BBY 0019 Labirynt zła

background image

James Luceno

Janko5

1

Labirynt zła

Janko5

2

LABIRYNT ZŁA

JAMES LUCENO



Przekład

ANDRZEJ SYRZYCKI


background image

James Luceno

Janko5

3

Tytuł oryginału

LABYRINTH OF EVIL


Redaktor serii

ZBIGNIEW FONIAK


Redakcja stylistyczna

MAGDALENA STACHOWICZ


Redakcja techniczna

ANDRZEJ WITKOWSKI


Korekta

RENATA KUK

ELŻBIETA SZELEST


Ilustracja na okładce

STEVEN D. ANDERSON


Skład

WYDAWNICTWO AMBER


Copyright © 2005 by Lucasfilm, Ltd. & TM.

All rights reserved.


For the Polish edition

Copyright © 2006 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.



ISBN 83-241-2089-0




Labirynt zła

Janko5

4






























Moim kochanym cioci i wujkowi, Rosemary i Joemu Savoca,

oraz moim najwcześniejszym mentorom: Patowi Mathisonowi,

który zawsze zachęcał mnie do opowiadania historii,

i Richardowi Thomasowi, który zapoznał mnie z fantastyką naukową,

z łanem Flemingiem i Thomasem Pynchonem



background image

James Luceno

Janko5

5

R O Z D Z I A Ł

1

Zachodnią półkulę obleganej Cato Neimoidii zaczynała ogarniać ciemność, ale

wysoko nad powierzchnią planety trwała nadal wymiana błyskawic spójnego światła,
która rozszarpywała nadciągającą noc na strzępy. O wiele niżej, w sadzie manaksow-
ców porastających dolne wały obronne majestatycznej reduty wicekróla Gunraya, z
bezlitosną precyzją mordowały się nawzajem kompanie sklonowanych żołnierzy i bo-
jowych robotów.

W pewnej chwili pod gęstwiną liści rozbłysnął jaskrawy wachlarz błękitnej energii

- klinga świetlnego miecza Obi-Wana Kenobiego.

Atakowany przez dwa strażnicze roboty mistrz Jedi ani myślał o ucieczce. Obraca-

jąc uniesioną klingę w prawo i w lewo, odbijał blasterowe błyskawice z powrotem ku
napastnikom. Oba automaty, trafione własnymi strzałami w korpus, rozpadły się na
kawałki i runęły na ziemię.

Obi-Wan ruszył w dalszą drogę.
Przetoczył się pod segmentowanym tułowiem neimoidiańskiego żuka żniwiarza,

ale zerwał się na nogi i pobiegł naprzód. Raz po raz przestrzeń między drzewami rozja-
śniały błyski eksplozji pocisków lądujących na ochronnym polu cytadeli, a na po-
wierzchnię gruntu kładły się cienie strzaskanych pni manaksowców. Długa kolumna
niepomnych na panujący chaos pięciometrowych zwierząt parła naprzód w kierunku
kopca, na którym się wznosiła forteca Gunraya. Żuki niosły na grzbietach i w żuchwach
ładunki ściętych gałązek i zerwanych liści, a chrzęst nieustannego żucia dziwnie kon-
trastował z hukiem detonacji oraz sykiem i skowytem blasterowych błyskawic.

Nagle z lewej strony Obi-Wana doleciał pomruk serwomotorów, a z prawej napły-

nęło ciche ostrzeżenie:

- Pochyl się, mistrzu!
Kenobi kucnął, zanim jeszcze Anakin Skywalker skończył wypowiadać drugie

słowo, i skierował szpic klingi w dół, żeby nie przebić nadbiegającego byłego padawa-
na. W przesyconym wilgocią powietrzu rozległ się pomruk i syk energii, a chwilę póź-
niej dała się wyczuć ostra woń spalonych obwodów i ozonu. W miękki grunt wbiła się
blasterowa błyskawica, a niespełna metr od stóp Obi-Wana przetoczyła się wydłużona

Labirynt zła

Janko5

6

głowa bojowego robota. Sypiąc iskry, zniknęła w ciemności, ale nie przestała powta-
rzać:

- Odebrałem i zrozumiałem... odebrałem i zrozumiałem...
Nie wstając, Obi-Wan obrócił się na prawej stopie w samą porę, żeby zobaczyć,

jak smukły robot wali się na ziemię. Nie zdziwił się, że kolejny raz Anakin ocalił mu
życie, chociaż ognista klinga miecza młodego Jedi świsnęła zbyt blisko nad jego głową,
żeby mógł nie odczuć niepokoju. W końcu się wyprostował, a oczy miał szeroko otwar-
te z zaskoczenia.

- O mało nie odciąłeś mi głowy - powiedział.
Anakin skierował ostrze miecza w bok. Rozbłyski toczącej się wokół nich bitwy

ukazały ponure rozbawienie w jego błękitnych oczach.

- Przykro mi, mistrzu, ale mój miecz musiał przeciąć miejsce, w którym znajdowa-

ła się twoja głowa.

Mistrzu.
Anakin zwracał się tak do Obi-Wana nie jako uczeń, który tytułuje swojego na-

uczyciela, ale jak rycerz do członka Rady Jedi. Po zuchwałych wyczynach młodego
Jedi na Praesitlynie warkoczyk, oznaczający jego wcześniejszy stan, został rytualnie
odcięty. Tunika Anakina, sięgające kolan buty i dopasowane spodnie były równie czar-
ne jak nadciągająca noc, twarz szpeciły blizny po pojedynku z wyszkoloną przez Do-
oku Asajj Ventress, a mechaniczną prawą dłoń okrywała obcisła rękawica. W ciągu
poprzednich kilku miesięcy młody mężczyzna nie ścinał włosów, które sięgały mu
prawie do ramion. Miał jednak gładko ogoloną twarz, w przeciwieństwie do Obi-Wana,
którego kanciastą szczękę porastała krótka broda.

- Chyba powinienem być wdzięczny, że klinga twojego miecza musiała, a nie

chciała przeciąć tamto miejsce - burknął Kenobi.

Anakin rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.
- Ostatnim razem, mistrzu, kiedy się upewniałem, walczyliśmy po tej samej stronie

- powiedział.

- Mimo to gdybym się chociaż trochę spóźnił... - Nie dawał za wygraną starszy Je-

di.

Anakin kopnął na bok blaster bojowego robota.
- Twoje obawy istnieją tylko w twoim umyśle - odparł cierpko.
Obi-Wan zmierzył go ponurym spojrzeniem.
- Gdybyś pozbawił mnie głowy, niewiele przyszłoby mi z tego umysłu, prawda? -

zapytał. Wykonał zamaszysty gest i klingą świetlnego miecza pokazał wiodącą w górę
alejkę między manaksowcami. - Idź przodem.

Poruszając się z nadprzyrodzoną szybkością i wdziękiem, jakie zapewniała im

Moc, podjęli atak na nowo. Za plecami Obi-Wana łopotały fałdy brązowego płaszcza.
Na powierzchni gruntu spoczywały nieruchomo szczątki dziesiątków bojowych robo-
tów, które padły ofiarą wcześniejszego bombardowania. Inne, niczym popsute mario-
netki, zwisały smętnie z gałęzi manaksowców, na które cisnęła je siła eksplozji ładun-
ków wybuchowych.

Tu i ówdzie płonęła gęstwina liści.

background image

James Luceno

Janko5

7

Na widok pary nadchodzących Jedi uniosły broń do strzału dwa uszkodzone robo-

ty, z których nie zostało właściwie nic oprócz torsów i górnych kończyn, ale Anakin
wyciągnął lewą rękę i silnym pchnięciem Mocy po prostu rozpłaszczył automaty na
wilgotnym gruncie.

Skręcili w prawo, przetoczyli się pod odwłokami dwóch żuków żniwiarzy i prze-

skoczyli nad plątaniną kolczastych zarośli, które dziwnym trafem rozpleniły się w ską-
dinąd starannie utrzymanym sadzie. Wyłonili się spomiędzy drzew na brzegu szerokie-
go kanału nawadniającego, odchodzącego od jeziora, które ograniczało z trzech stron
neimoidiańską fortecę. Na zachód od nich, między płynącymi po niebie chmurami,
unosiły się trzy wielkie kliny szturmowych krążowników klasy Aklamator. Raz po raz
ciemne niebo na północy i na wschodzie przecinały smugi zjonizowanej energii, bły-
skawice turbolaserowych strzałów i kreski szkarłatnego światła, szybujące w górę z
rozmieszczonych na obrzeżu ochronnego pola stanowisk artylerii. Na szczycie wznie-
sienia zajmującego kraniec półwyspu wznosiła się piętrowa forteca. Przypominała
kształtem wieże dowodzenia okrętów Federacji Handlowej, które rzeczywiście były na
niej wzorowane.

W fortecy otoczonej przez siły zbrojne Republiki kryli się najwyżsi rangą dostoj-

nicy Federacji Handlowej.

Wiedząc, że jego ojczyźnie zagraża zagłada, a najbogatsze planety Deko i Koru

Neimoidia zostały spustoszone, wicekról Gunray postąpiłby rozsądniej, gdyby się wy-
cofał na Odległe Rubieże, dokąd podobno starali się ewakuować pozostali członkowie
Rady Separatystów. Rozsądek nigdy jednak nie należał do mocnych stron Neimoidian,
tym bardziej że na powierzchni Cato Neimoidii pozostały przedmioty, bez których
wicekról chyba nie wyobrażał sobie życia. Korzystając ze wsparcia grupy szturmowej
okrętów Federacji, wylądował na planecie z zamiarem wywiezienia co się da z cytadeli,
zanim wpadnie w ręce nieprzyjaciół. Siły zbrojne Republiki czekały jednak w zasadzce,
żeby schwytać go żywego i postawić przed obliczem wymiaru sprawiedliwości.. .
Trzynaście lat za późno, jak wielu uważało.

Cato Neimoidia znajdowała się równie niedaleko Coruscant, jak Obi-Wan i Ana-

kin zbliżyli się do siebie w ciągu ostatnich prawie czterech standardowych miesięcy, a
skoro z rejonu Jądra galaktyki i Kolonii zniknęły ostatnie pozostałe twierdze separaty-
stów, obaj Jedi przypuszczali, że pod koniec tygodnia powrócą na Odległe Rubieże.

Nagle Kenobi usłyszał, że na przeciwległym brzegu nawadniającego kanału coś

się poruszyło.

Chwilę potem spomiędzy drzew porastających tamten brzeg wyłoniło się czterech

sklonowanych żołnierzy Republiki. Wszyscy zajęli dogodne pozycje do strzału między
wygładzonymi przez wodę skałami. Daleko za nimi płonął wrak zniszczonej kanonierki
szturmowej typu LAAT. Znad baldachimu liści wystawał tępy ogon okrętu ozdobiony
ośmiopromiennym emblematem sił zbrojnych Galaktycznej Republiki.

Od strony dolnego biegu kanału nadleciał patrolowiec. Jego pilot wylądował nie-

daleko miejsca, w którym czekali obaj Jedi. Stojący na rufie sklonowany dowódca o
nazwisku Cody dał rękami znaki żołnierzom na drugim brzegu i w kabinie patrolowca.

Labirynt zła

Janko5

8

Jego podwładni natychmiast wyskoczyli i rozbiegli się po okolicy, żeby utworzyć bez-
pieczny perymetr.

Żołnierze mogli się wprawdzie porozumiewać z kolegami dzięki komunikatorom

zainstalowanym w hełmach ze szczelinami w kształcie litery T, ale komandosi z elitar-
nych oddziałów zwiadowczych wymyślili system gestów, który miał uniemożliwiać
nieprzyjaciołom podsłuchiwanie ich rozmów. Cody kilkoma sprężystymi susami zna-
lazł się przed Obi-Wanem i Anakinem.

- Mam panom przekazać ostatnie rozkazy dowództwa wojsk powietrznych - po-

wiedział.

- Proszę je wyświetlić - polecił młody Jedi.
Oficer klęknął na jedno kolano i włączył urządzenie umieszczone w nadgarstku

rękawicy okrywającej lewą dłoń. Z projektora wystrzelił stożek błękitnego światła,
który przemienił się po chwili w hologram z wizerunkiem dowódcy grupy szturmowej,
komandora Dodonny.

- Generale Kenobi, generale Skywalker - zaczął dowódca. - Z meldunków oddzia-

łu zwiadowczego wynika, że wicekról Gunray i jego świta kierują się w stronę północ-
nego skraju reduty. Nasze oddziały ostrzeliwują ochronną tarczę z góry i ze stanowisk
na brzegu jeziora, ale generator pola znajduje się w opancerzonej kryjówce i na razie
nie udało się nam go zniszczyć. Załogi naszych kanonierek zmagają się z silnym ostrza-
łem turbolaserowych dział rozmieszczonych w dolnych wałach ochronnych fortecy.
Jeżeli wasz oddział nadal zamierza schwytać Gunraya żywego, powinniście obejść
stanowiska turbolaserów i poszukać innej drogi do pałacu. W tej chwili nie możemy,
powtarzam, nie możemy przysłać wam posiłków.

Kiedy hologram zniknął, Obi-Wan spojrzał na Cody'ego.
- Ma pan jakieś propozycje, kapitanie? - zapytał.
Oficer przełączył projektor w nadgarstku i w powietrzu pojawił się trójwymiarowy

schemat pomieszczeń reduty.

- Jeżeli forteca Gunraya wygląda podobnie jak te na Deko i na Kom, w podzie-

miach powinny się mieścić farmy grzybowe, przetwórnie i pomieszczenia, w których
ładuje się towary na pokłady frachtowców. Prawdopodobnie można się stamtąd dostać
do położonych na wyższym poziomie wylęgarni larw, a z nich na parter i dalsze piętra
samej fortecy.

Cody był uzbrojony w karabin blasterowy typu DC-15 z krótkim łożyskiem i miał

biały pancerz oraz hełm z systemem wizyjnym. Ten żołnierz symbolizował Wielką
Armię Republiki wyhodowaną, wychowaną i wyszkoloną trzy lata wcześniej na odle-
głej planecie Kamino. W obecnej chwili na jego pancerzu i hełmie pozostało niewiele
białych miejsc pomiędzy smugami błota, zakrzepłą krwią, wgnieceniami, otarciami i
osmoleniem. Wojskowy stopień Cody'ego ujawniały pomarańczowe znaki na nara-
miennikach i na brzegu hełmu, a paski na prawym ramieniu pancerza symbolizowały
udział we wcześniejszych kampaniach: na Aagonarze, Praesitlynie, Paracelusie Mniej-
szym, Antarze Cztery, Tibrinie, Skórze Dwa i na dziesiątkach innych planet rozsianych
po przestworzach od Jądra po Odległe Rubieże galaktyki.

background image

James Luceno

Janko5

9

W ciągu wielu poprzednich lat walki Obi-Wan zaprzyjaźnił się z kilkoma koman-

dosami z elitarnych oddziałów zwiadowczych, z którymi przebywał w więzieniach na
Rattataku, Jangotacie i Ord Cestusie. Pierwsze pokolenie komandosów z tych oddzia-
łów wyszkolił Jango Fett, mandaloriański wzornik wszystkich klonów. Kaminoanie
nadawali niektórym klonom cechy Fetta, ale do elitarnych oddziałów zwiadowczych
kierowali tylko najlepszych z najlepszych, którzy przejawiali najwięcej inicjatywy i
wykazywali największe zdolności przywódcze -krótko mówiąc, byli najbardziej podob-
ni do zmarłego łowcy nagród, co oznaczało, że w największym stopniu przypominali
ludzi. Wprawdzie pod względem genetycznym Cody nie był komandosem z elitarnych
oddziałów zwiadowczych, ale dzięki odpowiedniemu przeszkoleniu wykazywał wiele
niezbędnych cech charakteru.

Na początku wojny sklonowanych żołnierzy traktowano właściwie tak samo jak

pojazdy, które pilotowali, albo broń, z której strzelali. Wielu sądziło, że klony mają
dużo wspólnego z bojowymi robotami wytwarzanymi w dziesiątkach tysięcy egzempla-
rzy przez Zakłady Zbrojeniowe Baktoid na powierzchniach niezliczonych planet opa-
nowanych przez separatystów. Przekonanie to uległo zmianie, dopiero kiedy na róż-
nych polach walki traciło życie coraz więcej żołnierzy. Dzięki ich niezłomnej wierności
okazywanej Republice i Jedi zaczęto traktować klony jak prawdziwych towarzyszy
broni, zasługujących na szacunek i współczucie, jakie obecnie im okazywano. Jedi i
inni postępowo myślący dostojnicy Republiki zażądali, żeby zamiast poprzednio przy-
znawanych numerów nadawać imiona przedstawicielom drugiego i trzeciego pokolenia
żołnierzy, co jeszcze bardziej zacieśniło więź między klonami a zwykłymi żołnierzami.

- Zgadzam się, że prawdopodobnie dostaniemy się stamtąd na wyższe poziomy,

kapitanie - odezwał się w końcu Kenobi. - Problem w tym, jak dotrzeć na teren farmy
grzybowej.

Cody wyprostował się i wyciągnął rękę w stronę sadów.
- Dostaniemy się tam ze żniwiarzami - powiedział.
Obi-Wan spojrzał niepewnie na Anakina i gestem polecił mu, żeby stanął z boku.
- Jest nas tylko dwóch - przypomniał. - Co o tym sądzisz?
- Chyba za bardzo się martwisz, mistrzu - odparł młody Skywalker.
Mistrz Jedi zaplótł ręce na piersi.
- A kto ma się martwić o ciebie, jeżeli nie ja? - zapytał.
Anakin przekrzywił głowę i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Są jeszcze inni - stwierdził.
- Pewnie chodzi ci o See-Threepia - domyślił się Kenobi. - Pamiętaj jednak, że

sam go skonstruowałeś.

- Możesz myśleć, co chcesz - odciął się Skywalker.
Obi-Wan zamyślił się i zmrużył oczy.
- Ach, rozumiem - odparł w końcu. - Sądziłem jednak, że bardziej interesuje cię

pani senator Amidala niż Wielki Kanclerz Palpatine. -Zanim Anakin zdążył coś powie-
dzieć, dodał szybko: - Mimo że ona także jest politykiem.

- Niech ci się nie wydaje, mistrzu, że nie starałem się zwrócić na siebie jej uwagi -

odparł młody Jedi.

Labirynt zła

Janko5

10

Obi-Wan popatrzył na niego uważnie.
- Jeżeli kanclerz Palpatine naprawdę troszczy się o twój los, powinien zatrzymać

cię przy sobie, a przynajmniej wysłać gdzieś bliżej Coruscant - stwierdził.

Anakin położył sztuczną dłoń na lewym ramieniu Obi-Wana.
- Możliwe, mistrzu - przyznał beztrosko. - Ale kto wówczas troszczyłby się o cie-

bie?

background image

James Luceno

Janko5

11

R O Z D Z I A Ł

2

Żuki żniwiarze miały szerokie tułowie, dwie pary potężnych łap i wystające z dol-

nych żuchw zębate szczypce, jeżeli jednak nie groziło im bezpośrednie niebezpieczeń-
stwo, były stworzeniami potulnymi i usłużnymi. Z ich płaskich łbów wystawała para
skręconych czułków, które służyły także do porozumiewania się za pośrednictwem
silnych feromonów. Każdy żuk potrafił udźwignąć pięć razy tyle gałęzi i liści, ile wa-
żył. Podobnie jak u Neimoidian, którzy je oswoili, społeczność żuków miała strukturę
hierarchiczną. Należeli do niej robotnicy, żniwiarze, strażnicy i reproduktorzy. Wszy-
scy służyli żyjącej w kryjówce królowej, która nagradzała ich wysiłki porcjami poży-
wienia.

Obi-Wan, Anakin i komandosi z Oddziału Siódmego musieli biec, żeby dotrzymać

kroku żukom. Zwierzęta spieszyły z zerwanymi gałęziami i liśćmi manaksowców do
pieczary w naturalnym wzgórzu, na którym wzniesiono redutę Neimoidian. Pancerze
żuków zapewniały osłonę przed patrolami bojowych robotów latających na jednooso-
bowych platformach typu STĄP Najważniejsze jednak, że żuki znały bezpieczne przej-
ścia między zaminowanymi obszarami oczyszczonego z roślinności terenu, jaki oddzie-
lał sady od fortecy.

Chrząszcze miały jednak zwyczaj często spuszczać łby, żeby wymieniać informa-

cje z innymi, spieszącymi w przeciwnym kierunku żniwiarzami, wskutek czego Jedi i
komandosi musieli się chronić między tylnymi odnóżami. Zgarbiony Obi-Wan biegł z
mieczem świetlnym w dłoni, ale nie zapalał energetycznej klingi. Na widok chronionej
przez siłowe pole królewskiej rezydencji żuki zaczęły zdradzać pierwsze oznaki niepo-
koju i w ich uporządkowane kolumny wkradło się zamieszanie. Kenobi podejrzewał, że
wychodzące z pieczary żuki uprzedzają towarzyszy o potencjalnym zagrożeniu ich
gniazda, stwarzanym przez nieustanny ostrzał artylerii Republiki. Starając się opano-
wać początki paniki, do grupy dołączyły żuki strażnicy, które miały zapędzać zdener-
wowane osobniki z powrotem do kolumn.

Anakin, najwyższy z grupy, musiał biec z tyłu, niemal bezpośrednio pod odwło-

kiem zwierzęcia. Z prawej strony Obi-Wana biegł Cody, a obok niego i z tyłu pozostali
komandosi z oddziału.

Labirynt zła

Janko5

12

Mimo wysiłków żuków strażników, w kolumny biegnących żuków coraz szybciej

wkradał się chaos.

W pewnej chwili żniwiarz, pod którym się ukrył jeden z komandosów, odłączył od

kolumny, zanim strażnicy zwrócili na niego uwagę. Zamiast poszukać kryjówki pod
tułowiem innego żuka, sklonowany żołnierz postanowił dotrzymać towarzystwa swo-
jemu żniwiarzowi i w pewnej chwili znalazł się na odsłoniętym terenie.

Obi-Wan poczuł zmarszczkę w Mocy ułamek sekundy wcześniej, zanim żuk na-

depnął prawą przednią łapą na lądową minę.

Ze skalistego gruntu trysnął gejzer potężnej eksplozji, która oderwała połowę

przedniej kończyny żniwiarza. Komandos skoczył w bok i wyturlał się spomiędzy po-
zostałych trzech tratujących grunt łap zwierzęcia. Żniwiarz zaczął się kręcić w kółko,
jakby zamierzał go zdeptać, więc pechowiec musiał kulić się i uskakiwać w różne stro-
ny. Mimo to w pewnej chwili, uderzony tylną lewą łapą zwierzęcia, runął na ziemię.
Oszalały z bólu żniwiarz spuścił łeb i tratował łapami leżący na ziemi biały przedmiot,
dopóki na pancerzu komandosa nie pozostało ani jedno gładkie miejsce.

Strach żniwiarza udzielił się także innym żukom.
Większość zbiła się w ciasną gromadę, ale pozostałe odłączyły się od stada i roz-

proszyły na boki, co zmusiło strażników do zdwojenia wysiłków. Nagle drugi żuk na-
depnął na dwie miny równocześnie, a siła eksplozji wyrzuciła go wysoko. W stadzie
zapanowała panika. Żniwiarze i strażnicy rozbiegli się we wszystkie strony, a koman-
dosi i Jedi robili co mogli, żeby się schować pod cielskami żuków.

- Dołączcie do tych, które nadal kierują się do pieczary! - krzyknął Anakin.
Obi-Wan, który już wcześniej doszedł do takiego samego wniosku, zauważył, że

wdeptany w ziemię komandos wstaje i zataczając się, biegnie w jego stronę. Od czasu
do czasu poklepywał bok hełmu ukrytą w rękawicy dłonią, ale nie zwracał uwagi na to,
gdzie stawia stopy. W pewnej chwili zauważył go żniwiarz biegnący prosto do otworu
pieczary. Chwycił go szczypcami w pasie i uniósł wysoko nad płaski łeb. Zdeptany
komandos zebrał resztkę sił i zaczął miotać się w różne strony, ale nadaremnie.

Dostrzegł to Anakin i wybiegł spod cielska swojego zwierzęcia. Ściskając świetlny

miecz w osłoniętej rękawicą dłoni, pomknął przez pozbawiony roślinności teren na
ratunek schwytanemu komandosowi. Dzięki Mocy stawiał stopy bezpiecznie między
minami. Gdyby pozostałe żuki nie były tak bardzo zajęte ochroną zebranego ładunku i
dostarczeniem go do pieczary, mogłyby go uznać za obłąkanego daraioskoczka.

Ostatni skok wyniósł Anakina bezpośrednio przed łeb żniwiarza, który chwycił

rannego komandosa. Młody Jedi uniósł rękę ze świetlnym mieczem i jednym ciosem
odciął żukowi parę szczypiec. Uwolnił żołnierza, ale doprowadził do szału wszystkich
strażników. Obi-Wan niemal poczuł woń uwalnianych feromonów i bez trudu domyślił
się ich znaczenia: w okolicy roi się od drapieżników!

Zbite w stado żuki zaczęły wydawać piski o tonach tak wysokich, że z trudem dało

sieje usłyszeć, i wpadły w popłoch. Wkrótce dotarły do nich odgłosy eksplozji kolej-
nych min, a ze snujących się nad sadem kłębów dymu wyleciało ponad sto jednooso-
bowych platform typu STAR

background image

James Luceno

Janko5

13

Każda była neimoidiańską wersją wyposażonego w repulsory zwrotnego stanowi-

ska obserwacyjnego, stosowanego jak galaktyka długa i szeroka, i każda miała dwa
identyczne blastery dysponujące większą siłą ognia niż grubolufowe modele, w jakie
uzbrajano zautomatyzowanych piechurów.

Rój latających robotów zaczął razić energetycznymi strzałami z największej moż-

liwej odległości wszystko, co się ruszało. Ulewa blasterowych błyskawic szerzyła
śmierć pośród żniwiarzy i przemieniała skalisty grunt w pole śmierci. Eksplozje na-
stępnych kilkunastu min utworzyły zygzakowatą linię. Podtrzymując rannego koman-
dosa lewą ręką i odbijając prawą na boki nadlatujące błyskawice, Anakin powrócił do
towarzyszy. Osłonę zapewniali mu pozostali żołnierze Oddziału Siódmego, którzy ze-
strzelili kilkadziesiąt latających platform.

Cody nakazał gestami, żeby wszyscy wskoczyli do płytkiego rowu nawadniające-

go biegnącego u podnóża kopca. Kiedy Obi-Wan się tam znalazł, zastał komandosów
prowadzących ciągły ogień do przelatujących nad nimi platform. Anakin wskoczył do
rowu zaraz po nim i ostrożnie ułożył klona na rozmiękłym zboczu. Chwilę później
podczołgał się do nich sanitariusz, który rozpiął pas rannego komandosa i zdjął po-
wgniatany hełm.

Obi-Wan spojrzał na twarz żołnierza.
Twarz, której nigdy nie zapomniał... i nie potrafiłby zapomnieć.
W ciągu tych wszystkich lat pamiętał krótką rozmowę, jaką odbył z Jangiem Fet-

tem na planecie Kamino. Powiódł spojrzeniem po twarzach Cody'ego i pozostałych
komandosów. „Armia jednego mężczyzny... ale mężczyzny odpowiedniego do tego
zadania".

Zawołanie bitewne sklonowanych żołnierzy.
Ranny komandos już wcześniej polecił, żeby pancerz zaaplikował mu zastrzyki ze

środkiem przeciwbólowym, więc kiedy sanitariusz zdejmował mu napierśnik i rozcinał
nożem osłaniający ciało czarny materiał ochronny, leżał nieruchomo. Okazało się, że
szczypce żniwiarza wgniotły pancerz w jego podbrzusze. Skóra nie została przecięta,
ale obrażenia musiały być rozległe.

Z pierwotnej armii liczącej milion dwieście tysięcy żołnierzy zdolnych do walki

została tylko połowa, więc cenne było życie każdego klona. Wprawdzie krew i organy
zastępcze, które zawodowi żołnierze określali mianem części zamiennych, były łatwo
dostępne i szybko dostarczane, ale z każdym dniem wojny liczba rannych na polach
bitew rosła i ratowanie życia klonów stało się sprawą najwyższej wagi.

Sanitariusz oddziału spojrzał na Anakina.
- Niewiele mogę tu dla niego zrobić - powiedział. - Może gdybyśmy zażądali zrzu-

tu FX-Siódemki...

- Nie potrzebujemy androida - przerwał młody Jedi.
Uklęknął obok rannego komandosa, położył obie dłonie na jego podbrzuszu i po-

sługując się techniką uzdrawiania Jedi, zapobiegł głębokiemu wstrząsowi.

Nagle uwagę wszystkich przyciągnął napływający z góry dziwny odgłos.

Labirynt zła

Janko5

14

Z otworów w najniższych wałach obronnych fortecy staczały się dziesiątki przed-

miotów wyglądających jak wielkie głazy. Cody przyłożył do oczu makrolornetkę i
skierował ją w górę.

- To nie jest zwyczajna lawina - powiedział, wręczając przyrząd Obi-Wanowi.
Mistrz Jedi uniósł makrolornetkę i zaczekał, aż automatycznie ogniskujące się

obiektywy wyostrzą obraz.

Z prędkością przekraczającą osiemdziesiąt kilometrów na godzinę toczyła siew

stronę rowu najstraszliwsza broń z arsenału separatystów.

Roboty niszczyciele.

background image

James Luceno

Janko5

15

R O Z D Z I A Ł

3

Roboty niszczyciele były szybko reagującymi automatami-zabójcami, produkowa-

nymi przez istoty obcych ras, które nie przepuszczały żadnej okazji do zabijania albo
przynajmniej okaleczania przeciwników. Dzięki kombinacji momentu obrotowego i
sekwencyjnie działających mikrorepulsorów chronione przez pancerz z bfonzium robo-
ty potrafiły toczyć się niczym kule, błyskawicznie rozkładać i przemieniać w trój-nożne
machiny do zabijania, osłaniane przez indywidualne ochronne tarcze i uzbrojone w dwa
potężne dwulufowe działka blasterowe.

Osłony zapewniały im wystarczającą obronę przed klingami świetlnych mieczy i

strzałami z blasterów, a nawet błyskawicami z luf dział lekkiej artylerii, więc jedyną
rozsądną strategią podczas spotkania z robotami niszczycielami była ucieczka.

Tym bardziej że nie wchodziło w grę poddanie się.
Okazało się jednak, że Anakin wpadł na inny pomysł. "Odwrócił się do Cody'ego.
- Wezwij przez komunikator wsparcie artylerii - rozkazał na tyle głośno, żeby do-

wódca oddziału go usłyszał mimo hałaśliwej wymiany ognia między pilotami jedno-
osobowych platform latających typu STAP i karabinów blasterowych typu DC-15. -
Natychmiast.

Kapitan usłuchał bez zadawania zbędnych pytań. W końcu rozkaz pochodził bez-

pośrednio od Nieustraszonego Bohatera albo Wojownika Nieskończoności, jak czasami
nazywano młodego Jedi. Cody musiał jednak przestrzegać drogi służbowej, więc skie-
rował spojrzenie na Kenobiego, jakby szukał u niego potwierdzenia.

Mistrz Jedi kiwnął głową.
- Rób, co ci każe - zdecydował.
Dowódca oddziału komandosów wezwał gestem podoficera łącznościowca, który

przyszedł, brodząc w płytkiej wodzie, rozpłaszczył się obok niego na błotnistym zboczu
rowu i przekazał wymagane współrzędne. Cody nawiązał łączność ze stanowiskiem
artylerii i powiedział szybko:

- Dowódca Oddziału Siódmego do stanowiska artylerii. Znajdujemy się w sektorze

Jenth-Bacta-Jon, pod ciągłym ostrzałem działek pilotów platform typu STAR Z reduty
toczą się na nas roboty niszczyciele, które niedługo zasypią nas ogniem swoich działek.
Proszę o natychmiastowe wsparcie artyleryjskie w punkcie o współrzędnych towarzy-

Labirynt zła

Janko5

16

szących mojej prośbie. Zalecam wysłać taktyczny impuls elektromagnetyczny, a po
nim ogień zaporowy z dział stanowisk kroczącej artylerii typu SPHA-T.

- Impulsy elektromagnetyczne nie odróżniają wrogów od przyjaciół, panie kapita-

nie - uznał za słuszne wtrącić Kenobi.

Cody wzruszył ramionami.
- Wiem, ale to jedyny sposób - powiedział.
- Powiedz im, że mamy rannego żołnierza, który powinien jak najszybciej trafić do

Mobilnej Republikańskiej Jednostki Chirurgicznej -dodał Anakin.

Dowódca spełnił jego życzenie.
- Proszę ostrzec pilota, że będzie lądował w rejonie zaciętych walk - dodał. -

Oznaczymy dymami bezpieczną strefę lądowania i zostawimy do pomocy dwóch ko-
mandosów.

Zastępca dowódcy wykonał prawą ręką kilka gestów, które powtórzyli pozostali

żołnierze. Wszyscy komandosi zdjęli hełmy, wyłączyli wbudowane w pancerze elek-
troniczne urządzenia i położyli siew cuchnącej płytkiej wodzie.

Od strony południa napłynął dziwny hałas.
Zaraz po nim pojawił się błysk podobny do eksplozji nowej, a dwie sekundy póź-

niej ryk, po którym bębenki Obi-Wana odmówiły posłuszeństwa. W stronę obronnych
wałów pomknęła fala udarowa. Objęła oczyszczone z roślinności przedpole u stóp kop-
ca i płonące sady. Połowa robotów niszczycieli toczących się w stronę nawadniającego
rowu rozłożyła się przedwcześnie, tworząc plątaninę kończyn i broni. Niczym kamie-
nie, z powietrza spadały jedna po drugiej platformy typu STĄP i roztrzaskiwały się
między płonącymi manaksowcami.

Pozostałe przy życiu oszołomione żuki dreptały w kółko, rozsypując na boki dro-

gocenny ładunek.

Potem dał się słyszeć piekielny skowyt. Kroczące stanowiska artylerii Republiki

zasypały laserowym ogniem te roboty niszczyciele, które przetrwały impuls elektroma-
gnetyczny. Pozbawione siłowych tarcz i niezdolne do strzelania automaty topiły się w
strugach trafiającej w zbocze promienistej energii niczym woskowe kule.

Nie zakładając hełmu, Cody wstał i zaczął oburącz dawać znaki podwładnym.
Obi-Wan domyślił się ich znaczenia: „Policzyć do sześćdziesięciu, włączyć urzą-

dzenia, włożyć hełmy i rozpocząć szturm na otwór pieczary".

Przygotował się w taki sposób, że się uspokoił.

Zauroczeni specjalizowanymi automatami i robotami, tchórzliwi, zachłanni i prze-

biegli Neimoidianie byli jednak wrażliwi na punkcie swoich potomków. Pierwsze sie-
dem lat życia spędzali w postaci larw, walcząc o dostęp do ograniczonych zasobów
pożywienia w komunalnych rojowiskach. W ten sposób od najwcześniejszych lat po-
znawali korzyści płynące z dwulicowości i troszczenia się o własne interesy. Wytwa-
rzane z grzybów pożywienie znaczyło dla nich wiele zarówno we wczesnym, jak i w
późniejszym okresie życia. Nie było w tym nic dziwnego, skoro te same grzyby cieszy-
ły się uznaniem także wielu innych istot galaktyki. Dzięki nim Neimoidianie stali się
zamożnym, zdolnym do lotów w przestworzach społeczeństwem, dysponującym wy-

background image

James Luceno

Janko5

17
starczającą liczbą statków, żeby przyciągnąć uwagę sławnej Federacji Handlowej, a
później wystarczającą liczbą robotów, żeby wystawić potężną armię.

Można było zakładać, że grzyby - cenione ze względu na wartości odżywcze i

lecznicze- preparowano w jakiś sposób ze zbieranych przez żniwiarzy liści manaksow-
ca, w rzeczywistości jednak liście i gałęzie działały właściwie tylko jako środek zapew-
niający wzrost. Wytwarzane przez żuki enzymy w połączeniu z dużą wilgotnością wy-
drążonych w głębi kopca nor i pieczar przyspieszały wzrost produktu, który wystarczy-
ło z grubsza oczyścić, żeby nadawał się do spożycia.

Podczas oblężeń Deku i Koru Neimoidii Obi-Wan ani razu nie zapuścił się w głąb

grzybnej farmy, ale zaledwie, osłaniany przez Anakina, wbiegł do pieczary, w mgnie-
niu oka przypomniał sobie wskazówki, jakie otrzymał ponad dziesięć standardowych
lat wcześniej.

Zobaczył starannie ułożone warstwami, częściowo przeżute liście i pęki gałęzi -

wszystko to pełne zanieczyszczeń, żuki robotników i zrobotyzowanych nadzorców,
taśmociągi i inne urządzenia przeznaczone do składowania i transportu... Nigdzie nie
dostrzegł ani śladu Nemoidianina, ale to zgadzałoby się z doktryną tej rasy, w myśl
której każdy wysiłek fizyczny był zakazany. W głębi kopca, dokąd nie dochodziły
promienie słońca, poddawano zarodniki grzybów, pleśnie i chorobliwie blade owocniki
działaniu naturalnych i syntetycznych środków przyspieszających wzrost. Prawdopo-
dobnie na wyższym poziomie, na którym mieściły się piwnice cytadeli, dojrzały pro-
dukt podsuwano larwom jako pożywienie albo pakowano i przygotowywano do wysył-
ki.

Cody polecił podwładnym zabezpieczyć pomieszczenie. Idący z tyłu komandosi

wciąż jeszcze ściągali na siebie ogień robotów pilotujących platformy typu STĄP, ale
automaty nie mogły się zbliżyć do wlotu pieczary, bo zasłaniały go stosy cielsk zabi-
tych żuków żniwiarzy.

Do Obi-Wana i Anakina podbiegł sanitariusz Oddziału Siódmego.
- Chyba powinni panowie trzymać w pogotowiu maski do oddychania - powie-

dział. - Może nie będzie trzeba zapuszczać się daleko w głąb pieczary, ale w niektórych
miejscach możemy się natknąć na rozpylone zarodniki.

Mistrz Jedi zmarszczył brwi.
- Trujące, sierżancie? - zapytał.
- Nie, panie generale - odparł podoficer. - Wiadomo jednak, że wywierają nieko-

rzystny wpływ na organizmy istot ludzkich.

- Co to znaczy: niekorzystny? - zainteresował się Anakin.
- Najczęściej opisuje się go jako zaburzenia, proszę pana - odparł sanitariusz.
Kenobi spojrzał na Skywalkera.
- Chyba lepiej go posłuchajmy - stwierdził.
Palcami lewej ręki wyciągnął z kieszeni pasa wyposażoną w dwa pojemniki nie-

wielką maskę do oddychania, ale w tej samej chwili do pieczary wpadła seria blastero-
wych błyskawic. Dwaj sklonowani żołnierze, trafieni w pierś, runęli na skaliste dno
pomieszczenia.

Labirynt zła

Janko5

18

Nieoczekiwane strzały padły z wąskiego bocznego tunelu, do którego zamykania

służyły opuszczane wrota. Anakin chwycił oburącz rękojeść świetlnego miecza, puścił
się biegiem do mrocznego wylotu i odbił większość następnych błyskawic z powrotem
w głąb tunelu.

Obi-Wan odskoczył w bok i uniósł klingę swojej broni, żeby odbić dwa strzały,

które przeleciały obok młodszego Jedi. Pierwszy posłał ponownie w czeluść tunelu, ale
drugi skierował celowo w dno pieczary. Strzał odbił się od skalistego podłoża, trafił w
ścianę, w sufit, w drugą ścianę i znów w skaliste dno. Odbił się ostatni raz i w końcu
trafił w sam środek kontrolnego panelu służącego do opuszczania i podnoszenia wrót.

Posypały się iskry, doszło do zwarcia i ciężka płyta z wytrzymałego stopu runęła z

głuchym łoskotem na dno pieczary.

Anakin wyłączył klingę świetlnego miecza i popatrzył z podziwem na starszego

Jedi.

- Świetna robota, mistrzu - powiedział.
- Właśnie na tym polega urok Formy Trzeciej - odparł Obi-Wan z teatralną non-

szalancją. - Sam kiedyś powinieneś tego spróbować.

- Zawsze byłeś lepszy niż ja w unikaniu niebezpieczeństw - stwierdził młody Jedi.

- Wolę bardziej bezpośrednie taktyki walki.

Obi-Wan przewrócił oczami.
- To zbyt mało powiedziane - mruknął.
- Generale Kenobi! - zawołał nagle podoficer łącznościowiec z przeciwległego

krańca pieczary. - Patrol zwiadowczy melduje, że wicekról Gunray i jego świta zdążają
w kierunku lądowisk. Całą grupę osłaniają bojowe superroboty, które kierują się w
naszą stronę.

Anakin podszedł do Obi-Wana.
- Jeden z nas powinien odwrócić ich uwagę - zauważył.
- Jeden z nas - powtórzył Kenobi. - Czy już kiedyś tego nie przerabialiśmy?
- Na tym polega urok naszego partnerstwa, mistrzu - odparł Skywalker. - Ty od-

wrócisz uwagę strażników, a ja schwytam wicekróla Gunraya. Taka taktyka jeszcze
nigdy nas nie zawiodła, prawda?

Obi-Wan zacisnął wargi.
- Z pewnego punktu widzenia masz rację, Anakinie - przyznał niechętnie.
Młody Jedi posłał mu urażone spojrzenie.
- Niech ci będzie - powiedział. - Tym razem ja będę odgrywał rolę przynęty.
- To nie ma sensu - sprzeciwił się szybko mistrz Jedi, kręcąc głową. - Powinniśmy

jak najlepiej wykorzystywać nasze silne strony.

- Wiedziałem, że usłuchasz głosu rozsądku, mistrzu. - Skywalker nie mógł po-

wstrzymać się od uśmiechu. Wskazał czterech komandosów. - Pójdziecie ze mną.

- Rozkaz, proszę pana - odparli chórem wybrani żołnierze.
Obi-Wan, Cody i pozostali komandosi z Oddziału Siódmego ruszyli w kierunku

szybów turbowind. Kenobi przeszedł jakieś pięć metrów, stanął i odwrócił się do byłe-
go padawana.

background image

James Luceno

Janko5

19

- Anakinie, wprawdzie mamy z Gunrayem rozmaite porachunki, ale nie traktuj te-

go jako sprawy osobistej - powiedział. - Chcemy go ująć żywego!

Labirynt zła

Janko5

20

R O Z D Z I A Ł

4

Przecież to jest sprawa osobista, pomyślał młody Jedi, kiedy Obi-Wan, Cody i

czterech komandosów zniknęli w kabinie turbowindy.

Była sprawą osobistą z powodu tego, co Nutę Gunray wyrządził trzynaście lat

wcześniej planecie Naboo.

Była sprawą osobistą, bo przed trzema laty Gunray wynajął Janga Fetta, żeby za-

mordował Padme. Najpierw za pomocą bomby na pokładzie jej statku, a potem pary
kouhunów, które kobieta odmieniec przemyciła do jej senatorskiego apartamentu na
Coruscant.

Do apartamentu kobiety, którą Anakin kochał ponad życie. Kobiety, która została

jego żoną... Fakt ten był najściślej strzeżoną, a zarazem najradośniejszą tajemnicą.
Młody Jedi nie zdradził jej nawet Obi-Wanowi, bo to przysporzyłoby mu zbyt wielu
problemów.

Wreszcie była sprawą osobistą z powodu wszystkiego, co wydarzyło się na Geo-

nosis: parodii procesu, wyroku i egzekucji, jaka miała się dokonać na tamtejszej are-
nie...

Nawet gdyby mógł o tym zapomnieć, jak chciał tego Kenobi, sprawa nadal pozo-

stawała osobista, bo Gunray sprzymierzył się z Dooku i separatystami, a rozpętana
przez nich wojna obróciła w perzynę tysiąc planet.

Śmierć przywódców separatystów była obecnie jedynym rozwiązaniem. Zawsze

zresztą tak uważał, pomimo sprzeciwu niektórych członków Rady Jedi, którzy nadal
wierzyli w pokojowe zakończenie straszliwego konfliktu. A także mimo starań senatu,
który usiłował związać ręce Wielkiemu Kanclerzowi Palpatine'owi, żeby skorumpowa-
ni politycy mogli nadal czerpać krociowe zyski i wypychać kieszenie błyszczo-
jedwabnych płaszczy łapówkami od przedstawicieli finansujących machinę wojenną
amoralnych korporacji, które dostarczały obu stronom broń, okręty i wszystko, co nie-
zbędne do przedłużania wojny.

Na myśl o tym Anakin czuł, że gotuje się krew w jego żyłach.
Rzeczywiście miał w sobie wiele gniewu, który od razu wyczuł Yoda, gdy tylko

Qui-Gon Jinn i Obi-Wan uwolnili go z niewoli na Tatooine i sprowadzili do Świątyni
Jedi. Yoda nie uświadamiał sobie jednak, że taki gniew może być czymś w rodzaju

background image

James Luceno

Janko5

21
środka napędowego. Może w okresie pokoju Anakin potrafiłby go powściągnąć, ale na
razie wykorzystywał go jako bodziec do kształtowania swojej osobowości.

Odetnij mu głowę, pomyślał.
Już dwa razy mógł osobiście zabić Dooku, gdyby go nie powstrzymał Obi-Wan

Kenobi. Anakin nie miał jednak tego za złe byłemu mistrzowi. Mimo wszystkich swo-
ich umiejętności, nadal uważał go za życiowego przewodnika.

Od czasu do czasu.
Kiedy opuszczał pieczarę w towarzystwie czterech komandosów, niechcący kop-

nął czubkiem buta jakiś przedmiot, który potoczył się po skalistym dnie pieczary. Mło-
dy Jedi posłużył się Mocą, żeby przywołać go do lewej dłoni, i przekonał się, że to
maska Obi-Wana. Prawdopodobnie wypadła z kieszeni pasa mistrza Jedi podczas krót-
kiej wymiany strzałów z niewidocznymi robotami bojowymi. Anakin uznał, że do tej
pory mistrz Jedi chyba zdążył się znaleźć na parterze reduty, gdzie maska nie powinna
mu być potrzebna.

Odpiął kieszeń pasa i wsunął maskę do środka.
Przynaglił do pośpiechu żołnierzy, którzy i tak trzymali się blisko za nim.
W górę... Przez jaskinie, po rampach i szybami wykorzystywanymi tylko przez ro-

boty. Przez pomieszczenia, w których przetwarzano i przygotowywano grzyby do wy-
syłki. Przez wylęgarnie pełne piszczących larw. W górę... Na okazałe środkowe pozio-
my cytadeli. Przez pomieszczenia wielkości lądowisk dla gwiezdnych statków, wypeł-
nione od posadzki po sufit najróżniejszymi przedmiotami: Setkami i tysiącami niepo-
trzebnych drobiazgów, rytualnych podarków i dokonanych pod wpływem impulsu za-
kupów. Setkami i tysiącami najdziwniejszych urządzeń, nigdy nieużywanych, ale zbyt
cennych, żeby je wyrzucić, podarować czy zniszczyć. Każdy wolny centymetr sze-
ścienny ogromnego pomieszczenia zajmowało więcej poukładanych jedne na drugich
elektronicznych cacek, niż można było znaleźć w sklepach na powierzchni niejednej
planety.

Anakin mógł tylko się uśmiechać i kręcić głową z podziwu. W Mos Espie na Ta-

tooine on i jego matka żyli bardzo skromnie i nigdy nie mieli żądzy posiadania.

Młody Jedi szybko jednak przestał się uśmiechać.
Zgrzytnął zębami z gniewu i desperacji.
W górę... W końcu dotarł do półkolistego występu lądowisk cytadeli, skąd rozcią-

gał się widok na jezioro i łańcuch porośniętych lasami gór.

Dał znak komandosom, żeby stanęli. Jeden uniósł rękę z dłonią skierowaną na ze-

wnątrz i poklepał bok hełmu na znak, że odbiera jakąś wiadomość. Słuchał kilka se-
kund i gestami obu rąk przekazał jej treść Anakinowi.

W ich stronę kierowała się świta wicekróla Gunraya.
- Testują możliwe wektory ucieczki wahadłowca, wyłączając fragmenty ochron-

nego pola i wystrzeliwując wabię - odezwał się półgłosem komandos. - Turbolaserowe
strzały umożliwiły kilku takim wabiom przedarcie przez naszą blokadę i osiągnięcie
orbity, na której unoszą się okręty dowodzenia Federacji Handlowej.

Anakin napiął mięśnie szczęki.
- Więc musimy działać szybko - powiedział.

Labirynt zła

Janko5

22

Nikt się nie sprzeciwił, kiedy zajął miejsce na czele grupy. Komandosi uświadomi-

li sobie bez wyjaśnień, że osobiste pancerze i systemy wizyjne są nic niewarte w po-
równaniu z potęgą Mocy. Zaczęli się skradać urządzonymi z przepychem korytarzami,
których podłogę zaścielały przedmioty porzucone w pośpiechu podczas ucieczki.

Dochodząc do skrzyżowania, Anakin uniesioną ręką dał znak komandosom, żeby

stanęli.

Wytężył słuch i usłyszał napływający zza rogu znajomy odgłos głośnego stąpania

ciężkich superrobotów bojowych. Stojący po lewej stronie Skywalkera komandos kiw-
nął głową na znak potwierdzenia. Wysunął za róg cienką jak palec kamerę i włączył
projektor hologramów ukryty w lewej rękawicy. W powietrzu przed nim utworzył się
usiany iskrami zakłóceń wizerunek Nute'a Gunraya i jego świty. W miarę jak wicekról i
jego dostojnicy oddalali się korytarzem, nakrycia ich głów kołysały się, a poły drogo-
cennych płaszczy falowały. Z przodu i z tyłu osłaniały ich krzepkie superroboty.

Anakin dał znak komandosom, żeby zachowywali ciszę, i już chciał skręcić w po-

przeczny korytarz, gdy z przeciwległej odnogi wyłonił się poobijany srebrzysty android
protokolarny. Na ich widok uniósł ręce z zachwytu i zdumienia.

- Witam panów! - odezwał się głośno. - Nawet nie wiecie, jak się cieszę na widok

niespodziewanych gości w tym pałacu! Nazywam się TeeCee-Sixteen, do waszych
usług. Niemal wszyscy już odlecieli, naturalnie z powodu inwazji, ale z pewnością
zechcecie się rozgościć. Jestem przekonany, że wicekról Gunray będzie zachwycony...

Jeden z komandosów skoczył do TC-16, zasłonił rękawicą niewielki prostokąt je-

go wokabulatora i odciągnął androida na bok, ale było za późno. Anakin wyskoczył za
róg i zauważył, że Neimoidianie rzucili się do ucieczki. Czerwonooki, płaskonosy Gun-
ray raz po raz nerwowo oglądał się przez ramię.

Superroboty bojowe zawróciły i pomaszerowały na sztywnych nogach w stronę

Anakina. Kiedy go zobaczyły, uniosły do poziomu prawe górne kończyny, obróciły je i
zablokowały w pozycji gotowej do strzału.

W korytarzu zaczęły szybować blasterowe błyskawice.

background image

James Luceno

Janko5

23

R O Z D Z I A Ł

5

Kiedy Obi-Wan i towarzyszący mu komandosi zjeżdżali na najniższy poziom for-

tecy, Kenobi przypomniał sobie, że Qui-Gon Jinn nie miał serca do zastawiania puła-
pek. Wymagało to bowiem wcześniejszego planowania, a jego dawny mistrz był na to
zbyt niecierpliwy. Zazwyczaj rozwiązywał problemy w miarą jak się pojawiały: pro-
stował plecy, ruszał śmiało w sam środek najzaciętszej bitwy i pozwalał, żeby instynkty
i świetlny miecz radziły sobie z konsekwencjami jego postępowania. Musiał cierpieć
katusze, służąc słynącemu z metodyczności Dooku, mistrzowi planowania i mistrzowi
pojedynków.

A obecnie Sithowi.
Pod pewnymi względami to miało nawet sporo sensu.
Zwłaszcza biorąc pod uwagę żądzę dominacji i sprawowania władzy, jaką odzna-

czał się Doku.

Jakiś czas te same problemy leżały u podstaw konfliktów między Obi-Wanem a

Anakinem. Wszystko wskazywało, że młody Skywalker jest równie silny Mocą jak
każdy Jedi, którego kiedykolwiek wybierano w poczet członków Rady. Mimo to, jak
Kenobi powtarzał mu wiele razy, sens bycia rycerzem Jedi nie polegał na mistrzowskim
opanowaniu sztuki władania Mocą ale na mistrzowskim panowaniu nad sobą. Któregoś
dnia, kiedy Anakin to zrozumie, stanie się naprawdę niepokonany. Qui-Gon domyślił
się tego ponad dziesięć lat wcześniej, a Obi-Wan obiecał byłemu mistrzowi, że zajmie
się szkoleniem Anakina i pomoże chłopcu osiągnąć to, co jest mu przeznaczone.

Do tego stopnia wierzył w Anakina, że stał się jego najzagorzalszym obrońcą

przed członkami Rady, których niepokoiła waleczność Skywalkera. Niektórym nie
podobało się też bezgraniczne zaufanie, jakie młody Jedi okazywał Wielkiemu Kancle-
rzowi Palpatine'owi. Jeżeli jednak Anakin traktował Obi-Wana jak ojca, którego nigdy
nie miał, to Palpatine'a uważał za kogoś w rodzaju mądrego wuja, doradcy i przewod-
nika po życiu poza Świątynią Jedi.

Obi-Wan wiedział, że Anakin zazdrości mu wyboru w poczet członków Rady. Jak

zresztą mógłby nie zazdrościć, skoro jego samego obwołano Wybrańcem, a Palpatine
nieustannie obsypywał go pochwałami i zachęcał, aby udowodnił byłemu mistrzowi, że
może się stać doskonałym rycerzem Jedi?

Labirynt zła

Janko5

24

Przy niezliczonych okazjach śmiałe akcje Anakina pozwalały im odnieść zwycię-

stwo w niemal beznadziejnych sytuacjach, jednak równie często z najtrudniejszych
tarapatów wyciągała ich roztropność Obi-Wana. Mistrz Jedi nie potrafiłby powiedzieć,
czy dalekowzroczność jest wrodzoną cechą jego charakteru, czy też może wynika z
nieustającej fascynacji jednoczącą wszystko Mocą. Wiedział tylko, że przywykł ufać
instynktowi Anakina.

Od czasu do czasu.
W przeciwnym razie nie mógłby odgrywać roli przynęty.
- Na następnym poziomie wysiadamy, panie generale - odezwał się stojący za nim

Cody.

Obi-Wan odwrócił się i obserwował, jak oficer umieszcza w karabinie blastero-

wym typu DC-15 nowy zasobnik energetyczny. Po chwili usłyszał znajomy skowyt
przetwornicy doładowującej kondensator broni.

Reagując odruchowo, położył kciuk na guziku włączającym energetyczną klingę

świetlnego miecza.

- Jak pan chce to rozegrać, panie generale? - zainteresował się dowódca komando-

sów.

- Masz w tych sprawach większe doświadczenie, kapitanie - odparł Kenobi. -

Przekazuję ci dowodzenie.

Cody kiwnął głową i może nawet uśmiechnął się.
- No cóż, panie generale, nasze zadanie jest bardzo proste - powiedział. - Mamy

zniszczyć tylu nieprzyjaciół, ilu się da.

Obi-Wan przypomniał sobie rozmowę, jaką odbył na Ord Cestusie ze sklonowa-

nym żołnierzem o nazwisku Nate, z którym dyskutował o analogiach między rycerzami
Jedi a klonami. Pierwsi, nakłaniani do tego przez midichloriany, dochowywali wierno-
ści Mocy, drudzy zaś, hodowani i programowani, dochowywali wierności Republice.

Na tym jednak podobieństwa się kończyły, bo żołnierze nie zastanawiali się nad

możliwymi konsekwencjami swoich akcji. Ilekroć otrzymywali rozkazy, wykonywali je
najlepiej jak umieli, podczas gdy ostatnio nawet najpotężniejsi Jedi mieli chwile wąt-
pliwości. Qui-Gon zawsze krytykował Radę za to, że jest zbyt autorytarna i hołduje
nieelastycznym metodom nauczania. Uznawał Świątynię za miejsce, w którym kandy-
daci są programowani, żeby zostawali Jedi, zamiast się uczyć, zdobywać doświadczenie
i stawać się rycerzami. Qui-Gonowi nie były obce „agresywne negocjacje", w których
zazwyczaj większą rolę odrywały świetlne miecze niż dyplomacja, Obi-Wan zastana-
wiał się jednak, co jego były mistrz miałby do powiedzenia na temat tej wojny. Pamię-
tał, jakby to było dzisiaj, a nie dawno na Geonosis, drwiny Dooku, który twierdził, że
Qui-Gon z pewnością przyłączyłby się do niego i został orędownikiem sprawy separa-
tystów.

Kiedy kabina turbowindy znieruchomiała i drzwi się rozsunęły, dwaj komandosi

rzucili granaty udarowe na boki. Szczątki bojowych robotów zagrzechotały o ściany i
sufit po obu stronach szybu turbowindy. Chwilę później w korytarzu szybowały już
setki blasterowych błyskawic. Obi-Wan, Cody i jego podwładni wyskoczyli z kabiny i
dali ognia z samopowtarzalnych karabinów. Serie strzałów rozprawiły się szybko z

background image

James Luceno

Janko5

25
resztą robotów, ale zaraz w głębi korytarza pojawiły się następne. Kiedy mistrz Jedi i
pozostali kierowali się w stronę pomieszczeń, w których przygotowywano towary do
wysyłki, życie stracili dwaj komandosi. W połowie drogi natknęli się na oddział bojo-
wych superrobotów wysłanych przez Neimoidian w celu rozprawienia się z intruzami.
Porównywanie smukłych automatów bojowych do czarnych super-robotów byłoby
czymś w rodzaju stawiania Muuna obok mistrza gry we wstrząsową piłkę. Nikt nie
mógł nawet marzyć o szybkim pozbawieniu superrobota ukrytej głowy i, przyspawanej
do szerokiego korpusu. Długie ręce i nogi osłaniał gruby pancerz, a mechaniczne dłonie
służyły wyłącznie do chwytania broni i strzelania z potężnych blasterów.

- Wygląda, że połknęli przynętę, panie generale - odezwał się Cody, kiedy on,

Obi-Wan i dwaj komandosi, tocząc zacięte walki, przedzierali się w stronę drzwi wio-
dących do jakiegoś pomieszczenia.

- Jeszcze jedna akcja zakończona sukcesem! - odkrzyknął mistrz Jedi. - Teraz mu-

simy tylko ją przeżyć.

Cody wskazał drzwi po przeciwnej stronie.
- Tamtędy! - zawołał. - Za nimi znajduje się drugi komplet szybów turbowind. -

Poklepał Obi-Wana po ramieniu. - Niech pan idzie pierwszy - powiedział. - Będziemy
pana osłaniali. Teraz!

Mistrz Jedi puścił się biegiem w stronę wskazanych drzwi. Umiejętnie odbijając

blasterowe błyskawice, zniszczył dwa bojowe super-roboty zagradzające mu drogę.
Wpadł do pomieszczenia i zobaczył dziesiątki wykonanych z lekkiego stopu repulso-
rowych pojemników wielkości trumny. Gąsienicowe automaty robocze transportowały
z sąsiedniego pomieszczenia następne pojemniki. Nagle skrzydła drzwi w przeciwległej
ścianie się rozsunęły i pojawił się w nich bojowy robot. Obi-Wan zerknął na panel kon-
trolny umożliwiający otwieranie i zamykanie drzwi. Przyjął postawę obronną i podob-
nie jak w pieczarze, posłał pierwszą błyskawicę z powrotem w stronę robota, a następną
skierował w taki sposób, żeby po odbiciu od ścian i sufitu zniszczyła zainstalowany na
ścianie kontrolny panel.

Jego plan byłby się powiódł, gdyby nie kolejny gąsienicowy automat roboczy, któ-

ry w nieodpowiedniej chwili wjechał do pokoju, ciągnąc w powietrzu następny pojem-
nik. Zanim odbita od podłogi druga błyskawica trafiła w kontrolny panel, przebiła
trumnę na wylot. Skrzydła drzwi zaczęły się zamykać, ale uniemożliwił im to zniszczo-
ny pojemnik, który leżał na progu. Skrzydła zderzyły się z nim, cofnęły i ukryły w
ścianie. Po chwili znów zaczęły się zamykać, natrafiły na przeszkodę...

Ilekroć się otwierały, do pokoju wdzierał się bojowy robot. Dawał ognia do Keno-

biego i zmuszał go do cofania się w stronę wyjścia na korytarz, na którym nadal toczyła
się zacięta walka między komandosami a bojowymi superrobotami.

Obi-Wan zauważył jednak coś niepokojącego. Z otworów przebitych w ściankach

pojemnika sączyła się biaława mgiełka.

Od razu uświadomił sobie, co to takiego.
Sięgnął do kieszeni pasa, żeby wyciągnąć maskę do oddychania, ale kieszeń była

pusta.

- Koniec świata - mruknął do siebie, bardziej rozczarowany niż rozgniewany.

Labirynt zła

Janko5

26

Poczuł, że zaczyna mu się kręcić w głowie.

background image

James Luceno

Janko5

27

R O Z D Z I A Ł

6

- Proszę panów, zaszło straszliwe nieporozumienie! - odezwał się TC-16, korzy-

stając z chwilowej przerwy w walce.

- Ucisz go - polecił Anakin komandosowi stojącemu najbliżej protokolarnego an-

droida.

- Ależ proszę panów...
Drugi komandos spojrzał na Skywalkera i gestem wskazał odcinek korytarza za

ich plecami.

- Panie generale, nadchodzi stamtąd sześć bojowych robotów - zameldował. - Za

chwilę wezmą nas w krzyżowy ogień.

Anakin pokręcił głową.
- Mylisz się - powiedział. - Chodźcie za mną i nie zapomnijcie zabrać tego andro-

ida.

Z wokabulatora TC-16 wydobył się stłumiony okrzyk przerażenia.
Młody Jedi poczuł, że wściekłość mąci mu ostrość spojrzenia. Trzymając świetlny

miecz w zgiętej prawej ręce, puścił się biegiem w boczną odnogę korytarza. Nie musiał
się „posługiwać" Mocą, jak powiadali niektórzy Jedi, bo cały czas był w niej całkowi-
cie zanurzony. Zamiast Mocy wezwał na pomoc gniew i wspomnienia z przeszłości,
które miały podsycić jego złość. Nie było to szczególnie trudne, bo miał z czego wybie-
rać: wydarzenia z obozu Jeźdźców Tusken na Tatooine, Yavin Cztery, porażkę na Ja-
biimie, Praesitlyn...

Wymachując błękitną klingą, oczyścił drogę ucieczki między bojowymi superro-

botami. Rozrąbywał ich połyskujące pancerze ukośnymi ciosami, odcinał kończyny z
blasterami i unieruchamiał automaty, kierując odbijane błyskawice w ich hermetycznie
uszczelnione kolana. Starał się nie dopuszczać, aby choć jeden strzał przeleciał obok
niego. Zależało mu na tym, żeby podążający za nim komandosi mogli skupić ogień na
robotach, które on tylko uszkadzał.

Nieprzyjacielskie automaty padały na boki, zupełnie jakby się poddawały.
Podążając szlakiem ucieczki Gunraya i jego sługusów, biegł korytarzami i skręcał,

nawet nie zwalniając. Kierował się do lądowiska usytuowanego w przeciwległym krań-
cu korytarza. Kiedy stanął przed zamykaną jak tęczówkowa przysłona, odporną na

Labirynt zła

Janko5

28

strzały z blasterów klapą włazu, wbił szpic rozjarzonej klingi w metal, jakby miał przed
sobą żywe ciało. Obnażył zęby i starał się zmusić energetyczne ostrze do błyskawicz-
nego wypalenia otworu w przeszkodzie. Skupił całą uwagę na zadaniu, ale świetlny
miecz nawet w rękach potężnego Jedi mógł osiągnąć najwyżej tyle, na ile pozwalała
mu energia.

W końcu wyciągnął szpic klingi, cofnął się i poruszył dłońmi, żeby zogniskować

Moc i zmusić tęczówkę do otwarcia. Klapa zadygotała, ale nie ustąpiła. Sycząc przez
zaciśnięte zęby, Anakin ponowił próbę.

Kiedy dołączyli do niego komandosi, odwrócił się na pięcie w ich stronę.
- Wysadzić tę klapę! - rozkazał.
Jeden z żołnierzy pospiesznie przytwierdził do płyty zaopatrzone w magnetyczny

zatrzask ładunki wybuchowe. Czekając niecierpliwie, aż skończy, Anakin przechadzał
się za jego plecami. Na bezpieczną odległość odciągnął go dopiero drugi komandos.

Ładunki eksplodowały i klapa się poddała. Młody Skywalker przebiegł przez roz-

suwające się płatki, jeszcze zanim zupełnie się otworzyły.

Na płycie lądowiska walały się pojemniki, ubrania i przedmioty, których Neimo-

idianie nie zdążyli wziąć albo na które nie znaleźli miejsca na pokładzie.

Wahadłowiec jednak zniknął.
W powietrzu snuły się pasemka dymu i unosiła się słaba woń gazów wylotowych.

Anakin podbiegł do zaokrąglonej czołowej krawędzi platformy i uniósł głowę, usiłując
dostrzec chociaż ślad odlatującego statku na przecinanym błyskawicami strzałów noc-
nym niebie. Przekonał się, że ochronne pola fortecy zostały wyłączone, a z ukrytych na
zboczach kopca baterii turbolaserów szybują w niebo grube słupy szkarłatnego światła.

Chwilę później za jego plecami stanęli żołnierze. Jeden trzymał dłoń na lewym

ramieniu protokolarnego androida. Anakin spojrzał na niego.

- Jaki to był typ statku? - zapytał groźnym tonem. TC-16 przekrzywił głowę.
- Jakiego statku, proszę pana?
- Wahadłowca wicekróla Gunraya - warknął Skywalker. - Jaki to był model?
- No cóż, to chyba jednostka klasy Sheathipede, proszę pana - odparł TeeCee-

Sixteen.

- Transportowy wahadłowiec klasy Sheathipede produkcji Haor Chall Engineer-

ing, panie generale - podsunął jeden z komandosów. -Konstrukcja oparta na wyglądzie
żuków strażników. Zadarta rufa, rampa na dziobie i łapy ładownicze w kształcie szpo-
nów. Gunray nadał mu nazwę „Lazurytowy Kuter".

Chwilę później do rozmowy przyłączył się drugi komandos. Dał znak, że odbiera

jakąś informację.

- Panie generale, wiadomość z pokładu flagowego okrętu komandora Dodonny -

zameldował. - Z lądowisk neimoidiańskiej reduty wystartowało ponad sześćdziesiąt
wahadłowców i ładowników. Trzynaście zniszczono, osiemnaście przechwycono. Nie
wiadomo, ile wylądowało w hangarach okrętów dowodzenia Federacji Handlowej i
niekompletnych pierścieniach transportowców klasy Lucrehulk. Wiele innych waha-
dłowców nie zdołało się przedrzeć przez naszą blokadę.

background image

James Luceno

Janko5

29

Anakin obrócił się, ukrytą w rękawicy dłonią chwycił rękojeść świetlnego miecza,

drugą dłoń zacisnął w pięść i wyładował gniew na biegnącej w pobliżu rurce izolacyj-
nej. Pocięta na kawałki, spadła na idealnie gładką płytą lądowiska. Młody Skywalker
zaczął znów spacerować, ale w pewnej chwili stanął, chwycił za ramię bliższego ko-
mandosa i przyciągnął go do siebie.

- Wydaj rozkaz przez komunikator - zażądał. - Chcę, żeby natychmiast sprowa-

dzono tu mój myśliwiec i astromechanicznego robota. Myśliwcem może przylecieć
jeden z pilotów ARC-Stosiedemdziesiątki.

Żołnierz kiwnął głową i przekazał wiadomość.
- Ci z wysuniętego stanowiska dowodzenia obiecali spełnić pana życzenie, genera-

le - powiedział. - Pierwszy dostanie pan swój gwiezdny myśliwiec.

Anakin stanął na krawędzi platformy i głęboko odetchnął nocnym powietrzem. Bi-

twa chyba zamierała, ale nie w jego sercu. Pomyślał, że nie zazna spokoju, dopóki nie
schwyta Gunraya...

- Panie generale - odezwał się nagle stojący za nim komandos. - Pilna wiadomość

od kapitana Cody'ego. On i generał Kenobi wpadli w pułapkę na parterze fortecy.

Skywalker posłał mu pytające spojrzenie.
- Kto ich w nią schwytał? - zapytał. - Roboty?
- Wygląda na to, że całe mnóstwo, panie generale - potwierdził żołnierz.
Anakin popatrzył na przecinane błyskawicami czarne niebo, ale zaraz przeniósł

spojrzenie na zwiastuna wiadomości od Cody'ego.

- Panie generale, ci z wysuniętego stanowiska dowodzenia meldują, że pański

gwiezdny myśliwiec już do pana leci - odezwał się inny komandos.

Anakin odwrócił się do pierwszego komandosa.
- Więc gdzie pan mówił, że w tej chwili znajdują się Obi-Wan i Cody? - zapytał.
- Na parterze fortecy, panie generale - powtórzył klon. - W pomieszczeniu ekspe-

dycyjnym.

Anakin zacisnął wargi.
- No dobrze - zdecydował. - Pospieszmy im na ratunek.

Labirynt zła

Janko5

30

R O Z D Z I A Ł

7

Rozsuwane drzwi pomieszczenia ekspedycyjnego cały czas się zamykały i otwie-

rały, kiedy natrafiały na przedziurawiony pojemnik. Ilekroć się rozsuwały, do pomiesz-
czenia wciskały się bojowe roboty, a w powietrzu unosiło się coraz więcej zarodników
z uszkodzonego pojemnika.

W sali niewiele się zmieniło z wyjątkiem tego, że Obi-Wan czuł się, jakby opróż-

nił trzy butelki rezerwy whyrena. Miał załzawione, błyszczące oczy, ale zawroty głowy
nie przeszkadzały mu w trzeźwej ocenie sytuacji. Czuł się zmęczony, zachowywał jed-
nak czujność... Stan jego ciała i umysłu składał się na razie z samych przeciwieństw.

Stojąc mniej więcej w tym samym miejscu, kołysał się z boku na bok, chwiał, ki-

wał, zataczał i słaniał na nogach, ale uchylał się przed nadlatującymi strzałami albo
odbijał z powrotem większość lecących ku niemu blasterowych błyskawic. Jego osma-
lony i podziurawiony płaszcz dowodził, jak niewiele brakowało, żeby został trafiony,
ale o skuteczności odbijanych strzałów najlepiej świadczył piętrzący się na podłodze
obok drzwi stos szczątków robotów, całych albo z oderwanymi, ale wciąż jeszcze drga-
jącymi i sypiącymi snopy iskier kończynami.

Mistrz Jedi czuł się chwilami, jakby to świetlny miecz wykonywał za niego całą

pracę. Nie miało znaczenia, czy trzymał go jedną dłonią, czy oburącz. Czasami, kiedy
przewidywał jakiś strzał, uchylał się w ostatnim ułamku sekundy i pozwalał, żeby bły-
skawica odbijała się od ścian, podłogi i sufitu.

Kiedy indziej poświęcał chwilę, żeby pogratulować sobie umiejętności odbijania

strzałów.

Był pewien zespolenia z Mocą, ale także świadom pogrążenia w jakiejś innej stre-

fie. Oszołomiony i zdumiony, odnosił wrażenie, że wszystko wokół niego porusza się
w zwolnionym tempie.


Uprzedzony przez komandosów, że w powietrzu unoszą się zarodniki, Anakin

wsunął ustnik maski między zęby i dopiero wtedy wpadł do pomieszczenia ekspedy-
cyjnego. Stwierdził, że Obi-Wan dzielnie stawił czoło ponad pięćdziesięciu bojowym
robotom, z których większość leżała rozrzucona w kawałkach na podłodze. Kiedy Ana-

background image

James Luceno

Janko5

31
kin wszedł do pomieszczenia, wijący się jak w ukropie mistrz Jedi właśnie rozprawiał
się z ostatnim.

W końcu Kenobi go zniszczył i skierował niedbale klingę świetlnego miecza ku

podłodze. Słaniał się na nogach i ciężko dyszał, ale był uśmiechnięty.

- Witaj, Anakinie - odezwał się pogodnie. - Co cię tu sprowadza?
Kiedy młody Skywalker podszedł do niego, Obi-Wan od razu osunął się w jego

ramiona.

Anakin wyłączył klingę broni Obi-Wana i wcisnął mu ustnik maski, tej samej, któ-

rą znalazł na dnie pieczary. Wyniósł starszego Jedi na korytarz, gdzie czekali Cody i
kilku jego podwładnych. Niektórzy zdjęli hełmy.

- Właściwie z jakiej formy walki świetlnym mieczem korzystałeś, mistrzu? - zapy-

tał młody Jedi, kiedy Obi-Wan przyszedł do siebie i przestał używać maski do oddy-
chania.

- Formy? - powtórzył Kenobi.
- Coś mi się wydaje, że z żadnej. - Anakin parsknął śmiechem. -Jaka szkoda, że

nie mogli cię widzieć Mace, Kit czy Shaak Ti.

Wciąż jeszcze trochę oszołomiony Obi-Wan zamrugał. Zajrzał do pomieszczenia

ekspedycyjnego i powiódł spojrzeniem po stosach zaścielających podłogę bojowych
robotów. Potem spojrzał na dowódcę komandosów.

- To nasza robota? - zapytał.
- Tak naprawdę to pańska, generale - uściślił Cody. Obi-Wan spojrzał na Anakina,

jakby nadal niczego nie rozumiał.

- Potem ci to wyjaśnię - obiecał młody Jedi.
Kenobi przeczesał palcami włosy i coś sobie przypomniał.
- Gunray! Udało ci się go schwycić? - wykrzyknął.
Skywalker sposępniał.
- On i jego świta uciekli z pałacu - powiedział. Obi-Wan zastanawiał się jakiś czas

nad tym, co usłyszał.

- Trzeba go było ścigać - odezwał się w końcu. Anakin wzruszył ramionami.
- Miałem zostawić ciebie? - zapytał ponuro i urwał na chwilę. - Naturalnie, gdy-

bym wiedział, że stałeś się mistrzem nowej formy walki świetlnym mieczem...

W oczach Obi-Wana zapłonęły dziwne błyski.
- Zostaną schwytani na orbicie - zapewnił Kenobi.
- Możliwe - przyznał młody Jedi.
- A może innym razem wpadną w nasze ręce - ciągnął starszy Jedi. - Już my się o

to zatroszczymy.

Anakin kiwnął głową.
- Na pewno, mistrzu - powiedział.
Kenobi chyba chciał jeszcze coś dodać, ale otworzyły się drzwi kabiny pobliskie-

go szybu turbowindy. Wyszedł z niej komandos i podbiegł do nich.

- Generale Kenobi, generale Skywalker - zaczął wyraźnie podniecony. - Pośród

przedmiotów zostawionych w pośpiechu przez Neimoidian znaleźliśmy coś ciekawego.

Labirynt zła

Janko5

32

R O Z D Z I A Ł

8

Wprawdzie wahadłowiec klasy Sheathipede prześlizgnął się między ulewą turbo-

laserowych słupów światła i przycumował do bakburty wieży dowodzenia okrętu Fede-
racji Handlowej, ale to jeszcze nie gwarantowało pasażerom bezpieczeństwa. I rzeczy-
wiście, kiedy wszyscy schodzili po podobnej do jęzora rampie statku, okrętem dowo-
dzenia wstrząsnęły salwy ognia z luf dział jednostek Republiki.

Zaledwie wicekról Nutę Gunray, ubrany w długi krwistoczerwony płaszcz i wyso-

ką, podobną do hełmu infułę, postawił stopę na płycie pokładu, zwrócił się do czekają-
cych na lądowisku techników o oczach zasłoniętych goglami i zażądał aktualnego ra-
portu o rozwoju sytuacji.

- Właśnie obliczamy współrzędne skoku do nadprzestrzeni, wicekrólu - odezwał

się najbliższy technik. - Jeszcze kilka chwil i opuścimy przestworza Cato Neimoidii. W
Odległych Rubieżach czekają już na pana członkowie Rady Separatystów.

- Miejmy nadzieję - mruknął Gunray, kiedy pokładem zakołysała kolejna silna

eksplozja.

Za Gunrayem zszedł jego adiutant, Runę Haako, w grzebieniastej piusce na gło-

wie, a za nim doradcy do spraw finansowych, prawnicy i dyplomaci. Wszyscy mieli
charakterystyczne dla pełnionych funkcji nakrycia głowy. Wkrótce potem roboty zaczę-
ły wynosić różne przedmioty - skarby, dla których zdobycia Gunray tyle ryzykował.

Kiedy świta opuszczała sterylną płytę lądowiska, gestem dał znak Haakowi, żeby

odszedł z nim na bok.

- Jak myślisz, czy będziemy mieli szansę wrócić i odzyskać chociaż część tego, co

zostało w fortecy? - zapytał cicho.

- Mowy nie ma - odparł stanowczo pomarszczony adiutant. - Nasze najbogatsze

planety należą do Republiki. Jedyną szansą dla nas jest teraz znalezienie schronienia w
Odległych Rubieżach. W przeciwnym razie pokład tego okrętu będzie nam służył jako
dom, a prawdopodobnie także jako miejsce ostatniego spoczynku!

W czerwonych oczach Gunraya odmalował się smutek.
- Ale moje zbiory, moje pamiątki... - zaczął.
- Twoje najbardziej umiłowane drobiazgi przyleciały z tobą - przerwał Haako,

wymownym gestem wskazując pojemniki, które zaczynały się piętrzyć u stóp rampy

background image

James Luceno

Janko5

33
ładowniczej. - Najważniejsze jednak, że uszliśmy z życiem. Jeszcze chwila i dopadliby
nas tamci Jedi.

Gunray kiwnął głową, jakby niechętnie przyznawał mu rację.
- Ostrzegałeś mnie - przypomniał sobie.
- To prawda - przyznał adiutant.
- Hrabia Dooku pomoże nam znaleźć nowe planety, na których się osiedlimy, kie-

dy ta wojna zakończy się zwycięstwem - powiedział wicekról.

- Chciałeś powiedzieć: jeżeli ta wojna zakończy się zwycięstwem -poprawił go

Haako. - Republice zależy chyba, żeby przepędzić nas z tej galaktyki.

Gunray wykonał lekceważący gest tłustymi paluchami.
- To tylko chwilowe porażki - burknął ponuro. - Republika jeszcze nie widziała

oblicza prawdziwego przeciwnika.

Haako skulił się lekko po tych słowach.
- Ale czy nawet on da im radę, wicekrólu? - zapytał cicho.
Gunray nie odpowiedział, chociaż w ciągu poprzednich kilku tygodni zadawał so-

bie to samo pytanie.

Jedno było oczywiste: najwspanialsze dni Federacji Handlowej dobiegły przed-

wczesnego końca. Jak na ironię losu za ten wspaniały okres, podobnie jak za karierę
samego Nute'a Gunraya, odpowiadała ta sama osoba, która tyle razy go zdradziła i któ-
rą Gunray i pozostali separatyści musieli obecnie prosić o ratunek.

Lord Sithów, Darth Sidious.
Manipulował wydarzeniami na planetach Dorvalla i Eriadu, żeby władza i wpływy

dostały się w ręce Neimoidian. Wydał rozkaz blokady Naboo, zabicia rycerzy Jedi i
zamordowania królowej, co zakończyło się rozgromieniem wojsk Federacji Handlowej.
Od wielu lat Republika usiłowała postawić przed trybunałem Gunraya i jego najwyż-
szych stopniem dostojników; od wielu lat starała się złamać monopol Federacji Han-
dlowej na transport towarów w galaktyce, a mimo to w okresie publicznej niesławy
Gunray ani razu nie wspomniał o roli, jaką odegrał Darth Sidious.

Czyżby ze strachu?
Naturalnie.
Ale także z powodu przekonania, że Sidious nie opuścił go do końca. Gunray był

przekonany, że Czarny Lord w jakiś sposób się troszczy, aby wicekról nigdy nie stanął
przed trybunałem, a przynajmniej żeby go nie spotkała żadna dotkliwa kara. W miarę
jak ruch separatystów przybierał na sile i stwarzał zagrożenie dla transportu i handlu w
odległych sektorach galaktyki, Federacja Handlowa zdołała zwiększyć liczebność i siłę
armii bojowych robotów dzięki nawiązaniu bezpośrednich stosunków z władcami pla-
net w rodzaju Geonosis i Hypori, na których je konstruowano. Wykorzystując nieocze-
kiwaną niestabilność Republiki, Federacja zawarła także korzystne kontrakty z Soju-
szem Korporacyjnym, Galaktycznym Klanem Bankowym, Unią Technokratyczną,
Gildią Kupiecką i wieloma innymi korporacjami.

W okresie ostatniej próby skontaktował się z Gunrayem hrabia Dooku, który obie-

cał, że w ostatecznym rozrachunku Federacja Handlowa na tym nie ucierpi. W chwili
słabości Gunray wyjawił mu, że utrzymuje kontakty z Darthem Sidiousem. Dooku wy-

Labirynt zła

Janko5

34

słuchał go uważnie i obiecał przedstawić sprawę pod dyskusję członkom Rady, ale
kilka lat później sam opuścił Zakon Jedi. Gunray nie bardzo wiedział, co myśleć o celu,
dla którego Dooku powołał do życia ruch separatystów, głównie dlatego, że korupcja w
Senacie Republiki była tyle razy korzystna dla Federacji Handlowej. Nie miałby jednak
nic przeciwko temu, gdyby założona przez Dooku Konfederacja Niezależnych Syste-
mów potrafiła choć częściowo wyeliminować łapownictwo, powszechnie towarzyszące
prowadzeniu galaktycznego handlu.

Wkrótce potem stały się oczywiste prawdziwe cele Dooku. Hrabia był mniej zain-

teresowany tworzeniem alternatywy dla Republiki, a bardziej powaleniem tej Republiki
na kolana, nawet przy użyciu brutalnej siły. W podobny sposób, w jaki Federacja Han-
dlowa powołała do życia armię przed nosem Wielkiego Kanclerza Valoruma, Dooku,
nie kryjąc się przed nikim, starał się, żeby Zakłady Zbrojeniowe Baktoid dostarczały
broń wszystkim korporacjom, które zgodziły się zawrzeć z nim przymierze.

Nie przejmując się niczym, Gunray nie zgadzał się udzielić pełnego poparcia ru-

chowi separatystów, dopóki wciąż można było ciągnąć zyski w niezliczonych syste-
mach gwiezdnych Republiki. Prowadząc własną grę i przy okazji drażniąc Dooku,
oświadczył hrabiemu, że warunkiem wstępnym zawarcia jakiegokolwiek wyłącznego
porozumienia jest śmierć poprzedniej królowej Naboo, Padme Amidali, która już dwa
razy pokrzyżowała plany wicekróla i która najgłośniej protestowała, kiedy nie wiodło
mu się najlepiej.

Dooku wynajął łowcę nagród, żeby się tym zajął, ale obie próby zabicia pani sena-

tor Amidali zakończyły się niepowodzeniem.

Potem zaś przyszła kolej na Geonosis.
Kiedy jednak Gunray w końcu dostał Amidalę w swoje ręce, żeby osądzić ją pod

zarzutem szpiegowania, Dooku uciekł się do wykrętów i nie pozwolił mu jej zabić. Co
więcej, nie kiwnął nawet palcem, kiedy prawie dwustu Jedi pojawiło się na czele pota-
jemnie wyhodowanej przez Republikę armii klonów! Tamtego dnia Gunray pierwszy
raz, choć nie ostatni, cudem uszedł z życiem. Czmychnął do katakumb w towarzystwie
Dooku i w ostatniej chwili odleciał ze swoim adiutantem z powierzchni objętej wojenną
pożogą planety. Od całkowitej zagłady ocalił tylko te okręty dowodzenia i transportow-
ce robotów, które nie uległy zniszczeniu podczas wcześniejszych działań zbrojnych.

Po tamtych wydarzeniach już nikt nie mógł wystąpić z Konfederacji hrabiego Do-

oku.

Dopiero po wybuchu wojny Dooku zdradził swoją tajemnicę. On także był Sithem,

a jego mistrzem został sam Sidious. Gunray nie interesował się, czy hrabia został na-
stępcą budzącego grozę Dartha Maula, czy może był już Sithem podczas służby w za-
konie Jedi. Liczyło się tylko, że Nutę Gunray wylądował dokładnie w miejscu, w któ-
rym znajdował się wiele lat wcześniej - służył siłom, nad którymi nie miał jakiejkol-
wiek władzy.

Dopóki wojna toczyła się po jego myśli, nie interesował się właściwie, komu słu-

ży. Handel kwitł, a Federacja Handlowa osiągała zyski. Jakiś czas wydawało się, że
marzenia Sidiousa i Dooku o obaleniu Republiki mają szansę spełnienia. Obaj napotkali
jednak godnego przeciwnika w osobie Wielkiego Kanclerza Palpatine'a, również z pla-

background image

James Luceno

Janko5

35
nety Naboo. Kanclerz nie wywarł na Gunrayu większego wrażenia, ale -dzięki kombi-
nacji osobistego uroku i sprytu - nie tylko utrzymał się przy władzy o wiele dłużej niż
okres, na jaki został wybrany, ale także prowadził działania zbrojne, korzystając z po-
parcia zakonu Jedi. Powoli koleje wojny zaczęły się odmieniać. Republika opanowywa-
ła, jedną po drugiej, planety separatystów, a obecnie sam wicekról Nutę Gunray został
przepędzony z Jądra galaktyki.

Dla Federacji Handlowej było to tragedią. Gunray obawiał się nawet, że oznaczało

to tragedię dla wszystkich Neimoidian.

Powiódł spojrzeniem po przedmiotach, które zdążył zabrać z Cato Neimoidii: dro-

gocenne szaty i infuły, iskrzące się kosztowności, bezcenne dzieła sztuki.

Nagle przeszył go dreszcz, a wystające czoło i dolna szczęka za-świerzbiały z

przerażenia. Wybałuszył osadzone w cętkowanej szarej twarzy oczy i odwrócił się do
Rune'a Haaka.

- Fotel! - wykrzyknął. - Gdzie jest mój fotel?
Adiutant wpatrywał się w niego, jakby nie wiedział, o co chodzi.
- Mechanofotel! -jąknął Gunray. - Nigdzie go nie widzę!
Dopiero wówczas Haako otworzył szerzej oczy z przerażenia.
- Na pewno go zabraliśmy - powiedział. - Niemożliwe, żebyśmy o nim zapomnieli.
Usiłując przypomnieć sobie, gdzie i kiedy ostatnio widział kroczący mebel, wice-

król zaczął niecierpliwie się przechadzać.

- Jestem pewien, że kazałem mu się udać na lądowisko - odezwał się po chwili. -

Tak, tak, przypominam sobie, że go tam widziałem. Wystartowaliśmy jednak w takim
pośpiechu...

- Ale z pewnością go uzbroiłeś, żeby sam się zniszczył - uspokoił go adiutant. -

Zrobiłeś to, prawda?

Gunray wytrzeszczył oczy i zamilkł.
- Sądziłem, że to ty go uzbroiłeś - wyznał w końcu.
- Nawet nie znam sekwencji kodów - przypomniał z urazą Haako.
Gunray znów jakiś czas się nie odzywał.
- Haako, a jeżeli zaczną przy nim majstrować? - zapytał z przerażeniem.
Adiutant nawet nie usiłował ukrywać drżenia szerokich ust, które w jego twarzy

wyglądały jak rozcięcie.

- Bez kodów chyba nic z niego nie wydobędą? - przypomniał niepewnie.
- Racja - przyznał uspokojony Gunray. - Naturalnie masz racją.
Starał się przekonać sam siebie, że to prawda. Mimo wszystko, to był tylko me-

chanofotel. Wprawdzie misternie wykonany, ale nic więcej niż kroczący mebel. Tyle że
wyposażony w hiperfalową aparaturą nadawczo-odbiorczą, przekazaną mu czternaście
lat wcześniej przez...

- A jeśli się dowie, że zapomnieliśmy go zabrać z Cato Neimoidii? - wychrypiał,

nagle znów zdjęty przerażeniem.

- Kto, Sidious? - zapytał cicho Haako.
- Nie Sidious!
- Chodzi ci o Dooku? - domyślił się adiutant.

Labirynt zła

Janko5

36

- Czyś ty postradał zmysły? - wyrzęził Gunray. - Grievous! Co się stanie, jeżeli

dowie się o tym Grievous?

Generał Grievous był naczelnym dowódcą armii bojowych robotów i podarunkiem

Sana Hilla i Poggle'a Mniejszego dla hrabiego Dooku. Kiedyś był tylko żywym barba-
rzyńcą, zanim stał się budzącym grozę, ogarniętym żądzą niszczenia cyborgiem. Nazy-
wano go rzeźnikiem.

- Jeszcze nie jest za późno - przypomniał sobie nagle Haako. - Możemy się połą-

czyć z fotelem za pomocą pokładowej aparatury naszego okrętu.

- I wydać mu rozkaz, żeby się sam zniszczył? Adiutant pokręcił głową.
- Możemy mu tylko rozkazać, żeby się sam uzbroił - powiedział. Kiedy spieszyli

do ośrodka łączności z komunikacyjną konsoletą, na ich spotkanie wyszedł jeden z
techników.

- Wicekrólu, jesteśmy gotowi wskoczyć do nadprzestrzeni - zameldował.
- Nie wolno wam tego robić! - sprzeciwił się Gunray - Nie wcześniej, aż wydam

taki rozkaz!

- Wicekrólu, nasz okręt nie wytrzyma długo tak silnego ostrzału -żachnął się za-

skoczony technik.

- Ostrzał to najmniejszy z naszych problemów! - odparł Gunray.
- Szybko! - ponaglił go Haako, który dotarł pierwszy do ośrodka łączności. - Nie

mamy dużo czasu!

Neimoidiański wicekról przyspieszył i usiadł obok niego przed pulpitem konsole-

ty.

- Tylko nikomu o tym ani słowa! - ostrzegł surowo.

background image

James Luceno

Janko5

37

R O Z D Z I A Ł

9

Lekko pokrzywiony, wyposażony w sierpowato wygięte nogi i ozdobiony zawi-

łymi wzorami mechanofotel stał na płycie lądowiska fortecy, opanowanej przez siły
zbrojne Republiki, między stosami równie cennych drobiazgów, jakie porzucili w po-
śpiechu uciekający Neimoidianie.

Obi-Wan okrążał mebel, prawą dłonią głaszcząc krótką brodę.
- Chyba już gdzieś go widziałem - odezwał się wreszcie. Anakin, który kucnął

obok mebla, spojrzał na niego i zapytał:

- Gdzie? Obi-Wan przystanął.
- Na Naboo - przypomniał sobie. - Krótko po opanowaniu miasta Theed i osadze-

niu w areszcie wicekróla Gunraya i jego dostojników.

Młody Skywalker pokręcił głową.
- Nie przypominam sobie, żebym go tam widział - powiedział.
Obi-Wan prychnął.
- Prawdopodobnie byłeś zbyt podekscytowany zniszczeniem orbitalnej stacji kon-

trolnej robotów, żeby zwracać uwagę na cokolwiek innego - zauważył. - Oglądałem ten
fotel krótko, ale pamiętam, że uderzył mnie wygląd płytki holoprojektora. Nigdy wcze-
śniej takiej nie widziałem... ani później, jeżeli już o tym mowa.

Po przeciwnej stronie przestronnego hangaru spoczywał smukły żółty myśliwiec

gwiezdny Anakina. Obok niego stał astromechaniczny robot R2-D2, pogrążony w roz-
mowie z TC-16. Kapitan Cody i pozostali komandosi Oddziału Siódmego przebywali
wciąż jeszcze w pałacu, gdzie „sprzątali", jak mieli zwyczaj mawiać sklonowani żołnie-
rze.

Skywalker oglądał holoprojektor fotela, ale go nie dotykał. Owalne urządzenie z

żebrowanego stopu miało w górnej części parę gniazd, przewidzianych zapewne do
przekazywania danych.

- Bardzo niezwykłe - odezwał się w końcu młody Jedi. - Wiesz, mistrzu, w jego

matrycach pamięciowych mogą być zapisane ważne informacje.

- To jeszcze jeden powód więcej, żeby nic nie majstrować, dopóki go nie obejrzą

funkcjonariusze wywiadu - stwierdził Kenobi.

Anakin zmarszczył brwi.

Labirynt zła

Janko5

38

- To może potrwać całą wieczność, mistrzu - zauważył. Obi-Wan zaplótł ręce na

piersi i zmierzył go spojrzeniem.

- Spieszysz się dokądś, Anakinie? - zapytał.
- Matryce pamięciowe mogły zostać zaprogramowane w taki sposób, żeby same

skasowały zarejestrowane w nich informacje - odparł Skywalker.

- Widzisz coś, co by na to wskazywało?
- Nie, ale...
- Więc lepiej zaczekajmy, aż będziemy mogli wdrożyć odpowiednią procedurę

diagnostyczną - dokończył Kenobi.

Anakin się skrzywił.
- Co wiesz o wdrażaniu takich procedur, mistrzu? - zapytał.
- Wpadałem od czasu do czasu do cybernetycznych laboratoriów Świątyni, Anaki-

nie - uspokoił go starszy Jedi.

- Wiem, wiem, ale taką procedurę mógłby przeprowadzić Artoo -nalegał młody

Jedi. Gestem nakazał, żeby astromechaniczny robot podjechał do mechanofotela.

- Anakinie... - zaczął Obi-Wan.
- Proszę panów, jestem zmuszony zaprotestować - wtrącił się TC-16, spiesząc za

Artoo. - Te przedmioty są własnością wicekróla Gunraya i członków jego świty.

- Twoje zdanie w tej sprawie się nie liczy - burknął Skywalker.
W odpowiedzi na uwagę poobijanego androida R2-D2 wydał serię pisków i świer-

gotów. Obaj dogadywali sobie, odkąd Artoo pojawił się na płycie lądowiska.

- Doskonale wiem, że moje obwody są skorodowane - odparł urażony TC-16. - A

jeżeli chodzi o moją postawę, niewiele mogę na nią poradzić, dopóki ktoś się nie zajmie
moim stawem biodrowym. Wy, astromechaniczne roboty, może i potraficie pilotować
gwiezdne myśliwce, ale macie o sobie bardzo wysokie mniemanie.

- Nie zwracaj uwagi na Artoo, TeeCee - odezwał się Anakin. - Rozpieścił go inny

protokolarny android. Nie mam racji, Artoo?

Astromechaniczny robot zaćwierkał, wysunął chwytak zakończony komputero-

wym wtykiem i umieścił końcówkę w gnieździe holoprojektora.

- Anakinie! - powiedział ostro Kenobi.
Młody Jedi wyprostował się i podszedł do byłego mistrza. Obi-Wan uniósł rękę i

wskazał na mroczne niebo. Mrugające tam światełko stawało się z każdą chwilą więk-
sze.

- Widzisz je? - zapytał. - Możliwe, że to wahadłowiec, na który czekamy. Lecący

na jego pokładzie funkcjonariusze Wywiadu nie będą zachwyceni, że wtykamy nos w
nie swoje sprawy.

- Proszę panów... - odezwał się stojący za nimi TC-16.
- Nie teraz, TeeCee - przerwał mu Kenobi.
R2-D2 zaczął wydawać długie serie gwizdów, pisków i świergotów.
- Jeżeli i kiedy się na to zgodzą, będziesz mógł rozłożyć cały fotel na części - cią-

gnął Obi-Wan. - Jeśli naprawdę na tym ci zależy.

- Nie na tym mi zależy, mistrzu - sprzeciwił się młody Jedi.

background image

James Luceno

Janko5

39

- Może jednak Qui-Gon powinien cię zostawić w rupieciarni Wat-ta - stwierdził

Kenobi.

- Chyba nie mówisz poważnie, mistrzu - żachnął się Anakin.
- Naturalnie, że nie - uspokoił go starszy Jedi. - Wiem jednak, jak lubisz rozbierać

takie urządzenia.

- Proszę panów...
- Bądź cicho, TeeCee - skarcił go Skywalker. R2-D2 zagwizdał i zapiszczał, ale

tym razem ciszej.

- Ty też, Artoo - dodał młody Jedi.
Obi-Wan obejrzał się przez ramię i otworzył usta ze zdumienia.
- Gdzie się podział mechanofotel? - zapytał.
Anakin odwrócił się i omiótł spojrzeniem płytę lądowiska.
- I co się stało z Artoo? - dodał lekko zaskoczony.
- Starałem się to panom powiedzieć - odezwał się TC-16, wskazując tęczówkowo

otwieraną zniszczoną klapę włazu. - Fotel odszedł... a wraz z nim odjechał wasz prze-
mądrzały mały robot!

Osłupiały Obi-Wan spojrzał na byłego padawana.
- No cóż, piechotą nie mógł zajść daleko, mistrzu - uspokoił go Anakin.
Wybiegli na korytarz, ale nikogo nie zobaczyli ani w lewej, ani w prawej odnodze.

Zaczęli więc przeszukiwać pomieszczenia przylegające do hangaru. W pewnej chwili
usłyszeli generowany przez elektroniczną aparaturę przeciągły pisk i wybiegli na głów-
ny korytarz.

- To Artoo - odezwał się młody Jedi.
- Albo on, albo TeeCee nauczył się go świetnie naśladować - dodał Kenobi.
Kiedy wbiegali do niewielkiego ośrodka łączności, protokolarny android ruszył za

nimi. W pomieszczeniu zobaczyli astromechanicznego robota z wtyczką systemu kom-
puterowego w gnieździe mechanofotela i chwytakiem manipulatora zaciśniętym na
uchwycie niedużej szafki. Od neimoidiańskiego mebla wiódł wyciągnięty na całą dłu-
gość kabel systemu informatycznego, dołączony do gniazda na pulpicie kontrolnej kon-
solety. Podobne do szponów nogi kroczącego fotela, drepcząc bez przerwy, ślizgały się
po gładkiej posadzce, jakby chciały skierować mebel bliżej konsolety.

- Co ten fotel wyprawia? - zaniepokoił się Kenobi. Anakin wzruszył ramionami i

pokręcił głową.

- Może usiłuje się dostać do źródła energii? - mruknął niepewnie. R2-D2 zaćwier-

kał i prychnął.

Obi-Wan odwrócił się do protokolarnego androida.
- TeeCee, co powiedział Artoo? - zapytał.
- Powiedział, proszę pana, że mechanofotel właśnie się uzbroił i przygotował do

samozniszczenia! - przetłumaczył android.

Skywalker skoczył do konsolety.
- Artoo, odłącz się! - rozkazał Kenobi. - Anakinie, odejdź jak najdalej od tego fote-

la!

Labirynt zła

Janko5

40

Młody Jedi gorączkowo rozplątywał kable i przewody łączące holoprojektor z nie-

zwykłym meblem.

- Nie mogę, mistrzu - powiedział. - Teraz wiemy, że w pamięci tego fotela zareje-

strowano coś, co nie powinno nigdy ujrzeć światła dziennego.

Coraz bardziej zaniepokojony mistrz Jedi przeniósł spojrzenie na astromechanicz-

nego robota.

- Ile zostało czasu, Artoo? - zapytał.
- Kilka sekund, proszę pana! - przetłumaczył TC-16.
Obi-Wan podbiegł do byłego padawana.
- Nie ma czasu, Anakinie - powiedział. - A poza tym fotel może eksplodować, je-

żeli ktoś nieupoważniony będzie przy nim majstrował.

- Już prawie skończyłem, mistrzu... - zaczął Skywalker.
- A przy okazji skończysz z nami!
Nagle Obi-Wan wyczuł zakłócenie w Mocy.
Nie zastanawiając się, pociągnął Anakina na posadzkę. Ułamek sekundy później

dał się słyszeć głośny syk i centymetry nad głową młodego Jedi przeleciała wystrzelona
z fotela chmura białego dymu.

Krztusząc się i kaszląc, Obi-Wan zasłonił usta i nos obszernym rękawem płaszcza

Jedi.

- To gaz trujący - wychrypiał. - Prawdopodobnie ten sam, którym Gunray usiłował

zabić mnie i Qui-Gona, kiedy pierwszy raz przylecieliśmy na Naboo.

Nie wstając, Anakin uniósł głowę i popatrzył uważnie na mechanofotel.
- Musimy zaryzykować - odezwał się w końcu.
Zanim Obi-Wan zdążył go powstrzymać, wyprostował się i wyszarpnął kabel łą-

czący mebel z gniazdem w pulpicie kontrolnej konsolety.

R2-D2 zapiszczał, a przerażony TC-16 jęknął.
Fotel i konsoletę oplatała pajęczyna błękitnych wyładowań, która powaliła Sky-

walkera na plecy.

W tej samej chwili z płytki projektora fotela wystrzelił niebieski hologram o wy-

jątkowo dużej rozdzielczości.

Zaniepokojony Artoo zakwilił.
Wizerunek przedstawiał ubraną w płaszcz z kapturem niewysoką postać, do której

wicekról Nutę Gunray mówił:

- Tak, tak, naturalnie. Możesz być pewien, że osobiście się tym zajmę, Lordzie Si-

diousie.

background image

James Luceno

Janko5

41

R O Z D Z I A Ł

10

Wyglądało na to, że umówionego spotkania z Wielkim Kanclerzem Palpatine'em

nie powinien lekceważyć nikt, nawet członek tak zwanego Komitetu Lojalistów.

Spotkania?
Lepiej byłoby powiedzieć: audiencji.
Bail Organa właśnie przyleciał na Coruscant i wciąż jeszcze był ubrany w ciem-

noniebieski płaszcz, koszulę z marszczonym kołnierzem i sięgające kolan czarne buty,
które żona przygotowała mu przed odlotem z Alderaana. Opuścił stolicę galaktyki zale-
dwie na standardowy miesiąc i z trudem mógł uwierzyć, że w ciągu jego krótkiej nie-
obecności zaszły tak niepokojące zmiany.

Nigdy przedtem Alderaan nie wydawał mu się oazą takiego spokoju, takim rajem.

Na samą myśl o pięknej niebieskobiałej ojczyźnie zatęsknił i za nią, i za towarzystwem
ukochanej żony.

- Muszę zobaczyć jeszcze jeden dowód pańskiej tożsamości - oznajmił sklonowa-

ny żołnierz Wojsk Bezpieczeństwa Ojczyzny, strzegący wyjścia z platformy ładowni-
czej.

Bail wskazał płytkę z identyfikacyjnym mikroprocesorem, którą wsunął do czytni-

ka skanera.

- Wszystko tam jest, panie sierżancie - powiedział. - Jestem szanowanym człon-

kiem Senatu Republiki.

Podoficer odwrócił ukrytą w hełmie głowę w stronę ekranu czytnika; po chwili

spojrzał znów na Baila.

- Tak tu jest napisane - stwierdził obojętnie. - Mimo to muszę zobaczyć jeszcze je-

den dowód pańskiej tożsamości.

Bail westchnął z irytacją i wyłowił z kieszeni na piersi brokatowej tuniki mikro-

procesorową kartę kredytową.

Ach, to nowe Coruscant, pomyślał zrezygnowany.
Pozbawieni twarzy, uzbrojeni w blastery żołnierze stali na platformach ładowni-

czych dla wahadłowców i na placach, przed wejściami banków, hoteli, teatrów i wszę-
dzie, gdzie zbierały się albo przebywały inteligentne istoty. Omiatali spojrzeniami tłu-
my i legitymowali wszystkich, którzy wyglądali podobnie jak znani terroryści. Nie

Labirynt zła

Janko5

42

wahali się przeszukiwać osób, bagaży i rezydencji. Nie działali jednak pod wpływem
impulsu czy kaprysu, bo sklonowani żołnierze nie kierowali się podobnymi motywami.
Zostali w ten sposób, wyszkoleni i byli przekonani, że wykonywane przez nich obo-
wiązki służą dobru Galaktycznej Republiki.

Słyszało się pogłoski o zdławionych siłą antywojennych demonstracjach, o znika-

niu niewygodnych osób i konfiskowaniu własności prywatnej. Dowody podobnych
nadużyć władzy rzadko jednak wypływały na powierzchnię i zazwyczaj bywały szybko
tuszowane.

Bail zorientował się, że wszechobecność żołnierzy martwi bardziej jego niż nie-

liczne grono przyjaciół na Coruscant czy pozostałych senatorów Republiki. Przypisy-
wał swój niepokój faktowi, że pochodzi z miłującego pokój Alderaana, ale takie wyja-
śnienie rozpraszało tylko część jego wątpliwości. Najbardziej przerażała go łatwość, z
jaką większość obywateli Coruscant przywykła do zmian zachodzących na ich planecie.
Niepokoiło go ich przyzwolenie, ich ochocze wyrzeczenie się swobód obywatelskich na
rzecz bezpieczeństwa... i to bezpieczeństwa fałszywego, bo chociaż Coruscant znajdo-
wała się z daleka od rejonu działań zbrojnych, tkwiła jednak w samym środku wojny.

Obecnie, trzy lata od chwili wybuchu konfliktu, który mógł się zakończyć równie

szybko, jak się zaczął, godzono się bez sprzeciwu na wszystkie nowe środki bezpie-
czeństwa. Naturalnie protestowały istoty ras najściślej związanych z ruchem separaty-
stów - Geonosjanie, Muunowie, Neimoidianie, Gossamowie i pozostali - spośród któ-
rych wielu było bojkotowanych albo zmuszanych do opuszczenia stolicy galaktyki. Po
tylu latach życia w strachu i ignorancji niewielu tylko obywateli Coruscant zadawało
sobie pytanie, co się dzieje. Najmniej interesował się tym chyba sam senat, do tego
stopnia zajęty modyfikowaniem konstytucji, że zupełnie zrezygnował z odgrywania roli
równoważącego organu władzy Republiki.

Przed wybuchem wojny szerzyła się korupcja, która dławiła proces legislacyjny.

Uchwalanie ustaw się ślimaczyło, problemy czekały latami na rozwiązanie, a głosowa-
nia podważano z różnych względów i powtarzano w nieskończoność. Wybuch wojny,
chociaż w pewnym stopniu ukrócił korupcję i inercję, doprowadził jednak do zanie-
dbywania obowiązków przez senat. Do rzeczowych dyskusji i debat dochodziło obecnie
tak rzadko, że wielu zaczęło je uważać za przeżytek. W politycznym klimacie, w któ-
rym przedstawiciele wielu planet obawiali się wypowiadać szczerze własne opinie, było
łatwiej - a podobno także bezpieczniej - po prostu przekazać władzę w ręce tych, którzy
przynajmniej stwarzali wrażenie, że znają cząstkę prawdy.

- Możesz iść, dokąd chcesz - odezwał się w końcu strażnik, wreszcie przekonany,

że Bail jest rzeczywiście tym, za kogo się podaje. Alderaanin roześmiał się w duchu.

Zastanawiał się, dokąd mógłby pójść. Na takiej wysokości na Coruscant nie cho-

dziło się piechotą. Przechodniów spotykano tylko na najniższych poziomach stolicy
galaktyki, bardzo skąpo oświetlonych odbitym światłem. Bail przywołał gestem przela-
tującą w pobliżu wolną taksówkę powietrzną i polecił androidowi-kierowcy, żeby go
zawiózł do gmachu Senatu Republiki.

Nawet z daleka od uczęszczanych powietrznych szlaków, jakie wiodły nad miria-

dami przecinających miejski krajobraz przepastnych wąwozów, z daleka od patroli

background image

James Luceno

Janko5

43
żołnierzy służby bezpieczeństwa czy wścibskich oczu szpiegów Republiki, Coruscant
wyglądała jak zwykle, odkąd Bail ją pamiętał. W powietrzu widziało się, jak zawsze,
tysiące statków, transportowców i wahadłowców, bo wciąż nowe przylatywały ze
wszystkich zakątków galaktyki. Otwierano nowe restauracje, powstawały nowe dzieła
sztuki. Zakrawało na paradoks, że w powietrzu wyczuwało się ogólne zadowolenie, a
występek szerzył się powszechniej niż zazwyczaj. Mimo zaburzeń handlu z Odległymi
Rubieżami, wielu obywateli Coruscant wiodło nadal beztroskie życie, a wielu senato-
rów w dalszym ciągu przyznawało sobie nieograniczone przywileje, takie same jak
przed wybuchem wojny.

Z tak wysoka trzeba było uważnie się przyglądać, żeby zauważyć zachodzące

zmiany.

Na przykład w jajowatej kabinie dwusilnikowej taksówki powietrznej.
Po ekranie monitora fotela pasażera przesuwały się literki reklamy służby publicz-

nej zachwalającej zalety KOCHRY, Komisji Ochrony Republiki.

DOSTĘPNE TYLKO DLA ISTOT RASY LUDZKIEJ.
Nagle na tle pionowej fasady biurowego wysokościowca pojawiła się przekazana

za pośrednictwem HoloNetu najnowsza wiadomość o zwycięstwie, jakie odniosły siły
zbrojne Republiki na powierzchni Cato Neimoidii. Ostatnio Republika odnosiła zwy-
cięstwo po zwycięstwie. Chwała niech będzie Wielkiej Armii Republiki i wieczna sła-
wa jej sklonowanym żołnierzom.

W wiadomościach prawie nie wspominano o żadnym Jedi, z wyjątkiem tych, któ-

rych chwalił sam Palpatine w Wielkiej Rotundzie Senatu Republiki. Był to przeważnie
młody Anakin Skywalker, rzadziej ktoś inny. Nieczęsto widywało się na Coruscant
dorosłych Jedi. Rozproszeni po galaktyce, na ogół uczestniczyli w walkach na czele
kompanii klonów. Opisując ich akcje w holowiadomościach, nadużywano zwrotu
„agresywne utrzymywanie pokoju". Bail poznał kilku Jedi w nadziei, że się z nimi za-
przyjaźni. Do ich grona należeli mistrzowie Jedi Obi-Wan Kenobi, Yoda, Mace Windu
i Saesee Tiin, stanowiący nieliczną, uprzywilejowaną grupę osób, którym także pozwo-
lono spotykać się z Palpatine'em.

Bail poruszył się niespokojnie na fotelu pasażera.
Nawet najzagorzalsi krytycy Wielkiego Kanclerza w Senacie czy w różnych środ-

kach przekazu nie mogli go obarczać wyłączną odpowiedzialnością za zmiany zacho-
dzące na powierzchni Coruscant. Palpatine nie był wprawdzie tak niewinny, za jakiego
czasami starał się uchodzić, ale też nie ponosił całej odpowiedzialności. Został wybra-
ny, bo potrafił być zarazem szczery i wymagający. Przynajmniej taką opinię o nim
wyrobił sobie Bail Antilles, poprzednik Baila Organy w Senacie Republiki.

Antilles powiedział kiedyś Organie, że przed trzynastu laty senat był zaintereso-

wany jedynie pozbyciem się Finisa Valoruma, poprzedniego Wielkiego Kanclerza,
któremu się wydawało, że potrafi wprowadzić do porządku obrad problem uczciwości.
Tymczasem nawet w obecnym okresie Palpatine miał grono wpływowych przyjaciół.

Mimo to Bail zastanawiał się, kto mógłby zastąpić Palpatine'a na stanowisku

Wielkiego Kanclerza, gdyby kryzysy na Raksusie Prime i Antarze Cztery nie wydarzy-
ły się, kiedy się wydarzyły... gdy okres rządów Palpatine'a na tym stanowisku dobiegał

Labirynt zła

Janko5

44

końca. Pamiętał argumenty, jakimi szermowano przed uchwalaniem ustawy o nadzwy-
czajnych uprawnieniach. Twierdzono wówczas, że „niebezpiecznie jest zmieniać
dewbacka pośrodku wędrówki przez pustynię". Wielu senatorów uważało, że Republi-
ka powinna uzbroić się w cierpliwość i pozwolić, aby rewolta hrabiego Dooku wygasła
sama z siebie.

Przestali tak myśleć dopiero wtedy, gdy oczywiste stało się prawdziwe zagrożenie

ze strony separatystów.

To wtedy od Republiki odłączyło się mniej więcej sześć tysięcy planet zwabio-

nych obietnicą nieskrępowanego handlu; wtedy z Dooku sprzymierzyły się uzbrojone
po zęby korporacje w rodzaju Gildii Kupieckiej i Unii Technokratycznej, a cały odci-
nek wiodącego ku Rubieżom Rimmańskiego Szlaku Handlowego stał się niedostępny
dla transportowców i frachtowców Republiki.

Dopiero wówczas ogromna większość senatorów przegłosowała wniosek o wpro-

wadzenie poprawek do konstytucji Republiki i zgodziła się przedłużyć okres rządów
Palpatine'a na czas nieograniczony. Naturalnie wszyscy przypuszczali, że po zażegna-
niu kryzysu Wielki Kanclerz dobrowolnie zrezygnuje, jednak prawdopodobieństwo
takiego obrotu spraw szybko zmalało do zera. Niemal z dnia na dzień dotychczas do-
brotliwy i skromny Palpatine przerodził siew nieugiętego szermierza demokracji i przy-
siągł, że nie dopuści do rozpadu Republiki. Wkrótce potem zaczęły krążyć pogłoski na
temat ustawy o stworzeniu sił zbrojnych, ale Palpatine nie opowiedział się po stronie
osób nalegających na powołanie do życia armii Republiki. Zostawił to innym - nomi-
nalnym Piaskowym Panterom Senatu. Wysunął nawet propozycję zorganizowania po-
kojowych negocjacji, ale hrabia Dooku nie zgodził się w nich uczestniczyć. Zamiast
tego wybuchła wojna.

Bail pamiętał dokładnie dzień, kiedy stał w towarzystwie Palpatine'a, Masa

Ameddy, malastarańskich i innych senatorów na balkonie gmachu senatu i obserwował,
jak dziesiątki tysięcy sklonowanych żołnierzy wchodzą na pokłady ogromnych okrętów
desantowych, żeby stawić czoło armiom separatystów. Pamiętał smutek swoich towa-
rzyszy, zrozpaczonych, że po tysiącach lat pokoju do galaktyki powróciły zło i wojenna
zawierucha.

A ściślej pozwolono im powrócić.
Nie bacząc na nic, Bail postanowił odgrywać swoją rolę. Popierał ustawy, które

wcześniej mógłby potępić, i pochwalał przeprowadzane przez Palpatine'a „skuteczne
likwidowanie przerostów biurokracji". Zastrzeżenia Alderaanina wypłynęły na nowo
dopiero przed mniej więcej czternastoma miesiącami, kiedy senat uchwalił tak zwaną
poprawkę refleksową. Nagłe zniknięcie senatora Setiego Ashgada po tym, jak sprzeci-
wił się zainstalowaniu inwigilacyjnych kamer w gmachu senatu, podejrzana eksplozja
gwiezdnego frachtowca, na którego pokładzie podróżował Finis Valorum, uchwalenie
ustawy o środkach bezpieczeństwa, która dawała Palpatine'owi prawie nieograniczoną
władzę nad Coruscant...

I wreszcie zachowanie samego Wielkiego Kanclerza, często izolowanego przez

gromadę doradców i nieformalną grupę ubranych w czerwone płaszcze osobistych
strażników -jego niezłomna wola toczenia walki do ostatecznego zwycięstwa. Zniknął

background image

James Luceno

Janko5

45
gdzieś dawny skromny, ujmujący Palpatine, a wraz z nim zniknął uległy Bail Organa.
Alderaanin poprzysiągł, że odtąd będzie mówił otwarcie o swoich zastrzeżeniach, i
zaprzyjaźnił się z senatorami, którzy okazywali podobny niepokój.

Niektórzy spośród nich czekali na niego, kiedy powietrzna taksówka osiadła ła-

godnie na placu przez frontem gmachu senatu w kształcie ogromnego grzyba. Bail zo-
baczył senatorki Padme Amidalę z planety Naboo, Mon Mothmę z Chandrili, Terr Ta-
neel i Banę Breemu, senatora Fanga Zara oraz senatorkę obcej rasy Chi Eekway.

Kiedy wysiadł z kabiny, podeszła do niego szczupła, krótkowłosa Mon Mothma,

która serdecznie go uściskała.

- To doniosła okazja, Bailu - szepnęła mu do lewego ucha. - Audiencja u Palpatin

'a.

Organa roześmiał się w duchu. Oboje myśleli tak samo.
Padme także podeszła i go uściskała, chociaż jakby z przymusem. Wyglądała

kwitnąco. Może odrobinę się zaokrągliła, odkąd Bail ją widział, ale w eleganckich sza-
tach i wymyślnej fryzurze stanowiła uosobienie klasycznego piękna. Towarzyszył jej
złocisty android protokolarny. Padme wyjawiła, że wróciła właśnie po spędzeniu wspa-
niałego tygodnia na Naboo, dokąd poleciała zobaczyć się z rodziną.

- Naboo to wyjątkowa planeta - stwierdził Organa. - Nigdy nie zrozumiem, jak

mógł się na niej urodzić ktoś równie uparty jak nasz Wielki Kanclerz.

Padme zmarszczyła brwi i posłała mu urażone spojrzenie.
- Nie jest uparty, Bailu - powiedziała. - Po prostu nie znasz go równie dobrze jak

ja. Bardzo bierze sobie do serca nasze problemy.

- Pytanie tylko, czy wyniknie z tego cokolwiek dobrego - odezwała się senatorka

Chi Eekway z niezadowoleniem, które wywoływało zmarszczki na jej niebieskiej twa-
rzy.

- Nie doceniacie jego przenikliwości - oznajmiła Padme. - A poza tym Palpatine

lubi, jeżeli ktoś jest z nim szczery.

- Cały czas staramy się rozmawiać z nim szczerze, pani senator -przypomniał

śniadoskóry i brodaty Fang Zar. - Z ograniczonym powodzeniem.

Padme powiodła spojrzeniem po twarzach pozostałych senatorów.
- Jeżeli będzie miał do czynienia z nami wszystkimi, na pewno... -zaczęła.
- Gdybyśmy mieli za sobą jedną dziesiątą senatorów, i tak byłoby nas zbyt mało -

przerwała jej Bana, ubrana od stóp do głów w błyszczo-jedwab. - Ważne jednak, aby-
śmy nie rezygnowali z naszych planów.

Eekway z namysłem pokiwała głową.
- Możemy mieć taką nadzieję, ale nie wolno nam na to liczyć - stwierdził Fang Za-

r.

Kiedy znaleźli się w ogromnym gmachu, rozmowa zeszła na tematy osobiste. Ga-

wędząc z ożywieniem, weszli do urządzonej bezpośrednio pod Wielką Rotundą pocze-
kalni, gdzie odpowiedzialny za ustalanie terminów audiencji osobisty sekretarz Palpa-
tine'a polecił im zaczekać.

Labirynt zła

Janko5

46

Czekali godzinę i już zaczęli tracić ducha, kiedy wreszcie drzwi do gabinetu Wiel-

kiego Kanclerza rozsunęły się i na progu stanął Sate Pestage, jeden z głównych dorad-
ców Palpatine'a.

- Witam państwa - powiedział. - Co za miła niespodzianka!
Bail zerwał się na nogi, żeby zabrać głos w imieniu pozostałych.
- Nasza wizyta nie powinna być żadną niespodzianką, bo została potwierdzona

ponad trzy tygodnie temu - powiedział.

Pestage spojrzał na sekretarza.
- Doprawdy? - zapytał. - Nie zostałem o tym poinformowany.
- Na pewno pan o tym wiedział - sprzeciwiła się Padme. - Taka decyzja nie mogła

zapaść bez pańskiej zgody.

- Kilkoro spośród nas wiele ryzykowało i odbyło długie podróże -dodała Eekway.
Pestage rozłożył ręce w geście bezradności.
- Obecne czasy wymagają ofiar - stwierdził protekcjonalnym tonem. - A może

wyobrażacie sobie, że ryzykowaliście więcej niż Wielki Kanclerz?

- Nikt nie sugeruje, że Wielki Kanclerz nie poświęca się dla dobra Republiki, ale

faktem jest, że zgodził się nas przyjąć - oznajmił Organa. - A my nie ruszymy się stąd,
dopóki nie wywiąże się ze swojej obietnicy.

- Nie zajmiemy mu dużo czasu - odezwała się pojednawczo Terr Taneel.
- Wierzę wam, ale przypominam, jak bardzo kanclerz jest zajęty. Przecież co-

dziennie dzieje się coś nowego i ważnego - odparł Pestage, spoglądając na Baila Orga-
nę. - Słyszałem, że zaprzyjaźniłeś się z członkami Rady Jedi. Dlaczego nie mielibyście
się spotkać z nimi, kiedy będę się starał przełożyć waszą wizytę na inny termin? Na
brodatej twarzy Alderaanina pojawiły się cętki gniewu.

- Nie odejdziemy stąd, dopóki się z nim nie zobaczymy, Sate - powiedział.
Pestage wzruszył ramionami.
- Masz do tego prawo, senatorze - stwierdził, uśmiechając się z przymusem.

background image

James Luceno

Janko5

47

R O Z D Z I A Ł

11

Na pokładzie wahadłowca, którego światła pozycyjne zwróciły uwagę Obi-Wana,

przylecieli na Cato Niemoidię nie tylko funkcjonariusze wywiadu i technicy, ale także
Yoda. Mistrz chciał się przekonać na własne oczy o znaczeniu odkrycia Anakina.

Technicy zmusili holoprojektor mechanofotela do powtórnego wyświetlenia wize-

runku Lorda Sidiousa, a kryptografowie Republiki we współpracy z Jedi byli pewni, że
kiedy to niezwykłe urządzenie zostanie przetransportowane na Coruscant i dokładnie
zbadane, wyjawi jeszcze więcej ważnych tajemnic.

Nie spuszczając oczu z mebla, Anakin nadzorował przenoszenie fotela do czekają-

cego wahadłowca. Obi-Wan i Yoda, czując się niepotrzebni, postanowili pospacerować
korytarzami zdobytej właśnie reduty wicekróla Gunraya. Sędziwy mistrz Jedi wyglądał
na zamyślonego, a panującą ciszę zakłócały tylko odgłosy odległej wymiany blastero-
wych strzałów i cichy stuk sporządzonej z drewna gimer laski Yody o wypolerowaną
posadzkę korytarza.

Sędziwy mistrz Jedi miał nieprzenikniony wyraz twarzy.
Obi-Wan nie był pewien, czy jego towarzysz zastanawia się nad znaczeniem wize-

runku Sidiousa, czy może ubolewa, że podczas walk na powierzchni Cato Neimoidii
życie straciło dwóch następnych rycerzy. Każdego dnia ginęli nowi Jedi. Wielu doznało
obrażeń podobnych do tych, jakie odnosili sklonowani żołnierze. Ranni, oślepiani,
oszpecani, pozbawiani rąk albo nóg, odzyskiwali zdrowie dzięki zastrzykom z boty lub
kąpielom w zbiornikach z bactą. Ponad tysiąc padawanów straciło mistrzów, ponad
tysiąc mistrzów nie miało padawanów. Ilekroć Jedi się spotykali, dyskutowali nie na
temat Mocy, ale o kampaniach wojennych. Świetlne miecze konstruowano nie w ra-
mach medytacyjnych ćwiczeń, ale w celu sprostania wymogom walki wręcz.

Kiedy Obi-Wan i Yoda dotarli do końca korytarza, zawrócili. Ważnego coś znala-

złeś, Obi-Wanie - odezwał się w końcu Yoda, nie odrywając spojrzenia od posadzki. -
Że hrabia Dooku sprzymierzył się z kimś, to dowód jest. I że podczas tej wojny więk-
szą rolę Sithowie odgrywają, niż uświadamiać sobie mogliśmy.

Tylko raz od początku tej wojny wypłynęło na powierzchnię imię „Sidious": było

to na planecie Geonosis, na której Dooku wyjawił uwięzionemu Obi-Wanowi, że pod
wpływem Lorda Sithów Dartha Sidiousa znajdują się setki senatorów Republiki. Keno-

Labirynt zła

Janko5

48

bi przypuszczał wówczas, że Dooku fantazjuje, aby przekonać go, iż nadal opowiada
się po stronie Jedi i usiłuje swoimi metodami przeciwstawiać się potędze Ciemnej Stro-
ny. Co więcej, nawet kiedy hrabia ujawnił, że jego szkoleniem zajmował się Sith, i
opowiedział im o Sidiousie, Yoda i pozostali członkowie Rady nadal sądzili, że to nie-
prawda. Dwaj członkowie Rady byli przekonani, że Czarnym Lordem jest sam Dooku,
który w jakiś sposób - prawdopodobnie dzięki holocronowi Sithów -na własną rękę
opanował sztukę władania potęgą Ciemnej Strony.

Obecnie jednak, kiedy wszystko wskazywało, że Sidious naprawdę istnieje, Obi-

Wan nie miał pojęcia, co o tym sądzić.

Polowanie na sprzymierzonych z Dooku Sithów ciągnęło się niemal od początku

wojny. Wiadomo było, że hrabia szkolił we władaniu ciemną potęgą rycerzy Jedi, któ-
rzy stracili zaufanie do ideałów Republiki. Kształcił także padawanów urzeczonych
potęgą Ciemnej Strony i wprowadzonych w błąd nowicjuszy w rodzaju Asajj Ventress,
pobierającej nauki u mistrza Jedi. Nikt jednak nie wiedział, kto był nauczycielem sa-
mego Dooku i czy rzeczywiście taka osoba istnieje.

Czy kiedy trzynaście lat wcześniej Obi-Wan pokonał Sitha na Naboo, zabił mi-

strza czy ucznia? Pytanie wynikało z przeświadczenia, że Sithowie, którzy skutecznie
wytępili się nawzajem przed tysiącem lat, doszli do wniosku, iż armia Sithów nie jest
najlepszym rozwiązaniem. Postanowili, że odtąd będzie zawsze żyło tylko dwóch Si-
thów, mistrz i uczeń. Nie chcieli dopuścić, żeby para uczniów połączyła siły w nadziei
wyeliminowania nauczyciela.

To domniemanie było bardziej doktryną niż regułą, ale dzięki tej doktrynie zakon

Sithów przetrwał, chociaż w ukryciu, całe tysiąclecie.

Rogaty i oszpecony przez tatuaż Sith, którego Obi-Wan zabił na Naboo, nie mógł

być jednak nauczycielem Dooku, bo hrabia był wówczas wciąż jeszcze członkiem za-
konu Jedi. Ciemna Strona zacierała wprawdzie jasność postrzegania wielu problemów,
ale dopóki Dooku przebywał w murach Świątyni, po prostu nie mógł wieść podwójne-
go życia.

- Mistrzu Yodo - odezwał się w końcu Kenobi. - Czy Dooku mógł kłamać, kiedy

twierdził, że senat znalazł się we władzy Sidiousa?

Nie zwalniając, sędziwy mistrz energicznie pokręcił głową.
- Bardzo uważnie senatowi się przyglądaliśmy - zaczął. - Postępując tak, wiele ry-

zykowaliśmy... potajemnie wypytując tych, którym służymy. Żadnego dowodu jednak
nie znaleźliśmy. - Uniósł głowę i spojrzał na młodszego Jedi. - Gdyby nad senatem
władzę Sidious przejął, czy pokonana do tej pory nie zostałaby Republika? Czy do
Konfederacji Jądro i Wewnętrzne Rubieże by nie należały?

Urwał i jakiś czas się zastanawiał.
- Może na Geonosis przez przypadek Dooku się wygadał - podjął po chwili. -

Gdyby tego nie zrobił, o istnieniu Sidiousa szukać musielibyśmy informacji. W spokoju
byśmy Dooku zostawili, a on do eskalacji wojny by doprowadził. Co sądzisz o tym,
Obi-Wanie? Hmmm?

Kenobi zaplótł ręce na piersi.

background image

James Luceno

Janko5

49

- Tamtego dnia długo nad tym rozmyślałem, mistrzu - przyznał młodszy Jedi. -

Doszedłem do wniosku, że Dooku po prostu nie potrafił utrzymać języka za zębami,
chociaż może później tego żałował. Kiedy uciekał na pokład okrętu, zachowywał się,
jakby mu zależało, abyśmy go zobaczyli. Zupełnie jakby chciał nas zmusić do pościgu i
do walki. W pierwszej chwili pomyślałem, że stara się tylko zapewnić bezpieczną
ucieczkę Gunrayowi i pozostałym przywódcom separatystów, instynkt jednak podpo-
wiada mi, że ponad wszystko chciał nam udowodnić, jaki się stał potężny. Przypusz-
czam, że był naprawdę zaskoczony twoim widokiem. Zamiast zabijać Anakina albo
mnie, świadomie darował nam życie, żeby przesłać sygnał wszystkim Jedi.

- Rację masz, Obi-Wanie - stwierdził Yoda. - Jego duma go zgubiła. Do pokazania

nam prawdziwej twarzy go zmusiła.

- Czy możliwe, żeby został wyszkolony przez tego... Sidiousa? - zapytał Kenobi.
- To rozsądne się wydaje - odparł starzec. - Zapewne zaakceptowany przez Sidiou-

sa został po stracie tego, którego ty na Naboo uśmierciłeś.

Obi-Wan zastanawiał się jakiś czas nad jego słowami.
- Słyszałem pogłoskę, że Dooku bardzo wcześnie zaczął zdradzać zainteresowanie

Ciemną Stroną - odezwał się w końcu. - Czy w Świątyni nie wydarzył się incydent,
podczas którego skradziono holocron Sithów?

Yoda zamknął oczy i kiwnął głową.
- Prawdziwa ta pogłoska jest - przyznał. - Pamiętać jednak musisz, Obi-Wanie, że

Dooku był Jedi. Wiele lat, bardzo wiele. Porzucić zakon trudna to decyzja. Wpływ na
Dooku wiele wydarzeń wywierało. Jednym z nich śmierć twojego byłego mistrza się
stała... nawet chociaż Qui-Gon pomszczony został. - Przeniósł spojrzenie na młodszego
Jedi. - Skomplikowane to wszystko jest. Skomplikowane -podjął po chwili. - Nie tylko
przez to, co wiemy, ale przede wszystkim przez to, czego nie wiemy i co przypuszczać
musimy.

Stanął i gestem wskazał rzeźbioną ławę.
- Na chwilę usiądźmy - zaproponował. - Oświecić cię mogę.
Obi-Wan usłuchał, chociaż jego serce waliło jak szalone.
- Surowy mistrz Dooku był dla Qui-Gona i pozostałych - zaczął Yoda. - Potężny

był, dobrze wyszkolony, przepełniony pogardą. Najważniejsze jednak, że uważał, iż
zasłona Ciemnej Strony się uchyla. Dotyczące nas wszystkich znaki się pojawiały o
wiele wcześniej, niż w Świątyni się zjawiłeś. Długo przed przybyciem do niej Qui-
Gona. Wielkie nieprawości, faworyzowanie swoich, korupcja... Coraz częściej Jedi
wzywani byli, żeby pokój zaprowadzać. Coraz częściej do ich śmierci dochodziło. Spod
kontroli wydarzenia wymykać się zaczynały.

- Czy członkowie Rady wyczuli powrót Sithów? - zainteresował się Kenobi.
- Zawsze Sithowie byli obecni, Obi-Wanie - odparł Yoda. - Nagle jednak silniejsi

się stali. Bliżej powierzchni wypłynęli. Dooku często o przepowiedni mówił.

- Przepowiedni na temat Wybrańca? - zapytał młodszy Jedi.
- Jeszcze większej przepowiedni - wyjaśnił Yoda. - O tym, że powrócą mroczne

czasy. Pośrodku nich Wybraniec się narodzi, aby przywrócić równowagę w Mocy.

- Anakin - domyślił się Kenobi.

Labirynt zła

Janko5

50

Yoda popatrzył na niego w milczeniu.
- Trudno to powiedzieć - odezwał się w końcu. - Może tak, może nie. Ważniejsza

jest zasłona Ciemnej Strony. Wiele, wiele dyskusji Dooku prowadził. Ze mną i z pozo-
stałymi członkami Rady, przeważnie jednak z mistrzem Sifo-Dyasem.

Obi-Wan zachował milczenie.
- Wielkimi przyjaciółmi byli - ciągnął Yoda. - Związanymi jednoczącą Mocą. Si-

fo-Dyas niepokoił się jednak tym, co z mistrzem Dooku się dzieje. Martwił się rozcza-
rowaniem jego, jakie względem ideałów Republiki żywił. Martwił się, że Jedi pochło-
nięci tylko sobą są. Widział wrażenie, jakie na Dooku śmierć Qui-Gona wywarła.
Wpływ ujawnienia się Sithów dostrzegał. - Starzec z ubolewaniem pokręcił głową. -
Mistrz Sifo-Dyas rychłego odejścia Dooku się domyślał -podjął po chwili. - Może na-
rodziny ruchu separatystów przeczuwał.

- A jednak członkowie Rady uważali Dooku za idealistę - przypomniał Kenobi.
Yoda wbił spojrzenie w posadzkę.
- Kim się stał, na własne oczy widziałem, ale uwierzyć w to nie chciałem - powie-

dział.

- Ale jak Dooku odszukał Sidiousa? - zainteresował się młodszy Jedi. - A może to

Sidious go odnalazł?

- Niemożliwe to wiedzieć - stwierdził starzec. - Ale Sidiousa jako nauczyciela Do-

oku zaakceptował.

- Czy Sifo-Dyas mógł był również to przewidzieć? - zapytał Obi-Wan.
- Także niemożliwe to wiedzieć - powtórzył Yoda. - Domyślać się mógł, że Si-

dious odnaleźć Dooku zechce. Żeby go zniszczyć.

- Może właśnie to sprawiło, że Dooku rozstał się z zakonem?
- Może - przyznał sędziwy Jedi. - Ale potęga Ciemnej Strony nawet najbardziej

nieugięte serce uwieść potrafi.

Obi-Wan odwrócił się i spojrzał na starego nauczyciela.
- Mistrzu, czy to Sifo-Dyas rozkazał wyhodować armię klonów? - zapytał.
Yoda kiwnął głową.
- Z Kaminoanami się skontaktował - powiedział.
- Bez twojej wiedzy?
- Bez mojej wiedzy, tak - potwierdził starszy Jedi. - Ale rejestr jego pierwszego

kontaktu z nimi istnieje.

Obi-Wan pozwolił sobie dać upust frustracji.
- Powinienem bardziej szczegółowo przesłuchać Lamę Su - stwierdził ponuro.
- Kaminoanie przesłuchani zostali - oznajmił Yoda. - Wiele nam wyjawili.
- Naprawdę? - zapytał zaskoczony Kenobi. - Kiedy?
- Powściągliwi i małomówni byli, kiedy pierwszy raz do nich poleciałem - zaczął

Yoda. - Tylko to, co ci powiedzieli, usłyszałem. Że zamówienie Sifo-Dyas złożył i że
Tyranus dostarczył Lama Su wzornik klonów. Że klony przeznaczone dla Republiki
były. Ani Sifo-Dyasa, ani Tyranusa Kaminoanie nie widzieli. Później jednak, po ataku
na Kamino, więcej od Taun We i Ko Sai się dowiedziałem. Na temat zapłaty.

- Którą miał im przekazać Sifo-Dyas? - domyślił się Kenobi.

background image

James Luceno

Janko5

51

- Miał im ją Tyranus przekazać - wyprowadził go z błędu sędziwy Jedi.
- Czy „Tyranus" mógł być pseudonimem Sifo-Dyasa? - zapytał Obi-Wan. - Czy

mistrz Jedi mógł się kryć pod tym nazwiskiem, żeby Jedi mogli się wszystkiego wy-
przeć, gdyby ktoś się dowiedział o istnieniu armii klonów?

- Żeby tak było, bardzo chciałem - przyznał Yoda. - Ale Sifo-Dyas zabity został,

zanim na Kamino Jango Fett wylądował.

- Został zamordowany? - zdziwił się młodszy Jedi.
Yoda zacisnął wąskie wargi.
- Nierozwiązana zagadka tego przestępstwa pozostaje, ale tak, zamordowany zo-

stał - przyznał w końcu.

- Więc jednak ktoś się dowiedział - mruknął Obi-Wan bardziej do siebie niż do

rozmówcy. Spojrzał na Yodę. - Dooku?

- Teorię mam, nic więcej - przyznał starzec. - Morderstwa Dooku się dopuścił. Po-

tem z archiwów Jedi wszelką informację o Kamino usunął. Mimo to ślad jego czynu
mistrzyni Jocasta Nu odkryła... dowód postępku Dooku, chociaż starannie go zama-
skował.

Obi-Wan pamiętał wizytę w archiwach, jaką złożył, żeby dowiedzieć się czegoś na

temat planety Kamino. Przypomniał sobie zapewnienie Jocasty Nu, że taki system pla-
netarny nie istnieje. Co skłoniło go tamtego dnia przed trzema laty do tak intensywnego
wpatrywania się w kamienne popiersie hrabiego Dooku ustawione w sali archiwum?

- Mimo to armia klonów nadal była finansowana i hodowana -stwierdził w końcu.

- Czy możliwe, żeby Sifo-Dyas i Tyranus byli partnerami?

- To jeszcze jeden przykład naszej ignorancji - odparł Yoda. - Wiadomo jednak, że

Jango Fett wykorzystywany przez obie strony był. Na Boggu Cztery przez kogoś ze
strony Republiki wybrany jako wzornik klonów został, ale i hrabiemu Dooku jako wy-
najęty skrytobójca służył. Pośredniczył w kontaktach z kobietą odmieńcem, która za-
mordować Amidalę miała.

Obi-Wan przypomniał sobie, że kiedy przebywał na geonosjańskiej arenie egzeku-

cyjnej, Fett stał za plecami Dooku w loży zarezerwowanej dla dygnitarzy.

- Fett wiedział o istnieniu obu armii - stwierdził ponuro. - Czy możliwe, że to wła-

śnie on zabił Sifo-Dyasa?

- Możliwe - przyznał Yoda.
- Czy zdołałeś wyśledzić trop wiodący do źródła pieniędzy wyłożonych za wyho-

dowanie armii klonów? - zainteresował się Kenobi. -Czy dotarłeś do kogoś, kto stał za
Tyranusem?

- Z Bogga Cztery do labiryntu oszustw ślady prowadziły - oznajmił starzec.
- A Kaminoanie nie wyjawili, czy ktokolwiek się starał wyperswadować im two-

rzenie armii klonów?

- Nikt do tego, co robili, się nie wtrącał - stwierdził starszy Jedi. -Nasi wrogowie

przedwcześnie by się ujawnili, gdyby się na to zdecydowali.

- Więc Dooku właściwie nie miał wyboru - mruknął Kenobi. - Musiał stworzyć

armię, zanim klony zostały przeszkolone i przygotowane do walki.

- Na to wygląda, tak - przyznał Yoda.

Labirynt zła

Janko5

52

Obi-Wan zamyślił się i jakiś czas milczał.
- Kiedy przebywałem w więzieniu na planecie Geonosis, Dooku powiedział mi, że

podczas blokady Naboo Federacja Handlowa sprzymierzyła się z Sidiousem, ale potem
została przez niego zdradzona -odezwał się w końcu. - Hrabia wyjawił, że Gunray
zwrócił się do niego z prośbą o pomoc. Dooku próbował ostrzec Radę Jedi, ale podob-
no mimo kilku prób jej członkowie nie chcieli mu uwierzyć. Czy to prawda, mistrzu
Yodo?

- Kolejne kłamstwa - stwierdził starzec. - Dooku fakty wymyślał, żeby ciebie na

swoją stronę przeciągnąć.

„Musisz przyłączyć się do mnie, Obi-Wanie" - powiedział wówczas Dooku. -

„Razem zdołamy pokonać tych Sithów".

- Gdyby Gunrayowi nie zależało tak bardzo na zamordowaniu Padme Amidali... -

zaczął zastanawiać się na głos Kenobi. - Gdybym się nie dowiedział, skąd pochodzi
tamta zatruta strzałka, która położyła kres życiu kobiety odmieńca...

- O istnieniu armii klonów moglibyśmy się nie dowiedzieć - dokończył Yoda.
- Chyba Kaminoanie by nam o tym powiedzieli, mistrzu - sprzeciwił się młodszy

Jedi.

- O wiele później, tak - przyznał Yoda. - Ale wówczas znacznie liczniejsza armia

separatystów by się stała. Może nawet niezwyciężona.

Obi-Wan zmrużył oczy.
- Nie bardzo mogę uwierzyć, że to była tylko kwestia szczęścia - powiedział.
Starzec pokręcił głową.
- O istnieniu armii klonów dowiedzieć się mieliśmy - zaczął. Udział w tej wojnie

wziąć mieliśmy.

- We właściwym czasie - zgodził się z nim Kenobi. - Członkowie Rady nie potrafi-

li sobie wyobrazić, żeby Dooku mógł być kimś innym niż idealistą. Może sam hrabia
nie przypuszczał, żeby Jedi mogli stać się generałami.

- Nonsens - obruszył się Yoda. - Wojownikami zawsze byliśmy.
- Ale czy usiłujemy przywrócić równowagę w Mocy, czy też może nasze akcje

przyczyniają się do porastania w siłę Ciemnej Strony? -zaniepokoił się Korelianin.

Yoda się skrzywił.
- Niecierpliwy od takiego mówienia się staję - powiedział. - Tajemniczy ten kon-

flikt jest... Sposób, w jaki się zaczął i jak się rozwija. Za ideały Republiki walkę jednak
toczymy. Zwyciężyć i przywrócić pokój, takie muszą nasze priorytety pozostawać.
Dopiero potem do głębi tego problemu się dokopiemy i prawdę na światło dzienne
wyciągniemy.

Obi-Wan doszedł do wniosku, że starzec ma rację. Gdyby Jedi nie dowiedzieli się

o istnieniu armii klonów, separatyści hrabiego Dooku pojawiliby się nagle na scenie z
dziesiątkami milionów bojowych robotów i armadami okrętów, dzięki którym bez tru-
du odłączyliby się od Republiki. Wiedział jednak, że współistnienie z Konfederacją
byłoby niemożliwe, bo wcześniej czy później Republika wykrwawiłaby się na śmierć.
Wojna stałaby się nieunikniona, a Jedi, jak obecnie, znaleźliby się w samym środku
konfliktu zbrojnego.

background image

James Luceno

Janko5

53

Dlaczego jednak Yoda nie powiedział mu wcześniej o Sifo-Dyasie?
A może to była jeszcze jedna lekcja, tak samo jak poszukiwania planety Kamino?

Może Yoda chciał mu w ten sposób dać do zrozumienia, że powinien szukać czegoś, co
rzekomo nie istnieje, analizując wpływ tego czegoś na otoczenie? „To różnica między
wiedzą a mądrością", jak mógłby się wyrazić jego przyjaciel Dex. Coś takiego powie-
dział, kiedy określał źródło pochodzenia śmiercionośnej strzałki, której nie potrafiły
zidentyfikować roboty Świątyni, a z której powodu życie straciła Zam Weseli.

Kiedy uniósł głowę, pochwycił spojrzenie Yody.
- Zdradzają cię twoje myśli, Obi-Wanie - odezwał się starzec. - Uważasz, że wcze-

śniej powiedzieć ci powinienem.

- Przemawia przez ciebie mądrość stuleci, mistrzu - przyznał Kenobi.
- Lata znaczenia nie mają - odparł Yoda. - Zaabsorbowany wojowaniem byłeś.

Kształceniem swojego krnąbrnego padawana zajęty. Ściganiem Dooku i jego sługusów
pochłonięty... Tymczasem coraz mroczniejsze wydarzenia się stawały. Wykorzystać tę
wojnę do własnych celów Dooku i Sidious się starają.

- Już niedługo dopadniemy Dooku, mistrzu - obiecał Korelianin.
- Po twoim sukcesie na Naboo zasłona Ciemnej Strony się nie uchyliła - przypo-

mniał Yoda. - Przerosła ta wojna Dooku. Teraz musimy obu przed oblicze wymiaru
sprawiedliwości doprowadzić. Podobnie jak wszystkich innych, których Sidious na
Ciemną Stronę przeciągnąć zdołał. - Yoda wbił nieugięte spojrzenie w twarz rozmów-
cy. - Odkryć ślady Sidiousa musisz. Ty i Anakin szansę położenia kresu tej wojnie
macie.

Labirynt zła

Janko5

54

R O Z D Z I A Ł

12

Anakin, który pozostał na lądowisku, nie spuszczał oka z mechano-fotela, a R2-D2

i TC-16 nie spuszczali fotoreceptorów z Anakina. Kiedy analitycy skończyli procedury
diagnostyczne, technicy mogli się zająć przygotowywaniem mebla do transportu na
Coruscant.

Jak przewidział Obi-Wan, byli oburzeni, że Skywalker majstrował przy fotelu,

chociaż gdyby tego nie zrobił, mebel wysadziłby się w powietrze, a wówczas nikt by
nie zobaczył holograficznego wizerunku Sidiousa i nie poznał tajemnic, które mogły
zostać zapisane w matrycach pamięci kroczącego mebla.

„Może jednak Qui-Gon powinien był cię zostawić w rupieciarni Watta"?
Niewinny docinek ze strony Obi-Wana, ale z jakiegoś powodu jego słowa uraziły

Anakina. Prawdopodobnie dlatego, że młody Skywalker także się zastanawiał nad lo-
sem, jaki by go czekał, gdyby Jedi nie musieli wylądować na Tatooine, aby znaleźć
część zapasową do gwiezdnego statku Padme. Nietrudno było sobie wyobrazić, jak
wyglądałoby jego dalsze życie w Mos Espie. Z matką i z C-3PO bez lśniącego pance-
rza, jakim obecnie był pokryty...

Nie.
W wieku dziewięciu lat był doświadczonym pilotem ścigaczy, więc pewnie po

ukończeniu dwudziestu jeden lat zostałby mistrzem galaktyki. Z pomocą Qui-Gona czy
Watta albo nie, wcześniej czy później i tak wygrałby wyścig w Święto Boonta i okrył
się wielką sławą. Wykupiłby z niewoli siebie, matkę i wszystkich niewolników w Mos
Espie, a później by odleciał, żeby wygrać wielkie wyścigi na Malastare. Byłby witany
jak bohater w jaskiniach hazardu na Ord Mantell i Coruscant. Nie zostałby Jedi, bo
byłby za stary, żeby odbyć przeszkolenie, i nigdy by się nie nauczył władać świetlnym
mieczem, ale za to potrafiłby wodzić za nos najlepszych pilotów Jedi, nie wyłączając
Saesee Tiina.

I cały czas byłby silniejszy Mocą niż którykolwiek Jedi.
Może nigdy by nie spotkał Padme...
Uważał ją za anioła, który sfrunął na powierzchnię Tatooine z księżyców Viago, i

powiedział jej to. Żartobliwa uwaga, ale nie tak niewinna, jak mogłoby się wydawać.
Mimo to był dla niej tylko zabawnym małym chłopcem. Padme nie wiedziała wówczas,

background image

James Luceno

Janko5

55
że jego przedwczesny rozwój nie ogranicza się tylko do umiejętności budowania i na-
prawiania różnych mechanizmów. Już wtedy wykazywał zagadkowy talent do przewi-
dywania przyszłych wydarzeń. Już wówczas był pewny, że stanie się kimś sławnym.
Był inny... Został wybrany o wiele wcześniej, zanim ten tytuł nadał mu zakon Jedi.
Odwiedzały go mityczne istoty - aniołowie i Jedi - a on wygrywał zawody, w których
istoty ludzkie nie miały nawet szansy uczestniczyć. Mimo to, chociaż gościł w domu
anioła i Jedi, nie przewidział nagłego odlotu z Tatooine, szkolenia Jedi ani ślubu.

Nie był już zabawnym małym chłopcem, ale Padme pozostała jego aniołem...
Nagle z zamyślenia wyrwała go jakaś wizja.
Coś... coś się zmieniło. Jego serce przepełniła tęsknota za żoną. Mimo to nawet

dzięki Mocy nie potrafił oczyścić umysłu na tyle, żeby się zorientować, co odczuwa.
Wiedział tylko, że powinien się znaleźć u jej boku. Powinien tam polecieć, żeby ją
chronić...

Napiął mięśnie sztucznej ręki.
Pozostań w żywej Mocy, powiedział sobie. Jedi nie rozpamiętują przeszłości. Re-

zygnują ze wspominania osób i wydarzeń, które przemknęły przez jego albo jej życie.
Jedi nie fantazjują ani nie myślą „a co by się stało, gdyby"...

Przeniósł spojrzenie na trzech mężczyzn-techników, którzy oplątywali mechanofo-

tel ochronnym kokonem z łagodzącej skutki wstrząsów pianki. Jeden bardzo się spie-
szył i w pewnej chwili omal nie przewrócił mebla.

Anakin zerwał się i podbiegł do niego.
- Uważaj na ten fotel! - krzyknął.
Najstarszy technik zmierzył go pogardliwym spojrzeniem.
- Uspokój się, chłopcze - powiedział. - Znamy się na tej pracy.
Chłopcze.
Anakin machnął ręką, wezwał Moc i unieruchomił mechanofotel w powietrzu.

Technicy napięli mięśnie, żeby go poruszyć, ale nadaremnie. Musieli się mocno głowić,
co się stało, i nie od razu odgadli, że to sprawka młodego Jedi. W końcu najstarszy
wyprostował się i spiorunował go spojrzeniem.

- No dobrze, możesz go puścić - burknął.
- Kiedy będę pewny, że naprawdę się znacie na swojej pracy - odciął się Skywal-

ker.

- Posłuchaj, chłopcze...
Anakin zmarszczył gniewnie brwi i postąpił krok w jego stronę. Technicy cofnęli

się od fotela.

Boją się mnie, pomyślał młody Jedi. Słyszeli o mnie.
Na ułamek sekundy poczuł, że ich strach go umacnia, zaraz jednak zawstydził się i

spojrzał w bok.

Najstarszy technik uniósł ręce na wysokość piersi.
- Spokojnie, Jedi - powiedział bardziej pojednawczym tonem. - Nie chciałem cię

obrazić.

- Zapakuj go sam, jeżeli chcesz - zaproponował drugi.
Anakin z wysiłkiem przełknął ślinę.

Labirynt zła

Janko5

56

- To bardzo ważny mebel, i tyle - powiedział. - Nie chcę, żeby mu się coś stało.
Pozwolił, żeby mechanofotel opadł łagodnie na płytę lądowiska.
- Tym razem bardziej uważajcie - rozkazał najstarszy technik, nie ośmielając się

spojrzeć na Anakina.

- Generale Skywalker! - zawołał nagle jakiś żołnierz za jego plecami.
Anakin odwrócił się i zauważył, że klon przywołuje go gestami do wahadłowca.
- Hiperfalowa transmisja do pana - zameldował. - Z gabinetu samego Wielkiego

Kanclerza.

Tym razem wszyscy trzej technicy spojrzeli na niego. No i dobrze, pomyślał Ana-

kin. Tak powinno być.

Bez słowa obrócił się na pięcie i wszedł po rampie na pokład wahadłowca. Nad

płytką holoprojektora w ośrodku łączności tworzył się właśnie migoczący wizerunek
Palpatine'a. Kiedy Anakin stanął na transmisyjnej kratce, Wielki Kanclerz się uśmiech-
nął.

- Gratuluję ci, Anakinie, zwycięstwa odniesionego na Cato Neimoidii - powie-

dział.

- Dziękuję panu - odparł młody Jedi. - Z przykrością muszę jednak zameldować,

że wicekról Gunray zdołał uciec.

Palpatine od razu spoważniał.
- Tak, poinformowano mnie o tym - przyznał.
Nie pierwszy raz młody Skywalker rozmawiał z Palpatine'em zaraz po zakończe-

niu walki. Na Jabiimie Wielki Kanclerz kazał mu się wycofać, zanim planeta wpadła w
ręce separatystów, a na Praesitlynie pochwalił go za znalezienie wyjścia z trudnej sytu-
acji. Mimo to podczas takich rozmów Anakin czuł się tyleż zakłopotany, co zaszczyco-
ny.

- Co się stało, mój chłopcze? - zapytał Palpatine. - Wyczuwam, że coś cię gryzie.

Jeżeli to ma związek z Gunrayem, uwierz mi na słowo, że nie zdoła się ukrywać przed
nami w nieskończoność. Żaden z nich się nie ukryje. Pewnego dnia odniesiesz całkowi-
te zwycięstwo.

Anakin przesunął językiem po suchych wargach.
- Nie chodzi mi o Gunraya, proszę pana - zaczął. - Wydarzył się drobny incydent,

po którym wpadłem w gniew.

- Jaki incydent? - zainteresował się Palpatine.
Anakin walczył z pokusą, żeby wyjawić szczegóły niezwykłego odkrycia, ale

przypomniał sobie, że Yoda polecił mu zachować w tajemnicy fakt odnalezienia neimo-
idiańskiego mechanofotela.

- Nie, nic ważnego - powiedział. - Ale... ilekroć wpadam w gniew, zawsze potem

dręczą mnie wyrzuty sumienia.

- Niepotrzebnie - stwierdził łagodnie Palpatine. - Gniew jest czymś naturalnym,

Anakinie. Zdawało mi się, że już ci to wyjaśniłem przy okazji tego, co ci się przydarzy-
ło na Tatooine.

background image

James Luceno

Janko5

57

- Obi-Wan nie okazuje gniewu - zaczął młody Jedi. - Naturalnie z wyjątkiem sytu-

acji, kiedy jest zły na mnie, ale nawet wówczas sprawia wrażenie raczej zirytowanego
niż rozgniewanego.

- Anakinie, jesteś impulsywnym młodym mężczyzną i właśnie to odróżnia cię od

twoich towarzyszy Jedi - odparł cierpliwie Wielki Kanclerz. - W odróżnieniu od Obi-
Wana i pozostałych nie wychowywałeś się w Świątyni, w której młodzi adepci uczą się
zwalczać gniew drogą medytacji. W przeciwieństwie do nich miałeś normalne dzieciń-
stwo. Możesz marzyć i masz bujną wyobraźnię. Nie jesteś bezmyślnym automatem ani
pozbawionym serca mechanizmem... Nie chcę przez to powiedzieć, że właśnie tacy są
inni Jedi - zastrzegł pospiesznie - ale u kogoś takiego jak ty silne emocje wywołuje
każde zagrożenie dla kogoś albo czegoś bliskiego. Przydarzyło ci się to z powodu two-
jej matki i na pewno przydarzy się w przyszłości. Nie powinieneś walczyć z tymi emo-
cjami. Ucz się na nich, ale nie zmagaj się z nimi.

Anakin zwalczył chęć opowiedzenia mu o swoim ślubie z Padme.
- Czy wydaje ci się, że nigdy nie wpadam w gniew? - zapytał Palpatine, kiedy ci-

sza zaczęła się przeciągać.

- Nigdy nie widziałem pana rozgniewanego - przyznał młody Skywalker.
- No cóż, może się nauczyłem zachowywać gniew na chwile, kiedy jestem sam -

odparł Wielki Kanclerz. - Zważywszy jednak, o jaką frustrację przyprawiają mnie sena-
torowie, każdego dnia przychodzi mi to z większym trudem. Ta wojna ciągnie się tak
długo... Wiem, że ty i pozostali Jedi robicie, co możecie, ale Rada i ja nie zawsze się
zgadzamy, jak ta wojna powinna być prowadzona. Wiesz, że moje umiłowanie Repu-
bliki nie zna granic. Właśnie dlatego tak mi zależy, żeby nie rozsypała się na kawałki.

Anakin zmusił się do pogardliwego prychnięcia.
- Senatorowie powinni słuchać pańskich rozkazów - zaczął. - Zamiast tego blokują

pańskie inicjatywy i wiążą panu ręce. Postępują, jakby zazdrościli panu władzy, którą
przedtem sami przyznali.

- To prawda, mój chłopcze - przyznał Palpatine. - Wielu właśnie tak postępuje. In-

ni jednak mnie popierają. Najważniejsze, żebyśmy przestrzegali reguł i praw zapisa-
nych w konstytucji, bo inaczej nie będziemy się niczym różnili od tych, którzy stają na
drodze do wolności.

- Niektóre osoby powinny stać ponad tymi regułami - mruknął młody Jedi.
- Można byłoby o tym podyskutować - oznajmił wymijająco Wielki Kanclerz. -

Prawdę mówiąc, za jedną z takich osób uważam ciebie, Anakinie, musisz się jednak
nauczyć, kiedy działać, a kiedy powstrzymywać się od działania.

Skywalker kiwnął głową.
- Rozumiem, co pan chce powiedzieć - powiedział i zamilkł na chwilę. - Ciekaw

jestem, co słychać na Coruscant - podjął po chwili. - Tęsknię za nią.

- Coruscant jest, jak zawsze, idealnym przykładem tego, jak powinno wyglądać

życie - odparł Palpatine. - Jestem jednak zbyt zajęty, aby ulegać pokusom korzystania z
wielu jej przyjemności.

Anakin zastanawiał się nad sposobem sformułowania pytania, które musiał zadać.

Labirynt zła

Janko5

58

- Domyślam się, że często spotyka się pan z członkami Komitetu Lojalistów - ode-

zwał się w końcu.

- Prawdę mówiąc, tak - przyznał Wielki Kanclerz. - To grupa wyjątkowych sena-

torów, którzy cenią szczytne ideały Republiki równie wysoko jak ty czyja. -Lekko się
uśmiechnął. - Jedną z tych osób jest pani senator Amidala. To osoba pełna życia i em-
patii. Zauważyłem to, kiedy jeszcze sprawowała władzę jako królowa Naboo. Wzbudza
zachwyt wszędzie, dokąd się uda. - Spojrzał prosto w oczy młodego Skywalkera. -
Bardzo się cieszę, że ty i ona zostaliście tak bliskimi przyjaciółmi.

Anakin nerwowo przełknął ślinę.
- Zechciałby pan pozdrowić ją ode mnie? - zapytał nieśmiało.
- Naturalnie - obiecał Palpatine.
Zapadła cisza, która przeciągnęła się trochę zbyt długo.
- Anakinie, postaram się, żebyś wkrótce powrócił z Odległych Rubieży - oznajmił

w końcu Wielki Kanclerz. - Nie możemy jednak spocząć, dopóki winni wybuchu tej
wojny nie zostaną doprowadzeni przed oblicze wymiaru sprawiedliwości i wyelimino-
wani jako osobnicy stwarzający zagrożenie dla trwałego pokoju. Rozumiesz to?

- Zrobię, co będę mógł, proszę pana - przyrzekł młody Jedi.
- To dobrze, mój chłopcze - odparł Palpatine. - Wiem, że mnie nie zawiedziesz.

background image

James Luceno

Janko5

59

R O Z D Z I A Ł

13

Bail Organa przechadzał się niecierpliwie po poczekalni gabinetu Palpatine'a. Za-

stanawiał się, czy nie wyładować frustracji na osobistym sekretarzu Wielkiego Kancle-
rza, który odpowiadał za ustalanie terminów audiencji. W pewnej chwili jednak drzwi
gabinetu znów się rozsunęły i z pomieszczenia zaczęli wychodzić dostojnicy Palpat-
ine'a. Strzegący wejścia groźni strażnicy w czerwonych płaszczach z kapturami stanęli
na baczność.

Pierwsi ukazali się doradcy Sim Aloo i Janus Greejatus. Po nich gabinet opuścili

dyrektor Wywiadu Armand Isard, starsza członkini Rady Bezpieczeństwa i Wywiadu
Jannie Ha'Nook z Glithnosa, chagriański przewodniczący senatu Mas Amedda i osobi-
sta doradczyni do spraw kadrowych Umbaranka Sly Moore, która wyglądała dostojnie i
zarazem eterycznie w swoim cieniopłaszczu. Ostatni wyszedł Pestage.

- Widzę, że wciąż tu jesteście - powiedział na widok grupki senatorów.
- Nie można nam zarzucić braku cierpliwości - mruknął Bail.
- To dobrze, bo Wielki Kanclerz wciąż jeszcze ma mnóstwo spraw do załatwienia.
Nagle na progu gabinetu stanął Palpatine. Spojrzał na Baila i pozostałych, ale za-

raz przeniósł spojrzenie na Pestage'a.

- Witam pana, senatorze Organo, i panią, senator Amidalo - powiedział. - Witam

także wszystkich pozostałych. Cieszę się, że was widzę.

- Wielki Kanclerzu - odezwał się Bail. - Byliśmy pewni, że jesteśmy z panem

umówieni.

Palpatine uniósł brew.
- Doprawdy? - zapytał, zwracając się do Pestage'a. - Dlaczego nie zostałem o tym

poinformowany?

- Pański rozkład zajęć jest tak napięty, że nie śmiałem pana dodatkowo obciążać.
Palpatine ściągnął brwi.
- Mój harmonogram nigdy nie jest tak napięty, żebym nie mógł znaleźć czasu na

rozmowę z członkami Komitetu Lojalistów - stwierdził. - Zostaw nas, Sate, i niech nam
nikt nie przeszkadza. Wezwę cię, kiedy będziesz mi potrzebny.

Labirynt zła

Janko5

60

Stanął w drzwiach i gestem zaprosił Baila i pozostałych do okrągłego gabinetu.

Ostatni przekroczył próg C-3PO, ale przed wejściem przekrzywił głowę, jakby chciał
się dokładniej przyjrzeć obu nieruchomym strażnikom.

Alderaanin usiadł dokładnie naprzeciwko zajmowanego przez Palpatine’a fotela.

Podobno w jego wysokim oparciu mieścił się generator ochronnego pola, konieczny z
uwagi na osobiste bezpieczeństwo Wielkiego Kanclerza, podobnie jak czerwoni straż-
nicy przed drzwiami. Bail uświadomił sobie, że jeszcze przed trzema laty takie środki
ostrożności byłyby nie do pomyślenia. W utrzymanym w czerwonej tonacji, pozbawio-
nym okien i ozdobionym dywanem gabinecie stało kilka pojedynczych rzeźb. Inne
zdobiły apartamenty Palpatine'a w gmachu senatu, a jeszcze inne jego mieszkanie na
najwyższym piętrze kompleksu znanego pod nazwą Pięćsetki Republiki. Plotka głosiła,
że Palpatine potrafi pracować wiele dni bez snu. Wyglądał na ożywionego, zaciekawio-
nego i cokolwiek wyniosłego.

- Więc jakie sprawy sprowadzają was do mnie tego pięknego coruscańskiego po-

południa? - zagadnął, sadowiąc się na fotelu. - Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to
rzecz niecierpiąca zwłoki...

- No cóż, przejdziemy od razu do sedna sprawy, Wielki Kanclerzu - odezwał się

Bail. - Teraz, kiedy przepędziliśmy Konfederację z Jądra i Wewnętrznych Rubieży
galaktyki, chcielibyśmy porozmawiać na temat zrzeczenia się przez pana przynajmniej
części uprawnień, jakie przyznaliśmy panu w imię bezpieczeństwa publicznego.

Palpatine spoglądał na niego ponad splecionymi palcami.
- Czy to po naszych ostatnich zwycięstwach czujecie się tak bezpiecznie? - zapy-

tał.

- Owszem, Wielki Kanclerzu - stwierdziła Padme.
- Mamy na myśli ustawę o większym bezpieczeństwie i środkach nadzwyczajnych

- ciągnął Bail. - Chodzi nam zwłaszcza o przepisy umożliwiające nieograniczone sto-
sowanie robotów obserwacyjnych, a także rewizje i konfiskaty bez konieczności przed-
stawiania nakazów czy udzielania jakichkolwiek wyjaśnień.

- Rozumiem - odezwał się z namysłem Palpatine. - Niestety prawda wygląda tak,

że ta wojna jest daleka od wygrania. A ja na przykład nie jestem do końca przekonany,
czy zdrajcy i terroryści naprawdę przestali stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa
publicznego. Och, dobrze wiem, że nasze zwycięstwa stwarzają wrażenie, iż koniec
wojny jest bliski, ale właśnie dziś rano zostałem poinformowany, że separatyści nadal
władają wieloma kluczowymi planetami Odległych Rubieży, a my możemy oblegać je
w nieskończoność.

- W nieskończoność? - powtórzyła jak echo Eekway.
- Dlaczego nie moglibyśmy podarować im niektórych spośród tych planet? - za-

proponował Fang Zar. - Przecież handel w obrębie Jądra i Wewnętrznych Rubieży
osiągnął prawie poziom sprzed wojny.

Palpatine pokręcił głową.
- Niektóre z tych planet Odległych Rubieży należały kiedyś do Republiki i zostały

jej siłą odebrane zaczął z namysłem. - Obawiam się także, że gdybyśmy pozwolili Kon-
federacji na zatrzymanie tych planet, ustanowilibyśmy niebezpieczny precedens. Jestem

background image

James Luceno

Janko5

61
pewien, że właśnie teraz jest najbardziej odpowiednia pora na kontynuowanie ofensy-
wy. Musimy to robić, aż separatyści przestaną stwarzać zagrożenie dla naszego stylu
życia.

- Czy nie istnieje inny sposób osiągnięcia tego celu oprócz dalszej wojny? - zapy-

tał Bail. - W obecnej sytuacji Dooku na pewno usłucha głosu rozsądku.

- Nie docenia pan jego uporu, senatorze - odparł Wielki Kanclerz. - Ale nawet

gdybym się mylił i gdybyśmy postanowili podarować im kilka planet w geście dobrej
woli, kto zdecyduje, które to mają być planety? Ja? Pan? A może powinniśmy poddać
tę sprawę pod głosowanie senatorów? Jak zareagowaliby na nasz gest mieszkańcy tych
planet? Jak by się poczuli zacni obywatele Alderaana, gdyby się nagle dostali we wła-
danie separatystów? Czyżby dochowywanie wierności Republice znaczyło tak niewie-
le? To właśnie takie decyzje skłoniły władców wielu planet do zawarcia przymierza z
hrabią Dooku.

- Ale czy kiedykolwiek odniesiemy zwycięstwo w Odległych Rubieżach, skoro li-

czebność naszej armii zmalała, a rycerze Jedi są rozproszeni po galaktyce? - zaniepo-
koiła się Eekway. - Czy to nie będzie wyglądało, jakby Jedi celowo przedłużali okres
trwania wojny?

Wielki Kanclerz wstał z ogromnego fotela i odwrócony plecami do gości, zaczął

przechadzać się po gabinecie.

- To rzeczywiście sytuacja godna ubolewania, a my robiliśmy wszystko, żeby ule-

gła zmianie... z ograniczonym powodzeniem - odezwał się w końcu, odwracając się do
senatorów. - Musimy mieć na uwadze, jak widzą tę wojnę pozostali. Na czele ruchu
separatystów stoi były mistrz Jedi, a armią sklonowanych żołnierzy Republiki dowodzą
inni Jedi... Wielu mieszkańców odległych planet uważa wojnę za próbę zakonu Jedi
osiągnięcia dominacji w galaktyce. Jeszcze przed jej wybuchem wielu nie dowierzało
Jedi, choćby z powodu agresywnych negocjacji, jakie byli zmuszeni prowadzić za cza-
sów moich poprzedników. Jak zareagują mieszkańcy tych planet, jeżeli do ich uszu
dotrze pogłoska, że Jedi dokonali inwazji na Geonosis tylko dlatego, iż dwóch człon-
ków zakonu skazano tam na śmierć za szpiegostwo? Naturalnie wiemy, jak było na-
prawdę, ale jak wyprowadzić z błędu obywateli tamtych planet?

Bail uświadomił sobie, że dyskusja zbacza na inne tematy.
- A wracając do problemu unieważnienia ustawy o nadzwyczajnych środkach bez-

pieczeństwa... - zaczął.

- Służę Republice, panie senatorze Organa - przerwał Palpatine. -Proszę zgłosić

wniosek o unieważnienie tej ustawy. Zaakceptuję każdy wynik głosowania w senacie.

- Czy zobowiązuje się pan zachowywać bezstronność podczas dyskusji?
- Ma pan na to moje słowo.
- A jeśli chodzi o te poprawki do konstytucji... - odezwała się Mon Mothma.
- Uważam konstytucję za żywy dokument - uciął Palpatine. - Jako taki musi mieć

możliwość uzupełnień albo określeń, zależnie od okoliczności. W przeciwnym razie
zapanuje stagnacja.

- Chcielibyśmy być pewni, że zechce pan się zrzec części uprawnień - powtórzyła

Bana Breemu.

Labirynt zła

Janko5

62

Wielki Kanclerz lekko się uśmiechnął.
- Naturalnie - powiedział.
- Więc jednak udało nam się coś osiągnąć - podsumowała Padme. - Wiedziałam,

że tak się stanie.

Palpatine spojrzał na nią i promiennie się uśmiechnął.
- Pani senator, czy to nie ten sam android, którego skonstruował Jedi Skywalker? -

zapytał.

Padme spojrzała na See-Threepia.
- Tak, proszę pana - powiedziała.
Z początku wyglądało, że androidowi odjęło mowę, ale tylko z początku.
- Jestem zaszczycony, że pan mnie pamięta, Wasza Kanclerska Dostojność - po-

wiedział C-3PO.

- To tytuł bardziej stosowny dla króla albo imperatora. - Palpatine głośno się roze-

śmiał i przeniósł spojrzenie na Padme. - Prawdę mówiąc, właśnie skończyłem rozma-
wiać z jego konstruktorem.

- Z Anakinem? - zainteresowała się zaskoczona senatorka.
Wielki Kanclerz nie odrywał od niej spojrzenia.
- Ależ pani senator, czyżbym widział rumieniec na pani twarzy? - powiedział.

background image

James Luceno

Janko5

63

R O Z D Z I A Ł

14

Kiedy Obi-Wan wrócił na lądowisko z Yodą, zauważył, że Anakin i sędziwy

mistrz Jedi wymienili ukradkowe spojrzenia, których znaczenia nie zrozumiał. Wyglą-
dało na to, że żaden nie przykłada dużej wagi do tego cichego porozumienia, a jednak
Yoda ruszył chwiejnie w stronę ładowniczej rampy wahadłowca, żeby porozmawiać ze
stojącymi tam w zwartej grupie analitykami Wywiadu Republiki.

- Sprawy Rady Jedi? - zainteresował się młody Skywalker, kiedy Obi-Wan pod-

szedł do niego.

- Nic podobnego - odparł Korelianin. - Yoda uważa, że mechano-fotel może do-

starczyć nam poszlak na temat miejsca pobytu Dartha Sidiousa. Chce, żebyśmy wyru-
szyli na poszukiwania.

Anakin nie od razu odpowiedział.
- Czy nie mamy obowiązku powiadomić Wielkiego Kanclerza o naszym odkryciu

na powierzchni Cato Neimoidii? - zapytał w końcu.

- Mamy taki obowiązek, Anakinie, i zrobimy to - oznajmił Kenobi.
- Ale dopiero wtedy, kiedy uznają to za słuszne członkowie Rady -domyślił się

młody Skywalker.

- Nie, kiedy odbędziemy dyskusję na ten temat - wyprowadził go z błędu mistrz

Jedi.

- A jeżeli jeden albo dwóch członków Rady będzie miało odmienne zdanie niż

większość? - nie dawał za wygraną Anakin.

- Decyzje nie zawsze bywają podejmowane jednogłośnie - przypomniał Kenobi. -

A kiedy głosy rozkładają się po równo, zostawiamy decyzję mądrości Yody.

- Czy to znaczy, że jedna osoba może czasami wyczuwać Moc silniej niż jedena-

ście pozostałych? - zapytał Skywalker.

Obi-Wan starał się zorientować, do czego zmierza były padawan.
- Nawet Yoda nie jest nieomylny, jeżeli o to ci chodzi - powiedział.
- Rycerze Jedi powinni być omylni. - Anakin zerknął ukradkiem na Obi-Wana. -

Powinni pozwalać sobie na popełnianie pomyłek.

- Mów dalej - zachęcił go Korelianin.

Labirynt zła

Janko5

64

- Moglibyśmy wykorzystywać Moc bardziej, niż sobie na to pozwalamy - ciągnął

Skywalker. - Moglibyśmy płynąć na grzbiecie fali.

- Mistrz Sora Bulą i kilku innych przyznałoby ci rację, Anakinie, ale tylko niewie-

lu Jedi odważyłoby się podjąć taką decyzję - przyznał starszy Jedi. - Nie jesteśmy rów-
nie opanowani jak Yoda czy mistrz Windu.

- Ale może się mylimy, kiedy wiążąc się z Mocą wyrzekamy się życia, jakie wie-

dzie większość innych istot - powiedział młody Jedi. - Chodzi mi o żądzę, miłość i
mnóstwo innych emocji, które są dla nas zakazane. Oddanie wyższej sprawie jest za-
szczytne i godne pochwały, mistrzu, ale nie powinniśmy ignorować tego, co dzieje się
przed naszymi oczami. Sam powiedziałeś, że nie jesteśmy nieomylni. Dooku także to
zrozumiał. Spojrzał życiu prosto w oczy i postanowił coś z tym zrobić.

- Dooku jest Sithem, Anakinie - żachnął się Kenobi. - Może miał dobry powód

opuszczenia zakonu Jedi, ale w tej chwili jest tylko mistrzem kłamstwa i obłudy. On i
Sidious zastawiają pułapki na osoby słabej woli. Oszukują siebie, jeżeli wierzą że są
nieomylni.

- Pamiętam jednak, że Jedi też okłamywali się nawzajem - obstawał przy swoim

Skywalker. - Mistrz Kolar kłamał, kiedy twierdził, że Quinlan Vos przeszedł na Ciemną
Stronę Mocy. My także dopuszczamy się kłamstwa, kiedy nie informujemy Wielkiego
Kanclerza o Sidiousie. Co powiedzieliby Sidious albo Dooku, gdyby się o tym dowie-
dzieli?

- Nie porównuj nas z nimi! - odezwał się Obi-Wan może trochę bardziej surowo,

niż zamierzał. - Zakon Jedi nie jest kultem, Anakinie. Nie oddajemy czci przywódcom
ani elitom. Mamy kroczyć swoimi ścieżkami i potwierdzać osobistym doświadczeniem
wartość tego, czego zostaliśmy nauczeni. Nie szukamy pierwszych lepszych powodów,
które by usprawiedliwiały zabijanie domniemanych przeciwników. Kierujemy się
współczuciem i przekonaniem, że Moc jest czymś więcej niż tylko sumą życia osób
otwierających umysły na jej oddziaływanie.

Anakin jakiś czas się nie odzywał.
- Ja tylko pytam, mistrzu - powiedział w końcu.
Obi-Wan odetchnął, żeby się uspokoić. „Zbyt pewni siebie Jedi się stali - powie-

dział mu kiedyś Yoda. - Nawet ci starsi, bardziej doświadczeni"...

Zastanawiał się, jak poradziłby sobie Anakin pod kierownictwem Qui-Gona. Obi-

Wan był tylko przybranym mentorem młodego Skywalkera, i w dodatku pod wieloma
względami niedoskonałym. Tak bardzo pragnął się okazać godnym pamięci Qui-Gona,
że nieustannie zapominał, iż Anakin stara się okazać godnym jego.

- Na swoich barkach ciężar galaktyki Obi-Wan nosi - odezwał się Yoda, który

podszedł do nich w towarzystwie jednego z analityków Wywiadu Republiki. - Uśmie-
rzyć twój niepokój ta wiadomość może - dodał, zanim Korelianin zdążył odpowiedzieć.

Kapitan Dynę, ciemnowłosy, krzepki analityk, usiadł na krawędzi pojemnika do

transportu towarów.

- Wprawdzie nadal nie wiemy, czy mechanofotel nie został na lądowisku celowo

jako coś w rodzaju przynęty, ale jesteśmy pewni, że wizerunek Sidiousa jest autentycz-
ny - powiedział. - Wszystko wskazuje, że wiadomość została odebrana dwa dni miej-

background image

James Luceno

Janko5

65
scowego czasu temu, ale nie zdołaliśmy wyśledzić źródła, skąd została nadana, bo prze-
słano ją za pośrednictwem systemu hiperfalowych urządzeń nadawczo-odbiorczych
wykorzystywanych przez Konfederację zamiast HoloNetu. Co więcej, wiadomość za-
szyfrowano za pomocą kodu opracowanego przez Galaktyczny Klan Bankowy. Od
jakiegoś czasu staramy się złamać ten kod, a kiedy nam się to uda, będziemy mogli
wykorzystać nadprzestrzenny odbiornik fotela do podsłuchiwania rozmów naszych
nieprzyjaciół.

- Lepiej się już czujesz, hm? - zapytał Yoda, spoglądając na Obi-Wana i gestyku-

lując laską z drewna gimer.

- Na fotelu widnieją pieczęcie kilku producentów utrzymujących kontakty z Do-

oku - ciągnął Dynę. - Odbiornik hiperfalowy ma przywołujący mikroobwód i antenę
nadawczą podobną do tych, w jakie był wyposażony przywieziony przez mistrza Yodę
z Iluma kameleonowy robot minerski.

- Wizerunek Dooku tamten robot zawierał - przypomniał sędziwy Jedi.
- Na razie nadal będziemy badali mechanofotel - oznajmił Dynę. -Zakładamy, że

mikroobwody mógł zaprojektować Dooku lub Sidious. Jeden albo drugi kazał później
zainstalować je w aparaturze nadawczo-odbiorczej, którą przekazał Gunrayowi i innym
najważniejszym członkom Rady Separatystów.

- Czy to ten sam mechanofotel, który widziałem na Naboo? - zainteresował się

Kenobi.

- Tak przypuszczamy - odparł analityk. - Ale od tamtych czasów go zmodyfiko-

wano. Wyposażono go w mechanizm pozwalający na autodestrukcję i pojemnik z tok-
sycznym gazem. - Spojrzał na Obi-Wana. - Miał pan rację, przeczuwając, że to ten sam
gaz, który Nemoidianie stosują od wielu lat - dodał po chwili. - Wygląda, że za opra-
cowanie składu chemicznego gazu odpowiada przewrotna uczona separatystów, Zan
Arbor.

- Zan Arbor - powtórzył gniewnie Anakin. - To ona wynalazła gaz, jaki wykorzy-

stano przeciwko Gunganom pod Ohma-D'un. - Spojrzał na Obi-Wana. - Nic dziwnego,
że udało ci się go wyczuć!

Dyna przeniósł spojrzenie ze Skywalkera na Kenobiego.
- Mechanizm uwalniania gazu jest identyczny jak ten, który znaleźliście w stoso-

wanych przez Unię Technokratyczną androidach zabójcach typu E-522 - powiedział.

Korelianin zamyślił się i pogładził brodę.
- Jeżeli Gunray używa tego fotela od czternastu lat, może wykorzystywał go pod-

czas bitwy o Naboo do porozumiewania się z Sidiousem - odezwał się w końcu. - Gdy-
byśmy się dowiedzieli, kto wyprodukował ten fotel...

Yoda się roześmiał i spojrzał na Anakina.
- Obi-Wana eksperci wyprzedzili - stwierdził.
- Wiemy, kto odpowiada za neimoidiańskie rytownictwo na tym fotelu - wyjaśnił

analityk. - Jakiś Xi Charrianin, którego nazwiska nawet nie spróbuję wymówić.

- Skąd pan to wie? - zainteresował się młody Skywalker. Oficer Wywiadu wy-

szczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

- Bo podpisał swoją pracę - powiedział.

Labirynt zła

Janko5

66


Padme rozstała się z Bailem i pozostałymi senatorami na placu przed wielkim

gmachem senatu. Zauważyła, że kapitan Typho macha do niej z platformy ładowniczej,
i pospieszyła do czekającego na nią śmigacza. Zdobiące plac ogromne posągi spogląda-
ły na nią z góry, a budynki chyba nigdy nie wyglądały tak imponująco.

Podczas krótkiego spotkania z Palpatine'em ogarnęło ją podniecenie, ale z niewła-

ściwego powodu. Wprawdzie cały czas myślała o Anakinie, ale postanowiła zapomnieć
o nim na czas audiencji. Chciała skupić całą uwagę na tym, czego oczekiwano od niej
jako funkcjonariuszki służby publicznej i zarazem zatroskanej obywatelki Republiki. A
jednak, mimo najlepszych intencji, sam Wielki Kanclerz skierował jej myśli znów na
Anakina.

Nie miała pojęcia, czy Skywalker mu się nie zwierzył. Czyżby Wielki Kanclerz

dowiedział się - od Anakina albo kogokolwiek innego - o ich tajnej ceremonii na Na-
boo?

Czując lekki zawrót głowy i coś w rodzaju nudności, zmusiła się do zwolnienia

tempa marszu. To pewnie wina popołudniowego upału, pomyślała. Wina palących
promieni słońca albo ogromnej wagi ostatnich wydarzeń...

Wyczuwała, że Anakin jest bardzo daleko. Była pewna, że o niej rozmyśla. Przez

jej umysł przemykały jego wizerunki. Przystanęła, bo przypomniała sobie coś, przy
czym musiała się uśmiechnąć... ich pierwszą wspólną kolację na Tatooine. Qui-Gon
skarcił wówczas Jara Binksa za niestosowne zachowanie przy stole. Anakin zajmował
miejsce obok niej, a Shmi... Czy matka Anakina nie siedziała wówczas naprzeciwko
niej? Czy nie spoglądała jej prosto w oczy, kiedy mówiła: „Anakin jest wam w stanie
pomóc. Może tak właśnie miało się stać".

Nie miało żadnego znaczenia, jak było naprawdę.
Liczyło się tylko, że właśnie tak to zapamiętała.

background image

James Luceno

Janko5

67

R O Z D Z I A Ł

15

Podobny do organicznego tworu wahadłowiec Nute'a Gunraya wypalał ognisty

ślad w pustce przestworzy. Osłonę zapewniały mu dwie eskadry należących do Federa-
cji Handlowej gwiezdnych myśliwców typu Sęp, a mimo to piloci dwunastu republi-
kańskich maszyn typu V-wing, ostrzeliwując go seriami laserowych błyskawic, raz po
raz kąsali zadarty ogon statku wicekróla. Myśliwce Federacji starały się nadążać za
skrętami i zwrotami pilotów szybszych maszyn Republiki, a ukryte głęboko we wnę-
kach wąskich skrzydeł blasterowe działka sępów kładły nieprzerwany ogień zaporowy.

Szaleńczemu tańcowi w przestworzach przyglądał się generał Grievous, stojący na

mostku krążownika Federacji Handlowej „Niewidzialna Ręka", flagowego okrętu floty
Konfederacji Niezależnych Systemów.

Każdemu innemu obserwatorowi mogłoby się wydawać, że wicekról nadstawia

karku, ale Grievous nie dawał się zwieść pozorom. Z powodu decyzji o wylądowaniu
na powierzchni Cato Neimoidii Gunray nie przyleciał w porę na umówione spotkanie i
postanowił urządzić przedstawienie ku uciesze generała. Chciał wywrzeć na nim wra-
żenie, że siły zbrojne Republiki wypędzają Neimoidian na Odległe Rubieże, podczas
gdy w rzeczywistości pozwalał, żeby o nadprzestrzennych szlakach jego ucieczki decy-
dowali wojskowi Republiki. Zdrowy rozsądek nakazywał, żeby skorzystać z tajnych
szlaków przetartych i naniesionych na mapy przez pilotów Federacji Handlowej, ale
uciekając z systemów Jądra galaktyki, piloci neimoidiańskich okrętów dowodzenia i
wahadłowca Gunraya woleli korzystać z powszechnie znanych nad-przestrzennych
szlaków.

Co więcej, nic nie wskazywało, żeby wahadłowcowi Gunraya zagrażało jakiekol-

wiek niebezpieczeństwo. Wręcz przeciwnie, w trudniejszej sytuacji znajdowali się
dwukrotnie słabsi liczebnie piloci gwiezdnych myśliwców Republiki, którzy lecieli
prosto ku okrętom straży przedniej floty Konfederacji. Kiedy indziej Grievous może
doceniłby ich odwagę i pozwolił im zachować życie, ale starania Gunraya wywarcia
wrażenia na generale ujawniły obecność floty w tym sektorze przestworzy, więc repu-
blikańscy piloci musieli zginąć.

Ale nie od razu.

Labirynt zła

Janko5

68

Przedtem Gunray powinien zostać ukarany za swój błąd. Dostanie przedsmak te-

go, co czeka go następnym razem, gdyby się znów zdecydował zlekceważyć jego roz-
kaz.

Grievous odwrócił się plecami do dziobowych iluminatorów krążownika i spojrzał

na dwa długonogie roboty obsługujące stanowisko artylerii.

- Uwaga, artylerzyści, gwiezdne myśliwce Republiki nie mogą opuścić tego sekto-

ra - rozkazał. - Wziąć na cel i zniszczyć pierścienie ich jednostek napędu nadświetlne-
go. Potem obrać za cel i unicestwić jedną eskadrę gwiezdnych myśliwców typu Sęp
eskortujących wahadłowiec Gunraya.

- Biorę na cel - zameldował pierwszy robot.
- Otwieram ogień - zawtórował mu drugi.
Grievous odwrócił się do iluminatora w samą porę, żeby zobaczyć, jak w krótko-

trwałych rozbłyskach eksplozji rozsypuje się na kawałki sześć pierścieni jednostek
napędu nadświetlnego myśliwców typu V-wing. Ułamek sekundy później po obu stro-
nach wahadłowca Gunraya pojawiły się chmury skłębionego dymu i dwanaście sępów
zniknęło. Nieoczekiwane eksplozje wprowadziły zamęt w szyki pozostałych gwiezd-
nych myśliwców eskorty i wystawiły wahadłowiec na ogień pilotów myśliwców Repu-
bliki. Stosując się do rozkazów, sępy starały się przegrupować, ale naraziły się na celne
błyskawice strzałów pilotów maszyn typu V-wing.

Grievous przypomniał sobie, że to skutek niechęci Neimoidian do wyposażenia

mózgów myśliwców w moduły umożliwiające im wzajemną łączność. Mimo to i tak
spisywały się lepiej niż pięć lat wcześniej.

Chwilę później trzy następne sępy przemieniły się w ogniste kule, tym razem w

wyniku ostrzału artylerzystów myśliwców Republiki.

Neimoidiański piloci wahadłowca nie wiedzieli, co robić. Zachowywali się, jakby

stracili głowę. Starali się wykonywać uniki, ale przeszkadzały im w tym pilotujące
wahadłowiec roboty, które miały rozkaz utrzymywać go pośrodku ochronnego szyku
sępów.

Na kadłubie ściganego statku zaczęły lądować pierwsze błyskawice nieprzyjaciel-

skich strzałów.

Zniszczenie pierścieni jednostek napędu nadświetlnego myśliwców typu V-wing

uświadomiło republikańskim pilotom, że znajdują się w zasięgu artylerii krążownika i
że jeżeli chcą marzyć o ucieczce, muszą się jak najszybciej rozprawić ze ściganą ofiarą.
Przemykając i lawirując między pozostałymi myśliwcami typu Sęp, przypuścili szturm
na neimoidiański wahadłowiec.

Grievous zastanawiał się jakiś czas, czy za sterami przynajmniej niektórych V-

wingów nie siedzą Jedi. Gdyby jego podejrzenia miały okazać się słuszne, lepiej byłoby
ich ująć niż zabijać. Im uważniej jednak przyglądał się manewrom pilotów, tym bar-
dziej się upewniał, że to zwykłe klony. Podobnie jak ich mandaloriański wzornik, opa-
nowali doskonale sztukę pilotażu, ale nie zdradzali nadprzyrodzonej orientacji, jaką
wykazywali Jedi dzięki Mocy.

Mimo to wahadłowiec Gunraya zbierał tęgie baty. W pewnej chwili laserowa bły-

skawica amputowała jedną łapę ładowniczą, a z pękatego ogona wytrysnął strumień

background image

James Luceno

Janko5

69
białego gazu. Prymitywne ochronne pola powstrzymujące cząstki i promieniowanie
wciąż jeszcze funkcjonowały, ale po każdym bezpośrednim trafieniu słabły i mogły
zaniknąć, gdyby naraz wylądowało na nich kilka laserowych błyskawic. Grievous
przypuszczał, że wówczas wahadłowiec zostanie posiekany na plasterki albo eksplodu-
je po trafieniu protonową torpedą.

Wyobraził sobie Gunraya, Haaka i pozostałych Neimoidian, jak przypięci do

chroniących przed skutkami przeciążeń luksusowych kanap trzęsą się ze strachu i żałują
krótkiego wypadu na Cato Neimoidię. Zapewne się zastanawiali, jakim cudem garstka
pilotów Republiki tak łatwo zdziesiątkowała eskadry ich myśliwców. Na pewno nawią-
zali łączność z okrętami dowodzenia i błagali o posiłki.

W ciągu poprzednich trzech lat generał zbyt wiele razy kłócił się z Gunrayem. Za-

stanawiał się, czy nie wynagrodzić starań pilotów Republiki i nie pozwolić im upolo-
wać wahadłowca wicekróla. Neimoidianie byli jednak bodaj pierwszymi zdolnymi do
latania w przestworzach istotami, które stworzyły liczną armię bojowych robotów.
Przywykli traktować żołnierzy i robotników jak części zamienne. Niebywała zamoż-
ność istot tej rasy pozwalała im bez trudu zastępować tych, których tracili. Nie darzyli
szacunkiem automatów wytwarzanych dla nich w Zakładach Zbrojeniowych Baktoid,
Xi Char, Colicoids czy w pozostałych.

Podczas pierwszego spotkania Gunray popełnił błąd i potraktował Grievousa jak

zwykłego androida, mimo iż wcześniej został poinformowany, z kim będzie miał do
czynienia.

Może uważał Grievousa za pozbawiony mózgu byt w rodzaju przebudzonego Ge-

n'Daianina Durge'a, pomylonej uczennicy Dooku, Asajj Ventress czy łowczyni nagród
rasy ludzkiej Aurry Sing? Tych troje do tego stopnia zaślepiała osobista nienawiść do
Jedi, że okazali się bezużyteczni i rozpraszali uwagę Grievousa, ilekroć generał pragnął
ją skupić na działaniach wojennych.

Nastawienie Neimoidian do niego uległo jednak szybko zmianie, po części dlate-

go, że poznali jego umiejętności, ale głównie w wyniku wydarzeń na Geonosis. Gdyby
nie on, Gunray i pozostali mogliby skończyć tak samo jak Sun Fac, porucznik Poggle'a
Mniejszego. Tamtego dnia, kiedy z areny wycofywało się tysiące Geonosjan ściganych
przez kompanie sklonowanych komandosów, tylko poświęceniu Grievousa w kata-
kumbach Gunray zawdzięczał, że ocalił życie i uciekł z powierzchni planety.

Czasami generał zastanawiał się, ile klonów zabił tamtego dnia.
I ilu Jedi... Żaden nie przeżył, żeby wyjawić jego tożsamość.
Wyniesione z katakumb zwłoki Jedi mogły dowodzić, że w mrocznych przejściach

kryje się straszliwe zwierzę. Pozostali Jedi prawdopodobnie sądzili, że ciała ich włada-
jących Mocą towarzyszy rozerwał na strzępy jakiś rankor albo neek. Mogli także podej-
rzewać, że obrażenia spowodowała nastawiona na maksymalną siłę rażenia geonosjań-
ska broń soniczna.

Tak czy owak, na pewno się zastanawiali, co właściwie się stało ze świetlnymi

mieczami poległych Jedi.

Grievous żałował, że nie mógł obejrzeć reakcji ich towarzyszy, ale on także został

zmuszony do ucieczki z powierzchni Geonosis.

Labirynt zła

Janko5

70

Ujawnienie jego tożsamości musiało zaczekać, aż garstka nieszczęsnych Jedi wy-

ląduje na Hypori. Do tamtej pory Grievous zgromadził spory zbiór świetlnych mieczy,
a na Hypori zdobył kilka następnych, spośród których dwa miał obecnie przypięte do
pasa.

Jako trofea były lepsze niż skóry upolowanych istot, które podobno upodobali so-

bie niektórzy łowcy nagród. Grievous podziwiał precyzję wykonania broni Jedi i wysi-
łek wkładany w skonstruowanie każdego egzemplarza. Co więcej, każdy miecz zacho-
wał chyba słabe wspomnienie o swoim właścicielu. Jako były mistrz walki na miecze
Grievous doceniał, że broń została ręcznie skonstruowana, a nie taśmowo wyproduko-
wana jak blaster albo dzida.

Szanował z tego powodu rycerzy Jedi, ale nie przeszkadzało mu to nienawidzić ich

jako członków zakonu.

Jego rodzinna planeta znajdowała się tak daleko od Jądra galaktyki, że istoty jego

rasy, Kaleeshanie, tylko z rzadka kontaktowali się z Jedi. Później jednak doszło do
wybuchu wojny między istotami jego rasy a ich planetarnymi sąsiadami - dzikimi in-
sektopodobnymi istotami, zwanymi Hukami. Podczas długich walk Grievous okrył się
niesławą, bo podbijał planety, pokonywał potężne armie i mordował całe kolonie Hu-
ków. Zamiast jednak się poddać, jak nakazywał honor, Hukowie zwrócili się do Repu-
bliki z prośbą o wstawiennictwo, w wyniku czego na powierzchni Kalee wylądowali
Jedi. Pięćdziesięciu rycerzy i mistrzów, gotowych stracić świetlne miecze podczas wal-
ki z Grievousem i jego armią, przystąpiło do czegoś w rodzaju negocjacji. W ich wyni-
ku Kaleeshanie zostali uznani za agresorów. Powód takiej decyzji był bardzo prosty:
nie mieli niczego, czym dałoby się handlować. Tymczasem planety Huków obfitowały
w rudę i inne bogactwa naturalne, na które miała chrapkę Federacja Handlowa i inne
organizacje. Ukarani przez Republikę Kaleeshanie cofnęli się w rozwoju. Nałożono na
nich sankcje i zasądzono od nich reparacje, na powierzchni planety przestali lądować
handlowcy, a ziomkowie Grievousa zaczęli głodować i ginąć setkami tysięcy.

W końcu z pomocą pospieszył im Galaktyczny Klan Bankowy. Udzielił im kredy-

tów i pomógł ożywić handel, a Grievousowi dostarczył nowy cel życia.

Wiele lat później mieli znów pojawić się Muunowie...
Grievous nie spuszczał oczu z kursu ostrzeliwanego wahadłowca.
Hrabia Dooku i jego mistrz Sithów nigdy by mu nie wybaczyli, gdyby Gunrayowi

przydarzyło się cokolwiek złego. Neimoidianie byli bardzo sprytni. Nikt nie znał rów-
nie dobrze jak oni tajemnic nadprzestrzennych szlaków, a roboty bojowe i superroboty
ich potężnej armii miały zainstalowane urządzenia nakazujące posłuszeństwo tylko
Gunrayowi i jego wybrańcom. Gdyby neimoidiański wicekról zginął, Konfederacja
straciłaby potężnego sojusznika.

Nadszedł czas wyciągnięcia go z pułapki, którą dla niego przygotował.
- Wystrzelić tri na pomoc temu wahadłowcowi! - rozkazał artylerzystom. - Na-

tychmiast wziąć na cel i zniszczyć gwiezdne maszyny Republiki.

Wkrótce za iluminatorami krążownika pojawił się dywizjon nowych zrobotyzo-

wanych maszyn, które wystartowały z hangarów flagowego okrętu Konfederacji Nieza-
leżnych Systemów.

background image

James Luceno

Janko5

71

Zaniepokojeni widokiem myśliwców Tri piloci Republiki mieli dość rozsądku, aby

uświadomić sobie, że przewaga liczebna nieprzyjaciół jeszcze bardziej wzrosła. Zosta-
wili w spokoju ostatnie ocalałe z pogromu sępy i czmychnęli w stronę otwartych prze-
stworzy. Po zniszczeniu pierścieni jednostek napędu nadświetlnego stracili możliwość
wskoczenia do nadprzestrzeni, więc zamierzali dolecieć do najbliższych zamieszkanych
planet, dokąd silniki jonowe mogły im pozwolić dotrzeć z prędkością podświetlną.

Piloci dwóch republikańskich gwiezdnych maszyn ociągali się jednak z opuszcze-

niem pola walki. Grievous rozkazał powiększyć obraz na ekranie monitora i przekonał
się, że to wypuszczone prosto z fabryki i pilotowane przez dwie osoby myśliwce typu
ARC-170. Zauważył, że mają wiele wyrzutni protonowych torped, a na końcach rozło-
żonych na boki skrzydeł potężne działka laserowe. Był ciekaw, do czego takie maszyny
są zdolne podczas walki.

- Rozkazać, żeby piloci trzech eskadr dywizjonu myśliwców typu Tri osłaniali i

eskortowali wahadłowiec, aż osiądzie na lądowisku w naszym hangarze - polecił robo-
tom. - Pozostali mają nadal ścigać uciekające myśliwce Republiki. Nie dotyczy to tylko
maszyn typu ARC-170. Ich piloci mają zostać wciągnięci do walki, ale nie wolno ich
zabijać, nawet jeżeli zaczną niszczyć nasze maszyny.

Zmrużył oczy, żeby lepiej widzieć.
Zrobotyzowane myśliwce typu Tri rozdzieliły się na dwie grupy. Liczniejsza sku-

piła się wokół uszkodzonego wahadłowca wicekróla Gunraya i zajęła ostrzeliwaniem
odlatujących V-wingów, a mniejsza w sile jednej eskadry zaczęła zachęcać pilotów
myśliwców typu ARC-170 do pojedynków i podjęcia walki.

Największe wrażenie na Grievousie wywarło to, jak ochoczo republikańscy piloci

spieszą jeden drugiemu na ratunek. Kaminoańscy kloniarze, hodując ich, nie wpoili im
zasad koleżeństwa na polu walki, a piloci nie mogli się tego nauczyć od Jedi. Taka
skłonność musiała więc zostać zapisana w genach mandaloriańskiego łowcy nagród.
Naturalnie Fett by się tego wyparł i twierdził, że na polu bitwy troszczy się tylko o
siebie. Inaczej postępowali jednak jego bracia wojownicy i inaczej zachowywali się
obecnie sklonowani piloci Republiki. Wysoko cenili wartość każdego życia, zupełnie
jakby klony były normalnymi ludźmi.

Czyżby Republika miała tak niewielu żołnierzy, że nie mogła sobie pozwolić na

stratę następnych?

Musiał o tym pamiętać. Kiedyś jeszcze może mu się przydać ta informacja.
- Wykończyć ich - rozkazał w pewnej chwili, nie patrząc na roboty obsługujące

stanowisko artylerii mostka krążownika.

Odwrócił się do robota pełniącego służbę przy konsolecie komunikatora.
- Dopilnuj, żeby Neimoidian zaprowadzono bezpośrednio do sali odpraw. Poin-

formuj pozostałych, że już tam idę.


Nutę Gunray i Haako, wciąż jeszcze wstrząśnięci do głębi po przeżyciach podróży

z pokładu okrętu dowodzenia do hangaru krążownika Grievousa, siedzieli niespokojnie
w pomieszczeniu, do którego zaprowadzono ich natychmiast po lądowaniu. Wicekról
miał nadzieję, że piloci tych kilku gwiezdnych myśliwców Republiki zechcą ścigać

Labirynt zła

Janko5

72

odlatujący z przestworzy Cato Neimoidii okręt dowodzenia, podobnie jak na pewno
ścigali inne okręty Federacji Handlowej, których piloci odlatywali w stronę systemów
gwiezdnych Odległych Rubieży. Liczył na to, że pojawienie się nieprzyjacielskich my-
śliwców wywrze na Grievousie wrażenie, iż piloci Republiki przepędzili wicekróla z
powierzchni jednej z najbogatszych planet Federacji Handlowej, ale jego nadzieje oka-
zały się płonne. Zamiast błyskawicznej, chociaż może niezbyt bezpiecznej ucieczki,
musiał walczyć o życie. Jego wahadłowiec poważnie ucierpiał podczas walki, a więcej
niż eskadra myśliwców typu Sęp uległa zniszczeniu.

Zachodził w głowę, co to może oznaczać, dopóki pilot wahadłowca nie potwier-

dził, że większość sępów została rozpylona na atomy przez strzały z pokładowych bate-
rii turbolaserów krążownika.

Grievous!
Generał chciał go ukarać za spóźnienie na umówione spotkanie!
Gunray z przyjemnością poinformowałby Dooku o postępku Grievousa, ale oba-

wiał się, że Sith się opowie po stronie generała.

Obok Gunraya przy ustawionym w kabinie połyskującym stole siedział równie

wstrząśnięty Runę Haako. Najlepsze miejsca zajmowali pozostali członkowie Rady
Separatystów: chudy jak szczapa przewodniczący Galaktycznego Klanu Bankowego,
Muun San Hill, ubrany w wypełniony metanem niezgrabny kombinezon skakoański
kierownik Unii Technokratycznej Wat Tambor, wyposażony w szczątkowe skrzydła
geonosjański arcyksiążę Stalgasińskiego Roju, Poggle Mniejszy, gossamska pani prezes
Gildii Kupieckiej, Shu Mai, o szyi jak szypułka, i rogaty sędzia Sojuszu Korporacyjne-
go, Passel Argente, a także dwaj byli senatorowie Republiki, Aqualishanin Po Nudo i
Quarren Tikkes.

Niektórzy rozmawiali z sąsiadami, ale umilkli, kiedy na wiodącym do sali odpraw

korytarzu dał się słyszeć dźwięczny odgłos czyichś kroków. Chwilę później na progu
włazu stanął Grievous. Zaokrąglona korona owalnej maski pośmiertnej jego hełmu
otarła się o górną krawędź otworu, a wysoka kreza ceramicznego plastpancerza okalała
jego szyję niczym kleszcze. Generał rozłożył chude górne kończyny, osłonięte metalem
bardziej stosownym do konstrukcji gwiezdnego myśliwca, tak szeroko, że szponiaste
dłonie zetknęły się z framugą otworu włazu. Stopy, które także wyglądały jak szpony,
dodawały mu kilka centymetrów wzrostu. Nogi - chude piszczele z jakiegoś stopu -
wyglądały, jakby mogły go posłać na orbitę. Odrzucony do tyłu wojenny płaszcz, roz-
cięty z boku od lewego ramienia aż do posadzki, ukazywał nie tylko bliźniacze napier-
śniki pancerza, ale także odwrotnie skierowane żebra, biegnące od pasa miednicowego
w górę i ginące pod opancerzonym mostkiem. Pod żebrami, zamknięte w wypełnionym
cieczą jaskrawozielonym worku na trzewia, mieściły się narządy utrzymujące przy
życiu organiczną część jego postaci.

Za otworami w hełmie, nadającymi jego twarzy wygląd zarazem przerażający i

ponury, kryły się gadzie oczy, które świdrowały spojrzeniem Gunraya.

- Witaj na pokładzie, wicekrólu - odezwał się w końcu Grievous. Miał elektro-

nicznie syntetyzowany głos, basowy i chrapliwy. - Z początku żywiliśmy obawy, że nie
dolecisz.

background image

James Luceno

Janko5

73

Gunray poczuł na sobie spojrzenie oczu wszystkich osób w sali. Jego brak zaufa-

nia do cyborga nie stanowił żadnej tajemnicy, podobnie jak wrogie uczucia, jakie żywił
Grievous względem Neimoidianina.

- Mogłem tylko zakładać, generale, że bardzo cię zaniepokoiła taka perspektywa -

odparł cicho.

- Musisz sobie uświadamiać, jak wiele znaczysz dla naszej sprawy - ciągnął

Grievous.

- Jestem tego świadom, generale - stwierdził Gunray. - Nie wiem jednak, czy ty w

to wierzysz.

- Jestem twoim opiekunem, wicekrólu - przypomniał cyborg. -Twoim obrońcą.
Wkroczył do sali odpraw, obszedł stół, stanął bezpośrednio za plecami Gunraya i

pochylił się nad nim. Neimoidianin dostrzegł kątem oka, że siedzący obok niego Haako
kuli się na fotelu. Nie ośmielając się spojrzeć na wicekróla ani na Grievousa, jego adiu-
tant zaczął nerwowo kręcić młynka palcami.

- Nikogo spośród was nie faworyzuję - odezwał się w końcu cyborg. - Jestem orę-

downikiem was wszystkich. Właśnie dlatego was tu zaprosiłem, żeby zapewnić wam
ciągłą ochronę.

Nikt nie powiedział ani słowa.
- Republika się myli, jeśli sądzi, że przepędziła was z Jądra galaktyki - ciągnął

Grievous. - Prawda wygląda tak, że Lord Sidious i Darth Tyranus pozwolili na to z
powodów, które niedługo staną się dla was zrozumiałe. Musicie wiedzieć, że wszystko
przebiega zgodnie z planem, teraz jednak, kiedy Republika opanowała wasze planety i
stworzyła zagrożenie dla waszych kolonii w galaktyce, w możliwej do przewidzenia
przyszłości musicie się trzymać razem. Polecono mi, żebym gdzieś tu, w Odległych
Rubieżach, znalazł dla was bezpieczną przystań.

- Czy władcy jakiejkolwiek planety zechcą nas teraz przyjąć pod swoje skrzydła? -

zapytał San Hill strapionym tonem.

- Jeżeli żaden nie zgodzi się na to z dobrej woli, opanuję jakąś planetę - obiecał

Grievous.

Podszedł do włazu, ale na progu odwrócił się w ich stronę.
- Na razie będziecie przebywali na pokładach swoich jednostek - zdecydował. -

Kiedy wybiorę odpowiednią planetę, skontaktuję się ze wszystkimi w zwykły sposób i
przekażę wam zestaw współrzędnych nowego punktu zbornego.

Starając się nie okazywać paniki, Gunray i Haako wymienili ukradkowe spojrze-

nia.

Wiedzieli, że „zwykły sposób" oznacza aparaturę nadawczo-odbiorczą mechano-

fotela, pozostawionego przez nieuwagę na lądowisku fortecy na Cato Neimoidii.

Labirynt zła

Janko5

74

R O Z D Z I A Ł

16

W końcu w dziobowych iluminatorach republikańskiego liniowca ukazała się tar-

cza Charrosa Cztery. Wyglądała jak mozaika łat barwy spłowiałej czerwieni i jasnego
brązu. Pilotowany przez dwie osoby gwiezdny statek uchodził za przestarzały jakieś
dwadzieścia lat wcześniej, ale Obi-Wan i Anakin nie mogli grymasić, skoro jednostki
napędu podświetlnego i nadświetlnego działały niezawodnie, a większość innych stat-
ków brała udział w walkach na wielu frontach. Charakterystyczny szkarłatny kolor
kadłuba zniknął pod świeżymi warstwami białego lakieru, a z powodu trwającej wojny
statek otrzymał systemy uzbrojenia. Działka laserowe zainstalowano starannie na rufie
pod skrzydłami radiatora i na dziobie pod sterownią, w miejscu pełniącym kiedyś funk-
cję salonu dla pasażerów.

Obi-Wan obliczył parametry trzech skoków przez nadprzestrzeń, koniecznych w

celu dotarcia z Wewnętrznych Rubieży do systemu Xi Chara, ale pilotowaniem liniow-
ca zajmował się cały czas Anakin.

- Pojawiają się współrzędne lądowiska, mistrzu - zameldował, nie odrywając spoj-

rzenia od ekranu monitora wbudowanego w panel z przyrządami.

Obi-Wan wyglądał na przyjemnie zaskoczonego.
- To nauczka, żebym nie był takim sceptykiem - powiedział. - Dawniej, ilekroć

dowiadywaliśmy się, że funkcjonariusze Wywiadu wszystko przygotowali, przekony-
wałem się, że to nieprawda.

Anakin spojrzał na niego i roześmiał się.
- Co cię tak rozbawiło? - obruszył się mistrz Jedi.
- Pomyślałem tylko: „Znów to samo"... - odparł Skywalker.
Obi-Wan rozsiadł się na fotelu drugiego pilota i czekał na ciąg dalszy.
- Chodziło mi tylko o to, że jak na kogoś niecierpiącego międzygwiezdnych po-

dróży odbyłeś ich o wiele więcej, niż na ciebie przypadało - ciągnął Anakin. - Kamino,
Geonosis, Ord Cestus...

Obi-Wan skubnął brodę.
Powiedzmy, że ta wojna nauczyła mnie widzieć niektóre sprawy w innym świetle -

zauważył.

- Mistrz Qui-Gon byłby z ciebie dumny - stwierdził młodszy Jedi.

background image

James Luceno

Janko5

75

- Nie bądź tego taki pewien - burknął Kenobi.
Opowiadał się przeciwko lotowi na Charrosa Cztery. Przypuszczał, że jego besali-

skański przyjaciel z Coruscant, Dexter Jettster, powiedziałby analitykom Wywiadu
Republiki wszystko, co chcieli wiedzieć o mechanofotelu wicekróla Gunraya. Mistrz
Yoda nalegał jednak, żeby Obi-Wan i Anakin postarali się porozmawiać osobiście z
xicharriańskim rzemieślnikiem, którego pieczęć zdobiła nogę neimoidiańskiego kro-
czącego mebla.

Kenobi zastanawiał się, dlaczego tak bardzo nie chciało mu się wyruszać na tę

wyprawę. W porównaniu z wydarzeniami poprzednich kilku miesięcy czuł się jak na
urlopie. Anakin miał rację, kiedy twierdził, że Obi-Wan wykonał więcej zadań tego
typu, niż na niego przypadało, ale rolę funkcjonariuszy Wywiadu pełniło podczas tej
wojny także kilkoro innych Jedi. Aayla Secura i caamasjański Jedi Ylenic It'kla aresz-
towali na Korelii dezertera z Unii Technokratycznej, a Quin-lan Vos, działając jako
tajny agent, przyłączył się do grupy uczniów hrabiego Dooku, doskonalących techniki
władania Ciemną Stroną...

Najciekawsze jednak było to, że o żadnej z tych tajnych operacji nie dowiedział

się Wielki Kanclerz Palpatine... ani wówczas, ani później.

Nie chodziło o to, że Rada Jedi nie darzyła go zaufaniem. Problem polegał bar-

dziej na tym, że nie ufała nikomu.

- Czy uważasz, że Xi Charrianie zechcą z nami rozmawiać? - zapytał w pewnej

chwili młody Skywalker.

Obi-Wan odwrócił się i spojrzał na niego.
- Mają wszelkie powody, żeby wyświadczyć nam tę przysługę - powiedział. - Po

bitwie o Naboo Republika nie chciała z nimi prowadzić żadnych interesów, bo dostar-
czali Neimoidianom zakazaną broń. Od tamtej pory mieszkańcy planety bardzo pragną
odkupić swoją winę. Zależy im na tym zwłaszcza teraz, kiedy zaprojektowane przez
nich systemy uzbrojenia są produkowane na masową skalę, i to o wiele taniej, przez
Zakłady Zbrojeniowe Baktoid i innych dostawców Konfederacji Niezależnych Syste-
mów.

Najważniejszym wkładem Xi Charrian do neimoidiańskiego arsenału był tak zwa-

ny zrobotyzowany bojowy gwiezdny myśliwiec, z własnym napędem i o zmiennej
geometrii kadłuba. Była to bardzo zmyślnie zaprojektowana maszyna, która mogła
przyjmować jeden z trzech kształtów.

Anakin zacisnął wargi, a na jego twarzy odmalowało się zakłopotanie.
- Mam nadzieję, że nie będą nam mieli za złe, iż zniszczyłem tyle ich gwiezdnych

maszyn - mruknął.

Obi-Wan parsknął urywanym śmiechem.
- Może twoja sława nie zdążyła jeszcze dotrzeć do Odległych Rubieży - powie-

dział. - Prawdę mówiąc, nasze powodzenie zależy niemal wyłącznie od tego, czy Tee-
Cee-Sixteen naprawdę włada językiem Xi Charrian równie płynnie, jak usiłuje nam to
wmówić.

- Mistrzu Kenobi, zapewniam cię, że mówię tym językiem prawie równie dobrze

jak rodowici mieszkańcy tej planety - obruszył się protokolarny android siedzący w

Labirynt zła

Janko5

76

jednym z ustawionym z tyłu foteli. - Moja służba dla wicekróla Gunraya wymagała,
żebym poznał języki używane przez istoty z wszystkich rojów, włączając Xi Charrian,
Geonosjan, Colicoidów i istoty wielu innych ras. Moja znajomość tego języka zapewni
wam całkowitą współpracę mieszkańców Charrosa Cztery, ale podejrzewam, że nie
spodoba im się mój wygląd zewnętrzny.

- Dlaczego? - zainteresował się młody Skywalker.
- Przywiązanie do precyzyjnych form techniki to podstawa wierzeń religijnych Xi

Charrian - wyjaśnił android. - Zgodnie z kanonem ich wiary kunsztowna robota nie
różni się niczym od modlitwy. Prawdę mówiąc, ich warsztaty mają więcej wspólnego
ze świątyniami niż fabrykami. Ilekroć jakiś Xi Charrianin zostaje poważnie ranny, uda-
je się na dobrowolne wygnanie, żeby inni nie musieli oglądać niedoskonałości czy de-
formacji jego ciała. Znane xicharriańskie powiedzenie głosi, że „bóstwo tkwi w szcze-
gółach".

- Bądź dumny ze swoich deformacji, TeeCee - odezwał się Anakin, unosząc i zgi-

nając prawą rękę. - Podobnie jak ja jestem dumny ze swoich.

Wkrótce liniowiec, opadając ku powierzchni Charrosa Cztery, zaczął przecinać

usiane kryształkami lodu skłębione chmury. Obi-Wan pochylił się w stronę iluminatora
i spojrzał w dół, na niemal całkowicie pozbawioną drzew jałową powierzchnię planety.
Xi Charrianie żyli na płaskowyżach okolonych przez łańcuchy ośnieżonych gór. Krajo-
braz zdobiły ogromne jeziora z czarną wodą.

- Co za niegościnna planeta - stwierdził Kenobi.
Anakin zmienił położenie dźwigni drążka sterowniczego, żeby skompensować

wpływ podmuchów porywistego wiatru, który raz po raz spychał liniowiec z wytyczo-
nego kursu.

- Wolę to niż Tatooine - powiedział.
Obi-Wan wzruszył ramionami.
- Mogę sobie wyobrazić o wiele gorsze warunki do życia niż na Tatooine - zauwa-

żył.

W końcu przed iluminatorem pojawiła się platforma, na której polecono im wylą-

dować. Miała owalny kształt i rozmiary idealnie dostosowane do wielkości ich liniow-
ca. Wyglądała, jakby skonstruowano ją zaledwie kilka dni wcześniej.

- Jestem pewien, że wzniesiono ją specjalnie dla nas - odezwał się TC-16. - Pew-

nie dlatego Xi Charrianie tak bardzo nalegali na przekazanie informacji o dokładnych
rozmiarach naszego statku.

Anakin spojrzał na mistrza Jedi.
- Republice mógłby się przydać ktoś taki jak mieszkańcy tej planety - powiedział.
Zaczekał, aż ogromne dyski łap ładowniczych zetkną się z płytą lądowiska, i wy-

sunął sterburtową rampę statku. Kiedy Obi-Wan stanął na szczycie pochylni, naciągnął
kaptur, żeby osłonić głowę przed podmuchami lodowatego wiatru spływającego z po-
nurym wyciem po górskich stokach. Od skraju platformy do widocznej w odległości
mniej więcej pięciuset metrów budowli w kształcie katedry wiódł skonstruowany z
jakiegoś stopu połyskujący chodnik. Po obu jego stronach stały setki podnieconych Xi
Charrian.

background image

James Luceno

Janko5

77

- Wygląda na to, że nie przyjmują wielu gości - odezwał się Anakin, kiedy zaczęli

schodzić po rampie.

Jak zazwyczaj, wytwory xicharriańskiej techniki odzwierciedlały anatomię i fizjo-

logię ich konstruktorów. Mieszkańcy planety byli niscy, mieli porośnięte chitynowymi
płytkami ciała, po cztery spiczaste, kończyny, stopy z nożycowo zaciskającymi się
palcami i wydłużone głowy w kształcie łzy. Przypominali żywe wersje zrobotyzowa-
nych, zmiennokształtnych wojowników, których pomagali produkować dla Federacji
Handlowej, przynajmniej pod względem kształtu, jaki przyjmowały, wyruszając na
patrole. Świadczący o wielkim podnieceniu chóralny szczebiot kilkusetosobowego
tłumu powitalnego brzmiał tak głośno, że Anakin musiał podnieść głos, aby go usły-
szano.

- Witają nas jak bohaterów! - powiedział. - Chyba mi się tu spodoba!
- Pamiętaj, żebyś mnie naśladował, Anakinie - polecił Kenobi.
- Postaram się, mistrzu - obiecał młodszy Jedi.
Im bardziej obaj Jedi i TeeCee-Sixteen zbliżali się do stóp pochylni, tym głośniej

brzmiały szczebioty gościnnych gospodarzy. Obi-Wan wyczuwał promieniującą od
obcych istot falę entuzjazmu, ale nie miał pojęcia, co o tym sądzić. Zachowywali się,
jakby wkrótce miał się rozpocząć ważny wyścig. Od czasu do czasu na wąski chodnik
wskakiwał jakiś niecierpliwy Xi Charrianin, jakby nie mógł zapanować nad emocjami,
ale sąsiedzi zaraz go ściągali.

- TeeCee, czy zawsze są tacy gorliwi? - zapytał Obi-Wan.
- Tak, mistrzu Kenobi - odparł android. - Tyle że ich gorliwość nie ma nic wspól-

nego z nami. Chodzi im tylko o nasz statek!

Znaczenie jego odpowiedzi stało się jasne, kiedy zeszli z platformy ładowniczej.

W tej samej chwili wskoczył na nią tłum Xi Charrian, którzy otoczyli liniowiec od
spłaszczonego dziobu do rufy z okrągłymi wylotami dysz jednostek napędowych. Obi-
Wan i Anakin spoglądali w osłupieniu, jak z kadłuba znikają zwęglone miejsca, wgnie-
cenia są wygładzane, transpastalowe iluminatory polerowane, a elementy nadbudówki
ustawiane pod właściwymi kątami.

- Musimy pamiętać, żeby dać im napiwek, kiedy będziemy odlatywali - mruknął

młodszy Jedi.

Od czasu do czasu jakiś tubylec wskakiwał na TC-16 albo usiłował chwycić którąś

z jego kończyn, ale protokolarny android strząsał wszystkich na boki.

- Obawiam się, że dążąc do udoskonalenia mnie, skasują zawartość mojej pamięci!

-jęknął.

- Czy to byłoby coś złego po tym, przez co podobno przeszedłeś? -zapytał Anakin.
- Jak miałbym się uczyć na błędach, gdybym ich nie pamiętał? -żachnął się Tee-

Cee-Sixteen.

Kiedy pokonali połowę długości chodnika, na ich spotkanie pospieszyła para ro-

słych Xi Charrian. TC-16 wymienił z nimi serie świergotów i piskliwych skrzeków i
odwrócił się do obu Jedi.

- Zaprowadzą nas do Prałata - oznajmił z powagą.
- Nie widzę u nich żadnej broni - zauważył szeptem Anakin. - To dobry znak.

Labirynt zła

Janko5

78

- Xi Charrianie są istotami miłującymi pokój - wyjaśnił android. -Interesują się

tylko projektowaniem i wytwarzaniem urządzeń technicznych, a nie ich możliwymi
zastosowaniami. To dlatego poczuli się skrzywdzeni, kiedy Republika osądziła ich za
rolę, jaką podczas bitwy o Naboo odegrały ich bojowe roboty.

Ogromny budynek, który TC-16 nazwał warsztatem, wznosił się na wysokość po-

nad dwustu metrów. Wieńczyła go konstrukcja kratowa ozdobiona wieżami i iglicami z
otworami, w których wiatr wygrywał dziwne melodie. Do przestronnego wnętrza, w
którym pracowało tysiące Xi Charrian, światło wpadało przez wysokie świetliki, skle-
pienie wspierało się na kunsztownie zdobionych strzelistych kolumnach, a pod samym
dachem biegła odsłonięta kratownica wiązania dachowego. Zwisało z niej kilka tysięcy
innych Xi Charrian, którzy trzymali się kratownicy dzięki nożycowo zamykanym szpo-
nom stóp i z zadowoleniem pomrukiwali.

- Nocna zmiana? - zażartował młody Skywalker.
Rośli gospodarze poprowadzili ich do czegoś w rodzaju ogromnego gabinetu. Kie-

dy wysokie drzwi się otworzyły, oczom obu Jedi ukazała się nienagannie utrzymana
sala, podobna do kapitańskiej kabiny na pokładzie luksusowego jachtu gwiezdnego.
Pośrodku stał fotel w kształcie okazałego tronu. Siedział na nim najwyższy Xi Charria-
nin, jakiego dotąd oglądali. Krzątało się wokół niego kilkanaście niższych istot. W
gabinecie było także wielu innych Xi Charrian, którzy - zaopatrzeni w odpowiednie
narzędzia - starannie czyścili, odkurzali i polerowali każdy milimetr kwadratowy po-
mieszczenia.

TC-16 bezceremonialnie podszedł do Prałata i wygłosił świergotliwą mowę powi-

talną. Nie zapomniał polecić swojemu wokoderowi, żeby na bieżąco tłumaczył Obi-
Wanowi i Anakinowi wydawane przez niego dźwięki.

- Proszę pozwolić mi przedstawić mistrza Jedi, Obi-Wana Kenobiego, i rycerza

Jedi, Anakina Skywalkera - zaczął.

Prałat odprawił iście monarszym gestem sługi, odwrócił wydłużoną głowę i spoj-

rzał na Kenobiego.

- TeeCee - odezwał się mistrz Jedi. - Przeproś go w naszym imieniu za zakłócenie

jego spokoju podczas toalety.

- Nie zakłócili panowie jego spokoju - odparł protokolarny android. - Prałat jest

obiektem podobnej troski każdego dnia, od świtu do zmierzchu.

Dostojnik zaświergotał.
- Wasza Wysokość, mówię twoim językiem dlatego, że poprzednio byłem zatrud-

niony na dworze wicekróla Nute'a Gunraya. - TC-16 urwał, żeby wysłuchać odpowie-
dzi dostojnika. - Jestem świadom, że może ci się to nie podobać, ale na swoją obronę
powiem, że czas mojej służby u Neimoidian był najtrudniejszy w ciągu całego okresu
mojego istnienia. Najlepiej świadczy o tym mój stan, który mnie wprawia w najwyższe
zakłopotanie.

Wyraźnie udobruchany Prałat znów coś zaświergotał.
- Ci Jedi przylecieli tu, żeby cię prosić o zgodę na zadanie kilku pytań pewnemu

gorliwemu członkowi warsztatu Xcan, niejakiemu t'laalak-s'lalak-t'th'akowi.

background image

James Luceno

Janko5

79

TC-16 dodał konieczne do wymówienia tego nazwiska głośniowe przerwy i kleko-

ty.

- Z pewnością to prawdziwy mistrz grawerski, ekscelencjo - ciągnął android. - Jedi

interesują się nim, bo mają nadzieję, że wykonane przez niego dzieło sztuki dostarczy
im wskazówek na temat obecnego miejsca pobytu ważnego przywódcy ruchu separaty-
stów. - TeeCee znów słuchał jakiś czas w milczeniu odpowiedzi Prałata. - Niech mi
wolno będzie także dodać, że wszystko, co sprawia radość Xi Charrianom, wprawia
także w zadowolenie Republikę.

Dostojnik ponownie skierował szpary oczu na obu Jedi.
- Miecze świetlne nie są bronią, Wasza Ekscelencjo - wyjaśnił po chwili ciszy pro-

tokolarny android. - Ale jeżeli zgoda na rozmowę z t'laalak-s'lalak-t'th'akiem ma zale-
żeć od tego, czy je oddadzą, na pewno się zgodzą spełnić twoje życzenie.

Jeszcze zanim skończył, Obi-Wan sięgnął do pasa, żeby odpiąć broń Jedi, ale

Anakin wyglądał tak, jakby nie pozbył się wątpliwości.

- Obiecałeś mnie naśladować - przypomniał mistrz Jedi.
Anakin odchylił połę płaszcza.
- Mówiłem tylko, że się postaram, mistrzu - przypomniał.
Wręczyli świetlne miecze protokolarnemu androidowi, który przekazał je Prałato-

wi do obejrzenia.

- Nie dziwię się, że Wasza Ekscelencja widzi możliwość ich udoskonalenia - ode-

zwał się po chwili. - Z drugiej strony jednak, jakie narzędzie nie mogłoby zostać ulep-
szone przez Xi Charrianina? - Wysłuchał w milczeniu odpowiedzi dostojnika. - Jedi na
pewno wiedzą, że dotrzymasz słowa i że niedoskonałości konstrukcji tych mieczy nie
zostaną usunięte.


- Poszło nam lepiej, niż moglibyśmy się spodziewać - odezwał się Obi-Wan, kiedy

eskortowano ich do centralnej części warsztatu Xcan.

Młody Skywalker nie był jednak o tym przekonany.
- Jesteś zbyt ufny, mistrzu - powiedział. - Wyczuwam, że tubylcy nie wyzbyli się

wszystkich podejrzeń.

- Przynajmniej za niektóre możemy być wdzięczni Raithowi Sienarowi - przypo-

mniał Kenobi.

Niemal dwadzieścia lat wcześniej zamożny, wpływowy właściciel i prezes Syste-

mów Projektowych Sienara, głównego dostawcy gwiezdnych myśliwców dla Republi-
ki, spędził jakiś czas pośród Xi Charrian, żeby poznać niezwykle precyzyjne techniki
produkcji, które zastosował później w swoich projektach. Kiedy tubylcy odkryli, że jest
„niewiernym", przepędzili go z Charrosa Cztery i zaczęli nasyłać na niego łowców
nagród. Sienar posłał czterech w głąb czarnej dziury, znanej tylko sobie i garstce innych
najbardziej doświadczonych badaczy nadprzestrzeni. Wykradał później tajemnice
przemysłowe z baz danych Federacji Handlowej, Zakładów Zbrojeniowych Baktoid,
Koreliańskich Zakładów Produkcyjnych i Korporacji Incom, ale tylko Xi Charrianie nie
zapomnieli mu czegoś, co uważali za świętokradztwo. Sześć lat przed bitwą o Naboo

Labirynt zła

Janko5

80

drugi zamach na życie Raitha spowodował śmierć jego ojca, Narra, na planecie Dantoo-
ine, ale sam heretyk kolejny raz uszedł z życiem.

Przed dziesięcioma laty Obi-Wan i Anakin zetknęli się z Sienarem na powierzchni

żyjącej planety, Zonamy Sekot. Sienar odpowiadał przynajmniej w części za zniknięcie
planety, co stało się jeszcze jednym powodem, dla którego Xi Charrianie przestali
przyjmować istoty ludzkie jako swoich uczniów.

Widok wnętrza warsztatu Xcan zaparł obu Jedi dech w piersi. Xicharriańscy rze-

mieślnicy pracowali samotnie albo w grupach liczących od trzech do trzystu tubylców.
Zajmowali się rozmaitymi urządzeniami, począwszy od skomplikowanego sprzętu go-
spodarstwa domowego, a skończywszy na gwiezdnych myśliwcach. Ozdabiali je, ulep-
szali, upiększali i nadawali im indywidualne cechy na tysiące różnych sposobów. Obi-
Wan i Anakin zobaczyli takie same bezcenne urządzenia, jakie widzieli przedtem uło-
żone w stosy w magazynach fortecy Gunraya na Cato Neimoidii. W warsztacie pano-
wały warunki pracy skrajnie odmienne od gorączkowej krzątaniny znanej z fabryk Za-
kładów Zbrojeniowych Baktoid w rodzaju tej, jaką opanowała Republika na planecie
Geonosis. Xicharriańscy rzemieślnicy rzadko rozmawiali z kolegami podczas pracy.
Starając się skupić całą uwagę na wykonywanym zadaniu, wydawali co jakiś czas pi-
skliwe dźwięki, które sprawiały wrażenie motywującego śpiewu. Niektórzy zauważyli
wizytę trójki gości, ale okazywali większe zainteresowanie protokolarnym androidem
niż dwoma Jedi.

Jednak mimo kunsztu pracujących na Charrosie Cztery rzemieślników, planeta by-

ła właściwie tylko odskocznią dla wielu tubylców, którzy mieli ambicję znaleźć zatrud-
nienie w Konglomeracie Inżynierskim Haora Challa.

Tych samych dwóch rosłych Xi Charrian, którzy eskortowali Obi-Wana i Anakina

do gabinetu Prałata, wskazało im drogę do miejsca pracy t'laalak-s'lalak-t'th'aka. Jego
ołtarz mieścił się w zachodnim skrzydle warsztatu Xcan, w kolumnadzie o filarach
ozdobionych mozaikami z rzeźbionych płytek. Pod samym sklepieniem odpoczywali
inni Xi Charrianie, zwisając głową w dół z podtrzymujących sklepienie ogromnych,
zaokrąglonych krokwi. Wyglądali jak zmieniające kształt bojowe roboty ułożone we-
wnątrz transportera Federacji Handlowej.

Obi-Wan doszedł do wniosku, że odgłosy ich nieustannego pomrukiwania zaczy-

nają działać mu na nerwy.

T'laalak-s'lalak-t'th'ak był pochłonięty grawerowaniem znaku korporacji na pulpi-

cie konsolety jakiegoś gwiezdnego statku. Po jednej stronie rzemieślnika stały dziesiąt-
ki pulpitów jeszcze bez grawerunku, a po drugiej kilkanaście już upiększonych takim
znakiem. Kiedy artysta usłyszał swoje nazwisko, oderwał się od pracy i odwrócił gło-
wę.

Eskortujący obu Jedi wysocy Xi Charrianie zamienili z nim kilka zdań, zanim do

rozmowy przyłączył się TC-16.

- T'laalak-s'lalak-t'th'aku, pozwól mi powiedzieć, że jakość twojej pracy jest tak

wyjątkowa, iż na pewno zazdroszczą ci jej bogowie - powiedział.

Rzemieślnik zareagował na komplement z wielką pokorą i zaświergotał w odpo-

wiedzi.

background image

James Luceno

Janko5

81

- Doceniamy propozycję obserwowania, jak pracujesz, i dziękujemy ci za nią - od-

parł protokolarny android. - Nie znamy jednak twoich najwspanialszych dzieł, a przyle-
cieliśmy tu z daleka, żeby porozmawiać z tobą o jednym, które szczególnie nas intere-
suje. Widzieliśmy je ostatnio na powierzchni planety Cato Neimoidia.

Tym razem t'laalak-s'lalak-t'th'ak długo zwlekał z odpowiedzią.
- Chodzi nam o mechanofotel, który ozdobiłeś mniej więcej czternaście standar-

dowych lat temu dla wicekróla Federacji Handlowej, Nutę^ Gunraya. - TC-16 urwał i
wysłuchał odpowiedzi. - To było na pewno twoje dzieło, bo na wewnętrznej płaszczyź-
nie tylnej nogi mebla widniała pieczęć twojego poświęcenia. - Znów umilkł i zaczekał
na odpowiedź. - Fałszerstwo Zakładów Zbrojeniowych Baktoid? - zapytał w końcu. -
Chcesz nam wmówić, że można tak łatwo sfałszować twoje arcydzieła?

Anakin trącił Obi-Wana w ramię, bo pracujący w pobliżu Xi Charrianie zaczęli

okazywać nadmierne zainteresowanie ich rozmową.

- Rozumiemy twoją niechęć do rozmowy na podobne tematy - ciągnął ciszej pro-

tokolarny android. - Sam fakt, że podpisałeś swoje dzieło, może zostać zinterpretowany
przez Prałata jako dowód dumy.

T'laalak-s'lalak-t'th'ak zaczął zdradzać oznaki gniewu.
- No cóż, to oczywiste, że powinieneś być z niego dumny - przyznał TC-16. - Ale

gdyby się Prałat dowiedział, że twoje arcydzieło było tyle lat własnością kogoś równie
nikczemnego jak wicekról Gunray...

Nie odpowiadając ani jednym świergotem, Xi Charrianin odłożył narzędzia i sko-

czył od warsztatowego stołu. Jednak nie w kierunku TC-16 czy któregoś Jedi, ale w
górę, między podtrzymujące sklepienie dźwigary. Ignorując pełne oburzenia piski bez-
ceremonialnie budzonych ziomków, zaczął przeskakiwać z belki na belkę z wyraźnym
zamiarem dotarcia do najbliższego uchylonego świetlika w suficie.

Obi-Wan obserwował go jakiś czas, po czym odwrócił się do Anakina.
- Chyba nie chce z nami rozmawiać - powiedział.
Młody Jedi nie odrywał spojrzenia od xicharriańskiego artysty.
- No cóż, będzie musiał - odparł stanowczo.
Ugiął nogi, odbił się od posadzki i pomagając sobie Mocą, rzucił się w pościg.
- Anakinie, zaczekaj! - zawołał mistrz Jedi, ale zaraz mruknął do siebie: - To nie

ma sensu - i podskoczył tak wysoko, jak potrafił, to znaczy prawie pod sufit.

Przeskakując z dźwigara na dźwigar niczym artysta cyrkowy, Anakin dotarł szyb-

ko do kunsztownego maswerku okalającego świetlik, przez który rozpaczliwie starał się
przecisnąć t'laalak-s'lalak-t'th'ak. Rzemieślnik zdążył przełożyć na drugą stronę cienkie,
owadzie przednie kończyny, ale młody Skywalker skoczył i chwycił go w pasie, żeby
uniemożliwić ucieczkę. Xi Charrianin był jednak silniejszy, niż mogło się wydawać.
Zaświergotał jak oszalały i nie zwracając uwagi na trzymającego go Anakina, skoczył
w stronę świetlika usytuowanego w wyższej partii kolebkowego sklepienia.

Dziesięć metrów w bok od nich Obi-Wan szybował równolegle do Xi Charrianina

i byłego padawana. Kierował się w stronę najwyższego punktu sklepienia, gdzie pościg
za uciekającym rzemieślnikiem obudził dziesiątki drzemiących Xi Charrian i zachęcił
sporą grupę do udziału w zabawie.

Labirynt zła

Janko5

82

Anakin starał się spłynąć z t'laalak-s'lalak-t'th'akiem na posadzkę, ale wyraźnie był

zbyt lekki. Obawiając się, że młody Skywalker zechce przywołać na pomoc zbyt wiele
energii Mocy - oczami wyobraźni widział, jak warsztat rozsypuje się w gruzy - Obi-
Wan wznosił się coraz wyżej, ale dopiero pod szczytem sklepienia zdołał chwycić tylną
parę kończyn xicharriańskiego rzemieślnika.

Zaczęli opadać.
Spleceni ze sobą, strącili z grzęd ponad trzydziestu drzemiących głowami w dół Xi

Charrian. Kiedy wszyscy potoczyli się po posadzce, Obi-Wan i Anakin puścili tiaalak-
s'lalak-t'th'aka- po czym stwierdzili, że nie potrafią odróżnić jednego tubylca od drugie-
go. Zresztą nie musieli się martwić zgubieniem rzemieślnika, bo z całego warsztatu
zaczęły się zlatywać dziesiątki innych Xi Charrian. Spieszyli na pomoc tym, których
obaj Jedi strącili z belek wiązania dachowego. Niektórzy usiłowali zmusić Jedi do po-
słuszeństwa, potrząsając gniewnie narzędziami do grawerowania albo lutowania. Inni
pospiesznie wznosili plastalową półkulę wokół kłębu ciał ziomków, żeby szamotanina
nie objęła reszty warsztatu.

- Tylko nie rób im żadnej krzywdy! - wykrzyknął starszy Jedi.
Wyraźnie zaskoczony Skywalker spojrzał na niego spod trzymetrowego stosu ciał

zirytowanych Xi Charrian.

- Do kogo to mówisz? - zapytał.
Mistrz Jedi rozejrzał się po warsztacie.
- Przewróć coś! - rozkazał. - Szybko! Zanim skończą budować tę półkulę!
Wykonał ruch wolną ręką, jakby coś popychał, i wywrócił ustawiony jakieś dwa-

dzieścia metrów dalej niewielki stół, z którego posypały się stosy komunikatorów i
urządzeń do wzywania androidów, dopiero co ozdobionych kunsztownym grawerun-
kiem. Panicznie świergocząc, połowa Xi Charrian trzymających Obi-Wana na posadzce
- i większość zlatujących się spod sklepienia - odleciała, żeby zająć się naprawami
uszkodzonych urządzeń.

- Pospiesz się, Anakinie! - przynaglił Korelianin.
Chociaż młody Jedi miał ręce przyciśnięte do posadzki, zdołał wywrócić paletę z

urządzeniami gospodarstwa domowego, zburzyć stos starannie ułożonych zabawek i
wyszarpnąć ze ściany siedem czy osiem kinkietów.

W kierunku tamtych miejsc, szczebiocząc z przerażenia, pofrunęło jeszcze więcej

Xi Charrian.

- Niech to nie wygląda, jakbyś się świetnie bawił! - ostrzegł Kenobi.
Nie odrywając spojrzenia od wielkiego kosza wypełnionego muzycznymi instru-

mentami, zamierzał odwrócić uwagę pozostałych prześladowców, kiedy pośrodku tłu-
mu rozwścieczonych Xi Charrian pojawił się Prałat. Siedział w lektyce niesionej przez
sześciu lokajów i w każdej kończynie trzymał ciężki blaster.

Kiedy wymierzył oba w Obi-Wana i Anakina, na posadzce wokół nich rozpłasz-

czyło się mniej więcej dwudziestu Xi Charrian. Zanim jednak Prałat dał ognia, z bocz-
nej nawy wyłonił się TC-16. Jego metalowa powłoka została naprawiona, wyprostowa-
na i wypolerowana do połysku.

- Spójrzcie, co ze mną zrobili! - wykrzyknął android.

background image

James Luceno

Janko5

83

Jego głos zdradzał mieszaninę udręki i podziwu, ale zmiana wyglądu była tak nie-

spodziewana i niezwykła, że nawet Prałat i jego lokaje jakiś czas tylko wpatrywali się
w TC-16, jakby byli świadkami oczywistego cudu. W końcu zaczęli wymieniać pełne
podniecenia świergoty i dopiero po jakiejś minucie Prałat ponownie wymierzył lufy
Masterów w obu Jedi.

- Nie zamierzali nikogo skrzywdzić, Wasza Ekscelencjo! - wziął ich w obronę an-

droid. - T'laalak-s'lalak-t'th'ak uciekł, bo nie chciał udzielić odpowiedzi na ich pytania!
Mistrz Obi-Wan i Jedi Skywalker pragnęli tylko poznać powód takiego zachowania.

Prałat skierował spojrzenie na t'laalak-s'lalak-t'th'aka i władczo zaświergotał.
- Mistrzu Kenobi, Prałat życzy sobie, żebyś zadał te same pytania i odleciał z po-

wierzchni Charrosa Cztery, zanim się rozmyśli - przetłumaczył TeeCee-Sixteen jego
żądanie.

Obi-Wan przeniósł spojrzenie z xicharriańskiego rzemieślnika na protokolarnego

androida.

- Zapytaj go, czy przypomina sobie ten fotel - powiedział. TC-16 przetłumaczył

jego pytanie.

- Teraz sobie go przypomina - odparł pospiesznie.
- Czy to właśnie tu ozdabiał go swoimi grawerunkami?
- Odpowiada, że tak, proszę pana.
- Czy ten fotel przetransportowali na Charrosa Cztery Neimoidia-nie, czy ktoś in-

ny?

- Twierdzi, że ktoś inny, proszę pana.
Obi-Wan i Anakin wymienili triumfujące spojrzenia.
- Czy kiedy fotel tu trafił, miał już zainstalowaną hiperfalową aparaturę nadawczo-

odbiorczą? - zapytał młody Jedi.

TC-16 słuchał jakiś czas odpowiedzi t'laalak-s'lalak-t'th'aka.
- Zarówno aparatura nadawczo-odbiorcza, jak i holoprojektor były już zainstalo-

wane w tym fotelu - odezwał się w końcu. - T'laalak-s'lalak-t'th'ak twierdzi, że tylko
ozdobił nogi fotela i trochę popracował przy mechanizmach umożliwiających porusza-
nie. - Android zniżył głos, żeby mogli go usłyszeć tylko obaj Jedi. - Niech mi jednak
będzie wolno powiedzieć, proszę panów, że głos tiaalak-s'lalak-t'th'aka lekko drży.
Podejrzewam, że rzemieślnik coś przed nami ukrywa.

- Boi się - stwierdził Anakin. - I to nie Nute'a Gunraya.
Obi-Wan spojrzał na protokolarnego androida.
- Zapytaj, kto skonstruował tę aparaturę nadawczo-odbiorcza - powiedział. - Zapy-

taj, skąd fotel przysłano na Charrosa Cztery.

Tym razem w świergotach t'laalak-s'lalak-t'th'aka zabrzmiała skrucha.
- Aparatura nadawczo-odbiorcza trafiła tu z fabryki, zwanej Escarte - odparł an-

droid. - Rzemieślnik przypuszcza, że konstruktor urządzenia nadal tam przebywa.

- Escarte? - powtórzył młody Jedi.
- To placówka wydobywcza w głębi asteroidy o tej samej nazwie -wyjaśnił proto-

kolarny android. - Stanowi własność Gildii Kupieckiej.

Labirynt zła

Janko5

84

R O Z D Z I A Ł

17

- Jeszcze dziesięć lat temu coś takiego mogłoby zostać uznane za poważny incy-

dent dyplomatyczny - stwierdził kapitan Dynę. Funkcjonariusz Wywiadu, Yoda i Mace
Windu przebywali w ośrodku łączności Świątyni Jedi.

Zastawiona komunikatorami, konsoletami holoprojektorów i sprzętem komunika-

cyjnym, pozbawiona okien komnata mieściła także pracującą na częstotliwości znanej
tylko Jedi aparaturę do wysyłania i odbierania awaryjnego sygnału namiarowego. Dzię-
ki niej Świątynia mogła otrzymywać i wysyłać zaszyfrowane informacje bez potrzeby
korzystania z powszechnie stosowanego HoloNetu.

- Odkąd to Xi Charrianie stali się tacy wielkoduszni? - zdziwił się Mace. Ubrany w

brązową tunikę z pasem i beżowe spodnie, siedział na skraju biurka z jedną stopą na
posadzce.

- Odkąd muszą się zadowalać rolą podzleceniodawców - odparł Dynę. - Bardzo

chcą wrócić do gry i zdobyć duży, dobrze płatny kontrakt Republiki na budowę
gwiezdnych myśliwców albo bojowych robotów. Obecna sytuacja doprowadza ich do
szału, zwłaszcza że Sienar coraz bardziej się bogaci dzięki technikom, które praktycz-
nie im ukradł.

Mace zerknął na Yodę. Sędziwy mistrz Jedi stał z boku, wsparty oburącz o gałkę

laski z drewna gimer.

- Więc jest mało prawdopodobne, żeby Prałat Xi Charrian zechciał poruszyć spra-

wę tego incydentu w senacie - powiedział.

Dynę pokręcił głową.
- Mowy nie ma - odparł stanowczo. - A zresztą nikt nikomu nie wyrządził właści-

wie żadnej krzywdy.

- Do uszu Wielkiego Kanclerza ta sprawa nie dotrze - odezwał się Yoda. - Ale ra-

port Obi-Wana mnie zdumiewa. Część zdrowego rozsądku chyba Obi-Wan stracił.

- Obaj wiemy, dlaczego - stwierdził Mace. - Stał się poplecznikiem Anakina.
- Jeżeli naprawdę Wybrańcem jest Skywalker, nawet setka podobnych dyploma-

tycznych incydentów nie powinna w niepokój nas wprawić. - Yoda zamknął na chwilę
oczy, a potem zwrócił je na analityka Wywiadu. - Ale na pewno kapitan Dynę tu nie
przyleciał, żeby o takich sprawach z nami dyskutować.

background image

James Luceno

Janko5

85

Funkcjonariusz wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Udało się nam złamać szyfr, z którego Dooku, a przypuszczamy, że także Si-

dious, korzystał podczas kontaktów z Radą Separatystów - oznajmił triumfująco. -
Dzięki znajomości tego szyfru przechwyciliśmy wiadomość wysłaną do wicekróla
Gunraya za pośrednictwem aparatury nadawczo-odbiorczej mechanofotela.

Mace zerwał się na nogi.
- O ile mi wiadomo, pańscy podwładni starają się złamać ten szyfr od wielu lat -

powiedział.

- Pierwszej ważnej wskazówki dostarczyła nam hiperfalowa aparatura nadawczo-

odbiorcza fotela - wyjaśnił Dynę. - To dzięki niej zorientowaliśmy się od razu, że zapi-
sany w jej pamięci szyfr jest odmianą tych, jakich używa Galaktyczny Klan Bankowy,
więc po bitwie o Muunilinst postanowiliśmy zawrzeć umowę z aresztowanym przez
nas Muunem. Musieliśmy go długo przekonywać, ale w końcu istota potwierdziła, że
używany przez Konfederację szyfr jest bardzo podobny do szyfru stosowanego na Aar-
gau do przekazywania funduszy bankowych i tak dalej. - Dynę urwał i spojrzał na
Yodę. - Pamiętasz te brakujące kredyty, o których sprzeniewierzenie oskarżono kiedyś
kanclerza Valoruma? - zapytał.

Sędziwy mistrz Jedi kiwnął głową.
- Tamten incydent dobrze pamiętamy - przyznał.
- Kredyty, które podobno zniknęły w kieszeniach członków rodziny Valoruma na

Eriadu, przechodziły przez ręce kogoś z Aargau - oznajmił funkcjonariusz Wywiadu
Republiki.

- Ciekawe to jest, bardzo ciekawe - stwierdził Yoda.
Dyna otworzył teczkę, wyjął z niej żebrowany dysk pamięciowy, podszedł do naj-

bliższego stołu z holoprojektorem i wsunął krążek do odpowiedniej szczeliny w obu-
dowie. W powietrzu przed aparaturą pojawił się stożek błękitnego światła, zakończony
mniej więcej metrowej wysokości hologramem.

- To generał Grievous jest - oznajmił Yoda, zmrużywszy oczy.
- Z pewnością się pan ucieszy, wicekrólu, że w końcu znalazłem dla pana planetę -

odezwał się Grievous. - Naszym tymczasowym domem będzie odtąd Belderone. - Cy-
borg umilkł i jakiś czas nic nie mówił. - Wicekrólu? Wicekrólu! - Grievous odwrócił
się do kogoś stojącego poza zasięgiem obiektywu holokamery i warknął gniewnie: -
Przerwać połączenie!

Zanim wizerunek Grievousa zniknął, Dynę unieruchomił go w powietrzu.
- Jeszcze nigdy nie widziałem obrazu o tak wysokiej rozdzielczości - powiedział. -

To technika o parę rzędów jakości lepsza niż ta, którą się zwykle widuje nawet u przed-
stawicieli Konfederacji.

- O swój wizerunek Sidious się troszczy, hm? - domyślił się Yoda. Mace wydął

gładko ogoloną górną wargę.

- Gdzie znajdowało się źródło tej transmisji? - zapytał.
- W głębi Odległych Rubieży - odparł Dynę. - Sześciu sklonowanych pilotów ści-

gało okręt dowodzenia, który wskoczył do tamtego sektora po bitwie o Cato Neimoidię,
ale żaden nie powrócił.

Labirynt zła

Janko5

86

- Punkt zborny floty Konfederacji to jest - stwierdził sędziwy Jedi.
Mace kiwnął głową.
- A Belderone będzie następna - powiedział, spoglądając na oficera Wywiadu Re-

publiki. - Czy wiadomo cokolwiek o źródle poprzedniej transmisji Sidiousa? - zapytał.

Dynę pokręcił głową.
- Nadal nad tym pracujemy.
Mace odszedł od stołu.
- Belderone nie jest planetą gęsto zaludnioną, ale utrzymuje przyjazne stosunki z

Republiką - przypomniał. - Grievous nie zawaha się zabić milionów, byle tylko uprzy-
krzyć nam życie. - Zerknął na Yodę. - Nie możemy do tego dopuścić.

Oficer Wywiadu przeniósł spojrzenie z mistrza Windu na Yodę i z powrotem.
- Jeżeli siły zbrojne Republiki będą czekały, aż Grievous zaatakuje planetę, separa-

tyści odgadną, że złamaliśmy ich szyfr - zaczął. - Domyśla się, że możemy podsłuchi-
wać ich rozmowy.

Yoda przyłożył palce do warg i pogrążył się w zadumie.
- Działać musimy - odezwał się w końcu. - Czekać w zasadzce siły zbrojne Repu-

bliki będą.

Dynę pokiwał głową.
- Naturalnie ma pan rację - przyznał. - Jeżeli nie podejmiemy żadnych działań, do-

puścimy do wymordowania milionów istot, a gdyby wiadomość o złamaniu szyfru
ujrzała kiedykolwiek światło dzienne... - Zawiesił głos i spojrzał na Yodę. - Czy poin-
formujemy o tym Wielkiego Kanclerza? - zapytał.

Starzec zastrzygł uszami.
- Decyzja to trudna - zauważył.
- Ta informacja nie może opuścić naszego ośrodka łączności -sprzeciwił się sta-

nowczym tonem Mace Windu.

Yoda westchnął, jakby się zdecydował.
- Rację przyznaję - powiedział. - Nadajnikiem sygnału namiarowego posłużyć się

musimy, żeby siły zbrojne powiadomić.

- Niedaleko Belderone znajdują się Obi-Wan i Anakin - przypomniał Mace. - Po-

dążają innym śladem, żeby odkryć kryjówkę Sidiousa.

- Ten ślad zaczekać trochę będzie musiał - zawyrokował sędziwy Jedi. - Obi-Wan

i Anakin potrzebni tam będą. - Odwrócił się do zawieszonego w powietrzu wizerunku
generała Grievousa. - Przygotować się starannie do tej bitwy powinniśmy.

background image

James Luceno

Janko5

87

R O Z D Z I A Ł

18

W snach Grievous przypominał sobie życie.
Życie w postaci śmiertelnej istoty.
Życie na powierzchni planety Kalee po zakończeniu wojny z Hukami.
Tyle razy ocierał się o śmierć na polach różnych bitew na powierzchni planet ro-

dzinnego systemu, czy to swoich, czy też Huków, siał zniszczenie, zabijał każdego,
kogo zdołał... Tyle razy wracał do domu ciężko ranny i zbroczony krwią, żeby odzy-
skiwać siły i zdrowie w otoczeniu żony i dzieci, korzystając z ich wsparcia.

Tyle razy ocierał się o śmierć, ale nie poległ na polu żadnej bitwy. Na ironię losu

zakrawało, że został śmiertelnie ranny w wyniku katastrofy wahadłowca.

Poczucie krzywdy i gniew przysporzyły mu więcej bólu niż same obrażenia. Los

nie chciał, żeby zginął, jak na to zasługiwał... jak wojownik i bohater.

Pływając w zbiorniku z płynem bacta, uświadamiał sobie, że jego ciała nie uratuje

żaden leczniczy płyn ani ostrze gamma - czy to w rękach żywej istoty, czy też robota.
W przebłyskach świadomości widział, jak żona i dzieci spoglądają z drugiej strony
permaszklanej ścianki na jego poszarpane ciało. Słyszał ich słowa pociechy i modlitwy
o szybki powrót do zdrowia.

Zadawał sobie pytanie, czy zadowoli się umysłem w ciele pozbawionym uczucia.

Czy potrafi się wyrzec życia wypełnionego walką na rzecz życia, w którym jedyne
walki będzie toczył ze sobą? Walki o przetrwanie, o przeżycie kolejnego dnia... Nie.
Zasługiwał na coś lepszego.

Do tamtej pory wojna z Hukami dobiegła końca, a ściślej została zakończona

przez zakon Jedi. Kaleeshanie musieli się pogodzić z ich decyzjami. Ich planety legły w
gruzach, a Republika zignorowała ich prośby o sprawiedliwość i uczciwość.

Dopiero przedstawiciele Galaktycznego Klanu Bankowego, gotowi wykorzystać

każdą nadarzającą się okazję do zyskownej inwestycji, zaproponowali mieszkańcom
Kalee dość wątpliwe wyjście z sytuacji. Obiecali, że jeżeli Grievous zgodzi się służyć
Klanowi jako egzekutor długów, wesprą planetę finansowo i zgodzą się spłacić jej za-
wrotne długi. Ich gradoogniową broń doskonale się nadawała do przekazywania opor-
nym klientom „przypomnień o terminach spłaty długu", a mokrą robotą miały się zaj-
mować roboty zabójcy serii IG. Gradoogniową broń ktoś musiał jednak programować,

Labirynt zła

Janko5

88

a roboty serii IG były zbyt nieprzewidywalne. Co więcej, zabijanie nawet bardzo opor-
nych klientów nie służyło dobrze interesom.

Klan poszukiwał kogoś z talentem do zastraszania. Grievous mógłby ocalić swoją

planetę i wieść namiastkę życia, jakie dobrze znał z doświadczenia, życia wojownika,
stratega i dowódcy armii, nic więc dziwnego, że przystał na niezwykłą propozycję.
Prezes Galaktycznego Klanu Bankowego, San Hill, osobiście zadbał o szczegóły tej
umowy. Mimo to Grievous był niezbyt zadowolony z podjętej decyzji. Odzyskiwania
długów nie dało się porównać z prowadzeniem wojny. Musiał się stykać z istotami bez
zasad albo osobami tak przywiązanymi do swojej własności, że żyły w panicznym stra-
chu przed śmiercią. Mimo to Kaleeshanie skorzystali na tym, że pracował dla Galak-
tycznego Klanu Bankowego, a poprzednio zyskanej sławy Grievousa nie zdołało za-
ćmić nawet takie zajęcie.

Potem wydarzyła się katastrofa wahadłowca. Wypadek. Nieszczęście...
Rozkazał niedoszłym ratownikom, żeby go wyłowili ze zbiornika z płynem bacta.

Mógłby znieść śmierć w atmosferze albo w próżni głębokich przestworzy, ale nie w
pojemniku z jakimś płynem. W cieniu powalonych drzew, które miały podsycać jego
pogrzebowy stos, raz po raz odzyskiwał i tracił przytomność. To właśnie wówczas San
Hill złożył mu drugą wizytę. Musiało chodzić o coś ważnego. Było to oczywiste nawet
dla kogoś, kto ledwo widzi.

- Potrafimy utrzymać cię przy życiu - szepnął ziemistoskóry prezes Klanu do

funkcjonującego ucha Grievousa.

Inni też mu to obiecywali. Kaleeshanin wyobraził sobie urządzenia umożliwiające

oddychanie, repulsorową platformę i wianuszek stojących wokół niego maszyn do pod-
trzymywania funkcji życiowych jego organizmu.

Okazało się jednak, że San Hill ma na myśli coś innego.
- Nic z tych rzeczy - oznajmił. - Będziesz chodził, będziesz mówił i zachowasz

swoje wspomnienia, swój umysł.

- Zachowałem umysł - przypomniał Grievous. - Brakuje mi tylko ciała.
- W wyniku katastrofy prawie wszystkie twoje organy wewnętrzne zostały do tego

stopnia uszkodzone, że nie przywrócą im sprawności nawet najlepsi chirurdzy - poin-
formował Hill. - Będziesz musiał także zrezygnować z większości tego, co już masz.
Przestaną istnieć dla ciebie wszelkie cielesne uciechy.

- Ciało jest słabe - oznajmił Grievous. - Wystarczy rzucić okiem na mnie, żeby się

o tym przekonać.

Zachęcony jego odpowiedzią Hill, nie ukrywając zachwytu, opowiedział mu o do-

konaniach Geonosjan. Wyjawił, że istoty tej rasy wyniosły konstruowanie cyborgów do
poziomu sztuki. Podkreślił, że przyszłość należy do technik łączenia życia organiczne-
go i mechanicznego.

- Zastanów się, jak funkcjonują bojowe roboty Federacji Handlowej - powiedział

mu wówczas przedstawiciel Galaktycznego Klanu Bankowego. - Słuchają rozkazów
mózgu, który także jest automatem. Protokolarne androidy czy astromechaniczne robo-
ty, a nawet automaty zabójcy... Wszystkie należy zaprogramować i poddawać okreso-
wym przeglądom.

background image

James Luceno

Janko5

89

Uwagę Grievousa przyciągnęły jednak dwa słowa: bojowe roboty. Zagadnął o nie

prezesa Klanu.

- Zanosi się na wybuch kolejnej wojny, na której frontach będzie walczyło wiele

takich robotów - ciągnął Hill cicho, żeby tylko Grievous go usłyszał. - Nie mogę zdra-
dzić, kiedy się zacznie, ale z pewnością ogarnie całą galaktykę.

Grievous nie ukrywał zainteresowania.
- Kto ją rozpęta? - zapytał. - Galaktyczny Klan Bankowy? Federacja Handlowa?
- Ktoś jeszcze potężniejszy - szepnął Hill.
- Kto?
- Poznasz go, kiedy przyjdzie odpowiednia pora - odparł wymijająco prezes Klanu.

- Na pewno wywrze na tobie duże wrażenie.

- Więc do czego właściwie mnie potrzebuje?
- W każdej wojnie istnieją wodzowie i dowódcy - stwierdził Hill.
- Też mi coś, dowódca robotów - prychnął pogardliwie Grievous.
- Ale żywy dowódca robotów.
W końcu Grievous się zgodził, żeby Geonosjanie przystąpili do prac nad jego cia-

łem. Pozwolił, żeby skonstruowali duraniowo-ceramiczną skorupę dla osłonięcia tego,
co jeszcze zostało. Odzyskiwanie sił i powrót do zdrowia trwały bardzo długo, ale jesz-
cze więcej czasu zajęło mu oswojenie się z nowym i pod wieloma względami udosko-
nalonym organizmem. Dopiero kiedy się do niego przyzwyczaił, został przedstawiony
hrabiemu Dooku, który się zajął jego właściwym szkoleniem. Pomogło mu to, że dzięki
Geonosjanom i członkom Unii Technokratycznej Grievous już wcześniej opanował
tajniki funkcjonowania robotów. Dopiero jednak hrabia Dooku, czyli Lord Tyranus,
wyjawił mu sekrety, jak to jest być Sithem.

Tyranus osobiście zapoznał go z technikami władania świetlnym mieczem. W cią-

gu zaledwie kilku tygodni Grievous prześcignął wszystkich jego poprzednich uczniów.
Naturalnie przydało się, że miał niezniszczalne ciało i górował wzrostem nad większo-
ścią innych inteligentnych istot. Miał także cztery chwytne kończyny... W snach przy-
pominał sobie poprzednie życie. Prawdę mówiąc, nie śnił, bo sny pojawiają się, kiedy
się śpi, a Grievous nie sypiał. Przebywał w czymś w rodzaju letargu w podobnej do
kapsuły komorze skonstruowanej dla niego przez twórców nowego ciała. Czasami
przypominał sobie, jak się czuł, kiedy miał jeszcze normalne ciało. Pod żadnym pozo-
rem nie wolno mu było wówczas przeszkadzać, z wyjątkiem sytuacji stwarzających
zagrożenie dla życia.

Komorę wyposażono w ekrany połączone z urządzeniami śledzącymi stan najważ-

niejszych podzespołów krążownika, ale Grievous uświadamiał sobie problemy, jeszcze
zanim informowały go o nich ekrany monitorów.

Kiedy wyszedł z komory i pospieszył na mostek okrętu, dołączył do niego bojowy

robot, żeby zdać mu raport z bieżącej sytuacji.

Zaledwie flota separatystów wyskoczyła z nadprzestrzeni w przestworzach Belde-

rone, została zaatakowana. Nie przez skromniutkie siły obrony planety, ale przez silną
flotę szturmową Republiki.

Labirynt zła

Janko5

90

- Do naszych okrętów zbliżają się eskadry gwiezdnych myśliwców - zameldował

robot. - Szturmowe krążowniki, niszczyciele i inne okręty liniowe nieprzyjaciół tworzą
tarczę nad pogrążonym w ciemności fragmentem powierzchni Belderone.

Na korytarzach wyły alarmowe klaksony, a na stanowiska bojowe spieszyły roboty

obsługujące artylerię.

- Wydaj rozkaz, żeby dowódcy okrętów włączyli generatory ochronnych pól i

utworzyli szyk za rufą naszego krążownika - zdecydował Grievous. - Jednostki patro-
lowe straży przedniej mają się cofnąć i uformować przed nami szyk w kształcie tarczy,
żeby osłonić okręty dowodzenia.

- Potwierdzam, panie generale - odparł robot.
- Wykonać zwrot na sterburtę, żeby zminimalizować profil, i zmienić konfigurację

ochronnych pól - ciągnął cyborg. - Wysłać wszystkie dywizjony myśliwców typu Tri i
postawić załogi bakburtowych baterii dział w stan gotowości do otwarcia ognia flan-
kowego.

Kiedy kadłubem krążownika szarpnęła siła pierwszej eksplozji, Grievous oparł się

barkiem o grodź, ale po chwili ruszył w dalszą drogę.

- To ogień z dalekosiężnych stanowisk artylerii niszczycieli Republiki - uspokoił

go robot. - Żadnych uszkodzeń. Ochronne pola funkcjonują z wydajnością przekracza-
jącą dziewięćdziesiąt procent.

Grievous przyspieszył.
Kiedy dotarł na mostek, nad pulpitem taktycznej konsolety unosił się hologram ak-

tualnej sytuacji w przestworzach. Cyborg poświęcił chwilę na zapoznanie się z rodza-
jami jednostek i typami gwiezdnych myśliwców Republiki. Nieprzyjacielska grupa
szturmowa liczyła sześćdziesiąt okrętów liniowych i nie była na tyle potężna, żeby
pokonać armadę separatystów, ale dysponowała siłą ognia wystarczającą do obrony nic
nieznaczącej Belderone.

Po przeciwnej stronie ciemnobrązowej planety Grievous zauważył konwój trans-

portowców, które kierowały się łukiem w stronę mniejszego z dwóch zamieszkanych
księżyców i leciały pod osłoną korwet i eskadr gwiezdnych myśliwców.

- To uciekinierzy, panie generale - wyjaśnił jeden z pełniących służbę na mostku

robotów.

Grievous nie ukrywał zaskoczenia. Zorganizowana ewakuacja mogła oznaczać

tylko jedno: Republika w jakiś sposób dowiedziała się o jego zamiarach zaatakowania
Belderone. Zaczął się zastanawiać, jak to możliwe, skoro poinformował o tym tylko
przywódców separatystów.

Podszedł do dziobowych iluminatorów i jakiś czas obserwował stroboskopowe

błyski artyleryjskich pojedynków w przestworzach.

Musiał się dowiedzieć, jakim cudem ktoś pokrzyżował mu plany, najważniejszym

problemem w chwili obecnej było jednak przetrwanie.

background image

James Luceno

Janko5

91

R O Z D Z I A Ł

19

Dzięki grubym skrzydłom i pękatej owiewce rufowej kabiny pilota gwiezdny my-

śliwiec Anakina przypominał bardziej maszynę typu Delta-7 Aethersprite, którą młody
Skywalker latał na początku wojny, niż pilotowane przez klony maszyny nowszej gene-
racji, typu V-wing czy ARC-170. Myśliwce typu Delta-7 miały jednak kształt trójkąta,
a srebrzysto-żółta maszyna Anakina odznaczała się stępionym nosem dzięki dwóm
odrębnym kadłubom, z których każdy wyposażono w wyrzutnie rakiet. Podobnie jak w
maszynach typu Delta-7, laserowe działka kryły się we wnękach przed skrzydłami, a
gniazdo astromechanicznego robota mieściło się z przodu i z boku podobnej do garbu
kabiny pilota.

Młody Jedi dokonał także w swoim egzemplarzu kilku istotnych modyfikacji.
Po walkach w przestworzach Xagobah i innych planet jego myśliwiec wyglądał,

jakby miał za sobą dziesięcioletni okres służby. Spisywał się jednak lepiej niż zmodyfi-
kowana maszyna typu Torpil, którą pilotował w przestworzach Praesitlyna. Nowy my-
śliwiec był także szybszy od torpila.

Kiedy młody Skywalker wystartował z hangaru „Uczciwości" i przyspieszył, żeby

dogonić myśliwce typu V-wing i ARC-170, których piloci wylecieli pierwsi z ogrom-
nego spodniego hangaru szturmowego krążownika, rzut oka na panel ze wskaźnikami
stanu pokładowych podzespołów uświadomił mu, że jonowy napęd jego maszyny
funkcjonuje trochę gorzej niż optymalnie.

Zbliżył głowę do mikrofonu komunikatora.
- Artoo - powiedział. - Sprawdź stan sterburtowego elementu zapewniającego siłę

ciągu.

Na ekranie diagnostycznego monitora konsolety gwiezdnego myśliwca pojawiło

się tłumaczenie świergotliwej odpowiedzi astromechanicznego robota na słowa basica.

- Tak myślałem - mruknął młody Jedi. - No cóż, bierz się do pracy i uporaj się z

tymi poprawkami. Nie chcemy przylecieć na szarym końcu.

Żałosne kwilenie R2-D2 nie wymagało tłumaczenia.
Chwilę później pasek oznaczający siłę ciągu jednostki napędowej zadrżał i wydłu-

żył się, a gwiezdny myśliwiec Anakina skoczył naprzód jak dźgnięty ostrogą rumak.

- Właśnie o to chodziło, kolego - pochwalił Skywalker. - Teraz czują, że lecimy!

Labirynt zła

Janko5

92

Rozsiadł się wygodniej na wyściełanym fotelu pilota, napiął i rozluźnił mięśnie

ukrytych w rękawicach dłoni i powoli wypuścił powietrze z płuc. Dosyć tego szpiego-
wania, powiedział sobie. Nie znajdował się wprawdzie ani trochę bliżej Coruscant, ale
przynajmniej zajmował się tym, do czego czuł się powołany. Zespalając się z myśliw-
cem w nierozłączną całość, przygotowywał się, żeby dać nieprzyjacielowi nauczkę, jak
powinno się toczyć walkę w przestworzach.

Przed dziobem maszyny zobaczył wrogów. Ich okręty liniowe kryły się za tarczą

w postaci grup spiczastodziobych patrolowców, przed którymi roiły się setki nieprzyja-
cielskich myśliwców. Należały do nich trzynastoletnie maszyny typu Sęp o przypomi-
nających podpórki do roślin podwójnych skrzydłach i zgrabne zrobotyzowane myśliw-
ce typu Tri, a nawet zdolne do lotów w przestworzach geonosjańskie dwudziobowe
maszyny typu Nantex. Anakin zauważył, że piloci pierwszych republikańskich maszyn
typu ARC-170 toczą pojedynki ze zrobotyzowanymi myśliwcami nieprzyjaciół. Ja-
skrawe błyskawice niosących dużą energię laserowych strzałów zaczęły tkać w prze-
stworzach śmiercionośną pajęczynę.

Ani razu od czasu bitwy w przestworzach Praesitlyna Anakin nie znalazł się w

miejscu obfitującym w tylu nieprzyjaciół.

Postrzelam sobie do nich jak do tarczy, pomyślał, szczerząc zęby w drapieżnym

uśmiechu.

Puścił drążek sterowniczy i wyciągnął prawą rękę, żeby włączyć dalekosiężne

skanery. Na ekranie taktycznego monitora pojawiła się ocena zagrożenia i symbole
reprezentujące okręty liniowe floty separatystów: niekompletne pierścienie transpor-
towców typu Lucrehulk i okręty dowodzenia Federacji Handlowej, jednostki typu
Hardcell Unii Technokratycznej o jajowatych kadłubach i kolumnowych modułach
silników ciągu, krążowniki klasy Diament Gildii Kupieckiej i jednostki typu Fantail
Sojuszu Korporacyjnego, a także fregaty, kanonierki i okręty służb łączności z ogrom-
nymi okrągłymi talerzami anten nadawczo-odbiorczych.

Prawdziwa defilada jednostek separatystów.
Anakin przełączył komunikator na częstotliwość wspólną i zażądał, żeby się zgło-

sił jego skrzydłowy.

- Proponuję, żebyśmy zostawili drobnicę dla innych i przypuścili atak na tych, któ-

rzy naprawdę się liczą podczas tej walki - powiedział.

Przyzwyczajony, że jego były padawan lekceważy kryptonimy, Obi-Wan odpo-

wiedział mu w podobny sposób.

- Anakinie, od Grievousa oddziela nas mniej więcej pięćset bojowych robotów -

zaczął. - Co więcej, okręty liniowe są otoczone bardzo silnymi polami.

- Po prostu leć za mną, mistrzu - usłyszał w odpowiedzi. Starszy Jedi westchnął do

mikrofonu komunikatora.

- Postaram się - obiecał. - Mistrzu - dodał po chwili.
Anakin jeszcze raz zerknął na ekran taktycznego monitora, żeby zapamiętać wek-

tory lotów najbliższych jednostek wrogów. Wybrał inną częstotliwość i nawiązał łącz-
ność z astromechanicznym robotem.

- Przyspiesz do prędkości bojowej, Artoo! - rozkazał.

background image

James Luceno

Janko5

93

Myśliwiec znów skoczył do przodu, a paski oznaczające siłę ciągu na ekranie dia-

gnostycznego monitora zmieniły barwę na czerwoną. Kiedy dotarł na skraj pola walki i
wyczuł, że nieprzyjacielskie roboty biorą go na cel, pchnął dźwignię drążka sterowni-
czego w bok i obrócił maszynę w locie. Kończąc manewr, dał ognia ze wszystkich
działek.

Otaczające go zrobotyzowane myśliwce stanęły w płomieniach i przemieniły się w

ogniste kule.

Przemykając między chmurami rozprzestrzeniających się ognistych szczątków,

zablokował przycisk spustowy laserowych działek. Ponownie przeleciał przez rój nie-
przyjaciół i w mgnieniu oka zniszczył kilkanaście następnych gwiezdnych maszyn.
Chwilę później wyczuł, że na cel biorą go roboty myśliwców typu Tri, zupełnie jakby
się chciały zemścić za los, jaki spotkał ich kolegów. Niespodziewanie tuż obok kopula-
stej owiewki jego kabiny przemknęła szkarłatna błyskawica, a po stronie sterburty po-
jawił się nieprzyjacielski myśliwiec. Ułamek sekundy później z góry nadleciała następ-
na nitka światła, Kiedy trafiła w ochronne pola, maszyna Anakina zakołysała się, a
zaniepokojony R2-D2 wydał serię głośnych pisków.

Błękitne rozbłyski raz po raz rozjaśniały pulpity pokładowych konsolet, a następne

zrobotyzowane myśliwce pojawiły się ze wszystkich stron. Na ochronnych polach ma-
szyny Anakina wylądowały kolejne błyskawice, a siłę ich eksplozji złagodziły pasy
ochronnej uprzęży fotela.

- Właśnie tego mi było trzeba - mruknął z aprobatą młody Skywalker.
Zatoczył ostry łuk na sterburtę, wprowadził myśliwiec w lot ślizgowy i zestrzelił

następną nieprzyjacielską maszynę. Robot pilotujący drugą zmienił raptownie kurs,
żeby przelecieć obok szybko rozprzestrzeniającej się chmury szczątków. Anakin przy-
spieszył, wleciał w strugę jego gazów wylotowych i dał ognia z laserowych działek.

Przed dziobem jego maszyny rozkwitła jaskrawa kula ognia. Oślepiła pilota tri,

który raptownie zboczył z kursu i zderzył się z innym myśliwcem separatystów. Obie
nieprzyjacielskie maszyny zniknęły w kuli gigantycznej eksplozji.

Anakin rzucił okiem na ekran taktycznego monitora, żeby się upewnić, czy Obi-

Wan nadal mu towarzyszy.

- Nic ci się nie stało? - zapytał.
- Trochę mnie przysmażyło, ale poza tym wszystko w porządku -usłyszał w odpo-

wiedzi.

- Trzymaj się blisko mnie - polecił młody Jedi.
- A mam jakiś wybór?
- Zawsze masz, mistrzu.
Pole walki wyglądało obecnie jak ogromny liść koniczyny. Piloci myśliwców ty-

pów ARC-170, V-wing i Tri ścigali swoich przeciwników, zderzali się z innymi ma-
szynami albo opuszczali pole walki z odstrzelonymi skrzydłami czy dymiącymi silni-
kami. Roboty pilotujące myśliwce separatystów strzelały celniej z pokładowych syste-
mów broni, ale gorzej radziły sobie z oceną sytuacji i łatwiej traciły orientację po nie-
spodziewanych manewrach przeciwników. Od czasu do czasu ułatwiało to niszczenie
ich maszyn, ale w przestworzach uwijało się ich po prostu zbyt wiele...

Labirynt zła

Janko5

94

Anakin, który toczył pojedynek z nieprzyjacielskim dowódcą, zaczął go nękać se-

riami laserowych strzałów. Starając się dostosować do taktyki walki byłego padawana,
Obi-Wan trzymał się jakiś czas z tyłu, ale później przyspieszył, przeleciał obok maszy-
ny Skywalkera, zajął dogodną pozycję i dał ognia.

- Wspaniały strzał, mistrzu - odezwał się Anakin, kiedy nieprzyjacielski myśliwiec

zniknął z przestworzy.

- Bo mi go wspaniale wystawiłeś - odparł Kenobi.
Dając znak Obi-Wanowi, żeby podążał za nim, Anakin zwiększył pułap lotu, opu-

ścił główne pole bitwy, obrał kurs styczny i pognał w kierunku najbliższego spiczasto-
nosego patrolowca separatystów. Wypuścił dwie rakiety, żeby zwrócić uwagę jego
pilota, a potem skręcił na bakburtę, zawrócił i zaczął razić patrolowiec z laserowych
działek.

- Weź na cel kadłub! - polecił Kenobiemu. - Ostrzelaj generator ochronnego pola!
- Jeżeli się bardziej zbliżymy, wylądujemy w środku! - ostrzegł mistrz Jedi.
- Właśnie na tym polega mój pomysł!
Strzelając ze wszystkich działek, Obi-Wan podążył za Anakinem.
Znaleźli się w rejonie najintensywniejszego ostrzału, gdzie ogień z dalekosiężnych

dział okrętów liniowych Republiki rozbryzgiwał się na chroniących przed promienio-
waniem i cząstkami polach okrętów nieprzyjaciół. Pojawiające się raz po raz oślepiają-
ce błyski zmusiły owiewkę kabiny pilota do ograniczenia przezroczystości. Patrolo-
wiec, który Anakin ostrzelał rakietami, zbierał tęgie baty. Jedna potężna torpeda po-
winna aż nadto wystarczyć, aby go wykończyć, więc Skywalker postanowił niezwłocz-
nie ją wystrzelić.

Pocisk śmignął między połączonymi przez kabinę kadłubami myśliwca i zostawia-

jąc ognistą ścieżkę, pomknął w stronę patrolowca.

Ochronne pola nieprzyjacielskiej jednostki na chwilę osłabły i w tym samym

ułamku sekundy pokazały swoją siłę potężne błyskawice turbolaserowych strzałów.
Trafiony w środek burty patrolowiec eksplodował niczym przejrzały owoc, a z otworu
wydobyły się wysoki słup ognia i chmura szczątków.

Anakin zawrócił i nie wyłączając mikrofonu komunikatora, wydał radosny okrzyk.
- Mamy teraz otwartą drogę do Grievousa - powiedział do Obi-Wana.
Okręt flagowy generała miał stożkowaty dziób i wielkie płetwy salingów i wyglą-

dał jak przewrócony na bok wysokościowiec z Coruscant.

- To chyba nie najlepszy pomysł, żeby zaczynać z nim walkę, Anakinie - sprzeci-

wił się mistrz Jedi. - Zauważyłeś jego zestawy obronne?

- Kiedy nauczysz się mi ufać, mistrzu? - zapytał młody Skywalker.
- Ufam ci, ufam! - zapewnił Kenobi. - Ale nie mogę za tobą nadążyć!
- Świetnie, więc zaczekaj. Zaraz wrócę.
Anakin przyspieszył do granic możliwości jednostki napędowej myśliwca. Zaczął

strzelać z laserowych działek i posyłać rakiety, które nieszkodliwie eksplodowały na
potężnych polach ochronnych krążownika. W pewnej chwili zmienił wektor lotu, żeby
ominąć strugę ognia, ale zaraz zawrócił w stronę okrętu i obrał kurs na szypułkę z
mostkiem.

background image

James Luceno

Janko5

95

Chwilę potem do życia obudziły się baterie dział bliskiego zasięgu krążownika, a

ich artylerzyści zaczęli wysyłać oślepiające słupy energii w stronę atakującego ich
szkodnika. Młody Skywalker skręcił ostro na bakburtę, obrócił myśliwiec w locie i
lecąc dalej w pozycji odwróconej, nie przestawał pluć ogniem z laserowych działek.

Zawrócił i ponownie usiłował ostrzelać niezwyciężony mostek. Artylerzyści

ogromnego okrętu starali się go znów namierzyć, ale nadaremnie.

Młody Jedi wyobraził sobie Grievousa stojącego za transpastalowymi iluminato-

rami.

- To przedsmak tego, co cię czeka, kiedy spotkamy się oko w oko - mruknął do

siebie.


Nie mrużąc gadzich oczu, Grievous śledził zuchwałe manewry srebrzysto-żółtego

myśliwca, którego pilot usiłował zaatakować mostek jego okrętu. Strzelał precyzyjnie,
przewidywał reakcje artylerzystów dziobowych baterii i podejmował ryzyko, na które
nie poważyłby się nawet sklonowany żołnierz Republiki... Oznaczało to, że za sterami
myśliwca musi siedzieć Jedi.

I to Jedi, który się nie obawia przywoływać na pomoc swojej wściekłości.
Grievous poznawał to po jego nieugiętej stanowczości i pogardzie dla śmierci.

Wyczuwał to nawet przez migotliwe ochronne pola krążownika i transpastalowe ilumi-
natory mostka. Och, jak bym chciał przytroczyć do pasa świetlny miecz tego śmiałka,
pomyślał w pewnej chwili.

Anakina Skywalkera.
To nie mógł być nikt inny. A jeżeli tak, za sterami myśliwca osłaniającego ogon

maszyny Anakina musiał siedzieć Obi-Wan Kenobi.

Obaj byli cierniami w boku separatystów.
W innych miejscach pola bitwy piloci jednostek Republiki, tocząc walkę z podob-

nym entuzjazmem, rozpylali na atomy jego zrobotyzowane myśliwce i ostrzeliwali
okręty liniowe ze stanowisk dalekosiężnej artylerii. Grievous był pewien, że w razie
konieczności potrafiłby przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść, ale nie na tym
polegało jego obecne zadanie. Jego władcy, Sithowie, rozkazali mu strzec życia człon-
ków Rady, chociaż w rzeczywistości Konfederacja nie potrzebowała nikogo oprócz
Lordów Sidiousa i Tyranusa.

Przeniósł spojrzenie na taktyczną konsoletę i jakiś czas obserwował wyświetlane

nad jej pulpitem symulacje. W końcu odwrócił się znów do iluminatorów, bo przypo-
mniał sobie siedzących za sterami myśliwców typu ARC-170 pilotów, którzy zaledwie
kilka dni wcześniej ścigali wahadłowiec Nute'a Gunraya. Skinął ręką na jednego z ro-
botów.

- Uprzedź dowódców naszych okrętów, żeby byli gotowi na przyjęcie nowych

rozkazów - powiedział.

- Tak jest, panie generale - odparł beznamiętnie robot.
- Zwiększyć pułap lotu - rozkazał cyborg. - Przygotować się do otwarcia ognia ze

wszystkich dział na mój rozkaz.

Labirynt zła

Janko5

96

Nie ma śmierci, jest tylko Moc, przypomniał sobie Obi-Wan Kenobi.
Zastanawiał się, czy kiedykolwiek był świadkiem bardziej dobitnej demonstracji

tego aksjomatu Jedi niż wspomagane przez Moc i rzucające wyzwanie śmierci ostrze-
liwanie okrętu Grievousa przez jego byłego padawana. Anakin nie zważał na to, że jego
gwiezdny myśliwiec wygląda jak okruch na tle gigantycznej sylwetki nieprzyjaciel-
skiego krążownika. Pozwalał, żeby Obi-Wan toczył walkę z mściwymi robotami bojo-
wymi, jakby zapomniał o ich istnieniu albo świadomie je lekceważył.

- Któregoś dnia naprawdę mnie zabije - mruknął Kenobi.
Zamiast jednak przejmować się swoim losem, zastanawiał się, co się stanie, jeżeli

to Anakin straci życie.

Czy kiedykolwiek mógłby zginąć?
Czy jako Wybraniec nie powinien się okazać godny tego tytułu? Czy nie powinien

spełnić proroctwa? Czyżby naprawdę nic nie zagrażało jego życiu? A może, jak ktoś
urodzony w celu przywrócenia równowagi w Mocy, potrzebował obrońców, którzy by
go powiedli ku temu przeznaczeniu? Czy obowiązkiem Obi-Wana, a nawet wszystkich
Jedi, nie było dopilnowanie, żeby Anakin przeżył za wszelką cenę?

Czyżby właśnie to przeczuwał przed wieloma laty Qui-Gon na Tatooine? Czy wła-

śnie dlatego walczył tak zaciekle z Sithem, który pojawił się na powierzchni spieczonej
słońcem planety?

Ochronne pola krążownika wyrywały wprawdzie żądła laserowym strzałom Ana-

kina, ale chyba żadna przeszkoda nie zdołałaby powstrzymać młodego Skywalkera
przed podejmowaniem kolejnych ataków. Obi-Wan, chociaż wiele razy się starał, nie
zdołał się nawet połączyć z nim przez komunikator. W pewnej chwili zauważył jednak,
że nieprzyjacielski krążownik zwiększa pułap lotu i zmienia orientację w przestwo-
rzach.

Z początku pomyślał, że Grievous zamierza skierować lufy wszystkich dział na

Anakina. Ogromny okręt wznosił się jednak coraz wyżej i w końcu zajął pozycję wyso-
ko nad płaszczyzną ekliptyki. Jego dziób kierował się w stronę Jądra.

W pewnej chwili nieprzyjacielscy artylerzyści dali ognia.
Nie w kierunku grupy szturmowej Republiki ani samej planety, ale w stronę kon-

woju z uchodźcami i eskortujących ich gwiezdnych myśliwców.

Kiedy kolejne transportowce rozpadały się i eksplodowały w płomieniach, Obi-

Wan wyczuł potężne zakłócenie w Mocy. Usłyszał krzyk tysięcy ginących istot, a z
głośnika komunikatora wydobyły się okrzyki wściekłości i przerażenia.

Obi-Wan napiął mięśnie w oczekiwaniu na drugą salwę, ale nie nastąpiła.
Zrobotyzowane myśliwce typu Tri i sępy zawróciły i zaczęły znikać w czeluściach

hangarów, z których wyleciały. Nagle cała flota separatystów w tej samej chwili za-
wróciła. Grievous musiał wiedzieć, że jego akt barbarzyństwa zaskoczy siły zbrojne
Republiki, ale chodziło mu tylko o zyskanie czasu na ucieczkę do nadprzestrzeni. Na
pewno doszedł do wniosku, że Belderone nie jest warta ryzyka związanego z jej zdo-
bywaniem, tym bardziej że mógł opanować wiele innych bezbronnych planet Odle-
głych Rubieży.

- Anakinie, uchodźcy potrzebują naszej pomocy! - krzyknął Kenobi.

background image

James Luceno

Janko5

97

- Już lecę, mistrzu - usłyszał w odpowiedzi.
Jego były padawan zrezygnował z ostrzeliwania krążownika Grievousa i zawrócił.

Widoczne w oddali okręty separatystów, jeden po drugim, wskoczyły do nadprzestrzeni
i zniknęły.


- Okręty głównej floty bezpiecznie oderwały się od przeciwnika - zameldował ro-

bot Grievousowi, kiedy okręt flagowy wślizgnął się do nadprzestrzeni. - Spodziewany
czas lotu do rezerwowego punktu zbornego: dziesięć standardowych godzin.

- Straty w przestworzach Belderone? - zapytał cyborg.
- Do przyjęcia.
Za dziobowymi iluminatorami pojawiły się rozmyte wiry prześciganego światła.

Grievous przeciągnął szponiastymi palcami po przegrodzie.

- Poinformować dostojników, że po wyskoczeniu z nadprzestrzeni chciałbym się z

nimi spotkać w hangarze dla wahadłowców - rozkazał, nie zwracając się do żadnego
robota w szczególności. - Uprzedzić wicekróla Gunraya, że złożę mu wizytę, kiedy
wszystkie okręty osiągną nowy punkt zborny.

Labirynt zła

Janko5

98

R O Z D Z I A Ł

20

- Generał Grievous wyszkolony dobrze przez Dooku został - odezwał się Yoda.

On i Mace Windu przebywali w Świątyni, pogrążeni w medytacjach na podwyższe-
niach w komnacie sędziwego mistrza Jedi. - Przyparci do muru separatyści najsłab-
szych atakują. Do wyboru między ratowaniem życia a kontynuowaniem walki nas zmu-
szają.

Yoda przypomniał sobie pojedynek, jaki stoczył z Dooku na planecie Geonosis, na

płycie lądowiska gwiezdnego jachtu. Przyparty do muru hrabia nie widział innego wyj-
ścia poza odwróceniem uwagi przeciwnika i ucieczką...

- Przedstawiciele Belderone wyrazili wdzięczność na forum senatu - stwierdził

Mace. - Mimo poniesionych ofiar.

Yoda ze smutkiem pokręcił głową.
- Ponad dziesięć tysięcy istot życie straciło - powiedział. - Dwudziestu siedmiu Je-

di.

Mace zacisnął szczęki.
- Miliony zginęły od początku tej wojny - przypomniał ponuro. -Belderone została

ocalona, ale najważniejsze, że zmusiliśmy Grievousa do ucieczki.

- Dokąd skoczył, także wiemy - przypomniał starzec.
- Będziemy go ścigali na krańce znanych przestworzy, jeżeli okaże się to koniecz-

ne.

Yoda jakiś czas się nie odzywał.
- Porozmawiać z Wielkim Kanclerzem teraz musimy - stwierdził w końcu.
- Ale nie będziemy go przepraszali - oznajmił ostro Mace. - Najwyższa pora prze-

stać się przed nim płaszczyć.

- Ale dopiero kiedy zakończy się ta wojna - odparł Yoda i odwrócił się do drugie-

go Jedi. - Belderone to dla nas straszliwe ostrzeżenie. Potęga Ciemnej Strony na sile
przybiera. Musi Sidious wytropiony zostać.

Mace pokiwał głową.
- Wytropiony i wyeliminowany - dodał ponuro.

background image

James Luceno

Janko5

99

R O Z D Z I A Ł

21

- Generał Grievous opuścił hangar - zameldował porucznik Federacji Handlowej

wicekrólowi Gunrayowi, przebywającemu w luksusowym apartamencie w bakburtowej
wieży okrętu dowodzenia.

Neimoidianin zbliżył usta do mikrofonu komunikatora.
- Który hangar? - zapytał. - Na dole czy w samej wieży?
- Wahadłowiec generała skorzystał z pierścienia dokującego wieży, wicekrólu -

uściślił młodszy oficer.

Gunray odwrócił się do Rune'a Haaka.
- To znaczy, że lada chwila może się tu zjawić! - wykrzyknął przerażony.
Spojrzał na wielki okrągły ekran z widokiem przedpokoju przylegającego do jego

apartamentu. Stojący przed drzwiami neimoidiańscy strażnicy także zostali uprzedzeni
o spodziewanej wizycie Grievousa. Wszyscy czterej byli doskonale umięśnieni i uzbro-
jeni w karabiny blasterowe o długości większej niż ich wzrost. Mieli pancerze od pasa
w dół i garnkowate hełmy, które pozostawiały odsłonięte ich zielone twarze i czerwone
oczy.

- Na pewno mu chodzi o mechanofotel - domyślił się Gunray, przechadzając się

tam i z powrotem przed ekranem.

- Co właściwie mu powiedziałeś? - zainteresował się Haako.
Gunray przystanął.
- Zaraz po tym, jak dowiedziałem się od Shu Mai o spotkaniu w przestworzach

Belderone, nawiązałem łączność z Grievousem i nawymyślałem mu, że nie poinfor-
mował mnie o tym osobiście. Zarzuciłem, że świadomie eliminuje mnie z hierarchii
dowodzenia.

Haako wyglądał na wstrząśniętego.
- Naprawdę mu to powiedziałeś? - zapytał.
Gunray kiwnął głową.
- Stwierdził, że usiłował się ze mną porozumieć za pośrednictwem hiperfalowej

aparatury nadawczo-odbiorczej mechanofotela - powiedział. - Zapewniłem, że nie
otrzymałem jego wiadomości.

- Nadchodzą! - wykrztusił Haako, kierując drżący palec ku okrągłemu ekranowi.

Labirynt zła

Janko5

100

Gunray zauważył, że Grievousowi towarzyszą cztery elitarne roboty bojowe typu

MagnaGuard. Skonstruowane według oryginalnego wzoru, budzące grozę dwunożne
roboty bojowe dorównywały wzrostem generałowi i były uzbrojone w pałki zakończo-
ne emiterami paraliżujących impulsów elektromagnetycznych. Przez szerokie korpusy
robotów biegły przerzucone ukośnie sporządzone z durasplotu peleryny, które osłaniały
niczym bandaże czubek głowy i dolną część twarzy. Dzięki własnemu oprogramowaniu
Grievousa i instrukcjom, które generał otrzymał od hrabiego Dooku, strażnicy umieli
się posługiwać technikami walki Jedi i potrafili pokonać większość rycerzy, a może
nawet także niektórych mistrzów.

Mimo to na ich widok czterej Neimoidianie nie tylko nie opuścili posterunku

przed drzwiami apartamentu wicekróla, ale opuścili broń w geście ostrzeżenia.

Elitami strażnicy Grievousa nawet nie zwolnili. W odpowiedzi na demonstracyjny

gest Neimoidian unieśli zakończone dwoma szpikulcami elektrowstrząsowe pałki i
puścili je w ruch z taką szybkością i precyzją że strażnicy Gunraya zwalili się z nóg jak
dzieci.

Cyborg spiorunował spojrzeniem obiektyw holokamery zainstalowanej nad klapą

włazu apartamentu Gunraya.

- Wpuść nas, wicekrólu - rozkazał. - A może wolisz, żeby moi strażnicy zniszczyli

wszystko, co stanie między mną a tobą?

Haako odwrócił się na pięcie i ruszył szybko do tylnego wyjścia.
- Dokąd się wybierasz? - zawołał Gunray. - Uciekając, sprawimy wrażenie, że na-

prawdę mamy coś na sumieniu.

- Bo mamy coś na sumieniu! - rzucił adiutant, oglądając się.
- Ale on o tym nie wie..
- Wicekrólu! - wychrypiał gniewnie cyborg. Haako stanął na progu otwartego wła-

zu.

- Ale wkrótce się dowie - powiedział i zniknął.
Gunray przechadzał się jeszcze jakiś czas, załamując ręce, ale potem wygładził

fałdy płaszcza i poprawił infułę. Wyprostował się dumnie i przyłożył tłusty paluch do
przycisku umożliwiającego otworzenie klapy włazu.

Generał wszedł do pomieszczenia, a jego czterej gotowi do walki strażnicy stanęli

po dwóch pod bocznymi ścianami.

- Co ma znaczyć to najście? - zapytał dumnie Gunray, stając pośrodku głównego

salonu. - Twoi władcy ci nie darują że tak mnie traktujesz!

Grievous spojrzał na niego spode łba.
- Darują kiedy się dowiedzą co zrobiłeś - powiedział.
Gunray przyłożył dłoń do piersi.
- O czym mówisz, ty... bluźnierstwo? - zapytał. - Kiedy Lord Sidious się dowie, że

przyrzekłeś nam planetę, ale nie wywiązałeś się z tej obietnicy...

Jeden ze strażników Kaleeshanina podszedł do wicekróla i uniósł raptownie pałkę

w taki sposób, że szpikulce znalazły się niespełna centymetr od twarzy Neimoidianina.

background image

James Luceno

Janko5

101

- Metalowa marionetko Lorda Sidiousa - odezwał się butnie Gunray, chociaż nie

zdołał powstrzymać drżenia głosu. - Gdyby nie Federacja Handlowa, nie miałbyś żad-
nej armii, żeby stanąć na jej czele.

Grievous uniósł prawą rękę i wymierzył szpon w dostojnego rozmówcę.
- Mechanofotel - zażądał. - Chcę go zobaczyć.
Gunray przełknął ślinę.
- W napadzie gniewu zniszczyłem go i wyrzuciłem szczątki za burtę wahadłowca -

powiedział.

- Łżesz! - wybuchnął cyborg. - Nie było żadnych problemów z wiadomością jaką

ci wysłałem. Fotel przekazał ją prawidłowo.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - żachnął się Gunray.
- Nie znajduje się już w twoim posiadaniu - ciągnął generał. - Jakimś cudem wpadł

w ręce nieprzyjaciół, wskutek czego Republika dowiedziała się o moim planie zaata-
kowania Belderone.

- Bredzisz jak pomylony - burknął Neimoidianin.
Grievous chwycił go za kark i uniósł jakiś metr nad posadzkę.
- Nie wyjdę stąd, dopóki nie powiesz mi wszystkiego, co chcę wiedzieć - warknął

złowieszczo.

Labirynt zła

Janko5

102

R O Z D Z I A Ł

22

Biedny Gunray, pomyślał Dooku. Żałosne stworzenie...
Ale za pozostawienie mechanofotela na powierzchni Cato Neimoidii zasłużył na

przerażenie, w jakie wprawił go Grievous.

Bezpiecznie ukryty w swoim zamku na Kaonie, Dooku właśnie skończył rozmowę

z generałem. Zastanawiał się, jak powinien zareagować w takiej sytuacji. Incydent w
przestworzach planety Belderone nie stanowił wprawdzie decydującego dowodu, że
Republika złamała szyfr separatystów i przechwyciła wiadomość Grievousa do Gun-
raya, ale rozsądnie było zakładać, że właśnie tak się stało. Dooku polecił generałowi,
żeby na jakiś czas powstrzymał się od korzystania z tego szyfru, lecz nadal nie dawał
mu spokoju problem przechwyconego hiperfalowego urządzenia nadawczo-
odbiorczego. Sam fakt, że podczas bitwy o Belderone Republika przechyliła szalę zwy-
cięstwa na swoją korzyść i oświadczyła, że to zasługa jej aparatury podsłuchowej, suge-
rował, że mechanofotel ujawnił funkcjonariuszom jej Wywiadu coś więcej niż tylko
wiadomość od Grievousa. Mógł im zdradzić tajemnice, które wprawiłyby w zdumienie
nawet samego generała.

Grievous nie przywykł do przegrywania bitew. Stojąc na czele armii swoich ziom-

ków, poniósł bardzo niewiele porażek, i to właśnie wzbudziło zainteresowanie Sidiou-
sa. Kiedy Lord Sithów zwrócił na niego uwagę Dooku, hrabia polecił go prezesowi
Galaktycznego Klanu Bankowego, Sanowi Hillowi.

Biedny Grievous, pomyślał Dooku. Żałosne stworzenie...
Podczas wojny z Hukami i później, kiedy Grievous był pracownikiem Klanu,

przeżył wiele zamachów na życie, więc nasyłanie na niego jeszcze jednego skrytobójcy
mijałoby się z celem. Na pomysł katastrofy wahadłowca wpadł sam Hill, chociaż i takie
rozwiązanie niosło w sobie pewne ryzyko.

A gdyby Grievous naprawdę zginął w tej katastrofie?
Dooku powiedział Hillowi, że wówczas separatyści musieliby szukać gdzie indziej

dowódcy dla swojej armii. Grievous jednak przeżył... i to całkiem gładko. Prawdę mó-
wiąc, większość zagrażających życiu ran odniósł później, już po wyciągnięciu z płoną-
cego wraku wahadłowca. Bardzo starannie je zaaranżowano.

background image

James Luceno

Janko5

103

Kiedy w końcu wyraził zgodę na odrodzenie, uzyskał obietnicę, że jego umysł nie

zostanie poddany żadnym istotnym zmianom. Geonosjanie opanowali jednak sztukę
modyfikowania umysłów w taki sposób, aby pacjent sobie tego nie uświadamiał.
Grievous wierzył, że zawsze był mężnym, choć bezlitosnym i okrutnym zdobywcą, ale
w rzeczywistości stał się taki dopiero w wyniku zabiegu.

Sidious i Dooku byli zachwyceni uzyskanym rezultatem. Zadowolony był zwłasz-

cza Dooku, który ani myślał stawać na czele armii robotów. I tak miał ręce pełne roboty
z niańczeniem osobników pokroju Nute'a Gunraya, Shu Mai i myślących kategoriami
roju pozostałych, którzy mieli wejść później w skład tak zwanej Rady Separatystów.

Okazało się także, że Grievous jest nad wyraz pojętnym uczniem, i Dooku z przy-

jemnością zabrał się za jego szkolenie. Nie potrzebował go zachęcać do uwalniania
gniewu, do czego musiał namawiać szkolonych przez siebie wyznawców, zwanych
Ciemnymi Jedi. Kształtując umysł Kaleeshanina, Geonosjanie nie zostawili w nim
miejsca na nic oprócz wściekłości. Pod względem opanowania sztuki walki Grievous
przewyższał prawie wszystkich, o ile nie wszystkich Jedi. Podczas wyczerpujących
ćwiczeń zdarzały się chwile, kiedy nawet Dooku musiał się bardzo starać, żeby mu
dorównać.

Mimo to hrabia zachował kilka tajemnic dla siebie.
Na wszelki wypadek.
Manipulacje, w wyniku których umysł i serce Grievousa uległy właśnie takim

przeobrażeniom, stanowiły sedno bycia Sitnem, jeśli słowa „serce" i „Sith" mogły się
znaleźć w tym samym zdaniu. Istota Ciemnej Strony polegała na gotowości do wyko-
rzystania wszystkich dostępnych środków dla osiągnięcia pożądanego celu, co w przy-
padku Lorda Sidiousa oznaczało galaktykę podporządkowaną władzy jednego błysko-
tliwego umysłu.

Bieżąca wojna była wynikiem tysiąca lat spędzonych przez pokolenia Sithów na

starannym planowaniu. W każdym pokoleniu tego okresu nauczyciel przekazywał
uczniowi wiedzę o Ciemnej Stronie. Od czasów Dartha Bane'a rzadko żyło równocze-
śnie więcej niż dwóch Sithów - mistrz i uczeń. Obaj poświęcali życie poznawaniu taj-
ników Ciemnej Strony i starali się jak najlepiej wykorzystywać wszystkie możliwości
wzmacniania jej potęgi. Ułatwiali wszczynanie wojen, mordowali, korumpowali, sze-
rzyli bezprawie i wyzyskiwali innych, gdy tylko było to możliwe.

Działając potajemnie, sączyli jad do organów politycznych Republiki i nadzoro-

wali jego rozprzestrzenianie się. Czekali, aż zło osiągnie takie rozmiary, że zacznie
niszczyć lub nawet obalać najważniejsze systemy.

Z historii własnych zmagań na śmierć i życie wiedzieli, że systemy często upadają

same, kiedy władza staje się jedyną racją ich istnienia. Im większe było zagrożenie dla
tej władzy, tym bardziej kurczowo trzymali się jej zagrożeni władcy.

Nie inaczej sytuacja wyglądała w przypadku zakonu Jedi.
W ciągu dwustu lat poprzedzających pojawienie się Dartha Sidiousa potęga Ciem-

nej Strony rosła w siłę, a mimo to Jedi nie czynili prawie żadnych wysiłków, żeby się
jej przeciwstawić. Sithowie cieszyli się z faktu, że zakonowi Jedi pozwolono osiągnąć

Labirynt zła

Janko5

104

taką potęgę. Wiedzieli, że wcześniej czy później zaślepienie tą potęgą uniemożliwi
mistrzom Jedi dostrzeżenie czegoś, co dzieje się w ich gronie.

Pozwolili im więc stanąć na piedestale. Pozwolili porastać w siłę, mięknąć i za-

mykać się we własnym gronie. Pozwolili zapomnieć, że zło i dobro mogą istnieć obok
siebie. Pozwolili widzieć tylko wyniosłą Świątynię. Pozwolili tracić z widoku las, a
dostrzegać drzewa. Przede wszystkim zaś pozwolili im się cieszyć zyskaną potęgą,
żeby później tym łatwiej ich obalić.

Naturalnie nie wszyscy Jedi byli zaślepieni. Wielu uświadamiało sobie zachodzące

zmiany i ześlizgiwanie się w objęcia ciemności. Chyba żaden nie był bardziej tego
świadom niż sędziwy Yoda. Mistrzowie tworzący Radę Jedi pogodzili się jednak z
myślą, że tego procesu nie da się uniknąć. Zamiast rozprawić się z przyczynami nad-
ciągającej ciemności, starali się, jak mogli, powstrzymać jej postęp. Czekali na naro-
dziny wybranej osoby, mylnie sądząc, że tylko ona albo on potrafi przywrócić równo-
wagę w Mocy.

Na tym właśnie polegało niebezpieczeństwo proroctwa.
W takim okresie narodził się Dooku. Dzięki silnemu związkowi z Mocą trafił

wprawdzie do zakonu, ale zakon był ogarnięty marazmem, zainteresowany własnymi
sprawami, pełen arogancji z powodu władzy sprawowanej w imię Republiki. Jego
członkowie patrzyli przez palce na nieprawości, których wykorzenieniem Republika nie
była zainteresowana z powodu korzystnych umów zawieranych przez osoby stojące u
steru władzy.

Wprawdzie midichloriany decydowały do pewnego stopnia o umiejętności włada-

nia Mocą, ale niejaką rolę odgrywały także inne cechy wrodzone, i to pomimo usilnych
starań Świątyni, żeby je wykorzenić. Pochodzący ze szlachetnej i zamożnej rodziny
Dooku łaknął szacunku. Nawet jako młody mężczyzna robił, co mógł, żeby dowiedzieć
się wszystkiego na temat Sithów i Ciemnej Strony Mocy. Okazując posłuszeństwo
doktrynom Jedi, stał się jednym z najlepszych instruktorów Świątyni i najzręczniej-
szych mistrzów walki na świetlne miecze. Mimo to od samego początku można było
zauważyć oznaki jego przyszłej przemiany. Jedi nie uświadamiali sobie, że Dooku stał
się równie potężnym niszczycielem zakonu, w jakiego miał się później przerodzić mło-
dy chłopak wychowany jako niewolnik na odległej Tatooine.

Niezadowolenie Dooku ciągle wzrastało, podobnie jak frustracja z powodu nie-

udolności Senatu Republiki, nieskuteczności Wielkiego Kanclerza Valoruma i krótko-
wzroczności członków samej Rady Jedi. Federacja Handlowa zarządziła blokadę plane-
ty Naboo, zaczęły się szerzyć pogłoski o znalezieniu Wybrańca na pustynnej planecie,
Qui-Gon Jinn poniósł śmierć z ręki jakiegoś Sitha... Jakim cudem członkowie Rady
Jedi nie dostrzegali, co się dzieje? Jak mogli nadal twierdzić, że to Ciemna Strona
utrudnia im widzenie?

Dooku mówił o tym każdemu, kto chciał go słuchać. Wręcz afiszował się ze swo-

im niezadowoleniem. Nie utrzymywał wprawdzie z Yodą stosunków, jakie powinny
łączyć ucznia z nauczycielem, ale obaj otwarcie rozmawiali o zwiastunach okresu
ciemności. Yoda był jednak żywym pomnikiem konserwatyzmu, który zazwyczaj towa-
rzyszy podeszłemu wiekowi. Prawdziwym powiernikiem Dooku został dopiero mistrz

background image

James Luceno

Janko5

105
Sifo-Dyas. Także się niepokoił tymi wydarzeniami, ale miał zbyt słaby charakter, żeby
było go stać na podjęcie jakiejkolwiek akcji.

Bitwa o Naboo udowodniła, że Sithowie wyszli w końcu z ukrycia. Stało się

oczywiste, że gdzieś żyje także Lord Sithów.

Jedyny Lord Sithów, od urodzenia obdarzony potęgą konieczną do zrobienia osta-

tecznego kroku.

Dooku chciał go odnaleźć, a może nawet zabić. Nie do końca wierzył w proroc-

two, miał więc wątpliwości, Czy śmierć Sitha wystarczy do powstrzymania postępu
Ciemnej Strony.

Wiedział, że po zabiciu jednego Sitha pojawi się następny, a po nim jeszcze na-

stępny.

Okazało się jednak, że nie musi wyruszać na poszukiwania Lorda Sithów, bo to

sam Sidious go odszukał. Z początku Dooku był zdziwiony odwagą Sidiousa, ale szyb-
ko uświadomił sobie, że Lord Sithów go fascynuje. Zamiast stoczyć z nim pojedynek
na śmierć i życie na świetlne miecze, odbył wiele dyskusji. Stopniowo zaczął rozumieć,
że ich wizje, jak uwolnić galaktykę od zżerającej ją nieprawości, właściwie niczym nie
różnią się od siebie.

Partner Sitha nie stawał się jednak automatycznie Sithem.
Podobnie jak uczniowie w Świątyni musieli opanować sztukę bycia rycerzem Jedi,

w taki sam sposób należało się nauczyć władania potęgą Ciemnej Strony. I tak zaczął
się okres jego szkolenia. Mistrzowie Jedi ostrzegali, że gniew to najszybszy sposób
przechodzenia na Ciemną Stronę, ale gniew był jedynie surową emocją. Jeżeli ktoś
pragnął poznać tajniki Ciemnej Strony, musiał się wznieść ponad moralność, wyrzec
się miłości i współczucia i robić wszystko, co konieczne, żeby ziściła się wizja świata
pod kontrolą, nawet jeżeli miałoby to oznaczać odbieranie życia.

Dooku był pojętnym uczniem, a jednak Sidious nie wyjawił mu wszystkich tajni-

ków Ciemnej Strony. Możliwe, że szkolił wówczas także innych potencjalnych zastęp-
ców poprzedniego ucznia, porywczego Dartha Maula, który był, prawdę mówiąc, tylko
pachołkiem pokroju Asajj Ventress czy generała Grievousa. Sidious uświadamiał sobie,
że Dooku ma zadatki na prawdziwego wyznawcę Ciemnej Strony, odpowiednika
ucznia z przeciwnego obozu, już wcześniej wyszkolonego w sztukach Jedi, mistrza
walki na świetlne miecze i politycznego wizjonera. Przedtem musiał jednak ocenić
głębię jego poświęcenia.

„Jeden z twoich byłych zaufanych w Świątyni Jedi zauważył nadchodzące zmiany

- powiedział kiedyś Sidious. - Skontaktował się z grupą kloniarzy i wydał im rozkaz
stworzenia armii dla Republiki. Sam rozkaz nam nie przeszkadza, bo może któregoś
dnia zechcemy wykorzystać tę armię. Przeszkadza nam jednak Sifo-Dyas, bo Jedi nie
mogą się dowiedzieć o istnieniu armii, dopóki nie będziemy przygotowani na to, żeby
się o niej dowiedzieli".

Kiedy więc Dooku zamordował Sifo-Dyasa, ukończył proces przechodzenia na

Ciemną Stronę, a Sidious nadał mu tytuł Dartha Tyranusa. Ostatnim wyczynem Dooku
przed odejściem z zakonu było staranne usunięcie z archiwów Jedi wszelkich wzmia-
nek o istnieniu planety Kamino. Później zaś, już jako Tyranus, odnalazł Fetta na Boggu

Labirynt zła

Janko5

106

Cztery. Polecił Mandalorianinowi, żeby się zgłosił na Kamino i dopilnował, aby klonia-
rze otrzymali wynagrodzenie za swoją pracę. Postarał się, żeby załatwić to metodą
wielokrotnego przelewania pieniędzy z jednego konta na drugie. Minęło dziesięć lat.

Z początku pod rządami nowego Wielkiego Kanclerza Republika odzyskała część

dawnej świetności, ale niebawem zaczęła ją nękać jeszcze większa korupcja i problemy
poważniejsze niż poprzednio. Sidious i Tyranus starali się, jak mogli, podtrzymywać
taki stan rzeczy.

Sidious potrafił wybiegać myślami daleko w przyszłość, ale zawsze mogło się zda-

rzyć coś, czego nikt nie przewidział. Wraz z potęgą Ciemnej Strony pojawiła się ela-
styczność.

Kiedy Obi-Wan Kenobi spotkał się z Fettem na planecie Kamino, udał się później

na Geonosis i nagle przed nosem Dooku pojawił się były padawan Qui-Gon Jinna. Hra-
bia poinformował Sidiousa o obecności Obi-Wana, ale usłyszał tylko: „Pozwól, że wy-
darzenia będą się toczyły swoim torem, Tyranusie, bo nasze plany rozwijają się do-
kładnie jak przewidziałem. Moc jest cały czas z nami".

Pojawiło się jednak znów coś nieoczekiwanego. Podczas pobytu na planecie Cato

Neimoidia Nutę Gunray popełnił duży błąd, w wyniku którego Republika i Jedi dostali
szansę wyśledzenia kryjówki Sidiousa i ujawnienia faktu jego istnienia.

Niezwykła aparatura nadawczo-odbiorcza mechanofotela i inne tego rodzaju urzą-

dzenia zostały skonstruowane na zlecenie Sidiousa przez wiele istot, spośród których
tylko nieliczne nadal żyły. Gdyby agenci Wywiadu Republiki albo Jedi okazali się wy-
starczająco mądrzy i uparci, mogliby się dowiedzieć o Sidiousie więcej, niż on sam
chciałby komukolwiek zdradzić.

Dooku doszedł do wniosku, że powinien poinformować o tym Lorda Sithów.
A może nie powinien?
Na ułamek sekundy zawahał się. Wyobraził sobie potęgę, jaka stałaby się wów-

czas jego udziałem.

Zaraz jednak podszedł prosto do przekazanego mu przez Sidiousa hiperfalowego

nadajnika i nawiązał łączność.

background image

James Luceno

Janko5

107

R O Z D Z I A Ł

23

Podczas każdej wizyty Mace'a Windu w apartamencie Wielkiego Kanclerza w

gmachu Senatu Republiki jego uwagę zwracał dziwaczny i trochę niepokojący zbiór
posążków, z których niemal każdy miał jakiś związek z taką czy inną religią. Podczas
jednej z takich wizyt Palpatine, który zauważył jego zainteresowanie, zaczął się długo i
z nieskrywanym entuzjazmem rozwodzić, jak i kiedy stał się właścicielem niektórych
przedmiotów. Ten zdobył podczas aukcji na Commenorze, a tamten kupił na Korelii od
miejscowego handlarza antykami, co kosztowało go wiele lat starań i sporą sumę. Inny
wyszperał w ruinach prastarej świątyni odkrytej na powierzchni księżyca gazowego
giganta Yavina, jeszcze inny był darem od rady miasta Theed na planecie Naboo, ko-
lejny stanowił prezent od zamieszkujących tę planetę Gungan...

Tym razem wpadł w oko Mace'owi wyrzeźbiony z bronzium niewielki posążek

przedstawiający -jak mu powiedział kiedyś Palpatine -Wapoe, czczonego przez rze-
mieślników mitycznego półboga kamuflażu.

- Cieszę się niezmiernie, że postanowiliście się ze mną skontaktować, mistrzowie

Jedi - odezwał się Wielki Kanclerz z przeciwległego krańca ogromnego biurka. - Praw-
dę mówiąc, sam zamierzałem porozmawiać z wami o pewnej sprawie.

- Więc rozmawiać najpierw o pańskiej sprawie będziemy - zdecydował Yoda.
Sędziwy mistrz zajął miejsce na wyściełanym krześle, na którym wyglądał jeszcze

bardziej niepozornie niż w rzeczywistości. Mace zajmował miejsce po jego lewej stro-
nie. Siedział z szeroko rozstawionymi nogami i dłońmi na kolanach.

Palpatine przyłożył splecione palce do dolnej wargi, głęboko odetchnął i rozsiadł

się wygodniej na podobnym do tronu fotelu.

- Może to dziwne, mistrzu Yodo, ale prawdopodobnie chcę mówić z wami o tej

samej sprawie, która sprowadziła was do mnie - zaczął. - Mam na myśli Belderone.

Sędziwy mistrz Jedi zacisnął wargi.
- Intuicja pana nie zawodzi - przyznał z powagą. - Rzeczywiście o Belderone wiele

do powiedzenia mamy.

Wielki Kanclerz uśmiechnął się nieszczerze.

Labirynt zła

Janko5

108

- No cóż, zacznę więc chyba od tego, jak bardzo byłem zadowolony, kiedy się do-

wiedziałem o naszym niedawnym zwycięstwie w przestworzach tej planety - powie-
dział. - Ubolewam jednak, że wcześniej nie wiedziałem o waszych planach.

- Nie mieliśmy czasu na potwierdzenie informacji uzyskanych przez nasz wywiad

- odparł bez wahania Mace Windu. - Uznaliśmy, że najlepiej będzie skierować w tam-
ten rejon jak najmniej jednostek Republiki spośród tych, które nie były zaangażowane
gdzie indziej. W zasadzie to była operacja Jedi.

- Operacja Jedi - powtórzył z namysłem Palpatine. - O ile wiem, wy, Jedi, pokona-

liście siły zbrojne generała Grievousa.

- Nie pokonaliśmy go - sprzeciwił się Yoda. - Do nadprzestrzeni Grievous zdołał

uciec, żeby życie przywódców separatystów ocalić.

- Rozumiem - odparł Wielki Kanclerz. - I co teraz?
Mace pochylił się do przodu.
- Zaczekamy, aż znów da znać o sobie, i stoczymy z nim następną walkę.
Palpatine spojrzał na niego z uwagą.
- Czy następnym razem mogę mieć nadzieję, że zostanę powiadomiony o informa-

cjach, jakie uda się wam uzyskać? - zapytał. - Czy nie prowadziliśmy podobnej dysku-
sji po tym, jak rozeszły się pogłoski o zabiciu mistrza Yody na powierzchni Ithora? -
Urwał, ale nie na tyle długo, żeby Mace zdążył odpowiedzieć. - Wiecie chyba, że cho-
dzi mi głównie o zachowanie pozorów - podjął po chwili. - Rozumiem potrzebę utrzy-
mywania w tajemnicy istotnych informacji zdobywanych przez wasz wywiad, ale nie-
którzy w senacie nie chcą uznać słuszności takiego postępowania. W przypadku Belde-
rone udało mi się uśmierzyć obawy niektórych senatorów, że Jedi biorą sprawy w swo-
je ręce i przestają odpowiadać przed kimkolwiek za swoje poczynania... ale tylko dlate-
go, że Republika odniosła tam zwycięstwo. Mace'owi zadrgały nozdrza.

- Nie możemy dopuścić, żeby Senat decydował o przebiegu działań zbrojnych -

powiedział.

Yoda pokiwał z namysłem głową.
- Niektóre decyzje senatu w niepewności rycerzy Jedi pogrążają - oznajmił, spo-

glądając z ukosa na Wielkiego Kanclerza. - To także problem zachowania pozorów.

Mace postanowił to ująć jeszcze dobitniej.
- Nie jesteśmy łajdakami - stwierdził.
Palpatine rozłożył ręce w pojednawczym geście.
- Naturalnie, że nie - powiedział. - Nic nie mogłoby być dalsze od prawdy, ale, jak

mówię... No cóż, senatorowie muszą przynajmniej wierzyć, że są informowani. Jest to
bardzo ważne zwłaszcza wobec przyznanych mi przez nich nadzwyczajnych upraw-
nień. - Wyprostował się na wielkim fotelu. - Nie ma dnia, żeby mnie nie podejrzewano,
oskarżano czy posądzano o niecne zamiary. Musicie także wiedzieć, że podejrzenia nie
dotyczą tylko osoby urzędującej w tym gabinecie. Obejmują także rolę Jedi w tej woj-
nie. Mistrzowie Jedi, pod żadnym pozorem nie może wyglądać, że jesteśmy w zmowie.

Yoda zmarszczył brwi.
- W zmowie musimy być, jeżeli odniesienie zwycięstwa naszym celem ma pozo-

stać - powiedział.

background image

James Luceno

Janko5

109

Wielki Kanclerz uśmiechnął się wyrozumiale.
- Mistrzu Yodo, zważywszy na twoje wielkie doświadczenie, ani mi w głowie po-

uczać cię o zasadach uprawiania polityki - zaczął. - Teraz jednak, kiedy wojna przenio-
sła się do Odległych Rubieży, musimy podejmować rozsądne decyzje dotyczące akcji
zbrojnych i celów, do których wysyłamy nasze floty. Jeżeli po zakończeniu tego sza-
leństwa ma kiedykolwiek zapanować trwały pokój, od tej pory każdą akcję należy do-
kładnie planować i przeprowadzać z najwyższą starannością. - Pokręcił głową. - Oko-
liczności zmusiły nas do poświęcenia wielu planet, których obywatele dochowywali
przedtem wierności Republice. Władcy innych, które przyłączyły się do separatystów,
mogą zechcieć powrócić na łono Republiki. Nie chciałbym obciążać Jedi podobnymi
problemami. Te sprawy wchodzą w zakres moich obowiązków i to ja muszę poświęcać
im całą uwagę.

- Niezupełnie zapomnieliśmy o tym, czego się nauczyliśmy w ciągu tysiąca lat

służby dla Republiki - odezwał się oschle Mace. - Rada Jedi w pełni uświadamia sobie
wagę tych problemów.

Palpatine nie wyglądał na urażonego usłyszanym upomnieniem.
- Doskonale - powiedział. - Więc możemy przejść do innych spraw.
Mace i Yoda nie odezwali się ani słowem.
- Czy mogę zapytać, w jaki sposób Jedi dowiedzieli się o planie Grievousa zaata-

kowania Belderone? - zapytał Wielki Kanclerz.

- Podczas walk na powierzchni Cato Neimoidii w nasze ręce wpadła hiperfalowa

aparatura nadawczo-odbiorcza wicekróla Gunraya -wyjaśnił mistrz Windu. - Dzięki
niej funkcjonariusze Wywiadu Republiki złamali szyfr używany przez separatystów.
Udało się nam rozszyfrować wiadomość przesłaną za pomocą tego urządzenia. Generał
Grievous informował w niej wicekróla Gunraya o zamiarze opanowania Belderone.
Postanowiliśmy pokrzyżować im szyki.

Palpatine wpatrywał się w niego ze zdumioną miną, jakby nie mógł uwierzyć wła-

snym uszom.

- Mamy możliwość podsłuchiwania rozmów separatystów? - zapytał.
- Po tym, co się w przestworzach Belderone wydarzyło, mało prawdopodobne to

jest - wyjaśnił Yoda.

Wielki Kanclerz zastanawiał się jakiś czas i w końcu ściągnął brwi.
- Dążąc do ocalenia mieszkańców planety, utraciliście możliwość przechwytywa-

nia rozmów nieprzyjaciół - odezwał się tonem wskazującym, że to nie miało być pyta-
nie. Odetchnął głęboko i rozchmurzył się. - Gdyby mnie zapytano o zdanie, dokonał-
bym takiego samego wyboru- podjął po chwili. - Muszę jednak wyrazić głębokie roz-
czarowanie, mistrzowie Jedi, że utrzymywaliście mnie w nieświadomości tego, na co
się zanosi. Dlaczego nie zostałem poinformowany? Czy mam przez to rozumieć, że
straciliście do mnie zaufanie?

- Nic podobnego - niemal warknął Yoda. - Ale do pańskiego gabinetu wielu

wchodzi i wielu z niego wychodzi. Zdrowym rozsądkiem się kierowaliśmy.

Na policzkach Wielkiego Kanclerza pojawiły się rumieńce.

Labirynt zła

Janko5

110

- A mimo to nadal darzycie pełnym zaufaniem wszystkich z waszego grona? - za-

pytał Palpatine. - Czy nie wiecie, jak niektórzy mogą na to zareagować? Zbyt wielu
członków waszego zakonu świadomie unika udziału w tej wojnie, a niektórzy nawet
przeszli na stronę separatystów.

- Spóźnione o dziesięć lat takie zarzuty są, Wielki Kanclerzu - stwierdził sędziwy

Jedi.

- Chyba się łudzisz, mistrzu Yodo, jeżeli uważasz, iż upływ czasu nie pozwala

twoim przeciwnikom nadal stawiać takich „zarzutów" - odciął się Palpatine.

Ta rozmowa zaczyna się wymykać spod kontroli, pomyślał Mace. Zanim jednak

zabrał głos, postanowił się uspokoić.

- Istnieje ważniejszy powód, dla którego nie został pan poinformowany o zdobyciu

tej aparatury - odezwał się w końcu.

Tym razem Palpatine uzbroił się w cierpliwość i nie odezwał się ani słowem.
- W pamięci urządzenia znaleźliśmy zarejestrowaną informację... Wiadomość

przekazaną wicekrólowi Gunrayowi przez Dartha Sidiousa - dokończył Windu.

Wielki Kanclerz zmarszczył szerokie czoło.
- Sidiousa -powtórzył z namysłem. - Już kiedyś słyszałem to imię.
- Sidious mistrzem Sithów hrabiego Dooku jest - przypomniał Yoda. - O jego ist-

nieniu mistrz Kenobi na Geonosis się dowiedział. Dotąd jednak dowodów jego istnienia
uzyskać się nam nie udało.

- Teraz sobie przypominam - oznajmił Wielki Kanclerz. - Obi-Wan dowiedział się,

że wpływy tego Sidiousa sięgają jakimś cudem do Senatu Republiki.

- Z początku wierzyć w to nie chcieliśmy - wyjaśnił sędziwy mistrz Jedi. - Ale się

okazało, że Dooku nie kłamał, kiedy o Sidiousie nam powiedział.

Palpatine obrócił fotel w stronę wielkiego zaokrąglonego okna ukazującego pano-

ramę Coruscant.

- Jeszcze jeden Sith - powiedział, zwracając się do obu Jedi. - Czy możecie mi wy-

tłumaczyć, dlaczego to sprawa takiej wagi?

- Jakby starannie wyreżyserowana ta wojna się toczy - wyjaśnił starzec. - Zwycię-

stwa Republiki ze zwycięstwami separatystów się przeplatają... Zupełnie jakby w prze-
dłużaniu wojny Sithowie jakąś rolę odgrywali.

Kolejny raz Palpatine umilkł i zaczął się zastanawiać nad słowami Yody.
- Chyba zaczynam rozumieć powody zachowywania tej sprawy w tajemnicy -

odezwał się w końcu. - Zakonowi Jedi zależy na zdemaskowaniu tego Sidiousa.

- Dowody i poszlaki jego istnienia zbieramy, to prawda - przyznał Yoda.
- Czy schwytanie Sidiousa mogłoby zakończyć tę wojnę? - zainteresował się

Wielki Kanclerz.

- Mogłoby przyspieszyć jej koniec - stwierdził Mace.
Palpatine pokiwał głową.
- Liczę na to, że przyjmiecie moje przeprosiny – oznajmił. - Róbcie wszystko, co

musicie, żeby wytropić tego Sidiousa.

background image

James Luceno

Janko5

111

R O Z D Z I A Ł

24

- Kiedy xicharriański rzemieślnik powiedział, że to placówka wydobywcza w głębi

asteroidy, nie przypuszczałem, że tak szybko ją zobaczymy - odezwał się Obi-Wan z
fotela drugiego pilota republikańskiego liniowca.

- Wyjaśnił nam to TeeCee-Sixteen, nie Xi Charrianin - przypomniał Anakin. -

Możliwe jednak, że coś pokręcił, kiedy tłumaczył odpowiedź rzemieślnika.

Protokolarny android odleciał na Coruscant celem poddania się przesłuchaniu

przez funkcjonariuszy Wywiadu Republiki, a R2-D2 został na powierzchni Belderone,
gdzie technicy usuwali uszkodzenia odniesione podczas bitwy w przestworzach, więc
Kenobi i Skywalker mieli wysłużony biały liniowiec tylko dla siebie. Zamienili płasz-
cze Jedi na ubrania bardziej stosowne dla międzygwiezdnych podróżników, za jakich
starali się uchodzić, gdyby udało się im wylądować na powierzchni asteroidy.

Placówka wydobywcza Gildii Kupieckiej mieściła się w głębi Es-carte, najwięk-

szej asteroidy w pasie o tej samej nazwie. Orbitowała między okrążanymi przez wiele
księżyców gazowymi gigantami w nie-zamieszkanym systemie gwiezdnym oddalonym
od Belderone o dwa skoki przez nadprzestrzeń i usytuowanym między Perlemiańskim
Szlakiem Handlowym a Odległymi Rubieżami. Zapadnięta od mniej więcej dwudziestu
lat, kiedy skończyły się zasoby pozyskiwanych surowców, miała obecnie kształt wy-
drążonej półkuli. Jej powierzchnię szpeciły głębokie kratery, powstałe zarówno w wy-
niku oddziaływania sił przyrody, jak i gigantycznych machin wydobywczych Gildii
Kupieckiej . Po wydobyciu ostatnich brył surowca pracownicy Gildii przekształcili
wydrążone w głębi asteroidy wyrobiska, tunele i szyby w ośrodki przetwórcze, maga-
zyny i biura. Najnowocześniejsze generatory potężnych promieni ściągających umożli-
wiały gildii chwytanie krążących w pobliżu małych asteroid i przyciąganie ich do pla-
cówki wydobywczej. Podobno rozwiązanie to opłacało się bardziej, niż stosowanie
holowników albo zakładanie takich placówek na powierzchniach niewielkich asteroid.
Pod wieloma względami Escarte była ośrodkiem wydobywania rud surowców podob-
nym do placówek pozyskujących gaz tibanna, unoszących się w przeciwnym krańcu
galaktyki, w gęstej atmosferze Bespina.

Jako że pas asteroid znajdował się w nieprzyjaznym rejonie przestworzy, broniły

go korwety i wzorowane na geonosjańskich gwiezdnych myśliwcach patrolowce Gildii

Labirynt zła

Janko5

112

Kupieckiej. Mimo to do placówki wydobywczej zdołał przeniknąć tajny agent Wywia-
du Republiki. Nikt nie poinformował Obi-Wana ani Anakina, czy i kiedy będą mieli
okazję się z nim skontaktować, ale krótko przed odlotem z Belderone powiedziano im,
że bithański rzemieślnik Thal K'sar, który podobno skonstruował hiperfalową aparaturę
nadawczo-odbiorczą i holoprojektor mechanofotela Gunraya, został osadzony w aresz-
cie, chociaż na razie nikt nie miał pojęcia, o co go oskarżano.

W pewnej chwili z pulpitu konsolety w sterowni liniowca wydobył się ostrzegaw-

czy pisk.

- To Escarte - oznajmił Anakin. - Żądają, żebyśmy podali dane identyfikacyjne i

powód naszej wizyty w tym systemie.

- Jesteśmy niezależnymi handlowcami poszukującymi pracy - przypomniał Keno-

bi.

Młody Skywalker włączył mikrofon komunikatora i powtórzył słowo w słowo in-

formację przekazaną przez mistrza Jedi.

- Wzywam koreliański liniowiec - usłyszał w odpowiedzi czyjś ochrypły głos. -

Nie wyrażamy zgody na wasze lądowanie. Na Escarte nie ma wolnych miejsc pracy.
Proponujemy, żebyście spróbowali szczęścia na Ansionie albo Ord Mantell.

Obi-Wan spojrzał przez iluminator. Od strony sterburty nadlatywała jakaś korwe-

ta.

- Usiłują nas przechwycić - stwierdził Anakin. - Ostatnie instrukcje, mistrzu?
- Trzymamy się cały czas planu - odparł Kenobi. - Z K'sarem skontaktujemy się

tylko wówczas, jeżeli pozwolimy się aresztować.

Młody Jedi wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- To nie powinno być bardzo trudne - powiedział. - Trzymaj się, mistrzu.
Obi-Wan zrobił to już wcześniej, dzięki czemu siedział w fotelu drugiego pilota

mniej więcej prosto, kiedy jego były padawan przesłał dodatkową porcję energii do
jednostek napędowych liniowca i raptownie skręcił, jednak nie w stronę otwartych
przestworzy, ale prosto w kierunku nadlatującej korwety.

Z pulpitu kontrolnej konsolety wydobył się kolejny dźwięk.
- Ostrzegają nas i każdą odlecieć, Anakinie - oznajmił Kenobi.
Młody Skywalker nie zmienił jednak wektora lotu liniowca.
- Obejrzymy sobie ich z bliska, mistrzu - powiedział. - Uświadomimy im w ten

sposób, że nie lubimy, kiedy się nam odmawia.

- Ale żadnych laserów - ostrzegł starszy Jedi.
- Obiecuję - odparł Anakin. - Zamierzam tylko przelecieć jak najbliżej.
Obi-Wan obserwował, jak korweta powiększa się za iluminatorem sterowni. Z

konsolety cały czas dobiegały kolejne, coraz głośniejsze piski. Chwilę później po obu
stronach kadłuba statku przeleciały jaskrawe błyskawice turbolaserowych strzałów.

Obi-Wan zacisnął palce na podłokietnikach fotela.
- Nie uznali tego za dobry dowcip - zauważył.
- Musimy się bardziej postarać - doszedł do wniosku młody Skywalker.
Obniżył dziób statku i jeszcze bardziej przyspieszył. Z początku wyglądało, że

zamierza przelecieć pod korwetą, ale w ostatniej chwili szarpnął ku sobie rękojeść

background image

James Luceno

Janko5

113
dźwigni drążka sterowniczego i obracając statek w locie, śmignął świecą w górę. Mimo
to seria strzałów z dziobowych baterii korwety przeleciała niebezpiecznie blisko ogona
liniowca.

- Dosyć tego dobrego - odezwał się mistrz Jedi. - Wyrównaj i wyślij wiadomość,

że zrozumieliśmy.

- Mistrzu, chyba nie traktujesz wystarczająco poważnie naszego zadania - sprze-

ciwił się Anakin. - Jeżeli za bardzo ułatwimy im pracę, nabiorą podejrzeń, że coś knu-
jemy.

Obi-Wan zauważył, że do pościgu przyłączyły się dwa patrolowce. Kiedy jego by-

ły padawan ujrzał nitki szkarłatnego światła po obu stronach kadłuba liniowca, zmienił
raptownie kurs i śmignął w kierunku największego gąszczu asteroid.

- Jedyną rzeczą gorszą od bycia twoim skrzydłowym jest bycie twoim pasażerem!

- stwierdził Kenobi.

Anakin przechylił liniowiec na skrzydło, jakby zamierzał przelecieć między skal-

nymi bryłami, ale sekundę później w najbliższą trafiła laserowa błyskawica. Odłamki
rozprysnęły się po ochronnych polach statku, wskazania przyrządów utwierdziły jednak
Obi-Wana w przekonaniu, że liniowiec nie odniósł żadnego uszkodzenia.

Młody Skywalker szarpnął z całej siły dźwignię drążka sterowniczego i zaczął

wykonywać ostry skręt. Piloci ścigających go patrolowców starali się zajść go z boku,
ale Anakin przelatywał tak blisko asteroid, że szybko zmusił ich do rezygnacji z pości-
gu. Zaledwie jednak wyrównał lot, jakaś siła szarpnęła liniowcem i wcisnęła plecy obu
Jedi w oparcia foteli pilotów. Chwilę później po szarpnięciu w drugą stronę obaj pochy-
lili się w stronę pulpitów konsolet. Anakin uniósł rękę nad głowę, żeby dokonać kilku
poprawek, ale liniowiec skoczył znów do przodu i wreszcie znieruchomiał w przestwo-
rzach. Kadłub statku przeniknęło dziwne drżenie.

Obi-Wan spojrzał na wskazania pokładowych przyrządów.
- Trafili nas? - zapytał.
- Nie.
- Zderzyliśmy się z jakąś asteroidą?
- Nic podobnego, mistrzu - odparł z urazą młodszy Jedi.
- Tylko mi nie mów, że odzyskałeś rozsądek i postanowiłeś się poddać.
Anakin posłał mu pełne udręki spojrzenie.
- Promień ściągający - wyjaśnił zwięźle.
- Z Escarte? - zdziwił się Kenobi. - Niemożliwe. Znajdujemy się o wiele za daleko,

żeby mogli nas schwytać.

- Jeszcze niedawno też tak uważałem, mistrzu - przyznał Skywalker.
Przebierając palcami po pulpitach, wyłączył kilka systemów i włączył kilka in-

nych.

- Nie stawiaj oporu, Anakinie - polecił Kenobi. - Nasz statek tego nie wytrzyma.
Jakby na potwierdzenie jego słów coś chrupnęło w trzewiach statku. Liniowiec

zadygotał.

Anakin zacisnął szczęki, ale opuścił ręce.

Labirynt zła

Janko5

114

- Spójrz na to z innej strony - odezwał się Korelianin, kiedy liniowiec był wleczo-

ny w kierunku odległej placówki wydobywczej. - Przynajmniej zmusiłeś ich do naj-
wyższego wysiłku.


Operatorzy generatora promienia ściągającego, obchodząc się ostrożnie z liniow-

cem, posadzili go delikatnie na płycie lądowiska, na dnie wydrążonego przez gildię
krateru, który obecnie pełnił funkcję hangaru. Obi-Wan i Anakin otrzymali rozkaz
opuszczenia statku. Zeszli po rampie i stanęli z uniesionymi rękami i palcami splecio-
nymi na głowie. Liniowiec otoczyła grupa umundurowanych Neimoidian i Gossamów,
a w stronę obu Jedi ruszył oddział funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa, złożony z
mężczyzn, Geonosjan i bojowych robotów.

- W niczym nie przypomina serdecznego przyjęcia, jakie nam zgotowano na Char-

rosie Cztery - odezwał się Kenobi.

Anakin nieznacznie kiwnął głową.
- Coś takiego sprawia, że niemal tęsknię za powitaniem Xi Charrian.
- Trzymajcie ręce tak, żebyśmy mogli je widzieć! - krzyknął mężczyzna dowodzą-

cy oddziałem funkcjonariuszy, wchodząc na platformę ładowniczą. - Żadnych nagłych
ruchów!

- Ale dramatyzuje - mruknął młodszy Jedi.
- Żadnych sztuczek umysłowych - ostrzegł Kenobi.
- Nie psuj mi zabawy, mistrzu -jęknął Skywalker.
Jasnoskóry i blondwłosy dowódca oddziału dorównywał wzrostem Anakinowi, ale

był bardziej rozrośnięty w barach. Przytwierdzone do kołnierza jego szarego munduru
oznaki sugerowały, że mężczyzna ma stopień kapitana Straży Escarte. Rozkazał pod-
władnym, żeby stanęli trzy metry przed rampą ładowniczą. Na dany przez niego znak
Geonosjanie rozstąpili się na boki. Wszyscy byli uzbrojeni w szerokolufowe soniczne
blastery.

Kapitan obejrzał Obi-Wana i Anakina od stóp do głów, a potem, jakby to nie wy-

starczyło, zaplótł ręce za plecami i okrążył obu Jedi. W końcu przeniósł spojrzenie na
ich statek.

- Od dość dawna takiego nie widziałem - odezwał się w basicu. -Sądząc jednak po

zainstalowanych systemach uzbrojenia, raczej nie jesteście ambasadorami dobrej woli.

- Powiedzmy, że musieliśmy się przystosować do obecnej sytuacji -wyjaśnił mistrz

Jedi.

Kapitan spiorunował go spojrzeniem.
- Po co przylecieliście do tego systemu? - zapytał.
- Mieliśmy nadzieję znaleźć tu jakąś pracę - odparł Anakin. - Najlepiej na własny

rachunek.

- Poinformowano was, że nic takiego tu nie znajdziecie - odparł oficer. - Dlaczego

narażacie się na kłopoty, nękając załogę jednej z naszych korwet?

- Doszliśmy do wniosku, że byliście nieuprzejmi - oznajmił Korelianin. - Chcieli-

śmy się tylko wam przedstawić.

Kapitan o mało nie wybuchnął śmiechem.

background image

James Luceno

Janko5

115

- Więc to wszystko tylko nieporozumienie? - zapytał.
- Właśnie - potwierdził Kenobi. Rozbawiony oficer pokręcił głową.
- W takim razie z przyjemnością oprowadzimy was po naszej placówce - zapropo-

nował dobrodusznie. - Zaczynając od poziomu więziennego! - Odwrócił się do stoją-
cych obok mężczyzn. - Skuć tych komediantów ogłuszającymi kajdankami i zrewido-
wać, czy nie mają ukrytej broni.

- Czy nie możemy po prostu zapłacić grzywny i odlecieć? - odezwał się Obi-Wan,

kiedy strażnik zatrzaskiwał magnetyczne zapięcie kajdanków na jego przegubach.

- Zaproponuj to sędziemu! - zasugerował oficer.
Kiedy obaj podwładni skończyli rewidować aresztantów, wrócili na poprzednie

miejsca.

- Są czyści - zameldował starszy stopniem funkcjonariusz.
Kapitan kiwnął głową.
- To jedyne, co przemawia na ich korzyść - burknął. - Przeszukać statek i zarekwi-

rować wszystko, co może mieć jakąkolwiek wartość - rozkazał. - Uprzedzić więzien-
nych strażników, że niedługo będą mieli dwóch nowych klientów.

Wyciągnął blaster z kabury na biodrze i wymownym gestem nakazał Obi-Wanowi

i Anakinowi, żeby udali się do szybu turbowindy.

Do krateru z lądowiskiem wiodło kilka korytarzy. Niektóre zachowały się w takim

stanie, jak w okresie, kiedy pełniły funkcję górniczych tuneli, stropy zaś innych
wzmocniono plastalowymi stemplami, a ściany wyłożono ferrobetonowymi płytkami.
Wszystko wskazywało, że także niektóre turbowindy zainstalowano w szybach wydrą-
żonych w celu wywożenia na powierzchnię transportów wydobywanej rudy.

Kapitan wskazał aresztantom wolną kabinę i wszedł za nimi. Do środka chcieli się

także wcisnąć dwaj Gossamowie, ale oficer machnięciem blastera skierował ich do
innej turbowindy. Kiedy drzwi kabiny się zasunęły, opuścił lufę broni i podszedł bliżej
do obu Jedi.

- Nie mamy chwili do stracenia - szepnął.
- Nazywasz się Travale - stwierdził Kenobi, używając kryptonimu podanego przez

funkcjonariuszy Wywiadu Republiki.

- Sytuacja uwięzionego Bitha uległa radykalnemu pogorszeniu -ciągnął pospiesz-

nie tajny agent. - Skazano go na śmierć przez rozstrzelanie.

Anakin zmarszczył brwi.
- Co przeskrobał? - zapytał. - Kogoś zamordował?
- Popełnił jakiś błąd w rachunkach - wyjaśnił oficer.
- Rozstrzelanie to chyba zbyt surowa kara - zauważył mistrz Jedi.
- Wymiar sprawiedliwości twierdzi, że chcą go ukarać dla przykładu, ale to oczy-

wiste, że zarzut został wyssany z palca. - Travale urwał, jakby się nad czymś zastana-
wiał. - Czy to może mieć związek z waszym zamiarem spotkania się z nim? - zapytał
po chwili.

Oficer nie znał powodu ich wizyty, ale Obi-Wan kiwnął głową.
- Jeżeli spodziewa się śmierci, może nie mieć ochoty na rozmowę z nami - powie-

dział.

Labirynt zła

Janko5

116

- Ja też tak uważam - przyznał Travale. - Może jednak potraficie go namówić.
- Dasz radę załatwić nam spotkanie z nim? - zapytał młody Jedi.
- Mogę spróbować.
W końcu kabina turbowindy znieruchomiała i drzwi się rozsunęły.
- Witajcie na poziomie więziennym - odezwał się surowo Travale, ponownie

wczuwając się w odgrywaną rolę.

Stanął za plecami obu Jedi i wypchnął ich na korytarz. Za półkolistą konsoletą

wartowni stało albo siedziało pięć barczystych i krzepkich obcych istot. Mistrz Jedi
zauważył, że to łysi i szczerzący kły Aqualishanie z rasy Quarów, uzbrojeni w ciężką
broń boczną i ubrani w mundury strażników Gildii Kupieckiej.

- Zaprowadźcie nowych gości do celi cztery-osiem-jeden-sześć -polecił kapitan

dowodzącemu nimi sierżantowi.

- Już zajęta, panie kapitanie - przypomniał podoficer. - Siedzi w niej ten Bitii...

K'sar czy jakoś podobnie.

- Nic nie szkodzi - odparł beztrosko Travale. - Niedola uwielbia towarzystwo.
Wykonał zgrabnie w tył zwrot i wrócił do kabiny turbowindy. Czterooki Aqualis-

hanin opuścił wartownię pełną ekranów monitorów i poprowadził Obi-Wana i Anakina
kiepsko oświetlonym wąskim korytarzem, po którego obu stronach widniały drzwi
więziennych cel. Po przejściu trzydziestu metrów stanął, żeby wpisać kod do panelu
zainstalowanego na ścianie. Po chwili upstrzone plamami zakrzepłej krwi drzwi celi
4816 stanęły otworem.

Niewielkie i niewiarygodnie brudne pomieszczenie w kształcie sześcianu nie mia-

ło ubikacji ani żadnej pryczy.

Odór odchodów dosłownie porażał zmysły.
- Słowo ostrzeżenia - odezwał się Aqualishanin w basicu. - Jakość serwowanych

posiłków niewiele ustępuje czystości kwatery.

- Więc mamy nadzieję, że zostaniemy zwolnieni jeszcze przed obiadem - odparł

Kenobi.

W kącie celi kulił się Thal K'sar. Miał skute z przodu przeguby rąk o długich pal-

cach. Szczupły nawet jak na Bitha, nosił porządne ubranie i nie wyglądał, jakby odniósł
obrażenia podczas aresztowania. Obi-Wan przypomniał sobie, że upłynął zaledwie
dzień od chwili aresztowania istoty.

Na odgłos otwieranych drzwi K'sar spojrzał na nowych towarzyszy niedoli, ale nie

zareagował, kiedy Obi-Wan powitał go kiwnięciem głowy.

- Ale wpadliśmy - odezwał się głośno Anakin, kiedy drzwi celi się zatrzasnęły. -

Dobrze chociaż, że daliśmy im zdrowo popalić tam, na górze.

Obi-Wan postanowił przyłączyć się do zabawy.
- Ale niepotrzebnie wytarłeś posadzkę tamtą strażniczką- stwierdził z dezaprobatą.
- Cóż, dostała tylko to, na co zasłużyła - odparł lekceważącym tonem młodszy Je-

di. Podszedł do kąta, w którym kulił się K'sar. - Za co cię tu zamknęli, kolego? - zapy-
tał.

Bith wyglądał na zdumionego, że słyszy swoją mowę z ust istoty ludzkiej, ale za-

chował milczenie. Zareagował dopiero, kiedy Anakin powtórzył pytanie.

background image

James Luceno

Janko5

117

- Nie twoja sprawa - odparł w basicu. - Proszę, zostaw mnie w spokoju.
Młody Skywalker wzruszył ramionami i dołączył do Obi-Wana stojącego pod

przeciwległą ścianą celi.

- Cierpliwości - szepnął mistrz Jedi.
Kucnęli i oparli się plecami o pokrytą grubą warstwą brudu ścianę celi.

Po niespełna godzinie usłyszeli dobiegające z korytarza głosy. Skrzydła drzwi celi

zgrzytnęły i rozsunęły się. Oczom aresztantów ukazał się Travale eskortowany przez
dwóch Aqualishan. Stojący po obu stronach tajnego agenta więzienni strażnicy bezce-
remonialnie chwycili go za ręce i bez słowa wrzucili głową naprzód do celi.

Obi-Wan chwycił oficera, zanim nieszczęśnik runął na posadzkę.
- Jeszcze jeden niespodziewany zwrot sytuacji? - zapytał.
Travale był skuty i wyraźnie wstrząśnięty.
- Dowiedzieli się, kim naprawdę jestem - powiedział cicho, kiedy trochę przyszedł

do siebie. - Nie mam pojęcia, jak to się stało ani kto mnie zdradził.

Anakin spojrzał na Obi-Wana.
- To nie może być zwyczajny zbieg okoliczności, mistrzu - szepnął.
- Nie wróży to nam niczego dobrego - przyznał starszy Jedi, ale nie zdecydował

się wyjaśnić, co ma na myśli.

- I co teraz?
Korelianin odwrócił się do oficera.
- Udało ci się coś przygotować? - zapytał.
Travale kiwnął głową.
- Awarię systemu zasilania - wyjaśnił zwięźle. - Krótkotrwała, ale powinniście

mieć dość czasu na wydostanie się z celi.

- Powinniśmy - poprawił go Anakin. - Nie zostawimy cię na łasce tych oprawców.
- Dziękuję. - Travale zmarszczył brwi i urwał, jakby się nad czymś zastanawiał. -

Mam nadzieję, że dacie radę otworzyć drzwi tej celi... to znaczy, ręcznie - dodał po
chwili.

- Nie ma sprawy - zapewnił Kenobi.
- Ile mamy czasu do tej awarii zasilania? - zainteresował się młody Skywalker.
- Jakąś godzinę. - Kapitan przeniósł spojrzenie na K'sara. - A co z nim?
Anakin wstał i przeszedł w przeciwległy kąt celi.
- Wiemy, że nie masz ochoty na grzecznościową rozmowę, ale chyba uda się nam

stąd uciec - zaczął. - Interesuje cię ta propozycja?

Pozbawione powiek czarne oczy Bitha powiększyły się ze zdumienia.
- Tak - odparła istota. - Tak! Dziękuję!
- Więc bądź gotów - doradził młodszy Jedi.
Kiedy wrócił do Obi-Wana, Travale coś mu tłumaczył:
- Wybierzcie tunel usytuowany po lewej stronie wartowni. Cały czas skręcajcie w

lewo, dopóki nie natraficie na klatkę schodową. Później idźcie schodami w górę, aż
znajdziecie się na poziomie lądowiska.

- Ty dotrzesz tam inną drogą- domyślił się Anakin.

Labirynt zła

Janko5

118

- Ktoś musi unieszkodliwić generator promienia ściągającego, bo w przeciwnym

razie wasz statek nigdzie nie poleci - wyjaśnił tajny agent. - Dwa poziomy pod naszym
znajduje się pomieszczenie z przekaźnikami złączy mocy. Znam się na nich tylko na
tyle, żeby na jakiś czas je uszkodzić.

- Nie pozwolę, żebyś poszedł tam sam - odezwał się Kenobi.
Anakin spojrzał na niego i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Chyba teraz twoja kolej... - zaczął.
Mistrz Jedi nie miał nic przeciwko temu.
- To znaczy, że K'sar idzie z tobą - powiedział. - Nie spuszczaj z niego oka, Ana-

kinie.

Travale kiwnął głową w stronę drzwi celi.
- Przedtem jednak musimy pokonać strażników - przypomniał ponuro.
- Nie martw się o nich - uspokoił go młodszy Jedi.
Rozłożył ręce i z trzaskiem zerwał kajdanki krępujące jego przeguby. Obi-Wan

poszedł w jego ślady, a potem otworzył zamek kajdanków oficera.

Kapitan szeroko się uśmiechnął.
- Nie ma to jak doskonały plan - pochwalił.

Kiedy zapaskudzony brudem panel jarzeniowy celi zamrugał i zgasł, Anakin i

Obi-Wan stali przed drzwiami. Mistrz Jedi wyciągnął poziomo ręce, rozłożył je i
skrzydła drzwi się rozsunęły. Zaskoczony Travale pokręcił głową.

- Nigdy nie przestanie mnie to zdumiewać - powiedział. Anakin odwrócił się do

K'sara.

- Teraz! - wykrzyknął. - Szybko!
Wszyscy czterej wybiegli na pogrążony w ciemności korytarz.
- Wkrótce powinno się włączyć awaryjne oświetlenie - uprzedził tajny agent.
Od strony szybów turbowind napływały odgłosy świadczące, że zaniepokojeni

strażnicy wymieniają uwagi i przyciskają guziki przełączników na pulpitach konsolet.
Anakin był w połowie drogi do wartowni, kiedy na końcu wąskiego korytarza pojawił
się strażnik. Wielkooki Aqualishanin widział wprawdzie w ciemności, ale nie tak do-
brze jak Bith czy obaj Jedi. Zanim funkcjonariusz Gildii Kupieckiej zorientował, się na
co się zanosi, jego wyszarpnięty z kabury blaster pokonywał w powietrzu odległość
dzielącą go od dłoni Anakina. Obi-Wan posłużył się pchnięciem Mocy, po którym
Aqualishanin pofrunął do tyłu i zderzył się plecami ze ścianą obok szybu turbowindy.

Pozostali strażnicy zerwali się sprzed pogrążonych w ciemności konsolet i wybie-

gli z wartowni na korytarz, żeby pospieszyć na pomoc koledze. Obi-Wan i Anakin rzu-
cili się na nich i zaczęli obalać ich ciosami, kopniakami i pchnięciami Mocy. Ciała
Aqualishan fruwały w powietrzu, padały na siebie nawzajem i na monitory. Jeden
strażnik wyciągnął broń i wystrzelił, ale chociaż blasterowa błyskawica odbiła się od
ścian i sufitu, nikogo nawet nie musnęła.

Walka zakończyła się, zanim się zaczęła.
Kiedy włączyło się czerwone awaryjne oświetlenie, osłupiały K'sar powiódł spoj-

rzeniem po polu walki.

background image

James Luceno

Janko5

119

- Jesteście Jedi! -wykrzyknął.
- Tylko oni, ja nie - uściślił Travale.
- Ale... co właściwie robicie tu, na Escarte? - zapytał.
Anakin przyłożył do warg wskazujący palec w geście udawanej powagi.
- Interes Republiki - wyjaśnił zwięźle, wciskając w dłoń K'sara blaster wyszarpnię-

ty z kabury pierwszego strażnika.

Bith spojrzał na broń.
- Ale... - zaczął niepewnie.
- Weź, nie będzie mi potrzebny — uspokoił go młodszy Jedi.
Travale spojrzał na Anakina.
- Tu się rozstaniemy - powiedział. - Pamiętaj, skręcaj cały czas w lewo, aż do-

trzesz do klatki schodowej.

- Dokąd ma iść? - zaniepokoił się Bith.
- Na Lądowisko Trzydzieste Szóste - odparł oficer. K'sar kiwnął głową.
- Znam drogę - oznajmił. Travale zachichotał.
- To zaczyna się stawać coraz zabawniejsze - mruknął do siebie i ponownie od-

wrócił się do Anakina. - K'sar zna także drogę na Lądowisko Czterdzieste. To właśnie
tam będziemy na was czekać. Trochę potrwa, zanim Kontrola Lotów Escarte usunie
awarię generatora promienia ściągającego, ale sądząc po tym, jak radzicie sobie z pilo-
towaniem gwiezdnych statków, powinniście bez większego trudu wywieść w pole pilo-
tów patrolowców. Tak czy owak, życzę wam wiele szczęścia.

- Dzięki, ale nie ma nic takiego jak szczęście - odparł młodszy Jedi.
Kiedy tajny agent i Obi-Wan poszli w swoją stronę, Anakin zauważył, że na ich

poziom opada kabina jednej turbowindy.

- To funkcjonariusze służby bezpieczeństwa - oznajmił Bith. - Jadą sprawdzić, co

się stało ze strażnikami.

Skywalker wskazał głową mroczny wylot korytarza, którym powinni ruszyć w

dalszą drogę.

- Szybko! - rozkazał.
Długonogi K'sar puścił się biegiem, ale zamiast skręcić na pierwszym skrzyżowa-

niu w lewo, jak polecił Travale, wybrał przeciwną odnogę.

Anakin chwycił go za rękę i odwrócił.
- Nie tędy mieliśmy iść - powiedział.
- Kapitan przebywa na Escarte dopiero od niedawna - wyjaśnił K'sar, z wysiłkiem

chwytając powietrze. - Ja siedzę tu od piętnastu lat i znam świetnie wszystkie zakamar-
ki tej skały.

Anakin spoglądał na niego jakiś czas w milczeniu.
- Zaufaj mi, Jedi - podjął Bith. - Nie mam żadnego interesu, żeby cię okłamywać.

Ja także chcę się stąd wydostać.

Młody Skywalker w końcu puścił jego rękę i lekkim pchnięciem dał znak, że może

biec dalej. Po kilku minutach dotarli do wysłużonej klatki schodowej. K'sar zaczął bez
wahania wchodzić po rozklekotanych stopniach.

Labirynt zła

Janko5

120

- Nadal chciałbym się dowiedzieć, za co wylądowałeś w tamtej celi - zagadnął

Anakin, wspinając się za K'sarem.

- A ja żałuję, że nie mogę ci tego powiedzieć - odparł Bith. - Mój zwierzchnik

Gossam powiedział, że popełniłem w księgowaniu jakiś błąd, który podobno miał kosz-
tować Gildię Kupiecką niewielką fortunę.

- Zawsze byłeś księgowym? - zainteresował się młody Jedi.
- Zaczynałem jako technik... projekty, instalacje i tak dalej - wyjaśnił K'sar. -

Stopniowo piąłem się coraz wyżej.

- Może i wyżej, ale po niewłaściwej stronie w tej wojnie - stwierdził Anakin. - Po-

dobnie zresztą jak wszystkie inne istoty twojej rasy.

K'sar przystanął, żeby złapać oddech.
- Mieszkańcy Clak'dora Siedem nie mieli właściwie wyboru - wyjaśnił ponuro. -

Separatyści zaproponowali nam nieograniczony dostęp do nadprzestrzennych szlaków,
lepsze warunki umów handlowych, ułatwienia, koncesje... Jeżeli chodzi o mnie, już
wcześniej byłem pracownikiem Gildii Kupieckiej. Jednego dnia zajmowałem się zwy-
kłymi sprawami, a następnego... Po tym, co wydarzyło się na Geonosis, gildia znalazła
się w stanie wojny z Republiką. - Spojrzał w górę. - Kiedy dojdziemy do szczytu scho-
dów, powinniśmy skręcić w lewo.

Anakin usłyszał niezdecydowanie w jego głosie.
- Nie jesteś już taki pewien jak poprzednio - powiedział.
- Od dawna nie byłem w tej części asteroidy, ale jestem przekonany, że tak czy

owak dostaniemy się na poziom lądowiska - odparł księgowy.

Kiedy dotarli na najwyższy poziom, pobiegli korytarzem o skalnych ścianach, po-

znaczonych otworami po gigantycznych świdrach, którymi pracownicy gildii drążyli
wnętrze Escarte. Powietrze było rozrzedzone, w korytarzu panował półmrok, a dno
było nierówne i bardzo śliskie. Anakin objął prawą ręką szczupłą talię Bitha, żeby istota
się nie poślizgnęła.

- Zaczekaj, zaczekaj - odezwał się nagle K'sar.
- Co się stało?
K'sara zwrócił na niego oczy, w których malowało się przerażenie.
- Pomyliłem się! - wykrzyknął. - Nie powinniśmy wybierać tej drogi!
Anakin nie pozwolił mu się jednak wycofać.
- Nie mamy wyjścia - oznajmił stanowczo. - Musimy ruszać da-lej.
- Wręcz przeciwnie, powinniśmy zawrócić - upierał się coraz bardziej przerażony

Bith. - Nie rozumiesz...

Dalsze słowa K'sara zagłuszyły odgłosy pracy serwomotorów i hydraulicznych si-

łowników. Zza zakrętu mrocznego tunelu wyłonił się karłowaty robot pająk. Wypatru-
jąc celu, wodził z boku na bok długą lufą blasterowego działka.

background image

James Luceno

Janko5

121

R O Z D Z I A Ł

25

Obi-Wan rzucił tajnemu agentowi ostrzegawcze spojrzenie.
- Ktoś nadchodzi - powiedział.
Stali na wąskim pomoście umożliwiającym dostęp do kontrolnego panelu trzecie-

go przekaźnika złącza mocy generatora promienia ściągającego. Sześciometrowej wy-
sokości wieża stała na okrągłej platformie wystającej ze ściany głębokiego szybu wen-
tylacyjnego. Przed unieszkodliwieniem generatora obaj dywersanci musieli jednak
zaczekać na powrót zasilania. Kiedy się pojawiło, Travale kilka razy się pomylił, ale
szybko się opanował i jeszcze szybciej zbliżał się do końca pracy.

Obi-Wan wyjrzał ostrożnie zza wieży w stronę, skąd napływały głosy. W stronę

stacji przekaźnikowej kierowało się trzech geonosjańskich funkcjonariuszy służby bez-
pieczeństwa. Szli korytarzem kończącym się po przeciwnej stronie wentylacyjnego
szybu.

- Nigdy nie ma pod ręką miecza świetlnego, kiedy się go najbardziej potrzebuje -

szepnął kapitan. - Dasz radę jakoś odwrócić ich uwagę?

Obi-Wan zaczął się zastanawiać nad najlepszym sposobem. Pstryknął cicho pal-

cami prawej dłoni. Z głębi korytarza, którym nadchodzili Geonosjanie, napłynął dziwny
odgłos, który wszystkim zjeżył włosy na karku. Funkcjonariusze odwrócili się jak użą-
dleni i pobiegli z powrotem, żeby odszukać źródło niesamowitego dźwięku.

Travale pokiwał powoli głową, pełen podziwu dla umiejętności mistrza Jedi.
- To istny cud, że ta wojna jeszcze się nie skończyła - zauważył.
- Jest nas zbyt mało - przypomniał Korelianin. Travale spoglądał na niego chwilę.
- Czy to prawdziwy powód? - zapytał w końcu.
Obi-Wan trącił go w rękę i gestem brody pokazał wieżę przekaźnika.
- Nie mamy czasu do stracenia - powiedział. - Bierz się do roboty.
Przyglądał się zza jego pleców, jak mężczyzna ustawia na minimum gałkę poten-

cjometru zadajnika poziomu mocy.

- Takie urządzenia to wciąż jeszcze melodia przyszłości - odezwał się tajny agent.

- Ale kiedyś wystarczy zainstalować na pokładach naszych jednostek jak największe
generatory promieni ściągających, żeby powstrzymać każdy okręt wroga przed uciecz-
ką do nadprzestrzeni.

Labirynt zła

Janko5

122

- Nie istnieją na tyle duże okręty - stwierdził Kenobi.
- Ale kiedyś zostaną skonstruowane - odparł Travale. - Choćby po to, żeby nie do-

puścić do wybuchu następnej takiej wojny.


Karłowaty robot pająk, gwarancja bezpieczeństwa operacji wydobywczych Gildii

Kupieckiej, pełnił obowiązki myśliwego i zabójcy. Był trochę wyższy niż bojowy robot
Federacji Handlowej i niezwykle zwinny. Miał dwa potężne działka blasterowe zainsta-
lowane w miejscu złączenia czterech odchodzących ukośnie na boki nóg, półkulisty
korpus i dwa wielkie, okrągłe fotoreceptory. Kiedy skierował je na Anakina i K'sara,
ruszył ku nim, żeby ich zabić.

Skywalker odepchnął Bitha na bok i przeturlał się po kamiennym dnie tunelu w tej

samej chwili, kiedy pająk dał ognia. Dwie oślepiająco jasne błyskawice wypaliły wgłę-
bienia w kamieniu, a odbity od ścian huk wystrzału o mało nie ogłuszył młodego Jedi.
Robot obracał korpus, aż fotoreceptory odnalazły Anakina, i ponownie wystrzelił.

Ułamek sekundy wcześniej Skywalker wykonał salto, wezwał Moc i wyciągnął

przed siebie ręce, żeby go nie spopielił żar wystrzału. Przetoczył się po dnie, żeby się
znaleźć między rozstawionymi kończynami robota, ale pająk chyba to przewidział, bo
cofnął się i jeszcze raz dał ognia.

Anakin podskoczył.
Pchany w górę częściowo przez Moc, a po części przez energię strzału, zderzył się

plecami z kolebkowym sklepieniem i runął na dno tunelu. Kiedy odzyskał zdolność
widzenia, robot biegł ku niemu, obracając mniejsze działko w taki sposób, żeby cel
znalazł się w miejscu przecięcia nitek celowniczych. Młody Jedi zerwał się i skoczył do
przodu, żeby wyszarpnąć energetyczne ogniwa spod kopuły automatu. Równie zdecy-
dowany robot cofnął się i wspiął na tylne nogi. Opadając przed osiągnięciem celu,
Skywalker zwinął się w kłębek, żeby impet skoku pozwolił mu przeturlać się po dnie
tunelu.

Pająk cofnął się jeszcze dalej, a potem opadł na przednie kończyny i zaczął kiero-

wać ku Anakinowi lufę działka.

Młody Jedi wstał i udając, że zamierza odskoczyć w bok, rzucił się pod robota, ale

nie znalazł tam wytchnienia. Usłyszał odgłos pracy serwomotorów i domyślił się, że
półkulista kopuła się obraca. Chwilę później dźwięczny stuk uświadomił mu, że koniec
długiej lufy działka potwora zderzył się z kamienną ścianą. Dopiero wówczas przypo-
mniał sobie, że pająk znalazł się w odcinku tunelu zbyt wąskim, aby mógł się obrócić.
Zaskoczony automat chwilę niecierpliwie dreptał w miejscu, po czym zaczął się wyco-
fywać w stronę szerszego odcinka korytarza.

Nie mając konkretnego planu, młody Skywalker puścił się za nim w pościg. Usły-

szał odgłos obracającej się kopuły, a zaraz po nim huk strzału z ręcznego blastera na-
stawionego na automatyczny ogień.

Odruchowo kucnął, odwrócił się i zobaczył, że dziesięć metrów dalej K'sar, stojąc

na szeroko rozstawionych nogach i ściskając oburącz kolbę ciężkiego blastera, posyła
błyskawice strzałów w wyłupiaste czerwone fotoreceptory i zasobniki energetyczne
potwora. Zdezorientowany automat rozpaczliwie usiłował się odwrócić, ale nie miał

background image

James Luceno

Janko5

123
dość miejsca w wąskim korytarzu. Uderzająca raz po raz o ścianę lufa działka odłupy-
wała okruchy skały. Nie przestając opróżniać energetycznego ogniwa blastera, Bith
ruszył w kierunku pająka. Nagle z trzewi uszkodzonego robota wydobył się generowa-
ny przez elektroniczną aparaturę skrzek, a z podziurawionej kopuły trysnęły fontanny
iskier. Cztery nogi poruszały się bezradnie jeszcze jakiś czas, zanim znieruchomiały, a
tunel wypełnił się gryzącym dymem. W końcu automat runął do przodu, a dłuższa lufa
działka wyrżnęła w kamieniste dno centymetry przed stopami K'sara.

Anakin wyprostował się, przecisnął obok dymiącego potwora i delikatnie wyłuskał

blaster z drżących palców bithańskiego księgowego. Ze stygnącej kopuły potwora wy-
dobył się cichy trzask, a z przedziurawionej komory gazowej blasterowego działka
dochodził stopniowo cichnący syk.

- Jak daleko jeszcze? - zapytał Anakin po chwili.
- Jesteśmy już całkiem blisko - odparł wciąż jeszcze oszołomiony K'sar. - Mniej

więcej pół kilometra za zakrętem.

- Dasz radę?
W odpowiedzi Bith tylko kiwnął głową.
Przebiegli szybko ostatni odcinek drogi i wyłonili się z tunelu na tyłach platformy

ładowniczej. Sto metrów dalej w miejscu, w którym zostawił go promień ściągający,
spoczywał liniowiec. Wokół niego kręcili się nieliczni strażnicy, spośród których więk-
szość stanowiły bojowe roboty.

Anakin poświęcił chwilę, żeby ocenić ich rozstawienie. Odwrócił się do K'sara,

który chyba przyszedł do siebie po przeżytym w tunelu wstrząsie.

- Bez względu na to, co zrobię, masz kierować się prosto do rampy ładowniczej -

nakazał. - Nie zatrzymuj się, dopóki nie wbiegniesz na pokład liniowca. Rozumiesz?

Bith kiwnął głową.
Młody Jedi puścił się biegiem, wymachując rękami i głośno krzycząc. Starał się

zwrócić na siebie uwagę bojowych robotów, żeby nie otworzyły ognia do K'sara. Uni-
kając trafienia dzięki idealnie skoordynowanym podskokom w górę i na boki, zbliżył
się do nich na tyle, aby móc pchnięciami Mocy obalać jedne na drugie. Przewracały się
łatwo, jak pod wpływem silnych podmuchów wiatru. Jednemu robotowi wyłuskał kara-
bin blasterowy z metalowych rąk i unicestwił te, które jeszcze trzymały się na nogach.

Wbiegł po rampie liniowca kilka sekund później niż K'sar. Nie rozglądając się za

Bithem, pospieszył do sterowni, żeby włączyć systemy obronne. Mimo to jeszcze jakiś
czas od kadłuba i transpastalowych iluminatorów odbijały się błyskawice strzałów z
karabinów robotów. Anakin uzbroił dziobowe i rufowe działka blasterowe i tak skiero-
wał ich lufy, żeby odłupywane od ścian i sklepienia ogromne bryły ferro-betonu zmiaż-
dżyły ostatnie bojowe automaty.

Kiedy zakończył procedury przedstartowe, wybiegł ze sterowni, żeby się rozejrzeć

za K'sarem. Bith siedział na płytach pokładu w głównym salonie, z wysiłkiem oddycha-
jąc.

- Dlaczego nie włączyłeś repulsorów? - zapytał na jego widok. - Prawdopodobnie

piloci korwet Gildii Kupieckiej już wystartowali, żeby przechwycić nas zaraz po star-
cie.

Labirynt zła

Janko5

124

Anakin podszedł bliżej i wyraźnie spochmurniał.
- Musimy przedtem porozmawiać - zaczął złowieszczym tonem. - Albo odpowiesz

na moje pytania, ale wyrzucę cię za burtę i pozwolę, żeby Gossamowie zrobili z tobą,
co im się spodoba.

Księgowy otworzył szerzej oczy.
- Porozmawiać? - powtórzył. - O czym?
- O hiperfalowej aparaturze nadawczo-odbiorczej, którą wykonałeś czternaście lat

temu - odparł młody Jedi.

- Czternaście lat temu? - żachnął się K'sar. - Ledwie pamiętam, co się działo w ze-

szłym tygodniu!

Anakin zmarszczył gniewnie brwi i spiorunował go spojrzeniem.
- Więc lepiej sobie przypomnij - powiedział.
- Dlaczego tak mnie traktujesz? - jęknął Bith. - Właśnie ocaliłem ci życie.
- Przypomnij mi, żebym ci później podziękował - burknął Skywalker. - Na razie

chcę, żebyś opowiedział mi o tym urządzeniu. To musiało być specjalne zamówienie.
Otrzymałeś je na pewno pod warunkiem, że zachowasz wszystko w ścisłej tajemnicy. Z
pewnością zostałeś także sowicie wynagrodzony. Zainstalowałeś je w mechanofotelu.

K'sar drgnął, ściągnął pomarszczone usta i z przerażeniem spojrzał na Anakina.
- Teraz wszystko rozumiem - powiedział niepewnie. - Mój areszt i osadzenie w

więziennej celi, a nawet wyrok śmierci. Aparatura nadawczo-odbiorcza... To właśnie z
jej powodu tu przyleciałeś!

- Kto złożył zamówienie?
- Przypuszczam, że sam się tego domyśliłeś.
- Jak się z tobą skontaktował?
- Za pośrednictwem mojego osobistego komunikatora - wyjaśnił Bith. - Szukał

wyjątkowo zręcznego rzemieślnika. Kogoś, kto wykona wszystkie jego rozkazy bez
zadawania zbędnych pytań. Przysłany projekt był niepodobny do niczego, co przedtem
widziałem. Kiedy go zrealizowałem, powstało istne dzieło sztuki.

- Dlaczego pozwolił ci żyć, kiedy już je wykonałeś?
- Nigdy się tego nie dowiedziałem - odparł K'sar. - Mogłem się tylko domyślać, że

zleceniodawca był zadowolony. Możliwe także, że chciał mi zlecić wykonanie jeszcze
kilku podobnych urządzeń, ale od tamtej pory nie dał znaku życia.

- Jeżeli się nie mylisz co do powodów swojego uwięzienia, to może oznaczać, że

cały czas nie spuszczał cię z oka - stwierdził młody Skywalker. - Opowiedz mi resztę,
to może zdołamy się postarać, żebyś nie wpadł w jego długie ręce.

- To wszystko! -jęknął K'sar.
- Wyczuwam, że jeszcze coś przede mną ukrywasz - stwierdził Anakin beznamięt-

nym tonem.

Bith przełknął ślinę i chwycił się za szyję.
- Skonstruowałem dwa takie urządzenia... - wyznał w końcu.
- Kto był odbiorcą drugiego? - zapytał młody Jedi. - Jeden z przywódców separa-

tystów?

K'sar znów przełknął ślinę, tym razem z wyraźnym trudem.

background image

James Luceno

Janko5

125

- Dostał je Sienar... - wykrztusił. Zdumiony Anakin zamrugał.
- Raith Sienar? - zapytał.
- To był ktoś z Zaawansowanych Projektów Sienara - odparł Bith. -Aparatura mia-

ła zostać zainstalowana na pokładzie eksperymentalnego gwiezdnego statku, który
właśnie budowali.

- Dla kogo był przeznaczony? - nie dawał za wygraną Skywalker.
- Nie mam pojęcia... Przysięgam ci, Jedi, że nie wiem! - K'sar urwał na chwilę. -

Znałem jednak pilotkę wynajętą przez firmę Sienara, żeby dostarczyła ten statek.

- Znałeś? - powtórzył Anakin.
- Nie mam pojęcia, czy wciąż jeszcze żyje - wyjaśnił Bith. - Wiem tylko, gdzie

mógłbyś zacząć jej szukać.


Obi-Wan i Travale ominęli rękaw cumowniczy łączący śluzę lądowiska Escarte z

pierścieniem cumowniczym usytuowanym tuż przed trzylufowym modułem dysz wylo-
towych jednostki napędowej liniowca. Kiedy tajny agent wpadł do głównego salonu,
krzyknął z radości.

- Cieszę się, że żyję! - zawołał.
Obi-Wan zerknął na Thala K'sara, bo przypuszczał, że podzieli radość Travale'a,

ale księgowy leżał skulony na wysłużonej kanapie niwelującej skutki raptownych przy-
spieszeń. Mistrz Jedi pospieszył do sterowni, usiadł w fotelu drugiego pilota i pospiesz-
nie zapiął pasy ochronnej uprzęży.

- Mieliście jakieś problemy z dostaniem się na pokład liniowca? -zapytał.
- Jak zwykle, nic szczególnego - odparł wymijająco Anakin. - Wygląda na to, że

udało się wam uszkodzić generator promienia ściągającego.

- Nie chciałbym w przyszłości wykorzystywać tego doświadczenia... ale tak, dzię-

ki kapitanowi Travale'owi - odparł mistrz Jedi.

Anakin przeniósł spojrzenie na pulpit konsolety i zaczekał, aż zgaśnie światełko

informujące o dołączeniu rękawa cumowniczego. Przesłał energię do repulsorów, a
kiedy statek uniósł się nad płytę lądowiska, śmignął w górę i wyleciał z krateru astero-
idy. Daleko w przestworzach, po stronie bakburty Obi-Wan wypatrzył dwie korwety
Gildii Kupieckiej.

- Byłem pewien, że jeszcze napotkamy jakąś przeszkodę - mruknął do siebie.
Anakin wzruszył ramionami.
- Z dużej chmury mały deszcz - powiedział.
Mistrz Jedi przyjrzał mu się uważnie.
- K'sar sprawia wrażenie... markotnego - stwierdził w końcu. - Powiedział ci coś

ciekawego?

Anakin skupił uwagę na pilotowaniu gwiezdnego liniowca.
- To i owo - burknął nieobowiązująco.
- No i? - nie dawał za wygraną Kenobi.
- Mamy nowy ślad. - Urwał na chwilę, ale zanim Obi-Wan zdążył coś powiedzieć,

dodał szybko: - Pojawiają się współrzędne skoku przez nadprzestrzeń, mistrzu.

Labirynt zła

Janko5

126

Kiedy Escarte zniknęła daleko za rufą liniowca, młody pilot raptownie skręcił i zo-

stawił za rufą wolniejsze światło.

background image

James Luceno

Janko5

127

R O Z D Z I A Ł

26

Na powierzchni Coruscant znajdowały się miejsca, do których pilotujący po-

wietrzną taksówkę android nie zgodziłby się polecieć nawet za obietnicę rocznej dar-
mowej kąpieli olejowej w zbiornikach Industrial Automaton.

Jednym z takich miejsc był mroczny labirynt zaułków i wąskich uliczek na połu-

dnie od Cyrku Corusca.

Innym był Szlak Śmiałków w miejscu, w którym krzyżował się z Vos Gesalem w

górnym Uscru.

Jeszcze innym Gwiezdny Tunel Hazada w Wypiętrzeniu Manaraia.
I praktycznie cały sektor, zwany potocznie Robotami.
Graniczące z Dzielnicą Senacką Roboty mogły się poszczycić iglicami i kopułami

w stylu nowej architektury oraz smukłymi obeliskami. Te ostatnie wyglądały jak po-
wszechnie używane świece pokryte połyskującym stopem metali. Roboty były kiedyś
prężnym obszarem produkcyjnym, w którym wytwarzano części gwiezdnych statków,
konstrukcyjne materiały i robocze automaty. Później jednak rosnące koszty produkcji
zmusiły właścicieli do przeniesienia zakładów na powierzchnie innych planet.

Całymi kilometrami ciągnęły się fabryki i montażownie o płaskich dachach. Tu i

ówdzie wystawały między nimi ogromne dźwigi i suwnice. Gdzie indziej ciągnęły się
bez końca łoża trakcyjne żałosnych kolei magnetycznych, nieporośnięte chwastami
tylko dlatego, że żadne nie rosły na Coruscant. W wielu miejscach widniały skupiska
opustoszałych drapaczy chmur. Stanowiące własność różnych korporacji budowle mia-
ły przypory w kształcie płetw stateczników gwiezdnych statków. W ciągu wielu po-
przednich standardowych wieków do sektora przylatywały z Wewnętrznych Rubieży i
Kolonii miliardy pracowitych imigrantów, którzy szukali pracy i nowego życia na po-
wierzchni jednej z planet Jądra galaktyki. W obecnej chwili jednak Roboty były głów-
nie siedliskiem uchodźców z Nar Shaddaa, którzy pragnęli się zaszyć w jakiejś dziurze.
Coruscanin zaryzykowałby wizytę w Robotach tylko wtedy, gdyby został zwolniony z
pracy w Banku Aargau i rozglądał się za kimś, kto by zechciał zdezintegrować jego
byłego pracodawcę. Do Robót trafiłby może także gość, któremu przestały wystarczać
pałeczki śmierci i zamiast nich chciałby zdobyć kapsułkę surowy...

Labirynt zła

Janko5

128

Z kominów nieczynnych od pokoleń fabryk wciąż jeszcze wzbijały się w niebo

gęste kłęby toksycznego dymu. To właśnie one nadawały zachodom coruscańskiego
słońca charakterystyczną szkarłatno złocistą barwę, tak często podziwianą przez za-
możnych bywalców położonej w Dzielnicy Senackiej restauracji Skysitter.

Cały sektor mógł zostać już dawno zrównany z powierzchnią gruntu, gdyby dało

się ustalić ponad wszelką wątpliwość, kto jest właścicielem pozostałości której fabryki.
Plotki głosiły, że wynajmowani skrytobójcy i szefowie przestępczych syndykatów po-
ukrywali w zakamarkach Robót tyle zwłok, iż cały sektor powinien zostać uznany za
ogromne cmentarzysko.

A mimo to Dooku lubił to miejsce.
Roboty były wprawdzie krańcowym przeciwieństwem jego rodzinnej Serenno, ale

człowiek zasługujący na tytuł Dartha Tyranusa mógł się tu czuć jak u siebie w domu.

Jedna budowla w szczególności - w kształcie kolumny o łagodnie zaokrąglonym

wierzchołku i otoczona wałami obronnymi podobnymi do regularnego wieloboku -
wznosiła się ze splugawionego centrum Robót niczym włócznia wbita w serce wroga.
Silny potęgą Ciemnej Strony dzięki staraniom Dartha Sidiousa budynek był miejscem,
w którym Dooku odbywał szkolenie. Z pewnością służył wcześniej także jako miejsce
kształcenia Dartha Maula i nie wiadomo ilu pokoleń wyznawców Sithów przed nim.

W ciągu dziesięciu lat poprzedzających wybuch wojny - podczas których po-

wszechnie sądzono, że Dooku z planety Serenno sączy separatystyczne poglądy do
umysłów pozbawionych praw obywatelskich mieszkańców planet Środkowych i Odle-
głych Rubieży - hrabia spędzał długie okresy na terenie Robót. Pojawiał się tam, kiedy
chciał albo kiedy nakazywał mu to Darth Sidious. Nawet A$ ciągu trzech lat trwania
wojny Dooku mógł lądować na powierzchni Coruscant bez obawy, że zostanie zauwa-
żony. Zawdzięczał to unikftowym urządzeniom maskującym zainstalowanym przez
Geonosjan na pokładzie jego gwiezdnego jachtu.

Zmodyfikowana jednostka typu Punworcca 116 spoczęła na lekkich łapach ładow-

niczych w przestronnym hangarze ogromnego wieżowca. Spiczasto zakończone dzio-
bowe pancerze i obejmowany przez nie kulisty moduł kabiny nadawały jachtowi wy-
gląd typowej konstrukcji Geonosjan. Charakterystyczny żagiel dokupił jednak Dooku
dzięki pomocy Sidiousa w enklawie Gree od sprzedawcy przedrepublikańskich anty-
ków. Zwinięty i ukryty w pancerzu chroniącym spodnią część kadłuba - i bardzo rzadko
obecnie używany - żagiel został stworzony przez prastarą rasę międzygwiezdnych po-
dróżników, którzy do grobu zabrali tajemnicę napędu za pomocą ultralekkich cząstek.

Dooku rozkazał pilotującemu jacht robotowi typu FA-4, żeby zaczekał na niego w

kulistej kabinie, i postanowił pochodzić po płycie lądowiska, aby chociaż trochę roz-
prostować mięśnie nóg zdrętwiałe po długiej podróży. Nosił czarne spodnie z nogaw-
kami wsuniętymi w długie czarne buty, jego czarną tunikę spinał pas z kosztownej
skóry, a ramiona osłaniała podszyta od wewnątrz durasplotem połyskująca serennańska
peleryna. Hrabia nawet nie usiłował zmieniać wyglądu, ilekroć wyprawiał się na Co-
ruscant. Starał się tylko, żeby nadające mu wygląd sztukmistrza połyskujące siwe wło-
sy, wąsy, broda i krzaczaste brwi były -jak zawsze - starannie utrzymane.

background image

James Luceno

Janko5

129

Chociaż na ogół chodził z godnością i powoli, tym razem spacerował szybko i nie-

zbyt statecznie. Każdy, kto go znał, od razu by odgadł, że czymś się niepokoi. Gdyby
ktoś go o to zagadnął, nie ukrywałby prawdy. Mimo to, kiedy od czasu do czasu zapo-
minał o powodach swojego przylotu na Coruscant, wodził spojrzeniem po hangarze z
niejakim rozrzewnieniem. Przypominał sobie wszystkie spędzone pod opieką Sidiousa
lata, podczas których zdobywał wiedzę Sithów, zgłębiał tajniki Ciemnej Strony i starał
się osiągnąć doskonałość.

Nabywał biegłości w sztuce szerzenia zła, powiedziałby Yoda.
Problem miał po części charakter semantyczny, bo zakon Jedi robił wszystko, co

mógł, żeby utożsamiać Ciemną Stronę Mocy ze złem. Czy jednak cień był czymś gor-
szym niż blask słońca? Dostrzegając przypływ potęgi Ciemnej Strony, służący Mocy
Jedi powinni mieć tyle zdrowego rozsądku, żeby skorzystać z okazji i uznać ją za
sprzymierzeńca. Problem polegał przecież na zachowaniu równowagi, a jeśli osiągnię-
cie tego celu wymagało, żeby Ciemna Strona na jakiś czas wzięła górę... No cóż, nie
powinni się temu przeciwstawiać.

Szkoląc Dooku, Sidious nie musiał tracić cennego czasu na wpajanie uczniowi

technik walki świetlnym mieczem. Nie musiał także wykorzeniać niepożądanych na-
wyków, jakie hrabia nabył w okresie życia spędzonym w Świątyni, bo Dooku sam już
wcześniej się ich wyrzekł. Zamiast tego pozwolił uczniowi przejść przyspieszony kurs
władania potęgą Ciemnej Strony, przedsmak tego, czym później miał się upajać. To
jednak wystarczyło nie tylko do przekonania hrabiego, że nie ma innego wyjścia niż
opuszczenie zakonu Jedi. Sidious wmówił Dooku, że całe jego dotychczasowe życie
było przygotowaniem do okresu nauki pod okiem doświadczonego mentora.

Prawdziwego mentora.
Sithowie nie ograniczali się do przyjmowania tylko młodych uczniów, chociaż

często tak postępowali. Czasami szkolenie było szybsze i łatwiejsze, kiedy uczniowie
żyli na tyle długo, żeby w ich sercu zdążyło zakiełkować rozczarowanie, gniew czy
żądza zemsty. W przeciwieństwie do nich Jedi byli związani pętami współczucia. Z
powodu skłonności do okazywania łaski, wybaczania i kierowania się podszeptami
sumienia mieli kłopoty z przechodzeniem na Ciemną Stronę. Nie umieli się stawać
paranormalnie silną i szybką siłą przyrody, zdolną do miotania śmiercionośnych bły-
skawic Sithów. Nie potrafili dawać upustu wściekłości bez wykonywania sekretnych
ruchów rękami, do których tak lubili się uciekać.

Sithowie rozumieli, że cechujące Republikę rządy bezprawia dobiegną końca

wówczas, kiedy władzę nad istotami wszystkich ras zacznie sprawować czyjaś silna
ręka. Galaktykę mogło ocalić tylko narzucenie jej ładu i porządku.

Jedi byli głupcami, że tego nie rozumieli. Nie dostrzegali, że ich zakon chyli się ku

upadkowi. Nie widzieli oznak nadciągającego końca starego ładu.

Tak, byli głupcami, bo trzeba być głupcem, żeby pozostawać ślepym i głuchym na

te oznaki.

Dooku odwrócił się na odgłos cichych kroków.
Spod bocznej ściany hangaru podążała ku niemu osoba ubrana w spięty pod szyją

czerwono-fioletowy płaszcz z kapturem, tak miękki i fałdzisty, że zasłaniał wszystko

Labirynt zła

Janko5

130

oprócz dłoni i dolnej części twarzy. Istota rzadko opuszczała kaptur, dzięki czemu mo-
gła spacerować nierozpoznana po ulicach i placach podziemi Coruscant. Mogła uda-
wać, że jest jeszcze jednym przybyszem z odległej planety, poszukującym pracy, kry-
jówki albo religijnego oświecenia.

W ciągu ostatnich trzynastu lat Sidious nie ujawnił właściwie niczego ze swojej

przeszłości. I bardzo rzadko opowiadał o swoim byłym mistrzu, Darthu Plagueisie.

Dooku uświadamiał sobie wiele razy, że Sidious i Yoda mają dużo wspólnego.

Żaden nie był wyłącznie tym, za kogo go uważano: starcem zniedołężniałym z powodu
podeszłego wieku albo ogromnego wysiłku, jaki kosztowało go stanie się mistrzem
Sithów czy Jedi.

Podczas stoczonego na Geonosis pojedynku Dooku osłupiał, kiedy Yoda niby od

niechcenia parował jego ciosy i równie łatwo poradził sobie z błyskawicą Sithów, którą
usiłował go porazić. Zastanawiał się, czy w którymś okresie trwającego ponad osiemset
lat życia mistrz Jedi nie zgłębiał tajników Ciemnej Strony, choćby tylko dlatego, żeby
poznać techniki walki możliwych przeciwników. Dopiero jednak kilka miesięcy wcze-
śniej na planecie Vjun Yoda sam przyznał się do tego. „Ciemność w sobie noszę", po-
wiedział wówczas. Prawdopodobnie przypuszczał, że podczas tamtego pojedynku w
geonosjańskim hangarze pokonał Dooku, w rzeczywistości jednak hrabia uciekł tylko
po to, żeby ocalić plany, jakie miał wówczas przy sobie - dokumentację techniczną
czegoś, co pewnego dnia miało się stać Bronią Ostateczną.

- Witaj, Darthu Tyranusie - odezwał się Sidious, kiedy podszedł bliżej.
- Witaj, Lordzie Sidiousie - odparł Dooku, lekko się kłaniając. -Opuściłem Kaon

jak mogłem najszybciej.

- I zdecydowałeś się podjąć wielkie ryzyko, mój uczniu - stwierdził Lord Sithów.
Czy to z przyzwyczajenia, czy też może chcąc wywołać większe wrażenie, pozwa-

lał, żeby słowa wydobywały się spomiędzy jego warg powoli i ze świstem.

- Uwzględniłem je w swoich rachubach, mój panie - zapewnił hrabia.
- Czyżbyś się obawiał, że Republika opanowała do tego stopnia sztukę szpiegowa-

nia, iż może poznawać treść naszych osobistych rozmów?

- Nie, mój lordzie - odparł Dooku. - Jak już mówiłem, prawdopodobnie Republika

złamała nasz szyfr, którym posługiwaliśmy się podczas kontaktowania z naszymi...
powiedzmy, partnerami. Jestem jednak pewien, że Wywiad Republiki nie miał pojęcia
o naszych planach pozbycia się Bitha zatrudnionego w Escarte.

- Więc moje instrukcje zostały wykonane?
- Tak jest, mój lordzie - oznajmił Dooku.
- A jednak tu przyleciałeś - zauważył Sidious.
- Niektóre problemy najlepiej omawiać na bieżąco - stwierdził Tyranus.
Lord Sithów kiwnął głową.
- Więc porozmawiajmy o nich na bieżąco - powiedział.
Przeszli w milczeniu na balkon, z którego rozciągał się widok na opustoszałe ru-

mowiska Robót. W oddali pod horyzontem niknęły w chmurach wierzchołki durbeto-
nowo-szklanych wieżowców Dzielnicy Senackiej. Jedna z poprzednich wizyt Dooku
miała miejsce po tym, jak rycerz Jedi Quinlan Vos zamordował zdradzieckiego senato-

background image

James Luceno

Janko5

131
ra. Kilkakrotnie wyprowadzony w pole przez Dooku Vos zdołał go wytropić w Robo-
tach, ale chyba nie uświadamiał sobie, jak głęboko zapuściła tam korzenie potęga
Ciemnej Strony.

- Podejrzewam, że zaplanowane zniknięcie Thala K'sara nie przebiegło zgodnie z

planem - odezwał się w końcu Sidious.

- Ubolewam z tego powodu, mój panie - przyznał Dooku. - K'sar trafił wprawdzie

do więziennej celi, ale nasi... hm, sprzymierzeńcy z Gildii Kupieckiej na Escarte niepo-
trzebnie zwlekali. Zaledwie kilka godzin przed spodziewaną egzekucją K'sar został
uwolniony i zabrany z placówki wydobywczej przez agenta Wywiadu Republiki i
dwóch Jedi.

Dooku mógłby policzyć na palcach jednej ręki, ile razy widział Sidiousa rozgnie-

wanego.

Tym razem musiałby już posłużyć się drugą ręką.
- Chciałbym poznać więcej szczegółów na ten temat, Lordzie Tyranusie - zażądał

Sidious, cedząc słowa jeszcze wolniej niż poprzednio.

- Dowiedziałem się, że to byli ci sami dwaj Jedi, którzy wylądowali na powierzch-

ni Charrosa Cztery, ojczyzny Xi Charrian.

- Chodziło im o rzemieślnika, który ozdabiał grawerunkiem mechanofotel wice-

króla Gunraya - stwierdził Sidious, który był lepiej poinformowany niż Dooku.

- Tak jest, mój panie.
Sidious umilkł i pogrążył się w zadumie.
- Najpierw Gunray, potem xicharriański grawer, później Bith, który zrealizował

mój projekt hiperfalowej aparatury nadawczo-odbiorczej i holoprojektora... - zaczął.

- Jedi szukają cię, mój lordzie - domyślił się hrabia. - Na pewno usiłują cię zdema-

skować.

- I co z tego? - burknął Lord Sithów. - Wyobrażasz sobie, że to pokrzyżuje moje

plany?

- Nie, mój panie - odparł pospiesznie Dooku. - Ale to dość nieoczekiwane.
Sidious skierował na niego oczy niemal niewidoczne spod kaptura płaszcza.
- Tak - przyznał. - Tak, to rzeczywiście nieoczekiwane. - Odwrócił głowę i jakiś

czas spoglądał na odległe wieżowce. - Któregoś dnia może sam objawię galaktyce swo-
je istnienie, ale nie teraz. Ta wojna musi się jeszcze jakiś czas toczyć. Istnieje wiele
planet i osób, które należy przeciągnąć na naszą stronę.

- Rozumiem, mój panie.
- Wyjaw mi, kto prowadzi te poszukiwania - zażądał Sidious. Dooku głęboko ode-

tchnął.

- Skywalker i Kenobi - powiedział. Lord Sidious długo się nie odzywał.
- Tak zwany Wybraniec i Jedi, który ma tyle intuicji, że niemal można by uwie-

rzyć w istnienie szczęścia. - Znów urwał, ale nie oderwał spojrzenia od panoramy Co-
ruscant. - Jestem niezadowolony z takiego obrotu sprawy, Lordzie Tyranusie - odezwał
się w końcu. - Bardzo niezadowolony.

Od jakiegoś czasu Kenobi i Skywalker, były mistrz i były padawan, stali się zmorą

życia Dooku. Po walce na Geonosis hrabia pozwolił się im ścigać, bo tak polecił mu

Labirynt zła

Janko5

132

Sidious. Zgodnie z jego wskazówkami Dooku zdradził także Obi-Wanowi fakt istnienia
Dartha Sidiousa. Liczył na to, że wyjawienie prawdy zdezorientuje członków Rady
Jedi. Tocząc walkę w hangarze gwiezdnego jachtu, udowodnił Kenobiemu i Skywalke-
rowi swoją wyższość, chociaż kiedy zmierzył się z młodszym Jedi drugi raz, nie poko-
nał go już tak łatwo. Ogarnięty gniewem Anakin okazał się trudnym, wymagającym
przeciwnikiem. Hrabia podejrzewał, że młody Skywalker stał się jeszcze potężniejszy
od czasu tamtej walki na powierzchni Geonosis.

„Od dawna obserwuję młodego Skywalkera", oznajmił kiedyś Sidious.
W ostatnim okresie niewątpliwie poświęcał mu jeszcze więcej uwagi.
- Mój panie, Jedi mogą szukać każdego, kto miał coś wspólnego z powstaniem

urządzeń komunikacyjnych, które przekazałeś Gunrayowi, mnie i pozostałym - odezwał
się Dooku. - Istnieje jeszcze problem porażki Grievousa w przestworzach Belderone.

Lord Sithów wykonał lekceważący gest na znak, że już pogodził się z tą porażką.
- Nie przejmuj się tym, co stało się pod Belderone - powiedział. - Niech Republika

przypuszcza, że przepędziła nas ze swojego drogocennego Jądra galaktyki. Może jesz-
cze wykorzystamy to do swoich celów. Jestem wzruszony, że starasz się utrzymywać w
tajemnicy miejsce mojego pobytu, ale chyba wiem, jak obrócić bieg wydarzeń na naszą
korzyść. - Urwał i jakiś czas się zastanawiał. - Tak, zaczynam dostrzegać płomienie na
szlaku, którym podążą Skywalker i Kenobi.

Sidious odwrócił się do hrabiego i złowieszczo się uśmiechnął.
- Dzięki swojemu poświęceniu wkrótce wpadną w nasze ręce, Lordzie Tyranusie -

podjął po chwili. - Zastawimy na nich pułapkę na Naosie Trzy.

Dooku ośmielił się okazać powątpiewanie.
- To chyba najbardziej odległe miejsce w poznanej części galaktyki, mój lordzie -

zauważył.

- Mimo to Kenobi i młody Skywalker zrobią wszystko, żeby tam wylądować - za-

pewnił Lord Sithów.

Hrabia postanowił przyjąć na wiarę jego słowa.
- Co chcesz, żebym zrobił, mój panie? - zapytał.
- Nic oprócz zorganizowania przygotowań, mój uczniu, bo jesteś mi potrzebny

gdzie indziej - odparł Sidious. - Wydaj polecenie, żeby o wszystko zatroszczyły się
osoby spoza naszego grona.

Dooku kiwnął głową.
- Załatwione - obiecał.
- Jeszcze jeden drobiazg - ciągnął Lord Sithów. - Dopilnuj, żeby ten Obi-Wan Ke-

nobi - prychnął szyderczo - raz na zawsze przestał mnie irytować.

- Czyżby stanowił tak duże zagrożenia dla naszych planów? - zdziwił się Tyranus.
Sidious pokręcił głową.
- On nie, najwyżej Skywalker - powiedział. - Mimo to Kenobi... Anakin traktuje

go niemal jak ojca. Jeżeli Obi-Wan zniknie z jego życia, młody Anakin zmieni zapa-
trywania.

- Co chcesz przez to powiedzieć, mój lordzie?
- Przejdzie na Ciemną Stronę.

background image

James Luceno

Janko5

133

- Zostanie naszym uczniem? Sidious spojrzał na niego.
- W swoim czasie, Lordzie Tyranusie - odparł. - Na wszystko przyjdzie odpowied-

nia pora.

Labirynt zła

Janko5

134

R O Z D Z I A Ł

27

Spędziwszy cierpliwie cztery godziny w sali senatu, Bail Organa wysłuchał całego

orędzia Palpatine'a o stanie Republiki, dziesiątki razy przerywanego owacjami na stoją-
co. Był to archaiczny zwyczaj, zarzucony jeszcze za czasów Wielkiego Kanclerza Va-
loruma Eixesa. Kiedy orędzie dobiegło końca, Bail opuścił gmach senatu i zajął miejsce
na tylnym siedzeniu powietrznej taksówki. W pewnej chwili zauważył, że w ognisto-
pomarańczowe coruscańskie niebo wzbijają się trzy szturmowe krążowniki. Wznosząc
się coraz wyżej, rzuciły cienie w kształcie klina na iglice dachu Świątyni Jedi.

Jego celu podróży.
Bail polecił pilotującemu pojazd androidowi, żeby posadził taksówkę na północ-

no-wschodnim lądowisku Świątyni, gdzie czekali już na niego dwaj młodzi uczniowie.
Podążył za nimi, nie zwracając uwagi na przepych szerokich korytarzy. Skierował się
jednak nie do okrągłego pokoju na wierzchołku iglicy Wysokiej Rady, w którym od-
bywały się prywatne zebrania, lecz do sali wykorzystywanej przez Jedi do spotkań z
osobami spoza zakonu.

Kiedy wszedł do środka, pośrodku pomieszczenia unosił się hologram z zareje-

strowanym nagraniem wystąpienia Palpatine'a na forum senatu. Wokół stolika z holo-
projektorem zajmowali miejsca członkowie Rady: Yoda, Mace Windu, Saesee Tiin, Ki-
Adi-Mundi, Shaak Ti, Stass Allie, Pio Koon i Kit Fisto.

- Tak więc z ciężkim sercem wydałem zgodę na odlot dodatkowych dwustu tysię-

cy żołnierzy do wsparcia naszych sił biorących udział w oblężeniach planet Odległych
Rubieży - mówił holograficzny wizerunek Wielkiego Kanclerza. - Uczyniłem to jednak
w przekonaniu, że koniec tego brutalnego konfliktu jest bliski. Konfederacja została
wyparta z Jądra, wyrzucona z Wewnętrznych Rubieży i Kolonii oraz wygnana ze Środ-
kowych Rubieży. Wkrótce znajdzie schronienie w spiralnych ramionach i zapłaci słoną
cenę za wszystkie cierpienia, jakich przysporzyła obywatelom miłującej pokój Repu-
bliki.

Zaczekał na owacje, które ciągnęły się o wiele za długo.
Po wielkiej Rotundzie Senatu krążyły, cicho pomrukując, roboty z holograficzny-

mi kamerami. Jakiś czas kierowały obiektywy na dobrze znane frakcje zwolenników
Palpatine'a, a kiedy obleciały ogromne pomieszczenie, zwróciły kamery na trzydzie-

background image

James Luceno

Janko5

135
stometrowe podium Wielkiego Kanclerza, pod którym entuzjastycznie klaskało dwu-
dziestu czterech wyższych stopniem oficerów marynarki.

- Demonstracja siły to jest - stwierdził Yoda.
Ubrany w karmazynowo-zielony płaszcz Palpatine zaczekał, aż aplauz ucichnie.
- Niektórzy mogą się zastanawiać, dlaczego w moim sercu kryje się smutek, skoro

przynoszę wam dobrą nowinę o oczekiwanej od tak dawna odmianie sytuacji - ciągnął
Wielki Kanclerz. - Podjąłem decyzję z ciężkim sercem, bo wolałbym powiedzieć: co za
dużo, to niezdrowo. Niech Konfederacja - separatyści - sami dokonają żywota i sczezną
w Odległych Rubieżach galaktyki. Zatrzymajmy w domach naszych najlepszych i naj-
bardziej utalentowanych synów. Powstrzymajmy się od rozlewu krwi na powierzch-
niach kolejnych planet. Przestańmy narażać na niebezpieczeństwa naszych szlachet-
nych żołnierzy. Zapewnijmy wytchnienie naszym wiernym rycerzom Jedi.

Yoda głośno chrząknął.
- Ze smutkiem stwierdzam jednak, że nie mogę się kierować wyłącznie sercem w

swoich poczynaniach - kontynuował Palpatine. - Nie możemy dopuścić, żeby wrogowie
demokracji zaznali wytchnienia i przegrupowali swoje siły zbrojne. Trzeba ich uniesz-
kodliwić niczym zagrażającą życiu narośl, która zapuściła korzenie w zdrowym organi-
zmie. Trzeba im się przeciwstawić jak zakaźnej chorobie. Jeżeli tego nie zrobimy, na-
sze dzieci, ich wnuki i prawnuki będą żyły w nieustannym strachu, że ci, którzy szerzyli
kiedyś chaos w galaktyce, znajdą dość energii, aby zebrać siły i zaatakować na nowo.

- Przerwa na aplauz - odezwał się Bail Organa. Wiedział to, bo brał udział w po-

siedzeniu.

Mistrzowie Jedi poruszyli się na fotelach z wysokimi oparciami, ale nie odezwali

się ani słowem.

- Nie mówię tego z chęci wywołania wrażenia, że najtrudniejsze decyzje są już za

nami - ciągnął Palpatine, kiedy wrzawa ucichła. - Wiele jest jeszcze do zrobienia. Tyle
trzeba przebudować, tyle uporządkować... Od was i tylko od was będzie zależało, które
planety przyjąć z powrotem na łono Republiki, a które -jeśli to będzie konieczne -
trzymać na dystans albo odtrącić z powodu krzywd, jakie wyrządzili nam ich władcy.
Od was i tylko od was będzie zależało, jakich zmian dokonać w konstytucji, żeby mo-
gła sprostać wymaganiom nowej ery.

- Co chce przez to powiedzieć? - zainteresował się Mace Windu.
- W końcu od was i tylko od was będzie zależało, jakim duchem natchnąć Co-

ruscant, Jądro galaktyki i gwiezdne systemy, w których nadal jasno płonie światło de-
mokracji, żebyśmy mogli mieć nadzieję na przeżycie w trwałym pokoju kolejnego ty-
siąclecia, a po nim następnego i następnego, dopóki wojna nie zostanie wykorzeniona
raz na zawsze z naszej galaktyki.

- Jeszcze nie macie dosyć? - zapytała Stass Allie, kiedy senatorzy zgotowali Wiel-

kiemu Kanclerzowi kolejną długą owację na stojąco. Wysoka, szczupła, śniadoskóra
istota miała tholothańskie nakrycie głowy, podobne do tego, jakie nosiła jej bezpośred-
nia poprzedniczka w Radzie Jedi, Adi Gallia. Kiedy nikt się nie sprzeciwił, wstała,
podeszła do stolika i wyłączyła projektor hologramów.

Yoda odwrócił się do Baila.

Labirynt zła

Janko5

136

- Z twojej wizyty się cieszymy, senatorze Organo - powiedział.
- Chciałem wam tylko powiedzieć, że mimo wniosków, jakie mogliście wyciągnąć

z holonetowej transmisji, nie wszyscy zrywaliśmy się na nogi przy okazji kolejnych
aplauzów.

- Świadomi tego jesteśmy - przyznał sędziwy Jedi.
Bail wskazał zamaszystym gestem trójkątne okna sali i z niesmakiem pokręcił

głową.

- Chyba całe Coruscant ogarnął nastrój świętowania - zauważył. - Praktycznie wy-

czuwa się go w powietrzu.

- Owo świętowanie przedwczesne jest - stwierdził posępnie Yoda.
Mace pochylił się do przodu.
- Co ten Palpatine sobie wyobraża? - zapytał. - Dlaczego kieruje połowę wojsk

obrony Coruscant do oblężenia planet Odległych Rubieży?

- Ośmielony Palpatine jest przez to, co w przestworzach Belderone osiągnęliśmy -

domyślił się starzec.

- Wielki Kanclerz wymienia Mygeeto, Saleucami i Felucię - oznajmił Pio Koon

zza maski zaopatrującej jego organizm w ożywcze gazy. Ki-Adi-Mundi lekko kiwnął
niewiarygodnie długą głową.

- Nazwał je „triadą zła" - przypomniał ponuro.
- Bastiony separatystów to są - stwierdził Yoda. - Ale bardzo odległe i bez znacze-

nia.

- Osłabianie obrony Coruscant to zagrożenie dla istnienia Republiki - odezwał się

Bail.

Mace uznał decyzję Wielkiego Kanclerza za absurdalną.
- Kiedy jakiś organizm obawia się zagłady, ustala priorytety - zaczął. - Nie warto

zbierać sił do obrony przed ukłuciem szpilką, jeżeli ma się w ciele dymiącą dziurę po
blasterowej błyskawicy.

Bail powiódł spojrzeniem po sali.
- Niektórzy spośród nas niepokoją się, że Wielki Kanclerz został namówiony do

kontynuowania oblężeń, aby siłą przyłączyć mieszkańców tamtych planet do Republiki
- powiedział. - W kolejce na głosowanie w Senacie czekają projekty ustaw dających mu
wystarczającą władzę, aby mógł unieważniać decyzje podejmowane przez lokalne or-
gany ustawodawcze.

Oburzony Yoda zacisnął wargi.
- Labiryntem zła ta wojna się stała - powiedział. - Niemniej chronić siebie musi-

my. Strzec tradycji, którym Jedi hołdują od tysiąca pokoleń.

Mace pogładził ogoloną głowę.
- Możemy mieć tylko nadzieję, że zanim będzie za późno, Obi-Wan i Anakin wy-

myślą sposób dotarcia do źródła tej wojny - mruknął ponuro.

background image

James Luceno

Janko5

137

R O Z D Z I A Ł

28

Z przyprawiającym o mdłości mlaśnięciem prawa noga Anakina pogrążyła się

niemal po kolano w błotnistej brei udającej główną ulicę Naosa Trzy. Równie nieprzy-
jemny odgłos wydobył się z głębi błota podczas wyciągania buta. Kiedy młody Jedi
skakał na lewej nodze w stronę twardego gruntu, z jego ust sypały się przekleństwa.
Gdy tam dotarł, zaczął ocierać prawy but o lewy, żeby się pozbyć najgorszej mazi. W
końcu wskazał różowawą grudę, która za nic w świecie nie chciała się odkleić.

- Co to takiego? - zapytał z prawdziwym obrzydzeniem i udawanym przerażeniem.

Przy każdym słowie z jego ust wydobywały się obłoczki ciepłego powietrza.

Obi-Wan niechętnie pochylił się nad ubłoconą nogą byłego padawana i z bez-

piecznej odległości spojrzał na bryłkę błota.

- To może być coś żywego albo coś, co kiedyś żyło, a może coś, co pochodzi od

czegoś żywego - odezwał się w końcu.

- No cóż, czymkolwiek to jest, będzie musiało poszukać sobie innego środka

transportu - mruknął młody Jedi.

Kenobi wyprostował się i wepchnął ręce głębiej w kieszenie płaszcza.
- Uprzedzałem cię kiedyś, że istnieją o wiele gorsze miejsca niż Tatooine - przy-

pomniał.

Po obu stronach usianej głębokimi kałużami ulicy stały niskie prefabrykowane

domy. Na ich dachach leżała gruba warstwa śniegu, a z okapów zwisały długie sople
lodu. Kawałki popękanej nawierzchni jezdni zepchnięto kiedyś na jedną stronę ulicy i
zostawiono, żeby kisły w kałużach podobnych do tej, w którą niechcący wdepnął młod-
szy Jedi. W niektórych miejscach, gdzie pod chodnikami i beznadziejnie zrujnowaną
jezdnią wciąż jeszcze działały topiące lód promienniki ciepła, utworzyły się istne bajo-
ra.

Anakin znalazł twardy lód i zaczął tupać prawą nogą, żeby pozbyć się z buta resz-

tek błota. W końcu niezidentyfikowany lepki przedmiot doszedł do wniosku, że ma
dosyć, i poszybował w stronę najbliższej zaspy nawianego śniegu.

- Gorsze miejsca niż Tatooine - mruknął do siebie młody Jedi. -I wydaje ci się, że

musimy wszystkie odwiedzać? Kiedy dostaniemy zgodę na powrót na Coruscant?

Labirynt zła

Janko5

138

- Możesz mieć o to pretensję do Thala K'sara - odparł mistrz Jedi. -To on zapropo-

nował, żeby zacząć poszukiwania od tego miejsca.

Anakin powiódł spojrzeniem po okolicy.
- Nie mogę pozbyć się wrażenia, że następne miejsce będzie jeszcze gorsze - po-

wiedział.

Obaj Jedi jakiś czas milczeli, po czym równocześnie stwierdzili:
- Niemal tęsknię za tym, co przydarzyło się nam na Escarte.
Anakin się skrzywił i spojrzał na Obi-Wana.
- Wiesz, mistrzu, kiedy zdarza się nam coś takiego, to znak, że najwyższy czas za-

kończyć współpracę - zauważył. - Mam wrażenie, że powinieneś się związać z Yodą.
Obu was cechuje podobna ostrożność i zamiłowanie do udzielania wskazówek.

- To prawda, pod tym względem stary Yoda i ja jesteśmy do siebie podobni -

przyznał Kenobi.

Brnęli dalej w kierunku czegoś, co wyglądało jak centrum miasta. Większość

krótkiego roku księżyc, zwany Naosem Trzy, był zamarzniętą małą kulą, na której dni
ciągnęły się bez końca. Koloniści z Rodii i Rylotha, zwabieni nadzieją znalezienia bo-
gatych żył ryllu w ogrzewanych przez wulkaniczne ciepło jaskiniach, już dawno wy-
trzebili wszystkie miejscowe roślinożerne i mięsożerne zwierzęta. Obecnie spotykało
się prawie wyłącznie ociężałe rycrity i porośnięte dłuższą niż normalnie i bardziej
zmierzwioną sierścią banthy. Księżyc był nadal zamieszkany wyłącznie z powodu ryb
łowionych w pokrytych lodem rzekach, które spływały z szumem po stromych zbo-
czach pobliskich wysokich gór. Słynące ze smacznego, delikatne o różowego mięsa
ryby, zwane naosjańskimi ostrozębaczami, składały ikrę tylko w ciągu najzimniejszych
miesięcy miejscowego roku. Złowione ostrozębacze przewożono w stanie zamrożonym
i podawano w wykwintnych restauracjach od Kalamara po Korelię jako specjał, na
którego spróbowanie mogły sobie pozwolić tylko osoby bardzo zamożne. Mimo to
niewielu mieszkańców Naosa Trzy bogaciło się na tyle, żeby odlecieć z powierzchni
księżyca. Ogromna większość składała zarobione niewielkie sumy w banku Przedsię-
biorstwa Handlowego Naosa Trzy, które nadzorowało połowy ostrozębaczy i było wła-
ścicielem prawie wszystkich sklepów, hoteli, jaskiń hazardu i kantyn.

Zniechęcone do życia istoty człekokształtne, które skolonizowały księżyc, nigdy

nie pomyślały o nadaniu nazwy największemu skupisku ludności, więc ono także zwało
się Naos Trzy. Oczom przybyszów spodziewających się zobaczyć typowy kosmoport
ukazywał się krąg wzmocnionych zbrojeniami wierzchołków wzgórz, które połączono
mostami przerzuconymi nad deltami rzek. Jak przystało na miejsce o tak słabo rozwi-
niętym przemyśle, księżyc wabił głównie włóczęgów i wątpliwego autoramentu
gwiezdnych podróżników chętnych do wtopienia się w tłum albo rozpoczęcia nowego
życia. Większość stanowili wprawdzie Rodianie i lethańscy Twi’lekowie, ale równie
często spotykało się ludzi i inne istoty człekokształtne. Każdego roku przylatywało
także kilku zamożnych wędkarzy gotowych oddawać się pasji rybołówstwa, ale Naos
Trzy był usytuowany zbyt daleko od uczęszczanych szlaków i nie miał na tyle urozma-
iconej infrastruktury, żeby na jego powierzchni mógł się rozwinąć przemysł turystycz-
ny.

background image

James Luceno

Janko5

139

Mimo że księżyc idealnie nadawał się na kryjówkę dla Twi'leków o czerwonej

karnacji, Obi-Wan wątpił, żeby Fa'ale Leh przebywała tu do tej pory. Należałoby za-
cząć od tego, że z pewnością zmieniła imię i nazwisko, a może także kolor skóry. Naj-
ważniejsze jednak, że na Naosie Trzy trudno było o zajęcie dla byłej przemytniczki
przyprawy, chyba że Leh była jedną z rzucających wyzwanie śmierci osób, które prze-
mycały transporty zamrożonych ostrozębaczy do Gromady Tion albo Perlemiańskim
Szlakiem Handlowym w kierunku Jądra galaktyki.

Jeżeli wierzyć K'sarowi, Leh trudniła się transportem przyprawy z Rylotha na pla-

nety przestworzy Hurtów. Sienar zlecił jej przelot eksperymentalnym gwiezdnym stat-
kiem, dla którego Bith skonstruował aparaturę nadawczo-odbiorczą identyczną jak ta z
mechanofotela Gunraya. Obi-Wan był pewien, że pilotowany przez nią statek był zmo-
dyfikowaną jednostką kurierską przeznaczoną dla Sitha, którego zabił na Naboo. Po
bitwie w przestworzach tej planety statek skonfiskowali funkcjonariusze Wywiadu
Republiki. Jednak kiedy agenci, usiłując wejść na pokład, popełnili drobny błąd, syste-
my sterowania, uzbrojenia i utrzymywania łączności uległy automatycznemu zniszcze-
niu. Wiedziało o tym niewiele osób, a wypalony wrak wciąż jeszcze spoczywał na jed-
nym z lądowisk miasta Theed. Do tej pory zakładano, że modyfikacji na jego pokładzie
dokonał wytatuowany Zabrak Sith, ale z przekazanych przez K'sara informacji wynika-
ło, że zarówno za skonstruowanie statku, jak i za zainstalowanie na jego pokładzie
urządzeń zaprojektowanych przez Dartha Sidiousa są odpowiedzialne Laboratoria Za-
awansowanych Projektów Sienara.

Obi-Wan i Anakin mogli od razu udać się do właściciela firmy, Raitha Sienara, ale

pomysłowi temu sprzeciwił się stanowczo sam Wielki Kanclerz. Palpatine nie chciał
antagonizować jednego z niewielu budujących statki przedsiębiorstw, które niezmien-
nie dochowywały wierności Republice.

Drugi główny dostawca sił zbrojnych Republiki, zakłady Kuat Drive Yards, do-

starczały podczas tej wojny systemy uzbrojenia obu walczącym stronom. Powołały do
życia filię, Zakłady Przemysłu Ciężkiego Rothana, które na zamówienie Republiki
konstruowały krążowniki szturmowe klasy Aklamator i roboty kroczące typu AT-TE,
ale także dostarczały Konfederacji okręty tak zwanej Szturmowej Floty. Flota ta była
jakiś czas istną plagą Perlemiańskiego Szlaku Handlowego, dopóki do położenia kresu
jej działalności nie przyczynili się Obi-Wan i Anakin.

Trochę zaniepokojeni, że śnieżyca przybiera na sile, obaj Jedi przystanęli, aby zo-

rientować się w położeniu. W końcu Skywalker wskazał gestem najbliższą kantynę.

- To już chyba piętnasta, obok której przechodzimy - zauważył.
- I to tylko na tej ulicy - dodał Anakin. - Jeżeli będziemy wpadali do każdej na

szklaneczkę trunku, upijemy się przed dojściem do najbliższego mostu.

- Jeśli dopisze nam szczęście - przyznał starszy Jedi. - Mimo to nie widzę w pobli-

żu innych miejsc, które mogłyby być lepszymi źródłami informacji.

- A może po prostu poszukać jej nazwiska w miejscowym spisie użytkowników

osobistych komunikatorów? - zaproponował żartem młody Anakin.

- To nie byłoby tak zabawne - sprzeciwił się mistrz Jedi.
Anakin wyszczerzył zęby w przekornym uśmiechu.

Labirynt zła

Janko5

140

- Nie mam nic przeciwko temu, żeby zasięgnąć tu języka - powiedział. - Od której

kantyny chciałbyś zacząć?

Obi-Wan zatoczył krąg ręką i wskazał lokal usytuowany po przekątnej skrzyżo-

wania ulic. Nosił nazwę Zdesperowany Pilot.


Cztery godziny później, na wpół pijani i przemarznięci do szpiku kości, przekro-

czyli próg ostatniej kantyny przed mostem. Otrzepali śnieg z płaszczy, opuścili kaptury
i powiedli spojrzeniem po twarzach tłoczących się przy szynkwasie i zajmujących
większość stolików gości.

- Niewiele jest do roboty na Naosie Trzy, jeżeli nie łowi się ryb -zauważył Anakin.
- Odnoszę wrażenie, że pije się tu nawet podczas godzin pracy -stwierdził Kenobi.
Korzystając z tego, że od zaokrąglonego szynkwasu odeszło dwóch Rodian, Jedi

zajęli ich miejsca i zamówili porcje trunków. Anakin zaczął powoli sączyć zawartość
swojej szklaneczki.

- Dziesięć kantyn, tyle samo Lethanek, ale każda twierdzi, że urodziła się na po-

wierzchni tego księżyca - mruknął. - Wygląda na to, że zostaniemy tu bardzo długo.

- Czy K'sar nie podał ci znaku szczególnego, jakim moglibyśmy się kierować? -

zapytał mistrz Jedi. - Blizny, tatuowanych lekku czy czegoś w tym rodzaju?

Anakin pokręcił głową.
- Niczego - powiedział, ale kiedy zobaczył, że Obi-Wan przywołuje gestem męż-

czyznę barmana, dodał półgłosem: - Ale jeżeli zamówisz jeszcze jeden twi'lekański
środek na pobudzanie apetytu, odetnę ci rękę.

Mistrz Jedi się roześmiał.
- Ta pleśń izzy, którą podano nam w poprzedniej kantynie, była według mnie bar-

dzo aromatyczna - powiedział.

Anakin upił kolejny mały łyk trunku.
- A jeżeli już mówimy o rękach... - zaczął.
- A mówimy o nich? - przerwał Kenobi
- No cóż, przynajmniej tak mi się wydaje - oznajmił młody Jedi. -Ale, ale, czy pa-

miętasz tamten klub dla pozaświatowców, w którym chciałeś się czegoś napić? Miałeś
przeczucie, że Zam Weseli wejdzie tam za tobą?

- Wręcz przeciwnie - stwierdził mistrz Jedi. - Byłem pewien, że wejdzie tam za to-

bą.

- Chcesz powiedzieć, że istoty zmieniające kształt darzą mnie szczególnymi

względami?

- Sądząc po twojej dumnej postawie, jaka istota płci żeńskiej mogłaby ci się

oprzeć? - zakpił Kenobi. Naśladując głos Anakina, dodał: - „To sprawa oficjalna. Wra-
cajcie do swoich trunków".

- Więc przyznajesz, że wówczas wykorzystałeś mnie w charakterze przynęty?
- To jeden z przywilejów bycia mistrzem, Anakinie - odparł Kenobi. - Tak czy

owak, zrewanżowałeś mi się i to z nawiązką.

Młody Skywalker uniósł szklaneczkę.
- Wypiję za to - powiedział.

background image

James Luceno

Janko5

141

Kiedy podszedł do nich barman, Obi-Wan położył na szynkwasie pokaźnej warto-

ści żeton kredytowy, postawił na nim pustą szklankę i posunął ją po ladzie w stronę
mężczyzny.

- Jeszcze jedna kolejka - zamówił. - Reszta dla ciebie.
Silnie umięśniony barman o rudych włosach opadających prawie do pasa przeniósł

spojrzenie z żetonu na twarz mistrza Jedi.

- To duży nominał jak na taką skromną libację - zauważył. - Może zgodzicie się,

żebym przyrządził dla was coś bardziej, aromatycznego?

- Zamiast tego wolałbym informację - stwierdził Kenobi.
- Jakbym się tego nie domyślał - mruknął barman.
- Rozglądamy się za pewną Twi'lekanką - zaczął młody Jedi.
- A kto się za nimi nie rozgląda? - zapytał mężczyzna. Obi-Wan pokręcił głową.
- To sprawa ściśle zawodowa - wyjaśnił zwięźle.
- Z nimi często tak jest - potwierdził barman. - Proponuję, żebyście spróbowali w

hotelu Palące.

- Nie zrozumiałeś nas - żachnął się Korelianin.
- Chyba jednak zrozumiałem.
- Proszę posłuchać - odezwał się Anakin. - Ta, której szukamy, prawdopodobnie

nie jest masażystką.

- Ani tancerką - dodał po chwili namysłu Kenobi.
- Więc co może porabiać tu, na Naosie Trzy? - zdziwił się rudzielec.
- Była kiedyś pilotką i lubiła transportować przyprawę - odparł wymijająco młod-

szy Jedi.

Kenobi obserwował uważnie twarz mężczyzny.
- Przyleciała na Naosa Trzy mniej więcej dziesięć lat temu - dodał.
Barman zmrużył oczy.
- Dlaczego od razu tak nie mówiliście? - zapytał. - Chodzi wam o Gennę.
- Kiedy ją znaliśmy, nazywała się Fa'ale Leh - wyjaśnił Skywalker.
- Moi drodzy, na Naosie Trzy nazwiska tylko pomagają się zorientować, o kim

mowa - zauważył mężczyzna.

- Więc ją znasz - domyślił się mistrz Jedi.
- Znam.
- Wiesz, gdzie ją można znaleźć?
Barman odgiął kciuk w górę.
- Na piętrze - mruknął. - Pokój siódmy. Powiedziała, że macie iść prosto do niej.
Obi-Wan i Anakin wymienili zdezorientowane spojrzenia.
- Spodziewa się nas? - zdziwił się mistrz Jedi.
Barman wzruszył potężnymi ramionami.
- Nie powiedziała, kogo się spodziewa - odparł ponuro. - Tyle tylko, że jeżeli będą

o nią pytać jacyś goście, mam ich skierować prosto do niej.


Odwołali zamówioną kolejkę i podeszli do długich schodów. Młody Skywalker

spojrzał na byłego nauczyciela.

Labirynt zła

Janko5

142

- Myślowe sztuczki Jedi? - zapytał.
- Jeżeli tak, robiłem to nieświadomie - odparł Kenobi.
- Czasami tak oddziałuje na organizm wypicie dziesięciu porcji trunku - zgodził

się z nim młodszy Jedi, kiwając głową z udawanym zrozumieniem.

- Ta-a, a może to zasługa twi'lekańskiej pleśni izzy - odciął się Obi-Wan. - Jednak

o wiele ważniejsze jest, że prawdopodobnie to pułapka.

- Więc powinniśmy się mieć na baczności - domyślił się młody Skywalker.
- Tak, Anakinie - przyznał Kenobi. - Powinniśmy się mieć na baczności.
Wszedł po schodach na piętro i zapukał do plastoidowych drzwi pokoju numer 7.
- Otwarte - odezwał się głos w basicu.
Obaj Jedi upewnili się, że mogą szybko sięgnąć po świetlne miecze, ale nie odpi-

nali rękojeści od pasa ani nawet ich nie odsłonili. Obi-Wan uderzył otwartą dłonią w
przycisk umożliwiający otwieranie drzwi i wszedł za Anakinem do pokoju, w którym
panował lodowaty ziąb.

Ubrana w spodnie, buty i chroniący przed zimnem żakiet Genna -a może Fa'ale

Leh - na wpół siedziała, na wpół leżała na wąskiej kanapie. Oparła plecy i lekku o za-
główek i wyciągnęła długie nogi, krzyżując je w kostkach. Obok niej na niewielkim
nocnym stoliku stała opróżniona do połowy butelka czegoś, w czym Obi-Wan rozpo-
znał miejscową odmianę rakietowego paliwa.

Na ich widok Twi'lekanka sięgnęła po dwie brudne szklanki.
- Nalać wam? - zapytała.
- Już i tak przekroczyliśmy dozwoloną granicę - odparł Anakin, rozglądając się po

pokoju.

Twi'lekanka się roześmiała.
- Na Naosie Trzy nie ma czegoś takiego jak dozwolona granica, chłopcze - powie-

działa. Upiła spory łyk i spojrzała na nich znad krawędzi szklanki. - Muszę przyznać, że
nie jesteście tymi, kogo się spodziewałam - stwierdziła.

Anakin odwrócił się do Obi-Wana.
- Czy to rozczarowanie, czy zaskoczenie? - zapytał.
- A kogo się spodziewałaś? - zainteresował się mistrz Jedi.
- Typowych awanturników albo zabijaków - oznajmiła Twi'lekanka. - Morderców

Czarnego Słońca, łowców nagród... A wy? - Głęboko odetchnęła. - Wyglądacie bar-
dziej jak zagubieni Jedi. - Urwała na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiała. - Może
właśnie nimi jesteście - podjęła w końcu. - Jedi słyną z tego, że bywają bardziej bez-
względni niż bandyci wysyłani do wymierzania kary.

- Tylko kiedy to konieczne - stwierdził Anakin.
Twi'lekanka wzruszyła ramionami.
- Chcecie zrobić to tu, od razu, czy najpierw postawicie mi ostatni obiad? - zapyta-

ła.

- Co chcemy zrobić? - zdziwił się Kenobi.
- Naturalnie zabić mnie - odparła Fa'ale. Młody Skywalker podszedł do niej.
- Zawsze istnieje taka możliwość - powiedział. Istota spojrzała na Obi-Wana.
- Zły Jedi, dobry Jedi - mruknęła.

background image

James Luceno

Janko5

143

- Chcemy z tobą porozmawiać o gwiezdnym statku kurierskim, który pilotowałaś

kiedyś dla Zaawansowanych Projektów Sienara - oznajmił Kenobi.

Twi'lekanka kiwnęła głową w stronę mistrza Jedi.
- Oczywiście - powiedziała. - Najpierw porcja pytań i odpowiedzi, a potem bla-

ster... nie, klinga świetlnego miecza wbita w skroń.

- Więc jednak jesteś Fa'ale Leh - domyślił się starszy Jedi.
- Kto wam powiedział, gdzie mnie szukać? - zapytała przemytniczka. - To musiał

być Thal K'sar, prawda? Jest jedynym, którego jeszcze nie zabili. Ten zdradziecki mały
Bith...

- Opowiedz nam o tamtym statku - uciął młody Skywalker, nie dając jej dokoń-

czyć zdania.

Twi'lekanka uśmiechnęła się, jakby sobie coś przypominała.
- To była wyjątkowa jednostka, dzieło geniusza - zaczęła. - Wiedziałam jednak, na

co się decyduję, kiedy zgodziłam się ją pilotować. Podejrzewałam, że to zlecenie będzie
mnie prześladowało do końca życia. Moje obawy okazały się słuszne.

Obi-Wan powiódł spojrzeniem po niewielkim pokoju.
- Ukrywasz się tu od ponad dziesięciu lat - powiedział tonem wskazującym, że to

nie miało być pytanie.

- Nie, przyleciałam tu z powodu pięknych plaż. - Twi'lekanka wykonała lekcewa-

żący gest. - Zabili już inżynierów, mechaników i prawie wszystkich, którzy mieli coś
wspólnego z tym statkiem, aleja się tego spodziewałam. Dostarczyłam go na miejsce,
zgarnęłam, co moje, i jak najszybciej odleciałam. Okazało się jednak, że nie dość dale-
ko. Odnaleźli mnie na Rylothu, na księżycu Nar Shaddaa i na powierzchniach połowy
planet krążących wokół bezimiennych gwiazd Ramienia Tingel. Nie potrafiłabym zli-
czyć, ile razy spoglądałam śmierci w oczy. Mogę pokazać wam blizny po tamtych wal-
kach.

- Nie ma takiej potrzeby - odparł pospiesznie Obi-Wan, kiedy Fa'ale przekładała

przez ramię lewy głowoogon.

Twi'lekanka upiła kolejny łyk trunku.
- Więc kto was przysłał, Sienar? - zapytała. - A może gość, który miał być właści-

cielem tego kurierskiego statku?

- A kto miał być jego właścicielem? - podchwycił szybko młody Jedi.
Fa'ale spoglądała na niego jakiś czas.
- To właśnie najzabawniejsze - odezwała się w końcu. - Sienar, sam Raith Sienar,

oświadczył mi, że jakiś Jedi. Niemniej gość, któremu go przekazałam, nie był Jedi.
Och, nosił świetlny miecz i tak dalej, ale... Nie wiem, miał w sobie coś dziwnego. Obi-
Wan kiwnął głową.

- Spotkaliśmy się z nim już kiedyś - przyznał wymijająco.
- Gdzie przekazałaś mu ten statek? - zapytał Anakin.
- Naturalnie na Coruscant - odparła Twi'lekanka. Obi-Wan spojrzał w górę.
Ułamek sekundy później rozległ się ogłuszający huk i sufit wpadł do pokoju, a

wraz z kawałkami plastoidowych krokwi, pokrytych szronem paneli i płytek sufito-
wych do pomieszczenia wskoczyli dwaj uzbrojeni po zęby Trandoshanie. Kenobi pod-

Labirynt zła

Janko5

144

biegł do kanapy i wywrócił ją tak sprytnie, że Fa'ale, piankowe materace, koce i prze-
ścieradła zsunęły się pod ścianę na zimną podłogę.

Anakin oderwał od pasa rękojeść świetlnego miecza, włączył energetyczne ostrze i

wymachując nim, zaczął odbijać na boki błyskawice blasterowych strzałów. Kilka se-
kund później musiał także parować ciosy wibrotopora. Niebezpieczną broń trzymał w
mięsistych łapskach czerwonoskóry Falleen, który wyłamał drzwi i wskoczył do poko-
ju. Tuż za nim chcieli się wcisnąć dwaj rośli mężczyźni, ale tak się spieszyli, że zakli-
nowali się w progu.

Obi-Wan odwrócił się, przywołał zwisający u pasa świetlny miecz, skoczył do

drzwi i odciął obie dłonie jednemu z unieruchomionych zabójców. Ranny zbir osunął
się na kolana, a w lodowatym powietrzu poniósł się wrzask bólu. Dopiero wówczas do
pomieszczenia wskoczył drugi mężczyzna, ale od razu się nadział na szpic klingi Obi-
Wana. Pokój wypełnił się odorem palonego ciała. Wszędzie kłębił się dym po eksplozji
ładunków wybuchowych, które wyrwały w suficie nieregularną dziurę wielkości trzech
metrów kwadratowych. Z każdą chwilą wpadało przez nią więcej dużych, wilgotnych
płatków śniegu.

Po lewej stronie Obi-Wana, mniej więcej pośrodku pokoju, stał prawie nierucho-

mo Anakin. Cały czas odpierał ataki dwóch gadopodobnych Trandoshan i właściciela
wibrotopora. Posyłał na boki blasterowe błyskawice, które wbijały się w cienkie ściany,
co wywoływało okrzyki przerażenia mieszkańców sąsiednich pokojów. Z korytarza
napływał raz po raz odgłos otwierania albo zamykania drzwi i czyichś kroków.

W pewnej chwili Falleen obrócił się na lewej nodze i machnął wibrotoporem, żeby

wbić brzeszczot w głowę Obi-Wana. Mistrz Jedi kucnął, uniknął trafienia i wepchnął
szpic klingi w lewe udo napastnika.

Rana, tylko podsyciła jego wściekłość. Falleen uniósł wibrotopór nad głowę i sko-

czył do przodu, żeby rozłupać czaszkę i tułów przeciwnika. Salto w tył pozwoliło Obi-
Wanowi znaleźć się poza zasięgiem brzeszczota topora, ale mniej szczęścia miał nocny
stolik Fa'ale, który rozpadł się na dwie części i runął na podłogę. Należąca do Twi'leka-
nki butelka miejscowej wody ognistej poszybowała przez pokój i trafiła w łuk brwiowy
roślejszego z dwóch Trandoshan. Gadopodobna istota wrzasnęła gniewnie i zakończoną
pazurami lewą dłonią otarła krwawiące czoło, ale prawą nie przestała posyłać na oślep
blasterowych błyskawic. Kiedy Anakin zauważył, że strzały nie lecą w jego stronę,
uniósł lewą rękę i pchnął nią powietrze w stronę napastnika, a obca istota zderzyła się
plecami z jedynym oknem i wyleciała na ulicę.

Starając się wykorzystać rzekomą nieuwagę Anakina, ziomek Trandoshanina za-

ryzykował i skoczył ku młodemu Jedi.

Obi-Wan obserwował, jak odcięta głowa gada szybuje przez pokój, wypada przez

drzwi i turla się po korytarzu. Chwilę później napłynął stamtąd mrożący krew w żyłach
pisk. Falleen, który znalazł się nagle oko w oko z dwójką Jedi, wyciągnął przed siebie
wibrotopór i zaczął się obracać.

Anakin cofnął się przed śmiercionośnym brzeszczotem i skierował poziomo klingę

świetlnego miecza. Raptownie zanurkował w stronę przeciwnika, przejechał na brzuchu
po śliskiej od krwi podłodze i obciął nogi Falleena na wysokości kolan. Niższy o metr,

background image

James Luceno

Janko5

145
ale wcale nie mniej rozwścieczony napastnik puścił wibrotopór w Obi-Wana, wyszarp-
nął z kabury na udzie ciężki blaster i dał ognia.

Zanim wibrotopór doleciał do mistrza Jedi, Anakin posłużył się Mocą, żeby wy-

szarpnąć blaster z dłoni Falleena, po czym wbił szpic klingi świetlnego miecza w kor-
pus napastnika. Ukryty pod kurtką człekokształtnej istoty pancerz powstrzymał na jakiś
czas energetyczne ostrze, ale od żaru zapaliły się ładunki wybuchowe w bandolecie
przecinającym na ukos pierś zbira.

Cofając się przed świetlistą klingą na przyżgniętych kikutach nóg, Falleen zaczął

się klepać po torsie, żeby ugasić płomienie. W pewnej chwili dał się ponieść panice,
odwrócił się i wyskoczył głową naprzód przez wybite okno, ale eksplodował, zanim
wylądował w zaspie śniegu, która mogłaby złagodzić impet jego upadku.

W pokoju zapadła prawie zupełna cisza. Jakiś czas było słychać tylko syk płatków

śniegu parujących w zetknięciu z klingami świetlnych mieczy.

- Wynośmy się stąd! - zawołał w końcu Kenobi.
Anakin wyłączył energetyczne ostrze i wyciągnął Fa'ale spod prześcieradeł i mate-

racy. Szarpnął i postawił ją na nogi.

Chwiejąc się, obca istota powiodła spojrzeniem po zrujnowanym pokoju.
- Wyglądacie na porządnych gości, nawet jak na Jedi - bąknęła. - Przykro mi, że

was w to wplątałam.

W pewnej chwili zobaczyła butelkę, która jakimś cudem ocalała z pogromu, i ru-

szyła niepewnie w jej stronę. Anakin nie uwolnił jej ręki, więc zacisnęła dłonie w pięści
i zaczęła go okładać po piersi i przedramionach.

- Przestań zgrywać bohatera, chłopcze - powiedziała. - Mam dość uciekania.

Wszystko skończone. Dla mnie i dla was.

- Nic podobnego, dopóki sami o tym nie zdecydujemy - warknął młody Jedi.
Zrezygnowana Twi'lekanka osunęła się w jego ramiona.
- Właśnie na tym polega problem - stwierdziła. - To główny powód, dla którego

uczestniczymy w tej wojnie.

Anakin pociągnął ją w stronę wyważonych drzwi.
- W samą porę - odezwał się stojący obok okna Kenobi. - Na ulicy widzę następ-

nych sześciu.

Chwilę później blasterowa błyskawica zniszczyła to, co jeszcze pozostało z fra-

mugi okna.

Anakin z wysiłkiem postawił Fa'ale na nogi i odwrócił się tak, żeby mogła widzieć

jego twarz.

- Od dziesięciu lat wywodzisz w pole skrytobójców - przypomniał ponuro. - Na

pewno pomyślałaś o innej drodze ucieczki z tej kantyny. - Potrząsnął nią z całej siły. -
Którędy? - zapytał złowieszczym tonem.

Twi'lekanka jakiś czas milczała. W końcu zamknęła oczy i wskazała kierunek

kiwnięciem głowy.

Obi-Wan i Anakin ruszyli za nią w przeciwległy koniec korytarza, gdzie mieściło

się coś w rodzaju komórki albo pakamery. Ukryte za fałszywą ścianą dwa błyszczące
słupy niknęły pod podłogą w mrocznych otworach. Fa'ale objęła rękami i nogami bliż-

Labirynt zła

Janko5

146

szy, skoczyła i zniknęła. Anakin poszedł w jej ślady. Obi-Wan wsłuchiwał się jeszcze
chwilę w napływające zza zamkniętych drzwi głosy osób biegnących korytarzem w
stronę pokoju Twi'lekanki, ale w końcu i on objął słup i pozwolił, żeby o resztę zatrosz-
czyło się ciążenie.

Ześlizgiwał się dłużej, niż się spodziewał, bo słupy nie kończyły się w piwnicy

kantyny. Przecinały wzgórze, na którym wzniesiono budynki w tej części miasta, i
wiodły aż do rzeki. Drugie końce ginęły pod grubym lodem. W naturalnym, chociaż
słabym świetle Obi-Wan zauważył, że znajduje się w jaskini, do której wpływa skuta
lodem rzeka. W pobliżu podstawy słupów spoczywały trzy pary przeznaczonych dojaz-
dy po lądzie sań, takich, jakimi mieszkańcy posługiwali się podczas połowów ryb pod
lodem. Sanie miały potężne silniki i po dwie długie płozy.

- Chyba jestem zbyt pijana, żeby nimi kierować - wyznała Twi'lekanka.
Zanim skończyła, Anakin skoczył na wąskie siodełko najbliższych sań i zaczął się

przyglądać urządzeniom sterującym.

- Nie przejmuj się tym - powiedział i pstryknął dźwigienką jakiegoś przełącznika.

Silnik sań zakrztusił się i obudził do życia. Chwilę później donośny ryk odbił się od
ścian ciemnej jaskini.

Obi-Wan wskoczył na siodełko drugich sań, a Fa'ale zajęła miejsce za plecami

Anakina.

- Najpierw ten, a później tamten - odezwał się młody Skywalker, wskazując przy-

ciski zapłonu i podgrzewacza. Pragnąc zademonstrować ich działanie, odwrócił się do
Obi-Wana. - Przepustnice, regulator szybkości wznoszenia i opadania, a tak się tym
steruje.

Mistrz Jedi od razu stracił orientację.
- Tak? - zapytał.
- Nie tak, tak! - wykrzyknął Anakin, pokazując wszystko od początku. Chwilę

później pokazał drugi zestaw przełączników na kontrolnym panelu sań Obi-Wana. -
Zasilanie repulsorów - wyjaśnił zwięźle. - Ale tylko do pokonywania niewielkich zasp,
lodowych pagórków, zamarzniętych przeszkód czy czegoś w tym rodzaju. To nie kon-
wencjonalny śmigacz ani nawet grawicykl.

- Pamiętasz, gdzie zostawiliśmy nasz liniowiec?
- Nie przypominam sobie, czy w ogóle gdzieś go posadziliśmy -odparł młody

Skywalker. - Ale od lądowiska nie może nas dzielić duża odległość.

- W dole rzeki - podpowiedziała Fa'ale. - Za tym wzgórzem powinniście zatoczyć

łuk na południe, przelecieć pod mostem i skręcić na zachód za następnym wzgórzem.
Potem przelecicie pod kolejnymi dwoma mostami, skręcicie znów na południe i znaj-
dziecie się na miejscu.

Obi-Wan popatrzył na nią w milczeniu.
- Będę leciał za wami - zdecydował w końcu.
Z rykiem silników wylecieli z jaskini i pomknęli nad skutą lodem rzeką.
Jeszcze zanim dotarli do pierwszego mostu, w lód wokół nich zaczęły się wbijać,

głośno skwiercząc, blasterowe błyskawice. Obi-Wan obejrzał się i zobaczył, że od stro-

background image

James Luceno

Janko5

147
ny góry rzeki nadlatują trzy pary sań. Obserwował je jakiś czas i stwierdził, że szybko
się zbliżają.

Tymczasem dwie inne istoty w chroniących przed mrozem kombinezonach, kuląc

się na widocznym w dole rzeki moście, kierowały ku nim lufę zamontowanego na obro-
towej podstawie samopowtarzalnego blastera.

Labirynt zła

Janko5

148

R O Z D Z I A Ł

29

Gwiazda dostarczająca ciepła Naosowi Trzy wyglądała jak świecąca nisko nad

wierzchołkami gór, rozmyta biała plama. Wznoszące się po prawej stronie Obi-Wana
górskie szczyty były przesłonięte przez złowieszcze chmury.

Śnieżyca przybierała na sile.
Przelatując przez nią w takim tempie, jakie rozwijały sanie, mistrz Jedi odnosił

wrażenie, że śnieżyca przeradza się w zamieć. Gdyby nie Moc, delikatne kryształki
śniegu siekłyby go po odsłoniętych dłoniach i twarzy niczym śruciny. Z trudem widział
cokolwiek przed sobą, a lód - szary lub biały, a czasami błękitnawy - wcale nie był tak
gładki, jak można by sobie wyobrazić. W miejscach, w których woda niezliczone razy
ogrzewała się i ochładzała, wyglądał jak stosy otoczaków. Skrywał pod sobą niesione
przez rzeczny prąd szczątki, pnie gałęzi i kamienie i tworzył pagórki wokół setek otwo-
rów wyrąbanych przez poławiaczy ryb.

Samopoczucia Obi-Wana nie poprawiał fakt, że do niego strzelano.
Serie błyskawic z ustawionego na moście samopowtarzalnego blastera zmuszały

go do kluczenia od brzegu do brzegu, omijania lodowych zapór i przemykania między
niewielkimi wzgórkami. Repulsory umożliwiłyby mu wprawdzie przelatywanie nad
przeszkodami -podobnie jak lecącemu w dolnej części biegu rzeki Anakinowi - ale Obi-
Wan nie mógł sobie pozwolić na ich włączenie. Wymagałoby to użycia obu rąk, a
mistrz Jedi nie miał wolnej ani jednej. Lewą trzymał pokrętło dźwigni przepustnicy, a
palce prawej zaciskał na rękojeści świetlnego miecza, żeby odbijać nadlatujące z góry i
z tyłu blasterowe błyskawice.

Jakiś czas wyobrażał sobie, że znów znalazł się na Muunilinście, gdzie toczył wal-

kę z robotami ścigacza Durge'a.

Tyle że tam nie sypał śnieg.
Narastający ryk z prawej strony uświadomił mu, że zrównują się z nim najszybsze

sanie. Kątem załzawionego oka zauważył, że pilotujący pojazd mężczyzna pochyla się
nisko nad rękojeściami kierownicy, żeby siedzący za jego plecami rodiański pasażer
miał lepszą okazję posłania blasterowej błyskawicy w skroń uciekiniera. Obi-Wan rap-
townie zahamował, dzięki czemu pilot ścigających go sań wyprzedził go szybciej, niż

background image

James Luceno

Janko5

149
się spodziewał. Pierwszy strzał Rodianina przeleciał przed oczami Obi-Wana, mistrz
Jedi odbił jednak drugi w stronę sań w taki sposób, żeby trafić w silnik.

Pojazd eksplodował, a pilot i pasażer spadli z siodełek i potoczyli się w przeciwne

strony po nierównym lodzie.

Szybciej jednak zaczęła maleć odległość dzieląca mistrza Jedi od drugich sań.
Na ich siodełku siedziała tylko jedna, ale zręczniejsza osoba. W pewnej chwili pi-

lot obrócił pokrętło dźwigni przepustnicy i skierował pojazd w taki sposób, żeby się
wbił w sanie Obi-Wana. Prawdopodobnie chciał go pozbawić kontroli albo skierować
na gruby pień drzewa, wystający ukośnie z grubego lodu mniej więcej pośrodku koryta
zamarzniętej rzeki. Obi-Wan minął pień zaledwie o kilka centymetrów, ale przy rap-
townym manewrze jego sanie wpadły w poślizg. Starając się odzyskać nad nimi pano-
wanie, zbyt mocno skręcił kierownicę i jego pojazd obrócił się po lodzie pięć czy sześć
razy w drugą stronę. Zanim znieruchomiał, pilot ścigających go sań zdążył zająć do-
godną pozycję, by znów spróbować staranowania. Tym razem jednak Obi-Wan był
gotów na spotkanie. Szybko zawrócił, skierował sanie na pojazd przeciwnika i wytrzy-
mał wstrząs, a kiedy przeciwnik odskoczył, ukierunkował Moc w taki sposób, żeby jak
najdalej go odepchnąć.

Sanie tamtego skoczyły do przodu tak szybko, że pilot zsunął się z siodełka. Po-

szybował w powietrze, ale nie wypuścił z zaciśniętych palców kierownicy. Jego pojazd
podskoczył na lodowym wzgórku i poszybował w górę, a kiedy osiągnął koniec krzy-
wej balistycznej, przebił cienki lód na nieco wcześniej wyrąbanym otworze i wraz z
pilotem zniknął pod grubą warstwą lodu.

W powietrze strzelił gejzer wody, która obryzgała przelatującego blisko tego miej-

sca Obi-Wana. Tymczasem trzeci przeciwnik, który podczas starcia zbliżył się do rufy
sań mistrza Jedi, nie przestawał posyłać ku niemu serii blasterowych strzałów. Kenobi
słyszał, że obok jego głowy świszczą błyskawice. Daleko w dole rzeki Anakin i Fa'ale,
przelatując między dwoma spośród wielu pagórków Naosa Trzy, kierowali się szerokim
łukiem na południe. Z mostu łączącego wierzchołki wzgórz sypały się ku nim śmier-
cionośne kreski jaskrawego światła, ale żadna nie trafiła ani pilota, ani pasażerki.

Obi-Wan nie potrafił naśladować zręcznych manewrów byłego padawana i z każ-

dą chwilą zostawał bardziej z tyłu. Znalazł się tak blisko mostu, że stał się łatwym ce-
lem dla prowadzących stamtąd ogień zabójców. Nie mogąc liczyć na uniknięcie trafie-
nia, zaczął zataczać obszerny łuk, żeby zawrócić. Zaledwie jednak zakończył manewr,
znalazł się na kursie kolizyjnym z saniami ostatniego prześladowcy.

Pragnąc uniknąć czołowego zderzenia, zamierzał zeskoczyć z siodełka i przygo-

tować się na długi ślizg po nierównej powierzchni lodu. Napiął mięśnie, ale w tej samej
chwili jedna z błyskawic, którymi strzelcy z mostu szyli nierównym ściegiem po-
wierzchnię lodu, trafiła w pierś pilota ostatnich sań i wyrzuciła go w powietrze. Obi-
Wan obrócił pokrętło dźwigni przepustnicy, ominął pozbawiony pilota pojazd i pognał
przed siebie, w górę rzeki, byle znaleźć się jak najszybciej poza zasięgiem blastero-
wych błyskawic.

Labirynt zła

Janko5

150

Usłyszał dobiegający zza wierzchołka wzgórza z prawej strony narastający warkot

i chwilę później padł na niego duży, szybko przemieszczający się cień. O wiele głośniej
zabrzmiał odgłos strzałów z samopowtarzalnego działka blasterowego, a błyskawice
strzałów zaczęły dziurawić lód na kursie jego pojazdu. Po chwili tafla pękła i pojawił
się szeroki pas wzburzonej, lodowatej ciemnej wody.

Nie mając pojęcia, czy sanie potrafiłyby nad nią przeskoczyć, nawet gdyby chciał

je zmusić, Obi-Wan zahamował z całej siły.

Kiedy od usianej odłamkami lodu powierzchni wody dzieliło go zaledwie dziesięć

metrów, z góry opuściły się metalowe szpony, które zatrzasnęły się wokół mistrza Jedi
i poderwały go z siodełka. Wytrącony z ręki Obi-Wana świetlny miecz potoczył się po
lodzie, a sanie ześlizgnęły się do spienionej wody.

- Na kraniec galaktyki! - mruknął wstrząśnięty Kenobi.
Kołysząc się na grubej metalowej linie, szponiasta klatka zaczęła sunąć w górę, do

otworu w dnie kadłuba topornego śnieżnego skiffa.


Fa'ale obejmowała czerwonymi rękami Anakina w pasie, piszczała i raz po raz

wznosiła okrzyki radości. Wyglądało na to, że nawet mimo alkoholowego upojenia - a
może właśnie dzięki niemu -jazda na złamanie karku sprawia jej wielką satysfakcję.

- Minąłeś się z powołaniem, Jedi! - krzyknęła w pewnej chwili do prawego ucha

młodego Skywalkera. - Powinieneś zostać mistrzem zawodów ścigaczy!

Anakin odwrócił głowę w jej stronę.
- Już kiedyś nim zostałem! - odkrzyknął.
Przy okazji zauważył Obi-Wana podrywanego z siodełka sań i ciągniętego w górę.

Posłużył się hamulcami, zmniejszył dopływ energii do silnika, wykonał zgrabny zwrot
o sto osiemdziesiąt stopni i śmignął w górę rzeki. Przemknął pod mostem, pod którym
już raz przelatywał, i gnał slalomem, żeby uniknąć trafienia przez ogień z ręcznych
blasterów.

- To zbieracze zdobyczy łowców ostrozębaczy - wyjaśniła Fa'ale na widok śnież-

nego skiffa. - Pomagają wędkarzom, żeby nie musieli osobiście transportować ryb do
miasta. Ja także się tym zajmuję... chociaż to niezbyt zaszczytne zajęcie.

Tymczasem szpony, które schwytały mistrza Jedi, zdążyły pokonać połowę odle-

głości dzielących je od kadłuba skiffa.

- Nie uda nam się dotrzeć do niego w porę - stwierdziła Twi'lekanka.
- Przygotuj się do przejęcia kierownicy - polecił młody Jedi. Fa'ale zacisnęła palce

na jego ubraniu.

- Dokąd zamierzasz polecieć? - zapytała.
- Pod górę!
Anakin przyspieszył najbardziej jak mógł i skierował sanie w górę zbocza wzgó-

rza, na którym wspierało się przęsło mostu. Kiedy znalazł się na wierzchołku, włączył
repulsory, zeskoczył z siodełka i przywołał Moc, żeby skierowała go w stronę szponia-
stej klatki z uwięzionym mistrzem Jedi.

Piloci skiffa dostrzegli go w locie i skręcili ostro na sterburtę, ale wykonali ma-

newr nie dość szybko, żeby uniemożliwić mu lądowanie na pazurach. Siedzący na fote-

background image

James Luceno

Janko5

151
lu drugiego pilota Rodianin uchylił drzwi kabiny po swojej stronie i zaczął posyłać do
ruchomego celu serie blasterowych strzałów.

- Miałem przeczucie, że wkrótce się zjawisz - powitał Obi-Wan byłego padawana.
Chwilę później celniejszy strzał z góry odbił się od metalowej łapy i z cichnącym

skowytem zniknął w ciemności nadchodzącej nocy.

- Trzymaj się, mistrzu! - wykrzyknął Anakin. - To nie będzie nic przyjemnego!
Obi-Wan usłyszał znajomy syk i pomruk wysuwanej klingi świetlnego miecza.

Zerknął pomiędzy metalowymi szponami i uświadomił sobie, na co się zanosi.

- Anakinie, zaczekaj... - zaczął.
Jego byłego padawana nic nie potrafiłoby jednak powstrzymać.
Kiedy szpony znalazły się blisko ładowni skiffa, Anakin machnął energetycznym

ostrzem miecza i wyciął otwór w spodzie kabiny. Ze szczeliny trysnęły iskry i kłęby
dymu, a maszyna niemal od razu przechyliła się na sterburtę. Przeleciała metr od filaru
mostu i zaczęła opadać w stronę zbocza wzgórza.

Chwilę przed katastrofą Anakin przeciął metalową linę i szponiasta klatka runęła

jak kamień. Potoczyła się po śliskim zboczu wzgórza na brzeg rzeki i obracając się jak
szalona, zaczęła sunąć po nierównej powierzchni lodu. Uwięziony w środku mistrz Jedi
obijał się z boku na bok, a wirujący na zewnątrz Anakin trzymał się kurczowo dzięki
Mocy. Sekundę później śnieżny skiff roztrzaskał się o zbocze wzgórza. Kiedy klatka
wtoczyła się na drugi brzeg rzeki i znieruchomiała, obaj Jedi byli tak ośnieżeni, że wy-
glądali jak wampy.

Anakin wyciągnął świetlny miecz i szybko rozprawił się z metalowymi szponami.

Plując śniegiem i zataczając się, Obi-Wan wygrzebał się z klatki i otrząsnął jak zmok-
nięty pies.

Kilka następnych sekund poświęcił, żeby wysypać śnieg i lód z rękawów i kaptura

przemoczonego płaszcza Jedi.

- A gdzie Fa'ale? - zapytał, rozglądając się po okolicy.
Anakin powiódł spojrzeniem po stokach pobliskich wzgórz. Zauważył, że zabójcy

na mostku zabrali blaster i zniknęli. W końcu wypatrzył na przeciwległym brzegu miej-
sce, w którym jego sanie zaklinowały się między dwoma kopcami lodu.

Kiedy tam dotarli, zobaczyli Fa'ale. Leżała na brzuchu kilka metrów od pojazdu

przedziurawionego przez błyskawicę blasterowego strzału. Anakin podszedł do istoty i
delikatnie obrócił ją na plecy. Dopiero wówczas zauważył, że jeden ze strzałów ampu-
tował jej prawe lekku. Twi’lekanka zamrugała, a kiedy brał ją w ramiona, otworzyła
oczy i odzyskała ostrość spojrzenia.

- Nic mi nie mów - szepnęła. - Przeżyłam, prawda?
- Przykro mi, że jestem zwiastunem niepomyślnej wieści, ale tak, a przynajmniej

wszystko na to wskazuje - odparł młody Skywalker. -Tydzień w zbiorniku bacta i bę-
dziesz jak nowa.

Fa'ale westchnęła.
- Nie winię was za to, co się stało - powiedziała. - Daliście z siebie wszystko, żeby

mnie zabili. - Powiodła spojrzeniem po okolicy. - Czy nie powinniśmy poszukać jakiejś
kryjówki? - zapytała.

Labirynt zła

Janko5

152

- Nasi nieprzyjaciele uciekli - uspokoił ją Anakin. Fa'ale pokręciła głową.
- Po tych wszystkich latach w końcu mnie... - zaczęła.
- Nie przypuszczam, żeby to byli oni - przerwał Kenobi. - Ktoś o wiele potężniej-

szy niż Raith Sienar nie chce, żebyśmy się dowiedzieli czegoś więcej o tamtym kurier-
skim statku.

- Więc lepiej opowiem wam całą resztę... to znaczy o tym, co dotyczy Coruscant -

postanowiła Twi'lekanka.

Anakin podniósł ją ze śniegu.
- Gdzie wylądowałaś tamtym gwiezdnym statkiem? - zapytał.
- W starym budynku w dzielnicy przemysłowej, na zachód od gmachu Senatu -

wyjaśniła przemytniczka. - Na terenie enklawy zwanej Robotami.

background image

James Luceno

Janko5

153

R O Z D Z I A Ł

30

Nie odrywając makrolornetki od oczu, Mace Windu oglądał odległe gmachy od

najwyższego poziomu do najniższego. Dłużej zatrzymywał spojrzenie na wybitych
szybach okien, popękanych występach i przekrzywionych balkonach.

Wzniesiony pośrodku grupy sześciu wieżowców budynek miał ponad trzysta lat i

popadał w ruinę. Górna jego część wyglądała jak zaokrąglona u szczytu, nieozdobiona
kolumna. Budowla wyrastała z okrągłej podstawy wzmocnionej potężnymi przyporami.
W ścianie gmachu, w miejscu styku górnej części i zaokrąglonych końców przypór,
widniały okna i wrota hangarów, poruszane za pomocą archaicznych mechanizmów
zębatych. Wiele permaszklanych paneli i świetlików zachowało się w dobrym stanie,
ale upływ czasu i korozja obeszły się surowo z pionowymi wrotami hangarów ładowni-
czych.

Próbowano ustalić, kto zbudował gmach i kto jest jego właścicielem, chociaż, są-

dząc po okazałości i lokalizacji, można było się domyślić, że budynek pełnił kiedyś rolę
centrali korporacji, do której należały także otaczające go fabryki i montażownie.

Mace i jego grupa Jedi, a także sklonowani komandosi i analitycy Wywiadu Re-

publiki zajęli pozycje jakiś kilometr na wschód od wieżowca. Ich stanowisko obserwa-
cyjne mieściło się w jednej z wielu przysadzistych odlewni o spiczastych dachach, nad
którymi górowały wyrzucające kłęby dymu permabetonowe kominy. Mace pomyślał,
że trudno o bardziej przygnębiające miejsce po tej stronie Eriadu. Pięć godzin spędzo-
nych w tej okolicy mogło kosztować kogoś pięć lat życia. Nieustannie czuł, jaką
krzywdę wyrządzają zatrute wyziewy jego płucom, a zapaskudzone brudem po-
wierzchnie jego palcom. Unoszące się w powietrzu kwasy przeżerały wszystko, chociaż
dla niektórych osób nie dość szybko. Ambitni przedsiębiorcy budowlani i zwolennicy
szybkiej przebudowy świadomie wypuszczali kamieniowe roztocze, granitowe ślimaki i
niszczące izolację kabli robaki, żeby spotęgowały oddziaływanie kwaśnych deszczów.
Nie liczyli się z zagrożeniem, jakie insekty stanowią dla pobliskich wieżowców Dziel-
nicy Senackiej.

Krótko mówiąc, było to idealne środowisko dla Lorda Sithów.
- Zdalnie sterowane sondy wypuszczone, panie generale - zameldował w pewnej

chwili sklonowany komandos z elitarnych oddziałów zwiadowczych.

Labirynt zła

Janko5

154

Mace skierował obiektywy makrolornetki na stado metrowej średnicy kulistych

robotów, które, co chwila zgodnie z programem pozornie przypadkowo zmieniając
kurs, cały czas kierowały się w stronę wieżowca.

Komisja senacka nadzorująca pracę wywiadu usiłowała wydać zakaz udziału ko-

mandosów i używania zwiadowczych robotów. Członkowie komisji uważali za absur-
dalny pomysł, że na powierzchni Coruscant może się mieścić twierdza separatystów.
Na szczęście - i trzeba przyznać, że niespodziewanie - decyzję komisji unieważnił sam
Wielki Kanclerz Palpatine. Dzięki temu Mace mógł skompletować zespół, w którego
skład weszli nie tylko dowódca sklonowanych komandosów z elitarnych oddziałów
zwiadowczych, komandor Valiant, oraz kapitan Dynę z Wywiadu Republiki, ale także
mistrzyni Jedi Shaak Ti i kilku zdolnych padawanów.

- Nic nie wskazuje, żeby ktokolwiek brał na cel nasze roboty zwiadowcze - zamel-

dował dowódca komandosów.

Mace obserwował, jak czarne kule wlatują przez okna z wybitymi szybami i kieru-

ją się do obszarów w górnej części gmachu, gdzie po odpadnięciu fasady zostały tylko
odsłonięte belki plastalowego szkieletu.

Zbliża się chwila prawdy, pomyślał.

Twi’lekańska pilotka, którą Obi-Wan i Anakin znaleźli na Naosie Trzy, nie wyja-

wiła im niczego oprócz opisu budynku, do którego dostarczyła kurierski statek. Skon-
struowana w Laboratoriach Zaawansowanych Projektów Sienara gwiezdna jednostka
została zmodyfikowana - prawdopodobnie bez wiedzy samego Sienara - i podarowana
Sithowi, który uśmiercił Qui-Gon Jinna. Pilotka otrzymała zestaw współrzędnych lą-
dowiska na Coruscant, ale i tak statek kurierski, kierując się na źródło sygnału namia-
rowego, sam doleciał we właściwe miejsce. Wynagrodzona sowicie za swoje usługi
Twi'lekanka została odwieziona do zachodniego kosmoportu i wkrótce potem odleciała
na powierzchnię Rylotha. Opis budynku, w którym wylądował kurierski statek, nie
dostarczył Jedi konkretnych wskazówek. W pobliżu wznosiło się wprawdzie o wiele
mniej wysokich wieżowców niż w okolicach równikowych, ale na terenie zajmujących
setki kilometrów kwadratowych Robót można było znaleźć tysiące gmachów odpowia-
dających podanemu opisowi.

Przełom w poszukiwaniach nastąpił dopiero, kiedy mistrz Jedi Tholme przypo-

mniał sobie szczegół z przesłuchania, jakiemu poddano jego byłego padawana, Quinla-
na Vosa. W ramach tajnej misji, której celem miało być przyłączenie się do wewnętrz-
nego kręgu szkolonych przez Dooku adeptów Ciemnej Strony, Vos otrzymał polecenie
zamordowania dwulicowego senatora, Vienta. Krótko po wywiązaniu się z tego zadania
i po brutalnym pojedynku z mistrzem K'Kruhkiem Vos spotkał się z Dooku na terenie
Robót. Hrabia poinformował przyszłego protegowanego, że niesłusznie uważa Vienta
za Sitha. Kolejny raz zaprzeczył także, jakoby sam służył jakiemukolwiek mistrzowi.

Nikt wówczas nie zwrócił uwagi na raport Vosa, bo wiele wskazywało, że sam

Vos, jako uwiedziony przez Ciemną Stronę Mocy, jest stracony dla zakonu Jedi. Nikt
nie przykładał także wagi do miejsca spotkania Vosa z Dooku. Analitycy uważali, że
wybrano je tylko dlatego, że znajduje się na uboczu. Jedi i Wywiad niepokoili się bar-

background image

James Luceno

Janko5

155
dziej faktem, że hrabia potrafi niepostrzeżenie przylatywać na Coruscant i odlatywać z
jej powierzchni.

- Pojawiają się holograficzne wizerunki wnętrza - zameldował Valiant.
Mace oderwał od oczu makrolornetkę i spojrzał na hologramy. Przecinane oślepia-

jąco jasnymi ukośnymi liniami zakłóceń trójwymiarowe wizerunki ukazywały opusto-
szałe pomieszczenia, odcinki pogrążonego w ciemności korytarza i ogromne puste sale.

- Wygląda na to, że budynek jest zupełnie opuszczony, panie generale - stwierdził

komandor. - Ani śladu automatów czy form życia poza odmianami powszechnie spoty-
kanymi w podobnych ruinach zakładów przetwórczych.

- Może i opuszczony, ale nie zapomniany - odezwał się stojący za jego plecami

kapitan Dynę. - Gmach jest w pełni funkcjonalny. Nadal działa zasilanie i oświetlenie.

- To jeszcze niczego nie dowodzi - stwierdził Windu. - Wiele gmachów w tej

dzielnicy miało własne zasilanie. Czasami jego źródłem były niebezpieczne i bardzo
niestabilne paliwa. - Zatoczył ręką zamaszysty półokrąg. - Mimo wszystko z kominów
wciąż jeszcze wydobywają się kłęby dymu.

Dynę kiwnął głową.
- Ale ze wskazań mierników wynika, że w tym gmachu okresowo korzystano ze

źródła energii, ostatnio stosunkowo niedawno - zauważył.

Mace odwrócił się do Valianta.
- W porządku, panie komandorze - powiedział. - Proszę wydać rozkaz rozpoczęcia

operacji.

Z obu stron i zza stanowiska obserwacyjnego wzniosły się w zasnute dymem nie-

bo kanonierki typu LA AT. Stojący w drzwiach obu burt strzelcy, wypatrując celów,
wodzili tam i z powrotem lufami samopowtarzalnych blasterów, a w ładowni czekali
gotowi do wyskoczenia sklonowani komandosi. Na powierzchni gruntu roboty kroczą-
ce typu AT-TE i inne mobilne jednostki artylerii zaczęły przedzierać się przez zaścielo-
ne gruzami rumowiska ku wyznaczonym stanowiskom ogniowym.

Valiant odwrócił się do żołnierzy z oddziału Aurek.
- Gmach to strefa, w której wolno wam strzelać bez rozkazu - oznajmił zwięźle. -

Jeżeli w środku na kogoś się natkniecie, powinniście uważać go za wroga. - Wcisnął
nowy zasobnik energetyczny do komory krótkołożyskowego blastera. - Pamiętajcie,
żołnierze. Macie wroga odnaleźć, obezwładnić, unicestwić!

Bez względu na to, ile razy w odpowiedzi na zawołanie bitewne dowódcy elitar-

nych oddziałów zwiadowczych Mace słyszał chóralny pomruk sklonowanych koman-
dosów, czuł się w pewien sposób wyprowadzony z równowagi. Prawdopodobnie tak
samo czuli się żołnierze, ilekroć w ich obecności Jedi mówili jeden do drugiego:
„Niech Moc będzie z tobą".

Odwrócił się i machnięciem ręki dał znak Shaak Ti.
- Jadę z oddziałem Aurek - powiedział. - Ty przyłącz się do Bacty.
Piękna jak kwiat i śmiercionośna niczym żmija, Shaak Ti była mistrzynią Jedi,

którą w podobnych okolicznościach chyba każdy pragnąłby mieć u swojego boku.

Obdarzona umiejętnością szybkiego przeciskania się przez tłumy albo wąskie

przejścia, często pierwsza torowała sobie drogę w miejscach, w których wrzała najza-

Labirynt zła

Janko5

156

ciętsza bitwa. Dzięki pasiastym montralom i długiemu głowoogonowi zawsze umiała
właściwie oceniać odległości, a niebieska klinga jej świetlnego miecza szybko odnaj-
dywała najtrudniejsze cele. Mistrzyni odegrała ogromną rolę podczas obrony Kamino i
Brentaala Cztery i Mace był zadowolony, że w razie potrzeby może liczyć na jej po-
moc.

Kiedy wgramolił się na pokład kanonierki, zastał w ładowni padawanów i koman-

dosów z oddziału Aurek. Pilot szturmowego transportowca typu LAAT/i wzniósł się w
powietrze i skierował ku szczytowi wieżowca. Strategia walki polegała na przeszuki-
waniu poziomów od najwyższego do najniższego, wokół którego piechota i mobilne
jednostki artylerii zajmowały już stanowiska do ostrzału. Pod powierzchnią gruntu
biegły tunele, wykorzystywane kiedyś do transportu pracowników, robotów i materia-
łów. Obserwowanie wszystkich wlotów i wyjść było wprawdzie niemożliwe, ale wiele
głównych tuneli umożliwiających dotarcie do piwnic gmachu wyposażono w czujniki
zdolne do wykrywania obecności zarówno automatów, jak i istot z krwi i kości.

Nie odkryto istnienia hangaru na tyle dużego, żeby mogły w nim lądować kano-

nierki. Z początku komandosi zamierzali zainstalować ładunki wybuchowe, żeby wy-
rwały w ścianie gmachu odpowiednio duży otwór, ale sprzeciwili się temu inżyniero-
wie. Zachodziła obawa, że eksplozja o wymaganej sile mogłaby spowodować zawale-
nie się całego wieżowca, więc zdecydowano się na inne rozwiązanie. Kanonierki typu
LAAT/i nieruchomiały obok największych okien z wybitymi szybami i unosiły się w
powietrzu na tyle blisko ściany gmachu, żeby żołnierze i wszyscy pozostali mogli bez
trudu wskoczyć do środka.

Przeskakując w powietrzu niewielką odległość, Mace wysunął klingę świetlnego

miecza i polecił padawanom, żeby poszli w jego ślady.

Komandosi, trzymając na wysokości piersi broń gotową do strzału, rozproszyli się

po pomieszczeniu i zaczęli zapuszczać w głąb gmachu. Przeszukiwali każde pomiesz-
czenie i każdą alkowę, zanim zameldowali, że są bezpieczne. W posępnym półmroku
klinga Mace'a płonęła ametystowym blaskiem. Uwalniając myśli i wysyłając je za po-
średnictwem Mocy, mistrz Jedi wyczuwał obecność Ciemnej Strony. Na pewno Quin-
lan Vos nie wyczuł jej dlatego, bo już wcześniej sam zaprzedał jej duszę.

Yoda uprzedzał Mace'a, że Ciemna Strona może mącić jasność jego myśli i unie-

możliwiać mu badanie pewnych pomieszczeń i korytarzy - miejsc, których Lordowie
Sithów nie chcieli pozwolić mu badać - ale Windu wyczuwał, że nic takiego mu nie
grozi. A nawet gdyby coś się działo, miał do pomocy komandosów.

Zapuszczali się na coraz niższe poziomy, ale nie natknęli się na opór ani nie zna-

leźli niczego godnego zainteresowania.

- Cicho jak w grobie, panie generale - poinformował Valiant, kiedy jego podwład-

ni zabezpieczyli dziesięć najwyższych pięter.

Mace spojrzał na trójwymiarową mapę wyświetlaną przez holoprojektor umiesz-

czony w nadgarstku rękawicy dowódcy elitarnych oddziałów zwiadowczych.

- Proszę poinformować oddział Bacta, że spotkamy się z nimi w uprzednio ustalo-

nym miejscu sektora trzeciego - powiedział.

background image

James Luceno

Janko5

157

Valiant już zamierzał przekazać polecenie mistrza Jedi, kiedy usłyszał cichy

świergot swojego komunikatora.

- Panie komandorze, tu dowódca oddziału Bacta - rozległ się trochę zniekształcony

głos. - Na poziomie szóstym natknęliśmy się na funkcjonujące wrota hangaru. Z pozo-
stawionych śladów wynika, że niedawno z nich korzystano. I zdziwi się pan, kiedy
rzuci pan okiem na płytę lądowiska.


Na posadzce pełniącej funkcję płyty lądowiska było niewiele więcej miejsca, niż

zajęłaby lądująca kanonierka, ale płyta lśniła czystością, jakby codziennie sprzątały ją i
froterowały opiekujące się nią roboty. W bocznych ścianach widniały rzędy wąskich
niebieskich iluminatorów.

- Uwaga, wszyscy, pozostać na swoich miejscach! - rozkazał kapitan Dynę, kiedy

Mace i pozostali członkowie oddziału Aurek wyłonili się z korytarza przecinającego
hangar mniej więcej pośrodku jego długości.

Wokół centralnego punktu posadzki stali ciasnym kręgiem Shaak Ti i padawani,

którzy przylecieli tu w towarzystwie żołnierzy z oddziału Bacta.

Trzydzieści metrów od mistrza Jedi, po prawej stronie, Dynę i dwaj inni oficero-

wie wywiadu interpretowali dane przekazywane przez roboty zwiadowcze, które badały
pozostawione w hangarze ślady. Niektóre, unosząc się w powietrzu, posypywały po-
sadzkę lotną substancją. Starannie naoliwione pionowe wrota były otwarte, a przez
owalny otwór było widać ciemniejące niebo.

- Niespełna dwie standardowe godziny temu na płycie lądowiska spoczywał jacht

firmy Huppla Pasa Tise - odezwał się w końcu Dynę na tyle głośno, żeby wszyscy go
usłyszeli. - Ślady po łapach ładowniczych i rufowej rampie odpowiadają śladom pozo-
stawionym przez jednostkę klasy Punworcca 116, która wystartowała z Geonosis pod-
czas walk na jej powierzchni.

- To jacht Dooku - domyślił się Mace.
- Rozsądne przypuszczenie, mistrzu Windu - przyznał Dynę. Kilka następnych

minut wpatrywał się w ekrany monitorów swoich urządzeń i dyskutował z podwładny-
mi. - Ślady na posadzce dowodzą, że równocześnie z jachtem w pomieszczeniu prze-
bywały dwie osoby.

Jeden z unoszących się nad płytą lądowiska robotów zwiadowczych zapalił zielo-

ne światło i skierował je na sporządzone z jakiegoś stopu panele posadzki. Dynę polecił
mu, żeby przeleciał nad określony punkt, i ponownie zajął się studiowaniem danych na
ekranach monitorów.

- Pierwsza osoba zeszła z pokładu jachtu i udała się w to miejsce - powiedział,

wskazując punkt w pobliżu otwartych wrót hangaru. - Na podstawie śladów i długości
jej kroków można zaryzykować twierdzenie, że miała mniej więcej sto dziewięćdziesiąt
pięć centymetrów wzrostu i nosiła buty.

Więc jednak to był Dooku! - pomyślał Mace. Robot skierował snop światła w inny

punkt i Dynę znów jakiś czas obserwował dane na ekranach.

- W tamtym miejscu istota numer jeden spotkała się z istotą numer dwa - oznajmił

po chwili. - Lżejszą, prawdopodobnie niższą i noszącą... - Porównał uzyskiwane infor-

Labirynt zła

Janko5

158

macje z jakąś bazą danych. -.. .coś, co można najlepiej określić mianem obuwia o
miękkiej podeszwie albo kapci - podjął po chwili. - Ta nieznana osoba przybyła od
strony wschodnich szybów turbowind gmachu i przeszła razem z... Dooku, bo chyba
możemy być tego pewni, do wnęki nad wrotami hangaru. Tą samą drogą obie osoby
wróciły na lądowisko i rozstały się. Dooku wszedł na pokład jachtu, a druga osoba
prawdopodobnie udała się znów do kabiny którejś turbowindy.

Dynę polecił zwiadowczym robotom, żeby zajęły się badaniem śladów drugiej

istoty. Machnął ręką na Mace'a, Shaak Ti i komandosów, żeby poszli za nim.

- Posuwajcie się śladami poprzedzającej was osoby - doradził. - Nie zbaczajcie w

prawo ani w lewo.

Mace i Shaak Ti ruszyli pierwsi, a padawani i komandosi w dużych odstępach za

nimi. Kiedy oboje Jedi dołączyli do Dyne'a i jego robotów, kapitan Wywiadu stał przed
drzwiami szybu archaicznej turbowindy.

- Potwierdzone - oznajmił, szczerząc zęby z zadowolenia. - Istota numer dwa sko-

rzystała z tego środka transportu.

Odwrócił się i przycisnął guzik wzywania kabiny. Kiedy drzwi się rozsunęły,

wszedł do środka i przyłożył wylot skanera do kontrolnego panelu.

- Jej pamięć mówi nam, że przybyła z poziomu niższego niż piwnica druga -

oznajmił po chwili. - Jeżeli nie natrafimy tam na ślady naszej nieznajomej istoty, za-
czniemy przeszukiwać jeden po drugim wyższe poziomy, aż coś odnajdziemy.

W kabinie było tylko tyle miejsca, żeby zmieścili się Dynę, jego podwładni, Mace,

Shaak Ti, obaj dowódcy oddziałów i dwa zwiadowcze roboty. Valiant połączył się
przez komunikator z żołnierzami, którzy zostali na zewnątrz gmachu, i rozkazał im
udać się na poziom pod piwnicą drugą. Ostrzegł ich jednak, żeby trzymali się z daleka
od wschodniego szybu turbowindy i wszystkich sąsiadujących z nim korytarzy czy
tuneli.

Kiedy kabina się zatrzymała, pierwsze wyleciały z niej zwiadowcze roboty. Posy-

pując posadzkę lotną substancją, poszybowały w przeciwne strony korytarza. Po poko-
naniu zaledwie pięciu metrów jeden znieruchomiał w powietrzu i zaczął omiatać pod-
łogę detekcyjnym promieniem.

- Ślady stóp - oznajmił podniecony Dynę. - Jesteśmy na dobrym tropie.
Wyszedł ostrożnie z kabiny i podążył za robotami do wlotu szerokiego tunelu.

Kiedy automaty wleciały do środka i wróciły, podszedł do Mace'a, który czekał z pozo-
stałymi obok drzwi szybu turbowindy.

- Tu ślady się urywają- powiedział. - Od tego miejsca nieznajoma osoba korzystała

z jakiegoś środka lokomocji, chyba z pojazdu z napędem repulsorowym. Kłopot w tym,
że roboty nie wykryły żadnych śladów szczątkowej emisji.

Mace i Shaak Ti dołączyli do Dyne'a i jego podwładnych stojących przed wlotem

tunelu.

Mistrzyni Jedi zajrzała w głąb ciemnego otworu.
- Dokąd prowadzi ten tunel? - zapytała.
Oficer Wywiadu Republiki sprawdził to na holograficznej mapie.

background image

James Luceno

Janko5

159

- Jeżeli możemy wierzyć najstarszym planom, łączy się z tunelami biegnącymi

pod całymi Robotami - powiedział. - Może prowadzić do sąsiednich gmachów, do od-
lewni albo do miejsca, w którym kiedyś znajdowało się lądowisko. Na pewno się roz-
gałęzia w co najmniej stu miejscach.

- Dajmy sobie spokój z odgałęzieniami - zaproponował Mace. - Czego możemy się

spodziewać na końcu tego tunelu?

Dynę polecił projektorowi hologramów, żeby wyświetlił kilka map, i jakiś czas w

milczeniu je studiował.

- Główny tunel prowadzi aż do zachodniej granicy Dzielnicy Senackiej - odezwał

się w końcu.

Mace ruszył w głąb tunelu, ale po przejściu dwóch metrów przesunął dłonią po

wyłożonej płytkami ścianie.

Dooku powiedział kiedyś Obi-Wanowi na Geonosis, że setki senatorów znajdują

się pod wpływem Lorda Sithów, Dartha Sidiousa.

Mistrz Jedi odwrócił się do Shaak Ti i dowódców sklonowanych komandosów.
- Będziemy potrzebowali więcej żołnierzy - powiedział.

Labirynt zła

Janko5

160

R O Z D Z I A Ł

31

Yoda, zwrócony twarzą do Palpatine'a, siedział po drugiej stronie biurka w jego

gabinecie w biurowcu Senatu Republiki. Sylwetka sędziwego mistrza Jedi rysowała się
wyraźnie na tle długiego okna, z którego rozciągał się widok na panoramę zachodniego
sektora Coruscant. Yoda zastanawiał się, z iloma Wielkimi Kanclerzami konferował w
tym pomieszczeniu. Co najmniej z pięćdziesięcioma, dlaczego więc dyskusja właśnie z
tym prawie zawsze graniczyła z konfrontacją, zwłaszcza gdy zahaczała o zagadnienia
związane z Mocą? Finis Valorum może i był nieudolnym przywódcą, ale przynajmniej
traktował Moc z szacunkiem, jakby liczyła się dla niego bardziej niż wszystko inne. W
przypadku Palpatine'a Moc nie liczyła się wcale. Wielki Kanclerz zachowywał się,
jakby w ogóle nie istniała.

- Doskonale rozumiem powody twojego niepokoju, mistrzu Yodo -mówił. - Ro-

zumiem je i podzielam, ale uważam, że oblężenie planet Odległych Rubieży trzeba
kontynuować. Mimo twoich zastrzeżeń, a nawet nadzwyczajnych uprawnień, jakie
senat zdecydował się mi przekazać w ciągu ostatnich pięciu lat, nie możesz zapominać,
że mój głos liczy się tylko jako jeden z wielu. Dobrze chociaż, że senatorowie ocknęli
się wreszcie z marazmu i postanowili zakończyć ten wyniszczający konflikt. Nie do-
puszczą, żebym pokrzyżował ich plany.

- Napominać mnie pan nie potrzebuje, Wielki Kanclerzu - odezwał się Yoda.
Palpatine uśmiechnął się z przymusem.
- Przepraszam, jeżeli moje słowa zabrzmiały jak kazanie - powiedział.
- Zelektryzowani przez pańskie orędzie o stanie Republiki senatorowie byli -

stwierdził mistrz Jedi.

- To orędzie odzwierciedlało ducha czasów, mistrzu Yodo - odparł Palpatine. - Co

więcej, moje słowa płynęły z głębi serca.

- W to nie wątpię - zapewnił sędziwy Jedi. - Ale zbyt szybko pańskie słowa zachę-

ty się pojawiły. Świętować bliskie zwycięstwo Coruscant zaczęło, podczas gdy jeszcze
daleka od wygrania ta wojna jest.

Palpatine zmarszczył brwi, co mogło sugerować urazę albo ostrzeżenie.
- Po trzech latach strachu Coruscant domaga się wytchnienia - powiedział.

background image

James Luceno

Janko5

161

- W tym się z panem zgadzam - przyznał mistrz Jedi. - Ale jak zdobycie planet

Odległych Rubieży może takie wytchnienie przynieść? Walkę na zbyt wielu nowych
frontach senatorowie prowadzić nam każą. Zbyt rozproszeni Jedi są, żeby skutecznie
Republice służyć. Rozsądnej strategii nam brakuje.

- Moi doradcy wojskowi nie byliby zachwyceni, gdyby się dowiedzieli, że uwa-

żasz ich strategię za nierozsądną, mistrzu Yodo - stwierdził cierpko Wielki Kanclerz.

- Usłyszeć to muszą - oznajmił starzec. - Powiedzieć im to zamierzam.
Palpatine zastanawiał się jakiś czas nad jego uwagą, ale później zmierzył go sta-

nowczym spojrzeniem.

- Mistrzu Yodo, wybacz mi szczerość, ale jeżeli Jedi naprawdę są zbytnio rozpro-

szeni, żeby koordynować oblężenia planet Odległych Rubieży, obowiązek ten musi
spaść na barki dowódców mojej floty - powiedział.

Yoda zacisnął wargi i pokręcił głową.
- Nasi żołnierze przede wszystkim przed Jedi są odpowiedzialni - przypomniał. -

Sojusz z nimi zawarliśmy. Ich wierność w ogniu walki sprawdzona została.

Palpatine usiadł prosto, tak raptownie, jakby go ktoś spoliczkował.
- Jestem pewien, że niewłaściwie zrozumiałem znaczenie twojej wypowiedzi, ale

zabrzmiała zupełnie, jakby nasze siły zbrojne stworzono specjalnie dla Jedi - burknął
oschle.

- Nieprawdą to jest - odciął się Yoda. - Dla Republiki i tylko dla niej je stworzono.
Wielki Kanclerz wyglądał na udobruchanego.
- Więc może klony da się wyszkolić w taki sposób, żeby czuły się odpowiedzialne

także przed innymi, nie tylko przed Jedi - zaproponował.

Mistrz Jedi spochmurniał.
- Nasi żołnierze wyszkoleni zostać tak mogą, to prawda - przyznał niechętnie. -

Ale niewłaściwa ta strategia pozostaje.

- Mogę zapytać, czy pamiętasz, mistrzu Yodo, co wydarzyło się na Geonosis? -

zapytał Palpatine. - Czy nie uważasz, że popełniliśmy poważny błąd, powstrzymując
się od ścigania separatystów?

- Nieprzygotowani do tego byliśmy - przypomniał sędziwy Jedi. -Nasza armia nie-

doświadczona wówczas była.

- Racja, racja - przyznał Wielki Kanclerz. - Teraz jednak jesteśmy dobrze przygo-

towani. Przepędziliśmy Konfederację z wewnętrznych systemów. Nie dopuszczę, żeby-
śmy popełnili podobny błąd, na jaki pozwoliliśmy sobie na Geonosis.

- Nie, inny błąd teraz popełniamy - stwierdził Yoda. Palpatine zaplótł palce.
- Czy to opinia Rady Jedi? - zapytał.
- Zaiste, jej to opinia jest - odparł mistrz Jedi.
- Więc zamierzacie się przeciwstawić decyzji senatu? Yoda pokręcił głową.
- Związani przysięgą popierać pana jesteśmy - przypomniał. Palpatine rozłożył rę-

ce.

- Takie stwierdzenia nie budują zaufania, mistrzu Yodo - powiedział. - Jeżeli to

tylko przysięga, obowiązek nakazuje wam ponownie rozważyć swoje stanowisko.

- Rozważyliśmy je, Wielki Kanclerzu - stwierdził Yoda.

Labirynt zła

Janko5

162

- Mam nadzieję, że to nie jest groźba.
- Groźba to nie jest - przyznał starzec.
Palpatine ciężko westchnął, jakby zmęczony rozmową.
- Jak wspominałem przy wielu poprzednich okazjach, nie mogę się poszczycić

luksusem postrzegania tego świata przez pryzmat Mocy - powiedział. - Widzę tylko
świat rzeczywisty.

- Żadne problemy by nie istniały, gdyby to naprawdę rzeczywisty świat był -

stwierdził sędziwy Jedi.

- Niestety my, którzy nie jesteśmy zespoleni z Mocą, możemy się opierać tylko na

autorytecie Jedi.

Yoda pogroził palcem Wielkiemu Kanclerzowi.
- Jeżeli tę wojnę zakończyć pragniemy, coś więcej zrobić musimy, niż tylko

Grievousa i jego armię bojowych machin pokonać - przypomniał. - Czegoś więcej, niż
tylko opanowania odległych planet nam potrzeba.

- A ten Sith, o którym ciągle wspominacie... - Palpatine zmienił nagle temat roz-

mowy, po czym, jakby pogrążył się w zadumie. - Kiedy rozeszły się pogłoski o twojej
śmierci na powierzchni Ithora, powiedział mi o nim mistrz Windu - podjął po chwili. -
Wyglądał na zaniepokojonego.

- Czy jego niepokój żywszy oddźwięk u pana wywołał? - zainteresował się mistrz

Jedi.

Palpatine rzucił mu badawcze spojrzenie.
- Jesteś istnym wirtuozem słownych pojedynków, mistrzu Yodo -zauważył.
- Kiedy taka potrzeba zachodzi, tak, Wielki Kanclerzu – przyznał starzec.
- Nigdy nie opowiedziałeś szczegółowo, co zaszło między tobą a Dooku na po-

wierzchni Vjuna - zagadnął Palpatine. - Czy hrabia w ogóle chciał wrócić do zakonu? A
może chociaż miał ochotę opowiedzieć się po stronie Republiki?

Yoda pozwolił, aby na jego pomarszczonej twarzy odmalował się smutek.
- Ze ścieżki Ciemnej Strony powrotu nie ma - stwierdził ponuro. -Kierunek czyje-

goś życia na zawsze ciemna Moc określa.

- Więc Dooku mógłby mieć trudności, gdyby się chciał zrehabilitować?
Yoda uniósł głowę i spojrzał na rozmówcę.
- Schwytać się nigdy nie pozwoli - oznajmił stanowczo. - Podczas walki raczej

śmierć wybierze.

- A czy śmierć poniesie z nim także ten Darth Sidious? - zainteresował się Wielki

Kanclerz. - Czy zginie, jeżeli Dooku zostanie wytropiony i zabity?

Yoda zamrugał niepewnie i spojrzał w bok.
- Trudno powiedzieć - stwierdził. - Pozbawiony ucznia Sidious może się wycofać,

żeby ocalić spuściznę Sithów.

- Czyżby do zachowania tradycji Sithów wystarczyła naprawdę tylko jedna osoba?
- Tradycje to nie są - sprzeciwił się mistrz Jedi. - Ciemna Strona to jest.
- Więc co by się stało, gdybyście najpierw wytropili Sidiousa i go zabili? - zapytał

Wielki Kanclerz. - Czy potęga Dooku by się zwiększyła?

background image

James Luceno

Janko5

163

- Tylko jego determinacja by wzrosła - odparł Yoda. - Inny by się stał, bo w póź-

nym okresie życia za Sitha uważać się zaczął. - Pokręcił głową. - Trudno powiedzieć,
czy Dooku prawdziwym Sithem jest, czy tylko osobą zauroczoną potęgą Ciemnej Stro-
ny.

- A generał Grievous? - nie dawał za wygraną Palpatine.
Yoda machnął lekceważąco ręką.
- Bardziej maszyną niż żywą istotą Grievous jest, chociaż może właśnie dlatego

bardziej niebezpieczną - zaczął z namysłem. - Ale jeżeli separatyści pozbawieni przy-
wództwa Dooku albo Sidiousa zostaną, poddadzą się i z dalszej walki zrezygnują.
Zjednoczeni przez Sithów się trzymają. Scementowani przez Ciemną Stronę Mocy się
czują.

Okazując zainteresowanie, Palpatine pochylił się nad biurkiem w jego stronę.
- Więc członkowie Rady Jedi są zdania, że musimy zabić przywódców - zaczął,

jakby myślał na głos. - Uważają, że w tej wojnie chodzi bardziej o konflikt w obrębie
samej Mocy.

- Co do tego zgodni jesteśmy, tak - stwierdził starzec.
- Potrafisz przekonująco mówić, mistrzu Yodo - przyznał Wielki Kanclerz. - Masz

moje słowo, że kiedy się spotkam z senatorami, żeby przedyskutować problem następ-
nych kampanii zbrojnych, będę miał na uwadze naszą rozmowę.

- Kiedy to słyszę, lżej na sercu mi się robi, Wielki Kanclerzu - oznajmił Yoda.
Palpatine rozsiadł się wygodniej na fotelu.
- Więc zdradź mi, proszę, jak przebiega polowanie na Dartha Sidiousa - powie-

dział.

Yoda pochylił się do przodu, żeby przydać większej wagi słowom.
- Zbliżamy się do niego, bez wątpienia - zapewnił rozmówcę.

Labirynt zła

Janko5

164

R O Z D Z I A Ł

32

Siedząc w dziobowej ładowni flagowego okrętu Grievousa, Dooku obserwował,

jak cyborg toczy walkę z kilkoma elitarnymi strażnikami. Wymachując klingami zdo-
bycznych świetlnych mieczy, generał parował pchnięcia impulsowych pałek strażni-
ków, przecinał regenerowane powietrze o włos od ich pozbawionych wyrazu twarzy i
przy każdej nadarzającej się okazji niszczył serwomotory ich rąk i nóg. Był niezwykle
groźnym przeciwnikiem, ale hrabia nie mógł znieść jego maniery kolekcjonowania
świetlnych mieczy pokonanych przeciwników. Kiedy tę niegodną praktykę przyswoili
sobie Ventress i mniej groźni zawadiacy w rodzaju łowczyni nagród Aurry Sing, od-
czuwał tylko irytację, ale zwyczaj Grievousa uważał za najgorsze świętokradztwo. Nie
zamierzał jednak odwodzić go od tego. Mimo wszystko, im więcej Jedi mogło dzięki
temu zginąć, tym lepiej.

Jedynym aspektem techniki walki Grievousa budzącym w Dooku większą odrazę

było zamiłowanie cyborga do posługiwania się trzema klingami naraz. Już używanie
dwóch było ze wszech miar godne potępienia, czy to w postaci stosowanej przez Dartha
Maula, czy też podczas żałosnej próby wykorzystania tej techniki przez walczącego na
Geonosis Anakina Skywalkera.

Ale trzech?
Co się stanie z elegancją i rycerskością, skoro szermierz nie może sobie dać rady

tylko jedną klingą?

Gdzie się podziała elegancja i rycerskość szermierczych pojedynków?
Grievous był szybki, ale równie szybcy i zwinni byli jego elitarni strażnicy. Prze-

wyższali go za to pod względem wzrostu i brutalnej siły. Wykonywali ruchy niemal
szybciej, niż mogło za nimi nadążyć ludzkie oko. Ich pchnięcia i ciosy dowodziły zde-
cydowania. Nigdy się nie wahali. Nie obliczali szans powodzenia, a ich broń kierowała
się dokładnie tam, dokąd chcieli. I zawsze atakowali w taki sposób, żeby rozpłatać ciało
przeciwnika.

Dooku wykształcił Grievousa doskonale, a generał wyszkolił równie dobrze swo-

ich strażników. Dzięki szkoleniu hrabiego i bitewnemu oprogramowaniu obejmujące-
mu siedem klasycznych form walki na świetlne miecze - sztukę pojedynków rycerzy
Jedi - strażnicy byli śmiertelnie groźnymi wrogami. Mimo to roboty, podobnie jak

background image

James Luceno

Janko5

165
Grievousa, można było pokonać, kiedy udało sieje zdezorientować czymś nieprzewi-
dzianym. Co więcej, strażnicy nie znali pojęcia finezji walki. Gracz w dejarika mógł
zapamiętać wszystkie klasyczne kontrposunięcia i otwarcia, a mimo to nie opanować
gry po mistrzowsku. Mógł się spodziewać porażki z rąk mniej doświadczonych graczy,
których nie obchodziły tradycyjne strategie. Zawodowego szermierza czy wojownika
pokonywał niekiedy nieznający form walki karczemny awanturnik, który potrafił roz-
strzygać pojedynki na swoją korzyść jak najszybciej, nie zwracając uwagi na wdzięk
czy finezję.

Niewolnicze dochowywanie wierności formom walki zwiększało prawdopodo-

bieństwo porażki w wyniku czynników, których nie dawało się przewidzieć.

Czasami to one decydowały o klęsce świetnie wyszkolonych szermierzy i to one

miały się przyczynić do upadku zakonu Jedi.

Elegancja i rycerskość walki zniknęły z galaktyki, nie można było się więc dziwić,

że dni zakonu są policzone, a stanowiący kiedyś o sile mistrzów i rycerzy zapał powoli
gaśnie. Zarówno skorumpowaną Republikę, jak i zakon miał czekać nieuchronny upa-
dek. Dochowujących wierności Mocy szlachetnych Jedi, którzy starali się dbać o spra-
wiedliwość i pokój, uważano ostatnio częściej za tyranów czy przestępców niż za boha-
terów albo zbawców.

Mimo to Dooku ubolewał, że to właśnie on pomaga Jedi odchodzić w niebyt.
Ostatnio coraz częściej przypominał sobie rozmowę, jaką odbył z Yodą na posęp-

nym Vjunie. Mistrz Jedi może i umiał dobierać słowa, a Moc zapewniała mu potęgę,
ale był tylko starcem niezdolnym do przyswojenia sobie niczego nowego. Nie wyka-
zywał ochoty do uznawania racji innych niż własne. Prawdziwą tragedią było, że nie
zamierzał się usunąć w cień. Miał dożyć ostatnich dni w pełni świadom, że galaktyka
ześlizguje się nieubłaganie w objęcia ciemności, że dostaje się pod panowanie Sithów i
może pod nim pozostawać równie długo jak przedtem władali nią Jedi.

Coś, czego nie dawało się przewidzieć...
Grievous i jego strażnicy, cały czas tańcząc, płynnie wykonywali zaprogramowane

ruchy.

Atak Ataro, riposta Shii-Cho. W odpowiedzi na ripostę Shii-Cho -riposta Lusma...
Dooku doszedł do wniosku, że nie zniesie tego widoku ani chwili dłużej.
- Dość tego, przestańcie! - krzyknął, zrywając się na nogi. Rozłożył ramiona i

przeszedł na środek ćwiczebnej planszy. Zaczekał, aż wszyscy spojrzą na niego, i od-
wrócił się do Grievousa. - Siła dobrze ci się przysłużyła na planecie Hypori, kiedy wal-
czyłeś z takimi Jedi jak Daakman Barrek i Tarr Seir - podjął po chwili. - Boję się jed-
nak pomyśleć, co się stanie, jeżeli przyjdzie ci stanąć oko w oko z którymkolwiek spo-
śród członków Rady. - Przywołał do dłoni wykwintnie zdobioną zakrzywioną rękojeść
świetlnego miecza, wysunął klingę i raptownie zakreślił w powietrzu literę X, zawijas
Makashi. - Czy mam ci zademonstrować, jakich ripost możesz się spodziewać ze strony
Shaak Ti, Obi-Wana Kenobiego, Mace'a Windu albo, niech ci gwiazdy pomogą, same-
go Yody?

Labirynt zła

Janko5

166

Wykonał klingą dwa szybkie jak myśl ruchy i pozbawił pałek obu strażników, po

czym unieruchomił szpic świetlistej klingi milimetr od ozdobionego pośmiertną maską
hełmu cyborga.

- Finezja. Artyzm. Oszczędność - powiedział. - W przeciwnym razie, mój przyja-

cielu, nie poskładają cię nawet Geonosjanie. Rozumiesz, co chcę powiedzieć?

Grievous zwrócił na niego pozbawione wyrazu oczy z pionowymi szczelinami i

kiwnął głową.

- Rozumiem, mój lordzie - odparł beznamiętnym tonem.
Dooku wyłączył klingę.
- Więc zacznij od nowa - polecił. - Z odrobiną finezji, jeżeli nie wymagam zbyt

wiele.

Wrócił na swoje miejsce, usiadł i obserwował jakiś czas, jak Grievous i strażnicy

kontynuują ćwiczenia.

To beznadziejne, pomyślał w pewnej chwili.
Ponosił jednak przynajmniej częściową odpowiedzialność za taki stan rzeczy.

Szkoląc Grievousa, popełnił ten sam błąd, jakiego dopuścił się w przypadku Ventress.
Pozwolił, żeby jej serce wypełniło się nienawiścią, zupełnie jakby nienawiść mogła
zastąpić obiektywizm. Tymczasem można było pokonać nawet osobę, której serce
przepełniała największa nienawiść albo gniew. Podczas zabijania nie wolno było od-
czuwać żadnych emocji. Nie wolno było także myśleć o sobie. Należało się skupić
wyłącznie na samym akcie zabijania. Dooku powinien pomóc Ventress przestać myśleć
o sobie, ale pozwolił, żeby kierowała się emocjami. Sidious wyznał kiedyś, że popełnił
podobny błąd podczas szkolenia Dartha Maula. Ventress i Maul bardzo chcieli okazać
się kimś najlepszym, wręcz doskonałym, podczas gdy powinni byli dążyć do tego, żeby
się stać nieskalanymi narzędziami Ciemnej Strony.

Jedi wiedzieli, że najlepsi spośród nich są właściwie tylko narzędziami Mocy.
Dooku uświadomił sobie, że zaczyna go ogarniać niepokój.
Czy możliwe, żeby to samo myślał o nim Sidious? „Właśnie pod tym względem

zawiodłem oczekiwania biednego Dooku. Żałosne stworzenie..."

Zważywszy, jak niepomyślnie potoczyły się wydarzenia na Naosie Trzy, było to

całkiem możliwe. Standardowy dzień wcześniej Dooku wysłał Sidiousowi zaszyfrowa-
ną wiadomość z przeprosinami i wyjaśnieniem, ale wciąż jeszcze czekał na odpowiedź
Lorda Sithów.

Przyglądał się, jak Grievous rozbraja dwóch następnych strażników.
Prawdę mówiąc, cyborg był takim nieskalanym narzędziem.
A Dooku? Kim był hrabia Dooku z planety Serenno?
Spojrzał na stojący w ładowni stolik holoprojektora w tej samej chwili, kiedy za-

czął się nad nim materializować błękitny hologram Sidiousa.

Nadeszła chwila mojej próby, pomyślał, stając dumnie pośrodku transmisyjnej

kratki. Grievous przyklęknął na jedno kolano za jego plecami i pochylił głowę.

- Witam cię, mój lordzie - odezwał się Dooku z lekkim ukłonem. -Czekałem, kie-

dy zechcesz się ze mną skontaktować.

background image

James Luceno

Janko5

167

- Musiałem załatwić kilka spraw wymagających mojej uwagi, Lordzie Tyranusie -

odparł Sidious.

- Zrodzonych bez wątpienia z mojej porażki na Naosie Trzy - domyślił się hrabia. -

Moi wysłannicy mieli aż za wiele okazji zabicia Kenobiego, Skywalkera i tamtej
Twi’lekanki. Zamiast tego zapragnęli schwytać ich żywych, żeby wyciągnąć ode mnie
więcej kredytów, a może okryć się w moich oczach większą sławą.

Sidious wykonał lekceważący ruch ręką.
- Tak to już bywa z łowcami nagród - powiedział. - Powinienem przewidzieć, że

tak się stanie.

Dooku zamrugał. Czyżby Lord Sithów przyznawał się do błędu? Czyżby jego gór-

na warga lekko drżała? A może to było tylko złudzenie wywołane zakłóceniami trans-
misji?

- Moc jest silna w Skywalkerze - wyjaśnił Sidious.
- To prawda, mój panie. Bardzo silna - przyznał Dooku. - Następnym razem sam

się z nim rozprawię.

- Tak, ta chwila zbliża się szybkimi krokami, Lordzie Tyranusie -oznajmił Lord

Sithów. - Przedtem jednak musimy dać obu Jedi coś, co odwróci ich uwagę ode mnie.

Górna warga Sidiousa rzeczywiście drżała. Czy była to oznaka niepokoju? Czy

mógł odczuwać go ktoś, kto przy każdej okazji podkreślał, że sprawy toczą się zgodnie
z planem?

- Co się stało, mój lordzie? - zapytał Dooku.
- Informacje uzyskane od Twi'lekanki doprowadziły ich do miejsca naszego spo-

tkania na Coruscant - odezwał się Sidious pogardliwym tonem.

Hrabia osłupiał.
- Więc grozi nam większe niebezpieczeństwo, niż mogłoby się wydawać - powie-

dział.

- Łudzą się, że wpadli na mój trop, Lordzie Tyranusie, i może naprawdę tak się

stało - przyznał Sidious.

- Czy nie możesz odlecieć z Coruscant, mój panie? zaproponował Dooku.
Mimo dzielącej ich odległości wielu parseków, Lord Sithów spojrzał na niego,

jakby nie wierzył własnym uszom.

- Odlecieć z Coruscant? - powtórzył po chwili.
- Tylko na pewien czas, mój lordzie - zastrzegł pospiesznie hrabia. -Na pewno

wpadniemy na jakiś pomysł rozwiązania tego problemu.

Sidious umilkł i pogrążył się w zadumie.
- To możliwe, Lordzie Tyranusie - stwierdził w końcu. - Bardzo możliwe.
- Jeżeli niczego nie wymyślimy, przylecę do ciebie - oznajmił Dooku.
Sidious pokręcił głową.
- To nie będzie konieczne - oznajmił beztrosko. - Powiedziałem ci, że już niedługo

ich poszukiwania obrócą się na naszą korzyść. Dzięki tobie zaczynam się domyślać, jak
je wykorzystać.

- Jakie wydasz rozkazy, mistrzu? - zainteresował się Grievous zza pleców hrabie-

go.

Labirynt zła

Janko5

168

Sidious odwrócił głowę w stronę cyborga, ale nie przestał zwracać się do hrabiego.
- Jedi rozdzielili swoje siły - ciągnął z namysłem. - Musimy zrobić to samo. Roz-

prawię się z tymi, którzy zostali na Coruscant, a ty uporasz się z pozostałymi.

- Moja flota czeka tylko na twoje rozkazy, mistrzu - oznajmił generał, nie odrywa-

jąc spojrzenia od transmisyjnej kratki.

Lord Sithów przeniósł w końcu spojrzenie na Grievousa.
- Czy Republika śledzi ruchy okrętów twojej floty? - zapytał.
- Tak jest, mistrzu-odparł cyborg.
- Czy mógłbyś rozdzielić flotę, ale w rozsądny sposób?
- Mogę to zrobić, mistrzu - przyznał Grievous.
- To dobrze, bardzo dobrze - oznajmił Lord Sithów. - Więc wyznacz tyle okrętów,

ile potrzeba do zgniecenia oporu obrońców i opanowania planety Tythe.

Dooku ponownie osłupiał, podobnie zresztą jak Grievous.
- Czy to rozsądne posunięcie, mistrzu? - zaniepokoił się cyborg. - Zwłaszcza po

tym, co wydarzyło się w przestworzach Belderone.

Sidious lekko się uśmiechnął.
- Bardziej niż rozsądne, generale - powiedział. - Natchnione.
- Ale dlaczego Tythe, mój lordzie? - zapytał równie zaniepokojony Dooku. - To

raczej wrak niż planeta.

- Ma jednak pewną strategiczną wartość, prawda?
- Jako odskocznia, mistrzu - przyznał Grievous. - Ale to wątpliwa zdobycz, skoro

istnieją o wiele lepsze cele...

- Opanowanie Tythe może okazać się dla nas zbyt kosztowne, mój lordzie - poparł

go hrabia. - Pragnąc nas z niej przepędzić, Republika prawie na pewno rozpyli planetę
na atomy.

- Nie zrobi tego, jeżeli Jedi będą przekonani, że powinni ją opanować, nie znisz-

czyć - sprzeciwił się Lord Sithów.

Dooku zmarszczył czoło na dowód, że nic nie rozumie.
- Jak ich o tym przekonamy? - spytał.
- Nie będziemy musieli, Lordzie Tyranusie - oznajmił Sidious. -Do takiego wnio-

sku doprowadzi ich dochodzenie. A poza tym na czele kontrataku staną Kenobi i Sky-
walker.

- Jesteś tego pewien, mój lordzie?
- Nie przegapią okazji schwytania Dooku - wyjaśnił Lord Sithów.
Hrabia dostrzegł kątem oka, że zaskoczony Grievous uniósł głowę.
- Dlaczego uważasz, że Republika nie zechce mnie po prostu zabić? - zapytał.
- Jedi są przewidywalni, Lordzie Tyranusie - stwierdził Sidious. -Nie muszą ci o

tym mówić. Przypomnij sobie, jak ryzykowali na Cato Neimoidii, żeby schwytać wice-
króla Gunraya. Wręcz obsesyjnie zależy im na doprowadzaniu wrogów przed oblicze
wymiaru sprawiedliwości. Nie wymierzają jej na własną rękę.

- Rzeczywiście tak postępują- przyznał hrabia.
- Więc nie masz nic przeciwko odgrywaniu roli przynęty, żeby ich tam zwabić?
Dooku pochylił głowę.

background image

James Luceno

Janko5

169

- Jak zawsze jestem do twojej dyspozycji, mój lordzie - powiedział.
Sidious wyszczerzył zęby w nikłym uśmiechu.
- Zatrzymaj tam Kenobiego i Skywalkera, Lordzie Tyranusie - polecił. - Zapewnij

im rozrywkę. Wykorzystaj ich słabości. Udowodnij swoją wyższość, jak udowodniłeś
przy poprzednich okazjach.

Grievous chrząknął znacząco.
- Zrobię to samo z ich okrętami, mistrzu - zaproponował.
- Nie, generale - sprzeciwił się Lord Sithów. - Tobie i dowódcom pozostałych jed-

nostek twojej floty wyznaczyłem inne zadania. Chciałbym jednak wiedzieć, czy na
jakiś czas możesz znaleźć bezpieczną kryjówkę dla swoich podwładnych.

- Przychodzi mi na myśl planeta Utapau, mistrzu - odparł cyborg.
- Wybór odpowiedniego miejsca zostawiam tobie, generale.
- Kiedy mam się tym zająć, mistrzu? - zapytał Grievous.
- Na pewno pamiętasz, generale, że jakiś czas temu opracowaliśmy plan realizacji

ostatecznego etapu tej wojny.

- Chodzi ci o Coruscant, mistrzu - domyślił się cyborg.
- Tak, chodzi mi o Coruscant -przyznał Lord Sithów i popadł w zadumę. - Musimy

przyspieszyć termin realizacji tego planu - odezwał się w końcu. - Przygotuj się, gene-
rale, na najświetniejszą chwilę swojego życia.

Labirynt zła

Janko5

170

R O Z D Z I A Ł

33

- Fa'ale miewa się zupełnie dobrze - oznajmił beztrosko Anakin, podchodząc do

Obi-Wana. - Jeszcze dwa dni kuracji w zbiorniku bacta i stanie na nogi. Nie chce jed-
nak wracać na Naosa Trzy. Może nawet zostanie tu, na Belderone.

Mistrz Jedi spojrzał na niego z ukosa.
- Twoje związki z istotami płci przeciwnej bywają naprawdę zadziwiające - za-

czął. - Im większe niebezpieczeństwo im zagraża, tym bardziej się nimi interesujesz, a
im bardziej się nimi interesujesz, tym bardziej one interesują się tobą.

Anakin zmarszczył brwi.
- Na czym opierasz swoje obserwacje? - zapytał. Obi-Wan spojrzał w inną stronę.
- Na plotkach krążących po HoloNecie - powiedział.
Młody Skywalker przesunął się, żeby Kenobi musiał spojrzeć na niego.
- Coś się wydarzyło - odgadł. - O co chodzi? Obi-Wan westchnął.
- Nie wracamy na Coruscant - odparł ponuro.
Przebywali w świetlicy dla gości na pokładzie największej z krążących po orbicie

Belderone fregat MedStara. W ciągu poprzednich czterech standardowych dni czekali
na instrukcje Rady Jedi i odwiedzali pokładową izbę chorych, żeby śledzić stan zdrowia
Twi'lekanki, ale zaczynała im doskwierać bezczynność.

Anakin spoglądał oszołomiony na mistrza Jedi.
- Wysłuchaj mnie, zanim osiągniesz masę krytyczną - uprzedził wybuch Kenobi. -

Mace i Shaak Ti odnaleźli ten gmach na terenie Robót. Okazało się, że to ten sam, w
którym Quinlan Vos spotkał się w zeszłym roku z Dooku. Kiedy Mace i jego podwład-
ni wdarli się do środka, dokonali bardziej zdumiewających odkryć, niż nawet my mo-
gliśmy sobie wyobrażać. Jednym z nich były dowody niedawnych odwiedzin Dooku i
osoby, z którą prawdopodobnie spotkał się na Coruscant.

- Sidiousa? - zainteresował się młody Skywalker.
- Możliwe - przyznał Kenobi. - A nawet jeśli to nie był on, Dooku może mieć na

Coruscant innych wspólników, których wytropienie pomoże nam odnaleźć kryjówkę
Sidiousa. Na jaw wyszły także kolejne dowody. Wywiad odkrył, że budynek stanowi
własność korporacji, zwanej LiMerge Power, która podobno była zamieszana w pro-
dukcję nielegalnej broni i handel nią za czasów rządów Wielkiego Kanclerza Finisa

background image

James Luceno

Janko5

171
Valoruma. Z krążących wówczas plotek wynikało, że LiMerge jest odpowiedzialna za
finansowanie działalności piratów napadających na statki Federacji Handlowej, których
kapitanowie zapuszczali się w głąb Odległych Rubieży. To właśnie z powodu tych
aktów piractwa Federacja uzyskała prawo do umieszczania robotów bojowych na po-
kładach swoich jednostek.

- Chcesz powiedzieć, że LiMerge mogła utrzymywać kontakty z Sithami? - zapy-

tał Anakin.

- Czemu nie? - zapytał Kenobi. - Skoro podczas bitwy o Naboo utrzymywała z

nimi stosunki Federacja Handlowa... Podobne stosunki utrzymuje z nimi teraz cała
Konfederacja.

Anakin niecierpliwie wzruszył ramionami.
- Nadal nie rozumiem, dlaczego to ma nas powstrzymać przed powrotem na Co-

ruscant - powiedział.

- Właśnie poinformowano mnie, że separatyści zaatakowali bazę garnizonu Repu-

bliki na Tythe - oznajmił mistrz Jedi. - Okupują tę planetę.

- A co mnie to obchodzi? - burknął młody Jedi. - To znaczy, przykro mi z powodu

śmierci naszych żołnierzy, ale Tythe to pustkowie.

- Racja - przyznał Korelianin. - Zanim jednak stała się pustkowiem, była siedzibą

centrali korporacji LiMerge Power.

Anakin zastanawiał się jakiś czas nad konsekwencjami usłyszanej informacji.
- To jeszcze jedna próba Sidiousa zatarcia tropu, którym podążamy - odezwał się

w końcu.

Obi-Wan przesunął dłonią po ustach.
- Radzie Jedi udało się przekonać Palpatine'a o konieczności odbicia Tythe - po-

wiedział. - Wielki Kanclerz wyznaczył w tym celu grupę szturmową. Chyba w końcu
zgodził się usłuchać rady mistrza Yody, że powinniśmy skupić siły i wyeliminować
przywódców Konfederacji.

- Czyżby na Tythe przebywał Grievous? - zainteresował się młodszy Jedi.
Obi-Wan wyszczerzył zęby w drapieżnym uśmiechu.
- Lepiej - oznajmił. - Jest tam Dooku.
Anakin stał jakiś czas odwrócony plecami do mistrza Jedi. Kiedy w końcu spojrzał

na niego, miał rumieńce na policzkach.

- To mi nie wystarcza - oznajmił cicho. Obi-Wan zamrugał.
- Co ci nie wystarcza? - zapytał.
- My pierwsi rozpoczęliśmy poszukiwania Sidiousa przypomniał Skywalker. - To

my odkryliśmy pierwsze poszlaki. Jeżeli Lord Sithów naprawdę ukrywa się na Co-
ruscant, my powinniśmy tam polecieć, żeby go schwytać.

- Anakinie, Mace Windu i Shaak Ti poradzą sobie z tym bez trudu, jeżeli Sidious

rzeczywiście tam przebywa - odparł Kenobi.

Młodszy Jedi pokręcił głową.
- Nie tak łatwo jak my uporalibyśmy się z tym problemem - oznajmił stanowczo. -

Sidious jest Lordem Sithów!

Obi-Wan zastanowił się chwilę nad odpowiedzią.

Labirynt zła

Janko5

172

- Jeśli dobrze pamiętam, nie poszło nam najlepiej, kiedy walczyliśmy z Dooku -

przypomniał.

- Ale od tamtej pory wszystko się zmieniło! - wykrzyknął Anakin, okazując coraz

większy gniew. - Jestem silniejszy niż podczas tamtego pojedynku na Geonosis. Ty
także czegoś się nauczyłeś. Walcząc razem, damy radę każdemu Sithowi!

- Anakinie, czy aby naprawdę chodzi ci o schwytanie Sidiousa? -zaniepokoił się

mistrz Jedi.

- Naturalnie, że tak! - żachnął się Skywalker. - Zasłużyliśmy na ten zaszczyt.
- Zaszczyt? - powtórzył Kenobi. - Od kiedy ta wojna jest turniejem, w którym

chodzi o zaszczyt zdobycia pierwszego miejsca? Jeżeli się łudzisz, że schwytanie Si-
diousa zapewni ci miejsce w Radzie Jedi...

- Nie obchodzi mnie Rada Jedi - przerwał niecierpliwie Anakin. -Mówię tylko, że

musimy wrócić na Coruscant. Ludzie liczą na nas.

- Jacy ludzie?
- Obywatele... mieszkańcy Coruscant. Obi-Wan wypuścił powoli powietrze z płuc.
- Dlaczego ci nie wierzę? - zapytał.
- Nie mam pojęcia, mistrzu - burknął młodszy Jedi. - Może ty mi to powiesz?
Obi-Wan zmrużył oczy.
- Nie obracaj wszystkiego w żart - powiedział. - Chodzi ci o coś innego. Czyżbyś

miał wizję, o której powinieneś mi powiedzieć?

Anakin otworzył usta, ale ugryzł się w język i zaczął od nowa.
- Prawda wygląda tak, że... chcę wrócić do domu. Przebywamy daleko od Co-

ruscant dłużej niż ktokolwiek inny, czy to żołnierz, czy też Jedi.

- Tak właśnie się dzieje, kiedy ktoś jest dobry w tym, co robi -przypomniał Kenobi

w nadziei, że żartobliwa uwaga rozładuje chociaż część napięcia.

- Jestem zmęczony, mistrzu. Chcę wrócić do domu - nalegał młody Skywalker.
Obi-Wan obrzucił go badawczym spojrzeniem.
- Tak bardzo brakuje ci Świątyni? - zagadnął. - Jedzenia? Blichtru Coruscant?
- Tak.
- Tak, to znaczy czego?
- Wszystkiego.
- A zatem twój sprzeciw nie ma nic wspólnego z chęcią schwytania Sidiousa?
- Oczywiście, że ma - obruszył się Anakin.
- Więc na czym ci bardziej zależy? Na powrocie do domu czy na Sidiousie?
- Dlaczego nie może mi zależeć na jednym i na drugim? Obi-Wan umilkł, jakby

przyszło mu do głowy pewne podejrzenie.

- Anakinie, czy chodzi ci o Padme? - zapytał po chwili. Młody Skywalker prze-

wrócił oczami.

- Znów zaczynasz - burknął gniewnie.
- Nieważne. Czy chodzi ci o nią? Anakin zacisnął wargi.
- Nie będę kłamał, że za nią nie tęsknię - przyznał niechętnie. Obi-Wan zmarszczył

brwi i pokiwał współczująco głową.

- Nie wolno ci tęsknić za nią w taki sposób - powiedział.

background image

James Luceno

Janko5

173

- Dlaczego, mistrzu? - zdziwił się młodszy Jedi.
- Bo nie możesz poślubić jej i zarazem dochowywać wierności Mocy - przypo-

mniał Kenobi.

- Kto mówi o ślubie?- żachnął się Anakin. - Padme jest moją znajomą. Tęsknię za

nią jak za przyjaciółką!

- Zrezygnowałbyś dla niej ze swojego przeznaczenia?
Młody Skywalker zmarszczył gniewnie brwi.
- Nigdy nie twierdziłem, że jestem Wybrańcem - zaczął. - Za takiego uważał mnie

Qui-Gon, ale nie wierzy w to już nawet Rada, więc dlaczego ty miałbyś nadal widzieć
we mnie kogoś niezwykłego?

- Bo prawdopodobnie sam w to wierzysz - odparł spokojnie Kenobi. - Chyba

wiesz w głębi serca, że narodziłeś się, aby dokonać niezwykłych czynów.

- A ty, mistrzu? - zagadnął młodszy Jedi. - Co podpowiada ci twoje serce? Jaki był

powód twoich narodzin?

- Bezgraniczny smutek - odparł Obi-Wan, nie przestając się uśmiechać.
Anakin spoglądał na niego jakiś czas bez słowa.
- Jeżeli naprawdę wierzysz w przeznaczenie, jego częścią będzie wszystko, co-

kolwiek zrobimy - odezwał się w końcu. - Bez względu na to, czy polecimy na Tythe,
czy wrócimy na Coruscant.

- Może masz rację- zgodził się Kenobi. - Żałuję, ale nie znam odpowiedzi.
- Więc do czego doprowadziła nas ta rozmowa?
Obi-Wan położył dłonie na ramionach byłego padawana.
- Porozmawiaj z Palpatine'em - zaproponował. - Może dostrzeże w tym wszystkim

coś, co umknęło mojej uwadze.

Labirynt zła

Janko5

174

R O Z D Z I A Ł

34

Shaak Ti, idąca tunelem pięćdziesiąt metrów przed Mace'em, dała nagle ręką znak,

żeby stanęli. Windu opuścił purpurową klingę świetlnego miecza i powtórzył jej pole-
cenie podążającym za nim komandosom.

Chwilę później usłyszał przekazany przez Moc szept mistrzyni Jedi: „Przede mną

coś się rusza".

Shaak Ti wskazała ruchem głowy wylot poprzecznego tunelu łączącego się z

głównym tuż przed miejscem, gdzie stała. Jej sylwetkę otaczała niebieskawa aureola od
uniesionej klingi świetlnego miecza. Z wylotu promieniowała słaba poświata, jakby
ktoś nadchodził tamtędy z lumą w dłoni. Mace dał znak machnięciem ręki komandoro-
wi Valiantowi i jego komandosi, niemal ocierając się o ściany tunelu, ruszyli naprzód.
Hełmy z rozcięciami w kształcie litery T umożliwiały im widzenie w ciemności.

Zazwyczaj pochód grupy otwierały zwiadowcze roboty. Omiatając snopami świa-

tła i promieniami sensorów zapylone dno i wyłożone płytkami ściany tunelu, przesyłały
zebrane dane Dyne'owi i grupie jego analityków. Mace i Shaak Ti lecieli za nimi od-
dzielnymi śmigaczami w grupie pojazdów pilotowanych przez komandosów. Od czasu
do czasu, zazwyczaj po wykryciu przez roboty jakichś anomalii, wysuwali się naprzód i
szli kilka kilometrów na czele oddziału. Wentylację, chociaż kiepską, zapewniały ar-
chaiczne dmuchawy tłoczące z góry zanieczyszczone powietrze, a ciemności tuneli
rozpraszały tylko źródła światła, które zabrali członkowie grupy.

Znajdowali się obecnie głęboko pod rejonem Robót, zwanym Kwartałem Grun-

geona. Na obszarze o powierzchni dwudziestu kilometrów kwadratowych mieściły się
kiedyś ośrodki produkcyjne firm w rodzaju Serv-0-Droid, Huvicko i Nebula Manufac-
turing, które później, w wyniku pogorszenia koniunktury, zostały zmuszone do ogło-
szenia bankructwa. Przedsiębiorcy budowlani, którzy stali się właścicielami Grungeo-
na, nie potrafili zainteresować tym terenem innych producentów. Pozwolili, żeby w
starych tłoczniach zagnieździły się stratty i inne szkodniki, po czym po prostu się wy-
nieśli. W ciągu kilku dni od szturmu grupa Mace'a przeszukała prawie wszystkie zaka-
marki labiryntu szybów i tuneli nie tylko pod Kwartałem Grungeona, ale także pod
sąsiednimi terenami.

background image

James Luceno

Janko5

175

Kiedy oboje Jedi pokonali pierwsze dziesięć kilometrów tunelu zaczynającego się

pod piwnicą wieżowca firmy LiMerge, natknęli się na szyb wiodący do głębszego i
starszego tunelu, który także prowadził w kierunku Dzielnicy Senackiej. Biegnące
mniej więcej równolegle chodniki miały podobny wygląd, tyle że przed wielu laty zain-
stalowano na dnie starszego szynę archaicznej kolei magnetycznej. Obok szyny roboty
zwiadowcze natknęły się na miejsca, w których pęd powietrza towarzyszący zazwyczaj
przelotowi szybkiego pojazdu repulsorowego zdmuchnął na boki zalegające wszędzie
od dziesięcioleci pył i szczątki. Nie mając innych wskazówek, którymi mogliby się
kierować, członkowie oddziału postanowili poświęcić uwagę starszemu tunelowi.

Mimo to Mace czuł, że jego grupa jest na dobrym tropie.
Dokładniejsze badania gmachu firmy LiMerge doprowadziły do odkrycia szcząt-

ków kilku ćwiczebnych robotów pojedynkowych firmy Trang Robotics. Ze śladów
wynikało, że pocięto je na durastalowe kawałki klingą świetlnego miecza. Czynu tego
mógł się dopuścić tylko Sidious, Dooku albo poprzedni uczeń Lorda Sithów.

Istniało duże prawdopodobieństwo dokonania kolejnych odkryć.
Na krótko zanim Dooku opuścił zakon Jedi, żeby powrócić na powierzchnię ro-

dzinnej Serenno - w okresie, kiedy przyjął tytuł hrabiego i pierwszy raz publicznie oka-
zał niezadowolenie z powodu niedociągnięć Republiki - często zaglądał do tawerny,
zwanej Złotymi Kajdankami, do której wpadali także senatorowie, doradcy i lobbyści.
Od jakiegoś czasu analitycy Świątyni Jedi przeglądali obrazy zarejestrowane trzynaście
lat wcześniej przez holokamery systemu bezpieczeństwa, w nadziei że zobaczą wizeru-
nek Dooku albo kogoś, kto często się z nim spotykał.

Na razie nie odnaleźli żadnego hologramu hrabiego w rejestrach, które zachowały

się do tej pory. Nawet gdyby natknęli się na wizerunki jego kompanów od kieliszka, nie
potrafiliby żadnego zidentyfikować jako Dartha Sidiousa, hologramy mogły jednak
pomóc w prowadzeniu dalszych poszukiwań.

W końcu także Mace usłyszał szmer kroków i ciche głosy.
Doszedł do wniosku, że tak nie zachowywaliby się wrogowie pragnący urządzić

zasadzkę, ale lepiej było nie ryzykować. Posłużył się Mocą, uwolnił uczucia i skupił
uwagę na wskazówkach i śladach, które mógł przeoczyć, czy to z powodu oddziaływa-
nia Ciemnej Strony Mocy, czy też własnej nieuwagi.

Stojący w pobliżu Valiant, czekając na umówiony sygnał, nie odrywał spojrzenia

od mistrza Jedi.

W końcu Mace kiwnął głową.
- Do roboty! - rozkazał dowódca elitarnych oddziałów zwiadowczych.
Jego podwładni unieśli broń i odbezpieczyli pojemniki z gazem oraz granaty

odłamkowe. Wskoczyli do bocznego tunelu i zaczęli posyłać w ciemność serie smugo-
wych błyskawic.

W pewnej chwili biegnący za nimi Mace usłyszał krzyk Valianta:
- Kłaść się na dno tunelu! Nie ruszać się! Powiedziałem, leżeć nieruchomo!
Po sekundzie rozległy się odgłosy kolejnych strzałów, a po nich krzyki kilku ko-

mandosów.

- Nie ruszać się! Twarzą do ziemi! Ręce do góry! Wszystkie cztery!

Labirynt zła

Janko5

176

Wszystkie cztery? - pomyślał mistrz Jedi.
Przecisnął się między żołnierzami i podszedł do komandora, który mierzył z bla-

sterowego pistoletu firmy BlasTech do gromady trzydziestu czy czterdziestu skulonych
na dnie tunelu insektoidalnych obcych istot. Wszystkie bełkotały coś w niezrozumia-
łym języku czy też może w basicu, ale z takim akcentem, że nie dało się zrozumieć ani
słowa.

- Opuśćcie broń - polecił Mace komandosom. - I niech ktoś sprowadzi tu androida

tłumacza!

Jego rozkaz przekazano na tyły i chwilę później, mrucząc coś do siebie, do odnogi

tunelu wszedł protokolarny android. Od jego wypolerowanego srebrzystego pancerza
odbijały się błyski światła.

- Nie potrafię pojąć, jakim cudem przeszedłem ze służby dla separatystów na służ-

bę dla Republiki - mamrotał do siebie. - Czyżbym został poddany częściowemu skaso-
waniu zawartości pamięci?

- Możesz uważać się za szczęściarza - odezwał się jeden z komandosów. - Teraz

przynajmniej służysz porządnym gościom.

- Źli goście, porządni goście - gderał android. - A kto by tam umiał odróżnić jed-

nych od drugich? - Przystanął i odwrócił się do komandosa. - Nie byłbyś taki szybki w
ferowaniu ocen, gdybyś w ciągu sekundy musiał się opowiedzieć po przeciwnej stro-
nie!

- Androidzie! - Przynaglił go zniecierpliwiony mistrz Jedi.
- Mam swoje imię, proszę pana - odciął się urażony automat.
Mace spojrzał na Valianta.
- TeeCee i coś jeszcze - podpowiedział dowódca elitarnego oddziału zwiadowców.
- Świetnie - odparł Mace. Chwycił TC-16 za metalową rękę i pchnął go lekko w

stronę przerażonych obcych istot. - Postaraj się zrozumieć, co mamroczą ci goście -
rozkazał.

Android słuchał jakiś czas bełkotliwie wypowiadanych słów, odpowiedział w taki

sam sposób i odwrócił się do mistrza Jedi.

- To Unetowie, panie generale - zameldował. - Mówią w rodzinnym języku, który

nazywa się une.

Mace przeniósł spojrzenie na skulone drżące istoty.
- Co tu robią? - zapytał.
TeeCee słuchał pewien czas i ponownie odwrócił się do Mace'a.
- Nie mają najmniejszego pojęcia, gdzie się znajdują, panie generale - odezwał się

w końcu. - Wylądowali na Coruscant w towarowym pojemniku, który zrzucono z po-
wietrza jakieś dwadzieścia kilometrów stąd na zrujnowaną platformę ładowniczą. Oso-
ba, która miała ich zaprowadzić w głąb sektora Uscru, ukradła im wszystkie kredyty i
pozostawiła samych na terenie Robót.

- Nielegalni uchodźcy - domyślił się Valiant.
Mace zmarszczył brwi. Wyglądało na to, że tunele pod Kwartałem Grungeona kry-

ją mnóstwo niespodzianek.

- O mało ich nie zabiliśmy - powiedział.

background image

James Luceno

Janko5

177

- Wygląda, że to dla nich nic nowego - stwierdził TC-16. - Ich planeta wpadła w

ręce separatystów, a frachtowiec, na którego pokładzie wyruszyli w drogę, został zaata-
kowany przez piratów. Kilku Unetów...

- To wystarczy - uciął szorstko Mace. - Zapewnij ich, że nie stanie im się żadna

krzywda, a my dopilnujemy, aby trafili do obozu dla uchodźców.

Kiwnął głową na komandora, który polecił dwóm podwładnym wykonanie pole-

cenia mistrza Windu.

Dynę podszedł do Mace'a i omiótł spojrzeniem gromadę obcych istot.
- Masz swoje upiory i podziemne wampiry - powiedział.
- Dzicy lokatorzy, handlarze pałeczkami śmierci i zagubione roboty, a teraz niele-

galni uchodźcy... - przyznał mistrz Jedi.

- A w następnej kolejności spotkamy Cthonów - dodał Dynę, mając na myśli ży-

wiące się ludzkim mięsem człekokształtne istoty, które według wielu Coruscan za-
mieszkiwały podziemia ich planety.

Przyłączyła się do nich Shaak Ti.
- Te korytarze to istne autostrady dla istot, które pragną się nielegalnie dostać do

centralnych sektorów Coruscant - oznajmiła.

Dyna westchnął, wyraźnie rozczarowany.
- Nasze szanse odnalezienia śladów Sidiousa maleją z każdą osobą, która tędy

przechodziła - powiedział.

- Ile jeszcze dzieli nas od Dzielnicy Senackiej? - zainteresowała się mistrzyni Jedi.
- Najwyżej kilka kilometrów - odparł oficer Wywiadu Republiki. -Moglibyśmy iść

prosto do centrum miasta, do budynków, których właścicielem była kiedyś firma Li-
Merge Power, i spróbować dostać się stamtąd z powrotem do Robót.

Mace zastanawiał się jakiś czas nad tą propozycją, ale w końcu pokręcił głową.
- Jeszcze nie - zdecydował.
Gestem zachęcił wszystkich do wyruszenia w dalszą drogę, a kiedy komandosi

usłuchali, przyłączył się do Shaak Ti.

- Pościg za dzikim gundarkiem? - zapytał.
Mistrzyni Jedi kiwnęła głową.
- Tylko dlatego, że nasza zwierzyna uświadamia sobie, iż jesteśmy na jej tropie -

stwierdziła ponuro. - Sidious nie dał rady uciszyć tych, których odnaleźli Obi-Wan i
Anakin, więc do tej pory musiał się zorientować, że odkryliśmy miejsce jego spotkań z
Dooku. Mało prawdopodobne, żeby biernie czekał, aż go zaskoczymy.

- Racja - przyznał Mace. - Moglibyśmy jednak osiągnąć więcej, gdybyśmy chociaż

poznali jego tożsamość, jeżeli nie tu, to może dzięki czemuś, co odkryją na Tythe Obi-
Wan i Anakin.

- Pod warunkiem, że cokolwiek pozostanie po tym, jak Dooku wysterylizuje tamto

miejsce - odparła Shaak Ti. - Historia dotychczasowych poszukiwań dowodzi, że Si-
dious i Dooku nie popełniają wielu błędów.

Szli dosyć długo w milczeniu. Kiedy Dynę zawołał na nich z tyłu, byli już jakiś ki-

lometr bliżej granicy Dzielnicy Senackiej.

Labirynt zła

Janko5

178

Mace odwrócił się i zobaczył, że analitycy Wywiadu i komandosi zgromadzili się

kilkanaście metrów od niego. On i Shaak Ti pogrążyli się we własnych myślach do tego
stopnia, że żadne nie zauważyło, iż roboty zwiadowcze właśnie coś badają. Kiedy oboje
Jedi wrócili do pozostałych, automaty unosiły się przed wykutą w ścianie tunelu sporą
niszą.

Ręczny skaner Dyne'a potrzebował tylko chwili, żeby odnaleźć niewielki kontrol-

ny panel pozwalający na rozsunięcie płyt drzwi ukrytych w głębi wnęki.

Za drzwiami krył się wlot wąskiego, kiepsko oświetlonego korytarza.
A w nim, nawet niespecjalnie ukryty, stał repulsorowy skuter rakietowy. Miał

kształt półksiężyca z siodełkiem pośrodku zagłębienia i pojedynczą rękojeścią drążka
sterującego.

Mace i Shaak Ti wymienili zaskoczone spojrzenia.
- Jak mogliśmy tego nie zauważyć? - zapytała mistrzyni Jedi. Windu zmarszczył

brwi.

- Odpowiedź kryje się w pytaniu - stwierdził ponuro.

background image

James Luceno

Janko5

179

R O Z D Z I A Ł

35

Naturalnej wielkości hologram Palpatine'a unosił się nad stolikiem projektora w

prywatnym ośrodku łączności medycznej fregaty. Obok transmisyjnej kratki czuwał
astromechaniczny robot R2-D2, a stojący obok niego Anakin chłonął każde słowo
Wielkiego Kanclerza.

- Oczywiście Rada tego nie rozumie - mówił Palpatine. - Na pewno nie jesteś tym

zdziwiony.

- Odrzucają każdą moją propozycją i zaczynam myśleć, że to dla zasady - stwier-

dził młody Jedi.

- To naturalne, że jesteś zirytowany, Anakinie, ale musisz być cierpliwy - odparł

Wielki Kanclerz. - Twój czas jeszcze nadejdzie.

- Kiedy, proszę pana?
Palpatine lekko się uśmiechnął.
- Nie jestem jasnowidzem, chłopcze - stwierdził z rozbrajającą szczerością.
Młody Skywalker się skrzywił.
- A gdybym panu powiedział, że ja nim jestem? - zagadnął.
- Uwierzyłbym ci - odparł bez wahania Wielki Kanclerz. - Powiedz mi, co wi-

dzisz.

- Coruscant.
- Zagraża nam jakieś niebezpieczeństwo?
- Nie jestem pewien, ale czuję, że powinienem tam wrócić.
Palpatine odwrócił głowę i przestał się wpatrywać w obiektyw holograficznej ka-

mery.

- Chyba mógłbym wymyślić jakiś pretekst... - Zaczął z namysłem i ponownie spoj-

rzał na holokamerę. - Ale czy to byłoby rozsądne?

- Wszyscy wiedzą, że nie jestem rozsądny - burknął młody Jedi. -Proszę zapytać,

kogo pan zechce.

- A co sądzi o tym mistrz Kenobi? - zainteresował się Palpatine.
- To właśnie on zaproponował, żebym się z panem skontaktował -odparł ostro

Anakin.

Labirynt zła

Janko5

180

- Naprawdę? - zdziwił się Wielki Kanclerz. - Ale co według niego powinieneś

zrobić?

Anakin wypuścił powietrze z płuc.
- Obi-Wan uważa, że nie mogę uciec przed przeznaczeniem... cokolwiek zrobię -

odezwał się w końcu.

- Twój były. mistrz jest mądrzejszy, niż ci się wydaje, Anakinie -stwierdził Palpa-

tine.

- Tak, tak, a poza tym jest jedynym Jedi, któremu w ciągu tysiąca ostatnich lat

udało się zabić Sitha - przypomniał młody Skywalker.

Palpatine rozłożył race.
- Już samo to musi coś znaczyć - powiedział. - Kłopot w tym, że nie mam pojęcia,

co takiego.

- Obi-Wan jest mądry, ale nie ma serca, proszę pana - odparł Anakin. - Postrzega

wszystko w kategoriach Mocy.

- Jeżeli szukasz rady w sprawach związanych z Mocą, musisz się zwrócić do nie-

go, bo ja ci w tym nie pomogą - oznajmił Wielki Kanclerz.

- Nie szukam pomocy w tych sprawach, bo żyją zarówno w Mocy, jak i w praw-

dziwym świecie - zaczął młody Jedi. - Pochodzą jednak z... prawdziwego świata. Jak
pan powiedział, na moją korzyść przemawia to, że miałem normalne dzieciństwo. No
cóż, normalne w pewnym sensie.

Palpatine zaczekał, żeby się upewnić, że Anakin skończył.
- Mój chłopcze, nie wiem, czy to zdrowo tkwić w obu światach naraz - zaczął. -

Wcześniej czy później zostaniesz zmuszony do dokonania wyboru.

Anakin kiwnął głową.
- Jestem gotów - oznajmił buńczucznie.
Palpatine znów się uśmiechnął.
- Ale wróćmy do naszej sprawy - przypomniał. - Wiele wskazuje, że odbicie Tythe

może poważnie przyspieszyć koniec wojny. Przyznaję, że nie wszystko rozumiem -
zastrzegł pospiesznie. - Członkowie Rady Jedi nie zwierzają mi się z wielu spraw, o
których powinienem wiedzieć.

Anakin zwalczy! chęć wyjawienia wszystkiego, co wie na temat poszukiwań Dar-

tha Sidiousa. Zerknął na R2-D2, jakby oczekiwał współczucia, ale astromechaniczny
robot tylko obrócił kopułkę, a światełko sygnalizujące stan pracy jego procesora zmie-
niło barwę z niebieskiej na czerwoną.

Młody Skywalker westchnął i ponownie spojrzał na hologram rozmówcy.
- Nie wiem, co robić, proszę pana - wyznał szczerze.
Wielki Kanclerz pozwolił, żeby na jego twarzy odmalowało się współczucie.
- Więc postanowione - zdecydował. - Przekonam członków Rady, żeby polecili ci

wrócić do Jądra galaktyki. Nikt nie wymaga od ciebie następnych dowodów waleczno-
ści ani odwagi. Wszyscy znają twoje oddanie sprawie pokonania nieprzyjaciół.

„Z czasem nauczysz się ufać własnym uczuciom, a wtedy staniesz się niepokona-

ny".

Takiej rady udzielił mu Palpatine przed trzema laty.

background image

James Luceno

Janko5

181

- Nie - odparł szybko młody Jedi. - Nie. Dziękuję panu, ale... jestem potrzebny na

Tythe. Mogę tam schwytać Dooku.

Przykro mi, Padme, pomyślał. Bardzo cię przepraszam. Nawet nie wiesz, jak za

tobą tęsknię...

- To prawda - przyznał Wielki Kanclerz. - Dooku jest w tej chwili kluczem do

wszystkiego. Mimo naszych zwycięstw w wewnętrznych systemach galaktyki... Czy
podejrzewasz, że on i generał Grievous mogli opracować jakąś tajną strategię walki?

- Jeżeli to zrobili, Obi-Wan i ja pokonamy ich, zanim zdążą wcielić ją w życie -

obiecał Anakin.

- Republika liczy na wasze poświęcenie.
- Proszę chronić Coruscant - dodał młody Skywalker. - Proszę strzec wszystkich

jej mieszkańców.

- Taki mam zamiar, mój chłopcze - stwierdził Palpatine. - Bądź pewien, że cię we-

zwę, jeżeli będziesz mi potrzebny.


Obi-Wan czekał w hangarze fregaty MedStara na przylot wahadłowca, który miał

go zabrać na pokład szturmowego krążownika „Uczciwość". Postawił niewielki plecak
na płycie lądowiska i zaplótł ręce na piersi.

- Skontaktowałeś się z nim? - zapytał na widok Anakina i towarzyszącego mu R2-

D2.

- No cóż, rozmawialiśmy - przyznał wymijająco były padawan.
- Właśnie o to mi chodziło - oznajmił Kenobi. - No i?
Anakin odwrócił głowę i spojrzał w inną stronę.
- Doszliśmy do wniosku, że moje miejsce jest tu, mistrzu - odezwał się w końcu

takim tonem, jakby miał się zaraz rozpłakać.

Obi-Wan kiwnął głową.
- A już myślałem, że zostawisz mnie, abym sam odbijał Tythe - powiedział.
Anakin spojrzał na niego.
- Jestem na to zbyt mądry - mruknął.
- Nie wierzysz, że bym sobie poradził? - zapytał Kenobi, szczerząc zęby w szero-

kim uśmiechu.

- Jestem pewien, że tylko śmierć mogłaby cię powstrzymać od spróbowania.
- Nie ma próbowania, Anakinie... - zaczął Kenobi.
- Owszem, jest - przerwał młodszy Jedi. - A ty jesteś tego żywym dowodem.
Obi-Wan się uśmiechnął i spojrzał na migotliwą mgiełkę magnetycznego pola,

które zapobiegało ucieczce atmosfery.

- Nadlatuje wahadłowiec - zauważył.
Anakin także spojrzał na powiększający się punkcik światła.
- Jestem gotów, mistrzu - powiedział, ale na jego twarzy trudno byłoby się doszu-

kać chociaż cienia entuzjazmu.

Obi-Wan zacisnął palce na prawym ramieniu byłego padawana.
- Anakinie, schwytajmy Dooku i zakończmy tę wojnę - zaproponował.
Młody Skywalker przełknął ślinę i kiwnął głową.

Labirynt zła

Janko5

182

- Pytanie tylko, czy rzeczywiście będzie to oznaczało koniec wojny, mistrzu -

oznajmił powątpiewającym tonem.

background image

James Luceno

Janko5

183

R O Z D Z I A Ł

36

Dzięki pomocy zwiadowczych robotów odbarwione panele na końcu korytarza ci-

cho szczęknęły i się otworzyły. Mace wbiegł do następnego pomieszczenia z szelestem
fałd brązowego płaszcza i świetlnym mieczem w dłoni. Chwilę później w jego ślady
poszli komandosi i Shaak Ti.

Nie czekając na rozkaz, żołnierze się rozproszyli - szybko i sprawnie, ale zupełnie

niepotrzebnie.

- A to ci niespodzianka! - odezwała się beznamiętnym tonem mistrzyni Jedi. -

Jeszcze jeden korytarz.

- Jesteśmy o jeden korytarz bliżej - poprawił ją Windu, zdecydowany doszukiwać

się jaśniejszych stron niespodziewanego obrotu sprawy.

Korytarz, którym podążali od dużej niszy, wiódł wszystkich przez istny labirynt

zakrętów i rozgałęzień. Raz prowadził stromo pod górę, kiedy indziej równie stromo
opadał. Z początku był na tyle szeroki, że mógłby nim lecieć śmigacz, ale niebawem
stał się tak wąski, że wszyscy musieli się przeciskać. Na długości dwóch kilometrów
ściany, sklepienie i dno były wilgotne od wody ściekającej z wyższych poziomów Co-
ruscant. Naturalnie na tym odcinku ślady śledzonej osoby się nie zachowały, ale zwia-
dowcze roboty odnalazły je, kiedy znów wyszli na suchy grunt. Niektóre ślady były tak
świeże i dobrze zachowane, że Dynę zdołał nawet zmierzyć długość obuwia tropionej
osoby.

Bez wątpienia istoty ludzkiej. Mężczyzny.
Roboty ustaliły to ponad wszelką wątpliwość na podstawie rozmazanych odcisków

palców, pozostawionych na dźwigni kierownicy i wyściełanym siodełku rakietowego
skutera. Dokładne oględziny repulsorowego pojazdu umożliwiły także automatom po-
branie włosów, kawałków naskórka i innego materiału pochodzenia organicznego. Po-
woli, stopniowo, ale coraz wyraźniej zaczynał się rysować portret nieznanego wspólni-
ka hrabiego Dooku.

Kapitan Dynę, nie odrywając spojrzenia od ekranu monitora komputerowego no-

tatnika, podszedł do Mace'a i Shaak Ti.

- Mistrzowie Jedi, nasze poszukiwania doprowadzą nas wkrótce na zupełnie inny

poziom - zameldował.

Labirynt zła

Janko5

184

Mace powiódł spojrzeniem po korytarzu w poszukiwaniu zamaskowanych drzwi

szybu turbowindy albo wejścia klatki schodowej.

- W górę czy w dół? - zapytała równie zdezorientowana Shaak Ti.
Dynę uniósł głowę, spojrzał na nią i zamrugał.
- Nie chodziło mi o inny poziom w dosłownym sensie - powiedział przepraszająco.

Wskazał na unoszące się w powietrzu zwiadowcze roboty, które czekały tylko, aż
członkowie zespołu podążą za nimi na wschód. - Jeżeli te ślady zawiodą nas jeszcze
dalej, znajdziemy się pod piwnicami Pięćsetki Republiki.

Mace ruszył za robotami, które zapuszczały się coraz dalej w głąb korytarza.
Pięćsetka Republiki: siedziba tysięcy najzamożniejszych coruscańskich senatorów,

ambasadorów, dostojników i właścicieli przedsiębiorstw transportowych czy sieci
środków masowego przekazu.

Było bardzo prawdopodobne, że jeden spośród nich jest Lordem Sithów.

background image

James Luceno

Janko5

185

R O Z D Z I A Ł

37

Ani Konfederacja, ani Republika nie potrafiłaby zrobić już nic więcej, aby po-

większyć bezmiar zniszczeń wyrządzonych przez LiMerge Power poprzednim pokole-
niom mieszkańców Tythe. Widziana z głębin przestworzy powierzchnia planety - w
miejscach, gdzie nie przesłaniał jej gruby całun popielatoszarych chmur - wyglądała,
jakby liznął ją jęzor protuberancji macierzystej gwiazdy albo jakby o planetę otarł się
ogromny meteor. Tythe nie zawdzięczała jednak blizn żadnemu z tych zjawisk. Winę
za jej stan ponosili pracownicy samej LiMerge. To właśnie oni, eksploatując bogate
złoża naturalnej plazmy, spowodowali kataklizm na planetarną skalę.

Trzy dryfujące w przestworzach wraki republikańskich krążowników nie uległy

jednak zniszczeniu podczas naturalnego kataklizmu, lecz padły ofiarami napaści sepa-
ratystów, którzy zaatakowali je szybko i bez litości. Mniej więcej pośrodku między
grupami szturmowymi separatystów i Republiki unosiły się leniwie niczym posępna
aureola gromady szczątków wyssanych przez próżnię z pękniętych kadłubów wypalo-
nych wraków.

Eskadra Czerwonych wyleciała z dolnego hangaru „Uczciwości" i śmignęła w kie-

runku Tythe.

- Żałuję, że nie możemy odpłacić Dooku i Grievousowi podobną monetą - odezwał

się Anakin, korzystając z systemu pokładowej łączności taktycznej swojego myśliwca.

- Nie wolno nam tego zrobić, bo stracilibyśmy łączność z Mocą -stwierdził Keno-

bi.

Młody Skywalker parsknął pogardliwie.
- Wcześniej czy później separatyści odpowiedzą za to przede mną i przed tobą, a

wówczas to Moc będzie kierowała ruchami kling naszych świetlnych mieczy - powie-
dział.

Oba gwiezdne myśliwce leciały niemal skrzydło w skrzydło obok siebie, a w

gniazdach ich astromechanicznych robotów tkwiły R2-D2 i R4-P17. Rumiana gwiazda
planety Tythe oświetlała maszyny od tyłu, a nad północną półkulą planety unosiły się
złowieszczo okręty flotylli separatystów. Korzystając z tego, że gromadka planetarnych
księżyców skupiała się na dwustustopniowym łuku, separatyści pospiesznie zaminowali
dostęp do miejsc, z których dawało się powrócić do normalnych przestworzy. Pozosta-

Labirynt zła

Janko5

186

wili dowódcom okrętów Republiki tylko wąski pasek w kształcie okna, w którym mogli
wyskoczyć z nadprzestrzeni. Górną część tego okna nad skąpaną w słonecznym blasku
powierzchnią planety, począwszy od bieguna północnego, a skończywszy na równiku,
zajmowały okręty liniowe Federacji Handlowej, Unii Technokratycznej i Gildii Ku-
pieckiej, a w przestworzach przed nimi kłębiły się dziesiątki dywizjonów zrobotyzowa-
nych myśliwców nieprzyjaciół.

Pragnąc zminimalizować profile okrętów Republiki, rozproszonych w przestwo-

rzach niczym drapieżne ryby, ich dowódcy skierowali spiczaste dzioby jednostek w
stronę planety. Myśliwce Eskadry Czerwonych i pozostałe maszyny Republiki leciały
przodem, ale od stanowiących straż przednią sępów i nieprzyjacielskich zrobotyzowa-
nych myśliwców typu Tri dzieliła je wciąż jeszcze duża odległość.

Anakin przełączył komunikator na częstotliwość umożliwiającą łączność z pozo-

stałymi pilotami eskadry.

- Przygotować się do ostrego zwrotu na sterburtę - zapowiedział. - Obserwować

wskazania czasomierzy na ekranach monitorów. Manewr na mój znak za dziesięć se-
kund...

Obi-Wan nie odrywał spojrzenia od wskazań chronometru wyświetlanych na dole

ekranu taktycznego monitora. Kiedy zobaczył same zera, szarpnął rękojeść drążka ste-
rowniczego w bok i śmignął w kierunku otwartych przestworzy.

Podobny manewr powtórzyli lecący za nim piloci eskadr myśliwców typu V-wing,

ARC-170 i Jedi. Republikańska grupa szturmowa wykonała zwrot na bakburtę i zaczęła
ostrzeliwać z flanki unoszące się w oddali okręty separatystów. W przestworza po-
mknęły potężne błyskawice turbolaserowych strzałów. Eksplodowały na ochronnych
polach nieprzyjacielskich okrętów liniowych, ale zdołały rozpylić na atomy zrobotyzo-
wane myśliwce, które miały nieszczęście znaleźć się na ich drodze.

Ochronne pola okrętów separatystów pochłonęły bez trudu energię pierwszych

salw, a kapitanowie uszkodzonych jednostek zaczęli zajmować pozycje z tyłu szyku.
Chwilę później nieprzyjacielska grupa szturmowa odpowiedziała równie intensywnym
ostrzałem. Wcześniej jednak dowódcy okrętów Republiki złamali szyk i rozproszyli się.
W przestworzach między obiema grupami pojawiły się niewielkie rozbłyski, a osłania-
jące kadłuby ochronne pola pokryły się pajęczynami błękitnych wyładowań. Kiedy
ostrzał ustał, piloci eskadr gwiezdnych maszyn Republiki przegrupowali się i przyspie-
szyli, żeby pokonać odległość dzielącą ich od ogromnych jednostek nieprzyjaciół, za-
nim baterie ich laserowych dział i generatory ochronnych pól uzupełnią zapasy zużytej
energii.

Na ich spotkanie zaczęły się zlatywać zrobotyzowane myśliwce nieprzyjaciół.

Wkrótce piloci obu stron złamali zwarty szyk i bitwa w przestworzach przerodziła siew
dziesiątki pojedynków. Piloci republikańskich maszyn, którzy wymknęli się z chaosu,
ponownie utworzyli zwarty szyk i lecieli dalej. Inni zostali z tyłu, zaciekle atakując
swoich przeciwników albo starając się unikać ich ataków. Wszędzie pojawiły się setki
szkarłatnych nitek, między którymi raz po raz rozkwitały ogniste kule śmiercionośnych
eksplozji. Maszyny obu stron rozlatywały się na kawałki albo koziołkując w locie,
opuszczały pole bitwy pozbawione skrzydeł czy z płonącymi silnikami.

background image

James Luceno

Janko5

187

- Wystrzelają wszystkich bez litości - odezwał się przez komunikator „Czerwony

Siedem".

- Spokojna głowa, znają się na swojej robocie - uspokoił go Anakin.
Pozostali mieli zapewnić pilotom Eskadry Czerwonych dość czasu, aby ci mogli

ominąć główne pole bitwy i śmignąć w kierunku grawitacyjnej studni Tythe.

Obrońcy niewielkiej bazy Republiki, którzy przeżyli atak separatystów, zdążyli

wysłać skompresowany sygnał. Jego treść upewniła dowódców grupy szturmowej, że
na powierzchni Tythe przebywa hrabia Dooku. Istniała jednak możliwość, że napaść na
planetę ma jedynie odwrócić uwagę sił zbrojnych Republiki, więc sztab Palpatine'a
zgodził się wydzielić z floty Odległych Rubieży tylko jedną grupę szturmową. W opinii
tych samych dowódców marynarki inwazja separatystów nie miała sensu, jednak atak
na Bazę Delta Zero był ich zdaniem uzasadniony. W końcu zdecydowano, że intensyw-
ne bombardowanie w połączeniu z zastosowaniem na ograniczoną skalę gwiezdnych
myśliwców powinno zmusić Dooku do ucieczki. Było to zresztą zgodne z ogólną stra-
tegią sił zbrojnych Republiki, żeby wypierać separatystów ze zdobytych planet i zmu-
szać ich do szukania schronienia w spiralnych ramionach galaktyki.

Mimo to Jedi nalegali, żeby przynajmniej podjąć próbę schwytania Dooku żywe-

go.

Nikt nie musiał przypominać Obi-Wanowi ani Anakinowi, co wydarzyło się zale-

dwie kilka tygodni wcześniej na Cato Neimoidii, kiedy usiłowali dopaść żywego wice-
króla Gunraya, ale obaj Jedi nie zamierzali przepuścić okazji ujęcia Lorda Sithów.

Piloci Eskadry Czerwonych mieli wniknąć w głąb atmosfery Tythe dwadzieścia

stopni na południe od północnego bieguna planety, gdzie siły zbrojne separatystów były
najbardziej rozproszone. Mimo to z hangarów wyglądających jak niepełne pierścienie
transportowców Federacji Handlowej typu Lucrehulk startowały bez przerwy eskadry
zrobotyzowanych myśliwców, a z luf baterii dział jednostek Gildii Kupieckiej nadal
szybowały w przestworza dziesiątki błyskawic turbolaserowych strzałów. Przedzierając
się przez środek nieprzyjacielskiej floty, Anakin polecił pilotom eskadry, żeby lecieli
zygzakami.

Anakin nawiązał łączność z Obi-Wanem.
- Nigdzie ani śladu krążownika Grievousa - powiedział. - Nie widzę zresztą okrętu

żadnego innego przywódcy separatystów.

Mistrz Jedi przeniósł spojrzenie na ekran taktycznego monitora, żeby zapoznać się

z oceną aktualnego zagrożenia.

- To jeszcze jeden dowód więcej na potwierdzenie przypuszczenia, że Dooku

przyleciał tu z polecenia Sidiousa - zauważył.

- Więc gdzie się podziali wszyscy inni?
Kenobi także się tym niepokoił, ale nie zamierzał się do tego przyznawać.
- Dooku będzie wiedział... - zaczął, ale w tej samej chwili przerywany sygnał ze

skanerów, ostrzegł go o zbliżaniu się nieprzyjaciół. -W naszą stronę zwraca się okręt
Unii Technokratycznej - zauważył. -Jego załoga usiłuje nas przechwycić!

- Z jego hangarów wylatują zrobotyzowane myśliwce - zameldował „Czerwony

Trzy". - Piloci niektórych już nas namierzyli.

Labirynt zła

Janko5

188

Obi-Wan stwierdził, że pilot ma rację.
- Zmienić kąt ustawienia ochronnych pól - rozkazał. - Postaramy się im uciec.
- Za bardzo zboczymy z kursu - zaniepokoił się młodszy Jedi.
- Jesteśmy prawie w punkcie, w którym mieliśmy wniknąć w głąb atmosfery -

przypomniał Kenobi.

- Tamten gwiezdny okręt nie usunie się sam na bok - stwierdził Anakin. - Zewrzeć

szyk za rufą mojego myśliwca. Pokażemy im, jak dobrze umiemy improwizować.

Nie było czasu na dyskusję. Obi-Wan skręcił na bakburtę, zajął pozycję za rufą

myśliwca byłego padawana i przesłał dodatkową porcję energii do jednostek napędo-
wych. Lecący za nim pozostali piloci Eskadry Czerwonych także przyspieszyli i skie-
rowali się w stronę smukłego kadłuba nieprzyjacielskiego okrętu.

- Przygotować torpedy protonowe - rozkazał Anakin. - Wymierzyć je w miejsce

powyżej dysz wylotowych silników wroga.

Kiedy piloci gwiezdnych myśliwców Republiki zbliżyli się do nieprzyjacielskiego

okrętu, natknęli się na ogień ze stanowisk obronnych turbolaserów. W przestworzach
pojawiały się oślepiająco jaskrawe sztychy śmiercionośnej energii. Wirujące w locie
pociski trafiły „Czerwonego Dziesięć" i „Czerwonego Dwanaście", których maszyny
zniknęły w kulach ognistych eksplozji. Przeczuwając nadciągające zagrożenie, dowód-
ca nieprzyjacielskiego okrętu posłał do walki następną eskadrę zrobotyzowanych ma-
szyn, ale kiedy wyłączył generatory ochronnych pól, żeby przekazać energię do jedno-
stek napędu podświetlnego, Eskadra Czerwonych rzuciła się do ataku.

Lecąc w zwartym szyku za myśliwcem Skywalkera, piloci dziesięciu pozostałych

maszyn śmignęli w stronę cylindrycznych dysz jednostek napędowych i widocznego
przed nimi przewężenia w kadłubie okrętu separatystów. Kiedy od jednostki dzieliło
ich zaledwie sto metrów, Anakin wyrównał pułap lotu i lecąc nisko nad kadłubem,
obrał kurs, który miał pozwolić pilotom Eskadry Czerwonych na zatoczenie ciasnego
kręgu nad zwróconymi ku dziobowi końcami komór paliwowych.

- Wystrzelić torpedy! - rozkazał mniej więcej w połowie manewru.
Obi-Wan przycisnął spust i obserwował, jak dwa wystrzelone przez niego pociski,

zostawiając ogniste smugi, mkną ku celowi. Lecący z tyłu piloci Eskadry Czerwonych
poszli w jego ślady. Kiedy pierwsze torpedy dotarły do celu, z otworów i pęknięć w
ciemnym kadłubie nieprzyjacielskiego okrętu strzeliły słupy ognia i gejzery gazu.

Anakin zatoczył pełny krąg i śmignął w stronę Tythe.
- Cel obezwładniony! - wykrzyknął.
Piloci eskadry, lecąc jeden za drugim, podążyli jego śladem.
Sekundę później trafiony okręt eksplodował, a maszynami Republiki zakołysała

fala udarowa. Myśliwiec „Czerwonego Dziewięć" spłonął, kiedy zagarnęło go czoło
szybko rozprzestrzeniającej się kuli ognia, a maszyna „Czerwonego Siedem" zmieniła
kurs i koziołkując w locie, zaczęła się oddalać w stronę otwartych przestworzy. Obi-
Wan zauważył, że straciła oba skrzydła.

Z trudem odzyskał panowanie nad sterami myśliwca i dołączył do sześciu pozosta-

łych przy życiu podwładnych Anakina.

background image

James Luceno

Janko5

189

- Wniknięcie w górne warstwy atmosfery za piętnaście sekund - poinformował

młody Skywalker. - Ustawić pokrętła inercyjnych kompensatorów na maksimum. Prze-
słać całą energię do osłon ablacyjnych. Na mój znak włączyć silniki hamujące...

Kiedy piloci Eskadry Czerwonych zagłębili się w pierwsze warstwy zanieczysz-

czonego powietrza, Obi-Wan zacisnął dłonie na szaleńczo wibrującej rękojeści drążka
sterowniczego. Obawiał się, że szczękające zęby wypadną mu na kolana, oczy i uszy
eksplodują z powodu ciśnienia, a klatka piersiowa zapadnie się i zgniecie jego serce.

Nagle za ogonem jego maszyny pojawiły się rozbłyski, a obok owiewki kabiny

przemknęły nitki światła.

W głąb grawitacyjnej studni planety podążało za nimi sześć myśliwców separaty-

stów.

Sępy nie musiały się obawiać uszkodzenia żywych organów, więc powinny pogrą-

żać się w atmosferę szybciej i pod większym kątem niż maszyny pilotów Republiki. W
odpowiedzi na wzrost temperatury w kabinach myśliwców zadziałały jednak automa-
tyczne systemy chroniące przed przegrzaniem. Maszyny separatystów zmniejszyły kąt
wnikania w atmosferę, ale i tak niektórych nie dało się uratować. Kiedy ciążenie ska-
zywało uszkodzone myśliwce na nieuchronną zagładę, ciągnące się za nimi kondensa-
cyjne smugi przemieniały się w fontanny płonących okruchów. Przebijając się z samo-
bójczą prędkością przez całun chmur, Obi-Wan stwierdził w pewnej chwili, że jego
maszyna wpadła w korkociąg. Wirująca przed oczami mistrza Jedi powierzchnia Tythe
wyglądała jak kalejdoskopowa mozaika brązowych i białych plam, upstrzonych tu i
ówdzie prążkami zieleni i błękitu.

Nagle w jego uszach rozległ się głośny krzyk Anakina:
- Zadrzeć nosy myśliwców! Nosy myśliwców w górę!
Starszy Jedi zmagał się jakiś czas, żeby odzyskać panowanie nad sterami. W koń-

cu pociągnął z całej siły ku sobie rękojeść drążka sterowniczego i wyrównał pułap lotu,
ale poczuł, że jego żołądek podchodzi do gardła. Włączył topograficzne sensory i prze-
konał się, że jego maszyna leci nad usianą taflami kry i górami lodowymi powierzchnią
oceanu. W końcu zobaczył jęzory skalistych półwyspów, o które rozbijały się wielkie
szare fale pozbawionego życia oceanu. Stały ląd także sprawiał wrażenie wyjałowione-
go. Przecinały go kręte łożyska wyschniętych rzek, a na wierzchołkach i zboczach bru-
natnych wzgórz było widać jedynie powalone drzewa.

Zdewastowana planeta, pomyślał z rezygnacją mistrz Jedi.
Włączył mikrofon hełmu.
- Meldować się po kolei - rozkazał.
Odpowiedziało mu tylko pięciu pilotów. „Czerwony Osiem" i „Jedenaście" zostali

zestrzeleni.

- Wpisuję i blokuję współrzędne celu - oznajmił młody Skywalker.
Piloci Eskadry Czerwonych lecieli nisko nad jałowym gruntem, który porastała

kiedyś równie bujna roślinność jak okolice miasta Theed na planecie Naboo. Obecnie
powierzchnia wyglądała jak pustynia, jeżeli nie liczyć egzotycznych roślin, które wege-
towały w wypełnionych czerwonawobrązową wodą jeziorach. Ich nieregularną linię
brzegową szpeciła gruba skorupa żółtobrunatnego nalotu.

Labirynt zła

Janko5

190

Podobnie jak na Naboo, na Tythe także pozyskiwano kiedyś plazmę w ilościach

wystarczających do eksportu na inne planety. Na nieszczęście żądza zysku skłoniła
właścicieli firmy LiMerge Power do eksperymentowania z niebezpiecznymi metodami,
pozwalającymi na utrzymywanie zjonizowanego gazu w odpowiednio wysokiej tempe-
raturze. Niekontrolowana reakcja łańcuchowa jądrowych paliw zdewastowała ośrodki
produkcyjne na północnej półkuli planety, a na okres trzech następnych pokoleń po-
wierzchnia Tythe przestała się nadawać do zamieszkania.

- Namierzona fabryka znajduje się dziesięć kilometrów na zachód od nas - zamel-

dował Anakin. - Wkrótce powinniśmy usłyszeć ostrzał artylerii.

Piloci szóstki gwiezdnych myśliwców śmignęli w górę, przelecieli nad wyniosłym

płaskowyżem i obniżyli pułap lotu nad doliną, która wyglądała niepokojąco podobnie
jak ta na Geonosis, nie wyłączając lądowisk dla gwiezdnych statków i rozsianych po
całej niecce machin bojowych.

Na spotkanie pilotów Republiki wyjechały gradoogniowe roboty, które powitały

ich salwami pocisków ziemia-powietrze. Zainstalowane na pokładach ładowników
Federacji Handlowej turbolaserowe działka rozszarpywały szarożółte niebo na strzępy.
W powietrze wzniosły się dziesiątki jednoosobowych platform latających typu STĄP, a
do uzbrojonych ścigaczy pospieszyły oddziały robotów piechurów.

Niezdolni do obrony przed tak zmasowanym ostrzałem, piloci przetrzebionej

Eskadry Czerwonych skręcili łagodnie na północ, żeby uniknąć lecących ku nim śmier-
cionośnych błyskawic i kul ognia po eksplozjach głowic pocisków wrażliwych na cie-
pło. Anakin i Obi-Wan wystrzelili ostatnie torpedy protonowe, ale nie zdołali ocalić
życia pilotów „Czerwonej Trójki", „Czwórki" i „Piątki". Salwy błyskawic z pokłado-
wych działek myśliwców obu Jedi zniszczyły dwa nieprzyjacielskie śmigacze i dzie-
siątki bojowych robotów, które z trzaskiem waliły się na skażoną, zamarzniętą glebę.
Kiedy Obi-Wan wykonał szczególnie ostry skręt, żeby uniknąć kuli ognia i chmury
gorącego dymu, usłyszał dobiegający zza pleców żałosny pisk R4-P17.

Chwilę później zniknął myśliwiec „Czerwonego Sześć".
W końcu wylecieli z najgorszego piekła. Anakin dołączył do Obi-Wana.
Z całej eskadry ocaleli tylko oni.
- Zero-koma-trzy-zero - oznajmił młodszy Jedi. - Na platformie ładowniczej.
Cel wyprawy.
Obi-Wan spojrzał przez prawą stronę owiewki na szczątki konstrukcji, które wy-

glądały na ruiny ogromnej wytwórni plazmy. Przez szczeliny w ochronnych kopułach i
przylegające do nich pozbawione dachów budowle było widać przewrócone platformy
wydobywcze, zużyte aktywatory i zwalone pomosty. Pośrodku kompleksu sterczał
wysoki prostopadłościan ze spękanego ferrobetonu, zwieńczony platformą, na której
stały blisko obok siebie nieprzyjacielskie myśliwce i samotny geonosjański jacht o
trudnych do zapomnienia kształtach.

- To statek Dooku - stwierdził Kenobi.
Zaledwie skończył mówić, z ruin wytwórni wysypały się na platformę roboty bo-

jowe. Jeszcze w biegu unosiły broń i zaczynały posyłać do nadlatujących myśliwców
serie błyskawic blasterowych strzałów.

background image

James Luceno

Janko5

191

- Chyba nie wlecimy przez frontowe drzwi - zażartował mistrz Jedi.
- Istnieje inny sposób - oznajmił Anakin, zataczając łuk po przeleceniu nad plat-

formą. - Dostaniemy się tam przez północną kopułę.

Obi-Wan spojrzał przez lewe ramię na częściowo zapadniętą wielką półkulę. Kla-

pa zamykająca kiedyś zbiornik plazmy dawno zniknęła, a pozostały po niej okrągły
otwór miał na tyle dużą średnicę, że mógł się w nim zmieścić gwiezdny myśliwiec.

Mimo to mistrz Jedi nie potrafił się pozbyć wątpliwości.
- A co ze szczątkowym promieniowaniem pod kopułą? - zapytał.
- Promieniowaniem, mistrzu? - Anakin wybuchnął beztroskim śmiechem. - Praw-

dopodobnie nie przeżyjemy samego manewru!

Labirynt zła

Janko5

192

R O Z D Z I A Ł

38

Pięćsetka Republiki była światem samym w sobie. Mogła się poszczycić pięćdzie-

sięcioma trzema podniebnymi dokami, setkami prywatnych turbowind, zestawami
ukrytych systemów uzbrojenia i okazałymi dziedzińcami mieszczącymi się nierzadko
na najwyższych piętrach. Sięgająca chmur konstrukcja była naszpikowana urządzenia-
mi technicznymi w ilościach, o których mogliby tylko marzyć władcy wielu planet
Odległych Rubieży, i dawała schronienie większej liczbie mieszkańców, niż niektóre z
nich. Uważana powszechnie za arcydzieło architektury, była niewątpliwie klejnotem
Dzielnicy Senackiej i obiektem dumy mieszkańców prestiżowego Ambasadorskiego
Sektora tej dzielnicy.

Budowla, która z początku wyglądała jak majestatyczny gmach w stylu klasycz-

nym, w ciągu wielu następnych wieków przeistoczyła się w istny kompleks przybudó-
wek i nadbudówek. Niektóre miały płaskie dachy, inne łagodnie zaokrąglone i spadziste
niczym ramiona, a jeszcze inne wyglądały równie masywnie jak wiele innych budowli
w tej dzielnicy. Nowe konstrukcje wznosiły się i pięły coraz wyżej, rozprzestrzeniając
się na boki, jakby rywalizowały o dostęp do promieni coruscanskiego słońca. Dopiero
na wierzchołku tworzyły pełną wdzięku koronę, łączyły się z mieszkalnymi nadbudów-
kami i przechodziły w smukłą iglicę. Pięćsetka Republiki, ozłocona promieniami
wschodzącego słońca, omywana przez płynące nisko chmury i wzmocniona przez wie-
że, które pozwalały gmachowi wznosić się wyżej niż wszystkie sąsiednie, była jedynym
w swoim rodzaju punktem obserwacyjnym, z którego uprzywilejowana garstka miesz-
kańców mogła spoglądać w dół, na powierzchnię planety.

Może właśnie dlatego ogromny gmach stał się solą w oku zubożałych mieszkań-

ców galaktyki, którzy stawiali go jako przykład, ilekroć narzekali na dysproporcje mię-
dzy zamożnymi i wpływowymi Coruscanami a nimi. Wielu uważało Pięćsetkę Repu-
bliki za bardziej kłujący w oczy symbol skorumpowanego, zbyt licznego i nieudolnego
organu władzy niż podobny do przysadzistego grzyba gmach senatu.

Kiedy Mace Windu i pozostali członkowie grupy weszli na poziom pierwszy pod

piwnicą Pięćsetki Republiki, mistrz Jedi niemal poczuł na sobie przytłaczający ciężar
gmachu. Zajmujący kilka kilometrów kwadratowych teren był pełen ferrobetonowych i
durastalowych wsporników oraz pomrukujących i skowyczących maszyn. Zadaniem

background image

James Luceno

Janko5

193
jednych i drugich było utrzymywanie gmachu w pionie, zapewnianie mieszkańcom
klimatyzacji i bezpieczeństwa, a także zaopatrywanie ich w energię elektryczną i wodę.
Mistrz Jedi znajdował się wprawdzie bardzo głęboko, ale od prawdziwych podziemi
Coruscant dzieliło go jakieś sto metrów, a od powierzchni gruntu dwakroć więcej.

Członkowie zespołu musieli czekać kilka godzin, aż funkcjonariusze służby bez-

pieczeństwa Republiki wydadzą zezwolenie na wstęp i prowadzenie dalszego docho-
dzenia. Jakiś czas Mace zastanawiał się nawet, czy nie poprosić o zgodę samego Palpa-
tine'a, jako że jego apartamenty zajmowały najwyższe piętro ogromnego gmachu. Ro-
botom zwiadowczym towarzyszyły dziesiątki automatów strażniczych i remontowych,
ale trop prowadzący do kryjówki Sidiousa zdążył ostygnąć.

Nałożyły się na niego niezliczone ślady stóp innych osób.
- Jeżeli nie znajdziemy żadnego dowodu, który by to potwierdził, nie będziemy

mogli być pewni, że rozmówca Dooku dostał się na poziom pod piwnicą gmachu Li-
Merge Power z budynku Pięćsetki Republiki - oznajmił Dynę, przełączając ręczny ska-
ner w stan spoczynku. -Mógł tam dotrzeć z któregoś tunelu, które prowadzą na wschód
albo na zachód do podniebnych doków.

- Innymi słowy, mógł się tam dostać z jakiegokolwiek innego miejsca na po-

wierzchni Coruscant - podsumowała Shaak Ti.

Oficer Wywiadu kiwnął głową.
- To możliwe - przyznał posępnie.
Mace spojrzał w głąb tunelu, którym przybyli członkowie jego grupy.
- Czy po drodze mogliśmy coś przeoczyć? - zapytał.
- Roboty by to zauważyły - odparł kapitan, kręcąc głową. Mace wskazał plamy i

smugi na ferrobetonowej podłodze.

- Dlaczego jego ślady miałyby się nagle tu urywać? Dynę zacisnął wargi i wzru-

szył ramionami.

- Może ktoś go tu podrzucił pojazdem z napędem repulsorowym -zasugerował. -

Chyba pan nie sądzi, że dotarł tu, lewitując nad podłogą... - Urwał i zastanawiał się
jakąś minutę nad swoimi słowami. -No dobrze, dla dobra dyskusji załóżmy, że rzeczy-
wiście umie lewitować - odezwał się w końcu.

- Powinny pozostać ślady w miejscu, od którego zaczął - stwierdził mistrz Jedi.
Kapitan powiódł spojrzeniem po pomieszczeniu, wydął wargi i wypuścił powie-

trze z płuc.

- Do tego musielibyśmy mieć o wiele więcej zwiadowczych robotów - zdecydo-

wał.

- O ile więcej? - zainteresował się Windu.
- Bardzo wiele.
- Jak długo może potrwać, zanim sprowadzimy je tu i przeszukamy cały poziom?
- Zważywszy na te wszystkie urządzenia, tunele umożliwiające dostęp do pod-

niebnych doków, turbowindy zaopatrzeniowe i służące do usuwania odpadków... - Ofi-
cer Wywiadu urwał i zaczął się zastanawiać. - Nawet nie potrafię tego zgadnąć - podjął
w końcu. - W dodatku musielibyśmy uzyskać jeszcze jedno zezwolenie organów bez-
pieczeństwa na przeszukanie tych tuneli.

Labirynt zła

Janko5

194

- Będzie pan miał wszystkie potrzebne zgody - zapewniła Shaak Ti.
Mace rozejrzał się po pomieszczeniu.
- Trzeba będzie omieść promieniami skanerów także ścianki działowe i zewnętrz-

ne mury - stwierdził z rezygnacją.

- To może potrwać co najmniej kilka tygodni - zauważył niepewnie Dynę.
- Więc im szybciej zaczniemy, tym lepiej.
Kapitan odpiął od pasa komunikator, ale zanim go włączył, zadrżała podłoga.
- Trzęsienie gruntu? - zaniepokoił się Mace, spoglądając na Shaak Ti. Mistrzyni

Jedi pokręciła głową.

- Nie mam pojęcia... - zaczęła.
Chwilę później podłoga znów zadrżała, tym razem tak silnie, że ze sklepienia po-

sypał się pył i odpadły okruchy ferrobetonu.

- Chyba coś staranowało budynek - domyślił się Dynę.
To nie byłby pierwszy raz, kiedy zmęczony albo nafaszerowany odurzającymi

środkami pilot zboczył z powietrznego szlaku i wbił się w ścianę budowli, pomyślał
mistrz Jedi. Mimo to...

Kolejnemu wstrząsowi towarzyszył stłumiony huk potężnej eksplozji. Światła w

pomieszczeniu przygasły, ale po chwili znów się zapaliły. Automaty strażnicze i re-
montowe zaczęły wykazywać gorączkową aktywność.

Z oddali napłynął ryk klaksonów i zawodzenie alarmowych syren.
- Mój komunikator nie działa - zameldował Dynę, dźgając wskazującym palcem

przycisk umożliwiający wybór odpowiedniego kanału.

- Znajdujemy się bardzo nisko - przypomniała Shaak Ti.
Kapitan pokręcił głową.
- To nie powinno mieć żadnego znaczenia - powiedział. - Nie w tym gmachu.
Posługując się Mocą, Mace uwolnił myśli. Wyczuł niebezpieczeństwo, panikę, ból

i śmierć.

- Gdzie jest najbliższe wyjście? - zapytał.
Dynę wskazał na lewo.
- To tunel prowadzący do wschodniego podniebnego doku - powiedział.
Mistrz Jedi uświadomił sobie, że myśli w jego głowie wirują jak szalone. Odwró-

cił się do Valianta.

- Panie komandorze, Shaak Ti i ja chcielibyśmy zabrać połowę pańskiego oddziału

- powiedział. - Pan i pozostali komandosi zostaną tu do pomocy kapitanowi Dyne'owi
w dalszych poszukiwaniach. Proszę mnie informować o postępach.

- A co ze mną, proszę pana?
Mace zerknął na TC-16, ale zaraz znów spojrzał na oficera Wywiadu.
- Android zostaje z panem - zdecydował.
Mace i Shaak Ti, eskortowani przez komandosów, pobiegli do wylotu tunelu.

Przeciskając się między spieszącymi w obie strony obcymi istotami wielu ras, czuli
wyraźnie, że dno tunelu znów się trzęsie. W końcu zobaczyli prostokąt słabego sło-
necznego blasku, bo tylko tyle światła docierało do najniższych poziomów coruscań-
skich gmachów. Na ogromnej płycie lądowiska ludzie, istoty człekokształtne i obce

background image

James Luceno

Janko5

195
kuliły się za zaparkowanymi limuzynami, taksówkami i prywatnymi jachtami albo
spieszyły do wyjść na wyższe poziomy, gdzie mieściły się perony kolei magnetycz-
nych. Napływające z góry pomruki przelatujących w pobliżu poduszkowców były prze-
rywane raz po raz przez okrzyki i wrzaski. Mace zrozumiał, że powietrzne szlaki ogar-
nęła panika. Z pewnością taksówki i transportowce skręcały we wszystkie strony, zde-
rzały się jedne z drugimi albo ze ścianami gmachów, a ich kierowcy czy piloci rozpacz-
liwie usiłowali się dostać na wyżej położone lądowiska lub miejskie place.

Jeszcze wyżej pikujący transportowiec - kanciasty statek towarowy, z którego ka-

dłuba strzelały jęzory ognia - przeciął poziomy powietrzny szlak autonawigacyjnego
ruchu, wytracił część prędkości po kolizji z kapsułą środka transportu publicznego i
płonąc jak pochodnia, zanurkował w kierunku dna kanionu.

Mace odprowadził spojrzeniem skazany na zagładę statek, a potem odchylił głowę

do tyłu i przyłożył dłoń do czoła. Odległe budynki otaczała migotliwa mgiełka, trochę
podobna do tej, jaką powoduje rozgrzane powietrze.

Od razu zrozumiał, że ktoś włączył chroniący dzielnicę generator siłowego pola.

Jeszcze wyżej coś złego działo się na migoczącym niebie. Za zasłoną warstwowych
chmur pojawiały się dziwne błyski, a od szczytów najwyższych gmachów odbijało się
echo grzmotów. Daleko na południu białe kondensacyjne smugi dzieliły jasnobłękitne
niebo na trójkąty i paski.

Kiedy Shaak Ti spojrzała na partnera, jej otoczone białą skórą oczy były szeroko

otwarte ze zdumienia.

- To... atak! - powiedziała, jakby wciąż jeszcze nie mogła w to uwierzyć.
Mace wyjął komunikator, przełączył go na kanał umożliwiający łączność ze Świą-

tynią Jedi i zbliżył urządzenie do ucha.

- Nic oprócz szumów - domyśliła się mistrzyni Jedi.
- To z powodu deflektorowego pola - stwierdził Windu.
Shaak Ti uniosła głowę, aż zadrżały jej pasiaste montrale i głowo-ogony.
- A może to napastnicy zakłócają przesyłanie sygnałów? - zapytała.
Mace nabrał powietrza i odwrócił się do komandosów.
- Przygotować się do opanowania tłumu! - rozkazał. Przeniósł spojrzenie na Shaak

Ti. - Odszukaj Palpatine'a i upewnij się, że zostanie odprowadzony w bezpieczne miej-
sce. Niedługo przyślę ci posiłki.

Labirynt zła

Janko5

196

R O Z D Z I A Ł

39

Niecierpliwiąc się w zrujnowanej sali archiwum fabryki plazmy firmy LiMerge

Power, hrabia Dooku czekał na pojawienie się Kenobiego i Skywalkera. Ogromna z
punktu widzenia każdej istoty sala miała trzydzieści metrów wysokości i mniej więcej
taką samą średnicę. Dooku wyobrażał sobie, jak wyglądała w okresie przed katastrofą,
kiedy tętniło w niej życie. Dobrze, że zachowała się w nienaruszonym stanie jako świa-
dectwo kunsztu jej budowniczych. Na półkach regałów pod biegnącymi łukiem ścia-
nami ustawiono holograficzne książki i dyski z zarejestrowanymi informacjami, ale i
jedne, i drugie uległy tak silnemu napromieniowaniu, że odzyskanie zawartości było
niemożliwe. Hrabia nie dziwił się, że niektórzy podejrzewali, iż w pomieszczeniu kryły
się najbardziej złowieszcze tajemnice.

Chcieli w to wierzyć zwłaszcza Jedi pokroju Kenobiego i Skywalkera.
Mimo swojej łatwowierności byli nieustraszeni i - czyżby Dooku odważył się to

przyznać? - wyjątkowi.

Przynajmniej pod względem gotowości do podejmowania wyjątkowego ryzyka.
A także pod względem tego, jak bardzo się mylili. W wielu sprawach.
Demonstrując niezłomną wolę schwytania go, ośmielili się przelecieć gwiezdnymi

myśliwcami przez otwór w największej kopule ochronnej. Nie tylko przelecieli, ale
przeżyli. Takie niemal nadludzkie wyczyny wystarczyły, aby przekonać Dooku, że jego
przeciwnicy nadal mają na swoje usługi potęgę Mocy.

Gdyby tylko nie byli tacy naiwni ani podatni na manipulacje!
Kolejny raz Darth Sidious przewidział, co zrobią, o wiele wcześniej, niż się na to

zdecydowali. Talent Lorda Sithów wynikał nie tyle z umiejętności spoglądania w przy-
szłość, ile z dostępu do strumieni możliwości. Sidious nie był nieomylny. Czasami
zdarzało się coś, co go zaskakiwało -jak na przykład rozwój wydarzeń na Geonosis czy
utrata mechanofotela wicekróla Gunraya - ale nie na długo. Jego mistrzowskie opano-
wanie Ciemnej Strony Mocy zapewniało mu potęgę, dzięki której rozumiał tworzące
przyszłość prądy. Był świadom, że chociaż tych prądów jest wiele, ich liczba nie jest
nieskończona.

Ten talent był jedną z umiejętności, która odróżniała go od Yody. Sędziwy mistrz

Jedi uważał, że przyszłość jest w ciągłym ruchu, dzięki czemu nikt nie potrafi jej wy-

background image

James Luceno

Janko5

197
raźnie odczytać, zwłaszcza w okresie, kiedy w potęgę rośnie Ciemna Strona. Jakim
cudem Yoda mógł jednak widzieć pełny obraz, skoro miał zamknięte jedno oko?

Świadomie zamknięte.
Jednym z kanonów wiary Jedi było głębokie przekonanie, że korzystanie z usług

Ciemnej Strony oznacza odcinanie się od światłości. Tymczasem Ciemna Strona otwie-
rała umysły na pełny zakres Mocy.

Mimo wszystko, nie istniało nic oprócz Mocy.
Na nieszczęście Jedi wierzyli, że tylko oni mogą oddawać jej cześć i tylko oni ma-

ją prawo korzystać z jej usług. Przekonanie to nie dziwiło, ilekroć się widziało, jak
Kenobi i Skywalker posługują się Mocą w dążeniu do stawienia mu czoła. Otwierali
drzwi machnięciami rąk, podobnymi gestami usuwali z drogi przeszkody, poruszali się
z niemal nadludzką prędkością i wdziękiem i wymachiwali błękitnymi klingami świetl-
nych mieczy, jakby energię dawała im wola samej Mocy...

Zarazem jednak błądzili po omacku.
Dooku poświęcił chwilę, żeby ustawić przenośne urządzenie powitalne, a potem

przebiegł przez kilka dekontaminacyjnych komór do sterowni fabryki, skąd rozciągał
się widok na tylną ścianę sali archiwum i ogromną przestrzeń pod ochronną kopułą.
Kiedy dotarł do sterowni, włączył inny niewielki projektor hologramów i stanął przed
obiektywem holokamery. Z powodu zakłóceń wizerunek sali archiwum nie był tak
wyraźny, jak mógłby sobie życzyć, a przekazywane dźwięki dochodziły jeszcze bar-
dziej zniekształcone, ale Dooku się tym nie przejmował. Bardziej mu zależało, żeby
Kenobi i Skywalker widzieli jego, niż na obserwowaniu ich poczynań.

W końcu obaj Jedi wpadli do archiwum, ale zamarli na widok jego hologramu.

Naturalnej wielkości wizerunek był wyświetlany przez projektor, który ustawił mniej
więcej pośrodku sali.

- Dooku! - odezwał się młody Skywalker takim tonem, jakby chciał wywołać u

hrabiego dreszcz trwogi. - Pokaż się!

Oddalony o kilka pomieszczeń Dooku rozłożył ręce w geście powitania i skiero-

wał głowę w stronę mikrofonu holoprojektora.

- Dlaczego cię to dziwi, młody Jedi? - zapytał. - Czyż nie w podobny sposób zoba-

czyłeś pierwszy raz Lorda Sidiousa?

Zamiast odpowiedzi Kenobi dotknął ręki byłego padawana. Obaj Jedi zaczęli wo-

dzić spojrzeniami po ścianach sali. Niewątpliwie posługiwali się Mocą, żeby odnaleźć
jego kryjówkę.

- Nie znajdziecie mnie, Jedi... - zaczął hrabia.
- Wiemy, że tu jesteś, Dooku - odezwał się niespodziewanie Kenobi. Jego głos do-

chodził do hrabiego irytująco zniekształcony. - Wyczuwamy twoją obecność.

Dooku westchnął z rezygnacją. Jedi go nie słyszeli! Co gorsza, przekazywany

przez aparaturę holograficzny obraz także stawał się coraz bardziej zniekształcony.
Korzystając bardziej z usług Mocy niż z przekazywanych wizerunków, zobaczył, że
obaj kierują się do drzwi, przez które wybiegł do sterowni.

Naprawdę są wyjątkowi, pomyślał ponuro.

Labirynt zła

Janko5

198

Odnaleźli go, chociaż po mistrzowsku opanował technikę Quey'teka ukrywania

swojej obecności w Mocy. No cóż, nadszedł czas, żeby spełnić życzenie Sidiousa i
zapewnić im rozrywkę.

Wyjął z kieszeni u pasa osobisty komunikator i przycisnął kciukiem prawej ręki

guzik na niewielkiej klawiaturze. Rozległ się łomot metalowych nóg i do sali archiwum
wpadło przez drzwi po obu stronach Jedi pięćdziesiąt robotów piechurów.

- ... zaczynam ich... niemal tak samo... nienawidzę piasku - odezwał się Skywalker

do mistrza Jedi, unosząc klingę świetlnego miecza.

Obi-Wan rozstawił nogi i wyciągnął energetyczne ostrze swojej broni przed siebie.
- Więc... z nimi porządek - powiedział.
Wzruszony ich poczuciem koleżeństwa na polu walki hrabia Dooku uśmiechnął

się do siebie. Pomyślał, że Darth Sidious będzie się musiał sporo natrudzić, jeżeli nadal
zamierza przeciągnąć Skywalkera na Ciemną Stronę Mocy.

Przycisnął kciukiem inny guzik na płycie czołowej komunikatora.
Roboty bojowe posłusznie wymierzyły karabiny blasterowe w obu Jedi i dały

ognia.


Yoda wystawił umysł na oddziaływanie prądów Mocy. Czasami, kiedy nurt Mocy

płynął wartko, ale spokojnie, mistrz Jedi dostrzegał wszystko oczami innych Jedi, zu-
pełnie jakby byli zdalnymi sensorami Świątyni. Kiedy indziej jednak, jeśli prąd był
szczególnie silny, jakby Moc spływała z wysoka, słyszał głos Qui-Gona Jinna tak wy-
raźnie, jakby zabity mistrz Jedi nadal żył.

Mistrzu Yodo, mógłby powiedzieć Qui-Gon, wciąż jeszcze musimy się wiele na-

uczyć. Moc pozostaje szyfrem tylko częściowo poznanym. Na szczęście znaleziono
inny klucz. Staniemy się silniejsi, niż kiedykolwiek byliśmy...

Tego dnia sytuacja wyglądała jednak inaczej. Tego dnia nurt Mocy zakłócały wiry

i pułapki, a ich ryk zagłuszał głosy, które Yoda miał nadzieję usłyszeć. Strumień Mocy
nie był klarowny, ale zanieczyszczony przez wymytą z odległych brzegów czerwonawą
glebę. Był zwodniczy z powodu przeszkód, skażony.

Yoda prawie sobie nie uświadamiał, że ma zamknięte powieki, ale gałki jego oczu

poruszały się pod nimi, jakby nie mógł się skupić na żadnym problemie. Czuł się, jakby
odsuwał na bok jedną zasłonę, ale natrafiał na następną, a pod nią na jeszcze inną.

Ciemna Strona obracała wniwecz wszystkie jego starania wyraźnego postrzegania.
Yoda pomyślał, że nigdy dotąd niczego podobnego nie doświadczył.
W ciągu wielu wieków życia przyzwyczaił się wprawdzie do przeczuwania nad-

ciągających nieszczęść, ale żył o wiele dłużej bez takich przeczuć. Ciemna Strona nig-
dy zupełnie nie zniknęła - drapała tylko powierzchnię niczym owad pełznący po trans-
pastalowym panelu - a on, ilekroć Jedi albo Republika popełniali pomyłkę, wyczuwał
stopniowy przypływ jej potęgi.

Wciągnięci przez wir błędów Republiki Jedi zostali, pomyślał ponuro. Ciemnej

Mocy zakorzenić się świadomie, a czasami nawet ochoczo dali. Arogancji zanieczyścić
zakon pozwolili. Utrzymywanie się przy władzy ich priorytetem się stało. Nadęci wła-
snymi osiągnięciami się zrobili.

background image

James Luceno

Janko5

199

Niektórzy Jedi przypuszczali, że Yoda sobie tego nie uświadamia albo że nie zro-

bił dość, aby postawić tamę wzbierającej fali ciemnej Mocy. Inni sądzili, że Rada działa
niewłaściwie albo, co gorsza, nieudolnie. Nie rozumieli jednak, że kiedy Ciemna Strona
zapuści korzenie, jej wzrost staje się nieunikniony i może być powstrzymany tylko
przez kogoś zrodzonego do przywrócenia równowagi.

Yoda nie był tą osobą.
Sędziwy, doświadczony, taktowny, poinformowany, wprawny w posługiwaniu się

świetlnym mieczem... Tak, to wszystko prawda. Był także świadom potęgi Ciemnej
Strony i dobrze rozumiał niebezpieczeństwo zagrażające ze strony nowego Lorda Si-
thów. Dopóki jednak nie stoczył walki z Dooku na Geonosis, nie zdawał sobie sprawy
ze skali tego zagrożenia.

Dopiero tam sobie ją uświadomił.
Przebywający od tysiąca lat na dobrowolnym wygnaniu Sithowie czekali nie tylko

na właściwą chwilę, aby wywrzeć zemstę, ale także na narodziny osoby na tyle silnej,
żeby w pełni świadomie wybrała Ciemną Stronę i zgodziła się zostać jej narzędziem.
Wszystkie te cechy spełniał Sidious. Był dość potężny, żeby ukrywać się na widoku.
Czuł się na tyle silny, aby polecić swojemu uczniowi, hrabiemu Dooku, wyjawienie
faktu jego istnienia, a mimo to kryć się w Mocy przed zmysłami Jedi. Był także równie
arogancki jak Jedi i przekonany, że zna jedyny właściwy sposób.

Czy wiedział o istnieniu Skywalkera?
Musiał wiedzieć. Jakim innym sposobem mógłby zapewnić sobie całkowite zwy-

cięstwo, niż zabijając Wybrańca albo przeciągając go na swoją stronę? A jeżeli nie
jego, to może kogoś innego, równie bogatego w midichloriany. Kogoś zrodzonego z
samej Mocy, jak powiedziałby Qui-Gon Jinn, który nigdy nie wątpił, że matka Anakina
wyznała prawdę.

Chłopiec nie miał ojca.
Przynajmniej takiego, którego chciałby zapamiętać i którego by pragnął zaszczy-

cić tym tytułem.

Sithowie wiedzieli o istnieniu Skywalkera. Jak powinien zareagować Yoda, kiedy

w końcu spróbują go usidlić?

Otworzył oczy, bo wyczuł zakłócenie Mocy tak potężne, że jego siła wyrzuciła go

z jej nurtu.

Wydał myślowy rozkaz i żaluzje okien w jego kwaterze otworzyły się. Spojrzał na

panoramę Coruscant, powiódł spojrzeniem po równinie Robót i skierował je na hory-
zont. Coś bardzo dziwnego działo się na niebie. Za warstwami chmur, którym czerwo-
no-złocistą barwę nadawały toksyczne dymy, pojawiały się raz po raz jakieś błyski.
Pulsowały i były jaśniejsze niż promienie zachodzącego słońca. Yoda wyczuł także
raczej, niż zauważył, że za ochronną tarczą planety coś się porusza.

Coruscant została zaatakowana!
Czyżby miała to być odpowiedź Lorda Sithów na starania odnalezienia jego kry-

jówki? To chyba niemożliwe.

Labirynt zła

Janko5

200

Wyczuł, że Mace biegnie korytarzami Świątyni, i odwrócił się, kiedy mistrz Jedi

przebiegał przez próg jego kwatery. W tej samej chwili płonący okręt Republiki przele-
ciał obok iglic Świątyni i roztrzaskał się w samym sercu Robót.

- Już tu idą Tiin, Koon, Ki-Adi-Mundi i niektórzy pozostali - oznajmił Windu. -

Poleciłem Stass Allie, żeby pomogła Shaak Ti chronić Wielkiego Kanclerza Palpat-
ine'a.

Yoda pokiwał z namysłem głową.
- Czerwoni strażnicy Wielkiego Kanclerza świetnie wyszkoleni są -powiedział. -

Ale należną troskę o jego bezpieczeństwo Jedi okazać muszą.

- Meldunki dowódców marynarki są zniekształcone - ciągnął Mace. - Wiadomo

jednak, że atak zaskoczył macierzystą flotę. Grupy okrętów separatystów przedarły się
przez zaporę naszych jednostek, zanim ich dowódcy zdążyli zareagować. Wszystko
wskazuje, że w tej chwili nasze siły zbrojne odpierają ataki napastników.

Yoda nadał rysom twarzy wyraz pośredni między irytacją a dezorientacją.
- Czyżby możliwych punktów wyskoczenia z nadprzestrzeni nasi dowódcy nie

pilnowali? - zapytał.

Windu zmrużył oczy.
- Flota separatystów wniknęła do normalnych przestworzy z Głębokiego Jądra -

poinformował ponuro.

- Tajne te szlaki pozostawać miały - przypomniał sędziwy Jedi. - Tylko nam i nie-

wielu innym znane być powinny. - Przeniósł spojrzenie na rozmówcę. - Swobodny
dostęp do naszego archiwum Dooku miał. Na tyle nieograniczony, żeby wszelkie
wzmianki o planecie Kamino z niego usunąć i z tajnymi wynikami badań Głębokiego
Jądra się zapoznać.

Mace podszedł do okna i spojrzał na niebo.
- To nie Dooku dowodzi tym atakiem - oznajmił stanowczo. - Obi-Wan potwier-

dził, że hrabia przebywa cały czas na Tythe.

- Więc znaczenie napaści na Tythe się ujawniło - stwierdził Yoda. -O to chodziło,

żeby na Odległe Rubieże więcej Jedi odciągnąć.

- Niewykluczone, że następnym razem Palpatine usłucha ostrzeżenia Rady - za-

uważył mistrz Windu.

- To mało prawdopodobne - odparł Yoda. - Ale, jak mówisz, niewykluczone.
Mace odwrócił się znów do sędziwego Jedi.
- To Grievous - powiedział. - Ale na pewno nie zamierza okupować Coruscant. W

całej galaktyce nie znalazłoby się na to dość bojowych robotów.

- Zdesperowany się stał - mruknął Yoda, wypowiadając na głos swoje myśli.
- Jego oprogramowanie nie obejmuje takich uczuć - przypomniał Mace.
Starzec uniósł głowę i spojrzał na niego.
- Nie Grievous, Sidious - powiedział z naciskiem.
Mistrz Windu zastanawiał się jakiś czas nad tym, co usłyszał.
- Jeżeli to prawda, byliśmy bliżej odnalezienia jego kryjówki, niż przypuszczali-

śmy - odezwał się w końcu. - Mimo to nie może się łudzić, że odwołamy poszukiwania.

background image

James Luceno

Janko5

201

- Zasiać panikę na powierzchni Coruscant Grievous pragnie -stwierdził Yoda. -

Uprzykrzyć życie wszystkim, którzy na najwyższych poziomach mieszkają i władzę
sprawują. Do szukania bezpiecznych miejsc i ucieczki ten atak ma ich zmusić. Pracę
senatu na pewno zakłóci.

Mace zaczął się przechadzać przed oknami.
- To tylko zachęci Palpatine'a do potrojenia liczebności sklonowanej armii, wyda-

nia rozkazu skonstruowania następnych statków i myśliwców oraz do zaatakowania
następnych planet -powiedział. - Kiedy senat zostanie sparaliżowany, nikt mu się nie
przeciwstawi.

- Zmienia nas ta wojna - oznajmił Yoda. - Wezwać do powrotu wszystkich do-

stępnych Jedi musimy.

- HoloNet nie funkcjonuje, a łączność na powierzchni planety zakłócają ochronne

pola - przypomniał Windu.

Yoda pokiwał głową.
- Więc nadajnikiem sygnału namiarowego się posłużymy - zdecydował.

Labirynt zła

Janko5

202

R O Z D Z I A Ł

40

Nie rozumiejąc chaotycznych i przeważnie zniekształconych meldunków, jakie

dotarły po zaskakującym ataku separatystów do Pięćsetki Republiki, Dynę doszedł do
wniosku, że poziom pod piwnicą gmachu jest najbezpieczniejszym miejscem na Co-
ruscant. Kiedy jednak jego podwładni odkryli coś, co mogło oznaczać koniec ciągnące-
go się od samych Robót długiego śladu, zaczął uważać ogromne podziemia budowli za
miejsce najbardziej niebezpieczne.

Z uwagi na toczącą się w przestworzach bitwę zamierzał z początku sprzeciwić się

woli mistrza Windu i zaprzestać poszukiwań kryjówki Sidiousa. Chciał zameldować się
w najbliższym oddziale Wywiadu, jak to polecił innym analitykom, ale w końcu uznał
słuszność racji komandora Valianta. Dowódca oddziału elitarnych zwiadowców oznaj-
mił, że uwieńczenie powodzeniem poszukiwań wspólnika Dooku jest dla przebiegu
wojny prawdopodobnie równie ważne jak wysiłki dowódców marynarki broniących
Coruscant przed niespodziewaną napaścią.

Czekając na przysłanie dodatkowych robotów zwiadowczych, oficer Wywiadu

rozpoczął przeszukiwanie pomieszczeń pod piwnicą gmachu. Badania prowadzono
pobieżnie i trochę chaotycznie, ale wynikało to tylko ze stopnia trudności zadania. Ko-
mandosi i połączony elektronicznie z robotami zwiadowczymi Dynę omietli promie-
niami skanerów wybrane przepierzenia i mury, zbadali także wiele nieoświetlonych
wnęk i zakamarków. Piwnica stała się czymś w rodzaju mikrokosmosu wojny, bo
wszyscy członkowie zespołu starali się robić jak najlepszy użytek ze swoich umiejętno-
ści.

Chyba tylko protokolarny robot TC-16 nie miał pojęcia, gdzie się podziać.
Na gmach Pięćsetki Republiki przestały oddziaływać siły wywołujące następne

wstrząsy. Dynę dowiedział się, że kilka pierwszych zawdzięczali nie bombardowaniu,
ale trafieniom okrętów zestrzeliwanych na granicy przestworzy. Świadom, że w każdej
chwili w głąb atmosfery Coruscant wnikały tysiące jednostek pasażerskich i towaro-
wych, ledwo mógł sobie wyobrazić chaos, jaki musiał zapanować w atmosferze planety
albo na powietrznych szlakach. Późniejsze wstrząsy, po których ogromna budowla
trzęsła się w posadach, wynikały z użycia ukrytych w koronie Pięćsetki Republiki sys-
temów broni jonowej.

background image

James Luceno

Janko5

203

Po kilku godzinach pobieżnych badań Dynę doszedł do wniosku, że atak sił zbroj-

nych separatystów mogą koordynować niektórzy Coruscanie, a może nawet sam Lord
Sithów. Transmisje HoloNetu były zakłócane, a łączność powierzchniową uniemożli-
wiały ochronne pola, więc istniało duże prawdopodobieństwo, że roboty zwiadowcze
wykryją sygnały nadawane na nietypowych częstotliwościach albo nawet odnajdą źró-
dła tych sygnałów.

Był równie zdumiony jak wszyscy, kiedy unoszące się nad zakurzoną podłogą au-

tomaty doprowadziły ich z powrotem do miejsca, od którego zaczęły poszukiwania.
Tam, gdzie urywały się ślady na razie niezidentyfikowanego rozmówcy Dooku.

Ustalono, że źródło sygnałów o nietypowej częstotliwości znajduje się pod po-

sadzką. Dopiero wówczas roboty odkryły, że panel ferrobetonowej podłogi, na którym
urywał się ślad, jest w rzeczywistości czymś w rodzaju ruchomej platformy, podobnej
do turbowindy, ale z napędem hydraulicznym, nie repulsorowym. Poszukiwania ukry-
tego panelu kontrolnego w rodzaju tego, jaki odkryto w sporej niszy na początku śladu,
zakończyły się jednak niepowodzeniem. Zwiadowcze roboty doczekały się reakcji plat-
formy, dopiero kiedy zaczęły emitować dźwięki - zarówno słyszalne, jak i niesłyszalne
dla ludzkiego ucha.

Po zakończeniu czegoś, co brzmiało jak dyskusja, roboty zwiadowcze ponownie

zaświergotały i zapiszczały w stronę panelu w podłodze. Rozległ się szczęk i ferrobeto-
nowa płyta opadła kilka centymetrów, ale później znieruchomiała.

Dynę zaczął się zastanawiać, dokąd wiedzie szyb, którym obniża się platforma.
W przeciwieństwie do wielu innych najwyższych gmachów Coruscant budynek

Pięćsetki Republiki nie wspierał się na wcześniejszych konstrukcjach, lecz na litej ska-
le. Nikt zresztą nie wiedział tego na pewno, bo poziomy położone głęboko pod cywili-
zowaną skorupą planety pozostawały równie niezbadane jak powierzchnie niektórych
odległych planet.

Oficer Wywiadu doszedł do wniosku, że powinien się skontaktować ze Świątynią

Jedi i poprosić mistrza Windu o radę, co robić. Kiedy jednak wszystkie próby nawiąza-
nia łączności zakończyły się fiaskiem, po rozmowie z Valiantem postanowił kontynu-
ować poszukiwania bez pomocy Jedi.

Skanowanie ujawniło, że szyb kończy się pięćdziesiąt metrów niżej. Kwadratowa

platforma o czterometrowym boku była na tyle duża, że mogli się na niej zmieścić
wszyscy członkowie grupy, nie wyłączając protokolarnego androida.

Stanowczo najbardziej niebezpieczne miejsce na Coruscant, pomyślał Dynę, wci-

skając się między komandosów.

Roboty zwiadowcze zaświergotały rozkazująco i panel podłogi znów zaczął opa-

dać.

Wolniej niż zjeżdżałaby kabina turbowindy.
Wykonane z archaicznego ceramobetonu ściany okrągłego szybu były w wielu

miejscach popękane i gdzieniegdzie poplamione.

W pewnej chwili Dynę spojrzał na Valianta.
- Jeżeli ktoś tam jest - powiedział - prawdopodobnie wie, że do niego jedziemy.

Labirynt zła

Janko5

204

Komandosom nie trzeba było tego uświadamiać. Bez słowa odbezpieczyli broń i

kiedy panel znieruchomiał, szybko i bezszelestnie zajęli dogodne pozycje do strzału.

Ponure pomieszczenie było obwieszone girlandami przewodów i zastawione ar-

chaicznymi maszynami. Wyglądało trochę jak tunele i wnęki, które mijali, odkąd opu-
ścili teren Robót. Mace pomyślał, że każdy archeolog czułby się tu jak w raju. Prawdo-
podobnie znajdowali się w ośrodku remontowym okolicznych budowli, jakie wznoszo-
no w zamierzchłej przeszłości planety.

Dwadzieścia metrów przed nimi widniały spore metalowe drzwi, za którymi bły-

skało światło.

Dynę wysłał roboty na zwiad i spojrzał na ekran monitora, gdzie zaczęły się poja-

wiać dane.

- Za drzwiami znajduje się jedna osoba z krwi i kości - szepnął do Valianta. - Od-

czyty dowodzą także obecności robotów. - Zerknął na dowódcę elitarnych oddziałów
zwiadowczych. - Twoja kolej, komandorze.

Valiant spojrzał na metalowe drzwi.
- Zaszliśmy tak daleko, że nie możemy się wycofać - powiedział stanowczo. - Po-

winniśmy tam wejść, jakbyśmy byli właścicielami tego miejsca.

Dynę poczuł, że jego serce zaczyna walić jak szalone. Odwrócił się do komando-

sów.

- Odnaleźć, obezwładnić, unicestwić! - rozkazał.

background image

James Luceno

Janko5

205

R O Z D Z I A Ł

41

W sali archiwum fabryki firmy LiMerge Power części bojowych robotów piętrzyły

się tak szybko i wysoko, że Obi-Wan i Anakin ledwo widzieli migotliwy hologram
hrabiego Dooku.

Problem niszczenia automatów, bo do tego sprowadzała się konfrontacja, stopnio-

wo coraz bardziej wyczerpywał siły Obi-Wana. Mistrz Jedi nie pozbawiał obecnie ro-
botów kończyn i głów z równie chirurgiczną precyzją jak na początku walki, kiedy
stawiał czoło pierwszej grupie. Jego cięcia przepoławiające smukłe korpusy i pchnięcia
przeszywające na wylot piersiowe plastrony straciły sporo z początkowej dokładności.

Ani Kenobi, ani Anakin nie pokładali nadziei wyłącznie w świetlnych mieczach.

Korzystając z potęgi Mocy, rzucali w automaty wszystkim, co się dało oderwać od
ścian czy podłogi. Młody Skywalker pchnięciem Mocy powalił cztery roboty na po-
sadzkę i energetyczną klingą przepołowił sześć innych. Odskoczył od Obi-Wana, wylą-
dował na głowie zdezorientowanego robota i traktując głowy innych jak kamienie w
nurcie strumienia, pobiegł w kierunku drzwi w przeciwległej ścianie.

W miejsce każdego unicestwionego robota pojawiało się jednak pięć innych. Two-

rzyły nieprzeniknioną zaporę między nimi a drzwiami, przez które krótko przed ich
przybyciem prawie na pewno wybiegł hrabia.

- Dooku! - warknął młody Skywalker przez zaciśnięte zęby. - Zabiję cię!
- Panuj nad swoim gniewem, Anakinie - wydyszał między jednym a drugim za-

czerpnięciem powietrza Kenobi. - Nie dawaj mu tej satysfakcji!

Anakin rzucił mu spode łba pełne urazy spojrzenie.
- Nie możesz pozwolić, żebym stał się zbyt potężny, prawda, mistrzu? - zapytał.
Zanim Obi-Wan zdążył odpowiedzieć, przez drzwi za ich plecami wpadło do ar-

chiwum dwadzieścia następnych automatów. Mistrz Jedi odwrócił się na pięcie i odbił
serie pierwszych strzałów, po czym wywalczył sobie drogę do kryjówki za stosem po-
zbawionych wcześniej głów bojowych robotów. Zaraz dołączył tam do niego młodszy
Jedi.

Mając nadzieję, że hrabia go słyszy, Anakin zawołał:
- Cokolwiek tu się wydarzy, Dooku, dni twojej Konfederacji są policzone! Repu-

blika zmusiła was do ucieczki! Nawet twojego mistrza, Sidiousa!

Labirynt zła

Janko5

206

W odpowiedzi do sali archiwum wpadła następna grupa bojowych robotów.
Obi-Wan uświadomił sobie, że dla Dooku to zapewne tylko dobra zabawa. Jeżeli

jednak hrabiemu zależało na przyjrzeniu się możliwości Mocy, Anakin był aż nadto
chętny, żeby spełnić jego życzenie.

- Dooku! - zawył.
Jego głos miał w sobie tyle gniewu i siły, że załamywać się zaczęło sklepienie

ogromnego pomieszczenia.

background image

James Luceno

Janko5

207

R O Z D Z I A Ł

42

Padme odwróciła się i spojrzała na protokolarnego androida.
- Pospiesz się, Threepio, jeżeli nie chcesz, żeby gmach senatu stał się miejscem

twojego ostatecznego spoczynku - powiedziała.

Złocisty android przyspieszył.
- Zapewniam cię, pani, że poruszam się tak szybko, jak pozwalają mi na to koń-

czyny - odparł pospiesznie. - Och, niech przestworza pochłoną moje metalowe ciało!
Na pewno zostanę tu pogrzebany!

Na urządzonych z przepychem szerokich korytarzach wiodących do wyjść z Wiel-

kiej Rotundy tłoczyli się senatorowie, ich doradcy, członkowie personelu i androidy.
Wielu dźwigało naręcza dokumentów i dysków z zarejestrowanymi danymi, a niekiedy
także kosztowne podarki od wdzięcznych lobbystów. Ubrani w niebieskie mundury
senaccy strażnicy i sklonowani żołnierze w pełnym rynsztunku bojowym, nawet w
hełmach, dwoili się i troili, ale z trudem panowali nad ewakuacją. Z każdym dźwiękiem
syreny i każdą plotką niepokój ustępował miejsca panice.

- Jak mogło do tego dojść? - zapytała jakaś Sullustanka idącego obok niej Gotala. -

Jakim cudem?

Padme wszędzie słyszała to samo pytanie. Zadawali je tłoczący się obok niej Bi-

thowie, Granowie, Wookiee i Rodianie.

Jakim cudem Coruscant mogła zostać tak niespodziewanie zaatakowana?
Także się nad tym zastanawiała, ale martwiła się czymś więcej niż tylko losem, ja-

ki mógł czekać planetę.

Gdzie przebywa Anakin?
Szukała go w myślach i w sercu.
Jesteś mi potrzebny, myślała. Wróć do mnie... Jak najszybciej!
Grievous wybrał bezbłędnie chwilę ataku. Wielu delegatów, którzy na ogół nie

musieli przebywać na powierzchni Coruscant, przyleciało w celu wysłuchania orędzia
Palpatine'a o stanie Republiki i zostało, żeby wziąć udział w jednej z tysięcy ciągną-
cych się bez końca uroczystości. Po niespodziewanym ataku zapewnienia Palpatine'a o
rychłym końcu wojny wydawały się jednak jeszcze bardziej przedwczesne, niż kiedy je
wypowiadał. Jego optymistyczne uwagi, wygłaszane w Wielkiej Rotundzie Senatu,

Labirynt zła

Janko5

208

odbijały się wprawdzie od sklepienia i ścian głośnym echem, ale Padme zauważyła, że
niektórzy senatorowie uciekają w towarzystwie osobistych ochroniarzy i strażników, a
inni mają na sobie osobiste pancerze, plecaki rakietowe albo inne tego typu urządzenia
zapewniające ochronę czy umożliwiające szybką ucieczkę.

Wiele przemawiało za tym, że Wielkiemu Kanclerzowi nie udało się uśmierzyć

obaw wszystkich członków Senatu Republiki.

Trzynaście lat wcześniej Padme mogła się uważać za jedną z nielicznych osób,

których planeta została zaatakowana i opanowana przez siły zbrojne Federacji Handlo-
wej. Neimoidianie aresztowali wtedy i wtrącili do więzienia jej rodziców i doradców.
Obecnie znajdowała się wśród setek senatorów, których planety także zostały napadnię-
te i spustoszone. Nie potrafiła jednak wyobrazić sobie, żeby w ręce przedstawicieli
Konfederacji wpadła sama Coruscant, nawet mimo zmniejszenia o połowę liczebności i
siły ognia obronnej floty. Z szerzących się plotek wynikało, że gmachy w Sektorze
Ambasadorskim legły w gruzach, roboty bojowe opanowały plac Loijina, a powietrzne
szlaki na średnich poziomach roją się od geonosjańskich gwiezdnych myśliwców typu
Fanblade i zrobotyzowanych maszyn. Nawet gdyby pogłoski miały się okazać praw-
dziwe, Padme była przekonana, że Palpatine wymyśli jeszcze raz jakiś sposób przepę-
dzenia Grievousa z Jądra galaktyki.

Kto wie, może Wielki Kanclerz zechce nawet wezwać do powrotu grupy sztur-

mowe biorące udział w oblężeniach planet Odległych Rubieży?

To by oznaczało, że i Anakin otrzyma rozkaz powrotu.
Padme zganiła się w myśli, że rozumuje jak dziecko. Ale czy nie miała takiego

prawa? Czy nie zasłużyła na takie prawo?

Przynajmniej ten jeden raz?
Na razie gmach senatu nie został nawet draśnięty. Mimo to siły bezpieczeństwa

planety uznały za celowe wezwać wszystkich, aby udali się do schronów urządzonych
głęboko pod półkulą i mieszczącym się przed nią ogromnym placem. Powietrzne szlaki
autonawigacyjnego ruchu były zatłoczone, więc raczej nikomu nie uda się odlecieć z
Coruscant. Należało się także liczyć z tym, że - podobnie jak przy wielu poprzednich
okazjach - Grievous zechce zaatakować cywilne cele.

Przepychając się przez tłum istot różnych ras, Padme w pewnej chwili zderzyła się

z jakimś Granem. Zirytowany osobnik skierował na nią troje oczu na grubych szypuł-
kach.

- A widzisz, po co przeciwstawiałaś się uchwaleniu ustawy o siłach zbrojnych? -

warknął. - Głupio ci teraz?

Padme nie miała nic do powiedzenia. Spotykała się z podobnymi zarzutami wła-

ściwie od wybuchu wojny. Na ogół wygłaszały je osoby niezdolne zrozumieć, że trosz-
czyła się o przestrzeganie konstytucji, nie o ostateczny los stref nieskrępowanego han-
dlu.

Usłyszała swoje imię, odwróciła się i zobaczyła, że do miejsca, w którym na chwi-

lę utknęła razem z See-Threepiem, kierują się Bail Organa i Mon Mothma w towarzy-
stwie dwóch mistrzyń Jedi, Shaak Ti i Stass Allie.

background image

James Luceno

Janko5

209

- Nie widziałaś przypadkiem Wielkiego Kanclerza? - zagadnął Bail, kiedy przeci-

snął się bliżej.

Padme pokręciła głową.
- Prawdopodobnie czuwa w swoim gabinecie - powiedziała.
- Właśnie stamtąd wracamy - oznajmiła Shaak Ti. - Gabinet był pusty. Zniknęli

nawet jego strażnicy.

- Z pewnością odprowadzili go do schronu - domyśliła się Padme.
Bail spojrzał ponad jej ramieniem i uniósł rękę nad głowę, żeby zwrócić na siebie

uwagę kogoś, kto stał za nią.

- Widzę Masa Ameddę - oznajmił na widok zdezorientowanego spojrzenia Amida-

li. - Powinien wiedzieć, gdzie znaleźć Wielkiego Kanclerza.

Rogaty, szaroskóry Chagrianin przecisnął się do nich przez tłum.
- Wielki Kanclerz nie miał w rozkładzie zajęć żadnych spotkań aż do późnego po-

południa - wyjaśnił w odpowiedzi na pytanie Organy. -Przypuszczam, że przebywa w
swojej rezydencji.

- Pięćsetka Republiki - mruknęła do siebie sfrustrowana Shaak Ti. -Właśnie stam-

tąd wracam.

Zaniepokojony Amedda spojrzał na nią.
- Kanclerza tam nie było? - zapytał.
- Jeszcze wtedy go nie szukałam... - zaczęła mistrzyni Jedi, ale nie dokończyła

zdania. - Allie i ja sprawdzimy gmach biurowca senatu i Pięćsetkę Republiki. - Powio-
dła spojrzeniem po twarzach Padme, Baila i pozostałych. - Dokąd idziecie? - zapytała.

- Dokądkolwiek nam polecą - odparł Alderaanin.
- Turbowindy umożliwiające dostanie się do schronów są zatłoczone - poinfor-

mowała Stass Allie. - Upłynie wiele godzin, zanim senat zostanie ewakuowany. Zosta-
wiłam ślizgacz na platformie ładowniczej w północno-zachodniej części placu. Może-
cie polecieć nim prosto do schronów.

- A tobie i Shaak Ti nie będzie potrzebny? - zapytała Padme.
- Skorzystamy z rakietowego skutera, którym tu przyleciałam - wyjaśniła Shaak

Ti.

- Dziękujemy za propozycję - zdecydował Bail. - Słyszałem jednak, że przedosta-

nie się na frontowy plac jest niemożliwe.

Stass Allie ujęła go pod rękę.
- Zaprowadzimy was tam - obiecała.
Stojący w korytarzu żołnierze zrobili im przejście i wkrótce cała grupa dotarła do

wyjścia na główny plac. Dopiero tam drogę zastąpił im komandos.

- Nie możecie tędy wyjść - zwrócił się do Baila.
- Są z nami - uspokoiła go Shaak Ti.
Żołnierz dał znak kilku zakutym w białe pancerze kolegom, usunął się na bok i

wszystkich przepuścił. Na niebie nad ozdobionym posągami placem roiło się od kano-
nierek i osobistych wahadłowców. Stanowiska na placu zdążyły zająć roboty kroczące
typu AT-TE i inne mobilne jednostki artylerii Republiki.

Labirynt zła

Janko5

210

Mistrzynie Jedi zaprowadziły Padme, Threepia, Baila i Mon Mothmę do ślizgacza

pozbawionego dachu. Obok maszyny stał zaparkowany skuter rakietowy. Shaak Ti
wskoczyła na siodełko i uruchomiła silnik, a Stass Allie zajęła miejsce za jej plecami.

- Powodzenia - powiedziała.
Senatorowie i android obserwowali, jak mistrzynie Jedi odlatują w kierunku gma-

chu biurowca senatu. Kiedy wszyscy zajęli miejsca w przedziale pasażerskim, Bail
zasiadł za sterami ślizgacza i skierował owalny pojazd typu Flash w głąb odchodzącego
od placu szerokiego kanionu.

Okoliczne ogólnodostępne szlaki powietrzne były zatłoczone, ale umiejętności

Organy pozwoliły mu pokonać najgorsze przeszkody i obrać kurs na wejścia schronów,
które znajdowały się poniżej głównych platform ładowniczych Senackiego Ośrodka
Medycznego.

Niespodziewanie z punktu nad kopułą gmachu senatu poszybowały ku nim dwa

sztychy szkarłatnego światła.

- To sępy! - wykrzyknął Bail.
Kiedy raptownie zmienił kurs, żeby uniknąć trafienia, Padme chwyciła się See-

Threepia. Zaatakował ich myśliwiec należący do grupy podobnych maszyn ostrzeliwu-
jących inne pojazdy na platformie ładowniczej i budynki wzniesione po obu stronach
kanionu. Myśliwce separatystów były ścigane przez kanonierki Republiki, których
artylerzyści pruli do sępów z zainstalowanych w czubkach skrzydeł potężnych laserów.

Padme otworzyła usta ze zdumienia. To było coś, czego nie spodziewała się zoba-

czyć na Coruscant.

Bail robił wszystko, co mógł, żeby uniknąć trafienia przez blasterową błyskawicę

albo inny pocisk, ale podobnie postępowali inni kierowcy, więc raz po raz dochodziło
do kolizji. W końcu Organa stwierdził, że błyskawice nieprzyjacielskich i swojskich
strzałów przelatują coraz bliżej, obniżył pułap lotu i skierował ślizgacz do wejścia naj-
bliższego schronu.

W pewnej chwili jaskrawy błysk niemal zupełnie oślepił Amidalę. Ścigacz prze-

chylił się na burtę tak raptownie, że pasażerowie omal nie wysypali się z kabiny. Z
dyszy wylotowej sterburtowej turbiny buchnął dym i niewielki pojazd zanurkował.

- Trzymajcie się! - krzyknął Organa.
- Jesteśmy zgubieni! -jęknął C-3PO.
Padme domyśliła się, że Alderaanin kieruje ścigacz w stronę platformy ładowni-

czej stykającej się z szerokim pomostem. Poczuła nagły atak nudności, rozpłakała się i
położyła prawą dłoń na podbrzuszu.

Anakinie! - pomyślała. Gdzie jesteś, Anakinie?

background image

James Luceno

Janko5

211

R O Z D Z I A Ł

43

Na stacjonarnej orbicie, wysoko nad coruscańską Dzielnicą Senacką, unosił się

okręt flagowy flotylli separatystów - należący do generała Grievousa wielokilometro-
wej długości krążownik „Niewidzialna Ręka". Sama dzielnica pławiła się w ostatnich
promieniach zachodzącego słońca, ale najbardziej majestatyczne iglice wystawały po-
nad chmury. Nad blatem taktycznego stołu na mostku okrętu widniały powiększone
holograficzne wizerunki budowli. Grievous przyglądał się im jakiś czas, ale później
zajął zwykłe miejsce przed dziobowymi iluminatorami krążownika.

Lśniąc w słonecznym blasku, gigantyczne kliny okrętów szturmowych, które sta-

nowiły - nie bez powodu - dumę floty Republiki, zajmowały pozycje umożliwiające
ochronę najważniejszych ośrodków planety. Na początku zaskakującego ataku
Grievous stwierdził, że kapitanowie kilku z nich mają wyłączone generatory ochron-
nych pól. Nieszczęsne krążowniki unosiły się obecnie niczym płonące pochodnie nad
spowitą w ciemności nocną połową planety. Podążały za nimi jednostki zaopatrzeniowe
i ratownicze, których kapitanowie przyjmowali na pokłady kapsuły i szalupy ratunko-
we. Dowódcy pozostałych krążowników ogromnej floty Republiki utrzymywali jednak
na dystans okręty separatystów. Cyborg się tym nie przejmował, bo dla powodzenia
jego planów ani bombardowanie z powietrza, ani inwazja nie miały praktycznie żadne-
go znaczenia.

Dowódcom marynarki Republiki musiało się wydawać, że generał Grievous nie

ma żadnego planu. Wszystko wskazywało, że zdecydował się na rozpaczliwy atak po
poprzednich porażkach w Środkowych i Odległych Rubieżach galaktyki. Zebrał resztki
floty i rzucił je do walki, o której wygraniu nie mógł nawet marzyć. Rzeczywiście
Grievous robił wszystko, co w jego mocy, żeby podtrzymać to złudzenie. Okręty linio-
we dowodzonej przez niego floty zajęły przypadkowe pozycje, przez co były narażone
na kontratak. Ich artylerzyści mieli rozkaz skupiać ogień na telekomunikacyjnych sate-
litach i orbitalnych zwierciadłach i tylko od czasu do czasu posyłali niecelne serie bły-
skawic ku powierzchni planety, dla której zaatakowania przebyli tak długą drogę.

To wszystko stanowiło ważny element planu generała.
Podobnie jak taktyka polegająca na zastraszaniu.

Labirynt zła

Janko5

212

Z setek miejsc po jasnej i ciemnej stronie planety startowały kolumny pasażerskich

i towarowych gwiezdnych statków. Ich piloci spieszyli, żeby jak najszybciej znaleźć
schronienie w głębinach otwartych przestworzy. Prawdę mówiąc, niemal tyle samo
jednostek odlatywało, co przylatywało. Ruch powietrzny ograniczał się tylko do auto-
nawigacyjnych szlaków i stłoczone na nich jednostki było łatwo trafić. W innych miej-
scach przestworzy kapitanowie przylatujących statków, którzy wyskakiwali z nadprze-
strzeni z daleka od strefy bitwy, rezygnowali z zaplanowanych wcześniej manewrów i
albo pozostawali w bezpiecznej odległości, w sąsiedztwie niewielkich coruscańskich
księżyców, albo odlatywali z prędkością podświetlną w kierunku wewnętrznych planet
gwiezdnego systemu.

Nieco bliżej roboty pilotujące myśliwce separatystów toczyły zacięte pojedynki z

klonami siedzącymi za sterami gwiezdnych maszyn Republiki. Wszystko wskazywało,
że w początkowej fazie bitwy kilka dywizjonów myśliwców typu Sęp przebiło się przez
linie obrony, ale od tamtej pory wiele maszyn uległo zniszczeniu. Z każdą chwilą pło-
nęło ich coraz więcej z powodu ostrzału z orbitalnych platform, czujności pilotów klu-
czy krążących na dużej wysokości patrolowców i naziemnych stanowisk przeciwlotni-
czej artylerii. Inne eksplodowały w zetknięciu z indywidualnymi ochronnymi polami
otaczającymi ważniejsze ośrodki polityczne planety. To także stanowiło ważny element
planu Grievousa, któremu zależało na szerzeniu paniki. Widok błyskawic strzałów i
myśliwców eksplodujących w zetknięciu z niewidzialnymi kopułami siłowego pola
musiał wprawiać mieszkańców w przerażenie. Kłęby dymu unoszącego się z niektórych
najgłębszych kanionów stolicy galaktyki ujawniły Grievousowi, że kilka robotów pilo-
tujących myśliwce pierwszej grupy szturmowej nie tylko ominęło ochronne tarcze, ale i
uniknęło trafienia przez pociski z dział przeciwlotniczej artylerii.

Niezdecydowane manewry niektórych okrętów coruscańskiej floty ujawniły mu,

jak bardzo ich dowódcy pragną złamać szyk i stawić mu czoło w bezpośrednim starciu.
Wiedzieli jednak, że muszą chronić wyznaczone obiekty, a poza tym było ich zbyt ma-
ło, żeby mogli mieć pewność zwycięstwa. Bez wątpienia czekali, aż z odległych syste-
mów pojawią się posiłki. Spodziewając się ich przybycia, Grievous zastawił pułapki na
republikańskie grupy szturmowe znajdujące się najbliżej Jądra galaktyki. Pułapki miały
nie tylko postać min reagujących na wzrost masy, ale także okrętów rozmieszczonych
w pobliżu punktów wnikania do normalnych przestworzy. Generał wiedział, że nawet
jeżeli nie powstrzyma posiłków przed pojawieniem się na polu walki, przynajmniej
odwlecze ich przybycie tak długo jak to możliwe.

Gdyby wszystko potoczyło się zgodnie z jego planem, flotylla separatystów po-

winna wskoczyć do nadprzestrzeni o wiele wcześniej, zanim posiłki przybędą w wy-
starczającej sile, żeby stworzyć dla niego poważne zagrożenie.

Grievous poświęcił kilka minut na obserwowanie bezgłośnej bitwy i rozbłysków

pojawiających się raz po raz daleko za grubą płytą transpastalowego iluminatora most-
ka. Nie mógł sobie darować, że przebywa tak daleko od rozlewu krwi i pola walki, ale
musiał uzbroić się w cierpliwość, jeżeli jego frustracja i oczekiwanie nie miały pójść na
marne.

background image

James Luceno

Janko5

213

W pewnej chwili zwrócił się do niego robot adiutant pełniący służbę przed jedną z

kontrolnych konsolet.

- Panie generale, łączność w wielu sektorach planety wraca do normy - zameldo-

wał. - Wrogowie chyba się domyślili, że wykorzystujemy to samo urządzenie zakłóca-
jące, które z takim powodzeniem zastosowaliśmy na Praesitlynie.

- Wcale mnie to nie dziwi - burknął Grievous, nie odwracając się od iluminatora. -

Wydaj rozkaz dowódcom Grupy Pierwszej, żeby nadal brali na cel orbitalne zwiercia-
dła i satelity telekomunikacyjne. Platforma z urządzeniem zakłócającym niech zajmie
pozycję na ekliptyce w punkcie o współrzędnych zero-jeden-zero, a sygnał ma ulec
wzmocnieniu.

- Rozkaz, panie generale... - zaczął robot, ale urwał i dokończył po chwili tym sa-

mym, syntetyzowanym beznamiętnym tonem: - Jestem zmuszony zameldować, że
wszystkie nasze grupy ponoszą bardzo ciężkie straty.

Grievous przeniósł spojrzenie na taktyczny stolik. Sama Grupa Pierwsza straciła

dwa okręty transportowe Federacji Handlowej. Neimoidianie odłączyli wprawdzie kuli-
ste jądro jednego transportowca, ale w wyniku potężnej eksplozji drugie rozłamało się
na połowy. Widoczne na hologramie mikroskopijne punkciki, oddalające się od za-
okrąglonych i obecnie rozerwanych ramion, oznaczały niewątpliwie setki zrobotyzo-
wanych myśliwców.

- Unieważnić algorytmy przetrwania i walki tych robotów - rozkazał Grievous. -

Wydać rozkaz, żeby skierowały się jak najszybciej prosto ku Coruscant. Mają się
przemienić w ładunki wybuchowe.

- Wyznaczy im pan jakieś konkretne cele? - zapytał robot.
- Obrzeża Dzielnicy Senackiej - warknął Grievous.
- Panie generale, niektóre nasze myśliwce już przeniknęły do tamtego sektora -

przypomniał automat.

- Doskonale - mruknął Grievous. - Wydaj rozkaz, żeby wzięły na cel platformy ła-

downicze, napowietrzne kładki, place i schrony. Mają angażować coruscańskie siły
obrony cywilnej, gdziekolwiek to możliwe.

- Rozkaz, panie generale.
- Czy pojawiły się jakiekolwiek posiłki albo rezerwy Republiki?
- Właśnie w tej chwili wyskakuje z nadprzestrzeni jakaś grupa szturmowa, panie

generale - zameldował robot. - Kieruje się ku nam od strony pogrążonej w ciemności
półkuli planety.

- Wydaj rozkaz naszym dowódcom, żeby stawili jej czoło - rozkazał Grievous.
Szybciej niż się spodziewałem, pomyślał ponuro. Zazwyczaj miałby opracowany

plan uwzględniający takie nieprzewidziane zwroty sytuacji, ale przypuszczał, że Lord
Sidious i Lord Tyranus uprzedzą go o wszystkich zmianach. Gdyby nie znajomość
przecinających Głębokie Jądro nadprzestrzennych szlaków, którymi przyleciała jego
flota, atak nie miałby żadnych szans powodzenia. Informacje o tych praktycznie nie-
znanych szlakach przekazał mu sam Sidious, który mniej się przejmował taktyką niż
dalekosiężną strategią walki. Grievous pomyślał, że jeszcze nigdy nie toczył wojny, w
której pozorne porażki okazywały się zwycięstwami, a rzekomi wrogowie sojusznika-

Labirynt zła

Janko5

214

mi. Po takiej wojnie jednak przegrani nie mieli niczego, a zwycięzcy zdobywali
wszystko, co możliwe.

Całą galaktykę.
Jego robot adiutant milczał jakiś czas, jakby odbierał meldunki o bieżącej sytuacji

na polu walki.

- Panie generale, z coruscańskiej studni grawitacyjnej wyleciała grupa myśliwców

pilotowanych przez Jedi - zameldował w końcu.

- Jak liczna? - zainteresował się cyborg.
- Dwadzieścia dwie maszyny.
- Wysłać do walki z nimi tyle myśliwców Tri, ile potrzeba do ich pokonania - po-

lecił Grievous.

- Rozkaz, panie generale.
Cyborg odwrócił się plecami do iluminatorów.
- Czy grupa szturmowa już się zebrała? - zapytał.
Automat nie od razu odpowiedział.
- Pańska kanonierka jest gotowa, a elitarni strażnicy czekają na płycie lądowiska -

odezwał się w końcu.

- A bojowe roboty?
- Pięćdziesiąt, panie generale.
Sidious kiwnął głową.
- To powinno wystarczyć - powiedział. Odwrócił się, zerknął ostatni raz przez

iluminator i przeniósł spojrzenie na adiutanta. - Kontynuować - rozkazał. - Odtąd każda
jednostka Republiki powinna być uważana za wroga.


- Bardzo przepraszam, mistrzu, ale nadajnik sygnału namiarowego nadal nie prze-

kazuje naszych sygnałów.

Yoda, który dotąd przechadzał się po komputerowej sali Świątyni, znieruchomiał i

wymierzył szpic laski z drewna gimer w Jedi obsługującą kontrolną konsoletę nadajni-
ka sygnału namiarowego.

- Nie stało się nic, za co przepraszać mnie miałabyś - powiedział tonem nagany. -

Wina separatystów to jest. Transmisje z tego sektora Coruscant Grievous zakłóca.

Zdezorientowana Jedi, brązowowłosa kobieta Lari Oli, oderwała dłonie od pulpitu

konsolety i pokręciła głową.

- Jakim cudem Grievous może... - zaczęła.
- Dooku wina to jest - przerwał Yoda. - Nasze tajemnice swoim konfederatom

zdradził.

- Gdyby pilot jednego z naszych gwiezdnych myśliwców przedarł się przez ich

blokadę, może udałoby się przesłać wiadomość za pośrednictwem HoloNetu - zapropo-
nowała Oli.

Yoda pokiwał głową.
- Mistrz Tiin już się tym zajmuje - powiedział. - Do powrotu z Belderone, Tythe i

innych planet Jedi wezwać się stara.

- Zdążą tu na czas? - zaniepokoiła się Jedi.

background image

James Luceno

Janko5

215

- Hm - mruknął mistrz Jedi. - Od Grievousa celu to będzie zależało. Jeżeli prze-

stworza Coruscant szybko opuści, tylko niewielkie straty ponieść może. Czekać musi-
my, aż swój plan ujawni... - Yoda urwał i jakiś czas zastanawiał się nad swoimi słowa-
mi, po czym powierzył lasce z drewna gimer ciężar ciała i spojrzał surowo na Lari Oli.
- Nastawiony na nadawanie komunikator jest? - zapytał.

- Od czasu do czasu, mistrzu Yodo - odparła kobieta. Starzec kiwnął brodą w stro-

nę komunikacyjnej konsolety.

- Mistrza Windu wezwij - polecił.
Chwilę później z głośników urządzenia wydobył się przerywany przez zakłócenia

głos Mace'a.

- .. .Fisto i ja... budynku senatu. Shaak... Allie... do kwatery Wielkiego Kanclerza

w gmachu Pięćsetki Republiki. My... z nimi...

- Generatory ochronnych pól włączone są - domyślił się Yoda. -Między kwartała-

mi i dzielnicami łączność jest utrudniona. - Wykrzywił się i jeszcze raz kiwnął brodą. -
Z mistrzynią Ti - rozkazał.

Lari Oli usiłowała uzyskać połączenie na kilku częstotliwościach, ale wkrótce się

poddała.

- Bardzo prze... - zaczęła i urwała. - Żadnej odpowiedzi.
Yoda odwrócił się i odszedł od konsolety, jakby miał dość widoku urządzeń, ekra-

nów monitorów i czytników danych.

Zamknął oczy, żeby się jeszcze bardziej od nich odseparować, i uwolnił uczucia,

aby wyobrazić sobie innych Jedi. Mace i Kit Fisto mknęli w jakimś pojeździe na tle
ogarniętego bitwą nieba, a Shaak Ti i Allie Stass spieszyły do kwatery Palpatine'a w
Pięćsetce Republiki. W tym czasie Saesee Tiin, Agen Kolar, Bultar Swan oraz inni
rycerze i mistrzowie Jedi opuszczali coruscańskie przestworza w kabinach gwiezdnych
myśliwców. Nie zwracali uwagi na śmigające wokół nich błyskawice energetycznych
pocisków, rozkwitające kule ognistych eksplozji ani niezliczone okręty, których załogi
toczyły walkę na śmierć i życie.

Grievous kierował swoje machiny bojowe zarówno przeciwko celom wojskowym,

jak i cywilnym. Strzelał do wszystkiego, co pojawiało się w krzyżach celowniczych
systemów jego broni. Posyłał myśliwce, żeby roztrzaskiwały się o parasole siłowych
pól chroniących coruscańskie gmachy albo, śmigając kanionami, powodowały niezli-
czone katastrofy i kolizje.

Yoda wyczuwał jednak, że wszystkie jego poczynania i fortele mają bardzo nie-

wiele wspólnego z dążeniem do osiągnięcia rzeczywistego celu bitwy.

Jak w przypadku samej wojny, prawdziwe zmagania toczyły się w obrębie samej

Mocy.

Uwolnił myśli i wysłał je jeszcze dalej, żeby zanurzyć się zupełnie w nurcie Mocy,

ale poczuł, że oddech więźnie mu w gardle.

Nurt stał się nagle chłodny.
Lodowaty.
Pierwszy raz sędziwy mistrz Jedi wyczuł obecność Sidiousa. Lord Sithów przeby-

wał tu, na Coruscant!

Labirynt zła

Janko5

216


Kapitan Dynę zeskoczył ostrożnie z platformy, która opadła pięćdziesiąt metrów,

na niezbadany poziom Pięćsetki Republiki. W miejscu, w którym się znajdował - na
skrzyżowaniu ponurych permabetonowych korytarzy o ścianach wyłożonych plastalo-
wymi panelami -nie ściekały strumyczki wody, nie roiło się od insektów, a izolacje
przewodów elektrycznych były całe, niezżarte przez pasożyty. Najdziwniejsze jednak,
że skądś napływały podmuchy świeżego, chłodnego powietrza.

Kapitan Wywiadu głęboko odetchnął, żeby uspokoić nerwy. Został wprawdzie

wyszkolony do walki, ale od tylu lat zajmował się rutynową pracą wywiadowczą, że nie
miał już tak szybkich odruchów jak kiedyś. Rozkazał unoszącym się robotom przejść w
stan gotowości, wyłączył ręczny procesor i przypiął urządzenie do pasa.

Wyjął z kabury blaster firmy Merr-Sonn, zważył go w dłoni i kciukiem nastawił

przełącznik rodzaju ognia na ogłuszanie.

Idący przed nim komandosi, podobni w półmroku do duchów, kierowali się bez-

szelestnie w stronę grubych metalowych drzwi na końcu korytarza. Sunęli pod ścianami
z bronią gotową do strzału. Pochód otwierał komandor Valiant, za którym podążał krę-
py specjalista od ładunków wybuchowych z termicznym detonatorem w dłoni.

W pewnej chwili kapitan Dynę minął parę unieruchomionych robotów zwiadow-

czych. Sekundę później przeszedł obok nich protokolarny android.

Pokonali zaledwie trzy metry, kiedy oficer Wywiadu usłyszał bulgoczące dźwięki

obcej mowy. Idący za nim TC-16 stanął jak wryty.

- Coś takiego, ktoś mówi po geonosjańsku... - zaczął.
Dynę odwrócił się jak użądlony i spojrzał w głąb otworów szerokich luf organicz-

nych karabinów sonicznych, trzymanych w grubych paluchach przez dwóch zdalnie
sterowanych geonosjańskich żołnierzy. Obaj stali w mrocznych wnękach ze złożonymi
skrzydłami skierowanymi ku zakurzonej i poplamionej podłodze korytarza.

Kilka następnych chwil Dynę przeżył jak na zwolnionym filmie.
Zrozumiał, że przed jego oczami nie przewija się życie, ale śmierć.
Komandosi zwalili się na podłogę, jakby przewrócił ich potężny podmuch huraga-

nu. Valiant i specjalista od ładunków wybuchowych oderwali się od posadzki i zderzyli
głową z metalową płytą drzwi. Obok nich śmignęły elementy zwiadowczych robotów.
Oficer Wywiadu uniósł się w powietrze i wyrżnął plecami w ścianę z taką siłą, że jego
wnętrzności przemieniły się w gąbczastą miazgę.

W trwającej całą wieczność chwili ciszy komandosi mogli zareagować na tyle

szybko, aby oddać kilka strzałów, bo kiedy Dynę spojrzał w prawo, skąd przyleciał, nie
zauważył ani śladu Geonosjan. Nigdzie nie dostrzegł także protokolarnego androida.

Mógł się także domyślać, że na jakiś trudny do ustalenia czas stracił ; przytom-

ność. Kiedy ją odzyskał, leżał skulony pod ścianą w pozycji, jakiej nie mógłby przyjąć
żaden zdrowy człowiek. Czuł się, jakby każ-; da kość jego ciała stała się giętka i pla-
styczna.

Nagle widoczne w oddali drzwi bezszelestnie otworzyły się do środka i korytarz

zalało jaskrawe światło. Dynę pomyślał, że albo jest czerwone, albo takie zabarwienie
nadają mu jego pęknięte gałki oczne.

background image

James Luceno

Janko5

217

Widział otaczający go świat raz ostro, a kiedy indziej jak przez mgłę, ale cały czas

jak na zwolnionym filmie. Od czasu do czasu uświadamiał sobie, że w pomieszczeniu
mrugają światełka różnych urządzeń, a po monitorach z ekranami wędrują z dołu do
góry jakieś dane. Zauważył także wyposażony w holoprojektor stolik i unoszący się
nad nim migotliwy wizerunek płonącego i rozłamanego na dwoje transportowca Fede-
racji Handlowej. W pewnej chwili z pokoju wyszły dwa automaty. Ich szczupłe cylin-
dryczne korpusy dowodziły, że to androidy zabójcy. Zaraz po nich pomieszczenie opu-
ścił mężczyzna średniego wzrostu i budowy ciała, który nonszalancko przestąpił grote-
skowo I wygięte ciało Valianta.

Nie zważając na gasnący mózg, Dynę znalazł sekundę, żeby wpaść w osłupienie,

bo od razu rozpoznał tego człowieka.

Niewiarygodne, pomyślał.
Jak podejrzewali mistrzowie Jedi, Sithowie rzeczywiście przeniknęli na najwyższe

szczeble władzy Republiki.

Mężczyzna nie starał się nawet ukryć tożsamości, co uświadomiło oficerowi Wy-

wiadu, że za chwilę umrze. Wkrótce potem naprawdę wydał ostatnie tchnienie.

Labirynt zła

Janko5

218

R O Z D Z I A Ł

44

Shaak Ti spiorunowała spojrzeniem trzech czerwonych strażników, którzy czuwali

przed drzwiami apartamentu Palpatine'a w gmachu Pięćsetki Republiki.

- Gdzie jest Wielki Kanclerz? - zapytała władczym tonem.
Obok niej stanęła Stass Allie z jedną dłonią na rękojeści świetlnego miecza. Za

mistrzyniami wpadli do przedsionka czterej członkowie tworzącego niewielką armię
personelu służby bezpieczeństwa, którzy eskortowali obie Jedi od usytuowanego na
średnim poziomie podniebnego doku na najwyższe piętro ogromnego gmachu.

Strażnicy zostali uprzedzeni o przybyciu mistrzyń Jedi, mimo to trzymali piki mo-

cy wyciągnięte w pozycji obronnej.

- Gdzie on jest? - warknęła Stass Allie, dając jasno do zrozumienia, że tak czy ina-

czej przedrze się między nimi.

Shaak Ti uniosła rękę, żeby rozsunąć skrzydła drzwi pchnięciem Mocy, ale straż-

nicy opuścili piki i usunęli się na boki.

Jeden wystukał kod na klawiaturze zainstalowanego obok drzwi panelu kontrolne-

go i wypolerowane tafle się otworzyły.

- Tędy - oznajmił, zamaszystym gestem zapraszając Jedi do środka.
Do apartamentu Palpatine'a prowadził zastawiony posągami i ozdobiony hologra-

ficznymi wizerunkami rzadkich dzieł sztuki szeroki korytarz, w którym - podobnie jak
w gabinecie Wielkiego Kanclerza w gmachu senatu - przeważały różne odcienie czer-
wieni. Trudno byłoby określić rozmiary samego apartamentu, ale zaokrąglona przeciw-
legła ściana ogromnego głównego salonu musiała być równocześnie zewnętrzną ścianą
korony gmachu. Z wielkiego okna rozciągał się widok na ławice charakterystycznych
warstwowych chmur, jakie zazwyczaj gromadziły się wokół budynku każdego późnego
popołudnia. Na odległych szlakach autonawigacyjnego ruchu, poziomego i pionowego,
było widać tysiące unieruchomionych pojazdów. Między nimi a gmachem unosiły się
nieruchomo dwie republikańskie kanonierki typu LAAT i niewielkie stado patrolowych
ścigaczy.

Wyraźnie widoczne zniekształcenia parasola chroniącego Dzielnicę Senacką do-

wodziły, że wskutek nieustannego ostrzału sił zbrojnych separatystów w siłowym polu

background image

James Luceno

Janko5

219
utworzyły się luki. W zwałach szarych chmur widocznych za supergorącą krawędzią
pola pojawiały się raz po raz błyski światła.

Wyładowania atmosferyczne albo broń jonowa, pomyślała Shaak Ti.
Nie zwracając uwagi na jej przyjście, Palpatine spacerował po salonie niczym

uwięzione w klatce zwierzę. Splótł ręce za plecami, a poły senatorskiego płaszcza cią-
gnęły się za nim po przykrywających posadzkę kosztownych dywanach.

Obserwowało go kilku czerwonych strażników i paru doradców. Niektórzy mieli

w uszach słuchawki komunikatorów, a inni trzymali urządzenia, które, jak przypuszcza-
ła mistrzyni Jedi, odgrywały bardzo ważną rolę dla ciągłości operacji wojskowych Re-
publiki. Gdyby cokolwiek przydarzyło się Wielkiemu Kanclerzowi, o rozpoczynaniu
kampanii zbrojnych i wydawaniu wojennych kodów miał tymczasowo decydować
przewodniczący senatu, Mas Amedda, który - jak dowiedziała się Shaak Ti - znalazł
bezpieczne schronienie w bunkrze o zbrojonych ścianach, usytuowanym głęboko pod
Wielką Rotundą Senatu Republiki.

Nie mogła nie zwrócić uwagi, że dwaj najbliżsi doradcy Palpatine’a, Pestage i

Isard, zdradzają oznaki zdenerwowania.

Stass Allie odwróciła się do dyrektora Wywiadu Republiki.
- Dlaczego on wciąż tu jest? - zapytała. Isard zacisnął wargi w wąską linię.
- Sama go o to zapytaj - burknął gniewnie.
Shaak Ti stanęła w takim miejscu, że spacerujący po salonie Palpatine musiał ją

zauważyć.

- Wielki Kanclerzu, musimy zaprowadzić cię do schronu - oznajmiła stanowczo.
Nie byli sobie obcy, bo kiedyś Palpatine osobiście pochwalił ją za wyczyny pod-

czas walk o Geonosis, Kamino, Dagu, Brentaal Cztery i Centares.

Wielki Kanclerz przystanął na chwilę, spojrzał na nią, ale zaraz ją ominął i ruszył

dalej.

- Mistrzyni Ti, doceniam twoją troskę, ale nie potrzebuję niczyjej pomocy - po-

wiedział. - Wielokrotnie wyjaśniałem doradcom i ochroniarzom, że moje miejsce jest
tu, bo stąd mogę najlepiej utrzymywać łączność z naszymi dowódcami. Gdybym miał
w ogóle stąd wyjść, pojechałbym raczej do gabinetu.

- Panie kanclerzu, łączność może pan skuteczniej utrzymywać z bunkra - odezwał

się Pestage.

- Wszystkie ćwiczebne ewakuacje, którymi pan tak gardził, prowadzono z myślą

właśnie o takiej chwili, panie kanclerzu - dodał Isard.

Palpatine uśmiechnął się kwaśno.
- Ćwiczenia a rzeczywistość to dwie bardzo różne rzeczy - burknął oschle. - Wiel-

ki Kanclerz Galaktycznego Senatu nie ukrywa się przed wrogami Republiki. Czy wyra-
ziłem się wystarczająco jasno?

- Wielki Kanclerzu, bardzo przepraszam, ale Jedi są zobowiązani podjąć tę decyzję

za pana - wtrąciła się Stass Allie.

Palpatine odwrócił się do niej jak użądlony.
- Zawsze sądziłem, że macie słuchać moich rozkazów! - wybuchnął.
Mistrzyni Jedi pozostała jednak niewzruszona.

Labirynt zła

Janko5

220

- Odpowiadamy przede wszystkim przed Republiką, a troska o pańskie bezpie-

czeństwo jest równoznaczna z troską o bezpieczeństwo Republiki - oznajmiła.

Palpatine posłał jej dobrze znane przenikliwe spojrzenie.
- A co zrobicie, jeżeli wam odmówię? - zapytał. - Posłużycie się Mocą, żeby wy-

ciągnąć mnie siłą z tego apartamentu? Przeciwstawicie swoje świetlne miecze pikom
moich strażników? Nie zapominajcie, że oni także przysięgali dbać o moje bezpieczeń-
stwo.

Shaak Ti spojrzała na jednego ze strażników, który także w tej samej chwili od-

wrócił głowę w jej stronę. Mistrzyni Jedi żałowała, że nie może zobaczyć jego ukrytej
w czerwonym kapturze twarzy. Sytuacja zaczynała wymykać się spod kontroli. Nagle
poczuła dreszcz zrodzony z Mocy i przeniosła spojrzenie na okno.

- Wielki Kanclerzu - odezwał się Pestage. - Musi pan usłuchać głosu rozsądku...
- Rozsądku? - przerwał Palpatine. Uniósł rękę i wymierzył palec w okno. - Czy

widziałeś ostatnio nasze dotąd pogodne niebo? Czy to, co się w tej chwili tam dzieje,
ma cokolwiek wspólnego z rozsądkiem?

- To jeszcze jeden powód więcej, żeby zaprowadzić pana w bezpieczne miejsce

tak szybko, jak to możliwe - nie dawał za wygraną Isard. - Będzie pan mógł kierować
obroną Coruscant ze zbrojonego bunkra.

Palpatine wpatrywał się w niego jakiś czas bez słowa.
- To znaczy, że się zgadzasz z Jedi - stwierdził w końcu.
- Zgadzam się z nimi, proszę pana - przyznał Isard.
Palpatine spojrzał na kapitana służby bezpieczeństwa Pięćsetki Republiki.
- A pan? - zapytał.
Oficer tylko kiwnął głową.
- Więc wszyscy się mylicie - zawyrokował Wielki Kanclerz. Odwrócił się i pod-

szedł szybko do okna. - Może lepiej powinniście się przyjrzeć...

Zanim zdążył powiedzieć coś więcej, rzuciły się do niego obie Jedi. Shaak Ti oba-

liła go na posadzkę, a Allie zapaliła klingę świetlnego miecza i wyciągnęła ją pionowo
przed sobą.

Niespodziewanie kanonierki unoszące się najbliżej gmachu Pięćsetki Republiki,

trafione jonowymi sztychami, stanęły w ogniu. Czuwający w otworach włazów strzelcy
wypadli na zewnątrz, a obie jednostki obróciły się wokół osi i zanurkowały w chmury,
ciągnąc grube warkocze czarnego dymu.

- Puśćcie mnie! - wykrzyknął Palpatine. - Jak śmiecie!
Shaak Ti przytrzymała go jednak na posadzce i przywołała do dłoni rękojeść

świetlnego miecza.

Rozległ się przenikliwy świst, który przebił się nawet przez tłumiącą dźwięki taflę

okiennej szyby apartamentu Palpatine'a. W niewielkiej odległości od budynku ukazał
się szturmowy okręt separatystów. We włazie stała grupa gotowych do ataku bojowych
robotów. Kiedy jednostka podpłynęła bliżej okna, osłupiała Shaak Ti zachłysnęła się
powietrzem.

- To Grievous! - wykrzyknęła.

background image

James Luceno

Janko5

221

- Na podłogę! - rozkazała Stass Allie ułamek sekundy wcześniej, niż tafla okna

rozprysnęła się na tysiące permaszklanych okruchów i wpadła z trzaskiem do aparta-
mentu Palpatine'a. Do salonu zaczęły wskakiwać bojowe roboty, jeszcze w powietrzu
otwierając ogień z blasterowych karabinów.

Stass Allie stała nieruchomo, nie zważając na podmuchy wiatru, hałas i blasterowe

błyskawice. Podbiegło do niej sześciu czerwonych strażników, a buczenie ich włączo-
nych pik mocy zmieszało się z pomrukiem jej świetlnego miecza. Roboty padały wokół
nich bez rąk, nóg i głów, jeszcze zanim przebiegły pierwsze dwa metry. Blasterowe
błyskawice, odbite od błękitnego ostrza mistrzyni Jedi, wylatywały przez okienny
otwór i wbijały się w korpusy innych robotów, które czekały na swoją kolej, żeby prze-
skoczyć odległość dzielącą szturmowy okręt od okna gmachu.

Z początku Shaak Ti była przekonana, że Allie wskoczy do unoszącej się kano-

nierki, ale drogę zagradzało jej zbyt wiele bojowych robotów. Pozwoliła, żeby Palpati-
ne kucnął, chwyciła fałdy jego płaszcza i zaczęła go popychać pod przeciwległą ścianę
salonu. Równocześnie odbijała w stronę sufitu i ścian nadlatujące ku nim błyskawice
blasterowych strzałów.

W końcu pokonane roboty bojowe zrezygnowały z ataku. Unoszącą się za oknem

szturmową kanonierkę separatystów nieustannie ostrzeliwali artylerzyści czających się
za nią patrolowych ścigaczy. Kiedy Allie i czerwoni strażnicy powalili ostatnie automa-
ty, ścigany smugami strzałów okręt separatystów zanurkował i pogrążył się w chmu-
rach.

Shaak Ti poleciła Wielkiego Kanclerza opiece dwóch strażników, podbiegła do

okna i spojrzała na chmury, ale nie zobaczyła niczego oprócz złowieszczych zielono-
niebieskich i szkarłatnych błysków.

Odwróciła się i spojrzała na Isarda.
- Powiadom siły bezpieczeństwa ojczyzny, że przez ochronne pole przedarł się ge-

nerał Grievous - rozkazała.

W innym miejscu apartamentu Pestage pomagał Wielkiemu Kanclerzowi wstać z

posadzki.

- Teraz jest pan gotów, Wielki Kanclerzu? - zapytał.
Palpatine skierował na niego szeroko otwarte oczy i kiwnął głową.
- A te ćwiczebne ewakuacje, w których braliście udział... - zaczęła Stass Allie.
Isard wskazał drzwi wiodące do jednego z bocznych pokojów.
- Apartament jest wyposażony w tajny szyb turbowindy, którym można się dostać

na średni poziom, gdzie znajduje się bezpieczny dok -powiedział. - Czeka tam w pogo-
towiu załoga opancerzonej kanonierki, żeby przewieźć Wielkiego Kanclerza do kom-
pleksu bunkrów w Dzielnicy Sah'c.

- Nie wyrażam zgody - oznajmiła Shaak Ti, kręcąc głową. - Grievous wie wystar-

czająco dużo, skoro pojawił się za oknem apartamentu Wielkiego Kanclerza. Musimy
założyć, że zdobył informacje także o tej drodze ucieczki.

- Nie możemy po prostu go zabrać do publicznego schronu - żachnął się dyrektor

Wywiadu.

Labirynt zła

Janko5

222

- Nie możemy - zgodziła się mistrzyni Jedi. - Istnieją jednak inne sposoby dostania

się do kompleksu bunkrów.

- A może posłużylibyśmy się prywatnymi turbowindami Pięćsetki Republiki? -

zaproponował jeden z funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa gmachu. - Dotrzemy
nimi na poziom piwnic, a stamtąd będziemy mieli dostęp do praktycznie wszystkich
platform ładowniczych.

Stass Allie kiwnęła głową i zerknęła na Palpatine'a.
- Wielki Kanclerzu, za chwilę otoczą cię czerwoni strażnicy - zaczęła. - Pod żad-

nym pozorem nie wolno ci opuszczać tego kręgu. Czy zdajesz sobie sprawę, jakie to
ważne dla twojego bezpieczeństwa?

Palpatine kiwnął głową.
- Zrobię wszystko, co polecicie - obiecał.
Allie zaczekała, aż zgromadzą się wokół nich strażnicy.
- Teraz! -wykrzyknęła. - Szybko!
Kiedy wszyscy wyszli na korytarz, Shaak Ti posłużyła się komunikatorem, żeby

nawiązać łączność z Mace'em Windu.

- Mace, na powierzchni Coruscant wylądował Grievous - oznajmiła, kiedy tylko

usłyszała jego głos.

Zrozumiała odpowiedź mistrza Jedi, chociaż utrudniały to zakłócenia.
- Właśnie się o tym dowiedziałem.
- Droga ucieczki Wielkiego Kanclerza może okazać się niebezpieczna - ciągnęła

Shaak Ti. - Zjeżdżamy na pierwszy poziom pod piwnicami Pięćsetki Republiki. Dasz
radę spotkać się tam z nami?

- Kit i ja jesteśmy w pobliżu - odparł Windu.
Shaak Ti wcisnęła się do kabiny turbowindy razem ze Stass Allie, strażnikami i

doradcami Palpatine'a oraz funkcjonariuszami służby bezpieczeństwa Pięćsetki Repu-
bliki. Przyglądała się, jak na wyświetlaczu kontrolnego panelu kabiny maleją liczby
oznaczające mijane piętra.

Nikt nie odezwał się ani słowem, dopóki kabina nie znieruchomiała na pierwszym

poziomie pod piwnicą gmachu.

- Nie zatrzymuj się - poleciła Shaak Ti funkcjonariuszowi służby bezpieczeństwa

stojącemu najbliżej urządzeń kontrolnych. - Im niżej zjedziemy, tym lepiej.

- Na sam dół? - upewnił się mężczyzna. Mistrzyni Jedi kiwnęła głową.
- Na sam dół - potwierdziła.
Opuścili kabinę turbowindy niedaleko miejsca, w którym już wcześniej byli, ale

po przeciwnej stronie tunelu wiodącego do wschodniego podniebnego doku. Kiedy
spieszyli do wylotu tunelu, Shaak Ti omiotła spojrzeniem ogromne pomieszczenie w
poszukiwaniu grupy kapitana Dyne'a. Zważywszy na to, co zaszło, odkąd ich zostawiła,
istniało duże prawdopodobieństwo, że Dynę i komandor Valiant zrezygnowali z poszu-
kiwań kryjówki Sidiousa. A może nadal jej szukali gdzieś na niższych piętrach? Zanim
zapuściła się w głąb tunelu, mignął jej wypolerowany srebrzysty pancerz protokolarne-
go androida, którym mógł być TC-16 spieszący w kierunku wyjścia do zachodniego
doku.

background image

James Luceno

Janko5

223

W tunelu było ciemniej niż zazwyczaj o tej porze dnia, a dno kanionu kąpało się w

jeszcze większym mroku.

- Zaczekajcie tu - poleciła Shaak Ti czerwonym strażnikom i Wielkiemu Kancle-

rzowi, kiedy dotarli do wylotu tunelu.

Stass Allie przeszła na środek platformy, uniosła głowę i spojrzała na otaczające

ich ze wszystkich stron budowle.

- Wszystko wskazuje, że siły zbrojne Grievousa zniszczyły orbitalne zwierciadło

kierujące słoneczny blask do tego sektora - powiedziała.

Shaak Ti także spojrzała na wycinek nieba widoczny wysoko nad głową.
- Ochronne pole zanikło - zauważyła. - Nieprzyjaciele musieli uszkodzić emitery.
Allie wypuściła powietrze z płuc.
- Rozejrzę się za odpowiednim środkiem transportu, który mogłabym zarekwiro-

wać - zaproponowała.

Shaak Ti położyła dłoń na jej ramieniu.
- To zbyt ryzykowne - oznajmiła. - Powinniśmy pozostać tak blisko powierzchni

gruntu, jak to możliwe.

Allie wskazała schody wiodące na peron magnetycznej kolei.
- Pociągiem nie dojedziemy wprawdzie do samego kompleksu bunkrów, ale do-

trzemy wystarczająco blisko - zapewniła.

Shaak Ti uśmiechnęła się i ponownie włączyła osobisty komunikator.
- Mace - zaczęła, kiedy usłyszała głos mistrza Jedi. - Kolejna zmiana planów...

Labirynt zła

Janko5

224

R O Z D Z I A Ł

45

Hrabia Dooku wygrzebał się spod plątaniny plastalowych wsporników i brył fer-

robetonu. Niepewnie wstał i z niedowierzaniem powiódł spojrzeniem po szczątkach
sterowni. Czyżby ochronna kopuła była tak nadwątlona, że poddała się gradowi ryko-
szetujących błyskawic blasterowych strzałów? A może rzeczywiście przepełniony
wściekłością głos Anakina zmusił sklepienie do zawalenia?

Gdyby Dooku w ostatniej chwili nie wyskoczył ze sterowni, zostałby pogrzebany

pod warstwą gruzu. Mógł go spotkać los podobny do losu obu Jedi, którzy leżeli obec-
nie pod szczątkami kopuły gdzieś na posadzce sali archiwum. Hrabia był pewien, że
przeżyli. Na pewno jednak zostali unieruchomieni, do czego zmierzał od samego po-
czątku konfrontacji.

Ale Skywalker... Jeżeli naprawdę stał się tak potężny, że zdołał zawalić sklepienie

sali... Cóż, kroczył ścieżką, która wcześniej czy później miała przyczynić się do jego
zguby. Jakiekolwiek inne wyjaśnienie oznaczałoby, że Skywalker może stać się dla
Sithów większym zagrożeniem niż przypuszczano.

Z początku Dooku ucieszył się, że Skywalker i Kenobi nauczyli się w końcu wal-

czyć ramię w ramię. Kto wie, może dzięki temu stali się naprawdę niepokonani? Uzu-
pełniali się pod względem silnych stron i kompensowali nawzajem swoje słabości.
Kenobi wykorzystywał do końca wrodzoną równowagę, żeby łagodzić beztroskę i zu-
chowatość byłego padawana. Dooku mógłby obserwować ich walkę aż do zachodu
słońca na pogodnym niebie Tythe. Z początku żałował, że generał Grievous nie może
oglądać tego widowiska na własne oczy.

Obecnie nie był już tego taki pewien.
A jeżeli nasz plan legnie w gruzach? - pomyślał. Otrzepał ubranie z kurzu i po-

spieszył do wyjścia ze zrujnowanego kompleksu.

A jeżeli w przestworzach Coruscant Grievous zostanie przechytrzony i pokonany?

A jeżeli Sidious zostanie schwytany i wtrącony do więzienia? A jeżeli w tej wojnie
mimo wszystko zatriumfują Jedi?

Co by się stało z jego marzeniem o galaktyce rządzonej przez kogoś silnego i wy-

bitnego, kto zasługiwał na tytuł jej władcy?

background image

James Luceno

Janko5

225

Yoda zasugerował na Vjunie, że gdyby Dooku pragnął wrócić, Świątynia Jedi po-

zostanie dla niego zawsze otwarta... Ale nie. Nie można było zawrócić ze ścieżki wio-
dącej na Ciemną Stronę, zwłaszcza jeżeli pogrążyło się w niej tak głęboko. Czy dla
byłego hrabiego Dooku z planety Serenno istniało gdziekolwiek w galaktyce miejsce, w
którym mógłby spędzić spokojnie resztę życia?

Tak wiele zależało od tego, co wydarzy się w ciągu kilku następnych dni.
Na przykład od tego, czy plan Lorda Sidiousa zakończy się powodzeniem na

wszystkich frontach, zwłaszcza że jego realizacja uległa przyspieszeniu z powodu głu-
piego przeoczenia neimoidiańskiego wicekróla Nute'a Gunraya.

Na platformie ładowniczej pod żółtawoszarym niebem Tythe czekał jacht Dooku.

Obok statku cierpliwie stał pilotujący go robot.

- Zarejestrowana wiadomość - odezwał się na widok hrabiego. -Od generała

Grievousa.

- Odtwórz ją- rozkazał Dooku. Wbiegł po rufowej rampie ładowniczej na pokład

jachtu i skierował się od razu do wypełnionej aparaturą kontrolną głównej sterowni.

Przed holoprojektorem unosił się w powietrzu nieruchomy błękitny hologram cy-

borga.

Dooku odrzucił na bok zakurzoną pelerynę i spacerował jakiś czas, czekając nie-

cierpliwie, aż robot typu FA-4 zacznie odtwarzać zarejestrowane nagranie.

W końcu wizerunek Grievousa obudził się do życia.
- Lordzie Tyranusie - powiedział. - Niedługo Wielki Kanclerz Palpatine wpadnie

w nasze ręce.

Zadowolony Dooku odetchnął z ulgą.
- W samą porę - mruknął do siebie. Czuł się, jakby przywrócono go do życia.
Stanął na transmisyjnej kratce i spojrzał na wizerunek cyborga.
- Generale, wkrótce do ciebie dołączę - zapowiedział zwięźle.

Labirynt zła

Janko5

226

R O Z D Z I A Ł

46

Padme zamrugała i otworzyła oczy.
Kiedy odzyskała ostrość widzenia, zobaczyła niepewnie uśmiechniętą twarz Mon

Mothmy.

- Nie wolno spać podczas pracy, senatorko - odezwała się Chandrilka, a Padme

słyszała jej głos, jakby wydobywał się spod powierzchni wody. - Musimy stąd uciekać.

Amidala oprzytomniała. Leżała z głową wspartą na lewym ramieniu Mon Mothmy

na tylnym siedzeniu ścigacza Stass Allie i czuła się, jakby miała w uszach bawełniane
tampony.

- Jak długo... - zaczęła.
- Tylko chwilę - odparła Mon Mothma tym samym bezbarwnym tonem. - Chyba

nie uderzyłaś się w głowę. Kiedy ścigacz się rozbił, czułaś się całkiem dobrze, a straci-
łaś przytomność dopiero potem. Możesz chodzić?

Padme usiadła i zobaczyła, że mechanizmy zapewniające pojazdowi bezpieczeń-

stwo są włączone. Czuł zawroty głowy, ale nie była ranna. Odgarnęła z czoła pasemko
włosów.

- Prawie cię nie słyszę - oznajmiła.
Mon Mothma spoglądała na nią jakiś czas w milczeniu, jakby wszystkiego się do-

myślała. W końcu wyciągnęła rękę, żeby pomóc jej wygramolić się z pasażerskiego
przedziału.

- Padme, musisz bardzo uważać - powiedziała. - Szybko!
Amidala kiwnęła głową.
- Rozbijanie się o powierzchnię Coruscant nie figurowało w rozkładzie moich za-

jęć - przypomniała.

Chandrilka pomogła jej oddalić się od ścigacza i ukryć za kanciastym cokołem

modernistycznego posągu. Dopiero wówczas Padme zauważyła, że za piedestałem kulą
się już Bail Organa i C-3PO.

- Mistrzyni Allie nie wyglądała na osobę, która poda nas do sądu za zniszczenie jej

pojazdu - mówił protokolarny android.

Wciąż jeszcze oszołomiona Padme uświadomiła sobie, że wylądowali lotem śli-

zgowym na placu przed Ambasadorską Promenadą, po drodze ścinając ogromny holo-

background image

James Luceno

Janko5

227
znak reklamowy i trzy nowiuteńkie pawilony handlowe. Dzięki umiejętnościom Baila
nie zabili żadnego przechodnia, którzy żwawo się rozproszyli na widok nurkującego
ścigacza. Może zresztą wystraszyła ich nieco wcześniejsza katastrofa zestrzelonego
przez separatystów ścigacza żandarmerii wojskowej, podobnego do śmigacza typu Gian
z planety Naboo. Pojazd spoczywał obecnie na boku, wsparty o front dużego pawilonu,
a z płonącego kadłuba strzelały jęzory ognia i wydobywały się kłęby dymu. Na placu
obok wraku leżały zwęglone zwłoki trzech sklonowanych żołnierzy Republiki.

W pewnej chwili Padme stwierdziła, że wraz z ogłuszającym hałasem, błyskami

światła i gryzącym dymem wraca do niej świadomość sytuacji. Z niewielkiej odległości
dobiegały pełne bólu jęki i okrzyki przerażenia, a z uskoków pobliskich gmachów na-
pływały stłumione grzmoty strzałów z rozmieszczonych tam stanowisk artylerii. Jesz-
cze wyżej niebo przecinały blasterowe błyskawice. Tu i ówdzie rozkwitały kule ogni-
stych eksplozji, a z góry napływał raz po raz przeciągły huk wybuchów.

Padme odwróciła głowę i zobaczyła na policzku Baila smugę krwi.
- Jesteś ranny... - zaczęła.
- To nic - przerwał Alderaanin. - A poza tym w tej chwili mamy większe zmar-

twienie.

Podążyła za jego spojrzeniem i od razu zrozumiała, dlaczego Coruscanie uciekają

z przeznaczonej dla ruchu pieszego kładki, która łączyła promenadę z usytuowanymi na
środkowych poziomach wejściami do Senackiego Szpitala. Na odległym krańcu pomo-
stu wylądowało pięć myśliwców typu Sęp. Latające czworonogie chimery przepoczwa-
rzyły się i przygotowały do chodzenia. Wysunęły głowy do przodu, a ze szczelin ich
sensorów sączyła się krwistoczerwona poświata. Kiedy zebrały informacje o możli-
wych celach, przygotowały się do ostrzału szpitalnego placu. Skierowały lufy wszyst-
kich czterech działek laserowych w dół i zaczęły siać śmierć i zniszczenie. Z dwuko-
morowych wyrzutni torped w ich owalnych korpusach wylatywały raz po raz śmiercio-
nośne pociski. Trafiały powietrzne taksówki i pojazdy, których kierowcy usiłowali
znaleźć schronienie na szpitalnych platformach ładowniczych i w wylotach tuneli wio-
dących do senackich schronów.

Nagle z placu Senackiego opadły cztery republikańskie kanonierki typu LAAT.

Ich piloci zajęli pozycje do walki z trzyipółmetrowymi robotami, ale jakiś czas nie
otwierali ognia. Trzymali się przezornie w dużej odległości w obawie, żeby użycie
energetycznej broni czy generatorów impulsów elektromagnetycznych nie powiększyło
chaosu panującego na miejskim placu.

Mon Mothma spojrzała na roboty.
- Xicharriańskie potwory - mruknęła z odrazą.
Padme przypomniała sobie, jak stała bezradnie przed wysokimi oknami w pałacu

w Theed i obserwowała na niebie eskadry myśliwców typu Sęp. Wyglądały jak potwo-
ry z jaskiń, wysłane na Naboo przez samą ciemność...

Schwytani w krzyżowy ogień piesi miotali się po napowietrznej kładce. Wielu

miało nadzieję, że znajdzie schronienie na terenie Ambasadorskiej Promenady. Inni
chcieli się dostać na środkowe poziomy zwieńczonego kopułą gmachu wzniesionego na
cześć Nicandrańskich Kontrrewolucyjnych Sygnalistów. Dostępu do nich broniły jed-

Labirynt zła

Janko5

228

nak opuszczone grube kraty, więc tłum ogarniętych paniką Coruscan musiał szukać
innych kryjówek.

Padme poczuła, że ponownie zbiera się jej na mdłości. Oszołomieni, przerażeni i

odchodzący od zmysłów mieszkańcy planety mieli przedsmak tego, czemu w ciągu
ostatnich trzech lat musieli stawiać czoło obywatele Jabiima, Brentaala i niezliczonych
innych planet. Uwikłani w konflikt między ideologiami, często zawdzięczali swój los
zbiegowi okoliczności. Po jednej stronie mieli dowodzoną przez samozwańczego rewo-
lucjonistę i cyborga rzeźnika armię bojowych robotów, a po drugiej wojsko składające
się z wyhodowanych w kadziach żołnierzy klonów, kierowanych do walki przez zakon
rycerzy Jedi, którzy kiedyś strzegli pokoju w galaktyce.

Schwytani w pułapkę między walczącymi, nie opowiadali się ani po jednej, ani po

drugiej stronie; żadnej też nie dochowywali lojalności.

Ich położenie było bezsensowne, tragiczne. Gdyby Padme znajdowała się w innej

sytuacji, może nawet załamałaby się i rozpłakała. Walcząc z ogarniającym ją przygnę-
bieniem, zastanawiała się nad przyszłością inteligentnych form życia.

- Po czymś takim Palpatine nigdy się nie podźwignie - odezwała się Mon Mothma.

- Odpowiada za skierowanie tylu naszych żołnierzy i okrętów do oblężeń planet Odle-
głych Rubieży... Zupełnie jakby ta wojna, którą tak bardzo stara się wygrać, nie mogła
nigdy zawitać na samą Coruscant.

Bail zmarszczył współczująco brwi.
- Nie tylko się podźwignie, ale obróci to na swoją korzyść - powiedział. - Złoży

winę na barki senatorów, bo to oni głosowali za eskalacją wojny i nasileniem oblężeń.
A kiedy się zaczniemy obrzucać obelgami, zastanawiać nad zakresem odpowiedzialno-
ści i obarczać nawzajem winą, Wielki Kanclerz będzie po cichu gromadził coraz więk-
szą władzę. Możliwe, że separatyści, podejmując ten atak, nieświadomie wyświadczyli
mu przysługę.

Padme chciała się sprzeciwić, ale nie miała dość siły.
- Wszyscy oszaleli - zakończył Organa. - Dooku, Grievous, Gunray, Palpatine.
Mon Mothma pokiwała ze smutkiem głową.
- I pomyśleć, że Jedi mogli kiedyś nie dopuścić do wybuchu tej wojny - przypo-

mniała. - A teraz są tylko pionkami w rękach Palpatine^.

Amidala zamknęła oczy. Nawet gdyby znalazła dość siły, jak mogłaby odpowie-

dzieć, skoro jednym z tych Jedi był jej mąż, który w dodatku służył w siłach zbrojnych
w stopniu generała. W co Jedi uwikłali jej Anakina? Zabrali go z Tatooine, gdzie dora-
stał i gdzie pozostała jego matka. A sama Padme? Czy także nie ponosiła winy? Czy
nie namawiała go do zostania rycerzem Jedi, podobnie jak nalegali wszyscy inni? Czy
nie doradzała mu, żeby słuchał nauk Obi-Wana, Mace'a i pozostałych mistrzów Jedi?
Czy nie żyła w zakłamaniu, zachowując w tajemnicy, że są mężem i żoną?

Objęła się rękami.
W co właściwie wplątała Anakina? W co wplątała jego i siebie?
Z użalania się nad sobą wyrwał ją dopiero głos Baila.
- Nadchodzą - oznajmił Alderaanin. Wyciągnął rękę i pokazał przeciwną stronę

placu. - Idą pomostem na naszą stronę.

background image

James Luceno

Janko5

229

Gdzieś w głębinach mózgów sępów musiało zaświtać, że z pomostu dla pieszych

będą miały o wiele lepsze pole ostrzału pojazdów i budynków po obu stronach kilome-
trowej głębokości kanionu. Nie bez znaczenia było także to, że dopóki znajdują się na
pomoście, mogą być przekonane o własnej bezkarności. Na pewno artylerzyści republi-
kańskich kanonierek nie ośmielą się ich ostrzeliwać w obawie, że gdyby zniszczyli
pomost, jego szczątki spadną dwieście pięter niżej na zatłoczone arterie komunikacyjne
i linie kolei magnetycznych.

- Gdybyśmy nalegali, może właściciele ośrodka handlowego unieśliby blokujące

kraty... - zaczął C-3PO.

Bail spojrzał na Padme i Mon Mothmę.
- Musimy skłonić te roboty, żeby zostały na przeciwległym krańcu pomostu - po-

wiedział. - Dopiero wtedy artylerzyści naszych kanonierek będą mogli otworzyć do
nich ogień.

Chandrilka popatrzyła na spoczywający na boku wrak wojskowego ścigacza.
- Chyba wiem, jak tego dokonać - oznajmiła.
Pojazd leżał zaledwie pięćdziesiąt metrów od cokołu, za którym się ukryli. Wszy-

scy troje bez słowa puścili się biegiem w stronę wraku.

- Jak mogłem powiedzieć coś takiego?! - Wykrzyknął protokolarny android, kiedy

senatorowie zaczęli szukać broni pozostawionej przez żołnierzy w kabinie płonącego
ścigacza. - Powinienem wiedzieć, że z naszej sytuacji nie może istnieć tak prozaiczne
wyjście!

Troje ludzi wróciło po chwili z trzema blasterowymi karabinami. Bail sprawdził

zasobnik energetyczny swojej broni.

- U mnie niewiele zostało - oznajmił ponuro. - A w twoim?
- Tylko trochę blasterowego gazu - stwierdziła Amidala. Mon Mothma wyłuskała

zasobnik ze swojego karabinu.

- Mój jest zupełnie pusty - stwierdziła. Bail pokiwał głową z rezygnacją.
- Musimy sobie radzić tym, co mamy - mruknął.
Kuląc się za cokołem, on i Padme starannie wymierzyli do najbliższego robota.
Trzy pierwsze poczwary szły pomostem, mierząc do losowo wybieranych celów.

Wystrzeliwane przez nie torpedy wybuchały w górze i w dole, na frontonach gmachów.
Po każdym strzale na place, platformy ładownicze i balkony sypały się bryły zbrojone-
go durastalą ferro-betonu, które grzebały i miażdżyły dziesiątki nieszczęsnych Co-
ruscan.

- Bądźcie gotowi do skoku, kiedy otworzymy ogień - uprzedził Organa. Wskazał

jeden z handlowych pawilonów, którego nie zniszczyła katastrofa żadnego ścigacza. -
Tam robimy pierwszy postój.

Padme upewniła się, że w krzyżu celowniczym blastera widzi kroczącego przodem

potwora, i przycisnęła guzik spustowy. Jej pierwsze strzały tylko go zaniepokoiły, ale
następne błyskawice z obu karabinów wylądowały na ważnych podzespołach. Sęp na-
wet się cofnął kilka kroków w stronę placu Szpitalnego, ale zaraz posłał na drugą stronę
trzy torpedy.

Labirynt zła

Janko5

230

Chwilę wcześniej Amidala i pozostali wybiegli z kryjówki za posągiem. Pierwsza

torpeda trafiła w cokół, który rozpadł się na kawałki, druga zwęgliła szczątki ślizgacza
Stass Allie, a trzecia eksplodowała na opuszczonej ochronnej kracie. Wyrwała w niej
ziejącą dziurę, przez którą można było się dostać na teren kompleksu handlowego.
Kulący się po obu stronach kraty Coruscanie ruszyli do otworu. Tłoczyli się, żeby jak
najszybciej przedrzeć się przez dymiącą dziurę. Padme obawiała się, że któraś poczwa-
ra weźmie ich na cel, ale roboty wyglądały na zdezorientowane. Wstrzymały na chwilę
ogień, dzięki czemu stały się łatwym celem dla artylerzystów republikańskich kanonie-
rek. Z luf zainstalowanych w skrzydłach i w kadłubie obrotowych wieżyczek śmignęły
sztychy oślepiająco jasnego światła, a powietrze przecięły serie strzałów z dziobowych
działek.

Dwa myśliwce eksplodowały jeden po drugim.
Trzeci obrócił się, żeby odpowiedzieć na ostrzał, ale się spóźnił. Rakiety z potęż-

nych wyrzutni kanonierki oderwały obie lewe kończyny i głowę potwora i rozrzuciły
szczątki po drugiej stronie placu. Dwa ostatnie sępy wbiegły na pomost, żeby zwięk-
szyć szanse przetrwania.

Bail i Padme nie przestawali ich ostrzeliwać, ale roboty nie zwracały na nich uwa-

gi.

- A sądziłam, że głównym polem walki będzie gmach senatu - odezwała się w

pewnej chwili Mon Mothma.

Widok dymu buchającego z otworów w korpusie pierwszego robota podziałał jak

orzeźwiający prysznic na idącego za nim towarzysza. Drugi myśliwiec typu Sęp wy-
strzelił torpedę, żeby zmusić Padme i jej towarzyszy do szukania nowej kryjówki, i
ruszył naprzód. Obszedł trafionego kolegę, zeskoczył bezczelnie na plac i omiótł go
spojrzeniem czerwonych sensorów.

Chwilę później przeleciała nad nim jedna z kanonierek, ale jej artylerzysta nie zna-

lazł dogodnego pola ostrzału.

- Gaz w moim zasobniku się skończył - oznajmił Bail, odrzucając na bok karabin.
Padme spojrzała na wyświetlacz swojej broni.
- W moim też - powiedziała. C-3PO pokręcił złocistą głową.
- Jak ja to wyjaśnię Artoo-Detoo? - zapytał.
Puścili się biegiem przez plac, żeby znaleźć schronienie po drugiej stronie wciąż

jeszcze dymiącego nieregularnego otworu w ochronnej kracie, ale robot przyspieszył,
żeby przeciąć im drogę. Z sadystyczną satysfakcją zmusił ich do cofnięcia się pod ścia-
nę gmachu Nicandrańskich Sygnalistów.

Padme stwierdziła, że w jej sercu wzbiera gniew, zrodzony z instynktu równie sta-

rego jak samo życie. Zastanawiała się, czy nie skoczyć na górującą nad nimi machinę i
nie wyszarpnąć sensorów z jej głowy, ale automat nagle zamarł, żeby wysłuchać prze-
kazywanego z dużej odległości rozkazu. Wciągnął głowę i przekształcił podobne do
nożyc nogi w skrzydła. Odwrócił się, wystartował, przeleciał nad placem i zanurkował
w głąb kanionu.

Uszkodzony myśliwiec typu Sęp na pomoście poszedł w jego ślady, a w pościg za

poczwarami puścili się piloci obu kanonierek.

background image

James Luceno

Janko5

231

Padme pierwsza podbiegła do poręczy pomostu. Daleko w dole zobaczyła linię

odchodzącej od Dzielnicy Senackiej kolei magnetycznej. Na południe, w kierunku tu-
nelu przecinającego kilometrowej szerokości kompleks Heorema i biegnącego do za-
możnej Dzielnicy Sah'c, sunął pociąg. Oba sępy nurkowały jeszcze jakiś czas, ale w
końcu dołączyły do ścigającej go kanonierki separatystów.

Labirynt zła

Janko5

232

R O Z D Z I A Ł

47

Skąd Grievous mógł wiedzieć, że powinien zaatakować gmach Pięćsetki Republi-

ki? - zastanawiał się Mace Windu, kiedy wagon magnetycznej kolei mknął z prędkością
trzystu kilometrów na godzinę w kierunku tunelu umożliwiającego opuszczenie Dziel-
nicy Senackiej.

On, Kit Fisto, Shaak Ti i Stass Allie wsiedli do pociągu na peronie magnetycznej

kolei w gmachu Pięćsetki Republiki. Jechali wagonem zarekwirowanym przez czerwo-
nych strażników, drugim spośród mniej więcej dwudziestu, z jakich składał się pociąg.
Przez lukę w ochronnym kręgu strażników Mace widział od czasu do czasu Palpatine'a,
który opuścił głowę porośniętą falującymi siwymi włosami, jakby w głębokiej rozterce
albo zamyśleniu.

Skąd Grievous mógł to wiedzieć? - zadawał sobie raz po raz to samo pytanie

mistrz Jedi. Wielu Coruscan wiedziało, że apartament Wielkiego Kanclerza znajduje się
w Pięćsetce Republiki, ale dokładne położenie jego kwatery stanowiło pilnie strzeżoną
tajemnicę. Najważniejsze jednak, skąd Grievous mógł wiedzieć, że w chwili zaskakują-
cego ataku Palpatine będzie przebywał w apartamencie, a nie w którymś z gabinetów?

Nie wszystko dawało się złożyć na barki hrabiego Dooku.
Można było się zgodzić, że to on przekazał generałowi Grievousowi dane o nad-

przestrzennych szlakach biegnących skrajem Głębokiego Jądra galaktyki. Zanim poże-
gnał się z zakonem, mógł wyszperać te informacje w archiwach Jedi... Prawdopodobnie
zapoznał się z nimi, kiedy usuwał z baz danych wszelkie wzmianki o istnieniu planety
Kamino. Mógł także przekazać Grievousowi dane o orbitalnych współrzędnych wybra-
nych coruscańskich satelitów telekomunikacyjnych i zwierciadeł, a także taktyczne
informacje o rozmieszczeniu najważniejszych generatorów ochronnych pól na po-
wierzchni planety. Dooku odleciał jednak z Coruscant i wrócił na Serenno, zanim Pal-
patine został Wielkim Kanclerzem. Wydarzyło się to jakieś trzynaście lat wcześniej,
kiedy senator z Naboo mieszkał jeszcze w wieżowcu nieopodal gmachu Senatu.

Więc od kogo Grievous mógł się dowiedzieć, że powinien zaatakować gmach

Pięćsetki Republiki?

Od Sidiousa?

background image

James Luceno

Janko5

233

Jeżeli naprawdę jakiś czas setki senatorów znajdowały się pod wpływem Lorda Si-

thów, Sidious mógł mieć dostęp do źródeł najtajniejszych informacji. Jak obawiało się
wielu członków Rady Jedi, jego tajni agenci i współpracownicy mogli przeniknąć na-
wet do ośrodków dowodzenia sił zbrojnych Republiki. To z kolei oznaczało, że plano-
wanie zaskakującego ataku na Coruscant mogło trwać wiele lat!

Mace'owi znów mignął Palpatine, izolowany od reszty świata przez czerwone fał-

dziste płaszcze osobiście wybranych strażników.

Pomyślał, że to nieodpowiednia pora na wypytywanie Wielkiego Kanclerza o lo-

jalność najbardziej zaufanych osób.

Postanowił jednak, że nie spocznie, dopóki nie zapyta go o to przy innej okazji.
Zastanawiał się też, co mogło się stać z oddziałem kapitana Dyne'a. Zakładając, że

krótko po rozpoczęciu ataku oficer odwołał poszukiwania kryjówki Sidiousa, funkcjo-
nariusze Wywiadu nie wysłali drugiej ekipy w celu odnalezienia Dyne'a i Valianta.
Czekali, aż któryś da znak życia, skoro łączność z Dzielnicą Senacką została przywró-
cona.

Shaak Ti także ich nie widziała, odkąd ona i strażnicy Palpatine'a pospiesznie

prowadzili Wielkiego Kanclerza na poziom pod piwnicami Pięćsetki Republiki.

Czyżby Dynę i komandosi padli ofiarami ataku Grievousa? A może zostali uwię-

zieni pod szczątkami wraku towarowego transportowca, który zwalił im na głowy setki
ton ferrobetonowego gruzu?

Jeszcze jedno kłopotliwe pytanie. Nie było jednak czasu, żeby znaleźć na nie od-

powiedź.

Pozostałe wagony magnetycznej kolei były zatłoczone do granic możliwości Co-

ruscanami uciekającymi z Dzielnicy Senackiej i Finansowej. Strażnicy Palpatine'a za-
rekwirowaliby cały pociąg, ale nie dopuścił do tego sam Wielki Kanclerz. Shaak Ti
opowiedziała Mace'owi i Kitowi o początkowej niechęci Palpatine'a do opuszczenia
apartamentu. Mistrz Windu nie miał pojęcia, co o tym sądzić. Dobrze chociaż, że
wreszcie byli w drodze do bunkra. Linia kolei magnetycznej nie przebiegała wprawdzie
obok kompleksu, ale pierwszy przystanek na terenie Dzielnicy Sah'c znajdował się w
pobliżu systemu napowietrznych kładek i szybów turbowind, którymi można było się
tam łatwo dostać.

Nagle przygasł blask wpadający do wagonu przez przyciemniane szyby okien.
Magnetyczna kolej wjeżdżała do tunelu Heorema. W ogromnym otworze przebie-

gającym przez środek kilku najwyższych gmachów Dzielnicy Senackiej mieściła się nie
tylko szybka kolej, ale także prowadzące w obie strony szlaki autonawigacyjnego i
swobodnego ruchu. Szlaki wiodące na południe znajdowały się po prawej stronie kolei
i były zatłoczone środkami transportu publicznego i powietrznymi taksówkami. W
przeciwieństwie do nich szlaki biegnące po lewej stronie, na północ, były prawie puste.
Prawdopodobnie postarali się o to kontrolerzy ruchu, którzy kierowali powietrzne po-
jazdy na okrężne trasy, przebiegające z daleka od Dzielnicy Senackiej.

W pewnej chwili po lewej stronie wagonu pojawił się błysk światła i mistrz Jedi

podbiegł do najbliższego okna. Zobaczył dwa myśliwce, które przecięły wiodący na
północ szlak swobodnego ruchu i kierując się na południe, starały się doścignąć mkną-

Labirynt zła

Janko5

234

cy pociąg. Zanim zdążył kogokolwiek ostrzec, ogień z laserowych działek któregoś
dwuskrzydłowego myśliwca typu Sęp wypalił nieregularną linię otworów w tępym
dziobie transportowca lecącego szlakiem autonawigacyjnego ruchu. W ułamku sekundy
statek eksplodował, a odłamki zabębniły po kadłubach sąsiednich pojazdów. Wagon
magnetycznej kolei się zakołysał i omal nie spadł z biegnących wysoko prowadnic.

Z obu stron wagonu Palpatine'a napłynęły okrzyki przerażenia podróżujących w

ścisku Coruscan.

Mace odwrócił się do pozostałych Jedi i czerwonych strażników.
- To sępy - powiedział.
Kuląc się pod oknem, zobaczył, że jeden myśliwiec zwiększa pułap lotu i zajmuje

pozycję nad pociągiem. Chwilę potem robot zanurkował po przeciwnej stronie, pośrod-
ku szlaku swobodnego ruchu. Jego manewr spowodował serię kolizji, w wyniku któ-
rych śmigacze, taksówki i autobusy rozproszyły się po całym tunelu. Dwa pojazdy
zderzyły się z pociągiem, ale odbiły się od wagonów i pomknęły z powrotem w stronę
szlaku, co wywołało kolejną serię groźnych kolizji. Ten sam sęp leciał jakiś czas w
powietrzu obok wagonu zajmowanego przez Palpatine'a, ale kiedy śmignął świecą w
stronę sklepienia tunelu, Mace stracił potwora z oczu.

Ułamek sekundy później z góry, od strony tyłu pociągu napłynął grzmot, po któ-

rym mistrz Jedi omal nie ogłuchł. Mimo przyciemnianych szyb było widać fontannę
iskier omywającą łagodnie zaokrąglone boki wagonu. Z wentylacyjnych kratek zaczął
się sączyć odór topionego metalu. Z trzeciego wagonu napłynął chór stłumionych, peł-
nych przerażenia pisków, a o drzwi łączącego oba wagony przejścia załomotały pięści i
obute stopy.

Strzegący drzwi Weequay z personelu ochrony magnetycznej kolei spojrzał bła-

galnie na mistrza Windu.

- Nie powstrzymam ich! - wykrzyknął.
Mace odwrócił się do mistrzyń Jedi.
- Zaprowadźcie Wielkiego Kanclerza do pierwszego wagonu! - rozkazał.
Shaak Ti popatrzyła na niego, jakby postradał zmysły.
- Tam panuje nieprawdopodobny ścisk, Mace! - przypomniała.
- Wiem, wiem - odparł mistrz Jedi. - Wymyśl jakiś sposób!
Gestem zachęcił Kita Fista, żeby mu towarzyszył. Obaj Jedi przedarli się przez

grupę funkcjonariuszy personelu ochrony kolei na tyły wagonu i zapalili klingi świetl-
nych mieczy. Na widok purpurowego i błękitnego ostrza pasażerowie po drugiej stronie
drzwi wycofali się, rozpychając na boki tych, którzy napierali na nich od tyłu.

Kiedy w przejściu między wagonami zrobiło się dość miejsca, Mace polecił We-

equayowi, żeby otworzył drzwi. Obaj Jedi bez wahania przebiegli przez korytarz do
trzeciego wagonu. Większość pasażerów różnych ras tłoczyła się na siedzeniach po obu
stronach szerokiego przejścia, a przez ogromny otwór o poszarpanych krawędziach w
dachu wagonu wpadał wicher. Chwilę później zeskoczyło stamtąd sześć bojowych
robotów piechurów.

background image

James Luceno

Janko5

235

W pierwszej chwili zdezorientowany Mace nie mógł uwierzyć własnym oczom.

Myśliwce typu Sęp nie były zdolne do transportu bojowych robotów, co oznaczało, że
magnetyczny pociąg musi być ścigany przez trzecią jednostkę separatystów.

Roboty otworzyły ogień.
Niemal przyklejonym do przyciemnianych szyb pasażerom sytuacja musiała się

wydawać beznadziejna. Nie obawiali się jednak, że Jedi odbiją lecące ku nim serie
blasterowych strzałów, ale że skierują je w taki sposób, żeby nie trafić żadnego pasaże-
ra. Niepokoili się tym tylko ci, którzy się nie zorientowali, że jednym z Jedi jest Mace
Windu, który podobno w pojedynką zniszczył sejsmiczny zbiornik na Dantooine, a
drugim Kit Fisto, nautolański bohater bitwy o Kalamar.

Walcząc ramię w ramię, obaj Jedi skierowali w torsy idących ku nim automatów

większą część skwierczących błyskawic. Inne wyleciały ze świstem przez dziurę w
dachu. Klika trafiło w korpus jednego z sępów i posłało go na pewną zagładę na dno
tunelu magnetycznej kolei. W zatłoczonym wagonie sypały się iskry i snuły kłęby dy-
mu. We wszystkie strony szybowały kawałki kończyn smukłych automatów, ale Mace i
Kit, posługując się Mocą, korygowali trajektorie ich lotu. Kilku Coruscan zostało tra-
fionych, ale obaj Jedi się upewnili, że wbrew wszelkim regułom rachunku prawdopo-
dobieństwa żaden pasażer nie odniósł poważnych obrażeń.

Kiedy pokonali ostatniego robota, Mace wyskoczył przez otwór i pomagając sobie

Mocą, wylądował na dachu czwartego wagonu. Kucnął i chociaż wiatr smagał tył jego
ogolonej głowy i łopotał fałdami tuniki z szorstkiego materiału, utrzymał się dzięki
Mocy. Wytężając zmysły, zobaczył pojazd separatystów zajmujący pozycję za ostatnim
wagonem. Jeszcze dalej, za pociągiem, dostrzegł dwie szybko zbliżające się kanonierki
Republiki.

Odruchowo zerknął w prawo, w tej samej chwili, kiedy pojawił się tam drugi sęp.

Na widok mistrza Jedi robot zaczął ostrzeliwać z blasterowych działek dach czwartego
wagonu. Mace odwrócił się przodem do kierunku jazdy i skoncentrował się na wyko-
naniu salta w przód, żeby wskoczyć przez dziurę w dachu trzeciego wagonu. Sęp zmie-
nił kurs i zajął pozycję bezpośrednio nad otworem, który wypalił jego zniszczony part-
ner. Mace zauważył, że robot zmienia położenie luf zainstalowanych w skrzydłach
działek.

Wiedział, że to daremny trud, ale uniósł nad głowę klingę świetlnego miecza.
Nie doczekał się jednak spodziewanego strzału. Celna seria artylerzysty jednej z

kanonierek obcięła skrzydła Sępa i uszkodziła jego repulsory. Robot runął na dach
mknącego wagonu, stoczył się z niego i zniknął.

Mace i Kit wyłączyli klingi świetlnych mieczy i przebiegli do drugiego wagonu,

ale nie zastali już w nim Palpatine'a. Oprócz jego doradców tłoczyli się w nim obecnie
pasażerowie z pierwszego wagonu, których ewakuowali czerwoni strażnicy i obie Jedi.
Mace i Kit przecisnęli się do przodu i dotarli do Wielkiego Kanclerza, kiedy magne-
tyczny pociąg wyjeżdżał z tunelu. Słońce zachodziło i wieżowce po zachodniej stronie
rzucały długie cienie na miejskie kaniony i zatłoczone arterie komunikacyjne, które
ciągnęły się poniżej biegnącego na wysokich wspornikach łoża trakcyjnego magne-
tycznej kolei.

Labirynt zła

Janko5

236

Otoczony kordonem czerwonych strażników Palpatine stał pośrodku pierwszego

wagonu. Shaak Ti i Stass Allie patrzyły w stronę tyłu pociągu przez okno, którego za-
blokowaną szybę wcześniej wybiły.

- Te myśliwce mogły bez trudu wykoleić nasz pociąg pojedynczą torpedą- ode-

zwała się Shaak Ti na widok zbliżających się mistrzów Jedi.

Mace wychylił się przez okno i omiótł spojrzeniem ciemniejące niebo nad końcem

ostatniego wagonu.

- Te bojowe roboty nie spadły z nieba - powiedział. - Nasz pociąg jest ścigany

przez trzecią jednostkę separatystów.

Kit zwrócił wyłupiaste oczy na Wielkiego Kanclerza.
- Chcą go wziąć żywego - stwierdził.
Zaledwie skończył, coś uderzyło w bok pociągu z taką siłą, że wszyscy potoczyli

się z jednej strony wagonu na drugą i z powrotem. Zanim czerwoni strażnicy odzyskali
równowagę, od końca pociągu napłynął miarowy odgłos kroków. Ktoś nadchodził po
dachach wagonów.

- To Grievous - mruknął Mace. Kit spojrzał na niego.
- Znów się zaczyna - powiedział.
Obaj Jedi przecisnęli się przez tłum pasażerów do trzeciego wagonu i wyskoczyli

przez otwór na zewnątrz. Kiedy wylądowali na dachu, zauważyli trzy wagony dalej
generała Grievousa i dwóch jego elitarnych strażników. Zbliżali się, a peleryny łopotały
za ich plecami. W rękach trzymali uniesione ukośnie pałki zakończone emiterami para-
liżujących impulsów.

Na końcu składu, trzymając się dachu wagonu podobnymi do zwierzęcych szpo-

nami, przycupnęła nieprzyjacielska kanonierka, której pokład tamci trzej opuścili.

Nie zatrzymując się, Grievous wyciągnął spomiędzy fałd płaszcza dwie rękojeści

świetlnych mieczy. Zanim zapalił klingi, Mace przeskoczył odległość dzielącą go od
cyborga i rzucił się do ataku. Ułamek sekundy później, odpierając ciosy obu kling,
starał się przeciąć sztuczne nogi Kaleeshanina albo pchnięciem przebić na wylot jego
twarz osłoniętą pośmiertną maską.

Pomrukując i sycząc, energetyczne klingi zwierały się w błyskach oślepiającego

światła. Cząstką umysłu Mace się zastanawiał, do których Jedi należały świetlne mie-
cze w dłoniach Grievousa. Utrzymywał równowagą dzięki Mocy, a jego przeciwnik nie
odrywał nóg od dachu dzięki czemuś w rodzaju pola magnetycznego. Nieruchoma po-
stawa utrudniała jednak cyborgowi ruchy, tym bardziej że Mace nigdy nie pozostawał
długo w jednym miejscu. Podczas ataków i parad trzy klingi raz po raz się krzyżowały.

Ki-Adi-Mundi i Shaak Ti powiedzieli kiedyś Mace'owi, że Grievous jest świetnie

obeznany z technikami walki Jedi. Windu rozpoznawał w jego ruchach i postawie rękę
Dooku. Cyborg zadawał ciosy silniej i szybciej niż ktokolwiek, z kim mistrz Jedi się
pojedynkował.

Nie znał jednak metody Vaapad, polegającej na flirtowaniu z Ciemną Stroną tech-

niki, w której Mace nie miał sobie równych.

W tylnej części dachu wagonu, gdzie obaj doborowi strażnicy Grievousa popełnili

błąd i stanęli do walki z Kitem Fistem, ostrze świetlnego miecza Nautolanina wygląda-

background image

James Luceno

Janko5

237
ło jak cyklon błękitnego światła. Pałki ze stopu phrik, odporne na energię klingi broni
Jedi, były wprawdzie groźnym orężem, ale jak każda broń musiały najpierw znaleźć
cel, a Kit po prostu na to nie pozwalał. Wirował wokół strażników, wykonując ruchy,
których mogłaby mu pozazdrościć twi'lekańska tancerka. Przy każdym obrocie odcinał
jakąś kończynę: lewą nogę, prawą rękę, prawą nogę...

O resztę zatroszczyła się szybkość pociągu, która wciągnęła szczątki robotów w

głąb kanionu. Oba zniknęły jak insekty zdmuchnięte z owiewki rakietowego skutera.

Sprzężone z organicznym mózgiem Grievousa komputery zarejestrowały zniknię-

cie strażników, ale nie odwróciły uwagi cyborga ani nie spowolniły jego ruchów. Jego
jedynym celem był atak. Po jakimś czasie komputery rozszyfrowały sekwencje ruchów
mistrza Windu i zasugerowały generałowi zmianę postawy i techniki walki, a zwłasz-
cza kątów parad, pchnięć i ripost.

Ostatecznym rezultatem nie był Vaapad, ale coś bardzo do niego podobnego, Ma-

ce nie był jednak zainteresowany przeciąganiem pojedynku ani sekundę dłużej niż to
konieczne.

Kucnął, skierował klingę w dół i jakiś metr przed zbliżającym się Grievousem wy-

ciął w dachu wagonu szczelinę pod kątem prostym do kierunku jazdy pociągu. Na wi-
dok zaskoczenia w gadzich oczach cyborga zorientował się, że mimo siły, zdecydowa-
nia i zwinności przeciwnika organiczna cząstka jego umysłu nie zawsze jest idealnie
zsynchronizowana z ruchami nieorganicznych serwomotorów. Kaleeshanin, niegdyś
dzielny dowódca inteligentnych wojowników, chyba odgadł zamiar mistrza Jedi i chciał
uskoczyć w bok, ale w tym samym czasie generał Grievous, obecny dowódca robotów i
innych wojennych machin, nade wszystko pragnął nadziać wroga na szpic klingi przy-
najmniej jednego świetlnego miecza.

W rezultacie lewa noga cyborga straciła magnetyczny kontakt z powierzchnią da-

chu i wpadła w głąb szczeliny wyciętej przez mistrza Windu. Grievous stracił równo-
wagę i się zachwiał. Mace skoczył, żeby wbić szpic klingi w brzuch przeciwnika, ale w
ostatniej sekundzie cybernetyczne synapsy generała odchyliły jego tors. Kazały mu
także wykonać szybki półobrót, po którym - gdyby mistrz Jedi nie zrezygnował z za-
miaru - spadłby z dachu głową naprzód w głąb kanionu. Mace odskoczył jednak do
tyłu, poza zasięg siekących powietrze kling obu świetlnych mieczy, i zanim Grievous
zdążył wyciągnąć uwięzioną stopę, wysłał przed siebie pchnięcie Mocy.

Cyborg stracił równowagę, stoczył się po dachu na bok wagonu, obrócił się i znik-

nął. Mace starał się śledzić jego upadek, ale nie zauważył przeciwnika.

Czyżby wpadł w głąb kanionu? A może wbił durastalowe palce w ścianą wagonu

albo uchwycił się krawędzi łoża trakcyjnego magnetycznej kolei?

Mace nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Pilot robot widocznej sto metrów

dalej kanonierki wciągnął szpony okrętu i korzystając z repulsorów, wzniósł się w po-
wietrze. Oddane trochę na oślep strzały artylerzystów jednej z kanonierek Republiki
zmusiły go do obniżenia pułapu lotu. Pilot republikańskiego okrętu puścił się za nim w
pościg. Mace i Kit obserwowali w osłupieniu, jak artylerzyści obu jednostek, zataczając
spiralne kręgi wokół mknącego pociągu, nie przestają się nawzajem ostrzeliwać. W
pewnej chwili pilotujący kanonierkę robot separatystów wzbił się nad spiczasto zakoń-

Labirynt zła

Janko5

238

czony nos pierwszego wagonu, w którym mieściła się maszynownia i urządzenia steru-
jące. Z początku wyglądało, jakby chciał skręcić na zachód, ale w ostatniej chwili jakby
się rozmyślił i zrobił zwrot w przeciwną stronę. W tej samej sekundzie artylerzyści
kanonierki Republiki, spodziewając się zwrotu na zachód, dali ognia.

Przestrzelony seriami śmiercionośnych kresek magnetyczny system sterujący po-

ciągu eksplodował, a skład zaczął opadać na prowadnicę.

background image

James Luceno

Janko5

239

R O Z D Z I A Ł

48

Leżąc w ciemności, pogrzebany żywcem Anakin uwolnił myśli i uczucia.
Oczami wyobraźni ujrzał Padme prześladowaną przez dumnie kroczącego, mrocz-

nego, górującego nad nią stwora z mechaniczną głową. Jego żona stała na krawędzi
głębokiej przepaści, a jej świat wywinął kozła. Nieoczekiwany atak. Przeciwnicy zwar-
ci w zmaganiach na śmierć i życie. Ziemia i niebo pełne ognia, a widok przesłaniają
unoszące się w powietrzu kłęby dymu.

Śmierć, zniszczenie, podstęp... Labirynt kłamstw. Jego świat także wywinął kozła.
Wzdrygnął się, jakby ktoś zanurzył go w ciekłym gazie. Jeden dotyk i rozpadnie

się na milion okruchów.

Jego obawa o los Padme rosła i rosła, aż przestał dostrzegać cokolwiek innego.

Słyszał głos Yody: „Strach prowadzi do gniewu, gniew do nienawiści, a nienawiść na
Ciemną Stronę..."

Nie wiedział, czego bardziej się obawia, stracić żonę czy nadal o niej rozmyślać.

Przepełniony bólem tej rozterki pożałował, że w ogóle się urodził. Nie znalazł ukojenia
nawet w Mocy. Jak powiedział mu kiedyś Qui-Gon, musiał się skupić na rzeczywisto-
ści. Ale jak?

Jak?
Qui-Gon, który zginął, chociaż Anakin przypuszczał w dziecięcej naiwności, że

Jedi nie mogą...

Leżący obok niego Obi-Wan poruszył się i zakasłał.
- Robisz się całkiem dobry w niszczeniu różnych rzeczy - powiedział. - Na Vjunie

potrzebowałeś granatu, żeby wyrządzić tyle szkód.

Anakin usunął z myśli wizerunek Padme.
- Powiedziałem ci, że staję się coraz potężniejszy - odparł.
- Więc wyświadcz nam obu przysługę i wydostań nas spod tych gruzów.
Dokonali tego, posługując się Mocą, rękami i grzbietami. Wstali i spojrzeli nawza-

jem na siebie. Byli pokryci od stóp do głów białym pyłem.

- Nie krępuj się - odezwał się Anakin. - Jeżeli tego nie zrobisz, chętnie cię wyrę-

czę.

Labirynt zła

Janko5

240

- Jeżeli tak bardzo nalegasz... - Obi-Wan kichnięciem usunął pył z nozdrzy. - Nie-

mal tęsknię za tym, co przydarzyło się nam na Naosie Trzy.

- Jeszcze raz, ale włóż w to więcej uczucia.
- Może innym razem - sprzeciwił się Kenobi. - Najpierw Dooku.
Przeskoczyli nad szczątkami kopuły, częściami bojowych robotów, zagrzebanymi

fragmentami mebli i przewróconymi regałami pełnymi holograficznych dokumentów, a
kiedy opuścili ruiny archiwum, pobiegli na platformę ładowniczą. Przybyli tam w samą
porę, żeby zobaczyć jacht hrabiego wznoszący się szybko w niebo pośród dziesiątków
innych jednostek separatystów.

- Tchórz - prychnął Obi-Wan. - Ucieka.
Anakin obserwował statek jeszcze długo, ale w końcu przeniósł spojrzenie na Ke-

nobiego.

- Nie dlatego ucieka, mistrzu - powiedział. - Wyprowadzono nas w pole. Tythe nie

była prawdziwym celem tej napaści. Chodziło im o to, żeby się nas pozbyć.

background image

James Luceno

Janko5

241

R O Z D Z I A Ł

49

Magnetyczny pociąg wytracił prędkość i wysokość i wylądował ciężko na szynie

prowadnicy, która wystawała z usianej wieżowcami krawędzi kanionu Dzielnicy Sah'c.
Kilkanaście wagonów, a wśród nich dwa z uszkodzonymi dachami, trzeszczało i skrzy-
piało, jakby chciało zapewnić kontrapunkt dla szlochów i jęków przerażonych pasaże-
rów.

Utrzymując równowagę na piętach, Mace i Kit przypięli do pasów rękojeści

świetlnych mieczy, wskoczyli przez dziurę w dachu do trzeciego wagonu, przecisnęli
się przez drugi i zapuścili w głąb przejścia tak ostrożnie, jak pozwalała im energia Mo-
cy. Zauważyli, że wagony kołyszą się leniwie z boku na bok, jakby pod wpływem uno-
szących się z dna kanionu prądów ciepłego powietrza. Wiedzieli jednak, że skoro ruch
w obu kierunkach zamarł, nic nie powinno powodować takiego kołysania na środko-
wych poziomach.

Rzut oka na prawo od korytarza uświadomił mistrzowi Windu prawdziwy powód.
Przytwierdzone do boków budynków stare belki wsporników wyginały się stop-

niowo pod ciężarem spoczywającego na nich składu.

Z oddali napłynął wznoszący się i opadający jęk syren pojazdów spieszących na

ratunek. Od lewej strony unieruchomionego pociągu nadlatywały ostrożnie dwie
ogromne platformy repulsorowe. Czekając, aż wagony przestaną się kołysać, Mace i
Kit stali w korytarzu niczym posągi. Kiedy amplituda wahnięć się zmniejszyła, przyci-
snęli guzik otwierania drzwi i ostrożnie przeszli do pierwszego wagonu.

Magnetyczny pociąg cały czas wydawał rozmaite dźwięki świadczące o zmęcze-

niu materiałów, z których go wykonano. Brzmiało to, jakby chciał zaprotestować prze-
ciwko okolicznościom, w jakich się znalazł. Mimo to wiotczejące wsporniki się nie
poddawały.

Wytrzymały jednak jeszcze tylko kilka sekund.
Później dała się słyszeć seria ogłuszających trzasków. Wsporniki łoża trakcyjnego

pod środkową częścią składu wystrzeliły z gniazd w zboczu kanionu i runęły w prze-
paść. Pozbawione podpór wagony utworzyły literę V i także by runęły, gdyby elektro-
magnesy systemu bezpieczeństwa nie chwyciły i nie przytwierdziły kilku pierwszych i

Labirynt zła

Janko5

242

ostatnich wagonów do szyny prowadnicy. Mimo to siła ciężkości rzuciła Coruscan w
tylnej części składu do przodu, a pasażerów w przednich wagonach do tyłu.

Kiedy Mace i Kit znaleźli się w pierwszym wagonie, posłużyli się Mocą, żeby nikt

nie wpadł w głąb przejścia do drugiego. Shaak Ti i Stass Allie podtrzymywały Wiel-
kiego Kanclerza, by nie upadł.

Nagle z szyny prowadnicy wydobyły się głośne trzaski. Magnetyczny pociąg za-

dygotał i do środkowych wagonów składu, które wcześniej zawisły nad przepaścią,
dołączyły dwa następne, po jednym z każdej strony. Ich ześlizgnięcie nadało pozosta-
łym moment obrotowy. Niektóre obróciły się na bok, a podróżujący w nich Coruscanie
potoczyli się na okna z przyciemnianymi szybami. Ogarnięci paniką, zaczęli krzyczeć z
przerażenia. Niektórzy chwytali się, czego mogli, żeby zachować równowagę, albo
szarpali rozpaczliwie innych pasażerów.

Zespolony z Mocą mistrz Windu użył całej energii, żeby czerwoni strażnicy i po-

zostali nie upadli. Zastanawiał się, czy gdyby on, Kit, Shaak Ti i Stass Allie połączyli
siły, daliby radę unieść środek składu do poziomu, ale od razu odrzucił ten pomysł jako
niedorzeczny.

Do czegoś takiego byłby potrzebny mistrz Yoda.
A może nawet pięciu mistrzów Yodów.
Niespodziewanie poczuł, że ogarnia go uczucie ulgi.
- Repulsorowe dźwigi ratunkowe - odezwał się Kit.
Magnetyczny pociąg znów zadygotał, ale tym razem wagony zaczęły się unosić.

Mace zrozumiał, że antygrawitacyjne repulsory dźwignęły te, które pierwsze zsunęły
się w przepaść.

Wkrótce do lewej strony składu przykleiły się dwie repulsorowe platformy, a ze

wszystkich stron naraz zaczęły podpływać dziesiątki śmigaczy ratunkowych. Kiedy
ogarnięci paniką pasażerowie rzucili się do drzwi, Mace wyczuł ogarniającą ich despe-
rację. Pogarszali swoje położenie, bo żaden nie mógł opuścić składu, dopóki Palpatine
nie zostanie przetransportowany w bezpieczne miejsce.

Obaj mistrzowie Jedi robili, co w ich mocy, żeby ewakuacja Wielkiego Kanclerza

zajęła jak najmniej czasu. Po niespełna minucie na najbliższej platformie znaleźli się
wszyscy pasażerowie z pierwszego wagonu. Otoczonego kręgiem czerwonych strażni-
ków Palpatine'a trudno było nawet dostrzec. Pierwsza platforma ratunkowa odkleiła się
od wagonu i odleciała, jeszcze zanim na drugiej zdążył zająć miejsce choć jeden pasa-
żer czy doradca Wielkiego Kanclerza.

W powietrzu unosiły się patrolowce i kanonierki. Dwie wylądowały na platformie,

kiedy zbliżała się do wschodniej krawędzi kanionu. Z pokładu pierwszej zeskoczyły
dwa plutony komandosów, żeby zająć pozycje na obrzeżach platformy. Chwilę po nich
z otworu włazu wyskoczyło czworo rycerzy Jedi. Pospiesznie dołączyli do Shaak Ti i
Stass Allie, aby pomóc mistrzyniom strzec Palpatine'a.

Mace zauważył, że powierzchnia kadłuba jednej z kanonierek jest bardziej osma-

lona niż drugiej, i domyślił się, że to jej pilot puścił się w pościg za okrętem Grievousa.
Podbiegł do komandosa i gestami polecił mu unieść pękatą owiewkę kabiny.

Przyłożył dłonie do ust, żeby mężczyzna mógł go lepiej usłyszeć.

background image

James Luceno

Janko5

243

- Co się stało z nieprzyjacielską kanonierką? - zapytał.
- Ściga ją mój skrzydłowy, panie generale - odparł pilot. - Czekamy, aż złoży mel-

dunek.

- Czy Grievous spadł z dachu wagonu magnetycznej kolei?
- Byłem za daleko, żeby cokolwiek dostrzec, panie generale - wyjaśnił żołnierz. -

Nie widziałem, żeby spadał, ale też nie zauważyłem nikogo na dachu wagonu.

Mace postanowił przypomnieć sobie bieg wydarzeń. Posługując się Mocą, ze-

pchnął cyborga, z którym toczył zaciętą walkę. Widział, jak jego przeciwnik ześlizguje
się po bocznej ścianie, spada w kierunku łoża trakcyjnego albo dna kanionu i znika.
Jego kanonierką wzniosła się w powietrze z dachu ostatniego wagonu i opadła w głąb
kanionu. Jakiś czas później znów się uniosła i zaczęła krążyć po spirali wokół mknące-
go składu...

Mace zacisnął dłonie w pięści i odwrócił się do Kita.
- Mógł go ocalić robot pilotujący tamtą kanonierkę - powiedział, przenosząc spoj-

rzenie na żołnierza Republiki. - Nadał nic? - zapytał.

- Właśnie odbieramy meldunek, panie generale... sektor H-Pięćdziesiąt dwa - od-

parł pilot. - Mój skrzydłowy nadał go ściga. Chyba powinienem mu pomóc.

- Generał Fisto i ja lecimy z panem - oznajmił Windu, po czym odwrócił się do

mistrzyń Jedi i czworga wcześniej przybyłych rycerzy.

Shaak Ti kiwnęła głową.
- Będziemy towarzyszyły Wielkiemu Kanclerzowi całą drogę do bunkra - obieca-

ła.


Shaak Ti ostatnia weszła na pokład kanonierki, której pilot miał przetransportować

Palpatine'a do opancerzonego bunkra. Wiedziała, że schron mieści się głęboko w wą-
skich parowach remontowych, przecinających okolice zamożnej Dzielnicy Sah'c. Oto-
czony kordonem czerwonych strażników Palpatine stał bez słowa w tylnej części prze-
działu dla żołnierzy. Miał wymięty płaszcz, bladą twarz i rozwichrzone włosy i wyglą-
dał krucho pośród krzepkich ochroniarzy. Stass Allie i czworo rycerzy Jedi przysłanych
przez Yodę ze Świątyni stali na progu włazu, między komandosami i agentami rządo-
wymi. Shaak Ti znała z widzenia mężczyznę i Twi’lekankę, ale chyba jeszcze nigdy nie
widziała pozostałych dwóch Jedi, Talza i Ithorianina. Wszyscy czworo wyglądali, jakby
znali się na rzeczy, ale mistrzyni Jedi miała nadzieję, że rozwój sytuacji nie zmusi ich
do zademonstrowania swoich umiejętności.

Kiedy kanonierką z Mace'em i Kitem na pokładzie wzniosła się w powietrze, pilot

skręcił na północ, żeby wrócić do Dzielnicy Senackiej, dokąd chyba odleciał Grievous.
Komandos pilotujący okręt Wielkiego Kanclerza skręcił na południe i od razu obniżył
pułap lotu. Zapadł zmierzch i kanion pogrążył się w ciemności. Udręczone coruscań-
skie niebo mieniło się krwistą czerwienią, oranżem i fioletem, a w oknach gmachów i
wzdłuż arterii komunikacyjnych zapaliły się światła.

W połowie drogi na dno kanionu pilot kanonierki, która nieco wcześniej brała

udział w akcji, zrównał się z jednostką Wielkiego Kanclerza. Trzymając się jakiś czas
po stronie sterburty i trochę z tyłu, wiernie powtarzał wszystkie zawiłe manewry i skrę-

Labirynt zła

Janko5

244

ty, jakie należało wykonać, żeby dotrzeć do przypominającego górę kompleksu bun-
krów.

Po ostatnim skręcie na północ obie jednostki wleciały do wąskiego remontowego

parowu. Unosiły się jakiś czas nieruchomo, żeby operatorzy zdążyli wyłączyć generator
antycząsteczkowego pola, które chroniło bunkry, ośrodki taktyczne, węzły łączności,
platformy ładownicze i sieć łączących je tuneli. W normalnych okolicznościach Palpa-
tine mógł się dostać do kompleksu bunkrów w inny sposób. Mógł skorzystać z repulso-
rowego śmigacza, żeby polecieć tam tunelami biegnącymi głęboko pod powierzchnią z
gmachu Pięćsetki Republiki, Wielkiej Rotundy i senackiego biurowca. Jeżeli jednak
ktoś zamierzał dotrzeć do bunkrów z jakiegokolwiek miejsca na zachód od Dzielnicy
Senackiej albo Finansowej, najlepszą drogą był właśnie parów remontowy.

Shaak Ti nie pozwoliła sobie na osłabienie czujności, dopóki kanonierka nie prze-

leciała przez migotliwą kurtynę magnetycznego pola, a pilot nie otrzymał zestawu
współrzędnych wektora lądowania.

Kiedy w końcu uznała, że może odetchnąć z ulgą, wypuściła spazmatycznie po-

wietrze z płuc.

Pilot eskortującej ich kanonierki śmignął obok i osiadł na lądowisku kilkanaście

sekund wcześniej, zanim wylądowała maszyna z Shaak Ti i pozostałymi. Zaledwie
kanonierka z Wielkim Kanclerzem na pokładzie dotknęła ferrobetonowej płyty, klapa
włazu się otworzyła i czerwoni strażnicy powiedli szybko Palpatine'a do czekającego
śmigacza. Zaraz po nich wyskoczyli komandosi, żeby wesprzeć oddział żołnierzy
strzegących bunkra.

Shaak Ti poleciła czworgu rycerzy Jedi, żeby towarzyszyli czerwonym strażni-

kom. Obiecała, że ona i Stass Allie dołączą do nich, kiedy tylko poinformują operato-
rów systemów łączności Świątyni Jedi, że wszyscy dotarli bezpiecznie na miejsce.

Mistrzynie Jedi przyglądały się, jak śmigacz odlatuje w głąb szerokiego tunelu,

którym można było się dostać do samego bunkra. W końcu zeskoczyły na płytę lądowi-
ska. Allie odpięła komunikator i przełączyła go na nadawanie. Po kilku daremnych
próbach nawiązania łączności ze Świątynią spojrzała na Shaak Ti.

- Zbyt silne zakłócenia - mruknęła. - Oddalmy się od kanonierki.
Te zakłócenia ocaliły je od niechybnej śmierci, gdy po chwili silna eksplozja roz-

szarpała na strzępy kanonierkę Wielkiego Kanclerza. Mimo to płaszcze obu mistrzyń
stanęły w ogniu, a siła wybuchu poderwała je w powietrze i cisnęła jakieś dziesięć me-
trów dalej. Resztką świadomości Shaak Ti wykorzystała impet, żeby przeturlać się
jeszcze dalej, prawie na skraj płyty lądowiska. Kątem oka zauważyła, że niedaleko leży
na brzuchu Stass Allie. Zorientowała się, że eksplozję jednostki Wielkiego Kanclerza
spowodowała rakieta wystrzelona z pokładu drugiej kanonierki, która dopiero co wle-
ciała do parowu. Jej artylerzyści, strzelając z kilku laserowych działek, rozprawiali się
obecnie z innymi pojazdami stojącymi na płycie lądowiska i ze sklonowanymi żołnie-
rzami.

Chwilę później z włazu drugiej kanonierki wyskoczyło kilku żołnierzy i błyska-

wicznie wpadło do tunelu. Shaak Ti uklękła na jedno kolano, poderwała się i podbiegła
do leżącej nieruchomo Stass Allie, żeby ugasić trawiące jej płaszcz płomienie.

background image

James Luceno

Janko5

245

Druga mistrzyni Jedi poruszyła się, podparła rękami i uniosła górną połowę ciała.
- Nie wstawaj - ostrzegła Shaak Ti.
Kiedy kanonierka unosiła się nad płytę lądowiska, żeby artylerzyści mogli mieć

lepsze pole ostrzału, na płycie pojawił się niewielki oddział żołnierzy. Za wzlatującą
jednostką pomknęły granaty rakietowe. Kilka wpadło do otworów wylotowych dysz
silników repulsorowych. Grzmot wybuchu poniósł się echem w remontowym parowie,
a siła eksplozji rozrzuciła płonące bryły metalu we wszystkie strony.

Shaak Ti zwinęła się w kłębek i osłoniła głowę rękami. Chwilę później ciała mi-

strzyń Jedi omyła fala nieznośnego żaru, a o płytę lądowiska wokół nich zabębnił grad
rozżarzonych kawałków metalu.

Jednym z ostatnich, fragmentów, który potoczył się po ferrobetonie i znierucho-

miał niespełna dwa metry od jej twarzy, była osmalona głowa bojowego robota.

Labirynt zła

Janko5

246

R O Z D Z I A Ł

50

Mace i Kit stali w otwartym włazie republikańskiej kanonierki, której pilot śmigał

slalomem obok smukłych punktowców i drapaczy chmur Dzielnicy Senackiej. W nie-
wielkiej odległości przed nim leciała jednostka Grievousa. Jej pilot cały czas zygzako-
wał, a artylerzysta nie przestawał ostrzeliwać ścigających ich prześladowców.

Kiedy kolejne błyskawice zaskwierczały obok otworu włazu i o mało nie trafiły w

spodnią powierzchnię sterburtowego skrzydła, Mace cofnął się w głąb przedziału dla
żołnierzy. Nie dawała mu spokoju myśl, że wyśledzenie i doścignięcie nieprzyjaciel-
skiej jednostki okazało się nadspodziewanie łatwe. Ani on, ani Kit nie mogli pozbyć się
wrażenia, że pilot kanonierki separatystów praktycznie czekał na nich nad przysadzi-
stym gmachem senatu i rzucił się do ucieczki dopiero na ich widok. Mimo to bez trudu
umknął pilotowi pierwszej kanonierki, który puścił się za nim w pościg jeszcze w tune-
lu Dzielnicy Sah'c.

Mace oparł się barkiem o framugę przejścia do przedziału artylerzystów.
- Gdzie jest wasz skrzydłowy? - zapytał.
- Zgubiliśmy go, panie generale! - odkrzyknął żołnierz. - Nigdzie go nie widzimy

na ekranie taktycznego monitora!

- Może został zestrzelony? - zasugerował Kit Fisto.
Mace zmarszczył brwi.
- Chyba nie - powiedział. - Coś mi się w tym nie podoba.
Rozległ się ryk pocisków z wyrzutni, a po chwili od ścian pobliskich wieżowców

odbiło się echo grzmotu eksplozji. Obok włazu kanonierki przemknęły pasma czarnego
dymu i jakieś szczątki, a republikański artylerzysta krzyknął z radości.

- Trafiliśmy ich, panie generale! - zameldował. - Nieprzyjacielski okręt płonie, a

pilot obniża pułap lotu!

Mace i Kit podbiegli do otworu włazu i wychylili się w samą porę, żeby zobaczyć,

jak ścigana kanonierka separatystów przechyla się na burtę i zaczyna opadać ku po-
wierzchni po spiralnej trajektorii.

Mace odwrócił się w stronę przedziału pilota.
- Nie zgubcie ich! - krzyknął.

background image

James Luceno

Janko5

247

Zataczając kręgi, ścigany okręt wpadł w głąb kanionu na wschód od gmachu Sena-

tu, odłamał skraj napowietrznego doku i rozpadł się na kawałki. Pilot republikańskiej
kanonierki raptownie skręcił, żeby uniknąć kolizji z koziołkującym w powietrzu frag-
mentem kadłuba, ale zaraz powrócił na poprzedni kurs, aby nie stracić z widoku skaza-
nego na zagładę okrętu. Po zderzeniu z napowietrznym dokiem opadające po spirali
szczątki zaczęły koziołkować. Płonący wrak runął jak kamień w stronę jaskrawo oświe-
tlonego bulwaru Uscru, na którym - szczęśliwym zbiegiem okoliczności - nie było ni-
czego ani nikogo. Kiedy w końcu wbił się dziobem w środek ulicy, w nawierzchni po-
wstał niewielki krater, a z okien pobliskich gmachów posypały się strzaskane szyby.

W bezpiecznej odległości od miejsca katastrofy pilot republikańskiej kanonierki

włączył repulsory, podpłynął powoli w powietrzu i wylądował niedaleko poszarpanej
krawędzi płytkiego leja. Mace, Kit i tuzin komandosów zeskoczyło na gorącą na-
wierzchnię, żeby zabezpieczyć okolicę. Niemal od razu zgromadził się tłum gapiów, a z
oddali napłynęło zawodzenie syren pojazdów ratunkowych.

Obaj mistrzowie zapalili klingi świetlnych mieczy i wypatrując wszystkiego, co

mogło się poruszać, podeszli na skraj płytkiego krateru. Zdeformowana burta wraku
okrętu separatystów pękła od dziobu do rufy, więc mogli zobaczyć wszystko, co dzieje
się w środku. Mimo to nie zauważyli ani Grievousa, ani żadnego jego elitarnego straż-
nika.

Widzieli tylko stopione na żużel, dziwacznie poskręcane i zdeformowane szczątki

bojowych robotów.

- Jestem skłonny się zgodzić, że Grievous przeżył upadek z dachu wagonu pędzą-

cego składu - zaczął Mace. - Nigdy jednak nie uwierzę, że na tak poważną wyprawę
zabrał tylko dwóch strażników.

Kit spojrzał w nocne niebo.
- Mógł mieć drugą kanonierkę szturmową - powiedział.
Mace odwrócił się w stronę spoczywającego nieopodal republikańskiego okrętu.
- Pilocie! - zawołał. - Połącz się z bunkrem Wielkiego Kanclerza i poproś o zgodę

na przelot przez antycząsteczkowe pole!


Zostawiając trupy pokonanych przeciwników, Grievous i sześciu towarzyszących

mu elitarnych strażników szli tunelem wiodącym do sanktuarium Palpatine'a. Republi-
kańscy żołnierze, sklonowani i nie, padali ofiarami świetlnych mieczy generała i śmier-
cionośnych pałek jego robotów. Daleko w tyle toczyła się zażarta walka na platformie
ładowniczej. Grievous powiedział sobie, że nawet jeśli ta walka się zakończy klęską
jego bojowych robotów, przynajmniej opóźni pościg dwóch mistrzyń Jedi i kilkudzie-
sięciu żołnierzy.

Na razie realizacja planu przebiegała zgodnie z harmonogramem, chociaż nie

wszystko potoczyło się, jak zaplanowano.

Ukazując się za oknem apartamentu Palpatine'a we włazie kanonierki separaty-

stów, Grievous wywiódł wszystkich w pole. Później, kiedy jednostka skryła się w
chmurach, razem ze swoimi strażnikami przesiadł się niepostrzeżenie na pokład repu-
blikańskiego okrętu, który czekał na nich zgodnie z obietnicą Lorda Tyranusa. Cyborg

Labirynt zła

Janko5

248

musiał wprawdzie improwizować, kiedy obrońcy postanowili przetransportować Wiel-
kiego Kanclerza do bunkra inną drogą, ale pościg za magnetycznym pociągiem sprawił
mu wielką radość, chociaż nie mógłby tego powiedzieć o krótkim pojedynku na dachu
pędzącego wagonu.

Tyranus ostrzegał go, że Mace Windu to mistrz walki na świetlne miecze, ale ge-

nerał uświadomił sobie znaczenie tych słów dopiero podczas pojedynku. Jego „potknię-
cie" - w przenośnym i dosłownym sensie - było plamą na honorze i Grievous cieszył
się, że obaj zniszczeni elitarni strażnicy nie byli świadkami jego klęski. Gdyby w ostat-
niej chwili nie chwycił się szyny magnetycznej kolei i nie został wciągnięty na pokład
pożyczonej kanonierki, wszystkie starania inżynierów i biotechników Galaktycznego
Klanu Bankowego poszłyby na marne.

Obecnie jednak zamierzał udowodnić separatystom, że nie na darmo zainwestowa-

li w niego tyle kredytów. Kto wie, może nawet dzięki jego staraniom będą mogli ogło-
sić się zwycięzcami w tej wojnie?

Kiedy stanęli przed wejściem do bunkra, Grievous miał za plecami już tylko pięciu

elitarnych strażników. Najpierw odbił na boki błyskawice strzałów trzech stojących na
straży przed włazem żołnierzy, a potem szybko odciął ich głowy. Gruba sześciokątna
płyta była odporna na energię blasterowych strzałów, promieniowanie czy impulsy
elektromagnetyczne, ale Kaleeshanin bez trudu przepaliłby ją klingami świetlnych mie-
czy, gdyby się zdecydował zrobić z nich użytek. Przydałby swojemu wejściu do bunkra
większego dramatyzmu, ale z braku czasu postanowił wybrać inne, nie mniej skuteczne
rozwiązanie.

Wystukał na panelu kontrolnym przekazany przez Lorda Tyranusa kod dostępu.
- Pod żadnym pozorem nie wolno wam wyrządzić Wielkiemu Kanclerzowi żadnej

krzywdy - przykazał surowo elitarnym strażnikom, kiedy kolejne płyty klapy włazu
chowały się w zbrojonej ścianie.

Na widok osłupienia na twarzy Palpatine'a i czworga Jedi Grievous uświadomił

sobie, że i tak jego przybycie nie mogłoby wywrzeć większego wrażenia. W okrągłym
pomieszczeniu zobaczył ogromne biurko, a pod ścianami wiele konsolet systemów
łączności. Naprzeciwko wejścia, pośrodku biegnącej łukiem przeciwległej ściany, wid-
niały drugie drzwi, przez które można było się wymknąć z bunkra. Dla wywarcia więk-
szego efektu Grievous przystanął w sześciokątnym włazie, żeby dać przeciwnikom
chwilę na włączenie kling świetlnych mieczy, uzbrojenie pik mocy i przygotowanie do
walki z nim innych rodzajów broni. Pragnąc osłabić w ich sercach ducha, pierwsze
serie blasterowych błyskawic odbił dłońmi. Dopiero później wyciągnął spomiędzy fałd
płaszcza dwie rękojeści świetlnych mieczy i zapalił ich klingi.

Na widok takiej demonstracji buty od razu podbiegło do niego dwóch Jedi, ale od

pierwszych chwil walki z nimi cyborg uświadomił sobie, że z ich strony nie musi się
obawiać żadnego zagrożenia. W przeciwieństwie do Windu byli nowicjuszami, a tech-
nika ich walki świetlnym mieczem była jedną z najwcześniejszych, jakie opanował.

Chwilę później do bunkra wpadły jego elitarne roboty owładnięte tylko jednym

zamiarem: rozprawienia się z czerwonymi strażnikami i żołnierzami stojącymi półokrę-
giem przed Wielkim Kanclerzem. Eleganccy, barczyści, wyglądający groźnie w czer-

background image

James Luceno

Janko5

249
wonych płaszczach i skrywających twarze kapturach obrońcy Palpatine'a byli świetnie
wyszkoleni i walczyli z ogromnym poświęceniem. Mieli szybkie pięści i silne stopy, a
piki mocy w ich rękach rozcinały i przeszywały na wylot bardzo wytrzymałe pancerze
robotów. Nie byli jednak godnymi przeciwnikami dla wojennych automatów, nieznają-
cych strachu i zaprogramowanych do zabijania za wszelką cenę. Może walka zakończy-
łaby się innym rezultatem, gdyby Palpatine miał dość rozsądku, żeby otoczyć się oso-
bami pokroju Mace'a Windu czy mackogłowego Kita Fista, naprawdę zasługującymi na
miano mistrzów Jedi.

Uprawiając szermierkę z czworgiem przeciwników, bo do tego sprowadzała się

walka, Grievous widział, jak sześciu sklonowanych żołnierzy i trzech czerwonych
strażników ginie w drgawkach po ciosach rozwidlonych pałek jego robotów. W pewnej
chwili jeden, oślepiony i rozcięty pikami mocy czerwonych strażników Palpatine'a,
runął na posadzkę, ale nawet wówczas nie zaprzestał walki. Pozostali zwarli szyk i
dostosowali ruchy pałek do taktyki walki obrońców Wielkiego Kanclerza.

Grievous był zachwycony, że może walczyć równocześnie z tyloma Jedi. Gdyby

nie zależało mu tak bardzo na czasie, może nawet nie starałby się rozstrzygnąć walki
jak najszybciej. Musiał jednak się spieszyć. Wykonując fintę ostrzem miecza w prawej
dłoni, drugą klingą pozbawił głowy pierwszego Jedi. Kiedy walczący obok Ithorianin
niechcący kopnął toczącą się po posadzce głowę kolegi, wypadł z rytmu i na ułamek
sekundy się odsłonił. Cyborg wykorzystał to i bez litości przeszył szpicem jednej z
kling jego serce. Ithorianin osunął się na kolana i runął twarzą na zakurzoną posadzkę.

Pozostali dwoje Jedi cofnęli się, żeby lepiej ocenić sytuację, ale niemal od razu

rzucili się znów ku przeciwnikowi. Tańczyli, podskakiwali i obracali się w powietrzu,
jakby ku uciesze podziwiającego ich umiejętności tłumu gapiów. Grievous włączył
repulsory, uniósł się nad posadzkę i posługując się dolnymi kończynami, wyciągnął
spomiędzy fałd płaszcza rękojeści dwóch następnych świetlnych mieczy. Antygrawita-
cyjny napęd zapewniał mu zwinność nie mniejszą niż Moc rycerzom Jedi.

Posługując się czterema klingami, jakiś czas jakby od niechcenia tylko parował

ciosy dwóch mieczy rycerzy Jedi.

Kiedy przystąpił do ataku, najpierw odciął trzymającą rękojeść miecza prawą dłoń

mężczyzny, potem pozbawił go lewej nogi, a na końcu głowy. W powietrzu utworzyła
się chmura rozpylonej krwi, którą niemal od razu wessały wentylatory bunkra.

Pozostałą przy życiu przeciwniczkę zmusił do odwrotu, wykonując wszystkimi

klingami młynki w powietrzu. Kiedy Twi'lekanka zobaczyła śmiercionośne tarcze,
rozszerzyła ze strachu ciemne oczy, zbladła i cofnęła się jeszcze dalej, pod biegnącą
łukiem ścianę. Biedactwo, pomyślał cyborg. Mogę zmusić cię do ucieczki. Mimo to
pozwolił jej zachować trochę godności, a nawet zadać sobie kilka lekkich ciosów w
ramiona i przedramiona. Odniosły jednak tylko taki skutek, że w bunkrze rozniosła się
woń rozgrzanego metalu. Ośmielona powodzeniem Jedi ponowiła atak, ale starając się
odciąć jedną z kończyn przeciwnika albo wytrącić mu z dłoni świetlny miecz, szybko
straciła resztkę siły.

I po co to wszystko? - zastanawiał się Grievous. Żeby zestrachany starzec mógł się

wycofać pod przeciwległą ścianę? Żeby niedoszły orędownik demokracji mógł rzucić

Labirynt zła

Janko5

250

do walki armię sklonowanych żołnierzy przeciwko handlarzom, budowniczym i kup-
com, którzy sprzeciwiali się jego władzy i rzucili wyzwanie jego Republice?

Cyborg pomyślał, że najwyższy czas wybawić ostatnią Jedi z niedoli. Załatwił to

pojedynczym sztychem w serce, bo doszedł do wniosku, że zakończenie walki w inny
sposób byłoby okrucieństwem.

Pozostali trzej jego elitarni słudzy radzili sobie całkiem nieźle, chociaż toczyli

walkę z pięcioma czerwonymi strażnikami. Czasu było coraz mniej, więc Grievous
postanowił wyłączyć się do akcji. Wyczuwając go, jeden czerwony strażnik udał, że
chce się obrócić w lewo, po czym zrobił zwrot w drugą stronę i zamachnął piką mocy
uniesioną na wysokość głowy. Grievous docenił manewr, ale ułamek sekundy wcze-
śniej jego głowa znalazła się w innym miejscu niż pika strażnika. Dwiema klingami
świetlnych mieczy odciął od szyi ukrytą w kapturze głowę mężczyzny. Chwilę później
przebił od tyłu obie nerki drugiego strażnika, rozpłatał uda trzeciego i rozpruł brzuch
czwartego.

Chciał zaatakować piątego, ale kiedy skoczył do niego, mężczyzna już nie żył.
Gestem polecił czterem elitarnym strażnikom, żeby strzegli otworu sześciokątnego

włazu. Wyłączył świetlne miecze i odwrócił się do Palpatine'a.

- A teraz, kanclerzu, pójdziesz ze mną - rozkazał.
Palpatine nie okazał lęku, ale nie zaprotestował.
- Twoja śmierć byłaby ogromną stratą dla sił, które reprezentujesz - powiedział

tylko.

Jego odpowiedź zaskoczyła generała. Czyżby miał ją traktować jak pochwałę?
- Czworo rycerzy Jedi, wszyscy żołnierze i czerwoni strażnicy - ciągnął spokojnie

Palpatine, zamaszystym gestem pokazując trupy. - Zaczekaj, aż pojawią się Shaak Ti i
Stass Allie. - Przekrzywił głowę na bok. - Chyba słyszę ich kroki. Mimo wszystko są
mistrzyniami, nie rycerzami.

Grievous nie od razu odpowiedział. Zastanawiał się, czy przypadkiem Palpatine

nie usiłuje wciągnąć go w pułapkę.

- Mógłbym się z nimi zmierzyć w każdej chwili, ale czeka na nas statek, którego

załoga zabierze cię z Coruscant i pozbawi kontaktu z twoją ukochaną Republiką - ode-
zwał się w końcu.

Wielki Kanclerz obdarzył go kpiącym uśmiechem.
- Naprawdę przypuszczasz, że ten plan się powiedzie? - zapytał.
Cyborg spojrzał na niego uważnie.
- Jesteś odważniejszy, niż kazano mi wierzyć, kanclerzu - zaczął. -Tak, ten plan się

powiedzie i przyspieszy twoją zgubę. Z radością zabiłbym cię od razu, gdybym nie
musiał słuchać rozkazów.

- Ach, więc jednak słuchasz czyichś rozkazów - zadrwił Palpatine, z premedytacją

poruszając się jak w letargu. - Więc który z nas jest władcą, a który sługą? - Nie czeka-
jąc na odpowiedź cyborga, dodał: -Moja śmierć nie zakończy tej wojny, generale.

Grievous także się nad tym zastanawiał. Domyślał się, że Sidious ma jakiś plan,

ale czyżby Lord Sithów naprawdę się spodziewał, że zabicie Palpatine'a zmusi Jedi do
złożenia świetlnych mieczy? Czy chaos, jaki by zapanował w senacie po śmierci Wiel-

background image

James Luceno

Janko5

251
kiego Kanclerza, mógłby skłonić senatorów do wydania rozkazu rycerzom Jedi, aby
zrezygnowali z dalszej walki? Czy po tylu latach wojny Republika byłaby skłonna do
kapitulacji?

Na dźwięk szybkich kroków ocknął się z zamyślenia i wskazał drzwi w przeciwle-

głej ścianie bunkra. Spojrzał władczo na Wielkiego Kanclerza.

- Ruszaj! - powiedział.
Elitarni strażnicy postąpili kilka kroków do przodu, jakby chcieli się upewnić, że

Palpatine usłucha polecenia.

Grievous odwrócił się i podbiegł do komunikacyjnej konsolety. Guzik włącznika i

kontrolna klawiatura do wysłania awaryjnego sygnału znajdowały się dokładnie tam,
gdzie powiedział Tyranus. Cyborg wprowadził otrzymany od niego kod i metalową
dłonią przycisnął guzik.

Palpatine przyglądał mu się spod ściany bunkra.
- Coś takiego sprowadzi ci na kark wielu Jedi, generale - powiedział. - Możesz po-

żałować, że ich wezwałeś.

Grievous spiorunował go spojrzeniem.
- Tylko wówczas, jeżeli nie staną do walki ze mną - burknął gniewnie.

Labirynt zła

Janko5

252

R O Z D Z I A Ł

51

Mace i Kit dowiedzieli się o bitwie na platformie ładowniczej, kiedy wracali na

pokładzie kanonierki do Dzielnicy Sah'c. Od razu odgadli, co się stało. Separatyści
porwali kanonierkę Republiki i prawdopodobnie przedostali się przez chroniącą bunkier
zaporę antycząsteczkowego pola, bo wlecieli do kompleksu równocześnie z jednostką,
którą podróżowali Palpatine, Shaak Ti i pozostali Jedi. Dowódca oddziału elitarnych
zwiadowców potwierdził, że porwaną kanonierkę pilotował robot, ale nie potrafił po-
wiedzieć, czy na pokładzie zniszczonego okrętu znajdował się Grievous.

Już to było wystarczającym powodem do niepokoju.
Obaj mistrzowie Jedi przypuszczali, że tak przebiegły wydarzenia, ale mieli na-

dzieję, że się mylą. W oślepiająco jasnym blasku punktowych reflektorów zobaczyli
kanonierkę, która eksplodowała po trafieniu przez rakietowe granaty. Zostały z niej
tylko dymiące szczątki spoczywające na krawędzi lądowiska. Jeszcze mniej zostało z
okrętu, którym przyleciał Palpatine do kompleksu bunkrów. Ofiary zaskakującego ata-
ku - jednego z wielu - usunięto z miejsca katastrofy, a od tamtej pory na płycie wylą-
dowały posiłki w postaci kompanii żołnierzy i dwóch robotów kroczących typu AT-ST,
zrzuconych z powietrza przez załogi szerokoskrzydłych kanonierek typu LAAT.

Tym razem Mace i Kit nie czekali, aż ich okręt spocznie nieruchomo na płycie lą-

dowiska. Zeskoczyli z wysokości pięciu metrów, przebiegli przez zalaną jaskrawym
blaskiem platformę ładowniczą i wpadli do tunelu. Biegnąc nim, zobaczyli potwierdze-
nie najgorszych obaw.

Trzech żołnierzy Republiki wyciągało szczątki elitarnego strażnika Grievousa. W

jego metalowym ciele widniało więcej otworów po blasterowych strzałach, niż potrzeba
do zniszczenia policyjnego śmigacza.

Mace odgadł, że kiedy generał ześlizgnął się z dachu pędzącego wagonu, został

uratowany i wzięty na pokład przez załogę porwanej kanonierki. Nie wiedział tylko,
czy upadek stanowił element skomplikowanego planu, czy też może cyborg naprawdę
zamierzał porwać Palpatine'a z pierwszego wagonu.

Tak czy owak, skąd generał mógł wiedzieć, ilu jego strażników będzie potrzeba do

realizacji równie śmiałego zamysłu?

background image

James Luceno

Janko5

253

Chyba że otrzymał wcześniej tajne informacje o liczbie strzegących Wielkiego

Kanclerza czerwonych strażników, sklonowanych komandosów i chroniących kom-
pleks bunkrów uzbrojonych strażników.

Każdy metr tunelu dostarczał mistrzom Jedi nowych dowodów toczącej się nieco

wcześniej zaciętej walki. Wszędzie widzieli szczątki uśmierconych i potwornie okale-
czonych komandosów, pozbawionych członków albo głów, czasem porażonych impul-
sami elektromagnetycznymi... Mace przestał liczyć zabitych, kiedy doszedł do czter-
dziestu.

Zbryzgany krwią tunel kończył się sześciokątnym włazem, ale masywne płyty

umożliwiające wstęp do bunkra były otwarte. Widok schronu uświadomił mistrzom
Jedi, że jeżeli walka w prowadzącym do niego tunelu była zacięta, w samym bunkrze
przypominała jatkę. Stass Allie miała twarz i dłonie w bąblach, a jej płaszcz został w
kilku miejscach osmalony. Mistrzyni Jedi klęczała obok ciał czworga zabitych Jedi, z
którymi Mace rozmawiał krótko w wagonie magnetycznej kolei. Tylko Grievous mógł
być odpowiedzialny za ich śmierć. Ten sam wniosek wynikał z oględzin zwłok czterech
czerwonych strażników, którzy zginęli od ciosów świetlnych mieczy.

Grievous zabrał broń, którą walczyli zabici Jedi.
W bunkrze leżały także szczątki dwóch innych elitarnych robotów.
Mace nigdzie jednak nie zobaczył Palpatine'a.
- Panie generale, Wielkiego Kanclerza już tu nie było, kiedy przybyliśmy - wyja-

śnił jeden z komandosów. - Porywacze opuścili kompleks południowymi tunelami.

Mace i Kit spojrzeli na drzwi wiodące do tych tuneli, po czym odwrócili się do

Shaak Ti. Mistrzyni Jedi stała obok stolika holoprojektora, jakby nie miała pojęcia, co
robić. Kiedy Mace podszedł do niej, osunęła się w jego ramiona.

- Stoczyłam walkę z Grievousem na powierzchni Hypori - wyszeptała. - Wiedzia-

łam, do czego jest zdolny, ale to... a zwłaszcza porwanie Palpatine'a...

Mace nie pozwolił jej upaść.
- Nie będzie żadnych negocjacji - stwierdził. - Wielki Kanclerz do tego nie dopu-

ści.

- Senatorowie mogą spojrzeć na ten problem pod innym kątem, Mace. - Shaak Ti

odzyskała część siły i powiodła spojrzeniem po zdewastowanym bunkrze. - Grievous
musiał korzystać z pomocy osoby stojącej bardzo blisko szczytu władzy.

Kit kiwnął głową.
- Dowiemy się, kto to jest - zapewnił. - Najpierw jednak musimy uwolnić Wiel-

kiego Kanclerza.

Mace spojrzał na komandosa.
- Jak się wydostali z kompleksu bunkrów? - zapytał.
- Pokażę ci - odparła Shaak Ti.
Odwróciła się i odtworzyła zarejestrowane przez kamery systemu bezpieczeństwa

nagranie, na którym Grievous i kilku jego strażników wlokło Palpatine'a na płytę połu-
dniowego lądowiska. Gdy tam dotarli, cyborg i jego roboty szybko się rozprawili z
garstką strzegących go żołnierzy, weszli na pokład czekającego trzyskrzydłowego wa-
hadłowca, wystartowali i zniknęli na tle mrocznego nieba...

Labirynt zła

Janko5

254

Mace odwrócił się znów do komandosa.
- Jakim cudem przedarli się przez zaporę ochronnego pola? - zapytał.
- W taki sam sposób, w jaki dostali się do bunkra, panie generale -odparł oficer.
Mace nawet nie pomyślał, żeby o to zapytać. Od samego początku założył, że in-

truzi zniszczyli emiter albo generator.

- Dysponowali kodami dostępu do bunkra, panie generale - ciągnął komandos. -

Znali także wydane dzisiaj rano kody, dzięki którym mogli wyłączyć generator ochron-
nego pola.

Obaj mistrzowie Jedi spojrzeli po sobie z niedowierzaniem i osłupieniem.
- Gdzie znajduje się w tej chwili wahadłowiec? - zainteresował się Kit.
Oficer włączył holoprojektor i zaczekał, aż pojawi się trójwymiarowy obraz.
- Sektor I-Trzydzieści trzy, panie generale - zameldował. - Wylotowa odnoga szla-

ku autonawigacyjnego ruchu P-Siedemnaście. Lecą za nim piloci naszych kanonierek.

Zaniepokojony Mace zmarszczył brwi.
- Czy ich artylerzyści są świadomi, że na pokładzie ściganego wahadłowca prze-

bywa Wielki Kanclerz? - zapytał. - Czy zostali poinformowani, że nie mogą otwierać
ognia?

- Mają rozkaz unieruchomić i przechwycić wahadłowiec, jeżeli to możliwe, panie

generale - odparł oficer. - Tak czy owak, ścigany statek ma opancerzony kadłub i jest
chroniony przez siłowe pole.

- Kto jeszcze wie o tym porwaniu? - zaniepokoił się Kit. - Czy ta historia dostała

się już albo przeciekła do środków masowego przekazu?

- Tak, proszę pana - odparł komandos. - Kilka minut temu.
- Kto do tego dopuścił?! - wybuchnął Mace.
- Najwyżsi stopniem doradcy Wielkiego Kanclerza. Shaak Ti wypuściła głośno

powietrze z płuc.

- Całe Coruscant ogarnie panika - mruknęła. Mace się zgarbił i odwrócił do ofice-

ra.

- Proszę wydać rozkaz startu wszystkim wolnym od służby pilotom myśliwców -

powiedział. - Ten wahadłowiec nie może dołączyć do pozostałych jednostek floty sepa-
ratystów.

background image

James Luceno

Janko5

255

R O Z D Z I A Ł

52

Dooku nie odleciał sam. Jedynymi dowodami inwazji jego floty na planetę Tythe

były wypalone wraki okrętów separatystów i Republiki, leniwie koziołkujące w usianej
punkcikami gwiazd pustce przestworzy.

- Zaczynaliśmy się zastanawiać, czy w ogóle wrócicie - odezwał się bosman na

powitanie Obi-Wana i Anakina, kiedy obaj Jedi wylądowali w dolnym hangarze sztur-
mowego krążownika.

Mistrz Jedi zszedł po drabince przymocowanej do kabiny gwiezdnego myśliwca.
- Kiedy separatyści wskoczyli do nadprzestrzeni? - zapytał.
- Niespełna godzinę temu miejscowego czasu, panie generale - odparł podoficer. -

Myślę, że mieli dość lania, jakie im spuściliśmy.

Anakin zeskoczył na płytę lądowiska i parsknął nieprzyjemnym śmiechem.
- Może pan myśleć, co pan zechce - burknął oschle. Zdezorientowany bosman

zmarszczył krzaczaste brwi.

- Czy wiemy, dokąd się skierowali? - zapytał pospiesznie Kenobi. Podoficer od-

wrócił się do niego.

- Większość okrętów liniowych przeskoczyła w kierunku Rubieży - zaczął. - Wy-

gląda jednak, że kilka mniejszych jednostek skierowało się do systemu Koobi. To trzy-
naście parseków od nas, panie generale.

- Jakie dostaliśmy rozkazy?
- Nadal czekamy na ich przysłanie - wyjaśnił mężczyzna. - Prawdę mówiąc, nie

otrzymaliśmy żadnej wiadomości z Coruscant od początku tej bitwy.

Anakin okazał zainteresowanie odpowiedzią bosmana.
- To może być wina lokalnych zakłóceń - stwierdził mistrz Jedi.
Podoficer rzucił mu sceptyczne spojrzenie.
- Kilka innych grup szturmowych także melduje, że nie może nawiązać łączności z

Coruscant - powiedział.

Młody Skywalker spojrzał na Obi-Wana z udręką, odwrócił się i ruszył szybko do

wyjścia z lądowiska.

- Zaczekaj, Anakinie! - zawołał za nim Kenobi. Kiwnął głową bosmanowi i ruszył

za byłym padawanem.

Labirynt zła

Janko5

256

Młodszy Jedi odwrócił się do niego jak użądlony.
- Popełniliśmy błąd, przylatując tu, mistrzu - zaczął. - Nie powinienem tu przyla-

tywać. To była pułapka, a my daliśmy się w nią zwabić jak dzieci. Chodziło o to, żeby
trzymać nas z daleka od Coruscant. Czuję, że to był prawdziwy powód.

Obi-Wan stanął przed nim i zaplótł ręce na piersi.
- Nie mówiłbyś tego, gdybyśmy schwytali Dooku - zauważył.
- Ale go nie schwytaliśmy, mistrzu - odciął się młodszy Jedi. - W tej chwili tylko

to ma znaczenie... A teraz ten brak łączności z Coruscant... Jeszcze niczego nie rozu-
miesz?

Obi-Wan spojrzał na niego z uwagą.
- Czego nie rozumiem, Anakinie? - zapytał.
Młody Skywalker otworzył usta, żeby mu to wytłumaczyć, ale zmienił zdanie.
- Lepiej by się stało, gdybyś pozwolił mi nadal walczyć - burknął po chwili. - Nie

powinieneś mi dawać czasu do namysłu.

Obi-Wan położył dłonie na ramionach byłego padawana.
- Uspokój się - powiedział.
Anakin wzruszył ramionami i strząsnął ręce Obi-Wana. W źrenicach młodszego

Jedi zapłonął nowy ogień.

- Jesteś moim najlepszym przyjacielem - zaczął. - Doradź mi, co robić. Zapomnij

na chwilę, że nosisz płaszcz Jedi, i powiedz mi, co powinienem zrobić!

Zaskoczony powagą w głosie Anakina Obi-Wan zastanawiał się jakiś czas, co po-

wiedzieć.

- Moc jest naszym sprzymierzeńcem, Anakinie - odezwał się w końcu. - Kiedy o

tym pamiętamy, nasze czyny pozostają w zgodzie z wolą Mocy. Wyprawa na Tythe nie
była błędnym wyborem. Po prostu nie wiedzieliśmy, jaką rolę planeta odgrywa w ogól-
nym planie. Zrezygnowany Anakin ze smutkiem spuścił głowę.

- Masz rację, mistrzu - przyznał ponuro. - Moje myśli są wolniejsze niż świetlny

miecz. - Przeniósł spojrzenie na sztuczną rękę. - A moje serce nie jest równie odporne
na ból jak prawica.

Obi-Wan poczuł się, jakby ktoś kopnął go w żołądek. Zawiódł swojego ucznia i

najlepszego przyjaciela. Anakin cierpiał, a on miał mu do zaoferowania tylko wy-
świechtane komunały zakonu Jedi. Zaczerpnął haust powietrza, a potem wypuszczał je
z przerwami, jakby miał ściśnięte gardło. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale
uprzedził go ten sam bosman, z którym rozmawiali poprzednio.

- Generale Skywalker, z jakiegoś powodu pański astromechaniczny robot jest bar-

dzo podniecony - zameldował.

Obi-Wan i Anakin odwrócili siew stronę myśliwca młodszego Jedi.
- Artoo? - zapytał zaniepokojony Skywalker.
R2-D2 zapiszczał, zaćwierkał i zaświergotał. Anakin podbiegł do myśliwca.
Zdziwiony podoficer spojrzał na Obi-Wana.
- Rozumie mowę astromechanicznych robotów? - zapytał, kiedy Anakin przebie-

gał obok niego.

- Tylko tego robota - wyjaśnił Kenobi.

background image

James Luceno

Janko5

257

Młody Skywalker wspiął się po drabince i stanął na przedostatnim szczeblu.
- O co chodzi, Artoo? - zapytał. - Co się stało?
Robot zapiszczał i zakwilił.
Anakin wskoczył do otwartej kabiny i szybko przestawił dźwigienki kilku prze-

łączników. Kiedy Obi-Wan dotarł do stóp drabinki, usłyszał wydobywający się z gło-
śników pokładowego komunikatora zniekształcony głos Wielkiego Kanclerza Palpat-
ine'a:

- Anakinie, jeżeli słuchasz tej wiadomości... pilnie potrzebuję twojej pomocy...
W tej samej sekundzie zapiszczał komunikator bosmana okrętu. Obi-Wan prze-

niósł spojrzenie z twarzy mężczyzny na Anakina i z powrotem.

- Co się dzieje? - zapytał.
- Kierunkowa transmisja z Coruscant, panie generale - zameldował podoficer. Słu-

chał w milczeniu jakiś czas, a na jego twarzy rozlewało się coraz większe niedowierza-
nie. - Panie generale, planetę zaatakowała grupa szturmowa separatystów! - wybuchnął
w końcu.

Mistrz Jedi otworzył usta i wpatrywał się w niego w niemym osłupieniu.
Siedzący nad nim w kabinie myśliwca Anakin uniósł głowę, wbił spojrzenie w

sklepienie hangaru i przeciągle prychnął. W końcu opuścił głowę i spojrzał z wyrzutem
na Obi-Wana.

- Dlaczego los musi zawsze atakować ludzi, którzy są dla mnie najważniejsi? - za-

pytał.

- Ja... - zaczął niepewnie mistrz Jedi.
- Panie bosmanie! - przerwał mu Anakin. - Proszę rozkazać, żeby natychmiast

uzupełniono zapasy paliwa i energii systemów uzbrojenia naszych myśliwców!

Labirynt zła

Janko5

258

R O Z D Z I A Ł

53

Grievous zyskał nad nimi sporą przewagę.
Mace, który niecierpliwił się na fotelu drugiego pilota republikańskiego liniowca,

uświadomił sobie w pewnej chwili, że przechwycenie wahadłowca przed osiągnięciem
kopuły ochronnego pola Coruscant będzie po prostu niemożliwe. Zaczął podejrzewać,
że nie dościgną go, nawet kiedy zbiegowie zdążą się znaleźć pod ochroną floty separa-
tystów.

Mimo to piloci poderwanych w pośpiechu do lotu gwiezdnych myśliwców dawali

z siebie wszystko, na co było ich stać, żeby zmniejszyć odległość dzielącą ich od ucie-
kinierów.

Cyborg miał dostęp do kodów znanych tylko kilku osobom, więc mógł obrać za-

strzeżony wektor startu dla swojego wahadłowca. Postępując tak, ryzykował jednak, że
jego statek zostanie ostrzelany, unieruchomiony albo przechwycony przez promień
ściągający. Nie chcąc podejmować takiego ryzyka, postanowił zapewnić sobie bezpie-
czeństwo, jakie dawały mu gwiezdne statki kierujące się ku przestworzom jedną z od-
nóg szlaku autonawigacyjnego ruchu.

Piloci jednostek policyjnych, rządowych i ratunkowych mieli prawo korzystać ze

szlaków swobodnego ruchu biegnących równolegle do tych odnóg, ale nawet mimo
tego ułatwienia liniowiec z mistrzami Jedi na pokładzie leciał wciąż wiele kilometrów
za wznoszącym się w niebo wahadłowcem. Daleko w dole, na usianej punkcikami
świateł nocnej stronie planety, widniały ogromne plamy nieprzeniknionej czerni.

Zadanie pilota wahadłowca było o tyle ułatwione, że z powodu sieci orbitalnych

promieni ściągających piloci lecących wokół niego jednostek nie mogli przekraczać
standardowych prędkości startowych. Na korzyść myśliwca typu Tri przemawiało także
to, że za jego sterami siedział sam Grievous, który opanował trudną sztukę pilotażu
równie dobrze jak techniki walki świetlnym mieczem. Za każdym razem, kiedy piloci
ścigających myśliwców usiłowali go osaczyć, cyborg obierał kurs po spirali przecinają-
cej najbardziej zatłoczone miejsca szlaku. Kierował wahadłowiec między transportow-
ce i powodował kolizje, a nawet, jeśli uznawał to za konieczne, robił użytek z mizer-
nych systemów uzbrojenia statku.

background image

James Luceno

Janko5

259

Agen Kolar, Saesee Tiin i Pablo-Jill, ściągnięci z pola bitwy w atmosferze planety,

byli dwukrotnie bliscy unieruchomienia wahadłowca, ale za każdym razem Grievous
wyślizgiwał się im, kierując laserowe działka statku w kapsuły towarowe i zaśmiecając
szlak ich szczątkami. Nawet kiedy Jedi zmniejszali dzielącą ich odległość na tyle, żeby
zrobić użytek z obezwładniających działek, energię ich strzałów pochłaniały ochronne
pola i gruby pancerz wahadłowca.

Kiedy pościg zbliżył się do skraju grawitacyjnego leja, siedzący za sterami my-

śliwców rycerze Jedi pozwolili sobie na manewry, których nie ośmieliliby się wykonać
w atmosferze. Przemykając między statkami, przy każdej okazji otwierali ogień do
wahadłowca. Ich strzały zostawiały na kadłubie i skrzydłach ciemne plamy i stopniowo
coraz bardziej przeciążały generator ochronnego pola. Grievous nie potrafił się wymy-
kać pilotom Jedi, ale odpowiadał na ich ataki, biorąc na cel cywilne jednostki i zmusza-
jąc w ten sposób prześladowców, żeby się trzymali w przyzwoitej odległości.

Kiedy odnoga szlaku autonawigacyjnego ruchu osiągnęła granicę atmosfery, roz-

gałęziła się niczym korona potężnego drzewa. Piloci zagrożonych statków, wykonując
rozpaczliwe manewry i zwiększając dopływ energii do jednostek napędowych, obierali
wektory, które miały pozwolić ich jednostkom wydostać się z niebezpiecznego obszaru.
W miejscowych przestworzach wciąż jeszcze krzyżowały się jednak smugi zjonizowa-
nych gazów i nitki blasterowych błyskawic, więc ucieczka była praktycznie niemożli-
wa. Mimo to kapitanowie wielu statków podążali wzdłuż krzywizny grawitacyjnego
leja w stronę skąpanej w słonecznym blasku strony Coruscant, a pozostali szukali bez-
piecznych miejsc w sąsiedztwie coruscańskich księżyców. Jeszcze inni mknęli ile mocy
w jednostkach napędowych w kierunku najbliższych punktów, z których dawało się
wskoczyć do nadprzestrzeni.

Wyjątek stanowił ścigany wahadłowiec, którego pilot jeszcze bardziej przyspie-

szył i obrał kurs na swój okręt flagowy.

Przesyłając do jednostek napędowych liniowca resztkę rezerwy mocy, Kit Fisto

dołączył do trzech pilotowanych przez Jedi gwiezdnych myśliwców. Zauważył, że w
pościgu biorą także udział piloci kilku republikańskich fregat i korwet, którzy opuścili
główne pole bitwy.

Mimo wcześniejszych wątpliwości, Mace pomyślał, że może jednak ich wysiłki

zostaną uwieńczone powodzeniem.

Z niepokojem zauważył jednak, że z otworów hangarów w niekompletnym pier-

ścieniu okrętu liniowego Federacji Handlowej wylatuje pięćset zrobotyzowanych my-
śliwców. Wkrótce otoczyły rojem ścigany wahadłowiec, żeby zapewnić mu bezpieczną
drogę ucieczki.

Padme, Bail i Mon Mothma, stojąc na placu Nicandrańskim w kilkusetosobowym

tłumie, obserwowali rozwój sytuacji na ogromnym ekranie monitora HoloNetu usta-
wionego na terenie Ambasadorskiej Promenady. Kiedy rozeszły się, a potem zostały
potwierdzone, pogłoski o porwaniu Wielkiego Kanclerza Palpatine'a, wszyscy zaczęli
sobie zadawać pytanie: Jak mogło do tego dojść w ciągu zaledwie trzech krótkich lat?

Odpowiedzialne za chaos armie separatystów zajmowały pozycje wysoko na orbi-

cie nad Coruscant, a ukochany przywódca Galaktycznej Republiki został porwany. Coś,

Labirynt zła

Janko5

260

co jeszcze nieco wcześniej wydawało się niemożliwe, przerodziło się w ponurą rze-
czywistość. Nad głowami zgromadzonych osób rozgrywały się wydarzenia śledzone z
zapartym tchem przez wszystkich Coruscan i przynajmniej połowę mieszkańców reszty
galaktyki.

Po jakimś czasie Padme zauważyła jednak zmianę nastroju zgromadzonego tłumu.

Wprawdzie mroczne niebo wciąż jeszcze przecinały budzące grozę błyskawice na do-
wód, że szaleje tam straszliwa bitwa, ale większość osób kierowała spojrzenia na ekran,
na którym przekazywano na bieżąco obrazy z pola walki. Coruscanie zachowywali się,
jakby oglądali trzymający w napięciu holodramat.

Czy piloci gwiezdnych myśliwców zdołają przechwycić statek z porwanym Pa-

lpatine'em? A może wahadłowiec albo okręt, do którego zdąża jego pilot, wcześniej
eksploduje? Co stanie się z Republiką, jeżeli Wielki Kanclerz zginie? Jaki los spotka
Coruscan pod okupacją dziesiątków tysięcy bojowych robotów? A może na ratunek
zdążą przylecieć Jedi i ich armia klonów?

Padme nie mogła dłużej znieść trójwymiarowych obrazów i komentarzy gapiów.

Przecisnęła się na skraj placu, chwyciła ochronną barierkę i spojrzała na przecinane
stroboskopowymi błyskami niebo.

Anakinie, westchnęła w duchu, zupełnie jakby mogła dotknąć go myślami.
Anakinie.
Kiedy po jej policzkach popłynęły łzy, otarła je grzbietem dłoni. Odczuwała smu-

tek nie z powodu Palpatine'a, chociaż jego porwanie wprawiło ją w przygnębienie.
Płakała nad przyszłością, którą mogła spędzić u boku Anakina... nad rodziną, którą
mogli kiedyś założyć. Bardziej niż kiedykolwiek żałowała, że nie odgrywa głównej roli
w kształtujących tę wojnę wydarzeniach, że jest tylko jedną z wielu w tłumie.

Anakinie, wróć do domu, zanim będzie za późno, pomyślała.
Opuściła głowę i zauważyła, że C-3PO kończy rozmowę i rozstaje się ze srebrzy-

stym androidem protokolarnym, który znika w tłumie.

- O czym rozmawialiście, Threepio? - zapytała, kiedy złocisty android podszedł do

niej.

- Odbyłem zdumiewającą rozmowę, proszę pani - odparł C-3PO. -Przypuszczam,

że mój błyszczący rozmówca uważa się za kogoś w rodzaju jasnowidza.

Padme posłała mu zdumione spojrzenie.
- Co chcesz przez to powiedzieć, Threepio? - zapytała.
- Krótko mówiąc, powiedział mi, żebym stąd uciekał, dopóki to jeszcze możliwe -

wyjaśnił automat. - Oznajmił, że nadciągają mroczne czasy i że niebawem zaniknie
granica pomiędzy dobrem a złem. To, co wydaje się dobre, okaże się złe i...

Podejrzewając, że android jeszcze nie skończył, Amidala uzbroiła się w cierpli-

wość.

C-3PO skierował na nią świecące fotoreceptory.
- Powiedział jeszcze, że powinienem się zgodzić na skasowanie zawartości pamię-

ci, jeżeli ktokolwiek mi to zaproponuje, proszę pani - podjął po chwili. - Oświadczył, że
jeżeli się na to nie zgodzę, będę do końca moich dni skazany na dezorientację i trwogę.

background image

James Luceno

Janko5

261

R O Z D Z I A Ł

54

Nieustannie ostrzeliwany trzyskrzydłowy wahadłowiec powoli sunął w kierunku

otworu hangaru ogromnego krążownika. Układając awaryjne plany, Grievous nadal
leciał zwodniczym kursem. Dywizjony zrobotyzowanych myśliwców Federacji Han-
dlowej wypaliły dla wahadłowca ścieżkę wiodącą przez rejon najzaciętszej bitwy, ale
kruchy, niewielki statek wciąż jeszcze nie dotarł w bezpieczne miejsce. Większość
zawziętych prześladowców cyborga musiała skupić uwagę na obronie i przestała sta-
nowić dla niego jakiekolwiek zagrożenie, ale piloci gwiezdnych myśliwców nie rezy-
gnowali z pościgu. Trzymając się cały czas blisko wahadłowca, nękali go raz po raz
precyzyjnie wymierzonymi strzałami.

Lot po spirali w górę grawitacyjnego leja planety i kręty szlak w stronę krążowni-

ka wystawił na ciężką próbę wszystkie pokładowe systemy pokiereszowanego waha-
dłowca. Jednostki napędu podświetlnego skowyczały na znak protestu, natężenie anty-
cząsteczkowego pola niebezpiecznie osłabło, a zasobniki energetyczne systemów broni
były bliskie wyczerpania. Piloci trzech gwiezdnych maszyn nie wiedzieli, gdzie
Grievous więzi Palpatine'a, więc uważnie wybierali miejsca, w które kierowali błyska-
wice strzałów. Mimo to każde trafienie osłabiało stabilizatory i zmniejszało skutecz-
ność działania generatora ochronnego pola. Kiedy z dziobowych baterii jonowych dział
krążownika Federacji Handlowej posypały się pierwsze strzały, piloci republikańskich
myśliwców zbliżyli się jeszcze bardziej do ściganego wahadłowca. Zamierzali go wy-
korzystać w taki sam sposób, w jaki Grievous wykorzystywał Wielkiego Kanclerza,
jako coś w rodzaju osłony.

W pewnej chwili z głośników pokładowego komunikatora statku Grievousa wy-

dobył się syntetyzowany elektronicznie głos robota pełniącego służbę na mostku krą-
żownika:

- Panie generale, czy życzy pan sobie, żeby wysłać przeciwko prześladowcom na-

sze tri?

- Nie wyrażam zgody - powiedział cyborg. - Zachowajcie je na chwilę, kiedy będą

naprawdę potrzebne. Nie przerywać artyleryjskiego ostrzału.

- Panie generale, z naszych obliczeń wynika, że dalszy ogień na tak niewielką od-

ległość może narazić na szwank pański wahadłowiec.

Labirynt zła

Janko5

262

Grievous w to nie wątpił. Już i tak z każdą salwą z dziobowych dział krążownika

na kadłubie wahadłowca pojawiały się pęcherze lakieru.

- Przygotować dziobowy generator promienia ściągającego - rozkazał po chwili. -

Wystrzelić obezwładniającą salwę do wszystkich czterech jednostek i posłużyć się
promieniem do schwytania tego, co zostanie z wahadłowca. Wciągnąć szczątki do han-
garu, nawet jeżeli to będzie oznaczało konieczność wessania jakiegoś republikańskiego
myśliwca. Postawić w stan gotowości oddział bojowych robotów.

- Rozkaz, panie generale.
Grievous odwrócił fotel w stronę Palpatine'a, który siedział między dwoma elitar-

nymi strażnikami, przypięty do kanapy niwelującej skutki nagłych przyspieszeń. Od
chwili ucieczki z bunkra Wielki Kanclerz okazywał niespodziewaną uległość, chociaż
od czasu do czasu pozwalał sobie na bezczelne krytykowanie cyborga za niezupełnie
idealne opanowanie sztuki pilotażu.

- Ty głupcze, za chwilę nas obu zabijesz! - narzekał raz po raz tonem najwyższej

pogardy.

Czy on się nie martwi, jaki los go czeka, kiedy znajdą się bezpiecznie na pokładzie

krążownika? - zastanawiał się Kaleeshanin. Czy łudzi się, że Lordowie Sidious i Tyra-
nus porwali go tylko dla okupu? A może przeczuwa, że już nigdy nie postawi stopy na
powierzchni Coruscant?

Cyborg nie pierwszy raz dochodził do wniosku, że plan Lorda Sidiousa jest bez-

sensownie skomplikowany.

Dlaczego nie zabić Palpatine'a od razu, zamiast później? - głowił się w duchu.

Gdyby nie musiał słuchać rozkazów...

- Więc jednak słuchasz czyichś rozkazów! - szydził z niego Palpatine.
Właściwie który z nich był władcą, a który sługą?
- Trzymaj się, kanclerzu - odezwał się w końcu Grievous. - To może się okazać

bardzo nieprzyjemne.

Palpatine prychnął.
- Na pewno będzie nieprzyjemne, skoro ty siedzisz za sterami - zakpił.
Zaledwie Grievous odwrócił się z powrotem w stronę iluminatora, z dziobowych

dział krążownika strzeliły słupy światła. Piloci republikańskich myśliwców musieli
przeczuć, na co się zanosi, bo prawie się przykleili do kadłuba wahadłowca. Szarpnięty
przez siłę eksplozji statek stracił część usterzenia, a wszystkie pokładowe systemy od-
mówiły posłuszeństwa. Jeden gwiezdny myśliwiec zniknął w ognistej kuli, ale pozosta-
łe dwa zostały tylko pozbawione skrzydeł.

Chwilę później wahadłowiec zadygotał, kiedy schwytał go promień ściągający.
Objął zasięgiem także parę republikańskich myśliwców. Grievous zastanawiał się,

czy nie rozkazać, aby roboty wypompowały atmosferę z hangaru z lądowiskiem.
Gdzieś na pokładzie wahadłowca powinien się znaleźć próżnioszczelny skafander dla
Wielkiego Kanclerza, ale skoro systemy podtrzymywania życia nie działały, i bez tego
musiał wpaść w poważne tarapaty.

Grievous wiedział, że kiedy promień ściągający ich uwolni, będzie musiał się roz-

prawić już tylko z pilotami gwiezdnych myśliwców.

background image

James Luceno

Janko5

263

Zaledwie jednak wszystkie trzy jednostki przeleciały przez migotliwą zasłonę pola

uniemożliwiającego ucieczkę atmosfery z hangaru, obaj pozostali przy życiu Jedi od-
strzelili owiewki kabin maszyn i zeskoczyli na płytę lądowiska. Zapalili klingi świetl-
nych mieczy i biegnąc do wahadłowca, zaczęli odbijać błyskawice strzałów z karabi-
nów bojowych robotów. Zanim pokiereszowany statek osiadł na lądowisku, jeden Jedi
pogrążył szpic błękitnej klingi w zamku klapy sterburtowego włazu.

Spiesząc na rufę w kłębach gęstniejącego dymu, Grievous zauważył na twarzy

Wielkiego Kanclerza wyraz pogardy.

- A to ci niespodzianka, generale - parsknął Palpatine.
Cyborg stanął i odwrócił się do Wielkiego Kanclerza.
- Jeszcze się przekonamy, kogo czeka większa niespodzianka - warknął gniewnie.
Po chwili szpic klingi świetlnego miecza się wycofał. Kiedy Grievous przeszedł

przez śluzę i zeskoczył na płytę lądowiska, Jedi zajęli pozycje po obu jego bokach i nie
przestając odbijać na boki blasterowych błyskawic, rzucili się do ataku. Cyborg wycią-
gnął spomiędzy fałd płaszcza rękojeści dwóch świetlnych mieczy, zapalił klingi i bez
wysiłku odparł pierwszy atak.

W hangarze rozpoczęła się walka na śmierć i życie. Bojowe roboty opuściły lufy

karabinów w obawie, żeby któryś strzał nie trafił Grievousa. Jedi byli lepiej wyszkoleni
niż ci, z którymi cyborg stoczył walkę w bunkrze, ale nie na tyle, aby mogli mu zagro-
zić. W uzdatnionym powietrzu buczały i syczały cztery klingi, a ich blask zalewał zim-
nym blaskiem lśniące grodzie i rzucał nadnaturalnej wielkości cienie.

Jedi znów zaszli Grievousa z obu boków i rzucili się do następnego ataku.
Cyborg zaczekał do ostatniej chwili i rozkazał zainstalowanym w nogach repulso-

rom, żeby uniosły go na wysokość kilkunastu centymetrów nad płytę lądowiska. Wy-
ciągnął klingi mieczy na boki i trochę opuścił. Pokonując opór przeciwników, przebił
na wylot ich piersi. Runęli na wznak, a na ich twarzach odmalowało się osłupienie,
jakie zazwyczaj towarzyszy tylko nagłej śmierci.

Od razu ruszyło ku nim kilka bojowych robotów. Tak się spieszyły, że sadziły su-

sami po płycie lądowiska.

- Wyrzucić ich ciała za burtę - rozkazał Grievous. - Wybrać miejsce, w którym

obywatele Republiki będą mogli ich dobrze widzieć.

Stojąc spokojnie u stóp rampy ładowniczej wahadłowca, Palpatine wyglądał jak

karzeł między dwoma rosłymi strażnikami Grievousa.

- Odprowadzić go! - warknął cyborg.
Roboty chwyciły jeńca pod pachy, dźwignęły w powietrze i podążyły za Kale-

eshaninem w głąb krążownika. Przeniosły Palpatine'a przez opalizujący owal otworu do
ogromnej kabiny, w której stał otoczony przez kilka krzeseł stół z taktyczną planszą.
Generał rozkazał elitarnym strażnikom posadzić Wielkiego Kanclerza na krześle u
szczytu stołu, twarzą w stronę biegnącej łukiem ściany, i skuć kajdankami.

- Witam w kwaterze generalskiej - powiedział, wystukując coś na klawiaturze

konsolety wbudowanej w blat stołu. Wkrótce na zakrzywionej ścianie ukazał się holo-
gram z wizerunkiem toczącej się w przestworzach Coruscant bitwy. Przestawienie

Labirynt zła

Janko5

264

dźwigienki ostatniego przełącznika wyczarowało z blatu stołu holograficzną kamerę
wyglądającą jak gałka oczna na szypułce.

- Za chwilę wygłosisz niezapowiedziane przemówienie za pośrednictwem Holo-

Netu, kanclerzu - odezwał się Grievous. - Ubolewam, że nie zapewniłem ci możliwości
skorzystania z lustra, grzebienia czy kosmetyków. Mógłbyś zamaskować przynajmniej
część strachu na twarzy.

Kiedy Palpatine się odezwał, jego głos miał złowieszcze brzmienie:
- Możesz mnie pokazać, ale nie powiem ani słowa.
Grievous pokiwał głową, jakby kwitował coś oczywistego.
- Pokażę cię, ale nie powiesz ani słowa - powtórzył machinalnie. -Czy to jasne?
- Sam powiesz wszystko, co konieczne - ciągnął Wielki Kanclerz.
- Zgadza się - przytaknął cyborg. - Sam powiem wszystko, co konieczne.
- Bardzo dobrze.
Z trudnego do określenia powodu Grievous poczuł się nieswojo.
- Wkrótce pojawi się tu Lord Tyranus, żeby się tobą zająć - powiedział.
Palpatine lekko się uśmiechnął.
- Więc na pewno będę się świetnie bawił - odciął się lodowatym tonem.

Przemawiając z pokładu flagowego krążownika, generał Grievous zwrócił się do

miliardów chłonących jego słowa obywateli Republiki. Zaczekał, aż jego przerażający
wizerunek zdominuje wszystkie kanały HoloNetu, i dopiero wówczas zaczął wygłaszać
ponure przesłanie. Zapowiedział koniec rządów Palpatine'a i od dawna oczekiwany
upadek skorumpowanej Republiki. Obiecał świetlaną przyszłość rządom wszystkich
planet i istotom, które zostały do niej siłą wcielone...

Bail Organa, wciśnięty w tłum milczących osób na placu Nicandrańskim, dotknął

ręki Mon Mothmy i dał znak, że zaraz wróci. Przecisnął się na skraj placu, rozejrzał i
zobaczył Padme. Stała obok Threepia, który współczująco ją obejmował. Amidala
trzymała androida za łokcie i spoglądała w przecinane błyskawicami strzałów mroczne
niebo.

Alderaanin podszedł bliżej i wykrzyknął jej imię. Padme odwróciła się tyłem do

ochronnej poręczy, uwolniła z objęć protokolarnego androida i pozwoliła objąć Bailo-
wi. Jej łzy zwilżyły przód jego tuniki.

- Posłuchaj, Padme - zaczął łagodnie mężczyzna, gładząc ją po włosach. - Separa-

tyści nic nie zyskają na zabiciu Palpatine'a. Zobaczysz, nie stanie mu się żadna krzyw-
da.

- A jeżeli się mylisz, Bailu? - zapytała młoda senatorka. - A jeżeli go zabiją, a

władza dostanie się w ręce Masa Ameddy i reszty jego zbirów? Czy taka perspektywa
cię nie martwi? A jeżeli następny na liście planet, jakie zamierza zaatakować generał
Grievous, znajdzie się twój Alderaan?

- Naturalnie, że to mnie martwi - zapewnił Organa. - Niepokoję się o Alderaana,

ale wierzę, że do tego nie dojdzie. Ten atak położy kres oblężeniom planet Odległych
Rubieży. Jedi powrócą na swoje miejsca tu, w Jądrze galaktyki, a Mas Amedda nie
utrzyma się nawet tygodnia u steru władzy. Podobnie jak my myślą tysiące senatorów,

background image

James Luceno

Janko5

265
Padme. Stworzymy z nich siłę, z którą wszyscy będą musieli się liczyć. Republika zaj-
mie znów należne miejsce, nawet gdybyśmy musieli walczyć zębami i pazurami, żeby
pokonać wszystkich przeciwników. - Musnął dłonią jej podbródek i skłonił do uniesie-
nia głowy. -Przeżyjemy, bez względu na to, co się stanie.

Młoda kobieta pociągnęła nosem i lekko się uśmiechnęła.
- Gdybym nie musiała się niepokoić o nic więcej oprócz przyszłości Republiki... -

powiedziała cicho.

Bail oderwał spojrzenie od jej twarzy i wyrozumiale pokiwał głową.
- Padme, jeżeli cię to pocieszy, możesz być pewna, że moja żona i ja zrobimy

wszystko, aby chronić ciebie i twoich bliskich - obiecał.

- Dziękuję ci, Bailu - odparła Amidala. - Z całego serca ci dziękuję.

Utapau była planetą Odległych Rubieży, pełną ogromnych jaszczurczych kopców i

rozpadlin, w których znikały rzeki. Przebywający na jej powierzchni wicekról Nutę
Gunray obserwował przesyłany za pośrednictwem HoloNetu ziarnisty wizerunek gene-
rała Grievousa, który wygłaszał przemówienie do mieszkańców Coruscant.

Czyżby popełnił błąd, nie doceniając tego cyborga? Czyjego przemówienie mogło

oznaczać koniec wojny z Republiką? To byłoby chyba zbyt piękne, żeby mogło być
prawdziwe, bo oznaczałoby nieskrępowany handel od Jądra po Odległe Rubieże galak-
tyki, nieograniczone bogactwo, niepojęte zyski...

Gunray obrzucił spojrzeniem Shu Mai, Passela Argente'a, Sana Hilla i pozosta-

łych, którzy nagle zaczęli się poklepywać nawzajem po plecach. Pierwszy raz od wielu
lat uśmiechnął się szeroko i dał ponieść radosnemu nastrojowi.

Nie opuszczając progów swojej kwatery w Świątyni Jedi, mistrz Yoda oglądał ho-

lonetową transmisję przemówienia generała Grievousa. Kiedy zobaczył ciała dwóch
Jedi, unoszące się w przestworzach w pobliżu flagowego krążownika separatystów,
zasępił się i odwrócił do mikrofonu komunikatora.

- Widzę ich, tak - powiedział.
Z głośnika wydobył się basowy głos mistrza Windu.
- Jeżeli kiedykolwiek się przebijemy przez zaporę ich myśliwców, wedrzemy się

na pokład tego krążownika.

- Zabić Wielkiego Kanclerza Grievous się nie zawaha - stwierdził Yoda.
- Nie sądzę - sprzeciwił się Mace. - Miał wcześniej wiele okazji, by to zrobić.
- Więc zaczekać powinniśmy, aż żądania separatystów usłyszymy -nie dawał za

wygraną starzec.

- Senat wyda w ich ręce Coruscant w zamian za obietnicę uwolnienia Palpatine'a.
- Gorsza sytuacja się wytworzy, jeżeli Wielki Kanclerz śmierć poniesie - zauważył

Yoda. - Upadnie Republika.

Mace umilkł i dłuższy czas się nie odzywał. Yoda widział, że on i Kip siedzą w

sterowni oddalającego się od Coruscant gwiezdnego liniowca.

- Więc co mamy robić? - zapytał w końcu Windu.
- Do Mocy po wskazówki się zwrócić - odparł starzec. - Przyjąć wszystko, co los

zechce nam przekazać. A na razie ucieczkę do nadprzestrzeni flocie Grievousa unie-

Labirynt zła

Janko5

266

możliwić musimy. Wielu Jedi i innych do powrotu wezwano. Kiedy przylecą, szala
zwycięstwa na naszą korzyść się przechyli.

- Mistrzu Yodo, byliśmy bliscy schwytania Sidiousa - przypomniał Mace. - Czu-

łem to.

- Sidious o tym wiedział - odparł Yoda. - A teraz się ukrywa.
Ale już nie na Coruscant, dodał w myśli.
- Przyszpilimy Grievousa tu, w przestworzach Coruscant, niczym dokuczliwego

owada - obiecał Windu.

Kiedy przerwał połączenie, Yoda pokuśtykał do okna. Zachodnia część planety

pogrążyła się w mroku, a ciemne niebo nad planetą nadal przecinały gniewne błyski
śmiercionośnych strzałów. Sędziwy mistrz przywołał do dłoni rękojeść świetlnego
miecza, wysunął energetyczną klingę i kilka razy przeciął nią powietrze.

Niebezpieczna się przyszłość rysuje, pomyślał ponuro. Do głębokiego niepokoju

to powód.

Przeczuwał jednak, że bitwa w coruscańskich przestworzach nie oznacza końca

wojny.

Wręcz przeciwnie, jej ostatni akt dopiero się zaczynał.

background image

James Luceno

Janko5

267

R O Z D Z I A Ł

55

Dooku polecił pilotującemu jacht robotowi, żeby na krótko wyskoczył z nadprze-

strzeni w sąsiedztwie planety Koobi. Gdyby kapitan jakiegokolwiek okrętu republikań-
skiej grupy szturmowej śledził trasę jego ucieczki z przestworzy Tythe, nabrałby pew-
ności, że celem podróży uciekiniera jest Koobi. Geonosjanie skonstruowali jednak jacht
w taki sposób, aby łatwo można było ukryć fakt, że Dooku zamierzał prawie od razu
ponownie wskoczyć do nadprzestrzeni. Tym razem chciał się wyłonić w przestworzach
Coruscant, żeby dołączyć do generała Grievousa i wziąć udział w ostatnim akcie dra-
matu napisanego przez Lorda Sidiousa.

Porwanie Palpatine'a nie tylko położyło kres poszukiwaniom kryjówki Lorda Si-

thów, ale także pozwoliło mu niepostrzeżenie odlecieć z Coruscant. Wszystkie te wyda-
rzenia nie odgrywały jednak dużej roli w planie Sidiousa. Lord Sithów nigdy by nie
dopuścił, żeby Jedi ujawnili jego prawdziwą tożsamość. A Palpatine wcale nie był tak
ważną zdobyczą, jak mogło się wydawać na pierwszy rzut oka.

O wiele ważniejszą zdobyczą, jak powiedział hrabiemu Lord Sidious podczas nie-

co wcześniejszej rozmowy, miał być Anakin Skywalker.

- Od dawna go obserwujesz, mój panie - odezwał się Dooku, powtarzając słowa

usłyszane kiedyś z ust samego Sidiousa.

- Dłużej, niż mógłbyś sobie wyobrazić, Lordzie Tyranusie - potwierdził Sidious. -

Dłużej, niż mógłbyś sobie wyobrazić. Nadszedł czas, żeby wystawić go na kolejną
próbę.

- Jego umiejętności, mój lordzie? - domyślił się hrabia.
- Głębię jego gniewu - sprostował Lord Sithów. - Jego skłonność do wykraczania

poza granice Mocy, uznawane przez zakon Jedi, i do wzywania na pomoc potęgi Ciem-
nej Strony. Wkrótce generał Grievous włączy generator specjalnego sygnału namiaro-
wego, który wezwie Skywalkera i Kenobiego do powrotu na Coruscant... Na scenę,
którą dla nich przygotujemy.

Nie chodziło jednak o to, żeby ich schwytać.
- Stoczysz z nimi walkę, podczas której zabijesz Kenobiego - ciągnął Sidious. -

Jedynym celem jego życia jest zginąć, żeby młody Skywalker miał okazję sięgnąć do
najgłębszych pokładów strachu i wściekłości. Jeżeli bez trudu pokonasz Skywalkera,

Labirynt zła

Janko5

268

będziemy wiedzieli, że jeszcze nie jest gotów zostać naszym sługą. Może nigdy nie
będzie do tego gotów. Gdyby jednak dziwnym zrządzeniem losu okazał się lepszy niż
ty, dopilnuję, żeby wynik tego pojedynku nie przysporzył ci niepotrzebnego wstydu.
Dzięki temu zyskamy potężnego sprzymierzeńca. Nade wszystko musisz się jednak
postarać, Lordzie Tyranusie, żeby wasz pojedynek wyglądał naprawdę jak walka na
śmierć i życie.

- Potraktuję go, jakby miał być ukoronowaniem moich osiągnięć -obiecał Dooku.
Wzywała go nadprzestrzeń.
- Na Coruscant - polecił robotowi typu FA-4, nie wstając z wygodnego fotela w

głównej sterowni jachtu.

Chwilę później jego statek zniknął z normalnych przestworzy.

background image

James Luceno

Janko5

269

R O Z D Z I A Ł

56

Oba gwiezdne myśliwce spoczywały na płycie lądowiska w odległości zaledwie

kilku metrów jeden od drugiego. Ich jednostki napędowe pracowały na biegu jałowym,
w gniazdach tkwiły astromechaniczne roboty, a owiewki kabin były podniesione.

Żaden pilot nie włożył jednak hełmu, więc Anakin słyszał wyraźnie każde słowo

Obi-Wana.

- Mimo tylu skrętów i zmian kursu, do jakich mnie zmusiłeś, nie znam żadnego pi-

lota, w którego towarzystwie bym chętniej latał!

Anakin przekrzywił głowę i się uśmiechnął.
- Najwyższy czas, żebyś to przyznał! - odkrzyknął. - Czy mam przez to rozumieć,

że bez wahania podążysz zawsze za mną?

- Na ile pozwolą mi na to umiejętności - zapewnił Kenobi. - Może nie w każdej sy-

tuacji pozostanę obok skrzydła twojego myśliwca, ale zawsze będę osłaniał jego ogon!

- I kiedy poproszę cię o pomoc, pospieszysz mi na ratunek?
- Kiedy poprosisz mnie o pomoc, będę wiedział, że siedzimy w kłopotach po same

uszy - odparł mistrz Jedi.

Anakin spoważniał.
- Obi-Wanie, nawet nie wiesz, ile razy do tej pory ocaliłeś mi życie - powiedział.
Kenobi przełknął kluchę, która utkwiła mu w gardle.
- Więc nie musimy się obawiać żadnego niespodziewanego zrządzenia losu - pod-

sumował Korelianin.

Młody Skywalker roześmiał się beztrosko.
- A kto przywróci pokój w galaktyce, jeżeli my tego nie zrobimy? - zapytał.
Obi-Wan zacisnął wargi i kiwnął głową.
- Dobrze chociaż, że powiedziałeś „my" - mruknął do siebie.
Opuścili owiewki kabin pilotów i włączyli repulsory. Oderwali maszyny od płyty

lądowiska, obrócili je o sto osiemdziesiąt stopni i wylecieli przez przezroczystą zasłonę
ochronnego pola hangaru szturmowego krążownika.

Lecąc prawie skrzydło w skrzydło, przesłali energię do jednostek napędowych i

oddalili się łukiem od kadłuba ogromnego okrętu. Kiedy przyspieszyli, z dysz wyloto-
wych silników ich maszyn wydobyły się słupy oślepiającego błękitnego blasku. Skręci-

Labirynt zła

Janko5

270

li lekko, jakby złowieszczo, na bakburtę, połączyli się z pierścieniami jednostek napędu
nadświetlnego i zniknęli w ciemności długiej nocy.

background image

James Luceno

Janko5

271

P O D Z I Ę K O W A N I A

Z całego serca dziękuję Shelly Shapiro, Sue Rostoni i Howardowi Roffmanowi za

to, że trwali w moim narożniku cały okres pracy nad powieścią. Składam podziękowa-
nia George'owi Lucasowi za odpowiedzi na wiele pytań, Mattowi Stoperowi za dodat-
kowy materiał i twórcze natchnienie, Donowi Wallace'owi za wczesną wersją chrono-
logii wydarzeń i Hadenowi Blackmanowi za pomysł niektórych Przełomowych Momen-
tów. Dziękuję także personelowi hotelu Casona we Flores w Gwatemali za ekspresową
kawę oraz Karen-Ann i Jake'owi za czas i miejsce, w których mogłem śnić na jawie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
BBY 0019 Wojny Klonów Yoda Mroczne Spotkanie
BBY 0019 Epizod III Zemsta Sithów
BBY 0019 Na jego podobieństwo
BBY 0019 Czarny Lord Narodziny Dartha Vadera
049 BBY 0019 Wojny klonów 03 Żadnych jeńców
055 BBY 0019 Na jego podobieństwo
057 BBY 0019 Kenobi
BBY 0990 Darth Bane Dynastia zła
Labirynty Łatwe, christmas maze 5
Labirynty Łatwe, christmas maze 1
Labirynty Łatwe, farm animals maze 2
LABIRYNT, DO KATECHEZY
Projekt robota mobilnego szukającego wyjścia z labiryntu, MECHATRONIKA
Gdy dobra przyjaźń staje się zła, dar przyjażni
koncepcja zła, Filozofia

więcej podobnych podstron