FRID INGULSTAD
LUDZKIE GADANIE
Saga Wiatr Nadziei
część 3
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristiania, luty 1905
Elise wpatrywała się w Otta, nocnego stróża, czując, że rumieniec oblewa jej twarz.
- Ty źle zrozumiałeś. Ja... my... my zostaliśmy tutaj zamknięci. Przez jakichś łobuzów
z „Bandy z Sagene”.
Na jego wargach pojawił się szyderczy uśmieszek.
- Ach tak, zostaliście zamknięci. Dziwne, że dotychczas tego nie zauważyłem. Drzwi
były otwarte, kiedy przyszedłem, a ja w nocy robiłem obchód tak samo często jak zawsze.
- Musisz mi wierzyć - Elise sama słyszała, że jej głos brzmi desperacko. - Emanuel...
to znaczy oficer Armii Zbawienia, odprowadzał mnie do domu i na wzgórzu Aker wpadliśmy
na nich...
Emanuel podszedł bliżej.
- To prawda. Zostaliśmy oboje pobici i zaciągnięci do komórki. Kiedy doszliśmy
trochę do siebie, wokół panowały nieprzeniknione ciemności. Po omacku dotarliśmy do
drzwi, odkryliśmy jednak, że zostały zamknięte od zewnątrz.
Otto machnął ręką, jakby się od niego opędzał.
- Oszczędź sobie tych łgarstw, kolego. Dobrze wiem, co widziałem. Zabieraj się stąd.
A ty, Elise, pójdziesz ze mną do fabryki.
Elise wciąż gapiła się na niego, teraz jej ciało przeniknął dreszcz strachu.
- Dlaczego mam chodzić do fabryki? Nie słyszałam jeszcze porannej syreny.
- Idziesz ze mną, powiedziałem.
Nie miała odwagi mu się przeciwstawić. Odwróciła się jeszcze do Emanuela i posłała
mu rozpaczliwe spojrzenie. Zanim stróż wyszedł z latarnią, zdążyła w oczach Emanuela
dostrzec strach.
W drodze do fabryki podjęła jeszcze jedną próbę.
- Dlaczego ty mi nie wierzysz, Otto? My naprawdę szarpaliśmy za drzwi, ale były
zamknięte. Nie miałam pojęcia, że jest jakieś boczne wejście.
Stróż nie odpowiadał. Milczał, dopóki nie dotarli do bramy wejściowej, którą
otworzył. Wtedy odwrócił się do Elise, oczy mu pociemniały ze złości, widziała w nich także
rozczarowanie.
- Wiesz, co myślę o takich jak ty? - splunął daleko przed siebie. - Otóż myślę, że
jesteś cholernym mętem. Nie musisz niczego udawać, Elise. Sądzisz, że was nie widziałem?
Uważasz, że nie rozumiem, coście robili w tej komórce?
- To nieprawda. Myślałam, że zamarznę na śmierć. On mi pomógł, bo... - umilkła
gwałtownie. Szedł ku nim pośpiesznie sam majster.
- No patrzcie, oto i panna Lovlien. Bogu dzięki! Co się stało? Twoja siostra siedzi w
moim biurze i nie posiada się ze zdenerwowania.
- Znalazłem ją w komórce, panie majstrze. Rażeni z jakimś oficerem Armii
Zbawienia.
Majster spoglądał to na nocnego stróża, to na Elise, a potem znowu na stróża.
- Co ty opowiadasz? Otto skinął głową.
- Leżeli w kącie komórki i nie zauważyli, kiedy wszedłem.
- Ty naprawdę niczego nie chcesz zrozumieć. - Elise zwróciła twarz w stronę stróża,
mówiła gniewnym głosem. - Już ci tłumaczyłam, że zostaliśmy tam zamknięci.
Zanim znowu odwróciła się do majstra, stróż zdążył jej posłać ponure spojrzenie.
- Ona na nim leżała, panie majstrze. Pod jego płaszczem.
- Możesz iść, Otto. Panna Lovlien pójdzie ze mną. - Majster odwrócił się i
pomaszerował w stronę swojego kantorka. Elise nie miała innego wyjścia, jak tylko podążyć
za nim. W tym samym momencie fabryczna syrena zaczęła wyć.
W kantorku paliło się kilka lamp, a w głębokim fotelu siedziała Hilda z zapłakaną
twarzą.
- Elise! - zawołała Hilda przez łzy. Zerwała się z fotela. - Gdzieś ty była? Dlaczego
nie wróciłaś do domu?
- Zostaliśmy napadnięci. Kilku łobuzów z „Bandy z Sagene” rzuciło się na nas, a
potem wciągnęli nas do komórki. W końcu zamknęli drzwi od zewnątrz i zniknęli.
- Jakich „nas”? - Hilda patrzyła na nią, nie rozumiejąc.
- Kapitan Emanuel Ringstad uparł się, że odprowadzi mnie do domu.
- A czy nie mogliście wzywać pomocy? Łomotać do drzwi? Wiesz chyba, że Otto
przez całą noc krąży po terenie fabryki.
Elise ze wstydem zdała sobie sprawę, że nie pomyślała o tym, jakoś nocny stróż nie
przyszedł jej do głowy. Nigdy nie wiedziała, że Otto kontroluje cały teren fabryki. Za
każdym razem, kiedy przychodziła rano do pracy, spotykała go w wejściu.
- Nie pomyślałam o tym - wymamrotała zbolałym głosem. - Myślałam, że nas nie
usłyszy. Tak okropnie marzłam, byliśmy przekonani, że nie wyjdziemy, dopóki fabryka nie
zostanie otwarta.
Majster i Hilda słuchali jej w milczeniu, majster z podejrzliwym spojrzeniem, Hilda z
wyrzutem.
- W komórce było zimno jak na dworze, a ja miałam tylko tę chustkę robioną na
drutach. Bałam się, że zamarznę na śmierć. Więc żeby mi pomóc, pan Ringstad zdjął płaszcz
i otulił nim nas oboje. - Poczuła, że się rumieni. - Zdaję sobie sprawę, że nocny stróż mógł
źle zrozumieć to, co zobaczył. Musieliśmy oboje zasnąć i obudziliśmy się dopiero, kiedy Otto
stanął w drzwiach. Nie mieliśmy pojęcia, że znajdują się tam jakieś boczne drzwi i w dodatku
są otwarte.
Widziała, że Hilda jej wierzy, majster jednak wciąż spoglądał na nią sceptycznie.
Posłała siostrze zatroskane spojrzenie.
- A co z Pederem i Kristianem?
- Spali, kiedy wychodziłam. Napisałam im na kartce, że muszą radzić sobie sami i że
wszystko im później wyjaśnimy.
- Bogu dzięki, przynajmniej nie będą się bać.
- Ale ja się bałam. - Hilda mówiła gniewnie. - Całą noc nie spałam. Najpierw
myślałam, że poślizgnęłaś się na oblodzonym moście, wpadłaś do rzeki i utonęłaś, potem
przyszło mi do głowy, że zostałaś napadnięta, zgwałcona i zamordowana, a w końcu
wyobraziłam sobie, że się po prostu przewróciłaś, złamałaś nogę i leżysz bezradna w
ciemnościach, zamarzając powoli na śmierć. Tak strasznie się bałam, że nie mogłam dłużej
siedzieć w kuchni i czekać na ciebie, więc przybiegłam tutaj w nadziei, że znajdę kogoś, kto
pomoże mi ciebie odszukać. Na całe szczęście zjawił się pan majster.
- Strasznie mi przykro, Hildo, ale nic nie mogłam na to poradzić.
- Nie przyszło mi do głowy, że oficer Armii Zbawienia cię odprowadzał - mówiła
dalej Hilda, jakby nie słyszała słów siostry. - Gdybym o tym wiedziała, nie denerwowałabym
się tak.
Elise skinęła głową.
- Rozumiem, ale ty też musisz przyjąć do wiadomości, że nie miałam wpływu na to,
co się stało. Kapitan Ringstad próbował uspokoić napastników, ale oni po prostu chcieli
awantury, widziałam to z daleka.
- A skąd wiesz, że to była „Banda z Sagene”? - majster marszczył brwi i wcale nie
wyglądał na przekonanego.
- Poznałam jednego z nich. To jest... to jest znajomy mojego narzeczonego. - Poczuła,
że się czerwieni, i nie była w stanie spojrzeć majstrowi w oczy. Musi się teraz zastanawiać,
jakich to przyjaciół ma Johan.
- Czy ktoś widział to, co się stało?
- Słyszeliśmy jakieś głosy, kiedy byliśmy na wzgórzu Aker. Napastnicy się
zdenerwowali i kazali nam zejść na dół i iść dalej Maridalsveien. Kapitan Ringstad zaczął
biec, ja próbowałam dotrzymać mu kroku na tyle, na ile pozwalała mi boląca noga, ale oni i
tak znowu nas dopadli.
- Pozostają więc wasze słowa przeciwko słowom bandy. Policja raczej nie rozpatruje
takich spraw, w których nie wiadomo, czego się trzymać. Przypuszczalnie policjanci pomyślą
to samo co nocny stróż - majster patrzył na nią z nieskrywaną podejrzliwością we wzroku.
- Ale pan musi mi uwierzyć, panie majstrze. Jestem zaręczona i nigdy bym nie zrobiła
niczego za plecami swojego narzeczonego. Kapitan Ringstad był taki miły i pomógł nam w
różnych sprawach. Obiecałam mamie, że pójdę do niego i zapytam go o coś, co mama musi
wiedzieć. On natomiast nie chciał, żebym sama wracała po nocy. Nic więcej się nie stało.
- W porządku - majster machnął ręką. - A teraz musicie obie pośpieszyć się do hali
fabrycznej. Dzień pracy już się zaczął.
Po drodze Elise oznajmiła szeptem: - To nie Armia Zbawienia zapłaciła za naszą
mamę, Hilda.
- Wiem o tym.
Elise odwróciła się ku niej zaskoczona.
- Wiesz?
Hilda skinęła głową.
- Majster mi o tym powiedział, kiedy tłumaczyłam mu, dlaczego poszłaś do tego
oficera Armii Zbawienia. - Odwróciła się i spojrzała w tył. - Obiecałam, że nikomu o tym nie
pisnę, nawet tobie.
- Chcesz powiedzieć...
Hilda skinęła głową. - Ale na Boga nie wydaj mnie, nie mów, że cokolwiek wiesz.
Myślę, że on się bał, że zarażę się suchotami. - Uśmiechnęła się jakby przepraszająco.
Elise milczała. Rozumiała bardzo dobrze, dlaczego majster tak się tego boi.
Nie musiała zatem chodzić do Emanuela. Mama może leżeć w sanatorium z czystym
sumieniem, a oni wszyscy mogą się cieszyć, że otrzymała pomoc. Majster najwyraźniej
pragnie kontynuować swój romans z Hildą, ale tego dnia, kiedy straci zainteresowanie, opłaty
za sanatorium z pewnością się skończą. A zatem powinnam się cieszyć za każdym razem,
kiedy Hilda wieczorem wymyka się z domu, pomyślała z uczuciem goryczy w ustach. Ale
dlaczego on wybrał właśnie Hildę? Dziewczyna nie jest przecież ładna. Jest miła i
sympatyczna, zwłaszcza kiedy się uśmiecha, i umie się przypodobać, poza tym jednak jest
dość zwyczajna. A majster ma pieniądze i z pewnością mógłby zdobyć każdą kobietę, której
pragnie. Dlaczego nie znalazł sobie kogoś ze swojej klasy? Kogoś, z kim mógłby się otwarcie
pokazywać? Kogoś, z kim znajomości nie musiałby ukrywać?
Nadzorca wiedział chyba, że ich spóźnienie jest usprawiedliwione, bo skinął tylko
głową, kiedy obok niego przechodziły. Zarówno prządki, jak i pomocnice posyłały im
zaciekawione spojrzenia, raz po raz podnosiły głowy znad swojej roboty.
Dopiero teraz Elise mogła spokojnie pomyśleć. Przepełniały ją dziwne uczucia, sama
nie rozumiała, jak mogła położyć się na Emanuelu, przytulać się do niego pod tym
płaszczem, którym owinął ich oboje. Człowiek chyba nie zamarznie na śmierć w ciągu jednej
krótkiej nocy, mając w dodatku wokół siebie ściany i sufit? Elise z pewnością by przeżyła,
nawet gdyby usiadła w pewnej odległości od Emanuela.
W każdym razie nie musiała się kłaść na jego brzuchu. Nawet sam Emanuel na to
zareagował i przestraszony spytał, co Elise robi.
Wstyd palił jej policzki. Pomyślała o nocnym stróżu, który ich znalazł i domyślał się
jak najgorszych rzeczy. Teraz plotki rozejdą się po całej fabryce z szybkością błyskawicy. A
potem przyjaciel Lorta - Andersa zrobi z pewnością, co będzie mógł, żeby szkoda była
jeszcze większa. Może nawet przeszmugluje tę plotkarską historię do Johana w więzieniu. Na
myśl o tym robiło się jej zimno i gorąco, kręciło jej się w głowie, bała się, że znowu
zemdleje. Zwłaszcza że od dawna nie jadła, a ostatniej nocy spała niewiele.
Głęboko wciągnęła powietrze i próbowała koncentrować się na pracy, starała się nie
myśleć już o tym, co się stało, ale ta sprawa wciąż nie dawała jej spokoju.
Ciekawe, co się stało z Emanuelem? Co też zdecydował się powiedzieć córce
gospodarza? Czy będzie miał nieprzyjemności z powodu tego, co zaszło?
Elise skuliła się. Na kilka sekund uniosła wzrok. Natychmiast dostrzegła, że wiele
prządek patrzy na nią z zaciekawieniem. Gdy tylko się zorientowały, że je widzi, jak na
komendę odwróciły spojrzenia. Kiedy popatrzyła następnym razem, stwierdziła, że Valborg
daje znaki i robi grymasy do jednej z dziewcząt.
No to się zaczęło, pomyślała i już teraz bała się drogi powrotnej do domu.
Gdy tylko na korytarzu rozległ się szczęk baniek z jedzeniem, wybiegła, kulejąc,
zanim ktokolwiek zdążył się do niej odezwać. Pogoda była tak samo klarowna jak
poprzedniego dnia, zrobiło się tylko trochę chłodniej. Właściwie Elise nie musiała iść do
domu, mogła spokojnie zjeść w fabryce zupę, ale myśl o Pederze i Kristianie budziła w niej
niepokój. Chłopcy na pewno poszli do szkoły, nie odważyliby się postąpić inaczej, musiała
jednak sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Poza tym w domu brakowało różnych
produktów, powinna więc po drodze wstąpić do Magdy na rogu.
W sklepie zderzyła się z Evertem.
- Cześć, Evert. Brakowało nam ciebie. Tamtego dnia obiecałam ci mleczną zupę.
Chłopak drapał się gwałtownie po głowie, z pewnością ma wszy.
- Nie mogłem się wyrwać.
- Kristian mi mówił. Pójdę do Hermansena i powiem mu, że to ja dałam ci obrazek.
Chłopak popatrzył na nią zdumiony.
- Naprawdę byś to zrobiła?
Elise potwierdziła stanowczym skinieniem.
- Chciałabym też porozmawiać z nim o twojej szkole. Naprawdę nie może być tak, że
nie chodzisz do szkoły. Taki zdolny z ciebie chłopak.
Evert zaczerwienił się po uszy. Elise widziała, że bardzo się ucieszył.
- Przecież czytasz niczym pastor - uśmiechnęła się do niego. - Widziałeś dzisiaj
Pedera i Kristiana?
Chłopiec skinął głową.
- Widziałem, jak biegli do szkoły. Mówili, że zaspali. Elise skinęła głową.
- No właśnie, tego się bałam. Evert ruszył ku drzwiom.
- Muszę zmykać. - Naciągnął czapkę na czoło i lekko wyprostował plecy, kiedy
wychodził.
Na szczęście Elise nie widziała nigdzie pani Evertsen, nie byłaby w stanie
wytłumaczyć jej teraz, dlaczego nie wróciła na noc do domu.
Spotkała natomiast panią Thoresen, która wyszła z fabryki, żeby zajrzeć do Anny.
- Dzień dobry, Elise. Co to się stało? Hilda zbiegała dzisiaj rano po schodach bardzo
wzburzona.
Elise wyjaśniła jej pokrótce, co ją spotkało w nocy, nie wspomniała jednak o
Emanuelu.
Pani Thoresen załamywała ręce zbulwersowana.
- „Banda z Sagene”, powiadasz? To przecież powinnaś iść na policję, Elise. Nie
możemy pozwolić, żeby tacy bandyci włóczyli się po naszych ulicach.
Elise przytaknęła i ruszyła dalej na trzecie piętro.
- Proszę pozdrowić ode mnie Annę i powiedzieć, że zajrzę do niej jutro. Dzisiaj w
nocy nie spałam, będę się musiała wcześniej położyć.
Pani Thoresen kręciła głową, nie słuchając już, co mówi Elise.
- „Banda z Sagene”... - mamrotała pod nosem.
W kuchni było zimno, chłopcy nie mieli czasu, żeby rozpalić ogień. Wyglądało na to,
że nic też nie jedli, prawdopodobnie obudzili się późno, a kiedy odkryli, która jest godzina,
po prostu ubrali się i pobiegli.
Pokuśtykała do izby. Było tak, jak sądziła, łóżka nie zostały pościelone.
Ogarnęła spojrzeniem łóżko matki. Jeszcze nie zdążyła się przyzwyczaić, że matki
tam nie ma. Elise tęskniła za nią bardziej, niżby kiedykolwiek przypuszczała.
Odpowiedzialność za rodzinę i wszystkie trudności, jakie na nią spadły, były zbyt trudne do
udźwignięcia. Pragnęła teraz, żeby mama znowu leżała w łóżku, tak jak Elise przywykła, by
mogła usiąść na brzegu, potrzymać matkę za wychudłą rękę i opowiedzieć jej, co się stało.
Matka by mnie zrozumiała, powtarzała sobie w duchu. Ona by nie miała wątpliwości,
że mówię prawdę. Potrafiłaby nawet wczuć się w sytuację córki i przekonać ją, że nie było
innego wyjścia. Gdyby nie przyjęła pomocy Emanuela, mogłaby zamarznąć na śmierć, tak
matka by ją uspokajała.
Zaczęła ścielić łóżka, ale w głowie wciąż krążyły te same myśli. Po tym, co się stało,
nie będzie mogła pójść do Świątyni. Nie potrafiłaby stanąć z nim twarzą w twarz, spojrzeć
mu w oczy. I chociaż próbowała zapomnieć o wydarzeniach ostatniej nocy, to i tak
przypomni sobie wszystko, kiedy go spotka. A to będzie nieprzyjemne, zarówno dla niego,
jak i dla niej. Nie, to po prostu niemożliwe.
Sposób, w jaki zostali odkryci, zniszczył ich przyjaźń. Nie będą w stanie zachowywać
się teraz wobec siebie naturalnie. Coś między nimi stanęło, coś, co zbrukało ich wzajemne
stosunki.
Zatrzymała się i patrzyła w okno. Dlaczego tak myślisz? - spytała sama siebie
zdumiona. Nic się przecież nie stało. Nie zrobiliśmy nic złego. Znowu wróciły do niej tamte
słowa: „To dlatego, że jestem zazdro...”
Elise była przestraszona i chciała wstać, ale on ją zatrzymał. „Chyba rozumiesz, że
żartowałem”.
„Czuję, jak bije ci serce”.
„Myślisz, że bije szybciej niż zwykle?”
„Nie wiem, jak ono bije zazwyczaj”.
„Na pewno nie tak szybko”.
Rumieniec oblał jej policzki, z całej siły tłukła poduszki, jakby chciała odegnać od
siebie takie myśli. Znaleźli się oboje w sytuacji skrajnej, a wtedy ludzie zachowują się
inaczej niż zwykle. Do niczego między nimi nie doszło. Naprawdę do niczego. To tylko taka
słowna zabawa dla zabicia czasu. Słowa, które nie miały żadnego znaczenia, a dzisiaj on z
pewnością jest tak samo zawstydzony jak ona.
Skończyła ze sprzątaniem i przeszła do kuchni. Rozpaliła pod płytą, żeby w
pomieszczeniach zrobiło się choć trochę cieplej, nalała wody do garnka i ugotowała zupę
mleczną, aby chłopcy mieli co jeść po powrocie ze szkoły. W końcu usiadła przy kuchennym
stole i sama zjadła trochę gorącej zupy.
Dobrze jej to zrobiło, poczuła ciepło w całym ciele.
Tymczasem jej myśli powędrowały do Johana. Modliła się w głębi duszy, żeby
przyjaciel Lorta - Andersa nie powtarzał plotek, by nie dotarły one do Johana. Był przecież
zazdrosny dlatego, że Emanuel odprowadził ją pierwszego dnia, kiedy poszła do Świątyni,
nie podobało mu się także, iż Emanuel śpiewał na pogrzebie jej ojca. Gdyby teraz usłyszał, że
ona znowu była z Emanuelem i że „Banda z Sagene” zamknęła ich w komórce, z pewnością
sprawiłoby mu to przykrość. Nie wierzyła, że Johan podejrzewałby ją o coś złego, mimo
wszystko jednak odczuwałby ból.
Starała się przypomnieć sobie wszystko, co stało się wczorajszego dnia. Akurat w
momencie, kiedy na zboczu zauważyli „Bandę z Sagene”, Elise poślizgnęła się i o mało nie
upadła. Emanuel chwycił ją za ramię i nalegał, żeby się go trzymała, upierał się, że będzie ją
podtrzymywał, chociaż ona prosiła, żeby tego nie robił. Dla niezorientowanych
przechodniów mogło to wyglądać tak, jakby szli pod rękę.
Elise westchnęła głęboko. Jak niewiele trzeba, żeby wzbudzić podejrzenia. Człowiek
może być całkiem niewinny, a tak łatwo źle go zrozumieć.
Ciężko podniosła się ze stołka. Przerwa obiadowa wkrótce dobiegnie końca, a Elise
musi dać sobie więcej czasu niż zazwyczaj, by dojść do fabryki z bolącą nogą.
Właśnie minęła pierwsze piętro i zaczęła schodzić na parter, gdy usłyszała docierający
stamtąd głos pani Evertsen. W tej samej chwili usłyszała własne imię i zatrzymała się
gwałtownie.
- To nie może być prawda! Elise? Ona, która jest zaręczona z Johanem i w ogóle?
Teraz dał się słyszeć głos drugiej kobiety: - Sama słyszałam, jak opowiadał. Biedak,
był po prostu przerażony. Mówił, że zawsze spoglądał na nią życzliwym okiem, ale że po
tym nie może już o niej dobrze myśleć.
- Och, to najgorsze, co słyszałam. I żeby to Elise, ona, taka dobra dziewczyna.
Elise zakaszlała i głośno stawiała kroki na kolejnych stopniach. Głosy na dole
umilkły.
Kiedy zeszła, kobiety nadal tam stały. Pani Evertsen i pani Albertsen z sąsiedniego
domu. Milczały, twarze zwróciły w stronę Elise z wyrazem pożądliwej ciekawości.
- Dzień dobry, pani Evertsen. Dzień dobry, pani Albertsen. - Elise uśmiechała się
uprzejmie i starała się stłumić gniew w duszy. - Czy panie słyszały, na co zostałam narażona
dzisiejszej nocy?
Jej słowa musiały paść najzupełniej nieoczekiwanie dla pani Evertsen, spodziewała
się raczej, że Elise przemknie obok zawstydzona.
- Zostałaś narażona, powiadasz?
Elise skinęła głową: - No właśnie, obiecałam mamie, że wczoraj wieczorem przekażę
wiadomość jednemu z oficerów Armii Zbawienia. Kiedy stamtąd wracaliśmy, nagle pojawiła
się „Banda z Sagene”. Pobili nas, a potem zamknęli w fabrycznej komórce. O mało nie
zamarzliśmy. Ja naprawdę byłam pewna, że żywa stamtąd nie wyjdę.
Pani Evertsen przewracała oczami.
- „Banda z Sagene”? Jezu Chryste!
- Niech panie uważają, wychodząc na ulicę. Oni nadal pewnie tu są.
Potem skinęła głową na pożegnanie, wyszła za drzwi i najszybciej, jak mogła,
pobiegła do fabryki. Z pewnością nie zdołałam przekonać tych kobiet, myślała. Ale
przynajmniej wzbudziłam w nich niepewność. Z drugiej jednak strony było oczywiste, że
pani Albertsen usłyszała tę historię od samego nocnego stróża, musiał jej też powiedzieć, jak
Elise tłumaczyła fakt, że leżała na Emanuelu.
Boże drogi, jęknęła przejęta. Całe osiedle będzie teraz gadać tylko o nas.
ROZDZIAŁ DRUGI
Kiedy wróciła do fabryki, zrozumiała natychmiast, co było głównym tematem
rozmów podczas przerwy obiadowej. Robotnice zamilkły na jej widok. Hildy nigdzie nie
widziała.
Valborg jak zwykle nie potrafiła się powstrzymać: - Biegałaś do domu, Elise?
Myślałam, że twoja mama wyjechała do sanatorium.
- Musiałam iść, żeby posprzątać po chłopcach. Oni dzisiaj zaspali, ponieważ byli w
domu sami. - Równie dobrze mogę wziąć byka za rogi, pomyślała i mówiła dalej: - Z
pewnością słyszałaś, co się stało dziś w nocy?
Valborg zachichotała.
- Wszyscy o tym wiemy. To chyba nie było takie straszne, jak sądzę? Czy ten członek
Armii jest na tyle miękki, że wygodnie na nim leżeć? - Dziewczyny wokół zaczęły chichotać,
co podniecało Valborg, mówiła więc dalej: - Nocny stróż znalazł was w kącie komórki, jak
słyszałam. Hilda twierdzi, że to była najzupełniej niewinna sprawa, ale jak do tego doszło?
Elise wiedziała, że nie należy odpowiadać, powinna raczej uznać, że nie słyszała
pytania tamtej, nie była jednak w stanie milczeć.
- Miałam do wyboru albo zamarznąć na śmierć, albo leżeć tuż przy nim. Co ty byś
zrobiła w tej sytuacji?
Valborg wybuchnęła śmiechem.
- Ja? Ja starałabym się jak najlepiej wykorzystać tę noc, oczywiście. Słyszałam, że on
jest bardzo urodziwy.
Elise nie odpowiedziała. Na szczęście wszedł nadzorca i wszystkie skupiły się na
pracy.
Tymczasem w drzwiach pojawiła się Hilda z gorączkowymi wypiekami na
policzkach.
Czy oni to robią również za dnia? - zastanawiała się Elise przestraszona.
Do domu wracała wolno, na samym końcu. Nie była w stanie znosić wszystkich
docinków ani chichotów.
Hilda musiała zrozumieć, o co chodzi, bo na nią zaczekała. Nie odzywały się do
siebie, dopóki nie weszły na most. Wszystkie pozostałe dziewczyny poszły już do domów.
Elise zdawała sobie sprawę, że to nie jest odpowiednia pora na robienie siostrze
wymówek.
- Chyba niewiele osób wierzy w moją wersję - rzekła zamiast tego.
- Ależ tak, Elise. One ci wierzą, chcą się tylko trochę zabawić twoim kosztem.
- Nie wyglądało na to, żeby majster mi uwierzył.
- Na początku może nie, ale udało mi się go przekonać.
- Całe Sagene będzie teraz plotkować o Emanuelu i o mnie.
- Czy teraz jest tylko Emanuel? - Hilda zwróciła się do niej w półmroku.
- A czy to takie dziwne? Pominąwszy wszystko inne, spotkałam go przecież wiele
razy. On nie bardzo się różni od innych chłopców, których znamy.
- Opowiedz mi, co się właściwie stało. Czy byłaś u niego w domu?
Elise opowiedziała jej wszystko od chwili, kiedy wyszła z domu, o córce gospodarza,
która najwyraźniej jest zakochana w Emanuelu, o tym, że się poślizgnęła i on musiał
przytrzymać ją za ramię, i o tym, że nagle pojawili się członkowie bandy.
- Jaki to pech, że musieli przyjść akurat wtedy. Elise skinęła głową.
- Tak, myślę, że po prostu miałam pecha. Hilda wahała się przez chwilę.
- Czy to prawda, że na nim leżałaś?
Elise poczuła, że się rumieni, chociaż Hilda nie mogła widzieć jej twarzy. Westchnęła
zdenerwowana.
- Rozumiem, że to musi brzmieć bardzo dziwnie, ale wtedy w nocy takie dziwne nie
było. To prawda, po prostu bałam się, że zamarznę na śmierć.
- A czy on nie... to znaczy... w jaki sposób... on, który jest członkiem Armii
Zbawienia i w ogóle, to mam na myśli...
Elise poczuła się nieswojo. O co tej Hildzie chodzi? Zastanawia się, czy Emanuel się
podniecił, mając ją tak blisko siebie? Tak jak zauważyła, że Johan się podniecał w lecie na
błoniach?
- Otóż wszystko dokonało się bardzo przyzwoicie. On by nigdy nie wykorzystał
sytuacji, tego jestem pewna. Był bardzo miły i okazywał mi szacunek.
- Gdyby Johan się o tym dowiedział, z pewnością byłby wściekły.
- Tak, wiem. I właśnie to mnie przeraża. Ta banda, jak słyszałam, ma kontakty
również w więzieniu.
- Musisz być przygotowana na to, że ludzie zaczną gadać.
- Najwyraźniej już zaczęli. Pani Albertsen stała na schodach i plotkowała z panią
Evertsen, kiedy wróciłam do domu w przerwie obiadowej. Słyszałam, że mówią o mnie.
- To Otto musiał im o wszystkim powiedzieć. Uważam, że z jego strony to świństwo.
- No właśnie, zwłaszcza że tłumaczyłam mu, co się stało.
- On się w tobie podkochuje, wiedziałaś o tym? Elise machnęła ręką.
- Otto zaczepia wszystkie dziewczyny.
- Ale na ciebie się gapi. Nie rozumiesz, że jest zazdrosny? Dlatego będzie teraz
rozpowiadał o nocnych wydarzeniach na prawo i lewo, będzie rozmawiał z każdym, kto
zechce go słuchać.
Elise milczała. Możliwe, że Hilda ma rację.
- I pomyśleć, że to majster zapłacił za sanatorium matki - powiedziała, zmieniając
temat. - Nie byłaś zaskoczona?
- Owszem, byłam. Nigdy bym nie pomyślała, że wyda na nas tak dużo pieniędzy.
- W końcu nie ma na kogo ich wydawać. Hilda zwróciła ku niej twarz.
- Myślisz, Elise że on naprawdę jest we mnie zakochany?
- Na to wygląda. Ale co z tobą?
- Ja też go kocham. Wiem, że trudno ci to zrozumieć, bo ty masz przystojnego
chłopaka, Johana. Ale majster jest dobry i miły, czuję się przy nim bezpieczna. Kiedy jestem
z nim, niczego nie muszę się bać.
Elise skinęła głową w mroku. Dobrze rozumiała siostrę, zarazem jednak jej nie
rozumiała. Większość dziewczyn w ich wieku marzy p zakochaniu, o romansie i silnych
uczuciach.
- Chciałabym tylko, żeby on się z tobą ożenił - rzekła wymijająco.
- Może i tak zrobi. Kiedy minie trochę czasu.
- A co zamierzasz powiedzieć Valborg i innym dziewczynom, kiedy się domyśla, że
oczekujesz dziecka?
- Już im o tym powiedziałam. Elise gwałtownie przystanęła.
- Powiedziałaś im o tym? - przestraszona wpatrywała się w siostrę, chociaż nie mogła
widzieć jej twarzy. - Co im powiedziałaś?
- No, że będę miała dziecko, ale nie mogę mówić, kim jest ojciec, dopóki nie będę
miała pewności, że wszystko pójdzie dobrze.
- One będą cię zadręczać, żeby się dowiedzieć. Poza tym same domyśla się
wszystkiego, kiedy zauważą, że wciąż znikasz w przerwie obiadowej, ale z fabryki nie
wychodzisz.
- Tak było tylko dzisiaj.
- Ale przecież mogą cię zauważyć, kiedy wieczorem przechodzisz przez most.
- Dotychczas nikogo jeszcze nie spotkałam. Elise westchnęła przejęta.
- Czy nie dość już mamy kłopotów, Hildo? Czy nie możesz być trochę bardziej
ostrożna, żebyśmy uniknęli więcej plotek i wstydu, niż i tak już na nas spadło?
- Dzisiaj to akurat przez ciebie. - W głosie Hildy słyszała upór. - Poza tym oni wiedzą,
że Johan został aresztowany, że jest podejrzany o kradzież. Szeptali o tym od wielu dni, tylko
ty niczego nie widziałaś. Więc nie zwalaj teraz na mnie winy za to, że ludzie gadają.
Dotarły do Andersengarden w milczeniu i jedna za drugą zaczęły wchodzić po
schodach.
Peder i Kristian odwrócili się gwałtownie, kiedy weszły do kuchni.
- Gdzieście były? - Peder, nic nie rozumiejąc, patrzył to na Hildę, to na Elise.
- Elise została dzisiaj w nocy zamknięta w komórce, a ja wyszłam bardzo wcześnie,
żeby jej szukać - odparła Hilda krótko.
- Zamknięta w komórce? - obaj chłopcy gapili się na Elise z jawnym przerażeniem w
oczach. - Kto ją zamknął? I dlaczego to zrobili?
- To była „Banda z Sagene” - odparła Elise zmęczona. Zaczynała mieć dosyć tego
całego wyjaśniania. Bardzo krótko powiedziała im, co się stało.
- Poczekaj, niech no ja ich złapię! - Peder ze złością zaciskał chłopięce pięści.
Kristian zachichotał.
- No to Peder spuści lanie całej bandzie. Tylko patrzcie, jakie on ma mięśnie!
- Ciii, Kristian - wtrąciła się Elise. - Nie ma nic dziwnego w tym, że Peder się
zdenerwował.
- Czy to twój żołnierz zapłacił za naszą mamę, Elise? - Peder patrzył na nią z
zaciekawieniem.
- Nie. - Odwróciła się do rodzeństwa plecami i zaczęła dokładać drewna do pieca. - I
nie nazywaj go „moim żołnierzem”. Bo po pierwsze on nie jest żołnierzem, a poza tym nie
jest mój. Wystarczy już tych plotek, które są.
Rozległo się pukanie do drzwi i pani Thoresen wsunęła głowę do środka.
- Musiałam tylko zobaczyć, jak sobie radzicie. Ludzie gadają o napadzie, Elise. -
Posłała dziewczynie taksujące spojrzenie.
- Teraz wszystko jest znowu dobrze, pani Thoresen. Miałam straszną noc, ale cieszę
się, że skończyło się na strachu, paru zadrapaniach i odmrożonych palcach u nóg.
- Czy ty rozumiesz, skąd coś takiego mogło im przyjść do głowy? Przecież jesteś
zaręczona z Johanem i w ogóle. Czy oni nie widzieli, kim jesteś?
- Pewnie, że widzieli, i dlatego na nas napadli. Oni uważają, że to przeze mnie Johan i
Lort - Anders zostali aresztowani.
- Przez ciebie? - pani Thoresen gapiła się na nią z otwartymi ustami.
- Tak, ponieważ to ja znalazłam broszkę. - Elise spoglądała to na Hildę, to na Pedera,
w końcu na Kristiana. Przecież jeszcze im nie opowiedziała o tej broszce, czas więc
najwyższy, żeby to zrobić. W skrócie wyjaśniła, co się stało i co doprowadziło do aresztowa-
nia Johana. Potem zwróciła się znowu do pani Thoresen: - Jeszcze się pani dowie różnych
rzeczy, ale nie powinna pani wierzyć we wszystko, co mówią. To, co powiedziałam pani
dzisiaj przed południem, to jest cała i pełna prawda.
Pani Thoresen nerwowo załamywała ręce.
- Teraz dzieje się tyle strasznych rzeczy - zawodziła cicho. - Naprawdę więcej niż
biedny człowiek może pojąć.
Odwróciła się w stronę drzwi.
- No to idę do Anny. Chciałam się tylko dowiedzieć, czy nie ma nowych wiadomości.
Gdy tylko sąsiadka wyszła za drzwi, Hilda posłała Elise wściekłe spojrzenie.
- Ona z pewnością coś słyszała, a teraz przyszła się dowiedzieć, czy to prawda.
Elise w zamyśleniu kiwała głową.
- Spotkałam ją na schodach dzisiaj przed południem i opowiedziałam jej, co się stało.
Niełatwo jest być panią Thoresen - dodała z westchnieniem.
- Sama z Anną i całą odpowiedzialnością za dom. Poza tym ona naprawdę martwi się
o Johana. - Elise zwróciła się do chłopców: - Mam wam do powiedzenia coś radosnego.
Mama może nadal leżeć w sanatorium. Nie mogę jeszcze ujawnić, kto za nią płaci,
chciałabym tylko wspomnieć, że możemy się cieszyć i być wdzięczni. Jest nadzieja, że mama
wyzdrowieje.
Peder uśmiechnął się. - Ja o tym wiem, ja wiem. I Elise, i Hilda patrzyły na niego
przestraszone.
- Wiesz?
Chłopiec z dumą skinął głową.
- To jest Bóg.
Elise uśmiechnęła się z ulgą. Przez moment obawiała się, że po osiedlu krążą jeszcze
jakieś inne plotki.
- To prawda, Peder - potwierdziła teraz cicho. - Pan Bóg nas wysłuchał.
- Nie ma żadnego Boga. - W głosie Kristiana brzmiał upór. Elise odwróciła się do
niego gwałtownie.
- Oczywiście, że Bóg istnieje.
- Nie dla nas, tylko dla tych po drugiej stronie rzeki, Evert tak mówi.
Elise milczała. Nie miała dzisiaj ochoty powiedzieć nic złego o Evercie. - Biedny
Evert - westchnęła tylko.
Kiedy się najedli, lekcje zostały odrobione i naczynia pozmywane, Elise zwróciła się
do siostry:
- Jestem śmiertelnie zmęczona, myślę, że dziś wieczorem położę się razem z
chłopcami. Czy ty też nie powinnaś iść spać? Bo i ty nie spałaś ostatniej nocy?
Hilda potrząsnęła głową z tajemniczym wyrazem twarzy.
- Idź i połóż się. Przyjdę, jak będę gotowa.
Elise spała całą noc i obudziła się w środku dziwnego snu. Śniło jej się, że jest lato,
słoneczna pogoda, a ona leży w zacienionej dolince na błoniach, razem z Johanem. Leżała
mu na brzuchu. On miał nagi tors, piersi porośnięte ciemnymi włosami, Elise śmiała się i
przytulała do nich policzek. Czuła, że ją łaskoczą.
„Czuję, jak bije ci serce” - powiedziała. „Czy bije szybciej niż zwykle?” - zapytał
Johan. „Nie wiem, jak szybko bije twoje serce zazwyczaj”. „No, nie tak szybko”.
„Czy chcesz, żebym się położyła obok ciebie?”
„Nie, chcę, żebyś leżała tak, jak leżysz. Później będę to pamiętał jako najlepszą noc w
moim życiu”.
Wtedy Elise odkryła, że to nie Johan, lecz Emanuel leży pod nią, i przestraszona
chciała się zerwać, on jednak na to nie pozwolił. Walczyła rozpaczliwie, żeby się uwolnić,
ogarnęła ją panika, szarpała się i biła, ale to nie pomagało, jakby była z nim związana. I
właśnie wtedy się obudziła.
Wstała z łóżka, boso pobiegła po lodowato zimnej podłodze do kuchni. Co to za
idiotyczny sen. Jakby ona kiedykolwiek wyobrażała sobie siebie na błoniach razem z
Emanuelem. Skąd się biorą takie sny? Nalała wody z wiadra do umywalki, zdjęła zniszczoną
nocną koszulę i zaczęła się myć zdecydowanymi, gniewnymi ruchami. Po chwili do kuchni
weszła Hilda, ziewając.
- Co ci się tak dzisiaj śpieszy? Elise nie patrzyła na siostrę.
- Tylu rzeczy nie zrobiłam wczoraj wieczorem.
- Ale ja je zrobiłam. Nie widziałaś, że uprałam skarpety Pedera i Kristiana,
wyszorowałam podłogę i połatałam twój sweter? - Z dumą i pełna oczekiwań patrzyła na
siostrę.
Elise zerknęła na skarpety, suszące się nad kuchnią, na wyszorowaną do białości
podłogę, a potem na sweter, powieszony na kuchennym haczyku.
- Hilda, jesteś aniołem. Zarzuciła siostrze ręce na szyję.
- Uff, jakaś ty mokra! - Hilda wymknęła się z jej objęć, Elise wybuchnęła śmiechem.
Drzwi od izby się otworzyły i do kuchni wszedł Peder, wciąż jeszcze na pół śpiąc.
- Co się dzieje? Dlaczego robicie tyle hałasu?
- My tylko żartujemy. - Elise ochlapała go wodą. - Zarzuciłam Hildzie mokre ręce na
szyję, jak chcesz, to ciebie też mogę uściskać.
Chłopak umknął na bok.
W tym samym momencie z izby wyszedł Kristian, nieco bardziej rozbudzony niż brat.
- Miej się na baczności, Kristian, Elise kompletnie zwariowała.
- Co się dzisiaj z wami dzieje? - Kristian spoglądał na nią spod oka.
- Elise miała piękny sen. Zbudziła się pełna energii - tłumaczyła Hilda ze śmiechem.
Elise odwróciła się od nich gwałtownie. Wspaniały sen, prychnęła w duchu. Mój sen
był okropny.
Jak rzadko kiedy zjedli śniadanie wszyscy czworo. Mieli teraz więcej czasu rano,
skoro nie musieli przed wyjściem pomagać matce. Kristian był bardziej przytomny i w
dodatku dużo bardziej rozmowny niż zwykle. Opowiadał o epizodzie, jaki poprzedniego dnia
miał miejsce na lekcji norweskiego.
- Okularnica cisnęła do pieca książeczkę Myszowatego o Indianach i spaliła ją.
Chociaż Myszowaty nie zrobił nic złego. On nawet nie starał się czytać pod ławką.
Elise zerknęła na brata.
- Przecież wiecie, że nie wolno po kryjomu czytać takich książek w czasie lekcji.
- Ale właśnie mówię, że on tego nie robił. Książka tam tylko leżała.
- Z pewnością czytał ją przedtem. Peder przytakiwał z ożywieniem.
- Tak, do diabła. Orle Oko wystrzelił pięćdziesiąt kul do Indian i wybił wszystkich.
Elise spoglądała na niego zdumiona.
- A ty skąd o tym wiesz?
- Evert mi powiedział.
- Teraz i Orle Oko, i tomahawki, i wszyscy Indianie się spalili. Ta przeklęta
Okularnica.
- Cicho bądź, Kristian! Nie wolno przeklinać.
- To dlaczego nie krzyczysz na Pedera? On przecież powiedział „do diabła”.
- Chciałam zwrócić mu uwagę, ale tak się zdziwiłam, bo pomyślałam, że Peder sam to
czytał.
Kristian roześmiał się szyderczo.
- Peder miałby przeczytać książkę? On nie potrafiłby nawet wysylabizować słowa
„tomahawk”.
- Cicho! - Hilda uderzyła ręką w stół. - Czy zawsze musicie się kłócić, jak tylko
usiądziecie do stołu?
Elise próbowała łagodzić temperamenty.
- Cieszę się, bo mogę wam powiedzieć, że mama będzie leżeć w sanatorium z
czystym sumieniem. - Elise wstała z miejsca. - Bądźcie grzeczni i wracajcie ze szkoły prosto
do domu, chłopcy. I pamiętajcie, żeby nanosić drewna i wody.
- Och, ale ty marudzisz. - Peder uśmiechał się łobuzersko. Elise potargała jego
niesforne włosy.
Hilda również wstała, szczelnie otuliła głowę i ramiona wełnianą chustką i obie z
siostrą wyszły z kuchni, a potem zbiegły po schodach, by razem pójść do fabryki.
- Myślę, że dzisiaj też przyjdę do domu w przerwie obiadowej, Hildo. Chciałabym
porozmawiać z Anną, zanim zbyt wiele plotek do niej dotrze. Jeśli nawet pani Thoresen mi
nie wierzy, to wiem, że Anna będzie po mojej stronie.
Hilda skinęła głową.
- Aż dziwne, jak one się od siebie różnią, chociaż to matka i córka.
Na szczęście uniknęły po drodze spotkania z Valborg. Padał śnieg i mokry, lodowaty
północny wiatr szarpał ich ubrania. Elise drżała i coraz szczelniej otulała się chustką. W tym
gęstym śniegu od czasu do czasu migały jej jakieś inne ciemne postaci, kiedy mijały latarnie,
poza tym było cicho i ciemno, tylko wodospad dudnił poniżej mostu, nawet on jednak był o
tej porze spokojniejszy.
Na rzece tworzył się lód, zbierał się w grubą krę przy brzegach. A tam, gdzie
najgłębiej, ścinał rzekę grubą warstwą.
- Mam nadzieję, że dzisiaj one będą gadać o czym innym. - Głęboko wciągnęła
powietrze.
- A nawet jeśli nie, to przecież jakoś to zniesiesz. Daj im się wygadać, sama nic nie
mów, nie odpowiadaj. Szybko się znudzą i znajdą sobie inny obiekt do obgadywania.
- Mam nadzieję. Ja sobie zawsze dam radę, nawet jeśli będę narażona na ludzkie
gadanie, martwię się tylko o chłopców. Peder jest taki wrażliwy, a Kristian... - wzruszyła
ramionami. - No przecież sama wiesz.
Hilda skinęła głową. Zbliżyły się do bramy fabryki, za nimi szło wiele innych
robotnic.
- Wieczorem do domu też wrócimy razem, Elise.
Przez chwilę Elise rozważała, czy mimo wszystko nie zostać w fabryce na przerwę
obiadową. Świeży śnieg pokrył lód na drodze, nie miała ochoty jeszcze raz się przewrócić.
Poza tym na dworze panował przejmujący ziąb.
Lepiej jednak było pójść do Anny teraz, przed południem, niż wieczorem, kiedy
będzie bardzo zmęczona. Elise otuliła się więc chustką i ruszyła w drogę.
Wokół siebie nie widziała nikogo, wszystkie robotnice zostały widocznie w hali.
Może powinnam wstąpić również do Hermansena, to nie musiałabym chodzić do niego po
ciemku. Szczerze mówiąc, trochę się go bała. Nie sądziła, że mógłby jej coś zrobić, ale mimo
wszystko... W jego oczach było coś... coś niebezpiecznego. Elise skuliła się i przyśpieszyła
kroku.
Pani Evertsen najwyraźniej siedziała w domu przy tej kiepskiej pogodzie. Elise
ucieszyła się, że nie będzie musiała z nią rozmawiać.
Nie widziała też nigdzie pani Thoresen, pewnie i ona została w fabryce. W takim razie
łatwiej jej będzie porozmawiać otwarcie z Anną. Wbiegła po schodach tak szybko, jak jej
pozwalała boląca noga. W ostatnich dniach było już zresztą o wiele lepiej, wkrótce całkiem
wyzdrowieje. Chciała ugotować ziemniaki i usmażyć rybę dla Pedera i Kristiana, minęło
sporo czasu, odkąd jedli porządny obiad. Jeśli włoży jedzenie do kosza z sianem, to będzie
ciepłe, kiedy bracia wrócą do domu.
Chciała pośpiesznie otworzyć drzwi. W pewnym momencie zatrzymała się
gwałtownie. Przed nią stanął Emanuel. Najwyraźniej czekał na nią na półpiętrze.
ROZDZIAŁ TRZECI
Emanuel uśmiechał się.
- Mam nadzieję, że to nie jest zbyt zuchwałe z mojej strony, że tutaj na ciebie
czekam? Miałem jednak nadzieję, że wrócisz do domu w przerwie obiadowej.
Elise milczała, nie wiedziała, co miałaby powiedzieć. Pragnęła, żeby sobie poszedł.
- Rozmawiałem z kimś o tym Evercie. Jego przybrany ojciec nie może tak po prostu
zabrać go ze szkoły. Zgodnie z „Prawem szkolnym dla miast i wsi z 1889 roku” wszystkie
dzieci, które skończyły siedem lat, powinny chodzić do szkoły powszechnej.
Elise skinęła głową. Jaki on urodziwy, kiedy tak przed nią stoi. Tak po chłopięcemu
przejęty i tak zdumiewająco wolny od wszelkiego skrępowania, mimo że spędzili razem całą
noc. I to otuleni jednym płaszczem, pomyślała Elise, nie mając odwagi dłużej na niego
patrzeć. Otworzyła drzwi, zaprosiła go do kuchni i natychmiast zaczęła zwijać starą gazetę,
ułożyła ją na palenisku, a na niej przygotowane drzazgi i kawałki drewna.
Emanuel musiał zauważyć, że Elise nie jest bardzo zadowolona z jego wizyty.
- Czy zrobiłem coś złego? Mogłem chyba czekać na ulicy, ale... - uniósł w górę ręce,
jakby chciał ją przeprosić.
- To naprawdę nie ma znaczenia. - Elise starała się nie odwracać głowy, miała
wrażenie, że dla niego to ponowne spotkanie z nią też jest trudne.
- Miałaś jakieś nieprzyjemności z powodu tego, co się stało? Skinęła głową, nie
odwracając się.
- Nocny stróż źle sobie tłumaczy całą sytuację, majster też był podejrzliwy.
Dziewczyny gapią się na mnie z ciekawością. Największe plotkary chciałyby się dowiedzieć
szczegółów.
- Przykro mi to słyszeć. - Naprawdę w jego głosie odczuwała żal.
- A ty? Jak tobie poszło?
- Karolinę była zła i nie rozmawiała ze mną.
Elise potarła zapałkę o pudełko i podłożyła płomień pod gazetę. Nareszcie odwróciła
się do gościa.
- Nie powiedziałeś jej, co się stało?
Emanuel uśmiechnął się, nagle wydał jej się skrępowany.
- Owszem, ale chyba nie powinienem był tego robić. Elise popatrzyła na niego
pytająco.
- Zapytała, jak zniosłaś tę noc, bo byłaś przecież tak lekko ubrana, a ja
odpowiedziałem prawdę, że musiałem cię otulić swoim płaszczem. Ona to źle zrozumiała,
myślała, że oddałem ci płaszcz, i przeraziła się, że sam zmarzłem i zachoruję na zapalenie
płuc. Uważałem, że mam obowiązek wyjaśnić jej wszystko do końca, ale ona zdenerwowała
się i oskarżyła mnie o nieprzyzwoite zachowanie. Poskarżyła się matce, która chciała mnie
wyrzucić, ale przyszedł ojciec Karolinę i poprosił o wyjaśnienia. Powiedziałem mu więc, co
się stało, a on nakrzyczał na córkę.
Teraz Emanuel mówił bardzo poważnie.
- Przykro mi, że miałaś nieprzyjemności, Elise. Jeśli chcesz, to mogę porozmawiać z
majstrem.
Potrząsnęła przecząco głową.
- To nie jest konieczne, on mi w końcu uwierzył.
Przez chwilę milczeli. Emanuel kręcił się niespokojnie, najwyraźniej źle się tutaj czuł.
- Widzę, że coś się stało. Czy ty jesteś na mnie zła dlatego, że trzymałem cię pod rękę,
kiedy spotkaliśmy tamtych łobuzów?
Elise znowu potrząsnęła głową.
- Zrobiłeś tak, żeby mi pomóc, w przeciwnym razie bym upadła.
Emanuel przytaknął.
- Jest mi tylko przykro z powodu tych wszystkich plotek - W jej głosie słychać było
rozgorączkowanie, którego wolałaby nie okazywać. - Ludzie zawsze będą gadać za plecami
swoich bliźnich, a teraz nasza rodzina stała się najważniejszym tematem przy wszystkich
spotkaniach. Johan jest aresztowany, podejrzewają go o kradzież. Matka jest w sanatorium,
chociaż nie mamy pieniędzy. Hilda spodziewa się dziecka i wszyscy zastanawiają się, kim
też może być ojciec. A w dodatku spędziłam noc w komórce razem z oficerem Armii Zba-
wienia. Nic dziwnego, że ludzi pali ciekawość.
Emanuel stal w milczeniu i patrzył na nią.
- Z tobą jest najwyraźniej o wiele gorzej niż ze mną - wykrztusił na koniec.
- A czy zazwyczaj tak właśnie nie bywa? Przecież zawsze takie sprawy gorzej się
kończą dla dziewczyny. - Spoglądała na niego wyzywająco.
Emanuel spuścił wzrok.
- Chyba masz rację.
Elise wyjęła ziemniaki i zaczęła je obierać.
- Mógłbym ci w czymś pomóc?
- Nie, dziękuję.
- A czy dowiedziałaś się już, kto płaci za sanatorium twojej matki?
- Dowiedziałam się.
Przez chwilę znowu stał w milczeniu, potem wolno ruszył ku drzwiom.
- Chyba najlepiej będzie, jak sobie pójdę.
- Tak, tak myślę.
- Przyjdziesz do Świątyni w przyszły poniedziałek?
- Nie, nie sądzę.
- Elise? - mówił cicho, pytająco.
- Słucham, o co chodzi? - Elise unikała jego wzroku.
- Ostatnie, czego bym sobie życzył, to sprowadzić na ciebie więcej kłopotów, niż i tak
już masz.
- Wiem o tym.
Usłyszała, że Emanuel ciężko westchnął.
- W takim razie do widzenia. Gdybyś potrzebowała pomocy, to wiesz, gdzie mnie
szukać.
Elise skinęła głową.
Kiedy usłyszała, że drzwi się za nim zamknęły, podeszła do kuchennego okna i
wyglądała na dwór, ale nic nie widziała.
- Dlaczego wszystko musi być takie trudne? - pytała sama siebie pod nosem.
Kiedy ziemniaki były miękkie, a ryba usmażona, minęła już większa część przerwy
obiadowej. Elise pośpiesznie zapakowała gorące jedzenie do koszyka wypełnionego sianem,
napisała kartkę do braci i opuściła kuchnię, w której jeszcze ogień w piecu nie wygasł. Chyba
nie wyziębi się za bardzo, zanim chłopcy wrócą ze szkoły, myślała.
Pani Thoresen nie było w domu i twarz Anny rozjaśniła się na widok przyjaciółki.
- Elise! Miałam naprawdę nadzieję, że znajdziesz chwilkę czasu, żeby do mnie
wstąpić. Była tutaj pani Evertsen i mówiła, że masz gościa.
Rany boskie, pomyślała Elise ze złością. Głośno jednak powiedziała:
- Chłopcy już tak dawno nie jedli porządnego obiadu, więc ugotowałam ziemniaki i
usmażyłam dla nich rybę.
Anna uśmiechnęła się, w jej szczerym spojrzeniu nie było ani cienia podejrzenia czy
krytyki.
- No to teraz siadaj i powiedz mi o wszystkim.
Elise usiadła na krawędzi łóżka i opowiadała, co się stało, i o wizycie w sanatorium, i
o jej odwiedzinach u Emanuela Ringstada, a także o tym, co ich spotkało w drodze do domu.
Anna leżała spokojnie, wytrzeszczając oczy, i słuchała z uwagą.
- Jakaś ty biedna, Elise - westchnęła, gdy Elise umilkła. - Czy nigdy nie będzie końca
nieszczęściom, które na ciebie spadają? Najpierw twoja mama dostała suchot, potem umarł ci
ojciec, a teraz Johan siedzi w więzieniu. - Oczy jej zwilgotniały. - Czy ty myślisz, Elise, że
oni go wypuszczą?
- Nie mam pojęcia. Jedyne, co wiem, to że Johan jest przyzwoitym człowiekiem. Jeśli
zrobił coś złego, to musiał mieć do tego powody.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
Nagle Elise zdała sobie sprawę z tego, co chciała rzec. Nie powinna pozwolić, aby
Annę męczyło poczucie winy. Przecież Johan być może dopuścił się kradzieży, by zdobyć
pieniądze na jej lekarstwa.
- Cóż, znasz Johana. On, jak to powiedział wasz wuj, nie byłby w stanie zabić nawet
muchy. Jeśli zrobił coś niezgodnego z prawem, to musiał być przekonany, że prawo jest
niesprawiedliwe. - Uniosła w górę ramiona, sama słyszała, jak głupio brzmią jej słowa.
- Wierzę, że wróci do domu. - Anna patrzyła na nią ufnym wzrokiem. - Kiedy tamci
zobaczą, jakim dobrym człowiekiem jest Johan, jestem pewna, że go uwolnią. Nie możesz
mu tylko powiedzieć, że spędziłaś noc z kimś z Armii Zbawienia - dodała, śmiejąc się
wesoło. - Johan jest zazdrosny.
Elise uśmiechnęła się.
- Wiem o tym.
- Czy to ten oficer był u ciebie przed chwilą?
Z wielką irytacją Elise poczuła, że się czerwieni.
- Tak, przyszedł, żeby mi przekazać pewną wiadomość. Mówiłam mu, że Hermansen
nie pozwala Evertowi chodzić do szkoły, a Emanuel twierdzi, że nie wolno mu tego robić. W
prawie szkolnym napisano, że wszystkie dzieci od siódmego roku życia mają chodzić do
szkoły powszechnej.
- Bądź ostrożna, Elise. - Nic nie wskazywało na to, że Anna jej słucha”. - Plotka to
groźny przeciwnik. Ona żyje własnym życiem. Pani Evertsen wspomniała o czymś, co mnie
bardzo się nie spodobało. Wzięłam cię w obronę, wygląda jednak na to, że ona nie chce mnie
słuchać.
Elise skinęła głową.
- Tak, wiem. Kiedy wczoraj przed południem schodziłam po schodach, stała i
plotkowała z panią Albertsen. Usłyszałam swoje imię i przystanęłam. Mnie też nie podobało
się to, co usłyszałam.
- A wyjaśniłaś jej, co się właściwie stało?
- Owszem, ale wiesz, jak to jest. Jeżeli one z góry zdecydowały się wierzyć w coś, co
pachnie skandalem, to będą w to wierzyć.
- Powinnaś, moim zdaniem, mieć z nimi jak najmniej do czynienia.
Elise skinęła głową.
- Zachowałam się wobec Emanuela nieuprzejmie, dałam mu do zrozumienia, że nie
chcę z nim rozmawiać. Widziałam, że go to dotknęło, przecież nie zrobił nic innego, tylko
nam pomagał. Hilda i Peder dostali zimowe buty od Armii Zbawienia, które dla nas zdobył,
Peder dostał ubranie, a samarytanka przynosiła jedzenie naszej mamie.
- Czy to oni znaleźli miejsce dla mamy w sanatorium?
- Nie. To zrobił ktoś inny. Człowiek, który interesuje się Hildą, musisz mi jednak
obiecać, że nikomu o tym nie powiesz.
Anna z powagą skinęła głową.
- Obiecuję. - Patrzyła na Elise z zaciekawieniem. - Ten człowiek musi mieć dużo
pieniędzy, jeśli stać go na opłacanie sanatorium.
Elise skinęła głową, ale już się nie odezwała. Podniosła się z miejsca.
- Teraz muszę iść, przerwa obiadowa zaraz się skończy.
- Miło było cię zobaczyć. Nie przejmuj się plotkarami, Elise. Udawaj, że nic cię to nie
obchodzi, bądź sobą. One wkrótce znajdą sobie kogoś innego do obgadywania.
Elise kiwnęła jej głową z uśmiechem.
- Ja się wcale tym nie przejmuję.
Kiedy jednak wyszła znowu w śnieżną zadymkę, wiedziała, że to nieprawda. Bardzo
ją bolały te wszystkie podejrzenia, te ukradkowe spojrzenia, nie mogła znieść, że ludzie
szepczą za jej plecami, i bała się tego, co plotki mogą spowodować, zwłaszcza w odniesieniu
do Pedera i Kristiana.
Myśli Elise znowu skierowały się do Emanuela. Na pewno nie było tak, że nie
chciałaby go więcej widywać. On świetnie zrozumiał, co miała na myśli, odpowiadając mu
półsłówkami i niechętnie, ale jest zbyt delikatny i pełen szacunku, by się tym nie przej-
mować. Teraz, kiedy samarytanka nie musi już ich odwiedzać, a ona sama nie chce chodzić
do Świątyni, mogą stracić kontakt.
Nie czuła ulgi. Na myśl o tym robiło jej się smutno. Właściwie przed tą nocą
spędzoną w komórce prawie go nie znała. Był dla niej miły, a ona miała nadzieję, że okazuje
mu wdzięczność, Emanuel musi jednak rozumieć, że po tym, co się stało, nie powinni się
widywać.
A to dlaczego? - odezwał się w jej duszy jakiś inny głos. Nie zrobiliśmy przecież nic
złego. Zresztą ani on, ani ja o niczym takim nie myśleliśmy. On poświęcił swoje życie
powołaniu i sam mówi, że przez to zrezygnował z tego rodzaju uczuć. Jest więc tylko
przyjacielem. Emanuel nie stanowi żadnego zagrożenia dla ciebie i Johana, jest dobrym
człowiekiem, który pragnie pomagać każdemu, kto tego potrzebuje.
Poczuła, że płacz dławi ją w gardle. Żeby tylko Johan o tym wiedział. - Co też cię
podkusiło, żeby postępować wbrew prawu, Johan - szeptała oskarżycielsko, przedzierając się
przez śnieżycę. - Powinieneś był wiedzieć, że przestępstwo zostanie odkryte, a ciebie złapią.
Gdyby chociaż mogła z nim porozmawiać, zmusić, by własnymi słowami wyjaśnił jej,
dlaczego to zrobił, co nim kierowało. Gdyby tylko mogła zarzucić mu ręce na szyję i
wypłakać cały żal razem z nim. Powiedzieć mu, że była na posterunku policji i zeznała, że to
ona znalazła broszkę. Nie ma pewności, czy policjanci mu o tym powiedzieli. Może
oczekuje, że Elise go oczyści. Wkrótce rozpocznie się proces i jeśli Johan zostanie skazany,
to znajdzie się pośród „niewolników w Akershus”. Zakują mu nogi w kajdany, będzie czyścił
wychodki... Johan, który jest taki porządny i czysty. Będzie siedział w maleńkiej celi, nie
mogąc rozmawiać z innymi ludźmi. To może go załamać. Odepchnęła od siebie złe myśli, bo
czuła, że tego nie wytrzyma.
Pomyślała natomiast o Evercie. Jutro podczas przerwy obiadowej pójdzie do
Hermansena, żeby mu powiedzieć o obrazku z gazety i o tym, co twierdzi Emanuel. Musi mu
się postawić, udawać, że wie więcej, niż w istocie ma to miejsce, przestraszyć go. Nie
powinna wyjawić, kto jej powiedział o szkolnym prawie, tylko dawać do zrozumienia, że
otrzymała tę informację od ludzi wysoko postawionych. I żeby nie wiem jak bała się
Hermansena, to winna jest Evertowi tę przysługę. Zresztą obiecała mu.
Następnego ranka obudziło ją wycie wiatru, słyszała, że śnieg spływa ciężkimi
kroplami z dachu. Pogoda musiała się zmienić. W ogóle zima jest nienaturalna, nawet w
gazetach o tym piszą. Wczoraj była zadymka i mróz, a dzisiaj odwilż i ciepły wiatr. To
ostrzeżenie, że może się wydarzyć coś złego, pisano w gazecie. Myśli Elise powędrowały
teraz do Agnes. Nie widziała jej od tamtego razu, kiedy w sobotę wieczorem poszli z
Johanem do „Perły”, może powinna ją odwiedzić któregoś dnia? Teraz, kiedy mama jest w
sanatorium, a Johan siedzi w więzieniu, Elise nareszcie miała trochę czasu dla siebie.
Stęskniła się za Agnes. Tęskniła nawet za interesującymi rozmowami z jej ojcem, który był
zaangażowany w ruch robotników i znał się na tylu sprawach.
Zanim jednak zrobi cokolwiek innego, powinna pójść do Hermansena.
Postarała się opuścić fabrykę, gdy tylko ogłoszono przerwę obiadową. Przed
odwiedzinami u Hermansena musiała jeszcze kupić chleb, ser i kawę, i wstąpić do domu z
zakupami. Może powinnam też kupić kości za dziesięć ore i nagotować na nich duży garnek
zupy dla chłopców? To by ich rozgrzało przy tej przenikliwej, wietrznej pogodzie,
przydałoby im się trochę tłuszczu.
U Magdy na rogu panował tłok. Kobiety z bańkami na mleko lub wiaderkami, małe
dzieci, które miały zrobić zakupy, podczas gdy matka pracuje w fabryce. Mleko nabierało się
litrową miarką i przelewało do baniek. Magda reklamowała tanią wieprzowinę po
dwadzieścia pięć ore. Elise poczuła, że ślinka cieknie jej do ust, ale nie stać jej było na takie
zakupy. Wysiłkiem woli odwróciła oczy od mięsa, przyglądała się teraz malowanym na
brązowo skrzynkom na mąkę, kaszę i cukier, a potem przeniosła wzrok na półki ze
zniszczonymi, dużymi pojemnikami z ołowiu na takie towary jak herbata, melisa i
przyprawy. Na ladzie leżał gruby, podłużny zeszyt, w którym Magda zapisywała klientów
kupujących na kredyt. Elise często musiała walczyć z pokusą, by też coś w ten sposób kupić,
wiedziała jednak, że to bardzo niebezpieczna droga. W końcu dług może tak się powiększyć,
że nie byłaby w stanie go spłacić.
Kiedy weszła do domu, ze zdziwieniem stwierdziła, że ktoś dopiero co szedł przed nią
po schodach, na wszystkich stopniach leżały małe kałużki roztopionego śniegu. Przeniknęło
ją jakieś dziwne uczucie. Jeśli to Emanuel, to będzie zmuszona wyjaśnić mu jeszcze
dobitniej, że po tym co, się stało, ona nie chce już mieć z nim do czynienia.
Ale oczywiście to nie jest Emanuel, przekonywała ze złością sama siebie. Taki głupi
przecież nie jest. Dałam mu wyraźnie do zrozumienia, że nie życzę sobie z nim rozmawiać, i
widziałam po urażonym spojrzeniu, że mnie zrozumiał.
Mimo wszystko odczuwała pewne napięcie. Kiedy zastanawiała się, co powinna mu
powiedzieć, doszła do trzeciego piętra. Nikt tam na nią nie czekał. Poczucie ulgi i
rozczarowania walczyły o lepsze w jej duszy. Dlaczego miałby przychodzić? Teraz będzie się
musiał zająć inną rodziną, dla nas zrobił już wystarczająco dużo.
W tym momencie odkryła list, wsunięty w drzwi. Pośpiesznie chwyciła kopertę.
„Elise Loylien” - widniało na kopercie napisane wyraźnym, stanowczym pismem.
Zdumiona potrząsnęła głową. To nie było pismo Johana, zresztą list nie przyszedł pocztą, nie
widziała na nim znaczka. Kto wsunął kopertę w szparę w drzwiach? Podekscytowana
rozerwała papier.
Droga Elise!
Wczoraj zrozumiałem, że najchętniej przestałabyś się ze mną widywać. Jest mi z tego
powodu przykro. Wiem, że jesteś zaręczona, z' nie mam ochoty się narzucać ani niczego psuć.
Z drugiej jednak strony wiem, że nie zrobiliśmy nic złego. Jeśli masz poczucie winy z powodu
tego, co się stało w nocy z niedzieli na poniedziałek, to sprawia mi to ból. Jedyne, czego
oboje pragnęliśmy, to przeżyć bez szkody tę okropną noc. Możliwe, że padły między nami
jakieś słowa, których nie powinniśmy byli wypowiadać, ale musisz widzieć te wydarzenia jako
sytuację wyjątkową, nad którą trudno zapanować. Proszę cię o wybaczenie, jeśli
powiedziałem lub zrobiłem coś, co wywołało twoją niechęć. Bardzo sobie cenię znajomość z
osobą taką jak ty i bardzo byłoby mi żal, gdybym miał utracić taką dobrą i kochaną
przyjaciółkę. Jeśli mógłbym ci pomóc w sprawie wyrzutów sumienia, które, jak sądzę, cię
dręczą, to możemy pójść razem do jednego z kapłanów w Armii Zbawienia, opowiedzieć mu
wszystko i poprosić, by powiedział, co o tym sądzi. Nie pozwól, by złośliwe plotki innych ludzi
zniszczyły tę piękną przyjaźń.
Z pełnym szacunku pozdrowieniem Emanuel Ringstad
Elise przeczytała list dwukrotnie. Zauważyła, że słowa Emanuela bardzo na nią
działają.
Nie powinnam go znowu spotykać, pomyślała. Nigdy by do tego nie doszło, gdyby
Johan nie został aresztowany. A teraz jestem rozczarowana tym, że zrobił coś, o co nigdy
bym go nie podejrzewała. Mimo wszystko to Johana kocham i to na nim mi zależy.
Złożyła list i wsunęła go do koperty, potem poszła do izby i ukryła kopertę pod
ubraniami w szufladzie komody, która do niej należała. Coś jej mówiło, że powinna list
spalić, nie mogła się jednak na to zdobyć, jeszcze nie teraz.
Hermansen był bezrobotny od wielu lat, należał do najgorszych pijaków, których zła
sława wykraczała daleko poza granice osiedla Sagene. Nikt nie mógł pojąć, co go skłoniło do
wzięcia małego Everta, przeważnie sądzono, że zadecydowały korony, które gmina płaci na
dziecko. Niektórzy uważali zresztą, że widzi w Evercie przyszłą siłę roboczą. Kiedy Evert
będzie jakieś trzy lub cztery lata starszy, będzie mógł już pracować niczym dorosły i
przynosić do domu pieniądze na wódkę.
Elise przeniknął dreszcz. To znana sprawa, że Hermansen po pijanemu jest
gwałtowny i nieprzyjemny. Evert wciąż nosił widoczne ślady po uderzeniach, a ludzie
mieszkający w tym samym domu opowiadali ze złością o hałasach i awanturach, mówiono,
że Evert jest wyrzucany z domu, kiedy do Hermansena przychodzą jego koleżkowie od
kielicha. Nie ma znaczenia, o jakiej porze dnia lub nocy.
Na ulicach było cicho, cisza panowała też na podwórzu domu. Matki i ojcowie
pracowali w fabryce, a dzieci tymczasem pozostawały same w domach i musiały sobie
radzić. Najmłodsze oddawano do żłobka, starsze chodziły do szkoły, ale te, które do szkoły
jeszcze nie poszły, siedziały same w zimnych mieszkaniach, często nie miały cieplejszego
ubrania i nie mogły wychodzić z domu, pozostawały im małe kuchenki i przepełnione izby.
Większość rodzin dzieliła kuchnię z sąsiadami, wszędzie było mnóstwo dzieciaków.
Wszędzie panowała okropna ciasnota.
Elise głęboko wciągnęła powietrze i zaczęła wchodzić po schodach. Tak samo jak
poprzednim razem uderzył ją w nos odór z wychodka na korytarzu. Musiała wstrzymać
oddech i szybko wbiegła na górę.
Tak samo jak ostatnio, serce biło jej głośno, kiedy stanęła przed drzwiami
Hermansena i zapukała. Pojawiły się złe wspomnienia. Jej własny ojciec, kiedy wracał pijany
do domu, też przewracał meble, niszczył wszystko, wrzeszczał i przeklinał. To dlatego tkwi
we mnie ten strach, pomyślała. Wszystko przez złe wspomnienia, od których nie potrafię się
uwolnić.
Nareszcie za drzwiami rozległo się człapanie. Chyba się jednak nie zatacza,
pomyślała z ulgą.
Drzwi uchyliły się i poorana, zmęczona twarz Hermansena z wielkim czerwonym
nosem ukazała się w szparze. Wyglądał na zirytowanego.
- Czego tu szukasz?
- Chciałam z tobą porozmawiać o Evercie.
- Aha. Ty też. Czy to jakaś zaraza?
Elise patrzyła na niego, nie rozumiejąc. Nie miała pojęcia, o co mu chodzi.
- To ja dałam mu obrazek z gazety, on go nie ukradł.
- Teraz jestem zajęty. - Chciał zamknąć drzwi, lecz Elise zdołała wsunąć stopę
między drzwi i próg. - Jest jeszcze jedna sprawa. Chodzi o szkolną naukę chłopca.
- Aha. Czy ty też się zapisałaś do Armii Zbawienia, Elise? - zachichotał, pokazując
swoje zepsute zęby.
W tym samym momencie Elise zauważyła w izbie ciemną sylwetkę. Poczuła, że się
czerwieni.
- Emanuel?
- Halo, Elise. Rozumiem, że przychodzisz tu w tej samej sprawie co ja. To bardzo
ładnie z twojej strony.
Elise szybko cofnęła stopę i odwróciła się.
- No to zostawiam tę sprawę tobie - zawołała i zawstydzona zaczęła zbiegać po
schodach.
Nie uszła daleko, kiedy na ulicy usłyszała za sobą pośpieszne kroki.
- Elise! Zaczekaj!
Odwróciła się. Emanuel biegł za nią.
- Znalazłaś mój list?
Patrzył na nią z wielkim przejęciem, najwyraźniej sądził, że list powinien wszystko
wyjaśnić, pomyślała Elise.
- Tak, dziękuję. Przeczytałam go. - Dziewczyna zagryzała wargi, nie wiedziała, co ma
mu powiedzieć.
Emanuel roześmiał się podekscytowany.
- Nie musisz mi odpisywać.
Wcale nie miałam takiego zamiaru, pomyślała.
- Co powiedział Hermansen?
- Zdołałem przemówić mu do rozsądku. Evert będzie mógł znowu chodzić do szkoły.
Mimo woli Elise popatrzyła na niego z podziwem.
- Jak tego dokonałeś?
- Sztuka przekonywania - odparł z zaczepnym uśmiechem. - Teraz wykorzystam ją w
stosunku do ciebie.
- Do mnie?
- Tak. Bo widzę, że masz wyrzuty sumienia, ponieważ byłaś razem ze mną w tej
komórce. Uważasz, że zrobiłaś coś złego, wyraźnie to po tobie widać. Ale to nieprawda,
Elise. Nie mieliśmy wyboru. Powinnaś więc zapomnieć o tym nieprzyjemnym przeżyciu i
myśleć o przyszłości. Teraz, kiedy twoja mama jest w sanatorium, masz możność pomyśleć
również o sobie. I o innych. Mówiłaś mi, że lubisz śpiewać, a ja zapytałem, czy nie mogłabyś
wstąpić do naszego chóru. Będziesz musiała tylko podpisać żołnierską deklarację i zostaniesz
członkiem.
- Czego dotyczy taka żołnierska deklaracja?
- To jest oświadczenie, że zobowiązujesz się żyć jak dobry chrześcijanin i
wykorzystywać czas oraz zdolności we właściwy sposób.
Elise potrząsnęła głową.
- Ja nie jestem taka bogobojna jak ty. Poza tym nie zapominaj, że jestem zaręczona z
Johanem. On nie jest członkiem Armii Zbawienia.
- Tylko oficer ma obowiązek wiązać się z osobą, która też ma stopień oficerski.
Żołnierzy to nie dotyczy.
Elise znowu potrząsnęła głową.
- Z pewnością rozumiesz, że to niemożliwe. Ja mam Pedera i Kristiana, którymi
muszę się zająć, a kiedy Hilda urodzi dziecko, będę musiała pomóc również jej. Nie mam
pojęcia, jak długo mama będzie mogła zostać w sanatorium. Jeśli zostanie odesłana do domu,
zanim wyzdrowieje, nie będę miała czasu ani na śpiewanie, ani na pomaganie innym.
Emanuel westchnął ciężko.
- Cóż, w takim razie możesz trochę poczekać. - Zwrócił się do niej, rozczarowanie
zniknęło i słońce znowu pojawiło się w jego otwartej i szczerej twarzy. - Ale my możemy
nadal być przyjaciółmi. Dzisiaj pokazałaś, że pragniesz robić coś dla innych, kiedy
odszukałaś wychowawcę Everta. Więc opieka nad Evertem będzie naszym pierwszym
wspólnym celem. Nie poddamy się, dopóki chłopiec nie wróci do szkolnej ławy.
Elise musiała się uśmiechnąć, widząc jego zapał.
- Poza tym pomyślałem sobie, że nauczę cię, jak dbać o buty, żeby podeszwy nie
niszczyły się zbyt szybko. Przyniosę drewniane szpilki i metalowe podkuwki, nauczę cię, jak
należy je przybijać. To nie jest trudne. Mogę cię też nauczyć, jak wymieniać stare podeszwy
na nowe.
Chyba będę musiała się poddać, pomyślała Elise. On mnie po prostu zagadał.
Równocześnie przypomniała sobie Valborg, panią Evertsen i inne plotkary.
- Zapomniałeś o czymś. Jeśli nadal będziesz nas odwiedzał, to plotkary zadziobią
mnie na śmierć.
Spojrzał na nią przestraszony.
- Droga Elise, nie powinnaś pozwolić, żeby zło zwyciężało na świecie. Jeśli im
pokażesz, że masz czyste sumienie i nie przejmujesz się tym, co gadają, wkrótce się zmęczą i
przestaną cię niepokoić.
To brzmiało rozsądnie. Elise przecież nie zrobiła nic złego, Emanuel przed chwilą to
właśnie powiedział, nie miała żadnych powodów, by odczuwać wyrzuty sumienia. Nie ulega
wątpliwości, że zarówno ona, jak i chłopcy potrzebują pomocy, i byłoby tchórzostwem
odrzucać tę pomoc jedynie z powodu lęku przed ludzkim gadaniem.
- Jest tyle niewiedzy, jeśli chodzi o Armię Zbawienia - mówił dalej Emanuel, nagle
zamyślony. - My przecież nie odrzucamy ani piękna, ani kultury, ani sztuki czy humoru,
musimy tylko dbać, by nie zajmować się tymi sprawami tak bardzo, byśmy zapomnieli o
Królestwie Bożym. Żołnierz Armii Zbawienia powinien powstrzymywać się od
lekkomyślnych rozrywek, ponieważ one sprowadzają na człowieka nieczyste myśli i uczucia.
Ale przecież traktujemy seksualność jako dar Boga dla ludzi, tyle tylko, że powinna się ona
realizować w małżeństwie.
Elise poczuła, że się czerwieni. W myślach znowu zobaczyła siebie leżącą na nim w
ciemnościach, tulącą się do niego pod płaszczem. Jego serce biło szybciej, a głos brzmiał
ochryple, sam przyznał, że nie był w stanie myśleć o niczym innym, kiedy była tak blisko.
Nie ulegało wątpliwości, że on doznawał tych samych uczuć co pozostali, nie miał tylko
prawa okazać ich innej kobiecie jak tylko własnej małżonce. Trzeba więc zakładać, że kiedyś
znajdzie jakąś kobietę, która będzie oficerem Armii Zbawienia, a z którą on chciałby dzielić
stół i łoże.
- O czym myślisz?
- O tobie. Roześmiał się cicho.
- O mnie? A co ty o mnie myślisz?
- Mam nadzieję, że znajdziesz kobietę oficera, z którą będziesz mógł się ożenić.
- Dlaczego masz taką nadzieję?
- Ponieważ jesteś mężczyzną o normalnych reakcjach i uczuciach.
- A skąd ty o tym wiesz?
Pojawiło się teraz między nimi jakieś intensywne napięcie. Na co to się zda, że znowu
znajdziemy się w takiej sytuacji, myślała Elise przestraszona. Nie chcę tego. I on też nie
chce.
- Domyśliłam się tego. Tamtej nocy.
- A w jaki sposób się domyśliłaś?
- Serce zaczęło ci mocniej bić. On przez chwilę milczał.
- Przykro mi z tego powodu, Elise - wybąkał w końcu cicho. - To się nigdy więcej nie
powtórzy. Znajdowaliśmy się, jak powiedziałem, w nadzwyczajnej sytuacji, nad którą w
pełni nie panowaliśmy. Czy nie możemy postanowić, że spróbujemy naprawić ewentualne
szkody, jakie na siebie ściągnęliśmy, czyniąc dobre postępki?
- Owszem. Lubię cię, Emanuelu. Lubię jak prawdziwego przyjaciela. Ale za mąż
chciałabym wyjść za Johana.
- Zdaję sobie z tego sprawę.
Elise miała wrażenie, że słyszy w jego głosie urazę, ale pewna nie była.
- W porządku. W takim razie będziesz mógł nauczyć mnie reperować buty.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Tego samego wieczoru, kiedy Elise, Hilda, Peder i Kristian siedzieli w kuchni i jedli
kolację, rozległo się pukanie do drzwi.
To przecież nie może być Emanuel, zastanawiała się Elise i zaczęła żałować, że się
zgodziła. Jego zapał zaczynał być męczący.
Z wielką ulgą stwierdziła, że to Evert wsuwa ostrożnie głowę.
- Cześć, Evert. Chodź, chodź. Dzisiaj mam stare egzemplarze „Tygodnika
Chrześcijańskiego”, które dała mi jedna prządka. Ona dostała to w prezencie od pastora.
- Są w nich obrazki? - Peder z zainteresowaniem podniósł głowę znad jedzenia.
- Niestety, niezbyt dużo.
- A będziemy mogli je powycinać?
- Będziecie, najpierw jednak Evert dostanie coś do jedzenia. - Ukroiła grubą kromkę
chleba i posmarowała ją masłem.
Kristian i Peder śledzili jej ruchy głodnym wzrokiem, zjedli już swoje porcje i nie
mogli oczekiwać więcej.
Evert stał bez ruchu i wpatrywał się w kromkę, jakby od wielu dni nie widział
jedzenia. Kiedy zrozumiał, że to naprawdę dla niego, zerknął z niedowierzaniem na Elise.
- Dla mnie?
Elise uśmiechnęła się.
- To podziękowanie za to, że pomogłeś mi tamtego dnia, kiedy się przewróciłam. -
Położyła kromkę na blaszanym talerzyku i postawiła przed chłopcem. On rzucił się na
jedzenie i łapczywie połykał duże kawałki, zanim zdążył je dobrze pogryźć. Kiedy zjadł już
wszystko, Elise sprzątnęła ze stołu i przyniosła nożyczki. - Cieszę się, że znowu będziesz
mógł chodzić do szkoły, Evercie.
Evert popatrzył na nią zdumiony.
- Skąd o tym wiesz?
- Rozmawiałam dzisiaj z Hermansenem. Poza tym słyszałam, że ludzie z Armii
Zbawienia też z nim rozmawiali.
Peder odwrócił się ku siostrze.
- Czy to był ten twój żołnierz, Elise? Nie była w stanie patrzeć bratu w oczy.
- Nie wygaduj głupstw, Peder. On nie jest mój. Zresztą nie jest też żołnierzem, tylko
oficerem. Mówiłam ci to już wiele razy.
- Ale czy on rozmawiał z Hermansenem, pytałem cię?
- Tak, to był on.
- Dlaczego on się wciąż kręci po naszej ulicy? Elise wzruszyła ramionami.
- Może to jest właśnie jego dzielnica, tak przypuszczam. Będzie nas między innymi
uczył, jak możemy sami naprawiać swoje buty.
- W takim razie ja chcę być w domu, kiedy przyjdzie nas uczyć. Jak dorosnę,
chciałbym zostać szewcem.
Następnego dnia późnym wieczorem, kiedy już mieli iść spać, znowu ktoś zapukał do
drzwi. Tym razem głośno i zdecydowanie.
Elise poczuła, że serce podskoczyło jej do gardła. Czyżby to Emanuel? Nie, on by nie
pukał w taki sposób.
- Proszę wejść. - Przestraszona spoglądała w stronę drzwi. Te otworzyły się i w progu
stanął przyjaciel Lorta - Andersa, ten sam, który brał udział w napadzie na nią i Emanuela.
Elise poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Mimo woli stanęła przed Pederem, jakby
chciała go chronić.
- Czego chcesz? - patrzyła na przybysza z lękiem i ze złością. Człowiek sprawiał
wrażenie, że jest trzeźwy i jakoś dziwnie przygnębiony. Miął czapkę w rękach i unikał
wzroku Elise. Cuchnął nieprzyjemnie, widziała wszy w jego włosach, ubranie zwisało w
strzępach.
- On został skazany. Cztery lata w twierdzy Akershus.
Elise patrzyła na niego z niedowierzaniem. Chociaż dobrze się do tego przygotowała,
wiadomość była dla niej wstrząsem.
- Johan? Czy jego sprawa została już rozpatrzona? Mężczyzna przytaknął bez słowa.
- A skąd ty o tym wiesz?
Wzruszył ramionami, spuścił wzrok i wpatrywał się w swoją czapkę.
- Lort - Anders również?
Mężczyzna znowu kiwnął głową. Hilda i chłopcy stali bez ruchu niczym posągi, nie
spuszczając oczu z obcego. W pewnym momencie Elise usłyszała szloch. To Peder.
Przyciągnęła go do siebie, objęła ramieniem i przytuliła.
- Nie płacz, Peder. Johan zrobił coś złego i musi teraz odpokutować. Kiedy wyjdzie
na wolność, nigdy więcej czegoś podobnego nie zrobi.
Kolega Lorta - Andersa nadal stał, jakby miał coś jeszcze do powiedzenia.
- Mógłbym przemycić dla niego list. Gdybyś chciała.
Elise spojrzała na niego zdumiona. On chyba musi mieć kontakty z policją,
pomyślała. Ale nawet gdyby spytała, to i tak pewnie się nie przyzna. Nie przyznałby się
nawet do tego, że zna wyrok.
- Bardzo chętnie - odparła Elise pośpiesznie, wypuściła Pedera z objęć i szybko
weszła do izby, gdzie miała notes i ogryzek ołówka.
W izbie było ciemno, musiała więc wrócić do kuchni, by napisać list, a wszyscy
pozostali otaczali ją kołem. Hilda i chłopcy próbowali zaglądać jej przez ramię, a kolega
Lorta - Andersa stał i czekał. Elise tymczasem napisała kilka słów:
Kochany Johanie!
Kocham cię niezależnie od tego, co się stało. Kiedy wyjdziesz na wolność, będziemy
mogli zapomnieć o wszystkim i rozpocząć nowe życie.
Twoja Elise
Nie miała koperty, musiała więc przekazać list po prostu złożony. To nic, że inni
mogą go przeczytać i może mnie wyśmiać, myślała. Jeśli w ogóle potrafią czytać.
Złożyła więc kilkakrotnie arkusik i podała przybyszowi. Ten wsunął go do kieszeni,
nadal jednak stał w kuchni.
- Chciałbyś mi jeszcze coś powiedzieć? - Elise patrzyła na niego z niechęcią i
goryczą. Jeśli ktoś powinien siedzieć w pojedynczej celi o chlebie i wodzie, to właśnie on i
reszta jego bandy.
- Ja żałuję. - Słowa zabrzmiały tak cicho, że Elise nie była pewna, czy dobrze
usłyszała.
Teraz przybysz odwrócił się ku drzwiom, nawet nie podniósł po raz ostatni wzroku, i
powłócząc nogami, wyszedł z kuchni. Jak tylko drzwi się za nim zamknęły, Kristian rzucił
się na Elise:
- Dlaczego nic mu nie powiedziałaś, Elise? Powinnaś była mu przyłożyć. Zdzielić go
prosto w tę paskudną gębę. Dlaczego ten facet ma nie ponieść żadnej kary?
- Uspokój się, Kristian. - Hilda próbowała przemawiać do brata. Ani ona, ani Elise nie
zwróciły mu uwagi, że brzydko się wyraża. - Chyba rozumiesz, że Elise nie jest w stanie
pobić dorosłego mężczyzny. Poza tym on mógł sprowadzić tu resztę swojej bandy i zemścić
się na nas.
Elise w zamyśleniu patrzyła w stronę drzwi.
- Czy nie słyszałeś, jak on mówi, że żałuje? Nigdy bym nie przypuszczała, że do tego
dojdzie.
- Może on mimo wszystko nie jest taki paskudny i niebezpieczny, tak myślisz, co?
Peder patrzył na nią ufnym wzrokiem.
- Nie, nie myślę tak, Peder. Uważam, że on naprawdę chciał tak powiedzieć, bo w
przeciwnym razie by się nie odzywał.
Udała, że musi schować notes, i wyszła znowu do izby. Zamknęła drzwi za sobą,
położyła się na łóżku i wybuchnęła płaczem.
- Johan... - szlochała w ciemności. - Jak ty mogłeś...?
Następnego dnia do pani Thoresen i Anny przyszedł pewien mężczyzna z
wiadomością, że Johan został skazany na cztery lata robót za współudział we włamaniu do
jubilera na Karl Johan. Ponieważ nie uczestniczył bezpośrednio w kradzieży, stał tylko z
rowerem na czatach, przygotowany do przerzucenia dalej łupu, skończyło się tylko na
czterech latach. Lort - Anders dostał dwanaście lat dlatego, że wcześniej był karany i uznano
go za recydywistę.
Anna była niepocieszona, pani Thoresen milcząca i rozgoryczona. Kiedy Elise
próbowała ją pocieszać, zaczęła wykrzykiwać pełne żalu słowa o niesprawiedliwości.
- Oni tak postępują z biednymi ludźmi, takimi jak my, Elise. Gdyby to był majster, to
daliby mu królewskie mieszkanie w twierdzy Akershus i na dodatek pensję.
Elise nie mówiła nic, wiedziała, że pani Thoresen ma rację. To bogaci zajmują
wysokie stanowiska i to oni o wszystkim decydują. Nie rozumieją, że biedacy mogą popełnić
przestępstwo po to, by zdobyć chleb lub lekarstwo dla chorej siostry.
Wiadomość o tym, że Johan został skazany za kradzież, błyskawicznie rozniosła się
po fabryce. Kilka robotnic posyłało w stronę Elise współczujące spojrzenia, większość
jednak gapiła się na nią z nieukrywaną ciekawością, pożądliwie wyczekując nowin i moż-
liwości roztrząsania cudzego nieszczęścia. Nawet jeśli same miały mężów lub ojców, którzy
pili, nawet jeśli czyjaś siostra popadła „w nieszczęście” albo włóczy się z ulicznicami po
Vaterlandzie, to w każdym razie żadna nie jest zaręczona z człowiekiem, który został skazany
na cztery lata twierdzy.
Elise próbowała się tym nie przejmować, nie potrafiła jednak stłumić uczucia wstydu.
Pośpiesznie chodziła do fabryki i z powrotem do domu w nadziei, że uniknie nieprzyjemnych
uwag, codziennie przerwę obiadową spędzała w domu.
Aż dziwne, że Hildę robotnice zostawiały w spokoju, choć teraz wszyscy już
wiedzieli, że spodziewa się dziecka. Może właśnie dlatego, zastanawiała się Elise. Nie
chciały z nią zadzierać, dopóki nie będą mieć pewności, kto jest ojcem maleństwa.
Gorzej było z Pederem, on wciąż wracał ze szkoły z płaczem. Koledzy nazywali go
szwagrem złodzieja, a więksi chłopcy ciągnęli za włosy, wpychali w błoto i szarpali za
ubranie.
Elise walczyła z płaczem, kiedy nalewała wody do balii, by uprać ubranie chłopca i
jego samego wyszorować. Tego samego wieczoru siedziała i długo w noc łatała kurtkę
chłopca. Wkrótce będą na niej same łaty. Kristian lepiej sobie radził, niewielu miało odwagę
go zaczepiać, Elise zauważyła jednak, że zrobił się jeszcze bardziej milczący i patrzył spod
oka ponuro.
W niedzielę poszli znowu do sanatorium. Cieszyli się, że będą mogli powiedzieć
matce, że wszystko jest w porządku i będzie mogła tutaj zostać.
W każdym razie przez jakiś czas, myślała Elise, miała się jednak na baczności, żeby
głośno tego nie powiedzieć. Hilda najwyraźniej wierzyła, że majster będzie się o nich
troszczył już zawsze, Elise jednak nie była tego taka pewna. Któregoś dnia może się znudzić
swoją „panną z dzieckiem” i poszuka odpowiedniejszej dla siebie kobiety. A wtedy z
pewnością nie zechce opłacać leczenia matki Hildy. Pewnie nie będzie też płacił na dziecko,
pomyślała ze zgrozą.
Jej noga już się prawie wygoiła, wyprawa do Grefsen odbyła się szybciej niż ostatnio.
Elise z lękiem zbliżała się do wejścia, pamiętała mężczyznę w kapeluszu i wiedziała,
że mogą zderzyć się z rodzinami innych chorych, takimi, którzy noszą „błyszczące
pierścienie na palcach i opowiadają o proszonych obiadach, teatrze, restauracjach i kine-
matografie na Stortingsgata”, jak to określiła matka. Myśl o tym, że znowu pielęgniarki będą
na nią spoglądać pogardliwie, wcale jej nie kusiła.
Na szczęście w pokoju przyjęć nie było innych gości. Spotkali tę samą pielęgniarkę,
która poprzednio okazała się sympatyczna, pominąwszy fakt, że i ona zlustrowała ich
krytycznym spojrzeniem. Uśmiechnęła się teraz na ich widok. Być może zdaje sobie sprawę,
kto płaci za matkę, pomyślała Elise. W takim razie musi być bardzo ciekawa, jak do tego
doszło. Podobnie jak poprzednio pielęgniarka poprowadziła ich na górę, gdzie musieli chwilę
zaczekać, aż matka zostanie do nich przywieziona. Stali wszyscy czworo i w napięciu
obserwowali łóżko na kółkach. Tylko głowa matki była widoczna na tle białej pościeli.
Twarz miała bladą, wyglądała jednak spokojniej niż ostatnio i uśmiechała się do dzieci.
Otoczyli ją kołem z uroczystymi minami. Nie bardzo wiedzieli, co mają mówić, czuli
się obco, najchętniej rzuciliby się matce na szyję, ale nie byli pewni, czy można. Matka była
taka czysta, pościel taka biała i świeżo wyprasowana, nad wszystkim unosił się obcy zapach,
nawet matka wydawała się odmieniona.
- Mamy dla ciebie radosną wiadomość, mamo - zaczęła Elise ostrożnie. - Nie musisz
się obawiać, że Armia Zbawienia traci na ciebie pieniądze. Za twoje leczenie płaci ktoś inny,
kogo na to stać.
Matka skinęła głową. - Tak, wiem o tym. Nie mogłam się uspokoić, chciałam wstać z
łóżka i wracać do domu. Wtedy jedna z sióstr wyjawiła mi tajemnicę. - Matka zwróciła twarz
w stronę Hildy. - Pozdrów go ode mnie i powiedz, że nie wiem, jak mu dziękować.
Elise patrzyła na nią zdumiona. Oczekiwała gwałtownej reakcji matki na wiadomość,
że koszty jej leczenia opłaca majster.
Hilda zrobiła się czerwona. Skrępowana kiwała głową.
Elise spoglądała na Pedera i Kristiana w nadziei, że nie zaczną wypytywać o
szczegóły. Oni wciąż nie wiedzieli, kto jest tym dobrodziejem.
- No a co u was? - matka spoglądała to na jedno, to na drugie. Nikt się nie odzywał.
Elise chrząknęła.
- Mam ci też do powiedzenia coś smutnego, mamo. Johan został skazany na cztery
lata karnych robót.
Matka patrzyła na nią bez słowa. Potem wolno skinęła głową.
- No właśnie, tego się obawiałam.
Słowa matki sprawiły dziewczynie ból, nie mogła zrozumieć, dlaczego matka liczyła
się z tym, że Johan jest winny.
- Pamiętaj, co ci powiedziałam, Elise. - Matka spoglądała na nią zdecydowanym
wzrokiem. - My ciebie potrzebujemy. I Peder, i Kristian, i Hilda, i ja. Jesteś jeszcze młoda i
wiele może się wydarzyć. Cztery lata to bardzo długo.
Elise spoglądała na nią, nie rozumiejąc.
- O co ci chodzi, mamo?
- Chciałam powiedzieć, że masz życie przed sobą. Możesz spotkać innych młodych...
Możesz mieć nowych przyjaciół i...
Elise przerwała jej z gniewnym spojrzeniem.
- Uważasz, że nie powinnam czekać na Johana? Matka bezradnie wzruszyła
ramionami.
- Tego nie powiedziałam. Mówię tylko, że jesteś młoda. I niekoniecznie najlepiej jest
wiązać się na całe życie, kiedy ma się dopiero osiemnaście lat.
Elise doznała bolesnego uczucia, że matka nie tylko to miała na myśli. Matka po
prostu straciła wiarę w Johana, ona, która przedtem była nim tak zachwycona. To wprost nie
do pojęcia.
Matka zwróciła twarz w stronę Pedera.
- No a co u ciebie, Peder? Odrabiasz codziennie swoje lekcje? Chłopiec poważnie
skinął głową.
- Jeden chłopak wepchnął mnie w błoto. Elise musiała mnie wykąpać i uprać moje
ubranie, a potem połatać kurtkę.
- Uff, jaki paskudny chłopak. Dlaczego on to zrobił?
- Dlatego że Johan jest złodziejem. Matka znowu zwróciła się do Elise.
- Czy to prawda? Czy oni karzą Pedera za to, co zrobił Johan? Elise nie miała wyjścia,
musiała przytaknąć.
- Z pewnością wkrótce zapomną. Dobrze wiesz, jak to jest z plotkami, znikają, kiedy
pojawi się coś nowego.
Matka patrzyła na nich z troską. I nagle zaczęła kaszleć. Z kącika ust pociekła jej
krew.
Drzwi otworzyły się z trzaskiem i do pokoju wbiegła pielęgniarka.
- Uważam, że najlepiej będzie, jak już pójdziecie. Ona źle znosi wszelkie wzruszenia.
Peder zaczął płakać, natomiast Kristian, który stał sztywny, milczący i nieporuszony,
odkąd tu przyszli, odwrócił się na pięcie i zniknął na schodach. Hilda ocierała łzy, a Elise
próbowała uśmiechać się do matki, lecz jej twarz wykrzywił tylko grymas.
Wkrótce potem opuścili wielki budynek.
- Nie powinieneś był się skarżyć, Peder! - zawołała Hilda ze złością.
- Przestań, Hildo - uspokajała ją Elise. - On też ma prawo opowiedzieć mamie o
swoich przeżyciach.
- Ale nie tak, żeby mamie się od tego pogorszyło.
Peder znowu zaczął płakać. W milczeniu, każde pogrążone w swoich smutnych
myślach, wolno wracali do domu.
Minęły dwa tygodnie, a Elise nie spotkała Emanuela. Albo jest chory, albo doszedł w
końcu do wniosku, że ta przyjaźń jest dla niego zbyt trudna. Elise tęskniła za nim,
równocześnie jednak czuła, że takie rozwiązanie jest najwłaściwsze. Noc spędzona w
komórce pokazała, że Emanuel żywi dla niej nie tylko przyjacielskie uczucia. Prawdopo-
dobnie nie chciał się do tego przyznać nawet sam przed sobą. Albo może właśnie nie
pokazuje się dlatego, że to zrobił.
Zbliżał się koniec lutego. Wciąż trwała dziwna pogoda, na zmianę odwilż, gwałtowne
wiatry i deszcz albo kąśliwy mróz.
Peder marudził, bo chciał się dowiedzieć, dlaczego Emanuel nie przychodzi, wciąż
patrzył na Elise wielkimi, pełnymi rozczarowania oczyma.
- Może zachorował - wtrąciła któregoś dnia Hilda.
Elise przeniknął dreszcz. Może Emanuel zapadł na suchoty? Przecież tyle czasu
spędza pośród chorych ludzi. Ta myśl sprawiła jej ból. Jest przecież jej przyjacielem, pomógł
jej w tylu trudnych sprawach. Niewielu jest ludzi, na których pomoc można liczyć.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Któregoś wieczoru zdecydowała się w końcu odwiedzić Agnes. Nie widziała jej od
czasu, kiedy razem z Johanem byli w „Perle”, a minęło już od tamtej pory wiele tygodni.
Agnes była jej najlepszą przyjaciółką, odkąd zaczęły chodzić do szkoły, potem jednak, kiedy
w życie Elise wkroczył Johan, każdą wolną chwilę wykorzystywała na to, by być z nim. To
dzięki Agnes dowiedziała się najwięcej o tym, co dzieje się w kraju, o tych, którzy decydują,
o unii ze Szwecją, o tym, że unia pewnie zostanie rozwiązana, o ruchu robotniczym i że coraz
więcej ludzi w kraju nie ma pracy, o spadających płacach i o debacie, czy Norwegia będzie
miała króla, czy nie. Inne dziewczyny w przędzalni nie interesowały się sprawami unii,
jedyne, co je obchodziło, to płace, długość dnia pracy oraz to, czy istnieje ryzyko zwolnienia.
Agnes i Elise natomiast chciały wiedzieć więcej.
Agnes mieszkała przy Maridalsveien, w małym drewnianym domku wciśniętym
między dwa większe.
W niewielkim oknie świeciło się światło, a drzwi były uchylone. Elise zapukała i
weszła do środka.
- Czy jest ktoś w domu?
- Wchodź, wchodź - rozległ się głos mamy Agnes i Elise poszła prosto do kuchni.
Panował tu bałagan taki sam jak zwykle. Ściany poobklejano gazetami, by zasłonić szpary
między deskami, nad kuchnią suszyło się mnóstwo prania. Wiązka drewna leżała rozrzucona
na podłodze, a na haczykach w ścianie wisiały kurtki i czapki, szale i chustki bez ładu i
składu. Jakiś podarty sweter spadł na podłogę.
- Czy Agnes jest w domu?
- O mój Boże, czy to ty, Elise? Już myślałam, że może wyemigrowałaś. - Mama
Agnes uśmiechnęła się szeroko, odsłaniając dziąsła, w których brakowało wielu zębów.
Elise zawstydziła się.
- Tyle miałam ostatnio kłopotów - wymamrotała.
- Wiem, moje dziecko, wiem. Twój tata się utopił, a mama zapadła na suchoty. No i
jak tam teraz z nią?
- Nie najgorzej. - Nie odważyła się powiedzieć, że mama leży w sanatorium, to by
tylko wzbudziło niepotrzebną ciekawość.
- Agnes siedzi u siebie na stryszku, idź tam do niej.
Elise skinęła i wyszła znowu do ciemnej sieni. Stamtąd wąskie schody prowadziły na
górę do dwóch małych pokoików.
Agnes leżała na brzuchu na wąskiej pryczy i w mdłym świetle naftowej lampy
stojącej na taborecie przy łóżku czytała jakąś gazetę. Miała dwóch braci i obaj pracowali jako
gońcy, matka, podobnie jak sama Agnes, była zatrudniona w tkalni Hjula, ojciec natomiast
był kołodziejem. Chociaż żadne z nich nie zarabiało zbyt dużo, to powodziło im się lepiej niż
większości ludzi. Agnes stać było nawet na to, by od czasu do czasu kupować jakieś pisma
kobiece.
- Elise? - dziewczyna zerwała się z łóżka. - Czyżbym widziała ducha?
Elise uśmiechnęła się.
- Bardzo mi przykro, Agnes. Tyle miałam na głowie w ostatnich czasach, ale wygląda
na to, że teraz będzie lepiej.
- Wejdź i siadaj. - Agnes zgarnęła jakieś ubrania z krzesła. - Opowiedz mi o
wszystkim. Czy to prawda, że Johan siedzi w więzieniu?
Elise jęknęła w duchu. Więc nawet w tkalni o tym gadają.
- Tak. Był chyba zrozpaczony, bo nie stać go było na kupno drogich lekarstw dla
Anny, uległ więc pokusie, by zdobyć pieniądze w nieuczciwy sposób. - Wymyśliła sobie to
tłumaczenie, bo uważała, że dzięki temu wstyd będzie mniejszy.
- Biedna Elise. I to Johan, taki urodziwy i przystojny. Wszystkie ci zazdrościłyśmy. A
ile lat dostał?
- Cztery.
Agnes usiadła na krawędzi łóżka i zerkała zaciekawiona na przyjaciółkę.
- Masz zamiar na niego czekać?
- Oczywiście, że tak. - Elise była oburzona. Jak ktoś może myśleć inaczej? Najpierw
jej własna matka, a teraz Agnes. Nietrudno chyba zrozumieć, że Elise będzie czekać, w
końcu jest z nim zaręczona. Johan nie jest mniej wart tylko dlatego, że uległ pokusie. W
każdym razie w jej oczach nic nie stracił, skoro zrobił to, by ratować życie Anny.
- To będą bardzo długie cztery lata. Elise skinęła głową.
- Owszem, ale przecież i tak jestem za młoda, żeby wychodzić za mąż. Poza tym mam
Pedera i Kristiana. Oni jeszcze przez wiele lat nie dadzą sobie sami rady.
- No a co z Hildą? - zarówno jej spojrzenie, jak i ton pytania świadczyły, że plotki już
do niej dotarły.
- Hilda będzie miała dziecko. Agnes skinęła głową.
- No właśnie, ludzie gadają... Słyszałam, że musi przechodzić przez most, żeby się z
nim spotkać.
- Nie mogę nic powiedzieć, Anges. Obiecałam.
- Ale mnie chybabyś mogła? Elise energicznie potrząsnęła głową.
- Jeszcze nie teraz. Tobie powiem pierwszej, jak tylko będę mogła, to ci obiecuję.
Agnes zrozumiała, że upór na nic się nie zda.
- Nie pokazujesz się teraz w Świątyni. Wielu o ciebie pytało.
- Byłam ostatnio dwa razy, ale ciebie nie widziałam. Agnes patrzyła na nią
zaskoczona.
- Byłaś w Świątyni?
- Byłam dwa dni po tym, jak ojciec utonął. Miałam tyle kłopotów zarówno ze
względu na mamę, jak i na to, co się stało z ojcem. Czułam potrzebę porozmawiania z kimś.
- I udało ci się?
Elise nie była w stanie spojrzeć jej w oczy, nie chciała rozmawiać z przyjaciółką o
Emanuelu.
- Tak. A co u ciebie, Agnes? Byłaś ostatnio w „Perle”?
- Kilka razy. Ale już nie lubię tego miejsca. Elise popatrzyła na nią zdumiona.
- Nie lubisz? Ty, która tak kochasz taniec? Agnes obojętnie wzruszyła ramionami.
- Tam się teraz zbierają tylko pijacy i ulicznice. W jej głosie brzmiała pogarda.
- A czym się zajmujesz? To znaczy co robisz po pracy? Agnes znowu wzruszyła
ramionami.
- No, różne rzeczy. - Spojrzała w stronę okna w dachu, przez które widać było sierp
księżyca. Uśmiechnęła się tajemniczo. - Widzisz. .. ja się zakochałam...
- Naprawdę? - Elise roześmiała się. - Opowiadaj!
- Nie ma wiele do opowiadania. Jeszcze nie. On o niczym nie wie.
- Czy to ktoś z waszej ulicy? Agnes potrząsnęła przecząco głową.
- Nie, nie znasz go.
- No to opowiadaj, Agnes. Potrzebuję rozmowy o takich sprawach, dość mam pracy i
obowiązków. Dlaczego życie nie może być takie jak dawniej, kiedy my obie siedziałyśmy
tutaj i opowiadałyśmy sobie o swoich przeżyciach, marzeniach i w ogóle?
Agnes uśmiechnęła się.
- A obiecujesz, że nikomu nie powiesz?
- Słowo honoru.
- Bo ja jestem zakochana w jednym z Armii Zbawienia. Elise wytrzeszczyła oczy.
- Chcesz powiedzieć, że to jeden z żołnierzy?
- Nie, to jeden z oficerów.
- Biedaczka! Przecież oni mogą się żenić tylko z dziewczynami, które też są w Armii
Zbawienia i też są oficerami.
- Wiem o tym. I dlatego postanowiłam do nich wstąpić. Elise wciąż wytrzeszczała
oczy.
- Masz zamiar zapisać się do Armii Zbawienia?
- Tak, a dlaczego nie? Jako żołnierz mogę nadal zachować swoją pracę, w Armii
Zbawienia będę pracować w czasie wolnym. Zdobędę oficerskie wykształcenie i po pięciu
latach zostanę oficerem.
Elise roześmiała się.
- Widzę, że przemyślałaś wszystko starannie. A co obejmuje to wykształcenie?
- Trzeba znać różne części Biblii, nauczyć się udzielania pomocy duchowej i nauczyć
się przemawiać. Z tym ostatnim w każdym razie sobie poradzę. Ojciec przemawiał do nas,
odkąd pamiętam, i ja także nauczyłam się ładnie mówić. Potrafię, jeśli tylko zechcę - dodała
z grymasem.
- Możesz wstąpić do chóru i grać w orkiestrze. - Elise poczuła lekkie ukłucie
zazdrości w sercu.
Agnes przytaknęła.
- Ja tak bardzo lubię muzykę. Oni śpiewają melodie, które znamy z dawien dawna,
tylko tekst jest religijny. Lubię taką muzykę, kiedy jej słucham, to bywa, że mam ochotę
tańczyć.
Elise skinęła.
- Opowiedz mi o tym oficerze. Agnes patrzyła przed siebie.
- Ma ciemnoniebieskie oczy, brązowe włosy, czystą cerę, bez wyprysków, białe
dłonie.
- Ech - przerwała jej Elise ze śmiechem. - Uważasz, że białe dłonie są lepsze od
porządnych robotniczych rąk? Ja bym wolała mieć męża z muskularni pod koszulą, włosami
na piersi i szerokimi barami, a nie takiego o wypielęgnowanych rączkach i chudziutkich
nogach.
- Gdybyś go zobaczyła, powiedziałabyś co innego - Agnes sprawiała wrażenie, że
słowa przyjaciółki ją dotknęły. - Poza tym on jest dość wysoki i wcale nie ma wątłych
ramion. Ma też szczery uśmiech, taki, w którym można się zakochać.
- No to, jak rozumiem, biegasz teraz do Świątyni co poniedziałek.
Agnes kiwała głową i uśmiechała się tajemniczo.
- Postanowiłam, że znajdę jakąś wymówkę, żeby z nim porozmawiać. On ma płomień
w duszy, należy do tych, którzy w całości przeznaczają swój czas na to, by pomagać innym.
- Oni wszyscy tak robią - przerwała jej Elise, mając na myśli Emanuela.
- Ale nie tak jak on. Odkryłam, że bardzo lubi dzieci, i pomyślałam, że porozmawiam
z nim o pewnym rodzeństwie, które znam, to spora gromadka, a matka i ojciec piją. Dzieci są
pozostawiane same sobie, a najmłodsze ma nie więcej niż trzy lata. Pomyślałam, że powiem
mu, gdzie oni mieszkają, i zaprowadzę go do nich.
Elise wybuchnęła śmiechem.
- To prawdziwy podstęp. Agnes uśmiechnęła się.
- Wiem o tym. Ale na wojnie i w miłości wszystkie chwyty są dozwolone -
westchnęła ciężko. - Pytanie tylko, na ile zdołam wzbudzić w nim zainteresowanie moją
osobą. Myślę, żeby wydobyć od ojca jak najwięcej informacji o polityce i różnych proble-
mach społecznych. Podejrzewam, że on lubi dziewczyny, które robią użytek z rozumu. Może
nawet powinnam zacząć od rewolucji rosyjskiej i wojny rosyjsko - japońskiej.
Elise patrzyła na nią przerażona.
- Dużo o tym wiesz? Agnes potrząsnęła głową.
- Teraz to prawie nic. Dlatego muszę wypytać ojca. - Przez chwilę milczała. - Albo
raczej zacznę z nim rozmawiać o higienie rasowej.
Elise wytrzeszczyła oczy.
- A co to takiego?
- Jest taki człowiek, który twierdzi, że bogaci powinni mieć więcej dzieci, bo
robotnicy zanadto się rozmnażają.
Elise wpatrywała się w nią wstrząśnięta.
- Naprawdę ktoś tak twierdzi?
- Może nie dosłownie tak, ale nazywa bogatych warstwą przenoszącą wartości
kulturalne, robotników zaś elementem mniej wartościowym. Twierdzi, że naród nie jest już
zdrowym, zdolnym do działania rodem. Uważa, że trzeba powstrzymać dziedziczenie złych
skłonności, albo dobrowolnie, albo pod przymusem. Przestępców seksualnych i
recydywistów należy sterylizować i... - umilkła i przestraszona zasłoniła dłonią usta. -
Przepraszam cię, Elise, nie pomyślałam. - Patrzyła na przyjaciółkę przepraszająco.
- Johan nie jest recydywistą. - Elise musiała z całej siły panować nad sobą, żeby nie
wybuchnąć.
- Niczego złego nie miałam na myśli, mówiłam tylko o tym, co przeczytałam.
Podobno sterylizowani powinni być przede wszystkim chorzy psychicznie oraz Cyganie.
- Uważam, że powinnaś być ostrożna z wygłaszaniem tego rodzaju teorii wobec
oficera Armii Zbawienia, jeśli on jest tak idealistycznie usposobiony, jak go sobie
wyobrażasz.
Agnes zarumieniła się.
- Nie zamierzam mu tego przedstawiać jako poglądów, z którymi się zgadzam.
Wprost przeciwnie, chciałabym mu powiedzieć, że uważam to za kompletne głupoty.
- A moim zdaniem powinnaś z nim raczej rozmawiać o panującej na świecie
niesprawiedliwości. My przecież pracujemy bardzo ciężko, dlaczego więc zarabiamy tak
mało? Czy praca jednych ludzi jest mniej warta od pracy innych?
Agnes wyjęła jakąś gazetę i pokazała przyjaciółce rysunkowy dowcip. Jeden wysoki
mężczyzna, ubrany w łachmany, stoi i zagląda przez okno do jakiegoś mieszkania, a obok
niego stoi o wiele mniejszy mężczyzna. „Co oni teraz jedzą?” - pyta ten mały. „Rybę.
Chcesz, żebym cię podniósł?” - odpowiada wysoki. „Nie, poczekam do pieczeni” - mówi
mały.
Elise przez chwilę wpatrywała się w rysunek.
- Zastanawiam się, kogo to śmieszy.
- Dla ciebie to nie jest zabawne?
- Nie. Takie rzeczy budzą we mnie złość. Rządzący będą musieli wkrótce zrozumieć,
że istnieje związek między przepełnionymi szpitalami i więzieniami a nędzą i strasznymi
warunkami mieszkaniowymi. Brak mieszkań coraz bardziej daje się ludziom we znaki. Po
kryzysie parę lat temu prawie nic się nie buduje, tak mówił Johan.
Nie chciałabym się skarżyć na to, jak nam się powodzi, ale znam wiele prządek i
pomocnic, które mieszkają w lodowatych izbach na strychach, gdzieś pod miastem, bez szyb
w oknach, które zasłania się szmatami, by wiatr nie hulał we wnętrzu.
Nagle zarumieniła się, bo przypomniała sobie, że i w tym domu ściany w kuchni
pozalepiane są gazetami.
- Mamy szczęście - uśmiechnęła się Agnes. - Ja się bardzo cieszę, że mieszkam tutaj,
a nie w jakiejś czynszowej ruderze. W takich domach wychodki są na korytarzach, a kiedy je
opróżniają, to smród jest taki, że ludzie robią się od tego chorzy.
Elise skinęła głową.
- Opowiedz mi raczej o tym swoim oficerze. Ile on może mieć lat?
- Moim zdaniem dwadzieścia parę. W każdym razie na to wygląda, ale niełatwo jest
ocenić wiek kogoś takiego. Oni wydają się młodsi niż robotnicy w fabrykach.
- A jak go poznałaś?
- Jeszcze go wcale nie poznałam. I to jest właśnie problem.
- No to jak go odkryłaś?
- Byłam na spotkaniu, a po zakończeniu on i paru innych oficerów chodziło wśród
zebranych i pytali, czy ktoś chciałby jeszcze porozmawiać. Ja właściwie nie miałam o czym
rozmawiać, zresztą i tak bym się nie odważyła. Na jego widok zrobiłam się po prostu
czerwona.
Elise wybuchnęła śmiechem.
- To do ciebie niepodobne, żeby tak reagować na mężczyznę.
- I nigdy też czegoś takiego nie przeżyłam. A teraz nie jestem w stanie myśleć o
niczym innym. Mam wrażenie, jakby czas stał w miejscu, jakby jeden poniedziałek od
drugiego dzieliła wieczność.
Elise słuchała z uśmiechem.
- W takim razie nie pozostaje ci nic innego, jak spróbować się dowiedzieć, czym on
się dokładnie zajmuje i gdzie bywa, tak żebyś mogła kręcić się gdzieś w pobliżu w nadziei,
że go zobaczysz.
Agnes spoglądała na nią skrępowana, z poczuciem winy.
- Już to zrobiłam. Odkryłam, że mieszka wysoko na wzgórzu Aker, dokładnie na
wprost cmentarza Zbawiciela.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Elise poczuła dziwne ukłucie w piersi. To nie mógł być nikt inny, tylko Emanuel. Nie
była w stanie patrzeć przyjaciółce w oczy, spoglądała natomiast na pismo, które Agnes
czytała.
- Co czytasz? Jest tam coś ciekawego?
- Ech, nic. Powiedz mi, Elise, co powinnam zrobić. Jakim sposobem go poznać?
- Sama mówisz, że jest oficerem Armii Zbawienia. W takim razie nie wolno mu z
tobą nigdzie wychodzić.
- Ja nie powiedziałam, że chcę, żeby ze mną wychodził, powiedziałam, że chcę go
poznać.
- W takim razie musisz chodzić na spotkania do Świątyni co poniedziałek i postarać
się, żeby razem z nim wracać do domu.
- Ale nie mam pewności, czy on będzie chciał wracać ze mną.
- Idziecie przecież tą samą drogą. Nagle twarz Agnes się rozjaśniła.
- Ty możesz ze mną iść. Ty jesteś bystrzejsza w kontaktach z ludźmi, łatwiej ich
poznajesz. Czy nie mogłabyś tego dla mnie załatwić, Elise? Bądź taka miła.
Elise nie widziała wyjścia, będzie musiała powiedzieć, jak się sprawy mają.
- Możliwe, że wiem, kto to jest. To kapitan Armii Zbawienia, oficer z oddziału, który
prowadzi działalność socjalną obok działalności ewangelizacyjnej. On był u nas w domu,
przyniósł zimowe buty dla Hildy i Pedera, poza tym przysłał jedną z sióstr, która miała
przychodzić do mamy. On się nazywa Emanuel Ring - stad i mieszka na wzgórzu Aker. Czy
to nie ten?
Oczy Agnes mieniły się z przejęcia.
- A jak on wygląda?
Elise musiała chwilę pomyśleć.
- Jest urodziwy. Średniego wzrostu. Moim zdaniem ma ciemnobrązowe włosy. Nie
przyglądałam mu się zbyt uważnie - dodała pośpiesznie. Nie chciała opowiadać Agnes całej
prawdy.
- To musi być on. Och, Elise, bądź taka dobra. Skoro wiesz, kim on jest, to będzie
rzeczą naturalną, że nas ze sobą poznasz.
Elise nie była w stanie przeciwstawić się błagalnemu spojrzeniu przyjaciółki.
- No dobrze, w takim razie pójdę z tobą. Powiedzmy w najbliższy poniedziałek?
Agnes zeskoczyła z łóżka i zarzuciła jej ręce na szyję.
- Elise, jesteś wspaniała.
W drodze do domu jednak ogarnęły Elise wątpliwości. Z jednej strony niepokoiła się
o Emanuela, gdy tylko nie pokazywał się dłużej, z drugiej powtarzała sobie, że tak jest
najlepiej dla nich obojga. Mimo wszystko odczuwała dziwną niechęć na myśl o tym, że
będzie musiała zrobić to, co obiecała Agnes. Przypuszczalnie dlatego, że wiedziała, kim jest
Agnes, i uważała, że Emanuel jest dla niej zbyt dobry. Agnes romansowała z wieloma
chłopakami.
Kiedy dotarła do domu, postanowiła wstąpić do pani Thoresen i Anny. Po tym, jak
dowiedziały się o wyroku, nie odwiedzała ich już tak często, jak powinna. Miała wrażenie, że
między nią a panią Thoresen pojawiło się coś trudnego. Żadne słowa nie padły, tylko Elise
nosiła w sobie bolesne przeczucie, nie miała nawet pojęcia, skąd jej się to bierze. Przecież nie
jest niczemu winna. Wprost przeciwnie, dwukrotnie chodziła do magistratu w nadziei, że
pomoże Johanowi. Pani Thoresen nie mogła jej krytykować za to, że przekazała sprawę
broszki Johanowi. Nie miała przecież pojęcia, że brał udział w kradzieży. Przypuszczalnie
ma to coś wspólnego z mamą i sanatorium, myślała. Pani Thoresen najwyraźniej uważa, że
oni ostatnio otrzymują za wiele pomocy. Może myśli, że Armia Zbawienia zapłaciła za
leczenie matki, chociaż i Anna, i Elise tłumaczyły jej, że zrobił to anonimowy dobroczyńca.
Może nawet wcale nie uwierzyła w wersję Elise na temat tego, co stało się fatalnej nocy w
komórce. Może wierzy plotkarskim historiom, że Elise i Emanuel schronili się w tej komórce
z własnej woli. Na myśl o tym Elise skrzywiła się boleśnie.
W wyszorowanej do czysta kuchni było pusto. Elise nie zdążyła się jeszcze
przyzwyczaić, że na haczyku przy drzwiach nie ma już kurtki Johana i jego czapki. Nie było
też zapachu fajki, na podłodze przy drzwiach nie stały wielkie, zniszczone męskie buty.
Johan zajmował zwykle większość miejsca w kuchni, siadywał na taborecie z podwiniętymi
rękawami koszuli i rozsiewał wokół zapach tytoniu i woń tego, co przynosił z fabryki żagli.
Bez niego pomieszczenie było jakby nagie i obce.
Zapukała do drzwi izby i usłyszała cichy głos Anny, zapraszający do wejścia.
Matka siedziała na krawędzi łóżka. Twarz Anny rozjaśniła się na widok Elise, ale
pani Thoresen pozostała nieporuszona.
- Ach, to ty, Elise? - To wszystko, co powiedziała. Bez uśmiechu.
- Byłam u Agnes. Nie widziałam jej już od bardzo dawna.
- No i co tam u niej? - Anna zawsze okazuje szczere zainteresowanie sprawami
innych, pomyślała Elise, patrząc na jej ożywioną twarz.
- Dziękuję, wszystko w porządku. Jest teraz zajęta Armią Zbawienia, co poniedziałek
chodzi na spotkania i ma zamiar się do nich zapisać. Uprosiła mnie, żebym następnym razem
z nią poszła.
- Ty chyba nie masz zamiaru się do nich zapisać, Elise? - pani Thoresen patrzyła na
nią dziwnie podejrzliwie.
Ona myśli, że chciałabym wstąpić do Armii Zbawienia ze względu na Emanuela,
pomyślała Elise i poczuła się nieswojo.
- Nie, skąd miałabym brać na to czas? Nie ma pewności, jak długo mama będzie leżeć
w sanatorium, poza tym ja mam pod dostatkiem zajęć z Pederem i w ogóle.
Pani Thoresen skinęła głową, ale nie odpowiadała.
- Johanowi teraz jest naprawdę okropnie - zmieniła temat. - Biedny chłopak. Sam w
malutkiej celi, o chlebie i wodzie. A do tego karne roboty. Jak myślisz, jak on sobie z tym
poradzi? - spytała, patrząc na Elise zrozpaczonym wzrokiem.
- Jestem pewna, że poradzi sobie bardzo dobrze. - W głosie Elise brzmiało więcej
zdecydowania, niż ona sama odczuwała. - Johan jest silny, a poza tym ma o czym myśleć, ma
kogo kochać. Wie, że ja wam pomogę we wszystkim, w czym tylko będę mogła, i wie, że
będę czekać na jego powrót.
Zauważyła, że po jej słowach pani Thoresen wyprostowała plecy. Jakby część
zmartwienia zniknęła z jej twarzy. Skinęła głową.
- Nie wszyscy mają aż tyle.
- Ja się bardzo cieszę, że jesteś z nami, Elise - szepnęła ciepło Anna. - Chociaż cztery
lata wydają mi się w tej chwili wiecznością, to przecież i ten czas minie. Kiedy nadzorcy w
więzieniu zobaczą, jak Johan pięknie się zachowuje, to może zdecydują się wypuścić go
przed terminem. Johan jest uprzejmy, bardzo pięknie mówi i nigdy przedtem nie zrobił
niczego złego.
Elise skinęła głową.
- Pamiętam, że kiedy chodziliśmy do szkoły, to słyszeliśmy o Olem Pedersenie
Heilandzie. Chociaż dopuszczał się jednej kradzieży po drugiej, to w więzieniu był lepiej
traktowany niż inni, bo zachowywał się uprzejmie i ładnie mówił. Nadzorcy więzienni są
takimi samymi ludźmi jak my, a wszyscy lubią uprzejmych i życzliwych.
Pani Thoresen podniosła się z miejsca.
- Pójdę i nastawię kawę. Mam nadzieję, że i ty, Elise, napijesz się z nami.
Gdy tylko wyszła za drzwi, Anna uniosła się na łóżku, by być bliżej Elise.
- Opowiedz mi coś więcej o Agnes, Elise. - Oczy płonęły jej z ożywienia. - Dlaczego
tak nagle chce wstąpić do Armii Zbawienia?
- Bo się zakochała w jednym z oficerów.
- Mam nadzieję, że nie w tym, który tobie pomagał? Chociaż Elise próbowała
zwalczyć to w sobie, poczuła, że się czerwieni. Uśmiechnęła się.
- Chyba jednak tak, mam wrażenie, że to on, ale całkiem pewna nie jestem. Agnes
mówi, że to ktoś, kto mieszka na wzgórzu Aker, a przecież chyba nie ma wielu takich, którzy
mieszkają akurat w tym miejscu.
- Powinnaś była opowiedzieć o tym mamie. Ona wyobraża sobie, że ten człowiek jest
tobą zainteresowany, skoro przychodzi tutaj tak często.
- Z jakiego powodu ona może tak myśleć? To przecież oficer Armii Zbawienia.
Poświęcił własne życie, by pomagać innym.
- Wiem o tym. Próbowałam przemówić jej do rozsądku, ale to na nic. Ucieszyła się
bardzo, kiedy powiedziałaś, że chcesz czekać na Johana. Widziałam to wyraźnie.
- A jak mogła myśleć coś innego?
Elise zauważyła, że w jej głosie brzmi wzburzenie. Najpierw jej własna matka, potem
Agnes, a teraz pani Thoresen. Co one sobie właściwie wyobrażają?
- Nie musisz się tym bardzo przejmować, Elise. To nie o to chodzi, że ona źle o tobie
myśli, ale sama wiesz... - oczy Anny zaszły łzami. - Johan zrobił coś złego, teraz pozostanie
to na nim jak stempel. Na zawsze.
Elise ze zdecydowaniem patrzyła jej w oczy.
- Dla mnie pozostanie dokładnie taki sam jak przedtem. Nie jest przez to mniej wart w
moich oczach. Gdyby nie był biedny, nigdy by czegoś takiego nie zrobił, jestem przekonana.
Nawet jeśli sąd go skazał, to nie wątpię, że Bóg tego nie uczynił. Bo Bóg rozumie, dlaczego
Johan musiał to zrobić.
- Czy rozmawiałaś z oficerem Armii Zbawienia na ten temat? Elise skinęła głową.
- Prosiłam go o radę i udało mu się mnie przekonać, że jeśli nawet coś jest grzechem
w oczach jednych ludzi, to wcale nie musi być takim samym grzechem w oczach innych.
Anna westchnęła z ulgą.
- Z kimś takim i ja chętnie bym porozmawiała. To musi być wspaniałe uczucie móc
się zwierzyć komuś, kto nosi w sobie tyle zrozumienia.
Drzwi do kuchni otworzyły się i do izby weszła pani Thoresen z dwoma kubkami.
- Dosypałam po dodatkowej łyżeczce cukru dla każdej z was. - Mówiła teraz
spokojniejszym głosem niż w momencie, kiedy Elise przyszła. - Gdybyś chciała posiedzieć
chwilę u Anny, Elise, to ja bym w tym czasie poszła umyć schody.
Gdy tylko znowu zostały same, Anna kontynuowała przerwany wątek.
- Bardzo bym chciała zaprosić go tutaj któregoś dnia. Może mógłby przyjść razem z
tobą? Nie mam ochoty spotykać się z pastorem. Johan zwykle mawiał, że Kościół jest dla
tych, którzy nie głodują.
Elise patrzyła na nią zatroskana.
- Czy ciebie dręczy coś szczególnego, Anno?
Anna nie od razu odpowiedziała. Później zaczęła mówić wolno:
- Już wkrótce nie będę miała żadnych leków. Elise patrzyła na nią przerażona.
- Nawet tego, który jest dla ciebie najważniejszy? Anna skinęła głową.
- Nie chcę mówić o tym z mamą. Ona i tak ma dosyć zmartwień.
Elise skinęła głową, bardzo dobrzeją rozumiała, równocześnie czuła, że strach chwyta
ją za gardło. Gdyby stało się coś z Anną, Johan by tego nie zniósł. Uznałby, że to z jego
winy. Gdyby Elise poszła z broszką prosto na policję, to nie wiadomo, czy oni odkryliby
sprawców. Ponieważ jednak znaleźli broszkę u Johana, to uzyskali potrzebny dowód. Przez
chwilę nie wiedziała, co powiedzieć, była sztywna ze strachu.
- Może Armia Zbawienia mogłaby ci pomóc - rzekła na koniec cicho. W gruncie
rzeczy w to nie wierzyła, ale może Anna zyska trochę nadziei. A tego bardzo potrzebuje.
Twarz Anny rozjaśniła się.
- Tak myślisz? Czy mogłabyś zapytać ich w moim imieniu? Elise westchnęła w
duszy. Najpierw Agnes, a teraz Anna. Ludzie wyobrażają sobie chyba, że to ona kieruje
losem.
- Dobrze, spróbuję - obiecała.
W dniach, które potem nadeszły, Elise zaczęła żałować obietnic złożonych i wobec
Agnes, i wobec Anny. Mogła była poprosić Agnes, żeby zapytała Emanuela o lekarstwa dla
Anny, a wtedy nie musiałaby sama chodzić do Świątyni. Kiedy w poniedziałek wieczorem
wracała z fabryki do domu, próbowała wymyślić jakiś pretekst, żeby się wymówić, ale zaraz
przy wejściu zderzyła się z Agnes, która właśnie wyszła z tkalni.
- Chciałam ci tylko przypomnieć o dzisiejszym wieczorze, Elise! - zawołała tamta z
zapałem. - W czasie przerwy obiadowej spotkałam Hildę, powiedziała mi, że może zostać w
domu z chłopcami.
No to nie mam żadnej wymówki, pomyślała Elise. Właśnie zastanawiała się, czyby
nie zasłonić się kłamstwem, powiedzieć, że Hilda musi wyjść, a ona nie odważy się zostawić
chłopców samych po tym, co przytrafiło się Pederowi.
- To umawiamy się, że przyjdziesz po mnie za godzinę? - mówiła wciąż podniecona
Agnes.
Elise przytaknęła. Musi być w tym jakieś przeznaczenie, pomyślała.
Nie widziały Emanuela na wzgórzu Aker, choć obie się za nim rozglądały.
- Może miał wcześniej jakieś spotkanie. - Elise raz po raz spoglądała na dom. Ale
okno na strychu było ciemne. Chory też nie jest, skoro Agnes widziała go w Świątyni.
- Taka jestem podniecona. - Agnes przestępowała z nogi na nogę. - Obiecałaś, że nas
sobie przedstawisz, prawda, Elise?
- Zrobię, co będę mogła, ale nie wiem, czy on tam jest.
- Mnie wystarczy, żebym mogła go zobaczyć choćby z daleka - mówiła Agnes
rozmarzonym głosem. - Nie wiem, jak to zniosę, kiedy będziesz z nim rozmawiać.
Kiedy zbliżały się do Pilestredet 22, ze wszystkich stron ludzie ciągnęli w stronę
budynku. Elise zauważyła, że są tacy sami jak poprzednim razem, wszyscy szli z
pochylonymi głowami, wyglądali na zmęczonych, byli biednie ubrani. Robotnicy, tak jak
one, bezrobotni i bezdomni, alkoholicy i dziewczyny uliczne, wszyscy, którzy stoją najniżej
na drabinie społecznej, bez nadziei, że kiedykolwiek wzniosą się wyżej.
Nagle przypomniała sobie, co myślała, zanim dotknęło ich nieszczęście. Marzyła
wówczas, że Johan z pewnością coś wymyśli i z czasem zarobi mnóstwo pieniędzy, bo
przecież jest bardzo mądry. Nawet jej matka powtarzała, że Johan zajdzie daleko, ponieważ
jest kulturalnym człowiekiem, ładnie mówi, w szkole uczył się dobrze i nigdy nie zrobił nic
złego. Gdyby Lort - Anders i jego banda nie zdołali przekonać go, by tamtej nocy stał na
czatach, zarówno ona, jak i matka nadal tak by myślały.
Teraz jednak nie była już pewna. Słowa Anny o tym, że Johan będzie naznaczony
przez całe życie, przeraziły ją. Prawdopodobnie do końca zostaną robotnikami, i ona, i on,
będą szarzy, jak ci wszyscy ludzie, pochyleni i śmiertelnie zmęczeni, zanim ich dzieci
dorosną.
W tym samym momencie zauważyła Emanuela. Stał i rozmawiał z jakimś innym,
starszym oficerem, był jak zwykle bardzo ożywiony i pełen zapału.
Agnes chwyciła ją za rękę i szepnęła: - Elise, to on, spójrz i tam.
A więc to jednak Emanuel, pomyślała Elise. Choć właściwie była pewna, że to on, to
jednak mogła się mylić. Gdzieś w głębi duszy miała taką nadzieję.
Zanim zdążyła cokolwiek zrobić, Emanuel odwrócił się i zauważył ją. Widziała, jak
na jej widok twarz rozjaśniła mu się radośnie. Najwyraźniej nie spodziewał się, że Elise
mogłaby tutaj przyjść. Powiedział coś do tamtego starszego oficera i ruszył w ich stronę.
- O Boże, on tutaj idzie - chociaż Agnes szeptała, było słychać, jak bardzo jest
przejęta.
Elise poczuła niezwykłą radość, że go widzi, z drugiej jednak strony miała wyrzuty
sumienia.
- Elise? - w jego głosie słychać było radosne zaskoczenie. - Jak to miło, że mogłaś
przyjść. - Chwycił jej rękę i uścisnął, na Agnes nie zwrócił uwagi.
Bardziej się domyślała, niż widziała, zdumienia na twarzy Agnes. Prawdopodobnie
sądziła, że ona z grubsza wie, o kogo chodzi, nie przypuszczała natomiast, że to będzie takie
radosne spotkanie.
- To jest moja przyjaciółka, Agnes Zakariassen - przedstawiła Elise, odwracając się do
Agnes. - Chciałaby wstąpić do Armii Zbawienia.
Agnes zaczerwieniła się jak pomidor i nie miała odwagi spojrzeć Emanuelowi w
oczy. Skrępowana mamrotała coś o tym, że jeszcze się nie zdecydowała, ale że była na kilku
spotkaniach i miałaby ochotę dowiedzieć się czegoś więcej.
- Miło mi to słyszeć. - Emanuel uśmiechnął się do niej ciepło. - Potrzebujemy więcej
członków. Może uda ci się przekonać Elise, żeby ona też do nas wstąpiła?
Agnes znowu nie kryła zdumienia, nie miała pojęcia, że Emanuel zna Elise tak
dobrze.
Posłała przyjaciółce pytające spojrzenie.
- Wstąpiłabyś, Elise? Elise potrząsnęła głową.
- Nie, ja nie mam czasu.
Zauważyła, że Emanuel na nią patrzy, ale sama nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy,
nie mogła przestać myśleć o nocy w komórce.
- Armia Zbawienia będzie bardzo zadowolona, jeśli do nas wstąpisz, Agnes.
Dziewczyna odpowiedziała promiennym uśmiechem. Emanuel odwrócił się lekko.
- Najlepiej będzie, jak wejdziemy do środka, spotkanie zaraz się rozpocznie.
Przyjaciółki usiadły na samym końcu. Gdy tylko zajęły miejsca, Agnes szturchnęła
Elise w bok i powiedziała szeptem: - Czyż on nie jest piękny?
Elise przytaknęła.
- Nie miałam pojęcia, że on tak dobrze cię zna.
- Był u nas parę razy, przyniósł buty, o których ci już opowiadałam, i ubranie dla
Pedera. Któregoś dnia przyszedł razem z samarytanką. On ma płomień w duszy - dodała
szeptem. - Sam już nie wie, co mógłby zrobić dla tych, którzy potrzebują pomocy.
- Mnie serce zaczyna szybciej bić na sam jego widok - odpowiedziała Agnes szeptem.
- Tak strasznie się cieszę, że przyszłaś, Elise. Bez ciebie nie odważyłabym się z nim
rozmawiać.
Spotkanie rozpoczęło krótkie przemówienie jednego z oficerów.
- Zostało powiedziane - zaczął - że Armia Zbawienia prowadzi Kościół z powrotem
do jednego z utraconych ideałów. Ale kto twierdzi, że to duch Armii, który zwraca się do
wszystkich narodów pod słońcem, jest jedynym, co daje zwycięstwo? Radośni chrześcijanie
istnieją rzecz jasna również poza Armią Zbawienia, mimo to jest prawdą, że możliwość
zbawiania daje szczególną radość.
Agnes szturchnęła Elise w bok i szepnęła:
- Ja się już zdecydowałam. Zapiszę się do nich.
Elise nie odpowiedziała natychmiast, bała się, że ktoś dostrzeże, iż siedzą tu i szepczą,
nie słuchając kazania. Zarazem odczuwała coraz większą niechęć do tego, by Agnes stała się
członkiem Armii Zbawienia. To niewłaściwe wstępować do Armii dlatego, że chce się
uwieść jednego z oficerów, pomyślała. Armia żąda, by każdy członek szczerze pragnął
służyć innym. Agnes nigdy nie była ani głęboko wierzącą osobą, ani idealistką.
Zainteresowała się Armią tylko dlatego, że jest zakochana w Emanuelu.
Jesteś po prostu zazdrosna, mówiła sobie w duchu. To dlatego, że sama miałabyś
ochotę wstąpić do chóru. Poza tym Emanuel jest zbyt dobry dla Agnes, powtarzała, jakby
przytaczała też przeciwne argumenty. Myślała o wszystkich historiach z chłopakami, które
Agnes ma za sobą. To prawdziwy cud, że Agnes nie nosi jeszcze dziecka do żłobka, ona, taka
lekkomyślna flirciara. Byłby to zarówno grzech, jak i wstyd, gdyby Agnes udało się uwieść
Emanuela, człowieka, który tak stanowczo opiera się wszelkim pokusom i chce żyć w
czystości.
Nagle przypomniała sobie pewien dzień, kiedy nieoczekiwanie odwiedziła Agnes,
która miała być sama w domu. Elise, tak jak to miała w zwyczaju, poszła prosto na strych,
Agnes jednak była zbyt zajęta tym, co robiła, by usłyszeć, że ktoś idzie. Nie zauważyła
niczego nawet wówczas, gdy Elise ostrożnie uchyliła drzwi. Na wąskiej pryczy leżał jeden z
chłopaków z jej ulicy, golusieńki jak go Pan Bóg stworzył, Agnes natomiast, również naga,
siedziała na nim. Wykonywała rytmiczne, gwałtowne ruchy i jęczała przy tym głośno. Jej
piersi podskakiwały w górę i w dół, chłopak, czerwony jak burak, leżał na łóżku i też jęczał.
Elise nigdy przedtem nie widziała dwojga kochających się osób, więc nie od razu pojęła, co
oni robią. Była przekonana, że dziewczyna zawsze leży na plecach, a chłopak kładzie się na
niej, w najbardziej szalonych fantazjach nie pomyślałaby, że to się może odbywać w taki
sposób. Zaczerwieniona ze wstydu cichutko zamknęła za sobą drzwi i na palcach zeszła ze
schodów.
Jak Agnes ma odwagę robić coś takiego? I w dodatku w taki sposób.
Kiedy Elise i Johan leżeli w lecie na błoniach, przypomniała sobie tamto wydarzenie.
Poczuła wtedy dziwne mrowienie w całym ciele i zapragnęła być tak samo odważna jak
Agnes, a w dodatku nie bać się konsekwencji swoich czynów. Ona jednak się bała, i to
bardzo. W jej życiu nie było miejsca na dziecko. Jeszcze nie teraz.
Dzisiaj przeciwnie, tamto wspomnienie wzbudziło w niej gwałtowną niechęć. Jeśli
Agnes będzie kokietować Emanuela, być może uda jej się skusić go, by zrobił z nią to samo.
W myślach widziała Agnes nagą, jak siedzi na Emanuelu tak, że on może się bawić jej
piersiami. Wyobrażała sobie, że jego serce zacznie bić tak mocno, że Agnes się roześmieje.
„Jak szybko bije twoje serce” - powie zaskoczona. „Tak, tak szybko nigdy przedtem nie biło”
- odpowie jej Emanuel.
Myśl o tym napełniła ją goryczą. Dlaczego była taka głupia i przyszła z Agnes do
Świątyni? Z tego nie może wyniknąć nic innego, jak tylko nieszczęście.
Kazanie się skończyło i zaczęła grać orkiestra. Agnes śpiewała na całe gardło.
Właściwie to ona nie ma szczególnie ładnego głosu, pomyślała Elise ze złością. Poza tym nie
ma potrzeby wydzierać się tak głośno.
Kiedy spotkanie dobiegło końca, Elise bardzo chciała natychmiast wracać do domu,
obiecała jednak Agnes, że zostanie aż do wyjścia Emanuela. Na szczęście niewielu ludzi
chciało dzisiaj rozmawiać na ławce dla grzeszników, niewielu też chciało jakichś wyjaśnień
od oficerów.
Emanuel podszedł do nich z uśmiechem.
- Rozmawiałem z tymi, którzy zajmują się u nas nowymi członkami. Kiedy miałabyś
ochotę zacząć, Agnes?
- Równie dobrze mogę zacząć od razu - zawołała Agnes z zapałem.
Mężczyzna uśmiechnął się do niej.
- Bardzo potrzebujemy takich entuzjastycznych członków jak ty.
No nie wiem, czy ona jest taką entuzjastką, pomyślała Elise ze złością. Emanuel
powinien wiedzieć...
Gdy tylko znaleźli się na chodniku, Agnes z wielkim zaangażowaniem i żarem w
oczach zaczęła mówić o swoim podziwie dla działalności Armii Zbawienia. Musiała się
naczytać jakichś artykułów albo innych broszur, myślała Elise. Trudno jej było uwierzyć, że
ona aż tyle wie. Agnes paplała na temat pierwszych spotkań Armii Zbawienia w Oslo i o
zachwycie, jaki wzbudzały, chociaż miało to miejsce siedemnaście lat temu, a ona sama nie
przekroczyła wtedy chyba jeszcze roku. Teraz streszczała artykuły z „Morgenposten”, w
których pisano, że nowa sekta, sądząc po tłumach, które przyszły na spotkanie, z pewnością
zdobędzie w mieście wielu zwolenników. Elise miała ochotę się wtrącić i przypomnieć o
protestach, o których opowiadał jej Emanuel, o tym, że w dzielnicy Gronland dochodziło do
bójek tak gwałtownych, że krew się lała, wolała jednak milczeć.
- To nie było słuszne ze strony „Morgenposten” nazywać nas sektą - wtrącił Emanuel.
- My nigdy sektą nie byliśmy. Pragniemy tylko stworzyć liczne oddziały dla walczącego
Kościoła Pana, oddziały prowadzące walkę we wszystkich krajach, wśród wszystkich
narodów. Naszym jedynym wielkim celem jest ratowanie grzeszników.
W takim razie on powinien zacząć od Agnes, pomyślała Elise i z przykrością sama
stwierdziła, że jej myśli są wyjątkowo złośliwe. Uważała jednak, że to okropne patrzeć, jak
Agnes się wygłupia przed Emanuelem, przekazuje mu poglądy innych, udając, że to jej
własne przemyślenia, i stara się go przekonać, że wie znacznie więcej, niż to w istocie ma
miejsce. Przecież jeszcze nie tak dawno one obie spotykały się niemal każdego wieczora, a
ona nigdy przedtem nie zauważyła, by Agnes interesowała się Armią Zbawienia. Nie bardziej
niż ona sama. Od czasu do czasu przychodziły do Świątyni, raczej dla zabicia czasu i dlatego,
że obie lubiły śpiew i muzykę. A wybór w tym mieście był niewielki, właśnie Świątynia lub
„Perła”, a w „Perle” słuchanie pijackich krzyków szybko mogło się znudzić.
- Uważam, że to wspaniale, iż uczyniliście zasadę z tego, by nie krytykować żadnych
religijnych społeczności, ich wiary i obyczajów, i nie wyrażacie się z pogardą o zachowaniu
różnych pastorów i kaznodziei - ciągnęła swoje niezmordowana Agnes.
Emanuel przytakiwał z ożywieniem.
- Nawet jeśli nas atakują, to my stosujemy zasadę, by nie oddawać. W naszych
Zasadach zapisano: „Rozmawiać o tym, co łączy, nie dyskutować o tym, co dzieli”.
- Moim zdaniem to jest piękne.
W świetle latarni Elise zobaczyła, że twarz Agnes promienieje niczym słońce.
Widocznie to wszystko przeszło jej najśmielsze oczekiwania, pomyślała i poczuła się
nieprzyjemnie dotknięta. Chociaż Agnes nie jest szczególnie ładna, ma jakąś zdolność
budzenia w chłopcach zainteresowania dla swojej osoby. Latem Agnes pokazywała też
chętnie więcej ciała, niż przyzwoitość na to zezwala, a Elise widywała ją kąpiącą się przy
Brekkedammen w samej bieliźnie, która po wyjściu z wody oblepiała jej ciało i była
kompletnie przezroczysta. Agnes nie zwracała na to najmniejszej uwagi, choć wokół kręciło
się wielu chłopców. Johan był oburzony i powiedział, że Agnes zachowuje się niczym
dziewczyny z Vaterlandu. Elise się tym nie przejmowała, raczej brała Agnes w obronę. Poza
tym czuła się bezpieczna, wiedziała, że Johan nie da się skusić, a skoro tak, to nie ma
znaczenia, co koleżanka robi. Teraz jednak odczuwała to zupełnie inaczej. Emanuel jest jej
przyjacielem. To mało zabawne patrzeć, jak bliski przyjaciel jest oszukiwany.
- Bardzo mi się też podoba, że stawiacie mężczyzn i kobiety na równi - mówiła Agnes
dalej z zachwytem. Jej głos był nieco wyższy niż zwykle. - To nie do pomyślenia, że kobieta
mogłaby być pastorem, a tymczasem w Armii Zbawienia są kobiety kaznodziejki.
- I nie tylko to - odpowiedział Emanuel z takim samym zapałem. - To my pierwsi
zakładaliśmy przedszkola dla pracujących matek.
Elise nie wtrącała się do rozmowy. Była bardzo zmęczona i marzyła o tym, by jak
najszybciej wrócić do domu i położyć się do łóżka.
Dopiero gdy zbliżali się do wzgórza Aker, przypomniała sobie obietnicę złożoną
Annie.
Gdy Agnes w końcu na chwilkę zamilkła, skorzystała z okazji i zwróciła się do
Emanuela.
- Anna Thoresen, ta sparaliżowana dziewczyna, która mieszka piętro niżej, pytała, czy
nie mógłbyś zajrzeć do niej któregoś dnia i porozmawiać z nią. Ona nie może zrozumieć,
dlaczego Bóg dopuścił, by Johan popadł w takie nieszczęście. Poza tym wkrótce skończą jej
się niezbędne dla życia lekarstwa.
Emanuel przystanął i patrzył na nią.
- Pozdrów ją ode mnie i powiedz, że chętnie z nią porozmawiam i że spróbuję zdobyć
dla niej lekarstwa, które zażywa. Gdyby jednak okazały się bardzo drogie, to nic nie mogę
obiecać. Biedactwo, była całkowicie zależna od swojego brata, prawda?
Elise przytaknęła. - Strasznie mi jej żal.
- A przecież masz pod dostatkiem własnych zmartwień - szepnął cicho.
- Elise będzie czekać na Johana niezależnie od tego, co on wymyśli. - Agnes włączyła
się do rozmowy. - Nie znam narzeczonych, którzy byliby bardziej w sobie zakochani niż
Elise i Johan.
- Sam się tego domyśliłem - Emanuel stał i nadal na nią patrzył.
- Powinieneś był widzieć ich w „Perle” - paplała Agnes. - Tańczyli ze sobą tak blisko,
że, no wiesz...
Że też ta Agnes nie może przestać, pomyślała Elise ze złością. Odwróciła twarz od
przyjaciółki.
- Muszę wracać do domu. Peder i Kristian czekają na mnie.
- A ja mam jeszcze pytania, które chętnie bym zadała Emanuelowi Ringstadowi -
zawołała Agnes pośpiesznie. - Więc ty idź, Elise, a ja tu zostanę.
Elise ruszyła w drogę, ale aż się w niej gotowało ze złości. Miała sobie za złe, że
doprowadziła do tego, by się poznali, chociaż wiedziała, że Agnes będzie próbowała zdobyć
Emanuela, nie mogła więc spodziewać się niczego innego. Jednak jej gniew nie był z tego
powodu mniejszy. Wściekała się, że poszła do Świątyni, teraz już więcej tam nie pójdzie. Nie
była w stanie patrzeć, jak Agnes uwodzi Emanuela.
Że też on tak łatwo daje się omotać. Rozmawiał, żartował, wybuchał śmiechem, był
miły i serdeczny. Czy on naprawdę nie wie, że Agnes chodzi o coś więcej niż tylko o
śpiewanie psalmów i wykrzykiwanie „Alleluja!”?
Czy nie dostrzega, że to lekkomyślna flirciara?
Do jakiego stopnia właściwie mężczyźni są głupi? Szczerze mówiąc, to o tym przez
cały czas myślała: Emanuel nie jest prawdziwym mężczyzną, jest kompletnie bezwolny.
Wściekła na Agnes i Emanuela, zła na .samą siebie, biegła w stronę domu, nie
poświęcając ani jednej myśli łobuzom z Sagene.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Kiedy weszła do Andersengarden, najpierw zapukała do drzwi pani Thoresen.
Gospodyni była już w koszuli nocnej i właśnie miała zamiar zgasić lampę w kuchni.
- Proszę pozdrowić Annę i powiedzieć, że dowiedziałam się tego, o co mnie prosiła.
Pani Thoresen odwróciła się do niej zdumiona.
- A o co ona cię prosiła?
- Anna pragnie porozmawiać z kimś z Armii.
Na sam dźwięk słowa „Armia” twarz pani Thoresen zastygła.
- A czego ona od nich chce?
- To chyba nie takie dziwne, że Anna chciałaby rozmawiać z ludźmi, którzy
rozumieją więcej niż my. Niełatwo się pogodzić z takim losem, jaki ją spotkał.
Pani Thoresen westchnęła.
- Anna dobrze wie, że nie ma innego wyjścia, jak tylko się z tym losem pogodzić.
Elise nie była w nastroju do dyskusji. Zawsze uważała, że pani Thoresen bywa zbyt
surowa, jeśli chodzi o Annę, ale to nie jest właściwa pora na takie rozmowy. - Ja w każdym
razie dowiedziałam się tego, o co mnie prosiła. Dobranoc, pani Thoresen. - Potem zamknęła
drzwi i wolno weszła na trzecie piętro.
W kuchni było ciemno, zarówno Peder oraz Kristian, jak i Hilda już się położyli. Elise
była straszliwie głodna, nie jadła nic od przerwy obiadowej, ale nie miała siły zapalić lampy
ani zrobić sobie kanapki. Rozebrała się pośpiesznie i bosa wsunęła się do izby. Usłyszała
spokojne oddechy trojga swojego rodzeństwa i odetchnęła z ulgą. Od czasu, gdy Peder był
napastowany w szkole, Elise nieustannie nosiła w sobie lęk, że to by się mogło powtórzyć.
Jeśli chodzi o Kristiana, to nigdy nie była pewna, czy ten chłopak czegoś nie wymyśli, to
samo odnosiło się do Hildy. Ale teraz śpią spokojnie, więc z pewnością nie wydarzyło się nic
szczególnego.
Stopy miała lodowate, a ciało rozdygotane od zimna. Nie trwało długo, a zdała sobie
sprawę z tego, że raczej nie zaśnie. Próbowała przywoływać jakieś dobre myśli w nadziei, że
to pomoże, ale za każdym razem, kiedy już prawie udawało jej się zobaczyć Johana, obraz
znikał i zamiast niego pojawiała się Agnes z Emanuelem.
Co mnie to obchodzi, że Agnes zaciągnie go do jakiegoś ciemnego kąta, myślała ze
złością. To jest ich życie, ja nie mam z tym nic wspólnego. Chociaż właśnie ona przedstawiła
ich sobie, to nie odpowiada za to, czym ta znajomość się skończy. Nie mogła też przestrzec
Emanuela, bo to by było nielojalne wobec Agnes. Poza tym on jest dorosłym człowiekiem i
sam musi brać odpowiedzialność za swoje czyny.
Znowu przymuszała się do myślenia o Johanie, próbowała wyobrazić go sobie w
więziennej celi. Gdyby tak mogła go odwiedzić chociaż raz. Stanąć przed nim twarzą w
twarz i powiedzieć mu, że kocha go tak samo jak przed tymi nieszczęsnymi wydarzeniami i
że rozumie, dlaczego podjął desperacką próbę zdobycia pieniędzy.
Wkrótce Anna znowu nie będzie miała lekarstw, a przecież są dla niej tak ważne. Co
się stanie, jeśli Emanuel nie zdoła niczego załatwić? Elise rzucała się w pościeli, nie mogła
znaleźć pozycji, która pozwoliłaby jej się rozluźnić. Gdyby ktoś zaproponował jej możliwość
zdobycia pieniędzy w nieuczciwy sposób i gdyby wiedziała, że to może uratować życie
Anny, to co by zrobiła? Czy posunęłaby się do kradzieży?
Nie, ona by się nie odważyła.
Ale chodziło raczej o odwagę, a nie lęk przed nieuczciwym postępkiem. Bałaby się
śmiertelnie, że zostanie przyłapana, że może trafić do więzienia dla kobiet. Johan natomiast
posiadał dość odwagi.
Złożyła ręce pod kołdrą i rozpaczliwie modliła się o to, by więzienni strażnicy
opowiedzieli zwierzchnikom, że Johan zachowuje się bez zarzutu, więc można poprawić mu
warunki, może dawać mu więcej jedzenia, żeby się nie rozchorował.
Myśli Elise znowu powędrowały do Anny. Pani Thoresen nie jest w stanie zdobyć
więcej pieniędzy ponad to, co zarabia w fabryce, a to wystarcza akurat, by obie nie umarły z
głodu.
Czy jest coś, co Elise mogłaby zrobić, żeby im pomóc?
Nagle wpadł jej do głowy pewien pomysł. Majster jest bogaty. Płaci za pobyt matki w
sanatorium i obiecał Hildzie, że jej pomoże, kiedy dziecko przyjdzie już na świat. Wciąż też
daje jej prezenty. Hilda mogłaby sprzedać bransoletkę, którą niedawno od niego dostała, a
gdyby odkrył jej brak, mogłaby skłamać, że ktoś ukradł ozdobę. Może Hildzie udałoby się
wydostać od niego chociaż parę koron? Nie musi przecież mówić, że to dla Anny. Bo on się
chyba nie bardzo przejmuje chorą sąsiadką, tylu biednych i nieszczęśliwych ludzi mieszka
nad rzeką Aker, Hilda mogłaby udać, że chodzi o nią samą.
Ta myśl dodała jej odwagi. Jutro odbędzie z Hildą poważną rozmowę.
Nareszcie zdała sobie sprawę, że zbliża się sen.
Następnego ranka obudziła się kompletnie rozbita. Może to jakieś zaziębienie?
Większość znajomych chorowała w ciągu zimy wielokrotnie, ale i tak musieli chodzić do
pracy. Żebym tylko nie miała wysokiej gorączki, to jakoś wystoję przy maszynie.
Zwlokła się z łóżka i poszła do kuchni, zapaliła naftową lampę, zaczęła rozpalać w
piecu, ale czuła się coraz gorzej. Miała dreszcze, trzęsła się tak, że dzwoniła zębami. To nic
nowego, że marznie, tym razem jednak było inaczej. Ten chłód wypływał z jej wnętrza,
chłód, którego nie można się pozbyć niezależnie od tego, jak ciepło by się ubrała ani jak
bardzo napali w piecu. To nie jest zwyczajne zaziębienie, choroba pojawiła się nagle, bez
drapania w gardle, jak to zwykle bywa. Głowę Elise miała jak w wacie, czuła, że zbliża się
pulsujący ból. Bolał ją też brzuch.
- To pewnie dlatego, że wczoraj prawie nic nie jadłam - powiedziała stanowczo sama
do siebie.
Do kuchni weszła Hilda, ziewając.
- No i jak wczoraj poszło? Udało się Agnes?
Elise włożyła duże polano w płomienie, nie odwróciła się do siostry.
- Czy Agnes opowiedziała ci o swoim nowym wybranku? Hilda roześmiała się.
- Ona nie mówi o niczym innym. Udało ci się go zobaczyć? Naprawdę jest taki
przystojny, jak Agnes by chciała?
- To jest kapitan Ringstad, ten, który załatwił buty dla ciebie i Pedera ze świątecznych
darów.
- Ach, to on? - Hilda znowu roześmiała się zaskoczona. - Nie przypuszczałam, że z
takim przystojniakiem spędziłaś noc w tej komórce. Może nie ma się czemu dziwić, że aż
huczy od plotek?
Elise prychnęła ze złością.
- Ja się nie przejmuję tym, jak on wygląda.
- No ale jak było wczoraj? Agnes coś uzyskała?
- Zapominasz, że on jest oficerem Armii Zbawienia. Agnes próbowała wszystkiego,
co tylko przyszło 'ej do głowy, ale nie wiem, czy coś osiągnęła. Zresztą zostawiłam ich, kiedy
doszliśmy do wzgórza Aker.
Wyprostowała się, chciała porozmawiać z Hildą o Annie, ale poczuła, że kręci jej się
w głowie. Pośpiesznie chwyciła się futryny drzwi prowadzących do izby.
- Co się dzieje? - Hilda patrzyła na nią przestraszona. - Jesteś chora?
- Nie wiem. Ale czuję się jakoś dziwnie.
- Najlepiej usiądź, a ja zrobię śniadanie i obudzę chłopców. - Hilda szybko zdjęła
nocną koszulę, umyła się w lodowatej wodzie i ubrała. Elise zauważyła, że piersi siostry
zrobiły się większe, a brzuch wyraźnie się zaokrąglił.
Powoli oszołomienie mijało i Elise zaczęła się ubierać. Wciąż się trzęsła od tego
jakiegoś wewnętrznego chłodu, starała się jednak nie dopuszczać do siebie myśli, że to coś
groźnego.
- Nie mów nic Pederowi i Kristianowi, Peder zaraz zacznie się martwić.
- Nic im nie powiem, ale moim zdaniem nie wyglądasz dobrze. Czy nie mogłabyś
zostać dzisiaj w domu? Spróbuję przekonać majstra, żeby porozmawiał z nadzorcą.
Elise gwałtownie potrząsnęła głową.
- Co by na to powiedziały inne dziewczyny? Trochę gorączki to nie powód, żeby
zostawać w domu. Jeśli miałabyś go o coś prosić, to byłoby lepiej, żebyś zapytała, czy nie
mógłby pomóc Annie. Wkrótce znowu nie będzie mieć lekarstw.
Hilda zmarszczyła czoło, ale nic nie odpowiedziała.
Wkrótce przyszli chłopcy. Kristian naburmuszony i niechętny, Peder zaspany.
Wszyscy czworo jedli w milczeniu. Chociaż poprzedniego wieczoru Elise była taka głodna,
to teraz jedzenie rosło jej w ustach. Wypiła tylko kubek kawy, ale kanapki nie ruszyła.
- Dlaczego nie jesz? - Peder patrzył na nią wielkimi, niebieskimi oczami, przełykając
łapczywie kolejny kęs chleba z serem.
- Nie jestem głodna. Możesz wziąć moją porcję, jeśli chcesz. Peder chwycił
pożądliwie kanapkę i już miał wbić w nią zęby, ale nagle powstrzymał się. Potem wziął nóż i
podzielił kanapkę na dwie części. - Połowa dla ciebie, Kristian.
Elise spojrzała na niego wzruszona. W tym samym momencie zauważyła twarz
Kristiana. Oczy mu pociemniały. Powinnam była sama o tym zadecydować, pomyślała z
żalem.
Na dworze było zimno i mokro. Mróz nawet niewielki, ale północny wiatr zacinał
śniegiem. Czy ta zima nigdy się nie skończy? - żaliła się, kuląc w przenikliwym wietrze.
Kiedy maszyny ruszyły, praca szła jej lepiej, niż się obawiała, tylko ból głowy wciąż
narastał i raz po raz pojawiały się te zawroty głowy. Ciało miała ciężkie jak z ołowiu. Bała
się strasznie, żeby przez nieuwagę nie wsunąć palców pod wielkie koło przędzarki. Jedna z
dziewcząt straciła w ten sposób rękę, a innej obcięło kilka palców. Najgorsze, co widziała, to
wypadek, kiedy jednej z prządek wkręciły się w maszynę długie włosy...
Nagle któraś z. robotnic zaczęła krzyczeć, wszystkie zwróciły przerażone twarze w jej
stronę. Z maszyny sypały się skry, raz po raz wybuchały też płomienie.
Zapanował harmider, słychać było wrzaski i krzyki, zamieszanie, które uciszył
dopiero nadzorca. Zatrzymano maszyny i ugaszono pożar.
Na szczęście skończyło się lepiej, niż to początkowo wyglądało, ale cały wypadek
zostawił ślad w duszy Elise. Jak niewiele trzeba, żeby stało się nieszczęście, jakie to ważne,
żeby przez cały czas zachowywać jak największą ostrożność. Ale pulsujący ból głowy,
dreszcze wywołane gorączką i nieustanne zawroty były bardzo niebezpieczne dla kogoś, kto
musi stać przy maszynie.
W końcu ogłoszono przerwę obiadową. Elise postanowiła, że zostanie w fabryce i zje
trochę gorącej zupy, którą przynieśli chłopcy z kuchni. Nagle przypomniała sobie jednak, że
w domu nie ma nic do jedzenia dla braci. Poprzedniego dnia miała zamiar zrobić zakupy, ale
jakoś się nie złożyło.
Nie miała też ochoty prosić Hildy, żeby poszła do domu, bo Hilda nosi przecież w
sobie nowe życie i musi się o nie troszczyć. Z głębokim westchnieniem otuliła się więc
chustką i zmagając się ze śnieżycą, ruszyła w drogę.
Na rogu przed drzwiami Magdy zderzyła się z Evertem. Na jej widok twarz chłopca
rozjaśnił rzadko się teraz pojawiający sympatyczny uśmiech.
Chociaż najbardziej ze wszystkiego pragnęła znaleźć się pod dachem, nie miała serca
tak po prostu obok niego przejść.
- No i co tam u ciebie, Evert? Czy zacząłeś już chodzić do szkoły?
Chłopiec skinął głową, był bardzo dumny.
- I mam się przeprowadzić.
Elise przystanęła i patrzyła na niego zdumiona.
- Masz się przeprowadzić?
- Gmina nie chce już dawać pieniędzy Hermansenowi, bo on je po prostu przepija.
Elise patrzyła, wciąż niczego nie rozumiejąc. Gmina musiała od dawna o tym
wiedzieć, ale jakoś nic nie wskazywało na to, że jej pracownicy przejmują się losem chłopca.
- To twój żołnierz załatwił. Mam się przeprowadzić do pewnej starszej pani, która
mieszka nad panią Albertsen.
- Do pani Berg? Evert przytaknął.
- No to świetnie, Evercie. W takim razie jestem pewna, że będzie ci tam dużo lepiej.
Chociaż pani Berg jest stara i źle słyszy, to jest to bardzo miła osoba.
Evert wciąż się uśmiechał. Elise zdała sobie sprawę, że rzadko widuje jego uśmiech,
nie wiedziała nawet, że stracił przednie zęby. Zresztą to i tak późno, chłopiec przecież ma
ponad osiem lat.
- Myślę, że teraz muszę już iść, jakoś nie najlepiej się dzisiaj czuję - dodała i
odwróciła się. - Kiedy przeprowadzisz się już do pani Berg, będziesz mógł częściej nas
odwiedzać.
Twarz chłopca znowu się rozjaśniła. Było jasne, że Evert ją uwielbia od czasu, kiedy
dała mu obrazek z gazety.
Była już w połowie drogi na drugie piętro, kiedy usłyszała, że ktoś schodzi na dół.
Może to jedna z samarytanek przyszła do Anny, pomyślała. Możliwe, że znaleźli sposób,
żeby załatwić dla niej lekarstwa. Przygnębiona potrząsnęła jednak głową. Oni mają dość
pracy ze zdobywaniem jedzenia dla głodujących, jakim sposobem zdobyliby środki na kupno
drogich lekarstw?
Kroki zbliżały się, teraz było jasne, że to nie jest kobieta. Emanuel, pomyślała. Miała
ochotę zawrócić i uciec. Cóż to za głupstwa, upomniała gniewnie samą siebie. Jeśli Emanuel
przyszedł, żeby pomóc Annie, to powinnam się tylko cieszyć.
W tym samym momencie na zakręcie schodów ukazała się sylwetka mężczyzny i
Elise nie miała już żadnych wątpliwości.
- Elise? - wyglądał na szczerze zdumionego. Więc przyszedł jednak nie ze względu na
nią.
- Cześć - powiedziała Elise bez uśmiechu, nie okazując radości, że go widzi. Zresztą
nie miała na to siły.
- Czy coś się stało? - Emanuel zatrzymał się kilka stopni ponad nią.
- Źle się czuję.
- A co ci dolega? - w jego głosie brzmiało zatroskanie.
- Sądzę, że zaczyna się grypa.
- W takim razie powinnaś leżeć w łóżku. Elise uśmiechnęła się cierpko.
- A jak myślisz, co nadzorca by na to powiedział? Emanuel milczał, wyglądał na
urażonego jej pełnym niechęci zachowaniem.
- Nie mogłaś zostać w fabryce przynajmniej na przerwę obiadową? Pogoda jest
okropna.
- Muszę kupić jedzenie dla chłopców. Idę tylko najpierw do domu po pieniądze.
- Ja mogę ci zrobić te zakupy. - W jego głosie tym razem słychać było ożywienie.
Elise wahała się. Nie powinna chyba przyjmować od niego więcej pomocy, niż już jej
okazał, ale propozycja była kusząca. Tymczasem ona mogłaby się położyć chociaż na chwilę,
to może poczuje się lepiej, zanim będzie czas wracać do pracy.
- Co mam kupić? Mogę zresztą założyć na razie pieniądze.
- Tylko trochę ryby i marchew. I bochenek chleba.
- Emanuel skinął głową i przeszedł obok niej, jakby chciał wyjść, zanim ona zdąży się
rozmyślić. Wchodząc na trzecie piętro, Elise zaczęła żałować, że dała się namówić. Teraz
Emanuel przyjdzie do niej, a ona będzie musiała być dla niego miła, skoro wyświadczył jej
taką przysługę. Nie miała ochoty, żeby widział, jak źle się dzisiaj czuje.
Rozpaliła ogień w piecu, usiadła na kuchennym stołku i położyła głowę na stole.
Dzwoniło jej w uszach, huczało w głowie, bolały ją ręce i nogi, a ten jakiś wewnętrzny chłód
wciąż jej nie opuszczał.
Podstępnie skradało się zmęczenie. Nie mogła nic poradzić na to, że czekając, zaśnie
choćby na chwilę. Ocknęła się, bo ktoś nią potrząsał.
- Elise? - głos był cichy i zatroskany.
Nie miała siły otworzyć oczu, nie miała siły odpowiadać.
- Boże drogi - usłyszała, jak Emanuel mamrocze pod nosem. - Ona jest poważnie
chora.
Zanim zdążyła zaprotestować, Emanuel wziął ją na ręce, podniósł ze stołka, zaniósł
do izby i położył na łóżku. Coś w niej chciało protestować, wyrywać mu się, zeskoczyć na
podłogę, ale nie była w stanie nawet się ruszyć. Pokój wirował wokół niej, a ona miała
wrażenie, że znalazła się poza własnym ciałem. Na pół przytomna poczuła, że Emanuel zdjął
jej buty i okrył ją kołdrą. Łóżko wydawało się takie przyjemne, Elise pogrążyła się w
delikatnej ciemności, wróciła do własnego ciała i miała wrażenie, że razem z łóżkiem unosi
się w ciemnym pokoju. Gdzieś bardzo daleko słyszała, że ktoś hałasuje wiadrem na węgiel, i
w zamroczeniu myślała, że nie stać ich na ogrzewanie izby, skoro już pali się ogień w kuchni.
Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, znowu straciła przytomność.
Kiedy ocknęła się następnym razem, była taka spocona, że odrzuciła kołdrę i
desperacko próbowała ściągnąć z siebie mokre ubranie, które lepiło się do ciała. W tej samej
chwili zdała sobie sprawę, że Emanuel nadal tutaj jest. Uniosła się na łokciu i oszołomiona
spoglądała na niego. On siedział na łóżku Hildy i wyglądał tak, jakby spędził tam wiele
godzin. Elise przestraszyła się.
- Muszę iść do fabryki.
Emanuel potrząsnął głową i w tym samym momencie Elise zauważyła, że na dworze
zrobiło się ciemno. Strach chwycił ją za gardło.
- Wyrzucą mnie!
Emanuel wstał i podszedł do niej.
- Nie, Elise, postaram się, żeby nic ci się nie stało. Jesteś chora, masz wysoką
gorączkę. Hilda przyszła tu zobaczyć, co się z tobą dzieje, więc powiedziałem jej, jak źle się
poczułaś. Jestem pewien, że Hilda potrafi wytłumaczyć to również nadzorcy.
Elise potrząsała głową, z rozpaczy zrobiła się jeszcze bardziej chora.
- Nie. Oline przecież wyrzucili.
- Wiem. Ale teraz o tym nie myśl. Widzę, że jesteś bardzo spocona. Zdołasz sama
przebrać się w nocną bieliznę czy mam ci pomóc?
Prawie nieprzytomna posłała mu urażone spojrzenie.
- Traktuj mnie jak pielęgniarkę, już przedtem zajmowałem się chorymi - wyjaśnił
Emanuel pośpiesznie.
Ona znowu potrząsnęła głową. Chociaż miała wrażenie, że nie zdoła zdjąć z siebie
ubrania, musi radzić sobie sama.
- W takim razie ja poczekam w kuchni.
Potrzebowała sporo czasu, żeby ściągnąć wilgotny sweter, spódnicę, czarne, robione
na drutach pończochy, ale w końcu jakoś się z tym uporała. Cienka, sprana koszula nocna
wydawała się przyjemnie chłodna na rozpalonej skórze.
Wyczerpana Elise opadła na poduszki.
Emanuel zapukał i po chwili wszedł znowu do izby.
- Chciałabyś coś do picia?
- Tak, dziękuję. Trochę wody.
Wypiła cały ołowiany kubek, Emanuel wyszedł do kuchni i przyniósł znowu świeżej
wody.
- Wczoraj wieczorem nie zauważyłem, żebyś źle wyglądała - powiedział. - Byłaś
chyba tylko trochę bardziej milcząca niż zazwyczaj.
Elise nie odpowiadała. Nie umiałaby wyjaśnić dlaczego.
- Tak się ucieszyłem, kiedy cię zobaczyłem - mówił Emanuel cicho. - Już się bałem,
że więcej nie przyjdziesz.
Elise wciąż milczała, przymknęła oczy, była zadowolona, że on tu jest, chociaż
poprzedniego wieczoru tak się złościła.
- Bałem się, czy cię nie wystraszyłem - tłumaczył dalej. - Może nie powinienem był
dawać ci tego listu. Nie miałem nic złego na myśli, próbowałem tylko ci pomóc. Powinniśmy
zostać przyjaciółmi, chociaż ty jesteś zaręczona, a ja należę do Armii.
Elise wciąż nic nie mówiła, sprawiała wrażenie, że śpi.
- Ja cię kocham, Elise. - Jego głos był tak cichy, że musiała bardzo nastawiać uszu, by
słyszeć, co powiedział. - Nie ma nic złego w tym, że kocha się innego człowieka. Miłość to
najważniejsza siła, jaką my, ludzie, zostaliśmy obdarzeni, i nie istnieją granice dla tego, co
byłbym gotów zrobić dla ciebie, jeśli mi tylko pozwolisz. Dałaś mi tak wiele, przede
wszystkim to, że jesteś tym, kim jesteś. Twoja miłość do braci budzi ciepło w moim sercu.
Dzisiaj pewnie najbardziej chciałaś iść do fabryki, mimo że miałaś gorączkę, ty jednak
więcej myślisz o nich niż o sobie. Gdyby wszyscy ludzie byli tacy jak ty, świat byłby o wiele
lepszym miejscem.
Elise poczuła dławienie w gardle. Ten, dla którego mogłaby się poświęcić i zrobić
naprawdę wszystko, został jej zabrany. Bo dla Johana gotowa była zrobić każdą rzecz na
świecie. Chociaż ze sobą walczyła, jej oczy napełniły się łzami, po chwili popłynęły po
policzkach.
- Nie płacz, Elise. Ja ci pomogę.
Elise otworzyła oczy, zawstydziła się, że źle ją zrozumiał. Emanuel wyjął czystą białą
chusteczkę i otarł jej policzki.
- Będę tutaj przychodził codziennie, będę robił dla ciebie zakupy, palił w piecu, parzył
kawę. Niestety, nie bardzo umiem gotować, ale jeśli powiesz mi, co mam robić, to jakoś
sobie poradzę.
Elise lekko pokręciła głową.
- Ja muszę wracać do fabryki - powiedziała udręczonym szeptem.
- Najpierw jednak musisz wyzdrowieć. Mogę iść do dyrektora i wyjaśnić mu sytuację.
Jeśli on chciałby cię wyrzucić, to zagrożę mu, że podam całą sprawę do gazet. Kiedy związki
zawodowe dowiedzą się, że pewna prządka utraciła pracę dlatego, że poważnie zachorowała,
z pewnością zareagują. W końcu cała sprawa dojdzie do szefa rządu.
Nie podobał jej się pomysł, że Emanuel będzie załatwiał za nią takie sprawy, a już
najmniej podobała jej się myśl, że będzie się tutaj pojawiał codziennie. Jakby pani Albertsen i
pani Evertsen nie miały i tak o czym gadać... Nie była w stanie się nad tym zastanawiać.
- No a jak tam z Agnes? - spytała, żeby zmienić temat. Właściwie nie zdawała sobie
nawet sprawy, że to powiedziała, dopóki nie usłyszała własnego głosu.
Emanuel milczał przez chwilę.
- To twoja dobra przyjaciółka?
- Chodziłyśmy do tej samej klasy.
- Ale ona bardzo się od ciebie różni. Elise milczała.
- Biedaczka - westchnął Emanuel. - Ona też ma się z czym zmagać w życiu.
Elise nie miała pojęcia, że Agnes zmaga się z czymś szczególnym, nie była jednak w
stanie nic powiedzieć.
- To bardzo szlachetne z jej strony, że chciałaby się poświęcić dla innych ludzi, i to w
sytuacji, w której sama się znalazła - ciągnął dalej Emanuel. - Moim zdaniem Agnes będzie
wspaniałym nabytkiem dla Armii.
Elise poczuła, że robi jej się gorąco ze złości.
- Chyba za dużo z tobą rozmawiam, widzę, że masz gorączkowe wypieki na
policzkach. - Emanuel poszedł w stronę drzwi. - Wydaje mi się, że wracają twoi bracia,
słyszę hałasy na schodach.
W tym momencie Elise przypomniała sobie Annę.
- Odwiedziłeś Annę, zanim przyszłam?
- Tak. Mieliśmy długą i szczerą rozmowę.
- Powiedziała ci, że znowu kończą jej się lekarstwa?
- Powiedziała. Będę o tym rozmawiał z majorem. Niełatwo nam robić wyjątki, jeśli
chodzi o potrzebujących, a jest tak strasznie dużo ludzi, którzy oczekują pomocy, mimo
wszystko jednak przypadek Anny jest wyjątkowy. Spotkał ją znacznie gorszy los niż
większość ludzi, a przy tym ona jest takim ciepłym i niezwykle dobrym człowiekiem. To
mądra dziewczyna.
Elise skinęła głową.
- Dziękuję ci, Emanuelu. To najlepsza pomoc, jaką możesz mi ofiarować.
Emanuel uśmiechnął się.
- Nic nie sprawia mi większej radości niż to, że mogę ci pomóc. Peder i Krisitan z
hałasem wpadli do kuchni. Kiedy zobaczyli Emanuela, ucichli natychmiast. Elise słyszała, że
rozmawia z nimi spokojnie, półgłosem. Potem znowu zapadła w sen.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Elise spała całą noc i jeszcze długo następnego ranka. Nie zauważyła, ani jak Hilda i
chłopcy kładli się spać, ani jak wstawali. Przerażona usiadła na łóżku. Za oknem było jasno,
dzień musi być już w pełni. W fabryce z pewnością wszyscy pracują od wielu godzin, a ona
nie poszła tam po raz drugi z rzędu. Chciała pośpiesznie wstać, ale znowu zakręciło jej się w
głowie. Oszołomiona i wyczerpana opadła z powrotem na poduszki. Kiedy ocknęła się
następnym razem, czuła, że nie jest w pokoju sama. I prawie natychmiast go spostrzegła. Sie-
dział w kucki przed piecem i dokładał drew do ognia. Czuła się tak okropnie, że z ulgą
przyjęła obecność drugiego człowieka. Zarazem jednak nie mogła otrząsnąć się ze
zdumienia, że on zachowuje się w ten sposób, jakby to było rzeczą najbardziej oczywistą.
Czy w domach innych ludzi też podobnie sobie poczyna?
- Emanuel?
Odwrócił się gwałtownie i wyprostował.
- Nareszcie! - zawołał z wyraźną ulgą. - Już zaczynałem się o ciebie bać. Nie
obudziłaś się nawet wtedy, kiedy z hałasem sypałem węgiel do pieca.
- Czy ja spałam przez cały dzień, od wczoraj?
- Tak, i z pewnością dobrze ci to zrobi.
- Biedny Peder, pewnie się bał.
- Starałem się go uspokoić, jak tylko mogłem. Hilda rozmawiała z majstrem, który ze
swej strony obiecał rozmówić się z nadzorcą. Nie musisz się martwić o swoją pracę, Elise.
- Żeby tylko Oline się o tym nie dowiedziała. Musiałaby to uznać za okropną
niesprawiedliwość.
- Świat jest niesprawiedliwy. Emanuel podszedł do łóżka.
- Teraz wyglądasz trochę lepiej. Wczoraj byłaś potwornie blada.
- Od dawna tu jesteś? Emanuel wzruszył ramionami.
On był tu przez cały czas, odkąd chłopcy i Hilda wyszli, pomyślała. Może siedział w
tym zimnym pokoju, nie mając odwagi napalić w piecu, żeby mnie nie budzić.
Emanuel usiadł ostrożnie na brzegu łóżka.
- Wygląda na to, że dojdziesz do siebie. Ale muszę przyznać, że poważnie się o ciebie
martwiłem. Taka jesteś szczuplutka, całe długie dnie ciężko pracujesz, nie masz po prostu
siły, żeby się przeciwstawić, kiedy dopadnie cię choroba. Mnóstwo jest takich przypadków
na fabrycznych osiedlach wzdłuż rzeki Aker.
Elise skinęła głową.
- Cieszę się, że mi pomogłeś. Dla mojego rodzeństwa byłoby to bardzo trudne.
Odpowiedział uśmiechem.
- Czy ty kiedykolwiek myślisz o sobie? Elise odwróciła wzrok.
- Nie czyń mnie lepszą, niż jestem. Często myślę bardzo źle o innych.
Emanuel wybuchnął śmiechem.
- Ty? Nigdy w to nie uwierzę.
On powinien wiedzieć, pomyślała. Gdyby czytał w moich myślach w poniedziałek
wieczorem...
- Czy w poniedziałek, kiedy wracaliśmy do domu po spotkaniu, byłaś z jakiegoś
powodu smutna?
Spojrzała na niego zdumiona. Czyżby on jednak potrafił czytać w myślach?
- Złościłam się na Agnes. Moim zdaniem ona ci się naprzykrzała.
- Naprzykrzała? - Emanuel zdziwiony uniósł brwi. - Nie, to, co mówiła, było bardzo
interesujące. Agnes to dobra dziewczyna, która szuka możliwości służenia innym.
Elise nic nie odpowiedziała. Nie miała ochoty mu przytakiwać, nie chciała też
powiedzieć, co naprawdę myśli. Przymknęła oczy.
- Chyba jeszcze trochę pośpię. Emanuel natychmiast wstał.
- W takim razie pójdę do Anny i zajrzę jeszcze do ciebie, zanim wrócę do domu. Tak
na wszelki wypadek. A już niedługo chyba twoi bracia przyjdą ze szkoły.
Elise zdawała sobie sprawę z tego, że powinna mu okazywać więcej wdzięczności,
nie była jednak w stanie tego robić. Nie tylko dlatego, że czuła się marnie, lecz także dlatego,
że było to dla niej za trudne. Zwłaszcza teraz, kiedy w jego otoczeniu pojawiła się Agnes.
- Nie musisz już do mnie przychodzić - odparła, nie otwierając oczu.
Zaległa cisza.
- Wolałabyś, żebym nie przychodził? - w jego głosie słychać było urazę.
Elise nie odpowiedziała, udawała, że śpi. Słyszała, że Emanuel na palcach podszedł
do drzwi, potem zamknął je starannie za sobą i zniknął. Łzy piekły ją pod powiekami. Tak
bardzo chciała, żeby Emanuel był jej przyjacielem, ale to niemożliwe. Niemożliwe, bo Johan
mógłby się o tym dowiedzieć przez innych więźniów, mających kontakty wśród strażników. I
niemożliwe także dlatego, że Agnes zrobi wszystko, co potrafi; by go zdobyć, z pewnością
zdoła w końcu zaciągnąć go do łóżka. Elise złościło to, że Agnes na ogół otrzymuje
wszystko, czego chce. Więc pewnie poradzi sobie także i z tą sprawą.
Zmęczenie dawało o sobie znać. Ciężka i bezwładna pogrążyła się wkrótce w
gorączkowym śnie.
Obudził ją własny krzyk, otworzyła oczy i oszołomiona wpatrywała się przed siebie.
Przy łóżku stał Emanuel, miał na sobie płaszcz, w rękach ściskał mundurową czapkę i
wyglądał tak, jakby właśnie wychodził.
- Myślałam, że poszedłeś. Uśmiechnął się.
- Spędziłem trochę czasu na dole u Anny, nie mogłem jednak wyjść, nie sprawdzając,
co u ciebie.
- Miałam dziwny sen...
Emanuel skinął głową z uśmiechem, sprawiał wrażenie onieśmielonego.
- Wzywałaś mnie po imieniu. Elise spojrzała przestraszona.
- Naprawdę?
Emanuel znowu skinął głową.
- To musiał pewnie być zły sen, skoro krzyczałaś.
- Śniło mi się, że ktoś mnie związał tak mocno, iż nie mogłam się uwolnić.
- Czy to ja zrobiłem?
Elise poczuła, że się czerwieni.
- Nie, bo ty też zostałeś związany.
- Razem z tobą? Przytaknęła.
- To ta noc w komórce. Już raz po niej miałam ten sam sen.
- Krzyczałaś dlatego, że się mnie bałaś, czy dlatego, że było ci zimno?
- Śniło mi się, że próbuję się uwolnić, ale nie daję rady. Emanuel stał bez ruchu i
patrzył na nią.
- Uwolnić się ode mnie?
Elise nie odpowiedziała, odwróciła wzrok i poczuła się nieswojo. Rozmowa schodziła
na niebezpieczne tory.
- Ze mną jest tak samo, Elise - powiedział nagle Emanuel półgłosem. - Wiem, że to
się może źle skończyć, ale nie potrafię nic z tym zrobić.
W tej samej chwili usłyszeli, że chłopcy z hałasem wbiegają do kuchni. Emanuel
pośpieszył ku drzwiom i zniknął za nimi.
Elise wciąż leżała wzburzona. Emanuel sądził, że walczyła z zakazanymi uczuciami.
Uczuciami wobec niego. Wyobrażał sobie, że oboje znaleźli się w takiej samej sytuacji, że
odczuwają do siebie nawzajem pociąg. Żadne z nich nie ma do tego prawa, on dlatego, że jest
oficerem w Armii Zbawienia, a ona dlatego, że zaręczyła się z Johanem. Jak mogło mu coś
takiego przyjść do głowy? Nigdy przecież nie dawała mu żadnych powodów do tego rodzaju
podejrzeń. Wprost przeciwnie. Nawet Agnes opowiadała o jej niezwykłym uczuciu do
Johana, mówiła, że nie ma chyba dziewczyny bardziej zakochanej w narzeczonym niż Elise.
Dlaczego Emanuel źle wszystko zrozumiał? Nie odpowiedziała mu na jego list, nie
podejmowała próby kontaktowania się z nim po tamtej nieszczęsnej nocy.
Z kuchni słychać było, że Peder i Kristian, przekrzykując się nawzajem, coś
opowiadają. Obaj byli ożywieni i przejęci, a nie przygnębieni i naburmuszeni, jak to bywa,
kiedy zdarza się coś złego. Nawet głos Kristiana brzmiał pogodniej niż zazwyczaj. Elise
odetchnęła z ulgą, położyła się na boku i próbowała odegnać od siebie bolesne myśli.
Minęło sporo czasu, zanim chłopcy weszli do niej do izby. Milczący, stanęli w progu,
ostrożni, jak wtedy, kiedy zaglądali do leżącej tutaj matki. Leżała w tym samym łóżku, blada,
chuda i wycieńczona - pomyślała Elise, dziękując w duchu majstrowi, który umożliwił matce
leczenie w sanatorium.
- Elise? - w głosie Pedera był lęk. Zwróciła się do brata z uśmiechem.
- Nie musicie mówić szeptem, ja nie śpię, a poza tym czuję się znacznie lepiej.
Buzia Pedera rozpromieniła się. Nawet Kristian patrzył na nią łagodniejszym
wzrokiem niż zwykle.
- Żołnierz nakarmił nas zupą rybną. Czy on nie jest miły? Elise nie była w stanie
więcej poprawiać brata, niech już sobie nazywa Emanuela „żołnierzem”.
- Owszem, jest miły. Napalił mi tutaj w piecu, poza tym pomógł też Annie. Dobrze
jest wiedzieć, że wśród ludzi z Armii Zbawienia są takie anioły. Czy już sobie poszedł?
- Tak, mówił, że musi pomóc pani Berg. Evert ma się do niej przeprowadzić.
Elise uśmiechnęła się.
- No widzisz, to też załatwił pan Ringstad. Naprawdę nie mam pojęcia, co by się z
nami stało, gdybyśmy go nie mieli.
Chłopcy wrócili do kuchni, ona leżała sama, pogrążona w myślach. Nie powinnam
mylić wdzięczności z innymi i silniejszymi uczuciami, powiedziała sobie stanowczo.
Człowiek nie powinien mylić współczucia z miłością. Emanuel jest z pewnością wrażliwym
człowiekiem i łatwo ulega wpływom, a w takiej sytuacji nietrudno źle określić uczucia.
Żeby tak mogła odwiedzić Johana. Chociaż na parę krótkich minut. Wystarczyłoby
nawet, gdyby mogła porozmawiać z którymś ze strażników, spytać go, jak Johan się miewa,
czy jest zdrowy, czy bardzo przygnębiony, czy też przyjmuje swój los z podniesioną głową,
zdecydowany wyciągnąć z tego wnioski, nauczyć się czegoś na własnych błędach, przyjąć
sytuację jak prawdziwy mężczyzna.
Tego ostatniego była akurat pewna. Johan nigdy nie pozwoli, by przeciwności go
złamały. Jest silny, potrafi znieść wiele, ma dość siły woli, by wytrzymać, nie ulegać
wpływom ludzi, którzy mają inny pogląd na to, co dobre, a co złe.
Próbowała przywołać w myślach obraz narzeczonego, wyobrazić go sobie takim,
jakim teraz jest, ubrany w więzienne łachy, z łańcuchami na nogach, w drodze do okropnej
pracy, czyszczenia wychodków w Vika, podczas gdy przechodnie posyłają mu szydercze,
pogardliwe spojrzenia, może nawet niektórzy spluwają, by okazać mu swoje najgłębsze
obrzydzenie. Dla Johana, który jest dumny i dotychczas, mimo ubóstwa, zdołał zachować
własną godność, taka sytuacja musi być niemal nie do zniesienia. Mimo wszystko Elise była
pewna, że Johan postanowił, iż zniesie karę z podniesioną głową. Będzie zachowywał się
przykładnie i być może zyska możliwość odpłacenia za błędy, które popełnił.
Im wyraźniej go sobie wyobrażała, tym bardziej złościła się sama na siebie za to, że
tak beznadziejnie reagowała na sprawę Emanuela i Agnes. Przymknęła oczy.
- Johan... - szeptała cichutko. - Kocham cię i nigdy nie pokocham żadnego innego
mężczyzny.
W więziennych pomieszczeniach twierdzy Akershus Johan stał w ciasnej celi i
przygnębiony wpatrywał się w maszynę do robienia pończoch, którą przed chwilą tutaj
wstawiono. Został wyznaczony do tkania pończoch, nie będzie wyrabiał metalowych
guzików do żołnierskich mundurów, jak wielu innych więźniów tej twierdzy.
Nie będzie też pracował jako tokarz ani nie pójdzie do kamieniołomów, jak to sobie z
początku wyobrażał. Szczerze mówiąc, myślał, że pracując przy tokarce łub w
kamieniołomach, nauczy się nowego rzemiosła, z którego będzie mógł czerpać korzyści po
wyjściu na wolność. W ten sposób okres odosobnienia nie byłby czasem straconym. Ale
robić pończochy? Na co mu się to kiedyś przyda? To przecież nie mężczyźni, ale kobiety
zatrudniane są w tkalniach.
Czuł się zawiedziony także dlatego, bo myślał, że udało mu się zdobyć sympatię
otoczenia ze względu na swoją łagodność, zamiłowanie do porządku i zachowanie. Zdjęto
mu kajdany, z wyjątkiem lekkiego łańcucha na jednej nodze. Poza tym słyszał, że w
kamieniołomach panuje wesoły i koleżeński nastrój. Więźniowie lubią ciężką pracę, pomaga
im ona uwolnić się od bolesnych myśli.
Ale gdy będzie siedział tutaj w samotności, w ciasnej celi, bez żadnego innego zajęcia
prócz robienia pończoch, to złe myśli będą krążyć po głowie, jak zechcą.
A i tak wystarczająco ciężkie są długie więzienne noce. Już o wpół do dziewiątej
wszyscy muszą być na swoich pryczach i światła gasną. Pozostaje mnóstwo długich godzin,
które wloką się w ślimaczym tempie. To niemal niemożliwe do zniesienia bolesne godziny,
kiedy myśli nieprzerwanie krążą wokół własnego nieszczęścia i jednego jedynego pytania:
jak mogłem być taki głupi i dać się namówić do stania na czatach tamtej brzemiennej w
skutki nocy? Lort - Anders oszukał go, ale to on musi ponieść odpowiedzialność za swój
czyn, mógł się przecież nie zgodzić. Mógł tylko pilnować roweru i zadbać, żeby był gotowy,
kiedy tamci będą go potrzebować, zresztą nawet nie wiedział, jakie niebezpieczne plany oni
mają. Lort - Anders klepał go po koleżeńsku po plecach i przypominał mu czasy, kiedy
razem byli na morzu. Johan winien mu jest przysługę, powtarzał, winien mu jest przysługę za
to, że Lort - Anders czuwał przy nim przez całą noc, kiedy Johan był chory. Johan bardzo
dobrze pamiętał tamte wydarzenia, zjadł wtedy coś nieświeżego i tak się rozchorował, że
obawiał się, czy nie umrze. Skoro więc Lort - Anders czuwał przy nim wtedy, to Johan może
teraz dla niego stać na czatach, powtarzał kolega z chichotem.
Domyślał się oczywiście, że tamci robią coś podejrzanego. Była noc, najlepszy czas
dla licznych ciemnych sprawek Lorta: Andersa. Ale spokojne stanie na rogu ulicy z rowerem
to jeszcze nie przestępstwo, przekonywał sam siebie. Obiecano mu zapłatę tak kusząco
wysoką, że nie był w stanie się oprzeć, ponieważ musiał kupować lekarstwa i porządne
jedzenie dla Anny, poza tym dokładał po parę koron Elise, od kiedy ostatniego lata
postanowili, że się pobiorą. Ta cała sprawa wydała mu się niczym dar z nieba.
Kiedy robota została wykonana, Lort - Anders wsunął mu szybko do kieszeni nie
tylko parę koron, lecz także dwie złote broszki. Johan tak się śpieszył do domu, że zauważył
te broszki dopiero, kiedy dotarł do Sandakerveien. Wpadł wtedy w taką złość, że odszukał
Lorta - Andersa jeszcze tej nocy i groził mu, że pójdzie na policję, jeśli ten nie da mu
gotówki zamiast tych ozdób. Lort - Anders domyślił się, że Johan nie ustąpi dobrowolnie,
wygrzebał więc z kieszeni jeszcze garść koron, kiedy jednak Johan chciał mu oddać obie
złote broszki, odkrył, że jedna z nich zginęła.
Można by pomyśleć, że kryją się za tym jakieś tajemne moce. Całą przerwę obiadową
następnego dnia poświęcił na szukanie ozdoby, ale wszystko na nic. Broszka po prostu
zniknęła. Dopiero wieczorem przyszła do niego Elise i powiedziała o swoim niezwykłym
znalezisku. Że też akurat musiała to być Elise! Dlaczego prześladował go ten pech? Gdyby to
była jakaś inna tkaczka czy prządka, przypuszczalnie milczałaby jak grób i cieszyła się ze
swojego wielkiego szczęścia, potem w największej tajemnicy sprzedałaby ozdobę ludziom,
którzy zajmują się tego rodzaju sprawami i którzy potrafią milczeć. A co zrobiła Elise?
Szczera niczym dziecko i wciąż pełna lęku, że zrobi coś złego, nie odważyła się nawet pójść
do dyrektora w obawie, że zostanie posądzona o kradzież. Gdyby poszła na policję, nikt by
nie szukał broszki u Johana.
Cztery lata w tym piekle... Boże drogi, jak on to wytrzyma? Pojęcia nie miał, jak
zdoła przetrwać tę pierwszą zimę, skoro w celi panuje taki ziąb, a on dostaje tak niewiele
jedzenia, tylko suchy chleb i wodę. Jak długo silny robotnik przeżyje na takim wikcie?
Gdyby jeszcze mógł ćwiczyć ciało przy ciężkiej pracy fizycznej, która by go rozgrzewała, ale
siedzieć bez ruchu w ciasnej dziurze to po prostu tortura.
Krótkie spacery też niewiele pomagały. Johan słyszał, że Lort - Anders dostał
dwanaście lat, ponieważ jest tak zwanym recydywistą - już kilka razy przedtem siedział w
więzieniu. Z pełnych nienawiści spojrzeń, jakie posyłał mu w sądzie, Johan domyślił się, że
Lort - Anders całą winą obarcza właśnie jego. Prawdopodobnie uważał, że Johan na niego
doniósł, ale to przecież nieprawda. Został zabrany przez policję dlatego, że znaleziono u
niego broszkę, on zaś nie chciał podać nazwiska człowieka, który zlecił mu zadanie. Nic nie
przekona Lorta - Andersa, jeśli już uwierzył w winę Johana. Gdyby zostali posadzeni w
jednej celi, życie Johana byłoby mało warte...
Biedna mama. Biedna Anna. Biedna Elise. Matka oczekuje od niego pomocy, Anna
potrzebuje lekarstw. Elise napisała, że będzie na niego czekać. Johan wierzył, że naprawdę
tak myśli. Dzisiaj. Ale co będzie za cztery lata? Elise podoba się chłopcom. Sama jeszcze nie
zdaje sobie z tego sprawy, Johan jednak i widział, i słyszał, jak inni młodzi mężczyźni na nią
reagują i co o niej mówią. Cztery lata to nieskończenie długi czas, kiedy ma się osiemnaście
lat i weszło się w najbardziej uwodzicielski wiek. Blady, biedny i zaniedbany więzień
kryminalny to nie jest ktoś, na kogo by można czekać. Znowu poczuł, że narasta w nim
gniew. Ze złością tłukł pięściami w ścianę celi, dopóki ból mu na to pozwalał. Ten przeklęty
Lort - Anders. Johan znowu uderzył pięścią w ścianę, tym razem ze skaleczonej dłoni
pociekła krew. - Ty przeklęty draniu!
Teraz całą wściekłość skierował przeciwko sobie samemu. - Jak mogłeś być taki
głupi, by dać się przekonać temu łobuzowi, temu diabelskiemu pomiotowi? Ty idioto! -
Znowu uderzył w ścianę. - Ty koński łbie! Ty kretynie! - Ostatni cios był tak silny, że
pociemniało mu w oczach.
Przed Andersengarden stała pani Evertsen pogrążona w cichej, poufałej rozmowie z
panią Albertsen.
- Teraz on znowu jest na górze. - Pani Evertsen szeptała rozgorączkowana, oczy lśniły
jej z podniecenia.
- Tak, widziałam go, jak szedł. Zaraz po tym, jak Peder i Kristian wyszli do szkoły, a
potem to już cały czas tam siedział.
- To po prostu wstyd, powiadam pani. I to w domu tej biednej Jensine, dobrej
chrześcijanki i w ogóle.
- Jezu Chryste! - wyrwało się przestraszonej pani Albertsen. - Powiada pani, że to on
tam chodzi?
Pani Evertsen uroczyście przytakiwała.
- Elise wróciła do domu w przerwie obiadowej i spotkała go na schodach. Widocznie
zawczasu się umówili. Potem on poszedł na górę i został tam przez resztę dnia.
- To Elise nie musiała wracać do przędzalni?
Pani Evertsen wzruszyła ramionami. - Nie mam pojęcia. Widocznie on to jakoś
urządził. Przecież w ostatnich czasach wydarzyło się mnóstwo dziwnych rzeczy. Jensine leży
w sanatorium, Peder i Hilda dostali nowe buty. Nie wiedziałam, że Armia Zbawienia ma tyle
pieniędzy.
Pani Albertsen ze złością potrząsała głową.
- No i co my mamy z tym zrobić, pani Evertsen? Mamy tak po prostu przyjmować ze
spokojem wszystko, co się tu wyprawia?
Pani Evertsen stanowczo pokręciła głową.
- Mowy nie ma, żebym ja się na to godziła. Przekonają się o tym wszyscy, którzy
myślą, że są od nas wyżej, i którzy czują się od nas lepsi.
Gwałtownym ruchem głowy wskazała okno mieszkania na trzecim piętrze.
Następnego ranka Elise zdołała jakoś wstać i powlokła się do fabryki, chociaż wciąż
miała dreszcze, straszny ból głowy i okropnie kaszlała. Nie odważyłaby się jednak jeszcze
przez jeden dzień zostać w domu.
Kiedy przeszła przez most, zobaczyła grupę robotnic, które pochyliły ku sobie głowy i
stały pogrążone w ożywionej rozmowie. Na jej widok nagle umilkły, odsunęły się jedna od
drugiej i stały nieruchomo, gapiąc się na Elise.
Spojrzała na nie przestraszona.
- Strasznie dziś zimno, nie wchodzicie do środka? - W tym samym momencie
zauważyła, że jedną ze stojących jest Valborg.
- No i jak tam było wczoraj, Elise? Czy leżało ci się na nim tak samo wygodnie jak
ostatnio?
Elise przystanęła.
- O co ci chodzi?
- Nie wygłupiaj się. Dobrze wiemy, kto był wczoraj u ciebie. I to w środku jasnego
dnia.
- Byłam chora.
Valborg wybuchnęła śmiechem.
- A co, nagle dopadła cię choroba miłosna? Inne dziewczyny chichotały.
Elise chciała iść dalej, nie odpowiadając, ale Valborg zastąpiła jej drogę.
- Opowiedz nam trochę, Elise. Widzisz, my nie wiemy, jak to jest. Czy on ma całe
ciało takie białe jak ręce? No i nadaje się do czegoś w łóżku, czy Johan był lepszy?
Elise poczuła, że złość się w niej gotuje.
- Zejdź mi z drogi, Valborg. Dobrze wiesz, że to nieprawda. On pomaga Annie,
pomógł też nam tak samo, jak pomaga wszystkim innym, którzy tego potrzebują. To jest jego
praca.
- Ach tak, taka jest jego praca? W takim razie sama chętnie bym wstąpiła do Armii
Zbawienia. - Roześmiała się głośno z tego, co powiedziała. - I nie bądź taka nieprzystępna,
Elise. Nie masz się czym pysznić. My same wiemy, jak to jest, nie wiemy tylko, jak to jest z
jednym z nich.
Elise podjęła kolejną próbę wyminięcia dziewcząt, ale Valborg jej to uniemożliwiła.
- Nie musisz kłamać, Elise. Bo i pani Albertsen, i pani Evensen widziały, jak on szedł
na górę, i wiedzą, że został tam potem cały dzień.
- Tylko że on nie był u mnie, powiadam ci. On był u Anny.
- Ach tak, on był u Anny. No to ja się zapytam.
W tym momencie pojawił się nadzorca i dziewczyny pośpiesznie ruszyły do środka.
Tego ranka Hilda wyszła z domu bardzo wcześnie, Elise nie zdołała się dowiedzieć
dlaczego. Teraz rozglądała się za siostrą, ale jej miejsce wciąż było puste. Boże drogi,
westchnęła w duchu. Co Valborg i te pozostałe powiedzą, kiedy odkryją, że to jest majster?
Już teraz bała się powrotnej drogi do domu wieczorem i postanowiła, że przynajmniej na
przerwę obiadową zniknie im z oczu. Na szczęście wszystkie miały tyle roboty, że przestały
się na nią gapić. Z drugiej strony łoskot maszyn ani kurz w fabryce nigdy nie dręczyły jej tak
okropnie jak dzisiaj. Ciekło jej z oczu i raz po raz dostawała gwałtownych ataków kaszlu.
Bała się, żeby rąbek fartucha albo, Boże broń, palec nie wkręciły jej się w koło, kiedy
oślepiał ją kaszel i miała uczucie, że dławi ją ten gęsty, szary pył, który zalepiał jej nos, usta i
gardło. Jednak najbardziej przerażały ją zawroty głowy. Raz po raz ziemia się pod nią uginała
i Elise była bliska utraty przytomności.
Nadzorca musiał coś zauważyć, bo nieustannie spacerował koło jej miejsca pracy z
głęboką zmarszczką na czole i przyglądał jej się krytycznie.
Boże drogi, nie pozwól, żebym straciła pracę, modliła się Elise w duchu. Nie pozwól,
żeby nadzorca się domyślił, jaka jestem chora i słaba. Nie wiedziała, co Hilda mówiła
majstrowi, ponieważ nie rozmawiały o wczorajszym dniu, zauważyła jednak, że nadzorca
patrzy na nią podejrzliwie i raczej nie zechce przyjąć dalszych tłumaczeń.
Gdy tylko ogłoszono przerwę obiadową i maszyny stanęły pośpiesznie przebiegła
przez hol, nie oglądając się ani w prawo, ani w lewo. Słyszała za sobą szepty i chichoty, nie
miała wątpliwości, kogo one dotyczą.
Niebo się wypogodziło i w powietrzu pojawił się lekki zapach wiosny. Elise poczuła
się tak, jakby czyjaś delikatna dłoń pogłaskała ją na pociechę po plecach. Wkrótce przyjdzie
wiosna, skończą się mrozy i wilgoć. Gdy tylko przestanie płacić za drewno i węgiel, będzie
miała więcej pieniędzy na jedzenie. A wtedy codziennie może dawać chłopcom gorący obiad.
Usłyszała hałasy po drugiej stronie mostu, ale w tej samej chwili znowu chwycił ją
gwałtowny kaszel i z trudem utrzymywała się na nogach. Droga nadal była śliska, a Elise
osłabiona po wysokiej gorączce.
Kaszel w końcu ustał, a wtedy znowu dotarł do niej ten hałas. Zobaczyła, że gromada
chłopców stoi nad samym brzegiem rzeki, niedaleko wodospadu.
Wszyscy wrzeszczeli. Przez chwilę obawiała się, czy to nie łobuzy z Sagene, zdała
sobie jednak sprawę, że ci tutaj są mniejsi, wyglądają bardziej na uczniów. Może to jakaś
grupa uciekła na wagary. A zresztą co ją to obchodzi, nic jej do tego.
Przeszła przez most i miała zamiar biec dalej, kiedy dotarł do niej czyjś płacz.
Odwróciła się i znowu spojrzała na gromadę chłopaków. Stali tak blisko rzeki. Tuż
przy wodospadzie.
W tej samej chwili zauważyła, że chłopcy tworzą podkowę, twarzami zwróceni w
stronę huczącej wody, i że wolniutko przesuwają się coraz bliżej i bliżej brzegu.
Stała jak wryta.
Na Boga, co oni robią? Mrużąc oczy, wpatrywała się uważnie. Słońce świeciło jej
prosto w twarz, więc nie widziała dokładnie. Nagle przeniknął ją dreszcz przerażenia. Nad
samym brzegiem, odwrócony plecami do wody, stał mały chłopiec. To jego ta banda
popychała wolno w stronę rzeki. Już bardzo niewiele brakuje, a dziecko dotrze do krawędzi i
wpadnie do wody.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Krzyknęła głośno z przerażenia, rozejrzała się pośpiesznie za jakąś pomocą, ale
ponieważ nikogo w pobliżu nie było, rzuciła się w stronę rzeki z wołaniem:
- Przestańcie! Na Boga Wszechmogącego, przestańcie! Co wy robicie?! - zdawała
sobie sprawę, że krzyczy przejmująco, ale łoskot wody ją zagłuszał. Nogi niosły ją same,
wymachiwała rękami, wołała i krzyczała na przemian.
W końcu któryś z chłopców musiał coś usłyszeć, bo odwrócił głowę i zobaczył
biegnącą Elise. Widziała, że mówi coś do pozostałych, oni też się gwałtownie odwracali, w
którymś momencie jeden rzucił się do ucieczki i po chwili cała grupa się rozpierzchła. Zanim
zdążyła dobiec na miejsce, nikogo już nie było, został tylko ten najmniejszy chłopiec.
- Peder! - Elise objęła go mocno i ze szlochem przyciskała do siebie. - Rany boskie,
co się stało? Co oni ci zrobili?
Pochyliła głowę nad jego potarganymi włosami, trzymała go mocno, przyciskała do
siebie, szlochając.
- Peder, mój kochany, co oni ci zrobili? Powiedz coś, Peder. Opowiedz mi, co się
stało. Na Boga, mów coś do mnie! Dlaczego oni cię tutaj otoczyli?
Peder jednak stał bez ruchu, jak wrośnięty w ziemię. On, który tak łatwo wybuchał
płaczem, był otwarty i opowiadał o wszystkich swoich przeżyciach, teraz nie wykrztusił ani
słowa.
- Peder. - Przycisnęła go tak mocno, że ze świstem wciągał powietrze. - Mów coś do
mnie, Peder. Powiedz coś. Pójdę do szkoły i opowiem o wszystkim, co widziałam. Teraz
zabiorę cię ze sobą do domu, ugotuję coś do jedzenia, żebyś mógł się rozgrzać. Potem
zostaniesz na dole u pani Thoresen, a ja pójdę do szkoły.
Nareszcie chyba coś się w nim rozwiązało, ciałem chłopca wstrząsnął szloch, Peder
dał znak, że powinni już iść. Elise wciąż obejmowała ramieniem jego barki i tak szli wolno,
jak najdalej od rzeki i wodospadu. Żadne z nich nie oglądało się za siebie.
Dopiero kiedy weszli po schodach i znaleźli się w kuchni, blada twarz chłopca znowu
się lekko zarumieniła. Elise przytuliła go do siebie mocno, rozcierała jego plecy, obejmowała
go, mamrotała jakieś pocieszające słowa. Nawet kiedy dokładała drew do pieca, jedną ręką
obejmowała brata, nie miała odwagi go wypuścić.
- Nie przejmuj się nimi - płakała, a łzy ciekły jej z oczu. - Oni chcieli cię tylko
przestraszyć, nigdy nie odważyliby się wepchnąć cię do wody.
Wtedy w spojrzeniu chłopca pojawił się błysk, Peder skinął głową.
- Nie - szepnął. - Nie, oni chcieli wepchnąć mnie do wodospadu.
- Nie odważyliby się. Bo wtedy przyszłaby policja i zamknęła ich w więzieniu.
Peder potrząsał głową.
- Ale przecież nikt nas nie widział, tylko ty.
Jego drobne ciało dygotało jak w febrze. Wtulił twarz w ciało siostry i wybuchnął
gwałtownym szlochem.
Elise uklękła przy nim i tuliła dziecko, dopóki płacz nie ucichł. Głaskała Pedera po
włosach, całowała w policzki i szeptała do ucha czułe słowa.
- Ty jesteś najlepszy, Peder. Najpiękniejszy, najgrzeczniejszy i najdzielniejszy
chłopiec na całym świecie. Oni są po prostu zazdrośni dlatego, że jesteś taki dobry.
Peder uniósł ku niej zapłakaną twarz.
- Co człowiekowi pomoże, że jest dobry, kiedy inni mają władzę? Ich było ośmiu
przeciwko mnie jednemu, Elise. Oczy mieli czarne ze złości.
Elise skinęła głową.
- To była zazdrość, Peder. To od zazdrości człowiek ma czarne oczy. Ale od czego to
się zaczęło? Dlaczego oni cię prześladują?
- Z powodu moich butów. No i mówią, że ty jesteś w ciąży i będziesz mieć dziecko z
żołnierzem. Powiedzieli, że wszystkie pieniądze dostajemy z Armii tylko dlatego, że ty się do
niego zalecasz.
Elise z całej siły zacisnęła zęby. Musiał to być jakiś pechowy wieczór, kiedy w
Świątyni po raz pierwszy spotkała Emanuela. Przyniósł nieszczęście nie tylko jej samej, lecz
także Pederowi. Jacy oni są zawistni, zarówno Valborg, jak i dziewczyny z fabryki oraz
dzieciaki na ulicy. To, że ktoś ma odrobinę więcej niż inni, uznawane jest jako
niesprawiedliwe. Z tego powodu gotowi by odebrać człowiekowi życie.
- Teraz ugotuję ci owsianki na mleku, a potem zejdziemy na dół do pani Thoresen.
Jeśli ona nie przyszła do domu na przerwę obiadową, to i tak jestem pewna, że będziesz mógł
posiedzieć u Anny, dopóki nie wrócę.
W końcu chłopiec się uspokoił, pociągał jeszcze nosem, ocierał oczy rękawem kurtki,
ale odszedł już od siostry.
- Nie odważę się jutro iść do szkoły, Elise. Nawet jeśli nauczyciel mnie zbije za to, że
nie przyszedłem.
- O tym porozmawiamy, jak wrócę ze szkoły. Teraz muszę się śpieszyć z gotowaniem
owsianki, żebym zdążyła jeszcze do szkoły, zanim będę musiała wracać do fabryki.
- Czy ty nie jesteś chora, Elise? - braciszek popatrzył na nią zatroskanymi, pełnymi
łez oczyma.
- Teraz już nie. - Wyjęła z szafki torbę z owsianką, a także bańkę z mlekiem w
nadziei, że uda jej się nie dopuścić do kolejnego, gwałtownego ataku kaszlu, kiedy będzie
rozmawiać z nauczycielem.
Gdy tylko zupa była gotowa, wzięła garnek i ruszyła ku drzwiom.
- Chodź, Peder. Poczęstujemy też Annę, będziecie sobie mogli zjeść razem.
Pani Thoresen nie było w domu, co ucieszyło Elise. Wolała, kiedy Anna jest sama,
lepiej im się wtedy rozmawia.
Kiedy zapukała do drzwi izdebki i Anna jej odpowiedziała, odniosła wrażenie, że
przyjaciółka jest słabsza niż zazwyczaj. Żeby tylko Emanuel jak najszybciej zdobył te
lekarstwa, pomyślała zmartwiona. Jak zwykle twarz Anny rozjaśniła się na jej widok.
- Elise? Jak się cieszę.
- Zgodzisz się przyjąć pewnego małego gościa? Peder miał bardzo nieprzyjemne
przeżycie, nie mam odwagi zostawić go samego.
- Naturalnie. Cześć, Peder. Jak miło, że chciałeś mnie odwiedzić.
- Ugotowałam trochę owsianki i pomyślałam, że moglibyście zjeść razem - mówiła
dalej Elise zdyszana. Czas mijał, zaczynała się denerwować, że nie zdąży wszystkiego
załatwić.
Peder usiadł skrępowany na stołku przy łóżku. Kiedy Elise wyszła do kuchni po
talerze i łyżki, usłyszała, że chłopiec zaczął opowiadać Annie, co się stało. To dobry znak.
Wróciła do pokój u i po twarzy Anny poznała, że ta jest wstrząśnięta. Oczy jej
błyszczały, spoglądała na Elise bezradnie i wciąż z niedowierzaniem potrząsała głową.
- Muszę już lecieć. Dziękuję, że chcesz mu pomóc, Anno.
- To Peder pomaga mnie. Leżałam tu i użalałam się sama nad sobą, a teraz będę
rozmyślać o czymś innym.
Na szkolnym dziedzińcu Elise zauważyła grupkę stojących razem chłopców. Miała
wrażenie, że niektórych z nich rozpoznaje. Pochylali ku sobie głowy, potem to jeden, to drugi
odwracali się do niej i posyłali jej nienawistne spojrzenia. Pewnie domyślali się, dokąd idzie.
Może dla Pedera będzie jeszcze gorzej, jeśli naskarży nauczycielowi. Ta myśl ją przeraziła.
W tym samym momencie zauważyła Kristiana. Stał kawałek dalej od tamtych, razem
z dwoma chłopcami, których Elise przedtem nie widziała. Kristian na pewno ją zauważył, ale
udawał, że nie widzi siostry.
Z tej strony nie powinnam się chyba spodziewać pomocy, pomyślała z
westchnieniem.
Odszukała drogę do pokoju nauczycielskiego i zapytała o wychowawcę Pedera. Ten
akurat wychodził. Powiedziała mu pośpiesznie, kim jest i że chciałaby porozmawiać w
ważnej sprawie. Nauczyciel wyjął zegarek z kieszeni kamizelki.
- Zaraz będzie dzwonek. Nie możemy omówić tego jutro?
- Ale przytrafiło się coś okropnego - tłumaczyła Elise. Nie chciała przerwać, dopóki
nie wytłumaczy mu wszystkiego. - Cała gromada chłopaków próbowała wepchnąć Pedera do
rzeki przy wodospadzie.
Nauczyciel wytrzeszczył oczy.
- To Pedera nie ma w szkole?
- Owszem, był. Ale musiało się coś przytrafić na poprzedniej przerwie. Teraz mój brat
jest w domu, jest taki przerażony, że nie wiem, czy będzie w stanie przyjść jutro do szkoły.
- To znaczy, że opuścił szkołę w czasie przerwy? - nauczyciel patrzył na nią surowym
wzrokiem.
- Nie wiem, dlaczego się znalazł koło mostu. Wracałam z fabryki do domu, kiedy
usłyszałam jakieś hałasy i zobaczyłam ich wszystkich. Otaczali go półkolem, on stał plecami
do rzeki. Wyraźnie widziałam, jak przerażony cofa się powolutku. Został jeszcze tylko
maleńki kawałek, krok czy dwa, a byłby wpadł do wody.
Nauczyciel zmarszczył czoło, ale wyglądało na to, że jej niedowierza.
- Chłopcy w tym wieku często sobie nawzajem dokuczają, jesteśmy do tego
przyzwyczajeni, ale żeby nastawali na czyjeś życie, to raczej trudno mi uwierzyć.
Porozmawiam z Pederem. Chętnie bym się dowiedział, dlaczego w czasie przerwy opuścił
teren szkoły. To jest surowo zabronione.
Potem odwrócił się i pomaszerował szybkim krokiem wzdłuż korytarza. Najwyraźniej
uznał rozmowę za zakończoną.
Elise patrzyła w ślad za nim z gniewem w oczach. Więc teraz to Peder zostanie
przywołany do porządku, myślała oburzona. A nie chłopcy, którzy go prześladowali.
Gdy w jakiś czas potem wracała na górę do Anny i Pedera, zauważyła na schodach
śnieg, którego tu nie było, kiedy wychodziła.
Jeśli to Emanuel, nie będę w stanie spojrzeć mu w oczy, pomyślała zła na samą siebie.
To był Emanuel. Siedział w izbie i rozmawiał z Anną oraz Pederem. Wyglądało na to,
że Peder zapomniał na jakiś czas o strachu i z ożywieniem opowiadał o tym, jak ubiegłego
lata łapał ryby na haczyk. Elise odniosła wrażenie, że Emanuel dobrze się czuje z nimi
obojgiem. Anna leżała uśmiechnięta i spoglądała to na Emanuela, to na Pedera.
Kiedy Elise weszła, oczy wszystkich skierowały się na nią.
- Elise! - zawołał Peder z ożywieniem. - Emanuel obiecał, że latem zabierze mnie do
Brekkedammen i będziemy łowić ryby.
Elise skinęła głową. Nie była w stanie odpowiedzieć bratu z takim samym
zachwytem, chociaż z ulgą patrzyła, że chłopiec doszedł do siebie.
- Czy mogłabym zamienić z tobą parę słów w kuchni, Emanuelu?
On natychmiast wstał i poszedł za nią. Elise starannie zamknęła za sobą drzwi.
- Czy Peder i Anna opowiedzieli ci, co się stało?
- Peder mówi, że jakieś łobuzy zachowały się wobec niego okropnie i że poszłaś do
szkoły, żeby porozmawiać z nauczycielem.
Elise patrzyła na niego z powagą.
- Mało brakowało, a wepchnęliby go do wody przy samym wodospadzie.
Emanuel patrzył na nią, na jego twarzy malowało się przerażenie.
- Co ty mówisz? Elise skinęła głową.
- Akurat byłam wtedy na moście, bo szłam do domu. - Pośpiesznie opowiedziała mu,
co się stało.
Emanuel wciąż patrzył na nią z otwartymi ustami.
- Oni nie mogli tego robić na poważnie. Nie mogło im to przyjść do głowy.
- Owszem, wyglądało na to, że im przyszło. Gdybym ja się nie zjawiła... - umilkła i
głośno przełknęła ślinę.
- Czy szkoła zgłosiła to na policji?
- Wygląda na to, że nauczyciel mi nie uwierzył. Bardziej interesowało go to, że Peder
bez pozwolenia opuścił teren szkoły.
Emanuel w najwyższym zdumieniu potrząsał głową.
- To najgorsze, co kiedykolwiek słyszałem.
- A ja się cieszę, że mi wierzysz - wahała się przez chwilę. - Pytałam Pedera, dlaczego
oni to zrobili, i dowiedziałam się, że to z powodu jego nowych butów. Słyszeli poza tym
plotki o mnie i o tobie, i uważają, że ja wyłudzam pieniądze z Armii.
Emanuel słuchał z niedowierzaniem.
- To niemożliwe - powiedział ochrypłym głosem.
- Nie możesz tu przez jakiś czas przychodzić. W każdym razie nie możesz
przychodzić wtedy, gdy ja jestem w domu. Jeśli chcesz odwiedzić Annę, musisz to zrobić w
czasie, kiedy ja jestem w fabryce. Jeśli plotki będą miały co chwila nową pożywkę, to na-
prawdę nie wiem, czym się to wszystko skończy.
Emanuel skinął głową, sprawiał wrażenie przygnębionego.
- Bardzo mi przykro z tego powodu, Elise. Nie przypuszczałem, że dzieci mogą być
takie złośliwe.
- Znajdują się pod wpływem dorosłych, a ludzie bywają zawistni. Większość z nich
ma niewiele środków do życia, nie wszystkim wystarczy na tyle, by głód nie zaglądał im w
oczy. Kiedy widzą, że ktoś ma troszkę więcej niż oni, pojawia się zawiść.
- Ale żeby zrobić coś tak potwornego... - potrząsał z niedowierzaniem głową.
- Można znieść i głód, i nędzę, kiedy wszyscy wokół cierpią tak samo. Gdy jednak
ludzie mają wrażenie, że ktoś wyłudza dla siebie dodatkowe korzyści, wtedy przychodzi
bunt.
- I żeby to się zwracało przeciwko tobie, takiej skromnej... Elise machnęła ręką, czuła
się skrępowana.
- Wszystkiemu winne są plotki. My tutaj na tej ulicy mamy dwie plotkary, jedna
mieszka w naszym domu, a druga w sąsiedztwie. Ten stróż nocny, który znalazł nas w
komórce, rozpowiedział o nas wszystkim, a te dwie tylko na to czekają, zawsze czujne, żeby
się dowiedzieć czegoś o innych. I nie ma żadnego znaczenia, że zarówno ty, jak ja wiemy, że
nie zrobiliśmy niczego złego. Dopóki plotkary wierzą w co innego, pozostaniemy na
językach. A ze względu na Pedera nie chciałabym ryzykować więcej gadania. Dlatego muszę
cię prosić, żebyś się trzymał od nas z daleka. Emanuel stał bez ruchu i patrzył na nią.
- To straszna niesprawiedliwość, że nie będę mógł cię widywać tylko dlatego, iż
jakieś plotkary roznoszą złe plotki.
Elise przytaknęła.
- Mimo wszystko muszę cię o to prosić. - Podeszła do drzwi izby, dłużej nie chciała
już z nim rozmawiać. Emanuel musi przyjąć do wiadomości, że sprawa jest poważna.
- Peder, muszę wrócić do fabryki. Czy naprawdę chcesz, żeby on u ciebie został,
dopóki nie wrócę, Anno?
Anna skinęła głową.
- Oczywiście. Nareszcie nie będę musiała tu leżeć sama. Elise skinęła więc głową
Emanuelowi i pośpiesznie wyszła. Dopiero w drodze powrotnej do fabryki dotarło do niej, co
się tak naprawdę stało. Było to tak niesłychane, że wprost nie mogła o tym myśleć. Szarpał
nią straszny gniew, zarazem jednak przepełniał ją strach. Od chwili, kiedy po raz pierwszy
dostrzegła gromadę chłopaków, aż do momentu, gdy wróciła ze szkoły, czas minął tak
szybko. Nawet nie zdążyła poczuć strachu. Dopiero teraz. ..
Co dalej będzie z Pederem? Jak mogłaby sprawić, by podobne wypadki więcej się nie
powtarzały? Chłopcy z pewnością widzieli ją w szkole i domyślili się, dokąd zmierza. Jeśli
teraz nauczyciel ich ukarze, z pewnością będą się mścić.
Równocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że musiała o całej sprawie powiedzieć,
taka poważna historia nie może zostać zlekceważona. Gdyby jeszcze nauczyciel okazał jej
więcej zrozumienia, to mogliby razem się zastanowić, co teraz robić. Tymczasem on ją
zlekceważył, Elise czuła się osamotniona i kompletnie bezradna.
Jedynym człowiekiem, który chce jej pomóc, jest z pewnością Emanuel, ale jego
przepędziła od siebie na dobre.
W hali fabrycznej powitały ją te same podejrzliwe spojrzenia, ale tym nie będzie się
martwić. Elise jest silna, potrafi stawić czoła plotkarkom. Gorzej ma się sprawa z Pederem.
Kiedy dzień pracy nareszcie się skończył, Elise pośpiesznie wyszła przed wszystkimi,
przebiegła przez most i nie zwolniła, dopóki nie znalazła się w domu.
Peder siedział na stołku obok łóżka Anny i wycinał obrazki z jakiegoś kobiecego
pisma, które Anne dostała od swojej przyjaciółki. Akurat w tej chwili był zajęty zdjęciem
kinematografu na Stortingsgaten. Wielki plakat oznajmiał, jaki film jest właśnie pokazywany:
Uprowadzona w czasie podróży poślubnej. Kinematograf został otwarty jakieś pół roku temu
i Elise słyszała, że jest tam co najmniej sto miejsc siedzących oraz dwadzieścia stojących.
Film trwa mniej więcej pół godziny, a przez cały czas przedstawienia pewna dama gra na
fortepianie. Wydawało jej się to niezwykle interesujące.
- Popatrz, Elise. Tam powinnaś pójść - Peder promieniał niczym słoneczko, taki był
zajęty obrazkami, że chyba zapomniał o ponurych przeżyciach z przedpołudnia. - Jak będę
bogaty, to cię tam zabiorę i będziemy siedzieć w najpierwszym rzędzie foteli, będziemy
oboje patrzeć na przesuwające się przed naszymi oczyma obrazy.
Elise uśmiechnęła się.
- Bardzo chętnie z tobą pójdę, Peder. A potem wybierzemy się do ogrodów Tivoli i
będziemy zajadać ciastka w kawiarni.
Zwróciła się do Anny.
- No i jak wam tu było przez cały dzień?
- To najprzyjemniejszy mój dzień od bardzo dawna. Kapitan Ringstad był z nami
prawie do zmierzchu, czytał nam głośno i bawił się z Pederem. To najsympatyczniejszy
człowiek, jakiego w życiu spotkałam.
- Kupił jedzenie dla Anny i kandyzowany cukier dla mnie. - Peder mówił z takim
przejęciem, że buzia mu się rumieniła. - I powiedział, że jak przyjdzie znowu, to będzie miał
dla mnie coś specjalnego.
W tym momencie Elise zauważyła, że Anna się rumieni. Nagle przyszła jej do głowy
zdumiewająca myśl. Anna chyba nie jest zainteresowana Emanuelem? Czyżby ona także?
Agnes i Anna, rany boskie, toż to się robi tłum. Ale właściwie to tak jest lepiej, pomyślała.
Kiedy pani Evertsen odkryje, że to Annę Emanuel odwiedza, może plotki na mój temat
przycichną. Pani Evertsen bardzo współczuje Annie, więc z pewnością na nią plotkować nie
będzie.
Peder był niezwykle ożywiony aż do czasu, kiedy trzeba było szykować się do spania.
Wtedy nagle jego nastrój uległ zmianie. Patrzył na Elise ze łzami w wytrzeszczonych oczach.
- Nie pójdę jutro do szkoły, Elise. Oni wepchną mnie do rzeki.
- Nie odważą się zrobić czegoś takiego jeszcze raz, Peder. Ale chłopiec był głuchy na
wszelkie tłumaczenia. Raz po raz zanosił się szlochem.
- Ja się nie odważę. Tak strasznie cię proszę, Elise. - Patrzył na nią błagalnie, a łzy
spływały mu po policzkach. - Obiecuję, że będę pomagał ci we wszystkim, jak tylko potrafię.
Mogę szorować schody, obierać ziemniaki i prać swoje skarpety, tylko nie wypędzaj mnie do
szkoły.
- Porozmawiamy o tym jutro rano, Peder. Teraz jesteś zmęczony i wszystko wydaje ci
się gorsze, niż jest w rzeczywistości.
- Nie może mi się wydawać gorsze, niż jest. Gdybyś nie przyszła, Elise, to ja bym już
się utopił.
- Co ty wygadujesz, nic podobnego. To jasne, że nie odważyliby się wepchnąć cię do
wody. Oni chcieli cię tylko przestraszyć, zobaczyć, jak bardzo będziesz się bał, ale na pewno
by przestali, odwrócili się i poszli sobie.
Chłopiec gwałtownie potrząsał głową.
- Gdybyś widziała ich oczy, to wiedziałabyś lepiej. Dlaczego mi nie wierzysz?
Chłopiec odwrócił zrozpaczony wzrok.
- Dajmy już temu spokój. Teraz połóż się i śpij, porozmawiamy rano, jak wstaniemy.
Kiedy jednak wróciła do kuchni, napotkała spojrzenia czworga przerażonych oczu.
Hilda późno wróciła do domu i dopiero co dowiedziała się o całej sprawie, a Kristian był
milczący i ponury od chwili, gdy Peder wrócił od Anny. Z początku Elise sądziła, że jest zły,
bo nie wiedział, gdzie się podziewa Peder, a bardzo nie lubi być sam w domu, z czasem
jednak pojęła, że to jest taki dziwny sposób Kristiana na okazywanie niepokoju.
- Peder boi się iść jutro do szkoły - zaczęła niepewnie.
- No to go nie wypychaj - wyrwało się Hildzie. - Musisz pozwolić, żeby został w
domu, Elise. Pomyśl, że oni mogą zrobić to znowu.
Elise popatrzyła na Kristiana.
- A co ty na to, Kristian? Naprawdę myślisz, że odważyliby się zaatakować go jeszcze
raz?
Chłopiec mocno zaciskał wargi i kiwał głową, wzrok mu pociemniał.
- Jak oni mogli wymyślić coś takiego, żeby karać Pedera za coś, co ich zdaniem ja
zrobiłam?
- Bo on jest płaczek. - W głosie Kristiana słychać było pogardę. - Z byle powodu
zaczyna beczeć.
- Ale czy ty nie mógłbyś im wytłumaczyć, że nie dostajemy od Armii więcej niż inni,
którym się źle powodzi? To przecież nie Armia płaci za sanatorium mamy. Jedyne, co
dostaliśmy, to dwie pary butów, trochę ubrań, jedzenia i opału. Wielu innych w waszej szkole
z pewnością dostaje tyle samo. Poza tym mógłbyś powiedzieć, że plotki o mnie i panu
Ringstadzie to wstrętny wymysł. Pamiętaj, że jestem zaręczona z Johanem.
Kristian milczał, ale spojrzał jej w oczy z powątpiewaniem. Było oczywiste, że sam w
te plotki wierzy.
- To prawda, co mówię, Kristianie - patrzyła na brata z powagą. - Przysięgam ci na
Boga, że nie ma nic między kapitanem Ringstadem a mną. Zostaliśmy zamknięci w tej
komórce wbrew swojej woli. Popatrz tu. - Pokazała mu sińce na rękach, które teraz zrobiły
się żółte, chłopiec jednak odwrócił wzrok. - Powiedziałam, żeby nas więcej nie odwiedzał,
przynajmniej dopóki to gadanie się nie skończy, prosiłam go też, żeby odwiedzał Annę w
czasie, kiedy mnie nie ma w domu.
Spostrzegła, że jej słowa dotarły do brata, niedowierzanie w jego oczach zniknęło.
- Musisz nam pomóc, Kristian - mówiła dalej tym samym poważnym tonem, patrząc
mu uparcie w oczy. - Peder się boi i ma do tego powody. Ty jesteś silny i z pewnością dasz
sobie radę z tymi łobuzami. W każdym razie musisz im wytłumaczyć, że plotki są czystym
wymysłem, że ja jestem wierna Johanowi i będę czekać, dopóki go nie wypuszczą.
Oczywiście im nic do tego, nie muszę się przed nikim tłumaczyć, ale jeśli to jest powód, dla
którego nas nienawidzą, to trzeba sprawę wyjaśnić.
- Chodzi nie tylko o to. - Wzrok chłopca był teraz rozbiegany, raz po raz spoglądał na
Hildę, ale potem pośpiesznie odwracał spojrzenie.
- A o co jeszcze?
- Chodzi o Hildę, która jest w ciąży z jednym z tamtych z drugiej strony rzeki. I
dlaczego mama jest w sanatorium, skoro matka Pingelena jest tak samo chora, ale dla niej
miejsca nie było.
Elise czuła się tak, jakby ktoś złożył na jej barki wielki ciężar. Sprawę z Emanuelem
była w stanie jakoś wyjaśnić, ale fakt, że Hilda będzie miała dziecko z majstrem, pozostaje
faktem i nic się z tym nie da zrobić. Nie może też zabrać matki z sanatorium po to, by
uciszyć ludzkie gadanie.
- Przeklęte bachory! - krzyknęła Hilda ze złością. - Jakby mieli coś do tego, z kim się
spotykam!
Elise pośpiesznie pogładziła czuprynę Kristiana.
- Polegam na tobie, wierzę, że poradzisz sobie z tą sprawą, Kristian. Chociaż oni są
zawistni, to przecież jakoś im wszystko wytłumaczymy. A jak nie po dobroci, to postraszymy
ich, że pójdziemy na policję.
Kristian wyprostował się. Zawsze starał się unikać pieszczot, tym razem jednak jakby
złagodniał.
W jakiś czas potem, jak rodzeństwo poszło już spać, usłyszała cichy, tłumiony szloch
z kąta, gdzie spał Peder. Podeszła tam boso, po omacku odnalazła brata, pochyliła się i
zaczęła głaskać go po głowie.
- Nie płacz, Peder. Kristian obiecał, że porozmawia z chłopakami. A jeśli to nie
pomoże, to ja postraszę ich policją.
Zrobiło się cicho. Elise pochyliła się mocniej i pocałowała brata, potem wstała i po
omacku wróciła do łóżka.
Ale sen nie chciał przyjść. Wciąż i wciąż od nowa przeżywała tamten straszny
moment, kiedy dotarło do niej, że to Peder stoi nad rzeką, odwrócony plecami do wodospadu,
i że banda łobuzów wolno, ale nieubłaganie popycha go coraz dalej i dalej. Próbowała sama
sobie wmawiać, że oni by się jednak zatrzymali, zanim będzie za późno, ale wcale nie była
tego taka pewna. Zawiść to straszna siła, równie wielka jak gniew. Ludzie tracą z tego
powodu życie.
Ale przecież Peder jest tylko dzieckiem...
Tylko że tamci są niewiele od niego starsi, dodawała pośpiesznie w duchu. Oni nie
rozumieją, co robią. I podniecają się nawzajem.
Wierciła się w pościeli, nie mogła znaleźć wystarczająco wygodnej pozycji. Za
oknem rozlegał się czasami dźwięk samotnego dzwonka, poza tym panowała cisza. Również
w kącie Pedera. Musiało go przekonać to, że Kristian porozmawia z chłopakami. Ale
właściwie to jak silny jest Kristian? Czy jest dostatecznie dojrzały, by podjąć walkę z całą
bandą?
Musiała w końcu zapaść w sen, bo ocknęła się z powodu jakichś trudnych do
określenia hałasów. Wytrzeszczała oczy i wsłuchiwała się, nagle usłyszała szurające po
podłodze kroki. W następnej chwili drzwi do kuchni otworzyły się, a potem znowu
zamknęły. Elise zerwała się z łóżka i drżąc z zimna, poszła do kuchni. Z kąta pod oknem
docierał żałosny płacz.
- Peder?
Po omacku znalazła zapałki i zaświeciła lampę naftową stojącą na stole. Na podłodze
w najciemniejszym kącie siedział Peder, skulony, drżący z zimna i ze strachu. Chwyciła go i
zmusiła, żeby wstał.
- Chodź, Peder, za zimno, żebyś tu siedział. Będziesz dzisiaj spał w moim łóżku.
Posłuchał natychmiast i po chwili leżeli, obejmując się nawzajem, przytuleni do siebie
pod ciepłą kołdrą.
- Jutro możesz nie iść do szkoły - wyszeptała Elise. - Poślę przez Kristiana list z
wyjaśnieniem, dlaczego zostałeś w domu.
Chłopiec tulił twarz do jej szyi, od czasu do czasu wstrząsał nim jeszcze szloch, ale
teraz odetchnął z ulgą.
- Jesteś najlepszą siostrą na całym świecie, Elise - wyszeptał zapłakany.
- A ty jesteś najlepszym bratem na całym świecie - odpowiedziała mu również
szeptem.
Przez chwilę panowała cisza. Elise myślała już, że chłopiec zasnął, gdy nagle znowu
się odezwał.
- Pamiętasz, co powiedziałem? - tym razem mówił z przejęciem. - Kiedy będę duży,
to pójdziemy razem do kinematografu i będziemy siedzieć w pierwszym rzędzie.
Elise skinęła głową.
- A potem pójdziemy do Tivoli nie tylko po to, żeby jeść ciastka w kawiarni, ale też
żeby jeździć na karuzeli.
- A będzie cię na wszystko stać, Elise? - malec zapomniał, że to on obiecał fundować.
- Będzie nas stać na wszystko - odpowiedziała Elise stanowczo. - I wcale nie
będziemy czekać, aż dorośniesz, możemy to zrobić już latem.
- Lis tam chodził. - Peder był taki ożywiony, że wymknął się z jej objęć. - Zaglądał
tam przez dziurę w płocie. On mówi, że to tak, jakby oglądać raj. Wszystko mieni się
światłami i kolorami, na drzewach wiszą lampiony, a eleganckie panie z parasolkami space-
rują pośród kwiatów. W głębi ogrodu kręci się karuzela.
- No i tam właśnie pójdziemy, Peder. Latem, kiedy świeci słońce, jest ciepło, drogi są
suche. Wtedy ty i Kristian, i ja pójdziemy w dół do miasta, będziemy spacerować ulicą Karla
Johana wśród panów w cylindrach i pań ubranych w jedwabne suknie, będziemy się
przechadzać obok pawilonów, gdzie eleganccy ludzie siedzą na werandach i piją z
cieniutkich kieliszków, a w końcu dotrzemy do ogrodu Tivoli. Tam będziecie jeździć na
karuzeli, ile tylko będziecie chcieli, a ja będę sobie siedzieć, słuchać pięknej muzyki i gapić
się na ludzi spacerujących pod drzewami. Umilkła, poczuła się bardzo zmęczona.
- Opowiadaj jeszcze, Elise.
- A któregoś dnia pójdziemy sobie na nabrzeże Pale, wybierzemy taki dzień, kiedy do
portu wpływa statek z Ameryki - ziewnęła. - Zobaczymy ludzi, którzy pożyczyli pieniądze w
związku robotniczym i kupili za nie bilety do Ameryki, żeby nie musieć przez całe życie
ciężko pracować za koronę dziennie.
Mały chłopiec przy jej boku milczał.
- Czy oni naprawdę mają dużo pieniędzy, ci ludzie, którzy mieszkają w Ameryce? -
zapytał po dłuższej chwili.
- Wydaje mi się, że mają.
Znowu przez jakiś czas panowała cisza.
- A czy kobiety też wyjeżdżają?
- Tak, wyjeżdżają i mężczyźni, i kobiety, i dzieci.
- Ale chyba ty ode mnie nie wyjedziesz, Elise? - szepnął ostrożnie, najwyraźniej
przestraszony, a Elise wyczuwała, że lęk go paraliżuje.
- Oczywiście, że nie, ty głuptasie. Czy myślisz, że chciałabym wyjechać i zostawić
najlepszego brata na całym świecie?
Mały roześmiał się z ulgą.
- Nie, myślę, że byłoby ci trochę smutno.
- Co tam smutno, płakałabym po całych dniach. Ale teraz musimy spać, Peder.
Powinieneś być wypoczęty, skoro masz się jutro opiekować Anną.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Kiedy następnego dnia Elise przyszła w czasie przerwy obiadowej do domu, pani
Thoresen już była u Anny.
- Co się u was stało, Elise? - wybuchnęła, najwyraźniej przerażona. - Czy to prawda,
że jakieś łobuzy próbowały wepchnąć Pedera do rzeki?
Elise przytaknęła i patrzyła na nią z wielką powagą.
- Nie odważyłam się posłać go dzisiaj do szkoły, Kristian zaniósł list do nauczyciela.
Czy pani nie przeszkadza, że Peder jest u Anny? On się za bardzo boi, żeby zostać sam w
domu.
- To dobrze, że Anna ma przynajmniej z kim porozmawiać. I żołnierz też tutaj był. To
chyba bardzo dobry człowiek. - Pani Thoresen posłała Elise pośpieszne, pełne wstydu
spojrzenie.
Elise zrozumiała. No to przynajmniej jest jedna, która już nie wierzy, że między mną i
Emanuelem dzieje się coś nieprzyzwoitego, pomyślała z westchnieniem.
- Przyniosłam wam bańkę mleka. Poza tym chciałam oddać pieniądze, które byłam
winna Johanowi. Pożyczył mi dwie korony i siedemdziesiąt pięć ore, kiedy na początku
stycznia zabrakło mi na komorne. - Wysupłała pieniądze z kieszeni i podała pani Thoresen.
Ta wytrzeszczyła oczy.
- Dajesz to mnie?
- Johanowi przecież oddać nie mogę. On zresztą i tak by powiedział, że mam je
zwrócić pani i Annie.
Pani Thoresen łapczywie chwyciła pieniądze i zniknęła z nimi w izbie. Elise wolno
poszła za nią. Domyślała się, że pani Thoresen chce schować pieniądze w jakimś tajnym
schowku, i nie chciała się narzucać.
Peder siedział na krawędzi łóżka Anny i sylabizował coś z elementarza.
- Jak to dobrze, że zmusiłaś go do czytania, Anno. On musi się ćwiczyć.
Anna uśmiechnęła się.
- Mieliśmy tu wizytę pewnego pana, ale wyszedł pośpiesznie, zanim w fabryce
zaczęła się przerwa obiadowa. I wiesz co, on mi przyniósł lekarstwa. Czyż to nie jest
fantastyczny człowiek?
Elise przytakiwała, ciesząc się wraz z przyjaciółką.
- Mam nadzieję, że kiedy wychodził, spotkał na schodach panią Evertsen.
Anna roześmiała się.
- Też mam taką nadzieję, ale teraz to ja będę podejrzewana.
- Jeśli chodzi o ciebie, to ona jest w stanie znieść dużo więcej. Pani Thoresen zwróciła
się teraz do nich.
- A o co masz być podejrzewana?
- O to, że przyjmuję wizyty panów - odparła Anna wesoło.
- Jezu Chryste! Czy człowiek nie może przyjąć pomocy od Armii Zbawienia, żeby
zaraz wszyscy nie zaczęli o nim gadać? - potem wyszła do kuchni, żeby zdążyć z jedzeniem
dla Anny, zanim będzie musiała wrócić do fabryki.
- Popatrz, Elise, co dostałem od żołnierza. - Peder z przejęciem szukał w kieszeni, a
potem wyciągnął z niej mały scyzoryk. - Jak będzie wiosna, to on nauczy mnie robić fujarki z
wierzbiny, tak powiedział. - Oczy lśniły mu radośnie.
- To bardzo miło z jego strony. - Elise zauważyła, że w jej głosie nie ma zachwytu.
Zastanawiała się, czy Emanuel rzeczywiście zrozumiał powagę tego, co się stało wczoraj.
- Jakby tamci znowu chcieli mnie prześladować, to on pójdzie ze mną do szkoły i
porozmawia z nauczycielem. Powiedział, że zdejmie wtedy mundur i ubierze się po
cywilnemu, żeby nie poznali, kim jest. Bo widzisz, nauczyciel uważniej słucha, gdy mówi do
niego mężczyzna.
Elise zmarszczyła czoło w zamyśleniu. Jeśli go ktoś rozpozna, to sytuacja będzie
jeszcze gorsza. Z drugiej jednak strony szansa, że nauczyciel się zorientuje, kim jest
Emanuel, wydawała jej się niewielka. Większość ludzi słyszała tylko plotki, ale samego
Emanuela nie widzieli, a nawet ci, którzy zauważyli oficera Armii Zbawienia w drodze do
Andersengarden, z pewnością nie zwracali uwagi na jego twarz. A tego, że nauczyciel
chętniej wysłucha mężczyzny, na dodatku porządnie ubranego i mówiącego językiem,
którym posługują się ludzie z tamtej strony rzeki, była zupełnie pewna.
- Wszystko to prawda, Elise - wtrąciła Anna ostrożnie. - Emanuel był bardzo miły i
dla mnie, i dla Pedera. Moim zdaniem wszystko jest łatwiejsze, odkąd pojawił się w naszym
życiu.
- Miło mi to słyszeć, Anno. Pozdrów go i powiedz, że jestem mu bardzo wdzięczna za
to, że chce pomóc Pederowi.
- Oczywiście, powiem. On zawsze się o ciebie pyta. Myślę... - umilkła, spoglądając na
Pedera.
- Masz teraz przeczytać Annie całą stronę, Peder - rzekła Elise pośpiesznie. - Kiedy
nauczyciel zauważy, że uczysz się w domu, będzie zadowolony.
- Jeszcze jedną stronę? - Peder patrzył na nią zawiedziony.
Tego wieczoru, kiedy Elise zmywała po kolacji, rozległo się delikatne pukanie do
drzwi. Hildy nie było w domu, chłopcy natomiast szukali w izbie miedzianego guzika.
Znaleźli ten guzik ubiegłego lata i Elise nadziwić się nie mogła, do czego taki guzik może
służyć, gdy tylko ma się trochę wyobraźni. Najpierw chłopcy byli przekonani, że ów guzik
nosił kiedyś przy swoim mundurze sam szef policji, później wartość guzika wzrosła i stał się
zgubionym złotym guzikiem od munduru ochmistrza królewskiego dworu. Drzwi się
otworzyły i w progu ukazała się Agnes.
- Mogę wejść?
- Agnes? Cóż za niespodzianka! Wejdź, proszę, zaraz skończę. Agnes usiadła na
taborecie, Elise nastawiła wodę na kawę.
- Chciałam się tylko upewnić, że pójdziesz ze mną w poniedziałek do Świątyni.
Elise była rada, że stoi odwrócona plecami do przyjaciółki.
- Ale ja nie mogę. Coś się wydarzyło od czasu, kiedy widziałyśmy się ostatnio.
- Wydarzyło się coś? Co takiego?
- Byłam chora. Tak ciężko, że nie mogłam pójść do pracy po południu we wtorek i
przez całą środę. Śmiertelnie się bałam, że mnie wyrzucą, ale na razie nic jeszcze nie
wiadomo. W dodatku Peder jest prześladowany przez paru chłopaków w szkole i tak się
strasznie boi, że nie ma odwagi wychodzić z domu.
Agnes prychnęła.
- Wszyscy chłopcy bywają od czasu do czasu prześladowani. Nie możesz być taką
nadopiekuńcza matką, Elise. To nie są twoje dzieci, jesteś tylko ich siostrą. Poza tym niech
się uczą oddawać.
Elise nie odpowiadała, wyjęła dwa kubki i nalała do nich cieniutkiej kawy.
- Skoro już poznałaś kapitana Ringstada, to ja ci chyba nie jestem potrzebna.
- To nie jest takie proste.
- Ależ jest. Stałaś i rozmawiałaś z nim jeszcze długo po tym, jak się z wami
pożegnałam, prawda?
Agnes zarumieniła się i spuściła wzrok.
- No tak, chwilę.
- W takim razie już mnie nie potrzebujesz.
- No, ale pomyśl, co by to było, gdyby on mnie zapomniał?
- Jestem pewna, że nie zapomniał... Poza tym oni bardzo chcą mieć więcej członków.
Agnes westchnęła.
- No cóż, to w takim razie będę musiała iść sama. Przez chwilę milczały i popijały
gorącą kawę.
- Wiesz co, Elise? Chciałam cię o coś zapytać. Czy między wami coś jest?
- Między nami? - Elise wsypała dodatkową łyżeczkę cukru do kawy i mieszała
energicznie. - Oczywiście, że nic między nami nie ma. Wiesz, że jestem zaręczona z
Johanem. Agnes skinęła głową.
- No tak, wiem, ale on powiedział coś, co całkiem zbiło mnie z tropu.
Elise nie była w stanie spojrzeć jej w oczy.
- Co takiego powiedział?
- No coś w tym sensie, że każdy z nas ma gwiazdę przewodnią. I że ta gwiazda
prowadziła go w dniu, kiedy cię spotkał. Tak mówił. Nie zrozumiałam, co ma na myśli, ale
kiedy go zapytałam wprost, to się tylko roześmiał wyraźnie skrępowany.
- Ja myślę, że jemu chodziło po prostu o to... że dzięki temu, iż mnie spotkał, otrzymał
szansę niesienia pomocy Pederowi, Hildzie, mamie, Evertowi i Annie.
Twarz Agnes się rozpromieniła.
- Naprawdę tak myślisz? Elise przytaknęła.
- Czy pamiętasz Everta, który został oddany na wychowanie do tego pijaka
Hermansena?
Agnes skinęła głową.
- Kapitanowi Ringstadowi udało się odebrać go stamtąd i przenieść do pani Berg,
postarał się też o to, by chłopiec mógł mimo wszystko chodzić do szkoły. I na dodatek zdobył
lekarstwa dla Anny. Gdyby ich nie dostała, byłoby z nią źle.
Agnes odetchnęła z ulgą.
- A już prawie uwierzyłam, że gwiazda przewodnia doprowadziła go do ciebie, to
znaczy, że on wierzy... - bezradnie uniosła ramiona. - Nie dlatego, że może pomagać innym,
ale że jest zajęty tobą. - Roześmiała się, po chwili Elise też się zaczęła śmiać.
Agnes westchnęła ciężko.
- Pojęcia nie mam, co zrobić, żeby wzbudzić w nim zainteresowanie. No wiesz, w taki
sposób... Czy uważasz, że oficerowie Armii Zbawienia mają tego rodzaju uczucia, Elise?
- Oczywiście, że mają, ale nauczyli się je tłumić. W każdym razie do czasu, kiedy
wejdą w związek małżeński.
- Ja to mogę czekać nawet dwa lata. Dopóki nie zostanę oficerem.
Przez chwilę wpatrywała się w filiżankę.
- Czy im nawet całować się nie wolno?
- Myślę, że powinni być ostrożni. - W tej samej chwili przypomniała sobie, co
powiedział Emanuel: „Jestem w tobie zakochany, Elise”. Dodał jeszcze: „Musimy pozostać
przyjaciółmi, chociaż ty jesteś zaręczona, a ja należę do Armii Zbawienia”.
Agnes westchnęła znowu.
- To musi być bardzo trudne.
Elise nie mogła się powstrzymać od złośliwości.
- Może dla ciebie, ale nie dla niego.
Przyjaciółka popatrzyła na nią wzrokiem pełnym żalu.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Ty jesteś doświadczona, a on chyba nie. Twarz Agnes oblał rumieniec.
- No, nie miałam znowu tych chłopców tak wielu.
- Ale gdyby ci się nie poszczęściło, to mogłabyś już mieć dziecko w żłobku.
Agnes uśmiechnęła się skrępowana.
- A skąd ty wiesz?
- Widziałam cię. Któregoś dnia przyszłam do ciebie, nie słyszeliście mojego pukania,
a ja potem na palcach zeszłam na dół.
Agnes patrzyła na nią przerażona.
- Ale chyba mu o tym nie powiesz?
- Oczywiście, że nie. Kiedy weźmiecie ślub, to on sam i tak wszystko odkryje. Jeśli
nie dowie się przedtem.
- Jeśli nie dowie się przedtem? Elise wzruszyła ramionami.
- Jeśli ktoś mu nie nagada. Na przykład jeden z twoich byłych . kochanków.
Agnes zbladła.
- Teraz to bym najbardziej chciała, żeby tamto nigdy się nie stało. Sprawa z
Emanuelem to zupełnie coś innego. To jest ta wielka miłość. Nigdy więcej w nikim się nie
zakocham. Ty chyba mnie rozumiesz, Elise, bo masz Johana. Ty z pewnością też nigdy w
innym się nie zakochasz, prawda?
Elise zdecydowanie potrząsnęła głową.
Drzwi od izby się otworzyły, do kuchni wbiegli Peder i Kristian.
- Znaleźliśmy go - Peder śmiał się od ucha do ucha, pokazując błyszczący miedziany
guzik.
Nazajutrz Peder był zmuszony iść do szkoły, Elise nie odważyła się zatrzymać go
jeszcze i tym razem w domu. Kristian mówił, że nauczyciel przeczytał jej list, ale nie
powiedział ani słowa, nic też nie odpisał. Poza tym wyglądało, że jest zły. Peder trząsł się,
kiedy Elise i Hilda musiały ich zostawić i wyjść do fabryki.
- Odprowadzisz Pedera aż do drzwi jego klasy, Kristian - upominała Elise, starając się
nie patrzeć na rozdygotaną dziecięcą sylwetkę przy drugim końcu stołu. - I przyprowadzisz
go do domu po lekcjach, zrozumiano?
Kristian kiwał głową, znowu miał ten zacięty, uparty wyraz twarzy.
Przez cały dzień Elise była niespokojna. Podczas przerwy obiadowej pobiegła do
domu, żeby zobaczyć, czy mały mimo wszystko nie wrócił, ale z ulgą stwierdziła, że go nie
ma.
Anna też go nie widziała, przyjęła za to inną wizytę. Uśmiechała się tajemniczo i
miała zarumienione policzki.
Jakie to dziwne, myślała Elise, wracając do fabryki. Czy Emanuel przychodzi do
Anny codziennie? I czy przychodzi, bo jest mu jej żal, czy może są jakieś inne powody? Nie
warto o tym mówić Agnes, byłaby zazdrosna. Anna jest wprawdzie przykuta do łóżka, ale ma
ładną twarz i piękne oczy, poza tym jest miła i tak pozytywnie nastawiona do życia, że
wszyscy muszą ją kochać. Mimo to...
Elise pamiętała, co Anna mówiła o Lorangu, gońcu, który często odwiedzał ją w
ubiegłym roku. Pani Thoresen była bardzo temu przeciwna, uważała, że Anna powinna
zaakceptować swój los.
Niepokój dręczył ją również przez resztę dnia, choć wciąż sobie powtarzała, że Peder
uciekłby do domu, gdyby w szkole znowu spotkało go coś złego.
Kiedy dzień pracy nareszcie się skończył - była sobota i praca trwała dwie godziny
krócej niż zwykle - przez całą drogę do domu Elise biegła. Kaszel dręczył ją w dalszym ciągu
i dobrze wiedziała, że będzie gorzej, jeśli się zmęczy, mimo to nie zwalniała kroku.
W kuchni nie zastała nikogo. Nikt nie rozpalił ognia, nic nie wskazywało na to, że
ktoś tu w ogóle zachodził.
Poczuła na plecach zimny dreszcz strachu.
Ale Kristiana też nie było, próbowała pocieszać sama siebie. Wobec tego muszą być
razem.
Natychmiast zabrała się do rozpalania pod kuchnią, wyjęła z szafy chleb, bańkę z
mlekiem i ser. Chłopcy na pewno zaraz się zjawią.
A może są na dole u Anny? Ta myśl sprawiła jej chwilową ulgę. Oczywiście, że są u
Anny. Peder bardzo dobrze się czuje w jej miłej izdebce, odkrył poza tym, że Anna jest
bardzo miła. Elise zbiegła na drugie piętro.
Pani Thoresen gotowała zupę mleczną.
- Peder i Kristian? Nie ma ich tutaj. I dzisiaj nie było, Anna tak powiedziała.
Na wszelki wypadek Elise zapukała jeszcze do drzwi izby, by się upewnić. Potem
przygnębiona wróciła na trzecie piętro.
W końcu wróciła Hilda, zdyszana, jak jej się to ostatnio często zdarzało.
- Peder i Kristian nie wrócili? - Wpatrywała się w Elise z lękiem w oczach.
- Na pewno zaraz się pokażą. Na szczęście są razem. Usłyszały kroki na schodach i
obie pobiegły do drzwi. Na górę wchodził Kristian. Sam.
- Gdzie jest Peder? - głos Elise zdradzał panikę.
- Nie wiem.
- Jak to nie wiesz? Obiecałeś przecież, że przyprowadzisz go do domu.
Dopiero teraz zauważyła, że ubranie Kristiana jest ubłocone, on sam spocony i
rozgrzany, choć na dworze panuje ziąb. - Szukałem go przez cały czas od zakończenia lekcji.
Elise i Hilda stały bez ruchu i patrzyły na brata, a straszna prawda powoli do nich
docierała. Peder zniknął...
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Obie wybiegły, żeby go szukać. Hilda poszła w stronę szkoły, Elise miała przeczesać
okolice rzeki.
Panowały ciemności i trudno było cokolwiek dostrzec. Rzadko rozmieszczone uliczne
latarnie nie dawały dużo światła, w niewielu oknach też się paliło, większość mieszkańców
zresztą zasłaniała je szczelnie, żeby powstrzymać chłód. Po jakimś czasie spoza chmur
wyszedł księżyc, noc była pogodna i gwiaździsta.
Elise złożyła dłonie na kształt trąbki, przystawiła je do ust i z całych sił nawoływała
Pedera po imieniu, ale jej głos ginął w łoskocie wodospadu. O tej porze przechodniów było
niewielu. Pytała wszystkich napotkanych, czy nie widzieli małego chłopca, oni jednak
odpowiadali przecząco.
Strach dławił ją za gardło, zaczynała płakać.
- Boże kochany - błagała głośno. - Spraw, żebym go znalazła. Bądź taki dobry, nie
pozwól, żeby mu się coś stało.
Szła brzegiem rzeki, najpierw w dół, następnie znowu w górę, próbowała odszukać
coś w blasku księżyca, jakąś rękawiczkę lub czapkę brata, czy też coś innego, co mógł zgubić
podczas ucieczki. Raz po raz wzrok sam przesuwał się w stronę huczącego wodospadu,
natychmiast jednak odwracała głowę.
Dlaczego wypchnęła go dzisiaj do szkoły, skoro tak strasznie się bał? Kristian jest za
mały, by walczyć z całą gromadą łobuziaków, w każdym razie kiedy jest sam przeciwko
wielu. Nauczyciel jej nie uwierzył. I co to pomoże, jeśli teraz uwierzy, skoro pewnie na
wszystko jest za późno? Strach zaciskał jej boleśnie żołądek. Byłam głupia, Emanuel też był
głupi, a przecież on pośrednio przyczynił się do zawiści chłopaków. Kristian powinien był
lepiej pilnować brata, wszyscy jesteśmy winni temu, co się stało.
Gwałtowny atak kaszlu zmusił ją do zatrzymania. Rzęziło jej w piersiach, lodowaty
pot sprawiał, że ubranie lepiło się do ciała. Nie wiedziała, czy to z wysiłku, ze strachu, czy
też dlatego, że wciąż jest chora. Wkrótce znowu podjęła poszukiwania.
Szukała tak bardzo długo, w końcu jednak postanowiła wstąpić do domu, żeby się
dowiedzieć, czy przypadkiem Peder nie wrócił.
Hilda siedziała przy kuchennym stole i płakała, nie miała już siły na dalsze
poszukiwania. Kristian zdjął z siebie przemoczone ubranie i włożył coś suchego. Był
przygnębiony i milczący.
- Musimy mieć jakąś pomoc - szlochała Hilda. - Musimy prosić wszystkich z naszej
ulicy, żeby z nami szukali.
Elise przytaknęła i odwróciła się bez słowa. Strach zaciskał jej gardło, sprawiał, że z
trudem oddychała.
Zaczęła pukać po kolei do wszystkich drzwi, ale albo ojciec rodziny siedział w domu
nad flaszką wina i gapił się na nią półprzytomnie, albo w ogóle nie było go w domu.
Jedna z gospodyń prychnęła, kiedy usłyszała, o co chodzi.
- Myślisz, że my nie przeżyliśmy tego samego? A kto nam pomagał, kiedy jedno z
naszych dzieci zaginęło? Nie, mamy co innego do roboty niż szukanie nieposłusznych
łobuzów, dość mamy zmartwień z własnymi. Poza tym dzieciaki zawsze wracają, poczekaj
dzień albo dwa.
W końcu Elise nie widziała innego wyjścia, jak tylko zwrócić się do Emanuela. Armia
Zbawienia przecież zwykle pomaga, kiedy ktoś zaginie, a on jest jedynym członkiem Armii,
którego Elise zna. Musi teraz schować do kieszeni swoją dumę, stłumić lęk przed plotkami i
własne uczucia. Zrobił się już późny wieczór, powinna się śpieszyć, bo Emanuel pójdzie
spać.
Kiedy znalazła się na wzgórzu, pot zalewał jej oczy. Od czasu do czasu kręciło się jej
w głowie, czuła ból w piersiach.
Na szczęście Emanuel był w domu. Przez chwilę patrzył na nią z niedowierzaniem, po
czym twarz mu się rozjaśniła.
- Elise? Jak to milo! Szybko wyjaśniła, co się stało.
- Rany boskie - wyszeptał przerażony. - Tak, natychmiast z tobą idę.
Nie włożył munduru i Elise była bardzo z tego zadowolona. Tak jest lepiej na
wypadek, gdyby spotkali kogoś znajomego. Nie żeby się tym bardzo przejmowała. Akurat
teraz miała poważniejsze zmartwienia. W największym pośpiechu Emanuel znalazł naftową
latarkę, ona też powinna była taką mieć, kiedy szukała nad rzeką.
- Ci chłopcy chyba nie mogli znowu tego zrobić... - Emanuel był poruszony.
- Ja naprawdę nie wiem, co oni zrobili.
- Może go gdzieś zamknęli. W jakiejś wozowni albo w wychodku.
Elise skinęła głową, ona też miała taką nadzieję. Bo w takim razie chłopiec by żył.
Niezależnie od tego, jak przerażony, zdołałby wytrzymać. Tego była pewna.
- A może ukrył się gdzieś w jakiejś bramie albo na podwórzu - zastanawiał się głośno
Emanuel. - Kiedy zobaczył tamtych, przestraszył się i w pośpiechu czmychnął do jakiejś
bramy.
Elise znowu przytaknęła, ona też rozważała taką możliwość.
- I nie ma odwagi wyjść na ulicę. Teraz będzie czekał, dopóki się nie rozwidni. Cała
noc spędzona na podwórku może go kosztować życie, jest przecież bardzo zimno, a Peder
jest taki malutki i chudziutki.
- Musimy przeszukać wszystkie bramy po kolei.
- Ale to nam zajmie całą noc.
- Trudno, nie możemy się poddawać.
- Nie, ja się nie poddam.
Elise zaniosła się szlochem, nie próbowała już powstrzymywać płaczu. Myśl o tym,
że Peder może siedzieć gdzieś sam, przerażony, powodowała, że Elise nie była w stanie się
opanować. Równocześnie odczuwała też złość. Gdyby zdołała dopaść tych łobuzów, toby im
łby poukręcała. Szarpałaby ich za włosy i tłukła do krwi. Nie mogliby się czuć bezpieczni ani
przez sekundę, prześladowałaby ich i dręczyła, mściłaby się. Muszą poczuć taki sam strach,
jaki ściągnęli na jej małego braciszka.
- Nie płacz, Elise. - Emanuel był bardzo zmartwiony. - Znajdziemy go. Jutro pójdę do
szkoły i porozmawiam z nauczycielem. A jeśli to nie pomoże, pójdę na policję.
Elise nie odpowiedziała. A może jest już za późno...
Kiedy przechodzili przez most, Elise udało się nie patrzeć w dół, w głęboką wodę, ani
na wodospad, chociaż Emanuel zatrzymał się i wolno oświetlał latarką cały teren, od jednego
brzegu rzeki do drugiego. W każdym momencie Elise spodziewała się, że Emanuel może
krzyknąć z przerażenia, a potem rzuci się z mostu do leżącego na łodzie nieruchomego
tłumoczka.
- Nie wierzę, żeby oni odważyli się znowu to zrobić - mamrotał Emanuel pod nosem,
ale jego głos nie brzmiał zbyt pewnie. - Straszyć i dręczyć kogoś to jedna sprawa, ale zagonić
go do...
Szli znowu w dół rzeki drogą, którą Elise dopiero co pokonała, a ponieważ nie dało to
żadnego rezultatu, zawrócili w stronę domu. Zatrzymywali się przy każdej bramie i głośno
wołali Pedera, szukali za śmietnikami, ale nikt im nie odpowiadał, nie znaleźli też nikogo.
Na ulicach było cicho i pusto, ludzie przeważnie kładli się już spać. Światła za
firankami gasły jedno po drugim. Gdzieś miauczał kot, a z jednego podwórza dochodziły
odgłosy awantury, kiedy jednak tam zajrzeli, okazało się, że to jakiś pijak okłada pięściami
swoją małżonkę.
Powoli ogarniało ich uczucie bezradności.
- Może od razu powinienem pójść na policję. - Emanuel zwrócił się w stronę Elise. -
Powinni wysłać swoich ludzi na poszukiwania.
- A oni ci z pewnością odpowiedzą, że mają co innego do roboty niż szukanie
nieposłusznych dzieciaków. W każdym razie zlekceważą cię, kiedy im powiesz, gdzie
mieszkamy.
Emanuel milczał, widocznie myślał to samo.
- Ale ja się nie poddam, Elise. Jeśli ty marzniesz albo jesteś zmęczona, to powinnaś
iść do domu i trochę odpocząć. Dopiero co byłaś poważnie chora, musisz uważać. Elise
zdecydowanie potrząsnęła głową.
- Nie poddam się, dopóki go nie znajdziemy. Przez jakiś czas szli w milczeniu.
- Uważam, że nie zrozumiałem powagi sprawy - powiedział po chwili Emanuel. - Nie
byłem w stanie uwierzyć, że jakaś plotka może doprowadzić do czegoś takiego. Widocznie
muszę się jeszcze dużo nauczyć.
- Zło istnieje wszędzie, nie tylko wśród biednych. Z pewnością bogaci też żywią
zawiść.
- Prawdopodobnie tak. Ale wydaje mi się dziwne, że ci tutaj są zawistni wobec kogoś,
komu powodzi się równie źle jak im. Sądziłbym raczej, że będą zazdrośni wobec ludzi,
którzy mieszkają na Oscarsgate.
- Tamci należą do innego świata, my się nigdy z nimi nie porównujemy. Świat składa
się z bogatych i biednych, tak po prostu jest. Ale jeżeli ktoś z naszych dostanie więcej niż
inni, wtedy rodzi się zawiść. Zwłaszcza jeśli uważają, że nie zasłużył sobie na to albo że coś
wyłudził. Lub że działał nieuczciwie.
- Ale przecież to ciebie nie dotyczy, Elise.
- Nie ma znaczenia, co ty o tym myślisz, dopóki oni wierzą, że tak właśnie jest.
Emanuel westchnął ciężko. Elise poczuła się niewdzięczna.
- Bardzo się cieszę, że pomogłeś wtedy Pederowi. I że pomagasz Annie.
- Major uważał, że powinniśmy przeznaczyć pieniądze na lekarstwa dla niej. Ona i tak
zmaga się z bardzo trudnym losem.
- No właśnie, a mimo wszystko jest taka dobra i pozytywnie nastawiona do świata.
Rozumiesz, jak ona sobie z tym radzi?
Zbliżyli się do kolejnej bramy, otworzyli ją, weszli na podwórze i zaczęli wołać, ale
nie doczekali się odpowiedzi.
Emanuel obszedł podwórze z latarką, świecił nawet w okna piwnicy.
Elise zaczynała wątpić, czy kiedykolwiek znajdą Pedera. Głęboko wciągnęła
powietrze.
- Jak myślisz, Emanuelu, co się stało?
- Myślę, że on się gdzieś ukrył i że w końcu go znajdziemy. - Powiedział to
zdecydowanie i z wielką pewnością, tym samym wzbudził w niej nową odwagę.
Elise kaszlała przez cały czas poszukiwań, ale teraz ataki były coraz częstsze i coraz
bardziej gwałtowne. Emanuel zatrzymał się.
- Elise, Pederowi nic nie pomoże, jeśli się znowu rozchorujesz. Pójdziesz więc teraz
do domu, a ja dalej będę szukał sam. Ja nie marznę, jestem zdrowy i jedna noc bez snu to dla
mnie nic.
Elise miała zamiar protestować, ale kolejny napad kaszlu jej to i uniemożliwił. Przez
chwilę nie mogła wykrztusić ani słowa. Kiedy kaszel się nareszcie uspokoił, Emanuel
oznajmił stanowczo:
- Naprawdę nie ma sensu, żebyśmy tu chodzili oboje. Jeśli się poważnie rozchorujesz,
to nie będziecie mieli z czego żyć, a Peder będzie miał jeszcze jeden powód do zmartwienia.
Idź więc teraz do domu, a ja od czasu do czasu będę przychodził i mówił, jak się sprawy
mają.
- Ale ja nie potrafię siedzieć spokojnie w kuchni i czekać. To już lepiej zostanę z tobą.
- Wróć przynajmniej do domu i ugotuj sobie gorącej zupy mlecznej. Jak się najesz i
rozgrzejesz, to znowu do mnie przyjdziesz.
Elise ponownie chciała zaprotestować, ale nagle pociemniało jej w oczach. Chwyciła
go za ramię, żeby nie upaść.
- No i widzisz? - w głosie Emanuela zabrzmiała troska. - Jeśli tu zostaniesz, to mi
zemdlejesz. Odprowadzę cię teraz do drzwi, a po jakimś czasie przyjdę i powiem, co się
dzieje.
Elise zrozumiała, że Emanuel ma rację. Niechętnie skierowała się w stronę
Andersengarden.
Dokładnie w chwili, kiedy mijali narożnik ulicy, usłyszeli przed sobą jakieś głosy.
Emanuel uniósł latarkę.
Przed nimi szli dwaj mali chłopcy, jeden trzymał drugiego za ramiona.
Elise natychmiast poznała obu.
- Peder! - rzuciła się do nich z takim zapałem i z taką ulgą, że miała wrażenie, iż unosi
się w powietrzu. - Peder! Evert! Zaczekajcie!
Chłopcy usłyszeli wołanie i momentalnie przystanęli. Przez sekundę wyglądało na to,
że Peder zamierza rzucić się do ucieczki w przeciwnym kierunku, zaraz jednak spostrzegł,
kto go woła.
- Elise! - pobiegł siostrze na spotkanie i wylądował w jej objęciach. Ona tuliła go do
siebie, śmiejąc się i płacząc na przemian, szlochała z ulgą i z trudem wciągała powietrze.
Evert zbliżał się do nich z wahaniem. Elise trzymała Pedera jedną ręką, drugą
wyciągnęła do Everta.
- Nigdy w życiu tak się z niczego nie cieszyłam - szlochała, obejmując Everta. - Tak
strasznie się bałam.
- Evert mnie uratował, Elise. Usłyszał, że płaczę, więc we - mknął się do bramy i
znalazł mnie za śmietnikiem. Gdyby nie przyszedł, to bym tam siedział przez całą noc. -
Chłopiec pociągał nosem, ocierał oczy ręką kurtki i opowiadał z przejęciem: - Słyszałem, jak
szczury hałasują w śmietniku, i myślałem, że przyjdą, żeby wydrapać mi oczy, ale tak
strasznie bałem się Pingelena i tamtych, że nawet wtedy nie odważyłem się ruszyć.
- Siedział i cały się trząsł - wtrącił Evert z takim samym przejęciem. - Oni go gonili
przez cały czas, odkąd szkoła się skończyła.
- Siedziałeś za tym śmietnikiem od czasu, kiedy szkoła się skończyła? - Elise
spoglądała na brata z niedowierzaniem.
- Nie przez cały czas. Tylko prawie. Nogi mi tak strasznie zmarzły, że wcale ich nie
czuję.
- Chodźcie, pośpieszmy się do domu, resztę opowiecie nam później.
Elise zwróciła się do Emanuela.
- Mam nadzieję, że pójdziesz z nami i też zjesz coś ciepłego? On wahał się przez
krótką chwilę, po czym skinął głową.
- Jeśli uważasz, że to wypada...
- Oczywiście, że wypada. Pomagałeś mi przecież szukać brata przez cały wieczór.
Kiedy weszli do mieszkania, Kristian leżał już w łóżku, Hilda jednak siedziała przy
kuchennym stole i cerowała skarpety. Twarz miała zapuchniętą od płaczu. Zerwała się
natychmiast i oplotła ramionami Pedera, szlochając w jego rozczochraną czuprynę.
- Tak strasznie się o ciebie bałam, Peder. Gdyby ci się coś stało, nigdy w życiu nie
zaznałabym już radości.
Pod kuchnią palił się ogień. Elise kazała Pederowi i Evertowi zdjąć mokre skarpety i
powiesić je na sznurku do suszenia. Evert dostał suche skarpetki, natomiast Peder został
otulony w wełniany koc. Emanuel zszedł na dół, żeby przynieść więcej drewna, Hilda
gotowała zupę mleczną.
Drzwi do izby otworzyły się i Kristian wysunął głowę. Mrużył oczy pod światło, po
chwili spostrzegł Pedera.
- Gdzieś ty się podziewał, Peder?
- Pingelen i tamci, wiesz, gonili mnie. Bałem się tak strasznie, że schowałem się na
jakimś podwórzu, ukryty za śmietnikiem. Siedziałem tam przez cały dzień. Gdyby nie Evert,
to bym tam jeszcze był.
Elise zwróciła się do Everta.
- Czy Hermansen wie, gdzie jesteś? Evert potrząsnął głową.
- On jest pijany.
- A kiedy masz się przeprowadzić do pani Berg?
- Jutro albo pojutrze, to zależy od tego, kiedy Hermansen wytrzeźwieje i pomoże mi
spakować rzeczy. Nie ma tego dużo i chyba mógłbym się przeprowadzić bez nich.
Elise zmarszczyła czoło i patrzyła na niego zamyślona.
- Jak Hermansen przyjął wiadomość, że masz się wyprowadzić?
- Wściekł się niczym tur. Powiedział, że obije i ciebie, i żołnierza.
Zerknął na nią niespokojnie, czy nie powiedział czegoś złego.
- W takim razie proponuję, żebyś przenocował u nas, a jutro odprowadzę cię do pani
Berg. Kiedy zaczynasz szkołę?
- W przyszłym tygodniu.
- Świetnie. To pomożesz Kristianowi opiekować się Pederem.
- Evert nie jest ode mnie większy - protestował Peder urażony.
- Nie, ale przeżył tyle, że wcześnie musiał dorosnąć. On ci się naprawdę może bardzo
przydać, Peder.
Emanuel przyszedł z naręczem drewna, wkrótce wszyscy usiedli do stołu. Peder
siedział na kolanach Elise, ponieważ mieli za mało stołków.
- Teraz wyglądamy jak duża rodzina - oznajmił zadowolony Peder. - Mama i tata, i
czworo dzieci.
Hilda posłała mu gniewne spojrzenie.
- Mnie też zaliczasz do dzieci?
- Dziecko, które jest w ciąży - prychnął Kristian.
Hilda zrobiła się czerwona, Peder i Evert zachichotali, Emanuel nie wiedział, co
powiedzieć, a Elise była zła i równocześnie chciało jej się śmiać.
- To raczej Hilda powinna być matką - Peder próbował ratować niezręczną sytuację.
Evert zerkał na Emanuela.
- No to wtedy żołnierz by musiał... - umilkł nagle i spojrzał na Elise zawstydzony.
- A ja uważam, że jesteśmy dużą gromadą rodzeństwa - stwierdziła Elise. - Czterech
braci i dwie siostry, niektórzy mali, niektórzy więksi.
Peder uśmiechnął się do Emanuela.
- No to jesteś moim starszym bratem.
- Bardzo chętnie.
- A ty jesteś moim młodszym bratem - ciągnął Peder, posyłając Evertowi pełen
zadowolenia uśmiech.
- Mam tyle samo lat co ty! - zaprotestował Evert.
- No to jesteście bliźniakami - stwierdziła Elise. - Ale czy zdajecie sobie sprawę, że to
już prawie północ? Chociaż jutro jest niedziela, to musimy się wyspać, bo mamy odwiedzić
mamę, a w poniedziałek Hilda i ja idziemy do fabryki, wy natomiast pójdziecie do szkoły,
więc też musicie się wyspać.
Emanuel wyjął kieszonkowy zegarek.
- Tak, dochodzi północ.
Elise zauważyła, że Peder zesztywniał w jej objęciach. Atmosfera przy stole była taka
miła, że dziewczyna prawie zapomniała o tym, co się stało dzisiejszego dnia.
Emanuel też to zauważył.
- W poniedziałek ja pójdę z tobą do szkoły, Peder. Włożę swój najładniejszy garnitur,
wypucuję buty do połysku, będę miał białą koszulę z krawatem i kapelusz. Nikt się nie
domyśli, że jestem tym osławionym „żołnierzem Armii Zbawienia”. - Uśmiechnął się
dziwnym uśmiechem, który wyrażał rozbawienie, ale równocześnie coś jakby urazę i
skrępowanie. - I odbędę poważną rozmowę zarówno z twoim nauczycielem, jak i z
dyrektorem.
Elise poczuła, jak chude chłopięce ciało się rozluźnia.
- Naprawdę? - w jego głosie słychać było niedowierzanie i nadzieję. Zwrócił twarz w
stronę Elise. - Słyszysz, Elise? On pójdzie ze mną do szkoły.
- Bardzo się z tego cieszę, Peder - posłała Emanuelowi spojrzenie pełne wdzięczności.
- Nie wiem, czy odważyłabym się wyprawić cię tam samego - mówiła dalej, całując Pedera w
kark. - Gdybyś jednak nie poszedł, to istniałoby ryzyko, że cię skreślą, a przecież bez szkoły
człowiek do niczego na tym świecie nie dojdzie.
- I wtedy do końca życia pozostanie wozakiem. Tak powiedziała Magda - wtrącił
Evert.
- No właśnie, unikniesz tego dzięki Emanuelowi. - Elise spojrzała na Emanuela i
znowu poczuła nieskończoną wdzięczność w imieniu i Everta, i Pedera. - Co by się z nami
stało, gdybyśmy cię nie mieli - dodała z uśmiechem.
Zarumieniła się, oczy jej błyszczały z radości.
- Ale teraz musicie iść do łóżek, chłopcy. Wyjmiemy mój stary materac. - Znowu
zwróciła się do Emanuela. - Czy możemy przenocować Everta bez zawiadamiania
Hermansena, jak myślisz?
Emanuel wstał od stołu.
- Wstąpię do niego w drodze do domu. Jeśli się z nim nie rozmówię, to zostawię mu
kartkę w drzwiach.
Chłopcy i Hilda zniknęli w izbie, Emanuel szykował się do wyjścia.
Elise wyciągnęła do niego rękę na pożegnanie.
- Stokrotne dzięki za pomoc. Naprawdę nie wiem, jak bym sobie dała radę bez ciebie
w ten straszny wieczór.
- No widzisz, a przecież chłopcy wrócili do domu bez mojej pomocy - bąknął
skrępowany.
- Owszem, ale ty pomogłeś mi przetrwać. Naprawdę byłam bliska załamania. - Wciąż
trzymał jej rękę i patrzył jej w oczy. Elise widziała, że chce coś powiedzieć, ale
powstrzymała go. - Bardzo chcę, żebyś był moim przyjacielem, Emanuelu. Chyba rozumiesz,
jak strasznie się bałam.
Emanuel skinął głową.
- Teraz to wiem.
Nagle zarzucił jej ręce na szyję i przytulił do siebie mocno. Ale równie szybko
wypuścił ją z objęć, odwrócił się i poszedł do drzwi.
Elise stała i patrzyła w ślad za nim. Przepełniały ją trudne do określenia uczucia.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Zabrali Everta ze sobą do sanatorium w Grefsen. Elise obawiała się, że Hermansen
mógłby spuścić chłopcu lanie za to, że nie wrócił poprzedniego wieczoru do domu, chociaż
został mu tylko jeden dzień do przeprowadzki.
W powietrzu czuć było wiosnę. Wróble ćwierkały, śnieg kapał z dachów, słońce
świeciło na czystym niebie. Zapach mokrej ziemi i nawozu drażnił nosy, kiedy mijali jakąś
chłopską zagrodę, a na wolnych od śniegu kawałkach ziemi chłopcy grali w piłkę, dziew-
czynki natomiast bawiły się w piekło i niebo. Zmiana dokonała się w ciągu zaledwie kilku
godzin, tak się ta ponura zima zmieniała, przechodziła w wiosnę, a potem znowu na krótko
wracał chłód.
- Cieszmy się wiosną, dopóki ją mamy - zawołała Elise, wdychając świeże powietrze i
wszystkie wspaniałe zapachy. - Niedługo zakwitnie podbiał, nad ogrodami będzie się unosił
zapach dymu z palonych liści. Kocham ten zapach, bo on zapowiada lato.
Peder spoglądał na nią zdumiony.
- Dlaczego oni palą ogniska na dworze? Czy nie potrzebują chrustu na podpałkę?
- Oni palą nie tylko gałązki, lecz także liście. A liście trzeba szybko usunąć, żeby
trawa mogła rosnąć.
Paru chłopców dalej przy drodze wyciągało szyje i przyglądało się idącym.
Peder wziął Elise za rękę.
- To nie oni, Peder. To tylko jacyś ciekawscy, którzy dziwią się, że jest nas tak wielu.
- I dlatego, że nie jesteśmy ubrani tak jak oni - dodał Evert.
- Tym nie będziemy się przejmować.
Minęli gromadkę chłopców i nic się nie stało. Elise mocno trzymała rękę Pedera,
czuła, że mała piąstka drży.
- Czy Evert może pójść z nami do Tivoli, Elise? - spytał nagle Peder, kiedy odeszli już
daleko od tamtych i chłopiec powoli się rozluźniał.
- Pewnie, oczywiście, że Evert może z nami pójść, przecież to on cię uratował
wczoraj wieczorem.
Peder uśmiechnął się zadowolony.
- I żołnierz też pójdzie?
- Powinieneś już skończyć z tym „żołnierzem”. On się nazywa Emanuel Ringstad.
Powinieneś mówić „pan Ringstad”. Kiedy jutro pójdzie z tobą do szkoły ubrany w swoje
najładniejsze rzeczy, będzie wyglądał jak pan z bogatych domów na Karl Johan. Wtedy
dopiero tamte łobuzy zrobią wielkie oczy.
Peder roześmiał się, ale zaraz znowu spoważniał.
- Ale myślisz, że nie będą zazdrośni?
- O niego nie.
- Ja tego nie rozumiem. Zbliżali się już do sanatorium.
Elise głęboko wciągnęła powietrze, wyprostowała się i uniosła w górę brodę.
W pokoju przyjęć siedziała jakaś nieznajoma pielęgniarka. Zlustrowała ich od stóp do
głów tak, jak to robiła poprzednia, i nie popatrzyła na nich łagodniejszym wzrokiem, kiedy
usłyszała, że naprawdę przyszli odwiedzić jedną z płacących pacjentek. Powiedziała, żeby
poczekali na zewnątrz, a sama poszła sprawdzić, czy ewentualnie mogliby się przywitać z
mamą.
- Ona jest zła - Peder uporczywie patrzył siostrze w oczy.
- Cii, Peder. Jeśli ktoś usłyszy, co wygadujesz, to może nie pozwolą nam wejść do
środka.
- Ale przecież ja mówię tylko prawdę.
- Nie zawsze prawdę trzeba mówić tak głośno.
- To uważasz, że powinienem kłamać?
- Powinieneś milczeć.
Przed wejściem zatrzymał się powóz, z którego wysiadła dama w jasnej, szerokiej
jedwabnej sukni, wyszywanej perełkami pelerynie i w dużym kapeluszu z kwiatami. Pomagał
jej stangret. Zaraz za nią wysiadł pan w długim czarnym surducie, cylindrze i z laseczką ze
srebrnymi okuciami. Oboje państwo posłali w stronę Elise, Hildy i chłopców pogardliwe
spojrzenie, a potem pośpiesznie odwrócili głowy. Kiedy ich mijali, pan się zatrzymał.
- Czy wy znajdujecie się we właściwym miejscu, dzieci?
- Idziemy odwiedzić naszą mamę. - Peder, który zazwyczaj był nieśmiały, teraz stał z
rękami na plecach i patrzył na mężczyznę z odwagą.
- W takim razie uważam, że trafiliście źle. To jest prywatne sanatorium.
- Ale za naszą mamę płaci jeden pan - mówił niczym niezrażony Peder.
- Ach tak. - Mężczyzna sprawiał wrażenie zaskoczonego. - To dziwne - mruknął i
zaczął wchodzić po schodach.
W tej samej chwili w drzwiach ukazała się pielęgniarka. Kiedy spostrzegła
eleganckich państwa, nie bardzo wiedziała, co zrobić. Uprzejmie przywitała parę, potem
zwróciła się pośpiesznie do Elise: - Chodźcie ze mną do innego wejścia. - Potem zbiegła ze
schodów i energicznym krokiem okrążyła budynek, prowadząc ich za sobą do bocznych
drzwi. Wkrótce znaleźli się na wąskich schodach, którymi wchodzili również poprzednim
razem.
Matkę już wywieziono na korytarz. Siedziała wyprostowana na łóżku, wyglądała na
zadowoloną i miała rumieńce na twarzy.
- Witajcie, dzieciaki. Jak dobrze was widzieć. Liczę dni do każdej niedzieli.
Uściskali ją wszyscy, ale bardzo ostrożnie, jakby była z porcelany, skrępowani i
trochę zawstydzeni. Nie zdołali się jeszcze przyzwyczaić do jej widoku w takich
niezwykłych okolicznościach, gdzie wszystko jest takie białe, świeżo wyprasowane i obce.
- No i co tam u was słychać? - mama spoglądała to na jedno, to na drugie i zatrzymała
wzrok na Evercie. - Jak to miło, że ty też chciałeś do mnie przyjść, Evert.
- Jestem tu dlatego, że uratowałem Pedera. - Evert nie miał odwagi nawet na nią
spojrzeć, stał z czapką w rękach i miętosił ją palcami.
- Uratowałeś Pedera? - Mama miała przerażoną minę, spojrzała pytająco na Elise.
Elise nie wiedziała, co zrobić, miała nadzieję, że uniknie opowiadania mamie o tym,
co się stało.
- Bo on się bał paru większych chłopaków i ukrył się na jednym podwórzu. Evert go
tam znalazł.
Matka wyciągnęła chudą białą rękę i położyła ją na ramieniu Pedera.
- Dlaczego się ich bałeś, Peder, mój synku?
Elise stanęła tak, żeby mama nie mogła widzieć jej twarzy, i dawała znaki głową
Pederowi.
Na szczęście chłopiec zrozumiał, o co jej chodzi.
- Dlatego, że Pingelen jest głupi. On mówi, że Elise zaleca się do żołnierza.
- Słyszałeś kiedyś takie głupstwa? Nie przejmuj się tym, Peder. Oni są po prostu
zazdrośni. Takie zaczepki chyba możesz znieść, żeby ci tylko nie zrobili nic złego.
Peder kiwał głową, wpatrując się w białą pościel. Elise wstrzymała oddech, ale na
szczęście brat powstrzymał się od dalszych wyjaśnień.
Mama puściła ramię Pedera i zwróciła się do Kristiana.
- A co tam u ciebie, Kristian? Wydaje mi się, że dzisiaj jesteś jakiś blady.
Kristian zacisnął swoje kościste dłonie na jej kołdrze.
- Wczoraj wieczorem poszliśmy późno spać.
- Późno poszliście spać? A coś się stało?
- Mieliśmy gości.
Peder zabrał głos, a twarz promieniała mu z przejęcia.
- Byliśmy my wszyscy - pokazał ręką na Hildę, Elise, Kristiana, Everta i na siebie
samego - a poza tym jeszcze żołnierz.
Matka posłała najstarszej córce zdumione spojrzenie.
- To kapitan Ringstad też tam był? Elise niechętnie skinęła głową.
- Pomagał nam szukać Pedera i dlatego go zaprosiliśmy.
Mama kręciła głową, sprawiała wrażenie bardzo zdziwionej. - Jakie to dziwne, że ten
człowiek pojawił w naszym życiu akurat wtedy, kiedy potrzebowaliśmy go najbardziej.
Najpierw umarł ojciec, potem Johan znalazł się w więzieniu, a kiedy zostaliście sami...
- Opowiedz nam trochę o tym, jak ci tutaj jest - Elise pośpiesznie zmieniła temat. Bała
się, żeby Peder, Kristian czy Evert nie wyrwali się z czymś, kiedy nadal będą opowiadać o
Emanuelu.
- Mnie tutaj jest dobrze. - Skierowała twarz w stronę Hildy. - Musisz go pozdrowić
jeszcze raz i powiedzieć, jak bardzo jestem wdzięczna. Wszyscy są tacy życzliwi, siostry to
prawdziwe anioły, zresztą lekarze też.
- Czy oni nie protestują, że jesteś... to znaczy... że ty nie...? - Nie wiedziała, jak się
wyrazić, liczyła jednak na to, że matka zrozumie.
-
Niewielu zna prawdę. Na szczęście nauczyłam się ładnie mówić, kiedy
przyjechałam do Kristianii. - Zwróciła się teraz do chłopców. - Zapamiętajcie to sobie, dzieci.
Kiedy będziecie więksi, musicie nauczyć się ładnie mówić, tak jak Elise i Hilda. Wtedy
będziecie mieć większe szanse na znalezienie lepiej płatnej pracy.
- Lorang mówi, że to głupota - Peder patrzył matce w oczy z bardzo zdecydowaną
miną.
- To nie jest głupota - przerwała mu Hilda. - Przypomnij sobie, co mi opowiadałeś o
Szwedzie Andersie. Gdyby mówił tak jak my, nikt by się nie domyślił, że on przyjechał ze
Szwecji, i nikt by go nie prześladował.
- A ktoś go prześladował? - matka przenosiła wzrok z jednego dziecka na drugie.
Kristian prychnął.
- A czy to takie dziwne? Do diabła, przecież to jeden z tych paskudnych Szwedów.
- Kristian, coś ty! - matka patrzyła na niego z wyrzutem. - To nie jego wina, że
pochodzi ze Szwecji.
Elise nadal się bała, że rozmowa może wrócić do ostatnich przygód Pedera.
- Evert ma się przeprowadzić do pani Berg - wtrąciła pośpiesznie. - Hermansen nie
ma prawa dłużej się nim zajmować, ponieważ przepija wszystkie pieniądze z gminy.
Matka patrzyła na nią zdumiona.
- Kto tak powiedział?
- Kapitan Ringstad poszedł do biura gminy i zwrócił radzie opiekuńczej uwagę na to,
jak żyje Evert. W naszej okolicy jest ponad sto dzieci pod opieką gminy i rada opiekuńcza
powinna przynajmniej raz w roku kontrolować każdy przypadek, ale sytuacji Everta nie
skontrolowali. Nauczyciel też powinien był wysłać do nich zawiadomienie, ale tego nie
zrobił. A w przepisach gminy mówi się wyraźnie, że jeśli pieniądze nie są wydawane na
potrzeby dziecka, gmina musi być natychmiast o tym powiadomiona.
- Ale kapitan Ringstad poradził sobie i z tym - uśmiechnęła się matka. - Jakie to
błogosławieństwo dla nas wszystkich, że go mamy. Podziękuj mu ode mnie, Elise. - Matka
uśmiechnęła się do Everta. - Teraz będzie ci dobrze, Evercie. Pani Berg to bardzo miła osoba.
Co prawda niedowidzi i źle słyszy, ale nie będzie cię bić ani krzywdzić. W każdym razie
dopóki będziesz się zachowywał przyzwoicie.
Evert zamyślił się na chwilę. Potem powiedział niepewnie: - A co to znaczy
zachowywać się nieprzyzwoicie?
- To znaczy nie słuchać starszych. Nie wolno ci kłamać, kraść ani przeklinać, musisz
też robić wszystko, co pani Berg ci każe, wracać do domu o czasie, który ci wyznaczyła.
- Hermansen mówi, że to grzech grać w niedzielę w karty, ale drobna kradzież nie jest
bardzo niebezpieczna.
Matka patrzyła na niego z powagą.
- I tutaj Hermansen się myli, Evercie. Zobacz, co się stało z Johanem. Teraz siedzi
zamknięty w lodowatej celi w twierdzy Akershus i będzie musiał tam siedzieć przez cztery
lata dlatego, że był taki głupi i wyciągnął rękę po coś, co należało do innych.
- Mamo, przestań... - Elise posłała jej gniewne spojrzenie. - Johan przecież nie kradł.
On tylko stał na czatach z rowerem.
- Na jedno wychodzi. Był z tymi, którzy dokonali kradzieży. Elise milczała. Nie
przywykła do takiego zachowania matki.
Nie mogła zrozumieć, dlaczego nagle matka też odwraca się od Johana. Chyba nie
tylko dlatego, że popełnił fałszywy krok, bo przecież zawsze wiedziała, jaki właściwie Johan
jest uczciwy i porządny.
Wolno zbliżała się do nich pielęgniarka, jakby nie chciała ich wypraszać, ale
wiedziała, że musi.
Wszyscy po kolei uściskali matkę, pomachali jej na pożegnanie i zbiegli ze schodów.
Dzisiaj jakoś łatwiej było im stąd odchodzić niż w ubiegłą niedzielę.
Elise szła w milczeniu i myślała o tym, co powiedziała matka. Czy ona rzeczywiście
uważa Johana za złodzieja? Nigdy by jej to nie przyszło do głowy. Jeśli ktoś powinien
zrozumieć, dlaczego Johan uległ takiej pokusie, to właśnie matka.
Resztę niedzieli spędzili razem w domu. Elise musiała łatać ubrania i robiła to z
ciężkim sumieniem. Matka nauczyła ją, że praca w niedzielę to grzech, potrzebowała jednak
dziennego światła, żeby lepiej widzieć, poza tym wieczorami zwykle jest zbyt zmęczona.
Hilda powoli zaczynała się przygotowywać do tego, co miało się zdarzyć latem.
Poszła do organizacji „Ubrania dla Biednych Dzieci” i dostała tani materiał na pieluchy i
ubranka oraz flanelę na pościel dla dziecka. Dostała też długi kawałek „listwy”, jak to
nazywają, czyli kawałek materiału służący do zawijania noworodka. Teraz siedziała i
obrębiała pieluchy. Dziwnie było patrzeć na nią pochyloną nad niemowlęcymi ubrankami.
Dopiero od niedawna prawda zaczynała do niej docierać, myśl o mającym się narodzić
dziecku nie była już taka nieprawdopodobna. Za niecałe cztery miesiące w izbie na trzecim
piętrze Andersengarden rozlegać się będzie płacz dziecka. Może nie będzie tak źle,
pocieszała się Elise. Może wszyscy będziemy się nim zajmować, będziemy się kłócić, kto
pierwszy ma trzymać dziecko na rękach.
To, co do niedawna rysowało się jako straszne nieszczęście, nabrało innego wymiaru,
kiedy pojawiło się wiosenne słońce i ciepło wolno wracało do ciał przemarzniętych ludzi.
Żeby tylko Pan Bóg pozwolił, by dziecko urodziło się zdrowe i dobrze zbudowane. Peder
będzie miał czym się zajmować, on, który takim czułym wzrokiem patrzy na każdego wróbla
i małą myszkę, może nawet Kristian trochę złagodnieje i wyzbędzie się swojej upartej miny.
Dobrze wiedziała, że inni zapatrują się odmiennie na tę sprawę, zwłaszcza w domach,
gdzie jest ośmioro lub dziewięcioro maleńkich dzieci, a matki są zmęczone ich krzykiem,
nieustannym praniem i niedosypianiem. Nic więc dziwnego, że jedna czy druga niezamężna
dziewczyna z fabryki wybiera się pod osłoną nocy do pewnego domu przy Mellergata, gdzie
chętne ręce udzielają jej pomocy, ale w ich rodzinie, w której dwie osoby pracują i mogą
jeszcze liczyć na pomoc ojca dziecka, który chętnie dołoży parę koron, gdyby było trzeba,
można w rosnącym brzuchu Hildy widzieć nie tylko wstyd i tragedię. Elise już przedtem
myślała, że dziecko wbrew wszystkiemu może się stać błogosławieństwem, jeśli tylko jego
ojciec zechce płacić.
Ciekawe tylko, czy dziewczyny w fabryce to rozumieją? Każda inna robotnica, której
przytrafiło się „nieszczęście”, jest wyrzucana, jak tylko nadzorca zorientuje się, co się święci.
Fakt, że Hilda nadal pracuje jako pomocnica, chociaż każdy widzi, że zostało jej już tylko
parę miesięcy, oznacza, że jest faworyzowana. Dziewczyny muszą się zastanawiać, kto ją
ochrania.
Tej nocy Peder spał dobrze, jego zaufanie do Emanuela było bezgraniczne. W
poniedziałek rano, kiedy syrena fabryczna obwieściła, że wybiła szósta i Elise musiała wyjść,
patrzył na nią spokojnie i z uśmiechem.
- Możesz iść, Elise. Ja się nie boję. Żołnierz, to znaczy pan Ringstad, zaraz tu
przyjdzie i mnie zabierze.
Żeby tylko nie zaspał, pomyślała Elise, ale starała się ukryć zatroskanie. Emanuel nie
przywykł wstawać o piątej rano tak jak robotnicy. Zresztą pewnie też i nie o siódmej,
zastanawiała się. Lekcje w szkole zaczynają się o ósmej.
Kiedy jednak wróciła wieczorem do domu, wybiegł jej na spotkanie rozpromieniony
Peder.
- Powinnaś była zobaczyć nauczyciela, Elise. Kłaniał się i przepraszał, jakby żołnierz,
to znaczy pan Ringstad, był królewiczem, a może nawet następcą tronu.
Elise nie mogła powstrzymać uśmiechu. Peder wyciął z gazety zdjęcie następcy tronu
i przykleił na ścianie w kuchni. W jego przekonaniu był to najpotężniejszy człowiek na
świecie. Peder nie wiedział, że być może Norwegia odłączy się od Szwecji i zostaną wtedy
bez następcy tronu. Nie rozumiał też, dlaczego chłopcy w szkole prześmiewają się ze Szweda
Andersa ani dlaczego tak wielu ludzi Szwedów nienawidzi.
- No i co zrobił nauczyciel? - spytała zaniepokojona. Rozmawiał z Pingelenem i
tamtymi pozostałymi, powiedział, że wezwie policję do szkoły, jak będą mnie wpychać do
rzeki. I wtedy tamci pójdą do więzienia albo do domu dziecka i nigdy więcej nie będą się
mogli bawić na ulicy. Elise zmartwiona zmarszczyła czoło.
- A jak oni to przyjęli?
- Pan Ringstad przyszedł do mnie po lekcjach i odprowadził mnie do domu. Tamci
stali i gapili się na jego wyglansowane buty, czarne ubranie i piękny kapelusz. Myślę, że oni
też uważali go za następcę tronu. W każdym razie myśleli, że to musi być jakiś dyrektor.
Elise odetchnęła z ulgą. To chyba rzeczywiście jedyna możliwość, by uwolnić Pedera
od prześladowców. Jeśli zrozumieją, że stoi za nim ktoś silny, nie odważą się go więcej
zaczepić. Z głęboką wdzięcznością myślała o Emanuelu.
Następnego wieczoru Agnes znowu przyszła z wizytą. Oczy jej lśniły, policzki
płonęły.
- Koniecznie muszę z tobą porozmawiać, Elise. Czy mogłybyśmy się trochę przejść?
- Możemy iść do izby. Peder i Kristian muszą odrabiać lekcje. Zostawiła drzwi do
izby otwarte, by wpuścić tam trochę ciepła, i z wyrzutami sumienia zapaliła naftową lampę,
ale nie była w stanie znieść myśli o wyjściu na dwór. Wciąż paskudnie kaszlała.
- A nie możesz zamknąć drzwi? - Agnes mówiła szeptem, sprawiała wrażenie bardzo
podnieconej.
- No ale tutaj jest chyba za zimno?
- Nie szkodzi, muszę z tobą porozmawiać w cztery oczy. Jeśli Peder i Kristian
usłyszą, o czym mówię, będą się ze mnie wyśmiewać. A może rozpowiedzą o tym innym
ludziom.'
Elise przymknęła drzwi, potem obie usiadły na krawędzi łóżka.
- Ja mu to dałam do zrozumienia, Elise. - Twarz Agnes była jak odmieniona, Elise
nigdy nie widziała, że koleżanka jest - taka ładna. Po prostu bił od niej blask.
Spoglądała na Agnes z niedowierzaniem.
- Dałaś mu do zrozumienia, że jesteś w nim zakochana? Agnes pośpiesznie skinęła
głową.
- Razem wracaliśmy ze Świątyni. W końcu udało mi się skierować rozmowę na inny
temat niż tylko problemy Armii Zbawienia. Mówiłam o miłości, tęsknocie i takich...
Myślałam, że będzie milczał, że nie spodoba mu się, że o tym mówię, ale on wprost
przeciwnie, bardzo się ożywił. Opowiadał mi o tym, jak my, ludzie, jesteśmy stworzeni, że
wszyscy przyciągamy do siebie drugą płeć po to, by ludzkość mogła się rozwijać. Że
przychodzimy na świat ze zdolnością kochania i że Armia Zbawienia traktuje to jako dar od
Boga dla ludzi.
Elise słuchała w milczeniu. Dobrze pamiętała, o czym ona i Emanuel rozmawiali.
- Och, Elise, powinnaś była słyszeć, jak on pięknie mówi o miłości, zupełnie inaczej
niż chłopcy, których znamy. On nie tylko używa innych słów, on też myśli o tym inaczej,
potrafi okazywać więcej uczuć. Pomyśl, zakochać się w kimś takim! Na samą myśl o tym
ogarnia mnie drżenie. On by chyba nigdy nie powiedział tak wiele, gdyby nie nosił w sobie
takich samych uczuć jak wszyscy, chyba mam rację? Przez całą noc leżałam, nie śpiąc, i
marzyłam o nim, jak by to było, gdyby leżał przy mnie i gdybyśmy. .. - roześmiała się
zawstydzona. - Chyba rozumiesz, co mam na myśli? Mało brakowało, a byłabym wstała i
poszła do niego.
Elise spojrzała na nią wstrząśnięta.
- Coś ty, Agnes...
Agnes wybuchnęła śmiechem.
- Nie bądź taka zasadnicza, Elise. Sama mi przecież opowiadałaś, że leżeliście z
Johanem latem w trawie na błoniach, a ja też kiedyś zaskoczyłam jedną z dziewczyn pod
drzewem nad rzeką. Ona i facet byli prawie nadzy. Dziewczyna jęczała głośno. Facet
podciągnął jej bluzkę wysoko, leżał i gapił się na jej piersi. To była Marlenę, wiesz, ta, co ma
takie wielkie piersi. Potem zaczął ich dotykać, ale nie mogłam już dłużej podglądać. Teraz
Marlenę spodziewa się dziecka.
Elise nie wiedziała, co powiedzieć, nie podobała jej się ta cała rozmowa.
- Ja się zdecydowałam, Elise. - Agnes mówiła dalej z tym samym zapałem w głosie,
najwyraźniej nie dostrzegała niechęci Elise. - Jeśli on zapyta, czy mógłby mnie odwiedzić, to
się zgodzę. Matka nigdy się nie przejmowała tym, kto przychodzi do mnie na strych, mówi,
że jestem wystarczająco dorosła, żeby sama o siebie dbać.
- Moim zdaniem to nie w porządku, że chcesz go uwieść, skoro wiesz, jaki on jest. -
Elise poczuła się jak stara panna, ale nie mogła postąpić inaczej.
- Przestań, Elise! To przecież on zaczął o tym rozmawiać. On nie jest taki, jak
myślisz. Mogę się założyć, że już niedługo zaciągnę go tam, gdzie będę chciała. -
Uśmiechnęła się zadowolona i oparła o wezgłowie łóżka.
- Co mnie to obchodzi, rób, co chcesz, ale nie przychodź na skargę później, kiedy
będziesz musiała szukać dla dziecka miejsca w żłobku.
Agnes uśmiechnęła się.
- A czy jesteś taka pewna, że musiałabym potem pracować? Nie wiesz tego, co ja
wiem. - Spoglądała na przyjaciółkę z tajemniczą miną.
Elise zaciekawiona odwróciła głowę.
- On pochodzi z bogatej rodziny, która mieszka gdzieś między Kristianią i Eidsvold.
Ojciec ma wielki dwór, a on jest jedynakiem i dziedzicem tego majątku.
Pomyśleć, że Emanuel powiedział tak wiele w ciągu jednego poniedziałkowego
wieczoru, zastanawiała się Elise zdumiona. Agnes wie teraz tyle samo co i ona. Znowu
doznała tego dziwnego uczucia, jakby zaczynała być zazdrosna, choć to przecież głupie.
Niech Agnes wychodzi sobie za mąż za Emanuela i mieszka, gdzie chce, Elise nic do tego.
- On nie zamierza pozostać w Armii Zbawienia do końca życia - paplała Agnes
niezrażona. - To zresztą byłoby bez sensu dla kogoś, kto ma takie możliwości.
- Więc być może skończysz jako wiejska gospodyni, Agnes. - Elise roześmiała się,
sama jednak słyszała, że brzmi to nieszczerze. Zaraz potem wpadła w złość. - Nie zamierzasz
chyba go namawiać, żeby wystąpił z Armii?
- A dlaczego nie?
Elise wstała z łóżka i zaczęła przygotowywać posłanie dla chłopców.
- Bo to by było świętokradztwo.
- Świętokradztwo? - Agnes patrzyła na nią, nie rozumiejąc.
- On poświęcił swoje życie, żeby pomagać ludziom. Nawet gdyby ci się udało go
przekonać, to nie sądzę, żeby potem był szczęśliwy. Może zacząłby żałować, ciebie obciążać
winą za to, co się stało, a w końcu by się od ciebie odwrócił.
Agnes nie dawała się zbić z tropu.
- A może przeciwnie, byłby mi wdzięczny? W każdym razie jego rodzice na pewno
by mi dziękowali, co do tego nie mam wątpliwości.
Elise potrząsała poduszkami Pedera i Kristiana, wyjęła kołdrę i ścieliła łóżko
energicznymi, gniewnymi ruchami. Kołdra była wypełniona pociętymi szmatkami, które
zbijały się w jednym końcu.
- W każdym razie ja cię ostrzegałam. Najwyraźniej znasz go lepiej niż ja, bo
wrażenie, jakie on na mnie robi, jest całkiem odmienne.
- A jakie wrażenie on na tobie robi? - Agnes zerkała na przyjaciółkę z podejrzliwością
we wzroku.
- Ja go znam jako człowieka uczciwego i szczerze pragnącego żyć zgodnie z ideałami
Armii Zbawienia.
Agnes wstała i ruszyła ku drzwiom.
- Myślałam, że będziesz się cieszyć wraz ze mną, widzę jednak, że popełniłam błąd.
Ty mi zazdrościsz i dobrze rozumiem dlaczego. Bo twój narzeczony siedzi w zamknięciu i
pozostanie tam przez cztery lata, a kiedy wyjdzie, to nie wiadomo, czy znajdzie jakąś pracę.
Twoja przyszłość nie wygląda specjalnie radośnie.
Z tymi słowami wyszła i zatrzasnęła za sobą drzwi. Elise stała pośrodku izby, wstyd
palił jej policzki. Agnes ma rację, nie jest lepsza niż tamta banda łobuzów, która chciała
wepchnąć Pedera do wodospadu. Jeśli nie udało jej się na dobre zerwać z Agnes, to w
każdym razie zdołała zniszczyć jej radość.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Nadszedł marzec. Ze świergoczącymi na gzymsach ptakami, świeżym końskim
nawozem na drogach i topniejącym śniegiem, który spływał z dachów. W oknach po drugiej
stronie mieniło się wiosenne słońce, „słońce biednych ludzi”, jak je czasem nazywano. W dni
powszednie pranie powiewało na wietrze, a w dole nad rzeką zbierali się chłopcy, zaraz po
szkole, by bawić się w podbijanie kraju. Wodospad z każdym dniem huczał głośniej.
Dzisiaj jednak była niedziela, właśnie wrócili z Grefsen od matki i teraz Elise wzięła
ze sobą Pedera i wyszli szukać kwiatków podbiału.
Od tamtego dnia, kiedy Emanuel rozmawiał z dyrektorem szkoły, Peder miał spokój,
banda łobuzów już go nie dręczyła. Elise też miała spokój od Emanuela. Po tamtym dniu,
kiedy szukali razem jej brata, a potem wszyscy spędzili bardzo miły wieczór w ich kuchni,
Emanuel trzymał się od nich z daleka. Chociaż nie od domu, bo wciąż odwiedzał Annę,
przychodził jednak w czasie, kiedy Elise pracowała w fabryce.
Dziwiło ją to, choć go rozumiała. Z jednej strony doszli w końcu do jakiegoś
porozumienia, z drugiej zaś zarzucił jej przecież ręce na szyję, zanim odszedł, i powiedział,
jakie żywi dla niej uczucia.
Mimo wszystko Elise wciąż myślała o tym, co powiedziała jej Agnes. Jeśli
rzeczywiście Agnes zdoła zrobić z Emanuelem to, co zamierza, trzeba się przygotować, że w
przyszłości nieczęsto będą go widywać. Żal jej było Pedera, bo darzył Emanuela bezgranicz-
nym uwielbieniem, zwłaszcza po rozmowie z dyrektorem szkoły.
Emanuel z pewnością będzie nadal odwiedza! Annę, przynajmniej przez jakiś czas,
później jednak o niej też zapomni. Już Agnes się o to postara. Nie pojmowała tylko, dlaczego
sprawia jej to ból. Tłumaczyła sobie, że nie ma się czemu dziwić, ponieważ nie mają rodziny
tutaj w Kristianii, a chociaż ona zna wiele robotnic z fabryki, to nie ma znajomych mężczyzn.
Nikogo poza tymi, którzy mieszkają w ich domu i w okolicy, z większością zresztą nigdy nie
rozmawiała.
Przeszli przez most Voyen i zbliżali się do Myralokka, kiedy usłyszeli, że ktoś ich
woła. Za nimi biegł Kristian, Evert i jeszcze jacyś chłopcy z klasy Pedera.
- Peder, pójdziesz z nami bawić się w podbijanie kraju? Evert pożyczył od pani Berg
finkę.
Peder spoglądał błagalnie na Elise.
- Mogę, Elise?
- No pewnie, jasne, że możesz.
- Ale w takim razie będziesz musiała zbierać kwiatki sama - chłopcu wyraźnie było
przykro.
- Nic nie szkodzi.
Malec rozpromienił się i biegiem ruszył za kolegami. Elise patrzyła w ślad za nim i
uśmiechała się. W tej samej chwili dotarły do niej dźwięki gitary i przystanęła. Nie widziała
wokół nikogo, nawet małe drewniane domki po lewej stronie wyglądały na opuszczone,
ledwo zresztą było je widać pośród wielkich ciemnych dębów z pozbawionymi liści ciężkimi
gałęziami.
Po chwili ich spostrzegła. Jakiś mężczyzna i kobieta siedzieli na ziemi, oparci o gruby
pień dębu. Ona trzymała w rękach gitarę, a mężczyzna pochylał się nad nią i najwyraźniej
próbował uczyć ją chwytów.
- To jest C, to jest D, to jest G, a to jest E - słyszała, jak mężczyzna tłumaczył. I nagle
dotarło do niej, kim ten mężczyzna jest. Nie przywykła widywać Emanuela w krótkich
spodniach, wiatrówce i czapce z daszkiem, nie widziała też nigdy Agnes w wielkiej białej
czapce, sportowym żakiecie i białym lekkim szalu. Na Boga, skąd ona wzięła pieniądze na
takie ubranie?
Agnes fałszowała i nie była w stanie wydobyć z instrumentu ani jednego poprawnego
tonu, śmiejąc się przy tym. Elise uważała, że to jakiś dziwny śmiech. Powoli ruszyła w ich
stronę. Musi się przecież przywitać ze znajomymi. Skoro ich już spotkała, głupio byłoby
teraz zawracać.
- Nie, nie dam rady! - zawołała Agnes ze śmiechem. - Już lepiej ty zagraj coś,
Emanuelu, bo ty przecież umiesz.
On wziął z jej rąk gitarę i zaczął grać smutną pieśń, którą Elise znała ze spotkań w
Świątyni: „Nigdy nie zapomnę tamtych wspólnych godzin...”
Emanuel miał głęboki, piękny głos. Elise stała bez ruchu i słuchała. Nagle
przypomniała sobie pogrzeb ojca, stali wtedy wszyscy pogrążeni w uroczystym milczeniu
wokół biednego grobu i Elise myślała, jakie to przykre, że ojcu nie zaśpiewa żaden chór, że
nawet nie odezwą się kościelne dzwony. A potem wszyscy zgromadzeni w żałobnym orszaku
wstrzymali oddech, kiedy kapitan Ringstad zaśpiewał w ten mroźny styczniowy dzień. Elise
miała wtedy wrażenie, że ta pieśń ją unosi, jakby szybowała na skrzydłach.
Emanuel skończył i Agnes wybuchnęła śmiechem.
- No właśnie to powiedziałam, Emanuelu. Nigdy nie będę grać tak dobrze jak ty, nie
ma więc sensu, żebym próbowała. Już raczej ty graj, a mnie wystarczy śpiew.
Jakby miała głos, którym można się chwalić, prychnęła Elise gniewnie.
Emanuel zaczął grać kolejną melodię, tę również Elise znała z Armii Zbawienia, a
Agnes śpiewała i fałszowała dokładnie tak, jak Elise oczekiwała. Aż przykro było tego
słuchać, zwłaszcza że tak bardzo pragnęła posłuchać, jak Emanuel gra.
Podeszła nieco bliżej.
- Halo!
Odwrócili się równocześnie.
- Elise? - w głosie Emanuela brzmiała radość. Agnes nic nie odpowiedziała.
- Ni stąd, ni zowąd usłyszałam wasze głowy.
- A ty co, wyszłaś na spacer?
- Właściwie to wyszłam z Pederem, żeby nazbierać kwiatków podbiału, ale on został
uprowadzony przez kilku chłopców, poszli się bawić w podbijanie kraju.
Uśmiechała się.
- Dobrze, że nie stało się nic gorszego - Emanuel odpowiedział z uśmiechem. -
Chodź, usiądź przy nas, mech jest suchy.
Elise usiadła obok niego. Po drugiej stronie ziemia była mokra.
- Uczysz się grać na gitarze, Agnes?
- Tak, Emanuel postanowił mnie nauczyć. Zostałam aspirantem i jesienią mam zacząć
naukę w szkole.
- To wspaniale! - Elise zdała sobie sprawę, że nie zabrzmiało to zbyt entuzjastycznie.
- No i zaczęłam też śpiewać w chórze. To bardzo zabawne. - Uśmiechnęła się do
Emanuela. - Ludzie chodzący do „Perły” już mnie nie interesują, a nic innego u nas robić nie
można. Ty nigdy nie masz czasu - dodała, posyłając w stronę Elise oskarżycielskie
spojrzenie.
Emanuel zwrócił się do Elise.
- No a jak z Pederem? Nie widziałem go już dawno.
- Dziękuję, to znowu jest pogodny chłopiec, dzięki tobie. Mówi o tobie tak, jakbyś był
najpotężniejszym człowiekiem w mieście. Ktoś, kto odważył się rozmawiać z dyrektorem
szkoły, w jego oczach jest naprawdę wielki.
Emanuel roześmiał się radosnym, ciepłym śmiechem.
- W takim razie przynajmniej jeden żywi dla mnie szacunek. A nie zawsze doznaję
takiego wrażenia, kiedy staję wobec ludzi, żeby z nimi rozmawiać.
- Nieprawda, ja też żywię dla ciebie ogromny szacunek - wtrąciła pośpiesznie Agnes.
- Tak, mam dla ciebie wiele szacunku. Porzucić wszystko, aby tylko móc służyć innym, to
naprawdę bohaterstwo.
- No, no - śmiał się Emanuel. - Nie czyń mnie lepszym, niż jestem. Mimo wszystko
mam wiele wad.
- Ale i tak jesteś moim bohaterem - szepnęła Agnes cicho, spoglądając mu przymilnie
w oczy.
Elise poczuła, że ją mdli. Jak można zachowywać się tak idiotycznie? Czy dla niego
to nie jest męczące?
Emanuel jednak uśmiechał się do Agnes, wcale nie wyglądał na onieśmielonego ani
zirytowanego.
Elise podniosła się gwałtownie z ziemi. Nie była w stanie tu dłużej siedzieć i słuchać
paplaniny Agnes.
- Muszę iść do domu przygotować obiad. Obiecałam chłopcom na dzisiaj smażoną
rybę.
- Naprawdę musisz już iść? - w głosie Emanuela brzmiało rozczarowanie.
- Elise nigdy nie ma na nic czasu - westchnęła Agnes. - Zawsze musi się opiekować
mamą, Hildą, Kristianem albo Pederem. Zestarzejesz się i nawet tego nie zauważysz, Elise.
Nigdy nie chodzisz na tańce, nie można cię wyciągnąć do miasta, nie przychodzisz
wieczorami, żeby z nami pogadać. Dziewczyny o ciebie pytają i zastanawiają się, czym ty się
zajmujesz. Uważają, że się wstydzisz z powodu Johana.
- Że ja się wstydzę? - Elise poczuła, że serce bije jej mocno z oburzenia. - Ja się wcale
nie wstydzę z powodu Johana. Wprost przeciwnie, jestem z niego dumna. Nie mam
wątpliwości, że jedynym jego pragnieniem było ratowanie życia siostry. Dlaczego miałabym
się wstydzić? Gdyby wszyscy byli tacy jak Johan, to tutaj, nad rzeką, nie byłoby tyle nędzy.
Inni mężczyźni idą do knajpy, jak tylko w piątek wieczorem dostaną tygodniówkę, a Johan
nigdy nawet nie tknął alkoholu.
- Dobrze, już dobrze, nie gorączkuj się tak. Nie ma powodu do zdenerwowania tylko
dlatego, że powiedziałam prawdę. Nic nie poradzę na to, że inni tak gadają.
Elise odwróciła się i miała zamiar odejść.
- Nic dziwnego, że ludzie gadają, Elise - Agnes najwyraźniej nie zamierzała ustąpić. -
Wszyscy wiedzą, że Hilda jest w ciąży, ale nie chce powiedzieć, z kim będzie miała to
dziecko. Inne dziewczyny w jej sytuacji tak nie robią. Zaczynamy już myśleć, że to może
ktoś żonaty. Wiele robotnic boi się, że to może mąż którejś z nich. Jedna nawet powiedziała,
że ona jest pewna... że to jej mąż.
Elise nie była w stanie oddychać ze złości.
- No to ją pozdrów i powiedz, że Hilda nigdy nie poszłaby do łóżka z żonatym
mężczyzną.
Kiedy wróciła do domu, Hilda obrała już ziemniaki i zaczęła przygotowywać obiad.
Musiała natychmiast zauważyć, że coś jest nie w porządku. - Dlaczego jesteś taka zła?
- spytała zdumionym głosem. - Wszyscy byli w świetnych humorach, kiedy wróciliśmy do
domu z Grefsen.
- Spotkałam Agnes.
- No i nie była to przyjemna rozmowa?
- Ani trochę. Powiedziała mi, o czym dziewczyny plotkują. Otóż ja siedzę w domu,
ponieważ wstydzę się z powodu Johana, a ty będziesz miała dziecko z żonatym mężczyzną.
Gwałtowne rumieńce wypłynęły na policzki Hildy.
- Że ja będę miała dziecko z żonatym mężczyzną? Tak mówiła?
Elise skinęła głową.
- Te baby nie mają ani trochę zaufania do swoich mężów. Wiele z nich wyobraża
sobie, że to właśnie ich mąż jest winien. - Umilkła na chwilę. - Może już czas powiedzieć
prawdę, Hilda?
Hilda potrząsnęła głową z bardzo stanowczym wyrazem twarzy.
- Obiecałam, że nikomu nie powiem. On wie, że ty wiesz i że mama wie, ale nikt inny
nie powinien o niczym słyszeć, tak mówi.
Elise milczała. Nic dziwnego, że majster nie chce, żeby prawda wyszła na jaw. On,
majster, a tu szesnastoletnia pomocnica w przędzalni...
To, co wydawało jej się dziwne, to fakt, że on nadal utrzymuje kontakty z Hildą i nie
odwrócił się do niej plecami. Mógłby przecież zaprzeczyć, nikt by Hildzie nie uwierzył.
Powiedziałby, że Hilda kłamie, i byłoby po wszystkim.
Najwyraźniej Hilda pojęła, o czym Elise myśli, i uznała, że powinna bronić ojca
swego dziecka.
- On mówi, że powinniśmy utrzymać wszystko w tajemnicy, dopóki dziecko się nie
urodzi. Bo poród zawsze jest niebezpieczny, mówi. Często kończy się źle. Ale jeśli wszystko
pójdzie dobrze, to potem będę mogła ujawnić, jak się sprawy mają.
Elise westchnęła, nie miała serca niczego siostrze tłumaczyć. Wiedziała jednak
dobrze, że wielu mężczyzn dużo obiecuje. A potem zdradzają.
Hilda zdjęła pokrywkę z garnka.
- Popatrz, co będziemy mieć na obiad.
Elise zrobiła wielkie oczy. Już nie byłaby w stanie powiedzieć, kiedy ostatnio
widziała mięso w tym domu.
- Sztuka mięsa w jarzynach? - zawołała z niedowierzaniem. Hilda skinęła głową.
- Usmażyłam rybę i schowałam ją do szafy na jutro. To miała być niespodzianka.
Elise spoglądała na nią podejrzliwie.
- A skąd wzięłaś pieniądze?
- No zgadnij. On mówi, że to ważne, abym miała zdrowe i pożywne jedzenie teraz,
kiedy dziecko rośnie, a przecież rozumie, że nie mogę siedzieć sama i zajadać się
pysznościami, podczas gdy wy...
- Mam nadzieję, że pani Thoresen nie przyjdzie tu i nie dowie się, co będziemy jeść.
Ciekawe, co by powiedziała?
- Pojęcia nie mam, ale nie powinnaś wołać Pedera i Kristiana, jak to zwykle robisz,
nie powinnaś mówić, żeby przyszli na obiad, bo wtedy albo ona, albo pani Evertsen
natychmiast się zjawią.
Elise skinęła głową i wyszła z domu. Znalazła chłopców przy moście. Kristian
wygrał, Peder i Evert sprawiali wrażenie trochę zgaszonych.
- Mogę iść do was? - Evert patrzył na nią.
Nie mogła, niestety, pozwolić, żeby Evert odkrył, jaki mają wspaniały obiad, bo
wtedy cała ulica by o tym gadała.
- Będziesz mógł przyjść, jak zjemy, Evercie. Teraz jednak musisz iść do domu do
pani Berg i też zjeść obiad.
Chłopiec kiwnął głową i pobiegł do domu.
Na schodach zderzyli się z panią Evertsen. - Co to za niezwykłe zapachy unoszą się
dzisiaj na trzecim piętrze! - zawołała, wciągając z zaciekawieniem powietrze. Jakby
próbowała sobie przypomnieć, co tak pachnie.
- To wiosna, pani Evertsen. A poza tym dzisiaj czułam zapach smażonego mięsa z
jednego z otwartych okien. - Kłamstwo zjawiło się samo z siebie i Elise przymknęła oczy.
- Zapach smażonego mięsa? Skąd ludzie biorą na to pieniądze?
Elise wzruszyła ramionami.
- Może teraz, kiedy przestali palić w piecach, mogą przeznaczyć pieniądze na jedzenie
zamiast na węgiel.
Pani Evertsen zadrżała.
- Moim zdaniem wcale jeszcze nie jest tak ciepło. Kristian i Peder zmrużyli oczy,
kiedy zobaczyli, co dostaną na obiad.
- Tylko nie wolno wam nikomu o tym powiedzieć - upominała Hilda surowym
głosem. - Jeśli pani Thoresen albo pani Evertsen się tu pojawią, to trzeba mówić, że zapach
wpada przez okno.
Obaj kiwali głowami, nie zadając żadnych pytań. Wkrótce siedzieli wszyscy czworo i
w milczeniu rozkoszowali się pysznym jedzeniem.
Ledwo zdążyli skończyć i posprzątać ze stołu, a rozległo się pukanie do drzwi. To
pani Thoresen.
- Chciałam zapytać, jak się czuje wasza mama? - rozejrzała się po kuchni i z
zaciekawieniem wciągała powietrze.
Okno było otwarte.
- Czuje pani ten zapach, pani Thoresen? - Peder spoglądał na sąsiadkę niewinnie.
Elise wstrzymała oddech.
- Tak, a skąd on pochodzi, jak myślisz?
- My uważamy, że to od pani Albertsen. Może pani słyszała, że ona ma wuja w
Ameryce?
Pani Thoresen w zamyśleniu spoglądała na chłopca. Potem skinęła głową.
- Być może. Chyba się trochę przejdę. - Już miała wychodzić, kiedy przypomniała
sobie, po co tu przyszła. - No a jak z mamą?
- Dobrze. - Tym razem odpowiedziała Hilda. - Poprawia jej się z tygodnia na tydzień.
Może na lato wróci do domu.
Wzrok pani Thoresen błądził po wydatnym brzuchu Hildy.
- No to będzie ciasno w izbie dla sześciorga.
- Ja tam mogę spać w kuchni - wtrąciła Elise pośpiesznie.
- I ja też - odezwał się ku jej zaskoczeniu Kristian. - Nawet wolę, bo w izbie chyba nie
będzie można sypiać z wrzeszczącym dzieciakiem.
Hilda posłała mu mordercze spojrzenie.
Pani Thoresen odwróciła się do drzwi. Ale widocznie znowu sobie o czymś
przypomniała, bo przystanęła.
- Anna prosiła, żeby was pozdrowić. Ona jest teraz bardzo zadowolona, a to zasługa
tego żołnierza.
- Pana Ringstada? - zawołał Peder z ożywieniem. - Dawno go już nie widziałem.
- Naprawdę? To dziwne, bo u nas bywa prawie codziennie. Musisz przychodzić do
Anny po powrocie ze szkoły. On zresztą zawsze o was pyta. W każdym razie o ciebie, Peder.
Buzia Pedera rozjaśniła się.
- Słyszysz, Elise? Elise odwróciła głowę.
- Owszem, słyszę - powiedziała po prostu. W wyobraźni widziała natomiast Emanuela
i Agnes na Myralokka. Agnes z pewnością dopięła swego.
W Państwowym Więzieniu Akershus Johan wyszedł właśnie na spacer. Wiosenne
słońce go oślepiło, a zapach słonej morskiej wody, wilgotnej ziemi i palonych liści uderzył w
nozdrza. Johan przystanął, przymknął na moment oczy i wchłaniał w siebie wiosenne wonie.
Poczuł ból w sercu. Wolałby raczej deszcz i zimno, chociaż tak strasznie marzł w swojej celi
przez ostatnie tygodnie. Wiosna jednak niosła z sobą tęsknotę i przeświadczenie, że wszystko
zostało mu odebrane. Prawie nie był w stanie myśleć o tym, jakie mógłby mieć życie, gdyby
nie popełnił tej okropnej głupoty. Teraz pewnie w Andersengarden okna są szeroko otwarte,
huk wodospadu jest głośniejszy niż zwykle, nad rzeką bawią się dzieciaki, beztroskie,
ożywione wiosną, w cieniu pod drzewami zaś kryją się pary. Mógłby teraz iść brzegiem
rzeki, z Elise pod rękę, rozmawiać o ślubie, który mieli wziąć latem, cieszyć się życiem,
które nareszcie po surowej zimie nabrało nowych barw. Mogliby usiąść na jakimś kamieniu
na Myralokka i patrzeć na rzekę, która z hukiem spada z góry, a potem płynie w stronę
miasta. Mogliby się oprzeć o pień wielkiego dębu, trzymać się nawzajem za ręce i marzyć o
życiu, które mają przed sobą. O wspólnym życiu. O wspólnym łóżku w kuchni, o śniadaniach
i kolacjach spożywanych przy wspólnym stole.
Mocno zaciskał zęby i ciągnął za sobą łańcuchy. Czuł, jak ciało mu zesztywniało od
siedzenia po całych dniach w tej samej pozycji. A jak to będzie po czterech długich latach?
Będzie chodził zgięty wpół niczym starzec? Jego ciało będzie pozbawione mięśni, a ręce i
nogi będą wiotkie i białe? W oczach zaś będzie czaił się gniew. Co taki stary i schorowany
człowiek może zaproponować kobiecie? Może nawet nigdzie nie dostanie pracy, bo kara
więzienia to stempel na całe życie. Przestępca... Kopnął jakiś kamień, próbował się uspokoić.
To chyba to wiosenne powietrze tak na niego działa.
- Ach tak, Johan Marynarz... - to był głos Lorta - Andersa, poza tym nikt inny nie
używał jego dawnego przezwiska. - Serce cię boli od tego wiosennego słońca, co?
Johan posłał mu ponure spojrzenie. Ze strony tego człowieka mógł się spodziewać
jedynie kpin i szyderstw. Zerknął w stronę strażnika więziennego, Gevaldigera, jak go
nazywano. Bo po tym, co się stało, przebywanie sam na sam z Lortem - Andersem nie było
specjalnie bezpieczne.
- Dostałem po kryjomu list od Halta - Oli przed paroma dniami - mówił dalej Lort -
Anders, rozglądając się wokół i udając, że wcale nie jest zajęty Johanem.
Johan milczał.
- Trochę się dzieje na naszej ulicy, pisze mi Halt - Ola. Johan nadal milczał. Coś mu
mówiło, że wiadomości będą niepomyślne. Gdyby były dobre, Lort - Anders by o tym nie
mówił.
- Jakiś oficer Armii Zbawienia wydeptuje progi u twojej dziewczyny, i za dnia, i w
nocy.
Johan poczuł, że skóra mu drętwieje.
- Do diabła, zamknij gębę! Lort - Anders roześmiał się.
- Nie wierzysz mi? A dostałeś od niej ostatnio jakiś list, Johan?
- Stul pysk, powiedziałem.
- Zapłacił za jej matkę w sanatorium, pisze Ola. Bez przerwy lata za twoją
dziewczyną. Jedną noc spędzili w fabrycznej komórce, a niedawno w sobotni wieczór w jej
oknach światło paliło się długo po północy, a potem wyszedł stamtąd ten oficerek.
Johan zacisnął pięści tak, że kostki mu pobielały.
- Łżesz!
Lort - Anders znowu się roześmiał.
- Możesz sobie myśleć, że łżę. Mnie to nic nie obchodzi.
W tej samej chwili Gevaldiger podszedł do nich. - Czy nie mówiłem, że rozmowy są
zabronione? - Groźnie uniósł bicz.
- Powiedziałem tylko, że dzisiaj pięknie świeci wiosenne słońce, panie Gevaldiger -
odpowiedział Lort - Anders z niewinną miną.
Johan czuł się tak, jakby wszystko z jego wnętrza wypłynęło i została tylko wielka,
pusta, ziejąca dziura. Próbował wytłumaczyć sam sobie, że Lort - Anders to wszystko
zmyślił, ale przecież nie mógł zapomnieć faceta z Armii Zbawienia, który śpiewał na
pogrzebie. Nie zapomniał też, jaka uradowana Elise wróciła do domu ze Świątyni w tamten
poniedziałkowy wieczór i jak opowiadała, o czym mówiła temu oficerowi. Powiedziała mu
nawet o broszce. Zaciskał zęby tak, że bolały go szczęki. To nie może być prawda. Elise nie
może go zdradzać, ona, która pisała, że będzie na niego czekać do ostatniej chwili.
Ale na co miałaby czekać? - pytał sam siebie. To po prostu beznadziejne. Elise
musiała w końcu zacząć myśleć, ona też.
- Co ze mnie za idiota? - powiedział z wściekłością sam do siebie. Kopnął jakiś
kamień z taką siłą, że ten uderzył w mur. Jak mogłem wierzyć, że dziewczyna, która ma
powodzenie u facetów, będzie czekać, aż jakiś drań wyjdzie z twierdzy?...
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Kiedy w dwa dni później Elise stała w sklepie kolonialnym u Magdy na rogu i czekała
na swoją kolej, wszedł jakiś młody mężczyzna, który wydał jej się znajomy, nie była jednak
w stanie określić, gdzie i kiedy go widziała. Przypomniała sobie dopiero, gdy Magda
powiedziała „proszę bardzo”. To jeden z koleżków Lorta - Andersa. Johan witał się z nim
któregoś dnia, kiedy razem z Elise stali przy studni i napełniali wiaderka wodą. Ten
mężczyzna przeszedł obok. Potem Johan wyjaśnił jej, że razem pływali, a Elise przeniknął
dreszcz na myśl o wszystkich tych strasznych indywiduach, które Johan poznał na morzu.
Mężczyzna nie był wysoki, ale barczysty i silnie zbudowany, miał wydatne wargi, krótką
szyję i gruby kark. Ten to raczej nie głoduje, pomyślała Elise, chociaż Johan mówił, że jest
bezrobotny.
Kolega Lorta - Andersa... Może on wie coś o Johanie?
Przypomniała sobie innego mężczyznę, tego, który próbował ją straszyć, że doniesie
na policję, iż to ona znalazła broszkę, i który potem był w bandzie, która napadła na nią i
Emanuela, pobiła ich i zamknęła w komórce. Wielu z tej bandy uważało prawdopodobnie, że
to z jej winy Johan i Lort - Anders dostali się do więzienia, może jednak ten jest innego
zdania? Pojawiła się szansa i trzeba z niej skorzystać, może to jedyna możliwość, żeby się
czegoś dowiedzieć.
Spojrzała na niego przelotnie, kiedy już miała wychodzić, nie dała jednak po sobie
poznać, że go rozpoznaje. Wyszła ze sklepu, stanęła parę metrów dalej i czekała.
Serce podskoczyło jej do gardła, kiedy w końcu się ukazał.
- Przepraszam...
Mężczyzna stanął, najwyraźniej zaskoczony.
- Czy ty nie jesteś znajomym Johana i Lorta - Andersa? Mężczyzna patrzył na nią,
mrużąc oczy, pełen podejrzliwości.
- A to dlaczego?
- Jestem Elise, narzeczona Johana. Oczy tamtego pociemniały.
- Wciąż się zastanawiam, jak on się czuje, i myślałam, że może ty coś wiesz.
Mężczyzna nie odpowiadał, stał tylko i patrzył na nią mętnym wzrokiem.
- Ja... mnie jest bardzo przykro po tym z tą broszką - bąkała Elise. Nagle poczuła się
nieswojo. - Nie wiedziałam, że Johan miał z tym coś wspólnego. Gdybym jej nie znalazła,
może nie zostaliby złapani.
- Tak mówisz, ślicznotko? - mężczyzna splunął daleko.
- Czy ty... wiesz może, czy mogłabym się czegoś dowiedzieć, jak on się czuje i w
ogóle?
Tamten zachichotał szyderczo, ukazując braki w uzębieniu.
- Uspokój się. Twój chłopak żyje niczym hrabia. A ja napisałem do Lorta - Andersa,
co się dzieje na naszej ulicy, i jeżeli dobrze znam mojego koleżkę, to Johan Marynarz
dowiedział się wszystkiego.
Wpatrywała się w niego zdumiona.
- To oni mogą ze sobą rozmawiać?
- Jezu Chryste, no pewnie.
- A możesz go ode mnie pozdrowić, kiedy znowu będziesz pisał?
- Pytanie tylko, czy on czeka na twoje pozdrowienia. Elise spoglądała z
zakłopotaniem.
- O co ci chodzi?
Tamten znowu splunął, ślina była brązowa od machorki.
- Nie, nic nie wiem. Ale może nie chciałby słuchać o tobie i tym żołnierzu, a ja
przecież kłamać nie mogę.
Elise poczuła, że krew odpływa jej z twarzy.
- Pisałeś im o mnie i oficerze Armii Zbawienia?
- A czy są jakieś inne rzeczy do opowiadania z naszej okolicy? Elise nie mogła się
opanować.
- A ja myślałam, że ty i Johan byliście kolegami.
- No właśnie, dlatego musiałem o tym napisać.
- Powinieneś się dowiedzieć, czy plotki są prawdziwe, zanim to zrobiłeś. Jeśli chodzi
o tę noc w komórce, to wielu członków „Bandy z Sagene” mogłoby potwierdzić, że
zostaliśmy zamknięci wbrew swojej woli.
- Powiadasz, że to było wbrew twojej woli? A może ktoś cię związał, co?
Elise czuła, że się rumieni.
- O mało nie zamarzłam na śmierć. Nie przeżyłabym tej nocy, gdyby on nie otulił
mnie swoim płaszczem. Nie stałabym tu dzisiaj przed tobą.
- A co się działo w sobotnią noc, kiedy on po kryjomu wychodził z Andersengarden o
świcie? Czy wtedy też byliście zamknięci?
Elise robiło się zimno i gorąco na przemian.
- To zwyczajna potwarz. Mój mały brat zaginął i kapitan Ringstad pomógł nam go
odnaleźć. A ja w podziękowaniu za to zaprosiłam go na gorącą zupę. Moi bracia, siostra i
mały Evert jedli razem z nami.
Tamten znowu zachichotał złośliwie.
- Jak widzę, postarałaś się o alibi. - Odwrócił się, żeby odejść. - Zapomnij o Johanie,
ślicznotko. Jak wyjdzie z pudła, będzie miał pod dostatkiem dziewczyn. - Potem znowu
splunął daleko przed siebie.
Elise stała i wpatrywała się w niego rozdygotana ze wzburzenia. To najbardziej
złośliwe zachowanie, jakie ją kiedykolwiek spotkało. Zrobić coś takiego Johanowi w
sytuacji, kiedy on nie ma najmniejszych możliwości poznania prawdy. Jakie to podłe.
Koniecznie muszę przemycić list dla niego, myślała z desperacją. Jeśli Johan uwierzy
w to, co mu mówią, wpadnie we wściekłość.
Nie, Johan z pewnością w to nie uwierzy. Przecież ją zna i wie, że pozostanie mu
wierna. Widział, jak bardzo była wzburzona lekkomyślnością Hildy, i jest pewien, że
zdecydowana jest czekać do nocy poślubnej.
A jednak tamtego dnia, kiedy spotkała Emanuela w Świątyni, był o niego zazdrosny. I
po pogrzebie też. Bezradnie kręciła głową. Jedyne, co może ją uratować, to żeby się ludzie
dowiedzieli o stosunku łączącym Agnes z Emanuelem.
Nie sądziła, by Agnes miała cokolwiek przeciwko temu, pytanie tylko, czy Emanuel
nie miałby jakichś kłopotów. Mimo wszystko jest oficerem Armii Zbawienia.
Muszę zapomnieć, jak bardzo się ostatnio wściekłam na Agnes, i zapytać ją wprost,
powiedziała sama do siebie.
Jeszcze tego wieczoru wybrała się do małego drewnianego domku przy
Maridalsveien. Jak zwykle Agnes leżała na łóżku i czytała jakiś tani magazyn. Poza tym
rozłożyła wszędzie kartki pocztowe z bardzo śmiałymi malowidłami. Kartki były zagraniczne
i przedstawiały bujne nagie kobiety, siedzące lub leżące w wyzywających pozach.
- Masz odwagę trzymać coś takiego w domu? - Elise ze wstrętem spoglądała na
kartki, potem pośpiesznie odwróciła się do drzwi, by zobaczyć, czy rzeczywiście są same.
Agnes zachichotała.
- Zamierzam pokazać je Emanuelowi.
- A to w jakim celu? Przecież wiesz, jaki on jest. Agnes uśmiechnęła się tajemniczo.
- Właśnie dlatego, że wiem. Jest dokładnie taki sam jak inni mężczyźni.
- To sprawy między wami zaszły już tak daleko? - Elise znowu poczuła to dziwne
ukłucie w sercu. Bo to przecież ona pierwsza poznała Emanuela, to z nią on się przyjaźni.
Agnes uśmiechnęła się znowu i lubieżnie przeciągała na łóżku.
- Co się stanie tego dnia, kiedy rozejdzie się po okolicy, że jesteście parą?
- Dziewczyny będą zazdrosne.
- Miałam jego na myśli. Przecież nie może pozwolić sobie na chodzenie z
dziewczyną.
Agnes usiadła.
- Oczywiście, że może. Przecież wszyscy, którzy weszli w związki małżeńskie,
musieli się kiedyś spotkać i zacząć ze sobą chodzić. Oni są dużo bardziej tolerancyjni niż
ludzie należący do Kościoła. To, że przez jakiś czas nie będziemy się mogli pobrać, nie ma
żadnego znaczenia, bylebym tylko mogła z nim być.
- Ale przecież z tego może się począć dziecko.
- Chyba można uważać. Poza tym... - spuściła wzrok i zbierała jakieś pyłki ze swojej
bluzki - poza tym nie musi zostać tam na zawsze. Jeśli coś będzie nie tak, zawsze może się
wypisać.
- I myślisz, że byłby potem szczęśliwy? Agnes spojrzała jej prosto w oczy.
- Tak, tak myślę. Bo może wtedy zrozumie, że życie ma mu do zaofiarowania coś
więcej niż tylko spotkania z nędzarzami i pijakami.
- Mówisz tak, jakbyś chciała, żeby coś poszło nie tak. Agnes znowu spuściła wzrok i
zacisnęła wargi. Milczała.
- Agnes - Elise szturchnęła ją w ramię. - Ty tego pragniesz. Agnes spojrzała na nią z
wyrazem zaciętości w oczach.
- Pragnę, no i co z tego? Jeśli to miałoby go zawrócić ze złej drogi, to powinnam mieć
prawo sobie tego życzyć, prawda?
- To znaczy, że chcesz go oszukać.
- Wcale nie. I wiesz co, Elise? Powiedziałam ci to już raz i teraz znowu powtórzę:
jesteś zazdrosna.
W tym momencie Elise przypomniała sobie tamtą rozmowę wieczorem, kiedy Agnes
ją odwiedziła. Poczuła, że się rumieni.
- Może i masz rację - odparła zawstydzona. Spojrzenie Anges złagodniało.
- Biedna Elise. Czekać cztery lata na ukochanego to nieludzkie. Czy nie mogłabyś się
rozejrzeć za kimś innym? Chociaż Johan jest przystojny i męski, i w ogóle... to przecież na
świecie jest wielu mężczyzn.
Elise gwałtownie potrząsnęła głową.
- Nawet myśleć nie mogę o innym. Problem polega na tym, że ktoś donosi Johanowi
plotki, że latam z innymi.
- Że latasz z innymi? Ty, która nawet za nikim się nie obejrzysz? Jak oni mogą mówić
coś takiego?
Elise nie była w stanie spojrzeć jej w oczy. Ta rozmowa będzie chyba trudna. Wahała
się jeszcze przez chwilę.
- Niektórzy wierzą, że coś łączy Emanuela i mnie. Agnes wybuchnęła śmiechem.
- Ciebie? - Nagle jednak w jej wzroku pojawił się wyraz podejrzliwości.
- Jak mogło im to przyjść do głowy?
- Nie wiem, czy ci opowiadał o wieczorze, kiedy zniknął Peder?
- Oczywiście. Emanuel pomógł ci go szukać. Elise skinęła głową.
- Szukaliśmy go do północy. Byliśmy oboje przemarznięci i śmiertelnie zmęczeni.
Uznałam więc za najzupełniej naturalne zapytać, czy nie wstąpiłby do nas, żeby coś zjeść i
rozgrzać się w kuchni. Siedzieliśmy tam wszyscy razem, Peder, Kristian, Hilda, Evert i ja.
Ktoś musiał widzieć, jak po północy Emanuel wychodził z Andersengarden. I widocznie z
tego wzięły się te pogłoski.
- Boże drogi, cóż za wstrętni plotkarze.
- Jestem pewna, że to albo pani Evertsen, albo pani Albertsen. One nie robią nic
innego, tylko próbują wywęszyć coś z prywatnego życia ludzi.
- Nie przejmuj się nimi.
- Toteż się nie przejmuję. Ale spotkałam jednego faceta, który był razem z Johanem
na morzu. To on mi powiedział, że przemycił list do Lorta - Andersa i poinformował go, że
nie jestem Johanowi wierna.
Agnes usiadła na łóżku.
- Rany boskie, a cóż to za ścierwo?
- Też się nad tym zastanawiam. Chodzi jednak o to, że Lort - Anders może w czasie
spaceru opowiedzieć wszystko Johanowi. No i właśnie dlatego dzisiaj do ciebie przyszłam.
Pomyślałam sobie, że gdyby wszyscy dowiedzieli się o tobie i Emanuelu, to może w końcu
by pojęli, że w plotkach na mój temat nie ma ani źdźbła prawdy.
- Bardzo bym chciała ci pomóc, Elise. Sama zamierzałam opowiedzieć dziewczynom
w fabryce o sobie i Emanuelu.
- I naprawdę wierzysz, że Emanuel nie miałby nic przeciwko temu? - spytała Elise
ostrożnie.
- Owszem, jestem tego całkiem pewna. Cieszę się, że powiedziałaś mi o swoich
problemach. To dla mnie też nic przyjemnego, że na mieście ludzie plotkują o was dwojgu.
Elise wracała do domu z dokuczliwym poczuciem, że zrobiła coś złego. Uszła ledwie
kawałek, gdy spostrzegła, że w ciemności zbliża się do niej jakaś postać. Pozostawało dość
daleko do najbliższej latarni i Elise ogarniało coraz większe przerażenie. Strach po tamtych
przeżyciach w komórce wciąż w niej tkwił.
No i wtedy go rozpoznała.
- Cześć, Emanuel. Idziesz do Agnes?
- Tak. Zdobyłem dla niej trochę nut. Chciała poćwiczyć przed następnym spotkaniem.
- A ja właśnie od niej wyszłam.
- To szkoda, że nie przyszedłem wcześniej.
Elise nie wiedziała, co powiedzieć. Pamiętała wciąż nieprzyzwoite kartki pocztowe
rozłożone na łóżku Agnes i plany przyjaciółki, żeby je wykorzystać do uwiedzenia
Emanuela.
- Widzę, że staliście się dobrymi przyjaciółmi. - Sama usłyszała, że to, co mówi,
brzmi głupio.
Emanuel roześmiał się niepewnie, sprawiał wrażenie skrępowanego.
- Agnes to wspaniała dziewczyna. Z jednej strony tak żarliwie interesuje się pracą
Armii Zbawienia, z drugiej jednak... - nie dokończył zdania.
Elise wstrzymała oddech. No to teraz mi powie.
- Ty ją dobrze znasz, prawda?
- Jak ci mówiłam, chodziłyśmy razem do szkoły. W ostatnich latach nie mamy już tak
wiele wspólnego, zwłaszcza od czasu, kiedy mama zachorowała.
- Powiedz mi, czy wtedy też interesowała się Armią Zbawienia?
- No... nie wydaje mi się.
Emanuel chrząknął, wyglądał na zatroskanego.
- Od czasu do czasu doznaję nieprzyjemnego uczucia, że w gruncie rzeczy to ona
wcale takiego zapału nie żywi.
Elise zrobiło się nieswojo.
- Co masz na myśli?
Znowu się roześmiał jakoś dziwnie.
- Nie, nic, to tylko takie uczucie. Bo widzisz, ona nigdy nie chce rozmawiać z
naszymi koleżankami ani z tymi, którzy śpiewają z nią w chórze. Zawsze zwraca się
wyłącznie do mnie.
- Może jest w tobie zakochana. - Gdy tylko wypowiedziała te słowa, natychmiast
zaczęła żałować. Po pierwsze to są plotki, a po drugie sama wolała nie wiedzieć, jak Emanuel
na to zareaguje.
- Mam nadzieję, że się mylisz. - Wyglądało na to, że Emanuel jest szczery.
- Agnes to śliczna dziewczyna. Miła i... - Elise chciała powiedzieć „porządna”, ale się
powstrzymała. Emanuel przecież nie jest pierwszym, którego Agnes próbuje zaciągnąć do
łóżka.
- Zgadzam się z tobą. To i ładna, i miła, i porządna dziewczyna.
Nie powiedziałam „porządna”, pomyślała Elise z niechęcią.
- Ale boję się, czy ta sprawa nie będzie dla niej bolesna - mówił dalej Emanuel. - Bo
po pierwsze ja żyję swoim szczególnym życiem, po drugie nie żywię dla niej tego rodzaju
uczuć. Zresztą wiesz... - dodał cicho.
Elise nie wiedziała, co powiedzieć. Rozmowa wkraczała na bardzo grząski grunt.
- Chyba rozumiesz, Elise, co próbuję ci powiedzieć? Wiem, że to błąd z mojej strony,
bo przecież jesteś zaręczona, ale nic na to nie poradzę. Od kiedy spotkałem cię pierwszego
dnia, nie mogę przestać o tobie myśleć, a z czasem jest coraz gorzej i gorzej. Tamta noc w
komórce... - umilkł i głośno przełknął ślinę, po czym mówił dalej. - Starałem się całą rzecz
zlekceważyć, ale to, co przed chwilą powiedziałem, jest prawdą. Mimo że w tej komórce
było nam tak strasznie zimno i nieprzyjemnie, nagle odkryłem, że ta strona życia nadal mnie
obchodzi, że się z tym wcale nie uporałem. Wciąż mnie to dręczy i błagam Boga o siłę, by
dać sobie radę, ale niestety dotychczas moje modlitwy nie zostały wysłuchane.
Elise przestępowała z nogi na nogę. Pomyśleć, że ktoś mógłby nadejść i zobaczyć ich
razem. A gdyby jeszcze usłyszał, co Emanuel mówi? A co by było, gdyby to dotarło do uszu
Agnes?
- Widzę, że jesteś skrępowana, ale dłużej nie mogłem się powstrzymywać i chcę,
żebyś wiedziała, jak to ze mną jest.
Zanim Elise zdążyła się otrząsnąć z wrażenia, zarzucił jej ręce na szyję i przywarł
wargami do jej ust.
- Elise - wyszeptał po chwili, patrząc na jej twarz. Wyrwała mu się ze strachu, że ktoś
mógłby ich zobaczyć, lecz także ze strachu przed samą sobą. Coś się z nią działo, coś, czego
nie chciała.
- Muszę już iść - wymamrotała, odwracając się od niego.
- Wybacz mi - to ostatnie słowa, które usłyszała, zanim zaczęła biec.
Biegła dość długo w dół ulicy, w końcu zdyszana zwolniła nieco kroku. Myśli kłębiły
jej się w głowie. Dlaczego tak na to reaguje? Powinna była udzielić mu odpowiedzi,
wytłumaczyć, że jest zakochana w Johanie, że dla niej nigdy nie będzie żadnego innego
mężczyzny, tylko Johan.
W pewnym momencie usłyszała jakieś dźwięki i szybko spojrzała na domy po lewej
stronie ulicy, skąd te dźwięki dochodziły. W niskich oknach małych drewnianych domków
płonęły żółte światła. Domy stały blisko jeden drugiego, ale dwa z nich oddzielał dość długi
płot z desek, nad którym zwieszały się gałęzie jabłoni. W mdłym blasku ulicznej latarni
gałęzie wyglądały niczym nagie ramiona, wyciągające się do nieba.
Coś się działo za drewnianym płotem, gałęzie jabłoni się poruszyły i Elise usłyszała
skradające się kroki. Przeniknął ją strach.
Pośpiesznie omiatała wzrokiem marnie oświetloną ulicę, potem odwróciła głowę i
przerażona obejrzała się za siebie. Nigdzie nie było żywej duszy. W chwilę później pobiegła
ile sił w nogach w stronę Beierbrua.
Coś musiało mi się przywidzieć, próbowała przekonywać samą siebie, kiedy w końcu
przebyła most i zbliżała się do Andersengarden. W głębi duszy jednak wiedziała, że to nie-
prawda. Tam naprawdę ktoś był. Ktoś, kto się na nią czai. Ktoś, kto przypuszczalnie widział,
że Emanuel ją do siebie przytulał, i teraz z pewnością przekaże tę wiadomość dalej więźniom
w Akershus...
Jeśli ten ktoś nie szuka czego innego... Z trudem wciągała powietrze. Przez moment
oczyma wyobraźni zobaczyła nienawistne spojrzenie przyjaciela Lorta - Andersa. Cała ta
szajka jej nienawidzi. Na pewno obmyślają zemstę...
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Nareszcie zaczęły się szczepienia przeciwko ospie. Elise martwiła się od chwili, kiedy
dotarła do niej wiadomość, że epidemia tej choroby szaleje po kraju. Na szczęście u nich
jeszcze nie wybuchła, nikt jednak nie wiedział, kiedy to może nastąpić.
W poczekalni doktora kłębił się tłum. Niektórzy stali w milczeniu i spoglądali przed
siebie niewidzącym wzrokiem, inni próbowali ze sobą rozmawiać. Jacyś dwaj mężczyźni
siedzieli na ławce i dyskutowali o rosnącym bezrobociu.
- W punktach, gdzie rozdają jedzenie, kolejki z dnia na dzień są coraz dłuższe - mówił
jeden z nich. - Stoją w nich starzy i chorzy, matki i dzieci, i młodzi mężczyźni, którzy
powinni pracować. W gazecie czytałem, że „jedyne, do czego mogą używać swoich pięści, to
przedzieranie się do drzwi, żeby być jak najbliżej, kiedy zostaną otwarte, odpychając na
koniec słabszych i przeciskając się do przodu, żeby dostać kartkę na obiad albo pół bochenka
chleba”.
- To po prostu wstyd - wtórował drugi, kręcąc głową.
- A co myślicie o unii? - pierwszy pytał cichym głosem, rozglądając się wokół. Chyba
się obawia, że mogą się tu znajdować ludzie o innych niż on poglądach, pomyślała Elise.
Kristian i Peder oglądali jakąś gazetę.
- Unia koniecznie powinna zostać rozwiązana - oznajmił stanowczo drugi z
mężczyzn. On najwyraźniej nie myślał o ściszaniu głosu. - Szwecja nie ma już dla nas
takiego znaczenia jako partner handlowy. Niemcy i Anglia są ważniejsze. Teraz, kiedy
porozumienie między państwami zostało rozwiązane, nie mamy z unii żadnego pożytku. Siła
naszych rzek daje nam nowe możliwości, flota handlowa znowu bardzo się rozrasta, powstają
nowe fabryki, rozwija się przemysł drzewny. Nasza gospodarka poprawia się z roku na rok,
nie potrzebujemy Szwedów. Wprost przeciwnie, wyprzedzamy ich o głowę, jeśli chodzi o
zakładanie linii telefonicznych, instalację elektrycznego oświetlenia ulic i budowę elektrowni
wodnych.
Machał rękami, jakby to on osobiście tego wszystkiego dokonał. Pierwszy kiwał
potakująco głową.
- Jak przychodzi co do czego, to się okazuje, że bardzo się od siebie różnimy. My
mamy własną kulturę, własne tradycje. Wielu ludzi uważa, że to nie ma znaczenia dla
ewentualnego - rozwiązania unii ze Szwecją, ja się jednak z nimi nie zgadzam.
- Ani ja. Kultura daje nam siłę. Pytanie tylko, czy Christian Michelsen jest
najwłaściwszym kandydatem na premiera rządu. On nie ma żadnych ambicji politycznych,
nie myśli ani nie przemawia jak polityk. Takie jest moje zdanie.
- Ale nie mamy nikogo innego, kto mógłby przejąć ster, a on mimo wszystko ma
doświadczenie ze Szwedami z czasów, kiedy był ministrem w Sztokholmie. Jest to też bardzo
sympatyczny człowiek, tak ludzie gadają. Potrafi mówić i głośno, i cicho.
Drzwi się otworzyły, a kiedy Elise spojrzała w tamtą stronę, spostrzegła Oline. Miała
ze sobą trójkę dzieci.
- Dzień dobry, Oline. Jak ci się powodzi?
Oline nie odpowiedziała. W poczekalni nie było już wolnych krzeseł, więc stanęła
pod ścianą, przytulając do siebie dzieci.
Elise nie widziała jej od czasu, kiedy Oline została wyrzucona z fabryki, często
jednak o niej myślała. Zwłaszcza po tym, jak spotkała jej córkę i nabrała podejrzeń, że Oline
zarabia na ulicy.
Wstała z miejsca i podeszła do niej.
- Już dawno cię nie widziałam, Oline. Może byś wstąpiła do mnie któregoś wieczoru?
Oline posłała jej nieprzyjemne spojrzenie.
- A skąd miałabym wziąć na to czas?
- Nie... no nie wiem... miło nam się spędzało przerwy obiadowe jakiś czas temu,
pomyślałam, że dobrze byłoby znowu porozmawiać.
Oline nic nie odpowiedziała.
- Przyszłaś zaszczepić dzieci? Tamta pokiwała głową.
- A gdzie najmłodszy?
- Umarł parę tygodni temu. Elise patrzyła na nią wstrząśnięta.
- Ale wtedy z tej odry to się jakoś wygrzebał, prawda? Oline przytaknęła.
- Teraz był chory na szkarlatynę.
Elise nie wiedziała, co powiedzieć. Sześcioletnia dziewczynka z Seilduksgata i
czterolatek z Sagveien też niedawno umarli na tę samą chorobę, ale ludzie o tym nie
rozmawiali. Większość przeżywa takie sprawy w samotności. Człowiek nigdy nie wie, na
kogo teraz przyjdzie kolej.
Wróciła na swoje miejsce. Wyglądało na to, że Oline nie chce z nią rozmawiać. Ale
kiedy ona i chłopcy w końcu wyszli od lekarza zaszczepieni, Oline zwróciła się do niej.
- Słyszałam, że Hilda jest w ciąży.
Elise rozejrzała się wokół, zawstydzona. Jak Oline może głośno pytać o takie sprawy?
- Ale słyszałam też, że mimo wszystko nie została wyrzucona z fabryki.
Elise zrozumiała. Oline nosiła w sercu urazę do nich, ponieważ ona straciła pracę, a
tymczasem Hildzie pozwolono zostać. Skinęła głową, ale nie miała nic do powiedzenia w
obronie Hildy.
- Ludzie traktowani są różnie - w głosie Oline słychać było gorycz.
Elise przestępowała z nogi na nogę.
- Rozumiem, że uważasz to za niesprawiedliwe.
Oline roześmiała się suchym, nieprzyjemnym śmiechem.
- Aha, więc ty to rozumiesz. No, nieźle. Peder ciągnął Elise za rękaw.
- Wracajmy, Elise. Chce mi się pić.
- Do widzenia, Oline. A gdybyś miała ochotę, to wpadnij. Oline milczała.
- Co ona taka zła? - Peder spoglądał na Elise pytającym wzrokiem.
- Bo jej jest bardzo źle, Peder. Mąż jej umarł, straciła pracę dlatego, że dwa razy się
spóźniła. A najmłodsze dziecko ciężko chore leżało w domu i nie była w stanie zostawić go
samego. Teraz dziecko umarło.
- Powinna ich powystrzelać - warknął nieoczekiwanie Kristian. Elise patrzyła na
niego zaskoczona.
- Kogo?
- No na przykład nadzorcę - odparł stanowczo.
Kiedy znaleźli się na ulicy, Elise spostrzegła jakiś cień, który zniknął za narożnikiem
domu. Mignęła jej sylwetka mężczyzny i miała wrażenie, że skądś go zna. Zimny dreszcz
przemknął jej po plecach. Oni za mną łażą nawet w środku jasnego dnia? Próbowała uwolnić
się od nieprzyjemnego uczucia, ale nie potrafiła.
Kiedy wrócili do domu, pani Thoresen szorowała schody, ostry zapach salmiaku
kręcił im w nosach. Kobieta miała czerwone i popękane ręce, ciekło jej z nosa i z oczu,
musiała pracować na kolanach, bo bolały ją plecy od pochylania się.
- Pośpieszcie się, ale idźcie ostrożnie po czystych stopniach - upomniała chłopców
Elise, po czym zwróciła się do pani Thoresen. - Może przejmę od pani mycie schodów.
Widzę, że bolą panią plecy.
- A słyszał to kto? Ty masz pod dostatkiem roboty, Elise. Idź raczej do Anny, ona
przez cały dzień nie widziała żywej duszy. Jest dzisiaj przygnębiona.
- Anna? - Pani Thoresen skinęła głową i wróciła do mycia.
- Porozmawiaj z nią. Mnie nie chce nic powiedzieć.
Elise wyminęła ją zdumiona. Pierwszy raz w życiu słyszała, żeby Anna była nie w
humorze.
W izbie okno było szeroko otwarte, a na dworze na parapecie ćwierkał mały ptaszek,
ale Anna leżała zwrócona twarzą do ściany.
- Cześć, Anno.
Anna z wolna się odwróciła.
- Zawsze tak się cieszyłam z nadchodzącej wiosny, a teraz leżę tu i pragnę, żeby
raczej padał grad albo śnieg, wiało i zacinało deszczem - oznajmiła z bolesną tęsknotą w
głosie.
- Coś ty, Anno? - Elise podeszła do łóżka. - Dlaczego jesteś taka smutna?
Anna potrząsnęła głową.
- Sama nie wiem. Wszystko jest takie ponure. Myślę o czasach, kiedy byłam zdrowa i
taka sama jak wszyscy. - Nagle urwała i zaniosła się szlochem.
Elise wzięła jej rękę w dłonie. Czuła się całkiem bezradna. Współczucie dla Anny
sprawiało jej ból, nie miała pojęcia, jak mogłaby jej pomóc.
- Wybacz mi, Elise - powiedziała w końcu Anna spokojnie. - Nie mogę obciążać cię
swoimi zmartwieniami, masz pod dostatkiem własnych.
Elise usiadła na brzegu łóżka.
- Wcale mnie nie dziwi, że odczuwasz to w ten sposób. Dziwne było raczej to, że
nigdy przedtem nie zwierzałaś mi się z takich myśli.
Anna z powagą skinęła głową.
- Nawet sama przed sobą się z tego nie zwierzam, nie mam odwagi tak myśleć.
- A czy coś się stało? Coś, co tak bardzo zmieniło twoje nastawienie?
Anna odwróciła wzrok.
- Nie mogę ci powiedzieć, co to jest, nie mam do tego prawa. Wiem tylko, że nie
zniosę tego leżenia tutaj, dzień za dniem, tydzień za tygodniem, rok za rokiem.
- A co miałaś na myśli, mówiąc, że nie masz do tego prawa?
- Mama mówi, że powinnam zaakceptować swój los. Kiedy ubiegłego roku latem
odwiedzał mnie Lorang, jej się to nie podobało. Uważała, że te spotkania z nim budzą we
mnie tęsknotę za innym życiem. Za życiem, którego nigdy nie będę miała. Bo ja przecież też
mam swoje marzenia i swoje tęsknoty. Rozumiesz, o co mi chodzi, Elise?
Elise przytaknęła, Anna już dawniej o tym mówiła. - Ale teraz? Co się stało teraz?
Anna zagryzała wargi, nie podnosząc wzroku.
- A może wolałabyś o tym nie rozmawiać?
- Owszem, chcę, tylko że to takie trudne.
W duszy Elise pojawiło się podejrzenie. Rany boskie, to nie może mieć związku z
Emanuelem...?
- Wiesz, że na mnie możesz polegać, Anno. Tylko powiedz, jeśli chcesz się z kimś
tym podzielić.
Anna spojrzała jej w oczy. Elise stwierdziła, że nigdy jeszcze oczy przyjaciółki nie
były takie piękne jak teraz.
- Myślę, że i tak wiesz.
- Czy to Emanuel?
Anna zarumieniła się po korzonki włosów i skinęła głową, najwyraźniej
onieśmielona.
- Wiem, że to szaleństwo, ale przecież nie można pytać serca, czy postępuje mądrze.
Zawsze, kiedy on tutaj przychodzi, jestem bardzo szczęśliwa, ale też i przerażona, żeby nie
dać po sobie poznać, co czuję. Ostatnio zresztą nie przychodzi tak często i za każdym razem
umieram ze strachu, czy to już nie jest ostatnie spotkanie.
- Bardzo dobrze rozumiem, że jesteś nim zainteresowana. To urodziwy, sympatyczny
i dobrze wychowany człowiek. Czy jest coś złego w tym, że się zakochałaś? To przecież
zgodne z twoim wiekiem, a poza tym mamy wiosnę. I chociaż jesteś przykuta do łóżka, to
niczym się nie różnisz od innych dziewcząt. Różnica polega jedynie na tym, że ty swoich
marzeń nie możesz wprowadzić w życie i musisz zadowalać się tylko fantazjami. Mimo
wszystko nie powinnaś narzekać, a może nawet masz powody do radości. Popatrz na
dziewczyny wokół, one się zakochują i przez krótką chwilę przeżywają wielkie szczęście,
potem jednak na świat przychodzą dzieci i życie zmienia się w koszmar. Znam jedną
prządkę, która ma dwadzieścia trzy lata i jest już matką pięciorga dzieci, a teraz oczekuje
szóstego. Najmłodsze sypia w szufladzie komody, reszta na rozkładanych na podłodze
siennikach. Wciąż tylko płacz dzieci, zmienianie pieluch, wstawanie do nich w nocy, izba
ciągle wypełniona suszącym się praniem. Mężczyzna, z którym kiedyś była taka szczęśliwa,
po prostu się wyniósł i teraz ona musi żywić całą gromadę, a na pomoc może liczyć tylko ze
strony gminy. Kiedy rano wychodzi do fabryki, dzieci muszą radzić sobie same, bo nie ma
ich z kim zostawić. Przez cały czas jej myśli krążą wokół domu i tego, co się tam dzieje.
Pomyśl, że może się przewrócić lampa naftowa albo dzieci się poparzą, kiedy będą dokładały
do pieca, pomyśl, że najmłodszy może wypaść na podłogę i się potłuc, a nikt mu nie pomoże,
pomyśl, że mogą się skaleczyć nożem tak, że krew będzie tryskać... Tysiąc rzeczy może się
stać, a ona jest kompletnie bezradna.
Anna leżała bez ruchu i słuchała.
Elise spostrzegła, że jej słowa trochę pomogły.
W końcu przyjaciółka nawet się uśmiechnęła.
- Czy to na takie życie z Johanem będziesz teraz czekać? Elise odpowiedziała
uśmiechem.
- Johan taki nie jest. On jest inny. Anna znowu spoważniała.
- Pomogłaś mi bardziej, niż przypuszczasz, Elise. Teraz wiem, że powinnam się
cieszyć tym, co mam, i nie myśleć o przyszłości. Chyba zaczynam być za bardzo
wymagająca.
- Nikt nie może oczekiwać, że będziesz się cieszyć, bo leżysz w łóżku, myślę jednak,
że rozumiesz, co chciałam powiedzieć. Emanuel to piękny mężczyzna i piękny człowiek. On
nigdy nie zadałby ci bólu.
- Oczywiście, że nie, świadomie bólu by mi nie zadał, ale pewnego dnia znajdzie
sobie chyba dziewczynę i będzie chciał się z nią ożenić. To naturalne, chociaż jest członkiem
Armii Zbawienia.
- Po pierwsze nie ma pewności, że kogoś znajdzie, a po drugie on może chcieć żyć
samotnie.
Anna skinęła głową, radość wróciła do jej oczu. .
- Tak się cieszę, że mogę z tobą porozmawiać, Elise. Mama zapomniała, jak to jest
być młodym. Zresztą nie wiem, czy była taka szczęśliwa z moim ojcem. - Zamilkła na
chwilę. - Wiesz co, Elise? Wcale nie jestem pewna, czy ojciec kiedykolwiek wróci do domu.
I nie jestem nawet pewna, czy w ogóle żyje. Odkąd poznałam Emanuela, powrót ojca nie jest
już dla mnie taki ważny. I za Johanem też tak strasznie nie tęsknię.
- A ja mam szczerą nadzieję, że Emanuel będzie cię odwiedzał jeszcze długo, bardzo
długo. I z pewnością na zawsze pozostanie twoim przyjacielem.
Elise pożałowała tych słów, gdy spostrzegła cień na ślicznej buzi Anny. Ona pragnie
czegoś więcej niż przyjaźni. Chwilę potem uśmiechnęła się.
- To dzięki tobie odwiedził mnie po raz pierwszy. Serdecznie ci dziękuję, Elise.
Elise wstała.
- Muszę iść do domu. Byłam z chłopcami na szczepieniach przeciwko ospie, a teraz
będę musiała odrabiać z Pederem lekcje. On musi dużo pracować, jeśli chce przejść do
następnej klasy.
- Czy ty nigdy nie masz wolnego czasu, Elise? Elise uśmiechnęła się.
- Wynagrodzę sobie wszystko za parę lat, kiedy chłopcy nie będą już mnie
potrzebować.
- Ale wtedy pewnie będziesz musiała zajmować się kimś innym. Elise posłała jej
pytające spojrzenie, ale zaraz się domyśliła.
- Masz na myśli dziecko Hildy? Anna przytaknęła.
- Z tym Hilda będzie musiała radzić sobie sama. Oczywiście jej pomogę, zwłaszcza w
pierwszym okresie, ale później będzie musiała znaleźć dla dziecka miejsce w żłobku. Jeśli
oczywiście nadal będzie pracować w fabryce...
- Chyba będzie musiała.
Elise skinęła głową i ruszyła w stronę drzwi.
- W dalszym ciągu nie możesz mi tego powiedzieć? - w głosie Anny brzmiało
napięcie.
- Bardzo mi przykro, Anno, ale nie. Hilda obiecała temu człowiekowi, że nic nie
powie, dopóki dziecko nie przyjdzie na świat.
- No to nic dziwnego, że ludzie uważają, iż to żonaty mężczyzna.
Elise odwróciła się do niej.
- Więc plotki dotarły też do ciebie?
- Mama mi powiedziała. A właściwie to dlaczego on się tak boi ujawnienia? Wiem, że
wielu mężczyzn wypiera się ojcostwa, ale tu zdaje się to akurat nie ma miejsca. Hilda
pokazywała mi prezenty, jakie od niego dostała.
- Myślę, że powinnaś zapytać Hildę wprost. Ja nie mogę nic powiedzieć. Zajrzę do
ciebie znowu jutro, Anno, jak wrócimy od mamy.
W drodze na trzecie piętro znowu opuściła ją odwaga. Jeśli Agnes zrobi z Emanuelem
to, do czego zmierza, to on przestanie przychodzić do Andersengarden. Dla Anny będzie to
ciężkie przeżycie.
Chyba muszę z nim porozmawiać, pomyślała. Muszę mu uświadomić, jak wiele
znaczą dla Anny jego wizyty.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Kiedy następnego popołudnia Elise schodziła na dół do Anny, na schodach zderzyła
się ze starym pastorem. Szedł zdyszany, tak jak wtedy, kiedy ojciec utonął, z kapeluszem w
ręce, potem perlącym się na czole i zlepiającym jego kilka siwych włosów na prawie zu-
pełnie łysej czaszce.
Elise nie pojmowała, dlaczego za każdym razem, kiedy go widzi, czuje niechęć. Może
to nieczyste sumienie, że tak rzadko pokazuje się w kościele, a może nieprzyjemne
wspomnienia z czasu, kiedy chodziła do pastora na nauki przed konfirmacją. Obie z Agnes
siadywały wtedy w ostatnich ławkach i spoglądały w stronę chłopców, szeptały i chichotały,
aż kiedyś pastor nagle je zauważył i wygłosił grzmiące kazanie na temat młodzieży, która
kocha przyjemności bardziej niż Boga. „Ten, kto zadaje się z mądrymi, będzie mądry, ale
ten, który bierze przykład z głupców, nie może liczyć na nic dobrego” - dokładnie pamiętała,
że tak mówił. Nie rozumiała wtedy, że ona lub Agnes są głupie, w każdym razie nie do końca
przyjmowała to do wiadomości i czuła się nieswojo.
- Dzień dobry, Elise - wydyszał pastor. - Mam nadzieję, że się nigdzie nie wybierasz,
bo idę, żeby z wami porozmawiać.
Elise uznała, że nie ma wyboru.
- Miałam tylko zajść do Anny w jednej sprawie, ale mogę to zrobić później.
Wskazała mu drogę do kuchni. Hilda i chłopcy gdzieś poszli.
- Wypije pastor filiżankę kawy?
- Owszem, dziękuję. - Pastor odstawił na bok laskę ze srebrnymi okuciami, ciężko
opadł na taboret i zaczął ocierać pot z czoła wielką białą chusteczką. W piersiach mu
świstało. Elise patrzyła na niego zatroskana.
- Czy pastor źle się czuje?
- A czy to coś dziwnego? Jak może się czuć człowiek, który musi żyć wśród tak wielu
grzesznych ludzi?
Elise nic nie odpowiedziała, zastanawiała się, czy dlatego do nich przyszedł.
- Najlepiej będzie, jak od razu przystąpimy do rzeczy - mówił dalej pastor, ciężko
dysząc. - Słyszę, że twoja siostra zeszła na złą drogę, a ty sama też zmierzasz w takim samym
kierunku.
Elise zaskoczona zmarszczyła czoło. Co on właściwie ma na myśli? Zaczerpnęła
wody z wiadra i napełniła dzbanek do kawy, postawiła go na kuchni i zaczęła dokładać
drewna do ognia. Na szczęście po obiedzie nadal się paliło.
- Jesteście moimi parafianami, a poza tym ty i twoje rodzeństwo nie macie ani matki,
ani ojca, w związku z tym uważałem za swój obowiązek was odwiedzić. - Zdjął z ramion
biały szal i razem z kapeluszem położył go na kuchennym stole. - W Drugim Liście do
Koryntian napisano, że musimy oczyszczać się z każdej nieczystości ciała i ducha. Obawiam
się, że dla twojej siostry jest już za późno, mam jednak nadzieję uratować ciebie, moje
dziecko. Wiercił się przez chwilę na stołku, a potem mówił dalej:
- Ludzie gadają, że zaślepił cię ten jakiś kaznodzieja na świeżym powietrzu. Muszę
przyznać, że wiele z tego, co oni mówią, nie odbiega za bardzo od nauki Kościoła, ale żeby
kobiety były przywódcami, a na dodatek nazywały się oficerami, to absolutnie naganne.
Śpiewać pieśni religijne na świeckie melodie to szyderstwo z Pana Boga. A na dodatek oni
grają na rogach i trąbkach, nawet na tamburynach. Naprawdę włos jeży się na głowie.
Mężczyźni i kobiety, którzy wcześniej wiedli grzeszne życie, występują jako kaznodzieje.
Swoją gazetę nazwali nawet „Głos Wojenny”. Jakby prowadzili jakąś wojnę.
Umilkł na chwilę i znowu ocierał czoło.
- Co to ja... co to ja chciałem powiedzieć... - wbił w nią bezradne spojrzenie.
- Pastor mówił o mojej przyjaźni z oficerem Armii Zbawienia, Emanuelem
Ringstadem. Mogę pastora zapewnić, że nie ma w tym nic innego, jak tylko przyjaźń. On
nam pomógł, kiedy najbardziej potrzebowaliśmy pomocy, i zdołał nawet zdobyć pieniądze na
lekarstwa dla Anny.
- Ach tak? A to dziwne. Ciekawe, skąd oni biorą te pieniądze?
- Ze zbiórek i darów, jakie dają im ludzie, którzy uważają, że to piękne pomagać
najuboższym.
Pastor zdawał się nie słuchać tego, co mówi Elise.
- Pewnie słyszałaś, co się stało w Anglii, kiedy ta sekta zaczęła tam działać? W
pewnym momencie wysłano tysiące policjantów, żeby powstrzymywali masy ich
zwolenników, i po zaledwie roku ponad osiemdziesięciu członków sekty wtrącono do
więzienia, a wielu raniono, w tym kilkaset kobiet. Czy pragniecie wywołać tutaj w naszym
kraju taką sytuację?
- Pastor mówi o czymś, co stało się wiele lat temu. Dzisiaj wszystko wygląda zupełnie
inaczej.
- Moim zdaniem ty już im uległaś, Elise. Czuję się tym rozczarowany. Pamiętam cię z
czasów nauki przed konfirmacją. Byłaś posłuszną i grzeczną dziewczyną. Mówiłaś też ładnie.
Pewnie zapomniał, jak nawymyślał Agnes i mnie, kiedy chichotałyśmy w kościele,
pomyślała.
- Myślę, że się od tamtej pory tak bardzo nie zmieniłam, pastorze. Ale zdążyłam
poznać życie, doświadczyłam ubóstwa i nędzy w inny sposób niż wtedy, i teraz uważam, że
czas najwyższy, żeby ktoś się tym zajął i próbował pomóc ludziom, którym wiedzie się
najgorzej.
- Powinnaś lepiej pilnować swojej siostry. Słyszałem, że jest brzemienna. A przecież
ma dopiero szesnaście lat! Naprawdę włos się jeży na głowie. Czy ona nigdy nie słyszała o
piekle? Czy nie wie, że Pan Bóg karze najokrutniejszymi mękami wszystkich grzeszników, a
zwłaszcza tych, którzy oddają się nierządowi? Czy ona się nie boi, jaką przyszłość snobie
szykuje?
Elise mocniej zacisnęła wargi i nalała mu kawy do filiżanki. A więc pastor chce
obciążyć ją winą za lekkomyślność Hildy. I dlaczego to Pan Bóg przede wszystkim karze
tych, którzy ulegają pokusie zakosztowania chwilowej miłości, skoro na świecie tylu ludzi
kradnie i oszukuje, jest wielu takich, którzy prześladują i dręczą innych, którzy posługują się
szyderstwem, kłamstwem i pomówieniami?
- Kiedy ona oczekuje rozwiązania?
Elise odstawiła dzbanek z kawą na piec zadowolona, że może się odwrócić do niego
plecami.
- Latem.
- A twój narzeczony został skazany na cztery lata ciężkich robót za złodziejstwo, jak
słyszę?
Elise poczuła, że płacz dławi ją w gardle.
- On nie kradł, stał tylko na czatach z rowerem.
- I dlatego uważasz, że jest niewinny? - w jego głosie brzmiała pogarda i zdumienie.
Elise zebrała się na odwagę.
- Wierzę, że Bóg go rozumie. Jestem przekonana, że Johan dał się namówić do tego
czynu w nadziei, że zdoła uratować życie siostry.
Pastor posłał jej pełne oburzenia spojrzenie.
- Bądź ostrożna i nie nadużywaj Bożego imienia, Elise. Wszyscy musimy
przyjmować los, który został nam dany. Nie ma usprawiedliwienia dla kogoś, kto popełnia
przestępstwo.
Jemu łatwo mówić, pomyślała Elise, siadając na brzeżku taboretu. On nie ma
gromady głodnych dzieci, które muszą radzić sobie same, kiedy idzie do pracy. A jeśli jego
żona zachoruje, to z pewnością stać go na kupno lekarstw. Nie wie, jak to jest, gdy dwoje
dorosłych i ośmioro dzieci sypia w jednej maleńkiej izdebce, jak to robi wielu ludzi tutaj nad
rzeką. Z północnym wiatrem zacinającym przez dziurawe ściany, z nieszczelnymi oknami i
ciągłym brakiem jedzenia. Jedyne stworzenia, które dobrze się czują w tej okolicy, to wszy,
pluskwy i karaluchy, ale pastor nie ma o tym pojęcia.
Gość głęboko westchnął.
- Bardzo się wami martwię. Grzech i kara chodzą ręka w rękę, a prowadząc takie
życie, możecie oczekiwać wiele złego.
- Nie wiem, czy zrobiłam coś złego, pastorze. - Elise patrzyła mu prosto w oczy. - Nic
gorszego, jak tylko pospolite, drobne grzechy, złościłam się na ludzi, może powiedziałam
komuś coś, czego żałuję, albo myślałam o kimś źle. Powinnam częściej odwiedzać Annę, po-
winnam więcej czasu poświęcać Pederowi, powinnam pójść do nieszczęsnej Oline, która
siedzi sama z gromadką dzieci i właśnie niedawno utraciła najmłodsze. Ale nie mam na to ani
czasu, ani siły.
Stary pastor posłał jej pełne niezadowolenia spojrzenie.
- Zapomniałaś powiedzieć, że odwróciłaś się od Kościoła. - Głośno wytarł nos w
swoją białą chusteczkę i patrzył na nią wilgotnymi oczyma. - Nigdy nie wiemy, kiedy
nadejdzie nasza godzina, to może być dzisiaj, może być jutro. Nieszczęsny ten, kto staje
przed Sędzią z sumieniem obciążonym strasznymi grzechami.
Wypił parę łyków kawy i wstał.
- Będę się za was modlił, drogie dziecko. Postaraj się jednak, żeby twoja siostra
prosiła o wybaczenie i pojednała się z Bogiem, zanim urodzi. Powinienem zameldować o niej
w policji obyczajowej, najpierw jednak chciałbym z nią porozmawiać, dać jej możliwość
wytłumaczenia się. A ty trzymaj się z daleka od tych samozwańczych kaznodziei i módl się
za swojego narzeczonego, żeby zwrócił oczy ku Panu i także modlił się o to, by najcięższe
kary nie spadły na niego w dzień sądu.
Na korytarzu rozległy się jakieś hałasy. Elise usłyszała, że Kristian woła:
- Do cholery, ja tego nie zrobiłem. Dostałem od Pingelena. Drzwi otworzyły się z
hałasem i chłopcy wpadli do środka. Natychmiast jednak stanęli jak wryci. Peder
zaczerwienił się po korzonki włosów, Kristian natomiast spoglądał na pastora z niewinną
miną.
- Kto to tak klnie? - pastor spoglądał to na jednego, to na drugiego.
Żaden nie odpowiadał.
- No? Nie słyszę odpowiedzi.
- Bo Peder powiedział, że ja ukradłem. - Kristian patrzył pastorowi z uporem w oczy.
- Czy nie wiesz, że Bóg cię słyszy?
- Nie ma żadnego Boga. Na pewno nie ma Boga po tej stronie rzeki.
Pastor chwycił Kristiana za ucho i mocno pociągnął.
- Tak mówisz do pastora, chłopcze? Kristian zacisnął wargi i milczał. Pastor zwrócił
się do Elise.
- Tutaj zaniedbałaś swoje obowiązki, Elise. Nie spodziewałem się, że jeden z twoich
braci będzie mówił takie słowa.
Elise też nic nie odpowiedziała. Nie ma wyjścia, musimy się z tym pogodzić, myślała.
W oczach Kościoła byli ludźmi, którzy nie mogą się równać z mieszkańcami zachodniego
brzegu rzeki.
Ucieszyła się, kiedy pastor sobie poszedł.
- Co się z wami dzieje? - teraz ona spoglądała surowym wzrokiem na swoich braci.
- Peder mówi, że ja ukradłem, ale dostałem to od Pingelena.
- No to pokaż. - Elise słyszała, że jej głos brzmi ostrzej niż zazwyczaj.
Kristian niechętnie podał jej nóż.
- A dlaczego dostałeś to od Pingelena?
Kristian wzruszył ramionami. - Bo on chce, żebym był jego kolegą i w ogóle.
- Chcesz być kolegą kogoś, kto o mało nie wpędził Pedera do rzeki?
Kristian nie odpowiedział, stał i wpatrywał się w podłogę z jeszcze bardziej upartym
wyrazem twarzy niż zazwyczaj.
Elise westchnęła ciężko. Wiedziała, że powinna na niego na - krzyczeć, ale nie była w
stanie.
- Jak się najecie, to możecie wyjść. Ja bym chciała odwiedzić Oline.
Właściwie to nie miała wielkiej ochoty na tę wizytę po wczorajszym spotkaniu z
dawną koleżanką, kiedy widziała, jak bardzo tamta jest rozgoryczona i pełna złości, ale po
wizycie pastora czuła, że powinna coś zrobić. Przeraził ją swoimi słowami na temat kary i
mąk piekielnych.
Gdy miały ze sobą więcej wspólnego, Elise nieczęsto ją odwiedzała. Oline mieszkała
w ciemnym zaułku przy Seilduksgata, gdzie domy stały tak blisko siebie, że człowiek stojący
pomiędzy dwoma budynkami mógł dotykać ich obu równocześnie.
Jakiś wielki szczur wypadł jej spod stóp, a przy studni, gdzie zaułek trochę się
rozszerzał, siedziały brudne, obdarte dzieciaki i wychlapywały wodę z zardzewiałej wanny.
Weszła na niewielkie podwórko wyłożone na pół zgniłymi deskami. Trzeba było
uważać, żeby nie potknąć się i nie przewrócić. Dwaj mężczyźni z sumiastymi wąsami, w
czapkach z daszkiem, połatanych kurtkach i długich, ciemnych niedzielnych spodniach
siedzieli na ławce i palili fajki, a kobieta w szerokiej czarnej spódnicy, szarej zniszczonej
bluzce, z siwymi włosami związanymi w twardy kok na karku stała, skrzyżowawszy ręce na
piersi, i przyglądała im się podejrzliwie. Kominy na niskich dachach sprawiały wrażenie, że
mogą się w każdej chwili rozsypać i spaść na ziemię, a drzwi domów były takie niskie, że
Elise musiała się pochylić, kiedy chciała zapukać.
Otworzyło jej dziecko. W izbie było tak ciemno, że oczy potrzebowały sporo czasu,
by się przyzwyczaić, więc przez chwilę Elise nic nie widziała. Wiosenne słońce nie docierało
tutaj pomiędzy dachami ciasno zabudowanych domów, a jedyne okno wychodziło na
podwórko.
Oline leżała na łóżku i spała, pozostałe dzieci siedziały na podłodze i bawiły się
spokojnie kilkoma guzikami. Najstarszy dawał znaki Elise, że powinna być cicho, wskazując
na łóżko w kącie.
Elise zrozumiała. Olirie może spać tylko w dzień, bo pracuje, kiedy inni
odpoczywają...
- Długo będzie spać? - spytała szeptem. Dziecko skinęło głową na znak, że długo.
- Idzie do roboty, jak my już się położymy spać.
- A możesz pozdrowić mamę i powiedzieć, że była u niej Elise? Wstąpię do was
któregoś innego dnia.
- Ona wraca do domu dopiero rano.
Elise skinęła głową, odwróciła się i cicho wyszła, wstrząśnięta losem Oline.
Kobieta i dwaj mężczyźni na podwórku śledzili ją zaciekawieni. Żadne z nich się nie
odezwało.
Przebyła już prawie cały ciasny zaułek, kiedy usłyszała za sobą coś jakby skradające
się kroki. Przystanęła natychmiast, lodowaty dreszcz przeszedł jej po plecach, ostrożnie
odwróciła głowę. W tej samej chwili spostrzegła coś mrocznego, znikającego pośpiesznie w
drzwiach piwnicy.
- Chyba zaczynam widzieć duchy w jasny dzień - bąknęła sama do siebie,
zdenerwowana. - Przecież ten człowiek nie ma ze mną nic wspólnego. - Zła na siebie ruszyła
w dalszą drogę.
Ale gdy tylko się odwróciła, natychmiast znowu usłyszała to samo: skradające się
kroki, jakby złodziej zaczajał się na ofiarę. Dokładnie to samo słyszała tamtego popołudnia,
kiedy była u Agnes i odniosła wrażenie, że ktoś ją śledzi.
Nic mi nie mogą zrobić teraz w środku słonecznego dnia, myślała. W dodatku jest
niedziela i wszędzie pełno ludzi. Ale dlaczego ktoś za nią chodzi? Jeśli mają do niej jakąś
sprawę, to powinni przyjść i powiedzieć wprost.
Znowu gwałtownie przystanęła i zdążyła dostrzec mężczyznę, przebiegającego
błyskawicznie między dwoma domami.
Teraz nie miała już wątpliwości, ktoś ją tropi. Zaczęła biec.
Spocona i zdyszana wpadła na podwórko Andersengarden i wbiegła po schodach.
Na piętrze trzasnęły jakieś drzwi i usłyszała zbliżające się kroki. Ktoś musiał być u
Anny albo pani Thoresen wychodzi z domu. Elise ruszyła szybciej.
Dopiero jednak na półpiętrze zobaczyła, kto to jest.
- Emanuel?
Purpurowe światło wieczornego słońca wpadało na wąski korytarz, odbite od okien po
drugiej stronie, i oświetlało jego twarz.
- Elise? Nie spodziewałem się spotkać cię na schodach. - Patrzył na nią, a w głosie
słyszała żal.
- To dobrze, że jesteś, bo muszę z tobą o czymś porozmawiać. Zszedł niżej i
zatrzymał się tuż przy niej.
- Nie widziałem cię od tamtego spotkania na Maridalsveien.
- Anna za tobą tęskni.
- Tylko Anna i nikt inny? - najwyraźniej próbował być zabawny, ale mu się to nie
udawało.
- Zastanawiałam się, jak to jest z tobą. Z tobą i z Agnes.
- Mówisz tak, jak byśmy ja i Agnes mieli ze sobą coś wspólnego.
- A nie macie?
- Teraz cię nie rozumiem. Elise zawstydziła się.
- Myślałam... sądzę... Agnes dała mi do zrozumienia...
- Wiem, do czego ona dąży, Elise. Wstąpiła do Armii Zbawienia w nadziei, że... no
cóż, przecież wiesz. Potrzebowałem trochę czasu, żeby ją przejrzeć. Ty najwyraźniej
wiedziałaś o wszystkim, zanim się domyśliłem, o co jej chodzi.
Elise przestępowała z nogi na nogę.
- Ja nie mogłam nic powiedzieć, to by była zdrada przyjaciółki.
Emanuel stał bez ruchu i patrzył na nią.
- Tamtego wieczoru, kiedy spotkałem cię na Maridalsveien... widziałaś chyba te
obrazki, które zamierzała mi pokazać?
Rumieniec pokrył twarz Elise. Wpatrywała się w swoje stopy.
- Ostrzegałam ją, ale nie chciała mnie słuchać.
- Ale mnie nie ostrzegłaś.
- Jesteś dorosłym człowiekiem, nie potrzebujesz kogoś, kto będzie cię ostrzegał.
- Nie potrzebuję. Zastanawiam się tylko, co czułaś. Elise pośpiesznie uniosła wzrok.
- Wiem, że pragniesz żyć zgodnie z ideałami Armii Zbawienia, mówiłeś mi o tym
tamtej nocy w komórce. Byłam bardzo poruszona tym, że Agnes chce cię uwieść.
Na twarzy Emanuela pojawił się przelotny smutny uśmiech.
- Cieszę się, że to mówisz. I myślałaś, że wpadłem w jej sieci?
- Musiałam myśleć o czymś innym.
- Ach tak? - Emanuel zmarszczył czoło i uważnie studiował twarz Elise.
- Mam wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Czułam to i wczoraj, i dzisiaj też.
Zmarszczka na czole Emanuela pogłębiła się.
- Kto by to mógł być?
- Jeden ze starych kolegów Johana przemycił do więzienia list i doniósł na mnie i na
ciebie. Pisał o nocy, którą spędziliśmy w komórce, i o tamtym wieczorze, kiedy Peder się
znalazł, a my potem długo w noc siedzieliśmy w kuchni. Przedstawił to w zupełnie innym
świetle, niż w rzeczywistości było.
Twarz Emanuela poczerwieniała z gniewu.
- Jak on mógł zrobić coś takiego? Przeciwko tobie i przeciwko Johanowi...
- Oni mają do mnie pretensje. Uważają, że to z mojej winy Lort - Anders i Johan
zostali złapani, a teraz łażą za mną, bo chcieliby się zemścić.
- Rany boskie, co to za ludzie? - Emanuel był najwyraźniej wściekły i jednocześnie
zmartwiony.
- To ludzie najgorszego rodzaju. Wszyscy się ich boją. Oni należą do tej samej bandy,
która zamknęła nas w komórce.
- W takim razie musisz być ostrożna, Elise. Skoro mogli nas zamknąć w taki mróz, to
najwyraźniej zdolni są do wszystkiego.
Elise skinęła głową.
- Dlatego biegłam przez całą drogę do domu.
- Powinnaś chyba więcej czasu spędzać w domu, nie chodzić nigdzie, tylko do fabryki
i z powrotem. Kiedy odwiedzacie mamę, to idziecie razem, całą czwórką, prawda?
- To prawda. - Wahała się przez chwilę, nie mogła zapomnieć, że obiecywała sobie, iż
z nim zerwie. - Anna za tobą tęskni w te wszystkie dni, kiedy do niej nie przychodzisz.
Emanuel sprawiał wrażenie nieobecnego, najwyraźniej wciąż myślał o bandzie i
niebezpieczeństwie, jakie grozi Elise z ich strony.
- Mam nadzieję, że nadal będziesz ją odwiedzał. To dla niej wiele znaczy.
- Oczywiście, że będę. Nie zawiodę jej.
- Anna uczepiła się myśli, że nagle może wrócić jej ojciec. I teraz zwierzyła mi się, że
to już nie jest dla niej takie ważne. Odkąd ma ciebie.
Emanuel uśmiechnął się onieśmielony.
- Nie, to chyba niemożliwe.
- I nie cierpi już tak bardzo z powodu nieobecności Johana, o tym też mi powiedziała.
- Wprawiasz mnie w zakłopotanie. Aż tyle nie mogę dla niej znaczyć.
- Ale to prawda, znaczysz.
Emanuel stał bez ruchu i patrzył jej w oczy.
- Jeśli jest tak, jak mówisz, to mi jej bardzo żal. Dobrze wiem, jak to jest być
zakochanym w kimś, kogo nie można zdobyć.
Elise spuściła wzrok. Wolałaby, żeby Emanuel tego nie powiedział.
On zszedł o jeden stopień niżej.
- Obiecuję ci, że jej nie zawiodę, Elise. Ale ty musisz mi obiecać, że będziesz bardzo
ostrożna, kiedy wychodzisz z domu.
- Trudno mi uwierzyć, że oni chcieliby mi coś zrobić. Myślę, że mnie śledzą, żeby
zdobyć jakieś nowe wiadomości na nasz temat.
Emanuel ze złością potrząsnął głową, a potem zszedł po schodach.
Elise poszła do domu, myśli kłębiły jej się w głowie. Czy to aby na pewno prawda?
Czyż nie mieli dowodów na to, że banda jest w stanie zrobić coś gorszego?
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Kiedy wróciła do domu, w kuchni nie było nikogo, Hilda i chłopcy jeszcze nie
wrócili. Postanowiła, że wykorzysta rzadką chwilę samotności i napisze list do Johana. Kiedy
ostatnio była w sklepie u Magdy na rogu, kupiła za pięć ore paczkę papieru listowego i ko-
perty. Tym razem postara się zakleić list tak, żeby nikt niepowołany nie mógł go przeczytać.
Kochany Johanie!
Wczoraj spotkałam w sklepie jednego z przyjaciół Lorta - Andersa. Powiedział mi, że
przemycił do więzienia list do was. Miał jakoby opisać w tym liście, „co się dzieje na naszej
ulicy”, między innymi miał wspomnieć o plotkach na temat kapitana Ringstada i mnie.
Wierzę, że nie ma potrzeby, żebym Ci o tym donosiła, jestem bowiem pewna, że od
początku uznałeś to za kłamstwo, mimo wszystko jednak muszę Ci o tym napisać. Gromada
chłopaków próbowała wepchnąć Pedera do rzeki przy wodospadzie. Następnego dnia Peder
schował się przed nimi na jednym z podwórek. Poprosiłam kapitana Ringstada o pomoc. A
potem w podzięce zaprosiłam go na gorący posiłek, kiedy Peder wrócił już do domu. Wszyscy
siedzieliśmy razem w kuchni. Ktoś jednak musiał widzieć, jak kapitan od nas wychodzi.
Tak samo było wtedy, kiedy łobuzy z „Bandy z Sagene” zamknęły nas w fabrycznej
komórce. Nie zrobiłam nic, tylko rozmawiałam z nim o mamie i o sanatorium. Zresztą on
zdobył też lekarstwa dla Anny. Kocham Cię, Johan, i takie podłe plotki sprawiają, że czuję się
nieszczęśliwa. Nie mam pojęcia, dlaczego ci ludzie tak źle nam życzą. Czy to dlatego, że
oddalam Ci broszkę? Tęsknię za tobą i wypatruję dnia, kiedy wrócisz.
Twoja Elise
Przeczytała list, włożyła go do koperty i starannie zakleiła. Potem napisała dużymi
literami adres: Johan Thoresen, Państwowe Więzienie Akershus. Słyszała, że czasem ktoś
uzyskuje zgodę na przekazanie listu jakiemuś więźniowi. Nie chciała za nic przesyłać
swojego listu przez tych drani z otoczenia Lorta - Andersa.
Na dworze było jeszcze jasno. Gdyby się pośpieszyła, to zdąży wrócić do domu,
zanim zapadnie zmrok.
Mogłabym poprosić Emanuela, żeby ze mną poszedł, przyszło jej do głowy. Ale myśl,
że będą sami wracać cichymi ulicami do domu, wcale jej się nie spodobała. Z drugiej strony
nie miała pewności, czy zdążyłaby pobiec tam i z powrotem do twierdzy w czasie przerwy
obiadowej w fabryce, a za nic nie chciała się spóźniać, żeby nie stracić pracy. Wieczór był
pogodny, długo jeszcze będzie jasno.
Podjęła szybką decyzję, zarzuciła chustkę na ramiona i przejrzała się w małym
lusterku, stojącym w izbie na komodzie. Była zmęczona, twarz miała szarą, nikt nie mógł
mieć wątpliwości, z jakiego środowiska pochodzi. Ani policjanci, ani strażnicy więzienni nie
odnoszą się z szacunkiem do tych, którzy stoją najniżej na drabinie społecznej. Przyjrzała się
szufladom komody. Najniższa należała do Hildy. Elise ostrożnie ją otworzyła. Apaszka, którą
Hilda dostała od majstra, mieniła się kolorami. Z wyrzutami sumienia wyjęła ją ostrożnie,
zawiązała na szyi i znowu spojrzała w lusterko. Trudno uwierzyć, jaką zmianę spowodowała
apaszka.
Hilda z pewnością zrozumie, że dla mnie możliwość przekazania listu jest bardzo
ważna, myślała z poczuciem winy. Potem wsunęła list do kieszeni i napisała kartkę do Hildy
i chłopców.
Schodziła w dół do miasta wzdłuż Maridalsveien. Na ulicach było mnóstwo ludzi,
spacerujących przy pięknej pogodzie, w zaroślach ćwierkały ptaki, a w koronie wielkiej
jarzębiny pełnym głosem śpiewał skowronek. Wszystkie wędrowne ptaki już przyleciały, na
podwórkach i w ogródkach gruchały gołębie. Na chodniku małe dziewczynki z warkoczami,
w butach zapinanych na guziczki i czarnych pończochach bawiły się w piekło i niebo, a
chłopcy w połatanych spodenkach do kolan i wyrośniętych kurtkach grali w piłkę.
Naprzeciwko niej jechał jakiś konny wóz, a za kwitnącym geranium, w małym, otwartym
okienku siedziała kobieta i wołała do kogoś po drugiej stronie ulicy. Po błękitnym , niebie
przepływały lekkie białe obłoki, w powietrzu pachniało wiosną.
Nagle Elise poczuła się szczęśliwa. Kiedy Johan przeczyta list, nie będzie już żywił
żadnych wątpliwości. Wtedy banda może przekazywać plotki, jakie tylko chce, on będzie
mógł na niej polegać i wiedzieć, że nigdy nie zrobiłaby nic złego za jego plecami. Kiedy
tamci spostrzegą, że ich donosy nie robią na Johanie wrażenia, zmęczą się w końcu
wymyślaniem kłamstw i zaczną plotkować o kimś innym. Może Johan dowiedział się też, że
Emanuel odwiedza również jego siostrę, to go z pewnością nie rozgniewa. Ucieszy go
wszystko, co cieszy Annę.
Teraz pierwsze najtrudniejsze tygodnie mają już za sobą. Zbliża się lato, będzie
ciepło, na pewno nawet siedzenie w celi nie będzie już takie dokuczliwe. Z czasem Johan
przyzwyczai się do więziennego życia i jeśli Elise dobrze go zna, to zaangażuje się z całych
sił w pracę. Czyszczenie wychodków w Vika to nie jest jedyne zajęcie, do jakiego kierowani
są więźniowie. Elise słyszała również o warsztatach stolarskich, o pracy w kamieniołomach,
a nawet o tym, że więźniowie mogą się uczyć. Może więc pobyt w Akershus wcale nie
będzie taki zły, może się nawet zdarzyć, że kiedy stamtąd wyjdzie, będzie miał możliwość
uzyskania lepiej płatnej pracy niż przedtem.
Elise wyprostowała się, uniosła głowę i spoglądała przed siebie z nowym
optymizmem. Wiosna to czas nadziei, dni są jaśniejsze, cieplejsze i człowiek pogodniej
spogląda na życie. Nic dziwnego, że wszyscy byli przygnębieni mroźną zimą, czasem
ciemności, z pustymi skrzynkami na opał i prawie zawsze pustymi półkami w szafie na
jedzenie. Słońce daje siłę. Człowiek nie potrzebuje tyle jedzenia, kiedy nie marznie.
- Elise?
Odwróciła się zdumiona.
- Agnes? Wybierasz się do miasta?
Agnes skinęła głową. Miała nowe buty zapinane na guziczki, na głowie kapelusz
ozdobiony kwiatami i białe rękawiczki na rękach, ale sukienka była ta sama, szara, którą
Agnes wciąż nosi. To wszystko nie bardzo do siebie pasowało.
- Mam się spotkać z trzema dziewczynami z fabryki i pospacerujemy sobie po Karl
Johan. Może nawet zajrzymy do Tivoli.
- No to kawałek pójdziemy razem. Idę do twierdzy Akershus i spróbuję przekazać list
do Johana.
Agnes patrzyła na nią z niedowierzaniem.
- Odważysz się?
- A co mi mogą zrobić, powiedzą „tak” albo „nie”. Agnes przez chwilę milczała.
- A nie mogłabyś raczej pójść z nami? Jaką masz piękną apaszkę - dodała zdziwionym
głosem. - Kupiłaś sobie?
- Nie, pożyczyłam od Hildy.
- A ona z pewnością dostała ją od tego swojego bogatego kochanka, jak
przypuszczam?
Elise nie odpowiedziała.
- No a jak tam układają się sprawy między tobą i Emanuelem?
- Świetnie. - Agnes odpowiadała radosnym głosem, Elise jednak słyszała w nim inne
nuty.
- Uzyskałaś już to, czego chciałaś? - była zła na siebie za to, że tak pyta, ale nie mogła
się powstrzymać.
- No prawie. Ale z nim, biedakiem, nie jest łatwo. Postanowił przecież, że wypełni
swoje powołanie, odwróci się od świeckiego życia i pozwoli, by Bóg decydował, czemu się
ma poświęcić. W takiej sytuacji trudno w ciągu jednego dnia zmienić postanowienie.
- To akurat bardzo dobrze rozumiem.
- Ale nie zamierzam zrezygnować. - Agnes mówiła bardzo stanowczo. - Potrzebuję
tylko więcej czasu, niż myślałam.
- No a te pocztówki nie pomogły? - Elise wyraźnie słyszała ironie w swoim głosie.
Po raz pierwszy Agnes sprawiała wrażenie zawstydzonej.
- Nie odważyłam się mu ich pokazać.
Ach tak, nie odważyłaś się... - pomyślała Elise, głośno jednak powiedziała:
- Moim zdaniem postąpiłaś bardzo mądrze. To by chyba przyniosło odwrotny skutek.
Agnes zwróciła ku niej twarz, wyraźnie zirytowana.
- Ty nie znasz Emanuela. Elise milczała.
- Nie możesz uważać, że masz na niego jakiś monopol tylko dlatego, że wtedy
pomógł ci poszukać Pedera.
- Oczywiście, że tak nie uważam.
- Jest okropnie irytujące, że on cię tak nieustannie wychwala. A przecież nie powodzi
ci się gorzej niż wielu innym. Straciłaś ojca dopiero, kiedy miałaś osiemnaście lat, a ja znam
mnóstwo takich, którzy utracili rodziców, kiedy byli o wiele młodsi.
- Ale ja wcale nie proszę o żadne współczucie.
- To, że pomagasz Pederowi i Kristianowi, jest całkiem naturalne. Przecież kto miałby
się nimi zajmować?
Elise spojrzała na nią spod oka.
- Czy ja się kiedyś skarżyłam, Agnes?
- Nie, ale robi mi się niedobrze od tego słuchania, co on o tobie mówi. Jakbyś była
jakąś świętą.
- Nic na to nie poradzę. Przecież nie próbowałam mu się przypodobać.
Agnes posłała jej spojrzenie pełne podejrzliwości.
- Jesteś tego pewna?
Elise zatrzymała się gwałtownie.
- Do czego ty pijesz, Agnes? Agnes też przystanęła.
- Otóż podejrzewam, że sprzykrzyło ci się czekanie na Johana. Elise poczuła, że
gniew się w niej gotuje.
- To paskudne, co mówisz. A ja powiedziałam ci przed chwilą, że właśnie idę do
twierdzy Akershus z listem do niego. I w tym liście napisałam mu, że go kocham i żyję tylko
myślą o dniu, kiedy wróci do domu.
- Chyba musiałaś to napisać, skoro banda Lorta - Andersa przekazała mu, co ludzie o
tobie gadają.
Elise patrzyła na przyjaciółkę zdumiona.
- Dlaczego nagle występujesz przeciwko mnie? Czy to ma jakiś związek z
Emanuelem?
- A czy to dziwne? Nie jest szczególnie zabawne przekonaj: się, że mężczyzna
twojego życia ubóstwia inną kobietę.
Elise jęknęła zgnębiona.
- Dobrze wiesz, że między mną i Emanuelem nic nie ma. Jeśli on mnie podziwia, to z
pewnością dlatego, że opiekowałam się matką i zajmuję się chłopcami, co muszę łączyć ze
swoją pracą. On wie, że kocham Johana i że weźmiemy ślub, jak tylko wyjdzie z więzienia.
- Jesteś tego pewna? - w oczach Agnes wciąż czaiło się podejrzenie.
- Agnes, przestań. Co się z tobą dzieje? Sama przecież wiesz, jak my z Johanem
jesteśmy sobą nawzajem zajęci, wiele razy powtarzałaś, że nam zazdrościsz.
-
Ale to było dawniej. Teraz wszystko się zmieniło. Johan nie jest już
najprzystojniejszym facetem w Sagene, on jest... - umilkła i zagryzała wargi.
- On jest? - Elise patrzyła na nią wyzywająco.
- Sama wiesz najlepiej. - Agnes patrzyła jej w oczy z uporem. Trzej młodzi mężczyźni
z wydatnymi wąsami, w kapeluszach i w ciemnych niedzielnych ubraniach wyszli zza rogu
ulicy. Jeden przystanął.
- Czy to ty, Agnes?
Dziewczyna odwróciła się gwałtownie.
- Gustav? Sto lat cię nie widziałam! - Mówiła znowu słodkim, przymilnym głosem,
najwyraźniej już kompletnie zapomniała o kłótni z Elise. - Idziesz do miasta?
Elise spoglądała na dwóch jego kolegów. I nagle zrobiło jej się nieprzyjemnie. Była
pewna, że jednego z nich już kiedyś widziała, przypominał jej członka tamtej bandy, która
zamknęła ją i Emanuela w komórce, jednego z koleżków Lorta - Andersa. Dziś wygląda
trochę inaczej, bo ma na sobie świąteczne ubranie.
- A może wy wybierzecie się z nami do miasta? - usłyszała głos Gustava.
- No pewnie, ja mam się spotkać z kilkoma dziewczynami z fabryki - Agnes paplała z
ożywieniem.
Gustav zwrócił się do Elise.
- Ty też pójdziesz?
Zanim Elise zdążyła odpowiedzieć, Agnes znowu się wtrąciła.
- Nie, Elise idzie do twierdzy Akershus, żeby oddać list dla swojego narzeczonego.
Gustav zlustrował ją z zaciekawieniem od stóp do głów.
- On tam pracuje?
Elise poczuła, że się czerwieni.
- Nie, to znaczy... on... on...
- On tam siedzi. Dostał cztery lata za kradzież - Agnes paplała z wielką swobodą.
Wszyscy milczeli. Trzej mężczyźni przyglądali się Elise.
- No i co, czekasz na niego? - Gustav gapił się na nią, nie ukrywając zaciekawienia.
Agnes roześmiała się głośno.
- Oczywiście, że czeka, to typowe dla Elise. Ona ma wielkie poczucie obowiązku.
- No to w takim razie my idziemy.
W tej samej chwili Elise spostrzegła, że dwaj koledzy Gustava wymieniają
porozumiewawcze spojrzenia. Czuła się coraz gorzej.
Jeśli to są ludzie tego samego rodzaju jak tamten człowiek, którego spotkała w sklepie
u Magdy, to z przerażeniem myślała, że będzie musiała sama wrócić do domu.
Po drodze rozmawiali głównie Agnes i Gustav. Elise pojęcia nie miała, o czym
rozmawiać, a obaj koledzy Gustava milczeli. Od czasu do czasu dostrzegała, że spoglądają na
nią ukradkiem, a raz usłyszała, że mówią coś do siebie półgłosem i raz po raz rzucają jej
ukradkowe spojrzenia.
Nie była w stanie wyczytać niczego z wyrazu ich twarzy, nie potrafiłaby powiedzieć,
czy są ciekawi, wrogo usposobieni czy po prostu obojętni, ich twarze przypominały sztywne
maski. Ucieszyła się, kiedy nareszcie dotarli do Karl Johan i mogła pójść swoją drogą,
zarazem jednak odczuwała niepokój na myśl, jak sama wróci do domu.
Chociaż zbliżał się wieczór, na głównej ulicy miasta były tłumy ludzi. Kobiety w
wiosennych strojach, w szerokich wiosennych płaszczach, wielkich kapeluszach i
delikatnych pantofelkach spacerowały u boku panów w cylindrach i białych krawatach.
Studenci w swoich czarnych czapkach, kadeci w mundurach, przedstawiciele bohemy i
artyści stanowili część barwnego przedstawienia, jakie rozgrywało się przed jej oczyma.
Wszystko to zapierało jej dech w piersiach. Tutejsi ludzie tak bardzo różnili się od tych, do
których przywykła, że mogła się tylko na nich gapić. Raz po raz konna dorożka próbowała
przedrzeć się przez ludzką ciżbę. Konie nie lubiły tłumu, stawały dęba i rżały głośno. Za
plecami Elise od strony Stortorvet zadzwonił tramwaj, a nieco dalej na ulicy ukazał się
patrolowy wóz policyjny zaprzężony w dwa konie. Na czarnym boku widniał napis „Policja”.
Elise zwróciła się do Agnes.
- W takim razie ja idę do twierdzy. Powodzenia, Agnes, i pozdrów mamę.
Agnes uśmiechnęła się, spotkanie z młodymi mężczyznami najwyraźniej ją
udobruchało.
- Następnym razem musisz z nami iść, Elise. A nie zajrzałabyś do mnie któregoś
wieczoru?
Elise skinęła głową, choć dobrze wiedziała, że długo się tam nie wybierze.
Skrępowana skinęła Gustavowi i jego przyjaciołom. Znowu zauważyła, że ci dwaj
posyłają sobie dziwne spojrzenia. Na wszelki wypadek wrócę do domu inną drogą niż ta,
którą przyszłam, pomyślała.
W miarę jak zbliżała się do twierdzy, narastało w niej zdenerwowanie. A co będzie,
jeśli ją po prostu wyśmieją? Jeśli powiedzą, że była głupia, sądząc, iż można tak po prostu
pisać listy do więźniów. A może nawet wpadną w złość i przegonią ją niczym parszywego
psa. Byłby to wielki wstyd, Elise nie wiedziała, czyby to zniosła.
Wielki Boże w niebie, modliła się w duchu. Spraw, żeby przyjęli mój list i przekazali
go Johanowi. Nie pozwól, żeby się ze mnie naśmiewali, bo ja tego nie zniosę.
Słyszała, że więzienie położone jest we wschodniej części twierdzy, na wprost bramy
prowadzącej na dziedziniec. Przez moment pomyślała, że może natknie się na oddział
skazańców w kajdanach i więziennych drelichach, a jednym z nich będzie Johan. Ciekawe,
jak by to było? Co Johan by zrobił, gdyby tak ją tutaj ujrzał? Na myśl o tym zakręciło jej się
w głowie.
Z pewnością sprawiłoby jej ból, gdyby zobaczyła go w takim stanie. Mimo to
marzyła, żeby choć przez sekundę na niego popatrzeć. Może by się do niej uśmiechnął i w
ten sposób dał do zrozumienia, że nie wierzy w plotki.
Był niedzielny wieczór, ciekawe, co więźniowie robią o tej porze? Czy po prostu
siedzą w swoich celach? Nikt przecież nie pracuje w niedzielę w więziennych warsztatach,
tego była pewna.
Może przyszedł do nich pastor. Wygłasza kazanie na temat kary i mąk piekielnych,
mówi, co się stanie z grzesznikami. Była przekonana, że ci, którzy po raz pierwszy dopuścili
się przestępstwa, obiecują sobie, że nigdy więcej nie popełnią takiego głupstwa, ale ci,
których złapano trzeci, czwarty, a może nawet piąty raz, z pewnością śmieją się za plecami
pastora i kiedy strażnicy ich nie widzą, obmyślają z koleżkami nowe przestępstwa.
Zbliżyła się do twierdzy. Serce biło jej głośno w piersiach, miała sucho w ustach. Tam
wewnątrz, za tymi ponurymi murami, siedzi Johan.
Za tymi samymi ponurymi murami znajdują się strażnicy. I dyrektor więzienia. Ten,
który decyduje o ich życiu, który może zrobić z nimi, co zechce. Nie ma prawa ich sądzić,
orzekać kary, ale ma wystarczającą władzę, by kara została wymierzona tak, jak on sobie
tego życzy. Może decydować, czy ktoś zostanie wychłostany za nieposłuszeństwo, czy
otrzyma dodatkową karę za nieprzyzwoite zachowanie, czy będzie dostawał mniej jedzenia,
ponieważ nie jest dość pokorny. Jak długo więźniowie znajdują się w obrębie murów
twierdzy, tak długo to on, a nie Bóg, decyduje o ich życiu. Elise przeniknął dreszcz grozy.
Szła teraz jeszcze wolniej. Najbardziej ze wszystkiego chciałaby zawrócić i uciec do
domu.
Było coś okropnego w tej starej twierdzy. Pewnego razu ojciec Agnes opowiadał im o
ciemnych celach dla więźniów w podziemiach, pod jednym ze skrzydeł zamku. W dawnych
czasach można było słyszeć więźniów, którzy zostali skazani na śmierć i tam czekali na
wykonanie wyroku, bywało, że śpiewali ostatnie psalmy, podczas gdy król z dworem weselił
się w salach nad nimi. Dźwięki tych psalmów docierały do dziedzińca, opowiadał ojciec, a
one z Agnes słuchały go z drżeniem. Potem Elise nie mogła przestać o tym myśleć. Jeszcze
tej nocy miała koszmarny sen, że wisi na rynku, a otaczający ją ludzie, którzy przyszli
obejrzeć widowisko kaźni, gapią się na nią, w napięciu przyglądają się linie zawiązanej na jej
szyi i z drżeniem czekają, aż kat wytrąci stołek spod jej nóg, a pętla na szyi złamie jej kark.
Obudziła się wtedy z krzykiem i opowiedziała matce, co jej się śniło.
- Naprawdę nie rozumiem, dlaczego ojciec Agnes opowiada wam o tych wszystkich
strasznych rzeczach, które działy się kiedyś, skoro dzisiaj też jest wokół nas tyle zła -
powiedziała wtedy matka.
Ale Elise zwietrzyła krew, można powiedzieć, bardzo ją to zainteresowało, pożyczała
w szkole książki od młodego nauczyciela i zaczytywała się opowieściami o paleniu
czarownic, czarnej śmierci i napadach wikingów na klasztory w Anglii.
Z wahaniem przeszła przez most nad fosą. Strażnicy stali sztywni niczym ołowiane
żołnierzyki, każdy przy swojej kolumnie. Kiedy, jąkając się, spytała, gdzie mogłaby oddać
swój list, oni patrzyli wciąż przed siebie, ale żaden nie odpowiedział.
Zakłopotana weszła na dziedziniec twierdzy i ruszyła w stronę jakichś drzwi. Gdy
tylko zapukała, drzwi natychmiast się otworzyły i stanął w nich mężczyzna w mundurze.
- Bardzo przepraszam, ale czy to możliwe, żebym przekazała list dla jednego z
więźniów? - patrzyła na niego błagalnie, czując równocześnie, że krew odpływa jej z twarzy,
a dłonie robią się lodowate.
Mężczyzna przez chwilę stał bez ruchu i przyglądał się jej. Nie wyglądało na to, że
jest z nim ktoś jeszcze, nie słyszała też, żeby ktoś znajdował się w pobliżu.
- A dla kogo chciałabyś przekazać ten list?
- Dla Johana Thoresena.
Tamten zmarszczył czoło, jakby próbował sobie przypomnieć, kto to taki.
- On został zamknięty trochę ponad dwa miesiące temu. Za udział w kradzieży. -
Ostatnie słowa powiedziała tak cicho, że prawie nie było ich słychać.
- Taki wysoki, silny mężczyzna, który pracował w fabryce płótna żaglowego?
Elise przytaknęła.
- No to daj mi ten list, zobaczę, co się da zrobić. Wyjęła kopertę z kieszeni i podała
strażnikowi. On długo się jej przyglądał.
- Czy to ty napisałaś adres? Elise skinęła głową.
- Masz piękne pismo. I ładnie mówisz, skąd pochodzisz?
- Mieszkam przy Sandakerveien. Strażnik sprawiał wrażenie zaskoczonego.
- Moja mama pochodzi z Ulefoss i kiedy przyjechała do Kristianii, nauczyła się ładnie
mówić, żeby dostać lepiej płatną pracę.
Mówiąc te słowa, zarumieniła się ze wstydu. To przecież brzmiało, jakby opowiadała
o podstępie, jakby matka starała się nieuczciwie dostać od losu lepsze życie.
Mężczyzna się uśmiechnął, sprawiał wrażenie życzliwego.
- No a ty nauczyłaś się od matki?
Skinęła głową i zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
- Czy ten Johan Thoresen to twój brat?
- Nie, jest moim narzeczonym. Mężczyzna uniósł w górę brwi.
- No a ty postanowiłaś na niego czekać, dopóki nie odbędzie swojej kary?
Elise skinęła głową.
- Jeśli on zechce, żebym na niego czekała. Mężczyzna wybuchnął śmiechem.
- Musiałby być skończonym głupcem, gdyby tego nie chciał. Pozdrowię go od ciebie i
powiem, że jego czarująca narzeczona tutaj była. To dla niego z pewnością będzie radosna
niespodzianka. Elise dygnęła, wymamrotała jakieś podziękowania, odwróciła się i ruszyła w
drogę powrotną z nieprzyjemnym uczuciem, że tamten człowiek wciąż stoi i nie spuszcza z
niej wzroku.
Słońce już zaszło i od strony fiordu czuć było zimny powiew wiatru. Elise
przyśpieszyła kroku.
Przecięła Karl Johan i Stortorvet i była w drodze do Mollergata, kiedy nagle
spostrzegła przyjaciół Gustava. Stali przed jakąś knajpą i rozmawiali z innym mężczyzną.
Elise pochyliła głowę i odwróciła twarz w nadziei, że przejdzie obok nich niezauważona.
Spodziewała się, że zawołają na nią po imieniu albo podejdą lub też w inny sposób
będą chcieli zwrócić jej uwagę. Ale chyba mnie nie zauważyli, pomyślała z ulgą i
przyśpieszyła kroku.
Minęła magistrat, dalej szła Mollergata i dotarła do Brenne - riveien. Zdecydowała
się, że stamtąd przejdzie przez Grunerbrua i pójdzie dalej wzdłuż wschodniego brzegu rzeki.
To mroczna i wymarła okolica, porośnięta lasem, o rzadkiej zabudowie, ale jeśli koledzy
Gustava ją zauważyli i jeśli mieli wobec niej jakieś złe zamiary, to będą jej szukać na
Maridalsveien, którą tutaj przyszła i z której korzysta większość ludzi, bo to ulica oświetlona,
gdzie łatwiej niż po tamtej stronie rzeki uniknąć spotkania z podejrzanymi typami.
Kiedy przeszła przez most, zaczęła biec. Słońce zaszło i na ziemię spływał zmrok. Na
szczęście dobrze znała tę okolicę, latem wielokrotnie bawiła się tutaj z Pederem i Kristianem.
Nawet w półmroku i bez latarki bez trudu odnajdzie drogę do domu. Przez dłuższy czas
biegła i nic się nie działo.
Nagle jednak usłyszała trzask łamanej gałązki. Stanęła jak wryta i nasłuchiwała. Serce
tłukło jej się w piersiach.
Ale nie, musiała się pomylić, teraz niczego już nie było słychać. Może to jakieś
bawiące się dzieci, a może dzikie zwierzę. Jeśli dzieci, to z pewnością siedzą teraz gdzieś pod
krzakiem i chichoczą zadowolone, że udało im się ją przestraszyć. A jeśli dzikie zwierzę, to
pewnie kryje się cichutko w cieniu i czeka, by Elise jak najszybciej zniknęła.
Niespokojna, ale niespecjalnie przestraszona pobiegła dalej.
I wtedy usłyszała to znowu, tym razem znacznie wyraźniej. To już nie było
przywidzenie, musiała uznać, że nie jest w lesie sama.
- Jest tu ktoś? Peder i Kristian, czy to wy? Żadnej odpowiedzi.
Jeśli to są ludzie, których Elise się obawia, to dobrze sprawić wrażenie, że ona tu na
kogoś czeka.
- Domyślam się, że to wy. Peder i Kristian, natychmiast chodźcie do mnie!
Panowała jednak kompletna cisza. Jakieś spóźnione wróble ćwierkały jeszcze w
zaroślach, poza tym nic nie było słychać. Z daleka docierały do niej dźwięki dzwonu z
kościoła w Gamie Aker, wzywające na nieszpory, ale tutaj, wokół niej, był tylko las i coraz
gęstsza ciemność. Przerażona starała się biec jeszcze szybciej.
Niestety wkrótce znowu usłyszała za sobą skradające się kroki. Nie zwalniając,
odwracała głowę, ale nie była w stanie niczego dostrzec. Stąpanie było ciężkie, to nie żadne
lekkie, dziecięce kroki. Strach dławił ją w gardle. Dlaczego była taka głupia i wybrała drogę
przez las, zamiast wracać oświetloną Maridalsveien? Oni mogli ją przecież śledzić od
tamtego spotkania przed knajpą. I musieli się nieźle ubawić, widząc, że Elise biegnie przez
Grunerbrua, a potem skręca w leśną ścieżkę.
Czego mogą od niej chcieć? Wepchnąć ją do rzeki? Czy związać i porzucić bezradną
w lesie na całą noc? To nie są mordercy, niemożliwe. Chcą się z nią tylko zabawić,
przestraszyć ją, tak jak Pingelen i inni chłopcy chcieli nastraszyć Pedera.
Tak, z pewnością chcą ją śmiertelnie przestraszyć, a nie zamordować. Dlaczego, na
Boga, mieliby ją mordować?
Przecież nic im nie zrobiła. Wiedzą, że tamta sprawa z broszką wynikała z niewiedzy,
a nie ze złośliwości. Z pewnością są na nią strasznie źli, ale przecież nie mają żadnego
powodu do nienawiści.
Jej jedyna szansa to uciekać jak najszybciej. Z drugiej jednak strony jeszcze nie
całkiem doszła do siebie po chorobie, a ponieważ od dawna nie dojada, to i sił ma niewiele.
Biegnąc, modliła się żarliwie: Panie Boże w niebiesiech, nie pozwól, żeby mnie dogonili.
Błagam cię ze względu na Pedera, Kristiana i Hildę.
Ciężkie kroki były coraz bliżej. Teraz słyszała też oddechy prześladowców. Chustka
zaczepiła się o jakąś gałąź i choć Elise bardzo nie chciała jej utracić, nie zatrzymała się,
pozwoliła, by chustka zsunęła się z jej ramion i została na drzewie.
Następnym razem jakaś stercząca gałąź zdarła jej z szyi apaszkę Hildy. Elise jęknęła
cicho i już miała się zatrzymać. Hilda jej nie wybaczy, jeśli apaszka zginie! Ale strach przed
prześladowcami był silniejszy.
Już prawie nie mogła oddychać. Nogi miała ciężkie jak z ołowiu, całe ciało obolałe.
Za chwilę padnę, myślała przerażona. Już nie mogę. Szlochała strachu, odsunęła
wielką gałąź, która zagradzała jej drogę, potknęła się na jakimś kamieniu i na oślep biegła
dalej. Urywany, zdyszany oddech za nią był coraz głośniejszy. W którymś momencie
poczuła, że na jej ramię spada czyjaś ciężka łapa. Że zaciska się z siłą imadła. Elise nie miała
szansy, żeby się wyrwać. Jedno szarpnięcie napastnika i dziewczyna runęła na ziemię. Zaraz
potem zwaliło się na nią ciężkie męskie cielsko.