background image

ANNE RICE 

PANDORA 

Pandora 

New Tales of the Wampires 

Tłumaczył Jacek Spólny 

background image

Dedykowane 

Stanowi, Christopherowi i Michele Rice, 

Suzanne Scott Quiroz 

i Victorii Wilson 

Pamięci Johna Prestona 

Irlandczykom z Nowego Orleanu, 

którzy w połowie XIX wieku wznieśli 

na Constance Street wspaniały kościół św. Alfonsa, 

przekazując nam, przez wiarę, architekturę i sztukę, 

wspaniały pomnik „chwały Grecji i wielkości Rzymu”. 

background image

O  pani  Moore  i  echach  w  jaskiniach  Marabar:  „[…]  ale  echo  zaczynało  w  jakiś 

nieokreślony  sposób  osłabiać  jej  więź  z  Ŝyciem.  Odezwawszy  się  w  chwili,  kiedy  odczuwała 

szczególne  znuŜenie,  zdołało  wyszeptać:  »Patos,  poboŜność,  odwaga  -  one  istnieją,  ale  są 

toŜsame i takie jest plugastwo. Wszystko istnieje, nic nie ma wartości”. 

E.M. Forster, Droga do Indii

*

 

 

Wierzysz, Ŝe jest jeden Bóg? Słusznie czynisz - lecz takŜe i złe duchy wierzą i drŜą. 

List św. Jakuba Apostoła 2,19 

 

„JakŜe  godzien  drwiny  i  dziwaczny  jest  człowiek,  który  dziwi  się  czemukolwiek,  co 

zdarza się w Ŝyciu”. 

Marek Aureliusz, Rozmyślania 

*

 E.M. Forster, Droga do Indii, tłum. K. Tarnowska, A. Konarek, Czytelnik, Warszawa 1979. 

background image

„Kolejnym  artykułem  naszej  wiary  jest  to,  Ŝe  wiele  stworzeń  zostanie  potępionych;  na 

przykład  anioły,  wygnane  z  nieba  wskutek  pychy  i  zmienione  w  diabły;  i  ci  spośród  ludzi  na 

ziemi, którzy Ŝyją nie objęci Świętą Wiarą Kościoła, to znaczy poganie; oraz ci z ochrzczonych, 

którzy  wiodą  Ŝycie  niechrześcijańskie  i  umierają  poza  zasięgiem  miłości -  wszyscy  oni  zostaną 

skazani na wieczne męki piekielne, jak naucza Kościół Święty. Wobec czego nie mogłem pojąć, 

w  jaki  sposób  wszystko  moŜe  skończyć  się  dobrze,  co  ukazywał  mi  wówczas  Pan.  Lecz  na 

pytanie  to  otrzymałem  jedną  tylko  odpowiedź:  »Co  niemoŜliwe  dla  was,  nie  jest  niemoŜliwym 

dla  mnie.  Dotrzymam  kaŜdego  danego  słowa,  tak  by  wszystko  skończyło  się  dobrze«.  Tak 

pouczyła mnie łaska BoŜa…” 

Julian z Norwich, Objawienia BoŜej miłości 

background image

Nie  minęło  jeszcze  dwadzieścia  minut  od  chwili,  gdy  zostawiłeś  mnie  w  tej  kawiarni, 

odmówiłam  twej  prośbie  oraz  oświadczyłam,  Ŝe  nie  spiszę  historii  swego  śmiertelnego  Ŝycia  i 

tego,  jak  stałam  się  wampirem  -  jak  zetknęłam  się  z  Mariuszem,  który  niewiele  przedtem 

zakończył ludzkie Ŝycie. 

I  oto  siedzę  i  mam  przed  sobą  twój  otwarty  notatnik,  trzymam  jedno  z  ostro 

zakończonych  wiecznych  piór,  które  mi  zostawiłeś,  i  napawam  się  zmysłowym  spływaniem 

czarnego atramentu na kosztowny, nieskazitelnie biały papier. 

To zrozumiałe, Davidzie, Ŝe zostawiłeś mi coś eleganckiego, kuszącą stronę papieru. Ten 

oprawny  w  czarną,  lakierowaną  skórę  notatnik,  ozdobiony  na  okładce  wybujałymi,  a 

pozbawionymi cierni róŜami, czyŜ nie jest to wzór jedynie w ostatecznym rozrachunku, czyŜ nie 

bije z niego autorytet? To, co spisane między cięŜkimi oprawami księgi, będzie mieć swą wagę - 

zdaje się mówić okładka. 

Gruby papier pokryty jasnoniebieskimi liniami - jesteś praktyczny, o wszystkim myślisz. 

Wiesz zapewne, Ŝe prawie nigdy niczego nie piszę. 

Nawet  przenikliwy  zgrzyt  pióra  jest  pokusą:  przypomina  najlepsze  pióra  w  staroŜytnym 

Egipcie,  gdy przykładałam je do pergaminu i pisałam listy do ojca,  gdy wylewałam swe Ŝale w 

dzienniku…  ach,  ten  dźwięk.  Brakuje  tylko  woni  atramentu,  za  to  mamy  doskonałe  plastikowe 

pióro,  które  wystarczy  na  wiele  ksiąg,  pozostawiając  na  papierze  eleganckie  ślady,  których 

głębokość zaleŜy wyłącznie ode mnie. 

Rozmyślam  na  piśmie  o  twej  prośbie.  Widzisz  juŜ  więc,  Ŝe  coś  ze  mnie  jednak 

wydobędziesz.  Powoli  jej  ulegam,  niemal  tak,  jak  stopniowo  poddają  się  nasze  ludzkie  ofiary. 

Być  moŜe  zresztą  odkrywam  (gdy  za  oknami  nie  ustaje  deszcz,  a  we  wnętrzu  kawiarni  słychać 

ciągły  szmer  rozmów),  Ŝe  nie  czeka  mnie  wcale  męka,  jakiej  się  spodziewałam  -  trud  sięgania 

pamięcią przez dwa tysiące lat - lecz przyjemność, jak samo picie krwi. 

Wyciągam ręce ku ofierze, z którą nie pójdzie mi łatwo: ku mojej przeszłości. MoŜliwe, 

Ŝ

e umknie i nie będę jej w stanie dogonić. Tak czy owak, staję przed ofiarą, z jaką jeszcze nigdy 

się  nie  zmierzyłam.  I  odzywa  się  instynkt  myśliwego,  podniecenie  tym,  co  świat  współczesny 

określa mianem śledztwa. 

Bo chyba jedynie tym moŜna wytłumaczyć fakt, Ŝe tak wyraźnie widzę tamte czasy? Nie 

background image

podałeś mi Ŝadnego magicznego napoju, który przyspieszyłby bieg myśli. Dla nas istnieje zresztą 

tylko jeden napój, i jest nim krew. 

W pewnym momencie, gdy szliśmy do kawiarni, stwierdziłeś: 

- Na pewno będziesz wszystko pamiętała. 

Ty, który jesteś pośród nas młodzieńcem, starcem zaś wśród  śmiertelników, który byłeś, 

jako  śmiertelnik,  tak  uczony.  Być  moŜe  nie  ma  w  tym  nic  dziwnego,  Ŝe  z  taką  śmiałością 

próbujesz zebrać nasze opowieści. 

Ale po co zastanawiam się nad twą ciekawością, zuchwałą w obliczu przesiąkniętej krwią 

prawdy? 

Jak  udało  ci  się  rozpalić  we  mnie  pragnienie  powrotu  dwa  tysiące  lat  wstecz,  niemal 

dokładnie  tyle  -  bym  opowiedziała  o  swych  śmiertelnych  dniach  na  ziemi  w  Rzymie,  gdy 

przyłączyłam się do Mariusza, który nie miał szans w pojedynku z fatum. 

Dlaczego  owe  dawno  zasypane  i  wyschnięte  źródła  wołają  teraz  z  taką  siłą?  Drzwi  się 

nagle rozwierają. Wpada przez nie światło. Wejdź. 

Siedzę wygodnie w kawiarni. 

Piszę,  lecz  od  czasu  do  czasu  odrywam  wzrok  od  kartki  i  omiatam  nim  ludzi  w  tej 

paryskiej  kawiarni.  Widzę  monotonne,  bezpłciowe  tkaniny  tej  epoki,  młodą  Amerykankę  w 

oliwkowym,  wojskowym  stroju,  z  całym  dobytkiem  w  plecaku;  widzę  starego  Francuza,  który 

przychodzi  tu  od  lat  tylko  po  to,  by  oglądać  obnaŜone  nogi  i  ręce  młodych,  karmić  się  ich 

gestami,  jak  gdyby  był  wampirem.  Czekać  na  egzotyczny  klejnot  chwili,  gdy  jakaś  kobieta 

wybuchnie śmiechem, odchyli się do tyłu, trzymając w ręku papierosa, syntetyczna bluzka ciasno 

opnie jej piersi i będzie widać sutki. 

Ach,  starzec.  Jest  siwy  i  ma  na  sobie  drogi  płaszcz.  Jest  zupełnie  niegroźny.  śyje 

wyłącznie zmysłem wzroku. Wieczorem wróci do skromnego, acz gustownego mieszkania, które 

utrzymuje  od  ostatniej  wielkiej  wojny  światowej,  i  będzie  oglądał  filmy  z  młodą  pięknością 

zwaną Brigitte Bardot. śyje w swych oczach. Nie tknął kobiety od dziesięciu lat. 

Ja  nie  dryfuję,  Davidzie.  Zarzucam  tu  kotwicę.  Bo  nie  chcę,  Ŝeby  moja  opowieść 

wylewała się niczym z upojnej wyroczni. 

Zwracam na tych śmiertelnych baczniejszą uwagę. Tacy są świeŜy, egzotyczni, a zarazem 

soczyści;  wyglądają  tak,  jak  musiały  wyglądać  tropikalne  ptaki  oglądane  oczami  śmiertelnego 

dziecka:  tryskają  trzepoczącym,  buntowniczym  Ŝyciem,  chciałam  łapać  je  razem  z  ich 

background image

witalnością, Ŝeby biły skrzydłami w mych rękach, chciałam pochwycić lot, mieć go na własność, 

wziąć choćby jego część. Ach, ta okropna chwila dzieciństwa, kiedy przypadkowo zdusi się Ŝycie 

jaskrawoczerwonego ptaka. 

Jednak śmiertelnicy w ciemniejszym odzieniu sprawiają bardziej złowrogie wraŜenie: jak 

zwykle handlarz kokainy - a kręcą się wszędzie, to najsmakowitsze dla nas kąski - który zaszyty 

w  najodleglejszym  kącie  czeka  na  klienta  w  długim,  skórzanym  płaszczu  skrojonym  przez 

włoskiego  projektanta.  Włosy  przycięte  krótko  na  bokach  i  bujne  na  środku  czaszki,  co  ma 

przydawać  mu  dystynkcji,  i  przydaje,  chociaŜ  nie  ma  takiej  potrzeby,  o  czym  łatwo  się 

przekonać, patrząc na twardy wyraz ust, którym natura nie szczędziła swych darów. Trzymając w 

ręku  zapalniczkę,  wykonuje  nią  szybkie,  niecierpliwe  ruchy,  znak  szczególny  narkomana:  kręci 

się, obraca, nie umie spokojnie usiedzieć. Nie wie, Ŝe juŜ nigdy w Ŝyciu nie zazna spokoju. Ma 

ochotę wyjść i zaŜyć kokainę, niecierpliwi się, ale musi czekać na klienta. Buty ma zbyt lśniące, 

a długie, szczupłe ręce nigdy się nie zestarzeją. 

Myślę,  Ŝe  umrze  dzisiaj. Zaczynam  nabierać  ochoty, Ŝeby  go zabić. Tylu  ludziom  podał 

truciznę.  Tropiąc  go,  biorąc  go  w  ramiona,  nie  musiałabym  nawet  spowijać  go  w  wizje. 

Wystarczyłoby  przekonać  go,  Ŝe  śmierć  przybrała  postać  kobiety  zbyt  bladej,  by  mogła  być  z 

krwi i kości, zbyt wygładzonej przez mijające stulecia, by była czym innym niŜ oŜywiony posąg, 

ale moŜe ci, na których czeka, uknuli spisek na jego Ŝycie? Po co miałabym interweniować? 

Jak  wyglądam  w  oczach  tych  ludzi?  Kobieta  o  falach  długich,  czystych,  brązowych 

włosów, które spowijają ją niczym kwef zakonnicę, o twarzy tak białej, Ŝe wygląda na stworzoną 

przez  kosmetyka,  i  niezwykle  błyszczących  oczach,  lśniących  nawet  zza  okularów  w  złotych 

oprawkach. 

Tak, winniśmy być wdzięczni za tak liczne modele okularów w dzisiejszych czasach - bo 

gdyby  przyszło  je  zdjąć,  musiałabym  chyba  siedzieć  z  pochyloną  głową,  Ŝeby  nie  wystraszyć 

ludzi  samą  grą  refleksów  Ŝółci,  brązów  i  złota  w  oczach,  które  z  biegiem  czasu  coraz  bardziej 

upodabniają  się  do  szlachetnych  kamieni,  tak  Ŝe  wyglądam  jak  niewidoma,  która  w  miejscu 

ź

renic ma topazy, starannie ukształtowane gałki oczne z topazów, szafirów, nawet akwamaryny. 

Widzisz,  zapisałam  juŜ  tyle  stron,  a  wszystko  sprowadza  się  do  wyraŜenia  zgody:  Tak, 

opowiem, jak to się zaczęło. 

Tak,  opowiem  ci  o  swoim  śmiertelnym  Ŝyciu  w  staroŜytnym  Rzymie,  jak  pokochałam 

Mariusza, jak się związaliśmy, a potem musieliśmy rozstać. 

background image

Jaka zaszła we mnie przemiana, pojawiła się nieznana dotąd stanowczość. 

Jaką moc czuję, trzymając to pióro, jak bardzo pragnę rzucić na nas jasne, ostre światło, 

by dopiero potem zacząć spełniać twą prośbę. 

Oto  ParyŜ,  czasy  pokoju.  Pada  deszcz.  WzdłuŜ  bulwaru  ciągną  się  wysokie, 

majestatyczne,  szare  budowle  o  podwójnych  oknach  i  balkonach  z  Ŝelaznymi  balustradami. 

Ulicami  pędzą  hałaśliwe,  malutkie,  niebezpieczne auta.  W  kawiarniach  takich  jak ta  tutaj pełno 

turystów  z  całego  świata.  Fasady  staroŜytnych  kościołów  stoją  zasłonięte  kamienicami,  pałace 

zmieniono  w  muzea,  po  których  błąkam  się  całymi  godzinami,  nie  mogąc  oderwać  wzroku  od 

przedmiotów  z  Egiptu  i  Sumeru,  starszych  nawet  ode  mnie.  Wszędzie  panuje  architektura 

rzymska, wierne repliki świątyń słuŜą tu jako banki. Język angielski zalewają słowa zaczerpnięte 

z  mojej  łaciny.  Owidiusz,  mój  ukochany  Owidiusz,  który  przepowiadał,  Ŝe  jego  wiersze 

przetrwają rzymskie imperium, miał rację. 

Starczy  wejść  do  pierwszej  lepszej  księgarni,  by  znaleźć  go  w  schludnych,  niewielkich 

tomikach, które mają przyciągać uczącą się młodzieŜ. 

Rzymskie  wpływy  rozprzestrzeniają  się  same,  wyrastają  potęŜnymi  dębami  we 

współczesnych lasach komputerów, cyfrowych dysków, mikrowirusów i łączy satelitarnych. 

Łatwo tu - jak zawsze - o moŜliwe do przyjęcia zło, o rozpacz wartą czułego spełnienia. 

W  moim  przypadku  zawsze  trzeba  czuć  odrobinę  litości,  miłość  dla  ofiary:  muszę 

wmówić  sobie,  Ŝe  śmierć,  którą  niosę,  nie  szpeci  wielkiego  całunu  przeznaczenia,  utkanego  z 

drzew,  ziemi i  gwiazd,  i  ludzkich zdarzeń,  który  bez chwili  przerwy unosi się nad nami,  gotów 

spowić całe stworzenie, cały znany nam świat. 

Gdy  znalazłeś  mnie  wczoraj  w  nocy,  jak  mnie  oceniłeś?  Szłam  samotna  mostem  nad 

Sekwaną, w ostatnim, niebezpiecznym mroku przed świtem. 

Ujrzałeś  mnie,  zanim  zdałam  sobie  sprawę  z  twej  obecności.  NałoŜyłam  kaptur  i 

pozwoliłam,  by  w  mętnym  blasku  latarni  oczy  nacieszyły  się  swym  momentem  chwały.  Ofiara 

stała  na  balustradzie,  jeszcze  dziecko,  ale  zbite  i  okradzione  przez  setkę  męŜczyzn.  Chciała 

umrzeć w  wodzie.  Nie  wiem,  czy  głębokość Sekwany  w  tamtym  miejscu pozwala  umrzeć. Tak 

blisko  Wyspy  Świętego  Ludwika.  I  katedry  Notre  Dame.  Być  moŜe  pozwala,  jeśli  człowiek 

potrafi w takiej chwili nie walczyć o Ŝycie. 

Ale  czułam,  Ŝe  dusza  tej  ofiary  jest  jak  popiół,  jak  gdyby  duch  został  spalony, 

pozostawiając  samo  ciało,  znuŜoną,  schorowaną  powłokę.  Objęłam  ją,  a  gdy  zobaczyłam  w  jej 

background image

małych,  czarnych  oczach  lęk,  gdy  dostrzegałam  w  nich  pytanie,  spowiłam  ją  wizjami.  Smoła, 

która okrywała mi skórę, nie zamaskowała podobieństwa do Matki Boskiej, i kobieta utonęła w 

poboŜnych  modłach,  a  gdy  mi  uległa,  ujrzała  moje  zasłony  w  barwach,  które  pamiętała  z 

kościołów  dzieciństwa.  Ja  -  wiedząc,  Ŝe  muszę  się  napić,  a  jednocześnie  pragnąc  jej,  pragnąc 

bólu,  jakim  mogłaby  emanować  u  kresu,  spragniona smakowitej,  czerwonej krwi, która  napełni 

mi usta i pozwoli na chwilę poczuć się człowiekiem mimo całej potworności mego bytowania - ja 

uległam jej wizjom, zgięłam jej kark, przebiegłam palcami po bolącej, delikatnej skórze, i wtedy, 

gdy zatopiłam w niej zęby, gdy zaczerpnęłam z niej napoju, wtedy zdałam sobie sprawę z twojej 

obecności. Obserwowałeś. 

Wiedziałam,  czułam  to,  i  moją  uwagę  odwrócił  nasz  obraz  w  twych  oczach,  gdy  mimo 

wszystko  zalewał  mnie  strumień  rozkoszy,  dając  poczucie Ŝycia  i jakiejś łączności  z koniczyną 

albo drzewami, których korzenie były dłuŜsze niŜ konary wyciągnięte w stronę firmamentu. 

W  pierwszej  chwili  odczułam  do  ciebie  niechęć.  Widziałeś  mą  ucztę.  Widziałeś,  jak 

uległam. Nie miałeś pojęcia o moim wielomiesięcznym głodzie, ascezie, wędrówce. Zobaczyłeś 

tylko nagłe objawienie się nieczystej Ŝądzy wyssania z niej całej duszy, tak by serce podeszło jej 

do gardła, Ŝądzy wyciągnięcia z jej Ŝył kaŜdej cząstki tego, co chce jeszcze przetrwać. 

Rzeczywiście  chciała  przeŜyć.  Otulona  świętymi,  niespodziewanie  śniąca  o  piersiach, 

które  ją  karmiły,  opierała  mi  się  swym  młodym  ciałem,  walczyła,  taka  miękka,  z  moją  twardą, 

posągową postacią, której bezmleczne, marmurowe sutki nie dawały pociechy. Niech spotka się z 

matką, zmarłą i wyczekującą. MoŜe ujrzę w jej oczach światło, przez które mknęła na spotkanie 

pewnego zbawienia. 

Potem  o  tobie  zapomniałam.  Nikt  nie  będzie  mnie  okradał.  Zwolniłam  tempo  picia, 

pozwoliłam  jej  westchnąć,  napełnić  płuca  chłodnym  nadrzecznym  powietrzem,  gdy  matka  była 

coraz  bliŜej,  a  śmierć  zdawała  się  bezpieczna  niczym  łono.  Zabrałam  wszystko,  do  ostatniej 

kropli. 

Zwisła  bez  Ŝycia,  jak  ktoś,  kogo  ocaliłam,  jakaś  osłabła,  chorowita,  pijana  dziewczyna. 

Wniknęłam w jej ciało, palce, mimo Ŝe takie delikatne, przebijały się z łatwością do serca, które 

wyciągnęłam  i  zaczęłam  ssać;  pochyliłam  się  i  ssałam  je  jak  owoc,  aŜ  w  Ŝadnej  komorze  i  w 

Ŝ

adnym włóknie nie pozostała ani kropla krwi, po czym wolno - moŜliwe, Ŝe juŜ na twój uŜytek - 

uniosłam ją i upuściłam do rzeki, której tak mocno pragnęła. 

Teraz  płuca  dziewczyny  miały  napełnić  się  wodą.  Nie  będzie  szamotania  się  ani 

background image

ostatniego,  rozpaczliwego  machania  rękami.  Raz  jeszcze  przystawiłam  serce  do  ust,  aŜ  straciło 

nawet kolor krwi, wreszcie cisnęłam je - zmiaŜdŜone grono - w ślad za nią, biednym dzieckiem, 

dzieckiem setki męŜczyzn. 

Wtedy  odwróciłam  się  do  ciebie,  dając  do  zrozumienia,  Ŝe  wiem  o  twojej  obecności  na 

bulwarze.  Chyba  próbowałam  cię  nawet  wystraszyć.  W  przypływie  szału  uświadomiłam  ci  twą 

słabość,  dałam  do  zrozumienia,  Ŝe  cała  krew,  jaką  otrzymałeś  od  Lestata,  nie  da  ci  sił,  by  mi 

sprostać, gdybym postanowiła rozerwać cię na strzępy, przeniknąć śmiertelnym Ŝarem i spalić na 

stosie lub tylko ukarać przenikającą do głębi raną - za samo to, Ŝe mnie podglądałeś. 

Mówiąc  szczerze,  jeszcze  nigdy  nie  zrobiłam  czegoś  takiego  komuś  młodszemu.  śal  mi 

was,  gdy  patrzycie  na  nas,  starców,  i  przebiega  was  dreszcz  grozy.  Powinnam  -  znając  samą 

siebie - rozpłynąć się w mrokach nocy tak, Ŝebyś nie mógł mnie znaleźć. 

Ujęło  mnie  coś  w  twoim  zachowaniu,  sposobie,  w  jaki  podszedłeś  do  mnie,  młodym, 

opalonym, anglo - hinduskim ciele obdarzonym gracją młodości śmiertelnika. Jakbyś pytał mnie 

samą pełną pokory postawą: 

- Czy moglibyśmy porozmawiać, Pandoro? 

Duchem  zawędrowałam  gdzieś  daleko.  Być  moŜe  o  tym  wiedziałeś.  Nie  pamiętam,  czy 

pozbyłam się  myśli  o  tobie, wiem  równieŜ,  Ŝe  twoje zdolności  telepatyczne nie  są rewelacyjne. 

Myśli odbiegły daleko, nie wiem, czy z mojej własnej woli, czy za twoją sprawą. Zastanawiałam 

się nad wszystkim, co mogłabym ci powiedzieć, nad opowieściami tak odmiennymi od historii o 

Lestacie  i  o  Mariuszu,  przekazanymi  nam  przez  Lestata,  chciałam  cię  teŜ  przestrzec  przed 

staroŜytnymi  wampirami  Dalekiego  Wschodu,  które  zabiłyby  cię  za  to,  Ŝe  znalazłeś  się  na  ich 

terytorium. 

Chciałam,  Ŝebyś  raz  na  zawsze  pojął  to,  z  czym  wszyscy  musimy  się  godzić:  źródło 

naszego  wampirycznego  głodu  tak  naprawdę  biło  w  dwóch  istotach  -  Mekare  i  Maharet  -  tak 

staroŜytnych, Ŝe ich widok jest dziś czymś okropnym, poza pięknem i brzydotą. A jeŜeli same się 

unicestwią, wszyscy zginiemy wraz z nimi. 

Chciałam  opowiedzieć  ci  teŜ  o  innych,  którzy  nie  znali  naszego  plemienia  ani  jego 

dziejów,  którzy  przeŜyli  straszliwy  ogień,  jaki  sprowadziła  na  swe  dzieci  nasza  Matka  Akasha. 

Chciałam  ci  powiedzieć,  Ŝe  po  Ziemi  chodzą  stworzenia  do  nas  podobne,  lecz  nie  będące  ani 

nami, ani ludźmi. I znienacka zachciało mi się wziąć cię pod swoje skrzydła. 

Chyba jednak działo się to za twoją sprawą. Stałeś przede mną jak angielski dŜentelmen, 

background image

emanujący dobrym wychowaniem w stopniu większym niŜ inni znani mi męŜczyźni. Zdumiewał 

mnie  twój  wykwintny  ubiór,  to,  Ŝe  pozwoliłeś  sobie  na  czarny  płaszcz  z  wełny  czesankowej,  a 

nawet na luksus czerwonego, jedwabnego szalika - zupełnie inaczej niŜ zaraz po stworzeniu. 

Zrozum, nie byłam przytomna w noc, gdy Lestat przemienił cię w wampira. 

Cały  nadprzyrodzony  świat  na  wiele  tygodni  przedtem  drŜał  jednak  od  wieści,  Ŝe 

ś

miertelnik  przemieścił  się  w  ciało  innego  śmiertelnika:  my  wiemy  o  takich  sprawach,  jakby 

mówiły  nam  o  nich  gwiazdy.  Jeden  nadprzyrodzony  umysł  wychwytuje  te  falowania, 

rozchodzące  się  od  nagłego  cięcia  w  tkaninie  normalności,  drugi  umysł  odbiera  obraz  i  dalej 

wszystko toczy się jak lawina. 

David 

Talbot, 

którego 

nazwisko 

kojarzyliśmy 

szanowanym 

zakonem 

psychodetektywów,  zdołał  przenieść  całą  swą  duszę  i  ciało  eteryczne  w  innego  człowieka, 

którego ciało zostało z kolei owładnięte przez złodzieja ciał wypędzonego stamtąd przez ciebie. I 

gdy  zamieszkałeś  w  młodym  osobniku,  ty,  ze  wszystkimi  skrupułami  i  wyznawanymi 

wartościami,  z  gromadzoną  przez  siedemdziesiąt  cztery  lata  wiedzą,  zakorzeniłeś  się  w 

młodzieńczych komórkach. 

Tak  powstał  David  Odrodzony,  David  o  lśniącej  urodzie  Indii  i  pierwotnej, 

wypielęgnowanej  sile  brytyjskiego  pochodzenia,  David,  którego  Lestat  zmienił  w  wampira,  z 

ciałem  i  duszą,  łącząc  cud  z  Ciemną  Sztuką,  raz  jeszcze  dopuszczając  się  grzechu,  na  wieść  o 

którym osłupieli zarówno jego rówieśnicy, jak i starsi. 

I spotkało cię to z ręki najlepszego przyjaciela! 

Witamy  w  ciemnościach,  Davidzie.  Witamy  w  krainie  szekspirowskiego  „niestałego 

księŜyca”. 

Dzielnie szedłeś ku mnie po moście. 

- Wybacz, Pandoro - powiedziałeś cicho. 

Uderzająca  była  twa  nienaganna  wymowa  brytyjskiej  arystokracji  i  ten  dezorientujący, 

angielski rytm, tak uwodzicielski, jakbyś mówił: „my wszyscy zbawimy świat”. 

Zachowywałeś  uprzejmy  dystans,  jak  gdybym  była  dziewiętnastowieczną  dziewicą,  a  ty 

nie chciałbyś niepokoić mnie i mej wraŜliwej duszy. Uśmiechnęłam się. 

Wtedy  pozwoliłam  sobie  na  chwilę  przyjemności.  Zlustrowałam  cię  uwaŜnie,  pisklę 

jeszcze, które Lestat - wbrew nakazowi Mariusza - odwaŜył się stworzyć. Ujrzałam, z czego się 

składasz: ogromna dusza ludzka, nieulękła, choć zakochana po trosze w rozpaczy, i ciało, które 

background image

Lestat  niemal  z  naraŜeniem  Ŝycia  wyposaŜył  w  potęgę.  Ryzykował,  oddając  ci  w  trakcie 

przemiany  tak  wiele  krwi.  Próbował  dać  ci  odwagę,  inteligencję,  przebiegłość;  próbował 

przetransportować we krwi cały swój arsenał. 

Spisał się dobrze. Twa siła płynęła z wielu źródeł i natychmiast rzucała się w oczy. Krew 

Lestata zawierała domieszkę krwi naszej Matki Królowej Akashy. Krwi dodał mu takŜe Mariusz, 

mój staroŜytny kochanek. CzegóŜ nie mówią o Lestacie - nawet Ŝe pił krew Jezusa Chrystusa. 

Zaczęłam od tej sprawy, gnana ciekawością, poniewaŜ obserwacja świata w poszukiwaniu 

wiedzy często prowadzi do odkrycia tragedii, których strasznie nie lubię. 

- Powiedz  mi  całą  prawdę  -  zaczęłam  -  o  tej  opowieści,  o  szatanie  Memnochu.  Lestat 

utrzymywał,  Ŝe był w niebie i piekle. Wrócił z chustą świętej Weroniki. Z obliczem Chrystusa! 

Tysiące  nawróciły  się  na  chrześcijaństwo,  uleczyły  z  alienacji,  pozbyły  rozgoryczenia.  Inne 

Dzieci  Ciemności  wyciągały  ramiona  ku  zabójczemu  światłu  jutrzenki,  jak  gdyby  słońce 

naprawdę było boskim ogniem. 

- Tak,  wszystko  przebiegało  tak,  jak  opisałem  -  odparłeś,  pochylając  głowę  w  geście 

uprzejmej,  choć  umiarkowanej  skromności.  -  Wiesz  równieŜ,  Ŝe  kilku  z  nas…  zginęło  w  swej 

zapalczywości, a dziennikarze i naukowcy zebrali nasze prochy w celach badawczych. 

Zdumiewał  mnie  twój  spokój.  Dwudziestowieczna  wraŜliwość.  Umysł  zalany 

nieogarnioną 

obfitością 

informacji, 

wymowny, 

wiecznie 

poszukujący 

syntezy, 

prawdopodobieństw,  a  wszystko  na  tle  potwornych  doświadczeń,  wojen  i  masakr,  być  moŜe 

najokropniejszych w historii świata. 

- To  wszystko  się  wydarzyło  -  ciągnąłeś.  -  Rzeczywiście  poznałem  staroŜytne  Mekare  i 

Maharet,  i  niepotrzebnie  obawiasz  się,  Ŝe  nie  wiem,  jak  wiotki  jest  korzeń.  Bardzo  miło  z  twej 

strony, Ŝe zamierzałaś mnie chronić. 

Pozostawałam pod jego dyskretnym urokiem. 

- Jakie jest twoje zdanie na temat Świętej Zasłony? - spytałam. 

- Matka  Boska  Fatimska  -  odparłeś  cicho.  -  Całun  turyński,  kaleka  wychodzący  z 

cudotwórczych wód w Lourdes! Łatwa wiara w te sprawy z pewnością przynosi pociechę. 

- A ty nie uwierzyłeś? Potrząsnąłeś głową. 

- Lestat w gruncie rzeczy równieŜ nie. To ta śmiertelniczka, Dora, wykradła mu chustę i 

ogłosiła  jej  istnienie  światu.  Muszę  jednak  przyznać,  Ŝe  była  to  rzecz  wykonana  z  niezmierną 

starannością, być moŜe najbardziej na świecie warta miana relikwii. 

background image

W twym głosie niespodziewanie pojawiła się nuta przygnębienia. 

- Jest dziełem jakiejś potęŜnej woli. 

- A  wampir  Armand,  delikatny,  chłopięcy  Armand,  czy  on  uwierzył?  Armand  popatrzył 

na nią i dostrzegł oblicze Chrystusa? - zaryzykowałam, oczekując potwierdzenia. 

- Przynajmniej  na  tyle,  Ŝe  gotów  był  umrzeć  -  odparłeś  uroczystym  tonem.  -  Gotów 

rozewrzeć ramiona na powitanie wschodzącego słońca. 

Odwróciłeś głowę i zamknąłeś oczy. Była to prosta, pozbawiona ozdobników prośba, by 

nie zmuszać cię do mówienia o Armandzie strawionym porannym ogniem. 

Wydałam  z  siebie  westchnienie  -  zdziwiona,  nawet  zafascynowana  jasnością  i 

sceptycyzmem twej postawy, przy jednoczesnym szczerym i bolesnym przywiązaniu do innych. 

Rzekłeś drŜącym głosem: 

- Armand. - Ciągle stałeś odwrócony. - Co za rekwiem. I czy zdąŜył się dowiedzieć, czy 

Memnoch  istnieje,  a  Bóg  Wcielony,  który  kusił  Lestata,  naprawdę  jest  Synem  Boga 

Wszechmogącego? Kto to moŜe wiedzieć? 

Ujęła  mnie  twa  szczerość,  powaga,  pasja.  Nie  byłeś  zblazowany  ani  cyniczny.  Uderzała 

wyrazistość twych uczuć wobec tamtych zdarzeń, istot i pytań, które zadałeś. 

- Wiesz, Ŝe trzymają chustę w zamknięciu - podjąłeś. - W Watykanie. Przez dwa tygodnie 

na  Piątej  Alei  trwało  szaleństwo,  ludzie  przychodzili  do  katedry  św.  Patryka  popatrzeć  w  oczy 

Boga,  spoglądali  i  zanosili  owo  spojrzenie  do  swych  domostw.  Wątpię,  Ŝeby  istniał  na  Ziemi 

naród, który byłby w stanie popatrzeć na to choćby przez chwilę. 

- A Lestat. Gdzie on teraz jest? 

- Obezwładniony,  milczący  -  odrzekłeś.  -  LeŜy  na  posadzce  pewnej  kaplicy  w  Nowym 

Orleanie. Nie porusza się. Nic nie mówi. Przybyła doń matka. Znałaś ją - Gabrielle - zmienił ją w 

wampira. 

- Tak. Pamiętam. 

- Nawet  ona  nie  potrafi  wydobyć  z  niego  ani  słowa.  Tak  czy  owak,  nie  zna  prawdy  na 

temat  tego,  co  zobaczył  podczas  podróŜy  do nieba i  piekła.  Próbował wyznać wszystko  Dorze! 

Kilka nocy po tym, jak spisałem całą jego opowieść, zapadł w taki stan. Ma nieruchomy wzrok i 

wiotkie ciało. W tym opuszczonym klasztorze i przyległej kaplicy stworzyli z niego i z Gabrielle 

osobliwą Pietę. Jego umysł jest zamknięty albo, co gorsza, pusty. 

Twój sposób opowiadania niezmiernie przypadł mi do gustu. Zupełnie mnie rozbroił. 

background image

- Pozostawiłem Lestata, poniewaŜ nie byłem mu w stanie pomóc ani go dosięgnąć. Muszę 

się teŜ dowiedzieć, czy istnieją starcy, którzy chcą mnie unicestwić; muszę odbyć pielgrzymki i 

wędrówki, poznać zagroŜenia świata, do którego mnie dopuszczono. 

- Jesteś bardzo otwarty. Nie ma w tobie ani krzty przebiegłości. 

- Wręcz  przeciwnie.  Skrywam  przed  tobą  swoje  największe  atuty.  -  Na  twoich  ustach 

powoli zagościł uprzejmy uśmiech. - Twa uroda wprowadza mnie w stan pomieszania. Czy jesteś 

do tego przyzwyczajona? 

- Jak najbardziej. Nawet znuŜona. Otrząśnij się. Muszę cię tylko przestrzec, Ŝe Ŝyją starcy, 

staroŜytni starcy, których natury nikt nie zna i nie potrafi wytłumaczyć.  Doszły mnie wieści, Ŝe 

poznałeś  Maharet  i  Mekare.  One  są  teraz  najstarszym  źródłem,  z  którego  wszyscy  bierzemy 

początek.  Najwyraźniej  nas  porzuciły,  wycofały  się  ze  świata  i  skryły  w  jakimś  tajemniczym 

miejscu, nie mając ochoty na sprawowanie władzy. 

- Masz  najzupełniejszą  rację  -  odparłeś.  -  Moja  audiencja  u  nich  była  piękna,  lecz 

wyjątkowo krótka. Nie chcą nikim rządzić, Maharet zaś - dopóki istnieje świat i jej fizyczne na 

nim  potomstwo,  tysiące  ludzkich  potomków,  których  zrodziła  w  epoce  tak  staroŜytnej,  Ŝe  nie 

istnieją miary czasu na jej oznaczenie - Maharet nie zniszczy siebie i siostry, bo oznaczałoby to 

destrukcję nas wszystkich. 

- Tak - potwierdziłam - ona tak uwaŜa, wierzy w wielką rodzinę pokoleń, których rozrost 

ś

ledziła  przez  całe  tysiąclecia.  Widziałam  ją,  gdy  się  wszyscy  zebraliśmy.  Nie  dostrzega  w  nas 

zła  -  we  mnie,  tobie,  w  Lestacie  -  tylko  siły  natury,  na  podobieństwo  wulkanów  czy  poŜarów, 

które pustoszą lasy, albo piorunów, które powalają człowieka. 

- Właśnie - odpowiedziałeś. - Nie istnieje Ŝadna Królowa Przeklętych. Obawiam się tylko 

jeszcze  jednego  nieśmiertelnego,  twojego  ukochanego,  Mariusza.  Bo  to  on  przed  swym 

odejściem ustanowił zasadę, Ŝe nie wolno juŜ tworzyć Ŝadnych nowych istot pijących krew. Jego 

oczom  jawię  się  jako  stworzenie  pospolitego pochodzenia.  To  znaczy  tak  by  to ujął,  gdyby  był 

Anglikiem. 

- Nie sądzę, Ŝeby chciał zrobić ci krzywdę. - Potrząsnęłam głową. - CzyŜ nie przybył do 

Lestata, Ŝeby na własne oczy ujrzeć chustę? 

Na obydwa pytania odpowiedziałeś przecząco. 

- Posłuchaj mej rady: gdy wyczujesz jego obecność, zacznij do niego przemawiać. Mów 

do niego tak jak do mnie. Rozpocznij rozmowę, której nie odwaŜy się zakończyć. 

background image

- Bardzo zręcznie powiedziane - uśmiechnąłeś się. 

- Nie sądzę jednak, Ŝebyś miał powody się go obawiać. Gdyby chciał pozbyć się ciebie z 

powierzchni  Ziemi,  juŜ  by  cię  tu  nie  było.  Trzeba  się  raczej  bać  tego  samego  co  ludzie  - 

osobników  własnego  gatunku,  o  zróŜnicowanej  mocy  i  przekonaniach,  co  do  których  nigdy  nie 

moŜna mieć całkowitej pewności, kim są ani co robią. Taką mogę ci dać radę. 

- W swej dobroci poświęcasz mi tyle czasu. Zbierało mi się na płacz. 

- Nic  podobnego.  Nie  masz  pojęcia  o  ciszy  i  samotności,  w  jakiej  wędruję,  i  módl  się, 

Ŝ

ebyś ich nigdy nie poznał. Dałeś mi ciepło bez śmierci, pokarm bez krwi. Cieszę się z naszego 

spotkania. 

Spojrzałeś w niebo. Nawyk młodzieŜy. 

- Wiem, musimy się juŜ rozstać. - Błyskawicznie odwróciłeś się w moją stronę. 

- Spotkajmy się jutro w nocy - powiedziałeś błagalnym tonem. - Nie kończmy tak naszej 

rozmowy! Przyjdę do kawiarni, w której spędzasz kaŜdy wieczór na rozmyślaniach. Znajdę cię. 

Porozmawiamy. 

- Czyli mnie tam widziałeś. 

- Ach,  i  to  często  -  odparłeś.  -  Tak.  -  Znowu  odwróciłeś  wzrok.  Chciałeś  skryć  swoje 

uczucia. Po chwili twe ciemne oczy skierowały się w moją stronę. 

- Pandoro, do nas naleŜy świat, prawda? - wyszeptałeś. 

- Nie wiem, Davidzie, ale będę na ciebie jutro czekać. Czemu nie zjawiłeś się w kawiarni, 

gdzie jest ciepło i jasno? 

- Zdawało  mi  się,  Ŝe  wyszedłbym  na  jeszcze  bardziej  natarczywego  intruza,  gdybym 

zaczepił cię w świątyni zadumy zatłoczonej kawiarni. Ludzie chodzą tam chyba w poszukiwaniu 

samotności?  Myślałem,  Ŝe  tak  bardziej  wypada,  a  nie  zamierzałem  cię  podglądać.  Jak  wielu 

młodych,  muszę  Ŝywić  się  co  noc.  Tylko  przypadkiem  natknęliśmy  się  na  siebie  w  takim 

momencie. 

- Jesteś uroczy, Davidzie - oznajmiłam. - JuŜ bardzo dawno nikt mnie nie oczarował. Do 

zobaczenia jutro, w kawiarni. 

I  wtedy  porwał  mnie  nikczemny  impuls.  Podeszłam  do  ciebie,  objęłam  cię,  wiedząc,  Ŝe 

twarda  i  zimna  powłoka  mego  staroŜytnego  ciała  przejmie  cię  najgłębszą  grozą,  ciebie,  niemal 

noworodka, którego tak łatwo wziąć za śmiertelnika. 

Ale nie odsunąłeś się. I odwzajemniłeś pocałunek w policzek. 

background image

Zastanawiam  się,  siedząc  tutaj w kawiarni i pisząc…  starając się przekazać  słowem być 

moŜe  więcej,  niŜ  sam  byś  chciał…  co  bym  zrobiła,  gdybyś  mnie  nie  pocałował,  gdybyś 

wzdrygnął się ze strachu, który ogarnia w takich chwilach wszystkich młodych. 

Davidzie, jesteś naprawdę zagadkowy. 

Jak widzisz, spisuję nie swoją przeszłość, lecz wszystko, co zaszło między nami w ciągu 

dwóch ostatnich nocy. 

Zgódź  się,  Davidzie.  Pozwól  mi  pisać  o  nas,  a  moŜe  wtedy  zdołam  odzyskać  utracone 

Ŝ

ycie. 

Gdy wszedłeś dziś wieczorem do kawiarni, nie zwróciłam szczególnej uwagi na notatniki. 

Niosłeś dwa. Grube. 

Skóra ich oprawy pachniała ładnie i staro, i dopiero wtedy, gdy połoŜyłeś je na stoliku, w 

twym  zdyscyplinowanym  i  pełnym  umiaru  umyśle  zauwaŜyłam  przebłysk  informacji,  Ŝe 

notatniki mają coś wspólnego ze mną. 

Wybrałam  stolik  w  środku  tłocznej  sali,  jak  gdybym  chciała  znaleźć  się  w  wirze 

zapachów i krzątaniny śmiertelnych. Wydawałeś się zadowolony, pozbawiony lęku, swobodny. 

WłoŜyłeś  kolejny  imponujący  garnitur  nowoczesnego  kroju,  na  to  pelerynę  z  wełny, 

bardzo  gustowną,  acz  staroświecką.  Widok  twej  złotej  skóry  i  promiennych  oczu  przyciągał 

wzrok wszystkich kobiet i części męŜczyzn. 

Uśmiechnąłeś się. Musiałam sprawiać wraŜenie ślimaka schowanego w skorupie opończy 

i  kaptura.  Złote  okulary  zasłaniały  większą  część  mej  twarzy,  na  wargach  miałam  ślady  taniej 

szminki,  bladopurpurowego  róŜu,  który  kojarzył  mi  się  z  siniakami.  W  sklepowym  lustrze 

wyglądało  to  bardzo  ponętnie,  w  ogóle  bardzo  się  ucieszyłam,  Ŝe  nie  muszę  kryć  ust,  które  są 

niemal pozbawione koloru. Pod szminką mogłam się nimi uśmiechać. 

NałoŜyłam te swoje rękawiczki z czarnej koronki, z obciętymi koniuszkami palców, przez 

które wystawały paznokcie poczernione sadzą, Ŝeby nie skrzyły się niczym kryształ. Podałam ci 

rękę i ty ją ucałowałeś. 

Biła  od  ciebie  ta  sama  mieszanka  zuchwałości  i  dobrych  manier.  Po  chwili  pojawił  się 

niezmiernie  ciepły  uśmiech,  w  którym  wyraŜała  się  chyba  twa  dawna  fizjologia,  poniewaŜ 

emanowała  od  ciebie  mądrość  nie  przystająca  do  osoby  w  tak  młodym  wieku  i  o  tak  silnej 

budowie ciała. Zdumiał mnie idealny obraz siebie samego, jaki stworzyłeś. 

- Nawet się nie domyślasz, jaką radość sprawia mi - zacząłeś - Ŝe cię tu oglądam, Ŝe mogę 

background image

usiąść z tobą przy jednym stoliku. 

- Sprawiłeś,  Ŝe  poczułam  na  to  chęć.  -  Uniosłam  ręce,  spostrzegłam,  Ŝe  olśniewa  cię 

krystaliczność mych paznokci, widoczna nawet spod sadzy. 

Wyciągnęłam ku tobie rękę, oczekując, Ŝe się odsuniesz, lecz ty powierzyłeś swą ciepłą, 

ciemnoskórą dłoń zimnemu marmurowi moich palców. 

- Odkrywasz we mnie Ŝywą istotę? - zapytałam. 

- Bez wątpienia, doskonałą istotę promieniującą Ŝyciem. 

Zamówiliśmy kawę, bo tego spodziewają się po nas śmiertelnicy. Czerpaliśmy z samego 

ciepła  i  aromatu  rozkosz,  jakiej  oni  nie  potrafiliby  sobie  wyobrazić.  Przyniesiono  mi  czerwony 

deser. Naturalnie cały czas tu jest. Wybrałam go tylko dlatego, Ŝe był czerwony - polanę syropem 

truskawki - i wydzielał mocną, słodką woń, która zwabiłaby pszczoły. 

Uśmiechałam się na twoje komplementy. Podobały mi się. 

Naigrawałam się z nich. Opuściłam kaptur, z którego wysypały się ciemnobrązowe włosy, 

lśniące drŜącym blaskiem. 

Naturalnie  nie  jest  to  Ŝaden  sygnał  wysyłany  śmiertelnym,  jak  choćby  blond  pukle 

Mariusza  albo  Lestata,  ale  uwielbiam  swoje  włosy,  lubię,  gdy  opadają  mi  zasłoną  na  ramiona. 

Spodobało mi się teŜ to, co ujrzałam w twych oczach. 

- Gdzieś w głębi mojej duszy tkwi kobieta - oświadczyłam. 

Gdy  piszę  o  tym  w  notatniku,  zwyczajna  chwila  obrasta  architektoniczną  strukturą, 

nabiera cech potwornego wyznania. 

Davidzie, im dłuŜej piszę, tym bardziej pociąga mnie pomysł narracji, tym mocniej wierzę 

w powagę niejakiej spójności, moŜliwej na papierze, lecz nie w  Ŝyciu, ale nie zapominajmy, Ŝe 

początkowo w ogóle nie miałam zamiaru brać do ręki tego twojego pióra. Rozmawialiśmy: 

- Pandoro, ten, kto nie wie, Ŝe jesteś kobietą, jest głupcem - mówiłeś. 

- Mariusz  dopiero  by  się  gniewał,  Ŝe  takie  słowa  sprawiają  mi  przyjemność.  Nie,  nie, 

raczej uznałby to za silny  argument przemawiający na korzyść jego stanowiska. Porzuciłam go, 

odeszłam bez słowa po naszym ostatnim spotkaniu - jeszcze zanim Lestat wstąpił w ludzkie ciało 

i  ruszył  na  swoją  małą  eskapadę,  podczas  której  napotkał  szatana  Memnocha  -  porzuciłam 

Mariusza,  a  teraz  chciałabym  się  z  nim skontaktować! Chciałabym  porozmawiać z  nim  tak, jak 

rozmawiam z tobą. 

Wyglądałeś na przejętego moim stanem, i nie bez racji. Gdzieś w głębi duszy wiedziałeś 

background image

pewnie, Ŝe nie okazywałam takiego zapału od wielu ponurych lat. 

- Zechciałabyś o sobie napisać, Pandoro? - spytałeś znienacka. 

Byłam zupełnie zbita z tropu. 

- Napisać  w  tych  notatnikach -  naciskałeś.  - Napisać  o  czasach, kiedy  Ŝyłaś, kiedy byłaś 

związana z Mariuszem, o samym Mariuszu, ale najbardziej zaleŜy mi na opowieści o tobie. 

Osłupiałam. 

- Po co ci coś takiego? Bez odpowiedzi. 

- Davidzie, nie powróciłeś chyba do tego zakonu istot ludzkich, Talamasca. Oni wiedzą za 

duŜo… 

Uniosłeś rękę. 

- Nie  wróciłem  i  nigdy  nie  wrócę;  i  jeŜeli  miałem  co  do  tego  jakiekolwiek  wątpliwości, 

zostały one rozproszone w archiwach Maharet. 

- Dopuściła cię do swych archiwów, ksiąg, które zgromadziła w ciągu dziejów? 

- Tak, widok był imponujący - magazyn pełen tabliczek, zwojów, pergaminów - ksiąŜki i 

poematy kultur, o których świat chyba nie ma pojęcia. Księgi zagubione przez czas. Oczywiście 

zabroniła mi mówić o moich znaleziskach i zdradzać szczegóły naszego spotkania. Powiedziała, 

Ŝ

e  nie  naleŜy  z  niczym  zbyt  lekkomyślnie  igrać,  potwierdziła  teŜ  twoją  obawę,  Ŝe  mógłbym 

wrócić  do  Talamasca  -  starych  psychoznajomych.  Nie  wróciłem.  Nie  wrócę,  ale  takiego 

przyrzeczenia bardzo łatwo dotrzymać. 

- Jak to? 

- Pandoro,  gdy  ujrzałem  wszystkie  te  stare  pisma,  dowiedziałem  się,  Ŝe  nie  jestem  juŜ 

człowiekiem. Zrozumiałem, Ŝe leŜące przede mną i czekające na zebranie dzieje nie są juŜ moje! 

Nie naleŜę do rodu śmiertelników! - Ogarnęła wzrokiem pomieszczenie. - Na pewno tysiące razy 

wysłuchiwałaś  takich  słów  od  nowo  stworzonych  wampirów!  Ale  ja  mocno  wierzyłem,  Ŝe 

filozofia  i  rozum  zbudują  most,  po  którym  będę  mógł  przechodzić  pomiędzy  obydwoma 

ś

wiatami, ale mostu nie ma. Zniknął. 

Otoczyła cię drŜąca aura smutku, błyszczącego w młodych oczach i delikatnym ciele. 

- Czyli  wiesz  o  tym  -  powiedziałam.  Nie  miałam  takiego  zamiaru.  Słowa  wymknęły  się 

same. - Wiesz. - Cicho i gorzko się roześmiałam. 

- Wiem.  Wiedziałem,  trzymając  dokumenty  z  twoich  czasów,  tyle  ich  było,  z  epoki 

imperium rzymskiego, i inne kruszące się jak odłamki skał, których pochodzenia nie byłbym w 

background image

stanie  określić.  Wiedziałem.  Nie  zaleŜało  mi  na  nich,  Pandoro!  WaŜne,  kim  jesteśmy,  jacy 

jesteśmy teraz. 

- Zadziwiające. Nawet nie wiesz, jak bardzo cię podziwiam. 

- Cieszę się, Ŝe tak mówisz. - Pochyliłeś się ku mnie: - Nie oznacza to, Ŝe nie nosimy w 

sobie  ludzkich  dusz,  swoich  historii;  wręcz  przeciwnie.  Pamiętam,  jak  Armand  opowiadał  mi 

dawno  temu,  Ŝe  spytał  Lestata:  „Jak  mam  pojąć  ludzkość?”  Lestat  odpowiedział:  „Przeczytasz 

lub  obejrzysz  sztuki  Szekspira  i  dowiesz  się  o  ludziach  wszystkiego,  co  potrzeba”.  Armand  go 

posłuchał. Pochłonął wiersze, przesiedział na wszystkich spektaklach, obejrzał nowe, błyskotliwe 

filmy  z  Laurence’em  Fishburnem,  Kennethem  Branaghiem  i  Leonardo  DiCaprio.  I  podczas 

naszej  ostatniej  rozmowy  tak  mówił  o  swej  nauce:  „Lestat  miał  rację.  Dał  mi  nie  księgi,  lecz 

dostęp  do  zrozumienia.  Ten  Szekspir  pisze…”  -  i  tu  zacytuję  Armanda  i  Szekspira  w  wersji 

Armanda, jak gdyby słowa wypływały z mego serca: 

 

Jutro - i jutro - i jutro - i jutro: 

Tak Ŝycie pełznie z dnia w następny dzień 

AŜ do ostatniej zgłoski w księdze czasu; 

A kaŜde „wczoraj” zostaje za nami 

Niby ogarek, co przyświecał głupcom 

W drodze ku prochom śmierci. Zgaśnij, zgaśnij, 

Nietrwała świeczko! śycie jest jedynie 

Przelotnym cieniem; Ŝałosnym aktorem, 

Co przez godziną puszy się i miota 

Na scenie, po czym znika; opowieścią 

Idioty, pełną wrzasku i wściekłości, 

A nie znaczącą nic

*

 

„Tak pisze ten człowiek - powiedział Armand - i wszyscy wiemy, Ŝe jest to bezwzględnie 

prawda,  wobec  której  prędzej  czy  później  ustępują  inne  rewelacje,  a  jednak  cały  czas  chcemy 

kochać  tak,  jak  on  to  opisał,  chcemy  to  znów  usłyszeć!  Chcemy  zapamiętać!  Nie  chcemy 

zapomnieć ani jednego słowa”. 

*

  W.  Shakespeare,  Makbet  (akt  V,  sc.  5),  przet.  S.  Barańczak,  „W  drodze”,  Poznań  1992.  (Wszystkie 

przypisy pochodzą od tłumacza). 

background image

Zapanowało  milczenie.  Spuściłeś  wzrok,  wsparłeś  brodę  na  knykciach.  Wiedziałam,  Ŝe 

cięŜar odpowiedzialności za wyjście Armanda na słońce spoczywa wyłącznie na tobie, ale mnie 

tak podobała się twa recytacja, i same słowa, które powtórzyłeś. 

Wreszcie odezwałam się: 

- I  to  sprawia  mi  przyjemność. Pomyśl tylko,  przyjemność.  śe  deklamujesz teraz  przede 

mną takie słowa. 

Uśmiechnąłeś się. 

- Chcę  przekonać  się,  czego  moŜemy  się  dowiedzieć,  co  moŜemy  zobaczyć!  Dlatego 

przybywam do ciebie, Dziecięcia Mileniów, wampira, który pił z samej Królowej Akashy, który 

przeŜył  dwa  tysiące  lat.  I  proszę  cię,  Pandoro,  byś  zechciała  spisać  dla  mnie  historię  swojego 

Ŝ

ycia, napisać wszystko, co zechcesz. 

Przez dłuŜszą chwilę milczałam. 

Po czym odparłam stanowczo, Ŝe nie mogę. Ale coś się we mnie zbudziło. Wróciły spory 

i  tyrady  sprzed  stuleci,  wzniosłe  światło  poety  padające  na  epoki,  które  poznałam  dogłębnie,  z 

miłością.  I  inne  epoki,  których  w  ogóle  nie  znałam,  przemierzając  je  jako  niczego  nie 

zauwaŜające widmo. 

Tak,  naleŜało  spisać  opowieść.  NaleŜało.  Ale  w  tamtej  chwili  nie  mogłam  się  do  tego 

przyznać. 

Cierpiałeś, bo przypomniałeś sobie Armanda. Wspominałeś, jak szedł wprost w poranne 

słońce. Opłakiwałeś go. 

- Czy  między  wami  istniała  jakaś  więź?  -  zapytałeś.  -  Wybacz  zuchwałość,  ale  pytam  o 

więź,  która  łączyła  was  w  momencie  poznania,  wynikającą  z  tego,  Ŝe  Mariusz  obdarzył  was 

Mrocznym  Darem.  Wiem,  Ŝe  nie  ma  mowy  o  zazdrości,  to  czuję.  Nie  wymieniałbym  imienia 

Armanda,  gdybym  odkrył  w  tobie  uraz,  ale  wszystko  inne  pogrąŜone  jest  w  nieobecności,  w 

ciszy. Czy istniała taka więź? 

- Łączy  nas  tylko  Ŝal.  Wszedł  w  słońce.  A  Ŝal  to  najłatwiejsza  i  najbezpieczniejsza  z 

więzi. 

Zaśmiałeś się cicho. 

- Co  zdoła  sprawić,  Ŝe  zechcesz  zastanowić  się  nad  mą  prośbą?  Litości,  najłaskawsza 

pani, powierz mi swoją pieśń. 

Uśmiechnęłam się z pobłaŜaniem, ale pomyślałam, Ŝe to niemoŜliwe. 

background image

- Jest pozbawiona wszelkiej harmonii, mój drogi. Jest zbyt… 

Zamknęłam oczy. 

Chciałam powiedzieć zbyt bolesna. 

Ni  stąd,  ni  zowąd  uniosłeś  wzrok.  Zmienił  się  wyraz  twej  twarzy.  Wyglądało  to  tak, 

jakbyś starał się sprawić wraŜenie wchodzącego w trans. Powoli odwróciłeś głowę. Nie unosząc 

zbyt wysoko ręki, wskazałeś jakiś punkt, potem dłoń zwiotczała. 

- Co to, Davidzie? - zapytałam. - Co widzisz? 

- Duchy, Pandoro, zjawy. 

Otrząsnąłeś się, jakbyś chciał pozbyć się niedobrych myśli. 

- AleŜ  to  niesłychane  -  zauwaŜyłam.  Wiedziałam  jednak,  Ŝe  powiedział  prawdę.  - 

Mroczny  Dar  odbiera  tę  zdolność.  Mówiły  o  tym  nawet  staroŜytne  czarownice,  Maharet  i 

Mehare:  gdy  weszła  w  nie  krew  Akashy  i  zmieniły  się  w  wampiry,  przestały  słyszeć  i  widzieć 

duchy. Spotkałeś się z nimi niedawno. Opowiedziałeś im o tej zdolności? 

Przytaknął. Najwyraźniej jakaś przysięga zobowiązywała go do niewyjawiania, Ŝe one nie 

mają  tej  zdolności,  ale  ja  o  tym  wiedziałam.  Ujrzałam  to  w  jego  umyśle,  zresztą  sama 

dowiedziałam  się  juŜ  dawno  temu,  gdy  spotkałam  staroŜytne  bliźniaki,  które  powaliły  Królową 

Przeklętych. 

- Widzę duchy, Pandoro - oznajmiłeś niezmiernie zmartwiony. - Widzę je wszędzie, gdy 

się  postaram,  albo  w  konkretnych  miejscach,  które  same  sobie  upatrzą.  Lestat  widział  ducha 

Rogera, swojej ofiary w Szatanie Memnochu. 

- Ale  to  był  wyjątek,  przypływ  miłości,  która  przezwycięŜyła  śmierć  lub  opóźniła 

wygaśnięcie duszy - sami tego nie pojmujemy. 

- Widzę duchy, ale nie przyszedłem, Ŝeby cię tym kłopotać lub wystraszyć. 

- Musisz mi o tym opowiedzieć. Co widziałeś przed chwilą? 

- Jakiegoś  słabego  ducha.  Nie  zdołałby zrobić nikomu  krzywdy.  Jeden  z tych smutnych, 

bardzo smutnych ludzi, którzy nie wiedzą, Ŝe umarli. Oni tworzą atmosferę, która okala planetę. 

Określa się ich mianem „przykutych do ziemi”. Ale są we mnie jeszcze inne sprawy, które naleŜy 

zbadać. Wszystko wskazuje na to, Ŝe z kaŜdym stuleciem rodzą się nowe wampiry. MoŜna to teŜ 

ująć inaczej: nasz rozwój nie został ustalony z góry, tak samo jak postęp ludzkości. MoŜe którejś 

nocy  powiem  ci  o  wszystkim,  co  widzę  -  o  duchach,  których  jako  śmiertelnik  nigdy  nie 

dostrzegałem wyraźnie - opowiem ci o czymś, co wyznał mi Armand, o barwach, które widział, 

background image

przyjmując Ŝycie, o tym, jak dusza opuszczała ciało falami promiennych kolorów! 

- Nigdy o niczym podobnym nie słyszałam! 

- Ja  takŜe  to  dostrzegam  -  powiedziałeś.  Mówienie  o  Armandzie  wyraźnie  sprawiało  ci 

nieznośny ból. 

- Ale  co  opętało  Armanda,  Ŝe  uwierzył  w  chustę?  -  spytałam,  nagle  zdumiona  własną 

pasją.  -  Czemu  wszedł  w  słońce?  Jak  coś  takiego  mogło  unicestwić  rozum  i  wolę  Lestata? 

Weronika. Chyba wiedzieli, Ŝe samo to imię oznacza vera ikon, Ŝe taka osoba nigdy nie istniała, 

Ŝ

e nie odnalazł jej osobnik przeniesiony do staroŜytnej Jerozolimy w dzień, w którym Jezus niósł 

swój krzyŜ; była wymysłem kapłanów. Nie wiedzieli o tym? 

Wtedy  chyba  wzięłam  obydwa  notatniki,  bo  spuściłam  głowę  i  zobaczyłam,  Ŝe  je 

trzymam. Co więcej, przyciskałam je do piersi i przyglądałam się jednemu z piór. 

- Rozum  -  wyszeptałam.  -  Bezcenny  rozum!  I  świadomość  zawieszona  w  próŜni.  - 

Potrząsnęłam  głową,  ciepło  się  do  ciebie  uśmiechając.  -  I  wampiry,  które  rozmawiają  dziś  z 

duchami! Ludzie przemieszczający się z ciała do ciała. 

Mówiłam z zupełnie nieoczekiwaną energią. 

- Rozwijający  się,  modny  współczesny  kult  aniołów,  rozkwitająca  wszędzie  poboŜność. 

Ludzie  wstający  z  operacyjnych  stołów  i  mówiący  o  Ŝyciu  po  śmierci,  o  tunelu,  o 

wszechogarniającej miłości! Tak, zostałeś stworzony w przełomowym czasie! Sama nie wiem, co 

o tym myśleć. 

Te słowa, a  raczej zawarty w nich punkt widzenia, wywarły na tobie duŜe wraŜenie. Na 

mnie takŜe. 

- Dopiero zacząłem - mówiłeś - i zamierzam obracać się zarówno wśród Dzieci Mileniów, 

jak i ulicznych wróŜbiarzy z kart tarota. Mam ochotę patrzeć w kryształowe kule i zaciemnione 

lustra. Będę szukał pośród tych, których uwaŜa się za szalonych, pośród nas - albo takich jak ty, 

którzy oglądali coś, czym ich zdaniem nie powinni się dzielić! Bo o to chodzi, dobrze odgaduję? 

Ale  proszę  cię  o  podzielenie  się  ze  mną.  Minął  juŜ  dla  mnie  czas  zwyczajnej  ludzkiej  duszy. 

Minął  czas  nauk  ścisłych  i  psychologicznych,  mikroskopów,  moŜe  nawet  wymierzonych  w 

gwiazdy teleskopów. 

Byłam zafascynowana. Ile siły włoŜyłeś w te słowa! Czułam, jak twarz mnie pali, jak usta 

otwierają się ze zdumienia. 

- Sam zdaję się sobie cudem - oznajmiłeś. - Jestem nieśmiertelny, a  chcę nas poznawać! 

background image

Masz swoją historię, jesteś bardzo stara i głęboko zraniona. Czuję do ciebie miłość i szanuję to 

uczucie. 

- O dziwnych mówisz sprawach! 

- Miłość. - Wzruszyłeś ramionami. Uniosłeś wzrok, po czym wpiłeś go we mnie. - I przez 

miliony  lat  padał  i  padał  deszcz,  wrzały  wulkany  i  chłodziły  się  oceany,  aŜ  wreszcie  nastała 

miłość? - Wzruszyłeś ramionami na niedorzeczność takiej myśli. 

Nie  mogłam  nie  roześmiać  się  z  twego  Ŝartu.  Zbyt  doskonałego,  myślałam.  Zbyt 

wewnętrznie rozdartego. 

- To  dopiero  niespodzianka  -  rzekłam.  -  Bo  jeśli  mam  do  opowiedzenia  historię,  małą 

historyjkę… 

- Tak? 

- Moja  historia,  jeśli  istnieje,  jest  bardzo  na  temat.  Ma  związek  ze  wszystkim,  o  czym 

mówiłeś. 

Nagle coś mnie tknęło. Zaśmiałam się cicho. 

- Rozumiem! Nie chodzi o widzenie duchów, bo to odrębny temat, ale dostrzegam źródło 

twej siły. PrzeŜyłeś całe ludzkie Ŝycie. W odróŜnieniu od Mariusza, ode mnie, nie zabrano cię w 

kwiecie  wieku.  Odszedłeś  tuŜ  przed  chwilą  naturalnej  śmierci,  nie  dasz  się  więc  pokonać 

perypetiom  i  przewinom  przykutych  do  ziemi!  Masz  zamiar  przeć  przed  siebie  z  odwagą 

człowieka,  który  zmarł  ze  starości,  po  czym  powstał  z  grobu.  Cisnąłeś  na  bok  pogrzebowe 

wieńce. Gotujesz się na górę Olimp, prawda? 

- Lub  na  spotkanie  Ozyrysa  w  otchłaniach  mroku.  Albo  cieni  Hadesu.  Z  pewnością 

przygotowałem  się  na  duchy,  na  wampiry,  na  tych,  co  znają  przyszłość  i  twierdzą,  Ŝe  poznali 

Ŝ

ywoty  w  przeszłości,  na  ciebie,  obdarzoną  imponującym  intelektem  w  pięknej  szacie,  która 

przetrwa całe lata, intelektem, który zniszczył być moŜe twe serce. 

Westchnęłam zdumiona. 

- Wybacz. Nie powinienem był tego mówić. 

- Nic się nie stało, tylko wytłumacz, co miałeś na myśli. 

- Zawsze wydzierasz ofiarom serca, prawda? Pragniesz serca. 

- Być moŜe. Nie oczekuj po mnie mądrości Mariusza i staroŜytnych bliźniąt. 

- Pociągasz mnie. 

- Dlaczego? 

background image

- Bo  tkwi  w  tobie  opowieść,  wyraźnie  ukształtowana  i  czekająca  na  spisanie  -  skryta  za 

twym milczeniem i bólem. 

- Jesteś zbyt romantyczny, przyjacielu. 

Czekałeś cierpliwie. Zapewne wyczuwałeś moje wewnętrzne zmieszanie, drŜenie duszy w 

obliczu tylu nowych emocji. 

- To  taka  mała  opowieść  -  powiedziałam.  -  Widziałam  obrazy,  wspomnienia,  chwile, 

sprawy,  które  mogą  pobudzić  duszę  do  działania  i  tworzenia.  Dostrzegłam  cień  moŜliwości 

wiary. 

Przypuszczam,  Ŝe  znałeś  juŜ  odpowiedź.  Wiedziałeś,  co  zrobię,  gdy  sama  tego  nie 

wiedziałam.  Uśmiechałeś  się  dyskretnie,  ale  siedziałeś  jak  na  szpilkach.  Spojrzałam  na  ciebie  i 

pomyślałam, Ŝeby spróbować napisać, spisać to… 

- śyczyłabyś sobie, Ŝebym odszedł, prawda? - stwierdziłeś. 

Wstałeś, zabrałeś zmoczoną deszczem pelerynę, pochyliłeś się z wdziękiem i pocałowałeś 

mnie w rękę. Ściskałam notatniki. 

- Nie - odezwałam się. - Nie mogę. Nie spieszyłeś się z osądem. 

- Wróć za dwie noce - poprosiłam. - Obiecuję, Ŝe przyniosę notatniki, nawet gdyby były 

zupełnie puste albo zawierały trafniejsze wyjaśnienie przyczyn, dla których nie mogę przywrócić 

straconego Ŝycia. Nie zawiodę, ale nie spodziewaj się niczego ponad to, Ŝe przyjdę i oddam ci te 

dwie ksiąŜeczki. 

- Dwie noce - powtórzyłeś - i wtedy znów się tutaj zobaczymy. 

Milcząc,  patrzyłam,  jak  wychodzisz  z  kawiarni.  I  widzisz,  Ŝe  się  zaczęło,  Davidzie.  I 

widzisz,  Davidzie,  Ŝe  z  naszego  spotkania  uczyniłam  wstęp  do  historii,  którą  zamierzam 

opowiedzieć. 

background image

OPOWIEŚĆ PANDORY 

Urodziłam  się  w  Rzymie  za  panowania  cezara  Oktawiana  Augusta  w  roku  nazywanym 

teraz 15 p.n.e. albo 15 przed Chrystusem. 

Wszystkie  przedstawione  poniŜej  fakty  z  dziejów  Rzymu  i  nazwiska  Rzymian  są 

prawdziwe;  nie  fałszowałam  ich,  nie  zmyślałam  ani  nie  tworzyłam  nieprawdziwych  wydarzeń 

politycznych.  Wszystko  ma  znaczenie  dla  ostatecznego  losu,  jaki  spotkał  mnie  i  Mariusza.  Nie 

mówię tu o niczym z perspektywy miłośniczki przeszłości. 

Pominęłam swoje nazwisko, poniewaŜ moja rodzina jest znana i wolałabym nie wiązać jej 

staroŜytnej  sławy,  czynów  i  epitafiów  ze  swoją  opowieścią.  Mariusz  takŜe,  zwierzając  się 

Lestatowi,  nie  podał  nazwiska  swojej  rzymskiej  rodziny.  Szanuję  jego  wybór  i  równieŜ  nie 

ujawniam niczego poza imionami. 

August  panował  na  cesarskim  tronie  od  ponad  dziesięciu  lat.  W  tym  cudownym  okresie 

wykształcone  Rzymianki  cieszyły  się  niezmierną  swobodą.  Moim  ojcem  był  zamoŜny  senator, 

miałam  pięciu  braci,  którym  wiodło  się  w  Ŝyciu;  wychowałam  się  bez  matki,  choć  pod  czułą 

opieką greckich preceptorów i nianiek, którzy spełniali wszystkie moje zachcianki. 

Tak,  gdybym  naprawdę  chciała  utrudnić  ci  Ŝycie,  Davidzie,  pisałabym  w  klasycznej 

łacinie.  Ale  nie  uczynię  tego.  Muszę  ci  teŜ  wyznać,  Ŝe  w  odróŜnieniu  od  twojej  moja  nauka 

angielskiego była chaotyczna i bynajmniej nie oparta na sztukach Szekspira. 

Zaprawdę  w  swych  wędrówkach  przez  epoki  historyczne  i  literackie  przebyłam  wiele 

stadiów rozwoju języka angielskiego, lecz najdokładniej zapoznawałam się z nim w tym stuleciu, 

dlatego piszę codzienną angielską mową. 

Istnieje  po  temu  jeszcze  jeden  powód,  który  z  pewnością  zrozumiesz,  jeŜeli  czytałeś 

współczesne  tłumaczenia  Satyrikonu  Petroniusza  lub  satyr  Juwenala.  Bardzo  nowoczesny 

angielski stanowi dość dobry odpowiednik łaciny moich czasów. 

Nie dowiesz się tego z oficjalnych pism cesarstwa rzymskiego. Za to widać to dokładnie 

w  napisach  na  pompejańskich  murach.  Posługiwaliśmy  się  wymyślnym  językiem, 

naszpikowanym niezliczonymi, dowcipnymi skrótami i wyraŜeniami potocznymi. 

Dlatego  będę  uŜywać  takiej  odmiany  angielskiego,  która  wydaje  mi  się  naturalnym 

odpowiednikiem swobodnej łaciny. 

background image

Pozwól, Ŝe powiem pospiesznie - dopóki nie ruszyła akcja - Ŝe nie byłam, jak utrzymywał 

Mariusz, grecką kurtyzaną. Być moŜe zachowywałam się tak, gdy Mariusz dał mi Mroczny Dar, i 

być moŜe dlatego, wiedziony szacunkiem dla pewnych starych tajemnic śmiertelników, tak mnie 

opisał. Zresztą moŜliwe, Ŝe był to z jego strony wyraz pogardy. Nie wiem. 

Ale Mariusz wiedział o moim rzymskim rodowodzie, wiedział, Ŝe pochodziłam z rodziny 

senatorskiej,  dorównującej  koligacjami  i  przywilejami  jego  familii,  a  ród  mój  wywodził  się  z 

czasów Remusa i Romulusa, podobnie jak Mariuszowy. Mariusz nie uległ mi dlatego, Ŝe miałam 

„piękne ramiona”, jak mówił Lestatowi. Być moŜe takie określenie było prowokacją. 

Nie mam im niczego za złe - ani Mariuszowi, ani Lestatowi. Nie wiem, który i gdzie się 

pomylił. 

Moje  uczucie  dla  ojca  jest  tak  wielkie,  Ŝe  gdy  tak  siedzę  w  kawiarni  i  piszę  dla  ciebie, 

Davidzie,  zdumiewa  mnie  potęga  pisania  -  stawiania  słów  na  papierze  i  tak  dokładnego 

wyobraŜania sobie twarzy kochającego ojca. 

Ojca  czekał  okropny  koniec.  Nie  zasługiwał  na  to.  Ale  część  rodziny  ocalała,  dzięki 

czemu ród nie wyginął. 

Ojciec,  naprawdę  bogaty,  był  jednym  z  prawdziwych  milionerów  swego  czasu,  i  swoje 

kapitały  inwestował  w  róŜnych  dziedzinach.  Częściej  niŜ  musiał,  uczestniczył  w  kampaniach 

wojennych,  potem  został  senatorem,  choć  miał  naturę  cichą  i  zamyśloną.  Po  strasznej  wojnie 

domowej  stał  się  wielkim  zwolennikiem  cezara  Augusta,  u  którego  zaskarbił  sobie  zresztą 

wielkie łaski. 

Marzył  oczywiście  o  powrocie  republiki,  jak  my  wszyscy.  Lecz  August  przyniósł 

cesarstwu jedność i pokój. 

Za  młodu  widywałam  Augusta  wielokrotnie,  zawsze  na  jakichś  tłocznych 

uroczystościach.  Spotkania  bez  znaczenia.  Wyglądał  tak  jak  na  portretach:  chudy  męŜczyzna  o 

długim,  cienkim  nosie,  krótkich  włosach,  przeciętnym  obliczu;  z  natury  dość  rozsądny  i 

pragmatyczny, nieskłonny do nienormalnego okrucieństwa. Pozbawiony próŜności. 

Miał biedak szczęście, Ŝe nie znał przyszłości - nie przeczuwał nawet grozy i szaleństwa, 

które  rozpętały  się  za  czasów  Tyberiusza,  jego  następcy,  i  trwały  za  panowania  licznych 

członków jego rodziny. 

Dopiero potem w pełni pojęłam wyjątkowość i osiągnięcia długiego panowania Augusta. 

Zdaje się, Ŝe zapewnił czterdzieści cztery lata pokoju w miastach całego imperium. 

background image

Biada,  urodzić  się  w  tamtych  czasach  oznaczało  Ŝyć  w  epoce  twórczości  i  powodzenia, 

gdy  Rzym  nazywany  był  caput  mundi,  czyli  stolicą  świata.  Kiedy  o  tym  myślę,  uświadamiam 

sobie siłę takiego połączenia tradycji i ogromnych pieniędzy, starych wartości i nowej potęgi. 

Nasze  Ŝycie  rodzinne  było  tradycyjne,  surowe,  nawet  nieco  sztywne,  a  przecieŜ 

opływaliśmy  we  wszystko.  Ojciec  z  wiekiem  stawał  się  coraz  spokojniejszy  i  bardziej 

konserwatywny. Bardzo lubił wnuki, które urodziły się, gdy był jeszcze pełen sił i energii. 

Mimo  Ŝe  walczył  głównie  w  kampaniach  na  Północy,  nad  Renem,  przez  pewien  czas 

stacjonował równieŜ w Syrii. Studiował w Atenach. Był tak gorliwym i sumiennym wojskowym, 

Ŝ

e  jeszcze  za  mego  dzieciństwa  przyznano  mu  prawo  do  wcześniejszego  zakończenia  słuŜby  i 

wycofania się z Ŝycia towarzyskiego, które koncentrowało się w pałacu cesarskim. Wtedy jednak 

nie zdawałam sobie z tego sprawy. 

Byłam  młodsza  od  wszystkich  pięciu  braci.  Po  moich  narodzinach  nie  nastąpiła  więc 

Ŝ

adna  „rzymska  Ŝałoba”,  o  której  opowiada  się,  Ŝe  panowała  u  Rzymian,  gdy  przychodziła  na 

ś

wiat dziewczynka. Nie było o tym mowy. 

Ojciec  stawał  pięciokrotnie  w  atrium  -  głównym  dziedzińcu  wewnętrznym,  zwanym 

inaczej  perystylem,  z  kolumnami,  schodami  i  wspaniałymi  marmurami  -  pięciokrotnie  trzymał 

przed  zgromadzoną  rodziną  nowo  narodzonego  syna,  oglądał  niemowlę  i  oznajmiał,  Ŝe  jest 

idealnie zbudowane i moŜe uznać je za swoje, co było ojcowską prerogatywą. Od tego momentu 

miał nad synami władzę Ŝycia i śmierci. 

Gdyby ojciec z jakiegoś względu nie chciał tych chłopców, mógłby ich, jak to się mówiło, 

„obnaŜyć”  tak,  Ŝe  pomarliby  z  głodu.  Prawo  zabraniało  kradzieŜy  takiego  dziecka  i czynienia z 

niego niewolnika. 

Po pięciu synach ludzie spodziewali się, Ŝe ojciec natychmiast się mnie pozbędzie. Komu 

potrzebna dziewczyna? Ale ojciec nie obnaŜył ani nie odrzucił Ŝadnego z potomków matki. 

I słyszałam, Ŝe gdy przyszłam na świat, płakał z radości. 

- Dzięki niech będą bogom! Mała kruszynka. - Wysłuchiwałam tego w nieskończoność od 

braci,  którzy,  gdy  tylko  zaczynałam  dokazywać  -  gdy  zrobiłam  coś  nieprzewidywalnego, 

niemądrego lub nieprzyzwoitego - szydzili: „Dzięki niech będą bogom! Mała kruszynka”. W ten 

sposób trochę się ze mną draŜnili. 

Matka  zmarła,  gdy  miałam  dwa  lata,  i  zachowałam  po  niej  wspomnienia  łagodności  i 

słodyczy.  Straciła  tyle  samo  dzieci,  ile  urodziła, a  przedwczesna  śmierć  nie  była  wtedy  niczym 

background image

dziwnym.  Ojciec  napisał  piękne  epitafium,  jej  pamięć  czczono  przez  całe  moje  Ŝycie.  Ojciec 

nigdy  nie  wziął  sobie  innej  kobiety.  Sypiał  z  kilkoma  niewolnicami,  lecz  nie  było  w  tym  nic 

nadzwyczajnego. Bracia postępowali tak samo. W rzymskich domach zdarzało się to na kaŜdym 

kroku. Ojciec nie sprowadził z innej rodziny kobiety, która by mną rządziła. 

Nie ma we mnie Ŝalu po matce, poniewaŜ byłam po prostu za młoda i nie pamiętam, czy 

płakałam, kiedy matka nie wracała. 

Pamiętam za to, jak królowałam w duŜym, starym, prostokątnym, iście królewskim domu, 

z  licznymi  kwadratowymi  izbami  wbudowanymi,  jedna  za  drugą,  w  główny  prostokąt  okolony 

olbrzymim  ogrodem  w  górnej  części  stoku  wzgórza  zwanego  Palatynem.  Było  to  domostwo 

marmurowych  posadzek  i  obficie  malowanych  ścian,  pokoi  otoczonych  rozpościerającym  się 

wszędzie ogrodem. 

Byłam  prawdziwym  oczkiem  w  głowie  ojca  i  pamiętam,  jak  doskonale  się  bawiłam, 

obserwując  braci,  którzy  ćwiczyli  na  zewnątrz  szermierkę  krótkimi  mieczami,  lub  słuchając 

instrukcji ich nauczycieli; potem i do mnie przychodzili wykwintni preceptorzy, którzy nauczyli 

mnie czytać całą Eneidą Wergiliusza, gdy miałam pięć lat. 

Kochałam słowa. Uwielbiam je śpiewać i wypowiadać, i nawet teraz, przyznaję, dałam się 

ponieść  rozkoszy  ich  pisania.  Nie  mogłam  ci  o  tym  powiedzieć,  Davidzie.  Coś  mi  przyniosłeś, 

więc  musiałam  wszystko  wyznać.  Ale  nie  wolno  mi  pisać  zbyt  szybko  w  tej  kawiarni 

ś

miertelników, Ŝeby nie zwrócić na siebie uwagi. 

Idźmy więc dalej. 

Ojciec  uwaŜał  za  rewelację,  Ŝe  w  tak  młodym  wieku  potrafię  deklamować  wiersze 

Wergiliusza,  dlatego  z  upodobaniem  popisywał  się  mną  na  bankietach  urządzanych  dla 

konserwatywnych  i  nieco  staroświeckich  przyjaciół  -  senatorów,  czasem  nawet  z  udziałem 

samego cesarza Augusta. Cesarz był sympatycznym człowiekiem. Nie sądzę jednak, Ŝeby ojciec 

naprawdę chciał widywać go u siebie. Przypuszczam, Ŝe zwyczaj nakazywał ugaszczać od czasu 

do czasu władcę. 

Przybiegałam ze swoją nianią, dawałam ekscytujący recital i byłam odsyłana, Ŝebym nie 

widziała, jak rzymscy senatorowie raczą się mózgami pawi i garum - na pewno wiesz, co to jest 

garum.  To  obrzydliwy  sos,  którym  Rzymianie  polewali  wszystko,  coś  w  guście  współczesnego 

ketchupu.  Bez  wątpienia  z  takim  dodatkiem  traciły  smak  węgorze  i  kałamarnice  na  talerzach, 

mózgi strusi, nie narodzone jagnięta i inne niedorzeczne specjały, które wnoszono całymi tacami. 

background image

Sęk w tym, Ŝe - jak wiesz - Rzymianie mieli autentyczną słabość do obŜarstwa i bankiety 

nieodmiennie  kończyły  się  kompromitacją.  Goście  szli  do  vomitorium,  gdzie  wyrywali  z  siebie 

pięć  pierwszych  dań,  Ŝeby  być  w  stanie  chociaŜ  przełknąć  pozostałe.  Ja  leŜałam  w  łóŜku  na 

piętrze, chichocząc i słuchając wszystkich tych śmiechów i wymiotowania. 

Potem  następowało  gwałcenie  całej  złoŜonej  z  niewolników  słuŜby  kuchennej, 

dziewczynek, chłopców i mieszańców. 

Posiłki  rodzinne  przebiegały  zupełnie  inaczej.  Wtedy  stawaliśmy  się  starymi 

Rzymianami. Wszyscy siadali do stołu; ojciec był niekwestionowanym panem domu i nie znosił 

ani  cienia  krytyki  cesarza  Augusta,  który,  jak  wiesz,  był  bratankiem  Juliusza  Cezara  i  raczej 

bezprawnie przyjął cesarski tytuł. 

- Kiedy  nadejdzie  odpowiednia  chwila,  ustąpi  -  oświadczał  ojciec.  -  Wie,  Ŝe  teraz  nie 

moŜe  tego  zrobić.  ZnuŜenie  i  mądrość  przewyŜszają  wszystkie  jego  ambicje.  Komu  potrzebna 

jeszcze jedna wojna domowa? 

W  rzeczywistości  czasy  były  tak  pomyślne,  Ŝe  ludzie  znaczący  nie  chcieli  wywoływać 

buntu. 

August  strzegł  pokoju.  Darzył  głębokim  szacunkiem  senat.  Odbudował  stare  świątynie, 

poniewaŜ według niego ludzie potrzebowali poboŜności z czasów republiki. 

Biednym  rozdawał  zboŜe  z  Egiptu.  Nikt  w  Rzymie  nie  głodował.  Utrzymał  zawrotną 

liczbę  starych  świąt,  zabaw  i  widowisk  -  aŜ  robiło  się  od  nich  niedobrze.  Często  jednak,  jako 

patrioci, musieliśmy się na nich pojawiać. 

Naturalnie  na  arenach  szalały  okrucieństwa.  Odbywały  się  brutalne  egzekucje.  Trwało 

bezlitosne niewolnictwo. 

Lecz  dzisiejsi  ludzie  nie  rozumieją,  Ŝe  temu  wszystkiemu  towarzyszyło  poczucie 

niezaleŜności, obecne nawet u najbiedniejszych. 

Sądy  nie  spieszyły  się  z  orzeczeniami.  Odwoływały  się  do  starych  praw.  Kierowały  się 

logiką i kodeksem. Ludzie mogli w miarę swobodnie wypowiadać swoje myśli. 

Mówię o tym, gdyŜ jest to klucz do mej opowieści: oboje z Mariuszem urodziliśmy się w 

czasach,  gdy  prawo  rzymskie,  jak  mawiał  Mariusz,  opierało  się  na  rozumie,  a  nie  na  boskim 

objawieniu. 

Jesteśmy całkowicie odmienni od pijących krew, którzy zostali wprowadzeni w ciemność 

w krainach magii i tajemnicy. 

background image

Za  Ŝycia  nie  tylko  ufaliśmy  Augustowi,  lecz  równieŜ  wierzyliśmy  w  namacalną  potęgę 

senatu rzymskiego. Wierzyliśmy w cnotę w Ŝyciu publicznym i siłę charakteru; wiedliśmy Ŝywot, 

w  którym  obrzędy,  modły  i  magia  były  obecne  jedynie  powierzchownie.  Cnota  znajdowała 

oparcie  w  charakterze.  Na  tym  polegało  dziedzictwo  republiki  rzymskiej,  wspólne  mnie  i 

Mariuszowi. 

W  domu  roiło  się  rzecz jasna  od  niewolników.  śyli z  nami  błyskotliwi Grecy, stękający 

robotnicy i gromada kobiet, które uwijały się, polerując popiersia i wazy. W samym mieście było 

teŜ pełno wyzwoleńców, którzy bywali bardzo bogaci. 

Byli naszymi ludźmi, naszymi niewolnikami. 

Razem  z  ojcem  nie  spaliśmy  przez  całą  noc,  gdy  umierał  mój  stary  nauczyciel  Grek. 

Trzymaliśmy go za rękę, dopóki ciało zupełnie nie ostygło. Chłosty w naszym majątku odbywały 

się  jedynie  na  polecenie  ojca.  Nasi  wiejscy  niewolnicy  wylegiwali  się  pod  drzewami 

owocowymi. Nadzorcy byli zamoŜni, co widać było po ich strojach. 

Pamiętam,  Ŝe  w  pewnym momencie w ogrodzie przebywało  tylu  greckich  niewolników, 

iŜ mogłabym siedzieć tam cały dzień i słuchać ich sporów. Nie mieli nic innego do roboty. Wiele 

się od nich nauczyłam. 

Dzieciństwo  miałam  więcej  niŜ  szczęśliwe.  Jeśli  sądzisz,  Ŝe  przesadnie  ukazuję  szeroką 

skalę swojej wiedzy, przeczytaj listy Pliniusza albo inne pamiętniki lub korespondencje tamtych 

czasów.  Dobrze  urodzone,  młode  dziewczęta  były  świetnie  wykształcone;  współczesnym 

Rzymiankom męŜczyźni nie przeszkadzali w Ŝyciu. Mogłyśmy robić to samo co oni. 

Na przykład zaledwie skończyłam ósmy rok Ŝycia, zabrano , mnie pierwszy raz do cyrku 

wraz z Ŝonami braci, by dostarczyć mi wątpliwej przyjemności oglądania egzotycznych stworzeń 

w rodzaju  Ŝyraf, miotających się jak szalone po  arenie, by lec od strzał.  Po tym przedstawieniu 

grupka  gladiatorów  poćwiartowała  na  kawałki inną grupkę,  wreszcie  gromada zbrodniarzy  była 

rzucana na Ŝer zgłodniałym lwom. 

Davidzie,  słyszę  ryki  tych  zwierząt,  jakby  to  było  wczoraj.  Nic  nie  oddziela  mnie  od 

tamtej  chwili,  gdy  siedziałam  na  drewnianej  ławce,  jakieś  dwa  rzędy  od  areny  -  miejsce  dla 

uprzywilejowanych - i z przyjemnością, której się po mnie spodziewano, mającą być oznaką siły 

charakteru,  odwagi  w  obliczu  śmierci,  a  nie  zwyczajnego  zwyrodnienia,  patrzyłam,  jak  bestie 

poŜerają Ŝywych ludzi. 

Publiczność  wrzeszczała  i  śmiała  się,  gdy  męŜczyźni  i  kobiety  umykali  przed 

background image

drapieŜnikami.  Niektóre  ofiary  nie  zamierzały  dawać  widzom  takiej  satysfakcji.  Po  prostu 

stawały w bezruchu, czekając na atakujące lwy; poŜerani Ŝywcem niemal bez wyjątku popadali w 

stan  swego  rodzaju  odrętwienia,  jak  gdyby  dusza  opuściła  juŜ  ciało,  mimo  Ŝe  lew  jeszcze  nie 

sięgnął gardła. 

Do dziś czuję tamten zapach. Ale najwyraźniej pamiętam wrzawę tłuszczy. 

Wytrzymałam próbę charakteru, potrafiłam na to wszystko patrzeć. Mogłam oglądać, jaki 

koniec  spotyka  mistrza  gladiatorów,  który  leŜy  skrwawiony  na  piachu,  a  pierś  przeszywa  mu 

miecz. 

Pamiętam jednak doskonale, jak ojciec szeptał, Ŝe cały spektakl jest obrzydliwy. Szczerze 

mówiąc,  wszyscy  znajomi  podzielali  tę  opinię.  Ojciec  wierzył,  podobnie  jak  inni,  Ŝe  prosty 

człowiek  potrzebuje  całej  tej  krwi.  My,  dobrze  urodzeni,  musieliśmy  czuwać  nad  przebiegiem 

igrzysk dla przyjemności szarego  człowieka. Całe to widowiskowe okrucieństwo miało w sobie 

coś religijnego. 

Organizacja tych okropnych spektakli uwaŜana była za społeczny obowiązek. 

ś

ycie  Rzymianina  przebiegało  na  zewnątrz:  mieliśmy  się  angaŜować,  brać  udział  w 

uroczystościach i widowiskach, pokazywać się i interesować, uczestniczyć w zgromadzeniach. 

Zbierali  się  wszyscy  wysoko  i  nisko  urodzeni  mieszkańcy  miasta,  zbijali  w  masę  i 

oglądali  tryumfalny  przemarsz,  wielką  ofiarę  na  ołtarzu  Augusta,  staroŜytną  uroczystość, 

igrzyska sportowe, wyścigi rydwanów. 

Gdy Ŝyję w dwudziestym wieku i oglądam nieskończoną procesję intryg i śmierci w kinie 

czy  telewizji,  na  całym  Zachodzie,  zastanawiam  się,  czy  ludzie  tego  jednak  nie  potrzebują,  czy 

nie jest im niezbędny widok morderstwa, masakry, wszelkich postaci  śmierci. Czasami program 

telewizyjny  zmienia  się  w  nieprzerwany  łańcuch  gladiatorskich  potyczek  lub  morderstw. 

Wystarczy popatrzeć, ilu jest klientów na zapisy wideo z rzeczywistej wojny. 

Obrazy wojny stały się sztuką i rozrywką. 

Narrator  mówi  cicho,  podczas  gdy  kamera  przesuwa  się  po  stosie  martwych  ciał  lub  po 

chudych jak szkielety  dzieciach, przytulonych do szlochających matek. Trudno oderwać wzrok. 

Człowiek  moŜe  rozkoszować  się  śmiercią,  jednocześnie  kiwając  głową  z  dezaprobatą.  Noce  w 

telewizji to czas starych filmów o męŜczyznach ginących z bronią w ręku. 

Myślę, Ŝe patrzymy na to, bo się boimy. Jednak w Rzymie trzeba było patrzeć, Ŝeby się 

zahartować, i odnosiło się to zarówno do męŜczyzn, jak i kobiet. 

background image

Chodzi  mi  przede  wszystkim  o  to,  Ŝe  nie  zamykano  mnie  w  alkierzu  jak  niektóre 

Greczynki  w  domach  epoki  hellenistycznej.  Nie  trzymano  mnie  w  okowach  obyczajowych 

początków rzymskiej republiki. 

Jak  dziś  pamiętam  niezmierne  piękno  tamtych  czasów,  pochodzące  z  głębi  serca 

zapewnienia  ojca,  Ŝe  August  jest  bogiem,  a  Rzym  jeszcze  nigdy  tak  bardzo  nie  sprzyjał  swym 

bóstwom. 

Pozwól,  Ŝe  zapiszę  jedno  bardzo  waŜne  wspomnienie.  Najpierw  zarysuję  tło  sytuacji. 

Przyjrzyjmy  się  kwestii  Wergiliusza  i  jego  poematu,  Eneidy,  w  którym  rozwodził  się  nad 

przygodami  Eneasza,  Trojańczyka  umykającego  przed  groźnymi  konsekwencjami  tryumfu 

Greków, którzy wyszli ze sławnego konia trojańskiego, by spustoszyć miasto Heleny, Troję. 

Czarująca  opowieść.  Zawsze  bardzo  mi  się  podobała.  Eneasz  opuszcza  ginącą  Troję, 

dzielnie pokonuje trudy podróŜy do pięknej Italii i daje początek naszemu narodowi. 

Chodzi  jednak  o  to,  Ŝe  August  lubił  i  popierał  Wergiliusza  przez  całe  jego  Ŝycie. 

Wergiliusz  był  poetą  szanowanym,  wykwintnym,  którego  wiersze  moŜna  było  cytować  bez 

obaw,  autorem  aprobowanym  i  patriotycznym.  Nikomu  nie  przeszkadzało,  Ŝe  lubi  się  jego 

poezję. 

Wergiliusz umarł, zanim się urodziłam. Ale wkrótce przeczytałam wszystkie jego utwory, 

przeczytałam  równieŜ  Horacego,  Lukrecjusza,  większość  tekstów  Cycerona  i  wszystkie  greckie 

rękopisy w naszym posiadaniu, a było ich mnóstwo. 

Ojciec  nie  budował  biblioteki  na pokaz. Członkowie  rodziny  spędzali tam  wiele  długich 

godzin.  Ojciec  pisywał  w  bibliotece  listy  -  czym  zajmował  się  niemal  bez  przerwy  -  pisma  w 

imieniu senatu, cesarza, sądów, przyjaciół itp. 

Ale  wracajmy  do  Wergiliusza.  Czytałam  takŜe  innego  rzymskiego  poetę,  jeszcze 

Ŝ

yjącego,  który  na  swoje  nieszczęście  popadł  w niełaskę boga Augusta.  Nazywał się Owidiusz, 

był autorem Metamorfoz oraz kilkunastu innych wesołych i sprośnych dzieł. 

Gdy byłam jeszcze bardzo młoda, tak młoda, Ŝe nie mogę tego pamiętać, August zwrócił 

się przeciwko Owidiuszowi i skazał go na wygnanie do jakiegoś okropnego miejsca nad Morzem 

Czarnym. MoŜe zresztą nie było tam wcale najgorzej, ale takim miejscom kulturalni Rzymianie z 

Wiecznego Miasta przypisują same paskudne cechy - z dala od stolicy i pełno barbarzyńców. 

Owidiusz  spędził  tam  długi  czas  i  jego  księgi  były  zakazane  w  całym  Rzymie.  Nie 

znalazłoby  się  ich  w  księgarniach  i  publicznych  bibliotekach  ani  na  straganach  z  ksiąŜkami  w 

background image

rynku. 

Wiesz,  Ŝe  ludzie  duŜo  wtedy  czytali:  ksiąŜek  było  wszędzie  pełno  -  w  formie  zwojów  i 

kodeksów,  czyli  oprawnych  kart  -  i  liczni  księgarze  zatrudniali  grupy  greckich  niewolników, 

którzy całymi dniami przepisywali ksiąŜki dla klientów. 

Wracając  do  tematu:  Owidiusz  utracił  łaski  Augusta  i  został  wygnany,  ale  ludzie 

autoramentu  mego  ojca  nie  mieli  zamiaru  palić  swoich  egzemplarzy  Metamorfoz  ani  Ŝadnych 

innych utworów poety, za którym nie wstawiali się jedynie ze strachu. Cały skandal był związany 

z córką Augusta, Julią, znaną powszechnie rozpustnicą. Nie mam pojęcia, jak Owidiusz wplątał 

się w jej romanse. MoŜliwe, Ŝe uznano, iŜ jego wczesne, zmysłowe poezje, Miłostki, wywarły na 

dziewczę  niedobry  wpływ.  Za  panowania  Augusta  duŜo  mówiło  się  takŜe  o  „odnowie”,  o 

powrocie do starych wartości. 

Raczej  wątpię,  by  ktokolwiek  wiedział,  co  tak  naprawdę  zaszło  między  Augustem  a 

Owidiuszem, w kaŜdym razie Owidiusz został doŜywotnio wygnany z cesarskiego Rzymu. 

Do  czasu  incydentu,  z  którego  chcę  zdać  relację,  przeczytałam  porządnie  wytarte 

egzemplarze  Miłostek  i  Metamorfoz.  Wielu  znajomych  ojca  ciągle  przejmowało  się  losem 

Owidiusza. 

Czas na konkrety. Miałam dziesięć lat, wróciłam do domu po zabawie, ubrudzona od stóp 

do głów, z rozwianym włosem, podartą szatą, i wpadłam do obszernego pokoju gościnnego ojca; 

połoŜyłam  się  koło  jego  sofy,  Ŝeby  posłuchać,  o  czym  rozmawiał,  leŜąc  z  całą  rzymską 

godnością, z kilkoma innymi rozpartymi wygodnie męŜczyznami, którzy przyszli z wizytą. 

Nie  znałam  tylko  jednego  z  nich,  wysokiego  blondyna  o  niebieskich  oczach,  który 

podczas  rozmowy  -  złoŜonej  z  szeptów  i  skinięć  głowami  -  odwrócił  się  i  mrugnął  do  mnie 

okiem. 

Był  to  Mariusz,  z  lekką  opalenizną  nabytą  w  czasie  wojaŜy  i  pięknym  błyskiem  w  oku. 

Jak  wszyscy  inni  posługiwał  się  trzema  imionami.  Ale  powtarzam,  Ŝe  nie  zamierzam  zdradzać 

nazwiska. Znałam je. Wiedziałam, Ŝe jest „niegrzecznym” intelektualistą, „poetą” i „włóczęgą”. 

Za to nikt nie mówił, Ŝe jest urodziwy. 

Poznałam Mariusza za Ŝycia, piętnaście lat przed jego przemianą w wampira. Co oznacza, 

Ŝ

e miał dopiero dwadzieścia pięć lat. ChociaŜ nie jestem tego pewna. 

MęŜczyźni  nie  zwracali  na  mnie  uwagi,  a  mój  wiecznie  ciekawski  umysł  szybko 

zorientował  się,  Ŝe  przekazują  ojcu  nowiny  na  temat  Owidiusza.  Wysoki  blondyn  o 

background image

zdumiewająco  błękitnych  oczach,  zwany  Mariuszem,  wrócił  właśnie  znad  wybrzeŜa  Bałtyku  i 

przywiózł  ojcu  kilka  prezentów,  na  które  składały  się  egzemplarze  nowych  i  dawnych  pism 

poety. 

MęŜczyźni przekonywali ojca, Ŝe udanie się do Augusta i lanie łez nad losem Owidiusza 

jest  wciąŜ  zbyt  niebezpieczne,  a  on  godził  się  z  tym  stanem  rzeczy.  Jeśli  się  jednak  nie  mylę, 

przekazał blondynowi, Mariuszowi, trochę pieniędzy dla Owidiusza. 

Gdy  wychodzili,  popatrzyłam  na  Mariusza  w  atrium,  zmierzyłam  wzrokiem  całą 

postawną  sylwetkę  o  wzroście  wyjątkowym  u  Rzymianina,  po  czym  westchnęłam  i 

wybuchnęłam śmiechem. Znowu mrugnął do mnie. 

Mariusz  miał  wówczas  krótkie  włosy,  przycięte  na  rzymskiego  wojskowego,  z  kilkoma 

zaledwie skromnymi kędziorami nad czołem; w tamtych czasach takie nudne, rzymskie fryzury 

były powszechne, choć gdy stawał się wampirem, włosy miał juŜ długie tak jak i teraz. Jednak w 

atrium w blond włosach igrało słońce, i wydawał mi się najbardziej błyskotliwym i imponującym 

męŜczyzną,  jakiego  kiedykolwiek  widziały  moje  oczy.  Patrzył  na  mnie  pełnym  serdeczności 

wzrokiem. 

- Czemu jesteś taki wysoki? - zapytałam. 

Ojciec  wziął  to  naturalnie  za  dowcip  i  było  mu  wszystko  jedno,  co  ludzie  myślą  o  jego 

staroświeckiej córeczce, która wisi mu na ramieniu i przemawia do czcigodnego towarzystwa. 

- Moja  złota  -  odparł  blondyn  -  jestem  wysoki,  bo  jestem  barbarzyńcą!  -  Wybuchnął 

zalotnym śmiechem, odnosząc się do mnie jak do małej damy, co nie zdarzało się zbyt często. 

Znienacka zakrzywił ręce na podobieństwo szponów i natarł na mnie jak niedźwiedź! 

Natychmiast go pokochałam! 

- Nie,  nieprawda!  -  zawołałam.  -  Nie  moŜesz  być  barbarzyńcą.  Znam  twojego  ojca  i 

wszystkie siostry; mieszkają na tym samym wzgórzu. Rodzina cały czas rozmawia na twój temat 

przy stole, mówiąc oczywiście same miłe rzeczy. 

- Z  całą  pewnością  -  potwierdził  ze  śmiechem.  Wiedziałam,  Ŝe  ojciec  zaczyna  się 

niepokoić. 

Nie wiedziałam natomiast, Ŝe dziesięcioletnia dziewczynka moŜe być zaręczona. 

Mariusz  wyprostował  się  i  powiedział  łagodnym,  niezmiernie  eleganckim  głosem, 

nawykłym zarówno do retoryki, jak i miłosnych wyznań: 

- Po kądzieli pochodzę z ludu Keltoi, moja piękna mała muzo. Wywodzę się z wysokich 

background image

ludów  Północy  o  blond  włosach,  ludów  galijskich.  Matka  była  u  nich  księŜniczką,  tak 

przynajmniej słyszałem. Wiesz, o kim mówię? 

Odparłam,  Ŝe  naturalnie  wiem,  i zaczęłam deklamować słowo po  słowie relację Juliusza 

Cezara z podboju Galii, czyli ziemi Keltoi: „Cała Galia złoŜona jest z trzech części…” 

Mariusz  był  szczerze  zdumiony.  Podobnie  reszta  zebranych.  Więc  nie  ustawałam: 

„Ziemię Keltoi oddziela od Akwitanów rzeka Garonna, od plemienia Belgów zaś rzeki Marna i 

Sekwana…” 

Ojciec,  nieco  juŜ  zakłopotany  tym,  Ŝe  córka  lubi  zwracać  na  siebie  uwagę,  wtrącił  się  i 

zapewnił wszystkich, iŜ jestem radością jego Ŝycia, Ŝe jestem rozpuszczona i nie naleŜy się mną 

zbytnio przejmować. 

Na co ja - jako zuchwała specjalistka od kłopotów - powiedziałam: 

- PrzekaŜ me pozdrowienia Owidiuszowi! Boja równieŜ Ŝyczę mu powrotu do Rzymu. 

Po czym wyrecytowałam kilka gorących wersów z Miłostek: 

 

Zaśmiała się, posłała z całego serca pocałunki, 

Co wytrąciłyby trójzębny Jowiszowy piorun. 

ś

e teŜ akurat jemu trafiły się najlepsze! 

Gdyby tylko nie były w tym samym gatunku! 

 

Roześmieli się wszyscy oprócz ojca, Mariusz nie posiadał się wprost z uciechy, klaszcząc 

w  dłonie.  To  starczyło  mi  za  zachętę,  by  rzucić  się  na  niego  jak  niedźwiedź,  podobnie  jak  on 

przedtem; nie przestawałam wyśpiewywać przy tym namiętnych słów Owidiusza: 

 

Nie dosyć: nie wiem, skąd znajomość tych pocałunków w niej się bierze, 

Jakby z jakiegoś źródła czerpała nową wiedzę

Takie rozkoszne - zły to omen! UŜyła w nich języka, 

I mój w tych pocałunkach bez obaw jej dotykał. 

 

Ojciec złapał mnie za przedramię i nakazał: 

- JuŜ dosyć, Lidio, przestań! - MęŜczyźni roześmieli się jeszcze głośniej, współczując mu, 

obejmując go i nie przestając rechotać. 

background image

Ale ja musiałam przypieczętować swoje zwycięstwo nad tą gromadą dorosłych. 

- Proszę,  ojcze,  pozwól  wyrecytować  na  koniec  kilka  mądrych  i  patriotycznych  słów 

Owidiusza:  „Gratuluję  sobie,  Ŝe  nie  przyszedłem  na  ten  świat  wcześniej.  Dzisiejsza  epoka 

odpowiada mym gustom”. 

To  jakby  bardziej  zdumiało,  niŜ  rozbawiło  Mariusza.  Ale  ojciec  przyciągnął  mnie  do 

siebie i bardzo wyraźnie powiedział: 

- Lidio,  Owidiusz  dziś  by  tak  nie  napisał,  a  ty,  jako…  taka  uczona  i  filozof,  winnaś 

zapewnić  najdroŜszych  przyjaciół  swego  ojca,  iŜ  doskonale  zdajesz  sobie  sprawę,  Ŝe  Owidiusz 

został  przez  Augusta  wygnany  z  Rzymu  nie  bez  powodu  i  Ŝe  nie  wolno  mu  nigdy  wrócić  do 

domu. 

Innymi słowy nakazywał: „Ani słowa o Owidiuszu”. 

Lecz  niczym  nie  zniechęcony  Mariusz  upadł  na  kolana,  chudy  i  przystojny,  z 

magnetycznie niebieskimi oczami, ujął mnie za rękę, pocałował ją i zapewnił: 

- PrzekaŜę  Owidiuszowi twe  pozdrowienia,  Lidio.  Ale twój  ojciec ma  rację. Musimy się 

wszyscy  godzić  na  Augustowe  wyroki.  Jesteśmy  przecieŜ  Rzymianami.  -  Wtedy  zrobił  coś 

osobliwego  -  przemówił  do  mnie  jak  do  dorosłej:  -  Moim  zdaniem  Oktawian  August  dał 

Rzymowi  znacznie  więcej,  niŜ  ktokolwiek  się  spodziewał.  I  on  teŜ  jest  poetą.  Napisał  kiedyś 

wiersz pod tytułem Ajaks, który własnoręcznie spalił, twierdząc, Ŝe jest niedobry. 

Jeszcze nigdy się tak nie bawiłam. Chętnie natychmiast uciekłabym z Mariuszem! 

Mogłam  jednak  tylko  pląsać  wokół  niego,  gdy  przemierzał  westybul  i  wychodził  za 

bramę. 

Pomachałam mu na poŜegnanie. 

Zwlekał z odejściem. 

- Do widzenia, mała Lidio. - Potem szepnął coś ojcu, który odparł: 

- Oszalałeś! 

Ojciec odwrócił się tyłem do Mariusza, który posłał mi smutny uśmiech i zniknął. 

- O co mu chodziło? Co się stało? - zasypywałam ojca pytaniami. - Coś złego? 

- Posłuchaj, Lidio, czy w trakcie swych lektur zetknęłaś się ze słowem „zaręczona”? 

- Naturalnie, ojcze. 

- OtóŜ  tego  rodzaju  wędrowcy  i  marzyciele  najbardziej  lubią  zaręczać  się  z 

dziesięcioletnimi  dziewczętami,  nie  zdatnymi  jeszcze  do  małŜeństwa,  poniewaŜ  wtedy  mają 

background image

przed sobą wiele lat swobody i nie muszą obawiać się cesarskiego gniewu. To ich stały zwyczaj. 

- Nie,  ojcze,  nie!  -  wołałam.  -  Nigdy  o  nim  nie  zapomnę.  Zdaje  się,  Ŝe  zapomniałam 

nazajutrz. 

Nie widziałam Mariusza przez pięć kolejnych lat. 

Pamiętam, bo miałam wtedy piętnaście lat i powinnam juŜ wyjść za mąŜ. Wykręcałam się 

jednak rok po roku, udając chorobę, obłęd, niewyjaśnione ataki, ale czas nie stał w miejscu. Do 

małŜeństwa nadawałam się juŜ w wieku dwunastu lat. 

Owego dnia staliśmy wszyscy u stóp Palatynu i oglądaliśmy niezmiernie podniosłe święto 

- Lupercalia - jedną z wielu uroczystości stanowiących integralną część Ŝycia Rzymianina. 

Lupercalia  były  bardzo  istotne,  chociaŜ  człowiekowi  przyzwyczajonemu  do 

chrześcijańskiej  koncepcji  religii  trudno  to  wyjaśnić.  Uczestnictwo  w  święcie  było  aktem 

poboŜności ze strony zarówno obywatela, jak i cnotliwego Rzymianina. 

Do tego dochodziło sporo przyjemności. 

Stałam  więc  dość  blisko  pieczary  Lupercala  i  wraz  z  innymi  młodymi  kobietami 

patrzyłam,  jak  dwóch  wybranych  męŜczyzn  było  smarowanych  krwią  ze  złoŜonych  w  ofierze 

kozłów, a następnie odziewanych w ociekające krwią skóry zarŜniętych zwierząt. Nie wszystko 

widziałam dokładnie, ale nie był to mój pierwszy raz, a kiedy przed laty biegaczami zostali moi 

dwaj bracia, przepchnęłam się do przodu i wszystkiemu się przyjrzałam. 

Tym  razem  miałam  dość  dobry  ogląd  sytuacji,  gdy  kaŜdy  z  dwóch  młodzieńców  zebrał 

towarzyszy i rozpoczął bieg wokół podnóŜa Palatynu. Posunęłam się naprzód, bo tak nakazywał 

obyczaj.  MęŜczyźni  lekko  uderzali  paskami  z  koźlej  skóry  w  ramię  kaŜdej  młodej  kobiety,  co 

miało nas oczyścić. Uczynić płodnymi. 

Postąpiłam  krok  naprzód  i  otrzymałam  ceremonialne  uderzenie,  po  czym  cofnęłam  się, 

Ŝ

ałując, Ŝe nie jestem męŜczyzną i nie mogę pobiec z innymi wokół wzgórza - takie pomysły nie 

były niczym niezwykłym w moim śmiertelnym Ŝyciu. 

Ogarnęły  mnie  róŜne  sarkastyczne  myśli  na  temat  „oczyszczenia”,  ale  w  tym  wieku 

występowałam juŜ publicznie i pod Ŝadnym pozorem nie chciałam sprowadzić hańby na ojca ani 

braci. 

Jak wiesz, Davidzie, te paski koźlej skóry nosiły nazwę februa, od której pochodzi miano 

miesiąca  Februarius,  luty.  Tyle  na  temat  języka  i  całej  magii,  którą  w  sobie,  chcąc  nie  chcąc, 

niesie.  Lupercalia  z  pewnością  miały  jakiś  związek  z  Remusem  i  Romulusem;  moŜliwe,  Ŝe 

background image

nawiązywały  do  jakiejś  staroŜytnej  ofiary  z  ludzi.  PrzecieŜ  głowy  męŜczyzn  smarowano  krwią 

kozłów.  Na  samą  myśl  o  tym  przebiegały  mnie  ciarki,  bo  w  czasach  Etrusków,  na  długo  przed 

moim przyjściem na świat, ceremonia przybierała być moŜe o wiele okrutniejszy kształt. 

MoŜe  właśnie  wtedy  Mariusz  zobaczył  moje  ramiona,  które  obnaŜyłam  dla  otrzymania 

ceremonialnego  bata,  zresztą,  jak  się  orientujesz,  w  ogóle  lubiłam  się  wówczas  popisywać. 

Ś

miałam się ze wszystkimi, gdy tymczasem męŜczyźni biegli wokół wzgórza. 

Ujrzałam Mariusza w tłumie. Nasze spojrzenia spotkały się, po czym on przeniósł wzrok 

na ksiąŜkę. Bardzo dziwne. Zobaczyłam, Ŝe stoi oparty o pień drzewa i coś pisze. Nikt nie robił 

niczego  takiego  -  nie  stawał  plecami  do  pnia,  trzymając  ksiąŜkę  w  jednej  ręce  i  pisząc  drugą. 

Obok stał niewolnik z flaszą atramentu. 

Włosy Mariusza były długie i bardzo piękne. Zwichrzone. 

Zwróciłam uwagę ojca: 

- Spójrz, tam stoi nasz znajomy barbarzyńca, wysoki Mariusz, i coś pisze. 

Ojciec odparł z uśmiechem: 

- On ciągle pisze. Do tego nadaje się z pewnością. Odwróć się, Lidio. Stój spokojnie. 

- Ale on na mnie popatrzył, ojcze. Chcę z nim porozmawiać. 

- Nic z tego, Lidio! Nie zaszczycisz go najmniejszym nawet uśmiechem! 

W drodze powrotnej do domu spytałam ojca: 

- Skoro  zaleŜy  ci  na  wydaniu  mnie za kogoś  -  i  przed tym obrzydliwym  zdarzeniem  nie 

uchroni  mnie  nic  prócz  samobójstwa  -  czemu  nie  wydasz  mnie  za  Mariusza?  Nie  rozumiem. 

Jestem  bogata.  On  jest  bogaty.  Słyszałam,  Ŝe  jego  matka  była  księŜniczką  Keltoi,  ale  ojciec  go 

zaadoptował. 

- Skąd o tym wszystkim wiesz? - spytał lodowatym tonem ojciec. Zastygł w bezruchu, co 

nigdy nie wróŜyło niczego dobrego. Tłum omijał nas łukiem. 

- No  cóŜ;  wszędzie  się  o  tym  słyszy.  -  Odwróciłam  się.  Mariusz  krąŜył  w  pobliŜu, 

zerkając w moją stronę. - Ojcze, pozwól mi z nim porozmawiać! 

Ojciec przykląkł. Prawie wszyscy juŜ sobie poszli. 

- Lidio,  wiem,  Ŝe  będzie  to  dla  ciebie  straszne.  Ugiąłem  się  przed  wszystkimi  twymi 

zastrzeŜeniami w stosunku do zalotników, ale uwierz mi, samemu cesarzowi nie spodobałoby się, 

gdybyś  wyszła  za  takiego  obłąkanego  dziejopisa  jak  Mariusz!  Nie  słuŜył  w  wojsku,  nie  moŜe 

zasiadać w senacie, sprawa jest zupełnie beznadziejna. Wyjdziesz za mąŜ, ale dobrze. 

background image

Gdy  odchodziliśmy,  odwróciłam  się,  chcąc  odszukać  wzrokiem  Mariusza,  który,  ku 

mojemu  zdumieniu,  stał  jak  skamieniały.  Ze  spływającymi  na  ramiona  włosami  do  złudzenia 

przypominał wampira Lestata. Jest wyŜszy od niego, lecz tej samej, zgrabnej budowy ciała, ma te 

same niebieskie oczy i muskularną siłę, kwadratową, niemal ładną twarz. 

Oderwałam się od ojca i podbiegłam do Mariusza. 

- CóŜ, chciałam za ciebie wyjść - oznajmiłam - lecz ojciec zabronił. 

Nigdy  nie  zapomnę  wyrazu  jego  twarzy.  Nie  zdąŜył  jednak  wymówić  słowa,  gdy 

podszedł ojciec, rozpoczynając zdawkową, uprzejmą rozmowę: 

- Co  tam,  Mariuszu,  jak  wiedzie  się  twemu  bratu  w  wojsku?  I  jak  postępuje  praca  nad 

twymi dziejami? Słyszałem, Ŝe spisałeś trzynaście tomów. 

Ojciec odszedł, niemal ciągnąc mnie za sobą. 

Mariusz  nie  poruszył  się  i  nie  odpowiedział.  My  zaś  niebawem  dogoniliśmy  innych, 

którzy spiesznie podąŜali ku wierzchołkowi wzgórza. 

Ta chwila zmieniła bieg naszego Ŝycia. Ale ani ja, ani Mariusz nie mogliśmy wtedy mieć 

o tym pojęcia. 

Dane nam było spotkać się znowu po dwudziestu latach. 

Miałam  ich  wtedy  trzydzieści  pięć.  MoŜna  powiedzieć,  Ŝe  przyszło  nam  się  spotkać  w 

krainie pod wieloma względami mrocznej. 

Kilka słów o tym, co zdarzyło się do tego czasu. 

Dwukrotnie  wychodziłam  za  mąŜ,  ulegając  naciskom  domu  cesarskiego.  Augustowi 

zaleŜało,  Ŝebyśmy  wszyscy  mieli  dzieci.  Ja  nie  spełniłam  jego  oczekiwań.  Za  to  męŜowie 

spłodzili liczne z niewolnicami. Byłam dwukrotnie pełnoprawnie rozwiedziona i wolna, po czym 

postanowiłam wycofać się z Ŝycia towarzyskiego, Ŝeby cesarz Tyberiusz, który wstąpił na tron w 

wieku  pięćdziesięciu  lat,  nie  wtrącał  się  do  mojego  Ŝycia  w  stopniu  większym  niŜ  August  jako 

purytanin  w  Ŝyciu  publicznym  i  dyktator  w  prywatnym.  Jeśli  będę  siedziała  w  domu,  nie  będę 

chodziła  na  przyjęcia,  bankiety  i  nie  będę  zadawała  się  z  cesarzową  Liwią,  Ŝoną  Oktawiana 

Augusta i matką Tyberiusza, być moŜe nie zmuszą mnie do przyjęcia funkcji czyjejś przyrodniej 

matki! Wolałam zostać w domu. Musiałam opiekować się ojcem. ZasłuŜył sobie na to. Mimo Ŝe 

cieszył się doskonałym zdrowiem, był w końcu stary! 

Z całym szacunkiem dla męŜów, których imiona zapisały się w annałach dziejów Rzymu, 

Ŝ

oną byłam więcej niŜ złą. 

background image

Miałam  duŜo  pieniędzy  od  ojca,  nie  słuchałam  nikogo,  a  miłosnemu  aktowi  ulegałam 

jedynie  na  własnych  warunkach,  które  wymuszałam  jako  kobieta  urodziwa,  umiejąca  zadawać 

męŜczyznom cierpienie. 

Stałam  się  wyznawczynią  kultu  Izydy  na  złość  męŜom  i  Ŝeby  przed  nimi  uciec,  dzięki 

czemu  spędzałam  mnóstwo  czasu  w  świątyni  bogini  w  towarzystwie  innych  interesujących 

kobiet, których śmiałość i niekonwencjonalność często przewyŜszały moje najbardziej zuchwałe 

marzenia.  Pociągały  mnie  prostytutki.  UwaŜałam,  Ŝe  te  błyskotliwe,  rozpustne  kobiety 

przełamały barierę, której ja, kochająca córka ojca, nigdy nie pokonam. 

Stałam  się  bywalczynią  świątyni.  W  końcu  zostałam  wtajemniczona  w  sekretną 

ceremonię i uczestniczyłam w kaŜdej procesji Izydy w Rzymie. 

MęŜowie  tego  nie  znosili  i  moŜe  dlatego  po  powrocie  do  domu  i  zajęciu  się  ojcem 

porzuciłam kult. Być moŜe zresztą był to słuszny krok. Tak czy owak, fatum nie miało zamiaru 

ulegać moim kaprysom. 

Izyda  była  obcą  boginią,  oczywiście  z  Egiptu,  i  starzy  Rzymianie  odnosili  się  do  niej  z 

taką samą podejrzliwością jak do potwornej Kybele, Wielkiej Matki z Dalekiego Wschodu, która 

skłaniała  czczących  ją  męŜczyzn  do  samokastracji.  W  mieście  roiło  się  od  owych  „kultów  ze 

Wschodu”, które napełniały grozą ludność miasta. 

Nie były one racjonalne; raczej ekstatyczne lub euforyczne. 

Typowy  konserwatywny  Rzymianin  był  na  to  istotą  zbyt  praktyczną.  Gdy  pięcioletnie 

dziecko nie orientowało się, Ŝe bogowie są istotami zmyślonymi, a mity fikcjami, uznawało się je 

za głupca. 

Lecz  Izyda  posiadała  cechę  charakterystyczną,  która  odróŜniała  ją  od  okrutnej  Kybele. 

Była  kochającą  matką  i  boginią.  Czcicielom  wybaczała  wszystko.  Powstała  przed  resztą 

Stworzenia. Była mądra i cierpliwa. 

Dzięki  temu  nawet  najbardziej  zbezczeszczona  kobieta  mogła  modlić  się  w  świątyni. 

Dlatego Ŝadnej nigdy nie odrzucono. 

Podobnie  jak  Matka  Boska,  znana  dziś  doskonale  na  całym  Zachodzie  i  Wschodzie, 

Matka  Izyda  poczęła  swe  dziecię  drogą  nadprzyrodzoną.  Swoją  potęgą  wydobyła  z  martwego  i 

wykastrowanego Ozyrysa Ŝywe nasienie. Na obrazach i posągach częstokroć przedstawiano ją z 

synem Horusem na kolanach. ObnaŜała w niewinnym geście pierś, by nakarmić małego boga. 

Ozyrys  zaś  panował  w  krainie  umarłych,  jego  fallus  pozostał  na  zawsze  w  Nilu,  gdzie 

background image

płynął z niego strumień Ŝyciodajnego nasienia, co roku nawadniającego imponujące pola Egiptu, 

gdy wylewała rzeka. 

W  naszej  świątyni  rozbrzmiewała  niebiańska  muzyka.  Graliśmy  na  sistrum,  swego 

rodzaju niewielkiej, sztywnej, metalowej lirze, na fletach i tamburynach. Tańczyliśmy, wspólnie 

ś

piewaliśmy. Wykwintna poezja litanii do Izydy była zachwycająca. 

Izyda  była  Królową  śeglugi,  podobnie  jak  potem  Matkę  Boską  zwano  „Matką  Boską  - 

Gwiazdą Mórz”. 

Gdy rokrocznie niesiono nad morze jej posąg, procesja była tak wspaniała, Ŝe cały Rzym 

wylęgał,  by  obejrzeć  egipskich  bogów  o  głowach  zwierząt,  obfitość  kwiecia  i  posąg  samej 

Królowej  Matki.  W  powietrzu  rozbrzmiewały  hymny.  Kapłani  i  kapłanki  szli  odziani  w  białe, 

płócienne szaty. Ona sama, marmurowa, niesiona wysoko w górze ze  świętym sistrum w dłoni, 

była odziana po królewsku w grecką tunikę. 

Taka  była  moja  Izyda.  Odeszłam  od  niej  po  ostatnim  rozwodzie.  Ojcu  nie  podobał  się 

obcy kult, ja teŜ miałam dosyć tej zabawy. Jako kobieta wolna nie durzyłam się w prostytutkach. 

Przypadł  mi  w  udziale  nieskończenie  lepszy los.  Prowadziłam  dom  ojca,  który, mimo  czarnych 

włosów i sokolego wzroku, był w takim wieku, Ŝe cesarz zostawił mnie w spokoju. 

Nie  powiem,  Ŝebym  wspominała  Mariusza  czy  o  nim  rozmyślała.  Przez  całe  lata  nikt  o 

nim  nie  wspominał.  Zapomniałam  o  nim  po  tamtych  Lupercaliach.  śadna  siła  na  ziemi  nie 

mogłaby rozdzielić mnie i ojca. 

Braciom  dopisało  szczęście.  PoŜenili  się,  mieli  dzieci  i  wrócili  do  domów  po  cięŜkich 

wojnach o utrzymanie granic imperium. 

Najmłodszego,  Lucjusza,  niezbyt  lubiłam,  bo  był  wiecznie  niespokojny,  miał  skłonność 

do picia i, zdaje się, do hazardu, co draŜniło jego Ŝonę. 

Ją kochałam, podobnie jak wszystkie bratowe, bratanice i bratanków. Bardzo lubiłam, gdy 

spadali na dom jak wrzeszcząca horda, szalejąca „z błogosławieństwem cioci Lidii”, na co nigdy 

nie pozwolono by im w domu. 

Mój  najstarszy  brat,  Antoniusz,  zapowiadał  się  na  człowieka  wybitnego.  Los  przekreślił 

jego  szansę,  ale  miał  wszystkie  atuty,  dobrą  szkołę  i  przygotowanie  praktyczne,  był  niezwykle 

mądry. 

Jedynym  niemądrym  postępkiem  Antoniusza  było  powiedzenie  mi,  Ŝe  Liwia,  Ŝona 

Augusta, otruła męŜa, Ŝeby władzę objąć mógł jej syn Tyberiusz. Ojciec, jedyna poza nami osoba 

background image

w pokoju, zganił go surowo: 

- Antoniuszu,  juŜ  nigdy  o  tym  nie  wspominaj!  Ani  tutaj,  ani  nigdzie  indziej!  -  Ojciec 

wstał i, niespodziewanie dla samego siebie, streścił swój i mój tryb Ŝycia: - Trzymaj się z dala od 

pałacu cesarskiego, od cesarskich rodzin, zasiadaj w pierwszych rzędach podczas świąt i zawsze 

przychodź do senatu, ale nie mieszaj się do ich kłótni i intryg! 

Antoniusz był bardzo zły, ale złość nie dotyczyła bynajmniej ojca. 

- Powiedziałem  to  jedynym  osobom, którym mogę powiedzieć, tobie  i  Lidii. Nie  znoszę 

jadać kolacji z kobietą, która otruła własnego męŜa! Szkoda, Ŝe August nie przywrócił republiki. 

Przeczuwał nadejście śmierci. 

- Tak,  ale  wiedział  teŜ,  Ŝe  nie  zdoła  przywrócić  dawnego  ustroju.  Było  to  po  prostu 

niemoŜliwe. Imperium sięgnęło Brytanii na Zachodzie i Partii na Wschodzie; obejmuje północną 

Afrykę.  JeŜeli  chcesz  być  dobrym  Rzymianinem,  Antoniuszu,  wypowiedz  swoje  zdanie  w 

senacie. Jest to mile widziane przez Tyberiusza. 

- Wielce się mylisz, ojcze. 

Wtedy ojciec zakończył spór. 

Ale bardzo trafnie opisał nasze Ŝycie. 

Tyberiusz z miejsca nie przypadł do gustu wrzaskliwym tłumom Rzymian. Był za stary, 

zbyt oschły, pozbawiony poczucia humoru. Zarazem purytanin i tyran. 

Ratowała  go  jedna  rzecz:  był  świetnym  Ŝołnierzem.  A  to  uwaŜano  za  najwaŜniejszy  i 

wręcz obowiązkowy przymiot cesarza. 

Legiony go szanowały. 

Wzmocnił  straŜ  pretoriańską  wokół  pałacu,  do  prowadzenia  wszystkich  spraw  zatrudnił 

człowieka o nazwisku Sejan. Ale nie wprowadził do Rzymu legionów i miał coś konkretnego do 

powiedzenia na temat praw i wolności obywatela, oczywiście pod warunkiem, Ŝe się nie usnęło i 

wysłuchało jego słów. Sprawiał wraŜenie melancholika. 

Senat  piekielnie  się  niecierpliwił,  gdy  cesarz  nie  chciał  podejmować  decyzji.  To  nie 

naleŜało do nich! Ale sytuacja nie wyglądała zbyt groźnie. 

Potem zdarzył się okropny wypadek, po którym z całego serca znienawidziłam cesarza i 

straciłam wszelką wiarę w jego umiejętność rządzenia. 

Incydent był związany ze świątynią Izydy. Jakiś sprytny łotr, podający się za egipskiego 

boga  Anubisa,  zwabił  dobrze  urodzoną  czcicielkę  Izydy  do  świątyni,  gdzie  poszedł  z  nią  do 

background image

łóŜka, zupełnie zamydlając jej oczy, choć nie mam zielonego pojęcia, jak mu się to udało. 

Do  dziś  wspominam  ją  jako  najgłupszą  niewiastę  w  Rzymie.  ChociaŜ  prawdopodobnie 

gra toczyła się o coś więcej. 

Tak czy siak, wszystko odbyło się w świątyni. 

Po  czym  ten  człowiek,  fałszywy  Anubis,  stanął  przed  arystokratką  i  oznajmił,  Ŝe  ją 

nabrał! Pobiegła z krzykiem do męŜa. Skandal wybuchł jak wielka bomba. 

Wtedy  juŜ  od  wielu  lat moja  noga  nie stanęła w  świątyni i  miałam wszelkie powody do 

radości. 

Ale nigdy w Ŝyciu nie pomyślałabym, Ŝe cesarz postąpi tak okropnie. 

Ś

wiątynię  zrównano  z  ziemią.  Czcicieli  wygnano  z  Rzymu,  niektórych  stracono. 

Kapłanów  i  kapłanki  ukrzyŜowano,  ich  ciała  zawisły  na  drzewie,  jak  mówi  stare  rzymskie 

przysłowie, Ŝeby wolniej umierali i gnili na publicznym widoku. 

Ojciec wszedł do mojej sypialni, do niewielkiej świątyni Izydy. Wziął posąg i roztrzaskał 

go o marmurową posadzkę. Potem brał co większe odłamki i je miaŜdŜył. Starł posąg na proch. 

Kiwałam głową. 

Spodziewałam  się  potępienia  za  stare  nawyki.  Wstrząsające  wydarzenia  napełniły  mnie 

smutkiem.  Prześladowano  wyznawców innych wschodnich kultów.  Cesarz  miał zamiar  odebrać 

prawo azylu róŜnym świątyniom na terenie imperium. 

- Ten  człowiek  nie  chce  być  cesarzem  Rzymu  -  stwierdził  ojciec.  -  Skłonił  się  ku 

okrucieństwu i zniszczeniu. Jest sztywny, nudny i cały czas drŜy o własne Ŝycie! Człowiek, który 

nie chce być cesarzem, nie będzie cesarzem. Przynajmniej nie w naszych czasach. 

- MoŜe  ustąpi  -  zauwaŜyłam  ze  smutkiem.  -  Zaadoptował  młodego  generała  Germanika 

Juliusza Cezara. Co oznacza chyba, iŜ Germanik zostanie jego następcą, prawda? 

- Jaki poŜytek mieli z adopcji wcześniej wybierani następcy Augusta? - - zapytał ojciec. 

- To znaczy? 

- Rusz  głową.  Nie  moŜemy  cały  czas  udawać,  Ŝe  jesteśmy  republiką.  Musimy  określić 

granice władzy cesarza! Musimy wybrać drogę sukcesji inną niŜ morderstwo! 

Próbowałam go uspokoić. 

- Ojcze, wyjedźmy z Rzymu. Do naszego domu w Toskanii. Tam jest zawsze tak pięknie. 

- Sęk  w  tym,  Ŝe  nie  moŜemy,  Lidio.  Musimy  zostać.  Muszę  okazać  lojalność  swemu 

cesarzowi. Dla dobra całej rodziny. Zabiorę głos w senacie. 

background image

Po  kilku  miesiącach  Tyberiusz  wysłał  swojego  młodego  i  przystojnego  siostrzeńca, 

Germanika  Juliusza  Cezara,  na  Wschód,  Ŝeby  go nie  zepsuły nadmierne  pochlebstwa Rzymian. 

Jak juŜ wspomniałam, ludzie wówczas mówili, co myśleli. 

Germanik miał zostać następcą Tyberiusza! Lecz Tyberiusza zŜerała zazdrość i nie mógł 

słuchać, jak tłumy wiwatują na cześć Germanika za jego tryumfy w bitwach. Chciał usunąć go z 

Rzymu. 

Tym  sposobem  uroczy  i  dość  ponętny  młody  generał  pojechał  na  Wschód,  do  Syrii; 

zniknął sprzed oczu kochających go Rzymian, z serca imperium, w którym miejskie pospólstwo 

mogło decydować o losach świata. 

Prędzej  czy  później  zdarzy  się  kolejna  kampania  północna,  myśleliśmy  sobie.  W  czasie 

ostatniej wojny Germanik dał się mocno we znaki plemionom germańskim. 

Moi bracia rozwodzili się nad tą wojną przy kolacji. 

Opowiadali,  Ŝe  powrócili  zemścić  się  za  wymordowanie  generała  Warrusa  i  jego 

legionistów  w  Lesie  Teutoburskim. Byli  gotowi  dokończyć  dzieła,  gdyby ich  znowu powołano. 

Tacy staroświeccy patrycjusze zawsze chętnie szli na wojnę. 

Tymczasem zaczęły rozchodzić się pogłoski, iŜ delatores, otoczeni ponurą sławą szpiedzy 

gwardii  pretoriańskiej,  otrzymywali  jedną  trzecią  majątków  tych,  na  których  donosili.  Coś 

okropnego. Ojciec potrząsnął głową i powiedział: 

- Zaczęło się juŜ za Augusta. 

- Tak, ojcze, ale wtedy zdradą stanu były czyny, a nie słowa. 

- Tym bardziej nie naleŜy nic mówić. - Ojciec opadł znuŜony na krzesło. - Zaśpiewaj mi, 

Lidio. Weź lirę. Wymyśl jakąś komiczną epopeję. Tak dawno Ŝadnej nie słuchałem. 

- Jestem na to za duŜa. - Jednocześnie przypomniałam sobie idiotyczne, sprośne satyry na 

Homera, które wymyślałam na poczekaniu i z łatwością wprawiającą wszystkich w podziw. Ale 

podchwyciłam  pomysł  ojca.  Wspomnienia  tamtej  nocy  są  we  mnie  tak  świeŜe,  Ŝe  nie  mogę 

oderwać się od pisania, chociaŜ wiem, jakie rany przyjdzie mi rozdrapywać. 

Co  znaczy  pisać?  To  pytanie, Davidzie, będzie  powtarzać  się  coraz  częściej, bo  z kaŜdą 

kartą coraz więcej rozumiem - dostrzegam prawidłowości, które mi przedtem umykały i skłaniały 

do ucieczki przed Ŝyciem. 

Stworzyłam bardzo zabawny epos. Ojciec się zaśmiewał. Przysnął na sofie. Po chwili, jak 

gdyby w transie, odezwał się: 

background image

- Lidio, nie marnuj Ŝycia ze względu na mnie. Wyjdź za mąŜ z miłości! Nie wolno ci się 

poddawać! 

Gdy się odwróciłam, na powrót głęboko oddychał. 

Dwa tygodnie, moŜe miesiąc później nasze Ŝycie gwałtownie dobiegło końca. 

Pewnego  dnia  wróciłam  do  opustoszałego  domu,  w  którym  pozostali  jedynie  dwaj 

przeraŜeni  niewolnicy  naleŜący  do  mojego  brata  Antoniusza;  wpuścili  mnie  do  środka  i  w 

popłochu zaryglowali drzwi. 

Przemierzyłam  ogromny  westybul,  potem  perystyl,  wreszcie  weszłam  do  jadalni,  gdzie 

oczom moim ukazał się zdumiewający widok. 

Ojciec  stał  w  pełnym  bojowym  rynsztunku,  uzbrojony  w  miecz  i  sztylet,  brakowało  mu 

jedynie tarczy. ZałoŜył nawet czerwoną pelerynę. Lśnił wypolerowany pancerz. 

Wzrok  wbijał  w  podłogę,  i  nie bez  powodu. Została  rozkopana. Odkryto  stare palenisko 

sprzed pokoleń. Była to pierwsza izba domu, powstała w zamierzchłym okresie dziejów Rzymu. 

To przy tym ognisku gromadziła się, modliła i posilała rodzina. 

Nigdy go nie widziałam. Mieliśmy domowe świątynie, ale coś takiego, krąg osmalonych 

kamieni! Między nimi leŜał nawet popiół. Co za złowróŜbny i święty widok. 

- Co się tu dzieje, na bogów?! - zawołałam. - Gdzie są wszyscy? 

- Poszli  -  odparł  ojciec.  -  Uwolniłem  niewolników,  odesłałem  ich  precz.  Czekałem  na 

ciebie. Musisz odejść! 

- Bez ciebie nigdzie się nie ruszę! 

- Masz  mnie  posłuchać,  Lidio!  -  Jeszcze  nigdy  nie  widziałam  na  jego  twarzy  tak 

błagalnego, a jednocześnie pełnego godności wyrazu. - Za domem czeka wóz, który zawiezie cię 

na  wybrzeŜe,  i  Ŝydowski  kupiec,  mój  zaufany  przyjaciel,  który  wywiezie  cię  statkiem  z  Italii. 

Masz jechać! Twoje pieniądze znalazły się na pokładzie statku. I ubrania. Wszystko. Ufam tym 

ludziom. Na wszelki wypadek weź sztylet. 

Podał mi leŜący na stole przedmiot. 

- Obserwowałaś  braci  wystarczająco  długo,  Ŝeby  wiedzieć,  jak  go  uŜyć.  I  jeszcze  to.  - 

Wziął jakiś mieszek. - To złoto, pieniądz przyjmowany na całym świecie. Weź i idź. 

Zawsze  nosiłam  przy  sobie  sztylet  w  pochwie  przypiętej  do  przedramienia,  ale  nie 

chciałam wytrącać go tą wieścią z równowagi, więc wsadziłam drugi za pas i wzięłam mieszek. 

- Ojcze, nie brak mi odwagi, by z tobą zostać! Kto obrócił się przeciw nam? Ojcze, jesteś 

background image

rzymskim  senatorem.  W  razie  oskarŜenia  o  jakieś  przestępstwo  masz  prawo  do  procesu  w 

senacie. 

- Moja  droga,  bystra  córeczka!  Myślisz,  Ŝe  Sejan  i  jego  delatores  wytaczają  publiczne 

procesy?  Jego  speculatores  zaskoczyli  juŜ  twych  braci,  ich  Ŝony  i  potomstwo.  Ci  dwaj  to 

niewolnicy  Antoniusza.  Posłał  ich  z  ostrzeŜeniem,  gdy  ginął  w  walce.  Widział,  jak  synowi 

rozbijają głowę o ścianę. Idź juŜ, Lidio. 

Naturalnie znałam ten zwyczaj - zamordować całą rodzinę, zabić Ŝonę i dzieci skazańca. 

Mówiły o tym nawet przepisy prawa. A w tego rodzaju okolicznościach, gdy rozniosła się plotka, 

Ŝ

e cesarz komuś nie sprzyja, wrogowie danego człowieka mogli uprzedzić zabójców. 

- Chodź ze mną - powiedziałam. - Po co zostajesz? 

- Umrę  jak  Rzymianin,  we  własnym  domu.  Idź  juŜ,  jeśli  mnie  kochasz,  moja  poetko, 

ś

piewaczko,  myślicielko.  Moja  Lidio.  Idź!  Nie  zniosę  nieposłuszeństwa.  Ostatnią  godzinę 

swojego Ŝycia poświęciłem na ocalenie ciebie. Pocałuj mnie i spełnij moją prośbę. 

Podbiegłam  do  niego,  pocałowałam  w usta  i  niewolnicy  pospiesznie wyprowadzili mnie 

do ogrodu. 

Znałam  swojego  ojca.  Nie  mogłam  zbuntować  się  przeciwko  jego  ostatniemu  Ŝyczeniu. 

Wiedziałam,  Ŝe  w  starym  rzymskim  stylu  odbierze  sobie  Ŝycie,  zanim  speculatores  wyłamią 

drzwi wejściowe. 

Gdy  doszłam  do  bramy  i  ujrzałam  hebrajskiego  kupca  i  jego  wóz,  nogi  odmówiły  mi 

posłuszeństwa. 

Odwróciłam się i oto, co zobaczyłam. 

Ojciec podciął sobie Ŝyły na obydwu nadgarstkach i krąŜył wokół ogniska domowego, a 

krew spływała na ziemię. Nie Ŝartował. Stawał się coraz bledszy. Wyraz jego oczu miałam pojąć 

dopiero później. 

Rozległ  się  łomot.  Wyłamywano  drzwi  wejściowe.  Ojciec  zastygł  w  bezruchu.  Pojawili 

się dwaj Ŝołnierze gwardii pretoriańskiej, szydząc: 

- MoŜe byś nas wyręczył, Maximusie, oszczędził nam wysiłku? Śmiało. 

- Jesteście z siebie dumni?! - zawołał ojciec. - Tchórze. Lubicie mordować całe rodziny? 

Ile za to dostajecie? Stawaliście kiedy do prawdziwej bitwy? Dalej, umierajcie wraz ze mną! 

Odwrócił  się od nich, po  czym z niespodziewanym zamachem  natarł na  nich mieczem i 

sztyletem, zabijając obydwu. Zadał im wiele ciosów. 

background image

Później  zachwiał  się,  jakby  miał  zaraz  zemdleć.  Był  blady  jak  płótno.  Z  nadgarstków 

płynęły strugi krwi. Oczy zwróciły się do wewnątrz, widać było tylko białka. 

Przez  głowę  przebiegały  mi  szaleńcze  plany.  Wsadzić  go  na  wóz?  Rzymianin  pokroju 

ojca nigdy dobrowolnie by na to nie przystał. 

Nagle Hebrajczycy, jeden młody, drugi starszy, wzięli mnie pod pachy i zaczęli odciągać 

od domu. 

- Przysiągłem, Ŝe cię uratuję - powiedział starszy. - Nie chcę z twego powodu okłamywać 

starego przyjaciela. 

- Puśćcie mnie - wyszeptałam. - Chcę doczekać do końca. 

Odpychając  onieśmielonych  męŜczyzn,  odwróciłam  się  i  ujrzałam  w  oddali  leŜące  przy 

palenisku ciało ojca. Dokończył dzieła własnym sztyletem. 

Wrzucili  mnie  na  wóz  z  zamkniętymi  oczami  i ustami  zasłoniętymi  dłonią.  Upadłam  na 

miękkie  poduszki,  pośród  beli  delikatnych  tkanin,  podskakując  wraz  z  wozem,  który  zjeŜdŜał 

powoli krętą drogą w dół Palatynu. 

ś

ołnierze krzyczeli, Ŝebyśmy ustępowali im z drogi. 

Starszy Hebrajczyk pytał: 

- Jestem niemal głuchy, co raczyłeś powiedzieć, panie? 

Był to doskonały wybieg. Minęli nas bez dalszych zaczepek. 

Hebrajczyk potrafił zachować się roztropnie. Nie zwaŜając na spieszące obok nas tłumy, 

utrzymywał powolne tempo jazdy. 

Młody przeszedł do mnie na tył zaprzęgu. 

- Mam na imię Jakub - zagadnął. - NałóŜ te białe szaty. Wyglądasz jak prawdziwa kobieta 

Wschodu. Gdyby pytali cię o coś przy bramie, unieś zasłonę i udawaj, Ŝe nic nie rozumiesz. 

Przebyliśmy bramy Rzymu z zadziwiającą łatwością. Słyszałam tylko: 

Ave, Dawidzie i Jakubie, jak poszła podróŜ? 

Wsadzili  mnie  na  pokład  duŜego  statku  kupieckiego,  z  niewolnikami  przy  wiosłach  i 

Ŝ

aglami, nic nadzwyczajnego, po czym zaprowadzili mnie do niewielkiej, pustej kajuty. 

- Tyle tylko mogliśmy dla ciebie przygotować  - oznajmił Jakub - ale za to juŜ odbijamy 

od  brzegu.  -  Miał  długie,  faliste,  kasztanowe  włosy  i  brodę.  Nosił  pasiaste  szaty,  sięgające  do 

samej ziemi. 

- W ciemności? - zdziwiłam się. - Będziemy płynąć po ciemku? 

background image

To było niezwykłe. 

Ale  w  miarę  jak  odpływaliśmy  od  brzegu,  gdy  wiosła  zanurzyły  się  w  wodzie,  a  statek 

oddalał  się  na  odpowiednią  odległość  od  lądu,  zaczynałam  pojmować,  o  co  w  tym  wszystkim 

chodzi. 

Całe przepiękne, południowo - zachodnie wybrzeŜe Italii było oświetlone przez setki iście 

królewskich willi. Na skałach płonęły latarnie. 

- JuŜ nigdy nie ujrzymy republiki - oświadczył ze znuŜeniem Jakub, jakby był rzymskim 

obywatelem,  co  było  zresztą  dość  prawdopodobne.  - Ale  wypełniliśmy  ostatnie  Ŝyczenie twego 

ojca. Nic ci juŜ nie grozi. 

Starszy podszedł do mnie i przedstawił się jako Dawid. Przepraszał wylewnie, Ŝe nie mają 

dla mnie Ŝadnych sług - - kobiet. Byłam na pokładzie jedyną niewiastą. 

- Proszę, nie zaprzątaj sobie głowy takimi myślami! Dlaczego podjęliście to ryzyko? 

- Od  lat  robiliśmy  z  twym  ojcem  interesy  -  rzekł  Dawid.  -  Kiedyś  piraci  zatopili  nasze 

okręty i twój ojciec spłacił za nas długi. Zaufał nam i odpłaciliśmy mu po pięciokroć. OdłoŜył dla 

ciebie fortunę. Kosztowności płyną wśród innych towarów, jak jedna z jego partii. 

Poszłam  do  kabiny  i  padłam  na  wąskie  łóŜko.  Starzec,  odwracając  wzrok,  przyniósł 

nakrycie dla mnie. 

Stopniowo  uświadamiałam  sobie,  Ŝe  od  samego  początku  spodziewałam  się  po  nich 

zdrady. 

Brakowało mi słów. Byłam wyprana z uczuć. Odwróciłam się do ściany. 

- Śpij, pani - powiedział. 

Przyśnił mi się koszmar, sen, jakiego jeszcze nigdy w Ŝyciu nie śniłam. Byłam nad rzeką. 

Chciałam napić się krwi. Czaiłam się w wysokiej trawie na jednego z nieszczęsnych wieśniaków, 

a  gdy  go  schwytałam,  złapałam  go  za  bary  i  zanurzyłam  kły  w  jego  szyi.  Usta  wypełniły  się 

smakowitą krwią. Jej słodycz i moc były nie do opisania, o czym wiedziałam nawet we śnie. Ale 

musiałam  iść  dalej.  MęŜczyzna  był  bliski  śmierci.  Puściłam  go,  upadł  na  ziemię.  Ścigały  mnie 

bardziej niebezpieczne istoty. Memu Ŝyciu groziło coś jeszcze straszniejszego. 

Znalazłam  się  w  ruinach  świątyni,  z  dala  od  mokradeł.  Byłam  na  pustyni  -  pstryk  i 

przejście  z  grzęzawiska  na  piasek.  Bałam  się.  ZbliŜał  się  świt.  Musiałam  się  ukryć.  Poza  tym 

trwała  pogoń  za  mną.  Przetrawiłam  wyborną  krew  i  weszłam  do  świątyni.  śadnej  kryjówki! 

Przywarłam do zimnych ścian, na których wyryto jakieś obrazy, ale nie widziałam Ŝadnej małej 

background image

izdebki, Ŝadnego miejsca, gdzie moŜna by się skryć. 

Przed  wschodem  słońca  musiałam  dotrzeć  na  wzgórza,  lecz  było  to  niemoŜliwością. 

Szłam wprost ku słońcu! 

Znienacka nad szczytami wzgórz wybuchło zabójcze światło. Strasznie bolały mnie oczy. 

Jakby płonęły. 

- Moje  oczy! -  krzyknęłam  i chciałam  je zakryć.  Otoczyły  mnie płomienie. Ryknęłam: - 

Amonie  Ra,  przeklinam  cię!  -  Wykrzyknęłam  jeszcze  inne  imię.  Wiedziałam,  Ŝe  oznacza  ono 

Izydę, ale z mych ust spłynęło jakieś inne słowo. 

Obudziłam się. Usiadłam, cała się trzęsąc. 

Obrazy we śnie były bardzo ostro zarysowane, niczym w wizji. Silnie kojarzyły mi się ze 

wspomnieniami. Czy Ŝyłam juŜ kiedyś przedtem? 

Wyszłam na pokład. PodróŜ przebiegała dość spokojnie. Nadal widać było linię brzegową 

i latarnie, lecz parliśmy naprzód. Wpatrywałam się w morze, a miałam ochotę na krew. 

- Nie moŜe być. To jakiś zły omen, jakiś wybuch Ŝalu - powtarzałam. Czułam tamten Ŝar. 

Nie  mogłam  zapomnieć  smaku  krwi.  Zdawał  mi  się  naturalny,  dobry,  idealny  do  zaspokojenia 

pragnienia. Na powrót ujrzałam wykręcone cierpieniem ciało wieśniaka. 

Nie  było  ucieczki  przed  tym,  czego  przed  chwilą  doświadczyłam.  Byłam  podniecona, 

trawiła mnie gorączka. 

Podszedł  do  mnie  Jakub,  młody  i  wysoki.  Prowadził  jakiegoś  młodego  Rzymianina. 

Młodzieniec  zaczął  się  juŜ  golić,  ale  pod  innymi  względami  wyglądał  jak  zarumienione, 

promienne dziecko. 

Zastanawiałam  się  znuŜona,  czy  osiągnęłam  juŜ  wiek,  w  którym  kaŜdy  młodzieniec 

zdawał mi się urodziwy. 

- Moja rodzina takŜe została zdradzona! - krzyknął. - Matka nakazała mi uciekać! 

- Komu  zawdzięczamy  naszą  wspólną  katastrofę?  -  zapytałam.  PołoŜyłam  rękę  na  jego 

wilgotnych  policzkach.  Usta  miał  dziecinne,  lecz  ogolona  broda  była  szorstka.  Szerokie,  silne 

bary okrywała jedynie lekka, prosta tunika. Czy na morzu nie było mu zimno? 

Potrząsnął  głową.  Stał  nieruchomy.  Kiedyś  będzie  przystojny.  Ciemne  włosy  uroczo  się 

kręciły. Nie wstydził się łez, nie przepraszał za nie. 

- Matka  jeszcze  Ŝyła  i  wszystko  mi  opowiedziała.  LeŜała,  cięŜko  dysząc,  gdy 

przyszedłem.  Gdy  delatores  oznajmili  ojcu,  Ŝe  spiskował  przeciwko  cesarzowi,  ojciec  tylko  się 

background image

roześmiał.  Naprawdę  wybuchnął śmiechem. OskarŜyli  go o konspirację z  Germanikiem!  Matka 

wytrzymała, dopóki wszystkiego mi nie opowiedziała. Mówiła, Ŝe ojca oskarŜono tylko o to, Ŝe 

rozmawiał z innymi męŜczyznami, jak to będzie słuŜył pod dowództwem Germanika, gdy znowu 

poślą ich na Północ. 

Skinęłam głową ze znuŜeniem. 

- Rozumiem.  Mój  brat  prawdopodobnie  powiedział  to  samo.  Germanik  jest  następcą 

cesarza i władcą Imperium Maius na Wschodzie. Ale mówienie o słuŜbie pod rozkazami ładnego 

generała jest zdradą stanu. 

Odwróciłam się. Zrozumienie sytuacji nie dawało nam Ŝadnej pociechy. 

- Wieziemy  was  do  innych  miast  -  wtrącił  się  Jakub  -  do  innych  przyjaciół.  Lepiej  zbyt 

duŜo nie mówić. 

- Nie zostawiaj mnie - poprosił chłopiec. - Przynajmniej nie dzisiaj. 

- Dobrze. - Zaprowadziłam go do kajuty i zamknęłam drzwi, dyskretnie skinąwszy głową 

Jakubowi, który oglądał wszystko z sumiennością stróŜa. - Czego pragniesz? - spytałam. 

Chłopiec  patrzył  na  mnie  szeroko  rozwartymi  oczyma.  Potrząsnął  głową.  Otworzył 

ramiona. Przytulił się do mnie i pocałował. Całowaliśmy się jak szaleni. 

Zdjęłam  tunikę  i  połoŜyłam  się  z  nim  do  łóŜka.  Był  w  kaŜdym  calu  męŜczyzną, 

niezaleŜnie od młodzieńczego oblicza. 

A gdy osiągnęłam moment ekstazy, co nie było trudne wobec jego fenomenalnej energii, 

poczułam smak krwi. Zmieniłam się w pijącą krew istotę ze snu. Zwiotczałam, lecz nie miało to 

znaczenia. Potrafił zadowolić się bez mojego czynnego udziału. Wstał. 

- Jesteś boginią - oświadczył. 

- Nie  -  szepnęłam.  Ogarniało  mnie  senne  marzenie.  Usłyszałam  świst  wiatru  na  pustyni. 

Poczułam woń rzeki. - Jestem bogiem… bogiem, co pije krew… 

Odbywaliśmy miłosne rytuały aŜ do wyczerpania sił. 

- Bądź  ostroŜny  i  obyczajny  wobec  naszych  hebrajskich  gospodarzy  -  upomniałam  go.  - 

Oni nie pojmą takiego zachowania. 

Skinął głową. 

- Uwielbiam cię. 

- Niepotrzebnie. Jak masz na imię? 

- Marcellus. 

background image

- Dobrze, Marcellusie, idź spać. 

Przepędzaliśmy  odtąd  z  Marcellusem  wszystkie  noce,  aŜ  wreszcie  ujrzeliśmy  sławne 

ś

wiatło latarni w Faros i wiedzieliśmy juŜ, Ŝe dobijamy do brzegów Egiptu. 

Wszystko wskazywało na to, Ŝe Marcellus miał zostać w Aleksandrii. Wyjaśnił, Ŝe babka 

od strony matki, Greczynka, mieszkała tu wraz z całym rodem. 

- Nie musisz mi o tym wszystkim opowiadać. Po prostu idź. Bądź mądry i ostroŜny. 

Błagał,  Ŝebym  z  nim  wysiadła.  Mówił,  Ŝe  się  we  mnie  zakochał.  śe  się  ze  mną  oŜeni. 

NiewaŜne,  Ŝe  nie  będę  mieć  dzieci.  śe  mam  trzydzieści  pięć  lat.  Śmiałam  się  cicho,  litując  się 

nad jego naiwnością. 

Dawid stał obok ze spuszczoną głową. Jakub odwrócił wzrok. 

Za Marcellusem powędrowało do Aleksandrii całkiem sporo kufrów. 

- Powiesz  mi  teraz  -  zwróciłam  się  do  Jakuba  -  dokąd  mnie  zabieracie?  Być  moŜe  będę 

miała inne zdanie, choć wątpię, bym zdołała wymyślić coś lepszego niŜ ojciec. 

Ciągle  nie  byłam  pewna,  czy  zachowają  się  wobec  mnie  uczciwie.  Tym  bardziej,  Ŝe 

widzieli,  iŜ  obchodzę  się  z  tym  chłopcem  niczym  prostytutka,  a  byli  ludźmi  niezwykle 

religijnymi. 

- Zmierzasz  do  wielkiego  miasta  -  oznajmił  Jakub.  -  To  najlepsze  z  moŜliwych  miejsc. 

Twój ojciec ma przyjaciół wśród tamtejszych Greków. 

- Gdzie moŜe być lepiej niźli w Aleksandrii? 

- Ach,  tam  jest  o  niebo  lepiej  -  odparował  Jakub.  -  Pozwól,  Ŝe  najpierw  naradzę  się  z 

ojcem. 

Ruszyliśmy w drogę. Ląd odpływał. Egipt. Zapadał zmrok. 

- Nie bój się - pocieszał Jakub. - Wyglądasz na przeraŜoną. 

- Nie boję się. Ale muszę cały czas leŜeć w łóŜku, myśleć, wspominać i śnić. - Spojrzałam 

na niego, na co on nieśmiało odwrócił głowę. - Tuliłam tego chłopca jak matka, co noc. 

Było to chyba największe kłamstwo w moim Ŝyciu. 

- Był  w  mych  ramionach  jak  dziecko!  -  Całkiem  spore  dziecko!  -  A  teraz  boję  się 

koszmarów. Musisz mi powiedzieć, jakie jest nasze miejsce przeznaczenia. Jaki czeka nas los? 

background image

- Antiochia  -  odparł  Jakub.  -  Antiochia  nad  Orontesem.  Oczekują  cię  przyjaciele  ojca, 

którzy  są  równieŜ  przyjaciółmi  Germanika.  MoŜe  z  czasem…  lecz  będą  wobec  ciebie  lojalni. 

Masz wyjść za zamoŜnego, dobrze urodzonego Greka. 

MąŜ! Grek z prowincji? Grek z Azji! Stłumiłam śmiech i płacz. Nic z tego. Biedak! JeŜeli 

istotnie był Grekiem z prowincji, przyjdzie mu przeŜyć raz jeszcze podbój Rzymu. 

ś

eglowaliśmy od portu do portu. Obracałam sobie to wszystko w myślach. 

Rzecz  jasna  właśnie  tego  rodzaju  przyprawiające  o  mdłości  detale  miały  uchronić  mnie 

przed  Ŝałobą  i  wstrząsem  wyniesionym  z  niedawnych  zdarzeń.  Przejmować  się,  czy  szata  jest 

dobrze opięta. Nie widzieć ojca, leŜącego z własnym sztyletem w piersiach. 

Byłam tak po uszy zanurzona w sprawy Rzymu, Ŝe nie wiedziałam o Antiochii właściwie 

nic.  JeŜeli  Tyberiusz  wysłał  tam  swojego  „następcę”,  Germanika,  Ŝeby  nie  przysparzać  mu 

popularności  w  Rzymie,  to  Antiochia  musi  leŜeć  na  krańcu  cywilizowanego  świata,  myślałam 

sobie. 

Czemu, na bogów, nie  wymknęłam się na ląd  w Aleksandrii? Aleksandria była zaraz po 

Rzymie  najwspanialszym  miastem  imperium.  Młodym,  wzniesionym  przez  Aleksandra,  na 

którego  cześć zostało nazwane; było wspaniałym portem. W Aleksandrii nikt nie ośmieliłby się 

zburzyć świątyni Izydy. Była ona boginią egipską, małŜonką potęŜnego Ozyrysa. 

Ale  co  to  miało  wspólnego  ze  mną? Zapewne  gdzieś  w  głębi duszy  juŜ coś knułam,  ale 

nie  pozwalałam,  Ŝeby  jakikolwiek  tajny  zamysł  przedarł  się  do  świadomości  i  splamił  moralną 

naturę dobrze urodzonej Rzymianki. 

W  duchu  gratulowałam  mym  hebrajskim  stróŜom  inteligencji,  ukrywania  tej  informacji 

nawet  przed  młodym  Marcellusem,  drugim  człowiekiem,  którego  ocalili  przed  cesarskimi 

zabójcami, i poprosiłam o szczere odpowiedzi na pytania dotyczące losu braci. 

- Wszyscy  zostali  zaskoczeni  -  oznajmił  Jakub.  -  Delatores,  szpiedzy  gwardii 

pretoriańskiej,  działają  błyskawicznie,  a  twój  ojciec  miał  tylu  synów.  Niewolnicy  twego 

najstarszego brata na rozkaz pana przeskoczyli mur i pobiegli was ostrzec. 

Antoniuszu,  mam  nadzieję,  Ŝe  przelałeś  trochę  ich  krwi.  Wiem,  Ŝe  walczyłeś  do 

ostatniego  tchu.  A  moja  bratanica,  mała  Flora,  czy  uciekała  z  krzykiem,  czy  potraktowali  ją  z 

litością? Gwardia pretoriańska i miłosierdzie! Co za niemądra myśl. 

background image

Wszystko to zachowałam dla siebie. Tylko westchnęłam. 

W  końcu  gdy  ci  dwaj  Ŝydowscy  kupcy  na  mnie  patrzyli,  ich  oczom  jawiła  się  twarz  i 

postać kobiety; w naturalnym odruchu myśleli zatem, Ŝe wewnątrz równieŜ znajduje się kobieta. 

Rozziew między zewnętrznymi pozorami a wewnętrzną naturą nie dawał mi całe Ŝycie spokoju. 

Po co dręczyć Jakuba i Dawida? W drogę do Antiochii! 

Ale  nie  miałam  zamiaru  Ŝyć  w  jakiejś  staroświeckiej  greckiej  rodzinie,  jeśli  takowe 

istniały  jeszcze  w  greckim  mieście  Antiochii,  w  familii,  gdzie  kobiety  spędzały  czas  z  dala  od 

męŜczyzn i całymi dniami przędły wełnę, w ogóle nigdzie nie wychodząc i nie biorąc udziału w 

ś

wiatowym Ŝyciu. 

Niańki i guwernantki wyuczyły mnie wszystkich sztuk potrzebnych cnotliwej niewieście i 

rzeczywiście potrafiłam z przędzą, nitką i krosnem zrobić to, co inne kobiety, lecz aŜ za dobrze 

znałam  „starogreckie  obyczaje”,  miałam  teŜ  w  pamięci  mglisty  obraz  matki  mojego  ojca,  która 

zmarła,  gdy  byłam  bardzo  mała  -  zacna  rzymska  matrona,  która  wiecznie  przędła  wełnę.  Tak 

przynajmniej  napisali  w  jej  epitafium.  Zresztą  epitafium  mej  matki  brzmiało  podobnie: 

„Prowadziła dom. Przędła wełnę”. 

Takie słowa na temat mojej matki! Te same, nuŜące słowa. 

Nie,  w  moim  epitafium  nie  mogło  znaleźć  się  nic  podobnego.  (AŜ  zabawnie  pomyśleć 

dzisiaj, po tysiącach lat, Ŝe nie doczekałam się Ŝadnego nagrobnego napisu). 

W swym przygnębieniu nie zdawałam sobie w ogóle sprawy, Ŝe imperium rzymskie jest 

ogromne,  a  jego  wschodnie  połacie  kompletnie  róŜne  od ziem  barbarzyńców na  Północy,  gdzie 

walczyli bracia. 

Cała  Azja  Mniejsza,  ku  której  płynęliśmy,  została  kilkaset  lat  temu  podbita  przez 

Aleksandra  Macedońskiego.  Jak  wiesz,  Aleksander  był  uczniem  Arystotelesa.  Chciał  zanieść 

całemu światu grecką kulturę. Jednak w Azji Mniejszej idee i style Grecji napotkały nie zwykłe 

mieściny  i  prostych  rolników,  lecz  staroŜytne  cywilizacje,  na  przykład  Królestwo  Asyryjskie, 

gotowe przyjąć  nowe  myśli,  wdzięk  i piękno greckiego  oświecenia i  dostosować do  nich swoją 

liczącą setki lat literaturę, religię, sposób Ŝycia i ubierania się. 

Antiochia  została  wzniesiona  przez  jednego  z  dowódców  Aleksandra  Wielkiego,  który 

chciał,  by  mogła  rywalizować  z  innymi  pięknymi  miastami  helleńskimi  dzięki  wspaniałym 

ś

wiątyniom,  budowlom  administracyjnym,  bibliotekom  z  księgozbiorami  w  języku  greckim  i 

szkołom,  w  których  wykładano  grecką  filozofię.  Ustanowiono  hellenistyczne  rządy  -  dość 

background image

oświecone w porównaniu ze staroŜytnym wschodnim despotyzmem, jednak pod tym wszystkim 

pulsowała wiedza, obyczaje, mądrość mistycznego Wschodu. 

Rzymianie podbili Antiochię wcześnie, poniewaŜ stanowiła ogromny ośrodek handlowy. 

Była  jedyna  w  swoim  rodzaju,  jak  dowodził  Jakub,  rysując  mokrym  palcem  na  drewnianym 

blacie  stołu  prymitywną  mapę.  Antiochię  uznawano  za  port  śródziemnomorski,  gdyŜ  leŜała 

zaledwie dwadzieścia mil w górę rzeki Orontes od wybrzeŜa. 

Jednak  od  wschodu  otwierała  się  na  pustynię:  w  Antiochii  zbiegały  się  wszystkie  stare 

szlaki  karawan.  Przybywali  kupcy  na  wielbłądach,  którzy  przywozili  fantastyczne  towary  z 

bajkowych ziem - znamy je obecnie pod mianem Chin i Indii - jedwab, dywany i klejnoty, które 

nie docierały na rynki w Rzymie. 

Przez Antiochię przewijało się całe mnóstwo innych handlarzy. Doskonałe drogi łączyły 

miasto z rzeką Eufrat na wschodzie i leŜącym jeszcze dalej imperium Partów, na południe moŜna 

było dotrzeć do Damaszku i Judei, na północy leŜały naturalnie wszystkie miasta załoŜone przez 

Aleksandra, które rozkwitły pod panowaniem Rzymu. 

Rzymskim  legionistom  bardzo  się  tam  podobało.  Wiedli  ciekawe  i  wygodne  Ŝycie. 

Antiochia kochała Rzymian, którzy chronili szlaki handlowe i karawany oraz utrzymywali spokój 

w porcie. 

- Zobaczysz otwarte place, arkady, świątynie, wszystko, czego dusza zapragnie, i targi, o 

jakich  nawet  nie  śniłaś.  Wszędzie  roi  się  od  Rzymian.  Modlę  się  do  NajwyŜszego,  byś  nie 

spotkała  kogoś  znajomego!  To  jedyne  niebezpieczeństwo,  jakiego  nie  miał  czasu  przewidzieć 

twój ojciec. 

Machnęłam ręką. 

- Czy są tam nauczyciele i stragany z ksiąŜkami? 

- Wszędzie. Znajdziesz tam księgi, których nikt nie potrafi odczytać. I wszyscy mówią po 

grecku.  Trzeba  by  iść  na  wieś  i  poszukać  jakiegoś  biednego  chłopa,  Ŝeby  nie  znał  greki.  Coraz 

powszechniejsza  staje  się  teŜ  łacina.  Ciągle  toczą  się  filozoficzne  debaty,  padają  nazwiska 

Platona i’ Pitagorasa, które mi nic nie mówią. Swoje wpływy ma chaldejska magia z  Babilonu. 

Są teŜ świątynie wszystkich moŜliwych bogów. 

Ciągnął dalej, zastanawiając się na głos: 

- Co  do  Hebrajczyków,  moim  zdaniem  są  zbytnio  przywiązani  do  ziemskich  spraw  -  : 

chcą  kręcić  się  w  krótkich  tunikach  pośród  Greków  i  chodzić  do  publicznych  łaźni.  Za  bardzo 

background image

interesują  się  grecką  filozofią.  Całe  to  greckie  myślenie  wszędzie  się  wdziera.  Niedobrze.  Lecz 

greckie miasto to ciekawy świat. 

Uniósł  wzrok. Jego  ojciec  nas obserwował,  zwłaszcza  Ŝe siedzieliśmy blisko siebie przy 

stole na pokładzie. 

Jakub pospiesznie poinformował mnie o ogólnej sytuacji: 

Germanik  Juliusz  Cezar,  następca  tronu  cesarskiego,  oficjalnie  adoptowany  syn 

Tyberiusza,  otrzymał  w  Antiochii  tytuł  władcy  Imperium  Maius.  Co  oznacza,  Ŝe  panował  nad 

całym tym terytorium. A Gnejusz Kalpurniusz Pizon był gubernatorem Syrii. Zapewniłam go, Ŝe 

oni  nie  słyszeli  o  mnie  ani  o  mojej  staroświeckiej  rodzinie  i  starym,  spokojnym  domu  na 

Palatynie, ściśniętym między takim mnóstwem nowych, ekstrawaganckich rezydencji. 

- Wszystko  jest  utrzymane  w  rzymskim  stylu!  -  zawołał  Jakub.  -  Sama  zobaczysz.  Na 

dodatek przyjeŜdŜasz z pieniędzmi. I wybacz, Ŝe to mówię, ale jesteś jeszcze piękna mimo swego 

wieku; masz jędrną skórę i poruszasz się jak dziewczyna. 

Westchnęłam  i  podziękowałam  Jakubowi.  Powinien  odejść,  jeśli  nie  chce,  Ŝeby  znowu 

nakrył nas ojciec. 

Patrzyłam na przetaczające się nieustannie błękitne fale. 

W głębi ducha byłam wdzięczna rodzinie, Ŝe nie brała udziału w pałacowych bankietach i 

przyjęciach,  lecz  po  chwili  robiłam  sobie  wyrzuty  za  tę  wdzięczność,  gdyŜ  odosobnienie  z 

pewnością przyczyniło się do naszego upadku. 

Widziałam Germanika w tryumfalnej procesji przez Rzym: urodziwy młodzieniec, bardzo 

pod  tym  względem  podobny  do  Aleksandra,  i  wiedziałam  od  ojca  i  braci,  Ŝe  Tyberiusz, 

obawiając się popularności swego następcy, odesłał go na Wschód, by był z dala od rzymskiego 

pospólstwa. 

Gubernator  Pizon?  Jego  nie  widziałam  na  oczy.  Plotka  głosiła,  Ŝe  pojechał  na  Wschód, 

Ŝ

eby utrudniać Ŝycie Germanikowi. Co za marnotrawstwo talentów i myśli! 

Wrócił Jakub. 

- Przybywasz  więc  do  tego  miasta  bezimienna  i  nieznana.  Masz  szlachetnych 

protektorów, kochanych przez Germanika. On jest młody i tworzy w mieście atmosferę energii i 

radości. 

- A Pizon? - spytałam. 

- Wszyscy  go  nie  cierpią.  Zwłaszcza  Ŝołnierze,  a  wiesz,  co  to  oznacza  na  rzymskiej 

background image

prowincji. 

Stojąc na pokładzie przy relingu, moŜna bez końca, a przynajmniej bardzo długo, patrzeć 

na rozbijające się i rozchybotane fale. 

Tej nocy miałam kolejny sen o krwi. Niezmiernie podobny do pierwszego. Chciałam się 

napić  krwi.  I  ścigali  mnie  nieprzyjaciele,  którzy  wiedzieli,  Ŝe  jestem  demonem  i  naleŜy  mnie 

zniszczyć.  Biegłam.  Krewniacy mnie  porzucili,  zostawili na  łaskę  i  niełaskę zabobonnego ludu. 

Potem ujrzałam pustynię i domyśliłam się, Ŝe umrę; zbudziłam się z krzykiem, siedząc, i szybko 

zakryłam usta, Ŝeby nikt nie usłyszał. 

Największym  przeraŜeniem  napełniało  mnie  pragnienie  krwi.  Nie  potrafiłam  go  sobie 

nawet wyobrazić na jawie, ale w snach byłam potworem, zwanym przez Rzymian Łamią. Tak mi 

się  przynajmniej  zdawało.  Krew  była  słodka,  starczała  za  wszystko.  Czy  stary  Grek  Pitagoras 

miał rację? Dusze wędrują z ciała do ciała? Ale w dawnym Ŝyciu miałam duszę potwora. 

Za dnia od czasu do czasu zamykałam oczy i znajdowałam się niebezpiecznie blisko snu, 

który  stał  się  jakby  czyhającą  w  głowie  pułapką,  gotową  pochwycić  mą  świadomość.  Ale  sny 

były najsilniejsze w nocy. „JuŜ mi kiedyś słuŜyłaś”. Co to miało znaczyć? „Chodź”. 

Pragnienie  krwi.  Kuliłam  się  w  łóŜku,  zamykałam  oczy  i  modliłam  się:  „Matko  Izydo, 

oczyść mą duszę z tego krwawego obłędu”. 

Następnie uciekłam się do starej dobrej erotyki. Próbowałam zaciągnąć Jakuba do łóŜka! 

Bez  skutku.  Nie  miałam  pojęcia,  Ŝe  Hebrajczyków  bardzo  trudno  uwieść  -  i  juŜ  zawsze  tak 

będzie. 

Dano mi to do zrozumienia z niezmiernym wdziękiem i taktem. 

Zastanawiałam  się  nad  niewolnikami.  Nie  ma  mowy.  Niewolnicy  przy  wiosłach,  wśród 

których  nie  znalazł  się  Ŝaden  skuty  łańcuchami  „Ben  Hur”  czekający  tylko,  Ŝebym  go 

wyswobodziła, były to zwykłe męty wywodzące się z kryminalistów i biedoty, skuci na rzymską 

modłę,  tak  Ŝe  poszliby  na  dno  razem  z  galerą.  Konali  powoli,  jak  wszyscy  niewolnicy  na 

galerach, od monotonii i bata. Widok tych męŜczyzn, siedzących w ładowni i zginających plecy, 

nie naleŜał do przyjemnych. 

Moje  oczy  były  jednak  tak  samo  zimne jak  wzrok  Amerykanina  oglądającego  kolorowe 

filmy o głodujących w Afryce dzieciach, czarnych szkieletach z wielkimi głowami, które krzyczą 

o  wodę.  Przerwa  na  wiadomości,  przerwa  na  reklamę,  chwila  muzyki,  przenosimy  się  teraz  do 

Palestyny: rzucanie kamieniami, gumowe kule. Telewizyjna krew. 

background image

Ponadto  na  pokładzie  znajdowali  się  nudni  marynarze  i  dwóch  starych,  poboŜnych 

kupców hebrajskich, którzy gapili się na mnie, jakbym była kobietą lekkich obyczajów albo kimś 

jeszcze  gorszym,  i  odwracali  głowy,  gdy  wychodziłam  na  pokład  w  długiej  tunice  i  z 

rozpuszczonymi włosami. 

Musiałam się nieźle kompromitować! Rzeczywiście zachowywałam się jak idiotka, Ŝyjąc 

w odrętwieniu. PodróŜ wydawała mi się nawet przyjemna - a to dlatego, Ŝe prawdziwy smutek i 

wściekłość jeszcze do mnie nie dotarły. Wszystko działo się zbyt szybko. 

Rozwodziłam  się  nad  obrazem  ojca,  który  pozbawiał  Ŝycia  Ŝołnierzy  Tyberiusza,  tanich 

zbirów wysłanych przez tchórzliwego, niezdecydowanego cesarza. Co do reszty - wymazałam ją 

z pamięci, przybierając pozę zahartowanej w obliczu śmierci Rzymianki. 

Współczesny poeta irlandzki, Yeats, najtrafniej charakteryzuje rzymski stosunek do klęski 

i tragedii: 

 

Rzuć chłodnym okiem na Ŝycie, na śmierć

Nie stawaj, jeźdźcu! 

 

Nie było chyba Rzymianina, który by się pod tym nie podpisał. 

W takiej znalazłam się sytuacji - jedyna ocalała  z wielkiego domu, której ojciec nakazał 

„Ŝyć”.  Wolałam  nie  rozmyślać  nad  losem  braci,  ich  ślicznych  Ŝon  i  dzieci.  Nie  potrafiłam 

wyobrazić sobie rzezi niewinnych maleństw - przecinanych mieczami chłopców czy rozbijanych 

o ściany niemowląt. Ach, Rzymie, ty i twoja cholerna mądrość. Trzeba zabić potomstwo. Zabić 

całą rodzinę! 

W samotne noce leŜałam nękana coraz okropniejszymi snami o krwi. Sprawiały wraŜenie 

okruchów  utraconego  Ŝycia,  wspomnień  zagubionej  krainy.  Dominowała  w  nich  głęboka, 

dudniąca muzyka, jak gdyby ktoś uderzał w gong, a jego towarzysze w obciągnięte miękką skórą 

bębny.  Jak  przez  mgłę  widziałam  świat  sztywnych,  płaskich  i  obcych  malowideł  na  ścianach. 

Otaczały mnie malowane oczy. Piłam krew! Wypijałam krew małego, trzęsącego się człowieka, 

który klęczał przede mną, jakbym była Matką Izydą. 

Zbudziłam  się,  wzięłam  stojący  przy  łóŜku  duŜy  dzban  wody  i  cały  wychyliłam.  Piłam 

wodę, by ugasić i pokonać pragnienie ze snu. Było mi niedobrze. 

Szukałam w pamięci. Czy w dzieciństwie miałam takie sny? 

background image

Nie. A te sny niosły w sobie Ŝar wspomnień. Wspomnień o inicjacji w przeklętej świątyni 

Izydy,  która  była  wtedy  jeszcze  modna.  Zostałam  upojona  winem,  skąpana  we  krwi  zabitego 

byka  i  wirowałam  jak  szalona.  W  głowie  szumiało  mi  od  litanii  do  Izydy.  Przyrzeczono  nam 

powtórne  narodziny!  „Nigdy  nie  mów,  nigdy  nie  mów,  nigdy  nie  mów…”  Jak  nowicjusz  mógł 

powiedzieć cokolwiek na temat rytuałów, kiedy był tak pijany, Ŝe mało co pamiętał? 

Izyda  przyniosła  mi  wspomnienia  uroczej  gry  lir,  fletów,  tamburynów,  wysokich, 

magicznych  dźwięków  metalowych  strun  sistrum,  które  trzymała  sama  Matka.  Przez  głowę 

przemykały  niejasne  wspomnienia  o  tamtym  nagim  tańcu  krwi,  o  nocy  wzniesienia  się  do 

gwiazd,  ujrzenia  Ŝycia  w  obrębie  gwiezdnych  cyklów,  pogodzenia  się  na  małą  chwilkę  z 

nieustannymi  zmianami  księŜyca,  wschodami  i  zachodami  słońca.  Objęcia  kobiet.  Miękkie 

policzki, pocałunki, kołyszące się w jednym rytmie ciała. 

- śycie,  śmierć,  powtórne  narodziny  to  nie  Ŝaden  szereg  cudów  -  mówiła  kapłanka.  - 

Cudem jest pojęcie tego i pogodzenie się z tym. Dokonanie przemiany we własnym sercu. 

Z  całą  pewnością  nie  piliśmy  Ŝadnej  krwi!  A  byk  był  jedynie  ofiarą  dla  celów  inicjacji. 

Nie  prowadziliśmy  bezradnych  zwierząt  do  ukwieconych  ołtarzy,  nie,  nasza  Błogosławiona 

Matka nie prosiła nas o nic takiego. 

Teraz, na morzu, leŜałam i starałam się nie usnąć, Ŝeby uniknąć tych snów. 

Gdy ulegałam znuŜeniu, nadchodził sen, a z nim marzenia, które jak gdyby tylko czekały 

na chwilę, kiedy zamknę oczy. 

LeŜałam  w  złotej  komnacie.  Piłam  krew,  krew  z  gardła  boga,  takie  miałam  wraŜenie, 

chóry  śpiewały  czy  zawodziły  -  był  to  głuchy,  monotonny  dźwięk,  nie  do  końca  godzien 

nazwania  muzyką,  a  gdy  się  nasyciłam,  bóg,  czy  kimkolwiek  była  owa  dumna  istota  o 

jedwabistej skórze, uniósł mnie i złoŜył na ołtarzu. 

Wyraźnie  czułam  chłód  marmuru.  Uświadomiłam  sobie,  Ŝe  nie  mam  nic  na  sobie.  Nie 

czułam  Ŝadnego  zawstydzenia.  Gdzieś  z  oddali,  odbijając  się  echem  od  ścian  ogromnych 

pomieszczeń,  dobiegł  kobiecy  płacz.  Byłam  pełna  krwi.  Zawodzący  zbliŜyli  się,  trzymając 

niewielkie lampki oliwne z gliny. Otaczające mnie twarze były ciemne, na tyle ciemne, Ŝe mogły 

naleŜeć  do  mieszkańców  odległej  Etiopii  lub  Indii.  Albo  Egiptu.  Patrz.  Malowane  oczy! 

Obejrzałam  swoje  dłonie  i  ramiona.  Ciemne.  Byłam  jednak  osobą,  która  leŜała  na  ołtarzu,  i 

mówię „osoba”, bo zdałam sobie sprawę, co bynajmniej nie zaburzyło przebiegu snu,  Ŝe byłam 

męŜczyzną. Czułam rozdzierający ból. Bóg rzekł: 

background image

- Teraz wypijesz po trosze krwi kaŜdego z nas. 

Dopiero  po  obudzeniu  błyskawiczna  przemiana  w  męŜczyznę  napełniła  mnie 

zdumieniem.  Ogarniało  mnie  przeczucie  egipskiej  tajemnicy  -  widzianej  w  złotych  posągach 

wystawianych  na  sprzedaŜ  na  targowisku,  gdy  tancerki  z  Egiptu  występowały  na  bankietach,  z 

czarnymi  konturami  oczu  i  w  czarnych  perukach  z  warkoczami,  podobne  do  Ŝywych  posągów 

szepczących w swym tajemniczym języku. Co myślały o naszej Izydzie w rzymskim stroju? 

Dręczyła mnie tajemnica; coś tu sprzeciwiało się rozumowi. Ogarnęło mnie dokładnie to, 

czego  rzymscy  cesarze  tak  bardzo  obawiali  się  w  egipskich  i  orientalnych  kultach:  tajemnica  i 

emocje, które walczą o lepsze z rozumem i prawem. 

Moja Izyda była w gruncie rzeczy rzymską, uniwersalną boginią, Matką nas wszystkich, a 

jej kult rozprzestrzeniał się w świecie greko - rzymskim na długo przed pojawieniem się w samej 

stolicy.  Nasi  nieszczęśni  kapłani  byli  Grekami  i  Rzymianami.  Zbór  teŜ  składał  się  z  Greków  i 

Rzymian. 

Coś  odezwało  się  w  głębi  umysłu.  Mówiło:  „Pamiętaj”.  Był  to  cichutki,  rozpaczliwy 

głosik, który błagał mnie o „pamiętanie” dla mojego własnego dobra. 

Lecz  pamiętanie  rodziło  tylko  pomieszanie  myśli.  Znienacka  między  rzeczywistością 

kajuty  na  okręcie  i  kołyszącego  morza  a  jakimś  mrocznym  i  przeraŜającym  światem  świątyń, 

pokrytych magicznymi słowami, opadła zasłona. Długie, wąskie, jakby wykute z pięknego brązu 

twarze. Usłyszałam szept: „StrzeŜ się kapłanów Ra: to kłamcy”. 

ZadrŜałam. Zamknęłam oczy. Królowa Matka związana i przykuta łańcuchami do tronu! 

Płakała! To jej płacz słyszałam. Nie do wiary. „Sama rozumiesz, ona zapomniała, jak się rządzi. 

Rób, jak ci mówimy”. 

Zbudziłam  się.  Chciałam,  a  zarazem  nie  chciałam  wiedzieć.  Królowa  w  strasznych 

okowach łkała. Nie widziałam jej zbyt wyraźnie. Działo się coś złego. Zamieszanie. 

- Bo  widzisz,  u  Króla  jest  Ozyrys.  Patrzy;  gdy  pijesz  czyjąś  krew,  oddajesz  tę  osobę 

Ozyrysowi; kaŜdy staje się Ozyrysem. 

- Ale dlaczego Królowa krzyczała? 

Nie, to jakiś obłęd. Nie mogłam pozwolić sobie na uleganie tej dezorientacji. Nie mogłam 

ś

wiadomie  popadać  w  takie  fantazje  czy  wspomnienia,  zakładając,  Ŝe  miały  one  jakieś 

rzeczywiste źródło. 

To  na  pewno  niedorzeczność,  wypaczone  obrazy  Ŝalu  i  poczucia  winy,  wyrzutów 

background image

sumienia, Ŝe nie popędziłam do ogniska i nie wbiłam sobie w piersi sztyletu. 

Próbowałam  sobie  przypomnieć  kojący  głos  ojca,  tłumaczącego,  jak  krew  gladiatorów 

zaspokaja pragnienie umarłych, manes. 

- Są tacy, którzy utrzymują, Ŝe zmarli piją krew - mówił ojciec przy pewnej kolacji przed 

laty.  -  Dlatego  taki  lęk  ogarnia  nas  w  te  przynoszące  nieszczęście  dni,  kiedy  umarli  chodzą 

podobno po ziemi. Osobiście uwaŜam, Ŝe to bzdury. Powinniśmy czcić przodków… 

- Gdzie przebywają umarli, ojcze? - zapytał mój brat Lucjusz. 

KtóŜ  wtedy  odezwał  się  z  drugiego  końca  stołu,  Ŝeby  zacytować  Lukrecjusza  smutnym, 

kobiecym  głosikiem,  który  zwracał  jednak  uwagę  wszystkich  obecnych  męŜczyzn?  Oczywiście 

Lidia: 

 

Co z ziemi, niech powraca w ziemię, ale cząstka 

Zesłana z nieba musi w niebo wrócić 

Przywołana w wysokie świątynie niebiosów, 

śmierć nie niszczy najmniejszych cząsteczek 

Materii, tylko rozrywa ich związki. 

 

- Nie - zareplikował łagodnie ojciec - zacytuj lepiej Owidiusza: „Duchy pragną niewiele; 

poboŜność  cenią  nad  kosztowne  dary”.  -  Napił  się  wina.  -  Duchy  Ŝyją  w  Podziemiu,  gdzie  nie 

mogą zrobić nam krzywdy. 

Najstarszy brat, Antoniusz, odezwał się: ; 

- Zmarli nie przebywają nigdzie i nie są nikim. Ojciec wzniósł puchar. 

- Za Romę - rzekł, i tym razem on zacytował Lukrecjusza: „Zbyt wiele razy religia rodzi 

podłości i zbrodnie”. 

Wzruszanie ramionami i westchnienia. Rzymska postawa. Nawet kapłani i kapłanki Izydy 

z chęcią przyłączyliby się do Lukrecjusza, piszącego te słowa: 

 

Nasze lęki i nasze ciemności umysłu 

Muszą zatem rozproszyć nie słońca promienie, 

Nie te błyszczące strzały z świetlistych kołczanów, 

Lecz poznanie natury, jej głębi, i plany 

background image

Systematycznej kontemplacji. 

 

Upojenie?  Oszołomienie?  Krew  byka?  Systematyczna?  Wszystko  sprowadzało  się  do 

jednego  i  tego  samego.  Zaiste  powiadam  wam!  Przykrawajcie  poezję  do  własnych  potrzeb.  A 

fallus  Ozyrysa  Ŝyje  wiecznie  w  nurcie  Nilu,  którego  wody  zawsze  zapładniają  Matkę  Egipt, 

ś

mierć rodzi Ŝycie z błogosławieństwem Matki Izydy. Zwykły przypadek planu i swego rodzaju 

systematyczna odmiana kontemplacji. 

Statek pruł fale. 

Wiłam się na tych mękach kolejne osiem dni, często nie śpiąc po nocach i zasypiając w 

dzień, Ŝeby uniknąć snów. 

Pewnego ranka nagle zaczął walić do mych drzwi Jakub. 

Przebyliśmy juŜ Orontesem połowę dystansu do miasta. 

Jesteśmy  dwadzieścia  mil  od  Antiochii.  MoŜliwie  najstaranniej  uczesałam  włosy  (czego 

w domu  nigdy  nie  robiłam  bez niewolnicy),  formując  z nich chignon,  nakryłam  rzymskie szaty 

wielką,  czarną  opończą  i  byłam  gotowa  do  zejścia  na  brzeg  -  kobieta  Wschodu  z  zasłoniętą 

twarzą, pod opieką Hebrajczyków. 

Gdy  ukazało  się  miasto  -  powitała  nas  olbrzymia  zatoka,  objęły  wszystkie  maszty, 

wrzawa, zapachy i krzyki - wybiegłam na pokład, Ŝeby na nie spojrzeć. Było wspaniałe. 

- Widzisz - powiedział Jakub. 

Zasiadłam  w  lektyce  i  zostałam  szybko  przeniesiona  przez  ogromne,  nadmorskie 

targowiska, by znaleźć się na otwartym, przestronnym placu, gdzie roiło się od ludzi. Wszędzie 

mijałam świątynie, portyki, księgarnie, nawet wysokie mury amfiteatru - wszystko, czego moŜna 

by się spodziewać w Rzymie. Nie, nie było to byle jakie miasteczko. 

Młodzieńcy  cisnęli  się  przed  zakładami  balwierzy,  sposobiąc  się  do  obowiązkowego 

golenia  i  formowania  wymyślnych  kędziorów  na  czołach,  które  spopularyzowała  fryzura 

Tyberiusza.  Widziałam  liczne  winiarnie.  Targi  niewolników  były  zatłoczone.  Dostrzegałam 

wejścia  na  uliczki  zamieszkane  przez  rzemieślników  jednego  fachu  -  ulicę  wytwórców 

namiotów, zaułek jubilerów srebrnych. 

A w samym centrum Antiochii znajdowała się cudowna świątynia Izydy! 

Moja  bogini,  Izyda,  i  rzesze  wyznawców,  którym  nikt  nie  zakłócał  spokoju.  Przy 

drzwiach stało kilku skromnych kapłanów w szatach z płótna. W świątyni było ludno. 

background image

Pomyślałam sobie, Ŝe mogę uciec od męŜa tutaj. 

Stopniowo  zorientowałam  się,  Ŝe  na  forum,  w  centrum  miasta,  panował  wielki 

rozgardiasz. Słyszałam, Ŝe Jakub nakazuje niosącym lektykę pospieszne zejście z szerokiej ulicy 

targowej i skręcenie w jakiś zaułek. Tragarze puścili się biegiem. Jakub zasłonił okna, Ŝebym nie 

mogła wyjrzeć na zewnątrz. 

Głoszono  nowiny  po  grecku,  łacinie,  chaldejsku:  morderstwo,  morderstwo,  trucizna, 

zdrada. 

Odchyliłam zasłonę i dyskretnie wyjrzałam. 

Ludzie  zawodzili  i  przeklinali  Rzymianina  Gnejusza  Kalpurniusza  Pizona  i  jego  Ŝonę, 

Placinię.  Dlaczego?  śadnej  z  tych  osób  nie  darzyłam  szczególną  sympatią,  ale  o  co  w  tym 

wszystkim chodziło? 

Jakub znowu krzyknął na tragarzy, Ŝeby się spieszyli. 

Sprawnie  wpuszczono  nas  przez  bramę  do  westybulu  pokaźnego  domostwa,  nie 

róŜniącego  się  ani  konstrukcją,  ani  stylem  od  naszego  domu  w  Rzymie,  tyle  Ŝe  znacznie 

mniejszego. Widziałam takie same wygody, odległy perystyl, zalanych łzami niewolników. 

Po  chwili  postawiono  lektykę,  z  której  wyszłam,  przejęta,  Ŝe  nie  stanęliśmy  przed 

drzwiami, Ŝebym umyła nogi, jak nakazywał dobry obyczaj. Włosy spływały mi na plecy. 

Nikt  jednak  nie  zwracał  na  mnie  uwagi.  Obracałam  się  dookoła,  zdumiona  widokiem 

orientalnych  zasłon  i  chwostów  nad  odrzwiami,  mnóstwa  klatek,  w  których  śpiewały  ptaki, 

tkanych dywanów leŜących jeden na drugim na podłogach. 

Podeszły do mnie dwie panie domu. 

- Co się dzieje? - spytałam. 

Ubrane  były  tak  samo  modnie  jak  kobiety  w  Rzymie,  uginały  się  od  bransolet  i 

zakończonych złotymi falbanami szat. 

- Błagam cię - odezwała się jedna z kobiet - dla twojego własnego dobra, odejdź! Wsiądź 

z powrotem do lektyki. 

Próbowały  mnie  wepchnąć  do  małej  celi  z  zasłonami.  Ani  mi  się  śniło.  Wzbierała  we 

mnie wściekłość. 

- Nie wiem, gdzie jestem - zaczęłam - i nie znam was! Przestańcie mnie popychać! 

Pan  domu,  a  przynajmniej  człowiek  sprawiający  wraŜenie  kogoś  takiego,  podbiegł  do 

mnie zalany łzami, z potarganymi, krótkimi, siwymi włosami - które rwał z głowy, jak gdyby na 

background image

znak  Ŝałoby.  Podarł  długą  tunikę.  Pomazał  twarz  ziemią!  Był  starcem  o  zgarbionych  plecach  i 

duŜej głowie, obwisłej od fałdów skóry i zmarszczek. 

- Twój  ojciec  był  za  młodu  moim  towarzyszem  -  zaczął  po  łacinie,  chwytając  mnie  za 

ramię. - Ucztowałem u was, gdy byłaś niemowlęciem. Widziałem, jak raczkowałaś. 

- To urocze - rzuciłam. 

- Studiowaliśmy z ojcem w Atenach, spaliśmy pod jednym dachem. 

Kobiety stały przeraŜone, zakrywając usta dłońmi. 

- Uczestniczyliśmy  w  pierwszej  kampanii  Tyberiusza  przeciwko  tym  obmierzłym 

barbarzyńcom. 

- Co za odwaga. 

Opadła  ze  mnie  wierzchnia,  czarna  opończa,  ukazując  rozwichrzone,  długie  włosy  i 

prosty strój. Nikt nie zwrócił na to uwagi. 

- Germanik bywał w tym domu, Ŝeby mówić o twoim ojcu. 

- Ach, rozumiem. 

Jedna z kobiet dała mi znak, bym siadła do lektyki. Gdzie Jakub? Starzec nie ustępował. 

- Stałem z twym ojcem i Augustem, gdy nadeszły wieści o klęsce w Lesie Teutoburskim, 

gdzie  zginął  Warrus  i  wszyscy  jego  legioniści.  Moi  synowie  walczyli  z  twymi  braćmi  w 

legionach Germanika, gdy wymierzał karę tamtym plemionom Północy! O BoŜe! 

- Tak, to bardzo piękne - rzekłam z powagą. 

- Wsiadaj z powrotem do lektyki i uciekaj - odezwała się jedna z kobiet. 

Starzec przytrzymał mnie. 

- Walczyliśmy z tym obłąkanym królem  Arminiuszem! Mogliśmy zwycięŜyć! Twój brat 

Antoniusz był przeciwny poddaniu się i wycofaniu, prawda? 

- Ja… nie… 

- Wynoś  się!  -  krzyknął  młody  patrycjusz,  który  takŜe  zalewał  się  łzami.  Podszedł  i 

pchnął mnie w stronę lektyki. 

- Odsuń się, głupcze! - warknęłam i dałam mu po twarzy. Tymczasem Jakub rozmawiał z 

niewolnikami i orientował się w sytuacji. 

Teraz stanął przy mnie, gdy siwowłosy Grek szlochał i całował mnie po policzkach. 

Jakub przejął inicjatywę i poprowadził mnie do lektyki. 

- Przed chwilą zamordowano Germanika - szepnął mi do ucha. - Wszyscy lojalni wobec 

background image

niego  ludzie  podejrzewają,  Ŝe  Tyberiusz  zlecił to zabójstwo gubernatorowi Pizonowi. Trucizna. 

Wieść niesie się po mieście niczym poŜar. 

- Tyberiuszu,  ty  durniu!  -  szepnęłam,  wytrzeszczając  oczy.  -  Jeden  tchórzliwy  krok  za 

drugim! 

Usiadłam w mroku. Uniesiono lektykę. Jakub ciągnął: 

- Gnejusz Kalpurniusz Pizon ma, rzecz jasna, sprzymierzeńców. Trwa powszechna walka. 

Wyrównywanie  rachunków.  Koniec  świata.  Ta  grecka  rodzina  była  z  Germanikiem  w  Egipcie. 

Rozpoczynają się zamieszki. Uciekamy! 

- śegnaj,  przyjacielu!  -  zawołałam  do  starego  Greka,  gdy  oddalaliśmy  się  od  domu. 

Wątpię,  Ŝeby  mnie  słyszał.  Padł  na  kolana.  Przeklinał  Tyberiusza.  Krzyczał  o  samobójstwie  i 

błagał o sztylet. 

Znowu znaleźliśmy się na zewnątrz, przemykając przez ulice. 

LeŜałam  w  poprzek  lektyki,  tępo  rozmyślając.  Germanik  nie  Ŝyje.  Otruty  przez 

Tyberiusza! 

Wiedziałam,  Ŝe  niedawna  wyprawa  Germanika  do  Egiptu  bardzo  rozzłościła  cesarza. 

Egipt  był  prowincją  jedyną  w  swoim  rodzaju.  Rzym  był  do  tego  stopnia  uzaleŜniony  od 

tamtejszych dostaw zboŜa, Ŝe nawet senatorowie  nie mieli tam prawa wstępu, jednak Germanik 

pojechał „obejrzeć staroŜytne zabytki”, jak mówili jego przyjaciele na rzymskich ulicach. 

- Zwykła wymówka! - myślałam zdesperowana. - Gdzie proces i wyrok? Trucizna! 

Tragarze juŜ biegli. Ludzie dookoła wrzeszczeli i zawodzili. 

- Germanik! Germanik! Oddajcie nam pięknego Germanika! 

Antiochia oszalała. 

Znaleźliśmy się w końcu w jakiejś wąskiej uliczce, niemal zaułku - wiesz, o co mi chodzi, 

całą  ich  sieć  odkryto  w  ruinach  Pompei.  Czuć  było  mocz  męŜczyzn,  cuchnący  z  dzbanów 

ustawionych  na  rogach  ulic.  Z  wysokich  kominów  dobywał  się  zapach  gotowanej  strawy. 

Niosący lektykę biegli, potykając się o wystające brukowce. 

Raz  musieliśmy  gwałtownie  ustąpić  rydwanowi,  który  mknął  wąskim  przejazdem, 

znajdując w bruku koleiny dla swych kół. 

Uderzyłam głową w mur. Byłam wściekła i wystraszona, ale Jakub powiedział: 

- Jesteśmy przy tobie, Lidio. 

Szczelnie  okryłam  się  opończą,  tak  Ŝe  tylko  jednym  okiem  widziałam  smugi  światła 

background image

między zasłonami po obydwu bokach. Rękę trzymałam na rękojeści sztyletu. 

Lektykę  postawiono  na  ziemi. Znaleźliśmy  się  w  jakimś  chłodnym  wnętrzu. Usłyszałam 

głos ojca Jakuba, Dawida, który o coś się spierał. Nie znałam hebrajskiego. Nie miałam zresztą 

pewności, czy mówi w tym języku. 

Wreszcie Jakub przeszedł na grekę i zdałam sobie sprawę, Ŝe kupują mi porządny dom z 

całym wyposaŜeniem i pięknymi meblami, własność zmarłej niedawno, zamoŜnej wdowy, która 

mieszkała tu sama, lecz, na moje nieszczęście, wyprzedała niewolników. Dom bez niewolników. 

Szybka transakcja gotówkowa. 

Wreszcie usłyszałam Jakuba: 

- Lepiej mów prawdę, do diaska. 

Gdy lektyka na powrót się uniosła, zwróciłam się do męŜczyzny: 

- JuŜ  dwukrotnie  ocaliliście  mi  Ŝycie.  Co  do  greckiej  rodziny,  która  miała  udzielić  mi 

schronienia, czy jest w realnym niebezpieczeństwie? 

- Oczywiście.  Gdy  wybuchną  rozruchy,  wszystko  się  moŜe  zdarzyć.  Pojechali  z 

Germanikiem  do  Egiptu!  Ludzie  Pizona  o  tym  wiedzieli!  KaŜdy,  kto  znajdzie  po  temu 

najmniejszą wymówkę, chętnie kogoś zabije i splądruje mu dom. Patrz, gdzieś się pali. - Nakazał 

ludziom pośpiech. 

- W  porządku  -  rzekłam. -  Nie wypowiadaj juŜ mego prawdziwego imienia.  Od tej  pory 

mam na imię Pandora. Jestem Greczynką z Rzymu i zapłaciłam ci, Ŝebyś mnie tu przywiózł. 

- Masz  na  to  moje  słowo,  droga  Pandoro  -  odparł.  -  Nie  brakuje  ci  siły  ducha.  Akt 

własności  twego  nowego  domu  zostanie  sporządzony  na  inne  fałszywe  nazwisko,  nieco  mniej 

czarujące.  Dokument  potwierdza  jednak,  Ŝe  jesteś  wolną  wdową  i  rzymską  obywatelką. 

Otrzymamy  go,  gdy  zapłacimy  w  złocie,  co  nastąpi  dopiero  wtedy,  kiedy  znajdziemy  się  w 

domu. A jeŜeli ten człowiek nie da nam dokumentu ze wszystkimi informacjami, które mają cię 

chronić, uduszę go własnymi rękami! 

- Jesteś bardzo inteligentny, Jakubie - stwierdziłam ze znuŜeniem. 

Niewygodna  podróŜ  w  ciemności  wreszcie  dobiegła  końca.  Usłyszałam  zgrzyt 

metalowego klucza w bramie, po czym weszliśmy do obszernego westybulu. 

Powinnam  była  poczekać  ze  względu  na  swoich  opiekunów,  lecz  zamiast  tego 

gorączkowo wydobyłam się z ciasnej lektyki, odrzuciłam opończę i głęboko zaczerpnęłam tchu. 

Staliśmy w szerokim westybulu ładnego domu, uroczego i wymyślnie ozdobionego. 

background image

W roztargnieniu ujrzałam fontannę z głową lwa obok bramy, przez którą tu weszliśmy, i 

umyłam sobie nogi w chłodnej wodzie. 

Pokój  przyjęć,  czyli  atrium,  był  ogromny,  z  tyłu  dostrzegłam  obszerne  sofy  jadalni  po 

przeciwległej stronie dość sporego, zamkniętego ogrodu - perystylu. 

Nie był to co prawda mój stary, bogaty, obszerny dom na Wzgórzu  Palatyńskim, który z 

pokolenia na pokolenie, kosztem wielkiego ogrodu, rozrastał się o nowe pokoje i korytarze. 

Ten  był  nieco  zbyt  dopieszczony.  Ale  i  tak  wspaniały.  Wszystkie  ściany  niedawno 

pomalowano  na  modłę,  jak  sądzę,  orientalną  -  więcej  spiral  i  serpentyn.  Jak  mogłam  być  tak 

wymagająca? Mało nie zemdlałam od poczucia ulgi. Czy tutaj ludzie naprawdę dadzą mi spokój? 

W atrium stało biurko, a obok niego ksiąŜki! Pod okalającymi ogród portykami widziałam 

liczne  drzwi;  uniosłam  wzrok  i  ujrzałam  zamknięte,  wychodzące  na  ganki  okna  drugiej 

kondygnacji. Majestat. Bezpieczeństwo. 

Mozaikowe  posadzki  były  stare;  znałam  ten  styl.  Odświętnie  odziane  postacie  idące  w 

procesji podczas Saturnaliów. Mozaikę na pewno sprowadzono z Italii. 

NieduŜo  prawdziwego  marmuru,  tynkowane  kolumny,  za  to  wiele  porządnie 

wykonanych, duŜych malowideł ściennych, a na nich obowiązkowo szczęśliwe nimfy. 

Weszłam na miękką, wilgotną trawę perystylu i spojrzałam na błękitne niebo. 

Chciałam  tylko  oddychać,  ale  przecieŜ  nadeszła  pora  zorientować  się  w  mojej  nowej 

sytuacji majątkowej. W oszołomieniu nie pytałam, co jest moje. Jak się jednak okazało, nie było 

to konieczne. 

Jakub  i  Dawid  sporządzili  najpierw  spis całego  wyposaŜenia  domowego, które  dla  mnie 

kupowali,  podczas  gdy  ja  stałam  nieopodal,  przecierając  oczy  ze  zdumienia  na  widok  ich 

cierpliwości i troski o szczegóły. 

A  gdy  obejrzeli  juŜ  kaŜde  pomieszczenie:  sypialnię  po  prawej  i  niewielki,  otwarty 

ogródek  z  lewej  strony,  za  kuchnią,  i  weszli  na  piętro,  nie  mieli  Ŝadnych  zastrzeŜeń  i  zaczęli 

wyładowywać moje rzeczy, kufer za kufrem. 

Potem, co mną kompletnie wstrząsnęło, ojciec Jakuba, Dawid, wyciągnął zwój i zabrał się 

do spisywania wszystkiego, co naleŜało do mnie, od spinek do włosów po atrament i złoto. 

Jednocześnie Jakub wyszedł w jakiejś sprawie. 

Widziałam pospieszne pismo ojca, które odczytywał Dawid. 

- Rzeczy  do  higieny  osobistej  -  -  podsumował  Dawid  jedną  z  części  inwentarza.  - 

background image

Ubrania, raz, dwa, trzy kufry - do największej sypialni! Naczynia do kuchni. A ksiąŜki tutaj? 

- Tak, poproszę. - Widok jego uczciwości i drobiazgowości odebrał mi mowę. 

- AŜ tyle ksiąŜek! 

- W porządku, nie musisz ich liczyć. 

- Nie mogę, choćbym chciał, sama rozumiesz, te kruche… 

- Tak, wiem. Dalej. 

- Czy pragniesz ustawić meble z hebanu i kości słoniowej w salonie? 

- Doskonała myśl. 

Opadłam  na  podłogę,  z  której  natychmiast  podnieśli  mnie  dwaj  chętni  do  pomocy 

azjatyccy  niewolnicy,  sadowiąc  mnie  na  zadziwiająco  miękkim  rzymskim  krześle  z 

krzyŜowanymi nogami. Dostałam filiŜankę świeŜej, czystej wody. Wychyliłam ją, przypomniała 

mi się krew. Zamknęłam oczy. 

- Atrament, przybory do pisania na biurko? - zapytał starzec. 

- Jeśli moŜna - westchnęłam. 

- Teraz  wszyscy  wyjdźcie  -  zakomenderował  męŜczyzna,  hojnie  rozdając  monety 

niewolnikom, którzy zginali się w pół w ukłonach i wycofywali z komnaty, o mało na siebie nie 

wpadając. 

Zbierałam  się  do  wyraŜenia  jakoś  swojej  wdzięczności,  gdy  do  pokoju  wpadła  kolejna 

grupa  niewolników  -  prawie  zderzając  się  z  wychodzącymi  -  z  koszami  wszelkiego  rodzaju 

Ŝ

ywności,  jaką  moŜna  było  znaleźć  na  targu.  Było  tam  co  najmniej  dziewięć  rodzajów  chleba, 

dzbany oliwy, melony, zielone jarzyny i wędzonki, które mogły leŜeć wiele dni - ryby, wołowina 

i egzotyczne, morskie stworzenia, wysuszone tak, Ŝe wyglądały jak pergamin. 

- Wszystko  do  kuchni,  z  wyjątkiem  talerza  oliwek,  sera  i  chleba  dla  pani,  na  stół  po  jej 

lewej ręce. Przynieść wino przysłane przez ojca pani! 

Nie do wiary. Wino mego ojca. 

Potem  wszyscy  zostali  znów  wyproszeni,  otrzymując  ze  szczodrobliwej  ręki  monety,  i 

starzec natychmiast wrócił do swojego spisu. 

- Jakubie,  chodź,  będziesz  liczył  to  złoto.  Talerze,  monety,  znowu  monety,  klejnoty 

niezmiernej wartości! Monety, sztaby złota. Tak… 

I tak dalej, w wielkim pośpiechu. 

Gdzie ojciec ukrył tyle złota? Nie mieściło mi się to w głowie. 

background image

Co  z  tym  pocznę?  Czy  naprawdę  zamierzają  mi  wszystko  zostawić?  To  uczciwi  ludzie, 

ale przez ich ręce przechodziła fortuna. 

- Musisz  odczekać,  aŜ  wszyscy  wyjdą  -  radził  Dawid  -  i  wtedy  ukryć  złoto  w  róŜnych 

punktach domu. Na pewno znajdziesz odpowiednie miejsca. Nie moŜemy cię wyręczyć, bo w ten 

sposób  znalibyśmy  skrytki.  Klejnoty?  Część  zostawiam,  Ŝebyś  je  takŜe  schowała,  gdyŜ  są  zbyt 

cenne, by moŜna się było z nimi obnosić w pierwszych dniach twego tutaj pobytu. 

- Otworzył  szkatułkę.  -  Widzisz ten rubin? Wspaniały.  Spójrz na jego  wielkość. Gdybyś 

sprzedała  go  uczciwemu  człowiekowi  za  połowę  wartości,  nie  głodowałabyś  do  końca  Ŝycia. 

KaŜdy  kamień  w  tej  szkatułce  jest  wyjątkowy.  Ja  się  na  tym  znam.  To  klejnoty  najlepsze  z 

najlepszych.  Widzisz  te  perły?  Nieskazitelne.  -  WłoŜył  rubin  i  perły  do  pudełka  i  zamknął 

wieczko. 

- Tak - wyszeptałam osłabłym głosem. 

- Perły,  jeszcze  złoto,  srebro,  zastawa  -  mruczał.  -  Wszystko  jest  tutaj!  Powinniśmy 

bardziej uwaŜać, ale… 

- Nie,  nie,  dokazaliście  cudu  -  zaoponowałam.  Wbiłam  wzrok  w  chleb  i  wino  w  czarze. 

Butelki mego ojca. 

Jego amfory w całej izbie. 

- Pandoro  -  zwrócił  się  do  mnie  z  wielką  powagą  Jakub  -  to  jest  akt  własności  domu.  I 

drugi dokument, mówiący o twoim oficjalnym zawinięciu do portu pod nowym nazwiskiem Julii 

itepe. Pandoro, musimy juŜ odejść. 

Starzec pokręcił głową i przygryzł wargę. 

- Musimy  płynąć  do  Efezu,  dziecko  -  powiedział.  -  Wstyd  mi  cię  tutaj  zostawiać,  ale 

niebawem port zostanie zablokowany. 

- W  zatoce  płoną  juŜ  statki  -  rzucił  ściszonym  głosem  Jakub.  -  Zburzono  posąg 

Tyberiusza na forum. 

- Transakcja  dobiegła  końca  -  zwrócił  się  do  mnie  stary  męŜczyzna.  -  Sprzedawca  tego 

domu nie widział cię i nie zna twego prawdziwego nazwiska, podobnie jak inni mieszkańcy tego 

miasta. To nie jego niewolnicy cię tutaj przynieśli. 

- Dokazaliście dla mnie cudów. 

- Zostajesz  sama,  moja  piękna  rzymska  księŜniczko  -  stwierdził  Jakub.  -  Porzucam  cię 

tutaj z bólem duszy. 

background image

- Tak trzeba - wtrącił starzec. 

- Przez  trzy  dni  nie  opuszczaj  domu  -  mówił Jakub,  podchodząc  do  mnie  blisko,  bardzo 

blisko, jak gdyby zamierzał złamać wszystkie zasady i ucałować mnie w  policzek. - W mieście 

stacjonują  legiony,  które  mogłyby  stłumić  bunt,  ale  raczej  pozwolą  mu  się  wypalić,  nie  chcąc 

mordować  rzymskich  obywateli.  Zapomnij  o  greckich  przyjaciołach.  W  ich  domu  rozpętało  się 

juŜ piekło. 

Odwrócili się ku drzwiom. 

- Czy  otrzymaliście  godziwą  zapłatę?  -  spytałam.  -  MoŜecie  wziąć  tyle  złota,  ile 

zechcecie. Nalegam! 

- Nawet  o  tym  nie  myśl  -  upomniał  mnie  starzec.  -  Dla  spokoju  duszy  posłuchaj:  twój 

ojciec poręczył za mnie dwukrotnie, gdy piraci zatapiali me statki na Adriatyku. Połączył swoje 

pieniądze z moimi i pomnaŜałem zyski nas obydwu. Tamten Grek teŜ był dłuŜnikiem ojca. Nie 

przejmuj się juŜ takimi sprawami. Ale na nas czas! 

- Bóg z tobą, Pandoro - dodał Jakub. 

Klejnoty. Gdzie były klejnoty? Zerwałam się i otwarłam szkatułkę. LeŜały ich tam setki, 

nieskazitelnych,  olśniewająco  czystych  i  doskonale  oszlifowanych.  Pojęłam  ich  wartość,  ich 

czystość i troskliwość szlifu. Wzięłam duŜy rubin w kształcie jaja, który pokazywał mi Dawid, i 

drugi podobny, i wcisnęłam im po jednym do ręki. 

Unieśli ręce w geście odmowy. 

- AleŜ musicie - upierałam się. - OkaŜcie mi przynajmniej tyle szacunku.  Udowodnijcie, 

Ŝ

e jestem wolną Rzymianką i Ŝe Ŝyję tak, jak nakazał ojciec! To doda mi odwagi! Weźcie. 

Dawid nieustępliwie potrząsnął głową, za to Jakub wziął rubin. 

- Tu  są  klucze,  Pandoro.  Wyjdź  z  nami  i  zamknij  bramę  od  ulicy  i  drzwi  do  westybulu. 

Nie obawiaj się. Wszędzie palą się lampy. DuŜo oliwy… 

- Idźcie  juŜ!  -  zachęciłam  ich,  gdy  przestępowali  próg.  Zamknęłam  bramę  i  przywarłam 

do  krat,  odprowadzając  ich  wzrokiem.  -  JeŜeli  nie  będziecie  mogli  wydostać  się  z  miasta, 

gdybyście mnie potrzebowali, wracajcie. 

- Mamy tu swoich ludzi - uspokajał Jakub. - Z głębi serca dziękuję za przepiękny rubin, 

Pandoro! Dasz sobie radę. Wracaj do środka, zarygluj drzwi. 

Dobrnęłam  do  krzesła,  lecz  nie  tyle  na  nim  usiadłam,  ile  opadłam  na  nie  i  zaczęłam  się 

modlić: „Lares familiares… Duchy tego domu. Powinnam odnaleźć wasz ołtarz. Spojrzyjcie na 

background image

mnie  przychylnym  okiem,  błagam,  nie  Ŝywię  Ŝadnych  złych  zamiarów.  Obsypię  wasz  ołtarz 

kwiatami i zapalę wam lampkę. Dodajcie mi cierpliwości. Pozwólcie na… odpoczynek”. 

Nie ruszałam się jednak z miejsca; siedziałam oszołomiona na podłodze, odrętwiała, wiele 

godzin, gdy tymczasem zapadał zmierzch, gdy obcy, mały dom pogrąŜał się w mroku. 

Zaczął  się  sen  o  krwi,  ale  miałam  go  dosyć.  Miałam  dosyć  tamtej  obcej  świątyni.  Nie 

chcę! I dosyć krwi. Zastąpiłam ten obraz wyobraŜeniem domu. 

Byłam  małą  dziewczynką.  Śnij  o  tym,  nakazałam  sobie,  jak  słuchasz  najstarszego  brata, 

Antoniusza, który opowiada o wojnie na Północy, o wypieraniu szalonych Germanów nad morze. 

Darzył  wielką  miłością  Germanika.  Tak  samo  jak  pozostali  bracia.  Lucjusz,  najmłodszy,  był  z 

natury taki słaby. Z bólem serca wyobraŜałam sobie, jak błaga o litość, gdy Ŝołnierze przecinają 

nić jego Ŝycia. 

Imperium  było  całym  światem.  Za  jego  granicami  rozciągał  się  chaos,  nieszczęścia, 

niezgoda i wojna. Byłam Ŝołnierzem. Walczyłam. Śniło mi się, Ŝe zakładam zbroję. Brat mówił: 

- Co za ulga, Ŝe jesteś jednak męŜczyzną. Zawsze tak sądziłem. 

Zbudziłam się nazajutrz. 

Wtedy teŜ po raz pierwszy do głębi uczułam moc Ŝalu i cierpienia. 

Zwróć  na  to  uwagę.  Znałam  bowiem  całą  absurdalność  fatum,  fortuny  i  natury,  nagą 

prawdę  o  nich.  Nie  jest  jej  w  stanie  znieść  Ŝaden  człowiek.  Być  moŜe  opis  mojego  stanu 

przyniesie  innym  ludziom  pociechę.  Wszystko,  co  najgorsze,  przychodzi  niespiesznie,  ale  z 

czasem mija. 

Prawda wygląda tak, Ŝe nikogo nie moŜna na to przygotować, nie moŜna teŜ wyrazić tego 

językiem. Trzeba poznać samemu, a nie Ŝyczę tego nikomu. 

Byłam sama. Chodziłam po pokojach tego niewielkiego domu, waląc pięściami w ściany, 

płacząc z zaciśniętymi zębami, kręcąc się w kółko. Nie przyszła Ŝadna Matka Izyda. 

Nie było Ŝadnych bogów. Filozofowie okazali się głupcami! Poeci opiewali kłamstwa. 

Szlochałam  i  rwałam  włosy  z  głowy;  rozdzierałam  szatę  tak  machinalnie,  jak  gdybym 

robiła to od momentu narodzin. Przewracałam krzesła i stoły. 

Czasami  napływała  fala  uniesienia,  uczucia  wolności  od  wszystkich  zafałszowań  i 

konwenansów, sposobów na uwięzienie ciała i duszy. 

Później ukazała się moim oczom potworność takiej swobody, jak gdyby nie istniał Ŝaden 

dom, a mrok wdzierał się wszędzie. 

background image

Takie męki trwały trzy dni i trzy noce. 

Zapomniałam o jedzeniu. Zapomniałam o wodzie. 

Nie  zapalałam  lamp.  Dochodzący  pełni  księŜyc  dostatecznie  oświetlał  bezsensowny 

labirynt malowanych izb. 

Na wieki utraciłam zdolność snu. 

Serce biło szybko. Kończyny napinały się, rozluźniały, by znowu stęŜeć. 

Czasami  zlegałam  na  dobrej,  wilgotnej  ziemi  na  dziedzińcu,  za  ojca,  bo  nikt  nie  złoŜył 

jego ciała na dobrej, wilgotnej ziemi, co powinno stać się tuŜ po śmierci i przed pogrzebem. 

Wiedziałam juŜ, czemu ta hańba miała taką wagę: przeorane ranami ciało, nie złoŜone na 

ziemi. Pojęłam wagę tego zaniedbania tak, jak mało kto rozumie cokolwiek na świecie. Było to 

niezmiernie istotne, poniewaŜ nie miało najmniejszego znaczenia! 

„Lidio, Ŝyj”. 

Spojrzałam  na  listowie  małych  drzewek  w  ogrodzie.  Poczułam  przypływ  osobliwej 

wdzięczności, Ŝe moje oczy oglądały mroki Ziemi wystarczająco długo, by ujrzeć takie rzeczy. 

Deklamowałam Lukrecjusza: 

„Co z ziemi, niech powraca w ziemię”? 

Szaleństwo! 

Biada, przez trzy dni i trzy noce błąkałam się, pełzałam, łkałam i płakałam. 

background image

Wreszcie jednego ranka, gdy słońce wlało się do środka przez otwarty dach, rozejrzałam 

się po zgromadzonych w pokoju przedmiotach i przez chwilę nie wiedziałam, czym są ani po co 

zostały wykonane. Nie znałam ich pospolitych nazw ani definicji. Nie  wiedziałam nawet, gdzie 

jestem. 

Usiadłam i zorientowałam się, Ŝe spoglądam na Lararium, świątynię bogów domowych. 

Znajdowałam się oczywiście w jadalni, dalej stały sofy i majestatyczne łoŜe małŜeńskie! 

Lararium prezentowało się jak świątynka o trzech wysokich ścianach i trzech frontonach, 

we wnętrzu stały figury starych bogów. Nikt w tym pogańskim mieście nie wyniósł ich wraz ze 

zmarłą. 

Kwiaty zwiędły. Ogień po prostu zgasł. Nikt nie ugasił go winem, jak nakazywał obyczaj. 

W podartych szatach pełzałam na czworakach po ogrodzie w perystylu,  zrywając kwiaty 

dla tych bogów. Zebrałam trochę drewna i roznieciłam święty ogień. 

Nie  odrywałam  oczu  od  bóstw  domowych.  Całymi  godzinami.  MoŜna  było  odnieść 

wraŜenie, Ŝe juŜ nigdy się nie poruszę. 

Nadeszła noc. 

- Nie  śpij  -  szepnęłam.  -  Czuwaj  w  nocy!  Ci  Egipcjanie  czają  się  w  ciemnościach. 

KsięŜyc, patrz, jest niemal okrągły, za jedną, dwie noce będzie w pełni. 

Lecz  minął  juŜ  czas  najstraszniejszych  mąk,  byłam  wyczerpana  i  sen  wyciągał  ku  mnie 

ramiona, jakby chciał powiedzieć: 

- Zbądź wszelkich trosk. Przyszło senne marzenie. 

Widziałam męŜczyzn w złoconych szatach. 

- Zostaniesz  teraz  zabrana  do  sanktuarium.  -  Ale  co  tam  było?  Wolałam  nie  widzieć.  - 

Nasza  Matka,  ukochana  Matka  Smutku  -  rzekł  kapłan.  Na  ścianach  znajdowały  się  malowidła. 

Całe  rzędy  ukazanych  z  profilu  Egipcjan,  do  tego  obrazkowe  pismo.  Wokół  unosiła  się  woń 

palonej mirry. 

- Chodź - powiedzieli ci, co mnie trzymali. - Wyzbyłaś się juŜ nieczystości i zaczerpniesz 

ze świętego Źródła. 

Słyszałam  płacz  i  jęki  jakiejś  kobiety.  Stanęłam  przed  wejściem  do  wielkiej  komnaty  i 

zerknęłam do środka. Na tronach zasiadali tam Król i Królowa, Król patrzący nieruchomo jak w 

background image

ostatnim  śnie,  Królowa  usiłująca  zerwać  złote  okowy.  Na  głowie  miała  koronę  Górnego  i 

Dolnego  Egiptu.  I  płócienną  zasłonę  w  kratę.  Prawdziwe  warkocze,  nie  perukę.  Płakała,  białe 

policzki  miała  splamione  krwią.  Czerwień  plamiła  jej  naszyjnik  i  piersi.  Wyglądała  na  brudną, 

zbezczeszczoną. 

- Moja Matko, bogini - zaczęłam - to przecieŜ niegodziwe. 

Obudziłam się z wielkim wysiłkiem. 

Usiadłam i połoŜyłam rękę na Lararium, po czym spojrzałam na widoczne w promieniach 

wschodzącego słońca pajęczyny pośród gałęzi drzew w ogrodzie. 

Zdawało mi się, Ŝe słyszę szepty w staroŜytnym języku egipskim. 

Nie pozwolę na to! Nie mogę zwariować. 

Dosyć! Jedyny męŜczyzna, którego kochałam, mój ojciec, powiedział: „śyj!” 

Nadeszła  pora  działania.  Trzeba  wstać  i  zabrać  się  do  roboty.  Poczułam niespodziewaną 

siłę i wiarę w sens swego postępowania. 

Długie  noce  Ŝałoby  i  płaczu  były  odpowiednikiem  inicjacji  w  świątyni  Izydy;  upojono 

mnie śmiercią; zrozumienie przyniosło przemianę. 

Było po wszystkim, a bezsensowny świat wydawał się znośny i nie wymagał tłumaczenia. 

Tak miało juŜ pozostać, a ja jak idiotka myślałam, Ŝe jest inaczej. 

Sytuacja wymagała czynu. 

Nalałam wina do czary, którą zaniosłam do bramy wejściowej. 

Miasto  zdawało  się  pogrąŜone  w  spokoju.  Mijali  mnie  ludzie  odwracający  wzrok  od  na 

poły obnaŜonej kobiety w łachmanach. 

Wreszcie przystanął jakiś robotnik uginający się pod ładunkiem cegieł. 

Podsunęłam mu wino. 

- Przez  trzy  dni  byłam  chora  -  zagadnęłam.  -  Co  wiadomo  o  śmierci  Germanika?  Co 

dzieje się w mieście? 

MęŜczyzna  był  pełen  wdzięczności  za  wino.  Trud  fizycznej  pracy  go  postarzył.  Miał 

chude ręce. Dłonie mu drŜały. 

- Dziękuję  ci,  pani  -  powiedział.  Wychylił  wino  łapczywie,  jak  gdyby  nie  mógł  się 

powstrzymać.  -  Naszego  Germanika  wystawiono  na  placu  na  widok  publiczny.  Jaki  był 

urodziwy! Ludzie porównywali go do wielkiego Aleksandra. Trudno było rozpoznać, czy został 

otruty,  czy  nie.  Jedni  mówili,  Ŝe  tak,  inni  inaczej.  Legioniści  przepadali  za  nim.  Gubernatora 

background image

Pizona,  dzięki  niech  będą  bogom,  nie  ma  w  mieście  i  nie  zamierza  wracać.  śona  Germanika, 

łaskawa Agrypina, nosi jego prochy w urnie przy piersi. Zamierza odpłynąć do Egiptu, by szukać 

kary na Tyberiusza. 

Oddał czarę. 

- Pokorne dzięki. 

- W mieście wszystko po staremu? 

- Tak,  tak,  któŜ  mógłby  zatrzymać  to  osławione  targowisko?  -  oświadczył.  -  Handel  nie 

ustaje.  Lojalni  Ŝołnierze  Germanika  pilnują  pokoju  i  czekają  sprawiedliwości.  Nie  pozwolą 

niegodziwemu  Pizonowi  na  powrót,  Sentius  zaś  gromadzi  wszystkich,  co  słuŜyli  pod  komendą 

Germanika. Miasto jest szczęśliwe. Wszyscy są za Germanikiem. JeŜeli dojdzie do wojny, to na 

pewno nie tutaj. Proszę się nie troskać. 

- Dziękuję, bardzo mi pomogłeś. 

Wzięłam puchar, zamknęłam bramę, drzwi i przeszłam do czynu. 

ś

ując  dla  przywrócenia  sił  kęs  chleba  i  mrucząc  pod  nosem  Lukrecjuszowe  mądrości, 

obchodziłam  dom.  Na  prawo  od  dziedzińca  natrafiłam  na  duŜą,  luksusową  łaźnię,  jasno 

oświetloną.  Delikatna  woda  płynęła  z  trzymanych  przez  nimfy  muszli  do  otynkowanego 

zbiornika. Nie trzeba było rozpalać ognia dla jej podgrzania. 

Ubrania znalazłam w komnacie sypialnej. 

Rzymskie stroje były, jak wiesz, proste, składały się z długiej, prostej tuniki; zakładaliśmy 

je  dwie,  trzy,  na  to  tunikę  wyjściową,  stolę,  na  nią  pallę,  czyli  opończę  sięgającą  do  kostek  i 

zapinaną na pasek poniŜej piersi. 

Wybrałam najlepsze stroje, układając trzy warstwy delikatnego jak babie lato jedwabiu i 

jasnoczerwoną pallęktóra osłaniała mnie od stóp do głów. 

Jeszcze nigdy w Ŝyciu nie musiałam sama zakładać sobie sandałów. Było to niezmiernie 

zabawne i irytujące zajęcie. 

Wszystkie  przybory  toaletowe  połoŜono  na  stołach,  które  stanowiły  podstawy 

polerowanych zwierciadeł. Ale bałagan! 

Usiadłam  na  jednym  z  wielu  złoconych  krzeseł,  przysunęłam  lustro  z  polerowanego 

metalu i próbowałam przystąpić do pracy z barwidłami tak, jak zawsze robili niewolnicy. 

Zdołałam  przyciemnić  brwi,  lecz  powstrzymało  mnie  pełne  grozy  wspomnienie 

malowanych  oczu  Egipcjan.  UróŜowiłam  usta,  nałoŜyłam  odrobinę  białego  pudru  na  policzki  i 

background image

nic więcej. Nawet nie brałam się do pudrowania ramion, w czym wyręczono by mnie w Rzymie. 

Nie wiem, jak wyglądałam. Musiałam zapleść te przeklęte włosy, co mi się udało o tyle, 

Ŝ

e  ułoŜyłam  warkocze  w  wielki  kok  z  tyłu  głowy.  ZuŜyłam  tyle  spinek,  Ŝe  starczyłoby  ich  dla 

dwudziestu  kobiet.  Opuszczając  nie  związane  kędziory  na  twarz,  czoło  i  policzki,  ujrzałam  w 

zwierciadle  skromną  i  niczym  nie  wyróŜniającą  się  Rzymiankę,  z  przedziałkiem  na  środku 

brązowych włosów, czarnymi brwiami i zaróŜowionymi ustami. 

Najwięcej  kłopotu  sprawiło  mi  zebranie  całej  tej  materii.  Próbowałam  dopasować 

długości, wyprostować jedwabną stolę i zapiąć ją poniŜej biustu. Mnóstwo składania, drapowania 

i przypinania. Zawsze dotąd asystowały mi młode niewolnice. Nareszcie, ubrana w dwie spodnie 

tuniki  i  długą,  czerwoną,  elegancką  stole,  wzięłam  duŜą,  jedwabną  pallę  obszytą  złotymi 

ozdobami. 

ZałoŜyłam  pierścienie  i  bransolety,  chociaŜ  chciałam  skryć  jak  najwięcej  biŜuterii  pod 

opończą.  Pamiętałam,  jak  ojciec  dzień  w  dzień  narzekał,  Ŝe  musi  nosić  togę  -  oficjalny  strój 

wierzchni dobrze urodzonego Rzymianina. Wśród kobiet togi nakładały tylko prostytutki. Ja nie 

musiałam się z tym borykać. 

Skierowałam się wprost na targ niewolników. 

Jakub nie mylił się w opisie tutejszej ludności. W mieście pełno było ludzi ze wszystkich 

stron świata. Wiele kobiet chodziło parami, trzymając się pod ramiona. 

Powszechne  były  tu  luźne  greckie  szaty,  jak  równieŜ  egzotyczne  suknie  z  Fenicji  czy 

Babilonu, noszone zarówno przez kobiety, jak i męŜczyzn. Wielu męŜczyzn miało długie włosy i 

brody.  Niektóre  kobiety  chodziły  w  tunikach  nie  dłuŜszych  niŜ  męŜczyźni.  Jeszcze  inne  były 

okryte od stóp do głów, widać było tylko oczy, gdy szły w otoczeniu straŜników i słuŜby. 

Ulice  były  czystsze  niŜ  w  Rzymie,  ścieki  spływały  do  szerszych  rynsztoków  pośrodku 

dróg, skąd biegły szybszym nurtem do miejsca przeznaczenia. 

Nie  zdąŜyłam  jeszcze  dotrzeć  na  forum,  czyli  do  centralnego  placu  miasta,  gdy  w  co 

najmniej  trojgu  drzwi  zauwaŜyłam  eleganckie  kurtyzany,  szyderczo  targujące  się  z  zamoŜnymi 

Grekami i Rzymianami. 

Gdy przechodziłam, jedna mówiła właśnie do przystojnego młodzieńca: 

- Chcesz pójść do łoŜa ze mną? Marzenia. MoŜesz mieć kaŜdą, juŜ ci mówiłam. Ale jeśli 

chcesz mnie, idź do domu i najpierw wszystko sprzedaj. 

Bogaci  Rzymianie  w  togach  stali  przed  naroŜnymi  winiarniami  i  odwzajemniali  moje 

background image

ukradkowe spojrzenia krótkimi skinięciami. 

Byle tylko Ŝaden mnie nie poznał! Było to mało prawdopodobne, znaleźliśmy się bardzo 

daleko  od  Rzymu,  a  ja  mieszkałam  tak  długo  zamknięta  w  domu  ojca,  nie  uczestnicząc  w 

bankietach, wieczerzach, a nawet odświętnych zgromadzeniach. 

Rozmiary  forum  znacznie  przewyŜszyły  moje  wspomnienia  z  pierwszego,  krótkiego 

przezeń przejścia. Gdy stanęłam po jednej stronie i ogarnęłam cały wielki, zalany słońcem plac, 

okolony świątyniami, portykami lub budowlami imperium, nie posiadałam się ze zdumienia. 

Na  straganach  pod  baldachimami  moŜna  było  naleźć  wszystko,  co  było  na  sprzedaŜ: 

jubilerzy  handlujący  srebrem  w  jednej  grupie,  w  innym  miejscu  tkacze,  rozstawieni  w  rzędzie 

kupcy jedwabni. Zorientowałam się, Ŝe uliczka, która dobiegała do rynku po mojej prawej ręce, 

przeznaczona  była  do  handlu  niewolnikami  -  tymi  lepszymi,  których  raczej  nie  wystawia  się  w 

dybach na licytacji. 

W  oddali  dostrzegłam  maszty  statków.  Poczułam  zapach  rzeki.  Tam  znajdowała  się 

ś

wiątynia Augusta, w niej płonęły ognie, przed wejściem stali w leniwych, lecz czujnych pozach 

legioniści. 

Było mi gorąco i trochę się bałam, bo wszystkie te jedwabne stroje jakby ciągle gdzieś się 

zsuwały  i  ześlizgiwały.  Widziałam  duŜo  otwartych  ogródków  za  winiarniami,  gdzie  przy 

stolikach plotkowały grupy kobiet. Mogłam usadowić się blisko nich i napić wina. 

Ale musiałam zorganizować dom. Musiałam mieć wierną słuŜbę. 

Oczywiście  w  Rzymie  nigdy  nie byłam na  targu  niewolników. Nie  było takiej  potrzeby. 

Ponadto  w  naszym  majątku  w  Toskanii  i  w  Rzymie  Ŝyło  tyle  rodzin  niewolników,  Ŝe  rzadko 

kiedy  kupowaliśmy  nowych.  Co  więcej,  ojciec  miał  w  zwyczaju  dziedziczyć  po  przyjaciołach 

niewolników  nie  nadających  się  do  pracy,  lecz  mądrych,  i  często  podrwiwaliśmy  sobie  z  jego 

akademii w ogrodzie, gdzie niewolnicy zajmowali się tylko sporami na tematy historyczne. 

Teraz jednak musiałam zachować się jak przebiegła kobieta światowa. Szybko omiotłam 

wzrokiem  wszystkich  wystawianych  na  sprzedaŜ  niewolników  domowych  dobrej  jakości  i 

zdecydowałam  się  na  dwie  siostry,  bardzo  młode  i  przeraŜone,  Ŝe  w  południe  będą  musiały 

stanąć na licytacji i sprzedadzą je do zamtuza. Nakazałam przynieść stołki i usiadłyśmy. 

Rozmawiałyśmy. 

Pochodziły  z  niewielkiego  domostwa  pewnej  szlachetnej  rodziny  zamieszkałej  w  Tyrze; 

urodziły  się  juŜ  niewolnicami.  Mówiły  przyzwoicie  po  grecku  i  łacinie.  Znały  aramejski.  Były 

background image

słodkie jak aniołki. 

Miały nieskazitelne ręce. Wykazały się wszystkimi poŜądanymi umiejętnościami. Umiały 

ufryzować  włosy,  umalować  twarz,  gotować.  Recytowały  przepisy  na  wschodnie  potrawy,  o 

jakich nigdy nie słyszałam; wymieniały róŜnego rodzaju pomady, róŜe. Jedna zarumieniła się ze 

strachu i rzuciła: 

- Pani, mogę szybko i doskonale pomalować twą twarz! Co oznaczało, Ŝe mnie wyszło to 

fatalnie.  Zorientowałam  się  teŜ,  Ŝe  jako  niewolnice  z  małego  domu  były  o  wiele  bardziej 

wszechstronne niŜ nasza słuŜba w Rzymie. 

Ich  modły  zostały  wysłuchane,  kupiłam  obie;  zaŜądałam  dla  nich  czystych  tunik 

przyzwoitej  długości,  dostałam  dwie  z  błękitnego  płótna,  choć  niezbyt  eleganckie,  potem 

znalazłam  sprzedawcę  z  naręczem  palli,  od  którego  kupiłam  kaŜdej  z  sióstr  błękitną  mantylę. 

Wyglądały na uszczęśliwione. Były skromne i wolały chodzić z okrytymi głowami. 

Nie wątpiłam, Ŝe chętnie oddałyby za mnie Ŝycie. 

Nie  przyszło  mi  do  głowy,  Ŝe  mogą  być  wygłodniałe,  dopóki  w  trakcie  poszukiwań 

innych niewolników nie usłyszałam, jak jakiś podły handlarz upomina wykształconego Greka, Ŝe 

dostanie jeść dopiero wtedy, gdy zostanie sprzedany. 

- Okropność - oświadczyłam. - Jesteście pewnie głodne, dziewczęta. Idźcie do jadłodajni 

na forum. Spójrzcie w głąb ulicy. Widzicie tych kilka ław i stołów? 

- Same? - zapytały, zdjęte grozą. 

- Słuchajcie, dziewczęta. Nie mam czasu karmić was z ręki jak ptaki. Nie patrzcie w oczy 

męŜczyznom; najedzcie i napijcie się do syta. - Dałam im sumę pieniędzy, która wywarła na nich 

wstrząsające wraŜenie. - I nie odchodźcie z jadłodajni, póki po was nie przyjdę. JeŜeli zbliŜy się 

do  was  męŜczyzna,  udajcie  przestrach,  pochylcie  głowy  i  krzyczcie  najlepiej,  jak  potraficie,  Ŝe 

nie rozumiecie jego języka. W najgorszym wypadku schrońcie się w świątyni Izydy. 

Pobiegły  wąską  uliczką  w  kierunku  czekającej  je  uczty,  ich  mantyle  nadmuchane  przez 

wiatr  jak  balony  były  w  pięknym,  niebieskim  kolorze;  do  dziś  pamiętam  ten  widok,  smugę 

błękitnego  nieba  przemykającą  pośród  spoconego  tłumu  i  labiryntu  markiz.  Mia  i  Lia.  Łatwo 

zapamiętać, choć nigdy nie mogłam ich rozróŜnić. 

Zaskoczył  mnie  cichy,  szyderczy  śmiech.  Śmiał  się  grecki  niewolnik,  któremu  pan 

zagroził przed chwilą zagłodzeniem. 

Odpowiedział: 

background image

- Proszę  bardzo,  zagłódź  mnie.  I  co  wtedy  sprzedasz?  Schorowanego,  konającego 

człowieka, a nie niezwykle wybitnego uczonego. 

Niezwykle wybitny uczony! 

Zwróciłam  się  w  jego  stronę.  Nie  wstał  na  mój  widok  ze  swego  stołka.  Miał  na  sobie 

wyłącznie  brudną  przepaskę  biodrową,  co  było  wyjątkowym  idiotyzmem  ze  strony  handlarza, 

lecz  dzięki  temu  zaniedbaniu  moŜna  było  przekonać  się,  Ŝe  niewolnik  jest  bardzo  przystojnym 

męŜczyzną  o  urodziwej  twarzy,  delikatnych,  brązowych  włosach,  zielonych  oczach  w  kształcie 

migdałów i sarkastycznym wyrazie ładnych ust. Miał najwyŜej trzydzieści lat. Był, jak przystało 

na Greka, sprawny fizycznie, obdarzony solidną muskulaturą. 

Brązowe  włosy  miał  tłuste  i  niedbale  ścięte,  na  szyi  zawieszono  mu  podłą  deseczkę,  na 

której ktoś nagryzmolił mnóstwo łacińskich literek. 

Unosząc  mantylę,  zbliŜyłam  się  do  jego  pięknej,  obnaŜonej  piersi,  nieco  rozbawiona 

buńczucznym spojrzeniem, i spróbowałam odczytać treść napisu. 

MoŜna  było  odnieść  wraŜenie,  Ŝe  mógł  nauczać  kaŜdej  filozofii,  wszystkich  języków, 

całej matematyki, potrafił wszystko zaśpiewać, znał wszystkich poetów, umiał przygotować całe 

bankiety,  cierpliwie  opiekował  się  dziećmi,  walczył  wraz  ze  swym  panem  w  rzymskich 

kampaniach na Bałkanach, mógł słuŜyć jako uzbrojony straŜnik, był posłuszny, zacny i całe Ŝycie 

przebywał w jednym i tym samym domu w Atenach. 

Czytałam  to  z  wyrazem  niejakiej  wzgardy,  na  której  widok  obrzucił  mnie  zuchwałym 

spojrzeniem. Z całą bezczelnością skrzyŜował ręce tuŜ pod tabliczką i oparł się o ścianę. 

Wtem  zorientowałam  się,  dlaczego  kręcący  się  w  pobliŜu  kupiec  nie  nakazał  Grekowi 

powstać.  Niewolnik  miał  tylko  jedną  sprawną  nogę.  Lewa  poniŜej  kolana  została  wykonana  ze 

starannie wyrzeźbionej kości słoniowej, kończąc się pięknie sklepioną stopą i sandałem. Idealne 

palce.  Rzecz  jasna,  noga  i  stopa  zostały  złoŜone  z  trzech  proporcjonalnych  części,  kaŜdej 

zdobionej, osobno wykonano wyraźne paznokcie i płaskorzeźby pasków do sandałów. 

Nigdy w Ŝyciu nie widziałam takiej sztucznej kończyny, takiego oddania rzemiosłu. 

- Jak straciłeś nogę? - zapytałam po grecku. Bez odpowiedzi. Wskazałam nogę. śadnego 

odzewu. 

Powtórzyłam po łacinie. Z tym samym skutkiem. Handlarz stawał na palcach i skręcał się 

z niecierpliwości. 

- Pani,  on  umie  wszystko  spisywać,  prowadzić  interesy;  ma  piękny  charakter  pisma,  nie 

background image

fałszuje rachunków. 

Hmm… Ani słowa o uczeniu dzieci? Nie wyglądam na matkę i Ŝonę. Niedobrze. 

Grek  zaśmiał  się  drwiąco  i  odwrócił  głowę.  Wyszeptał  rozczulającą  łaciną,  Ŝe  jeśli 

wydam  na  niego  pieniądze,  wyrzucę  je  na  trupa.  Miał  piękny,  łagodny  głos,  pełen  jednak 

znuŜenia i pogardy, mówił wykwintnie i bezpretensjonalnie. 

Straciłam cierpliwość. Przemówiłam szybko po grecku: 

- Słuchaj, ty zarozumiały kretynie z Aten! - zaczęłam, czerwona na twarzy,  wściekła, Ŝe 

tak  niesprawiedliwie  osądza  mnie  zarówno  niewolnik,  jak  i  handlarz.  -  JeŜeli  w  ogóle  umiesz 

pisać po łacinie i po grecku, jeŜeli istotnie studiowałeś pisma Arystotelesa i Euklidesa, w którego 

nazwisku robisz zresztą błąd, jeŜeli uczyłeś się w Atenach i widziałeś wojnę na Bałkanach, jeŜeli 

prawdą  jest  choćby  połowa  tej  pysznej  epopei,  czemu  nie  chcesz  naleŜeć  do  jednej  z 

najinteligentniejszych  kobiet,  jakie  zdarzy  ci  się  kiedykolwiek  poznać,  która  w  zamian  za 

lojalność będzie odnosić się do ciebie z godnością i szacunkiem? Czy wiesz coś więcej ode mnie 

o Platonie i Arystotelesie? Nigdy w Ŝyciu nie uderzyłam niewolnika. Odrzucasz panią, w słuŜbie 

której  mogłaby  spotkać  cię  kaŜda  nagroda,  jaką  moŜesz  sobie  wymarzyć.  Ta  tabliczka  to  stek 

kłamstw, prawda? 

Niewolnik osłupiał, choć nie rozgniewał się. Pochylił się, próbując dyskretnie otaksować 

mnie wzrokiem. Kupiec machał z furią rękami, Ŝeby niewolnik wstał; usłuchał i okazało się, jak 

znacznie  góruje  nade  mną  wzrostem.  Nogi,  nie  licząc  protezy  z  kości  słoniowej,  miał  zdrowe  i 

mocne. 

- MoŜe  byś  raczył  powiedzieć  mi,  co  tak  naprawdę  umiesz?  -  zapytałam  juŜ  po  łacinie. 

Zwróciłam  się  do  handlarza:  -  Daj  mi  pióro,  to  poprawię  ortografię  tych  nazwisk.  Takie  błędy 

niweczą  wszelkie  szansę  tego  człowieka  na  zostanie  nauczycielem.  Wychodzi  w  ich  świetle  na 

głupca. 

- Miałem za mało miejsca! - odezwał się nagle niewolnik, tryskając prawdziwie łacińską 

furią.  Pochylił  się  w  moją  stronę,  jakby  chciał,  Ŝebym  go  lepiej  zrozumiała.  - Skoro jesteś taka 

bystra, przyjrzyj się tej tabliczce! Zdajesz sobie zapewne sprawę z ignorancji tego handlarza. Ma 

w posiadaniu szmaragd, a bierze go za kawałek zielonego szkła. To poniŜające. Upakowałem na 

tej tabliczce wszystkie komunały, jakie przyszły mi do głowy. 

Roześmiałam  się.  Podbił  moje  serce,  zaintrygował.  Nie  posiadałam  się  ze  śmiechu.  Ale 

zabawa!  Handlarz  nie  wiedział,  co  o  tym  myśleć.  Skarcić  niewolnika  i  obniŜyć  cenę?  Czy 

background image

pozwolić, Ŝebyśmy sami doszli do porozumienia? 

- Co  miałem  począć  -  podjął  tym  samym  poufnym  szeptem,  przechodząc  tym  razem  na 

grekę - krzyczeć do kaŜdego przechodnia: „Tutaj siedzi wielki nauczyciel, wybitny filozof? 

- Uspokoił się nieco, wyładowawszy gniew. - Imiona mych dziadów wyryto na ateńskim 

Akropolu. 

Kupiec nie wiedział, co się dzieje, lecz ja okazywałam nieskrywaną radość. 

Znowu zsunęła mi się z ramion mantyla i mocno ją szarpnęłam. Co za odzieŜ! Dlaczego 

nikt nigdy nie powiedział mi, Ŝe jedwab ślizga się po jedwabiu? 

- A co  powiesz  o  Owidiuszu?  -  spytałam, zaczerpnąwszy  tchu.  Mało nie  popłakałam  się 

ze śmiechu. - Bo umieściłeś tu jego imię. Owidiusz. Czy cieszy się tu popularnością? W Rzymie 

nikt nie  ośmieliłby  się  wypisać  go  na  takiej tabliczce.  Nie  wiem  nawet,  czy  on jeszcze Ŝyje, aŜ 

wstyd.  Owidiusz  uczył  mnie  całować,  gdy  miałam  dziesięć  lat  i  czytałam  Miłostki.  Czytałeś 

kiedy Miłostki? 

Cała jego postawa uległa zmianie. Złagodniał i juŜ, juŜ nabierał nadziei, Ŝe mogę okazać 

się dla niego dobrą panią, ale nie śmiał w to uwierzyć. 

Handlarz czekał na najmniejszy znak, jak ma się zachować. Widać było, Ŝe nie rozumiał, 

o czym mówimy. 

- Słuchaj,  bezczelny,  chromy  niewolniku!  -  powiedziałam.  -  -  Gdybym  uwierzyła,  Ŝe 

moŜesz  czytywać  mi  wieczorem  Owidiusza,  kupiłabym  cię  bez  wahania.  Ale  z  tej  tabliczki 

wynika,  Ŝe  jesteś  sławnym  Sokratesem  i  Aleksandrem  Macedońskim  w  jednej  osobie.  W  jakiej 

wojnie  bałkańskiej  brałeś  udział?  Jakim  sposobem  trafiłeś  do  rąk  tego  nędznego  handlarza, 

zamiast  znaleźć  się  od  razu  w  jakimś  eleganckim  domu?  Jak  moŜna  dać  temu  wszystkiemu 

wiarę?  Gdyby  ślepy  Homer  śpiewał  takie  niedorzeczne  pieśni,  wszyscy  by  wstali  i  wyszli  z 

tawerny. 

Narastał w nim gniew i zawód. 

Kupiec wyciągnął rękę, jak gdyby dla powstrzymania niewolnika. 

- Gdzie, na wszystkich bogów, podziała się twa noga? - zapytałam. - Jak ją straciłeś? Kto 

wykonał tę wspaniałą protezę? 

Mówiąc pełnym złości, lecz zdecydowanym szeptem, niewolnik oznajmił: 

- Straciłem  ją  podczas  polowania  na  dzika,  w  którym  uczestniczyłem  wraz  ze  swym 

rzymskim panem. Często polowaliśmy. Stało się to na Pentelikonie, górze… 

background image

- Wielkie dzięki, wiem, gdzie jest Pentelikon - weszłam mu w słowo. 

Miał  wykwintny  wyraz  twarzy.  Nie  wiedział  juŜ,  co  ma  o  mnie  sądzić.  Oblizał 

spierzchnięte wargi i powiedział: 

- KaŜ  temu  kupcowi  przynieść  pergamin  i  atrament.  -  Mówił  po  łacinie  tak  pięknie  jak 

aktor  lub  retor,  choć  bez  Ŝadnego  widocznego  wysiłku.  -  Będę  cytował  Miłostki  Owidiusza  z 

pamięci.  -  Błagał  łagodnie  przez  zaciśnięte  zęby,  co  jest  nie  byle  sztuką.  -  Potem  zapiszę  całą 

opowieść  Ksenofonta  o  Persach,  jeŜeli  masz  dosyć  czasu,  naturalnie  po  grecku.  Mój  pan 

traktował mnie jak syna; walczyłem u jego boku, uczyłem się, studiowałem. Pisałem jego listy. 

Otrzymałem takie samo jak on wykształcenie, poniewaŜ taka była jego wola. 

- Ach - odparłam, pełna dumy i ulgi. 

Sprawiał  wraŜenie  arystokraty  z  krwi  i  kości,  rozgniewanego  sytuacją  bez  wyjścia,  lecz 

wciąŜ zachowującego godność i rozsądek, które wspierały męstwo duszy. 

- A  w  łoŜu?  Stać  cię  na  coś  takŜe  w  łoŜu?  -  zapytałam.  Nie  wiem,  jaka  desperacja  czy 

furia podsunęła mi takie pytanie. 

Był święcie oburzony. Dobry znak. Wytrzeszczył oczy. Na czole pojawiły się bruzdy. 

Tymczasem  handlarz  przyniósł  stołek,  stół,  pergamin,  atrament  i  postawił  wszystko  na 

rozgrzanym bruku. 

- Masz, pisz - zwrócił się do niewolnika. - Pisz listy dla tej kobiety, bo jak nie, to zabiję 

cię i sprzedam twoją nogę. 

Znów nie mogłam stłumić wybuchu śmiechu. Popatrzyłam na niewolnika, który sprawiał 

wraŜenie oszołomionego. Oderwał wzrok ode mnie i przeniósł pogardliwe spojrzenie na kupca. 

- Czy  moŜna  trzymać  cię  razem  z  młodymi  niewolnicami?  -  pytałam  protekcjonalnie.  - 

Czy lubisz chłopców? 

- Jestem  całkowicie  godny  zaufania!  -  oznajmił  niewolnik.  -  Nie jestem  zdolny  popełnić 

przestępstwa dla Ŝadnego pana. 

- A  gdybym  zapragnęła,  Ŝebyś  przyszedł  do  mego  łoŜa?  Jestem  panią  domu,  wdową  po 

dwóch męŜach i Rzymianką. 

Twarz  mu  pociemniała.  Nie  potrafiłabym  nazwać  emocji,  które  malowały  się  na  jego 

obliczu: smutek, wahanie, dezorientacja i ostateczna desperacja. 

- No i…? 

- Ujmijmy  to  w  ten  sposób,  pani.  Większą  przyjemność  sprawiłaby  ci  moja  recytacja 

background image

Owidiusza niźli próby realizacji jego wierszy. 

- Wolisz chłopców - stwierdziłam, kiwając głową. 

- Urodziłem  się  niewolnikiem,  pani.  Byłem  zmuszony  zadowalać  się  chłopcami.  Nic 

więcej nie wiem. I nie potrzebuję wiedzieć. - Twarz mu spurpurowiała, spuścił głowę. 

Urocza, ateńska skromność. 

Dałam mu ręką znać, Ŝeby usiadł. 

Co  teŜ  uczynił  ze  zdumiewającą  prostotą  i  wdziękiem,  zadziwiającą  zwłaszcza  w  tych 

okolicznościach: Ŝar, brud, tłok, niepewny stołek i rozchwierutany stół. 

Pospiesznie ujął pióro i napisał nienaganną greką: 

- Czy  w  swej  głupocie  uraziłem  tę  uczoną  panią  wyjątkowej  cierpliwości?  Czy  przez 

lekkomyślność ściągnąłem sobie na głowę zagładę? - Przeszedł na łacinę. - Czy Lukrecjusz mówi 

prawdę, Ŝe nie naleŜy  obawiać się śmierci? - Zastanowił się przez chwilę i napisał po grecku: - 

Czy  Wergiliusz  i  Horacy  rzeczywiście  dorównują  naszym  mistrzom  poezji?  Czy  Rzymianie 

szczerze  w  to  wierzą,  czy  tylko  mają  taką  nadzieję,  wiedząc,  Ŝe  ich  osiągnięcia  przyćmiewają 

nasze w innych dziedzinach? 

Odczytałam  wszystko  w  głębokiej  zadumie,  ciepło  się  uśmiechając.  Zakochałam  się  w 

nim.  Patrzyłam  na  szczupły  nos,  dołek  w  brodzie,  spoglądałam  w  zielone  oczy,  które  nie 

odwracały się od moich. 

- Jak się tu znalazłeś? - spytałam. - Stragan z niewolnikami w Antiochii… Rzeczywiście 

kształciłeś się w Atenach, tak jak mówisz? 

Próbował wstać. Popchnęłam go z powrotem na stołek. 

- Na  ten  temat  muszę  milczeć  - odparł.  - Mogę  rzec tylko  tyle,  Ŝe  mój  pan bardzo  mnie 

miłował, Ŝe zmarł w łóŜku, otoczony przez rodzinę. I Ŝe znalazłem się tutaj. 

- Czemu nie uwolnił cię w testamencie? 

- Uczynił tak, pani, zostawiając mi teŜ mały majątek. 

- Co się stało? 

- Nie mogę nic więcej powiedzieć. 

- Dlaczego? Kto cię sprzedał, dlaczego? 

- Pani,  doceń  moją  lojalność  wobec  domu,  w  którym  słuŜyłem  całe  Ŝycie.  Nie  powiem 

więcej ani słowa. JeŜeli zostanę twym sługą, obdarzę cię taką samą wiernością. Twój dom stanie 

się moim miejscem świętym. Wszystko, co zdarzy się w jego czterech ścianach, nie wyjdzie poza 

background image

nie. Mówię o cnotach i dobroci mego pana, poniewaŜ tak nakazuje przyzwoitość. Nie pytaj o nic 

więcej. 

Wzniosła, starogrecka etyka. 

- Pisz dalej, szybko! - upomniał go handlarz. 

- Cicho - uspokoiłam go. - Tyle zupełnie mi wystarczy. 

Przystojny, brązowowłosy niewolnik. Ten ponętny, jednonogi męŜczyzna popadł w jakieś 

głębokie  przygnębienie  i  patrzył  w  stronę  odległego  forum  na  postacie  przemykające  we 

wszystkie strony u wylotu ulicy. 

- Czym zajmowałbym się jako człowiek wolny? - zwrócił się do mnie, zastanawiając się z 

punktu widzenia  wyzbytego  wszelkich trosk  samotnika.  -  Kopiowałbym  całymi dniami ksiąŜki, 

dostając  za  to  parę  marnych  groszy?  Pisałbym  za  drobniaki  listy?  Mój  pan  z  naraŜeniem  Ŝycia 

uratował  mnie  przed  tym  dzikiem.  SłuŜyłem  pod  komendą  Tyberiusza  w  Illiricum,  gdzie  z 

piętnastoma legionami stłumił wszystkie bunty. Odciąłem człowiekowi głowę, Ŝeby ocalić pana. 

I co mi teraz pozostało? 

Przepełniał mnie Ŝal. 

- I  co  mi  teraz  pozostało?  -  powtórzył  smutno. -  Na wolności  Ŝyłbym  z dnia  na dzień, a 

gdybym zasnął na schodach jakiejś brudnej kamienicy, odcięto i ukradziono by mi nogę! 

Westchnęłam, zakryłam usta dłonią. W oczach zakręciły mu się łzy, głos jeszcze bardziej 

złagodniał, pozostał mimo to wyraźny: 

- Tak,  mógłbym  tam  pod  łukami  nauczać  filozofii,  gadać  o  Diogenesie  i  udawać,  Ŝe  z 

przyjemnością  chodzę  w  łachmanach,  jak  robią  to  jego  naśladowcy.  Widziałaś  tamten  cyrk? 

Nigdy  w  Ŝyciu  nie  spotkałem  tylu  filozofów  co  w  tym  mieście!  Rozejrzyj  się  w  drodze 

powrotnej.  Wiesz,  co  jest  tutaj  potrzebne  nauczycielowi  filozofii?  Trzeba  kłamać.  Z  jak 

największą  szybkością  zarzucać  młodych  słowami bez  znaczenia,  zamyślać się,  gdy  nie zna się 

odpowiedzi, paplać bzdury i przypisywać je dawnym stoikom. 

Urwał, starając się zapanować nad sobą. O mały włos sama się nie rozpłakałam. 

- Ale  rozumiesz,  zupełnie  nie  potrafię  kłamać.  To  przypieczętowało  mój  los  w  wyniku 

naszej rozmowy, dostojna pani. 

Byłam  rozbita,  wewnętrzne  rany  na  nowo  się  otwierały.  Fala  śmiałości,  która  wyniosła 

mnie z zamkniętego domu, ustępowała. Z pewnością widział łzy w moich oczach. 

Znów spojrzał w kierunku forum. 

background image

- Marzę  o  czcigodnym  panu  lub  pani,  o  domu  pełnym  szacunku.  Czy  poprzez  refleksję 

nad  honorem  niewolnik  moŜe  stać  się  człowiekiem  honoru?  Prawo  stanowi,  Ŝe  nie.  Dlatego 

kaŜdy  niewolnik  -  świadek  w  procesie  sądowym  musi  zostać  poddany  torturom,  bo  nie  jest 

człowiekiem honoru. Rozum twierdzi inaczej. Nauczyłem się śmiałości i honoru i mogę je wpoić. 

Tak, na tej tabliczce jest sama prawda. Nie miałem czasu i szansy na utemperowanie chełpliwego 

stylu. 

Spuścił  głowę  i  popatrzył  jeszcze  raz  na  forum,  jakby  ku  utraconemu  światu. 

Wyprostował się na taborecie. Usiłował wstać. 

- Nie, siedź - powiedziałam. 

- Pani  -  zaczął  -  jeŜeli  potrzebujesz  mych  usług  w  domu  złych  obyczajów,  powiem 

otwarcie…  jeŜeli  mam  męczyć  i  zmuszać  do  czegokolwiek  młode  dziewczęta,  takie  jak  przed 

chwilą  zakupiłaś,  jeŜeli  rozkaŜesz  kupczyć  ich  urokami,  nie  zrobię  tego.  Są  to  dla  mnie  czyny 

równie niegodne co kradzieŜ i kłamstwo. Na co jestem ci potrzebny? 

Łzy  zatrzymały  się  gdzieś  między  powiekami  a  obrazem  świata,  w  jaki  wierzył.  Twarz 

zachował pogodną. 

- Czy  wyglądam  na  prostytutkę?  -  zapytałam  przeraŜona.  -  Na  bogów,  włoŜyłam 

najlepszy strój. Z całych sił staram się wyglądać na straszliwie przyzwoitą osobę. Narzuciłam na 

siebie  tyle  jedwabiu!  Czy  dostrzegasz  w  mych  oczach  okrucieństwo?  Nie  wierzysz,  Ŝe  moŜe 

wyglądać  z  nich  zahartowana  dusza,  która  nie  poddaje  się  Ŝalowi?  Nie  trzeba  zaraz  walczyć  w 

bitwie, Ŝeby nauczyć się odwagi. 

- Nie, pani, o nie! - pospieszył z odpowiedzią. Był bardzo stropiony. 

- To dlaczego obrzucasz mnie takimi obelgami? - pytałam z urazą. - Zresztą zgadzam się 

z tym, co napisałeś, nasi poeci nie dorównują największym Grekom. Nie znam przeznaczenia, ku 

któremu zmierza nasze imperium, i ta nieświadomość ciąŜy mi tak mocno, jak memu ojcu i jego 

przodkom.  Dlaczego?  Nie  wiem!  -  Odwróciłam  się,  jakbym  zbierała  się  do  odejścia,  choć 

bynajmniej nie miałam takiego zamiaru. Doprawdy, posunął się za daleko! 

Nachylił się w moją stronę nad stołem do pisania. 

- Pani  -  wyszeptał  jeszcze  ciszej  i  z  jeszcze  większą  prośbą  w  głosie  -  wybacz 

lekkomyślne  słowa.  Jesteś  jedynym  w  swoim  rodzaju  paradoksem.  Masz  ekscentrycznie 

umalowaną  twarz,  zdaje  mi  się,  Ŝe  róŜ  nie  został  nałoŜony  właściwie.  Nie  pomalowałaś  róŜem 

zębów. Nie upudrowałaś ramion. WłoŜyłaś trzy jedwabne tuniki, wszystkie przeźroczyste. Włosy 

background image

zaplotłaś w dwa barbarzyńskie warkocze opadające ci na ramiona, gubisz srebrne i złote spinki. 

Spójrz  na  wszystkie  te  spadające  zapięcia.  Zaraz  się  o  nie  skaleczysz.  Tunika,  bardziej 

odpowiednia na wieczór, opadła ci z ramion, obrąbek wala się o bruk. 

Nie  burząc  rytmu  swej  przemowy,  zręcznie  nachylił  się  i  uniósł  pallę,  błyskawicznie 

wstał i mi ją oddał, kuśtykając, obszedł stolik i nałoŜył mi ubranie na ramiona. 

- Mówisz  ze  zdumiewającą  szybkością  i  pozwalasz  sobie  na  ostre  docinki  -  ciągnął  - 

jednak  nosisz  za  pasem  olbrzymi  sztylet.  Winien  być  skryty  pod  rękawem  na  przedramieniu.  I 

sakwa.  Jest  ogromna,  wyjmujesz  ją  i  dajesz  dziewczętom  złoto.  To  strasznie  rzuca  się  w  oczy. 

Twe  ręce  -  pięknością  dorównują  grece  i  łacinie,  którymi  się  posługujesz,  lecz  są  pokryte 

smugami brudu, jak gdybyś kopała nimi w ziemi. Uśmiechnęłam się. Przestały płynąć łzy. 

- Jesteś  bardzo  spostrzegawczy  -  stwierdziłam  radośnie.  Byłam  oczarowana.  -  Czemu 

musiałam ciąć tak głęboko, Ŝeby dotrzeć do duszy? Czemu nie moŜemy po prostu się przed sobą 

obnaŜyć?  Potrzebny  mi  silny  słuŜący,  stróŜ  zdolny  władać  bronią,  prowadzić  mój  dom  i  go 

chronić, poniewaŜ jestem sama. Czy cały ten jedwab jest naprawdę przezroczysty? 

Skinął głową. 

- No, gdy mantyla leŜy juŜ na ramionach i kryje… kryje sztylet i pas… - Zarumienił się. 

Uśmiechnęłam  się  do  niego,  starając  się  odzyskać  spokój,  oprzeć  się  ciemności,  która  chciała 

pochłonąć całą pewność siebie, całą wiarę w wypełniane zadanie, gdy tymczasem on podjął: 

- Pani,  uczymy  się  skrywać  dusze,  poniewaŜ inni  nas  zdradzają, ale tobie powierzyłbym 

duszę!  Wiem  o  tym,  gdybyś  tylko  raczyła  nie  osądzać  mnie  tak  pochopnie!  Mogę  cię  chronić, 

prowadzić  dom.  Nie  będę  dręczył  młodych  dziewcząt.  ZauwaŜ  jednak,  Ŝe  nogi  nie  straciłem 

wcale  w  Illirii.  Powróciłem  po  trzech  latach  krwawych  wojen,  by  oddać  nogę  dzikowi  tylko 

dlatego,  Ŝe  niedbale  wykonana  i  źle  zahartowana  włócznia  złamała  się,  gdy  cisnąłem  nią  w 

zwierza. 

- Jak masz na imię? 

- Flawiusz. - Rzymskie imię. 

- Flawiusz - powtórzyłam. 

- Pani, palla znów się zsuwa, a te ostre szpileczki są wszędzie, zaraz któraś cię skaleczy. 

- Nie  przejmuj  się  tym  -  odparłam,  choć  pozwoliłam  się  otulić,  jak  gdybym  była  jego 

Galateą, a on Pigmalionem. Robił wszystko koniuszkami palców. Lecz palla juŜ się ubrudziła. 

- Te  dziewczęta  -  powiedziałam  -  na  które  zwróciłeś  uwagę,  naleŜą  od  pół  godziny  do 

background image

mego domostwa. Musisz być dla nich wyrozumiałym panem. Ale gdyby zachciało ci się znaleźć 

w łóŜku jakiejś kobiety pod mym dachem, niech będzie to moje łoŜe. Jestem z krwi i ciała! 

Pokiwał głową, nie bardzo wiedząc, co ma powiedzieć. 

Wyjęłam  z  sakiewki  sumę,  którą  uwaŜałabym  za  rozsądną  w  Rzymie,  gdzie  niewolnicy 

zawsze chełpili się swą ceną. PołoŜyłam złoto, nie zwaŜając na wybite na monetach słowa, tylko 

szacując ich wartość. 

Niewolnik  patrzył  na  mnie  coraz  bardziej  zaintrygowany,  po  czym  przeniósł  wzrok  na 

kupca. 

Oślizgły, pozbawiony skrupułów, łasicowaty handlarz niewolników nadął się jak ropucha 

i oświadczył, Ŝe ten bezcenny grecki uczony zostanie sprzedany za wysoką cenę. Interesowało się 

nim  kilku  bogaczy.  Za  godzinę  miała  zjawić  się  cała  szkolna  klasa,  Ŝeby  go  przepytywać. 

Rzymscy urzędnicy przysyłali na rekonesans swoje sługi. 

- Nie mam juŜ na to siły - powiedziałam i sięgnęłam do sakwy. 

Wtem mój nowy niewolnik Flawiusz wyciągnął rękę, Ŝeby mi przeszkodzić. 

Spojrzał na kupca z wyŜszością i nieulękłą pogardą. 

- Za człowieka z jedną nogą! - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Ty złodzieju! śądasz od 

mej pani tyle, i to w Antiochii, skąd wozi się niewolników do Rzymu, byle tylko nie ponieść strat 

na ich sprzedaŜy! 

Byłam pod wraŜeniem. Wszystko poszło jak najlepiej. Ciemność znów odpłynęła i przez 

chwilę w słonecznym blasku królował boski sens. 

- Oszukujesz  mą  panią, doskonale o  tym  wiesz! Jesteś mętem tej  Ziemi! - nie ustawał. - 

Pani, czy przyjdziemy jeszcze kiedyś po zakupy do tego nikczemnika? Moim zdaniem nigdy! 

Handlarz  uśmiechnął  się  jak  ostatni  idiota,  twarz  wykrzywił  mu  grymas,  będący 

mieszanką tchórzostwa i głupoty, skłonił się i zwrócił jedną trzecią tego, co mu dałam. 

Ledwie powstrzymałam się od kolejnego wybuchu śmiechu. Znowu musiałam podnieść z 

ziemi mantylę. Wyręczył mnie Flawiusz. Tym razem zawiązałam ją jak trzeba, w supeł z przodu. 

Spojrzałam na odzyskane złoto, zgarnęłam je i powierzyłam Flawiuszowi. Ruszyliśmy w 

drogę. 

Gdy zanurzyliśmy się w gęstym tłumie na środku forum, nie mogłam przestać śmiać się z 

całego zajścia. 

- CóŜ,  Flawiuszu,  zacząłeś  mnie  juŜ  chronić,  oszczędzasz  moje  pieniądze,  dajesz 

background image

doskonałe rady. Gdyby w Rzymie było więcej takich ludzi, świat wyglądałby inaczej. 

Zatkało go. Odebrało mowę. Z trudem wyszeptał: 

- Pani, moŜesz rozporządzać mą duszą i ciałem. 

Stanęłam  na  palcach  i  ucałowałam  go  w  policzek.  Uświadomiłam  sobie,  Ŝe  całą  swą 

nagość, brud przepaski na biodrach, cały ten wstyd znosił bez słowa protestu. 

- Masz  -  dałam  mu  trochę  pieniędzy.  -  Zaprowadź  dziewczęta  do  domu,  wyszukaj  im 

jakieś  zajęcie,  a  potem  idź  do  łaźni.  Umyj  się.  Jak  Rzymianin.  Weź  sobie  chłopca,  wedle 

Ŝ

yczenia. Nawet dwóch. Później kup sobie elegancką odzieŜ, nie dla niewolnika, pamiętaj, tylko 

strój, jakiego nie wstydziłbyś się kupić dla młodego Rzymianina. 

- Błagam cię, ukryj tę sakwę - mówił, biorąc monety. - A jak nazywa się ma pani? Gdyby 

pytano, to do kogo naleŜę? 

- Do  Pandory  z  Aten.  ChociaŜ  będziesz musiał nakreślić  mi  sytuację w  mym rodzinnym 

mieście,  bo  nigdy  tam  naprawdę  nie  byłam.  Greckie  imię  doskonale  mi  odpowiada.  Idź  juŜ. 

Dziewczęta patrzą. 

Patrzyło  mnóstwo  innych  ludzi.  Tak,  ten  czerwony  jedwab!  I  wspaniała  męskość 

Flawiusza. 

Znowu go ucałowałam i szepnęłam z wyrachowaniem, jak mała diablica: 

- Potrzebuję  cię,  Flawiuszu.  -  Spojrzał  na  mnie  z  czcią.  -  Jestem  na  wieki  twój,  pani  - 

szepnął. 

- Jesteś pewien, Ŝe nie zechciałbyś lec ze mną w łoŜu? 

- Uwierz, Ŝe próbowałem tego niejeden raz! - wyznał zarumieniony. 

Zacisnęłam dłoń w pięść i uderzyłam go w muskularne ramię. 

- Bardzo dobrze - powiedziałam. 

Panienki juŜ wstawały. Zorientowały się, Ŝe go po nie posyłam. 

Dałam  mu  klucz,  opisałam  drogę  do  domu,  cechy  szczególne  bramy  i  starą  fontannę  z 

brązu w kształcie głowy lwa zaraz za bramą. 

- A ty,  pani? -  spytał. -  Zapuszczasz się w  tłum bez  towarzystwa?  Z tą  wielką sakiewką 

pełną złota? 

- Poczekaj,  aŜ  zobaczysz  złoto  w  domu.  UwaŜaj  się  za  jedynego  człowieka,  który  moŜe 

otwierać kufry, a następnie schowaj je w róŜnych miejscach. Wymień meble, które zniszczyłam 

w swojej… swojej samotności. W pokojach na piętrze stoi wiele zapasowych. 

background image

- Złoto w domu! - zawołał przeraŜony. - Skrzynie złota! 

- O mnie się nie martw. Wiem juŜ, gdzie szukać pomocy. A jeŜeli mnie zdradzisz, jeŜeli 

ukradniesz moje dziedzictwo i po powrocie zastanę dom splądrowany, cóŜ, będzie to znaczyć, Ŝe 

zasłuŜyłam  na  taki  los.  Nakryj  kufry  ze  złotem  dywanami.  W  domu  leŜy  mnóstwo  perskich 

dywanów. Zajrzyj na górę. I opiekuj się ołtarzem! 

- Spełnię wszystkie twe prośby, i to z naddatkiem. 

- Tak  teŜ  myślałam.  Ktoś,  kto  nie  umie  kłamać,  nie  potrafi  teŜ  kraść.  śar  robi  się 

nieznośny. Idź juŜ do dziewcząt. Czekają. 

Odwróciłam się. 

Powstrzymał mnie, stając mi na drodze. 

- Pani, muszę ci o czymś powiedzieć. 

- O  czym?!  -  spytałam  z  przestrachem.  -  Chyba  nie  o  tym,  Ŝe  jesteś  eunuchem? 

Eunuchowie nie mają takich mięśni rąk i nóg. 

- Nie  -  odrzekł  z  niespodziewaną  powagą.  -  Wspomniałaś  o  Owidiuszu.  Owidiusz  nie 

Ŝ

yje.  Zmarł  dwa  lata  temu  w  zapomnianej  przez  bogów  i  ludzi  mieścinie  Tomi  na  północnym 

wybrzeŜu Morza Czarnego. Taką placówkę wybrano mu na miejsce wygnania. 

- Nikt mi o tym nie mówił. Co za obrzydliwa zmowa milczenia. - Zakryłam twarz rękami. 

Spadła mantyla. Podniósł ją z ziemi. Nie zwracałam na to uwagi. - A ja tak się modliłam, Ŝeby 

Tyberiusz zezwolił Owidiuszowi powrócić do Rzymu! - Pomyślałam w duchu, Ŝe w tym miejscu 

i czasie nie wolno się nad tym rozwodzić. - Owidiusz. Nie czas na Ŝale… 

- Z pewnością znajdzie się tu wiele jego ksiąg. W Atenach jest ich cała obfitość. 

- Dobrze, być moŜe znajdziesz czas, Ŝeby mi ich kilka kupić. Muszę iść; co mi tam spinki, 

spadająca  tunika  albo  warkocze.  Nie  martw  się.  Wychodząc,  zamknij  na  klucz  dom  z 

dziewczętami i złotem. 

Gdy się odwróciłam, on podąŜył z wdziękiem ku młodym niewolnicom. Promienie słońca 

uroczo odbijały się na mięśniach jego pleców. Włosy miał brązowe i kręcone, dość podobne do 

moich.  Przystanął  na  chwilę,  gdy  zaczepił  go  sprzedawca  z  naręczem  tanich  tunik,  sukien, 

peleryn  i  tym  podobnych,  najprawdopodobniej  kradzionych  rzeczy,  nasączonych  farbą,  która 

rozpuściłaby  się  przy  pierwszym  deszczu,  zresztą  kto  wie?  Flawiusz  spiesznie  kupił  tunikę  i 

włoŜył ją przez głowę, przewiązał się w pasie czerwoną wstęgą. 

Co za przemiana! Tunika sięgała mu do połowy ud. WłoŜenie czegoś czystego na pewno 

background image

sprawiło mu ogromną ulgę. AŜ wstyd, Ŝe wcześniej o tym nie pomyślałam. 

Podziwiałam go. Bez pielęgnacji Ŝadne ciało, ubrane czy nagie, nie promieniowałoby taką 

urodą  i  godnością.  Emanował  uczuciem,  którym  darzył  go  dawny  pan,  widocznym  równieŜ  w 

artyzmie, z jakim wykonano sztuczną nogę. 

Podczas naszego krótkiego spotkania zadzierzgnęła się między nami więź po wsze czasy. 

Przywitał się z dziewczętami. Objął je ramionami i wyprowadził z tłumu. 

Skierowałam się wprost do świątyni Izydy, robiąc pierwszy stanowczy krok na drodze ku 

nikczemnie  zdobytej  nieśmiertelności,  pozbawionego  chwały,  i  niezasłuŜonego  Ŝycia 

nadprzyrodzonego, ku wiecznotrwałej i zupełnie bezsensownej zagładzie. 

background image

Gdy  tylko  znalazłam  się  w  pobliŜu  świątyni,  serdeczne  przywitanie  zgotowało  mi  kilka 

bogatych  Rzymianek.  Wszystkie  umalowane  jak  naleŜy:  biel  na  ramionach  i  twarzach,  dobrze 

zarysowane brwi i usta - dopracowane detale, które sknociłam przed wyjściem z domu. 

Wyjaśniłam,  Ŝe  jestem  zamoŜna,  lecz  samotna.  Były  gotowe  udzielić  mi  wszelkiej 

pomocy. Na wieść, Ŝe inicjację przechodziłam w samym Rzymie, nabrały respektu. 

- Dzięki  niech  będą  Matce  Izydzie,  Ŝe  cię  nie  odkryli  i  nie  zabili  -  stwierdziła  jedna  z 

kobiet. - Wejdź do kapłanki - poradziła. 

Wiele z nich nie przechodziło jeszcze tajemnych ceremonii i czekało na wezwanie bogini. 

Kręciło  się  tu  mnóstwo  innych  kobiet,  Egipcjanek,  chyba  Babilonek.  Mogłam  się  tylko 

domyślać.  Wszędzie  królowały  klejnoty  i  jedwabie.  Niektóre  niewiasty  miały  na  mantylach 

wymyślne, złote obręby; inne wolały proste suknie. 

Odniosłam jednak wraŜenie, Ŝe wszystkie mówiły po grecku. 

Bałam  się  przekroczyć  próg  świątyni.  Uniosłam  wzrok  i  oczyma  duszy  ujrzałam 

kapłanów Izydy krzyŜowanych w Rzymie. 

- Dzięki Bogu nie rozpoznano cię - stwierdziła jedna. 

- Niektórzy uciekli do Aleksandrii - dodała druga. 

- Unikałam rozgłosu - powiedziałam przybita. Rozległ się chór współczujących głosów. 

- Jak mogło być inaczej pod rządami Tyberiusza? Kto mógł, to uciekał. 

- Nie  bierz  na  siebie  odpowiedzialności  -  poradziła  niebieskooka  Greczynka,  bardzo 

przyzwoicie ubrana. 

- Zerwałam  kontakty  z  czcicielami  Izydy  -  powiedziałam.  Znowu  reakcją  były 

pocieszające, łagodne głosy. 

- Wejdź  do  środka  -  rzekła  jedna  z  kobiet  -  i  proś  o  pozwolenie  na  modlitwę  w  samym 

sanktuarium Naszej Matki. Zostałaś wtajemniczona, a większość z nas nie ma tego za sobą. 

Skinęłam głową. 

Weszłam po schodach do wnętrza świątyni. 

Przystanęłam,  Ŝeby  otrząsnąć  się  ze  wszystkiego,  co  światowe,  czyli  spraw,  o  których 

mówiłyśmy  przed  chwilą.  Skupiłam  się  na  myśli  o  bogini,  Ŝarliwie  chciałam  w  nią  uwierzyć. 

Nienawidziłam obłudy, z jaką wykorzystywałam  świątynię i kult, choć wtedy nie wydawało mi 

background image

się to istotne. Rozpacz tamtych trzech nocy przeniknęła mnie do szpiku kości. 

W środku czekało mnie wstrząsające przeŜycie. 

Ś

wiątynia  była  o  wiele  starsza  od  rzymskiej,  ściany  pokrywały  egipskie  malowidła. 

Natychmiast  przeszył  mnie  dreszcz.  Zobaczyłam  kolumny  w  stylu  egipskim,  bez  Ŝłobkowania, 

gładkie  i  krągłe,  pomalowane  na  jaskrawopomarańczowy  kolor  i  zwieńczone  gigantycznymi 

liśćmi  lotosu.  Wszędzie  unosiła  się  woń  kadzidła,  z  sanktuarium  dobiegła  muzyka.  Słyszałam 

wysokie nuty liry, odgłos pociąganych strun sistrum i wyśpiewywanej litanii. 

Całą budowlę przenikał duch Egiptu, który otulił mnie tak samo szczelnie jak sny o krwi. 

Mało nie zemdlałam. 

Sny  wróciły  -  paraliŜujące  uczucie,  Ŝe  znajduję  się  w  jakimś  egipskim  sanktuarium,  z 

duszą wchłoniętą przez inne ciało! 

Wyszła do mnie kapłanka. Zupełnie się tego nie spodziewałam. 

W  stolicy  nosiłaby  strój rzymski,  ewentualnie z  małym,  egzotycznym  nakryciem  głowy, 

sięgającym najwyŜej do ramion. 

Ale  ta  kobieta  miała  na  sobie  egipskie  szaty  z  plisowanego  płótna,  w  starym  stylu,  na 

głowie  wspaniały  egipski  turban  i  perukę.  Gąszcz  sztywnych,  czarnych  warkoczy  opadał  jej  na 

plecy. Wyglądała tak ekstrawagancko, jak mogła wyglądać Kleopatra. 

Słyszałam  o  romansie  Juliusza  Cezara  z  Kleopatrą,  potem  ojej  miłości  do  Marka 

Antoniusza i śmierci. Wszystko to działo się przed mymi narodzinami. 

Wiedziałam  jednak,  Ŝe  bajeczny  wjazd  Kleopatry  do  Rzymu  przeraził  hołdujących 

tradycyjnym  zasadom  moralnym  Rzymian.  Rzymskie  rodziny  zawsze  obawiały  się  starej  magii 

egipskiej.  W  czasie  niedawnej  odwetowej  masakry,  którą  opisywałam,  słyszało  się  okrzyki  na 

temat  wyuzdania  i  lubieŜności  czcicieli  Izydy;  za  tymi  słowami  czaił  się  jednak 

niewypowiedziany lęk przed tajemnicą i potęgą skrytą poza świątynnymi wrotami. 

I gdy patrzyłam teraz na kapłankę, na jej malowane oczy, czułam w głębi duszy tę samą 

obawę. Wiedziałam o tym. Mimo Ŝe kobieta wyglądała, jakby wyszła wprost z moich snów, nie 

to  było  główną  przyczyną  mojego  strachu,  bo  czymŜe  są  w  końcu  sny?  Stała  przede  mną 

Egipcjanka - całkowicie obca i nieprzenikniona. 

Moja  Izyda  była  greko  -  rzymska.  Nawet  jej  posąg w  rzymskim sanktuarium ozdobiono 

przepięknie udrapowaną grecką szatą i delikatną, starogrecką fryzurą. W rękach bogini trzymała 

sistrum i urnę. Była to Izyda zromanizowana. 

background image

MoŜliwe, Ŝe podobny los spotkał w Wiecznym Mieście boginię Kybele. Rzym wszystko 

pochłaniał i przerabiał na swoją modłę. 

Za  kilka  stuleci,  chociaŜ  wtedy  jeszcze  o  tym  nie  myślałam,  Rzym  miał  pochłonąć 

wyznawców Jezusa z Nazaretu i stworzyć z chrześcijan kościół rzymskokatolicki. 

Znasz prawdopodobnie powiedzenie, Ŝe w Rzymie musisz być Rzymianinem

*

Ale w tym czerwonawym półmroku, wśród pełgających świateł i głębokiego, piŜmowego 

aromatu  kadzidła,  byłam  na  siebie  zła  za  własną  bojaźliwość.  Potem  nadeszły  sny,  niczym 

zasłony  otulające  mnie  jedna  po  drugiej.  W  przebłysku  ujrzałam  płaczącą  królową:  „Nie!”  - 

krzyczała. Wołała o pomoc. 

- Oddalcie  się  ode  mnie  -  wyszeptałam  -  uciekajcie,  wszystkie  byty  złe  i  nieczyste. 

Zostawcie mnie, gdy wchodzę do domostwa mej Błogosławionej Matki. 

Kapłanka wzięła mnie za rękę. Słyszałam, jak głosy ze snu wdały się w gwałtowny spór. 

WytęŜyłam wzrok w poszukiwaniu czcicieli, którzy wychodziliby lub wchodzili do sanktuarium, 

by  oddać  się  medytacji,  złoŜyć  ofiarę,  poprosić  o  łaskę.  Usiłowałam  wmówić  sobie,  Ŝe  jest  tu 

duŜy, zabiegany tłum, niewiele róŜniący się od tego w świątyni rzymskiej. 

Lecz dotyk kapłanki odbierał mi siły. Widok jej pomalowanych oczu przejmował grozą. 

Patrzyłam na szeroki, złoty naszyjnik. Na wiele rzędów płaskich klejnotów. 

Zaprowadziła  mnie  do  prywatnego  mieszkania  w  obrębie  świątyni,  na  wygodną  sofę. 

PołoŜyłam się wyczerpana. 

- Odejdźcie, wszystkie złe byty - szeptałam - razem ze snami. 

Kapłanka usiadła obok i wzięła mnie w jedwabiste objęcia. Uniosłam głowę i spojrzałam 

na maskę! 

- Mów  do  mnie,  cierpiąca  -  odezwała  się  po  łacinie,  głosem  zgrubiałym  od  obcej 

wymowy. - Powiedz wszystko, co musi wyjść na jaw. 

Znienacka - nie mogłam się powstrzymać - opowiedziałam jej o rodzinie, o unicestwieniu 

domu, swoich wyrzutach sumienia, trudach. 

- A jeŜeli stałam się przyczyną upadku rodziny - to znaczy moje odwiedziny w  świątyni 

Izydy?  A  jeŜeli  Tyberiusz  zapamiętał  to  sobie?  Co  ja  zrobiłam  najlepszego?  KrzyŜowano 

kapłanów, a ja nie ruszyłam palcem. Czego chce ode mnie Matka Izyda? Chciałabym umrzeć. 

- Tego od ciebie nie Ŝąda - oznajmiła kapłanka, wbijając we mnie wzrok. 

Oczy miała olbrzymie, chociaŜ moŜe to wszystko przez farbę? Nie, widziałam białka jej 

*

 Odpowiednik polskiego powiedzenia: „Jeśli wszedłeś między wrony, musisz krakać jak i one”. 

background image

oczu, błyszczące i czyste. Z umalowanych ust wydobywały się monotonne słowa. 

Zaczynałam majaczyć, odchodziłam od zmysłów. Mruczałam coś o inicjacji, podawałam 

szczegóły, które moŜna było powierzyć kapłance, mającej dostęp do pilnie strzeŜonej tajemnicy. 

Potwierdziłam, Ŝe w trakcie obrzędów narodziłam się ponownie. 

Wypływała ze mnie cała wzbierająca słabość. 

Potem wyznałam swoją winę. Przyznałam się, Ŝe dość wcześnie porzuciłam kult Izydy, Ŝe 

w  ostatnich  latach  brałam  udział  tylko  w  publicznych  procesjach  nad  morze,  podczas  których 

bogini błogosławiła statki. Izyda, bogini Ŝeglugi. Nie odznaczałam się poboŜnością. 

Nie  uczyniłam  nic,  gdy  krzyŜowano  kapłanów  Izydy,  lecz  tak  jak  inni  wyraŜałam  swe 

zdanie po cichu za plecami cesarza. Zgadzałam się z Rzymianami, którzy uwaŜali Tyberiusza za 

potwora,  ale  nikt  z  nas  nie  protestował  głośno  w  obronie  bogini.  Ojciec  kazał  mi  zachować 

milczenie. Usłuchałam. On równieŜ nakazał mi Ŝyć. 

Odwróciłam się i zsunęłam z sofy na posadzkę. Nie wiem, po co. Przycisnęłam policzek 

do  zimnej  płyty.  Chłód  sprawił  mi  przyjemność.  Byłam  obłąkana,  lecz  potrafiłam  nad  tym 

zapanować. LeŜałam z szeroko otwartymi oczami. 

Wiedziałam jedno: chciałam wydostać się z tej świątyni! Nie podobało mi się tutaj. Tak, 

to był bardzo niedobry pomysł. 

Nagle nieznośna stała się myśl, Ŝe obnaŜyłam się przed tą kobietą, zupełnie mi nie znaną. 

Powracała atmosfera snów o krwi. 

Otwarłam  oczy.  Kapłanka  pochylała  się  nade  mną.  Ujrzałam  łkającą  Królową  ze  snów. 

Zamknęłam oczy. 

- Bądź  spokojna  -  rzekła  wyuczonym,  wyrachowanym  tonem.  -  Nie  dopuściłaś  się 

niczego złego. 

Zakrawało  na  absurd,  Ŝe  taki  konkretny,  materialny  głos  wydobywa  się  z  pomalowanej 

postaci. 

- Po  pierwsze  -  ciągnęła  kapłanka  -  musisz  uświadomić  sobie,  iŜ  Matka  Izyda  wszystko 

wybacza.  To  Matka  Miłosierdzia.  Z  twych  słów  wynika,  Ŝe  doznałaś  inicjacji  pełniejszej  niŜ 

większość  wyznawców.  Długo  pościłaś.  Kąpałaś  się  w  świętej  krwi  byka.  Najprawdopodobniej 

piłaś napój. W snach ujrzałaś swe odrodzenie. 

- Tak  -  potwierdziłam,  pragnąc  oŜywić  dawną  ekstazę,  bezcenny  dar  wiary.  -  Tak. 

Widziałam gwiazdy i wielkie, ukwiecone łąki… 

background image

Nic  z  tego.  Bałam  się  tej  kobiety  i  chciałam  się  stamtąd  wydostać.  Wrócę  do  domu, 

wyznam wszystko Flawiuszowi i wypłaczę się w jego objęciach. 

- Nie  jestem  poboŜna  z  natury  -  wyznałam.  -  Byłam  młoda.  Odpowiadała  mi  swoboda 

kobiet, które tam chodziły, które spały, z kim im się podobało. Polubiłam rzymskie prostytutki, 

właścicielki  przybytków  rozkoszy;  podobały  mi  się  kobiety,  które  myślały  samodzielnie  i 

ś

ledziły bieg wydarzeń w imperium. 

- Tutaj równieŜ znajdziesz takie towarzystwo - odparła kapłanka bez zmruŜenia powiek. - 

I nie obawiaj się, Ŝe twe dawne związki ze świątynią spowodowały upadek rodziny. Mamy duŜo 

informacji  potwierdzających,  Ŝe  Tyberiusz  po  zburzeniu  świątyni  nie  prześladował  dobrze 

urodzonych.  Jak  zwykle  najbardziej  cierpią  nędzarze:  ulicznica  i  prosty  tkacz,  golarz,  murarz. 

ś

adna  szlachetna  rodzina  nie  doznała  prześladowań  ze  względu  na  Izydę.  Wiesz  o  tym.  Część 

kobiet uciekła do Aleksandrii, poniewaŜ nie chciała zrezygnować z kultu, lecz nic im nie groziło. 

Nadchodziły sny. 

- Matko Boga - szepnęłam. 

Kapłanka nie ustawała: 

- Tak jak Matka Izyda padłaś ofiarą tragedii. ToteŜ, wzorem bogini, musisz zaczerpnąć sił 

i  iść  dalej  sama,  tak  jak  Matka  Izyda  po  zamordowaniu  jej  Ozyrysa.  Kto  jej  dopomógł,  gdy 

szukała w całym Egipcie ciała męŜa? Wędrowała sama. To największa ze wszystkich bogiń. Gdy 

odzyskała  ciało  Ozyrysa  i  nie  znalazła  Ŝadnego  organu  rozrodczego,  którym  mogłaby  się 

zapłodnić,  wydobyła  nasienie  wprost  z  jego  ducha.  Tym  sposobem  bóg  Horus  narodził  się  z 

kobiety i boga. To potęga Izydy odnalazła ducha w zmarłym. Sama Izyda przechytrzyła boga Ra, 

który wyjawił jej swoje imię. 

Wszystkie elementy starej opowieści się zgadzały. 

Odwróciłam  głowę.  Nie  mogłam  patrzeć  na  ozdobione  oblicze  kapłanki.  Z  pewnością 

czuła  mój wstręt.  Nie  wolno  jej  obrazić.  Miała  dobre zamiary.  To  nie jej wina,  Ŝe  mym  oczom 

jawiła się jako potwór. Po co tu przyszłam, do kroćset demonów?! 

LeŜałam  oszołomiona.  W  komnacie  panował  łagodny,  złocisty  blask,  wpadający  przede 

wszystkim  przez  troje  drzwi  w  egipskim  stylu,  zwęŜających  się  ku  szczytowi;  pozwoliłam,  by 

ś

wiatło zamgliło obraz. Poprosiłam je o to. 

Uczułam dotyk dłoni kapłanki. Jedwabiste ciepło. Uroczy dotyk, istna słodycz. 

- Czy wierzysz w to wszystko? - wyszeptałam ni stąd, ni zowąd. 

background image

Nie zwróciła na to pytanie najmniejszej uwagi. Pomalowana maska starczała za wyznanie 

wiary. 

- Musisz  być  jak  Matka  Izyda.  Samodzielna.  Nie  ciąŜy  na  tobie  zadanie  odnalezienia 

utraconego  męŜa  ani  ojca.  Jesteś  wolna.  Wedle  woli  przyjmuj  męŜczyzn  w  miłosne  objęcia. 

NaleŜysz  tylko  do  Matki  Izydy.  Pamiętaj:  to  bogini  kochająca,  przebaczająca,  bogini  o 

nieskończonej wyrozumiałości, bo ona teŜ cierpiała! 

- -  Cierpiała!  -  westchnęłam.  Jęknęłam,  co  zdarzało  mi  się  w  całym  Ŝyciu  niezmiernie 

rzadko.  Ale  ujrzałam  łkającą  Królową  ze  snów  przywiązaną  do  tronu.  -  Posłuchaj  opowieści  o 

moich snach - zaczęłam - a potem wytłumacz mi, o co w nich chodzi. - Zdawałam sobie sprawę, 

Ŝ

e mój głos robi wraŜenie gniewnego. Było mi przykro. - Sny te nie biorą się z wina lub napojów 

ani z długiego czuwania, które wypacza duszę. 

Po  czym  opowiedziałam  jej  o  snach  z  krwią,  snach  o  staroŜytnym  Egipcie,  w  których 

piłam krew - o ołtarzu, świątyni, pustyni, wschodzącym słońcu. 

- Amon Ra! - powiedziałam. Tak brzmiało egipskie imię boga słońca, którego, o ile wiem, 

nigdy nie wypowiedziałam. - Tak, Izyda go przechytrzyła i objawił swoje imię, lecz zabił mnie i 

piłam krew. Słyszysz mnie? NaleŜałam do spragnionego boga! 

- Nie!  -  odparła  siedząca  w  bezruchu  kapłanka.  Zamyśliła  się  na  dłuŜszą  chwilę. 

Wyglądała na poruszoną, co napełniło mnie z kolei jeszcze większym przeraŜeniem. 

- Czy znasz staroŜytne pismo obrazkowe Egipcjan? - spytała. 

- Nie. 

Wtedy podjęła juŜ spokojniejszym i pewniejszym tonem: 

- Mówisz  o  bardzo  starych  podaniach,  zagubionych  w  dziejach  naszego  kultu  Izydy  i 

Ozyrysa  i  wspominających,  Ŝe  dawno  temu  bogowie  rzeczywiście  przyjmowali  krew  swoich 

ofiar. Mamy tu zwoje, które o tym mówią, ale odczytać potrafi je tylko jeden… 

Głos zamarł jej w krtani. 

- Kto taki? - Wsparłam się na łokciach. Zorientowałam się, Ŝe rozplatały mi się warkocze. 

Dobrze. Rozpuszczone włosy wydawały się czyste. Przeczesałam je obiema rękami. 

Jak mogła czuć się kapłanka ukryta pod grobowcem z farby i peruki? 

- Powiedz, kim jest ten, kto potrafi odczytać staroŜytne podania? Mów! 

- To  złe  opowieści  -  odparła  -  o  tym,  Ŝe  Izyda  i  Ozyrys  trwają  jeszcze  gdzieś  w 

materialnej  postaci,  pijąc  krew.  -  Jej  twarz  wyraŜała  odrazę.  -  Ale  to  nie  jest  zgodne  z  naszym 

background image

wyznaniem!  Nie  składamy  Ŝadnych  ofiar  z  ludzi!  Egipt  był  stary  i  mądry  jeszcze  przed 

narodzinami Rzymu! 

Kogo starała się przekonać? Mnie? 

- Nigdy przedtem nie zdarzał mi się ciąg takich snów na ten sam temat. 

Coraz bardziej ponosiły ją emocje: 

- Nasza  Matka  Izyda  nie  lubi  krwi.  Pokonała  śmierć  i  ustanowiła  swego  męŜa  Ozyrysa 

Królem Umarłych, lecz dla nas jest samym Ŝyciem. To nie ona wywołała w tobie sny. 

- Prawdopodobnie  nie!  Zgadzam  się  z  tobą.  Ale  jeśli  nie  ona,  to  kto?  Skąd  się  wzięły? 

Czemu prześladowały mnie na morzu? Kim jest ten, kto potrafi odczytać stare pisma? 

Była  wstrząśnięta.  Puściła  mnie  i  odwróciła  głowę.  Ze  względu  na  czarne  linie  jej  oczy 

nabrały złudnego wyrazu zapalczywości. 

- MoŜliwe, Ŝe w dzieciństwie słyszałaś jakąś staroŜytną historię, być moŜe z ust jakiegoś 

egipskiego kapłana. Zapomniałaś o niej, a teraz wybuchnęła płomieniem w twym schorowanym 

umyśle. Karmi się ogniem, do którego nie ma Ŝadnych praw - śmiercią twojego ojca. 

- Tak, być moŜe, mam taką nadzieję, ale nigdy nie znałam Ŝadnego starego Egipcjanina. 

Kapłani  w  świątyni  byli  Rzymianami.  Czy  w  snach  daje  się  dostrzec  jakiś  logiczny  układ 

zdarzeń? Dlaczego Królowa płacze? Czemu słońce mnie zabija? Królowa została skuta okowami, 

jest uwięziona. Ona cierpi męki! 

- Dosyć.  -  Kapłanka  się  trzęsła.  Przytuliła  mnie,  jak  gdyby  to  ona  mnie  potrzebowała. 

Uczułam dotyk sztywnego płótna i gęstych włosów peruki, pod nimi pospieszne walenie serca. 

- Zostałaś opętana przez demona, którego moŜemy wypędzić! 

- orzekła. - Być moŜe demon zdołał się w ciebie wedrzeć, gdy ujrzałaś, jak mordują ojca 

przy domowym ognisku. 

- Naprawdę sądzisz, Ŝe to moŜliwe? 

- Posłuchaj - powiedziała juŜ spokojnie, całkiem jak tamte kobiety na zewnątrz - udaj się 

teraz  do  łaźni,  nałóŜ  świeŜe  szaty.  Ile  pieniędzy  moŜesz  mi  dać?  Jeśli  nic,  sami  pokryjemy 

wszystkie koszty. Niczego nam tu nie brakuje. 

- Mam  mnóstwo  pieniędzy.  Nie  zaleŜy  mi  na  nich  -  mówiłam,  wyjmując  zza  pasa 

sakiewkę. 

- Zajmę się wszystkim. Potrzebne ci nowe szaty. Ten jedwab jest zbyt delikatny. 

- ZauwaŜyłam! 

background image

- Mantyla podarta. Włosy nie uczesane. Wysypałam kilkanaście złotych monet, więcej niŜ 

zapłaciłam za Flawiusza. 

Zdumiała  się,  lecz  błyskawicznie  to  ukryła.  Nagle  wpiła  we  mnie  oczy,  a  jej  malowana 

maska przybrała Ŝywszy wyraz: zmarszczyła czoło. Myślałam, Ŝe lada chwila pęknie. 

Zdawało  mi  siei  Ŝe  się  rozpłacze.  Zaczynałam  dochodzić  do  wprawy  w  doprowadzaniu 

ludzi do płaczu. Płakały Mia i Lia. Tak samo Flawiusz. A teraz ta kapłanka. Królowa ze snu teŜ 

płakała! 

Zaśmiałam się jak szalona, odchyliłam głowę, lecz wtedy zobaczyłam Królową! Zjawiła 

się  w  odległym,  rozedrganym  wspomnieniu  i  jej  widok  napełnił  mnie  takim  Ŝalem,  Ŝe  sama 

gotowa byłam się rozpłakać. Moja kpina równała się bluźnierstwu. Oszukiwałam samą siebie. 

- Weź złoto na potrzeby świątyni - powiedziałam. - Taka jest wola Izydy. Ona nie pragnie 

krwi. Nie! Nie! śadnej krwi! 

Pomogła mi wstać. Zastygłam bez ruchu. 

- We  śnie  widać,  Ŝe  ona  płacze.  Nie  podoba  jej  się  picie  krwi,  protestuje,  oponuje.  Ona 

sama nie pragnie krwi! 

Zdezorientowana przez chwilę kapłanka kiwnęła głową: 

- Tak, to zrozumiałe, prawda? 

- Ja równieŜ buntuję się i cierpię - oświadczyłam. 

- Tak,  chodź.  -  Wiodła  mnie  przez  wysokie,  grube  drzwi.  Zostawiła  pod  opieką 

ś

wiątynnych niewolników. Czułam ulgę. I znuŜenie. 

Zaprowadzono  mnie  do  ceremonialnej  łaźni,  gdzie  świątynne  słuŜące  oczyściły  mnie  i 

starannie ubrały. 

Co za rozkosz, gdy ktoś robi to za mnie i tak jak trzeba. 

Przez  chwilę  myślałam  bezradna,  Ŝe przystroją  mnie w  białe falbany i czarne warkocze, 

wybrały jednak strój rzymski. 

Fryzura składała się z porządnego kręgu, który nie miał się rozsypać, twarz okalały liczne 

kędziory. 

OdzieŜ,  którą  dostałam,  była  nowa  i  wykonana  z  delikatnego  płótna.  Na  obrąbkach 

wyszyto kwiaty. Ta precyzyjna, miniaturowa ozdoba zdawała się cenniejsza od złota. 

Z pewnością sprawiła mi więcej radości niŜ ono. 

Czułam takie zmęczenie! I tyle wdzięczności. 

background image

Następnie  dziewczęta  umalowały  mi  twarz  z  biegłością,  o  której  osiągnięciu  mogłam 

tylko marzyć, w stylu bardziej egipskim, aŜ wzdrygnęłam się na swój widok w zwierciadle. Nie 

był to pełny makijaŜ kapłanki, ale oczy podkreślono czarnymi liniami. 

- Jak śmiem narzekać? - wyszeptałam. Odstawiłam zwierciadło. Na szczęście nie musimy 

się  oglądać.  W  wielkiej  hali  świątyni  zjawiłam  się  juŜ  jako  przyzwoita  Rzymianka  o  twarzy 

pokrytej ekstrawagancką wschodnią maską. Widok w Antiochii pospolity. 

Kapłankę  zastałam  w  towarzystwie  dwóch  innych,  równie  oficjalnie  odzianych  kobiet, 

oraz kapłana z takim samym, staro - egipskim nakryciem głowy, bez peruki, za to w kapturze w 

pasy. Tunikę miał krótką, plisowaną. Odwrócił się i wbił we mnie wzrok. 

Ogarnął  mnie  lęk.  PrzygwaŜdŜający  lęk.  Umykaj  stąd!  Ofiara  nie  ma  znaczenia,  niech 

złoŜą ją za ciebie. Do domu. Flawiusz czeka. JuŜ! 

Stałam jak sparaliŜowana. Pozwoliłam kapłanowi odciągnąć się na bok. 

- UwaŜaj - zaczął łagodnie. - Zaprowadzę cię teraz do świętego miejsca. Będziesz mogła 

pomówić z Matką, ale po wyjściu musisz natychmiast przyjść do mnie! Nie wychodź, zanim się 

ze mną nie rozmówisz. Musisz przyrzec, Ŝe będziesz tu przychodzić co dzień, a jeśli sny będą się 

powtarzać,  będziesz  je  nam  opowiadać.  Jest  ktoś,  komu  trzeba  je  opowiedzieć,  chyba  Ŝe 

przedtem bogini wypędzi je z twej duszy. 

- Oczywiście,  opowiem  je  kaŜdemu,  kto  moŜe  mi  pomóc.  Nie  cierpię  tych  snów.  Ale 

czemu jesteś taki niespokojny? Boisz się mnie? 

Potrząsnął głową przecząco. 

- Nie lękam się ciebie, choć muszę ci coś wyznać. Chcę porozmawiać z tobą dzisiaj albo 

jutro. Muszę z tobą pomówić. Teraz idź do Matki, a potem przyjdź do mnie. 

Zaprowadzili  mnie  do  sanktuarium;  przed  świętym  miejscem  wisiały  białe,  płócienne 

zasłony.  Ujrzałam  swą  ofiarę:  wielką  girlandę  wonnych  kwiatów  i  ciepły  bochenek  chleba. 

Uklękłam.  Niewidoczne  ręce  odsunęły  zasłony  i  zostałam  na  klęczkach  sama  wobec  Regina 

Coeli, Królowej Nieba. 

Kolejny wstrząs. 

Miałam  przed  sobą  staroŜytny  egipski  posąg  Izydy,  wyrzeźbiony  z  czarnego  bazaltu. 

Włosy tworzyły długą, wąską fryzurę, zaczesaną za uszy. Między rogami na głowie miała wielki 

krąg.  ObnaŜone  piersi.  Na  kolanach  siedział  dorosły  faraon,  jej  syn  Horus.  Podawała  mu  do 

ssania lewą pierś. 

background image

Ogarnęła mnie rozpacz. Ten wizerunek nic dla mnie nie znaczył! PróŜno szukałam w nim 

natury Izydy. 

- Czy to ty zesłałaś na mnie sny, Matko? - wyszeptałam. PołoŜyłam kwiaty. Przełamałam 

chleb. 

Z pogodnego, staroŜytnego posągu nie dochodził Ŝaden dźwięk. 

Rzuciłam  się  na  podłogę,  wyciągając  ręce  przed  siebie.  Usiłowałam  odnaleźć  w  głębi 

duszy słowa: Godzę się, wierzę, jestem twoja, potrzebuję cię, potrzebuję! 

Zamiast  tego  zapłakałam.  Wszystko  przepadło.  Nie  tylko  Rzym  i  rodzina,  lecz  takŜe 

Izyda. Ta bogini stanowiła wcielenie wiary innego ludu, innego narodu. 

Bardzo powoli ogarniał mnie spokój. 

No tak, myślałam. Kult Matki istnieje wszędzie, we wszystkich czterech stronach świata. 

Moc nadaje mu duch religii. Nie muszę zaraz całować stóp tego posągu. Nie o to chodzi. 

Powoli  uniosłam  głowę,  przykucnęłam.  Doznałam  prawdziwego  olśnienia.  Nie  potrafię 

spisać go na papierze. 

Wiedziałam, Ŝe wszystko, czego doświadczamy, jest symbolem czegoś innego, Ŝe rytuały 

polegają  na  odgrywaniu  innych  wydarzeń.  Wiedziałam,  Ŝe  nasze  praktyczne  umysły 

wyprowadziły obrzędy z głębi duszy na świat, Ŝeby nie był on kompletnie pozbawiony sensu. 

A  ten  posąg  przedstawiał  miłość.  Zwycięstwo  miłości  nad  okrucieństwem.  Nad 

niesprawiedliwością, samotnością i potępieniem. 

I tylko to jedno miało jakiekolwiek znaczenie. Spojrzałam w twarz bogini i poznałam ją. 

Wpatrywałam się w małego faraona przystawionego do piersi. 

- Jestem twoja! - wymówiłam chłodno. 

Proste, egipskie rysy twarzy nie stanowiły przeszkody dla mojego serca; spoglądałam na 

prawą rękę, którą podtrzymywała pierś. 

Miłość. Ona wymaga od nas siły, wytrwałości, zgody na wszystko co nieznane. 

- Odegnaj  ode  mnie  sny,  Matko  Niebios  -  prosiłam  -  lub  odkryj  przede  mną  ich  cel.  I 

drogę, jaką winnam pójść. Proszę. 

Po czym wypowiedziałam starą łacińską litanię: 

 

Tyś jest, któraś rozdzieliła Niebo i Ziemią

Tyś jest, która wstajesz z Psią Gwiazdą

background image

Tyś jest, co dodajesz siły ludziom prawym. 

Tyś jest, co kaŜesz dziecku miłować rodziców. 

Tyś jest, któraś się litowała nad błagalnikami. 

 

Wierzyłam w te słowa, choć bez krzty poboŜności. Wierzyłam, poniewaŜ pojęłam, Ŝe kult 

Izydy  wyzwolił  w  duszach  kobiet  i  męŜczyzn  najlepsze  myśli,  do  jakich  byli  zdolni.  Do  takiej 

roli została powołana bogini; z takiego ducha czerpała Ŝyciowe siły. 

Zagubiony fallus Ozyrysa Ŝyje w Nilu, a Nil zapładnia pola Egiptu. Tak, to cud. 

Cała  rzecz  polegała  nie  na  odrzuceniu,  do  którego  skłaniałby  się  Lukrecjusz,  lecz 

zrozumieniu sensu obrazu Izydy. Tak by wyzwolił on najlepsze części mojej duszy. 

Gdy  spojrzałam  na  piękne,  białe  kwiaty,  pomyślałam:  „W  swojej  mądrości,  Matko, 

kaŜesz  im  rozkwitać”.  A  chodziło  mi  tylko  o  to,  Ŝe  świat  pełen  jest  spraw,  które  naleŜy  cenić, 

szanować, Ŝe przyjemność sama w sobie jest pochwałą świata - ona zaś, Izyda, była wcieleniem 

tych idei, zbyt głębokich, by moŜna nazwać je myślami. 

Kochałam ją - wyraz dobroci nazwany Izydą. 

Im  dłuŜej  wpatrywałam  się  w  jej  kamienne  oblicze,  tym  mocniej  utwierdzałam  się  w 

przekonaniu, Ŝe mnie widzi. Stara sztuczka. Im dłuŜej klęczałam, tym wyraźniej zdawało mi się, 

Ŝ

e  do  mnie  mówi.  Pozwalałam  na  to,  świadoma,  Ŝe  nie  ma  to  najmniejszego  znaczenia.  Sny 

oddaliły  się.  Przypominały  zagadkę,  dla  której  znajdzie  się  przecieŜ  jakieś  mniej  lub  bardziej 

idiotyczne rozwiązanie. 

W przypływie szczerego zapału poczołgałam się i ucałowałam jej stopy. 

Oddałam cześć. 

Wyszłam odrodzona, rozpromieniona. 

Sny juŜ się więcej nie powtórzą. Był jeszcze dzień. Czułam się szczęśliwa. 

Na świątynnym dziedzińcu zawarłam liczne znajomości, siedząc pod drzewami oliwnymi, 

wyciągałam  z  tych  ludzi  wszystkie  informacje  potrzebne  mi  w  codziennym  Ŝyciu:  jak  znaleźć 

kucharzy, fryzjerów i tym podobne. Gdzie się co kupuje. 

Krótko mówiąc, nowi znajomi zaopatrzyli mnie w wiadomości konieczne do prowadzenia 

bogatego  domu  bez  armii  niewolników,  której  nie  potrzebowałam.  Wystarczy  mi  Flawiusz  i 

dwójka dziewcząt. Doskonale. Wszystko inne moŜna wynająć lub kupić. 

Wreszcie,  bardzo  zmęczona,  z  głową  pękającą  od  nowych  imion  i  miejsc,  do  których 

background image

drogę  naleŜy  zapamiętać,  ubawiona  dowcipami  i  historiami,  jakie  opowiadały  te  kobiety, 

zachwycona  swobodą,  z  jaką  posługiwały  się  greką  -  którą  zawsze  bardzo  lubiłam  -  usiadłam  i 

pomyślałam: „Mogę wracać do domu”. 

Mogę zaczynać od nowa. 

W świątyni roiło się jeszcze od ludzi. Spojrzałam na odrzwia. Gdzie był kapłan? Nic  to, 

wrócę  jutro.  Nie  chciałam  oŜywiać  snów,  tego  byłam  pewna.  Kręciło  się  tu  mnóstwo  ludzi, 

przynosili kwiaty, chleb i ptaki, które miały zostać uwolnione dla bogini i ulecieć przez wysokie 

okna jej sanktuarium. 

Tak  tu  ciepło.  Ściany  okrywała  tęcza  kwiatów.  Nigdy  nie  wyobraŜałam  sobie,  Ŝe  jakieś 

miejsce moŜe dorównać urodą Toskanii, ale tutaj było naprawdę pięknie. 

Wyszłam na dziedziniec, zeszłam po schodach i znalazłam się na forum. 

Podeszłam  do  męŜczyzny,  który  pod  łukami  wykładał  grupie  młodzieŜy  poglądy 

Diogenesa, byśmy wyrzekli się ciała i jego rozkoszy, byśmy prowadzili Ŝycie czyste, odwracając 

się od zmysłów. 

Wszystko  zgadzało  się  z  opisami  Flawiusza,  ale  ten  człowiek  był  szczery  i  oczytany. 

Mówił o wolności wynikającej z rezygnacji. Przypadł mi do gustu. Zdawało mi się bowiem, Ŝe 

taki stan osiągnęłam w świątyni: wolność wynikającą z rezygnacji. 

Słuchający go chłopcy byli na to za młodzi. Ale ja wiedziałam. Polubiłam go. Miał siwe 

włosy i prostą, długą tunikę. Nie okrył się ostentacyjnie łachmanami. 

Natychmiast  weszłam  mu  w  słowo.  Przedstawiłam  zdanie  Epikura,  Ŝe  nie  dano  by  nam 

zmysłów, gdyby nie były dobre. CzyŜ nie tak? 

- Czy  musimy  odmawiać  sobie  wszystkiego?  Spójrz  na  dziedziniec  świątyni  Izydy,  na 

kwiaty zdobiące jej ściany. CzyŜ nie jest to uczta dla oczu? Spójrz na ognistą czerwień kwiatów! 

Same  te  kwiaty  wystarczą,  Ŝeby  pocieszyć  człowieka  w  smutku.  A  skąd  wiadomo,  Ŝe  oczy  są 

lepsze od rąk czy ust? 

Młodzieńcy zwrócili się w moją stronę. Wszczęłam z kilkoma rozmowę. Jacy byli młodzi 

i  ładni!  Stali  tu  długowłosi  męŜczyźni  z  Babilonu  i  nawet  kilku  dobrze  urodzonych 

Hebrajczyków, wszyscy z bardzo owłosionymi piersiami i rękami, jak równieŜ liczni Rzymianie 

z prowincji, olśnieni mą argumentacją, Ŝe w chlebie i winie znajduje się prawda o Ŝyciu. 

- Kwiaty, gwiazdy, wino, pocałunki kochanki, to wszystko naleŜy z pewnością do Natury. 

-  Byłam,  rzecz  jasna,  rozpłomieniona,  przed  chwilą  opuściłam  świątynię,  wyzbyłam  się  obaw  i 

background image

wątpliwości. Czułam się w tej chwili niezwycięŜona. Świat wydawał się odrodzony. 

Nauczyciel o imieniu Marcellus wyszedł spod arkady i przywitał się ze mną. 

- Ach, dostojna pani, zdumiewasz mnie - zagaił. - Od kogo nauczyłaś się wszystkiego, w 

co wierzysz? CzyŜ nie od Lukrecjusza? A moŜe z doświadczenia? Jesteś zapewne świadoma, Ŝe 

nie wolno zachęcać ludzi do podlegania zachciankom zmysłów! 

- Czy ja mówiłam coś o podleganiu? - zdziwiłam się. 

- Ulegać  to  nie  to  samo,  co  podlegać.  Znaczy  to  oddawać  cześć.  Mówię  o  Ŝyciu 

roztropnym,  o  słuchaniu  mądrości  własnego  ciała.  Mówię  o  ostatecznej  inteligencji  dobroci, 

radości.  Skoro  jesteś  ciekawy,  nie  nauczył  mnie  tego  Lukrecjusz.  Zawsze  wydawał  mi  się  zbyt 

oschły.  Nauczyłam  się  miłości  dla  chwały  Ŝycia  od  poetów  w  rodzaju  Owidiusza.  Rozległy  się 

oklaski chłopców. 

- Od Owidiusza! - rozbrzmiało kilka krzyków. 

- Wszystko  to  pięknie,  ale  pamiętajcie  nie  tylko  o  teorii,  lecz  równieŜ  o  dobrych 

manierach - upomniałam stanowczo. 

Kolejna  owacja.  Następnie  kilku  młodzieńców  zaczęło  recytować  wersy  z 

Owidiuszowych Metamorfoz. 

- Cudownie  -  oświadczyłam.  -  Ilu  was  tutaj  stoi?  Piętnastu.  Zapraszam  wszystkich  do 

siebie  na  wieczerzę.  Za  pięć  dni,  wszystkich.  Potrzebny  mi  jest  czas  na  przygotowania. 

Chciałabym  pokazać  wam  trochę  ksiąŜek.  Obiecuję  udowodnić,  co  wyśmienita  uczta  potrafi 

zrobić z duszą! 

Zaproszenie zostało przyjęte salwami śmiechu. Podałam adres domu. 

- Jestem  wdową.  Mam  na  imię  Pandora.  Zapraszam  was,  jak  nakazują  dobre  obyczaje, 

uczta  czeka.  Nie  spodziewajcie  się  tancerzy,  bo  pod  mym  dachem  ich  nie  znajdziecie. 

Spodziewajcie  się  pysznego  jedzenia.  Poezji.  Który  potrafi  śpiewać  Homera?  Naprawdę 

ś

piewać? Kto zaśpiewa coś z pamięci?! 

Ś

miech,  rubaszne  okrzyki.  Tryumf.  MoŜna  było  odnieść  wraŜenie,  Ŝe  wszyscy  znali 

Homera  i  przyjęli  zaproszenie.  Ktoś  wspomniał  o  innej  zamieszkałej  w  Antiochii  Rzymiance, 

która nie ucieszy się na wieść o konkurencji. 

- Bzdura  -  odparował  inny  -  przy  jej  stole  jest  zawsze  pełno  gości.  Pani,  czy  mogę 

ucałować twą dłoń? 

- Powiedzcie, kto to jest, muszę ją zaprosić. Chcę ją poznać i czegoś się od niej nauczyć. 

background image

Nauczyciel uśmiechał się. Wsunęłam mu do ręki trochę pieniędzy. 

Zapadał  zmierzch.  Westchnęłam.  Popatrzyłam  na  wschodzące  gwiazdy  barwnego 

wieczoru, który poprzedza ciemność. 

Przyjęłam skromne pocałunki chłopców i potwierdziłam zaproszenie. 

Ale coś się zmieniło. Coś nieznacznego jak mrugnięcie oka. Ach, malowane oko. 

Być moŜe chodziło tylko o okropny całun nadchodzącego półmroku. 

Poczułam  dreszcz.  „To  ja  cię  wezwałam”.  Kto  tak  mówił?  „StrzeŜ  się,  bo  nie  pozwolę, 

Ŝ

eby mi cię wykradziono”. 

Oniemiałam. Ściskałam dłoń nauczyciela. Mówił o Ŝyciu umiarkowanym. 

- Spójrz  na  mą  prostą  tunikę  -  powiedział.  -  Ci  chłopcy  mają  tyle  pieniędzy.  Bogactwo 

moŜe ich zdeprawować. 

Młodzieńcy zaoponowali. 

Wszystko  dochodziło  do  mnie  jakby  z  oddali.  Próbowałam  się  skupić.  Błądziłam 

wzrokiem. Skąd dobiegał ten głos? Kto mnie wezwał i kto będzie próbował wykraść? 

Wtem, ku swemu milczącemu zdumieniu, dostrzegłam męŜczyznę w todze zakrywającej 

mu  głowę,  który  mnie  obserwował.  Natychmiast  poznałam  go  po  oczach  i  czole.  Rozpoznałam 

chód, gdy się powoli oddalał. 

Mój najmłodszy brat, Lucjusz, którym gardziłam. Z całą pewnością. I jak chytrze skrył się 

w cieniu. 

Znałam go. Lucjusz. Czekał na końcu długiego portyku. 

Stałam  jak  przykuta  do  ziemi,  a  robiło  się  ciemno.  Zniknęli  wszyscy  kupcy,  których 

stragany są czynne tylko za dnia. Z gospod wynoszono latarnie i pochodnie. Otwarta była jeszcze 

jedna księgarnia wystawiająca w blasku lamp mnóstwo ksiąg. 

Lucjusz  -  tak  pogardzany  najmłodszy  brat  -  nie  przybiegł  ze  łzami  na  powitanie,  tylko 

czaił się w mroku. Dlaczego? 

Obawiałam się odpowiedzi. 

Tymczasem  chłopcy  błagali,  Ŝebym  poszła  z  nimi  do  pobliskiej  winiarni,  uroczego 

zakątka. Kłócili się, kto zapłaci za mą wieczerzę. 

Pomyśl tylko, Pandoro. To urocze zaproszenie stanowi próbę określenia granic, do jakich 

zdolna  jesteś  posunąć  swą  zuchwałość  i  swobodę.  A  nie  powinnam  chodzić  do  pospolitej 

gospody z małymi chłopcami! Za chwilę zostanę sama. 

background image

Na  forum  zapadała  cisza.  Przed  świątyniami  paliły  się  ognie.  Jednak  obszar  mroku 

rozszerzał się. Człowiek w todze czekał. 

- Nie,  muszę  juŜ  iść.  -  Myślałam  zrozpaczona,  kto  poniesie  przede  mną  pochodnię.  Czy 

odwaŜę się poprosić tych młodzieńców, by odprowadzili mnie do domu? Widziałam wokół nich 

niewolników, niektórzy zapalali juŜ lampy i pochodnie. 

Ze świątyni Izydy dobiegły śpiewy. 

„To ja cię wezwałem. StrzeŜ się… mnie i moich zamysłów!” 

- Czyste szaleństwo - mruknęłam, Ŝegnając się z młodzieńcami, którzy zbierali się juŜ do 

odejścia grupkami po dwóch, trzech. Zmusiłam się do uśmiechu i kilku miłych słów. 

Obrzuciłam  wzrokiem  odległą  sylwetkę  Lucjusza,  który  przycupnął  na  krańcu  portyku 

przed zamkniętymi na noc drzwiami. Sama jego postawa sugerowała skrytość i tchórzostwo. 

Ni  stąd,  ni  zowąd  poczułam  czyjąś  rękę  na  ramieniu.  Natychmiast  ją  strąciłam,  chcąc 

ukrócić nadmierną poufałość, wtedy usłyszałam męski szept: 

- Kapłan  świątyni  błaga  o  powrót,  pani.  Pragnie  z  tobą  porozmawiać.  Nie  chciał,  Ŝebyś 

odchodziła bez spotkania z nim. 

Odwróciłam się i ujrzałam kapłana w egipskim nakryciu głowy, w nieskazitelnie białych, 

płóciennych szatach i z medalionem bogini na szyi. 

Dzięki niech będą bogom. 

Nie  zdąŜyłam  jednak  opanować  się  ani  odpowiedzieć,  gdy  stanął  przed  nami  kolejny 

człowiek,  zamaszyście  stawiający  nogę  z  kości  słoniowej.  Towarzyszyli  mu  ludzie  z  dwoma 

pochodniami. Otoczyło nas ciepłe światło. 

- Czy moja pani pragnie porozmawiać z tym kapłanem? - spytał. 

Flawiusz wysłuchał mych poleceń. Ubrał się, jak przystało na rzymskiego arystokratę, w 

długą  tunikę  i  luźną  pelerynę.  Jako  niewolnik  nie  mógł  włoŜyć  togi.  Czyste,  utrefione  włosy 

niczym nie ustępowały fryzurom ludzi wolnych. Lśnił czystością, biła od niego pewność siebie. 

W pobliŜu kręcił się jeszcze Marcellus, filozof - nauczyciel. 

- Pandoro,  wielce  dostojna  pani,  zapewniam,  Ŝe  w  tawernie,  dokąd  zapraszali  cię 

młodzieńcy, moŜe jeszcze narodzić się Platon lub Arystoteles, nie jest to jednak odpowiednie dla 

ciebie miejsce. 

- Wiem  -  odparłam.  -  Nie  martw  się.  Nauczyciel  ostroŜnie  przyjrzał  się  kapłanowi  i 

przystojnemu Flawiuszowi. Objęłam Flawiusza w pasie. 

background image

- To mój sługa, który powita was, gdy zjawicie się na wieczerzy. Dziękuję, Ŝe pozwoliłeś 

przerwać sobie wykład. Dobry z ciebie człowiek. 

Nauczyciel zesztywniał, po czym nachylił się w moją stronę. 

- Tam  pod  portykiem  jest  jakiś  męŜczyzna;  nie  patrz  na  niego  teraz,  ale  na  przyszłość 

będzie ci potrzeba więcej niewolników. To skłócone, niebezpieczne miasto. 

- Tak, czyli ty takŜe go widzisz. I jego wspaniałą togę, znak arystokratycznego urodzenia! 

- Robi się ciemno - odezwał się Flawiusz. - Wezmę więcej pochodni i lektykę. Tędy. 

Podziękował nauczycielowi, który oddalił się z ociąganiem. Kapłan czekał. Flawiusz dał 

znak  dwóm  nosicielom  pochodni,  którzy  podbiegli  do  nas.  Byliśmy  rzęsiście  oświetleni. 

Zwróciłam się do kapłana: 

- Zjawię się zaraz w świątyni, lecz najpierw muszę rozmówić się z tamtym człowiekiem. 

Człowiekiem w cieniu. - Ostentacyjnie wskazałam ręką kierunek. Stałam w potokach światła, jak 

gdybym była na scenie. 

Zobaczyłam, Ŝe odległa postać kuli się, jakby chciała wtopić się w ścianę. 

- Dlaczego?  -  spytał  Flawiusz  z  pokorą  godną  rzymskiego  senatora.  -  Ten  człowiek 

bardzo mi się nie podoba… Ciągle się tu kręci. Nauczyciel miał rację. 

- JuŜ ja wiem swoje. - Usłyszałam echo stłumionego kobiecego śmiechu. Na bogów, jeśli 

chciałam  dostać  się  do  domu,  musiałam  zachować  zdrowy  rozsądek.  Rzuciłam  okiem  na 

Flawiusza. Nie słyszał Ŝadnego śmiechu. 

Był na to tylko jeden sposób. 

- Chodźcie ze mną, wy wszyscy z pochodniami - zwróciłam się do czterech męŜczyzn. - 

Flawiuszu,  zostań  tu  z  kapłanem  i  obserwuj  moją  rozmowę  z  tym  człowiekiem.  Ja  go  znam. 

Przyjdźcie tylko na moje wezwanie. 

- Wcale mi się to nie podoba - oznajmił Flawiusz. 

- Mnie  równieŜ  -  dołączył  się  kapłan. - Pani, czekamy  na  ciebie w świątyni, i  jest u  nas 

dość straŜników, którzy odprowadzą cię do domu. 

- Nie  zawiedziecie  się  -  odparłam,  lecz  skierowałam  się  wprost  ku  odzianej  w  togę 

postaci, przemierzając kolejne dziedzińce, otoczona łuną pochodni. 

MęŜczyzna w todze zerwał się na równe nogi, odszedł kilka kroków od muru. 

Stanęłam jeszcze na otwartym placu. 

Musiał  się  zbliŜyć.  Nie  zamierzałam  zrobić  ani  kroku  dalej.  Cztery  pochodnie  syczały  i 

background image

pełgały na lekkim wietrze. Było nas widać na całym forum. Stanowiliśmy tu najjaśniejszy punkt. 

MęŜczyzna  podchodził  z  początku  wolno,  potem  coraz  szybciej.  Światło  padło  na  jego 

twarz. Rozsadzała go wściekłość. 

- Lucjuszu - wyszeptałam - widzę cię, choć nie wierzę własnym oczom. 

- Ja teŜ nie. Co ty tu robisz? 

- Jak to? - Zupełnie wybił mnie z równowagi. 

- Nasza  rodzina  popadła  w  niełaskę  w  Rzymie,  a  ty  dajesz  przedstawienie  na  środku 

antiocheńskiego  rynku.  Spójrz  na  siebie!  Umalowana,  uperfumowana,  z  włosami  lśniącymi  od 

olejków! Jak prostytutka. 

- Lucjuszu!  -  zawołałam.  -  O  czym  ty  myślisz,  na  bogów?  Ojciec  nie  Ŝyje!  Bracia 

zapewne  teŜ.  Jak  umknąłeś?  Dlaczego  nie  cieszysz  się  na  mój  widok?  Czemu  nie  zapraszasz 

mnie do siebie? 

- Cieszyć się! - syknął. - My się tu ukrywamy, dziwko! 

- Wy? Kto? Co z Antoniuszem? Co z Florą? 

- Zamordowani,  Lidio,  a  jeŜeli  nie  skryjesz  się  w  jakimś  cichym  zakątku,  gdzie  nie 

bywają  rzymscy  obywatele,  teŜ  moŜesz  poŜegnać  się  z  Ŝyciem.  Jak  mogłaś  znaleźć  się  akurat 

tutaj  i  głosić  swoje  filozofie!  W  gospodach  wszyscy  o  tobie  mówią!  Do  tego  niewolnik  ze 

sztuczną  nogą.  Widziałem  cię  w  południe,  nie  ma  przez  ciebie  ani  chwili  spokoju.  Niech  cię 

porwą demony, Lidio! 

Wyraz czystej, krystalicznej nienawiści. 

Znów rozległo się wyraźne echo śmiechu. Naturalnie nie słyszał go. Tylko ja słyszałam. 

- Gdzie twoja Ŝona? Chcę się z nią zobaczyć! Weź mnie do siebie! 

- Nie. 

- Lucjuszu,  jestem  twoją  siostrą.  Chcę  zobaczyć  się  z  bratową.  Masz  rację.  Głupio  się 

zachowałam.  Nie  przemyślałam  swojego  postępowania.  Jesteśmy  tyle  mil  morskich  od  Rzymu. 

Nie przyszło mi do głowy… 

- Właśnie,  Lidio,  nigdy  nie  myślisz  o  niczym  rozsądnym  ani  praktycznym.  Jak  zwykle. 

Jesteś bezkompromisową marzycielką, a do tego idiotką. 

- Co ja na to poradzę? 

Otaksował wzrokiem niosących pochodnie. 

ZmruŜył  oczy.  Czułam  jego  nienawiść.  Ojcze,  obyś  nie  widział  tego  z  niebios  ani  ze 

background image

ś

wiata podziemnego. Własny brat Ŝyczy mi śmierci! 

- Tak  -  rzekłam  -  cztery  pochodnie  na  środku  forum.  Na  dodatek  człowiek  ze  sztuczną 

nogą  i  kapłan.  -  I  cicho  dodałam:  -  Nie  zapominaj  o  Ŝołnierzach  przed  świątynią  Augusta. 

UwaŜaj. Jak ma się Ŝona? Muszę się z nią zobaczyć. Przyjdę potajemnie. Na pewno ucieszy się, 

widząc mnie Ŝywą, bo teŜ kocham ją jak siostrę. JuŜ nigdy nie podejdę do ciebie przy ludziach. 

Popełniłam karygodny błąd. 

- Daj  spokój.  Siostro!  Ona  nie  Ŝyje!  -  Znowu  rozejrzał  się  dookoła.  -  Wszyscy 

wymordowani. Nie rozumiesz? Odejdź ode mnie. - Odsunął się o kilka kroków, lecz postąpiłam 

za nim, otaczając go światłem. 

- Kto z tobą jest? Kto uciekł? Kto jeszcze przeŜył? 

- Priscilla - odparł. - Mieliśmy szczęście, Ŝe czmychnęliśmy. 

- Co? Kochanka? Przyjechałeś tutaj z kochanką? A dzieci, czy wszystkie nie Ŝyją? 

- Oczywiście, jakŜe by inaczej? Dzieci nie nadają się do ucieczki. Słuchaj, Lidio, daję ci 

jedną  noc  na  wyniesienie  się  z  tego  miasta.  Znalazłem  tu  sobie  wygodną  kwaterę  i  nie  zniosę 

twojej  obecności.  Wyjedź  z  Antiochii.  Wszystko  jedno,  lądem  czy  morzem  -  byleby  cię  tu  nie 

było! 

- Zostawiłeś Ŝonę i dzieci na pewną śmierć? Przyjechałeś tutaj z Priscilla? 

- A  ty  jak  się  tu  znalazłaś,  suko  cuchnąca  rują?  Oczywiście  nie  miałaś  dzieci,  sławne 

jałowe łono naszej rodziny! 

- Spojrzał na niosących pochodnie. - Wynoście się stąd! - krzyknął. 

- Nie ruszajcie się z miejsca. 

PołoŜyłam dłoń na sztylecie. Poruszyłam mantylą tak, Ŝeby dostrzegł błysk metalu. 

Wyglądał  na  szczerze  zaskoczonego,  potem  zdobył  się  na  upiorny,  fałszywy  uśmiech. 

OdraŜające! 

- Lidio, nigdy w Ŝyciu nie zrobiłbym ci krzywdy - powiedział, udając obraŜonego. - Tylko 

martwię się o nas wszystkich. Otrzymałem wieści, Ŝe wszyscy zginęli. Co miałem robić, wracać i 

ginąć bez sensu? 

- Kłamiesz.  I nie nazywaj mnie juŜ więcej suką  w rui, jeśli nie chcesz zostać wałachem. 

Ktoś podszepnął ci, Ŝe trzeba brać nogi za pas! Albo ty nas wszystkich zdradziłeś. 

Jaka szkoda, Ŝe nie miał więcej inteligencji, refleksu. Powinien był obrazić się, słysząc te 

potworne oskarŜenia. Tymczasem on przechylił głowę i stwierdził: 

background image

- Nie, to nieprawda. No, chodźmy. Odeślij tych ludzi, pozbądź się niewolnika i chodźmy 

do mnie. Priscilla cię uwielbia. 

- To  kłamczyni  i  rozpustnica!  Jaki  spokój  ogarnął  cię  po  moich  zarzutach!  Gdzie  Ŝar,  z 

którym  mnie  przywitałeś?  OskarŜyłam  cię  o  wydanie  całej  rodziny  w  ręce  delatores,  

porzucenie  Ŝony  i dzieci na pastwę  gwardii pretoriańskiej. Jak moŜesz spokojnie słuchać takich 

słów? 

- Czysta bzdura. Nigdy bym czegoś takiego nie zrobił. 

- Cuchnie od ciebie wyrzutami sumienia. Spójrz na siebie. Powinnam cię zabić. 

Cofnął się. 

- Wynoś  się  z  Antiochii! Nie  obchodzi mnie, jak mnie  osądzasz ani  co musiałem  zrobić 

dla ocalenia siebie i Priscilli. Zabieraj się z Antiochii! 

Mojego osądu nie dało się wyrazić słowami. Nie wydano surowszego na Ŝadną duszę. 

Wycofał się i rozpłynął w ciemności, znikając, jeszcze zanim znalazł się pod portykiem. 

Nasłuchiwałam echa jego kroków. 

- O nieba! - wyszeptałam. Zbierało mi się na płacz, gdy jednocześnie dłoń zaciskała się na 

sztylecie. 

Odwróciłam się. Kapłan i Flawiusz stali o wiele bliŜej, niŜ im nakazałam. Byłam zupełnie 

zbita z tropu. Nie wiedziałam, co począć. 

- Chodźmy natychmiast do świątyni - odezwał się kapłan. 

- Dobrze.  Flawiuszu,  chodź  ze  mną  razem  z  nosicielami  pochodni.  Stań  ze  straŜnikami 

przed świątynią i patrz, czy gdzieś nie kręci się ten człowiek. 

- Kto to jest, pani? - zapytał Flawiusz, gdy szłam przed nimi w kierunku świątyni. 

Ile  biło  od  niego  majestatu!  Wyglądał  zupełnie  jak  człowiek  wolny.  Tunikę  miał  z 

cienkiej  wełny  w  złote  paski,  przepasaną  złotym  pasem  i  idealnie  leŜącą  na  piersiach.  Nawet 

noga  z  kości  słoniowej  była  wypolerowana.  Byłam  więcej  niŜ  zadowolona,  ale  czy  miał  przy 

sobie broń? 

Mimo spokojnej powierzchowności strzegł mnie bardzo czujnie. 

W swym nieszczęściu sama nie wiedziałam, jak odpowiedzieć na jego pytanie. 

Plac  przemierzało  kilka  lektyk  niesionych  na  barkach  biegnących  niewolników  i 

otoczonych niewolnikami, którzy nieśli pochodnie. Nad całym tym ruchem unosiła się delikatna 

łuna. Ludzie spieszyli na kolacje lub prywatne uroczystości. Coś działo się w świątyni. 

background image

Zwróciłam się do kapłana: 

- Przypilnujesz niewolnika i pochodni? 

- Tak, pani. 

Noc  zapadła  na  dobre.  Wiał  słodki  wietrzyk.  Pod  długimi  portykami  zapalono  kilka 

latarni. ZbliŜyliśmy się do palenisk bogini. 

- Teraz muszę cię zostawić - powiedziałam. - Pozwalam ci na ochronę mej własności, jak 

to sam wymownie ująłeś, do śmierci. Nie ruszaj się od tych drzwi. Nie wyjdę stąd bez ciebie. Nie 

zabawię tam długo. W kaŜdym razie nie mam takiego zamiaru. Masz moŜe nóŜ? 

- Tak, pani, lecz nie  wypróbowany. Znalazłem go w twym dobytku,  a  gdy  zaczęło robić 

się ciemno i nie wracałaś… 

- Nie  opowiadaj  dziejów  świata  -  przerwałam.  -  Postąpiłeś  słusznie.  Prawdopodobnie 

zawsze będziesz tak postępował. 

Odwróciłam się tyłem do placu i powiedziałam: 

- PokaŜ. Poznam, czy jest ostry, czy słuŜy tylko do ozdoby. Gdy wyjął nóŜ z pochwy na 

przedramieniu, dotknęłam go palcem, z którego pociekła krew. Oddałam mu sztylet. NaleŜał do 

ojca.  Tak  więc  ojciec  zapakował  do  kufrów  zarówno  swój  majątek,  jak  i  broń,  bylebym  tylko 

przeŜyła! 

Wymieniliśmy z Flawiuszem ostatnie, powolne spojrzenie. 

Kapłan coraz bardziej się niecierpliwił. 

- Wejdźmy juŜ, pani. 

Wprowadził mnie przez wysokie odrzwia do wnętrza, gdzie znalazłam się w towarzystwie 

kapłanek i kapłana, których poznałam po południu. 

- Czy chcesz ode mnie czegoś? - spytałam. Zdyszałam się. Robiło mi się słabo. - Mam na 

głowie duŜo spraw. Czy to nie moŜe poczekać? 

- Nie,  pani,  nie  moŜe!  -  pospiesznie  zapewnił  kapłan.  Poczułam  przeszywający  dreszcz, 

jak gdyby ktoś mnie obserwował. W głębokich cieniach świątyni mogło się kryć wiele tajemnic. 

- Dobrze - zgodziłam się. - Chodzi o te okropne sny, prawda? 

- Tak - powiedział kapłan - choć nie tylko. 

background image

Przeszliśmy do innej komnaty, w której paliło się jedno, przyćmione światło. 

Pełgający płomień nie stanowił dobrego oświetlenia, tak Ŝe nie widziałam twarzy innych 

kapłanów  i  kapłanek.  Orientalna  ścianka  z  rzeźbionej  kości  słoniowej  oddzielała  koniec 

pomieszczenia i byłam pewna, Ŝe ktoś stoi za nią ukryty. 

Jednak  wszyscy  tu  zgromadzeni  emanowali  tylko  łagodnością.  Rozejrzałam  się. 

Spotkanie  z  bratem  przejęło  mnie  taką  Ŝałością,  Ŝe  nie  znalazłam  w  sobie  Ŝadnych  uprzejmych 

słów. 

- Musicie  mi  wybaczyć  -  zaczęłam  -  ale  pewna  potworna  sprawa  zmusza  mnie  do 

pośpiechu.  -  Zaczynałam  obawiać  się  o  Flawiusza.  -  Proszę,  wyślijcie  na  zewnątrz  więcej 

straŜników, Ŝeby bronili mego niewolnika. 

- Jak  kaŜesz,  pani  -  odparł  kapłan,  którego  znałam.  -  Prosimy,  usiądź  i  opowiedz  raz 

jeszcze swą historię. 

- Kto tam jest? - wskazałam na przesłonę. - Dlaczego się tam kryje? - Zachowywałam się 

bardzo nieuprzejmie i bez szacunku, lecz czułam narastający niepokój. 

- To  jeden  z  naszych  najpoboŜniejszych  wyznawców  -  odparł  kapłan,  który  przedtem 

zaprowadził mnie do sanktuarium Izydy. - Często przychodzi modlić się w nocy i hojnie łoŜy na 

ś

wiątynię. Chce tylko usłyszeć, co mamy do powiedzenia. 

Niespodziewanie wpadłam w szał na myśl, Ŝe zawiedli moje zaufanie. Nie wyjawiłam im 

swojego rzymskiego imienia, opowiedziałam jedynie o ostatnich wypadkach, ale świątynia była 

miejscem świętym. 

Bardzo stropili się w swej łagodności. 

Zza  przesłony  wyszła  postać  w  todze,  o  wiele  wyŜsza  od  mego  brata,  bardzo  wysoka. 

Toga  była  ciemna,  lecz  klasycznego  kroju.  Twarz  obcego  ukryta  była  za  materią.  Widziałam 

jedynie usta. 

Szepnął: 

- Nie bój się. Po południu opowiedziałaś kapłanom i kapłankom o snach krwi. 

- Uczyniłam  to  w  zaufaniu!  -  zawołałam  oburzona.  Nabierałam  podejrzeń,  gdyŜ 

opowiedziałam tym ludziom znacznie więcej. 

Starałam  przyjrzeć  się  postaci.  Dostrzegałam  w  niej  coś  wyraźnie  znajomego  -  głos,  a 

background image

raczej szept… jeszcze coś. 

- Pani - odezwała się kapłanka, która wcześniej dodała mi tyle otuchy - opowiadałaś mi o 

staroŜytnym,  legendarnym  kulcie,  któremu  się  sprzeciwiamy  i  który  potępiamy.  Kult  naszej 

Ukochanej  Matki,  który  wiązał  się  niegdyś  z  ofiarami  krwi.  Mówiłam,  Ŝe  odŜegnujemy  się  od 

takich spraw. I tak jest. 

- Jednak  -  stwierdził  kapłan  -  krąŜy  po  Antiochii  ktoś,  kto  wypija  ludzką  krew  z  ofiar, 

które umierają. Następnie przed świtem zostawia ciała na stopniach naszej świątyni. - Westchnął. 

- Pandoro, powierzam ci oto wielką tajemnicę. 

Całkowicie  zapomniałam  o  swoim  złym  bracie.  Czułam  na  karku  cuchnący  oddech 

gończego  psa  snów.  Próbowałam  się  opanować.  Przypomniał  mi  się  głos  w  głowie:  „To  ja  cię 

wezwałem”. Kobiecy śmiech. 

- Nie, to śmiech kobiety - wymamrotałam. 

- Pandoro? 

- Mówicie, Ŝe po Antiochii krąŜy ktoś, kto pije ludzką krew. 

- Nocą.  Nie  znosi  światła  dziennego  -  dodał  kapłan.  Ujrzałam  sen,  wschód  słońca, 

ś

wiadomość, Ŝe zginęłabym od jego promieni. 

- Mówisz, Ŝe pijący krew, których widziałam we śnie, istnieją? - spytałam. - I jeden z nich 

tu jest? 

- Ktoś chce przekonać nas, Ŝe w starych podaniach jest ziarno prawdy, ale nie wiemy kto. 

Patrzymy  krzywo  na  władze  rzymskie.  Wiesz,  co  stało  się  w  Rzymie.  Opowiadasz  o  snach,  w 

których promienie słońca cię zabijały, w których piłaś krew. Pani, nie zawiodłem twego zaufania. 

Ten  człowiek  -  wskazał  wysokiego  męŜczyznę  -  umie  odczytać  staroŜytne  pismo.  Czytał 

podania. Twoje opowieści są z nimi zgodne. 

- Słabo mi - powiedziałam. - Dajcie mi krzesło. Muszę wystrzegać się wrogów. 

- Ochronię cię przed nimi - oznajmił tajemniczy męŜczyzna w todze. 

- Jak to? Nie wiesz nawet, kim są. Spod togi wydobył się niemy głos: 

„Twój brat Lucjusz wydał całą rodzinę. Zrobił to z zazdrości wobec Antoniusza. Sprzedał 

wszystkich  dełatores  za  gwarantowaną  cenę,  równą  jednej  trzeciej  rodzinnego  majątku,  i 

wyjechał,  zanim  rozpoczęła  się  masakra.  Działał  w  porozumieniu  z  Sejanem  z  gwardii 

pretoriańskiej. Chce cię zabić”. 

Byłam wstrząśnięta, ale nie mogłam poddać się tak od razu. 

background image

„Przemawiasz  jak  kobieta  -  odparłam  cicho.  -  Wprost  do  mych  myśli.  Zupełnie  jak 

kobieta, która mówiła w mej głowie: »To ja cię wezwałam«„. 

Wyczułam, Ŝe nim wstrząsnęłam, ale sama teŜ opadłam na krzesło, jak gdyby zadano mi 

ś

miertelny cios. Czyli ten człowiek wiedział wszystko na nasz temat. Lucjusz nas zdradził, a on o 

tym wiedział. 

„Kim  jesteś?  -  rzuciłam  wysokiemu  męŜczyźnie,  który  umiał  czytać  w  myślach.  - 

Czarodziejem?” 

Bez odpowiedzi. 

Kapłan i kapłanka, nie słysząc naszej rozmowy bez słów, ciągnęli swoją: 

- Ten  pijący  krew,  Pandoro,  porzuca  przed  świtem  ofiary  na  stopniach  świątyni.  Na 

ciałach  wypisuje ich krwią jakieś staroegipskie imię. Gdyby rząd się o tym dowiedział, mógłby 

pociągnąć nas do odpowiedzialności. Nasz kult nie polega na niczym takim. 

- Zechcesz  opowiedzieć  nam  -  i  naszemu  przyjacielowi  -  raz  jeszcze  o  swoich  snach? 

Musimy chronić kult Izydy. Nie wierzyliśmy w te stare podania… dopóki nie zjawił się tamten i 

nie zaczął zabijać, po czym na ląd wysiadła piękna Rzymianka, która opowiedziała o podobnych 

zdarzeniach, rozgrywających się w jej snach. 

- Co za imię wypisuje na ofiarach? - zapytałam. - Ten pijący krew. Izydy? 

- Nic nie znaczące, zakazane, staroŜytne. Jedno z dawnych imion Izydy, nigdy przez nas 

nie uŜywane. 

- Jakie? 

ś

adne z nich, włącznie z milczącym, nie odpowiadało. 

W  ciszy  pomyślałam  o  Lucjuszu  i  zebrało  mi  się  na  płacz.  Potem  ogarnęła  mnie 

nienawiść, głęboka nienawiść, taka jak na forum, gdy zobaczyłam jego tchórzliwą furię. Zdradził 

całą rodzinę. Słabość jest niebezpieczną cechą. Antoniusz i ojciec byli tacy silni. 

- Pandoro - odezwał się  kapłan - powiedz, czy wiadomo ci coś o tej istocie z Antiochii? 

Czy ci się śniła? 

Myślałam  o  snach.  Starałam  się  udzielić  precyzyjnej  odpowiedzi  na  to,  co  mówili  mi  ci 

ludzie ze świątyni. Odezwał się wysoki, chłodny Rzymianin: 

- Pani Pandora nie wie nic o naszym pijącym krew wrogu. Mówi prawdę. Zna tylko sny, 

w których nie padały Ŝadne imiona. Ogląda w nich wcześniejszą epokę dziejów Egiptu. 

- Wielkie  dzięki,  dostojny  panie!  -  zawołałam  rozjuszona.  -  Jakim  to  sposobem 

background image

wyciągnąłeś te wnioski? 

- Odczytując  twe  myśli  -  odparł  niewzruszony  Rzymianin.  -  -  Podobnie  jak  wtedy,  gdy 

mówiłem o zagraŜających ci ludziach. Będę cię chronił przed bratem. 

- Proszę bardzo! MoŜe lepiej sama bym się tym zajęła? To do mnie naleŜy wyrównanie z 

nim  rachunków.  Ale  zostawmy  moje  osobiste  nieszczęścia.  A  ty  wytłumacz  mi,  o  genialny, 

dlaczego śnią mi się takie rzeczy? UŜyj jakiejś poŜytecznej magii. Bo widzisz, człowiek o twoich 

umiejętnościach  powinien  zatrudnić  się  w  sądzie  i  wyręczać  sędziów  w  rozstrzyganiu  spraw. 

Czemu nie zostaniesz doradcą cesarza Tyberiusza? 

Czułam,  naprawdę  czułam  zmieszanie  w  sercu  skrytego  Rzymianina.  I  znowu  tknęło 

mnie, Ŝe ja go skądś znam. Naturalnie nie pierwszy raz spotykałam się z czarną magią, astrologią 

i  wyroczniami,  ale  ten  człowiek  wymieniał  konkretne  imiona  -  Lucjusz,  Antoniusz. 

Zdumiewający wyczyn. 

- Objaw mi, o tajemniczy, do jakiego stopnia moje sny odpowiadają temu, co czytałeś w 

starych pismach? A czy ten, który krąŜy po Antiochii i pije krew, jest śmiertelnikiem? 

Milczenie. 

WytęŜałam  wzrok,  Ŝeby  ujrzeć  Rzymianina  wyraźniej,  lecz  bezskutecznie.  Zanurzył  się 

głębiej  w  mrok.  Czułam,  Ŝe  puszczają  mi  nerwy.  Chciałam  zabić  Lucjusza;  nie  miałam  innego 

wyjścia. 

Rzymianin oznajmił cicho: 

- -  Ona  nie  wie  nic  o  pijącym  krew.  Powiedzcie,  co  wy  o  nim  wiecie  -  bo  istnieje 

moŜliwość, Ŝe to on zsyła na nią sny. 

Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Kobiecy głos tak wyraźnie rozbrzmiewał mi przedtem 

w głowie: „To ja cię wezwałam”. 

To  dezorientowało  Rzymianina;  wyczuwałam  jego  zmieszanie  w  postaci  nieznacznego 

drgania powietrza. 

- Widzieliśmy  go  -  zaczął  kapłan.  -  Pilnujemy  go,  Ŝeby  móc  na  czas  zabrać  tych 

nieszczęśników  sprzed  wrót  świątyni,  tak  aby  nikt  nie  mógł  obwinie  nas  o  te  czyny.  Jest 

poparzony,  poparzony  na  całym  ciele,  sczerniały.  To  nie  moŜe  być  człowiek.  To  stary  bóg, 

spalony niczym w jakimś piekle. 

- Amon Ra - stwierdziłam. - Ale dlaczego on jeszcze Ŝyje? Ja w snach umieram. 

- Ach, to przeraŜający widok - odezwała się nagle kapłanka, jak gdyby nie mogła się juŜ 

background image

powstrzymać. - To nie moŜe być człowiek. Przez poczerniałą skórę prześwitują kości. Jest słaby, 

tak samo jak ofiary. Ledwie trzyma się na nogach, a jednak potrafi wyssać krew z okaleczonych 

dusz, do których się przypina. Odpełza w ciemność, jakby nie miał sił iść prosto. 

Kapłan niecierpliwił się. 

- Ale Ŝyje - oznajmił. - Bóg, człowiek czy demon, jest Ŝywy, a krew z jakiegoś słabeusza 

dodaje  mu  nieco  sił.  Jest  jakby  wzięty  wprost  ze  staroŜytnych  legend,  które  ci  się  śniły.  Ma 

długie włosy, jak starzy Egipcjanie. Oparzenia zadają mu wiele bólu. Rzuca klątwy na świątynię. 

- Jakie klątwy? 

- Myśli  chyba,  Ŝe  bogini  Izyda  w  jakiś  sposób  go  zdradziła  -  wtrąciła  się  kapłanka.  - 

Posługuje  się  staroegipskim.  Z  trudem  go  pojmujemy.  Nasz  przyjaciel  i  dobroczyńca  z  Rzymu 

tłumaczył nam jego słowa. 

- Dosyć! - zawołałam. - Kręci mi się w głowie. JuŜ nic nie chcę wiedzieć. Ten człowiek 

mówił prawdę. Nie znam tej poparzonej istoty. Nie wiem, dlaczego coś mi się śni. Zdaje mi się, 

Ŝ

e  wizje  zsyła  na  mnie  kobieta.  Być  moŜe  jest  to  królowa,  którą  wam  opisywałam,  królowa  na 

tronie i w okowach, która płacze z niewiadomego powodu. 

- Nigdy nie widziałaś tego człowieka? - spytał kapłan. 

- Nie - wyręczył mnie Rzymianin. 

- A, znów olśniewasz nas swymi talentami - zwróciłam się do Rzymianina. - Cudownie! 

Dlaczego kryjesz się za togą? Czemu stoisz w odległości, z której cię nie widzę? Widziałeś tego 

pijącego krew? 

- Cierpliwości - odparł z takim urokiem, Ŝe juŜ Ŝadne słowa nie chciały przejść mi przez 

gardło. Natarłam na kapłanów: 

- Dlaczego nie zaczaicie się na tę czarną, poparzoną, słabą istotę? Słyszę w głowie głosy. 

Ale  są  to  słowa  kobiety,  która  przestrzega  mnie  przed  niebezpieczeństwem.  Śmiech  kobiety. 

Chcę  juŜ  odejść.  Chcę  iść  do  domu.  Czeka  mnie  pewne  zadanie,  które  musi  być  wykonane 

zręcznie. Trzeba iść. 

- Będę cię chronił przed wrogiem - oświadczył Rzymianin. 

- Coś  takiego!  Skoro  potrafisz  mnie  ochronić  i  znasz  mojego  nieprzyjaciela,  czemu  nie 

zaczaisz  się  na  tego  pijącego  krew?  Schwytajcie  go  w  siatkę  gladiatora.  Zanurzcie  w  nim  trzy 

trójzęby.  Nawet  pięć,  jeśli  jesteście  w  stanie  go  utrzymać.  Wystarczy  przytrzymać  go  do 

wschodu słońca, promienie Amona Ra go unicestwią. Spłonie tak jak ja we śnie. A ty, czytający 

background image

w myślach, dlaczego im nie pomoŜesz? 

Urwałam zmieszana. Skąd we mnie taka pewność? Jak mogę tak swobodnie rzucać imię 

Amona Ra, jak gdybym w niego wierzyła? 

- Stworzenie wie, kiedy na nie czekamy - odparli kapłani. - Wie, kiedy jest u nas wysoki 

przyjaciel, i wtedy w ogóle nie przychodzi. Czuwamy cierpliwie, nabieramy przekonania, Ŝe juŜ 

się więcej nie pojawi, i wtedy przybywa. Teraz przypłynęłaś ty ze swoimi snami. 

Z  jaskrawym  błyskiem  powrócił  sen.  Byłam  męŜczyzną.  Kłóciłam  się  i  klęłam.  Nie 

chciałam zrobić czegoś, co mi nakazano. Płakała jakaś kobieta. Szamotałam się z tymi, co chcieli 

mnie  powstrzymać.  Uciekając,  nie  przewidziałam  jednak,  Ŝe  trafię  do  opustoszałego  miejsca, 

gdzie nie znajdę Ŝadnego schronienia. 

Nie zwracałam uwagi na rozmowy pozostałych obecnych. Usłyszałam płaczącą kobietę ze 

snów,  skutą  królową,  która  równieŜ  piła  krew.  „Musisz  napić  się  ze  Źródła”  -  powiedział 

męŜczyzna we śnie. I nie był on zwykłym męŜczyzną. Ja teŜ nie. Byliśmy bogami. Piliśmy krew. 

Z tego powodu zniszczyło mnie słońce. Siła potęŜniejszego boga. Pod polerowanym odłamkiem 

wspomnienia zaległo wiele warstw snu. 

Opamiętałam  się  i  zdałam  sobie  sprawę  z  obecności  innych,  gdy  ktoś  podał  mi  czarę 

wina.  Napiłam  się.  Wino  było  wyśmienite,  z  Italii,  natychmiast  dodało  mi  sił,  choć  zarazem 

poczułam  znuŜenie.  Gdybym  się  jeszcze  napiła,  droga  do  domu  byłaby  zbyt  męcząca.  A 

potrzebowałam całej swojej siły. 

- Zabierzcie  to  -  powiedziałam.  Spojrzałam  na  kapłankę.  -  We  śnie,  jak  ci  mówiłam, 

byłam jednym z nich. Chcieli, bym napiła się krwi Królowej. Nazywali ją Źródłem. Mówili, Ŝe 

nie potrafi rządzić. 

Kapłanka wybuchnęła płaczem i odwróciła się, kuląc wąskie ramiona. 

- Byłam jednym z pijących krew - ciągnęłam. - Pragnęłam krwi. Słuchajcie, przecieŜ nie 

jestem  zwolenniczką  krwawych  ofiar.  Czy  coś  wiecie?  Czy  bogini  Izyda  jest  gdzieś  w  tej 

ś

wiątyni, w okowach… 

- Nie!  -  zawołał  kapłan.  Kapłanka  odwróciła  się  i  powtórzyła  pełne  przestrachu 

zaprzeczenie. 

- W  porządku,  lecz  wspominaliście  o  legendach,  Ŝe  ona  istnieje  gdzieś  w  materialnej 

postaci.  Co  sądzicie  o  tych  wszystkich  wypadkach?  Czy  przyzwała  mnie  tutaj  na  pomoc 

poparzonemu?  Dlaczego  mnie?  Co  ja  mogę  zrobić?  Jestem  śmiertelniczką.  Wspomnienia  ze 

background image

snów o innym Ŝyciu nie wzmacniają przecieŜ moich zdolności. Słuchajcie! Jak juŜ mówiłam, w 

snach  odzywa  się  głos  kobiecy,  i  to  on  mówił  mi  jakąś  godzinę  temu  na  forum:  „To  ja  cię 

wezwałam”, po czym zarzekał się, Ŝe nie dopuści, by mnie jej wykradziono. Potem zjawia się ten 

ś

miertelnik, który wydaje mi się groźniejszy od wszystkiego, co rozgrywa się w mej głowie. Głos 

wewnętrzny  przestrzegł  mnie  przed  nim!  Nie  chcę  mieć  nic  wspólnego  z  waszą  tajemniczą 

egipską  religią.  Nie  zamierzam  oszaleć.  To  do  was,  do  was  wszystkich  -  zwłaszcza  do  tego 

uzdolnionego telepaty - naleŜy odnalezienie tej istoty. Pozwólcie, Ŝe sobie pójdę. 

Wstałam i skierowałam się do wyjścia z komnaty. 

Za moimi plecami odezwał się łagodnym głosem Rzymianin: 

- Czy naprawdę chcesz wyjść sama w noc, doskonale wiedząc, co cię czeka: nieprzyjaciel, 

który chce cię zamordować, a w snach wiedza, która moŜe znęcić pijącego krew? 

Była  to  ze  strony  wyniosłego  męŜczyzny  taka  zmiana  tonu,  tak  gwałtowne  przejście  na 

wpół sarkastyczny język potoczny, Ŝe mało nie wybuchnęłam śmiechem. 

- Idę  do  domu!  -  oświadczyłam  stanowczo.  Wszyscy  mnie  prosili  na  róŜne  sposoby  i 

uderzając w róŜne tony. 

- Zostań w świątyni. 

- Nic z tego. JeŜeli sny powrócą, zapiszę je. 

- Jak  moŜesz  być  tak  głupia?  -  odezwał  się  Rzymianin  z  arystokratycznym 

rozdraŜnieniem. MoŜna by pomyśleć, Ŝe jest moim bratem! 

- To  niewybaczalna  impertynencja  -  odpaliłam.  -  Czy  czarodziejów  i  czytających  w 

myślach  nie  obowiązuje  dobre  wychowanie?  -  Rzuciłam  okiem  na  dwoje  kapłanów.  -  Kim  jest 

ten człowiek? 

Wyszłam, a oni podąŜyli za mną. Spiesznie skierowałam się ku drzwiom. 

W świetle pochodni ujrzałam oblicze kapłanki. 

- Wiemy tylko, Ŝe jest naszym przyjacielem. Wysłuchaj jego rad. Wyświadczył świątyni 

wiele  dobrodziejstw.  Przychodzi  do  nas  czytać  egipskie  księgi,  które  tu  trzymamy.  Kupuje  je, 

gdy tylko przywiozą je okręty. Jest mądry. Sama widzisz, Ŝe umie czytać w myślach. 

- Obiecaliście mi eskortę. 

„I ja będę przy tobie”  -  dotarł do mnie  głos Rzymianina, choć nie wiedziałam skąd. Nie 

było go na pewno na wielkiej sali. 

- Zamieszkaj w świątyni Izydy, a nie spotka cię Ŝadna krzywda - zachęcał kapłan. 

background image

- Nie  nadaję  się  raczej  do  Ŝycia  w  świątyni  -  odparłam,  starając  się  nadać  swojemu 

głosowi ton wdzięczności i pokory. - Zwariowalibyście w ciągu tygodnia. Otwórz drzwi, proszę. 

Wymknęłam  się  na  zewnątrz.  Czułam  się  tak,  jakbym  wyszła  z  zasnutego  pajęczynami 

korytarza w rzymską noc pomiędzy rzymskie kolumny i świątynie. 

ZauwaŜyłam,  Ŝe  Flawiusz  przywarł  do  kolumny  obok  mnie  i  patrzył  na  schody.  Czterej 

nosiciele pochodni zbili się w gromadkę, wszyscy bardzo zaniepokojeni. 

Ujrzałam  takŜe  męŜczyzn,  którzy wyglądali  na straŜników  świątyni; stali  oparci o  wrota 

budowli. 

- Pani, wracaj do środka - wyszeptał Flawiusz. 

U stóp schodów dostrzegłam grupkę rzymskich Ŝołnierzy w pełnym bojowym rynsztunku 

i  hełmach,  błyszczących  napierśnikach,  krótkich,  czerwonych  pelerynach  i  tunikach. 

Ś

miercionośne  miecze  nieśli  jak  podczas  bitwy.  Hełmy  z  brązu  połyskiwały  w  świetle  ognisk 

płonących w koszach przed świątynią. 

Bojowy rynsztunek w obrębie miasta. Brakuje tylko tarcz. Kto nimi dowodził? 

Obok  dowódcy  stał  mój  brat  Lucjusz.  WłoŜył  swą  czerwoną  tunikę,  choć  nie  miał 

pancerza ani miecza. Przez lewe ramię przerzucił dwukrotnie złoŜoną togę. Był czysty, lśniły mu 

włosy,  biła  od  niego  władza  pieniądza.  Na  przedramieniu  niósł  wysadzany  klejnotami  sztylet; 

drugi zatknął za pas. 

DrŜąc, wskazał na mnie. 

- To ona - powiedział - jako jedyna umknęła przed nakazem Sejana. Knuli spisek na Ŝycie 

Tyberiusza, a jej jakimś sposobem udało się wykupić i uciekła z Rzymu! 

Błyskawicznie  otaksowałam  wzrokiem  Ŝołnierzy.  Dwóch  młodzieńców  z  Azji,  ale  poza 

nimi  wszyscy  byli  starymi  Rzymianami;  w  sumie  sześciu.  O  bogowie,  czyŜby  wzięli  mnie  za 

Kirke? 

- Wracaj do środka - poradził wierny, kochany Flawiusz. 

- Szukaj azylu. 

- Spokojnie, na to zawsze jest czas. 

Dowódca,  a  od  niego  będzie  zaleŜeć  najwięcej,  był  w  podeszłym  wieku,  starszy  od 

Antoniusza, choć młodszy od mego ojca. Miał gęste, siwe brwi i był idealnie ogolony. 

Wojenne  blizny  obnosił  z  dumą,  jedną  na  policzku,  drugą  na  udzie.  Był  wyczerpany. 

Potrząsał głową, jakby zaczerwienione oczy zachodziły mu mgłą. 

background image

Jego  ręce  były  mocno  opalone,  a  zarazem  bardzo  muskularne.  Musiał  uczestniczyć  w 

wielu wojnach. 

Lucjusz oznajmił: 

- Cała rodzina została skazana. Egzekucję naleŜy wykonać na miejscu! 

Wybierałam  strategię,  jakbym  była  samym  Juliuszem  Cezarem.  Natychmiast  zabrałam 

głos, schodząc dwa stopnie: 

- Jesteś legatem, nie mylę się? Musisz być taki zmęczony! 

- Ujęłam jego rękę w swe dłonie. - Czy słuŜyłeś pod rozkazami Germanika? 

Przytaknął. 

Pierwszy cios trafił celu. 

- Moi  bracia  słuŜyli  pod  Germanikiem  na  Północy.  Antoniusz,  najstarszy,  widział  marsz 

tryumfalny  i  był  w  takim  wieku,  Ŝe  opowiadał  nam  jeszcze  o  szczątkach  znalezionych  w 

Teutoburskim Lesie. 

- Ach,  pani,  cóŜ  to  był  za  widok,  cała  armia  wpadła  w  zasadzkę!  Ciała  porzucono  na 

pastwę dzikich zwierząt. 

- Dwaj moi bracia polegli w bitwie. Sztorm na Morzu Północnym. 

- Pani, ludzkie oko nie widziało takiej tragedii, ale czy wydaje ci się, Ŝe barbarzyński bóg 

Thor mógłby wystraszyć Germanika? 

- Nigdy. A przybyłeś tu wraz z generałem? 

- Szedłem z nim wszędzie, od brzegów Elby na północy po południowy kraniec Nilu. 

- To  godne  podziwu.  Ale  jesteś  taki  zmęczony,  trybunie,  wystarczy  spojrzeć  na  ciebie, 

potrzebujesz  snu.  GdzieŜ  jest  sławny  gubernator  Gnejusz  Kalpurniusz  Pizon?  CzemuŜ  to 

uspokojenie miasta zajęło mu tak duŜo czasu? 

- Bo go tu nie ma, pani, i boi się wracać. Jedni mówią, Ŝe szykuje bunt w Grecji, inni, Ŝe 

ucieka w trwodze o własne Ŝycie. 

- Przestań jej słuchać! - zawołał Lucjusz. 

- W  Rzymie  teŜ  nie  był  zbyt  lubiany  -  stwierdziłam.  -  Germanika  kochali  moi  bracia  i 

chwalił ojciec. 

- Zaprawdę, gdyby dany nam był jeszcze jeden rok - zaledwie rok, pani - ugasilibyśmy na 

zawsze  ogień  buntu  tego  uzurpatora,  króla  Arminiusza!  Nawet  nie  byłoby  trzeba  aŜ  tyle  czasu! 

Wspomniałaś Morze Północne. Tam takŜe walczyliśmy. 

background image

- Tak,  tak,  w  leśnym  gąszczu,  a  powiedz  mi  jeszcze,  panie,  czy  byłeś  przy  tym,  gdy 

odnaleziono zaginiony sztandar legionów Warrusa? Czy prawdą jest to, co opowiadają? 

- Ach,  pani,  gdy  podniesiono  złotego  orła,  krzyki  i  lament  Ŝołnierzy  przechodziły 

wszelkie wyobraŜenie. 

- Ta kobieta jest oszustką i zdrajczynią! - zawołał Lucjusz. 

Natarłam na niego: 

- Nie posuwaj się zbyt daleko! Nie mam juŜ do ciebie cierpliwości. Znasz chociaŜ numery 

legionów Warrusa, które wpadły w matnię w Teutoburskim Lesie? Pewnie nie! Siódmy, ósmy i 

dziewiąty. 

- Zgadza  się,  dokładnie  -  przytwierdził  legat.  -  A  mogliśmy  zmieść  te  plemiona  z 

powierzchni  ziemi.  Imperium  sięgnęłoby  Elby!  Ale  z  jakiegoś  powodu,  którego  nie  wolno  mi 

podawać w wątpliwość, cesarz Tyberiusz nas stamtąd odwołał. 

- Hmm, a potem potępił waszego kochanego wodza za to, Ŝe ten wyruszył do Egiptu. 

- Pani,  podróŜ  Germanika  do  Egiptu  nie  miała  na  celu  zdobycia  władzy.  Chodziło  o 

klęskę głodu. 

- Tak, a mianowano go zwierzchnikiem Imperium Maius - dodałam. 

- Mieliśmy z tego powodu tyle kłopotów. Nie sposób wyobrazić sobie obyczajów, morale 

tutejszych  Ŝołnierzy,  ale  nasz  generał  pracował  nad  tym,  nawet  nie  zmruŜył  oka!  Udał  się  tam 

natychmiast po usłyszeniu wieści o głodzie. 

- A ty wraz z nim? 

- Wszyscy, jego kohorty. W Egipcie z radością oglądał stare budowle. Ja równieŜ. 

- Coś  wspaniałego.  Musisz  opowiedzieć  mi  o  Egipcie!  Bo  widzisz,  jako  córka  senatora 

nie mogę tam jeździć równie swobodnie co ty. Z wielką ochotą… 

- Dlaczego, pani? - spytał legat. 

- Ona kłamie! - ryknął Lucjusz. - Cała jej rodzina została zamordowana! 

- Z  bardzo  prostego  powodu,  trybunie  -  odparłam.  -  To  Ŝadna  tajemnica  państwowa. 

Rzym jest tak uzaleŜniony od dostaw zboŜa z Egiptu, Ŝe cesarz nie chce, aby kraj ten znalazł się 

pod  kontrolą  potęŜnego  zdrajcy.  Ty  na  pewno  równieŜ  wyrosłeś  w  atmosferze  strachu  przed 

kolejną wojną domową. 

- Zawierzyłem swym wodzom. 

- Bardzo słusznie. A Germanik odwzajemniał się wam lojalnością, nieprawdaŜ? 

background image

- Jak najbardziej. Ach, Egipt! Widzieliśmy takie świątynie i posągi… 

- Śpiewające  posągi?  -  pytałam.  -  Widzieliście  kolosalne  figury  kobiety  i  męŜczyzny, 

które zawodzą w promieniach wschodzącego słońca? 

- Słyszałem  to,  pani  -  odparł,  gorliwie  kiwając  głową.  -  Słyszałem  ten  dźwięk! 

Czarodziejski. Egipt jest pełen magii. 

- Hmm… - Przebiegł mnie dreszcz. Stłumiłam go. W mgnieniu oka ujrzałam mieszaninę 

dwóch  obrazów:  wysokiego  Rzymianina  w  todze  i  poparzonej,  przebiegłej  istoty!  Myśl  jasno, 

Pandoro! 

- A w świątyni Ramzesa Wielkiego - ciągnął legat - jeden z kapłanów odczytywał napisy 

na ścianie. Wszystko o zwycięstwach i bitwach. Zaśmiewaliśmy się, bo w gruncie rzeczy nic się 

nie zmienia, pani. 

- A  wierzysz  w  te  pogłoski  o  gubernatorze  Pizonie?  Czy  moŜemy  o  nich  spokojnie 

mówić, jak gdybyśmy nie dawali im wiary? 

- Tutaj  wszyscy  nim  gardzą!  -  zawołał  legat.  -  Był  najzwyczajniej  w  świecie  kiepskim 

wodzem!  Agrypina  starsza,  ukochana  Ŝona  Germanika,  płynie  do  Rzymu  z  prochami  męŜa. 

Oficjalnie oskarŜy gubernatora przed senatem! 

- To dowód wielkiej odwagi, ale tak być powinno. Jeśli rodziny osądza się bez procesu, to 

Ŝ

yjemy pod władzą tyrana, nieprawdaŜ? Zgadzasz się z tym, nasz drogi szaleńcu? 

Lucjusza zatkało. Był cały czerwony. 

- A  w  Teutoburskim  Lesie  -  mówiłam  łagodnie  -  tej  ponurej  arenie  naszej  zagłady,  czy 

widziałeś rozproszone kości legionistów? 

- Grzebałem  je  własnymi  rękami,  pani!  -  Legat  uniósł  spracowane,  pokryte  pęcherzami 

dłonie. - Bo jak odróŜnić, które kości są nasze, a które ich?  I, pani, stała tam jeszcze platforma 

tego  tchórzliwego,  zdradzieckiego  króla.  To  z  niej  ten  obrzydliwy,  długowłosy  tępak  zarządził 

złoŜenie pogańskim bogom ofiary z naszych ludzi. 

Towarzyszyło  tym  słowom  kiwanie  głowami  i  podniosłe  pomruki  ze strony  pozostałych 

Ŝ

ołnierzy. 

- Byłam jeszcze mała, gdy nadeszły wieści o zasadzce na Warrusa, ale pamiętam naszego 

boskiego  cesarza  Augusta  -  jak  zapuścił  włosy  na  znak  Ŝałoby,  jak  uderzał  głową  w  ścianę, 

wołając: „Warrusie, oddaj moje legiony!” 

- Naprawdę widziałaś go w takim stanie? 

background image

- Ach, po wielekroć, pamiętam teŜ, jak jednego wieczoru dzielił się swoimi myślami - Ŝe 

imperium nie powinno rozrastać się dalej. 

- Zatem cesarz August tak powiadał! - zawołał zafascynowany legat. 

- On o was dbał - dodałam. - Ile lat spędziłeś w polu? Masz chociaŜ Ŝonę? 

- Ach,  jak  ja  bym  chciał  znaleźć  się  w  domu  -  westchnął  legat.  -  Zwłaszcza  po  śmierci 

generała.  Moja  Ŝona  ma  siwe  włosy,  tak  samo  jak  ja.  Widuję  ją,  gdy  odbywamy  w  Rzymie 

parady. 

- Właśnie,  za  republiki  przymusowa  słuŜba  wojskowa  trwała  sześć  lat,  a  teraz,  no,  ile? 

Dwanaście lat? Dwadzieścia? Ale jak ja mogę krytykować Augusta, którego kochałam jak ojca i 

wszystkich nieŜyjących braci? 

Lucjusz prze wąchał, na co się zanosi. Zapluwał się, mówiąc: 

- Trybunie, przeczytaj mój list Ŝelazny! Przeczytaj! Legat miał juŜ tego wyraźnie dosyć. 

Brat wznosił się na szczyty retoryki, które nie były zbyt oszałamiające: 

- Ona  kłamie.  Została  skazana  na  śmierć.  Jej  rodzina  nie  Ŝyje.  Byłem  zmuszony 

ś

wiadczyć przeciwko nim przed Sejanem, bo chcieli zamordować samego Tyberiusza! 

- Wydałeś własną rodzinę? - spytał Ŝołnierz. 

- Ach,  nie  trać  dla  niego  swoich  cennych  sił  -  wtrąciłam  się.  - Ten  człowiek  prześladuje 

mnie cały dzień. Dowiedział się, Ŝe jestem kobietą samotną i dziedziczką, więc wydaje mu się, Ŝe 

Ŝ

yjemy  na  jakimś  niecywilizowanym  krańcu  imperium,  gdzie  bez  dowodów  moŜe  wnieść 

oskarŜenie przeciwko córce senatora. Drogi szaleńcu, posłuchaj mnie tylko. Juliusz Cezar nadał 

Antiochii prawa miejskie niecałe sto lat temu. I, o ile się nie mylę, stacjonują tutaj legiony? 

Rzuciłam okiem na legata. 

Ten przygwoździł groźnym wzrokiem mojego trzęsącego się brata. 

- Co to za list Ŝelazny? - spytałam. - Jest chociaŜ opatrzony imieniem Tyberiusza? 

Legat  wyrwał  pismo  z  ręki  Lucjusza,  który  nie  zdąŜył  nawet  zareagować,  i  podał  zwój 

mnie. Musiałam zdjąć rękę ze sztyletu, Ŝeby rozwinąć glejt. 

- A,  Sejan  z  gwardii  pretoriańskiej!  Wiedziałam.  Cesarz  zapewne  nic  nie  wie  o  całej 

sprawie. Trybunie, czy wiesz, Ŝe straŜ pałacowa zarabia półtora raza tyle co legioniści? Do tego 

dochodzą  ci  delatores,  których  zachęca  się  do  rzucania  oskarŜeń,  przyrzekając  im  jedną  trzecią 

majątku skazanych! 

Legat  bacznie  lustrował  mego  brata,  którego  kaŜda  wada  wychodziła  teraz  na  jaw: 

background image

tchórzliwa postać, drŜące ręce, rozbiegane oczka, narastająca wściekłość wyraŜana wydymaniem 

warg. 

Zwróciłam się do Lucjusza: 

- Czy zdajesz sobie sprawę, szaleńcze, kimkolwiek jesteś, o co prosisz tego zaprawionego 

w bojach i mądrego oficera rzymskiego? A gdyby uwierzył w twoje niestworzone kłamstwa? Jak 

będzie  wyglądał,  gdy  nadejdzie  list  z  Rzymu  z  zapytaniem  o  moje  połoŜenie  i  rozporządzenie 

majątkiem? 

- Panie, ta kobieta jest zdrajczynią! - ryknął Lucjusz. - Klnę się na honor… 

- JakiŜ to honor? - zapytał Ŝołnierz, przygwaŜdŜając Lucjusza wzrokiem. 

- Gdyby w Rzymie doszło do tego - powiedziałam - Ŝe rodzin tak starych jak moja moŜna 

byłoby  pozbywać  się  w  sposób,  o  jaki  prosi  ten  człowiek,  to  jak  wdowa  po  Germaniku 

ośmieliłaby się stawać przed senatem i prosić o sąd? 

- Wszyscy  zabici  -  mówił  brat,  który  upadał  coraz  niŜej  w  swej  wyniosłości,  jak  gdyby 

przestał  kontrolować  własne  słowa  -  co  do  jednego,  poniewaŜ  brali  udział  w  spisku  na  Ŝycie 

Tyberiusza.  Mnie  wydano  list  Ŝelazny  i  pozwolono  na  wyjazd  za  to,  Ŝe  na  nich  doniosłem,  jak 

nakazywał obowiązek, do delatores i Sejana, z którym osobiście rozmawiałem! 

Legat powoli zaczynał orientować się w sytuacji. 

- Panie  -  zwróciłam  się  do  Lucjusza  -  czy  masz  przy  sobie  jakiś  jeszcze  dokument 

określający, kim jesteś? 

- Niczego więcej nie potrzebuję! - odpalił Lucjusz. - Czeka cię śmierć. 

- Tak jak twego ojca? - zainteresował się legat. - I Ŝonę? Miałeś dzieci? 

- Wsadźcie ją do więzienia i napiszcie pismo do Rzymu! - zaŜądał Lucjusz. - Przekonacie 

się, Ŝe mówię prawdę! 

- A  gdzie będziesz bawił, nieznajomy, gdy ja będę w  więzieniu? Zajmiesz się łupieniem 

mego domu? 

- Ty  dziwko!  -  ryknął  Lucjusz.  -  Nie  widzicie,  Ŝe  to  wszystko  kobiece  podstępy  i 

mydlenie oczu?! 

ś

ołnierze osłupieli, na twarzy legata malowała się odraza. Stanął przy mnie Flawiusz. 

- Oficerze - zapytał z miarkowaną przez godność wściekłością - co mogę w imieniu swej 

pani uczynić z tym szaleńcem? 

- Jeszcze  raz  uŜyjesz  takich  słów,  mój  panie  -  oznajmiłam  twardo  Lucjuszowi  -  a  stracę 

background image

cierpliwość. 

Legat ujął Lucjusza pod rękę. Dłoń tamtego powędrowała ku sztyletowi. 

- Kim  ty  właściwie  jesteś?  -  zapytał  legat.  -  MoŜe  jednym  z  delatores?  Mówisz,  Ŝe 

wydałeś całą rodzinę? 

- Trybunie - odezwałam się, delikatnie kładąc mu dłoń na ramieniu - korzenie mej rodziny 

sięgają  czasów  Romulusa  i  Remusa.  Nikt  w  Rzymie  nie  moŜe  się  z  nami  porównać.  To  samo 

odnosi  się  do  matki,  która  sama  równieŜ  była  córką  senatora.  Ten  człowiek  mówi…  coś 

okropnego. 

- Zgadzam się - powiedział legat, marszcząc czoło i przyglądając się Lucjuszowi. - Gdzie 

masz tu przyjaciół, towarzyszy; gdzie mieszkasz? 

- Nie moŜecie mi nic zrobić! - krzyknął Lucjusz. 

Legat spojrzał groźnie na rękę Lucjusza zaciśniętą na rękojeści sztyletu. 

- Chciałeś uŜyć go przeciwko mnie! 

Lucjusza zamurowało. 

- Po co przyjechałeś do Antiochii? - natarłam na brata. - CzyŜbyś przywiózł truciznę, od 

której zginął Germanik? 

- Aresztujcie ją! - zawołał Lucjusz. 

- Nie,  sama  nie  wierzę  w  to,  co  mówię.  Nawet  Sejan  nie  powierzyłby  takiego  zadania 

drobnemu  opryszkowi!  Mów,  co  jeszcze  łączy  cię  z  naszą  rodziną  prócz  tego  listu  Ŝelaznego, 

który, jak twierdzisz, wyszedł spod pióra Sejana? 

Lucjusz był zupełnie zdezorientowany. 

- Ja  z  pewnością  nie  mam  przy  sobie  niczego,  co  łączyłoby  mnie  z  twymi  krwawymi 

legendami i opowieściami - oznajmiłam. 

Przerwał mi legat: 

- Nic, co łączyłoby cię z tym nazwiskiem? - Wziął ode mnie zwój z Ŝelaznym listem. 

- Zupełnie  nic,  poza  tym  szaleńcem,  który  stoi  tutaj  i  opowiada  niestworzone  rzeczy, 

chcąc  wmówić  całemu  światu,  Ŝe  nasz  cesarz  postradał  zmysły.  Tylko  on  kojarzy  mnie  z 

krwawym spiskiem, na który nie ma dowodów ani potwierdzenia, i obrzuca mnie obelgami. 

Legat zwinął list Ŝelazny. 

- A jaki jest cel twego pobytu u nas, pani? - zapytał szeptem. 

- śyć w ciszy i spokoju - odparłam cicho. - śyć bezpiecznie pod pewną tarczą rzymskiej 

background image

władzy. 

Przekonałam  się  nareszcie,  Ŝe  odniosłam  w  tej  bitwie  zwycięstwo.  Lecz  trzeba  je  było 

jeszcze przypieczętować. Podjęłam kolejne ryzyko. 

Powoli wyciągnęłam z pochwy sztylet. 

Lucjusz  natychmiast  odskoczył.  Wyciągnął  sztylet  i  rzucił  się  na  mnie.  Otrzymał 

błyskawiczne pchnięcia legata i co najmniej dwóch Ŝołnierzy. 

Zawisł  na  ostrzach  ich  sztyletów,  wytrzeszczył  oczy  i  zaczął  się  rozglądać,  chciał 

wydobyć głos, ale usta zalewała mu krew. Uczynił jeszcze jeden wysiłek, Ŝeby coś powiedzieć. 

Jednak gdy Ŝołnierze wyszarpnęli ostrza z jego ciała, zwinął się wpół i padł u stóp schodów. 

Dzięki bogom mój brat Lucjusz nie Ŝył. 

Spojrzałam na niego i pokręciłam głową. 

Legat popatrzył na mnie. Nadeszła przełomowa chwila, z czego zdawałam sobie sprawę. 

- Co  odróŜnia  nas,  trybunie  -  zaczęłam  -  od  długowłosych  barbarzyńców  Północy?  Czy 

nie  prawo?  Prawo  pisane?  Tradycyjne?  I  sprawiedliwość?  MęŜczyzn  i  kobiety  pociąga  się  do 

odpowiedzialności za ich czyny. 

- Tak, pani. 

- Bo  wiesz,  legacie  -  ciągnęłam  pełnym  szacunku  tonem,  wpatrując  się  w  kupę  mięsa, 

krwi i kości, leŜącą na kamieniach - widziałam cesarza Augusta w dniu jego śmierci. 

- Naprawdę? 

- Gdy  było  pewne,  Ŝe  umrze,  zebrało  się  wokół  niego  grono  najbliŜszych  przyjaciół. 

Chciał  tym  sposobem  uciszyć  krąŜące  po  mieście  pogłoski,  które  mogły  doprowadzić  do 

zamieszek. Posłał po lusterko i uczesał włosy. LeŜał wsparty godnie na poduszkach. Zadał nam, 

wchodzącym,  takie  pytanie:  Czy  naszym  zdaniem  dobrze  zagrał  swą  rolę  w  komedii  Ŝycia? 

Myślałam sobie: co za odwaga! Potem zaŜartował, powtarzając stary werset, który wypowiadają 

aktorzy po zakończeniu przedstawienia teatralnego: 

 

Jeślim was uszczęśliwił, o proszę, okaŜcie 

Swą wdzięczność ciepłym poŜegnaniem. 

 

Mogłabym o tym jeszcze opowiadać, ale… 

- Tak, prosimy - powiedział legat. 

background image

- Niech  i  tak  będzie.  Podobno  August  mówił  o  swym  wybranym  następcy,  Tyberiuszu: 

„Nieszczęsny Rzym, Ŝuty powoli przez te szczęki Ŝółwia!” 

Legat uśmiechnął się. 

- Ale nie było innych kandydatów - odparł szeptem. 

- Dziękuję,  trybunie,  za  całą  okazaną  pomoc.  Czy  pozwolisz,  Ŝe zaproszę ciebie  i  twych 

Ŝ

ołnierzy na miłą kolację… 

- Nie,  pani,  nie  dopuszczę,  by  mówiono,  Ŝe  ja  lub  któryś  z  tu  obecnych  został 

przekupiony. Czy wiesz coś więcej o tym zmarłym? 

- Tylko tyle, trybunie, Ŝe jego ciało naleŜy się rzece. śołnierze gromko się roześmiali. 

- Dobrej  nocy,  dostojna  pani  -  powiedział  trybun.  Ruszyłam  przez  zalegającą  forum 

ciemność wraz z ukochanym, jednonogim Flawiuszem, w otoczeniu pochodni. 

Dopiero teraz zaczęłam się cała trząść. Ciało zlewał mi pot. Gdy zanurzyliśmy się w mrok 

wąskiego zaułka, odezwałam się: 

- Flawiuszu,  odpraw  nosicieli  pochodni.  Nie  ma  powodu,  Ŝeby  dowiadywali  się,  dokąd 

zmierzamy. 

- Pani, nie mam Ŝadnej latarni. 

- Na niebie mnóstwo  gwiazd, księŜyc jest prawie w pełni. Spójrz! Poza tym idą za nami 

ludzie ze świątyni. 

- Naprawdę? - dziwił się. Opłacił nosicieli, którzy pobiegli w stronę wylotu ulicy. 

- Tak.  Jeden  z  nich  nas  obserwuje.  Zresztą  oświetlone  okna  i  światło  z  nieba 

wystarczająco ukazują drogę. Jestem zmęczona, taka zmęczona. 

Szłam,  przypominając  sobie  od  czasu  do  czasu,  Ŝe  Flawiusz  nie  jest  w  stanie  za  mną 

nadąŜyć. Rozpłakałam się. 

- Podziel się ze mną swoją wielką wiedzą filozoficzną - poprosiłam, nie zatrzymując się, 

zdecydowana  powstrzymać  łzy.  -  Dlaczego  ludzie  źli  są  tak  niemądrzy?  Dlaczego  wielu  z  nich 

jest głupich jak osły? 

- Pani, moim zdaniem źli ludzie są raczej inteligentni - odparł. - Ale nigdy nie widziałem, 

Ŝ

eby ktoś, zły czy dobry, władał retoryką z wprawą, którą przed chwilą zademonstrowałaś. 

- Cieszę  się,  Ŝe  pojąłeś  istotę  całego  zdarzenia.  Retoryka.  Pomyśleć  tylko,  Ŝe  miał  tych 

samych co ja nauczycieli, tę samą bibliotekę, tego samego ojca… - Załamał mi się głos. 

Flawiusz  ostroŜnie  otoczył  mnie  ramieniem,  którego  tym  razem  nie  odtrąciłam. 

background image

Pozwoliłam się podtrzymywać. We dwoje szliśmy szybciej. 

- Nie - podjęłam po chwili. - Większość nikczemników to zwykli idioci. Przekonuje mnie 

o  tym  całe  Ŝycie.  Naprawdę  chytry  i  zły  człowiek  trafia  się  rzadko.  Powodem  znacznej  części 

nieszczęść  jest  partactwo.  Niedocenianie  bliźniego!  Popatrz,  co  dzieje  się  z  Tyberiuszem. 

Tyberiusz a gwardia. Patrz na tego przeklętego Sejana. MoŜna rozsiewać ziarna nieufności tylko 

po to, by potem zgubić się na zarośniętym polu. 

- Jesteśmy w domu, pani. 

- Dzięki bogom, Ŝe go poznałeś. Nigdy bym nie powiedziała, Ŝe to ten. 

Po chwili zatrzymał się i przekręcił klucz w zamku. Wszędzie unosił się odór moczu, jak 

to zwykle w zaułkach staroŜytnych miast. Lampa rzucała przyćmione światło na nasze drewniane 

drzwi. Blask skrzył się w strudze wody płynącej z głowy lwa w fontannie. 

Flawiusz zastukał. Miałam wraŜenie, Ŝe otwierające nam kobiety płaczą. 

- A to co znowu? Jestem śpiąca. Proszę, zajmij się tym. Weszłam. 

- Pani  -  zapiszczała  jedna  z  dziewcząt.  Nie  pamiętałam,  jak  ma  na  imię.  -  Ja  go  nie 

wpuściłam. Przysięgam, Ŝe nie odsunęłam zasuwy. Nawet nie mam klucza do bramy. Wszystko 

juŜ przygotowałyśmy na pani powrót! - Szlochała. 

- O czym ty w ogóle mówisz? 

Ale  juŜ  wiedziałam.  Dostrzegłam  kątem  oka.  Odwróciłam  się  i  zobaczyłam  bardzo 

wysokiego Rzymianina siedzącego w nowo urządzonym salonie. Siedział spokojny, załoŜywszy 

nogę na nogę, na pozłacanym, drewnianym krześle. 

- Wszystko dobrze, Flawiuszu - powiedziałam. - Ja go znam. 

Rzeczywiście  znałam.  Był  to  Mariusz.  Wysoki  Mariusz  z  plemienia  Keltoi.  Mariusz, 

który  oczarował  mnie  w  dzieciństwie.  Mariusz,  którego  niemal  rozpoznałam  w  świątynnym 

mroku. 

Wstał na mój widok. 

Podszedł do mnie, gdy tkwiłam w ciemności na brzegu atrium, i wyszeptał: 

- Moja piękna Pandora! 

background image

W ostatniej chwili powstrzymał się, Ŝeby mnie nie dotknąć. 

- Ach, proszę. - Chciałam go pocałować, lecz odsunął się. W pomieszczeniu paliły się tu i 

ówdzie lampy. Korzystał z gry światłocienia. - Mariusz, oczywiście Mariusz. Wyglądasz, jakbyś 

nie  postarzał  się  ani  o  dzień  od  chwili,  gdy  widziałam  cię  jako  mała  dziewczynka.  Twarz  ci 

promienieje,  a  oczy…  co  za  piękne  oczy.  Chętnie  wyśpiewałabym  te  pochwały  przy 

akompaniamencie liry. 

Flawiusz  dyskretnie  się  wycofał,  zabierając  ze  sobą  niespokojne  dziewczęta.  Uczynił  to 

wszystko bezszelestnie. 

- Pandoro  -  rzekł  Mariusz  -  bardzo  bym  chciał  wziąć  cię  w  ramiona,  lecz  z  pewnych 

względów nie mogę, a tobie nie wolno mnie dotykać, i nie dlatego, Ŝe nie mam na to ochoty, ale 

dlatego, Ŝe nie wiesz, kim jestem. To, na co patrzysz, nie jest młodzieńczym wyglądem; jest to 

coś  tak  odległego  od  obietnic  młodości,  Ŝe  sam  dopiero  zaczynam  ogarniać  skalę  własnych 

męczarni. 

Ni stąd, ni zowąd odwrócił głowę. Uniósł rękę, nakazując milczenie i cierpliwość. 

- Ta istota tu krąŜy - rzekłam. - Poparzony, który pije krew. 

- Nie myśl teraz o swoich snach - zwrócił się do mnie - lecz o młodości. Pokochałem cię, 

gdy miałaś dziesięć lat. Gdy miałaś ich piętnaście, błagałem ojca o twą rękę. 

- Naprawdę?  Nigdy  mi  o  tym  nie  wspomniał.  Raz  jeszcze  odwrócił  wzrok.  Pokręcił 

głową. 

- Poparzony - powiedziałam. 

- Tego  się  obawiałem.  Szedł  twoim  śladem  od  świątyni!  Jestem  głupcem!  Wpadłem 

wprost w jego zasadzkę, ale nie jest taki sprytny, jak mu się zdaje. 

- Mariusz, czy to ty zsyłałeś na mnie sny? 

- Nie,  aleŜ  skąd!  Zrobiłbym  wszystko,  co  w  mej  mocy,  by  uchronić  cię  przed  samym 

sobą. 

- I przed starymi podaniami! 

- Nie ufaj tak bardzo swej inteligencji, Pandoro, choć nie zawiodła cię w poczynaniach z 

Lucjuszem i dostojnym legatem. Ale nie rozmyślaj zanadto o… o snach. Sny nie mają znaczenia, 

mijają. 

background image

- Czyli pochodziły od niego, tego potwornego, poparzonego zabójcy? 

- Sam nie wiem! Nie rozmyślaj o tych obrazach. Nie karm ich siłą swego umysłu. 

- On czyta w myślach - zauwaŜyłam. - Tak samo jak ty. 

- Tak.  Ale  moŜesz  ukryć  myśli.  To  taka  sztuczka.  MoŜesz  się  jej  nauczyć.  MoŜesz 

chodzić z duszą zamkniętą w głowie jak w metalowym pudełku. 

Zorientowałam się, Ŝe bardzo cierpi. Bił od niego przepastny smutek. 

- Nie moŜna do tego dopuścić! - upierał się. 

- Do czego, Mariuszu? Mówisz o kobiecym głosie, o… 

- Nie, cicho. 

- Nie chcę! Muszę dotrzeć do sedna! 

- Słuchaj  mnie!  -  Postąpił  krok  naprzód  i  znów  wyciągnął  rękę  w  moją  stronę,  jakby 

chciał mnie uścisnąć niczym ojciec, jednak nie uczynił tego. 

- Nie, najpierw musisz mi o wszystkim opowiedzieć - odparłam. 

W  osłupienie  wprawiała  mnie  biel  jego  skóry,  jej  nieskazitelna  doskonałość.  Znów 

uderzyła mnie promienność spojrzenia. Nieludzka. 

Dopiero  teraz  docierało  do  mnie,  jak  wspaniałe  miał  włosy.  Rzeczywiście  przypominał 

Keltoi,  swych  przodków.  Włosy  opadały  mu  na  ramiona,  były  jak  płynne  złoto,  nieco  zbyt 

lśniące, Ŝółte jak zboŜe, pełne miękkich kędziorów. 

- Spójrz na siebie! - wyszeptałam. - Ty nie Ŝyjesz! 

- To nieprawda, rozejrzyj się po raz ostatni, bo zaraz stąd odejdziesz. 

- Co? Ostatni raz? - powtórzyłam. - Co ty wygadujesz? Dopiero przyjechałam, mam plany 

na przyszłość, pozbyłam się brata. Nigdzie się nie ruszę. Chciałeś przez to powiedzieć, Ŝe mnie 

zostawiasz? 

Na  jego  twarzy  rozgrywała  się  straszna  walka,  malowała  się  odwaŜna  prośba,  jakiej  nie 

widziałam  na  obliczu  Ŝadnego  męŜczyzny,  nawet  ojca,  który  działał  sprawnie  w  tamtych 

ostatnich chwilach w domu, jak gdyby zaleŜało mu tylko i wyłącznie na posłaniu mnie w pewnej 

waŜnej sprawie. 

Oczy  Mariusza  były  przekrwione.  Płakał,  i  od  tego  bolały  go  oczy!  Nie!  Były  to  łzy 

podobne do łez majestatycznej królowej we śnie, przykutej do tronu i płaczącej, a łzy plamiły jej 

policzki, szyję i płótno odzienia. 

Nie  chciał  się  do  tego  przyznać.  Potrząsnął  głową,  choć  wiedział,  Ŝe  jestem  o  tym 

background image

przekonana. 

- Pandoro,  gdy  zobaczyłem,  Ŝe  to  ty  -  powiedział  -  gdy  przyszłaś  do  świątyni  i  okazało 

się,  Ŝe  śnisz  o  krwi,  jakbym  dostał  obuchem  w  głowę.  Muszę  cię  stąd  zabrać,  z  dala  od 

niebezpieczeństw. 

Wyrwałam  się  spod  jego  uroku,  z  aury  urody.  Przypatrywałam  mu  się  na  chłodno, 

słuchając jego słów i przyglądając mu się, od błysku w oku po sposób, w jaki gestykulował. 

- Musisz  natychmiast  opuścić  Antiochię  -  orzekł.  -  Zostanę  tu  z  tobą  na  noc.  Za  dnia 

weźmiesz  wiernego  Flawiusza  i  dziewczęta,  one  są  uczciwe,  zabierz  całą  trójkę  ze  sobą.  JeŜeli 

oddalisz  się  stąd  za  dnia,  ta  istota  nie  będzie  mogła  cię  śledzić.  Nie  mów  mi  teraz,  dokąd 

zamierzasz  wyjechać.  MoŜesz  zaplanować  wszystko  nazajutrz  w  porcie.  Masz  wystarczająco 

duŜo pieniędzy. 

- To  tobie  coś  się  śni,  Mariuszu;  nigdzie  nie  jadę.  Przed  czym  właściwie  mam  uciekać? 

Przed  łkającą  królową  na  tronie?  Czy  szukającym  ofiary  poparzonym?  Jej  wezwania  wędrują 

przez  wiele  mil  morskich  i  dosięgają  mnie.  Przestrzega  mnie  przed  złym  bratem.  Poparzonego 

mogę  się  z  łatwością  pozbyć.  W  ogóle  się  go  nie  boję.  Znam  go  ze  snów,  wiem,  Ŝe  zraniło  go 

słońce, i własnoręcznie przyprę go do muru w jego promieniach. 

Stał milczący, przygryzał wargi. 

- Zrobię to dla królowej ze snu, zemszczę się w jej imieniu. 

- Pandoro, błagam cię. 

- Na próŜno. Myślisz, Ŝe przepłynęłam taki szmat drogi, Ŝeby znowu brać nogi za pas? A 

głos kobiety… 

- Skąd wiesz, Ŝe była to królowa, która ci się śniła? W mieście mogą być inni pijący krew. 

MęŜczyźni, kobiety. Wszystkim zaleŜy na tym samym. 

- A ty się ich obawiasz? 

- Nienawidzę ich! I muszę trzymać się od nich z daleka, nie dawać tego, czego chcą! Za 

nic w świecie. 

- A, rozumiem. 

- Nic  nie  rozumiesz!  -  przerwał,  patrząc  na  mnie  z  dziwnym  grymasem.  Taki  był 

zapalczywy i doskonały. 

- Jesteś  jednym  z  nich,  Mariuszu.  Jesteś  cały.  Nie  poparzony.  Potrzebują  twej  krwi  dla 

zasklepienia ran. 

background image

- Jak coś takiego mogło przyjść ci do głowy? 

- W snach mówili o królowej „Źródło”. 

Rzuciłam  się  na  niego  i  uwięziłam  w  ramionach!  Był  potęŜny,  silny  jak  drzewo.  Nigdy 

nie  widziałam  u  męŜczyzny  tak  twardych  mięśni.  ZłoŜyłam  głowę  na  jego  piersi.  Czubkiem 

głowy dotykałam jego policzka, który był całkiem zimny! 

Łagodnie otulił mnie ramionami, gładził po włosach, z których wyjął wszystkie spinki, aŜ 

spłynęły mi na plecy. Czułam pieczenie na całej skórze. 

Twardy, taki twardy, ale bez śladu tętniącego Ŝycia. W delikatnych, słodkich gestach nie 

ma ciepła krwi. 

- Kochana - powiedział - nie znam źródła twych snów, ale wiem jedno. Nie zagroŜę ci ani 

ja,  ani  oni.  Nie  staniesz  się  częścią  tej  starej  opowieści,  która  toczy  się  werset  za  wersetem 

niezaleŜnie od biegu dziejów świata. Nie pozwolę na to. 

- Wytłumacz  mi  to.  Nie  będę  ci  pomagać,  dopóki  wszystkiego  nie  wyjaśnisz.  Znasz 

ź

ródło  cierpienia  królowej  ze  snu?  Jej  łzy  wyglądają  jak  twoje.  Patrz.  Krew.  Brudzisz  sobie 

tunikę! Czy królowa tu jest, czy mnie wezwała? 

- Nie.  Nie  o  to  jej  chodzi.  Zresztą  ja  nie  chciałem  zrobić  tego,  o  czym  mówili  ludzie  ze 

snu.  Nie  chciałem  zaczerpnąć  ze  „Źródła”.  Uciekłem  i  dlatego  umarłem  na  pustyni.  A!  - 

Gwałtownie uniósł ręce. 

I  odstąpił  ode  mnie.  Patrzył  w  mroczny  perystyl.  Drzewa  były  widoczne  jedynie  dzięki 

poświacie gwiazd. Ujrzałam łagodny blask w jadalni w przeciwległym końcu domu. 

Spojrzałam na niego, jego potęŜne, proste plecy, na stopy, tak mocno stojące na mozaice. 

Lampy dodawały blasku jego blond włosom. 

Słyszałam go, chociaŜ szeptał odwrócony do mnie tyłem: 

- Jak mogło dojść do takiego idiotycznego zbiegu okoliczności?! 

- Jakiego zbiegu okoliczności? - zapytałam stanowczo. Stanęłam obok niego. - Chodzi ci 

o  to,  Ŝe  jestem  w  Antiochii?  Powiem  ci,  jak  do  tego  doszło.  To  ojciec  zorganizował  moją 

ucieczkę, i dlatego… 

- Nie, nie, nie o to mi chodzi. Chcę cię chronić, chcę, Ŝebyś pozostała przy Ŝyciu, z dala 

od niebezpieczeństw, Ŝebyś mogła rozkwitnąć tak, jak ci przeznaczono. Twe płatki nie są nawet 

osmalone po brzegach, spójrz na siebie, twoja śmiałość rozpala urodę! Brat nie miał szans wobec 

twej wiedzy i sztuki przemawiania. Do tego oczarowałaś i zniewoliłaś Ŝołnierzy, nie wzbudzając 

background image

w  nich  ani  razu  niechęci.  Czeka  cię  wiele  lat  Ŝycia!  Ale  muszę  wymyśleć  jakiś  sposób 

zapewnienia  ci  bezpieczeństwa. Wszystko  do tego się  sprowadza. Musisz wyjechać z  Antiochii 

za dnia. 

- „Przyjaciel  świątyni”,  tak  mówili  o  tobie  kapłani.  Twierdzili,  Ŝe  znasz  stare  pismo,  Ŝe 

kupujesz wszystkie egipskie księgi, gdy tylko pojawią się w porcie. Dlaczego? JeŜeli poszukujesz 

królowej, szukaj jej przeze mnie, bo to ona mówi, Ŝe mnie wezwała. 

- Ona nie przemawiała w snach! Nie wiesz, kto się w nich odzywał! A jeŜeli sny rodzą się 

w  twej  wędrownej  duszy?  JeŜeli  juŜ  kiedyś  Ŝyłaś?!  Zjawiasz  się  w  świątyni,  po  okolicy  krąŜy 

jeden ze znienawidzonych starych bogów i jesteś w niebezpieczeństwie. Musisz oddalić się stąd, 

ode mnie i od rannego myśliwego, którego znajdę. 

- Nie  mówisz  mi  wszystkiego!  Co  ci  się  przydarzyło?  Za  czyją  sprawą?  Skąd  twa 

cudowna promienność? Nie ma mowy o Ŝadnej masce; jasność bije od wewnątrz. 

- Na bogów, Pandoro, czy zdawało ci się, Ŝe będę dąŜył do skrócenia śmiertelnego Ŝycia i 

przedłuŜenia  w  nieskończoność  losu,  który  by  mnie  czekał?  -  Cierpiał.  Popatrzył  na  mnie,  lecz 

wolał  zachować  milczenie,  i  uczułam  emanujący  z  niego  ból,  samotność,  która  przez  moment 

zdawała się nie do wytrzymania. 

Napłynęła  fala  wspomnień  o  moich  własnych  męczarniach  z  poprzedniej  nocy,  gdy 

uderzyła  mnie  całkowita  daremność  wszystkich  wyznań  i  religii,  a  dąŜenie  ku  dobremu  Ŝyciu 

zdało się pułapką na głupców. 

Nagle  otoczył  mnie  ramionami,  przyciskając  do  piersi  i  delikatnie  ocierając  policzek  o 

włosy, całując po głowie. Jedwabisty, gładki, łagodny, nie do wyraŜenia. 

- Pandora,  Pandora,  Pandora  -  powtarzał.  -  Piękna  dziewczynka  wyrosła  na  wspaniałą 

kobietę. 

Obejmowałam  twardy  posąg  najciekawszego  i  najbardziej  przykuwającego  uwagę 

męŜczyzny, jakiego kiedykolwiek znałam i widziałam; tuliłam go i tym razem usłyszałam bicie 

serca, jego wyraźny rytm. PrzyłoŜyłam ucho do jego piersi. 

- Ach,  Mariusz,  gdybym  tylko  mogła złoŜyć  głowę obok twojej. Gdybym  mogła  poddać 

się  twej  opiece.  A  ty  mnie  przepędzasz!  Nie  przyrzekasz  mnie  strzec,  nakazujesz  ucieczkę. 

Wędrówkę, więcej koszmarów, tajemnic i rozpaczy. Nie. Nie mogę. 

Odsunęłam się od jego pieszczot. Czułam na włosach pocałunki. 

- Nie mów, Ŝe cię juŜ nigdy nie zobaczę. Niech ci się nie zdaje, Ŝe zniosę to tak samo jak 

background image

wszystko, co się dotąd zdarzyło. Nie mam tu nikogo, aŜ znienacka zjawia się ten, który odcisnął 

w  mym  dziewczęcym  sercu  znak  tak  głęboki,  Ŝe  szczegóły  są  równie  wyraźne  jak  na  drobnej 

monecie. I mówi mi, Ŝe muszę odejść, Ŝe juŜ się nigdy nie zobaczymy. 

Odwróciłam się. 

W  jego  oczach  paliła  się  Ŝądza.  Powściągnął  ją  jednak.  Wyznał  cicho,  nieznacznie  się 

uśmiechając: 

- Ach,  jak  ja  cię  podziwiałem,  gdy  rozmawiałaś  z  legatem!  JuŜ  myślałem,  Ŝe  sami 

obmyślicie plan podboju wszystkich plemion germańskich. - Westchnął. - Zasługujesz na dobre, 

bogate  Ŝycie,  które  zaspokoi  twą  duszę  i  ciało.  -  Zarumienił  się.  Obrzucił  spojrzeniem  moje 

piersi, biodra, twarz. Zawstydzony, próbował ukryć Ŝądzę. 

- Czy jesteś wciąŜ męŜczyzną? - spytałam. 

Nie odpowiedział, ale przybrał lodowaty wyraz twarzy. 

- Nigdy nie dowiesz się do końca, kim jestem! - oznajmił. 

- Ale nie męŜczyzną? Mam rację? 

- Pandoro, świadomie się nade mną znęcasz. Dlaczego? 

- Ta przemiana, wprowadzenie w grono pijących krew nie dodały ci ani cala wzrostu. Czy 

wzbogaciły cię pod innymi względami? 

- Przestań, proszę. 

- Pragnij mnie, Mariuszu. Powiedz, Ŝe mnie chcesz. Widzę to. Potwierdź to słowami. Tak 

wiele cię to kosztuje? 

- Jesteś  nieznośna!  -  Zaczerwienił  się  z  wściekłości,  zaciskając  usta  tak  mocno,  Ŝe  aŜ 

zbielały.  -  Dzięki  niech  będą  bogom,  Ŝe  cię  nie  pragnę!  Przynajmniej  nie  na  tyle,  by  zdradzać 

miłość dla krótkotrwałej i krwawej ekstazy. 

- Ludzie ze świątyni nie wiedzą, kim w istocie jesteś, prawda? 

- Nie! 

- I nie chcesz otworzyć przede mną serca. 

- Nigdy. Zapomnisz o mnie, sny przepadną. ZałoŜę się, Ŝe mogę sprawić to sam, poprzez 

modlitwy. Tak zrobię. 

- PoboŜna taktyka - stwierdziłam. - Jak zdobyłeś takie łaski u staroŜytnej Izydy, która piła 

krew i była Źródłem? 

- Nie  wypowiadaj  tych  słów;  to  same  kłamstwa.  Nie  wiesz  przecieŜ,  czy  królowa,  którą 

background image

widziałaś, była Izydą. Czego dowiedziałaś się w swych koszmarach? Pomyśl tylko. Dowiedziałaś 

się,  Ŝe  królowa  jest  więźniem  pijących  krew  i  Ŝe  ich  przeklina.  Byli  źli.  Pomyśl.  Zapadnij  z 

powrotem  w  sen.  RozwaŜ  to.  UwaŜałaś  ich  za  złych  wtedy  i  nie  zmieniłaś  zdania.  W  świątyni 

wyczułaś zapach zła. Wiem o tym. Nie spuszczałem cię z oczu. 

- Tak. Ale ty nie jesteś zły, Mariuszu, nie zdołasz mnie o tym przekonać. Masz ciało jak z 

marmuru, pijesz krew, lecz nie jesteś demonem, przypominasz raczej boga, ale nie złego! 

Chciał  zaprotestować,  lecz  znowu  urwał.  Patrzył  kątem  oka  w  stronę  ogrodu,  odwrócił 

głowę i spojrzał na dach perystylu. 

- Czy zbliŜa się świt? - spytałam. - A z nim promienie Amona Ra? 

- Jeszcze  nie  widziałem  człowieka,  który  doprowadzałby  mnie  do  takiego  szału!  - 

wykrzyknął.  -  Gdybym  się  z  tobą  oŜenił,  szybko  posłałabyś  mnie  do  grobu.  I  byłoby  mi 

oszczędzone to wszystko! 

- Co wszystko? 

Zawołał Flawiusza, który czuwał cały czas w pobliŜu i nasłuchiwał. 

- Flawiuszu,  ja  odchodzę.  Muszę.  Ale  ty  jej  strzeŜ.  Zjawię  się  tu  natychmiast  po 

zapadnięciu  zmroku.  Gdyby  uprzedził mnie jakiś  pokryty  bliznami  i przeraŜający  osobnik, rzuć 

się  z  mieczem  na  jego  głowę.  Na  głowę,  zapamiętasz?  Zresztą  twoja  pani  bez  wątpienia  ci 

dopomoŜe. 

- Tak, panie. Czy musimy opuścić Antiochię? 

- Licz  się  ze  słowami,  mój  wierny  Greku  -  wtrąciłam  się.  -  To  ja  jestem  twoją  panią. 

Nigdzie nie wyjeŜdŜamy. 

- Spróbuj ją do tego przekonać - powiedział Mariusz. Obrzucił mnie wzrokiem. 

Zapadło dłuŜsze milczenie. Wiedziałam, Ŝe czyta mi w myślach. Przebiegł mnie dreszcz 

wspomnienia  o  snach  krwi.  Zobaczyłam,  jak  rozbłysły  mu  oczy.  OŜywił  się.  Zdjęta  grozą, 

odegnałam sen. Nie jestem przyzwyczajona do strachu. 

- Wszystko jest ze sobą powiązane - odezwałam się - sny, świątynia, twoja tutaj obecność, 

ich  prośby  o  pomoc.  Kim  jesteś,  jakimś  białym  bogiem  zesłanym  na  Ziemię,  by  polować  na 

pijących krew? Czy królowa Ŝyje? 

- JakŜe chciałbym stać się takim bogiem! - wykrzyknął. 

- Gdybym tylko mógł! Jednego jestem pewien: nie powstaną juŜ Ŝadni pijący krew. Niech 

składają kwiaty na ołtarzu przed bazaltowym posągiem! 

background image

Podbiegłam do niego w nagłym przypływie miłości. 

- Zabierz mnie ze sobą tam, dokąd idziesz. 

- Nie mogę! - Zamrugał, jak gdyby bolały go oczy. Nie mógł unieść głowy. 

- To przez rodzące się światło, prawda? Jesteś jednym z nich! 

- Pandoro, gdy tu przyjdę, bądź gotowa do drogi! I zniknął. 

Po prostu rozpłynął się w powietrzu. Nie było go juŜ w mych objęciach, w moim salonie i 

domu. 

Odwróciłam  się  i  wolnym  krokiem  obeszłam  pogrąŜone  w  półmroku  pomieszczenie. 

Spoglądałam na ścienne malowidła; radosne, tańczące postacie w wawrzynach i wieńcach z liści. 

- Bachus i jego nimfy, tak przyzwoicie odziane, choć w tak hulaszczym towarzystwie. 

- Pani  -  odezwał  się  Flawiusz  -  czy  mogę  trzymać  w  pogotowiu  miecz,  który  znalazłem 

wśród twego dobytku? 

- Tak, i duŜo sztyletów. I ogień, nie zapomnij o ogniu. On boi się ognia. - Westchnęłam. 

Skąd  to  wiedziałam?  Po  prostu.  I  tyle.  -  Ale,  Flawiuszu  -  omiotłam  wzrokiem  pokój  -  on 

nadejdzie  dopiero  po  zmroku.  Noc  dobiega końca.  MoŜemy  iść  spać,  gdy zobaczymy, Ŝe  niebo 

się czerwieni. - PrzyłoŜyłam rękę do czoła. - Próbuję sobie przypomnieć… 

- Co,  pani?  -  W  porównaniu  z  Mariuszem  nie  wypadał  bynajmniej  gorzej.  Był  pięknym 

męŜczyzną, tylko o innych proporcjach, za to o ciepłej, ludzkiej skórze. 

- Czy  sny  przychodziły  kiedykolwiek  za  dnia?  Czy  zawsze  nocą?  Ach,  jestem  senna, 

wzywają mnie. Flawiuszu, zanieś światło do łaźni. Idę spać. MoŜesz czuwać? 

- Tak, pani. 

- Patrz,  gwiazdy  niemal  juŜ  zbladły.  Jak  one  się  czują,  Flawiuszu,  podziwiane  tylko  w 

ciemnościach, gdy ludzie Ŝyją przy lampach i świecach? Znane i opisywane jedynie w uciąŜliwej 

nocy, gdy dobiegną końca wszystkie dzienne sprawy! 

- Jesteś  zaprawdę  najbardziej  energiczną  ze znanych  mi  kobiet. Jak szybko wymierzyłaś 

sprawiedliwość  człowiekowi,  który  cię  oskarŜał!  -  Ujął  mnie  pod  rękę  i  skierowaliśmy  się  do 

łoŜnicy, gdzie ubierałam się poprzedniego dnia rano. 

Kochałam  go.  Takiego  uczucia  nie  wzmocniłoby  Ŝadne,  nawet  najeŜone  przeszkodami 

Ŝ

ycie. 

- Nie będziesz spała w wielkim łoŜu w jadalni? 

- Nie  -  odparłam.  -  Tam  dopełniają  się  obrzędy  małŜeńskie,  których  ja  juŜ  nigdy  nie 

background image

zaznam. Chciałabym się wykąpać, lecz taka jestem senna. 

- Mogę zbudzić dziewczęta. 

- Nie, idę spać. Masz przyzwoitą izbę? 

- Tak.  -  Prowadził.  Było  jeszcze  dość  ciemno.  Zdawało  mi  się,  Ŝe  słyszę  jakiś  szelest. 

Zorientowałam się, Ŝe to złudzenie. 

I  ujrzałam  łóŜko,  obok  niewielką  lampę,  a  na  nim  wiele  poduszek  w  stylu  orientalnym. 

Miękkie, miękkie gniazdko, w które wpadłam niczym Persyjka. 

I od razu zaczął się sen: 

My,  pijący  krew,  staliśmy  w  ogromnej  świątyni,  zbudowanej  tak,  Ŝeby  było  w  niej 

ciemno.  Widzieliśmy  ten  mrok, tak  jak niektóre  zwierzęta,  które  muszą orientować się w nocy. 

Mieliśmy skóry z brązu, złota, moŜe opalone. Wszyscy byliśmy męŜczyznami. 

Na podłodze leŜała wyjąca królowa. Skórę miała białą. Nieskazitelnie białą. Długie włosy 

były czarne. Na głowie nosiła rogi i słońce! Koronę Izydy. Była boginią! Z kaŜdej strony musiało 

przytrzymywać  ją  pięciu  pijących  krew.  Miotała  głową,  w  oczach  iskrzyło  się  chyba  Boskie 

Ś

wiatło. 

- Jestem waszą królową! Nie moŜecie tak ze mną postępować! - Była olśniewająco biała; 

jej  krzyki  stawały  się  coraz  bardziej  rozpaczliwe.  -  Wielki  Ozyrysie,  wybaw  mnie!  Ocal  mnie 

przed tymi bluźniercami! Uratuj przed tym, co bezboŜne! 

Stojący obok mnie kapłan szydził z niej. 

Król  siedział  nieruchomo  na  tronie.  Ona  jednak  nie  modliła  się  do  takiego  króla.  Ona 

błagała Ozyrysa skrytego. 

- Trzymajcie ją mocniej. 

Jeszcze dwóch przygwoździło jej kostki nóg. 

- Pij! - nakazał mi kapłan. - Klęknij i napij się jej krwi. Na  świecie nie ma potęŜniejszej 

krwi. Pij. 

Cicho płakała. 

- Potworne, demoniczne dzieci! - łkała. 

- Nie chcę - zaoponowałam. 

- Dalej! Musisz zaczerpnąć jej krwi! 

- Ale nie wbrew jej woli. Nie w ten sposób. To nasza Matka Izyda! 

- Jest naszym Źródłem i więźniem. 

background image

- Nie. 

Kapłan pchnął mnie do przodu. Przewróciłam go na ziemię. 

Spojrzałam na nią. 

Patrzyła  na  mnie  takim  samym  wzrokiem,  co  na  pozostałych.  Miała  delikatną  i 

wykwintnie  pomalowaną  twarz.  Furia  nie  zniekształcała  jej  rysów.  Mówiła  cichym  i 

przesyconym nienawiścią głosem. 

- Wszystkich was zniszczę. Pewnego ranka wyrwę się wam i wejdę w światło słoneczne, 

gdzie wszyscy spłoniecie! Wszyscy spłoniecie! Jak ja płonę teraz! Bo jestem Źródłem! I moje zło 

spali się i zagaśnie w was na wieki. Chodź, nieszczęsne pisklę - zwróciła się do mnie - wypełnij 

ich rozkazy. Pij i czekaj mojej zemsty. 

Bóg  Amon  Ra  powstanie  na  wschodzie  i  pójdę  do  niego,  jego  śmiercionośne  promienie 

mnie  zabiją.  Stanę  się  ofiarą  z  ognia,  Ŝeby  was  wszystkich  unicestwić,  was,  którzy  zrodziliście 

się  ze  mnie  i  przemieniliście  przez  moją  krew!  Chciwe,  kapryśne  bóstwa,  które  chętnie 

wykorzystałyby naszą moc dla własnych niecnych celów! 

Wtedy  cały  sen  uległ  okropnej  przemianie.  Ona  wstała.  Była  nieskazitelnie  czysta  i 

przybrana  kwieciem.  Pochodnie  wokół  niej  wybuchały  płomieniem,  jedna,  druga,  następna, 

wszystkie,  buchały,  jakby  przed  chwilą  zapalone,  aŜ  otoczył  ją  ogień.  Bogowie  zniknęli. 

Uśmiechnęła  się  i  skinęła  na  mnie.  Spuściła  głowę;  lśniła  biel  pod  jej  oczami.  Uśmiechała  się. 

Była przebiegła. 

Obudziłam się z krzykiem. 

LeŜałam  w  swoim  łóŜku.  Antiochia.  Płonęła  lampa.  Obejmował  mnie  Flawiusz. 

Widziałam  światło  błyszczące  na  jego  wyprostowanej  nodze.  Odbijało  się  od  rzeźbionych  w 

kości słoniowej palców. 

- Trzymaj  mnie,  nie  opuszczaj!  -  wołałam.  -  Matko  Izydo!  Przytul  mnie!  Jak  długo 

spałam? 

- Kilka chwil. 

- Nie. 

- Dopiero  co  wzeszło  słońce.  Czy  pragniesz  wyjść,  połoŜyć  się  w  jego  ciepłych 

promieniach? 

- Nie! - zawyłam. 

Zacisnął ciepłe ręce, dodając mi otuchy. 

background image

- To tylko zły sen, piękna pani. Zamknij oczy. PołoŜę się przy tobie, będę trzymał sztylet. 

- Ach, tak, tak, Flawiuszu. Przytul mnie. Nie puszczaj! - wołałam. 

PołoŜyłam się, on przytulił się do mnie, dotykając kolanami, obejmując ramieniem. 

Otwarłam  oczy.  Znów  usłyszałam  głos  Mariusza:  „Dzięki  niech  będą  bogom,  Ŝe  cię  nie 

pragnę! Przynajmniej nie na tyle, by zdradzać miłość dla krótkotrwałej i krwawej ekstazy”. 

- Ach, Flawiuszu! Skóra! Czy moja skóra płonie? - Chciałam wstać. - Zgaś światło. Zgaś 

słońce! 

- Nie, pani, twa skóra jest piękna jak zawsze. PołóŜ się. Będę ci śpiewał. 

- Tak, śpiewaj… 

Słuchałam jego pieśni, pieśni Homera o Achillesie i Hektorze. Bardzo podobał mi się jego 

ś

piew, pauzy, wyobraŜałam sobie bohaterów, wysokie mury skazanej na zagładę Troi, aŜ zaczęły 

ciąŜyć mi powieki. Odpłynęłam w sen. Było mi dobrze. 

PołoŜył  mi  rękę  na  głowie,  jak  gdyby  bronił  jej  przed  wizjami,  jak  gdyby  chciał  zostać 

łowcą snów. Westchnęłam, gdy gładził me włosy. Widziałam teraz Mariusza, lśnienie jego skóry, 

tak  podobnej  do  skóry  królowej,  błysk  oka,  zupełnie  jak  u  Izydy.  Usłyszałam  jego  słowa:  „Na 

bogów,  Pandoro,  czy  zdawało  ci  się,  Ŝe  będę  dąŜył  do  skrócenia  śmiertelnego  Ŝycia  i 

przedłuŜenia w nieskończoność losu, który by mnie czekał?” 

Przed zapadnięciem w nieświadomość uczułam jeszcze bezdenną rozpacz, bezsensowność 

wszelkich wysiłków. Lepiej nam być jak zwierzęta, jak lwy na arenie. 

background image

Zbudziłam się. Słyszałam śpiew ptaków. Obliczyłam, Ŝe nie minęło jeszcze południe, Ŝe 

od świtu upłynęło kilka godzin. 

Poszłam  boso  do  sąsiedniego  pokoju,  stamtąd  do  perystylu.  Kroczyłam  po  okalających 

ziemię płytkach, spoglądając na błękitne niebo. Słońce nie osiągnęło jeszcze zenitu. 

Odsunęłam  zasuwę  w  drzwiach  i  ciągle  na  bosaka  podeszłam  do  bramy.  Pierwszego 

napotkanego męŜczyznę, człowieka pustyni w długiej zasłonie na głowie, zagadnęłam: 

- Która godzina? Jest juŜ południe? 

- Ach,  nie,  pani  -  odparł.  -  Jeszcze  daleko.  Zaspałaś?  Ale  ci  dobrze.  -  Kiwnął  głową  i 

poszedł w swoją stronę. 

W salonie paliła się lampa. Zorientowałam się, Ŝe stoi na biurku, które przygotowali dla 

mnie słuŜący. 

Czekał atrament i pióra, i karty czystego pergaminu. 

Usiadłam  i  spisałam  wszystko,  co  pamiętałam  ze  snów,  wytęŜając  wzrok  w  marnym 

ś

wietle lampy, znacznie bledszym od świeŜego blasku, który napełniał zielony ogród perystylu. 

Ręka rozbolała mnie w końcu od skrobania po pergaminie. Szczegółowo opisałam ostatni 

sen, pochodnie, uśmiech królowej, znaki, jakie mi dawała. 

Gotowe. Zapisane karty rozkładałam do wyschnięcia po całej podłodze. Nie było wiatru, 

który mógłby je rozwiać. Zebrałam je wszystkie. 

Wyszłam na skraj ogrodu,  Ŝeby spojrzeć na błękit nieba, przyciskając do piersi zapisane 

pergaminy. Było jasno i błękitnie. 

- Ogarniasz  ten  świat.  Jesteś  niezmienne,  tyle  Ŝe  twe  światło  powstaje  i  zachodzi  - 

mówiłam niebu. - Potem nadchodzi noc, łudząca i ponętna! 

- Pani!  -  Stanął  za  mną  zaspany  Flawiusz.  -  Prawie  w  ogóle  nie  spałaś.  Potrzebujesz 

odpoczynku. Wracaj do łóŜka. 

- Przynieś  mi  sandały,  tylko  szybko  -  nakazałam  mu.  Gdy  zniknął  w  głębi  domu,  ja 

zniknęłam za bramą, idąc co sił w nogach. 

Dopiero  w  połowie  drogi  do  świątyni  zdałam  sobie  sprawę,  jak  niewygodnie  jest 

przemierzać brudne ulice na bosaka. Uświadomiłam sobie, Ŝe idę w pomiętych, nocnych szatach 

z płótna i z rozwianym włosem. Nie zwolniłam. 

background image

Roznosiła mnie energia. Nie czułam się bezradna jak w czasie ucieczki z domu ojca. Nie 

byłam niespokojna jak wtedy, gdy Lucjusz wskazał mnie rzymskim legionistom. 

Nie  ogarniała  mnie  groza  jak  wtedy,  gdy  królowa  ze  snu  się  do  mnie  uśmiechała.  Nie 

trzęsłam się teŜ jak zaraz po przebudzeniu. 

Parłam  przed  siebie.  Grałam  rolę  w  wielkim  dramacie.  Miałam  zamiar  doczekać 

ostatniego aktu. 

Przechodzili  ludzie  -  robotnicy  porannej  zmiany,  starzec  z  krzywą  laską.  Prawie  ich  nie 

zauwaŜałam. 

Chłodną  uciechę  sprawiało  mi  to,  Ŝe  zwracają  uwagę  na  moje  rozpuszczone  włosy  i 

zmięte szaty. Zastanawiałam się, jak moŜe czuć się ktoś oddalony od cywilizacji, kto nie martwi 

się juŜ ułoŜeniem zapięcia lub spinki, sypia na trawie i niczego się nie boi. 

Niczego się nie bać! Ach, co za cudowna myśl. 

Dotarłam do forum. Na targu kręcili się ludzie; Ŝebracy zajęli juŜ swoje pozycje. Tam i z 

powrotem  niewolnicy  przenosili  zasłonięte  lektyki.  Pod  portykami  nauczali  filozofowie. 

Słyszałam  te  osobliwe,  hałaśliwe  odgłosy,  które  zawsze  dochodzą  z  portu  -  moŜe  łoskot 

opuszczanego ładunku, sama nie wiedziałam. Czułam zapach Orontesu. Miałam nadzieję, Ŝe jego 

nurt przyjął Lucjusza. 

Weszłam prosto do świątyni Izydy. 

- NajwyŜszy  kapłan  i  kapłanka  -  oznajmiłam  -  muszę  się  z  nimi  zobaczyć.  -  Minęłam 

zdezorientowaną i wyglądającą na dziewicę młodą kobietę i weszłam do bocznej komnaty, gdzie 

rozmawiałam  z  nimi  pierwszy  raz.  Nie  było  stołu,  tylko  sofa.  Znalazłam  się  w  innym 

pomieszczeniu. Stół. Zwoje. 

Usłyszałam  tupot  stóp.  Zjawiła  się  kapłanka.  ZdąŜyła  umalować  się  na  dzień,  nałoŜyć 

perukę i ozdoby. Patrzyłam na nią bez lęku. 

- Posłuchaj  -  zaczęłam  -  śnił  mi  się  kolejny  sen.  -  Wskazałam  karty  pergaminu,  które 

połoŜyłam starannie na stole. - Wszystko zapisałam. 

Do stołu podszedł kapłan i wpił wzrok w pismo. 

- Czytajcie, do ostatniego słowa. Teraz. Bądźcie świadkami na wypadek, gdyby coś mi się 

przytrafiło. 

Kapłan  i  kapłanka  stali  po  obu  moich  bokach,  kapłan  ostroŜnie  przyglądał  się  kaŜdej  z 

kart, uwaŜając, by nie przewrócić całego ich stosu. 

background image

- Jestem wędrowną duszą - oświadczyłam. -  Ona chce  wyrównać jakieś porachunki albo 

prosi o przysługę, sama nie wiem, ale na pewno Ŝyje! To nie jest zwykły posąg! 

Przypatrywali mi się. 

- No co? Powiedzcie coś. PrzecieŜ wszyscy przychodzą do was po radę. 

- Ale pani - odrzekł kapłan - nie potrafimy tego odczytać. 

- Co? 

- To najbardziej staroŜytna i ozdobna forma starego pisma obrazkowego. 

- Co?! 

Patrzyłam na stronice. Widziałam tylko własne słowa, które płynęły zwartą strugą z myśli 

przez ręce i pióro. Nie potrafiłam skupić się na formie języka. 

Podniosłam  ostatnią  stronę  i  odczytałam  na  głos:  „Uśmiech  miała  przebiegły.  Napełniał 

mnie przeraŜeniem”. 

Pokręcili głowami, stanowczo zaprzeczając. 

Ni stąd, ni zowąd dobiegł nas jakiś zgiełk i do pomieszczenia wpadł Flawiusz, zadyszany 

i czerwony na twarzy. Niósł moje sandały. Popatrzył na mnie i oparł się plecami o ścianę, na jego 

twarzy widniała ogromna ulga. 

- Podejdź - powiedziałam. Spełnił polecenie. 

- Spójrz na te stronice, odczytaj je, czyŜ nie są po łacinie? 

ZbliŜyło  się  dwóch  bojaźliwych  niewolników,  pospiesznie  myjąc  mi  nogi  i  zapinając 

sandały. Stojący nade mną Flawiusz wpatrywał się w karty. 

- To  staroŜytne  pismo  egipskie  -  stwierdził.  -  Najstarsza  znana  mi  postać.  W  Atenach 

moŜna by za to otrzymać majątek! 

- Przed  chwilą  to  pisałam!  -  Przeniosłam  spojrzenie  na  kapłana,  potem  na  kapłankę.  - 

Wezwijcie  wysokiego  przyjaciela  o  blond  włosach,  czytającego  w  myślach,  który  zna  stare 

pismo. Niech tu przyjdzie. 

- Nie moŜemy, pani - odparł kapłan, patrząc bezradnie na kapłankę. 

- Dlaczego? Gdzie on jest? Zjawia się tylko po zmroku, prawda? 

Oboje przytaknęli. 

- A  gdy  kupuje  księgi,  wszystkie  księgi  na  temat  Egiptu,  czyni  to  przy  blasku  lamp?  - 

zapytałam, mimo Ŝe znałam odpowiedź. 

Obrzucili się bezradnymi spojrzeniami. 

background image

- Gdzie on mieszka? 

- Nie  wiemy,  pani.  Nie  próbuj  go  szukać,  prosimy.  Pojawi  się,  gdy  tylko  zacznie  się 

ś

ciemniać. Wczoraj wieczorem zwierzył się nam, Ŝe ceni cię niezmiernie wysoko. 

- Nie wiecie, gdzie mieszka. 

Wstałam. 

- Nic to. - Zbierałam karty pergaminu zapełnione staroŜytnym pismem. 

- A  ten  poparzony  -  rzuciłam,  wychodząc  z  komnaty  -  pijący  krew,  czy  pojawił  się  tej 

nocy? Czy pozostawił wam ofiarę? 

- Tak - odparł kapłan. Sprawiał wraŜenie upokorzonego. 

- Pani Pandoro, wypocznij i posil się trochę. 

- Tak - dołączył się lojalny Flawiusz - tak trzeba. 

- Nic  z  tego.  -  Ściskając  w  rękach  pergamin,  przemierzyłam  wielką  salę  ku  drzwiom 

wejściowym. Błagali mnie. Nie zwracałam na nich uwagi. 

Wyszłam na upał. Za mną Flawiusz. Kapłani prosili, byśmy pozostali. 

Omiotłam  wzrokiem  olbrzymie  targowisko.  Solidni  księgarze  skupili  się  w  odległym, 

lewym zakątku forum. Skierowałam się w ich stronę. 

Flawiusz z trudem za mną nadąŜał. 

- Pani, co zamierzasz? Zachowujesz się jak obłąkana. 

- Doskonale wiesz, Ŝe nic mi nie jest. Widziałeś go w nocy! 

- Pani, zaczekaj na niego w świątyni, zgodnie z jego prośbą. 

- Dlaczego? Co za tym przemawia? 

Liczne księgarnie wystawiały rękopisy we wszystkich językach. 

- Egipt! Egipt! - wołałam po grecku i łacinie. Panował zgiełk, wszczynany głównie przez 

sprzedawców i kupujących. Wszędzie widać było Platona i Arystotelesa. ZauwaŜyłam stos ksiąg 

Oktawiana Augusta o jego własnym Ŝyciu, spisanych w ostatnich latach przed śmiercią. 

- Egipt! - krzyknęłam. Kupcy wskazywali stare zwoje. 

Baldachimy trzepotały na ciepłym wietrze. Zaglądałam do wielu pomieszczeń, widziałam 

zajmujących  się  przepisywaniem  niewolników,  zanurzających  pióra  w  atramencie  i  nie 

ś

miejących unieść głowy. 

Na  zewnątrz  w  cieniu  teŜ  siedzieli  niewolnicy,  pisząc  listy  dyktowane  przez  zwykłych 

ludzi. Wrzała praca. 

background image

Do  jednego  sklepu  wnoszono  kufry.  Właściciel,  starszy  wiekiem  męŜczyzna,  postąpił  w 

moją stronę. 

- Mariusz  -  zagaiłam  -  przychodzę  w  imieniu  Mariusza,  wysokiego  blondyna,  który 

zachodzi do ciebie tylko po zmroku. 

MęŜczyzna nie odezwał się ani słowem. 

Zaszłam  do  następnego  sklepu.  Wszystko  tam  było  egipskie,  nie  tylko  rozłoŜone  na 

widoku  zwoje,  lecz  takŜe  fragmenty  malowideł  na  ścianach,  płaty  tynku  zachowujące  jeszcze 

profil  jakiegoś  monarchy,  rzędy  niewielkich  słoików,  figurki  z  dawno  zbezczeszczonego 

grobowca. AleŜ Egipcjanie lubili wyrabiać te figurynki z drewna! 

Tam  ujrzałam  człowieka,  jakiego  szukałam,  prawdziwego  antykwariusza.  Siwowłosy 

męŜczyzna niechętnie uniósł wzrok znad księgi, kodeksu we współczesnym języku egipskim. 

- Nie  masz  niczego,  co  zainteresowałoby  Mariusza?  -  spytałam,  wchodząc  do  sklepu. 

Drogę  zagradzały  skrzynki  i  kufry.  -  Wiesz,  tego  wysokiego  Rzymianina, Mariusza,  który bada 

staroŜytne  rękopisy  i  kupuje  najcenniejsze?  Na  pewno  wiesz,  o  kogo  mi  chodzi.  Głębokie 

niebieskie oczy. Blond włosy. Zachodzi tu nocą; dla niego nie zamykasz sklepu. 

MęŜczyzna skinął głową. Zerknął na Flawiusza i powiedział, unosząc brwi: 

- Niezła noga z kości słoniowej. - Kulturalna greka. Doskonale. 

- Przychodzę w imieniu Mariusza. 

- Zachowuję  dla  niego  wszystko,  tak  jak  prosi.  -  MęŜczyzna  wzruszył  ramionami.  -  Nie 

sprzedaję niczego, czego nie zaproponowałem przedtem Mariuszowi. 

- Na pewno. Jestem tu w jego imieniu. - Rozejrzałam się. - Mogę usiąść? 

- AleŜ  tak,  proszę  wybaczyć.  -  Wskazał  ręką  solidny  kufer.  Flawiusz  stał  zbity  z  tropu. 

MęŜczyzna zasiadł z powrotem przy zagraconym stole. 

- Marzę o porządnym stole. Gdzie mój niewolnik? Na pewno mam tu gdzieś trochę wina. 

Tylko… czytałem zdumiewającą historię! 

- CzyŜby? Rzuć okiem na to. - WłoŜyłam mu do ręki pergaminy. 

- Na bogów, co za piękne pismo! - zawołał -  I jakie świeŜe! - Mamrotał coś pod nosem. 

Umiał  odczytać  wiele  słów.  -  To  na  pewno  bardzo  zainteresuje  Mariusza.  Dotyczy  legend  o 

Izydzie, a Mariusz bada właśnie te sprawy. 

Odsunęłam pergaminowe karty. 

- Sama mu to napisałam! 

background image

- Ty? 

- Tak  jest,  bo  widzisz,  chciałam  zrobić  mu  niespodziewany  prezent!  Dać  coś,  czego 

jeszcze nigdy nie widział. 

- DuŜo tego jest. 

- Flawiuszu, pieniądze. 

- Pani, nie mam. 

- To nieprawda; nie wyszedłbyś z domu bez kluczy i pieniędzy. Oddaj mi je. 

- W  porządku,  skoro  to dla  Mariusza,  wezmę  na  kredyt.  Hmm,  na  rynku  pojawiło  się  w 

tym tygodniu kilka ciekawych egzemplarzy. Wszystko przez głód w Egipcie. Pewnie ludzie byli 

zmuszeni  je  sprzedać.  Nigdy  nie  wiadomo,  skąd  wziął  się  jakiś  egipski  rękopis,  ale  tutaj…  - 

Sięgnął po kruchy papirus leŜący w swej niszy w labiryncie zakurzonych półek. 

PołoŜył  go  z  naboŜną  czcią  i  moŜliwie  najostroŜniej  rozwinął.  Papirus  był  dobrze 

zachowany,  chociaŜ  łuszczył  się  po  brzegach.  Gdyby  nie  obchodzić  się  z  nim  uwaŜnie,  z 

pewnością rozpadłby się w pył. 

Zajrzałam starcowi przez ramię. Poczułam zawrót głowy. Zobaczyłam pustynię i chaty o 

dachach z liści palmy. Z całych sił próbowałam otworzyć oczy. 

- Jest to - mówił kupiec - z pewnością najstarszy egipski rękopis, jaki w Ŝyciu widziałem! 

Proszę, oprzyj się, moja droga, na mym ramieniu. Usiądź na moim stołku. 

- Nie, nie trzeba. - Stałam wpatrzona w litery. Zaczęłam głośno czytać: „Do pana mego, 

Narmera, króla Górnego i Dolnego Egiptu, jacyŜ to nieprzyjaciele mówią, Ŝe nie chodzę ścieŜką 

prawości?  Kiedy  Wasza  Wysokość  widziała,  bym  dopuszczał  się  czynów  niegodziwych? 

Zaprawdę  zawsze  staram  się  dokonać  więcej,  niŜ  mnie  proszą  albo  się  po  mnie  spodziewają. 

KiedyŜ nie wysłuchałem kaŜdego słowa oskarŜonego, by moŜna było osądzić go sprawiedliwie, 

wzorem Waszej Wysokości?…” 

Urwałam.  Kręciło  mi  się  w  głowie.  Przelotne  wspomnienie.  Byłam  mała  i  wszyscy 

szliśmy  w  góry  nad  pustynią  prosić  boga  Ozyrysa,  boga  krwi,  by  raczył  wejrzeć  w  serce 

złoczyńcy.  „Patrzcie”  -  mówili  moi  towarzysze.  Bóg  miał  postać  doskonałego  męŜczyzny  o 

skórze z brązu i z księŜycem nad głową; wziął skazanego i powoli wysysał z niego krew. Stojąca 

obok mnie kobieta wyszeptała, Ŝe bóg wydał swój wyrok i wymierzył karę, a zła krew zostanie 

oczyszczona i odrodzi się w innym człowieku, w którym nie będzie nikomu szkodzić. 

Próbowałam  odegnać  tę  wizję,  poczucie  otaczających  mnie  wspomnień.  Flawiusz  był 

background image

wielce zaniepokojony i trzymał mnie za ramiona. 

Stałam  w  zawieszeniu  między dwoma  światami.  Wyglądałam  na  forum zalane smugami 

jasnego  słońca  i  Ŝyłam  gdzie  indziej  jako  młody  męŜczyzna,  wspinający  się  pod  górę  i 

zaklinający  się  na  swą  niewinność.  „Wezwijcie  starego  boga  krwi!  On  wejrzy  w  serce  mego 

męŜa  i  przekona  się,  Ŝe  on  kłamie.  Nigdy nie znałam  innego”. Ach,  przyjdź, słodka ciemności, 

potrzebowałam jej do zasłonięcia gór, bo bóg krwi za dnia spał, Ŝeby Ra, bóg słońca, nie znalazł 

go i nie unicestwił z zazdrości. 

- Bo ona pokonała ich wszystkich - szepnęłam. Miałam na myśli Izydę.  - Obejmij mnie, 

Flawiuszu. 

- JuŜ, pani. 

- Proszę - powiedział starzec, który wstał i pchnął mnie na swój stołek. 

RozgwieŜdŜona noc nad Egiptem. Widziałam ją tak samo wyraźnie jak sklep w Antiochii, 

w  którym  stałam  w  południe.  Widziałam  gwiazdy  i  miałam  świadomość  zwycięstwa.  Bóg  miał 

zapanować. 

- Ach, zejdź z tych gór, ukochany Ozyrysie, wejrzyj w serce moje i mojego męŜa, a jeŜeli 

stwierdzisz  mą  winę,  moja  krew  naleŜy  do  ciebie,  przyrzekam.  -  Szedł.  Był  taki  sam,  jakiego 

widziałam  w  dzieciństwie,  zanim  kapłani  Ra  nie  zabronili  starego  kultu.  -  Prawość,  prawość, 

prawość - powtarzał tłum. MęŜczyzna, który był mym męŜem, kulił się, gdy bóg wskazywał go 

palcem, wydając swój wyrok. - Dajcie, pochłonę tę niedobrą krew - mówił bóg. - I przywróćcie 

me  ofiary.  Nie  okazujcie  się  tchórzami  wobec  bogatego  stanu  kapłańskiego.  Stoicie  przed 

bogiem. - Wskazywał kaŜdego z wieśniaków, nazywając go po imieniu. Znał ich zawody. Czytał 

w ich myślach! Odsłonił kły. Wizja rozpłynęła się. Wbijałam wzrok w codzienne przedmioty, jak 

gdyby Ŝyły i zionęły jadem. 

- Na  bogów  -  powiedziałam  przeraŜona  -  muszę  skontaktować  się  z  Mariuszem. 

Natychmiast! - Gdy o wszystkim usłyszy, wyjawi mi całą prawdę. Musi. 

- Najmij dla swojej pani lektykę - zwrócił się księgarz do Flawiusza. - Jest przemęczona, a 

droga na wzgórze przerasta jej siły. 

- Wzgórze?  -  oŜywiłam  się.  Ten  człowiek  znał  miejsce  pobytu  Mariusza!  Po  chwili 

osłabłam,  spuściłam  głowę  i  poprosiłam  z  pełnym  znuŜenia  gestem.  -  Proszę,  stary  panie, 

dokładnie opisz mojemu słudze drogę do tego domu. 

- Naturalnie.  Znam  dwa  skróty,  jeden  nieco  trudniejszy  od  drugiego.  Bez  przerwy 

background image

dostarczamy Mariuszowi księgi. 

Flawiusz wytrzeszczał oczy przeraŜony. 

Starałam  się  stłumić  uśmiech.  Nie  liczyłam  na  tak  korzystny  obrót  sprawy,  lecz  wizje  z 

Egiptu mocno mnie wyczerpały. Widok pustyni, gór, myśl o bogu krwi były mi nienawistne. 

Wstałam do wyjścia. 

- To  róŜowa  willa  na  samym  krańcu  miasta  -  mówił  starzec.  -  TuŜ  przy  murach,  z 

widokiem na rzekę, ostatni dom. Niegdyś stał jeszcze na wsi. Wzniesiono go na górze z kamieni. 

Ale za dnia nikt nie otwiera u Mariusza bramy. Wszyscy wiedzą, Ŝe całe dni przesypia, a nocami 

studiuje, taki ma zwyczaj. 

- Na pewno mi otworzy - stwierdziłam. 

- Bardzo prawdopodobne, jeŜeli byłaś autorką tego rękopisu. 

Ruszyliśmy w drogę. Słońce stało juŜ wysoko. Na placu roiło się od kupujących. Kobiety 

niosły  na  głowach  kosze.  Świątynie  cieszyły  się  wielkim  zainteresowaniem.  Przedzieranie  się 

przez tłum stanowiło swego rodzaju grę. 

- Chodźmy, Flawiuszu. 

Dostosowanie  się  do  wolnego  tempa  sługi  było  torturą;  pięliśmy  się  na  wzgórze,  z 

kaŜdym zakrętem coraz bliŜej celu. 

- Wiesz, pani, Ŝe to szaleństwo - przekonywał Flawiusz. - Nie moŜna zbudzić go za dnia; 

sama  dowiodłaś  to  sobie  i  mnie.  Ja,  ateński  niedowiarek,  i  ty,  cyniczna  Rzymianka.  Co  my 

wyprawiamy? 

Szliśmy  coraz  wyŜej,  mijając  kolejne  luksusowe  domostwa.  Widzieliśmy  pozamykane 

bramy. Słyszeliśmy szczekanie psów. 

- Szybciej!  Czy  muszę  bez  końca  wysłuchiwać  tego  wykładu?  Ach,  spójrz,  ukochany 

Flawiuszu.  RóŜowy  dom,  ostatni.  Mariusz  urządził  sobie  nie  lada  siedzibę.  Popatrz  na  ściany  i 

bramy. 

Nareszcie  dotknęłam  Ŝelaznych  prętów.  Flawiusz  opadł  na  trawę  po  drugiej  stronie 

wąskiej drogi. Był wykończony. 

Pociągnęłam za sznur z dzwonkiem. 

Drzewa wysuwały ponad murem cięŜkie konary. Przez sieć listowia dostrzegłam postać, 

która wyszła na balkon na pierwszym piętrze. 

- Nie ma wejścia! - zawołała. 

background image

- Muszę widzieć się z Mariuszem - odparłam. - Oczekuje mnie. - Otoczyłam dłońmi usta i 

krzyknęłam: - Zaprosił mnie! Kazał przyjść! 

Flawiusz szeptał pospieszną modlitwę. 

- Ach, pani, mam nadzieję, Ŝe znasz tego człowieka lepiej niŜ własnego brata. 

- Bez porównania - roześmiałam się. - Przestań narzekać. 

Postać zniknęła. Słyszałam tupot biegnących nóg. 

W  końcu  pojawili  się  dwaj  ciemnowłosi  chłopcy,  prawie  dzieci,  bez  zarostu,  o  długich, 

czarnych kędziorach i w pięknych, obszytych złotem tunikach. Wyglądali na Chaldejczyków. 

- Otwórzcie bramę, szybko. 

- Pani, nie mogę cię wpuścić - odparł jeden z nich. - Nie mogę wpuszczać nikogo, dopóki 

nie przyjdzie sam Mariusz. Takie wydał polecenie. 

- Przyjdzie skąd? 

- Pani,  on  pojawia  się,  kiedy  zechce,  i  przyjmuje,  kogo  ma  ochotę.  Pani,  podaj  mi  swe 

imię, a ja powiem mu, Ŝe go odwiedziłaś. 

- Albo otworzysz bramę, albo przejdę przez mur - zagroziłam. 

Chłopcy wyraźnie wpadli w popłoch. 

- Nie, pani, tak nie moŜna! 

- I co? Nie wezwiecie pomocy? 

Niewolnicy  stali  i  nie  wiedzieli,  co  począć.  Byli  tacy  uroczy.  Jeden  nieco  wyŜszy. 

ZałoŜyli gustowne bransolety. 

- Tak myślałam - stwierdziłam. - Poza wami nie ma tutaj nikogo. - Szarpnęłam za gruby 

pęd  pnączy,  który  kładł  się  na  tynkowanej  cegle.  Podskoczyłam  i  stanęłam  prawą  nogą  w 

roślinnej sieci, podciągnęłam się i jednym rzutem chwyciłam się rękami za szczyt muru. 

Flawiusz zerwał się z trawy i podbiegł do mnie. 

- Pani,  błagam  cię,  przestań.  Pani,  tak  nie  wolno,  nie  wolno!  Nie  moŜna  tak  po  prostu 

przejść przez czyjś mur. 

SłuŜący przed domem rozmawiali gorączkowo. Zdawało mi się, Ŝe po chaldejsku. 

- Pani, boję się o ciebie! - zawołał Flawiusz. - Jak mogę chronić cię przed kimś takim jak 

Mariusz? Pani, on bardzo się na ciebie rozgniewa! 

LeŜałam  na  murze,  na  brzuchu,  chwytając  oddech.  Ogród  wewnątrz  był  przestronny  i 

uroczy. Dojrzałam marmurowe fontanny. Niewolnicy cofnęli się i wytrzeszczali oczy niczym na 

background image

groźnego potwora. 

- Prosimy,  prosimy!  -  błagali  jeden  przez  drugiego.  -  Dosięgnie  nas  straszliwa  zemsta! 

Nie znasz go, pani, błagamy! 

- Podaj mi pergamin, Flawiuszu, szybko, nie czas na nieposłuszeństwo. - Usłuchał. 

- To nie tak, nie tak, nie tak! Mogą wyniknąć z tego tylko straszne nieporozumienia. 

Potem  zsunęłam  się  po  wewnętrznej  stronie  muru,  drapana  grubą  warstwą  ostrych  i 

jaskrawych liści, wreszcie połoŜyłam głowę na splątanych kwiatach i wiciach. Nie obawiałam się 

pszczół. JuŜ  od  dnia  narodzin.  Odpoczęłam. Kurczowo  trzymałam  zapisane  stronice. Przeszłam 

do bramy, Ŝeby pomówić z Flawiuszem. 

- Teraz zajmę się Mariuszem - oświadczyłam. - Mam nadzieję, Ŝe wziąłeś ze sobą sztylet. 

- Wziąłem. - Odchylił opończę i pokazał mi go. - I za twoim pozwoleniem, pani, chętnie 

wbiłbym  go  sobie  w  serce  dla  pewności,  Ŝe  będę  martwy,  gdy  przybędzie  pan  tego  domu  i 

zastanie cię buszującą po jego ogrodzie. 

- Zabraniam.  Ani  mi  się  waŜ.  Nie słyszałeś?  StrzeŜesz mnie nie przed  Mariuszem, tylko 

przed  skulonym,  kulejącym  demonem  o  poparzonym  ciele.  Przybędzie  o  zmroku!  A  gdyby 

uprzedził Mariusza? 

- Niech dopomogą mi bogowie! - Zakrył twarz dłonią. 

- Stań prosto, Flawiuszu. Jesteś męŜczyzną! Czy muszę ci o tym wiecznie przypominać? 

Pilnujesz  tego  groźnego,  spalonego  worka  kości,  który  jest  słaby.  Zapamiętaj  sobie  słowa 

Mariusza. Rzuć się na jego głowę. Wbijaj mu sztylet w oczy, tnij, dźgaj i krzycz, to wyjdę. Teraz 

prześpij się przed nocą. Wcześniej nie przyjdzie, jeśli będzie wiedział, gdzie nas szukać! Zresztą 

sądzę, Ŝe Mariusz będzie pierwszy. 

Odwróciłam  się  i  skierowałam  ku  otwartym  drzwiom  willi.  Piękni,  długowłosi  chłopcy 

zalewali się łzami. 

Na  moment  spokój  i  wilgotny  chłód  ogrodu  uśpiły  we  mnie  cały  strach;  poczułam  się 

bezpieczna, otoczona dobrze znaną architekturą, z dala od mrocznych świątyń, bezpieczna jak w 

Toskanii, w naszych rodzinnych ogrodach, równie bujnych jak ten. 

- Błagam  raz  jeszcze,  byś  zawróciła  i  wyszła  z  ogrodu  tego  człowieka!  -  zawołał 

Flawiusz. 

Zignorowałam go. 

Wszystkie drzwi tej uroczej, tynkowanej willi były pootwierane,  wiodąc albo na balkony 

background image

na piętrze, albo do ogrodu. Słychać było szmer fontann. Rosły tu cytryny i stało wiele posągów 

leniwych,  zmysłowych  bóstw,  okolonych  niebieskimi  lub  fioletowymi  kwiatami.  Łowczyni 

Diana  wstawała  z  łoŜa  zasłanego  pomarańczowym  kwieciem,  marmur  posągu  był  stary  i 

nierówny. Leniwy Ganimedes, wpół zakryty zielonym mchem, znaczył jakąś zarośniętą ścieŜkę. 

W oddali widziałam nagą Wenus, pochyloną w kąpieli na krawędzi basenu, do którego wpływała 

woda. Wszędzie widać było fontanny. 

Małe,  pospolite  białe  lilie  tutaj  zdziczały;  rosły  teŜ  stare  drzewa  oliwne  o  zadziwiająco 

skręconych pniach, na które uwielbiają wspinać się dzieci. 

W powietrzu wisiała idylliczna słodycz, mimo Ŝe natura nie miała tu prawa wstępu. Gips 

ś

cian był świeŜo malowany, podobnie jak otwarte na ościeŜ, drewniane okiennice. 

- Pani, on będzie się strasznie gniewał! - krzyczeli chłopcy. 

- Ale nie na was  - odpaliłam, wchodząc do domu. Szłam po trawie, a nie zostawiłam na 

marmurowej  posadzce  prawie  Ŝadnego  śladu.  -  Chłopcy,  przestańcie  jęczeć!  Nie  musicie  go 

nawet przekonywać, Ŝeby wam uwierzył. NieprawdaŜ? Odczyta prawdę z waszych myśli! 

Zaskoczyłam ich obu, kaŜdego inaczej. Popatrzyli na mnie z respektem. 

Stanęłam  tuŜ  za  progiem.  Z  głębi  domu  coś  dobiegało,  nie  na  tyle  głośne,  by  moŜna 

nazwać  to  dźwiękiem,  raczej  rytmiczną  zapowiedzią  dźwięku.  JuŜ  gdzieś  słyszałam  taki 

bezdźwięczny rytm. Gdzie? W świątyni? Gdy po raz pierwszy weszłam do pomieszczenia, gdzie 

Mariusz krył się za przepierzeniem? 

Przemierzałam  marmurowe  posadzki  od  pokoju  do  pokoju.  Wszędzie  widziałam  lampy 

kołysane  powiewami  łagodnego  wiatru.  Bardzo  duŜo  lamp.  I  świece.  IleŜ  tu  świec!  I  lampy  na 

stojakach. Tak, kiedy je wszystkie zapalano, musiało tu być jasno jak w dzień! 

Stopniowo  orientowałam  się,  Ŝe  parter  stanowił  jedną  wielką  bibliotekę,  wyjąwszy 

wszechobecną, luksusową rzymską łaźnię i olbrzymią garderobę. 

Wszystkie  inne  pokoje  wypełniały  ksiąŜki.  Same  ksiąŜki.  Do  tego  oczywiście  sofy,  na 

których  moŜna  było  czytać,  i  biurka  do  pisania,  lecz  przy  kaŜdej  ścianie  widniały  niebosięŜne 

stosy zwojów albo szafy z oprawnymi księgami. 

Dostrzegłam  równieŜ  osobliwe  drzwi,  które  wychodziły  na  ukryte  schody.  Nie  miały 

jednak Ŝadnych zamków, a wykonano je chyba z polerowanego  granitu. Znalazłam co najmniej 

dwoje!  Jedna  z  komnat  była  całkowicie  otoczona  kamiennymi  ścianami  i  tak  samo  zamknięta 

drzwiami, przez które nie sposób było przeniknąć. 

background image

Przy  akompaniamencie  szlochów  trzęsących  się  niewolników  wyszłam  na  zewnątrz  i 

wspięłam się po schodach na piętro. Pusto. Wszystkie pokoje stały po prostu puste, z wyjątkiem 

pomieszczenia  zajmowanego  najwyraźniej  przez  chłopców.  Widziałam  ich  łóŜka,  niewielkie 

ołtarzyki  i  perskich  bogów,  bogate  narzutki,  ozdobione  kutasami  poduszki  i,  jak  zwykle, 

mnóstwo orientalnych ozdób. 

Zeszłam na dół. 

Chłopcy  kucali  przy  drzwiach  wejściowych,  rozmieszczeni  po  obu  ich  stronach  niby 

marmurowe posągi, kolana podciągnęli pod brody i cicho płakali, chyba juŜ nieco znuŜeni. 

- Gdzie  są  w  tym  domu  sypialnie?  Gdzie  sypia  Mariusz?  Gdzie  kuchnia?  I  świątynia 

bogów domowych? 

- Nie ma Ŝadnych sypialni! - zawołał jeden głosem rwącym się od płaczu. 

- Jasne - rzuciłam. 

- Przynoszą  nam  jedzenie  -  zawodził  drugi.  -  Gotowane,  wyśmienite.  Obawiam  się 

jednak, Ŝe, sami o tym nie wiedząc, rozkoszowaliśmy się dzisiaj ostatnim śniadaniem w Ŝyciu. 

- Spokojnie,  spokojnie. Jak  Mariusz moŜe  obwiniać  was  za to, co ja  zrobiłam? Jesteście 

jeszcze  dziećmi,  a  on  jest  dobry, zgodzicie się ze  mną?  PołóŜcie  te  pergaminowe  karty na  jego 

biurku, a przyciśnijcie czymś, Ŝeby nie rozwiał ich wiatr. 

- Tak, jest niezwykłej dobroci - potwierdził jeden z chłopców. - Ale ma twardo ustalone 

zwyczaje. 

Zamknęłam  oczy.  Znów  wyczułam  ten  dźwięk,  rytmiczny,  natarczywy.  Czy  chciał 

dotrzeć  do  mych  uszu?  Trudno  powiedzieć.  Sprawiał  wraŜenie  bezosobowego,  niczym  bicie 

serca albo strugi wody w fontannach. 

Podeszłam do duŜej, pięknej sofy, udrapowanej w delikatną, jedwabną tkaninę w perskie 

wzory. Była bardzo szeroka i mimo ciągłego wygładzania odciskał się na niej ludzki kształt. Na 

sofie leŜała poduszka, miękka i świeŜa, na której dostrzegałam jednak wgłębienie od głowy. 

- Czy tu się kładzie? - zapytałam. 

Chłopcy skoczyli na równe nogi, kędziory włosów jakby zrywały się do lotu. 

- Tak, pani, to jego sofa - odezwał się ten, który mówił w imieniu obydwu. - Błagam, nie 

dotykaj jej. LeŜy tam całymi godzinami i czyta. Zawsze zaznacza, Ŝebyśmy dla zabawy nie kładli 

się tu pod jego nieobecność, choć pod kaŜdym innym względem daje nam wolną rękę. 

- Pozna,  gdy  ktoś  dotknie  sofy  choćby  jeden  raz  -  dodał  drugi  chłopiec,  dopiero  teraz 

background image

przemawiając z własnej woli. 

- Będę na niej spać - oświadczyłam. PołoŜyłam się i zamknęłam oczy. Przewróciłam się 

na  drugi  bok  i  podkuliłam  kolana.  -  Jestem  zmęczona.  Chcę  się  tylko  przespać.  Od  dawna  nie 

czułam się tak bezpieczna. 

- Naprawdę? - zdziwił się jeden z chłopców. 

- Chodźcie,  połóŜcie  się  przy  mnie.  Przynieście  sobie  poduszki,  Ŝeby  ujrzał  najpierw 

mnie, a nie was. On mnie dobrze zna. Te pergaminy, które przyniosłam,  gdzie one, a, wiem, na 

biurku, tak, one wyjaśnią mu powód, dla którego tu weszłam. Sytuacja się zmieniła. Ktoś czegoś 

ode  mnie  chce.  Nie  mam  innego  wyjścia.  Droga  powrotna  do  domu  jest  odcięta.  Mariusz 

wszystko zrozumie. Chciałam znaleźć się jak najbliŜej niego, Ŝeby mnie chronił. 

ZłoŜyłam głowę w zagłębieniu, w którym przedtem leŜał on. Zaczerpnęłam tchu. 

- Wiatr  gra  tu  jak  muzyka  -  wyszeptałam.  -  Słyszycie?  Zapadłam  w  pełen  znuŜenia  sen, 

przed którym broniłam się przez szereg dni i nocy. 

Musiało upłynąć wiele godzin. 

Zbudziłam się gwałtownie. Niebo przybrało fioletową barwę. Niewolnicy leŜeli tuŜ przy 

kanapie, niŜej ode mnie, skuleni jak wystraszone zwierzątka. 

Znowu  dobiegł  mnie  ten  odgłos:  wyraźny,  pulsujący  dźwięk.  Nie  wiadomo  czemu 

przypomniało  mi  się  coś,  co  robiłam  w  dzieciństwie:  przykładałam  ucho  do  piersi  ojca.  Gdy 

usłyszałam bicie serca, natychmiast je całowałam. Ojciec był bardzo szczęśliwy. 

Wstałam, jeszcze niezupełnie rozbudzona, lecz pewna, Ŝe to mi się nie śni. Przebywałam 

w pięknej willi Mariusza w Antiochii. Przemierzałam łączące się ze sobą, marmurowe pokoje. 

Dotarłam  do  ostatniego,  otoczonego  kamiennymi  ścianami.  Drzwi  były  niemoŜliwie 

cięŜkie. Znienacka jednak otwarły się bezszelestnie, jakby pchnięte od środka niewidzialną ręką. 

Weszłam  do  przestronnej  komnaty.  Ujrzałam  przed  sobą  kolejną  parę  drzwi,  takŜe 

kamiennych. Musiały prowadzić na jakieś schody, bo zaraz za nimi dom się kończył. 

Te drzwi teŜ niespodziewanie się rozwarły, jakby pchnięte spręŜyną. 

Zobaczyłam światło u dołu. 

Natychmiast  za  progiem  rozpoczynały  się  schody  w  dół.  Były  wykonane  z  białego 

marmuru, nowe, nie wytarte niczyimi stopami. KaŜda bryła doskonale gładka i czysta. 

W  dole  płonął  szereg  łagodnych  płomieni,  okrywających  klatkę  schodową  rozigranymi 

cieniami. 

background image

Odgłos nasilił się. Zamknęłam oczy. Ach, gdyby cały świat i sens całego istnienia moŜna 

było zamknąć w tych wypolerowanych pomieszczeniach. 

Nagle usłyszałam głośny krzyk: 

- Pani Pandoro! Obróciłam się na pięcie. 

- Pani, on przeskoczył mur! 

Mali niewolnicy pędzili przez dom, wtórując wrzaskom Flawiusza: 

- Pani Pandoro! 

Na  moich  oczach  wyrósł  gęsty  mrok,  który  runął  na  mnie,  odpychając  bezradnych, 

zrozpaczonych chłopców na bok. Mało nie spadłam w dół schodów. 

Wtedy zorientowałam się, Ŝe dostałam się w szpony poparzonego. Ujrzałam czarną rękę o 

zmarszczonej  skórze.  Nozdrza  wypełnił  mi  zapach  mocnych  przypraw.  Ohydnie  chudą  nogę, 

zasuszoną stopę okrywały świeŜe tkaniny. 

- Chłopcy, przynieście lampy, podpalcie go! - krzyknęłam. Szamotałam się, chciałam się 

odsunąć od schodów, lecz nie byłam zdolna wyrwać się z uchwytu tej istoty. - Chłopcy, lampy na 

dole! 

Malcy tulili się do siebie. 

- Mam cię - stwór wyszeptał mi czule do ucha. 

- Nic  z  tego!  -  odpaliłam  i  uderzyłam  go  solidnie  prawym  łokciem.  Stracił  równowagę, 

mało  się  nie  przewrócił,  ale  nie  puszczał.  Biała  tunika  lśniła  w  mroku,  gdy  znowu  objął  mnie 

ramionami i prawie obezwładnił. 

- Chłopcy, na dole, lampy z olejem! - wołałam. - Flawiuszu! 

Stwór dusił mnie niby gigantyczny wąŜ. Z trudem oddychałam. 

- Nie moŜemy schodzić na dół! - krzyknął jeden z niewolników. 

- Nie wolno nam - dorzucił drugi. 

Istota zaśmiała mi się do ucha głębokim, gardłowym śmiechem. 

- Nie  wszyscy  są  takimi  niewolnikami  buntu  jak  ty,  piękna  kobieto,  która  umiesz 

przechytrzyć brata na stopniach świątyni. 

Słyszeć taki wyraźny, czysty głos, dobywający się z ciała tak poparzonego, Ŝe wydawało 

się bez szans ratunku, było czymś poraŜającym. Patrzyłam, jak sczerniałe palce zaciskają mi się 

na rękach. Na karku czułam jakiś zimny dotyk. Potem ukłucia. Kły. 

- Nie! - krzyknęłam. 

background image

Miotałam się we wszystkie strony, wreszcie naparłam na niego całym cięŜarem ciała, aŜ 

się zachwiał, lecz znowu utrzymał się na nogach. 

- Przestań, dziwko, bo zabiję cię na miejscu! 

- Proszę bardzo - draŜniłam się. 

Obejrzałam  się  na  niego.  Miał  twarz  dawno  zmarłego  trupa,  wysuszonego  na  pustyni, 

zwęglonego, o kościstym nosie i wysoko uniesionych wargach, które nie były w stanie zasłonić 

białych zębów i dwóch kłów, które obnaŜył, patrząc na mnie. 

Oczy  miał  przekrwione  tak  samo  jak  Mariusz.  Na  głowie  wyrastała  mu  gęsta  szopa 

czarnych, mocnych włosów, czystych i świeŜych, jak gdyby odnawiały się pod wpływem jakichś 

czarów. 

- Dokładnie  -  podchwycił  skwapliwie  tę  myśl  -  tak  się  stało.  A  wkrótce  zdobędę  krew, 

która całego mnie odświeŜy! Przestanę być tym ohydnym potworem, którego widzisz. Będę taki 

jak w czasach, zanim ci idioci z Egiptu wystawili ją na słońce! 

- Hmm,  zatem  dotrzymała  obietnicy  -  zauwaŜyłam.  -  Wyszła  na  promienie  Amona  Ra, 

Ŝ

eby was wszystkich spalić. 

- Co ty wiesz? Ona nie poruszyła się ani nie wymówiła słowa od tysiąca lat. Miałem ich 

tyle samo, gdy odsunięto otaczające ją kamienie. W takim stanie nie mogła wyjść na słońce. Jest 

wielkim, świętym naczyniem krwi, zasiadającym na tronie źródłem mocy, to wszystko, a ja mam 

zamiar odzyskać krew, którą twój Mariusz wykradł z Egiptu. 

Rozpaczliwie szukałam w myślach sposobów wyswobodzenia się. 

- Przybyłaś  do  mnie  jako  dar  -  oznajmił  poparzony.  -  Tylko  ciebie  brakowało,  Ŝebym 

mógł  stawić  czoło  Mariuszowi!  Obnosi  się  ze  swoim  uczuciem  i  słabością  do  ciebie  jak  z 

jaskrawym odzieniem. 

- Rozumiem. 

- Nic nie rozumiesz! - Pociągnął mnie za włosy. Krzyknęłam z bólu. 

Ostre zęby zanurzyły się w mą szyję. Jakby chłostało mnie tysiące rozŜarzonych drutów. 

Omdlałam.  Znieruchomiałam  w  ekstazie.  Próbowałam  stawić  opór,  lecz  przed  oczami 

pojawiły  się  wizje.  Ujrzałam  go  w  chwale,  złocistego  człowieka  Wschodu  w  pełnej  czaszek 

ś

wiątyni,  odzianego  w  jasnozielone,  jedwabne  spodnie,  z  o  -  zdobną  opaską  na  czole,  o 

delikatnym  nosie  i  ustach.  Wtem,  bez  uprzedzenia,  zapłonął,  na  widok  czego  niewolnicy 

rozbiegli się z krzykiem. Wił się w ogniu, nie umierając, lecz cierpiąc straszliwe katusze. 

background image

Kręciło  mi  się  w  głowie,  słabłam.  Krew  z  całego  ciała  przepływała  do  jego  nikczemnej 

postaci. Przypomniał mi się ojciec, ojciec i jego słowa: „Lidio, Ŝyj!” Wyrwałam się potworowi i 

obróciłam,  uderzając  go  barkiem,  odepchnęłam  obiema  rękami,  aŜ  osunął  się  na  podłogę. 

Walnęłam go kolanem. Nie mogłam się go nijak pozbyć! 

Próbowałam  ująć  sztylet,  ale  kręciło  mi  się  w  głowie,  zresztą  tak  naprawdę  nie  miałam 

przy sobie Ŝadnego sztyletu. Cała moja nadzieja w oliwie z lamp, które paliły się u stóp schodów. 

Odwróciłam  się,  zataczając,  i  ten  potwór  znowu  schwycił  mnie  obiema  rękami  za  włosy. 

Pociągnął mnie z powrotem do siebie. 

- Ty demonie! - zawołałam. 

Jego  siła  mnie  przytłaczała.  Uchwyt  stawał  się  coraz  mocniejszy.  Czułam,  Ŝe  zaraz 

połamie mi ręce. 

- Aa - jęknął, odkręcając się ode mnie, choć nie rozluźnił uchwytu. - Cel osiągnięty. 

Nagle klatkę schodową zalało jaśniejsze światło. 

U stóp schodów pojawiła się pochodnia. Po chwili zobaczyliśmy Mariusza. 

Sprawiał wraŜenie zupełnie spokojnego i skupionego wyłącznie na osobniku, który mnie 

pojmał. 

- I  co  teraz,  Akbarze?  - -  zapytał Mariusz.  - Zranisz  ją, zniewolisz jeszcze raz,  to z  tobą 

skończę. Zabij ją, a zginiesz w mękach. Wypuść ją, to będziesz mógł odejść. 

Przemierzał stopień za stopniem. 

- Nie  doceniasz  mnie,  zarozumiały  pętaku z  Rzymu -  odezwał  się poparzony. - Myślisz, 

Ŝ

e nie wiem, iŜ schwytałeś króla i królową, Ŝe wykradłeś ich z Egiptu? Jest to powszechnie znana 

sprawa. Wieść rozniosła się po lasach Północy, przez pustkowia, przez ziemie, o których nawet 

nie słyszałeś. Zabiłeś starszego, który strzegł króla i królową, i ukradłeś ich! Oni nie poruszyli się 

ani  nie  wymówili  słowa  od  tysiąca  lat.  J  Zabrałeś  nam  z  Egiptu  królową.  UwaŜasz  się  za 

rzymskiego  i  cesarza?  Zdaje  ci  się,  Ŝe  moŜesz  ją  pojmać  tak,  jak  schwytano  Kleopatrę?  Tamta 

była  grecką  kurtyzaną.  To  nasza  Izyda,  Akasha!  Ty  bezrozumny  bluźnierco.  Teraz  pozwól  mi 

stanąć  przed  Akashą.  Staw  mi  opór,  a  ta  kobieta,  jedyna  śmiertelna,  którą  J  szczerze  kochasz, 

zginie! 

Mariusz zbliŜał się do nas stopień za stopniem. 

- Akbar,  czy  twoi  informatorzy  powiedzieli  ci,  Ŝe  to  starszy  z  Egiptu,  on  sam,  postawił 

królewską parę na słońcu? - zapytał Mariusz. Wszedł na kolejny stopień. - Czy powiedzieli ci, Ŝe 

background image

to  starszy  wystawił  ich  na  działanie  promieni  słońca,  ognia,  który  unicestwił  nas  setki, 

oszczędzając najstarszych tylko po to, by trwali w męczarniach tak jak ty? 

Mariusz  wykonał  szybki  gest.  Poczułam  wbijające  mi  się  w  szyję  kły.  Nie  mogłam  się 

odsunąć.  Znów  ujrzałam  tę  istotę  w  dawnej  chwale,  w  całym  draŜniącym  pięknie,  ze  stopami 

okrytymi klejnotami, gdy tańczyła w otoczeniu umalowanych kobiet. 

Czułam, Ŝe Mariusz stoi obok, ale nie rozumiałam Ŝadnych słów. 

Pojmowałam  juŜ  całe  swoje  szaleństwo.  Doprowadziłam  to  stworzenie  do  Mariusza,  ale 

czy  było  to  zgodne  z  wolą  matki?  Akasha,  to  staroŜytne  imię  widniało  na  zwłokach  ofiar 

porzucanych na stopniach świątyni. Znałam to imię. Znałam je ze snów. Traciłam przytomność. 

„Mariusz” - zawołałam ze wszystkich sił. 

Głowa opadła mi do przodu, nie przytrzymywana kłami. Zmagałam się z obezwładniającą 

słabością. Celowo wyobraziłam sobie Oktawiana Augusta przyjmującego nas na łoŜu śmierci. 

- Nie ujrzę końca tej komedii - szepnęłam. 

- AleŜ ujrzysz - rozległ się spokojny głos Mariusza. Otwarłam oczy. - Akbar, nie próbuj 

tego więcej, wykazałeś juŜ dosyć zdecydowania. 

- Nie próbuj mnie tknąć  - odrzekł poparzony. - Moje zęby pieszczą jej kark. Ale starczy 

jeszcze kropla, a jej serce umilknie. 

Na tle głębokiej ciemności nocy za oknami pochodnia płonęła jaśniejszym blaskiem. Nie 

widziałam niczego więcej. Tylko pochodnię. 

- Akasha - wyszeptałam. 

Poparzony głęboko zaczerpnął tchu, dotknęły mnie jego unoszące się piersi. 

- Jej  krew  jest  piękna  -  oznajmił.  Ucałował  mnie  spierzchłymi  wargami  w  policzek. 

Zamknęłam oczy. Oddychałam z coraz większym wysiłkiem. Nie mogłam unieść powiek. - Nie 

boję się zabrać ją w drogę ku śmierci, Mariuszu - ciągnął. - Bo jeśli muszę paść z twej ręki, mogę 

mieć ją za towarzyszkę. 

Wszystkie te słowa dobiegały do mnie niczym odległe echa. 

- Weź ją na ręce - zakomenderował Mariusz. Stał gdzieś bardzo blisko. - Nieś ostroŜnie, 

jak gdybyś trzymał jedyne i ukochane dziecko, i chodź ze mną do sanktuarium. Ujrzysz Akashę. 

Klęknij przed nią, zobaczymy, na co ci pozwoli. 

Znowu  zemdlałam,  chociaŜ  zdąŜyłam  usłyszeć  śmiech  poparzonego.  Ujął  mnie  pod 

kolana, głowa opadła mi do tyłu. Zaczęliśmy schodzić po schodach. 

background image

- Mariuszu - odezwałam się - on jest słaby. MoŜesz go zabić. - Twarz opadła mi na pierś 

poparzonego.  Czułam  pod  skórą  kości.  -  Naprawdę  bardzo  słaby  -  powiedziałam  jeszcze,  z 

trudem zachowując przytomność. Akasha, tak; jej prawdziwe imię. 

- OstroŜnie,  mój  drogi  -  przypomniał  Mariusz.  -  JeŜeli  umrze,  będzie  po  tobie.  Moja 

cierpliwość  i  tak  juŜ  się  kończy.  Twoje  szansę  maleją  z  jej  kaŜdym  cięŜkim  oddechem.  Cicho, 

Pandoro. Akbar to wielki bóg pijący krew. 

Poczułam, jak chwyta mnie mocna, zimna ręka. 

Dotarliśmy na niŜszą kondygnację. Usiłowałam podnieść głowę. Zobaczyłam rzędy lamp, 

wspaniałe złote malowidła ścienne, wiszącą pod sufitem złotą zasłonę. 

Otwarło  się  dwoje  wielkich,  kamiennych  odrzwi.  Za  nimi  znajdowała  się  kaplica 

wypełniona gęstym, drŜącym, sprzyjającym modłom światłem i duszną wonią lilii. 

Trzymający mnie potwór wydał Ŝałosny okrzyk: 

- Matko Izydo, o, Akasho! 

Wypuścił  mnie  i  postawił na  nogach, Mariusz zaś  natychmiast mnie pochwycił; pokryty 

bliznami i okaleczony podbiegł do ołtarza. 

Patrzyłam osłupiała. Ale konałam. Nie mogłam oddychać. Upadałam. Próbowałam nabrać 

powietrza, lecz bez skutku. Nie mogłam ustać bez pomocy Mariusza. 

Ach,  porzucić  ziemię  i  wszystkie  nieszczęścia  tego  świata,  mając  przed  oczyma  taką 

wizję: 

Oto  siedzieli,  wielka  królowa  Izyda  i  król  Ozyrys,  o  skórze  z  brązu,  a  nie  białej  jak  u 

nieszczęśliwej,  uwięzionej  królowej  ze  snów;  odziani  w  tkaniny  ze  złotej  przędzy,  plisowane  i 

zszyte  w  sztywnym  egipskim  stylu.  Długie,  czarne  włosy  i  warkocze  były  prawdziwe.  Na 

twarzach mieli świeŜą farbę: czarne kontury oczu, tusz, czerwone wargi. 

Ona nie miała na głowie korony z rogów i kręgu słońca. Kryza ze złota i klejnotów była 

olśniewająca, pełgała w świetle, jakby Ŝyła. 

- Muszę  przynieść  koronę,  odzyskać  koronę!  -  powiedziałam  głosem,  który  pochodził 

jakby od kogo innego; jak gdyby mnie pouczał. Oczy zamknęły się. 

Czarne stworzenie uklękło przed królową. 

Wszystko  widziałam  jak przez mgłę. Czułam dotyk  Mariusza,  po chwili do ust napłynął 

mi  strumień  ciepłej  krwi.  „Nie,  Mariuszu,  broń  jej!”  -  chciałam  zawołać,  lecz  słowa  zostały 

zmyte przez strugę krwi. „Broń Matki!” I znowu wypełniła mi usta, tak Ŝe musiałam natychmiast 

background image

przełknąć.  Uczułam  moc,  potęgę  tej  krwi,  znacznie  większą  od  siły  Akbara.  Krew  przepływała 

mi  przez  ciało  niczym  biegnące  ku  morzu  rzeki.  Niepowstrzymana.  Następny  przypływ,  jakby 

sztorm jedną za drugą wpędzał fale rzeki do ujścia; rwące się, gwałtowne strumienie docierały do 

kaŜdego zakamarka ciała. 

Otwierał  się  przede  mną  wielki,  wspaniały  świat,  który  zaraz  by  mnie  przyjął,  lecz  nie 

chciałam go oglądać. Wyrwałam się. „Królowa, ratuj królową” - szepnęłam. Czy z ust ciekła mi 

krew? Nie, zniknęła w mym wnętrzu. 

Mariusz  nie  słuchał.  Znów  przytknął  mi  do  ust  ranę,  z  której  jeszcze  bardziej  wartką 

strugą  popłynęła  krew.  Płuca  napełniały  się  powietrzem.  Poczułam  całe  ciało,  silne,  stojące  na 

własnych  nogach.  Krew  zapaliła  się  we  mnie  jak  światło,  jak  gdyby  płonęło  od  niej  serce. 

Otworzyłam  oczy.  Byłam  silna  jak  filar.  Ujrzałam  oblicze  Mariusza:  złote  rzęsy,  głęboki  błękit 

oczu. Długie włosy z przedziałkiem opadały do ramion. Był ponadczasowy, jak bóg. 

- Broń jej! - krzyknęłam. Odwróciłam się i wskazałam ręką. 

Została zdarta zasłona, która całe Ŝycie wisiała pomiędzy mną a światem; w prawdziwych 

barwach i kształtach ujawnił swój jasno uświadamiany cel: królowa wpatrywała się przed siebie, 

nieruchoma tak samo jak król.  śycie nie potrafiłoby powtórzyć takiej absolutnej pogody ducha, 

takiego  ostatecznego  paraliŜu.  Usłyszałam,  jak  z  kwiatów  spadają  krople  wody,  mikroskopijne 

kropelki, uderzające o marmurową posadzkę, upadek najmniejszego listka. Odwróciłam głowę i 

ujrzałam  go,  zwiniętego  i  kołyszącego  się  na  płytach,  pojedynczy  liść.  Słyszałam  ruch  wiatru 

między baldachimem a złotym sufitem. A płonące języki lamp śpiewały. 

Ś

wiat  jawił  mi  się  jako  tkanina  pieśni.  Wielobarwne  mozaiki  pełgały  światłem,  potem 

utraciły wszelką  formę,  w końcu nawet wzór.  Ściany  rozmyły się w obłokach barwnej mgły, w 

której  moŜna  by  błądzić  w  nieskończoność,  a  tam  siedziała  Królowa  Niebios,  panując 

wszystkiemu w absolutnym i nienaruszonym milczeniu. 

Wszystkie tęsknoty dziecięcego serca doznały spełnienia. 

- Ona Ŝyje, jest prawdziwa i panuje nam na niebie i na ziemi. 

Król  i  królowa.  Nie  poruszali  się.  Ich  oczy  nic  nie  widziały.  Nie  patrzyli  na  nas.  Nie 

patrzyli na okaleczone stworzenie, które przybliŜało się do tronu. 

Ręce  królewskiej  pary  obwieszone  były  licznymi  bransoletami,  pokrytymi  zawiłym 

pismem.  Dłonie  spoczywały  na  udach,  jak  u  wielu  egipskich  posągów.  Lecz  nigdy  jeszcze  nie 

powstały posągi, które dorównałyby tym postaciom. 

background image

- Korona,  wolałaby  mieć  koronę  -  powiedziałam.  Postąpiłam  w  jej  stronę  ze 

zdumiewającą energią. 

Mariusz przytrzymał mnie za rękę. UwaŜnie obserwował kroki poparzonego. 

- Ona  była,  zanim  były  wszystkie  takie  korony  -  stwierdził  -  i  one  nie  mają  dla  niej 

najmniejszego znaczenia. 

Ta myśl pękła mi na języku niczym słodkie grono. Naturalnie, ona była przed nimi. Śniła 

mi się bez korony. Nic jej nie groziło. Strzegł jej Mariusz. 

- Moja  królowo  -  odezwał  się  z  tyłu  Mariusz.  -  Oto  przybywa  błagalnik.  Akbar  ze 

Wschodu. Chce napić się królewskiej krwi. Jaka jest twoja wola, matko? 

Miał taki spokojny głos! Bez cienia obawy. 

- Matko Izydo, pozwól mi się napić! - zawołał poparzony. 

Wyprostował  się,  uniósł  ramiona  i  przed  oczyma  stanęła  mi  następna  wizja 

przedstawiająca go w tańcu. Z pasa zwisały mu ludzkie czaszki. Nosił naszyjnik ze sczerniałych 

ludzkich  palców!  I  jeszcze  jeden,  z  poczerniałych  ludzkich  uszu!  Było  to  ohydne  i  odraŜające, 

jednak jemu wydawało się nieodparcie atrakcyjne. Obraz po chwili zniknął. Bóg z dalekiej krainy 

padł na kolana. 

- Jestem  i  zawsze  byłem  twoim  sługą!  Zabijałem  tylko  nikczemnych,  zgodnie  z  twym 

nakazem. Nigdy nie odszedłem od twego prawdziwego kultu. 

Jaki  kruchy  i  mały  zdawał  się  błagający,  jaki  ohydny,  jak  łatwo  moŜna  było  usunąć  go 

sprzed jej oblicza. Spojrzałam na króla Ozyrysa, równie dalekiego i obojętnego jak królowa. 

- Mariuszu - odezwałam się - ziarno dla Ozyrysa; czy go nie pragnie? Wszak jest bogiem 

ziarna. - Ujrzałam obraz naszych procesji w Rzymie, ludzi śpiewających i niosących ofiary. 

- Nie, nie chce Ŝadnego ziarna. - Mariusz połoŜył mi dłoń na ramieniu. 

- To prawda, oni są rzeczywistością! - zawołałam. - Wszystko jest rzeczywiste. Wszystko 

się zmieniło. Ocalało. 

Poparzony  odwrócił  się  i  obrzucił  mnie  groźnym  spojrzeniem,  ale  do  mnie  nie  docierał 

głos rozumu. Odwrócił się i wyciągnął rękę ku stopie królowej. 

W świetle pod paznokciami jej nóg zalśniło złote ciało. Lecz pozostawała nieruchoma jak 

skała, podobnie jak król bez korony, jak gdyby nie stanowili Ŝadnego sądu ni władzy. 

Istota znienacka podskoczyła i usiłowała złapać królową za szyję! 

Ryknęłam: 

background image

- śałosny, bezwstydny! 

Nieruchoma  prawa  ręka  królowej  szybko  się  uniosła,  chwyciła  czaszkę  poparzonego  i 

zgniotła  ją;  krew  oblewała  królową  przy  akompaniamencie  ostatniego,  urywanego  wołania  o 

litość.  Ujęła  go,  gdy  się  na  nią  osunął,  i  cisnęła  w  powietrze,  aŜ  wszystkie  kończyny  odpadły 

niczym drewniane belki. 

Podmuch wiatru zebrał szczątki, na które wylała się oliwa z lampy, co spadła z trójnoga. 

- Serce, patrz - odezwałam się. - Widzę jego serce. Bije. 

Lecz  ogień  błyskawicznie  strawił  takŜe  serce,  pochłonął  zginające  się  palce  rąk  i  nóg. 

Nastąpiło  gwałtowne  poruszenie,  płonące  kości  zaczęły  wirować,  po  chwili  jednak  sczerniały, 

stały  się  wątłe,  zaczęły  pękać,  rozpadać  się  na kawałki;  w końcu z całej  istoty pozostała kupka 

dymiących popiołów, rozwiewana po podłodze. 

Wtedy  do  pomieszczenia  wpadł  wiatr  z  zewnątrz,  przesycony  woniami  ogrodu;  uniósł 

popioły  i  rozwiał  je  niczym  chmarę  kruchych,  czarnych  owadów,  zagnał  do  mrocznego 

przedsionka. 

Wpatrywałam się w to wszystko jak urzeczona. 

Królowa siedziała jak przedtem, ręka jak gdyby w ogóle się nie poruszyła. Monarsza para 

patrzyła w nicość, jakby nic nie zaszło. Jedynym śladem zdarzenia była ohydna plama na szatach 

królowej. 

Oboje nie zwracali uwagi na Mariusza ani na mnie. 

W  kaplicy  zapanowała  cisza.  Słodka,  aromatyczna  cisza.  Złote  światło.  Głęboko 

odetchnęłam.  Słyszałam,  jak  oliwa  w  lampach  zmienia  się  w  ogień.  Mozaiki  zaludniały 

namalowane  z  pietyzmem  postacie  wiernych.  Dostrzegałam  powolne  zaczątki  rozkładu 

poszczególnych  kwiatów,  które  sprawiały  wraŜenie  jedynie  innej  linii  melodycznej  tej  samej 

pieśni, która opisywała ich wzrost, a płowiejące krawędzie płatków bynajmniej nie kontrastowały 

z jaskrawymi barwami reszty. 

- Wybacz,  Akasho  -  powiedział  cicho  Mariusz  -  Ŝe  dopuściłem  go  tak  blisko.  Byłem 

niemądry. 

Rozpłakałam się. Z oczu trysnęły gorące łzy. 

- Wezwałaś mnie - rzekłam przez łzy do królowej - sprowadziłaś tutaj! Spełnię kaŜdą twą 

wolę. 

Jej prawa ręka powoli oderwała się od uda i wyciągnęła w moją stronę, łagodnie zginając 

background image

się w zachęcającym geście zaproszenia, który widziałam we śnie, za to na twarzy nie pojawił się 

uśmiech, na lodowatym obliczu nie zaszła Ŝadna zmiana. 

Czułam,  jak  otula  mnie  coś  niewidzialnego,  czemu  nie sposób  się oprzeć. Emanowało  z 

jej  wyciągniętej  ręki.  Było  słodkie,  delikatne,  pieszczotliwe.  Sprawiło,  Ŝe  całą  oblała  mnie  fala 

rozkoszy. 

Postąpiłam do przodu, poddana obcej woli. 

- Błagam  cię,  Akasho! -  odezwał się  cicho  Mariusz.  -  Błagam cię pod  imieniem  Inanny, 

pod imieniem Izydy, pod kaŜdym z boskich imion, błagam cię, nie krzywdź jej! 

Mariusz po prostu nic nie rozumiał! Nie znał jej kultu! Ja wiedziałam. Wiedziałam, Ŝe jej 

pijące  krew  dzieci  pragnęły  tylko  sądzić  złoczyńcę  i  czerpać  krew  potępionego,  zgodnie  z  jej 

prawami.  Zobaczyłam  boga  mrocznej  pieczary,  który  pojawił  się  w  mych  wizjach.  Wszystko 

zrozumiałam. 

Chciałam opowiedzieć o tym Mariuszowi, ale nie mogłam. Nie teraz. Świat odrodził się, 

wszystkie  systemy  oparte  na  sceptycyzmie  i  egoizmie  rwały  się  jak  pajęcze  nici,  które  miał 

unieść wiatr. Moje chwile rozpaczy były jedynie wycieczkami w bluźnierczą i samolubną krainę 

czerni. 

- Królowa  Nieba  -  szepnęłam.  Wiedziałam,  Ŝe  uŜywam  staroŜytnego  języka.  Na  ustach 

rozkwitła mi modlitwa: 

„A  Amon  Ra,  Król  Słońce,  mimo  swej  siły  nigdy  nie  pokona  Króla  Zmarłych  ani  jego 

oblubienicy,  która  jest  władczynią  gwiezdnego  firmamentu,  księŜyca,  tych,  co  złoŜą  w  ofierze 

złoczyńcę. Przeklęta przez tych, co nie potrafią uŜyć magii. Przeklęta przez tych, którzy chcą ją 

ukraść!” 

Czułam, Ŝe jako człowieka wiąŜą mnie splątane nici krwi, którą dał mi Mariusz. Czułam, 

jak mnie utrzymują przy Ŝyciu. Moje ciało nic nie waŜyło. 

Coś  uniosło  mnie  w  jej  stronę.  Jej  ręka  objęła  mnie  i  odgarnęła  mi  włosy  z  twarzy. 

Wyciągnęłam dłoń ku jej szyi, nie pozostawało mi nic innego. Nie potrafiłam okazać miłości w 

Ŝ

aden inny sposób. Byłam zbyt blisko królowej! 

Poczułam  jedwabistość  jej  prawdziwych,  plecionych  w  warkocze  włosów,  chłód  i 

twardość  jej  ramion,  rąk.  Mimo  to  w  ogóle  na  mnie  nie  patrzyła.  Była  jakby  skamieniała.  Czy 

mogłaby  na  mnie  spojrzeć?  Czy  z  własnej  woli  pozostała  nieruchoma,  wpatrzona  przed  siebie? 

Czy  jakiś  złowróŜbny  czar  sprawiał,  Ŝe  jest  bezradna,  czar,  który  rozbiłoby  moŜe  tysiąc 

background image

hymnów? 

Majacząc,  ujrzałam  słowa  wypisane  płytkami  złota  pośród  klejnotów  jej  kryzy: 

„Przyprowadźcie złoczyńcę, bym zaczerpnęła jego krwi”. 

Miałam  wraŜenie,  Ŝe  jestem  na  pustyni,  a  naszyjnik  spada,  I  rozbija  się  jak  tamten 

poparzony stwór, ląduje na piasku i unosi go wiatr. Upadły, zagubiony, gotów do odrodzenia. 

Czułam, jak moja głowa zostaje przyciągnięta do jej szyi. RozłoŜyła palce, dotykała mych 

włosów. Kierowała moje usta na swoją skórę. 

- To  tego  pragniesz?  -  zapytałam.  Lecz  słowa  dryfowały  gdzieś  daleko,  niczym  Ŝałosny 

wyraz pełni mej duszy. - śebym została twoją córką! 

Odchyliła  nieznacznie  głowę,  bym  widziała  jej  szyję.  Dostrzegłam  Ŝyłę,  z  której 

powinnam się napić. 

Palce  przesuwały  się  delikatnie  przez  włosy,  w  ogóle  za  nie  nie  ciągnąc,  jakby  chciała 

tylko objąć mi głowę, aŜ przeszywały mnie ekstatyczne dreszcze, a usta wędrowały coraz niŜej, 

tak Ŝe nie mogły juŜ nie dosięgnąć drŜącej w blasku skóry. 

- Ukochana królowo - westchnęłam. Nigdy nie zaznałam takiej pewności, takiej rozkoszy 

bez  granic  ani  ziemskich  przyczyn.  Nigdy  nie  zaznałam  takiej  rozpierającej  serce,  tryumfalnej 

wiary jak wiara w nią. 

Rozchyliłam usta. Nic, co ludzkie, nie byłoby w stanie przegryźć takiego ciała! A jednak 

ustąpiło,  jakby  było  cienkie,  i  krew  trysnęła  do  mego  wnętrza.  Słyszałam  pompujące  ją  serce, 

ogłuszającą siłę, która  wprawiała w drŜenie bębenki uszu. To nie była krew, lecz nektar.  śadne 

stworzenie nie mogłoby zapragnąć niczego więcej. 

background image

W miarę jak nektar mnie wypełniał, przenosiłam się do innej krainy. Dźwięczny śmiech 

bogini odbijał się od ścian; biegła przede mną, dziewczęca, stawiająca kocie kroki, nie zwaŜająca 

na  majestat.  Dawała  mi  znaki,  bym  biegła  za  nią.  Mariusz  siedział  sam  na  trawie  w  swym  nie 

uporządkowanym  ogrodzie.  Pokazała  mi  go.  Wstał  i  wziął  mnie  w  ramiona.  Długie  włosy 

stanowiły taką ładną ozdobę. Pojęłam, o co jej chodzi. W wizji, która nawiedziła mnie, gdy piłam 

jej krew, całowałam Mariusza; tańczyłam z nim. 

Spadł na nas deszcz płatków kwiatów, jakie rzuca się na nowoŜeńców w Rzymie. Mariusz 

wziął mnie pod rękę, jakbyśmy przed chwilą zostali sobie poślubieni, wokół nas śpiewali ludzie. 

Panowało niewzruszone szczęście. 

Stała na szerokim ołtarzu z czarnego diorytu. 

Była noc. Wszystko działo się w zamkniętej, wypełnionej ludźmi przestrzeni, panował w 

niej jednak mroczny chłód, od dna doliny wiał suchy wiatr, bogini zaś spoglądała na ofiarę, którą 

jej nieśli. Był to męŜczyzna, miał zamknięte oczy i związane ręce. Nie szamotał się. 

Ona  wyszczerzyła  zęby:  zgromadzeni  wierni  westchnęli.  Potem  chwyciła  męŜczyznę  za 

gardło i napiła się jego krwi. Gdy się nasyciła, puściła ofiarę i uniosła ręce. 

- Doznałam oczyszczenia! - zawołała. 

Raz  jeszcze  rozpętała  się  ulewa  wielokolorowych  płatków,  powiewały  pawie  pióra  i 

gałęzie palm, wybuchały gromkie śpiewy, słychać było chaotyczne bębnienie, a ona uśmiechała 

się,  spoglądając  na  to  wszystko,  na  ruchliwej  i  bardzo  ludzkiej  twarzy  zakwitł  jej  rumieniec, 

pomalowane na czarno oczy zerkały na czcicieli. 

W tan puścili się wszyscy z wyjątkiem bogini, która powoli uniosła oczy i przez wysokie, 

prostokątne  okna  popatrzyła  na  rozgwieŜdŜony  firmament.  Grały  dudy.  Taniec  stawał  się 

ekstatyczny. 

Twarz  pociemniała  jej  ze  znuŜenia,  jak  gdyby  dusza  powędrowała  do  nieba  i  wróciła, 

spoglądając ze smutkiem na ziemię. Sprawiała wraŜenie zagubionej. Rozsadzał ją gniew. 

I zawołała ogłuszającym głosem: 

- Buntowniczy krwiopijca! - Tłum zamilkł. - Przyprowadźcie go! 

CiŜba rozstąpiła się, by przepuścić do ołtarza szamoczącego się, wściekłego boga. 

- Śmiesz mnie osądzać! - zawołał. 

background image

Był Babilończykiem o długich, czarnych kędziorach, z brodą i wąsami. Musiało trzymać 

go dziesięciu śmiertelnych. 

- W rozpalone miejsce, w góry, w słońce, w najcięŜsze kajdany! - nakazała. 

Wywleczono go. 

Znowu uniosła wzrok. Gwiazdy stały się większe, wyraźnie widać było staroŜytne układy. 

Unosiliśmy się w powietrzu pod gwiazdami. 

Jakiś chłopiec na delikatnym, złoconym krześle spierał się z tymi, co stali wokół. Byli to 

starcy,  ledwie  widoczni  w  mroku.  Blask  lampy  padał  na  twarz  chłopca.  Staliśmy  na  progu. 

Chłopiec był kruchy, nogi miał jak patyki. 

- I mówicie - powiedział z niedowierzaniem - Ŝe na wzgórzach czczą pijących krew! 

Po świętym kędziorze, który wyrastał z łysej czaszki, po szacunku, z jakim inni odnosili 

się do niego, poznałam, Ŝe to faraon. Spojrzał na nią przeraŜony. StraŜnicy uciekli. 

- Tak - odezwała się - a tobie nie wolno ich powstrzymywać! 

Uniosła  wątłego  chłopca  i  wpiła  się  w  jego  gardło  niczym  dzikie  zwierzę,  aŜ  ze 

ś

miertelnej rany obficie popłynęła krew. 

- Mały król - stwierdziła. - Małe królestwo. Wizja uleciała. 

Jej biała, zimna skóra zasklepiła się pod moimi ustami. Całowałam ją, juŜ nie piłam. 

Poczułam, jak osuwam się jej na ręce, jak wypadam z jej objęć. 

W  przyćmionym  blasku  profil  bogini  pozostał  niezmieniony,  milczący  i  obojętny. 

Doskonała  twarz  bez  bruzdy.  Wpadłam  w  ramiona  Mariusza.  Jej  ręce  przybrały  wcześniejszą 

sztywną pozę. 

Wszystko  tkwiło  w  jaskrawej  oczywistości,  nieruchomy  król  i  królowa  na  tronie, 

wymyślne postacie, utrwalone w lapis lazuli na złotych mozaikach. 

Poczułam bolesne szarpnięcie, jak gdyby ktoś dźgnął mnie w serce, w łono. 

- Mariusz! - zawołałam. Wyniósł mnie z komnaty. 

- Nie, chcę klęknąć u jej stóp - oponowałam. 

Ból zaparł mi dech w piersiach. Starałam się nie krzyczeć. Ach, przed chwilą odrodził się 

ś

wiat. A teraz takie katusze. 

PołoŜył  mnie  na  wysokiej  trawie,  miaŜdŜąc  jej  źdźbła.  Fala  gorzkiego,  organicznego 

płynu  chlusnęła  z  łona,  dotarła  nawet  do  ust.  TuŜ  obok  siebie  widziałam  kwiaty.  Widziałam 

przychylne niebo, barwne jak w wizji. Ból był nie do opisania. 

background image

Wiedziałam juŜ, dlaczego Mariusz wyniósł mnie z sanktuarium. 

Otarłam policzki. Nie mogłam znieść tego odoru. Ból pochłaniał mnie całą. Usiłowałam 

zobaczyć to, co mi wyjawiła bogini, przypomnieć sobie jej słowa, lecz ból stanowił zbyt wielką 

przeszkodę. 

- Mariusz! - zawołałam. 

Przywarł do mnie, całował po policzkach. 

- Zaczerpnij  ze  mnie  -  powiedział  -  pij,  dopóki  ból  nie  ustąpi.  To  tylko  umieranie  ciała, 

pij. Pandoro, jesteś nieśmiertelna. 

- Napełnij mnie, weź mnie. - Sięgnęłam mu między nogi. 

- To nie ma juŜ znaczenia. 

Ale organ, który na wieki utracił bóg Ozyrys, był twardy. Wprowadziłam go do swojego 

ciała. Potem piłam, a gdy po dłuŜszej chwili poczułam na szyi zęby Mariusza, gdy zaczął czerpać 

nową  mieszankę,  która  napełniała  mi  Ŝyły,  gdy  ssał  jak  dziecko,  poznałam  wszystkie  jego 

tajemnice w jednym, pozbawionym znaczenia błysku. 

Miał  rację.  NiŜsze  organy  były  nieistotne.  Karmił  się  mną.  Ja  syciłam  się  nim.  Tak 

wyglądały  nasze  zaślubiny.  Wokół  nas  trawa  kołysała  się  na  delikatnym  wietrze,  tworząc 

majestatyczne łoŜe nowoŜeńców, wreszcie zalał mnie aromat zieleni. 

Ból minął. Wyciągnęłam rękę i poczułam miękkość kwiatów. 

Zerwał  ze  mnie  zbrukane  szaty  i  podniósł  mnie.  Poszliśmy  do  marmurowego  basenu, 

gdzie stała Wenus, wiecznie pochylona i z jedną nogą nad chłodną wodą. 

- Pandoro! - szepnął. 

Chłopcy czekali z boków, podsuwając mu dzbany. 

Zaczerpnął wody i oblał mnie. Czułam pod nogami płytki na dnie basenu. Jeszcze nigdy 

nie doświadczyłam takiego uczucia jak wtedy, gdy spływała po mnie woda! Obmył mnie kolejny 

rozkoszny  dzban.  Przez  chwilę  czułam  strach  przed  nawrotem  bólu,  ale  nic  takiego  się  nie 

zdarzyło. 

- Kocham  cię  całym  sercem  -  powiedziałam.  -  Cała’  moja  miłość  naleŜy  do  nich  i  do 

ciebie, Mariuszu. Widzę w ciemności, przebijam wzrokiem głębokie cienie pod drzewami. 

Mariusz  mnie  objął.  Chłopcy  powoli  nas  obmywali,  zanurzając  dzbany  i  lejąc  na  nas 

srebrzystą wodę. 

- Ach, być tutaj z tobą - zawołał Mariusz. - Mieć cię przy sobie; być nie samemu, a z tobą, 

background image

z  całego  świata  właśnie  z  tobą.  Tobą.  -  Odsunął  się  i  ogarnęłam  go  pełnym  uwielbienia 

wzrokiem, dotknęłam jego długich, splątanych, nieludzkich włosów. Cały lśnił od kropel. 

- Tak - rzekłam - ona właśnie tego pragnęła. Zesztywniał. Wykrzywił twarz w grymasie. 

Wpił we mnie wzrok. Coś zmieniło się na gorsze. Czułam to. 

- Co takiego? - zapytał. 

- Pragnęła  tego.  Jasno  ukazała  mi  to  w  wizjach.  Chciała,  Ŝebym  przerwała  twoją 

samotność. 

Odstąpił krok. Czy się gniewał? 

- Mariuszu, co ci jest? Nie rozumiesz, czego dokonała? Zrobił jeszcze jeden krok do tyłu. 

- Nie  wiedziałeś,  Ŝe  wszystko  do  tego  zmierza?  -  spytałam.  Chłopcy  podsunęli  ręczniki. 

Mariusz wziął jeden i wytarł sobie twarz i włosy. 

Poszłam w jego ślady. 

Był wściekły. Trząsł się w gniewie. 

Była to chwila przesycona niewytłumaczalną mieszaniną grozy i piękna - jego białe ciało, 

drŜące  lustro  wody,  blask  świateł  padający  z  otwartych  drzwi  domu,  a  w  górze  gwiazdy,  jej 

gwiazdy. I Mariusz, zły, najeŜony, z oczami miotającymi pioruny. 

- Jestem teraz jej kapłanką - oznajmiłam - mam za zadanie przywrócić jej kult. Taka jest 

jej  wola.  Ale  przyprowadziła  mnie  tutaj  takŜe  ze  względu  na  ciebie,  na  twoją  samotność. 

Mariuszu,  ja  to  wszystko  zobaczyłam.  Widziałam  nasze  zaślubiny  w  Rzymie,  jak  za  dawnych 

czasów, w otoczeniu rodzin. Ujrzałam jej wyznawców. 

Był wyraźnie przeraŜony. 

Nie miałam ochoty oglądać go takim. Na pewno czegoś nie rozumiałam. 

Weszłam  na  trawę.  Pozwoliłam  chłopcom  się  wytrzeć.  Spojrzałam  na  gwiazdy.  Willa, 

mimo  licznych  lamp,  wydawała  się  biedna  i  krucha,  nieudana  próba  zaprowadzenia  na  świecie 

porządku, która nie mogła się równać stworzeniu jednego zwykłego kwiatu. 

- Ach, jaka piękna jest prosta noc - odezwałam się. - Chyba jej ubliŜamy, mówiąc o sensie 

i celu, gdy taka zwyczajna chwila jest pełna błogosławionego planu i spokoju. Wszystko podąŜa 

swoim biegiem. 

Cofnęłam się i zawirowałam, otrząsając z siebie wodę. Miałam tyle siły. Gdy stanęłam, w 

ogóle nie kręciło mi się w głowie. Czułam się nieskończenie potęŜna. 

Jeden  z  chłopców  podał  mi  tunikę.  Męską,  ale,  jak  juŜ  często  mówiłam,  rzymskie  szaty 

background image

były  bardzo  proste.  Zwyczajna,  krótka  tunika.  WłoŜyłam  ją  i  pozwoliłam,  Ŝeby  zawiązał  mi  w 

talii pas. Uśmiechnęłam się do niego. ZadrŜał i odsunął się. 

- Wytrzyj mi włosy - nakazałam. Ach, co za uczucie. Powoli uniosłam głowę. Mariusz teŜ 

był juŜ suchy i odziany. 

Ciągle spoglądał na mnie z gwałtownym oburzeniem i wściekłością. 

- Ktoś  musi  tam  wejść  -  powiedziałam  -  i  zmienić  jej  złotą  szatę.  Ten  bluźnierca  ją 

zakrwawił. 

- Ja się tym zajmę! - zawołał wyraźnie rozgniewany Mariusz. 

- Ach, więc do tego doszło. 

Rozejrzałam  się,  uwiedziona  otaczającym  mnie  pięknem.  Zapominałam  o  urodzie 

Mariusza.  Wrócę  do  niego  później,  gdy  skończę  przechadzać  się  pod  drzewami  oliwnymi  i 

rozmawiać z konstelacjami. 

Ale było mi przykro z powodu jego gniewu. Ból był to osobliwy i głęboki, z pominięciem 

róŜnych etapów cierpienia, jakie przebywa śmiertelne ciało i umysł. 

- CzyŜ  to  nie  cudowne!  -  zawołałam.  -  Oto  przekonuję  się,  Ŝe  bogini  panuje,  Ŝe  jest 

prawdziwa,  Ŝe  wszystko  stworzyła!  śe  świat  nie  jest  jednym  wielkim  cmentarzyskiem!  Lecz 

dowiaduję  się  tego,  gdy  zawieram  zaplanowane  z  góry  małŜeństwo.  A  to  oblubieniec.  Jak  on 

obnosi się ze swymi humorami! 

Westchnął  i  pochylił  głowę.  Czy  znowu  miałam  ujrzeć  jego  łzy,  tego  doskonałego 

towarzysza i dobrze znanego boga wśród zmiaŜdŜonych kwiatów? 

- Pandoro - powiedział, unosząc głowę - ona nie jest boginią. I nie stworzyła świata. 

- Jak śmiesz?! 

- Taka  jest  moja  powinność.  Za  Ŝycia  byłem  gotów  zginąć  za  prawdę,  i  pod  tym 

względem  nic  się  nie  zmieniło.  Ale  ona  nie  dopuści  do  mojej  śmierci.  Potrzebuje  mnie  i 

potrzebuje ciebie, Ŝebyś mnie uszczęśliwiła. 

- Doskonale! - Zamachałam rękami. - Z radością to uczynię. I odrodzimy jej kult. 

- Nic z tego! - zaprotestował. - Jak coś takiego mogło ci w ogóle przyjść do głowy? 

- Mariuszu, mam ochotę wspinać się na szczyty gór i wyśpiewywać ten cud, powiedzieć 

ś

wiatu, Ŝe on istnieje. Mam ochotę biec ulicami ze śpiewem. Musimy z powrotem osadzić ją na 

tronie w świątyni w samym centrum Antiochii! 

- To obłęd! - krzyknął. Chłopcy zdąŜyli juŜ uciec. 

background image

- Mariuszu, czy ty zamknąłeś uszy na jej przykazania? Musimy wytropić i zabić bogów - 

odstępców, postarać się, by narodzili się z niej nowi bogowie, którzy zaglądają w dusze, szukają 

sprawiedliwości, a nie kłamstwa, bogowie - nie kapryśni, lubieŜni idioci lub pijane stwory, które 

ciskają gromy z północnego nieba. Jej kult wznosi się na fundamencie dobroci, czystości! 

- Nie,  nie,  nie  -  powtarzał.  Cofał  się,  jakby  chciał  w  ten  sposób  dodać  swym  słowom 

mocy. - Wygadujesz bzdury! Idiotyzmy, ciemne zabobony! 

- Nie  wierzę  własnym  uszom!  -  krzyknęłam.  -  Jesteś  potworem!  Ona  zasługuje  na  tron! 

Tak  samo  król,  który  zasiada  obok  niej.  Oboje  zasługują  na  to,  Ŝeby  wyznawcy  przynosili  im 

kwiaty.  Czy  zdaje  ci  się,  Ŝe  potrafiłeś  czytać  w  myślach  ot,  tak,  bez  powodu?  -  Zrobiłam  krok 

naprzód.  -  Pamiętasz,  jak  szydziłam  z  ciebie  przy  pierwszym  spotkaniu  w  świątyni?  Gdy 

mówiłam,  Ŝe  powinieneś  zatrudnić  się  w  sądzie  i  czytać  w  myślach  oskarŜonych?  W  swoim 

błazeństwie utrafiłam w sedno sprawy! 

- Nie! -  ryknął. - To w ogóle nie jest prawda! Odwrócił się ode mnie i pognał do domu. 

Popędziłam za nim. 

Zbiegł po schodach i wpadł do jej świątyni, zatrzymując się przed boginią. Ona i jej król 

siedzieli tak jak przedtem. śadnemu z bóstw nie drgnęła powieka. Tylko kwiaty walczyły o Ŝycie 

w aromatycznym powietrzu. 

Spojrzałam  na  swoje  ręce,  takie  białe!  Czy  mogłam  jeszcze  umrzeć?  Czy  teŜ  przeŜyję 

wiele  stuleci  jak  poparzony  stwór?  Przyglądałam  się  pozornie  boskim  obliczom  posągów.  Nie 

uśmiechały się. Nic im się nie śniło. Patrzyły i nic więcej. Padłam na kolana. 

- Akasho - szepnęłam - czy mogę się tak do ciebie zwracać? Oznajmij swą wolę. 

Nie zaszła w niej Ŝadna zmiana. Nawet najmniejsza. 

- Przemów,  Matko!  -  zawołał  Mariusz  głosem  zgrubiałym  od  smutku.  -  Mów!  Czy  tego 

pragnęłaś? 

Ni  stąd,  ni  zowąd  runął  do  przodu,  przebył  dwa  stopnie  postumentu  i  zaczął  walić 

pięściami w jej piersi. 

Stałam przeraŜona. 

Nie  ruszała  się,  nie  drgnęła  jej  powieka.  Pięść  uderzała  w  kamień,  którego  nie  była  w 

stanie poruszyć. Tylko potrącone ręką włosy nieco się zakołysały. 

Podbiegłam do niego, próbowałam go odciągnąć. 

- Przestań, Mariuszu, ona cię zniszczy! 

background image

Zdumiewała mnie własna siła. Z pewnością dorównywałam mu pod tym względem. Ale 

pozwolił, bym go odciągnęła, zalanego łzami. 

- Co  ja  zrobiłem!  -  -  zawołał,  wpatrując  się  w  boginię.  -  Ach,  Pandoro,  Pandoro! 

Stworzyłem  kolejnego  pijącego  krew,  a  przysięgałem,  zaklinałem  się,  Ŝe  juŜ  nigdy  do  tego  nie 

dojdzie, przynajmniej dopóki Ŝyję! 

- Chodź  na  górę  -  nakazałam  spokojnie.  Rzuciłam  okiem  na  królewską  parę.  Ani  śladu 

reakcji. - Nie wypada nam kłócić się w sanktuarium. Chodź na górę. 

Skinął głową. 

Pozwolił wyprowadzić się z pomieszczenia. Szedł ze spuszczoną głową. 

- Z długimi włosami barbarzyńcy bardzo ci do twarzy - zauwaŜyłam. - A teraz mam oczy, 

które mogą oglądać cię jak nigdy dotąd. Nasza krew połączyła się niczym w dziecku. 

Wytarł nos, w ogóle na mnie nie patrząc. Weszliśmy do obszernej biblioteki. 

- Mariuszu, czy nie znajdujesz we mnie niczego, co mogłoby nakarmić twe oko, niczego 

urodziwego? 

- AleŜ  tak,  kochana,  wszystko!  Ale  na  miłość  nieba,  ocknij  się!  Nie  rozumiesz? 

Wykradziono  ci  Ŝycie  nie  w  imieniu  świętej  prawdy,  lecz  upadłej  nisko  tajemnicy.  Czytanie  w 

myślach  nie  czyni  mnie  mądrzejszym  od  innych!  Zabijam,  Ŝeby  Ŝyć!  Jak  ona  niegdyś,  wiele 

tysięcy lat temu. I wiedziała, Ŝe jest do tego zmuszona. Wiedziała, Ŝe nadeszła pora. 

- Na co? Co wiedziała? 

Wpatrywałam się w niego. Stopniowo uświadamiałam sobie, Ŝe nie potrafię juŜ czytać w 

jego  myślach,  podobnie  on  nie  czytał  w  moich.  Za  to  kręcący  się  wokół  nas  chłopcy  byli  jak 

otwarte księgi strachu, sługi dobrodusznych, lecz bardzo hałaśliwych demonów. 

Mariusz westchnął. 

- Uczyniła  to,  bo  ja  niemal  zebrałem  się  na  odwagę,  by  wykonać  to,  co  powinienem: 

wywieść  siebie  i  ich  dwoje  na  słońce  i  dokończyć  dzieło  zaczęte  przez  egipskiego  starszego  - 

uwolnić  świat  od  króla,  królowej  i  wszystkich  ludzi,  którzy  sycą  się  śmiercią!  Ach,  bardzo  jest 

przebiegła. 

- Naprawdę miałeś takie zamiary? - spytałam - Spalić siebie i ich? 

Krótko i sarkastycznie się zaśmiał. 

- Oczywiście, Ŝe miałem! Za tydzień, za miesiąc, rok, dziesięć, sto lat, moŜe za dwieście, 

moŜe  po  przeczytaniu  wszystkich  ksiąg  na  świecie  i  obejrzeniu  wszystkich  miejsc,  moŜe  za 

background image

pięćset lat, a moŜe… niebawem, pchany do tego samotnością. 

Na chwilę odebrało mi mowę. 

Uśmiechnął się do mnie mądrze i ze smutkiem. 

- Ale ja tu uŜalam się jak dziecko - powiedział cicho. 

- Skąd śmiałość, by tak szybko połoŜyć kres takiej zuchwałej boskiej magii? 

- Magii! - warknął. 

- Wolałabym, Ŝebyś tego nie robił - oświadczyłam. - Nie chodzi mi o uŜalanie się, lecz o 

palenie matki, ojca i… 

- To jasne! - przerwał. - Czy zdaje ci się, Ŝe mógłbym zrobić to, rzucić cię w ogień wbrew 

twej  woli?  Ty  naiwna,  zrozpaczona  idiotko!  Odbudować  jej  ołtarze!  Przywrócić  kult!  Zupełnie 

zwariowałaś! 

- Głupcze!  Śmiesz  obrzucać  mnie  obelgami!  Zdaje  ci  się,  Ŝe  zyskałeś  w  domu  nowego 

niewolnika? Nie zdobyłeś nawet Ŝony. 

Tak. Nasze umysły zwarły się w starciu i dopiero potem miałam dowiedzieć się, Ŝe był to 

wynik  obfitej  wymiany  krwi,  lecz  wtedy  wiedziałam  tylko  tyle,  Ŝe  musimy  zadowolić  się 

słowami, jak śmiertelnicy i śmiertelniczki. 

- Nie chciałem okazać się małostkowy! - zawołał. Uraziłam go. 

- Wobec  tego  wyostrz  swój  męski  rozum  i  wzniosły,  elegancki,  patrycjuszowski  sposób 

wyraŜania się! 

Obrzucaliśmy się gniewnymi spojrzeniami. 

- Tak. Rozum! - powiedział. Uniósł palec. - Jesteś najinteligentniejszą kobietą, jaką znam. 

I słuchasz głosu rozumu. Wszystko ci wytłumaczę. Oto, jakie czeka nas zadanie. 

- Właśnie,  a  ty  jesteś  zapalczywy  i  sentymentalny  i  na  dodatek  raz  po  raz  wybuchasz 

płaczem - rzucasz się na królową jak dziecko w napadzie histerii! 

Twarz poczerwieniała mu ze złości, która zamknęła mu usta. Odszedł. 

- Wyrzucasz  mnie?  -  zapytałam.  -  Chcesz,  Ŝebym  sobie  poszła?  To  twój  dom.  Jeśli 

chcesz, powiedz mi o tym teraz. JuŜ mnie nie ma! 

- Nie - odpalił, przystając. 

Odwrócił się, poruszony, zaskoczony. Odezwał się roztrzęsionym głosem: 

- Nie odchodź, Pandoro! - Zamrugał, jak gdyby miał kłopoty z ostrością widzenia. - Nie 

odchodź. Proszę, nie odchodź. - Po czym wyszeptał jeszcze: - Mamy siebie. 

background image

- A teraz dokąd idziesz, nie chcesz mnie widzieć? 

- Tylko zmienić jej szatę - odparł smutnym, pełnym goryczy głosem. - Umyć i przyodziać 

na nowo „taką zuchwałą boską magię”. 

Zniknął. 

Wyjrzałam  na  granatowe  niebo  za  oknami.  Na  chmury  mieszane  przez  księŜyc  niby  w 

kotle.  Na  wielkie,  stare  drzewa  mówiące:  Wejdź  na  nasze  konary,  obejmiemy  cię.  Na  rosnące 

wszędzie kwiaty, które zachęcały: Jesteśmy twym łoŜem. PołóŜ się z nami. 

Tym sposobem rozpoczęła się dwustuletnia kłótnia. 

Która nigdy się tak naprawdę nie skończyła. 

background image

10 

Jeszcze  leŜąc  z  zamkniętymi  oczami,  słyszałam  odgłosy  miejskiego  Ŝycia  dobiegające  z 

sąsiednich  domów;  rozmowy  ludzi,  którzy  przechodzili  ulicą.  Słyszałam  dźwięki  muzyki, 

ś

miechy kobiet i dzieci. Gdy się skupiłam, rozumiałam, o czym mówią. Zaprzestałam tego jednak 

i głosy rozpłynęły się na wietrze. 

Nagle taki stan wydał mi się nie do zniesienia. Jakby pozostawało tylko zbiec do kaplicy, 

uklęknąć i modlić się! Zmysły, jakimi zostałam obdarzona, nie nadawały się do niczego innego. 

JeŜeli czekał mnie taki los, co ze mną będzie? 

Cały  czas  dobiegało  mnie  łkanie  cierpiącej  duszy;  było  to  echo  głosu  mojego  ducha, 

sprowadzonego ze ścieŜki nadziei i nie potrafiącego uwierzyć, Ŝe to, co pięknie się zaczęło, moŜe 

zakończyć się koszmarem! 

Flawiusz. 

Skoczyłam  na  sękate  konary  starej  oliwki.  Uczyniłam  to  bez  najmniejszego  wysiłku. 

Zaraz dałam susa na następną gałąź, stamtąd na porośnięty dzikim winem mur. Szłam po nim w 

kierunku bramy. 

Flawiusz  stał  oparty  czołem  o  pręty,  ujmując  rękami  chłodne  Ŝelazo.  Krwawił  z  kilku 

rozcięć na policzkach. Zgrzytał zębami. 

- Flawiuszu! - zawołałam. Uniósł głowę zaskoczony. 

- Pani Pandoro! 

Z pewnością dostrzegł w blasku księŜyca cudowną przemianę, jaka we mnie zaszła, nawet 

nie znając jej przyczyny. Ja widziałam bowiem jego śmiertelność, głębokie zmarszczki, bolesną 

niepewność spojrzenia, grudki ziemi przywierające do naturalnie wilgotnej skóry. 

- Musisz  wracać  do  domu  -  rzekłam,  siadając  na  murze  z  nogami  spuszczonymi  na 

zewnątrz,  i  nachylając  się,  Ŝeby  mnie  słyszał.  Nie  cofnął  się,  choć  wytrzeszczył  oczy, 

zafascynowany. - Idź, zajmij się dziewczętami, prześpij się, opatrz te rany. Demon nie Ŝyje, nie 

musisz się nim juŜ przejmować. Wróć jutro o zachodzie słońca. 

Potrząsnął  głową.  Próbował  coś  powiedzieć,  ale  słowa  widocznie  nie  przechodziły  mu 

przez  gardło.  Usiłował  wykonać  jakiś  gest,  lecz  jakby  go  sparaliŜowało.  Serce  waliło  mu 

gwałtownie.  Obejrzał  się  na  nieliczne,  palące  się  gdzieniegdzie  światła  miasta.  Popatrzył  na 

mnie.  Słyszałam  oszalałe  bicie  jego  serca.  Czułam  jego  strach,  lecz  był  to  strach  o  mnie,  nie  o 

background image

siebie.  Strach,  Ŝe  przypadł  mi  w  udziale  jakiś  straszliwy  los.  Złapał  kurczowo  za  pręty  bramy, 

jakby nie chciał, by oderwała go stąd jakakolwiek siła. 

Zobaczyłam w jego umyśle swój własny obraz - w chłopięcej, przepasanej wstęgą tunice, 

z  rozwianymi  włosami,  siedzącą  na  murze,  jakbym  miała  do  dyspozycji  młode  i  giętkie  ciało. 

Zniknęły wszystkie zmarszczki. Ujrzał twarz, jakiej nie wymyśliłby Ŝaden malarz. 

Ale  przede  wszystkim  widać  było,  Ŝe  ten  człowiek  osiągnął  kres  wytrzymałości.  Ja 

zdałam sobie w pełni sprawę, jak go kocham. 

- Dobrze.  -  Wstałam,  nachyliłam  się  i  wyciągnęłam  obie  ręce.  -  Chodź,  podniosę  cię, 

jeŜeli zdołam. 

Uniósł niepewnie ręce, wciąŜ nie mogąc oderwać oczu od mojej postaci. 

Był  lekki  jak  piórko.  Zdjęłam  go  i  postawiłam  po  drugiej  stronie  muru.  Zeskoczyłam 

obok niego i objęłam go w pasie. Jakie gorące przeraŜenie! Co za siła odwagi! 

- Uspokój swe serce. - Poprowadziłam go w stronę domu. Wpatrywał się we mnie, piersi 

unosiły się od cięŜkich oddechów, jak gdyby dostał zadyszki, lecz były to tylko objawy wstrząsu, 

jaki przeŜywał. - Zajmę się tobą. 

- Trzymałem go - powiedział. - Złapałem go za rękę! 

- Jaki nieczysty głos, nasycony płynami Ŝycia i wysiłkiem. 

- Dźgałem go raz po raz sztyletem, ale on tylko ciął mnie po twarzy i przeleciał przez mur 

niczym stado komarów, jak ciemność, niematerialna ciemność. 

- Flawiuszu, on nie Ŝyje, spalony na popiół! 

- Nie słyszałem twego głosu, ach, odchodziłem od zmysłów! Chłopcy krzyczeli. Przez tę 

przeklętą nogę nie byłem w stanie przeleźć przez mur. Potem usłyszałem twój głos i wiedziałem, 

juŜ  wiedziałem,  Ŝe  Ŝyjesz!  -  Biła  od  niego  radość.  -  Byłaś  z  Mariuszem.  -  Łatwość,  z  jaką 

wyczuwałam jego miłość, była urocza i zatrwaŜająca. 

Znienacka  przypomniałam  sobie  świątynię,  królową,  jej  nektar  i  deszcz  kwiatów,  ale 

musiałam  zachowywać  w  tym  nowym  stanie  równowagę  ducha.  Flawiusz  był  zupełnie 

zdezorientowany. 

Pocałowałam  go  w  usta,  ciepłe,  śmiertelne,  po  czym  błyskawicznie,  niczym  przebiegły 

kot, zlizałam krew z ran na policzkach, czując, jak przebiega mnie dreszcz. 

Zabrałam go do biblioteki, która stanowiła centrum tego domu. Gdzieś w pobliŜu kręcili 

się chłopcy. Zapalali wszystkie lampy, po naszym wejściu schowali się w jakimś kącie. Czułam 

background image

zapach ich krwi i młodego, ludzkiego ciała. 

- Zostaniesz przy mnie, Flawiuszu. Chłopcy, moŜecie przygotować pokój dla mego sługi? 

Macie chyba chleb i owoce? Czuję ich zapach. Czy wystarczy mebli, Ŝeby urządzić mu wygodne 

pomieszczenie w prawym skrzydle willi, w jakimś zakątku? 

Wybiegli  ze  swych  kryjówek,  tak  wyraźnie  ludzcy.  Nie  mogłam  się  skupić.  Pociągały 

mnie ich najdrobniejsze cechy, gęste, czarne brwi, krągłe usta, gładkie policzki. 

- Tak, pani, tak! - zawołali niemal jednym głosem. Popędzili przed siebie. 

- To  Flawiusz,  mój  sługa.  Zamieszka  tu  z  nami.  Teraz  zaprowadźcie  go  do  łaźni, 

nagrzejcie wody, zajmijcie się nim. Dajcie mu wina. 

Natychmiast wzięli Flawiusza za ręce, ale ten zatrzymał się. 

- Nie porzucaj mnie, pani - powiedział z niezmierną powagą i zamyśleniem. - Dochowuję 

wierności pod kaŜdym względem. 

- Wiem. Ach, jak ja to doskonale rozumiem. Nawet sobie nie wyobraŜasz. 

Potem udał się do łaźni w towarzystwie chłopców z Babilonu, którym sprawiało wyraźną 

ulgę, Ŝe nareszcie mają coś do roboty. 

Odnalazłam  wielkie  garderoby  Mariusza,  w  których  odziałby  się  król  Partii  i  Armenii, 

matka  cesarza  Liwia,  zmarła  Kleopatra  i  lubujący  się  w  ostentacji  patrycjusz,  który  nie  zwraca 

uwagi na idiotyczne prawa Tyberiusza, wymierzone w luksus. 

WłoŜyłam znacznie bardziej elegancką i dłuŜszą tunikę, u - tkaną z jedwabiu i płótna, do 

niej  dobrałam  złoty  pas.  Za  pomocą  szczotek  i  grzebieni  Mariusza  uczesałam  włosy  w  czystą 

pelerynę, nie splątaną, miękką i falistą jak za czasów, gdy byłam dziewczynką. 

Miał wiele zwierciadeł, które, jak wiesz, wykonywano wówczas z polerowanego metalu. 

Sam  fakt,  Ŝe  stałam  się  na  powrót  młoda,  pogrąŜył  mnie  w  posępnej  zadumie;  sutki  miałam 

róŜowe,  o  czym  juŜ  wspomniałam;  zmarszczki  nie  mąciły  uroków  twarzy  ani  rąk.  Być  moŜe 

najtrafniej  oddaje  mój  stan  słowo  bezczasowa.  Bezczasowa  i  dorosła.  I  wydawało  mi  się,  Ŝe 

kaŜdy przedmiot słuŜy mojej nowo nabytej sile. 

Popatrzyłam  na  marmurowe  bryły,  z  których  składała  się  podłoga,  i  ujrzałam  w  nich 

głębię, dowód cudownego i dość niezrozumiałego procesu. 

Miałam  ochotę  wyjść  znów  do  ogrodu,  rozmawiać  z  kwiatami,  zrywać  je  garściami. 

Spieszno  mi  było  pogadać  z  gwiazdami.  Ze  strachu  przed  Mariuszem  wolałam  nie  schodzić  do 

kaplicy,  ale  gdyby  nie  on,  poszłabym  tam  i  uklękła  przed  Matką,  i  po  prostu  na  nią  patrzyła, 

background image

kontemplując  w  milczeniu,  nasłuchując  najmniejszej  reakcji,  chociaŜ  po  wybuchu  Mariusza 

wiedziałam juŜ, Ŝe nic takiego nie nastąpi. 

Poruszała prawą ręką tak, jakby reszta ciała nic o tym nie wiedziała. Uniosła ją najpierw 

po to, Ŝeby nieść śmierć, a potem na znak zachęty. 

Usiadłam przy biurku w bibliotece, gdzie leŜały wszystkie moje pergaminy, i czekałam. 

Mariusz,  który  w  końcu  się  zjawił,  takŜe  przebrał  się  i  uczesał.  Usiadł  obok  mnie  na 

krześle o zakrzywionych kształtach, mahoniowym, ze złotą intarsją. 

Chciałam  wypłakać  się  w  jego  ramionach,  lecz  powstrzymałam  przypływ  uczucia 

samotności.  Noc  nie  miała  mnie  juŜ  nigdy  opuścić,  stała  wiernie  we  wszystkich  otwartych 

drzwiach, wdzierając się przez nie źdźbłami trawy i Ŝylastymi gałęziami oliwek, które chwytały 

poświatę księŜyca. 

- Błogosławiona, która została zmieniona w pijącą krew przy pełni księŜyca - zaczęłam - 

gdy chmury wznoszą się w przejrzystym świetle jak górskie szczyty. 

- Być moŜe - mruknął. 

Odsunął lampę, która stała między nami na biurku, tak  Ŝe przestała odbijać się w moich 

ź

renicach. 

- Umieściłam  tu  swojego  sługę  -  powiedziałam.  -  Wykąpałam  go,  odziałam  i 

przygotowałam  łóŜko.  Wybaczysz  mi?  Bardzo  go  lubię  i  nie  chciałabym  utracić.  JuŜ  chyba  za 

późno, Ŝeby wracał do zwyczajnego świata. 

- To  wyjątkowy  człowiek  -  stwierdził  Mariusz  -  i  nie  mam  nic  przeciwko  jego  tutaj 

obecności. Jutro moŜe przyprowadzić jeszcze twoje niewolnice. Chłopcy będą mieli towarzystwo 

i za dnia zapanuje jako taka dyscyplina. Flawiusz zna się między innymi na księgach. 

- Bardzo  jesteś  łaskawy.  Obawiałam  się,  Ŝe  będziesz  się  gniewał.  Skąd  w  tobie  tyle 

cierpienia?  Nie  potrafię  odczytać  twych  myśli;  nie  otrzymałam  tego  daru.  -  Nie,  to  nie  była 

prawda.  Umiałam  czytać  w  myślach  Flawiusza.  Wiedziałam,  Ŝe  chłopcom,  którzy  akurat 

pomagali ubrać mu się przed snem, jego obecność sprawiła wielką ulgę. 

- Łączą  nas  zbyt  bliskie  więzy  krwi  -  oznajmił.  -  Ja  teŜ  nie  będę  odtąd  mógł  czytać  w 

twoich  myślach.  Musimy  polegać  na  słowach,  jak  śmiertelnicy,  tyle  Ŝe  mamy  o  wiele  bardziej 

przenikliwe  zmysły,  a  obojętność,  jaką  czasami  odczuwamy,  potrafi  być  mroźna  jak  lody 

Północy. Kiedy indziej znów ponoszą nas ogniste fale emocji. 

- Hmmm… 

background image

- Gardzisz  mną  -  zauwaŜył  cicho,  ze  skruchą  w  głosie  -  poniewaŜ  zamąciłem  chwilę 

największej  ekstazy,  odebrałem  ci  radość,  przekonania.  -  Sprawiał  wraŜenie  szczerze 

zasmuconego. - Zrobiłem to w najszczęśliwszym momencie przemiany. 

- Nie  bądź  taki  pewny  -  odpaliłam.  -  MoŜe  jeszcze  zbuduję  jej  świątynię  i  znajdę 

wyznawców. Jestem nowicjuszką, dopiero zaczynam. 

- Nie oŜywisz jej kultu! - zawołał. - O tym mogę cię zapewnić! Nie powiesz nikomu, kim 

jest, gdzie się znajduje, nigdy teŜ nie stworzysz następnego pijącego krew. 

- Ho, ho, gdyby Tyberiusz przemawiał z takim autorytetem do senatu! 

- Tyberiuszowi zawsze marzyła się nauka w gimnazjum na Rodos, chodzenie w greckiej 

szacie  i  sandałach  i  rozmowy  o  filozofii.  Tym  sposobem  skłonność  do  działania  zakwita  w 

ludziach mniejszej odwagi, którzy wykorzystują jego zimną samotność. 

- Czy  to  wykład  ku  mojej  nauce?  Myślisz,  Ŝe  o  tym  wszystkim  nie  wiem?  Za  to  ty  nie 

wiesz,  Ŝe  senat  nie  będzie  pomagał  Tyberiuszowi  w  rządzeniu.  Rzymowi  potrzebny  jest  teraz 

cesarz, którego moŜna czcić i kochać. To twoje pokolenie za panowania Augusta przyzwyczaiło 

nas do czterdziestu lat autokratycznych rządów. Nie pouczaj mnie w sprawach polityki, jakbym 

była idiotką. 

- Rzeczywiście, sam się  sobie dziwię, Ŝe od razu nie zdałem sobie sprawy,  Ŝe się w tym 

wszystkim  orientujesz.  Pamiętam  cię,  gdy  byłaś  mała.  Nie  miałaś  sobie  równych  w 

błyskotliwości.  Twoja  wierność  wobec  Owidiusza  i  jego  miłosnych  wierszy  była  rzadkim 

kwiatem wyrafinowania, zrozumienia satyry i ironii. Wypielęgnowany, rzymski umysł. 

Przyjrzałam mu się. Jego twarz nie świadczyła o Ŝadnym określonym wieku. Miałam czas 

rozkoszować się jego barczystą sylwetką, siłą prostej szyi, wyrazistością oczu i proporcjonalnych 

brwi. Zmieniliśmy się we własne podobizny wykute w marmurze przez biegłego rzeźbiarza. 

- Muszę przyznać - powiedziałam - Ŝe mimo przytłaczającej i irytującej lawiny definicji i 

deklaracji, jakimi mnie zasypujesz, jak gdybym na gwałt potrzebowała jakichkolwiek wyjaśnień, 

czuję do ciebie miłość i doskonale wiem, Ŝe jesteśmy w swym obecnym połoŜeniu samotni, choć 

zaślubieni sobie, i wcale mi to nie przeszkadza. 

Wyglądał na zaskoczonego, ale nic nie powiedział. 

- Czuję uniesienie, mam zranione serce - podjęłam. - Jestem zahartowanym pielgrzymem, 

ale  naprawdę  wolałabym,  Ŝebyś  nie  mówił  ze  mną  tak,  jakby  zaleŜało  ci  przede  wszystkim  na 

wychowaniu i ukształtowaniu mnie! 

background image

- Tak  trzeba!  -  odparł  łagodnie  mimo  Ŝarliwości.  Biło  od  niego  tylko  ciepło.  - 

Rzeczywiście zaleŜy mi przede wszystkim na tym. JeŜeli pojmujesz, co stało się wraz z kresem 

republiki, jeśli w pełni rozumiesz Lukrecjusza i stoików, to dostrzegasz naszą istotę. Musisz! 

- Pomińmy tę obelgę milczeniem. Nie mam ochoty na wyliczanie wszystkich filozofów i 

poetów, których czytałam, ani na opowiadanie o poziomie rozmów, jakie toczyły się u nas przy 

kolacji. 

- Pandoro, ja nie mam nic złego na myśli! Ale Akasha nie jest boginią! Przypomnij sobie, 

co ci się śniło. Ona jest naczyniem cennej siły. Sny przekonały cię, Ŝe moŜna ją wykorzystać, Ŝe 

kaŜdy  pozbawiony  skrupułów  pijący  krew  moŜe  przekazać  krew  następnemu,  Ŝe  ona  jest 

pewnego rodzaju demonem, źródłem mocy. 

- Ona wszystko słyszy! - wyszeptałam oburzona. 

- Naturalnie.  Strzegę  jej  od piętnastu  lat. Odpierałem  ataki  tych  zdrajców  ze  Wschodu.  I 

ich wspólników z głębi Afryki. Ona cię zna. 

Tylko  malująca  się  na  twarzy  powaga  mogła  sugerować,  w  jakim  jest  wieku.  Sprawiał 

wraŜenie  idealnie  ukształtowanego  męŜczyzny.  Starałam  się  wyrwać  spod  jego  uroku,  spod 

fascynacji  nocą,  jaka  się  za  nim  rozpościerała,  w  której  mimo  wszystko  bardzo  pragnęłam  się 

zanurzyć. 

- Niezła uczta weselna - burknęłam. - Muszę iść porozmawiać z drzewami. 

- Poczekają, będą stały i jutro w nocy. 

Przed oczyma miałam ostatni jej obraz, skąpany w ekstatycznych barwach: wzięła małego 

faraona  i  złamała  go  jak  trzcinę.  Ujrzałam  ją  na  początku  omdlenia,  gdy  biegła  ze  śmiechem 

przez korytarze. 

Powoli ogarniał mnie lęk. 

- Co się dzieje? - spytał Mariusz. - Powiedz, zaufaj mi. 

- Gdy  z  niej  piłam,  widziałam  ją  w  postaci  śmiejącej  się  dziewczyny.  -  Potem 

opowiedziałam mu o ślubie, o deszczu róŜanych płatków i o dziwnej, egipskiej świątyni, pełnej 

oszalałych  wyznawców.  Na  koniec  opisałam  scenę  w  komnacie  małego  króla,  którego  doradcy 

ostrzegali przed  jej  bóstwami.  -  Połamała go, jak gdyby był drewnianą figurką. Mówiła: „Mały 

król, małe królestwo”. 

Wzięłam pergaminowe karty, które połoŜyłam na biurku. Opisałam ostatni sen o niej, gdy 

z wrzaskiem groziła, Ŝe wyjdzie w słońce i unicestwi nieposłuszne dzieci. Opowiedziałam mu o 

background image

wszystkim - o licznych wędrówkach mej duszy. 

Bardzo  bolało  mnie  serce.  JuŜ  w  trakcie  opowieści  zaczynałam  pojmować  bezbronność 

bogini i tkwiące w niej zagroŜenie. Wyjaśniłam wreszcie, jak spisałam wszystko po egipsku. 

Byłam  znuŜona  i  zaczynałam  szczerze  Ŝałować,  Ŝe  oczy  otwarły  mi  się  na  to  Ŝycie! 

Powróciła  paraliŜująca,  kompletna  rozpacz  tych  kilku  nocy  spędzonych  w  małym  domu  w 

Antiochii,  gdy  płakałam,  biłam  pięściami  w  ściany  i  wbijałam  sztylet  w  ziemię.  Gdyby  nie 

pobiegła korytarzem! Co oznaczał ten obraz? I młodziutki król, przełamany z taką łatwością. 

Szybko  mu  to  zrelacjonowałam.  Czekałam  na  bagatelizujące  sprawę  uwagi  Mariusza. 

Szczerze mówiąc, zaczynałam mieć go dosyć. 

- I  co  o  tym  wszystkim  sądzisz?  -  spytał  łagodnie.  Próbował  wziąć  mnie  za  rękę,  ale  ją 

cofnęłam. 

- To okruchy jej wspomnień. - Byłam zrozpaczona. - W tym wszystkim zawarta jest tylko 

jedna  wskazówka  co  do  przyszłości.  Jeden  jedyny  pełny  obraz  pragnienia:  nasze  zaślubiny, 

połączenie.  -  Spytałam  go  pełnym  smutku  głosem:  -  Czemu  płaczesz,  Mariuszu?  Ona  musi 

zbierać wspomnienia niczym kwiaty zrywane tu i ówdzie w ogrodzie świata, jak spadające jej do 

rąk  liście,  z  których  sporządziła  wieniec  dla  mnie.  Wieniec  oblubienicy!  Pułapkę.  Moja  dusza 

nigdzie nie wędruje. Tak przynajmniej sądzę. Gdyby wędrowała, to czemu ona, taka staroŜytna, 

bezradna,  pozbawiona  znaczenia  dla  naszych  czasów,  taka  niemodna  i  bezsilna,  czemu  właśnie 

ona ma o tym wiedzieć? śeby mi to uświadomić? Jedyna, która o tym wie? 

Spojrzałam  na  niego.  Jeszcze  płakał.  Wyraźnie  się  tego  nie  wstydził  i  nie  miał  zamiaru 

przepraszać. 

- Jak to powiedziałeś? - spytałam. - śe czytanie w myślach nie czyni cię mądrzejszym od 

innych?  -  Uśmiechnęłam  się.  -  Trafiłeś  w  sedno.  Jak  ona  się  śmiała,  gdy  prowadziła  mnie  ku 

tobie! Chciała ukazać mi ciebie samotnego. 

Pokiwał tylko głową. 

- Ciekawa  jestem,  jakim  sposobem  tak  daleko  zarzuciła  swą  sieć  i  odnalazła  mnie  za 

wzburzonym morzem. 

- Przez  Lucjusza.  Ona  słyszy  głosy  z  wielu  krain.  Widzi  to,  co  chce  zobaczyć.  Pewnej 

nocy bardzo przeraziłem jednego Rzymianina, który czmychnął, jakby ujrzał upiora. Poszedłem 

jego śladem, podejrzewając, Ŝe za tym niezmiernym strachem musi się coś kryć. 

Wkrótce  zorientowałem  się,  Ŝe  jakieś  wielkie  brzemię  ciąŜy  mu  na  sumieniu,  wypacza 

background image

wszystkie myśli i czyny. Wystraszył się, bo poznał go ktoś ze stolicy. Chciał wyjechać. 

Późno  w  nocy,  przy  blasku  pochodni,  zastukał  do  drzwi  pewnego  greckiego  kupca, 

Ŝą

dając zwrotu długu, jaki tamten winien był twemu ojcu. Grek powtórzył mu to, co mówił juŜ 

wcześniej: Ŝe odda pieniądze tylko ojcu osobiście. Następnej nocy znowu odnalazłem Lucjusza. 

Tym razem czekała go niespodzianka. Okręt wojenny dostarczył list od ojca. Działo się to jakieś 

cztery dni przed twoim przybyciem. W liście ojciec niedwuznacznie prosił Greka o przysługę w 

imię  honoru  i  gościnności.  JeŜeli  prośba  zostanie  spełniona,  wszystkie  długi  będą  darowane. 

Wszystko  miało  być  wyjaśnione  w  liście,  który  przypłynie  do  Antiochii  wraz  z  ładunkiem 

handlowym.  Stanie  się  to  za  jakiś  czas,  poniewaŜ  statek  miał  zawinąć  po  drodze  do  licznych 

portów.  Przysługa  była  niezmiernie  waŜna.  Brat  osłupiał  na  widok  daty,  jaką  opatrzone  było 

pismo.  Grek,  który  miał  juŜ  Lucjusza  po  dziurki  w  nosie,  zatrzasnął  mu  drzwi  przed  nosem. 

Zagadnąłem  Lucjusza  po  kilku  krokach.  Naturalnie  pamiętał  mnie,  ekscentrycznego  Mariusza 

sprzed  lat.  Udałem  zaskoczenie  na  jego  widok  i  zapytałem  o  ciebie.  Wpadł  w  popłoch  i  na 

poczekaniu zmyślił historyjkę o tym, jak to wyszłaś za mąŜ, zamieszkałaś w Toskanii, a on sam 

właśnie  szykuje  się  do  wyjazdu  z  miasta.  Odszedł  pospiesznie.  Ale  wystarczyła  chwila,  bym 

odczytał  w  jego  myślach,  Ŝe  złoŜył  gwardii  pretoriańskiej  doniesienie  na  swoją  rodzinę  -  stek 

kłamstw  -  i  bym  wyobraził  sobie  wynikłe  stąd  konsekwencje.  Następnej  nocy  po  przebudzeniu 

nie  mogłem  go  odnaleźć.  Nie  spuszczałem  oka  z  domu  Greków.  RozwaŜałem  odwiedziny  u 

starego  kupca,  próbę  nawiązania  kontaktu,  moŜe  zadzierzgnięcia  przyjaźni.  Myślałem  o  tobie. 

WyobraŜałem sobie twą postać. Wspominałem. Układałem o tobie wiersze. Twój brat nie dawał 

znaku  Ŝycia.  Zakładałem,  Ŝe  opuścił  Antiochię.  Pewnej  nocy  zbudziłem  się,  wyszedłem  z 

podziemia  i  ujrzałem  wybuchające  w  całym  mieście  poŜary.  To  umarł  Germanik,  nie  cofając 

oskarŜeń, Ŝe otruł go Pizon. Na miejscu domu Greków dymiły zgliszcza. Twój brat zniknął. Ani 

widu, ani słychu. Zdawało mi się, Ŝe wszyscy zginęli: twój brat, kupiec i cała jego rodzina. Przez 

wiele kolejnych nocy  szukałem  Lucjusza. Nie miałem pojęcia, Ŝe tu jesteś, dręczyła mnie tylko 

tęsknota.  Upominałem się,  Ŝe  gdybym chciał Ŝałować  w  ten  sposób związku z kaŜdym znanym 

mi  śmiertelnikiem,  juŜ  dawno  postradałbym  zmysły  i  nie  dowiedział  się  od  króla  i  królowej  o 

własnych darach. Pewnego wczesnego wieczoru stałem sobie u księgarza, gdy podszedł kapłan, 

wskazując  na  ciebie.  Byłaś  na  forum,  Ŝegnali  się  z  tobą  filozof  i  jego  uczniowie.  Stałem  tak 

blisko!  Poczułem  taki  przypływ  miłości,  Ŝe  w  ogóle  przestałem  słuchać  kapłana,  by  po  jakimś 

czasie  zorientować  się,  Ŝe  w  związku  z  tobą  mówi  o  jakichś  osobliwych  snach.  Twierdził,  Ŝe 

background image

tylko  ja  mogłem  złoŜyć  to  w  sensowną  całość.  Miało  to  coś  wspólnego  z  pijącym  krew,  który 

zjawił  się  ostatnio  w  Antiochii,  co  nie  było  zdarzeniem  wyjątkowym.  Zabijałem  juŜ  innych  i 

poprzysiągłem sobie, Ŝe uśmiercę równieŜ tego. Wtedy ujrzałem, jak spotykasz się z Lucjuszem. 

Jego  gniew  i  poczucie  winy  były  niemal  oślepiające.  Z  tak  wielkiej  odległości  dobiegały  mnie 

twoje  słowa,  ale  nie  chciałem  podchodzić,  dopóki  nie  oddalisz  się  od  niego  na  bezpieczną 

odległość.  Miałem  ochotę  zabić  go  na  miejscu,  ale  wydawało  mi  się,  Ŝe  mądrzej  będzie  zostać 

przy  tobie,  wejść  z  tobą  do  świątyni.  Nie  byłem  pewien,  czy  mam  prawo  zabić  brata  w  twoim 

imieniu,  czy  tego  chcesz.  Zrozumiałem  to  dopiero  wtedy,  gdy  powiedziałem  ci  o  jego 

postępkach. Wówczas okazało się, jak bardzo tego pragnęłaś. 

Oczywiście  nie  miałem  pojęcia  o  stopniu  twojej  inteligencji,  o  tym,  Ŝe  dar  rozumu  i 

słowa,  które  podziwiałem  u  małej  dziewczynki,  zachował  się  nienaruszony.  Znalazłaś  się  w 

ś

wiątyni,  myśląca  trzykrotnie  szybciej  od  innych  obecnych  śmiertelników,  rozwaŜająca 

wszystkie aspekty sytuacji, prześcigająca innych. Potem przyszła pora na widowiskowe starcie z 

bratem,  podczas  którego  przebiegle  chwytałaś  go  w  sieć  prawdy,  pozbywając  się  go,  nawet  go 

nie dotknąwszy, a na dodatek wykorzystałaś do zadania mu śmierci trzech legionistów. - Urwał, 

by  podjąć  za  chwilę:  -  Przed  wielu  laty  w  Rzymie  chodziłem  za  tobą.  Miałaś  szesnaście  lat. 

Pamiętam twoje pierwsze zamąŜpójście. Twój ojciec wziął mnie na stronę, był niezmiernie miły. 

„Mariuszu, czeka cię los wędrownego dziejopisa”, stwierdził. Nie śmiałem powiedzieć, co myślę 

o twoim małŜonku. AŜ tu zjawiasz się w Antiochii, a ja, jak prawdziwy egocentryk, myślę sobie: 

oto kobieta wprost stworzona dla mnie. Gdy odszedłem od ciebie rano, wiedziałem juŜ, Ŝe muszę 

jakimś sposobem wywieźć matkę i ojca z Antiochii, pozbyć się ich, potem zlikwidować pijącego 

krew, byś mogła spać spokojnie. 

- Zostać spokojnie pozostawiona samej sobie - dorzuciłam. 

- Masz mi to za złe? 

Zaskoczył  mnie  tym  pytaniem.  Patrzyłam  na  niego  przez  chwilę,  która  zdawała  się 

wiecznością,  sycąc  oczy  jego  urodą,  z  nieznośną  jasnością  wyczuwając  jego  smutek  i  rozpacz. 

Jak  on  mnie  potrzebował!  Rozpaczliwie  potrzebował  zwierzyć  się  nie  pierwszemu  lepszemu 

ś

miertelnikowi, lecz mnie. 

- Rzeczywiście  chciałeś  mnie  chronić,  prawda?  -  spytałam.  -  Twoje  wyjaśnienia  są 

całkowicie racjonalne, eleganckie niczym matematyka. Nie ma w nich miejsca na  reinkarnację, 

przeznaczenie, na Ŝadne cuda, które się wydarzyły. 

background image

- Taka jest moja  wiara -  odpalił. Zbladł. - Nigdy w  Ŝyciu nie powiedziałbym ci niczego, 

co mijałoby się z prawdą. Czy jesteś kobietą, której trzeba schlebiać? 

- Nie  bądź  fanatycznie  przywiązany  do  rozumu.  Te  słowa  zdumiały  go  i  uraziły 

jednocześnie. 

- Nie trzymaj się kurczowo rozumu w świecie pełnym potwornych sprzeczności! 

Umilkł na takie dictum. 

- JeŜeli będziesz ślepo wierzył rozumowi - mówiłam - z upływem czasu rozum moŜe cię 

zawieść, a wtedy pozostanie ci ucieczka w obłęd. 

- Co to wszystko ma znaczyć? 

- Jesteś wyznawcą religii rozumu i logiki. Jest to najwidoczniej jedyny ratunek przed tym, 

co ci się przytrafiło: Ŝe zostałeś pijącym krew i stróŜem tych najprawdopodobniej zapomnianych 

bóstw. 

- To nie są Ŝadne bóstwa! - Był coraz bardziej zły. - Zostały stworzone przed tysiącami lat 

w wyniku jakiegoś zmieszania ducha i ciała, które obdarzyło je nieśmiertelnością. Najwyraźniej 

uciekają w zapomnienie. W swojej dobroci opisujesz je jako ogród, w którym matka nazbierała 

liści  i  kwiatów,  by  upleść  dla  ciebie  wieniec  -  lub pułapkę,  jak  sama się  wyraziłaś, ale to  tylko 

urocza, dziecięca poezja. Nie słyszałem, Ŝeby posługiwali się mową wiązaną. 

- Nie  jestem  Ŝadną  uroczą  dziecinką  -  zaprotestowałam.  -  Poezja  jest  dla  kaŜdego. 

Rozmawiaj ze mną. I daj spokój słowom „kobieta”, „dziecko”. Nie bój się mnie. 

- Nie boję się - odparował z gniewem. 

- AleŜ  boisz!  Jeszcze  krąŜy  we  mnie  nowa  krew,  pochłania  mnie  i  przekształca,  ale  dla 

bezpieczeństwa  nie  chwytam  się  ani  rozumu,  ani  zabobonu.  Potrafię  przejść  przez  mit 

nienaruszona!  Obawiasz się  mnie,  bo  nie wiesz, kim jestem. Wyglądam jak  kobieta, mówię jak 

męŜczyzna, a rozum podpowiada ci, Ŝe suma takich elementów jest niepojęta! 

Wstał od stołu. Twarz lśniła mu jak od potu, chociaŜ znacznie jaśniej. 

- Opowiem ci, co zdarzyło się mnie! - oznajmił stanowczo. 

- Proszę  bardzo  -  zgodziłam  się  -  tylko  jasno  i  prosto.  Zignorował  mój  przytyk. 

Gwałciłam  wolę  własnego  serca,  które  pragnęło  tylko  go  kochać.  Pamiętałam  wszystkie  jego 

przestrogi,  ale  mimo  całej  swojej  mądrości  okazywał  olbrzymią  siłę  woli,  męskiej  woli,  której 

ź

ródło musiałam dopiero poznać. Skrywałam swoją miłość. 

- Jak cię zwabili? 

background image

- Nie zwabili. Schwytali mnie Keltoi w Galii, w Massilii. Powieźli na północ, zapuściłem 

włosy,  potem  zamknęli  mnie  w  wielkim,  pustym  drzewie  w  barbarzyńskiej  Galii.  Poparzony 

pijący krew zmienił mnie w „nowego boga” i kazał uciekać od miejscowych kapłanów, jechać na 

południe,  do  Egiptu,  i  dowiedzieć  się,  dlaczego  wszyscy  pijący  krew  zostali  poparzeni,  młodzi 

zginęli, starzy trwali w cierpieniu. Ja miałem swoje powody! Chciałem poznać swoją naturę! 

- Rozumiem - rzekłam. 

- Co  stało  się  dopiero  wtedy,  gdy  ujrzałem  najupiorniejszą  postać  kultu  krwi  -  byłem 

bogiem,  nie  zapominaj,  Mariuszem,  który  chodził  za  tobą  po  całym  Rzymie  -  i  ludzi  w  ofierze 

składano właśnie mnie. 

- Czytałam o tym w kronikach Cezara. 

- Czytałaś, ale nie widziałaś na własne oczy. Jak śmiesz chełpić się czymś tak banalnym?! 

- Wybacz, zapomniałam o twojej dziecinnej zmienności nastrojów. 

- To  ty  mi  wybacz  -  westchnął.  -  Zapomniałem  o  twoim  praktycznym  i  z  natury 

niecierpliwym umyśle. 

- Przepraszam.  Odwołuję  swoje  słowa.  Musiałam  oglądać  egzekucje  w  Rzymie.  Taki 

obowiązek. W imieniu prawa. Kto cierpi bardziej, ofiary na ołtarzu boga czy na ołtarzu prawa? 

- W  porządku.  Powędrowałem  więc  do  Egiptu,  gdzie  znalazłem  starszego,  straŜnika 

królowej  i  króla,  pierwszych  pijących  krew  w  dziejach.  Starszy  opowiadał  mi  mgliste,  lecz 

intrygujące  historie.  Monarchowie  byli  kiedyś  zwykłymi  ludźmi.  Opętał  ich  jakiś  duch  lub 

demon, którego nie zdołano wypędzić. Królewska para umiała zmieniać innych, przekazując im 

krew. Usiłowała stworzyć religię. Została obalona. Powtarzało się to wielokrotnie. KaŜdy, kto ma 

trochę ich krwi, moŜe stworzyć kolejnego pijącego krew! Rzecz jasna, starszy utrzymywał, Ŝe nie 

wie,  dlaczego  tylu  pijących  krew  zostało  poparzonych.  Tymczasem  to  on,  po  wiekach 

pozbawionej  sensu  straŜy,  wywlókł  swych  świętych podopiecznych  na  słońce! Mówił, Ŝe  Egipt 

umarł. Nazywał go „spichlerzem Rzymu”. Mówił, Ŝe królewska para nie poruszyła się od stuleci. 

Słuchałam tego przejęta iście poetycką grozą. 

- Tak  więc  Ŝar  jednego  dnia  nie  wystarczył  do  zabicia  staroŜytnych  rodziców,  za  to 

ucierpiały  dzieci  na  całym  świecie.  A  tchórzliwy  starszy,  który  w  zamian  zyskał  tylko  ból  i 

poparzoną  skórę,  nie  miał  odwagi  dłuŜej  trzymać  królewskiej  pary  na  słońcu.  Zresztą  było  mu 

wszystko jedno. Przemówiła do mnie Akasha. Najlepiej, jak umiała. Obrazami tego, co działo się 

od  samego  zarania,  jak  rodziło  się  z  niej  plemię  bogów,  dochodziło  do  buntów,  jak  utracono 

background image

znaczną  część  dziejów,  utracono  sens;  jeŜeli  chodzi  o  słowa,  potrafiła  ułoŜyć  zaledwie  kilka 

milczących zdań. „Mariuszu, zabierz nas z Egiptu!” - Urwał. - „Mariuszu, zabierz nas z Egiptu. 

Starszy zamierza nas zniszczyć. Pilnuj nas, Ŝebyśmy nie zginęli”. 

Zaczerpnął tchu. Uspokoił się, nie był juŜ taki zły, za to bardzo rozbity, i swoim nowym, 

przenikliwym wzrokiem widziałam, ile okazał odwagi, poznawałam go lepiej, jego zdecydowaną 

wolę wytrwania przy zasadach, w które wierzył, wbrew magii, która pochłonęła go, zanim zdąŜył 

podać ją w wątpliwość. Mimo wszystko próbował wieść szlachetne Ŝycie. 

- Mój  los  -  podjął  -  był  ściśle  związany  z  nią,  z  nimi!  Gdybym  ich  porzucił,  starszy 

wcześniej  czy  później  znowu  wywiódłby  ich  na  słońce,  a  ja,  w  którego  Ŝyłach  płynęła  młoda 

krew,  stopiłbym  się  niczym  wosk!  JuŜ  raz  zmienione  Ŝycie  dobiegłoby  wówczas  końca.  Ale 

starszy  nie  prosił  mnie  o  ustanowienie  nowego  kapłaństwa.  Akasha  nie  prosiła  o  nową  religię! 

Nie  wspominała  o  ołtarzach  i  kulcie.  Tylko  poparzony  bóg  w  barbarzyńskich  lasach  północy 

prosił o coś takiego, posyłając mnie do Egiptu, ojczyzny wszystkich tajemnic. 

- Jak długo ich pilnujesz? 

- Ponad  piętnaście  lat.  Straciłem  rachubę.  Nie  poruszają  się  i  nie  odzywają  ani  słowem. 

Ranni,  poparzeni,  których  rany  mogą  zasklepić  się  po  wielu  stuleciach,  dowiadują  się,  Ŝe  tu 

jestem.  Przychodzą.  Staram  się  ich  unicestwiać,  zanim  błysk  potwierdzenia  dotrze  do  innych 

czekających  na  to  umysłów.  Ona  nie  sprowadza  do  siebie  poparzonych  dzieci,  tak  jak  kiedyś 

wiodła  mnie!  Gdy  któryś  mnie  przechytrzy  albo  gdy  ulegnę  liczebnej  przewadze,  wtedy  ona 

porusza się tak, jak widziałaś, Ŝeby ich zmiaŜdŜyć. Ale ciebie, Pandoro, wezwała, wyciągnęła do 

ciebie rękę. Wiemy juŜ dokładnie, w jakim celu, a ja obszedłem się z tobą bez serca. Niezręcznie. 

- Zwrócił się w moją stronę. Ciągnął jakby bardziej czule. 

- Powiedz  mi,  czy  w  twojej  wizji,  kiedy  braliśmy  ślub,  byliśmy  młodzi  czy  starzy?  Czy 

byłaś  piętnastolatką,  o  którą  starałem  się,  być  moŜe  przedwcześnie,  czy  w  pełni  rozkwitłym 

kwiatem, jakim jesteś teraz? Czy rodziny się cieszyły? Czy byliśmy urodziwi? 

Ujęła mnie szczerość jego słów. Ból i błaganie, jakie się w nich kryły. 

- Byliśmy  tacy  jak  teraz  -  odparłam,  ostroŜnie  odwzajemniając  uśmiech.  -  Byłeś 

męŜczyzną w wiecznym kwiecie wieku, a ja? Utrwalona w obecnym stanie. 

- Uwierz - ciągnął ze słodyczą - Ŝe nie przemawiałbym do ciebie z taką surowością w tę 

akurat  noc,  gdyby  nie  czekało  cię  jeszcze  wiele  podobnych.  Teraz  moŜe  zabić  cię  tylko  słońce 

albo ogień. Nie będziesz ulegać rozkładowi. Czeka cię tysiące przeŜyć. 

background image

- Co  powiesz  o  ekstazie,  która  ogarnęła  mnie,  gdy  z  niej  zaczerpnęłam?  O  jej  własnych 

początkach i cierpieniu? Czy ona nie ma Ŝadnego związku ze świętością? 

- Co to takiego świętość? - Wzruszył ramionami. - Powiedz mi, co to jest. Czy ujrzałaś w 

jej snach jakąś świętość? 

Spuściłam głowę. Nie znalazłam w sobie odpowiedzi. 

- Z  pewnością  święte  nie  jest  imperium  rzymskie  -  kontynuował  -  ani  świątynie 

Oktawiana Augusta. Ani kult Kybele! Ani perska religia czcicieli ognia. Czy imię Izydy jest lub 

było  kiedykolwiek  święte?  Egipski  starszy,  mój  pierwszy  i  ostatni  nauczyciel  w  tej  dziedzinie, 

mówił, Ŝe Akasha sama wymyśliła dla swych celów opowieść o Izydzie i Ozyrysie, chcąc dodać 

swojemu kultowi poetyczności. Sądzę, Ŝe wykorzystała stare podania. Zamieszkujący ich dwoje 

demon rośnie wraz ze stworzeniem nowego pijącego krew. Inaczej być nie moŜe. 

- Ale jaki jest w tym sens? 

- śeby  więcej  wiedzieć?  -  zastanawiał  się.  -  Więcej  widzieć  i  czuć  za  pośrednictwem 

kaŜdego  z  nas,  w  którym  płynie  jego  krew?  MoŜliwe,  Ŝe  to  tego  rodzaju  istota,  a  my  jesteśmy 

zaledwie  maleńkimi  jej  cząstkami,  obdarzonymi  wszystkimi  jej  zmysłami  i  zdolnościami, 

przekazującymi jej wszystkie wraŜenia. Poprzez nas poznaje świat! Nie wiem. - Zamilkł i połoŜył 

ręce  na  biurku.  -  To,  co  we  mnie  płonie,  nie  dba,  czy  ofiara  dopuściła  się  jakiejś  zbrodni.  Po 

prostu pragnie. Nie co noc, chociaŜ często! Nie mówi nic! Nie mówi w mym sercu o ołtarzach! 

Spina  mnie  ostrogami  niby  bojowego  rumaka!  To Mariusz  odsiewa ziarno od  plew, zgodnie  ze 

starym  obyczajem  i  ze  względów,  które  na  pewno  rozumiesz,  lecz  nie  ma  to  nic  wspólnego  z 

łapczywym pragnieniem. Ono zna naturę, ale nie moralność. 

- Kocham cię, Mariuszu - powiedziałam. - Jesteś obok ojca jedynym męŜczyzną, jakiego 

kiedykolwiek kochałam. Ale teraz muszę wyjść sama. 

- Co ty wygadujesz? - Nie posiadał się ze zdumienia. - Minęła właśnie północ! 

- Okazałeś wiele cierpliwości, ale teraz muszę przejść się w samotności. 

- Pójdę z tobą. 

- Nie. 

- PrzecieŜ nie moŜesz tak po prostu błąkać się sama po Antiochii. 

- Czemu  nie?  W  razie  czego  mogę  przecieŜ  usłyszeć  myśli  śmiertelników.  Przed  chwilą 

przejechała  na  przykład  lektyka.  Niewolnicy  są  tak  pijani,  Ŝe  aŜ  dziw,  iŜ  jej  nie  upuszczą  i  nie 

wyrzucą  pana  na  drogę;  on  sam  śpi  jak  zabity.  Chcę  chodzić  sama  po  mrocznych, 

background image

niebezpiecznych i złowrogich zakątkach miasta, po miejscach, do których… nawet bogowie się 

nie zapuszczają. 

- Wymyśliłaś  taką  zemstę  -  stwierdził.  Podszedł  za  mną  do  bramy.  -  Pandoro,  byle  nie 

sama. 

- Mariuszu,  kochanie.  -  Odwróciłam  się,  ujęłam  go  za  rękę.  -  To  nie  jest  Ŝadna  zemsta. 

Słowa, którymi się posługiwałeś: „dziecko” i „kobieta”, zawsze określały moje Ŝycie. Teraz mam 

ochotę  iść  z  obnaŜonymi  ramionami  i  rozpuszczonymi  włosami,  wchodzić  w  najbardziej 

niebezpieczne  miejsca.  Ciągle  upaja  mnie  jej  krew,  twoja  krew!  Wszystko,  co  powinno 

zwyczajnie  błyszczeć,  pełga  i  drŜy.  Potrzebuję  samotności  na  rozwaŜenie  tego,  co  od  ciebie 

usłyszałam. 

- Ale musisz wrócić na długo przed świtem. Musisz zejść ze mną do krypty w piwnicach. 

Nie wystarczy, Ŝe połoŜysz się w pierwszej lepszej komnacie. Śmiertelne światło przeniknie… 

Był taki opiekuńczy, promieniował wściekłością. 

- Wrócę przed świtem. MoŜesz być pewien, Ŝe jeśli od tej pory nie zostaniemy złączeni na 

zawsze, pęknie mi serce. 

- Jesteśmy złączeni - odparł. - Pandoro, doprowadzasz mnie do szaleństwa. 

Przystanął przy bramie. 

- Zostań  tutaj  -  rzuciłam  na  odchodnym.  Schodziłam  ze  wzgórza  w  stronę  Antiochii. 

Czułam  w  nogach  siłę  i  spręŜystość,  w  ogóle  nie  przejmowałam  się  kurzem  i  kamieniami  na 

drodze, oczy przenikały  ciemność i dostrzegały sowy oraz niewielkie gryzonie, które skakały w 

koronach  drzew,  obserwując  mnie  i  czmychając,  jakby  przestrzegały  je  przede  mną  wrodzone 

instynkty. 

Wkrótce  znalazłam  się  w  samym  mieście.  Wydaje  mi  się,  Ŝe  stanowczość,  z  jaką 

chodziłam  po  najpodlejszych  zaułkach,  odstraszała  wszystkich,  którym  przychodziło  na  myśl, 

Ŝ

eby  mnie  zaczepić.  Słyszałam  tylko  tchórzliwe  miłosne  przekleństwa,  te  zawikłane,  ohydne 

obelgi, jakimi męŜczyźni obrzucają poŜądane kobiety - na poły groźby, na poły wzgarda. 

Czułam  śpiących  w  domach  ludzi,  słyszałam  rozmowy  wartowników  w  koszarach  za 

forum. 

Powtarzałam czynności wszystkich nowo stworzonych pijących krew. Dotykałam murów 

i wpatrywałam się jak urzeczona w zwyczajne pochodnie i ćmy, które oddawały w nich Ŝycie. Na 

obnaŜonej skórze i przez cienką tunikę czułam dotyk marzeń Antiochii. 

background image

Szczuty  przemykały  rynsztokami  i  ulicami.  Dochodziły  mnie  swoiste  odgłosy  rzeki  i 

puste dźwięki wydawane przy najmniejszym poruszeniu wody przez zakotwiczone okręty. 

Jaśniejące  od  wiecznie  płonących  świateł  forum  chwytało  |  blask  księŜyca,  jakby  było 

pułapką  zastawioną  specjalnie  na  ;  niego  przez  ludzi,  przeciwieństwem  krateru  w  ziemi, 

konstrukcją,  którą  mogły  oglądać  i  błogosławić  nieprzejednane  niebiosa.  Znalazłam  się  przed 

własnym domem. Okazało się, Ŝe z łatwością potrafię wspiąć się na sam szczyt dachu. Usiadłam 

Ina gontach, bezpieczna i spokojna; patrzyłam na dziedziniec, |na perystyl, gdzie poznawałam - w 

owe  trzy  samotne  noce  prawdy,  które  przygotowały  mnie  na  nauki  Akashy.  RozwaŜałam  to 

wszystko spokojnie i bez cierpienia - jak gdybym była winna tę odrobinę refleksji kobiecie, którą 

niegdyś  byłam,  nowicjuszce,  która  szukała  schronienia  w  świątyni.  Mariusz  miał  rację.  Króla  i 

królową opętał jakiś demon, który przenosił się przez krew, karmiąc się nią i rosnąc, jak robił to 

teraz we mnie. 

Król i królowa nie wymyślili sprawiedliwości! Królowa, która przełamała małego faraona 

jak trzcinę, nie wynalazła prawa ani uczciwości!! 

A rzymskie sądy, mozolnie dochodząc do kaŜdego postanowienia, rozwaŜając argumenty 

wszystkich stron, nie przyjmując do wiadomości zdarzeń natury magicznej i religijnej, one nawet 

w  takich  okropnych  czasach  walczyły  o  sprawiedliwość.  Był  to  system  oparty  nie  na  boskim 

objawieniu, lecz na rozumie. 

Nie  Ŝałowałam  jednak  chwili  upojenia,  gdy  zaczerpnęłam  jej  krwi  i  uwierzyłam  w  nią, 

ujrzałam spadającą na nas ulewę kwiatów. Nie Ŝałowałam, Ŝe umysł potrafi wyobrazić sobie taką 

transcendencję. 

Była  wtedy  moją  matką,  królową,  boginią,  wszystkim.  Wiedziałam  to  tak,  jak  powinno 

się wiedzieć po wychyleniu napoju w świątyni, gdy kołyszemy się i śpiewamy deliryczne pieśni. 

Poznałam to w jej objęciach. W ramionach Mariusza takŜe, tyle Ŝe w bezpieczniejszej dawce, i 

teraz chciałam zostać tylko z nim. 

Jaki upiorny wydawał się jej kult! Wadliwy i oparty na niewiedzy, wyniesiony do takiej 

potęgi.  I  jakie  olśniewające  odkrycie,  Ŝe  w  sercu  tajemnicy  leŜą  takie  poniŜające  wyjaśnienia. 

Krew wylana na złotą szatę. 

Wszystkie obrazy i przebłyski sensu pouczają jedynie o sprawach głębszych - myślałam, 

podobnie jak w świątyni, gdy przystałam na pocieszenie w postaci bazaltowego posągu. 

Tylko do mnie naleŜy przemienienie swojego nowego Ŝycia w heroiczną opowieść. 

background image

Cieszyłam  się,  Ŝe  Mariusz  znajduje  tyle  pociechy  w  rozumie.  Lecz  rozum  był  rzeczą 

wtórną, narzuconą mocą wiary światu, w którym gwiazdy nikomu niczego nie obiecują. 

W  antiocheńskim  domu  podczas  nocy  Ŝałoby  po  ojcu  dostrzegłam  coś  głębszego. 

Pojęłam, Ŝe w samym centrum stworzenia moŜe leŜeć coś tak nieopanowanego i niepojętego jak 

szalejący wulkan, którego lawa niszczy tak samo drzewa, jak i poetów. 

Przyjmij  zatem  ten  dar,  Pandoro,  myślałam.  Wracaj  do  domu  wdzięczna,  Ŝe  znalazłaś 

nowego  oblubieńca,  bo  nigdy  nie  miałaś  lepszego  i  nie  otwierały  się  przed  tobą  bardziej 

obiecujące widoki na przyszłość. 

Po  powrocie,  w  którego  trakcie  odkrywałam  w  sobie  coraz  to  nowe  umiejętności,  takie 

jak przemykanie po dachach i przeskakiwanie murów - po powrocie zastałam go takiego, jak na 

odchodnym,  tyle  Ŝe  smutniejszego.  Siedział  w  ogrodzie,  dokładnie  tak  samo  jak  w  wizji,  którą 

pokazała mi Akasha. 

Musiało  to  być  jego  ulubione  miejsce:  za  willą  z  licznymi  drzwiami,  ławka  naprzeciw 

zarośli i naturalnego strumienia, który spadał po skałach i szemrał wśród wysokich traw. 

Na mój widok natychmiast wstał. 

Wzięłam go w ramiona. 

- Wybacz mi, Mariuszu - powiedziałam. 

- Ani  się  waŜ  tak  mówić.  To  wszystko  moja  wina.  Co  gorsza,  nie  obroniłem  cię  przed 

tym. 

Obejmowaliśmy  się.  Miałam  ochotę  zanurzyć  w  nim  zęby,  zaczerpnąć  jego  krwi, 

wreszcie uległam temu pragnieniu, czując, Ŝe on pije ze mnie. Tak potęŜnego zjednoczenia nigdy 

nie zaznałam w małŜeńskim łoŜu, tak Ŝe uległam mu, jak nigdy dotąd nie ulegałam nikomu. 

Ogarnęło mnie nagłe znuŜenie. Oderwałam zęby od pocałunku. 

- Chodź - zachęcił. - Twój niewolnik śpi. Za dnia, kiedy my będziemy spali, on przyniesie 

wszystkie twoje rzeczy, moŜe teŜ przyprowadzić niewolnice, jeŜeli chcesz. 

Zeszliśmy po schodach, znaleźliśmy się w innej komnacie. Trzeba było siły Mariusza, by 

odsunąć kamienne drzwi, co oznaczało po prostu, Ŝe nie mógłby uczynić tego Ŝaden śmiertelnik. 

Zobaczyłam prosty granitowy sarkofag. 

- MoŜesz unieść wieko? - zapytał Mariusz. 

- Jestem słaba! 

- Wschodzi słońce, spróbuj podnieść pokrywę. Zsuń ją na bok. 

background image

Usłuchałam  go,  a  wewnątrz  ujrzałam  łoŜe  ze  zmiaŜdŜonych  płatków  lilii  i  róŜ  z 

jedwabnymi poduszkami i suszonymi kwiatami dla utrzymania aromatu. 

Weszłam  do  środka,  usiadłam,  przekręciłam  się  i  wyciągnęłam  jak  długa  w  kamiennym 

więzieniu.  Natychmiast  zajął  miejsce  obok,  z  powrotem  zasunął  wieko,  zasłaniając  światło 

całego świata niczym w krainie umarłych. 

- Jestem senna. Plącze mi się język. 

- Błogosławiona - skomentował. 

- Bezsensowna obelga - mruknęłam - ale ci wybaczam. 

- Pandoro, kocham cię! - zawołał bezradnie. 

- WłóŜ go we mnie - powiedziałam, sięgając mu między nogi. - Wypełnij mnie, obejmij. 

- To głupi zabobon! 

- Nic z tych rzeczy. To niosący otuchę symbol. 

Spełnił prośbę. Nasze ciała złączył jałowy narząd, który z jego punktu widzenia nie róŜnił 

się niczym od ręki - ale jak ja kochałam rękę, która mnie otoczyła, i przyciśnięte do mego czoła 

usta. 

- Kocham cię, Mariuszu, dziwny, wysoki i piękny Mariuszu. 

- Nie wierzę ci - odparł niemal szeptem. 

- Co to ma znaczyć? 

- Wkrótce wzgardzisz mną za to, co ci zrobiłem. 

- Nic z tego, mój ty  racjonalisto. Nie zaleŜy mi  na zestarzeniu się, zwiędnięciu i śmierci 

tak, jak być moŜe ci się zdaje. Cenię sobie szansę poznania, zobaczenia więcej… 

Poczułam dotyk jego ust na czole. 

- Czy naprawdę prosiłeś o moją rękę, gdy miałam piętnaście lat? 

- Ach,  bolesne  wspomnienia!  Od  słów  twego  ojca  jeszcze  dziś  pieką  mnie  uszy. 

Właściwie wyrzucił mnie z domu. 

- Kocham cię z całego serca - wyszeptałam. - Wygrałeś. Zostałam twoją Ŝoną. 

- Kimś na pewno zostałaś, chociaŜ „Ŝona” to nie jest chyba właściwie słowo. Ciekawe, Ŝe 

tak  szybko  zapomniałaś  o  swoich  wcześniejszych,  Ŝarliwych  protestach  przeciwko  takim 

sformułowaniom. 

Byłam senna, czułam rozkoszny dotyk jego warg, chcących nagle wyrazić czyste uczucie. 

- Razem  wymyślimy  jakieś  bardziej  radosne  określenie  -  odparłam,  z  trudem 

background image

wypowiadając te słowa między pocałunkami. 

Nagle odsunęłam się. Nie widziałam go w mroku. 

- Całujesz mnie, Ŝebym nic nie mówiła? 

- Trafiłaś w sedno. Odwróciłam się do niego tyłem. 

- Przekręć się, proszę. 

- Nie. 

LeŜałam w bezruchu, niejasno zdając sobie sprawę, Ŝe jego ciało robiło na mnie wraŜenie 

normalnego, poniewaŜ moje własne teŜ zdąŜyło nabrać takiej samej twardości i prawdopodobnie 

takiej samej siły. Co za boska zaleta! AleŜ ja go kochałam. Kochałam go! Niech całuje mnie po 

karku. Nie zmusi mnie do odwrócenia się w jego stronę. 

Wstało juŜ chyba słońce, bo zapadło milczenie jakby cały świat, wybuchające wulkany i 

szalejące  morza  -  i  wszyscy  cesarze,  królowie,  sędziowie,  senatorowie,  filozofowie  i  kapłani  - 

przestali istnieć. 

background image

11 

Masz więc moją opowieść, Davidzie. 

Taką komedię w duchu Plauta i Terencjusza mogłabym ciągnąć przez wiele jeszcze stron. 

Mogłabym iść w zawody z Wiele hałasu o nic Szekspira. 

Ale  zręby  mojej  historii  wyglądają  właśnie  tak.  Oto  tło  lapidarnej  i  Ŝartobliwej  wersji  z 

Wampira Lestata, której ostateczny kształt bagateli nadał Mariusz, moŜe Lestat, tego juŜ nikt nie 

wie. 

Pozwól,  Ŝe  poruszę  jeszcze  sprawy  dla  mnie  święte,  które  płoną  wciąŜ  w  mym  sercu, 

mimo Ŝe postronnemu obserwatorowi mogą zdawać się błahe, opowieść zaś o naszym rozstaniu 

nie jest zwykłym dysonansem, moŜe bowiem nieść pewną lekcję. 

Mariusz  nauczył  mnie  tropić  i  chwytać  tylko  złoczyńców,  zabijać  bez  bólu,  spowijać 

duszę  ofiary  w  urocze  wizje  lub  pozwalać,  by dusza sama wytryskała kaskadą fantazji, których 

nie  wolno  mi  osądzać,  gdyŜ  muszę  je  pochłaniać  jak  krew.  Nie  ma  sensu  rozwodzić  się  nad 

szczegółami tych zdarzeń. 

Dorównywaliśmy  sobie  siłą.  Gdy  jakiś  poparzony  i  nadmiernie  ambitny  pijący  krew 

dotarł  do  Antiochii  -  co  zdarzyło  się  raptem  kilka  razy,  by  potem  ustać  zupełnie  - 

wykonywaliśmy  egzekucję  razem.  Nieśli  oni  w  sobie  potworne  dusze,  wykute  w  epokach, 

których nie pojmowaliśmy, a królowej szukali tak, jak szakal węszy za padliną. 

Nigdy się o Ŝadnego nie spieraliśmy. 

Często  czytaliśmy  sobie  na  głos,  wspólnie  śmialiśmy  się  z  Satyrikonu  Petroniusza,  na 

przemian zalewaliśmy  się  łzami  i wybuchaliśmy  śmiechem przy  gorzkich satyrach Juwenala.  Z 

Aleksandrii i Rzymu napływały coraz to nowe satyry i historie. 

Ale coś na wieki oddzieliło mnie od Mariusza. 

Miłość  rosła  w  siłę,  ale  wraz  z  nią  narastały  nieustające  kłótnie,  które  stawały  cię  coraz 

niebezpieczniejszą więzią cementującą nasz związek. 

Wiele lat Mariusz strzegł swojej delikatnej racjonalności, jak dziewicza Westalka pilnuje 

ś

więtego  ognia.  Gdy  zdarzało  się,  Ŝe  ogarnęło  mnie  jakieś  ekstatyczne  uczucie,  z  miejsca  łapał 

mnie za rękę i oznajmiał jasno i wyraźnie, Ŝe to irracjonalne. Irracjonalne, irracjonalne i jeszcze 

raz irracjonalne! 

Gdy  na  Antiochię  spadło  w  drugim  stuleciu  okropne  trzęsienie  ziemi,  z  którego 

background image

wyszliśmy  cało,  odwaŜyłam  się  napomknąć  o  boskim  błogosławieństwie.  Mariusz  wpadł  na  te 

słowa  w  furię  i  błyskawicznie  zwrócił  mi  uwagę,  Ŝe  ta  sama  boska  interwencja  ocaliła  cesarza 

Trajana, który przebywał akurat w Antiochii. Co miałam mu odpowiedzieć? 

Z  kronikarskiego  obowiązku  zaznaczę,  Ŝe  Antiochia  szybko  się  odbudowała,  rozkwitły 

targi,  napływało  więcej  niewolników  i  nic  nie  mogło  powstrzymać  zmierzających  ku  swym 

celom karawan handlowych i statków. 

Ale  między  nami  na  długo  przed  tym  trzęsieniem  prawie  co  noc  dochodziło  do 

rękoczynów. 

Gdy  tkwiłam  wiele  godzin  w  komnacie  matki  i  ojca,  Mariusz  niezawodnie  przychodził, 

Ŝ

eby  przywołać  mnie  do  porządku.  Nie  mógł  czytać  spokojnie,  gdy  byłam  w  takim  stanie  - 

oznajmiał. Nie mógł się skupić, wiedząc, Ŝe siedzę na dole i świadomie kuszę szaleństwo. 

Dlaczego  (pytałam)  jego  dominacja  musi  sięgać  do  kaŜdego  zakątka  domostwa?  Jak 

pogodzić  ją  z  tym,  Ŝe  gdy  przychodziło  do  zabicia  jakiegoś  poparzonego  pijącego  krew  w 

Antiochii, nagle okazywało się, Ŝe jestem mu równa siłą? 

- Nie jesteśmy równi siłą ducha? - nie ustępowałam. 

- Tylko ciebie stać na zadawanie takich pytań! - odpowiadał. 

Rzecz jasna, matka i ojciec nie poruszali się juŜ ani nie odzywali. Nie miałam snów krwi, 

nie  docierały  do  mnie  Ŝadne boskie  wskazówki. Mariusz  tylko  niekiedy  mi o  tym  przypominał. 

Po  dłuŜszym  czasie  dopuścił  mnie  do  pielęgnowania  sanktuarium,  Ŝebym  mogła  naocznie 

przekonać się o zakresie ich milczącej i pozornie bezmyślnej zgody na wszystko. Wydawało się, 

Ŝ

e są całkowicie poza naszym zasięgiem; do czynu przechodzili w ślimaczym tempie, ale gdy juŜ 

się do tego zabrali, widok był przeraŜający. 

Gdy  czterdziestoletni  Flawiusz  powaŜnie  zachorował,  odbyła  się  pierwsza  z  naszych 

naprawdę okropnych bitew. Zdarzyło się to dość wcześnie, na długo przed trzęsieniem ziemi. 

Był to, nawiasem mówiąc, czas zadziwiający, poniewaŜ stary potwór Tyberiusz stawiał w 

Antiochii liczne nowe, cudowne budowle. Antiochia miała konkurować z Rzymem, ale Flawiusz 

był chory. 

Mariusz znosił to bardzo cięŜko. Niezmiernie polubił Greka - bez przerwy  rozmawiali o 

Arystotelesie,  Flawiusz  zaś,  okazało  się,  naleŜał  do  ludzi,  którzy  gotowi  są  robić  wszystko,  od 

prowadzenia domu po skrupulatne przepisywanie najbardziej ezoterycznych  i rozsypujących się 

w rękach zwojów. 

background image

Nigdy nie pytał o naszą naturę. Odkrywałam, Ŝe w jego duszy przywiązanie i zgoda były 

znacznie potęŜniejsze od ciekawości i lęku. 

Mieliśmy  nadzieję,  Ŝe  nie  dolega  mu  nic  powaŜnego,  ale  w  miarę  narastania  gorączki 

coraz  częściej  odwracał  głowę,  gdy  do  pokoju  wchodził  Mariusz.  Za  to  mnie  zawsze  z  ochotą 

trzymał za rękę. Często leŜałam koło niego całymi godzinami, jak on kiedyś leŜał u mego boku. 

Pewnej nocy Mariusz wyprowadził mnie przed bramę i oznajmił: 

- On umrze, zanim wrócę. Wytrzymasz to sama? 

- Chcesz uciec? 

- Nie. Ale on nie chce, Ŝebym patrzył na jego agonię; nie chce, Ŝebym słyszał, jak jęczy z 

bólu. 

Kiwnęłam głową. 

Mariusz odszedł. 

Mariusz dawno temu ustanowił zasadę, Ŝe juŜ nigdy nie powstanie Ŝaden pijący krew. Nie 

chciało mi się podawać w wątpliwość tej decyzji. 

Zaraz  po  jego  odejściu  przemieniłam  Flawiusza  w  wampira.  Brałam  przykład  z 

poparzonego, Mariusza i Akashy, bo długo omawialiśmy z Mariuszem metody - zaczerpnij krwi, 

ile się da, potem oddawaj ją, dopóki nie będziesz bliska omdlenia. 

Zemdlałam,  a  gdy  się  ocknęłam,  stał  nade  mną  wspaniały  Grek,  nieznacznie  się 

uśmiechając, bez śladu po chorobie. Wziął mnie za rękę i pomógł się podnieść. 

Mariusz wszedł, wpił wzrok w odrodzonego Flawiusza i nakazał: 

- Wynoś się zaraz z tego domu, z miasta, z prowincji i Imperium. 

Flawiusz poŜegnał się ze słowami: 

- Dziękuję  za  Mroczny  Dar.  -  Wtedy  pierwszy  raz  słyszałam  to  wyraŜenie,  które  tak 

często powraca w pismach Lestata. Ateńczyk pojmował je doskonale. 

Przez  wiele  godzin  schodziłam  Mariuszowi  z  drogi.  Nigdy  mi  nie  wybaczy!  Potem 

wyszłam do ogrodu. Zastałam go pogrąŜonego w smutku, zorientowałam się, Ŝe był przekonany, 

iŜ  mam  zamiar  odejść  z  Flawiuszem.  Wzięłam  go  w  ramiona.  Przepełniała  go  ulga  i  miłość; 

natychmiast wybaczył mi „bezgraniczną lekkomyślność”. 

- Czy  ty  nie  widzisz  -  spytałam,  ujmując  jego  dłoń  -  Ŝe  cię  uwielbiam?  Ale  nie  moŜesz 

mną  rządzić!  Czy  w  twojej  racjonalnej  głowie  nie  mieści  się  to,  Ŝe  umyka  ci  najwspanialsza 

część naszego daru - wolność od ograniczeń płci! 

background image

- Ani na chwilę nie dam się przekonać - odpalił - Ŝe nie czujesz, nie myślisz i nie działasz 

jak kobieta. Obydwoje kochaliśmy Flawiusza. Ale po co jeszcze jeden pijący krew? 

- Nie wiem, ale wiem, Ŝe Flawiusz tego chciał, znał wszystkie nasze tajemnice, my… ja 

doszłam z Flawiuszem do pewnego porozumienia. Pozostał mi wierny w najczarniejszej godzinie 

Ŝ

ycia. Nie, nie umiem tego wytłumaczyć. 

- Właśnie, kobiece uczucia. I obdarzyłaś go wiecznością. 

- Weźmie  udział  w  naszych  poszukiwaniach  -  odparłam.  Około  połowy  stulecia,  gdy 

miasto było bardzo bogate, a rzymskie imperium cieszyło się pokojem, jakiego nie miało zaznać 

przez kolejnych dwieście lat, w Antiochii zjawił się chrześcijanin Paweł. 

Pewnej  nocy  poszłam  go posłuchać  i  wróciłam  do domu,  rzucając  od niechcenia, Ŝe  ten 

człowiek umiałby nawrócić na swą wiarę nawet kamienie, taka jest potęga jego osobowości. 

- Jak moŜesz marnować czas na takie rzeczy? - obruszył się Mariusz. - Chrześcijaństwo. 

To  nie  jest  nawet  kult!  Jedni  wyznają  Jana,  inni  Jezusa.  Walczą  między  sobą.  Nie  rozumiesz, 

czego dopuścił się ten Paweł? 

- Nie, a czego? Nie powiedziałam przecieŜ, Ŝe zamierzam wstąpić do jego sekty, tylko Ŝe 

go słuchałam. Co to komu szkodzi? 

- Tobie, twojemu umysłowi, równowadze ducha, zdrowemu rozsądkowi. Psują je bzdury, 

którymi się interesujesz, szkodzi to wręcz samej zasadzie prawdy! - Dopiero się rozkręcał. 

- Pozwól, Ŝe powiem ci co nieco o tym Pawle - ciągnął. 

- Nie  znał  ani  Jana  Chrzciciela,  ani  Jezusa  Galilejczyka.  Hebrajczycy  wyrzucili  go  ze 

wspólnoty.  Jezus  i  Jan  byli  przecieŜ  Hebrajczykami!  Więc  Paweł  zwrócił  się  do  wszystkich, 

Ŝ

ydów  i  chrześcijan,  Greków  i  Rzymian,  ze  słowami:  „Nie  musicie  przestrzegać  hebrajskich 

obyczajów. NiewaŜne są jerozolimskie święta. NiewaŜne obrzezanie. Zostańcie chrześcijanami”. 

- To wszystko prawda - potwierdziłam, wzdychając. 

- Bardzo  łatwo  uwierzyć  w  taką  religię.  To  pestka.  Wystarczy  wmówić  sobie,  Ŝe  ten 

człowiek powstał z martwych. Przeglądałem ostatnio teksty, które moŜna dostać na targu. A ty? 

- Nie. Dziwię się, Ŝe chciało ci się poświęcać czas na takie poszukiwania. 

- W pismach tych, co znali Jezusa i Jana, nie ma ani jednej wzmianki, Ŝeby któryś z nich 

zapowiadał  swoje  powstanie  z  martwych,  albo  Ŝe  wszyscy,  co  w  nich  wierzą,  będą  obdarzeni 

Ŝ

yciem po śmierci. To wszystko dodatki Pawła. Co za kusząca obietnica! Wystarczy posłuchać, 

co  twój  przyjaciel  Paweł  ma  do  powiedzenia  na  temat  piekła!  Co  za  okrutna  wizja  -  Ŝe 

background image

ś

miertelnicy  mogą  w  tym  Ŝyciu  grzeszyć  tak  strasznie,  iŜ  przez  całą  wieczność  będą  trawić  ich 

płomienie. 

- On  nie  jest  Ŝadnym  moim  przyjacielem.  Wyolbrzymiasz  nawet  najbardziej  nieistotne 

uwagi. Dlaczego tak ci na tym zaleŜy? 

- JuŜ ci mówiłem, Ŝe zaleŜy mi na prawdzie, na rozumie. 

- Ale  nie  zauwaŜasz  pewnego  aspektu  działalności  tej  grupy  chrześcijan,  Ŝe  gdy  się 

gromadzą, wybucha wśród nich taka euforyczna miłość, wiara w wielką dobroć… 

- Nie, juŜ nie wytrzymam! I chcesz powiedzieć, Ŝe to coś dobrego? 

Nie odpowiadałam. 

Zabierał się z powrotem do pracy, gdy odezwałam się: 

- Boisz się mnie. Obawiasz się, Ŝe zwali mnie z nóg jakiś człowiek wielkiej wiary i Ŝe cię 

opuszczę. Nie, nie tak. Boisz się, Ŝe tobie usunie się ziemia spod nóg, Ŝe jakimś sposobem świat 

z  powrotem  cię  skusi  i  nie  będziesz  juŜ  mieszkał  tutaj  ze  mną,  obserwującą  wszystko  z  góry 

Rzymianką,  samotnicą,  bo  wrócisz  w  poszukiwaniu  śmiertelnych  pociech  przyjaźni  i  bliskości, 

uznania za jednego ze śmiertelników, którym wszak nie jesteś. 

- Pandoro, pleciesz bzdury. 

- MoŜesz zachować swoje dumne tajemnice. Ale przyznam, Ŝe się o ciebie boję. 

- A to dlaczego? 

- Bo nie zdajesz sobie sprawy, Ŝe wszystko przemija, Ŝe wszystko jest sztuczne! Ze nawet 

logika, matematyka i sprawiedliwość są w ostatecznym rozrachunku bez znaczenia. 

- To nieprawda. 

- AleŜ prawda. Nadejdą noce, gdy ujrzysz to, co ja widziałam po przybyciu do Antiochii, 

zanim  mnie  odnalazłeś,  przed  przemianą,  przed  którą  powinno  było  ustąpić  wszystko  ś  inne. 

Zobaczysz  ciemność  -  ciągnęłam  -  ciemność  tak  absolutną,  Ŝe  Natura  nie  zna  takiej  w  Ŝadnym 

miejscu na Ziemi. Jest ona ukryta tylko w ludzkiej duszy. I jest nieskończona. Modlę się, Ŝeby - 

gdy cię w końcu otoczy, gdy nie będzie niczego poza nią - Ŝeby rozum i logika choć trochę cię 

przed nią obroniły. 

Obrzucił mnie pełnym respektu spojrzeniem, lecz nic nie powiedział. 

- Nie  pomoŜe  ci  rezygnacja  -  podjęłam.  -  Rezygnacja  wymaga  siły  woli,  tej  potrzeba 

stanowczości,  która  opiera  się  na  wierze  zakorzenionej  w  czymś,  w  co  moŜna  wierzyć.  KaŜde 

działanie lub zgoda wymagają kogoś, kto byłby ich świadkiem. A nie ma nic i nie istnieją Ŝadni 

background image

ś

wiadkowie! W odróŜnieniu ode mnie jeszcze nic o tym nie wiesz. Mam tylko nadzieję, Ŝe kiedy 

się  dowiesz,  będzie  w  pobliŜu  ktoś,  kto  doda  ci  otuchy,  gdy  będziesz  ubierał  i  pielęgnował  te 

potworne  bryły  pod  schodami.  I  przynosił  im  kwiaty!  -  Byłam  taka  zła.  Mówiłam  dalej:  - 

Wspomnij mnie, gdy nadejdzie ta chwila - jeŜeli nie będziesz chciał błagać o litość, przypomnij 

sobie  o  mnie  jako  wzorze  do  naśladowania.  Ja  to  widziałam  i  przeŜyłam.  I  nie  ma  Ŝadnego 

znaczenia,  Ŝe  słuchałam  słów  Pawła  o  Chrystusie,  ani  Ŝe  zaplatam  z  kwiatów  wieńce  dla 

królowej,  ani  Ŝe  tańczę  jak  głupia  w  ogrodzie  przed  świtem,  ani  Ŝe…  Ŝe  cię  kocham.  To 

niewaŜne. Bo nie ma nic. I nikogo, kto by to nic widział. Nikogo! - Westchnęłam. Pora kończyć. 

-  Wracaj  do  swojej  historii,  tego  steku  kłamstw,  przez  który  próbuje  się  budować  związki 

przyczynowo  -  skutkowe  między  wydarzeniami,  tej  niedorzecznej  wiary,  postulującej,  Ŝe  jeden 

fakt  wynika  z  drugiego.  Mówię  ci,  Ŝe  tak  nie  jest,  ale  myślisz,  jak  przystało  na  prawdziwego 

Rzymianina. 

Siedział w milczeniu i na mnie spoglądał. Trudno było powiedzieć, co myślał albo czuł. 

Po chwili spytał: 

- To co mam według ciebie zrobić? - Jeszcze nigdy nie sprawiał wraŜenia tak niewinnego. 

Zaśmiałam  się  gorzko.  Czy  my  nie  mówiliśmy  tym  samym  językiem?  Jak  gdyby  nie 

słyszał Ŝadnego z moich słów. A przecieŜ nie miał na nie Ŝadnej odpowiedzi, tylko takie, bardzo 

proste pytanie. 

- W porządku. Powiem ci, czego chcę. Kochaj mnie, Mariuszu, kochaj, ale daj spokój! - 

zawołałam. Słowa same pojawiły się na mych wargach, nawet się nad nimi nie zastanowiłam. - 

Daj  spokój,  Ŝebym  mogła  sama  szukać  pociechy,  własnych  sposobów  na  przeŜycie,  choćby 

zdawały ci się idiotyczne i bezsensowne. Daj mi spokój! 

Zraniłam go, takie niewiniątko, niczego nie rozumiejące. 

Wraz z upływem czasu toczyliśmy wiele tego rodzaju sporów. 

Czasami  juŜ  po  wszystkim  przychodził  do  mnie  i  wdawał  się  w  długie,  pełne  zadumy 

rozmowy  na  temat  tego,  co  jego  zdaniem  działo  się  z  imperium,  Ŝe  cesarze  szaleli,  a  senat  nie 

miał  Ŝadnej  władzy,  Ŝe  postępy  człowieka  były  wyjątkiem  w  skali  całej  natury  i  naleŜało  je 

bacznie śledzić. Mówił, Ŝe będzie pragnął Ŝyć, jak przypuszczał, aŜ do samego końca. 

- Nawet jeŜeli pozostanie tylko pustynia, nadal będę chciał na niej Ŝyć, patrzeć na wydmy. 

Gdy  na  całym  świecie  pozostanie  zaledwie  jedna  lampa,  będę  chciał  przyglądać  się  jej 

płomieniowi. Ty chyba równieŜ, ale warunki bitwy i jej Ŝar nigdy tak naprawdę się nie zmieniły. 

background image

W  głębi  duszy  wyobraŜał  sobie,  Ŝe  nienawidzę  go  za  brak  serca,  jaki  okazał  mi  w  noc, 

gdy  otrzymałam  Mroczną  Krew.  Przekonywałam  go,  Ŝe  to  dziecinne  rozumowanie.  Nie 

dostrzegał,  Ŝe  moja  dusza  i  inteligencja  były  zbyt  wielkie  na  taką  trywialną  skargę  i  Ŝe  nie 

miałam obowiązku tłumaczyć mu się ze swych myśli, słów i czynów. 

ś

yliśmy i kochaliśmy się przez dwieście lat. W moich oczach cały czas nabierał urody. 

W  miarę  jak  do  miasta  napływało  coraz  więcej  barbarzyńców  z  Północy  i  ze  Wschodu, 

nie czuł się juŜ w obowiązku ubierać się na rzymską modłę i często zakładał zdobne w klejnoty 

szaty wschodnie. Włosy miał jakby coraz delikatniejsze i jaśniejsze. Rzadko je obcinał; musiałby 

to  oczywiście  robić  co  noc,  gdyby  chciał  nosić  je  krótkie.  Spadały  mu  przepiękną  zasłoną  na 

ramiona. 

Wygładzało się jego oblicze, znikały bruzdy, które wyraŜały gniew. Jak ci juŜ mówiłam, 

jest niezwykle podobny do Lestata. Tylko nieco bardziej krępy, z twardszym zarysem podbródka, 

który  ukształtował  się  jeszcze  przed  otrzymaniem  Mrocznego  Daru.  Za  to  spod  oczu  znikały 

niechciane fałdy. 

Czasami  nie  odzywaliśmy  się  do  siebie  wiele  nocy,  obawiając  się  wybuchu  kłótni. 

Zawsze łączyła nas zaŜyłość fizyczna - przytulanie, pocałunki, niekiedy tylko milczące trzymanie 

się za ręce. 

Wiedzieliśmy jednak, Ŝe znacznie przekroczyliśmy okres Ŝycia zwykłych śmiertelników. 

Nie ma potrzeby opowiadać szczegółowej historii tamtych czasów. Jest ona powszechnie 

znana. Dla przypomnienia podam kilka faktów. Pozwól, Ŝe najpierw określę swój punkt widzenia 

na zachodzące na terenie imperium zmiany. 

Antiochia,  jako  kwitnące  miasto,  okazała  się  niezniszczalna.  Cesarze  obdarzali  ją  coraz 

większymi łaskami i często ją odwiedzali. Wznoszono coraz więcej świątyń wschodnich kultów. 

Potem Antiochię zalali chrześcijanie wszelkich odłamów. 

Chrześcijaństwo  antiocheńskie  obejmowało  ogromną  i  fascynującą  masę  ludzi,  wiecznie 

się o coś spierających. 

Rzym  wszczął  wojnę  z  śydami,  równając  z  ziemią  Jerozolimę  i  burząc  świątynię 

Hebrajczyków.  Liczni  błyskotliwi  myśliciele  Ŝydowscy  powędrowali  do  Antiochii  oraz 

Aleksandrii. 

Dwa,  trzy  razy  rzymskie  legiony  przemaszerowały  obok  nas  na  północ,  ku  Partii:  raz 

doszło nawet do małego buntu, lecz Rzym zawsze otaczał Antiochię szczególną opieką. Tak więc 

background image

targ zamknięto na jeden dzień! Później handel ruszył swoim zwyczajnym torem. 

Powstawało  niewiele  nowej  poezji.  Satyra  stała  się  jedynym  bezpiecznym,  a  raczej 

uczciwym  wyrazem  rzymskiej  umysłowości,  i  tak  otrzymaliśmy  buntowniczego  i  zabawnego 

Złotego  osła  Apulejusza,  który  zdawał  się  drwić  ze  wszystkich  religii.  Był  gorzki  poeta 

Marcjalis.  A  listy  Pliniusza,  które  wpadły  mi  do  ręki,  były  pełne  ostrych  sądów  na  temat 

moralnego chaosu, jaki zapanował w Rzymie. 

Jako wampir zaczęłam karmić się samymi Ŝołnierzami. Podobały mi się ich wygląd i siła. 

Tylu  padło  moją  ofiarą,  Ŝe  w  swej  lekkomyślności  przeszłam  wśród  nich  do  legendy.  „Grecka 

Pani Śmierci” - a to ze względu na moje szaty, które wywierały na nich wraŜenie archaicznych. 

Wybierałam  pierwszą  lepszą  ofiarę  idącą  przez  ciemne  ulice.  Nie  mieli  Ŝadnych  szans  otoczyć 

mnie lub powstrzymać, daleko im było do moich umiejętności, siły i pragnienia. 

Ale  w  trakcie  gwałtownego  konania  ofiar  widziałam  wiele  rzeczy,  zgiełk  walnej  bitwy, 

walkę  wręcz  na  stromym  stoku  góry.  Delikatnie  doprowadzałam  ich  do  agonii,  napełniając  się 

krwią, czasami oglądałam podobne do zasłony dusze tych, którzy polegli z ich ręki. 

Gdy opowiadałam o tym Mariuszowi, odrzekł, Ŝe właśnie tego rodzaju mistycznych bzdur 

moŜna się było po mnie spodziewać. 

Nie upierałam się. 

Z  Ŝywym  zainteresowaniem  śledził  bieg  wypadków  w  Rzymie.  Mnie  one  zwyczajnie 

zaskakiwały. 

Zaczytywał  się  historiami  Kasjusza  Diona,  Plutarcha  i  Tacyta,  walił  pięścią  w  stół,  gdy 

dochodziły go wieści o nie kończących się potyczkach nad Renem, parciu na północ w Brytanii, 

budowie  Muru  Hadriana,  by  powstrzymać  Szkotów,  którzy,  tak  jak  Germanie,  nie  ulegali 

nikomu. 

- Oni  juŜ  nie  utrzymują  imperium  w  całości  -  powtarzał.  -  Nie  pielęgnują  rzymskiego 

trybu Ŝycia! To tylko wojna, wojna i handel! 

Nie mogłam się nie zgodzić. 

Tak  naprawdę  sytuacja  była  jeszcze  gorsza.  Gdyby,  tak  jak  ja,  częściej  chodził  słuchać 

filozofów, zbladłby z przeraŜenia. 

Wszędzie pojawiali się magowie twierdzący, Ŝe umieją latać, miewają wizje, uzdrawiają 

dotykiem rąk! Wszczynali bijatyki z chrześcijanami i Ŝydami. Zdaje się, Ŝe rzymskie wojska nie 

zwracały na nich najmniejszej uwagi. 

background image

Znana  mi  z  dzieciństwa  medycyna  ustępowała  miejsca  czarodziejskim  zaklęciom  ze 

Wschodu, amuletom, obrzędom i małym figurynkom, które naleŜało ściskać w rękach. 

Ponad połowa senatorów nie pochodziła z Italii, co oznaczało, Ŝe nasz Rzym nie był juŜ 

rzymski,  tytuł  cesarski  zaś  stał  się  kiepskim  Ŝartem.  Dochodziło  do  tak  wielu  zamachów, 

spisków, utarczek, pałacowych przewrotów, pojawiało się tylu fałszywych cesarzy, Ŝe niebawem 

wszyscy  zorientowali  się,  iŜ  władzę  sprawuje  armia.  Ona  wybierała  cesarza,  by  potem  go 

popierać. 

Chrześcijaństwo podzieliło się na wojujące sekty. Było to wprost zdumiewające. Religia 

nie wypalała się w sporach. Podziały dodawały jej siły. Wybuchające od czasu do czasu zaŜarte 

prześladowania - w których ludzie ginęli za to, Ŝe nie czcili rzymskich ołtarzy - jak gdyby tylko 

pogłębiały sympatię ludu do nowego kultu. 

W jego ramach toczyły się dysputy na temat wszelkich moŜliwych zasad odnoszących się 

do śydów, Boga i Jezusa. 

Religii tej przytrafiło się coś zadziwiającego. Roznoszona jak poŜar przez szybkie okręty, 

dobre  drogi  i  zadbane  trakty  handlowe,  znalazła  się  w  szczególnym  połoŜeniu.  Świat  się  nie 

skończył, jak zapowiadali Jezus i Paweł. 

Wszyscy  ludzie  znający  Jezusa  juŜ  nie  Ŝyli.  W  końcu  zmarli  teŜ  wszyscy,  którzy  znali 

Pawła. 

Narodzili  się  chrześcijańscy  filozofowie,  przebierający  w  greckich  ideach  i 

starohebrajskich tradycjach. 

Justyn  Ateński  pisał,  Ŝe  Chrystus  był  Logosem;  moŜna  było  osiągnąć  zbawienie,  nawet 

będąc ateistą, jeśli wierzyło się w rozum. 

Musiałam  opowiedzieć  o  tym  Mariuszowi.  Byłam  przekonana,  Ŝe  go  to  rozrusza,  a  noc 

zapowiadała się nudna, lecz on odpowiedział jakimś jeszcze bardziej ezoterycznym  gadaniem o 

gnostykach. 

- Na forum pojawił się dzisiaj człowiek imieniem Saturnin - oznajmił. - Być moŜe o nim 

słyszałaś.  Naucza  dziwnej  odmiany  tego  chrześcijańskiego  wyznania,  które  cię  tak  interesuje; 

według  niego  Bóg  Hebrajczyków  jest  tak  naprawdę  Szatanem,  a  Jezus  nowym  Bogiem.  To  nie 

pierwsze jego wystąpienie. Dzięki staraniom miejscowego biskupa Ignacego on i jego sympatycy 

kierują się do Aleksandrii. 

- Z Aleksandrii przywędrowały juŜ do nas ksiąŜki opisujące te koncepcje - powiedziałam. 

background image

-  Zupełnie  ich  nie  rozumiem.  MoŜe  tobie  idzie  lepiej.  Mówią  o  Sophii,  Ŝeńskiej  zasadzie 

mądrości,  która  poprzedzała  stworzenie.  śydzi  i  chrześcijanie  pragną  w  jakiś  sposób  ująć  tę 

zasadę w swej wierze. Wyraźnie kojarzy mi się ona z naszą ukochaną Izydą. 

- Twoja ukochana Izyda! 

- Istnieją chyba umysły, które chciałyby utkać z kaŜdego mitu, z jego esencji, wspaniałą 

tkaninę. 

- Pandoro, znowu robi mi się niedobrze, gdy cię słucham - przestrzegł mnie. - Opowiem 

ci,  co  wyczyniają  chrześcijanie.  Tworzą  ścisłą  organizację.  Po  biskupie  Ignacym  przyjdzie 

następny, a wszyscy oni chcą ogłosić światu, Ŝe dobiegł końca wiek prywatnych objawień; chcą 

przejrzeć wszystkie zwoje i sklecić z nich kanon, w który ma wierzyć kaŜdy chrześcijanin. 

- Nie  podejrzewałam,  Ŝe  moŜe  dojść  do  czegoś  takiego.  Nawet  nie  wiesz,  jak  bardzo 

zgadzałam się z tobą, gdy ich krytykowałeś. 

- Odnoszą sukcesy, poniewaŜ organizują się tak jak Rzymianie. Biskup Ignacy jest bardzo 

surowy. Mianuje pełnomocników. Autoryzował rękopisy. Zwróć uwagę, Ŝe z Antiochii wyrzuca 

się proroków. 

- Tak, masz rację - potwierdziłam. - Co o tym sądzisz? To dobrze czy źle? 

- Chcę,  Ŝeby  świat  szedł  ku  lepszemu,  Ŝeby  ludziom  Ŝyło  się  lepiej.  Jedno  jest  jasne: 

wszyscy starzy pijący krew wymarli i ani ja i ty, ani król czy królowa nie jesteśmy juŜ w stanie 

zmienić biegu ludzkich dziejów. Moim zdaniem ludzie powinni się bardziej starać. Z kaŜdą nową 

ofiarą próbuję bardziej zgłębić naturę zła. PrzeraŜa mnie kaŜda religia, która wysuwa fanatyczne 

Ŝą

dania lub twierdzenia, argumentując to wolą boga. 

- Jesteś  dzieckiem  epoki  Augusta  -  zauwaŜyłam.  -  Zgadzam  się  z  tobą,  ale  lektura  tych 

obłąkanych gnostyków jest bardzo zabawna. Marcjona czy Walentyna. 

- MoŜe  ciebie  to  bawi.  Ja  wszędzie  dostrzegam  zagroŜenia.  Nowe  chrześcijaństwo  nie 

dość,  Ŝe  się  rozprzestrzenia,  to  na  dodatek  zmienia  się  w  kaŜdym  nowym  miejscu;  przypomina 

zwierzę,  które  pochłania  miejscową  faunę  i  florę,  czerpiąc  z  tego  poŜywienia  jakąś  szczególną 

moc. 

Nie spierałam się z nim. 

Pod  koniec  drugiego  stulecia  Antiochia  była  w  duŜym  stopniu  schrystianizowana. 

Czytając pisma nowych biskupów i filozofów, dochodziłam do wniosku, Ŝe czekają nas jeszcze 

gorsze rzeczy. 

background image

Musisz  jednak  zdawać  sobie  sprawę,  Davidzie,  Ŝe  Antiochia  nie  pogrąŜała  się  w 

rozkładzie;  w  powietrzu  bynajmniej  nie  było  czuć  końca  imperium.  Wszędzie  buchała  energia. 

Wszystko przez handel, przez niego odnosi się mylne wraŜenie wzrostu, nawet gdy nie ma o nim 

mowy. Świat się zmienia, choć niekoniecznie na lepsze. 

Potem  nadeszły  trudne  czasy.  Na  Mariuszu  skrupiły  się  dwie  siły,  próbujące  nadwątlić 

granice jego odwagi. Antiochia jeszcze nigdy nie była tak interesująca. 

Matka i ojciec nie poruszyli się od mojej pierwszej nocy! 

Najpierw opiszę pierwszą katastrofę, zwłaszcza Ŝe nie odczułam jej zbyt mocno i mogłam 

tylko współczuć Mariuszowi. 

Jak juŜ wspomniałam, kwestia wyboru cesarza zaczęła zakrawać na Ŝart, ale w prawdziwą 

komedię zmieniła się z początkiem drugiego wieku. 

Cesarzem  był  akurat  Karakalla,  notoryczny  morderca.  W  czasie  pielgrzymki  do 

Aleksandrii, gdzie chciał obejrzeć szczątki Aleksandra Wielkiego, rozkazał otoczyć i - z nikomu 

nie znanych powodów - wymordować tysiące młodych Aleksandryjczyków. Aleksandria jeszcze 

nigdy nie widziała takiej masakry. 

Mariusz wpadł w rozpacz. Podobnie jak cały świat. 

Przebąkiwał  o  wyjeździe  z  Antiochii,  o  znalezieniu  się  jak  najdalej  od  ruin  imperium. 

Zaczynałam przychylać się do jego opinii. 

Następnie odraŜający cesarz Karakalla skierował się w naszą stronę z zamiarem stoczenia 

wojny z Partami na wschodzie i północy. Nic nowego w Antiochii! 

Jego  matka  -  nie  warto  zapamiętywać  wszystkich  tych  nazwisk  -  Julia  Domna, 

zamieszkała  w  Antiochii.  Umierała  na  raka  piersi.  Dodam  jeszcze,  Ŝe  kobieta  ta  dopomogła 

Karakalli w uśmierceniu swojego drugiego syna, Gety,  gdyŜ bracia dzielili się władzą cesarską, 

co groziło wojną domową. 

A  zatem  do  rzeczy  i,  jak  się  powiedziało,  nie  musisz  zapamiętywać  tych  wszystkich 

nazwisk. 

Zgromadzono  legiony  na  wojnę  z  dwoma  królami,  Wologazesem  V  i  Artabanusem  V. 

Karakalla stoczył tę wojnę, odniósł zwycięstwo i wracał w blasku chwały. Wtedy kilka mil przed 

Antiochią został zamordowany przez własnych Ŝołnierzy, gdy chciał się załatwić! 

Wszystko  to  wprawiło  Mariusza  w  beznadziejny  stan.  Siedział  całymi  godzinami  w 

sanktuarium i wpatrywał się w matkę i ojca. Chyba wiem, co sobie myślał: Ŝe powinniśmy spalić 

background image

siebie  i  ich,  ale  ja  nie  mogłam  znieść  takiej  myśli.  Nie  chciałam  umierać.  Ani  tracić  Ŝycia.  I 

Mariusza. 

Niezbyt natomiast zaleŜało mi na losach Rzymu. I tak czekało mnie obiecujące Ŝycie. 

Ale  wracajmy  do  naszej  komedii.  Armia  błyskawicznie  wyniosła  na  tron  człowieka  z 

prowincji imieniem Makryniusz, Maura z kolczykiem w uchu. 

Ten natychmiast pokłócił się z matką nieŜyjącego cesarza, Julią Domną, bo nie pozwolił 

jej wyjechać i umrzeć gdzieś poza Antiochią. Zagłodziła się na śmierć. 

Wszystko rozgrywało się zbyt blisko, a nie w odległej stolicy, którą opłakiwaliśmy. 

Potem  znów  wybuchła  wojna,  poniewaŜ  królowie  ze  Wschodu,  których  wcześniej 

zaskoczył  Karakalla,  zdąŜyli  się  przygotować  i  Makryniusz  musiał  poprowadzić  legiony  do 

walki. 

Jak  mówiłam,  nad  sytuacją  panowały  teraz  legiony.  Nikt  nie  uświadomił  tego 

Makryniuszowi,  który  zamiast  walczyć,  przekupił  przeciwnika,  co  wcale  nie  przysporzyło 

wojsku chwały. Makryniusz zaś odebrał armii część przywilejów. 

Nie  zdawał  sobie  chyba  sprawy,  Ŝe  jej poparcie  było  niezbędnym warunkiem przeŜycia. 

ChociaŜ co przyszło z tego Karakalli, którego Ŝołnierze kochali? 

Tak czy owak, siostra Julii Domny o imieniu Julia Maesa, Syryjka wyznająca syryjskiego 

boga  słońca,  skorzystała  z  fali  wzburzenia  wśród  legionistów  i  umieściła  na  tronie  swojego 

wnuka  zrodzonego  z  Julii  Soemis!  Plan  wolał  o  pomstę  do  nieba,  i  to  z  wielu  względów.  Po 

pierwsze i najwaŜniejsze, wszystkie trzy Julie były Syryjkami. Chłopiec miał czternaście lat i po 

przodkach odziedziczył tytuł kapłana boga słońca. 

Jednak  Julii  Maesie  i  kochankowi  jej  córki,  Gannysowi,  jakimś  cudem  udało  się 

przekonać grupę Ŝołnierzy w namiocie, Ŝe czternastoletni Syryjczyk nadaje się na cesarza. 

Armia  porzuciła  Makryniusza  i  jego  syna,  wytropiła  ich  i  zamordowała.  Tym  sposobem 

czternastoletni  chłopiec  znalazł  się  na  ramionach  dumnych  legionistów!  Nie  chciał  jednak,  by 

nazywano  go  rzymskim  imieniem.  Wolał  imię  swojego  syryjskiego  boga,  Heliogabala.  Sama 

jego obecność w Antiochii działała na nerwy wielu obywatelom. W końcu wraz z trzema Juliami 

- ciotką, matką i babką, kapłankami syryjskimi - wyjechał z Antiochii. 

W  Nikomedii,  nieopodal  nas,  Heliogabal  zamordował  kochanka  matki.  Zabrał  teŜ 

olbrzymi,  czarny  święty  kamień  i  zawiózł  go  do  Rzymu,  rozpowiadając,  Ŝe  to  święty  głaz 

syryjskiego boga słońca, któremu wszyscy muszą od tej pory oddawać cześć. 

background image

Odpłynął  za  morze,  lecz  listy  z  Rzymu  potrafiły  docierać  do  Antiochii  nawet  w  niecałe 

dwa  tygodnie,  tak  Ŝe  niebawem  zaczęły  rozchodzić  się  róŜne  pogłoski.  Zresztą  któŜ  pozna 

prawdę o tym człowieku? 

Heliogabal. Na Palatynie wzniósł świątynię kamieniowi. Kazał Rzymianom przebierać się 

w fenickie szaty, gdy zabijał bydło i owce na ofiarę. 

Prosił  lekarzy,  by  zmienili  go  w  kobietę,  wycinając  odpowiedni  otwór  między  nogami. 

Rzymianie byli przeraŜeni. W nocy przebierał się za kobietę, nakładając nawet tunikę, i włóczył 

się po gospodach. 

W całym imperium wybuchały bunty wojskowe. 

Nawet  trzy  Julie,  babka  Julia  Maesa,  ciotka  Julia  Domna  i  jego  matka,  Julia  Soemis, 

zaczynały  mieć  go  dosyć.  Po  czterech  latach,  zwróć  uwagę,  czterech  latach  panowania  tego 

maniaka, Ŝołnierze zabili go i wrzucili zwłoki do Tybru. 

Mariusz odnosił wraŜenie, Ŝe ze świata, który zwaliśmy niegdyś Rzymem, nie pozostało 

ani  śladu.  Miał  po  dziurki  w  nosie  antiocheńskich  chrześcijan  i  ich  sporów  doktrynalnych. 

Wszystkie  religie  tajemnicy  uznawał  za  groźne.  Obłąkanego  cesarza  podawał  jako  przykład 

postępów fanatyzmu. 

I miał rację. O, miał rację. 

Niewiele mogłam zrobić dla uchronienia go przed rozpaczą. Nie stanął jeszcze wobec tej 

strasznej ciemności, o której mu opowiadałam; był zbyt poruszony, rozdraŜniony i swarliwy. Ale 

ja  bardzo  się  o  niego  bałam,  z  jego  powodu  bolało  mnie  serce;  nie  chciałam,  Ŝeby  patrzył  na 

ś

wiat  ponuro  jak  ja,  Ŝyczyłam  mu  więcej  dystansu,  Ŝeby  niczego  się  nie  spodziewał  i  niemal 

ś

miał się z upadku naszego imperium. 

Potem  zdarzyło  się  najgorsze,  czego  kaŜde  z  nas  tak  czy  inaczej  się  obawiało.  Ale 

przyszło w najpotworniejszej z moŜliwych postaci. 

Pewnej nocy w naszych wiecznie otwartych drzwiach stanęło pięcioro pijących krew. 

Nie usłyszeliśmy odgłosu ich kroków. Leniwie czytaliśmy ksiąŜki, gdy unieśliśmy głowy 

i zobaczyliśmy tych pięcioro: trzy kobiety, męŜczyznę i chłopca, wszystkich w czarnych strojach. 

Byli  ubrani  na  modłę  chrześcijańskich  pustelników  i  ascetów.  Po  pustyniach  wokół  Antiochii 

włóczyło się ich całkiem sporo. 

Ale ci pili krew. 

Ciemnowłosi  i  ciemnoocy,  o  równie  ciemnej  karnacji,  stali  przed  nami  z  załoŜonymi 

background image

rękami.  Ciemnoskórzy,  przebiegło  mi  przez  myśl.  Młodzi.  Stworzeni  po  wielkim  paleniu.  Co z 

tego, Ŝe pięcioro? 

Twarze  mieli  dość  sympatyczne,  proporcjonalne  rysy  i  brwi,  głębokie,  czarne  oczy,  na 

całym ciele ślady Ŝywej skóry - maleńkie zmarszczki wokół oczu i knykci. 

Wstrząs  był  obopólny.  Ogarniali  wzrokiem  jaskrawo  oświetloną  bibliotekę;  przyglądali 

się naszemu wykwintowi, tak zdecydowanie odmiennemu od ich ascezy. 

- Więc - zagaił Mariusz - kim jesteście? 

Skryłam  swoje  myśli,  próbując  przeniknąć  ich.  Umysły  mieli  zamknięte.  Byli  oddani 

jakiejś sprawie. Z daleka śmierdziało od nich fanatyzmem. Byłam pełna najgorszych przeczuć. 

Nieśmiało przestąpili próg. 

- Stójcie, proszę - powstrzymał ich Mariusz po grecku. 

- To mój dom. Zdradźcie, kim jesteście, to moŜe zaproszę was do środka. 

- Jesteście chrześcijanami, prawda? - zapytałam. 

- Jesteśmy! - odparł męŜczyzna. Mówił po grecku. - Jesteśmy biczem ludzkości w imieniu 

Boga i Jego Syna Chrystusa. Jesteśmy Dziećmi Ciemności. 

- Kto was stworzył? - spytał Mariusz. 

- Zostaliśmy  stworzeni  w  świętej  grocie  i  naszej  świątyni  -  odezwała  się  jedna  z  kobiet, 

równieŜ po grecku. - Znamy prawdę WęŜa, jego kły są naszymi kłami. 

Wstałam i podeszłam do Mariusza. 

- Zdawało nam się, Ŝe będziecie w Rzymie - stwierdził młodzieniec. Miał krótkie, czarne 

włosy i bardzo niewinne spojrzenie. - PoniewaŜ biskup Rzymu jest najwyŜszym zwierzchnikiem 

chrześcijan, a teologia Antiochii straciła większe znaczenie. 

- Czemu mielibyśmy być w Rzymie? - zdziwił się Mariusz. - Co nas obchodzi tamtejszy 

biskup? 

Jedna  z  kobiet  wysforowała  się  do  przodu.  Miała  przedziałek  we  włosach,  za  to  twarz 

bardzo majestatyczną i regularną. Szczególnie piękny był zarys jej ust. 

- Dlaczego się przed nami ukrywacie? Słyszymy o was od lat! Wiemy, Ŝe ocaliliście naszą 

rasę od wymarcia, Ŝe duŜo wiecie - o nas i o źródłach Mrocznego Daru, wiecie, jak Bóg obdarzył 

nim świat. 

Mariusza ogarnęło przeraŜenie, chociaŜ nie dawał tego po sobie poznać. 

- Nie  mam  wam  nic  do  powiedzenia  -  oświadczył  nieco  zbyt  pospiesznie.  -  MoŜe  tylko 

background image

tyle,  Ŝe  nie  wierzę  w  waszego  Boga  ani  waszego  Chrystusa,  nie  wierzę  teŜ,  Ŝe  Bóg,  jak  to 

ujmujesz, obdarował świat Mrocznym Darem. Popełniacie straszny błąd. 

Odznaczali się sceptycyzmem zmieszanym z oddaniem sprawie. 

- Prawie  osiągnęliście  zbawienie  -  odezwał  się  chłopiec  z  nie  obciętymi  włosami,  który 

stał na końcu szeregu. Był drobnej postaci, lecz głos miał męski. - Osiągnęliście niemal punkt, w 

którym jesteście tacy silni, biali i czyści, Ŝe nie musicie juŜ pić. 

- Przykro mi, ale to nieprawda - odparł Mariusz. 

- Czemu nie witasz nas radośnie? - dziwił się chłopiec. 

- Dlaczego nie staniecie się naszymi przewodnikami i nauczycielami, byśmy lepiej nieśli 

Mroczną  Krew  i  karali  śmiertelników  za  ich  grzechy?  Jesteśmy  czystego  serca.  Zostaliśmy 

wybrani.  KaŜdy  odwaŜnie  wszedł  do  groty,  gdzie  konający  diabeł,  zmiaŜdŜona  istota  z  krwi  i 

kości strącona z nieba w ognistej ulewie, przekazał nam swoje nauki. 

- JakieŜ to? 

- Zadajcie  im  cierpienia  -  włączyła  się  kobieta.  -  Nieście  śmierć.  Unikajcie  wszelkich 

spraw światowych, jak stoicy i pustelnicy Egiptu, lecz nieście śmierć. Karzcie ich. 

Kobieta nabrała do nas niechęci. 

- Ten człowiek nam nie pomoŜe - wyszeptała. - To bluźnierca. Heretyk. 

- PrzecieŜ musisz nas przyjąć - powiedział młody męŜczyzna, który przemówił pierwszy. 

- Szukaliśmy was długo, przychodzimy z daleka i w pokorze. JeŜeli macie ochotę Ŝyć w pałacu, 

wasze  prawo,  zasłuŜyliście  sobie,  a  my  nie.  śyjemy  w  ciemności,  krew  jest  jedyną  naszą 

przyjemnością,  pochłaniamy  słabych,  chorych  i  niewinnych.  Spełniamy  wolę  Chrystusa,  tak 

samo jak WąŜ spełniał wolę Boga w raju, gdy kusił Ewę. 

- Chodźcie do naszej świątyni - dołączyli się pozostali. 

- Zobaczycie drzewo Ŝycia, które oplótł święty wąŜ. Mamy jego kły. Jego moc. Stworzył 

go Bóg, podobnie jak Judasza Iskariotę, Kaina i nikczemnych cesarzy Rzymu. 

- Aha!  -  zawołałam.  -  JuŜ  rozumiem.  Zanim  trafiliście  na  boga  w  pieczarze,  czciliście 

węŜa. Jesteście ofitami, setyjczykami, nasseńczykami. 

- Takie było pierwsze nasze powołanie - stwierdził chłopiec - lecz teraz jesteśmy Dziećmi 

Ciemności, oddanymi ofiarom i zabijaniu, poświęcającymi się zadawaniu cierpienia. 

- A, Marcjon i Walentyn - odezwał się Mariusz. - Nie znacie tych imion, nie mylę się? To 

poetyczni gnostycy, którzy sto lat temu stworzyli bagno waszej filozofii. Dualizm - Ŝe w świecie 

background image

chrześcijańskim zło moŜe dorównywać potęgą dobru. 

- Tak, wiemy - odparło mu kilku. - Nie znamy tych bluźnierczych imion, ale znamy WęŜa 

i intencje Boga wobec nas. 

- MojŜesz  na  pustyni  uniósł  WęŜa  nad  głowę  -  zauwaŜył  chłopiec.  -  Nawet  egipska 

królowa znała węŜa i nosiła go w koronie. 

- Opowieść  o  wielkim  Lewiatanie  została  zatajona  w  Rzymie  -  powiedziała  kobieta.  - 

Usunęli ją ze świętych ksiąg. Ale my ją znamy! 

- Czyli nauczyliście się tego od chrześcijan z Armenii - stwierdził Mariusz - albo z Syrii. 

Niski męŜczyzna o szarych oczach, który do tej pory milczał, wystąpił naprzód i zwrócił 

się do Mariusza z wielką pewnością w głosie: 

- StrzeŜecie  staroŜytnych  prawd  i  wykorzystujecie  je  jak  bluźniercy.  Wszyscy  o  was 

wiedzą.  Dzieci  Ciemności  o  blond  włosach  z  lasów  Północy  wiedzą  teŜ,  Ŝe  przed  narodzeniem 

Chrystusa wykradliście z Egiptu jakąś waŜną tajemnicę. Wielu tu przychodziło, widziało ciebie i 

kobietę, by odejść z lękiem. 

- Bardzo mądrze - odpalił Mariusz. 

- Co  znaleźliście  w  Egipcie?  -  spytała  kobieta.  -  Mnisi  chrześcijańscy  zamieszkali  w 

komnatach, które naleŜały niegdyś do pijących krew. Mnisi nic o nas nie wiedzą, ale my wiemy 

wszystko  o  nich  i  o  was.  Znajdowały  się  tam  jakieś  pisma,  tajemnice,  coś,  co  z  BoŜej  woli 

przynaleŜy teraz do nas. 

- Nie było niczego - zaprzeczył Mariusz. Znowu głos zabrała kobieta: 

- Gdy Hebrajczycy uciekali z Egiptu i MojŜesz poprowadził ich przez Morze Czerwone, 

czy  zostawili  coś  po  sobie  w  Egipcie?  Dlaczego  MojŜesz  podniósł  węŜa?  Wiecie,  ilu  nas  jest? 

Niemal setka. PodróŜujemy we wszystkie strony świata, do ziem, o jakich nie słyszeliście. 

Widziałam przeraŜenie Mariusza. 

- Doskonale  -  zaczęłam  -  wiemy  juŜ,  czego  chcecie  i  jak  doszliście  do  przekonania,  Ŝe 

moŜemy  zaspokoić  waszą  ciekawość.  Proszę,  wyjdźmy  do  ogrodu,  gdzie  będziemy  mogli 

porozmawiać. Uszanujcie nasz dom. Nie róbcie krzywdy niewolnikom. 

- Taka myśl nawet nie postała nam w głowie. 

- Zaraz wrócimy. 

Chwyciłam dłoń Mariusza i poprowadziłam go na dół. 

- Dokąd idziesz? - szeptał. - Ukryj wszystkie obrazy myśli! Niech nas nie widzą. 

background image

- Nie zobaczą - uspokoiłam go - i nie usłyszą naszej rozmowy. 

Chyba  wiedział,  o  co  mi  chodzi.  Zaprowadziłam  go  do  sanktuarium  matki  i  ojca, 

zamykając za sobą kamienne odrzwia. Pociągnęłam go za trony króla i królowej. 

- Prawdopodobnie słyszą bicie serc królewskiej pary - wyszeptałam, jak mogłam najciszej 

- ale moŜe ten dźwięk zagłuszy nasze głosy. Musimy ich zabić, unicestwić. 

Mariusz osłupiał. 

- PrzecieŜ wiesz, Ŝe tak trzeba - ciągnęłam. - Musimy zabić ich i im podobnych, którzy się 

do  nas  zbliŜą.  Skąd  to  zdumienie?  Szykuj  się.  Najprościej  najpierw  pociąć  ich  na  kawałki,  a 

potem spalić. 

- Ach, Pandoro - westchnął. 

- Dlaczego cofasz się przed czynem? 

- Nie  cofam  się,  Pandoro  -  odparł  -  ale  juŜ  widzę,  jak  taki  postępek  nieodwołalnie  mnie 

odmieni.  Od  wieków  zabijam,  gdy  ogarnia  mnie  pragnienie,  i  strzegę  tych  istot,  których  ktoś 

przecieŜ  musi  strzec.  Ale  Ŝeby  wykonać  egzekucję?  Upodobnić  się  do  cesarzy,  którzy  palą 

chrześcijan? Wszcząć wojnę przeciwko tej rasie, zakonowi, kultowi, kimkolwiek są, zająć takie 

stanowisko? 

- Nie mamy wyboru, do dzieła. W komnacie, gdzie śpimy, jest wiele ozdobnych mieczy. 

Weźmiemy te duŜe i zakrzywione. I pochodnię. Musimy im oznajmić, jak nam przykro, a potem 

przystąpić do roboty! 

Nie odpowiadał. 

- Mariuszu,  chcesz  pozwolić  im  odejść,  Ŝeby  inni  nas  nachodzili?  Jedynym  sposobem 

zabezpieczenia  się  jest  zabicie  kaŜdego  pijącego  krew,  który  zbliŜy  się  do  nas  i  do  króla  oraz 

królowej. 

Stanął przed Matką. Spojrzał jej w oczy. Wiedziałam, Ŝe rozmawia z nią bez słowa. I Ŝe 

ona nie odpowiada. 

- Nie ma Ŝadnej innej moŜliwości - a wyjście jest dość realne. - Skinęłam na niego, Ŝeby 

przystanął za plecami posągów, w najlepszym, jak mi się zdawało, miejscu na spiskowanie. 

- Co? 

- Oddaj im króla i królową. Wtedy będziemy wolni. Zajmą się monarchami z religijnym 

zapałem! MoŜliwe, Ŝe król i królowa pozwolą im się nawet napić… 

- Jak śmiesz! - oburzył się. 

background image

- Mówię  szczerze.  Nigdy  nie  będziemy  czuć  się  bezpiecznie.  A  oni  będą  buszowali  po 

ś

wiecie jak wściekłe szczury. Masz jakiś trzeci plan? 

- Nie, ale jestem gotowy. UŜyjemy mieczy i ognia naraz. Potrafisz zamydlić im oczy, gdy 

będziemy szli ku nim uzbrojeni i z pochodniami? 

- AleŜ oczywiście. 

Weszliśmy do komnaty i zabraliśmy zakrzywione, niezmiernie ostre miecze z pustynnego 

ś

wiata Arabów. Od pochodni u stóp schodów rozpaliliśmy jeszcze jedną i ruszyliśmy w górę. 

- Chodźcie, Dzieci! - zawołałam na głos, wchodząc do pokoju. - Chodźcie, bo to, co wam 

wyjawię, wymaga blasku pochodni, a wkrótce poznacie święte przeznaczenie tego miecza. Ile w 

was poboŜności! Stanęliśmy przed nimi. 

- I młodości. 

Nagle  spłoszeni,  zbili  się  w  gromadkę.  To  ułatwiło  nam  zadanie,  które  wypełniliśmy  w 

ciągu kilku chwil: podpalając ich szaty, tnąc kończyny, nie zwracając uwagi na Ŝałosne okrzyki. 

Nigdy dotąd nie wykorzystywałam całej swej siły i szybkości, całej woli. Roznosiła mnie 

radość,  gdy  cięłam,  gdy  przykładałam  do  nich  ogień,  siekłam,  dopóki  nie  padali  i  nie  tracili 

resztek Ŝycia. Z drugiej strony chciałam oszczędzić im cierpień. 

Bo byli tacy młodzi, bardzo młodzi jak na pijących krew: spalenie kości, zmienienie ich w 

popioły zajęło dość duŜo czasu. 

Ale  gdy  wreszcie  było  po  wszystkim,  staliśmy  -  Mariusz  i  ja  -  w  ogrodzie,  w  szatach 

osmalonych sadzą, zapatrzeni w kołyszącą się trawę, upewniając się, Ŝe wiatr rozwiewa popioły 

na cztery strony świata. Znienacka Mariusz odwrócił się ode mnie i odszedł szybkim krokiem, by 

zejść  po  schodach  do  sanktuarium  Matki.  Popędziłam  za  nim  w  popłochu.  Stał  z  pochodnią  i 

skrwawionym mieczem - ile krwi z nich wypłynęło - i wpatrywał się w oczy Akashy. 

- Och, Matko bez miłości! - wyszeptał. 

Twarz miał brudną od krwi i sadzy. Spojrzał na palącą się pochodnię, potem na królową. 

Po  Akashy  i  Enkilu  nie  było  widać,  Ŝeby  wiedzieli  o  masakrze  na  powierzchni.  Nie 

okazywali aprobaty ani wdzięczności, nie dawali Ŝadnych świadomych znaków. Nie sposób było 

poznać, czy zauwaŜyli pochodnię w ręce Mariusza lub czy odczytali jego myśli. 

Były to ostatnie chwile Mariusza, Mariusza, jakiego wtedy znałam i kochałam. 

Nie opuścił Antiochii. Ja byłam za wyjazdem i zabraniem królewskiej pary, za szalonymi 

przygodami i oglądaniem cudów świata. 

background image

Lecz  on  odmówił. CiąŜył  na  nim tylko  jeden  obowiązek:  czyhać na pozostałych,  dopóki 

wszystkich nie zabije. 

Nie  poruszał  się  i  nie  odzywał  całymi  tygodniami,  chyba  Ŝe  nim  potrząsałam  i  wtedy 

błagał, bym zostawiła go w spokoju. Wstawał z grobu, siadał z mieczem i pochodnią i po prostu 

czekał. 

Stawało się to nieznośne. Upływały miesiące. 

- Popadasz w obłęd - mówiłam. - Powinniśmy ich stąd zabrać. 

Pewnej nocy, samotna i zła, zawołałam w swojej głupocie: 

- Jak  ja  bym  chciała  uwolnić  się od  nich  i od  ciebie! -  Wyszłam  z domu i  nie wracałam 

przez trzy noce. 

Spałam  spokojna  w  róŜnych  ciemnych  kryjówkach,  które  sobie  wyszukiwałam.  Gdy  o 

nim myślałam, wyobraŜałam go sobie siedzącego nieruchomo, tak bardzo podobnego do nich. 

Gdyby  poznał  wcześniej  rozpacz;  gdyby  stanął  w  obliczu  tego,  co  zwiemy  dziś 

„absurdem”. Gdyby zajrzał w twarz nicości! Wtedy ta masakra by go nie zdemoralizowała. 

Pewnej  nocy  tuŜ  przed  świtem,  gdy  znalazłam  się  juŜ  w  ukryciu,  w  Antiochii  zapadło 

osobliwe  milczenie.  Ucichł  rytm,  który  słyszałam  przez  wszystkie  lata  mego  tutaj  pobytu. 

Zastanawiałam się, co to znaczy? Ale miała dopiero nadejść pora, gdy się tego dowiem. 

Fatalnie  pomyliłam  się  w  swych  rachubach.  Willa  świeciła  pustkami.  Zorganizował 

transport za dnia. Nie miałam pojęcia, dokąd się wybierał. Zabrał cały swój majątek, skrupulatnie 

pozostawiając mój dobytek. 

Zawiodłam  go,  gdy  najbardziej  mnie  potrzebował.  KrąŜyłam  po  pustym  sanktuarium. 

Krzyczałam i wsłuchiwałam się w odbijające się od ścian echo. 

Nie wrócił juŜ do Antiochii. Nie dostałam Ŝadnego listu. 

Po mniej więcej sześciu miesiącach dałam za wygraną i odeszłam. 

Wiesz  naturalnie,  Ŝe  chrześcijańskie  wampiry  wymarły  dopiero  wtedy,  gdy  Lestat 

wystroił się w czerwony aksamit i futra, oczarował je i zadrwił z ich wierzeń. Zdarzyło się to w 

epoce  rozumu.  Wtedy  Mariusz  przyjął  Lestata.  Kto  wie,  ile  jeszcze  istnieje  wampirycznych 

kultów? 

Ja tymczasem utraciłam Mariusza kolejny raz. 

Widziałam go zaledwie przez jedną cenną noc sto lat wcześniej, juŜ tysiące lat po upadku 

tego, co znamy pod nazwą „świata staroŜytnego”. 

background image

Widziałam go! Doszło do tego w fantazyjnych, niepewnych czasach Ludwika XIV, Króla 

Słońce.  Byliśmy  na  dworskim  balu  w  Dreźnie.  Grała  muzyka  -  ryzykowna  mieszanka 

klawikordu,  lutni  i  skrzypiec  -  i  odbywały  się  wymyślne  tańce,  sprawiające  wraŜenie  układów 

kółek i ukłonów. 

Nagle w drugim końcu sali ujrzałam Mariusza! 

Przyglądał  mi  się  juŜ  od  dłuŜszej  chwili,  teraz  obdarzył  mnie  niezwykle  tragicznym  i 

pełnym  miłości  uśmiechem.  ZałoŜył  wielką,  rozłoŜystą  perukę,  ufarbowaną  na  kolor  jego 

naturalnych  włosów,  aksamitny  kaftan rozszerzający się ku  dołowi  i  wiele  warstw  koronek, tak 

lubianych  przez  Francuzów.  Miał  złocistą  skórę,  co  oznacza  ogień.  Zorientowałam  się,  Ŝe 

przechodził  jakieś  piekło.  W  niebieskich  oczach  lśniła  miłosna  radość,  wtem,  nie  zmieniając 

swobodnej postawy - opierał się łokciem o krawędź klawesynu - posłał mi całusa. 

Dosłownie nie wierzyłam własnym oczom. Czy to naprawdę on? Czy ja teŜ tu siedziałam 

w gorsecie z kości o głębokim dekolcie i w ogromnych spódnicach, w których spod wymyślnych 

fałd  jednej  wyłania  się  następna?  Za  tych  czasów  moja  skóra  sprawiała  wraŜenie  sztucznej. 

Włosy zostały zebrane i ozdobnie ukształtowane. 

Nie  zwracałam  uwagi  na  ręce  śmiertelników,  którzy  mnie  tak  skrępowali.  W  tej  epoce 

pozwalałam prowadzić się przez świat zapalczywemu wampirowi z Azji, na którym w ogóle mi 

nie  zaleŜało.  Wpadłam  w  pułapkę,  która  zawsze  czyha  na  kobietę:  zmieniłam  się  w 

niezobowiązujący  i  ostentacyjny  dodatek  do  męŜczyzny,  który  mimo  nuŜącego  słowotoku  był 

wystarczająco silny, by przenieść nas przez czas. 

Azjata był w łoŜu na górze, powoli biorąc starannie wybraną ofiarę. 

Mariusz podszedł, ucałował mnie i wziął w ramiona. Zamknęłam oczy. 

- To Mariusz! - wyszeptałam. - Naprawdę Mariusz. 

- Pandora - odpowiedział, odsuwając się, Ŝeby mi się lepiej przyjrzeć. - Moja Pandora! 

Miał poparzoną skórę. Nieznaczne blizny. Prawie się juŜ zagoiła. 

Wyprowadził  mnie  na  parkiet.  Doskonale  odtwarzał  rolę  człowieka.  Wiódł  mnie  przez 

kroki tańca. Z trudem łapałam dech. PodąŜając za nim, przy kaŜdej kolejnej figurze wstrząśnięta 

widokiem  zachwytu  na  jego  twarzy,  traciłam  rachubę  stuleci,  a  nawet  tysiącleci.  Chciałam 

wszystkiego się dowiedzieć - gdzie bywał, co mu się przytrafiło. Czy widział, Ŝe jestem zaledwie 

cieniem kobiety, którą znał? 

- Jesteś nadzieją mej duszy! - wyszeptał. 

background image

Rychło  mnie  stamtąd  zabrał.  Pojechaliśmy  karetą  do  jego  pałacu.  Zasypywał  mnie 

pocałunkami. Tuliłam się do niego. 

- Ty - mówił - moje marzenie, tak bezmyślnie odrzucony skarb, jesteś tutaj, nie poddałaś 

się. 

- Widzisz mnie, więc tutaj jestem - rzekłam z goryczą. 

- Podnosisz  świecę  i  widzę  swą  siłę  w  zwierciadle.  Znienacka  usłyszałam  dźwięk, 

staroŜytny i straszny odgłos. 

Było to bicie serca Akashy, serca Enkila. 

Karoca  stanęła.  śelazna  brama.  SłuŜba.  Pałac  był  przestronny,  fantazyjny,  ostentacyjna 

siedziba bogatego szlachcica. 

- Są w środku, matka i ojciec? - spytałam. 

- A tak, niezmienni. MoŜna polegać na ich kompletnym milczeniu. - Jakby igrał z grozą 

sytuacji. 

Nie  mogłam  tego  znieść.  Musiałam  umknąć  przed  odgłosem  jej  serca.  Przed  oczyma 

ujrzałam obraz skamieniałego króla i królowej. 

- Nie! Zabierz mnie stąd. Nie mogę wejść. Mariuszu, ja nie mogę na nich patrzeć! 

- Pandoro,  oni  siedzą  ukryci  pod  pałacem.  Nie  musisz  na  nich  patrzeć.  Niczego  nie 

poznają. Są wciąŜ tacy sami. 

Ach! Tacy sami! W myślach przemknęłam na niebezpieczne tereny, do moich pierwszych 

nocy w Antiochii, samotnej śmiertelniczki, późniejszych zwycięstw i poraŜek. Akasha taka sama! 

Obawiałam się, Ŝe zacznę krzyczeć i nie będę w stanie się powstrzymać. 

- Niech będzie - przystał Mariusz. - Pojedziemy, dokąd zechcesz. 

Podałam woźnicy adres swojej kryjówki. 

Nie mogłam patrzeć na Mariusza, który z dzielną miną zachowywał pozory szczęśliwego 

spotkania  po  wiekach.  Mówił  o  nauce  i  literaturze,  Szekspirze,  Drydenie,  Nowym  Świecie, 

pełnym dŜungli i rzek. Ale słyszałam, jak opuszcza go radość. 

Przywarłam  do  niego  twarzą.  Gdy  kareta  zatrzymała  się,  wyskoczyłam  i  pognałam  do 

drzwi swego niewielkiego domu. Obejrzałam się. Stał na ulicy. 

Był smutny i znuŜony, powoli kiwał głową ze zrozumieniem. 

- Czy mogę przeczekać? - pytał. - Czy jest nadzieja, Ŝe zmienisz zdanie? Będę tu czekał 

bez końca! 

background image

- Nie  chodzi  o  moje  zdanie!  Dzisiaj  w  nocy  wyjeŜdŜam  z  miasta.  Zapomnij  o  mnie. 

Zapomnij, Ŝe mnie w ogóle widziałeś. 

- Moja ukochana - powiedział cicho - jedyna ukochana. 

Wbiegłam  do  środka,  zamykając  drzwi.  Słyszałam,  jak  odjeŜdŜa  kareta.  Oszalałam, 

całkiem jak za śmiertelnego Ŝycia, waląc pięściami w ściany, starając się powściągnąć olbrzymią 

siłę i stłumić wycie, które wzbierało mi w krtani. 

Popatrzyłam wreszcie na zegar. Do świtu zostały trzy godziny. 

Usiadłam przy biurku i napisałam: 

 

Mariuszu! 

O świcie powiozą nas do Moskwy. Trumna, w której zwykle spoczywam, uda się ze 

mną  w  długą  podróŜ.  Mariuszu,  nie  wiem,  co  począć.  Nie  mogę  schronić  się  u  ciebie  w 

domu, pod jednym dachem ze staroŜytnymi. Błagam cię, Mariuszu, przybądź do Moskwy. 

PomóŜ mi wyswobodzić się z połoŜenia, w jakim się znalazłam. Potem będziesz mnie mógł 

osądzić i potępić. Będę czekać w pobliŜu carskiego pałacu i wielkiej cerkwi, dopóki się nie 

pojawisz. Mariuszu, wiem, Ŝe proszę cię o odbycie wielkiej podróŜy, ale błagam, przyjedź. 

Jestem niewolnicą tego pijącego krew. 

Kocham Cię 

Pandora 

 

Wybiegłam z powrotem na ulicę i popędziłam w stronę jego domu, starając się odnaleźć 

drogę, na którą w swej głupocie nie zwracałam przedtem uwagi. 

A  bicie  serca?  PrzecieŜ  usłyszę  ten  upiorny  odgłos!  Będę  musiała  biec  przy  jego 

akompaniamencie na tyle długo, by doręczyć list Mariuszowi, być moŜe pozwolić mu schwycić 

się  za  nadgarstek  i  zaprowadzić  do  jakiegoś  bezpiecznego  miejsca,  Ŝebyśmy  jeszcze  przed 

ś

witem umknęli azjatyckiemu wampirowi, który mnie niewolił. 

Wtem pojawiła się ta sama kareta, tym razem wioząca z balu mojego wampira. 

Natychmiast stanął, Ŝeby mnie zabrać. 

Wzięłam na stronę woźnicę. 

- MęŜczyzna,  który  przywiózł  mnie  do  domu  -  zaczęłam.  -  Byliśmy  u  niego,  w  takim 

ogromnym pałacu. 

background image

- A tak, hrabia Mariusz - potwierdził tamten. - Przed chwilą odwiozłem go do domu. 

- Musisz zawieźć mu ten list. Ale szybko! Musisz wejść do niego do domu i oddać mu do 

rąk  własnych!  Powiedz,  Ŝe  nie  miałam  dla  ciebie  pieniędzy,  Ŝe  musi  ci  zapłacić.  śądam,  Ŝebyś 

tak uczynił. On ci zapłaci. Powiedz, Ŝe to list od Pandory. Musisz go znaleźć! 

- O  kim  mówisz?  -  zainteresował  się  mój  towarzysz.  Dałam  woźnicy  znak,  Ŝeby  ruszał. 

Rzecz jasna, mój wampir wpadł we wściekłość, ale kareta była juŜ w drodze. 

Dopiero po dwustu latach dowiedziałam się bardzo prostej prawdy: Mariusz nie otrzymał 

tego listu! 

Wrócił do domu, spakował się i następnej nocy wyjechał z Drezna pogrąŜony w smutku, 

na  list  natrafiając  długo  potem.  Był  to,  jak  opowiedział  wampirowi  Lestatowi,  „kruchy  świstek 

papieru - tak to ujął - zagubiony na dnie wypchanej podróŜnej walizy”. 

Kiedy go znowu zobaczyłam? 

W  czasach  współczesnych.  Gdy  staroŜytna  królowa  powstała  z  tronu  i  ujawniła  granice 

swej mądrości, siły i woli. 

Po  dwóch  tysiącach  lat,  w  naszym  wieku  dwudziestym,  w  którym  ciągle  pełno  jest 

rzymskich  kolumn,  posągów,  postumentów  i  perystylów,  w  którym  mruczą  komputery  i  dające 

ciepło telewizory, gdy w kaŜdej bibliotece moŜna znaleźć Cycerona i Owidiusza, naszą królową, 

Akashę,  zbudził  obraz  wampira  Lestata  na  telewizyjnym  ekranie,  w  tym  najbezpieczniejszym  i 

najbardziej  nowoczesnym  z sanktuariów. Wstała  i próbowała  panować jak  bogini nie tylko nad 

nami, lecz równieŜ nad całą ludzkością. 

W najniebezpieczniejszym momencie, gdy groziła, Ŝe nas wszystkich zniszczy, jeŜeli nie 

pójdziemy  za  jej  przewodem  -  a zdąŜyła juŜ  zabić  wielu  -  to  Mariusz,  władający  argumentacją, 

optymizmem,  filozofią,  przemówił  do  niej,  próbował  ją  uspokoić  i  skierować  jej  myśli  na  inny 

tor,  powstrzymywał  jej  mordercze  instynkty,  dopóki  nie  zjawił  się  staroŜytny  nieprzyjaciel,  by 

wypełnić staroŜytną klątwę i unicestwić ją ze staroŜytną prostotą. 

Davidzie, dlaczego nakłoniłeś mnie do spisania tej historii? 

Zaczęłam  wstydzić  się  zmarnowanych  lat.  Zmusiłeś  mnie  do  przyznania,  Ŝe  Ŝadna 

ciemność  nie  była  na  tyle  głęboka,  by  ugasić  moją  znajomość  miłości,  miłości  ze  strony 

ś

miertelników, którzy wydali mnie na świat, i do kamiennej bogini, miłości do Mariusza. 

Nade wszystko nie mogę zaprzeczyć odrodzeniu się tego uczucia do Mariusza. 

I  na  całym  świecie  dostrzegam  dowody  miłości.  W  obrazie  Matki  Boskiej  i  Dzieciątka 

background image

Jezus,  w  obrazie  Chrystusa  UkrzyŜowanego,  w  zapamiętanym  wizerunku  bazaltowej  Izydy. 

Widzę miłość. Widzę ją w człowieczych zmaganiach. Dostrzegam jej niezaprzeczalną obecność 

we  wszystkich  dokonaniach  człowieka  w  dziedzinie  poezji,  malarstwa,  muzyki,  dostrzegam 

ludzką miłość bliźniego i odmowę przyjęcia cierpienia jako ostatecznego losu. 

Przede  wszystkim  widzę  ją  jednak  w  samej  budowie  świata,  która  przyćmiewa  wszelką 

sztukę, w której takie nagromadzenie piękna nie da się wytłumaczyć zwykłym przypadkiem. 

Miłość.  Ale  skąd  się  ona  bierze? Czemu nie mówi  o  swych korzeniach,  ta miłość, która 

tworzy  deszcz  i  drzewa  i  rozsiała  nam  ponad  głowami  gwiazdy,  do  czego  niegdyś  rościli 

pretensje bogowie? 

Zatem  Lestat,  niesforne  ksiąŜątko,  zbudził  królową;  i  przetrwaliśmy  jej  gniew.  Lestat, 

niesforne  ksiąŜątko,  przeszedł  niebo  i  piekło  i  przyniósł  ze  sobą  niewiarę,  grozę  i  chustę 

Weroniki. Weronika, zmyślone przez chrześcijan imię, oznaczające vera ikon, prawdziwy obraz. 

Lestat znalazł się w Palestynie za mego Ŝycia, tam był świadkiem czegoś, co niszczy zdolności, 

które ludzie cenią tak bardzo: wiarę, rozum. 

Muszę pójść do Lestata i spojrzeć mu w oczy. Zobaczyć to, co widział! 

Niech młodzieŜ śpiewa pieśni o śmierci. To głupcy. 

Najpiękniejszą rzeczą pod słońcem i księŜycem jest ludzka dusza. Zdumiewają mnie małe 

cuda  dobroci,  jakie  wyświadczają  sobie  ludzie.  Zdumiewa  mnie  rozwój  świadomości,  uparte 

trwanie rozumu w obliczu przesądów i rozpaczy. Zdumiewa mnie ludzka wytrwałość. 

Mam  do  opowiedzenia  jeszcze  jedną  historię.  Sama  nie  wiem,  czemu  chcę  ją  tutaj 

zapisać. Być moŜe wierzę, Ŝe ty - wampir, co widzi duchy - zrozumiesz ją i pojmiesz, dlaczego 

mną nie poruszyła. 

Pewnego razu w szóstym wieku - to jest pięćset lat po narodzeniu Chrystusa i trzysta lat 

po  opuszczeniu  Mariusza  -  błąkałam  się  po  barbarzyńskiej  Italii.  Ostrogoci  od  dłuŜszego  juŜ 

czasu panowali na półwyspie. 

Potem  napadły  na  nich  inne  plemiona,  rabując,  paląc,  wynosząc  kamienie  starych 

ś

wiątyń. 

Czułam się tak, jakbym chodziła po rozŜarzonych węglach. 

Ale  Rzym  usiłował  dopracować  się  jakiejś  koncepcji  siebie,  swoich  zasad,  starał  się 

złączyć pogaństwo z chrześcijaństwem i znaleźć nieco wytchnienia od barbarzyńskich najazdów. 

Rzymski senat jeszcze istniał. Przetrwał jako jedyna z instytucji. 

background image

I pewien uczony, wychowany na tych samych co ja ideach, Boecjusz, mąŜ wielce uczony, 

który  studiował  staroŜytnych  i  świętych,  został  niedawno  skazany  na  śmierć,  przedtem  jednak 

dając nam wspaniałą księgę. Dzisiaj moŜna znaleźć ją w kaŜdej bibliotece. Mam, rzecz jasna, na 

myśli O pocieszeniu, jakie daje filozofia. 

Musiałam na własne oczy zobaczyć forum, spalone i opustoszałe wzgórza, świnie i kozy 

w  miejscach,  gdzie  niegdyś  Cyceron  przemawiał  do  tłumów.  Musiałam  zobaczyć 

pozostawionych samym sobie nędzarzy zamieszkujących brzegi Tybru. 

Musiałam obejrzeć upadek klasycznego świata. Chrześcijańskie kościoły i sanktuaria. 

Przede  wszystkim  pragnęłam  zobaczyć  jednego  uczonego.  Podobnie  jak  Boecjusz 

pochodził  ze  starego  rzymskiego  rodu,  poznał  klasyków  i  świętych.  Był  to  autor  pism,  które 

krąŜyły po całym świecie, docierając nawet do Bedy w Anglii. 

Wzniósł teŜ klasztor, symbol twórczej radości i optymizmu pośród zgliszcz. 

Chodzi mi naturalnie o uczonego Kasjodora, którego klasztor leŜał na samym czubku buta 

Italii, w zielonym raju Kalabrii. 

Ujrzałam  go  wczesnym  wieczorem,  jak  sobie  zaplanowałam,  gdy  przypominał  wielkie, 

pełne świateł miasto. 

Mnisi sumiennie zajmowali się kopiowaniem w skryptorium. 

W otwartej na noc celi siedział sam Kasjodor, pisząc, męŜczyzna po dziewięćdziesiątce. 

Wyszedł obronną ręką z intryg barbarzyńskiej polityki, których ofiarą padł jego przyjaciel 

Boecjusz, słuŜył u ostrogockiego cesarza Teodoryka i piastował urzędy - przeŜył i zbudował ten 

klasztor,  swoje  marzenie,  pisywał  do  zakonników  całego  świata,  dzielił  się  z  nimi  wiedzą  na 

temat staroŜytności, ocalił od zapomnienia mądrość Greków i Rzymian. 

Czy  naprawdę  był  ostatnim  człowiekiem  staroŜytności,  jak  utrzymywali  niektórzy? 

Ostatnim człowiekiem, który umiał czytać po grecku i łacinie? Który potrafił cenić Arystotelesa i 

dogmaty rzymskiego papieŜa? Platona i św. Pawła? 

Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, Ŝe pamięć o nim przetrwa tyle czasu. Nie wiedziałam 

teŜ, jak szybko będzie zapomniany! 

Vivarium  na  górskich  zboczach było tryumfem  architektury.  Obejmowało lśniące stawy, 

w których hodowano ryby - od czego wzięła się nazwa całości. Był tam chrześcijański kościół z 

nieodłącznym krzyŜem, sypialnie, pokoje dla znuŜonych podróŜnych. Biblioteka była doskonale 

zaopatrzona  w  klasykę  moich  czasów  oraz  księgi,  które  zostały  potem  zagubione.  Klasztor 

background image

obfitował w płody roli, niezbędną Ŝywność, drzewa uginające się od owoców, łany pszenicy. 

Tym  wszystkim  zajmowali  się  mnisi,  którzy  całe  dnie  i  noce  poświęcali  takŜe  na 

przepisywanie ksiąg w swym długim skryptorium. 

Na zalanym księŜycową poświatą wybrzeŜu stały setki uli, w których zakonnicy zbierali 

miód  do  jedzenia,  wosk  na  święte  świece  i  królewską  galaretkę  na  oleje  do  namaszczeń.  Ule 

pokrywały wzgórze równe wielkością sadom i vivarium. 

Podglądałam  Kasjodora.  Chodziłam  między  ulami  i  jak  zwykle  dziwiłam  się 

niewytłumaczalnej  organizacji  pszczół,  poniewaŜ  ich  tajemnice,  taniec,  polowanie  na  pyłki  i 

rozmnaŜanie były mi znane o wiele wcześniej, niŜ pojął je świat ludzi. 

Gdy  odchodziłam  od  uli  w  stronę  samotnej  lampy  Kasjodora,  odwróciłam  się  i  coś 

zauwaŜyłam. Coś wzlatywało znad uli, coś ogromnego, niewidzialnego i potęŜnego, co zarówno 

czułam, jak i słyszałam. Nie ogarnął mnie strach, lecz przelotna nadzieja, Ŝe na świecie pojawiło 

się coś nowego, bo nigdy nie widywałam duchów. 

Siła  ta  powstała  z  samych  uli,  z  ich  skomplikowanej  wiedzy  i  niezliczonych,  boskich 

układów,  jako  wynik  przypadkowej  ewolucji  lub  obdarzenia  czegoś  świadomością  przez 

bezgraniczną energię twórczą, skrupulatność i wytrzymałość pszczół. 

Coś w rodzaju starorzymskiego ducha lasów. 

Widziałam,  jak  ta  siła  unosi  się  swobodnie  nad  polami.  Zobaczyłam,  Ŝe  wchodzi  w 

słomianego  stracha  na  wróble,  którego  zakonnicy  zaopatrzyli  w  starannie  wytoczoną  głowę  z 

drewna, namalowali mu oczy, niezgrabny nos i uśmiechnięte usta. Stworzyli istotę, którą moŜna 

od czasu do czasu przestawiać wraz z mnisim kapturem i habitem, w które była odziana. 

Widziałam,  jak  ten  strach  ze  słomy  i  drewna  leci,  wirując  i  pląsając,  mijając  pola, 

winnice, by dotrzeć do celi Kasjodora. 

Poszłam za nim. 

Po chwili z wnętrza tej istoty wydobyło się milczące wycie. Usłyszałam je, ujrzałam, jak 

strach,  zgięty  i  zataczający  się,  wykonuje  taniec  Ŝałoby,  zatykając  słomianymi  dłońmi  uszy, 

których nie było. Wił się z bólu. 

Kasjodor nie Ŝył. Umarł spokojnie w swej oświetlonej lampą, otwartej na świat celi, przy 

stole.  LeŜał  na  rękopisie,  siwowłosy,  bardzo stary,  cichy. PrzeŜył ponad  dziewięćdziesiąt lat.  A 

teraz był martwy. 

To  stworzenie,  strach  na  wróble,  oszalało  z  Ŝalu,  kołysało  się  i  jęczało,  chociaŜ  takiego 

background image

jęku nie usłyszałoby Ŝadne ludzkie ucho. 

Nigdy przedtem nie widziałam ducha, wpatrywałam się więc w niego osłupiała. Po chwili 

zauwaŜył moją  obecność.  Odwrócił  się.  On  - bo  mimo łachmanów  i  słomianego  ciała  wydawał 

się istotą płci męskiej - wyciągnął ku mnie rękę. Z rękawów opadała mu słoma. Drewniana głowa 

chybotała  się  na  kiju.  Błagał  mnie:  błagał  o  odpowiedzi  na  największe  pytania,  jakie 

kiedykolwiek zadawali ludzie i nieśmiertelni. Oczekiwał ode mnie odpowiedzi! 

Obejrzał się jeszcze raz na Kasjodora i pobiegł przez zarośnięty trawą stok w moją stronę. 

Wyciągnął  do  mnie  rękę,  jakby  o  coś  prosił.  Czy  nie  mogłam  mu  tego  wyjaśnić?  Czy  nie 

potrafiłam  wpisać  śmierci  Kasjodora  w  jakiś  Boski  Plan?  Kasjodora,  którego  vivarium 

dorównywało pięknem i elegancją pszczelim ulom? To właśnie vivarium skupiło rozproszone po 

ulach cząstki świadomości. CzyŜ nie mogłam ulŜyć cierpieniu tej istoty? 

- Ten  świat  roi  się  od  potworności  -  wyszeptałam.  -  Składa  się  z  tajemnic,  one  są  jego 

fundamentem.  JeŜeli  pragniesz  spokoju,  wracaj  do  uli;  porzuć  ludzki  kształt  i  powróć  do 

fragmentarycznej postaci bezmyślnego Ŝycia zadowolonych pszczół, z którego powstałeś. 

Słuchał mnie bardzo uwaŜnie. 

- JeŜeli  wybierzesz  Ŝycie  w  ciele,  trudne  Ŝycie  człowieka,  który  moŜe  poruszać  się  w 

czasie i przestrzeni, walcz o nie. Jeśli wolisz ludzką filozofię, podąŜaj ku mądrości, Ŝeby nic nie 

mogło cię nigdy zranić. Mądrość to siła. Stwórz z siebie, kimkolwiek jesteś, istotę obdarzoną siłą. 

Ale  wiedz  jedno:  wszystko  pod  słońcem  jest  spekulacją.  Wszystkie  mity,  religie,  filozofia, 

historia - to same kłamstwa. 

Stworzenie,  niewaŜne,  rodzaju  męskiego  czy  Ŝeńskiego,  uniosło  rękę,  jak  gdyby  chciało 

zakryć usta. Odwróciłam się do niego tyłem. 

Przemierzałam  w  milczeniu  winnice.  Zakonnicy  wkrótce  odkryją,  Ŝe  ich  ojciec 

przełoŜony, geniusz i święty, zmarł przy pracy. 

Obejrzałam  się  i  zobaczyłam  zdumiona,  Ŝe  słomiana  postać  pozostała  ukształtowana, 

przyjmując pozycję wyprostowaną, i obserwowała mnie. 

- Nie  wierzę  w  ciebie!  -  rzuciłam  w  jej  stronę.  -  Nie  będę  poszukiwała  z  tobą  Ŝadnych 

odpowiedzi! Ale wiedz jedno: jeŜeli pragniesz zostać istotą ukształtowaną taką jak ja, pokochaj 

całą  ludzkość  i  jej  dzieci.  Nie  czerp  siły  z  krwi.  Nie  karm  się  cierpieniem.  Nie  wznoś  się  na 

podobieństwo boga nad śpiewającymi hymny tłumami. Nie kłam! 

Słuchał.  Słyszał.  Nie  poruszał  się.  Biegłam.  Gnałam  przez  kamieniste  stoki  i  lasy 

background image

Kalabrii,  dopóki  nie  znalazłam  się  bardzo,  bardzo  daleko.  W  księŜycowej  poświacie  widziałam 

rozległe,  przepiękne  vivarium,  kruŜganki  i  pochyłe  dachy  otaczające  drŜącą  srebrnym  światłem 

rzeczkę, wpływającą do pobliskiego morza. 

Słomianego stworzenia juŜ nigdy później nie widziałam. Nie wiem, co to było. Nie pytaj 

mnie o nie. 

Mówisz,  Ŝe  duchy  i  zjawy  chodzą  po  Ziemi.  Wiadomo,  Ŝe  takie  byty  istnieją.  Lecz  coś 

takiego widziałam pierwszy i ostatni raz. 

Gdy los rzucił mnie znów do Italii, po vivarium nie pozostało ani śladu. Trzęsienia ziemi 

unicestwiły  resztkę  murów.  Czy  moŜe  zostało  najpierw  złupione  przez  kolejną  falę  ciemnych 

barbarzyńców z Północy, Wandali? 

Nie wiadomo. Ocalały jedynie listy Kasjodora. 

Wkrótce  ogłoszono,  Ŝe  klasycy  są  bluźniercami.  PapieŜ  Grzegorz  pisał  opowieści  o 

czarach  i  cudach,  gdyŜ  był  to  jedyny  sposób,  by  przez  masowe  chrzty  nawracać  tysiące 

zabobonnych, nieoświeconych plemion północnych. 

Pokonał wojowników, którzy nigdy nie ulegli Rzymowi. 

Sto  lat  historii  Italii  po  Kasjodorze  pogrąŜone  jest  w  całkowitych  mrokach.  Jak  to  piszą 

dziejopisarze? Przez całe stulecie nie słychać o Italii. 

CóŜ to za cisza! 

Tak  więc,  Davidzie,  docierając  do  ostatnich  stron,  muszę  ci  wyznać,  Ŝe  cię  porzuciłam. 

Uśmiech,  z  jakim  oddawałam  ci notatniki, był obłudny.  Mariusz  określiłby  to mianem kobiecej 

przewrotności.  Obietnica  spotkania  się  z  tobą  jutro  w  nocy  w  ParyŜu  była  oszustwem.  Gdy 

będziesz czytał te słowa, mnie nie będzie juŜ w ParyŜu. Lecę do Nowego Orleanu. 

Wszystko  przez  ciebie,  Davidzie.  Odmieniłeś  mnie.  Obudziłeś  we  mnie  rozpaczliwą 

wiarę, Ŝe  narracja  niesie  w  sobie  cień  sensu. Czuję  przypływ  nowej,  Ŝarliwej  energii. Stawiając 

wymagania mojemu językowi i mojej pamięci, przyuczyłeś mnie do nowego Ŝycia, przywróciłeś 

wiarę, Ŝe istnieje na tym świecie jakieś dobro. 

Chcę  znaleźć  Mariusza.  W  powietrzu pełno jest  myśli  innych  nieśmiertelnych. Wołania, 

prośby, dziwne wieści… 

Ten, o którym sądziliśmy, Ŝe od nas odszedł, najwidoczniej powrócił. 

Mam  powody  sądzić,  Ŝe  Mariusz  udał  się  do  Nowego  Orleanu,  i  muszę  się  z  nim  tam 

spotkać. Muszę  odnaleźć  Lestata, ujrzeć, jak niesforne ksiąŜątko leŜy na  posadzce  kaplicy i nie 

background image

jest w stanie poruszyć się ani przemówić. 

Przyjedź  do  mnie,  Davidzie.  Nie  bój  się  Mariusza!  Wiem,  Ŝe  przybędzie  na  pomoc 

Lestatowi. Ja postępuję tak samo. 

Wracam do Nowego Orleanu. 

Nawet  jeŜeli  nie  ma  tam  Mariusza,  ujrzę  Lestata.  MoŜe  zdołam  zobaczyć  się  z  kimś 

jeszcze?  Coś  ty  narobił,  Davidzie?  Obdarzona  nową  ciekawością,  nową  umiejętnością 

okazywania  Ŝarliwej  troski,  odrodzona  zdolnością  do  śpiewu  -  noszę  w  sobie  straszliwą  wolę 

Ŝ

ycia i kochania. 

Za  to  i  wszystko  inne  -  a  jest  tego  naprawdę  duŜo  -  będę  ci  wdzięczna  na  wieki. 

NiezaleŜnie  od  czekających  mnie  cierpieli,  oŜywiłeś  mnie.  I  Ŝadne  twe  słowa  i  czyny  nie 

uśmiercą mojej ku tobie miłości. 

 

Skończone: 5 lipca 1997 roku