„Medycyna alternatywna” - zbiór tekstów
Niniejsza publikacja zawiera teksty zaczerpnięte z dwumiesięcznika „Nexus” oraz pewnych książek,
tematycznie dotyczących różnych dziedzin medycyny niekonwencjonalnej, zarówno naturalnej jak i
wykorzystującej nowoczesne technologie.
Chromoterapia – leczenie kolorem i światłem / „Lecznicze własności pełnospektralnego światła” /
„Terapia kolorowym światłem i represje AMA” / „Czy pospolity grzyb może być przyczyną raka?” /
„Leczenie raka jonami krzemu” / „Cudowna kuracja na malarię i inne choroby” / „Nowe tajemnice
niekonwencjonalnej medycyny”
(Uzdrawianie świadomości / Sztuka i rola pozytywnego myślenia / Technika
budowania afirmacji / Siły życia zwane psychicznymi / Leczenie psychotroniczne / Anopsologia - instynkt w
odżywianiu / Lecznicza głodówka - odmładza i przedłuża życie! / Apiterapia - leczenie miodem, propolisem, pyłkiem,
mleczkiem i... jadem pszczelim / Aromaterapia - ozdrowieńcze zapachy / Magnetoterapia - leczenie magnesem / O
homeopatii / Muzykoterapia / Ostrożnie z uzdrowicielami! / Poznaj swój biorytm / Sekretna potęga snu)
/
Awitaminoza / Eliksir życia niesiony na krzydłach orłów / Woda, która uzdrawia / Balsamka leczy
cukrzycę / Jeden lek na wszystkie choroby / Siemię i olej lniany – pomijany składnik w programach
dotyczących zdrowia
Chromoterapia – leczenie kolorem i światłem
(zaczerpnięte z książki „Tajemnice niekonwencjonalnej medycyny” - Elżbieta Cybulska)
Chromoterapia to nazwa współczesna, lecz uzdrawianie kolorem i światłem jest niemal tak stare jak
ludzka cywilizacja. Już kapłani w starożytnym Egipcie wystawiali na działanie słońca misy zawierające soki
warzyw i owoców, aby naładować je energią Ra. Niekiedy nawet wkładali do naczyń klejnoty tej samej
barwy co owoce i warzywa, aby spotęgować działanie koloru. Leczenie kolorem jest szczególnie znane i
dość powszechnie stosowane na Dalekim Wschodzie, gdzie np. znany uzdrowiciel Iwala Prasad zwalcza
kolorem nawet bardzo groźne choroby.
Europa i Ameryka także nie pozostaje w tyle w stosowaniu koloru w celach leczniczych. Amerykański
uczony dr E. Babbitt opatentował urządzenie pod nazwą „chromolume”, które przepuszcza promienie
słoneczne przez kolorowe szkła i jest wykorzystywane do leczenia. W Anglii diagnozowanie i leczenie
barwami jest metodą uznawaną oficjalnie. Na czym opierają się chromoterapeuci w swoich badaniach? Otóż
wychodzą oni z założenia, że u zarania życia na ziemi procesy życiowe pierwotnych organizmów były
regulowane przez światło, które jest przecież niczym innym , jak falami elektromagnetycznymi o określonej
długości.
Chromoterapia polega na stosowaniu różnych barw promieni w stanach chorobowych ciała i umysłu.
Przenikająca moc światła i barwy oddziaływuje bezpośrednio na protoplazmę komórek, a więc na szybkość i
energię reakcji chemicznych zachodzących w organizmie. Długość fal różnych barw jest zróżnicowana, stąd
też ich różne oddziaływanie.
Choroba w organizmie oznacza brak harmonii w systemie lub inaczej mówiąc, brak określonego koloru,
chodzi więc o przywrócenie poprzedniego stanu lub wyrównanie braku koloru. Badania Marii de
Karpowicki opisane w książce „Spektrobiologia” wykazały, że każda barwa spełnia określoną funkcję
życiową i kolor ma aktywne działanie stymulujące.
Leczenie kolorem można stosować w sposób dwojaki: przez odpowiednie naświetlanie oraz mentalne
wyobrażanie danego koloru. Wyróżniamy siedem kolorów, z których czerwony, żółty i niebieski
odpowiadają trzem głównym pierwiastkom – wodorowi, tlenowi i węglowi. Kolory te mają wielkie
znaczenie dla życia na ziemi. Oprócz nich wyróżniamy jeszcze kolor pomarańczowy, fioletowy, indygo,
zielony.
Najprostszym sposobem leczenia kolorem jest zastosowanie elektrycznych źródeł światła z
odpowiednimi żarówkami lub kolorowymi przeźroczami. Światło kieruje się głównie na tył ciała, obszar
kręgosłupa i system nerwowy. Jest to doskonały sposób na regenerację komórek nerwowych. Chory
powinien być obnażony i przebywać w świetle ok. 30 minut. Drugim sposobem leczenia barwą jest
wyobrażenie sobie danego koloru, który uzdrawia dany organ. Zabieg ten można wykonywać niemal w
każdej sytuacji życiowej i poleca go bardzo Evelyn Monahan, o której szerzej piszę w rozdziale „Sam na
sam ze sobą...”.
„Kolor jest życiem” - pisze francuski filozof Bacon, lecz może on nam nie tylko pomagać, ale i szkodzić.
Most „Black-friars” w Londynie miał kiedyś ponurą sławę mostu samobójców. Kiedy przemalowano go z
koloru czarnego na zielony, to liczba samobójstw spadła o jedną trzecią. Właściciel pewnego baru w USA
pomalował go na czerwono i od tego czasu wprawdzie przybywało klientów, lecz jednocześnie dochodziło
do licznych awantur, demolowania lokalu, co w rezultacie doprowadziło właściciela niemal do bankructwa.
Z kolei, gdy inny szef restauracji oświetlił stoły z jedzeniem na fioletowo, to okazało się, że ludzie
szybko tracili apetyty.
Nie zdajemy sobie zupełnie sprawy z tego, jak silny wpływ mają barwy ma fizjologiczne funkcje naszego
organizmu i naszą psychikę. Dr Antal Nemcsics z Budapesztu mierzył studentom ciśnienie krwi najpierw
przy białym świetle, a potem w odstępach kilkuminutowych przy czerwonym i niebieskim. Oświetlenie
czerwone wpływało na wzrost ciśnienia i tętna, a niebieskie na ich spadek.
Oto krótkie omówienie siedmiu kolorów.
CZERWIEŃ – rozgrzewa, ożywia, przyśpiesza wibracje, działając na ośrodek rządzący żywotnością
fizyczną. Doskonała przy wszystkich postaciach chorób krwi, zwalcza anemię, łagodzi paraliż, eczy gruźlicę,
wręcz wymarzony kolor dla osób z niskim ciśnieniem.
POMARAŃCZOWY – kolor witalności, ciepła, wpływa głównie na gruczoły asymilacji i krążenia,
reguluje pobieranie pokarmów. Wskazany jest przy osłabionej pracy serca, astmie, bronchicie, flegmie i
epilepsji. Epileptyk powinien mieć wokół siebie jak najwięcej koloru pomarańczowego.
ŻÓŁTY – leczy umysł i ciało jako całość, zwłaszcza podczas nie ustalonych chorób i obrażeń cielesnych,
regeneruje system nerwowy. Bardzo pomocny przy leczeniu niestrawności, wzdęciach, zaparciach oraz
cukrzycy.
ZIELONY – to kolor równowagi i harmonii, dlatego też ma olbrzymie znaczenie dla układu nerwowego,
uspokaja, koi. Wskazany osobom przeżywającym depresję, cierpiącym na zaburzenia nerwowe i bóle głowy.
Reguluje pracę serca.
NIEBIESKI – dr E. Babbitt w książce „Podstawy światła i kolorów” tak o nim pisze: „Promień niebieski
jest jednym z najlepszych antyseptyków na tym świecie. Barwa niebieska jest zimną wibracją o
własnościach ściągających i nasennych. Działa uspokajająco, łagodnie i jest doskonała w stanach zapalenia i
gorączki”. Błękit przede wszystkim leczy różnego rodzaju schorzenia gardła, jak: chrypka, zapalenie strun,
zalecany też jest przy żółtaczce, reumatyźmie, oparzeniach.
INDYGO – kolor ten działa przez szyszynkę w centralnej części głowy, rządząc okiem, uchem i nosem.
Zaleca się też przy chorobie umysłowej i psychicznej. Podobnie jak pomarańczowy, jest pomocny przy
leczeniu bronchitu, astmy i zapaleniu płuc. Stosując indygo można choremu pomóc przy katarakcie i
zapaleniu oka.
FIOLET – barwa ta działa szczególnie korzystnie na system nerwowy i wskazana jest dla osób
zajmujących się pracą twórczą, którzy są często w stanie stresu i napięcia. Doskonale usuwa bezsenność i
wpływa korzystnie na rozwój duchowy człowieka.
Osoby zajmujące się leczeniem kolorami polecają też tzw. Napromieniowywanie wody danym kolorem.
Jest to proste. Należy wziąć szklankę zimnej wody i trzymając w lewej ręce umieścić nad nią prawą rękę z
palcami skierowanymi ku dołowi, a następnie skoncentrować się nad kolorem, którym chcemy nasycić
wodę. Pięć minut koncentracji wystarczy na napromieniowanie wody kolorem, którą następnie wypijamy
małymi łyczkami.
Innym sposobem karmienia się kolorem jest spożywanie nasłonecznionych owoców, warzyw i płynów,
poddanych wcześniej działaniu energii słonecznej. Tak np. Osoby mające skłonności do osłabienia
nerwowego i kłopoty ze śledzioną, potrzebują dużo koloru pomarańczowego, będącego w takich roślinach,
jak marchew czy brzoskwinie lub pomarańcze.
Każdy z nas reaguje na barwy inaczej. Wpływa na to nasz stan zdrowia, temperament, samopoczucie. Są
kolory, z którymi niemal utożsamiamy się, a innych instynktownie unikamy. I nie jest to przypadkowe.
Psycholodzy i psychiatrzy twierdzą, że na podstawie ulubionego przez kogoś koloru są w stanie określić
charakter człowieka, samopoczucie, itp. Przekonajmy się zatem, czy istotnie tak jest. Oto zestaw kolorów
opracowany przez francuskiego uczonego Hadesa. Najpierw jednak musimy wybrać jeden z kolorów, który
nam najbardziej odpowiada, a następnie zapoznać się z jego interpretacją. Zestaw tych kolorów został
opublikowany we francuskim czasopiśmie Elle.
BIEL – to ekstaza, oddalenie, ale też zbliżenie, wiara, wyobraźnia, religia, spokój i pokój, zatopienie we
wszechświecie, nirwana, współczucie, wspomaganie. „Biali” marzą, aby wznieść się w niebiosa, ale ta
wyprawa może ich doprowadzić zarówno do zakonu, jak i narkotyków. „Biali” powinni odsunąć od siebie
wszelką zazdrość i niskie uczucia, połączyć siłę lwa z ostrożnością węża.
Prawdopodobnie posiadają zdolności parapsychologiczne.
BRĄZ – to umiarkowanie, wiedza, podniosłość, samotność, niezłomność, cisza, władza, surowość,
oszczędność. „Brązowi” mocno stoją nogami na ziemi. Są tajemnicą dla otoczenia, lecz w nagłym przypadku
można na nich liczyć. „Brązowi” niewiele czasu poświęcają miłości i zmysłowości. Za bardzo boją się, że
stracą kontrolę nad sobą. Bardzo często brąz zaczyna dominować w wieku dojrzałym. Jakiekolwiek by były
ich cele, „Brązowi” wszystkiego dopną.
CIEMNA SZAROŚĆ – to logika, nauka, medycyna, przebiegłość, technika, rozwiązywanie problemów.
Ciemna szarość działa oczyszczająco. Pojawia się w snach, gdy walczymy z chorobą, albo problemem
natury uczuciowej lub zawodowej. „Ciemnoszarzy” lubią porządek i analizę. Każda rzecz musi znać swoje
miejsce. Bywają uważani za zbyt skrupulatnych, ale jeżeli coś będzie źle się układało, do nich zwrócą się o
pomoc. Mogą osiągnąć szczyty zarówno w naukach humanistycznych, jak i rękodzielnictwie artystycznym.
Nie powinni być tak sztywni, ich życie seksualne potrzebuje więcej luzu. „Ciemnoszary” może być kolorem
rozczarowania, z którym jednak szybko sobie radzą.
CIEMNA ZIELEŃ – to upór, spokój, solidność, przyroda, pieniądze, posiadłości ziemskie, architektura.
„Ciemnozieloni” są często mało otwarci na cudze pomysły, ich upór gasi zapały innych i może doprowadzić
do prawdziwego „rozdętecia ego” i zaborczości. Poczucie estetyki i wybredność pozwoli „Ciemnozielonym”
osiągać bogactwo (duchowe, a przy odrobinie szczęścia i materialne). Powinni być nieco łagodniejsi,
pomyśleć o tym, że inni mają prawo do własnej opinii, niekoniecznie głupiej. Dają bliskim poczucie
bezpieczeństwa. Jeżeli życie seksualne źle się im układa, mają skłonności do napięć i niepokojów, ale
wykazują silną wolę, aby przezwyciężyć wszelkie trudności. Do zmiany zdania może „Ciemnozielonych”
nakłonić tylko wytrawny dyplomata.
CZERŃ – to narządy płciowe, życie seksualne, orgazm, noc, zniszczenie, ale też zmartwychwstanie,
moce tajemne, podświadomość, śmierć. To kolor buntu. To zatarcie ego. Nie dobrowolne, jak w przypadku
bieli, lecz narzucone. Uczucia „Czarnych” są skrajne, pasje wszechogarniające, są zawsze gotowi do walki.
Płomień namiętności ich nie opuszcza. Miewają kłopoty z jasną oceną sytuacji. Niezależnie jednak, jakiej
natury są ich kłopoty, zawsze idą pewnym krokiem.
CZERWONY – to kolor działania, ognia, namiętności, podbojów. Pragnienia, jakie objawia, nigdy nie są
zaspokojone. „Czerwonych” nie nękają wyrzuty sumienia ani skrupuły. „Czerwoni” odczuwają potrzebę
dominacji, wysuwania się na pierwszy plan. Mają wszelkie szanse stania się liderami, jeżeli przerost ambicji
nie sprawi, że zaczną popełniać fałszywe kroki. Mają tylko jedno pragnienie: korzystać z życia i spełniać
własne zachcianki. Czerwień to kolor pożądania. Ulubione zajęcia „Czerwonych” obejmują szeroki wachlarz
czynności: od polowania do pilotażu w rajdach samochodowych. W tej dziwnej fascynującej kategorii
mieści się zarówno św. Franciszek z Asyżu, jak i Hitler.
CIEMNONIEBIESKI – to podróże, uniwerstytety, wiedza, religia, świat pozazmysłowy, sztuki wojenne,
jazda konna. „Ciemnoniebiescy” często są artystami. Łatwo osiągają prestiż i pieniądze. „Ciemnoniebiescy”
mogą służyć innym za przewodników. Są pełni życia, kochają dzieci. Ciągle czują się jak aktorzy na scenie i
dlatego przyjemność sprawiają im wszelkie wyróżnienia. Jeżeli lubią swoją pracę, są w niej znakomici. Dużo
podróżują.
FIOLET – to przestrzeń, wolność, wszystko, co jest niekonwencjonalne, wszystko, co łamie ograniczenia.
„Fioletowi” idą przez życie zygzakiem. Pragną przebudzenia, towarzyskiego lub umysłowego. Właściwie
nie ma bariery między nimi, a otoczeniem. Od przyjaciół wymagają, aby zapełnili pustkę uczuciową. Ich
wrodzona inteligencja czasem poraża innych i wprawia w stan napięcia. Grożą im choroby tarczycy i
nerwica wegetatywna. Lubią szybkość i niebezpieczeństwo. Namiętnie lubią rozwiązywać tajemnice. Marzą
o skrzydłach Ikara, by wzlecieć do słońca.
JASNA ZIELEŃ – to ocenianie, współpraca, małżeństwo lub rozwódk, estetyka, łagodność,
sprawiedliwość, partnerstwo. Nie ma napięć ani cierpkości ciemnej zieleni, ale też brak jej uporu. Zieleń to
kolor młodości. „Jasnozieleni” są stworzeni, aby mieć wielu przyjaciół i brać na siebie liczne zobowiązania.
Powinni nauczyć się słuchać. Sekret sukcesu? Mówić każdemu to, czego od nich oczekują. Jasna zieleń to
kolor chwili, równowagi, zapachu – ulotnego niczym szczęście.
JASNA SZAROŚĆ – to umysł, wszechstronność, lecz także rozproszenie, to rozsądek, szybkość,
zrozumienie, także młodość, ekstrawertyzm, ciągła ruchliwość. „Jasnoszarzy” nie znoszą żadnych
ograniczeń, nawet tych, które sami sobie narzucili. Mają skłonność do unikania trudności. Odznaczają się
roztrzepaniem lub trudnościami z koncentracją, ale jest to połączone z bogactwem myśli. Pod względem
zdrowotnym są raczej wrażliwi, źle znoszą hałas i upał. Nie są ani bezwzględni ani przesadni, inteligencja
pozwala im nawiązać związki z innymi. Można im zarzucić brak ciepła czy głębi, ale zwykle wynika to z
nieśmiałości. „Jasnoszarzy” to kolor szybkiego tempa, ale też ucieczki.
JASNONIEBIESKI – to marzenie, romantyzm, popularność, macierzyństwo, bezpieczeństwo, rodzina,
sen. Jasnoniebieski to kolor uczucia, nie wyklucza jednak innych. Matka to najważniejsza osoba dla
„Jasnoniebieskich”. Jeżeli w dzieciństwie nie obdarzała ich wystarczającym uczuciem, ten brak pozostanie
przez całe życie. „Jasnoniebieski” nie umie być sam, dużo daje i chce otrzymywać. To kolor kobiecości.
„Jasnoniebiescy” dążą do pokoju, spokoju i ciepła rodzinnego. Lubią życie w grupie, pokojowe kontakty z
innymi. Kochają morze i pdróże. Skłaniają się raczej ku doświadczeniom emocjonalnym niż seksualnym. Są
popularni, lubiani. Dobrze czują się z tym wszystkim, co łączy ludzi, jak tradycja, religia, polityka.
ŻÓLTY – to twórczość, miłość, boskość, ciepło, promieniowanie, sława, siła, wakacje, teatr, nauka.
„Żółty” skupia siłę woli i kieruje ją tam, gdzie jest najskuteczniejsza. W ciele odpowiada sercu, slotowi
słonecznemu, kręgosłupowi. Żółty promieniuje na sprawy materialne i duchowe. „Żółci” są otwarci, twórczy
i łakomie dążą do szczęścia. Ich życie naznaczone jest niezwykłymi chwilami. Zmysłowi i uczuciowi, są
czasem nadwrażliwi. Poznają namiętności i cierpienie prawdziwego życia , przekazują je otoczeniu. Spotyka
ich uznanie otoczenia, zazdrość, są wspaniali, szczodrzy, lecz potrzebują całej inteligencji, by nie popadli w
zarozumiałość.
Przedstawionego zestwu kolorów wraz z jego interpretacją nie należy traktować zbyt serio, lecz kto się z
nim zapoznał, musi przyznać, że coś w nim jest...
Chromoterapia towarzyszy nam na co dzień, a od stopnia naszej świadomości i wiedzy uzależnione jest,
czy wykorzystamy ją przeciwko sobie, czy dla siebie. Uważajmy zatem na to, co nosimy na sobie i jak
wyglądają wnętrza, w których przebywamy, bo być może właśnie one decydują o naszym dobrym lub złym
samopoczuciu.
Biorąc pod uwagę pewne typowe i powszechne reakcje organizmu chromoterapeuci ustalili praktyczne
wskazówki doboru kolorów w mieszkaniu korzystnych dla zdrowia i samopoczucia.
Kuchnia: barwy ścian powinny być pogodne, ale nie jaskrawe, od kości słoniowej, poprzez błękit i róż, aż
do bieli.
Przedpokój: żywe jaskrawe kolory.
Jadalnia: ściany powinny być jasne, choć nie blade.
Salon: meble powinny być sharmonizowane z kolorem ścian, ale nie jaskrawe.
Sypialnia: barwy ścian mają wytwarzać klimat spokoju i odpoczynku, najlepsze są w tonacji niebieskiej
lub szarej.
Pokój dziecinny: barwy jasne, lecz z elementami w kolorze jaskrawym.
„Lecznicze własności pełnospektralnego światła” - Joseph G. Hattersley
Właściwe wystawianie swojego ciała na działanie światła o pełnym zakresie widma może skutecznie
chronić przed chorobami, utrzymując nasz organizm w dobrym zdrowiu.
ŚWIATŁO ULTRAFIOLETOWE - FAKTY I MITY
Ameryka cierpi na fobię, nieracjonalny strach przed światłem (promieniowaniem) ultrafioletowym (UV).
Nowy kaprys naukowy nakłania nas do bezsensownych zachowań. Wynikające z niego choroby i
niewłaściwe zachowanie wprawiają w zakłopotanie i jednocześnie wzbogacają lekarzy, psychiatrów,
dentystów, kryminologów, a także firmy farmaceutyczne.
W wielu dziedzinach nauki i medycyny prawda pozostaje dla wielu badaczy w związku z następnym
grantem, naciskiem środowiska naukowego i walką o możliwość pozostania przy swoim stanowisku. Ten
całkiem polityczny proces zachodzi nawet wtedy, gdy dowody wskazują na coś przeciwnego, jak to ma
miejsce w omawianej tu sprawie.
1
Wiele badań „naukowych” uważanych jest - i to wcale nie bezpodstawnie
- za sfałszowane.
2,3
Tak duża ilość sponsorowanych badań naukowych wycelowanych niemal wyłącznie w
jednym kierunku jest charakterystyczna dla potencjalnie niebezpiecznych naukowych wybryków. Niemal
wszyscy „naukowcy” próbują udowodnić coś, co pomoże im w dalszej karierze, natomiast odkrycie prawdy
jest dla nich sprawą drugorzędną.
Prognozy dotyczące natężenia promieniowania UV w dużych ośrodkach miejskich podawane są obecnie
już codziennie. Amerykańska Agencja Ochrony Środoowiska (Enviromental Protection Agency; w skrócie
EPA) sugeruje, że przebywając na świeżym powietrzu powinniśmy „chronić się przed promieniowaniem
UV, gdy tylko zauważymy własny cień”. Wielu lekarzy daje takie same ostrzeżenia swoim pacjentom. To
jest straszna rada. Gdyby człowiek był maszyną, lekarz mógłby naprawić lub wymienić jedną część, nie
martwiąc się o resztę urządzenia. Człowiek maszyną jednak nie jest, przypomina raczej sieć lub hologram.
Każdy organ i każda część naszego ciała ma wpływ na wszystkie pozostałe - komórki jednej części ciała
komunikują się z komórkami pozostałych części.
4
W rezultacie tego typu porad opartych na pseudonaukowych podstawach używanie okularów
przeciwsłonecznych stało się epidemią, kryjemy się za eleganckimi, przyciemnianymi szybami
samochodowymi, pokrywamy naszą skórę filtrami przeciwsłonecznymi, nawet w przypadku krótkiego
wystawienia na słońce. Ludzie, którzy poddają się takim praktykom, rujnują swoje zdrowie psychiczne
5
i
fizyczne.
Ta fobia zrodziła się, kiedy badacze znieczulając zwierzęta doświadczalne, otwierali im na siłę oczy i
naświetlali je intensywnym światłem UV, które powodowało uszkodzenie siatkówek. Nadmierne
wystawienie na jeden z zakresów ultrafioletu (bakteriobójczy UVC o krótszej fali) może uszkodzić tkankę,
lecz EPA robi tu zabawny przeskok od prawdy do wniosku, że powinniśmy unikać wszystkich zakresów
UV. Natężenie UVC w świetle słonecznym wcale nie wzrasta, zaś przypuszczenie jakoby ochronna warstwa
ozonu malała zostało obalone (patrz poniżej). UVC występuje w świetle solariów i lamp halogenowych.
6
W
rzeczywistości ta niewielka ilość promieniowania UV, jaka znajduje się w świetle słonecznym jest niezbędna
dla zdrowia fizycznego i psychicznego, społecznego zachowania, siły mięśni, energii i uczenia się.
7
Stosowane z umiarem światło słoneczne zwiększa odporność organizmu i stymuluje metabolizm
zmniejszając zapotrzebowanie na pożywienie oraz wzmagając naszą inteligencję.
•
Obalenie mitu zagrożenia ze strony dziury ozonowej
Poniższe ustępy i przypisy pochodzą z książki Richarda Hobdaya The Healing Sun: Sunlight and Health
in the 21
st
Century (Lecznicze slońce - światło słoneczne i zdrowie w XXI wieku).
8
Nie było żadnego wzrostu zachorowań na raka skóry i choroby oczu, zaburzeń systemu immunologicznego czy
szkód w środowisku, które można by przypisać wzrostowi promieniowania ultrafioletowego. Największym miastem
Ameryki Południowej położonym w pobliżu antarktycznej dziury ozonowej jest Punta Arenas w południowym Chile.
Wbrew przeciwnym doniesieniom w Punta Arenas nie wystąpiły żadne problemy zdrowotne związane z dziurą
ozonową, zaś pomiary promieniowania ultrafioletowego wykazują, że jakikolwiek jego przyrost jest zbyt mały, aby
mieć znaczący wpływ na zdrowie.
9
Artykuł naukowy opublikowany w roku 1998 przez Europejskie Forum Nauki i Środowiska [European Science and
Enviromental Forum] poddaje w wątpliwość powszechnie panujący pogląd, że ilość ozonu się zmniejsza, i stwierdza,
że prognozy stawiane przez naukowy establishment i media były nieuzasadnione.
10
Jeśli to prawda i dziura w warstwie
ozonowej jest tylko jej okresowym ścienieniem w górnej atmosferze występującym wczesną wiosną, to nie ma żadnego
powodu do obaw, że promieniowanie UV stanie się bardziej niebezpiecznie i wywoła u ludzi raka skóry.
Nie ma jak dotąd żadnego dowodu na poparcie szeroko rozpowszechnionego poglądu, że wzrost zachorowań na
złośliwego czerniaka w ostatnich latach ma jakikolwiek związek z ubytkiem ozonu. Przyrost ten zaczął się, zanim
dostrzeżono jakikolwiek ubytek ozonu. Opublikowany w British Journal of Cancer artykuł pokazuje, że w Norwegii od
roku 1957 do 1984 ilość przypadków czerniaka złośliwego wzrosła o 350 procent u mężczyzn i 440 procent u kobiet. W
tym samym okresie nie było żadnych zmian w stężeniu ozonu nad Norwegią ani żadnych znaczących zmian w rocznych
dawkach promieniowania ultrafioletowego ze Słońca.
11
Przerażające historie, jak ta o pewnej owcy w Chile, u której
pod wpływem wzrostu promieniowania UV wystąpiła zaćma (katarakta), nie mają pokrycia w literaturze naukowej. U
wzmiankowanej owcy wykryto później chorobę zakaźną, zaś światło słoneczne nie miało z zaćmą nic wspólnego.
12,13
Jedno jest jednak jasne - na temat ubytku ozonu, a zarazem opalania się, istnieje ogromna ilość opinii i komentarzy
opartych na wątłych podstawach. Jak na razie nikt nie udowodnił, że ubytek w warstwie ozonowej jest odpowiedzialny
za wzrost zachorowań na raka skóry. Większy pożytek wyniknie z badań nad rzeczywistymi przyczynami raka skóry
niż z marnotrawienia czasu na badania górnych warstw atmosfery i zwalania całej winy na słońce. Dieta i styl życia
grają znacznie większą rolę w genezie raka, niż się obecnie uważa. To samo można by też powiedzieć o innym, coraz
częściej występującym, schorzeniu, które łączone jest z ubytkiem ozonu - zaćmie starczej.
Należy zauważyć, że wystawienie na nawet niewielką dawkę UVB znacząco zwiększa ryzyko zaćmy
14
,
ale tylko w zestawieniu z charakterystyczną dla Zachodu niezdrową dietą, bogatą w nienasycone tłuszcze i
produkty ich utleniania.
15,16
Ludzie (ze mną włącznie), którzy stosują bardziej racjonalną dietę, wzbogaconą
w witaminy C i E, nie zapadają na zaćmę, nawet w przypadku przewlekłego przebywania na słońcu.
17,18
FOTOBIOLOGIA
Nieżyjący już dr John N. Ott
19
stworzył, zaczynając od fotografii poklatkowej jako hobby w szkole
średniej, nową gałąź nauki - fotobiologię. Działał aktywnie na tym polu jeszcze po dziewięćdziesiątce.
W swojej ostatniej wydanej w roku 1990 książce Light, Radiation and You: How to Stay Healthy
(Światło, promieniowanie i ty - jak zachować zdrowie)
20
napisał: „Człowiek zaadoptował się do światła o
pełnym spektrum i jego sztuczne zniekształcanie, takie jak złe oświetlenie będące analogią do
nieprawidłowego odżywiania, może wywierać na nas wpływ biologiczny”. W wywiadzie opublikowanym w
roku 1991 stwierdził ponadto: „Siatkówka jest połączona kanałami neurochemicznymi z szyszynką i
przysadką mózgową, nadrzędnymi gruczołami całego systemu hormonalnego, które kontrolują produkcję i
uwalnianie hormonów. Regulują w ten sposób biochemię całego organizmu i jego wzrost, działanie
wszystkich organów naszych ciał, z mózgiem włącznie”.
21
Nastawiony krytycznie czytelnik może zapytać: Kto przeprowadził poważne, naukowe badania
potwierdzające twierdzenia dra Otta? Odpowiedź na to pytanie brzmi: A jak można zarobić promując światło
słoneczne? Pomyślcie o tym.
Dwie godziny pełnego światła wieczorem mogą niekiedy uleczyć takie objawy jak wzrost wagi, depresja,
głód węglowodanów, zamknięcie się w sobie, zmęczenie i irytacja.
22
I. Zdrowotne skutki pozbawienia ultrafioletu
Rozważmy najpierw wpływ całkowitego odcięcia dostępu promieniowania UV na zdrowie.
•
Sztuczne światło i czerniak
Czerniak złośliwy jest nagminnie, lecz błędnie przypisywany wystawieniu na światło słoneczne. Ten
niebezpieczny nowotwór, zwany popularnie rakiem skóry, jest śmiertelny, jeśli nie jest leczony. W badaniu
naukowym przeprowadzonym przez Marynarkę Wojenną USA większość przypadków czerniaka wykryto u
ludzi, którzy przez cały czas pracowali w zamknięciu przy sztucznym oświetleniu. Czerniak najrzadziej
występował u tych ludzi, którzy pracowali zarówno w zamknięciu, jak i na świeżym powietrzu. Co więcej, w
większości przypadków czerniak występował w tych częściach ciała, które były rzadko wystawiane na
słońce.
23
Wynika z tego wniosek, że zarówno bardzo niskie, jak i bardzo wysokie dawki UV są szkodliwe,
natomiast umiarkowane działają zdrowotnie.
24
•
Filtry przeciwsłoneczne i czerniak
Filtry przeciwsłoneczne blokują tylko promieniowanie UV A i UVB, które jest nam w śladowych
ilościach niezbędne, natomiast nie blokują potencjalnie niebezpiecznego, bakteriobójczego UVC. Nikt nie
udowodnił, że handlowe filtry są bezpieczne.
25
Ich składniki chemiczne przenikają przez skórę do
krwioobiegu, zwiększając ilość trucizn, z którymi organizm musi się uporać.
26
Handlowe filtry
przeciwsłoneczne zwiększają ryzyko czerniaka, powodując mutacje w chromosomach komórek przez
interakcje chemikaliów i światła.
27
Naturalne filtry, podobnie zresztą jak chemiczne, zmniejszają podaż
niezbędnej witaminy D3 produkowanej przy udziale UVB, zwiększając ryzyko osteoporozy.
Ponadto, jak zauważa dr Lita Lee, „coraz więcej dowodów wskazuje, że wiele z nich [filtrów
przeciwsłonecznych] zawiera kancerogeny i że ryzyko raka skóry wzrasta wraz z ich używaniem. Jedynym
filtrem przeciwsłonecznym, jaki mogę polecić, jest olej kokosowy, ale wierzcie mi, nie możecie się
wysmarować olejem kokosowym i cały dzień smażyć na słońcu. Niewielki dodatek jodu (jodyny) do oleju
kokosowego w pierwszym tygodniu lata da dodatkową ochronę. Nie należy używać jednak jodu dłużej niż
przez tydzień, może on bowiem zakłócić prawidłowe funkcjonowanie tarczycy. Moim zdaniem jedyne
bezpieczne (nie kancerogenne) filtry przeciwsłoneczne, to te, które zawierają dwutlenek tytanu”.
28
•
Światło fluorescencyjne i czerniak
Praca badawcza opublikowana w prestiżowym czasopiśmie medycznym Lancet oraz rosyjskie badania
naukowe dowiodły, że to raczej światło fluorescencyjne [ze świetlówek] a nie światło słoneczne ułatwia
rozwój czerniaka - proporcjonalnie do czasu wystawienia na to światło.
29,30
W badaniu omówionym w
Lancecie przeprowadzonym na grupie blisko 900 kobiet, u tych, które pracowały w zamknięciu, w świetle
fluorescencyjnym, wystąpiło 2,1 raza wyższe ryzyko zapadnięcia na czerniaka niż u pozostałych. Wśród
kobiet wystawionych na działanie światła fluorescencyjnego przez 20 lat i dłużej względne ryzyko było 2,6
raza wyższe. Względne ryzyko było niższe u kobiet, które były najbardziej wystawione na światło słoneczne,
bawiąc się na świeżym powietrzu jako dzieci lub opalając się jako dorośli. W mniejszej grupie badawczej
mężczyzn wystawionych na działanie światła fluorescencyjnego przez 10 lat i dłużej względne ryzyko
wyniosło 4,4, a u tych, którzy jako dzieci spędzali najmniej czasu na słońcu, wynosiło ono 7,3.
Jak więc widzimy, długotrwałe wystawienie na pełne spektrum światła słonecznego ze śladowym UV
włącznie „uodporniło” częściowo zarówno kobiety, jak i mężczyzn przed późniejszym rozwojem czerniaka.
Te wystawienia miały miejsce w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, czyli przed domniemanym
zmniejszeniem się warstwy ozonu w górnych warstwach atmosfery. Ale jak widzieliśmy, ilość UV
przenikająca przez atmosferę wcale się nie zwiększyła.
31,32
Wszystko to całkowicie obala twierdzenie, że to wystawienie na słońce wywołuje czerniaka złośliwego.
Przez 19 lat, jakie minęły od czasu publikacji tej pracy w Lancecie, nikt nie obalił przedstawionych w
niej wyników, niemniej wielu je ignoruje i mogliby zarabiać jeszcze więcej pieniędzy, gdyby tego artykułu i
informacji, jakie zawiera, po prostu nie było.
Dlaczego światło fluorescencyjne wywołuje czerniaka? Dlatego że „emisje takiego światła zawierają
potencjalnie kancerogenny zakres [promieniowania]”.
33
Dr Ott odkrył, że katody umieszczone na końcach świetlówek emitują promieniowanie rentgenowskie i
inny smog elektromagnetyczny. Rośliny żyjące pod centralną częścią długiej świettlówki rosną normalnie;
natomiast umieszczone blisko końców świetlówki mają wzrost nienormalny i zahamowany. Zwierzęta
laboratoryjne umieszczone w klatce blisko końców takich świetlówek stają się agresywne i zdradzają
zachowania kanibalistyczne.
Dr Ott odkrył również, że światło emitowane przez inny rodzaj lamp fluorescencyjnych - monitory
komputerowe i ekrany telewizyjne wywołuje przy dłuższym wystawieniu aglutynację (zbijanie się)
czerwonych krwinek. Powoduje to osłabienie skupienia, wywołuje uczucie znużenia i zwiększa ryzyko ataku
serca i udaru (mózgu].
34
Gdy zakończenia świetlówek są ekranowane ołowiem a zakres emitowanego światła
poszerzony o śladowe UV, rośliny i zwierzęta umieszczone pod świetlówką rosną i funkcjonują normalnie.
35
Ekranowanie końców świetlówek taśmą ołowianą jest zdaniem dra Otta równie istotne, jak samo światło
pełnego spektrum.
36
Czerniak może też być wywołany przez zbyt intensywne naświetlanie lampami kwarcowymi
37
(stosowanymi w solariach). Ich promieniowanie, podobnie jak lamp halogenowych, zawiera pewien zakres
niebezpiecznego UVC.
38
Jeśli użytkownicy solariów niezdrowo się odżywiają, ryzyko czerniaka wzrasta.
Lampy halogenowe stanowią również poważne zagrożenie pożarowe w przypadku zetknięcia się z bardzo
gorącą żarówką palnego materiału lub pęknięcia samej żarówki.
39,40
•
Chlorowanie i czerniak
Picie chlorowanej wody i kąpanie się w niej również może spowodować wystąpienie czerniaka
złośliwego.
41,42,43,44
Podchloryn sodu używany do chlorowania wody w basenach kąpielowych wykazuje w
teście Amesa
45
i innych testach mutagenności
46,47
własności mutagenne. Rudzielcy i blondyni są dużo
bardziej podatni na rozwój czerniaka, albowiem ich skóra zawiera względny nadmiar feomelanin48 w
porównaniu do ludzi o ciemniejszej karnacji.
49
Franz H. Rampen z Holandii i jego współpracownicy twierdzą, że światowe zanieczyszczenie rzek i
oceanów oraz chlorowanie wody w basenach kąpielowych przyczyniają się do wzrostu zachorowań na
czerniaka.
50,51,52
Innym ważnym czynnikiem wzrostu doniesień na temat występowania czerniaka było i jest nieustanne
obniżanie przez lekarzy kryterium, po przekroczeniu którego stwierdza się czerniaka (inaczej mówiąc,
zmiana skórna uważana obecnie za czerniaka, 5 lat temu nie byłaby za niego uznana).
•
Syntetyczne hormony i czerniak
A co z doustnymi środkami antykoncepcyjnymi i hormonalną terapią zastępczą (hormone replacement
therapy; w skrócie HRT - chodzi o terapię hormonalną u kobiet po menopauzie)? Ilość przypadków
czerniaka wzrasta szczególnie ostro wśród kobiet w krajach, gdzie pigułka antykoncepcyjna jest w
powszechnym użyciu - w Australii, Ameryce Północnej i Europie. W badaniu przeprowadzonym w Walnut
Creek w Kalifornii wszystkie kobiety, u których przed czterdziestką rozwinął się czerniak, stosowały pigułki
antykoncepcyjne. W roku 1981 u kobiet przyjmujących pigułki ryzyko czerniaka było znacząco wyższe
(trzykrotnie) niż u nie przyjmujących.
53
Pigułka antykoncepcyjna sprzyja też atakowi serca poprzez znaczące
obniżanie zapasów witaminy B6 w organizmie.
54
Co więcej, komórki czerniaka mają, podobnie jak komórki raka piersi, receptory estrogenowe. Tak więc u
kobiet stosujących HRT jest większe prawdopodobieństwo wystąpienia czerniaka niż u pozostałych.
Przeprowadzone niedawno badanie naukowe na grupie 52 705 kobiet wykazało, że ryzyko raka piersi
wzrasta o 2,3 procent a z każdym rokiem trwającej przeciętnie 11 lat kuracji HRT. Dobrą wiadomością jest
to, że ten wzrost ryzyka zmniejsza się po zakończeniu kuracji i spada do zera po pięciu latach (to znaczy
ryzyko staje się takie same, jak u kobiet, które nigdy nie stosowały HRT). Autorzy badania komentują to
następująco: „Te odkrycia powinny być brane pod uwagę w kontekście korzyści i zagrożeń związanych ze
stosowaniem HRT”.
55
Inni poddają w wątpliwość przekonanie, że HRT daje jakiekolwiek korzyści.
56,57,58
II. Zdrowotne skutki działania ultrafioletu
Rozważmy teraz korzystne dla zdrowia skutki działania ultrafioletowego składnika pełnospektralnego
światła.
•
Światło pełnego spektrum i zdrowie dzieci
W roku 1973 w pięciu klasach szkoły w Sarasota w stanie Floryda zainstalowano ekranowane przed
szkodliwym promieniowaniem żarówki emitujące światło pełnego spektrum.
I co się zdarzyło? Kilkoro nadzwyczaj nadpobudliwych i rozkojarzonych dzieci uspokoiło się zupełnie i
nauczyło czytać, jednocześnie spadła ilość nieobecności. Dzieci w pozostałych - standardowo oświetlonych -
czterech klasach nadal źle się zachowywały (co wykazały ukryte, reagujące na ruch kamery). Ich trudności w
uczeniu się i opuszczanie zajęć nie zmieniły się.
59
Po roku nauki uczniowie klas oświetlonych światłem
pełnego spektrum mieli o 33 procent mniej ubytków w zębach niż pozostali. Myszy laboratoryjne, które cały
swój czas aktywności spędzały w sztucznym oświetleniu o pełnym spektrum, miały zęby w doskonałym
stanie.
60
O odkryciu podobnych zależności donoszono z Kalifornii, stanu Washington i Alberty w
Kanadzie.
61
W podobnym badaniu porównawczym przeprowadzonym w szkole w stanie Vermont
stwierdzono, że światło pełnego spektrum wzmacniało odporność.
62,63
Dlaczego więc pod wpływem światła pełnego spektrum, ze śladowym UV włącznie, było o tyle mniej
dziur w zębach? I dlaczego pod wpływem tego światła wzrastała odporność. Zdaniem dra Otta „każda
substancja odżywcza i każdy lek ma charakterystyczną dla siebie długość fali, którą absorbuje. Jeżeli w
sztucznym oświetleniu ta specyficzna długość fali nie występuje, człowiek wystawiony na takie oświetlenie
nie wykorzysta odżywczych lub innych korzystnych właściwości tej substancji”.
64
Promieniowanie UV pełni
tu rolę substancji odżywczej i katalizuje proces wykorzystania innych substancji odżywczych.
Tak więc światło pełnego spektrum niweluje u dzieci niedobór witaminy D3 (różniącej się od toksycznej
formy witaminy D dodawanej do mleka) uważanej obecnie za prohormon. Umożliwia ona pełniejszą
absorpcję wapnia z pożywienia i zmniejsza ryzyko osteoporozy oraz złamania biodra w późniejszym okresie
życia. Przeprowadzone niedawno badanie naukowe wykazało, że blisko połowa ludzi z wszystkich grup
wiekowych zażywających preparaty wielowitaminowe (zawierające zalecane dawki witamin) miała zbyt
niski poziom witaminy D. Gdy organizm nie jest w stanie absorbować odpowiedniej ilości wapnia z
pożywienia, pobiera go z kości.
65
Światło pełnego spektrum zwiększa również odporność organizmu. Ułatwia w ten sposób ochronę,
miedzy innymi przed stwardnieniem rozsianym, atakiem serca oraz AIDS. Czy powinniśmy „chronić się
przed promieniowaniem UV, gdy tylko zauważymy własny cień”, jak straszy nas EPA? Czy słuchając EPA
nie tworzymy nowych miejsc pracy dla dentystów, ortopedów i onkologów, nie mówiąc już o rynku zbytu
dla firm farmaceutycznych?
•
Światło pełnego spektrum kontra rak
Rak nie cierpi światła pełnego spektrum. Myszy z odmiany szczególnie wrażliwej na rozwój nowotworu
żyły ponad dwa razy dłużej pod oświetleniem o pełnym spektrum niż pod standardowym, a u szczurów
wystawionych na takie samo oświetlenie rozwój guza był znacząco ograniczony.
66
Ograniczony w swoim
punkcie widzenia Narodowy Instytut Raka (National Cancer Institute) i Amerykańskie Stowarzyszenie
Rakowe (American Cancer Society) ignorują te potwierdzone przez sześć dużych ośrodków medycznych
odkrycia.
67
Pacjenci w ostatnim stadium raka, których dr Ott znał osobiście, odczuwali poprawę wygrzewając się w
bujanym fotelu na słońcu. Dr Jane Wright, kierująca w roku 1959 badaniami nad rakiem w Bellevue
Memorial Medical Center, była zafascynowana ideami dra Otta. W lecie tego roku zaleciła swoim pacjentom
z rozwijającym się guzem unikanie sztucznego oświetlenia i przebywanie na świeżym powietrzu tak długo,
jak to możliwe. Nie nosili oni okularów przeciwsłonecznych ani korekcyjnych, które blokowałyby promienie
UV. Przez całą jesień u 14 z 15 pacjentów guzy się nie powiększyły, a kilku pacjentów odczuło wyraźną
poprawę. Jedyny pacjent, którego stan się pogorszył, przebywał na świeżym powietrzu, ale nosił okulary
korekcyjne. Ott był krytykowany za przeprowadzanie badań na ludziach bez żadnej naukowej kontroli. A jak
miał to uczynić, skoro fundusze na kontynuację tych badań zostały mu obcięte, czego doświadczał nad
wyraz często.
68
Pewna chora na raka kobieta towarzyszyła norweskim rybakom [podczas połowów], jadała dużo świeżo
złowionych ryb i w rezultacie wyzdrowiała. Jej [chorzy na raka] przyjaciele również jadali ryby, ale nie
przebywali na świeżym powietrzu i rak ich zabił.
69
Czy gdyby „chroniła” się przed UV, zauważywszy swój
cień, jak zaleca EPA, też by wyzdrowiała? I czy gdyby kochający słońce mieszkańcy Arizony odrzucili filtry
i okulary przeciwsłoneczne i opalali się przez 30 minut dziennnie,
70,71
ilość przypadków raka nie spadłaby
wśród nich znacząco?
W Chicago doniesiono nagle o przypadkach białaczki (pewna odmiana raka krwi) w pewnej szkole
podstawowej, których liczba przekraczała pięciokrotnie średnią krajową. Wszystkie chore dzieci, oprócz
jednego, uczyły się w klasach, gdzie nauczyciele zasłaniali okna roletami i przez cały dzień było włączone
sprzyjające rozwojowi czerniaka oświetlenie jarzeniowe. Gdy tylko wpuszczono do klas tę cześć
promieniowania UV, która była w stanie przedostać się przez szkło okienne, to skupisko [przypadków]
białaczki przestało istnieć.
72
(Dr Raymond Peat uważa, że światło słoneczne jest lepiej absorbowane, jeśli
przechodzi przez szkło.
73
)
•
Światło pełnego spektrum kontra artretyzm i ślepota
Na początku swojej kariery naukowej dr Ott przewrócił się i stłukł okulary, wkrótce potem cofnął się u
niego jego artretyzm. W roku 19~6 Marion Patricia Connolly, dyrektor wykonawczy Fundacji Zywieniowej
Price'a-Pottengera (Price-Pottenger Nutrition Fundation; w skrócie PPNF), doświadczyła tego samego.
Okulary korekcyjne o pełnym spektrum, to znaczy przepuszczające wszystkie zakresy promieniowania UV,
są bardzo trudne do zdobycia. Ja osobiście zdejmuję na świeżym powietrzu okulary, gdy tylko jest to
możliwe.
Żyjący w świetle o pełnym spektrum szczurzy samiec jest łagodny i nawet opiekuńczy dla swojego
potomstwa. Ale gdy tę samą parę szczurów podda się standardowemu oświetleniu, samiec musi być usunięty
przed narodzeniem następnego miotu, by zapobiec agresji i kanibalizmowi z jego strony. Przeniesiony
ponownie do naturalnego światła przed kolejnymi narodzinami staje się znowu łagodny.
74
Co prawda ludzcy
ojcowie nie będą raczej zjadać swoich dzieci, ale czy rzeczywiście potrzebujemy jeszcze więcej agresji w
domach?
Żyjący w świetle o pełnym spektrum szczurzy samiec jest łagodny i nawet opiekuńczy dla swojego
potomstwa. Ale gdy tę samą parę szczurów podda się standardowemu oświetleniu, samiec musi być usunięty
przed narodzeniem następnego miotu, by zapobiec agresji i kanibalizmowi z jego strony.
Zmieniające się przemiennie oświetlenie, od pełnospektralnego światła do kompletnej ciemności, leczy
dzieci urodzone jako niewidome wskutek uszkodzenia mózgu. Technika ta była oficjalnie zalecana przez
W.H. Batesa w roku 1909 i została poparta w roku 1930 przez Aldousa Huxleya. Jej skuteczność
potwierdzono w ostatnim Rocznym Raporcie Brytyjskiego Instytutu ds. Dzieci z Uszkodzeniami Mózgu
(British Institute for Brain Injured Children).
75
Jak można to wszystko wyjaśnić? Pełnospektralne światło wnikając przez oczy w czasie czuwania
pobudza szyszynkę do wydzielania melatoniny w czasie snu. Ten ułatwiający sen przeciwutleniacz niszczy
kancerogenne rodniki hydroksylowe, a ponadto spowalnia starzenie się.
76,77
Melatonina hamuje wzrost
komórek ludzkiego raka piersi in vitro (w próbówce) i może przeniknąć do wnętrza komórki przez każdą
barierę.
78,79
Tak więc odpowiednio długi sen - najlepiej w całkowitej ciemności
80
- stanowi terapię przeciwko
starzeniu się, wolnym rodnikom, rakowi i zawałowi serca!
Z wyjątkiem nagłych przypadków, ludzie poniżej pięćdziesiątki powinni zażywać melatoninę ostrożnie,
jeśli w ogóle.
81
U ludzi w wieku 40-45 lat jeden do trzech miligramów przed snem ułatwia zaśnięcie i
zapewnia spokojny sen, nie mówiąc o innych korzyściach.
82
W warunkach laboratoryjnych wirusy są osłabiane przez wystawienie ich na działanie światła o pełnym
spektrum zawierającego śladowe UV. Mikroorganizmy chorobotwórcze, jak na przykład powodująca
zatrucie pokarmowe E. coli, również nie lubią ultrafioletu.
83
Morric Cennter w Winnipeg w Kanadzie
uzyskuje „zdumiewające” efekty lecznicze poprzez naświetlanie ran światłem o pełnym spektrum.
84
•
Światło pełnego spektrum kontra sezonowe zaburzenia emocjonalne
Siła światła pełnego spektrum w leczeniu sezonowej depresji - wnikającego przez oczy - była szeroko
demonstrowana, również w leczeniu depresji niesezonowej,
85
choć nie tak obszernie.
86
Takie światło
pobudza i reguluje gospodarkę biochemiczną całego organizmu. Czy w takim razie „chronienie” milionów
ludzi przed promieniowaniem UV, jak zaleca EPA, nie rozszerzy jeszcze bardziej epidemii depresji.
Rozważenia wymaga też odpowiednia ilość witaminy D w pożywieniu. „Sezonowe zaburzenia
emocjonalne były z powodzeniem leczone witaminą D. Niedawno przeprowadzone badanie naukowe
obejmowało 30-dniowe leczenie porównawcze za pomocą podawania witaminy D oraz za pomocą dwóch
godzin naświetlania dziennie. W grupie otrzymującej witaminę D depresja zniknęła całkowicie, natomiast w
grupie naświetlanej nie”.
87
Komórki siatkówki w twoich oczach nie będą się dzielić i regenerować bez małej dawki światła
ultrafioletowego. Tak więc pełnospektralne światło zmniejsza ryzyko zwyrodnienia siatkówki (retinopatii),
głównej przyczyny ślepoty u starszych ludzi.
88
Krwotok siatkówkowy, najcięższa faza tego schorzenia, może
być również efektem długotrwałego stosowania aspiryny.
89
(Co prawda prominentny okulista uznał taki
związek za „nieprawdopodobny” , jednak Kirk Hamilton, wydawca Clinical Pearls News, nie znalazł po
wyczerpujących poszukiwaniach w literaturze medycznej niczego, co by podważało to odkrycie). Kora białej
wierzby (Salix alba) daje takie same efekty lecznicze jak aspiryna bez drażnienia żołądka czy wywoływania
ślepoty, podobnie jak trzy szklanki soku z czerwonych winogron dziennie. I w przeciwieństwie do
aspiryny,
90
flawonoidy z soku winogronowego są aktywne również przy podniesionym poziomie
adrenaliny.
91
Dwie 400-miligramowe kapsułki kory białej wierzby odpowiadają jednej 300-gramowej
tabletce aspiryny
92
. Jedzenie dużej ilości ciemnozielonych roślin liściastych takich jak szpinak
93
, jarmuż czy
brukselka również chroni przed tym schorzeniem [krwotokiem siatkówkowym]
94,95
.
Wielu dermatologów zaleca starszym pacjentom unikanie słońca w obawie przed rakiem skóry.
Przychodzą tu na myśl tysiące starych ludzi ulegających powolnej degrengoladzie w domach opieki. Ta
porada mimowolnie powoduje, że pacjenci ci stają się jeszcze bardziej chorzy i starsi, niż wskazywałby na to
ich wiek. Przebywanie w domu powoduje problemy o wiele gorsze niż rak skóry. Kości starszych ludzi będą
się kruszyć i łamać (osteoporoza), zaś oni sami stracą chęć do życia (depresja). Artykuły publikowane w
takich pismach, jak Cancer, Cancer Research i Preventive Medicine sugerują, że unikanie słońca może
ułatwić rozwój innych rodzajów raka niż rak skóry.
96,97,98
•
Światło pełnego spektrum kontra choroby neurologiczne
Badanie naukowe przeprowadzone przez dra med. Reuvena Sandyka ze stanu Connecticut wykazało, że
długotrwałe pozbawienie światła słonecznego zwiększa ryzyko stwardnienia rozsianego i choroby
Parkinsona wskutek zmniejszonego wydzielania melatoniny przez szyszynkę. Wydaje się to wyjaśniać
południkowy gradient liczby zachorowań na stwardnienie rozsiane - im dalej od równika, tym częściej ono
występuje.
99
Wszyscy chorzy na stwardnienie rozsiane pacjenci, których badał, mieli ekstremalnie niski
poziom melatoniny, a ich szyszynki były zwapnione lub stwardniałe.
Odkryte przez dra Sandyka obniżenie wydzielania melatoniny może mieć związek z niedoborem cynku w
ADHD
100
(attention deficit hyperactivity disorder - zespół zaburzeń uwagi z nadmierną aktywnością).
„Ponieważ melatonina stymuluje syntezę serotoniny,
101
a niedobór serotoniny jest łączony z agresywnym
zachowaniem,
102
możliwe jest, że wysoka przewaga zachowań nieuporządkowanych i agresywnych u
pacjentów z ADHD może być związana z obniżonym poziomem melatoniny i serotoniny połączonym z (ale
nie spowodowanym przez) niedoborem cynku”.
103
Dr Sandyk poddaje mózg [pacjenta] działaniu bardzo słabego zmiennego pola elektromagnetycznego,
stymulując w ten sposób wydzielanie melatoniny, co przynosi subiektywną i obiektywną poprawę stanu
pacjentów chorych na stwardnienie rozsiane i chorobę Alzheimera w ciągu 1-2 minut. Dr Sandyk stosuje
pole elektromagnetyczne o fizjologicznej częstotliwości od 2 do 7 herców, zbliżonej do używanej w
neurotransmiterach mózgowych.
Melatonina niszczy kancerogenne rodniki hydroksylowe poprzez neutralizowanie ich prekursorów, tak
więc powinna być użyteczna w leczeniu choroby Parkinsona i Alzheimera.
104
Melatonina blokuje receptory
estrogenowe w komórkach - nadmiar estrogenu pochodzący z pigułek antykoncepcyjnych i HRT pobudza
komórki piersi do hiperproliferacji (nadmiernego rozrostu, czyli tworzenia nowotworu), podczas gdy
melatonina hamuje to działanie.
105
Spowalnia również starzenie się.
106
Sugeruje się, że spadek poziomu
melatoniny w organizmach ludzi wywołany przez zbyt dużą dzienną dawkę światła jest jednym z możliwych
czynników wyjaśniających nieustanny rozwój raka w XX wieku.
107,108
Niektórzy pacjenci dra Sandyka cierpiący na chorobę Alzheimera, migrenę i syndromy bólowe również
odczuli poprawę wskutek potraktowania ich takim polem magnetycznym, co wskazuje, że brak światła
słonecznego może odgrywać rolę w etiologii tych niepokojących chorób.
109
•
Światło pełnego spektrum kontra choroba wieńcowa i infekcje
Całkowite unikanie słońca może również zwiększać ryzyko zawału serca i to bardziej niż jakikolwiek
inny czynnik. Dr med. David Grimes z Blackburn Royal Infirmary w Blackburn w Wielkiej Brytanii zwraca
uwagę na fakt, że zawały serca najczęściej zdarzają się w tych częściach świata, które - jak północno-
zachodnia Wielka Brytania - mają najmniej światła słonecznego. Wśród azjatyckiej populacji na Wyspach
Brytyjskich ryzyko śmierci na zawał serca jest tak wysokie, że nie może być wytłumaczone względami
dietetycznymi. Emigranci azjatyccy pochodzą z krajów, gdzie wystawianie się na słońce, z uwagi na jego
siłę, jest ograniczone do minimum, stąd mają oni kulturową tendencję do unikania słońca.
Dr Grimes dopatruje się związku przyczynowego wielu przypadków choroby wieńcowej (coronary heart
disease; w skrócie CHD) z bakterią Chlamydia pneumoniae i słabą immunokompetencją (wydolnością
sytemu immunologicznego) wywołaną niedoborem witaminy D u ludzi unikających słońca. Światło
słoneczne decyduje o tym, czy skwalen, prekursor zarówno witaminy D jak i cholesterolu, przekształci się w
witaminę D (w obecności wystarczającej ilości światła słonecznego), czy w nadmiarowy cholesterol (przy
niedoborze światła)
110
Niedobór witaminy B6 sprzyjający zakażeniom, na przykład Helicobacter pylori i
Chlamydia, uruchamia jeden z mechanizmów zwiększających ryzyko zawału serca.
111,112
Dr Grimes przypisuje infekcje układu oddechowego i chroniczny bronchit, zwany „angielską chorobą”,
niskiej immunokompetencji wywołanej niedoborem światła słonecznego i pogłębionej dodatkowo przez
palenie tytoniu. (W południowej Europie palenie tytoniu jest znacznie bardziej popularne, ale nawracające
infekcje układu oddechowego są tam bardzo rzadkie). W Glasgow w Szkocji jest szczególnie dużo
przypadków ostemalacji (rozmięknienia kości) i krzywicy, co dr Grimes zdecydowanie przypisuje
niedoborowi światła słonecznego. Dr F.A. Spencer zwraca uwagę na wzrost ilości zawałów serca w zimie,
łącząc to z niskim poziomem witaminy D i zimową depresją.
113
Również choroba Crohna (wrzodziejące zapalenie jelita grubego) dużo częściej występuje w pochmurnej,
północnozachodniej Anglii niż w słonecznej południowej Europie, to znaczy, jeśli zgodzimy się, że choroba
Crohna jest chorobą bakteryjną,
114
wywoływaną prawdopodobnie przez Mycobacterium paratuberculosis, co
potwierdzają aktualne badania. Śródziemnomorskie słońce może nas przed tym chronić wzmacniając naszą
odporność.
115
Są też inne zagrożenia. Pewien badacz z Alabamy wykrył, że niedobór światła słonecznego może
zwiększać ryzyko nadciśnienia u murzynów i innych ciemnoskórych ludzi. Ludzie z dużą ilością ciemnego
pigmentu w skórze potrzebują sześciokrotnie większej dawki promieniowania UVB, aby wyprodukować
taką samą ilość witaminy D3, jak ludzie o jasnej skórze.
116
Z kolei dr Esther John z Północno-
kalifornijskiego Centrum Raka (Northern California Cancer Center) doniosła, że codzienne opalanie się na
słońcu bez filtrów przeciwsłonecznych wydaje się zmniejszać ryzyko zapadnięcia na raka piersi.
117
O autorze:
W roku 1953 Joseph G. Hattersley spełnił wszystkie wymagania do otrzymania tytułu doktora nauk ekonomicznych
na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley, z wyjątkiem napisania pracy doktorskiej. W roku 1976, w wieku 54 lat,
pod wpływem na pozór niezwykłych doświadczeń żywieniowych poświęcił się pisaniu na temat szeroko rozumianego
zdrowia. Stara się łączyć w jedną całość różne punkty widzenia na dany temat prezentowane przez konkurujące zespoły
badawcze. Kilka z jego sugestii zostało kilka lat później potwierdzonych przez wiodące czasopisma medyczne i
naukowe. Najbardziej interesuje się zapobieganiem chorobom serca i „śmierci łóżeczkowej” (zespół nagłej śmierci
niemowląt).
Przełożył Michał Berski
Przypisy:
1. J.S. Klapper, „Documented health benefits of light”, Townsend Letter for Doctors, kwiecień 1993,
321-322.
2. W. Broad, N. Wade, Betrayers of the Truth: Fraud and Deceit in the Halls of Science, Touchstone Books,
Nowy Jork, 1982.
3. D.L. Ray, L. Guzzo, Trashing the Planet, Regnery Gateway, Waszyngton, 1990.
4. J.S. Bland, Functional Med Update 1997, wrzesień.
5. Przykładem może być pewien wykwalifikowany badacz, który zawsze chroni się przed światłem
słonecznym. W swoim liście do mnie nie zgodził się ze mną nazywając mnie „bękartem” i „kłamcą”, co w obu
przypadkach nie jest oczywiście zgodne z prawdą, wykazując się całkowitym brakiem dobrych manier, po
czym zwrócił mój list nawet go nie otwierając.
6. K. Ceder, Healthy office lighting: A bright idea, Healthy Office Rep., 1992, 2:3-4.
7. Z. Kime, Sunlight, World Health Publ., Kalifornia, 1980; D. Downing, Daylight Robbers, Arrow Books,
Londyn, 1988.
8. R. Hobday, The Healing Sun. Sunlight and Health in the 21st Century, The Findhorn Press, Findhorn,
Scotland, i Tallahassee, Florida, 1999, str. 42-43.
9. O.D. Schein, e. Vicencio, B. Muoz i inni, „Ocular and dermatologic health effects of ultraviolet radiation
exposure from the ozone hole in southern Chile”. Amer. Jour. Public Health, kwiecień 1995, 4:546-550.
10. B. Lieberman, „Doomsday déjà vu: Ozone depletion's lessons for global warming”, The European Science
and Environment Forum, Cambridge, listopad 1998.
11. J. Moan, A. Dahlback, „The relationship between skin cancers, solar radiation and ozone depletion”, Brit.
Jour. Cancer, 1992, 916-921.
12. F. Pearce, „Ozone hole innocent of Chile's ills”, New Scientist, 21 sierpnia 1993, str. 7.
13. M. Ridley, „Taking the sting out of the sunshine myth”, The Sunday Telegraph, 3 kwietnia 1994.
14. JAMA, 1998, 280:714-718.
15. H.S. Black i inni, „Relation of antioxidants and level of dietary lipids to epidermal lipid peroxidation and
ultraviolet carcinogenesis”, Cancer Research, 1985, 45:6254-6259.
16. J.S. Bland, Func. Med. Update, marzec 2000.
17. M.C. Leske, L.T. Chylack jr i inni, „Antioxidant vitamins and nuclear opacities”, Opthalmology, 1998,
105:1,836.
18. P.F. Jacques i inni, „Long-term vitamin C supplement use and prevalence of early age-related lens
opacities”, Amer. Jour. Clin. Nutr., 1997,66:911-916.
19. Dr Ott wykonywał niemal wszystkie filmy na zwolnionych lub przyspieszonych obrotach dla Disneya.
Nakręcił na przykład rozwój i rozkwitanie dyni, ukazując ten proces na ekranie filmowym w ciągu minuty.
20. J.N. Ott, Light, Radiation and You: How to Stay Healthy, Devin-Adair Publishers, Greenwich, 1990.
21. J.N. Ott, „Interview by J.S. Bland”, Prev. Med. Update, styczeń 1991.
22. Am. J. Psychiatry, 1991, 146:9.
23. F.C. Garland i inni, „Occupational sunlight exposure and melanoma in the US Navy”, Arch. Environmental
Health, 1990, 45:261-267.
24. The Politics of Sunlight. What Doctors Don't Tell You, 1995, 5(12):12.
25. R. Peat, Sunlight: Using it to sustain life. From Female Hormones, PO Box 5764, Eugene, OR 97405,
USA, 1995.
26. S.A. Rogers, Total Health in Today's World, 1997, 2:4.
27. R. Peat, Sunlight...
28. L. Lee, Your Health, lipiec 1999, 4(3):3.
29. V. Beral i inni, „Malignant melanoma and exposure to fluorescent lighting at work”, Lancet, 7 sierpnia
1982, str. 290-293.
30. V.I. Kustov i inni, „Epidemiology of malignant melanoma”, Vopr. Onkol., 1987, 33:35-39 (angielskie
streszczenie).
31. B. Lieberrnan (Competitive Enterprise Institute, Washington, DC), list do Wall Street Journal, 6 lipca
1995.
32. B. Robinson, Access to Energy, 1997.
33. A.R. Kennedy i inni, „Fluorescent light causes malignant transformation in mouse embryo cell”, Science,
1980, 207:1209-1211.
34. „Sun1ight simulators lighten winter blues”, Altemative Med., 1998, 26: 14-16.
35. J.N. Ott, „Interview by J.S. Bland”, Prev. Med. Update, styczeń 1991.
36. J.N. Ott, „Light, Radiation and You”, Prev. Med. Update, styczeń 1991.
37. „Sunlamp use linked to melanoma”, Sci. News, 1994, 146:296.
38. J. Westerdahl, H. Olsson, A Masback i inni, „Use of sun lamps and malignant melanoma in southern
Sweden”, Am. J. Epidemiology, 1994, 140:6911699.
39. 20-20, program telewizyjny, 1996.
40. V. Valerian, Leading Edge, Leading Edge International Research Group, 21 grudnia 1998.
41. G. Prota, „Recent advances in the chemistry of melanogenesis in mammals”, J. Invest. Dermatol.,
1980,75:122-127.
42. F.H. Rampen, R.T. Nelewans, A.L.M. Kerbeek, „Is water pollution a cause of cutaneous melanoma?”,
Epidemiology, 1992, 3(3):263-265.
43. W.C. Douglass, Second Opinion, luty 1994.
44. F. Murray, „The Murray Report”, Let's Live, 16 października 1997.
45. Przykładem takich mutacji mogą być nagle zróżnicowania dziedzicznych cech w komórkach zarodka
zwierzęcia (lub człowieka) odmienne od zróżnicowań będących następstwem naturalnych zmian
występujących w kolejnych pokoleniach.
46. Y. Kurakawa, S. Takayama i inni, „Long-term in vivo carcinogenicity tests of potassium bromate, sodium
hypochlorite, and sodium chlorite conducted in Japan”, Environ. Cellular Perspectives, 1996,69:221-25.
47. J.R. Meier, „Genotoxic activity of organic chemicals in drinking water”, Mutat. Res., 1988, 196:211-245.
48. Przyrostek feo- znaczy tu „śniady”.
49. J.R. Cesarini, „Photo-induced events in the human melanocytic system: Photoagression and
photoprotection”, Pigment. Cell. Res., 1988, 1:223-233.
50. F.H. Rampen i inni, Epidemiology, 1992, 3(3):263-265.
51. F. Murray, The Murray...
52. J.G. Hattersley, „The negative health effects of chlorine”, Jour. Orthomolecular Med., 2000, 15(2):89-95.
53. V. Beral, S. Ramchara, R. Faris, „Malignant melanoma and oral contraceptive use among women in
California. The Walnut Creek Contraceptive Drug Study”. US National Institutes of Health, vol. III, 1986, str.
247-252.
54. K.S. McCully, „The Homocysteine Revolution: Medicine in the New Millennium”, New Canaan, Keats
Publishing, 1997.
55. Collaborative Group on Hormonal Factors in Breast Cancer, „Breast cancer and hormone replacement
therapy: Collaborative reanalysis of data from 51 epidemiological studies of 52,705 women with breast cancer
and 108,411 women without breast cancer”, Lancet, 1997, 350:1047-1059.
56. J.R Lee, Natural Progesterone: The Multiple Roles of a Remarkable Hormone, BLL Publishing,
Kalifornia, 1993.
57. S. Sellman, Hormone Heresy: What Women MUST Know About Their Hormones, GetWell International,
Honolulu, 1998.
58. R. Sapolsky, „Interview by J.S. Bland”, Funct. Med. Update, lipiec 2000.
59. J.N. Ott, „Lecture to Society for Clinical Ecology”, 1974.
60. J.N. Ott, „Light, Radiation and...”
61. Tamże.
62. W.P. London, „Full-spectrum classroom light and sickness in pupils”, Lancet, 21 listopada 1987, str.
1205-1206.
63. J.R. Calabrese i inni, „Alternations in immunocompetence during stress, bereavement and depression;
focus on neuroendocrine regulation”, Am. J. Psychiatry, 1987, 14:1123-1134.
64. J.N. Ott, „Light, Radiation and...”
65. J.S. Finkel, New Eng. J. Med., 19 marca 1998.
66. J.N. Ott, „Lecture to Society...”
67. J.N. Ott, „Light, Radiation and...”
68. Tamże.
69. Tamże.
70. S.A Rogers, Total Health in Today's World, 1997, 1(2):2.
71. Optymalny czas wystawienia na światło słoneczne jest sprawą indywidualną i zależy częściowo od tego,
gdzie się w danym momencie znajdujemy. W moim przypadku jest to pół godziny bez ubrania w środku dnia
wiosną i 20 minut latem. To umożliwia mojemu ciału zgromadzenie odpowiedniej ilości witaminy D3
wykorzystywanej następnie jesienią i zimą.
72. J.N. Ott, „Lecture to Society...”
73. R. Peat, Ray Peat's Newsletter, 1995, 120:3.
74. J.N. Ott, „Lecture to Society...”
75. BIBIC Annual Report, British Institute for Brain Injured Children, Bridgewater, Somerset, Wielka
Brytania, 1997.
76. V. Dilman, W. Dean, The Neuroendocrine Theory of Aging and Degenerative Disease, Center for Bio-
Gerontology, Pensacola, 1992, str. 93-96.
77. „Oxidation strongly linked to aging”, Sci. News, 14 sierpnia 1993, str. 109.
78. Tamże.
79. R.V. Short, „Melatonin: Hormone of Darkness”, Brit. Med. J., 1993, 307:966-971.
80. David Williams, „Pain and Sleep”, What Doctors Don't Tell You, kwiecień 2001.
81. R. Peat, Ray Peat's Newsletter, 1995, 120:3.
82. J.V. Wright, AM. Gaby, „Interview by J.S. Bland”, Functional Med. Update, kwiecień 1997.
83. R.B. Webb, „Genetic damage in Escherichia coli K12 AB2480 by broad-spectrum near-ultraviolet
radiation”, Science, 1982, 215:991-993.
84. A Pojz, prywatna korespondencja, 1994.
85. D.F. Kripke DF, „Light treatment for nonseasonal depression: Speed, efficacy, and combined treatment”, J.
Affective Disorders, 1998, 49:109-117.
86. B.E. Thalen i inni, „Light treatment in seasonal and nonseasonal depression”, Acta Psychiatr. Scand., 1995,
91:352-360.
87. F.M. Gloth III, W. Alam, B. Hollis, „Vitamin D vs broad spectrum phototherapy in the treatment of
seasonal affective disorder”, J. Nutr. Health Aging, 1999, 3:5-7.
88. J.N. Ott, „Interview by J.S. Bland”, Prev. Med. Update, styczeń 1991.
89. J.D. Kingham i inni, „Macular hemorrhage in the aging eye: The effects of anticoagulants”, New Eng. J.
Med., 1988, 3187:1126-1127 (list).
90. J.G. Hattersley, „Gain the benefits of aspirin without going blind”, Health Freedom News, wiosna 1998,
str. 34.
91. D. Mann, „Purple grape juice, wine and beer all cardioprotective”, Med. Tribune, 1 maja 1997, str. 26.
92. J.V. Wright, prywatna korespondencja, 1995.
93. J.M. Seddon, U.A Ajani i inni, „Dietary carotenoids, vitamins A, C, and E, and advanced age-related
macular degeneration”, Eye Disease Case-Control Study Group, JAMA, 1994, 272:1413-1420.
94. J.G. Hattersley, „A sad note about ophthalmologists”, 1998.
95. J.G. Hattersley, „Suggestions for avoiding macular degeneration”, Townsend Letter for Doctors & Patients,
luty-marzec 1999, str. 122-123 (list).
96. W.C. Douglass, Second Opinion, czerwiec 1996.
97. Cancer Research, 1996, 4108-4110.
98. H.G. Ainsleigh, „Beneficial effects of sun exposure on cancer mortality”, Prev. Med., 1993, 12:132-140.
99. R. Sandyk, „Chronic relapsing multiple sclerosis. A case of rapid recovery by application of weak
electromagnetic fields”, Int. J. Neurosciences, 1995, str. 82. R. Sandyk, „Reversal of alexia in multiple
sclerosis by application of weak electromagnetic fields”, Int. J. Neurosci., 1995, str. 82.
100. R. Sandyk, „Zinc deficiency in attention-deficit hyperactivity disorder”, Int. J. Neurosci., 1990,
52:239-241 (list).
101. M. Aldegunde, J. Miquez, J. Veira, „Effects of pinealectomy on regional brain serotonin metabolism”, Int.
J. Neurosci., 1985, 26:9-13.
102. M.J. Kruesi, J.L. Rapaport, S. Hamburger i inni, „Cerebrospinal fluid monoamine metabolites, aggression,
and impulsivity in disruptive behavior disorders of children and adolescents”, Arch. Gen. Psychiatr.,
1990,47:419-426.
103. P. Toren, S. Eldar, B-A Sela, L. Wolmer i inni, „Zinc deficiency in attention-deficit hyperactivity
disorder”, Biol. Psychiatry, 1997,40:1308-1310.
104. Science News, 8 sierpnia 1992, str. 144:109.
105. Life Extension Foundation. Life Extension Update, czerwiec 1993.
106. „Oxidation strongly linked to aging”, Sci. News, sierpień 1993, 14:109.
107. N.A. Kerenyi, E. Pandula, G. Feuer, „Why the incidence of cancer is increasing: The role of light
pollution”, Med. Hypotheses, 1990, 33:75-78.
108. V. Dilman, W. Dean, The Neuroendocrine Theory of Aging and Degenerative Disease, Center for Bio-
Gerontology, Pensacola, 1992, 49:93-96.
109. R Sandyk, „Interview by J.S. Bland”, Prev. Med. Update, grudzień 1996.
110. D.S. Grimes, „Sunlight, cholesterol and coronary heart disease”, Quarterly J. Medicine, 1996, 89:579-589.
111. L.C. Rall, S.N. Meydani, „Vitamin B6 and immune competence”, Nutr. Rev., 1993, 41:217-225.
112. J.G. Hattersley, „Vitamin B6: The overlooked key to preventing heart attacks”, Jour. Applied Nutr., 1995,
47:24-31.
113. E.A Spencer i inni, „Seasonal distribution of acute myocardial infarction in the Second National Registry
of Myocardial Infraction”, Jour. Amer. Coll of Cardiology, maj 1998,31(6):1226-1233.
114. Według innej koncepcji choroba Crohna jest chorobą autoimmunizacyjną, to znaczy polegającą na błędnej
reakcji układu immunologicznego, skierowanej przeciwko własnemu organizmowi. - przyp. tłum.
115. D. Grimes, „Interview by Kirk Hamilton, PA-C, The Experts Speak”, Clinical Pearls News, wrzesień
1997, 7(9):99,109-111.
116. Hypertension, 1997, 30:150-156.
117. P. Recer, „Sun may prevent breast cancer”, Seattle Post-Intelligencer, 4 listopada 1997, str. A1, A4.
„Terapia kolorowym światłem i represje AMA” - Stuart Troy
Pionier terapii kolorowym światłem pozwalającej skutecznie leczyć ludzi z wielu różnych chorób, dr
Dinshah P. Ghadiali, przez dziesięciolecia prześladowany był przez amerykański establishment medyczny.
Mimo tych szykan jego alternatywna metoda leczenia ponownie zyskuje popularność.
Zło wyrządzane przez niektórych ludzi ma tak dużą siłę karmiczną, że jego skutki trwają jeszcze długo po
ich śmierci. Gdyby można było zmierzyć i dokładnie opisać ludzki ból i zbędne cierpienia, wówczas
zabójcza spuścizna po niesławnej pamięci doktorze medycyny Morrisie Fishbeinie (1889-1976), członku
American Medical Association (AMA)
1
zapewne znacznie przewyższyłaby hańbę, jaką okryły ludzkość
dokonania Hitlera i Stalina razem wzięte. Za jego sprawą może przemknąć zupełnie nie zauważona przez
nikogo bardziej subtelna i cicha zbrodnia ideobójstwa, której stale kumulująca się potworność może okazać
się większym złem wymierzonym przeciwko ludzkości niż „zwykłe” ludobójstwo. Kiedy oskarżenie o
ludobójstwo zostaje w końcu sformułowane, zawiera ono konkrety: czas i miejsce popełnienia przestępstw,
listy ofiar etc. Ale jak ustalić ofiary lub zmierzyć ból, które znaczą ideobójczą karierę Fishbeina? Czy
kiedykolwiek uda się nam sporządzić listę krzywd doznanych za jego przyczyną?
Gdyby jedynym grzechem popełnionym przez Fishbeina było obsesyjne, uporczywe prześladowanie w
latach 1924-1958 pułkownika, doktora medycyny, kręgarstwa, filozofii i nauk prawniczych, Dinshaha
Ghadiali, w celu wyplenienia z korzeniami terapii spektrochromatycznej
2
, zarówno z praktyki medycznej,
jak i publikacji, już tylko to całkowicie uzasadniałoby mój punkt widzenia na jego karierę.
Według oficjalnie obowiązującej wersji dziejów inspirowane przez FDA
3
szokujące palenie dzieł doktora
Wilhelma Reicha (obecnie uważane za skandaliczne) było odosobnionym i bezprecedensowym aktem tego
rodzaju w Stanach Zjednoczonych przestrzegających rzekomo Pierwszej Poprawki do Konstytucji
4
.
W rzeczywistości wątpliwy zaszczyt stania się pierwszą ofiarą rządowego palenia książek należy do
Dinshaha. Dziesięć lat wcześniej, w roku 1947, musiał podporządkowując się wyrokowi sądu federalnego
„zgodzić się na destrukcję” swojej unikalnej biblioteki zawierającej wydane drukiem publikacje dotyczące
terapii kolorowym światłem przez szeryfów federalnych z Camden w stanie New Jersey. Przez cały czas
pozostawał wierny prawdzie w dziedzinie sztuki leczenia oraz swojej własnej wizji uczciwej, energicznej i
otwartej Ameryki, którą stworzył sobie 50 lat wcześniej, w czasie pierwszej w niej wizyty. Źródła jego
odporności należy chyba szukać w często powtarzanym przez niego motcie: „Prawdę można pokonać, ale
nigdy nie da się jej zniszczyć”.
W lepiej znanym przypadku doktora Reicha
5
wyjątkowe barbarzyństwo napaści oraz otaczająca go
legenda stworzyły mit męczeństwa zapewniając mu w ten sposób poczesne miejsce w historii niezależnie od
wartości głoszonych przezeń nauk. Zupełnie inaczej jest z SCT (leczenie kolorowym światłem), którego
dzieje są mało znane nawet wśród osób praktykujących alternatywne metody leczenia, mimo bezustannych
starań Dinshah Health Society (Towarzystwo Zdrowotne Dinshaha) założonego i kierowanego Dariusa
Dinshaha, syna Dinshaha Ghadiali, mieszczącego się na terenie dwudziestotrzyakrowej (9,3 ha) posiadłości
w Malaga w stanie New Jersey. Działając w obliczu ostrych zakazów zawartych w rozporządzeniu FDA z
roku 1958, którego postanowienia wciąż obowiązują, SCT udało się jakoś przetrwać, korzystając ze
złagodzeń prawa potwierdzonych uznaniem towarzystwa w roku 1994 (jedynie jako źródła informacji) przez
US Office of Alternative Medicine
6
.
Na szczęście dla nas istota systemu SCT (dowolne źródło światła - z wyjątkiem fluorescencyjnego - plus
12 kolorowych filtrów) mieści się w zakresie nie wymagającym skomplikowanych technologii, zaś „tonacja”
aplikowania - z wielkim trudem opracowana i skatalogowana przez Dinshaha - jest tak prosta, że można ją
stosować w warunkach domowych. Niestety, to właśnie ta prostota stosowania i łatwość dostępu
spowodowała, że Dinshah stał się łatwym celem Fishbeina i całego lekarskiego establishmentu traktującego
swój zawód wyłącznie jako źródło dochodów.
Niezwykłe zdolności i smykałka do przemysłu szybko dały znać o sobie u urodzonego w Bombaju w
roku 1873 syna zegarmistrza wyznania parsee
7
. Mając trzy lata poszedł do szkoły podstawowej, a następnie
w wieku ośmiu lat do szkoły średniej. Mając jedenaście lat był już zastępcą profesora matematyki i nauk
ścisłych w Wilson College w Bombaju. Ojciec nie był nastawiony entuzjastycznie do jego zainteresowań
elektrycznością i Dinshah często musiał przekradać się ze swojej sypialni na dół, aby móc się w nocy uczyć.
Kładł się spać dopiero nad ranem i po krótkim śnie wstawał razem z ojcem. W wieku 14 lat zdał egzamin na
uniwersytet, gdzie uzyskał stopień „profesjonalny”
8
z języka angielskiego, perskiego i religii. W wolnym
czasie opanował biegle osiem orientalnych i osiem zachodnich języków.
W kolejnym roku Dinshah dzieli czas między pokazy z dziedziny fizyki i chemii oraz sprawy związane z
prowadzeniem przezeń przedsiębiorstwa zajmującego się montażem przeciwwłamaniowych instalacji
alarmowych. W tym samym roku rozpoczął studia medyczne.
W wieku lat 18, mając już opanowaną sztukę Yoga Shastra i będąc członkiem The Theosophical Society
9
,
w swoich wystąpieniach oratorskich zaczyna uwzględniać elementy duchowe. Jego reputacja i
doświadczenie jako inżyniera elektryka dały mu stanowisko superintendenta ds. telefonii i telegrafii okręgu
Dholar. Trzy lata później piastuje już stanowisku inżyniera elektryka w Patiala oraz inżyniera mechanika w
Umbala Flour Mill (zakłady młynarskie).
W roku 1896 kończy studia medyczne i po raz pierwszy odwiedza Stany Zjednoczone, gdzie prowadzi
wykłady na temat promieni rentgenowskich i promieniotwórczości oraz poznaje Teslę, Edisona i inne
osobistości świata fizyki. Stając się ulubieńcem prasy, zostaje okrzyknięty przez New York Timesa
„Zoroastriańskim Edisonem” („the Parsee Edison”).
Wolność, możliwości, stymulująca intelektualna energia, które postrzega w przedwojennej Ameryce,
pozostawiają w nim ducha współczucia i optymizmu, którego nie będą w stanie zniszczyć przyszłe
wydarzenia. Po powrocie do Indii zostaje społecznym reformatorem i pierwszym wydawcą oraz redaktorem
tygodnika The Impartial, którego celem jest „poszerzanie zakresu wolności słowa”.
Rok 1897 był przełomowy w jego karierze, ponieważ właśnie wtedy jako pierwsza osoba w Indiach
zastosował i osiągnął sukces w leczeniu zarazy w oparciu o zasady sformułowane w hipotezie dra Edwina D.
Babbitta i opisane w książce The Principles of Light and Colour (Prawa światła i koloru) wydanej przez
University Books (New Hyde Park, NY, 1876; wznowiona w roku 1967), oraz wyrażone przez dra Setha
Pancosta w monografii Blue and Red Light, or Light and its Rays as Medicine (Światło czerwone i niebieskie
lub światło i jego promienie jako lekarstwo) wydanej w roku 1877.
W początkowych latach dwudziestego wieku, w czasie panowania zarazy, eklektyczne i nieortodoksyjne
poglądy oraz metody Dinshaha przyniosły w rezultacie sześćdziesięcioprocentową uleczalność, która
znacznie przewyższała przewidywane przez medycynę konwencjonalną 40 procent.
W odpowiedzi na prośby wpływowej przyjaciółki z kręgu teozofów Dinshah udał się ze swojego
głównego ośrodka leczenia światłem położonego kilkaset mil od środkowych Indii do łoża jej umierającej na
mucosa colitis (dyzenteria) ciotki. Od chwili przybycia Dinshah stanął w obliczu wielu przeciwności.
Leczący ją lekarz był bardzo poważanym parseem mającym tytuł Honorowego Chirurga, który stawiał go
niemalże w pozycji przynależnej wicekrólowi Indii. Starsza pani traktowała go prawie jak półboga, zaś do
Dinshaha odnosiła się z lekceważeniem mówiąc o nim „ten dziecinny doktor”.
Dinshah przez trzy dni przyglądał się w milczeniu gwałtownemu pogarszaniu się jej stanu w trakcie
brutalnej, konwencjonalnej terapii, jaką jej zaaplikowano. Aczkolwiek terapia ta została właściwie
pomyślana i pozostawała w zgodzie z zaleceniami The British Pharmacopaedia (brytyjski urzędowy
poradnik farmakologiczny) Dinshah zauważył, że podawane jej w celu uśmierzenia bólu opium działało na
jej serce szkodliwie. Poza tym areka, która jest dobrym środkiem ściągającym, blokuje jednocześnie
perystaltykę; kreda podawana jako czynnik wiążący podrażnia jelita; stosowany lokalnie jako środek
antyseptyczny zasadowy azotan bizmutu zatyka przewód pokarmowy, zaś zapobiegający gromadzeniu się
gazów w przewodzie pokarmowym chloroform podrażnia uszkodzone tkanki.
Dinshah odnotował: „I tak pozostała jeszcze dwa dni pijąc trującą mieszaninę. Trzeciego dnia była już w
takim stanie, że wniosła ręce ku mnie i powiedziała błagalnie: «Dinshah, ratuj mnie!» Z medycznego punktu
widzenia była przypadkiem beznadziejnym, przeto odrzekłem z westchnieniem: «Proszę się modlić do
Wszechmogącego, aby panią ocalił. Droga pani, nie znam takiej siły ani lekarstwa, które mogłyby pani
pomóc, ale jeśli pani pozwoli, postaram się zrobić wszystko, co w mojej mocy». Chora wyraziła chęć
poddania się mojej opiece i wówczas z miejsca odstawiłem mieszaninę owych leków... Oto nadarzała się
okazja wypróbowania koloroterapii Edwina D. Babbitta. Kobieta umierała - była już prawie martwa. Nie
mogłem już jej bardziej zaszkodzić, gdyby mi się nie udało... Wyjąłem butelki [koloru indygo], które miały
służyć w charakterze filtrów... W ciągu 24 godzin biegunka o częstotliwości 100 wypróżnień dziennie
została zredukowana do czterech dziennie, po 48 godzinach do dwóch, zaś trzeciego dnia Jerbanoo wstała z
łóżka!”
Będąc odzwierciedleniem cierpliwości i opanowania Wschodu oraz przedstawicielem okresu
przedelektronicznego charakteryzującego się wolniejszym tempem rozwoju technologicznego, Dinshah
wcale nie śpieszył się z opublikowaniem swoich osiągnięć. Przed przystąpieniem do publicznego
promowania SCT (leczenie kolorowym światłem) czuł się w obowiązku precyzyjnego określenia procedury
leczenia. W tym celu przystąpił do długich teoretycznych studiów, w rezultacie których opracował bardzo
dokładne zasady tonowania
10
.
Do roku 1904 udało mu się założyć w Ajmer i Surat „Electro-Medical Halls” służące promocji badań nad
koloroterapią, magneto- i elektroterapią oraz w zakresie medycyny konwencjonalnej. Już stosunkowo
wcześnie musiał jednak porzucić badania nad skądinąd obiecującymi elektrycznymi metodami leczenia za
sprawą częstych objawów zaburzeń nerwowych i innych niemożliwych do przezwyciężenia problemów
wywoływanych przez „nie dające się opanować dziwne prądy”.
W roku 1908 opuścił Indie i udał się do Europy, aby promować swoje wynalazki, po czym w roku 1911
osiadł na stałe w Stanach Zjednoczonych, gdzie osiedlił się razem ze swoją pierwszą żoną i dwojgiem dzieci.
Pokochał ten kraj i entuzjazmował się zasadami jego polityki i otwartą demokracją. Niestety jego żona, która
odreagowując prawdopodobnie okres nędzy, jaki przeżyła w młodzieńczych latach, oraz ogromny szok
kulturowy, wróciła sama do Indii.
Dinshah był tak zafascynowany ideami Walta Whitmana i Horatio Algera
11
dotyczącymi Ameryki w jej
przedwojennej (chodzi oczywiście o pierwszą wojnę światową - przyp. tłum.) postaci, że w roku 1914
odrzucił propozycję zakupu przez prywatną osobę za sumę 100 000 dolarów swojego wynalazku noszącego
nazwę „wewnętrzny wykrywacz niedomogów silnika spalinowego”, który opracował będąc profesorem i
głównym instruktorem w New York College of Engineering Science and Automobil Instruction (wyższa
szkoła techniczna o profilu motoryzacyjnym - przyp. tłum.). Zamiast tego przekazał całość praw do tego
wynalazku armii amerykańskiej z przeznaczeniem do wykorzystania w lotnictwie. (Wśród opatentowanych
przez niego wynalazków znajduje się urządzenie do uzwojeń elektrycznych - 1911, nr pat. 983703;
wewnętrzny wykrywacz niedomogów silnika spalinowego - 1915, nr pat. 1144898; projektor kolorowych fal
- 1925, nr pat. 1544973; elektryczny termometr - 1929, nr pat. 1724469, i aparatura do projekcji kolorowych
fal - 1936, nr pat. 2038784).
W roku 1917 Dinshah otrzymuje amerykańskie obywatelstwo, a rok później nominację na kapitana
Nowojorskiej Rezerwy Policji, następnie w uznaniu zasług położonych w czasie wojny związanych z
patrolowaniem portu zostaje awansowany do stopnia pułkownika i odznaczony przez burmistrza Nowego
Jorku, Johna Hylanda, Medalem Wolności (Liberty Medal), po czym zostaje mianowany głównym
inspektorem NYPD Aviation School (Szkoła Pilotażu Policji Nowojorskiej). W roku 1919 zostaje
wpływowym członkiem American Association of Progressive Medicine (Amerykańskie Towarzystwo
Medycyny Postępowej) oraz wiceprezydentem Allied Medical Association of America (Zjednoczenie
Towarzystw Medycznych Ameryki) i National Association of Drugless Practitioners (Amerykańskiego
Stowarzyszenia Lekarzy Naturalnych).
Wszystkie te zaszczyty nijak nie przystają do epitetów w rodzaju „szarlatan” czy „domokrążca”, którymi
obrzucało go przez następne dziesięciolecia fishbeinowskie AMA pospołu z równie pozbawionym własnego
zdania FDA.
Coś podstępnego i niezauważalnego wydarzyło się w ciągu 24 lat, od chwili gdy Dinshah po raz pierwszy
przybył do Ameryki. Rekiny dziewiętnastowiecznej finansjery odkryły wartości kryjące się w technologii i
wdrożyły ten sam rodzaj pirackiej kontroli wartości intelektualnych, jaką poprzednio rozciągnęły nad
tradycyjnymi źródłami dóbr materialnych. Wraz ze wzrostem potęgi i umocnieniem pozycji nowych
akwizycyjno-inkwizycyjnych instytucji przygasły światła krótkotrwałej epoki oświecenia.
Historyk i autor wielu książek, David Lindsay, napisał w Magnificent Possibilities (Wspaniałe
możliwości), że wraz z wejściem w nowe stulecie nastąpiła zmiana w postrzeganiu człowieka techniki,
wynalazcy. Nowe siły społeczne połączyły się i ustanowiły bezpośredni kontakt między człowiekiem i
technologią. Kontrola i zaufanie, które były własnością naukowców, zostały przejęte przez agendy
przemysłowe pracujące ręka w rękę z agencjami rządowymi.
Kanadyjski uczony zajmujący się zagadnieniami polityki, Andrew Michrowski, podaje jeszcze bardziej
dokładną przyczynę i datę:
„Nikola Tesla
12
, Alexander Graham Bell
13
i George Westinghouse
14
mogli zaznaczyć swoją obecność
tylko dlatego, że w czasie, kiedy żyli, przed rokiem 1913, siły wsteczne nie były jeszcze na tyle
zorganizowane, aby móc w pełni przeciwstawić się ich innowacjom”.
W roku 1912 młody doktor medycyny (!) Morris Fishbein, który w rzeczywistości nigdy nie zdał
egzaminu z anatomii ani nie ukończył stażu podyplomowego, został pracownikiem już wtedy wątpliwej
reputacji American Medical Association (Amerykańskie Towarzystwo Medyczne) bez odbycia jakiejkolwiek
praktyki w zawodzie. W roku 1913 został zastępcą redaktora wydawanego przez AMA Journal of the
American Medical Association (JAMA). Będąc płodnym autorem artykułów, a później książek
gloryfikujących zawód lekarski, Fishbein został w roku 1924 redaktorem naczelnym JAMA i Hygeia
15
i
pozostał na tych stanowiskach przez 25 lat.
Występując publicznie w Nowym Jorku w kwietniu 1920 roku ze swoimi ideami dotyczącymi SCT
nieświadom nadejścia nowej ery ciemnoty Dinshah wystąpił przeciwko jej prawom. Pierwszy oficjalny
wykład na ten temat wygłosił przed audytorium składającym się z 27 studentów. W ciągu następnych
czterech lat, w czasie których Morris Fishbein umacniał swoją pozycję w AMA, Dinshah prowadził 26 grup
liczących łącznie ponad 800 studentów, w których oprócz lekarzy szkolił się także personel pomocniczy.
Nawet człowiek nie związany profesjonalnie z medycyną mógł z olbrzymią łatwością przyswoić sobie
zasady ustalania właściwej tonacji barwnej i stosować tę metodę z dobrym skutkiem w warunkach
domowych. Gdyby Dinshah utrzymał w tajemnicy arkana wiedzy SCT i popierał konstruowanie drogiego
wyposażenia dostępnego jedynie dla medycznego kręgu zawodowców, wydarzenia potoczyłby się zupełnie
inaczej. Nie ulega wątpliwości, że to właśnie ogólna dostępność SCT, a w konsekwencji zagrożenie
interesów medycznego establishmentu uczyniło z Dinshaha cel zachłannego Fishbeina.
Na szczęście jedną z pierwszych uczestniczek jego szkoleń była dwudziestotrzyletnia doktor medycyny
Kate W. Baldwin piastująca stanowisko głównego chirurga w Kobiecym Szpitalu w Filadelfii, członkini
Amerykańskiego Kolegium Chirurgicznego, Amerykańskiego Towarzystwa Medycznego, Pensylwańskiego
Towarzystwa Medycznego oraz (jako pierwsza kobieta) Amerykańskiej Akademii Oftalmologii i
Ololaryngologii. Przez cały czas aż do swojej śmierci w roku 1937 stosowała w leczeniu metodę SCT,
broniąc zawzięcie przed ciemnotą i represjami, zarówno SCT, jak i Dinshaha.
Dr Baldwin miała zbyt silną pozycję, aby początkowe ataki na terapię kolorowym światłem mogły
zastraszyć ją lub zaszkodzić jej karierze. Jej obecność i zeznania na korzyść Dinshaha na jego pierwszym
procesie w roku 1931 wywarły tak silne wrażenie, że rząd odstąpił do końca jej życia od oskarżeń pod jego
adresem - pod pretekstem konieczności naukowej weryfikacji jego teorii.
W roku 1921 dr Baldwin zorganizowała Dinshahowi wykłady w Filadelfii. Osobą, która wprowadziła
wiele elementów SCT do swojej praktyki w Brooklynie był jej brat, równie znany chirurg, dr L. Grant
Baldwin (Klinika Mayo).
Pewne dane na temat społecznej (politycznej) historii SCT można znaleźć w lakonicznych, ale
wiarygodnych protokółach z posiedzeń Rady Nadzorczej Kobiecego Szpitala w Filadelfii. Przez następnych
pięć lat protokóły te więcej sugerowały, niż rzeczywiście ujawniały.
Żądanie dr Baldwin w stosunku do Rady w sprawie leczenia pacjentów kliniki przy pomocy SCT zostało
uwzględnione i 21 grudnia 1923 roku, jak podają protokóły, doktor „przedstawiła ilustrowane sprawozdanie
dotyczące wspaniałej roboty wykonanej w szpitalu przy pomocy metody spektrochromatycznej [sic]. Opisała
przypadek dziecka... tak potwornie poparzonego, że nie było nadziei na jego uratowanie. Po zastosowaniu
Spektrochromu [sic] [początkowo zastosowano kolor turkusowy, to znaczy połączenie niebieskiego z
zielonym] dziecko jest już prawie wyleczone. Przypadek ten jest tak niezwykły, że Rada uważa, iż powinien
być on opisany i opublikowany przez dr Baldwin... Spektrochrom nie jest stosowany w żadnym innym
szpitalu i należy wyrazić uznanie dr Baldwin za jego zastosowanie tutaj. W szpitalu znajdują się cztery
urządzenia tego typu i można by zainstalować dalsze, gdyby było więcej miejsca”.
Niespełna pięć tygodni później JAMA (Journal of the American Medical Association), który właśnie
dostał się pod skrzydła Fishbeina, wystrzelił pierwszą salwę zamieszczając na swoich łamach długi,
bezpodstawny, oszczerczy atak na SCT wraz z oczerniającą wypowiedzią na temat Dinshaha oraz
wszystkich lekarzy stosujących tę metodę, ze szczególnym uwzględnieniem dr Baldwin, która razem z
innymi lekarzami regularnie dostarczała opisy chorób leczonych metodą SCT do miesięcznika Spectro-
Chrome, który Dinshah wydawał w latach 1922-1947. Oto fragment tego artykułu:
„Niektórzy lekarze być może będą się zastanawiać, po co poświęcamy tak wiele miejsca zagadnieniu,
które już na pierwszy rzut oka jest tak bezsensowne, że samo się grzebie. Kiedy jednak zdamy sobie sprawę,
że beznadziejnie chorzy i naiwni pacjenci są leczeni z tak poważnych chorób, jak syfilis, zapalenie
spojówek, zapalenie jajników, cukrzyca, gruźlica płuc oraz chroniczna rzeżączka za pomocą kolorowych
świateł, wówczas okaże się, że miejsce poświęcone temu zagadnieniu wcale nie jest za duże”.
Postawienie Dinshaha po raz pierwszy przed sądem zajęło Fishbeinowi cztery lata, jednak pierwsza krew
popłynęła znacznie wcześniej. W dwa miesiące po ukazaniu się wspomnianego artykułu na łamach JAMA w
protokółach z posiedzeń Rady Nadzorczej Kobiecego Szpitala w Filadelfii z 28 marca 1924 roku znalazła się
wzmianka mówiąca, że Rada otrzymała list od pracowników z żądaniem zaprzestała przez dr Baldwin
stosowania terapii SCT. Jedyną przyczyną tej oddolnej inicjatywy był artykuł w JAMA. Odpowiedź Rady
była klasyczną, sprawdzoną od dawna, biurokratyczną reakcją - powołano komisję, która miała zbadać
sprawę i przedstawić Radzie wnioski do dyskusji.
Nie wszystkie jednak problemy straciły w międzyczasie swą jaskrawość i Rada została zmuszona do
odpowiedzi. Według danych z protokółów Rady z 23 marca 1924 roku: „sprawa została rozpatrzona z
różnych punktów widzenia i... komisja zaleciła kontynuację dotychczasowego sposobu leczenia. Raport
komisji został zaakceptowany przez Radę”.
Prawie rok później w protokóle z 27 marca 1925 roku odnotowano, że „dr Baldwin zwróciła się na piśmie
w sprawie przydzielenia jej większych pomieszczeń do leczenia spektrochromem. Prosi o udostępnienie
dwóch pomieszczeń, jako że ma wiele przypadków wymagających tego rodzaju leczenia...” Realizując
postulaty zawarte w podaniu pozwolono jej na urządzenie dwóch pomieszczeń do terapii SCT.
Mimo początkowych sukcesów wspieranych wynikami leczenia, oficjalnych potwierdzeń i
instytucjonalnego poparcia, SCT czekał srogi odwet. Wkrótce następuje nagły, wyraźny zwrot w nastawieniu
Rady. Niestety, protokóły nie oddają pełnego obrazu codziennej polityki szpitala i z uwagi na ich
ograniczony zakres oraz cel są mało przydatne jako źródło historyczne. W rzeczy samej zawarte w nich
informacje raczej generalizują zdarzenia niż je opisują.
Tak więc zmuszeni jesteśmy do spekulacji na temat dziwnego i napastliwego listu zawierającego obiekcje
co do dalszego pozostawania dr Baldwin w składzie personelu chirurgicznego kliniki, jaki szpitalni
stażyści
16
skierowali do jej Rady Nadzorczej, o czym wspominają protokóły z 24 września 1926 roku.
Zgodnie z tradycją stażyści stanowią najmniej wpływową grupę kształtującą politykę kadrową szpitala.
Nietrudno także zrozumieć, a nawet sympatyzować z ich stanowiskiem, z ich rosnącym stresem i napięciem
wynikającym z tego, że nie kończący się strumień potencjalnych kandydatów do chirurgicznych operacji jest
codziennie odsyłany do domu bez jakiegokolwiek, nawet wizualnego, kontaktu ze skalpelem lub pigułką.
Tym, co jest tu najmniej zrozumiałe, to skuteczność ich listu. Na wrześniowym zebraniu Rada poprosiła
dr Baldwin o wystąpienie z zespołu chirurgicznego i jednocześnie udzieliła jej „zgody na stosowanie terapii
spektrochromatycznej (SCT) wobec jej prywatnych pacjentach przebywających w Kobiecym Szpitalu”. Oba
postanowienia zostały wykonane.
22 października Rada przyjęła „z żalem” bez jakiejkolwiek dyskusji bądź wyjaśnień jej rezygnację z
zespołu chirurgicznego kliniki.
Tuż przed pierwszym procesem Dinshaha w roku 1931 w Buffalo w okręgu Erie w stanie Nowy Jork dr
Baldwin otrzymała pismo od sekretarza Towarzystwa Medycznego okręgu Erie zawierający komentarz do
jej uwag na temat artykułu z roku 1924 i nieomal sugeruje działanie o charakterze kryminalnym.
W piśmie tym czytamy:
„Według artykułu [zamieszczonego w JAMA] dziewięcioletnia Susie T., która została przywieziona do
Kobiecego Szpitala z podejrzeniem perforacji wyrostka robaczkowego i zapalenia otrzewnej, zapadła na
zapalenie płuc, które było leczone przez dr Baldwin przy pomocy świateł w kolorze cytrynowym,
turkusowym i purpurowym. Zupełnie wyleczona Susie została następnie wypisana do domu.
Używający tytułu doktora medycyny Dinshah P. Ghadiali jest wydawcą magazynu Spectro-Chrome.
Będąc oskarżonym o wyłudzanie pieniędzy poprzez prowadzenie płatnych kursów oraz wynajmowanie
aparatury do naświetlania kolorowym światłem, które ma rzekomo leczyć ludzi z różnych dolegliwości,
przebywa obecnie w areszcie.
Zastanawiamy się, czy w artykule, w którym figuruje pani nazwisko, są zawarte prawdziwe dane. Nasze
Towarzystwo interesuje się ostatecznym rezultatem tej sprawy i bylibyśmy bardzo zobowiązani, gdyby pani
powiadomiła nas, czy pani nazwisko zostało użyte za pani wiedzą i zezwoleniem”.
Potwierdzenie dr Baldwin stało się zapowiedzią otwierającego oczy zeznania, które złożyła wkrótce pod
przysięgą.
W jej liście czytamy:
„Właśnie otrzymałam państwa pismo z 9 czerwca. Wydrukowane 26 stycznia 1924 roku przez Journal of
American Medical Association oświadczenie zawiera dane, jakie zawarłam w artykule przeznaczonym dla
magazynu Spectro-Chrome. Operacja Susie została przeprowadzona bezzwłocznie o godzinie dziewiątej
wieczorem. Po wykonaniu cięcia okazało się, że z wyrostka już nic nie zostało i nie ma co usuwać. Było tam
dużo ropy i nie można było zamknąć całkowicie rany pooperacyjnej, założono dren i położono dziecko do
łóżka z niewielką nadzieją, że dożyje do rana. Przez kilka dni przemywano jamę brzuszną przez otwór w
podbrzuszu. W tym też czasie dostała zapalenia płuc. Zastosowałam terapię spektrochromatyczną i
ostatecznie opuściła ona szpital w dobrym stanie.
Terapię za pomocą Spektrochromu stosowałam w Kobiecym Szpitalu w wielu przypadkach i z dobrym
skutkiem dla pacjentów, personelu oraz Rady. Wyniki leczenia były aprobowane przez wszystkich
zainteresowanych do czasu ukazania się wspomnianego artykułu w Journalu. Wówczas personel odwrócił
się ode mnie. Rada powołała nadzwyczajną komisję składającą się z pięciu osób w celu zbadania tej sprawy.
Kopię raportu tej komisji dołączam do tego listu. W wyniku dochodzenia przydzielono mi dodatkowe
pomieszczenia do pracy ze Sepektrochromem.
American Medical Association nadal traktuje mnie jako pełnoprawnego członka. Zarówno AMA, jak i
sami lekarze nie zrobili nic, aby ustalić prawdę. To, że AMA wydała oświadczenie przeciwko terapii
spektrochromatycznej, wystarczyło do jej potępienia. W swoim czasie wystosowałam pismo do Journalu
podając rzeczywiste fakty. Niestety, jak dotąd nie otrzymałam odpowiedzi. List wysłałam jako przesyłkę
poleconą, która jak wynika z pokwitowania, została doręczona adresatowi. Ostatecznie artykuł ten stał się
bezpośrednią przyczyną utraty przeze mnie pozycji w zespole chirurgicznym Kobiecego Szpitala.
AMA było nieuczciwe nie tylko wobec jednego ze swoich członków, ale również wielu innych osób. W
roku 1929 przesłało powiadomienia do wielu moich pacjentów w postaci przedruku artykułu
opublikowanego w roku 1924 w Journalu oraz listu ośmieszającego zarówno mnie, jak i Spektrochrom.
Spektrochrom ma znacznie większą wartość jako środek terapeutyczny niż wszystkie produkowane
leki i szczepionki. Zamknęłabym swój gabinet jeszcze dziś i nigdy więcej już bym go nie otworzyła,
gdybym nie mogła stosować leczenia kolorowym światłem”.
Dinshah stawał przed sądem ośmiokrotnie, wygrywając przy tym tylko dwa razy, i w wyniku wyroków
odsiedział w więzieniu łącznie 18 miesięcy. Jego pierwsze zwycięstwo w Buffalo w stanie Nowy Jork w
roku 1931 było zarazem ostatnią próbą sił zwalczających leczenie kolorowym światłem, w czasie której
ośmieliły się one stawić czoło decyzji sądu, który zgodził się wysłuchać opinii ekspertów i przyjrzeć się
naukowym dowodom. Jego drugie zwycięstwo (pierwszy proces w Camden w roku 1934) opierało się na
wniosku sądu, że będąc potomkiem parsee'ów Dinshah był „białym człowiekiem” i w związku z tym
siedemnaście lat po naturalizacji (nadaniu mu amerykańskiego obywatelstwa) nie można go było zgodnie z
prawem deportować.
Podobnie jak w przypadku dr Baldwin, gdzie wniosek niewiele znaczących stażystów przysporzył jej
sporo kłopotów, również okoliczności aresztowania Dinshaha w maju 1930 roku wskazują, że kryje się za
tym coś więcej. Oskarżenie, na podstawie którego zatrzymano go, stwierdzało, że: „z premedytacją ukradł
175 dolarów od Housemana Hughesa, dając fałszywe świadectwo i twierdząc, że pewien przyrząd
[Spektrochrom] jest w stanie wyleczyć ludzi z wszelkich chorób”.
Ponownie mamy tu do czynienia z wiarygodnym i jednocześnie bardzo lakonicznym zapisem sądowym.
Przyglądając się tej sprawie można z dużą dozą prawdopodobieństwa przyjąć, że ktoś posłużył się
Hughesem. Pytanie tylko kto? Hughes był zupełnym laikiem, który nigdy nie był poddany ani nie był
świadkiem, ani też nie stosował leczenia kolorowym światłem. Protokóły z zeznań złożonych w czasie
śledztwa wskazują, że jedynie wypożyczył zestaw (za co nawet nie zapłacił), po czym wniósł oskarżenie. Co
więcej, w zeznaniach nie ma nawet wzmianki o tym, że w ogóle wyjął go [Spektrochrom ] z pudełka.
Istotą tego żenującego oskarżenia było świadectwo rzekomego „eksperta” - lekarza, który oświadczył, że
przyrząd generuje zwyczajne światło przepuszczane przez kolorowe filtry z najzwyklejszego szkła i nie
wytwarza żadnych zmian spektralnych ani jakichkolwiek nowych promieni. Zeznanie to było o tyle
niezwykłe, że Dinshah nigdy nie twierdził, że jest inaczej!
(Ten proces z roku 1931 był ostatnim, w którym rząd traktował to wszystko jako normalną sprawę
sądową. Później FDA wykonał zwrot o 180 stopni i dla własnej wygody ogłosił, że Spektrochrom jest nie
zalegalizowanym „urządzeniem medycznym”, dzięki czemu mógł przeprowadzać po roku 1947 bez
jakiegokolwiek uprzedzenia rewizje w mieszkaniach, piwnicach i garażach będących własnością bogu ducha
winnych obywateli).
Stojąc przed perspektywą 10 lat więzienia lub 10 000 dolarów grzywny, Dinshah wybrał obronę przy
pomocy pięciu świadków, spośród których trzech miało stopień doktora medycyny. Jego rozumowanie
opierało się na mniemaniu, że „sędzia zna prawo, a ja swój zawód, więc mogę go obronić lepiej niż
jakikolwiek prawnik. Prawdę można pokonać, ale nigdy nie da się jej zniszczyć”.
Nie przygotowane na szczelną obronę państwo wystawiło jednego świadka oskarżenia, doktora
medycyny Alberta Sya zajmującego się nowoczesną, drogą technologią leczenia przy pomocy radu,
promieni rentgenowskich i ultrafioletowych, który zeznał między innymi pod przysięgą, że jego
doświadczenie w zakresie SCT jest równe zeru i że nie ma żadnych dowodów na wsparcie swojej opinii, iż
„leczenie kolorowym światłem nie ma żadnej terapeutycznej wartości ani nie oddziałuje na zwierzęta”.
Pierwszy świadek Dinshaha, dr Welcorhe Hanor, który był jednym z pierwszych absolwentów kursów
nauczania metody SCT i jej entuzjastycznym zwolennikiem wpłacił 1500 dolarów kaucji. Jego atutem była
nieposzlakowana opinia, jaką zyskał w ciągu trzydziestoletniej praktyki lekarskiej. W metodzie SCT widział
wspaniałe narzędzie pozwalające leczyć różne formy raka, cukrzycę, rzeżączkę, syfilis, wrzody, zapalenia
nerwów i opon mózgowych, niedomogi serca i wiele innych chorób.
Dr Martha Peebles legitymowała się dwudziestoczteroletnią prywatną praktyką w Nowym Jorku, gdzie
piastowała również stanowisko w Miejskim Wydziale Zdrowia, oraz służbą w Amerykańskich Siłach
Ekspedycyjnych generała Pershinga, gdzie wykonywała do 61 operacji dziennie.
17
W wyniku zapalenia
stawów i nerwów stała się inwalidką, po czym dzięki terapii kolorowym światłem zastosowanej przez dr
Baldwin odzyskała zdrowie i wróciła do pracy. Zeznając jako świadek wyliczyła swoje osiągnięcia w
leczeniu różnych postaci raka, zwyrodnień stawów, zapaleń istoty szarej rdzenia, zapaleń wyrostka
sutkowego, rwy kulszowej, chorób serca, powiększenia tarczycy, owrzodzeń, zapaleń nerwów oraz wielu
innych chorób.
Zeznanie dr Kate Baldwin było bardzo wyczerpujące, absolutnie jednoznaczne i nie do obalenia. Ku
rozpaczy zadającego jej pytania prawnika strony skarżącej cały czas wyrażała się pozytywnie na temat
skuteczności leczenia przy pomocy SCT takich przypadłości, jak zaćma, jaskra, ostre infekcje oka, krwotoki,
stany zapalne sutka i ucha środkowego, angina i problemy z gruczołami chłonnymi, gruźlica, zapalenie
oskrzeli i opłucnej, organiczne i funkcjonalne niedomogi serca, owrzodzenia, hemoroidy, czyraki,
uzależnienie od leków, narkomania, astma, zapalenie krtani, niedomogi jamy ustnej, reumatyzm, lumbago,
syfilis, rak, oparzenia popromienne, zapalenie wyrostka robaczkowego, przepuklina uwięziona z
zatrzymaniem krążenia i wiele innych chorób.
Proces trwał cztery dni i w końcu ława przysięgłych po półtoragodzinnych obradach wydała wyrok
uniewinniający. Potem (w dodatku do poprzednio przegranego procesu w Portland w roku 1928) Dinshah
przegrał procesy w Cleveland, Wilmington, Waszyngtonie, Brooklynie (ostateczny wyrok FDA) oraz w
końcu w Camden w roku 1947.
Od roku 1941 poczta wysłana na adres instytutu Dinshaha była zwracana bez doręczenia z adnotacją:
„Oszustwo - zwrot przesyłki na podstawie zarządzenia Naczelnego Dyrektora Poczty”. Nie ma
najmniejszych wątpliwości, że to czysto administracyjne zarządzenie poczty nie będące wynikiem procesu
sądowego w połączeniu z traktowaniem AMA jako pararządowej organizacji przyśpieszyło ostateczne
wskutek ograniczenia liczby lekarzy stosujących SCT zaprzestanie leczenia tą metodą.
Dzięki restrukturyzacji i reorganizacji instytutu Dinshahowi udało się przez jakiś czas omijać blokadę
pocztową. Jego wybiegi zdały się jednak nie na długo - tylko na sześć lat, do roku 1947.
Przyglądając się historii Dinshaha, człowieka niezłomnie walczącego z przeciwnościami losu,
zachowującego stałość charakteru, wspomnieć należy również dla równowagi upór, mściwość, pamiętliwość
i stronniczość prywatnych stowarzyszeń działających w zgodnym chórze z agencjami rządowymi
uzbrojonymi obecnie w prawne środki umożliwiające im pozbywanie się dowodów i protokółów
znajdujących się zarówno w aktach sądowych, jak i archiwach klinik.
We wszystkich opowieściach, zarówno współczesnych, jak i historycznych dotyczących prześladowań i
cenzury, bez względu na ich stopień prawdziwości, stale przewija się motyw pożaru laboratorium, biblioteki
etc. powstałego w podejrzanych okolicznościach. Parafrazując powiedzenie Cervantesa, mówienie o
„intelektualnej inkwizycji” bez podpalenia jest jak posiłek bez wina.
W roku 1945, na 90 dni przed procesem brooklyńskim, pożar zniszczył główny budynek instytutu
Dinshaha, powodując nieodwracalne szkody i to nie tylko dla jego obrony, ale również dla nas wszystkich,
niszcząc prototypy jego projektów oraz zbiór historii chorób pochodzących z jego dwudziestopięcioletniej
praktyki.
Po przegraniu w roku 1947 drugiego procesu w Camden (akcja FDA w sprawie „błędnego
etykietowania”) Dinshah został ukarany grzywną 20 000 dolarów z zawieszeniem kary na pięć lat z
jednoczesną obserwacją jego zachowania, który to warunek zawierał w sobie konieczność „przekazania do
zniszczenia” wszystkich drukowanych materiałów (z wyjątkiem osobistych notatek) dotyczących terapii
kolorowym światłem. Wartość tego zbioru szacowano wówczas na 250 000 dolarów. Zakazano mu ponadto
prowadzenia jakichkolwiek badań.
Okres zawieszenia kary skończył się w roku 1953 roku. Dinshah ponownie przeprowadził reorganizację
swojego instytutu. Tym razem zmienił jego profil na edukacyjny i nadał mu nazwę Visibile Spectrum
Research Institute (Instytut Badań Widzialnego Widma). Wkrótce też wznowił rozprowadzanie informacji i
sprzętu, który opatrzony był tym razem uwagą mówiącą: „Z punktu widzenia medycyny konwencjonalnej
produkt ten nie posiada wartości leczniczych”. Niezależnie od różnych danych odnoszących się do SCT i
Dinshaha powszechnie wiadomo było, że ta „naukowa” uwaga jest całkowicie nieprawdziwa. (W roku 1958
FDA wywalczyła obowiązujący do dzisiaj stały zakaz określający ramy, w których Dinshah mógł działać aż
do swojej śmierci w roku 1966, w wieku 92 lat).
Opinie przeciwne, jakie wyrażał na przykład powszechnie szanowany w środowisku lekarskim dr A.J.
Ochsner, autor klasycznych podręczników chirurgii, można by nawet dzisiaj w myśl postanowień tego
zakazu pozbawić jakiejkolwiek wartości. W jednej z jego napisanej bez jakiegokolwiek szczególnego celu
publikacji czytamy między innymi:
„W moich osobistych doświadczeniach z infekcją posocznicową ból był tak silny, że aż nie do zniesienia.
Kiedy zasugerowano nam zastosowanie światła elektrycznego, wydawało się nam, że nie może ono działać
lepiej niż inne środki, które przedtem stosowaliśmy. Jednak z chwilą zastosowania terapii świetlnej
przenikliwy ból prawie natychmiast ustał. Od tamtej chwili zastosowaliśmy terapię światłem w setkach
przypadków bólu wywołanego infekcją posocznicową - w większości z nich z dobrym skutkiem i to nie
tylko ze względu na ulgę w bólu, ale również z tego względu, że to remedium ma konkretny wpływ na
zmniejszenie infekcji”.
Fakt, że od owego mrocznego okresu palenia ksiąg w Ameryce dzieli nas już niemal pół wieku, sprawia
niewiele pociechy. Zakres stosowania fototerapii w stosunku do głównego nurtu medycznego niewiele się
zmienił. Dynamika wzajemnych stosunków i zasady walki pozostały takie same. Potężny i nieubłagany,
pełen fałszu protest podejrzanych osobników rekrutujących się z elity medycznej ponownie jest puszczany w
obieg.
I tak na przykład wysoko ceniony magazyn Cancer Journal for Clinicians (CJC)
18
w roku 1994
(44:115-127) scharakteryzował anonimowo World Research Foundation (WRF)
19
jako „pomagającą ludziom
dotrzeć do wątpliwych sposobów leczenia raka... namawiając ich do kupna Spektrochromu”. Na koniec
wysuwa zdumiewający wniosek: „Nie ma jakiegokolwiek naukowego dowodu, że świecenie kolorowym
światłem na ciało daje jakiekolwiek efekty biologiczne”.
To stwierdzenie musi być nie lada szokiem dla wielu generacji pediatrów, którzy od pół wieku rutynowo
stosują w przypadkach żółtaczki u wcześniaków (chodzi o zaburzenia równowagi bilirubinowej u
noworodków) charakteryzującą się zwiększoną ilością widma niebieskiego porodową lampę Westinghouse'a,
również dla wielu pokoleń hodowców kurczaków, szynszyli i ryb, którzy od pół wieku stosują do regulacji
rozrodczości, płci a nawet zachowania zwierząt monochromatyczne aparaty skonstruowane przez pioniera
Johna Otta, a także dla czytelników szacownego American Teachera (Amerykański nauczyciel) z marca 1987
roku, którzy okazali się aż tak naiwni i prostoduszni, że uwierzyli w wywody H. Wohlfratha z Uniwersytetu
Alberta w Kanadzie, który w roku 1982 potwierdził wyniki niemal pięćdziesięcioletnich badań rosyjskiej
nauczycielki E.J. Krywickiej, która zauważyła, że w klasie oświetlonej światłem o barwie leżącej w wyższej
partii widma (o wyższej częstotliwości) zmniejszyła się absencja, napięcie wzroku, ilość problemów
wynikających z próchnicy itp., i jednocześnie wzrosła zdolność koncentracji, zapamiętywania itp.
Kiedy w roku 1931 dr Albert Sy wraził swoje niedowierzanie, mógł czynić to z pewną dozą niewinnej
uczciwości. Czyżby redaktorzy Cancer Journal for Clinicians pragnęli zniechęcić nas do tematu podjętego
przez Annals of the New York Academy of Sciences
20
(nr 453, 1985) w artykule „Medyczne i biologiczne
efekty światła”, któremu poświęcona była cała konferencja? Może liczące sobie wtedy osiemnaście lat
Roczniki były zbyt młode, aby zwrócić na siebie uwagę redaktorów CJC, a może za stare? W
przeciwieństwie do dra Sya są oni co najmniej winni kryminalnego charakteru ograniczania wiedzy na ten
temat.
W odpowiedzi na ten anonimowy artykuł zamieszczony w CJC dr Steve Ross pisząc w piśmie WRF
International Health and Environment Network, World Research News
21
(II kwartał 1995) zmierza jasno i
przejrzyście do istoty problemu:
„Cancer Journal for Clinicians (CJC) jest rozsyłany do praktycznie wszystkich lekarzy w USA
zajmujących się leczeniem raka. Czyżby tego rodzaju głupota i dezinformacja były przyczyną tego, że
problem raka nie został rozwiązany tak szybko, jak się tego spodziewano?
W czasach inkwizycji palono ludzi za to, że wierzyli, iż ziemia kręci się wokół Słońca a nie odwrotnie.
Tego samego rodzaju działania są podejmowane przez bastion medyków oskarżających i pozbywających się
tych, którzy próbują dyskutować i wdrażać terapie różniące się od zalecanych przez przemysł
farmaceutyczny”.
Trzeba przyznać Fishbeinowi, że mentalność Torquemady
22
, czyli sposób myślenia, któremu obce są
subtelności dotyczące różnic (być może wcale nie tak małych) między nauką tworzoną na podstawie danych
i nauką kreowaną na podstawie dyktatu, nie jest jego dziełem. W końcu JAMA przed, w czasie i po
Fishbeinie nigdy nie była areną lockeańskiego dialogu
23
na „rynku nieskrępowanych, wolnych poglądów”,
gdzie prawda zawsze wyłania się jako najwartościowszy towar. Ośmieszanie jako narzędzie reakcji i cenzury
wyprzedziło czasy Galileusza. Ciekawe czy nie jest ono czasem nieodłączną częścią naszego sposobu
myślenia.
Pozostały po Fishbeinie spadek - apoteoza dostojeństwa, instytucjonalizacja (zawodowa, akademicka,
stowarzyszeniowa i polityczna) jednostek, które są ostoją reakcji, antyrewolucyjnego potencjału ludzkiego
intelektu - nie jest czymś odosobnionym. Jest to raczej coś w rodzaju renty wypłacanej w postaci rosnącego
bólu.
Obecnie 125 lat po drze Babbitcie i 100 lat po empirycznej deklaracji Dinshaha w prowadzonych na
zachodnią modłę nowoczesnych szpitalach na całym świecie znaleźć można poważnie wyniszczonych
pacjentów będących po operacjach rutynowo przetrzymywanych pod światłem o dziwnym i przypadkowo
skonfigurowanym składzie, jak choćby spokojnym i podobno „białym” światłem fluorescencyjnym, i
odżywianych z przesadną dokładnością na poziomie minimum ustalonym przez FDA. W Stanach
Zjednoczonych - Ziemi Prawników, gdzie są wprowadzane w życie niemoralne zasady AMA lub FDA -
należy uważać z nazywaniem światła „radosnym”, a koenzymatycznych pigułek „pożywieniem”. Inaczej
mówiąc, zrozumienie istoty rzeczy zderza się z konwencjami ustabilizowanej praktyki medycznej, co w
konsekwencji powoduje, że wdrożenie ewentualnych kar za czyny kryminalne, cywilne i zawodowe (w
szczególności w wymiarze pieniężnym) następuje z prędkością większą niż 300 000 km na sekundę
24
.
To pomieszanie z poplątaniem - zgłaszanie postulatów w charakterze dowodów prawdy może stanowić
na wzór heglowskich antytez intelektualny krok wstecz w stosunku do ewolucyjnej nieuchronności. Mimo
obecnego ponurego obrazu radośniejsza strona heglowskiego paradygmatu obiecuje nam jednak końcowy
zysk w postaci jednego kroku do przodu. Być może właśnie to stanowi filozoficzną podstawę, która sprawia,
że motto Dinshaha na temat prawdy, którą „można pokonać, ale nigdy nie da się jej zniszczyć”, jest
uniwersalną zasadą a nie powtarzającym się wersem modlitwy.
Ostatecznie dzieło dra Dinshaha P. Ghadiali - światło spektrochromatografii i pokrewnych jej fototerapii
z premedytacją przygaszane przez dziesiątki lat nie uległo całkowitemu zgaszeniu. W rzeczywistości SCT
wzbudza zainteresowanie coraz większej liczby ludzi i powoli odradza się pod pełnym poświęcenia
nadzorem syna Dinshaha, Dariusa Dinshaha - przystępnego animatora działań prowadzonych przez
Towarzystwo Zdrowotne Dinshaha (Dinshah Health Society).
Towarzystwo jest ośrodkiem informacyjnym, organizuje coroczne zjazdy, publikuje nowości oraz
archiwizuje najważniejsze pozycje udostępniając je rosnącej liczbie zainteresowanych. Szczególnie
polecana, zarówno ze względów historycznych, jak i z uwagi na użyteczność zawartych w niej instrukcji,
jest książka Dariusa Dinshaha Let There Be Light (Niech się stanie światłość).
O autorze:
Stuart Troy jest badaczem i pisarzem mieszkającym w Nowym Jorku. Jego pierwszy artykuł „Sigmund Freud and
the Relevance of a Newtonian Scientist in the Post-Einsteinian/Heisenberg Age” („Zygmunt Freud a użyteczność
newtońskiego naukowca w posteinsteinowsko-heisenbergowskim okresie”) opublikowany został w roku 1978 w
APERION: A Journal of Philosopical Inquiry and Opinion, którego był współwydawcą. Jego pierwsza książka,
napisana wspólnie z Jonathanem Eisenem, nosiła tytuł The Nobel Reader (Czytelnik Nobla). Niniejszy artykuł o
Dinshahu pochodzi z książki Suppressed Inventions II (Ukrywane wynalazki - 2), pod redakcją J. Eisena (Avery Books,
Garden City, 1997).
Przełożył Jerzy Florczykowski
Przypisy:
1. Amerykańskie Towarzystwo Medyczne.
2. Spectro-Chrome Therapy; w skrócie SCT (terapia spektrochromatyczna lub leczenie kolorowym światłem).
3. Skrót od Food and Drug Administration (Urząd ds. Leków i Żywności), którego zadaniem jest inspekcja,
testowanie, zatwierdzanie i stanowienie standardów dotyczących żywności, leków, chemikaliów, kosmetyków
oraz urządzeń domowych i medycznych. - przyp. tłum.
4. Chodzi o 10 pierwszych poprawek do Konstytucji USA, przyjętych ostatecznie jako Pierwsza Poprawka
nosząca nazwę Bill of Rights. Dotyczy ona głównie wolności wyznania, słowa, prasy i zebrań. - przyp. tłum.
5. Chodzi tu o powszechnie znany przypadek prześladowań Wilhelma Reicha, niemieckiego psychoanalityka
osiadłego w USA, który za sprawą głoszonych przez siebie nauk popadł w konflikt z władzami USA i na
początku lat pięćdziesiątych został skazany i osadzony w więzieniu, gdzie zmarł, zaś wszystkie jego dzieła
zostały zniszczone. - przyp. tłum.
6. Amerykańskie Biuro ds. Medycyny Alternatywnej.
7. Parsee - członek zoroastriańskiej sekty religijnej w Indiach, której członkowie są głównie potomkami
Persów; często wyznawcy tej religii są nazywani „Wyznawcami Światła”. - przyp. tłum.
8. Egzaminy prowadzone są na trzech poziomach: „ordinary” - zwykły, najniższy, „advanced” -
zaawansowany i „proficiency” - biegły, profesjonalny, najwyższy poziom. - przyp. tłum.
9. Towarzystwo Teozoficzne - organizacja założona w Nowym Jorku w roku 1875 wyznająca zasady będące
połączeniem pewnych aspektów buddyzmu i braminizmu. - przyp. tłum.
10. Chodzi tu o określenie, jakiego koloru światłem należy naświetlać w poszczególnych chorobach. - przyp.
tłum.
11. Pierwszy to sztandarowa postać literatury amerykańskiej okresu wojny Północy z Południem głosząca idee
poszerzenia demokracji; drugi to również literat z mniej więcej tego samego okresu gloryfikujący w swojej
twórczości postacie chłopców, którzy ze skrajnej nędzy doszli do dobrobytu i sławy. - przyp. tłum.
12. Urodził się w roku 1856 w Chorwacji, a zmarł w roku 1943 w Nowym Jorku - chorwacko-amerykański
wynalazca i badacz, który odkrył wirujące pole magnetyczne będące podstawą większości urządzeń
napędzanych prądem zmiennym. W roku 1884 wyemigrował do USA i sprzedał patenty swoich wynalazków
George'owi Westinghouse'owi. - przyp. tłum.
13. Urodzony w roku 1847 w Edynburgu i zmarły w roku 1922 w Kanadzie wynalazca telefonu. - przyp. tłum.
14. Urodzony w roku 1846 w USA i zmarły w roku 1914 amerykański wynalazca i przemysłowiec, którego
główną zasługą było zastosowanie prądu zmiennego do przesyłania energii w USA. - przyp. tłum.
15. Pismo poświęcone medycynie, którego nazwa wywodzi się od greckiej bogini zdrowia. - przyp. tłum.
16. Mianem stażystów określa się studentów lub początkujących absolwentów szkół lub uczelni (w tym
przypadku chodzi zapewne o młodszy personel medyczny). - przyp. red.
17. Generał Pershing popularnie zwany Black Jackiem (Czarny Jacek) był dowódcą Amerykańskich Siłach
Ekspedycyjnych (AEF) w Europie podczas pierwszej wojny światowej. Jego nazwiskiem ochrzczono
amerykańskie, do niedawna najnowocześniejsze, rakiety samosterujące. - przyp. tłum.
18. Pismo medyczne zajmujące się rakiem adresowane do klinicystów. - przyp. tłum.
19. Światowa Fundacja Badawcza (41 Bell Rock Road #C, Sedona, AZ 86351, USA).
20. Roczniki Nowojorskiej Akademii Nauk.
21. Kwartalnik naukowy zajmujący się problemami zdrowia i ochrony środowiska. - przyp. tłum.
22. Tomas de Torquemada (1420-1498) - dominikanin, pierwszy Wielki Inkwizytor Hiszpanii, którego
nazwisko stało się synonimem horroru Świętej Inkwizycji, religijnej bigoterii, okrucieństwa i fanatyzmu. -
przyp. tłum.
23. John Locke, siedemnastowieczny filozof angielski, któremu przypisuje się sformułowanie klasycznych,
liberalnych praw jednostki, broniących ją przed władzą państwa i kościoła. - przyp. tłum.
24. Prędkość światła w próżni.
UWAGA
The Dinshah Health Society (Towarzystwo Zdrowotne Dinshaha) jest niedochodową naukową
edukacyjną organizacją. Z Towarzystwem skontaktować się można pisząc na adres: P.O. Box 707, Malaga,
NJ 08328, USA, tel.: +1 (609) 692 4686, adres internetowy:
„Czy pospolity grzyb może być przyczyną raka?” - Dr Tullio Simoncini
Wieloletnie badania naukowe i kliniczne dowodzą, że jedną z głównych przyczyn raka jest infekcja
pospolitym grzybem Candida albicans, którą można skutecznie leczyć bardzo silnym środkiem
przeciwgrzybiczym, którego nie można opatentować.
Według mnie za rakiem nie kryją się jakieś tajemnicze przyczyny - genetyczne, immunologiczne lub
autoimmunologiczne, jak głosi oficjalna onkologia - ale infekcja zwyczajnym grzybem, którego niszczące
działanie w głębokich tkankach jest niedoceniane.
Prezentowana praca opiera się na przekonaniu wspartym wieloma latami obserwacji, analiz i
doświadczeń, które mówią, że przyczyny guza należy szukać w rozległym świecie grzybów - powszechnie
występujących w przyrodzie łatwo adaptowalnych, bardzo agresywnych i rozwiniętych mikroorganizmów.
Wielokrotnie starałem się wyjaśnić moją teorię czołowym instytucjom zajmującym się z rakiem
(Ministerstwo Zdrowia, Włoskie Medyczne Towarzystwo Onkologiczne etc.), szczegółowo uzasadniając
mój sposób myślenia, ale z uwagi na to, że nie da się wtłoczyć moich poglądów w konwencjonalny kontekst,
zbywano mnie niczym. Dla odmiany, możliwość prezentacji poglądów na temat zdrowia, które różnią się od
powszechnie akceptowanych przez współczesne środowisko lekarskie, czy to oficjalnie, czy nieoficjalnie,
stwarzają różne międzynarodowe gremia.
Istnieje spór pomiędzy poglądami medycyny alopatycznej i hipokratesowskiej. Z kolei stanowisko, które
ja promuję, jest punktem, w którym te dwie koncepcje zdrowia stykają się ze sobą, ponieważ podkreśla ono
wartości ich obu i jednocześnie pokazuje, w jaki sposób stały się one ofiarami pospolitego języka
konformistów. Hipoteza odgrzybiczego pochodzenia chronicznych chorób zwyrodnieniowych, zdolna
połączyć wartości etyczne jednostki z rozwojem poszczególnych procesów patologicznych, godzi obie
orientacje medycyny (alopatyczną i holistyczną). Hipoteza ta jest obiecującym kandydatem na brakujący
element psychosomatyki, którego poszukiwał, ale nigdy nie znalazł, jeden z jej ojców Viktor von
Weiszäcker.
W rozważaniach na temat biologicznych rozmiarów grzyba możliwe jest na przykład porównanie
różnych stopni patogeniczności w odniesieniu do stanu organów, tkanek i komórek organizmu gospodarza,
co z kolei zależy od zachowania się pacjenta.
Za każdym razem kiedy przekraczane są własności wzmacniające psychofizyczną strukturę, dochodzi do
jej nieuniknionego wystawienia - nawet w niewielkim zakresie - na agresję zewnętrznych czynników, które
w innym przypadku byłyby nieszkodliwe. W świetle istnienia niepodważalnego związku między stanem
psychicznym pacjenta i chorobą nie można już dłużej rozdzielać obu koncepcji (alopatycznej i
neuropatycznej), jako że obie są nieodzowne do poprawy stanu zdrowia pacjenta.
Wady obowiązujących teorii przyczyn raka
Kiedy napotykamy na najbardziej uporczywy problem współczesnej medycyny - raka - pierwszą rzeczą,
jaką należy zrobić, jest przyznanie, że wciąż nie znamy jego prawdziwej przyczyny. Chociaż jest leczony
inaczej przez oficjalną i alternatywną medycynę, wciąż otacza go tajemnica związana z jego rzeczywistym
procesem powstawania.
Próba przezwyciężenia obecnego impasu musi więc koniecznie przejść dwie oddzielne fazy: krytyczną,
ukazującą obecne ograniczenia onkologii, i konstruktywną, zdolną do zaproponowania terapii bazującej na
nowym teoretycznym punkcie widzenia. Biorąc pod uwagę najnowsze koncepcje naukowej filozofii, które
sugerują antyindukcyjne podejście tam, gdzie jest możliwość znalezienia w drodze rozważań powszechnie
akceptowanego rozwiązania,
1
jedyne logiczne sformułowanie, jakie się nasuwa, brzmi: należy odrzucić
onkologiczną zasadę, która zakłada, że rak powstaje w rezultacie anomalnej reprodukcji komórek.
To oznacza, że w sytuacji gdy fundamentalna hipoteza anomalnej reprodukcji komórek jest poddawana w
wątpliwość, wszystkie bazujące na niej teorie są wadliwe.
Wynika z tego, że jako przyczynę raka należy wykluczyć zarówno autoimmunologiczny proces, w
którym obronne mechanizmy organizmu mające zwalczać zewnętrzne czynniki zagrożenia zwracają się
przeciwko wewnętrznym elementom organizmu, jak i obwiniane o rozwój autodestrukcji anomalie
genetycznej struktury.
Co więcej, wspólna próba budowy teorii o różnorodnych przyczynach onkogennego wpływu na
rozmnażanie komórek przypomina czasami zasłonę dymną, za którą nie ma niczego prócz gołej ściany.
Teorie te proponują nieskończoną liczbę mniej lub bardziej powiązanych ze sobą przyczyn, co oznacza w
rzeczywistości, że żadnych przyczyn nie odkryto. Z kolei odwoływanie się do palenia, alkoholu, toksyn,
diety, stresu, czynników psychicznych etc., bez właściwie określonego kontekstu, wywołuje zamęt i
rezygnację oraz tworzy wokół tej choroby, która może okazać się prostsza, niż się ją przedstawia, coraz
gęstszą zasłonę mistyfikacji.
W celu uzyskania szerszego obrazu sprawy warto przyjrzeć się przypuszczalnemu wpływowi czynników
genetycznych na rozwój procesów rakotwórczych propagowanemu przez biologów molekularnych.
Naukowcy ci badają nieskończenie małe mechanizmy komórkowe, ale nigdy nie widzieli pacjenta.
Wszystkie obecne systemy medyczne bazują na takich właśnie badaniach, a co za tym idzie, wszystkie
obecnie stosowane terapie.
Główna hipoteza genetycznej przyczyny nowotworów ogranicza się w zasadzie do tego, że struktury i
odpowiedzialny za normalny proces rozmnażania komórek mechanizm stają się z nieznanych przyczyn
zdolne do autonomicznych, zupełnie nie związanych z całą gospodarką tkankową zachowań. Geny, które
normalnie odgrywają pozytywną rolę w reprodukcji komórek, są niewłaściwie opisywane jako
„protoonkogeny” (geny rakowe), natomiast te, które hamują rozmnażanie komórek, nazywane są „genami
supresyjnymi” lub inaczej „onkogenami recesyjnymi”. Za nowotworową degenerację tkanek
odpowiedzialnością obarcza się zarówno komórkowe czynniki endogenne (nigdy nie zademonstrowane), jak
i egzogenne.
Nawet bardzo pobieżna analiza tego teoretycznego onkologicznego obrazu pokazuje, że za tym całym
twierdzeniem o tej niemożliwej do powstrzymania genetycznej hiperaktywności kryje się potworna głupota,
która leży u podstaw takiego sposobu wyjaśniania spraw. Wszyscy, którzy pracują na tym polu, nie robią nic
innego poza powtarzaniem jałowej mantry o anomaliach w systemie reprodukowania się komórek o
genetycznym podłożu. Lepiej poszukać nowych horyzontów i instrumentów pojęciowych, które pozwolą
ujawnić prawdziwą etiologię nowotworów.
Powrót do taksonomii (systematyki roślin i zwierząt)
W celu znalezienia prawdopodobnego rakotwórczego ens morbi (istota choroby) na polu biologii
pomocny może być powrót do jej podstawowych taksonomicznych koncepcji, gdzie daje się zauważyć wiele
niezdecydowania i nieokreśloności.
Już ponad sto lat temu, odchodząc od koncepcji Linneusza, zgodnie z którą istnieją dwa wielkie
królestwa życia (roślinny i zwierzęcy), niemiecki biolog Ernst Haeckel (1834-1919) przedstawił trudności w
przypisaniu do odpowiedniej kategorii mikroskopijnych organizmów, których nie da się ze względu na ich
charakterystyczne cechy i własności zaliczyć ani do królestwa roślin, ani zwierząt. W rezultacie
zaproponował dla nich trzecie królestwo o nazwie Protisty.
„Ten ogromny i złożony świat zawiera szereg form, od takich, które mają budowę podkomórkową, jak na
przykład wiroidy (patogeny roślin) i wirusy, poprzez mikoplazmy do bardziej zorganizowanych
organizmów, takich jak bakterie, promieniowce, śluzorośla, grzyby, pierwotniaki i pewne mikroskopijne
algi”.
2
Wspólnym elementem tych organizmów jest system odżywiania, który polega, z nielicznymi wyjątkami,
na bezpośrednim absorbowaniu rozpuszczalnych związków organicznych, co różni je zarówno od roślin, jak
i zwierząt. Zwierzęta również tak się odżywiają, ale głównie poprzez przyjmowanie stałych pokarmów, które
są następnie przetwarzane w procesie trawienia. Z kolei rośliny, wykorzystując związki mineralne i energię
świetlną, są zdolne do odżywiania się poprzez syntetyzowanie związków organicznych.
Obecnie biolodzy skłaniają się do ustanowienia trzeciego królestwa, aczkolwiek w bardziej
wyrafinowanej formie. Są nawet tacy, którzy posuwają się jeszcze dalej, twierdząc, że grzyby należy
sklasyfikować w ramach tego królestwa jako odrębną kategorię.
O. Verona
3
pisze, że jeśli do pierwszego królestwa zaliczymy wielokomórkowe organizmy wyposażone
w zdolność fotosyntezy (rośliny), a organizmy nie wyposażone w fotosyntezową pigmentację (zwierzęta) do
drugiego - organizmy tych dwóch królestw składają się z komórek wyposażonych w wyraźne jądra
(eukarioty) - i jeśli do kolejnego królestwa (protisty) zaliczymy jednokomórkowe organizmy nie posiadające
chlorofilu i wyraźnego jądra (prokarioty - bezjądrowce), to grzyby powinny mieć swoje własne królestwo, ze
względu na to, że nie posiadają fotosyntezowej pigmentacji, że mogą być jednokomórkowe i
wielkomórkowe i że posiadają wyraźne jądro.
Ponadto grzyby posiadają w porównaniu do innych mikroorganizmów bardzo dziwną własność - są
zdolne do zachowywania podstawowej struktury mikroskopowej (hypha - strzępek) z jednoczesną tendencją
urastania do znacznych rozmiarów (aż do kilku kilogramów), przy zachowaniu nie zmienionej zdolności do
adaptacji i reprodukcji w dowolnym rozmiarze.
Z tego punktu widzenia grzyby nie mogą być traktowane jak prawdziwe organizmy, ale jako skupiska
komórek, sui generis, przypominające organizm, ponieważ każda komórka zachowuje własny potencjał
przetrwania i reprodukcji, bez względu na strukturę, w której istnieje. Jest więc jasne, że w tak złożonych
formach życia jest bardzo trudno zidentyfikować wszystkie procesy biologiczne. W rezultacie w mikologii
nawet dziś istnieją ogromne białe plamy i taksonometryczne przybliżenia.
Cechy charakterystyczne grzybów
Warto sprawdzić dokładniej ten dziwny świat o tak szczególnych cechach i spróbować uwypuklić te
elementy, które mogą mieć związek z problemami o charakterze onkologicznym.
1. Grzyby są organizmami cudzożywnymi, a więc potrzebują, przynajmniej w odniesieniu do azotu
i węgla, wstępnie uformowanych związków, spośród których najbardziej wykorzystywane są proste
węglowodany, na przykład monosacharydy (glukoza, fruktoza i mannoza). Oznacza to, że w okresie
swojego cyklu życiowego grzyby są uzależnione od innych żywych stworzeń, które są w różnym
stopniu przez nie wykorzystywane w procesie odżywiania. Zachodzi to zarówno saprofitycznie,
czyli w rezultacie spożywania organicznych odpadów, jak i pasożytniczo, czyli poprzez bezpośredni
atak na tkanki żywiciela.
2. Grzyby wykazują olbrzymią różnorodność sposobów reprodukcji (płciowy, bezpłciowy,
pączkowanie - przejawy te można często zaobserwować jednocześnie w tym samym grzybie) w
połączeniu z wielką morfostrukturalną różnorodnością organów. W ostatecznej konsekwencji
wszystko to jest ukierunkowane na formowanie sporów, od których zależy kontynuacja i
rozprzestrzenianie gatunku.
3. W mikologii często można zaobserwować szczególne zjawisko zwane heterokarionem (komórka
zawierająca genetycznie różniące się jądra), które charakteryzuje się współistnieniem normalnego i
zmutowanego jądra w komórkach, które przeszły hyfalne (strzępkowe) połączenie. Fitopatolodzy
obawiają się, że obecnie powstały już formy różniące się genetycznie nawet od swoich rodziców. Do
tych zróżnicowań doszło w trakcie cykli reprodukcyjnych, które noszą nazwę paraseksualnych.
Masowe i bezkrytyczne używanie roślinnych farmaceutyków doprowadziło do mutacji w jądrze
wielu pasożytniczych grzybów i w konsekwencji stworzenia heterokarionów, które są czasami
bardzo zjadliwe w swojej patogeniczności.
4
4. W zakresie pasożytniczym grzyby mogą wytwarzać ze strzępków mniej lub bardziej
dziobokształtne, wyspecjalizowane struktury umożliwiające penetracją żywiciela.
5. Wytwarzanie zarodników może mieć tak masowy charakter, że w każdym cyklu powstają
dziesiątki, setki a nawet setki milionów elementów zdolnych do rozsiewania się na znaczne
odległości od miejsca pochodzenia
5
(do natychmiastowego rozsiewania wystarcza czasami niewielki
ruch).
6. Zarodniki są niezwykle odporne na czynniki zewnętrzne. W przypadku znalezienia się w
niekorzystnych warunkach potrafią pozostawać w uśpieniu przez wiele lat, zachowując pełną
zdolność reprodukcyjną.
7. Współczynnik narastania strzępkowych koniuszków po wykiełkowaniu jest bardzo szybki (w
idealnych warunkach 100 mikronów na minutę, czyli 14,4 cm na dobę) ze zdolnością do
rozgałęziania, a w niektórych przypadkach pojawiania się nowych regionów kiełkowania po
zaledwie 40-60 sekundach.
6
8. Kształt grzybów nigdy nie jest określony, ponieważ narzuca go środowisko, w którym się
rozwijają. Można zaobserwować na przykład tę samą grzybnię bytującą w prostej wyizolowanej
postaci strzępka w środowisku ciekłym lub w postaci skupisk, które coraz bardziej się zestalają i
zbijają aż do uformowania pseudomiękiszu i włókien-nitek grzybni.
7
9. Podobnie, u różnych grzybów można zaobserwować te same kształty, gdy muszą się one
dostosować do tego samego środowiska (nazywa się to dymorfizmem). Częściowa lub pełna
zamiana substancji odżywczych często powoduje u grzybów mutacje i jest to kolejny dowód ich
wysokiej zdolności adaptacji do dowolnego podłoża.
10. Kiedy warunki odżywiania są niepewne, wiele grzybów reaguje łączeniem strzępków (z
pobliskimi grzybami), co umożliwia im łatwiejsze wykorzystywanie dostępnych substancji przy
pomocy kompletniejszych fizjologicznych procesów. Ta własność, która w miejsce rywalizacji
wprowadza współpracę, wyróżnia grzyby wśród pozostałych mikroorganizmów i z tego powodu
Buller nazywa je organizmami społecznymi.
8
11. Kiedy komórka ulega zestarzeniu lub zostaje uszkodzona (na przykład przez substancję
toksyczną lub lek), wiele grzybów, których wewnątrzkomórkowe przegrody są wyposażone w pory,
reaguje uruchomieniem mechanizmu obronnego zwanego protoplazmatycznym przepływem, przy
pomocy którego przekazują jądro i cytoplazmę zniszczonej komórki do zdrowej, co pozwala im
zachować biologiczny potencjał całości.
12. Zjawiska regulujące powstawanie rozgałęzień strzępków są do dziś nieznane.
9
Albo narastają one
rytmicznie, albo pojawiają się w sektorach, które, mimo iż pochodzą z systemu strzępków, są
wyposażone w układ samoregulacji,
10
to znaczy niezależny od działań i zachowań reszty kolonii.
13. Grzyby są zdolne do nieskończonej liczby modyfikacji swojego własnego metabolizmu, aby
pokonać mechanizmy obronne żywiciela. Te modyfikacje są wprowadzane poprzez plazmatyczne i
biochemiczne działania oraz poprzez hipertropię (wzrost objętości) i hiperplazję (wzrost liczby)
zaatakowanych komórek.
11
14. Grzyby są tak agresywne, że atakują nie tylko rośliny, tkanki zwierzęce, żywność i inne grzyby,
ale nawet pierwotniaki, ameby i nicienie. Na przykład na nicienie polują wykorzystując szczególną
modyfikację strzępków, które zawierają prawdziwą grzybiczą siatkę, wiskozę lub pułapki
pierścieniowe, które unieruchamiają te robaki. W niektórych przypadkach siła agresji grzybów jest
tak wielka, że pozwala na zaciśnięcie uchwytu - przy wykorzystaniu pierścienia komórek
składającego się z trzech jednostek - i uśmiercenie w krótkim czasie zdobyczy, mimo jej
rozpaczliwych prób uwolnienia się.
Z powyższych krótkich uwag wynika, że warto byłoby poświęcić większą uwagę światowi grzybów,
zwłaszcza że biolodzy i mikrobiolodzy ciągle podkreślają ogromny niedostatek i białe plamy we wszystkich
opisach i interpretacjach kształtów grzybów, ich fizjologii i sposobów reprodukcji.
Będąc najpotężniejszym i najbardziej zorganizowanym wśród znanych mikroorganizmów, grzyb jest
bardzo logicznym kandydatem na sprawcę nowotworowego rozrostu.
Na szczególną uwagę zasługują grzyby niedoskonałe (zwane tak dlatego, że nauka nie ma dostatecznej
wiedzy i nie rozumie ich biologicznych procesów), ponieważ ich zasadniczą prerogatywą jest ich zdolność
do fermentowania.
Zatem największa choroba ludzkości może kryć się za małym fragmentem patogenicznego grzyba, który
może okazać się ostatecznie, w wyniku prostej dedukcji, brakującym fragmentem układanki.
Candida albicans - konieczna i wystarczająca przyczyna raka
Biorąc pod uwagę, że spośród ludzkich pasożytów grzyby skórne i sporotrychowe wykazują szczególną
zdolność do wywoływania chorób i że w świetle doświadczenia promieniowce, Toluropsis i histoplasma
(grzyby drożdżakowate) rzadko pojawiają się w kontekście patologicznym, jedynym kandydatem do miana
promotora wzrostu guza pozostaje grzyb Candida albicans (bielnik biały).
Jeśli zatrzymamy się na chwilę, aby zastanowić się nad jego charakterystycznymi cechami, zauważymy
wiele analogii z chorobą nowotworową, z których najwyraźniejsze to:
1. Wszechobecność - żaden organ i żadna tkanka nie są oszczędzone.
2. Brak bardzo wysokiej gorączki.
3. Sporadyczne i niebezpośrednie zaangażowanie różnych tkanek.
4. Inwazyjność, która ma niemal wyłącznie charakter ogniskowy.
5. Postępowe osłabienie.
6. Odporność na wszelkie metody leczenia.
7. Szybki wzrost wspomagany przez wiele różnych przyczyn.
8. Symptomatologiczna konfiguracja o strukturze mającej inklinację do chronicznej.
Stąd właśnie w tym grzybie wielkości zaledwie kilku mikronów, którego nie da się śledzić przy pomocy
dostępnych obecnie przyrządów badawczych, drzemie tak wielka i zróżnicowana potencja patogeniczna,
której nie wolno pomijać z klinicznego punktu widzenia.
Jego obecna nozologiczna klasyfikacja nie może zadowalać, ponieważ, jeśli weźmiemy pod uwagę jego
nieskończoną liczbę pasożytniczych konfiguracji, okazuje się zbyt prosta i ograniczająca.
Musimy więc założyć hipotetycznie, że atakowana przez układ odpornościowy żywiciela lub przez
konwencjonalną terapię przeciwgrzybiczą Candida nie reaguje w zwykły przewidywalny sposób, ale broni
się, transformując się w jeszcze mniejsze niezróżnicowane elementy, które zachowują swoją zdolność
rozmnażania do momentu ukrycia swojej obecności, zarówno przed organizmem żywiciela, jak i możliwymi
procedurami diagnostycznymi.
Zachowanie Candidy można uważać za prawie elastyczne. Kiedy powstają sprzyjające warunki, Candida
rozwija się na nabłonku i gdy tylko dochodzi do reakcji tkanki, masowo przekształca się w formę mniej
produktywną - nieczułą na atak sporę (zarodnik). Jeśli następnie dochodzi do powstania roztworu
podnabłonkowego w połączeniu z większą areaktywnością, zarodnik przenika głębiej do dolnych partii
tkanki łącznej w stanie tak niewrażliwym, że kolonizacja staje się nieodwracalna.
W rzeczy samej Candida wykorzystuje strukturalną zmienność, którą dopasowuje do istniejących
trudności - na przykład w zakresie odżywiania - w celu opanowania swojej biologicznej niszy. Dzięki temu
może rozwijać się w glebie, powietrzu, wodzie, roślinach etc. - to znaczy jeśli nie dochodzi do reakcji
przeciwciał. W nabłonku natomiast przybiera mieszaną formę, która ulega redukcji do zarodnika, kiedy
dochodzi do penetracji głębszych poziomów nabłonka, gdzie po napotkaniu warunków tkankowej
areaktywności ponownie się rozwija.
Wstępny obligatoryjny krok w przypadku szczegółowych badań musi polegać na zrozumieniu, czy i w
jakim zakresie zarodnik się przekształca, jakie mechanizmy stosuje do ukrycia się lub zachowania swojego
pasożytniczego charakteru lub czy posiada gotową neutralną nieaktywną postać, która jest trudna, wręcz
niemożliwa do wykrycia przez układ odpornościowy.
Niestety, obecnie nie posiadamy odpowiednich podstaw teoretycznych oraz środków technicznych, które
pozwoliłyby nam znaleźć odpowiedzi na te i podobne pytania, stąd uzasadnione sugestie mogą pochodzić
wyłącznie z obserwacji klinicznych i doświadczenia, które, mimo iż nie dostarczają gotowych rozwiązań,
mogą przynajmniej pobudzać do stawiania dalszych pytań.
Zakładając, że Candida albicans jest czynnikiem odpowiedzialnym za rozwój guza, ukierunkowane
leczenie musi uwzględniać nie tylko jego statyczne i makroskopowe manifestacje, ale nawet
ultramikroskopowe, szczególnie jeśli chodzi o jego dynamiczną wartościowość, to znaczy rozrodczość. Jest
bardzo prawdopodobne, że celami ataku wymierzonego w grzyba mogą być fazy jego przekształcania, w
których można dokonać odkażania w takim zakresie, by włączyć w nie całe spektrum biologicznej ekspresji
- pasożytnicze, wegetatywne, zarodnikowe a nawet ultrawymiarowe i wirusowe.
Jeśli poprzestaniemy na tym, ryzykujemy podawanie balsamów i maści w nieskończoność (w
przypadkach grzybicy skóry lub łuszczycy) lub niezdarne atakowanie (przy pomocy chirurgii, radioterapii
lub chemioterapii) enigmatycznej masy guza z rezultatem w postaci ułatwienia jego propagacji, która i tak
jest już podwyższona w formach grzybiczych.
Ktoś mógłby zapytać, dlaczego mamy zakładać inną i zwiększoną aktywność Candida albicans, skoro
już obszernie opisano jego patologiczne manifestacje? Odpowiedź wynika z faktu, że był on badany jedynie
w patologicznym kontekście, to znaczy jedynie w działaniu na tkanki nabłonkowe.
W rzeczywistości Candida posiada agresywną walencyjność, która ma zróżnicowane funkcje w
docelowej tkance. To właśnie w tkance łącznej lub w środowisku tkanki łącznej, a nie w zróżnicowanych
tkankach, Candida może znaleźć warunki do nieograniczonej ekspansji. Widać to wyraźnie po chwili
zastanowienia się nad główną funkcją tkanki łącznej, która ma przekazywać i dostarczać substancje
odżywcze komórkom całego organizmu. Uważa się ją za środowisko bardziej zewnętrzne w stosunku do
takich komórek, jak nerwowe, mięśniowe etc.
Z jednej strony mamy w komórkach organizmu elementy, których zadaniem jest obrona przed wszelkimi
formami inwazji, a z drugiej strony komórki grzyba, które starają się przejąć coraz większe ilości substancji
odżywczych, jako że muszą realizować biologiczny imperatyw gatunku w postaci tworzenia coraz
większych i bardziej rozprzestrzenionych mas i kolonii.
Z kombinacji rozmaitych czynników, istotnych tak dla żywiciela, jak i agresora, możliwe jest
wydedukowanie procesu ewolucji kandydozy (zakażenia drożdżakowego).
Pierwszy etap: Integralny nabłonek, brak czynników działających destrukcyjnie. Candida może istnieć
tylko jako saprofit (organizm rosnący na rozkładających się tkankach).
Drugi etap: Niezintegrowany nabłonek (nadżerki, otarcia etc.), nieobecność etapu czynników
osłabiających, niezwykłe warunki przejściowe (kwasica, bałagan metaboliczny i nieporządek
drobnoustrojowy). Candida powiększa się powierzchownie (klasyczna grzybica, zarówno egzogenna jak i
endogenna).
Trzeci etap: Uszkodzony nabłonek, obecność czynników osłabiających (toksyczne, stadium
promieniowania, traumatyczne, neuropsychiczne etc.). Candida zagłębia się do poziomu podnabłonkowego,
skąd może być przenoszony do wszystkich części organizmu w limfie i we krwi (grzybica intymna).
12
Pierwszy i drugi etap są najlepiej zbadane i rozumiane, podczas gdy etap trzeci, aczkolwiek opisany w
swojej morfologicznej różnorodności, został zredukowany do cichej formy saprofityzmu. Nie da się tego
zaakceptować z logicznego punktu widzenia, ponieważ nikt nie potrafi wykazać nieszkodliwości komórek
grzyba, które znalazły się w najgłębszych partiach organizmu.
W rzeczywistości założenie, że Candida może zachowywać się po przeniknięciu na niższe poziomy w
taki sam saprofityczny sposób, jaki obserwujemy na nieuszkodzonym nabłonku, jest co najmniej ryzykowne,
ponieważ opierałoby się wyłącznie na poglądach o całkowicie przypadkowym charakterze.
Prawdę powiedziawszy, nie tylko żąda się od nas, byśmy zaakceptowali a priori to, że środowisko tkanki
łącznej (a) nie jest odpowiednie do odżywiania Candidy, ale także (b) wszechmoc układu obronnego
organizmu w stosunku do inwazyjnej struktury organicznej, który staje się potem bezradny, kiedy już
ulokuje się ona w głębszych tkankach.
Jeśli chodzi o punkt (a), trudno wyobrazić sobie, żeby mikroorganizm o takich zdolnościach adaptacji w
dowolnym ośrodku nie mógł znaleźć elementów korzystnych dla siebie w ludzkiej organicznej tkance. Z tej
samej przyczyny ryzykowne jest wysuwanie hipotezy głoszącej, że układ obronny ludzkiego organizmu jest
w pełni wydajny w każdym momencie swojego istnienia.
Jeśli chodzi o punkt (b), założenie, że powstaje tendencja przechodzenia w stan spokoju i bezbronności
czynnika patogennego, takiego jak grzyb - najbardziej inwazyjnego i agresywnego mikroorganizmu
istniejącego w przyrodzie - trąci nieodpowiedzialnością.
Z powyższych rozważań wynika, że jest sprawą pilną rozpoznanie niebezpiecznej natury takiego
patogennego czynnika, który jest zdolny do łatwego przybierania różnych biologicznych konfiguracji,
zarówno biochemicznych, jak i strukturalnych, bez względu na warunki panujące w organizmie żywiciela.
Stopień ekspansji grzybiczej staje się ostrzejszy, kiedy tkanka będąca celem grzybiczej inwazji staje się
mniej eutroficzna, a więc mniej reaktywna.
Guzy łagodne
Warto teraz przez chwilę zastanowić się nad pojęciem „guza łagodnego” zaczerpniętym z klasyfikacji
chorób. To zagadnienie zawsze pojawia się w patologii ogólnej, ale zwykle jest beztrosko odkładane na bok i
pomijane, ponieważ nie stwarza ani problemów, ani obaw. Tymczasem stanowi jedną z nie docenianych
szarych plam rzadko poddawanych racjonalnym rozważaniom.
Jeśli łagodny guz nie jest uważany za pełnoprawnego guza, to dla jasności korzystne byłoby
zaszeregowanie go do właściwej kategorii. Jeśli jednak uważa się, że należy on do nowotworów, to
konieczne jest rozważenie jego nieinwazyjnego charakteru i zastanowienie się nad przyczyną tego stanu
rzeczy.
Jest sprawą ewidentną, że w tym drugim scenariuszu teza bazująca na założonej predyspozycji organizmu
do autofagocytozy, przy konieczności przyznania istnienia ekspresyjnego stopniowania, natknęłaby się na
takie dodatkowe trudności, że stałaby się wysoce nieprawdopodobna.
Dla odmiany w scenariuszu grzybowym zagadka powstawania guzów łagodnych i złośliwych zostaje
wyczerpująco wyjaśniona, ponieważ można uznać, że mają one te same etiologiczne pochodzenie.
Łagodny lub złośliwy charakter nowotworu zależy w rzeczywistości od zdolności do tkankowej reakcji
określonego organu polegającej na otorbieniu komórek grzyba i niedopuszczeniu do rozrośnięcia się ich w
większą kolonię. Łatwiej to osiągnąć tam, gdzie stosunek pomiędzy zróżnicowanymi komórkami a tkanką
łączną jest korzystny dla tych pierwszych.
Usytuowane pomiędzy nieprzepuszczalnymi szlachetnymi tkankami a bezbronnymi tkankami łącznymi
zróżnicowane struktury łączne (szczególnie struktury gruczołów) reprezentują średni człon, który jest tylko
trochę podatny na ataki, ze względu na jego zdolność wytworzenia szczególnego rodzaju obrony.
Właśnie w takich warunkach powstają guzy łagodne, to znaczy tam, gdzie w tkance łącznej uda się
utworzyć hipertroficzne i hiperplastyczne komórkowe zapory przed pasożytami. Z kolei żołądek i płuca, w
których nie ma żadnych gruczołów i które wyposażone są w niewielką zdolność obronną, zdane są na łaskę
losu i najeźdźcy.
Ponadto warto wspomnieć, że wiele typów intymnej inwazji grzybów nie oznacza pojawienia się
złośliwych lub łagodnych guzów, ale pewnego typu łagodnego guza (specyficzne zmiany zwyrodnieniowe),
co można zaobserwować w przypadku niektórych organów nie posiadających specjalnych struktur
gruczołowych i atakowanych w ich tkance łącznej, aczkolwiek w ograniczonym zakresie.
Jeśli weźmiemy pod uwagą stwardnienie rozsiane, stwardnienie boczne zanikowe, łuszczycę, ogólne
guzowate zapalenie stawów etc., możliwość rozwoju grzyba w wymiarze trójwymiarowym jest faktycznie
ograniczona przez anatomiczną konfigurację zaatakowanych tkanek, tak że możliwa jest jedynie ekspansja
wzdłużna.
Wracając do warunku koniecznego w postaci areaktywności, który jest nieodzowny dla rozwoju
nowotworu u określonej jednostki, dopuszczalne jest twierdzenie, że każdy zewnętrzny i wewnętrzny
element w ludzkim ciele powodujący pogorszenie funkcjonowania organizmu, organu lub tkanki, ma
potencjał onkogenny. Nie jest tak do końca ze względu na zdolność niszczenia oraz gatunkową własność
faworyzowania rozwoju grzyba (nowotworowego).
W końcu sieć przyczynowa będąca w dużej mierze częścią współczesnej onkologii, czyli dotycząca
toksycznych, genetycznych, immunologicznych, geograficznych, moralnych, społecznych i innych
czynników, znajduje właściwą klasyfikację tylko w świetle infekcji grzybiczej, gdy arytmetyczne i
diachroniczne sumowanie szkodliwych czynników działa jako kofaktor zewnętrznej agresji.
Konwencjonalne terapie kontra terapia przeciwgrzybicza
Po przedstawieniu teoretycznych podstaw ekwiwalencji nowotwór/grzyb staje się jasne, że taki klucz
interpretacyjny wywołuje długą serię pytań dotyczących współczesnych terapii, zarówno onkologicznych,
jak i przeciwgrzybiczych.
Która z dróg postępowania z pacjentem cierpiącym na raka jest więc dziś najlepsza, zwłaszcza że
konwencjonalne leczenie onkologiczne, nie ukierunkowane na przyczyny, może tylko od czasu do czasu
pochwalić się pozytywnymi wynikami, zaś w większości przypadków powoduje uszkodzenia?
Z grzybiczej perspektywy efektywność chirurgii znacznie spada ze względu na ekstremalną
rozpraszalność i inwazyjność grzybiczego konglomeratu. Stąd chirurgiczne rozwiązanie problemu jest
związane z konkretnym przypadkiem, to znaczy z warunkami, w których komuś uda się szczęśliwie
usunięcie całej kolonii (co często bywa możliwe w obecności wystarczającego otorbienia i jedynie w
przypadkach guzów łagodnych).
Chemioterapia i radioterapia dają niemal wyłącznie negatywne rezultaty, zarówno jeśli chodzi o ich
szczególną nieskuteczność, jak i ze względu na wysoką toksyczność i szkodliwość dla tkanek, co w
ostatecznej konsekwencji sprzyja agresywności grzyba.
Zupełnie inaczej ma się sprawa w przypadku przeciwgrzybiczej, z ukierunkowaniem na
przeciwnowotworową, terapii, która uwzględnia znaczenie tkanki łącznej, łącznie z reprodukcyjną
złożonością grzyba. Jedynie atakując grzyba w całym spektrum jego form w fazach, w których jest on
najbardziej podatny z żywieniowego punktu widzenia, można mieć nadzieję na pozbycie się go z ludzkiego
organizmu.
Zatem pierwszym krokiem, jaki należy wykonać, jest wzmocnienie pacjenta cierpiącego na nowotwór
środkami umożliwiającymi ogólną rekonstrukcję organizmu (odżywki, środki wzmacniające, regulacja
rytmów procesów fizjologicznych), które są zdolne do wzmocnienia odporności organizmu.
Dążąc do stworzenia środków farmaceutycznych w postaci łatwo dyfundującej, a więc efektywnej
substancji przeciwgrzybiczej użyteczne może okazać się wzięcie pod uwagę bardzo dużej wrażliwości
Candidy na wodorowęglan sodu (NaHCO
3
). Jest to zgodne z dużą zdolnością reprodukcyjną Candidy w
środowisku kwaśnym.
Teoretycznie rozważając, gdyby udało się znaleźć takie terapie, które umożliwiłyby bezpośredni kontakt
grzyba ze stężonym wodorowęglanem sodu, bylibyśmy zapewne świadkami regresji nowotworowej masy.
Tak właśnie dzieje się w przypadku wielu rodzajów guza, na przykład okrężnicy i wątroby, a nade
wszystko żołądka i płuc - ten pierwszy podejrzany jest o regresję ze względu na jego „zewnętrzne”
położenie, a ten ostatni z powodu wysokiej rozpuszczalności wodorowęglanu sodu w układzie oskrzeli oraz
wysokiej wrażliwości na ogólne środki rekonstruujące.
Zastosowanie tego rodzaju podejścia terapeutycznego pozwoliło osiągnąć u wielu pacjentów całkowitą
remisję objawów i normalizację danych instrumentalnych. Należy podkreślić, że te przypadki to tylko
przykład tego, co może stać się nowym sposobem postrzegania złożoności problemów medycznych,
szczególnie w onkologii.
Uwagi krytyczne
Właściwe byłoby przeanalizowanie, co nowego i konkretnego może wyłonić się w nowotworowej
patologii. Jeśli uważnie przyjrzymy się proponowanej metodzie leczenia, możliwe że niezależnie od jej
rzeczywistej efektywności zauważymy, iż ma ona również wartość jako teoria innowacyjna. Po pierwsze,
stanowi wyzwanie dla obecnej metodologii, a zwłaszcza jej założeń. Po drugie, oferuje konkretną
alternatywę w stosunku do ogromu przypuszczeń i stanowisk, które brzmią bardzo autorytatywnie, ale są
zbyt ogólnikowe i w rezultacie nieefektywne.
Określenie jednej przyczyny nowotworów, nawet przy wszystkich możliwych ogólnych zastrzeżeniach,
będzie stanowiło krok naprzód konieczny do odejścia od powodowanej brakiem rezultatów pasywności
cechującej zachowania lekarzy, których przekonania bazują bardziej na wierze niż na rzeczywistej wiedzy.
Mając na względzie to, że niekonwencjonalne podejście może przynieść więcej korzyści niektórym
pacjentom - z każdego punktu widzenia - niż oficjalne metody leczenia i że można wskazać wartościowe
wyniki, powinniśmy poczuć się pobudzeni do kontynuowania badań, unikając jednocześnie postaw
protekcjonalnych, które są zarówno ograniczające, jak i bezproduktywne.
Możemy zastanawiać się, czy wodorowęglan sodu jest lub nie jest prawdziwą przyczyną wyzdrowień
lub czy te wyzdrowienia wynikają z wzajemnego oddziaływania szeregu warunków, które stworzono, czy
też są rezultatem nie zidentyfikowanych czynników neuropsychiatrycznych albo skutkiem czegoś zupełnie
nieznanego. Co jednak nie ulega wątpliwości, to fakt, że pewna liczba ludzi nie będących zwolennikami
metod konwencjonalnych mogła wrócić do normalności bez żadnych cierpień i okaleczeń.
Nauka wynikająca z tego doświadczenia to konieczność nawoływania do szukania takich rozwiązań,
które pozostają w zgodzie z prostym hipokratesowskim zobowiązaniem zachowania dobrego samopoczucia
człowieka, co oznacza, że musimy spojrzeć krytycznie na nasze obecne terapie onkologiczne, które
powodują cierpienia. Kiedy zestawimy razem złośliwe guzy, które czasami bywają, a, prawdę mówiąc,
nigdy nie zostają wyleczone (takie jak nowotwory żołądka lub płuc), z nowotworami, które są na pograniczu
łagodności (takie jak większość guzów tarczycy i prostaty etc.), albo jeszcze z tymi, które nie mają
pozytywnych wyników leczenia w rezultacie chemioterapii (na przykład białaczka dziecięca), to zobaczymy,
że wszystko to sprawia wrażenie pokrętnego i wprowadzającego w błąd i że jego jedynym celem jest
wymuszanie konsensusu, którego w innym przypadku nie dałoby się osiągnąć przy trzymaniu się
intelektualnie etycznych zachowań.
Fakt, że współczesna medycyna nie tylko nie może zaoferować odpowiednich kryteriów
interpretacyjnych, ale, co więcej, stosuje metodologie, które są zarówno niebezpieczne, jak i bezsensowne -
nawet jeśli są stosowane w dobrej wierze - jest czymś, co musi popychać nas wszystkich do poszukiwania
ludzkich i logicznych alternatyw. Jednocześnie istnieje potrzeba ostrożnego, z otwartym umysłem i
logicznego, zastanowienia się nad moją teorią lub punktem widzenia, które czynią krok do przodu w bitwie z
tym monstrualnym i nieludzkim wrogiem, jakim jest nowotwór.
W tym miejscu słowa podziękowania należą się wszystkim, którzy są świadomi szkodliwości
konwencjonalnych metod terapeutycznych i cały czas starają się znaleźć alternatywne rozwiązania. Ludzie
tacy, jak Di Bella, Govallo i inni, chociaż są winni posługiwania się tymi samymi niefortunnymi zasadami
oficjalnej medycyny (czym wykazują nadmiernie konformistyczne nastawienie), kierują się w rzeczywistości
zdrowym rozsądkiem, starając się ulżyć chorym na raka w ich cierpieniu poprzez stosowanie bezbolesnych
metod, i w niektórych przypadkach udaje się im uzyskać remisję, nawet mimo iż błądzą po ciemku, jeśli
chodzi o znajomość prawdziwych przyczyn raka.
Tak więc patrząc z alternatywnej perspektywy, należałoby stworzyć nowe podejście do
eksperymentowania na polu onkologicznym, prowadząc epidemiologiczne, etiologiczne, patogeniczne,
kliniczne i terapeutyczne badania w zgodzie z odnowioną mikrobiologią i mikologią, co doprowadziłoby nas
prawdopodobnie do przedstawionego wcześniej wniosku, że guz jest grzybem Candida albicans.
Przypuszczalne odkrycie, że grzybom można przypisać nie tylko odpowiedzialność za guzy, ale również
za większość chronicznych chorób zwyrodnieniowych, stanowiłoby jakościowy skok, który,
rewolucjonizując medyczne myślenie, znacznie przyczyniłby się do wydłużenia i poprawy jakości życia
ludzi. Takie przewartościowanie poglądów mogłoby dotyczyć szerszego spektrum grzybiczych pasożytów
(na przykład w przypadku chorób tkanek łącznych, stwardnienia rozsianego, łuszczycy, niektórych form
epilepsji, cukrzycy typu 2 etc.).
Kończąc, należy stwierdzić, że świat grzybów - tych najbardziej złożonych mikroorganizmów - został
pominięty i pozostawiony bez obserwacji zbyt długo, a nadzieją autora tej pracy jest rozbudzenie
świadomości zagrożenia, jakim są te mikroorganizmy, tak by medyczne zasoby nie były kierowane w ślepe
uliczki, ale przeciwko rzeczywistym wrogom ludzkiego organizmu - zewnętrznym czynnikom infekującym.
Uzupełnienie - uwaga w sprawie leczenia raka Implikacje mojej hipotezy głoszącej, że rak to grzyb,
którego można zwalczyć wodorowęglanem sodu, przedstawiają się następująco:
1. Osiemdziesiąt lat badań genetycznych i ich zastosowań nie dało nic, zwłaszcza gdy weźmiemy
pod uwagę to, że genetyczna teoria raka nigdy nie została udowodniona.
2. Strata milionów, jeśli nie miliardów, istnień ludzkich wraz z ich cierpieniami nie przyniosła
niczego pozytywnego.
3. Miliardy dolarów wydane na chemioterapię, radioterapię etc. zostały zmarnowane.
4. Uznanie i nagrody przyznane eminentnym naukowcom nadano za nic.
5. Lekarza onkologa mógłby zastąpić lekarz rodzinny.
6. Przemysł farmaceutyczny dozna potężnych strat finansowych (wodorowęglan sodu jest tani i nie
da się go opatentować).
Moimi metodami leczy się ludzi od dwudziestu lat. Wielu moich pacjentów zostało całkowicie
wyleczonych z raka, nawet w przypadkach, w których oficjalna onkologia poddała się.
Najlepszym sposobem eliminacji guza jest poddanie go działaniu wodorowęglanu sodu i to poprzez
możliwie najbliższy kontakt - doustnie w przypadkach schorzeń przewodu pokarmowego oraz poprzez
wlewy w przypadku chorób odbytu, irygacje w przypadku chorób pochwy i macicy, dożylne zastrzyki w
przypadku chorób mózgu i płuc oraz inhalacje w przypadku chorób górnych dróg oddechowych. Guzy
piersi, węzły chłonne i guzy podskórne można leczyć miejscowymi perfuzjami. Organy wewnętrzne można
leczyć wodorowęglanem sodu poprzez umieszczanie odpowiednich cewników w arteriach (wątroby, trzustki,
prostaty i kończyn) lub w jamach (opłucnej i otrzewnej). (Należy tu podkreślić, że wodorowęglanu sodu nie
należy stosować w profilaktyce raka).
Ważne jest, by każdy rodzaj raka traktować właściwą dawką. W przypadku wlewów dożylnych podaje
się 500 cm
3
w kolejnych interwałach - 5-procentowy roztwór pierwszego dnia, a następnego 8,4-procentowy
- w zależności od wagi pacjenta i jego stanu. Silniejsza dawka przypuszczalnie jest konieczna w przypadku
raka płuc i mózgu w zależności od rodzaju guza (pierwotny czy przerzutowy) i jego rozmiarów. Jeśli chodzi
o zewnętrzne podawanie, wystarczy sprawdzić, czy roztwór jest słony. Czasami rozsądnie jest łączyć różne
rodzaje podawania.
W każdej kuracji należy pamiętać, że kolonie guza zmniejszają się między trzecim i czwartym dniem, a
do ich zapaści dochodzi między czwartym i piątym, stąd sześciodniowe podawanie jest zupełnie
wystarczające. Pełny efektywny cykl składa się z czterech powtórzeń sześciodniowych podawań leku
przedzielonych sześcioma dniami przerwy. Głównymi skutkami ubocznymi tej kuracji jest pragnienie i
osłabienie.
W przypadku raka skóry (czerniaka, nabłoniaka itp.) na zaatakowaną powierzchnię skóry należy raz
dzienne nakładać siedmioprocentową tynkturę jodu przez 20-30 dni, tak by utworzyć złożoną z kilku warstw
skorupkę. Jeśli po miesiącu takiej kuracji pierwsza skorupka zejdzie, a skóra nie będzie jeszcze całkowicie
wygojona, należy powtórzyć kurację w tym samym trybie, aż utworzy się druga skorupka, zagoi i odpadnie.
(Ten sposób postępowania zaleca się również w leczeniu łuszczycy). Po takim leczeniu rak zniknie i nigdy
nie wróci.
Więcej informacji na temat stosowania wodorowęglanu sodu można znaleźć w opracowaniu „Protocol
Treatments with sodium biocarbonate solutions” („Protokoły leczenia roztworami wodorowęglanu sodu”),
które znajduje się pod adresem
http://www.curenaturalicancro.com/cancer-therapy-simoncini-protocol.html
oraz w dziale FAQ (Frequently Asked Questions - najczęściej zadawane pytania) zamieszczonym pod
adresem
O autorze:
Dr Tullio Simoncini jest doktorem medycyny i chirurgiem specjalizującym się w onkologii, diabetologii
oraz zaburzeniach metabolizmu. Posiada również tytuł doktora filozofii. Jako humanista jest przeciwnikiem
intelektualnego konformizmu, który tkwi często jego zdaniem w nie popartych żadnymi faktami
wyobrażeniach lub kłamstwach. Uczestniczy regularnie w medycznych konferencjach i udziela wywiadów,
w czasie których wyjaśnia niewłaściwości konwencjonalnych teorii i metod leczenia raka oraz propaguje
swoją grzybiczą teorię raka i opisuje badania z udziałem pacjentów wyleczonych przy wykorzystaniu
potężnego środka przeciwgrzybiczego, jakim jest wodorowęglan sodu. Jego książka Cancer is o Fungus: A
revolution in the therapy of tumours (Rok jest grzybem - rewolucja w leczeniu guzów) jest dostępna w języku
włoskim, angielskim i holenderskim pod adresem http://www.cancerfungus.com. pod którym można znależć
także dodatkowe informacje na temat jego teorii, terapii i przypadków wyleczeń.
Przełożył Jerzy Florczykowski
Przypisy:
1. P.K. Feyerabend, Contro il metodo (Przeciw metodzie), Feltrinelli, Mediolan, 1994, str. 26.
2. O. Verona, Il vasto mondo dei funghi (Rozległy świat grzybów), Edizioni Nuova Italia, Firenze, 1973, str. 1.
3. Tamże, str. 2.
4. A. Rambelli, Fondamenti di micologia (Podstawy mikologii), Edizioni Guida, Neapol, 1972, str. 35.
5. Tamże.
6. Tamże, str. 28.
7. O. Verona, Il vasto... , str. 5.
8. A. Rambelli, Fondamenti... , str. 31.
9. Tamże, str. 28.
10. Tamże, str. 29.
11. Tamże, str. 266.
12. Tamże, str. 273.
Od redakcji:
Z powodu braku miejsca nie możemy wydrukować pełnej wersji pracy dra Simonciniego, którą można znależć
łącznie z podsumowaniem opisu przypadków pod adresem
http://www.curenaturalicancro.com/simoncini-writes.html
„Leczenie raka jonami krzemu” - Marianna Imiolczyk
Prowadząc samotnie od roku 1950 badania nad istotą raka, onkolog i chirurg doktor Anatol Rybczyński
odkrył i udowodnił, że jest to pasożytnicza tkanka grzybicza, i opracował preparat, który ją niszczy, co
pozwoliło mu wyleczyć z raka setki ludzi.
OBECNA RZECZYWISTOŚĆ
Rak - taka diagnoza jest dla każdego człowieka czymś niewyobrażalnym. Zawsze jest to obraz człowieka
skazanego. Wielu lekarzy stosuje taktykę „osłaniania” pacjenta, nie informując go o faktycznym stanie jego
organizmu. Informuje się tylko rodzinę, która przeżywa mękę tworzenia pozorów, że właściwie to nic
groźnego. Leczenie trwa, chory bierze jakieś leki, diagnoza po łacinie nic choremu nie mówi, a na końcu
karty wypisowej pojawia się zwrot „leczenie paliatywne”, co oznacza jedno - możliwości medycyny zostały
wyczerpane, nic już nie mamy do zaproponowania, co mogłoby dać cień nadziei na wyzdrowienie.
Oto przykład z ostatniego tygodnia. Ojciec 23-letniego syna z rakiem nerki i przerzutami do kręgosłupa
po zapytaniu profesora onkologii, czy ten widzi jeszcze jakieś światełko w tunelu, usłyszał brutalną
odpowiedź: „Ja tam już żadnego światełka nie widzę”. Nie mniej dramatyczna jest sytuacja chorego, który
doskonale zdaje sobie sprawę ze swojego stanu i jest świadom nieuchronności wyroku.
Niektórzy próbują nadrabiać miną, tworzyć pozory walki z chorobą, ale najczęściej jest to raczej
zewnętrzna poza na użytek otoczenia, dla uspokojenia najbliższych. W gruncie rzeczy taki człowiek jest
psychicznie całkowicie zagubiony, przerażony i czuje się skazany.
Dziś ta straszna choroba nosi znamiona pandemii, ponieważ zbiera żniwo na całym świecie. Polskie
statystyki są zastraszające - codziennie o tej chorobie dowiaduje się 300 Polaków, a 220 umiera. Obie te
liczby wciąż rosną i będą rosły.
1
Statystyki wyleczeń nowotworów należy traktować z dużą rezerwą, ponieważ często są zmanipulowane i
niewiarygodne, co zostało przedstawione w poprzednim numerze Nexusa w artykule o raku.
2
Polskie
statystyki traktują jako wyleczonego z nowotworu pacjenta, który przeżył pięć lat od ostatniego zabiegu
(operacja, chemioterapia lub radioterapia). Doskonale wiemy, że w wielu przypadkach nawrót choroby
następuje po tym okresie, a wtedy są już przerzuty.
„Człowiek skazany”, pozbawiony przez onkologię wszelkiej nadziei, szuka ratunku gdzie indziej. Metody
niekonwencjonalne, bioenergoterapia, zioła, mikroelementy Podbielskiego, preparat torfowy Tołpy,
Vilcacora, moroznik, befungin (przeciwrakowe zioła o skutecznym działaniu) często znacznie przedłużają
życie pacjentów, a niejednokrotnie pozwalają zwalczyć chorobę. Czy to naprawdę możliwe, a jeśli tak, to jak
one działają?
Jeśli prześledzi się skład chemiczny ziół traktowanych jako przeciwrakowe, okaże się, że w każdym
przypadku występuje wysoki poziom krzemu. Trafienie z odpowiednią dawką tego pierwiastka dla chorego i
równoczesne wzmocnienie organizmu witaminami i mikroelementami, odpowiednim odżywianiem, a także,
co nie jest bez znaczenia, nastawienie psychiczne chorego na walkę z nowotworem, powodują taką
mobilizację organizmu, że czasami nowotwór całkowicie się cofa.
Wśród onkologów rzadko jednak można spotkać lekarza otwartego na inne niż konwencjonalne metody
leczenia. Zazwyczaj reagują bardzo ostro, wręcz strasząc i szantażując pacjentów, że będą mieli zamknięte
drzwi do szpitala. Człowiek zdruzgotany wyrokiem diagnozy czuje się niemal ubezwłasnowolniony i nie jest
w stanie podjąć właściwej decyzji. Oto dwa przykłady takiej właśnie sytuacji.
42-letnia kobieta ze zdiagnozowanym bardzo złośliwym guzkiem piersi wielkości 9 mm. Mając dwa
tygodnie do wyznaczonego terminu mastektomii poszła do znajomego bioterapeuty. Po sześciu zabiegach
stwierdził on, że komórek rakowych już nie ma i polecił jej zrobić badania. Badanie USG wykazało, że
okrągły guzek zmienił się w 2,5-centymetrową rozstrzępioną strukturę. Kobieta poszła więc do prywatnego
gabinetu na biopsję. Biopsja zrobiona przez dwóch lekarzy wykazała, że nie ma żadnych komórek rakowych.
Kiedy pacjentka z radości przyznała się, że była u bioterapeuty, rozpętało się piekło. Została skrzyczana i
zastraszona. Wmówiono jej, że za pół roku będzie miała przerzuty, ale wtedy ma się nie pokazywać w ich
klinice. Okazało się, że właściciel gabinetu pracuje w szpitalu, w którym miała mieć operację. Kobieta
wyszła roztrzęsiona, zapłakana i w wyznaczonym terminie zgłosiła się do kliniki, gdzie usunięto jej całą
pierś i węzły chłonne.
Chłopczyk urodził się z potworniakiem nóżki. Guza usunięto, ale po roku zaczął odrastać na nowo. Kiedy
matka została zapoznana z leczeniem nowotworów jonami krzemu, powiedziała lekarzowi, że chciałaby
leczyć dziecko tą metodą, rezygnując równocześnie z chemioterapii. Matka widziała wcześniej, jakie
męczarnie przeżywał jej syn podczas poprzednich zabiegów. Została wezwana do ordynatora „na dywanik”,
gdzie oświadczono jej, że jeśli nie zgodzi się na leczenie dziecka w szpitalu, zrobią wszystko, aby pozbawić
ją praw rodzicielskich. Zrozpaczona uległa presji. Tylko czy w Polsce szpital ma takie prawa?
SYLWETKA DOKTORA-ODKRYWCY
Była Wielkanoc 1949 roku. Na oddziale onkologii Szpitala im. J. Strusia w Poznaniu w III Klinice
Chirurgicznej dyżur pełnił dr Anatol Rybczyński, onkolog chirurg. Na jednej z sal na raka płuc umierał
młody, 22-letni człowiek. Aby oszczędzić widoku umierającego innym pacjentom, pielęgniarka
zdecydowała się przewieźć go do izolatki. Nie chcąc pozwolić mu umierać w samotności, doktor zabrał go z
kolei do swojego gabinetu. W szpitalu panowała absolutna cisza, słychać było tylko donośne bicie dzwonów
podczas rezurekcji w pobliskim kościele. Nagle pacjent chwycił doktora za rękę i powiedział:
- Panie doktorze, musi pan zająć się poszukiwaniem lekarstwa na raka. Wiem, że pan takie lekarstwo
znajdzie. Ale proszę mi przyrzec, że rozpocznie pan badania.
Doktor nie miał wyjścia. Nie odmawia się umierającemu człowiekowi. Ta obietnica przyniosła pierwsze
owoce już po paru miesiącach. Jeszcze w tym samym roku wynajął od szpitala część budynków
gospodarczych i zaadoptował je na laboratorium. Obok urządził pomieszczenia dla zwierząt
doświadczalnych. W styczniu 1950 roku rozpoczął systematyczne badania.
Od Hipokratesa, Kopernika, Galileusza, po Pasteura i Sedlaka, co jakiś czas pojawiają się w różnych
dziedzinach nauki uczeni wyprzedzający swoją epokę. Ich biografie noszą wiele wspólnych cech. Przede
wszystkim poświęcają swoje prywatne życie na rzecz nauki, dokonując doniosłych odkryć i wynalazków.
Działają najczęściej w osamotnieniu, kierując się dociekliwością i dążeniem do prawdy, co jest cechą
prawdziwego naukowca. Odrzucają obowiązujące w ich czasach doktryny ograniczające swobodę myśli i
prac badawczych. Dokonując w końcu odkryć, często niezgodnych a nawet rewolucyjnych wobec aktualnie
istniejącej doktryny, popadają w konflikt z własnym środowiskiem, są wyobcowani, odrzuceni (Pasteur), a
nawet wyklęci (Kopernik). Takich przypadków jest we wszystkich dziedzinach nauki wiele. W książkach
Zakazana archeologia
3
oraz Błędy nauki
4
pokazane są mechanizmy, którymi kierują się uznane „autorytety”
nauki, chcą utrzymać istniejące, jedynie słuszne teorie.
Jedną z wielu ofiar tych mechanizmów był dr Anatol Rybczyński. Całe swoje życie poświęcił badaniom
nad istotą raka i poszukiwaniu lekarstwa na tę straszną chorobę. Mając staranne, przedwojenne
wykształcenie, prowadził swoje badania według wszelkich kanonów nauki. Odrzucił wszystkie istniejące
wówczas teorie. W swojej praktyce lekarskiej miał możliwość obserwowania wielu chorych z różnymi
nowotworami (około 35 000 pacjentów).
Widział również nieskuteczność obowiązujących metod leczenia. Badania trwały wiele lat, ale już w roku
1954 rozpoczął leczenie według odkrytej przez siebie metody. Prowadził dokumentację osób wyleczonych z
nowotworów.
5
W trakcie badań sam zachorował na raka płuc, którego wyleczył swoją metodą w ciągu
dwóch lat. Napisał 52 artykuły o swoim odkryciu, które wysłał do redakcji różnych czasopism medycznych.
Żaden z nich nie został przyjęty do druku.
Pod koniec życia, w roku 1999, dr Rybczyński zwrócił się do Przewodniczącego Wydziału Nauk
Medycznych PAN-u, profesora Janusza Komendera, z prośbą o zapoznanie się z wynikami jego badań.
Odpowiedź profesora była druzgocząca. Komentując to, dr Rybczyński napisał: „Nie odnosząc się wcale
do przesłanych materiałów, przedstawił mnie jako niezaradnego nieuka, nie wiedzącego, czego ja właściwie
chcę i po co się wtrącam w nie swoje sprawy”.
6
Odwoływanie się do Dyrektora Instytutu Leków, a nawet do
ówczesnego premiera, Jerzego Buzka, również pozostało bez echa.
Widząc beznadziejność swoich starań, dr Rybczyński przekazał swój dorobek Wiesławie Tomczak,
jedynej osobie, która przez wiele lat z nim współpracowała, a także poznała doskonale jego metodę leczenia
nowotworów oraz wytwarzania preparatu ANRY. Została również upoważniona do kontynuowania jego
dzieła.
Dr Anatol Rybczyński zmarł w roku 2001 w wieku 92 lat.
PRAWDA O RAKU WEDŁUG BADAŃ DRA RYBCZYŃSKIEGO
Prowadzone od roku 1950 badania miały na celu identyfikację komórki rakowej oraz wynalezienie
lekarstwa, które by ją zniszczyło. Materiału badawczego doktor miał pod dostatkiem, ponieważ w swojej
praktyce lekarskiej zajmował się na co dzień operowaniem nowotworów. Pierwszy etap badań polegał na
próbach przeszczepienia komórek nowotworowych z człowieka na zwierzęta doświadczalne, wykonywaniu
posiewów bakteriologicznych i przeprowadzaniu analizy składu chemicznego guzów nowotworowych.
Szczegółowe opisy badań można znaleźć w jego wydanej w roku 1990 własnym sumptem książce Nowe
poglądy na etiologię choroby raka i choroby AIDS i zasady przyczynowego ich leczenia. Oto przykłady tych
badań w skrócie:
•
Wyciąg eterowy z wysuszonej tkanki raka płaskokomórkowego rogowaciejącego z odciętej
kończyny człowieka wstrzyknięto królikom i białym myszom. Po siedmiu dniach na skórze zwierząt
pojawiły się cielistożółte grudki, które pokryły się rogowaciejącym naskórkiem. Histopatologicznie
był to rak skórny płaskokomórkowy rogowaciejący.
•
Wyciąg eterowy z wysuszonej tkanki raka wargi dolnej człowieka podano dwukrotnie
zwierzętom doświadczalnym. Potwierdzono histopatologicznie, że zarówno nowotwór człowieka,
jak i królików, był rakiem płaskokomórkowym rogowaciejącym.
•
Dwukrotnie podano wyciąg eterowy z raka żołądka człowieka królikom i świnkom morskim. Po
20 dniach zwierzęta padły. Podczas badania anatomopatologicznego stwierdzono w jamie
otrzewnowej wolny płyn, powiększoną wątrobę w biało-szare plamy i wygórowania. Obrazy
preparatów wykonanych z wyciągów eterowych z nowotworów ludzkich i z wątroby zwierząt były
takie same.
•
Osad z wyciągu eterowego guza nowotworowego królika wstrzyknięty innemu królikowi
powodował, tak samo jak osad z wyciągu nowotworowego człowieka, powstanie identycznego guza.
•
Powierzchnię pożywki stałej polano wyciągiem eterowym z nowotworów ludzi i zwierząt
doświadczalnych. Zawsze po upływie dłuższego czasu wyrastały na niej bujne kolonie pleśni.
Posiewy krwi zwierząt doświadczalnych wykazywały najpierw biały, mleczny nalot na pożywce
stałej, potem nalot ten przebarwiał się na brązowo i miał postać cieniutkich niteczek. Następnie
najstarsze kolonie ciemniały i przybierały szarozielony kolor, a niedługo potem cała powierzchnia
agaru pokrywała się typową hodowlą pleśni szarej.
•
Posiewy z wyciągów eterowych tkanek pobranych z wrzodów żołądka człowieka także dawały
bujny wzrost pleśni. W celu ustalenia, który z pleśniowców występuje w jakim rodzaju raka,
wykonano wiele różnych posiewów. Z raka zawsze wyhodowywano pleśniowca o drobnych i
ułożonych w formie pędzelków (penicillium) zarodnikach. Hodowle tej pleśni przybierały w miarę
starzenia się szary kolor.
•
Z badanych mięsaków udało się otrzymać pleśń, której dojrzała, zarodnikująca hodowla miała
kolor brązowy. Zarodniki tej pleśni były znacznie większe niż pleśni szarej.
•
Otrzymano również hodowlę pleśni z czerniaka złośliwego. Zarodnikująca pleśń miała kolor
zupełnie czarny, a nitki pleśni, długie i bujne, początkowo białe powoli czerniały. Kolonie tej pleśni
rosły bardzo szybko.
•
Posiewy krwi, płynów wysiękowych z jam surowiczych, a także ze stawów, pochodzące od
zaawansowanych chorych na nowotwory złośliwe, zawsze dawały po upływie od trzech do sześciu
miesięcy wzrost pleśni penicillium.
•
Obecność pleśni stwierdzono również w tkankach nowotworów łagodnych, takich jak tłuszczak
czy torbiel kości. Również posiewy kału i moczu zaawansowanych chorych na raka dają zawsze
bujny wzrost grzybka penicillium.
•
Wycięte i pobrane jałowo guzy nowotworowe umieszczone w słojach, poza organizmem
człowieka powiększały się, a z upływem czasu wyrastały na nich liczne nitki pleśni, które następnie
zarodnikowały. Otrzymane w ten sposób zarodniki przeszczepione na zwierzęta doświadczalne
powodowały powstawanie i wzrost guzów nowotworowych.
•
Organizm człowieka z nowotworem złośliwym pozbawiony jest mikroorganizmów banalnych
(fizjologicznych).
Na podstawie powyższych badań dr Rybczyński stwierdził, że komórka nowotworowa nie jest
patologicznie zmienioną komórką naszego organizmu, ale komórką pasożytniczą – grzybiczą.
Analiza widmowa substancji powstałej po stopieniu tkanki nowotworowej (wypaleniu białka) wykazała,
że składa się ona z następujących pierwiastków: krzem (Si), sód (Na), potas (K), glin (Al), żelazo (Fe), wapń
(Ca), nikiel (Ni), antymon (Sb), chrom (Cr), kobalt (Co), miedź (Cu), mangan (Mn), brom (Br) i stront (Sr).
Niezwykłą odporność na czynniki fizyczne i chemiczne grzybek penicillium zawdzięcza swojej budowie
chemicznej, składa się bowiem z połączenia białka z większością pierwiastków nieorganicznych
występujących na Ziemi, wśród których dominuje krzem. Analiza widmowa tkanki nowotworowej po
wypaleniu łukiem elektrycznym w temperaturze 4000 stopni Celsjusza wykazała, że pozostał czysty krzem.
LECZENIE PREPARATEM ANRY
Pierwsze szczepionki przeciwrakowe dr Rybczyński przetestował na zwierzętach doświadczalnych już w
roku 1954. Były one sporządzane z wyżarzonych zarodników pleśni w temperaturze ponad 4000 stopni
Celsjusza w łuku elektrycznym. Po wyżarzeniu pozostawała kulka wielkości ziarenka pieprzu, tak twarda, że
dr Rybczyński przez pół roku szukał prasy, która rozdrobniłaby ją na pyłek. Otrzymany proszek
rozprowadzony płynem fizjologicznym wstrzykiwał zakażonym zwierzętom. Zabieg ten nie powodował
guzów u zwierząt zdrowych, z kolei zwierzęta z nowotworami szybko wracały do zdrowia. Po kilku
miesiącach, kiedy u zwierząt postępowała poprawa, doktor zdecydował się wypróbować tę szczepionkę na
człowieku.
Należy zaznaczyć, że na początku byli to pacjenci, którzy nie mieli już żadnej możliwości leczenia. Byli,
po prostu, skazani na śmierć.
Pierwszą osobą, u której zastosował krzemową szczepionkę, była chora z daleko zaawansowanym rakiem
trzustki. Chora miała również żółtaczkę i cukrzycę. Bóle ustały na drugi dzień po zastrzyku, szybko też
zaczął jej wracać apetyt, zmniejszyła się żółtaczka i całkowicie ustąpiła cukrzyca. Przez dziesięć tygodni
następowała bardzo szybka poprawa i kiedy wydawało się, że chora wróci do zdrowia, w 11 tygodniu jej
stan bardzo się pogorszył i po trzech dniach pacjentka zmarła.
Dr Rybczyński zorientował się, że podano jej za dużą dawkę krzemu, co spowodowało gwałtowny rozpad
guza i chora zmarła na skutek zatrucia toksynami z rozpadających się komórek grzybiczych i wysokiej
temperatury.
Kolejne badania polegały na obniżaniu dawki krzemu w szczepionce. Rozpadające się guzy, które miały
możliwość wyropienia na zewnątrz, nie zatruwały organizmu, nie powodowały wysokiej gorączki ani
powiększenia i zablokowania toksynami wątroby. Jeśli guz znajdował się wewnątrz organizmu, dawka leku
musiała być na tyle mała, aby wątroba mogła poradzić sobie z utylizacją toksyn. W trakcie dalszych badań dr
Rybczyński opracował preparat homeopatyczny zawierający jony krzemu i nazwał go od swojego nazwiska
„ANRY”.
Preparat doskonale sprawdza się w profilaktyce. Podawany jest jednorazowo raz na pół roku w ilości 1
centymetra sześciennego. Nie może mieć, jako lek homeopatyczny, żadnych ujemnych skutków ubocznych.
Działa wtedy, gdy jest potrzebny. Pobranie leku stanowi jednocześnie formę diagnostyki. Zdarza się, że
osoby biorące lek profilaktycznie odkrywają u siebie czasami nawet dużego guza. Guz nowotworowy jako
obcy, pasożytujący w nas organizm, może rosnąć przez wiele lat nie dając żadnych objawów. Często kiedy
się o tym dowiadujemy, jest już za późno.
Zresztą, leczenie nawet małych guzków przez oficjalną medycynę budzi coraz więcej kontrowersji.
7
Dr
Rybczyński przeprowadził wiele badań demaskujących bezsilność i nieskuteczność stosowanych terapii.
Podejmując próby zniszczenia tkanki rakowej, stwierdził, że jest ona praktycznie nie zniszczalna. Zarodniki
pleśni umieszczone na pożywce nasączonej 300 razy silniejszą dawką cytostatyków (chemioterapia) rosły, a
kiedy osiągnęły postać dojrzałą, zarodnikowały. Podobnie sprawdzał „skuteczność” radioterapii.
Zarodnikującą pleśń szarą naświetlano jednorazowo dawką 6000 erów. Następnie położono na próbce dwie
igły radowe na 24 godziny. Niestety ani promienie X, ani Y nie zniszczyły tkanki. Przeciwnie, zarodniki
pleśni potraktowane tą „terapią” spowodowały znacznie szybszy i bujniejszy wzrost pleśni.
Radioterapia powoduje często zmniejszenie lub nawet ustępowanie na jakiś czas guzów. Dr Rybczyński
zaobserwował, że tkanka rakowa jest przerośnięta i otorbiona naszymi własnymi komórkami, aby zapobiec
rozsiewaniu się zarodników i rozprzestrzenianiu toksyn. Dookoła i wewnątrz guza tworzy się naciek
zapalny, jakby pole walki, gdzie gromadzą się komórki obronne organizmu, przede wszystkim leukocyty.
Podczas radioterapii naciek ten zostaje zniszczony i uwolnione komórki rakowe rozsiewają się. Guz
pozornie ginie lub zmniejsza się, ale niestety zagrożenie istnieje nadal.
Jako chirurg dr Rybczyński obserwował wycinane guzy po zastosowaniu preparatu ANRY. Okazało się,
że najkorzystniejsze jest usuwanie chirurgiczne około sześć tygodni po zażyciu preparatu. Zropiały guz
łatwo oddziela się od naszej tkanki, a poza tym zapobiega to rozsiewaniu się komórek rakowych i
przerzutom.
Jeśli zachodzi konieczność natychmiastowej operacji, preparat należy podać wtedy, gdy jest pewność
całkowitego zrośnięcia się zespoleń, a więc najwcześniej sześć tygodni po operacji. W wielu przypadkach
nowotworów operacja nie jest konieczna, a nawet niewskazana. Dr Rybczyński nie radzi operować raka
krtani, przełyku i płuc. Dokładne wskazówki można znaleźć w jego książce.
8
Wiele osób biorąc preparat pyta, jak długo trzeba go zażywać. Chorzy z nowotworem powinni brać go co
pół roku aż do wyleczenia, czyli wycofania się guzów, a potem co półtora roku, ponieważ u nich przez wiele
lat pozostają zarodniki pleśni we krwi. Podobnie profilaktycznie, początkowo przez dwa trzy lata co pół
roku, aby oczyścić organizm z grzybów, a następnie wystarczy raz na półtora roku. Istnieje kilka barier,
kiedy nawet preparat ANRY nie jest w stanie pomóc. Są to między innymi:
•
zniszczony układ odpornościowy, na przykład chemioterapią (poniżej 2000 leukocytów) i
uszkodzony szpik kostny, który nie jest w stanie się zregenerować;
•
guzy, marskość wątroby lub zółtaczka wirusowa - zniszczona w bardzo dużym stopniu wątroba
nie jest w stanie oczyścić organizmu z toksyn i dochodzi do jego zatrucia.
•
ciężki rak płuc, które nie mają zdolności regeneracji a zdrowej tkanki jest tak mało, że nie może
zapewnić organizmowi właściwego oddychania.
W ciężkich przypadkach nowotworów preparat podaje się w nieco inny sposób, co należy ustalić poprzez
konsultacje.
NIEUSTANNE ZAGROŻENIE
Z grzybami stykamy się wszędzie. Wdychamy ich zarodniki, które pasożytują w naszym organizmie. Tak
było od zawsze. Organizm ludzki będąc w stanie tak zwanej homeostazy współżyje z kilkuset rodzajami
fizjologicznych mikroorganizmów. Prawdopodobnie od dawna takie dziko żyjące grzyby, nawet jeśli dostały
się do organizmu, nie czyniły mu większej szkody, dlatego że człowiek posiadał zdrowe, nie uszkodzone
mechanizmy obronne. Obecnie, na skutek skażenia środowiska, żywności i rażących błędów medycyny
odporność ta została w bardzo dużym stopniu zniszczona. Głównym winowajcą są:
Antybiotyki
Antybiotyk jest metabolitem, czyli produktem przemiany materii grzybów (pleśni). Odkryte przez prof.
Fleminga w roku 1929 wydawały się zbawieniem dla ludzkości, tym bardziej, że były to czasy masowych
zachorowań na gruźlicę. Rzeczywiście uratowały życie tysiącom ludzi. Prof. Fleming ostrzegał jednak przed
ubocznymi działaniami antybiotyków, lecz mimo to zaczęto stosować je na olbrzymią skalę. Wiek XX to nie
tylko wiek antybiotyków, ale również intensywnych badań genetycznych. Antybiotyk Fleminga
„wyprodukowany” przez dziko żyjącego pędzlaka ma niewiele wspólnego ze współczesnymi antybiotykami.
Te współczesne są produktem grzybów-mutantów, tak pozmienianych genetycznie, że wydzielają około 300
razy więcej antybiotyku.
Dr Rybczyński wiele razy potwierdził badaniami, że antybiotyk, nawet najczystszy, umieszczony na
pożywce węglowodanowej, zawsze porastał kożuchem pleśni. Każda ampułka antybiotyku zawiera
zarodniki pleśni, które wstrzyknięte do organizmu dorastają do postaci komórkowej i dalej wydzielają
antybiotyki. Tak więc dziecko, któremu podano przynajmniej raz antybiotyk narażone jest na stopniową
utratę odporności. Zapada na kolejne choroby, znów dostaje antybiotyki i tak powstaje błędne koło. Nic
dziwnego, że obecnie tak powszechna wśród dzieci jest alergia. Bo alergia to brak odporności organizmu na
różne czynniki zewnętrzne. A grzyby, raz wprowadzone do organizmu, nie giną. Przy diecie
wysokowęglowodanowej mają dobrą pożywkę i szybko rosną, tworząc skupiska, które są początkiem
grzybic lub guzów nowotworowych.
Żywność
Z grzybami w żywności spotykamy się na każdym kroku. Jeśli słoik kompotu z maleńką plamką pleśni
prześwietlimy odpowiednimi promieniami, zobaczymy, że jest on przerośnięty „korzeniami” pleśni do
samego dna. Zazwyczaj łyżką zbieramy tę odrobinę pleśni, która jest na wierzchu, a kompot wypijamy.
Często również odkrawamy nadpleśniałą część ziemniaka, pomidora, jabłka. Tymczasem ta dojrzała, dobrze
widoczna część grzyba, to tylko wierzchołek góry lodowej.
Specjalne szczepy grzybów, i to właśnie z rodziny penicillium, stosuje się w produkcji serów
dojrzewających - pleśniowych oraz twardych. Im twardszy ser, tym bardziej jest przerośnięty grzybnią.
Zupełnie inny rodzaj grzybów serwuje nam w żywności przemysł mięsny. W poprzednim punkcie była
mowa o antybiotykach. Rzadko kto wie, jak się je produkuje. Otóż, w zbiornikach o pojemności wielu
tysięcy litrów przygotowuje się pożywkę w postaci wodnego roztworu węglowodanów - mąki pszennej,
ziemniaczanej i cukru. Po doprowadzeniu jej do temperatury ponad 70 stopni dodaje się specjalne,
laboratoryjnie wyselekcjonowane, zmutowane szczepy grzybów, które wytwarzają wymagane rodzaje
antybiotyku. Zbiorniki przez kilka tygodni przerastają grzybnią. Proszę zwrócić uwagę, że o ile większość
normalnych, białkowych organizmów ginie w takiej temperaturze, dla grzybów temperatura 70-120 stopni
jest optymalnym „ciepełkiem”, w którym najszybciej rosną. Po odpowiednim czasie dokonuje się odciągu
antybiotyków. Pierwszy, najczystszy, jest przeznaczony dla ludzi, natomiast drugi - dla zwierząt, do użytku
przez weterynarzy. Całą resztę odsącza się, osusza i brykietuje. Stanowi ona główny komponent pasz w
tuczu zwierząt mięsnych i drobiu. Tak więc, całe tony grzybni wracają do nas w postaci mięsa. A ponieważ
według badań dra Rybczyńskiego giną one dopiero w temperaturze 4000 stopni, żadna obróbka cieplna ich
nie zniszczy.
Jeśli weźmiemy pod uwagę, że w Polsce powstało już 26 ferm świń założonych przez Amerykanów,
niedługo nasz rynek zaleje zagrzybiona, skażona wieprzowina, szczególnie ta najtańsza, w supermarketach.
Podobnie jest z drobiem. Kurczak, zaprogramowany na 6-8 tygodni tuczu, wypuszczony po tym czasie na
„wolność” po 2-3 tygodniach pokryje się pleśnią, łącznie z piórami i padnie.
Nie lepiej jest z innymi produktami. Kontrole często wykrywają całe partie kaszy, mąki lub innych
produktów węglowodanowych skażonych grzybami. Bardzo ważne jest również dbanie o magazyny
żywnościowe i spichrze na wsi. Nieprzypadkowa jest wysoka zachorowalność na raka żołądka wśród
ludności wiejskiej.
9
Mieszkanie
W swojej książce Nie ma nieuleczalnie chorych prof. Julian Aleksandrowicz pisze: „Na szczególną
uwagę zasługuje również fakt, że tzw. «domy rakowe» lub «mieszkania rakowe» znane z wiedzy
empirycznej, a dotąd nie w pełni wyjaśnione naukowo, są konsekwencją skażenia środowiska zamieszkania
toksynotwórczymi grzybami. Nasze spostrzeżenia w tym zakresie zostały potwierdzone przez wiele
pracowni świata i dowodzą kulturowego uwarunkowania chorób nowotworowych przez określony model
budownictwa mieszkaniowego. Stąd też wydaje się, że impregnowanie tworzyw grzybobójczymi
czynnikami jest jedną z racjonalnych dróg profilaktyki”.
Na poparcie tej tezy podam dwa przykłady, z którymi zetknęłam się osobiście. Moja siostra, tak jak cała
moja rodzina, wzięła preparat ANRY profilaktycznie w październiku 2003 roku. Po czterech miesiącach
zauważyła na szyi ciemną brodawkę wielkości prawie centymetra. Pani Wiesława Tomczak stwierdziła, że
jest to czerniak złośliwy, którego nie należy ruszać, drażnić ani tym bardziej wycinać. Po jakimś czasie
powinien sam zniknąć. Lekarz, który to obejrzał, radził siostrze natychmiast zgłosić się do kliniki
onkologicznej na badania. Siostra postąpiła według wskazań pani Wiesławy. Rzeczywiście po dwóch
miesiącach guzek zaczął się gwałtownie zmieniać i zmniejszać, a po kilku tygodniach całkowicie zniknął. Z
początku została niewielka różowa blizna, a teraz nie ma już ani śladu. Po analizie doszłyśmy do wniosku, że
przyczyną czerniaka, mogła być czarna pleśń w naszym rodzinnym domu. Mury z wapienia chłonęły wilgoć
strumyka płynącego za domem i w najbardziej oddalonym od pieca rogu mieszkania była zawsze czarna
pleśń, której nie sposób było zlikwidować. Obecnie w tym pokoju mieszka siostrzeniec, który ma na plecach
kilkanaście dużych, czarnych „pieprzyków”. On również bierze profilaktycznie preparat ANRY.
Przykład drugi to pani Ewa, która przez 30 lat mieszkała w narożnym mieszkaniu bloku. Przeciekający
dach powodował wilgoć i coraz większe zagrzybienie mieszkania. U pani Ewy stwierdzono trzy rodzaje
guzów: glejak mózgu, mięśniak macicy i cysta. Leczy się preparatem ANRY i jest na diecie
niskowęglowodanowej. Mimo że jest po dwóch operacjach mózgu, czuje się dobrze.
Palenie tytoniu
Palenie tytoniu może być przyczyną raka płuc lub krtani, ponieważ, jak stwierdził dr Rybczyński,
niektóre grzyby z rodzaju penicillium uwielbiają środowisko tytoniu. Ich niezwykła odporność powoduje, że
nie niszczy ich żar papierosa (około 800 stopni Celsjusza). Wdychając systematycznie dym, a wraz z nim
zarodniki grzybów, doprowadzamy do takiego ich nagromadzenia, że z czasem powstaje rak.
Inne czynniki
Każdy żywy organizm rośnie i rozwija się lepiej, jeśli stworzymy mu optymalne warunki. Powszechnie
znany jest problem cieków wodnych. Na przykład kot, mrówki i bez czują się bardzo dobrze na żyle wodnej,
natomiast pies unika takich miejsc, zaś paproć w miejscu, przez które przebiega żyła wodna, po prostu,
usycha.
Cieki wodne działają niezwykle stymulująco na wzrost grzybów, dlatego spanie przez wiele lat w takim
miejscu może uaktywnić nowotwór. Podobnie przebywanie w skażonym środowisku - praca w zakładach
produkujących chemikalia, lakierniach, fabrykach mebli itp. Stosowane w domu środki czystości, freon
ulatniający się z lodówek, ołów z połączeń w instalacjach wodociągowych, rtęć z amalgamatowych
wypełnień w zębach
10
- to tylko kilka spośród ogromnej listy czynników nazywanych potocznie
rakotwórczymi. Znając istotę raka, nie możemy się z tym zgodzić. Te czynniki mogą jedynie sprzyjać
szybszemu rozwojowi nowotworów, i to z dwóch powodów: albo stwarzają dla grzybów optymalne warunki
wzrostu, albo osłabiają organizm, obniżając jego odporność, co powoduje, że staje się on bezbronny wobec
pasożyta.
NIE TYLKO RAK
Dr Rybczyński odkrył podczas swoich badań, że grzybka penicillium cechuje polimorfizm, czyli
występowanie w różnych postaciach rozwojowych. Wirusy, które uważa się, „że przekształcają komórki
ludzkie w nowotworowe”, są jedną z najmniejszych postaci pasożyta penicillium. Potwierdziło to
doświadczenie z posiewem surowicy krwi chorego na nowotwór. Po ośmiu dniach pojawiły się bardzo liczne
drobnoustroje, tak małe, że ledwo widoczne w mikroskopie optycznym. Dr Rybczyński nie dysponował w
latach 50-tych mikroskopem elektronowym. Po czterech tygodniach były już typowej dla bakterii wielkości,
gromadząc się w skupiska, gronka lub łańcuszki. Doktor miał czasami wątpliwości, czy to są pleśniowce,
czy bakterie. Wątpliwości te znikały jednak, kiedy po paru tygodniach cała hodowla pokrywała się
kożuchem pleśni.
11
Powyższe wyniki badań nasuwają hipotezę, że wiele chorób uważanych za wirusowe, bakteryjne lub te,
których przyczyny medycyna w ogóle nie zna, mogą być spowodowane młodymi postaciami grzybów. Tę
teorię potwierdza wyleczenie krzemem wielu chorób, takich jak padaczka, małopłytkowość, wodogłowie,
zanik mięśni, żółtaczka, astma, zapalenie mózgu, marskość wątroby, rumień guzowaty, niepłodność, żylaki
odbytu, schizofrenia, stwardnienie rozsiane, AIDS i wiele innych. Choroby te ustępowały zazwyczaj przy
okazji leczenia nowotworów. Przyjrzyjmy się bliżej chorobie AIDS. Za jej przyczynę uważa się niszczenie
przez wirusa HIV leukocytów T odpowiedzialnych za odporność organizmu. Nie można wykluczyć, że HIV
jest właśnie tą najmłodszą, zarodnikową postacią jednego z grzybków penicillium. Dr Rybczyński wyleczył
4 przypadki AIDS.
DLACZEGO KRZEM
Odpowiedź na to pytanie dają wyniki badań dra Rybczyńskiego. Próbując stworzyć szczepionkę na raka,
doszedł w końcu do czystego krzemu. Dopiero ten czysty pierwiastek, pozyskany z tkanki nowotworowej,
nie powodował guzów u zwierząt zdrowych i leczył chore. Aktywne jony krzemu w postaci homeopatycznej
dają impuls dla układu odpornościowego, wskazując przeciwnika. Leukocyty, których ilość pod wpływem
preparatu ANRY szybko wzrasta, wytrącają krzem z komórek nowotworowych niszcząc ich strukturę.
Uwolnione toksyczne białko jest utylizowane przez wątrobę. U wszystkich chorych na raka stwierdzono
bardzo niski poziom krzemu w organizmie. Jest go natomiast dużo w podścieliskach pod nowotwory i w
samych guzach. Po ich rozpadzie krzem wraca na swoje miejsce.
Chiński naukowiec Jezhou Sheng prowadził badania naukowe nad Vilcacorą. Potwierdził jej właściwości
lecznicze w wielu chorobach, z rakiem włącznie. Badania wykazały, że Vilcacora ma zdolność niszczenia
DNA komórki rakowej, co powoduje jej rozpad, oraz naprawy uszkodzeń DNA
12
w naszych komórkach.
Można założyć, że będący niezwykle ważnym nośnikiem informacji w DNA krzem zostaje „wykradziony”
przez nowotwór, powodując jego uszkodzenie, a po rozpadzie guza wraca na swoje miejsce.
Równie ważną rolę krzem ogrywa w budowie białek, szczególnie kolagenowych. Duże ilości tego
pierwiastka zawierają takie tkanki jak tętnice (najwięcej aorta), ścięgna, skóra, tkanka łączna, białko oka.
Kolagen, który jest białkowym klejem utrzymującym organizm w całości zawiera krzem w postaci
silanolanu. Witamina C działa wyłącznie jako katalizator w syntezie kolagenu. Natomiast krzem jest
strukturalnym elementem kolagenu. Substancje zawierające krzem występują we wszystkich chrząstkach
oraz w materiale wiążącym komórki. Krzem potrzebny jest również do zachowania właściwej struktury
kości i ich zrostu.
13
Krzem spełnia wybitną rolę w energoinformacyjnych polach organizmu. To właśnie od metabolizmu
krzemu zależy funkcjonowanie tak zwanej matrycy energetycznej - energetycznego wzorca organizmu.
Uszkodzenie krzemowo-energetycznej matrycy organizmu prowadzi nie tylko do nowotworów, ale i innych
schorzeń.
14
Największy wkład w badania nad krzemem wniósł do polskiej i światowej nauki prof. Włodzimierz
Sedlak. Wyniki jego badań w pełni pokrywają się z badaniami i hipotezami dra Rybczyńskiego. Prof. Sedlak
pisze: „Praktyka lekarska stosowała już od starożytności rośliny krzemionkowe: skrzyp, kozieradka,
poziomka, miodunka, konopie. Krzemionki używa się w leczeniu nie tylko gruźlicy, ale również
nowotworów. Statystycznie wykazano związek występowalności nowotworów złośliwych z zawartością
krzemu w wodzie. W początkach obecnego stulecia (XX wieku - dop. autora) poczęto stosować krzem w
terapii nowotworowej”.
15
„Rozwój grzybów na plantacjach ryżu jest hamowany przez krzem. Zarażenie
grzybem jest odwrotnie proporcjonalne do ilości tego pierwiastka w glebie”.
16
Profesor Sedlak, uczony na miarę XXI wieku, rozpoczął badania nad krzemem około 50 lat temu. Jego
książki, które przeleżały pół wieku w piwnicy, obecnie wykupują prości ludzie, czytają, porównują, próbują
zrozumieć. Dlaczego nie czynią tego luminarze nauki? Gdyby badania Sedlaka, Leriche'a i Rybczyńskiego
podjęły placówki badawcze, być może wiele chorób, włącznie z rakiem, dawno przestałoby być
nieuleczalnych. Tylko, czy ten kierunek badań nie jest przypadkiem tak gorący, że można sobie poparzyć
palce?
O autorce:
Marianna Imiolczyk jest emerytowaną nauczycielką. Ma szeroki krąg zainteresowań i pasji. Najważniejsze pasje to
ogród i malowanie obrazów - miała już 10 wystaw indywidualnych. jednak sensem jej życia jest pomaganie innym
ludziom. Od dwudziestu lat zajmuje się medycyną naturalną. Sama dopracowała się receptur wielu nalewek i maści.
Ukończyła kilka kursów medycyny naturalnej. Jest również doradcą żywienia optymalnego. Jej życiowe motto brzmi:
„Nie ma w życiu nic piękniejszego nad zdobywanie wiedzy. Piękniejsze może być tylko wykorzystanie tej wiedzy dla
dobra innych ludzi”.
O konsultantce:
Wiesława Tomczak jest z wykształcenia prawnikiem, a z zawodu doskonałym chemikiem. Prowadzi prężną
specjalistyczną firmę działającą w kraju i za granicą. Przez ponad 20 lat współpracowała z drem Rybczyńskim. Kiedy
na rok przed śmiercią dr Rybczyński przekazał jej cały swój dorobek oraz misję kontynuowania jego dzieła, całkowicie
się temu poświęciła. Obecnie podjęła studia homeopatyczne.
O redakcji:
Obie panie od ponad roku ściśle współpracują ze sobą, propagując metodę leczenia nowotworów preparatem
ANRY. Piszą artykuły, jeżdżą z wykładami po całej Polsce. Udało się im także zachęcić do współpracy wielu lekarzy,
w tym onkologów.
Przypisy:
1. Dane statystyczne, Internet.
2. Walter Last, „Na ile naukowe są konwencjonalne terapie antyrakowe?”, Nexus, nr 5 (38), wrzesień-
październik 2004, str. 24-29.
3. Michael A. Cremo, Richard L. Thompson, Zakazana archeologia, Wydawnictwo Arche, Wrocław, 1998.
4. Luc Bürgin, Błędy nauki, Wydawnictwo Prokop, Warszawa, 1998.
5. 1366 udokumentowanych wyleczeń z nowotworów.
6. Dr Anatol Rybczyński, Co to jest nowotwór i jak on powstaje, Poznań, 2000.
7. Walter Last, „Na ile naukowe...
8. Dr med. Anatol Rybczyński, Nowe poglądy na etiologię choroby raka i choroby AIDS i zasady
przyczynowego ich leczenia, Poznań, 1990.
9. Julian Aleksandrowicz, Nie ma nieuleczalnie chorych, Iskry Warszawa, 1982.
10. Hulda Regehr Clark, Kuracja życia, Mayapur, Wrocław, 2001.
11. Dr Anatol Rybczyński, Nowe poglądy...
12. „Ta cudowna Vilcacora”, Nieznany Świat, nr 10 (166), 2004, str. 56-58.
13. Z badań i hipotez Międzyoddziałowej Katedry i Zakładu Diagnostyki Laboratoryjnej Akademii Medycznej
w Lublinie.
14. Prof. Włodzimierz Sedlak, Mała monografia bioelektroniki - bioelektronika dla wszystkich, Continuo,
Radom, 2000.
15. Prof. Włodzimierz Sedlak, Rola krzemu w ewolucji biochemicznej życia, Komisja Ewolucjonizmu Polskiej
Akademii Nauk, PWN, Warszawa, 1967.
16. Jak wyżej.
Preparat ANRY można zamawiać telefonicznie (032-4734542), pocztą elektroniczną
(pomoc@onkolink.lh.pl) lub poprzez stronę internetową (www.onkolink-anry.pl). na której znajduje się
oferta i formularz zamówienia.
„Cudowna kuracja na malarię i inne choroby” - Jim V. Humble
Obserwujqc chemiczne i uzdrawiajqce własności stabilizowanego tlenu, inżynier Jim Humble opracował
prosty środek umożliwiajqcy przezwyciężanie objawów malarii w zaledwie kilka godzin, który jest już z
powodzeniem stosowany w Afryce.
Jest to opowieść O odkryciu i opracowaniu przypuszczalnie najbardziej zdumiewającego wzmacniacza
układu immunologicznego, jaki dotąd odkryto. W mojej książce Breakthrough: The Miracle Mineral
Supplement of the 21st Century (Przełom - Cudowny Suplement Mineralny XXI wieku) (część 1 jest dostępna
bezpłatnie pod adresem www.miraclemineral.org) podaję, jak samodzielnie przygotować ten suplement z
łatwo dostępnych składników. Bardzo możliwe, że w ten sposób ocali się komuś lub sobie samemu życie.
Cudowny Suplement Mineralny (Miracle Mineral Supplement; w skrócie MMS) wzmacnia system
immunologiczny i nie jest przeznaczony do leczenia określonej choroby - wzmacnia go do poziomu, który
pozwala mu pokonywanie wielu chorób, często w czasie krótszym niż 24 godziny. I tak na przykład malaria,
jeden z dzisiejszych głównych zabójców ludzi, jest pokonywana z pomocą tego suplementu zwykle w ciągu
zaledwie czterech godzin. Sprawdzono to w klinicznych próbach przeprowadzonych w Malawi we
wschodniej Afryce, w których za każdym razem udawało się zabić pasożyty malarii bytujące w organizmie
człowieka. Już ponad 75 000 ofiar tej choroby przyjęło ten suplement, co pozwoliło im wrócić do pracy i
prowadzić normalne produktywne życie. Po przyjęciu tego suplementu ludzie cierpiący na AIDS często w
ciągu trzech dni pozbywają się tej choroby, zaś inne choroby i dolegliwości po prostu znikają.
Początek podróży
W drugim końcu domu rozległ się dzwonek telefonu. Dom był długi i wąski i gęsto zastawiony meblami,
które należało ominąć. Potem trzeba było jeszcze przejść przez korytarz. Mimo tych przeszkód zdążyłem
jednak go odebrać. Z Chicago dzwonił mój stary przyjaciel Bill Denicolo. W trakcie rozmowy zapytał: „Jim,
czy masz jakieś pojęcie o poszukiwaniu złota?” Nigdy nie byłem zbyt skromny, więc powiedziałem mu
prawdę - moją prawdę. „Tak” - odrzekłem - „jestem jednym z najlepszych poszukiwaczy, jeśli w ogóle nie
najlepszy”. To mu wystarczyło. Był przyjacielem i wiedział o mojej pracy w górnictwie, więc mi uwierzył.
„Pracuję w ekipie, która chce wydobywać złoto w południowoamerykańskiej dżungli. Potrzebujemy twojej
pomocy. Płacimy obowiązującą obecnie stawkę, a oprócz tego dostaniesz udział w zyskach”.
Zgodziłem się na wyjazd mniej więcej za miesiąc. Chcieli wykorzystać moją metodę odzyskiwania złota.
Wymagało to wcześniejszego wysłania sprzętu. Przygotowanie go i mnie samego do wyprawy do dżungli
zajęło mi prawie miesiąc. Najważniejszą rzeczą, jaką zabrałem ze sobą, która jest kluczowa w całej tej
historii, było kilka butelek stabilizowanego tlenu (to nie ten cudowny roztwór, o którym wspomniałem
wcześniej). Picie wody występującej w dżungli jest niebezpieczne. W Ameryce Północnej woda z szybko
płynących strumieni jest zazwyczaj zdatna do picia, ale w dżungli, bez względu na to, jak szybko płynie
strumień, woda nie nadaje się do bezpośredniej konsumpcji.
Wielu ludzi mówiło mi, że tlen zawarty w stabilizowanym tlenie oczyszcza wodę zabijając zawarte w niej
patogeny, zwłaszcza gdy pozostawi się ją jego działaniu przez noc. Kiedyś przeprowadziłem test w
laboratorium. Potraktowałem zaczerpniętą ze ścieków wodę stabilizowanym tlenem i okazało się, że
wszystkie znajdujące się w niej patogeny zostały zabite. Byłem więc przekonany, że będę mógł oczyszczać
wodę do picia w dżungli.
Ze stabilizowanym tlenem miałem styczność już wcześniej. Jeden z moich przyjaciół, który mieszkał
niedaleko Las Vegas, używał go dosyć często do leczenia swoich zwierząt. Podawał go w wodzie swoim
kurom, aby utrzymać je w dobrym zdrowiu, a także swoim psom. Jednemu z nich wstrzyknął go nawet do
żyły, kiedy ten zachorował... i pies wyzdrowiał w ciągu kilku godzin.
Bill Denicolo przesłał kontrakt na adres mojego domu w Las Vegas w stanie Nevada, dokąd przeniosłem
się po przejściu na emeryturę po zakończeniu pracy w górnictwie złota. Kontrakt był bardzo hojny - miałem
otrzymać niezłą pensję oraz 20 procent udziału w złocie, oczywiście, jeśli uda mi się znaleźć je w dżungli.
Podpisałem kontrakt i odesłałem go i wkrótce otrzymałem pocztą bilet na samolot. Miałem wtedy 64 lata, ale
byłem jeszcze w całkiem dobrej kondycji i nie miałem problemów z poruszaniem się po dżungli.
Celem wyprawy była Gujana, nazywana dawniej Gujaną Brytyjską, która leży na południe od Wenezueli
na wschodnim wybrzeżu Ameryki Południowej. Była połowa roku 1996. Na spotkanie wyszło mi kilku
miejscowych ludzi, którzy mieli uczestniczyć w wyprawie. Pojechaliśmy 48 kilometrów dalej, do
Georgetown, największego miasta i stolicy Gujany. Zakwaterowano mnie w domu, w którym miałem
mieszkać do momentu wyruszenia do interioru, gdzie mieliśmy prowadzić poszukiwania - największego
gujańskiego lasu tropikalnego i dżungli (dżungla to wbrew powszechnemu przekonaniu nie jest sensu stricto
las, ale drzewiaste zarośla rosnące w bagnistych dolinach rzek - przyp. tłum.).
W domu poznałem Mike'a, miejscowego właściciela ziemskiego, który posiadał prawa do bardzo dużego
obszaru dżungli i miał być jednym ze wspólników. Innym wspólnikiem w kontrakcie, który podpisałem, był
mieszkający we wschodniej części Stanów Zjednoczonych Joel Kane. Miał przybyć dwa tygodnie przed
naszym wyruszeniem do dżungli. Był jeszcze jeden wspólnik, którego przybycie również miało wkrótce
nastąpić, ale prawdopodobnie już po naszym wyruszeniu na wyprawę. Nazywał się Beta (jego prawdziwe
nazwisko brzmiało Satkumar Hemraj, jednak wolał, aby nazywać go Beta) i był krewnym wysoko
postawionego urzędnika rządowego, pierwszego ministra Mosesa Nagamotoo, który był następny w
hierarchii po premierze Samie Hindsie.
Beta był nieobecny, ale ponieważ był naszym wspólnikiem, drugiego dnia pobytu zostałem zaproszony
do domu pierwszego ministra na kolację. W trakcie wizyty gospodarz domu żalił się na bóle kręgosłupa,
które prawie uniemożliwiały mu wykonywanie pracy w rządzie. Wyjaśniłem mu, że czasami udaje mi się
naprawić czyjś kręgosłup i być może uda mi się pomóc w jego kłopotach. Po kolacji pozwolił mi nastawić
swój kręgosłup, co zrobiłem bardzo delikatnie, aby, broń Boże, nie szarpnąć i nie uszkodzić go jeszcze
bardziej. Po dziesięciu minutach ból w kręgosłupie naszego gospodarza zaczął ustępować, co wszystkich
mocno zdziwiło. Wkrótce mógł zupełnie swobodnie chodzić po domu.
Nazajutrz zadzwonił do mnie jeden ze służących i zapytał, czy nie mógłbym nastawić kręgosłupa córce
Mosesa, która również miała z nim problemy. Zgodziłem się i przysłano po mnie samochód z zaproszeniem
na kolację - był to trzeci dzień mojego pobytu w Georgetown. Po kolacji nastawiłem jej kręgosłup. Miała na
imię Angela. Moses miał jeszcze jedną córkę, Adilę, ale ona nie miała żadnych problemów zdrowotnych.
Choć może to zabrzmieć dziwnie, Angela zaczęła wkrótce swobodnie chodzić i wyglądało na to, że jej
problemy z kręgosłupem zniknęły zupełnie. Nie zawsze udawało mi się uzyskać tak spektakularne wyniki.
Byłem bardzo zadowolony, że poświęciłem kiedyś trochę czasu na naukę nastawiania kręgosłupa.
Zaprzyjaźnienie się z ludźmi takimi jak Moses Nagamotoo było nie do pogardzenia. Wówczas nie zdawałem
sobie sprawy, jak ważne może to się później okazać. Nie wątpię, że uchroniło mnie przed wylądowaniem w
więzieniu.
Wyprawa do dżungli
Na pierwszą wyprawę do dżungli zabraliśmy ośmiu ludzi, którzy nieśli nasze bagaże i rozbijali obóz po
dotarciu na miejsce postoju. Nasi robotnicy nazywali się droggerami. Wynajął ich Mike i stawili się w domu
tydzień przed terminem wymarszu, aby właściwie zapakować zapasy i sprzęt. Mieli swojego brygadzistę,
który kierował nimi.
W końcu nadszedł czas wyruszenia w drogę i mimo iż Joel i Beta nie dojechali, nie czekaliśmy na nich.
Ludziom płaciliśmy 6 dolarów dziennie i pokrywaliśmy też koszt ich utrzymania, poza tym chcieliśmy
zabrać się już do roboty. Ostatecznie nasz zespół składał się ze mnie, Mike'a i ośmiu droggerów.
Droga do interioru zajęła nam dwa dni. Najpierw czekała nas godzinna jazda z Georgetown do Pariki nad
rzeką Mazaruni-Cuyuni. Nasz ekwipunek załadowaliśmy na dużą ciężarówkę i do czterech taksówek. Do
Pariki przybyliśmy około dziewiątej rano, gdzie przeładowaliśmy wszystko na duże łodzie motorowe i
popłynęliśmy Bartici, którą uważa się za bramę do interioru Gujany. Tam kupiliśmy większość zapasów
żywności. Jest tam wiele sklepów z żywnością o charakterze hurtowni, które zaopatrują między innymi
wyprawy do interioru. Nasz zaopatrzeniowiec kupił głównie fasolę i ryż. Zwykle na takie wyprawy kupuje
się tylko ryż, ale ze względu na mnie kupiono także kilka worków fasoli. W czasie innych wypraw udawało
mi się przekonać ich do zakupu bardziej różnorodnych artykułów spożywczych.
Załadowaliśmy wszystko na kilka łodzi i przepłynęliśmy na drugą stronę rzeki do położonego półtora
kilometra dalej portu, gdzie przeładowaliśmy nasz ekwipunek na dwie bardzo duże ciężarówki. Ciężarówki
miały koła o średnicy ponad 1,80 metra dostosowane do jazdy po błotnistych drogach w dżungli, ale nawet
na tych wielkich kołach nie można było dotrzeć tam, gdzie nie było dróg. Tobołki z zapasami zostały mocno
przywiązane, jednak większość mężczyzn opowiedziała się za pójściem piechotą do następnego punktu
wypadowego położonego już w dżungli. Wkrótce zrozumiałem, dlaczego głosowali za pójściem piechotą.
Droga była tak wyboista, że ciężarówki przechylały się tak mocno, iż trzeba było cały czas uważać, aby się
nie wywróciły. Nie było żadnego spania podczas pięciu godzin, jakie zajęło ciężarówkom dojechanie do
końcowego punktu przeładunkowego na ostatniej odnodze rzeki. Przybyliśmy już po zmroku i spaliśmy,
gdzie kto mógł. Ja położyłem się na ławce przed małym sklepikiem.
Nazajutrz rano załadowaliśmy wszystko na łodzie i popłynęliśmy w górę odnogi rzeki Cuyuni.
Wybuch malarii
Macie więc państwo pojęcie, jak głęboko w dżungli znaleźliśmy się. Kilka dni później, kiedy dwaj nasi
ludzie zachorowali na malarię, bardzo się zaniepokoiliśmy. Zapewniano nas, że w tych okolicach nie
występuje malaria i w rezultacie nie zabraliśmy ze sobą lekarstw na nią. Natychmiast wysłałem dwóch ludzi
do najbliższego obozu poszukiwaczy złota w nadziei, że będą tam mieli leki na malarię. To znaczyło
czekanie przez dwa dni, a w przypadku gdyby nie mieli tam tych lekarstw, do ich powrotu musiałoby
upłynąć co najmniej sześć dni. Nie mieliśmy wyjścia i musieliśmy się z tym pogodzić.
Moglibyśmy też spróbować wezwać helikopter, gdybyśmy mieli radio, jednak należy pamiętać, że radio
działa w dżungli tylko na niewielkie odległości. Biorąc pod uwagę to, co wiedziałem na temat
stabilizowanego tlenu, że zabił wszystkie patogeny w wodzie, pomyślałem, że może poradzi sobie także z
malarią. Usiadłem przy chorych mężczyznach i zapytałem ich, czy byliby zainteresowani wypróbowaniem
tego „zdrowotnego napoju” z Ameryki. Byli mocno chorzy i bardzo cierpieli. Leżeli w hamakach, trzęsąc się
z zimna i jednocześnie cierpiąc z powodu bardzo wysokiej gorączki. Mieli silne bóle głowy, bóle mięśni i
stawów, mdłości, biegunkę i wymioty. Byli gotowi zgodzić się na wszystko, co mogłoby im pomóc, i
przystali na moją ofertę.
Dałem im do wypicia sporą dawkę stabilizowanego tlenu rozpuszczonego w wodzie. To było jedyne, co
można było w tej sytuacji zrobić, czekając na powrót robotników wysłanych po lek. Po godzinie ich dreszcze
ustały, ale to jeszcze niewiele znaczyło, ponieważ w malarii dreszcze pojawiają się i ustępują, tym niemniej
wyglądali trochę lepiej. Cztery godziny później wstali, żartując ze swojego złego samopoczucia, i usiedli do
kolacji przy stole. Nazajutrz rano dwaj kolejni mężczyźni dostali malarii. Przyjęli takie same dawki
stabilizowanego tlenu i około południa nie odczuwali już żadnych dolegliwości. Wszyscy byliśmy zdziwieni.
(To jeszcze nie jest cała historia, poza tym stabilizowany tlen nie zawsze tak działa).
Kontynuowałem poszukiwanie złota. Opracowałem też prostą metodę oznaczania go (to znaczy
określania jego zawartości), dzięki czemu mogłem sam je wykonywać bez potrzeby wysłania próbek do
laboratorium i czekania kilka tygodni na wyniki. Wkrótce udało mi się zlokalizować obiecujące złoża złota i
zaczęliśmy planować ustawienie w dżungli specjalnego młyna.
Pracując nad tym, nadal szukałem złota, podróżując po dżungli. Gdziekolwiek docierałem, leczyłem ludzi
chorych na malarię (a czasami na tyfus brzuszny). Chociaż stabilizowany tlen działał tylko w 70 procentach
przypadków, to jednak wystarczyło, abym stał się dosyć sławny w dżungli.
W czasie pierwszej wyprawy do dżungli w drodze powrotnej do miasta dotarliśmy do górniczego
kompleksu, który zamknięto z powodu wakacji. Było tam kilku ludzi, którzy czekali na wznowienie prac.
Jeden z nich siedział przy stole i wyglądał na bardzo chorego. Zapytałem go, co mu jest, i w odpowiedzi
usłyszałem, że czeka na łódź, która ma go stamtąd zabrać. Powiedział, że cierpi na tyfus i malarię.
Napomknąłem o moim stabilizowanym tlenie, który określiłem jako „napój zdrowotny”, i zgodził się go
spróbować. Kiedy wracałem z miasta, podbiegł do mnie, złapał mnie za rękę i potrząsał nią. Powiedział, że
już kilka godzin po moim odjeździe poczuł się lepiej i że nie musi już wracać do miasta. Zostawiłem mu
małą buteleczkę z kroplami, podobnie jak w kilku innych miejscach w dżungli.
Jest wiele podobnych do tej, pozytywnych historii, ale, niestety, było też wielu ludzi, którym
stabilizowany tlen wówczas nie pomógł. Mimo wszystko była to kuracja dająca znacznie lepsze wyniki niż
lekarstwa na malarię. Ludzie przebywający na terenach malarycznych nie mogą sobie pozwolić na
przyjmowanie leków zapobiegawczych, ponieważ po jakimś czasie zawsze pojawiają się niekorzystne efekty
uboczne. Dlatego miejscowi ludzie nigdy ich nie przyjmują. Muszą polegać na standardowych lekach na
malarię, które przyjmują dopiero po zarażeniu się tą chorobą. Co gorsze, drobnoustroje powodujące tę
chorobę zdążyły się już na nie uodpornić. Odwiedzający ten region mogą przyjmować leki zapobiegawcze
tylko przez krótki czas. Jak się okazało, kilku moich wspólników musiano na skutek przyjmowania leków
zapobiegających malarii hospitalizować.
Po powrocie do Georgetown zadzwoniłem do mojego przyjaciela Boba Tate'a w sprawie stabilizowanego
tlenu i w odpowiedzi natychmiast przyleciał do Gujany. Omówiliśmy tę sprawę i postanowiliśmy sprawdzić,
czy uda się sprzedawać stabilizowany tlen w Gujanie. Zamieściliśmy ogłoszenie w miejscowej gazecie,
informując, że nasz roztwór leczy malarię, i to był błąd. Miejscowa stacja telewizyjna natychmiast wysłała
do nas reporterów i znaleźliśmy się w telewizji, mówiąc o naszym preparacie. Potem przybyli reporterzy z
radia. Byliśmy sławni przez trzy dni, po czym rząd rzucił na nas bombę. Minister zdrowia wezwała nas na
rozmowę i oświadczyła nam, że jeśli sprzedamy nasz roztwór jeszcze jednej osobie, trafImy do więzienia,
którego raczej nie polubimy. Widziałem, jak wygląda ich więzienie, i przyznaję, że miała rację.
Któregoś wieczoru odbyłem rozmowę z moim przyjacielem, pierwszym ministrem Mosesem Nagamotoo,
który wyjaśnił mi, że do minister zdrowia zadzwonili przedstawiciele dwóch fIrm farmaceutycznych i
zagrozili, że przestaną dostarczać leki do miejscowego szpitala, jeśli nie zrobi czegoś z tym kimś, kto
utrzymuje, że potrafI uleczyć malarię. Wyjaśnił, że jego rząd w żaden sposób nie może mi obecnie pomóc,
ale podkreślił, że zasugerował minister zdrowia, by dała mi trochę swobody.
W tym momencie popełniłem jeszcze większy błąd. Chociaż wycofaliśmy z gazety nasze ogłoszenie,
nadal sprzedawałem nasz roztwór ludziom, którzy go potrzebowali. Mój partner Bob Tate wrócił do domu, a
ja planowałem dalsze poszukiwania złota w dżungli. Właśnie kończyliśmy przygotowania, gdy
dowiedziałem się, że mają zamiar oskarżyć mnie o przestępstwo i że byłoby lepiej, gdybym przeniósł się w
inne miejsce. Okazało się, że ludzie z Georgetown bardziej boją się dżungli niż ludzie z Las Vegas i rzadko
ścigają w niej kogoś. Natychmiast udałem się w górę rzeki, zaś zaopatrzenie przybyło kilka dni po mnie.
Tak przedstawia się zasadnicza historia odkrycia mówiącego, że stabilizowany tlen czasami leczy
malarię. Jest to zarazem początek mojej historii. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, jak cudownym środkiem jest
stabilizowany tlen.
Nie zamierzone badania i testy
Pozostawałem w górze rzeki przez ponad sześć miesięcy, cały czas pracując przy młynie odzyskującym
złoto. Tę część operacji finansowałem sam, ponieważ Joelowi Kane'owi nie było śpieszno i nigdy nie wniósł
swojego wkładu pieniężnego. Kiedy w końcu pokazał się i zobaczył złoto, które uzyskałem z pomocą
mojego młyna, zażądał pełnego tytułu własności i zaoferował mi trzy procenty zamiast dwudziestu, na które
opiewał kontrakt. Kiedy odmówiłem, sprawił, że właściciel gruntu Mike i wynajęci przez niego droggerzy
rozwalili mój młyn i wynieśli go do dżungli. Teraz zgodnie z kontraktem, jeśli nie wykorzystywał mojej
technologii, nie musiał dawać mi dwudziestu procent. Jego problem polegał na tym, że technologia, którą
zaproponował właściciel gruntu Mike, nie sprawdziła się. Tak więc nie tylko ja straciłem swój wkład, ale on
również, tyle że on jest milionerem i tak naprawdę niewiele go to obchodziło, natomiast jeśli chodzi o mnie,
sprawa wyglądała trochę gorzej.
Kiedy po sześciu miesiącach wróciłem do miasta, wszystkie problemy związane z ministerstwem zdrowia
rozmyły się i bez przeszkód wyjechałem do Stanów Zjednoczonych. Straciłem zainwestowane w tę wyprawę
pieniądze, ale zyskałem wiedzę na temat możliwości stabilizowanego tlenu. Cała ta sprawa zapowiadała się
bardzo interesująco. Złoto przestało mnie obchodzić. Nie mogłem doczekać się powrotu do domu i
rozpoczęcia testów, które miały na celu ustalenie, dlaczego stabilizowany tlen nie zawsze działał.
Kilka miesięcy później inna firma wynajęła mnie do usprawnienia metody odzyskiwania złota i znowu
pojechałem do Gujany. Wciąż pracowałem nad stabilizowanym tlenem. Pewnej nocy przez nieostrożność
dopuściłem do pogryzienia mnie przez setki moskitów. Nie planowałem tego, ale kiedy zorientowałem się,
że mnie gryzą, przestałem z nimi walczyć.
Kilka dni później pojawiły się u mnie pierwsze objawy malarii. Najwcześniejszym symptomem jest lekka
niestrawność w czasie posiłku. Nie jest ona ostra i jest odczuwana jako lekkie odczucie mdłości, które mija
po około piętnastu minutach. Prawdziwe mdłości pojawiają się dopiero następnego dnia. Kiedy już się
rozchorowałem, postanowiłem wypróbować na sobie swoje własne lekarstwo. Z rozpoczęciem leczenia
postanowiłem poczekać do czasu zrobienia badania krwi w szpitalu w Georgetown. To był błąd, który omal
nie kosztował mnie życia.
Autobus, który kursuje z tej części dżungli do Georgetown, nie przyjechał. Wiedziałem, że ludzie, którzy
czekali zbyt długo na leczenie, prawie zawsze umierali. Czekałem na autobus przez kolejne dni, ale nie
przyjechał, a ja stawałem się coraz bardziej chory. Czekałem, ponieważ chciałem mieć absolutną pewność
dzięki badaniu krwi, że mam malarię. Wkrótce wybierałem się do domu i nie miałbym już więcej okazji na
taką próbę, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych.
Nikomu nie powiedziałem, że przeprowadzam na sobie test. Widząc, jak bardzo jestem chory, moi
pracodawcy poczuli się odpowiedzialni za dostarczenie mnie do miasta i kiedy zgodziłem się pokryć część
kosztu przelotu samolotu, który miał mnie zabrać, zgodzili się bez wahania. W tej części dżungli mają radio i
lądowisko dla samolotów. Samolot przybył następnego dnia (w czwartym dniu mojej choroby). Na
lądowisko pojechałem rowerem. Byłem już bardzo chory. Kiedy przylecieliśmy do Georgetown, wsadzili
mnie do taksówki i zawieźli prosto do szpitala.
W szpitalu czekałem kilka godzin na badanie krwi. Z całą pewnością miałem objawy malarii. Lekarz
oświadczył mi, że badanie krwi potwierdziło, iż jestem na nią chory. Byłem pacjentem leczonym
ambulatoryjnie, więc dał mi małą buteleczkę pastylek na malarię. Oczywiście nie przyjmowałem ich.
Zamiast tego wziąłem dużą dawkę mojego własnego lekarstwa. Po kilku godzinach poczułem się znacznie
lepiej. W moim przypadku to lekarstwo działało. Aby zakończyć tę sprawę, poszedłem jeszcze raz do
szpitala i ponownie zrobiłem badanie krwi, które dało tym razem ujemny wynik na malarię. Byłem
szczęśliwy! Byłem pierwszym pacjentem, który miał wykonane badanie krwi przed i po przyjęciu
stabilizowanego tlenu. Uznałem, że wynalazłem lekarstwo na malarię.
Pod koniec roku 1997 wróciłem do Stanów Zjednoczonych i przeniosłem się do Walker Lake w
Nevadzie, dokąd Bob Tate przeniósł moje podręczne laboratorium. Powstał plan, by produkować mój
własny specjalistyczny sprzęt górniczy i zarabiać w ten sposób na utrzymanie i jednocześnie badanie
stabilizowanego tlenu, który stosowałem w dżungli. Przez około rok prowadziliśmy interes ze sprzętem
górniczym, dopóki Bob nie nabawił się potwornej choroby Lou Gehriga (stwardnienie zanikowe boczne),
przez co nie był w stanie wykonywać prawie żadnej pracy.
Sprzedaż sprzętu zaczęła maleć i to z wielu powodów. Czasopismo, w który się ogłaszaliśmy, popełniło
duży błąd w naszej reklamie, którego nie chciało zrekompensować, co kosztowało nas tysiące. Ostatecznie
doszło do tego, że zacząłem utrzymywać się z emerytury. Od czasu do czasu dostawałem też zlecenie na
oznaczenie próby, co dawało niewielki dodatkowy dochód.
Z pomocą mojego syna, który wyposażył mnie w komputer i nauczył korzystania z Internetu, zacząłem
prowadzić korespondencję z przyjaciółmi w Afryce. Zaprzyjaźniłem się z pewnym facetem z Tanzanii, który
był przewodnikiem wypraw safari na Kilimandżaro. Nazywał się Moses Augustino. Zdałem sobie sprawę, że
zależało mu na zaprzyjaźnieniu się z ludźmi z Ameryki, ponieważ miał w tym pewien interes. Gdybym był
na jego miejscu, zrobiłbym to samo. Wkrótce poprosił mnie o 40 dolarów. Zrozumiałem, że 40 dolarów to
dla niego mnóstwo pieniędzy, choć prawdę mówiąc właśnie wtedy była to znaczna kwota również dla mnie.
Ponieważ jednak chciałem, aby wypróbował stabilizowany tlen na chorych na malarię w Tanzanii, posłałem
mu te 40 dolarów.
Ten dar opłacił się, ponieważ Moses zaczął podawać mój roztwór zgodnie z moimi instrukcjami znanym
sobie ofiarom malarii z jego terenu. Wkrótce okazało się, że ludzie szybko odzyskują zdrowie, jednak i tym
razem nie wszyscy. Miał przyjaciela doktora, któremu opowiedział o stabilizowanym tlenie (wówczas
nazywaliśmy go Humble Health Drink). Posłałem temu lekarzowi dwie butelki i odwrotną pocztą
otrzymałem odpowiedź, w której stwierdził, że nie rozumie, w jaki sposób słona woda może pomóc w
przypadkach malarii. Odpisałem mu: „Proszę spróbować, a się pan przekona”. Spróbował i był bardzo
zdziwiony. No i wszystkich swoich pacjentów chorych na malarię zaczął leczyć tym roztworem.
Badania chemiczne
W tym samym czasie starałem się ustalić, jakiego rodzaju związkiem chemicznym jest w rzeczywistości
stabilizowany tlen i jak powstaje. Chciałem ustalić, dlaczego nie jest efektywny we wszystkich przypadkach.
Dowiedziałem się, że po raz pierwszy prace nad nim rozpoczął w roku 1926 w Niemczech dr William F.
Koch. Używał go w przypadkach umysłowo opóźnionych dzieci, uważając, że stabilizowany tlen wytwarza
nietoksyczny tlen identyczny z wytwarzanym w procesie oddychania. Dr Koch stosował swoją metodę przez
następnych dziesięć lat, wierząc, że w ten sposób zwiększa ilość tlenu w mózgu upośledzonych dzieci.
Stabilizowany tlen zawitał do Stanów Zjednoczonych około roku 1930. Po latach ci, którym udało się
odtworzyć jego formułę, zaczęli dodawać go do różnych produktów, sądząc, że jest to użyteczny dla
organizmu rodzaj tlenu.
Dla kogoś, kto ma ograniczoną wiedzę w zakresie chemii, ustalenie formuły stabilizowanego tlenu nie
było łatwą sprawą, nawet w roku 1998. Wszyscy znający jego formułę nie ogłaszali jej, a sprzedając gotowy
produkt, nie podawali na etykiecie jego składu (to chloran sodu (sodium chlorite) o wzorze NaClO
2
).
Znalazłem jedną firmę, która podawała instrukcje używania stabilizowanego tlenu. Pisali w nich, że po
dodaniu kilku kropel do szklanki wody, stabilizowany tlen staje się niestabilny - stąd nie należy zwlekać z
wypiciem roztworu dłużej niż godzinę. Wydało mi się to interesujące. Dodałem dziesięć kropel do szklanki
wody, odczekałem około ośmiu godzin i powąchałem go, tak jak to często czynią chemicy. Spodziewałem
się poczuć zapach chloru. Wiedziałem, że jeśli woda destabilizuje tlen, to dzieje się tak dlatego, że zmniejsza
jego zasadowość (staje się bardziej neutralny). Użyłem dziesięciu kropel, ale już wtedy zdawałem sobie
sprawę, że należy zastosować więcej. Po dodaniu dwudziestu kropel stabilizowanego tlenu do szklanki
wody, postanowiłem dodać jeszcze trochę octu, ponieważ zawiera on kwas octowy, o którym wiedziałem, że
jeszcze bardziej od wody zmniejszy zasadowość stabilizowanego tlenu. W tym przypadku odczekałem aż 24
godziny, a mimo to wciąż dawało się wyczuć znacznie silniejszy zapach chloru.
W tym czasie moi przyjaciele w Afryce trochę już mi wierzyli i zgodzili się przeprowadzić dalsze próby.
Zaczęli od zastosowania poprawionej receptury obejmującej 20 kropel stabilizowanego tlenu i łyżeczkę do
herbaty octu na szklankę wody. Po odczekaniu 24 godzin podali tak przygotowany roztwór kilku pacjentom,
którym nie pomógł stabilizowany tlen przygotowany według poprzedniej receptury. Kuracja z
zastosowaniem octu i odczekaniem 24 godzin okazała się skuteczna we wszystkich przypadkach.
Do sprawdzania mojej mieszaniny kupiłem paskowe wskaźniki chloru, takie jak te stosowane w basenach
pływackich, i proszę zgadnąć, co odkryłem? Otóż, po kilku godzinach w mieszaninie zaczęła pojawiać się
niewielka ilość chloru, a po 24 godzinach stężenie chloru wynosiło co najmniej 1 ppm (część na milion). Nie
było to całkowite rozwiązanie, ale znacząco zbliżyłem się do niego. Początkowo nie zdawałem sobie sprawy,
że wskaźniki mierzyły stężenie dwutlenku chloru. Potem zawierające mieszaninę naczynie przykryłem
pokrywką i okazało się, że po dwóch godzinach wytworzyło się to samo stężenie chloru co po 24 godzinach
bez przykrywki. Działo się tak, oczywiście, wtedy, gdy stosowałem ocet, no i wynik był taki dlatego, że
chlor nie ulatniał się tak szybko.
Przekazałem te wyniki do Tanzanii i zaczęli stosować tę nową procedurę. Dodawali łyżeczkę octu,
stosowali pokrywkę i czekali dwie godziny przed podaniem mieszaniny ofiarom malarii. Wynik za każdym
razem był pozytywny. Nie było żadnych niepowodzeń.
Wszystko to wydaje się obecnie łatwe, ale ja musiałem wykonać ponad 1000 różnych testów w czasie
jednego roku, aby te „proste” rzeczy ustalić. Moje zasoby pieniężne były bardzo ograniczone, a paski
wskaźników do basenów pływackich były drogie, podobnie jak różne chemikalia, których potrzebowałem do
testów.
Muszę przyznać, że nie zrobiłem niczego szczególnie mądrego lub olśniewającego - po prostu
poruszałem się po omacku posiadając mizerną wiedzy z chemii i metalurgii. Faktem jest jednak, że przez 25
lat pracowałem jako inżynier badawczy w przemyśle lotniczym i kosmonautycznym, aranżowałem także
próby z bombami atomowymi i inne podobne zadania. Stąd miałem pewne doświadczenie w prowadzeniu
badań. Wypróbowałem kilkanaście kwasów w setkach kombinacji.
Stabilizowany tlen jest stabilny ze względu na jego wysoką zasadowość. Kiedy do szklanki wody doda
się kilka jego kropel, jego zasadowość zostaje zneutralizowana przez wodę i zawarte w nim jony stają się
niestabilne i zaczynają uwalniać chlor. Tak przynajmniej mi się wówczas wydawało.
Tak więc chodzi o to, jak sprawić, aby działo się to szybciej? Po wypróbowaniu wszystkich mineralnych i
organicznych kwasów ustaliłem, że najlepiej działa organiczny kwas octowy, który w rozcieńczonej postaci
znamy jako ocet.
Potem doszło do małego przełomu, w zasadzie bardzo prostej sprawy. Zrezygnowałem ze stosowania
wody i do czystej, suchej, pustej szklanki wlałem po prostu 20 kropel stabilizowanego tlenu i trzy łyżeczki
octu. Potem pokręciłem szklanką, żeby zamieszać zawartość. Działało i to w ciągu trzech minut!
Sprawdziłem mieszaninę wskaźnikami chloru i okazało się, że odczyt pokazuje 5 ppm, a kiedy dodałem do
niej dwie szklanki wody, nastąpiło rozcieńczenie do wartości poniżej 1 ppm, ale smak był okropny.
Mieszanina stabilizowanego tlenu z wodą nie ma najgorszego smaku przed uwolnieniem chloru, ale
później jest on okropny. Niektórzy ludzie zdają się nie zwracać uwagi na smak, ale większość zwraca.
Próbowałem różnych soków, ale wystąpiły dwa problemy. Po pierwsze, potrzebowałem czegoś, co miałoby
znośny smak, i zarazem czegoś, co nie zmieniałoby ilości chloru. Po wypróbowaniu wielu soków i napojów
zdecydowałem się na zwykły sok z jabłek bez dodatku witaminy C.
Cudowny Mineralny Suplement
W roku 2001 przeniosłem się do małego miasteczka Mina w Nevadzie, gdzie zamieszkałem za darmo na
posesji, na której wydobywano złoto. Mój przyjaciel Dick Johnson pomógł mi w ten sposób w badaniach.
Dało mi to kilka dodatkowych dolarów na badania związane ze stabilizowanym tlenem.
Zacząłem przygotowywać znacznie silniejsze roztwory od dostępnego na rynku stabilizowanego tlenu.
Od wielu lat stabilizowany tlen był sprzedawany w postaci 3,5-procentowego chloranu sodu. Mój roztwór,
któremu nadałem nazwę Miracle Mineral Supplement (Cudowny Suplement Mineralny), był 28-
procentowym chloranem sodu. Jest on ośmiokrotnie silniejszy od dostępnego w handlu stabilizowanego
tlenu. Oznacza to, że kiedy wybieram się do dżungli, mogę zabrać ze sobą ośmiokrotnie więcej „mocy
uzdrawiającej”, niż gdybym wybrał oryginalną postać stabilizowanego tlenu.
Spróbuję wyjaśnić, o co chodzi. W ostatnich 80 latach badacze prowadzili testy przy użyciu od pięciu do
maksymalnie dwudziestu kropel 3,5-procentowego roztworu. Kiedy zacząłem leczyć ludzi chorych na
malarię i inne choroby, w sytuacji gdy kilka kropel nie działało, dawałem ich więcej. We wszystkich
badaniach dotyczących stabilizowanego tlenu, których opisy udało mi się przeczytać, nikt nie zwiększył
liczby kropel ponad 25, poza tym mało kto stosował ich tak dużo. Jedyne zabezpieczenie, jakie stosowałem,
polegało na tym, że silniejsze dawki zawsze wypróbowywałem na sobie.
Zwykle miałem do czynienia z ludźmi, którzy chcieli wyzdrowieć i zgadzali się wypróbować roztwór po
tym, jak sam przetestowałem go na sobie. Nie przechodziłem z dawki 10 kropel stabilizowanego tlenu od
razu do 120 kropel, ale dochodziłem do niej stopniowo i po godzinie stosowałem następne 120 kropel.
Robiłem to rzadko i do momentu, kiedy odkryłem, co powoduje ustąpienie choroby.
To nie jest lekarstwo, ale mineralny suplement, a ja nie jestem lekarzem, ale wynalazcą. Nie wiem, jak
brzmi przysięga Hipokratesa, i nie próbuję leczyć, to należy do lekarzy. Moim celem było wynalezienie
bezpiecznej kuracji na malarię, odkąd doszedłem do wniosku, że jest to możliwe, i zrobiłem to.
Uważam, że nigdy nikogo na nic nie naraziłem i osobiście wyleczyłem ponad 2000 ludzi. Leczeniu
poddano ogółem ponad 75 000 przypadków malarii i robili to głównie ludzie, których tego nauczyłem.
Poddani kuracji pacjenci zostali wyleczeni i nie doszło wśród nich do żadnego przypadku zgonu. W
normalnych warunkach należałoby się spodziewać około 300 zgonów. Kiedy mówię „wyleczeni” rozumiem
przez to, że ci ludzie wstali, uśmiechnęli się, włożyli ubranie i wrócili do pracy. O ile mi wiadomo, nie
doszło u nich do nawrotów. Czy wykonywaliśmy próby - „podwójnie ślepe” i „potrójnie ślepe”? Otóż nie.
Nie mieliśmy wystarczających środków.
Bill Gates oświadczył nam telefonicznie, że nie pomoże nam, dopóki nie uzyskamy atestu Urzędu ds.
Żywności i Leków (Food and Drug Administration; w skrócie FDA), który kosztuje miliony, tymczasem
tych ludzi w Afryce, którzy wrócili do pracy i czują się dobrze, mało obchodziło, czy mamy atest FDA, czy
nie. Kiedy zadzwoniłem do FDA, powiedzieli mi, że jeśli stosowałem moją recepturę w Afryce, to nie mają
w tej sprawie nic do powiedzenia i nie będą tego komentować, ale gdybym chciał dostać zgodę na leczenie w
ten sposób malarii w USA, to zupełnie inna sprawa. Zupełnie ich nie obchodziło, że to nie jest lekarstwo.
Według nich w momencie gdy mówię „leczenie dowolnej choroby”, moja receptura staje się lekiem, dla
którego wymagane są niezliczone testy i oceny laboratoryjne, które muszą być wykonane przed udzieleniem
zezwolenia, co kosztuje minimum 50 milionów dolarów.
Dopóki ktoś wykorzystuje mineralny suplement, aby poprawić ludziom samopoczucie, nikt go nie
krytykuje, dopóki wykorzystuje go, aby poprawić ich zdrowie, nikt się go nie czepia, ale gdy usiłuje leczyć
kogoś z jakiegoś schorzenia przy jego pomocy, mimo iż jest używany od co najmniej 80 lat, to już zupełnie
inna sprawa. Ktoś taki musi być lekarzem i wykonać kliniczne próby, musi mieć 100 milionów dolarów na
podwójnie i potrójnie ślepe testy oraz spełnić dziesiątki innych wymogów. Nikt nie zaoferuje ci pieniędzy -
wszyscy tylko mówią, co musisz zrobić. Ich stosunek do sprawy można wyrazić stwierdzeniem: „Jak śmiesz
leczyć kogoś! Mogą to robić tylko lekarze i farmaceuci”.
Wiemy, że MMS (Miracle MineraI Supplement - Cudowny Suplement Mineralny) to 28-procentowy
chloran sodu, który po zmieszaniu z octem generuje dwutlenek chloru (ClO
2
). Dzieje się tak dlatego, że kwas
octowy (ocet) neutralizuje roztwór, a nawet nadaje mu lekko kwaśny odczyn. Preparat MMS jest normalnie
bardzo zasadowy. Kiedy dodając octu nadaje się mu odczyn kwaśny, staje się lekko niestabilny i zaczyna
uwalniać dwutlenek chloru. Odmierzając odpowiednią liczbę kropli oraz ilość octu wiemy, że wytwarza
około trzech miligramów (3 mg) dwutlenku chloru w czasie około 3 minut. Kiedy zostaje dodany sok
jabłkowy (lub inny bez dodatku witaminy C), roztwór staje się tak rozcieńczony, że zawiera około 1 ppm
dwutlenku chloru. Tak powstały roztwór MMS nadal generuje dwutlenek chloru, ale znacznie wolniej.
Chlor i dwutlenek chloru mają wiele antyseptycznych zastosowań - od ponad 100 lat są używane do
odkażania wody i zabijania drobnoustrojów chorobotwórczych w szpitalach. Ostatnio dwutlenek chloru jest
coraz częściej używany, szczególnie do oczyszczania wody. FDA dopuścił ten związek do odkażania
kurczaków, wołowiny i innej żywności.
Badania dowodzą, że dwutlenek chloru jest znacznie bezpieczniejszy od czystego chloru, ponieważ ma
działanie selektywne wobec drobnoustrojów chorobotwórczych w wodzie i w przeciwieństwie do czystego
chloru nie tworzy związków z zawartymi w niej innymi składnikami. Prosta chemia mówi nam, że podobne
zjawisko zachodzi w organizmie. Udowodniono, że chlor z pitnej wody, dostając się do organizmu, tworzy
co najmniej trzy rakotwórcze związki, natomiast w przypadku dwutlenku chloru żadnych takich związków
nie znaleziono. Amerykańskie Towarzystwo Chemików Analitycznych ogłosiło w roku 1999, że dwutlenek
chloru jest najsilniejszyrn znanym człowiekowi zabójcą patogenów.
Nie ma usprawiedliwienia dla braku badań roztworu od stu lat używanego do zabijania zarazków
chorobotwórczych. Firmy farmaceutyczne nie tylko nie wykonały badań stabilizowanego tlenu, ale wręcz
odmówiły ich przeprowadzenia, i to wielokrotnie.
Uwagi końcowe
Cudowny Suplement Mineralny można kupić w każdej chwili. Jeśli ktoś nie chce mieć kłopotów i
jednocześnie chciałby spróbować mojego preparatu, może zamówić go u mojego przyjaciela Kennetha
Richardsa w Kanadzie lub u innych ludzi w Stanach Zjednoczonych, którzy go wytwarzają. Obecnie
wszyscy oni sprzedają go po mniej więcej takiej samej cenie wynoszącej około 20 dolarów plus koszty
przesyłki. Większość pakuje preparat do butelek mieszczących jego 4 uncje (około 0,16 litra). Jak dotąd
udało się im utrzymać tę niską cenę. Chciałbym, aby każdego było stać na MMS, aby nie trzeba było
wydawać na niego dużo pieniędzy. Butelka zawiera 650 sześciokroplowych dawek MMS, który ma ważność
dwóch lat. To znacznie więcej preparatu niż u kogokolwiek innego, kto sprzedaje słaby roztwór
stabilizowanego tlenu. Każdy może zrobić go samodzielnie lub zakupić. Udostępnijcie go tylu osobom, ilu
się tylko da.
Informacje o tym, jak nabyć MMS uzyskać można pod adresami
Nie mam żadnego interesu w sprzedaży prowadzonej przez moich przyjaciół, ale Kenneth zgodził się
przeznaczać 1 dolara od każdej sprzedanej butelki na rzecz dotowania dystrybucji MMS w Afryce, dzięki
czemu każdy kupujący pomaga ludziom w Afryce.
Jeśli ktoś chciałby z jakichś powodów skontaktować się ze mną, może pisać do mnie na adres poczty
elektronicznej jim@jimhumble.com. Proszę jednak pamiętać, że przez filtr antyspamowy przepuszczone
będą tylko te e-maile, które w rubryce temat będą miały wpisane „Stories of Success”. Wszystkie e-maile
(napisane po angielsku), które przejdą przez filtr, będą przeczytane.
O autorze:
Jim V. Humble przez wiele lat był zatrudniony w przemyśle lotniczym i kosmonautycznym. Pracował
przy budowie pierwszego międzykontynentalnego pocisku rakietowego, pojazdu księżycowego oraz wielu
innych przełomowych urządzeń. Skonstruował między innymi automatyczny otwieracz drzwi garażowych,
unowocześnił starą technologię wydobywczą, odkrył sposób eliminacji zagrożenia dla zdrowia ze strony
rtęci oraz opracował technologię odzysku złota przy pomocy wody. Napisał cztery książki na temat
górnictwa i jedną poświęconą zdrowiu Breakthrough: The Miracle Mineral Supplement of the 21st Century
(Przełom - Cudowny Suplement Mineralny XXI wieku), która jest dostępna na jego stronie internetowej
zamieszczonej pod adresem www.miraclemineral.org (część pierwszą można ściągnąć bezpłatnie w formacie
pdf). Zainteresowanych dodatkowymi informacjami na temat dwutlenku chloru i Cudownego Suplementu
Mineralnego oraz ich zastosowania w lecznictwie sugerujemy odwiedzenie jego strony internetowej i
nabycie pełnego wydania ww. książki. Jego najbliższym celem jest powrót do Afryki, gdzie prowadził
wcześniej testy, aby całkowicie wyeliminować malarię w jednym z tamtejszych krajów i udowodnić w ten
sposób światu, że jest to możliwe.
Przełożył Jerzy Florczykowski
„Nowe tajemnice niekonwencjonalnej medycyny” - Elżbieta Cybulska
(fragmenty – wybrane rozdziały)
Uzdrawianie świadomości
Pracę nad sobą proponuję zacząć już od dzisiaj. Na początek zapoznajmy się z programem Akademii
Emocji działającej w Wielkiej Brytanii. Nosi on tytuł Właśnie dzisiaj, a więc:
Właśnie dzisiaj - postaram się żyć tylko przez ten jeden dzień, nie starając się uporać naraz ze wszystkimi
problemami swego życia. Zaraz, w tej chwili, mogę zrobić choć jedną rzecz, coś, z czym nie chcę pozostać
na zawsze.
Właśnie dzisiaj - będę szczęśliwy. Szczęście przychodzi od wewnątrz, nie jest sprawą zewnętrznych,
przypadkowych okoliczności. Dlatego ja będę szczęśliwy.
Właśnie dzisiaj - postaram się dostosować do tego co jest, a nie naginać wszystko i wszystkich do moich
pragnień. Będę starał się zaakceptować moją rodzinę, moich przyjaciół, moją pracę i interesy oraz
okolicznościowe życiowe takimi, jakimi będą.
Właśnie dzisiaj - zadbam o zdrowie swego ciała, będę ćwiczył sprawność swego umysłu, przeczytam coś,
co posłuży mojemu rozwojowi duchowemu.
Właśnie dzisiaj - zrobię coś dobrego bezinteresownie, nie bacząc, czy ktoś dowie się o tym , nie licząc na
nic w zamian. Zrobię przynajmniej jedną rzecz, na którą trudno mi się było zdobyć wcześniej, a także
choćby drobną przysługę, jakiś gest miłości w stronę swego sąsiada.
Właśnie dzisiaj - postaram się być miłym i życzliwym dla kogoś, kogo spotkam na swojej drodze. Będę
starał się wyglądać możliwie najlepiej, ubrać się gustownie, mówić spokojnie, działać odważnie, nie
krytykować i nie znajdować win ani błędów u nikogo, a także nie starać się naprawiać nikogo poza sobą
samym.
Właśnie dzisiaj - mam program dla siebie. Może nie wypełnię go całkiem dokładnie, lecz mam go i będę
go miał nadal. Będę wystrzegał się dwóch wrogów - pośpiechu i niezdecydowania.
Właśnie dzisiaj - przestanę mówić „Gdy będę miał czas”. „Nigdy nie znajdę czasu na nic”. Jeśli chcę
mieć czas, muszę go sobie wziąć.
Właśnie dzisiaj - mam czas na medytację i czas, aby pomyśleć o ludziach, którzy mnie otaczają. Będę
mógł poświęcić czas na relaks i myśli o poszukiwaniu Prawdy.
Właśnie dzisiaj - pozbędę się strachu. Szczególnie nie będę się bał być szczęśliwym, cieszyć się tym, co
jest dobre, ładne i miłe w życiu.
Właśnie dzisiaj - zaakceptuję siebie i będę żyć najlepiej, jak tylko potrafię.
Właśnie dzisiaj - wybieram wiarę w to, że mogę tak przeżyć ten jeden dzień.
Ten wybór jest moim wyborem.
To ja sam wybieram.
Program Akademii Emocji, popularyzowany też w swoim czasie przez Akademię Życia Lucyny
Winnickiej, ma na celu uzmysłowienie, iż tylko pełna integracja umysłu, ciała i duszy daje pełnię zdrowia,
dobrego samopoczucia. Dzięki takiej integracji następuje prawidłowy przepływ energii przez nasz
orrganizm. Zakłócenie tego przepływu, zablokowanie, powoduje chorobę, depresję. Medycyna holistyczna,
traktująca człowieka jako całość psychofizyczną, uważa, że prawie wszystkie choroby mają swój początek w
sferze psychiki, różnych emocji, niewłaściwym, a jakże często negatywnym myśleniu o sobie oraz innych.
Najwyższy czas to zmienić!
Najwyższy czas wziąć odpowiedzialność za siebie!
Co to znaczy wziąć odpowiedzialność za siebie? To znaczy uświadomić sobie, że zdrowie Człowieka ma
tak wielką wartość, iż każdy musi się czuć odpowiedzialny za nie, bez oglądania się na lekarzy, uzdrowicieli
i medykamenty. Wziąć odpowiedzialność za swoje zdrowie, to zmierzyć się ze sobą, a nie oszukiwać
wkładaniem kolejnych masek na twarz i udawaniem pozornej szczęśliwości. Już Darwin głosił, że czas
ludzkiego życia zaprogramowany jest na ok. 200 lat - i żylibyśmy tak długo, gdybyśmy „sami się nie
zabijali”, a umieli żyć w zgodzie z prawami natury i ciała. Nasz organizm jest i tak dla nas niezwykle
wyrozumiały i cierpliwie znosi wszelkie sprzeniewierzenia się odwiecznym prawom natury. Natura
wyposażyła nas w mechanizm samouzdrawiania, ale najpierw trzeba wiedzieć jak z tego korzystać.
Można i trzeba korzystać z dobroczynnej mocy naszych sił psychicznych i duchowych. Aby to jednak
uczynić, należy chcieć choć na chwilę zatrzymać się w odwiecznej pogoni za dobrami doczesnymi i chwilę
pomedytować nad sobą.
„Nie będzie zdrowego społeczeństwa, dopóki nie przestaniemy szukać szczęścia w posiadaniu i
doraźnych przyjemnościach... Ci, których rozczarowała cywilizacja techniczna, którzy pragną odnaleźć cel i
pełnię życia już uczynili krok na drodze ku zdrowiu. Szukają prawdy, sprawiedliwości, miłości, Nieważne,
gdzie to odnajdą, w religii czy filozofii, w sztuce, czy muzyce, w nowym stylu życia, który przybliży ich
Natury i jej prawom, w wiedzy czy po prostu w satysfakcji płynącej z wykonywania codziennych
obowiązków. Naprawdę, nie ma znaczenia, od czego zaczniemy. Najważniejsze jest to, aby skoncentrować
się na zaspokojeniu potrzeb i pragnień całej swej istoty, nie tylko potrzeb ciała. Gdy to osiągniemy, reszta
dokona się sama” - stwierdza Jack Worsley w Rozmowach o akupunkturze.
Stare, ludowe przysłowie mówi, że człowiek jest stworzony do szczęścia jak ptak do lotu. Aby jednak
móc się do tego lotu poderwać, trzeba być zdrowym. Zdrowym - nie w znaczeniu, że jest to brak choroby lub
kalectwa - ale że posiadamy pełną zdolność do twórczego, owocnego i radosnego życia z maksymalnym
wykorzystaniem potencjału wszystkich swoich możliwości psychofizycznych.
Kto zatem z Czytelników może powiedzieć z ręką na sercu, że znajduje się w takim stanie? Dla
upewnienia się proponuję przeprowadzenie testu opracowanego przez filozofa i dietetyka Nyioti Sukarswa
(1893-1966). Celem tego testu jest kompleksowa ocena własnego zdrowia.
Jeżeli więc:
1. Nie występuje uczucie ciągłego zmęczenia, częste katary oraz stwierdzenie ustne lub myślowe
„trudne, niemożliwe, nie mogę” i nie pojawia się leniwa niechęć pokonywania trudności, ocena
wynosi = 5 punktów.
2. Mamy dobry apetyt, co bywa oznaką zdrowia, o ile spożywa się umiarkowane ilości rzeczywiście
zdrowych pokarnów i to z uczuciem przyjemności = 5 punktów.
3. Nasz Sen jest głęboki i bez majaczeń sennych i ponownego przeżywania zdarzeń dziennych = 5
punktów.
4. Dopisuje nam dobra pamięć - najważniejszy czynnik życia wewnętrznego = 10 punktów.
5. Mamy dobry humor, miły sposób bycia, pogodę ducha, a krytyka nas nie razi i bezinteresownie
czynimy dobro = 10 punktów.
6. Posiadamy szybkość oceny sytuacji, prawidłowej reakcji i precyzję dzialania oraz nawyk
zaprowadzania porządku u siebie i wokół siebie = 10 punktów.
7. Nasze życie jest sprawiedliwe i uczciwe. Nie kłamiemy, nawet w obronie wlasnej, cechuje nas
ścisłość i dokładność, zlo przetwarzamy w dobro i nigdy nie ulegamy zwątpieniu w swym działaniu
= 15 punktów.
Jeżeli uzyskamy powyżej 40 punktów, możemy się cieszyć, gdyż znaczy to, że jest dość dobrze. Suma 60
punktów i więcej świadczy o bardzo dobrym stanie naszego ducha i ciala. Zwracam uwagę, że autor testu
bardzo duże znaczenie przywiązuje nie tylko do zdrowia fizycznego, ale także stanów emocjonalnych i
psychicznych. Pomiędzy ciałem, umysłem a duchem istnieje ścisła zależność, a jej idealnym przejawem jest
wewnętrzne poczucie harmonii i równowagi, co daje pelnię zdrowia.
Zdaniem wybitnego lekarza i humanisty profesora Juliana Aleksandrowicza - nie jest zdrowy człowiek,
który:
–
sam cierpiąc, świadomie wyzwala cierpienie u innych,
–
sam syty, obojętnie patrzy, jak inni przymierają głodem,
–
karci innych za kłamstwa i czyny, które sam popełnia,
–
za akty doznanej życzliwości nie potrafi być wdzięczny, lecz czuje się upokorzony i zamiast
wdzięczności odpłaca niechęcią,
–
nienawidzi innego człowieka z przyczyn irracjonalnych, jak uprzedzenia rasowe, religijne i nie
potrafi się z tej nienawiści wyzwolić,
–
nie potrafi obiektywnie ocenić siebie i ma albo zbyt wygórowane mniemanie o sobie, albo nie
docenia swojej wartości,
–
czuje się upokorzony niedoborami fizycznymi lub psychiczznymi i nie ma wewnętrznego
imperatywu ich wyrównania,
–
nie potrafi odnajdywać radosnych i pięknych stron życia swojego i innych, a jedynie smutek i
bezsens istnienia,
–
boi się zarówno wroga rzeczywistego, jak i urojonego, i nie potrafi się od tego lęku uwolnić,
–
świadom, jak szkodliwe dla zdrowia jest zakłócanie rówwnowagi środowiska naturalnego czyli
biosfery, nie przeciwdziała mu w miarę swoich możliwości,
–
ma brak wyobraźni i nie potrafi nakreślić wizji lepszego jutra, gdyż jego świadomość skażona jest
zgubnym mitem o preferencji wartości materialnych nad etycznymi.
Stanowisko profesora Aleksandrowicza potwierdza to, co odkryto już przed wieloma wiekami. Ojciec
nowożytnej medycyny Hipokrates z Kos (460-377 p.n.e.) w dziele Corpus Hippocraticum głosił, że zdrowie
wymaga stanu równowagi między wpływami środowiska, sposobem życia oraz różnymi elementami ludzkiej
natury.
Wypływa z tego wniosek, że choroby nie należy traktować jako nieszczęścia bezprawnie wdzierającego
się w ludzkie życie, lecz jako wynik różnych przyczyn prowadzących do dysharmonii i utraty równowagi.
Trudno początkowo to zrozumieć i uwierzyć.
Toteż właśnie dzisiaj, tu i teraz proponuję rozpocząć uzdrawianie własnej świadomościl Nie można tego
dokonać, dopóki nie zrozumie się, że początek wszelkiej choroby, niepowodzenia i nieszczęścia ma swoje
źródło w negatywnym myśleniu człowieka o sobie i otoczeniu.
Sztuka i rola pozytywnego myślenia
Głębokie myśli wywołują w nas silne uczucia, czyli określone stany emocjonalne i psychiczne, które na
drodze impulsów nerwowych wpływają na pracę poszczególnych układów i narządów organizmu.
Myśl może więc w bezpośredni sposób ingerować w procesy zachodzące wewnątrz komórek ustroju.
Dokładne funkcjonowanie myśli nie zostało jeszcze zbadane. Mówi się, że są to fale elektromagnetyczne o
nieznanym zasięgu. Naukowcy twierdzą, że każdy z nas ma około 50 tysięcy myśli dziennie. Ile w tym
gąszczu myślowym jest zwątpienia, złości, nienawiści, pesymizmu i pogardy? Niech każdy sam sobie
odpowie, robiąc rachunek sumienia. Złe, negatywne myśli to pociski samobójcze, które nas bardziej
osłabiają niż choroba i praca.
Pamiętajmy, że:
Myśl jest twórcza!
Myśl jest niezniszczalna - prędzej czy później wróci do nas nawet wtedy, gdy już o niej zapomnieliśmy!
Myśl produkuje rezultaty - będziemy je zawdzięczać wyłącznie sobie, choć do tej pory, nie zdając sobie
sprawy z potęgi myślenia, byliśmy skłonni zdarzenia życiowe rozpatrywać w kategoriach przypadku, zbiegu
okoliczności lub pecha. Myśl jest potęgą, ale człowiek jest jej panem !
Ano właśnie, jak zapanować nad tym nieokiełznanym strumieniem myśli, które bez przerwy kłębią się w
nas?
Przede wszystkim należy zrozumieć, że sami jesteśmy za nie odpowiedzialni. Możemy nimi aktywnie
kierować przez ich stałą kontrolę. Nie jest to takie trudne, wymaga jedynie cierpliwości i niedopuszczania do
siebie negatywnych myśli osłabiających i zużywających energię. Jeżeli pojawiają się takie, to trzeba je
natychmiast zmienić na pozytywne. Np. często, wstając rano, mówimy: „Czuję się fatalnie, jestem do
niczego”, no i w rezulacie mamy dzień pełen szarości, dolegliwości i przykrości.
A można inaczej! „Czuję się świetnie, (a to, że trochę łamie w kościach, to po «rozruchu» przejdzie),
mam przed sobą wspaniały dzień!” Spróbujmy to sobie także zwizualizować, aby wzmocnić pozytywne
myślenie, poprzez wyobrażenie oczekiwanych przyjemności i spełnionych potrzeb. Gwarantuję, że jeżeli z
takim nastawieniem i przekonaniem wkroczymy w nowy dzień, to możemy spodziewać się wszystkiego, co
najlepsze. Nie wolno jednak nigdy wątpić, bo myśli wątpiące błyskawicznie bombardują te pozytywne i
często biorą górę nad nimi.
W celu przekształcenia własnej świadomości i uwolnienia się od wzorców negatywnego myślenia można
stosować afirmacje, które są pozytywnymi myślami, wybranymi przez nas i narzuconymi podświadomości w
celu osiągnięcia pożądanego rezultatu. Przez ich powtarzanie, np. „Jestem teraz i zawsze bezpieczna”, w
miejsce starej matrycy powstaje w umyśle wzór, któremu podporządkowuje się podświadomość.
Nasza podświadomość to bierny i niezwykle skrupulatny magazyn pamięci”. Jeżeli przez dłuższy czas
„wciskamy” jej tschematy myślowe typu: „Jestem pechowcem. Nikt mnie nie kocha” , to jakie mamy
podstawy, by oczekiwać od życia szczęścia, zdrowia? Jeżeli chcemy życia pełnego radości i szczęścia, to i
nasze myśli muszą być takie! Cokolwiek będziemy wysyłać umysłem czy słowami, powróci do nas w
podobnej formie.
Konstruowanie afirmacji jest swego rodzaju sztuką. Słowa, które użyjemy, muszą być przemyślane i nie
mogą być „puste”. Do afirmacji musi być także dołączony obraz, czyli kreacja tego, czego oczekujemy i co
chcemy otrzymać. Musimy po prostu to widzieć niemal ze szczegółami, bowiem gdy zastosujemy afirmację
bezmyślną czyli „pustą”, to rezultat może być nieoczekiwany. Podam przykład. Jedna z moich znajomych
marzyła o komfortowym życiu i gdy poznała tajemnicę afirmacji - postanowiła popracować nad następującą
myślą: „Ja, Kasia, zasługuję na komfort”. Powtarzała tę myśl przez kilkanaście dni, pisała ją wielokrotnie, bo
to też jest wskazane przy utrwalaniu afirmacji, lecz w myślach ani razu nie widziała obrazu tego „komfortu”.
Po trzech tygodniach otrzymała w prezencie mięciutkie bambosze z napisem... „Komfort”!
„Aby otrzymać odpowiednie wyniki stosowanej afirmacji, należy zastąpić nieprawidłowe myśli, idee,
wzorce (kody), które są podstawą twoich problemów, pozytywnymi wzorcami. Zdaj sobie sprawę z tego, iż
to ty kreujesz swoją rzeczywistość. To, co cię spotyka w życiu, jest odzwierciedleniem wzorców
zakodowanych w podświadomości. Z tego wynika możliwość zmiany siebie i otoczenia przez zmianę kodu.
Dotyczy to całokształtu spraw związanych z naszą codziennością, a więc zdrowia, wypadków, chorób,
mieszkania, powodzenia itp. Najważniejsza jest jednak konstrukcja wzoru - kodu, który wbudujesz w
podświadomość. Słowa muszą być dobrane dokładnie, ponieważ realizacja wiąże się z bliskoznaczną treścią
zakodowaną pod znaczeniem danego wyrazu. Na przyklad: jeśli dobra praca kojarzy ci się z niskimi
zarobkami, to afirmując dobrą pracę automatycznie ograniczasz sobie wyższe wynagrodzenie. Należy więc
zmienić kod: „dobra praca przyniesie mi duże pieniądze” - tak piszą o skuteczności afirmacji J. Rudkiewicz i
W. Drewniak w materialacb z Sympozjum Radiestezyjnego w Bydgoszczy w 1989 roku.
Technika budowania afirmacji
Uprzedzam, że proces przekształcania własnej świadomości w celu pozytywnego myślenia nie jest
zabiegiem przynoszącym rezultaty natychmiast, trudno bowiem na początek wejść w stały rytm
pozytywnego myślenia. Tyle myśli kotłuje nam się w głowie w ciągu dnia, że trudno ciągle je „pilnować” i
panować nad nimi. Nie należy jednak się tym zrażać i konsekwentnie, małymi kroczkami, próbować swych
sił w porzuceniu negatywnego myślenia o sobie, swoich bliskich i otoczeniu. Pamiętajmy przy tym zawsze,
że: myśl jest twórcza, każda myśl produkuje rezultaty.
Pracę z afirmacjami najlepiej rozpocząć od wypisania na kartce kilku negatywnych myśli o sobie samym,
często nam towarzyszących, które chcielibyśmy zmienić w pierwszej kolejności, np.: Nigdy mi się nic nie
udaje. Zawsze z czymś muszę nawalić. Jestem leniem i do niczego w życiu nie dojdę. Jestem nerwusem.
Trzęsę się ze strachu w towarzystwie innych ludzi.
Następnym krokiem będzie zbudowanie takich afirmacji, które będą odwróceniem negatywnych myśli o
sobie, lecz nie na zasadzie negacji, tylko wyobrażenia sobie pozytywnego myślokształtu. Nie należy więc
budować afirmacji o treści: ja się nie boję, lecz: ja (wstawiamy swoje imię w ulubionej formie) jestem teraz i
zawsze bezpieczna wśród ludzi. Afirmację najlepiej stosować w czasie teraźniejszym.
Znaczna część negatywnego myślenia o sobie wynika z braku akceptacji samego siebie i wielu pretensji
do siebie. Samoakceptacja jest ściśle związana z wysoką samooceną. Trzeba umieć przede wszystkim
zaakceptować samego siebie.
Proponuję dla przykładu kilka afirmacji prowadzących do samoakceptacji:
1. Ja ........ lubię siebie takim, jakim jestem teraz i zawsze.
2. Ja ........ akceptuję moje życie i moje działania takimi, jakie są teraz i zawsze.
3. Ja ........ zasługuję na miłość i szacunek takim, jakim jestem teraz i zawsze.
4. Ja ........ jestem osobą, którą można kochać.
5. Ja ........ jestem teraz i zawsze życzliwy dla siebie.
6. Ja ........ daję innym miłość, ponieważ daję ją sobie.
7. Ja ........ podejmuję sluszne decyzje we właściwym miejscu i czasie.
8. Ja ........ wybaczam sobie wszystkie krzywdy i cierpienia, jakie kiedykolwiek sobie zadałem.
9. Ja ........ akceptuję swoją kobiecość (męskość) i cieszę się nią teraz i zawsze.
10. Bezpiecznie jest dla mnie ........ pozwolić sobie na miłość.
11. Ja ........ ufam swojej intucji teraz i zawsze.
Spośród podanych afirmacji proponuję wybrać jedną, najbardziej znaczącą dla siebie. Na kartce papieru
piszemy tę afirmację. Obok, po prawej stronie, notujemy myśli i emocje, które są odzewem naszego wnętrza
na napisaną afirmację. Może to np. wyglądać tak, że przy afirmacji: „ja ... lubię i akceptuję siebie taką, jaką
jestem” pojawi się myśl: bzdura, nie ma mnie za co lubić, drażni mnie moje zachowanie i ciągłe te głupie
problemy - ludzie mnie nie lubią i na pewno mają ku temu powody, to głupota to pisanie i wkurza mnie!
Im bardziej trafna jest afirmacja, tym więcej będzie negatywnych stwierdzeń odrzucających ją. Ten stan
rzeczy jest prawidłowy! Znaczy to, że rozpoczął się proces oczyszczania II naszej podświadomości z
negatywnych wzorców myślenia i przeżywania. Praca nad jedną afirmacją może trwać nawet kilka tygodni.
Piszemy ją wielokrotnie na kartce, możemy nagrać na taśmę magnetofonową, powtarzać w myślach, aż do
chwili, gdy zaczną pojawiać się w nas pierwsze spontaniczne reakcje i emocje akceptujące afirmację.
W tym czasie mogą pojawiać się momenty zniechęcenia, zwątpienia, zmęczenia i wewnętrznego buntu.
Są to normalne reakcje podświadomości bardzo przyzwyczajonej do swego „śmietnika” negatywnych
wzorców i utrudniającej nam rozstanie się z nim.
Warto wtedy odpocząć, głęboko oddychać, skorzystać z pomocy drugiej osoby, która będzie biernym
słuchaczem naszej afirmacji lub też będzie ją nam na głos powtarzała.
Niezmiernie ważne jest też dołączenie do afirmacji odpowiedniego obrazu, inaczej mówiąc
myślokształtu, który jest kreacją tego, czego pragniemy. Afirmacje puste, tzw. bezmyślne, mogą przynieść
nam zupełnie nieoczekiwane rezultaty. Jedna z moich koleżanek marzyła o życiu w komforcie. W związku z
tym zbudowała sobie następującą afirmację: Ja, Krysia, zasługuję na komfort. Do afirmacji tej jednak nie
dołączyła żadnego konkretnego obrazu komfortu ani warunków, w jakich ma zaistnieć. Po kilku tygodniach
pracy nad afirmacją urodziwa panna Krysia poznała na weselu sędziwego, owdowiałego multimilionera,
który po kilku dniach znajomości zaproponował Krysi małżeństwo. Panu nie przeszkadzała blisko
pięćdziesięcioletnia różnica wieku, ale dla mojej znajomej był to szok, a że do materialistek nie należy,
znajomość szybko zakończyła. Otrzymała więc od losu szansę na życie w komforcie, ale przecież nie o to jej
chodziło!
Powtarzam raz jeszcze; najpierw musimy w myślach „zobaczyć” z wieloma szczegółami to, co chcemy
otrzymać. Wyobraźnia twórcza to podstawowy czynnik w świadomym budowaniu życia. Nie może spełnić
się los, którego przed sobą nie widzimy!
Siły życia zwane psychicznymi
Człowiek jest istotą potężną! Ukryte są w nim nieograniczone siły psychiczne zwane siłami życia lub
duchowymi. Problem w tym, że - zdaniem naukowców - wykorzystujemy je zaledwie w granicach 5%!
Stanowi to czubek góry lodowej, której reszta tonie w mrokach nieznanego. Co gorsze, człowiek nie jest
nawet świadomy potęgi tej siły i faktu, że jest akumulatorem olbrzymich, nieprzebranych zasobów energii.
Gdybyśmy potrafili wykorzystać chociaż kilka procent więcej własnych sił psychicznych, to żadna choroba
nie miałaby do nas dostępu.
Istnienie tych sił naukowcy wiążą z wciąż niezbadanymi obszarami ludzkiego mózgu i
nieproporcjonalnym wykorzystaniem jego obu półkul. Wybitny lekarz francuski, neurolog, dr Fryderyk
Tilney tak prognozuje:
„Przez opanowanie świadomości będziemy rozwijać centra mózgowe, które udostępnią nam takie siły,
jakich dzisiaj nawet nie domyślamy się”.
Z kolei naukowcy rosyjscy A. Dubow i W. Puszkin w książce Parapsychologia i współczesne
przyrodoznawstwo nawołują:
„Potężna wiedza o człowieku i jego możliwościach powinna stać się własnością ludzkości. Wiadomo, że
wlaśnie nasze czasy - czasy eksplozji informacji stawiają szczególnie wysokie wymagania przed psychiką
człowieka. W związku ze zmienionymi warunkami pracy i nasilającym się tempem życia człowiek nie może
się ograniczyć do swych zwyklych możliwości. Problemem o nadzwyczajnej doniosłości stało się
wykorzystanie rezerwowych możliwości psychicznych czlowieka.”
Idea rozszerzenia potencjalu ludzkiego mózgu nie jest nowa i nie zawdzięczamy jej współczesności. Dwa
tysiące lat temu Jezus powiedział swym uczniom:
Z powodu malej wiary waszej. Bo zaprawdę powiadam wam; Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko
gorczycy, powiecie tej górze; „Przesuń się stąd tam”. a przesunie się. I nic niemoźliwego nie będzie dla was.
O potędze sił drzemiących w człowieku wiedzieli dobrze wielcy tego świata. „Siła człowieka wewnętrzna
jest niezmienna, jakiej rozum ani przewidzieć nie może” - przekonywał swoich przyjaciół w Kole wieszcz
Adam Mickiewicz. „Dla każdego czlowieka najważniejszym przedmiotem poznania jest on sam i jego siła
duchowa” - pouczał Lew Tołstoj. Współcześnie, profesor filozofii Maria Szyszkowska napisała: „Sił
żywotnych jest w nas z reguły więcej niż sądzimy. Trzeba tylko nimi odpowiednio sterować”.
Zanim jednak zacznie się nimi sterować, trzeba je w sobie wyzwolić. Z pytaniem: - Jak wyzwolić w sobie
sily psychiczne? - zwróciłam się do autora slynnej książki Siły życia Martina Graya. Książka ta byla
opublikowana w kilku językach świata, a jej autora los kilkakrotnie tak srodze doświadczył, że ma wielkie
moralne prawo wypowiadać się ten ten temat. Oto co usłyszałam w odpowiedzi:
- „Siły życia to olbrzymi kapitał energii zawartej w każdym z nas, lecz my nie umiemy tej energii
wyzwalać i korzystać z jej dobroczynnej mocy. Mało kto z nas zna swoje możliwości. Tych możliwości, o
których mówię, nie mierzy się liczbą lat spędzonych w szkole czy na uniwersytecie. Nie zależą one od
zakresu wiedzy. Natura nas nimi obdarzyła, a my powinniśmy je ujarzmić i wykorzystać do realizacji
własnych celów i własnego dobra.
Jednym z podstawowych warunków wyzwalania sił psychicznych jest zaufanie sobie samemu i bycie
sobą. Nie wolno mówić: nie mogę, nie potrafię, to mnie nie dotyczy. Trzeba też mieć jasno postawiony cel i
bardzo konsekwentnie do niego dążyć. Wielu z nas marnuje swoją energię na rozpoczynanie od początku
wciąż nowych rzeczy, których nie doprowadza do końca. Inni z kolei topią się w morzu złości, nienawiści,
zazdrości. Te negatywne emocje bardzo osłabiają człowieka. Należy ich natychmiast zaniechać! A swoją
energię ukierunkować na wszystko, co pozytywne i potwierdzać to w czynnym działaniu.
Na spotkaniach ze mną powtarzam: DZIAŁAJ! Coś jest nie tak? Nie załamuj się! Poszukaj wsparcia i
zacznij zmieniać to, co nie jest w porządku. Niekoniecznie trzeba zmieniać wszystko. Nie można tego
dokonać za jednym razem. Trzeba jednak pragnąć tej zmiany, a w tym celu wykonać pierwszy krok. W ten
sposób wyzwala się energię psychiczną i dąży do sukcesu. Bierność zabija! Tylko ten kto zna swoje
pragnienia, może im zadośćuczynić.”
Tyle Martin Gray. Ze swej strony pragnę dodać, że warunkiem korzystania z zasobów własnej energii
psychicznej jest zerwanie z negatywnym myśleniem. Pisałam już w poprzednim rozdziale, że myśl jest
potężną formą energii budującą nasz los i zawsze trzeba mieć tego świadomość.
Co jednak robić, gdy już nieszczęście czy choroba czlowieka dosięgły? Przede wszystkim - za żadną cenę
- nie wolno podddać się zwątpieniu, które szalenie oslabia. Jeden z moich zagranicznych przyjaciól
psychoterapeutów tak zwykł mawiać na zajęciach:
„Nie zgadzaj się na to, że jesteś chory! Nigdy nie mów ludziom, że jesteś chory! Nigdy do tego nie
przyznawaj się przed samym sobą! Choroba jest jedną z wielu rzeczy, którym od początku należy
przeciwstawiać się!”
Wszystko, cokolwiek dzieje się w naszym życiu, jest rezultatem mentalnych schematów myślowych,
które kreują rzeczywistość i są przyczyną naszych chorób.
Oto co na ten temat pisze Luiza L. Hay w broszurze Ulecz swoje ciało:
„Jestem przekonana, że każda choroba może cofnąć się poprzez zmianę sposobu myślenia. Stwierdzono u
mnie kiedyś raka pochwy. Kiedy miałam pięć lat, zgwałcono mnie, byłam dzieckiem często bitym, nie było
więc nic dziwnego w tym, że rak pojawił się w pochwie. Było to związane z zakorzenionym w mojej
podświadomości glębokim urazem i zranieniem. uświadomiałam sobie, że jeśli nie zmienię schematu
myślenia, lekarze będą mnie kroili, aż nie będzie co kroić. Każdy rak czy jakakolwiek inna choroba powraca,
dzieje się to, bo chory nie poczynił żadnych zmian w sposobie myślenia.
Wiedziałam, że gdybym mogła oczyścić swój schemat myślowy, który stworzył warunki do powstania
raka, nie potrzebowałabym lekarza. A więc targowałam się o czas. Lekrz niechętnie dał mi trzy miesiące,
ostrzegając jednocześnie, że zwłoka ta zagraża życiu. Bezwłocznie przystąpiłam do „oczyszczania” z urazu
moich schematów myślowych. Jak dotąd, nie sądziłam, bym żywiła aż tak głębokie urazy! Tak często
jesteśmy ślepi, gdy chodzi o nas samych. Inną rzeczą jaką zrobiłam, było pójście do dobrego naturopaty i
zupełne odtrucie całego organizmu. Po sześciu miesiącach byłam zupełnie zdrowa!”
Luiza L. Hay w swojej broszurze podaje mentalne przyczyny powstawania różnych chorób i propozycje
nowych schematów myślowych.
Oto kilka przykładów:
reumatyzm - prawdopodobna przyczyna: brak miłości, głęboka uraza, chroniczna zgorzkniałość i
mściwość - nowy schemat myślowy: współczuję innnym - sobie, akceptuję radosne uczucia.
rwa kulszowa - lęk przed przyszłością, lęk przed brakiem pieniędzy; wszystko idzie mi lepiej, wszędzie
jest dobrze i bezpiecznie.
choroby weneryczne - poczucie winy z powodu seksu, przekonanie, że genitalia są brudne, nieczyste,
grzeszne; z radością i miłością akceptuję moje życie płciowe i jego przejawy, nie ma w tym nic karalnego i
nie ma żadnej winy.
jąkanie - poczucie braku bezpieczeństwa, brak możliwości wyrażenia siebie; wolno mi mówić o sobie,
jestem bezpieczny w moim własnym wyrazie, mam kontakt z miłością.
moczenie nocne - lęk przed rodzicami, zazwyczaj ojcem; miłość, zrozumienie, współczucie.
Bez względu na to jak groźna choroba nas zaatakowała - nie wolno rozpaczać! Pozostaje nam tylko
sięgnąć do dobroczynnej mocy sil psychicznych i zmobilizować organizm do walki z chorobą.
Leczenie psychotroniczne
Za przykład niech służy historia Amerykanki Evelyn Monahan. Kobieta ta mając 22 lata, uległa
ciężkiemu wypadkowi, po którym straciła wzrok, zachorowała na padaczkę i doznała paraliżu prawego
ramienia. Przez 9 lat trwało intensywne leczenie, lecz kalectwo nie ustępowało. Dołączyło się wyczerpanie
nerwowe. Evelyn jednak nie poddawała się chorobie i szukała ratunku. Przypomniała sobie z dzieciństwa o
nagłych uzdrowieniach i postanowiła wypróbować na sobie tzw. psychotroniczne leczenie. Przy pomocy
przyjaciółki ćwiczyła 3 razy dziennie i po 10 dniach ... odzyskała wzrok, ustąpiły ataki epilepsji, a po kilku
dniach minął paraliż ręki. Evelyn była, ku zaskoczeniu rodziny i znajomych, całkowicie wyleczona. Badania
lekarskie nie wykazały śladu żadnej choroby!
Jak to było możliwe? Czy to był cud? „Cud nie dzieje się w sprzeczości z naturą, lecz w sprzeczności z
tym, co nam o naturze wiadomo” - stwierdził już dawno św. Augustyn. Evelyn Monahan na to pytanie daje
odpowiedź w swojej książce The Miracle oj Metaphysical Healing wydanej w 1978 roku. Opisuje, że aby
skutecznie posłużyć się techniką psychotronicznego leczenia, należy odwołać się do naszego „wyższego ja” ,
które ma moc realizowania życzeń i zaspokajania potrzeb. Pojęcie „wyższego ja” zwanego też
nadświadomością nie ma nic wspólnego z magią i jest znane doskonale psychologii. Pisali o tym m.in. Jung i
Freud. Nowsze szkoły psychologii nadświadomość określają jako „Umysł Wszechogarniający” lub
„Świadomość Wszechogarniającą”.
Zdaniem Evelyn Monahan, umysł świadomy rejestrujący odczucia, zarządzający pamięcią i ulegający
chorobom jest ograniczony w swoich możliwościach i wręcz „ślepy na istnienie wyższego ja”.
Dopiero odpowiednie odwoływanie się do nadświadomości może przynieść niezwykłe rezultaty!
Jak więc „rozmawiać” ze swoją nadświadomością? Warunkiem przystąpienia do psychotronicznego
leczenia jest maksymalne wyciszenie swego umysłu i wprowadzenie go w stan pełnego relaksu oraz
pozytywne myślenie.
Oto - nazywana przez Evelyn Monahan „punkt po punkcie” - jedna z metod, którą po odpowiedniej
modyfikacji można stosować do leczenia różnych chorób i nałogów:
1. W ciszy połóż się wygodnie lub usiądż. (Dla początkujących odpowiedniejsze będzie położenie
się).
2. Zamknij oczy i obserwuj swój oddech. Rozluźnij mięśnie całego ciala.
3. Wciągnij głęboko powietrze przez nos, rozciągnij płuca i przeponę. W czasie oddechu wyobraź
sobie, jak powietrze przepływa przez całe ciało, kończąc wędrówkę w okolicach mózgu. Przy
wydechu (również wyłącznie nosem) zwalniaj mięśnie brzucha i pogrążaj umysł i całe ciało w
relaksie. Powtórz to kilka razy. Osobom początknjącym takie wyciszenie się może sprawić pewien
kłopot, toteż najlepiej to robić w całkowitej ciszy i samotności. Nie wolno też zrażać się pierwszymi
niepowodzeniami!
4. Stwórz w myśli obraz systemu krążenia. Wyobraź sobie wszystkie naczynia krwionośne, tętnice,
żyły, naczynia włosowate. Uświadom sobie przepływ krwi przez całe ciało. Powtarzaj w myśli:
„Pragnę, aby mój system krwionośny był w całkowitej harmonii z samym sobą i innymi systemami
mego organizmu. Pragnę, aby usunął wszystkie zanieczyszczenia z mego ciała i wniósł do
wszystkich komórek nową energię”.
5. Przedstaw swój system oddechowy. Wyobraź sobie swoje płuca, które rozprężają się i kurczą;
niech zaopatrują w tlen twój organizm. Powtarzaj w myśli: „Potęgą swojej nadświadomości
rozkazuję, aby mój system oddechowy pracował doskonale i pozostawał w pełnej harmonii z sobą i
wszystkimi pozostałymi systemami mego ciała”.
6. Wyobraź sobie swój system trawienny. Stwórz obraz żołądka, jelita cienkiego i grubego.
Powtarzaj w myśli: „Przez moc mojej nadświadomości pragnę, aby mój system trawienny pobierał
maksimum korzyści z pożywienia, jakie przyjmuje oraz pozostał w całkowitej harmonii z sobą i
całym moim organizmem”.
7. Ujrzyj w umyśle obraz własnego szkieletu, wszystkie kości i stawy. Powtarzaj w myśli: „Przez
niezwykłą moc mojej nadświadomości rozkazuję, aby wszystkie zwapnienia, zgrubienia i schorzenia
mego szkieletu zostały natychmiast usunięte, a chore komórki odłączone i wydalone oraz
zastąąpione zdrowymi”.
8. Ujrzyj w umyśle obraz pracy swego serca i powtarzaj w myśli: „Mocą nadświadomości
rozkazuję, by serce moje pracowało bez zakłóceń. Życzę sobie, by pozostawało w całkowitej
harmonii ze sobą i całym moim organizmem”.
9. Zobacz teraz w myśli cały swój obraz. Niech twój portret odzwierciedla doskonałe zdrowie, z
tym obrazem powtarzaj w myśli: „Pragnę, aby wszystkie systemy mojego ciała pozostawały w
całkowitej harmonii. Przez potęgę mojej nadświadomości żądam, aby ciało moje cieszyło się
idealnym zdrowiem, a wszystkie choroby zostały usunięte jako dysharmonia”.
10. Oddychaj głęboko przez nos. Pozwól, by twój umysł towarzyszył oddechowi przepływającemu
przez ciało od stóp do głowy. Powtórz to ćwiczenie kilka razy i powtarzaj przy tym w myśli:
„Jestem doskonale zdrowy na ciele i umyśle”.
11. Oddychaj głęboko jeszcze przez chwilę i nadal utrzymuj ciało w relaksie, a następnie otwórz
oczy i wstań.
Tego typu ćwiczenie psychotroniczne trwa około 15 minut i można je wykonywać kilka razy dziennie nie
tylko w odniesieniu do własnej osoby, ale także innych, bez względu na odległość i przestrzeń, gdyż dla
potęgi myśli nie ma ograniczeń przestrzennych i czasowych.
Metoda psychotroniczna jest niezwykle prosta w zastosowaniu i dostępna każdemu. Powtarzam jednak:
nie należy się zrażać, gdy „sam na sam ze sobą” w początkowej fazie ćwiczeń nie od razu się uda! Nie
musimy też dosłownie powtarzać poszczególnych punktów, a raczej traktować je jako propozycję do
stworzenia własnej wersji dostosowanej do określonej sytuacji. Dzięki metodzie psychotronicznej można
zrzucić nadwagę, odrzucić pesymizm lub wprowadzić harmonię w skłócone małżeństwo.
Dla schudnięcia Evelyn proponuje np. do metody „punkt po punkcie” w miejsce czwartego polecenia
wstawić następnjącą formułkę:
„Przez cudowną potęgę nadświadomości rozkazuję, żeby moje ciało już w tym momencie zaczęło tracić
wagę. Rozkazuję też, aby wraz z utratą nadwagi ciało moje uzyskało i zachowało stan doskonałego zdrowia.
Chcę, aby inteligencja mego „wyższego ja” doprowadziła moje schudnięcie do liczby kilogramów, jakiej
sobie sama dla siebie życzę, niech leczenie psychotroniczne obejmie także mój apetyt. Niech pragnę tylko
takiego pożywienia i w takich ilościach, które są potrzebne dla zachowania całkowitego zdrowia”.
W swojej książce Evelyn Monahan podaje wiele przykładów wyleczenia z różnych chorób dzięki
zastosowaniu metody psychotronicznej:
„Nigdy nie pozwól, by myśli negatywne zagnieździły się w twym umyśle, bo one są już chorobą samą w
sobie. Twoje ciało chce być zdrowe i jest zawsze w największym stopniu zainteresowane odbiorem energii,
którą mu przesyłasz za pośrednictwem twego wyższego ja. Naprawdę twoje ciało jest wspaniałym
organizmem i tylko najwyższa inteligencja mogła je powołać do istnienia. Ta sama inteligencja stworzyła
twój umysł, który posiada moc oddziaływania na ciało. Twoją sprawą jest zadbać, by wpływ ten był zawsze
pozytywny.”
Przypominam, że stosując leczenie psychotroniczne do jakiejjkolwiek sytuacji życiowej, należy
pozytywnie myśleć i kreować, to co chcemy otrzymać. Świadomość siły pozytywnych myśli ma szczególne
znaczenie dla osób, które zaliczają się do pesymistów. Pesymiści są ludźmi, którzy negatywnym stosunkiem
do siebie i otoczenia potrafią nieraz zarazić innych, a nawet prowokować i sprowadzać niepowodzenia i
nieszczęścia. Tacy mówią często o sobie, że są pechowcami i zrzucają winę za ten stan rzeczy na los,
okoliczności oraz innych ludzi. Nie zdają sobie zupełnie sprawy z tego, że w istocie sami są za to
odpowiedzialni. Myśl produkuje rezultaty, które zawdzięczamy wyłącznie sobie. Każda myśl jest cegiełką w
tworzącym się losie - złym czy dobrym. Od człowieka zależy, jak pokieruje swoimi myślami.
Leczenie psychotroniczne może także pomóc w pracy nad pozytywnym myśleniem. Otóż w miejsce
czwartego punktu instrukcji wstawia się słowa:
„Przez mądrość mego „wyższego ja” i potęgę nadświadomości zdaję sobie całkowicie sprawę, że jestem
odpowiedzialna za swoje myśli. Wiem, że myśli moje są ziarnem, z którego wyrastają okoliczności mego
życia. Rozkazuję, by moje „wyższe ja” użyło potęgi nadświadomości w celu niedopuszczenia do mnie
jakichkolwiek myśli negatywnych. Od tego momentu opuści mnie wszelki pesymizm! Niech potęga mojej
nadświadomości chroni mnie przed negatywnym wpływem innych osób.”
Jeżeli w naszym umyśle pojawiają się natarczywe myśli negatywne, to należy je natychmiast
przekształcać, zamieniać na pozytywne. Myśli negatywne mają większą siłę sprawczą niż pozytywne i
potrafią „zbombardować” swoją siłą, zburzyć pozytywne myślokształty, o ile były one słabe i w ich miejsce
szybko wprowadzić negatywne myślenie. Najlepiej wyjaśni to przykład.
Małe dziecko buduje z klocków dom. Klocki są poukładane nierówno, nagle dom przewraca się i
rozsypuje. Żeby stworzyć na nowo tę samą budowlę, trzeba najpierw klocki pozbierać, posprzątać i
rozpocząć budowę od początku. Ile więcej czasu zajmuje nam porządkowanie i rozpoczynanie tego samego
dzieła? I tak samo jest z naszymi myślami. Trzeba się nieźle napracować, aby stworzyć to, co pragniemy
otrzymać, a więcej jeszcze, aby przebudować to, co było złe, zbędne.
Jeżeli będziemy konsekwentni w swoim działaniu, trud ten opłaci się nam stokrotnie i pozwoli
zrozumieć, że to my budujemy otaczającą nas rzeczywistość. Uzmysłowi nam również, w jak wysokim
stopniu my sami możemy być kreatorami własnego losu, a tym samym szczęścia i wszelkiego powodzenia.
Leczenie psychotroniczne można także uprawiać w grupie od kilku do kilkunastu osób, bowiem
połączona energia nadświadomości kilkunastu osób tworzy olbrzymią siłę. A zatem do dzieła. Wszak Bóg
pomaga tym, którzy sobie pomagają!
[...]
Pisałam o tym i powtórzę: metoda psychotroniczna polega przede wszystkim na wprowadzeniu się w stan
relaksu oraz powtarzaniu jej. Niekonieczne jest natomiast dokładne powtarzanie regułek dotyczących
poszczególnych organów. Wystarczy, jeżeli będziemy się starali je dokładnie sobie wyobrazić.
Możemy też ćwiczenie nagrać na taśmę i słuchać tak długo, aż nauczymy się tego niemal na pamięć.
Pamiętajmy jednak o powolnym tempie powtarzania i głębokich oddechach, no i nie zniechęcajmy się zbyt
szybko; wszak cierpliwość jest gorzka, ale owoce jej mogą być bardzo słodkie!
Anopsologia - instynkt w odżywianiu
Uwierzcie swemu INSTYNKTOWI! Natura obdarzyła nas po to zmysłami węchu i smaku, abyśmy mogli
zaspokoić naturalne potrzeby organizmu sygnalizowane przez instynkt. Problem współczesnego człowieka
polega na tym, że zatracił dany przez naturę instynkt i nie potrafi z niego korzystać, tak jak to robią małe
dzieci czy zwierzęta. Gdybyśmy go umieli słuchać i kierować się nim, na pewno bylibyśmy zdrowsi i
szczęśliwsi.
Człowiek pierwotny jadł i pił wtedy, gdy był głodny i spragniony. My bardzo często mylimy uczucie
apetytu z prawlziwym głodem. Bardzo często nasz żołądek zapychamy bezmyślnie czym się da, nie zdając
sobie sprawy, że przeładowany przewód pokarmowy z trudem przyswaja nowe treści. Natomiast organizm
oczyszczony z nadmiaru i głodny bez trudu wykonuje swoją pracę. Odczuwanie prawdziwego głodu od
czasu do czasu, jest wręcz błogosławieństwem dla organizmu, gdyż mobilizuje siły obronne. Niestety,
większość z nas zatraciła zdrowe poczucie głodu, a tak naprawdę każdy powinien uczyć się, czym jest głód
właściwy i to bez względu na to, czy jest biedny, czy bogaty. Mądre odżywianie nie ma nic wspólnego z
wielkością konta, lecz jest umiejętnością kierowania się instynktem w doborze pokarmu. Ten utracony
instynkt można w sobie ponownie „odrodzić” poprzez stosowanie głodówek leczniczych, o których piszę w
następnym rozdziale.
Chciałabym opowiedzieć historię 26-letniego szwajcarskiego fizyka, który instynktem w odżywianiu
zajął się naukowo. Zmusiło go do tego życie, a raczej choroba. Otóż fizyk ten, Guy Cloude Burger, będąc u
progu świetnie zapowiadającej się kariery naukowej, bardzo ciężko zachorował. Medycyna konwencjonalna
nie była w stanie mu pomóc i nie dawała też większych szans na przeżycie. Wówczas Burger doszedł do
wniosku, że przyczyną jego choroby jest cywilizacja i żeby wyzdrowieć należy... uciec od cywilizacji! Jak
postanowił, tak uczynił. Zamieszkał na odległej farmie w bardzo prymitywwnych warunkach i zaczął
odżywiać się najprostszymi potrawami, owocami i warzywami, często zjadanymi na surowo. Po kilkunastu
miesiącach takiej kuracji objawy choroby cofnęły się i młody naukowiec powrócił do pełnego zdrowia.
Następne lata życia Guy Cloude Burger poświęcił badaniom nad metodą, którą się wyleczył. W 1893 r. w
Akademii Medycznej w Paryżu wygłosił odczyt na temat anopsologii czyli instynktu w odżywianiu.
(„Opson” - po grecku przygotowanie jedzenia, „on” - zaprzeczenie). Wykładu wysłuchało wielu wybitnych
lekarzy i naukowców. I o dziwo! Lekarze bardzo szybko poparli anopsologię i tę metodę leczenia nazwano
anopsoterapią. Obecnie działają już na świecie dwie kliniki leczenia anopsoterapią (jedna we Francji, druga
w Kanadzie).
W 1987 roku ukazała się książka doktora Schaffera Instinctive Nutrition, gdzie podano różne przypadki
wyleczenia z ciężkich chorób dzięki anopsoterapii. W książce są również przykłady wyleczenia ze
stwardnienia rozsianego, nowotworów, cukrzycy, impotencji, choroby Parkinsona, łuszczycy, anemii,
schorzeń kobiecych, a nawet dwóch przypadków AIDS w paryskim szpitalu.
Na czym polega żywienie metodą anopsologii? Szerzej na ten temat pisała w Przekroju z 26 czerwca
1988 roku Żywia Pląskowska z Anglii, która m.in. Wspomina:
„Gdyby parę lat temu ktoś mi powiedział, że będę niemal wszystko jeść na surowo, że dzienną dawkę
chleba (i to tylko ciemnego) ograniczę do jednej kromki dziennie, że moje śniadanie będzie składało się z
jednego jabłka i że dzięki takiemu odżywianiu odzyskam zdrowie i doskonałe samopoczucie - spojrzałabym
na niego z politowaniem”.
Chcąc stosować w życiu anopsologię w tej formie najłagodniejszej, należy przestrzegać kilku
podstawowych zasad. Postaram się je omówić w skrócie.
Pierwszą i najważniejszą jest spożywanie pokarmu wtedy, kiedy ma się uczucie prawdziwego głodu.
Druga zasada dotyczy jakości pokarmu, a przede wszystkim jego świeżości. Wszelkie przetwory (poza
mlecznymi) i konserwanty są wykluczone!
Trzecia zasada: każdy produkt zjadamy osobno! Czyli jeżeli surówkę, to tylko surówkę i to najlepiej z
jednego warzywa. Anopsologia wyklucza surówki wielowarzywne.
Czwarta zasada: jemy tylko to, na co mamy naprawdę w danej chwili ochotę i jemy tyle, ile chcemy.
Zjadanie do końca jabłka, bo szkoda wyrzucić, jest błędem, jeśli wcześniej mieliśmy sygnał, że już
wystarczy. Zjadanie z talerza wszystkiego, bo dobre maniery tak nakazują, jest bzdurą, bo każdy kolejny kęs
to zbędny balast dla żołądka. Przestrzegam przed „wciskaniem” na siłę różnych frykasów dzieciom, bo one
doskonale czują, co i ile powinny zjadać. A już argumentacja np. że „tyle kosztował banan, a ty go nie
chcesz jeść”, jest po prostu śmieszna.
Osobnej uwagi wymaga problem właściwego przeżuwania pokarmu. Pamiętajmy o tym, że pierwsze
trawienie odbywa się już w jamie ustnej. Jeżeli nie pogryziemy starannie i nie przeżujemy pokarmu na
pierwszym etapie, to naszemu żołądkowi przyjdzie wykonać kilkakrotnie większą pracę, niż gdybyśmy
starannie przeżuli. Szybkie połykanie posiłków jest przyczyną różnych chorób układu pokarmowego.
Twierdzenie, że brakuje nam czasu na godne spożywanie, jest tylko bezmyślnym usprawiedliwianiem siebie.
Potrafimy wiele godzin spędzić przed telewizorem, aby potem „na łapu capu” połknąć kolację.
A teraz kilka słów na temat picia. Należy pić tak, jakby się jadło. „Gryź swoje picie” - powiedziano już
dawno temu. Każdy łyk należy chwilę przetrzymać w ustach, posmakować, przeżuć i... dopiero potem
połknąć. Powtarzam raz jeszcze: pośpiech przy jedzeniu i piciu jest naszym głównym wrogiem.
Amerykański uczony Horace Fletcher dzięki mądremu odżywianiu wyleczył się z ciężkiej choroby
wrzodowej żołądka i od jego nazwiska powstał termin „fleczerować”, czyli przełykać bardzo powoli.
Powinniśmy o f1eczerowaniu pamiętać w każdej sytuacji życiowej, a już wręcz niedopuszczalne jest
wypijanie jednym haustem butelki oranżady czy piwa.
Przynajmniej część z tych zasad, (a mają one w sobie nie tylko elementy anopsologii, ale i makrobiotyki,
wegetarianizmu) powinna towarzyszyć nam na co dzień. Wiem z doświadczenia, że najtrudniej przełamać
nawyki żywieniowe. „Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci” - nie bez kozery mówi
ludowe porzekadło. Uczona amerykańska M. Reed badała przyzwyczajenia różnych ludów, od
najpierwotniejszych do najbardziej cywilizowanych, aby po latach pracy dojść do wniosku, że dużo łatwiej
prymitywnego człowieka nauczyć dobrego wychowania i tzw. kultury cywilizowanego świata, niż
odzwyczaić od nawyków żywieniowych. Stopniowo jednak, mając już odpowiednią świadomość, możemy
próbować zmieniać swoje przyzwyczajenia żywieniowe. Wyjdzie to nam tylko na zdrowie! Bardzo może
nam pomóc w zmianie nawyków i wykorzystaniu instynktu odpowiednia afirmacja. Oto przykład afirmacji,
która była kiedyś mi bardzo pomocna:
„Ja (wymawiamy imię) będę jadł(a) wyłącznie takie produkty i w takich ilościach, które są niezbędne do
prawidłowego funkcjonowania mego organizmu”.
Afirmację powtarzamy w myślach tak długo (możemy też ją sobie pisać), aż wejdzie nam ona „w krew”.
I kiedy zatrzymamy się np. przy straganie z warzywami, instynkt bezbłędnie podpowie nam, co mamy kupić,
aby nam służyło.
Lecznicza głodówka - odmładza i przedłuża życie!
Świadoma głodówka to praktykowana od wieków i niezwykle ceniona metoda leczenia. Jest ona
potrzebna każdemu z nas bez względu na wiek i poziom hemoglobiny. Leczenie głodem ma głównie na celu
oczyszczenie organizmu z wszelkich złogów i nieczystości, nagromadzonych przez lata niewłaściwego
odżywiania się. Ze statystyk wynika,. że Europejczyk zjada ilościowo od trzech do pięciu razy więcej, niż
potrzebuje organizm. Nasz żołądek został wręcz określony przez jednego z naukowców „ściekiem
kanalizacyjnym”. Jemy źle i jemy za dużo! Mamy złe nawyki żywieniowe. W naszym społeczeństwie wciąż
funkcjonuje przekonanie, że „dużo i tłusto - to zdrowo”, a jest dokładnie odwrotnie. Niewłaściwe
odżywianie i przejadanie się jest przyczyną wielu chorób, a przede wszystkim przedwczesnego starzenia się.
Swoją drogą to zastanawiające, że ludzie panicznie boją się głodu, a rzadko kto boi się przejedzenia.
Praktycznie nie dajemy chwili oddpoczynku układowi trawiennemu, gdyż oprócz zasadniczych posiłków
ciągle coś podjadamy.
Nasi przodkowie byli dużo mądrzejsi od nas i często zalecali wstrzemięźliwość w jedzeniu i piciu, a także
praktykowali systematycznie głodówki zwane postami. Platon i Sokrates dla „odzyskania sprawności
umysłowej i fizycznej” mieli zwyczaj odbywania dziesięciodniowych postów. Pitagoras natomiast pościł 40
dni przed przystąpieniem do egzaminów na uniwersytecie i później wymagał tego od swoich uczniów. Z
kolei Hipokrates bardzo często zalecał swoim pacjentom głodówkę, a już zawsze w krytycznych okresach
choroby. Plutarch miał zwyczaj mawiać, że „zamiast brać lekarstwa, Iepiej głodować jeden dzień”.
W Europie kuracją głodówkową zainteresowano się bliżej na przełomie XVI i XVII wieku. Wówczas dr
R. Hoffmann wydał książkę pt. Opis znakomitych wyników osiągniętych we wszystkich chorobach dzięki
głodowaniu, a jego kolega po fachu dr A. Mayer publicznie ogłosił, że „głodowanie jest najbardziej
skutecznym sposobem leczenia wszelkich chorób”. Zainteresowanie tą kuracją na dużą skalę przyniósł
dopiero wiek XIX. Zarówno w Europie, jak i Ameryce rozpoczęto badania naukowe, z których
jednoznacznie wynikało, że głód leczy, odmładza i przedłuża życie! Wiedziała o tym dobrze słynna z
piękności cesarzowa austriacka, żona Franciszka Józefa, która od najmłodszych lat „nie dojadała” oraz jeden
dzień w tygodniu pościła. Dzięki temu, ponoć jeszcze jako sześćdziesięcioletnia kobieta, zamordowana przez
zamachowca, nawet na stole operacyjnym czarowała pięknem swego ciała.
Warto też opowiedzieć o Hunzach. Otóż jest w Himalajach maleńki kraj Dardistan, którego mieszkańcy -
Hunzowie - nie znają żadnych chorób a na dodatek przeciętna ich wieku wynosi 90-100 lat, a wielu dożywa
do 120 lat i więcej. Hunzami zainteresowali się lekarze, fizjolodzy, biolodzy i przeprowadzili w Dardistanie
badania. Okazało się, że Hunzowie są wierni bardzo starym tradycjom żywieniowym polegającym na
odżywianiu się surowymi jarzynami i korzeniami; bardzo rzadko je gotują. Oprócz tego przeprowadzają
systematyczne głodówki w okresie przednówka. Zdaniem badaczy, tajemnica długowieczności i dobrego
zdrowia Hunzów ma ścisły związek z głodówkami.
Wiek XX zaowocował publikacjami naukowymi omawiającymi dobroczynne skutki świadomego
głodowania. Zaczęły też powstawać sanatoria i kliniki, w których kuracja głodowa stała się jedną z
głównych metod leczenia. Również w Polsce była przed wojną znana lecznica doktora Apolinarego
Tarnowskiego z Kosowa; słynęła ze stosowania postów i diety jarskiej. Obecnie leczeniem głodem zajmuje
się na świecie sporo klinik i ośrodków (poza Polską oczywiście). Światową sławę zdobyło sobie sanatorium
dra Buchingera w RFN oraz sanatorium dra A. de Vriesa i Sheltona w USA, gdzie na przyjęcie czeka się w
kolejce. Nasi sąsiedzi ze Wschodu już w ponad 50 klinikach praktykują leczenie głodem, a prym wiedzie
klinika doktora Nikołajewa z Moskwy.
Tak w skrócie przedstawia się sytuacja na świecie. A w Polsce? No cóż, ze smutkiem muszę stwierdzić,
że już samo hasło „głodówka” wywołuje z reguły niewybredne komentarze i stało się bardziej narzędziem
politycznego szantażu niż metodą leczenia. Poza tym, w naszym kraju tylko garstka lekarzy ma pojęcie o
leczniczym poście. Jednym z nich jest prof. dr med. Kinga Wiśniewska-Roszkowska, z którą rozmowę
przedstawiam na końcu rozdziału.
W swoim życiu przeprowadzałam kilkakrotnie lecznicze posty, toteż chętnym proponuję odbycie takiej
kuracji we własnym zakresie. Zwykle najtrudniejszy jest jednak pierwszy krok i podjęcie decyzji! Trzeba
przede wszystkim przygotować się psychicznie. W żadnym wypadku nie wolno dopuszczać do siebie myśli
typu: „Ja nie wytrzymam! Umrę z głodu”, itp. Takie myśli tylko osłabiają człowieka i wprowadzają w stan
frustracji. Głód naprawdę nie jest taki straszny, a już w połowie drugiego dnia prawie się go nie czuje.
Przystępując do postu, trzeba mieć na uwadze motywację. Pościmy dla odzyskania zdrowia i dobrego
samopoczucia! Schudnięcie, w sumie niewielkie, bo przeciętnie pół kilograma na dobę jest niejako efektem
ubocznym. Gdy będziemy już odpowiednio ustawieni psychicznie, w dzień poprzedzający głodówkę
musimy przyjąć środki przeczyszczające, najlepiej zioła i dokładnie oczyścić się. Zalecane są także
lewatywy.
Pierwszy dzień kuracji jest bardzo ważny! Zaczynamy go od wypicia herbaty ziołowej, bogatej w
mikroelementy. Możemy też pić wodę przegotowaną lub mineralną. Pić należy małymi łykami i powoli. W
porze obiadowej może zdarzyć się małe zasłabnięcie, co jest przejawem spadku poziomu cukru we krwi. Nie
należy bać się tego. Trzeba wtedy zjeść łyżeczkę miodu lub wypić słabą herbatę osłodzoną cukrem, a
przykre uczucie szybko minie.
Często pierwszego dnia boli głowa. Ból ten sygnalizuje proces odrywania się toksyn w organizmie.
Osoba, która załamie się i zacznie jeść w takiej chwili, może sobie tylko zaszkodzić. Najlepiej więc pójść na
spacer i głęboko oddychać lub położyć się i też oddychać. Wieczorem znów należy wypić zioła
przeczyszczające. W następne dni postępuje się podobnie.
Niektórzy drugiego dnia głodówki zaczynają odczuwać wzrastające uczucie lekkości i duży przypływ
energii. Zapach oddechu i pot poszczącego może być dość przykry, gdyż przez skórę także uwalniają się
toksyny. Język zaczyna być obłożony. Są to normalne objawy towarzyszące głodówce i trzeba być tego w
pełni świadomym.
Lecznicze i odmładzające działanie postu polega na likwidowaniu całego śmietnika, który
zgromadziliśmy w sobie przez lata niemądrego odżywiania się, a także usuwaniu przewlekłych ognisk
chorobowych. Nagromadzenie złogów jest jedną z przyczyn starzenia się. Dzięki głodówce oczyszczamy
organizm z tego balastu, co jest równoznaczne z biologicznym odmłodzeniem. Zmniejszają się lub znikają
zmarszczki, spada poziom cholesterolu, reguluje się ciśnienie, ustępują inne stare dolegliwości. Słowem:
bezkrwawa kuracja odmładzająca i odradzająca!
Efekty te osiąga się przez stosowanie 1-5 dniowych głodówek powtarzanych co pewien czas, który jest
regulowany przez instynkt. Ja odczuwam to jako „zamulenie” organizmu i jest to dla mnie sygnał, że
powinnam zrobić przynajmniej jednodniowy post, który na mnie ma wręcz zbawienny wpływ. Dzięki niemu
kilka lat temu obeszło się bez operacji. Mogłabym w tym miejscu podać wiele przykładów wyleczenia się z
różnych chorób dzięki leczeniu głodem, ale ograniczę się tylko do przytoczenia historii kanadyjskiego
lekarza R. Jacksona. Już w wieku 30 lat cierpiał on na owrzodzenie przewodu pokarmowego, silne bóle
głowy, zapalenie nerwów i stawów, krwotoki, paradentozę, wysokie ciśnienie, osłabienie wzroku i
zwyrodnienie mięśnia sercowego. Stan jego zdrowia pogarszał się z każdym rokiem i z czasem nie miał
nawet siły wejść na trzy stopnie schodów swego domku. Fatalne samopoczucie „poprawiał” obfitym
jedzeniem złożonym z dużych porcji mięsa, wędlin, słodyczy, masła. Takie odżywianie sprawiło, że lekarze
po zbadaniu swego kolegi orzekli, że ma on przed sobą zaledwie trzy miesiące życia. „Wyrok” ten zbiegł się
w czasie z wizytą u dra Jacksona młodej matki z niemowlęciem, które cierpiało na skutek przekarmienia.
Wyjaśnił matce, że dziecko jest źle karmione, na co ona patrząc na schorzałego lekarza, ponoć rzekła
ironicznie: „Panie doktorze, w jakim wieku te zasady tracą swą skuteczność?” Pytanie to było przełomowym
momentem w życiu doktora. Zrozumiał, że jego stan zdrowia jest wynikiem nieprawidłowego żywienia
stosowanego przez długie lata. Postanowił więc zastosować dietę, a następnie przeprowadził trzytygodniową
głodówkę, która oczyściła jego organizm z toksyn. potem przeszedł na dietę owocowo – warzywno -
mleczną i... , wszystkie dolegliwości stopniowo mijały! Po czterech latach „nowego” sposobu życia doktor
Jackson wchodził bez większego wysiłku na pięćdziesiąte piętro „drapacza chmur” i schodził bez zmęczenia.
W wieku 80 lat wydał książkę How to be always well (Jak być zawsze zdrowym), w której opisał jak
odzyskał zdrowie i jak je pielęgnuje.
Podałam przykład doktora Jacksona dla tych wszystkich, co już stracili nadzieję, że mogą poprawić swój
stan zdrowia. Nigdy nie jest za późno, należy jednak uwierzyć w siebie i chcieć wyzwolić siły życia.
Wyzwoleniu tych sił służy post. Można też robić głodówki niepełne, tzw. sokowe lub mleczne. Dłuższe
powinny być przeprowadzane pod kontrolą lekarza. Ważne też jest przejście do normalnego żywienia, które
musi odbywać się bardzo ostrożnie i stopniowo.
Leczenie głodem jest wskazane przy wielu chorobach, natomiast przeciwskazane przy nowotworach,
chorobie Basedowa, gruźlicy płuc i cukrzycy (jeśli bierze się insulinę). Oprócz efektów zdrowotnych kuracja
przynosi wiele innych korzyści. Przedwojenny filozof, propagator głodówek, profesor Wincenty Lutosławski
tak to ujął:
„Celem postu jest nie tylko polepszenie stanu zdrowia, pozbycie się choroby, oczyszczenie krwi, choć to
wszystko przez post osiąga się. Daleko ważniejszym celem jest zdobycie sobie, przez uniezależnienie ciała
od wpływu odżywiania i trawienia, takiej jasności ducha, która ułatwia rozstrzyganie teoretycznych i
praktycznych zagadnień życiowych. Jasność myśli i łatwość decyzji moralnych są najcenniejszymi skutkami
postu”.
Poddaję to pod rozwagę. Może warto zaufać tym słowom?
[...]
Ukazała się ostatnio ciekawa książeczka ukraińskiego lekarza, G.A. Wojtowicza Ulecz się sam - o
leczniczym głodowaniu w pytaniach i odpowiedziach. Pozwolę sobie zacytować fragment wypowiedzi
doktora Wojtowicza, który od lat zajmuje się leczeniem głodówkami. W byłym ZSRR zostały one z
powodzeniem wykorzystane do leczenia ostrych stadiów choroby popromiennej po wybuchu w Czarnobylu.
Okazało się bowiem, że głodowanie zapewniło obronę przed infekcją i we wszystkich leczonych
przypadkach zapobiegło powikłaniom u osób napromieniowanych.
Oddaję głos doktorowi Wojtowiczowi:
„Głodowanie w postaci wymuszonego niedożywienia, kiedy człowiek spożywa jakieś pożywienie w
bardzo małej ilości, a w niektórych przypadkach jest to pożywienie niskicj jakości lub też małowartościowe
pod względem zawartości niezamiennych aminokwasów, niewystarczających ilości białka, witamin,
prowadzi do choroby. Takie odżywianie nie może zaspokoić podstawowego zapotrzebowania
energetycznego, nie może również zapewnić pełnowartościowego odżywiania komórek. Narządy i układy
nie otrzymują przy tym nawet minimum normy substancji odżywczych potrzebnych do ich funkcjonowania.
Jednocześnie nawet znikoma ilość pokarmu nie pozwala organizmowi na pełnowartościowy (endogenny)
tryb odżywiania, który następuje przy całkowitej głodówce. Przy tym szybko i nieracjonalnie wydatkowane
są tłuszczowe rezerwy organizmu. Do tego wariantu można zaliczyć „głodówkowe” diety z jednostajnym
ograniczonym odżywianiem. Niekiedy wskutek przyjmowania pewnych leków odchudzających uszkadzane
są procesy syntezy wewnątrzkomórkowej. Powstaje przy tym deficyt i pogarsza się jakość biologicznie
ważnych struktur organizmu człowieka. Ten wariant odchudzania się, jak też i głodowanie w postaci
długotrwałego niedojadania może doprowadzić w końcu do zwyrodnienia narządów wewnętrznych. Takie
postaci głodowania nie zapewniają właściwych skutków leczniczo-profilaktycznych, a wręcz przeciwnie,
stwarzają warunki do rozwoju chorób. Takie „diety” wciąż są szeroko stosowane i to nawet z zalecenia
niektórych lekarzy. Ludzie stosujący je oraz większość lekarzy, bezpodstawnie utożsamiają podobne diety z
metodą dozowanego, leczniczego głodowania, co wprowadza dezorientację wśród pacjentów. Eksperymenty
te doprowadzają chorych do takiego wyniszczenia, że w końcu konieczna staje się odbudowa ich zdrowia”.
Proszę przeanalizować słowa doktora Wojtowicza. Dla wyjaśnienia dodam, że pełnowartościowe
przestawienie się organizmu na wewnętrzny, czyli endogenny tryb odżywiania wymaga absolutnego
wyłączenia jakiegokolwiek pokarmu w trakcie kuracji głodówkowej.
[...]
Sokoterapia
Doskonałym uzupełnieniem wegetarianizmu, a także leczenia postem - przy zastosowaniu wariantu
głodówek niepełnych - jest sokoterapia.
Nie tak dawno soki owocowe i warzywne zostały uznane jako doskonały lek, ponieważ zawierają wiele
cennych witamin, soli mineralnych i mikroelementów. Substancje te są dużo łatwiej przyswajane przez
przewód pokarmowy niż z leków syntetycznych. Soki mają działanie zasadotwórcze, co przeciwdziała
zakwaszaniu organizmu, spowodowanym nadmiernym spożywaniem mięsa, tłuszczu, słodyczy, używek.
Podstawową zasadą sokoterapii jest stosowanie soków z owoców i warzyw świeżych, pochodzących z
pewnego źródła. Soki należy spożywać od razu po wyciśnięciu. Nie wolno ich przetrzymywać dłużej niż
kilkanaście minut, gdyż szybko ulegają fermentacji, co znacznie zmniejsza ich wartość leczniczą. Bardzo
ważny jest również czas i sposób, w jaki pijemy soki. Wszystkie soki należy pić na czczo, na około 15 minut
przed posiłkiem. Te 15 minut to czas potrzebny organizmowi do wchłonięcia soku. Pijemy powoli, małymi
łyczkami, mieszając je ze śliną. Kuracja sokoterapeutyczna trwa około trzech tygodni, a jednorazowo
wypijamy około pół szklanki soku. Soków nie wolno przyprawiać ani solą, ani pieprzem, dopuszczalne jest
jedynie dodanie kilku kropel cytryny. Niektórzy specjalici zalecają też, aby przed rozpoczęciem sokoterapii
przyjąć środek przeczyszczający i odczekać, aż organizm opróżni się i dopiero potem zacząć pić soki.
Sokoterapię - jako metodę uzupełniającą - stosuje się przy bardzo wielu chorobach.
Oto właściwości i działanie kilku podstawowych soków:
Z surowej kapusty - doskonały przy schorzeniach reumatycznych i wrzodach przewodu pokarmowego.
Już dawno kapustę uznano za królową warzyw, ze względu na jej bogactwo witamin, soli mineralnych,
mikroelementów.
Z kiszonej kapusty - dezynfekuje cały układ pokarmowy, wzmacnia system nerwowy i zapobiega
starzeniu się.
Z czerwonych buraków - zapobiega powstawaniu nowotworów, leczy schorzenia gardła, wątroby, a także
reguluje przemianę materii.
Z selerów - posiada właściwości gojące, toteż leczy różne stany zapalne wewnątrz jamy ustnej i układu
pokarmowego. Działa również uspokajająco, a więc najlepiej pić przed snem.
Z czosnku - jeden z najlepszych naturalnych antybiotyk6w i środków dezynfekujących. Ma też
właściwości przeciwskrzepowe i przeciwnowotworowe. Jest doskonałym środkiem na obniżenie ciśnienia
krwi i przeciwdziała miażdżycy.
Z cebuli - składniki cebuli powodują rozszerzenie naczyń krwionośnych i dzięki temu zapobiegają
sklerozie. Mają też wybitne działanie odkwaszające, wzmacniające. Cebula posiada także właściwości
antyskrzepowe, a tym samym antyzawałowe.
Z marchwi - dostarcza organizmowi cenną prowitaminę A, która jest najlepszym lekarstwem dla naszego
wzroku. Ponadto oczyszcza krew, usuwa bakterie gnilne, zabija pasożyty jelitowe, leczy niedokrwistość,
choroby układu sercowo-naczyniowego, wątroby, nerek, zapobiega powstawaniu kamieni nerkowych, leczy
nadczynność tarczycy. Przeciwdziała starzeniu się i poprawia cerę, nadając jej przyjemny, brzoskwiniowy
odcień.
Z surowych ziemniaków - jest cennym lekiem w chorobach żołądka i przewodu pokarmowego, gdyż
likwiduje nadmiar kwasów żołądkowych i ma działanie rozkurczowe.
Z zielonej sałaty - ma działanie uspokajające i rozkurczowe, toteż powinien być stosowany przy
schorzeniach nerwicowych, chorobach przewodu pokarmowego, dróg żółciowych i moczowych. Cenny przy
leczeniu kokluszu u dzieci.
Z czarnej rzodkwi - z uwagi na różnorodną zawartość soli mineralnych i jodu zapobiega chorobom
wątroby, tworzeniu się kamieni żółciowych, pomaga przy niewydolności tarczycy oraz reguluje miesiączkę.
Z rzepy - podobnie, jak sok z rzodkwi, zapobiega tworzeniu się kamieni żółciowych, a przy tym jest
doskonałym lekiem przy leczeniu prostaty.
Z pietruszki - leczy choroby reumatyczne, skóry, zapalenie krtani i bronchit, przy tej chorobie należy go
zażywać pół na pół z mlekiem.
Z surowych ogórków - bardzo dobry środek przy różnych chorobach skóry. Pomaga też na porost
włosów.
Apiterapia - leczenie miodem, propolisem, pyłkiem, mleczkiem i... jadem pszczelim
Miód leczy
[...]
Prowadzone na szeroką skalę badania miodu wykazały, że jestt on niezwykle łatwo przyswajalny przez
organizm jako środek odżywczy i posiada wiele właściwości leczniczych. Jest znakomity w chorobach dróg
oddechowych, w stanie wyczerpnnia, po operacjach, przy bólach stawowych, zatruciach, chorobach żołądka
i jelit, chorobach zakaźnych, chorobach nerek i moczowodu, żółtaczce, chorobach kobiecych.
W wielu klinikach świata miód jest stosowany w apatii, otępieniu, wyczerpaniu psychicznym. Dla ciężko
pracujących górników i sportowców jest wręcz niezbędny.
Prof. S. Tabershow z USA udowodnił, że górnicy spożywający systematycznie miód zapadali na pylicę
około 10 lat później niż pozostali.
Do podobnych wniosków doszedł rosyjski uczony prof. N.B. Jojrisz, który niemal całe życie poświęcił na
badanie właściwości miodu. Z jego prac możemy dowiedzieć się niezwykle dużo o właściwościach miodu.
To właśnie według receptur prof. Jojrisza w jednej z fabryk byłego ZSRR są wyrabiane specjalne miody dla
diabetyków. Zdaniem profesora Jojrisza niektóre leki można wykonywać samemu w domu. Są to leki
naturalne, w skład których wchodzą zioła, owoce, warzywa, oliwa, ziarna zbóż, itp. Należy je traktować jako
uzupełnienie podstawowego leczenia, a mają głównie na celu wzmocnienie orgamzmu.
Podam dla przykładu kilka receptur. Uwaga! Miód używany do leków powinien być przedtem podgrzany
w kąpieli wodnej przez 10 minut w temperaturze nie wyższej niż 40 stopni Celsjusza. W praktyce najlepiej
jest wstawić naczynie z miodem do większego naczynia z gotującą się wodą i trzymać je w nim przez 10
minut.
Mieszanka wzmacniająca organizm
20 sztuk słodkich migdałów i 20 zielonych liści pelargonii (Pelargonium rosareum) należy utłuc w
moździerzu na miazgę. Następnie 3 sparzone cytryny kroimy na części (oczywiście bez pestek) i w
maszynce do mięsa mielemy je wraz ze skórką. Przygotowane składniki mieszamy dokładnie z odpowiednio
podgrzanym pół kilogramem miodu. Mieszankę spożywamy na około kwadrans przed jedzeniem 2 lub 3
razy dziennie po jednej łyżce.
Mieszanka wzmacniająca serce
Przygotowujemy 250 g podgrzanego miodu, 250 g cytryn wraz ze skórką oraz 125 g fig, które mielemy w
maszynce do mięsa. Do miodu, cytryn i fig dodajemy kieliszek rumu i całość dokładnie mieszamy.
Spożywanie jednej łyżeczki po obiedzie i kolacji doskonale wzmocni nasze serce.
Mieszanka pomocna w leczeniu mięśnia sercowego
Pół kg cebuli dymki obieramy i kroimy na duże plastry, a następnie gotujemy w pół kilogramie miodu aż
do całkowitego rozgotowania. Taką mieszankę należy spożywać na 20 minut przed jedzeniem 2-3 razy
dziennie po jednej łyżce.
Co należy wiedzieć o miodzie, aby go mądrze wykorzystywać?
Miód zawiera około 60 różnych składników. Są to enzymy poprawiające przemianę materii, cenne sole
wapnia, magnezu, żelaza, fosforu, mikroelementy, witaminy i kwasy. Większość tych składników jest
bardzo łatwo przyswajalna przez organizm. Człowiek dorosły może spożywać około 150 g miodu dziennie
podzielonych na kilka razy, ale nigdy bezpośrednio przed posiłkiem lub po. Z kolei dzieci powinny jeść
miód w połączeniu z różnymi innymi produktami jak owoce i herbata. Dopuszczalna norma dla dzieci nie
powinna przekraczać 2 tyżeczek.
Należy pamiętać również o tym, że są przeciwskazania do spożywania miodu. Są osoby o dużej
wrażliwości; miód wywołuje u nich zmiany alergiczne jak swędzenie, wysypka, itp. Takie osoby nie mogą
jeść miodu. Natomiast chorzy na cukrzycę powinni zasięgnąć opinii lekarskiej który zna stopień
zaawansowania choroby pacjenta i ewentualnie wyrazi zgodę na spożycie umiarkowanych ilości miodu.
Zaleca się także, aby ograniczyć jedzenie miodu u dzieci chorych na skazę wysiękową i skrofulozę.
Za znawcą miodu, autorem broszury Produkty pszczele i zastosowanie w lecznictwie, Ferdynandem Jośko
podam kilkanaście przepisów kuracji miodowych, które bez problemów można stosować w warunkach
domowych.
1. Po przebytej chorobie i wyczerpaniu należy 500 g kefiru zmieszać z jedną łyżką miodu, 2
łyżkami płatków owsianych i jednym żółtkiem. Mieszać dokładnie i dodawać sok z jednej cytryny,
aż płatki rozpłyną się.
2. Maść na ranę wykonujemy przez zmieszanie dwóch kropel tranu i małej łyżeczki miodu. Maść
kładziemy na gazę, którą przykrywamy na noc ranę, aż do zagojenia się.
3. Przeciw grypie mieszamy szklankę ciepłego mleka z dwoma łyżeczkami miodu i odrobiną masła.
Można pić kilka razy dziennie.
4. Dla lepszego trawienia i zlikwidowania nerwowego uczucia głodu popijamy przed posiłkami
szklankę mineralnej wody zmieszanej z 2 łyżeczkami octu winnego i 2 łyżeczkami miodu.
5. Dobrym środkiem do płukania gardła przy różnych dolegliwościach jest płyn sporządzony z
jednej szklanki wody i jednej łyżeczki miodu gotowany przez 5 minut. Roztworem tym można też
płukać oczy.
6. Pleśniawki u niemowląt pędzlujemy roztworem miodu przygotowanym z ciepłą wodą w stosunku
1 : 1.
7. Dla uspokojenia nerwów zaleca się spożycie jednej łyżeczki miodu przed snem.
8. Osobom z osłabionym mięśniem sercowym, które nie tolerują miodu, podaje się przegotowane
mleko z niewielką ilością miodu.
9. Na przemianę materii doskonałym specyfikiem jest napój z miodem i cytryną (ożywia kolor
skóry, poprawia jakość cery, szczególnie u chorych na wątrobę). Na pół szklanki przegotowanej
wody dajemy 2 łyżeczki miodu i sok z 1/4 cytryny. Napój wypijamy między posiłkami.
10. Popękaną i odmrożoną skórę goi maść sporządzona następująco: 125 g miodu i 2 żółtka
mieszamy z olejkiem ze słodkich migdałów i smarujemy tym 2 razy dziennie skórę.
11. Nieżyty jelit u dzieci powyżej jednego roku życia znikają, gdy im się poda czarną herbatę
osłodzoną łyżeczką miodu i 2 razy dziennie tarte jabłko. Kurację tę również mogą stosować dorośli.
Na podstawie swego doświadczenia mogę powiedzieć, że w celach profilaktycznych bardzo korzystne
jest wypijanie codziennie przed śniadaniem pół szklanki letniej, przegotowanej wody z dodatkiem 1 łyżki
miodu, lecz uwaga! Napój ten koniecznie musimy przygotować wieczorem, aby zawarte w nim
biokatalizatory uaktywniły się, a potrzebują na to około 10 godzin. Najlepiej przyswajalny jest napój
wypijany bezpośrednio po obudzeniu się. Zamiast więc sięgać na czczo po papierosa, dużo zdrowiej będzie
sięgnąć po szklankę uzdrawiającego napoju.
Obecnie na rynku znajduje się kilkadziesiąt gatunków miodu. Jego jakość określa się na podstawie
smaku, koloru aromatu. Który jest najlepszy? - Zdania na ten temat są podzielone. Przez wielu ceniony
bardzo jest miód lipowy, spadziowy, grykowy, akacjowy. Ważne jest, aby pochodził z pewnego źródła, gdyż
bywa również sprzedawany miód fałszywy, z takimi domieszkami jak: syrop ziemniaczany, mąka, krochmal,
kreda. W domowych warunkach w następujący sposób można sprawdzić prawdziwość miodu, jeśli jest
płynny. Kropla miodu prawdziwego nie będzie się toczyć po wygładzonej powierzchni, tak jak to się dzieje z
miodem sfałszowanym.
Miód jest wyjątkowo trwałym i dobrze przechowującym się produktem pod warunkiem, że jest trzymany
w pomieszczeniu suchym, dobrze przewietrzonym, z daleka od produktów o silnym zapachu. Temperatura
przechowywania powinna się wahać w granicach 5-10 stopni C. Miód bardzo nie lubi wilgoci i
najwygodniejsze do jego przechowywania są naczynia szklane oraz beczki z lipy, olchy i topoli.
Propolis leczy
W ciągu ostatnich trzydziestu lat zawrotną karierę na świecie zrobił kit pszczeli zwany propolisem, co z
greckiego oznacza „przedmurze miasta”. Kit służy w ulu do uszczelniania szpar i zbędnych otworów oraz
utrzymania czystości i sterylności. Posiada silne właściwości bakteriobójcze a tym samym zabezpiecza ul
przed inwazją bakterii, wirusów i grzybów.
Dla pszczół propolis jest też swego rodzaju bronią przed różnymi intruzami. Gdy do ula wtargnie mysz
lub owad, to po zażądleniu go na śmierć, pszczoły budują kokon z propolisu wokół zwłok, które z czasem
ulegają całkowitej mumifikacji. Tajemnicę tę odkryto w starożytnym Egipcie i wykorzystywano do
balsamowania zwłok.
Wytwarzanie kitu przez pszczoły jest zajęciem wielce pracochłonnym, gdyż potrzebna jest do tego
żywica znajdująca się w szparach kory drzew szpilkowych oraz na pączkach takich drzew liściastych jak:
brzoza, topola, kasztanowiec.
„Żeby zebrać żywicę z kory pnia czy gałęzi, pszczoła chwyta ją dolnymi żuchwami i wyciąga. Tworząca
się nić urywa się od podstawowej masy żywicy. Wówczas pazurkami drugiej pary nóżek pszczoła zdejmuje
nić z żuchwy i składa żywicę w koszyczku pyłkowym, a następnie śliniąc nadaje jej kształt bryłki. Po
każdorazowym oddzieleniu nici pszczoła wzlatuje, wykonuje krótki lot i w ciągu kilku sekund wraca na
poprzednie miejsce w celu kontynuowania zbioru żywicy” - tak przedstawiono produkowanie kitu w
„Encyklopedii” autorstwa A. I. Roota, E. R. Roota i H. H. Roota z roku 1959.
Dalsza część obróbki wykonywana jest już w ulu. Od tego, skąd pochodzą składniki propolisu,
uzależniona jest jego jakość i skład. Zdaniem naukowców-apiterapeutów, najcenniejszy jest propolis z
topoli, brzozy i sosny. Przeciętnie kit zawiera około 40% żywicy, 17% wosku pszczelego, 6% wosku
roślinnego, 14% substancji lotnych, 10% substancji garbnikowatych, 14% domieszek mechanicznych, a
także związki o silnej aktywności biologicznej jak: galwanoidy, sterole, sterydy, kwasy aromatyczne, no i
bardzo cenne dla zdrowia makro- i mikroelementy.
Jak wynika z różnych badań klinicznych, propolis ma rozległe zastosowanie, dzięki właściwościom
przeciwbakteryjnym, przeciwwirusowym, przeciwbólowym, regeneracyjnym. Należy jednak wiedzieć, że
nie każdy kit nadaje się do wykorzystania, bowiem tylko 40% kitu posiada tzw. aktywność biologiczną.
Aktywność tę mogą wykazać jedynie badania laboratoryjne, takie np. jak prowadzone od przeszło
dwudziestu lat w Śląskiej Akademii Medycznej i Krakowskiej Akademii Medycznej.
Doc. dr Stanisław Scheller ze Śląskiej Akademii Medycznej zasłynął w Polsce tym, że jako pierwszy
otrzymał etanolowy ekstrakt propolisu zwany w skrócie EEP.
Z kolei prof. S.Starzyk z Krakowskiej Akademii Medyczznej udowodnił, że EEP niszczy pierwotniaki i
toksoplazmę. W tym miejscu należy podkreślić, że to leczy ekstrakt kitu pszczelego, czyli EEP a nie sam kit!
EEP zaczęto stosować w klinikach i szpitalach. Okazało się, że jest to środek skuteczny przy różnych
chorobach. Tam, gdzie inne lekarstwa nie zdały egzaminu, podawano EEP, który czynił niemal cuda.
Sprawdził się w likwidowaniu odleżyn, leczeniu owrzodzeń, egzemy, grzybic, zapaleniu gardła, zatok, dróg
moczowych, przeziębień, bronchitu, nieżytu gardła, paradontozy. Nie znaczy to, że propolis pomaga na
wszystko, lecz jego wszechstronna przydatność jest bezdyskusyjna.
Na świecie produkuje się już około 50 środków propolisowych sprzedawanych w postaci tabletek i
nalewek W naszych aptekach i sklepach ze zdrową żywnością także możemy kupić preparaty z propolisu.
Dla tych, którzy zechcą wypróbować kurację propolisem przy różnych schorzeniach, podaję kilka przepisów.
Tylko 40% kitu pszczelego zawiera substancje biologicznie aktywne. Skąd więc brać kit, jeżeli nie
możemy zdobyć EEP ani też przeprowadzić badań laboratoryjnych kitu na aktywność? Otóż najlepiej
zaopatrzyć się w kit pochodzący z różnych pasiek i zbierany w różnych porach roku. W ten sposób czyniąc,
mamy szansę trafić na aktywny kit. Zabierając się do wykonania różnych preparatów propolisu, należy
przede wszystkim kit oczyścić z widocznych gołym okiem zanieczyszczeń i zalać zimną wodą, aby
wypłynęły inne brudy.
Propolisowa nalewka
Pół litra spirytusu mieszamy z 5 dag kitu pszczelego i pozostawiamy na 14 dni, wstrząsając codziennie
butelką. Następnie odcedzamy przez lejek z waty i wlewamy do naczynia ciemnego szkła. Jest to doskonała
nalewka przeciwko przeziębieniom, anginom, wirusowym infekcjom. Profilaktycznie dorosły człowiek
może przyjmować 2 razy dziennie po 25 kropli, a dzieci tyle kropli nalewki podanej na cukrze, ile mają lat.
Propolisowe mleko
Jeden litr świeżego, pełnotłustego mleka należy zagotować i wrzucić do niego 10 dag drobno
posiekanego lub zmielonego propolisu. Mleko należy gotować na wolnym ogniu przez 10 minut, lecz nie
wolno dopuścić do wrzenia. Wszystko mieszamy drewnianą łyżką i przecedzamy. Po wystygnięciu utworzy
się na wierzchu warstwa wosku, którą należy zdjąć. Propolisowe mleko trzymamy w chłodnym miejscu i
pijemy 2 razy dziennie po 1 łyżce przy bronchicie, astmie, zaziębieniach, chorobie wrzodowej żołądka i
dwunastnicy.
Propolis bardzo rzadko powoduje uczulenie, tym niemniej może ono wystąpić, toteż wskazane jest
wcześniejsze skonsultowanie się z lekarzem.
Leczenie pyłkiem, mleczkiem i... jadem
„Dusza kwiatów i róż” - tak francuska pisarka Madame Sévigné nazwała miód. Z biegiem czasu okazało
się, że nie tylko sam miód, ale i inne produkty pszczele mają własności lecznicze i zasługują na uwagę.
Jednym z nich jest pyłek zbierany z różnych roślin. Pszczoła siadając na kwiecie, potrąca żuwaczkami
pylniki kwiatów tak, że część spada na głowę i tułów pszczoły, która unosząc się, sczesuje go używając
przednich nóg. Tak uzbierany pyłek przenosi do koszyczków mieszczących się na tylnych nóżkach, a
następnie miesza go z nektarem oraz miodem. Człowiek podpatrzył tę czynność i postanowił wybierać pyłek
z kwiatów palcami, ale taki pyłek okazał się zupełnie bezwartościowy. Postanowiono więc zastawić pułapkę
na pyłek. Przed wejściem do ula zakłada się płytki z otworami o średnicy 5 mm; żeby przecisnąć się,
pszczoła ociera się o otwór „gubiąc” część pyłku, który spada do podstawionych naczyń. Taki pyłek
poddano licznym badaniom i jego niezwykle bogaty skład chemiczny zadziwił świat. Okazało się, że jest on
bardzo zasobny w pełnowartościowe białka, tłuszcze, węglowodany, witaminy oraz makro- i mikroelementy.
Tak bogatego składu nie ma. żaden inny naturalny produkt przyrody. Dzięki tym właściwościom zaczęto na
świecie stosować pyłek w szpitalach i klinikach, bowiem bezspornie udowodniono, że wpływa on dodatnio
na skład krwi, normalizuje czynności jelit, obniża ciśnienie, reguluje przemianę materii, działa kojąco na
system nerwowy, nie dopuszcza do przedwczesnego starzenia się. U mężczyzn nie tylko zapobiega
prostacie, ale i leczy ją. W związku z tym zaleca się mężczyznom, aby w wieku 40-50 lat zażywali
profilaktycznie 15 g pyłku dziennie.
Zapewne wielu w tym miejscu zapyta - skąd brać życiodajny pyłek? Jest on sprzedawany w aptekach w
postaci przyjemnych w smaku tabletek, które ssie się.
Obok propolisu i pyłku, w sferze zainteresowań uczonych znalazło się także mleczko pszczele, którym
karmione są larwy robotnic i trutni w ciągu pierwszych godzin po wykluciu się z jajeczek. Świeże mleczko
pobrane z mateczników od larw nie starszych niż trzydniowe jest bogate w witaminy B1, B2, B6, B12, PP,
kwas pantotenowy, kwas foliowy, biotynę, niacynę oraz wiele różnych biopierwiastków. Jego
właściwościom poświęcono specjalny kongres w Bolonii. Mleczko doczekało się miana „eliksiru życia” z
uwagi na swoje odmładzające i wzmacniające działanie. Kuracja pszczelim mleczkiem daje dobre wyniki w
takich schorzeniach jak: niewydolność narządów związanych z procesem starzenia się, w miażdżycy,
cukrzycy, chorobie wieńcowej, chorobie wrzodowej żołądka i dwunastnicy, nieżycie jelita grubego,
zaburzeniach czynności gruczołów dokrewnych, niewydolności wątroby, niedowładach kończyn i
niedorozwoju umysłowym i fizycznym u dzieci. Mleczko pszczele można kupić w aptekach. Zdaniem
naukowców najlepiej przyswajalne jest mleczko liofilizowane, które ma postać proszku. Wystarczy je
zażywać raz dziennie na pół godziny przed posiłkiem. Trzymamy je kilka minut pod językiem, aż do
całkowitego rozpuszczenia.
W naszym kraju ma także zwolenników apitoksynoterapia, czyli leczenie pszczelim jadem. Dla
przeciętnego śmiertelnika brzmi to niczym herezja. Jednak badania naukowe potwierdziły, że w leczeniu
reumatyzmu nie ma na świecie lepszego specyfiku, jak właśnie pszczeli jad zawierający mnóstwo cennnych
związków. Ankieta rozpisana wśród pszczelarzy świata wykazała, że 50% spośród nich wyleczyło się
całkowicie z reumatyzmu dzięki pracy w pasiece i użądleniom.
Badania wykazały, że jadem można leczyć choroby oczu, skóry, neuralgię, nadciśnienie. Natomiast
przeciwwskazane jest leczenie jadem osób chorych na nerki, wątrobę, trzustkę, cukrzycę, gruźlicę,
miażdżycę, choroby kobiece, schorzenia centralnego systemu nerwowego i niewydolność krążenia krwi.
Należy przy tym wiedzieć, że część osób bywa uczulona na jad i tego rodzaju leczenie można prowadzić
jedynie pod nadzorem lekarza.
Na świecie jest kilkadziesiąt różnych leków wyprodukowanych na bazie jadu pszczelego. W byłym
ZSRR jest to „Witrapin” , w Niemczech „Apizatron”.
Nie spotkałam jeszcze leku jadowego produkcji polskiej. Pozostaje nam jedynie „wystawić się” na
użądlenie pszczoły, dużo skuteczniejsze niż wszystkie preparaty. Aby jednak osiągnąć pożądany skutek,
czasami trzeba poddać się tysiącom użądleń, które dla reumatyków są znacznie mniej bolesne niż dla innych
osób.(Nie można jednak żądleniu poddawać się bezmyślnie. Wskazane jest umycie mydłem i wodą danego
miejsca oraz lekkie posmarowanie go miodem, a po użądleniu wyjęcie żądła. Dopiero po zejściu opuchlizny
można wystawić się na ponowne użądlenie. W czasie pierwszej kuracji wolno przyjąć około 30 użądleń.
Przypominam jednak, że zabiegi te przeprowadzamy wyłącznie pod kontrolą lekarza.
Produkty i preparaty pszczele zdobyły niemal cały świat. Również w naszym kraju powstają ośrodki, w
których leczy się miodem, propolisem i jadem pszczelim. Budowane jest jedyne w świecie sanatorium
apiterapii w uroczej miejscowości Kamianna, leżącej w Beskidzie Sądeckim, niedaleko Krynicy.
Aromaterapia - ozdrowieńcze zapachy
Oddech kwiatów jest dużo przyjemniejszy w powietrzu niż kwiat w ręku.
Francis Bacon O ogrodach
Aromaterapia to jedna z najstarszych naturalnych metod leczenia. Od wieków znane jest stosowanie
wonnych olejków, kadzideł, trociczek. Grecki lekarz Teofas z Eresos już ponad dwa tysiące lat temu napisał
dzieło pt. Co się tyczy zapachów traktujące o olejkach eterycznych i ich lecznicznym działaniu. Informacje
tam zawarte do dziś są podstawą aromaterapii. Olejki eteryczne występują w różnych częściach roślin - w
kwiatach, liściach, korzeniach, owocach. Zbierają się w małych gruczołach rośliny, a najbardziej znanym
sposobem ich wydobycia jest destylacja z parą wodną roślin lub ich części. Para wodna wydobywa drobiny
olejku; po wychłodzeniu odddziela się on od skroplonej wody. Metoda ta jest bardzo koszztowna i wymaga
specjalistycznego sprzętu, ale tylko olejek wydobyty tą metodą posiada wszelkie lecznicze właściwości i jest
pełnowartościowy.
Skład każdego olejku wydobytego z rośliny nadal stanowi dla nas tajemnicę. Wiadomo, że jest złożony z
około 100-200 substancji, które występują w różnych zawartościach od kilkudziesięciu procent do
tysięcznych lub nawet milionowych części promila. Skład żadnego olejku nie został w pełni poznany, choć
wiemy, że zawierają one dużo terpenów, fenoli, alkoholi i aldehydów. Dzięki temu posiadają właściwości
antyseptyczne. Ich bakteriobójcze działanie jest znane od tysiącleci. Trzy tysiące lat przed Chrystusem
Egipcjanie używali aromatycznych roślin w kosmetyce, do leczenia oraz balsamowania. Słynna egipska
królowa Kleopatra cierpiąca na bezsenność kazała napełniać poduszki płatkami róż, co gwarantowało jej
dobry sen. Współczesne badania olejku różanego wykazały, że ma on działanie relaksujące i nasenne.
Kiedy w XV wieku wybuchła w Europie epidemia dżumy, na ulicach i w domach chorych palono
kadzidła z żywic sosen, cyprysów, cedrów, co wiele osób uchroniło przed chorobą. W czasie I wojny
światowej francuski lekarz Gaterossu, lecząc rannych żołnierzy, wypróbował i potwierdził antyseptyczne
działanie olejku lawendowego, skutecznie ułatwiającego gojenie się oparzeń i ran. W tym miejscu zapewne
wiele osób zada pytanie - skąd bierze się skuteczność oddziaływania zapachów na organizm ludzki?
Zmysł węchu człowieka jest jednym z najczulszych, a wrażliwość nosa na pachnące substancje w
powietrzu jest wprost niewyobrażalna i nie do końca zbadana. Nowoczesne metody naukowe pozwoliły
jednak uchylić przynajmniej rąbka tajemnicy.
Tkanka śluzowo-węchowa, która mieści się z obu stron jamy nosowej na wysokości oczu, jest niezwykle
precyzyjnym tworem natury. Składa się z 10 milionów komórek nerwowych pokrytych cienkim śluzem.
Każda komórka posiada 6 do 8 rzęsek, na których powierzchni znajdują się receptory węchowe. Jest to
jedyna część ciała, gdzie system nerwowy ma bezpośredni kontakt ze światem zewnętrznym. Impulsy
elektryczne są z tego miejsca kierowane do ośrodków mózgowych z pominięciem kory mózgowej.
Bezpośrednim odbiorcą tych impulsów są ośrodki sterujące czynnościami wegetatywnymi. Wyjaśnia to,
dlaczego zapachy mają duży wpływ na taki czynności życiowe naszego organizmu jak: oddychanie,
przemiana materii, puls, sen, a także na samopoczucie. Wchodząc do autobusu w godzinach szczytu i
wchłaniając w siebie woń nieumytych ciał, miewamy często uczucie obrzydzenia i mdłości. To nie jest
przypadek. Robert Tisserand, twórca Instytutu Aromaterapii w Wielkiej Brytanii tak zwykł mawiać:
„Wącham, więc myślę - myślę, więc jestem”.
Codzienne doświadczenia pokazują nam, jak istotną rolę odgrywa zapach w naszym życiu. Nie zawsze to
sobie uzmysłowiamy. Zapach może zmęczyć, zirytować, wprawić w depresję, a także zdecydowanie
poprawić samopoczucie, uprzyjemnić życie lub pomóc w chorobie. Warto więc troszkę więcej wiedzieć o
tym, jak praktycznie wykorzystywać aromaterapię dla własnego dobra.
Aromaterapia zaleca stosowanie olejków eterycznych:
1. przez wdychanie (inhalację z parą wodną),
2. do kąpieli,
3. do masażu,
4. przez spożywanie doustne - olejki w kapsułkach według zaleceń lekarza, np. z nasion wiesiołka.
Najbardziej powszechną formą stosowania olejku jest rozpylanie go w powietrzu za pomocą nawilżacza
elektrycznego albo odparowywanie mieszaniny olejków ogrzewanych świecą w specjalnym naczyniu. Takie
naczynie składa się z pojemnika, do którego wstawiamy płaską świeczkę. Na pojemniku znajduje się
pokrywka; wlewamy do niej od kilku do kilkunastu kropli olejku i mieszamy z niewielką ilością wody. Już
po kilkudziesięciu sekundach zaczynamy odczuwać w powietrzu przyjemną woń. Zmienia ona mikroklimat
naszego mieszkania, poprawia samopoczucie oraz chroni przed owadami. W mieszkaniu najbardziej
wskazane jest używanie olejków pelargonii, pomarańczy, lawendy, róży, mirtu, a w miejscu pracy olejku
cytryny, hyzopu, mirtu, limby. W sypialni powinno się stosować olejek różany, sandałowy, cedrowy i
lawendowy.
Dla poprawy samopoczucia i cery można też robić inhalacje.
Do miski z gorącą wodą dodajemy kilka kropel olejku. Twarz trzymamy nad parą, a głowę przykrywamy
ręcznikiem. Do tego celu najlepiej nadaje się olejek: rumiankowy, tymiankowy, eukaliptusowy, szałwiowy,
limbowy.
W podobny sposób można wykonywać kompresy. Mały ręcznik zanurzamy w misce wody, do której
dodajemy kilka kropel jednego z olejków, np. różanego, cedrowego lub lawendowego.
Do kąpieli przed snem najlepiej stosować olejek lawendowy, cedrowy, różany, pomarańczowy i z
geranium. Do wanny z wodą dodajemy kilkanaście kropli olejku. Należy jednak pamiętać, że taka kąpiel nie
może trwać dłużej niż 10 minut. Kąpiele w aromacie olejków leczą mięśniobóle, dolegliwości skórne i
krążeniowe, usuwają zmęczenie.
Stosowanie olejków do masaży wymaga znajomości rozkładu punktów akupresurowych na ciele
człowieka. Powinna wykonywać je osoba posiadająca taką wiedzę.
Na zakończenie sprawa najważniejsza - gdzie kupić takie olejki. Aby olejek był skuteczny, musi być
pochodzenia naturalnego. W sprzedaży znajduje się dużo olejków syntetycznych, a te nie mają działania
terapeutycznego. W sklepach ze zdrową żywnością, bądź artykułami radiestezyjnymi można kupić naturalne
olejki. Są oczywiście znacznie droższe niż syntetyczne, a na opakowaniu mają podany dokładny adres
producenta. W ten m.in. sposób można je odróżnić od syntetycznych. Olejek taki należy przechowywać w
ciemnym pomieszczeniu i chronić przed nim oczy.
W większych miastach są organizowane przychodnie medycyny niekonwencjonalnej, gdzie działają
gabinety aromaterapii. Warto skorzystać z ich usług. Ponoć nawet księżniczka Diana regularnie stosuje
zabiegi aromaterapeutyczne, które bardzo jej pomagają.
Magnetoterapia - leczenie magnesem
Lecznicze właściwości magnesu (nie mylić z mikroelementem magnezu) znane już były w starożytności
nie tylko w Grecji, ale także w Chinach, Indiach, Egipcie oraz krajach arabskich. Magnes był używany do
sporządzania amuletów, których zadaniem była ochrona zdrowia właściciela i obrona przed złymi mocami.
Uważano wówczas, że magnes jest dobry na wszystkie choroby i każdy szanujący się cyrulik przykładał go
do ciała pacjenta oraz aplikował pigułki i maści z zawartością magnesu.
Uzdrawiająca moc magnesu znana była także Arystotelesowi i Pliniuszowi. Słynny Paracelsus w XVI
wieku tak pisał o magnesie: „Twierdzę, na podstawie przeprowadzonych przeze mnie doświadczeń, że jest w
nim ukryta tajemnicza siła, bez której przeciw wielu chorobom nic nie można zdziałać”. Przez wieki
próbowano rozszyfrować tajemnicę leczniczej siły magnesu, lecz dopiero wiek XX przyniósł częściowe
rozwiązanie zagadki.
W Europie i w Stanach Zjednoczonych zaczęto prowadzić zakrojone na szeroką skalę badania naukowe
nad właściwościami magnesu. Najbardziej intrygowała uczonych siła tkwiąca w nim. Poświęcono temu
kongresy naukowe i sympozja w różnych częściach świata. Naukowcy jednoznacznie wypowiedzieli się, że
magnetoterapia może być bardzo pomocna w leczeniu nadciśnienia oraz niektórych schorzeń układu
nerwowo-naczyniowego, a także zdecydowanie poprawia samopoczucie. Japoński lekarz Kyoichi
Nakagawa, ordynator kliniki w Tokio, przeprowadził badania na ponad jedenastu tysiącach chorych
cierpiących na sztywność karku, ramion, lumbago, newralgie, bóle mięśniowe, reumatyzm. Stosowal
magnesy o średniej mocy i przykładał bezpośrednio na bolące miejsca. Aż 95% spośród jego pacjentów
uznało terapię magnesem za metodę bardzo skuteczną.
Wieloletnie badania nad magnesem wykazaly, że działanie obu biegunów magnesu jest zróżnicowane.
Promieniowanie bieguna północnego (ujemnego) ma działanie po budzające metabolizm. Dowiodły tego
m.in. doświadczenia na zwierzętach, u których najpierw wywołano stan zapalny, a potem dzięki polu
magnetycznemu znacznie wzrósł poziom leukocytów we krwi. Biegun południowy (dodatni) wysyła
promieniowanie obniżające odporność, hamujące metabolizm i opóźniające rozwój żywych organizmów.
Dlatego też niezwykle ważną sprawą jest wlaściwe rozpoznanie biegunów. Badaniem wplywu pól
magnetycznych na żywe organizmy zajmuje się we Wspólnocie Państw Niepodleglych, (byłym ZSRR)
biologia magnetyczna. Od 1948 roku lekarze w armii rosyjskiej stosują magnesy do zlikwidowania bólu w
kończynach przed i po amputacji.
Najbardziej powszechnie stosowany jest magnes w Japonii. W wielu sklepach można kupić magnesy o
średnicy 5 mm i grubości 2,5 mm, czyli mniej więcej wielkości ziarna grochu, które przykleja się do skóry
za pomocą plastra. Najlepsze wyniki osiągnięto przytwierdzając magnesy w miejscach tzw.
akupunkturowych na meridianach i kanałach. Oprócz pojedyńczych magnesów stosuje się też chusty
magnetyczne i szale magnetyczne, gdzie umieszczonych jest od kilku do kilkunastu magnesów. Dawniej
używano nawet biustonoszy obciążonych magnesami.
Wiele firm na świecie zarabia miliony na produkcji różnego rodzaju przyrządów służących do leczenia
magnesem. Są to opaski, plastry, naszyjniki, pasy, materace, a przede wszysttkim bransolety, które ostatnio
masowo pojawiły się na polskich bazarach i w prywatnych sklepach, Sprzedawane w Polsce bransoletki,
sprowadzane z krajów Dalekiego i Bliskiego Wschodu nie są niestety zaopatrzone w informację o tym, jakie
są wskazania oraz - co ważniejsze - przeciwwskazania do ich noszenia. Nie zdajemy sobie sprawy, że
kupując taką bransoletkę z nadzieją poprawy zdrowia, możemy sobie bardzo zaszkodzić.
Nie wolno nosić takich bransoletek, czy też innych przedmiotów z magnesu zwanych leczniczymi
biostymulatorami:
–
po przebytym zawale serca,
–
osobom o niskim ciśnieniu krwi,
–
kobietom w ciąży,
–
osobom chorym na choroby krwi,
–
w stanach infekcyjnych,
–
po zatruciu alkoholowym,
–
osobom, których organizm nie toleruje chemicznych środków leczniczych.
Należy wiedzieć, że jeżeli występuje choć jedno przeciwwskazanie, to nie wolno nosić bransoletki z
magnesem. Również osoby posiadające rozrusznik serca, plomby metalowe, protezy, płytki lub gwoździe w
kościach nie powinny używać magnesu, gdyż metal może doprowadzić do niebezpiecznych zakłóceń.
Pamiętajmy, że magnetycznych biostymulatorów nie należy używać w pobliżu jakichkolwiek
metalowych, elektrycznych lub elektromagnetycznych urządzeń.
Kto zatem może i powinien nosić magnetyczne bransoletki?
Noszenie ich jest wskazane przy:
•
nadciśnieniu krwi,
•
chorobie reumatycznej,
•
migrenowych bólach głowy,
•
bezsenności,
•
przemęczeniu,
•
w sytuacjach stresowych,
•
niedomaganiach serca i układu naczyniowego,
•
uszkodzeniu stawów,
•
stanach zapalnych nerek,
•
zapaleniu korzonków nerwowych,
•
złamaniach kości,
•
przy chorobie lumbago.
Używając bransoletki leczniczej trzeba pamiętać że nie nosimy jej wyłącznie na przegubie jednej ręki,
lecz przemiennie na obu rękach. Na noc bransoletkę zdejmujemy. Nosząc ją dłużej trzeba wiedzieć, że pole
magnetyczne stopniowo zużywa się i działanie bransoletki nie jest wieczne!
O homeopatii
Początków homeopatii historycy medycyny dopatrują się w teoretycznych założeniach Hipokratesa, który
wysunął tezę, że „choroby podobne leczy się lekami podobnymi”. Pierwszym nowożytnym lekarzem, który
udowodnił tezę, że „prawo podobieństwa” w przyrodolecznictwie jest pewne, był twórca współczesnej
homeopatii, doktor medycyny Samuel F. Hahnemann (1755-1843). Rozpoczął on leczenie chorób
wenerycznych za pomocą preparatów rtęci. Obserwując skutki jej działania stwierdził, że oprócz innych
objawów, preparat ten wywołuje gorączkę, czyli jak gdyby odrębną chorobę. Dzięki temu doszedł do
wniosku, że gorączka towarzysząca chorobie jest niszczona gorączką wywołaną przez preparat rtęciowy. Po
tym doświadczeniu Hahnemann zajął się badaniem właściwości leków przez obserwowanie objawów
wywołanych po podaniu leku zdrowej osobie w dużej dawce. Doświadczenia te przeprowadzał przede
wszystkim na sobie i swoich bliskich. Okazało się, że każdy lek wywołuje w organizmie swoistą chorobę w
stopniu tym większym, im silniejsze jest jego działanie. Jeżeli chcemy wyleczyć samą chorobę, należy podać
środek, który ją wywołuje, aby zwalczył ognisko zapalne. Tak zrodziła się pierwsza, podstawowa zasada
homeopatii zwana similia similibus curantur, czyli podobne leczy się podobnym. Stąd też wywodzi się
nazwa homeopatia od greckiego homis - podobnie i pathos – cierpienie.
Odkrycie Hahnemanna było sprzeczne z panującymi teoriami i przekonaniami. Na dodatek twórca
homeopatii zawzięcie krytykował osiągnięcia ówczesnej medycyny, wykazywał ubóstwo środków
terapeutycznych oraz publikował artykuły o szkodliwości działań niektórych lekarzy. Nic więc dziwnego, że
wokół jego osoby rozpętano ostrą nagonkę, której przewodzili lekarze i zagrożeni w swoich przywilejach
aptekarze. Doprowadzono do tego, że do kilku sądów wniesiono oskarżenia przeciwko Hahnemannowi i w
1813 roku został pozbawiony prawa wykonywania praktyki lekarskiej.
Fakt ten odbił się głośnym echem w Europie i przysporzył Hahnemannowi nie tylko sławy, ale i
pacjentów. Dopiero bowiem po publicznym ogłoszeniu zakazu, homeopatia stała się bardzo modna i tłumy
nawiedzały jej twórcę w poszukiwaniu skutecznej pomocy. Hahnemann szybko postarał się o ministerialną
zgodę na ponowne prowadzenie praktyki i otrzymał ją. Jego osiągnięcia jako lekarza homeopaty były tak
duże, że ściągnęły doń najbogatszą klientelę Europy, a w wielu krajach powstały szpitale i szkoły
homeopatyczne.
Z czasem w ślady Hahnemanna poszło wielu lekarzy i farmaceutów, którzy na szerszą skalę i z
powodzeniem zaczęli stosować leki homeopatyczne. Obecnie na świecie znanych jest około 2500
preparatów homeopatycznych. Zdaniem współczesnych lekarzy, działanie leku homeopatycznego polega na
uaktywnieniu układu obronnego człowieka, a podawana mała dawka substancji czynnej stanowi bodziec,
który mobilizuje układ immunologiczny.
Leki stosowane w homeopatii oparte są wyłącznie na składnikach pochodzenia naturalnego: roślinnych,
zwierzęcych i mineralnych. Dawka substancji czynnej w leku jest bardzo mała, a rozpuszcza się ją
przeważnie w alkoholu rozcieńczonym wodą. Rozpuszcza się w proporcji 1 : 10. Jedna dziesiąta substancji
jest rozcieńczona dziewięcioma częściami alkoholu. Takie postępowanie określa się jako D-l. Już jednak w
trzeciej fazie, a więc D-3, w leku homeopatycznym znajduje się jedna tysięczna część pierwotnej substancji.
Tego rodzaju rozcieńczenie może być jeszcze wyobrażalne dla laika, ale już np. przy D-10, czyli jeden do
dziesięciu miliardów można tylko podziwiać stopień trudności rozcieńczenia i precyzję wykonania. Co
jednak powiedzieć o dawce D-25 i powyżej, kiedy w pierwotnej substancji nie pozostaje żadna drobina i nie
można stwierdzić śladu najmniejszej cząsteczki, a mimo to substancja taka działa leczniczo.
Rodzi się oczywiste pytanie - skąd w takim roztworze działanie lecznicze, skoro nie ma w nim
elementów czynnych? To pytanie mimo wysiłków naukowców pozostaje na razie bez odpowiedzi.
Hahnemann uważał, że przy tak wysokich rozcieńczeniach efekt leczniczy bardziej powoduje energia
uwolniona z danej substancji niż ona sama. W swej pracy Organon of medicine twórca homeopatii pisze:
„Energia ta nie jest obecna w materialnych atomach tych niezwykle aktywnych leków. Nie można jej też
rozpatrywać w kategoriach fizyki czy matematyki, jak bywa interpretowana przez niektórych, widzących w
niej jedynie aktywnie działające cząstki materialne. Jest to szczególna sila, niewidzialna, wymykająca się
wszelkiej klasyfikacji, uwolniona w wyniku potentyzacji z rozpuszczonej substancji, która działa
dynamicznie przez kontakt z żywą tkanką na cały organizm, a działa tym silniej, im więcej jej powstaje w
wyniku rozcieńczenia leku.
Czy w naszym szczycącym się „nowym myśleniem” stuleciu niemożliwe jet uznanie istnienia siły
działającej leczniczo, która nie byłaby czymś materialnym jak dotychczas stosowane leki? Czy mało jest
zjawisk w codziennym życiu, które wymykają się wyjaśnieniom? Jeżeli widok czegoś obrzydliwego
spowoduje u człowieka wymioty, czy znaczy to, że jakaś materialna substancja pobudza żołądek do skurczu?
Czy nie jest to jedynie dynamiczny efekt obrazu, który utkwił w naszym mózgu? Czy uniesienie ręki to tylko
przejaw pracy dźwigni, materialnego instrumentu? Czy nie ma w tym rozumu, energii, woli człowieka,
wpływającej na ten ruch?”
Przeciwnicy homeopatii twierdzą, że działa tu wyłącznie wiara i sugestia pacjenta, a jej zasady są
sprzeczne z doświadczeniem farmakologów i toksykologów. Na to twierdzenie prezes Narodowego Związku
Francuskich Lekarzy Homeopatów dr F. Buraud odpowiada:
„Ośmieszyć doktrynę homeopatii jest bardzo łatwo, ale istnieją przecież liczne próby kliniczne,
potwierdzające wartość tego sposobu leczenia. W końcu tylko poprzez praktykę dochodzi się do
formułowania ogólnych zasad teorii. Wyjaśnienie działania homeopatii nie musi być wcale irracjonalne. W
dodatku - nie można mieć do niej pretensji o to, czego nauka jeszcze nie rozumie”.
Kontrowersje wokół homeopatii będą trwały, dopóki jej zagadka nie zostanie rozwiązana. To kwestia
czasu. Jedno jest pewne - leki homeopatyczne nie powodują żadnych objawów ubocznych! Fakt ten jest
bardzo ważnym argumentem w dobie chemioterapii, często bezmyślnie nas zatruwającej. Niewątpliwą zaletą
homeopatii jest to, że może ona przywrócić całemu organizmowi równowagę i wzmocnić go. Dlatego tak
ważna jest prawidłowa diagnoza, którą powinien poprzedzać szczegółowy wywiad z pacjentem i wnikliwa
obserwacja.
Powstaje coraz więcej aptek homeopatycznych. Coraz więcej lekarzy i zielarzy zajmuje się homeopatią.
Ktokolwiek chce leczyć się tą metodą, powinien najpierw trafić do lekarza homeopaty, który po dokładnym
badaniu, zaordynuje odpowiednie leki. W żadnym przypadku nie wolno leczyć się homeopatycznie na
własną rękę, kupując np. w aptece taki środek, który pomógł sąsiadowi na schorzenie nas nękające. Nasze
odczucie choroby jest z reguły subiektywne i dopiero zbadanie organizmu przez lekarza homeopatę da
podstawy do oceny czy lek nam pomoże.
Muzykoterapia
[...]
Na początku XX wieku medycyna konwencjonalna do muzyki jako formy terapii odnosiła się z dużym
sceptycyzmem i nieufnością. Działo się tak do czasu. Oto bowiem pojawienie się bogbitu spowodowało, że
w czasie koncertów wiele osób masowo mdlało lub popadało w histerię. Podjęto badania nad tym
zjawiskiem i jednoznacznie stwierdzono, że przyczyną była szybka, głośna i agresywna muzyka powodująca
dysharmonię organizmu.
Przypomniano wówczas dokonania muzykoterapeutów z poprzednich wieków i zaczęto w sposób ściśle
naukowy badać wpływ muzyki na ludzki organizm. Badania wykazały, że najszybciej i najsilniej na muzykę
reaguje układ naczyniowo-sercowy i oddechowy. Muzyka wzmacnia napięcie mięśni, potęguje proces
oddychania, przyspiesza przemianę materii, zmniejsza napięcie nerwowe, obniża próg wrażliwości na ból.
„Dzieje się to – zdaniem prof. Marco Todoschini – na zasadzie rezonansu wibracyjnego: muzyka
uruchamia miliardy komórek mózgowych, mikrosystemów wibracji, sprzyjając harmonijnej równowadze,
która pomaga w zapobieganiu chorobom”.
[...]
Zaczęto też muzykę wprowadzać do sal operacyjnych, gdyż doskonale wpływa na psychikę
operowanych.
A odkąd dr F. Flood z Nowego Korku zaaplikował swoim podopiecznym w szpitalu słuchanie co dzień
pogodnej muzyki śmiertelność w tym szpitalu wyraźnie zmalała!
Ostrożnie z muzyką!
Muzykoterapia to nie słuchanie muzyki na chybił trafił.
Muzykoterapia to wybór, słuchanie takiej muzyki, która wpływa na nas relaksująco i kojąco, niczym
kołysanka na dziecko.
W najbardziej zapadłej wsi może nie być ubikacji, ale jest na pewno telewizor i magnetofon. Proponuję,
aby to mądrze wykorzystać, gdyż wpływ głośnej muzyki jest szkodliwy nie tylko dla słuchu, lecz może
doprowadzić do groźnej choroby. Zdaniem naukowców, szczególnie niebezpieczna jest dla zdrowia muzyka
„metalowców”. Heavy-metal powoduje silną agresję, czego dowodem są liczne awantury wywoływane w
czasie koncertów tych grup. Tego rodzaju muzyka działa na wiele osób niczym środki pobudzające i jak
ostrzegają naukowcy: „Prowadzi do granicy, po przekroczeniu której, coraz więcej ludzi będzie
potrzebowało z tego powodu lekarza”. Warto przy okazji wiedzieć, że hałas staje się uciążliwy dla zdrowia,
gdy przekracza 50 decybeli (dB), a poczynając od 70 dB wywołuje w organiźmie zaburzenia. Muzyka
„metalowców” mieści się w granicach 110-120 dB. Wniosek łatwo wysnuć samemu! Dodam jeszcze, że
prof. Andrzej Rakowski z Akademii Muzycznej w Warszawie doszedł do wniosku, że muzycy bitowi w
wieku 25 lat mają już taki słuch, jak ludzie w wieku przedemerytalnym.
[...]
W krajach zachodnich bez problemów można kupić płyty i kasety o charakterze relaksującym i każdy
powinien mieć w swoich zbiorach takie utwory, które działają na niego wyciszająco. Z własnego
doświadczenia wiem, że to dużo skuteczniejszy sposób, niż sięganie po krople uspokajające czy
„wyskokowe”.
Uwaga dla kierowców: wielu ma w samochodach magnetofony, radia i w czasie jazdy słucha różnych
melodii. Należy jednak uważać na to, czego się słucha. Zwłaszcza, gdy jedzie się samemu. Badania
wykazały, że część wypadków została spowodowana słuchaniem albo zbyt agresywnej muzyki, która
podwyższa ciśnienie krwi i wpływa podniecająco, albo zbyt powolnej, która z kolei usypia. We wszystkim
należy zachować umiar!
Ostrożnie z uzdrowicielami!
Pierwszym w Polsce był Harris, po nim Nardelli. A potem jak grzyby po deszczu zaczęło w naszym kraju
przybywać wszelkich uzdrowicieli, wśród których prym wiodą bioenergoterapeuci, choć tylko nieliczni z
nich zasługują na tę nazwę.
Cóż ma robić zagubiony, chory człowiek, wobec którego medycyna oficjalna jest bezsilna, a instynkt
życia każe o nie walczyć? Taki człowiek wysupłuje ostatnie pieniądze i trafia do najbliższego, bądź
najbardziej rozreklamowanego bioenergoterapeuty. Niekoniecznie idzie to w parze z wysoką jakością usług.
Problemy bioenergoterapii są mi bliskie od wielu lat. Im dłużej zajmuję się tym zagadnieniem, im więcej
zdobywam doświadczenia i wiedzy, tym więcej mam wątpliwości. Jedno wiem na pewno: wskazana jest
duża ostrożność w korzystaniu z usług różnych bioenergoterapeutów.
Transfer energetyczny czyli przekazywanie energii, zjawisko istniejące, ale nie zbadane do końca, wciąż
pozostaje dla nas tajemnicą. Mimo badań prowadzonych dość intensywnie w USA i byłym ZSRR, nie
zdajemy sobie sprawy z wszystkich skutków, jakie niesie z sobą transfer energetyczny.
Namnożyło się w Polsce uzdrowicieli ponad miarę. U większości z nich główną motywacją nie jest
miłość bliźniego, a chęć zdobycia pieniędzy. Tymczasem tylko bezinteresowna, chęć pomocy drugiemu
człowiekowi za pomocą transferu energetycznego jest szansą dla chorego. Niestety, jedynie mała garstka
bioenergoterapeutów traktuje pacjenta z należytym szacunkiem, uwagą i miłością.
Mimo to - moim zdaniem - nie wysokość opłat jest problemem zasadniczym, lecz nieuctwo wielu
bioenergoterapeutów. Fakt, że komuś „coś” drgnęło w rękach czy „poczuł ciarki, mrowienie”, nie oznacza,
że może uzdrawiać innych. Niemal każdy z nas ma dar oddziaływania na drugiego człowieka i zwykłe,
życzliwe pogłaskanie dziecka czy psa jest też transferem energetycznym. Fakt, że poczuło się „coś” w
rękach, świadczy tylko i wyłącznie o tym, że jest się przekaźnikiem energii. I trzeba dużo, dużo uczyć się i
rozwijać duchowo, aby przekaz energetyczny był „czysty”.
Co to znaczy? Powołam się na interesującą książkę Doroty Zarębskiej-Piotrowskiej, która ukazała się
ponad rok temu, a nosi tytuł Tajemnicze energie. Autorka, odwołując się do różnych światowych
autorytetów, sceptycznie wypowiada się o transferze energetycznym. Sugeruje, że zabieg taki może często
prowadzić do tzw. przesunięcia choroby. Bioterapeuta leczy żołądek i po jego działaniu następuje poprawa.
Jednak po jakimś czasie ten sam człowiek zaczyna chorować na serce. Mogło nastąpić u niego energetyczne
przesunięcie choroby z żołądka na serce. Pacjent sobie tego nie uświadamia. Opierając się na wieloletnich
obserwacjach, jestem przekonana, że niebezpieczeństwo takie istnieje.
Inny problem to wykonywanie zabiegów przez chorych bioterapeutów. Czy mają moralne prawo
„uzdrawiać”, skoro sami nie potrafią sobie pomóc? Nie mamy też wcale pewności, czy w trakcie zabiegu
choroby bioterapeuty nie przechodzą na odbiorcę. Może to zostać ujawnione po upływie dłuższego czasu.
Przestrzegam przed udziałem w tzw. zbiorowych seansach bioenergoterapeutycznych, gdy tworzy się
łańcuch rąk.
Dorota Zarębska-Piotrowska pisze:
„Jeśli założymy fakt, że seans zbiorowy opiera się na prostym mechanizmie naczyń połączonych, to
można przypuszczać, że w wyniku wyrównania potencjałów przepływu energii z całą pewnością osoby
słabsze energetycznie mają szanse coś uzyskać, będą jednak i tacy, którzy na tym stracą. Czasem taki
„porządkujący” wpływ obiegu obcej energii może okazać się zabójczy, całkowicie dezorganizując i tak już
niestabilne pole chorego. Przekaz w grupie liczącej nieraz kilkanaście chorych osób może spowodować, że
jednocześnie dokona się specyficzny rodzaj transmisji informacyjnej choroby czy dysfunkcji do innych
uczestników seansu. W ten sposób zdrowy człowiek, uczestniczący w seansie dla poprawienia
samopoczucia, może wyjść z niego „zainfekowany” energetycznie informacją o chorobie, która ujawnić się
może z kilkuletnim odroczeniem”.
Byłam świadkiem kilku zbiorowych seansów. Intuicja zabraniała mi jednak włączenia się do
energetycznego kręgu rąk. Rozmawiałam później z uczestnikami seansu, ze zwykłej ciekawości biorącymi w
nim udział. Kilkunastu osobom samopoczucie pogorszyło się, a jedna z młodych dziewcząt przez tydzień
budziła się z krwią w ustach. Przypadek?
Przestrzegam też przed korzystaniem z pomocy kilku uzdrowicieli w krótkim odstępie czasu lub
jednocześnie. W wyniku nakładania się różnych biopól może dojść do całkowitego rozregulowania biopola
chorego, co doprowadzi do zdecydowanego pogorszenia się stanu zdrowia.
Zadziwia mnie beztroska wielu bioterapeutów, którzy zamiast uczyć się i rozwijać duchowo swój „dar
Boży” nie tylko rozmieniają go na drobne, lecz jeszcze przynoszą dużo szkody. I - co gorsza - są tak
zadufani i wpatrzeni w siebie, że w szaleństwie pseudolecznictwa zapominają o najważniejszym - o chorym
człowieku!
Dlatego za słuszne uważam wprowadzenie zakazu uprawiania praktyk uzdrowicielskich przez nielekarzy.
Jestem głęboko przekonana, że prawdziwi uzdrowiciele na tym zakazie nie ucierpią, a wręcz mogą
skorzystać, bo to ich zmusi do współpracy z łekarzem. A głęboko wierzę, że integracja medycyny oficjalnej
z niekonwencjonalną ma rację bytu, bo ta ostatnia jest jedynie alternatywną propozycją i nie powinna z
medycyną oficjalną konkurować ani jej wyręczać.
Poznaj swój biorytm
Jest czas wytężania się.
Jest czas odprężania się.
I czas krążenia wokół roboty jako wilcy wokół daniela.
I jest też czas kontemplowania jej -
- i czas, aby się z niej dobrze pośmiać.
R. Townsene
Byłam w Alpach. W kilka dni po powrocie zupełnie nie mogłam dojść do siebie. Pracowałam na
zwolnionych obrotach. Przy prowadzeniu samochodu zauważyłam, że mam opóźniony refleks i kłopoty z
koncentracją. Wszystko to kładłam na karb ponownej aklimatyzacji. Stan ten jednak przedłużył się do
tygodnia, co było dla mnie sygnałem ostrzegawczym. Uzmysłowiłam sobie, że dawno nie robiłam wykresu
własnych biorytmów i natychmiast powinnam to uczynić.
I cóż się okazało? Biorytmy wykazały, że to jeden z najgorszych tygodni w całym roku, bowiem niemal
nałożyły się na siebie dni krytyczne cyklu psychicznego i fizycznego, a faza cyklu intelektualnego również
znajdowała się w głębokim niżu. Czyli mam prawo czuć się podle. Jest to niezależne od mojej woli, a
jedynie zgodne z naturą. Natura doskonale wie, co czyni, i osłabiła mój życiowy akumulator. Jego nadmierna
eksploatacja w tym okresie mogłaby doprowadzić nawet do tragedii.
W naturze nie ma przypadków! Wszystko, cokolwiek się dzieje, ma swój głęboko uzasadniony sens, choć
bardzo rzadko mamy tego świadomość.
Zatrzymajmy się więc na chwilę przy biorytmach, które wiernie towarzyszą naszemu życiu od poczęcia
aż po śmierć.
Nasz organizm, podobnie jak cała natura, podlega określonym rytmom, które naukowcy nazwali
biorytmami i podzielili je na trzy rodzaje: fizyczny, emocjonalny i intelektualny.
Biorytm fizyczny (F), najkrótszy, trwa 23 dni, odpowiada za naszą kondycję fizyczną, czyli podatność
lub odporność na różne choroby. Jeżeli jesteśmy w dniach krytycznych tego cyklu, to prosty zabieg
chirurgiczny, a nawet wyrwanie zęba, może przynieść nieoczekiwane komplikacje. Zostaną one ograniczone
do minimum, jeżeli taki zabieg zostanie przeprowadzony w fazie dodatniej cyklu.
Cykl emocjonalny (E) - 28 dni, odpowiada za nastroje i samopoczucie. Jego niż i dni krytyczne mogą
spowodować spadek naszej wrażliwości i brak wiary w siebie.
Cykl intelektualny (I), najdluższy, trwający aż 33 dni, rządzi predyspozycjami twórczymi, inteligencją,
pamięcią i w wyżu tego cyklu wszelkie prace twórcze mają wielką szansę powodzenia.
Każdy cykl dzieli się na: fazę ujemną (-), dzień zerowy (0), fazę dodatnią (+) i dzień krytyczny (x).
Najgorsze są: faza ujemna i dzień krytyczny. Pod znakiem zapytania jest również dzień zerowy, który -
zdaniem naukowców - może zarówno przyczynić się do sukcesu, jak i doprowadzić do katastrofy. Np. nasz
skoczek olimpijski, Wojciech Fortuna, w dniu swego słynnego wyczynu sportowego znajdował się w
podwójnym okresie zerowym biorytmów: fizycznego i intelektualnego. Akurat w jego przypadku
zaowocowało to złotym medalem olimpijskim.
Biorytm psychiczny (emocjonalny)
długość 28 dni
Faza dodatnia
Faza ujemna
Przypływ energii
wzmożona chęć działania
wzrost siły fizycznej
odporność na zmęczenie
odporność na choroby
duża sprawność mięśni
Spadek energii
zmiejszenie lub spadek chęci do działania
spadek siły fizycznej
podatność na zmęczenie
spadek odporności na choroby
Biorytm psychiczny (emocjonalny)
długość 28 dni
Faza dodatnia
Faza ujemna
dobre samopoczucie
opanownie nerwowe
życiowy optymizm
zwiększona intuicja
spadek dobrego samopoczucia
podatność na gwałtowne reakcje
brak wiary w siebie
Biorytm intelektualny
długość 33 dni
faza dodatnia
faza ujemna
dobra pamięć
wzrost aktywności twórczych
logiczne myślenie
osłabienie pamięci
brak chęci do wszelkiej twórczości
Już od kilkunastu lat na całym świecie obliczanie biorytmów pracowników, artystów, naukowców,
sportowców zostało zaakceptowane, a wyniki są wykorzystywane. Prym pod tym względem wiedzie
Japonia, która ma nawet katedrę biorytmów na Uniwersytecie Tokijskim, a także instytut do badań nad
wykorzystywaniem biorytmów. Wypracowane metody pozwoliły zmniejszyć wypadkowość w przemyśle
japońskim o 30%.
Największe towarzystwa lotnicze na świecie sporządzają biorytmy dzienne i miesięczne całego swego
personelu. Gdy biorytmy pilotów są niekorzystne, nie dopuszcza się ich do pracy. Być może katastrofa, która
zdarzyła się w marcu 1980 r. na Okęciu nie miałaby tak tragicznego przebiegu, gdyby piloci samolotu
znajdowali się w fazach dodatnich poszczególnych cykli biorytmu. Po fakcie obliczono bowiem ich
biorytmy, które wykazały, że cała załoga znajdowała się w biorytm owych okresach kryzysowych. W takiej
sytuacji reakcja na działanie i wskazania aparatów pokładowych jest znacznie zwolniona. Zdaniem Jerzego
Sikory, autora książki Biodiagram prawdę ci powie, piloci rozbitej na Okęciu maszyny nie potrafili
uchwycić momentu, w którym jeden z silników zaczął pracować nienormalnie i nie zdążyli w porę go
wyłączyć.
Nie można zapobiec dniom kryzysowym, złym, bowiem dyktuje je nam natura. Można jednak zmniejszyć
grożące niebezpieczeństwo poprzez ograniczenie aktywnej działalności w tym właśnie okresie.
W wielu pismach różne agencje ogłaszają, że wykonują pomiary biorytmów. Można skorzystać z ich
usług, ale jeżeli ktoś ma chwilę czasu i kalkulator, niech sam spróbuje obliczyć swoje biorytmy.
Za punkt wyjścia bierzemy naszą datę urodzenia i obliczamy dokładną liczbę przeżytych dni, do dnia, w
którym wykonujemy biorytm. Pamiętać należy, by dodać po jednym dniu za każdy przeżyty rok przestępny.
Ważna też jest godzina urodzenia: jeśli po dwunastej w południe - odliczamy ten dzień. Jeżeli nie znamy
godziny urodzenia, dzień urodzenia doliczymy.
Powstałą liczbę dzielimy kolejno: przez 23 (dni cyklu fizycznego), przez 28 (dni cyklu psychicznego) i
33 (dni cyklu intelektualnego). Liczby, które otrzymujemy w wyniku dzielenia, oznaczają liczbę pełnych
cykli i dany dzień każdego z cykli. I w tym dniu jesteś właśnie dzisiaj.
Uwaga: W cyklu fizycznym najbardziej feralny jest dzień dzielący cykl na fazę dodatnią i ujemną, czyli
na połowę 11,5-12. W psychicznym - 14, a w cyklu intelektualnym 16,5-17.
Sekretna potęga snu
[...]
Gdzie śpimy?
Niezwykle ważną sprawą dla naszego pełnowartościowego snu jest odpowiednie pomieszczenie. Idealna
sytuacja to taka, gdy sypialnia jest wydzielona z całego mieszkania i przeznaczona wyłącznie do spania. Jest
to ważne z kilku powodów. Głównie dlatego, że takie pomieszczenie będzie „czyste” pod względem
energetycznym. Energia, jaką emanuje każdy organizm ludzki to rzecz niewidzialna i może dobrze, że tak
jest, bowiem gdybyśmy zobaczyli jaki „śmietnik” różnych negatywnych emocji noszą w sobie ludzie i
pozostawiają po sobie, to przerazilibyśmy się. Ten „śmietnik” wchłaniają osoby bardziej wrażliwe i to im
zakłóca odpoczynek i sen.
Najlepiej, jeżeli okna sypialni wychodzą na wschód i jest ona sucha. W ciągu dnia należy dłuższy czas
wietrzyć pokój i naświetlać słońcem, aby oczyścić go z wyziewów nocy, toksyn i bakcyli. Niewskazane też
jest trzymanie kwiatów w sypialni. Nie wolno także przechowywać w niej starych ubrań, butów czy brudnej
bielizny, gdyż zanieczyszczają one powietrze. Do sypialni również nie powinny mieć dostępu żadne
domowe zwierzęta jak psy czy koty, a już karygodne jest zabieranie ich do łóżka.
Jak śpimy?
Odpowiednie ustawienie łóżka i właściwa pozycja w czasie snu ma decydujący wpływ na jakość i
wartość naszego odpoczynku. Już w starożytności odkryto, że najwłaściwsza pozycja do snu to taka, w
której głowa jest skierowana na północ, a nogi na południe. Na osi północ-południe przepływają przez glob
ziemski prądy magnetyczne. My podlegamy działaniu tych prądów i jeżeli jesteśmy usytuowani zgodnie z
ich biegiem, to prądy te będą mieć na nas dobroczynny wpływ. Inaczej mówiąc - pomożemy jedynie naturze
spełniać jej zadanie.
Kilka słów należy poświęcić łóżku, na którym śpimy. Najlepiej, gdy jest ono wykonane z naturalnego
drewna i ustawione w pewnej odległości od ściany, aby zachować właściwą cyrkulację powietrza. Łóżek w
sypialni nie należy zestawiać razem ani bokiem. Pościel powinna być wykonana wyłącznie z naturalnych
materiałów. Modne obecnie wełniane pledy i poduchy spełniają ten warunek, a przy tym są bardzo
przyjemne w użyciu. Nie należy jednak przesadzać z ilością poduch. Najlepsza jest poduszka płaska, a
wystarczy nawet mały jasiek.
W czym śpimy?
Bielizna, w której śpimy, powinna być wyłącznie przeznaczona do tej czynności i wykonana z
naturalnych tkanin jak: len, bawełna czy jedwab. Ubiór ten należy często prać i suszyć na słońcu, aby
przeniknął on słoneczną energią. Nie należy go też w dzień wkładać do łóżka, a zawiesić w przestronnym
miejscu.
Kiedy spać i jak długo?
Zdaniem badaczy snu należy do łóżka układać się na 2-3 godziny przed północą, wtedy będzie to sen
najzdrowszy. Jeżeli chodzi o długość snu to zdania są podzielone. Ja osobiście uważam, że długość snu jest
indywidualną sprawą każdego z nas, bowiem jesteśmy tak różni i mamy zróżnicowane potrzeby. Są
osobnicy, którym wystarczy kilka godzin i czują się świetnie. To „skowronki” wstające o świcie i z
uśmiechem na twarzy zaczynające dzień. Są też ludzie „sowy” (często mają oni bardzo niskie ciśnienie),
którzy nie lubią wczesnego wstawania i jeżeli muszą już to robić, to cierpią, a potem mają pretensje do
siebie. Uważam, że nie powinni z tej przyczyny wpędzać się w poczucie winy, gdyż tak ich stworzyła natura
i mówienie o rzekomym lenistwie jest nieporozumieniem.
Higiena snu
Rzeczą powszechnie znaną jest fakt, że przed snem nie wolno objadać się. Pełny żołądek przed snem to
często gwarancja koszmarów sennych i potwornego zmęczenia rano, tuż po obudzeniu się. Niezbędna też
jest przed pójściem na spoczynek kąpiel ciała, oczyszczająca nas w sensie dosłownym i psychicznym.
Stykając się w ciągu dnia z różnymi ludźmi, przejmujemy od nich nie zawsze najlepsze emocje i energie.
Dzięki kąpieli oczyszczamy się z tego.
Sytuacją idealną jest, gdy do snu układamy się uwolnieni od trosk dnia codziennego i wyciszeni.
Wówczas mamy prawo oczekiwać, że wypoczynek przyniesie pełną regenerację sił. Nie zawsze jest to
jednak możliwe. Niektórzy łykają przed snem tabletki uspokajające lub nasenne. Przestrzegam przed tym, bo
łatwo o uzależnienie. Proponuję raczej posłuchać relaksującej muzyki, która wprowadzi nas w odpowiedni
nastrój i stan.
Warto też przed snem zrobić akupresurowy masaż stóp, a następnie umyć nogi w ciepłej wodzie z
dodatkiem soli np. bocheńskiej. Osobom, którym marzną stopy, taki masaż na pewno pomoże. Jeżeli nie, to
trzeba założyć skarpety, a do nich wsypać ziarna gorczycy, które działają rozgrzewająco i
przeciwreumatycznie.
Osobom mającym kłopoty z zaśnięciem zalecam robienie głębokich oddechów w łóżku i pomaganie
sobie sugestią - afirmacją. Powtarzamy zdanie: „Odrzucam wszystkie moje codzienne troski, kłopoty i
zmartwienia. Jestem życzliwie usposobiona do całego świata. Uspokajam się. Będę spała w spokoju, by
nabrać nowych sił w dniu jutrzejszym”. Powtarzanie takiej sugestii z pełnym przekonaniem da dużo lepsze
skutki, niż łykanie środków farmakologicznych.
Oto co pisze na temat snu Jogi Rama-Czaraka w książce Hatha-joga:
„Naucz się być „leniwym” w łóżku i sprawiaj wrażenie lenistwa, gdy tylko owiniesz się kołdrą. Naucz się
nie myśleć w łóżku o tym, co robiłeś we dnie, uczyń z tego prawidło nienaruszalne, a nauczysz się wkrótce
spać, jak sypia zdrowe dziecko; bądź dzieckiem udając się na spoczynek”.
Sen to najlepsze lekarstwo i kosmetyk dla każdego z nas. Dbajmy więc we własnym interesie o jego
jakość!
Awitaminoza - Dr Zbigniew Wiśniewski
W wielu książkach medycznych oraz popularnonaukowych można wyczytać, że brak witamin jest
przyczyną wielu chorób. Zauważyłem jedną znamienną rzecz. Otóż, w artykułach na temat witamin miesza
się nieustannie nazwę witaminy z jej symbolem. Raz używa się terminu kwas askorbinowy (witamina C), a
innym razem, że witamina E to tokoferol, zaś kwas foliowy to witamina M itd. Mieszanie tych dwóch pojęć
trwa do dzisiaj.
Przez mój gabinet przewinęły się setki ludzi i żaden z nich nie miał przeprowadzonego testu na brak
witamin w organizmie. Dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta - świat medycyny akademickiej po prostu
tego nie robi. Sprawdza się morfologię oraz biochemię. Jest dla mnie oczywiste, że te testy są dla
przedstawicieli medycyny akademickiej podstawą do prowadzenia leczenia objawowego. Niestety, nie zleca
się moim zdaniem podstawowego testu, którym jest ustalenie braku witamin w organizmie człowieka.
Postawiłem sobie za cel sprawdzenie stanu witamin w danym organizmie. W tym celu uszeregowałem
symbole witamin według alfabetu: A, B
1
, B
2
, B
5
, B
6
, B
12
, B
15
, B
17
, C, D, E, F, H, K, M, PP, U - i
opracowałem kartę którą nazwałem „Kartą Leczenia Kompleksowego”, na którą naniosłem te wszystkie
symbole. Wiedząc, że przyczyną powstawania chorób jest brak witamin, postawiłem przed sobą zadanie
sprawdzenia stanu witamin w organizmie pacjenta.
Po przeprowadzeniu kilkuset analiz ułożyłem karty pacjentów według schorzeń: łuszczyce, cukrzyce itd.
To doprowadziło mnie do odkrycia, że zapisany od tysiącleci w SZYFR brak witamin jest przyczyną
wszystkich chorób!
Nabrałem takiej wprawy z określaniu chorób związanych z brakiem witamin, że szokowałem pacjentów,
informując ich o chorobach, wyłącznie na podstawie testu. Stwierdzając na przykład brak witamin: A, D, E,
F - wiem, że chory jest kręgosłup; B
2
, B
15
, H, PP to chora skóra ciała (egzemy, łuszczyce) itd. Ludzie są
rzeczywiście zaskoczeni, kiedy sprawdziwszy brak witamin, widzę szyfr i mówię, co im dolega.
Oto przykład. Przybył do mnie kiedyś chory, którego przetestowałem nad grzbietem lewej dłoni (w ten
właśnie sposób przeprowadzam testy) i stwierdziłem, że ma chory kręgosłup oraz chorą skórę,
prawdopodobnie łuszczycę. Zdumiony moją oceną pokazał mi łuszczycę na kolanach i łokciach oraz
potwierdził, że ma chory kręgosłup, który nie daje mu normalnie spać i swobodnie się poruszać.
Przejdę teraz do omówienia drogi odszukania szyfru zawartego w podanej niżej tabeli.
Przykład uchwycenia kodu przy podobnych awitaminozach:
S.P., mężczyzna, lat 50: B
1
, B
2
, B
6
, B
15
, C, D, F, K, PP, U;
J.P., kobieta, lat 55: A, B
1
, B
2
, B
6
, B
15
, D, E, F, PP, U;
T.P., kobieta, lat 28: B
1
, B
2
, B
6
, B
17
, D, E, F, K, PP.
Dla lepszego zobrazowania przedstawię brak witamin w tabeli:
Wszyscy troje są chorzy na cukrzycę, stąd kod oznaczający tę chorobę: B
1
, B
2
, B
6
, D, F, PP.
W podobny sposób odszyfrowałem kod braku witamin w innych chorobach. Niektóre z nich
przedstawiam w poniższej tabeli.
A
B
1
B
2
B
5
B
6
B
12
B
15
B
17
C
D
E
F
H
K
M
PP
U
1
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
2
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
3
•
•
•
•
•
•
•
•
•
W początkowej fazie mojej pracy zgłaszali się do mnie ludzie z przeciętnymi schorzeniami, ale wraz z
upływem czasu chęć skorzystania z moich usług wyrażali coraz częściej zleceniodawcy o bardzo dużym
stopniu zaawansowania chorób, tak zwanych nieuleczalnych. Grupując testy osób o określonych chorobach
i porównując charakterystyki powtarzalności, zrozumiałem, że jestem na tropie niezwykłego odkrycia -
odszyfrowania kodu ukrytego przez tysiąclecia, aż do dzisiaj. Poniższa tabela przedstawia zaszyfrowane
choroby.
A
B
1
B
2
B
5
B
6
B
12
B
15
B
17
C
D
E
F
H
K
M
PP
U
1
•
•
•
•
•
•
•
2
•
•
•
•
•
3
•
•
•
•
•
•
•
•
4
•
•
•
•
•
•
•
•
5
•
•
•
•
•
•
6
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
7
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
8
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
9
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
10
•
•
•
•
•
•
•
•
•
11
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
12
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
13
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
14
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
1. Astma
2. Wrzody na żołądku
3. Hemofilia
4. Łuszczyca
5. Cukrzyca
6. Choroba Biirgera
7. Dna moczanowa
8. Liszaj rumieniowaty
9. Sklerodermia
10. Reumatyzm
11. Bezpłodność
12. Paraliż
13. S. M.
14. Postępowy zanik mięśni
Jak ważne jest to odkrycie, nie muszę chyba nikogo przekonywać!
Z przedstawionej tabeli wynika kilka podstawowych wniosków:
●
mały brak witamin - małe choroby, duży brak witamin - duże choroby, tak zwane nieuleczalne;
●
prawie w każdym przypadku brak witaminy PP i F;
●
poważne schorzenia występują, jeśli brak jest ponad 10 witamin;
●
przedstawione na samym końcu choroby, związane z uszkodzeniem CSN (centralnego układu
nerwowego), charakteryzują się prawie całkowitym brakiem witamin grupy B.
Nie twierdzę, że tabela oddaje w 100 procentach stan faktyczny, chcę jedynie zasygnalizować
naukowcom, że istnieje bardzo duże, właściwie dziewicze, pole do przeprowadzenia podobnych badań.
Jakie są główne przyczyny niedoboru witamin u ludzi?
Oto kilka z nich:
●
Jedną z przyczyn powstawania chorób zwanych awitaminozami jest niedostateczne dostarczanie
witamin w posiłkach. Tak, jak nie można się najeść na zapas, tak samo nie można zaopatrzyć
naszych organizmów w witaminy na dłuższy czas. Ludzie nie dostarczają witamin swoim
organizmom w postaci warzyw spożywanych na surowo, owoców, przypraw ani soków. Przyczyną
są złe nawyki żywieniowe wyniesione najczęściej z domu rodzinnego.
●
Nawet jeśli ktoś je na przykład warzywa, to bardzo często są one ugotowane, co sprawia, że
część witamin zostaje rozłożona pod wpływem temperatury.
●
Stosowanie wyjałowionych diet przez dłuższy okres ze względu na dolegliwości układu
pokarmowego lub otyłość.
●
Nie używamy również w naszych kuchniach katalizatorów, którymi są takie przyprawy, jak
majeranek, kminek, cząber, bazylia, anyż, koper itd. Przyprawy te nie tylko w znakomity sposób
pozwalają przyswoić bez trudu i boleści ciężko strawne produkty (tj. groch, fasolę, kapustę lub
zestawy surówek), ale ich brak w pokarmie nie pozwala na całkowite przyswojenie przez organizm
witamin obecnych w posiłku. I mimo iż człowiek dostarcza organizmowi witaminy, przelatują one
przez przewód pokarmowy, nie będąc wchłonięte, ponieważ nie ma „sitka”, którego funkcję
spełniają właśnie tak niedoceniane przyprawy.
●
Zażywanie nadmiaru leków syntetycznych.
●
Brak równowagi między witaminami może spowodować takie skutki, jak ich niedobór. Nadmiar
jednego składnika witaminowego pociąga za sobą zmniejszenie, lub nawet praktycznie zniknięcie
innych witamin. Zjawisko to występuje wtedy, kiedy ludzie dostarczają do organizmu nadmierną
ilość witamin syntetycznych. Stwierdzono doświadczalnie, że podawanie dużych ilości witaminy B
1
powoduje wyraźne objawy niedoboru B
6
.
●
Wielkie koncerny spożywcze dostarczają do sklepów bardzo dużo półproduktów w postaci
sproszkowanych zup, pierogów, gotowych produktów w puszkach itd. Ułatwiają one wprawdzie
przygotowanie posiłków, ale poprzez stosowanie środków chemicznych mających przedłużyć termin
ważności powodują niedobory witaminowe.
●
Warunki materialne zmuszające panią domu do pracy zawodowej pozbawiają domowników
możliwości spożywania właściwie przygotowanych. Spożywanie posiłku w pracy, w czasie przerwy,
odbywa się w ten sposób, że odchudzająca się dziewczyna kupuje pączka i zjada go popijając czarną
kawą, po czym zapala papierosa. A potem ta młoda osoba ma problem z zajściem w ciążę. Jeśli nie
dostarczyła do swojego organizmu surowców, z których ma być zbudowane jajeczko, to jak może
ono powstać?
Efektem takiego postępowania jest powoli rosnący w organiźmie człowieka brak witamin, który
prowadzi do tak zwanej awitaminozy absolutnej (a-a). Awitaminoza nie przychodzi z dnia na dzień, ale
narasta latami. Nie uzewnętrznia się objawami, które pozwalają na bezsporne rozpoznanie tego straszliwego
zagrożenia dla organizmu. Dlatego właśnie jest tak groźna.
Należy wiedzieć, że tylko znikomy procent ludzi żywi się prawidłowo, świadomie i w przemyślany
sposób. Znaczna większość ludzi, nawet wykształconych, rozsądnych, inteligentnych żywi się bezmyślnie.
Przyczyn jest oczywiście wiele, ale najważniejszą jest brak czasu. Będąc pod presją postępu cywilizacyjnego
ludzie poświęcają coraz mniej uwagi temu, co jedzą. A jedzą byle co, byle jak i byle gdzie. Nie dbają o
dostarczanie organizmowi prawidłowego pokarmu. Myśląc o wartościach energetycznych, zapominają o
właściwościach odżywczych. Jedzą, a nie odżywiają się. Tymczasem powinni dostarczać swojemu
organizmowi takie produkty, które pozwoliłyby mu na zregenowanie wszystkich komórek ciała. Człowieka
bowiem odżywia nie to co je, ale to, co jego organizm sobie przyswaja.
I końcowa konkluzja: jeśli brak witamin jest przyczyną wszystkich chorób, to w pierwszym rzędzie
należy ten niedobór uzupełnić witaminami – oczywiście naturalnymi. Dlatego lecznicze działanie mają diety
wegetariańskie lub makrobiotyczne. Jesli jednak choroba jest zaawansowana, trzeba do chorego organizmu
wprowadzić nasze cudowne zioła o potężnej mocy. Dlatego łącząc odpowiednie żywienie z indywidualnym
zestawem ziołowym można wyleczyć wszystkie choroby. Jeśli choroba powstała w sposób naturalny, to
również naturalnie możemy ją cofnąć.
*
Kontakt z autorem: tel./fax 0-91 3263133 – lub poprzez stronę internetową www.santamaria.prv.pl.
P.S.: Wszystkich zainteresowanych informuję, że zrobiłem dodruk książki Odkryłem tajemnicę raka,
którą można zamówić dzwoniąc na ww. telefon.
„Eliksir życia niesiony na krzydłach orłów” - Miłosz Woźniak
W poszukiwaniu prawdy - odkrycie starodawnego leku
W roku 1994 dr Martina Kaessner Fischer, dziennikarka naukowa ze Szwajcarii, przybyła do Kanady w
celu zbadania doniesień o różnych „cudownych lekach” indiańskich.
W rezultacie utworzenia Departamentu ds. Indian i Północy mogła spotkać się z indiańskimi wodzami,
starszyzną i szamanami. Podróżowała małym starym samochodem marki Citroen CV2 Charleston. Jej
badawcza wyprawa trwała wiele tygodni. Przejechała w Kanadzie trasę liczącą 6300 km, odwiedzając
kolejno plemiona Ludzi Pierwszego Narodu.
W miarę zdobywania zaufania starszyzny i szamanów Ludzie Pierwszego Narodu (zaszczytne określenie
stosowane obecnie wobec kanadyjskich Indian) odkrywali przed nią stopniowo tajemnice swoich
starodawnych, tradycyjnych metod leczenia posługując się rysunkami, opowieściami i symbolami. Objaśnili
jej, w jaki sposób stosują „święte” rośliny - zioła, korzenie i korę - do uzdrawianiu chorych. Powierzyli jej
sekrety cudownych właściwości leczniczych esencji herbacianych, których używają od tysięcy lat.
Dzięki wzrostowi wzajemnego zaufania Ludzie Pierwszego Narodu uznali, że nadszedł czas, aby
podzielić się ze światem swoimi tajemnymi metodami leczenia. Miał to być gest pojednania z białym
człowiekiem oraz droga do uzdrowienia Ziemi. Efektem tego pojednania było utworzenie Fundacji
Indiańskiej Mądrości (Indian Wisdom Foundation; w skrócie IWF), której jedynym celem jest propagowanie
tradycyjnej medycyny indiańskiej.
Europejskie doświadczenie
Martina wróciła do Europy zabierając ze sobą próbki roślin oraz recepturę ich przygotowania. W
szwajcarskim laboratorium składniki wysuszono i sporządzono herbatę - oryginalną Esencję Indiańską. Jej
próbki rozdano wśród znajomych i współpracowników w celu sprawdzenia skuteczności oraz zapoznania
mieszkańców Europy ze starodawną, tradycyjną metodą leczenia.
Reakcja osób, którym rozdano esencję, była dla Martiny ogromnym zaskoczeniem. W miarę
rozchodzenia się wieści o niej, zainteresowanie nią bardzo szybko rosło. Niemal w tym samym czasie
historię oryginalnej Esencji Indiańskiej opisało wiele pism w Szwajcarii, Austrii, Niemczech, Włoszech,
Francji i Polsce. Gwałtownie wzrosła liczba osób chcących osobiście wypróbować działanie tej cudownej
leczniczej herbaty. Oryginalna Esencja Indiańska cieszy się od czterech lat nie słabnącym powodzeniem w
Europie.
Dr Martina Kaessner Fischer zadecydowała wspólnie z mężem, drem Roland-Romainem Fischerem, że
ten cudowny preparat powinien stać się dostępny także mieszkańcom Ameryki Północnej. W tym celu udali
się w roku 1997 do Kanady, gdzie otworzyli Kanadyjskie Centrum Fundacji Indiańskiej Mądrości.
RAPORT PROFESORA DOKTORA MEDYCYNY FREDA SOAL-DE-SANTÉ
„Eliksir życia niesiony na skrzydłach orłów” to nazwa używana przez Indian z plemion Odżibuejów i Kri
na określenie „świętego napoju” złożonego z dziewięciu ziół leczniczych, który oczyszcza wszystkie sfery
ciała: fizyczną, emocjonalną i duchową - przywracając harmonię człowieka z Wielkim Duchem.
Połączenie tych dziewięciu składników jest ważne dlatego, że to właśnie ich łączna energia stanowi o
szczególnej wibracji tego niezwykłego, tradycyjnego i naturalnego leku. Rdzenni mieszkańcy Ameryki
Północnej uważają liczbę 9 za magiczną, co znajduje odzwierciedlenie w ich świętym kręgu magicznym.
Czy indiański lek działa na poważne dolegliwości?
W jaki sposób Indianie leczą dolegliwości związane z sercem i układem krążenia, schorzenia
żołądka, jelit, pęcherza moczowego, gruczołu krokowego i dróg moczowych, choroby kobiece,
zapalenie stawu, alergię, łuszczycę, astmę, cukrzycę, zapalenie skóry, migrenę, drożdżyce wywołane
przez Candida albicans, zaburzenia metaboliczne, raka etc.? Używają oryginalnej Esencji Indiańskiej.
Ta złożona z ziół, korzeni i kory esencja nie jest zwykłą herbatą ziołową. Oczyszcza ona ciało,
przyczynia się do rozmnażania korzystnych bakterii jelitowych, czyści krew oraz działa wzmacniająco na
układ odpornościowy. Według praktyków tradycyjnej medycyny indiańskiej odtrucie organizmu jest
pierwszym krokiem do odzyskania zdrowia. Oryginalną Esencję Indiańską można przyjmować także w
celach zapobiegawczych - dla zachowania zdrowia lub ogólnego odtrucia.
Wiele europejskich gazet i czasopism pisało już o zadziwiających wynikach uzyskiwanych za sprawą
Esencji. Skuteczność tego preparatu potwierdziły po dokładnych badaniach uznane kliniki, doktorzy
medycyny, naturopaci, szamani i inne osoby związane z leczeniem.
Chociaż brak jest konkretnych wyników dotyczących działania Esencji jako środka odchudzającego,
lekarze i pacjenci potwierdzają, że systematyczne jej spożywanie reguluje w naturalny sposób masę ciała bez
szkodliwych efektów ubocznych.
Jak indiańscy szamani odkryli medycynę naturalną?
Kiedy odkryto Amerykę Północną, statki białych zdobywców z Europy przywiozły na nowy kontynent
szczury i szkodniki. Choroby zakaźne, takie jak odra, szkarlatyna, cholera, gruźlica i ospa, szerzyły się
wśród Indian w zastraszającym tempie, niosąc śmierć tysiącom z nich. Chociaż nie mieli jeszcze w tym
czasie nazw na te choroby, szamani zdołali wynaleźć leki na te śmiertelne plagi.
Do sporządzania swojej dziewięcioskładnikowej mieszanki ziołowej Utinam (czytane wspak Manitu -
naczelny bóg Indian) Indianie od tysięcy lat używają dziko rosnących roślin, które europejscy imigranci
traktowali początkowo jako „chwasty”. Dopiero od roku 1789 Europejczycy zaczęli dokumentować
indiańskie lecznicze zioła, korzenie i korę. Dokładna receptura cudownej esencji herbacianej pozostawała
jednak tajemnicą rdzennych mieszkańców Ameryki aż do roku 1994!
Indiański wódz ogłosił niedawno, że „nadszedł czas pojednania z białymi i odkupienia Matki Ziemi, jak
również odnowy wszechświata. Czas więc, aby podzielić się ze światem tajemnicami uzdrawiania”.
Oryginalną, dziewięcioskładnikową recepturę starszyzna, szamani oraz wewnętrzny krąg mide (związek
naturalnych i duchowych uzdrowicieli Indian z plemion Odżibuejów i Kri) powierzyli wyłącznie Fundacji
Indiańskiej Mądrości.
Odpowiedni produkt w odpowiednim czasie
W ciągu ostatnich kilku lat na rynku pojawiło się wiele produktów reklamowanych jako „prawdziwe”
leki indiańskie. Zawierały one cztery, sześć lub osiem składników, co nie jest zgodne z filozofią Indian,
którzy używają dziewięciu składników. Ponieważ starszyzna i szamani nigdy przedtem nie zdradzili
tajemnic sporządzania swoich tradycyjnych leków, nie było podstaw do potwierdzenia autentyczności tych
produktów.
Aby odciąć się od fałszerzy preparatu, starszyzna postanowiła ujawnić swoje sekrety, ale wyłącznie
Fundacji Indiańskiej Mądrości. Jedynym autentycznym lekiem, opartym na tradycyjnym sposobie leczenia
rdzennych mieszkańców Ameryki jest oryginalna Esencja Indiańska, łatwa do odróżnienia po
charakterystycznym opakowaniu z orłem i dwoma piórami indiańskich uzdrowicieli.
Fundacja Indiańskiej Mądrości
IWF jest organizacją charytatywną założoną w celu propagowania tradycyjnej medycyny indiańskiej.
Rozprowadza również na cały świat oryginalną Esencję Indiańską. Będąc organizacją charytatywną
zachowuje polityczną i religijną neutralność oraz niezależność. Ściśle przestrzega zasad określonych w
międzynarodowej konwencji praw człowieka oraz kieruje się wysoce etyczną postawą w kwestii fizycznego,
psychicznego i duchowego bytu człowieka.
Kanadyjski oddział IWF dąży do upowszechnienia indiańskiej wiedzy medycznej i jej produktów na
całym świecie. Umożliwia to niesienie pomocy ludziom z klasycznymi objawami najczęściej występujących
w dzisiejszym społeczeństwie chorób.
Część zysków pochodzących z rozprowadzenia tego niezwykłego preparatu jest przeznaczona dla Ludzi
Pierwszego Narodu. Umożliwiają one kształcenie i pielęgnowanie dziedzictwa kulturowego Indian zgodnie z
zasadą win-win (promować i zarabiać). Stanowią one także etyczną rekompensatę za komercjalizowanie ich
mądrości.
Jak działa oryginalna Esencja Indiańska?
Zdaniem indiańskich szamanów każda choroba ma przyczynę nie tylko organiczną, ale przede wszystkim
emocjonalną i duchową. Wiedzą oni również, że rośliny posiadają „duszę” - energię życiową.
Jeśli wybierze się odpowiednie rośliny i wymiesza razem w określony sposób, ich poszczególne energie
połączą się, dając początek uzdrawiającej sile, która jest o wiele potężniejsza od siły pojedynczych ziół.
Zdumiewające lecznicze sukcesy osiągnięte przy pomocy oryginalnej Esencji Indiańskiej, opartej na
„subtelnej energii”, można wyjaśnić na dwa sposoby:
1. Z punktu widzenia tradycyjnej medycyny indiańskiej.
Indiańscy szamani mówią o harmonizowaniu ciała, umysłu i ducha - „zjednoczeniu” z Wielkim Duchem
(wyższym „Ja”). Uzdrawiające wibracje tego „energetycznego leku” równoważą i oczyszczają łączące je
kanały, umożliwiając „wewnętrznemu lekarzowi” ciała przenoszenie leczniczych impulsów na poziom
fizyczny.
2. Z punktu widzenia współczesnej medycyny holistycznej.
Wyjaśnienie z punktu widzenia współczesnej medycyny holistycznej jest bardzo podobne do
„ezoterycznych” objaśnień Indian. Oryginalna Esencja Indiańska wywiera pozytywny wpływ na czynność
gruczołów dokrewnych, które powinny być w równowadze dla zapewnienia zdrowia. Popijanie napoju przy
jednoczesnym wyobrażaniu sobie pełni zdrowia pozwala oczyścić i przywrócić harmonię na wszystkich
płaszczyznach. Dzięki efektowi odtrucia i pozytywnym wibracjom naturalnego leczniczego napoju ciało
człowieka może szybko podjąć na nowo wytwarzanie uporządkowanych struktur komórek. Esencja ta w
naturalny sposób zwalcza wolne rodniki i reguluje czynność gruczołów dokrewnych.
Oryginalna Esencja Indiańska pobudza wydzielanie melatoniny - hormonu nastawiającego i regulującego
wewnątrzustrojowy „zegar biologiczny”, czyli rytm okołodobowy organizmu.
W wieku dwudziestu pięciu lat wraz z zanikiem grasicy rozpoczyna się proces starzenia. Dzięki
regularnemu spożywaniu oryginalnej Esencji Indiańskiej może on zostać znacznie spowolniony. Dzieje się
tak, ponieważ napój pobudza wytwarzanie w gruczołach brakujących substancji czynnych, przez co łagodzi
przebieg wielu chorób wieku podeszłego.
Uzdrawiająca moc tego leczniczego napoju tłumaczy liczne cudowne wyniki uzyskiwane w zwalczaniu
bólów reumatycznych oraz towarzyszących zapaleniu stawów, jak również sukcesy w leczeniu pacjentów
chorych na raka będących w trakcie chemioterapii lub odczuwających jej ujemne skutki. „Wiele
szczęśliwych marzeń na skrzydłach Wielkiego Ducha może wyleczyć wiele chorób...” (Mądrość indiańska).
Oryginalna Esencja Indiańska źródłem wiecznej młodości?
Napój z dziewięciu ziół indiańskich szamanów słusznie nazywa się eliksirem życia, ponieważ przedłuża
odmładzającą zdolność podziału komórek, a nawet przywraca je do życia.
Reasumując, oryginalna Esencja Indiańska działa holistycznie, harmonizuje człowieka z Wielkim
Duchem, oczyszcza umysł, duszę i ciało, ożywia organizm i pobudza regenerację komórek, poprawia
krążenie krwi oraz znacznie zwalnia proces starzenia się komórek.
Powyższe opinie dowodzą, że Esencję stosowaną wewnętrznie lub zewnętrznie, na przykład jako dodatek
do kąpieli, okłady z fusów, krople do nosa itd., można nazwać źródłem wiecznej młodości.
Leczenie zwierząt
Jest obecnie wielu weterynarzy, którzy na podstawie korzystnych wyników uzyskiwanych przy użyciu
oryginalnej Esencji Indiańskiej w dziedzinie medycyny człowieka posługują się tym „czarodziejskim
napojem” w leczeniu zwierząt.
Również ogrodnicy i prywatni hodowcy kwiatów donoszą o zadziwiających doświadczeniach w
ratowaniu roślin. Krzewy, drzewa i inne rośliny, które ginęły na skutek nadmiernego stosowania nawozów
sztucznych lub od pasożytów, były przywracane do życia dzięki oryginalnej Esencji Indiańskiej. Dwie łyżki
stołowe herbacianej esencji na litr wody do spryskiwania oraz kilka słów zachęty skierowanych do roślin
wystarczą, aby zapoczątkować kolejną cudowną kurację.
Człowiek jest oczywiście także częścią natury, w przeciwieństwie jednak do zwierząt i roślin, które mogą
od razu i w pełni korzystać z procesu leczenia, musi najpierw pokonać stworzone przez siebie samego
bariery oddzielające go od „wewnętrznego lekarza”.
Żaden najlepszy nawet lekarz ani najdroższe leki nie są w stanie usunąć choroby bez udziału niezwykle
skutecznej uzdrawiającej siły drzemiącej w organizmie każdego z nas. Dlatego właśnie oryginalna Esencja
Indiańska jest kluczem do uaktywnienia ogromnych zdolności do samoleczenia, które posiada każdy
człowiek. Szamanka Biała Jaskółka zachęca: „ożywiaj swego ducha!”
Skład i działanie
Receptura oryginalnej Esencji Indiańskiej pochodzi ze starodawnej medycyny naturalnej Indian
Odżibuejów i Kri. Składa się z dziewięciu ziołowych składników. Oto one:
Korzeń łopianiu większego (Arctium lappa)
Reguluje poziom cukru we krwi, ma działanie moczopędne i oczyszczające krew, które odtruwa
organizm.
Ziele szczawiu zwyczajnego (Rumex acetosa)
Zawiera duże ilości chlorofilu i karotenów, przez co jest pomocny w dolegliwościach związanych z
sercem i układem krążenia oraz w leczeniu raka.
Kora wiązu czerwonego (Ulmus rubra)
Śluzy wiązu mają działanie przeciwzapalne, antybiotyczne i przeciwbakteryjne.
Korzeń rzewienia dłoniastego (Rheum palmatum)
Zależnie od dawek działa przeczyszczająco lub zapierająco. Reguluje czynność jelit, wątroby i śledziony.
Ziele drapacza lekarskiego (Carduus benedictus)
W medycynie ludowej stosowane na nowotwory złośliwe żołądka i jelit. Reguluje czynność gruczołów
dokrewnych, na przykład trzustki.
Liść jemioły (Phoradendron flavescens)
Środek podtrzymujący w leczeniu raka. Wywiera korzystne działanie na czynność układu hormonalnego
oraz pobudza procesy przemian materii.
Kelp (Laminaria digitata)
Zawiera duże ilości składników mineralnych, zwłaszcza jodu, który przyspiesza procesy przemiany
materii. Sprawdzony środek czyszczący i usprawniający czynność jelit.
Ziele rukwi wodnej (Nastutrium officinale)
Czyści i poprawia skład krwi, wzmacnia żołądek. Środek moczopędny i wykrztuśny.
Kwiat koniczyny łąkowej (Trifolium pratense)
Jest pomocny w przewlekłych dolegliwościach ze strony dróg oddechowych, dnie moczanowej i
chorobach reumatycznych. Działa wzmacniająco na układ odpornościowy.
Informacja o preparacie
Dziewięć składników starannie zbiera się i suszy. Zioła, korzenie i kora tych roślin nie są uprawiane ale
dziko rosnące.
Jakość oraz skuteczność tego indiańskiego napoju zależy w dużym stopniu od miejsca, okresu zbioru, jak
i wieku poszczególnych roślin.
Te naturalne surowce przewożone są bezpośrednio do firm w Kanadzie produkujących na rynek Ameryki
Północnej i do Szwajcarii, skąd trafiają na rynek europejski. Miesza się je pod ścisłą kontrolą jakości i
czystości według tajemnej receptury indiańskiej. Następnie są paczkowane przez specjalistyczne firmy
posiadające stosowny certyfikat jakości.
Zapakowana w pudełko zawierające trzy dwudziestopięciogramowe woreczki oryginalna Esencja
Indiańska posiada wydany w Kanadzie certyfikat zdrowia ważny w Ameryce Północnej (zgodny z NAFTA),
zaś w Europie certyfikat Biura Zdrowia Unii Europejskiej. Eksperci z zakresu medycyny także gwarantują
brak szkodliwości produktu.
Przyjmowanie oryginalnej Esencji Indiańskiej?
Odwar z dziewięciu indiańskich roślin leczniczych nie jest zwykłą herbatą, lecz esencją herbacianą.
Przygotowuje się go jednak tak jak zwykłą herbatę.
Tuż po ugotowaniu i wymacerowaniu ziołowa mieszanka wytwarza własną „aurę”, która uaktywnia się
jako „subtelna energia”. Dlatego należy przyjmować oryginalną Esencję Indiańską codziennie, lecz w
małych dawkach.
Oryginalna Esencja Indiańska nie wywiera działań ubocznych ani nie wchodzi w szkodliwe interakcje z
żadnymi przepisanymi lekami. Dlatego też coraz więcej klinik, lekarzy, konsultantów ds. zdrowia i
terapeutów zaleca ją pacjentom, którzy zażywają antybiotyki lub inne leki lub są w trakcie chemioterapii.
To starodawne, sprawdzone i naturalne lekarstwo Indian z plemion Odżibuejów i Kri buduje i działa
wzmacniająco na układ immunologiczny, przez co czyni ciało bardziej odpornym na współczesne choroby.
Zmniejsza też częste występowanie niepożądanych objawów podczas terapii lekami syntetycznymi oraz
sprzyja procesowi leczenia. Nie zastępuje jednakże wizyty u lekarza w chorobach ostrych ani
profilaktycznych badań lekarskich.
O autorze raportu
Profesor dr nauk medycznych Fred Soal-de-Santé urodził się w roku 1931 pod znakiem Wydry według
zodiaku indiańskiego, a według astrologii solarnej pod znakiem Wodnika. Jego oficjalne nazwisko jest
pochodzenia francusko-kanadyjskiego, natomiast prawdziwe, indiańskie, brzmi „Ten, Który Rozmawia z
Drzewami i Innymi Roślinami”.
Znane powiedzenie „człowiek potrzebuje natury, ale natura nie potrzebuje człowieka” jest właśnie
jego autorstwa. Dorastał on w północno-wschodnim Quebecu wśród Ludzi Pierwszego Narodu z plemienia
Kri Wschodnich. Ze strony matki pochodzi z Czarnych Stóp, Odżibuejów i Kri Równinnych. Jego ojciec był
francuskim inżynierem.
Dzięki ojcu mógł studiować w Kanadzie i USA. Jednakże przez cały czas ciągnęło go do rodziny i
przyjaciół, do indiańskich korzeni. Ponieważ jego babka i matka były szamankami, mógł nauczyć się
naturalnych metod leczenia, na długo zanim zaczął studiować medycynę.
Powiada, że „ochrona środowiska naturalnego jest najważniejszym, podstawowym oraz Boskim prawem
człowieka, którego powinna przestrzegać każda odpowiedzialna jednostka!”.
„Woda, która uzdrawia” - Jacek Słomiński
Barbara Ciereszko z Białegostoku skonstruowała urządzenie, które w krótkim czasie zamienia karnówkę
w wodę zbliżoną do źródlanej. Nie tylko oczyszcza ją ze szkodliwych związków chemicznych, strukturyzuje
i energetyzuje, ale także usuwa chorobotwórcze bakterie i podnosi poziom pH. Próbki wody poddane
działaniu tego wynalazku były badane w słynnym instytucie dra Masaru Emoto, a także w kilku polskich
laboratoriach. Badania potwierdziły niezwykłą skuteczność urządzenia w poprawie jakości wody.
Krew życia
Wielu z nas nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo nasze zdrowie jest związane z czystością wody,
którą pijemy. Każda część naszego ciała zależy od wody. Jest ona niezbędna w ponad 90 procentach
procesów biologicznych i chemicznych zachodzących w ciele człowieka. 30 procent naszego ciała to
materia, reszta to woda. Ludzki mózg składa się z wody w 82 procentach, krew w 90 procentach, serce w 79
procentach, mięśnie w 75 procentach, wątroba w 82 procentach, a kości w 22 procentach. Jeżeli nasze
organy wewnętrzne zasilane są zanieczyszczoną wodą, funkcje organizmu zaczynają słabnąć.
Badania wykazały, że tylko woda o regularnej strukturze (heksagonalna) jest najwłaściwszą dla
organizmów żywych. Łatwiej przenika przez komórki, powoduje lepsze nawodnienie i absorpcję składników
odżywczych. Stwierdzono, że zdrowe komórki są zawsze otoczone heksagonalnymi cząsteczkami wody,
podczas gdy chore i stare cząsteczkami wody martwej. Energetyczna, heksagonalna woda występuje tylko w
nienaruszonym środowisku naturalnym.
Woda niesie ze sobą wszystkie rodzaje energii eterycznej i przekazuje je wszystkim formom życia na
Ziemi. Kiedy jej przepływ zostaje zakłócony, traci ona tę swoją energię. Przyczyn tego jest wiele. Mogą to
być tarcia o ścianki rur, przepływ w linii prostej i wysokie ciśnienie. Jeśli zakłócamy naturalny przepływ
wody, to tym samym zakłócamy przepływ zawartej w niej subtelnej energii. Rzymianie znali te zasady i
budowali otwarte, napowietrzane, długie, kręte akwedukty. Wykorzystywali do tego naturalne materiały,
takie jak kamienie i drewno.
W przyrodzie woda sama wyszukuje sobie źródła energii. Pozostawiona sama sobie energetyzuje się
poprzez napowietrzanie, pienienie się, zawirowania, opadanie kaskadami. Woda potrzebuje „wolności”.
Płynie pod powierzchnią ziemi, zatacza pętle, wije się, wypływa na powierzchnię, przelewa z boku na bok,
przepływa ponad skałami i kamieniami, zakręca i ulega zakrzywieniu, absorbując w ten sposób energię z
otoczenia zgodnie z prawami natury. Taka nietknięta, naturalna woda ma ogromną zdolność
energetyzowania się, nawet po zanieczyszczeniu jej szkodliwymi ściekami.
Metody uzdatniania wody
Współczesne technologie przetwarzania wody w bezwzględny sposób niszczą jej życiodajne i
energetyczne właściwości. Wszechobecna chemia i ścieki przemysłowe w ogromnym stopniu
zanieczyszczają źródła wody pitnej. Niemal na każdym kroku można znaleźć chemiczne wysypiska,
składowiska materiałów toksycznych, pola opryskiwane herbicydami i pestycydami - wszystko to spływa i
skaża jeziora, rzeki i podziemne zbiorniki wodne.
Przemysł co roku emituje do atmosfery miliony ton zanieczyszczeń i chemikaliów, które spadają potem z
deszczem na ziemię i przenikają do wód gruntowych, skąd trafiają do ujęć wody pitnej. Użyta i
zanieczyszczona przez człowieka woda wraca rurami do środowiska. Pobieramy z natury czystą wodę, a
zwracamy ją skażoną.
Chyba nie ma miasta, w którym woda nie byłaby dezynfekowana i sterylizowana poprzez dodawanie do
niej chemikaliów. Najczęściej są to związki chloru lub fluoru. Kiedy pijemy taką wodę, wówczas w naszym
ciele również musi zachodzić proces identyczny do tego, jakiemu poddajemy wodę dezynfekując ją.
Kiedy rozpuszczony w wodzie chlor lub fluor styka się w organizmie z materią organiczną, powstaje
wiele różnych związków chemicznych, które mogą wywoływać różne stany chorobowe. Pijąc chlorowaną
wodę, sterylizujemy naszą krew, przygotowując w ten sposób nasz organizm na przyjęcie chorób.
Likwidowanie szkodliwych informacji zawartych w zanieczyszczonej wodzie i przywracanie jej
oryginalnego stanu powinno odbywać się w sposób naturalny. Zasadniczą rolę w tym procesie rewitalizacji
wody odgrywa przyroda, a nie chemiczne oczyszczanie. Woda, jako nośnik życia, musi sama być utrzymana
przy życiu, inaczej nie będzie spełniać przypisanej jej przez naturę funkcji.
Pozytywne działanie energii kształtu
W urządzeniu skonstruowanym przez Barbarę Ciereszko proces energetyzacji i oczyszczania wody
zachodzi w podobny sposób jak w przyrodzie. Wynalazek wygląda niepozornie. Cienka płytka z pleksi o
średnicy kilkudziesięciu centymetrów. Wewnątrz zatopione urządzenie działające na zasadzie energii
kształtu, które wytwarza specyficzne pole energii o kierunku prawoskrętnym. Pole to jest bardzo korzystne
dla wszystkich organizmów żywych w przeciwieństwie do lewoskrętnego. Woda poddana działaniu tego
pola zmienia swoją strukturę, skład chemiczny i podnosi poziom pH. Po 24 godzinach staje się krystalicznie
czysta zmieniając się w wodę heksagonalną. Obniża się w niej poziom szkodliwych metali ciężkich (żelazo,
ołów, kadm, rtęć), a podnosi korzystnych lekkich (magnez, wapń, potas, sód). Spada obecność toksycznych
azotynów, obniża się też poziom dioksyn.
Im dłużej woda stoi na płytce, tym silniejsze jest jej działanie. Po trzech dobach osiąga energetycznie
najwyższy poziom, zbliżony siłą do wody Grandera. Mierzony w skali Bovisa osiąga 9850 jednostek. Dla
porównania woda Grandera, najbardziej naenergetyzowana woda na Ziemi, ma 10 000 jednostek.
Barbara Ciereszko zleciła badania wody poddanej działaniu płytki kilku renomowanym laboratoriom w
kraju i za granicą. Posiada sześć specjalistycznych ekspertyz, w tym japońskiego instytutu dra Masaru
Emoto. Dr Emoto opracował technikę pomiaru i prezentacji działania subtelnych energii na wodę.
Fotografował kryształy różnej wody. Na wykonanych przez niego zdjęciach można zaobserwować pewną
zależność - im bardziej naturalne i czyste są źródła, z których pochodzi woda, tym dokładniej widoczne są
regularne kształty jej kryształów.
Wszystkie badania potwierdzają niezwykłe możliwości urządzenia skonstruowanego przez Barbarę
Ciereszko. W laboratorium Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Białymstoku stwierdzono
w wodzie z płytki podwyższoną zawartość magnezu i wapnia (z reguły mamy w organizmie niedobór tych
pierwiastków) oraz czterokrotny spadek zawartości żelaza. W laboratorium Wodociągów Białostockich
przebadano wodę pod względem bakteriologicznym. Po dwóch dniach stania na płytce wyraźnie zmniejszyła
się w niej liczba bakterii typu coli, obniżył się też poziom azotynów. Na zdjęciach próbek wody wykonanych
w instytucie dra Emoto widać wyraźnie molekularne zmiany zachodzące w tej samej wodzie przed i po
odstaniu na płytce. Po 24 godzinach wytworzyły się piękne kryształy podobne do tych, jakie występują w
najczystszej źródlanej wodzie.
Oprócz poprawy jakości wody płytka Barbary Ciereszko ma inne właściwości energetyczne: jonizuje
ujemnie powietrze w promieniu 10 metrów, neutralizuje działanie żył wodnych i pola
elektromagnetycznego, wpływa korzystnie na aurę człowieka zmieniając jej kolor, poprawia sen, wzmacnia
system immunologiczny. Za pomocą tego urządzenia można także oczyszczać ścieki.
Za wysokim pH idzie energia
Skala pH stanowi wykładnik stężenia jonów wodorowych i służy do określania odczynu roztworu. W
zależności od stężenia tych jonów substancja może być zasadowa lub kwasowa. W rozcieńczonych
roztworach wodnych pH przyjmuje wartości od 0 do 14, przy czym czysta woda ma wartość pH równą 7, a
krew od 7,36 do 7,44. Chemicznie można podnieść pH wody do 13 i więcej, ale taka woda nie ma energii.
Można wodę strukturalizować i zwiększać jej zasadowość poprzez zamrażanie, ale smog
elektromagnetyczny z lodówki ma negatywny wpływ na jej potencjał. Płytka Barbary Ciereszko podnosi pH
wody do 8,5, zachowując jednocześnie jej energię.
Dlaczego tak ważna jest wysoka zasadowość wody? Prawie wszyscy jesteśmy bardzo zakwaszeni. W
środowisku kwaśnym rozwijają się grzyby, bakterie i inne mikroorganizmy. Podnosi się ryzyko tworzenia
komórek nowotworowych. Kiedy podnosi się pH wody w ciele, mikroorganizmy nie mają podłoża do
rozmnażania się i giną. Wysoka zasadowość niszczy także komórki rakowe. Płyny w naszym ciele (krew,
limfa) mają odczyn lekko zasadowy. Dzięki wodzie o wysokim pH ciało lepiej radzi sobie z wydalaniem
kwasów i nagromadzonych w nim toksyn.
W pogoni za żywą wodą
Na całym świecie poszukuje się eliksiru młodości, nie wiedząc, że tajemnica długowieczności może
tkwić w wodzie. Żyjące w niedostępnych górach wschodniej części Pakistanu w izolacji od reszty świata
plemię Hunzów słynie z długowieczności. Uważa się, że sekret ich długiego życia tkwi w jakości wody,
którą piją. To wysokoenergetyczna naturalnie mineralizowana woda z topniejących lodowców daje im siłę i
witalność na długie lata.
W roku 1912 dr Alexis Carrel otrzymał nagrodę Nobla za to, że przez 34 lata utrzymał przy życiu
komórki serca kurczaka. Maksymalna długość życia przeciętnego kurczaka wynosi około 12 lat. Po
skończonym eksperymencie komórki wciąż żyły i dr Carrel oświadczył: „Komórka jest nieśmiertelna - to
tylko płyny, w których otoczeniu żyje, ją degenerują. Odnawiając systematycznie płyny i dając komórce
substancje odżywcze, których potrzebuje, oraz tlen może ona praktycznie żyć wiecznie”.
Barbara Ciereszko uważa, że człowiek rodząc się jest zbudowany z czystej heksagonalnej wody. Z
biegiem czasu zawarta w nim woda starzeje się i rozpada. Dzieje się tak na skutek różnych czynników:
stresów, nieprawidłowego odżywiania, sytuacji życiowych. W dzieciństwie powstają różne wzorce myślowe,
także powodujące rozpad tej wody. Gdybyśmy potrafili zawartą w naszym ciele wodę strukturalizować,
wówczas człowiek nie starzałby się.
Regularne picie heksagonalnej wody opóźnia procesy starzenia. Efekty widać już po 2 miesiącach.
Poprawia się cera, wygładzają zmarszczki, wzmacnia system immunologiczny, następuje wzrost energii,
polepsza się samopoczucie, organizm oczyszcza się z toksyn, cofają się niektóre alergie.
Woda poddana działaniu wynalazku Barbary Ciereszko ma właściwości indukcyjne. Jeśli postawimy
obok siebie dwa naczynia, jedno z wodą z płytki, a drugie ze zwykłą kranówką, to po pewnym czasie woda z
kranu nabierze takich samych cech, jak ta z płytki. Eksperyment ten dowodzi, że woda heksagonalna ma
zdolność przekazywania swoich cech i właściwości innym płynom.
Zadecydował przypadek
Barbara Ciereszko jest z wykształcenia inżynierem budownictwa, jednak w swoim zawodzie nie
pracowała długo. Od 25 lat zajmuje się naturalnymi metodami leczenia. Na podstawie wyglądu aury określa
przyczyny chorób. Urządzenie oczyszczające wodę wymyśliła, jak twierdzi, za sprawą zbiegu okoliczności.
Cierpi na chorobę, którą sama zdiagnozowała i nazwała chorobą elektroniczną. Jej organizm nie toleruje
pola elektromagnetycznego. Obecnie jesteśmy ze wszystkich stron otoczeni urządzeniami elektrycznymi,
takimi jak linie przesyłowe, nadajniki, wieże przekaźnikowe, telefony komórkowe, instalacje elektryczne,
sprzęt gospodarstwa domowego. Ten wszechobecny świat elektryczności sprawia, że żyjemy w gęstym
morzu fal elektromagnetycznych. Niektórzy reagują na to złym samopoczuciem, utratą sił, podatnością na
choroby itp. Barbara Ciereszko zaczęła szukać sposobów na tę dolegliwość. I tak zrodził się projekt płytki.
Modyfikowała go i ulepszała przez osiem lat. Odkryła, że płytka zmienia pH wody. Zaczęła
eksperymentować na sobie. Piła naenergetyzowaną wodę. Później przyszła kolej na rodzinę i znajomych. Jej
matka była ciężko chora. Po regularnym piciu wody z płytki i kąpielach w oczyszczonej wodzie odstawiła
insulinę, którą brała dwa razy dziennie. Unormowało się jej ciśnienie i cofnęła choroba Parkinsona. Okazało
się, że woda zaczyna działać przy niektórych chorobach jak lekarstwo, wyrównuje zaburzenia energetyczne
w ciele człowieka, przyczyniając się do poprawy zdrowia i sprawności organizmu.
Barbara Ciereszko zgłosiła swój wynalazek do Urzędu Patentowego pod nazwą „podstawka do
oczyszczania wody”. Obecnie pracuje nad urządzeniem, które podwyższałoby pH wody do 13 i znacznie
zwiększało zasięg jonizacji powietrza. Ma jeszcze kilka innych nowatorskich pomysłów, które czekają na
rozwinięcie.
Płytkę P-85 można zamówić dzwoniąc na nr 085-741 51 18 lub poprzez stronę internetową
Balsamka leczy cukrzycę
Momordica charantia występuje również pod nazwami „karela” lub „balsamka ogórkowata”. Owoc ten
stosuje się powszechnie w przyrządzaniu wielu tradycyjnych potraw.
Cukrzyca jest jedną z najstarszych chorób wśród ludzi. Obecnie liczba chorych na całym świecie wynosi
ponad 120 milionów, zaś w samych Stanach Zjednoczonych - 16 milionów. W ostatnich latach cukrzyca
stała się czwartą w kolejności przyczyną zgonów w USA i główną przyczyną powstawania związanych z nią
zaburzeń, takich jak choroby nerek, ślepota, impotencja oraz zgorzel, która prowadzi do amputacji kończyn.
Rosnąca częstość występowania oraz wyniszczające działanie cukrzycy skłoniły badaczy do opracowania
różnorodnych metod leczenia tej choroby.
Przyczyną cukrzycy jest brak hormonu insuliny (cukrzyca typu 1) albo niezdolność organizmu do
wykorzystywania insuliny (cukrzyca typu 2). W zależności od rodzaju choroby w leczeniu stosuje się
powszechnie insulinę i niektóre leki syntetyczne, takie jak sulfonylomoczniki, biguanidy i akarboza. Zanim
Frederick Banting i Charles Best odkryli insulinę w roku 1921, osoby z ciężkimi przypadkami cukrzycy nie
były w stanie przeżyć. Obecnie, mimo rzadkości występowania przypadków śmiertelnych, jest ona nadal
chorobą siejącą postrach z powodu związanych z nią powikłań. Uważne leczenie cukrzycy, łącznie z
kontrolą podwyższonego ciśnienia krwi, może opóźnić powstanie części poważnych komplikacji, takich jak
choroby oczu, choroby obwodowych naczyń krwionośnych i niewydolność nerek. Jednakże występowanie w
ostatnich latach przypadków insulinooporności oraz pojawianie się działań ubocznych niektórych leków
konwencjonalnych sprawiły, że zaczęto szukać bezpiecznych i skutecznych alternatyw. W tym celu zbadano
kilka wyciągów roślinnych i wyizolowanych z nich związków chemicznych pod względem skuteczności
działania przeciwcukrzycowego. Zaobserwowano, że w pewnych opornych przypadkach chorobowych, w
których nie występuje pożądana reakcja przy podawaniu leków konwencjonalnych, reakcja ta pojawia się
podczas uzupełniającego stosowania leków naturalnych.
Ajurweda, starożytna metoda leczenia pochodząca z Indii, cieszy się rosnącą popularnością w krajach
Zachodu. Ten istniejący od 5000 lat system medyczny zaleca połączenie odpowiedniego trybu życia
(obejmującego dietę, ćwiczenia fizyczne i medytację) z przyjmowaniem określonych ziół i leków
mineralnych w terapii szeregu chorób. Rośliny stosowane w medycynie ajurwedyjskiej są bezpieczne i
skuteczne, co zostało udowodnione w ciągu kilkuset, a nawet kilku tysięcy lat ich stosowania.
Według starożytnych podręczników medycyny ajurwedyjskiej do objawów cukrzycy we wczesnym
okresie należą: pojawienie się ropnia, zwiększona ilość oddawanego moczu oraz słodki smak wydalin, takich
jak mocz, pot i plwocina. Cukrzyca, jaką znamy dzisiaj, nosi nazwę „madhumeha” (co w sanskrycie znaczy
„miodowy mocz”). Wyżej wymienione objawy są charakterystyczne dla tej choroby. Suśrut, hinduski
chirurg z VI wieku p.n.e., w swoim traktacie Suśrut-samhita po raz pierwszy sklasyfikował madhumehę jako
zaburzenie układu moczowego. Opisał dwa typy cukrzycy, z których pierwszy jest uwarunkowany
genetycznie, a drugi powstaje w wyniku nieprawidłowego odżywiania i siedzącego trybu życia. W jej
leczeniu Suśrut zalecał stosowanie leków sporządzanych z takich roślin, jak Gymnema sylvestre
(powszechnie znana pod nazwą „gurmar”, czyli „niszczyciel cukru”), Momordica charantia (przepękla
ogórkowata, balsamka ogórkowata) i kilka innych. Drugi słynny lekarz, Ćarak, w swojej rozprawie Ćarak-
samhita również opisał cukrzycę, polecając jednocześnie specyficzne preparaty ziołowe.
W ciągu ostatnich kilku lat naukowcy poszukujący alternatywnych leków na tę chorobę przeprowadzili
szczegółowe badania kilku ziół tradycyjnie stosowanych w ajurwedzie. Laboratoryjne próby kontrolowane
przeprowadzone na zwierzętach i ochotnikach potwierdziły ich bezpieczeństwo oraz skuteczność.
Ajurwedyjskie podejście do cukrzycy
Ajurwedyjscy lekarze leczą cukrzycę od tysięcy lat, zalecając pacjentom połączenie uregulowanego trybu
życia ze stosowaniem preparatów ziołowych. Poniższy skrótowy opis tej choroby autorstwa dwóch
starożytnych lekarzy hinduskich został zaczerpnięty z niedawno opublikowanej książki na temat ajurwedy.
„W odniesieniu do cukrzycy przekazywanej dziedzicznie Suśrut twierdzi, że «osoba choruje na nią, jeśli
jej ojciec i dziadek cierpią na to schorzenie». Utrzymuje również, że taki pacjent stanowi przypadek
kliniczny. Istota przekazywanej dziedziczrue cukrzycy insulinozależnej jest obecnie dobrze znana.
Uderzający jest fakt, że Suśrut opisuje pacjenta chorego na tę postać jako osobę szczupłą i niespokojną.
Dokładne przeciwieństwo tego opisu stanowi charakterystyka cukrzycy pochodzenia dietetycznego, która
odpowiada cechom cukrzycy typu II wymienianym przez współczesną medycynę.
Ćarak zgadza się z genetycznym pochodzeniem cukrzycy i dodaje, że ten typ sprawia więcej trudności w
leczeniu. Starożytni lekarze opisali czynniki sprzyjające zachorowaniu, które zostały potwierdzone przez
współczesną medycynę. Należą do nich: brak ruchu, siedzący tryb życia, spanie w ciągu dnia oraz
spożywanie zbyt dużej ilości pokarmów, zwłaszcza słodkich i tłustych. Osoby takie cechuje brak
entuzjazmu, nadwaga lub otyłość oraz nadmierny apetyt”.
Owcześni lekarze zalecali również stosowanie specyficznych preparatów ziołowych w leczeniu cukrzycy.
W ciągu ostatnich kilku lat bezpieczeństwo i skuteczność tych ziół zostały potwierdzone poprzez
eksperymenty laboratoryjne i próby kliniczne.
Ajurwedyjskie zioło stosowane w leczeniu cukrzycy
Owoc Momordica charantia (przepękli ogórkowatej, balsamki ogórkowatej), rośliny należącej do rodziny
Cucurbitaceae, spożywa się powszechnie w Indiach jako warzywo. Eksperymenty laboratoryjne i próby
kliniczne, w których badano wyciąg z suszonych owoców lub mielone nasiona, wskazują, że posiadają one
silne właściwości hipoglikemiczne. Przeprowadzono zarówno badania przedkliniczne, jak i kliniczne.
Badania przedkliniczne
Dobroczynne działanie Momordica charantia potwierdzają wyniki badań na królikach, którym podawano
streptozotocynę (STZ) w celu wywołania cukrzycy. STZ powoduje zwiększenie zawartości mocznika we
krwi oraz kreatyniny i cholesterolu w surowicy, a także wzrost poziomu wolnych kwasów tłuszczowych i
trójglicerydów. Zmniejsza również zawartość glikogenu w wątrobie i mięśniach, a także powoduje spadek
masy ciała. Wykorzystany w badaniu model zwierzęcy symuluje cukrzycę insulinozależną występującą u
ludzi. Podawane królikom wraz z posiłkiem mielone nasiona balsamki wywierały silne działanie
hipoglikemiczne, a ponadto pobudzały komórki B wysepek trzustkowych.
Pozytywny wpływ Momordica charantia na wysepki trzustkowe potwierdziła inna grupa badaczy, którzy
wykazali, że wodny wyciąg z niedojrzałego owocu jest skutecznym stymulatorem komórek B
wyizolowanych z otyłych, hiperglikemicznych myszy. Autorzy tego badania sugerowali, że działanie
wyciągu z balsamki polegające na pobudzaniu wydzielania insuliny może być częściowo spowodowane
zmianami wzbudzonymi w błonach liposomalnych. Jednakże autorzy nowszego badania przeprowadzonego
na szczurach, którym podawano wyciąg alkoholowy z owoców Momordica charantia (500 mg/kg),
zasugerowali, że może on obniżać poziom glukozy w osoczu krwi częściowo poprzez stymulację syntezy
glikogenu w wątrobie. Uznali również za nieprawdopodobną tezę o jego działaniu pobudzającym
wydzielanie insuliny.
Badania kliniczne
W jednym z wcześniejszych badań zaobserwowano, że możliwa jest synergistyczna interakcja w
organizmie pacjenta pomiędzy standardowym lekiem, Chloropropamidem, a potrawą curry przyrządzaną z
balsamki i czosnku. Wykazano, że pacjenci z cukrzycą typu II osiągają lepsze wyniki w teście tolerancji
glukozy po podaniu im doustnie 50 ml soku z Momordica charantia. Podobną poprawę zaobserwowano po
spożyciu przez pacjentów smażonych kawałków balsamki w ilości 230 mg dziennie przez 8-11 tygodni.
Tolerancja glukozy poprawiła się również u osób z cukrzycą typu II, którym podawano ją w postaci proszku
(50 mg/kg masy ciała) przez siedem dni.
Inna grupa badaczy stwierdziła znaczącą poprawę wyników w standardowym teście tolerancji glukozy (w
którym podawano 50 g glukozy doustnie) u pacjentów z cukrzycą typu II. Przed przystąpieniem do badania
osiemnastu z nich odbyło całonocną głodówkę, a na 30 minut przed obciążeniem glukozą podano im 100 ml
wody destylowanej. Test powtórzono następnego dnia, ale tym razem przed obciążeniem glukozą pacjentom
podano 100 mi soku z Momordica charantia zamiast wody destylowanej. Tolerancja glukozy poprawiła się u
73 procent osób.
Wykazano, że wyciąg wodny z owocu balsamki (100 g dziennie przez trzy tygodnie) jest szczególnie
skuteczny w obniżaniu poziomu cukru we krwi u pacjentów z cukrzycą typu II. W grupie kontrolnej
poposiłkowy poziom cukru obniżył się o 54 procenty, natomiast w grupie otrzymującej owoc w postaci
proszku (dawki po 5 g trzy razy dziennie) przez trzy tygodnie zaobserwowano jego spadek o 25 procent.
Pacjentami biorącymi udział w tym badaniu byli mężczyźni w wieku od 42 do 70 lat z chorobą o
zróżnicowanym przebiegu, to jest od łagodnego do ciężkiego. W dodatku do skutków hipoglikemicznych
zmniejszyła się u nich częstość powikłań występujących w przebiegu cukrzycy, takich jak powstawanie
zaćmy.
Opisane powyżej badania dowodzą, że Momordica charantia jest skutecznym czynnikiem
hipoglikemicznym, który zapobiega wzrostowi poziomu cukru we krwi oraz poprawia tolerancję glukozy u
pacjentów z cukrzycą typu II.
Mechanizm działania
Mimo iż dokładny mechanizm działania Momordica charantia nie został jeszcze w pełni wyjaśniony,
wykazano jej efekt hipoglikemiczny. Istnieją jednak sprzeczne relacje dotyczące roli balsamki w pobudzaniu
wydzielania insuliny. Ostatnio badacze przypisują działanie hipoglikemiczne dwóm biologicznie czynnym
substancjom, które zawiera ta roślina:
1. frakcji krystalicznej wyciągu alkoholowego z owoców zwanej charantyną, która składa się z
mieszaniny beta-sitosterolu, beta-D-glukozydu i 5,25 stigmadien-tri-beta-ol-glikozydu;
2. polipeptydowi otrzymywanemu z owoców, nasion i tkanki, zwanemu polipeptydem-P lub
insuliną-P, bądź insuliną-V („V” od angielskiego słowa „vegetable” - „warzywo”, „jarzyna” lub po
prostu „roślina”), który jest podobny do insuliny wołu.
Skuteczność hipoglikemicznego działania insuliny-P, czyli polipeptydu-P ekstrahowanego z owoców
Momordica charantia w postaci krystalicznej, przetestowano w próbach kontrolowanych. Wykazano, że
podawana podskórnie substancja jest skutecznym czynnikiem hipoglikemicznym u zwierząt
doświadczalnych oraz ludzi. Wyizolowano z owoców również inne polipeptydy obniżające poziom glukozy
we krwi u myszy zdrowych i u myszy z cukrzycą. Biorąc pod uwagę uzyskane wyniki należy stwierdzić, że
Momordica charantia jest potencjalnym alternatywnym lekiem ziołowym w leczeniu cukrzycy, zwłaszcza
postaci insulinoniezależnej.
(Źródło: Sabinsa Corporation, „Cukrzyca - jej etiologia i kontrola za pomocą ziół ajurwedyjskich”, 1998.
Sabinsa Corporation jest producentem ziół ajurwedyjskich)
Przekład i opracowanie Miłosz Woźniak
Od tłumacza:
Balsamka leczy również inne choroby. Stosuje się ją jak warzywo albo w postaci proszku.
Skuteczność zioła zależy od jego właściwego przygotowania i dawkowania. Najbardziej skuteczna jest
recepta ajurwedyjska.
Osoby zainteresowane dalszymi informacjami oraz poradami w zakresie ziołolecznictwa oraz kosmetyki
naturalnej proszone są o kontakt z naturoterapeutą: Miłosz Woźniak, ul. Bol. Krzywoustego 6 m. 6, 70-244
Szczecin; tel. (0-prefiks-91) 4346155 (osoby chcące uzyskać informacje drogą listowną do swojego listu
winny dołączyć kopertę z podanym adresem zwrotnym i naklejonym znaczkiem).
„Jeden lek na wszystkie choroby” - Miłosz Woźniak
Tradycja urynoterapii
Urynoterapia to metoda leczenia moczem, która należy do starożytnego systemu jogi.
W Indiach urynę używaną do celów terapeutycznych nazwano „wodą Śiwy” (śiwambu), „strumieniem
wody Śiwy” (śiwa-mbudhara), „Bóstwem” (Amri) i „lekarstwem Gurudźiego” (czcigodnego Nauczyciela).
Z kolei samą urynoterapię określano takimi terminami, jak „metoda używania wody Śiwy” (śiwambu-
kalp-widhi), „Boska technika” (amroli) i „Boski strumień” (amurdharana).
Liczne wzmianki na ten temat znajdują się w świętych hinduskich księgach i traktatach:
„To najwspanialszy lek i najlepszy środek usuwający choroby. Tyś jest moczem Rudry.. nektarem. Niech
naleją Twej uryny”. (Atharew-weda)
„Mocz jest napojem soma”. (Śatpath-brahman)
„Posłuchaj Bogini, co Ci powiem: woda Śiwy jest wspaniałym środkiem czyszczającym – usuwa
wszelkie nieczystości z organizmu. To prawdziwy nektar, który wytwarza samo ciało”. (Śiwa-Parwati-
samwad)
„Osoba stosująca tę terapię powinna unikać jedzenia słonego i ostrego; niech spożywa pokarmy lekkie,
satwiczne (sprzyjające rozwojowi duchowemu), unika nadmiernego wysiłku i panuje nad swoimi zmysłami.
Należy pić swój mocz – jest on nazywany strumieniem wody Śiwy.
Woda Śiwy jest Boskim Nektarem. Leczy ona różne rodzaje chorób...
Po wstaniu z łóżka umyj wodą twarz i usta oraz wykonaj inne czynności poranne. Następnie pij świeżą,
czystą wodę Śiwy ochoczo i z radością. Dzięki temu człowiek może się wyleczyć z wszystkich chorób,
którym podlega od chwili narodzin.
Po miesiącu stosowania tej metody ciało zostaje oczyszczone od wewnątrz. Po dwóch miesiącach –
wszystkie zmysły ulegają wyostrzeniu.
Po trzech miesiącach używania wody Śiwy ustępują wszelkie choroby i znikają cierpienia. Po upływie
pięciu miesięcy odzyskuje się pełne zdrowie...
Po sześciu miesiącach człowiek staje się niezwykle silny.
Po dziewięciu miesiącach ustępuje wyniszczenie organizmu i choroby skóry”. (Śri Damar-tantra
Śiwambu-kalp-widhi)
„Różne Bóstwa żyją w wodzie, z ktorej składa się mocz. Czemu więc uważa się go za nieczysty?”
(Gjanarnaw-tantra)
„On, Nandi, nazwał ją receptą herosów, niebiańskim eliksirem, napojem leczniczym Śakti. Niektórym
jest znana jako lek pierwszy.to specyfik promieniujący światłem, który trudno opisać ogółowi świata”.
(Tirumantiram)
„Według sekty kapalików Boska technika to picie środkowego strumienia”. (Hatha-pradipika)
„Kiedy praktykujesz Boską technikę, stosuj równocześnie technikę grom (wadźroli)...” (Asztang-joga)
„Ludzki mocz leczy zatrucia”. (Suśrut-samhita)
„Ludzka uryna leczy choroby oczu. Reguluje podwyższone pit (czynnik cieplny) i związane z tym
uczucie gorzkiego smaku, zbija zarazki, pobudza apetyt, kontroluje schorzenia typu kaph (czynnik
zespalający) i wat (czynik energetyczny), leczy świerzb i zatrucia”. (Asztang-sangrah)
„Ludzki mocz usuwa choroby krwi typu pit, zabija zarazki, ma działanie przeczyszczające, kontroluje
schorzenia typu kaph i wat. Ma ostry smak i leczy zatrucia”. (Joga-ratnakar)
„Ludzka uryna jest ostra, cierpka i lekka. Leczy choroby oczu, daje ciału siłę, polepsza trawienie oraz
likwiduje schorzenia typu kaph”. (Harit)
„Ludzki mocz leczy zatrucia, a stosowany systematycznie wywiera działanie odmładzające, leczy
choroby krwi i świerzb, jest przenikający, ma smak lekko ostry i słony”. (Bhawap-rakaśa)
Mechanizm działania i zastosowanie
W czasie choroby organizm wytraca energię życiową (prana), od której zależy stan zdrowia człowieka.
Następuje również utrata różnych substancji orgnicznych i nieorganicznych niezbędnych do jego
prawidłowego funkcjonowania. Substancje te i prana wydalane są wraz z moczem. Ponowne jego użycie we
właściwy sposób sprawia, że zostają one przyswojone a energia zachowana. Organizm stopniowo się
odbudowuje, co powoduje ustępowanie choroby. Jest to więc naturalne lekarstwo wytwarzane przez samego
człowieka. Dzięki swoim właściwościom mocz uzupełnia niedobory powstałe w organizmie i przywraca
zdrowie. Dlatego jest to jeden lek na wszystkie choroby.
Mocz leczy między innymi następujące schorzenia: nowotwory, białaczka, AIDS, stwardnienie rozsiane;
choroby serca, wątroby i kręgosłupa; padaczka, schizofrenia, zaćma, otyłość, łysienie, bielactwo, grzybyce
skóry, rany, cukrzyca, nadciśnienie tętnicze, dolegliwości w okresie przekwitania, zapalenie oskrzeli,
otyłość, choroba popromienna, słaba pamięć.
Urynoterapię można stosować również w celu wzmocnienia organizmu i zapobiegania chorobom
zakaźnym, takim jak grypa, cholera, malaria i inne. Mocz jest także znakomitym kosmetykiem.
Metody urynoterapii
Metoda ta polega na piciu własnego moczu, przy czym jego dawkowanie zależy od przypadku.
Zewnętrznie używa się go miejscowo, jeśli wymaga tego dana choroba. Równolegle należy przestrzegać
zaleconej diety wegetariańskiej. Terapia ta nie powoduje żadnych skutków ubocznych. Czas trwania leczenia
w chorobach ostrych wynosi zwykle kilka dni, a w przewlekłych – kilka miesięcy. Brak przy tym
przeciwwskazań do równoczesnego stosowania innych form leczenia – co więcej, mocz neutralizuje
szkodliwe działania leków, chemioterapii, radioterapii.
Dieta wegetariańska
Prawidłowe odżywianie przyczynia się do zachowania zdrowia, natomiast nieprawidłowe wywołuje
różne choroby. Joga zaleca dietę satwiczną, czyli taką, która sprzyja zarówno zdrowiu, jak i rozwojowi
duchowemu człowieka. Jest to określony sposób odżywiania wegetariańskiego, mający ważne znaczenie w
procesie leczenia. W czasie choroby należy spożywać wyłącznie pokarmy o właściwościach leczniczych,
prawidłowo przyrządzone.
Przestrzeganie diety wegetariańskiej przez zdrowego człowieka pozwala mu zachować zdrowie i
jednoczęsnie usposabia do myslenia o sprawach duchowych.
Pozytywne wyniki urynoterapii zależą od dwóch czynników: ścisłego przestrzegania sposobu użycia
moczu i prawidłowego odżywiania. Dzięki temu uryna nabiea właściwości leczniczych. Dieta wegetariańska
odgrywa bardzo ważną rolę umożliwiając pełną odbudowę organizmu, przy czym picie moczu zapewnia
przyswajanie niewłaściwych pokarmów powoduje, że ma on zmieniony skład i wówczas nie nadaje się do
celów terapeutycznych.
Świadectwa wyleczeń
A oto relacje kilku osób stosujących tę metodę:
„W okresie od 27 kwietnia do 29 lipca bieżącego roku stosowałam urynoterapię indyjską w związku ze
zmianami występującymi na skutek operacji nowotworu piersi. Wyniki badań medycznych wskazują na
całkowite wyleczenie”. Maria A. z Tarnowa.
„Około siedmiu lat temu zaczęły okresowo pojawiać się śladowe ilości krwi ze śluzem na stolcu. Od
dwóch lat wraz z oddawaniem stolca nasiliły się krwawienia wraz ze śluzem – pojawiały się codziennie. Po
wizycie u pana i zastosowaniu urynoterapii po okresie dwóch tygodni objawy ustąpiły całkowicie” Dorota
M. z Libiąża.
„Urynę piłem przez miesiąc. Po tym okresie moje wyniki badań wątroby poprawiły się o połowę”. Robert
W. z Kruszyna.
„Dzięki stosowaniu tej terapii uzyskałam wiele pozytywnych wyników, z których jestem bardzo
zadowolona – zwłaszcza z tych, które wiązały się bezpośrednio z moją dolegliwością. Ustały częste bóle
głowy (teraz zdarza się to raz w miesiącu), zmniejszyły się bóle kręgosłupa, ustały bardzo bolesne
miesiączki (poprzednio konieczne było zażywanie leków przeciwbólowych), więcej niż o połowę
zmniejszyła się obfitość miesiączek (poprzednio było to bardzo uciążliwe, niemal krwotocznej)”. Emilia S. z
Pieńska.
Autor poznał urynoterapię w ramach najstarszej tradycji jogi w Indiach. Jest pierwszą osobą, której
ujawniono tę oryginalną metodę drogą autorytatywnego przekazu.
Siemię i olej lniany – pomijany składnik w programach dotyczących zdrowia – Dr Herb Joiner-Bey
Jako lekarz naturopata uważam, że poza zwyczajowymi rekomendacjami dotyczącymi diety i stylu życia,
o których pewnie wszyscy słyszeli, takimi jak rzucenie palenia, schudnięcie, ćwiczenia, ograniczenie
spożywania tłuszczów, jest jeszcze jeden kluczowy czynnik, którego większość dzisiejszych lekarzy nie
omawia ze swoimi pacjentami, choć powinna.
Gdyby pacjenci znacznie zwiększyli ilość spożywanych kwasów tłuszczowych omega-3 i zadbali o
odpowiednie codzienne spożycie tych witalnych substancji odżywczych, znacznie zmniejszyłoby się ryzyko
zgonu, w tym nagłego, z powodu ataku serca lub apopleksji. Dotyczące tego zagadnienia naukowe dane są
przekonywające.
Kwasy tłuszczowe omega-3 poprawiają zdrowie serca
Siemię i olej lniany są ważnym pokarmem dla każdego człowieka z chorobą sercowo-naczyniową, po
zawale serca lub wylewie oraz tych, którzy pragną im zapobiec.
Zarówno siemię, jak i olej lniany są bogate w kwasy tłuszczowe omega-3, które oferują następujące
korzyści: zmniejszenie ilości cholesterolu i trójglicerydów, zmniejszenie poziomu fibrynogenu (proeiny,
która staje się matrycą infrastruktury skrzeplin krwi) oraz obniżenie cinienia krwi. W ten sposób olej lniany,
który jest najbogatszym na Ziemi źródłem kwasów tłuszczowych omega-3, chroni przed miażdżycą tętnic,
udarem serca i wylewem.
Naukowe badania wykazały normalizację lipidów (tłuszczów) krwi u jednostek hiperlipidemicznych po
dostarczeniu im kwasów tłuszczowych omega-3. Wykazano spadek ilości szkodliwego cholesterolu
(lipoprotein o niskiej gęstości) i zwiększenie korzystnego cholesterolu (lipoprotein o wysokiej gęstości) oraz
zmniejszenie poziomu trójglicerydów.
Co więcej, zasadnicze kwasy tłuszczowe omega-3 występujące w błonie komórek mięśnia sercowego i
czerwonych ciałek krwi pomagają optymalizować wydajność wymiany tlenu i dwutlenku węgla poprzez te
błony.
Serce jest organem napędzanym elektrycznie, czego dowodzi zastosowanie elektrokardiogramu (EKG).
Bez przewodności elektrycznej ustałyby skurcze serca. Nie oczeszczone kwasy tłuszczowe omega-3
zawierają zgromadzony w swojej chmurze elektronowej ładunek elektryczny.
Według dr Joanny Budwig z Niemiec, jednej z czołowych specjalistek od lnu, te bioelektryczne dynama
wzmacniają wszystkie czynności życiowe w tym przewodnictwo elektryczne i siłę skurczów mięśnia
sercowego.
Badania populacyjne wykazały, że u ludzi hołujących diecie bogatej w kwasy tłuszczowe omega-3
pochodzące z rybich lub roślinnych źródeł występuje znacznie mniejsze ryzyko choroby serca.
Co więcej, wyniki uzyskane podczas autopsji wykazują, że najwięcej przypadków choroby wieńcowej
odnotowuje się wśród osób z najniższym stężeniem w ich tkankach kwasów tłuszczowych omega-3 i
odwrotnie, wśród jednostek o niskiej liczbie przypadków choroby wieńcowej odnotowuje się ich najwyższą
koncentrację.
Ponadto siemię lniane jest źródłem bogatym w linany, substancje, które zdają się wpływać dodatnio na
problemy pochodne zaburzeniom hormonalnym. Linany mogą być również użyteczne w zapobieganiu
pewnym formom raka i zwalczaniu określonych bakterii, grzybów i wirusów, między innymi tych, które
powodują opryszczkę na wardze i półpasiec. Kiedy siemię lniane jest przyjmowane w formie posiłku,
dostarcza dodatkowo błonnika, uwalniając stolec i oddziałując pod wieloma względami korzystnie na
przewód pokarmowy.
Zapobieganie zawałom
Badania wskazują na to, że stosowanie diety bogatej w kwasy tłuszczowe omega-3 zapobiega zawałowi
serca, ale co z tymi, którzy już cierpią na chorobę serca? Czy dieta bogata w kwasy tłuszczowe omega-3
może zapobiec przyszłym atakom serca? Odpowiedź brzmi: tak!
U ludzi, którzy mieli już zawał serca i przeżyli go, występuje wysokie prawdopodobieństwo powtórnego
zawału. Przeprowadzono wiele badań, które miały na celu zbadanie, czy zalecenia dietetyczne mogą
zapobiec nawrotom zawałow, podkreślają wagę kwasów tłuszczowych omega-3.
W ramach Próby Dietetyczno-Zawałowej liczba kolejnych zawałów serca zmalała jedynie w przypadku,
gdy zwiększono przyjmowanie kwasów tłuszczowych omega-3 (pochodzących z ryb). W ramach badań o
nazwie Lyońskie Badania Dieta-Serce ustalono, że zwiększenie przyjmowania kwasów tłuszczowych
omega-3 pochodzenia roślinnego, takich jakie znajdują się w oleju lnianym, daje podobną ochronę jak
spożywanie większej ilości ryb. Zastosowaną w tych badaniach dietę bardzo często nazywa się „kreteńską”.
Dietetyczne wskazówki z Grecji i Japonii
Dwie populacje z najmniejszą liczbą zawałów serca cechuje stosunkowo duże spożycie kwasów
tłuszczowych omega-3 pochodzenia roślinnego. Są to Japończycy z wyspy Kohama oraz mieszkańcy Krety.
Kreteńczyków charakteryzuje trzykrotnie większe stężenie kwasów tłuszczowych omega-3 pochodzących
ze źródeł roślinnych w porównaniu do mieszkańców innych krajów europejskich, a to za sprawą spożywania
przez nich orzechów i portulaki siewnej. Innym ważnym czynnikiem dietetycznym, zarówno u
Kohamańczyków, jak i Kreteńczyków, jest spożywanie przez nich kwasu oleinowego (omega-9) zawartego
w oleju rzepakowym i oliwkowym.
Wiemy obecnie, że złożony głównie z kwasu oleinowego cholesterol LDL (o niskiej gęstości) jest mniej
podatny na peroksydację (czyli oksydacyjny stres powodujący zniszczenie cholesterolu). Powodem tego jest
to, że kwas oleinowy jest kwasem jednonienasyonym, to znaczy, że ma on tylko jedno podwójne wiązanie,
które może być atakowane przez tlen, w przeciwieństwie do 3, 4, 5 i 6 podwójnych wiązań obecnych u
wielonienasyconych kwasach tłuszczowych. Ochrona tych licznych podwójnych wiązań przy pomocy diety
jest zagadnieniem krytycznym. Zachęta do konsumpcji tych kwasów tłuszczowych po ich ekstrakcji jest
również ważna.
Chociaż oleinowy składnik diety daje w pewnym stopniu ochronę, liczba udarów serca u
Kohamańczyków i Kreteńczyków jest znacznie niższa niż w populacjach konsumujących jedynie kwas
oleinowy i trochę kwasów tłuszczowych omega-3 zawartych w jarzynach. Pobieranie przez
Kohamańczyków i Kreteńczyków kwasów tłuszczowych omega-3 ze źródeł roślinnych jest uważane za
czynnik o większych walorach ochronnych.
Sami Japończycy przeprowadzili szczegółowe badania w sprawie przyczyn chorób degeneratywnych
nękających ich populację w ostatnich dziesięcioleciach, które pojawiły się wraz ze wzrostem popularności
SAD (Standardowa Amerykańska Dieta). W podsumowaniu tych badań, których wyniki opublikowano w
prestiżowym periodyku Progress In Lipid Research (Postęp w badaniach lipidów), japońscy badacze
wysuwają następujące wnioski: „W niniejszym przeglądzie podsumowujemy dane wskazujące na rosnący
udział w diecie kwasu linolenowego 9omega-6) i niedobór omega-3, co stanowi główne czynniki ryzyka w
przypadkach raka typu zachodniego, choroby sercowo-naczyniowej i naczyniowo-mózgowej oraz
nadwrażliwości alergicznych. Stawiamy również hipotezę, że niedomiar kwasów tłuszczowych omega-3
może mieć wpływ na wzorce zachowań w takiej proporcji, jak ma to miejsce w przypadku młodej generacji
w krajach uprzemysłowionych... Należy przyjąć, że interwencja dietetyczna poprzez kwasy tłuszczowe
omega-3 i zmniejszenie w diecie kwasów tłuszczowych omega-6 może doprowadzić w Japonii oraz na
całym świecie do odwrócenia narastającego trendu w kierunku degeneratywnych chorób Zachodu”.
Siemię lniane – lekarskie wskazówki
Olej lniany jest delikatnym olejem o smaku orzechowym, który wzmacnia wartości odżywcze pokarmu.
Len dostarcza składników odżywczych dla ludzi od tysięcy lat i był ceniony jako pożywienie oraz źródło
włókna używanego do wytwarzania tkanin przeznaczonych na ubranie.
Ogólne zalecenie dla większości ludzi to jedna do dwóch łyżek stołowych oleju lnianego dziennie w
charakterze dodatku do diety. Korzystne skutki będą wzmocnione, jeśli będzie temu towarzyszyło
zmniejszenie spożycia tłuszczów omega-6.
Korzystne efekty olejów omega-3, zarówno w ochronie, jak i leczeniu choroby naczyniowo-sercowej, są
oczywiste. Oleje omega-3 mają wpływ na wiele czynników związanych z atakami serca i wylewami do
mózgu. Obniżają poziom cholesterolu LDL i trójglicerydów, hamują nadmierne zbijanie się płytek krwi,
obniżają poziom fibrynogenu oraz skurczowe i rozkurczowe ciśnienie krwi u osobników z wysokim
ciśnieniem.
Olej lniany oferuje najbardziej ekonomiczną i korzystną metodę pobierania olejów omega-3 w diecie.
Róbmy wszystko, co wiemy, że ma sens, w celu obniżenia ryzyka nagłej śmierci z powodu ataku serca
lub wylewu krwi do mózgu i nie zapominajmy o kwasach tłuszczowych omega-3.
Zarówno sięmię lniane, jak i dziko żyjące ryby sa ważnymi źródłami kwasów tłuszczowych omega-3.
Siemię lniane dostarcza kwasu alfa-linolenowego, który organizm potrafi przekształcić w inne kwasy
omega-3 – kwas dokozaheksaenowy (DHA) i kwas eikozapentaenowy (EPA) – znajdowane w dziko
żyjących rybach.
Jednak wiele rodzajów ryb nie jest dostatecznie dobrym źródłem kwasu alfa-linolenowego, DHA lub
EPA – bogatymi w nie źródłami są jedynie niektóre ich gatunki (dziki łosoś, tuńczyk i makrela).
Olej z siemienia lnianego może być używany do wielu sosów i innych łatwych w przygotowaniu
posiłków, w tym smakowitych owocowych koktajli mlecznych. Jeśli nie spożywa się siemienia lnianego
codziennie, zaleca się uzupełnianie diety kapsułkami z olejem lnianym. Należy przyjmować trzy kapsułki
trzy razy dziennie.
Len i czynniki obniżające choresterol działają harmonijnie
Czy przyjmujecie Państwo obecnie lekarstwa obniżające poziom choresterolu? Spożywanie pokarmów
bogatych w kwas tłuszczowy omega-3 wraz z zawierającymi go odpowiednimi suplementmi może być
bardzo istotne dla ludzi przyjmujących jeden lub dwa obniżające poziom cholestrolu leki – inhibitory
reduktazy zwane HMG-CoA.
Leki te w sposób bezkrytyczny obniżają lipidy we krwi tak drastycznie, że mózg zostaje zagłodzony z
powodu niedostatku zasadniczych kwasów tłuszczowych. Lekom tym przypisuje się około 15 procent reakcji
psychiatrycznych.
Kolejne kliniczne dane obciążają farmakologiczną terapię przeciwcholesterolową, zaś niski poziom
cholesterolu zwiększa niebezpieczeństwo wystąpienia inklinacji samobójczych. Może to się wiązać z
uszczupleniem ilości kwasów tłuszczowych omega-3. Trzeba pamiętać o tym, ż pacjenci przyjmujący leki
obniżające poziom cholesterolu powinni konsumować odpowiednią ilość oleju lnianego.
Przełożył Jerzy Florczykowski