background image

 

 

Działanie odwagi - wspomnienia pilota Fedu 

 
Autor: Ben Baranki 
 
Publikujemy  wybrane  fragmenty  niepublikowanej  dotąd,  właściwie  ledwie 
napisanej,  książki  Bena  Barankiego  pt.  „The  Act  of  Courage:  A  Memoir  of  U.S. 
Helicopter Pilot”

 

 

Kto by przypuszczał, że kolejny kryzys zacznie się właśnie w ten sposób? W Nowym 

Jorku  była  ciemna  i  burzliwa  noc,  kiedy  upadł  kolejny  SMOK,  tym  razem  zadając  cios 

śmiertelny  globalnej  gospodarce.  Spółdzielczy  Magazyn  Oszczędnościowo-Kredytowy  w 

Kejneszycach  może  i  nie  posiadał  znacznych  aktywów,  lecz  był  ważnym  symbolem  dobrej 

zmiany  w  bankowości  europejskiej  i  w  ogóle  światowej,  jaka  bardzo  szybko  zaszła  po 

poprzednim  tsunami  finansowym.  Poza  tym  okazało  się,  że  systemowo  ważne  banki 

mongolskie miały olbrzymią ekspozycję na tę nieszczęsną instytucję. Dalej sprawy potoczyły 

się  błyskawicznie.  Po  krachu  w  Ułan  Bator  choroba  rozprzestrzeniła  się  dalej,  niczym 

śmiercionośny wirus, do Bhutanu, a stamtąd na świat cały.  

 

*** 

— 

Szalom, Ben — w słuchawce odezwał się żeński, gołębi głos.  

— 

Tak,  przy  telefonie  Ben  Szalom  Baranki  —  odparłem  półprzytomny,  wyrwany  z 

głębokiego  snu.  Śniło  mi  się  coś  niewiarygodnego.  Byłem  prezesem  Fedu  i  potrafiłem 

przewidzieć  przyszły  stan  gospodarki  i  ustalić  optymalną  wysokość  stóp  procentowych. 

Dziwny sen... 

— 

Ben, tu Janet Yellow. Potrzebujemy Cię.  

— 

Znowu?  —  jęknąłem  —  Ale  chyba  nie  dzisiaj?  Dziś  mam  bardzo  dobrze  płatny 

wykład w bardzo przyjemnej restauracji i... 

— 

Ben, sprawa jest poważna! Świat  potrzebuje takich bohaterów jak ty, niewybranych, 

emerytowanych  urzędników,  którzy  myślą,  że  stoją  ponad  prawem.  Poza  tym,  nikt  tak  nie 

pilotuje helikoptera jak ty, przecież wiesz. 

— 

Ech... dobra, no dobra. Już jadę. Tam gdzie zawsze? — spytałem. 

— 

Tak, hangar 1913. Dziękuję, Ben, do zobaczenia.  

 

background image

 

*** 

— 

Co tym razem? — spytałem się po krótkim przywitaniu. W odpowiedzi Janet zaczęła 

mnie zapoznawać ze szczegółami misji. Po odczytaniu wstępnego oświadczenia przedstawiła 

szczegółowe projekcje przygotowane przez cały komitet kryzysowy, zastrzegając jednak, że 

projekcje nie stanowią zapowiedzi przyszłych działań.  

— 

Jak  zatem  widzisz,  plan  jest  prosty  —  kończyła  Janet  —  Skopiowaliśmy  go  z 

poprzedniej misji. Wlatujesz do wnętrza SMOK-a i zasypujesz go gotówką. Jakieś pytania? 

— 

Ekhm, Janet, a nie prościej byłoby puścić im przelew? — spytałem, przyznaję, nieco 

naiwnie (wciąż byłem trochę śpiący).  

— 

Ben,  nie  wydurniaj  się!  Przecież  wiesz,  że  polityka  pieniężna  straciła  jakąkolwiek 

efektywność.  Żadne  przelewy  od  nas  nie  wychodzą.  Nawet  nie  chcą  od  nas  czeków 

przyjmować...  Ostatnio  za  firmową  kawę  i  ciasteczka  musiałam  płacić  swoją  prywatną 

gotówką — odparła Yellow wyraźnie przygnębiona. 

— 

Tak,  to  rzeczywiście  przykre.  Ale  zostawmy  to.  Jaki  to  model?  —  spytałem, 

wskazując na helikopter stojący obok nas.  

— 

Ten? To Forward Guidance 2016. Najnowsza wersja. I oczekujemy, że jeszcze przez 

dłuższy  czas  będzie  najnowsza  —  odparła  z  dumą  Janet  —  Z  napędem  mnożnikowym!  — 

dodała. 

— 

Mój ulubiony! — krzyknąłem rozradowany, ponieważ sądziłem, że już nie produkują 

takich. Czym strzela? Zakładam, że stówkami? 

— 

Oczywiście! Nówki sztuki nieśmigane, drukarze płakali, jak je oddawali. Do tego ilość 

amunicji  jest  właściwie  bez  ograniczeń,  bo  masz  zainstalowane  na  pokładzie  najszybsze 

drukarki  dostępne  na  rynku...  Aha,  helikopter  potrafi  zrzucać  ładunek  o  wartości  biliona 

dolarów na minutę — poinformowała mnie fachowo Janet.  

— 

Masz na myśli „bilion” w długiej czy krótkiej skali? 

— 

Och, Ben... Ty i te twoje żarty — Yellow zaśmiała się. 

— 

Ja poważnie pytam. Zawsze mi się to myliło. Pamiętasz jak w 2008 r. ogłosiłem ten 

śmieszny program? Jak on się nazywał... i wydrukowaliśmy trochę za du... 

— 

Lepiej  już  leć,  Ben  —  powiedziała  zniecierpliwiona  Janet.  Leć,  mój  jastrzębiu  — 

dodała czulej.  

 

 

*** 

background image

 

Moja  misja  nie  zaczęła  się  najlepiej.  Nie  mogłem  wystartować.  Próbowałem  przeróżnych 

modeli  startu,  ale  żaden  nie  pozwolił  mi  się  oderwać  od  ziemi.  Do  Volckera  ciężkiego  — 

zakląłem w duchu szpetnie. A może to popsuła się hydraulika? — pomyślałem, ale coś mi nie 

pasowało w tej teorii... 

— 

Co  jest,  staruszku,  zapomniałeś  jak  się  lata?  —  spytała  się  zaniepokojona  Yellow, 

przerywając mi rozmyślania.  

— 

Dziwne...  wygląda  jakby  ktoś  przy  tym  majstrował...  ale  z  drugiej  strony...  patrząc 

globalnie  argumenty  za  i  przeciw  wydają  się  zbilansowane...  już  wiem!  Założono  nam 

aksjomatyczną blokadę! — krzyknąłem dumny z odkrycia.  

— 

Aksjoma... jaką blokadę? — spytała się Janet, wyraźnie zbita z tropu.   

— 

Taaak  —  ciągnąłem,  przyglądając  się  silnikowi  —  fachowa,  austriacka  robota.  Ale 

mimo  to  zostawili  resztki  teorematu. To ich zdradziło  — kontynuowałem, choć Yellow  nie 

rozumiała w ogóle o co chodzi. 

— 

I jak zamierzasz ją zdjąć? — spytała tylko.  

— 

Och, to proste. Wystarczy użyć klucza friedmanowskiego i... o, tutaj trzeba odkręcić... 

wtedy założenia nie mają znaczenia... jeszcze trochę... ufff, gotowe. 

 

*** 

Nareszcie  w  powietrzu!  Od  razu  zrzuciłem  trochę  banknotów  nad  Nowym  Jorkiem  — 

uznałem,  że  lekka  stymulacja  monetarna  przyda  się  i  tam,  a  drukarki  pokładowe  uzupełnią 

ładunek. Och, jak ja lubiłem zapach tuszu o poranku! 

 

*** 

Było  to  gdzieś  w  połowie  drogi  nad  Atlantykiem.  Zupełnie  go  nie  zauważyłem  —  musiał 

nadlecieć od słońca. Zorientowałem się dopiero, gdy zostałem trafiony. 

— 

Co u licha?! — krzyknąłem zdumiony. Czy to są... czy to jeny? Spojrzałem na pilota 

we wrogim helikopterze. Tak, to był Kur-yoda! Uśmiechał się złośliwie, tak po azjatycku, i 

wypluwał w moją stronę niezliczoną ilość japońskiej waluty. Nie było ani chwili do stracenia, 

maszyna  zaczynała  się  już  krztusić.  Przeprowadziłem  szybkiego  twista.  Manewru  tego 

nauczyłem się jako kadet jeszcze w 1961 r. Wylądowałem tuż za Japończykiem, całkowicie 

go zaskakując tą operacją.  

— 

Chcesz wojny walutowej? —  krzyknąłem,  choć  przecież  nie  mógł  mnie  słyszeć.  To 

masz, udław się! — dodałem i puściłem całą serię śmiercionośnych franklinów. Na efekty nie 

background image

 

trzeba było długo czekać, po chwili jego helikopter stanął w ogniu, a sam Kur-yoda ratował 

się katapultowaniem.  

  

*** 

Gdy  dotarłem  do  Starego  Kontynentu,  poczułem  ulgę,  choć  do  tych  przeklętych  Kejneszyc 

wciąż  było  daleko.  Znowu  wszystko  przez  tych  cholernych  ruskich  —  myślałem  mgliście, 

choć w sumie nie wiedziałem  zbyt  dokładnie, dokąd lecę.  Liczyło  się dla mnie tylko  to,  że 

lecę zgodnie z azymutami i regułą Tejlora. 

 

*** 

Gdy  zbliżałem  się  do  Frankfurtu,  wzmożyłem  czujność.  Obawiałem  się  bowiem  pilotów 

Draghona  (wiedziałem  jak  bardzo  negatywnie  byli  do  mnie  nastawieni).  Oczywiście, 

rozrzucałem cały czas po drodze dolary. Ale rzadko trafiały tam dokąd chciałem. Najczęściej 

zostawały  wchłanianie  przez  niespotykane  bańkowe  kształty,  które  bujnie  rozrastały  się  po 

całej Europie. Innym razem banknoty trafiały do jakichś dziwnych lejów w ziemi, niby bez 

dna. Tak mi się przynajmniej zdawało, dopóki raz nie podleciałem do nich bliżej. Okazały się 

one  jednak  budynkami,  jednak  jak  gdyby  przeżartymi  jakimiś  toksycznymi  substancjami. 

Czasem udawało mi się odcyfrować jakieś napisy na nich, ale nie zawsze w pełni — zresztą i 

tak  by  mi  to  nic  nie  dało,  bo  nie  znam  języków  obcych  (wiem  tylko,  jak  jest  „deflacja”  po 

japońsku). W każdym razie zapamiętałem trzy: ...iCredit, D...t...he B...k, C...tSu...e. Dziwne.  

 

*** 

Do  Kejneszyc  doleciałem  bez  przeszkód.  Wiedziałem  jednak,  że  najtrudniejsze  zadanie 

dopiero  przede  mną.  Dopiero  gdy  ujrzałem  na  horyzoncie  majaczący  kontur  wielkiego 

SMOK-a,  utwierdziłem  się  w  przekonaniu  o  absolutnej  powadze  i  jednocześnie  o 

przeraźliwym  niebezpieczeństwie  swej  misji.  Konstrukcja  była  naprawdę  ogromna  —  tak 

olbrzymia, że zaczynała się zapadać w sobie i wchłaniać w siebie okoliczne aktywa. Nie było 

czasu  do  stracenia.  Włączyłem  osłonę  nowomowonową  i  podleciałem  niezauważony  bliżej. 

Sprawa przedstawiała się naprawdę beznadziejnie, SMOK wyglądał na niezdobyty, a do tego 

wokół  niego  krążyło  mnóstwo  myśliwców  Banksterium.  Ale  nie  poddawałem  się,  choć  z 

każdą chwilą moc moich pocisków zbliżała się niebezpiecznie do granicy zera. Słyszałem co 

prawda opowieści o strzelaniu ujemną materią, ale nie byłem pewien siły swojej maszyny... 

 

 

background image

 

*** 

Gdy  już  chciałem  zrozpaczony  zrezygnować  z  próby  jakiegokolwiek  ataku  i  dzwonić  po 

pomoc do słynnej eskadry Hana Fiskala, ujrzałem dziwne zwężenie w konstrukcji SMOK-a. 

Podleciałem bliżej. Tak jak myślałem — był to szyb wentylacyjny. Ha! Zatem nawet on ma 

słaby punkt — pomyślałem uradowany. 

 

*** 

Musiałem  działać.  Włączyłem  napęd  mnożnikowy  i  wleciałem  w  szyb.  Jak  można  było  się 

spodziewać, zauważono mnie i zaczęto do mnie strzelać. Sytuacja była skrajnie napięta i choć 

zrzucałem  tony  banknotów  na  minutę,  nic  to  nie  dawało.  Wtem  usłyszałem  jak  gdyby  głos 

Greenobiego,  który  mówił  w  mej  głowie:  Easy,  Ben,  easy.  W  pierwszym  odruchu 

pomyślałem,  że  ktoś  tu  oszalał  —  strzelają  do  mnie  ze  wszystkich  stron  sejwingsami,  a  ja 

mam się uspokoić?! Ale po kilku sekundach zrozumiałem, co muszę zrobić. Uśmiechnąłem 

się do siebie, zamknąłem oczy, poluzowałem krawat i nacisnąłem spust... 

 

*** 

Po wszystkim wylądowałem w okolicy, usiadłem na brzegu rzeki Wisły i płakałem. Płakałem 

ze  szczęścia  i  od  dymu  płonących  banknotów,  który  gryzł  mnie  w  oczy.  Byłem  okrutnie 

zmęczony, psychicznie i emocjonalnie wyczerpany, ale szczęśliwy, ponieważ po raz kolejny 

znalazłem  w  sobie  odwagę  do  działania  i  uratowałem  świat,  choć  wielu  moich  krytyków 

chciałoby najwidoczniej patrzeć jak on płonie. Zapaliłem cygaro od banknotu studolarowego i 

zadzwoniłem do Janet.  

— 

Mission accomplished. Nie przewiduję obecnie recesji. 

— 

Oh, Ben!