Lekarze biją na alarm - ta choroba atakuje
coraz częściej
Polska Dziennik Łódzki | Czwartek, 3 marca 2011
100 hospitalizowanych pacjentów, ponad 100 przebadanych dzieci z
łódzkiego przedszkola, ponad 1300 uczniów i nauczycieli bełchatowskiego
technikum. Lekarze biją na alarm. Gruźlica coraz częściej atakuje
mieszkańców woj. łódzkiego. Dwa lata temu notowali średnio 59
przypadków miesięcznie, teraz co miesiąc choruje nawet 100 osób.
Największa panika zapanowała w Bełchatowie, gdzie na obecność prątka gruźlicy muszą przebadać się uczniowie,
nauczyciele i pracownicy Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych nr 3. Wszyscy mogli się zarazić od 19-letniego Damiana,
który z zaawansowaną gruźlicą trzy tygodnie temu trafił do Specjalistycznego Szpitala Chorób Płuc i Rehabilitacji w
Tuszynie. Objawy choroby pojawiły się u niego pod koniec zeszłego roku, kiedy uczeń III klasy technikum zaczął szybko
chudnąć. Zwróciła na to uwagę wychowawczyni, zaniepokoili się rodzice. W końcu kazali chłopakowi iść do lekarza. Ale
takiej diagnozy nikt się nie spodziewał - chłopak prątkował. Dlatego od razu trafił do szpitala w Tuszynie, gdzie leczy się
choroby płuc.
- Pacjent jest standardowo leczony. Podajemy mu cztery leki, stosowane w terapii gruźlicy. Podstawowa hospitalizacja
trwa około miesiąca. Wtedy chory prątkuje i musi być odizolowany od zdrowych osób. Kiedy przestaje prątkować,
zostanie wypisany do domu, ale nadal zostanie pod obserwacją. Gruźlica to nie dżuma, ale może być niebezpieczna -
mówi dr Waldemar Kowalczyk, dyrektor ds. lecznictwa w szpitalu w Tuszynie.
Nikt nie potrafi powiedzieć, gdzie Damian złapał gruźlicę. W stan gotowości natychmiast postawiono sanepid i lekarzy. -
Przebadaliśmy już osoby z najbliższego otoczenia - rodziców, siostrę i trzech braci. A także 29 kolegów z klasy - mówi
Małgorzata Paździej z poradni chorób płuc przy szpitalu w Bełchatowie. - Na razie nie wykryto nic, co mogłoby nas
zaniepokoić.
Lekarze wolą jednak chuchać na zimne. - Nieleczona gruźlica może zakończyć się śmiercią, dlatego trzeba przebadać
wszystkich, którzy mieli kontakt z chorymi. Gruźlica przenosi się drogą kropelkową, ale na zarażenie najbardziej
narażone są osoby o słabej odporności - tłumaczy dr Kowalczyk. - Łódzkie wciąż znajduje się w czołówce Polski, jeśli
chodzi o liczbę zachorowań. To efekt długoletnich zaniedbań, biedy i braku profilaktyki zdrowotnej w naszym
województwie. W szpitalu mamy 90 łóżek i wszystkie są zajęte - dodaje dr Kowalczyk.
Lekarze boją się epidemii, dlatego chcą przebadać wszystkich uczniów i personel szkoły. W piątek sanepid przesłał
szkolnej pielęgniarce listę osób. Pierwsi uczniowie już dostali skierowania na rentgen płuc, ci niepełnoletni będą mieć
wykonane próby tuberkulinowe.
- Przy takim badaniu na podstawie reakcji skóry wiadomo, czy pacjent miał kontakt z gruźlicą, wynik odczytuje się
potrzech dobach - mówi Jolanta Pluta z sanepidu w Bełchatowie.
Na wyniki takich badań czekają też rodzice dzieci z łódzkiego przedszkola przy ul. Wileńskiej. W styczniu wykryto tu
przypadek gruźlicy. Chory maluch trafił do szpitala przy ul. Wycieczkowej w Łodzi, a inne dzieci musiały być przebadane.
- W przedszkolu mamy 125 dzieci. 100 z nich zostało już przebadanych. Właśnie dziś odczytywane będą wyniki prób
tuberkulinowych. Pozostałe dzieci, których rodzice nie chcieli przebadać w przedszkolu, muszą się zgłosić na badania do
poradni. Skierowania z sanepidu dostali też pracownicy przedszkola. Ale nie zauważyliśmy niepokojących objawów u
innych dzieci - zapewnia Bogumiła Zimnoch, dyrektor Przedszkola nr 112 w Łodzi.
Lekarze uczulają przed zapomnianą, lecz nadal groźną chorobą. - Gruźlica może wywołać wiele powikłań, dlatego jeśli
ktoś zauważy u siebie lub dziecka przewlekły kaszel, albo kaszel połączony z odpluwaniem, któremu towarzyszy
niewielka gorączka powinien jak najszybciej zgłosić się do lekarza podstawowego kontaktu. To dziś w pełni wyleczalna
choroba - mówi dr Kowalczyk.
Joanna Barczykowska, Ewa Drzazga