię. Spał głęboko, oddychając równomiernie. Jej oddech
nie był tak spokojny. Nie mogła zasnąć, bo rozpierała ją energia. Wstała i podeszła
do okna. Długa świeca stojąca nad kominkiem oświetlała jej drogę.
Kathleen objęła się rękami w pasie. Wszystko zdarzyło się tak szybko. Znowu
spojrzała na Duncana. Tak jak powiedziała Harriet, miło jest na niego popatrzeć. I
rzeczywiście, początkowo Kathleen widziała w nim przede wszystkim przystojnego
mężczyznę, lecz teraz jej uczucia nie opierały się tylko na fizycznym zauroczeniu.
Pragnęła dowiedzieć się o nim wszystkiego. Z przyjemnością wysłuchała opowieści
o jego dzieciństwie, o tym, jak dorastał i jaki wtedy był. Ciekawiło ją, jakie lubi
potrawy, kolory. Wspaniale potraktował Jeremy'ego ale czy pragnie mieć własne
dzieci? Zatrzymała się przy kamiennym parapecie i chwyciła się go. Jej marzenia
wkraczały na niebezpieczne tory. Może lepiej byłoby, gdyby czuła do Duncana tylko
ś
lepe pożądanie.
Przełknęła ślinę i otworzyła drewniane okiennice. Bezchmurne niebo zasypane było
gwiazdami. Wiosenna bryza przyniosła zapach wrzosu. Chłodne powietrze mile
owiewało jej rozgrzane ciało. Musi szybko wracać do domu albo na zawsze straci
serce.
Usłyszała za sobą ciche kroki. Duncan stanął za nią i położył ręce na jej
ramionach, a potem odwrócił ją do siebie.
-
Nie możesz spać?
Potrząsnęła głową.
-
Myślałam. Jutro musimy na poważnie zająć się szukaniem drogi powrotu.
Wspominałeś o tej postaci z twojej pierwszej gry. Jak się nazywała?
-
Sebaston.
-
Aha, Sebaston. A więc Sebaston musiał znaleźć coś, co pomogłoby mu
przekroczyć granicę oddzielająca go od jego świata. Może my też czegoś takiego
potrzebujemy?
Duncan ziewnął i potarł oczy,
-
To brzmi logicznie. Założyłbym się o połowę wartości mojej firmy, że odpowiedź
znajduje się w windzie. - Przeczesał dłonią włosy. - Ale lepiej mi się myśli, kiedy nie
jestem zaspany. Może zajmiemy się rym problemem z rana?
Kathleen skinęła głową i przywołała na usta uśmiech. Zdała sobie sprawę, że zależy
jej na Duncanie, a powrót do ich czasów może oznaczać, że go utraci. Jeśli im
się uda wrócić, ten uroczy moment skończy się, a ona powróci do monotonii
swojej dotychczasowej egzystencji.
Duncan wróci do swojego życia, ona do swojego. Może jednak powinna przestać
tak czarno myśleć
i zacząć postrzegać świat tak, jak robi to Duncan. Żyć chwilą. Powinna cieszyć
się czasem, który mają jeszcze ze sobą spędzić. Pocałowała go i szepnęła:
-
Wracajmy do spania.
Uśmiechnął się.
-
Tak naprawdę to nie w głowie mi teraz sen. Przyciągnął ją do siebie i
pocałował. Przez koszulę czuła jego ciepłą skórę. Pachnące powietrze i
zaczarowana chwila owiały ja i już po chwili nie
pamiętała o zmartwieniach.
Przez otwarte okno do pokoju wpadały słoneczne promienie. Kathleen
przeciągnęła się i spojrzała na Duncana.
Miał otwarte oczy i uśmiechał się do niej.
-
Mówiłaś przez sen - powiedział cicho. Roześmiała się.
-
Nieprawda.
Oparł się na łokciu i wzruszył ramionami. - W porządku. Żartowałem, tylko
powiedz, kto to jest ten Fred? Przekręciła się na bok. Nie pamiętała swoich
wczorajszych czarnych myśli. W tej chwili, leżąc obok Duncana, czuła ciepło i spokój.
Domyślała się po błysku w jego oczach, że się wygłupia. Nietrudno było sobie
wyobrazić, jak ciężkie zadanie mieli jego rodzice i nauczyciele, próbując go upilnować.
Pociągnęła za włosy porastające jego pierś.
- Nie znam żadnego Freda. Zmyślasz, a poza tym ja nie mówię przez sen.
Uniósł brwi.
-
No to może powiedziałaś John.
-
Nie, wiem, że mnie podpuszczasz. Nie znam żadnego Freda ani Johna.
Wyciągnął rękę do wisiorka zwisającego miedzy jej piersiami. Uśmiech zniknął z
jego twarzy.
- Kathleen, czy w twoim życiu istnieje jakiś Fred albo John?
Przysunęła się i delikatnie cmoknęła go w usta.
- Nie umawiałam się na randki w czasie studiów, ale i po śmierci matki i odkąd
prowadzę cukiernię, nie mam na to czasu.
Zostawił medalion i ujął jej twarz.
- Wiem, że zabrzmi to egoistycznie, ale cieszę się, że nie ma faceta, który czeka
niecierpliwie na twój powrót. - Zmrużył oczy w uśmiechu. -Musiałbym wyzwać go na
pojedynek.
Roześmiała się.
-
A co z tobą? Gdybyś mówił przez sen, jakie imiona byś wymieniał? - Pytanie
zadała lekkim tonem, ale oczekiwanie na odpowiedź wydawało jej się trwać wieczność.
Miała nadzieję, że w życiu Duncana nie ma nikogo specjalnego.
- Usłyszałabyś tylko swoje imię. - Pocałował ją, a potem rozłożył się na łóżku.
- Nikt na mnie nie czeka Kathleen. Mówiłem prawdę, kiedy powiedziałem, że
tęsknić za mną będą tylko moi akcjonariusze. Myślę, że kobiety, z którymi się
umawiałem, widziały na moim czole napis: Ten facet nie jest godny zaufania.
Zdziwiła się, bo ona w głębi duszy wiedziała, że jeśli Duncan postanowi oddać
komuś serce, to na całe życie. To odczucie było tak silne, że aż zadrżała. Odsunęła
mu włosy z czoła.
-
Nie widzę żadnego napisu.
Pocałował jej dłoń.
- Bo może go tam nie ma. Masz na mnie dziwny wpływ, Kathleen
MacKenzie. - Pocałował ja, w czubek nosa. - A teraz opowiedz mi o tym
medalionie. Wygląda jak klejnot rodzinny. Chcę się dowiedzieć o tobie wszyst-
kiego. Dotknęła wisiorka.
- Tak naprawdę dostałam go tego dnia, gdy przenieśliśmy się w czasie.
Duncan wygiął brew.
-
Tak, od kogo?
-
Od Harriet, swatki.
-
Od kogo?
-
No cóż, tak ją nazywają w Edynburgu. Zdaje się, że uważa, iż jej
obowiązkiem jest każdemu wyszukać partnera.
Ho, ho, nie wiedziałem, że takie osoby jeszcze istnieją. - Roześmiał się. -
Niektórzy moi koledzy nigdy nie pojawiliby się w Szkocji, wiedząc, ze taka
Harriet tu mieszka. Dobra jest?
Kathleen zawahała się i popatrzyła na niego. To dziwne. Wiesz, wcześniej o tym
nie pomyślałam. Ale każda para, którą skojarzyła, nadal jest tak samo
szczęśliwa i zakochana jak na początku związku.
Duncan sięgnął do włosów Kathleen i założył za ucho jeden kosmyk.
-
Od jak dawna się tym zajmuje?
Uśmiechnęła się, szczęśliwa, że czuje jego dotyk.
-
Pamiętam ją jeszcze z czasów, jak by tam dzieckiem. Przychodziła do ciastkarni
i siadała z kimś przy stoliku, a potem wyciągała stos zdjęć.
-
Wspomniałaś o swojej mamie. A co z tatą?
-
Zmarł kilka lat przed mamą. Był pilotem. Wracając, wpadł w trąbę
powietrzną i zboczył z kursu. - Poczuła, zbierające się w oczach łzy. Ojciec
zawsze się śmiał, Potrafił zobaczyć promyk nadziei w najczarniejszej sytuacji.
Nabrała głęboko powietrza. - Jego samolot spadł do Morza Północnego.
Duncan kciukiem otarł łzy spływające jej po policzkach.
-
Przykro mi. Żałuję, że go nie znałem.
-
Szkoda. Myślę, że byś go polubił. - Odchrząknęła. - To był dla nas cios. Po jego
ś
mierci mama już nigdy nie była taka jak wcześniej. Po ukończeniu studiów
przeprowadziłam się do niej. Nad cukiernią jest mieszkanie, Pewnego dnia
znalazłam ją martwą na krześle stojącym przy oknie. Lekarze powiedzieli, że
miała zawał, Myślę, że tak rzeczywiście było. Za bardzo tęskniła za tatą, żeby
móc bez niego żyć.
Na policzki spłynęły świeże łzy. Otarła je.
- Och, nie wiem, co mnie naszło. Nigdy dotąd przed nikim tak się nie
rozklejałam.
Przycisnął ją do siebie.
- Cieszę się, że wybrałaś mnie. Chcesz dalej rozmawiać o rodzicach?
Pokręciła głową.
- Może kiedy indziej.
Skinął głową.
- Mogę poczekać. Opowiedz mi coś więcej tej swatce. Zdaje się, że to kobieta z
charakterem.
Kathleen otarła oczy.
- Właśnie Harriet dała mi ten wisiorek. To kopia broszki zrobionej na cześć
małżeństwa lorda Darneya z Marią Szkocką. Kiedy Harriet mi go dawała,
powiedziała, że jak ten klejnot. Tak wszystko na świecie ma swoją parę.
Duncan wyprostował się.
- Interesujące. Nie sądzisz, że to dziwne? Podarowała ci coś, co ma związek z
królową Marią i Darnleyem, a potem my, ni stąd, ni zowąd, znajdujemy się w ich
ś
wiecie?
Kathleen popatrzyła na niego.
- No teraz, kiedy to zauważyłeś, ja też widzę wyraźny zbieg okoliczności. Coś w
tym musi być. Kiedy ktoś znajduje sobie partnera, nie czuje się już samotny.
Może ten klejnot, aby stać się całością, potrzebuje innego?
Duncan skinął głową. -
Albo powinien wrócić na swoje miejsce. -
Zamilkł.
- Musimy odnaleźć oryginał broszy,
- Wydaje mi się, ze najbardziej prawdopodobne miejsce, w którym powinniśmy
szukać, to sypialnia królowej. Ale ona jest dobrze strzeżona. Nikt nie może tam
wejść bez zgody Marii.
Pod oknem rozległo się pianie koguta. Kathleen drgnęła. -
Lepiej się
pospieszę. Marta pewnie już czeka na mnie w kuchni. Nie chcę, żeby zaczęła coś
podejrzewać. Musimy zajmować się naszymi obowiązkami, jakby nic się nie
działo. Ty zgłoś się do lorda Hepburna.
Skinął głową i pocałował ją.
- Wolałbym zostać z tobą w łóżku, ale zdaje się, że tutejsza służba nic ma
prawa prosić o dzień wolny:
Roześmiała się.
-
Szybko się uczysz.
Nagle spoważniał.
- Im więcej myślę o tym klejnocie Darnleya, tym bardziej mi się wydaje, że
może być kluczem do naszej zagadki. Dzisiaj wieczorem, kiedy wszyscy pójdą
spać, zakradniemy się do sypialni królowej.
-
Chyba żartujesz.
-
Jestem śmiertelnie poważny.
Ś
cisnęła mu dłoń.
- Lord Hepburn bardzo strzeże Marii. I nie tylko dlatego, że jest jego
królową. On ją potajemnie kocha. Nie podobało mu się, że tak nagle pojawiliśmy
się w jej jadalni. Nie wiem, co by zrobił, gdyby przyłapał nas w sypialni. To
zbyt niebezpieczne.
-
Duncan pocałował ją lekko. Niebezpieczeństwo to moje drugie imię,
-
Może powinieneś je zmienić. Roześmiał się.
-
Bardzo śmieszne.
-
Mówię poważnie. Uśmiechnął się.
-
Nie martw się. Kontroluję sytuację.
Kathleen przyglądała się, jak przeciąga przez głowę podartą koszulę i wkłada kilt.
Wiedziała, że stara się ją uspokoić, lecz tym razem zdołał tylko zwiększyć jej
obawy.
- Może powinniśmy jeszcze raz przemyśleć nasz plan.
Pocałował ją w ucho.
-
Później. Teraz mam na głowie ważniejsze sprawy.
Pochylił się do jej ust Zatopiony w namiętnym pocałunku, zapomniał o medalionie
i swatce.
7
W pałacu panowała cisza tak idealną, że Kathleen zdawało się, że zaraz usłyszy
myśli Duncana. Szła za nim po ciemnym korytarzu do komnat królowej,
zastanawiając się, czy nadal uważa, że poszukiwanie klejnotu Darnleya to
rzeczywiście dobry pomysł. Miała, co do tego wątpliwości, ale z drugiej strony nie
widziała, jakim innym tropem mogliby pójść. Jeżeli wisior, który podarowała jej
Harriet, jest podobny do klejnotu Darnleya, to ten klejnot musi być kluczem, dzięki
któremu zdołają wrócić do swoich czasów.
Wszystko to prawda, ale jeśli lord Hepburn znowu ich przyłapie, to już się nie
wywiną. Tego była pewna. W tym momencie dotarli do celu i zatrzymali się.
Duncan zapytał szeptem:
-
Jesteś pewna, że nie ma tu strażników?
Skinęła głową.
-
Wszyscy są z królową w sali audiencyjnej. Przybyli jacyś dygnitarze z
dworu Elżbiety. Pchnął drzwi, które otworzyły się ze skrzypieniem.
- Zastanawiałem się, czy powinniśmy ją ostrzec, że jej przyrodnia siostra
pewnego dnia umieści ją w Tower. - Nie wolno nam zmieniać biega historii.
Pewnych wydarzeń zresztą nie da się zmienić. Tak przynajmniej brzmi teoria
jednego z moich profesorów z uniwersytetu.
Duncan przeszedł do paleniska i wziął świeczkę stojącą nad kominkiem. Gdy ją
zapalił, po koronacie rozlało się światło.
- Masz rację. Ja też coś takiego słyszałem. Prawdopodobnie nie moglibyśmy
zmienić historii, nawet, gdy byśmy tego chcieli.
Jego słowa podtrzymały ją na duchu. Historia obfitowała w tragiczne
wydarzenia i Kathleen bardzo pragnęłaby je zmienić, ale nie była pewna, czy ta
zmiana wyszłaby światu na lepsze, czy na gorsze. Może ludzie uczyli się na
popełnionych błędach i przez to stawali się lepsi. Przynajmniej miała nadzieję, że
tak jest. Rozejrzała się. W świetle
gwiazd pokój sprawiał takie wrażenie, jakby był zaklęty. Bogate,
przetykane złotymi nićmi draperie pokrywały całe ściany; wokół łoża
zwisały pluszowe królowej czerwone zasłony.
- Jakie to piękne. Zawsze marzyłam, żeby spędzić noc w tej komnacie, ale nie
wpuszczano do niej nikogo, a poza tym wszystko wydawało się takie stare i
kruche, że aż strach było czegokolwiek dotknąć.
Duncan podszedł i objął Kathleen.
- Mam pomysł. - Wziął ją za rękę. - Wypróbujmy to łóżko. Może tym razem
nie spadniemy na podłogę. Kathleen uśmiechnęła się na wspomnienie ich wczoraj-
szej namiętnej nocy. Rzeczywiście
wylądowali na podłodze, spleceni w uściskach i roześmiani.
-
Nic wolno nam. Nie mamy na to czasu. Uniósł brwi.
-
Mogę się pospieszyć Wzięła się pod boki.
-
Duncan, nie to miałam na myśli.
- No dobrze, pewnie masz rację. Ale naprawdę czasami powinnaś poddać się
impulsowi. - Pocałował ją w czubek nosa. - W Balmore mam ogromne łóżko. Tam
wystarczy nam miejsca- - Mrugnął do niej. - I jest też obsługa pokojowa.
Zmusiła się do uśmiechu. Mówił z takim przekonaniem o tym, że czeka ich
wspólna przyszłość. Ona jednak przypuszczała, że nie będzie jej łatwo dopasować
się do jego stylu życia. Duncan lubi iść tam, dokąd droga go prowadzi, natomiast
ona nigdy nie rusza się z miejsca, jeśli wcześniej nie przestudiuje dokładnie
mapy.
Otrząsnęła się z ponurych myśli i skoncentrowała na ich zadaniu. Przeszła do
ręcznie rzeźbionej komody i zaczęła ją przeszukiwać. W środku znalazła
jedwabne wstążki i bieliznę. Nic więcej.
Duncan zajrzał za draperie,
- Czy
obiło
ci
się
kiedykolwiek
o
uszy,
ż
e
w
sypialni
królowej znajdowała się ukryta komnata?
- Nie jestem pewna. Myślisz, że właśnie w takim miejscu trzyma medalion od
Darnleya? Wzruszył ramionami.
- Jeśli jest tak drogocenny, jak mówisz, ja z pewnością nakryłbym go w miejscu w
którym mógłbym go oglądać, kiedy tylko przyjdzie mi na to ochota. Szukam
takiego pomieszczenia. Daj mi znać, jeśli ty coś znajdziesz.
Kathleen podeszła do szafy stojącej w rogu pokoju. Wisiały w niej satynowe i
welwetowe suknie. Szukała w środka ukrytego guzika, dźwigni. Nagle dotknęła
jakiejś gałki i podekscytowana nacisnęła na nią mocniej. Wyskoczyła tajemna
szuflada.
Wyściełał ją niebieski aksamit, na którym leżała różnorodna biżuteria: kolczyki,
bransolety, naszyjniki. Pobłyskiwały w świetle świecy. Rubiny, szafiry, brylanty.
Wszystko, czego mogłaby pragnąć cudownie ubrana królowa. Wszystko, lecz nie
klejnot Darnleya.
Kathleen z wyrazem zawodu na twarzy wsunęła szufladę na miejsce. Gdzie
jeszcze królowa mogła ukryć wisior?
Spojrzała w stronę loża. Czy Maria wsadziłaby drogi klejnot pod materac?
Kathleen przypomniała sobie baśń o księżniczce na ziarnku grochu.
Uśmiechnęła się. To tylko baśń, ale cóż, warto spróbować.
- Duncan, sprawdzę pod materacem. Przydałaby mi się pomoc.
Podszedł z drugiej strony łóżka. Kathleen wsunęła rękę pod miękki materac.
Duncan zajrzał pod łóżko i kichnął;.
-
Czy w tych czasach nikt nie dba o ścieranie kurzu?
Kathleen spojrzała na niego z naganą.
- Ciszej, bo ktoś nas usłyszy. - Uśmiechnęła się. - A odpowiadając na twoje
pytanie, to sądzę, że nie.
Wstał.
- Niczego nie znalazłem. A ty? - Pokręciła głową.
-
Nic, tylko kłęby kurzu. Roześmiał się.
- Wracam do szukania za draperiami.
Skinęła głową, patrząc, jak odchodzi w róg pokoju. Wyczuwała, że choć stara się
ż
artować, to podobnie jak ona martwi się, że nie znajda, klejnotu.
Wytarta ręce w fartuch i skoncentrowała się, Musieli coś przeoczyć. Matka Kathleen
często nosiła ozdobne spinki i zazwyczaj zapominała odpiąć je od ubrania. Szukała ich
potem w szkatułce z biżuterią, po czym przypominała sobie, ze nadal są przy bluzce lub
ż
akiecie. Czyżby odpowiedź była aż tak prosta?
Może służki królowej także zapomniały zdjąć wisior z sukni swojej pani. Trudno w
to uwierzyć, ale warto spróbować.
Kathleen wróciła do szafy i znowu otworzyła drzwi Przejrzała po kolei każdą
suknię.
Duncan wyszedł zza draperii i podszedł do niej.
-
Znalazłaś coś? Bo ja znalazłem za kotarą alkowę. Służy prawdopodobnie do
podsłuchiwania. Ale poza tym żadnego tajemnego przejścia czy miejsca, w którym
można by coś ukryć.
Ja też nie miałam więcej szczęścia, - Mówiąc to, dotknęła palcami jakiegoś
metalowego przedmiotu. Pochyliła się nad nim i zobaczyła migoczące w świetlej
ś
wiecy kolorowe klejnoty zatopione w złotej broszy. Odpięła ją i podniosła do
ś
wiatła. Ściągnęła z szyi wisior i porównała z tym, który zdjęła z sukni. Duncan
zagwizdał i pokręcił głową.
- Różnią się tylko rozmiarem, a poza tym są identyczne. Musi istnieć między
nimi jakiś związek.
Kathleen uśmiechnęła się.
-
Zdaje się, że się nie mylisz. Zastanawiam się, jak mamy ich użyć.
-
Sprawdzimy to później. A teraz uciekajmy stąd.
Z korytarza doszły ich czyjeś głosy. Kathleen pospiesznie zawiesiła wisior na
szyi, a broszkę zacisnęła w dłoni. Głosy stawały się coraz wyraźniejsze. Ona i
Duncan znaleźli się w pułapce.
Pchnął ją pospiesznie za kotarę przy oknie.
- Schowaj się tu. Odciągnę ich uwagę, a kiedy wyjdą wymkniesz się. Spotkamy
się w windzie.
Potrząsnęła głową.
-
Razem stawimy im czoło. Jak przedtem.
Duncan położył dłoń na jej ramieniu.
- Kathleen, proszę. Lord Hepburn wypuścił nas za pierwszym razem; po raz
drugi nie będzie taki wielkoduszny. Zrób to dla mnie.
-Duncan, nie podoba mi się twój plan. Poza tym nawet nie wiemy, czy to
właśnie klejnot Darnleya jest tym, czego szukaliśmy.
Pocałował ją w usta.
- Musi być. Tylko to ma sens. - Zasunął kotarę. Kathleen otoczyła ciemność.
Zacisnęła dłonie w pięści, żeby nie drżały, i usłyszała, że drzwi się otwierają.
Przez komnatę przeleciały zdławione okrzyki. Między innymi rozpoznała głos
lorda Hepburna. Domyślała się, że towarzyszy mu, co najmniej trzech
strażników. -Duncanie MacGreggor, znowu się zgubiłeś? Na całe szczęście
dostrzegliśmy światło dochodzące z komnaty królowej, inaczej dalej bez
przeszkód byś tu myszkował.
Duncan odpowiedział nienaturalnie głośno. Kathleen domyśliła się, że chce,
ż
eby go słyszała.
-
Sprawdzałem, czy w komnacie jej królewskiej mości nie zabrakło drewna, do
ognia.
-
Ktoś przeszukiwał garderobę królowej! - krzyknął jeden ze strażników do
Hepburna. - Zostawił otwarte drzwi.
Rozległ się głos innego mężczyzny. - Poruszona jest też pościel na łożu.
- To jasne. MacGreggor próbował okraść jej wysokość'. - Wrzasnął Hepburn.
Duncan mu przerwał.
-
To nieprawda. Po co miałbym...
-
Cisza. Nie będę tolerował złodzieja w pałacu! -Lord Hepburn wyszczekiwał
rozkazy. - Pojmać go. Zamkniemy go w celi pod kuchnią, A jutro zawiezie się go
do lochów w Edynburgu, Może to go nauczy, że okradanie królowej to wielka
zbrodnia.
Kathleen usłyszała, że Duncan przeklina pod nosem. Przewróciło się krzesło
lub stół, rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. Odgłosy świadczyły o tym, że
toczy się walka.
Zacisnęła dłoń na klejnocie, którego ostry róg przeciął jej skórę. Duncan miał
rację. Ona teraz jest jego ostatnią deską ratunku. Oparła się o ścianę, bo naglę
zmiękły jej nogi. Rozległ się hałas, jakby kogoś ciągnięto po podłodze. Powoli
osunęła się na ziemię, a po policzkach spływały jej łzy. Dowie się, dokąd go
zabrali. Musi tylko poczekać, aż straż opuści pokój, a potem pójdzie za nimi tom, dokąd
zabierają Duncana.
Usłyszawszy trzask zamykanych drzwi, natychmiast się podniosła. Wetknęła
klejnot za stanik. Następny odgłos zmroził jej krew.
Ktoś od zewnątrz zamykał drzwi na klucz. Znalazła się w pułapce. Rozsunęła
kotarę.
Musi być jakaś inna droga wyjścia. Może jednak powinna była pozostać przy
Duncanie. Przynajmniej teraz byliby razem. Potrząsnęła głową. To nieprawda. Nie
trzyma się kobiety i mężczyzny w jednej celi. Nigdy więcej by go nie zobaczyła. Nie
może do tego dopuścić. Musi znaleźć drogę ucieczki.
Podbiegła do okna. Od kamiennego podwórza dzieliły ją trzy piętra. W
najlepszym razie połamałaby nogi. Odwróciła się od okna i zaczęła nerwowo
krążyć po komnacie.
Nagle przystanęła. Oczywiście. Musi związać ze sobą prześcieradła i zejść po nich
jak po Unie. Widziała to na filmach. Bohaterom zawsze się udawało. No, prawie
zawsze. Tylko żeby jakiś strażnik jej nie zobaczył.
Podeszła do łóżka i podniosła wierzchnią narzutę. W tej samej chwili zaskrzypiał
zamek u drzwi, Kathleen zamarła. Czując, że serce ma w gardle, wsunęła się pod
łóżko. Leżące tam kłęby kurzu natychmiast znalazły się w jej ustach. Duncan miał
rację. W szesnastym wieku nikt specjalnie nie przejmował się czystością. Zakryła
usta ręką, żeby nie kichnąć. Gdy drzwi otworzyły się, wstrzymała oddech.
Sekundy mijały. Wreszcie na drewnianej posadzce rozległy się kroki. Młody
męski głos wypowiedział jej imię.
- Kathleen, to ja, Jeremy MacDougal. Widziałem, jak tu wchodziłaś z Duncanem.
Kathleen wypuściła powietrze i wygrzebała się spod łóżka. Nigdy jeszcze nie była
taka szczęśliwa na czyjś widok. Podbiegła do chłopca i przytuliła go do siebie.
- Jeremy, dzięki Bogu. - Ukucnęła i złapała go zaramiona. - Lord Hepburn zabrał
Duncana. Czy wiesz dokąd?
Jeremy uśmiechnął się przebiegle, pokazując pustkę pozostałą po dwóch
przednich zębach.
— Tak
,
sprawdziłem, zanim, tu przyszedłem. Sprytnie, prawda?
Skinęła głową.
- Bardzo sprytnie. Musimy ratować Duncana. Pomożesz mi?
Chłopiec zachmurzył się-
-
Pilnuje go wielu strażników. Masz jakiś plan?
Kathleen powoli się podniosła.
- Nie, jeszcze nie, ale chodźmy stąd, zanim pojawi się tu królowa albo lord
Hepburn, Nie pomożemy Duncanowi, jeśli nas też złapią.
Zamknęła za sobą drzwi. Potrzebowała pewnego planu ucieczki. Jednak układanie
takich planów nie leżało w jej naturze. Tylko raz próbowała uciec z lekcji i oczywiście
od razu ją przyłapano. Z pewnością nie miała w tej dziedzinie doświadczenia.
Patrzyła na Jeremy'ego idącego przed nią bez słowa. Spojrzał na nią przez ramię i
uśmiechnął się, Ten uśmiech sprawił, te nagle cała sytuacja przestała wydawać się
taka ponura. Kathleen wiedziała, że nie może zapytać o radę Duncana - siedział w
celi - ale miała Jeremy'ego. Mogła się założyć, że ten młody człowiek, tak jak Duncan,
dokładnie wie, jak zaplanować ucieczkę.
W każdym razie miała nadzieję, że się nie myli.
8
K.athleen weszła do kuchni za Jeremym, po czym zatrzymała się, żeby
przyzwyczaić wzrok do nagiego światła. Po drodze odrzuciła wiele planów
uratowania Duncana. Na koniec została przy tym, który, zdaniem Jeremy'ego, mógł
się powieść.
Przy zimnym piecu siedziała Marta i zaciskała nerwowo dłonie. Kiedy weszli,
natychmiast wstała.
- Martwiłam się o was. Jeremy przyniósł wiadomość, że lord Hepburn zabrał
Duncana. Dlaczego lord to zrobił?
Jeremy podszedł do drewnianej beczki, stojącej przy ścianie, podniósł wieko i
wyciągnął czerwone jabłko.
-Lord Hepburn twierdzi, że Duncan jest złodziejem. Przyłapał go w sypialni
królowej.
-
O mój Boże! To bardzo źle. Lord Hepburn pilnie strzeże królowej. Co teraz
zrobimy?
Kathleen podeszła do kobiety i położyła dłoń na jej ramieniu, starając się w ten
sposób trochę ją uspokoić. Nie chciała, żeby Marta wpadła w histerię, bo nic
było na to teraz czasu. Muszą myśleć jasno. Odchrząknęła.
- Marto, ułożyłam pewien plan wyswobodzenia Duncana, ale będę
potrzebowała twojej pomocy.
Oczy kucharki zaokrągliły się.
-
To szaleństwo. Duncan jest doskonale strzeżony. Kathleen westchnęła.
-
Wiem, ale i tak musimy spróbować. Jeremy odezwał
się z pełnymi ustami.
- Słyszałem, jak strażnicy rozmawiali ze sobą – Lord Hepburn planuje
większość z nich wysłać do zamku. Jeśli chcecie uwolnić Duncana, najlepiej
zrobić to teraz.
Marta złożyła ręce na piersi.
- Dlaczego lord Hepburn chce zostawić pałac bez ochrony? To nie ma sensu. I
kto będzie strzegł królowej, jeśli jego ludzie pojadą na drugą stronę miasta?
Jeremy skończył jabłko, a potem wyrzucił ogryzek do paleniska.
- Mówili coś o tym, że na królową już czas. Nic z tego nie rozumiem.
Kathleen Ścisnęła rękę kucharki.
-
Może królowa zaczęła rodzić?
Marta powoli pokiwała głową.
- Trochę za wcześnie, ale to możliwe po tym zamieszaniu z Ricciem.
Kathleen chodziła tam i z powrotem wzdłuż długiego kuchennego stołu. Ta
informacja nie mogła się pojawić w bardziej odpowiednim momencie. To oznaczało,
ż
e jej plan miał szansę powodzenia. Odwróciła się do Marty.
- Nie mamy wiele czasu, ale jeśli się postaramy, może się nam udać. Najpierw
musimy rozpalić ogień. Także w piecach. Następnie…
Marta jej przerwała.
- Zwolnij, dziewczyno. Jeremy i ja z chęcią pomożemy ci uwolnić tego twojego
chłopa. Był miły dla mojego wnuka, choć wszyscy inni go ignorują. Ale najpierw
musisz wziąć głęboki wdech i wyjaśnić nam, na czym polega twój plan.
Kathleen spojrzała w stronę otwartego okna. Do świtu zostało tylko kilka godzin.
Miała nadzieję, że to im wystarczy. Usiadła na ławce koło Marty 1 Jeremy'ego.
Wiedziała, że pomagając jej, narażą się na niebezpieczeństwo, postanowiła więc, że kiedy
już przekaże im szczegóły, pozostawi im możliwość wyboru. Zrozumie, jeśli nie będą
chcieli ryzykować życia dla ludzi, których dopiero co poznali.
Kathleen krążyła po kuchni oblanej siwym światłem wpadającym przez okno.
Jeremy spał koło paleniska, Marta szykowała strawę dla strażników.
Na podwórzu odezwał się kogut. Kathleen przestraszyła się i tak drgnęła, że aż musiała
przytrzymać się rogu stołu. Przez całą noc starała się ulepszyć plan ratowania
Duncana. Przebrała się w ubranie, w którym zjawiła się w szesnastym wieku, i
nakazała Marcie schować odzież Duncana, żeby już na niego czekała.
Mocniej zacisnęła dłoń na rogu stołu. Nawet nie wiedziała, czy Duncan jeszcze żyje.
W bardzo krótkim czasie stał się dla mej ważniejszy od wszystkich innych spraw,
nawet od własnego powrotu do dawnego życia. Przed świtem postanowiła, że bez
niego nie wróci,
Marta zdjęła z rożna bażanta i położyła go na cynowej tacy. Powietrze przesiąkło
silnym aromatem.
-
Nie martw się, dziewczyno.
Kathleen czuła się tak, jakby w gardle miała wielką, grudę, która zaraz ją udusi.
-
Duncan może już nie żyć.
-
Nie, takie wieści rozniosłyby się tak szybko jak zaraza po ulicach Londynu.
Doprowadzimy nasz plan do samego końca. Wszystko jest już gotowe.
Kathleen wsunęła dłoń w fałdy długiej sukienki. Gdzieś kiedyś usłyszała, że lepszy
słaby plan niż żaden. Miała nadzieję, że taka jest prawda, bo ich pomysł na ratowanie
Duncana miał tyle dziur co sito.
Jeremy przeciągnął się i usiadł.
-
Która godzina?
Marta podeszła do wnuka i poczochrała go po włosach.
-
Jeszcze nie, chłopcze, ale wkrótce.
Kathleen pochwyciła drewnianą łopatę i wyciągnęła z pieca bochenki chleba.
Odwróciła się i zsunęła je na stół.
-
Nadal żałuję, że musimy wykorzystać Jeremy'ego. To zbyt niebezpieczne.
Ja też, dziewczyno, ale przyda nam się jego zręczność. - Słyszę, że mówicie o
mnie za moimi plecami. Jestem tak samo odważny jak każdy mężczyzna. I jestem wam
potrzebny.
Marta powoli pokiwała głową.
-
Chłopak mówi prawdę. Nic mamy nikogo innego.
Jeremy wspiął się na stołek o trzech nogach,
- Uważam, że powinienem przebić strażnika mieczem Duncana.
Kathleen spojrzała na niego. Nie miał jeszcze skończonych dziesięciu lat a miecz,
o którym mówił, był dłuższy od niego. A jednak podejrzewała, że chłopiec i tak
porwałby się na to zadanie. Duncan okazał mu serce i tym zdobył sobie jego lojalność.
Nie chciała osłabiać determinacji chłopca, bo był kluczową postacią w ich planie, ale
bardzo ją martwiło, że zmuszona jest narażać go na niebezpieczeństwo. Modliła się,
ż
eby Marta po wszystkim zdołała ukryć wnuka.
Uśmiechnęła się.
- Nie potrzebujesz miecza Duncana. Twoje zadanie jest o wiele ważniejsze.
Skinął głową i wyprostował się.
Kathleen sięgnęła po nóż, chcąc pokroić świeżo upieczony chleb. Był miękki, więc
ciężko się go kroiło, ale nie miała czasu czekać, aż wystygnie. Jeśli chcą pomyślnie
zrealizować plan, muszą wprowadzić go w życie przed powrotem królowej. Wtedy też
pojawi się towarzyszący jej lord Hepburn, który zajmie się wymierzeniem kary
Duncanowi.
Kathleen zadrżała. Teraz żałowała, że w czasie studiów zwiedziła komnatę tortur w
edynburskim zamku. Dokładnie ją pamiętała i pamiętała narzędzia tortur. Więźniowie
tara przebywający zazwyczaj umierali z wycieńczenia, a jeśli nawet któremuś
udało się przeżyć, to do końca życia pozostawał kaleka,.
Spojrzała na Martę. Drżącymi rękami układała posypane pietruszką parujące
ziemniaki wokół gorącego bażanta. Pomimo jej wcześniejszych odważnych
wypowiedzi, ona także doskonale rozumiała, co im grozi. Uwolnienie Duncana
stanowiło tylko niewielka część planu. Chodziło przede wszystkim o to, by zrobić to
tak, aby nikt nie łączył z tą ucieczką ani jej, ani jej wnuka. Mieli wiele do
stracenia.
Przez okno do kuchni wpłynęło zimne powietrze, a wraz z nim światło
poranka. Kathleen żałowała, że jej nastrój nie może zmienić się tak szybko, jak
szybko zmienił się wygląd kuchni. Mieszkańcy pałacu wkrótce się obudzą, a więc
mieli coraz mniej czasu.
Podeszła do Marty.
-
Czy dobrze ukryłaś miecz Duncana?
-
Tak jak ustaliłyśmy. - A jego ubranie?
Marta poklepała Kathleen po ramieniu.
- Tyle razy powtarzaliśmy poszczególne kroki, że chyba będę je recytowała
nawet we śnie. Teraz trzeba czekać końca. - Staruszka uścisnęła dziewczynę. -
Uważaj na siebie.
Kathleen ucałowała ją
W
policzek.
-
Dziękuję ci. Nigdy nie zapomnę twojej dobroci.
Kucharka odchrząknęła.
- Bzdura. Mówisz tak, jakbyśmy się miały więcej nie zobaczyć. A teraz idź już, bo
stracę nad sobą panowanie. Jeremy cię nie zawiedzie. Talenty, które zdobył, zanim
go do siebie przyjęłam, dzisiaj mu się przydadzą.
Kathleen przełknęła łzy. Podniosła tacę z parującą strawą i wąskimi schodami
zeszła do pomieszczeń położonych pod kuchnią. Tam właśnie trzymano więźniów
przed przetransportowaniem ich do lochów edynburskiego zamku.
Kamienne ściany były wilgotne i zimne. Kathleen miała wrażenie, że zaraz na nią
spadną. Powietrze przesiąkło nieprzyjemnym zapachem zgnilizny. Po jej stopach
przemknęło jakieś zwierzę. Zadrżała, mocniej zaciskając dłonie na tacy. W słabym
ś
wietle pochodni zobaczyła wpatrujące się w nią czerwone oczy.
Szczur.
Drżąc, ruszyła dalej korytarzem. Śmierdziało tu nie-miłosiernie, ale wiedziała, że
to podziemie jest sto razy lepsze od lochów w zamku.
Wychudzony strażnik wstał, widząc, że się zbliża. Z paska zwisał mu pęk
kluczy. Miał rzadką brodę i wąskie, błyszące oczka przypominające ślepia szczura. To
porównanie wprawiło Kathleen w niepokój.
Odezwał się, a raczej warknął, jakby miał pełne usta.
- Co przyniosłaś?
Miała ochotę rzucić tacę prosto w paskudną twarz strażnika, gdyż jego wygląd
i sposób mówienia potwierdziły jej najgorsze obawy. Jednak, zamiast poddać się
uczuciu lęku, poczuła przypływ determinacji. Duncan musi zostać uwolniony
przed powrotem lorda Hepburna. Kiedy się odezwała, jej głos drżał. To była
pierwsza część planu i to ta najbardziej krytyczna.
- Przygotowałam posiłek dla męża. Chyba nie zabronisz mi go nakarmić.
Twarz strażnika spochmurniała.
- To żarcie jest za dobre dla kogoś takiego jak on.
Nawet jeśli miałby to być jego ostatni posiłek - sarknął. - A słyszałem, że na to się
zanosi. - Wyciągnął rękę do tacy. - Dopilnuję, żeby się nie zmarnowało.
Postawił tacę na drewnianym stole obok krzesła. Usiadł i oderwał udo bażanta. Kiedy
je nadgryzł, po ręce spłynął mu tłuszcz.
-
Będziesz tak stała i patrzyła, jak jem?
Kathleen złożyła ręce z nadzieją, że wygląda dostatecznie żałośnie. Prawie nie
musiała udawać.
-
Proszę, pozwól mi zobaczyć się z mężem.
Wzruszył ramionami i machnął głową.
- Możesz go zobaczyć przez kraty. Pogadaj z nim jeśli chcesz. Chodzi przez
cały czas tam i z powrotem. Pewnie już wydeptał ścieżkę w kamieniu.
Wbrew słowom strażnika w celi panowała cisza. Żadnych odgłosów kroków. Może
Duncan usłyszał ich rozmowę. Kathleen poszła w kierunku, który wskazał strażnik.
Stanęła przed drzwiami, w których znajdował się mały okratowany otwór, lecz nie
mogła w ciemności dostrzec twarzy Duncana.
Plan musi się udać. To jest ostatnia szansa.
Duncan wyszeptał coś i pochwycił kraty.
- Co ty tutaj robisz? Masz klejnot Darnleya. Powinnaś już być w domu. Dotknęła
jego ręki.
-
Nie ruszę się stąd bez ciebie.
-
Kathleen, błagam, musisz się ratować. Coś wymyśliłem.
-
Tak, co?
Nie dostrzegła jego uśmiechu.
-
Jeszcze nad tym pracuję.
Strażnik głośno beknął, po czym krzyknął do Kathleen:
- Pospiesz się, kobieto! - Sięgnął po wino i wypił potężny łyk.
- Duncan, przygotuj się na wszystko- wyszeptała i pocałowała go w usta. Oddał
jej pospiesznie pocałunek, jakby czuł, ze to ostatni w życiu. Kathleen przełknęła
gorące łzy cisnące się jej do gardła.
Nagle podziemia wypełnił przeraźliwy wrzask. Kathleen rozpoznała głos
Jeremy'ego. Rozpoczynała się następna część planu, Na kamiennych schodach
rozległy się kroki, a potem jakieś krzyki.
Strażnik wstał i wytarł zatłuszczone usta.
-
Kto tam idzie?
W ciemnym korytarzu, jak wystrzelony z procy, pojawił się Jeremy. Miał szeroko otwarte
oczy i machał w powietrzu rękami. Biegł prosto na strażnika. Zanim ten zdążyć
cokolwiek zrobić, chłopak wpadł na niego, Strażnik stracił równowagę i cofnął się.
Próbował pozbyć się natręta, ale Jeremy przywarł do niego jak plaster miodu. Zaczęli
się okręcać w dzikim tańcu.
-
Co się dzieje? - szeptem zapytał Duncan.
- Zaczyna się. - Kathleen ruszyła w stronę strażnika i krzyczącego chłopca.
Zatrzymała się w pewnej od nich odległości i czekała. W pewnej chwili Jeremy
otarł się o nią i wcisnął jej w ręce pęk kluczy. Naprawdę miał talent. Mimo że
przyglądała się scenie uważnie, nic widziała, kiedy chłopak zdołał wyciągnąć klucze
zza pasa strażnika. Wróciła do drzwi celi. Zabawa w kotka i myszkę w końcu
rozzłościła strażnika. Wrzasnął do chłopaka, żeby stanął w miejscu. Kathleen
wiedziała, że Jeremy się nie uspokoi, dopóki ona nie zrobi swojego.
Wsadziła klucz do dziurki i przekręciła go powoli. Zamek zazgrzytał. Zamarła,
przerażona, że strażnik mógł to usłyszeć. Odetchnęła z ulgą. Był zbyt zajęty odrywa-
niem od siebie chłopca.
Gestem kazała Duncanowi czekać i odeszła w stronę Jeremy'ego. Zgodnie z
planem klucze musiały trafić z powrotem do strażnika, żeby myślał, że przez cały
czas miał je przy sobie. Kathleen nic chciała, by za ucieczkę obwiniono
Jeremy'ego. Jeszcze raz na schodach rozległy się kroki. Pojawiła się Marta. Miała
poczerwieniałą od biegu twarz i wywijała nad głową drewnianą łyżką. Potrząsnęła
nią przed nosem strażnika.
- Znalazłeś chłopaka? No to ja mu teraz dam, co mu się należy! Zjadł wszystkie
moje ciastka z jagodami. Dobrze, że przyłapaliście tego złodziejaszka.
Strażnik mocno zaciskał ręce na ramionach chłopca.
-
Trzymaj go ode mnie z daleka, bo sam złoję mu skórę.
Jeremy wyrwał się z uścisku i pobiegł do Kathleen,
która szybko wsadziła mu klucze w rękę. Chłopak złapał je i znowu ruszył do
strażnika, a ten zamachnął się, chcąc go pochwycić. Jeremy umknął przed nim.
- Nie złapiesz mnie. - Przebiegł obok strażnika, ale odbił w bok, bo zobaczył
Martę podnoszącą, groźnie łyżkę. Pochwycił z tacy bażanta i runął na schody.
Strażnik zawył.
-
Złodziej! Ukradł mi posiłek! Marta zaczęła szlochać.
-
Sir, musi mi pan pomóc go złapać.
- Nie dam się wystrychnąć na dudka! – odkrzyknął strażnik i ruszył wraz z Martą
za złodziejem.
Kathleen czekała, aż znikną jej z widoku, Jeremy i Marta dobrze odegrali
swoje role. Na podwórzu czekał na chłopca koń, który miał go zawieźć do rodziny
Marthy. Tam będzie bezpieczny i otoczony najlepszą opieką.
Odwróciła się do Duncana i otworzyła drzwi.
-
Marny mało czasu,
Złapał ją w ramiona.
- Jesteś niesamowita, ale przecież mówiłem ci żebyś się ratowała i nie czekała
na mnie.
-
No więc nie posłuchałam cię. Uśmiechnął się.
-
Dobrze wiedzieć, że potrafisz być taka nieposłuszna.
Pomimo grożącego im nadal niebezpieczeństwa, Kathleen odczuła ulgę.
Uśmiechnęła się do Duncana i pochwyciła jego dłoń.
- Z tyłu są schody, które prowadzą do korytarza za jadalnią królowej. Te, którymi
uciekł lord Darnley z kompanami po zamordowaniu Riccia.
Duncan ujął jej twarz i spojrzał z powagą prosto w oczy.
- Kiedy odkryją, że uciekłem, rozpoczną poszukiwania. Zabiją nas oboje. Jeremy też
jest w niebezpieczeństwie.
Potrząsnęła głową.
- Nie jest. Później ci wszystko wyjaśnię, ale teraz musimy się spieszyć.
Odwróciła się i ruszyła w stronę schodów. Starała się zwalczyć ogarniającą ją falę
strachu. Duncan miał rację. Kiedy okaże się, ze więzień uciekł, lord Hepburn każe
ich pojmać, a nawet od razu zabić. Zadrżała, ale otworzyła drzwi prowadzące na schody.
Nie może teraz o tym myśleć; mają jeszcze wiele do zrobienia, zanim powrócą do
swoich czasów.
9
Duncan złapał dłoń Kathleen i wysuwając się na przód, pierwszy stanął na
nierównych kamiennych schodach. Drogę oświetlał sobie pochodnią. Jeśli czekało ich
niebezpieczeństwo, chciał pierwszy stawić mu czoło.
Delikatnie uścisnął ciepłą dłoń dziewczyny i ogarnęła go fala czułości. Nigdy jeszcze
nie czuł nic podobnego do żadnej kobiety. Nigdy też nie pozwalał, by któraś stała się
mu tak bliska. Obawiał się, że jeśli się do jakiejś zbliży, będzie próbowała ograniczać
jego wolność. Jednak przy Kathleen czuł się bardziej wolny niż kiedykolwiek dotąd.
Miał wrażenie, że mógłby walczyć nawet z ziejącym ogniem smokiem.
Kiedy znaleźli się na piętrze, pchnął lekko drzwi. Przed nimi rozpostarł się ciemny
korytarz.
Kathleen minęła Duncana.
Wyciągnął do niej rękę, ale była szybsza.
- Dokąd idziesz? - zapytał szeptem. Obejrzała się przez ramię.
- Po twoje ubranie i miecz.
Pobiegła do alkowy. Okna zasłaniały ciężkie długie kotary. Gdy dziewczyna
rozsunęła je, Duncan zobaczył dużą dębową skrzynię.
Kathleen odsunęła skobel i podniosła wieko.
- Nie jestem pewna, ale żeby wrócić do naszego wieku, musimy chyba mieć
na sobie nasze ubrania. Widziałam kiedyś film, w którym grał Christopher Reeve.
Nosił tytuł Zgubieni w czasie. Główny bohater wraz ze swoją ukochaną zagubił
się w przeszłości. Udało mu się powrócić dopiero wtedy, gdy znalazł monetę ze
swoich czasów.
Rzuciła Duncanowi jego ubranie.
-
Nie był jednak z tego powodu szczęśliwy, ponieważ w przeszłości została jego
ukochana. Do końca życia próbował do niej powrócić. To tylko wymyślona
historia, ale warto spróbować.
-
Spróbuję wszystkiego.
Gdy Duncan się przebierał, Kathleen sięgnęła do skrzyni i wyjęła jego miecz.
-
Ale ciężki.
Zapiął spodnie i wyciągnął dłoń po broń. Oparł miecz o ścianę, po czym włożył
podkoszulek i skórzaną kurtkę-
W tym momencie od schodów dobiegły ich czyjeś okrzyki.
Do alkowy wpadło dwóch strażników, którzy od razu rzucili się na parę
uciekinierów. Duncan pchnął Kathleen za siebie i chwycił miecz.
Idź do windy. Zaraz do ciebie dołączę. - Nie - odpowiedziała stanowczo. -
Odejdziemy razem albo wcale.
Zacisnął dłoń na rękojeści.
- W takim razie, moja damo, zabieram się do walki.
Strażnicy biegli w jego stronę z oczami pałającymi wściekłością. Nie ulegało
wątpliwości, że zamierzają zabić i jego, i Kathleen. Ale Duncan nie przestraszył się.
Postanowił nie pozbawiać ich życia... chyba że będzie zmuszony,
Szybszy z mężczyzn wydał z siebie wojenny okrzyk, po czym podniósł miecz.
Duncan zablokował atak. Powietrze przeszył zgrzyt stali uderzającej o stal.
Duncan okręcił się, widząc, że szarżuje na niego drugi strażnik. Słyszał, że
nadbiegają następni wartownicy.
Ugodził pierwszego z atakujących bokiem miecza. Mężczyzna odsunął się.
Drugi krzyknął. Duncan rzucił się do przodu i ugodził go w ramię. Z rany trysnęła
krew. Mężczyzną stanął, nie wiedząc, co robić. Duncan wykorzystał okazję i zadał
mu cios pięścią w szczękę. Przeciwnik padł na podłogę jak kłoda.
Duncan pochwycił Kathleen za rękę.
-
Uciekajmy!
Biegli do jadalni królowej, mijając miejsce, w którym zginął Riccio. - To tam! -
krzyknęła Kathleen. Mały pokój wydawał się zapraszać ich do siebie.
-
Pokaż mi klejnot Darnleya! - zawołał Duncan.
Kathleen wyciągnęła medalion z kieszeni i podała mu go.
Zdziwił się, czując, że jest zimny. Nie wiadomo dlaczego sądził, że będzie
promieniował ciepłem. - W grach, które wymyślałem, odpowiedź zawsze
kryła się w czymś najbardziej oczywistym.
Rozejrzał się po wyłożonym drewnianą boazerią pokoju. Na drewnianych
panelach widniały rzeźbione herby największych klanów Szkocji. Nie miał
pojęcia, czego powinien szukać. Odwrócił się do Kathleen, która wodziła dłońmi
po panelach.
Potrząsnął głową.
- Musi istnieć jakiś związek miedzy medalionem a tym pokojem. Myślę, że
jesteśmy blisko, ale zdaje się, że brakuje nam jednej części do zakończenia
układanki.
Kathleen zatrzymała się. - Wiem.
- Jeśli uda nam się wrócić, chcę, żebyś pojechała ze mną do Stanów. Będzie
ci się tam podobało. Mam dom nad jeziorem Washington, łódź...
Dotknęła jego ramienia.
- Mój dom i moja ciastkarnia są tutaj, w Szkocji. Ta ciastkarnia należy do
naszej rodziny od pokoleń. Nie umiałabym jej sprzedać. Ale nie zobaczymy
naszych domów, jeśli nie znajdziemy drogi powrotu.
Z niechęcią powrócił do poszukiwań. Czuł się tak, jakby miedzy nimi nagle
wyrosła niewidzialna bariera. Nigdy nie przyszło mu nawet do głowy, że
Kathleen mogłaby nie chcieć opuścić Szkocji. W końcu był w stanie zaoferować jej
wszystko, co można kupić za pieniądze. Otrząsnął się z ponurych myśli.
Kathleen ma rację. Najpierw muszą wrócić. Palcami dotknął wgłębienia w
panelu, którego Wzór przypominał kształt klejnotu. Wgłębienie znajdowało się
pośrodku herbu królowej.
Serce zaczęło mu szybciej bić. Wetknął klejnot we wgłębienie. Pasował
doskonałe.
Odsunął się od ściany i zerknął w stronę Kathleen.
- A teraz co? Może powinniśmy wypowiedzieć jakieś zaklęcie?
Uśmiechnęła się.
- Nie znam żadnych. Zaklęcia to pewnie domena Harriet Ta kobieta jest kimś innym,
niż wszyscy sądzą. Pierwsze, co zrobię po powrocie, to zapylam ją, w jaki sposób
cofnęła nas w czasie. Mnie przychodzi do głowy tylko powiedzonko z dzieciństwa:
czary-mary, hokus-pokus...
Winda drgnęła i nagle drzwi do niej zamknęły się. Duncan wziął Kathleen w
ramiona.
-
Może to było to.
-
A może cofniemy się jeszcze dalej.
Odwrócił ją twarzą do siebie i lekko pocałował w usta. - Nie obchodzi mnie, gdzie
jestem, póki mam cię przy sobie.
Winda ruszyła z miejsca. Duncan mocno przytulił Kathleen.
Drzwi do windy otwierały się powoli. Do małego pomieszczenia nagle wlało
się światło. Błysk z flesza aparatu fotograficznego oślepił Duncana.
Wrócili do swoich czasów.
Obejrzał się na Kathleen. Jest obok niego i tylko to się liczy. Callum wyciągnął
do nich rękę.
- Wyglądacie zupełnie nieźle. No, ale przecież tkwicie w tej windzie dopiero od
wczoraj. - Pochylił się i podniósł z podłogi klejnot Darnleya, po czym wsunął go
do kieszeni. Puścił do nich oczko. - Dopilnuję, żeby trafił na swoje miejsce.
Kathleen wstała i otrzepała spódnicę. Szeroko otworzyła oczy.
- Od wczoraj? Ależ to niemożliwe. To trwało dłużej. Jestem pewna.
Callum uniósł brwi.
- Czas często płata nam figle. Rządzi się własnymi zasadami. To przynajmniej
zawsze powtarza mi Harriet, ta swatką,
Duncan objął Kathleen w pasie i razem opuścili windę. Uśmiechnął się.
- Callum, nie uwierzysz, gdzie byliśmy. To była najbardziej ekscytująca...
Callum położył palec na ustach, tak jakby chciał go uciszyć.
- O tak, chłopcze, uwierzyłbym. - Skinął głową w stronę dziennikarzy. - Ale czy
na pewno chcesz się dzielić swoimi rewelacjami z nimi? Ściągnęła ich tu wieść,
ż
e bogaty Amerykanin utknął w windzie na całą dobę. To wszystko.
Duncan poczuł się tak, jakby ściany pałacu zamykały się nad nim.
-
A wiec ty wiesz?
- Tak.
Błysnął flesz, ponownie oślepiając Duncana, Może to tylko sen. Może uderzył się w
głową. Tak, to pewnie to. Ale w takim razie, dlaczego Callum tak dziwnie się
zachowuje i skąd pochodzi klejnot Darnleya?
Ludzie tłoczyli się wokół niego, oddzielając go od Kathleen.
-
Poczekaj. Dokąd idziesz?! - krzyknął za nią.
-
Muszę sprawdzić, co z cukiernią.
-
Zadzwonię do ciebie.
Pożałował tych słów zaraz po ich wypowiedzeniu. Zabrzmiały jak próba wymigania
się. Wyraz twarzy Kathleen świadczył o tym, że tak właśnie je odebrała. Do diaska,
nie to miał na myśli. Patrzył, jak się od niego odwraca, ale nie wiedział, jak ją
zatrzymać.
Callum, przekrzykując szum rozmów, zawołał:
- Zebraliście już państwo informacje! A teraz żegnam, bo za chwilę zabraknie nam tu
powietrza!
Duncan odwrócił się do niego.
-
Dzięki, czułem się jak w potrzasku. Odźwierny uśmiechnął się.
-
Teraz możesz już iść za twoją dziewczyną, chłopcze. Duncan nie odpowiedziała Nie
było sensu tłumaczyć Callumowi, jakie obowiązki ciążą na nim i na Kathleen w
związku z ich firmami. Można się domyślać, że stary Szkot jest zdania, ii miłość
pokona wszystkie przeciwności. Tak może i było w minionych wiekach, ale obecnie
rzeczy mają się inaczej. Ludzie się zmienili. Callum pacnął go w ramię.
- Muszę wyprowadzić reporterów, żeby się nie pogubili. Przemyśl to, co
powiedziałem.
Do Duncana podszedł mężczyzna ubrany w pomięty bawełniany garnitur. Był to pan
Robertson, z którym miał się spotkać poprzedniego dnia. Robertson zmarszczył
czoło.
- Jak wyście to przetrwali? Zamknięci w windzie przez tyle czasu? Masz
podartą koszulę, ale poza tym wyglądasz dobrze. Chyba odpowiadało ci
towarzystwo tej szczupłej dziewczyny.
Robertson nie czekał na odpowiedź. Słowa wypadały mu z ust, jakby po
prostu uwielbiał dźwięk własnego
głosu. Wskazał na miecz leżący na podłodze windy.
- Widzę, że przyniosłeś jeden okaz ze swojej kolekcji. Wygląda na
autentyczny. Jest na nim nawet sztuczna krew. Interesujące.
Duncan spojrzał na miecz. W tej chwili pojął, ze nic z tego, co przeżył, nie
było snem.
- To nie jest kopia. Został zrobiony w szesnastym wieku. A krew jest
prawdziwa.
Robertson odchrząknął.
- Interesujące. - Podrapał się po karku. – Ludzie z twojego biura dzwonili do
mnie co pół godziny od chwili, kiedy stwierdziliśmy, że utknąłeś w tej
przeklętej windzie.
Jakby na potwierdzenie odezwała się komórka Duncana.
Sięgnął po nią do kieszeni na piersiach. Telefon znowu działał, jakby chciał
przypomnieć, ze jego właściciel wrócił do prawdziwego życia. Głos po drugiej
stronie należał do Johna Forseitha.
Robertson machnął głową,
- Może odbierzesz na górze? Tam jest bardziej kąmeralnie, a poza tym będziemy
mogli wreszcie dobić naszego targu. - Roześmiał się. - Ale tym razem pójdziemy
schodami.
Duncan skinął głową, jednak zanim się poruszył, spojrzał w stronę drzwi, za którymi
kilka minut temu zniknęła Kathleen. Zniknęła z jego życia tak samo nagle, jak się w
nim pojawiła. Może tak jest lepiej. W końcu maja. swoje firmy i muszą o nich
pamiętać,
- Robertson, poczekaj. Zapomniałem zabrać miecz.
Wrócił do windy. Kiedy zaciskał dłoń na rękojeści, przyszło mu do głowy, że w
szesnastym wieku było dokładnie tak, jak sobie to wyobrażał, gdy w młodości brał
udział w rycerskich turniejach. Same intrygi i sensacje. Znalazł nawet damę swego
serca. Szkoda tylko, ze ta bajka musi się już skończyć.
Usłyszał jakiś zgrzyt, jakby ktoś włączył windę. Popatrzył na panel kontrolny.
Ś
wieciły się wszystkie przyciski. Podłoga zatrzęsła się i drzwi się zatrzasnęły.
Kathleen spojrzała przez ramię. Od Duncana oddzielali ją dziennikarze i
zaciekawieni turyści. Ponad rozmowami i licznymi pytaniami usłyszała sygnał tele-
fonu, jego telefonu.
Widziała, że wyjmuje go z kieszeni kurtki i odpowiada. Poczuła się tak, jakby świat
rozpadał się na dwoje. Szybko wrócił do swojego życia. Teraz czas na nią. Ona też
musi wracać do siebie. Odwróciła się i wyszła na osnute mgłą uliczki Edynburga.
Gdzieś z oddali dochodziły dźwięki kobzy, turyści tłoczyli się przed pałacem w
kolejce za biletami do wejścia. Jeszcze raz obejrzała się przez ramię. Nie zo-
baczyła już Duncana. Prawdopodobnie kończy ubijać interes, w związku z
którym zjawił się w Edynburgu. Wszystko znowu jest takie, jak było wcześniej.
Nie, nie do końca. Ona się zmieniła. Przeżyła najbardziej fantastyczną
przygodę swego życia i zakochała się w ciemnowłosym księciu. I nawet gdyby
wcześniej wiedziała, ze ów książę złamie jej serce, nie zawahałaby się
ponownie wsiąść do windy, W końcu szczęśliwe zakończenia zdarzają się
tylko w baśniach.
Callum wykrzyknął jej imię. Odwróciła się i zobaczyła, że biegnie w jej stronę.
Zatrzymał się przed nią zdyszany, z poczerwieniałą od biegu twarzą.
- Kathleen, zdarzyło się coś strasznego. Próbowałem do tego nie dopuścić,
ale wszystko działo się tak szybko.
Kathleen położyła mu dłoń na ramieniu.
-
Odetchnij i uspokój się. O co chodzi?
-
Ten Duncan. On wrócił.
Kathleen poczuła, że brakuje jej tchu. Nie przypuszczała, że Duncan postanowi
wyjechać tak szybko. Pewnie złapał taksówkę na lotnisko. Mógł się przynajmniej
przedtem pożegnać.
Przełknęła łzy.
-
Pewnie spieszył się do firmy.
Callum potrząsnął głową.
-
Nie, dziewczyno. Nie mówię o Stanach. – Callum zniżył głos, - Duncan
wrócił do szesnastego wieku. Kathleen miała wrażenie, że ziemia pod jej stopami
robi się miękka. Musiała pochwycić się ramienia Calluma, żeby nie upaść. To
niemożliwe. Wzięta głęboki oddech, by zmusić się do rozsądnego myślenia.
- Przez chwilę myślałam, że powiedziałeś, że Duncan powrócił do szesnastego wieku.
Ale to przecież niemożliwe.
Callum energicznie kiwał głową.
- Dokładnie to powiedziałem, dziewczyno.
10
Przez następne kilka dni Kathleen żyła jak w goryczce. Nikt nie mógł odnaleźć
Harriet; jakby zapadła się pod powierzchnie ziemi. Ekipa remontowa zdołała
otworzyć drzwi windy, ale nie znaleziono w niej Duncana.
Kathleen, walcząc z niepokojem, chodziła tam i z powrotem po zatłoczonej
cukierni. Gdzie on jest?
Przez firankę przedarło się do wewnątrz poranne słońce, oblewając cukiernię ciepłą
łuną. Szum rozmów mieszał się ze stukaniem łyżeczek o spodki. Kiedy rozniosła się
wieść, że Kathleen spędziła noc w windzie z przystojnym Amerykaninem, jej
cukiernia stała się nagle nadzwyczaj
popularna. Jednak Kathleen po raz pierwszy w życiu nie cieszyła się z napływu
klienteli. Pragnęła tylko szukać Duncana. Ale jak to słusznie zauważył Callum, nie
można szukać kogoś, kto utknął w szesnastym wieku.
Kathleen zamknęła dłoń na wisiorku od Harriet. Jeśli Duncan wrócił do
szesnastego wieku, nie ulega wątpliwości, ze spotkał się tam z czekającym na
niego lordem Hepburnem. Zamknęła oczy, starając się odegnać od siebie wizję
Duncana osadzonego w lochach. Dlaczego wrócił do windy?
Musiała oderwać się od tych czarnych myśli. Callum przyrzekł, że da jej znać,
kiedy tylko natknie się na Harriet... albo Duncana.
Sięgnęła po glinianą misę i wymieszała w niej mleko z mąką. Może zdoła
przetrwać dzień, jeśli zajmie się wymyślaniem nowych przepisów. Trzymając misę
jedną ręką, drugą energicznie mieszała ciasto. Po chwili kręcenia uszczknęła
kawałek masy. Była bez smaku. Czegoś jej brakowało. Dosypała sporą porcję
czekoladowych wiórków.
Rozejrzała się po cukierni. Przy stolikach siedziały pary popijające kawę lub
herbatę i zajadające ciasteczka. Tego dnia utarg był wyśmienity. Szczyt sezonu
turystycznego, no i ta plotka o niej i Amerykaninie. Odniosła sukces, ale w
ogóle jej to nie obchodziło.
Usłyszała dzwoneczki przy drzwiach. Spojrzała w ich, stronę z nadzieją, że to
Callum, jednak weszła parą ubrana w śmieszne spodnie, obładowana torbami na
zakupy.
Kathleen wsypała wiórki do ciasta i odstawiła misę bo para podeszła do lady.
Przyjęła od niech zamówienie, placki z jeżynami i dwie filiżanki gorącej kawy, po
czym przyglądała się, jak dwójka klientów odchodzi do stojącego w rogu stolika.
Wróciła do ucierania ciasta.
Dzwoneczki przy drzwiach odezwały się ponownie.
To była Harriet.
Kathleen upuściła misę, która uderzając o podłogę rozbiła się na tysiące
kawałków. Ignorując klejącą się maź i zaciekawione spojrzenia klientów. Kathleen
rzuciła się w stronę staruszki.
-
Gdzie byłaś? Szukaliśmy cię razem z Callumem. Słyszałaś? Duncan zaginął.
-
Uspokój się, dziewczyno. Jestem strasznie zmęczona i muszę trochę odpocząć.
Harriet minęła Kathleen i usiadła przy oknie. Zabrzęczała zawartość torby, którą
rzuciła na stolik. Staruszka westchnęła.
- Przykro mi, że nie mogłam was przywitać po waszym powrocie, ale ciężko
pracowałam. Ostatnia para, którą kojarzyłam, bardzo się opierała. Chyba jestem już za
stara do tej roboty. Jeszcze z nimi nie skończyłam. Możesz sobie wyobrazić, że
tamta panna nie chce przyjąć ode mnie broszki?
Kathleen usiadła naprzeciwko staruszki, która trajkotała tak jak zawsze. Ale
dziewczyna nie dała się zwieść. Musi odnaleźć Duncana.
Pochyliła się.
- Nie słyszałaś mnie? Duncan zaginął. Nie wrócił ze mną. - Zamilkła na chwilę. -
No, wrócił, ale potem znowu odjechał. Co zrobimy?
Odezwał się telefon wiszący na ścianie, Kathleen zignorowała go. Nic się nie
Uczy, tylko odnalezienie Duncana. Miała nadzieję, że jeszcze żyje.
Harriet położyła rękę na jej dłoni.
-
Nie odbierzesz, dziewczyno?
- Jeśli to coś ważnego, zadzwonią jeszcze raz. Widząc, że Harriet w ogóle nie
przejęła się wieścią o Duncanie, Kathleen postanowiła mocniej nacisnąć na
staruszkę. Chciała dowiedzieć się od niej, w jaki sposób winda przenosi ludzi w
przeszłość. Może wtedy będzie mogła pomóc Duncanowi.
- Są rzeczy ważniejsze niż odpowiadanie na telefon - rzuciła szeptem. - Muszę się
dowiedzieć, w jaki sposób wysłaliście nas do szesnastego wieku.
Harriet potarła czoło.
- Ojej, ale to pokolenie jest kłopotliwe. Kiedyś ludzie po prostu cieszyli się, że się
spotkali. - Uniosła brwi. — Ale nie wy. Wy chcecie wiedzieć jak i dlaczego. Twoja
matka nie zadawala mi takich pytań:.
Kathleen zacisnęła dłonie, żeby nie udusić staruszki. Zastanawiała się, czy
umyślnie unika odpowiedzi na jej pytanie.
- Nie chcę rozmawiać o moich rodzicach; proszę, powiedz mi, jak cofnęłaś
mnie i Duncana w czasie?
Harriet zamrugała.
-
Tajemnica zawodowa, dziewczyno. Tajemnica. A teraz powiedz mi, dlaczego po
powrocie nie zostałaś z Duncanem?
-
Skąd...
Harriet potrząsnęła głową.
-
To nieważne, odpowiedz mi na pytanie.
Marnowały cenny czas, ale tylko Harriet mogła pomóc Kathleen odnaleźć Duncana.
Dziewczyna postanowiła zachować spokój.
- To skomplikowane. Było tam mnóstwo ludzi. Duncan musiał załatwić swoje sprawy,
a ja chciałam sprawdzić, co z cukiernią. Harriet zmarszczyła czoło.
- Nic nie jest ważniejsze od miłości. – Odchyliła się na krześle. - Powiedz
mi, dziewczyno, czy gdybym odnalazła Duncana, nadal stawiałabyś swoją
cukiernie przed nim?
Kathleen poczuła łzy w oczach. Potrząsnęła głową,
- Nie, oczywiście, że nie. Proszę, Harriet, pomóż mi go uratować. Boję się, że
lord Hepburn go uwięził i że go...
Staruszka poklepała ją po dłoni.
-
W porządku, dziewczyno. Twój Amerykanin zaraz wróci.
-
O czym ty mówisz?
Odezwały się dzwoneczki przy drzwiach. Stał w nich Duncan. Wydawał się
jakiś większy, niż gdy go widziała ostatnio. Oczywiście rozmawiał przez
komórkę.
Harriet zakaszlała, pochwyciła torbę ze zdjęciami i wstała.
- No, no, zrobiłam dla tej pary tyle, ile mogłam. Teraz już pójdę. Mam dużo
pracy, bardzo dużo.
Odeszła do drzwi, ale zatrzymała się przy Duncanie. Poklepała go po
ramieniu i zanim znikła, szepnęła mu coś do ucha.
Kathleen chrząknięciem przeczyściła gardło. Nie miała pojęcia, co Harriet
powiedziała do Duncana, ale cokolwiek to było, wywołało uśmiech na jego
twarzy. Wydawało się, że zbliża się do Kathleen w zwolnionym tempie. Patrzyła
mu w oczy starając się zachować równy oddech. Żyje.
Dotarł do stolika i wsadził komórkę do kieszeni kurtki.
Uśmiechnął się. - Cześć.
Wstała tak gwałtownie, że przewróciła krzesło,
- Co znaczy to cześć? Gdzie byłeś? Callum i ja odchodziliśmy od zmysłów.
Myślałam, że nie żyjesz, żelord Hepburn cię zabił. Wzruszył ramionami.
- Próbował, ale jakoś w końcu się porozumieliśmy. Opowiem ci o wszystkim
przy obiedzie.
Kathleen czuła każdy nerw. Nie wiedziała, czy ma się Duncanowi rzucić na szyje,
czy raczej walnąć filiżanką w głowę. Oparta ręce na biodrach.
- Martwiłam się o ciebie. Nie spałam przez trzy dni i przypalałam wszystko,
czego tylko się dotknęłam. A ty spokojnie tu sobie stoisz i opowiadasz, że
doszliście z lordem Hepburnem do porozumienia? Straszliwie się o ciebie bałam. A
w ogóle, jak do tego doszło, że znowu cofnąłeś się w czasie?
Potarł kark.
- Harriet wspominała coś o moich priorytetach i o tym, że się nad nimi nie
zastanowiłem.
-
To ona cię odesłała? Skinął głową.
-
To szaleństwo,
-
Ale pasuje do Harriet.
Wpatrywał się w nią tak intensywnie, że zaczynało jej brakować tchu. Przez ostatnie
dni przekonała się, ze go kocha. Wiedziała, że to bezsensowne. Nie znają się zbyt
długo. Przeżywała jeszcze raz każdą chwilę, którą ze sobą spędzili. Przecież, miłość
potrzebuje czasu, by wzrastać, tłumaczyła sobie. Jak może się decydować na
budowanie z kimś życia po tak krótkiej znajomości? Ale mimo tych obaw znała
odpowiedź. Musiała tylko usłyszeć ją od niego. Najpierw jednak chciała coś
zrobić. Podniosła głos, tak żeby przekrzyczeć szum rozmów.
- Bardzo państwa przepraszam, ale muszę zamknąć cukiernię, więc proszę,
abyście wszyscy wyszli.
Patrzyła, jak klienci, poszeptując coś do siebie, zbierają swoje rzeczy i
przechodzą do drzwi. Nie ulegało wątpliwości, ze uznali, iż właścicielka cukierni
straciła rozum. W rzeczywistości było całkiem odwrotnie. Kathleen wreszcie
zrozumiała, co w jej życiu jest najważniejsze.
Po wyjściu ostatniego klienta przeszła do lady. Wiedziała, że Duncan za nią
pójdzie. Sięgnęła po dzbanek z kawą i odwróciła się do niego.
-
Kawy?
Potrząsnął głową.
-
Nie lubię.
Poczuła przyspieszenie pulsu.
- W takim razie, dlaczego zamawiałeś ją za każdym razem, kiedy tu
przychodziłeś?
-
Chyba to oczywiste.
Starała się zignorować walenie w piersiach. W myślach nakazywała sobie
zachować spokój. Duncan nie wypowiedział jeszcze odpowiednich słów.
Sięgnęła do lady z plackami.
-
A może placuszka?
-
Za mało słodki. - Zamilkł. - Kathleen, to ciebie pragnę.
A więc już prawie powiedział.
Odezwała się jego komórka. Wyjął ją z kieszeni, podniósł przykrywkę dzbanka i
wrzucił telefon do kawy.
Uśmiechnął się.
— Nigdy jej nie lubiłem. Zawsze dzwoni w najmniej odpowiednich momentach,
tak jak teraz.
Serce Kathleen biło już jak oszalałe. Na to właśnie czekała; aż powie, że jest
ważniejsza od jego firmy.
W oczach Duncana widziała miłość; tę samą, która przepełniała i jej serce. Znała
już prawdę, ale chciała ją usłyszeć. Uśmiechnęła się.
-
Dlaczego to zrobiłeś? Mógł dzwonić ktoś ważny.
Sięgnął po jej dłoń.
- Wczoraj po powrocie postanowiłem sprzedać firmę. Kiedy tylko podjąłem tę
decyzję, do głowy zaczęły mi przychodzić pomysły na nowe gry, ale nawet wtedy
przede wszystkim myślałem o tobie. Dzwoniłem do ciebie, lecz nie odbierałaś.
Obszedł ladę i wziął Kathleen w ramiona,
- Kocham cię, Kathleen. Myślę, że zakochałem się w tobie już wtedy, kiedy po raz
pierwszy cię zobaczyłem, tylko sobie tego nie uświadamiałem. To ty jesteś ważna.
Wszystko inne to iluzja. Postanowiłem zacząć od początkuj i tym razem zrobić to
dobrze, - Zamilkł. - Z tobą. Co o tym myślisz?
Pocałowała go lekko w usta i szepnęła: Kocham, cię, Duncanie MacGreggor, i
podoba mi się twój plan. Jak powiedziałaby Harriet, mamy po swojej stronie cały świat.