Draco wsrod cieni id 141659 Nieznany

background image

Informacje o tek

ś

cie:


1) ostrze

ż

enie (od autorki) PG-13 za j

ę

zyk

2) długo

ść

opowiadania: prolog + 7 cz

ęś

ci

3) autor: Plumeria
4) link do oryginału: http://www.debbiesfics.com/darkness00.html
5) non-canon

Betowały: Citzen, eM, Mar

ć

, Aleksandretta


Prolog

Wychodz

ą

c z szatni dla zawodników Draco zatrzymał si

ę

przed lustrem,

ż

eby po raz ostatni sprawdzi

ć

swój wizerunek.

Chciał wygl

ą

da

ć

najlepiej, jak si

ę

dało, nawet je

ś

li wiatr w przeci

ą

gu kilku minut miał rozwia

ć

jego szaty, a

włosy zamieni

ć

w bezładn

ą

pl

ą

tanin

ę

. I to jeszcze zanim wst

ą

pi na boisko – jako kapitan, powinien

wygl

ą

da

ć

jak dobra partia. Godny podziwu. Szacunku. Opanowany.


Przebiegł palcami przez włosy, upewniaj

ą

c si

ę

niepotrzebnie,

ż

e ka

ż

dy srebrnoblond kosmyk jest idealnie

na miejscu, opadaj

ą

c perfekcyjnymi – i tylko takimi – pasmami wokół jego twarzy. Skórzane ochraniacze

połyskiwały, zielone szaty gładko opływały jego ciało, stał dumny i wyprostowany, trzymaj

ą

c swoj

ą

Supernow

ę

10. Tak, to wystarczy.


-

Ś

licznie – powiedziało jego odbicie z aprobat

ą

. Draco u

ś

miechn

ą

ł si

ę

słabo w odpowiedzi; ju

ż

si

ę

odwracał, zwołuj

ą

c wszystkich członków swojej dru

ż

yny.


Reaguj

ą

c na jego wezwanie, natychmiast zebrali si

ę

przy wyj

ś

ciu. Zamiast marnowa

ć

czas na jak

ąś

umoralniaj

ą

c

ą

gadk

ę

, po prostu spojrzał ka

ż

demu w oczy – powoli, wyczekuj

ą

co – wiedz

ą

c,

ż

e da to du

ż

o

lepsze efekty ni

ż

jakiekolwiek słowa. Potem, tu

ż

przed jedenast

ą

, odwrócił si

ę

i spokojnie wypu

ś

cił ich na

boisko.

Po raz pierwszy, odk

ą

d sko

ń

czył trzeci rok w Hogwarcie, meczem rozpoczynaj

ą

cym sezon był mecz

Slytherin kontra Gryffindor; w odró

ż

nieniu od jego trzeciego roku, tym razem zamierzali gra

ć

według

planu.

ś

adnych zło

ś

liwych hipogryfów,

ż

adnej niesprzyjaj

ą

cej pogody –

ż

adnych okoliczno

ś

ci, które

wymagałyby manipulacji czymkolwiek, chocia

ż

to akurat zawsze było zabawne. Ten mecz miał mie

ć

wielki

wpływ na cały sezon dla obu dru

ż

yn. I był przekonany,

ż

e tym razem to Slytherin znajdzie si

ę

na szczycie.


Przez boisko szła dru

ż

yna przeciwników, wyró

ż

niaj

ą

ca si

ę

błyszcz

ą

cymi, czerwonymi szatami. Prowadził

j

ą

Harry Potter; jego czarne włosy nie potrzebowały pomocy wiatru, by tworzy

ć

bezładn

ą

pl

ą

tanin

ę

wokół

twarzy. W centrum pola utworzyli zwarty szereg, patrz

ą

c na nich. Draco dawno zauwa

ż

ył t

ę

osobliw

ą

ochot

ę

, by anga

ż

owa

ć

si

ę

we wzrokowe pojedynki z Harrym: blizna w kształcie błyskawicy nad oczami

chłopaka w jaki

ś

sposób zmuszała go, by patrzył, stał z tamtym oko w oko, oddziałuj

ą

c na niego tak samo,

jak tamten na niego, gdy wyzywali si

ę

nawzajem werbalnie.


- Tym razem to ty przegrasz, Potter – wysyczał, kiedy wymieniali przepisowy u

ś

cisk dłoni.

Zielone oczy zw

ę

ziły si

ę

.

- Masz na my

ś

li,

ż

e przegram w taki sam sposób, jak za ka

ż

dym razem, kiedy grali

ś

my przeciwko sobie?

Och, czekaj. To byłe

ś

ty.

Wzruszył ramionami.
- Ka

ż

dego czasem opuszcza szcz

ęś

cie. Dzisiaj twoja kolej.


Odpowied

ź

Harry’ego została uci

ę

ta przez pani

ą

Hooch, która poinformowała obie dru

ż

yny,

ż

e maj

ą

gra

ć

fair i przygotowa

ć

si

ę

; chwil

ę

ź

niej dmuchn

ę

ła w gwizdek. Czternastu zawodników odbiło si

ę

od ziemi i

wystrzeliło w powietrze.

background image

Był pi

ę

kny listopadowy poranek, zimny i rze

ś

ki. Czysty, z kilkoma białymi chmurkami podkre

ś

laj

ą

cymi

ę

kit nieba. Kiedy Draco wzniósł si

ę

na poziom, na którym zwykle latał, poczuł si

ę

, jakby mógł zobaczy

ć

wszystko, a

ż

po kra

ń

ce ziemi przez bezlistne drzewa. Jego przyszło

ść

rozpo

ś

cierała si

ę

przed nim jak

horyzont; to był jego ostatni rok. Ostatni rok,

ż

eby cho

ć

troch

ę

si

ę

zabawi

ć

, zanim upomni si

ę

o niego jego

przyszło

ść

, zanim zostanie zmuszony, by zobaczy

ć

, gdzie presti

ż

i mo

ż

liwo

ść

bycia Malfoyem otwieraj

ą

przed nim wszystkie mo

ż

liwo

ś

ci przewodzenia

ś

wiatu.


To była tak

ż

e jego ostatnia szansa, by pokona

ć

Harry’ego Pottera. Tłuczek przeleciał obok niego,

wyrywaj

ą

c go z zadumy, i przekl

ą

ł sam siebie za to,

ż

e pozwolił kilku cennym chwilom umkn

ąć

bez

wypatrywania znicza. Szukaj

ą

cy Gryffindoru uplasował si

ę

na

ś

rodku pola; Draco podleciał niedaleko, by

zaj

ąć

tak

ą

sam

ą

pozycj

ę

, na wypadek gdyby musiał zanurkowa

ć

po mał

ą

, złot

ą

piłeczk

ę

– kiedykolwiek

miała si

ę

pokaza

ć

.


- Znajd

ź

sobie własny punkt obserwacyjny! – krzykn

ą

ł do niego Harry ponad wrzaskami tłumu.

- Raczej nie, tutaj bardzo mi si

ę

podoba – odpowiedział Draco leniwie, mru

żą

c lekko oczy dla ochrony

przed sło

ń

cem, kiedy przeszukiwał wzrokiem boisko. – Masz jaki

ś

problem? Boisz si

ę

, o ile szybsza od

twojej starej Błyskawicy oka

ż

e si

ę

moja Supernowa 10?

- Błyskawica nadal lata

ś

wietnie, dzi

ę

kuj

ę

.


Draco zaryzykował krótki rzut okiem na chłopaka i ucieszył si

ę

, widz

ą

c,

ż

e Gryfon zagryzł z

ę

by w

odpowiedzi na obelg

ę

. Zdecydował si

ę

na zastosowanie swojego triku, i skierował miotł

ę

do zapieraj

ą

cego

dech w piersiach, wywracaj

ą

cego

ż

ą

dek nurku. Harry, my

ś

l

ą

c,

ż

e co

ś

zauwa

ż

ył, natychmiast poleciał za

nim. Grunt zbli

ż

ał si

ę

bardziej i bardziej, i Draco, w momencie, gdy prawie stracił kontrol

ę

, sekundy przed

zderzeniem idealnie wypracowanym ruchem poderwał swoj

ą

miotł

ę

. Wtedy zacz

ą

ł si

ę

ś

mia

ć

ze swojego

przeciwnika, który spó

ź

nił si

ę

, hamuj

ą

c kilka cali za nim.


- Mówiłe

ś

co

ś

,

ś

lamazaro?


Jednak zamiast odpowiedzie

ć

na obelg

ę

, Gryfon odwrócił si

ę

nagle na miotle i, wykr

ę

caj

ą

c głow

ę

, Draco

zdołał zobaczy

ć

, dlaczego: wypuszczono znicza.


Natychmiast rozpocz

ą

ł si

ę

wy

ś

cig. Ka

ż

dy chłopak zamierzał zako

ń

czy

ć

gr

ę

szybko i błyskawicznie ogłosi

ć

zwyci

ę

stwo swojej dru

ż

yny.

Ś

migali slalomem przez pole w gorliwym po

ś

cigu za mał

ą

, uskrzydlon

ą

piłeczk

ą

, a kafel, tłuczki i koledzy z dru

ż

yny przelatywali obok w szalonym p

ę

dzie, zamieniaj

ą

c si

ę

w

rozmazane plamy. Dwa razy obaj zgubili złoty kształt w blasku niskiego listopadowego sło

ń

ca, ale za

ka

ż

dym razem który

ś

w przeci

ą

gu sekund na nowo odnajdywał przedmiot i po

ś

cig trwał.


Cała uwaga Draco skupiła si

ę

na małym, złotym obiekcie; ledwo dostrzegał to, co go otaczało, kiedy

ś

cigał go pod siedzeniami, a potem mi

ę

dzy i przez obr

ę

cze. Czuł Harry’ego po swojej lewej; wiedział,

ż

e

czerwona plama była zdeterminowana, by udowodni

ć

swoj

ą

wy

ż

szo

ść

przynajmniej tak jak on sam.

Piłeczka była tylko kilka stóp przed nimi… bli

ż

ej… bli

ż

ej… unikn

ę

li niespodziewanego tłuczka… znów

przelatywali przez p

ę

tle… Cholera! Zatrzymała si

ę

tu

ż

poza zasi

ę

giem jego dłoni.


W akcie skrajnej desperacji Draco nagle poderwał miotł

ę

w prawo, kiedy znicz skierował si

ę

przed niego.

W tym momencie bardziej skupiał si

ę

na tym, by nie podnosi

ć

głowy, ni

ż

na tym, by go złapa

ć

.


Stuk! Mała piłeczka uderzyła dło

ń

Draco tak mocno,

ż

e prawie j

ą

upu

ś

cił. Przez jeden zamarły moment

spojrzał w szoku na swoj

ą

r

ę

k

ę

. Czy to prawda? Czy naprawd

ę

widział te małe skrzydełka, uderzaj

ą

ce go

w nadgarstek? Tak!

Odkrycie prawdy zaj

ę

ło mu milisekund

ę

; kiedy tylko do niego dotarła, poruszył r

ę

k

ą

, by podnie

ść

j

ą

wysoko w gór

ę

– gest, który chciał wykona

ć

przez sze

ść

długich lat.


Odwrócił si

ę

, by spojrze

ć

za siebie; widok przegranej na twarzy Gryfona był wart wszystkich tych lat, w

czasie których go

ś

cił on na jego twarzy.

background image

- Zgubiłe

ś

co

ś

? – zachichotał, machaj

ą

c zniczem w powietrzu.


Pocz

ą

tkowe zaskoczenie zmieniło si

ę

w triumf i Draco zastygł w chwili euforii; wtedy twarz Harry’ego

nagle przybrała zupełnie nowy, niespodziewany wyraz. Strach. Strach?

- Uwa

ż

aj! – wykrzykn

ą

ł ciemnowłosy chłopak w chwili, gdy Draco poczuł,

ż

e tyłem głowy trzasn

ą

ł w co

ś

naprawd

ę

twardego. Ból rozprzestrzenił si

ę

po jego czaszce i pod

ąż

ył w dół wzdłu

ż

kr

ę

gosłupa. Znicz

wy

ś

lizgn

ą

ł si

ę

z jego palców.


I ostatni

ą

rzecz

ą

, któr

ą

zobaczył, zanim ogarn

ę

ła go ciemno

ść

, był Harry Potter, wychylaj

ą

cy si

ę

do

przodu, aby go złapa

ć

.


Rozdział 1

Ś

wiat ciemno

ś

ci



The eyes that shone
Now dimmed and gone
~Thomas Moore

“… I wtedy, w 1752, olbrzym Melvin Markotny przypadkowo rozdeptał kilka goblinów. Przerwało to
nadchodz

ą

c

ą

rebeli

ę

, lecz rozpocz

ę

ło wojn

ę

mi

ę

dzy goblinami a olbrzymami, która trwała siedemna

ś

cie

lat i dwana

ś

cie dni. Przez ten czas…”


Draco powstrzymał ch

ęć

zatrza

ś

ni

ę

cia ksi

ąż

ki tylko po to, by uciszy

ć

nieprzerwane i irytuj

ą

ce buczenie.

Historia magii była wystarczaj

ą

co nudna sama w sobie. Czy zakl

ę

cie, które sprawiało,

ż

e ksi

ąż

ki czytały

mu na głos, musiało by

ć

równie monotonne? To rzeczywi

ś

cie brzmiało prawie jak profesor Binns; po

pewnym czasie nawet jego podr

ę

cznik z eliksirów wydawał si

ę

nudny.


Potarł oczy zm

ę

czonym ruchem. Ten odruch został, cho

ć

one ju

ż

nie pracowały. Ksi

ąż

ka terkotała dalej.

Zmusił si

ę

,

ż

eby uwa

ż

a

ć

, w przyszłym tygodniu miał test z historii z materiału, który mieli powtórzy

ć

przez

wakacje i chciał mie

ć

nauk

ę

za sob

ą

jak najszybciej. A to oznaczało dostarczanie do mózgu jak

najwi

ę

kszej ilo

ś

ci informacji za pierwszym podej

ś

ciem, co minimalizowało to, ile razy musiał słucha

ć

tych

cholernych akapitów.

Od wypadku w czasie meczu Quidditcha min

ę

ły dwa miesi

ą

ce, dwa miesi

ą

ce pełne ciemno

ś

ci. W swoim

triumfie głupio zapomniał, jak blisko p

ę

tli leciał. Omyłka ta kosztowała go utrat

ę

wzroku. Czarodziejskie

lekarstwa mog

ą

wyleczy

ć

wiele rzeczy, ale nie mog

ą

(z przykro

ś

ci

ą

poinformowali go uzdrowiciele)

odwróci

ć

zniszcze

ń

, które zaszły w mózgu. Rana płatu potylicznego z tyłu głowy, powiedzieli, i nie ma nic,

co mo

ż

na by w tej sprawie zrobi

ć

. I chocia

ż

ojciec im groził, jego matka błagała, a on sam z

niedowierzaniem zasi

ę

gał drugiej, trzeciej, dwunastej porady, odpowied

ź

specjalistów magomedycyny

była zawsze ta sama: czekała go

ś

lepota.

Trwała.

***

Harry przeszukiwał półki z tyłu biblioteki, dopóki nie znalazł ksi

ąż

ki, której potrzebował na zaj

ę

cia

zielarstwa: przegl

ą

du specjalistycznych grzybów. Otrzepał j

ą

z kurzu, pobie

ż

nie rzucił okiem na tre

ść

, a

potem wetkn

ą

ł pod rami

ę

. Było tam te

ż

kilka ksi

ąż

ek, których b

ę

dzie potrzebował pó

ź

niej, ale postanowił,

ż

e przyjdzie po nie jutro. Nie był Hermion

ą

, która potrafiła przebi

ć

si

ę

przez stos antycznych, wysuszonych

ksi

ą

g w ci

ą

gu jednej nocy. W porównaniu z jego zwykłym wysiłkiem na dzi

ś

wieczór ta jedna w zupełno

ś

ci

wystarczy. A skoro ju

ż

o tym mowa, w przyszłym tygodniu miał by

ć

test z historii magii, powinien zacz

ąć

si

ę

uczy

ć

, zanim Hermiona zacznie go

ś

ciga

ć

razem ze swoimi znaczonymi na kolorowo notatkami.


Kiedy lawirował mi

ę

dzy regałami z powrotem, wzdłu

ż

tylnej

ś

ciany, usłyszał niski, monotonny głos.

Brzmiał on zupełnie jak profesor Binns, tylko jeszcze mniej interesuj

ą

co. Zaciekawiony, wetkn

ą

ł nos do

background image

jednego z bocznych pokoików wyłaniaj

ą

cych si

ę

zza

ś

ciany. I natychmiast si

ę

zatrzymał.


W o

ś

wietlonym

ś

wieczkami pokoju siedział Draco Malfoy, z głow

ą

opart

ą

na pi

ęś

ci. Jego podr

ę

cznik le

ż

otwarty przed nim na stole… i była to ksi

ąż

ka, która najwyra

ź

niej potrafiła mówi

ć

. Albo kto

ś

jeszcze tam

był i miał Peleryn

ę

Niewidk

ę

, bo Draco z cał

ą

pewno

ś

ci

ą

nie mówił gło

ś

niej ni

ż

szeptem, a nikogo innego

nie było wida

ć

.


- Kimkolwiek jeste

ś

, powiniene

ś

albo si

ę

odezwa

ć

, albo wynie

ść

. Nie ceni

ę

sobie zbytnio, kiedy kto

ś

si

ę

na mnie gapi.
- Eee… - powiedział Harry, zaskoczony. Zobaczył, jak Draco si

ę

odwraca – nie po to, by patrze

ć

, lecz by

słucha

ć

. Jego głowa obróciła si

ę

tylko tyle,

ż

e jego lewe ucho skierowane było w stron

ę

drzwi, tam, gdzie

Harry stał. – To ja, Harry. Potter. Ja… hmm… nie chciałem przeszkadza

ć

. A poza tym, sk

ą

d wiedziałe

ś

,

ż

e tu jestem?

- Przez twoje kroki, idioto, a przez có

ż

by innego? Szkolne buty nigdy nie poruszały si

ę

specjalnie cicho po

kamiennych podłogach.
- Och – Harry poczuł si

ę

głupio; o tym nie pomy

ś

lał. – Wi

ę

c… yy… czy to twoja ksi

ąż

ka mówi? I nie

musisz czyta

ć

? Zastanawiałem si

ę

, jak sobie z tym radzisz.

Draco westchn

ą

ł, poirytowany.

- Tak, tak to teraz działa. Rzucam zakl

ę

cie na ksi

ąż

k

ę

i sama si

ę

odtwarza. Zupełnie jak czytanie dziecku

bajki na dobranoc, tylko du

ż

o mniej interesuj

ą

ce. Przychodz

ę

si

ę

uczy

ć

tutaj, wi

ę

c głos ksi

ąż

ki nikomu nie

przeszkadza. Nie potrzebuj

ę

ludzi, gapi

ą

cych si

ę

na mnie z powodu hałasu.

Harry wszedł do pokoiku. Teraz słyszał głos ksi

ąż

ki du

ż

o wyra

ź

niej.

- Có

ż

, brzmi nudno. Czy wszystkie ksi

ąż

ki mówi

ą

tak samo?

- Dokładnie.
- Nie mo

ż

esz tego jako

ś

zmieni

ć

?

- Nie. – głos

Ś

lizgona był szorstki. – A teraz, je

ś

li ju

ż

sko

ń

czyłe

ś

bawi

ć

si

ę

w dwadzie

ś

cia pyta

ń

,

chciałbym wróci

ć

do nauki.

- Wiesz – zaproponował Harry, podchodz

ą

c, by stan

ąć

przed drugim chłopakiem. – Ja mógłbym ci

poczyta

ć

zamiast niej.


Blondyn poruszył głow

ą

, by wyra

ź

niej go słysze

ć

, i Harry poczuł si

ę

lekko zdenerwowany swoim

pierwszym bli

ż

szym spojrzeniem na twarz Draco od czasu wypadku; ta sama blada, spiczasta twarz, teraz

dziwnie pusta. Przyzwyczaił si

ę

do szarych oczu, rzucaj

ą

cych w niego sztyletami spojrze

ń

; teraz

wygl

ą

dały jak kamienne

ś

ciany – płytkie i niezgł

ę

bione, skupione na niczym.


- A niby po co? – warkn

ą

ł blondyn. Harry poczuł si

ę

dziwnie uspokojony faktem,

ż

e przynajmniej głos

Malfoya nadal zawiera w sobie jakie

ś

sztylety.

- Có

ż

, pomy

ś

lałem tylko,

ż

e to mogłoby nie by

ć

tak nudne, gdybym…

Malfoy prychn

ą

ł.

- Nie potrzebuj

ę

twojej lito

ś

ci.

- To nie jest lito

ść

! To…

- To co?
- Próbuj

ę

tylko pomóc, dobra? Co w tym takiego złego? Ty si

ę

nudzisz, a ja proponuj

ę

jako

ś

t

ę

nud

ę

zmniejszy

ć

.

- No tak. Jak mogłem zapomnie

ć

? – wycedził niewidomy chłopak. – Harry Potter, bohater wszystkich.

ś

aden problem nie jest zbyt trywialny dla naszego Cudownego Chłopca.

- Jaki masz do cholery problem, Malfoy? – Harry zaczynał si

ę

zło

ś

ci

ć

, nie był pewien, czy na siebie czy na

Ś

lizgona. Co do u diabła nakłoniło go do zaoferowania pomocy temu gnojkowi?

- Mój problem? Moim problemem jest to,

ż

e pchasz si

ę

, gdzie nie trzeba, i w zasadzie przeszkadzasz mi

w pracy. Teraz, je

ś

li wybaczysz, mam mas

ę

nauki. Id

ź

uratowa

ć

jak

ąś

panienk

ę

w potrzebie, skoro tak

bardzo chcesz pomóc. – po tych słowach Draco znów pochylił si

ę

nad ksi

ąż

k

ą

, przewrócił stron

ę

, która

sko

ń

czyła si

ę

, kiedy si

ę

kłócili, i pozwolił jej wróci

ć

do czytania.


Harry odszedł, w

ś

ciekły jak nigdy.


Jednak

ż

e ju

ż

nast

ę

pnego dnia był tam z powrotem. Powiedział sobie,

ż

e poszedł odnale

źć

dodatkowe

background image

ksi

ąż

ki, których potrzebował do eseju, i w zasadzie taki miał cel. Udało mu si

ę

zignorowa

ć

fakt,

ż

e nie

musiał szuka

ć

ich w tylnym korytarzu, w samych skarpetkach, z butami w r

ę

ce,

ż

eby go osi

ą

gn

ąć

. Harry

nie był zupełnie pewny, co tutaj robił i dlaczego, ale po wczorajszej wymianie zda

ń

był ciekawy, jak Draco

sobie radzi. Od wypadku nie widywał swojego byłego nemezis zbyt cz

ę

sto – tamten wyjechał, a potem

zamkn

ą

ł si

ę

w sobie. Nie dokuczał wi

ę

cej Harry’emu i jego przyjaciołom, z nikim wła

ś

ciwie nie rozmawiał,

nie licz

ą

c momentów, kiedy kazał mu nauczyciel. Niby wygl

ą

dało na to,

ż

e jako

ś

sobie radzi – wrócił do

szkoły, całkowicie nadrobiwszy materiał, który go omin

ą

ł, był przygotowany na wszystkie zaj

ę

cia i Harry

rzadko widywał, by prosił o pomoc w… czymkolwiek. Ale jak to robił?

Prze

ś

lizgn

ą

ł si

ę

do małego pokoiku do nauki, zdecydowany nie da

ć

si

ę

złapa

ć

tym razem, ale kiedy ju

ż

tam dotarł, zrozumiał,

ż

e wcale nie musiał zadawa

ć

sobie trudu z ukrywaniem. Zamiast spoczywa

ć

na

nadgarstku, głowa Malfoya, tym razem, oparta była na stole. Miał zamkni

ę

te oczy i wygl

ą

dał, jakby

zupełnie zapomniał o buczeniu otwartej przed nim ksi

ąż

ki do historii. Widocznie nuda zrobiła swoje. To

podsun

ę

ło Harry’emu pomysł.


Wszedł do pokoju, wskazał ksi

ąż

k

ę

ż

d

ż

k

ą

i wyszeptał: „Finite Incantatem”. Głos umilkł. Wtedy ostro

ż

nie

odsun

ą

ł sobie krzesło i usiadł, kład

ą

c swoj

ą

torb

ę

na podłodze tak cicho, jak tylko mógł, czekaj

ą

c, a

ż

drugi

chłopak si

ę

obudzi. Nie trwało to długo: najwyra

ź

niej był zwolennikiem krótkich drzemek.


Blondyn usiadł z j

ę

kiem,

ś

pi

ą

co przecieraj

ą

c oczy, i rozejrzał si

ę

za ucichł

ą

ksi

ąż

k

ą

, jakby wystraszył si

ę

panuj

ą

cej w pokoju ciszy.

- Głupie zakl

ę

cie – burkn

ą

ł.

Harry przerwał mu, zanim Draco zd

ąż

ył znowu aktywowa

ć

czar.

- Cudowny Głos dostarczył dzi

ś

zbyt du

ż

o wra

ż

e

ń

?

Malfoy podskoczył, obracaj

ą

c głow

ę

w kierunku Harry’ego.

- Potter, co ty do diabła tutaj robisz? Cholera, prawie przyprawiłe

ś

mnie o zawał serca.

Harry wzruszył ramionami, zapominaj

ą

c,

ż

e drugi chłopak go nie widzi.

- Byłem po s

ą

siedzku, zobaczyłem,

ż

e

ś

pisz, i przyszedłem powtórzy

ć

moj

ą

propozycj

ę

.

- Musimy znowu do tego wraca

ć

? Mówiłem ci, nie…

- Tak, tak, wiem. Nie potrzebujesz lito

ś

ci. Ale nie mog

ą

ci

ę

te

ż

usypia

ć

twoje własne podr

ę

czniki. Zobacz,

ja te

ż

musz

ę

si

ę

uczy

ć

na ten głupi test. Wi

ę

c, tak długo jak robi

ę

post

ę

py w walce z materiałem, mog

ę

go

równie dobrze powtarza

ć

z tob

ą

.

- Czemu nie powtórzysz go z twoimi małymi przyjaciółmi Gryfonami? – spytał Malfoy ostro.
- Bo Hermiona musi dzisiaj przewodniczy

ć

na spotkaniu prefektów, a Ron wychodzi ze swoj

ą

dziewczyn

ą

,

Mandy. Słuchaj, tracimy tutaj czas. Ja musz

ę

si

ę

uczy

ć

, ty musisz si

ę

uczy

ć

, a materiał jest cholernie

nudny. I, ostatecznie, przynajmniej powstrzymamy si

ę

nawzajem od snu – Harry nie mógł odmówi

ć

sobie

dodania pewnej zło

ś

liwo

ś

ci. – Wygl

ą

da na to,

ż

e przydałoby ci si

ę

to jak

ąś

chwil

ę

temu.

Draco spochmurniał.
-

Ś

wietnie – ust

ą

pił. Pchn

ą

ł ksi

ąż

k

ę

w kierunku Harry’ego. – Oczywi

ś

cie w przeciwnym razie masz zamiar

nigdy mnie nie zostawi

ć

. Je

ż

eli jeste

ś

a

ż

tak zdeterminowany, by ochrypn

ąć

, czytaj

ą

c, mo

ż

esz u

ż

y

ć

do

tego mojej ksi

ąż

ki. Ale przynajmniej spróbuj by

ć

interesuj

ą

cy.

Harry u

ś

miechn

ą

ł si

ę

krzywo, kiedy podniósł tekst do oczu.

- W

ą

tpi

ę

,

ż

e nawet bli

ź

niacy Weasleyowie mogliby zrobi

ć

co

ś

interesuj

ą

cego z wojen pomi

ę

dzy goblinami

a olbrzymami, ale spróbuj

ę

.

Cofn

ą

ł si

ę

o kilka stron i zacz

ą

ł czyta

ć

.

- „Po podpisaniu Traktatu Smarkotrawnego w 1796, Olfred T

ę

py zało

ż

ył nowe społecze

ń

stwo obok mało

znanego miasteczka, Herringsfordu…”

***

Draco zaczynał ka

ż

dy ranek, le

żą

c w swoim łó

ż

ku, oddychaj

ą

c cicho i nie

ś

piesznie, i próbuj

ą

c ustali

ć

, czy

ju

ż

si

ę

obudził czy nie. Otwieranie oczu nie przynosiło efektów, wi

ę

c zwykle ustalenie, czy jego ciało było

przytomne, a on sam

ś

wiadom otoczenia, czyli nie

ś

pi

ą

cy, zajmowało mu kilka minut. Tego ranka zi

ą

b w

powietrzu przywrócił go do przytomno

ś

ci bardzo szybko, wi

ę

c si

ę

gn

ą

ł po ró

ż

d

ż

k

ę

, któr

ą

ka

ż

dej nocy

zostawiał w tym samym miejscu na swojej szafce nocnej. Wy

ć

wiczonym ruchem wskazał na zegarek,

który stał obok na równie konkretnym miejscu.

background image


„Tempus” – mrukn

ą

ł.

- Szósta dwadzie

ś

cia trzy – powiedział mu zegar.


Usiadł, ziewaj

ą

c, przerzucił nogi nad kraw

ę

dzi

ą

łó

ż

ka i postawił stopy na zimnej, kamiennej podłodze. To

zawsze bardzo szybko go budziło. Ostro

ż

nie poruszaj

ą

c si

ę

wokół łó

ż

ka odnalazł swój kufer, ukl

ę

kn

ą

ł,

znalazł swój płaszcz k

ą

pielowy, a potem, wodz

ą

c palcami wzdłu

ż

ś

ciany, skierował si

ę

na zewn

ą

trz, w

stron

ę

hallu, do pryszniców. Wolał tam chodzi

ć

wcze

ś

niej, bo zawsze była ostra rywalizacja o ciepł

ą

wod

ę

.

Albo ludzie, którzy si

ę

na niego gapili.


~*~*~

Kiedy magomedycy odkryli,

ż

e z jego wzrokiem nie b

ę

dzie ju

ż

ani lepiej, ani gorzej i wyleczyli przewlekłe

psychiczne bóle, został wysłany do domu z nauczycielem,

ż

eby opanowa

ć

kilka przydatnych umiej

ę

tno

ś

ci.

Jak porusza

ć

si

ę

wokół. Jak lepiej u

ż

ywa

ć

pozostałych mu zmysłów. Jak rzuca

ć

zakl

ę

cia na tekst tak,

ż

eby sam czytał mu na głos; podobne zakl

ę

cie zostało zastosowane na male

ń

kich tabliczkach, wszytych

w jego ubranie, aby samo mu si

ę

opisywało. Jak kroi

ć

składniki eliksirów bez utraty własnych palców,

u

ż

ywa

ć

ż

d

ż

ki z odpowiedni

ą

precyzj

ą

. Oraz kilka innych sztuczek, potrzebnych, by sko

ń

czy

ć

szkoł

ę

i

przetrwa

ć

w realnym

ś

wiecie. Unikał czegokolwiek, co wymagałoby pomocy innej osoby, jak tylko mógł.


Malfoy nie prosi o pomoc; Malfoy nie polega na nikim, kto mógłby go zawie

ść

. Zabraniano mu okazywania

słabo

ś

ci przez całe

ż

ycie; z cał

ą

pewno

ś

ci

ą

nie miał zamiaru teraz zaczyna

ć

. Zwłaszcza,

ż

e jego ojciec

prawie natychmiast stracił całe zainteresowanie jego osob

ą

.


Nie był ju

ż

dłu

ż

ej przeznaczony Czarnemu Panu ani

ż

adnym innym

ź

ródłom mocy, skoro Lucjusz uwa

ż

go za uszkodzonego i słabego. Wła

ś

ciwie, teraz nie miał ju

ż

po

ż

ytku z syna. Kiedy starszy Malfoy był w

pobli

ż

u, był tak uprzejmy, jak ka

ż

dy z magomedyków, ale to nie było to. Draco był tak bardzo

zdeterminowany, by udowodni

ć

,

ż

e nadal jest zdolny do funkcjonowania jak czarodziej – jak człowiek –

ż

eby móc w przyszło

ś

ci pokaza

ć

mentalny j

ę

zyk temu, który go odrzucił. Utrata przyszłej kariery

obchodziła go mniej; tak naprawd

ę

, nikt nigdy nie dał mu wyboru w tej sprawie i teraz, kiedy ju

ż

go miał,

nie wybiegał my

ś

lami w przyszło

ść

tak daleko. Jego umysł był zbyt skupiony na tym, by z powrotem

stan

ąć

na nogi i trzyma

ć

si

ę

od wszystkich z daleka.


Tak szybko, jak tylko mógł, strz

ą

sn

ą

ł z siebie troskliwe ramiona matki i Enida – ludzkiego słu

żą

cego,

którego zatrudniono, by mu pomagał (skrzaty domowe były za małe, by móc go wsz

ę

dzie zaprowadzi

ć

).

Na niewielkich dystansach – dookoła swojego pokoju i w dół do toalety – radził sobie sam, id

ą

c

ostro

ż

nymi krokami, czasem z r

ę

k

ą

na

ś

cianie. Na dłu

ż

sze wycieczki dostał Przewodnika. Był on drogi,

ale za

żą

dał go, kiedy tylko jego nauczyciel powiedział mu o jego istnieniu.


- Co mam zrobi

ć

, za ka

ż

dym razem znajdywa

ć

kogo

ś

, kto b

ę

dzie mnie prowadził wsz

ę

dzie, dok

ą

d zechc

ę

pój

ść

w Hogwarcie, jak małe dziecko, które nigdy nie nauczyło si

ę

przechodzi

ć

przez ulic

ę

? – zagadn

ą

ł

którego

ś

wieczoru podczas kolacji.

- Draco, kochanie, ale na ludziach mo

ż

na o tyle bardziej polega

ć

– odpowiedziała jego matka niepewnie.

– Co je

ś

li… ten Przewodnik… co

ś

przeoczy?

Zwrócił si

ę

w stron

ę

jej głosu.

- Wiesz, ile razy Enid przeoczył mały krok w gór

ę

, kiedy kamienie s

ą

nierówne, albo gorzej, co

ś

mało

stabilnego? Moi koledzy b

ę

d

ą

zupełnie tacy sami. Zostaw mnie Crabbe’owi i Goyle’owi, a równie dobrze

mo

ż

esz od razu, tu i teraz, skr

ę

ci

ć

mi kark. Jak s

ą

dzisz, dlaczego Przewodnik tyle kosztuje? Mój

nauczyciel mówi,

ż

e jest najlepszy.


Jego nauczyciel miał racj

ę

. Wystarczyła odrobina praktyki, głównie po to, by nabrał pewno

ś

ci siebie i

wiary w urz

ą

dzenie, i wkrótce mógł podró

ż

owa

ć

samodzielnie niemal wsz

ę

dzie, gdzie zapragn

ą

ł si

ę

uda

ć

,

podaj

ą

c tylko kierunki, jak i, w znajomych miejscach, jedynie cel w

ę

drówki. Przewodnik, mała kula

rozmiaru mniej wi

ę

cej pomara

ń

czy, unosiła si

ę

w powietrzu tu

ż

przed nim na wysoko

ś

ci jego głowy i była

zaprogramowana tak, by wyczuwa

ć

przeszkody, schody, kraw

ę

dzie i wszystko inne, co mogłoby

background image

przeszkodzi

ć

mu w poruszaniu si

ę

bezpiecznie. Informował go, kiedy stan

ąć

, skr

ę

ci

ć

, uwa

ż

a

ć

na stopy,

kiedy dotarł do szczytu lub ko

ń

ca schodów oraz kiedy musiał si

ę

zatrzyma

ć

przed kolein

ą

albo

skrzy

ż

owaniem, i to we wła

ś

ciwym czasie. Musiał tylko stukn

ąć

w niego ró

ż

d

ż

k

ą

i wypowiedzie

ć

odpowiednie zakl

ę

cie,

ż

eby go aktywowa

ć

za ka

ż

dym razem, kiedy dok

ą

d

ś

szedł, i pó

ź

niej uwa

ż

nie

wypełnia

ć

jego wskazówki. Chocia

ż

tego nie widział, wiedział,

ż

e Przewodnik

ś

wiecił lekko, kiedy si

ę

poruszali,

ż

eby ostrzega

ć

innych dookoła. Prawie zupełnie wyeliminowało to konieczno

ść

zatrzymywania

si

ę

, by nie wpada

ć

na kogokolwiek, bo ludzie, nawet ci, którzy nie wiedzieli, do czego urz

ą

dzenie słu

ż

yło,

automatycznie skr

ę

cali w bok. Nie lubił ogłaszania swojego stanu w ten sposób, ale maj

ą

c za alternatyw

ę

poleganie na innych, którzy prowadzili go zdecydowanie mniej uczciwie, niech

ę

tnie to zaakceptował.


Sprawdzian nadszedł w styczniu, kiedy sko

ń

czyła si

ę

przerwa

ś

wi

ą

teczna i wrócił do Hogwartu, po raz

pierwszy od czasu katastrofy. Jego wypadek miał miejsce w

ś

rodku listopada, dlatego reszt

ę

jesiennego

semestru sp

ę

dził najpierw w szpitalu, a potem w domu, ucz

ą

c si

ę

technik prze

ż

ycia w swoim nowym,

ciemnym

ś

wiecie. Nalegał na kontynuowanie nauki – sytuacja była ju

ż

wystarczaj

ą

co zła w jego my

ś

lach,

odmówił wi

ę

c pogarszania jej jeszcze ryzykiem powtarzania roku czy zostania w tyle. Jego dodatkowi

nauczyciele przynosili mu zatem co weekend troch

ę

materiałów, coraz wi

ę

cej, w miar

ę

jak poprawiały si

ę

jego zdolno

ś

ci nauki.


Sam profesor Snape odezwał si

ę

kilka razy; nauczył Draco wa

ż

y

ć

najwa

ż

niejsze eliksiry, a potem

zaproponował spotkanie ze starszym Malfoyem podczas kolacji. Draco jadał jednak w swoim pokoju tak
cz

ę

sto, jak tylko mógł.


A wi

ę

c, kiedy wysiadł z poci

ą

gu po przerwie

ś

wi

ą

tecznej, był mniej wi

ę

cej gotowy, by poradzi

ć

sobie z

wi

ę

kszo

ś

ci

ą

przedmiotów, i teoretycznie zmotywowany do wyrównania wi

ę

kszo

ś

ci wyników. Jednak

ż

e,

jego spotkanie z rzeczywisto

ś

ci

ą

nowego

ż

ycia w Hogwarcie okazało si

ę

by

ć

troch

ę

inne.


~*~*~

Wilgotny, ale ju

ż

nie ociekaj

ą

cy wod

ą

, ubrany w szlafrok k

ą

pielowy Draco wrócił do swojego dormitorium i

podszedł do szafy. Szarpni

ę

ciem otworzył jej prawe skrzydło i si

ę

gn

ą

ł po koszul

ę

od uniformu, która

wisiała z tej strony wraz z innymi.

„Biała. Sztywna.” – powiedziała mu tabliczka, kiedy ju

ż

wymówił odpowiednie zakl

ę

cie. Chocia

ż

nie było

zbytnich w

ą

tpliwo

ś

ci co do tego, czy wzi

ą

ł wła

ś

ciw

ą

koszul

ę

– był doskonale

ś

wiadomy, jak

zorganizowane s

ą

jego ubrania, tak samo jak tego, jakie s

ą

w dotyku – jego

ś

lizgo

ń

ska cz

ęść

nie byłaby

zaskoczona, gdyby jego współlokatorzy w

ś

lizgn

ę

li si

ę

do dormitorium i pozamieniali rzeczy miejscami, ot

tak, dla

ż

artu. Wyci

ą

gn

ą

ł swoje spodnie, krawat, swój „Szary. Zielone zdobienia.” sweter, hogwarck

ą

szat

ę

i bielizn

ę

, po czym szybko si

ę

przebrał.


- Twoje włosy potrzebuj

ą

grzebienia – zestrofowało go jego odbicie; na drzwiach szafy wisiało lustro.

- Tak, tak – gderał, szukaj

ą

c dło

ń

mi szlufek od paska. – Daj mi minut

ę

. – Przeci

ą

gni

ę

cie paska, a potem

przygładzenie wilgotnych włosów zaj

ę

ło mu tylko kilka chwil. Mi

ęś

nie nadal pozostawały zr

ę

czne.

- Du

ż

o lepiej – zabrzmiała odpowied

ź

odbicia. Draco przeci

ą

gn

ą

ł powoli dło

ń

mi w dół ciała, jeszcze raz

sprawdzaj

ą

c swój wygl

ą

d dotykiem. Nie wygl

ą

dało na to, by lustro zamierzało wprowadzi

ć

go w bł

ą

d, ale

nadal niezupełnie wierzył oszlifowanemu szkłu. Có

ż

, to było wszystko, co miał, patrz

ą

c na alternatyw

ę

:

pytanie kogo

ś

codziennie rano, czy wygl

ą

da w porz

ą

dku, jak potrzebuj

ą

ce dziecko albo, co gorsza,

pró

ż

na dziewczyna. Nie, dzi

ę

ki.


- Accio Przewodnik– wyci

ą

gn

ą

ł r

ę

k

ę

i poczuł, jak gładka kula opada mu delikatnie na dło

ń

. – Tendo –

powiedział. Usłyszał ciche brz

ę

czenie, gdy urz

ą

dzenie si

ę

aktywowało, i poczuł leciutki powiew, kiedy

uniosło si

ę

, by zawisn

ąć

w swojej zwykłej pozycji obok jego głowy. – Wielka Sala.


- Prosto.

Wyszedł za drzwi (Skr

ęć

w lewo.) Prawie nie potrzebował urz

ą

dzenia,

ż

eby trafi

ć

do najcz

ęś

ciej

odwiedzanych pomieszcze

ń

. Stawał si

ę

dobry w zapami

ę

tywaniu, ile jeszcze stopni, ile schodów mu

background image

zostało i kiedy b

ę

dzie nast

ę

pny zakr

ę

t. Ale nadal musiał na nim polega

ć

, by ostrzegało go o znikaj

ą

cych

stopniach, przeszkodach zostawionych na podłodze przez Irytka i innych zagro

ż

eniach. Dzisiejsza podró

ż

na

ś

niadanie, jednak

ż

e, odbyła si

ę

bez specjalnych wydarze

ń

. Przewodnik doprowadził go do ko

ń

ca stołu

Slytherinu, gdzie zwykle siedział, i zaj

ą

ł swoje zwykłe miejsce bez oklasków.


- Jajka sadzone masz przed lew

ą

r

ę

k

ą

, tosty nad talerzem, i muesli po prawej od tego – powiedział mu

Blaise. – Och, a dzbanek z herbat

ą

jest – Draco usłyszał stuk! jakby dzbanek został popchni

ę

ty w jego

praw

ą

stron

ę

– obok twojego prawego łokcia.


Tutaj znajdowało si

ę

jedyne miejsce, gdzie Draco był zmuszony prosi

ć

o pomoc; bez osoby, która by mu o

tym powiedziała, nie miałby poj

ę

cia o tym, co wła

ś

ciwie zostało podane ani gdzie znajduje si

ę

na stole.

Skrzaty domowe robiły du

ż

o rzeczy z przyzwyczajenia tak samo, ale nawet one nie kładły potraw

precyzyjnie w to samo miejsce ka

ż

dego dnia ani nie podawały tego samego jedzenia, a i tak przedmioty

były ju

ż

zwykle poprzesuwane przez innych uczniów zanim on w ogóle tam dotarł. Blaise i Pansy byli

informatorami, na których w tej kwestii mo

ż

na było polega

ć

najbardziej; po dwóch rankach typu „mleko

jest tam” ze strony Crabbe’a i Goyle’a przestał ich pyta

ć

.


- Dzi

ę

ki – mrukn

ą

ł, wci

ąż

nienawidz

ą

c tego,

ż

e musiał prosi

ć

o asyst

ę

przy czymkolwiek. Wzi

ą

ł sobie

troch

ę

jedzenia i zjadł w ciszy. Słuchał swoich współlokatorów potykaj

ą

cych si

ę

o stół, ziewaj

ą

cych i

trajkocz

ą

cych przed pierwsz

ą

lekcj

ą

, ale do nich nie doł

ą

czył. Wiedział,

ż

e podczas gdy kiedy

ś

był

znanym przywódc

ą

Domu, teraz był postrzegany jako nikt wi

ę

cej ni

ż

upadły król. Co mógł zrobi

ć

niewidomy ucze

ń

dla Domu, którego jedynym pragnieniem była pot

ę

ga? Nie chciał te

ż

ich lito

ś

ci czy

pogardy - bo nie mógł lata

ć

, bo stracił swoje złote miejsce w dru

ż

ynie. Jego poprzednie tak zwane

przyja

ź

nie nigdy nie były zbyt bliskie, powiedział sobie – były raczej zaniedbywane albo stanowiły cz

ęść

nieko

ń

cz

ą

cej si

ę

gry o władz

ę

.


I nawet nie my

ś

lał o jakich

ś

romantycznych wi

ę

ziach. Tak jak z jego karier

ą

, dorastał, nigdy nie s

ą

dz

ą

c,

ż

e

b

ę

dzie miał w przyszło

ś

ci du

ż

o do powiedzenia. Malfoyowie zwykle

ż

enili si

ę

z powodów politycznych, a

nie miło

ś

ci. Gdy Draco okazał si

ę

gejem, w najmniejszym stopniu nie powstrzymało to Lucjusza– w ko

ń

cu,

zawsze mo

ż

na trzyma

ć

kochanków na stronie. Ale chocia

ż

ś

lepota kupiła mu wolno

ść

, była to

ś

lepa

uliczka; nie potrafił sobie teraz wyobrazi

ć

, by ktokolwiek go pragn

ą

ł.


Du

ż

o łatwiej było odepchn

ąć

wszystkich, zamiast samemu zosta

ć

odrzuconym. Zamkn

ą

ł si

ę

w sobie,

ż

tak normalnie, jak to mo

ż

liwe, i sam radził sobie ze swoj

ą

prac

ą

.


ż

, jakby nie patrze

ć

, do poprzedniego dnia. Draco powiedział sobie,

ż

e zrobił to tylko po to,

ż

eby Gryfon

w ko

ń

cu si

ę

zamkn

ą

ł, ale musiał przyzna

ć

,

ż

e uczenie si

ę

z Harrym było zaskakuj

ą

co przyjemne. Miał

głos naprawd

ę

dobry do czytania. I nawet pocz

ą

tkowe sprzeczki nie były takie złe, nie kłócili si

ę

tak

nigdy… przedtem. To był prawdopodobnie najbardziej normalny sposób, w jaki kto

ś

go potraktował, nawet

mimo

ż

e sam tego nie chciał. Ich dalsze kłótnie, jednak

ż

e, były du

ż

o uprzejmiejsze, kiedy sprzeczali si

ę

nad czytanym materiałem i wynikł

ą

z niego wy

ż

szo

ś

ci

ą

niektórych er nad innymi w czasie przygotowa

ń

do

testu Binnsa.

Ś

niadanie dobiegło ko

ń

ca, zasun

ą

ł za sob

ą

krzesło.


- Tendo – eliksiry – powiedział swojemu Przewodnikowi, automatycznie zwracaj

ą

c si

ę

w prawo, gdzie

znajdowały si

ę

drzwi. Dzisiaj przynajmniej zacznie lekcje od przedmiotu, który lubił, nawet je

ś

li – jak

wszystko inne – był teraz dla niego du

ż

o trudniejszy.



Rozdział 2
Nauka


It is not so much our friends’ help that helps us
As the confident knowledge that they will help us.

background image

~Epicurus


- Gdzie byłe

ś

wczoraj w nocy? – zapytała Harry’ego Hermiona, kiedy tylko zszedł tego ranka do pokoju

wspólnego.
- Te

ż

si

ę

ciesz

ę

,

ż

e ci

ę

widz

ę

– odparł z u

ś

miechem.

Hermiona lekko si

ę

zarumieniła.

- Przepraszam. Ale wiesz,

ż

e si

ę

o ciebie martwi

ę

. Nie widziałam ci

ę

, odk

ą

d wróciłam ze spotkania

prefektów. Musiałe

ś

by

ć

gdzie

ś

indziej do pó

ź

na – skin

ę

ła głow

ą

Ronowi, który pojawił si

ę

za Harrym,

ziewaj

ą

c. – Co do ciebie, to jestem pewna,

ż

e byłe

ś

gdzie

ś

indziej do pó

ź

na. Szczerze, Ron, nocna

randka w szkole?

Ron wyszczerzył z

ę

by w u

ś

miechu.

- Nie bój si

ę

, tak si

ę

składa,

ż

e uczyli

ś

my si

ę

w przerwach mi

ę

dzy… eee… robieniem innych rzeczy.

Mandy jest Krukonk

ą

, pami

ę

tasz?


Harry osobi

ś

cie był przekonany,

ż

e Ron umawiał si

ę

z Krukonkami, dlatego

ż

e przypominały mu

Hermion

ę

, ale trzymał usta na kłódk

ę

.


- Och,

ś

wietnie – powiedziała, niecierpliwie machn

ą

wszy r

ę

k

ą

. – I prosz

ę

, oszcz

ę

d

ź

nam opisu tych

„innych rzeczy”. A ty? – zwróciła si

ę

do Harry’ego. – Nie byłe

ś

gdzie

ś

indziej te

ż

robi

ą

c „inne rzeczy”,

prawda? Nie zapominaj,

ż

e ju

ż

za kilka dni mamy ten test u profesora Binnsa.


Harry przewrócił oczami.
- Wiesz,

ż

e akurat teraz nie jestem nikim zainteresowany. I, tak wła

ś

ciwie, uczyłem si

ę

.

Hermiona zamrugała, w oczywisty sposób nie spodziewaj

ą

c si

ę

takiej odpowiedzi. Zwykle musiała z

ę

bami

i pazurami walczy

ć

z przyjaciółmi,

ż

eby zacz

ę

li si

ę

uczy

ć

tak wcze

ś

nie, jak ona uwa

ż

ała za konieczne.

- Naprawd

ę

? Gdzie byłe

ś

?

- W bibliotece.
- Serio? Zwykle tego nie cierpisz.
- Có

ż

… - Harry zawahał si

ę

, a potem zdecydował si

ę

po prostu powiedzie

ć

prawd

ę

. To w ko

ń

cu nie była

taka wielka sprawa. – Poszedłem tam,

ż

eby wzi

ąć

wi

ę

cej ksi

ąż

ek do swojej pracy na zielarstwo i

sko

ń

czyłem, ucz

ą

c si

ę

z Malfoyem.

- Z Malfoyem? – powtórzył Ron, marszcz

ą

c nos. Hermiona po prostu stała w miejscu z szeroko otwartymi

ustami.
- To nie była taka wielka sprawa – bronił si

ę

Harry.

- Có

ż

, to z pewno

ś

ci

ą

nie jest normalne – odparła Hermiona, odzyskawszy głos. – Co ci

ę

do diabła

op

ę

tało,

ż

eby to zrobi

ć

?

Harry wytłumaczył, na czym polegała teraz nauka Draco, i jak poczuł si

ę

zobowi

ą

zany, by poł

ą

czy

ć

własn

ą

nauk

ę

z czynieniem

ż

ycia niewidomego

Ś

lizgona odrobin

ę

prostszym.

- Oboje byli

ś

cie zaj

ę

ci, a ja musiałem si

ę

uczy

ć

tego samego co on – czemu by nie?

- Czemu nie… - prychn

ą

ł Ron z niedowierzaniem. – Mógłbym ci poda

ć

kilka powodów, czemu nie…

Zapomniałe

ś

, kto to jest, Harry?

- Có

ż

, zeszłej nocy był wystarczaj

ą

co zno

ś

ny. Stoj

ę

tutaj zupełnie nieposiniaczony, nieprawda

ż

?

- Prawdopodobnie tylko dlatego,

ż

e nie mógłby zobaczy

ć

, gdzie ci

ę

uderzy

ć

– wymamrotał Ron po cichu.

Hermiona tylko potrz

ą

sn

ę

ła głow

ą

.

- Có

ż

,

ż

adnych ran. Tej nocy mo

ż

emy ju

ż

pracowa

ć

razem – mam przygotowane wszystkie notatki i…

- Niezupełnie – przerwał jej Harry. – Ja… yy… powiedziałem,

ż

e wróc

ę

do biblioteki dzi

ś

w nocy,

ż

eby

ś

my

mogli razem doko

ń

czy

ć

powtarzanie rozdziału.

-

ś

artujesz sobie ze mnie? – głos Rona podniósł si

ę

wraz z jego brwiami. – Wracasz tam dobrowolnie? Do

niego? Dlaczego?
- Bo powiedziałem,

ż

e przyjd

ę

– powiedział Harry z uporem. – Wiesz, naprawd

ę

za bardzo to

wyolbrzymiasz. To…
- Och, zapomnijcie o Malfoyu – przerwała Hermiona, przewracaj

ą

c oczami. – Chod

ź

my na

ś

niadanie,

jestem głodna i chc

ę

pój

ść

troch

ę

wcze

ś

niej na eliksiry, wiecie, ile zajmuje wła

ś

ciwe posiekanie

ś

ledziony

nietoperza.

background image

- Ugh, jak mo

ż

esz w ogóle wspomina

ć

ś

ledzion

ę

nietoperza i

ś

niadanie w tym samym zdaniu? – j

ę

kn

ą

ł

Ron, kiedy popchn

ą

ł portret, by otworzy

ć

przej

ś

cie. Harry, zadowolony ze zmiany tematu, u

ś

miechn

ą

ł si

ę

do niego szeroko, kiedy prze

ś

lizgiwał si

ę

pod portretem, i cała trójka zeszła na

ś

niadanie.


~*~*~

Kiedy Harry zjadł swojego tosta, zorientował si

ę

,

ż

e patrzy przez cał

ą

Wielk

ą

Sal

ę

na stół Slytherinu. To,

samo w sobie, nie było a

ż

tak niezwykłe – on i Draco przez lata wymienili wiele gro

ź

nych spojrze

ń

. Ale

Draco nie było w szkole przez ostatnich sze

ść

tygodni poprzedniego semestru, wi

ę

c nie było tam nikogo,

na kogo mo

ż

na by było patrze

ć

. A potem, kiedy wrócił, prawie całkowicie zamkn

ą

ł si

ę

w sobie i nie

wygl

ą

dał na skłonnego do tego, by kogokolwiek prowokowa

ć

w sposób, w jaki robił to zazwyczaj.

Wła

ś

ciwie w ogóle na Harry’ego nie patrzył. Tak samo Harry prawie zupełnie pozbył si

ę

zwyczaju

prawdziwego patrzenia na Draco, poza raczej pod

ś

wiadomym zauwa

ż

aniem jego obecno

ś

ci w klasie jako

innego ucznia.

Jednak

ż

e, po nauce ze

Ś

lizgonem zeszłej nocy i złapaniu z nim kontaktu bardziej osobistego ni

ż

prawdopodobnie przez cały okres ich szkolnej kariery, Harry zorientował si

ę

,

ż

e znów dokładniej

obserwuje blondyna, nagle zaciekawiony, jakie jeszcze taktyki stosuje Draco, aby zrekompensowa

ć

sobie

swoj

ą

strat

ę

. Wygl

ą

dało na to,

ż

e ze

ś

niadaniem radzi sobie całkiem nie

ź

le, u

ż

ywaj

ą

c kromki chleba, aby

wepchn

ąć

jajka na widelec. Ale nawet mi

ę

dzy swoimi gaw

ę

dz

ą

cymi kolegami siedział, jakby był sam; z

nikim nie rozmawiał, nawet z Blaisem Zabinim, który siedział tu

ż

obok niego. Harry zauwa

ż

ył ju

ż

,

ż

e Draco

zwykle radził sobie sam na tych kilku lekcjach, które mieli razem, ale był lekko zaskoczony, kiedy
zobaczył,

ż

e odnosiło si

ę

to równie

ż

do towarzyskich relacji. Wygl

ą

dało na to,

ż

e

Ś

lizgon w ogóle nie

nawi

ą

zywał

ż

adnych kontaktów, zarówno z wrogiem, jak i z przyjacielem.


Lekcja Eliksirów tego ranka tylko potwierdziła podejrzenia Harry’ego. Kiedy reszta uczniów porozumiewała
si

ę

ze swoimi partnerami na temat dzisiejszego eliksiru cichymi szeptami, Harry dojrzał Draco,

pracuj

ą

cego w ciszy, siekaj

ą

cego swoj

ą

ś

ledzion

ę

nietoperza ze zdumiewaj

ą

c

ą

dokładno

ś

ci

ą

: jego palce

były zagi

ę

te pod narz

ą

d, aby unikn

ąć

skaleczenia. I był prawie tak szybki, jak Hermiona. Co

ś

, co

wygl

ą

dało jak samopisz

ą

ce pióro, robiło za niego notatki, kiedy profesor Snape wykładał podczas procesu

duszenia na wolnym ogniu; Harry miał tylko nadziej

ę

,

ż

e wykonywało prac

ę

staranniej ni

ż

to, które

posiadała Rita Skeeter.

Tego dnia była to jedyna lekcja, któr

ą

mieli razem ze

Ś

lizgonami. Podczas lunchu Harry był zbyt zaj

ę

ty

ś

mianiem si

ę

z historii opowiedzianej przez Deana i Seamusa, by skupi

ć

si

ę

na czymkolwiek innym, ale

przy kolacji, kiedy wszyscy zajmowali si

ę

zadaniem domowym, przypomniał sobie o swoich planach.

Jeszcze raz zauwa

ż

ył,

ż

e potajemnie przypatruje si

ę

swojemu partnerowi do nauki przez Wielk

ą

Sal

ę

.

Chłopak znowu siedział przy ko

ń

cu stołu, cichy i odseparowany od reszty swojego Domu.

Kiedy zobaczył,

ż

e Draco wstaje i idzie za swoj

ą

rozjarzon

ą

kulk

ą

przez główne drzwi, Harry wytłumaczył

si

ę

,

ż

e musi i

ść

po ksi

ąż

ki do Wie

ż

y Gryffindoru, a potem skierował si

ę

prosto do biblioteki. W chwili, w

której tam dotarł, drugi chłopak siedział ju

ż

w małym bocznym pokoiku,

ś

wieczki płon

ę

ły, a on sam ju

ż

si

ę

uczył. Fragment pokrytego notatkami pergaminu uprzejmie recytował wykład dnia; brzmiało to jak
numerologia.

Harry zawahał si

ę

na progu i odchrz

ą

kn

ą

ł,

ż

eby przeczy

ś

ci

ć

gardło.

- Um… to znowu ja. Harry.
Draco zdj

ą

ł z notatek zakl

ę

cie do czytania.

- Potter. A wi

ę

c, znowu z powrotem?

- Powiedziałem,

ż

e przyjd

ę

, co nie?

- Tak, ale to zwykle nie oznacza zbyt wiele dla wi

ę

kszo

ś

ci ludzi. Nadal zdecydowany, by przyprawi

ć

si

ę

o

chryp

ę

przez t

ę

cał

ą

błyskotliw

ą

histori

ę

?

Harry wszedł do pokoju i przysun

ą

ł sobie do stołu drugie krzesło.

- Tak. Eee… to znaczy, dopóki w niczym nie przeszkadzam.
- Nie, po prostu powtarzałem troch

ę

materiału z numerologii, ale mog

ę

to zrobi

ć

ź

niej – zacz

ą

ł zwija

ć

pergamin, ale Harry si

ę

gn

ą

ł r

ę

k

ą

,

ż

eby go powstrzyma

ć

.

- Czekaj chwil

ę

– Harry wyci

ą

gn

ą

ł szyj

ę

, by zajrze

ć

. Dla niego nie miało to

ż

adnego sensu, ale tak

ż

e

background image

wygl

ą

dało na zupełnie rozs

ą

dne, nie tak jak wszystkie nieprecyzyjne notatki, które robiło pióro Rity

Skeeter. – Czy to zostało zrobione samopisz

ą

cym piórem?

- Tak – odpowiedział Draco szorstko, wyci

ą

gaj

ą

c mu pergamin z r

ę

ki i zwijaj

ą

c go. – Chocia

ż

nie

przypominam sobie,

ż

eby miało to cokolwiek wspólnego z histori

ą

. – Schylił si

ę

i wetkn

ą

ł notatki do

plecaka obok stóp.
- Có

ż

, przepraszam,

ż

e spytałem – Harry, zirytowany, kopn

ą

ł nog

ą

swoj

ą

torb

ę

. – Po prostu moje

do

ś

wiadczenia z tymi cholernymi rzeczami wskazywały raczej na to,

ż

e nie s

ą

one specjalnie dokładne,

wi

ę

c zastanawiałem si

ę

, jak to mo

ż

liwe,

ż

e mo

ż

na ich u

ż

ywa

ć

do szkolnych notatek czy czegokolwiek

takiego.
- Och, maj

ą

ż

ne ustawienia co do prawdy, nie wiedziałe

ś

? – odpowiedział Draco troch

ę

bardziej

uprzejmie. – Je

ż

eli nie musisz by

ć

naprawd

ę

precyzyjny, działa szybciej na ni

ż

szym. Ale mo

ż

esz je

ustawi

ć

na bycie do

ść

skrupulatnym.

- Ona mogłaby u

ż

y

ć

ni

ż

szego ustawienia – burkn

ą

ł Harry do siebie. Potem si

ę

rozejrzał. – Eee… Czy

mog

ę

ci zada

ć

jeszcze jedno pytanie?

- Wła

ś

nie to zrobiłe

ś

.

Harry chciałby,

ż

eby przewracanie oczami robiło na chłopaku jakie

ś

wra

ż

enie.

- Dlaczego m

ę

czysz si

ę

ze

ś

wieczkami? – wykonał niepotrzebny gest w stron

ę

ogarków o

ś

wietlaj

ą

cych

pokój.
- Potrafisz czyta

ć

w ciemno

ś

ciach?

- Có

ż

… nie. Ale zapaliłe

ś

je tak

ż

e wtedy, kiedy byłe

ś

tu sam.

- Wiesz, jak na kogo

ś

, kto przez lata powtarzał,

ż

e chce by

ć

normalny, bywasz czasem do

ść

grubia

ń

ski –

odpowiedział Draco, marszcz

ą

c brwi. – To,

ż

e nie widz

ę

, nie ma znaczenia, wszystko działa tak samo jak

przedtem. Ł

ą

cznie ze

ś

wieczkami.

Harry musiał przyzna

ć

,

ż

e miało to sens.

- Yy… dzi

ę

ki za wytłumaczenie – wymamrotał. Nagle przyszło do głowy mu tysi

ą

c innych pyta

ń

, ale

wiedział,

ż

e lepiej nie nadu

ż

ywa

ć

szcz

ęś

cia. Zamiast tego wyci

ą

gn

ą

ł swoj

ą

ksi

ąż

k

ę

do historii. –

Zaczynamy? Chyba sko

ń

czyli

ś

my na pladze chochlików w 1803.

I ze

ś

wieczkami, migocz

ą

cymi w ciemno

ś

ciach wokół nich, zabrali si

ę

do pracy.


<*>*<*>*<*>

Draco posadził sobie

ś

wiergotnika na ramieniu, drug

ą

r

ę

k

ą

nie

ś

wiadomie głaszcz

ą

c piórka na jego piersi,

kiedy przysłuchiwał si

ę

, jak Pansy i Millicenta narzekaj

ą

na jego upierzenie, najwyra

ź

niej o

ś

lepiaj

ą

ce.

Pióro wydawało z boku ciche, skrzypi

ą

ce odgłosy, sun

ą

c po pergaminie, kiedy notowało ich rozmow

ę

.

Przypuszczalnie mógł zdoby

ć

sensown

ą

informacj

ę

na temat wygl

ą

du ptaka mi

ę

dzy bełkotem instrukcji

Hagrida, paplanin

ą

dziewczyn i swoj

ą

Potworn

ą

Ksi

ę

g

ą

Potworów, informacj

ę

lepsz

ą

ni

ż

ta, któr

ą

mógł

zdoby

ć

, u

ż

ywaj

ą

c własnych r

ą

k.


Ptak był tak samo cichy jak on, dzi

ę

ki Zakl

ę

ciu Uciszaj

ą

cemu, które na niego rzucono – było ono

niezb

ę

dne dla ka

ż

dego, kto nie chciał popa

ść

w obł

ę

d, słuchaj

ą

c jego

ś

piewu. Draco był zadowolony,

ż

e

tym razem uciszano

ź

ródło hałasu, zamiast osłaniania uszu potencjalnych słuchaczy. W zeszłym tygodniu

omawiali na zielarstwie zaawansowane przesadzanie dorastaj

ą

cych mandragor i znienawidził noszenie

przepisowych nauszników. Praca bez wzroku i słuchu jednocze

ś

nie nale

ż

ała do koszmarnie

dezorientuj

ą

cych.


Ale teraz nic nie zakłócało jego słuchu. Kiedy zaj

ę

cia dobiegły ko

ń

ca, a on zacz

ą

ł kierowa

ć

si

ę

w stron

ę

zamku, usłyszał - i poczuł – zbli

ż

aj

ą

ce si

ę

kroki.

- Malfoy? To Harry – znajomy głos opadł do poziomu Draco, kiedy ten ukl

ę

kn

ą

ł, metodycznie upychaj

ą

c

swoje rzeczy do torby.
- Wiesz, nie musisz si

ę

przedstawia

ć

za ka

ż

dym razem, Potter. Po całym tym czasie całkiem nie

ź

le

rozpoznaj

ę

twój głos.

- Och. Ee… przepraszam. W ka

ż

dym razie – tu nast

ą

piła krótka przerwa – nie mog

ę

si

ę

dzi

ś

z tob

ą

uczy

ć

.

Ron i ja musimy wkrótce odda

ć

zaległy projekt z wró

ż

biarstwa i naprawd

ę

powinienem z nim nad tym

popracowa

ć

.

Draco wzruszył ramionami.
- Odk

ą

d napisali

ś

my test Binnsa rano, zorientowałem si

ę

,

ż

e nasze małe spotkania i tak si

ę

sko

ń

czyły.

background image

Rób, co chcesz, Potter. Nie potrzebujesz mojego pozwolenia.
- Yy, wi

ę

c okej. Nic ci nie b

ę

dzie?

- Zapewniam ci

ę

– odparł Draco z nut

ą

zniecierpliwienia –

ż

e, nudne czy nie, mog

ę

sobie całkiem nie

ź

le

poradzi

ć

, u

ż

ywaj

ą

c zwykłych zakl

ęć

czytaj

ą

cych. Wracaj do swoich przyjaciół Gryfonów. Nic mi nie

b

ę

dzie.

- Och. Oczywi

ś

cie - Harry brzmiał, jakby poczuł si

ę

odrzucony. – Có

ż

, zakładam,

ż

e do zobaczenia. –

Draco usłyszał cichy szelest, kiedy chłopak wstawał, a potem słabn

ą

ce odgłosy jego kroków.

- Nawzajem – wymamrotał. – Czy te

ż

, w moim przypadku, nie do ko

ń

ca.


~*~*~

Widłow

ąż

.


Poczuł ciepły podmuch powietrza, kiedy pokój wspólny

Ś

lizgonów otworzył si

ę

dla niego i

ś

miało zrobił

krok do przodu, ukrywaj

ą

c swoje zm

ę

czenie. Ignoruj

ą

c rozmowy kolegów – z których wielu brzmiało, jakby

wła

ś

nie wrócili na noc – poszedł prosto do swojego pokoju i zamkn

ą

ł drzwi. Dopiero wtedy pozwolił sobie

na okazanie znu

ż

enia; przygotował si

ę

do snu, dezaktywował Przewodnika i skulił si

ę

pod kołdr

ą

. Ale nie

zasn

ą

ł.


Był zm

ę

czony, owszem, ale jego umysł po prostu nie chciał si

ę

wył

ą

czy

ć

. Odtworzył sobie w głowie cały

dzie

ń

: swoj

ą

porann

ą

rutyn

ę

, test z historii magii, transmutacj

ę

, lunch, opiek

ę

nad magicznymi

stworzeniami, OPCM, kolacj

ę

i nauk

ę

. Zupełnie normalny dzie

ń

. Nawet test nie był taki zły – on i Harry

naprawd

ę

porz

ą

dnie si

ę

do niego przygotowali, a to nie był jaki

ś

wi

ę

kszy egzamin czy co

ś

takiego. Po

prostu powtórka tego, co mieli zrobi

ć

przez wakacje. Niemniej jednak był zm

ę

czony. Wszystko, co jeszcze

trzy miesi

ą

ce temu robił bez zastanowienia, teraz kosztowało go dwa razy wi

ę

cej energii. Chodzenie na

lekcje, jedzenie posiłków, nauka. Bo

ż

e, nawet chodzenie do łó

ż

ka. Niewa

ż

ne, jak bardzo był zm

ę

czony

ka

ż

dej nocy, zawsze musiał po

ś

wi

ę

ci

ć

czas na odwieszenie ubra

ń

na wyznaczone miejsca w szafie, je

ś

li

chciał mie

ć

jak

ą

kolwiek nadziej

ę

na to,

ż

e je pó

ź

niej odnajdzie. Jego ró

ż

d

ż

ka musiała si

ę

znale

źć

na

wyznaczonym miejscu na jego szafce nocnej. Wszystko wymagało dodatkowego wysiłku albo polecenia.

Czuł si

ę

spi

ę

ty do granic mo

ż

liwo

ś

ci przez cały czas, próbuj

ą

c po prostu funkcjonowa

ć

. Był

zdeterminowany, by samemu sobie poradzi

ć

, i zrobi to. Zacisn

ą

ł pi

ęś

ci. Zrobi to. Ale był tak cholernie

zm

ę

czony. Zm

ę

czony tym,

ż

e wszystko było teraz dla niego tylko troch

ę

trudniejsze, kiedy inni mogli sobie

chodzi

ć

nie

ś

wiadomi, zachowuj

ą

c energi

ę

na prawdziwe wyzwania.


Nawet nauka wyko

ń

czyła go tej nocy; mimo swojej irytuj

ą

cej ciekawo

ś

ci, Potter rzeczywi

ś

cie uczynił

nauk

ę

troszk

ę

łatwiejsz

ą

. Nie był ani pobła

ż

liwy, ani protekcjonalny, a teraz odszedł, wykonawszy swój

mały poczuj-si

ę

-lepiej obowi

ą

zek. Wrócił do własnego

ż

ycia. Tymczasem Draco znowu był sam w tym

małym pokoiku, słuchaj

ą

c swoich ksi

ąż

ek, próbuj

ą

c utrzyma

ć

motywacj

ę

, kiedy wszystko, co chciał zrobi

ć

pod koniec dnia, to po prostu krzycze

ć

z frustracji z powodu niesprawiedliwo

ś

ci tego wszystkiego.


Poczuł ukłucie łzy w rogu swoich bezu

ż

ytecznych oczu i bolesny w

ę

zeł, tworz

ą

cy si

ę

w gardle. Ale

zamrugał, wzi

ą

ł gł

ę

boki oddech i pozbył si

ę

tego uczucia. Nie było sensu płaka

ć

. To by niczego nie

rozwi

ą

zało. To nie przywróciłoby mu wzroku ani nie pomogło w odniesieniu sukcesu. Musiał by

ć

silny.


Draco odwrócił si

ę

na bok i zmusił si

ę

, by oczy

ś

ci

ć

umysł ze wszystkich my

ś

li poza t

ą

jedn

ą

.


Sam odniesie sukces.

~*~*~

Dwa dni pó

ź

niej, kiedy zmagał si

ę

z do

ść

trudnym zadaniem z transmutacji, usłyszał kroki zbli

ż

aj

ą

ce si

ę

do jego małego pokoju do nauki. Poczuł si

ę

niewytłumaczalnie pełen nadziei, a potem przekl

ą

ł sam siebie

za samo my

ś

lenie o czym

ś

takim. Harry z nim sko

ń

czył i to by było na tyle. I, jak sobie przypomniał,

nikogo nie potrzebował, nikogo nie chciał. Na ludziach nie mo

ż

na było polega

ć

. Na zakl

ę

ciach owszem. I

kiedy kroki omin

ę

ły jego pokój, zdał sobie spraw

ę

z tego,

ż

e i tak były zbyt lekkie jak na Harry’ego. Wi

ę

c

background image

mo

ż

e była to dziewczyna albo mo

ż

e młodszy ucze

ń

, dokonuj

ą

cy sekretnych poszukiwa

ń

na tylnych

półkach.

Głupi uczniowie.

Przygryzł warg

ę

i spróbował z powrotem skupi

ć

si

ę

na zadaniu przed sob

ą

. Transmutacja nigdy nie była

jego ulubionym przedmiotem, ale teraz stała si

ę

jeszcze trudniejsza, bo musiał polega

ć

na pozostałych

mu zmysłach,

ż

eby wiedzie

ć

, czy dobrze wykonał swoj

ą

prac

ę

. I nie wszystko chciało by

ć

dotkni

ę

te po

tym, jak ju

ż

to transmutował. Dzisiaj, na przykład, zmieniali kwiat w motyla, co było raczej delikatnym

procesem, wymagaj

ą

cy zaawansowanych i precyzyjnych umiej

ę

tno

ś

ci, i nie było sposobu, by upewni

ć

si

ę

,

ż

e zmienił si

ę

on zupełnie w porz

ą

dku bez mo

ż

liwo

ś

ci przypadkowego zranienia. I nadal nie był pewien,

czy dobrze stworzył wymagany wzór kropek. Na szcz

ęś

cie, profesor McGonagall robiła okr

ąż

enia wokół

sali, komentuj

ą

c prac

ę

wszystkich po kolei i mógł zyska

ć

zewn

ę

trzne oko, by dowiedzie

ć

si

ę

jak mu

poszło, bez uczucia,

ż

e został wykluczony.


Wi

ę

c teraz siedział, słuchaj

ą

c jak notatki przypominały mu o ró

ż

nych wa

ż

nych sylabach i intonacjach,

które tworzyły skomplikowane zakl

ę

cie, i próbuj

ą

c zapomnie

ć

o d

ź

wi

ę

ku zwodniczych kroków, wci

ąż

odbijaj

ą

cym si

ę

echem gdzie

ś

w jego głowie. W rzeczywisto

ś

ci poszło mu tak dobrze,

ż

e był zupełnie

zaskoczony, kiedy usłyszał czyj

ś

głos. Niezauwa

ż

enie czyjej

ś

obecno

ś

ci nie zdarzało mu si

ę

zbyt cz

ę

sto.


- Malfoy?
Draco został gwałtownie wytr

ą

cony ze swojego skupienia.

- Uch?
-To… có

ż

, wiesz, to ja. Mog

ę

… Mog

ę

przyj

ść

si

ę

znowu z tob

ą

pouczy

ć

?

Draco był podejrzliwy.
- Dlaczego? Czy

ż

by

ś

nie wykonał wystarczaj

ą

cej liczby dobrych uczynków tygodniowo?

- Nie! To… tak naprawd

ę

, to dla mnie – usłyszał,

ż

e Harry wszedł do pokoju i przysun

ą

ł sobie krzesło. –

Wiesz,

ż

e dostali

ś

my dzisiaj wyniki testu?

- Taa – chłopcy nie mieli tych zaj

ęć

wspólnie, ale poszczególne lekcje mieli w te same poranki.

- Có

ż

, ten był najlepszy, jaki napisałem u Binnsa przez siedem lat. Powa

ż

nie. Nawet Hermiona nie mogła

w to uwierzy

ć

. Wi

ę

c… zastanawiałem si

ę

, czy… czy mogliby

ś

my nadal uczy

ć

si

ę

wspólnie? W dalszym

ci

ą

gu b

ę

d

ę

musiał pracowa

ć

z Ronem nad wró

ż

biarstwem i paroma innymi rzeczami kilka razy w

tygodniu, ale co do reszty… Có

ż

- Chcesz,

ż

ebym pomógł ci si

ę

uczy

ć

?

- Raczej tak. Mam na my

ś

li… tak samo, jak uczyli

ś

my si

ę

razem, ja czytam na głos, a ty zauwa

ż

asz, co

omijam… Nie wiem: wygl

ą

da na to,

ż

e po prostu w ten sposób lepiej si

ę

ucz

ę

– roze

ś

miał si

ę

. –

Niedobrze,

ż

e nie zauwa

ż

yłem tego siedem lat wcze

ś

niej. Tak byłoby dla mnie du

ż

o lepiej, zwłaszcza na

SUMach.
- Nie przypominam sobie,

ż

eby

ś

sobie nie radził – zauwa

ż

ył Draco. – Czy

ż

by

ś

jednak nie zaszedł tak

daleko, dziel

ą

c jeden mózg z Weasleyem i Granger?

- Taa, było ok. Ale zbli

ż

aj

ą

si

ę

OWUTEMy i wiesz, jakie s

ą

wa

ż

ne. A nauka w tym roku jest du

ż

o

trudniejsza – nie chc

ę

nawet my

ś

le

ć

o tym, co McGonagall zamierza kaza

ć

nam zrobi

ć

jutro…

- Nie, nie chcesz – prychn

ą

ł Draco, przypominaj

ą

c sobie motyla.

- …i skoro wygl

ą

da na to,

ż

e w ten sposób radz

ę

sobie du

ż

o lepiej, có

ż

, po prostu pomy

ś

lałem,

ż

e je

ż

eli

tobie te

ż

to pasuje, to mo

ż

e mogliby

ś

my nadal pracowa

ć

razem? Przynajmniej przez jaki

ś

czas? – znów

usłyszał lekki

ś

miech. – Wiesz, ostatecznie nie mog

ę

czyta

ć

na głos w pokoju wspólnym, nie

przeszkadzaj

ą

c innym ludziom.


Draco przemy

ś

lał to. Poczuł si

ę

troch

ę

l

ż

ej na my

ś

l o pracowaniu z Harrym ponownie, ale jednocze

ś

nie

był przera

ż

ony tym,

ż

e pozwalał sobie asystowa

ć

w czym

ś

tak podstawowym. Ale z drugiej strony, to nie

było tak całkiem jednostronne…

- Dobra – powiedział w ko

ń

cu Gryfonowi. – Mo

ż

esz tu przychodzi

ć

,

ż

eby si

ę

uczy

ć

. Ale tak naprawd

ę

nie

potrzebuj

ę

pomocy, zrozumiano? – wtedy na jego twarzy pojawił si

ę

chytry u

ś

miech. – Z drugiej strony,

nie mog

ę

si

ę

doczeka

ć

,

ż

eby usłysze

ć

, jak próbujesz wymówi

ć

kilka nazw tych ro

ś

lin z zielarstwa.

Teraz, kiedy mandragory zostały ju

ż

przesadzone, zacz

ę

li sadzi

ć

rzadkie w

ę

gierskie paprocie o bardzo

background image

pl

ą

cz

ą

cych j

ę

zyk nazwach.

Harry j

ę

kn

ą

ł.

- Zgadzasz si

ę

na to tylko po to,

ż

eby

ś

mógł si

ę

ze mnie po

ś

mia

ć

, co? – wtedy ton jego głosu stał si

ę

powa

ż

niejszy. – Ale dzi

ę

ki. Doceniam to.

Draco wzruszył lekcewa

żą

co ramionami, popychaj

ą

c notatki z transmutacji w kierunku Harry’ego.

- Skoro jeste

ś

taki ch

ę

tny,

ż

eby si

ę

ze mn

ą

uczy

ć

, mo

ż

e mogliby

ś

my zacz

ąć

od tego? Mógłby

ś

zaskoczy

ć

jutro McGonagall tym, jak du

ż

o ju

ż

wiesz.



My nie tyle potrzebujemy pomocy przyjaciół
co wiary,

ż

e tak

ą

pomoc mo

ż

emy uzyska

ć

.

~ Epikur

Rozdział 3
Pojedynek



But it was thou, a man mine equal, my guide and my acquaintance
~ Psalm 55


- A wi

ę

c, chcesz dzisiaj popracowa

ć

nad esejem z eliksirów? – zapytał Harry, gdy tylko pojawił si

ę

w

pokoju którego

ś

sobotniego popołudnia. On i

Ś

lizgon szybko popadli w rutyn

ę

, pracuj

ą

c razem w niektóre

dni i samotnie nad cz

ęś

ci

ą

przedmiotów w inne. Min

ę

ło dopiero kilka tygodni, ale Harry ju

ż

czuł,

ż

e pewne

przedmioty rozumie du

ż

o lepiej.


Draco był zaj

ę

ty przetaczaniem swojej ró

ż

d

ż

ki mi

ę

dzy palcami. Odwrócił głow

ę

, kiedy Harry wkroczył do

pokoju.

- Nie. My

ś

lałem o małym treningu OPCM. Te wszystkie uroki, przeciwzakl

ę

cia i inne taktyki, których si

ę

uczyli

ś

my. Gotów na pojedynek? – cie

ń

znanego u

ś

miechu zamajaczył na jego wargach. - Czysto

przyjacielski, oczywi

ś

cie. Tylko dla praktyki.

- Tutaj? – Harry niepewnie rozejrzał si

ę

po pokoju.

- Nie, ty młotku – odpowiedział Draco z odrobin

ą

rozdra

ż

nienia. – Czy ty chcesz wzbudzi

ć

gniew

Bibliotecznego Zwierzchnika? Reguły mo

ż

e i s

ą

po to, by je łama

ć

, ale nawet ja nie jestem tak szalony.

- Pani Pince nie mo

ż

e by

ć

Zwierzchnikiem. Jest kobiet

ą

– Harry nie mógł si

ę

oprze

ć

pokusie,

ż

eby mu to

wytkn

ąć

.

- Przesta

ń

si

ę

tak głupio szczerzy

ć

. Tak, robisz to, słysz

ę

. I wiesz, co miałem na my

ś

li. To jak,

ć

wiczymy

czy nie?
- Gdzie?
- A jak s

ą

dzisz? Na zewn

ą

trz.

- Malfoy… - zawahał si

ę

Harry. – Czy to nie b

ę

dzie troch

ę

nie fair? To znaczy, ja ci

ę

widz

ę

, ale…

- Potter, jestem niewidomy, nie bezu

ż

yteczny. Moje pozostałe zmysły pracuj

ą

po prostu idealnie,

nauczyłem si

ę

tych samych uroków co ty – a przynajmniej przypuszczam,

ż

e to zrobiłem, bior

ą

c pod

uwag

ę

,

ż

e nie mamy tych zaj

ęć

razem – i nadal mog

ę

wskaza

ć

ż

d

ż

k

ą

prawie wszystko, w co chc

ę

uderzy

ć

. Poza tym, byłoby dobrze sprawdzi

ć

, jak

ś

wietnie mog

ę

si

ę

obroni

ć

teraz, a nie wtedy, kiedy

zdecyduje si

ę

mi zagrozi

ć

jaki

ś

dwumetrowy szkarłatny sługa zła, nie s

ą

dzisz?

Harry przygryzł warg

ę

.

- Przepraszam. Masz racj

ę

. – nadal dziwnie si

ę

z tym czuł, ale Draco miał racj

ę

. Poza tym, chciał

po

ć

wiczy

ć

swoje zdolno

ś

ci podczas pojedynku. – Jasne, chod

ź

my.

-

Ś

wietnie – Draco zerwał si

ę

na nogi. – Tendo: hall wej

ś

ciowy.


Harry szedł o krok za nim, kiedy schodzili do głównych drzwi zamku. Chocia

ż

widywał Draco

przychodz

ą

cego i odchodz

ą

cego podczas wspólnych lekcji i obserwował go na odległo

ść

w Wielkiej Sali,

to był pierwszy raz, gdy mógł z bliska zobaczy

ć

Przewodnika w akcji. Był zaskoczony,

ż

e ten sprawiał

background image

wra

ż

enie tak dobrze pracuj

ą

cego i zdusił w sobie impuls, by „pomóc”. Nawet podczas ich lekcji i sesji

naukowych mógł zauwa

ż

y

ć

, jak zawzi

ę

cie Draco starał si

ę

radzi

ć

sobie sam; dziwnie przypominało to

Harry’emu jego samego – z pewno

ś

ci

ą

on te

ż

zmierzył si

ę

w

ż

yciu z wieloma wyzwaniami.


Ale wiedział te

ż

, jak bardzo czuł si

ę

wtedy samotny.


Dotarli do głównych drzwi i zatrzymali si

ę

.

- Gdzie chcesz

ć

wiczy

ć

? – zapytał Harry, przeszukuj

ą

c grunty wzrokiem. – Boisko by si

ę

nadało, ale

płaskie pole jest te

ż

nad jeziorem i na ł

ą

ce mi

ę

dzy Zakazanym Lasem i chat

ą

Hagrida.

- Nad jeziorem – szybko odpowiedział Draco. – Nie jestem w nastroju, by zbli

ż

a

ć

si

ę

gdziekolwiek w

pobli

ż

e tych błotoryjów, skoro nie musz

ę

. – Harry zgodził si

ę

całym sercem. Poniewa

ż

sko

ń

czyli nauk

ę

o

ś

wiergotnikach, Hagrid którego

ś

dnia przedstawił ich bagiennym bestiom; kilku uczniów ledwo unikn

ę

ło

pogryzienia.

Kiedy schodzili w stron

ę

jeziora, Harry nie mógł si

ę

powstrzyma

ć

, by nie zwróci

ć

si

ę

do towarzysza z

pytaniem:
- Dwumetrowy szkarłatny sługa zła?
Draco zachichotał.
- Có

ż

, nigdy nie masz pewno

ś

ci. Gdzie

ś

tu mog

ą

przecie

ż

by

ć

. I kto wtedy b

ę

dzie si

ę

ś

miał ostatni,

Potter?
- Och, ty, oczywi

ś

cie.

- Cholerna racja, Potter. Jak zawsze.

<*>*<*>*<*>

- Czysto – zaszumiał Przewodnik tu

ż

obok prawego ucha Draco. Wcze

ś

niej powiedział „nierówny grunt”.

Draco przestał tak bardzo skupia

ć

si

ę

na ostro

ż

nym stawianiu stóp.

- My

ś

l

ę

,

ż

e to tutaj wygl

ą

da na dobre miejsce – usłyszał słowa Harry’ego po swojej lewej.

- Dokładnie tutaj?
- Tak. Mo

ż

esz zosta

ć

wła

ś

nie tam, gdzie teraz.

Draco od razu przestał si

ę

porusza

ć

. Przyzwyczaił si

ę

do natychmiastowego wykorzystywania wskazówek

Przewodnika, aby unikn

ąć

zranienia.

- Nie kazałe

ś

mi stan

ąć

dokładnie dwa kroki przed kraw

ę

dzi

ą

wody,

ż

eby

ś

mógł po prostu patrze

ć

, jak do

niej wpadam i zamarzam na

ś

mier

ć

, prawda?

- Czy to twoje… co

ś

do oprowadzania… pozwoliłoby ci podj

ąć

takie ryzyko?

- Nazywa si

ę

Przewodnik – automatycznie Draco poprawił. - I przypuszczam,

ż

e pewnie nie. – Nie był

przyzwyczajony do tego, by człowiek dawał mu wskazówki. Na chwil

ę

zapomniał,

ż

e urz

ą

dzenie wci

ąż

mogło przemówi

ć

, bez wzgl

ę

du na to, co powiedział Harry. – Po prostu nie próbuj niczego podst

ę

pnego.

- To pojedynek. Powiniene

ś

zało

ż

y

ć

,

ż

e b

ę

d

ę

podst

ę

pny – odpowiedział Harry. Jego głos si

ę

oddalał. –

Słyszysz mnie? – zawołał. Draco przygryzł warg

ę

, zwracaj

ą

c si

ę

w kierunku Harry’ego. Spróbował

przypomnie

ć

sobie wła

ś

ciw

ą

odległo

ść

pojedynkow

ą

, której si

ę

uczyli – w przybli

ż

eniu około sze

ś

ciu

metrów. Tak, to brzmiało prawdopodobnie.

- Tak – wyci

ą

gn

ą

ł swoj

ą

ż

d

ż

k

ę

i zaj

ą

ł wła

ś

ciw

ą

pozycj

ę

. – B

ę

d

ę

gotowy wtedy, kiedy ty, Potter.

- Rictusempra!
Draco usłyszał lekki szelest, który zawsze tworzyła p

ę

dz

ą

ca magia, nadchodz

ą

cy z jego prawej. Z

łatwo

ś

ci

ą

zrobił krok w lewo. Nast

ą

piło buch!, kiedy zakl

ę

cie trafiło prosto w traw

ę

.

- Zbyt łatwe, Potter – zakpił. – Jeste

ś

my na siódmym roku czy na drugim? – rzucił swoje zakl

ę

cie w

kierunku głosu Harry’ego. – Tarantallegra!
Nast

ą

piło buch! podobne do poprzedniego i delikatny

ś

wist trawy, kiedy jego przeciwnik si

ę

poruszył.

- Zobacz, kto to mówi – powiedział Harry, znajduj

ą

cy si

ę

teraz lekko po prawej w odniesieniu do

poprzedniej pozycji. – B

ę

dziesz musiał zrobi

ć

co

ś

wi

ę

cej, je

ż

eli chcesz pokona

ć

tego dwumetrowego

szkarłatnego sług

ę

– roze

ś

miał si

ę

. – Constringo!

To nadeszło szybciej. Draco odskoczył w bok, kiedy zakl

ę

cie uderzyło w ziemi

ę

. Prawie natychmiast

poczuł traw

ę

, wyci

ą

gaj

ą

c

ą

si

ę

w gór

ę

, by zwi

ą

za

ć

jego golenie. Szybko rzucił czar rozwikłania,

ż

eby móc

si

ę

uwolni

ć

, po czym smagn

ą

ł ró

ż

d

ż

k

ą

w kierunku chichotu Harry’ego. – Turbos!

background image


Kl

ą

twy i uroki przecinały powietrze, staj

ą

c si

ę

coraz ci

ęż

sze, w miar

ę

jak obaj chłopcy próbowali

przypomnie

ć

sobie najgorsze, jakie znali. Harry trafił Draco jednym, zaprojektowanym tak, by zmusi

ć

go

do stani

ę

cia na głowie. Ten jednak szybko zako

ń

czył zakl

ę

cie i z satysfakcj

ą

uderzył Harry’ego dwie rundy

ź

niej, zmieniaj

ą

c go w krasnoludka.


- Zapłacisz za to, Malfoy! – wrzasn

ą

ł Harry. Brzmiał podobnie do piszcz

ą

cego Flitwicka i był mniej wi

ę

cej

tego samego wzrostu. Draco zagryzł wargi,

ż

eby si

ę

nie za

ś

mia

ć

, kiedy usłyszał, jak chłopak wypiskuje

czar uwalniaj

ą

cy. W

ś

lad za nim natychmiast pod

ąż

yło Tremoro! – głos Harry’ego znów był normalny.


Zdekoncentrowany, Draco spróbował unikn

ąć

nadchodz

ą

cego zakl

ę

cia, ale nie zd

ąż

ył wystarczaj

ą

co

szybko przesun

ąć

si

ę

w lewo. Nast

ą

piło złowieszcze chrup!, dziwnie niepodobne do d

ź

wi

ę

ku uderzenia w

ziemi

ę

.


- O kurwa! – Harry zakl

ą

ł, zanim zd

ąż

ył si

ę

powstrzyma

ć

. – My

ś

l

ę

,

ż

e wła

ś

nie rozbiłem twojego

Przewodnika.
Draco zamarł w miejscu.
- Czy on… czy jest zniszczony? – przełkn

ą

ł

ś

lin

ę

, nagle przera

ż

ony tym, co mógł usłysze

ć

. Po raz

pierwszy, odk

ą

d pojawił si

ę

w domu po powrocie ze szpitala, był poza terytorium, które znał, bez niczego,

co by go poprowadziło czy ostrzegało. Poczuł si

ę

zagubiony, zdezorientowany - to sprawiło,

ż

e zdał sobie

spraw

ę

, jak niewiele mu brakowało, by sta

ć

si

ę

bezbronnym. Jak zaledwie kilka podstawowych zakl

ęć

i

urz

ą

dze

ń

utrzymywało go w pełni sił. Bez nich…


Usłyszał biegn

ą

cego Harry’ego; jego kroki uderzały w ziemi

ę

. Poczuł niewielk

ą

ulg

ę

– przynajmniej miał

co

ś

, dzi

ę

ki czemu mógł si

ę

orientowa

ć

. Gryfon musiał ukl

ę

kn

ąć

, bo kiedy znowu przemówił, jego głos

rozległ si

ę

w pobli

ż

u goleni Draco.


- Nie, nie s

ą

dz

ę

– powiedział powoli. – Tylko pop

ę

kany. Te rzeczy najwyra

ź

niej nie lubi

ą

gwałtownych

wstrz

ą

sów. Jest mi naprawd

ę

, naprawd

ę

, naprawd

ę

przykro z jego powodu. Czy kto

ś

mo

ż

e go naprawi

ć

?

- Profesor Flitwick, tak my

ś

l

ę

. – ulga Draco była ogromna. Malutki czarodziej zapewnił go na pocz

ą

tku

semestru,

ż

e mo

ż

e wykona

ć

ka

ż

de zaawansowane zakl

ę

cie, którego mogłaby wymaga

ć

naprawa czy

konserwacja urz

ą

dzenia. Wyci

ą

gn

ą

ł r

ę

k

ę

.

- Daj zobaczy

ć

.

Poczuł, jak okr

ą

gły ci

ęż

ar wypełnia mu dło

ń

, kiedy Harry go w niej umie

ś

cił.

- Uwa

ż

aj, niektóre kraw

ę

dzie s

ą

ostre.


Draco skin

ą

ł głow

ą

, lekko przebiegaj

ą

c palcami po kulce, wyczuwaj

ą

c miejsca, w których pop

ę

kała. Była

bez w

ą

tpienia rozbita, ale wygl

ą

dało na to,

ż

e da si

ę

j

ą

naprawi

ć

. U

ś

miechn

ą

ł si

ę

gorzko.

- Powinienem nało

ż

y

ć

na niego zakl

ę

cie ochronne. Na stałe. Nie mog

ę

uwierzy

ć

,

ż

e nie pomy

ś

lałem o tym

wcze

ś

niej. Mój ojciec by… Powinienem był wiedzie

ć

lepiej.

- Ja te

ż

bym o tym nie pomy

ś

lał – powiedział Harry po krótkiej przerwie. – Ale naprawd

ę

nie celowałem w

to twoje… twojego Przewodnika. Nie mog

ę

uwierzy

ć

,

ż

e go potłukłem! – westchn

ą

ł. – Naprawd

ę

mi

przykro, Malfoy.
- Tak, ju

ż

to mówiłe

ś

. Spodziewasz si

ę

,

ż

e rzuc

ę

na ciebie kl

ą

tw

ę

,

ż

eby ci

ę

ukara

ć

?

- Có

ż

… - Draco słyszał niepewno

ść

w głosie Harry’ego. Prawie si

ę

u

ś

miechn

ą

ł, kiedy wyobraził sobie

chłopaka, przest

ę

puj

ą

cego z nogi na nog

ę

. Jego twarz stanowiła, niestety, raczej zaciemniony obszar. –

Gdyby to zdarzyło si

ę

w zeszłym roku, prawdopodobnie byłbym ju

ż

poddany wpływowi zakl

ę

cia

wi

ążą

cego, czy co

ś

.


Draco roze

ś

miał si

ę

bez cienia rado

ś

ci, kiedy wsun

ą

ł nadtłuczonego Przewodnika do jednej z kieszeni

swoich szat.
- W zeszłym roku nie potrzebowałem tej cholernej rzeczy. W zasadzie ju

ż

si

ę

na siebie wkurzyłem za

niezabezpieczenie jej wcze

ś

niej, ale spetryfikowanie siebie samego byłoby zupełnie bez sensu, dlatego

nie zamierzam rzuca

ć

na ciebie zakl

ę

cia wi

ążą

cego, bo to ty odprowadzisz mnie do mojego pokoju

wspólnego. Bez wpychania moich łydek w jakiekolwiek dziury albo wprowadzania mnie w

ś

ciany. My

ś

lisz,

ż

e dasz sobie z tym rad

ę

?

background image

- Eee… Mam nadziej

ę

. Wła

ś

ciwie nie mam wyboru, nie?

- Nie, nie masz. Uznaj to za swoj

ą

kar

ę

. I moj

ą

te

ż

– słuszna konsekwencja bł

ę

du w przezorno

ś

ci:

przymusowa zale

ż

no

ść

. – Powiem ci teraz,

ż

e nienawidz

ę

polega

ć

na ludziach, dlatego na pierwszym

miejscu stawiam Przewodnika. Wi

ę

c… spróbuj powstrzyma

ć

mnie przed skr

ę

ceniem sobie karku

pomi

ę

dzy tym miejscem a pokojem wspólnym Slytherinu, a zastanowi

ę

si

ę

nad rezygnacj

ą

ze zmienienia

ci

ę

w zmia

ż

d

ż

onego muchomora, kiedy ju

ż

tam dotrzemy.

- Dobrze wiesz, jak kogo

ś

zmotywowa

ć

, prawda? – parskn

ą

ł Harry. –

Ś

wietnie… co mam robi

ć

?

- Sta

ń

tutaj – Draco wskazał swoj

ą

praw

ą

stron

ę

. Poczuł, jak szaty Harry’ego szeleszcz

ą

naprzeciw niego,

kiedy chłopak zajmował pozycj

ę

. – Pozwól mi złapa

ć

si

ę

za rami

ę

… i

ż

adnych

ż

artów na temat

odprowadzania mnie do przej

ś

cia albo mimo wszystko rozwa

żę

t

ę

muchomorow

ą

kl

ą

tw

ę

.

- Dobrze wi

ę

c. Ani słowa.


Draco zahaczył praw

ą

dłoni

ą

o lewy łokie

ć

Harry’ego.

- Ok, dobrze, teraz idziemy. Powiedz mi, je

ś

li na ziemi lub nad moj

ą

głow

ą

s

ą

jakie

ś

zagro

ż

enia – jakie

ś

gał

ę

zie drzew, czy co

ś

. Je

ż

eli s

ą

tu schody, daj zna

ć

ile i czy id

ą

w gór

ę

, czy w dół. Je

ś

li mamy poruszy

ć

si

ę

w lewo lub w prawo albo stan

ąć

, b

ę

d

ę

polega

ć

na twoich ruchach,

ż

eby wiedzie

ć

, co robi

ć

. Ty

poruszysz si

ę

w jak

ąś

stron

ę

, ja zrobi

ę

to samo pół sekundy pó

ź

niej. A wi

ę

c miej to na uwadze. I nie

narób zamieszania.

Usłyszał,

ż

e Harry mamrocze: „

ś

adnej presji, tak?”, kiedy ruszyli, ale zignorował to. Po miesi

ą

cach

samodzielno

ś

ci z Przewodnikiem, Draco nagle stał si

ę

ś

wiadomy, jak bardzo zale

ż

ny jest od tego

chłopaka, by dosta

ć

si

ę

z powrotem w bezpieczne miejsce w jednym kawałku. Przystosowanie si

ę

do

chodzenia samodzielnie i zapami

ę

tanie,

ż

e z przedmiotem jest przynajmniej tak bezpieczny (a pewnie

bezpieczniejszy) jak z omylnym człowiekiem, zaj

ę

ło mu troch

ę

czasu. Teraz, trzymaj

ą

c si

ę

Harry’ego,

poczuł si

ę

pozbawiony odwagi, w ten sposób powierzaj

ą

c swoje zaufanie i

ż

ycie innej osobie zamiast

Przewodnikowi, na którym zawsze mo

ż

na było polega

ć

.


Ale wygl

ą

dało na to,

ż

e Harry podszedł do swojego zadania bardzo powa

ż

nie, du

ż

o bardziej ni

ż

jego

asystent czy matka we Dworze.
- Jest tu kilka lu

ź

nych kamieni, wi

ę

c si

ę

na nich nie po

ś

lizgnij – powiedział, kiedy szli drog

ą

powrotn

ą

do

zamku. Draco poczuł,

ż

e skr

ę

caj

ą

lekko w lewo. – Błotnista kału

ż

a – wyja

ś

nił drugi chłopak.

Draco zdusił w sobie ch

ęć

wyja

ś

nienia Harry’emu,

ż

e nie musi by

ć

a

ż

tak skrupulatny; Gryfon robił w

ko

ń

cu to, co mu kazano, prawda?

- Jeste

ś

my ju

ż

prawie na schodach do zamku. Jest ich…yy…

- Osiemna

ś

cie w gór

ę

. Tak, pami

ę

tam – uci

ą

ł Draco, chc

ą

c jako

ś

pokaza

ć

Harry’emu,

ż

e nie jest zupełnie

zagubiony. Od czasu wypadku nie wychodził na zewn

ą

trz zbyt cz

ę

sto, ale wci

ąż

miał zaj

ę

cia zielarstwa i

opieki nad magicznymi stworzeniami, na które musiał chodzi

ć

, i wszystkie wymagały podró

ż

owania po

tych schodach w regularnych odst

ę

pach czasu. Poczuł,

ż

e krok Harry’ego lekko zwalnia, kiedy doszli do

pierwszego stopnia, wtedy wspi

ę

li si

ę

w gór

ę

, a

ż

jego pomocnik ogłosił ostatni stopie

ń

.


Byli ju

ż

w połowie drogi do lochów Slytherinu, kiedy do Draco dotarło,

ż

e powinien zapyta

ć

:

- Sk

ą

d wiedziałe

ś

, któr

ę

dy powinni

ś

my i

ść

?

- Co?
- Pokoje Slytherinu. Nie powiniene

ś

wiedzie

ć

, gdzie s

ą

.

- Och! Ee… yy… Crabbe i Goyle powiedzieli nam na drugim roku.
- Nam?
- Mi. Powiedzieli mi. Teraz jest klatka schodowa w dół, zaczyna si

ę

… porusz stop

ą

. Tak, zaczyna si

ę

tutaj.

Wygl

ą

da na około dziesi

ęć

stopni w dół.

- Jedena

ś

cie. Bez w

ą

tpienia Crabbe i Goyle nie wspomnieli o tym, kiedy wypaplali ci wszystkie nasze

sekrety – powiedział z kamienn

ą

min

ą

.

- Och, zamknij si

ę

– odpowiedział Harry, troch

ę

si

ę

ś

miej

ą

c. – Zapomnij o tym.


Draco poczuł nagle łokie

ć

Harry’ego, szturchaj

ą

cy go w

ż

ebra, i złapał rami

ę

drugiego chłopaka, kiedy

nieprzewidziany kuksaniec wytr

ą

cił go lekko z równowagi.

- Hej, co ty próbujesz zrobi

ć

? Zrzuci

ć

mnie ze schodów?

Poczuł,

ż

e Harry si

ę

ga po jego drugie rami

ę

jak błyskawica, i szybkim u

ś

ciskiem szukaj

ą

cego ustawia go

background image

z powrotem w stabilnej pozycji.
- Ee… przepraszam za to – nadszedł głos Gryfona, z powrotem całkowicie powa

ż

ny. – Tylko

ż

artowałem.

Nie pomy

ś

lałem o tym… To znaczy, nie chciałem ci

ę

szturchn

ąć

tak mocno. – nadal trzymał go za

ramiona, mimo

ż

e Draco szybko odzyskał równowag

ę

.


Nagle poczuł,

ż

e jest zbyt zm

ę

czony,

ż

eby bardzo si

ę

zezło

ś

ci

ć

na bezmy

ś

lny post

ę

pek Harry’ego.

Wiedział,

ż

e stał dokładnie na progu ostatniej kondygnacji schodów, i wszystko, czego chciał, to po prostu

j

ą

pokona

ć

, dosta

ć

si

ę

z powrotem do swojego dormitorium, gdzie mógł porusza

ć

si

ę

sam, wysła

ć

sow

ę

do Flitwicka i udawa

ć

,

ż

e cała ta sytuacja z podległo

ś

ci

ą

nigdy si

ę

nie zdarzyła.


- Zapomnij o tym, Potter – wymamrotał, kiedy Harry uwolnił jego drugie rami

ę

. – Po prostu… miejmy ju

ż

t

ę

ko

ń

cówk

ę

za sob

ą

, dobrze?

Ruszyli w dół i w ci

ą

gu kilku minut stali przed kamienn

ą

ś

cian

ą

, gdzie usytuowane było wej

ś

cie do

Slytherinu.
- Wystaw r

ę

k

ę

. Tu jest wej

ś

cie – poinformował go Harry. Wtedy, pół lekko, pół nerwowo, dodał –

Przypuszczam,

ż

e ju

ż

za pó

ź

no, by mie

ć

nadziej

ę

, ze zapomniałe

ś

o rzuceniu na mnie kl

ą

twy?

Draco udał,

ż

e si

ę

zastanawia.

- Có

ż

, przed chwil

ą

prawie udało ci si

ę

skr

ę

ci

ć

mi kark, i rzeczywi

ś

cie potłukłe

ś

mojego Przewodnika,

ale… dobrze sobie poradziłe

ś

– przyznał. – Przynajmniej lepiej, ni

ż

ktokolwiek inny przedtem. – Praw

ą

r

ę

k

ą

otarł si

ę

o r

ę

kaw Harry’ego, kiedy zabierał j

ą

z jego ramienia, drug

ą

utrzymuj

ą

c naprzeciw zimnego

kamienia, by zachowa

ć

orientacj

ę

. – S

ą

dz

ę

,

ż

e zapomn

ę

o kl

ą

twie. Przynajmniej tym razem.

- Innymi słowy, stała czujno

ść

? – roze

ś

miał si

ę

chłopak.

- Dokładnie, zawsze stała czujno

ść

.


<*>*<*>*<*>

Harry zastanawiał si

ę

nad nagł

ą

powag

ą

w głosie Draco. Uwa

ż

nie przyjrzał si

ę

twarzy przed sob

ą

przy

ć

mione

ś

wiatło pochodni w lochach sprawiło,

ż

e to, i

ż

oczy Draco „patrzyły” niewidz

ą

co gdzie

ś

na

wysoko

ść

prawego ucha Harry’ego zamiast na jego twarz, i

ż

e w tym morzu szaro

ś

ci nie było nic oprócz

pustki, wydawało si

ę

mniej oczywiste.


Czasami zapominał o ułomno

ś

ci Draco, kiedy siedzieli w bibliotece,

dyskutuj

ą

c nad zaawansowanymi metodami przeszczepu na zielarstwo albo kłócili si

ę

o wy

ż

szo

ść

sproszkowanego korzenia ostrokrzewu nad utartym na eliksiry. Ale wtedy Draco odwracał swoj

ą

twarz w

cało

ś

ci w stron

ę

Harry’ego jakim

ś

w wa

ż

nym momencie, o

ż

ywiony, i on sam orientował si

ę

,

ż

e nagle gubi

w

ą

tek, wytr

ą

cony z równowagi przez pust

ą

szaro

ść

, bierno

ść

tam, gdzie powinno si

ę

znajdowa

ć

ostre

spojrzenie. Nawet mimika jego twarzy lekko si

ę

zmieniła – u

ś

miechy czy gro

ź

ne miny nigdy nie si

ę

gały

jego oczu, jakby powoli zapominał,

ż

e ta cz

ęść

jego twarzy w ogóle istniała.


- Potter?
- Yy? Co? – Harry zamrugał. Zaprzeczaj

ą

c jego rozmy

ś

laniom o mimice twarzy, jedna brew uniosła si

ę

w

gór

ę

. Bladozłota linia łapała

ś

wiatło pochodni inaczej ni

ż

reszta przy

ć

mionej przestrzeni.

- Mo

ż

esz ju

ż

i

ść

– głos Draco wskazywał,

ż

e był rozbawiony faktem,

ż

e Harry nadal tam stał.

- Och. Okej. Nie chcesz,

ż

ebym ci

ę

odprowadził do twojego pokoju czy co

ś

?

- Czy to jest wymówka, by zobaczy

ć

słynny pokój wspólny Slytherinu? – dokuczył mu chłopak. – Nie, dam

sobie rad

ę

, Potter. Ale te

ż

nie zamierzam wypowiedzie

ć

hasła, dopóki nie znajdziesz si

ę

poza zasi

ę

giem

słuchu. Wystarczaj

ą

co

ź

le,

ż

e wiesz, gdzie jeste

ś

my.


Harry si

ę

skrzywił.

- Wiesz, mo

ż

na mi zaufa

ć

.

- Podałby

ś

mi swoje hasło?

- Có

ż

, niech

ę

tnie… Nie.

- A wi

ę

c, mnie nie mo

ż

na zaufa

ć

?

- Nie! To nie tak… có

ż

, nie mo

ż

na było, ale teraz… to tylko… - Harry westchn

ą

ł z rezygnacj

ą

. – Dobrze,

pójd

ę

sobie. Dzi

ę

ki za pojedynek treningowy i jeszcze raz przepraszam za stłuczenie twojego

Przewodnika. Do zobaczenia w poniedziałek w bibliotece, jak zwykle?

background image


Draco wzruszył ramionami.
- Zale

ż

y od ciebie. Ja b

ę

d

ę

si

ę

tam uczył, w ka

ż

dym razie. Flitwick powinien go naprawi

ć

do tego czasu.

- Przyjd

ę

.


Lecz jeste

ś

nim ty, równy ze mn

ą

, przyjaciel, mój zaufany

~ Psalm 55

Rozdział 4

Test dotykowy



touch + stone (noun): a test or criterion
for determining the quality or genuineness of a thing
~ Merriam – Webster Dictionary



Kiedy Draco był ju

ż

znów bezpieczny w pokoju wspólnym, Harry uznał,

ż

e powrót do biblioteki w celu

doko

ń

czenia pozostałych zada

ń

domowych nie ma sensu. Zamiast tego poszedł do swojego pokoju

wspólnego, by zobaczy

ć

w jakim stanie s

ą

Hermiona i Ron.


Jednak

ż

e, kiedy w ko

ń

cu wspi

ą

ł si

ę

przez dziur

ę

w portrecie, w polu widzenia znajdowała si

ę

tylko

Hermiona.
- Nie spodziewałam si

ę

ciebie z powrotem tak szybko. Czy zwykle o tej porze nie uczysz si

ę

jeszcze z

Malfoyem?

Harry podzielił si

ę

z ni

ą

skrócon

ą

wersj

ą

wydarze

ń

– jak razem z Draco wybrali si

ę

po

ć

wiczy

ć

swoje

umiej

ę

tno

ś

ci na OPCM, jak przypadkowo stłukł Przewodnika i jak potem odprowadził niewidomego

chłopaka do kwater Slytherinu.

- Wi

ę

c, tak czy inaczej, postanowiłem,

ż

e wykorzystam dodatkowy czas i w ko

ń

cu sp

ę

dz

ę

go z wami –

zako

ń

czył, rozgl

ą

daj

ą

c si

ę

. – Gdzie jest Ron?

- Z Mandy, oczywi

ś

cie – odpowiedziała Hermiona. – Naprawd

ę

mam nadziej

ę

,

ż

e ona zmusi go w

pewnym momencie,

ż

eby zacz

ą

ł powtarza

ć

do swoich OWUTEMów. Zostało tylko troch

ę

ponad trzy

miesi

ą

ce!

- Nic mu nie b

ę

dzie, Hermiono – łagodził Harry, rzucaj

ą

c si

ę

na wysiedziany fotel po jej prawej. Wyci

ą

gn

ą

ł

szyj

ę

,

ż

eby popatrze

ć

na jej notatki. – Nad czym pracujesz?

- Numerologia. Niedługo mamy spor

ą

prezentacj

ę

, du

ż

o ju

ż

o tym czytałam, ale szkoda,

ż

e nasza

biblioteka nie miała wi

ę

cej ksi

ąż

ek na ten temat.

Harry ukrył u

ś

miech, kiedy skierował wzrok na olbrzymi stos tu

ż

za ni

ą

.

- Taak, Malfoy wspominał co

ś

o konieczno

ś

ci zrobienia jakich

ś

poszukiwa

ń

i zdobycia materiałów. Nie

mam poj

ę

cia, jak zamierza cokolwiek znale

źć

, skoro ty masz, b

ą

d

ź

co b

ą

d

ź

, wszystkie materiały

ź

ródłowe

– roze

ś

miał si

ę

.


Hermiona wygl

ą

dała na lekko ura

ż

on

ą

.

- Sko

ń

cz

ę

to ju

ż

za kilka dni i wszystkie b

ę

d

ą

z powrotem w bibliotece, zapewniam ci

ę

. Poza tym,

wi

ę

kszo

ść

z nich ma wi

ę

cej ni

ż

jedn

ą

kopi

ę

. Mówisz zupełnie, jakbym mogła celowo zatrzyma

ć

wa

ż

ne

materiały,

ż

eby jakikolwiek ucze

ń

nie mógł ich przeczyta

ć

. Nawet Malfoy. – zmarszczyła brwi. – A skoro

ju

ż

o tym mowa… chc

ę

z tob

ą

o nim porozmawia

ć

, Harry.

- O czym?
- Dlaczego to robisz?
- Co robi

ę

? Dlaczego si

ę

z nim ucz

ę

?

Skin

ę

ła głow

ą

.

background image

- Sama widziała

ś

, jak znacz

ą

co poprawiłem si

ę

u profesora Binnsa – wzruszył ramionami. – Pomy

ś

lałem,

ż

e si

ę

ucieszysz,

ż

e nadal chc

ę

robi

ć

post

ę

py. Wiem,

ż

e wy dwoje jeste

ś

cie prawdopodobnie troch

ę

smutni,

ż

e nie sp

ę

dzam tyle czasu z wami, ale przysi

ę

gam, nadal…


Hermiona machn

ę

ła niecierpliwie r

ę

k

ą

.

- Wiem o tym. Nie martwi

ę

si

ę

,

ż

e wybierasz jego zamiast nas czy co

ś

takiego. Przyznaj

ę

,

ż

e naprawd

ę

nie rozumiem, dlaczego tak si

ę

dzieje, dlaczego nie mo

ż

esz uzyska

ć

takich rezultatów z nami, ale –

wzruszyła ramionami – tak rzeczywi

ś

cie jest. Nie udaje mi si

ę

za to zrozumie

ć

, jak mo

ż

esz znie

ść

przebywanie z nim przez tyle czasu (albo w ogóle, szczerze mówi

ą

c), bior

ą

c pod uwag

ę

, kim wy dwaj dla

siebie jeste

ś

cie, ale nie w tym rzecz.

Harry zmarszczył brwi.
- Wi

ę

c w czym?

- Rzecz w tym – przerwała, jakby uwa

ż

nie dobierała nast

ę

pne słowa – chc

ę

tylko upewni

ć

si

ę

,

ż

e robisz to

z wła

ś

ciwych pobudek. Przez sze

ść

lat nie potrafisz powiedzie

ć

o nim jednego dobrego słowa, potem on

ś

lepnie podczas gry, w której ty grałe

ś

, a teraz nagle oferujesz,

ż

e b

ę

dziesz mu czytał i odprowadzasz go

do jego pokoju wspólnego i… Po prostu b

ą

d

ź

pewien swoich motywów, Harry. To wszystko, co chc

ę

powiedzie

ć

.

- Sugerujesz,

ż

e robi

ę

to tylko z lito

ś

ci i dlatego,

ż

e czuj

ę

si

ę

winny? – zapytał, czuj

ą

c nagły przypływ

zło

ś

ci.

- Nie wiem! – zamachała r

ę

kami w obronnym ge

ś

cie – To po prostu troch

ę

dziwnie wygl

ą

da, wiesz? Och,

Harry, nie staram si

ę

ci

ę

rozzło

ś

ci

ć

. I mo

ż

e nic w tym rodzaju nie jest twoim powodem. Wychodziłe

ś

mu

czyta

ć

cały miesi

ą

c a

ż

do teraz, obserwujesz go za ka

ż

dym razem, kiedy jeste

ś

cie w tym samym

pomieszczeniu, jakby

ś

si

ę

upewniał, czy wszystko z nim w porz

ą

dku. I wiem,

ż

e lubisz pomaga

ć

wszystkim, którzy s

ą

w potrzebie. To jedna z twoich mocy i jedna z rzeczy, które w tobie kocham. Ale

s

ą

dz

ę

,

ż

e Malfoy nie jest typem, który chce ratunku. I je

ś

li sp

ę

dzasz z nim czas pod fałszywymi

pretekstami, próbuj

ą

c mu pomóc jak zranionemu piskl

ę

ciu, podczas gdy on uwa

ż

a ci

ę

tylko za partnera w

nauce, to nie jest to w porz

ą

dku.

Harry skrzy

ż

ował ramiona na klatce piersiowej.

- I kiedy zacz

ę

ła

ś

tak bardzo martwi

ć

si

ę

o Malfoya?

- Nie zacz

ę

łam – odpowiedziała krótko. – Przykro mi,

ż

e został ranny i wcale nie zazdroszcz

ę

mu tych

wszystkich przeszkód, którym musi teraz stawi

ć

czoła. Naprawd

ę

. Ale pami

ę

tam te

ż

, jakim draniem był

dla nas wszystkich i nie stał si

ę

nagle dla mnie niewini

ą

tkiem tylko dlatego,

ż

e nie widzi. Martwi

ę

si

ę

o

ciebie. Je

ż

eli nie robisz tego z wła

ś

ciwych powodów, je

ż

eli robisz to z powodu lito

ś

ci albo poczucia winy,

albo heroizmu czy czegokolwiek takiego, a on si

ę

o tym dowie, mo

ż

esz dozna

ć

krzywdy. Wi

ę

c… po

prostu przemy

ś

l to, ok?


Wi

ę

c Harry my

ś

lał. My

ś

lał, kiedy wczytywał si

ę

w swoje notatki z zielarstwa, i my

ś

lał, kiedy zeszli na

kolacj

ę

. Tam doł

ą

czył do nich Ron, spuszczaj

ą

c w ko

ń

cu wzrok ze swojej dziewczyny i w

ś

lizguj

ą

c si

ę

na

miejsce przy stole po drugiej stronie Hermiony. Harry’emu udało si

ę

powstrzyma

ć

od zamy

ś

lenia

wystarczaj

ą

co długo, by nawi

ą

za

ć

rozmow

ę

z członkami swojego domu, ale potem przegrał

spektakularnie z Ronem wieczorn

ą

parti

ę

szachów, bo nie potrafił skupi

ć

si

ę

na pionkach. I długo w nocy

nie spał, nadal my

ś

l

ą

c.


W ciemnym dormitorium, maj

ą

c przy łó

ż

ku zaci

ą

gni

ę

te zasłony i zdj

ę

te okulary, zastanowił si

ę

, czy tak

wła

ś

nie wygl

ą

dało to dla Draco. Ka

ż

dego dnia. Jak

Ś

lizgon to znosił – sam ze swoimi my

ś

lami i dotykiem

koców, spi

ę

trzonych wokół niego – nie maj

ą

c niczego, co mogłoby zmniejszy

ć

mrok?


Po prawej stronie Harry’ego wida

ć

było tylko lekkie, zamazane pasmo

ś

wiatła ksi

ęż

yca, tam, gdzie nie

udało mu si

ę

zaci

ą

gn

ąć

zasłon do ko

ń

ca. Był z tego zadowolony. Nagle zdał sobie spraw

ę

,

ż

e gdyby

stracił t

ę

odrobin

ę

widocznego

ś

wiatła, mógłby uton

ąć

w ciemno

ś

ci.


Zorientował si

ę

,

ż

e

ż

al mu Malfoya, i zastanowił si

ę

, czy słowa Hermiony były prawd

ą

. Czy zachowywał

si

ę

tak tylko z powodu lito

ś

ci? Prawdopodobnie czuł przynajmniej niewielk

ą

odrobin

ę

poczucia winy.

Wszyscy mówili,

ż

e to si

ę

stało zbyt szybko,

ż

e nic nie mogło powstrzyma

ć

Draco od uderzenia w słup. I,

przewa

ż

nie, wierzył im. Ale gdzie

ś

, w gł

ę

bi umysłu, gdzie nadal czaiło si

ę

poczucie winy z powodu

Cedrika, był jeszcze cichy głos, którego nigdy nie udało si

ę

Harry’emu wyciszy

ć

do ko

ń

ca. Mogłe

ś

ostrzec

background image

go wcze

ś

niej. Przynajmniej był w stanie zapobiec dalszym urazom, łapi

ą

c rannego chłopca, kiedy si

ę

ze

ś

lizgn

ą

ł, utrzymuj

ą

c go półpodpartego na swojej miotle czyst

ą

sił

ą

i adrenalin

ą

, dopóki nie dostali si

ę

na

ziemi

ę

. Ale nawet mimo to. Co by było, gdyby zauwa

ż

ył niebezpiecze

ń

stwo pół sekundy wcze

ś

niej albo

krzyczał troch

ę

gło

ś

niej? Czy zrobiło by to jak

ąś

ż

nic

ę

?


W ka

ż

dym razie, nawet gdyby na pocz

ą

tku stycznia motywowała go lito

ść

czy poczucie winy, z pewno

ś

ci

ą

nie było tak teraz. Dostawał tyle samo pomocy, ile ofiarowywał. W zamian za czytanie Malfoyowi i

ć

wiczenie zakl

ęć

, roztrz

ą

saj

ą

c z nim wyniki uczył si

ę

drugorz

ę

dnych ró

ż

nic w zapachu, jaki wytwarza

eliksir podczas procesu duszenia na wolnym ogniu i jak u

ż

y

ć

tej informacji, by wiedzie

ć

, kiedy nadchodzi

czas na zdj

ę

cie go z ognia czy dodanie kolejnego składnika. Na zielarstwie radził sobie lepiej z

diagnozowaniem dolegliwo

ś

ci ro

ś

lin odk

ą

d dotykał ich, zamiast tylko obserwowa

ć

. Wszystkie jego zmysły

sprawiały wra

ż

enie wyostrzonych, jakby dopiero teraz zacz

ą

ł ich u

ż

ywa

ć

w pełnym zakresie. Wraz ze

wzbogacon

ą

zdolno

ś

ci

ą

zapami

ę

tywania, któr

ą

zdobył przez czytanie na głos, te poł

ą

czone umiej

ę

tno

ś

ci

dawały mu kilka najlepszych stopni, jakie kiedykolwiek miał.

I chocia

ż

kochał Rona i Hermion

ę

i miało tak by

ć

zawsze, odkrył tak

ż

e,

ż

e naprawd

ę

lubi towarzystwo

Draco. Wygl

ą

dało na to,

ż

e wszystko, za co wcze

ś

niej si

ę

nawzajem nienawidzili, w jaki

ś

sposób umacnia

ich przyja

źń

. Drwiny i sprzeczki były podobne, ale nie niosły ze sob

ą

zło

ś

liwo

ś

ci z młodszych lat. Teraz był

to po prostu

ż

ywy sposób na dodanie pikanterii nieko

ń

cz

ą

cym si

ę

ć

wiczeniom typu szelest-i-prztyczek

oraz rozdziałom o wojnach trolli.

Czy to,

ż

e czuł si

ę

dobrze, bo wygl

ą

dało na to,

ż

e Draco tolerował jego obecno

ść

, a wszystkich innych

odrzucał, było złe? Czy dotrzymywał Draco towarzystwa z lito

ś

ci? A mo

ż

e tak po prostu wygl

ą

dała

przyja

źń

? Harry pomy

ś

lał o kilku rzeczach, które widział i słyszał: o Draco, który, najwyra

ź

niej, wymieniał

ze swymi s

ą

siadami przy stole podczas posiłków zaledwie kilka najprostszych słów, trzymał si

ę

na uboczu

na lekcjach, zapewniaj

ą

c za ka

ż

dym razem, nawet gdy został wezwany do odpowiedzi,

ż

e poradzi sobie

sam. Zastanawiał si

ę

, dlaczego Draco sprawiał wra

ż

enie w ogóle nie zainteresowanego sp

ę

dzaniem

czasu ze swoimi współlokatorami, tymi samymi, którzy tak ch

ę

tnie gromadzili si

ę

wokół niego zaledwie

kilka miesi

ę

cy temu. Czy

ż

by si

ę

mylił? Czy Draco nadal nawi

ą

zywał z nimi kontakt w zaciszu pokoju

wspólnego

Ś

lizgonów? Wszystko wskazywało na to,

ż

e nie – w przeciwnym razie cz

ęść

tych kontaktów na

pewno wyszłaby na jaw podczas posiłków czy lekcji.

Oprócz tego była jeszcze niech

ęć

, jak

ą

Draco okazywał do wspominania swego niegdy

ś

ubóstwianego

ojca, i te tajemnicze uwagi na temat stałej czujno

ś

ci. W niektórych przypadkach nie zmienił si

ę

tak bardzo.

Nadal sprawiał wra

ż

enie złego czy zgorzkniałego, je

ś

li co

ś

mu si

ę

nie udało, ale ró

ż

nica polegała na tym,

ż

e zatrzymywał to dla siebie, zamiast si

ę

skar

ż

y

ć

albo próbowa

ć

manipulacji,

ż

eby poprawi

ć

swoj

ą

sytuacj

ę

. W dodatku do tych wszystkich pozorów,

Ś

lizgon odci

ą

ł si

ę

od wszystkich – swojej rodziny,

współlokatorów i na wi

ę

ksz

ą

skal

ę

nawet od nauczycieli. Jedyn

ą

osob

ą

, z któr

ą

rozmawiał z jak

ą

kolwiek

systematyczno

ś

ci

ą

, był Harry.


Z dreszczem, Harry u

ś

wiadomił sobie,

ż

e jego my

ś

li odbiegły od tematu, i zwrócił je z powrotem ku

problemowi, który miał jak na dłoni. Teraz zaczynał si

ę

powa

ż

nie martwi

ć

o drugiego chłopaka, ale to nie

była lito

ść

. Tylko… obawa. Przyjacielska. Szczerze mówi

ą

c, zaczynał zapomina

ć

o ułomno

ś

ci Draco na

powa

ż

nie, dopóki co

ś

nie sprawiło,

ż

e stawała si

ę

oczywista – jak na przykład połamany Przewodnik.


~*~*~

Kiedy min

ą

ł kolejny miesi

ą

c, pogoda ociepliła si

ę

na tyle,

ż

e pozwoliła im czasami uczy

ć

si

ę

na zewn

ą

trz,

chocia

ż

nadal potrzebowali płaszczy. Chłopcy odpoczywali nad jeziorem, obaj w bardzo dobrych

humorach – odrobili ju

ż

dzisiejsze zadanie z eliksirów i wła

ś

nie robili sobie przerw

ę

przed powrotem do

innych. Dookoła nich powiewał wczesny wiosenny wietrzyk.

- Nie

ż

ebym si

ę

nie cieszył,

ż

e jeste

ś

tutaj ze mn

ą

, ale… czy ty w ogóle nie t

ę

sknisz za swoimi

współlokatorami? – zapytał Harry, strz

ą

saj

ą

c z twarzy zawiany przez wiatr kosmyk włosów.

Draco wzruszył ramionami.
- Niekoniecznie – odpowiedział.

background image

Harry nie dowierzał.
- Jak tak mo

ż

esz? Wygl

ą

dało na to,

ż

e kiedy

ś

ś

wietnie si

ę

bawili

ś

cie, razem dokuczaj

ą

c reszcie szkoły.

Nie

ż

ebym chciał zobaczy

ć

, jak wracasz do tego typu rzeczy, ale… w ogóle ci tego nie brakuje?

- Słuchaj, Potter, powiedziałem,

ż

e nie t

ę

skni

ę

, i nie t

ę

skni

ę

. Jeste

ś

my

Ś

lizgonami, nie słodkimi i lepkimi

Puchonami, Krukonami o poł

ą

czonych mózgach czy tym czym

ś

, co wy, Gryfoni, widzicie w sobie

nawzajem. Ka

ż

dy d

ąż

y do swojej własnej pot

ę

gi, i wszystkie przyja

ź

nie słu

żą

temu, by albo zdoby

ć

jej

wi

ę

cej, albo otrzyma

ć

co

ś

w zamian. Po wypadku dałem sobie z tym spokój – mała gra, zbyt głupia, by si

ę

w ni

ą

bawi

ć

.


- Wi

ę

c po prostu poddałe

ś

si

ę

te

ż

co do nich? Nie ma nikogo, czyjego towarzystwa nadal by

ś

pragn

ą

ł?

- Có

ż

, jestem teraz twoim przyjacielem, prawda?

Harry poczuł si

ę

dziwnie mile połechtany.

- Taak, jeste

ś

. Ale ja nie pochodz

ę

z twojego Domu. Co robisz, kiedy wracasz do swojego pokoju

wspólnego?
-

Ś

piewam bez podkładu stare musicale. Jakie znaczenie ma to, co robi

ę

? Potrafi

ę

sobie poradzi

ć

całkiem

nie

ź

le sam, wiesz. – Draco odwrócił głow

ę

i zamiast tego zwrócił j

ą

w kierunku wiatru.

- Nigdy nie mówiłem,

ż

e nie mo

ż

esz. Po prostu sprawiasz wra

ż

enie… osamotnionego. Za bardzo.

Draco nie poruszył si

ę

.

- Powiedziałem,

ż

e nic mi nie jest – powtórzył sztywno w kierunku jeziora. – I co ty mo

ż

esz wiedzie

ć

o

samotno

ś

ci? Masz hord

ę

wielbicieli, pod

ąż

aj

ą

c

ą

za tob

ą

, gdziekolwiek idziesz.

Harry zagryzł z

ę

by.

- Sp

ę

dziłem dziesi

ęć

lat swojego

ż

ycia i wi

ę

cej ni

ż

połow

ę

ka

ż

dego lata od tamtego czasu zupełnie sam,

powiem ci szczerze. Okej,

ś

wietnie, przez pi

ęć

lat przynajmniej dostawałem listy. Ale moje codzienne

ż

ycie składało si

ę

z ignorancji. Je

ż

eli nie byłem ignorowany, byłem traktowany jak brud. Oddałbym

wszystko,

ż

eby mie

ć

wokół siebie ludzi. Ty ich masz, dlaczego wi

ę

c z nimi nie by

ć

?

- Potter, czy kiedykolwiek przyszło ci na my

ś

l,

ż

e mo

ż

e ja nie chc

ę

by

ć

z nimi?

- Dlaczego nie, u diabła? – Harry zastanowił si

ę

przez moment. – No dobrze, nie

ż

ebym ja chciał by

ć

z

którym

ś

z nich, ale… radziłe

ś

sobie z nimi po prostu

ś

wietnie przez prawie siedem lat. Dlaczego teraz ju

ż

nie?
- Mo

ż

e nie chc

ę

ich lito

ś

ci, okej? – wyra

ź

nie słyszalny w głosie Draco gniew odbijał si

ę

echem od wody.

- Mo

ż

e jedynym człowiekiem, który si

ę

nad tob

ą

lituje, jeste

ś

ty sam – odwrzasn

ą

ł Harry, sfrustrowany. – I

patrz na mnie, kiedy do ciebie mówi

ę

!


Cisza.

- Nie mog

ę

– odpowiedział Draco zimno. – A mo

ż

e nagle zapomniałe

ś

?

- Có

ż

, mo

ż

esz cholernie dobrze stan

ąć

ze mn

ą

twarz

ą

w twarz, kiedy rozmawiamy, nie? – powiedział

ostro.
- Jak

ą

to robi ró

ż

nic

ę

? Słysz

ę

ci

ę

równie dobrze, czy stoj

ę

z tob

ą

twarz

ą

w twarz czy nie. W zasadzie

my

ś

l

ę

,

ż

e słyszała ci

ę

nawet wielka kałamarnica, tak gło

ś

no krzyczałe

ś

.

Harry z wysiłkiem

ś

ciszył głos, chocia

ż

frustracja nadal w nim pobrzmiewała.

- To nie to samo. Kiedy nie stoimy twarz

ą

w twarz… to jest jak… jakby

ś

nie uwa

ż

ał. Jakby ci

ę

to nie

obchodziło – z roztargnieniem zastanowił si

ę

, dlaczego to było dla niego takie wa

ż

ne.

- Słucham. Słuchałem ka

ż

dej cholernej rzeczy, któr

ą

powiedziałe

ś

, odk

ą

d zacz

ę

li

ś

my sp

ę

dza

ć

ze sob

ą

czas. Słucham czy chc

ę

, czy nie, bo nie mog

ę

robi

ć

nic oprócz słuchania. I słysz

ę

znacznie wi

ę

cej rzeczy,

ni

ż

tylko twoje słowa, powiem ci szczerze. – Zacz

ą

ł je odhacza

ć

na palcach. Harry patrzył z ciekawo

ś

ci

ą

,

czuj

ą

c jak cz

ęść

gniewu znika. – Masz ten dziwny pomysł,

ż

e potrzebuj

ę

ci

ą

głej adoracji i towarzystwa, a

idealnym miejscem, w którym mog

ę

to dosta

ć

, jest mój własny Dom. My

ś

lisz,

ż

e tylko dlatego,

ż

e tak jest

w twoim przypadku, powinno si

ę

to te

ż

odnosi

ć

do mnie. Lubisz uwag

ę

.

- Ja n…
- Nie kłó

ć

si

ę

ze mn

ą

. I tak, lubisz. Inaczej nie przeszkadzało by ci tak bardzo, gdyby

ś

pomy

ś

lał,

ż

e nie

zwracam uwagi na twoje Pot

ęż

ne Słowa M

ą

dro

ś

ci.


Harry zmarszczył brwi i rzucił mu spojrzenie spode łba. To nie tak,

ż

e lubi uwag

ę

wszystkich - tylko

konkretnych ludzi. Ale musiał przyzna

ć

: Draco był jednym z nich. Przez siedem lat był na tym lepszym

ko

ń

cu listy ludzi, którzy otrzymywali uwag

ę

Draco, i nawet je

ś

li jej wi

ę

kszo

ść

była negatywna, był do tego

background image

przyzwyczajony. I z pewno

ś

ci

ą

zrozumiał,

ż

e w ko

ń

cu polubił mniej agresywne towarzystwo drugiego

chłopaka.
- Co jeszcze? – spytał niech

ę

tnie.


Z u

ś

miechem znawcy, Draco w ko

ń

cu odwrócił si

ę

, by stan

ąć

twarz

ą

w twarz z Harrym, odhaczaj

ą

c to na

ostatnim palcu, kiedy to zrobił.
- Mog

ę

te

ż

powiedzie

ć

,

ż

e marszczysz teraz brwi.

- Nie robi

ę

tego! – Harry po

ś

piesznie spróbował zetrze

ć

ten grymas z twarzy.

- Tak, robisz. Albo robiłe

ś

. Próbujesz to teraz zmieni

ć

, prawda?

Złapany, Harry nie mógł si

ę

powstrzyma

ć

przed krzywym u

ś

miechem.

- Udowodnij to – zadrwił.
Ku jego zaskoczeniu, Draco wyci

ą

gn

ą

ł r

ę

k

ę

w jego kierunku, dotkn

ą

ł jego ramienia i przyci

ą

gn

ą

ł Harry’ego

ku sobie za r

ę

kaw.

- Co ty robisz?
- „Patrz

ę

” na ciebie, Potter. Zamierzam spojrze

ć

na twoj

ą

twarz i udowodni

ć

,

ż

e mam racj

ę

.


Harry pozwolił, by Draco przyci

ą

gn

ą

ł go bli

ż

ej siebie, patrz

ą

c, jak blade palce wyci

ą

gn

ę

ły si

ę

delikatnie,

odnalazły jego twarz i rozpocz

ę

ły badanie – najpierw jego brwi, potem prze

ś

lizguj

ą

c si

ę

po mostku jego

okularów i w dół po nosie a

ż

do ust.


- No dobrze, mo

ż

e nie zmarszczone – ju

ż

nie – ale definitywna powaga.

Ś

ci

ą

gni

ę

ta skóra mi

ę

dzy twoimi

brwiami i tak dalej. Uwa

ż

aj na to albo sko

ń

czysz cały przedwcze

ś

nie pomarszczony.


Harry’emu nie udało si

ę

powstrzyma

ć

ś

miechu przed wymskni

ę

ciem.


- To niekoniecznie jedno z moich najwi

ę

kszych zmartwie

ń

, ale b

ę

d

ę

miał to na uwadze, dzi

ę

ki – zacz

ą

ł si

ę

odsuwa

ć

, ale palce Draco kontynuowały w

ę

drówk

ę

przez rysy jego twarzy, prze

ś

lizguj

ą

c si

ę

lekko wzdłu

ż

brzegu jego szcz

ę

ki, przez ko

ś

ci policzkowe do nosa i raz jeszcze przez jego wargi.


- Wcale si

ę

nie zmieniłe

ś

, prawda, Potter? – wymamrotał Draco po cichu. Wygl

ą

dało na to,

ż

e mówił

bardziej do siebie ni

ż

do Harry’ego.


Harry stał zupełnie nieruchomo, kiedy palce drugiego chłopaka poruszyły si

ę

z powrotem do mostka na

jego nosie i delikatnie zdj

ę

ły przeszkadzaj

ą

ce okulary jedn

ą

dłoni

ą

. Trzymał je, czekaj

ą

c, dopóki Harry nie

wyj

ą

ł ich z jego r

ę

ki, zanim wrócił do swojego obur

ę

cznego

ś

ledztwa. W gór

ę

, przez i dookoła jego oczu –

zamkn

ą

ł je automatycznie, by ochroni

ć

przed d

ź

gni

ę

ciem i poczuł otarcie przez rz

ę

sy i powieki zanim je

znowu otworzył. Dłonie przesun

ę

ły si

ę

w gór

ę

do linii jego włosów i przez kilka ich kosmyków, i wtedy…


- Ach, tak. Blizna. Jak mogłem zapomnie

ć

?


Harry nagle nie wiedział, gdzie patrze

ć

, kiedy Draco nakre

ś

lił form

ę

jego blizny w kształcie błyskawicy.

Chciał spojrze

ć

w gór

ę

, na r

ę

ce Draco, chciał patrze

ć

na dół, w ziemi

ę

, chciał spojrze

ć

na twarz Draco,

nawet pomimo tego,

ż

e płytkie, nieskupione szare oczy nadal odrobin

ę

go denerwowały. I chciał zamkn

ąć

swoje własne i skupi

ć

si

ę

zupełnie na odczuciu,

ż

e kto

ś

dotyka go w tak dziwnie intymny sposób.


Przez dług

ą

chwil

ę

ż

aden z chłopców si

ę

nie poruszył. Potem

Ś

lizgon w ko

ń

cu odsun

ą

ł swoje dłonie i

Harry, trz

ę

s

ą

cymi si

ę

palcami, wło

ż

ył okulary z powrotem na twarz.


- Có

ż

– powiedział Draco w ciszy. – Teraz, kiedy mamy ju

ż

za sob

ą

t

ę

odrobin

ę

melodramatu, i ustaliłem,

ż

e faktycznie jeste

ś

Harrym Potterem, a nie jakim

ś

bystrym oszustem, czaj

ą

cym si

ę

w pobli

ż

u z jego

głosem, mo

ż

e powinni

ś

my wróci

ć

do ksi

ąż

ek?


Harry zamrugał.

- Eee… racja – rozejrzał si

ę

dookoła, oszołomiony. – Mam tu mój podr

ę

cznik do transmutacji. Masz swoje

notatki?

background image


<*>*<*>*<*>

Kilka godzin pó

ź

niej, Draco nadal o tym my

ś

lał.


To było uczucie, jakby widział Harry’ego po raz pierwszy, ale te

ż

jakby wracał do długo zagubionego

wspomnienia. Dotykanie go, wyczuwanie linii jego twarzy, rozczochranych włosów, nawet blizny, sprawiło,

ż

e Harry stał si

ę

realny. Realny jak nikt inny, odk

ą

d stracił wzrok. Dotykał składników eliksirów i ksi

ąż

ek, i

ż

d

ż

ek, ale one były przedmiotami, nie lud

ź

mi. Dotykał Harry’ego przedtem – bior

ą

c go za rami

ę

po

p

ę

kni

ę

ciu Przewodnika, pomagaj

ą

c mu wyczu

ć

ż

nic

ę

mi

ę

dzy dwoma podobnymi ro

ś

linami – takie

rzeczy. Ale te r

ę

ce i ramiona, i nawet głos mogły z łatwo

ś

ci

ą

nale

ż

e

ć

do kogokolwiek, nawet b

ę

d

ą

c tak

podobne. Za to twarz była inna: to był wyra

ź

nie, bezbł

ę

dnie Harry, perfekcyjnie oddaj

ą

cy to, co pami

ę

tał o

gryfo

ń

skim chłopcu.


Miał bardzo du

ż

o obrazów Harry’ego w swoim umy

ś

le – oficjalnych pojedynków i zabronionych walk oraz

wyzywaj

ą

cych spojrze

ń

przez Wielk

ą

Sal

ę

. Cał

ą

bibliotek

ę

wspomnie

ń

. Obrazem, który wbił mu si

ę

w

pami

ęć

najbardziej ze wszystkich, był nadal ten, który stanowił jego ostatnie spojrzenie – obraz Harry’ego,

wyci

ą

gaj

ą

cego si

ę

w jego stron

ę

. Jego ostatnie spojrzenie. Jak cz

ę

sto wyobra

ż

ał sobie t

ę

chwil

ę

w

umy

ś

le? Była z nim przez cały czas, ci

ą

gle odtwarzana jak czarodziejska fotografia, czekaj

ą

ca, by j

ą

wydoby

ć

i przestudiowa

ć

za ka

ż

dym razem, gdy niesko

ń

czona ciemno

ść

okazywała si

ę

by

ć

zbyt wielka.

Smakował ten ostatni prezent wzroku, nawet pomimo tego,

ż

e szczegóły były zamazane przez szok i ból,

nawet pomimo tego,

ż

e jego punkt centralny stanowił jego znienawidzony rywal.


Znienawidzonym rywalem był kiedy

ś

, ale na pewno ju

ż

nie teraz. Zupełnie jakby zobaczył albo zapami

ę

tał

ostatni moment, w którym Draco widział, albo po prostu dlatego,

ż

e był cholernym Gryfonem, Harry

kontynuował wychylanie si

ę

ku niemu. Najpierw dla szkolnej pracy, a potem, jak udowodniła kłótnia nad

jeziorem, tak

ż

e emocjonalnie. Draco nie chciał tego – nie chciał, by ludzie si

ę

do niego wychylali, by go

rozpieszcza

ć

albo si

ę

nad nim litowa

ć

. Ale, pomy

ś

lał, nie to robił Harry. Przez wi

ę

kszo

ść

czasu traktował

Draco fair, oczekuj

ą

c od niego nie mniej ni

ż

oczekiwałby przedtem. By

ć

mo

ż

e na pocz

ą

tku pojedynku

zacz

ą

ł troch

ę

zbyt łatwo, ale pod koniec z cał

ą

pewno

ś

ci

ą

dawał z siebie wszystko i Draco wykonał nawet

kilka udanych uderze

ń

.


W rzeczywisto

ś

ci, Harry był tym, który zawsze motywował Draco najbardziej. Oczywi

ś

cie wcze

ś

niej w

zajadłej, nieugi

ę

tej konkurencji, kiedy ka

ż

dy z chłopców starał si

ę

prze

ś

cign

ąć

drugiego. Teraz był to

raczej kooperatywny wy

ś

cig równych. Ka

ż

dy z nich wiedział, mimo wszystko, do czego zdolny był drugi.

Nawet mimo tego,

ż

e nienawi

ść

odeszła, mi

ę

dzy nimi nadal kr

ąż

yło niewypowiedziane oczekiwanie. „No

dalej, Potter, czy to najlepsze, na co ci

ę

sta

ć

?”, „Hej, Malfoy, zało

żę

si

ę

,

ż

e umiem transmutowa

ć

ten

kałamarz szybciej ni

ż

ty!”. Draco pomy

ś

lał o swoich innych kolegach z klasy – nikt inny nie motywował go

tak bardzo. Tylko Potter.

Widzie

ć

go znowu – naprawd

ę

go widzie

ć

, nawet je

ś

li przez dłonie, a nie oczy – było jak cofanie zegara,

dało mu co

ś

, czego nie posiadał od czasu wypadku. Jego palce wci

ąż

pami

ę

tały dotyk policzków

Harry’ego, jego podbródka, tej cholernej blizny. To był doskonały obraz Harry’ego. Dotyk zmienił si

ę

w

ż

ywy mentalny obraz i, poniewa

ż

tyle razy patrzył na Harry’ego w przeszło

ś

ci, Draco mógł teraz

przypomnie

ć

sobie t

ę

twarz du

ż

o wyra

ź

niej ni

ż

prawie wszystko inne. Nie zdawał sobie sprawy, jak wiele

go omin

ę

ło, kiedy patrzył tej jednej osobie w twarz przez prawie siedem lat. Dotykanie Harry’ego tego

popołudnia wypełniło miejsce w jego

ż

yciu, o którym nawet nie wiedział,

ż

e mu go brakuje.


Chciał to zrobi

ć

ponownie.


Rozdział 5
Wzloty i upadki


Two are better than one; for they have a good reward for their labour. For if they fall, the one will lift up his
fellow; but woe to him that is alone when he falleth; for he hath not another to help him.

background image

~ Ecclesiastes 4 : 9-11


- Nie mog

ę

si

ę

jutro z tob

ą

uczy

ć

– powiedział Harry przepraszaj

ą

co, wepchn

ą

wszy swoje pióra i atrament

z powrotem do torby.
- Och? Pełna nami

ę

tno

ś

ci randka? – za

ż

artował Draco.

Harry parskn

ą

ł.

- Cholernie nieprawdopodobne.
- Och, no tak. Zapomniałem. Dziewczyny nie lubi

ą

szczupłych, ciemnowłosych, bystrych hetero-typów.

- Zamknij si

ę

.

- Czyli to raczej kwestia „wi

ę

cej zabawy jest z blondynami”…

- Czy ty chcesz,

ż

ebym ci

ę

trzasn

ą

ł?

- Hmm... doda

ć

„perwersyjny” do listy potterowych cech – Draco zamy

ś

lił si

ę

. Na jego twarzy zacz

ą

ł si

ę

pojawia

ć

szeroki u

ś

miech. – Kto by pomy

ś

lał,

ż

e jeste

ś

takim masochist

ą

?

- Malfoy… - uprzedził Harry. – Wiesz, nie jestem akurat zainteresowany

ż

adn

ą

dziewczyn

ą

. Wi

ę

c… do

ść

teorii o „pełnych nami

ę

tno

ś

ci randkach”. Nie mog

ę

si

ę

jutro z tob

ą

zobaczy

ć

, bo zbli

ż

a si

ę

mecz z

Ravenclawem i mamy zaplanowany dodatkowy trening Quidditcha.
Nast

ą

piła przerwa.

- Och, jasne. Quidditch – ostatecznie troch

ę

sztywno odpowiedział Draco.

Harry przygryzł warg

ę

. Nagle przypomniał sobie,

ż

e to była jedyna rzecz, której Draco ju

ż

nigdy nie b

ę

dzie

mógł robi

ć

.

Ś

lizgon grał niegdy

ś

dla swojej dru

ż

yny z tak

ą

dum

ą

i zawzi

ę

to

ś

ci

ą

, jak Harry dla swojej a

ż

do

teraz, ale nigdy ju

ż

o tym nie wspominał.

- Przepraszam – wymamrotał Harry. – Powinienem był…
-

ś

aden problem, Potter – przerwał Draco ze zbyt jasnym u

ś

miechem. – Do zobaczenia w pi

ą

tek?

- Tak, oczywi

ś

cie, ale… - Harry popatrzył na przyjaciela z trosk

ą

. Twarz Draco pod u

ś

miechem wygl

ą

dała

na raczej spi

ę

t

ą

. – Wszystko w porz

ą

dku?

U

ś

miech lekko ze

ś

lizgn

ą

ł si

ę

z rysów jego twarzy.

- Nic mi nie jest – krótko odpowiedział blondyn. – I, mimo wszystko, nie mo

ż

emy dopu

ś

ci

ć

,

ż

eby

ś

przegrał,

tym razem z Krukonami, prawda? Id

ź

trenowa

ć

. Do zobaczenia w pi

ą

tek – odwrócił si

ę

i zacz

ą

ł

skrupulatnie pakowa

ć

swoje ksi

ąż

ki i materiały do torby.

- Jasne – powiedział Harry z westchnieniem, wiedz

ą

c,

ż

e nic wi

ę

cej nie osi

ą

gnie. Wstał i skierował si

ę

do

drzwi. – Do zobaczenia w pi

ą

tek.


~*~*~

Kiedy szedł do swojego pokoju wspólnego, zacz

ą

ł si

ę

zastanawia

ć

, dlaczego nigdy wcze

ś

niej tak

naprawd

ę

nie zauwa

ż

ył,

ż

e Draco unikał jak plagi nawet wspominania o Quidditchu. I w ogóle

czymkolwiek, co by si

ę

do niego odnosiło. Tak jakby gra ju

ż

dłu

ż

ej dla niego nie istniała. Harry

przypomniał sobie, jak

Ś

lizgon natychmiast odrzucił pomysł pojedynkowania si

ę

na boisku, ale nie podał

ż

adnego uzasadnienia; wytłumaczył tylko, dlaczego chciał unikn

ąć

terenu obok chaty Hagrida. Czy był na

ostatnim meczu Slytherinu z Hufflepuffem? Trudno było dostrzec pojedyncz

ą

twarz w tłumie uczniów, ale

bior

ą

c pod uwag

ę

jego dzisiejsze zachowanie, Harry podejrzewał,

ż

e nie. Dla Harry’ego wystarczaj

ą

co

straszne było zobaczy

ć

ciemnowłosego Laynee Gruena, graj

ą

cego jako szukaj

ą

cy Slytherinu zamiast

znajomego blondyna. Prawdopodobnie dla Draco przyj

ść

i słucha

ć

, jak komentator mówi o jego zast

ę

pcy,

byłoby zbyt bolesne. Mimo to… nie mógł unika

ć

tego wiecznie, prawda? Quidditch znaczył zbyt wiele dla

całego czarodziejskiego

ś

wiata.


Harry oparł si

ę

pokusie uderzenia głow

ą

w por

ę

cz, kiedy wspinał si

ę

po schodach do wie

ż

y Gryffindoru.

Przez to,

ż

e nie pomy

ś

lał o uczuciach Draco wcze

ś

niej, czuł si

ę

teraz jak niewra

ż

liwy idiota, ale był te

ż

równie zły na Draco za unikanie tematu tak długo. Zbyt du

ż

o było tego, czego unikał.


Poza tym, jak on sam by si

ę

czuł, gdyby co

ś

nie pozwoliło mu ju

ż

nigdy wi

ę

cej zagra

ć

w Quidditcha?

Wn

ę

trzno

ś

ci Harry’ego zamarzły na sam

ą

my

ś

l o tym. Czy byłby w stanie chodzi

ć

na mecze i dobrze si

ę

bawi

ć

jedynie jako widz? Uwielbiał ogl

ą

da

ć

gry, które go nie dotyczyły, ale tylko dlatego,

ż

e miał pewno

ść

,

ż

e b

ę

dzie miał swoj

ą

kolej na niebie. Co, gdyby nie na tym to polegało?

background image

Harry westchn

ą

ł. Tak wiele było rzeczy, które dla niego były oczywiste, a dla Draco ju

ż

nie, a on nadal

nalegał na zachowywanie pozorów normalno

ś

ci.


~*~*~

Dzie

ń

, który przywitał odziane na czerwono i niebiesko dru

ż

yny, był do

ść

pochmurny, kiedy weszli w

sobot

ę

na boisko. Przeciwniczk

ą

Harry’ego była Bethany, blondwłosa dziewczyna z pi

ą

tego roku, zupełna

antyteza Cho. Zaskakuj

ą

co oboj

ę

tnym wzrokiem Harry ocenił,

ż

e była raczej ładna. Jej włosy z pewno

ś

ci

ą

mogły zosta

ć

uznane za najbardziej przyci

ą

gaj

ą

c

ą

oko cech

ę

, z długimi, srebrzystymi pasmami

ś

ci

ą

gni

ę

tymi w warkocz wzdłu

ż

pleców. Ale zorientował si

ę

tak

ż

e,

ż

e zupełnie nie był zainteresowany ni

ą

jako cało

ś

ci

ą

. Chocia

ż

Ron prawdopodobnie byłby. S

ą

dz

ą

c po tym, jak długo trwał jego zwi

ą

zek z Mandy,

Harry pomy

ś

lał,

ż

e nie byłby zaskoczony, gdyby przyjaciel spróbował w jaki

ś

sposób zbli

ż

y

ć

si

ę

do tej

dziewczyny.

Gra si

ę

rozpocz

ę

ła i Harry usun

ą

ł si

ę

z toru akcji przy owalnych p

ę

tlach, wypatruj

ą

c połysku złotego

znicza. Złapał si

ę

jednak na tym,

ż

e od czasu do czasu rzuca okiem w dół, na kibiców, próbuj

ą

c

wypatrze

ć

, czy Draco przyszedł obejrze

ć

spotkanie. Kilka razy zauwa

ż

ył srebrnozłoty błysk niedaleko

siebie i jego głowa odwracała si

ę

automatycznie tylko po to, by przypomnie

ć

sobie,

ż

e to była szukaj

ą

ca

Ravenclawu. Trybuny były pełne i trudno było dostrzec pojedyncze osoby, ale, tak jak przewidywał, Draco
w

ś

ród hordy wrzeszcz

ą

cych fanów nie było.


Spróbował wyrzuci

ć

chłopaka z my

ś

li. Cały sens dodatkowej sesji treningowej w tym tygodniu polegał na

pobiciu dobrze wyszkolonej dru

ż

yny Ravenclawu, a ich szukaj

ą

ca była jedn

ą

z najbardziej uzdolnionych

graczy. Wyciszył Deana – który przej

ą

ł rol

ę

komentatora – tłum i tyle akcji, ile mógł zignorowa

ć

bez

ryzyka,

ż

e si

ę

z czym

ś

zderzy, i skoncentrował si

ę

wył

ą

cznie na wymanewrowaniu swojej przeciwniczki.

Rezultat był bli

ż

ej ni

ż

by sobie

ż

yczył, bo na ko

ń

cu jego miotły, i wystarczyło mu odpowiednio długie

si

ę

gni

ę

cie. Spocony, ale triumfuj

ą

cy, zamkn

ą

ł dło

ń

wokół małej, trzepotliwej piłeczki i podniósł j

ą

w gór

ę

,

ż

eby wszyscy zobaczyli. Zwyci

ę

stwo!


Jego dru

ż

yna zebrała si

ę

wokół niego w euforii. Dzi

ę

ki tej wygranej nadal uczestniczyli w wy

ś

cigu o

Puchar Quidditcha, mimo swojej wcze

ś

niejszej pora

ż

ki ze Slytherinem. B

ę

d

ą

po prostu musieli upewni

ć

si

ę

,

ż

e próg ich wygranej z Hufflepuffem jest wystarczaj

ą

co wysoki. W powodzi

ś

miechu, planów imprezy i

radosnego „robienia p

ę

tli – wokół p

ę

tli”*, wyl

ą

dowali na ziemi, przyj

ę

li gratulacje od swojego Domu i cał

ą

chmar

ą

ruszyli w stron

ę

zamku, by zacz

ąć

ś

wi

ę

towa

ć

.


Bez Harry’ego.

Kiedy Dean i Seamus posadzili go sobie uroczy

ś

cie na ramionach, Harry zauwa

ż

ył Draco. Samego – nie

na gwałtownie pustoszej

ą

cych trybunach, ale stoj

ą

cego po odległej stronie boiska na neutralnym terenie.


Harry wypl

ą

tał si

ę

z u

ś

cisku przyjaciół.

- Id

ź

cie beze mnie, b

ę

d

ę

za minut

ę

– powiedział im.

W odpowiedzi podnie

ś

li jedne ciemne i jedne piaskowoblond brwi, a potem wzruszyli ramionami i

wyszczerzyli z

ę

by, my

ś

lami wróciwszy ju

ż

do

ś

wi

ę

towania.

- Tylko niech to nie potrwa za długo – powiedział mu Seamus. – Mama Collina i Dennisa przysłała im
ostatnio wielkie pudło słodyczy z Miodowego Królestwa i oszcz

ę

dzali je na dzisiaj. Poza tym, co to za

impreza bez szukaj

ą

cego?

Harry u

ś

miechn

ą

ł si

ę

do niego szeroko.

- Uratuj kilka dla mnie, dobrze? I jestem pewien,

ż

e impreza uda si

ę

po prostu

ś

wietnie, nasi

ś

cigaj

ą

cy

zwykle

ś

wi

ę

tuj

ą

wystarczaj

ą

co gło

ś

no za cały Dom! – Wszyscy si

ę

roze

ś

miali. Wtedy, machaj

ą

c im,

odwrócił si

ę

i utorował sobie drog

ę

przez szybko szczuplej

ą

cy tłum, odbieraj

ą

c gratulacje lub unikaj

ą

c

spojrze

ń

tych, których mijał, a

ż

w ko

ń

cu dotarł do samotnego

Ś

lizgona. Draco stał cicho na skraju boiska,

z twarz

ą

odchylon

ą

w niebo, jakby niewidoczna gra nadal si

ę

toczyła.


- Nie byłem pewny, czy nadal przychodzisz na mecze – powiedział
Harry z wahaniem, kiedy podszedł bli

ż

ej.

background image

Blondyn wzruszył ramionami, wykonuj

ą

c głow

ą

ten niezupełnie kompletny obrót, jakby nie mógł si

ę

zdecydowa

ć

, czy skierowa

ć

w stron

ę

Harry’ego oczy czy uszy.

- Nie przychodz

ę

. Ale dzisiaj było tak gło

ś

no,

ż

e wsz

ę

dzie w zamku słyszałem wrzaski – powiedział. –

Wi

ę

c pomy

ś

lałem,

ż

e skoro nie mog

ę

si

ę

uczy

ć

, równie dobrze mog

ę

wyj

ść

i usłysze

ć

rzeczywisty wynik.

Harry nie mógł powstrzyma

ć

u

ś

miechu. Przypuszczał,

ż

e Draco nie mówił zupełnie całej prawdy na temat

swoich nonszalanckich przyczyn bycia tutaj – to nie tak,

ż

e dzisiejszy mecz był chocia

ż

troch

ę

gło

ś

niejszy

ni

ż

ka

ż

dy inny. Ale nie był pewien, czy go to obchodziło. Liczyło si

ę

,

ż

e Draco tutaj był. Postawił stop

ę

na

boisku. I widział – no, słyszał – jak Harry gra.
- No i co my

ś

lisz?

Draco przerwał,

ż

eby si

ę

nad tym zastanowi

ć

.

- To du

ż

o mniej interesuj

ą

ce, tylko o tym słysze

ć

, a nie widzie

ć

. Przez wi

ę

kszo

ść

czasu nie miałem

poj

ę

cia, co zamierzałe

ś

ty albo szukaj

ą

cy Ravenclawu, a

ż

do samego ko

ń

ca, kiedy

ś

cigali

ś

cie si

ę

o znicz.

Opis Thomasa skupiał si

ę

głównie na innych graczach. – wzruszył ramionami. – Było okej. Gratulacje, tak

przy okazji – obdarzył go skromnym u

ś

miechem.

- Dzi

ę

ki – odpowiedział Harry, próbuj

ą

c wymy

ś

li

ć

sposób, by Draco do

ś

wiadczył tego, co go omin

ę

ło. –

Nie przegapiłe

ś

zbyt du

ż

o, naprawd

ę

. Wiesz, jak jest: latasz w pobli

ż

u, kr

ę

c

ą

c młynka kciukami przez

wi

ę

kszo

ść

gry, a potem masz pi

ęć

minut wariackich uników,

ś

cigania si

ę

i gwałtownego pikowania, by

pobi

ć

drugiego szukaj

ą

cego.

Mina Draco lekko zbladła.
- Tak – odpowiedział powoli. - Pami

ę

tam.

Harry zagryzł warg

ę

. Czuł si

ę

, jakby wszystko robił

ź

le; próbował odnie

ść

to do

ś

wiadczenie do sytuacji, a

nie sprawi

ć

, by

Ś

lizgon zacz

ą

ł bardziej t

ę

skni

ć

. Przeszukał wzrokiem puste teraz boisko, próbuj

ą

c

pomy

ś

le

ć

o czym

ś

, co mógłby powiedzie

ć

albo zrobi

ć

, by przypomnie

ć

ten dreszcz emocji. Wtedy jego

wzrok padł na Błyskawic

ę

, nadal zaci

ś

ni

ę

t

ą

w jego uchwycie.

- Hej – powiedział w ko

ń

cu drugiemu chłopakowi – czemu nie polatasz sobie ze mn

ą

?

Draco nachmurzył si

ę

.

- To nie jest

ś

mieszne, Potter.

- Nie, mówi

ę

powa

ż

nie. Wiesz, mo

ż

esz usi

ąść

za mn

ą

, moja miotła jest wystarczaj

ą

co silna. Wtedy znowu

b

ę

dziesz mógł lata

ć

. Zało

żę

si

ę

,

ż

e nie robiłe

ś

tego od… no wiesz… wyp…

- Nie ma mowy. – Draco przerwał mu, potrz

ą

saj

ą

c głow

ą

. – Potter, nie mog

ę

.

Ale Harry był zdeterminowany. Mo

ż

e i były rzeczy, których Draco ju

ż

nie mógł robi

ć

– jak by

ć

szukaj

ą

cym

– ale latanie w duecie było z pewno

ś

ci

ą

mo

ż

liwe. Nigdy wi

ę

cej wymigiwania si

ę

.

- Owszem, mo

ż

esz – powiedział do Draco, ustawiaj

ą

c miotł

ę

na pozycji pomi

ę

dzy nimi. – Tutaj. – Wspi

ą

ł

si

ę

na miotł

ę

, potem odwrócił si

ę

i chwycił dło

ń

chłopaka, kieruj

ą

c j

ą

do r

ą

czki za sob

ą

. – Tu jest miotła. Ja

jestem z przodu, wi

ę

c mo

ż

esz po prostu si

ę

mnie przytrzyma

ć

. Nie musisz si

ę

martwi

ć

kierowaniem czy

co

ś

.

Widział, jak Draco odruchowo zamkn

ą

ł palce wokół r

ą

czki miotły i instynktownie przerzucił gór

ą

nog

ę

.

-

Ś

wietnie wi

ę

c – powiedział Harry, szczerz

ą

c z

ę

by, kiedy z powrotem odwracał si

ę

do przodu. – No to

lecimy!
I z tymi słowami odepchn

ą

ł si

ę

od ziemi. Wznie

ś

li si

ę

w gór

ę

.


<*>*<*>*<*>

Kiedy miotła si

ę

wzniosła, Draco chwycił si

ę

dla bezpiecze

ń

stwa ciała przed nim, trzymaj

ą

c jedn

ą

dło

ń

zaci

ś

ni

ę

t

ą

na r

ą

czce miotły, a drug

ą

ciasno przyciskaj

ą

c do torsu Harry’ego. Jak, u diabła, pozwolił si

ę

na

to namówi

ć

? Kiedy poczuł miotł

ę

w r

ę

ce, dosiadł jej automatycznie, nie my

ś

l

ą

c – ale była ona ostatnim

miejscem, w którym chciał si

ę

znajdowa

ć

.


To prawda,

ż

e t

ę

sknił za lataniem. Potrafił lata

ć

na miotle odk

ą

d pami

ę

tał i był wyj

ą

tkowo zirytowany tym,

ż

e Harry wygrał pozycj

ę

w dru

ż

ynie swojego Domu jako pierwszoroczny, zwłaszcza bior

ą

c pod uwag

ę

,

ż

e

wiedział, i

ż

jego zdolno

ś

ci były równie dobre. Kiedy tylko potrzebował chwili dla siebie albo musiał pozby

ć

si

ę

troch

ę

frustracji (zwykle przez Harry’ego), chodził lata

ć

. Ale od czasu wypadku nie tylko został

uziemiony, ale te

ż

próbował całkowicie wyrzuci

ć

latanie z głowy. Bezsensowne było rozpami

ę

tywanie

tego, co stracił, a ka

ż

de wspomnienie latania, które przyszło mu na my

ś

l, zawsze ko

ń

czyło si

ę

chorobliwym chrz

ę

stem i ciemno

ś

ci

ą

. Unikał chodzenia na boisko czy zwracania uwagi na rozgrywki

Quidditcha i opuszczał pokój, je

ś

li usłyszał kogokolwiek dyskutuj

ą

cego o czymkolwiek cho

ć

by pobie

ż

nie

background image

zwi

ą

zanego z miotł

ą

.


Ale tego ranka co

ś

przyci

ą

gn

ę

ło go na boisko; powiedział sobie,

ż

e to przez hałas w zamku, ale w

rzeczywisto

ś

ci chciał wiedzie

ć

, jak radzi sobie Harry. Mimo całego swojego w

ś

cibstwa i innych irytuj

ą

cych

zwyczajów, Gryfon stał si

ę

przyjacielem, kim

ś

coraz wa

ż

niejszym w

ż

yciu Draco pomimo jego lepszego

systemu warto

ś

ci.


A skoro mowa o sprzeciwianiu si

ę

jego lepszemu systemowi warto

ś

ci – teraz był tutaj, z tyłu miotły

Harry’ego, trzymaj

ą

c si

ę

, jakby od tego zale

ż

ało jego

ż

ycie. Odkrywał,

ż

e przebywanie w powietrzu z

niemo

ż

no

ś

ci

ą

widzenia było niewiarygodnie dezorientuj

ą

ce. Na ziemi przynajmniej wiedział, w jakim szedł

kierunku, tutaj nie miał w ogóle

ż

adnych czuciowych wskazówek oprócz tego, co mogło mu przekaza

ć

jego skonsternowane i przepracowane ucho wewn

ę

trzne. Przy pierwszym skr

ę

cie, który zrobił Harry,

powieki Draco automatycznie si

ę

zacisn

ę

ły. Je

ś

li nie mógł widzie

ć

, mógł przynajmniej udawa

ć

,

ż

e było to

celowe. Jako

ś

czyniło to łatwiejszym do zniesienia, ni

ż

trzymanie oczu otwartych, łzawi

ą

cych na wietrze,

bezskutecznie próbuj

ą

c dostarczy

ć

informacje zdezorientowanemu mózgowi.


- Wszystko w porz

ą

dku tam, z tyłu? - usłyszał, jak Harry woła przez wiatr.

- Czułem si

ę

ju

ż

lepiej. Nie skr

ę

caj tyle – j

ę

kn

ą

ł, kiedy poczuł,

ż

e miotła znowu si

ę

obróciła. – Chyba si

ę

pochoruj

ę

.

Poczuł,

ż

e poziom lotu si

ę

obni

ż

a i jego wewn

ę

trzne ucho wreszcie si

ę

dopasowało.

- Przepraszam za to – dobiegł go głos Gryfona. Draco przyciskał cały bok twarzy do pleców chłopaka;
wibracje przebiegły mu koło policzka. – Czy tak jest lepiej?
- Troch

ę

. Powiedz mi, je

ś

li planujesz jeszcze co

ś

zabawnego – czuł bicie serca chłopaka pod swoimi

palcami, jego własne dudniło szale

ń

czo z przera

ż

enia pod swetrem. Ekstrawaganckie ruchy nie tylko go

oszołomiły, ale tak

ż

e przypominały mu o jego ostatnim dzikim po

ś

cigu – epizodzie, który sko

ń

czył si

ę

dla

niego strzaskaniem głowy. Nie miał poj

ę

cia, czy były jakiekolwiek przeszkody, poj

ę

cia, jak wysoko lecieli

czy czegokolwiek o ich pozycji w ogóle. Ale kiedy lot si

ę

wyrównał i nic wielkiego si

ę

nie wydarzyło, zacz

ą

ł

si

ę

minimalnie rozlu

ź

nia

ć

.

- Malfoy, musz

ę

zawróci

ć

, zbli

ż

am si

ę

za bardzo do Zakazanego Lasu – znowu zawołał Harry. – Mam

zamiar zrobi

ć

zwrot w prawo. Gotowy?

- Taa, tak my

ś

l

ę

– odpowiedział Draco, przygotowuj

ą

c si

ę

na wi

ę

ksz

ą

dezorientacj

ę

. Ale ta nigdy nie

nadeszła. Z ostrze

ż

eniem Harry’ego zorientował si

ę

,

ż

e przechyla si

ę

w dokładnie odpowiednim kierunku,

zachowuj

ą

c mentalne drogowskazy, z której strony był „dół”. Jeszcze nie mógł naprawd

ę

powiedzie

ć

, jak

du

ż

y był to zakr

ę

t, ale kiedy miotła si

ę

wyprostowała, usiadł razem z ni

ą

i do

ś

wiadczył tylko krótkiego

momentu niepewno

ś

ci, zanim znów zadziałał jego własny balans. Otworzył oczy.


Nico

ść

.


Draco nagle uderzyło, jak wiele po prostu tracił. Nie tylko było trudniej utrzyma

ć

równowag

ę

ze wszystkimi

kierunkami otwartymi na ruch, ale był te

ż

cały wizerunek

ś

wiata, który zablokował w swojej pami

ę

ci. I

teraz sobie przypominał.

ś

adnych widoków wierzchołków drzew,

ż

adnych kolorowych malutkich

krajobrazów pod nim.

ś

adnych wy

ś

cigów pomi

ę

dzy ptakami dookoła wie

ż

zamku czy podziwiania morza

bieli po

ś

nie

ż

ycy.


Znowu zamkn

ą

ł oczy. Jego mózgowi nie robiło to ró

ż

nicy, ale tak jak wcze

ś

niej, było jako

ś

łatwiej

pogodzi

ć

si

ę

z brakiem, je

ś

li udawał,

ż

e był tylko stan przej

ś

ciowy, pod jego kontrol

ą

– opuszczone

powieki, nie zniszczone komórki nerwowe.

Z zamkni

ę

tymi oczami i Harrym, krzycz

ą

cym do niego przed ka

ż

d

ą

zmian

ą

kierunku, któr

ą

wykonywał,

Draco zacz

ą

ł zwraca

ć

wi

ę

ksz

ą

uwag

ę

na poczucie lotu.

Ś

mig przemykaj

ą

cego obok wiatru był

rozlu

ź

niaj

ą

cy; uczucie miotły poni

ż

ej wygodne, nawet je

ś

li do

ś

wiadczenie nie mogło by

ć

kompletne. To

tutaj zawsze uwielbiał przebywa

ć

. W powietrzu.


I tym razem z Harrym, który, chocia

ż

Draco zawsze to wy

ś

miewał, dawał poczucie bezpiecze

ń

stwa – t

ą

cholern

ą

osobowo

ś

ci

ą

„bohatera”, któr

ą

zawsze roztaczał. Rozlu

ź

nił swój paniczny u

ś

cisk na chłopaku,

ale pozostawił rami

ę

dookoła niego dla dodatkowej równowagi, czuj

ą

c,

ż

e jego serce dopasowuje si

ę

background image

bardziej do lekkich uderze

ń

pod jego r

ę

k

ą

; dr

żą

ce pod wpływem lotu, ju

ż

nie wal

ą

ce z przera

ż

enia. Harry

nadal miał na sobie swoj

ą

szat

ę

do Quidditcha – Draco rozpoznał materiał dru

ż

ynowych szat i swetra – i

nadal był troch

ę

spocony po wy

ś

cigu o znicz. Przechylony w kierunku ciepła Gryfona, wdychaj

ą

c znany

zapach ci

ęż

kiej gry, Draco znów zacz

ą

ł czu

ć

si

ę

bardziej sob

ą

. Po kilku nast

ę

pnych zakr

ę

tach i paru lekko

odwa

ż

niejszych ruchach zdecydował,

ż

e był zdolny do czego

ś

wi

ę

cej.


- Zanurkuj – zawołał.
Poczuł,

ż

e Harry lekko odwraca si

ę

do tyłu, jakby próbował na niego spojrze

ć

.

- Jeste

ś

pewien?

- Taa. Tylko mi powiedz, kiedy masz zamiar to zrobi

ć

.

- Okej – w jego głosie nadal było troch

ę

niepewno

ś

ci, ale Draco wiedział,

ż

e Harry uwielbia odwa

ż

ne

ruchy; nie było mowy,

ż

eby nie skorzystał z okazji. Gryfon powiedział „trzymaj si

ę

, daj mi tylko wróci

ć

na

boisko, nie wyobra

ż

am sobie nurkowania w pobli

ż

u jeziora” wystarczaj

ą

co pewnie.


Min

ę

ło kilka minut, podczas których Harry wykrzyczał jeszcze kilka zmian kierunku. Draco prawie ich teraz

nie potrzebował, był zupełnie skupiony na poczuciu miotły pod sob

ą

i orientacyjnych wskazówkach, które

dawało mu skr

ę

caj

ą

ce przed nim ciało Harry’ego.

- Dobra – nadeszło ostrze

ż

enie. – Lecimy… teraz!


Dno

ż

ą

dka Draco cofn

ę

ło si

ę

, kiedy poczuł miotł

ę

przechylaj

ą

c

ą

si

ę

stromo w przód i wyrywaj

ą

c

ą

si

ę

ku

ziemi. To,

ż

e nie wiedział, jak du

ż

o zostało mu do uderzenia, było troch

ę

denerwuj

ą

ce, ale prawie go to

nie obchodziło. Na dnie jego umysłu znajdowało si

ę

niewypowiedziane przera

ż

enie,

ż

e si

ę

o co

ś

roztrzaska, ale jego ufno

ść

w umiej

ę

tno

ś

ci latania Harry’ego je przemogła. Po prostu si

ę

trzymał,

pozwalaj

ą

c grawitacji przycisn

ąć

si

ę

zupełnie do ciała przed nim, zachwycaj

ą

c si

ę

prze

ż

yciem, chocia

ż

przez cztery długie miesi

ą

ce zmuszał si

ę

, by o nim nie my

ś

le

ć

.

W

ś

miesznie krótkim czasie poczuł,

ż

e miotła wyrównuje poziom i nagle zwalnia.

- Mam zamiar si

ę

teraz zatrzyma

ć

– powiedział Harry, nie musz

ą

c ju

ż

krzycze

ć

, teraz, kiedy wylecieli ju

ż

z

wiatru. – Równie dobrze mog

ę

, skoro i tak jeste

ś

my ju

ż

tak nisko.


Draco po prostu skin

ą

ł głow

ą

, zapominaj

ą

c na chwil

ę

,

ż

e Harry siedzi plecami do niego i nie mógł tego

zobaczy

ć

. Jego uszy nadal wypełniał szum wiatru i nagle przestał ufa

ć

swojemu głosowi,

ż

e uda mu si

ę

przemówi

ć

.


Otworzył oczy i rozlu

ź

nił swój uchwyt wokół chłopaka, kiedy Harry zsiadł, czuj

ą

c nagły chłód po utracie

kontaktu z drugim ciałem. I wtedy Gryfon był ju

ż

obok niego, bior

ą

c dło

ń

Draco i kład

ą

c j

ą

na swoim

ramieniu,

ż

eby da

ć

mu poczucie, jak wysoko nad ziemi

ą

znajdowała si

ę

miotła, i on sam zsiadał –

trz

ę

s

ą

cy si

ę

i przytłoczony, i niepewny, czy chce mu si

ę

ś

mia

ć

czy płaka

ć

.

- Dzi

ę

ki, Potter – powiedział, dr

żą

c

ą

r

ę

k

ą

odgarniaj

ą

c sobie włosy z oczu.

-

ś

aden problem – nadeszła odpowied

ź

. – Wiem,

ż

e w zasadzie ci

ę

do tego zmusiłem, ale wygl

ą

da na to,

ż

e poradziłe

ś

sobie całkiem nie

ź

le. Chciałby

ś

kiedy

ś

zrobi

ć

to jeszcze raz?

Chciał, ale…
- Jestem pewny,

ż

e masz do roboty lepsze rzeczy ni

ż

zabieranie mnie na przeja

ż

d

ż

k

ę

– Draco

odpowiedział ze wzruszeniem ramion, kiedy rzeczywisto

ść

nagle zdusiła ekscytacj

ę

, któr

ą

wła

ś

nie czuł. –

A poza tym, ju

ż

do

ść

dla mnie zrobiłe

ś

.

- Wi

ę

c? To oferta. I ty te

ż

du

ż

o dla mnie robisz, wiesz. Moje stopnie si

ę

poprawiły i odk

ą

d z tob

ą

pracuj

ę

,

mam wi

ę

ksze szanse na zdanie moich OWUTEMów.

Zlekcewa

ż

ył argument Harry’ego.

- To nie to samo. Przecie

ż

nigdy w ogóle nie radziłe

ś

sobie a

ż

tak

ź

le. Ale robisz dla mnie pewne rzeczy,

których ja nie mog

ę

zrobi

ć

dla ciebie, i tego nienawidz

ę

… - przerwał i zni

ż

ył głos. – Bez urazy, Potter. Ale

po prostu nie mog

ę

prosi

ć

ci

ę

o robienie czegokolwiek wi

ę

cej.

- Powtórz

ę

– to oferta.

Ś

wietnie si

ę

bawiłem; nigdy przedtem nie latałem w duecie, poza jednym razem z

Hermion

ą

, i du

ż

o wi

ę

cej zabawy było z lataniem z tob

ą

, z kim

ś

, kto to rozumie.

- Z kim

ś

, kto próbuje połama

ć

ci

ż

ebra, chciałe

ś

powiedzie

ć

– odci

ą

ł si

ę

, przypominaj

ą

c sobie, raczej z

zakłopotaniem, w jaki sposób

ś

ciskał Harry’ego niczym przera

ż

one dziecko.

- Tylko przez kilka minut. W ka

ż

dym razie, to i tak była moja wina, bo nie powiedziałem ci, co robi

ę

. Sam

mi mówiłe

ś

, wtedy, kiedy ci

ę

odprowadzałem,

ż

e musisz wiedzie

ć

, co si

ę

dzieje, a ja zapomniałem.

background image

- Ale nie powiniene

ś

musie

ć

mi mówi

ć

! – dłonie Draco nagle zacisn

ę

ły si

ę

w pi

ęś

ci. – Latałem tak dobrze

jak ty, a teraz spójrz na mnie! Potrzebuj

ę

pomocy ze wszystkim!

- To nieprawda, ty…
- To prawda – powtórzył uparcie. Cz

ęść

jego umysłu zastanawiała si

ę

, dlaczego mówi Harry’emu to

wszystko, ale nagle to w nim zawrzało, niemo

ż

liwe do powstrzymania. – Nawet kiedy robi

ę

co

ś

sam,

umo

ż

liwia mi to jakie

ś

zakl

ę

cie, eliksir albo – parskn

ą

ł na to okre

ś

lenie – technika zast

ę

pcza. O

wszystkich tych rzeczach, które ty robisz bez zastanowienia, ja musz

ę

my

ś

le

ć

! Bez pomocy nie mog

ę

ju

ż

nic zrobi

ć

.

ś

adnego pisania,

ż

adnego chodzenia,

ż

adnego latania – potrz

ą

sn

ą

ł głow

ą

, kiedy powróciło do

niego wspomnienie wznoszenia si

ę

,

ś

wie

ż

e i jasne, z tej popołudniowej przygody. – Zwłaszcza latania –

wyszeptał. – W ogóle nawet nie próbowałem wsi

ąść

na miotł

ę

od wypadku, ale wcze

ś

niej latałem przez

cały czas i… - nagle jego krta

ń

si

ę

zacisn

ę

ła i musiał sił

ą

wydoby

ć

słowa. – A teraz nie mog

ę

i…


To wszystko było zbyt wiele. Pobyt z powrotem w powietrzu, robienie czego

ś

, co kochał tak zawzi

ę

cie,

otworzyło co

ś

ę

boko w jego wn

ę

trzu, poczucie straty, które tak długo próbował zdławi

ć

. Opadł na

ziemi

ę

, kiedy jego ci

ęż

ko zdobyte opanowanie zupełnie si

ę

rozpadło.


- Dlaczego? – krzykn

ą

ł, a krzyk rozpłyn

ą

ł si

ę

w szloch.

W całym swoim

ż

yciu nigdy nie czuł si

ę

bardziej beznadziejny, nawet kiedy lekarze powiedzieli mu o

swoich rokowaniach. Nie pozwolił na to. Po prostu przełkn

ą

ł wiadomo

ść

i ci

ęż

ko pracował,

ż

eby wróci

ć

do

normalno

ś

ci. Tylko

ż

e nie wrócił. Ju

ż

nigdy nie b

ę

dzie normalnie. Przez reszt

ę

ż

ycia b

ę

dzie ograniczony –

przez magi

ę

, przez rzeczy, przez ludzi – zamiast by

ć

dumnym, pot

ęż

nym człowiekiem, na którego był

wychowywany.

Harry spróbował co

ś

powiedzie

ć

, ale Draco uci

ą

ł to, niezdolny do zaprzestania płaczu, nie chc

ą

c słysze

ć

ż

adnych słów, które chłopak chciałby powiedzie

ć

. Mijały długie momenty w czasie których w

ś

ciekał si

ę

na

niesprawiedliwo

ść

tego wszystkiego, w ko

ń

cu wylewaj

ą

c z siebie wszystko, co tłumił: swoje uczucie

pora

ż

ki i zm

ę

czenie, i zło

ść

.


W ko

ń

cu, jednak

ż

e, kiedy zabrakło mu łez, poczuł,

ż

e Harry kl

ę

ka po jego boku i ciepła r

ę

ka dotkn

ę

ła jego

ramienia.
- C

śśś

. No dalej, Draco – wymamrotał Gryfon. – Wszystko b

ę

dzie dobrze.


Draco uchylił si

ę

od oferowanej mu wygody.

- Nie! Nie, nie b

ę

dzie! B

ę

d

ę

taki ju

ż

zawsze, zawsze b

ę

d

ę

si

ę

z tym borykał! – spróbował odepchn

ąć

Harry’ego, odbiec i uciec w

ż

alu i upokorzeniu, ale chłopak szybko go przytrzymał.

- Draco, prosz

ę

! – błagał Harry. – Prosz

ę

, po prostu… zosta

ń

tutaj i mów do mnie. Nikogo tu nie ma.

Nikogo oprócz nas, i obiecuj

ę

,

ż

e nikomu nie powiem. – przerwał. – Posłuchaj, ja… masz racj

ę

, ja nie

wiem, jak to jest. Ale ty nie musisz zatrzymywa

ć

tego dla siebie. Powiedz mi wi

ę

cej o tym, jak to jest.

Mo

ż

e… Mo

ż

e to ci troch

ę

pomo

ż

e?

Potrz

ą

sn

ą

ł głow

ą

, grzebi

ą

c w kieszeni w poszukiwaniu swojej chusteczki.

- To niczego nie naprawi. Mógłbym mówi

ć

dopóty, dopóki Longbottom nie zrobiłby jakiego

ś

eliksiru

wła

ś

ciwie, i nadal nie byłbym zdolny do… - przetarł nos i wzi

ą

ł gł

ę

boki oddech, próbuj

ą

c pozbiera

ć

si

ę

do

kupy. – Wiesz, to niczego by nie zmieniło.
Kolejna przerwa. Draco chciałby móc zobaczy

ć

, co robi chłopak: odniósł wra

ż

enie,

ż

e Harry my

ś

li. Jego

dło

ń

nadal wygodnie spoczywała na ramieniu Draco, i Draco zauwa

ż

ył nieobecnie,

ż

e w którym

ś

momencie Harry musiał zdj

ąć

swoje r

ę

kawice. Jeszcze jedna rzecz, której nie był w stanie zobaczy

ć

.

- Nie dam ci twojego wzroku z powrotem, to prawda – powiedział w ko

ń

cu Gryfon. – Ale… wiem te

ż

z

do

ś

wiadczenia,

ż

e milion razy trudniej jest robi

ć

co

ś

samemu ni

ż

z przyjaciółmi. Kiedy Ron był na mnie

w

ś

ciekły podczas Turnieju Trójmagicznego… có

ż

… powiem tylko,

ż

e du

ż

o trudniej było stawi

ć

czoła

pierwszemu zadaniu ni

ż

innym, kiedy ju

ż

si

ę

pogodzili

ś

my. Po prostu czu

ć

,

ż

e ludzie ci

ę

rozumiej

ą

, albo

ż

e mo

ż

esz si

ę

komu

ś

poskar

ż

y

ć

, kiedy czujesz si

ę

, jakby

ż

ycie ju

ż

nie mogło by

ć

gorsze… Wiesz, tak jak

powiedziałem wcze

ś

niej, ty masz ludzi dookoła siebie. Je

ś

li nie chcesz rozmawia

ć

ze mn

ą

, mo

ż

e mógłby

ś

porozmawia

ć

z jednym ze swoich współdomowników.


Draco wydał z siebie krótki

ś

miech pozbawiony rado

ś

ci.

-

ś

artujesz? Tak jak powiedziałem wcze

ś

niej, jeste

ś

my

Ś

lizgonami. Nie s

ą

dz

ę

, aby ktokolwiek z nas w

background image

ogóle zwierzał si

ę

komukolwiek innemu z czego

ś

naprawd

ę

osobistego. Przez cały czas, odk

ą

d tu jestem.

No, mo

ż

e poza plotkami, kto z kim sypia.

- A twoi rodzice?
Kolejne prychni

ę

cie.

- Mój ojciec nie zrobił nic oprócz zdradzenia mnie, teraz, kiedy moim przeznaczeniem nie jest ju

ż

zosta

ć

Ś

miercio

ż

erc

ą

. My

ś

l

ę

,

ż

e przygotowuje innego chłopaka do zaj

ę

cia mojego miejsca – jakiego

ś

czwartorocznego, którego rodzice wyl

ą

dowali w Azkabanie.

- Powinienem był wiedzie

ć

,

ż

e zamierzałe

ś

zosta

ć

Ś

miercio

ż

erc

ą

– wymamrotał Harry. A potem dodał z

ciekawo

ś

ci

ą

– a co z twoj

ą

matk

ą

?

- Moja matka stała si

ę

kompletn

ą

paranoiczk

ą

– Draco skrzywił si

ę

. – A jak my

ś

lisz, dlaczego jestem taki,

jaki jestem? Zmuszam si

ę

, by udowodni

ć

mojemu ojcu,

ż

e nie potrzebuj

ę

go, by osi

ą

gn

ąć

sukces i

uchroni

ć

moj

ą

matk

ę

przed posiadaniem chimerów, czy jakkolwiek to, u diabła, nazywaj

ą

.

Harry zachichotał.
- Przepraszam, ale… „chimery”? Czy ludzie tak jeszcze mówi

ą

?

- Niektórzy – odpowiedział Draco ze wzruszeniem ramion. Nagle poczuł si

ę

bardzo zm

ę

czony.

Przez kilka minut siedzieli w ciszy. Wtedy nagle Harry wybuchn

ą

ł:

- Przepraszam.

Draco odwrócił si

ę

w stron

ę

głosu chłopaka.

- Za co? – zapytał, pragn

ą

c po raz milionowy móc naprawd

ę

go widzie

ć

, a nie tylko musie

ć

odgadywa

ć

jego min

ę

i mow

ę

ciała na podstawie głosu.

- Za zaproponowanie ci latania. Powiedziałe

ś

nie, a ja i tak ci

ę

do tego zmusiłem. Pomy

ś

lałem,

ż

e b

ę

dzie

zabawnie… co

ś

ci zwróci

ć

, wiesz? – w jego głosie kryła si

ę

rezygnacja. – Nie chciałem sprawi

ć

,

ż

e

b

ę

dziesz my

ś

lał o wszystkich złych rzeczach.

- Nic nie zrobiłe

ś

– odpowiedział Draco ze zm

ę

czeniem. – wi

ę

c mo

ż

esz przesta

ć

czu

ć

si

ę

winnym. Jestem

po prostu zagubiony, to nie twoja wina. Mam ju

ż

zwyczajnie dosy

ć

ogranicze

ń

… to znaczy, nie mog

ę

nawet zobaczy

ć

ciebie, a siedzisz tu

ż

obok. – podci

ą

gn

ą

ł si

ę

na nogi. – A teraz, skoro ju

ż

zrobiłem z

siebie totalnego głupka, s

ą

dz

ę

,

ż

e zamierzam wróci

ć

do swojego pokoju i spróbowa

ć

zbyt wiele nie

my

ś

le

ć

.

- Czekaj. – usłyszał,

ż

e Harry gramoli si

ę

na nogi. – Mo

ż

esz.


Odwrócił si

ę

.

- Co mog

ę

?

- Mo

ż

esz mnie zobaczy

ć

. Pami

ę

tasz? – poczuł,

ż

e chłopak łapie jego praw

ą

dło

ń

i podnosi j

ą

do swojej

twarzy. – W ten sposób.

Draco zamarł, z dłoni

ą

na policzku Harry’ego. Była tam, znowu, ta stała, realna, znajomo kanciasta twarz.

Jak wiele razy od czasu tego pierwszego chciał znowu „zobaczy

ć

” Harry’ego, zamiast polega

ć

jedynie na

pami

ę

ci? Mnóstwo. Ale to było co

ś

, co mo

ż

na zrobi

ć

tylko raz, czy

ż

nie? Tylko po to, by udowodni

ć

,

ż

e w

tamtej chwili wiedział, jaka była mina Harry’ego. Nie mógł po prostu zacz

ąć

od „wi

ę

c, co my

ś

lisz o

ostatnim zadaniu z OPCMu, i, tak przy okazji, mog

ę

ci

ę

znowu dotkn

ąć

,

ż

ebym mógł zobaczy

ć

, jak teraz

wygl

ą

dasz?”. Ale Harry tu był, oferuj

ą

c mu szans

ę

, by go zobaczył. Znowu. Palce Draco wst

ę

pnie

przesun

ę

ły si

ę

po linii szcz

ę

ki Harry’ego, w dół ku dziwnie w

ą

skiemu podbródkowi. Poczuł i usłyszał, jak

Harry unosi r

ę

ce i zdejmuje okulary; zauszniki klikn

ę

ły, kiedy je zło

ż

ył. Potem, z tym dodatkowym

przyzwoleniem, Draco nagle poczuł si

ę

upowa

ż

niony do wykorzystania okazji, któr

ą

mu dano – jego

dłonie w

ę

drowały przez cał

ą

twarz Gryfona, przez jego brwi i cz

ęść

jego niesfornej grzywki, prze

ś

lizguj

ą

c

si

ę

wzdłu

ż

blizny, a potem w dół nosa. Muskaj

ą

c wierzchołki rz

ę

s, które, jak pami

ę

tał, były czarne, i przez

spierzchni

ę

te od wiatru wargi. Usta były teraz nieruchome i powa

ż

ne, ale pami

ę

tał,

ż

e widział je

ś

miej

ą

ce

si

ę

i wykrzywiaj

ą

ce w grymasie, opadaj

ą

ce z zaskoczenia i zaci

ś

ni

ę

te w determinacji. To wszystko –

włosy, szcz

ę

ka, usta, nos, blizna – uzupełniało wspomnienie Harry’ego, które nosił w pami

ę

ci,

przywracaj

ą

c obrazy w jego umy

ś

le do pełnej ostro

ś

ci,

ż

ywe pod opuszkami jego palców.


- Mog

ę

spróbowa

ć

? – wyszeptał Harry.

Zaskoczony, Draco zabrał r

ę

ce.

- Spróbowa

ć

czego?

- Mog

ę

… ci

ę

dotkn

ąć

? Zobaczy

ć

ci

ę

dło

ń

mi, tak jak ty widzisz mnie?

background image

- Ale ty ju

ż

mnie widzisz.

- To nie to samo. Powiedziałe

ś

,

ż

e nie wiem, jakie to dla ciebie jest. Có

ż

… chc

ę

spróbowa

ć

. Czy to b

ę

dzie

w porz

ą

dku?

Draco zawahał si

ę

, a potem złagodniał.

- Dobrze – wyszeptał. – Zamknij oczy.

Przypuszczał,

ż

e Harry tak zrobił, poniewa

ż

nast

ę

pn

ą

rzecz

ą

, jak

ą

poczuł, był dotyk palców niepewnie

muskaj

ą

cych bok jego szyi, jakby nie były pewne, dok

ą

d zmierzaj

ą

. Draco zamarł w zupełnym bezruchu,

kiedy drugi chłopak si

ę

orientował, czuj

ą

c dłonie Harry’ego przemykaj

ą

ce po jego twarzy i pod

ąż

aj

ą

ce

ś

cie

ż

k

ą

podobn

ą

do tej, któr

ą

on wytyczył w swoich własnych badaniach. W gór

ę

czoła Draco i przez jego

brwi,

ś

ledz

ą

c brzeg jego nosa i wgł

ę

bienie nad jego warg

ą

. Zimniejsza

ś

cie

ż

ka pojawiała si

ę

tam, gdzie

palce Harry’ego zostawiły smug

ę

po kilku pozostałych łzach z jego policzków. Miał delikatny dotyk, ale

odciskał on swoje pi

ę

tno nawet gł

ę

boko w

ż

ą

dku Draco, jakby Harry gładził jego dusz

ę

tak samo jak

jego powieki. Czy dla Harry’ego te

ż

wygl

ą

dało to w ten sposób?


- Masz sp

ę

kane wargi – wymamrotał wreszcie Gryfon, przesuwaj

ą

c jednym palcem po jego ustach.

- Ty te

ż

– u

ś

miechn

ą

ł si

ę

Draco, próbuj

ą

c nie ugry

źć

Harry’ego w palec, kiedy mówił. – To od latania.

- Taa, prawdopodobnie… - dło

ń

cofn

ę

ła si

ę

na jego policzek i zatrzymała si

ę

tam, wn

ę

trzem ocieraj

ą

c si

ę

o bok jego twarzy. Potem ust

ą

piła.


Cisza rozci

ą

gała si

ę

dookoła nich i Draco nie był pewny, czy chciał j

ą

przerwa

ć

, czy nie. To była chwila,

kiedy nic innego nie istniało.

ś

adne kłopoty,

ż

adni ludzie. Tylko oni.

- My

ś

l

ę

… My

ś

l

ę

,

ż

e powinni

ś

my ju

ż

wraca

ć

– mrukn

ą

ł Harry po dłu

ż

szej chwili. – Robi si

ę

zimno.

Draco nagle u

ś

wiadomił sobie zi

ą

b; zastanawiał si

ę

, czy si

ę

zachmurzyło, skoro wcze

ś

niej było cieplej.

- Tak, s

ą

dz

ę

,

ż

e tak.


Usłyszał delikatne klikni

ę

cie rozkładanych okularów Harry’ego, które ten przypuszczalnie zało

ż

ył na nos.

Spróbował nie by

ć

zazdrosny,

ż

e chłopak znowu mógł mie

ć

jaki

ś

po

ż

ytek ze swoich oczu.

- A wi

ę

c, dowiedziałe

ś

si

ę

czego

ś

? – spytał, kiedy ruszyli drog

ą

powrotn

ą

do zamku.

- Eee… twój nos odchyla si

ę

lekko w prawo.

Niespodziewana riposta wywołała cztery razy bardziej niespodziewany chichot.
-

Ś

wietnie,

ś

wietnie, wytykaj mi moje wady.

- To nie jest wada – uparcie powiedział Harry. – Tylko nigdy wcze

ś

niej nie zwróciłem na to uwagi.


Razem dotarli do ko

ń

ca drogi, rozł

ą

czaj

ą

c si

ę

w pustym holu wej

ś

ciowym.

- Do zobaczenia w poniedziałek, jak przypuszczam. – W niedziele uczyli si

ę

osobno.

- Jasne – odparł Draco. Nagle poczuł,

ż

e mógłby spa

ć

a

ż

do poniedziałku, tak zm

ę

czony był

wydarzeniami tego popołudnia. – Hej, Potter, je

ś

li chodzi o dzisiaj… Mo

ż

emy po prostu zapomnie

ć

,

ż

e to

si

ę

w ogóle wydarzyło?

- Je

ś

li chcesz – odpowiedział Harry powoli. – Ale… có

ż

, nie bierz tego do siebie, ale jestem z tego troch

ę

zadowolony. Z cał

ą

pewno

ś

ci

ą

bardzo wiele zaprz

ą

ta ci głow

ę

.

Draco potrz

ą

sn

ą

ł głow

ą

. Nadal bardzo pragn

ą

ł,

ż

eby całe to rozklejanie si

ę

w ogóle nie miało miejsca.

- Tak s

ą

dz

ę

– wymamrotał. Skierował si

ę

w stron

ę

lochów Slytherinu, ale nagle odwrócił si

ę

w stron

ę

odgłosu kroków Harry’ego. – Hej, Potter?
- Tak?
- Dzi

ę

ki. Za lot, za wysłuchanie, za to,

ż

e pozwoliłe

ś

mi si

ę

zobaczy

ć

.

- Drobiazg.
-------------------------------------------------------------------------------

Lepiej jest dwom ni

ż

jednemu, gdy

ż

maj

ą

dobry zysk ze swej pracy. Bo gdy upadn

ą

, jeden podniesie

drugiego. Lecz samotnemu biada, gdy upadnie, a nie ma drugiego, który by go podniósł.

~Ksi

ę

ga Koheleta 4:9-11


*oryg. Loop-the-loops

background image

Rozdział 6
My

ś

li



The thoughts of the day become the dreams of the night
~ Chinese proverb


Harry patrzył, jak Draco przechodzi przez klatk

ę

schodow

ą

, pod

ąż

aj

ą

c za swoj

ą

mał

ą

naprowadzaj

ą

c

ą

kulk

ą

, a potem wspi

ą

ł si

ę

po swoich stopniach do wie

ż

y Gryffindoru. Na jego szcz

ęś

cie, schody

postanowiły dzi

ś

pozosta

ć

w swojej zwykłej pozycji – był zbyt zaj

ę

ty my

ś

leniem o tym, czego do

ś

wiadczył,

ż

eby zwraca

ć

jak

ą

kolwiek uwag

ę

na to, dok

ą

d idzie. Zamiast tego pozwolił swoim stopom automatycznie

wybiera

ć

kierunki, a

ż

dotarł do znajomego portretu Grubej Damy.

- Hasło?
- D

ż

ubd

ż

ub ptakoj

ę

k*.


Portret odchylił si

ę

w tył.

Ś

ciana

ś

wiatła i d

ź

wi

ę

ku, która powitała Harry’ego, prawie go przewróciła.

Impreza. Zupełnie zapomniał. Spojrzał w dół i troch

ę

zaskoczyło go,

ż

e nadal jest w swoich szatach do

Quidditcha. Gra wydawała si

ę

odby

ć

tak dawno…


- Harry, gdzie

ś

ty był? – Ron podbiegł do niego, kiedy właził przez dziur

ę

od portretu. – Impreza trwa ju

ż

całe wieki!
- Co…? Och, ja… eee… co

ś

mi wypadło i musiałem si

ę

tym zaj

ąć

.

Brwi Rona zmarszczyły si

ę

z trosk

ą

.

- Co

ś

ci wypadło? Wszystko w porz

ą

dku?

- Tak, tak, nic mi nie jest. Po prostu musiałem co

ś

zrobi

ć

i trwało to dłu

ż

ej ni

ż

my

ś

lałem, przepraszam. –

u

ś

miechn

ą

ł si

ę

lekko. – Ale ju

ż

jestem. Daj mi tylko minut

ę

na wydostanie si

ę

z tego pancerza, dobra?

- No jasne – Ron zlustrował go z góry na dół, lekko marszcz

ą

c brwi. – Tak, lepiej id

ź

si

ę

przebra

ć

. Jeste

ś

pewny,

ż

e wszystko w porz

ą

dku? Wygl

ą

dasz na wyko

ń

czonego.


Harry zbył go machni

ę

ciem r

ę

ki.

- Nic mi nie jest. Wróc

ę

za minut

ę

. – wspi

ą

ł si

ę

po schodach do swojego dormitorium, słysz

ą

c krzyki Rona

„Hej, wszyscy! Harry w ko

ń

cu przybył!” i odpowiadaj

ą

ce mu wrzaski rado

ś

ci odbijaj

ą

ce si

ę

echem w

pokoju wspólnym. Upu

ś

cił miotł

ę

i przebrał si

ę

tak szybko, jak tylko mógł, a potem poszedł do łazienki, by

ochlapa

ć

twarz wod

ą

. Zatrzymał si

ę

jednak na widok swojego odbicia w lustrze, uwa

ż

nie przygl

ą

daj

ą

c si

ę

swoim rysom. Co widział Draco, kiedy go dotkn

ą

ł? Z zamkni

ę

tymi oczami przesun

ą

ł mokrymi palcami po

twarzy, przypominaj

ą

c sobie dotyk drugiego chłopaka. Woda na jego dłoniach przypomniała mu, jak starł

z policzków Draco kilka mimowolnych łez, a pó

ź

niej o kompletnym załamaniu tamtego, którego był

ś

wiadkiem.


Z pokoju wspólnego podniósł si

ę

gło

ś

niejszy ryk

ś

miechu, przerywaj

ą

c jego zadum

ę

. Racja. Impreza.

Otrz

ą

sn

ą

wszy si

ę

z my

ś

li, Harry osuszył swoje dłonie i twarz, przesun

ą

ł raz szybko grzebieniem po

włosach i po

ś

pieszył po schodach w dół.


Osaczono go w tej samej minucie, w której pojawił si

ę

w pokoju wspólnym. „

Ś

wietna gra, Harry!”, „Harry,

uratowali

ś

my dla ciebie troch

ę

słodyczy od Mamy!”, „Harry, wła

ś

nie omawiamy najwa

ż

niejsze momenty:

opowiedz nam o tym skr

ę

cie z korkoci

ą

giem pod koniec gry.” Kto

ś

rzucił mu przemycon

ą

butelk

ę

kremowego piwa, kto

ś

inny wcisn

ą

ł mu w dłonie wi

ę

cej jedzenia. Mimo

ż

e impreza trwała ju

ż

od jakiego

ś

czasu, powrót brakuj

ą

cego gracza w jaki

ś

sposób napełnił Gryfonów now

ą

energi

ą

. Zorientował si

ę

,

ż

e

jest ci

ą

gany od jednej grupy do drugiej, dyskutuje o grze, unika fajerwerków Filibustera i przyjmuje raczej

rozchichotane wyrazy podziwu od grupy trzeciorocznych dziewczyn.

Jednak

ż

e jego umysł w ogóle nie skupiał si

ę

na

ś

wi

ę

towaniu i prawie niemo

ż

liwe wydawało mu si

ę

zaanga

ż

owanie w jakikolwiek rodzaj spójnej konwersacji, maj

ą

c tyle my

ś

li przetaczaj

ą

cych si

ę

przez

mózg. Strz

ą

sn

ą

wszy z siebie dziewcz

ę

ta, ze

ś

lizgn

ą

ł si

ę

na krzesło i usiadł, poci

ą

gaj

ą

c długi łyk swojego

kremowego piwa. Patrzył, jak współmieszka

ń

cy jego domu

ś

miej

ą

si

ę

i rozmawiaj

ą

, przedstawiaj

ą

c sob

ą

background image

obraz idealnej rado

ś

ci, i zamiast tego pomy

ś

lał o pewnym chłopcu, który płakał z rozpaczy.


Przypuszczał ju

ż

wcze

ś

niej,

ż

e Draco tłumi swoje emocje, ale nigdy by nie pomy

ś

lał, jak bardzo

gwałtownie zachowa si

ę

, kiedy w ko

ń

cu p

ę

knie. To był moment zupełnej słabo

ś

ci. W

ą

tpił,

ż

e ktokolwiek

kiedy

ś

widział – albo jeszcze zobaczy – t

ę

stron

ę

Draco. Chocia

ż

Harry podejrzewał te

ż

,

ż

e to on sam,

poprzez zabranie go lata

ć

, niechc

ą

cy spowodował p

ę

kni

ę

cie i w efekcie rozpad tej tamy. Nadal czuł si

ę

ogłuszony faktem,

ż

e był tam i wzi

ą

ł w tym udział. I je

ś

li miał by

ć

ze sob

ą

szczery, raczej si

ę

cieszył,

ż

e

Ś

lizgon powiedział mu, jak si

ę

czuje. Przynajmniej troch

ę

.


Cała ta sytuacja wzi

ę

ła Harry’ego kompletnie z zaskoczenia. Draco bywał wkurzony ju

ż

przedtem, jak

wtedy, kiedy kłócili si

ę

przy jeziorze, ale zawsze panował nad swoimi emocjami. Tym razem jednak

załamał si

ę

całkowicie i z pocz

ą

tku Harry nie wiedział, co powinien był powiedzie

ć

czy zrobi

ć

. Gdyby to

była Hermiona, zamkn

ą

łby j

ą

w u

ś

cisku. Gdyby Ron, natychmiast poło

ż

yłby mu r

ę

k

ę

na ramieniu. Ale

Draco był inny – nadal emitował t

ę

niebezpieczn

ą

aur

ę

dumy, barier

ę

ochronn

ą

, która nie zapraszała do

dotyku nawet pod wpływem skrajnych emocji. A bior

ą

c pod uwag

ę

to,

ż

e musiał wyrzuci

ć

z siebie tak

du

ż

o, lepszym pomysłem wydawało si

ę

po prostu pozwoli

ć

mu kontynuowa

ć

i zbli

ż

y

ć

si

ę

dopiero potem.


- Hej, Harry, zobacz! Wła

ś

nie sko

ń

czyłem wywoływa

ć

zdj

ę

cia z gry. – Colin Creevey stał koło łokcia

Harry’ego ze stosikiem fotografii w dłoni. Harry, który patrzył gdzie

ś

w ogie

ń

, zagubiony w my

ś

lach,

podskoczył na d

ź

wi

ę

k głosu młodszego chłopca.

- Hmm? Och, to super, Colin – powiedział nieobecnym tonem. Z wysiłkiem skupił uwag

ę

na zdj

ę

ciach. –

To co, poogl

ą

damy je?


Promieniej

ą

c, Colin pokazał mu obrazy. Mały entuzjasta aparatu opanował ostatecznie skomplikowany

proces czarodziejskiej fotografii na trzecim roku i zaledwie rok pó

ź

niej dorobił si

ę

tym sposobem posady

oficjalnego fotografa dru

ż

yny.


- My

ś

l

ę

,

ż

e ta jest najlepsza – ekscytował si

ę

, wyławiaj

ą

c jedn

ą

ze sosu i kład

ą

c j

ą

na wierzchu. Było to

zbli

ż

enie Harry’ego pod koniec gry, efekt zoomu Colina. Zobaczył, jak jego fotograficzne ja zmarszczyło

brwi z koncentracj

ą

, a potem rozlu

ź

niło si

ę

i u

ś

miechn

ę

ło szeroko z triumfem, kiedy złapał znicza.


- Bardzo ładne – wymamrotał, po

ś

piesznie przerzucaj

ą

c pozostałe zdj

ę

cia. Zbli

ż

enia nadlatuj

ą

cych graczy

interesowały go mniej ni

ż

wi

ę

ksze zdj

ę

cia tłumu; prawdopodobnie które

ś

mogłoby wskaza

ć

, w którym

momencie gry pojawił si

ę

Draco. Niestety,

ż

adne z uj

ęć

Colina nie było skierowane we wła

ś

ciw

ą

stron

ę

.

Ukrywaj

ą

c swoje rozczarowanie, Harry przykleił u

ś

miech do twarzy i pochwalił młodszego chłopca, a

potem obserwował, jak z powrotem przedziera si

ę

przez tłumy, by podzieli

ć

si

ę

swoimi skarbami z reszt

ą

członków dru

ż

yny.


Kiedy Colin odszedł, pomy

ś

lał o zdj

ę

ciu samego siebie z przybli

ż

enia, w szczególno

ś

ci o ró

ż

nych

wyrazach twarzy, wy

ś

wietlonych na fotografii. Przypomniał sobie, jak Draco po raz pierwszy dotkn

ą

ł go,

by udowodni

ć

,

ż

e mo

ż

e powiedzie

ć

, jaki wyraz twarzy przybrał Harry. To było do

ś

wiadczenie czysto

akademickie, ale jego wpływ na Harry’ego był uderzaj

ą

cy. Drugi raz… dzisiaj… było tam jeszcze co

ś

zupełnie innego. I chocia

ż

to on sam go zainicjował, kład

ą

c r

ę

k

ę

Draco na swoim policzku, nadal czuł,

ż

e

na sam

ą

my

ś

l łapie nagły wdech.


Ale nic nie przygotowało go na to, jakim uczuciem b

ę

dzie samemu dotkn

ąć

Draco. Okr

ąż

anie rysów jego

twarzy z zamkni

ę

tymi oczami było zdumiewaj

ą

co intymnym do

ś

wiadczeniem. Odkrywał ró

ż

ne rzeczy o

twarzy, o której my

ś

lał,

ż

e zna j

ą

tak dobrze; twarzy, w któr

ą

warczał jako młodszy chłopiec i uwa

ż

nie

obserwował nad ksi

ąż

kami i piórami przez kilka ostatnich miesi

ę

cy. Jego oczy mówiły mu,

ż

e skóra Draco

była blada,

ż

e jego usta mogły by

ć

uformowane w co

ś

innego ni

ż

szyderstwo,

ż

e te szare oczy nadal

uderzały, pomimo swojej pustki. Ale jego palce powiedziały mu o małym odchyleniu w jego nosie, i jak
drobne były jego rz

ę

sy, i jak ciepły i

ż

ywy był nadal on sam, pod cał

ą

swoj

ą

powierzchown

ą

pow

ś

ci

ą

gliwo

ś

ci

ą

. Efekt ko

ń

cowy był intensywny, w jaki

ś

sposób bardziej osobisty ni

ż

załamanie

emocjonalne, którego

ś

wiadkiem był Harry. Kiedy Harry poło

ż

ył dło

ń

na policzku Draco, zwalczył nagł

ą

ch

ęć

, by si

ę

pochyli

ć

i pocałowa

ć

drugiego chłopca; to sprawiało wra

ż

enie naturalnej kolei rzeczy, któr

ą

powinno si

ę

zachowa

ć

.

background image


Potrz

ą

sn

ą

ł głow

ą

, upominaj

ą

c si

ę

. Miał wtedy zamkni

ę

te oczy – mógł dotyka

ć

ka

ż

dego. Ka

ż

dej

dziewczyny, ka

ż

dego chłopaka. Nie było

ż

adnego powodu, by my

ś

le

ć

,

ż

e w tym nagłym pragnieniu co

ś

było. Oczywi

ś

cie, gdyby jego oczy były otwarte, gdyby widział, kogo dotyka, nie pomy

ś

lałby o niczym

takim.

Harry my

ś

lał ju

ż

wcze

ś

niej o całowaniu, seksie i innych tego typu czynno

ś

ciach – pod tym wzgl

ę

dem był

normalnym nastoletnim chłopcem. Ale w wi

ę

kszo

ś

ci odbywało si

ę

to przy okazji

ś

miechu, chwil zło

ś

liwo

ś

ci

ze swoimi przyjaciółmi (głównie płci m

ę

skiej), słuchaj

ą

c o ich wyczynach albo dokuczaj

ą

c im co do tych

przyszłych. Pocałował kilka dziewczyn tu i tam, ale nigdy nie czuł koszmarnie silnego pragnienia, by
samemu i

ść

du

ż

o dalej. Przypuszczał,

ż

e mo

ż

e by

ć

lekko opó

ź

niony, mentalnie wzruszaj

ą

c ramionami. W

jaki

ś

sposób realia

ż

ycia sprawiały wra

ż

enie mie

ć

wy

ż

sz

ą

warto

ść

ni

ż

jakiekolwiek romantyczne relacje.

Przez lata podziwiał kilka dziewczyn, a raz nawet chłopaka – obro

ń

c

ę

Ravenclawu o imieniu Benjamin,

który uko

ń

czył szkoł

ę

rok temu. Harry, jednak

ż

e, przypisał to podziwowi dla sposobu, w jaki drugi chłopak

grał, i nigdy długo nad tym nie my

ś

lał.


To, co poczuł wcze

ś

niej z Draco, było czym

ś

zupełnie innym. Ale mimo to nie oznaczało tak naprawd

ę

,

ż

e

chciał go pocałowa

ć

, prawda? Mo

ż

e jego ciało było po prostu zdezorientowane sposobem, w jaki Draco

przycisn

ą

ł si

ę

tak blisko do niego w czasie lotu…


- Harry, wszystko w porz

ą

dku?

- Hmmm? – spojrzał w zmartwion

ą

twarz Hermiony, a potem si

ę

rozejrzał. Impreza powoli zanikała i wielu

uczniów pojawiło si

ę

z powrotem z ksi

ąż

kami, zostawiaj

ą

c tylko kilka niereformowalnych osób w rogu, by

dalej paplały o zwyci

ę

stwie dru

ż

yny. Zauwa

ż

ył Rona, który zmierzał w ich stron

ę

, rozpakowuj

ą

c jedn

ą

z

ostatnich ocalałych czekoladowych

ż

ab.

- Cały czas pocierasz usta; przeszkadzaj

ą

ci twoje wargi? – zapytała. – Mam jeszcze garnuszek tego

balsamu, który dała mi pani Pomfrey, je

ż

eli ci

ę

przewiało.

Harry po

ś

piesznie zabrał palce z ust, po których najwyra

ź

niej nie

ś

wiadomie je przesuwał.

- Nie, Hermiono, nic mi nie jest. Po prostu si

ę

zamy

ś

liłem.

- Jeste

ś

pewny?


Roze

ś

miał si

ę

lekko.

- Brzmisz jak Ron. Tak, jestem pewny.
- Kto brzmi jak Ron? – zapytał Ron.
- Najwyra

ź

niej ja – odparła Hermiona. – Czy

ż

by

ś

pytał go wcze

ś

niej, czy wszystko w porz

ą

dku?

Ron wzruszył ramionami.
- Wygl

ą

dał na troch

ę

wyko

ń

czonego, to wszystko. – spojrzał na Harry’ego. – Jaki

ś

problem, kumplu?

Ostatnio nie mówisz zbyt wiele.
- Wszystko w porz

ą

dku. Naprawd

ę

. Po prostu kilka rzeczy mnie zastanawia, ale to nic, czym powinni

ś

cie

si

ę

martwi

ć

. – Harry przeci

ą

gn

ą

ł si

ę

. – Ale jestem te

ż

wyko

ń

czony. My

ś

l

ę

,

ż

e pójd

ę

wcze

ś

niej do łó

ż

ka.


Hermiona uniosła brew.
- A co z kolacj

ą

?

- Przecie

ż

wiesz,

ż

e prawie nigdy nie schodzimy na kolacj

ę

po zwyci

ę

stwie, za du

ż

o jedzenia jest na

imprezie – odparł Ron.
Hermiona, k

ą

tem oka łowi

ą

c zmia

ż

d

ż

one opakowanie

ż

aby w jego r

ę

ce, niech

ę

tnie przyznała mu racje.

- A poza tym – dodał Harry – je

ś

li obudz

ę

si

ę

ź

niej i czego

ś

zechc

ę

, zawsze mog

ę

zakra

ść

si

ę

na dół i

poprosi

ć

skrzaty domowe.

- One te

ż

potrzebuj

ą

snu – Hermiona prychn

ę

ła automatycznie, a potem przewróciła oczami. – Tak, wiem.

„Ale one lubi

ą

nas obsługiwa

ć

.” – jej ton na

ś

ladował to, co on i Ron przez lata tyle razy próbowali

zaznaczy

ć

. –

Ś

wietnie, id

ź

wi

ę

c. Wygl

ą

dasz na troch

ę

zm

ę

czonego. – znowu spojrzała na niego z trosk

ą

.

– Jeste

ś

pewien,

ż

e wszystko w porz

ą

dku?

- Tak – powtórzył stanowczo. – po prostu to był długi dzie

ń

. Zobaczymy si

ę

rano, ok? – i z u

ś

miechem, by

rozproszy

ć

obawy przyjaciół, Harry zwlókł si

ę

z krzesła i wszedł po schodach do swojego pokoju. To nie

było kłamstwo - naprawd

ę

był zm

ę

czony. Wszystkie te emocjonalne wzloty i upadki dzisiejszego dnia:

najpierw zwyci

ę

stwo z Ravenclawem i latanie w duecie z Draco, potem patrzenie bezradnie, jak

Ś

lizgon

background image

si

ę

załamał, a na ko

ń

cu wzajemny dotyk, pozostawiły go wyczerpanym.


Wrócił na gór

ę

i ze znu

ż

eniem wyci

ą

gn

ą

ł pi

ż

am

ę

, szykuj

ą

c si

ę

do łó

ż

ka. Ale nagle, w

ś

rodku

rozsznurowywania butów, zatrzymał si

ę

. „Nie wiesz, jak to jest”, usłyszał echo głosu Draco w swojej

głowie. I była to prawda – nie miał poj

ę

cia, jak to było by

ć

ś

lepym. Nawet pomimo tego,

ż

e Harry nie mógł

funkcjonowa

ć

dobrze bez swoich okularów, nadal widział przynajmniej nieostre kształty i mógł mniej

wi

ę

cej powiedzie

ć

, co ogólnie dzieje si

ę

wokół niego. Zdj

ą

ł swoje buty i popatrzył na nie. Jak trudne

byłoby, tak naprawd

ę

, wykona

ć

proste zadanie rozebrania si

ę

i wej

ś

cia do łó

ż

ka bez u

ż

ycia wzroku?


Nagle zdecydował,

ż

e spróbuje, zaciskaj

ą

c oczy. Jak na ironi

ę

, nadrz

ę

dn

ą

kwesti

ą

stało si

ę

zdj

ę

cie

okularów,

ż

eby o nic nie zahaczyły, kiedy b

ę

dzie

ś

ci

ą

gał ubranie. Zsuni

ę

cie ich było łatwe, ale musiał

pomaca

ć

teren dookoła,

ż

eby znale

źć

swoj

ą

szafk

ę

, na któr

ą

mógł je bezpiecznie odło

ż

y

ć

. Teraz… gdzie

była jego pi

ż

ama? Przecie

ż

miał j

ą

minut

ę

temu – poło

ż

ył j

ą

na łó

ż

ku, prawda? Grzebi

ą

c nerwowo pod

zasłonami, przywalił goleni

ą

w ram

ę

. Auu!


Powieki Harry’ego, reaguj

ą

c na ból, natychmiast si

ę

rozwarły. I, z zamazanym widokiem czy bez,

natychmiast dostrzegł swoj

ą

pi

ż

am

ę

przerzucon

ą

przez kolumienk

ę

łó

ż

ka, gdzie j

ą

zostawił - ja

ś

niejsza

plama na purpurowej pierzynie. Tylko o stop

ę

dalej od miejsca, w którym szukał. Z westchnieniem

zako

ń

czył swoje przygotowania do snu jak zwykle, z otwartymi oczami. Był naprawd

ę

zbyt zm

ę

czony, by

spróbowa

ć

czego

ś

innego, ale nawet ta krótka lekcja… có

ż

… otworzyła mu oczy. Jego podziw dla Draco

wzrósł jeszcze bardziej.

Bo to było wła

ś

nie to, prawda? Podziw.


<*>*<*>*<*>

Draco spał przez wi

ę

kszo

ść

tego popołudnia, zm

ę

czony emocjonuj

ą

cym

dniem. Obudził si

ę

w porze kolacji i pierwszym, o czym pomy

ś

lał, było wysłanie wiadomo

ś

ci do skrzata

domowego, by przyniósł mu troch

ę

jedzenia.


Ciepło zarumieniło jego policzki na my

ś

l o tym, co powiedział Harry’emu, jak bardzo musiał on by

ć

tym

skr

ę

powany, i po prostu nie był pewien, czy b

ę

dzie mógł stan

ąć

z chłopakiem twarz

ą

w twarz tak szybko.

Nawet, pomimo tego,

ż

e siedzieli po przeciwnych stronach Wielkiej Sali, nadal byliby w jednym

pomieszczeniu, i o ile Harry nie zmienił swoich zwyczajów przez cztery ostatnie miesi

ą

ce, Gryfon zawsze

siedział twarz

ą

w jego stron

ę

. I wtedy przypomniał sobie gr

ę

. Wiedział,

ż

e wygrywaj

ą

ca dru

ż

yna raczej

rzadko pokazywała si

ę

na kolacji tego dnia, gdy

ż

byli zaj

ę

ci

ś

wi

ę

towaniem. Imprezy Slytherinu cz

ę

sto

ci

ą

gn

ę

ły si

ę

do pó

ź

nej nocy albo dopóki Snape nie przyszedł, by rzuci

ć

im piorunuj

ą

ce spojrzenie.


Decyduj

ą

c si

ę

zaryzykowa

ć

, Draco ze znu

ż

eniem wstał na nogi i przygładził włosy i ubranie, os

ą

dzany

przez swoje odbicie, przygryzaj

ą

c warg

ę

, kiedy przypomniał sobie swój wcze

ś

niejszy wybuch. „Potrzebuj

ę

pomocy ze wszystkim!”; ale wtedy, kiedy jego dłonie upewniły go, ze ka

ż

dy włos był dokładnie na swoim

miejscu, nagle zachichotał ze zm

ę

czeniem – porównuj

ą

c dotyk swoich gładkich pasm z dzikimi str

ą

kami

Harry’ego. On mógł przynajmniej wyszykowa

ć

si

ę

tak,

ż

eby wygl

ą

da

ć

odpowiednio. Z nieposłuszn

ą

szop

ą

Harry’ego nie pomogłoby nic, co mogło powiedzie

ć

jego odbicie.


Lekko pocieszony ta wizj

ą

, Draco zszedł na kolacj

ę

i zaj

ą

ł swoje zwykłe miejsce przy ko

ń

cu stołu. Pansy

pokierowała go do wieczornego gulaszu wieprzowego, rogalików i masła, i zjadł w ciszy, jak zwykle. Tego
wieczoru rozmowa dotyczyła, jak mo

ż

na si

ę

było spodziewa

ć

, gry, a dokładniej Krukonów, jako ze

nast

ę

pny grał z nimi Slytherin. Draco pocz

ą

tkowo zamierzał sko

ń

czy

ć

gulasz i wyj

ś

c tak szybko, jak to

mo

ż

liwe; był wyczerpany, a słuchanie rozmowy o Quidditchu, w który ju

ż

nigdy nie b

ę

dzie mógł zagra

ć

,

nadal było bardzo trudne. Ale wtedy usłyszał imi

ę

Harry’ego, wspomniane z typow

ą

ś

lizgo

ń

sk

ą

pogard

ą

, i

nagle pomy

ś

lał,

ż

e wolałby jednak zosta

ć

.


- Powinni

ś

my łatwo wygra

ć

. Nawet Potter zdołał j

ą

wyrolowa

ć

.


Uszy Draco podniosły si

ę

, kiedy jego współbiesiadnicy wspominali strz

ę

py gry, w jaki

ś

sposób czyni

ą

c j

ą

background image

du

ż

o ja

ś

niejsz

ą

ni

ż

komentarze Deana Thomasa; by

ć

mo

ż

e było tak dlatego,

ż

e teraz mieli czas wolny, by

rozło

ż

y

ć

na cz

ęś

ci pierwsze prawie cał

ą

akcj

ę

, zamiast próbowa

ć

wyłapa

ć

główne punkty wtedy, kiedy

miały miejsce. Ignoruj

ą

c ci

ą

gły ból utraty, słuchał, jak imi

ę

Harry’ego wyłoniło si

ę

kilka razy, wyobra

ż

aj

ą

c

sobie Gryfona sun

ą

cego przez powietrze tak, jak pó

ź

niej robił to z Draco. Przypomniał sobie poczucie

Harry’ego pod swoj

ą

dłoni

ą

, spoconego i zamarłego w dreszczu emocji lotu, przypomniał sobie ciepło jego

ciała i sposób, w jaki do siebie pasowali. To było jakby byli jedn

ą

lataj

ą

c

ą

osob

ą

i, w poł

ą

czeniu z opisem

gry, jaki zapewnili mu jego współlokatorzy, prawie jakby mimo wszystko jednak grał w Quidditcha.

- Czy Potter tutaj jest? – zapytał nagle, przerywaj

ą

c zjadliw

ą

krytyk

ę

ś

cigaj

ą

cych Ravenclawu. Przy stole

zapanowała cisza. Draco przekl

ą

ł si

ę

za bezmy

ś

lno

ść

; od swojego powrotu nie wypowiedział do nikogo

wi

ę

cej ni

ż

dziesi

ę

ciu słów, a teraz pewnie wszyscy oni na niego patrzyli, nie tylko z powodu przemówienia,

ale tak

ż

e zadania tak dziwnego pytania.


- Eee… nie – powiedział kto

ś

(Malcolm Baddock, s

ą

dz

ą

c po głosie.) – prawie nikogo nie ma przy ich stole.

Pewnie wszyscy zostali na zwyci

ę

sk

ą

imprezow

ą

herbatk

ę

czy co

ś

. – wokół stołu rozległy si

ę

rozmaite

prychni

ę

cia. – Czemu pytasz?

- Z ciekawo

ś

ci – wzruszył ramionami, próbuj

ą

c brzmie

ć

lekcewa

żą

co. Tak czy owak, wła

ś

ciwie dlaczego

go to obchodziło? Ledwie pół godziny temu próbował unika

ć

Harry’ego. Przecie

ż

nie zamierzał nagle do

niego podej

ść

i… co? Znowu go dotkn

ąć

? Znowu polata

ć

we dwóch? Z cał

ą

pewno

ś

ci

ą

powinien wróci

ć

i

znowu pój

ść

spa

ć

,

ż

eby móc logicznie my

ś

le

ć

.

- Chciałby

ś

przypomnie

ć

Potterowi, jak go zmia

ż

d

ż

yłe

ś

ostatnim razem? – tym razem przemówił Blaise. –

To by go powstrzymało przed staniem si

ę

zbyt zarozumiałym.

Wi

ę

cej

ś

miechu dookoła stołu.

- Co

ś

w tym stylu – wymamrotał Draco, nadal dziwnie si

ę

czuj

ą

c, kiedy mówił do ludzi tak zwyczajnie po

całym tym czasie. Có

ż

, przypominał sobie ostatni raz, kiedy latał – tyle

ż

e z Harrym, nie przeciwko niemu.


Potem konwersacja znowu potoczyła si

ę

bez niego i słuchał ich paplania chwil

ę

dłu

ż

ej przed udaniem si

ę

do swojego pokoju. Chocia

ż

nadal było wcze

ś

nie, Draco był na tyle zm

ę

czony,

ż

e postanowił podarowa

ć

sobie wszelk

ą

nauk

ę

, któr

ą

mógłby si

ę

zaj

ąć

. Zamiast tego, wydobył swoj

ą

pi

ż

am

ę

, bezwypadkowo

przeszedł przez wieczorne rytuały i z powrotem wspi

ą

ł si

ę

na łó

ż

ko. My

ś

lał,

ż

e natychmiast zapadnie w

sen, ale odkrył,

ż

e w nieruchomo

ś

ci pokoju nie ma nic, co odwróciłoby jego uwag

ę

od przytłaczaj

ą

cych

prze

ż

y

ć

tego dnia. Jego łó

ż

ko nagle wydało mu si

ę

bardzo zimne i puste, i przez moment jego

osamotnienie i niedola zagroziły,

ż

e pochłon

ą

go raz jeszcze. Ale przełkn

ą

ł

ś

lin

ę

, przypomniał sobie

sposób, w jaki Harry pozwolił mu znowu si

ę

„zobaczy

ć

”. Sposób, w jaki si

ę

czuł, kiedy Harry dotkn

ą

ł jego

w odpowiedzi.

Nadal był zakłopotany przez załamanie si

ę

przed drugim chłopakiem. Wolałby raczej załama

ć

si

ę

w

samotno

ś

ci… wolałby raczej w ogóle si

ę

nie załamywa

ć

. Lecz, z wszystkimi swoimi zapewnieniami,

ż

e nie

cierpi polega

ć

na ludziach, i pomimo swojego zakłopotania, Draco musiał przyzna

ć

… był zadowolony,

ż

e

Harry pojawił si

ę

w jego

ż

yciu. W Gryfonie było ciepło, za

ż

yło

ść

, która przes

ą

czała si

ę

przez jego skór

ę

,

jakby przez cały czas dawał z siebie wszystko. Draco zorientował si

ę

,

ż

e odpowiada na to ciepło, pragn

ą

c

wi

ę

cej mimo swoich l

ę

ków.


I z r

ę

k

ą

owini

ę

t

ą

wokół poduszki,

ś

nił o lataniu.


<*>*<*>*<*>

Niedziela min

ę

ła dla Harry’ego do

ść

normalnie. Poszedł na

ś

niadanie z

Ronem i Hermion

ą

, potem zrobił z nimi troch

ę

pracy domowej, na wyra

ź

ne pro

ś

b

ę

Hermiony. Chocia

ż

wci

ąż

my

ś

lał o nadzwyczajnych wydarzeniach poprzedniego dnia, zdołał popracowa

ć

z Ronem nad ich

zadaniem z tarota na wró

ż

biarstwo bez wi

ę

kszego problemu.


- Okej, Sze

ść

Mieczy – powiedział Harry, pokazuj

ą

c kart

ę

w odczytaniu Rona – wskazuje specjaln

ą

wiedz

ę

– po raz kolejny zajrzał do swojej ksi

ąż

ki. – Kiedy ukryte powi

ą

zania stan

ą

si

ę

widoczne, z

zaskoczeniem zdasz sobie spraw

ę

z tego,

ż

e były aktywne przez cały czas. Musisz najpierw przestawi

ć

swój umysł, aby dokładnie zobaczy

ć

czynniki, które zwykle uwa

ż

asz za pewnik. Najwyra

ź

niej je

ś

li

background image

spojrzysz w gł

ą

b siebie i przestudiujesz sytuacj

ę

, b

ę

dziesz wiedział, co zrobi

ć

, i masz ju

ż

ś

rodki, aby to

uczyni

ć

.


Ron j

ę

kn

ą

ł.

- I to ma mi pomóc odkry

ć

, czym si

ę

zaj

ąć

po uko

ń

czeniu szkoły? „Spogl

ą

danie w gł

ą

b siebie” jest mniej

wi

ę

cej tak łatwe, jak „relaksowanie wewn

ę

trznego oka” i wszystkie te inne głodne kawałki, którymi karmi

nas profesor Trelawney. – westchn

ą

ł, patrz

ą

c jak posta

ć

na karcie ta

ń

czy wokoło, wymachuj

ą

c broni

ą

. –

ż

, przypuszczalnie je

ż

eli ju

ż

mam

ś

rodki, aby to uczyni

ć

, czymkolwiek to jest, my

ś

l

ę

,

ż

e spokojnie

mo

ż

emy wykluczy

ć

karier

ę

we wró

ż

biarstwie.

- Tak, to raczej bezpieczny zakład – roze

ś

miał si

ę

Harry, zbieraj

ą

c karty Rona. – Hmm… dobrze sobie

radzisz ze zwalczaniem byków i innych takich – pami

ę

tasz, kiedy miałe

ś

zamiar „ocali

ć

” mnie przed

Syriuszem? – dumał. – I wygl

ą

da na to,

ż

e uwielbiasz beznadziejne przypadki. Jak Armaty z Chudley.

Albo ja. – Ron, który ju

ż

miał zacz

ąć

broni

ć

Armat, roze

ś

miał si

ę

na ten komentarz z dezaprobat

ą

dla

samego siebie. – Mo

ż

e powiniene

ś

zaj

ąć

si

ę

OPCM, jak Lupin – sko

ń

czył Harry.

- Nie wiem – wzruszył ramionami rudy chłopak. – Czy to nie jest raczej twoja działka?

Harry skrzywił si

ę

.

- Wygl

ą

da na to,

ż

e zajmuj

ę

si

ę

tym wystarczaj

ą

co, czy chc

ę

, czy nie. My

ś

l

ę

,

ż

e raczej wolałbym nie

wybiera

ć

tego jako codzienn

ą

prac

ę

.

Ron podał mu tali

ę

i zacz

ą

ł tasowa

ć

.

- Nie zapomnij my

ś

le

ć

o swoim pytaniu – podpowiedział.

- Eee… dobra. Po prostu pomy

ś

l

ę

o zbli

ż

aj

ą

cych si

ę

zaj

ę

ciach – odpowiedział Harry wymijaj

ą

co. Nie był

do ko

ń

ca pewny, jak to uj

ąć

, ale miał na my

ś

li sytuacj

ę

z Draco. Podejrzewał,

ż

e chciał tylko mie

ć

lepsze

poj

ę

cie o tym, co si

ę

działo, i jak sobie z tym poradzi

ć

.

Podzielił karty tak, jak poinstruowała profesor Trelawney; Ron rozdał je i zacz

ą

ł pomaga

ć

Harry’emu

tłumaczy

ć

ich odczytanie.

- …no i, w miejscu Sytuacji – powiedział, w połowie drogi do ko

ń

ca – masz „

Ś

mier

ć

”.

- Trelawney byłaby zachwycona – odparł Harry, przewracaj

ą

c oczami. Obaj zacz

ę

li wertowa

ć

swoje

ksi

ąż

ki, „Wszystko Jest W Kartach: Tłumaczenie Tarota”, w poszukiwaniu tej konkretnej interpretacji.

- Huh. Prawd

ę

mówi

ą

c, mo

ż

esz mimo wszystko rozczarowa

ć

starego nietoperza – powiedział Ron po

chwili. – Wygl

ą

da na to,

ż

e ona nie ma w ogóle nic wspólnego ze

ś

mierci

ą

.

Harry przebiegł palcem wzdłu

ż

strony, czytaj

ą

c na głos:

- Id

ź

dalej i przyjmij nastawienie konieczne, by poradzi

ć

sobie z t

ą

now

ą

sytuacj

ą

. Karta

Ś

mierci w tej

pozycji sugeruje,

ż

e siła natury albo zmiana autorytetu mo

ż

e ci

ę

zmusza

ć

, by

ś

zmienił swoje

przyzwyczajenia zwi

ą

zane z robieniem ró

ż

nych rzeczy.

Ron u

ś

miechn

ą

ł si

ę

szeroko.

- Widzisz? O ile „zmie

ń

swój sposób robienia ró

ż

nych rzeczy” nie oznacza „nie b

ę

dziesz mógł zrobi

ć

nic,

bo b

ę

dziesz martwy”, nie masz si

ę

czym martwi

ć

.

Chłopcy roze

ś

miali si

ę

ponownie, a potem próbowali dopasowa

ć

interpretacje do reszty kart.

- Czyli, eee… zmiana, cierpliwo

ść

i odpowiedzialno

ść

, i co

ś

, co najwyra

ź

niej oznacza zarówno szcz

ęś

cie,

jak i potrzeb

ę

dalszej pracy w d

ąż

eniu do szcz

ęś

cia – powiedział Harry, przegl

ą

daj

ą

c rezultaty. – Bóg

jeden wie, w jaki sposób uda mi si

ę

to poskłada

ć

w jaki

ś

rodzaj sensownego wypracowania.

- Taa. A co z moim? Kozioł ofiarny, praca zespołowa, „ ju

ż

masz to w sobie” i troch

ę

innego badziewia. Ma

to mniej wi

ę

cej tyle sensu, co ta cała tyromancja*, której musieli

ś

my si

ę

nauczy

ć

w zeszłym semestrze.

Nie mogłem potem spojrze

ć

na kawałek sera przez całe tygodnie. Ugh.– mówi

ą

c, wyci

ą

gał paczk

ę

kart do

Eksploduj

ą

cego Durnia. – Co powiesz na partyjk

ę

, zanim ruszymy dalej? Nie było okazji przez wieki.

- Chłopaki! – wtr

ą

ciła si

ę

Hermiona, patrz

ą

c na nich znad góry swoich prac.– Podobno mieli

ś

cie

pracowa

ć

.

- My pracujemy – zapewnił Ron, całkowicie niewinnie. – Tylko zrobili

ś

my sobie krótk

ą

przerw

ę

. Wiesz,

ż

eby przeczy

ś

ci

ć

nasze wewn

ę

trzne oko, zanim napiszemy nasze wypracowania. – Hermiona przewróciła

oczami. – A poza tym – ci

ą

gn

ą

ł – zawsze mo

ż

emy powiedzie

ć

profesor Trelawney,

ż

e siedzieli

ś

my nad

kartami całe popołudnie. Po prostu nie powiemy, którymi kartami.
- Och, no dobrze – westchn

ę

ła. – Ale lepiej niech to b

ę

dzie jedna albo dwie gry. Nadal mam zamiar

sprawdzi

ć

wasze prace jeszcze dzi

ś

wieczór, zanim je oddacie, wi

ę

c mam nadziej

ę

,

ż

e zamierzacie je

sko

ń

czy

ć

do kolacji. Chc

ę

te

ż

powtórzy

ć

kilka pyta

ń

do OWUTEMów z zielarstwa praktycznego.

Ron skrzywił si

ę

.

background image

- Ale ja miałem po kolacji spotka

ć

si

ę

z Mandy!

- Ronaldzie Weasley, twoja dziewczyna mo

ż

e i jest Krukonk

ą

, ale nawet przez minut

ę

nie wierzyłam,

ż

e

masz zamiar wieczorem si

ę

z ni

ą

uczy

ć

– Hermiona spojrzała na niego ostro. – I dobrze wiesz,

ż

e

OWUTEMy si

ę

zbli

ż

aj

ą

: musimy si

ę

przygotowa

ć

!

Ron poddał si

ę

i westchn

ą

ł, rozdaj

ą

c karty do Eksploduj

ą

cego Durnia z entuzjazmem odrobin

ę

mniejszym

ni

ż

ten, który okazywał kilka minut wcze

ś

niej.

- Rozchmurz si

ę

– powiedział przyjacielowi Harry, kiedy zacz

ę

li gra

ć

. – Przynajmniej zobaczysz j

ą

na

kolacji.

Sam te

ż

nie mógł si

ę

doczeka

ć

kolacji. Jego ostatnie zerkni

ę

cie na Draco w porze obiadowej nagle

wydawało si

ę

mie

ć

miejsce wieki temu.


<*>*<*>*<*>

Draco sp

ę

dził cały dzie

ń

w tym samym co zwykle pokoju w bibliotece, pracuj

ą

c nad zadaniem domowym z

numerologii i robi

ą

c wst

ę

pn

ą

powtórk

ę

z trudniejszych przedmiotów. Bez Harry’ego pokój był opustoszały i

zdał sobie spraw

ę

, ze nadal pół ucha miał skierowane na zewn

ą

trz, aby usłysze

ć

kroki Gryfona, nawet

mimo

ż

e wiedział,

ż

e tego dnia chłopak b

ę

dzie w swoim pokoju wspólnym.

ś

eby odwróci

ć

od tego swoj

ą

uwag

ę

, rzucił si

ę

w wir pracy, w ko

ń

cu odpływaj

ą

c, kiedy jego

ż

ą

dek zacz

ą

ł zrz

ę

dzi

ć

.


- Tempus – wymamrotał, wskazuj

ą

c ró

ż

d

ż

k

ą

na zegarek.


- Osiemnasta-pi

ęć

dziesi

ą

t – zaczarował swoje zegarki, aby u

ż

ywały dwudziestoczterogodzinnego

czasomierza, bo nie mógł u

ż

ywa

ć

obecno

ś

ci lub braku

ś

wiatła dziennego, by oddzieli

ć

dziewi

ą

t

ą

rano od

dziewi

ą

tej wieczorem.


Czas na kolacj

ę

– i szansa, by nareszcie zrobi

ć

sobie przerw

ę

. Z ziewni

ę

ciem zasun

ą

ł krzesło i

przeci

ą

gn

ą

ł si

ę

, krzywi

ą

c z powodu obolałych mi

ęś

ni. Wczorajszy lot obudził bóle w jego plecach, nogach

i brzuchu; w mi

ęś

niach, których nie u

ż

ywał od wypadku. W zasadzie było to raczej miłe uczucie. Mo

ż

e

jednak mógłby poprosi

ć

Harry’ego,

ż

eby kiedy

ś

znowu zabrał go w gór

ę

. Mo

ż

e.


Schodz

ą

c w dół do Wielkiej Sali, pomy

ś

lał o kolacji poprzedniego wieczoru. Chocia

ż

nie miał zamiaru

przemówi

ć

, jego komentarz nie spotkał si

ę

ani z pogard

ą

, ani z lito

ś

ci

ą

; pomijaj

ą

c pocz

ą

tkow

ą

pauz

ę

, jego

najbli

ż

si współbiesiadnicy odpowiedzieli raczej normalnie. Mo

ż

e Harry miał racj

ę

, by

ć

mo

ż

e rzeczywi

ś

cie

niepotrzebnie si

ę

odizolował. Mo

ż

e nie był ju

ż

dłu

ż

ej widziany jako pełny pot

ę

gi lider, ale nawet mniej

istotni

Ś

lizgoni mieli jakich

ś

kompanów. Nie czuł si

ę

wystarczaj

ą

co komfortowo, by mówi

ć

dzisiaj zarówno

podczas

ś

niadania jak i obiadu, ale pomy

ś

lał, zach

ę

cony wzrostem samotno

ś

ci z powodu braku

Harry’ego,

ż

e teraz mo

ż

e spróbowa

ć

ponownie.


Usiadł na swoim zwykłym miejscu przy ko

ń

cu, jedz

ą

c kurczaka i pasztetow

ą

, i słuchał. Tym razem,

jednak

ż

e, słuchał po to, by wzi

ąć

w tym udział, uwa

ż

niej ni

ż

jako outsider, czyli w sposób, w jaki czynił to

przez te wszystkie miesi

ą

ce, kiedy całkowicie zamkn

ą

ł si

ę

w sobie.


- W przyszły weekend jest wizyta w Hogsmeade – pisn

ą

ł chłopiec kilka siedze

ń

dalej. – Kto idzie? – Draco

nie mógł od razu umiejscowi

ć

głosu; prawdopodobnie jeden z młodszych uczniów. Ale była to dla niego

wa

ż

na informacja: nie mog

ą

c zobaczy

ć

notatki o Hogsmeade i nie maj

ą

c nikogo, kto by mu powiedział o

tym,

ż

e notatka tam jest, to wyj

ś

cie było pierwszym, o którym wiedział.


Dał si

ę

słysze

ć

chór głosów, wskazuj

ą

cych swoje plany na weekendowy wypad.

- Nie ja – zrz

ę

dził Blaise tu

ż

za Draco. – Pieprzone OWUTEMy. Musz

ę

zacz

ąć

powtarza

ć

.

- Och, no dalej, Blaise – namawiała Pansy z drugiej strony stołu. – Na pewno mo

ż

esz po

ś

wi

ę

ci

ć

jeden

dzie

ń

.

Draco przypuszczał,

ż

e Blaise musiał potrz

ą

sn

ąć

głow

ą

, bo ci

ą

gn

ą

ł bez słownej odmowy.

- Zwiałem ju

ż

ze zbyt wielu weekendów tego semestru. Ojciec mówi,

ż

e mo

ż

e załatwi

ć

mi dobr

ą

prac

ę

,

je

ś

li si

ę

sprawdz

ę

z ocenami: miejsce, gdzie mog

ę

zarobi

ć

kup

ę

galeonów, i, jak mówi, szybko si

ę

porusza

ć

. Wi

ę

c – westchn

ą

ł – musz

ę

si

ę

uczy

ć

. W tym semestrze jest całkiem sporo materiału, którego

background image

zupełnie nie rozumiem.
- A wy, chłopaki? – zapytała Pansy.
Do których „chłopaków” mówiła, natychmiast stało si

ę

jasne.

- Nie wiem – nadeszło powolne cedzenie Crabbe’a. – Mo

ż

e b

ę

d

ę

potrzebował wi

ę

cej kwachów. Ty,

Goyle?
- Taa. Karaluchowy blok sko

ń

czył si

ę

wieki temu. No i w pubie b

ę

d

ą

te

ż

dziewczyny.

Draco praktycznie słyszał, jak oblizuje si

ę

z po

żą

daniem. Współczuł jakimkolwiek dziewczynom, które

mogłyby si

ę

znajdowa

ć

na złym ko

ń

cu niezdarnych dłoni Goyla. Jakimi dziwkami by nie były, nie

zasługiwały na to.
- A co z tob

ą

, Pansy? – wst

ę

pnie zaryzykował Draco. – Wybierasz si

ę

?

- Och, nie wiem – odpowiedziała. – Mo

ż

e pójd

ę

na chwil

ę

, ale przez zeszłe cztery lata byli

ś

my tam tyle

razy,

ż

e to si

ę

robi raczej nudne, nie s

ą

dzisz?

Draco wzruszył ramionami w sposób, który miał nadziej

ę

,

ż

e wygl

ą

dał wymijaj

ą

co. Tak, by

ć

mo

ż

e widział

ju

ż

wszystko, ale te

ż

nie wyobra

ż

ał sobie znale

źć

wiele do roboty teraz, kiedy nie widział w ogóle.

- Pewnie te

ż

b

ę

d

ę

si

ę

uczył – powiedział, zastanawiaj

ą

c si

ę

, czy Harry zostanie, czy raczej wyjdzie razem

z innymi swoimi przyjaciółmi.
- Hmmm… - odpowiedziała Pansy. – Nie planowałam jeszcze wielu powtórek. Hej, Blaise – za

ż

artowała. –

Czy twój ojciec ma jeszcze inne prace do zaoferowania? Te

ż

chciałabym tak

ą

pozycj

ę

, wiec mog

ę

pokaza

ć

si

ę

tam ze swoj

ą

starsz

ą

siostr

ą

.

- Sorry, Pans, rad

ź

sobie sama. Tak czy inaczej, jakbym zamierzał pozwoli

ć

ci ubiega

ć

si

ę

o moj

ą

prac

ę

parskn

ą

ł Blaise. – Pewnie by

ś

my si

ę

pozabijali.

- Bo

ż

e, jakim bukietem przegranych stali

ś

my si

ę

wszyscy – wtr

ą

ciła si

ę

Millicenta swoim

charakterystycznym nosowym j

ę

kiem. – Swego czasu wszyscy pokazaliby

ś

my temu miastu, kto rz

ą

dzi

szkoł

ą

, troch

ę

nimi wstrz

ą

sn

ę

li. A teraz patrzcie. Mole ksi

ąż

kowe i po

ż

eracze łakoci.

- I dziewczyn – zadudnił Goyle.
- Cokolwiek – odpowiedziała lekcewa

żą

co Millicenta. – Spójrzcie tam. Zało

żę

si

ę

,

ż

e nawet ci porz

ą

dniccy

Gryfoni bawi

ą

si

ę

teraz lepiej ni

ż

my. Widzicie, Idealny Potter i jego mali kumotrzy te

ż

si

ę

ś

miej

ą

, podczas

gdy my rozmawiamy tylko o szkole i pracy.

ś

ałosne.


Draco przygryzł warg

ę

w nagłej ch

ę

ci, by broni

ć

Harry’ego. Nie był to najlepszy sposób, by złagodzi

ć

swój

powrót do atmosfery społecznej Slytherinu. Mimo to, komentarz Millicenty ogrzał go w

ś

rodku; wiedział na

pewno,

ż

e Harry tu był, w tym samym pomieszczeniu co on. I nawet chocia

ż

nie siedzieli przy tym samym

stole, podejrzewał,

ż

e Harry siedzi twarz

ą

do niego, bior

ą

c pod uwag

ę

jego wcze

ś

niejsze zwyczaje i to,

ż

e

Millicenta mogła od razu powiedzie

ć

, co robi.


Kiedy jego współdomownicy zacz

ę

li si

ę

sprzecza

ć

o wy

ż

szo

ść

domowej dumy nad poszkolnymi

ambicjami, Draco powrócił do swojego posiłku i si

ę

u

ś

miechn

ą

ł.

_______________________________________________________________
My

ś

li za dnia staj

ą

si

ę

snami w nocy

- Chi

ń

skie przysłowie.



Rozdział 7

Nil


But love is blind, and lovers cannot see
The pretty follies that themselves commit
~ Shakespeare (The Merchant of Venice)

- Transforma furca.
Harry patrzył, jak Draco pracuje nad transmutowaniem skarpetki w widelec.

Ć

wiczyli „transmutacje

niepowi

ą

zane” - zamian

ę

przedmiotu w co

ś

zupełnie innego zarówno pod wzgl

ę

dem kształtu, jak i

sposobu zastosowania.

background image

- Hmm… - wymamrotał Draco, przesuwaj

ą

c palcami wzdłu

ż

powstałego przedmiotu. – Wydaje si

ę

by

ć

okej. Tym razem zdecydowanie metalowy, z ostrymi z

ą

bkami. Czego nie zauwa

ż

am? –

Ś

lizgon zawsze

nalegał,

ż

e b

ę

dzie samodzielnie oceniał, czy transmutacja była kompletna, ale jednocze

ś

nie doceniał

działaj

ą

c

ą

par

ę

oczu, która obejmowała wszystkie aspekty.


- Có

ż

, nie jest to widelec do wełny, jak ten poprzedni. Ale nadal ma szlaczek w polo - Harry u

ś

miechn

ą

ł

si

ę

szeroko.

- Szlag. – Draco machni

ę

ciem ró

ż

d

ż

ki odwrócił zakl

ę

cie i przygotował si

ę

, by spróbowa

ć

ponownie.


Harry rozparł si

ę

na krze

ś

le, podczas gdy drugi chłopak powtarzał

ć

wiczenie. Jak dot

ą

d była to dobra

sesja naukowa. Był zadowolony,

ż

e wrócił do swojej rutyny z Draco po tej rozł

ą

ce. A

ż

dziwne, jak szybko

uczenie si

ę

ze

Ś

lizgonem stało si

ę

bardziej normalne ni

ż

nauka z jego własnymi współlokatorami.


Jego wzrok powoli przesun

ą

ł si

ę

na twarz Draco; oczy były stosunkowo oboj

ę

tne, jak zwykle, ale jego usta

były zaci

ś

ni

ę

te na znak koncentracji. Harry przypomniał sobie, jak poprzedniego wieczoru zamiast tego

wyrazu zobaczył u

ś

miech. Był wła

ś

nie w

ś

rodku wyja

ś

niania bardzo zakłopotanemu Neville’owi jak działa

telewizja,

ś

miej

ą

c si

ę

z tego, jak bł

ę

dne wnioski wyci

ą

gn

ą

ł on z mugolskiej ksi

ąż

eczki dla dzieci, kiedy

podczas jednego ze swoich zwykłych zerkni

ęć

na stół Slytherinu, zauwa

ż

ył go. Draco nie u

ś

miechał si

ę

cz

ę

sto – a przynajmniej nie w taki zrelaksowany, szczery sposób. Czasami dokuczał Harry’emu z

wymuszonym grymasem i okazjonalnie chichotał, ale wszystkie typowe u

ś

miechy zwykle zawierały w

sobie nut

ę

goryczy. Ten u

ś

miech był zupełnie rozlu

ź

niony i ogrzał Harry’ego przez cał

ą

Wielk

ą

Sal

ę

.


Jednocze

ś

nie znowu go zaniepokoił. W niedziel

ę

chłopak nie był emocjonalnie niestabilny tak, jak w

sobot

ę

, ale u

ś

miech miał na niego dokładnie taki sam wpływ. Mo

ż

e chodziło o rzadko

ść

widywania takiej

rzeczy? Z pewno

ś

ci

ą

był zadowolony,

ż

e Draco czuł si

ę

lepiej i

ż

e istniało co

ś

, co sprawiało,

ż

e si

ę

u

ś

miechał, cokolwiek to było.


- Teraz – głos Draco wdarł si

ę

w jego zadum

ę

. – Ten w jaki

ś

sposób sprawia wra

ż

enie troch

ę

ci

ęż

szego.

Czy to znaczy,

ż

e kolor te

ż

jest poprawny?

Harry nachylił si

ę

i wyj

ą

ł widelec ze szczupłych palców Draco.

- Tak, zupełnie metalowy – powiedział, obracaj

ą

c go w dłoniach. – Bez

ś

ladu polo, tweedu czy

czegokolwiek w tym rodzaju.
- Nareszcie! – mrukn

ą

ł Draco. – Cholera, ten przedmiot po wypadku stał si

ę

o wiele trudniejszy. Ju

ż

prawie zrezygnowałem na tyle,

ż

eby je

ść

widelcami we wzorki i w jaki

ś

sposób przekona

ć

McGonagall,

ż

e

wiem,

ż

e tak jest, i

ż

e tego chciałem.


Harry zacz

ą

ł si

ę

ś

mia

ć

, odwracaj

ą

c si

ę

, by spojrze

ć

na drugiego chłopaka. I wtedy przestał. Po wielu

przekle

ń

stwach i szarpaniu si

ę

z tym zadaniem, samozadowolenie na twarzy

Ś

lizgona stanowiło jasny

kontrast. Zamiast zaci

ś

ni

ę

cia, jego wargi rozci

ą

gn

ę

ły si

ę

w lekki u

ś

miech, ze

ś

ladem wymuszonego

grymasu z powodu swojego

ż

artu.


Pochylony tak blisko Draco, Harry poczuł nagł

ą

, nieodpart

ą

ch

ęć

, by wyci

ą

gn

ąć

si

ę

i dotkn

ąć

go znowu,

pogratulowa

ć

mu jego dokonania, i gdzie

ś

na granicy tej my

ś

li nadeszło pragnienie, by równocze

ś

nie go

pocałowa

ć

.


Odsun

ą

ł si

ę

nagle, a jego krzesło przejechało kilka cali po kamieniu. Okeeeej… Nie był do ko

ń

ca pewny,

co si

ę

dzieje, ale dystans nagle wydawał si

ę

dobrym pomysłem.


Głowa Draco obróciła si

ę

na ten hałas.

- Idziesz gdzie

ś

?

- Co? Nie, ja tylko… eee… straciłem na chwil

ę

równowag

ę

– odpowiedział Harry, nadal podenerwowany.

– Wi

ę

c… yyy… czym powinni

ś

my si

ę

zaj

ąć

teraz?

- My

ś

lałem,

ż

e mogliby

ś

my popracowa

ć

nad zapami

ę

tywaniem składników i instrukcji z listy eliksirów,

któr

ą

dał nam profesor Snape.

Coraz cz

ęś

ciej wymagano od uczniów, aby pracowali z pami

ę

ci; Draco uczył Harry’ego kilku technik

zapami

ę

tywania, u

ż

ywanych przez siebie. Stosował je, by ograniczy

ć

liczb

ę

razów, ile co

ś

musiało by

ć

mu

background image

przeczytane.

Zacz

ę

li dyskutowa

ć

o ró

ż

nych eliksirach z listy, zamieniaj

ą

c si

ę

kolejkami, wracaj

ą

c i posuwaj

ą

c si

ę

dalej

z tym, co sobie przypominali. Ale Harry uwa

ż

ał tylko połowicznie. Kiedy drugi chłopiec mówił, Harry odkrył,

ż

e jego usta przyci

ą

gaj

ą

oczy, niezale

ż

nie, jak bardzo próbował to ukróci

ć

. Nagle był zadowolony,

ż

e

tamten nie mógł zobaczy

ć

, jak si

ę

gapi.


Pomy

ś

lał o tym, jak blisko siebie siedzieli przy stole, w tym małym bocznym pokoju, gdzie nikt nigdy nie

wchodził. Pomy

ś

lał o rozmawianiu i uczeniu si

ę

, i o otarciu si

ę

o dło

ń

Ś

lizgona swoj

ą

własn

ą

. O

wyci

ą

gni

ę

ciu si

ę

, zwyczajnie, i pocałowaniu Draco, kiedy mówił, czuj

ą

c, jak to jest dotyka

ć

tych warg

własnymi wargami, nie palcami. Wyobraził sobie przyci

ą

gni

ę

cie drugiego chłopca bli

ż

ej, przebiegni

ę

cie

dłoni

ą

przez srebrnoblond włosy albo po jego skórze.


Obrazy w jego głowie stały si

ę

wyra

ź

niejsze, ja

ś

niejsze, tak realne,

ż

e odkrył, i

ż

trudno mu uwierzy

ć

,

ż

e

tak naprawd

ę

nie pochyla si

ę

, by pocałowa

ć

Draco. I był tak niebezpiecznie blisko, by po prostu to zrobi

ć

.

Jego zahamowania wydawały si

ę

dłu

ż

ej nie funkcjonowa

ć

i miał kłopoty z przypomnieniem sobie,

ż

e drugi

chłopak prawdopodobnie byłby zszokowany, zdegustowany i jedynie Bóg wie, co by to zrobiło z ich
przyja

ź

ni

ą

. Wdychaj

ą

c mocno, Harry wbił paznokcie w swoje dłonie i zamkn

ą

ł oczy, próbuj

ą

c przej

ąć

kontrol

ę

nad rzeczywisto

ś

ci

ą

.


- Wszystko w porz

ą

dku?

Oczy Harry’ego otworzyły si

ę

gwałtownie. Draco odwrócił si

ę

w jego stron

ę

, lekko marszcz

ą

c czoło.

- Tak, n-nic mi nie jest. Czemu? – przełkn

ą

ł

ś

lin

ę

, z oczami ponownie przyklejonymi do twarzy chłopaka.

Te usta.
- Przez kilka ostatnich minut dziwnie mówiłe

ś

, a na moje ostatnie pytanie nie odpowiedziałe

ś

w ogóle.

Spróbował zatrzyma

ć

dezorientuj

ą

c

ą

orgi

ę

w swoim umy

ś

le.

- Przepraszam, jakie?
- O eliksir wykrywaj

ą

cy trucizny. Nie mogłem sobie przypomnie

ć

, czy marrantill* miał by

ć

dodany jako

napar czy wywar.
- Napar – wykrztusił Harry. Nie był pewien, jak długo jeszcze b

ę

dzie zdolny si

ę

powstrzymywa

ć

, zanim

zrobi co

ś

w niezgodzie z samym sob

ą

. Co si

ę

z nim działo? Przez cały rok nie był nikim zainteresowany. I

zdecydowanie nigdy nie był zainteresowany

ż

adnym chłopakiem, chyba

ż

e policzysz obro

ń

c

ę

Ravenclawu, i to nie było nic nawet prawie tak intensywnego jak to. Sp

ę

dzał z Draco za du

ż

o czasu. Tak,

musiało chodzi

ć

o to. Zbyt du

ż

o czasu – stał si

ę

zdezorientowany. Musi st

ą

d odej

ść

, pomy

ś

lał

gor

ą

czkowo, umie

ś

ci

ć

mi

ę

dzy nimi troch

ę

przestrzeni, dopóki nie przypomni sobie, jak by

ć

blisko kogo

ś

bez bycia do niego niewła

ś

ciwie przyci

ą

ganym.


- Przepraszam – powiedział szorstko, przerywaj

ą

c recytacj

ę

Draco na temat przechowywania i u

ż

ywania

eliksiru. Odepchn

ą

ł swoje krzesło, tym razem celowo, i zacz

ą

ł na

ś

lepo wpycha

ć

swoje rzeczy z powrotem

do torby. – Zapomniałem… Musz

ę

i

ść

.


- Teraz? – zapytał Draco, wygl

ą

daj

ą

c na zmieszanego. – Co si

ę

stało?

- Nic… Wszystko w porz

ą

dku! Ja tylko… to… ja tylko musz

ę

i

ść

. – do tego momentu Harry był ju

ż

bliski

paniki. – Porozmawiamy pó

ź

niej, dobrze?

I mówi

ą

c to, złapał swoj

ą

torb

ę

, i wyfrun

ą

ł przez drzwi.


~*~*~

Pobiegł prosto do sanktuarium pokoju wspólnego Gryffindoru, gdzie okazało si

ę

,

ż

e Hermiona odpytuje

Rona z zielarstwa.

- Harry! Co ty tu robisz tak wcze

ś

nie? – zapytała, patrz

ą

c na niego znad ksi

ąż

ki, kiedy potkn

ą

ł si

ę

,

wchodz

ą

c przez dziur

ę

za portretem.

- Ja… - Harry nagle odkrył,

ż

e

ż

adne słowa nie przychodziły mu na my

ś

l. Ani prawda, ani wymówki. Jakby

jego mózg zupełnie przestał pracowa

ć

. – To nic. – zdołał wykrztusi

ć

, opadaj

ą

c na najbli

ż

szy fotel i

rozpraszaj

ą

co przesuwaj

ą

c r

ę

k

ą

przez włosy.

background image

- Nie wygl

ą

da jak nic – odparła Hermiona. – Czy co

ś

si

ę

stało?

Harry zwalczył ch

ęć

, by ukry

ć

twarz w dłoniach.

- Nie chc

ę

o tym rozmawia

ć

. Ja tylko… Ja tylko zamierzam znowu przez jaki

ś

czas uczy

ć

si

ę

z wami,

okej?
Patrzył, jak przygryza warg

ę

, maj

ą

c nadziej

ę

,

ż

e nie ka

ż

e mu tłumaczy

ć

dalej.


- Jasne, Harry – odpowiedziała w ko

ń

cu. – Cieszymy si

ę

,

ż

e do nas wróciłe

ś

. Znacznie fajniej b

ę

dzie

znowu uczy

ć

si

ę

razem.

- Nie wierz

ę

,

ż

e to mówi

ę

, ale prawdopodobnie z Malfoyem byłoby ci lepiej – j

ę

kn

ą

ł Ron, smutno zezuj

ą

c

na swoj

ą

szachownic

ę

. – Hermiona maglowała mnie w kwestii technik

ś

cinania gał

ę

zi ro

ś

lin mi

ę

so

ż

ernych

przez ostatni

ą

godzin

ę

.


- Tak, có

ż

, było raczej oczywiste,

ż

e tego potrzebowałe

ś

, nie sadzisz? – odwróciła si

ę

do Harry’ego, który

pocierał skronie. – Jeste

ś

pewien,

ż

e wszystko w porz

ą

dku?

- Wiesz, b

ę

dzie w porz

ą

dku, je

ś

li przestaniesz wierci

ć

mu dziur

ę

w brzuchu. Jego przepytaj z tematów na

zielarstwo, je

ś

li tak bardzo chcesz zadawa

ć

miliony pyta

ń

.

Harry rzucił Ronowi wdzi

ę

czne spojrzenie.

- Taa, wszystko okej. Chciałem tylko sp

ę

dzi

ć

wi

ę

cej czasu z wasz

ą

dwójk

ą

, to wszystko.

W my

ś

lach nadal miał Draco, ale teraz, kiedy si

ę

od niego fizycznie odseparował, Harry zacz

ą

ł czu

ć

,

ż

e

mo

ż

e mógłby by

ć

zdolny do ponownego przej

ę

cia kontroli nad własnymi uczuciami.

- No dobrze – odpowiedziała troch

ę

niepewnie. – Có

ż

, jak mówił Ron, powtarzamy zielarstwo. Chcesz,

ż

ebym ciebie te

ż

sprawdziła?

Zupełnie nie był pewien, jak zdoła si

ę

skupi

ć

, ale była jaka

ś

szansa,

ż

e nauka bardziej przykuje jego

uwag

ę

. Dzielnie przekopuj

ą

c si

ę

przez swoj

ą

po

ś

piesznie spakowan

ą

torb

ę

, Harry wyci

ą

gn

ą

ł swoj

ą

ksi

ąż

k

ę

i westchn

ą

ł.

- Och, jasne, czemu nie?

~*~*~

Kilka nast

ę

pnych dni było dla Harry’ego niezno

ś

ne. Unikał przyjaciela na ka

ż

dej wspólnej lekcji i ka

ż

dy

wieczór sp

ę

dzał w pokoju wspólnym w Gryffindorze, zako

ń

czywszy swoje sesje naukowe nagle i bez

ż

adnego wytłumaczenia. Ale mimo jego wysiłków, jego pełen nadziei plan, by wyrzuci

ć

Draco z my

ś

li

przez odseparowanie si

ę

od niego, nie okazał si

ę

sukcesem. W czasie posiłków, jego oczy nadal były

skierowane przez cał

ą

długo

ść

Wielkiej Sali, niewa

ż

ne jak bardzo starał si

ę

przyci

ą

gn

ąć

je z powrotem. I

ka

ż

dej nocy, kiedy usadowił si

ę

nad ksi

ąż

kami z Ronem i Hermion

ą

, zastanawiał si

ę

, co robi

Ś

lizgon.

Pytania Hermiony, zamiast odwróci

ć

jego uwag

ę

, za bardzo przypominały mu o sposobie, w jaki pracował

z Draco - sp

ę

dził cały ten czas, porównuj

ą

c mentalnie ich metody powtarzania i t

ę

skni

ą

c za chłopakiem

jeszcze bardziej. Dlatego te

ż

po tym pierwszym wieczorze wykr

ę

cił si

ę

i tylko usiadł obok, z ksi

ąż

k

ą

na

kolanach, pozwalaj

ą

c im pracowa

ć

bez niego. Przez wi

ę

kszo

ść

czasu nie zdołał w ogóle zacz

ąć

si

ę

uczy

ć

, zamiast tego przez długie godziny wpatrywał si

ę

w ogie

ń

, zagubiony w my

ś

lach. Kiedy tylko

Ronowi udało si

ę

namówi

ć

go na okazjonaln

ą

parti

ę

szachów, jego wie

ż

e cz

ę

sto ko

ń

czyły schodzeniem z

planszy tupi

ą

c, zupełnie zdegustowane nieuwag

ą

Harry’ego.


Trzeciego dnia Ron i Hermiona zaci

ą

gn

ę

li go do dormitorium chłopców z siódmego roku zaraz po tym, jak

wrócili z kolacji, i za

żą

dali wiedzy o tym, co si

ę

dzieje.

- No dobra – Hermina skrzy

ż

owała ramiona, kiedy Harry usiadł ostro

ż

nie na skraju łó

ż

ka. – Co

ś

jest nie

tak. Co to takiego?
- Nic, ju

ż

wam mówiłem…

Ron machn

ą

ł niecierpliwie r

ę

k

ą

.

- Daj spokój, Harry! Dziwnie si

ę

zachowujesz, odk

ą

d do nas wróciłe

ś

, zupełnie nienormalnie.

Harry spojrzał na nich.
- Co si

ę

stało z niechceniem, by inni wiercili mi dziur

ę

w brzuchu? – zapytał Rona.

- No wiesz, taki ju

ż

los facetów,

ż

e musz

ą

trzyma

ć

si

ę

razem, nie wiedziałe

ś

? – Ron zignorował uniesion

ą

brew Hermiony. – No i to było zanim przestałe

ś

si

ę

do wszystkich odzywa

ć

, zrobiłe

ś

si

ę

całkiem

przygn

ę

biony, zacz

ą

łe

ś

zapomina

ć

je

ść

przez połow

ę

czasu i znowu patrze

ć

na Malfoya przez Wielk

ą

Sal

ę

. Nie grałe

ś

w szachy tak beznadziejnie, odk

ą

d byli

ś

my pierwszorocznymi.

background image

- Harry – powiedziała bardziej delikatnie Hermiona, podchodz

ą

c, by usi

ąść

obok niego na łó

ż

ku. – Po

prostu si

ę

o ciebie martwimy.

- Czy on ci co

ś

zrobił? – przerwał Ron.

- Kto?
- Malfoy. Czy on ci co

ś

zrobił? Czy to dlatego przestałe

ś

si

ę

z nim uczy

ć

? Wiedziałem,

ż

e to był zły

pomysł. I nie obchodzi mnie, czy jest

ś

lepy, czy nie. Je

ś

li ci

ę

skrzywdził, ja… - Ron uderzył pi

ęś

ci

ą

w dło

ń

.

- Ron – ostrzegła Hermiona. A potem odwróciła si

ę

do Harry’ego. – Wiem, mówiłe

ś

,

ż

e nie chcesz o tym

rozmawia

ć

, ale co

ś

wyra

ź

nie jest nie tak i chcemy pomóc. Tak robi

ą

przyjaciele, pami

ę

tasz?


Harry przygryzł warg

ę

. Przyjaciele.

- Mog

ę

was o co

ś

zapyta

ć

? – spytał, patrz

ą

c na nich oboje.

- Oczywi

ś

cie – odpowiedziała Hermiona.

- Okej, jeste

ś

my przyjaciółmi. Dobrymi przyjaciółmi. Zgadza si

ę

? – kiwn

ę

li głowami. – Czy… czy które

ś

z

was kiedykolwiek my

ś

lało o pocałowaniu jednego z nas?

Ron si

ę

roze

ś

miał.

- Mog

ę

uczciwie pomy

ś

le

ć

,

ż

e nigdy nie chciałem pocałowa

ć

ciebie, Harry. Bez urazy.

Harry si

ę

u

ś

miechn

ą

ł.

- Bez obaw. – odwrócił si

ę

do Hermiony. – A jak u ciebie?

Poci

ą

gn

ę

ła za kosmyk włosów, co Harry rozpoznał jako oznak

ę

,

ż

e my

ś

li.

- Podejrzewam,

ż

e ten pomysł przemkn

ą

ł mi przez my

ś

l, kiedy byli

ś

my młodsi – odpowiedziała powoli. –

Ale wiedziałam,

ż

e wy i ja zawsze b

ę

dziemy lepsi jako przyjaciele. Wi

ę

c… nie, raczej nie. – wtedy

zmarszczyła brwi. – Harry, czy to ma co

ś

wspólnego z Malfoyem?

- Có

ż

… - Harry zawahał si

ę

, patrz

ą

c na zmian

ę

na swoich przyjaciół. Potem wzi

ą

ł gł

ę

boki wdech i opu

ś

cił

oczy na podłog

ę

. Ju

ż

nie było ucieczki. – Tak – wyszeptał.


- Pocałowałe

ś

Malfoya?! – wrzasn

ą

ł Ron. – Fuuj!

- Ron, prosz

ę

! – wtr

ą

ciła si

ę

Hermiona. Harry poczuł jej dło

ń

na swoim podbródku i uniósł głow

ę

, by

spojrze

ć

w jej zaniepokojone oczy. – Harry?

- Nie, nie zrobiłem tego. – powiedział im. Potem przełkn

ą

ł

ś

lin

ę

. – Ale chciałem.

Pobie

ż

nie wytłumaczył, co wydarzyło si

ę

tamtej nocy w pokoju do nauki. Ron zmarszczył lekko brwi.

- Chcesz powiedzie

ć

,

ż

e jeste

ś

gejem?

- Nie wiem! – za

ż

enowany, Harry zeskoczył z łó

ż

ka i zacz

ą

ł przemierza

ć

pokój z r

ę

koma zwini

ę

tymi w

pi

ęś

ci. – To znaczy, lubiłem Cho. Bardzo. I były te

ż

inne dziewczyny. Ale potem był Benjamin…

- Benjamin? – przerwał mu znowu Ron. – Ten obro

ń

ca Ravenclawu?

Harry skin

ą

ł głow

ą

ponuro.

- Ale my

ś

lałem,

ż

e to nie było na powa

ż

nie, tylko… nie wiem. Podziw stylu, w jakim grał, czy co

ś

. Tyle,

ż

e

z Malfoyem jest inaczej. Naprawd

ę

ź

le… Nie wiem, co jest ze mn

ą

nie tak. My

ś

l

ę

,

ż

e sp

ę

dzałem z nim za

du

ż

o czasu, czy co

ś

, dlatego musiałem uciec.

- Niekoniecznie co

ś

jest z tob

ą

„nie tak”, Harry. – powiedziała koj

ą

co Hermiona. – Niektórzy ludzie s

ą

wła

ś

nie tacy, biseksualni. – podeszła i poło

ż

yła mu r

ę

k

ę

na ramieniu. – A teraz pozwól mi zada

ć

to samo

pytanie, jakie ty zadałe

ś

nam. Czy kiedykolwiek chciałe

ś

pocałowa

ć

które

ś

z nas?

- Nie – odpowiedział natychmiast.
Hermiona zachichotała, przewracaj

ą

c oczami.

- Dobrze wiedzie

ć

,

ż

e chocia

ż

po

ś

wi

ę

ciłe

ś

temu my

ś

l – powiedziała trze

ź

wo. – Ale widzisz? Nasza trójka

sp

ę

dziła ze sob

ą

du

ż

o wi

ę

cej czasu - sze

ść

i pół roku i cz

ęść

niektórych wakacji - i nic si

ę

nigdy nie

wydarzyło, prawda?
- Oprócz tych wszystkich prawie u

ś

miercaj

ą

cych do

ś

wiadcze

ń

, ma na my

ś

li – powiedział Ron.

Harry u

ś

miechn

ą

ł si

ę

szeroko mimo woli.

- Oprócz nich, nie.
- Wi

ę

c… to dlatego my

ś

l

ę

,

ż

e to, co czujesz do Malfoya, nie ma nic wspólnego z liczb

ą

czasu, jaki z nim

sp

ę

dzasz.

- Och. – opadł z powrotem na łó

ż

ko, pokonany.

- Harry, mówisz powa

ż

nie? – spytał Ron z niedowierzaniem. – Ty naprawd

ę

… lubisz… Malfoya?

Spojrzał w pełn

ą

emocji twarz przyjaciela.

- Znienawidzisz mnie, je

ś

li powiem,

ż

e tak?

Ron westchn

ą

ł.

background image

- Có

ż

, nie nienawidz

ę

ci

ę

za to,

ż

e jeste

ś

… za to,

ż

e najwyra

ź

niej lubisz i chłopców, i dziewczyny. Ale

musz

ę

przyzna

ć

,

ż

e te

ż

niespecjalnie chwytam. Mama i tata maj

ą

kilku przyjaciół gejów… My

ś

l

ę

,

ż

e to nie

taka wielka sprawa, nawet je

ś

li nadal sprawia wra

ż

enie nieco dziwnej. – przeszedł kilka kroków wokół

pokoju, z nieco pochmurniej

ą

c

ą

min

ą

. – Chodzi tylko o to… Malfoy? Czy to musi by

ć

Malfoy? Nie mog

ę

uwierzy

ć

,

ż

e zakochałe

ś

si

ę

w tym gnojku!

- To nie tak,

ż

e to zaplanowałem – odpowiedział Harry obronnym tonem. – I, tak czy inaczej, on jest teraz

inny. Ju

ż

wcale nie przypomina tej paskudnej osoby, co kiedy

ś

. Po wypadku po prostu… zacz

ą

ł zostawia

ć

ludzi w spokoju i powiedział mi,

ż

e jego ojciec… - Harry zawahał si

ę

, chc

ą

c chroni

ć

prywatno

ść

Dracona –

ż

, nie idzie do Voldemorta ani nic – zako

ń

czył.

- No, jestem szcz

ęś

liwa,

ż

e to słysz

ę

– odpowiedziała Hermiona. – I mog

ę

ci

ę

zapewni

ć

,

ż

e od wypadku

nie powiedział do mnie nawet dwóch słów, ani miłych, ani nie. Ale nadal nie wiem, jak mo

ż

esz tak po

prostu zapomnie

ć

sze

ść

lat zniewagi, Harry. Przez te lata zrobił ci kilka naprawd

ę

okropnych rzeczy.


- I wam dwojgu tak

ż

e – Harry wyraził swoim głosem to, co Hermiona zostawiła niedopowiedziane;

wiedział,

ż

e i tak wszyscy o tym my

ś

l

ą

. – Wiem, wiem – westchn

ą

ł. – Ale… to tak, jakby on był teraz inn

ą

osob

ą

, a tym draniem był kto

ś

zupełnie inny. Jeste

ś

my teraz przyjaciółmi.

- No dobrze – Hermiona westchn

ę

ła po chwili. – Có

ż

, b

ę

dziemy musieli trzyma

ć

ci

ę

za słowo. – a potem

spojrzała na niego bardziej stanowczo. – Ale musisz z nim porozmawia

ć

.

- Co? – Harry wzdrygn

ą

ł si

ę

na sam

ą

my

ś

l. – Nie. Nie, nie mog

ę

.

- Harry, musisz. Je

ż

eli naprawd

ę

jeste

ś

cie przyjaciółmi tak, jak mówisz, to nie mo

ż

esz tak sobie

przeskoczy

ć

czego

ś

takiego. Zało

żę

si

ę

,

ż

e nie powiedziałe

ś

mu nawet, dlaczego uciekłe

ś

. Prawda?

- I co mam powiedzie

ć

? „Sorry, nie mog

ę

si

ę

ju

ż

z tob

ą

uczy

ć

, bo wolałbym si

ę

z tob

ą

migdali

ć

”?

- Za du

ż

o informacji – wymamrotał Ron.

- Có

ż

, musisz co

ś

powiedzie

ć

– nalegała.

Harry tylko potrz

ą

sn

ą

ł głow

ą

.

- Nie mog

ę

.


<*>*<*>*<*>

Draco Malfoy był w

ś

ciekły.


Najpierw był zdezorientowany. Potem zraniony. Teraz przeszedł do w pełni rozwini

ę

tego gniewu.


Zachowanie Harry’ego na pocz

ą

tku tygodnia było dziwne. Chocia

ż

po niedzielnych wydarzeniach

wydawał si

ę

raczej normalny, a ich spotkanie na opiece nad magicznymi stworzeniami w poniedziałek

odbyło si

ę

zbyt powierzchownie, by to ocenia

ć

, do tego wieczora stawał si

ę

coraz bardziej sztuczny. A

potem nagle znikn

ą

ł w potoku słów, które nie miały

ż

adnego sensu i stanowczo nie wystarczały na

wytłumaczenie.

Na pocz

ą

tku si

ę

zmartwił. Czy Harry był chory? Co

ś

si

ę

stało? Koszmary? Mo

ż

e miał kłopoty? Tego

wieczoru Draco sko

ń

czył prac

ę

sam, jednym k

ą

tem umysłu cały czas odtwarzaj

ą

c od nowa, co stało si

ę

tej nocy w pokoju do nauki, i zastanawiaj

ą

c si

ę

, co było nie tak. Dobrze si

ę

czuł w towarzystwie drugiego

chłopaka; zgodnie z obietnic

ą

, Harry nie wspominał o jego emocjonalnym załamaniu w niedziel

ę

i Draco

zorientował si

ę

,

ż

e zamiast uczyni

ć

wszystko niezr

ę

cznym, to wydarzenie w jaki

ś

sposób spowodowało,

ż

e poczuł si

ę

bli

ż

szy Harry’emu. Jakby dzielili ze sob

ą

sekret. I mie

ć

go znowu obok… to sprawiło,

ż

e

Draco czuł si

ę

dobrze. Ale wtedy tamten nagle wyj

ą

kał jakie

ś

puste wymówki i wybył, gwałtownie

cichn

ą

cymi krokami, zostawiaj

ą

c za sob

ą

ogłuszaj

ą

c

ą

pustk

ę

.


Na eliksirach raczej rzadko była okazja do rozmowy, bo profesor Snape przewa

ż

nie skutecznie zmuszał

ich do pracy. Poza tym, Harry siedział z przyjaciółmi przy stole za Draco, pozostawiaj

ą

c małe szanse na

nawi

ą

zanie bezpo

ś

redniego kontaktu. Ale podczas zaj

ęć

nast

ę

pnego dnia zauwa

ż

ył,

ż

e Harry był

dokładnie przed nim w kolejce po składniki od Snape’a, bo usłyszał jak Gryfon odpowiada na pytanie
profesora. Oceniaj

ą

c szanse, zdecydował si

ę

chwyci

ć

pierwsz

ą

rzecz, jak

ą

napotkał, która okazała si

ę

by

ć

ramieniem Harry’ego.

- Wszystko w porz

ą

dku? – wyszeptał, kiedy drugi chłopak odwrócił si

ę

,

ż

eby odej

ść

. – Dok

ą

d wtedy

background image

poszedłe

ś

?

Ale Harry wyszarpn

ą

ł si

ę

z uchwytu i znikn

ą

ł z zasi

ę

gu bez słowa, sprawiaj

ą

c,

ż

e Draco pocz

ą

tkowo

zw

ą

tpił w swoje rozpoznanie. Był prawie pewny,

ż

e złapał wła

ś

ciw

ą

osob

ę

; ciepło, promieniuj

ą

ce z jego

skóry, ta charakterystyczna aura, która go otaczała, były wyczuwalne nawet przez szaty. A głos, który
wcze

ś

niej słyszał, z cał

ą

pewno

ś

ci

ą

nale

ż

ał do Harry’ego.


A mimo to… zawsze istniała mo

ż

liwo

ść

,

ż

e obok Harry’ego znajdował si

ę

inny ucze

ń

, i mo

ż

e chwycił

niewła

ś

ciw

ą

osob

ę

. Nie było innej okazji,

ż

eby wyłoni

ć

chłopaka z reszty klasy, ale kiedy Harry nie zdołał

pojawi

ć

si

ę

w ich zwykłej porze nauki, stało si

ę

ra

żą

co jasne,

ż

e chłopak go unika. Czemu?


Zastanawiał si

ę

, czy to mimo wszystko nie przez sobot

ę

. Wygl

ą

dało na to,

ż

e Harry wzi

ą

ł to wszystko z

dystansu, ale przypuszczalnie Draco powiedział za du

ż

o, był za słaby. Harry był Gryfonem, mimo

wszystko, odwa

ż

nym i silnym, i posiadał wszystkie inne cechy, które zachwalała Tiara Przydziału. Nie było

miejsca na słabo

ś

ci. Skrytykował ju

ż

Draco za u

ż

alanie si

ę

nad sob

ą

na długo przed tym, zanim sam

Draco zdołał si

ę

do tego przyzna

ć

. Czy o to chodziło? Czy opu

ś

cił Draco dlatego,

ż

e zacz

ą

ł mie

ć

do

ść

konieczno

ś

ci radzenia sobie z nim i jego ułomno

ś

ci

ą

?


Ale co z dotykaniem twarzy? Ten niesamowity moment pomi

ę

dzy nimi – a przynajmniej tak niesamowity

dla niego. Nie s

ą

dził,

ż

e mógł wtedy

ź

le zinterpretowa

ć

uczucia Harry’ego… nie było kłamstwa dla dotyku.


Harry nigdy nie był dobry w utrzymywaniu emocji z dala od twarzy, wi

ę

c przypuszczalnie nawet wtedy,

gdyby czuł co

ś

negatywnego, Draco powinien by

ć

zdolny do pochwycenia tego własnymi dło

ń

mi.


Z drugiej strony, ten moment nast

ą

pił zaraz po innych wydarzeniach. Gryfon wła

ś

nie zagrał pełen mecz

Quidditcha, potem zabrał Draco na lot, do

ś

wiadczył jego wybuchu i zaraz przeszedł do dotykania go.

Mo

ż

e dopiero półtora dnia pó

ź

niej rozwa

ż

ył ponownie swoj

ą

pozycj

ę

.


Tu zagnie

ź

dził si

ę

ból. Draco wmówił sobie stanowczo,

ż

e nie b

ę

dzie na nikim polegał, nie oka

ż

e słabo

ś

ci,

nie otworzy si

ę

. A i tak to zrobił. Pozwolił Harry’emu sobie pomóc, nawet je

ż

eli chłopak zapewniał,

ż

e

niemo

ż

liwo

ś

ci

ą

byłoby to równa

ć

z pomoc

ą

, któr

ą

otrzymywał w zamian. Powiedział mu rzeczy, których

nigdy nie powiedział nikomu. Dotykał go, latał z nim jak jedna osoba, czuł bicie jego serca pod palcami…
a teraz on odszedł.

Reakcj

ą

Draco, kiedy tylko zagnie

ź

dziło si

ę

w nim zrozumienie, było odizolowa

ć

si

ę

ponownie. Zamkn

ą

ł w

sobie pierwsze plany kroków, które miał zamiar poczyni

ć

w kierunku swoich

ś

lizgo

ń

skich znajomych, i

znowu sp

ę

dził cały dzie

ń

, nie rozmawiaj

ą

c z nikim, o ile nie było to konieczne. Poniewa

ż

jednak

spróbował chocia

ż

tej odrobiny towarzystwa swoich współdomowników i sp

ę

dził cały ten czas z

Gryfonem, nagła samotno

ść

była rozdzieraj

ą

ca. Ale ju

ż

zdecydował. Ponownie przekonał si

ę

do swojej

determinacji, by poradzi

ć

sobie samemu, bez nikogo. Nikogo. Nawet Harry’ego. Zwłaszcza Harry’ego.


Ale nie mógł przesta

ć

my

ś

le

ć

o Harrym. Im dłu

ż

ej my

ś

lał, przez wszystkie godziny siedzenia w

samotno

ś

ci, tym bardziej stawał si

ę

zły. Harry zawsze powtarzał Draco,

ż

e powinien wi

ę

cej mówi

ć

. Mówi

ć

do ludzi, zamiast si

ę

izolowa

ć

, mówi

ć

o swoich problemach, mówi

ć

, mówi

ć

, mówi

ć

. A teraz Harry wycofał

si

ę

bez jednego pieprzonego słowa wyja

ś

nienia. Draco odsłonił si

ę

przed nim, wyznaj

ą

c wszystko, co

działo si

ę

w jego wn

ę

trzu. Harry mógł si

ę

przynajmniej wytłumaczy

ć

. Zmusił Draco, by stawił czoła

niektórym swoim demonom – na przykład lataniu – a teraz uciekł od swojego obecnego problemu,
czymkolwiek, kurwa, był.

ż

,

ś

wietnie. Draco go nie potrzebował. Nigdy go nie potrzebował. I tylko po to,

ż

eby udowodni

ć

sobie

samemu,

ż

e był lepszy ni

ż

on, pod koniec tygodnia zdecydował si

ę

mimo wszystko wróci

ć

do społecznej

sfery Slytherinu. Nie otworzyłby si

ę

przed nimi tak, jak przed Gryfonem, ale zdecydował,

ż

e w doł

ą

czaniu

do nich raz na jaki

ś

czas dla jakiej

ś

wewn

ą

trzdomowej bitwy było niewiele krzywdy. Zastanawiał si

ę

, czy

Harry nadal siedzi twarz

ą

do

Ś

lizgonów; miał nadziej

ę

,

ż

e tak. Niech zobaczy Draco, rozmawiaj

ą

cego z

Blaisem,

ś

miej

ą

cego si

ę

z głupich

ż

artów Malcolma i dogaduj

ą

cego si

ę

z nimi po prostu

ś

wietnie.


Ale pó

ź

no w nocy, w

ś

wiecie pod kloszem z jego zasłonek przy łó

ż

ku,

ś

miech cz

ę

sto zmieniał si

ę

w łzy.

background image

Łzy zło

ś

ci na siebie i Harry’ego. I łzy utraty, za czym

ś

nienazwanym, co si

ę

podkradło i uczyniło jego

ż

ycie

lepszym, co dało mu kilka razy ujrze

ć

w przelocie jasno

ść

w swoim ciemnym wszech

ś

wiecie. Jego r

ę

ce

przesuwały si

ę

po jego własnej twarzy, przez wilgotne rz

ę

sy i nieruchome usta, próbuj

ą

c przypomnie

ć

sobie moment, w którym delikatne palce Harry’ego dotkn

ę

ły nie tylko jego twarzy, ale całego jego

jestestwa. I wszystko, co mu zostało, to głucha pustka, w której rozchodziło si

ę

echo nienazwanej emocji.


Ale takie uczucia dawno zostały usuni

ę

te z jego słownika i nie pozwoliłby sobie zrozumie

ć

, czym było to,

czego pragn

ą

ł.


____________________________________________________________________-

Ale
Miło

ść

jest

ś

lepa; kochankowie nigdy

Nie widz

ą

szale

ń

stw, jakie popełniaj

ą

;

~ Szekspir, Kupiec wenecki

Rozdział 8

Kroki


Love looks not with the eyes, but with the mind;
And therefore is winged Cupid painted blind
~ Shakespeare (A Midsummer Night’s Dream)


Ten tydzie

ń

wydawał si

ę

nie mie

ć

ko

ń

ca dla Draco, który sp

ę

dził go próbuj

ą

c ignorowa

ć

Harry’ego na

zaj

ę

ciach tak bardzo, jak bardzo był ignorowany przez niego, i ucz

ą

c si

ę

do pó

ź

na w nocy. Raz po raz

zastanawiał si

ę

, o co chodziło Gryfonowi, i dlaczego odszedł. W ko

ń

cu jednak nadeszła niedziela, dzie

ń

wizyty w Hogsmeade. Oczywi

ś

cie o pój

ś

ciu z Harrym nie było mowy i Draco, pomimo zaproszenia

Millicenty do wspólnego stołu i kilku gł

ę

bszych w Trzech Miotłach, postanowił zosta

ć

w zamku. Nie był w

nastroju, by uczestniczy

ć

w jej desperackich wysiłkach, aby pozostawi

ć

w mie

ś

cie znak

Ś

lizgonów, i nie

miał

ż

adnej konkretnej sprawy, któr

ą

naprawd

ę

musiałby si

ę

zaj

ąć

, a której nie mogła du

ż

o szybciej

załatwi

ć

sowa.


Przypuszczał,

ż

e Harry poszedł do miasta jako cz

ęść

Wielkiej Trójcy i poczuł jednocze

ś

nie ulg

ę

i pustk

ę

na my

ś

l,

ż

e dzi

ś

nie b

ę

dzie musiał sobie radzi

ć

z niewidzialn

ą

obecno

ś

ci

ą

chłopaka.


Sp

ę

dził poranek, ucz

ą

c si

ę

w samotno

ś

ci (jak zwykle), a potem przeszedł (jak zwykle) do (innej ni

ż

zwykle) cichej Wielkiej Sali, kiedy nadszedł czas obiadu. Jedynym innym siódmorocznym

Ś

lizgonem,

który został, był Blaise i kiedy jedli, rozmawiał z Draco przelotnie o eliksirach.

- Mog

ę

ci

ę

o co

ś

spyta

ć

? – zapytał nagle Blaise z ustami pełnymi jedzenia.

Draco wzruszył ramionami.
- Jasne – odparł, spodziewaj

ą

c si

ę

kolejnego pytania o trudny proces przygotowywania Veritaserum.

- Co

ś

ty zrobił Potterowi?

- Co? – głowa Draco podskoczyła gwałtownie. – Jak to?
- Gapi si

ę

na ciebie przez cały posiłek. W sumie to gapi si

ę

na ciebie od kilku dni, ale teraz, kiedy nie ma

koło siebie tego swojego kumoterstwa, wydaje si

ę

to bardziej oczywiste.


Nawet po tym całym czasie bez wzroku, jego pierwszym odruchem było odwrócenie si

ę

,

ż

eby spojrze

ć

i

zweryfikowa

ć

to własnymi oczami.

- Potter jest sam? – spytał, z wysiłkiem kontroluj

ą

c swój głos i bezsensowny odruch.

- Taa. Najwyra

ź

niej nie jeste

ś

my jedynymi nieudacznikami, których ominie wizyta w Hogsmeade –

powiedział Blaise,

ś

miej

ą

c si

ę

. – No, to co mu zrobiłe

ś

? Co mogłe

ś

mu zrobi

ć

?

background image

Draco zignorował bezmy

ś

lny komentarz. Gniew powrócił nagle z cał

ą

moc

ą

. Czyli Harry nie mógł

powiedzie

ć

do niego dwóch słów, ale mógł siedzie

ć

i gapi

ć

si

ę

na niego przez cały weekend? Nie,

wytłumaczy mu si

ę

, i to teraz. Nie było

ż

adnych osób postronnych, które mogły wle

źć

mu w drog

ę

,

ż

adnych lekcji, na które mógłby uciec. Odepchn

ą

ł swoje krzesło.

- Tendo: Stół Gryffindoru. – powiedział Przewodnikowi, pod

ąż

aj

ą

c za jego wskazówkami tak szybko,

ż

e

gdyby ktokolwiek stan

ą

ł na jego drodze, kula nie byłaby zdolna ostrzec go na czas.

- U celu – nadszedł głos Przewodnika. Nie mógł on rozpoznawa

ć

konkretnych ludzi, jedynie miejsca. A

wi

ę

c teraz był przy stole, nie maj

ą

c poj

ę

cia gdzie dokładnie jest Harry. Zacz

ą

ł i

ść

wzdłu

ż

stołu, po

zewn

ę

trznej stronie, gdzie chłopak musiał siedzie

ć

, skoro na niego patrzył.


- Potter, musimy porozmawia

ć

. Teraz. – powiedział cicho, ale wyra

ź

nie, jedn

ą

dłoni

ą

muskaj

ą

c oparcia

krzeseł, kiedy szedł w stron

ę

ś

rodka stołu.

Bez odzewu.
- Chcesz,

ż

ebym podniósł głos i powiedział to całej sali?

- Przesta

ń

– sykn

ą

ł Harry; ostry ton doszedł z tyłu, z miejsca, gdzie Draco ju

ż

min

ą

ł. Cofn

ą

ł si

ę

w stron

ę

d

ź

wi

ę

ku, a

ż

powstrzymała go dło

ń

na jego nadgarstku. Wiele mówi

ą

ce ciepło Harry’ego prawie

natychmiast przenikn

ę

ło przez jego skór

ę

. Draco odwrócił głow

ę

.

- Chcesz,

ż

ebym przestał?

Ś

wietnie. Masz zamiar rozmawia

ć

?


Nast

ą

piła przerwa.

- Nie tutaj – zabrzmiał w ko

ń

cu Gryfon, puszczaj

ą

c jego nadgarstek. Usłyszał skrzypi

ą

ce krzesło. – Na

zewn

ą

trz. Hol wej

ś

ciowy.


Kroki zacz

ę

ły si

ę

od niego oddala

ć

, kiedy podawał swojemu Przewodnikowi okre

ś

lony kierunek.


<*>*<*>*<*>

Zap

ę

dzony w kozi róg, Harry przekroczył hall wej

ś

ciowy kilka razy w ci

ą

gu tych paru chwil, które zaj

ę

ły

Draco doł

ą

czenie dla niego. Tego ranka zbył Rona i Hermion

ę

, zapewniaj

ą

c,

ż

e jest zbyt zm

ę

czony,

ż

eby

doł

ą

czy

ć

do nich w Hogsmeade i

ż

e musi odrobi

ć

zadanie. W

ą

tpił, i

ż

którekolwiek z przyjaciół uwierzyło w

jego wymówki, ale zgodzili si

ę

, zostawiaj

ą

c go samego, by rozmy

ś

lał i obserwował.


Draco wszedł do hallu i zatrzymał si

ę

na chwil

ę

, wyra

ź

nie próbuj

ą

c okre

ś

li

ć

pozycj

ę

Harry’ego.

- Słysz

ę

kroki - uprzedził, kiedy tylko ci

ęż

kie drzwi si

ę

za nim zamkn

ę

ły. – Je

ś

li masz zamiar mi si

ę

wy

ś

lizgn

ąć

, Potter, to nie zadziała.

Harry przestał spacerowa

ć

.

- Jestem dokładnie tutaj, wi

ę

c mo

ż

esz sko

ń

czy

ć

z gro

ź

bami. – Patrzył, jak drugi chłopak zmierza w jego

kierunku, zatrzymuj

ą

c si

ę

, gdy jego Przewodnik ostrzegł o zbli

ż

aj

ą

cej si

ę

kolizji. – Czego chcesz? –

wypalił, ostrzej ni

ż

zamierzał.

- A jak my

ś

lisz? Chc

ę

wiedzie

ć

, co si

ę

z tob

ą

, kurwa, dzieje.

Harry przygryzł warg

ę

. Powinien był wiedzie

ć

,

ż

e Draco w ko

ń

cu za

żą

da wyja

ś

nie

ń

.

- Ze mn

ą

? Czuj

ę

si

ę

ś

wietnie – odparł, całkowicie zmieniaj

ą

c taktyk

ę

i zmuszaj

ą

c si

ę

do lekkiego,

niefrasobliwego tonu.
- Có

ż

, nie wydawałe

ś

si

ę

czu

ć

ś

wietnie, w zeszły poniedziałek, kiedy wyszedłe

ś

tak nagle – odgryzł si

ę

Draco. – I nie rozmawiasz ze mn

ą

od tygodnia. Zawsze zmuszałe

ś

mnie do mówienia. Teraz twoja kolej.

Wytłumacz si

ę

.


Oprócz znajdowania si

ę

na złym ko

ń

cu zło

ś

ci

Ś

lizgona, Harry zorientował si

ę

,

ż

e po raz kolejny

niekorzystnie wpływa na niego blisko

ść

chłopaka. Wzi

ą

ł gł

ę

boki oddech i odwrócił wzrok na lewo od

Draco, unikaj

ą

c spogl

ą

dania na niego bezpo

ś

rednio.


- Po prostu zdałem sobie spraw

ę

, jak bardzo brakowało mi Rona i Hermiony – skłamał. – Chciałem

sp

ę

dzi

ć

z nimi wi

ę

cej czasu. To wszystko.

Draco zrobił krok w tył.
- Nie wierz

ę

ci.

Harry wzruszył ramionami, maj

ą

c nadziej

ę

,

ż

e Draco nie słyszy, jak szale

ń

czo jego serce wali w klatce

background image

piersiowej.
- Co jest takie niewiarygodne? Jeste

ś

my przyjaciółmi od wieków, to zupełnie naturalne,

ż

e zacz

ą

łem za

nimi t

ę

skni

ć

.

- I prawie trzy miesi

ą

ce zaj

ę

ło ci zauwa

ż

enie tego? A kiedy to zrobiłe

ś

, było to takim zagro

ż

eniem,

ż

e

musiałe

ś

uciec bez odpowiedniego wyja

ś

nienia?

- No to co było przyczyn

ą

twoim zdaniem? – rzucił wyzwanie Harry, desperacko odbijaj

ą

c piłeczk

ę

na pole

Draco.
- Och, nie wiem, mo

ż

e po prostu jeste

ś

mn

ą

ś

miertelnie zm

ę

czony i nie masz jaj,

ż

eby mi o tym

powiedzie

ć

? – Harry zobaczył, jak chłopak odwrócił głow

ę

, pozwalaj

ą

c włosom opa

ść

mi

ę

dzy nich, jakby

nie chciał by

ć

widziany. –

Ś

wietnie grałe

ś

rol

ę

kogo

ś

, kto rozumie, ale kiedy w ko

ń

cu to do ciebie dotarło,

nie mogłe

ś

ju

ż

znie

ść

całego tego gówna. – wzi

ą

ł oddech. – Podległo

ś

ci, załamania… wszystkiego.

- Och, nie, Draco - automatycznie odpowiedział Harry, chc

ą

c natychmiast wymaza

ć

obrzydzenie do

samego siebie, które pod blond pasmami zobaczył na twarzy chłopaka.
Głowa Draco podskoczyła.
- Jak

ś

miesz?!

- Co?
- Moje imi

ę

. To ju

ż

drugi raz, kiedy u

ż

ywasz mojego imienia. Nie o

ś

mielaj si

ę

u

ż

ywa

ć

go, by mn

ą

manipulowa

ć

, nie je

ś

li zdecydowałe

ś

,

ż

e nasza przyja

źń

– zauwa

ż

ył – jest tak nieistotna,

ż

e nawet nie

mo

ż

esz powiedzie

ć

mi prawdy.

Harry zakl

ą

ł po cichu. W ogóle nie pomy

ś

lał, zanim otworzył usta - to po prostu wy

ś

lizgn

ę

ło si

ę

w

odpowiedzi na emocj

ę

, któr

ą

zobaczył.

- Mówi

ę

prawd

ę

– powiedział. – Przysi

ę

gam: to nie ma w ogóle nic wspólnego z tym,

ż

e jeste

ś

niewidomy.

- No to z czym ma? Bez kłamstw, Potter.
- Ju

ż

ci mówiłem, po prostu t

ę

skniłem…


Zanim zd

ąż

ył mrugn

ąć

, dło

ń

Draco wystrzeliła do przodu i chwyciła przód jego swetra. Tylko chwil

ę

zaj

ę

ło

szybkim palcom zorientowanie si

ę

wystarczaj

ą

co, by wspi

ąć

si

ę

na twarz Harry’ego.

- Co robisz? – j

ę

kn

ą

ł, próbuj

ą

c go odepchn

ąć

. Ale jedna dło

ń

w

ś

lizgn

ę

ła si

ę

za jego szyj

ę

, przytrzymuj

ą

c

go w miejscu.
- „Patrz

ę

” na ciebie. Dowiaduj

ę

si

ę

prawdy. Twoje słowa, twój głos - nie mówi

ą

tego samego i dla mnie to

nie ma sensu. Ale nigdy nie byłe

ś

dobry w utrzymywaniu z dala od swojej twarzy prawdy o tym, co

naprawd

ę

czujesz.


Harry’ego sparali

ż

owało uczucie dłoni Draco na jego skórze, ciepło ich blisko

ś

ci. Jedna wpl

ą

tała si

ę

w

jego włosy na karku, druga przesuwała si

ę

przez jego brwi, wargi, wsz

ę

dzie. Twarz Draco wypełniła całe

jego pole widzenia, i ch

ęć

, by pochyli

ć

si

ę

w stron

ę

wn

ę

trza tej dłoni, które obj

ę

ło teraz jego policzek, była

naprawd

ę

przytłaczaj

ą

ca. Nie mógł znie

ść

wiele wi

ę

cej.


- Prosz

ę

, nie – wyszeptał.

Dło

ń

nie poruszyła si

ę

.

- Podaj mi jeden dobry powód, dlaczego nie.
- Poniewa

ż

… - Harry wzi

ą

ł gł

ę

boki oddech. Kciuk

Ś

lizgona ze

ś

lizgn

ą

ł si

ę

lekko po jego policzku; jego usta

były zaledwie kilka milimetrów dalej. Czas wydawał si

ę

zwalnia

ć

i czuł, jak

ś

ciany dookoła niego si

ę

wal

ą

,

wal

ą

- Poniewa

ż

– powtórzył lekko trz

ę

s

ą

cym si

ę

głosem – sprawiasz,

ż

e chc

ę

zrobi

ć

to.

I, bior

ą

c twarz Draco we własne dłonie, pochylił si

ę

i zło

ż

ył na ustach chłopaka mi

ę

kki pocałunek.


A potem wykr

ę

cił si

ę

z u

ś

cisku Draco i pofrun

ą

ł do pokoju wspólnego.


Nie był do ko

ń

ca pewien, czy jeszcze kiedy

ś

stamt

ą

d wyjdzie.


<*>*<*>*<*>

Draco stał u wylotu korytarza, zastanawiaj

ą

c si

ę

, czy ma zamiar zaraz rozpocz

ąć

wielki po

ś

cig.


Kiedy Harry pocałował go tego rana i znikn

ą

ł, Draco pozostał nieruchomy, ogłuszony. Dopiero kiedy

background image

usłyszał, jak z Wielkiej Sali wyłaniaj

ą

si

ę

jacy

ś

uczniowie, szepcz

ą

c z ciekawo

ś

ci

ą

i bezmy

ś

lno

ś

ci

ą

o jego

konfrontacji z Harrym, jakby stracił nie tylko wzrok, ale i słuch, wycofał si

ę

do biblioteki, by pomy

ś

le

ć

. Czuł

si

ę

, jakby ostatnio nie robił nic oprócz my

ś

lenia o tym wszystkim, co przydarzyło si

ę

jemu i im. Im. Odk

ą

d

stracił wzrok, Draco starannie unikał koncepcji „ich”. Sam do

ść

w

ą

tpił w siebie, a ju

ż

zupełnie nie

wyobra

ż

ał sobie,

ż

e kto

ś

jeszcze kiedy

ś

b

ę

dzie chciał by

ć

„nimi” z nim. Ale kto

ś

najwyra

ź

niej chciał. Harry.

Przynajmniej przypuszczaj

ą

c,

ż

e ten pocałunek co

ś

oznaczał. I je

ż

eli było co

ś

, z czym Harry radził sobie

beznadziejnie, to był to podst

ę

p. Co oznaczało,

ż

e rzeczywi

ś

cie pragn

ą

ł Draco.


I Draco tak

ż

e pragn

ą

ł jego. Pierwszy raz pozwolił sobie w ogóle kontemplowa

ć

takie rzeczy i, kiedy

przezwyci

ęż

ył szok, instynktownie zorientował si

ę

,

ż

e pragn

ą

ł Harry’ego od jakiego

ś

czasu. Przypomniał

sobie, jak do siebie pasowali na miotle, jakim uczuciem było ciepło Harry’ego pod jego dło

ń

mi. Jak

popychali jeden drugiego, jak byli sobie równi, nawet chocia

ż

jego

ś

lepota zwykle sprawiała,

ż

e czuł u

siebie dysfunkcj

ę

. Nie wiedział, co b

ę

dzie, je

ś

li zmieni ich przyja

źń

, ale nie było mo

ż

liwo

ś

ci,

ż

e zostawi ten

pocałunek bez odpowiedzi. Nawet teraz czuł mi

ę

kkie wargi przyci

ś

ni

ę

te do jego własnych ust.


Problemem było to,

ż

e Gryfon najwyra

ź

niej wyparował. Draco zdawał sobie spraw

ę

,

ż

e Harry si

ę

boi; sam

zbyt dobrze znał ch

ęć

odepchni

ę

cia od siebie sytuacji, w których brali udział inni ludzie, ludzie, których

reakcjom nie mo

ż

esz ufa

ć

. I Harry z cał

ą

pewno

ś

ci

ą

nie znał uczu

ć

Draco. Do

ść

rozs

ą

dne, skoro on sam

dopiero je zidentyfikował. No. Teraz jest czas, by go znale

źć

i mu powiedzie

ć

. Tylko… gdzie on jest?


Harry nie zszedł na kolacj

ę

. Draco nawet nie musiał pyta

ć

– kiedy tylko usiadł, Blaise zachichotał, z serca

gratuluj

ą

c mu przypuszczalnego zwyci

ę

stwa w walce, która, jak s

ą

dził, miała miejsce. Draco nie zadał

sobie trudu,

ż

eby go poprawi

ć

. Zamiast tego siedział cicho, prze

ż

uwaj

ą

c swój posiłek i zastanawiaj

ą

c si

ę

,

gdzie jest Harry. Wystarczaj

ą

co trudne było szukanie kogo

ś

w tym gigantycznym zamku, kiedy jeszcze

widział. Szukanie na

ś

lepo, dosłownie, wydawało si

ę

prawie niemo

ż

liwe.


Logiczne wydawało si

ę

jednak rozpocz

ąć

poszukiwania od domu Harry’ego, i wła

ś

nie dlatego tu teraz stał,

u wylotu pewnego wschodniego korytarza obok Wielkiej Sali. Nie był nawet pewien, czy mo

ż

e znale

źć

pokój wspólny Gryffindoru – nigdy wcze

ś

niej tam nie był, i nie miał bladego poj

ę

cia, jak si

ę

tam dosta

ć

, nie

licz

ą

c wspomnienia,

ż

e Gryfoni zawsze przychodzili i wychodzili tymi schodami. Jego Przewodnik został

zaprojektowany specjalnie dla niego, wi

ę

kszo

ść

stałych pokojów w Hogwarcie skartografowano

wewn

ę

trznie, ale nie był pewny, jak obszerne były te informacje, bior

ą

c pod uwag

ę

,

ż

e nikt nie

podejrzewał,

ż

e b

ę

dzie zmierzał do jakiegokolwiek domu innego ni

ż

jego własny.

- Eee… tendo pokój wspólny Gryffindoru – powiedział Przewodnikowi, spodziewaj

ą

c si

ę

,

ż

e nie rozpozna

on komendy.
Ale urz

ą

dzenie nie wahało si

ę

:

- Dwadzie

ś

cia siedem stopni w gór

ę

– wskazało.

I, modl

ą

c si

ę

, by rzeczywi

ś

cie okazało si

ę

to prawd

ą

, a celem urz

ą

dzenia nie stało si

ę

zgubienie go w

ę

biach zamku, przyspieszył, by pod

ąż

y

ć

za wskazówkami.


Bardzo rzadko chodził w jakie

ś

nieznane miejsce, i podobnie jak lot w duecie, uznał to za zdumiewaj

ą

co

dezorientuj

ą

ce. Jego klasy, pokój wspólny – wszystkie były miejscami, które kiedy

ś

widział, a to sprawiało,

ż

e zaufanie Przewodnikowi i robienie sobie w głowie mentalnej mapy, kiedy szedł, było du

ż

o prostsze.

Teraz naprawd

ę

szedł na

ś

lepo, do miejsca z którego (gdyby co

ś

poszło nie tak) nie miał szans si

ę

wydosta

ć

bez widz

ą

cej osoby. Przypuszczaj

ą

c,

ż

e zdołałby jak

ąś

znale

źć

.


Szedł w gór

ę

i w gór

ę

, potem w dół rozbrzmiewaj

ą

cego echem korytarza, a potem znowu w gór

ę

po

schodach. Nic dziwnego,

ż

e Longbottom zeszczuplał przez lata, pomy

ś

lał. Te wszystkie schody ka

ż

demu

zapewniłyby zdrow

ą

porcj

ę

ć

wicze

ń

. Tajemnic

ą

było, dlaczego tacy chudzielce jak Weasleyowie nie

znikn

ę

li zupełnie.


I wła

ś

nie kiedy zaczynał by

ć

przekonany,

ż

e Przewodnik został skonfundowany, a on sam sko

ń

czy gdzie

ś

na jakim

ś

dachu, ten poinformował go,

ż

e dotarł do celu.


Co teraz? Był „tam”, nie maj

ą

c poj

ę

cia, gdzie owo „tam” le

ż

ało, jak wygl

ą

dało, i co miał wokół siebie.

Przez długi czas nie czuł si

ę

tak zagubiony i bezradny, i przez chwil

ę

my

ś

lał nad poddaniem si

ę

i

background image

obmy

ś

leniem jakiego

ś

innego planu. Jego postanowienie wzmocniła jednak potrzeba porozmawiania z

Harrym, bycia z nim. Je

ś

li musi, po prostu b

ę

dzie stał tu, w tym miejscu, a

ż

jaki

ś

Gryfon b

ę

dzie t

ę

dy

przechodził.

- Hasło? – głos starszej kobiety nagle przemówił ponad nim, poparty ziewni

ę

ciem.

Prawie wyskoczył ze skóry na ten d

ź

wi

ę

k.

- Co? – czy

ż

by mieli jakiego

ś

rodzaju dozorc

ę

?

- Musisz mi poda

ć

hasło, kochanie. Bez niego nie mog

ę

ci

ę

wpu

ś

ci

ć

.

Draco zrobił krok w stron

ę

głosu z jedn

ą

r

ę

k

ą

przed sob

ą

.

- Kim jeste

ś

? Prosz

ę

, po prostu musz

ę

zobaczy

ć

Harry’ego. Mogłaby

ś

mu powiedzie

ć

,

ż

e tu jestem?

- Przykro mi… w dormitoriach nie ma

ż

adnych portretów. Musisz poda

ć

mi hasło.

-

Ś

ciana – ostrzegł Przewodnik w momencie, gdy r

ę

ka Draco odnalazła róg rze

ź

bionej ramy. Powróciły do

niego wcze

ś

niejsze słowa rozmówcy.

- Jeste

ś

portretem? – zapytał.

- Tak, kochanie, a czym innym miałabym by

ć

? A teraz zamierzasz poda

ć

mi hasło czy nie?


ż

, teraz przynajmniej wiedział, na czym stoi. Nie był pewny, czy mówi

ą

cy obraz był bardziej czy mniej

irytuj

ą

cy ni

ż

bezpłciowa kamienna

ś

ciana. Bywały dni, kiedy nie zwracał uwagi na kroki i omin

ą

ł o kilka

decymetrów wej

ś

cie do Slytherinu, a znalezienie go ponownie zawsze nastr

ę

czało trudno

ś

ci.

- Nie… nie mog

ę

– powiedział portretowi. - Ja… Czy to b

ę

dzie w porz

ą

dku, je

ś

li tylko tu poczekam?

- Naturalnie – nadeszła odpowied

ź

. – A teraz, je

ś

li nie masz nic przeciwko, my

ś

l

ę

,

ż

e wróc

ę

do mojej

drzemki…

I Draco raz jeszcze znalazł si

ę

zupełnie otoczony cisz

ą

. Został tam, gdzie był, licz

ą

c,

ż

e inny ucze

ń

nadejdzie, by wej

ść

lub wyj

ść

, i b

ę

dzie wystarczaj

ą

co wspaniałomy

ś

lny, by pozwoli

ć

mu wej

ść

.


Du

ż

o pó

ź

niej usłyszał, jak portret odchyla si

ę

ze skrzypni

ę

ciem i natychmiast si

ę

odwrócił, maj

ą

c nadziej

ę

,

ż

e to kto

ś

, kogo zna.

- Co ty tu robisz? – dobiegł go chłopi

ę

cy głos. Có

ż

, oni z cał

ą

pewno

ś

ci

ą

znali jego, ale Draco nie mógł od

razu zidentyfikowa

ć

mówi

ą

cego.

- Mógłby

ś

poprosi

ć

Pottera? Chc

ę

mu co

ś

powiedzie

ć

– powiedział, modl

ą

c si

ę

, by, ktokolwiek to był,

okazał si

ę

ch

ę

tny do współpracy.

- Słyszałem,

ż

e wyzwałe

ś

go na obiedzie czy co

ś

takiego. Próbujesz zakra

ść

si

ę

do

ś

rodka,

ż

eby

doko

ń

czy

ć

robot

ę

? – szydził nieznajomy chłopak.

Draco wstrzymał j

ę

zyk, powstrzymuj

ą

c si

ę

przed najl

ż

ejsz

ą

ripost

ą

.

- Gdybym próbował si

ę

zakra

ść

, nie prosiłbym ci

ę

o wst

ę

p, prawda? – wypu

ś

cił oddech. – Wiesz, to

wa

ż

ne. Prosz

ę

.

W odpowiedzi dobiegło go westchnienie.
- No dobra, daj mi minut

ę

. Wróc

ę

i zobacz

ę

, gdzie jest. Nie widziałem go cały dzie

ń

.


Zamykany portret znowu zaskrzypiał, zostawiaj

ą

c Draco, by stał tam cał

ą

wieczno

ść

i zastanawiał si

ę

, czy

chłopakowi nie b

ę

dzie wygodniej o nim zapomnie

ć

. Jednak nie musiał czeka

ć

długo: po kilku minutach

wej

ś

cie zaskrzypiało raz jeszcze. Ale nie był to Harry.

- Malfoy, co ty tu robisz?
- Granger. – Przynajmniej jej głos był łatwo rozpoznawalny. – Musz

ę

co

ś

powiedzie

ć

Potterowi, mo

ż

esz

go poprosi

ć

?

- Nie mog

ę

.

- Nie mo

ż

esz? Dlaczego, kurwa, nie?

- Bo nie zejdzie na dół. Nawet dla nas.
- Co?! – To si

ę

robiło niedorzeczne. - No dobra, wystarczy – powiedział Hermionie, przygotowuj

ą

c si

ę

do

przepchni

ę

cia obok niej, je

ś

li b

ę

dzie musiał. – Jedynym powodem, dla którego w ogóle tu jestem, jest to,

ż

e on si

ę

mnie czepiał.

ś

ebym przestał si

ę

tak izolowa

ć

. Sprawił,

ż

e było mi zajebi

ś

cie przykro i kazał

przynajmniej spróbowa

ć

wróci

ć

do

ś

wiata. Wi

ę

c niech b

ę

d

ę

przekl

ę

ty, je

ś

li pozwol

ę

mu teraz bawi

ć

si

ę

w

chowanego.

Nast

ą

piła przerwa.

background image

- No dobra – powiedziała.
- No dobra?
- No dobra, mo

ż

esz wej

ść

.


Draco nie czekał, a

ż

zmieni zdanie. Spróbował poruszy

ć

si

ę

do przodu, ale Przewodnik niemal

natychmiast gło

ś

no ostrzegawczo zabrz

ę

czał – przeszkoda na drodze. Stan

ą

ł w miejscu,

skonsternowany.
- Przeszkoda? Granger, co to jest?
- Wej

ś

cie jest dziur

ą

około sze

ść

dziesi

ę

ciu centymetrów nad ziemi

ą

– wyja

ś

niła. Poczuł chłodn

ą

dło

ń

chwytaj

ą

c

ą

go za nadgarstek i ci

ą

gn

ą

c

ą

jego rami

ę

w dół, a

ż

dotkn

ą

ł brzegu wej

ś

cia. Z jej pomoc

ą

wdrapał si

ę

do

ś

rodka.

- Gdzie on jest? – zapytał, kiedy znowu był wyprostowany.
- W swoim dormitorium, tak s

ą

dzimy. Ron widział jego okulary na szafce nocnej, a raczej

nieprawdopodobne, by wy

ś

lizgn

ą

ł si

ę

gdzie

ś

bez nich. Ale – dodała mi

ę

kkim głosem – nie chce

rozmawia

ć

z

ż

adnym z nas. Jakie masz powody, by my

ś

le

ć

,

ż

e przemówi do ciebie?

- B

ę

dzie do mnie mówił – warkn

ą

ł Draco. – Po tym wszystkim, co… có

ż

, jest kilka rzeczy, które powinien

wiedzie

ć

. I, jak powiedziałem, ma wobec mnie kilka długów. Nie b

ę

dzie si

ę

chował. Nie przede mn

ą

.

Malfoy… - znowu przerwała. – Wiesz, nie wiem, co dokładnie si

ę

dzi

ś

stało. Poszli

ś

my z Ronem do

Hogsmeade, a on nie chciał. Jednak

ż

e kilku ludzi, którzy te

ż

zostali, powiedziało,

ż

e mi

ę

dzy wami doszło

do czego

ś

w rodzaju konfrontacji. Harry pokonał ci

ę

ju

ż

wi

ę

cej ni

ż

raz i tylko dlatego pozwoliłam ci wej

ść

.

Ale je

ś

li go skrzywdzisz…

- Przysi

ę

gam,

ż

e nie przyszedłem tu,

ż

eby go otru

ć

– odparł. Zawahał si

ę

przez moment, w ko

ń

cu

decyduj

ą

c si

ę

zaryzykowa

ć

i powiedzie

ć

jej wi

ę

cej. Chocia

ż

słyszał w głosie dziewczyny,

ż

e nadal nie ma

o nim najlepszego zdania, przynajmniej pomagała. – Nie jestem idealny, Granger, ale nie jestem te

ż

taki,

jaki byłem kiedy

ś

. Wierz mi – dodał z drwi

ą

cym u

ś

miechem – je

ż

eli kiedykolwiek stracisz cz

ęść

siebie, te

ż

zobaczysz

ś

wiat inaczej. Nie prosz

ę

o pomoc. Nigdy nie prosiłem. I nigdy nie poprosz

ę

. Ale całe moje

ż

ycie przewróciło si

ę

do góry nogami i Potter, w swój denerwuj

ą

cy, bohaterski sposób wpakował si

ę

w nie

z buciorami i uczynił je… lepszym. Jest wiele rzeczy, które zrobił, a o nich nie wiesz, ale one musz

ą

zosta

ć

przedyskutowane. I mog

ę

si

ę

zało

ż

y

ć

,

ż

e wszyscy Gryfoni w tym pomieszczeniu wła

ś

nie si

ę

na

mnie gapi

ą

, wi

ę

c je

ś

li mogłaby

ś

mi powiedzie

ć

, gdzie jest jego pokój, to ju

ż

bym si

ę

zwijał.


Ku jego uldze, Hermiona roze

ś

miała si

ę

w odpowiedzi.

- Nie mam poj

ę

cia, sk

ą

d wiesz, ale masz racj

ę

. Chcesz,

ż

ebym zaprowadziła ci

ę

osobi

ś

cie, na wypadek

gdyby kto

ś

próbował zrobi

ć

co

ś

innego ni

ż

gapi

ć

si

ę

?

- Nie. – odpowiedział krótko - nadal miał naturaln

ą

skłonno

ść

do odmawiania ka

ż

dej niepotrzebnej asysty,

a pomysł bycia chronionym jak inwalida bardzo mu dokuczał. – Poradz

ę

sobie. I, dzi

ę

ki Potterowi, nadal

mog

ę

rzuca

ć

na ludzi najlepsze kl

ą

twy, jakie znam. Kierunki poprosz

ę

.

- Dobrze, dobrze. – odwróciła go lekko w lewo. – Jakie

ś

sze

ść

metrów przed tob

ą

s

ą

schody. Id

ź

nimi na

sam

ą

gór

ę

, po prawej b

ę

dziesz miał drzwi. I, Malfoy… - przerwała. – Dzi

ę

kuj

ę

.


Odwrócił głow

ę

w stron

ę

jej głosu.

- Za co?
- Za to,

ż

e najwyra

ź

niej jeste

ś

takim przyjacielem, jakim Harry mówił,

ż

e jeste

ś

.


Zastanawiał si

ę

, co tak naprawd

ę

powiedział o nim Harry, ale pozwolił sobie odpowiedzie

ć

na t

ę

uwag

ę

jedynie skinieniem głowy. Tak naprawd

ę

w ogóle nie chciał rozmawia

ć

z Hermion

ą

. Cał

ą

t

ę

drog

ę

przeszedł dla Harry’ego.

Wyruszył, by pokona

ć

schody do ostatniej kondygnacji.


<*>*<*>*<*>

Harry le

ż

ał w ciemnym pokoju, skulony pod kocami, po raz milionowy zastanawiaj

ą

c si

ę

, co go op

ę

tało,

ż

eby faktycznie pocałowa

ć

Draco Malfoya. My

ś

lał o tym, marzył o tym zarówno we

ś

nie, jak i na jawie.

postanowił trzyma

ć

si

ę

z dala od

Ś

lizgona tak długo, a

ż

pozb

ę

dzie si

ę

go z głowy. A im wi

ę

cej o tym

my

ś

lał, tym bardziej sensowna wydawała si

ę

hipoteza Hermiony o tym,

ż

e był biseksualny. To nadal było

background image

raczej nowe i do

ść

kłopotliwe, ale teraz, gdy min

ą

ł prawie tydzie

ń

, wiedział te

ż

,

ż

e prawdziwe. Uznał,

ż

e

przypuszczalnie przyzwyczai si

ę

do tego, tak jak przyzwyczaił si

ę

do bycia czarodziejem. Nie, problemem

był konkretnie jego poci

ą

g do Draco – tak ci

ęż

ko pracował, by wydoby

ć

niewidomego chłopaka z jego

skorupy i stworzy

ć

t

ę

dziwn

ą

i ryzykown

ą

przyja

źń

, tak inn

ą

od tej mi

ę

dzy nim a Ronem i Hermion

ą

. I sam

j

ą

zrujnował swoim głupim po

żą

daniem. Dzi

ę

ki Bogu,

ż

e nigdy nie chciał pocałowa

ć

Hermiony ani Rona –

nie był pewny, czy zniósłby utrat

ę

którego

ś

z nich.


No i nie

ż

eby był szcz

ęś

liwy z powodu utraty Draco. Nawet mimo tego,

ż

e to on nalegał na zachowanie

odległo

ś

ci, t

ę

sknił za przekomarzaniem si

ę

w sposób, w jaki motywowali si

ę

nawzajem bez bycia

wyniosłym, jak Hermiona, czy rozleniwionym jak Ron. Przypomniał sobie jak dzielili jedn

ą

miotł

ę

, sposób,

w jaki razem latali. Przypomniał sobie gł

ę

bok

ą

intymno

ść

dotyku, która znowu skierowała jego my

ś

li na

pocałunek. Słodki, gorzki i głupi, głupi, głupi. Przycisn

ą

ł nasady dłoni do oczu, pragn

ą

c wymaza

ć

obraz,

który wci

ąż

od nowa odtwarzał si

ę

w jego umy

ś

le. Obraz dłoni Draco, si

ę

gaj

ą

cej, by go dotkn

ąć

.


Drzwi do jego dormitorium zaskrzypiały. Le

ż

ał nieruchomo, maj

ą

c nadziej

ę

,

ż

e ktokolwiek to był, we

ź

mie

po prostu to, czego potrzebuje, i pójdzie swoj

ą

drog

ą

. Ron wszedł ju

ż

raz, wołaj

ą

c go, ale Harry odmówił

odpowiedzi. Po prostu nie mógł. Nie mógł wytłumaczy

ć

tego, co zrobił, ani jak ten pocałunek był

jednocze

ś

nie cudowny i okropny. To było zbyt osobiste. A on był zbyt nieszcz

ęś

liwy.


Kroki dosi

ę

gn

ę

ły łó

ż

ka i usłyszał d

ź

wi

ę

k rozsuwanych zasłon.

- Ron, mówiłem ci, po prostu nie mog

ę

ci po…

- To nie Weasley.
Harry błyskawicznie usiadł w łó

ż

ku. Miał zdj

ę

te okulary, a pokój za zasłonami jego łó

ż

ka był ciemny, ale

mógł dojrze

ć

słabe cienie w ciemno

ś

ci.

- Malfoy, jak si

ę

tu dostałe

ś

?

- Olbrzym wrzucił mnie przez okno. A jak my

ś

lisz, jak si

ę

tu dostałem? Wlazłem po tych dziesi

ę

ciu

milionach schodów do waszego pokoju wspólnego i Granger pozwoliła mi wej

ść

. A nawiasem mówi

ą

c, czy

wy, Gryfoni, nie mogliby

ś

cie wymy

ś

li

ć

ż

adnej bardziej dystyngowanej metody wchodzenia, innej ni

ż

wdrapywanie si

ę

przez dziur

ę

za portretem?

- Czy

ż

by

ś

przeszedł cał

ą

t

ę

drog

ę

po to,

ż

eby zniewa

ż

a

ć

mój dom?

Z cienia dobiegło westchnienie.
- Nie. Przyszedłem tu z tob

ą

porozmawia

ć

.


Materac wygi

ą

ł si

ę

, kiedy Draco wspi

ą

ł si

ę

na łó

ż

ko, potem zasłony zostały zasuni

ę

te i znikn

ę

ły nawet

rozmyte cienie. Harry podci

ą

gn

ą

ł kolana pod brod

ę

, daleko od ci

ęż

aru Draco, tworz

ą

c barier

ę

.

- Nie chc

ę

rozmawia

ć

.

- Potter, wi

ę

kszo

ść

kilku ostatnich miesi

ę

cy sp

ę

dziłe

ś

, przypominaj

ą

c mi,

ż

e odpychanie nie jest

rozwi

ą

zaniem. Dlatego tu jestem. Ostatnio rozmawiałem z kilkoma moimi współlokatorami, dzi

ś

wieczór

rozmawiałem z Granger i kurewsko du

ż

o rozmawiałem z tob

ą

. Mógłby

ś

przynajmniej posłucha

ć

własnej

rady. Nie pozwoliłe

ś

mi od tego uciec, a teraz ja nie pozwol

ę

uciec tobie. Nie b

ę

dziesz si

ę

wiecznie

ukrywał. B

ę

dziesz rozmawiał.

- Bo

ż

e, stworzyłem potwora – j

ę

kn

ą

ł Harry. Potem ci

ęż

ko przełkn

ą

ł

ś

lin

ę

. – Słuchaj, je

ś

li chodzi o

pocałunek, na szcz

ęś

cie mog

ę

powiedzie

ć

niewiele. Przepraszam i przysi

ę

gam,

ż

e nigdy ju

ż

tego nie

zrobi

ę

. Czy teraz mnie zostawisz?

- Nie.
- Czego jeszcze ode mnie chcesz? – krzykn

ą

ł Harry. Nie mógł uwierzy

ć

,

ż

e Draco tak to przeci

ą

ga.

Nast

ą

piła króciutka przerwa.

- Co je

ś

li chc

ę

,

ż

eby

ś

zrobił to ponownie?

- Co?
- Pocałunek. – Materac przesun

ą

ł si

ę

, gdy Draco przysun

ą

ł si

ę

bli

ż

ej. Wyci

ą

gn

ą

ł dło

ń

i odnalazł jego nog

ę

.

– Chciałe

ś

go?


Harry przycisn

ą

ł czoło do kolan, znowu pragn

ą

c zablokowa

ć

to wspomnienie.

- Tak – wykrztusił ledwo słyszalnym głosem. – Ja nie… To znaczy, próbowałem si

ę

powstrzyma

ć

, ale nie

mogłem, po prostu nie mogłem, i… - dotyk był szokiem dla jego organizmu. Chciał si

ę

odsun

ąć

, ale

jednocze

ś

nie nie zniósłby utraty kontaktu, którego tak pragn

ą

ł. – Prosz

ę

– jego szept brzmiał prawie jak

background image

j

ę

k. – Nie pomagasz.

Dło

ń

nie poruszyła si

ę

.

- A ty nie słuchasz – powiedział mi

ę

kko Draco. – Tak, musimy porozmawia

ć

o tym, co si

ę

dzi

ś

wydarzyło.

Ale nie dlatego,

ż

e ci

ę

nienawidz

ę

. Ja… podobało mi si

ę

. A ty – Harry usłyszał, jak bierze wdech –

chciałbym,

ż

eby

ś

zrobił to jeszcze raz. Czy ty nadal… nadal jeste

ś

zainteresowany?


Harry nie poruszył si

ę

. Jego serce waliło gdzie

ś

w gardle.

- Nie mo

ż

esz mie

ć

tego na my

ś

li.

- Harry, spójrz na mnie.
Podniósł głow

ę

, ale niczego nie zobaczył.

- Ja… nie mog

ę

. Tu jest kompletnie ciemno, a poza tym nie mam okularów.

W ciemno

ś

ci rozległ si

ę

mi

ę

kki

ś

miech.

- Naprawd

ę

? Có

ż

, wi

ę

c jeste

ś

my na równym poziomie, co?

Dło

ń

na jego nodze przemkn

ę

ła po kocach a

ż

znalazła jego rami

ę

, a potem dło

ń

.

- No to… spójrz na mnie tak, jak ja na ciebie patrz

ę

. Swoimi palcami. Zobaczysz, jaka jest prawda.


Harry poczuł, jak jego dło

ń

jest ci

ą

gni

ę

ta do przodu, a

ż

dotkn

ą

ł twarzy Draco. Mi

ęś

nie twarzy chłopaka

były zrelaksowane, bez

ś

ladu napi

ę

cia czy podst

ę

pu. Rz

ę

sy szeptały cicho pod jego palcami, wargi

wykrzywiały si

ę

w lekkim u

ś

miechu.

Ś

lizgon pochylił si

ę

w stron

ę

jego dłoni, kiedy otoczył ni

ą

lekko

zaro

ś

ni

ę

ty policzek i przesun

ą

ł kciukiem po mi

ę

kkich ustach. J

ę

zyk Draco wysun

ą

ł si

ę

, by zaznaczy

ć

wskazówk

ę

, i Harry gwałtownie złapał powietrze na male

ń

ki wstrz

ą

s, który poczuł.


- Widzisz? Rozumiesz? – to był najl

ż

ejszy szept, mówi

ą

cy o tyle wi

ę

cej.


Został pokonany. Nie było słów, które wyraziłyby jego uczucia, jego zachwyt, jego po

żą

danie. Ale

wygl

ą

dało na to,

ż

e Draco rozumie jego cicho

ść

. Dookoła jego szyi owin

ę

ła si

ę

r

ę

ka, która przyci

ą

gn

ę

ła go

bli

ż

ej, i całowali si

ę

, z pocz

ą

tku niezr

ę

cznie, próbuj

ą

c znale

źć

si

ę

nawzajem w odpowiadaj

ą

cej im obu

ciemno

ś

ci. Ale potem ich usta si

ę

dopasowały, wargi rozdzieliły, a pocałunki stały si

ę

silniejsze,

pewniejsze.

Ich j

ę

zyki przej

ę

ły rol

ę

dłoni w odkrywaniu, poznawaniu nowych sekretów smaku, tekstury, ciepła. Je

ż

eli

wcze

ś

niejszy pocałunek był pytaniem, ten stanowił odpowied

ź

. Tak.


Kiedy w ko

ń

cu si

ę

rozdzielili, Harry odkrył,

ż

e nadal nie wie, co powiedzie

ć

.

- Wi

ę

c… ty te

ż

jeste

ś

bi? – wyrzucił w ko

ń

cu z siebie.

Draco roze

ś

miał si

ę

.

- Nie, prawd

ę

mówi

ą

c uwa

ż

am si

ę

za oczywistego geja. Wiedziałem to od wieków. Najwyra

ź

niej moi

przyjaciele s

ą

bardziej godni zaufania, ni

ż

s

ą

dziłem - w lochach był to raczej otwarty sekret.

- Och – wymamrotał Harry, zakłopotany. – Có

ż

, ja… ja dopiero odkrywam pewne rzeczy. I – podniósł

głow

ę

, chocia

ż

nadal było zbyt ciemno,

ż

eby co

ś

zobaczy

ć

– prawd

ę

mówi

ą

c, słyszałem plotki… plotki,

ż

e

zamierzasz po

ś

lubi

ć

jak

ąś

Niemk

ę

z czarnomagicznej rodziny. Sk

ą

d miałem wiedzie

ć

,

ż

e tak naprawd

ę

jeste

ś

gejem?


Głos w ciemno

ś

ci stał si

ę

niespodziewanie powa

ż

ny.

- To była prawda. Malfoyowie

ż

eni

ą

si

ę

dla polityki, moja orientacja w ogóle nie była brana pod uwag

ę

jako co

ś

odstraszaj

ą

cego. Wszystko było zaaran

ż

owane.


Jego serce uton

ę

ło.

- Och – powiedział znowu. – Wi

ę

c, my

ś

l

ę

,

ż

e to oznacza…

- Wesele odwołano – przerwał Draco,

ś

miej

ą

c si

ę

ostro. – My

ś

lisz,

ż

e Gegenfurtnerowie chcieli mie

ć

powi

ą

zania z bezsilnym,

ś

lepym chłopcem?

- Nie jeste

ś

bezsilny! – zaprotestował Harry.

- Dla nich jestem – spokojnie odpowiedział Draco. – Cokolwiek zrobi

ę

w ko

ń

cu ze swoim

ż

yciem, nie

b

ę

dzie to słu

ż

ba Czarnemu Panu ani nic nawet odrobin

ę

do tego podobnego. Nie chcieli mie

ć

ze mn

ą

nic

wspólnego po wypadku. – zni

ż

ył głos do szeptu, łapi

ą

c lekko powietrze. – Nie s

ą

dziłem,

ż

e kto

ś

mnie

jeszcze kiedy

ś

zapragnie. Nie w ten sposób.

background image


Harry si

ę

gn

ą

ł ostro

ż

nie w przód, znajduj

ą

c rami

ę

chłopaka i przesuwaj

ą

c po zgi

ę

ciu jego szyi w gór

ę

a

ż

do włosów. Przesun

ą

ł przez palce kilka gładkich pasm.

- Ja ciebie pragn

ę

. Takim, jakim jeste

ś

.


Poczuł,

ż

e Draco ujmuje jego r

ę

k

ę

i całuje wn

ę

trze jego dłoni.

- I ja pragn

ę

ciebie. Mo

ż

e i od dłu

ż

szego czasu wiedziałem, kim jestem, ale straciłem zdolno

ść

, by nim

by

ć

. Kiedy straciłem wzrok, zacz

ą

łem wierzy

ć

,

ż

e ju

ż

zawsze b

ę

d

ę

sam i „chc

ę

” nie istniało. Ale kiedy

pocałowałe

ś

mnie dzisiejszego popołudnia, wszystko si

ę

zmieniło: pozwoliłem sobie poczu

ć

zainteresowanie i było tam, czekało. Wi

ę

c, w pewien sposób, ja te

ż

tylko odkrywam pewne rzeczy.

- Ja tylko chciałem wiedzie

ć

wi

ę

cej, ni

ż

to w ogóle mo

ż

liwe – westchn

ą

ł Harry. – To dlatego ja…

spanikowałem, pewnie tak by

ś

to nazwał. My

ś

lałem,

ż

e mój poci

ą

g do ciebie zrujnuje nasz

ą

przyja

źń

, i

ż

e

je

ż

eli na jaki

ś

czas si

ę

od ciebie odseparuj

ę

, mog

ę

si

ę

naprostowa

ć

. Nie wiedziałem, co robi

ć

.

- A wszystko, co ja wiedziałem, to to,

ż

e nagle straciłem jedyn

ą

osob

ę

, któr

ą

wydawałem si

ę

obchodzi

ć

, i

to bez

ż

adnego wyja

ś

nienia.


Harry poczuł, jak jego policzki oblewaj

ą

si

ę

czerwieni

ą

.

- Przepraszam.
- Có

ż

, nie powiem,

ż

ebym ju

ż

całkiem si

ę

z tego otrz

ą

sn

ą

ł, ale niewiele mi brakuje. – Delikatne palce

przemkn

ę

ły po zewn

ę

trznej stronie jego dłoni. – Musiałem nauczy

ć

si

ę

sporo ufno

ś

ci przez te kilka

ostatnich miesi

ę

cy, czego

ś

, w czym nigdy nie byłem specjalnie dobry. Ufa

ć

Przewodnikowi,

ż

e nie

wprowadzi mnie w

ś

cian

ę

, ufa

ć

piórom,

ż

e zrobi

ą

odpowiednie notatki, ufa

ć

temu, co ludzie mówili mi o

otoczeniu - wszystkiemu. Ale ty sprawiłe

ś

,

ż

e ci zaufałem. Przychodziłe

ś

, kiedy mówiłe

ś

,

ż

e przyjdziesz,

odprowadziłe

ś

mnie w jednym kawałku, ponownie posadziłe

ś

mnie na miotle i… widziałe

ś

rzeczy, których

nie widział nikt inny. Teraz twoja kolej. Obiecaj,

ż

e b

ę

dziesz mi ufał i rozmawiał ze mn

ą

, je

ś

li co

ś

si

ę

stanie, zamiast znika

ć

.

Harry nie wahał si

ę

.

- Obiecuj

ę

.


Wiedział,

ż

e czasem słowa s

ą

prostsze ni

ż

czyny; zbyt wielu ludzi składało obietnice i nigdy ich nie

dotrzymywało. Ale Harry, który dorastał, nie maj

ą

c powodu, by ufa

ć

komukolwiek, zdawał sobie spraw

ę

,

jak wa

ż

ne to było. Czy nie zło

ż

ył obietnicy na samym pocz

ą

tku -

ż

e dotrzyma swoich obietnic, by uczy

ć

si

ę

z Draco? Potrz

ą

sn

ą

ł mentalnie głow

ą

, rozgoryczony,

ż

e sam złamał swoje własne zasady swoim

zachowaniem z poprzedniego tygodnia.

Nigdy wi

ę

cej. Draco wi

ę

cej ni

ż

raz zaufał mu całym sob

ą

.

Tym, co Harry przynajmniej mógł zrobi

ć

, było zaufanie mu całym sercem.


Głos Draco przerwał cisz

ę

.

- O czym my

ś

lisz?

Harry zamkn

ą

ł jego dło

ń

w swojej i przyci

ą

gn

ą

ł chłopaka do siebie.

- Chod

ź

i sam zobacz.




They say love is a blindness of heart; I say not to love is blindness. ~ Victor Hugo


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Draco wśród cieni[Z]
Draco wśród cieni
Abolicja podatkowa id 50334 Nieznany (2)
4 LIDER MENEDZER id 37733 Nieznany (2)
katechezy MB id 233498 Nieznany
metro sciaga id 296943 Nieznany
perf id 354744 Nieznany
interbase id 92028 Nieznany
Mbaku id 289860 Nieznany
Probiotyki antybiotyki id 66316 Nieznany
miedziowanie cz 2 id 113259 Nieznany
LTC1729 id 273494 Nieznany
D11B7AOver0400 id 130434 Nieznany
analiza ryzyka bio id 61320 Nieznany
pedagogika ogolna id 353595 Nieznany
Misc3 id 302777 Nieznany
cw med 5 id 122239 Nieznany

więcej podobnych podstron