ROZDZIAŁ ÓSMY
Usłyszałam dźwięk przypominający zwierzę biegnące po ziemi, jednak w
ciemnościach nic nie mogłam dojrzeć. Jedno uderzenie serca przed zderzeniem z
betonem, poczułam jak czyjeś ramiona obejmują mnie w talii i unoszą w przestrzeń.
Wypuściłam głośno powietrze, bezwiednie zamknęłam oczy dysząc i drżąc.
- Alexia? Alexia, żyjesz?
Słyszałam gorączkowy głos Andora, więc wypuściłam powietrze, które nie
zdawałam sobie sprawy iż wstrzymuję, otworzyłam oczy by na niego spojrzeć.
- T-tak. Wszystko w porządku. – powiedziałam, nie do końca pewna czy była to
prawda.
- Skrzywdził cię?
Wściekłość w jego głosie na chwilę mnie zaskoczyła, potrząsnął mną delikatnie,
by przywrócić moją uwagę.
- Alexia―
- Nie. Złapał mnie, puścił i straciłam równowagę.
Słyszałam, jak wypuszcza powietrze nim przesunął łagodnie dłonią po mojej
głowie, zaplatając swoje palce w moich włosach. Nie mogłam sobie przypomnieć
ostatniego razu, gdy ktoś mnie dotknął w podobny sposób, więc zastygłam patrząc w
jego zmartwione oczy.
- Andor?
Spojrzenie jakie mi posłał było pełne gorąca i pragnienia, nie wspominając o
złości, którą wydawał się odczuwać z mojego powodu. Było to najbardziej zdziczałe
spojrzenie jakie do tej pory u niego widziałam, z łatwością wyrażało jego drugą,
zwierzęcą naturę. Kilka tygodni temu, ten wzrok przestraszyłby mnie oraz sprawiłby, że
sięgnęłabym po broń. Tym razem jednak, poczułam silne pragnienie.
- Alexia! Lex!
Podskoczyłam, gdy usłyszałam krzyk Lance’ja i zobaczyłam światło latarki
przeszukujące ziemie blisko muru, jednak my staliśmy kilka stóp dalej w ciemnej uliczce.
Słyszałam dźwięk butów uderzających o powierzchnię, dochodzący od strony
najbliższego punktu granicznego, wiedziałam że to mnie szukali. Zdałam sobie sprawę, iż
Andor trzyma mnie w ramionach tuż przy swoim ciele, przesuwając rękę w górę i w dół
po moich plecach w uspokajającym ruchu. Oderwałam się od niego bardziej gwałtownie
niż zamierzałam, a on tylko stał przyglądając mi się, jego twarz nieprzenikniona.
- Najpierw strzelą, a potem będą zadawać pytania. Andor, musisz iść. –
powiedziałam drżącym głosem.
- Jesteś pewna, że wszystko w porządku? Nie musisz tam wracać, wiesz o tym.
Mogę cię ochraniać po tej stronie muru.
Moje serce przyspieszyło na możliwość pójścia do domu z Andorem, mój mózg
zaczął krzyczeć na mnie za tą obłąkańczą myśl. Chcę z nim odejść..? - spytałam siebie.
Byłam zszokowana, gdy odpowiedź nie była natychmiastowym „nie”. Wiedziałam że nie
mogę, jak i nie było mowy, aby reszta przestała mnie szukać. Ostatnią rzeczą jakiej
chciałam to oskarżenie Andora o porwanie. Jednak sama myśl powrócenia do
Georgetown, małego miasteczka przy granicy, który był teraz moim domem, była mniej
zachwycająca niż powinna.
- Lex!
- Nadchodzą. Muszę iść. – powiedziałam.
- Dobrze, ale jeżeli będziesz mnie potrzebować―
- Nie będę. Dzięki, Andorze. Uratowałeś mi życie.
- Co mi z tego przyjdzie, jeżeli znowu położy na tobie swoje łapy? – spytał ze
złością.
- Tak się nie stanie. Teraz, gdy już spróbował, wypełnię oficjalne zażalenie i będzie
musiał trzymać się ode mnie z daleka.
- Jakoś nie sądzę, żeby kawałek papieru go powstrzymał.
- Wtedy będę musiała użyć broni.
- Czy to jest twoja odpowiedź na wszystko?
Poczułam niemalże frustrację emanującą od niego, miałam nagłą chęć dodać mu
otuchy w każdy znany mi sposób. Ale było jeszcze za wcześnie, a moje sprzeczne emocje
zbyt nowe.
- Jak dotąd nie miałam z tym problemów. – odparłam.
Dźwięk butów zbliżał się, tak samo jak i krzyki Lance’ja, wiedziałam że zmierzał w
naszą stronę ze strażnikiem.
- Jeszcze raz dziękuję, Andorze. Dowidzenia. – powiedziałam odwracając się i
odchodząc.
- Dowidzenia Alexio, przynajmniej na razie. – odpowiedział.
Odwróciłam się, by na niego spojrzeć, ale jego już nie było.
- Lex!
- Tu jestem Lance. Tu jestem! Wszystko w porządku. – krzyknęłam biegnąc powoli
w ich stronę.
Było z nim czterech ludzi i żaden z nich nie był Lucianem, za co byłam wdzięczna.
Wszyscy zastygli na dźwięk mojego głosu, a światło latarki zatrzymało się na mnie.
- Zabierz to cholerne światło z mojej twarzy!
Od razu zrobili to o co prosiłam i przez sekundę jedyne, co widziałam to plamy.
Pierś Lance’ja pojawiła się naprzeciw mnie, jego ręce błądziły po moich ramionach oraz
głowie.
- Wszystko w porządku? Co się do cholery stało? Jakim cudem żyjesz po takim
upadku?
- Zabierz swoje cholerne ręce. Żyję. Ktoś mnie złapał. Ktoś albo coś. Złapał mnie
po czym zniknął, szukałam go, kiedy nadbiegliście. – powiedziałam, niecierpliwie
odtrącając jego dłonie.
Spojrzałam na twarze wokół mnie, ale wszyscy sprawdzali ulice oraz alejki wokół
nas. Lance patrzył w górę, na dach najbliższego budynku. Byłam pod wrażeniem.
- Gdzie jest kurwa Lucian? Ten dupek się na mnie rzucił. – powiedziałam wściekła.
Lance się do mnie odwrócił, jego twarz była pełna furii jakiej, nigdy wcześniej nie
widziałam. Wstrząśnięta zdałam sobie sprawę, że nie powinien być tak blisko miejsca, z
którego spadłam. Powinien patrolować niemalże półtora mili dalej.
- Jest w drodze do CPG, by porozmawiać z kimś kto o tej godzinie sprawuje tam
swoją służbę. Ma szczęście, że nie skopałem mu tyłka na miejscu.
- Cóż… to dobrze. Też muszę już iść złożyć skargę.
Przecisnęłam się koło niego i skierowałam w stronę najbliższego przejścia
granicznego, strażnicy deptali mi po piętach. Byłam wkurwiona, więc nie było mowy
bym pozwoliła odejść Lucianowi, po tym zajściu bez szwanku. Lance zrównał się ze mną
krokiem, czułam na sobie jego spojrzenie, może sprawdzał czy na pewno nic mi się nie
stało. Od zawsze istniało między nami ostrożne zrozumienie. Wiedział, że się z nim nie
prześpię, a ja wiedziałam, iż nigdy nie będziemy przyjaciółmi. Partnerowaliśmy sobie
przynajmniej dwa razy w tygodniu, zawsze dobrze nam się współpracowało, na tyle
dobrze, że niemal mu ufałam. Niemal. Jednakże, ta jego nowa opiekuńcza skłonność
wobec mnie była niepokojąca i nie byłam pewna, jak powinnam ją odebrać. Kierując się
do strażnicy, on wciąż nieprzerwanie szedł obok mnie w stronę Centralnego Patrolu
Granicznego, wtedy zorientowałam się, iż zachowuje się on dokładnie tak samo, jak
Andor. Ale chociaż u zmieniacza to doceniałam, to zachowanie Lance’ja zaczynało grać
mi na nerwach. Co się ze mną do cholery dzieje?
- Proszę. Znalazłem to na ziemi obok muru. Musiałaś to upuścić, gdy zostałaś
złapana przez czymkolwiek to cholerstwo było.
Lance trzymał mój pistolet. Otworzyłam szerzej oczy, bardziej z szoku że nie
zauważyłam jej braku, niż z tego iż jej aktualnie nie miałam. Wzięłam ją delikatnie z jego
rąk i włożyłam do kabury.
- Dzięki. – powiedziałam cicho.
- Nie ma za co.
- Wiesz, nie musisz ze mną tam iść. Sama sobie poradzę, a jeżeli będą potrzebować
świadka to ktoś do ciebie zadzwoni.
Milczał przez moment, myślałam że może odejdzie i pozwoli mi zająć się tym
samej.
- Spoko. Moja zmiana tak się już skończyła. Wejdę z tobą, żeby nie musieli mnie
później budzić po moje zeznania.
Nie mogłam zaprzeczyć jego rozumowaniu, więc tego nie zrobiłam. Dotarliśmy do
CPG, a on wyciągnął rękę otwierając dla mnie drzwi, kolejny „pierwszy raz” dzisiejszego
wieczoru. Zmarszczyłam brwi z powodu jego zachowania, ale on wpatrywał się w środek
pomieszczenia z grymasem niezadowolenia. Odwróciłam się by wejść, zamarłam. Lucian
stał tam i się na mnie patrzył, jego spojrzenie było zaborcze oraz bardziej niż trochę
przerażające. Zignorowałam je, weszłam do małego biura z Lancem depczącym mi po
piętach.
- Lance, czy nie powinieneś być na murze? – spytał Lucian przez zaciśnięte zęby.
- Gdzie powinienem być, a gdzie nie, to nie twoja sprawa. – Lance odpowiedział
spokojnie.
- Co się do cholery dzieje Alexio? Spadłaś? Tak mi powiedzieli przez radio, ale
dziewczyno, jak na ciebie patrzę to nie wyglądasz na kogoś, kto spadł z
piętnastostopniowej ściany na betonowy chodnik.
Zerknęłam na dowódcę Wayne’a zastanawiając się, jak wielu ludzi po tego typu
wypadkach widział.
- Komendancie Wayne, zostałam uratowana, choć nie widziałam mojego
wybawiciela, nim on lub ona uciekł. Jednak ta osoba, najprawdopodobniej zmieniacz,
ochronił mnie przed upadkiem, sir. – odparłam.
Posłał mi delikatny uśmieszek.
- A ty, Slavici? – spytał, zwracając swój poważny wzrok na Luciana.
Lucian milczał, jego oczy błądziły ode mnie do Lance’ja i z powrotem.
- Rzucił się na nią, a gdy puścił, spadła. – powiedział Lance.
- Nie jest to twoja pieprzona sprawa, Lance. – wysyczał Lucian.
Lance napiął się i otworzył usta, aby odpowiedzieć, kiedy komendant stanął
pomiędzy nimi.
- Lance, chce jeszcze zobaczyć, nim pójdziesz na dzisiejszą popołudniową zmianę
pełny raport z dzisiejszego ranka. A na razie jesteś po służbie, idź wziąć trochę
zasłużonego odpoczynku.
Lance spojrzał na mnie, jak gdyby decydując, co zrobić. Po czym jego instynkt
samozachowawczy wziął górę, zasalutował dowódcy, odwrócił się i wyszedł przez drzwi.
Komendant obserwował, jak ten odchodzi przenosząc swoją uwagę na Luciana.
- Dobra, Slavici, chcesz mi wyjaśnić, co robiłeś kładąc swoje łapska na jednym z
moich żołnierzy?
- To był refleks, sir.
- Refleks?
- Tak, sir. Usłyszałem hałas, a Alexia stała obok mnie. Złapałem ją z zamiarem
odtrącenia jej z linii strzału, ale byłem nadmiernie gwałtowny i się potknęła.
- Co robiłeś poza swoją wieżą strażniczą, Slavici?
- Przyznaję, że opuściłem swoje stanowisko, sir. Zszedłem na dół by zaczerpnąć
świeżego powietrza oraz przy okazji powiedzieć „cześć” Alexii.
Zmrużyłam oczy i zerknęłam na Luciana, gdy ten wypluwał swoje kłamstwa. A
więc, moje słowo przeciwko jego. Niestety. Wiedziałam, że Lance był świadkiem, kiedy
ten mnie chwycił, ale nie było nikogo na tyle blisko, by usłyszeć „hałas”. Jedyne, co Lance
może potwierdzić to to, że Lucian się na mnie rzucił, co sam już przyznał. Komendant
Wayne odwrócił się do mnie.
- Czy tak właśnie było? – spytał, jego głos nie zdradzał nic.
- Nie słyszałam żadnego hałasu. - odpowiedziałam tak samo uprzejmie i bez
wyrazu.
- Ale Slavici rzeczywiście cię złapał?
- Tak sir, a ja powiedziałam mu by mnie puścił. Tak też zrobił, a ja spadłam.
- Więc nie zrzucił się?
Lucian wydał głos zaprzeczenia, który dowódca uciszył spojrzeniem.
- Nie, sir. Nie zrzucił mnie.
Wayne milczał przez kilka minut chodząc wokół swojego biurka, następnie usiadł.
Lucian i ja przyglądaliśmy mu się w ciszy.
- Cóż, odnoszę wrażenie, że choć intencje Slaviciego mogły być honorowe, nie miał
prawa cię dotknąć. Obydwoje byliście trenowani, jak radzić sobie z atakiem na murze, a
jego zachowanie jest sprzeczne z naszym szkoleniem. W takim razie, Alexio, jeżeli chcesz
złożyć raport przeciwko niemu, możesz tak zrobić. Jednakże, uczciwie cię ostrzegam,
wpłynie ono jako zniewaga pierwszej kategorii, a on nie otrzyma nie więcej, jak ustne
ostrzeżenie.
Walczyłam z chęcią wykrzyczenia bluźnierstw z wściekłości. Lucian stał
nieruchomo i cicho u mego boku, czułam na sobie jego spojrzenie. Rozważałam złożenie
raportu, ale wiedziałam, że jedyne co osiągnę to zapoczątkowanie nowych pogłosek. Nic
nie stanie się Lucianowi, a ja będę postrzegana jako szczurzy konfident. Choćby nie
wiem, jak było to niesprawiedliwe, to właśnie tak działał świat po tej stronie muru.
Polegaliśmy na sobie, by chronić własne życie. Nie możesz patrolować z kimś komu nie
ufasz. Jednak, jeżeli mu daruję, to w przeciągu kilku tygodni to zdarzenie zostanie
zapomniane, a ja będę mogła zająć się Lucianem na własną rękę. Och tak, to brzmiało
znacznie lepiej.
- Nie, sir. Nie sądzę, aby składanie raportu był konieczne. Jestem pewna, że było to
tylko nieporozumienie i Slavici będzie trzymał od teraz ręce przy sobie. – powiedziałam.
Obydwoje odwrócili się w moją stronę zszokowani, Lucian szybciej od dowódcy
zamaskował swoją reakcję.
- Cóż, w porządku. Jeżeli dobrze się już czujesz, to obydwoje możecie odejść. –
powiedział Wayne, przyglądając mi się od czubka głowy, aż po palce u stóp.
- Tak, sir, wszystko w porządku. – odparłam.
- Dobrze. Cóż, dobrego dnia życzę wam obu, Slavici pamiętaj, jak to się mogło
skończyć.
Lucian kiwną krótko głową w zrozumieniu i przytrzymał dla mnie drzwi.
Walczyłam z pokusa by mu przyłożyć. Wyszedł za mną, a gdy stanął obok mnie, cofnęłam
się. Spojrzałam mu w oczy.
- Nigdy więcej mnie nie dotykaj. Następnym razem nie zawaham się pociągnąć za
spust.
- Alexio―
- Zamknij się ty sukinsynu. Nawet nie chce słyszeć, jak wymawiasz moje imię.
Nigdy nie chciałam, nigdy nie będę chciała mieć z tobą do czynienia, rozumiesz? Nic
mnie nie łączy z żadnym facetem z tej jednostki i NIGDY nic mnie nie będzie łączyło z
tobą. Jeżeli się do mnie kiedykolwiek zbliżysz, wpakuję ci kulkę w łeb bez chwili
wahania.
- Ale… Czekaj…
Odwróciłam się i odmaszerowałam, czując na sobie jego wzrok, aż do momentu,
gdy zniknęłam za rogiem.
Tłumaczenie:
clamare
(clamare.chomikuj.pl)
Beta:
animk4