Informacje o tek
ś
cie:
1) ostrze
ż
enie (od autorki) PG-13 za j
ę
zyk
2) długo
ść
opowiadania: prolog + 7 cz
ęś
ci
3) autor: Plumeria
4) link do oryginału: http://www.debbiesfics.com/darkness00.html
5) non-canon
Betowały: Citzen, eM, Mar
ć
, Aleksandretta
Prolog
Wychodz
ą
c z szatni dla zawodników Draco zatrzymał si
ę
przed lustrem,
ż
eby po raz ostatni sprawdzi
ć
swój wizerunek.
Chciał wygl
ą
da
ć
najlepiej, jak si
ę
dało, nawet je
ś
li wiatr w przeci
ą
gu kilku minut miał rozwia
ć
jego szaty, a
włosy zamieni
ć
w bezładn
ą
pl
ą
tanin
ę
. I to jeszcze zanim wst
ą
pi na boisko – jako kapitan, powinien
wygl
ą
da
ć
jak dobra partia. Godny podziwu. Szacunku. Opanowany.
Przebiegł palcami przez włosy, upewniaj
ą
c si
ę
niepotrzebnie,
ż
e ka
ż
dy srebrnoblond kosmyk jest idealnie
na miejscu, opadaj
ą
c perfekcyjnymi – i tylko takimi – pasmami wokół jego twarzy. Skórzane ochraniacze
połyskiwały, zielone szaty gładko opływały jego ciało, stał dumny i wyprostowany, trzymaj
ą
c swoj
ą
Supernow
ę
10. Tak, to wystarczy.
-
Ś
licznie – powiedziało jego odbicie z aprobat
ą
. Draco u
ś
miechn
ą
ł si
ę
słabo w odpowiedzi; ju
ż
si
ę
odwracał, zwołuj
ą
c wszystkich członków swojej dru
ż
yny.
Reaguj
ą
c na jego wezwanie, natychmiast zebrali si
ę
przy wyj
ś
ciu. Zamiast marnowa
ć
czas na jak
ąś
umoralniaj
ą
c
ą
gadk
ę
, po prostu spojrzał ka
ż
demu w oczy – powoli, wyczekuj
ą
co – wiedz
ą
c,
ż
e da to du
ż
o
lepsze efekty ni
ż
jakiekolwiek słowa. Potem, tu
ż
przed jedenast
ą
, odwrócił si
ę
i spokojnie wypu
ś
cił ich na
boisko.
Po raz pierwszy, odk
ą
d sko
ń
czył trzeci rok w Hogwarcie, meczem rozpoczynaj
ą
cym sezon był mecz
Slytherin kontra Gryffindor; w odró
ż
nieniu od jego trzeciego roku, tym razem zamierzali gra
ć
według
planu.
ś
adnych zło
ś
liwych hipogryfów,
ż
adnej niesprzyjaj
ą
cej pogody –
ż
adnych okoliczno
ś
ci, które
wymagałyby manipulacji czymkolwiek, chocia
ż
to akurat zawsze było zabawne. Ten mecz miał mie
ć
wielki
wpływ na cały sezon dla obu dru
ż
yn. I był przekonany,
ż
e tym razem to Slytherin znajdzie si
ę
na szczycie.
Przez boisko szła dru
ż
yna przeciwników, wyró
ż
niaj
ą
ca si
ę
błyszcz
ą
cymi, czerwonymi szatami. Prowadził
j
ą
Harry Potter; jego czarne włosy nie potrzebowały pomocy wiatru, by tworzy
ć
bezładn
ą
pl
ą
tanin
ę
wokół
twarzy. W centrum pola utworzyli zwarty szereg, patrz
ą
c na nich. Draco dawno zauwa
ż
ył t
ę
osobliw
ą
ochot
ę
, by anga
ż
owa
ć
si
ę
we wzrokowe pojedynki z Harrym: blizna w kształcie błyskawicy nad oczami
chłopaka w jaki
ś
sposób zmuszała go, by patrzył, stał z tamtym oko w oko, oddziałuj
ą
c na niego tak samo,
jak tamten na niego, gdy wyzywali si
ę
nawzajem werbalnie.
- Tym razem to ty przegrasz, Potter – wysyczał, kiedy wymieniali przepisowy u
ś
cisk dłoni.
Zielone oczy zw
ę
ziły si
ę
.
- Masz na my
ś
li,
ż
e przegram w taki sam sposób, jak za ka
ż
dym razem, kiedy grali
ś
my przeciwko sobie?
Och, czekaj. To byłe
ś
ty.
Wzruszył ramionami.
- Ka
ż
dego czasem opuszcza szcz
ęś
cie. Dzisiaj twoja kolej.
Odpowied
ź
Harry’ego została uci
ę
ta przez pani
ą
Hooch, która poinformowała obie dru
ż
yny,
ż
e maj
ą
gra
ć
fair i przygotowa
ć
si
ę
; chwil
ę
pó
ź
niej dmuchn
ę
ła w gwizdek. Czternastu zawodników odbiło si
ę
od ziemi i
wystrzeliło w powietrze.
Był pi
ę
kny listopadowy poranek, zimny i rze
ś
ki. Czysty, z kilkoma białymi chmurkami podkre
ś
laj
ą
cymi
bł
ę
kit nieba. Kiedy Draco wzniósł si
ę
na poziom, na którym zwykle latał, poczuł si
ę
, jakby mógł zobaczy
ć
wszystko, a
ż
po kra
ń
ce ziemi przez bezlistne drzewa. Jego przyszło
ść
rozpo
ś
cierała si
ę
przed nim jak
horyzont; to był jego ostatni rok. Ostatni rok,
ż
eby cho
ć
troch
ę
si
ę
zabawi
ć
, zanim upomni si
ę
o niego jego
przyszło
ść
, zanim zostanie zmuszony, by zobaczy
ć
, gdzie presti
ż
i mo
ż
liwo
ść
bycia Malfoyem otwieraj
ą
przed nim wszystkie mo
ż
liwo
ś
ci przewodzenia
ś
wiatu.
To była tak
ż
e jego ostatnia szansa, by pokona
ć
Harry’ego Pottera. Tłuczek przeleciał obok niego,
wyrywaj
ą
c go z zadumy, i przekl
ą
ł sam siebie za to,
ż
e pozwolił kilku cennym chwilom umkn
ąć
bez
wypatrywania znicza. Szukaj
ą
cy Gryffindoru uplasował si
ę
na
ś
rodku pola; Draco podleciał niedaleko, by
zaj
ąć
tak
ą
sam
ą
pozycj
ę
, na wypadek gdyby musiał zanurkowa
ć
po mał
ą
, złot
ą
piłeczk
ę
– kiedykolwiek
miała si
ę
pokaza
ć
.
- Znajd
ź
sobie własny punkt obserwacyjny! – krzykn
ą
ł do niego Harry ponad wrzaskami tłumu.
- Raczej nie, tutaj bardzo mi si
ę
podoba – odpowiedział Draco leniwie, mru
żą
c lekko oczy dla ochrony
przed sło
ń
cem, kiedy przeszukiwał wzrokiem boisko. – Masz jaki
ś
problem? Boisz si
ę
, o ile szybsza od
twojej starej Błyskawicy oka
ż
e si
ę
moja Supernowa 10?
- Błyskawica nadal lata
ś
wietnie, dzi
ę
kuj
ę
.
Draco zaryzykował krótki rzut okiem na chłopaka i ucieszył si
ę
, widz
ą
c,
ż
e Gryfon zagryzł z
ę
by w
odpowiedzi na obelg
ę
. Zdecydował si
ę
na zastosowanie swojego triku, i skierował miotł
ę
do zapieraj
ą
cego
dech w piersiach, wywracaj
ą
cego
ż
oł
ą
dek nurku. Harry, my
ś
l
ą
c,
ż
e co
ś
zauwa
ż
ył, natychmiast poleciał za
nim. Grunt zbli
ż
ał si
ę
bardziej i bardziej, i Draco, w momencie, gdy prawie stracił kontrol
ę
, sekundy przed
zderzeniem idealnie wypracowanym ruchem poderwał swoj
ą
miotł
ę
. Wtedy zacz
ą
ł si
ę
ś
mia
ć
ze swojego
przeciwnika, który spó
ź
nił si
ę
, hamuj
ą
c kilka cali za nim.
- Mówiłe
ś
co
ś
,
ś
lamazaro?
Jednak zamiast odpowiedzie
ć
na obelg
ę
, Gryfon odwrócił si
ę
nagle na miotle i, wykr
ę
caj
ą
c głow
ę
, Draco
zdołał zobaczy
ć
, dlaczego: wypuszczono znicza.
Natychmiast rozpocz
ą
ł si
ę
wy
ś
cig. Ka
ż
dy chłopak zamierzał zako
ń
czy
ć
gr
ę
szybko i błyskawicznie ogłosi
ć
zwyci
ę
stwo swojej dru
ż
yny.
Ś
migali slalomem przez pole w gorliwym po
ś
cigu za mał
ą
, uskrzydlon
ą
piłeczk
ą
, a kafel, tłuczki i koledzy z dru
ż
yny przelatywali obok w szalonym p
ę
dzie, zamieniaj
ą
c si
ę
w
rozmazane plamy. Dwa razy obaj zgubili złoty kształt w blasku niskiego listopadowego sło
ń
ca, ale za
ka
ż
dym razem który
ś
w przeci
ą
gu sekund na nowo odnajdywał przedmiot i po
ś
cig trwał.
Cała uwaga Draco skupiła si
ę
na małym, złotym obiekcie; ledwo dostrzegał to, co go otaczało, kiedy
ś
cigał go pod siedzeniami, a potem mi
ę
dzy i przez obr
ę
cze. Czuł Harry’ego po swojej lewej; wiedział,
ż
e
czerwona plama była zdeterminowana, by udowodni
ć
swoj
ą
wy
ż
szo
ść
przynajmniej tak jak on sam.
Piłeczka była tylko kilka stóp przed nimi… bli
ż
ej… bli
ż
ej… unikn
ę
li niespodziewanego tłuczka… znów
przelatywali przez p
ę
tle… Cholera! Zatrzymała si
ę
tu
ż
poza zasi
ę
giem jego dłoni.
W akcie skrajnej desperacji Draco nagle poderwał miotł
ę
w prawo, kiedy znicz skierował si
ę
przed niego.
W tym momencie bardziej skupiał si
ę
na tym, by nie podnosi
ć
głowy, ni
ż
na tym, by go złapa
ć
.
Stuk! Mała piłeczka uderzyła dło
ń
Draco tak mocno,
ż
e prawie j
ą
upu
ś
cił. Przez jeden zamarły moment
spojrzał w szoku na swoj
ą
r
ę
k
ę
. Czy to prawda? Czy naprawd
ę
widział te małe skrzydełka, uderzaj
ą
ce go
w nadgarstek? Tak!
Odkrycie prawdy zaj
ę
ło mu milisekund
ę
; kiedy tylko do niego dotarła, poruszył r
ę
k
ą
, by podnie
ść
j
ą
wysoko w gór
ę
– gest, który chciał wykona
ć
przez sze
ść
długich lat.
Odwrócił si
ę
, by spojrze
ć
za siebie; widok przegranej na twarzy Gryfona był wart wszystkich tych lat, w
czasie których go
ś
cił on na jego twarzy.
- Zgubiłe
ś
co
ś
? – zachichotał, machaj
ą
c zniczem w powietrzu.
Pocz
ą
tkowe zaskoczenie zmieniło si
ę
w triumf i Draco zastygł w chwili euforii; wtedy twarz Harry’ego
nagle przybrała zupełnie nowy, niespodziewany wyraz. Strach. Strach?
- Uwa
ż
aj! – wykrzykn
ą
ł ciemnowłosy chłopak w chwili, gdy Draco poczuł,
ż
e tyłem głowy trzasn
ą
ł w co
ś
naprawd
ę
twardego. Ból rozprzestrzenił si
ę
po jego czaszce i pod
ąż
ył w dół wzdłu
ż
kr
ę
gosłupa. Znicz
wy
ś
lizgn
ą
ł si
ę
z jego palców.
I ostatni
ą
rzecz
ą
, któr
ą
zobaczył, zanim ogarn
ę
ła go ciemno
ść
, był Harry Potter, wychylaj
ą
cy si
ę
do
przodu, aby go złapa
ć
.
Rozdział 1
Ś
wiat ciemno
ś
ci
The eyes that shone
Now dimmed and gone
~Thomas Moore
“… I wtedy, w 1752, olbrzym Melvin Markotny przypadkowo rozdeptał kilka goblinów. Przerwało to
nadchodz
ą
c
ą
rebeli
ę
, lecz rozpocz
ę
ło wojn
ę
mi
ę
dzy goblinami a olbrzymami, która trwała siedemna
ś
cie
lat i dwana
ś
cie dni. Przez ten czas…”
Draco powstrzymał ch
ęć
zatrza
ś
ni
ę
cia ksi
ąż
ki tylko po to, by uciszy
ć
nieprzerwane i irytuj
ą
ce buczenie.
Historia magii była wystarczaj
ą
co nudna sama w sobie. Czy zakl
ę
cie, które sprawiało,
ż
e ksi
ąż
ki czytały
mu na głos, musiało by
ć
równie monotonne? To rzeczywi
ś
cie brzmiało prawie jak profesor Binns; po
pewnym czasie nawet jego podr
ę
cznik z eliksirów wydawał si
ę
nudny.
Potarł oczy zm
ę
czonym ruchem. Ten odruch został, cho
ć
one ju
ż
nie pracowały. Ksi
ąż
ka terkotała dalej.
Zmusił si
ę
,
ż
eby uwa
ż
a
ć
, w przyszłym tygodniu miał test z historii z materiału, który mieli powtórzy
ć
przez
wakacje i chciał mie
ć
nauk
ę
za sob
ą
jak najszybciej. A to oznaczało dostarczanie do mózgu jak
najwi
ę
kszej ilo
ś
ci informacji za pierwszym podej
ś
ciem, co minimalizowało to, ile razy musiał słucha
ć
tych
cholernych akapitów.
Od wypadku w czasie meczu Quidditcha min
ę
ły dwa miesi
ą
ce, dwa miesi
ą
ce pełne ciemno
ś
ci. W swoim
triumfie głupio zapomniał, jak blisko p
ę
tli leciał. Omyłka ta kosztowała go utrat
ę
wzroku. Czarodziejskie
lekarstwa mog
ą
wyleczy
ć
wiele rzeczy, ale nie mog
ą
(z przykro
ś
ci
ą
poinformowali go uzdrowiciele)
odwróci
ć
zniszcze
ń
, które zaszły w mózgu. Rana płatu potylicznego z tyłu głowy, powiedzieli, i nie ma nic,
co mo
ż
na by w tej sprawie zrobi
ć
. I chocia
ż
ojciec im groził, jego matka błagała, a on sam z
niedowierzaniem zasi
ę
gał drugiej, trzeciej, dwunastej porady, odpowied
ź
specjalistów magomedycyny
była zawsze ta sama: czekała go
ś
lepota.
Trwała.
***
Harry przeszukiwał półki z tyłu biblioteki, dopóki nie znalazł ksi
ąż
ki, której potrzebował na zaj
ę
cia
zielarstwa: przegl
ą
du specjalistycznych grzybów. Otrzepał j
ą
z kurzu, pobie
ż
nie rzucił okiem na tre
ść
, a
potem wetkn
ą
ł pod rami
ę
. Było tam te
ż
kilka ksi
ąż
ek, których b
ę
dzie potrzebował pó
ź
niej, ale postanowił,
ż
e przyjdzie po nie jutro. Nie był Hermion
ą
, która potrafiła przebi
ć
si
ę
przez stos antycznych, wysuszonych
ksi
ą
g w ci
ą
gu jednej nocy. W porównaniu z jego zwykłym wysiłkiem na dzi
ś
wieczór ta jedna w zupełno
ś
ci
wystarczy. A skoro ju
ż
o tym mowa, w przyszłym tygodniu miał by
ć
test z historii magii, powinien zacz
ąć
si
ę
uczy
ć
, zanim Hermiona zacznie go
ś
ciga
ć
razem ze swoimi znaczonymi na kolorowo notatkami.
Kiedy lawirował mi
ę
dzy regałami z powrotem, wzdłu
ż
tylnej
ś
ciany, usłyszał niski, monotonny głos.
Brzmiał on zupełnie jak profesor Binns, tylko jeszcze mniej interesuj
ą
co. Zaciekawiony, wetkn
ą
ł nos do
jednego z bocznych pokoików wyłaniaj
ą
cych si
ę
zza
ś
ciany. I natychmiast si
ę
zatrzymał.
W o
ś
wietlonym
ś
wieczkami pokoju siedział Draco Malfoy, z głow
ą
opart
ą
na pi
ęś
ci. Jego podr
ę
cznik le
ż
ał
otwarty przed nim na stole… i była to ksi
ąż
ka, która najwyra
ź
niej potrafiła mówi
ć
. Albo kto
ś
jeszcze tam
był i miał Peleryn
ę
Niewidk
ę
, bo Draco z cał
ą
pewno
ś
ci
ą
nie mówił gło
ś
niej ni
ż
szeptem, a nikogo innego
nie było wida
ć
.
- Kimkolwiek jeste
ś
, powiniene
ś
albo si
ę
odezwa
ć
, albo wynie
ść
. Nie ceni
ę
sobie zbytnio, kiedy kto
ś
si
ę
na mnie gapi.
- Eee… - powiedział Harry, zaskoczony. Zobaczył, jak Draco si
ę
odwraca – nie po to, by patrze
ć
, lecz by
słucha
ć
. Jego głowa obróciła si
ę
tylko tyle,
ż
e jego lewe ucho skierowane było w stron
ę
drzwi, tam, gdzie
Harry stał. – To ja, Harry. Potter. Ja… hmm… nie chciałem przeszkadza
ć
. A poza tym, sk
ą
d wiedziałe
ś
,
ż
e tu jestem?
- Przez twoje kroki, idioto, a przez có
ż
by innego? Szkolne buty nigdy nie poruszały si
ę
specjalnie cicho po
kamiennych podłogach.
- Och – Harry poczuł si
ę
głupio; o tym nie pomy
ś
lał. – Wi
ę
c… yy… czy to twoja ksi
ąż
ka mówi? I nie
musisz czyta
ć
? Zastanawiałem si
ę
, jak sobie z tym radzisz.
Draco westchn
ą
ł, poirytowany.
- Tak, tak to teraz działa. Rzucam zakl
ę
cie na ksi
ąż
k
ę
i sama si
ę
odtwarza. Zupełnie jak czytanie dziecku
bajki na dobranoc, tylko du
ż
o mniej interesuj
ą
ce. Przychodz
ę
si
ę
uczy
ć
tutaj, wi
ę
c głos ksi
ąż
ki nikomu nie
przeszkadza. Nie potrzebuj
ę
ludzi, gapi
ą
cych si
ę
na mnie z powodu hałasu.
Harry wszedł do pokoiku. Teraz słyszał głos ksi
ąż
ki du
ż
o wyra
ź
niej.
- Có
ż
, brzmi nudno. Czy wszystkie ksi
ąż
ki mówi
ą
tak samo?
- Dokładnie.
- Nie mo
ż
esz tego jako
ś
zmieni
ć
?
- Nie. – głos
Ś
lizgona był szorstki. – A teraz, je
ś
li ju
ż
sko
ń
czyłe
ś
bawi
ć
si
ę
w dwadzie
ś
cia pyta
ń
,
chciałbym wróci
ć
do nauki.
- Wiesz – zaproponował Harry, podchodz
ą
c, by stan
ąć
przed drugim chłopakiem. – Ja mógłbym ci
poczyta
ć
zamiast niej.
Blondyn poruszył głow
ą
, by wyra
ź
niej go słysze
ć
, i Harry poczuł si
ę
lekko zdenerwowany swoim
pierwszym bli
ż
szym spojrzeniem na twarz Draco od czasu wypadku; ta sama blada, spiczasta twarz, teraz
dziwnie pusta. Przyzwyczaił si
ę
do szarych oczu, rzucaj
ą
cych w niego sztyletami spojrze
ń
; teraz
wygl
ą
dały jak kamienne
ś
ciany – płytkie i niezgł
ę
bione, skupione na niczym.
- A niby po co? – warkn
ą
ł blondyn. Harry poczuł si
ę
dziwnie uspokojony faktem,
ż
e przynajmniej głos
Malfoya nadal zawiera w sobie jakie
ś
sztylety.
- Có
ż
, pomy
ś
lałem tylko,
ż
e to mogłoby nie by
ć
tak nudne, gdybym…
Malfoy prychn
ą
ł.
- Nie potrzebuj
ę
twojej lito
ś
ci.
- To nie jest lito
ść
! To…
- To co?
- Próbuj
ę
tylko pomóc, dobra? Co w tym takiego złego? Ty si
ę
nudzisz, a ja proponuj
ę
jako
ś
t
ę
nud
ę
zmniejszy
ć
.
- No tak. Jak mogłem zapomnie
ć
? – wycedził niewidomy chłopak. – Harry Potter, bohater wszystkich.
ś
aden problem nie jest zbyt trywialny dla naszego Cudownego Chłopca.
- Jaki masz do cholery problem, Malfoy? – Harry zaczynał si
ę
zło
ś
ci
ć
, nie był pewien, czy na siebie czy na
Ś
lizgona. Co do u diabła nakłoniło go do zaoferowania pomocy temu gnojkowi?
- Mój problem? Moim problemem jest to,
ż
e pchasz si
ę
, gdzie nie trzeba, i w zasadzie przeszkadzasz mi
w pracy. Teraz, je
ś
li wybaczysz, mam mas
ę
nauki. Id
ź
uratowa
ć
jak
ąś
panienk
ę
w potrzebie, skoro tak
bardzo chcesz pomóc. – po tych słowach Draco znów pochylił si
ę
nad ksi
ąż
k
ą
, przewrócił stron
ę
, która
sko
ń
czyła si
ę
, kiedy si
ę
kłócili, i pozwolił jej wróci
ć
do czytania.
Harry odszedł, w
ś
ciekły jak nigdy.
Jednak
ż
e ju
ż
nast
ę
pnego dnia był tam z powrotem. Powiedział sobie,
ż
e poszedł odnale
źć
dodatkowe
ksi
ąż
ki, których potrzebował do eseju, i w zasadzie taki miał cel. Udało mu si
ę
zignorowa
ć
fakt,
ż
e nie
musiał szuka
ć
ich w tylnym korytarzu, w samych skarpetkach, z butami w r
ę
ce,
ż
eby go osi
ą
gn
ąć
. Harry
nie był zupełnie pewny, co tutaj robił i dlaczego, ale po wczorajszej wymianie zda
ń
był ciekawy, jak Draco
sobie radzi. Od wypadku nie widywał swojego byłego nemezis zbyt cz
ę
sto – tamten wyjechał, a potem
zamkn
ą
ł si
ę
w sobie. Nie dokuczał wi
ę
cej Harry’emu i jego przyjaciołom, z nikim wła
ś
ciwie nie rozmawiał,
nie licz
ą
c momentów, kiedy kazał mu nauczyciel. Niby wygl
ą
dało na to,
ż
e jako
ś
sobie radzi – wrócił do
szkoły, całkowicie nadrobiwszy materiał, który go omin
ą
ł, był przygotowany na wszystkie zaj
ę
cia i Harry
rzadko widywał, by prosił o pomoc w… czymkolwiek. Ale jak to robił?
Prze
ś
lizgn
ą
ł si
ę
do małego pokoiku do nauki, zdecydowany nie da
ć
si
ę
złapa
ć
tym razem, ale kiedy ju
ż
tam dotarł, zrozumiał,
ż
e wcale nie musiał zadawa
ć
sobie trudu z ukrywaniem. Zamiast spoczywa
ć
na
nadgarstku, głowa Malfoya, tym razem, oparta była na stole. Miał zamkni
ę
te oczy i wygl
ą
dał, jakby
zupełnie zapomniał o buczeniu otwartej przed nim ksi
ąż
ki do historii. Widocznie nuda zrobiła swoje. To
podsun
ę
ło Harry’emu pomysł.
Wszedł do pokoju, wskazał ksi
ąż
k
ę
ró
ż
d
ż
k
ą
i wyszeptał: „Finite Incantatem”. Głos umilkł. Wtedy ostro
ż
nie
odsun
ą
ł sobie krzesło i usiadł, kład
ą
c swoj
ą
torb
ę
na podłodze tak cicho, jak tylko mógł, czekaj
ą
c, a
ż
drugi
chłopak si
ę
obudzi. Nie trwało to długo: najwyra
ź
niej był zwolennikiem krótkich drzemek.
Blondyn usiadł z j
ę
kiem,
ś
pi
ą
co przecieraj
ą
c oczy, i rozejrzał si
ę
za ucichł
ą
ksi
ąż
k
ą
, jakby wystraszył si
ę
panuj
ą
cej w pokoju ciszy.
- Głupie zakl
ę
cie – burkn
ą
ł.
Harry przerwał mu, zanim Draco zd
ąż
ył znowu aktywowa
ć
czar.
- Cudowny Głos dostarczył dzi
ś
zbyt du
ż
o wra
ż
e
ń
?
Malfoy podskoczył, obracaj
ą
c głow
ę
w kierunku Harry’ego.
- Potter, co ty do diabła tutaj robisz? Cholera, prawie przyprawiłe
ś
mnie o zawał serca.
Harry wzruszył ramionami, zapominaj
ą
c,
ż
e drugi chłopak go nie widzi.
- Byłem po s
ą
siedzku, zobaczyłem,
ż
e
ś
pisz, i przyszedłem powtórzy
ć
moj
ą
propozycj
ę
.
- Musimy znowu do tego wraca
ć
? Mówiłem ci, nie…
- Tak, tak, wiem. Nie potrzebujesz lito
ś
ci. Ale nie mog
ą
ci
ę
te
ż
usypia
ć
twoje własne podr
ę
czniki. Zobacz,
ja te
ż
musz
ę
si
ę
uczy
ć
na ten głupi test. Wi
ę
c, tak długo jak robi
ę
post
ę
py w walce z materiałem, mog
ę
go
równie dobrze powtarza
ć
z tob
ą
.
- Czemu nie powtórzysz go z twoimi małymi przyjaciółmi Gryfonami? – spytał Malfoy ostro.
- Bo Hermiona musi dzisiaj przewodniczy
ć
na spotkaniu prefektów, a Ron wychodzi ze swoj
ą
dziewczyn
ą
,
Mandy. Słuchaj, tracimy tutaj czas. Ja musz
ę
si
ę
uczy
ć
, ty musisz si
ę
uczy
ć
, a materiał jest cholernie
nudny. I, ostatecznie, przynajmniej powstrzymamy si
ę
nawzajem od snu – Harry nie mógł odmówi
ć
sobie
dodania pewnej zło
ś
liwo
ś
ci. – Wygl
ą
da na to,
ż
e przydałoby ci si
ę
to jak
ąś
chwil
ę
temu.
Draco spochmurniał.
-
Ś
wietnie – ust
ą
pił. Pchn
ą
ł ksi
ąż
k
ę
w kierunku Harry’ego. – Oczywi
ś
cie w przeciwnym razie masz zamiar
nigdy mnie nie zostawi
ć
. Je
ż
eli jeste
ś
a
ż
tak zdeterminowany, by ochrypn
ąć
, czytaj
ą
c, mo
ż
esz u
ż
y
ć
do
tego mojej ksi
ąż
ki. Ale przynajmniej spróbuj by
ć
interesuj
ą
cy.
Harry u
ś
miechn
ą
ł si
ę
krzywo, kiedy podniósł tekst do oczu.
- W
ą
tpi
ę
,
ż
e nawet bli
ź
niacy Weasleyowie mogliby zrobi
ć
co
ś
interesuj
ą
cego z wojen pomi
ę
dzy goblinami
a olbrzymami, ale spróbuj
ę
.
Cofn
ą
ł si
ę
o kilka stron i zacz
ą
ł czyta
ć
.
- „Po podpisaniu Traktatu Smarkotrawnego w 1796, Olfred T
ę
py zało
ż
ył nowe społecze
ń
stwo obok mało
znanego miasteczka, Herringsfordu…”
***
Draco zaczynał ka
ż
dy ranek, le
żą
c w swoim łó
ż
ku, oddychaj
ą
c cicho i nie
ś
piesznie, i próbuj
ą
c ustali
ć
, czy
ju
ż
si
ę
obudził czy nie. Otwieranie oczu nie przynosiło efektów, wi
ę
c zwykle ustalenie, czy jego ciało było
przytomne, a on sam
ś
wiadom otoczenia, czyli nie
ś
pi
ą
cy, zajmowało mu kilka minut. Tego ranka zi
ą
b w
powietrzu przywrócił go do przytomno
ś
ci bardzo szybko, wi
ę
c si
ę
gn
ą
ł po ró
ż
d
ż
k
ę
, któr
ą
ka
ż
dej nocy
zostawiał w tym samym miejscu na swojej szafce nocnej. Wy
ć
wiczonym ruchem wskazał na zegarek,
który stał obok na równie konkretnym miejscu.
„Tempus” – mrukn
ą
ł.
- Szósta dwadzie
ś
cia trzy – powiedział mu zegar.
Usiadł, ziewaj
ą
c, przerzucił nogi nad kraw
ę
dzi
ą
łó
ż
ka i postawił stopy na zimnej, kamiennej podłodze. To
zawsze bardzo szybko go budziło. Ostro
ż
nie poruszaj
ą
c si
ę
wokół łó
ż
ka odnalazł swój kufer, ukl
ę
kn
ą
ł,
znalazł swój płaszcz k
ą
pielowy, a potem, wodz
ą
c palcami wzdłu
ż
ś
ciany, skierował si
ę
na zewn
ą
trz, w
stron
ę
hallu, do pryszniców. Wolał tam chodzi
ć
wcze
ś
niej, bo zawsze była ostra rywalizacja o ciepł
ą
wod
ę
.
Albo ludzie, którzy si
ę
na niego gapili.
~*~*~
Kiedy magomedycy odkryli,
ż
e z jego wzrokiem nie b
ę
dzie ju
ż
ani lepiej, ani gorzej i wyleczyli przewlekłe
psychiczne bóle, został wysłany do domu z nauczycielem,
ż
eby opanowa
ć
kilka przydatnych umiej
ę
tno
ś
ci.
Jak porusza
ć
si
ę
wokół. Jak lepiej u
ż
ywa
ć
pozostałych mu zmysłów. Jak rzuca
ć
zakl
ę
cia na tekst tak,
ż
eby sam czytał mu na głos; podobne zakl
ę
cie zostało zastosowane na male
ń
kich tabliczkach, wszytych
w jego ubranie, aby samo mu si
ę
opisywało. Jak kroi
ć
składniki eliksirów bez utraty własnych palców,
u
ż
ywa
ć
ró
ż
d
ż
ki z odpowiedni
ą
precyzj
ą
. Oraz kilka innych sztuczek, potrzebnych, by sko
ń
czy
ć
szkoł
ę
i
przetrwa
ć
w realnym
ś
wiecie. Unikał czegokolwiek, co wymagałoby pomocy innej osoby, jak tylko mógł.
Malfoy nie prosi o pomoc; Malfoy nie polega na nikim, kto mógłby go zawie
ść
. Zabraniano mu okazywania
słabo
ś
ci przez całe
ż
ycie; z cał
ą
pewno
ś
ci
ą
nie miał zamiaru teraz zaczyna
ć
. Zwłaszcza,
ż
e jego ojciec
prawie natychmiast stracił całe zainteresowanie jego osob
ą
.
Nie był ju
ż
dłu
ż
ej przeznaczony Czarnemu Panu ani
ż
adnym innym
ź
ródłom mocy, skoro Lucjusz uwa
ż
ał
go za uszkodzonego i słabego. Wła
ś
ciwie, teraz nie miał ju
ż
po
ż
ytku z syna. Kiedy starszy Malfoy był w
pobli
ż
u, był tak uprzejmy, jak ka
ż
dy z magomedyków, ale to nie było to. Draco był tak bardzo
zdeterminowany, by udowodni
ć
,
ż
e nadal jest zdolny do funkcjonowania jak czarodziej – jak człowiek –
ż
eby móc w przyszło
ś
ci pokaza
ć
mentalny j
ę
zyk temu, który go odrzucił. Utrata przyszłej kariery
obchodziła go mniej; tak naprawd
ę
, nikt nigdy nie dał mu wyboru w tej sprawie i teraz, kiedy ju
ż
go miał,
nie wybiegał my
ś
lami w przyszło
ść
tak daleko. Jego umysł był zbyt skupiony na tym, by z powrotem
stan
ąć
na nogi i trzyma
ć
si
ę
od wszystkich z daleka.
Tak szybko, jak tylko mógł, strz
ą
sn
ą
ł z siebie troskliwe ramiona matki i Enida – ludzkiego słu
żą
cego,
którego zatrudniono, by mu pomagał (skrzaty domowe były za małe, by móc go wsz
ę
dzie zaprowadzi
ć
).
Na niewielkich dystansach – dookoła swojego pokoju i w dół do toalety – radził sobie sam, id
ą
c
ostro
ż
nymi krokami, czasem z r
ę
k
ą
na
ś
cianie. Na dłu
ż
sze wycieczki dostał Przewodnika. Był on drogi,
ale za
żą
dał go, kiedy tylko jego nauczyciel powiedział mu o jego istnieniu.
- Co mam zrobi
ć
, za ka
ż
dym razem znajdywa
ć
kogo
ś
, kto b
ę
dzie mnie prowadził wsz
ę
dzie, dok
ą
d zechc
ę
pój
ść
w Hogwarcie, jak małe dziecko, które nigdy nie nauczyło si
ę
przechodzi
ć
przez ulic
ę
? – zagadn
ą
ł
którego
ś
wieczoru podczas kolacji.
- Draco, kochanie, ale na ludziach mo
ż
na o tyle bardziej polega
ć
– odpowiedziała jego matka niepewnie.
– Co je
ś
li… ten Przewodnik… co
ś
przeoczy?
Zwrócił si
ę
w stron
ę
jej głosu.
- Wiesz, ile razy Enid przeoczył mały krok w gór
ę
, kiedy kamienie s
ą
nierówne, albo gorzej, co
ś
mało
stabilnego? Moi koledzy b
ę
d
ą
zupełnie tacy sami. Zostaw mnie Crabbe’owi i Goyle’owi, a równie dobrze
mo
ż
esz od razu, tu i teraz, skr
ę
ci
ć
mi kark. Jak s
ą
dzisz, dlaczego Przewodnik tyle kosztuje? Mój
nauczyciel mówi,
ż
e jest najlepszy.
Jego nauczyciel miał racj
ę
. Wystarczyła odrobina praktyki, głównie po to, by nabrał pewno
ś
ci siebie i
wiary w urz
ą
dzenie, i wkrótce mógł podró
ż
owa
ć
samodzielnie niemal wsz
ę
dzie, gdzie zapragn
ą
ł si
ę
uda
ć
,
podaj
ą
c tylko kierunki, jak i, w znajomych miejscach, jedynie cel w
ę
drówki. Przewodnik, mała kula
rozmiaru mniej wi
ę
cej pomara
ń
czy, unosiła si
ę
w powietrzu tu
ż
przed nim na wysoko
ś
ci jego głowy i była
zaprogramowana tak, by wyczuwa
ć
przeszkody, schody, kraw
ę
dzie i wszystko inne, co mogłoby
przeszkodzi
ć
mu w poruszaniu si
ę
bezpiecznie. Informował go, kiedy stan
ąć
, skr
ę
ci
ć
, uwa
ż
a
ć
na stopy,
kiedy dotarł do szczytu lub ko
ń
ca schodów oraz kiedy musiał si
ę
zatrzyma
ć
przed kolein
ą
albo
skrzy
ż
owaniem, i to we wła
ś
ciwym czasie. Musiał tylko stukn
ąć
w niego ró
ż
d
ż
k
ą
i wypowiedzie
ć
odpowiednie zakl
ę
cie,
ż
eby go aktywowa
ć
za ka
ż
dym razem, kiedy dok
ą
d
ś
szedł, i pó
ź
niej uwa
ż
nie
wypełnia
ć
jego wskazówki. Chocia
ż
tego nie widział, wiedział,
ż
e Przewodnik
ś
wiecił lekko, kiedy si
ę
poruszali,
ż
eby ostrzega
ć
innych dookoła. Prawie zupełnie wyeliminowało to konieczno
ść
zatrzymywania
si
ę
, by nie wpada
ć
na kogokolwiek, bo ludzie, nawet ci, którzy nie wiedzieli, do czego urz
ą
dzenie słu
ż
yło,
automatycznie skr
ę
cali w bok. Nie lubił ogłaszania swojego stanu w ten sposób, ale maj
ą
c za alternatyw
ę
poleganie na innych, którzy prowadzili go zdecydowanie mniej uczciwie, niech
ę
tnie to zaakceptował.
Sprawdzian nadszedł w styczniu, kiedy sko
ń
czyła si
ę
przerwa
ś
wi
ą
teczna i wrócił do Hogwartu, po raz
pierwszy od czasu katastrofy. Jego wypadek miał miejsce w
ś
rodku listopada, dlatego reszt
ę
jesiennego
semestru sp
ę
dził najpierw w szpitalu, a potem w domu, ucz
ą
c si
ę
technik prze
ż
ycia w swoim nowym,
ciemnym
ś
wiecie. Nalegał na kontynuowanie nauki – sytuacja była ju
ż
wystarczaj
ą
co zła w jego my
ś
lach,
odmówił wi
ę
c pogarszania jej jeszcze ryzykiem powtarzania roku czy zostania w tyle. Jego dodatkowi
nauczyciele przynosili mu zatem co weekend troch
ę
materiałów, coraz wi
ę
cej, w miar
ę
jak poprawiały si
ę
jego zdolno
ś
ci nauki.
Sam profesor Snape odezwał si
ę
kilka razy; nauczył Draco wa
ż
y
ć
najwa
ż
niejsze eliksiry, a potem
zaproponował spotkanie ze starszym Malfoyem podczas kolacji. Draco jadał jednak w swoim pokoju tak
cz
ę
sto, jak tylko mógł.
A wi
ę
c, kiedy wysiadł z poci
ą
gu po przerwie
ś
wi
ą
tecznej, był mniej wi
ę
cej gotowy, by poradzi
ć
sobie z
wi
ę
kszo
ś
ci
ą
przedmiotów, i teoretycznie zmotywowany do wyrównania wi
ę
kszo
ś
ci wyników. Jednak
ż
e,
jego spotkanie z rzeczywisto
ś
ci
ą
nowego
ż
ycia w Hogwarcie okazało si
ę
by
ć
troch
ę
inne.
~*~*~
Wilgotny, ale ju
ż
nie ociekaj
ą
cy wod
ą
, ubrany w szlafrok k
ą
pielowy Draco wrócił do swojego dormitorium i
podszedł do szafy. Szarpni
ę
ciem otworzył jej prawe skrzydło i si
ę
gn
ą
ł po koszul
ę
od uniformu, która
wisiała z tej strony wraz z innymi.
„Biała. Sztywna.” – powiedziała mu tabliczka, kiedy ju
ż
wymówił odpowiednie zakl
ę
cie. Chocia
ż
nie było
zbytnich w
ą
tpliwo
ś
ci co do tego, czy wzi
ą
ł wła
ś
ciw
ą
koszul
ę
– był doskonale
ś
wiadomy, jak
zorganizowane s
ą
jego ubrania, tak samo jak tego, jakie s
ą
w dotyku – jego
ś
lizgo
ń
ska cz
ęść
nie byłaby
zaskoczona, gdyby jego współlokatorzy w
ś
lizgn
ę
li si
ę
do dormitorium i pozamieniali rzeczy miejscami, ot
tak, dla
ż
artu. Wyci
ą
gn
ą
ł swoje spodnie, krawat, swój „Szary. Zielone zdobienia.” sweter, hogwarck
ą
szat
ę
i bielizn
ę
, po czym szybko si
ę
przebrał.
- Twoje włosy potrzebuj
ą
grzebienia – zestrofowało go jego odbicie; na drzwiach szafy wisiało lustro.
- Tak, tak – gderał, szukaj
ą
c dło
ń
mi szlufek od paska. – Daj mi minut
ę
. – Przeci
ą
gni
ę
cie paska, a potem
przygładzenie wilgotnych włosów zaj
ę
ło mu tylko kilka chwil. Mi
ęś
nie nadal pozostawały zr
ę
czne.
- Du
ż
o lepiej – zabrzmiała odpowied
ź
odbicia. Draco przeci
ą
gn
ą
ł powoli dło
ń
mi w dół ciała, jeszcze raz
sprawdzaj
ą
c swój wygl
ą
d dotykiem. Nie wygl
ą
dało na to, by lustro zamierzało wprowadzi
ć
go w bł
ą
d, ale
nadal niezupełnie wierzył oszlifowanemu szkłu. Có
ż
, to było wszystko, co miał, patrz
ą
c na alternatyw
ę
:
pytanie kogo
ś
codziennie rano, czy wygl
ą
da w porz
ą
dku, jak potrzebuj
ą
ce dziecko albo, co gorsza,
pró
ż
na dziewczyna. Nie, dzi
ę
ki.
- Accio Przewodnik– wyci
ą
gn
ą
ł r
ę
k
ę
i poczuł, jak gładka kula opada mu delikatnie na dło
ń
. – Tendo –
powiedział. Usłyszał ciche brz
ę
czenie, gdy urz
ą
dzenie si
ę
aktywowało, i poczuł leciutki powiew, kiedy
uniosło si
ę
, by zawisn
ąć
w swojej zwykłej pozycji obok jego głowy. – Wielka Sala.
- Prosto.
Wyszedł za drzwi (Skr
ęć
w lewo.) Prawie nie potrzebował urz
ą
dzenia,
ż
eby trafi
ć
do najcz
ęś
ciej
odwiedzanych pomieszcze
ń
. Stawał si
ę
dobry w zapami
ę
tywaniu, ile jeszcze stopni, ile schodów mu
zostało i kiedy b
ę
dzie nast
ę
pny zakr
ę
t. Ale nadal musiał na nim polega
ć
, by ostrzegało go o znikaj
ą
cych
stopniach, przeszkodach zostawionych na podłodze przez Irytka i innych zagro
ż
eniach. Dzisiejsza podró
ż
na
ś
niadanie, jednak
ż
e, odbyła si
ę
bez specjalnych wydarze
ń
. Przewodnik doprowadził go do ko
ń
ca stołu
Slytherinu, gdzie zwykle siedział, i zaj
ą
ł swoje zwykłe miejsce bez oklasków.
- Jajka sadzone masz przed lew
ą
r
ę
k
ą
, tosty nad talerzem, i muesli po prawej od tego – powiedział mu
Blaise. – Och, a dzbanek z herbat
ą
jest – Draco usłyszał stuk! jakby dzbanek został popchni
ę
ty w jego
praw
ą
stron
ę
– obok twojego prawego łokcia.
Tutaj znajdowało si
ę
jedyne miejsce, gdzie Draco był zmuszony prosi
ć
o pomoc; bez osoby, która by mu o
tym powiedziała, nie miałby poj
ę
cia o tym, co wła
ś
ciwie zostało podane ani gdzie znajduje si
ę
na stole.
Skrzaty domowe robiły du
ż
o rzeczy z przyzwyczajenia tak samo, ale nawet one nie kładły potraw
precyzyjnie w to samo miejsce ka
ż
dego dnia ani nie podawały tego samego jedzenia, a i tak przedmioty
były ju
ż
zwykle poprzesuwane przez innych uczniów zanim on w ogóle tam dotarł. Blaise i Pansy byli
informatorami, na których w tej kwestii mo
ż
na było polega
ć
najbardziej; po dwóch rankach typu „mleko
jest tam” ze strony Crabbe’a i Goyle’a przestał ich pyta
ć
.
- Dzi
ę
ki – mrukn
ą
ł, wci
ąż
nienawidz
ą
c tego,
ż
e musiał prosi
ć
o asyst
ę
przy czymkolwiek. Wzi
ą
ł sobie
troch
ę
jedzenia i zjadł w ciszy. Słuchał swoich współlokatorów potykaj
ą
cych si
ę
o stół, ziewaj
ą
cych i
trajkocz
ą
cych przed pierwsz
ą
lekcj
ą
, ale do nich nie doł
ą
czył. Wiedział,
ż
e podczas gdy kiedy
ś
był
znanym przywódc
ą
Domu, teraz był postrzegany jako nikt wi
ę
cej ni
ż
upadły król. Co mógł zrobi
ć
niewidomy ucze
ń
dla Domu, którego jedynym pragnieniem była pot
ę
ga? Nie chciał te
ż
ich lito
ś
ci czy
pogardy - bo nie mógł lata
ć
, bo stracił swoje złote miejsce w dru
ż
ynie. Jego poprzednie tak zwane
przyja
ź
nie nigdy nie były zbyt bliskie, powiedział sobie – były raczej zaniedbywane albo stanowiły cz
ęść
nieko
ń
cz
ą
cej si
ę
gry o władz
ę
.
I nawet nie my
ś
lał o jakich
ś
romantycznych wi
ę
ziach. Tak jak z jego karier
ą
, dorastał, nigdy nie s
ą
dz
ą
c,
ż
e
b
ę
dzie miał w przyszło
ś
ci du
ż
o do powiedzenia. Malfoyowie zwykle
ż
enili si
ę
z powodów politycznych, a
nie miło
ś
ci. Gdy Draco okazał si
ę
gejem, w najmniejszym stopniu nie powstrzymało to Lucjusza– w ko
ń
cu,
zawsze mo
ż
na trzyma
ć
kochanków na stronie. Ale chocia
ż
ś
lepota kupiła mu wolno
ść
, była to
ś
lepa
uliczka; nie potrafił sobie teraz wyobrazi
ć
, by ktokolwiek go pragn
ą
ł.
Du
ż
o łatwiej było odepchn
ąć
wszystkich, zamiast samemu zosta
ć
odrzuconym. Zamkn
ą
ł si
ę
w sobie,
ż
ył
tak normalnie, jak to mo
ż
liwe, i sam radził sobie ze swoj
ą
prac
ą
.
Có
ż
, jakby nie patrze
ć
, do poprzedniego dnia. Draco powiedział sobie,
ż
e zrobił to tylko po to,
ż
eby Gryfon
w ko
ń
cu si
ę
zamkn
ą
ł, ale musiał przyzna
ć
,
ż
e uczenie si
ę
z Harrym było zaskakuj
ą
co przyjemne. Miał
głos naprawd
ę
dobry do czytania. I nawet pocz
ą
tkowe sprzeczki nie były takie złe, nie kłócili si
ę
tak
nigdy… przedtem. To był prawdopodobnie najbardziej normalny sposób, w jaki kto
ś
go potraktował, nawet
mimo
ż
e sam tego nie chciał. Ich dalsze kłótnie, jednak
ż
e, były du
ż
o uprzejmiejsze, kiedy sprzeczali si
ę
nad czytanym materiałem i wynikł
ą
z niego wy
ż
szo
ś
ci
ą
niektórych er nad innymi w czasie przygotowa
ń
do
testu Binnsa.
Ś
niadanie dobiegło ko
ń
ca, zasun
ą
ł za sob
ą
krzesło.
- Tendo – eliksiry – powiedział swojemu Przewodnikowi, automatycznie zwracaj
ą
c si
ę
w prawo, gdzie
znajdowały si
ę
drzwi. Dzisiaj przynajmniej zacznie lekcje od przedmiotu, który lubił, nawet je
ś
li – jak
wszystko inne – był teraz dla niego du
ż
o trudniejszy.
Rozdział 2
Nauka
It is not so much our friends’ help that helps us
As the confident knowledge that they will help us.
~Epicurus
- Gdzie byłe
ś
wczoraj w nocy? – zapytała Harry’ego Hermiona, kiedy tylko zszedł tego ranka do pokoju
wspólnego.
- Te
ż
si
ę
ciesz
ę
,
ż
e ci
ę
widz
ę
– odparł z u
ś
miechem.
Hermiona lekko si
ę
zarumieniła.
- Przepraszam. Ale wiesz,
ż
e si
ę
o ciebie martwi
ę
. Nie widziałam ci
ę
, odk
ą
d wróciłam ze spotkania
prefektów. Musiałe
ś
by
ć
gdzie
ś
indziej do pó
ź
na – skin
ę
ła głow
ą
Ronowi, który pojawił si
ę
za Harrym,
ziewaj
ą
c. – Co do ciebie, to jestem pewna,
ż
e byłe
ś
gdzie
ś
indziej do pó
ź
na. Szczerze, Ron, nocna
randka w szkole?
Ron wyszczerzył z
ę
by w u
ś
miechu.
- Nie bój si
ę
, tak si
ę
składa,
ż
e uczyli
ś
my si
ę
w przerwach mi
ę
dzy… eee… robieniem innych rzeczy.
Mandy jest Krukonk
ą
, pami
ę
tasz?
Harry osobi
ś
cie był przekonany,
ż
e Ron umawiał si
ę
z Krukonkami, dlatego
ż
e przypominały mu
Hermion
ę
, ale trzymał usta na kłódk
ę
.
- Och,
ś
wietnie – powiedziała, niecierpliwie machn
ą
wszy r
ę
k
ą
. – I prosz
ę
, oszcz
ę
d
ź
nam opisu tych
„innych rzeczy”. A ty? – zwróciła si
ę
do Harry’ego. – Nie byłe
ś
gdzie
ś
indziej te
ż
robi
ą
c „inne rzeczy”,
prawda? Nie zapominaj,
ż
e ju
ż
za kilka dni mamy ten test u profesora Binnsa.
Harry przewrócił oczami.
- Wiesz,
ż
e akurat teraz nie jestem nikim zainteresowany. I, tak wła
ś
ciwie, uczyłem si
ę
.
Hermiona zamrugała, w oczywisty sposób nie spodziewaj
ą
c si
ę
takiej odpowiedzi. Zwykle musiała z
ę
bami
i pazurami walczy
ć
z przyjaciółmi,
ż
eby zacz
ę
li si
ę
uczy
ć
tak wcze
ś
nie, jak ona uwa
ż
ała za konieczne.
- Naprawd
ę
? Gdzie byłe
ś
?
- W bibliotece.
- Serio? Zwykle tego nie cierpisz.
- Có
ż
… - Harry zawahał si
ę
, a potem zdecydował si
ę
po prostu powiedzie
ć
prawd
ę
. To w ko
ń
cu nie była
taka wielka sprawa. – Poszedłem tam,
ż
eby wzi
ąć
wi
ę
cej ksi
ąż
ek do swojej pracy na zielarstwo i
sko
ń
czyłem, ucz
ą
c si
ę
z Malfoyem.
- Z Malfoyem? – powtórzył Ron, marszcz
ą
c nos. Hermiona po prostu stała w miejscu z szeroko otwartymi
ustami.
- To nie była taka wielka sprawa – bronił si
ę
Harry.
- Có
ż
, to z pewno
ś
ci
ą
nie jest normalne – odparła Hermiona, odzyskawszy głos. – Co ci
ę
do diabła
op
ę
tało,
ż
eby to zrobi
ć
?
Harry wytłumaczył, na czym polegała teraz nauka Draco, i jak poczuł si
ę
zobowi
ą
zany, by poł
ą
czy
ć
własn
ą
nauk
ę
z czynieniem
ż
ycia niewidomego
Ś
lizgona odrobin
ę
prostszym.
- Oboje byli
ś
cie zaj
ę
ci, a ja musiałem si
ę
uczy
ć
tego samego co on – czemu by nie?
- Czemu nie… - prychn
ą
ł Ron z niedowierzaniem. – Mógłbym ci poda
ć
kilka powodów, czemu nie…
Zapomniałe
ś
, kto to jest, Harry?
- Có
ż
, zeszłej nocy był wystarczaj
ą
co zno
ś
ny. Stoj
ę
tutaj zupełnie nieposiniaczony, nieprawda
ż
?
- Prawdopodobnie tylko dlatego,
ż
e nie mógłby zobaczy
ć
, gdzie ci
ę
uderzy
ć
– wymamrotał Ron po cichu.
Hermiona tylko potrz
ą
sn
ę
ła głow
ą
.
- Có
ż
,
ż
adnych ran. Tej nocy mo
ż
emy ju
ż
pracowa
ć
razem – mam przygotowane wszystkie notatki i…
- Niezupełnie – przerwał jej Harry. – Ja… yy… powiedziałem,
ż
e wróc
ę
do biblioteki dzi
ś
w nocy,
ż
eby
ś
my
mogli razem doko
ń
czy
ć
powtarzanie rozdziału.
-
ś
artujesz sobie ze mnie? – głos Rona podniósł si
ę
wraz z jego brwiami. – Wracasz tam dobrowolnie? Do
niego? Dlaczego?
- Bo powiedziałem,
ż
e przyjd
ę
– powiedział Harry z uporem. – Wiesz, naprawd
ę
za bardzo to
wyolbrzymiasz. To…
- Och, zapomnijcie o Malfoyu – przerwała Hermiona, przewracaj
ą
c oczami. – Chod
ź
my na
ś
niadanie,
jestem głodna i chc
ę
pój
ść
troch
ę
wcze
ś
niej na eliksiry, wiecie, ile zajmuje wła
ś
ciwe posiekanie
ś
ledziony
nietoperza.
- Ugh, jak mo
ż
esz w ogóle wspomina
ć
ś
ledzion
ę
nietoperza i
ś
niadanie w tym samym zdaniu? – j
ę
kn
ą
ł
Ron, kiedy popchn
ą
ł portret, by otworzy
ć
przej
ś
cie. Harry, zadowolony ze zmiany tematu, u
ś
miechn
ą
ł si
ę
do niego szeroko, kiedy prze
ś
lizgiwał si
ę
pod portretem, i cała trójka zeszła na
ś
niadanie.
~*~*~
Kiedy Harry zjadł swojego tosta, zorientował si
ę
,
ż
e patrzy przez cał
ą
Wielk
ą
Sal
ę
na stół Slytherinu. To,
samo w sobie, nie było a
ż
tak niezwykłe – on i Draco przez lata wymienili wiele gro
ź
nych spojrze
ń
. Ale
Draco nie było w szkole przez ostatnich sze
ść
tygodni poprzedniego semestru, wi
ę
c nie było tam nikogo,
na kogo mo
ż
na by było patrze
ć
. A potem, kiedy wrócił, prawie całkowicie zamkn
ą
ł si
ę
w sobie i nie
wygl
ą
dał na skłonnego do tego, by kogokolwiek prowokowa
ć
w sposób, w jaki robił to zazwyczaj.
Wła
ś
ciwie w ogóle na Harry’ego nie patrzył. Tak samo Harry prawie zupełnie pozbył si
ę
zwyczaju
prawdziwego patrzenia na Draco, poza raczej pod
ś
wiadomym zauwa
ż
aniem jego obecno
ś
ci w klasie jako
innego ucznia.
Jednak
ż
e, po nauce ze
Ś
lizgonem zeszłej nocy i złapaniu z nim kontaktu bardziej osobistego ni
ż
…
prawdopodobnie przez cały okres ich szkolnej kariery, Harry zorientował si
ę
,
ż
e znów dokładniej
obserwuje blondyna, nagle zaciekawiony, jakie jeszcze taktyki stosuje Draco, aby zrekompensowa
ć
sobie
swoj
ą
strat
ę
. Wygl
ą
dało na to,
ż
e ze
ś
niadaniem radzi sobie całkiem nie
ź
le, u
ż
ywaj
ą
c kromki chleba, aby
wepchn
ąć
jajka na widelec. Ale nawet mi
ę
dzy swoimi gaw
ę
dz
ą
cymi kolegami siedział, jakby był sam; z
nikim nie rozmawiał, nawet z Blaisem Zabinim, który siedział tu
ż
obok niego. Harry zauwa
ż
ył ju
ż
,
ż
e Draco
zwykle radził sobie sam na tych kilku lekcjach, które mieli razem, ale był lekko zaskoczony, kiedy
zobaczył,
ż
e odnosiło si
ę
to równie
ż
do towarzyskich relacji. Wygl
ą
dało na to,
ż
e
Ś
lizgon w ogóle nie
nawi
ą
zywał
ż
adnych kontaktów, zarówno z wrogiem, jak i z przyjacielem.
Lekcja Eliksirów tego ranka tylko potwierdziła podejrzenia Harry’ego. Kiedy reszta uczniów porozumiewała
si
ę
ze swoimi partnerami na temat dzisiejszego eliksiru cichymi szeptami, Harry dojrzał Draco,
pracuj
ą
cego w ciszy, siekaj
ą
cego swoj
ą
ś
ledzion
ę
nietoperza ze zdumiewaj
ą
c
ą
dokładno
ś
ci
ą
: jego palce
były zagi
ę
te pod narz
ą
d, aby unikn
ąć
skaleczenia. I był prawie tak szybki, jak Hermiona. Co
ś
, co
wygl
ą
dało jak samopisz
ą
ce pióro, robiło za niego notatki, kiedy profesor Snape wykładał podczas procesu
duszenia na wolnym ogniu; Harry miał tylko nadziej
ę
,
ż
e wykonywało prac
ę
staranniej ni
ż
to, które
posiadała Rita Skeeter.
Tego dnia była to jedyna lekcja, któr
ą
mieli razem ze
Ś
lizgonami. Podczas lunchu Harry był zbyt zaj
ę
ty
ś
mianiem si
ę
z historii opowiedzianej przez Deana i Seamusa, by skupi
ć
si
ę
na czymkolwiek innym, ale
przy kolacji, kiedy wszyscy zajmowali si
ę
zadaniem domowym, przypomniał sobie o swoich planach.
Jeszcze raz zauwa
ż
ył,
ż
e potajemnie przypatruje si
ę
swojemu partnerowi do nauki przez Wielk
ą
Sal
ę
.
Chłopak znowu siedział przy ko
ń
cu stołu, cichy i odseparowany od reszty swojego Domu.
Kiedy zobaczył,
ż
e Draco wstaje i idzie za swoj
ą
rozjarzon
ą
kulk
ą
przez główne drzwi, Harry wytłumaczył
si
ę
,
ż
e musi i
ść
po ksi
ąż
ki do Wie
ż
y Gryffindoru, a potem skierował si
ę
prosto do biblioteki. W chwili, w
której tam dotarł, drugi chłopak siedział ju
ż
w małym bocznym pokoiku,
ś
wieczki płon
ę
ły, a on sam ju
ż
si
ę
uczył. Fragment pokrytego notatkami pergaminu uprzejmie recytował wykład dnia; brzmiało to jak
numerologia.
Harry zawahał si
ę
na progu i odchrz
ą
kn
ą
ł,
ż
eby przeczy
ś
ci
ć
gardło.
- Um… to znowu ja. Harry.
Draco zdj
ą
ł z notatek zakl
ę
cie do czytania.
- Potter. A wi
ę
c, znowu z powrotem?
- Powiedziałem,
ż
e przyjd
ę
, co nie?
- Tak, ale to zwykle nie oznacza zbyt wiele dla wi
ę
kszo
ś
ci ludzi. Nadal zdecydowany, by przyprawi
ć
si
ę
o
chryp
ę
przez t
ę
cał
ą
błyskotliw
ą
histori
ę
?
Harry wszedł do pokoju i przysun
ą
ł sobie do stołu drugie krzesło.
- Tak. Eee… to znaczy, dopóki w niczym nie przeszkadzam.
- Nie, po prostu powtarzałem troch
ę
materiału z numerologii, ale mog
ę
to zrobi
ć
pó
ź
niej – zacz
ą
ł zwija
ć
pergamin, ale Harry si
ę
gn
ą
ł r
ę
k
ą
,
ż
eby go powstrzyma
ć
.
- Czekaj chwil
ę
– Harry wyci
ą
gn
ą
ł szyj
ę
, by zajrze
ć
. Dla niego nie miało to
ż
adnego sensu, ale tak
ż
e
wygl
ą
dało na zupełnie rozs
ą
dne, nie tak jak wszystkie nieprecyzyjne notatki, które robiło pióro Rity
Skeeter. – Czy to zostało zrobione samopisz
ą
cym piórem?
- Tak – odpowiedział Draco szorstko, wyci
ą
gaj
ą
c mu pergamin z r
ę
ki i zwijaj
ą
c go. – Chocia
ż
nie
przypominam sobie,
ż
eby miało to cokolwiek wspólnego z histori
ą
. – Schylił si
ę
i wetkn
ą
ł notatki do
plecaka obok stóp.
- Có
ż
, przepraszam,
ż
e spytałem – Harry, zirytowany, kopn
ą
ł nog
ą
swoj
ą
torb
ę
. – Po prostu moje
do
ś
wiadczenia z tymi cholernymi rzeczami wskazywały raczej na to,
ż
e nie s
ą
one specjalnie dokładne,
wi
ę
c zastanawiałem si
ę
, jak to mo
ż
liwe,
ż
e mo
ż
na ich u
ż
ywa
ć
do szkolnych notatek czy czegokolwiek
takiego.
- Och, maj
ą
ró
ż
ne ustawienia co do prawdy, nie wiedziałe
ś
? – odpowiedział Draco troch
ę
bardziej
uprzejmie. – Je
ż
eli nie musisz by
ć
naprawd
ę
precyzyjny, działa szybciej na ni
ż
szym. Ale mo
ż
esz je
ustawi
ć
na bycie do
ść
skrupulatnym.
- Ona mogłaby u
ż
y
ć
ni
ż
szego ustawienia – burkn
ą
ł Harry do siebie. Potem si
ę
rozejrzał. – Eee… Czy
mog
ę
ci zada
ć
jeszcze jedno pytanie?
- Wła
ś
nie to zrobiłe
ś
.
Harry chciałby,
ż
eby przewracanie oczami robiło na chłopaku jakie
ś
wra
ż
enie.
- Dlaczego m
ę
czysz si
ę
ze
ś
wieczkami? – wykonał niepotrzebny gest w stron
ę
ogarków o
ś
wietlaj
ą
cych
pokój.
- Potrafisz czyta
ć
w ciemno
ś
ciach?
- Có
ż
… nie. Ale zapaliłe
ś
je tak
ż
e wtedy, kiedy byłe
ś
tu sam.
- Wiesz, jak na kogo
ś
, kto przez lata powtarzał,
ż
e chce by
ć
normalny, bywasz czasem do
ść
grubia
ń
ski –
odpowiedział Draco, marszcz
ą
c brwi. – To,
ż
e nie widz
ę
, nie ma znaczenia, wszystko działa tak samo jak
przedtem. Ł
ą
cznie ze
ś
wieczkami.
Harry musiał przyzna
ć
,
ż
e miało to sens.
- Yy… dzi
ę
ki za wytłumaczenie – wymamrotał. Nagle przyszło do głowy mu tysi
ą
c innych pyta
ń
, ale
wiedział,
ż
e lepiej nie nadu
ż
ywa
ć
szcz
ęś
cia. Zamiast tego wyci
ą
gn
ą
ł swoj
ą
ksi
ąż
k
ę
do historii. –
Zaczynamy? Chyba sko
ń
czyli
ś
my na pladze chochlików w 1803.
I ze
ś
wieczkami, migocz
ą
cymi w ciemno
ś
ciach wokół nich, zabrali si
ę
do pracy.
<*>*<*>*<*>
Draco posadził sobie
ś
wiergotnika na ramieniu, drug
ą
r
ę
k
ą
nie
ś
wiadomie głaszcz
ą
c piórka na jego piersi,
kiedy przysłuchiwał si
ę
, jak Pansy i Millicenta narzekaj
ą
na jego upierzenie, najwyra
ź
niej o
ś
lepiaj
ą
ce.
Pióro wydawało z boku ciche, skrzypi
ą
ce odgłosy, sun
ą
c po pergaminie, kiedy notowało ich rozmow
ę
.
Przypuszczalnie mógł zdoby
ć
sensown
ą
informacj
ę
na temat wygl
ą
du ptaka mi
ę
dzy bełkotem instrukcji
Hagrida, paplanin
ą
dziewczyn i swoj
ą
Potworn
ą
Ksi
ę
g
ą
Potworów, informacj
ę
lepsz
ą
ni
ż
ta, któr
ą
mógł
zdoby
ć
, u
ż
ywaj
ą
c własnych r
ą
k.
Ptak był tak samo cichy jak on, dzi
ę
ki Zakl
ę
ciu Uciszaj
ą
cemu, które na niego rzucono – było ono
niezb
ę
dne dla ka
ż
dego, kto nie chciał popa
ść
w obł
ę
d, słuchaj
ą
c jego
ś
piewu. Draco był zadowolony,
ż
e
tym razem uciszano
ź
ródło hałasu, zamiast osłaniania uszu potencjalnych słuchaczy. W zeszłym tygodniu
omawiali na zielarstwie zaawansowane przesadzanie dorastaj
ą
cych mandragor i znienawidził noszenie
przepisowych nauszników. Praca bez wzroku i słuchu jednocze
ś
nie nale
ż
ała do koszmarnie
dezorientuj
ą
cych.
Ale teraz nic nie zakłócało jego słuchu. Kiedy zaj
ę
cia dobiegły ko
ń
ca, a on zacz
ą
ł kierowa
ć
si
ę
w stron
ę
zamku, usłyszał - i poczuł – zbli
ż
aj
ą
ce si
ę
kroki.
- Malfoy? To Harry – znajomy głos opadł do poziomu Draco, kiedy ten ukl
ę
kn
ą
ł, metodycznie upychaj
ą
c
swoje rzeczy do torby.
- Wiesz, nie musisz si
ę
przedstawia
ć
za ka
ż
dym razem, Potter. Po całym tym czasie całkiem nie
ź
le
rozpoznaj
ę
twój głos.
- Och. Ee… przepraszam. W ka
ż
dym razie – tu nast
ą
piła krótka przerwa – nie mog
ę
si
ę
dzi
ś
z tob
ą
uczy
ć
.
Ron i ja musimy wkrótce odda
ć
zaległy projekt z wró
ż
biarstwa i naprawd
ę
powinienem z nim nad tym
popracowa
ć
.
Draco wzruszył ramionami.
- Odk
ą
d napisali
ś
my test Binnsa rano, zorientowałem si
ę
,
ż
e nasze małe spotkania i tak si
ę
sko
ń
czyły.
Rób, co chcesz, Potter. Nie potrzebujesz mojego pozwolenia.
- Yy, wi
ę
c okej. Nic ci nie b
ę
dzie?
- Zapewniam ci
ę
– odparł Draco z nut
ą
zniecierpliwienia –
ż
e, nudne czy nie, mog
ę
sobie całkiem nie
ź
le
poradzi
ć
, u
ż
ywaj
ą
c zwykłych zakl
ęć
czytaj
ą
cych. Wracaj do swoich przyjaciół Gryfonów. Nic mi nie
b
ę
dzie.
- Och. Oczywi
ś
cie - Harry brzmiał, jakby poczuł si
ę
odrzucony. – Có
ż
, zakładam,
ż
e do zobaczenia. –
Draco usłyszał cichy szelest, kiedy chłopak wstawał, a potem słabn
ą
ce odgłosy jego kroków.
- Nawzajem – wymamrotał. – Czy te
ż
, w moim przypadku, nie do ko
ń
ca.
~*~*~
Widłow
ąż
.
Poczuł ciepły podmuch powietrza, kiedy pokój wspólny
Ś
lizgonów otworzył si
ę
dla niego i
ś
miało zrobił
krok do przodu, ukrywaj
ą
c swoje zm
ę
czenie. Ignoruj
ą
c rozmowy kolegów – z których wielu brzmiało, jakby
wła
ś
nie wrócili na noc – poszedł prosto do swojego pokoju i zamkn
ą
ł drzwi. Dopiero wtedy pozwolił sobie
na okazanie znu
ż
enia; przygotował si
ę
do snu, dezaktywował Przewodnika i skulił si
ę
pod kołdr
ą
. Ale nie
zasn
ą
ł.
Był zm
ę
czony, owszem, ale jego umysł po prostu nie chciał si
ę
wył
ą
czy
ć
. Odtworzył sobie w głowie cały
dzie
ń
: swoj
ą
porann
ą
rutyn
ę
, test z historii magii, transmutacj
ę
, lunch, opiek
ę
nad magicznymi
stworzeniami, OPCM, kolacj
ę
i nauk
ę
. Zupełnie normalny dzie
ń
. Nawet test nie był taki zły – on i Harry
naprawd
ę
porz
ą
dnie si
ę
do niego przygotowali, a to nie był jaki
ś
wi
ę
kszy egzamin czy co
ś
takiego. Po
prostu powtórka tego, co mieli zrobi
ć
przez wakacje. Niemniej jednak był zm
ę
czony. Wszystko, co jeszcze
trzy miesi
ą
ce temu robił bez zastanowienia, teraz kosztowało go dwa razy wi
ę
cej energii. Chodzenie na
lekcje, jedzenie posiłków, nauka. Bo
ż
e, nawet chodzenie do łó
ż
ka. Niewa
ż
ne, jak bardzo był zm
ę
czony
ka
ż
dej nocy, zawsze musiał po
ś
wi
ę
ci
ć
czas na odwieszenie ubra
ń
na wyznaczone miejsca w szafie, je
ś
li
chciał mie
ć
jak
ą
kolwiek nadziej
ę
na to,
ż
e je pó
ź
niej odnajdzie. Jego ró
ż
d
ż
ka musiała si
ę
znale
źć
na
wyznaczonym miejscu na jego szafce nocnej. Wszystko wymagało dodatkowego wysiłku albo polecenia.
Czuł si
ę
spi
ę
ty do granic mo
ż
liwo
ś
ci przez cały czas, próbuj
ą
c po prostu funkcjonowa
ć
. Był
zdeterminowany, by samemu sobie poradzi
ć
, i zrobi to. Zacisn
ą
ł pi
ęś
ci. Zrobi to. Ale był tak cholernie
zm
ę
czony. Zm
ę
czony tym,
ż
e wszystko było teraz dla niego tylko troch
ę
trudniejsze, kiedy inni mogli sobie
chodzi
ć
nie
ś
wiadomi, zachowuj
ą
c energi
ę
na prawdziwe wyzwania.
Nawet nauka wyko
ń
czyła go tej nocy; mimo swojej irytuj
ą
cej ciekawo
ś
ci, Potter rzeczywi
ś
cie uczynił
nauk
ę
troszk
ę
łatwiejsz
ą
. Nie był ani pobła
ż
liwy, ani protekcjonalny, a teraz odszedł, wykonawszy swój
mały poczuj-si
ę
-lepiej obowi
ą
zek. Wrócił do własnego
ż
ycia. Tymczasem Draco znowu był sam w tym
małym pokoiku, słuchaj
ą
c swoich ksi
ąż
ek, próbuj
ą
c utrzyma
ć
motywacj
ę
, kiedy wszystko, co chciał zrobi
ć
pod koniec dnia, to po prostu krzycze
ć
z frustracji z powodu niesprawiedliwo
ś
ci tego wszystkiego.
Poczuł ukłucie łzy w rogu swoich bezu
ż
ytecznych oczu i bolesny w
ę
zeł, tworz
ą
cy si
ę
w gardle. Ale
zamrugał, wzi
ą
ł gł
ę
boki oddech i pozbył si
ę
tego uczucia. Nie było sensu płaka
ć
. To by niczego nie
rozwi
ą
zało. To nie przywróciłoby mu wzroku ani nie pomogło w odniesieniu sukcesu. Musiał by
ć
silny.
Draco odwrócił si
ę
na bok i zmusił si
ę
, by oczy
ś
ci
ć
umysł ze wszystkich my
ś
li poza t
ą
jedn
ą
.
Sam odniesie sukces.
~*~*~
Dwa dni pó
ź
niej, kiedy zmagał si
ę
z do
ść
trudnym zadaniem z transmutacji, usłyszał kroki zbli
ż
aj
ą
ce si
ę
do jego małego pokoju do nauki. Poczuł si
ę
niewytłumaczalnie pełen nadziei, a potem przekl
ą
ł sam siebie
za samo my
ś
lenie o czym
ś
takim. Harry z nim sko
ń
czył i to by było na tyle. I, jak sobie przypomniał,
nikogo nie potrzebował, nikogo nie chciał. Na ludziach nie mo
ż
na było polega
ć
. Na zakl
ę
ciach owszem. I
kiedy kroki omin
ę
ły jego pokój, zdał sobie spraw
ę
z tego,
ż
e i tak były zbyt lekkie jak na Harry’ego. Wi
ę
c
mo
ż
e była to dziewczyna albo mo
ż
e młodszy ucze
ń
, dokonuj
ą
cy sekretnych poszukiwa
ń
na tylnych
półkach.
Głupi uczniowie.
Przygryzł warg
ę
i spróbował z powrotem skupi
ć
si
ę
na zadaniu przed sob
ą
. Transmutacja nigdy nie była
jego ulubionym przedmiotem, ale teraz stała si
ę
jeszcze trudniejsza, bo musiał polega
ć
na pozostałych
mu zmysłach,
ż
eby wiedzie
ć
, czy dobrze wykonał swoj
ą
prac
ę
. I nie wszystko chciało by
ć
dotkni
ę
te po
tym, jak ju
ż
to transmutował. Dzisiaj, na przykład, zmieniali kwiat w motyla, co było raczej delikatnym
procesem, wymagaj
ą
cy zaawansowanych i precyzyjnych umiej
ę
tno
ś
ci, i nie było sposobu, by upewni
ć
si
ę
,
ż
e zmienił si
ę
on zupełnie w porz
ą
dku bez mo
ż
liwo
ś
ci przypadkowego zranienia. I nadal nie był pewien,
czy dobrze stworzył wymagany wzór kropek. Na szcz
ęś
cie, profesor McGonagall robiła okr
ąż
enia wokół
sali, komentuj
ą
c prac
ę
wszystkich po kolei i mógł zyska
ć
zewn
ę
trzne oko, by dowiedzie
ć
si
ę
jak mu
poszło, bez uczucia,
ż
e został wykluczony.
Wi
ę
c teraz siedział, słuchaj
ą
c jak notatki przypominały mu o ró
ż
nych wa
ż
nych sylabach i intonacjach,
które tworzyły skomplikowane zakl
ę
cie, i próbuj
ą
c zapomnie
ć
o d
ź
wi
ę
ku zwodniczych kroków, wci
ąż
odbijaj
ą
cym si
ę
echem gdzie
ś
w jego głowie. W rzeczywisto
ś
ci poszło mu tak dobrze,
ż
e był zupełnie
zaskoczony, kiedy usłyszał czyj
ś
głos. Niezauwa
ż
enie czyjej
ś
obecno
ś
ci nie zdarzało mu si
ę
zbyt cz
ę
sto.
- Malfoy?
Draco został gwałtownie wytr
ą
cony ze swojego skupienia.
- Uch?
-To… có
ż
, wiesz, to ja. Mog
ę
… Mog
ę
przyj
ść
si
ę
znowu z tob
ą
pouczy
ć
?
Draco był podejrzliwy.
- Dlaczego? Czy
ż
by
ś
nie wykonał wystarczaj
ą
cej liczby dobrych uczynków tygodniowo?
- Nie! To… tak naprawd
ę
, to dla mnie – usłyszał,
ż
e Harry wszedł do pokoju i przysun
ą
ł sobie krzesło. –
Wiesz,
ż
e dostali
ś
my dzisiaj wyniki testu?
- Taa – chłopcy nie mieli tych zaj
ęć
wspólnie, ale poszczególne lekcje mieli w te same poranki.
- Có
ż
, ten był najlepszy, jaki napisałem u Binnsa przez siedem lat. Powa
ż
nie. Nawet Hermiona nie mogła
w to uwierzy
ć
. Wi
ę
c… zastanawiałem si
ę
, czy… czy mogliby
ś
my nadal uczy
ć
si
ę
wspólnie? W dalszym
ci
ą
gu b
ę
d
ę
musiał pracowa
ć
z Ronem nad wró
ż
biarstwem i paroma innymi rzeczami kilka razy w
tygodniu, ale co do reszty… Có
ż
…
- Chcesz,
ż
ebym pomógł ci si
ę
uczy
ć
?
- Raczej tak. Mam na my
ś
li… tak samo, jak uczyli
ś
my si
ę
razem, ja czytam na głos, a ty zauwa
ż
asz, co
omijam… Nie wiem: wygl
ą
da na to,
ż
e po prostu w ten sposób lepiej si
ę
ucz
ę
– roze
ś
miał si
ę
. –
Niedobrze,
ż
e nie zauwa
ż
yłem tego siedem lat wcze
ś
niej. Tak byłoby dla mnie du
ż
o lepiej, zwłaszcza na
SUMach.
- Nie przypominam sobie,
ż
eby
ś
sobie nie radził – zauwa
ż
ył Draco. – Czy
ż
by
ś
jednak nie zaszedł tak
daleko, dziel
ą
c jeden mózg z Weasleyem i Granger?
- Taa, było ok. Ale zbli
ż
aj
ą
si
ę
OWUTEMy i wiesz, jakie s
ą
wa
ż
ne. A nauka w tym roku jest du
ż
o
trudniejsza – nie chc
ę
nawet my
ś
le
ć
o tym, co McGonagall zamierza kaza
ć
nam zrobi
ć
jutro…
- Nie, nie chcesz – prychn
ą
ł Draco, przypominaj
ą
c sobie motyla.
- …i skoro wygl
ą
da na to,
ż
e w ten sposób radz
ę
sobie du
ż
o lepiej, có
ż
, po prostu pomy
ś
lałem,
ż
e je
ż
eli
tobie te
ż
to pasuje, to mo
ż
e mogliby
ś
my nadal pracowa
ć
razem? Przynajmniej przez jaki
ś
czas? – znów
usłyszał lekki
ś
miech. – Wiesz, ostatecznie nie mog
ę
czyta
ć
na głos w pokoju wspólnym, nie
przeszkadzaj
ą
c innym ludziom.
Draco przemy
ś
lał to. Poczuł si
ę
troch
ę
l
ż
ej na my
ś
l o pracowaniu z Harrym ponownie, ale jednocze
ś
nie
był przera
ż
ony tym,
ż
e pozwalał sobie asystowa
ć
w czym
ś
tak podstawowym. Ale z drugiej strony, to nie
było tak całkiem jednostronne…
- Dobra – powiedział w ko
ń
cu Gryfonowi. – Mo
ż
esz tu przychodzi
ć
,
ż
eby si
ę
uczy
ć
. Ale tak naprawd
ę
nie
potrzebuj
ę
pomocy, zrozumiano? – wtedy na jego twarzy pojawił si
ę
chytry u
ś
miech. – Z drugiej strony,
nie mog
ę
si
ę
doczeka
ć
,
ż
eby usłysze
ć
, jak próbujesz wymówi
ć
kilka nazw tych ro
ś
lin z zielarstwa.
Teraz, kiedy mandragory zostały ju
ż
przesadzone, zacz
ę
li sadzi
ć
rzadkie w
ę
gierskie paprocie o bardzo
pl
ą
cz
ą
cych j
ę
zyk nazwach.
Harry j
ę
kn
ą
ł.
- Zgadzasz si
ę
na to tylko po to,
ż
eby
ś
mógł si
ę
ze mnie po
ś
mia
ć
, co? – wtedy ton jego głosu stał si
ę
powa
ż
niejszy. – Ale dzi
ę
ki. Doceniam to.
Draco wzruszył lekcewa
żą
co ramionami, popychaj
ą
c notatki z transmutacji w kierunku Harry’ego.
- Skoro jeste
ś
taki ch
ę
tny,
ż
eby si
ę
ze mn
ą
uczy
ć
, mo
ż
e mogliby
ś
my zacz
ąć
od tego? Mógłby
ś
zaskoczy
ć
jutro McGonagall tym, jak du
ż
o ju
ż
wiesz.
My nie tyle potrzebujemy pomocy przyjaciół
co wiary,
ż
e tak
ą
pomoc mo
ż
emy uzyska
ć
.
~ Epikur
Rozdział 3
Pojedynek
But it was thou, a man mine equal, my guide and my acquaintance
~ Psalm 55
- A wi
ę
c, chcesz dzisiaj popracowa
ć
nad esejem z eliksirów? – zapytał Harry, gdy tylko pojawił si
ę
w
pokoju którego
ś
sobotniego popołudnia. On i
Ś
lizgon szybko popadli w rutyn
ę
, pracuj
ą
c razem w niektóre
dni i samotnie nad cz
ęś
ci
ą
przedmiotów w inne. Min
ę
ło dopiero kilka tygodni, ale Harry ju
ż
czuł,
ż
e pewne
przedmioty rozumie du
ż
o lepiej.
Draco był zaj
ę
ty przetaczaniem swojej ró
ż
d
ż
ki mi
ę
dzy palcami. Odwrócił głow
ę
, kiedy Harry wkroczył do
pokoju.
- Nie. My
ś
lałem o małym treningu OPCM. Te wszystkie uroki, przeciwzakl
ę
cia i inne taktyki, których si
ę
uczyli
ś
my. Gotów na pojedynek? – cie
ń
znanego u
ś
miechu zamajaczył na jego wargach. - Czysto
przyjacielski, oczywi
ś
cie. Tylko dla praktyki.
- Tutaj? – Harry niepewnie rozejrzał si
ę
po pokoju.
- Nie, ty młotku – odpowiedział Draco z odrobin
ą
rozdra
ż
nienia. – Czy ty chcesz wzbudzi
ć
gniew
Bibliotecznego Zwierzchnika? Reguły mo
ż
e i s
ą
po to, by je łama
ć
, ale nawet ja nie jestem tak szalony.
- Pani Pince nie mo
ż
e by
ć
Zwierzchnikiem. Jest kobiet
ą
– Harry nie mógł si
ę
oprze
ć
pokusie,
ż
eby mu to
wytkn
ąć
.
- Przesta
ń
si
ę
tak głupio szczerzy
ć
. Tak, robisz to, słysz
ę
. I wiesz, co miałem na my
ś
li. To jak,
ć
wiczymy
czy nie?
- Gdzie?
- A jak s
ą
dzisz? Na zewn
ą
trz.
- Malfoy… - zawahał si
ę
Harry. – Czy to nie b
ę
dzie troch
ę
nie fair? To znaczy, ja ci
ę
widz
ę
, ale…
- Potter, jestem niewidomy, nie bezu
ż
yteczny. Moje pozostałe zmysły pracuj
ą
po prostu idealnie,
nauczyłem si
ę
tych samych uroków co ty – a przynajmniej przypuszczam,
ż
e to zrobiłem, bior
ą
c pod
uwag
ę
,
ż
e nie mamy tych zaj
ęć
razem – i nadal mog
ę
wskaza
ć
ró
ż
d
ż
k
ą
prawie wszystko, w co chc
ę
uderzy
ć
. Poza tym, byłoby dobrze sprawdzi
ć
, jak
ś
wietnie mog
ę
si
ę
obroni
ć
teraz, a nie wtedy, kiedy
zdecyduje si
ę
mi zagrozi
ć
jaki
ś
dwumetrowy szkarłatny sługa zła, nie s
ą
dzisz?
Harry przygryzł warg
ę
.
- Przepraszam. Masz racj
ę
. – nadal dziwnie si
ę
z tym czuł, ale Draco miał racj
ę
. Poza tym, chciał
po
ć
wiczy
ć
swoje zdolno
ś
ci podczas pojedynku. – Jasne, chod
ź
my.
-
Ś
wietnie – Draco zerwał si
ę
na nogi. – Tendo: hall wej
ś
ciowy.
Harry szedł o krok za nim, kiedy schodzili do głównych drzwi zamku. Chocia
ż
widywał Draco
przychodz
ą
cego i odchodz
ą
cego podczas wspólnych lekcji i obserwował go na odległo
ść
w Wielkiej Sali,
to był pierwszy raz, gdy mógł z bliska zobaczy
ć
Przewodnika w akcji. Był zaskoczony,
ż
e ten sprawiał
wra
ż
enie tak dobrze pracuj
ą
cego i zdusił w sobie impuls, by „pomóc”. Nawet podczas ich lekcji i sesji
naukowych mógł zauwa
ż
y
ć
, jak zawzi
ę
cie Draco starał si
ę
radzi
ć
sobie sam; dziwnie przypominało to
Harry’emu jego samego – z pewno
ś
ci
ą
on te
ż
zmierzył si
ę
w
ż
yciu z wieloma wyzwaniami.
Ale wiedział te
ż
, jak bardzo czuł si
ę
wtedy samotny.
Dotarli do głównych drzwi i zatrzymali si
ę
.
- Gdzie chcesz
ć
wiczy
ć
? – zapytał Harry, przeszukuj
ą
c grunty wzrokiem. – Boisko by si
ę
nadało, ale
płaskie pole jest te
ż
nad jeziorem i na ł
ą
ce mi
ę
dzy Zakazanym Lasem i chat
ą
Hagrida.
- Nad jeziorem – szybko odpowiedział Draco. – Nie jestem w nastroju, by zbli
ż
a
ć
si
ę
gdziekolwiek w
pobli
ż
e tych błotoryjów, skoro nie musz
ę
. – Harry zgodził si
ę
całym sercem. Poniewa
ż
sko
ń
czyli nauk
ę
o
ś
wiergotnikach, Hagrid którego
ś
dnia przedstawił ich bagiennym bestiom; kilku uczniów ledwo unikn
ę
ło
pogryzienia.
Kiedy schodzili w stron
ę
jeziora, Harry nie mógł si
ę
powstrzyma
ć
, by nie zwróci
ć
si
ę
do towarzysza z
pytaniem:
- Dwumetrowy szkarłatny sługa zła?
Draco zachichotał.
- Có
ż
, nigdy nie masz pewno
ś
ci. Gdzie
ś
tu mog
ą
przecie
ż
by
ć
. I kto wtedy b
ę
dzie si
ę
ś
miał ostatni,
Potter?
- Och, ty, oczywi
ś
cie.
- Cholerna racja, Potter. Jak zawsze.
<*>*<*>*<*>
- Czysto – zaszumiał Przewodnik tu
ż
obok prawego ucha Draco. Wcze
ś
niej powiedział „nierówny grunt”.
Draco przestał tak bardzo skupia
ć
si
ę
na ostro
ż
nym stawianiu stóp.
- My
ś
l
ę
,
ż
e to tutaj wygl
ą
da na dobre miejsce – usłyszał słowa Harry’ego po swojej lewej.
- Dokładnie tutaj?
- Tak. Mo
ż
esz zosta
ć
wła
ś
nie tam, gdzie teraz.
Draco od razu przestał si
ę
porusza
ć
. Przyzwyczaił si
ę
do natychmiastowego wykorzystywania wskazówek
Przewodnika, aby unikn
ąć
zranienia.
- Nie kazałe
ś
mi stan
ąć
dokładnie dwa kroki przed kraw
ę
dzi
ą
wody,
ż
eby
ś
mógł po prostu patrze
ć
, jak do
niej wpadam i zamarzam na
ś
mier
ć
, prawda?
- Czy to twoje… co
ś
do oprowadzania… pozwoliłoby ci podj
ąć
takie ryzyko?
- Nazywa si
ę
Przewodnik – automatycznie Draco poprawił. - I przypuszczam,
ż
e pewnie nie. – Nie był
przyzwyczajony do tego, by człowiek dawał mu wskazówki. Na chwil
ę
zapomniał,
ż
e urz
ą
dzenie wci
ąż
mogło przemówi
ć
, bez wzgl
ę
du na to, co powiedział Harry. – Po prostu nie próbuj niczego podst
ę
pnego.
- To pojedynek. Powiniene
ś
zało
ż
y
ć
,
ż
e b
ę
d
ę
podst
ę
pny – odpowiedział Harry. Jego głos si
ę
oddalał. –
Słyszysz mnie? – zawołał. Draco przygryzł warg
ę
, zwracaj
ą
c si
ę
w kierunku Harry’ego. Spróbował
przypomnie
ć
sobie wła
ś
ciw
ą
odległo
ść
pojedynkow
ą
, której si
ę
uczyli – w przybli
ż
eniu około sze
ś
ciu
metrów. Tak, to brzmiało prawdopodobnie.
- Tak – wyci
ą
gn
ą
ł swoj
ą
ró
ż
d
ż
k
ę
i zaj
ą
ł wła
ś
ciw
ą
pozycj
ę
. – B
ę
d
ę
gotowy wtedy, kiedy ty, Potter.
- Rictusempra!
Draco usłyszał lekki szelest, który zawsze tworzyła p
ę
dz
ą
ca magia, nadchodz
ą
cy z jego prawej. Z
łatwo
ś
ci
ą
zrobił krok w lewo. Nast
ą
piło buch!, kiedy zakl
ę
cie trafiło prosto w traw
ę
.
- Zbyt łatwe, Potter – zakpił. – Jeste
ś
my na siódmym roku czy na drugim? – rzucił swoje zakl
ę
cie w
kierunku głosu Harry’ego. – Tarantallegra!
Nast
ą
piło buch! podobne do poprzedniego i delikatny
ś
wist trawy, kiedy jego przeciwnik si
ę
poruszył.
- Zobacz, kto to mówi – powiedział Harry, znajduj
ą
cy si
ę
teraz lekko po prawej w odniesieniu do
poprzedniej pozycji. – B
ę
dziesz musiał zrobi
ć
co
ś
wi
ę
cej, je
ż
eli chcesz pokona
ć
tego dwumetrowego
szkarłatnego sług
ę
– roze
ś
miał si
ę
. – Constringo!
To nadeszło szybciej. Draco odskoczył w bok, kiedy zakl
ę
cie uderzyło w ziemi
ę
. Prawie natychmiast
poczuł traw
ę
, wyci
ą
gaj
ą
c
ą
si
ę
w gór
ę
, by zwi
ą
za
ć
jego golenie. Szybko rzucił czar rozwikłania,
ż
eby móc
si
ę
uwolni
ć
, po czym smagn
ą
ł ró
ż
d
ż
k
ą
w kierunku chichotu Harry’ego. – Turbos!
Kl
ą
twy i uroki przecinały powietrze, staj
ą
c si
ę
coraz ci
ęż
sze, w miar
ę
jak obaj chłopcy próbowali
przypomnie
ć
sobie najgorsze, jakie znali. Harry trafił Draco jednym, zaprojektowanym tak, by zmusi
ć
go
do stani
ę
cia na głowie. Ten jednak szybko zako
ń
czył zakl
ę
cie i z satysfakcj
ą
uderzył Harry’ego dwie rundy
pó
ź
niej, zmieniaj
ą
c go w krasnoludka.
- Zapłacisz za to, Malfoy! – wrzasn
ą
ł Harry. Brzmiał podobnie do piszcz
ą
cego Flitwicka i był mniej wi
ę
cej
tego samego wzrostu. Draco zagryzł wargi,
ż
eby si
ę
nie za
ś
mia
ć
, kiedy usłyszał, jak chłopak wypiskuje
czar uwalniaj
ą
cy. W
ś
lad za nim natychmiast pod
ąż
yło Tremoro! – głos Harry’ego znów był normalny.
Zdekoncentrowany, Draco spróbował unikn
ąć
nadchodz
ą
cego zakl
ę
cia, ale nie zd
ąż
ył wystarczaj
ą
co
szybko przesun
ąć
si
ę
w lewo. Nast
ą
piło złowieszcze chrup!, dziwnie niepodobne do d
ź
wi
ę
ku uderzenia w
ziemi
ę
.
- O kurwa! – Harry zakl
ą
ł, zanim zd
ąż
ył si
ę
powstrzyma
ć
. – My
ś
l
ę
,
ż
e wła
ś
nie rozbiłem twojego
Przewodnika.
Draco zamarł w miejscu.
- Czy on… czy jest zniszczony? – przełkn
ą
ł
ś
lin
ę
, nagle przera
ż
ony tym, co mógł usłysze
ć
. Po raz
pierwszy, odk
ą
d pojawił si
ę
w domu po powrocie ze szpitala, był poza terytorium, które znał, bez niczego,
co by go poprowadziło czy ostrzegało. Poczuł si
ę
zagubiony, zdezorientowany - to sprawiło,
ż
e zdał sobie
spraw
ę
, jak niewiele mu brakowało, by sta
ć
si
ę
bezbronnym. Jak zaledwie kilka podstawowych zakl
ęć
i
urz
ą
dze
ń
utrzymywało go w pełni sił. Bez nich…
Usłyszał biegn
ą
cego Harry’ego; jego kroki uderzały w ziemi
ę
. Poczuł niewielk
ą
ulg
ę
– przynajmniej miał
co
ś
, dzi
ę
ki czemu mógł si
ę
orientowa
ć
. Gryfon musiał ukl
ę
kn
ąć
, bo kiedy znowu przemówił, jego głos
rozległ si
ę
w pobli
ż
u goleni Draco.
- Nie, nie s
ą
dz
ę
– powiedział powoli. – Tylko pop
ę
kany. Te rzeczy najwyra
ź
niej nie lubi
ą
gwałtownych
wstrz
ą
sów. Jest mi naprawd
ę
, naprawd
ę
, naprawd
ę
przykro z jego powodu. Czy kto
ś
mo
ż
e go naprawi
ć
?
- Profesor Flitwick, tak my
ś
l
ę
. – ulga Draco była ogromna. Malutki czarodziej zapewnił go na pocz
ą
tku
semestru,
ż
e mo
ż
e wykona
ć
ka
ż
de zaawansowane zakl
ę
cie, którego mogłaby wymaga
ć
naprawa czy
konserwacja urz
ą
dzenia. Wyci
ą
gn
ą
ł r
ę
k
ę
.
- Daj zobaczy
ć
.
Poczuł, jak okr
ą
gły ci
ęż
ar wypełnia mu dło
ń
, kiedy Harry go w niej umie
ś
cił.
- Uwa
ż
aj, niektóre kraw
ę
dzie s
ą
ostre.
Draco skin
ą
ł głow
ą
, lekko przebiegaj
ą
c palcami po kulce, wyczuwaj
ą
c miejsca, w których pop
ę
kała. Była
bez w
ą
tpienia rozbita, ale wygl
ą
dało na to,
ż
e da si
ę
j
ą
naprawi
ć
. U
ś
miechn
ą
ł si
ę
gorzko.
- Powinienem nało
ż
y
ć
na niego zakl
ę
cie ochronne. Na stałe. Nie mog
ę
uwierzy
ć
,
ż
e nie pomy
ś
lałem o tym
wcze
ś
niej. Mój ojciec by… Powinienem był wiedzie
ć
lepiej.
- Ja te
ż
bym o tym nie pomy
ś
lał – powiedział Harry po krótkiej przerwie. – Ale naprawd
ę
nie celowałem w
to twoje… twojego Przewodnika. Nie mog
ę
uwierzy
ć
,
ż
e go potłukłem! – westchn
ą
ł. – Naprawd
ę
mi
przykro, Malfoy.
- Tak, ju
ż
to mówiłe
ś
. Spodziewasz si
ę
,
ż
e rzuc
ę
na ciebie kl
ą
tw
ę
,
ż
eby ci
ę
ukara
ć
?
- Có
ż
… - Draco słyszał niepewno
ść
w głosie Harry’ego. Prawie si
ę
u
ś
miechn
ą
ł, kiedy wyobraził sobie
chłopaka, przest
ę
puj
ą
cego z nogi na nog
ę
. Jego twarz stanowiła, niestety, raczej zaciemniony obszar. –
Gdyby to zdarzyło si
ę
w zeszłym roku, prawdopodobnie byłbym ju
ż
poddany wpływowi zakl
ę
cia
wi
ążą
cego, czy co
ś
.
Draco roze
ś
miał si
ę
bez cienia rado
ś
ci, kiedy wsun
ą
ł nadtłuczonego Przewodnika do jednej z kieszeni
swoich szat.
- W zeszłym roku nie potrzebowałem tej cholernej rzeczy. W zasadzie ju
ż
si
ę
na siebie wkurzyłem za
niezabezpieczenie jej wcze
ś
niej, ale spetryfikowanie siebie samego byłoby zupełnie bez sensu, dlatego
nie zamierzam rzuca
ć
na ciebie zakl
ę
cia wi
ążą
cego, bo to ty odprowadzisz mnie do mojego pokoju
wspólnego. Bez wpychania moich łydek w jakiekolwiek dziury albo wprowadzania mnie w
ś
ciany. My
ś
lisz,
ż
e dasz sobie z tym rad
ę
?
- Eee… Mam nadziej
ę
. Wła
ś
ciwie nie mam wyboru, nie?
- Nie, nie masz. Uznaj to za swoj
ą
kar
ę
. I moj
ą
te
ż
– słuszna konsekwencja bł
ę
du w przezorno
ś
ci:
przymusowa zale
ż
no
ść
. – Powiem ci teraz,
ż
e nienawidz
ę
polega
ć
na ludziach, dlatego na pierwszym
miejscu stawiam Przewodnika. Wi
ę
c… spróbuj powstrzyma
ć
mnie przed skr
ę
ceniem sobie karku
pomi
ę
dzy tym miejscem a pokojem wspólnym Slytherinu, a zastanowi
ę
si
ę
nad rezygnacj
ą
ze zmienienia
ci
ę
w zmia
ż
d
ż
onego muchomora, kiedy ju
ż
tam dotrzemy.
- Dobrze wiesz, jak kogo
ś
zmotywowa
ć
, prawda? – parskn
ą
ł Harry. –
Ś
wietnie… co mam robi
ć
?
- Sta
ń
tutaj – Draco wskazał swoj
ą
praw
ą
stron
ę
. Poczuł, jak szaty Harry’ego szeleszcz
ą
naprzeciw niego,
kiedy chłopak zajmował pozycj
ę
. – Pozwól mi złapa
ć
si
ę
za rami
ę
… i
ż
adnych
ż
artów na temat
odprowadzania mnie do przej
ś
cia albo mimo wszystko rozwa
żę
t
ę
muchomorow
ą
kl
ą
tw
ę
.
- Dobrze wi
ę
c. Ani słowa.
Draco zahaczył praw
ą
dłoni
ą
o lewy łokie
ć
Harry’ego.
- Ok, dobrze, teraz idziemy. Powiedz mi, je
ś
li na ziemi lub nad moj
ą
głow
ą
s
ą
jakie
ś
zagro
ż
enia – jakie
ś
gał
ę
zie drzew, czy co
ś
. Je
ż
eli s
ą
tu schody, daj zna
ć
ile i czy id
ą
w gór
ę
, czy w dół. Je
ś
li mamy poruszy
ć
si
ę
w lewo lub w prawo albo stan
ąć
, b
ę
d
ę
polega
ć
na twoich ruchach,
ż
eby wiedzie
ć
, co robi
ć
. Ty
poruszysz si
ę
w jak
ąś
stron
ę
, ja zrobi
ę
to samo pół sekundy pó
ź
niej. A wi
ę
c miej to na uwadze. I nie
narób zamieszania.
Usłyszał,
ż
e Harry mamrocze: „
ś
adnej presji, tak?”, kiedy ruszyli, ale zignorował to. Po miesi
ą
cach
samodzielno
ś
ci z Przewodnikiem, Draco nagle stał si
ę
ś
wiadomy, jak bardzo zale
ż
ny jest od tego
chłopaka, by dosta
ć
si
ę
z powrotem w bezpieczne miejsce w jednym kawałku. Przystosowanie si
ę
do
chodzenia samodzielnie i zapami
ę
tanie,
ż
e z przedmiotem jest przynajmniej tak bezpieczny (a pewnie
bezpieczniejszy) jak z omylnym człowiekiem, zaj
ę
ło mu troch
ę
czasu. Teraz, trzymaj
ą
c si
ę
Harry’ego,
poczuł si
ę
pozbawiony odwagi, w ten sposób powierzaj
ą
c swoje zaufanie i
ż
ycie innej osobie zamiast
Przewodnikowi, na którym zawsze mo
ż
na było polega
ć
.
Ale wygl
ą
dało na to,
ż
e Harry podszedł do swojego zadania bardzo powa
ż
nie, du
ż
o bardziej ni
ż
jego
asystent czy matka we Dworze.
- Jest tu kilka lu
ź
nych kamieni, wi
ę
c si
ę
na nich nie po
ś
lizgnij – powiedział, kiedy szli drog
ą
powrotn
ą
do
zamku. Draco poczuł,
ż
e skr
ę
caj
ą
lekko w lewo. – Błotnista kału
ż
a – wyja
ś
nił drugi chłopak.
Draco zdusił w sobie ch
ęć
wyja
ś
nienia Harry’emu,
ż
e nie musi by
ć
a
ż
tak skrupulatny; Gryfon robił w
ko
ń
cu to, co mu kazano, prawda?
- Jeste
ś
my ju
ż
prawie na schodach do zamku. Jest ich…yy…
- Osiemna
ś
cie w gór
ę
. Tak, pami
ę
tam – uci
ą
ł Draco, chc
ą
c jako
ś
pokaza
ć
Harry’emu,
ż
e nie jest zupełnie
zagubiony. Od czasu wypadku nie wychodził na zewn
ą
trz zbyt cz
ę
sto, ale wci
ąż
miał zaj
ę
cia zielarstwa i
opieki nad magicznymi stworzeniami, na które musiał chodzi
ć
, i wszystkie wymagały podró
ż
owania po
tych schodach w regularnych odst
ę
pach czasu. Poczuł,
ż
e krok Harry’ego lekko zwalnia, kiedy doszli do
pierwszego stopnia, wtedy wspi
ę
li si
ę
w gór
ę
, a
ż
jego pomocnik ogłosił ostatni stopie
ń
.
Byli ju
ż
w połowie drogi do lochów Slytherinu, kiedy do Draco dotarło,
ż
e powinien zapyta
ć
:
- Sk
ą
d wiedziałe
ś
, któr
ę
dy powinni
ś
my i
ść
?
- Co?
- Pokoje Slytherinu. Nie powiniene
ś
wiedzie
ć
, gdzie s
ą
.
- Och! Ee… yy… Crabbe i Goyle powiedzieli nam na drugim roku.
- Nam?
- Mi. Powiedzieli mi. Teraz jest klatka schodowa w dół, zaczyna si
ę
… porusz stop
ą
. Tak, zaczyna si
ę
tutaj.
Wygl
ą
da na około dziesi
ęć
stopni w dół.
- Jedena
ś
cie. Bez w
ą
tpienia Crabbe i Goyle nie wspomnieli o tym, kiedy wypaplali ci wszystkie nasze
sekrety – powiedział z kamienn
ą
min
ą
.
- Och, zamknij si
ę
– odpowiedział Harry, troch
ę
si
ę
ś
miej
ą
c. – Zapomnij o tym.
Draco poczuł nagle łokie
ć
Harry’ego, szturchaj
ą
cy go w
ż
ebra, i złapał rami
ę
drugiego chłopaka, kiedy
nieprzewidziany kuksaniec wytr
ą
cił go lekko z równowagi.
- Hej, co ty próbujesz zrobi
ć
? Zrzuci
ć
mnie ze schodów?
Poczuł,
ż
e Harry si
ę
ga po jego drugie rami
ę
jak błyskawica, i szybkim u
ś
ciskiem szukaj
ą
cego ustawia go
z powrotem w stabilnej pozycji.
- Ee… przepraszam za to – nadszedł głos Gryfona, z powrotem całkowicie powa
ż
ny. – Tylko
ż
artowałem.
Nie pomy
ś
lałem o tym… To znaczy, nie chciałem ci
ę
szturchn
ąć
tak mocno. – nadal trzymał go za
ramiona, mimo
ż
e Draco szybko odzyskał równowag
ę
.
Nagle poczuł,
ż
e jest zbyt zm
ę
czony,
ż
eby bardzo si
ę
zezło
ś
ci
ć
na bezmy
ś
lny post
ę
pek Harry’ego.
Wiedział,
ż
e stał dokładnie na progu ostatniej kondygnacji schodów, i wszystko, czego chciał, to po prostu
j
ą
pokona
ć
, dosta
ć
si
ę
z powrotem do swojego dormitorium, gdzie mógł porusza
ć
si
ę
sam, wysła
ć
sow
ę
do Flitwicka i udawa
ć
,
ż
e cała ta sytuacja z podległo
ś
ci
ą
nigdy si
ę
nie zdarzyła.
- Zapomnij o tym, Potter – wymamrotał, kiedy Harry uwolnił jego drugie rami
ę
. – Po prostu… miejmy ju
ż
t
ę
ko
ń
cówk
ę
za sob
ą
, dobrze?
Ruszyli w dół i w ci
ą
gu kilku minut stali przed kamienn
ą
ś
cian
ą
, gdzie usytuowane było wej
ś
cie do
Slytherinu.
- Wystaw r
ę
k
ę
. Tu jest wej
ś
cie – poinformował go Harry. Wtedy, pół lekko, pół nerwowo, dodał –
Przypuszczam,
ż
e ju
ż
za pó
ź
no, by mie
ć
nadziej
ę
, ze zapomniałe
ś
o rzuceniu na mnie kl
ą
twy?
Draco udał,
ż
e si
ę
zastanawia.
- Có
ż
, przed chwil
ą
prawie udało ci si
ę
skr
ę
ci
ć
mi kark, i rzeczywi
ś
cie potłukłe
ś
mojego Przewodnika,
ale… dobrze sobie poradziłe
ś
– przyznał. – Przynajmniej lepiej, ni
ż
ktokolwiek inny przedtem. – Praw
ą
r
ę
k
ą
otarł si
ę
o r
ę
kaw Harry’ego, kiedy zabierał j
ą
z jego ramienia, drug
ą
utrzymuj
ą
c naprzeciw zimnego
kamienia, by zachowa
ć
orientacj
ę
. – S
ą
dz
ę
,
ż
e zapomn
ę
o kl
ą
twie. Przynajmniej tym razem.
- Innymi słowy, stała czujno
ść
? – roze
ś
miał si
ę
chłopak.
- Dokładnie, zawsze stała czujno
ść
.
<*>*<*>*<*>
Harry zastanawiał si
ę
nad nagł
ą
powag
ą
w głosie Draco. Uwa
ż
nie przyjrzał si
ę
twarzy przed sob
ą
–
przy
ć
mione
ś
wiatło pochodni w lochach sprawiło,
ż
e to, i
ż
oczy Draco „patrzyły” niewidz
ą
co gdzie
ś
na
wysoko
ść
prawego ucha Harry’ego zamiast na jego twarz, i
ż
e w tym morzu szaro
ś
ci nie było nic oprócz
pustki, wydawało si
ę
mniej oczywiste.
Czasami zapominał o ułomno
ś
ci Draco, kiedy siedzieli w bibliotece,
dyskutuj
ą
c nad zaawansowanymi metodami przeszczepu na zielarstwo albo kłócili si
ę
o wy
ż
szo
ść
sproszkowanego korzenia ostrokrzewu nad utartym na eliksiry. Ale wtedy Draco odwracał swoj
ą
twarz w
cało
ś
ci w stron
ę
Harry’ego jakim
ś
w wa
ż
nym momencie, o
ż
ywiony, i on sam orientował si
ę
,
ż
e nagle gubi
w
ą
tek, wytr
ą
cony z równowagi przez pust
ą
szaro
ść
, bierno
ść
tam, gdzie powinno si
ę
znajdowa
ć
ostre
spojrzenie. Nawet mimika jego twarzy lekko si
ę
zmieniła – u
ś
miechy czy gro
ź
ne miny nigdy nie si
ę
gały
jego oczu, jakby powoli zapominał,
ż
e ta cz
ęść
jego twarzy w ogóle istniała.
- Potter?
- Yy? Co? – Harry zamrugał. Zaprzeczaj
ą
c jego rozmy
ś
laniom o mimice twarzy, jedna brew uniosła si
ę
w
gór
ę
. Bladozłota linia łapała
ś
wiatło pochodni inaczej ni
ż
reszta przy
ć
mionej przestrzeni.
- Mo
ż
esz ju
ż
i
ść
– głos Draco wskazywał,
ż
e był rozbawiony faktem,
ż
e Harry nadal tam stał.
- Och. Okej. Nie chcesz,
ż
ebym ci
ę
odprowadził do twojego pokoju czy co
ś
?
- Czy to jest wymówka, by zobaczy
ć
słynny pokój wspólny Slytherinu? – dokuczył mu chłopak. – Nie, dam
sobie rad
ę
, Potter. Ale te
ż
nie zamierzam wypowiedzie
ć
hasła, dopóki nie znajdziesz si
ę
poza zasi
ę
giem
słuchu. Wystarczaj
ą
co
ź
le,
ż
e wiesz, gdzie jeste
ś
my.
Harry si
ę
skrzywił.
- Wiesz, mo
ż
na mi zaufa
ć
.
- Podałby
ś
mi swoje hasło?
- Có
ż
, niech
ę
tnie… Nie.
- A wi
ę
c, mnie nie mo
ż
na zaufa
ć
?
- Nie! To nie tak… có
ż
, nie mo
ż
na było, ale teraz… to tylko… - Harry westchn
ą
ł z rezygnacj
ą
. – Dobrze,
pójd
ę
sobie. Dzi
ę
ki za pojedynek treningowy i jeszcze raz przepraszam za stłuczenie twojego
Przewodnika. Do zobaczenia w poniedziałek w bibliotece, jak zwykle?
Draco wzruszył ramionami.
- Zale
ż
y od ciebie. Ja b
ę
d
ę
si
ę
tam uczył, w ka
ż
dym razie. Flitwick powinien go naprawi
ć
do tego czasu.
- Przyjd
ę
.
Lecz jeste
ś
nim ty, równy ze mn
ą
, przyjaciel, mój zaufany
~ Psalm 55
Rozdział 4
Test dotykowy
touch + stone (noun): a test or criterion
for determining the quality or genuineness of a thing
~ Merriam – Webster Dictionary
Kiedy Draco był ju
ż
znów bezpieczny w pokoju wspólnym, Harry uznał,
ż
e powrót do biblioteki w celu
doko
ń
czenia pozostałych zada
ń
domowych nie ma sensu. Zamiast tego poszedł do swojego pokoju
wspólnego, by zobaczy
ć
w jakim stanie s
ą
Hermiona i Ron.
Jednak
ż
e, kiedy w ko
ń
cu wspi
ą
ł si
ę
przez dziur
ę
w portrecie, w polu widzenia znajdowała si
ę
tylko
Hermiona.
- Nie spodziewałam si
ę
ciebie z powrotem tak szybko. Czy zwykle o tej porze nie uczysz si
ę
jeszcze z
Malfoyem?
Harry podzielił si
ę
z ni
ą
skrócon
ą
wersj
ą
wydarze
ń
– jak razem z Draco wybrali si
ę
po
ć
wiczy
ć
swoje
umiej
ę
tno
ś
ci na OPCM, jak przypadkowo stłukł Przewodnika i jak potem odprowadził niewidomego
chłopaka do kwater Slytherinu.
- Wi
ę
c, tak czy inaczej, postanowiłem,
ż
e wykorzystam dodatkowy czas i w ko
ń
cu sp
ę
dz
ę
go z wami –
zako
ń
czył, rozgl
ą
daj
ą
c si
ę
. – Gdzie jest Ron?
- Z Mandy, oczywi
ś
cie – odpowiedziała Hermiona. – Naprawd
ę
mam nadziej
ę
,
ż
e ona zmusi go w
pewnym momencie,
ż
eby zacz
ą
ł powtarza
ć
do swoich OWUTEMów. Zostało tylko troch
ę
ponad trzy
miesi
ą
ce!
- Nic mu nie b
ę
dzie, Hermiono – łagodził Harry, rzucaj
ą
c si
ę
na wysiedziany fotel po jej prawej. Wyci
ą
gn
ą
ł
szyj
ę
,
ż
eby popatrze
ć
na jej notatki. – Nad czym pracujesz?
- Numerologia. Niedługo mamy spor
ą
prezentacj
ę
, du
ż
o ju
ż
o tym czytałam, ale szkoda,
ż
e nasza
biblioteka nie miała wi
ę
cej ksi
ąż
ek na ten temat.
Harry ukrył u
ś
miech, kiedy skierował wzrok na olbrzymi stos tu
ż
za ni
ą
.
- Taak, Malfoy wspominał co
ś
o konieczno
ś
ci zrobienia jakich
ś
poszukiwa
ń
i zdobycia materiałów. Nie
mam poj
ę
cia, jak zamierza cokolwiek znale
źć
, skoro ty masz, b
ą
d
ź
co b
ą
d
ź
, wszystkie materiały
ź
ródłowe
– roze
ś
miał si
ę
.
Hermiona wygl
ą
dała na lekko ura
ż
on
ą
.
- Sko
ń
cz
ę
to ju
ż
za kilka dni i wszystkie b
ę
d
ą
z powrotem w bibliotece, zapewniam ci
ę
. Poza tym,
wi
ę
kszo
ść
z nich ma wi
ę
cej ni
ż
jedn
ą
kopi
ę
. Mówisz zupełnie, jakbym mogła celowo zatrzyma
ć
wa
ż
ne
materiały,
ż
eby jakikolwiek ucze
ń
nie mógł ich przeczyta
ć
. Nawet Malfoy. – zmarszczyła brwi. – A skoro
ju
ż
o tym mowa… chc
ę
z tob
ą
o nim porozmawia
ć
, Harry.
- O czym?
- Dlaczego to robisz?
- Co robi
ę
? Dlaczego si
ę
z nim ucz
ę
?
Skin
ę
ła głow
ą
.
- Sama widziała
ś
, jak znacz
ą
co poprawiłem si
ę
u profesora Binnsa – wzruszył ramionami. – Pomy
ś
lałem,
ż
e si
ę
ucieszysz,
ż
e nadal chc
ę
robi
ć
post
ę
py. Wiem,
ż
e wy dwoje jeste
ś
cie prawdopodobnie troch
ę
smutni,
ż
e nie sp
ę
dzam tyle czasu z wami, ale przysi
ę
gam, nadal…
Hermiona machn
ę
ła niecierpliwie r
ę
k
ą
.
- Wiem o tym. Nie martwi
ę
si
ę
,
ż
e wybierasz jego zamiast nas czy co
ś
takiego. Przyznaj
ę
,
ż
e naprawd
ę
nie rozumiem, dlaczego tak si
ę
dzieje, dlaczego nie mo
ż
esz uzyska
ć
takich rezultatów z nami, ale –
wzruszyła ramionami – tak rzeczywi
ś
cie jest. Nie udaje mi si
ę
za to zrozumie
ć
, jak mo
ż
esz znie
ść
przebywanie z nim przez tyle czasu (albo w ogóle, szczerze mówi
ą
c), bior
ą
c pod uwag
ę
, kim wy dwaj dla
siebie jeste
ś
cie, ale nie w tym rzecz.
Harry zmarszczył brwi.
- Wi
ę
c w czym?
- Rzecz w tym – przerwała, jakby uwa
ż
nie dobierała nast
ę
pne słowa – chc
ę
tylko upewni
ć
si
ę
,
ż
e robisz to
z wła
ś
ciwych pobudek. Przez sze
ść
lat nie potrafisz powiedzie
ć
o nim jednego dobrego słowa, potem on
ś
lepnie podczas gry, w której ty grałe
ś
, a teraz nagle oferujesz,
ż
e b
ę
dziesz mu czytał i odprowadzasz go
do jego pokoju wspólnego i… Po prostu b
ą
d
ź
pewien swoich motywów, Harry. To wszystko, co chc
ę
powiedzie
ć
.
- Sugerujesz,
ż
e robi
ę
to tylko z lito
ś
ci i dlatego,
ż
e czuj
ę
si
ę
winny? – zapytał, czuj
ą
c nagły przypływ
zło
ś
ci.
- Nie wiem! – zamachała r
ę
kami w obronnym ge
ś
cie – To po prostu troch
ę
dziwnie wygl
ą
da, wiesz? Och,
Harry, nie staram si
ę
ci
ę
rozzło
ś
ci
ć
. I mo
ż
e nic w tym rodzaju nie jest twoim powodem. Wychodziłe
ś
mu
czyta
ć
cały miesi
ą
c a
ż
do teraz, obserwujesz go za ka
ż
dym razem, kiedy jeste
ś
cie w tym samym
pomieszczeniu, jakby
ś
si
ę
upewniał, czy wszystko z nim w porz
ą
dku. I wiem,
ż
e lubisz pomaga
ć
wszystkim, którzy s
ą
w potrzebie. To jedna z twoich mocy i jedna z rzeczy, które w tobie kocham. Ale
s
ą
dz
ę
,
ż
e Malfoy nie jest typem, który chce ratunku. I je
ś
li sp
ę
dzasz z nim czas pod fałszywymi
pretekstami, próbuj
ą
c mu pomóc jak zranionemu piskl
ę
ciu, podczas gdy on uwa
ż
a ci
ę
tylko za partnera w
nauce, to nie jest to w porz
ą
dku.
Harry skrzy
ż
ował ramiona na klatce piersiowej.
- I kiedy zacz
ę
ła
ś
tak bardzo martwi
ć
si
ę
o Malfoya?
- Nie zacz
ę
łam – odpowiedziała krótko. – Przykro mi,
ż
e został ranny i wcale nie zazdroszcz
ę
mu tych
wszystkich przeszkód, którym musi teraz stawi
ć
czoła. Naprawd
ę
. Ale pami
ę
tam te
ż
, jakim draniem był
dla nas wszystkich i nie stał si
ę
nagle dla mnie niewini
ą
tkiem tylko dlatego,
ż
e nie widzi. Martwi
ę
si
ę
o
ciebie. Je
ż
eli nie robisz tego z wła
ś
ciwych powodów, je
ż
eli robisz to z powodu lito
ś
ci albo poczucia winy,
albo heroizmu czy czegokolwiek takiego, a on si
ę
o tym dowie, mo
ż
esz dozna
ć
krzywdy. Wi
ę
c… po
prostu przemy
ś
l to, ok?
Wi
ę
c Harry my
ś
lał. My
ś
lał, kiedy wczytywał si
ę
w swoje notatki z zielarstwa, i my
ś
lał, kiedy zeszli na
kolacj
ę
. Tam doł
ą
czył do nich Ron, spuszczaj
ą
c w ko
ń
cu wzrok ze swojej dziewczyny i w
ś
lizguj
ą
c si
ę
na
miejsce przy stole po drugiej stronie Hermiony. Harry’emu udało si
ę
powstrzyma
ć
od zamy
ś
lenia
wystarczaj
ą
co długo, by nawi
ą
za
ć
rozmow
ę
z członkami swojego domu, ale potem przegrał
spektakularnie z Ronem wieczorn
ą
parti
ę
szachów, bo nie potrafił skupi
ć
si
ę
na pionkach. I długo w nocy
nie spał, nadal my
ś
l
ą
c.
W ciemnym dormitorium, maj
ą
c przy łó
ż
ku zaci
ą
gni
ę
te zasłony i zdj
ę
te okulary, zastanowił si
ę
, czy tak
wła
ś
nie wygl
ą
dało to dla Draco. Ka
ż
dego dnia. Jak
Ś
lizgon to znosił – sam ze swoimi my
ś
lami i dotykiem
koców, spi
ę
trzonych wokół niego – nie maj
ą
c niczego, co mogłoby zmniejszy
ć
mrok?
Po prawej stronie Harry’ego wida
ć
było tylko lekkie, zamazane pasmo
ś
wiatła ksi
ęż
yca, tam, gdzie nie
udało mu si
ę
zaci
ą
gn
ąć
zasłon do ko
ń
ca. Był z tego zadowolony. Nagle zdał sobie spraw
ę
,
ż
e gdyby
stracił t
ę
odrobin
ę
widocznego
ś
wiatła, mógłby uton
ąć
w ciemno
ś
ci.
Zorientował si
ę
,
ż
e
ż
al mu Malfoya, i zastanowił si
ę
, czy słowa Hermiony były prawd
ą
. Czy zachowywał
si
ę
tak tylko z powodu lito
ś
ci? Prawdopodobnie czuł przynajmniej niewielk
ą
odrobin
ę
poczucia winy.
Wszyscy mówili,
ż
e to si
ę
stało zbyt szybko,
ż
e nic nie mogło powstrzyma
ć
Draco od uderzenia w słup. I,
przewa
ż
nie, wierzył im. Ale gdzie
ś
, w gł
ę
bi umysłu, gdzie nadal czaiło si
ę
poczucie winy z powodu
Cedrika, był jeszcze cichy głos, którego nigdy nie udało si
ę
Harry’emu wyciszy
ć
do ko
ń
ca. Mogłe
ś
ostrzec
go wcze
ś
niej. Przynajmniej był w stanie zapobiec dalszym urazom, łapi
ą
c rannego chłopca, kiedy si
ę
ze
ś
lizgn
ą
ł, utrzymuj
ą
c go półpodpartego na swojej miotle czyst
ą
sił
ą
i adrenalin
ą
, dopóki nie dostali si
ę
na
ziemi
ę
. Ale nawet mimo to. Co by było, gdyby zauwa
ż
ył niebezpiecze
ń
stwo pół sekundy wcze
ś
niej albo
krzyczał troch
ę
gło
ś
niej? Czy zrobiło by to jak
ąś
ró
ż
nic
ę
?
W ka
ż
dym razie, nawet gdyby na pocz
ą
tku stycznia motywowała go lito
ść
czy poczucie winy, z pewno
ś
ci
ą
nie było tak teraz. Dostawał tyle samo pomocy, ile ofiarowywał. W zamian za czytanie Malfoyowi i
ć
wiczenie zakl
ęć
, roztrz
ą
saj
ą
c z nim wyniki uczył si
ę
drugorz
ę
dnych ró
ż
nic w zapachu, jaki wytwarza
eliksir podczas procesu duszenia na wolnym ogniu i jak u
ż
y
ć
tej informacji, by wiedzie
ć
, kiedy nadchodzi
czas na zdj
ę
cie go z ognia czy dodanie kolejnego składnika. Na zielarstwie radził sobie lepiej z
diagnozowaniem dolegliwo
ś
ci ro
ś
lin odk
ą
d dotykał ich, zamiast tylko obserwowa
ć
. Wszystkie jego zmysły
sprawiały wra
ż
enie wyostrzonych, jakby dopiero teraz zacz
ą
ł ich u
ż
ywa
ć
w pełnym zakresie. Wraz ze
wzbogacon
ą
zdolno
ś
ci
ą
zapami
ę
tywania, któr
ą
zdobył przez czytanie na głos, te poł
ą
czone umiej
ę
tno
ś
ci
dawały mu kilka najlepszych stopni, jakie kiedykolwiek miał.
I chocia
ż
kochał Rona i Hermion
ę
i miało tak by
ć
zawsze, odkrył tak
ż
e,
ż
e naprawd
ę
lubi towarzystwo
Draco. Wygl
ą
dało na to,
ż
e wszystko, za co wcze
ś
niej si
ę
nawzajem nienawidzili, w jaki
ś
sposób umacnia
ich przyja
źń
. Drwiny i sprzeczki były podobne, ale nie niosły ze sob
ą
zło
ś
liwo
ś
ci z młodszych lat. Teraz był
to po prostu
ż
ywy sposób na dodanie pikanterii nieko
ń
cz
ą
cym si
ę
ć
wiczeniom typu szelest-i-prztyczek
oraz rozdziałom o wojnach trolli.
Czy to,
ż
e czuł si
ę
dobrze, bo wygl
ą
dało na to,
ż
e Draco tolerował jego obecno
ść
, a wszystkich innych
odrzucał, było złe? Czy dotrzymywał Draco towarzystwa z lito
ś
ci? A mo
ż
e tak po prostu wygl
ą
dała
przyja
źń
? Harry pomy
ś
lał o kilku rzeczach, które widział i słyszał: o Draco, który, najwyra
ź
niej, wymieniał
ze swymi s
ą
siadami przy stole podczas posiłków zaledwie kilka najprostszych słów, trzymał si
ę
na uboczu
na lekcjach, zapewniaj
ą
c za ka
ż
dym razem, nawet gdy został wezwany do odpowiedzi,
ż
e poradzi sobie
sam. Zastanawiał si
ę
, dlaczego Draco sprawiał wra
ż
enie w ogóle nie zainteresowanego sp
ę
dzaniem
czasu ze swoimi współlokatorami, tymi samymi, którzy tak ch
ę
tnie gromadzili si
ę
wokół niego zaledwie
kilka miesi
ę
cy temu. Czy
ż
by si
ę
mylił? Czy Draco nadal nawi
ą
zywał z nimi kontakt w zaciszu pokoju
wspólnego
Ś
lizgonów? Wszystko wskazywało na to,
ż
e nie – w przeciwnym razie cz
ęść
tych kontaktów na
pewno wyszłaby na jaw podczas posiłków czy lekcji.
Oprócz tego była jeszcze niech
ęć
, jak
ą
Draco okazywał do wspominania swego niegdy
ś
ubóstwianego
ojca, i te tajemnicze uwagi na temat stałej czujno
ś
ci. W niektórych przypadkach nie zmienił si
ę
tak bardzo.
Nadal sprawiał wra
ż
enie złego czy zgorzkniałego, je
ś
li co
ś
mu si
ę
nie udało, ale ró
ż
nica polegała na tym,
ż
e zatrzymywał to dla siebie, zamiast si
ę
skar
ż
y
ć
albo próbowa
ć
manipulacji,
ż
eby poprawi
ć
swoj
ą
sytuacj
ę
. W dodatku do tych wszystkich pozorów,
Ś
lizgon odci
ą
ł si
ę
od wszystkich – swojej rodziny,
współlokatorów i na wi
ę
ksz
ą
skal
ę
nawet od nauczycieli. Jedyn
ą
osob
ą
, z któr
ą
rozmawiał z jak
ą
kolwiek
systematyczno
ś
ci
ą
, był Harry.
Z dreszczem, Harry u
ś
wiadomił sobie,
ż
e jego my
ś
li odbiegły od tematu, i zwrócił je z powrotem ku
problemowi, który miał jak na dłoni. Teraz zaczynał si
ę
powa
ż
nie martwi
ć
o drugiego chłopaka, ale to nie
była lito
ść
. Tylko… obawa. Przyjacielska. Szczerze mówi
ą
c, zaczynał zapomina
ć
o ułomno
ś
ci Draco na
powa
ż
nie, dopóki co
ś
nie sprawiło,
ż
e stawała si
ę
oczywista – jak na przykład połamany Przewodnik.
~*~*~
Kiedy min
ą
ł kolejny miesi
ą
c, pogoda ociepliła si
ę
na tyle,
ż
e pozwoliła im czasami uczy
ć
si
ę
na zewn
ą
trz,
chocia
ż
nadal potrzebowali płaszczy. Chłopcy odpoczywali nad jeziorem, obaj w bardzo dobrych
humorach – odrobili ju
ż
dzisiejsze zadanie z eliksirów i wła
ś
nie robili sobie przerw
ę
przed powrotem do
innych. Dookoła nich powiewał wczesny wiosenny wietrzyk.
- Nie
ż
ebym si
ę
nie cieszył,
ż
e jeste
ś
tutaj ze mn
ą
, ale… czy ty w ogóle nie t
ę
sknisz za swoimi
współlokatorami? – zapytał Harry, strz
ą
saj
ą
c z twarzy zawiany przez wiatr kosmyk włosów.
Draco wzruszył ramionami.
- Niekoniecznie – odpowiedział.
Harry nie dowierzał.
- Jak tak mo
ż
esz? Wygl
ą
dało na to,
ż
e kiedy
ś
ś
wietnie si
ę
bawili
ś
cie, razem dokuczaj
ą
c reszcie szkoły.
Nie
ż
ebym chciał zobaczy
ć
, jak wracasz do tego typu rzeczy, ale… w ogóle ci tego nie brakuje?
- Słuchaj, Potter, powiedziałem,
ż
e nie t
ę
skni
ę
, i nie t
ę
skni
ę
. Jeste
ś
my
Ś
lizgonami, nie słodkimi i lepkimi
Puchonami, Krukonami o poł
ą
czonych mózgach czy tym czym
ś
, co wy, Gryfoni, widzicie w sobie
nawzajem. Ka
ż
dy d
ąż
y do swojej własnej pot
ę
gi, i wszystkie przyja
ź
nie słu
żą
temu, by albo zdoby
ć
jej
wi
ę
cej, albo otrzyma
ć
co
ś
w zamian. Po wypadku dałem sobie z tym spokój – mała gra, zbyt głupia, by si
ę
w ni
ą
bawi
ć
.
- Wi
ę
c po prostu poddałe
ś
si
ę
te
ż
co do nich? Nie ma nikogo, czyjego towarzystwa nadal by
ś
pragn
ą
ł?
- Có
ż
, jestem teraz twoim przyjacielem, prawda?
Harry poczuł si
ę
dziwnie mile połechtany.
- Taak, jeste
ś
. Ale ja nie pochodz
ę
z twojego Domu. Co robisz, kiedy wracasz do swojego pokoju
wspólnego?
-
Ś
piewam bez podkładu stare musicale. Jakie znaczenie ma to, co robi
ę
? Potrafi
ę
sobie poradzi
ć
całkiem
nie
ź
le sam, wiesz. – Draco odwrócił głow
ę
i zamiast tego zwrócił j
ą
w kierunku wiatru.
- Nigdy nie mówiłem,
ż
e nie mo
ż
esz. Po prostu sprawiasz wra
ż
enie… osamotnionego. Za bardzo.
Draco nie poruszył si
ę
.
- Powiedziałem,
ż
e nic mi nie jest – powtórzył sztywno w kierunku jeziora. – I co ty mo
ż
esz wiedzie
ć
o
samotno
ś
ci? Masz hord
ę
wielbicieli, pod
ąż
aj
ą
c
ą
za tob
ą
, gdziekolwiek idziesz.
Harry zagryzł z
ę
by.
- Sp
ę
dziłem dziesi
ęć
lat swojego
ż
ycia i wi
ę
cej ni
ż
połow
ę
ka
ż
dego lata od tamtego czasu zupełnie sam,
powiem ci szczerze. Okej,
ś
wietnie, przez pi
ęć
lat przynajmniej dostawałem listy. Ale moje codzienne
ż
ycie składało si
ę
z ignorancji. Je
ż
eli nie byłem ignorowany, byłem traktowany jak brud. Oddałbym
wszystko,
ż
eby mie
ć
wokół siebie ludzi. Ty ich masz, dlaczego wi
ę
c z nimi nie by
ć
?
- Potter, czy kiedykolwiek przyszło ci na my
ś
l,
ż
e mo
ż
e ja nie chc
ę
by
ć
z nimi?
- Dlaczego nie, u diabła? – Harry zastanowił si
ę
przez moment. – No dobrze, nie
ż
ebym ja chciał by
ć
z
którym
ś
z nich, ale… radziłe
ś
sobie z nimi po prostu
ś
wietnie przez prawie siedem lat. Dlaczego teraz ju
ż
nie?
- Mo
ż
e nie chc
ę
ich lito
ś
ci, okej? – wyra
ź
nie słyszalny w głosie Draco gniew odbijał si
ę
echem od wody.
- Mo
ż
e jedynym człowiekiem, który si
ę
nad tob
ą
lituje, jeste
ś
ty sam – odwrzasn
ą
ł Harry, sfrustrowany. – I
patrz na mnie, kiedy do ciebie mówi
ę
!
Cisza.
- Nie mog
ę
– odpowiedział Draco zimno. – A mo
ż
e nagle zapomniałe
ś
?
- Có
ż
, mo
ż
esz cholernie dobrze stan
ąć
ze mn
ą
twarz
ą
w twarz, kiedy rozmawiamy, nie? – powiedział
ostro.
- Jak
ą
to robi ró
ż
nic
ę
? Słysz
ę
ci
ę
równie dobrze, czy stoj
ę
z tob
ą
twarz
ą
w twarz czy nie. W zasadzie
my
ś
l
ę
,
ż
e słyszała ci
ę
nawet wielka kałamarnica, tak gło
ś
no krzyczałe
ś
.
Harry z wysiłkiem
ś
ciszył głos, chocia
ż
frustracja nadal w nim pobrzmiewała.
- To nie to samo. Kiedy nie stoimy twarz
ą
w twarz… to jest jak… jakby
ś
nie uwa
ż
ał. Jakby ci
ę
to nie
obchodziło – z roztargnieniem zastanowił si
ę
, dlaczego to było dla niego takie wa
ż
ne.
- Słucham. Słuchałem ka
ż
dej cholernej rzeczy, któr
ą
powiedziałe
ś
, odk
ą
d zacz
ę
li
ś
my sp
ę
dza
ć
ze sob
ą
czas. Słucham czy chc
ę
, czy nie, bo nie mog
ę
robi
ć
nic oprócz słuchania. I słysz
ę
znacznie wi
ę
cej rzeczy,
ni
ż
tylko twoje słowa, powiem ci szczerze. – Zacz
ą
ł je odhacza
ć
na palcach. Harry patrzył z ciekawo
ś
ci
ą
,
czuj
ą
c jak cz
ęść
gniewu znika. – Masz ten dziwny pomysł,
ż
e potrzebuj
ę
ci
ą
głej adoracji i towarzystwa, a
idealnym miejscem, w którym mog
ę
to dosta
ć
, jest mój własny Dom. My
ś
lisz,
ż
e tylko dlatego,
ż
e tak jest
w twoim przypadku, powinno si
ę
to te
ż
odnosi
ć
do mnie. Lubisz uwag
ę
.
- Ja n…
- Nie kłó
ć
si
ę
ze mn
ą
. I tak, lubisz. Inaczej nie przeszkadzało by ci tak bardzo, gdyby
ś
pomy
ś
lał,
ż
e nie
zwracam uwagi na twoje Pot
ęż
ne Słowa M
ą
dro
ś
ci.
Harry zmarszczył brwi i rzucił mu spojrzenie spode łba. To nie tak,
ż
e lubi uwag
ę
wszystkich - tylko
konkretnych ludzi. Ale musiał przyzna
ć
: Draco był jednym z nich. Przez siedem lat był na tym lepszym
ko
ń
cu listy ludzi, którzy otrzymywali uwag
ę
Draco, i nawet je
ś
li jej wi
ę
kszo
ść
była negatywna, był do tego
przyzwyczajony. I z pewno
ś
ci
ą
zrozumiał,
ż
e w ko
ń
cu polubił mniej agresywne towarzystwo drugiego
chłopaka.
- Co jeszcze? – spytał niech
ę
tnie.
Z u
ś
miechem znawcy, Draco w ko
ń
cu odwrócił si
ę
, by stan
ąć
twarz
ą
w twarz z Harrym, odhaczaj
ą
c to na
ostatnim palcu, kiedy to zrobił.
- Mog
ę
te
ż
powiedzie
ć
,
ż
e marszczysz teraz brwi.
- Nie robi
ę
tego! – Harry po
ś
piesznie spróbował zetrze
ć
ten grymas z twarzy.
- Tak, robisz. Albo robiłe
ś
. Próbujesz to teraz zmieni
ć
, prawda?
Złapany, Harry nie mógł si
ę
powstrzyma
ć
przed krzywym u
ś
miechem.
- Udowodnij to – zadrwił.
Ku jego zaskoczeniu, Draco wyci
ą
gn
ą
ł r
ę
k
ę
w jego kierunku, dotkn
ą
ł jego ramienia i przyci
ą
gn
ą
ł Harry’ego
ku sobie za r
ę
kaw.
- Co ty robisz?
- „Patrz
ę
” na ciebie, Potter. Zamierzam spojrze
ć
na twoj
ą
twarz i udowodni
ć
,
ż
e mam racj
ę
.
Harry pozwolił, by Draco przyci
ą
gn
ą
ł go bli
ż
ej siebie, patrz
ą
c, jak blade palce wyci
ą
gn
ę
ły si
ę
delikatnie,
odnalazły jego twarz i rozpocz
ę
ły badanie – najpierw jego brwi, potem prze
ś
lizguj
ą
c si
ę
po mostku jego
okularów i w dół po nosie a
ż
do ust.
- No dobrze, mo
ż
e nie zmarszczone – ju
ż
nie – ale definitywna powaga.
Ś
ci
ą
gni
ę
ta skóra mi
ę
dzy twoimi
brwiami i tak dalej. Uwa
ż
aj na to albo sko
ń
czysz cały przedwcze
ś
nie pomarszczony.
Harry’emu nie udało si
ę
powstrzyma
ć
ś
miechu przed wymskni
ę
ciem.
- To niekoniecznie jedno z moich najwi
ę
kszych zmartwie
ń
, ale b
ę
d
ę
miał to na uwadze, dzi
ę
ki – zacz
ą
ł si
ę
odsuwa
ć
, ale palce Draco kontynuowały w
ę
drówk
ę
przez rysy jego twarzy, prze
ś
lizguj
ą
c si
ę
lekko wzdłu
ż
brzegu jego szcz
ę
ki, przez ko
ś
ci policzkowe do nosa i raz jeszcze przez jego wargi.
- Wcale si
ę
nie zmieniłe
ś
, prawda, Potter? – wymamrotał Draco po cichu. Wygl
ą
dało na to,
ż
e mówił
bardziej do siebie ni
ż
do Harry’ego.
Harry stał zupełnie nieruchomo, kiedy palce drugiego chłopaka poruszyły si
ę
z powrotem do mostka na
jego nosie i delikatnie zdj
ę
ły przeszkadzaj
ą
ce okulary jedn
ą
dłoni
ą
. Trzymał je, czekaj
ą
c, dopóki Harry nie
wyj
ą
ł ich z jego r
ę
ki, zanim wrócił do swojego obur
ę
cznego
ś
ledztwa. W gór
ę
, przez i dookoła jego oczu –
zamkn
ą
ł je automatycznie, by ochroni
ć
przed d
ź
gni
ę
ciem i poczuł otarcie przez rz
ę
sy i powieki zanim je
znowu otworzył. Dłonie przesun
ę
ły si
ę
w gór
ę
do linii jego włosów i przez kilka ich kosmyków, i wtedy…
- Ach, tak. Blizna. Jak mogłem zapomnie
ć
?
Harry nagle nie wiedział, gdzie patrze
ć
, kiedy Draco nakre
ś
lił form
ę
jego blizny w kształcie błyskawicy.
Chciał spojrze
ć
w gór
ę
, na r
ę
ce Draco, chciał patrze
ć
na dół, w ziemi
ę
, chciał spojrze
ć
na twarz Draco,
nawet pomimo tego,
ż
e płytkie, nieskupione szare oczy nadal odrobin
ę
go denerwowały. I chciał zamkn
ąć
swoje własne i skupi
ć
si
ę
zupełnie na odczuciu,
ż
e kto
ś
dotyka go w tak dziwnie intymny sposób.
Przez dług
ą
chwil
ę
ż
aden z chłopców si
ę
nie poruszył. Potem
Ś
lizgon w ko
ń
cu odsun
ą
ł swoje dłonie i
Harry, trz
ę
s
ą
cymi si
ę
palcami, wło
ż
ył okulary z powrotem na twarz.
- Có
ż
– powiedział Draco w ciszy. – Teraz, kiedy mamy ju
ż
za sob
ą
t
ę
odrobin
ę
melodramatu, i ustaliłem,
ż
e faktycznie jeste
ś
Harrym Potterem, a nie jakim
ś
bystrym oszustem, czaj
ą
cym si
ę
w pobli
ż
u z jego
głosem, mo
ż
e powinni
ś
my wróci
ć
do ksi
ąż
ek?
Harry zamrugał.
- Eee… racja – rozejrzał si
ę
dookoła, oszołomiony. – Mam tu mój podr
ę
cznik do transmutacji. Masz swoje
notatki?
<*>*<*>*<*>
Kilka godzin pó
ź
niej, Draco nadal o tym my
ś
lał.
To było uczucie, jakby widział Harry’ego po raz pierwszy, ale te
ż
jakby wracał do długo zagubionego
wspomnienia. Dotykanie go, wyczuwanie linii jego twarzy, rozczochranych włosów, nawet blizny, sprawiło,
ż
e Harry stał si
ę
realny. Realny jak nikt inny, odk
ą
d stracił wzrok. Dotykał składników eliksirów i ksi
ąż
ek, i
ró
ż
d
ż
ek, ale one były przedmiotami, nie lud
ź
mi. Dotykał Harry’ego przedtem – bior
ą
c go za rami
ę
po
p
ę
kni
ę
ciu Przewodnika, pomagaj
ą
c mu wyczu
ć
ró
ż
nic
ę
mi
ę
dzy dwoma podobnymi ro
ś
linami – takie
rzeczy. Ale te r
ę
ce i ramiona, i nawet głos mogły z łatwo
ś
ci
ą
nale
ż
e
ć
do kogokolwiek, nawet b
ę
d
ą
c tak
podobne. Za to twarz była inna: to był wyra
ź
nie, bezbł
ę
dnie Harry, perfekcyjnie oddaj
ą
cy to, co pami
ę
tał o
gryfo
ń
skim chłopcu.
Miał bardzo du
ż
o obrazów Harry’ego w swoim umy
ś
le – oficjalnych pojedynków i zabronionych walk oraz
wyzywaj
ą
cych spojrze
ń
przez Wielk
ą
Sal
ę
. Cał
ą
bibliotek
ę
wspomnie
ń
. Obrazem, który wbił mu si
ę
w
pami
ęć
najbardziej ze wszystkich, był nadal ten, który stanowił jego ostatnie spojrzenie – obraz Harry’ego,
wyci
ą
gaj
ą
cego si
ę
w jego stron
ę
. Jego ostatnie spojrzenie. Jak cz
ę
sto wyobra
ż
ał sobie t
ę
chwil
ę
w
umy
ś
le? Była z nim przez cały czas, ci
ą
gle odtwarzana jak czarodziejska fotografia, czekaj
ą
ca, by j
ą
wydoby
ć
i przestudiowa
ć
za ka
ż
dym razem, gdy niesko
ń
czona ciemno
ść
okazywała si
ę
by
ć
zbyt wielka.
Smakował ten ostatni prezent wzroku, nawet pomimo tego,
ż
e szczegóły były zamazane przez szok i ból,
nawet pomimo tego,
ż
e jego punkt centralny stanowił jego znienawidzony rywal.
Znienawidzonym rywalem był kiedy
ś
, ale na pewno ju
ż
nie teraz. Zupełnie jakby zobaczył albo zapami
ę
tał
ostatni moment, w którym Draco widział, albo po prostu dlatego,
ż
e był cholernym Gryfonem, Harry
kontynuował wychylanie si
ę
ku niemu. Najpierw dla szkolnej pracy, a potem, jak udowodniła kłótnia nad
jeziorem, tak
ż
e emocjonalnie. Draco nie chciał tego – nie chciał, by ludzie si
ę
do niego wychylali, by go
rozpieszcza
ć
albo si
ę
nad nim litowa
ć
. Ale, pomy
ś
lał, nie to robił Harry. Przez wi
ę
kszo
ść
czasu traktował
Draco fair, oczekuj
ą
c od niego nie mniej ni
ż
oczekiwałby przedtem. By
ć
mo
ż
e na pocz
ą
tku pojedynku
zacz
ą
ł troch
ę
zbyt łatwo, ale pod koniec z cał
ą
pewno
ś
ci
ą
dawał z siebie wszystko i Draco wykonał nawet
kilka udanych uderze
ń
.
W rzeczywisto
ś
ci, Harry był tym, który zawsze motywował Draco najbardziej. Oczywi
ś
cie wcze
ś
niej w
zajadłej, nieugi
ę
tej konkurencji, kiedy ka
ż
dy z chłopców starał si
ę
prze
ś
cign
ąć
drugiego. Teraz był to
raczej kooperatywny wy
ś
cig równych. Ka
ż
dy z nich wiedział, mimo wszystko, do czego zdolny był drugi.
Nawet mimo tego,
ż
e nienawi
ść
odeszła, mi
ę
dzy nimi nadal kr
ąż
yło niewypowiedziane oczekiwanie. „No
dalej, Potter, czy to najlepsze, na co ci
ę
sta
ć
?”, „Hej, Malfoy, zało
żę
si
ę
,
ż
e umiem transmutowa
ć
ten
kałamarz szybciej ni
ż
ty!”. Draco pomy
ś
lał o swoich innych kolegach z klasy – nikt inny nie motywował go
tak bardzo. Tylko Potter.
Widzie
ć
go znowu – naprawd
ę
go widzie
ć
, nawet je
ś
li przez dłonie, a nie oczy – było jak cofanie zegara,
dało mu co
ś
, czego nie posiadał od czasu wypadku. Jego palce wci
ąż
pami
ę
tały dotyk policzków
Harry’ego, jego podbródka, tej cholernej blizny. To był doskonały obraz Harry’ego. Dotyk zmienił si
ę
w
ż
ywy mentalny obraz i, poniewa
ż
tyle razy patrzył na Harry’ego w przeszło
ś
ci, Draco mógł teraz
przypomnie
ć
sobie t
ę
twarz du
ż
o wyra
ź
niej ni
ż
prawie wszystko inne. Nie zdawał sobie sprawy, jak wiele
go omin
ę
ło, kiedy patrzył tej jednej osobie w twarz przez prawie siedem lat. Dotykanie Harry’ego tego
popołudnia wypełniło miejsce w jego
ż
yciu, o którym nawet nie wiedział,
ż
e mu go brakuje.
Chciał to zrobi
ć
ponownie.
Rozdział 5
Wzloty i upadki
Two are better than one; for they have a good reward for their labour. For if they fall, the one will lift up his
fellow; but woe to him that is alone when he falleth; for he hath not another to help him.
~ Ecclesiastes 4 : 9-11
- Nie mog
ę
si
ę
jutro z tob
ą
uczy
ć
– powiedział Harry przepraszaj
ą
co, wepchn
ą
wszy swoje pióra i atrament
z powrotem do torby.
- Och? Pełna nami
ę
tno
ś
ci randka? – za
ż
artował Draco.
Harry parskn
ą
ł.
- Cholernie nieprawdopodobne.
- Och, no tak. Zapomniałem. Dziewczyny nie lubi
ą
szczupłych, ciemnowłosych, bystrych hetero-typów.
- Zamknij si
ę
.
- Czyli to raczej kwestia „wi
ę
cej zabawy jest z blondynami”…
- Czy ty chcesz,
ż
ebym ci
ę
trzasn
ą
ł?
- Hmm... doda
ć
„perwersyjny” do listy potterowych cech – Draco zamy
ś
lił si
ę
. Na jego twarzy zacz
ą
ł si
ę
pojawia
ć
szeroki u
ś
miech. – Kto by pomy
ś
lał,
ż
e jeste
ś
takim masochist
ą
?
- Malfoy… - uprzedził Harry. – Wiesz, nie jestem akurat zainteresowany
ż
adn
ą
dziewczyn
ą
. Wi
ę
c… do
ść
teorii o „pełnych nami
ę
tno
ś
ci randkach”. Nie mog
ę
si
ę
jutro z tob
ą
zobaczy
ć
, bo zbli
ż
a si
ę
mecz z
Ravenclawem i mamy zaplanowany dodatkowy trening Quidditcha.
Nast
ą
piła przerwa.
- Och, jasne. Quidditch – ostatecznie troch
ę
sztywno odpowiedział Draco.
Harry przygryzł warg
ę
. Nagle przypomniał sobie,
ż
e to była jedyna rzecz, której Draco ju
ż
nigdy nie b
ę
dzie
mógł robi
ć
.
Ś
lizgon grał niegdy
ś
dla swojej dru
ż
yny z tak
ą
dum
ą
i zawzi
ę
to
ś
ci
ą
, jak Harry dla swojej a
ż
do
teraz, ale nigdy ju
ż
o tym nie wspominał.
- Przepraszam – wymamrotał Harry. – Powinienem był…
-
ś
aden problem, Potter – przerwał Draco ze zbyt jasnym u
ś
miechem. – Do zobaczenia w pi
ą
tek?
- Tak, oczywi
ś
cie, ale… - Harry popatrzył na przyjaciela z trosk
ą
. Twarz Draco pod u
ś
miechem wygl
ą
dała
na raczej spi
ę
t
ą
. – Wszystko w porz
ą
dku?
U
ś
miech lekko ze
ś
lizgn
ą
ł si
ę
z rysów jego twarzy.
- Nic mi nie jest – krótko odpowiedział blondyn. – I, mimo wszystko, nie mo
ż
emy dopu
ś
ci
ć
,
ż
eby
ś
przegrał,
tym razem z Krukonami, prawda? Id
ź
trenowa
ć
. Do zobaczenia w pi
ą
tek – odwrócił si
ę
i zacz
ą
ł
skrupulatnie pakowa
ć
swoje ksi
ąż
ki i materiały do torby.
- Jasne – powiedział Harry z westchnieniem, wiedz
ą
c,
ż
e nic wi
ę
cej nie osi
ą
gnie. Wstał i skierował si
ę
do
drzwi. – Do zobaczenia w pi
ą
tek.
~*~*~
Kiedy szedł do swojego pokoju wspólnego, zacz
ą
ł si
ę
zastanawia
ć
, dlaczego nigdy wcze
ś
niej tak
naprawd
ę
nie zauwa
ż
ył,
ż
e Draco unikał jak plagi nawet wspominania o Quidditchu. I w ogóle
czymkolwiek, co by si
ę
do niego odnosiło. Tak jakby gra ju
ż
dłu
ż
ej dla niego nie istniała. Harry
przypomniał sobie, jak
Ś
lizgon natychmiast odrzucił pomysł pojedynkowania si
ę
na boisku, ale nie podał
ż
adnego uzasadnienia; wytłumaczył tylko, dlaczego chciał unikn
ąć
terenu obok chaty Hagrida. Czy był na
ostatnim meczu Slytherinu z Hufflepuffem? Trudno było dostrzec pojedyncz
ą
twarz w tłumie uczniów, ale
bior
ą
c pod uwag
ę
jego dzisiejsze zachowanie, Harry podejrzewał,
ż
e nie. Dla Harry’ego wystarczaj
ą
co
straszne było zobaczy
ć
ciemnowłosego Laynee Gruena, graj
ą
cego jako szukaj
ą
cy Slytherinu zamiast
znajomego blondyna. Prawdopodobnie dla Draco przyj
ść
i słucha
ć
, jak komentator mówi o jego zast
ę
pcy,
byłoby zbyt bolesne. Mimo to… nie mógł unika
ć
tego wiecznie, prawda? Quidditch znaczył zbyt wiele dla
całego czarodziejskiego
ś
wiata.
Harry oparł si
ę
pokusie uderzenia głow
ą
w por
ę
cz, kiedy wspinał si
ę
po schodach do wie
ż
y Gryffindoru.
Przez to,
ż
e nie pomy
ś
lał o uczuciach Draco wcze
ś
niej, czuł si
ę
teraz jak niewra
ż
liwy idiota, ale był te
ż
równie zły na Draco za unikanie tematu tak długo. Zbyt du
ż
o było tego, czego unikał.
Poza tym, jak on sam by si
ę
czuł, gdyby co
ś
nie pozwoliło mu ju
ż
nigdy wi
ę
cej zagra
ć
w Quidditcha?
Wn
ę
trzno
ś
ci Harry’ego zamarzły na sam
ą
my
ś
l o tym. Czy byłby w stanie chodzi
ć
na mecze i dobrze si
ę
bawi
ć
jedynie jako widz? Uwielbiał ogl
ą
da
ć
gry, które go nie dotyczyły, ale tylko dlatego,
ż
e miał pewno
ść
,
ż
e b
ę
dzie miał swoj
ą
kolej na niebie. Co, gdyby nie na tym to polegało?
Harry westchn
ą
ł. Tak wiele było rzeczy, które dla niego były oczywiste, a dla Draco ju
ż
nie, a on nadal
nalegał na zachowywanie pozorów normalno
ś
ci.
~*~*~
Dzie
ń
, który przywitał odziane na czerwono i niebiesko dru
ż
yny, był do
ść
pochmurny, kiedy weszli w
sobot
ę
na boisko. Przeciwniczk
ą
Harry’ego była Bethany, blondwłosa dziewczyna z pi
ą
tego roku, zupełna
antyteza Cho. Zaskakuj
ą
co oboj
ę
tnym wzrokiem Harry ocenił,
ż
e była raczej ładna. Jej włosy z pewno
ś
ci
ą
mogły zosta
ć
uznane za najbardziej przyci
ą
gaj
ą
c
ą
oko cech
ę
, z długimi, srebrzystymi pasmami
ś
ci
ą
gni
ę
tymi w warkocz wzdłu
ż
pleców. Ale zorientował si
ę
tak
ż
e,
ż
e zupełnie nie był zainteresowany ni
ą
jako cało
ś
ci
ą
. Chocia
ż
Ron prawdopodobnie byłby. S
ą
dz
ą
c po tym, jak długo trwał jego zwi
ą
zek z Mandy,
Harry pomy
ś
lał,
ż
e nie byłby zaskoczony, gdyby przyjaciel spróbował w jaki
ś
sposób zbli
ż
y
ć
si
ę
do tej
dziewczyny.
Gra si
ę
rozpocz
ę
ła i Harry usun
ą
ł si
ę
z toru akcji przy owalnych p
ę
tlach, wypatruj
ą
c połysku złotego
znicza. Złapał si
ę
jednak na tym,
ż
e od czasu do czasu rzuca okiem w dół, na kibiców, próbuj
ą
c
wypatrze
ć
, czy Draco przyszedł obejrze
ć
spotkanie. Kilka razy zauwa
ż
ył srebrnozłoty błysk niedaleko
siebie i jego głowa odwracała si
ę
automatycznie tylko po to, by przypomnie
ć
sobie,
ż
e to była szukaj
ą
ca
Ravenclawu. Trybuny były pełne i trudno było dostrzec pojedyncze osoby, ale, tak jak przewidywał, Draco
w
ś
ród hordy wrzeszcz
ą
cych fanów nie było.
Spróbował wyrzuci
ć
chłopaka z my
ś
li. Cały sens dodatkowej sesji treningowej w tym tygodniu polegał na
pobiciu dobrze wyszkolonej dru
ż
yny Ravenclawu, a ich szukaj
ą
ca była jedn
ą
z najbardziej uzdolnionych
graczy. Wyciszył Deana – który przej
ą
ł rol
ę
komentatora – tłum i tyle akcji, ile mógł zignorowa
ć
bez
ryzyka,
ż
e si
ę
z czym
ś
zderzy, i skoncentrował si
ę
wył
ą
cznie na wymanewrowaniu swojej przeciwniczki.
Rezultat był bli
ż
ej ni
ż
by sobie
ż
yczył, bo na ko
ń
cu jego miotły, i wystarczyło mu odpowiednio długie
si
ę
gni
ę
cie. Spocony, ale triumfuj
ą
cy, zamkn
ą
ł dło
ń
wokół małej, trzepotliwej piłeczki i podniósł j
ą
w gór
ę
,
ż
eby wszyscy zobaczyli. Zwyci
ę
stwo!
Jego dru
ż
yna zebrała si
ę
wokół niego w euforii. Dzi
ę
ki tej wygranej nadal uczestniczyli w wy
ś
cigu o
Puchar Quidditcha, mimo swojej wcze
ś
niejszej pora
ż
ki ze Slytherinem. B
ę
d
ą
po prostu musieli upewni
ć
si
ę
,
ż
e próg ich wygranej z Hufflepuffem jest wystarczaj
ą
co wysoki. W powodzi
ś
miechu, planów imprezy i
radosnego „robienia p
ę
tli – wokół p
ę
tli”*, wyl
ą
dowali na ziemi, przyj
ę
li gratulacje od swojego Domu i cał
ą
chmar
ą
ruszyli w stron
ę
zamku, by zacz
ąć
ś
wi
ę
towa
ć
.
Bez Harry’ego.
Kiedy Dean i Seamus posadzili go sobie uroczy
ś
cie na ramionach, Harry zauwa
ż
ył Draco. Samego – nie
na gwałtownie pustoszej
ą
cych trybunach, ale stoj
ą
cego po odległej stronie boiska na neutralnym terenie.
Harry wypl
ą
tał si
ę
z u
ś
cisku przyjaciół.
- Id
ź
cie beze mnie, b
ę
d
ę
za minut
ę
– powiedział im.
W odpowiedzi podnie
ś
li jedne ciemne i jedne piaskowoblond brwi, a potem wzruszyli ramionami i
wyszczerzyli z
ę
by, my
ś
lami wróciwszy ju
ż
do
ś
wi
ę
towania.
- Tylko niech to nie potrwa za długo – powiedział mu Seamus. – Mama Collina i Dennisa przysłała im
ostatnio wielkie pudło słodyczy z Miodowego Królestwa i oszcz
ę
dzali je na dzisiaj. Poza tym, co to za
impreza bez szukaj
ą
cego?
Harry u
ś
miechn
ą
ł si
ę
do niego szeroko.
- Uratuj kilka dla mnie, dobrze? I jestem pewien,
ż
e impreza uda si
ę
po prostu
ś
wietnie, nasi
ś
cigaj
ą
cy
zwykle
ś
wi
ę
tuj
ą
wystarczaj
ą
co gło
ś
no za cały Dom! – Wszyscy si
ę
roze
ś
miali. Wtedy, machaj
ą
c im,
odwrócił si
ę
i utorował sobie drog
ę
przez szybko szczuplej
ą
cy tłum, odbieraj
ą
c gratulacje lub unikaj
ą
c
spojrze
ń
tych, których mijał, a
ż
w ko
ń
cu dotarł do samotnego
Ś
lizgona. Draco stał cicho na skraju boiska,
z twarz
ą
odchylon
ą
w niebo, jakby niewidoczna gra nadal si
ę
toczyła.
- Nie byłem pewny, czy nadal przychodzisz na mecze – powiedział
Harry z wahaniem, kiedy podszedł bli
ż
ej.
Blondyn wzruszył ramionami, wykonuj
ą
c głow
ą
ten niezupełnie kompletny obrót, jakby nie mógł si
ę
zdecydowa
ć
, czy skierowa
ć
w stron
ę
Harry’ego oczy czy uszy.
- Nie przychodz
ę
. Ale dzisiaj było tak gło
ś
no,
ż
e wsz
ę
dzie w zamku słyszałem wrzaski – powiedział. –
Wi
ę
c pomy
ś
lałem,
ż
e skoro nie mog
ę
si
ę
uczy
ć
, równie dobrze mog
ę
wyj
ść
i usłysze
ć
rzeczywisty wynik.
Harry nie mógł powstrzyma
ć
u
ś
miechu. Przypuszczał,
ż
e Draco nie mówił zupełnie całej prawdy na temat
swoich nonszalanckich przyczyn bycia tutaj – to nie tak,
ż
e dzisiejszy mecz był chocia
ż
troch
ę
gło
ś
niejszy
ni
ż
ka
ż
dy inny. Ale nie był pewien, czy go to obchodziło. Liczyło si
ę
,
ż
e Draco tutaj był. Postawił stop
ę
na
boisku. I widział – no, słyszał – jak Harry gra.
- No i co my
ś
lisz?
Draco przerwał,
ż
eby si
ę
nad tym zastanowi
ć
.
- To du
ż
o mniej interesuj
ą
ce, tylko o tym słysze
ć
, a nie widzie
ć
. Przez wi
ę
kszo
ść
czasu nie miałem
poj
ę
cia, co zamierzałe
ś
ty albo szukaj
ą
cy Ravenclawu, a
ż
do samego ko
ń
ca, kiedy
ś
cigali
ś
cie si
ę
o znicz.
Opis Thomasa skupiał si
ę
głównie na innych graczach. – wzruszył ramionami. – Było okej. Gratulacje, tak
przy okazji – obdarzył go skromnym u
ś
miechem.
- Dzi
ę
ki – odpowiedział Harry, próbuj
ą
c wymy
ś
li
ć
sposób, by Draco do
ś
wiadczył tego, co go omin
ę
ło. –
Nie przegapiłe
ś
zbyt du
ż
o, naprawd
ę
. Wiesz, jak jest: latasz w pobli
ż
u, kr
ę
c
ą
c młynka kciukami przez
wi
ę
kszo
ść
gry, a potem masz pi
ęć
minut wariackich uników,
ś
cigania si
ę
i gwałtownego pikowania, by
pobi
ć
drugiego szukaj
ą
cego.
Mina Draco lekko zbladła.
- Tak – odpowiedział powoli. - Pami
ę
tam.
Harry zagryzł warg
ę
. Czuł si
ę
, jakby wszystko robił
ź
le; próbował odnie
ść
to do
ś
wiadczenie do sytuacji, a
nie sprawi
ć
, by
Ś
lizgon zacz
ą
ł bardziej t
ę
skni
ć
. Przeszukał wzrokiem puste teraz boisko, próbuj
ą
c
pomy
ś
le
ć
o czym
ś
, co mógłby powiedzie
ć
albo zrobi
ć
, by przypomnie
ć
ten dreszcz emocji. Wtedy jego
wzrok padł na Błyskawic
ę
, nadal zaci
ś
ni
ę
t
ą
w jego uchwycie.
- Hej – powiedział w ko
ń
cu drugiemu chłopakowi – czemu nie polatasz sobie ze mn
ą
?
Draco nachmurzył si
ę
.
- To nie jest
ś
mieszne, Potter.
- Nie, mówi
ę
powa
ż
nie. Wiesz, mo
ż
esz usi
ąść
za mn
ą
, moja miotła jest wystarczaj
ą
co silna. Wtedy znowu
b
ę
dziesz mógł lata
ć
. Zało
żę
si
ę
,
ż
e nie robiłe
ś
tego od… no wiesz… wyp…
- Nie ma mowy. – Draco przerwał mu, potrz
ą
saj
ą
c głow
ą
. – Potter, nie mog
ę
.
Ale Harry był zdeterminowany. Mo
ż
e i były rzeczy, których Draco ju
ż
nie mógł robi
ć
– jak by
ć
szukaj
ą
cym
– ale latanie w duecie było z pewno
ś
ci
ą
mo
ż
liwe. Nigdy wi
ę
cej wymigiwania si
ę
.
- Owszem, mo
ż
esz – powiedział do Draco, ustawiaj
ą
c miotł
ę
na pozycji pomi
ę
dzy nimi. – Tutaj. – Wspi
ą
ł
si
ę
na miotł
ę
, potem odwrócił si
ę
i chwycił dło
ń
chłopaka, kieruj
ą
c j
ą
do r
ą
czki za sob
ą
. – Tu jest miotła. Ja
jestem z przodu, wi
ę
c mo
ż
esz po prostu si
ę
mnie przytrzyma
ć
. Nie musisz si
ę
martwi
ć
kierowaniem czy
co
ś
.
Widział, jak Draco odruchowo zamkn
ą
ł palce wokół r
ą
czki miotły i instynktownie przerzucił gór
ą
nog
ę
.
-
Ś
wietnie wi
ę
c – powiedział Harry, szczerz
ą
c z
ę
by, kiedy z powrotem odwracał si
ę
do przodu. – No to
lecimy!
I z tymi słowami odepchn
ą
ł si
ę
od ziemi. Wznie
ś
li si
ę
w gór
ę
.
<*>*<*>*<*>
Kiedy miotła si
ę
wzniosła, Draco chwycił si
ę
dla bezpiecze
ń
stwa ciała przed nim, trzymaj
ą
c jedn
ą
dło
ń
zaci
ś
ni
ę
t
ą
na r
ą
czce miotły, a drug
ą
ciasno przyciskaj
ą
c do torsu Harry’ego. Jak, u diabła, pozwolił si
ę
na
to namówi
ć
? Kiedy poczuł miotł
ę
w r
ę
ce, dosiadł jej automatycznie, nie my
ś
l
ą
c – ale była ona ostatnim
miejscem, w którym chciał si
ę
znajdowa
ć
.
To prawda,
ż
e t
ę
sknił za lataniem. Potrafił lata
ć
na miotle odk
ą
d pami
ę
tał i był wyj
ą
tkowo zirytowany tym,
ż
e Harry wygrał pozycj
ę
w dru
ż
ynie swojego Domu jako pierwszoroczny, zwłaszcza bior
ą
c pod uwag
ę
,
ż
e
wiedział, i
ż
jego zdolno
ś
ci były równie dobre. Kiedy tylko potrzebował chwili dla siebie albo musiał pozby
ć
si
ę
troch
ę
frustracji (zwykle przez Harry’ego), chodził lata
ć
. Ale od czasu wypadku nie tylko został
uziemiony, ale te
ż
próbował całkowicie wyrzuci
ć
latanie z głowy. Bezsensowne było rozpami
ę
tywanie
tego, co stracił, a ka
ż
de wspomnienie latania, które przyszło mu na my
ś
l, zawsze ko
ń
czyło si
ę
chorobliwym chrz
ę
stem i ciemno
ś
ci
ą
. Unikał chodzenia na boisko czy zwracania uwagi na rozgrywki
Quidditcha i opuszczał pokój, je
ś
li usłyszał kogokolwiek dyskutuj
ą
cego o czymkolwiek cho
ć
by pobie
ż
nie
zwi
ą
zanego z miotł
ą
.
Ale tego ranka co
ś
przyci
ą
gn
ę
ło go na boisko; powiedział sobie,
ż
e to przez hałas w zamku, ale w
rzeczywisto
ś
ci chciał wiedzie
ć
, jak radzi sobie Harry. Mimo całego swojego w
ś
cibstwa i innych irytuj
ą
cych
zwyczajów, Gryfon stał si
ę
przyjacielem, kim
ś
coraz wa
ż
niejszym w
ż
yciu Draco pomimo jego lepszego
systemu warto
ś
ci.
A skoro mowa o sprzeciwianiu si
ę
jego lepszemu systemowi warto
ś
ci – teraz był tutaj, z tyłu miotły
Harry’ego, trzymaj
ą
c si
ę
, jakby od tego zale
ż
ało jego
ż
ycie. Odkrywał,
ż
e przebywanie w powietrzu z
niemo
ż
no
ś
ci
ą
widzenia było niewiarygodnie dezorientuj
ą
ce. Na ziemi przynajmniej wiedział, w jakim szedł
kierunku, tutaj nie miał w ogóle
ż
adnych czuciowych wskazówek oprócz tego, co mogło mu przekaza
ć
jego skonsternowane i przepracowane ucho wewn
ę
trzne. Przy pierwszym skr
ę
cie, który zrobił Harry,
powieki Draco automatycznie si
ę
zacisn
ę
ły. Je
ś
li nie mógł widzie
ć
, mógł przynajmniej udawa
ć
,
ż
e było to
celowe. Jako
ś
czyniło to łatwiejszym do zniesienia, ni
ż
trzymanie oczu otwartych, łzawi
ą
cych na wietrze,
bezskutecznie próbuj
ą
c dostarczy
ć
informacje zdezorientowanemu mózgowi.
- Wszystko w porz
ą
dku tam, z tyłu? - usłyszał, jak Harry woła przez wiatr.
- Czułem si
ę
ju
ż
lepiej. Nie skr
ę
caj tyle – j
ę
kn
ą
ł, kiedy poczuł,
ż
e miotła znowu si
ę
obróciła. – Chyba si
ę
pochoruj
ę
.
Poczuł,
ż
e poziom lotu si
ę
obni
ż
a i jego wewn
ę
trzne ucho wreszcie si
ę
dopasowało.
- Przepraszam za to – dobiegł go głos Gryfona. Draco przyciskał cały bok twarzy do pleców chłopaka;
wibracje przebiegły mu koło policzka. – Czy tak jest lepiej?
- Troch
ę
. Powiedz mi, je
ś
li planujesz jeszcze co
ś
zabawnego – czuł bicie serca chłopaka pod swoimi
palcami, jego własne dudniło szale
ń
czo z przera
ż
enia pod swetrem. Ekstrawaganckie ruchy nie tylko go
oszołomiły, ale tak
ż
e przypominały mu o jego ostatnim dzikim po
ś
cigu – epizodzie, który sko
ń
czył si
ę
dla
niego strzaskaniem głowy. Nie miał poj
ę
cia, czy były jakiekolwiek przeszkody, poj
ę
cia, jak wysoko lecieli
czy czegokolwiek o ich pozycji w ogóle. Ale kiedy lot si
ę
wyrównał i nic wielkiego si
ę
nie wydarzyło, zacz
ą
ł
si
ę
minimalnie rozlu
ź
nia
ć
.
- Malfoy, musz
ę
zawróci
ć
, zbli
ż
am si
ę
za bardzo do Zakazanego Lasu – znowu zawołał Harry. – Mam
zamiar zrobi
ć
zwrot w prawo. Gotowy?
- Taa, tak my
ś
l
ę
– odpowiedział Draco, przygotowuj
ą
c si
ę
na wi
ę
ksz
ą
dezorientacj
ę
. Ale ta nigdy nie
nadeszła. Z ostrze
ż
eniem Harry’ego zorientował si
ę
,
ż
e przechyla si
ę
w dokładnie odpowiednim kierunku,
zachowuj
ą
c mentalne drogowskazy, z której strony był „dół”. Jeszcze nie mógł naprawd
ę
powiedzie
ć
, jak
du
ż
y był to zakr
ę
t, ale kiedy miotła si
ę
wyprostowała, usiadł razem z ni
ą
i do
ś
wiadczył tylko krótkiego
momentu niepewno
ś
ci, zanim znów zadziałał jego własny balans. Otworzył oczy.
Nico
ść
.
Draco nagle uderzyło, jak wiele po prostu tracił. Nie tylko było trudniej utrzyma
ć
równowag
ę
ze wszystkimi
kierunkami otwartymi na ruch, ale był te
ż
cały wizerunek
ś
wiata, który zablokował w swojej pami
ę
ci. I
teraz sobie przypominał.
ś
adnych widoków wierzchołków drzew,
ż
adnych kolorowych malutkich
krajobrazów pod nim.
ś
adnych wy
ś
cigów pomi
ę
dzy ptakami dookoła wie
ż
zamku czy podziwiania morza
bieli po
ś
nie
ż
ycy.
Znowu zamkn
ą
ł oczy. Jego mózgowi nie robiło to ró
ż
nicy, ale tak jak wcze
ś
niej, było jako
ś
łatwiej
pogodzi
ć
si
ę
z brakiem, je
ś
li udawał,
ż
e był tylko stan przej
ś
ciowy, pod jego kontrol
ą
– opuszczone
powieki, nie zniszczone komórki nerwowe.
Z zamkni
ę
tymi oczami i Harrym, krzycz
ą
cym do niego przed ka
ż
d
ą
zmian
ą
kierunku, któr
ą
wykonywał,
Draco zacz
ą
ł zwraca
ć
wi
ę
ksz
ą
uwag
ę
na poczucie lotu.
Ś
mig przemykaj
ą
cego obok wiatru był
rozlu
ź
niaj
ą
cy; uczucie miotły poni
ż
ej wygodne, nawet je
ś
li do
ś
wiadczenie nie mogło by
ć
kompletne. To
tutaj zawsze uwielbiał przebywa
ć
. W powietrzu.
I tym razem z Harrym, który, chocia
ż
Draco zawsze to wy
ś
miewał, dawał poczucie bezpiecze
ń
stwa – t
ą
cholern
ą
osobowo
ś
ci
ą
„bohatera”, któr
ą
zawsze roztaczał. Rozlu
ź
nił swój paniczny u
ś
cisk na chłopaku,
ale pozostawił rami
ę
dookoła niego dla dodatkowej równowagi, czuj
ą
c,
ż
e jego serce dopasowuje si
ę
bardziej do lekkich uderze
ń
pod jego r
ę
k
ą
; dr
żą
ce pod wpływem lotu, ju
ż
nie wal
ą
ce z przera
ż
enia. Harry
nadal miał na sobie swoj
ą
szat
ę
do Quidditcha – Draco rozpoznał materiał dru
ż
ynowych szat i swetra – i
nadal był troch
ę
spocony po wy
ś
cigu o znicz. Przechylony w kierunku ciepła Gryfona, wdychaj
ą
c znany
zapach ci
ęż
kiej gry, Draco znów zacz
ą
ł czu
ć
si
ę
bardziej sob
ą
. Po kilku nast
ę
pnych zakr
ę
tach i paru lekko
odwa
ż
niejszych ruchach zdecydował,
ż
e był zdolny do czego
ś
wi
ę
cej.
- Zanurkuj – zawołał.
Poczuł,
ż
e Harry lekko odwraca si
ę
do tyłu, jakby próbował na niego spojrze
ć
.
- Jeste
ś
pewien?
- Taa. Tylko mi powiedz, kiedy masz zamiar to zrobi
ć
.
- Okej – w jego głosie nadal było troch
ę
niepewno
ś
ci, ale Draco wiedział,
ż
e Harry uwielbia odwa
ż
ne
ruchy; nie było mowy,
ż
eby nie skorzystał z okazji. Gryfon powiedział „trzymaj si
ę
, daj mi tylko wróci
ć
na
boisko, nie wyobra
ż
am sobie nurkowania w pobli
ż
u jeziora” wystarczaj
ą
co pewnie.
Min
ę
ło kilka minut, podczas których Harry wykrzyczał jeszcze kilka zmian kierunku. Draco prawie ich teraz
nie potrzebował, był zupełnie skupiony na poczuciu miotły pod sob
ą
i orientacyjnych wskazówkach, które
dawało mu skr
ę
caj
ą
ce przed nim ciało Harry’ego.
- Dobra – nadeszło ostrze
ż
enie. – Lecimy… teraz!
Dno
ż
oł
ą
dka Draco cofn
ę
ło si
ę
, kiedy poczuł miotł
ę
przechylaj
ą
c
ą
si
ę
stromo w przód i wyrywaj
ą
c
ą
si
ę
ku
ziemi. To,
ż
e nie wiedział, jak du
ż
o zostało mu do uderzenia, było troch
ę
denerwuj
ą
ce, ale prawie go to
nie obchodziło. Na dnie jego umysłu znajdowało si
ę
niewypowiedziane przera
ż
enie,
ż
e si
ę
o co
ś
roztrzaska, ale jego ufno
ść
w umiej
ę
tno
ś
ci latania Harry’ego je przemogła. Po prostu si
ę
trzymał,
pozwalaj
ą
c grawitacji przycisn
ąć
si
ę
zupełnie do ciała przed nim, zachwycaj
ą
c si
ę
prze
ż
yciem, chocia
ż
przez cztery długie miesi
ą
ce zmuszał si
ę
, by o nim nie my
ś
le
ć
.
W
ś
miesznie krótkim czasie poczuł,
ż
e miotła wyrównuje poziom i nagle zwalnia.
- Mam zamiar si
ę
teraz zatrzyma
ć
– powiedział Harry, nie musz
ą
c ju
ż
krzycze
ć
, teraz, kiedy wylecieli ju
ż
z
wiatru. – Równie dobrze mog
ę
, skoro i tak jeste
ś
my ju
ż
tak nisko.
Draco po prostu skin
ą
ł głow
ą
, zapominaj
ą
c na chwil
ę
,
ż
e Harry siedzi plecami do niego i nie mógł tego
zobaczy
ć
. Jego uszy nadal wypełniał szum wiatru i nagle przestał ufa
ć
swojemu głosowi,
ż
e uda mu si
ę
przemówi
ć
.
Otworzył oczy i rozlu
ź
nił swój uchwyt wokół chłopaka, kiedy Harry zsiadł, czuj
ą
c nagły chłód po utracie
kontaktu z drugim ciałem. I wtedy Gryfon był ju
ż
obok niego, bior
ą
c dło
ń
Draco i kład
ą
c j
ą
na swoim
ramieniu,
ż
eby da
ć
mu poczucie, jak wysoko nad ziemi
ą
znajdowała si
ę
miotła, i on sam zsiadał –
trz
ę
s
ą
cy si
ę
i przytłoczony, i niepewny, czy chce mu si
ę
ś
mia
ć
czy płaka
ć
.
- Dzi
ę
ki, Potter – powiedział, dr
żą
c
ą
r
ę
k
ą
odgarniaj
ą
c sobie włosy z oczu.
-
ś
aden problem – nadeszła odpowied
ź
. – Wiem,
ż
e w zasadzie ci
ę
do tego zmusiłem, ale wygl
ą
da na to,
ż
e poradziłe
ś
sobie całkiem nie
ź
le. Chciałby
ś
kiedy
ś
zrobi
ć
to jeszcze raz?
Chciał, ale…
- Jestem pewny,
ż
e masz do roboty lepsze rzeczy ni
ż
zabieranie mnie na przeja
ż
d
ż
k
ę
– Draco
odpowiedział ze wzruszeniem ramion, kiedy rzeczywisto
ść
nagle zdusiła ekscytacj
ę
, któr
ą
wła
ś
nie czuł. –
A poza tym, ju
ż
do
ść
dla mnie zrobiłe
ś
.
- Wi
ę
c? To oferta. I ty te
ż
du
ż
o dla mnie robisz, wiesz. Moje stopnie si
ę
poprawiły i odk
ą
d z tob
ą
pracuj
ę
,
mam wi
ę
ksze szanse na zdanie moich OWUTEMów.
Zlekcewa
ż
ył argument Harry’ego.
- To nie to samo. Przecie
ż
nigdy w ogóle nie radziłe
ś
sobie a
ż
tak
ź
le. Ale robisz dla mnie pewne rzeczy,
których ja nie mog
ę
zrobi
ć
dla ciebie, i tego nienawidz
ę
… - przerwał i zni
ż
ył głos. – Bez urazy, Potter. Ale
po prostu nie mog
ę
prosi
ć
ci
ę
o robienie czegokolwiek wi
ę
cej.
- Powtórz
ę
– to oferta.
Ś
wietnie si
ę
bawiłem; nigdy przedtem nie latałem w duecie, poza jednym razem z
Hermion
ą
, i du
ż
o wi
ę
cej zabawy było z lataniem z tob
ą
, z kim
ś
, kto to rozumie.
- Z kim
ś
, kto próbuje połama
ć
ci
ż
ebra, chciałe
ś
powiedzie
ć
– odci
ą
ł si
ę
, przypominaj
ą
c sobie, raczej z
zakłopotaniem, w jaki sposób
ś
ciskał Harry’ego niczym przera
ż
one dziecko.
- Tylko przez kilka minut. W ka
ż
dym razie, to i tak była moja wina, bo nie powiedziałem ci, co robi
ę
. Sam
mi mówiłe
ś
, wtedy, kiedy ci
ę
odprowadzałem,
ż
e musisz wiedzie
ć
, co si
ę
dzieje, a ja zapomniałem.
- Ale nie powiniene
ś
musie
ć
mi mówi
ć
! – dłonie Draco nagle zacisn
ę
ły si
ę
w pi
ęś
ci. – Latałem tak dobrze
jak ty, a teraz spójrz na mnie! Potrzebuj
ę
pomocy ze wszystkim!
- To nieprawda, ty…
- To prawda – powtórzył uparcie. Cz
ęść
jego umysłu zastanawiała si
ę
, dlaczego mówi Harry’emu to
wszystko, ale nagle to w nim zawrzało, niemo
ż
liwe do powstrzymania. – Nawet kiedy robi
ę
co
ś
sam,
umo
ż
liwia mi to jakie
ś
zakl
ę
cie, eliksir albo – parskn
ą
ł na to okre
ś
lenie – technika zast
ę
pcza. O
wszystkich tych rzeczach, które ty robisz bez zastanowienia, ja musz
ę
my
ś
le
ć
! Bez pomocy nie mog
ę
ju
ż
nic zrobi
ć
.
ś
adnego pisania,
ż
adnego chodzenia,
ż
adnego latania – potrz
ą
sn
ą
ł głow
ą
, kiedy powróciło do
niego wspomnienie wznoszenia si
ę
,
ś
wie
ż
e i jasne, z tej popołudniowej przygody. – Zwłaszcza latania –
wyszeptał. – W ogóle nawet nie próbowałem wsi
ąść
na miotł
ę
od wypadku, ale wcze
ś
niej latałem przez
cały czas i… - nagle jego krta
ń
si
ę
zacisn
ę
ła i musiał sił
ą
wydoby
ć
słowa. – A teraz nie mog
ę
i…
To wszystko było zbyt wiele. Pobyt z powrotem w powietrzu, robienie czego
ś
, co kochał tak zawzi
ę
cie,
otworzyło co
ś
gł
ę
boko w jego wn
ę
trzu, poczucie straty, które tak długo próbował zdławi
ć
. Opadł na
ziemi
ę
, kiedy jego ci
ęż
ko zdobyte opanowanie zupełnie si
ę
rozpadło.
- Dlaczego? – krzykn
ą
ł, a krzyk rozpłyn
ą
ł si
ę
w szloch.
W całym swoim
ż
yciu nigdy nie czuł si
ę
bardziej beznadziejny, nawet kiedy lekarze powiedzieli mu o
swoich rokowaniach. Nie pozwolił na to. Po prostu przełkn
ą
ł wiadomo
ść
i ci
ęż
ko pracował,
ż
eby wróci
ć
do
normalno
ś
ci. Tylko
ż
e nie wrócił. Ju
ż
nigdy nie b
ę
dzie normalnie. Przez reszt
ę
ż
ycia b
ę
dzie ograniczony –
przez magi
ę
, przez rzeczy, przez ludzi – zamiast by
ć
dumnym, pot
ęż
nym człowiekiem, na którego był
wychowywany.
Harry spróbował co
ś
powiedzie
ć
, ale Draco uci
ą
ł to, niezdolny do zaprzestania płaczu, nie chc
ą
c słysze
ć
ż
adnych słów, które chłopak chciałby powiedzie
ć
. Mijały długie momenty w czasie których w
ś
ciekał si
ę
na
niesprawiedliwo
ść
tego wszystkiego, w ko
ń
cu wylewaj
ą
c z siebie wszystko, co tłumił: swoje uczucie
pora
ż
ki i zm
ę
czenie, i zło
ść
.
W ko
ń
cu, jednak
ż
e, kiedy zabrakło mu łez, poczuł,
ż
e Harry kl
ę
ka po jego boku i ciepła r
ę
ka dotkn
ę
ła jego
ramienia.
- C
śśś
. No dalej, Draco – wymamrotał Gryfon. – Wszystko b
ę
dzie dobrze.
Draco uchylił si
ę
od oferowanej mu wygody.
- Nie! Nie, nie b
ę
dzie! B
ę
d
ę
taki ju
ż
zawsze, zawsze b
ę
d
ę
si
ę
z tym borykał! – spróbował odepchn
ąć
Harry’ego, odbiec i uciec w
ż
alu i upokorzeniu, ale chłopak szybko go przytrzymał.
- Draco, prosz
ę
! – błagał Harry. – Prosz
ę
, po prostu… zosta
ń
tutaj i mów do mnie. Nikogo tu nie ma.
Nikogo oprócz nas, i obiecuj
ę
,
ż
e nikomu nie powiem. – przerwał. – Posłuchaj, ja… masz racj
ę
, ja nie
wiem, jak to jest. Ale ty nie musisz zatrzymywa
ć
tego dla siebie. Powiedz mi wi
ę
cej o tym, jak to jest.
Mo
ż
e… Mo
ż
e to ci troch
ę
pomo
ż
e?
Potrz
ą
sn
ą
ł głow
ą
, grzebi
ą
c w kieszeni w poszukiwaniu swojej chusteczki.
- To niczego nie naprawi. Mógłbym mówi
ć
dopóty, dopóki Longbottom nie zrobiłby jakiego
ś
eliksiru
wła
ś
ciwie, i nadal nie byłbym zdolny do… - przetarł nos i wzi
ą
ł gł
ę
boki oddech, próbuj
ą
c pozbiera
ć
si
ę
do
kupy. – Wiesz, to niczego by nie zmieniło.
Kolejna przerwa. Draco chciałby móc zobaczy
ć
, co robi chłopak: odniósł wra
ż
enie,
ż
e Harry my
ś
li. Jego
dło
ń
nadal wygodnie spoczywała na ramieniu Draco, i Draco zauwa
ż
ył nieobecnie,
ż
e w którym
ś
momencie Harry musiał zdj
ąć
swoje r
ę
kawice. Jeszcze jedna rzecz, której nie był w stanie zobaczy
ć
.
- Nie dam ci twojego wzroku z powrotem, to prawda – powiedział w ko
ń
cu Gryfon. – Ale… wiem te
ż
z
do
ś
wiadczenia,
ż
e milion razy trudniej jest robi
ć
co
ś
samemu ni
ż
z przyjaciółmi. Kiedy Ron był na mnie
w
ś
ciekły podczas Turnieju Trójmagicznego… có
ż
… powiem tylko,
ż
e du
ż
o trudniej było stawi
ć
czoła
pierwszemu zadaniu ni
ż
innym, kiedy ju
ż
si
ę
pogodzili
ś
my. Po prostu czu
ć
,
ż
e ludzie ci
ę
rozumiej
ą
, albo
ż
e mo
ż
esz si
ę
komu
ś
poskar
ż
y
ć
, kiedy czujesz si
ę
, jakby
ż
ycie ju
ż
nie mogło by
ć
gorsze… Wiesz, tak jak
powiedziałem wcze
ś
niej, ty masz ludzi dookoła siebie. Je
ś
li nie chcesz rozmawia
ć
ze mn
ą
, mo
ż
e mógłby
ś
porozmawia
ć
z jednym ze swoich współdomowników.
Draco wydał z siebie krótki
ś
miech pozbawiony rado
ś
ci.
-
ś
artujesz? Tak jak powiedziałem wcze
ś
niej, jeste
ś
my
Ś
lizgonami. Nie s
ą
dz
ę
, aby ktokolwiek z nas w
ogóle zwierzał si
ę
komukolwiek innemu z czego
ś
naprawd
ę
osobistego. Przez cały czas, odk
ą
d tu jestem.
No, mo
ż
e poza plotkami, kto z kim sypia.
- A twoi rodzice?
Kolejne prychni
ę
cie.
- Mój ojciec nie zrobił nic oprócz zdradzenia mnie, teraz, kiedy moim przeznaczeniem nie jest ju
ż
zosta
ć
Ś
miercio
ż
erc
ą
. My
ś
l
ę
,
ż
e przygotowuje innego chłopaka do zaj
ę
cia mojego miejsca – jakiego
ś
czwartorocznego, którego rodzice wyl
ą
dowali w Azkabanie.
- Powinienem był wiedzie
ć
,
ż
e zamierzałe
ś
zosta
ć
Ś
miercio
ż
erc
ą
– wymamrotał Harry. A potem dodał z
ciekawo
ś
ci
ą
– a co z twoj
ą
matk
ą
?
- Moja matka stała si
ę
kompletn
ą
paranoiczk
ą
– Draco skrzywił si
ę
. – A jak my
ś
lisz, dlaczego jestem taki,
jaki jestem? Zmuszam si
ę
, by udowodni
ć
mojemu ojcu,
ż
e nie potrzebuj
ę
go, by osi
ą
gn
ąć
sukces i
uchroni
ć
moj
ą
matk
ę
przed posiadaniem chimerów, czy jakkolwiek to, u diabła, nazywaj
ą
.
Harry zachichotał.
- Przepraszam, ale… „chimery”? Czy ludzie tak jeszcze mówi
ą
?
- Niektórzy – odpowiedział Draco ze wzruszeniem ramion. Nagle poczuł si
ę
bardzo zm
ę
czony.
Przez kilka minut siedzieli w ciszy. Wtedy nagle Harry wybuchn
ą
ł:
- Przepraszam.
Draco odwrócił si
ę
w stron
ę
głosu chłopaka.
- Za co? – zapytał, pragn
ą
c po raz milionowy móc naprawd
ę
go widzie
ć
, a nie tylko musie
ć
odgadywa
ć
jego min
ę
i mow
ę
ciała na podstawie głosu.
- Za zaproponowanie ci latania. Powiedziałe
ś
nie, a ja i tak ci
ę
do tego zmusiłem. Pomy
ś
lałem,
ż
e b
ę
dzie
zabawnie… co
ś
ci zwróci
ć
, wiesz? – w jego głosie kryła si
ę
rezygnacja. – Nie chciałem sprawi
ć
,
ż
e
b
ę
dziesz my
ś
lał o wszystkich złych rzeczach.
- Nic nie zrobiłe
ś
– odpowiedział Draco ze zm
ę
czeniem. – wi
ę
c mo
ż
esz przesta
ć
czu
ć
si
ę
winnym. Jestem
po prostu zagubiony, to nie twoja wina. Mam ju
ż
zwyczajnie dosy
ć
ogranicze
ń
… to znaczy, nie mog
ę
nawet zobaczy
ć
ciebie, a siedzisz tu
ż
obok. – podci
ą
gn
ą
ł si
ę
na nogi. – A teraz, skoro ju
ż
zrobiłem z
siebie totalnego głupka, s
ą
dz
ę
,
ż
e zamierzam wróci
ć
do swojego pokoju i spróbowa
ć
zbyt wiele nie
my
ś
le
ć
.
- Czekaj. – usłyszał,
ż
e Harry gramoli si
ę
na nogi. – Mo
ż
esz.
Odwrócił si
ę
.
- Co mog
ę
?
- Mo
ż
esz mnie zobaczy
ć
. Pami
ę
tasz? – poczuł,
ż
e chłopak łapie jego praw
ą
dło
ń
i podnosi j
ą
do swojej
twarzy. – W ten sposób.
Draco zamarł, z dłoni
ą
na policzku Harry’ego. Była tam, znowu, ta stała, realna, znajomo kanciasta twarz.
Jak wiele razy od czasu tego pierwszego chciał znowu „zobaczy
ć
” Harry’ego, zamiast polega
ć
jedynie na
pami
ę
ci? Mnóstwo. Ale to było co
ś
, co mo
ż
na zrobi
ć
tylko raz, czy
ż
nie? Tylko po to, by udowodni
ć
,
ż
e w
tamtej chwili wiedział, jaka była mina Harry’ego. Nie mógł po prostu zacz
ąć
od „wi
ę
c, co my
ś
lisz o
ostatnim zadaniu z OPCMu, i, tak przy okazji, mog
ę
ci
ę
znowu dotkn
ąć
,
ż
ebym mógł zobaczy
ć
, jak teraz
wygl
ą
dasz?”. Ale Harry tu był, oferuj
ą
c mu szans
ę
, by go zobaczył. Znowu. Palce Draco wst
ę
pnie
przesun
ę
ły si
ę
po linii szcz
ę
ki Harry’ego, w dół ku dziwnie w
ą
skiemu podbródkowi. Poczuł i usłyszał, jak
Harry unosi r
ę
ce i zdejmuje okulary; zauszniki klikn
ę
ły, kiedy je zło
ż
ył. Potem, z tym dodatkowym
przyzwoleniem, Draco nagle poczuł si
ę
upowa
ż
niony do wykorzystania okazji, któr
ą
mu dano – jego
dłonie w
ę
drowały przez cał
ą
twarz Gryfona, przez jego brwi i cz
ęść
jego niesfornej grzywki, prze
ś
lizguj
ą
c
si
ę
wzdłu
ż
blizny, a potem w dół nosa. Muskaj
ą
c wierzchołki rz
ę
s, które, jak pami
ę
tał, były czarne, i przez
spierzchni
ę
te od wiatru wargi. Usta były teraz nieruchome i powa
ż
ne, ale pami
ę
tał,
ż
e widział je
ś
miej
ą
ce
si
ę
i wykrzywiaj
ą
ce w grymasie, opadaj
ą
ce z zaskoczenia i zaci
ś
ni
ę
te w determinacji. To wszystko –
włosy, szcz
ę
ka, usta, nos, blizna – uzupełniało wspomnienie Harry’ego, które nosił w pami
ę
ci,
przywracaj
ą
c obrazy w jego umy
ś
le do pełnej ostro
ś
ci,
ż
ywe pod opuszkami jego palców.
- Mog
ę
spróbowa
ć
? – wyszeptał Harry.
Zaskoczony, Draco zabrał r
ę
ce.
- Spróbowa
ć
czego?
- Mog
ę
… ci
ę
dotkn
ąć
? Zobaczy
ć
ci
ę
dło
ń
mi, tak jak ty widzisz mnie?
- Ale ty ju
ż
mnie widzisz.
- To nie to samo. Powiedziałe
ś
,
ż
e nie wiem, jakie to dla ciebie jest. Có
ż
… chc
ę
spróbowa
ć
. Czy to b
ę
dzie
w porz
ą
dku?
Draco zawahał si
ę
, a potem złagodniał.
- Dobrze – wyszeptał. – Zamknij oczy.
Przypuszczał,
ż
e Harry tak zrobił, poniewa
ż
nast
ę
pn
ą
rzecz
ą
, jak
ą
poczuł, był dotyk palców niepewnie
muskaj
ą
cych bok jego szyi, jakby nie były pewne, dok
ą
d zmierzaj
ą
. Draco zamarł w zupełnym bezruchu,
kiedy drugi chłopak si
ę
orientował, czuj
ą
c dłonie Harry’ego przemykaj
ą
ce po jego twarzy i pod
ąż
aj
ą
ce
ś
cie
ż
k
ą
podobn
ą
do tej, któr
ą
on wytyczył w swoich własnych badaniach. W gór
ę
czoła Draco i przez jego
brwi,
ś
ledz
ą
c brzeg jego nosa i wgł
ę
bienie nad jego warg
ą
. Zimniejsza
ś
cie
ż
ka pojawiała si
ę
tam, gdzie
palce Harry’ego zostawiły smug
ę
po kilku pozostałych łzach z jego policzków. Miał delikatny dotyk, ale
odciskał on swoje pi
ę
tno nawet gł
ę
boko w
ż
oł
ą
dku Draco, jakby Harry gładził jego dusz
ę
tak samo jak
jego powieki. Czy dla Harry’ego te
ż
wygl
ą
dało to w ten sposób?
- Masz sp
ę
kane wargi – wymamrotał wreszcie Gryfon, przesuwaj
ą
c jednym palcem po jego ustach.
- Ty te
ż
– u
ś
miechn
ą
ł si
ę
Draco, próbuj
ą
c nie ugry
źć
Harry’ego w palec, kiedy mówił. – To od latania.
- Taa, prawdopodobnie… - dło
ń
cofn
ę
ła si
ę
na jego policzek i zatrzymała si
ę
tam, wn
ę
trzem ocieraj
ą
c si
ę
o bok jego twarzy. Potem ust
ą
piła.
Cisza rozci
ą
gała si
ę
dookoła nich i Draco nie był pewny, czy chciał j
ą
przerwa
ć
, czy nie. To była chwila,
kiedy nic innego nie istniało.
ś
adne kłopoty,
ż
adni ludzie. Tylko oni.
- My
ś
l
ę
… My
ś
l
ę
,
ż
e powinni
ś
my ju
ż
wraca
ć
– mrukn
ą
ł Harry po dłu
ż
szej chwili. – Robi si
ę
zimno.
Draco nagle u
ś
wiadomił sobie zi
ą
b; zastanawiał si
ę
, czy si
ę
zachmurzyło, skoro wcze
ś
niej było cieplej.
- Tak, s
ą
dz
ę
,
ż
e tak.
Usłyszał delikatne klikni
ę
cie rozkładanych okularów Harry’ego, które ten przypuszczalnie zało
ż
ył na nos.
Spróbował nie by
ć
zazdrosny,
ż
e chłopak znowu mógł mie
ć
jaki
ś
po
ż
ytek ze swoich oczu.
- A wi
ę
c, dowiedziałe
ś
si
ę
czego
ś
? – spytał, kiedy ruszyli drog
ą
powrotn
ą
do zamku.
- Eee… twój nos odchyla si
ę
lekko w prawo.
Niespodziewana riposta wywołała cztery razy bardziej niespodziewany chichot.
-
Ś
wietnie,
ś
wietnie, wytykaj mi moje wady.
- To nie jest wada – uparcie powiedział Harry. – Tylko nigdy wcze
ś
niej nie zwróciłem na to uwagi.
Razem dotarli do ko
ń
ca drogi, rozł
ą
czaj
ą
c si
ę
w pustym holu wej
ś
ciowym.
- Do zobaczenia w poniedziałek, jak przypuszczam. – W niedziele uczyli si
ę
osobno.
- Jasne – odparł Draco. Nagle poczuł,
ż
e mógłby spa
ć
a
ż
do poniedziałku, tak zm
ę
czony był
wydarzeniami tego popołudnia. – Hej, Potter, je
ś
li chodzi o dzisiaj… Mo
ż
emy po prostu zapomnie
ć
,
ż
e to
si
ę
w ogóle wydarzyło?
- Je
ś
li chcesz – odpowiedział Harry powoli. – Ale… có
ż
, nie bierz tego do siebie, ale jestem z tego troch
ę
zadowolony. Z cał
ą
pewno
ś
ci
ą
bardzo wiele zaprz
ą
ta ci głow
ę
.
Draco potrz
ą
sn
ą
ł głow
ą
. Nadal bardzo pragn
ą
ł,
ż
eby całe to rozklejanie si
ę
w ogóle nie miało miejsca.
- Tak s
ą
dz
ę
– wymamrotał. Skierował si
ę
w stron
ę
lochów Slytherinu, ale nagle odwrócił si
ę
w stron
ę
odgłosu kroków Harry’ego. – Hej, Potter?
- Tak?
- Dzi
ę
ki. Za lot, za wysłuchanie, za to,
ż
e pozwoliłe
ś
mi si
ę
zobaczy
ć
.
- Drobiazg.
-------------------------------------------------------------------------------
Lepiej jest dwom ni
ż
jednemu, gdy
ż
maj
ą
dobry zysk ze swej pracy. Bo gdy upadn
ą
, jeden podniesie
drugiego. Lecz samotnemu biada, gdy upadnie, a nie ma drugiego, który by go podniósł.
~Ksi
ę
ga Koheleta 4:9-11
*oryg. Loop-the-loops
Rozdział 6
My
ś
li
The thoughts of the day become the dreams of the night
~ Chinese proverb
Harry patrzył, jak Draco przechodzi przez klatk
ę
schodow
ą
, pod
ąż
aj
ą
c za swoj
ą
mał
ą
naprowadzaj
ą
c
ą
kulk
ą
, a potem wspi
ą
ł si
ę
po swoich stopniach do wie
ż
y Gryffindoru. Na jego szcz
ęś
cie, schody
postanowiły dzi
ś
pozosta
ć
w swojej zwykłej pozycji – był zbyt zaj
ę
ty my
ś
leniem o tym, czego do
ś
wiadczył,
ż
eby zwraca
ć
jak
ą
kolwiek uwag
ę
na to, dok
ą
d idzie. Zamiast tego pozwolił swoim stopom automatycznie
wybiera
ć
kierunki, a
ż
dotarł do znajomego portretu Grubej Damy.
- Hasło?
- D
ż
ubd
ż
ub ptakoj
ę
k*.
Portret odchylił si
ę
w tył.
Ś
ciana
ś
wiatła i d
ź
wi
ę
ku, która powitała Harry’ego, prawie go przewróciła.
Impreza. Zupełnie zapomniał. Spojrzał w dół i troch
ę
zaskoczyło go,
ż
e nadal jest w swoich szatach do
Quidditcha. Gra wydawała si
ę
odby
ć
tak dawno…
- Harry, gdzie
ś
ty był? – Ron podbiegł do niego, kiedy właził przez dziur
ę
od portretu. – Impreza trwa ju
ż
całe wieki!
- Co…? Och, ja… eee… co
ś
mi wypadło i musiałem si
ę
tym zaj
ąć
.
Brwi Rona zmarszczyły si
ę
z trosk
ą
.
- Co
ś
ci wypadło? Wszystko w porz
ą
dku?
- Tak, tak, nic mi nie jest. Po prostu musiałem co
ś
zrobi
ć
i trwało to dłu
ż
ej ni
ż
my
ś
lałem, przepraszam. –
u
ś
miechn
ą
ł si
ę
lekko. – Ale ju
ż
jestem. Daj mi tylko minut
ę
na wydostanie si
ę
z tego pancerza, dobra?
- No jasne – Ron zlustrował go z góry na dół, lekko marszcz
ą
c brwi. – Tak, lepiej id
ź
si
ę
przebra
ć
. Jeste
ś
pewny,
ż
e wszystko w porz
ą
dku? Wygl
ą
dasz na wyko
ń
czonego.
Harry zbył go machni
ę
ciem r
ę
ki.
- Nic mi nie jest. Wróc
ę
za minut
ę
. – wspi
ą
ł si
ę
po schodach do swojego dormitorium, słysz
ą
c krzyki Rona
„Hej, wszyscy! Harry w ko
ń
cu przybył!” i odpowiadaj
ą
ce mu wrzaski rado
ś
ci odbijaj
ą
ce si
ę
echem w
pokoju wspólnym. Upu
ś
cił miotł
ę
i przebrał si
ę
tak szybko, jak tylko mógł, a potem poszedł do łazienki, by
ochlapa
ć
twarz wod
ą
. Zatrzymał si
ę
jednak na widok swojego odbicia w lustrze, uwa
ż
nie przygl
ą
daj
ą
c si
ę
swoim rysom. Co widział Draco, kiedy go dotkn
ą
ł? Z zamkni
ę
tymi oczami przesun
ą
ł mokrymi palcami po
twarzy, przypominaj
ą
c sobie dotyk drugiego chłopaka. Woda na jego dłoniach przypomniała mu, jak starł
z policzków Draco kilka mimowolnych łez, a pó
ź
niej o kompletnym załamaniu tamtego, którego był
ś
wiadkiem.
Z pokoju wspólnego podniósł si
ę
gło
ś
niejszy ryk
ś
miechu, przerywaj
ą
c jego zadum
ę
. Racja. Impreza.
Otrz
ą
sn
ą
wszy si
ę
z my
ś
li, Harry osuszył swoje dłonie i twarz, przesun
ą
ł raz szybko grzebieniem po
włosach i po
ś
pieszył po schodach w dół.
Osaczono go w tej samej minucie, w której pojawił si
ę
w pokoju wspólnym. „
Ś
wietna gra, Harry!”, „Harry,
uratowali
ś
my dla ciebie troch
ę
słodyczy od Mamy!”, „Harry, wła
ś
nie omawiamy najwa
ż
niejsze momenty:
opowiedz nam o tym skr
ę
cie z korkoci
ą
giem pod koniec gry.” Kto
ś
rzucił mu przemycon
ą
butelk
ę
kremowego piwa, kto
ś
inny wcisn
ą
ł mu w dłonie wi
ę
cej jedzenia. Mimo
ż
e impreza trwała ju
ż
od jakiego
ś
czasu, powrót brakuj
ą
cego gracza w jaki
ś
sposób napełnił Gryfonów now
ą
energi
ą
. Zorientował si
ę
,
ż
e
jest ci
ą
gany od jednej grupy do drugiej, dyskutuje o grze, unika fajerwerków Filibustera i przyjmuje raczej
rozchichotane wyrazy podziwu od grupy trzeciorocznych dziewczyn.
Jednak
ż
e jego umysł w ogóle nie skupiał si
ę
na
ś
wi
ę
towaniu i prawie niemo
ż
liwe wydawało mu si
ę
zaanga
ż
owanie w jakikolwiek rodzaj spójnej konwersacji, maj
ą
c tyle my
ś
li przetaczaj
ą
cych si
ę
przez
mózg. Strz
ą
sn
ą
wszy z siebie dziewcz
ę
ta, ze
ś
lizgn
ą
ł si
ę
na krzesło i usiadł, poci
ą
gaj
ą
c długi łyk swojego
kremowego piwa. Patrzył, jak współmieszka
ń
cy jego domu
ś
miej
ą
si
ę
i rozmawiaj
ą
, przedstawiaj
ą
c sob
ą
obraz idealnej rado
ś
ci, i zamiast tego pomy
ś
lał o pewnym chłopcu, który płakał z rozpaczy.
Przypuszczał ju
ż
wcze
ś
niej,
ż
e Draco tłumi swoje emocje, ale nigdy by nie pomy
ś
lał, jak bardzo
gwałtownie zachowa si
ę
, kiedy w ko
ń
cu p
ę
knie. To był moment zupełnej słabo
ś
ci. W
ą
tpił,
ż
e ktokolwiek
kiedy
ś
widział – albo jeszcze zobaczy – t
ę
stron
ę
Draco. Chocia
ż
Harry podejrzewał te
ż
,
ż
e to on sam,
poprzez zabranie go lata
ć
, niechc
ą
cy spowodował p
ę
kni
ę
cie i w efekcie rozpad tej tamy. Nadal czuł si
ę
ogłuszony faktem,
ż
e był tam i wzi
ą
ł w tym udział. I je
ś
li miał by
ć
ze sob
ą
szczery, raczej si
ę
cieszył,
ż
e
Ś
lizgon powiedział mu, jak si
ę
czuje. Przynajmniej troch
ę
.
Cała ta sytuacja wzi
ę
ła Harry’ego kompletnie z zaskoczenia. Draco bywał wkurzony ju
ż
przedtem, jak
wtedy, kiedy kłócili si
ę
przy jeziorze, ale zawsze panował nad swoimi emocjami. Tym razem jednak
załamał si
ę
całkowicie i z pocz
ą
tku Harry nie wiedział, co powinien był powiedzie
ć
czy zrobi
ć
. Gdyby to
była Hermiona, zamkn
ą
łby j
ą
w u
ś
cisku. Gdyby Ron, natychmiast poło
ż
yłby mu r
ę
k
ę
na ramieniu. Ale
Draco był inny – nadal emitował t
ę
niebezpieczn
ą
aur
ę
dumy, barier
ę
ochronn
ą
, która nie zapraszała do
dotyku nawet pod wpływem skrajnych emocji. A bior
ą
c pod uwag
ę
to,
ż
e musiał wyrzuci
ć
z siebie tak
du
ż
o, lepszym pomysłem wydawało si
ę
po prostu pozwoli
ć
mu kontynuowa
ć
i zbli
ż
y
ć
si
ę
dopiero potem.
- Hej, Harry, zobacz! Wła
ś
nie sko
ń
czyłem wywoływa
ć
zdj
ę
cia z gry. – Colin Creevey stał koło łokcia
Harry’ego ze stosikiem fotografii w dłoni. Harry, który patrzył gdzie
ś
w ogie
ń
, zagubiony w my
ś
lach,
podskoczył na d
ź
wi
ę
k głosu młodszego chłopca.
- Hmm? Och, to super, Colin – powiedział nieobecnym tonem. Z wysiłkiem skupił uwag
ę
na zdj
ę
ciach. –
To co, poogl
ą
damy je?
Promieniej
ą
c, Colin pokazał mu obrazy. Mały entuzjasta aparatu opanował ostatecznie skomplikowany
proces czarodziejskiej fotografii na trzecim roku i zaledwie rok pó
ź
niej dorobił si
ę
tym sposobem posady
oficjalnego fotografa dru
ż
yny.
- My
ś
l
ę
,
ż
e ta jest najlepsza – ekscytował si
ę
, wyławiaj
ą
c jedn
ą
ze sosu i kład
ą
c j
ą
na wierzchu. Było to
zbli
ż
enie Harry’ego pod koniec gry, efekt zoomu Colina. Zobaczył, jak jego fotograficzne ja zmarszczyło
brwi z koncentracj
ą
, a potem rozlu
ź
niło si
ę
i u
ś
miechn
ę
ło szeroko z triumfem, kiedy złapał znicza.
- Bardzo ładne – wymamrotał, po
ś
piesznie przerzucaj
ą
c pozostałe zdj
ę
cia. Zbli
ż
enia nadlatuj
ą
cych graczy
interesowały go mniej ni
ż
wi
ę
ksze zdj
ę
cia tłumu; prawdopodobnie które
ś
mogłoby wskaza
ć
, w którym
momencie gry pojawił si
ę
Draco. Niestety,
ż
adne z uj
ęć
Colina nie było skierowane we wła
ś
ciw
ą
stron
ę
.
Ukrywaj
ą
c swoje rozczarowanie, Harry przykleił u
ś
miech do twarzy i pochwalił młodszego chłopca, a
potem obserwował, jak z powrotem przedziera si
ę
przez tłumy, by podzieli
ć
si
ę
swoimi skarbami z reszt
ą
członków dru
ż
yny.
Kiedy Colin odszedł, pomy
ś
lał o zdj
ę
ciu samego siebie z przybli
ż
enia, w szczególno
ś
ci o ró
ż
nych
wyrazach twarzy, wy
ś
wietlonych na fotografii. Przypomniał sobie, jak Draco po raz pierwszy dotkn
ą
ł go,
by udowodni
ć
,
ż
e mo
ż
e powiedzie
ć
, jaki wyraz twarzy przybrał Harry. To było do
ś
wiadczenie czysto
akademickie, ale jego wpływ na Harry’ego był uderzaj
ą
cy. Drugi raz… dzisiaj… było tam jeszcze co
ś
zupełnie innego. I chocia
ż
to on sam go zainicjował, kład
ą
c r
ę
k
ę
Draco na swoim policzku, nadal czuł,
ż
e
na sam
ą
my
ś
l łapie nagły wdech.
Ale nic nie przygotowało go na to, jakim uczuciem b
ę
dzie samemu dotkn
ąć
Draco. Okr
ąż
anie rysów jego
twarzy z zamkni
ę
tymi oczami było zdumiewaj
ą
co intymnym do
ś
wiadczeniem. Odkrywał ró
ż
ne rzeczy o
twarzy, o której my
ś
lał,
ż
e zna j
ą
tak dobrze; twarzy, w któr
ą
warczał jako młodszy chłopiec i uwa
ż
nie
obserwował nad ksi
ąż
kami i piórami przez kilka ostatnich miesi
ę
cy. Jego oczy mówiły mu,
ż
e skóra Draco
była blada,
ż
e jego usta mogły by
ć
uformowane w co
ś
innego ni
ż
szyderstwo,
ż
e te szare oczy nadal
uderzały, pomimo swojej pustki. Ale jego palce powiedziały mu o małym odchyleniu w jego nosie, i jak
drobne były jego rz
ę
sy, i jak ciepły i
ż
ywy był nadal on sam, pod cał
ą
swoj
ą
powierzchown
ą
pow
ś
ci
ą
gliwo
ś
ci
ą
. Efekt ko
ń
cowy był intensywny, w jaki
ś
sposób bardziej osobisty ni
ż
załamanie
emocjonalne, którego
ś
wiadkiem był Harry. Kiedy Harry poło
ż
ył dło
ń
na policzku Draco, zwalczył nagł
ą
ch
ęć
, by si
ę
pochyli
ć
i pocałowa
ć
drugiego chłopca; to sprawiało wra
ż
enie naturalnej kolei rzeczy, któr
ą
powinno si
ę
zachowa
ć
.
Potrz
ą
sn
ą
ł głow
ą
, upominaj
ą
c si
ę
. Miał wtedy zamkni
ę
te oczy – mógł dotyka
ć
ka
ż
dego. Ka
ż
dej
dziewczyny, ka
ż
dego chłopaka. Nie było
ż
adnego powodu, by my
ś
le
ć
,
ż
e w tym nagłym pragnieniu co
ś
było. Oczywi
ś
cie, gdyby jego oczy były otwarte, gdyby widział, kogo dotyka, nie pomy
ś
lałby o niczym
takim.
Harry my
ś
lał ju
ż
wcze
ś
niej o całowaniu, seksie i innych tego typu czynno
ś
ciach – pod tym wzgl
ę
dem był
normalnym nastoletnim chłopcem. Ale w wi
ę
kszo
ś
ci odbywało si
ę
to przy okazji
ś
miechu, chwil zło
ś
liwo
ś
ci
ze swoimi przyjaciółmi (głównie płci m
ę
skiej), słuchaj
ą
c o ich wyczynach albo dokuczaj
ą
c im co do tych
przyszłych. Pocałował kilka dziewczyn tu i tam, ale nigdy nie czuł koszmarnie silnego pragnienia, by
samemu i
ść
du
ż
o dalej. Przypuszczał,
ż
e mo
ż
e by
ć
lekko opó
ź
niony, mentalnie wzruszaj
ą
c ramionami. W
jaki
ś
sposób realia
ż
ycia sprawiały wra
ż
enie mie
ć
wy
ż
sz
ą
warto
ść
ni
ż
jakiekolwiek romantyczne relacje.
Przez lata podziwiał kilka dziewczyn, a raz nawet chłopaka – obro
ń
c
ę
Ravenclawu o imieniu Benjamin,
który uko
ń
czył szkoł
ę
rok temu. Harry, jednak
ż
e, przypisał to podziwowi dla sposobu, w jaki drugi chłopak
grał, i nigdy długo nad tym nie my
ś
lał.
To, co poczuł wcze
ś
niej z Draco, było czym
ś
zupełnie innym. Ale mimo to nie oznaczało tak naprawd
ę
,
ż
e
chciał go pocałowa
ć
, prawda? Mo
ż
e jego ciało było po prostu zdezorientowane sposobem, w jaki Draco
przycisn
ą
ł si
ę
tak blisko do niego w czasie lotu…
- Harry, wszystko w porz
ą
dku?
- Hmmm? – spojrzał w zmartwion
ą
twarz Hermiony, a potem si
ę
rozejrzał. Impreza powoli zanikała i wielu
uczniów pojawiło si
ę
z powrotem z ksi
ąż
kami, zostawiaj
ą
c tylko kilka niereformowalnych osób w rogu, by
dalej paplały o zwyci
ę
stwie dru
ż
yny. Zauwa
ż
ył Rona, który zmierzał w ich stron
ę
, rozpakowuj
ą
c jedn
ą
z
ostatnich ocalałych czekoladowych
ż
ab.
- Cały czas pocierasz usta; przeszkadzaj
ą
ci twoje wargi? – zapytała. – Mam jeszcze garnuszek tego
balsamu, który dała mi pani Pomfrey, je
ż
eli ci
ę
przewiało.
Harry po
ś
piesznie zabrał palce z ust, po których najwyra
ź
niej nie
ś
wiadomie je przesuwał.
- Nie, Hermiono, nic mi nie jest. Po prostu si
ę
zamy
ś
liłem.
- Jeste
ś
pewny?
Roze
ś
miał si
ę
lekko.
- Brzmisz jak Ron. Tak, jestem pewny.
- Kto brzmi jak Ron? – zapytał Ron.
- Najwyra
ź
niej ja – odparła Hermiona. – Czy
ż
by
ś
pytał go wcze
ś
niej, czy wszystko w porz
ą
dku?
Ron wzruszył ramionami.
- Wygl
ą
dał na troch
ę
wyko
ń
czonego, to wszystko. – spojrzał na Harry’ego. – Jaki
ś
problem, kumplu?
Ostatnio nie mówisz zbyt wiele.
- Wszystko w porz
ą
dku. Naprawd
ę
. Po prostu kilka rzeczy mnie zastanawia, ale to nic, czym powinni
ś
cie
si
ę
martwi
ć
. – Harry przeci
ą
gn
ą
ł si
ę
. – Ale jestem te
ż
wyko
ń
czony. My
ś
l
ę
,
ż
e pójd
ę
wcze
ś
niej do łó
ż
ka.
Hermiona uniosła brew.
- A co z kolacj
ą
?
- Przecie
ż
wiesz,
ż
e prawie nigdy nie schodzimy na kolacj
ę
po zwyci
ę
stwie, za du
ż
o jedzenia jest na
imprezie – odparł Ron.
Hermiona, k
ą
tem oka łowi
ą
c zmia
ż
d
ż
one opakowanie
ż
aby w jego r
ę
ce, niech
ę
tnie przyznała mu racje.
- A poza tym – dodał Harry – je
ś
li obudz
ę
si
ę
pó
ź
niej i czego
ś
zechc
ę
, zawsze mog
ę
zakra
ść
si
ę
na dół i
poprosi
ć
skrzaty domowe.
- One te
ż
potrzebuj
ą
snu – Hermiona prychn
ę
ła automatycznie, a potem przewróciła oczami. – Tak, wiem.
„Ale one lubi
ą
nas obsługiwa
ć
.” – jej ton na
ś
ladował to, co on i Ron przez lata tyle razy próbowali
zaznaczy
ć
. –
Ś
wietnie, id
ź
wi
ę
c. Wygl
ą
dasz na troch
ę
zm
ę
czonego. – znowu spojrzała na niego z trosk
ą
.
– Jeste
ś
pewien,
ż
e wszystko w porz
ą
dku?
- Tak – powtórzył stanowczo. – po prostu to był długi dzie
ń
. Zobaczymy si
ę
rano, ok? – i z u
ś
miechem, by
rozproszy
ć
obawy przyjaciół, Harry zwlókł si
ę
z krzesła i wszedł po schodach do swojego pokoju. To nie
było kłamstwo - naprawd
ę
był zm
ę
czony. Wszystkie te emocjonalne wzloty i upadki dzisiejszego dnia:
najpierw zwyci
ę
stwo z Ravenclawem i latanie w duecie z Draco, potem patrzenie bezradnie, jak
Ś
lizgon
si
ę
załamał, a na ko
ń
cu wzajemny dotyk, pozostawiły go wyczerpanym.
Wrócił na gór
ę
i ze znu
ż
eniem wyci
ą
gn
ą
ł pi
ż
am
ę
, szykuj
ą
c si
ę
do łó
ż
ka. Ale nagle, w
ś
rodku
rozsznurowywania butów, zatrzymał si
ę
. „Nie wiesz, jak to jest”, usłyszał echo głosu Draco w swojej
głowie. I była to prawda – nie miał poj
ę
cia, jak to było by
ć
ś
lepym. Nawet pomimo tego,
ż
e Harry nie mógł
funkcjonowa
ć
dobrze bez swoich okularów, nadal widział przynajmniej nieostre kształty i mógł mniej
wi
ę
cej powiedzie
ć
, co ogólnie dzieje si
ę
wokół niego. Zdj
ą
ł swoje buty i popatrzył na nie. Jak trudne
byłoby, tak naprawd
ę
, wykona
ć
proste zadanie rozebrania si
ę
i wej
ś
cia do łó
ż
ka bez u
ż
ycia wzroku?
Nagle zdecydował,
ż
e spróbuje, zaciskaj
ą
c oczy. Jak na ironi
ę
, nadrz
ę
dn
ą
kwesti
ą
stało si
ę
zdj
ę
cie
okularów,
ż
eby o nic nie zahaczyły, kiedy b
ę
dzie
ś
ci
ą
gał ubranie. Zsuni
ę
cie ich było łatwe, ale musiał
pomaca
ć
teren dookoła,
ż
eby znale
źć
swoj
ą
szafk
ę
, na któr
ą
mógł je bezpiecznie odło
ż
y
ć
. Teraz… gdzie
była jego pi
ż
ama? Przecie
ż
miał j
ą
minut
ę
temu – poło
ż
ył j
ą
na łó
ż
ku, prawda? Grzebi
ą
c nerwowo pod
zasłonami, przywalił goleni
ą
w ram
ę
. Auu!
Powieki Harry’ego, reaguj
ą
c na ból, natychmiast si
ę
rozwarły. I, z zamazanym widokiem czy bez,
natychmiast dostrzegł swoj
ą
pi
ż
am
ę
przerzucon
ą
przez kolumienk
ę
łó
ż
ka, gdzie j
ą
zostawił - ja
ś
niejsza
plama na purpurowej pierzynie. Tylko o stop
ę
dalej od miejsca, w którym szukał. Z westchnieniem
zako
ń
czył swoje przygotowania do snu jak zwykle, z otwartymi oczami. Był naprawd
ę
zbyt zm
ę
czony, by
spróbowa
ć
czego
ś
innego, ale nawet ta krótka lekcja… có
ż
… otworzyła mu oczy. Jego podziw dla Draco
wzrósł jeszcze bardziej.
Bo to było wła
ś
nie to, prawda? Podziw.
<*>*<*>*<*>
Draco spał przez wi
ę
kszo
ść
tego popołudnia, zm
ę
czony emocjonuj
ą
cym
dniem. Obudził si
ę
w porze kolacji i pierwszym, o czym pomy
ś
lał, było wysłanie wiadomo
ś
ci do skrzata
domowego, by przyniósł mu troch
ę
jedzenia.
Ciepło zarumieniło jego policzki na my
ś
l o tym, co powiedział Harry’emu, jak bardzo musiał on by
ć
tym
skr
ę
powany, i po prostu nie był pewien, czy b
ę
dzie mógł stan
ąć
z chłopakiem twarz
ą
w twarz tak szybko.
Nawet, pomimo tego,
ż
e siedzieli po przeciwnych stronach Wielkiej Sali, nadal byliby w jednym
pomieszczeniu, i o ile Harry nie zmienił swoich zwyczajów przez cztery ostatnie miesi
ą
ce, Gryfon zawsze
siedział twarz
ą
w jego stron
ę
. I wtedy przypomniał sobie gr
ę
. Wiedział,
ż
e wygrywaj
ą
ca dru
ż
yna raczej
rzadko pokazywała si
ę
na kolacji tego dnia, gdy
ż
byli zaj
ę
ci
ś
wi
ę
towaniem. Imprezy Slytherinu cz
ę
sto
ci
ą
gn
ę
ły si
ę
do pó
ź
nej nocy albo dopóki Snape nie przyszedł, by rzuci
ć
im piorunuj
ą
ce spojrzenie.
Decyduj
ą
c si
ę
zaryzykowa
ć
, Draco ze znu
ż
eniem wstał na nogi i przygładził włosy i ubranie, os
ą
dzany
przez swoje odbicie, przygryzaj
ą
c warg
ę
, kiedy przypomniał sobie swój wcze
ś
niejszy wybuch. „Potrzebuj
ę
pomocy ze wszystkim!”; ale wtedy, kiedy jego dłonie upewniły go, ze ka
ż
dy włos był dokładnie na swoim
miejscu, nagle zachichotał ze zm
ę
czeniem – porównuj
ą
c dotyk swoich gładkich pasm z dzikimi str
ą
kami
Harry’ego. On mógł przynajmniej wyszykowa
ć
si
ę
tak,
ż
eby wygl
ą
da
ć
odpowiednio. Z nieposłuszn
ą
szop
ą
Harry’ego nie pomogłoby nic, co mogło powiedzie
ć
jego odbicie.
Lekko pocieszony ta wizj
ą
, Draco zszedł na kolacj
ę
i zaj
ą
ł swoje zwykłe miejsce przy ko
ń
cu stołu. Pansy
pokierowała go do wieczornego gulaszu wieprzowego, rogalików i masła, i zjadł w ciszy, jak zwykle. Tego
wieczoru rozmowa dotyczyła, jak mo
ż
na si
ę
było spodziewa
ć
, gry, a dokładniej Krukonów, jako ze
nast
ę
pny grał z nimi Slytherin. Draco pocz
ą
tkowo zamierzał sko
ń
czy
ć
gulasz i wyj
ś
c tak szybko, jak to
mo
ż
liwe; był wyczerpany, a słuchanie rozmowy o Quidditchu, w który ju
ż
nigdy nie b
ę
dzie mógł zagra
ć
,
nadal było bardzo trudne. Ale wtedy usłyszał imi
ę
Harry’ego, wspomniane z typow
ą
ś
lizgo
ń
sk
ą
pogard
ą
, i
nagle pomy
ś
lał,
ż
e wolałby jednak zosta
ć
.
- Powinni
ś
my łatwo wygra
ć
. Nawet Potter zdołał j
ą
wyrolowa
ć
.
Uszy Draco podniosły si
ę
, kiedy jego współbiesiadnicy wspominali strz
ę
py gry, w jaki
ś
sposób czyni
ą
c j
ą
du
ż
o ja
ś
niejsz
ą
ni
ż
komentarze Deana Thomasa; by
ć
mo
ż
e było tak dlatego,
ż
e teraz mieli czas wolny, by
rozło
ż
y
ć
na cz
ęś
ci pierwsze prawie cał
ą
akcj
ę
, zamiast próbowa
ć
wyłapa
ć
główne punkty wtedy, kiedy
miały miejsce. Ignoruj
ą
c ci
ą
gły ból utraty, słuchał, jak imi
ę
Harry’ego wyłoniło si
ę
kilka razy, wyobra
ż
aj
ą
c
sobie Gryfona sun
ą
cego przez powietrze tak, jak pó
ź
niej robił to z Draco. Przypomniał sobie poczucie
Harry’ego pod swoj
ą
dłoni
ą
, spoconego i zamarłego w dreszczu emocji lotu, przypomniał sobie ciepło jego
ciała i sposób, w jaki do siebie pasowali. To było jakby byli jedn
ą
lataj
ą
c
ą
osob
ą
i, w poł
ą
czeniu z opisem
gry, jaki zapewnili mu jego współlokatorzy, prawie jakby mimo wszystko jednak grał w Quidditcha.
- Czy Potter tutaj jest? – zapytał nagle, przerywaj
ą
c zjadliw
ą
krytyk
ę
ś
cigaj
ą
cych Ravenclawu. Przy stole
zapanowała cisza. Draco przekl
ą
ł si
ę
za bezmy
ś
lno
ść
; od swojego powrotu nie wypowiedział do nikogo
wi
ę
cej ni
ż
dziesi
ę
ciu słów, a teraz pewnie wszyscy oni na niego patrzyli, nie tylko z powodu przemówienia,
ale tak
ż
e zadania tak dziwnego pytania.
- Eee… nie – powiedział kto
ś
(Malcolm Baddock, s
ą
dz
ą
c po głosie.) – prawie nikogo nie ma przy ich stole.
Pewnie wszyscy zostali na zwyci
ę
sk
ą
imprezow
ą
herbatk
ę
czy co
ś
. – wokół stołu rozległy si
ę
rozmaite
prychni
ę
cia. – Czemu pytasz?
- Z ciekawo
ś
ci – wzruszył ramionami, próbuj
ą
c brzmie
ć
lekcewa
żą
co. Tak czy owak, wła
ś
ciwie dlaczego
go to obchodziło? Ledwie pół godziny temu próbował unika
ć
Harry’ego. Przecie
ż
nie zamierzał nagle do
niego podej
ść
i… co? Znowu go dotkn
ąć
? Znowu polata
ć
we dwóch? Z cał
ą
pewno
ś
ci
ą
powinien wróci
ć
i
znowu pój
ść
spa
ć
,
ż
eby móc logicznie my
ś
le
ć
.
- Chciałby
ś
przypomnie
ć
Potterowi, jak go zmia
ż
d
ż
yłe
ś
ostatnim razem? – tym razem przemówił Blaise. –
To by go powstrzymało przed staniem si
ę
zbyt zarozumiałym.
Wi
ę
cej
ś
miechu dookoła stołu.
- Co
ś
w tym stylu – wymamrotał Draco, nadal dziwnie si
ę
czuj
ą
c, kiedy mówił do ludzi tak zwyczajnie po
całym tym czasie. Có
ż
, przypominał sobie ostatni raz, kiedy latał – tyle
ż
e z Harrym, nie przeciwko niemu.
Potem konwersacja znowu potoczyła si
ę
bez niego i słuchał ich paplania chwil
ę
dłu
ż
ej przed udaniem si
ę
do swojego pokoju. Chocia
ż
nadal było wcze
ś
nie, Draco był na tyle zm
ę
czony,
ż
e postanowił podarowa
ć
sobie wszelk
ą
nauk
ę
, któr
ą
mógłby si
ę
zaj
ąć
. Zamiast tego, wydobył swoj
ą
pi
ż
am
ę
, bezwypadkowo
przeszedł przez wieczorne rytuały i z powrotem wspi
ą
ł si
ę
na łó
ż
ko. My
ś
lał,
ż
e natychmiast zapadnie w
sen, ale odkrył,
ż
e w nieruchomo
ś
ci pokoju nie ma nic, co odwróciłoby jego uwag
ę
od przytłaczaj
ą
cych
prze
ż
y
ć
tego dnia. Jego łó
ż
ko nagle wydało mu si
ę
bardzo zimne i puste, i przez moment jego
osamotnienie i niedola zagroziły,
ż
e pochłon
ą
go raz jeszcze. Ale przełkn
ą
ł
ś
lin
ę
, przypomniał sobie
sposób, w jaki Harry pozwolił mu znowu si
ę
„zobaczy
ć
”. Sposób, w jaki si
ę
czuł, kiedy Harry dotkn
ą
ł jego
w odpowiedzi.
Nadal był zakłopotany przez załamanie si
ę
przed drugim chłopakiem. Wolałby raczej załama
ć
si
ę
w
samotno
ś
ci… wolałby raczej w ogóle si
ę
nie załamywa
ć
. Lecz, z wszystkimi swoimi zapewnieniami,
ż
e nie
cierpi polega
ć
na ludziach, i pomimo swojego zakłopotania, Draco musiał przyzna
ć
… był zadowolony,
ż
e
Harry pojawił si
ę
w jego
ż
yciu. W Gryfonie było ciepło, za
ż
yło
ść
, która przes
ą
czała si
ę
przez jego skór
ę
,
jakby przez cały czas dawał z siebie wszystko. Draco zorientował si
ę
,
ż
e odpowiada na to ciepło, pragn
ą
c
wi
ę
cej mimo swoich l
ę
ków.
I z r
ę
k
ą
owini
ę
t
ą
wokół poduszki,
ś
nił o lataniu.
<*>*<*>*<*>
Niedziela min
ę
ła dla Harry’ego do
ść
normalnie. Poszedł na
ś
niadanie z
Ronem i Hermion
ą
, potem zrobił z nimi troch
ę
pracy domowej, na wyra
ź
ne pro
ś
b
ę
Hermiony. Chocia
ż
wci
ąż
my
ś
lał o nadzwyczajnych wydarzeniach poprzedniego dnia, zdołał popracowa
ć
z Ronem nad ich
zadaniem z tarota na wró
ż
biarstwo bez wi
ę
kszego problemu.
- Okej, Sze
ść
Mieczy – powiedział Harry, pokazuj
ą
c kart
ę
w odczytaniu Rona – wskazuje specjaln
ą
wiedz
ę
– po raz kolejny zajrzał do swojej ksi
ąż
ki. – Kiedy ukryte powi
ą
zania stan
ą
si
ę
widoczne, z
zaskoczeniem zdasz sobie spraw
ę
z tego,
ż
e były aktywne przez cały czas. Musisz najpierw przestawi
ć
swój umysł, aby dokładnie zobaczy
ć
czynniki, które zwykle uwa
ż
asz za pewnik. Najwyra
ź
niej je
ś
li
spojrzysz w gł
ą
b siebie i przestudiujesz sytuacj
ę
, b
ę
dziesz wiedział, co zrobi
ć
, i masz ju
ż
ś
rodki, aby to
uczyni
ć
.
Ron j
ę
kn
ą
ł.
- I to ma mi pomóc odkry
ć
, czym si
ę
zaj
ąć
po uko
ń
czeniu szkoły? „Spogl
ą
danie w gł
ą
b siebie” jest mniej
wi
ę
cej tak łatwe, jak „relaksowanie wewn
ę
trznego oka” i wszystkie te inne głodne kawałki, którymi karmi
nas profesor Trelawney. – westchn
ą
ł, patrz
ą
c jak posta
ć
na karcie ta
ń
czy wokoło, wymachuj
ą
c broni
ą
. –
Có
ż
, przypuszczalnie je
ż
eli ju
ż
mam
ś
rodki, aby to uczyni
ć
, czymkolwiek to jest, my
ś
l
ę
,
ż
e spokojnie
mo
ż
emy wykluczy
ć
karier
ę
we wró
ż
biarstwie.
- Tak, to raczej bezpieczny zakład – roze
ś
miał si
ę
Harry, zbieraj
ą
c karty Rona. – Hmm… dobrze sobie
radzisz ze zwalczaniem byków i innych takich – pami
ę
tasz, kiedy miałe
ś
zamiar „ocali
ć
” mnie przed
Syriuszem? – dumał. – I wygl
ą
da na to,
ż
e uwielbiasz beznadziejne przypadki. Jak Armaty z Chudley.
Albo ja. – Ron, który ju
ż
miał zacz
ąć
broni
ć
Armat, roze
ś
miał si
ę
na ten komentarz z dezaprobat
ą
dla
samego siebie. – Mo
ż
e powiniene
ś
zaj
ąć
si
ę
OPCM, jak Lupin – sko
ń
czył Harry.
- Nie wiem – wzruszył ramionami rudy chłopak. – Czy to nie jest raczej twoja działka?
Harry skrzywił si
ę
.
- Wygl
ą
da na to,
ż
e zajmuj
ę
si
ę
tym wystarczaj
ą
co, czy chc
ę
, czy nie. My
ś
l
ę
,
ż
e raczej wolałbym nie
wybiera
ć
tego jako codzienn
ą
prac
ę
.
Ron podał mu tali
ę
i zacz
ą
ł tasowa
ć
.
- Nie zapomnij my
ś
le
ć
o swoim pytaniu – podpowiedział.
- Eee… dobra. Po prostu pomy
ś
l
ę
o zbli
ż
aj
ą
cych si
ę
zaj
ę
ciach – odpowiedział Harry wymijaj
ą
co. Nie był
do ko
ń
ca pewny, jak to uj
ąć
, ale miał na my
ś
li sytuacj
ę
z Draco. Podejrzewał,
ż
e chciał tylko mie
ć
lepsze
poj
ę
cie o tym, co si
ę
działo, i jak sobie z tym poradzi
ć
.
Podzielił karty tak, jak poinstruowała profesor Trelawney; Ron rozdał je i zacz
ą
ł pomaga
ć
Harry’emu
tłumaczy
ć
ich odczytanie.
- …no i, w miejscu Sytuacji – powiedział, w połowie drogi do ko
ń
ca – masz „
Ś
mier
ć
”.
- Trelawney byłaby zachwycona – odparł Harry, przewracaj
ą
c oczami. Obaj zacz
ę
li wertowa
ć
swoje
ksi
ąż
ki, „Wszystko Jest W Kartach: Tłumaczenie Tarota”, w poszukiwaniu tej konkretnej interpretacji.
- Huh. Prawd
ę
mówi
ą
c, mo
ż
esz mimo wszystko rozczarowa
ć
starego nietoperza – powiedział Ron po
chwili. – Wygl
ą
da na to,
ż
e ona nie ma w ogóle nic wspólnego ze
ś
mierci
ą
.
Harry przebiegł palcem wzdłu
ż
strony, czytaj
ą
c na głos:
- Id
ź
dalej i przyjmij nastawienie konieczne, by poradzi
ć
sobie z t
ą
now
ą
sytuacj
ą
. Karta
Ś
mierci w tej
pozycji sugeruje,
ż
e siła natury albo zmiana autorytetu mo
ż
e ci
ę
zmusza
ć
, by
ś
zmienił swoje
przyzwyczajenia zwi
ą
zane z robieniem ró
ż
nych rzeczy.
Ron u
ś
miechn
ą
ł si
ę
szeroko.
- Widzisz? O ile „zmie
ń
swój sposób robienia ró
ż
nych rzeczy” nie oznacza „nie b
ę
dziesz mógł zrobi
ć
nic,
bo b
ę
dziesz martwy”, nie masz si
ę
czym martwi
ć
.
Chłopcy roze
ś
miali si
ę
ponownie, a potem próbowali dopasowa
ć
interpretacje do reszty kart.
- Czyli, eee… zmiana, cierpliwo
ść
i odpowiedzialno
ść
, i co
ś
, co najwyra
ź
niej oznacza zarówno szcz
ęś
cie,
jak i potrzeb
ę
dalszej pracy w d
ąż
eniu do szcz
ęś
cia – powiedział Harry, przegl
ą
daj
ą
c rezultaty. – Bóg
jeden wie, w jaki sposób uda mi si
ę
to poskłada
ć
w jaki
ś
rodzaj sensownego wypracowania.
- Taa. A co z moim? Kozioł ofiarny, praca zespołowa, „ ju
ż
masz to w sobie” i troch
ę
innego badziewia. Ma
to mniej wi
ę
cej tyle sensu, co ta cała tyromancja*, której musieli
ś
my si
ę
nauczy
ć
w zeszłym semestrze.
Nie mogłem potem spojrze
ć
na kawałek sera przez całe tygodnie. Ugh.– mówi
ą
c, wyci
ą
gał paczk
ę
kart do
Eksploduj
ą
cego Durnia. – Co powiesz na partyjk
ę
, zanim ruszymy dalej? Nie było okazji przez wieki.
- Chłopaki! – wtr
ą
ciła si
ę
Hermiona, patrz
ą
c na nich znad góry swoich prac.– Podobno mieli
ś
cie
pracowa
ć
.
- My pracujemy – zapewnił Ron, całkowicie niewinnie. – Tylko zrobili
ś
my sobie krótk
ą
przerw
ę
. Wiesz,
ż
eby przeczy
ś
ci
ć
nasze wewn
ę
trzne oko, zanim napiszemy nasze wypracowania. – Hermiona przewróciła
oczami. – A poza tym – ci
ą
gn
ą
ł – zawsze mo
ż
emy powiedzie
ć
profesor Trelawney,
ż
e siedzieli
ś
my nad
kartami całe popołudnie. Po prostu nie powiemy, którymi kartami.
- Och, no dobrze – westchn
ę
ła. – Ale lepiej niech to b
ę
dzie jedna albo dwie gry. Nadal mam zamiar
sprawdzi
ć
wasze prace jeszcze dzi
ś
wieczór, zanim je oddacie, wi
ę
c mam nadziej
ę
,
ż
e zamierzacie je
sko
ń
czy
ć
do kolacji. Chc
ę
te
ż
powtórzy
ć
kilka pyta
ń
do OWUTEMów z zielarstwa praktycznego.
Ron skrzywił si
ę
.
- Ale ja miałem po kolacji spotka
ć
si
ę
z Mandy!
- Ronaldzie Weasley, twoja dziewczyna mo
ż
e i jest Krukonk
ą
, ale nawet przez minut
ę
nie wierzyłam,
ż
e
masz zamiar wieczorem si
ę
z ni
ą
uczy
ć
– Hermiona spojrzała na niego ostro. – I dobrze wiesz,
ż
e
OWUTEMy si
ę
zbli
ż
aj
ą
: musimy si
ę
przygotowa
ć
!
Ron poddał si
ę
i westchn
ą
ł, rozdaj
ą
c karty do Eksploduj
ą
cego Durnia z entuzjazmem odrobin
ę
mniejszym
ni
ż
ten, który okazywał kilka minut wcze
ś
niej.
- Rozchmurz si
ę
– powiedział przyjacielowi Harry, kiedy zacz
ę
li gra
ć
. – Przynajmniej zobaczysz j
ą
na
kolacji.
Sam te
ż
nie mógł si
ę
doczeka
ć
kolacji. Jego ostatnie zerkni
ę
cie na Draco w porze obiadowej nagle
wydawało si
ę
mie
ć
miejsce wieki temu.
<*>*<*>*<*>
Draco sp
ę
dził cały dzie
ń
w tym samym co zwykle pokoju w bibliotece, pracuj
ą
c nad zadaniem domowym z
numerologii i robi
ą
c wst
ę
pn
ą
powtórk
ę
z trudniejszych przedmiotów. Bez Harry’ego pokój był opustoszały i
zdał sobie spraw
ę
, ze nadal pół ucha miał skierowane na zewn
ą
trz, aby usłysze
ć
kroki Gryfona, nawet
mimo
ż
e wiedział,
ż
e tego dnia chłopak b
ę
dzie w swoim pokoju wspólnym.
ś
eby odwróci
ć
od tego swoj
ą
uwag
ę
, rzucił si
ę
w wir pracy, w ko
ń
cu odpływaj
ą
c, kiedy jego
ż
oł
ą
dek zacz
ą
ł zrz
ę
dzi
ć
.
- Tempus – wymamrotał, wskazuj
ą
c ró
ż
d
ż
k
ą
na zegarek.
- Osiemnasta-pi
ęć
dziesi
ą
t – zaczarował swoje zegarki, aby u
ż
ywały dwudziestoczterogodzinnego
czasomierza, bo nie mógł u
ż
ywa
ć
obecno
ś
ci lub braku
ś
wiatła dziennego, by oddzieli
ć
dziewi
ą
t
ą
rano od
dziewi
ą
tej wieczorem.
Czas na kolacj
ę
– i szansa, by nareszcie zrobi
ć
sobie przerw
ę
. Z ziewni
ę
ciem zasun
ą
ł krzesło i
przeci
ą
gn
ą
ł si
ę
, krzywi
ą
c z powodu obolałych mi
ęś
ni. Wczorajszy lot obudził bóle w jego plecach, nogach
i brzuchu; w mi
ęś
niach, których nie u
ż
ywał od wypadku. W zasadzie było to raczej miłe uczucie. Mo
ż
e
jednak mógłby poprosi
ć
Harry’ego,
ż
eby kiedy
ś
znowu zabrał go w gór
ę
. Mo
ż
e.
Schodz
ą
c w dół do Wielkiej Sali, pomy
ś
lał o kolacji poprzedniego wieczoru. Chocia
ż
nie miał zamiaru
przemówi
ć
, jego komentarz nie spotkał si
ę
ani z pogard
ą
, ani z lito
ś
ci
ą
; pomijaj
ą
c pocz
ą
tkow
ą
pauz
ę
, jego
najbli
ż
si współbiesiadnicy odpowiedzieli raczej normalnie. Mo
ż
e Harry miał racj
ę
, by
ć
mo
ż
e rzeczywi
ś
cie
niepotrzebnie si
ę
odizolował. Mo
ż
e nie był ju
ż
dłu
ż
ej widziany jako pełny pot
ę
gi lider, ale nawet mniej
istotni
Ś
lizgoni mieli jakich
ś
kompanów. Nie czuł si
ę
wystarczaj
ą
co komfortowo, by mówi
ć
dzisiaj zarówno
podczas
ś
niadania jak i obiadu, ale pomy
ś
lał, zach
ę
cony wzrostem samotno
ś
ci z powodu braku
Harry’ego,
ż
e teraz mo
ż
e spróbowa
ć
ponownie.
Usiadł na swoim zwykłym miejscu przy ko
ń
cu, jedz
ą
c kurczaka i pasztetow
ą
, i słuchał. Tym razem,
jednak
ż
e, słuchał po to, by wzi
ąć
w tym udział, uwa
ż
niej ni
ż
jako outsider, czyli w sposób, w jaki czynił to
przez te wszystkie miesi
ą
ce, kiedy całkowicie zamkn
ą
ł si
ę
w sobie.
- W przyszły weekend jest wizyta w Hogsmeade – pisn
ą
ł chłopiec kilka siedze
ń
dalej. – Kto idzie? – Draco
nie mógł od razu umiejscowi
ć
głosu; prawdopodobnie jeden z młodszych uczniów. Ale była to dla niego
wa
ż
na informacja: nie mog
ą
c zobaczy
ć
notatki o Hogsmeade i nie maj
ą
c nikogo, kto by mu powiedział o
tym,
ż
e notatka tam jest, to wyj
ś
cie było pierwszym, o którym wiedział.
Dał si
ę
słysze
ć
chór głosów, wskazuj
ą
cych swoje plany na weekendowy wypad.
- Nie ja – zrz
ę
dził Blaise tu
ż
za Draco. – Pieprzone OWUTEMy. Musz
ę
zacz
ąć
powtarza
ć
.
- Och, no dalej, Blaise – namawiała Pansy z drugiej strony stołu. – Na pewno mo
ż
esz po
ś
wi
ę
ci
ć
jeden
dzie
ń
.
Draco przypuszczał,
ż
e Blaise musiał potrz
ą
sn
ąć
głow
ą
, bo ci
ą
gn
ą
ł bez słownej odmowy.
- Zwiałem ju
ż
ze zbyt wielu weekendów tego semestru. Ojciec mówi,
ż
e mo
ż
e załatwi
ć
mi dobr
ą
prac
ę
,
je
ś
li si
ę
sprawdz
ę
z ocenami: miejsce, gdzie mog
ę
zarobi
ć
kup
ę
galeonów, i, jak mówi, szybko si
ę
porusza
ć
. Wi
ę
c – westchn
ą
ł – musz
ę
si
ę
uczy
ć
. W tym semestrze jest całkiem sporo materiału, którego
zupełnie nie rozumiem.
- A wy, chłopaki? – zapytała Pansy.
Do których „chłopaków” mówiła, natychmiast stało si
ę
jasne.
- Nie wiem – nadeszło powolne cedzenie Crabbe’a. – Mo
ż
e b
ę
d
ę
potrzebował wi
ę
cej kwachów. Ty,
Goyle?
- Taa. Karaluchowy blok sko
ń
czył si
ę
wieki temu. No i w pubie b
ę
d
ą
te
ż
dziewczyny.
Draco praktycznie słyszał, jak oblizuje si
ę
z po
żą
daniem. Współczuł jakimkolwiek dziewczynom, które
mogłyby si
ę
znajdowa
ć
na złym ko
ń
cu niezdarnych dłoni Goyla. Jakimi dziwkami by nie były, nie
zasługiwały na to.
- A co z tob
ą
, Pansy? – wst
ę
pnie zaryzykował Draco. – Wybierasz si
ę
?
- Och, nie wiem – odpowiedziała. – Mo
ż
e pójd
ę
na chwil
ę
, ale przez zeszłe cztery lata byli
ś
my tam tyle
razy,
ż
e to si
ę
robi raczej nudne, nie s
ą
dzisz?
Draco wzruszył ramionami w sposób, który miał nadziej
ę
,
ż
e wygl
ą
dał wymijaj
ą
co. Tak, by
ć
mo
ż
e widział
ju
ż
wszystko, ale te
ż
nie wyobra
ż
ał sobie znale
źć
wiele do roboty teraz, kiedy nie widział w ogóle.
- Pewnie te
ż
b
ę
d
ę
si
ę
uczył – powiedział, zastanawiaj
ą
c si
ę
, czy Harry zostanie, czy raczej wyjdzie razem
z innymi swoimi przyjaciółmi.
- Hmmm… - odpowiedziała Pansy. – Nie planowałam jeszcze wielu powtórek. Hej, Blaise – za
ż
artowała. –
Czy twój ojciec ma jeszcze inne prace do zaoferowania? Te
ż
chciałabym tak
ą
pozycj
ę
, wiec mog
ę
pokaza
ć
si
ę
tam ze swoj
ą
starsz
ą
siostr
ą
.
- Sorry, Pans, rad
ź
sobie sama. Tak czy inaczej, jakbym zamierzał pozwoli
ć
ci ubiega
ć
si
ę
o moj
ą
prac
ę
–
parskn
ą
ł Blaise. – Pewnie by
ś
my si
ę
pozabijali.
- Bo
ż
e, jakim bukietem przegranych stali
ś
my si
ę
wszyscy – wtr
ą
ciła si
ę
Millicenta swoim
charakterystycznym nosowym j
ę
kiem. – Swego czasu wszyscy pokazaliby
ś
my temu miastu, kto rz
ą
dzi
szkoł
ą
, troch
ę
nimi wstrz
ą
sn
ę
li. A teraz patrzcie. Mole ksi
ąż
kowe i po
ż
eracze łakoci.
- I dziewczyn – zadudnił Goyle.
- Cokolwiek – odpowiedziała lekcewa
żą
co Millicenta. – Spójrzcie tam. Zało
żę
si
ę
,
ż
e nawet ci porz
ą
dniccy
Gryfoni bawi
ą
si
ę
teraz lepiej ni
ż
my. Widzicie, Idealny Potter i jego mali kumotrzy te
ż
si
ę
ś
miej
ą
, podczas
gdy my rozmawiamy tylko o szkole i pracy.
ś
ałosne.
Draco przygryzł warg
ę
w nagłej ch
ę
ci, by broni
ć
Harry’ego. Nie był to najlepszy sposób, by złagodzi
ć
swój
powrót do atmosfery społecznej Slytherinu. Mimo to, komentarz Millicenty ogrzał go w
ś
rodku; wiedział na
pewno,
ż
e Harry tu był, w tym samym pomieszczeniu co on. I nawet chocia
ż
nie siedzieli przy tym samym
stole, podejrzewał,
ż
e Harry siedzi twarz
ą
do niego, bior
ą
c pod uwag
ę
jego wcze
ś
niejsze zwyczaje i to,
ż
e
Millicenta mogła od razu powiedzie
ć
, co robi.
Kiedy jego współdomownicy zacz
ę
li si
ę
sprzecza
ć
o wy
ż
szo
ść
domowej dumy nad poszkolnymi
ambicjami, Draco powrócił do swojego posiłku i si
ę
u
ś
miechn
ą
ł.
_______________________________________________________________
My
ś
li za dnia staj
ą
si
ę
snami w nocy
- Chi
ń
skie przysłowie.
Rozdział 7
Nil
But love is blind, and lovers cannot see
The pretty follies that themselves commit
~ Shakespeare (The Merchant of Venice)
- Transforma furca.
Harry patrzył, jak Draco pracuje nad transmutowaniem skarpetki w widelec.
Ć
wiczyli „transmutacje
niepowi
ą
zane” - zamian
ę
przedmiotu w co
ś
zupełnie innego zarówno pod wzgl
ę
dem kształtu, jak i
sposobu zastosowania.
- Hmm… - wymamrotał Draco, przesuwaj
ą
c palcami wzdłu
ż
powstałego przedmiotu. – Wydaje si
ę
by
ć
okej. Tym razem zdecydowanie metalowy, z ostrymi z
ą
bkami. Czego nie zauwa
ż
am? –
Ś
lizgon zawsze
nalegał,
ż
e b
ę
dzie samodzielnie oceniał, czy transmutacja była kompletna, ale jednocze
ś
nie doceniał
działaj
ą
c
ą
par
ę
oczu, która obejmowała wszystkie aspekty.
- Có
ż
, nie jest to widelec do wełny, jak ten poprzedni. Ale nadal ma szlaczek w polo - Harry u
ś
miechn
ą
ł
si
ę
szeroko.
- Szlag. – Draco machni
ę
ciem ró
ż
d
ż
ki odwrócił zakl
ę
cie i przygotował si
ę
, by spróbowa
ć
ponownie.
Harry rozparł si
ę
na krze
ś
le, podczas gdy drugi chłopak powtarzał
ć
wiczenie. Jak dot
ą
d była to dobra
sesja naukowa. Był zadowolony,
ż
e wrócił do swojej rutyny z Draco po tej rozł
ą
ce. A
ż
dziwne, jak szybko
uczenie si
ę
ze
Ś
lizgonem stało si
ę
bardziej normalne ni
ż
nauka z jego własnymi współlokatorami.
Jego wzrok powoli przesun
ą
ł si
ę
na twarz Draco; oczy były stosunkowo oboj
ę
tne, jak zwykle, ale jego usta
były zaci
ś
ni
ę
te na znak koncentracji. Harry przypomniał sobie, jak poprzedniego wieczoru zamiast tego
wyrazu zobaczył u
ś
miech. Był wła
ś
nie w
ś
rodku wyja
ś
niania bardzo zakłopotanemu Neville’owi jak działa
telewizja,
ś
miej
ą
c si
ę
z tego, jak bł
ę
dne wnioski wyci
ą
gn
ą
ł on z mugolskiej ksi
ąż
eczki dla dzieci, kiedy
podczas jednego ze swoich zwykłych zerkni
ęć
na stół Slytherinu, zauwa
ż
ył go. Draco nie u
ś
miechał si
ę
cz
ę
sto – a przynajmniej nie w taki zrelaksowany, szczery sposób. Czasami dokuczał Harry’emu z
wymuszonym grymasem i okazjonalnie chichotał, ale wszystkie typowe u
ś
miechy zwykle zawierały w
sobie nut
ę
goryczy. Ten u
ś
miech był zupełnie rozlu
ź
niony i ogrzał Harry’ego przez cał
ą
Wielk
ą
Sal
ę
.
Jednocze
ś
nie znowu go zaniepokoił. W niedziel
ę
chłopak nie był emocjonalnie niestabilny tak, jak w
sobot
ę
, ale u
ś
miech miał na niego dokładnie taki sam wpływ. Mo
ż
e chodziło o rzadko
ść
widywania takiej
rzeczy? Z pewno
ś
ci
ą
był zadowolony,
ż
e Draco czuł si
ę
lepiej i
ż
e istniało co
ś
, co sprawiało,
ż
e si
ę
u
ś
miechał, cokolwiek to było.
- Teraz – głos Draco wdarł si
ę
w jego zadum
ę
. – Ten w jaki
ś
sposób sprawia wra
ż
enie troch
ę
ci
ęż
szego.
Czy to znaczy,
ż
e kolor te
ż
jest poprawny?
Harry nachylił si
ę
i wyj
ą
ł widelec ze szczupłych palców Draco.
- Tak, zupełnie metalowy – powiedział, obracaj
ą
c go w dłoniach. – Bez
ś
ladu polo, tweedu czy
czegokolwiek w tym rodzaju.
- Nareszcie! – mrukn
ą
ł Draco. – Cholera, ten przedmiot po wypadku stał si
ę
o wiele trudniejszy. Ju
ż
prawie zrezygnowałem na tyle,
ż
eby je
ść
widelcami we wzorki i w jaki
ś
sposób przekona
ć
McGonagall,
ż
e
wiem,
ż
e tak jest, i
ż
e tego chciałem.
Harry zacz
ą
ł si
ę
ś
mia
ć
, odwracaj
ą
c si
ę
, by spojrze
ć
na drugiego chłopaka. I wtedy przestał. Po wielu
przekle
ń
stwach i szarpaniu si
ę
z tym zadaniem, samozadowolenie na twarzy
Ś
lizgona stanowiło jasny
kontrast. Zamiast zaci
ś
ni
ę
cia, jego wargi rozci
ą
gn
ę
ły si
ę
w lekki u
ś
miech, ze
ś
ladem wymuszonego
grymasu z powodu swojego
ż
artu.
Pochylony tak blisko Draco, Harry poczuł nagł
ą
, nieodpart
ą
ch
ęć
, by wyci
ą
gn
ąć
si
ę
i dotkn
ąć
go znowu,
pogratulowa
ć
mu jego dokonania, i gdzie
ś
na granicy tej my
ś
li nadeszło pragnienie, by równocze
ś
nie go
pocałowa
ć
.
Odsun
ą
ł si
ę
nagle, a jego krzesło przejechało kilka cali po kamieniu. Okeeeej… Nie był do ko
ń
ca pewny,
co si
ę
dzieje, ale dystans nagle wydawał si
ę
dobrym pomysłem.
Głowa Draco obróciła si
ę
na ten hałas.
- Idziesz gdzie
ś
?
- Co? Nie, ja tylko… eee… straciłem na chwil
ę
równowag
ę
– odpowiedział Harry, nadal podenerwowany.
– Wi
ę
c… yyy… czym powinni
ś
my si
ę
zaj
ąć
teraz?
- My
ś
lałem,
ż
e mogliby
ś
my popracowa
ć
nad zapami
ę
tywaniem składników i instrukcji z listy eliksirów,
któr
ą
dał nam profesor Snape.
Coraz cz
ęś
ciej wymagano od uczniów, aby pracowali z pami
ę
ci; Draco uczył Harry’ego kilku technik
zapami
ę
tywania, u
ż
ywanych przez siebie. Stosował je, by ograniczy
ć
liczb
ę
razów, ile co
ś
musiało by
ć
mu
przeczytane.
Zacz
ę
li dyskutowa
ć
o ró
ż
nych eliksirach z listy, zamieniaj
ą
c si
ę
kolejkami, wracaj
ą
c i posuwaj
ą
c si
ę
dalej
z tym, co sobie przypominali. Ale Harry uwa
ż
ał tylko połowicznie. Kiedy drugi chłopiec mówił, Harry odkrył,
ż
e jego usta przyci
ą
gaj
ą
oczy, niezale
ż
nie, jak bardzo próbował to ukróci
ć
. Nagle był zadowolony,
ż
e
tamten nie mógł zobaczy
ć
, jak si
ę
gapi.
Pomy
ś
lał o tym, jak blisko siebie siedzieli przy stole, w tym małym bocznym pokoju, gdzie nikt nigdy nie
wchodził. Pomy
ś
lał o rozmawianiu i uczeniu si
ę
, i o otarciu si
ę
o dło
ń
Ś
lizgona swoj
ą
własn
ą
. O
wyci
ą
gni
ę
ciu si
ę
, zwyczajnie, i pocałowaniu Draco, kiedy mówił, czuj
ą
c, jak to jest dotyka
ć
tych warg
własnymi wargami, nie palcami. Wyobraził sobie przyci
ą
gni
ę
cie drugiego chłopca bli
ż
ej, przebiegni
ę
cie
dłoni
ą
przez srebrnoblond włosy albo po jego skórze.
Obrazy w jego głowie stały si
ę
wyra
ź
niejsze, ja
ś
niejsze, tak realne,
ż
e odkrył, i
ż
trudno mu uwierzy
ć
,
ż
e
tak naprawd
ę
nie pochyla si
ę
, by pocałowa
ć
Draco. I był tak niebezpiecznie blisko, by po prostu to zrobi
ć
.
Jego zahamowania wydawały si
ę
dłu
ż
ej nie funkcjonowa
ć
i miał kłopoty z przypomnieniem sobie,
ż
e drugi
chłopak prawdopodobnie byłby zszokowany, zdegustowany i jedynie Bóg wie, co by to zrobiło z ich
przyja
ź
ni
ą
. Wdychaj
ą
c mocno, Harry wbił paznokcie w swoje dłonie i zamkn
ą
ł oczy, próbuj
ą
c przej
ąć
kontrol
ę
nad rzeczywisto
ś
ci
ą
.
- Wszystko w porz
ą
dku?
Oczy Harry’ego otworzyły si
ę
gwałtownie. Draco odwrócił si
ę
w jego stron
ę
, lekko marszcz
ą
c czoło.
- Tak, n-nic mi nie jest. Czemu? – przełkn
ą
ł
ś
lin
ę
, z oczami ponownie przyklejonymi do twarzy chłopaka.
Te usta.
- Przez kilka ostatnich minut dziwnie mówiłe
ś
, a na moje ostatnie pytanie nie odpowiedziałe
ś
w ogóle.
Spróbował zatrzyma
ć
dezorientuj
ą
c
ą
orgi
ę
w swoim umy
ś
le.
- Przepraszam, jakie?
- O eliksir wykrywaj
ą
cy trucizny. Nie mogłem sobie przypomnie
ć
, czy marrantill* miał by
ć
dodany jako
napar czy wywar.
- Napar – wykrztusił Harry. Nie był pewien, jak długo jeszcze b
ę
dzie zdolny si
ę
powstrzymywa
ć
, zanim
zrobi co
ś
w niezgodzie z samym sob
ą
. Co si
ę
z nim działo? Przez cały rok nie był nikim zainteresowany. I
zdecydowanie nigdy nie był zainteresowany
ż
adnym chłopakiem, chyba
ż
e policzysz obro
ń
c
ę
Ravenclawu, i to nie było nic nawet prawie tak intensywnego jak to. Sp
ę
dzał z Draco za du
ż
o czasu. Tak,
musiało chodzi
ć
o to. Zbyt du
ż
o czasu – stał si
ę
zdezorientowany. Musi st
ą
d odej
ść
, pomy
ś
lał
gor
ą
czkowo, umie
ś
ci
ć
mi
ę
dzy nimi troch
ę
przestrzeni, dopóki nie przypomni sobie, jak by
ć
blisko kogo
ś
bez bycia do niego niewła
ś
ciwie przyci
ą
ganym.
- Przepraszam – powiedział szorstko, przerywaj
ą
c recytacj
ę
Draco na temat przechowywania i u
ż
ywania
eliksiru. Odepchn
ą
ł swoje krzesło, tym razem celowo, i zacz
ą
ł na
ś
lepo wpycha
ć
swoje rzeczy z powrotem
do torby. – Zapomniałem… Musz
ę
i
ść
.
- Teraz? – zapytał Draco, wygl
ą
daj
ą
c na zmieszanego. – Co si
ę
stało?
- Nic… Wszystko w porz
ą
dku! Ja tylko… to… ja tylko musz
ę
i
ść
. – do tego momentu Harry był ju
ż
bliski
paniki. – Porozmawiamy pó
ź
niej, dobrze?
I mówi
ą
c to, złapał swoj
ą
torb
ę
, i wyfrun
ą
ł przez drzwi.
~*~*~
Pobiegł prosto do sanktuarium pokoju wspólnego Gryffindoru, gdzie okazało si
ę
,
ż
e Hermiona odpytuje
Rona z zielarstwa.
- Harry! Co ty tu robisz tak wcze
ś
nie? – zapytała, patrz
ą
c na niego znad ksi
ąż
ki, kiedy potkn
ą
ł si
ę
,
wchodz
ą
c przez dziur
ę
za portretem.
- Ja… - Harry nagle odkrył,
ż
e
ż
adne słowa nie przychodziły mu na my
ś
l. Ani prawda, ani wymówki. Jakby
jego mózg zupełnie przestał pracowa
ć
. – To nic. – zdołał wykrztusi
ć
, opadaj
ą
c na najbli
ż
szy fotel i
rozpraszaj
ą
co przesuwaj
ą
c r
ę
k
ą
przez włosy.
- Nie wygl
ą
da jak nic – odparła Hermiona. – Czy co
ś
si
ę
stało?
Harry zwalczył ch
ęć
, by ukry
ć
twarz w dłoniach.
- Nie chc
ę
o tym rozmawia
ć
. Ja tylko… Ja tylko zamierzam znowu przez jaki
ś
czas uczy
ć
si
ę
z wami,
okej?
Patrzył, jak przygryza warg
ę
, maj
ą
c nadziej
ę
,
ż
e nie ka
ż
e mu tłumaczy
ć
dalej.
- Jasne, Harry – odpowiedziała w ko
ń
cu. – Cieszymy si
ę
,
ż
e do nas wróciłe
ś
. Znacznie fajniej b
ę
dzie
znowu uczy
ć
si
ę
razem.
- Nie wierz
ę
,
ż
e to mówi
ę
, ale prawdopodobnie z Malfoyem byłoby ci lepiej – j
ę
kn
ą
ł Ron, smutno zezuj
ą
c
na swoj
ą
szachownic
ę
. – Hermiona maglowała mnie w kwestii technik
ś
cinania gał
ę
zi ro
ś
lin mi
ę
so
ż
ernych
przez ostatni
ą
godzin
ę
.
- Tak, có
ż
, było raczej oczywiste,
ż
e tego potrzebowałe
ś
, nie sadzisz? – odwróciła si
ę
do Harry’ego, który
pocierał skronie. – Jeste
ś
pewien,
ż
e wszystko w porz
ą
dku?
- Wiesz, b
ę
dzie w porz
ą
dku, je
ś
li przestaniesz wierci
ć
mu dziur
ę
w brzuchu. Jego przepytaj z tematów na
zielarstwo, je
ś
li tak bardzo chcesz zadawa
ć
miliony pyta
ń
.
Harry rzucił Ronowi wdzi
ę
czne spojrzenie.
- Taa, wszystko okej. Chciałem tylko sp
ę
dzi
ć
wi
ę
cej czasu z wasz
ą
dwójk
ą
, to wszystko.
W my
ś
lach nadal miał Draco, ale teraz, kiedy si
ę
od niego fizycznie odseparował, Harry zacz
ą
ł czu
ć
,
ż
e
mo
ż
e mógłby by
ć
zdolny do ponownego przej
ę
cia kontroli nad własnymi uczuciami.
- No dobrze – odpowiedziała troch
ę
niepewnie. – Có
ż
, jak mówił Ron, powtarzamy zielarstwo. Chcesz,
ż
ebym ciebie te
ż
sprawdziła?
Zupełnie nie był pewien, jak zdoła si
ę
skupi
ć
, ale była jaka
ś
szansa,
ż
e nauka bardziej przykuje jego
uwag
ę
. Dzielnie przekopuj
ą
c si
ę
przez swoj
ą
po
ś
piesznie spakowan
ą
torb
ę
, Harry wyci
ą
gn
ą
ł swoj
ą
ksi
ąż
k
ę
i westchn
ą
ł.
- Och, jasne, czemu nie?
~*~*~
Kilka nast
ę
pnych dni było dla Harry’ego niezno
ś
ne. Unikał przyjaciela na ka
ż
dej wspólnej lekcji i ka
ż
dy
wieczór sp
ę
dzał w pokoju wspólnym w Gryffindorze, zako
ń
czywszy swoje sesje naukowe nagle i bez
ż
adnego wytłumaczenia. Ale mimo jego wysiłków, jego pełen nadziei plan, by wyrzuci
ć
Draco z my
ś
li
przez odseparowanie si
ę
od niego, nie okazał si
ę
sukcesem. W czasie posiłków, jego oczy nadal były
skierowane przez cał
ą
długo
ść
Wielkiej Sali, niewa
ż
ne jak bardzo starał si
ę
przyci
ą
gn
ąć
je z powrotem. I
ka
ż
dej nocy, kiedy usadowił si
ę
nad ksi
ąż
kami z Ronem i Hermion
ą
, zastanawiał si
ę
, co robi
Ś
lizgon.
Pytania Hermiony, zamiast odwróci
ć
jego uwag
ę
, za bardzo przypominały mu o sposobie, w jaki pracował
z Draco - sp
ę
dził cały ten czas, porównuj
ą
c mentalnie ich metody powtarzania i t
ę
skni
ą
c za chłopakiem
jeszcze bardziej. Dlatego te
ż
po tym pierwszym wieczorze wykr
ę
cił si
ę
i tylko usiadł obok, z ksi
ąż
k
ą
na
kolanach, pozwalaj
ą
c im pracowa
ć
bez niego. Przez wi
ę
kszo
ść
czasu nie zdołał w ogóle zacz
ąć
si
ę
uczy
ć
, zamiast tego przez długie godziny wpatrywał si
ę
w ogie
ń
, zagubiony w my
ś
lach. Kiedy tylko
Ronowi udało si
ę
namówi
ć
go na okazjonaln
ą
parti
ę
szachów, jego wie
ż
e cz
ę
sto ko
ń
czyły schodzeniem z
planszy tupi
ą
c, zupełnie zdegustowane nieuwag
ą
Harry’ego.
Trzeciego dnia Ron i Hermiona zaci
ą
gn
ę
li go do dormitorium chłopców z siódmego roku zaraz po tym, jak
wrócili z kolacji, i za
żą
dali wiedzy o tym, co si
ę
dzieje.
- No dobra – Hermina skrzy
ż
owała ramiona, kiedy Harry usiadł ostro
ż
nie na skraju łó
ż
ka. – Co
ś
jest nie
tak. Co to takiego?
- Nic, ju
ż
wam mówiłem…
Ron machn
ą
ł niecierpliwie r
ę
k
ą
.
- Daj spokój, Harry! Dziwnie si
ę
zachowujesz, odk
ą
d do nas wróciłe
ś
, zupełnie nienormalnie.
Harry spojrzał na nich.
- Co si
ę
stało z niechceniem, by inni wiercili mi dziur
ę
w brzuchu? – zapytał Rona.
- No wiesz, taki ju
ż
los facetów,
ż
e musz
ą
trzyma
ć
si
ę
razem, nie wiedziałe
ś
? – Ron zignorował uniesion
ą
brew Hermiony. – No i to było zanim przestałe
ś
si
ę
do wszystkich odzywa
ć
, zrobiłe
ś
si
ę
całkiem
przygn
ę
biony, zacz
ą
łe
ś
zapomina
ć
je
ść
przez połow
ę
czasu i znowu patrze
ć
na Malfoya przez Wielk
ą
Sal
ę
. Nie grałe
ś
w szachy tak beznadziejnie, odk
ą
d byli
ś
my pierwszorocznymi.
- Harry – powiedziała bardziej delikatnie Hermiona, podchodz
ą
c, by usi
ąść
obok niego na łó
ż
ku. – Po
prostu si
ę
o ciebie martwimy.
- Czy on ci co
ś
zrobił? – przerwał Ron.
- Kto?
- Malfoy. Czy on ci co
ś
zrobił? Czy to dlatego przestałe
ś
si
ę
z nim uczy
ć
? Wiedziałem,
ż
e to był zły
pomysł. I nie obchodzi mnie, czy jest
ś
lepy, czy nie. Je
ś
li ci
ę
skrzywdził, ja… - Ron uderzył pi
ęś
ci
ą
w dło
ń
.
- Ron – ostrzegła Hermiona. A potem odwróciła si
ę
do Harry’ego. – Wiem, mówiłe
ś
,
ż
e nie chcesz o tym
rozmawia
ć
, ale co
ś
wyra
ź
nie jest nie tak i chcemy pomóc. Tak robi
ą
przyjaciele, pami
ę
tasz?
Harry przygryzł warg
ę
. Przyjaciele.
- Mog
ę
was o co
ś
zapyta
ć
? – spytał, patrz
ą
c na nich oboje.
- Oczywi
ś
cie – odpowiedziała Hermiona.
- Okej, jeste
ś
my przyjaciółmi. Dobrymi przyjaciółmi. Zgadza si
ę
? – kiwn
ę
li głowami. – Czy… czy które
ś
z
was kiedykolwiek my
ś
lało o pocałowaniu jednego z nas?
Ron si
ę
roze
ś
miał.
- Mog
ę
uczciwie pomy
ś
le
ć
,
ż
e nigdy nie chciałem pocałowa
ć
ciebie, Harry. Bez urazy.
Harry si
ę
u
ś
miechn
ą
ł.
- Bez obaw. – odwrócił si
ę
do Hermiony. – A jak u ciebie?
Poci
ą
gn
ę
ła za kosmyk włosów, co Harry rozpoznał jako oznak
ę
,
ż
e my
ś
li.
- Podejrzewam,
ż
e ten pomysł przemkn
ą
ł mi przez my
ś
l, kiedy byli
ś
my młodsi – odpowiedziała powoli. –
Ale wiedziałam,
ż
e wy i ja zawsze b
ę
dziemy lepsi jako przyjaciele. Wi
ę
c… nie, raczej nie. – wtedy
zmarszczyła brwi. – Harry, czy to ma co
ś
wspólnego z Malfoyem?
- Có
ż
… - Harry zawahał si
ę
, patrz
ą
c na zmian
ę
na swoich przyjaciół. Potem wzi
ą
ł gł
ę
boki wdech i opu
ś
cił
oczy na podłog
ę
. Ju
ż
nie było ucieczki. – Tak – wyszeptał.
- Pocałowałe
ś
Malfoya?! – wrzasn
ą
ł Ron. – Fuuj!
- Ron, prosz
ę
! – wtr
ą
ciła si
ę
Hermiona. Harry poczuł jej dło
ń
na swoim podbródku i uniósł głow
ę
, by
spojrze
ć
w jej zaniepokojone oczy. – Harry?
- Nie, nie zrobiłem tego. – powiedział im. Potem przełkn
ą
ł
ś
lin
ę
. – Ale chciałem.
Pobie
ż
nie wytłumaczył, co wydarzyło si
ę
tamtej nocy w pokoju do nauki. Ron zmarszczył lekko brwi.
- Chcesz powiedzie
ć
,
ż
e jeste
ś
gejem?
- Nie wiem! – za
ż
enowany, Harry zeskoczył z łó
ż
ka i zacz
ą
ł przemierza
ć
pokój z r
ę
koma zwini
ę
tymi w
pi
ęś
ci. – To znaczy, lubiłem Cho. Bardzo. I były te
ż
inne dziewczyny. Ale potem był Benjamin…
- Benjamin? – przerwał mu znowu Ron. – Ten obro
ń
ca Ravenclawu?
Harry skin
ą
ł głow
ą
ponuro.
- Ale my
ś
lałem,
ż
e to nie było na powa
ż
nie, tylko… nie wiem. Podziw stylu, w jakim grał, czy co
ś
. Tyle,
ż
e
z Malfoyem jest inaczej. Naprawd
ę
ź
le… Nie wiem, co jest ze mn
ą
nie tak. My
ś
l
ę
,
ż
e sp
ę
dzałem z nim za
du
ż
o czasu, czy co
ś
, dlatego musiałem uciec.
- Niekoniecznie co
ś
jest z tob
ą
„nie tak”, Harry. – powiedziała koj
ą
co Hermiona. – Niektórzy ludzie s
ą
wła
ś
nie tacy, biseksualni. – podeszła i poło
ż
yła mu r
ę
k
ę
na ramieniu. – A teraz pozwól mi zada
ć
to samo
pytanie, jakie ty zadałe
ś
nam. Czy kiedykolwiek chciałe
ś
pocałowa
ć
które
ś
z nas?
- Nie – odpowiedział natychmiast.
Hermiona zachichotała, przewracaj
ą
c oczami.
- Dobrze wiedzie
ć
,
ż
e chocia
ż
po
ś
wi
ę
ciłe
ś
temu my
ś
l – powiedziała trze
ź
wo. – Ale widzisz? Nasza trójka
sp
ę
dziła ze sob
ą
du
ż
o wi
ę
cej czasu - sze
ść
i pół roku i cz
ęść
niektórych wakacji - i nic si
ę
nigdy nie
wydarzyło, prawda?
- Oprócz tych wszystkich prawie u
ś
miercaj
ą
cych do
ś
wiadcze
ń
, ma na my
ś
li – powiedział Ron.
Harry u
ś
miechn
ą
ł si
ę
szeroko mimo woli.
- Oprócz nich, nie.
- Wi
ę
c… to dlatego my
ś
l
ę
,
ż
e to, co czujesz do Malfoya, nie ma nic wspólnego z liczb
ą
czasu, jaki z nim
sp
ę
dzasz.
- Och. – opadł z powrotem na łó
ż
ko, pokonany.
- Harry, mówisz powa
ż
nie? – spytał Ron z niedowierzaniem. – Ty naprawd
ę
… lubisz… Malfoya?
Spojrzał w pełn
ą
emocji twarz przyjaciela.
- Znienawidzisz mnie, je
ś
li powiem,
ż
e tak?
Ron westchn
ą
ł.
- Có
ż
, nie nienawidz
ę
ci
ę
za to,
ż
e jeste
ś
… za to,
ż
e najwyra
ź
niej lubisz i chłopców, i dziewczyny. Ale
musz
ę
przyzna
ć
,
ż
e te
ż
niespecjalnie chwytam. Mama i tata maj
ą
kilku przyjaciół gejów… My
ś
l
ę
,
ż
e to nie
taka wielka sprawa, nawet je
ś
li nadal sprawia wra
ż
enie nieco dziwnej. – przeszedł kilka kroków wokół
pokoju, z nieco pochmurniej
ą
c
ą
min
ą
. – Chodzi tylko o to… Malfoy? Czy to musi by
ć
Malfoy? Nie mog
ę
uwierzy
ć
,
ż
e zakochałe
ś
si
ę
w tym gnojku!
- To nie tak,
ż
e to zaplanowałem – odpowiedział Harry obronnym tonem. – I, tak czy inaczej, on jest teraz
inny. Ju
ż
wcale nie przypomina tej paskudnej osoby, co kiedy
ś
. Po wypadku po prostu… zacz
ą
ł zostawia
ć
ludzi w spokoju i powiedział mi,
ż
e jego ojciec… - Harry zawahał si
ę
, chc
ą
c chroni
ć
prywatno
ść
Dracona –
có
ż
, nie idzie do Voldemorta ani nic – zako
ń
czył.
- No, jestem szcz
ęś
liwa,
ż
e to słysz
ę
– odpowiedziała Hermiona. – I mog
ę
ci
ę
zapewni
ć
,
ż
e od wypadku
nie powiedział do mnie nawet dwóch słów, ani miłych, ani nie. Ale nadal nie wiem, jak mo
ż
esz tak po
prostu zapomnie
ć
sze
ść
lat zniewagi, Harry. Przez te lata zrobił ci kilka naprawd
ę
okropnych rzeczy.
- I wam dwojgu tak
ż
e – Harry wyraził swoim głosem to, co Hermiona zostawiła niedopowiedziane;
wiedział,
ż
e i tak wszyscy o tym my
ś
l
ą
. – Wiem, wiem – westchn
ą
ł. – Ale… to tak, jakby on był teraz inn
ą
osob
ą
, a tym draniem był kto
ś
zupełnie inny. Jeste
ś
my teraz przyjaciółmi.
- No dobrze – Hermiona westchn
ę
ła po chwili. – Có
ż
, b
ę
dziemy musieli trzyma
ć
ci
ę
za słowo. – a potem
spojrzała na niego bardziej stanowczo. – Ale musisz z nim porozmawia
ć
.
- Co? – Harry wzdrygn
ą
ł si
ę
na sam
ą
my
ś
l. – Nie. Nie, nie mog
ę
.
- Harry, musisz. Je
ż
eli naprawd
ę
jeste
ś
cie przyjaciółmi tak, jak mówisz, to nie mo
ż
esz tak sobie
przeskoczy
ć
czego
ś
takiego. Zało
żę
si
ę
,
ż
e nie powiedziałe
ś
mu nawet, dlaczego uciekłe
ś
. Prawda?
- I co mam powiedzie
ć
? „Sorry, nie mog
ę
si
ę
ju
ż
z tob
ą
uczy
ć
, bo wolałbym si
ę
z tob
ą
migdali
ć
”?
- Za du
ż
o informacji – wymamrotał Ron.
- Có
ż
, musisz co
ś
powiedzie
ć
– nalegała.
Harry tylko potrz
ą
sn
ą
ł głow
ą
.
- Nie mog
ę
.
<*>*<*>*<*>
Draco Malfoy był w
ś
ciekły.
Najpierw był zdezorientowany. Potem zraniony. Teraz przeszedł do w pełni rozwini
ę
tego gniewu.
Zachowanie Harry’ego na pocz
ą
tku tygodnia było dziwne. Chocia
ż
po niedzielnych wydarzeniach
wydawał si
ę
raczej normalny, a ich spotkanie na opiece nad magicznymi stworzeniami w poniedziałek
odbyło si
ę
zbyt powierzchownie, by to ocenia
ć
, do tego wieczora stawał si
ę
coraz bardziej sztuczny. A
potem nagle znikn
ą
ł w potoku słów, które nie miały
ż
adnego sensu i stanowczo nie wystarczały na
wytłumaczenie.
Na pocz
ą
tku si
ę
zmartwił. Czy Harry był chory? Co
ś
si
ę
stało? Koszmary? Mo
ż
e miał kłopoty? Tego
wieczoru Draco sko
ń
czył prac
ę
sam, jednym k
ą
tem umysłu cały czas odtwarzaj
ą
c od nowa, co stało si
ę
tej nocy w pokoju do nauki, i zastanawiaj
ą
c si
ę
, co było nie tak. Dobrze si
ę
czuł w towarzystwie drugiego
chłopaka; zgodnie z obietnic
ą
, Harry nie wspominał o jego emocjonalnym załamaniu w niedziel
ę
i Draco
zorientował si
ę
,
ż
e zamiast uczyni
ć
wszystko niezr
ę
cznym, to wydarzenie w jaki
ś
sposób spowodowało,
ż
e poczuł si
ę
bli
ż
szy Harry’emu. Jakby dzielili ze sob
ą
sekret. I mie
ć
go znowu obok… to sprawiło,
ż
e
Draco czuł si
ę
dobrze. Ale wtedy tamten nagle wyj
ą
kał jakie
ś
puste wymówki i wybył, gwałtownie
cichn
ą
cymi krokami, zostawiaj
ą
c za sob
ą
ogłuszaj
ą
c
ą
pustk
ę
.
Na eliksirach raczej rzadko była okazja do rozmowy, bo profesor Snape przewa
ż
nie skutecznie zmuszał
ich do pracy. Poza tym, Harry siedział z przyjaciółmi przy stole za Draco, pozostawiaj
ą
c małe szanse na
nawi
ą
zanie bezpo
ś
redniego kontaktu. Ale podczas zaj
ęć
nast
ę
pnego dnia zauwa
ż
ył,
ż
e Harry był
dokładnie przed nim w kolejce po składniki od Snape’a, bo usłyszał jak Gryfon odpowiada na pytanie
profesora. Oceniaj
ą
c szanse, zdecydował si
ę
chwyci
ć
pierwsz
ą
rzecz, jak
ą
napotkał, która okazała si
ę
by
ć
ramieniem Harry’ego.
- Wszystko w porz
ą
dku? – wyszeptał, kiedy drugi chłopak odwrócił si
ę
,
ż
eby odej
ść
. – Dok
ą
d wtedy
poszedłe
ś
?
Ale Harry wyszarpn
ą
ł si
ę
z uchwytu i znikn
ą
ł z zasi
ę
gu bez słowa, sprawiaj
ą
c,
ż
e Draco pocz
ą
tkowo
zw
ą
tpił w swoje rozpoznanie. Był prawie pewny,
ż
e złapał wła
ś
ciw
ą
osob
ę
; ciepło, promieniuj
ą
ce z jego
skóry, ta charakterystyczna aura, która go otaczała, były wyczuwalne nawet przez szaty. A głos, który
wcze
ś
niej słyszał, z cał
ą
pewno
ś
ci
ą
nale
ż
ał do Harry’ego.
A mimo to… zawsze istniała mo
ż
liwo
ść
,
ż
e obok Harry’ego znajdował si
ę
inny ucze
ń
, i mo
ż
e chwycił
niewła
ś
ciw
ą
osob
ę
. Nie było innej okazji,
ż
eby wyłoni
ć
chłopaka z reszty klasy, ale kiedy Harry nie zdołał
pojawi
ć
si
ę
w ich zwykłej porze nauki, stało si
ę
ra
żą
co jasne,
ż
e chłopak go unika. Czemu?
Zastanawiał si
ę
, czy to mimo wszystko nie przez sobot
ę
. Wygl
ą
dało na to,
ż
e Harry wzi
ą
ł to wszystko z
dystansu, ale przypuszczalnie Draco powiedział za du
ż
o, był za słaby. Harry był Gryfonem, mimo
wszystko, odwa
ż
nym i silnym, i posiadał wszystkie inne cechy, które zachwalała Tiara Przydziału. Nie było
miejsca na słabo
ś
ci. Skrytykował ju
ż
Draco za u
ż
alanie si
ę
nad sob
ą
na długo przed tym, zanim sam
Draco zdołał si
ę
do tego przyzna
ć
. Czy o to chodziło? Czy opu
ś
cił Draco dlatego,
ż
e zacz
ą
ł mie
ć
do
ść
konieczno
ś
ci radzenia sobie z nim i jego ułomno
ś
ci
ą
?
Ale co z dotykaniem twarzy? Ten niesamowity moment pomi
ę
dzy nimi – a przynajmniej tak niesamowity
dla niego. Nie s
ą
dził,
ż
e mógł wtedy
ź
le zinterpretowa
ć
uczucia Harry’ego… nie było kłamstwa dla dotyku.
Harry nigdy nie był dobry w utrzymywaniu emocji z dala od twarzy, wi
ę
c przypuszczalnie nawet wtedy,
gdyby czuł co
ś
negatywnego, Draco powinien by
ć
zdolny do pochwycenia tego własnymi dło
ń
mi.
Z drugiej strony, ten moment nast
ą
pił zaraz po innych wydarzeniach. Gryfon wła
ś
nie zagrał pełen mecz
Quidditcha, potem zabrał Draco na lot, do
ś
wiadczył jego wybuchu i zaraz przeszedł do dotykania go.
Mo
ż
e dopiero półtora dnia pó
ź
niej rozwa
ż
ył ponownie swoj
ą
pozycj
ę
.
Tu zagnie
ź
dził si
ę
ból. Draco wmówił sobie stanowczo,
ż
e nie b
ę
dzie na nikim polegał, nie oka
ż
e słabo
ś
ci,
nie otworzy si
ę
. A i tak to zrobił. Pozwolił Harry’emu sobie pomóc, nawet je
ż
eli chłopak zapewniał,
ż
e
niemo
ż
liwo
ś
ci
ą
byłoby to równa
ć
z pomoc
ą
, któr
ą
otrzymywał w zamian. Powiedział mu rzeczy, których
nigdy nie powiedział nikomu. Dotykał go, latał z nim jak jedna osoba, czuł bicie jego serca pod palcami…
a teraz on odszedł.
Reakcj
ą
Draco, kiedy tylko zagnie
ź
dziło si
ę
w nim zrozumienie, było odizolowa
ć
si
ę
ponownie. Zamkn
ą
ł w
sobie pierwsze plany kroków, które miał zamiar poczyni
ć
w kierunku swoich
ś
lizgo
ń
skich znajomych, i
znowu sp
ę
dził cały dzie
ń
, nie rozmawiaj
ą
c z nikim, o ile nie było to konieczne. Poniewa
ż
jednak
spróbował chocia
ż
tej odrobiny towarzystwa swoich współdomowników i sp
ę
dził cały ten czas z
Gryfonem, nagła samotno
ść
była rozdzieraj
ą
ca. Ale ju
ż
zdecydował. Ponownie przekonał si
ę
do swojej
determinacji, by poradzi
ć
sobie samemu, bez nikogo. Nikogo. Nawet Harry’ego. Zwłaszcza Harry’ego.
Ale nie mógł przesta
ć
my
ś
le
ć
o Harrym. Im dłu
ż
ej my
ś
lał, przez wszystkie godziny siedzenia w
samotno
ś
ci, tym bardziej stawał si
ę
zły. Harry zawsze powtarzał Draco,
ż
e powinien wi
ę
cej mówi
ć
. Mówi
ć
do ludzi, zamiast si
ę
izolowa
ć
, mówi
ć
o swoich problemach, mówi
ć
, mówi
ć
, mówi
ć
. A teraz Harry wycofał
si
ę
bez jednego pieprzonego słowa wyja
ś
nienia. Draco odsłonił si
ę
przed nim, wyznaj
ą
c wszystko, co
działo si
ę
w jego wn
ę
trzu. Harry mógł si
ę
przynajmniej wytłumaczy
ć
. Zmusił Draco, by stawił czoła
niektórym swoim demonom – na przykład lataniu – a teraz uciekł od swojego obecnego problemu,
czymkolwiek, kurwa, był.
Có
ż
,
ś
wietnie. Draco go nie potrzebował. Nigdy go nie potrzebował. I tylko po to,
ż
eby udowodni
ć
sobie
samemu,
ż
e był lepszy ni
ż
on, pod koniec tygodnia zdecydował si
ę
mimo wszystko wróci
ć
do społecznej
sfery Slytherinu. Nie otworzyłby si
ę
przed nimi tak, jak przed Gryfonem, ale zdecydował,
ż
e w doł
ą
czaniu
do nich raz na jaki
ś
czas dla jakiej
ś
wewn
ą
trzdomowej bitwy było niewiele krzywdy. Zastanawiał si
ę
, czy
Harry nadal siedzi twarz
ą
do
Ś
lizgonów; miał nadziej
ę
,
ż
e tak. Niech zobaczy Draco, rozmawiaj
ą
cego z
Blaisem,
ś
miej
ą
cego si
ę
z głupich
ż
artów Malcolma i dogaduj
ą
cego si
ę
z nimi po prostu
ś
wietnie.
Ale pó
ź
no w nocy, w
ś
wiecie pod kloszem z jego zasłonek przy łó
ż
ku,
ś
miech cz
ę
sto zmieniał si
ę
w łzy.
Łzy zło
ś
ci na siebie i Harry’ego. I łzy utraty, za czym
ś
nienazwanym, co si
ę
podkradło i uczyniło jego
ż
ycie
lepszym, co dało mu kilka razy ujrze
ć
w przelocie jasno
ść
w swoim ciemnym wszech
ś
wiecie. Jego r
ę
ce
przesuwały si
ę
po jego własnej twarzy, przez wilgotne rz
ę
sy i nieruchome usta, próbuj
ą
c przypomnie
ć
sobie moment, w którym delikatne palce Harry’ego dotkn
ę
ły nie tylko jego twarzy, ale całego jego
jestestwa. I wszystko, co mu zostało, to głucha pustka, w której rozchodziło si
ę
echo nienazwanej emocji.
Ale takie uczucia dawno zostały usuni
ę
te z jego słownika i nie pozwoliłby sobie zrozumie
ć
, czym było to,
czego pragn
ą
ł.
____________________________________________________________________-
Ale
Miło
ść
jest
ś
lepa; kochankowie nigdy
Nie widz
ą
szale
ń
stw, jakie popełniaj
ą
;
~ Szekspir, Kupiec wenecki
Rozdział 8
Kroki
Love looks not with the eyes, but with the mind;
And therefore is winged Cupid painted blind
~ Shakespeare (A Midsummer Night’s Dream)
Ten tydzie
ń
wydawał si
ę
nie mie
ć
ko
ń
ca dla Draco, który sp
ę
dził go próbuj
ą
c ignorowa
ć
Harry’ego na
zaj
ę
ciach tak bardzo, jak bardzo był ignorowany przez niego, i ucz
ą
c si
ę
do pó
ź
na w nocy. Raz po raz
zastanawiał si
ę
, o co chodziło Gryfonowi, i dlaczego odszedł. W ko
ń
cu jednak nadeszła niedziela, dzie
ń
wizyty w Hogsmeade. Oczywi
ś
cie o pój
ś
ciu z Harrym nie było mowy i Draco, pomimo zaproszenia
Millicenty do wspólnego stołu i kilku gł
ę
bszych w Trzech Miotłach, postanowił zosta
ć
w zamku. Nie był w
nastroju, by uczestniczy
ć
w jej desperackich wysiłkach, aby pozostawi
ć
w mie
ś
cie znak
Ś
lizgonów, i nie
miał
ż
adnej konkretnej sprawy, któr
ą
naprawd
ę
musiałby si
ę
zaj
ąć
, a której nie mogła du
ż
o szybciej
załatwi
ć
sowa.
Przypuszczał,
ż
e Harry poszedł do miasta jako cz
ęść
Wielkiej Trójcy i poczuł jednocze
ś
nie ulg
ę
i pustk
ę
na my
ś
l,
ż
e dzi
ś
nie b
ę
dzie musiał sobie radzi
ć
z niewidzialn
ą
obecno
ś
ci
ą
chłopaka.
Sp
ę
dził poranek, ucz
ą
c si
ę
w samotno
ś
ci (jak zwykle), a potem przeszedł (jak zwykle) do (innej ni
ż
zwykle) cichej Wielkiej Sali, kiedy nadszedł czas obiadu. Jedynym innym siódmorocznym
Ś
lizgonem,
który został, był Blaise i kiedy jedli, rozmawiał z Draco przelotnie o eliksirach.
- Mog
ę
ci
ę
o co
ś
spyta
ć
? – zapytał nagle Blaise z ustami pełnymi jedzenia.
Draco wzruszył ramionami.
- Jasne – odparł, spodziewaj
ą
c si
ę
kolejnego pytania o trudny proces przygotowywania Veritaserum.
- Co
ś
ty zrobił Potterowi?
- Co? – głowa Draco podskoczyła gwałtownie. – Jak to?
- Gapi si
ę
na ciebie przez cały posiłek. W sumie to gapi si
ę
na ciebie od kilku dni, ale teraz, kiedy nie ma
koło siebie tego swojego kumoterstwa, wydaje si
ę
to bardziej oczywiste.
Nawet po tym całym czasie bez wzroku, jego pierwszym odruchem było odwrócenie si
ę
,
ż
eby spojrze
ć
i
zweryfikowa
ć
to własnymi oczami.
- Potter jest sam? – spytał, z wysiłkiem kontroluj
ą
c swój głos i bezsensowny odruch.
- Taa. Najwyra
ź
niej nie jeste
ś
my jedynymi nieudacznikami, których ominie wizyta w Hogsmeade –
powiedział Blaise,
ś
miej
ą
c si
ę
. – No, to co mu zrobiłe
ś
? Co mogłe
ś
mu zrobi
ć
?
Draco zignorował bezmy
ś
lny komentarz. Gniew powrócił nagle z cał
ą
moc
ą
. Czyli Harry nie mógł
powiedzie
ć
do niego dwóch słów, ale mógł siedzie
ć
i gapi
ć
si
ę
na niego przez cały weekend? Nie,
wytłumaczy mu si
ę
, i to teraz. Nie było
ż
adnych osób postronnych, które mogły wle
źć
mu w drog
ę
,
ż
adnych lekcji, na które mógłby uciec. Odepchn
ą
ł swoje krzesło.
- Tendo: Stół Gryffindoru. – powiedział Przewodnikowi, pod
ąż
aj
ą
c za jego wskazówkami tak szybko,
ż
e
gdyby ktokolwiek stan
ą
ł na jego drodze, kula nie byłaby zdolna ostrzec go na czas.
- U celu – nadszedł głos Przewodnika. Nie mógł on rozpoznawa
ć
konkretnych ludzi, jedynie miejsca. A
wi
ę
c teraz był przy stole, nie maj
ą
c poj
ę
cia gdzie dokładnie jest Harry. Zacz
ą
ł i
ść
wzdłu
ż
stołu, po
zewn
ę
trznej stronie, gdzie chłopak musiał siedzie
ć
, skoro na niego patrzył.
- Potter, musimy porozmawia
ć
. Teraz. – powiedział cicho, ale wyra
ź
nie, jedn
ą
dłoni
ą
muskaj
ą
c oparcia
krzeseł, kiedy szedł w stron
ę
ś
rodka stołu.
Bez odzewu.
- Chcesz,
ż
ebym podniósł głos i powiedział to całej sali?
- Przesta
ń
– sykn
ą
ł Harry; ostry ton doszedł z tyłu, z miejsca, gdzie Draco ju
ż
min
ą
ł. Cofn
ą
ł si
ę
w stron
ę
d
ź
wi
ę
ku, a
ż
powstrzymała go dło
ń
na jego nadgarstku. Wiele mówi
ą
ce ciepło Harry’ego prawie
natychmiast przenikn
ę
ło przez jego skór
ę
. Draco odwrócił głow
ę
.
- Chcesz,
ż
ebym przestał?
Ś
wietnie. Masz zamiar rozmawia
ć
?
Nast
ą
piła przerwa.
- Nie tutaj – zabrzmiał w ko
ń
cu Gryfon, puszczaj
ą
c jego nadgarstek. Usłyszał skrzypi
ą
ce krzesło. – Na
zewn
ą
trz. Hol wej
ś
ciowy.
Kroki zacz
ę
ły si
ę
od niego oddala
ć
, kiedy podawał swojemu Przewodnikowi okre
ś
lony kierunek.
<*>*<*>*<*>
Zap
ę
dzony w kozi róg, Harry przekroczył hall wej
ś
ciowy kilka razy w ci
ą
gu tych paru chwil, które zaj
ę
ły
Draco doł
ą
czenie dla niego. Tego ranka zbył Rona i Hermion
ę
, zapewniaj
ą
c,
ż
e jest zbyt zm
ę
czony,
ż
eby
doł
ą
czy
ć
do nich w Hogsmeade i
ż
e musi odrobi
ć
zadanie. W
ą
tpił, i
ż
którekolwiek z przyjaciół uwierzyło w
jego wymówki, ale zgodzili si
ę
, zostawiaj
ą
c go samego, by rozmy
ś
lał i obserwował.
Draco wszedł do hallu i zatrzymał si
ę
na chwil
ę
, wyra
ź
nie próbuj
ą
c okre
ś
li
ć
pozycj
ę
Harry’ego.
- Słysz
ę
kroki - uprzedził, kiedy tylko ci
ęż
kie drzwi si
ę
za nim zamkn
ę
ły. – Je
ś
li masz zamiar mi si
ę
wy
ś
lizgn
ąć
, Potter, to nie zadziała.
Harry przestał spacerowa
ć
.
- Jestem dokładnie tutaj, wi
ę
c mo
ż
esz sko
ń
czy
ć
z gro
ź
bami. – Patrzył, jak drugi chłopak zmierza w jego
kierunku, zatrzymuj
ą
c si
ę
, gdy jego Przewodnik ostrzegł o zbli
ż
aj
ą
cej si
ę
kolizji. – Czego chcesz? –
wypalił, ostrzej ni
ż
zamierzał.
- A jak my
ś
lisz? Chc
ę
wiedzie
ć
, co si
ę
z tob
ą
, kurwa, dzieje.
Harry przygryzł warg
ę
. Powinien był wiedzie
ć
,
ż
e Draco w ko
ń
cu za
żą
da wyja
ś
nie
ń
.
- Ze mn
ą
? Czuj
ę
si
ę
ś
wietnie – odparł, całkowicie zmieniaj
ą
c taktyk
ę
i zmuszaj
ą
c si
ę
do lekkiego,
niefrasobliwego tonu.
- Có
ż
, nie wydawałe
ś
si
ę
czu
ć
ś
wietnie, w zeszły poniedziałek, kiedy wyszedłe
ś
tak nagle – odgryzł si
ę
Draco. – I nie rozmawiasz ze mn
ą
od tygodnia. Zawsze zmuszałe
ś
mnie do mówienia. Teraz twoja kolej.
Wytłumacz si
ę
.
Oprócz znajdowania si
ę
na złym ko
ń
cu zło
ś
ci
Ś
lizgona, Harry zorientował si
ę
,
ż
e po raz kolejny
niekorzystnie wpływa na niego blisko
ść
chłopaka. Wzi
ą
ł gł
ę
boki oddech i odwrócił wzrok na lewo od
Draco, unikaj
ą
c spogl
ą
dania na niego bezpo
ś
rednio.
- Po prostu zdałem sobie spraw
ę
, jak bardzo brakowało mi Rona i Hermiony – skłamał. – Chciałem
sp
ę
dzi
ć
z nimi wi
ę
cej czasu. To wszystko.
Draco zrobił krok w tył.
- Nie wierz
ę
ci.
Harry wzruszył ramionami, maj
ą
c nadziej
ę
,
ż
e Draco nie słyszy, jak szale
ń
czo jego serce wali w klatce
piersiowej.
- Co jest takie niewiarygodne? Jeste
ś
my przyjaciółmi od wieków, to zupełnie naturalne,
ż
e zacz
ą
łem za
nimi t
ę
skni
ć
.
- I prawie trzy miesi
ą
ce zaj
ę
ło ci zauwa
ż
enie tego? A kiedy to zrobiłe
ś
, było to takim zagro
ż
eniem,
ż
e
musiałe
ś
uciec bez odpowiedniego wyja
ś
nienia?
- No to co było przyczyn
ą
twoim zdaniem? – rzucił wyzwanie Harry, desperacko odbijaj
ą
c piłeczk
ę
na pole
Draco.
- Och, nie wiem, mo
ż
e po prostu jeste
ś
mn
ą
ś
miertelnie zm
ę
czony i nie masz jaj,
ż
eby mi o tym
powiedzie
ć
? – Harry zobaczył, jak chłopak odwrócił głow
ę
, pozwalaj
ą
c włosom opa
ść
mi
ę
dzy nich, jakby
nie chciał by
ć
widziany. –
Ś
wietnie grałe
ś
rol
ę
kogo
ś
, kto rozumie, ale kiedy w ko
ń
cu to do ciebie dotarło,
nie mogłe
ś
ju
ż
znie
ść
całego tego gówna. – wzi
ą
ł oddech. – Podległo
ś
ci, załamania… wszystkiego.
- Och, nie, Draco - automatycznie odpowiedział Harry, chc
ą
c natychmiast wymaza
ć
obrzydzenie do
samego siebie, które pod blond pasmami zobaczył na twarzy chłopaka.
Głowa Draco podskoczyła.
- Jak
ś
miesz?!
- Co?
- Moje imi
ę
. To ju
ż
drugi raz, kiedy u
ż
ywasz mojego imienia. Nie o
ś
mielaj si
ę
u
ż
ywa
ć
go, by mn
ą
manipulowa
ć
, nie je
ś
li zdecydowałe
ś
,
ż
e nasza przyja
źń
– zauwa
ż
ył – jest tak nieistotna,
ż
e nawet nie
mo
ż
esz powiedzie
ć
mi prawdy.
Harry zakl
ą
ł po cichu. W ogóle nie pomy
ś
lał, zanim otworzył usta - to po prostu wy
ś
lizgn
ę
ło si
ę
w
odpowiedzi na emocj
ę
, któr
ą
zobaczył.
- Mówi
ę
prawd
ę
– powiedział. – Przysi
ę
gam: to nie ma w ogóle nic wspólnego z tym,
ż
e jeste
ś
niewidomy.
- No to z czym ma? Bez kłamstw, Potter.
- Ju
ż
ci mówiłem, po prostu t
ę
skniłem…
Zanim zd
ąż
ył mrugn
ąć
, dło
ń
Draco wystrzeliła do przodu i chwyciła przód jego swetra. Tylko chwil
ę
zaj
ę
ło
szybkim palcom zorientowanie si
ę
wystarczaj
ą
co, by wspi
ąć
si
ę
na twarz Harry’ego.
- Co robisz? – j
ę
kn
ą
ł, próbuj
ą
c go odepchn
ąć
. Ale jedna dło
ń
w
ś
lizgn
ę
ła si
ę
za jego szyj
ę
, przytrzymuj
ą
c
go w miejscu.
- „Patrz
ę
” na ciebie. Dowiaduj
ę
si
ę
prawdy. Twoje słowa, twój głos - nie mówi
ą
tego samego i dla mnie to
nie ma sensu. Ale nigdy nie byłe
ś
dobry w utrzymywaniu z dala od swojej twarzy prawdy o tym, co
naprawd
ę
czujesz.
Harry’ego sparali
ż
owało uczucie dłoni Draco na jego skórze, ciepło ich blisko
ś
ci. Jedna wpl
ą
tała si
ę
w
jego włosy na karku, druga przesuwała si
ę
przez jego brwi, wargi, wsz
ę
dzie. Twarz Draco wypełniła całe
jego pole widzenia, i ch
ęć
, by pochyli
ć
si
ę
w stron
ę
wn
ę
trza tej dłoni, które obj
ę
ło teraz jego policzek, była
naprawd
ę
przytłaczaj
ą
ca. Nie mógł znie
ść
wiele wi
ę
cej.
- Prosz
ę
, nie – wyszeptał.
Dło
ń
nie poruszyła si
ę
.
- Podaj mi jeden dobry powód, dlaczego nie.
- Poniewa
ż
… - Harry wzi
ą
ł gł
ę
boki oddech. Kciuk
Ś
lizgona ze
ś
lizgn
ą
ł si
ę
lekko po jego policzku; jego usta
były zaledwie kilka milimetrów dalej. Czas wydawał si
ę
zwalnia
ć
i czuł, jak
ś
ciany dookoła niego si
ę
wal
ą
,
wal
ą
…
- Poniewa
ż
– powtórzył lekko trz
ę
s
ą
cym si
ę
głosem – sprawiasz,
ż
e chc
ę
zrobi
ć
to.
I, bior
ą
c twarz Draco we własne dłonie, pochylił si
ę
i zło
ż
ył na ustach chłopaka mi
ę
kki pocałunek.
A potem wykr
ę
cił si
ę
z u
ś
cisku Draco i pofrun
ą
ł do pokoju wspólnego.
Nie był do ko
ń
ca pewien, czy jeszcze kiedy
ś
stamt
ą
d wyjdzie.
<*>*<*>*<*>
Draco stał u wylotu korytarza, zastanawiaj
ą
c si
ę
, czy ma zamiar zaraz rozpocz
ąć
wielki po
ś
cig.
Kiedy Harry pocałował go tego rana i znikn
ą
ł, Draco pozostał nieruchomy, ogłuszony. Dopiero kiedy
usłyszał, jak z Wielkiej Sali wyłaniaj
ą
si
ę
jacy
ś
uczniowie, szepcz
ą
c z ciekawo
ś
ci
ą
i bezmy
ś
lno
ś
ci
ą
o jego
konfrontacji z Harrym, jakby stracił nie tylko wzrok, ale i słuch, wycofał si
ę
do biblioteki, by pomy
ś
le
ć
. Czuł
si
ę
, jakby ostatnio nie robił nic oprócz my
ś
lenia o tym wszystkim, co przydarzyło si
ę
jemu i im. Im. Odk
ą
d
stracił wzrok, Draco starannie unikał koncepcji „ich”. Sam do
ść
w
ą
tpił w siebie, a ju
ż
zupełnie nie
wyobra
ż
ał sobie,
ż
e kto
ś
jeszcze kiedy
ś
b
ę
dzie chciał by
ć
„nimi” z nim. Ale kto
ś
najwyra
ź
niej chciał. Harry.
Przynajmniej przypuszczaj
ą
c,
ż
e ten pocałunek co
ś
oznaczał. I je
ż
eli było co
ś
, z czym Harry radził sobie
beznadziejnie, to był to podst
ę
p. Co oznaczało,
ż
e rzeczywi
ś
cie pragn
ą
ł Draco.
I Draco tak
ż
e pragn
ą
ł jego. Pierwszy raz pozwolił sobie w ogóle kontemplowa
ć
takie rzeczy i, kiedy
przezwyci
ęż
ył szok, instynktownie zorientował si
ę
,
ż
e pragn
ą
ł Harry’ego od jakiego
ś
czasu. Przypomniał
sobie, jak do siebie pasowali na miotle, jakim uczuciem było ciepło Harry’ego pod jego dło
ń
mi. Jak
popychali jeden drugiego, jak byli sobie równi, nawet chocia
ż
jego
ś
lepota zwykle sprawiała,
ż
e czuł u
siebie dysfunkcj
ę
. Nie wiedział, co b
ę
dzie, je
ś
li zmieni ich przyja
źń
, ale nie było mo
ż
liwo
ś
ci,
ż
e zostawi ten
pocałunek bez odpowiedzi. Nawet teraz czuł mi
ę
kkie wargi przyci
ś
ni
ę
te do jego własnych ust.
Problemem było to,
ż
e Gryfon najwyra
ź
niej wyparował. Draco zdawał sobie spraw
ę
,
ż
e Harry si
ę
boi; sam
zbyt dobrze znał ch
ęć
odepchni
ę
cia od siebie sytuacji, w których brali udział inni ludzie, ludzie, których
reakcjom nie mo
ż
esz ufa
ć
. I Harry z cał
ą
pewno
ś
ci
ą
nie znał uczu
ć
Draco. Do
ść
rozs
ą
dne, skoro on sam
dopiero je zidentyfikował. No. Teraz jest czas, by go znale
źć
i mu powiedzie
ć
. Tylko… gdzie on jest?
Harry nie zszedł na kolacj
ę
. Draco nawet nie musiał pyta
ć
– kiedy tylko usiadł, Blaise zachichotał, z serca
gratuluj
ą
c mu przypuszczalnego zwyci
ę
stwa w walce, która, jak s
ą
dził, miała miejsce. Draco nie zadał
sobie trudu,
ż
eby go poprawi
ć
. Zamiast tego siedział cicho, prze
ż
uwaj
ą
c swój posiłek i zastanawiaj
ą
c si
ę
,
gdzie jest Harry. Wystarczaj
ą
co trudne było szukanie kogo
ś
w tym gigantycznym zamku, kiedy jeszcze
widział. Szukanie na
ś
lepo, dosłownie, wydawało si
ę
prawie niemo
ż
liwe.
Logiczne wydawało si
ę
jednak rozpocz
ąć
poszukiwania od domu Harry’ego, i wła
ś
nie dlatego tu teraz stał,
u wylotu pewnego wschodniego korytarza obok Wielkiej Sali. Nie był nawet pewien, czy mo
ż
e znale
źć
pokój wspólny Gryffindoru – nigdy wcze
ś
niej tam nie był, i nie miał bladego poj
ę
cia, jak si
ę
tam dosta
ć
, nie
licz
ą
c wspomnienia,
ż
e Gryfoni zawsze przychodzili i wychodzili tymi schodami. Jego Przewodnik został
zaprojektowany specjalnie dla niego, wi
ę
kszo
ść
stałych pokojów w Hogwarcie skartografowano
wewn
ę
trznie, ale nie był pewny, jak obszerne były te informacje, bior
ą
c pod uwag
ę
,
ż
e nikt nie
podejrzewał,
ż
e b
ę
dzie zmierzał do jakiegokolwiek domu innego ni
ż
jego własny.
- Eee… tendo pokój wspólny Gryffindoru – powiedział Przewodnikowi, spodziewaj
ą
c si
ę
,
ż
e nie rozpozna
on komendy.
Ale urz
ą
dzenie nie wahało si
ę
:
- Dwadzie
ś
cia siedem stopni w gór
ę
– wskazało.
I, modl
ą
c si
ę
, by rzeczywi
ś
cie okazało si
ę
to prawd
ą
, a celem urz
ą
dzenia nie stało si
ę
zgubienie go w
gł
ę
biach zamku, przyspieszył, by pod
ąż
y
ć
za wskazówkami.
Bardzo rzadko chodził w jakie
ś
nieznane miejsce, i podobnie jak lot w duecie, uznał to za zdumiewaj
ą
co
dezorientuj
ą
ce. Jego klasy, pokój wspólny – wszystkie były miejscami, które kiedy
ś
widział, a to sprawiało,
ż
e zaufanie Przewodnikowi i robienie sobie w głowie mentalnej mapy, kiedy szedł, było du
ż
o prostsze.
Teraz naprawd
ę
szedł na
ś
lepo, do miejsca z którego (gdyby co
ś
poszło nie tak) nie miał szans si
ę
wydosta
ć
bez widz
ą
cej osoby. Przypuszczaj
ą
c,
ż
e zdołałby jak
ąś
znale
źć
.
Szedł w gór
ę
i w gór
ę
, potem w dół rozbrzmiewaj
ą
cego echem korytarza, a potem znowu w gór
ę
po
schodach. Nic dziwnego,
ż
e Longbottom zeszczuplał przez lata, pomy
ś
lał. Te wszystkie schody ka
ż
demu
zapewniłyby zdrow
ą
porcj
ę
ć
wicze
ń
. Tajemnic
ą
było, dlaczego tacy chudzielce jak Weasleyowie nie
znikn
ę
li zupełnie.
I wła
ś
nie kiedy zaczynał by
ć
przekonany,
ż
e Przewodnik został skonfundowany, a on sam sko
ń
czy gdzie
ś
na jakim
ś
dachu, ten poinformował go,
ż
e dotarł do celu.
Co teraz? Był „tam”, nie maj
ą
c poj
ę
cia, gdzie owo „tam” le
ż
ało, jak wygl
ą
dało, i co miał wokół siebie.
Przez długi czas nie czuł si
ę
tak zagubiony i bezradny, i przez chwil
ę
my
ś
lał nad poddaniem si
ę
i
obmy
ś
leniem jakiego
ś
innego planu. Jego postanowienie wzmocniła jednak potrzeba porozmawiania z
Harrym, bycia z nim. Je
ś
li musi, po prostu b
ę
dzie stał tu, w tym miejscu, a
ż
jaki
ś
Gryfon b
ę
dzie t
ę
dy
przechodził.
- Hasło? – głos starszej kobiety nagle przemówił ponad nim, poparty ziewni
ę
ciem.
Prawie wyskoczył ze skóry na ten d
ź
wi
ę
k.
- Co? – czy
ż
by mieli jakiego
ś
rodzaju dozorc
ę
?
- Musisz mi poda
ć
hasło, kochanie. Bez niego nie mog
ę
ci
ę
wpu
ś
ci
ć
.
Draco zrobił krok w stron
ę
głosu z jedn
ą
r
ę
k
ą
przed sob
ą
.
- Kim jeste
ś
? Prosz
ę
, po prostu musz
ę
zobaczy
ć
Harry’ego. Mogłaby
ś
mu powiedzie
ć
,
ż
e tu jestem?
- Przykro mi… w dormitoriach nie ma
ż
adnych portretów. Musisz poda
ć
mi hasło.
-
Ś
ciana – ostrzegł Przewodnik w momencie, gdy r
ę
ka Draco odnalazła róg rze
ź
bionej ramy. Powróciły do
niego wcze
ś
niejsze słowa rozmówcy.
- Jeste
ś
portretem? – zapytał.
- Tak, kochanie, a czym innym miałabym by
ć
? A teraz zamierzasz poda
ć
mi hasło czy nie?
Có
ż
, teraz przynajmniej wiedział, na czym stoi. Nie był pewny, czy mówi
ą
cy obraz był bardziej czy mniej
irytuj
ą
cy ni
ż
bezpłciowa kamienna
ś
ciana. Bywały dni, kiedy nie zwracał uwagi na kroki i omin
ą
ł o kilka
decymetrów wej
ś
cie do Slytherinu, a znalezienie go ponownie zawsze nastr
ę
czało trudno
ś
ci.
- Nie… nie mog
ę
– powiedział portretowi. - Ja… Czy to b
ę
dzie w porz
ą
dku, je
ś
li tylko tu poczekam?
- Naturalnie – nadeszła odpowied
ź
. – A teraz, je
ś
li nie masz nic przeciwko, my
ś
l
ę
,
ż
e wróc
ę
do mojej
drzemki…
I Draco raz jeszcze znalazł si
ę
zupełnie otoczony cisz
ą
. Został tam, gdzie był, licz
ą
c,
ż
e inny ucze
ń
nadejdzie, by wej
ść
lub wyj
ść
, i b
ę
dzie wystarczaj
ą
co wspaniałomy
ś
lny, by pozwoli
ć
mu wej
ść
.
Du
ż
o pó
ź
niej usłyszał, jak portret odchyla si
ę
ze skrzypni
ę
ciem i natychmiast si
ę
odwrócił, maj
ą
c nadziej
ę
,
ż
e to kto
ś
, kogo zna.
- Co ty tu robisz? – dobiegł go chłopi
ę
cy głos. Có
ż
, oni z cał
ą
pewno
ś
ci
ą
znali jego, ale Draco nie mógł od
razu zidentyfikowa
ć
mówi
ą
cego.
- Mógłby
ś
poprosi
ć
Pottera? Chc
ę
mu co
ś
powiedzie
ć
– powiedział, modl
ą
c si
ę
, by, ktokolwiek to był,
okazał si
ę
ch
ę
tny do współpracy.
- Słyszałem,
ż
e wyzwałe
ś
go na obiedzie czy co
ś
takiego. Próbujesz zakra
ść
si
ę
do
ś
rodka,
ż
eby
doko
ń
czy
ć
robot
ę
? – szydził nieznajomy chłopak.
Draco wstrzymał j
ę
zyk, powstrzymuj
ą
c si
ę
przed najl
ż
ejsz
ą
ripost
ą
.
- Gdybym próbował si
ę
zakra
ść
, nie prosiłbym ci
ę
o wst
ę
p, prawda? – wypu
ś
cił oddech. – Wiesz, to
wa
ż
ne. Prosz
ę
.
W odpowiedzi dobiegło go westchnienie.
- No dobra, daj mi minut
ę
. Wróc
ę
i zobacz
ę
, gdzie jest. Nie widziałem go cały dzie
ń
.
Zamykany portret znowu zaskrzypiał, zostawiaj
ą
c Draco, by stał tam cał
ą
wieczno
ść
i zastanawiał si
ę
, czy
chłopakowi nie b
ę
dzie wygodniej o nim zapomnie
ć
. Jednak nie musiał czeka
ć
długo: po kilku minutach
wej
ś
cie zaskrzypiało raz jeszcze. Ale nie był to Harry.
- Malfoy, co ty tu robisz?
- Granger. – Przynajmniej jej głos był łatwo rozpoznawalny. – Musz
ę
co
ś
powiedzie
ć
Potterowi, mo
ż
esz
go poprosi
ć
?
- Nie mog
ę
.
- Nie mo
ż
esz? Dlaczego, kurwa, nie?
- Bo nie zejdzie na dół. Nawet dla nas.
- Co?! – To si
ę
robiło niedorzeczne. - No dobra, wystarczy – powiedział Hermionie, przygotowuj
ą
c si
ę
do
przepchni
ę
cia obok niej, je
ś
li b
ę
dzie musiał. – Jedynym powodem, dla którego w ogóle tu jestem, jest to,
ż
e on si
ę
mnie czepiał.
ś
ebym przestał si
ę
tak izolowa
ć
. Sprawił,
ż
e było mi zajebi
ś
cie przykro i kazał
przynajmniej spróbowa
ć
wróci
ć
do
ś
wiata. Wi
ę
c niech b
ę
d
ę
przekl
ę
ty, je
ś
li pozwol
ę
mu teraz bawi
ć
si
ę
w
chowanego.
Nast
ą
piła przerwa.
- No dobra – powiedziała.
- No dobra?
- No dobra, mo
ż
esz wej
ść
.
Draco nie czekał, a
ż
zmieni zdanie. Spróbował poruszy
ć
si
ę
do przodu, ale Przewodnik niemal
natychmiast gło
ś
no ostrzegawczo zabrz
ę
czał – przeszkoda na drodze. Stan
ą
ł w miejscu,
skonsternowany.
- Przeszkoda? Granger, co to jest?
- Wej
ś
cie jest dziur
ą
około sze
ść
dziesi
ę
ciu centymetrów nad ziemi
ą
– wyja
ś
niła. Poczuł chłodn
ą
dło
ń
chwytaj
ą
c
ą
go za nadgarstek i ci
ą
gn
ą
c
ą
jego rami
ę
w dół, a
ż
dotkn
ą
ł brzegu wej
ś
cia. Z jej pomoc
ą
wdrapał si
ę
do
ś
rodka.
- Gdzie on jest? – zapytał, kiedy znowu był wyprostowany.
- W swoim dormitorium, tak s
ą
dzimy. Ron widział jego okulary na szafce nocnej, a raczej
nieprawdopodobne, by wy
ś
lizgn
ą
ł si
ę
gdzie
ś
bez nich. Ale – dodała mi
ę
kkim głosem – nie chce
rozmawia
ć
z
ż
adnym z nas. Jakie masz powody, by my
ś
le
ć
,
ż
e przemówi do ciebie?
- B
ę
dzie do mnie mówił – warkn
ą
ł Draco. – Po tym wszystkim, co… có
ż
, jest kilka rzeczy, które powinien
wiedzie
ć
. I, jak powiedziałem, ma wobec mnie kilka długów. Nie b
ę
dzie si
ę
chował. Nie przede mn
ą
.
Malfoy… - znowu przerwała. – Wiesz, nie wiem, co dokładnie si
ę
dzi
ś
stało. Poszli
ś
my z Ronem do
Hogsmeade, a on nie chciał. Jednak
ż
e kilku ludzi, którzy te
ż
zostali, powiedziało,
ż
e mi
ę
dzy wami doszło
do czego
ś
w rodzaju konfrontacji. Harry pokonał ci
ę
ju
ż
wi
ę
cej ni
ż
raz i tylko dlatego pozwoliłam ci wej
ść
.
Ale je
ś
li go skrzywdzisz…
- Przysi
ę
gam,
ż
e nie przyszedłem tu,
ż
eby go otru
ć
– odparł. Zawahał si
ę
przez moment, w ko
ń
cu
decyduj
ą
c si
ę
zaryzykowa
ć
i powiedzie
ć
jej wi
ę
cej. Chocia
ż
słyszał w głosie dziewczyny,
ż
e nadal nie ma
o nim najlepszego zdania, przynajmniej pomagała. – Nie jestem idealny, Granger, ale nie jestem te
ż
taki,
jaki byłem kiedy
ś
. Wierz mi – dodał z drwi
ą
cym u
ś
miechem – je
ż
eli kiedykolwiek stracisz cz
ęść
siebie, te
ż
zobaczysz
ś
wiat inaczej. Nie prosz
ę
o pomoc. Nigdy nie prosiłem. I nigdy nie poprosz
ę
. Ale całe moje
ż
ycie przewróciło si
ę
do góry nogami i Potter, w swój denerwuj
ą
cy, bohaterski sposób wpakował si
ę
w nie
z buciorami i uczynił je… lepszym. Jest wiele rzeczy, które zrobił, a o nich nie wiesz, ale one musz
ą
zosta
ć
przedyskutowane. I mog
ę
si
ę
zało
ż
y
ć
,
ż
e wszyscy Gryfoni w tym pomieszczeniu wła
ś
nie si
ę
na
mnie gapi
ą
, wi
ę
c je
ś
li mogłaby
ś
mi powiedzie
ć
, gdzie jest jego pokój, to ju
ż
bym si
ę
zwijał.
Ku jego uldze, Hermiona roze
ś
miała si
ę
w odpowiedzi.
- Nie mam poj
ę
cia, sk
ą
d wiesz, ale masz racj
ę
. Chcesz,
ż
ebym zaprowadziła ci
ę
osobi
ś
cie, na wypadek
gdyby kto
ś
próbował zrobi
ć
co
ś
innego ni
ż
gapi
ć
si
ę
?
- Nie. – odpowiedział krótko - nadal miał naturaln
ą
skłonno
ść
do odmawiania ka
ż
dej niepotrzebnej asysty,
a pomysł bycia chronionym jak inwalida bardzo mu dokuczał. – Poradz
ę
sobie. I, dzi
ę
ki Potterowi, nadal
mog
ę
rzuca
ć
na ludzi najlepsze kl
ą
twy, jakie znam. Kierunki poprosz
ę
.
- Dobrze, dobrze. – odwróciła go lekko w lewo. – Jakie
ś
sze
ść
metrów przed tob
ą
s
ą
schody. Id
ź
nimi na
sam
ą
gór
ę
, po prawej b
ę
dziesz miał drzwi. I, Malfoy… - przerwała. – Dzi
ę
kuj
ę
.
Odwrócił głow
ę
w stron
ę
jej głosu.
- Za co?
- Za to,
ż
e najwyra
ź
niej jeste
ś
takim przyjacielem, jakim Harry mówił,
ż
e jeste
ś
.
Zastanawiał si
ę
, co tak naprawd
ę
powiedział o nim Harry, ale pozwolił sobie odpowiedzie
ć
na t
ę
uwag
ę
jedynie skinieniem głowy. Tak naprawd
ę
w ogóle nie chciał rozmawia
ć
z Hermion
ą
. Cał
ą
t
ę
drog
ę
przeszedł dla Harry’ego.
Wyruszył, by pokona
ć
schody do ostatniej kondygnacji.
<*>*<*>*<*>
Harry le
ż
ał w ciemnym pokoju, skulony pod kocami, po raz milionowy zastanawiaj
ą
c si
ę
, co go op
ę
tało,
ż
eby faktycznie pocałowa
ć
Draco Malfoya. My
ś
lał o tym, marzył o tym zarówno we
ś
nie, jak i na jawie.
postanowił trzyma
ć
si
ę
z dala od
Ś
lizgona tak długo, a
ż
pozb
ę
dzie si
ę
go z głowy. A im wi
ę
cej o tym
my
ś
lał, tym bardziej sensowna wydawała si
ę
hipoteza Hermiony o tym,
ż
e był biseksualny. To nadal było
raczej nowe i do
ść
kłopotliwe, ale teraz, gdy min
ą
ł prawie tydzie
ń
, wiedział te
ż
,
ż
e prawdziwe. Uznał,
ż
e
przypuszczalnie przyzwyczai si
ę
do tego, tak jak przyzwyczaił si
ę
do bycia czarodziejem. Nie, problemem
był konkretnie jego poci
ą
g do Draco – tak ci
ęż
ko pracował, by wydoby
ć
niewidomego chłopaka z jego
skorupy i stworzy
ć
t
ę
dziwn
ą
i ryzykown
ą
przyja
źń
, tak inn
ą
od tej mi
ę
dzy nim a Ronem i Hermion
ą
. I sam
j
ą
zrujnował swoim głupim po
żą
daniem. Dzi
ę
ki Bogu,
ż
e nigdy nie chciał pocałowa
ć
Hermiony ani Rona –
nie był pewny, czy zniósłby utrat
ę
którego
ś
z nich.
No i nie
ż
eby był szcz
ęś
liwy z powodu utraty Draco. Nawet mimo tego,
ż
e to on nalegał na zachowanie
odległo
ś
ci, t
ę
sknił za przekomarzaniem si
ę
w sposób, w jaki motywowali si
ę
nawzajem bez bycia
wyniosłym, jak Hermiona, czy rozleniwionym jak Ron. Przypomniał sobie jak dzielili jedn
ą
miotł
ę
, sposób,
w jaki razem latali. Przypomniał sobie gł
ę
bok
ą
intymno
ść
dotyku, która znowu skierowała jego my
ś
li na
pocałunek. Słodki, gorzki i głupi, głupi, głupi. Przycisn
ą
ł nasady dłoni do oczu, pragn
ą
c wymaza
ć
obraz,
który wci
ąż
od nowa odtwarzał si
ę
w jego umy
ś
le. Obraz dłoni Draco, si
ę
gaj
ą
cej, by go dotkn
ąć
.
Drzwi do jego dormitorium zaskrzypiały. Le
ż
ał nieruchomo, maj
ą
c nadziej
ę
,
ż
e ktokolwiek to był, we
ź
mie
po prostu to, czego potrzebuje, i pójdzie swoj
ą
drog
ą
. Ron wszedł ju
ż
raz, wołaj
ą
c go, ale Harry odmówił
odpowiedzi. Po prostu nie mógł. Nie mógł wytłumaczy
ć
tego, co zrobił, ani jak ten pocałunek był
jednocze
ś
nie cudowny i okropny. To było zbyt osobiste. A on był zbyt nieszcz
ęś
liwy.
Kroki dosi
ę
gn
ę
ły łó
ż
ka i usłyszał d
ź
wi
ę
k rozsuwanych zasłon.
- Ron, mówiłem ci, po prostu nie mog
ę
ci po…
- To nie Weasley.
Harry błyskawicznie usiadł w łó
ż
ku. Miał zdj
ę
te okulary, a pokój za zasłonami jego łó
ż
ka był ciemny, ale
mógł dojrze
ć
słabe cienie w ciemno
ś
ci.
- Malfoy, jak si
ę
tu dostałe
ś
?
- Olbrzym wrzucił mnie przez okno. A jak my
ś
lisz, jak si
ę
tu dostałem? Wlazłem po tych dziesi
ę
ciu
milionach schodów do waszego pokoju wspólnego i Granger pozwoliła mi wej
ść
. A nawiasem mówi
ą
c, czy
wy, Gryfoni, nie mogliby
ś
cie wymy
ś
li
ć
ż
adnej bardziej dystyngowanej metody wchodzenia, innej ni
ż
wdrapywanie si
ę
przez dziur
ę
za portretem?
- Czy
ż
by
ś
przeszedł cał
ą
t
ę
drog
ę
po to,
ż
eby zniewa
ż
a
ć
mój dom?
Z cienia dobiegło westchnienie.
- Nie. Przyszedłem tu z tob
ą
porozmawia
ć
.
Materac wygi
ą
ł si
ę
, kiedy Draco wspi
ą
ł si
ę
na łó
ż
ko, potem zasłony zostały zasuni
ę
te i znikn
ę
ły nawet
rozmyte cienie. Harry podci
ą
gn
ą
ł kolana pod brod
ę
, daleko od ci
ęż
aru Draco, tworz
ą
c barier
ę
.
- Nie chc
ę
rozmawia
ć
.
- Potter, wi
ę
kszo
ść
kilku ostatnich miesi
ę
cy sp
ę
dziłe
ś
, przypominaj
ą
c mi,
ż
e odpychanie nie jest
rozwi
ą
zaniem. Dlatego tu jestem. Ostatnio rozmawiałem z kilkoma moimi współlokatorami, dzi
ś
wieczór
rozmawiałem z Granger i kurewsko du
ż
o rozmawiałem z tob
ą
. Mógłby
ś
przynajmniej posłucha
ć
własnej
rady. Nie pozwoliłe
ś
mi od tego uciec, a teraz ja nie pozwol
ę
uciec tobie. Nie b
ę
dziesz si
ę
wiecznie
ukrywał. B
ę
dziesz rozmawiał.
- Bo
ż
e, stworzyłem potwora – j
ę
kn
ą
ł Harry. Potem ci
ęż
ko przełkn
ą
ł
ś
lin
ę
. – Słuchaj, je
ś
li chodzi o
pocałunek, na szcz
ęś
cie mog
ę
powiedzie
ć
niewiele. Przepraszam i przysi
ę
gam,
ż
e nigdy ju
ż
tego nie
zrobi
ę
. Czy teraz mnie zostawisz?
- Nie.
- Czego jeszcze ode mnie chcesz? – krzykn
ą
ł Harry. Nie mógł uwierzy
ć
,
ż
e Draco tak to przeci
ą
ga.
Nast
ą
piła króciutka przerwa.
- Co je
ś
li chc
ę
,
ż
eby
ś
zrobił to ponownie?
- Co?
- Pocałunek. – Materac przesun
ą
ł si
ę
, gdy Draco przysun
ą
ł si
ę
bli
ż
ej. Wyci
ą
gn
ą
ł dło
ń
i odnalazł jego nog
ę
.
– Chciałe
ś
go?
Harry przycisn
ą
ł czoło do kolan, znowu pragn
ą
c zablokowa
ć
to wspomnienie.
- Tak – wykrztusił ledwo słyszalnym głosem. – Ja nie… To znaczy, próbowałem si
ę
powstrzyma
ć
, ale nie
mogłem, po prostu nie mogłem, i… - dotyk był szokiem dla jego organizmu. Chciał si
ę
odsun
ąć
, ale
jednocze
ś
nie nie zniósłby utraty kontaktu, którego tak pragn
ą
ł. – Prosz
ę
– jego szept brzmiał prawie jak
j
ę
k. – Nie pomagasz.
Dło
ń
nie poruszyła si
ę
.
- A ty nie słuchasz – powiedział mi
ę
kko Draco. – Tak, musimy porozmawia
ć
o tym, co si
ę
dzi
ś
wydarzyło.
Ale nie dlatego,
ż
e ci
ę
nienawidz
ę
. Ja… podobało mi si
ę
. A ty – Harry usłyszał, jak bierze wdech –
chciałbym,
ż
eby
ś
zrobił to jeszcze raz. Czy ty nadal… nadal jeste
ś
zainteresowany?
Harry nie poruszył si
ę
. Jego serce waliło gdzie
ś
w gardle.
- Nie mo
ż
esz mie
ć
tego na my
ś
li.
- Harry, spójrz na mnie.
Podniósł głow
ę
, ale niczego nie zobaczył.
- Ja… nie mog
ę
. Tu jest kompletnie ciemno, a poza tym nie mam okularów.
W ciemno
ś
ci rozległ si
ę
mi
ę
kki
ś
miech.
- Naprawd
ę
? Có
ż
, wi
ę
c jeste
ś
my na równym poziomie, co?
Dło
ń
na jego nodze przemkn
ę
ła po kocach a
ż
znalazła jego rami
ę
, a potem dło
ń
.
- No to… spójrz na mnie tak, jak ja na ciebie patrz
ę
. Swoimi palcami. Zobaczysz, jaka jest prawda.
Harry poczuł, jak jego dło
ń
jest ci
ą
gni
ę
ta do przodu, a
ż
dotkn
ą
ł twarzy Draco. Mi
ęś
nie twarzy chłopaka
były zrelaksowane, bez
ś
ladu napi
ę
cia czy podst
ę
pu. Rz
ę
sy szeptały cicho pod jego palcami, wargi
wykrzywiały si
ę
w lekkim u
ś
miechu.
Ś
lizgon pochylił si
ę
w stron
ę
jego dłoni, kiedy otoczył ni
ą
lekko
zaro
ś
ni
ę
ty policzek i przesun
ą
ł kciukiem po mi
ę
kkich ustach. J
ę
zyk Draco wysun
ą
ł si
ę
, by zaznaczy
ć
wskazówk
ę
, i Harry gwałtownie złapał powietrze na male
ń
ki wstrz
ą
s, który poczuł.
- Widzisz? Rozumiesz? – to był najl
ż
ejszy szept, mówi
ą
cy o tyle wi
ę
cej.
Został pokonany. Nie było słów, które wyraziłyby jego uczucia, jego zachwyt, jego po
żą
danie. Ale
wygl
ą
dało na to,
ż
e Draco rozumie jego cicho
ść
. Dookoła jego szyi owin
ę
ła si
ę
r
ę
ka, która przyci
ą
gn
ę
ła go
bli
ż
ej, i całowali si
ę
, z pocz
ą
tku niezr
ę
cznie, próbuj
ą
c znale
źć
si
ę
nawzajem w odpowiadaj
ą
cej im obu
ciemno
ś
ci. Ale potem ich usta si
ę
dopasowały, wargi rozdzieliły, a pocałunki stały si
ę
silniejsze,
pewniejsze.
Ich j
ę
zyki przej
ę
ły rol
ę
dłoni w odkrywaniu, poznawaniu nowych sekretów smaku, tekstury, ciepła. Je
ż
eli
wcze
ś
niejszy pocałunek był pytaniem, ten stanowił odpowied
ź
. Tak.
Kiedy w ko
ń
cu si
ę
rozdzielili, Harry odkrył,
ż
e nadal nie wie, co powiedzie
ć
.
- Wi
ę
c… ty te
ż
jeste
ś
bi? – wyrzucił w ko
ń
cu z siebie.
Draco roze
ś
miał si
ę
.
- Nie, prawd
ę
mówi
ą
c uwa
ż
am si
ę
za oczywistego geja. Wiedziałem to od wieków. Najwyra
ź
niej moi
przyjaciele s
ą
bardziej godni zaufania, ni
ż
s
ą
dziłem - w lochach był to raczej otwarty sekret.
- Och – wymamrotał Harry, zakłopotany. – Có
ż
, ja… ja dopiero odkrywam pewne rzeczy. I – podniósł
głow
ę
, chocia
ż
nadal było zbyt ciemno,
ż
eby co
ś
zobaczy
ć
– prawd
ę
mówi
ą
c, słyszałem plotki… plotki,
ż
e
zamierzasz po
ś
lubi
ć
jak
ąś
Niemk
ę
z czarnomagicznej rodziny. Sk
ą
d miałem wiedzie
ć
,
ż
e tak naprawd
ę
jeste
ś
gejem?
Głos w ciemno
ś
ci stał si
ę
niespodziewanie powa
ż
ny.
- To była prawda. Malfoyowie
ż
eni
ą
si
ę
dla polityki, moja orientacja w ogóle nie była brana pod uwag
ę
jako co
ś
odstraszaj
ą
cego. Wszystko było zaaran
ż
owane.
Jego serce uton
ę
ło.
- Och – powiedział znowu. – Wi
ę
c, my
ś
l
ę
,
ż
e to oznacza…
- Wesele odwołano – przerwał Draco,
ś
miej
ą
c si
ę
ostro. – My
ś
lisz,
ż
e Gegenfurtnerowie chcieli mie
ć
powi
ą
zania z bezsilnym,
ś
lepym chłopcem?
- Nie jeste
ś
bezsilny! – zaprotestował Harry.
- Dla nich jestem – spokojnie odpowiedział Draco. – Cokolwiek zrobi
ę
w ko
ń
cu ze swoim
ż
yciem, nie
b
ę
dzie to słu
ż
ba Czarnemu Panu ani nic nawet odrobin
ę
do tego podobnego. Nie chcieli mie
ć
ze mn
ą
nic
wspólnego po wypadku. – zni
ż
ył głos do szeptu, łapi
ą
c lekko powietrze. – Nie s
ą
dziłem,
ż
e kto
ś
mnie
jeszcze kiedy
ś
zapragnie. Nie w ten sposób.
Harry si
ę
gn
ą
ł ostro
ż
nie w przód, znajduj
ą
c rami
ę
chłopaka i przesuwaj
ą
c po zgi
ę
ciu jego szyi w gór
ę
a
ż
do włosów. Przesun
ą
ł przez palce kilka gładkich pasm.
- Ja ciebie pragn
ę
. Takim, jakim jeste
ś
.
Poczuł,
ż
e Draco ujmuje jego r
ę
k
ę
i całuje wn
ę
trze jego dłoni.
- I ja pragn
ę
ciebie. Mo
ż
e i od dłu
ż
szego czasu wiedziałem, kim jestem, ale straciłem zdolno
ść
, by nim
by
ć
. Kiedy straciłem wzrok, zacz
ą
łem wierzy
ć
,
ż
e ju
ż
zawsze b
ę
d
ę
sam i „chc
ę
” nie istniało. Ale kiedy
pocałowałe
ś
mnie dzisiejszego popołudnia, wszystko si
ę
zmieniło: pozwoliłem sobie poczu
ć
zainteresowanie i było tam, czekało. Wi
ę
c, w pewien sposób, ja te
ż
tylko odkrywam pewne rzeczy.
- Ja tylko chciałem wiedzie
ć
wi
ę
cej, ni
ż
to w ogóle mo
ż
liwe – westchn
ą
ł Harry. – To dlatego ja…
spanikowałem, pewnie tak by
ś
to nazwał. My
ś
lałem,
ż
e mój poci
ą
g do ciebie zrujnuje nasz
ą
przyja
źń
, i
ż
e
je
ż
eli na jaki
ś
czas si
ę
od ciebie odseparuj
ę
, mog
ę
si
ę
naprostowa
ć
. Nie wiedziałem, co robi
ć
.
- A wszystko, co ja wiedziałem, to to,
ż
e nagle straciłem jedyn
ą
osob
ę
, któr
ą
wydawałem si
ę
obchodzi
ć
, i
to bez
ż
adnego wyja
ś
nienia.
Harry poczuł, jak jego policzki oblewaj
ą
si
ę
czerwieni
ą
.
- Przepraszam.
- Có
ż
, nie powiem,
ż
ebym ju
ż
całkiem si
ę
z tego otrz
ą
sn
ą
ł, ale niewiele mi brakuje. – Delikatne palce
przemkn
ę
ły po zewn
ę
trznej stronie jego dłoni. – Musiałem nauczy
ć
si
ę
sporo ufno
ś
ci przez te kilka
ostatnich miesi
ę
cy, czego
ś
, w czym nigdy nie byłem specjalnie dobry. Ufa
ć
Przewodnikowi,
ż
e nie
wprowadzi mnie w
ś
cian
ę
, ufa
ć
piórom,
ż
e zrobi
ą
odpowiednie notatki, ufa
ć
temu, co ludzie mówili mi o
otoczeniu - wszystkiemu. Ale ty sprawiłe
ś
,
ż
e ci zaufałem. Przychodziłe
ś
, kiedy mówiłe
ś
,
ż
e przyjdziesz,
odprowadziłe
ś
mnie w jednym kawałku, ponownie posadziłe
ś
mnie na miotle i… widziałe
ś
rzeczy, których
nie widział nikt inny. Teraz twoja kolej. Obiecaj,
ż
e b
ę
dziesz mi ufał i rozmawiał ze mn
ą
, je
ś
li co
ś
si
ę
stanie, zamiast znika
ć
.
Harry nie wahał si
ę
.
- Obiecuj
ę
.
Wiedział,
ż
e czasem słowa s
ą
prostsze ni
ż
czyny; zbyt wielu ludzi składało obietnice i nigdy ich nie
dotrzymywało. Ale Harry, który dorastał, nie maj
ą
c powodu, by ufa
ć
komukolwiek, zdawał sobie spraw
ę
,
jak wa
ż
ne to było. Czy nie zło
ż
ył obietnicy na samym pocz
ą
tku -
ż
e dotrzyma swoich obietnic, by uczy
ć
si
ę
z Draco? Potrz
ą
sn
ą
ł mentalnie głow
ą
, rozgoryczony,
ż
e sam złamał swoje własne zasady swoim
zachowaniem z poprzedniego tygodnia.
Nigdy wi
ę
cej. Draco wi
ę
cej ni
ż
raz zaufał mu całym sob
ą
.
Tym, co Harry przynajmniej mógł zrobi
ć
, było zaufanie mu całym sercem.
Głos Draco przerwał cisz
ę
.
- O czym my
ś
lisz?
Harry zamkn
ą
ł jego dło
ń
w swojej i przyci
ą
gn
ą
ł chłopaka do siebie.
- Chod
ź
i sam zobacz.
They say love is a blindness of heart; I say not to love is blindness. ~ Victor Hugo